Grzegorz Rąkowski CZAR POLESIA OFICYNA WYDAWNICZA "REWASZ" PRUSZKÓW 2001 , Wydawca Oficyna Wydawnicza "Rewasz" Tel /fax (O 22) 728 27 87, tel . 758 73 71 \ Adres do korespondencji: skr poczt 174, 05-800 PrusaKów E-mail: rewasz@home pl j? | Strona internetowa: http //wwwrewasz com pl * Opracowanie redakcyjne i kartograficzne Paweł Luboński Rysunki: Krystyna Antoniak Zdjęcia barwne Grzegorz Rąkowski \ Zdjęcie na l stronie okładki: Martwy las w Prypeckim Parku Narodowym Zdjęcie na IV stronie okładki Autor na Błotach Olmanskich (c) Copyright by Grzegorz Rąkowski, 2001 Druk: Orthdruk, Białystok ISBN 83-85557-92-X Od dawna już ciągneło mnie do siebie Polesie urokiem tajemniczości i egzotyczności Kilka książek przeczytanych o nim wyczarowało w mej wyobraźni tę krainę na równi ze światem puszcz afrykańskich lub brazylijskich Kraina niedaleka nam, swoya, a jednak - jak z baśni Stanisław Tołpa 8 Spis treści wodza • Wszędzie Suwoiow • Kobryńskie świątynie • Nagrobek Mickiewiczów • Milicyjny monaster i Pomnik Zwycięstwa • Stojąc na moście w Kobryniu • Dzieje Kanału Królewskiego • Na nowym cmentarzu 114 4. Gdzie szumi Dewajtis Trudno rozpoznać dawny kościół... • Majątek Rodziewiczów • Pierwsze próby sławnej pisarki • Na komunistycznym indeksie • Szczegóły zaginionego bezpowrotnie świata • Lato 1915 • "Kraj zalewało coraz dziksze wojsko" • Obraz zwierzęcego, bezmyślnego pędu • Działalność społeczna Marii Rodzie-wiczówny • Opis hmszowskiego dworu • Pod sowiecką okupacją • Rozstanie z Polesiem • Co zostało w Hruszowej? • Miasteczko przedsiębiorczych Żydów • Zabytki Antopola 130 5. Gniazdo Wysłouchów Facultas bibendi Wiktora Wysioucha • Piewca Polesia • Rytuał pierwszego siewu • Przy połowie wjunów • Portret Profesora z Perkowicz • "Ten pan był zawsze sprawiedliwy" • Dwór Wysłouchów • W lipowych alejach • Rodowe mauzoleum • Nieoczekiwany awans Drohiczyna • Gafa pana starosty • Jak "zawezwano" rabina • Szpetne budynki w stylu radzieckim 144 6. W poleskich dobrach Orzeszków Poleskie lata wielkiej pisarki • "Dwór w Ludwinowie po staroświecku rządzony..." • Smętna kraina, bez wód przezroczystych..." • Portret powstańczego wodza • Koncentracja powstańców w Dziatkowiczach • "Legionik kobiecy" • Zwycięska bitwa pod Horkami • Rozsypka oddziału Traugutta • Pod groźbą szubienicy • Nowi właściciele Ludwinowa • "Stary Rosjanin rozumiał nasze uczucia" • Wieś pamięta Orzeszkową • Krótkie dzieje zameczku w Bielinie • W Lachowiczach i w Popinie • Pozostałości rezydencji w Zakozielu • Niezwykła kaplica • Jedna z najpiękniejszych cerkwi Polesia 162 7. Pod kopułami poleskich cerkwi Cerkiewna typologia * Poleskie wsie • Kraj lasu, piasków, błota, ubogiego ludu • Fundacje Pusłowskich w Chomsku • Żaber, czyli Zabierz • Krótka historia zamku Wiśniowieckich • Jedyne zwycięstwo konfederatów barskich • Hetman Ogiński przystępuje do walki • Ladowicze i Opól • Cerkiew w Drużyłowićzach • Motolskie korzenie izraelskich polityków • Etnograficzne ciekawostki Motola • Dorobek Skirmunttów • Tragiczny koniec dziedziców Mołodowa • Smutne pozostałości wspanialej rezydencji • Największy ośrodek przemysłowy Polesia • Dawna fabryka i egzotyczne drzewa • Przodkowie wielkiego pisarza • Jeszcze dwie cerkwie 182 8. Janów Poleski Jezuicki męczennik • Pośmiertne wędrówki poleskiego świętego • Ród wywodzący się od Dżyngis Chana • Tysiąc rysunków Napoleona Ordy • Piewca chwały minionej kultury • Na rynku w Janowie • Niezwykła procesja • Stara morwa na grobie • Ślady Ordów w Worocewiczach • Zabytkowa droga • Prawdziwie wielkopańska rezydencja • Park pełen urody i tajemnic • Pojezuicka kaplica • Cerkiew w Duboi Spis treści, 197 9. Pińsk - poleska stolica Złote czasy królowej Bony • Rzeź zbuntowanego miasta • "Ledwie domów kilkanaście zostało" • Zemsta Karola XII • Lobbing Mateusza Butrymowicza • Promocja według najnowszych wzorów • Carskie represje • XIX-wieczny rozkwit miasta • Jak na holenderskim płótnie • "Ja ne czełowik, ja Pynczuk" • Pińskie kontrakty • Flotylla wojenna z trzech motorówek • O włos stolica województwa • Ruch na pińskiej przystani • Jarmarki Poleskie • W walce z dwoma agresorami • Bitwa bolszewików z wieżą kościelną • Piętnaście minut na spakowanie • Brawurowa akcja "Ponurego" • Stolica meliorantów • Jeden z największych obszarów błotnych w Europie • "Poleszuk ubiera się wcale porządnie..." • "Kwiatuszki poleskie" • Skąd się wzięli Poleszucy? • "Lud najdziwniejszy w Europie" • Poleskie gusła i przesądy • Białorusini, Małorusini czy "tutejsi"? • Spacer po Pińsku • Na miejscu dawnego zamku • Dwie dzielnice, dwa nastroje • Kolegium jezuickie • Monumentalne gmachy pośród bagien • Najciekawsza ulica • Pińska katedra • Siedziba Butrymowiczów • Najwyższy budynek miasta • Tu był Karolin • Albrechtów i Leszcze * Warto zajrzeć na piński bazar • Kolorowe domki w otoczeniu ogródków • Kto spoczywa na pińskim cmentarzu? • Majątek Zapole • Dwóch męczenników z Kupiatycz • Nad Jeziorem Horodyskim • Klasztor w Horodyszczu • Chrzest bojowy Flotylli Pińskiej 10. Prypeć 244 Przystań pełna egzotyki • Osobliwe skrzyżowanie dróg wodnych • Największy z dopływów Dniepru • Wspaniała oaza dzikiej przyrody • Torfowiska, łąki, lasy • Fauna prypeckiego rezerwatu • Wioska, w której zatrzymał się czas • "Bereźce powiatu stolińskiego" • "Szeroko rozlała Prypeć swoje wiosenne wody" • Noc na Prypeci • Cmentarz u ujścia Styru • Święte miejsca Poleszuków • Współczesne Dziady w poleskiej głuszy • Pradawne rytuały na mogiłach bliskich • Amazonka w miniaturze 11. Wyprawa na Zajasiołdzie Na własnych nogach • Polska "wyspa" na Zajasiołdziu • Siedmioletnia walka o sprawiedliwość • "Powstanie łohiszyńskie" • Królowa Polesia • Mała ojczyzna Adama Naruszewicza • Wielki projekt hetmana litewskiego • Słynna fabryka fajansów • "Wszystko jest tu na miarę telechańską" • Cenny zabytek budownictwa hydrotechnicznego • Na najdzikszym odcinku kanału • "Ziemię przecina szlak szeroki..." • Wygonoszcza • Drugie największe jezioro Polesia • Wycieczka na Bagno Pogonią • Karasiowa uczta • Tajemnicze Wiado i Tupice • W gościnie u poleskiego wilka • Odgłosy bagien • Przez Puszczę Wiadotupicką • Kolejka do Telechan • Bagna po obu stronach, a droga niknie • Legendarna wieś Mitrycze • W poszukiwaniu przewodnika • "Cicha płaszczyzna pustyni błotnej" • Ostatni mieszkańcy Mitrycz • Nad Jeziorem Sporowskim • Szczupaki same skaczą do łodzi • Dziwni mieszkańcy Kokorycy • Odwieczne gniazdo Szyrmów • Szacowna historia Zdzitowa • Partyzancka bitwa 293 12. Przez Zarzecze na Zahorynie "Rzeki rozlewają się kreto i leniwie" • Łodzią pod drzwi dworu • We wspomnieniach rosyjskiego poety • Antropologiczna zagadka Kołb • Wodny la- 10 Spis treści birynt między Prypecią a Styrem • Bóg wie, w którym kierunku płynie woda • Dwie walki oddziału Traugutta • Z mieszczan w chłopów • Garncarze z Horodna • Uroczysko Zamkowiszcze • Początki Stolina • Miasto na nad-horyńskiej skarpie • Stoliński kiermasz • Majątek Mankiewicze • Wspaniale urządzone apartamenty • Trudno uwierzyć, że nie został żaden ślad • Pięć kliometrów wezbranej rzeki 311 13. Błota Olmańskie Największa posiadłość ziemska II Rzeczypospolitej • Niedoszły Park Natury • Armia Radziecka ratuje przyrodę • Bagna, które nie mieszczą się na mapie • Na przełaj przez poleskie mokradła • Jezioro Zasumińskie Wielkie • Czarna, zda się bezdenna woda • Poleski "Charon" • Odkrywamy relikt tundry • Barcie na śródbagiennych ostrowach • Sposób na niedźwiedzia • Przez lasy uroczyska Zasuminy • Setki zwęglonych, sterczących ku niebu pni • W sercu najdzikszego obszaru w Europie • Rezerwat "Bagna Olmańskie" • "Coś niesamowicie groźnego tchnęło z tych obszarów" • Zadziwiająca różnorodność bagiennej roślinności • Piętnaście kilometrów do "suchego lądu"! • Gulgot tokujących cietrzewi • Wyprawa do uroczyska Bohatyr • Wsłuchując się w odgłosy bagien • Finisz po pas w wodzie 334 14. Puszcza olchowa nad Lwa Wilkołaki, lesowiki i wodziani • Bitwa pamiętana po trzystu latach • Hy-drogliserem po puszczańskich wodach • "Głowy w dół" - ryczy sternik • Legendarna puszcza olchowa • Tysiące złocistych kaczeńców • Nieoczekiwany koniec rzeki • Mozolny odwrót • Biwak na nasypie wąskotorówki • Angielski generał w poleskiej głuszy • "Był bardziej polski od Polaków" • Niewielka wysepka otoczona wodą i lasem • "Wracałem z Anglii w porze pękania lodów" • Jak odnaleźć główny nurt? • Szalony taniec Horynia • Letnia osada dla... świń • Ząb mamuta w nadbrzeżnej skarpie 352 15. Dawidgródek i Turów Twarda ręka Janusza Radziwiłła • Dawidgródeckie buty z cholewami • Znowu potomkowie Tatarów • Atmosfera sennej kresowej mieściny • Straszne przeżycie recepcjonistki • Góra Zamkowa • Dzieje dawidgródeckiego zamku • Miasto pomiędzy trzema odnogami Horynia • Jedna z najcenniejszych cerkwi na Polesiu • Zabytkowy cmentarz w Chorsku • "Szlachta tu nie byle jaka" • Inny typ cerkwi • Remel • Wielemicze i Olpień • Wielkie skupisko szlachty zagrodowej • Rurykowicze w walce o władzę • Czterdzieści cerkwi średniowiecznego Turowa • Klasyk literatury staroruskiej • W ręku kniaziów Ostrogskich • Osiemnastowieczna afera gospodarcza • Zeznania Roman Rogińskiego • Walki polsko-bolszewickie • Armia generała Bałachowicza Słynny watażka zdobywa Turów • Kilkudniowa "niepodległość" Białorusi "Pokochacie Turów za jego niezwykłą ciszę" • Bajkowy koloryt miasteczka Fundamenty cerkwi i monumentalny pomnik • Cmentarz Boryso-Glebski Legendarna studnia o trzech dnach • Pomnik cara na Placu Czerwonym Krzyże, które przypłynęły rzeką • Przedmieścia "wielkiego Turowa" 386 16. W sercu Polesia Czołgi zarośnięte drzewami • Futory Merlińskie • Pszczelarstwo transgra-niczne • Taniec lelków kozodojów • Torfowisko jak przysypane śniegiem • Spis treści V Sionka z pisklęciem w łapach • Czarne pnie sosen na krwawej plamie mchu • Po obu stronach dziki, bezkresny mszar * Kąpiel w mokrych torfowcach • Dzierżyńsk na krańcu cywilizacji • Puszczańska rzeka • Bardzo poleski obrazek • Uroczysko Kołki • Most jak w krajach tropikalnych • Poleskie techniki rybackie • Kolacja "po polesku" • Krzyże jak wiejskie baby 404 17. Prypecki Park Narodowy "Łosie brodate, rysie bystre i wilki żarłoczne" • Sto kilometrów lasów i bagien • Prawdziwe królestwo ptaków • Obserwacje generała Żylińskiego • Poleszucy głębokiego Polesia • Ogromna różnorodność typów bagien • Kaczeńce jarzyły się niczym płonące znicze • Szczupaki grasują w kurniku • W poleskiej mini-zagrodzie • Szalejąca roślinność na nadprypeckich łęgach • Łąki - jakaż bujność i rozmaitość! • Przeprawa przez Prypeć 417 18. W Dereszewiczach i gdzie indziej Dziedzice Dereszewicz... • ...I ich goście • Podchody do głuszca • "Niedźwiedź o charakterze złośliwym" • Dereszewicka rezydencja • "Prypeć cudna o każdej porze roku i dnia" • Sąsiedzi plądrują paląc • "Każdy brał i wynosił, co miał pod ręką" • Skarpa nad Prypecią • Domena Olelkowiczów i Chodkie-wiczów • Ludność o typie wybitnie tatarskim • "Różnorodność ryb złapanych była wielka" • Miasto na wysokiej skarpie • Do cerkwi na piwo • Dawna molenna staroobrzędowców • Setki krzepkich dębów • Skryhałów 435 19. Mozyrz i Polesie Mozyrskie Siedziba starostwa grodowego * Jak szturmowano Mozyrz • Pogromca Kozaków • "Bitwa morska" pod Czarnobylem • "Bunt" oddziałów Balachowicza • Murowane budynki należały do rzadkości • Chlubny wyjątek w radzieckiej architekturze • Zespół pobernardyński • Cystersi w Ciemnej Dolinie • Fabryka mebli w klasztorze • Kościół św. Michała Archanioła • Okolice Mo-zyrza • Luksusy na rzecznych statkach • Rezydencja w Barbarowie • Okazy z barbarowskiej oranżerii • "Horwattowie nie mieli ani rasy, ani urody" • Widok na dolinę rzeki • Na granicy strefy wysiedlenia • "Bardzo piękny pałac murowany" • Brama z dorycką kolumnadą • Trzecia rezydencja Horwattów • Równi Habsburgom 458 20. Cień Czarnobyla Gwóźdź do trumny imperium • Największa katastrofa jądrowa w historii • Ci, którzy ucierpieli • Nie stwierdzono zaburzeń genetycznych • "Samosioły" i "bieżeńcy" • Rezerwat radiacyjny • Czy w "żonie" jest niebezpiecznie? • Panorama Grzędy Mozyrskiej • Przez meandry Prypeci • Nie ma wielogłowych łosi • Poczarnobylskie zmiany ekologiczne • Miejscem najbardziej ożywionym wydaje się cmentarz • Krajobraz afrykańskiej sawanny • Szczygłowa Góra • Dziki buszują w obejściach • Spotkanie z czaplami białymi 475 21. Poleskie ostatki Najstarsze ślady człowieka na Białorusi • Gród z X wieku • Napastnicy nie tknęli cudownego obrazu • "Dwie drogocenne świętości" • "Oto jakimi środkami osiągali jezuici swe cele..." • Jurewicki jarmark • Zespól pojezuicki w Jurewiczach • Matka Boska Jurewicka • Obiad z prawosławnym władyką 12 Spis treści • Archeologiczne ciekawostki Jurewicz • Klęska Kozaka Hołoty • Borysowsz-czyzna • Trzysta egzotycznych gatunków • Patriotyczny dziedzic Chojnik • Chojnicka rezydencja • Wieś na skraju "żony" • Uroczystość w Rudakowie • Badacz Polesia Rzeczyckiego • Czy zostało coś w Ostrohladach7 • Początek kariery Dymitra Samozwanca • W Brahiniu nie ma zabytków • "Hrabstwo horodyszczańskie" 498 22. Na transpoleskich magistralach Żytkowicze • Jezioro Kniaź, czyli Żyd • "Lud tu niski, rudy, z małymi brodami" • Stepowy relikt na bagnach • Kraj posępnych lasów i ponurych, nieufnych ludzi • Trawa, pod którą czai się śmierć • Z kępy na kępę • Lenin z XVI wieku • Domy na palach • Potężna dziura w ziemi • Tragedia Sitnicy • Cerkiew o harmonijnej sylwetce • Czaple uroczysko u ujścia Łani • Łachwa • O krok od Śmierci • Tabor na Przewozie Łachowskim • "Skórzane miasteczko" • Rzymskie brewerie Krzysztofa Szczytta • "Forteca" kresowego oryginała • Ślady przeszłości w Kozangródku • Mogiła Owidiusza • Przypadkowa kariera Łunińca • Udana akcja komunistycznych dywersan-tów • Jeden z najrzadziej zaludnionych zakątków Polesia • Druccy-Lubeccy z Łunina • Doświadczalny poligon meliorantów • Dziatłowicze • Sianokosy po kostki w wodzie • Ostatnie na Polesiu prykłady • Dwór w Oharewiczach • Pierwsza prawdziwa magistrala transpoleska • Rodzinna wieś warszawskiej Syrenki • Poetka i konspiratorka • Krajobraz coraz bardziej urozmaicony • Bitwa pod Miłowidami • Dwie mogiły z 1863 roku • Iwacewicze 536 . Kosów, Mereczowszczyzna i Bereza Stolica powiatu bez praw miejskich • Partyzanci walczą z "pańską Polszą" • Skromne zabytki Kosowa • Rodzinny dwór Naczelnika • Miejsce wygląda bardzo smutno • Imponująca ruina w Mereczowszczyźnie • Rezerwaty bobrowe nad Zygulanką • Rzeka o prawdziwie poleskim charakterze • Jedyna kartuzja w Wielkim Księstwie Litewskim • Stulecie wojen • Po likwidacji zgromadzenia • Ponura sława Berezy • Bicie oficjalne i prywatne • Bereskie świątynie • Została tylko ruina wieży • Pośmiertne losy Sapiehów • Wśród pozostałości klasztoru • Świetność rezydencji Pusłowskich • Co ocalało w Piaskach? • Neogotyckie bramy i park krajobrazowy • Miejsce ostatniego spoczynku sławnego ministra • Wyspa ludności katolickiej • W dolinie Jasioldy • Zapomniana bitwa • Pomiędzy Polesiem a Puszczą Białowieską • Raj wydr pod Zaprudami • Zniweczone uroczysko Turosa • Czar Polesia działa! 565 574 575 582 593 Literatura Źródła kartograficzne Wykaz ilustracji Skorowidz nazwisk Skorowidz nazw geograficznych Od autora P olesie jest najbardziej chyba zmitologizowaną z dawnych kresowych krain. Mit kraju tajemniczego, niedostępnego i egzotycznego, o pierwotnej przyrodzie, zamieszkanego przez prymitywny lud hołdujący na wpół pogańskim obyczajom i zabobonom, wiązał się z Polesiem do II wojny światowej. Znalazło to odbicie w słowach popularnej i do dziś śpiewanej pieśni: "Polesia czar to dzikie knieje, moczary...". Mit dzikiego Polesia próbował obalić jeszcze przed wojną wybitny etnosocjolog Józef Obrębski, który w 1936 r. pisał: "Należy sprostować równie popularną, jak błędną opinię, przedstawiającą Polesie jako obszar archaicznej kultury ludowej, nietkniętej przez wpływy z zewnątrz, bajecznie zakonserwowanej, jako społeczeństwo ludowe nie tylko pierwotne, ale również repetujące wciąż bez zmiany odwieczne formy życia społecznego z całym rygorem tradycjonalizmu, właściwym izolowanym i nie podlegającym wpływom zewnętrznym prymitywnym grupom etnicznym. Jeśli Poleszucy w niedalekiej jeszcze przeszłości bardziej, być może, byli zbliżeni do tego dość zresztą iluzorycznego w warunkach europejskich stanu, to w każdym razie dziś są odeń niewiele zapewne mniej odlegli aniżeli ich północni czy południowi sąsiedzi, mniej renomowani pod tym względem." Po wojnie mit ten został zastąpiony przez inny, równie daleki od prawdy. Rozpowszechniło się przekonanie, że dawne Polesie już nie istnieje, ponieważ wszystkie bagna zostały osuszone, krajobraz zdewastowany, a oryginalną kulturę ludową wytępiły kołchozy i władza radziecka. Ostatecznej zagłady Polesia miał dokonać Czarnobyl. Ten mit postaram się obalić w niniejszej książce. Jako najdziksza i najbardziej tajemnicza część dawnych Kresów, Polesie od najmłodszych lat pobudzało moją wyobraźnię. Pamiętam, jak będąc jeszcze małym chłopcem, buszując na strychu zaprzyjaźnionej leśniczówki, natknąłem się na podniszczony egzemplarz Moich wspomnień myśliwskich Juliana Ejsmonda. Spędziłem na tym strychu kilka godzin, nie mogąc się oderwać od wspaniałych opisów polowań wśród egzotycznych krajobrazów bezkresnych błot i kipiącej 14 Od autora życiem poleskiej przyrody, wyrażonych zresztą bardzo "malarskim" językiem, który dziś może razić nadmierną egzaltacją, ale mnie pochłonął bez reszty. Od tej pory "zachorowałem" na Polesie. W nieco późniejszym okresie swoje lektury pogłębiłem o takie klasyczne poleskie pozycje jak Czahary Rodziewiczówny, Puszcza Weys-senhoffa, Polesie Ossendowskiego i liczne wspomnienia myśliwskie, zacząłem zbierać wszystkie książki, w których obecna była tematyka poleska i studiować w bibliotekach trudno dostępną literaturę przedmiotu. Jedną z pierwszych zorganizowanych przez mnie wypraw turystycznych był wyjazd na Bagna Biebrzańskie, gdzie odnajdywałem poleskie klimaty. Później pojechałem na Polesie, ale... Lubelskie. W ogóle tereny bagienne z ich specyficznym krajobrazem, przyrodą i nastrojem stały się ulubionym celem moich wędrówek. Po przełomie 1989 r. nasza granica wschodnia przestała być nieprzepuszczalna i wreszcie można było pojechać na prawdziwe Polesie. Ja sam po raz pierwszy znalazłem się tam w 1992 r., później wracałem jeszcze kilkakrokrotnie. Jednocześnie ruszyła lawina blokowanych przez lata publikacji dotyczących Kresów, w tym również Polesia, które systematycznie wyłapywałem. Najciekawsze były książki wspomnieniowe i autobiograficzne, spośród których wyróżnić muszę wspomnienia Antoniego Kieniewicza Nad Prypedą, dawno temu... i trzy tomy opowiadań o tematyce poleskiej Franciszka Wysłoucha. Ukazało się także kilka albumów z pięknymi zdjęciami, przedstawiającymi miniony świat dawnego Polesia. Z anim zaproszę Państwa na poleską wyprawę, jeszcze kilka słów o tym, czym było i czym jest Polesie. Jest to kraina historyczno- -geograficzna rozciągająca się pomiędzy Bugiem a Dnieprem, po obu stronach obecnej granicy Białorusi i Ukrainy. Geografowie rozszerzają jej granice także na tereny leżące na zachód od Bugu (Polesie Lubelskie) i na wschód od Dniepru, jednak obszar o typowo poleskim krajobrazie i tradycyjnie określany jako Polesie ma kształt wydłużonego trójkąta, którego podstawa opiera się o Dniepr na odcinku pomiędzy Mohylewem na Białorusi a Kijowem na Ukrainie, zaś wierzchołek sięga położonego nad Bugiem Brześcia. Jego naturalne granice wyznaczają na północy wysoczyzny litewsko-białoruskie, a na południu - wyżyny wołyńsko-podolskie. Jak łatwo się przekonać, spoglądając na mapę, jest to kraina bardzo rozległa, większa od niejednego europejskiego kraju, bowiem Od autora 151 podstawa owego poleskiego trójkąta ma 400 km długości, a jego wysokość, czyli odległość dzieląca Brześć od Dniepru, wynosi 700 km. Osią krainy jest dolina największej poleskiej rzeki - Prypeci oraz będąca jej zachodnim przedłużeniem droga wodna łącząca dorzecza Dniepru i Wisły, którą tworzą Fina, Kanał Królewski oraz Mucha-wiec, uchodzący do Bugu w Brześciu. Obszar opisany w tej książce obejmuje białoruską część Polesia, na którą składają się trzy regiony geograficzne: Polesie Brzeskie, Prypeckie i Mozyrskie. Pochodzenie nazwy Polesia od wieków budzi dyskusje historyków i językoznawców. Istnieje na ten temat kilka teorii, z których najbardziej popularna wywodzi nazwę krainy od sąsiedztwa lasów, analogicznie do nazw Pomorze, Powiśle czy Podole. Według innej nazwa ta wywodzi się od bałtyjskich słów pala, palios, pelese, oznaczających bagna. Obie etymologie są prawdopodobne: Polesie to kraina zarówno lasów, jak i bagien, a zanim opanowali ją ostatecznie Słowianie, mieszkali tu Bałtowie. Od wieków funkcjonowały także tradycyjne nazwy poszczególnych części Polesia, jak "Polesie suche", gdzie większość terenu zajmowały pola uprawne, "Polesie głuche", czyli porośnięte lasami, i "Polesie zapadłe", czyli pokryte otwartymi bagnami, oraz bardziej lokalne: Zahorodzie, Zarzecze, Zahorynie, Zajasiołdzie... Polesie, jak każda z kresowych krain, ma swoją mitologię, sięgającą czasów antycznych. Dawni historycy uważali poleskie bagna za pozostałość śródlądowego morza opisywanego w dziełach Herodota. Uważano także, że właśnie na Polesiu spędził ostatnie lata życia wygnany z Rzymu poeta Owidiusz i do dziś pokazuje się nad Prypecią Górę Owidiusza, gdzie rzekomo miał być pochowany. Specyfika bagiennego krajobrazu Polesia bierze się stąd, że płytko pod powierzchnią gruntu zalega tu nieprzepuszczalna płyta granitowa, co powoduje stałe zabagnienie rozległych połaci kraju. Ta skalna opoka znajduje się na głębokości zaledwie kilkudziesięciu metrów, o czym można się przekonać, oglądając odkrywkową kopalnię granitu w Mikaszewiczach. Najbardziej charakterystyczne elementy poleskiego krajobrazu to bezkresne bagna i wijące się wśród nich rzeki o powolnym biegu, tworzące skomplikowaną sieć wodną, rozległe lasy oraz naniesione przez rzeki i lodowiec piaski, układające się w łachy i ciągi wydm. Na Polesiu bagna występują w wielu typach i rodzajach, z których każdy ma własną miejscową nazwę. Ludność wyróżnia m.in. hala, mochy, czeroty, nietry, zybuny. Naukowcy zaś dzielą poleskie torfo- 16 Od autora wiska na niskie, wysokie i przejściowe. Torfowiska niskie tworzą się przede wszystkim w dolinach rzek i zasilane są wodami cieków. Do tego typu należały największe bagna na Polesiu, położone na północ od Prypeci, które w większości uległy melioracji w okresie powojennym i zostały zamienione w łąki i pola. W przeciwieństwie do nich torfowiska wysokie i przejściowe leżą na ogół z dala od rzek, na działach wodnych lub w zagłębieniach międzywydmowych, i są zasilane głównie wodami opadowymi. Jako mniej nadające się do gospodarczego użytkowania, w większości uniknęły melioracji i tworzą obecnie największe kompleksy bagienne Polesia, położone na południe od Prypeci. Ogólną powierzchnię poleskich torfowisk ocenia się na około 3 min ha, z czego za czasów radzieckich zmeliorowano połowę. Tak więc do dziś pozostało tam jeszcze 1,5 min ha dzikich, nieosuszonych bagien, co wciąż jest obszarem ogromnym. Wystarczy sobie tylko uświadomić, że największe w Polsce Bagna Biebrzańskie, zajmują zaledwie około 100 tyś. ha. Wodny labirynt Polesia jest ewenementem na skalę europejską. Prypeć i jej najważniejsze dopływy szczęśliwie nie zostały uregulowane i w dalszym ciągu tworzą jedyną w swoim rodzaju naturalną sieć wodną z licznymi odnogami, odgałęzieniami, starorzeczami i wyspami. Wciąż tak samo jak od wieków podczas wiosennych wylewów dolina rzeki zamienia się w szerokie na wiele kilometrów rozlewisko będące rajem wodnego ptactwa i wygląda to równie pięknie jak w przedwojennych opisach Ejsmonda i innych autorów. Poleskie lasy zostały już co prawda mocno przetrzebione, ale nadal zajmują ogromną powierzchnię i są nawet bardziej bezludne niż kiedyś na skutek likwidacji osad leśnych i samotnych chutorów. Lasy porosły także w większości poleskie piaszczyska, które niegdyś tworzyły prawdziwe pustynie z ruchomymi wydmami. Polesie słynęło zawsze jako kraina obfitująca w zwierzynę i znakomity teren polowań. Dziś jest to jeden z najbardziej interesujących pod względem ornitologicznym regionów naszego kontynentu. Rozległe i odludne obszary leśne i bagienne, a przede wszystkim szerokie, naturalne doliny rzeczne są ostoją licznych gatunków ptaków rzadkich lub zagrożonych w wielu krajach Europy. Choćby królewski ptak - głuszec, nieodmiennie związany z bagnami, u nas w Polsce będący na skraju wyginięcia, tutaj jest wręcz pospolity. Poleskie lasy są jak dawniej pełne grubego zwierza i to pomimo szerzącego się kłusownictwa. Co prawda nie występuje już spotykany jeszcze w okresie międzywojennym niedźwiedź, za to liczne są łosie i bobry Od autora - przed wojną te gatunki stanowiły wielką osobliwość i chronione były w specjalnych rezerwatach. Żyją tu także wilki, rysie i bardzo liczne wydry, nie wspominając już o drobniejszych gatunkach. Z bagnami i lasami nierozerwalnie związane było życie rdzennych mieszkańców Polesia - Poleszuków. Przez wieki odcięci od reszty świata, wytworzyli specyficzną kulturę duchową i materialną, pozwalającą im nie tylko przetrwać, ale i doskonale funkcjonować w otoczeniu dzikiej przyrody. Tu nieubłagane postępy cywilizacji spowodowały największe zmiany. Dzięki osuszeniu bagien teren stał się bardziej dostępny, do wielu zapadłych dawniej wsi dziś dochodzą szosy lub bite drogi. Zanikły piękne stroje poleskie, dawne zwyczaje i tradycyjne rzemiosła. A jednak wieś poleska zachowała pewną specyfikę. Jest wciąż niemal całkowicie drewniana i zachowuje tradycyjny układ ulicówki lub wielodrożnicy. Choć nie ma już kurnych chat, domy mają tę samą co od wieków konstrukcję i charakterystyczne zdobienia, czasem widuje się nawet strzechy. To samo można powiedzieć o poleskich miasteczkach, jak Dawidgródek i Turów, w których przetrwała drewniana zabudowa i historyczne układy urbanistyczne. Niemal w każdej większej wsi spotkamy stare cerkwie, z których wiele jest cennymi zabytkami architektury. Są jeszcze rejony, gdzie nadal podstawowym środkiem komunikacji jest łódź. Przetrwały też tradycyjne zajęcia Poleszuków - rybołówstwo, bartnictwo i... kłusownictwo. O tym, że nie całkiem zanikły relikty pogaństwa, można się przekonać, odwiedzając poleski cmentarz lub podziwiając obwieszone wyszywanymi ręcznikami przydrożne krzyże. Największe zmiany zaszły w nielicznych na Polesiu większych miastach, takich jak Brześć, Kobryń, Pińsk czy Mozyrz, gdzie wzniesiono wiele nowych budynków i naruszono historyczne układy przestrzenne. Jednak i tu ocalały cenne zabytki, których najwięcej znajdziemy w stolicy Polesia - Pińsku. Nieodłączny element dawnego Polesia stanowiły szlacheckie dwory i magnackie pałace. Były stosunkowo nieliczne w porównaniu z innymi kresowymi krainami, za to poleskie majątki były bardzo rozległe, niejeden z nich obejmował obszar wielkości mniejszego kraju europejskiego. Taka była radziwiłłowska ordynacja dawidgródecka, której teren do dziś stanowi najdzikszy i najbogatszy pod względem przyrodniczym fragment Polesia. Tu znajdowały się rodzinne gniazda znanych i mniej znanych poleskich rodów: Kościuszków, Rodziewiczów, Wysłouchów, Orzeszków, Skirmunttów, Ordów, Kieniewiczów, Hor-wattów, Oskierków, Prozorów, Szczyttów, Druckich-Lubeckich i Pu- l 8 Od autora słowskich. Większość tych kresowych siedzib uległa niestety zagładzie lub doszczętnej dewastacji, lecz miejsca te mają szczególne znaczenie dla naszej historii i kultury, bowiem związanych z nimi było wiele wybitnych postaci. To właśnie na Polesiu urodzili się król Stanisław August Poniatowski, Adam Naruszewicz, Tadeusz Kościuszko, Julian Ursyn Niemcewicz, książę Ksawery Drucki-Lubecki, Józef Ignacy Kraszewski, Romuald Traugutt i Napoleon Orda, a znaczną część życia spędzili tu św. Andrzej Bobola, Eliza Orzeszkowa i Maria Rodziewiczówna. Tu z powodzeniem realizowali swe inicjatywy gospodarcze królowa Bona, hetman Michał Ogiński, Mateusz Butry-mowicz i Antoni Tyzenhauz, a sukcesy militarne święcili hetmani Janusz Radziwiłł i Ogiński, powstańczy wodzowie Karol Sierakow-ski, Romuald Traugutt i Roman Rogiński, a także słynny zagończyk z czasów wojny bolszewickiej - Stanisław Bułak-Bałachowicz. Z krótszymi lub dłuższymi wizytami w poleskich dworach bywali wybitni artyści pióra i pędzla. Józef Ignacy Kraszewski przemierzył Polesie niejednokrotnie, co znalazło odbicie w jego wspomnieniach i licznych utworach literackich. Na polowaniach bywali tu m.in. mistrzowie prozy myśliwskiej: Józef Weyssenhoff, Włodzimierz Kor-sak, Julian Ejsmond, Stanisław Zaborowski, Michał K. Pawlikowski i Franciszek Wysłouch. Natchnienia do swych obrazów szukali na Polesiu Henryk Weyssenhoff, Józef Chełmoński i Julian Fałat. W okresie międzywojennym Polesie odwiedzili wybitni reporta-żyści: Józef Mackiewicz i Ksawery Pruszyński. Prowadzili tu wtedy badania liczni naukowcy, żeby wymienić tylko najbardziej znanych: etnografowie Czesław Pietkiewicz i Kazimierz Moszyński, etnosocjo-log Józef Obrębski, zoolog Kazimierz Petrusewicz, botanik Stanisław Kulczyński i torfoznawca Stanisław Tołpa. Właściciele i goście poleskich majątków, podróżni, naukowcy i pisarze, którzy odwiedzili ten fascynujący region, pozostawili wiele barwnych opisów przyrody i mieszkańców Polesia. Moja książka jest bogato nasycona cytatami z tych relacji, pochodzących w większości z okresu międzywojennego lub przełomu XIX i XX w. C zai Polesia stanowi połączenie relacji z kilku wypraw na białoruskie Polesie, które odbyłem wraz z przyjaciółmi w latach 1992-2001. Relacje te skompilowałem w taki sposób, aby ułożyły się w opis jednej wielkiej podróży. Podobnie jak inne publikacje Od autora 1 §| z cyklu "Smak Kresów", książka ma charakter gawędy historyczno--krajoznawczej z elementami współczesnego reportażu. Do przewodnika zbliża ją natomiast szczegółowy opis zabytków, miejsc historycznych, ciekawych obiektów przyrodniczych i innych atrakcji mogących zainteresować turystę. Ilustrują ją liczne mapy, plany, rysunki oraz zdjęcia, współczesne i archiwalne. Oto kilka rad praktycznych dla tych, którzy zdecydują się na wyjazd na Polesie. Punktem startowym każdej takiej wycieczki musi być Brześć, do którego bez trudu można dotrzeć z Warszawy. W tym celu trzeba dojechać koleją do Terespola, skąd co kilka godzin odchodzi wahadłowy pociąg do Brześcia. Są także autobusy. Przypominam, że na wjazd na Białoruś niezbędny jest voucher. Nabywamy go w biurach podróży specjalizujących się w wyjazdach na wschód lub po prostu na dworcu w Terespolu. W wypadku wyjazdów służbowych i grup zorganizowanych sprawę załatwia pieczątka "AB" w paszporcie; uzyskuje się ją w wydziale paszportowym urzędu wojewódzkiego po przedłożeniu pisma z delegującej instytucji. Dojazd z Brześcia w głąb Polesia umożliwiają liczne połączenia kolejowe i autobusowe. Hotele (na ogół niskiej klasy) istnieją w prawie wszystkich stolicach rejonów i w niektórych innych większych miejscowościach. Ceny wahają się od kilku do ponad dwudziestu dolarów. Należy unikać noclegów w dużych miastach, jak Brześć, Pińsk czy Mozyrz, bowiem tani jest najdrożej, a w dodatku do cudzoziemców często stosuje się specjalny przelicznik, jeszcze bardziej podwyższający cenę. W mniejszych miejscowościach (np. w Turo-wie] cena noclegu może zejść poniżej jednego dolara. Najlepiej jest jednak zabrać własny namiot, bowiem nie ma tu żadnych ograniczeń w biwakowaniu "na dziko", nawet na obszarach chronionych. Żywność na Białorusi jest tania, nawet w mniejszych miejscowościach bez trudu można kupić podstawowe produkty, takie jak chleb, makaron czy masło. Gorzej jest z przetworami mięsnymi i dlatego warto zabrać z Polski konserwy mięsne. W większych miejscowościach istnieją restauracje i bary, gdzie można tanio zjeść gorący posiłek. Należy jednak pamiętać o tym, że najdziksze, więc i najciekawsze obszary Polesia są praktycznie bezludne i planując pobyt, trzeba zabrać cały zapas żywności do plecaka. Nie wolno także zapomnieć o środkach przeciwko komarom i innym dokuczliwym owadom, które na bagnach są wyjątkowo liczne, szczególnie późną wiosną oraz na początku lata, i mogą zepsuć najwspanialsze nawet wrażenia. Jeśli idzie o skażenie terenu po awarii i O Od autora czarnobylskiej, to w tej chwili na wschodnim Polesiu, które znalazło się w zasięgu jej skutków, poziom promieniowania jest tak niski, że w żadnej mierze nie zagraża zdrowiu ludzi mieszkających tam na stałe, a tym bardziej turystów przyjeżdżających na kilka dni, czy nawet tygodni. Inaczej jest tylko w wysiedlonej strefie w najbliższych okolicach Czarnobyla, ale i tam zagrożenie jest obecnie niewielkie. Pewien problem podczas podróży na Polesie stanowi brak dobrych map topograficznych. Pod tym względem ciągle najlepsze są przedwojenne mapy Wojskowego Instytutu Geograficznego w skali l: 100 000 i to pomimo bardzo głębokich gdzieniegdzie zmian w terenie (melioracje!). Są one niezastąpione np. przy lokalizacji dworów i świątyń. Kserograficzne odbitki tych map można zdobyć w większych bibliotekach uniwersyteckich lub w Centralnej Bibliotece Wojskowej. W ostatnich latach na Białorusi wydano serię topograficznych map w skali \ : 200 000 pokrywających całe terytorium kraju (dokładniejsze mapy ciągle są utajnione), ale można je kupić tylko w Mińsku, gdzie są dwie specjalistyczne księgarnie kartograficzne, sporadycznie w innych dużych miastach. Podobnie ma się rzecz z wydanymi niedawno mapami Brześcia i okolic, Pińska i rejonu pińskiego oraz Stolina, Dawidgródka i rejonu stolińskiego. Bez kłopotu można natomiast dostać niezłe mapy drogowe. Ideałem jest mieć ze sobą wszystkie trzy rodzaje map: WIG-owskie "setki" (najwięcej szczegółów), współczesne białoruskie "dwusetki" (które uwzględniają powojenne zmiany) i mapę drogową (dla ogólnej orientacji). N a koniec tradycyjnie apeluję o przesyłanie wszelkich dotyczących Czaru Polesia komentarzy, spostrzeżeń i uzupełnień, a jednocześnie pragnę serdecznie podziękować za te, które otrzymałem po wydaniu pierwszego tomu Smaku Kresów i innych moich książek. Uwagi te proszę kierować na adres: Grzegorz Rąkowski, 05-100 Nowy Dwór, ul. Okulickiego 6 m. 24 Pozostaje mi mieć nadzieję, że zdołałem zrealizować swój zamiar przybliżenia i przywrócenia zbiorowej pamięci tej przez wiele lat skazanej na zapomnienie kresowej krainy, która tak silnie związana jest z naszą tradycją, historią i literaturą. Jednocześnie chciałem dać wyraz swej fascynacji Polesiem i przedstawić jego współczesne oblicze, które nie całkiem straciło jeszcze swój dawny, tajemniczy powab. Brześć - brama Polesia M uszę przyznać, że nie bardzo lubię Brześć [niech mi wybaczą wszyscy dawni i obecni brześcianie), który jest miastem szarym, nieciekawym i pozbawionym cennych zabytków. Nie sposób jednak pominąć go w książce o Polesiu, jako że spełnia on, podobnie jak przed wiekami, rolę bramy wjazdowej do tej krainy i każda podróż z Polski na Polesie nieodwołalnie musi rozpocząć się w Brześciu. Brześć odegrał ważną rolę w historii Rzeczypospolitej i kojarzy nam się z kilkoma co najmniej istotnymi wydarzeniami: unią brzeską 1596 r., pokojem brzeskim 1918 r., procesem brzeskim 1931 r. i obroną twierdzy podczas II wojny światowej. Historię Brześcia (białorus. Brest) można podzielić na dwa okresy, dla których cezurą jest wzniesienie w I pół. XIX w. potężnej twierdzy brzeskiej. Wcześniej był Brześć miastem o tradycji sięgającej wczesnego średniowiecza, z mnóstwem zabytkowych świątyń i klasztorów. Fortecę zbudowano u ujścia Muchawca do Bugu, dokładnie na miejscu starego miasta. Budowle sakralne zburzono bądź gruntownie przebudowano, włączając je w strukturę umocnień i zabudowań fortecznych. Nowe miasto o tej samej nazwie, wybudowane kilka kilometrów na wschód, było już tylko dodatkiem do twierdzy, a w jego życiu dominującą rolę odgrywał garnizon wojskowy. Tak było zarówno za caratu, jak i w okresie międzywojennym oraz w czasach radzieckich, kiedy Brześć stał się pilnie strzeżoną główną bramą ZSRR od zachodu. Dziś jest to jedno z najuboższych w zabytki dużych miast Białorusi. Jedynym obiektem naprawdę godnym uwagi jest właśnie twierdza, bardzo poważnie zniszczona podczas działań ostatniej wojny. Zacznijmy więc od historii Brześcia, który należy do najstarszych miejscowości na Polesiu. Jego nazwa pochodzi najprawdopodobniej od słowa berest, oznaczającego wiąz. Po raz pierwszy wymieniony jest l 22 W granicach Rusi, Litwy i Polski jako Berestie w ruskim latopisie Powieść minionych lat pod datą 1019, lecz badania archeologiczne wykazują, że już znacznie wcześniej istniał przy ujściu Muchawca do Bugu ruski gród, założony przez Wo-łynian na pograniczu z Mazowszem. W 1020 r. został on zdobyty przez Bolesława Chrobrego i wcielony do jego państwa. W 1044 r. wojska kijowskiego kniazia Jarosława Mądrego odbiły go, w późniejszym okresie był kilkakrotnie na krótko zajmowany przez władców polskich, m.in. Bolesława Śmiałego i Kazimierza Sprawiedliwego. W okresie rozpadu dzielnicowego Rusi należał do księstwa turow-skiego, a później do halicko-wołyńskiego. W 1241 r. został zniszczony przez Tatarów, a na przełomie XIII i XIV w. zdobyli go książęta litewscy, włączyli w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego i wybudowali tu nowy zamek. W I pół. XIV w. władał Brześciem osobiście wielki książę Giedymin. W 1349 r. król Kazimierz Wielki przyłączył gród na kilkanaście lat do Polski. Od 1366 r. ponownie litewski, w 1379 r. został zniszczony przez Krzyżaków podczas jednego z łupieżczych rajdów. W 1390 r., jako pierwszy gród w granicach obecnej Białorusi, Brześć otrzymał z rąk wielkiego księcia Witolda magdeburskie prawa miejskie. W 1409 r. odbyła się tu tajna narada Jagiełły, Witolda i tatarskiego chana Saladyna, na której podjęto decyzję o wspólnej wyprawie przeciwko Krzyżakom. Miasto wystawiło własnym sumptem chorągiew, która wzięła udział w bitwie pod Grunwaldem. W 1413 r. Brześć stał się siedzibą starostwa w województwie trockim. Położone na skrzyżowaniu ważnych szlaków lądowych i wodnych miasto rozwijało się pomyślnie i wkrótce stało się jednym z najważniejszych ośrodków Wielkiego Księstwa Litewskiego. Często odbywały się tu wspólne narady dostojników polskich i litewskich. W1500 r. Brześć został zniszczony przez 15-tysięczny zagon tatarski chana krymskiego Mengli Gireja, tylko zamek wytrzymał oblężenie. Od 1520 r. miasto było siedzibą powiatu w nowo utworzonym województwie podlaskim, a od 1566 r. - stolicą Strona tytułowa Biblii Brzeskiej nowego województwa, zwanego począt- Unia brzeska 23 kowo brzeskim, a później brzesko-litewskim (dla odróżnienia od brzesko-kujawskiego). Od tego momentu rozpoczął się szybki rozwój Brześcia. Powstawały nowe świątynie, klasztory i gmachy publiczne. W Brześciu odbywały się wojewódzkie sejmiki szlachty, a także niektóre sejmy litewskie. W 1653 r. obradował tu nawet nadzwyczajny sejm Rzeczpospolitej z udziałem króla Jana Kazimierza. W 1563 r. starosta brzeski Mikołaj Radziwiłł "Czarny" założył przy zborze kalwińskim drukarnię, która jeszcze w tym samym roku wypuściła w języku polskim słynną Biblię Brzeską (zwaną też Radziwiłłowską), wspaniały zabytek dawnej poligrafii. Miasto było również ważnym ośrodkiem życia kulturalnego i religijnego Żydów. Działała tu słynna na całą Europę szkoła rabinacka, a miejscowa synagoga uchodziła za najwspanialszą w Polsce. W ydarzeniem, dzięki któremu Brześć na trwałe zapisał się w historii Rzeczypospolitej, była uchwalona w 1596 r. unia brzeska. Przypomnijmy, że celem, który przyświecał twórcom unii, było oderwanie od wpływów Moskwy ruskiej ludności prawosławnej zamieszkującej ziemie wschodnie, które znalazły się w granicach Rzeczypospolitej po Unii Lubelskiej. Przyjęcie unii poprzedziły wieloletnie negocjacje wyższego duchowieństwa prawosławnego i katolickiego z udziałem przedstawicieli króla, nuncjusza papieskiego i prawosławnego patriarchy Konstantynopola. Do największych orędowników unii należał jezuita Piotr Skarga. Należy jednak podkreślić, że głównymi twórcami porozumienia byli biskupi prawosławni, zwłaszcza biskup łucki Cyryl Terlecki i włodzimierski Hipacy Pociej. To właśnie oni sformułowali na synodzie w Bełzie w 1590 r. deklarację woli zawarcia unii z Kościołem katolickim, która została wręczona królowi Zygmuntowi III. Z ich też inicjatywy zwołano w czerwcu 1595 r. synod w Brześciu. Podczas synodu biskupi wystosowali do króla i papieża Klemensa VIII dwa adresy, w których sformułowali swoje warunki przystąpienia do unii. Oba pisma zostały podpisane przez wszystkich prawosławnych władyków Rzeczpospolitej, łącznie z nieobecnymi na synodzie. Następnie obaj biskupi-pełnomocnicy ruszyli do Krakowa na rozmowy z przedstawicielami króla i nuncjuszem papieskim. Zaakceptowanie przedstawionych warunków otworzyło im z kolei drogę do Rzymu, na spotkanie z papieżem. Klemens VIII ogłosił oficjalnie unię w bulli z 23 grudnia 1595 r. Uroczyste jej zawarcie nastąpiło 24 Unici i dyzunici natomiast w dniu 9 października 1596 r. na synodzie w Brześciu. Następnego dnia w cerkwi św. Mikołaja odprawiono uroczyste nabożeństwo, na którym kazanie wygłosił sam Piotr Skarga. Główne postanowienia unii brzeskiej w sferze religijnej polegały na uznaniu przez duchowieństwo ruskie zwierzchności papieża i dogmatów Kościoła katolickiego, przy zachowaniu tradycyjnej wschodniej liturgii, kalendarza juliańskiego oraz prawa księży do małżeństwa. W sferze politycznej natomiast król przyrzekał klerowi prawosławnemu utrzymanie dotychczasowych przywilejów i zrównanie w prawach z duchowieństwem katolickim, opiekę i obronę przed ewentualnymi represjami ze strony patriarchy konstantynopolskiego, prawo do wyboru na biskupów wyłącznie Rusinów, a także prawo biskupów do zasiadania w senacie Rzeczypospolitej. Nie obyło się bez trudności, bowiem dwaj biskupi prawosławni - lwowski Gedeon Bałaban i przemyski Michał Kopystański - choć wcześniej podpisali oba adresy, zmienili zdanie i zdecydowali się nie przystępować do unii. Uczynili to pod wpływem księcia Konstantego Ostrogskiego, wielkiego magnata, który, choć początkowo unii przychylny, stał się jej zagorzałym przeciwnikiem, gdy pominięto go podczas negocjacji. Wsparła go większość duchowieństwa klasztornego i bractw cerkiewnych. Przeciwnicy unii zwołali do Brześcia własny synod, który zadeklarował wierność Kościołowi wschodniemu i posłuszeństwo patriarsze w Konstantynopolu. Tak więc w Brześciu obradowały jednocześnie dwa synody: unicki i prawosławny. Oba zgromadzenia obłożyły się wzajemnie eksko-muniką. Zapoczątkowało to faktyczny rozpad Kościoła wschodniego w Rzeczypospolitej na dwa odłamy: unicki i prawosławny, czyli dyzunicki, co stało się w ciągu następnych stuleci podłożem wielu konfliktów. Hasło obrony "prawdziwej wiary" wciągane było na sztandary przez obie strony podczas licznych wojen Rzeczypospolitej z Moskwą i Kozaczyzną. Doceniając znaczenie unii brzeskiej i idee, które przyświecały jej twórcom, nie zapominajmy więc, że przyczyniła się ona do powstania głębokich podziałów w obrębie jednolitej dotąd ruskiej społeczności Rzeczypospolitej. Z drugiej strony trzeba podkreślić, że unia została zawarta na zasadzie dobrowolności. Biskupów, którzy pozostali przy prawosławiu, nie spotkały represje, zachowali urzędy i posiadłości. Także później nie robiono duchownym trudności przy odstępowaniu od unii, a szlachta miała prawo swobodnego wyboru wyznania. Ta tolerancyjna polityka Rzeczypospolitej kontrastuje z przemocą i nierzadko krwawymi represjami, Wyspa najeżona wieżami 25 jakie stosowały władze rosyjskie podczas likwidacji unii na ziemiach wschodnich w 1839 r., a w Królestwie Polskim w 1875 r. P ierwsza połowa XVII w. była okresem największej pomyślności Brześcia, zwłaszcza po 1607 r., kiedy król Zygmunt III Waza nadał miastu przywilej na trzy jarmarki rocznie. W stosunkowo krótkim czasie wzniesiono wtedy okazałe gmachy kilkunastu kościołów i klasztorów. Budowle te, najeżone wieżami i skupione na niewielkiej przestrzeni wyspy utworzonej przez ramiona Muchawca, sprawiały imponujące wrażenie, co pozwalają ocenić ryciny z ówczesnymi widokami Brześcia. Wkrótce jednak nastąpił długotrwały okres wojen. W 1648 r. zamek i miasto zostały zniszczone przez Kozaków Chmielnickiego. Odbudowanej fortecy nie odważyły się w 1655 r. szturmować wojska rosyjskie, natomiast w dwa lata później zamek został zdobyty przez połączone oddziały szwedzkiego króla Karola Gustawa i księcia siedmiogrodzkiego Rakoczego. Niebawem odbiła go szlachta województwa brzeskiego pod dowództwem podczaszego litewskiego M. Radziwiłła. W 1660 r. niezupełnie odbudowany po ponownych zniszczeniach zamek wzięła szturmem rosyjska armia Chowańskiego. Wreszcie w 1706 r. Brześć opanowali Szwedzi pod dowództwem gen. Meyer-felda W 1752 r. sejmik wojewódzki w Brześciu wybrał posłem młodego Stanisława Poniatowskiego z Wołczyna, który w dwanaście lat póź- Panorama Brześcia z 1657 r 26 Bitwa pod Brześciem niej został królem Polski. Po reformach gospodarczych podskarbiego litewskiego Antoniego Tyzenhauza Brześć stał się ośrodkiem tzw. ekonomii, czyli dóbr stołu królewskiego. Z inicjatywy Tyzenhauza powstały tu duże manufaktury sukna. W końcu stulecia znaczenie miasta wzrosło w związku z budową Kanału Królewskiego, łączącego dorzecza Wisły i Dniepru Z brzeskiego portu spławiano ku morzom płody rolne i bogactwa leśne. Podczas wojny polsko-rosyjskiej 1792 r skoncentrowane pod Brześciem oddziały polskie gen. Szymona Zabiełły zostały 23 lipca zaatakowane przez przeważające siły rosyjskie gen. Iwana Fersena. Brawurowa szarża polskiej jazdy załamała się po początkowym sukcesie. Znakomicie spisywała się polska artyleria, zadając przeciwnikowi znaczne straty. Pod naciskiem piechoty rosyjskiej Polacy musieli się jednak wycofać za Bug. Po zniszczeniu mostów miasta bronił przed Rosjanami niewielki oddział pod dowództwem kpt. Antoniego Kamińskiego, który dokazał cudów waleczności i odparł cztery ataki wielokrotnie liczniejszego nieprzyjaciela, zanim skapitulował z garstką pozostałych przy życiu żołnierzy. Bitwa trwała osiem godzin. Straty polskie wyniosły około trzystu zabitych i rannych, straty rosyjskie - około tysiąca. Podczas powstania kościuszkowskiego pod Brześciem i Terespolem niepomyślne boje z Suworowem toczył generał Karol Sierakowski. Po rozbiorach Brześć znalazł się w granicach Rosji i został zdegradowany do roli miasta powiatowego guberni grodzieńskiej. W dniu 13 lipca 1812 r. rosyjska brygada kawalerii pod dowództwem gen Szczerbatowa wyparła z Brześcia kawalerię napoleońską. Bitwę tę upamiętnia kamień ustawiony w 1962 r. w pobliżu Bramy Północnej twierdzy brzeskiej. S trategiczne położenie Brześcia spowodowało, że po powstaniu listopadowym władze carskie podjęły decyzję o budowie potężnej twierdzy. Nowe założenie obronne objęło nie tylko teren zamkowy, ale i całe ówczesne miasto, położone na wyspie. Główne prace przeprowadzono w latach 1833-42 według projektu generałów Ma-leckiego i Opermana oraz płk. Feldmana. Do 1836 r. wykonano umocnienia ziemne, a w latach następnych wzniesiono kompleks zabudowań. Ukończona twierdza rozciągała się na czterech wyspach utworzonych sztucznie za pomocą przekopanych kanałów. Przy budowie wykorzystano murowane budowle starego miasta, przede wszystkim ierdza zamiast miasta 27 wspaniałe kościoły, klasztory i cerkwie. Zabudowa miejska przemieściła się na nowe przedmieścia: Wołyńskie, Zabużańskie oraz największe - Kobryńskie. Na terenie tego ostatniego, 2 km na wschód od twierdzy, rozwinęło się nowe centrum Brześcia Jednocześnie wybudowano nowoczesny, utwardzany trakt, łączący miasto z Warszawą i Moskwą. Jak wyglądał Brześć w kilkanaście lat po przeniesieniu na nowe miejsce, możemy dowiedzieć się z podróżnych zapisków białoruskiego podróżnika i korespondenta petersburskich gazet, Pawła Szpilewskiego (przekład z rosyjskiego - G.R.): "Nowe miasto składa się z dwóch przedmieść: Wołyńskiego i Ko-bryńskiego i opasane jest Bugiem przy ujściu do niego w starym Brześciu (twierdzy) rzek Szlejerki i Muchawca, łączących za pośrednictwem tak zwanego Kanału Królewskiego Prypeć z Bugiem i w konsekwencji Morze Czarne z Bałtykiem Miasto można nazwać bardzo ładnym, leży PLAN BRZEŚCIA W 1798 R. Przedmieście Wołyńskie l 28 "Ulice regularne, szerokie i długie ono na niskim, miejscami ilastym, miejscami piaszczystym gruncie, otoczonym licznymi smugami i znaczniejszymi obszarami bagien, niedostępnych mieszkańcom i zalewanych wiosną wodami połączonych rzek; jednak pomimo podmokłej okolicy w samym mieście nie znajdziesz grząskiego błota. Budynki na przedmieściach są niejednakowe: na Kobryńskim -prawie wszystkie drewniane, małe, parterowe i rozrzucone bez planu, za to otoczone pięknymi ogródkami i sadami. Na Przedmieściu Wołyńskim i przy Placu Pocztowym budynki są w większości murowane, w typie nowoczesnej architektury, porządne i duże, a niektóre nawet ogromne jak na prowincję; ulice regularne, szerokie i długie. Do najlepszych murowanych budynków należy kantor pocztowy i stacja pocztowa z zajazdem i pokojami dla pasażerów, restauracja Grobellego i szereg domów, w których mieszczą się sklepy i sklepiki z tak zwanymi towarami warszawskimi. (...) Twierdza brzeska w latach czterdziestych XIX w. (widok na Cytadelę od strony Wyspy Zachodniej) Z braku lepszego miejsca nowobrześcianie spacerują także po piaszczystym, nierównym brzegu Bugu i oglądają rzędy niezliczonych barek i łodzi, przyprowadzonych z powiatu pińskiego przez kołtuno-watych Pińczuków. Ci dobrzy i naiwni Pińczucy w ogromnych, wysmarowanych dziegciem butach i wysmolonych ubraniach zasługują na uwagę, a w szczególności na uwagę tych, którzy ich nigdy nie widzieli. Nie mówię o tym, że porazi cię i zatrzyma ich oryginalne narzecze poleskie, nie całkiem zrozumiałe dla mieszkańców białoruskich guberni. Największe wrażenia czekają cię jednak, gdy zobaczysz, jakich gestów, ruchów ciałem i wymachów rękami używają w rozmowach między sobą, zwłaszcza gdy coś sobie tłumaczą. Na brzegu rzeki dobre pół godziny obserwowałem znanych mi jeszcze z dzieciństwa dobrych Pińczuków; widząc ich, nie mogłem po- Pokój brzeski wstrzymać się, aby nie kupić smacznych wjunow (ryba podobna do miniaturowego węgorza), które oprócz innych towarów (siemię lniane, słonina, suszone ryby i wędzone sumy) rozwożą oni po cale; guberni mińskiej i nawet po powiecie brzeskim." Warto dodać, że przed powstaniem styczniowym w brzeskiej twierdzy odbywali służbę w wojsku rosyjskim Romuald Traugutt, Jarosław Dąbrowski i bł. Rafał Kalinowski. Później więziono w niej innego z powstańczych przywódców - Romana Rogińskiego. W 1864 r. rozpoczęto unowocześnianie twierdzy, a w latach 1878--79 wybudowano dziewięć fortów zewnętrznych, tworzących linię obronną o długości 30 km. Budowa kolei łączących miasto z Warszawą, Królewcem, Moskwą, Kijowem i Homlem uczyniła z Brześcia węzeł komunikacyjny o międzynarodowym znaczeniu i spowodowała wzrost liczby mieszkańców do ok. 50 tyś. w końcu XIX w. Dalszą rozbudowę umocnień prowadzono w latach 1911-14. Powstała wtedy m.in. zewnętrzna linia obronna długości 45 km, złożona z czternastu fortów oddalonych o 6-7 km od twierdzy. Podczas I wojny światowej twierdza nie odegrała jednak żadnej roli: we wrześniu 1915 r. Rosjanie opuścili ją bez walki, podpalając miasto, które spłonęło w 80%, i do lutego 1919 r. była zajmowana przez Niemców. W 1918 r. na terenie brzeskiej twierdzy miało miejsce podpisa nie tzw. pokoju brzeskiego. Były to właściwie dwa odrębne traktaty, oba niekorzystne dla Polski i nazywane przez współcze snych "czwartym rozbiorem". Pierwszy, zawarty 9 lutego pomiędzy Niemcami, Austro-Węgrami i Centralną Radą Ukraińską stanowiącą zaczątek rządu ukraińskiego, przewidywał utworzenie niepodległej Ukrainy i przyłączenie do niej m.in. Chełmszczyzny i Podlasia, wcho dzących dotąd w skład Królestwa Polskiego. Wywołał on gwałtowny protest polskiej opinii publicznej i zniechęcił polskie siły niepod ległościowe do współpracy z państwami centralnymi. Jednym ze skutków był bunt II Brygady Legionów Polskich, która przedarła się pod Rarańczą na Bukowinie na rosyjską stronę frontu. Drugi trak tat został w Brześciu zawarty 3 marca 1918 r. pomiędzy Rosją Ra dziecką a Niemcami i innymi państwami centralnymi. Przewidywał on znaczne ustępstwa terytorialne Rosji na rzecz Niemiec w zamian za zawarcie pokoju. W rezultacie Niemcy zajęli bez walki ogromne połacie Białorusi i Ukrainy, do których posiadania aspirowała rów nież Polska. . , s ., ^H' -, ,,,..,, Ł 30 Proces brzeski W dniu 9 lutego 1919 r. ochotniczy oddział Samoobrony Wileńskiej pod dowództwem podrotmistrza Jerzego Dąmbrowskiego zaatakował Brześć i opanował miasto przy niewielkich stratach własnych, zdobywając na Niemcach znaczne ilości sprzętu. Następnego dnia zajęto także stację kolejową i twierdzę. W Brześciu nastąpiło spotkanie Samoobrony z posuwającymi się od zachodu regularnymi jednostkami Dywizji Podlaskiej gen. Listkowskiego. Ochotnicy Dąmbrowskiego weszli w skład tej dywizji jako Dywizjon Jazdy Wileńskiej. W okresie międzywojennym Brześć był stolicą województwa poleskiego, największego w ówczesnej Polsce. Po powojennym spadku liczba mieszkańców w latach trzydziestych ponownie przekroczyła 50 tyś. W twierdzy stacjonował silny garnizon wojskowy. Umieszczono tu także dowództwo IX Okręgu Korpusu, obejmującego środkową część wschodnich ziem Rzeczpospolitej, przyległą do granicy z ZSRR. W twierdzy znajdowało się także słynne więzienie polityczne, w którym sanacyjne władze przetrzymywały swoich przeciwników: komunistów, socjalistów, ludowców i narodowców. Wśród opozycjonistów uwięzionych w Brześciu w wyniku procesu politycznego, który przeszedł do historii jako "proces brzeski", choć toczył się w Warszawie w latach 1931-1932, byli tak znani działacze jak ludowiec Wincenty Witos oraz socjaliści Adam Ciołkosz, Stanisław Dubois, Norbert Barlicki i Herman Liebermann. Ponurą sławą cieszył się ówczesny komendant twierdzy, dawny legionista, płk Wacław Kostek-Biernacki, człowiek o opinii sadysty, odpowiedzialny za znęcanie się nad więźniami. Został on później ostatnim polskim wojewodą brzeskim. Sprawował w województwie bezwzględne rządy. Wiadomo o nim, że podobnie jak niektórzy dawni władcy absolutni lubił w przebraniu przychodzić do urzędów, by w bezpośrednich rozmowach z interesantami poznawać ich problemy. O tym, jak wyglądało ówczesne życie garnizonu brzeskiej twierdzy, mówią wspomnienia Danuty Waszczukówny-Kamienieckiej, zamieszczone w książce pt. Brześć-niezapomniane miasto: "Każdy nowo przybyły oficer miał obowiązek złożenia wizyty dowódcy i kolegom, z którymi miał współpracować; w miarę powiększania się kręgu znajomych składał on wizytę innym poznanym oficerom, z którymi chciał utrzymywać kontakty towarzyskie, a ci z kolei po paru dniach musieli go rewizytować. Wizyty te były bardzo oficjalne, oficerowie występowali w galowych mundurach, w szaserach [galowe ! Życie towarzyskie garnizonu spodnie z lampasami], a panie w długich sukniach. Te pierwsze wizyty nie trwały dłużej niż kilkanaście minut, a o ile nie zastało się gospodarzy w domu, goście zostawiali wizytówkę. Życie towarzyskie było bardzo ożywione. Do przyjemnej atmosfery przyczyniało się koleżeństwo w pracy i częste kontakty pozasłużbowe: spotkania w kasynie, na kortach tenisowych, na strzelnicy, na przystani wioślarskiej, wycieczki wodne łodziami lub autobusami w teren na tzw. majówki. W zimie twierdza nie była pozbawiona uroku; ślizgawka, tory saneczkowe i narciarskie cieszyły się dużą popularnością. Niektórzy oficerowie z rodzinami spędzali częściowo albo całkowicie swoje urlopy na miejscu. Twierdza w okresie letnim miała charakter letniskowy, tutaj dzieci i młodzież czuły się bardzo dobrze, gdyż na miejscu miały wszystkie rozrywki, jakie mogły mieć na prawdziwym letnisku. Charakter i położenie Twierdzy pozwalały na to, by sto kroków od własnego mieszkania czuć się jak na głuchej wsi i rozkoszować się nieskrępowaną swobodą w cieniu rozłożystych drzew lub w słońcu na bajecznych plażach rzeki Bugu. Masa pięknych i wygodnych nad brzegami rzek spacerów była bodaj największą atrakcją lata. Z powodu bogactwa zadrzewienia, znacznej ilości skwerów i ogrodów cały rejon twierdzy uważać można za jeden wielki park. Dzień w twierdzy rozpoczynał się pobudką, a zaraz potem rozbrzmiewała z różnych zakątków fortecy głośna pieśń «Kiedy ranne wstają zorze», wieczorem dzień kończył się modlitwą «Wszystkie nasze dzienne sprawy». Twierdza była rozśpiewana, w ciągu dnia maszerujące oddziały śpiewały wojskowe piosenki, wieczorami w wigilię jakiegoś święta czy imienin któregoś z dowódców odbywały się capstrzyki. " Twierdzę i wielkomiejską część Brześcia otaczały rozległe przedmieścia, zamieszkałe w większości przez ludność żydowską. Ich wygląd i atmosferę możemy poznać dzięki wspomnieniom dawnych mieszkańców przytoczonym w książce Danuty Waszczukówny--Kamienieckiej. Oto relacja Czesława Brzozowskiego: "Przy Browarnej stal długi rząd parterowych, drewnianych domów rodzinnych, krytych najczęściej gontami lub papą, otoczonych starannie utrzymanymi ogrodami, spoza których letnią porą wyłaniały się kolorowe malwy i zwrócone ku słońcu złociste słoneczniki. I gdyby nie bliskość kolonii, to wieczorny zapach maciejki i szczekanie psów tworzyłyby harmonijną atmosferę wiejskości." ..",,",,, l 32 Atmosfera jak ze "Sklepów cynamonowych" " - Opis żydowskiego sklepiku na przedmieściu, pióra Jadwigi Many-siówny-Lobman, przypomina schulzowskie "sklepy cynamonowe": "Na tym przedmieściu handel opanowało trzech braci Kormanów. Ich sklepiki nie posiadały wystaw ani ładnego wnętrza, ale zaopatrywały ludność Kijówki [czyli Przedmieścia Kijowskiego] we wszystkie najpotrzebniejsze towary od produktów żywnościowych aż po przysłowiowe sznurowadła. Najbliżej mego rodzinnego domu był sklepik Arona Kormana. Zajmował on połowę domu bardzo już starego, pokrzywionego i zapadającego się z każdym rokiem głębiej w ziemię, gdyż nie posiadał tzw. podmurówki. Wchodziło się do niego przez ganeczek chroniony daszkiem wspartym na drewnianych kolumienkach. Oto jak wyglądało wnętrze sklepiku. Była to długa wąska izba o dwóch zakratowanych oknach. Mniej więcej w środku, przy oknie wychodzącym na główną uliczkę tej wschodniej części przedmieścia, stała szeroka lada z kantorkiem, w którym mieściła się kasa i przy którym «urzędował» zwykle stary Korman. Dalej za nim waga oraz duża taca z gomółkami masła i wyśmienitym białym serem kupowanym przez Kormanową od traszyńskich chłopek. Tacę przykrywała biała gaza, ale muchy i tak umiały się sprytnie dostać do tych specjałów. Ściana za ladą była obudowana i posiadała półki, szuflady i mnóstwo haków. Na pólkach stały rozmaitej wielkości słoje pełne tanich cukierków i przypraw kuchennych i oboknich butelki z octem i maggi, piętrzyły się stosy mydła i proszków do prania, zeszytów szkolnych różnej grubości i wielkości. Z szuflad na wpół otwartych wyglądały tasiemki, gumki, sznurowadła, wstążki do włosów i mnóstwo innych drobnych rzeczy, jak agrafki, igły, nici, zatrzaski, obsadki, ołówki itd. itd. Na hakach wisiały sznury suszonych grzybów, w które obfitowały wówczas lasy poleskie, wianki czosnku i pęczki majeranku. Osobną półkę opartą o przepierzenie przeznaczono na pieczywo, rozwożone wczesnym rankiem przez pracowników największej piekarni brzeskiej. Ach, co to było za pieczywo! Pszenne, sitkowe, razowe chleby na liściach chrzanowych, chrupiące kajzerki, rogaliki, małgo-rzatki i placuszki z cebulą na wierzchu, których smak jeszcze teraz pamiętam doskonale. Za przepierzeniem było królestwo Kormanowej. Tam ona posługiwała się ręczną wagą zakończoną dużym hakiem z przesuwanym ciężarkiem na metalowym pręcie, obsługiwała kupujących kartofle, jarzyny lub owoce. Tam też stały beczki ze śledziami: królewskimi matiasami, ulikami oraz bańki z naftą, butle z olejem, najczęściej rzepakowym, przynoszonym przez Kormanową z olejarni przy Szosie Jagiellońskiej. Kijówkę zamieszkiwała ludność biedna i nie Wrzesień 1939 33 zawsze posiadająca pieniądze na zakup potrzebnego artykułu Korma-nowie chętnie udzielali kredytu, jeśli byli pewni, że mają do czynienia z uczciwymi klientami. Nabywane przez nich towary zapisywali w mafych zeszytach, tzw. książeczkach, i na początku każdego miesiąca podliczali długi i otwierali kredyt na następny miesiąc. Nigdy nikogo nie oszukali." Zarówno przed I wojną światową, jak i w okresie międzywojennym Żydzi stanowili znaczną część mieszkańców miasta. W Brześciu urodził się Menachem Begin (1913-1992), żołnierz armii Andersa, a później premier Izraela w latach 1977-83. Niemal cała ludność żydowska Brześcia i okolic została wymordowana przez hitlerowców w getcie istniejącym w latach 1941-42. Zginęło tam ok. 34 tyś. osób. O statnim przed II wojną światową dowódcą IX Okręgu Korpusu w Brześciu był gen. Franciszek Kleeberg, późniejszy dowódca Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie", na której czele stoczył ostatnią bitwę kampanii wrześniowej pod Kockiem. W dniach 7--11 września 1939 r. w twierdzy miał kwaterę naczelny wódz armii polskiej, marszałek Edward Rydz-Śmigły. W dniu 14 września niemieckie oddziały pancerne gen. Guderiana przedarły się w rejon Kobrynia i otoczyły Brześć, atakując go od wschodu. Polska załoga twierdzy, licząca ok. 4 tyś. żołnierzy i oficerów pod dowództwem gen. Konstantego Plisowskiego, toczyła przez trzy dni zacięty bój z Niemcami, mającymi wielką przewagę w ludziach i uzbrojeniu, po czym w nocy z 16 na 17 września wycofała się z Brześcia. Tylko oddział kpt. Wacława Radziszewskiego wbrew rozkazowi pozostał w jednym z fortów, przez kilka dni tocząc walki z Niemcami, a po 22 września również z Sowietami, którzy podeszli już pod Brześć. Dopiero w nocy z 26 na 27 września garstka ostatnich obrońców Brześcia opuściła fort i szczęśliwie przeprawiła się przez Bug. Na mocy porozumienia z Niemcami 22 września Sowieci formalnie zajęli twierdzę brzeską. W tym dniu odbyła się na ulicach miasta wspólna defilada wojsk niemieckich i radzieckich, którą przyjmowali generałowie Guderian i Kriwoszein. Wzięci do niewoli przez Niemców oficerowie polscy zostali przekazani Sowietom. Trafili oni do obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku i zostali wymordowani wiosną 1940 r. w Katyniu, Miednoje i Charkowie. Ten sam los spotkał dowódcę obrony twierdzy, gen. Plisowskiego, który dostał się w ręce Sowietów, próbując przedostać się na Węgry. 34 Ślady świetności brzeskiego dworca Najpoważniejszym zniszczeniom twierdza brzeska uległa w czerwcu i lipcu 1941 r., podczas trwającej ponad miesiąc obrony radzieckiego garnizonu przed Niemcami. W dowód uznania dla bohaterstwa radzieckich obrońców Brześć otrzymał po wojnie tytuł twierdzy--bohatera. Po II wojnie światowej Brześć stał się stolicą obwodu w Białoruskiej SRR i jednym z największych ośrodków przemysłowych Białorusi. Działało tu najważniejsze z trzech przejść granicznych pomiędzy Polską i ZSRR, stacjonował silny garnizon wojskowy. Liczba mieszkańców szybko wzrastała i obecnie sięga blisko 300 tyś. Znajduje się tu także znaczne skupisko Polaków. Zwiedzanie Brześcia zacząć trzeba od imponującego rozmiarami dworca kolejowego. Zbudowany w czasach carskich, był pierwotnie pięknym dziełem architektury. Zeszpecono go jednak socrealistyczną przebudową, podczas której dodano wieżyczkę z gwiazdą w stylu przypominającym warszawski Pałac Kultury. Pomimo zaniedbania widać jeszcze resztki świetności, choćby w urządzonej z zaskakującym przepychem restauracji dworcowej. Do osobliwości należą komnaty otdycha, czyli noclegownia z dziesięcioosobowymi salami... bez okien. Na ścianie budynku widnieje tablica informująca, że w 1900 r. przejechał tędy wódz rewolucji - Lenin. Ciekawy opis dworca w Brześciu z lat pięćdziesiątych XX w. znalazłem w książce Arnolda Mostowicza Ka-rambole na czerwonym suknie: "Nie wiem, jak wyglądał dworzec w Brześciu w czasach polsko-żydowskich, chociaż mogę to sobie wyobrazić. Natomiast w roku pięćdziesiątym czwartym większość pomieszczeń dworcowych przypominała po prostu burdel. I to burdel podlejszej kategorii, mniej więcej sprzed stu lat. Wszystkie (...) liczne pokoiki były prawdopodobnie przeznaczone na prywatne i ujutne poczekalnie dla co ważniejszych osobistości. Wszędzie panował nastrój wręcz intymno-łóżkowy. Przyćmione światełko, obowiązkowe kolorowe abażury, mebelki pokryte czerwonym pluszem, oleodruki na wyta-petowanych kolorowo ścianach - wszystko to wskazywało na dłoń jakiegoś specjalisty w zakresie dekoracji wnętrz, który postanowił połączyć to, co zapamiętał, oglądając w teatrze sztuki Czechowa czy Ostrowskiego, z wyczuciem gustów swoich mocodawców. l Dantejskie sceny na przejściu granicznym 3! Brakowało tylko niezasłanych łóżek i roznegliżowanych dam... (Chociaż wtargnąwszy do jednego z pokoików, przerwałem jakiejś parze czułe tete-a-tete nad otwartą puszką konserw i dwoma sta-kankami wódki...j." Z własnych już doświadczeń pamiętam dantejskie sceny, jakie działy się na dworcu w Brześciu w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, po otwarciu granicy z Polską. We wszelkich zakamarkach dworca koczował wtedy stale ogromny tłum przybyszów z rozmaitych zakątków dawnego ZSRR, z niesamowitą ilością tobołów wypełnionych towarami wiezionymi do Polski na handel. Gdy zbliżała się pora odjazdu pociągu międzynarodowego, zaczynała się walna bitwa o wstęp do sali odprawy paszportowej. Nikt nigdy nie wiedział, kiedy odprawa się zacznie i które drzwi zostaną otworzone, na wszelki więc wypadek obstawiano wszystkie wejścia. Oczywiście nie było mowy o żadnej kolejce. Na ogół drzwi otwierano na krótko przed odjazdem pociągu. Tłum rzucał się wówczas do wejścia, tratując wszystko i wszystkich na swej drodze, depcąc po tobołach, a często i po ciałach słabszych podróżnych. Sam z uczestnikami wypraw na Białoruś kilka razy przedzierałem się w taki sposób do odprawy. Ta determinacja była uzasadniona, bowiem po wpuszczeniu określonej liczby osób drzwi nieodwołalnie zamykały się i trzeba było czekać kilka godzin do następnego pociągu. Niektórzy, zwłaszcza większe rodziny i kobiety, koczowali na dworcu po kilka dni, a może nawet tygodni, nie mogąc dostać się do żadnego pociągu. Nie zapomnę widoku dwojga turystów z Europy Zachodniej, którzy ze swymi plecakami siedzieli śmiertelnie przerażeni pośrodku tłumu, nie wiedząc, jak przedostać się do upragnionego wyjścia. Jest to już przeszłość. Dziś ruch na kolejowej trasie z Brześcia do Polski jest stosunkowo niewielki i nie trzeba się nigdzie pchać. Wśród podróżnych dominują drobni handlarze, przewożący do Polski wódkę i papierosy. Linię obsługują straszliwie zdezelowane pociągi elektryczne, kursujące wahadłowo pomiędzy Brześciem a Terespolem. Zdezelowane, ponieważ odkręcono w nich niemal wszystko, co dało się odkręcić, w poszukiwaniu skrytek z przemycanym towarem. Większość handlarzy, a właściwie handlarek, bo są to przeważnie kobiety, wiezie jednak towar "na sobie". Przyklejają sobie taśmą po dwie butelki wódki 6 Przemytnicze sposoby do rak i nóg lub przymocowują wokół brzucha foliowe woreczki ze spirytusem, a w szerokie majtki i rajstopy wpychają kartony papierosów. Na peron w Terespolu wytacza się więc z pociągu gromada postaci o wyjątkowo obfitych kształtach i z lekko kanciastymi pośladkami. A le powróćmy do Brześcia. Niedaleko dworca znajduje się centrum miasta z regularną siecią ulic i zwartą zabudową z XIX-XX w., objęte dziś ochroną jako zabytek urbanistyki. Wśród zabudowy wyróżniają się dwa klasycystyczne dworki Kościół Świętego Krzyża Klasycystyczny "osobmak" w Brześciu miejskie (osobmaki) z l pół. XIX w. z wysokimi portykami (ul. Mickiewicza 22 i 26), neobarokowy dworek z przełomu XIX i XX w (ul. Lenina 39) oraz neokla-sycystyczny osobmak z tego samego okresu z czteroko-lumnowym portykiem (ul. Marksa 20) Na bulwarze Mickiewicza można zobaczyć popiersie Adama Mickiewicza, ustawione tu w 1965 r., w 110 rocznicę śmierci poety. Przy ul. Lenina (dawniej Unii Lubelskiej) stoi późnoklasycy-styczny kościół katolicki p.w. Podwyższenia Krzyża Sw., zbudowany w 1856 r. przez Rosjan jako rekompensata za zniszczone przy budowie twierdzy kościoły starego Brześcia Zamknięty w 1948 r., przebudowany w latach 1950-57 i zamieniony w muzeum krajoznawcze, został zwrócony wiernym w 1990 r. Jest to świątynia trójnawowa na planie prostokąta z półkoliście zamkniętym prezbiterium i dwiema zakrystiami. Fasadę wieńczy ścianka attykowa flankowana przez dwie czworoboczne wieże, odbudowane w ostatnich latach. Kościół parafialny Św Krzyża Wewnątrz znajduje się słynący łaskami obraz Matki Boskiej Brzeskiej (zwanej też Matką Boską Ocalenia) z końca XVI w., w sukience z pozłacanego srebra ozdobionej drogimi kamieniami. Jest to kopia słynnego obrazu z rzymskiej bazyliki Santa Maria Maggiore. Papież Klemens VIII ofiarował ją kasztelanowi brzeskiemu Adamowi Pociejowi podczas jego pielgrzymki do Rzymu w końcu XVI w. Obraz znajdował się pierwotnie w brzeskim kościele 38 Brzeskie cerkwi bernardynów, a po jego zburzeniu umieszczono go -w nowym kościele parafialnym. Za czasów radzieckich wizerunek był ukrywany przez wiernych i wrócił na swoje miejsce w 1992 r. W 19^6 r. odbyła się uroczystość jego koronacji koroną papieską. W 1993 r. w kościele umieszczono tablicę pamiątkową ku czci polskich obrońców twierdzy brzeskiej we wrześniu 1939 r. Matka Boska Brzeska Z innych świątyń w centrum Brześcia na uwagę zasługują dwie cerkwie prawosławne w stylu rosyjsko--bizantyjskim. Cerkiew p.w. św. Szymona na rogu ulic Marksa i Moskiewskiej (Maskouskaja) została zbudowana w 1865 r. Jest to świątynia trójna-wowa o kompozycji centralnej, z nawą na planie kwadratu oraz półkoliście zamkniętym prezbiterium. Nawę wieńczy pięć kopuł na ośmiobocznych bębnach. Cerkiew p.w. św. Mikołaja, tzw. Bracka (ul. Sawieckaja 10), powstała w 1905 r. Po II wojnie światowej mieściła archiwum, obecnie ponownie służy wiernym. Jest to budowla o kompozycji krzyżowo-kopułowej, z transeptem, pięciobocznym prezbiterium i dwiema zakrystiami. Dominantą budowli jest wysoka, ośmio-boczna wieza-dzwonnica, nakryta spiczastym dachem z niewielką kopułką. Dach nad skrzyżowaniem naw wieńczy pięć kopuł na okrągłych bębnach. Główne wejście podkreśla monumentalny portal z potrójną "wiszącą" arkadą, zwieńczony trójkątnym szczytem opartym na dwóch masywnych słupach. Elewacje są bogato zdobione. W centrum Brześcia są dwa godne uwagi muzea: obwodowe muzeum krajoznawcze (ul. Lenina) założone w 1950 r., z dzia łami: przyrodniczym, historycznym i etnograficznym, oraz mu zeum przyrodnicze Instytutu Pedagogicznego (ul Marksa 28). Przy ul Kujbyszewa stoi obelisk upamiętniający zagładę 34 tyś. Żydów z miejscowego getta. • x idziemy do twierdzy 39| OBIEKTY NA WYSPIE CENTRALNEJ 1 - koszary okrężne (fragmenty zniszczone) 2- koszary okrężne (fragmenty zachowane) "\3 - ruiny budynku polskie go Dowództwa Okręgu Korpusu dowództwa garnizonu Brześcia w 1939 r (d klasztor jezuitów) 4-rumy Batego Pałacu (d klasztor bazylia nów) plac centralny (Plac Ceremon i) z zespołem pomników ku czci obrońców twierdzy w 1941 r '• - N ajciekawszym obiektem Brześcia jest oczywiście twierdza, a właściwie jej pozostałości, nie została bowiem odbudowana po zniszczeniach wojennych, choć wojsko stacjonowało w niej do 1990 r. Przypomnijmy, że twierdza zajmowała cztery wyspy. Na Wyspie Centralnej, otoczonej przez Bug i ramiona Muchawca, wzniesiono na miejscu historycznego centrum miasta Fortyfikację Centralną, zwaną też Cytadelą. Z trzech stron otaczały ją trzy inne 40 W rezerwacie historycznym wyspy, Północna, Szpitalna i Zachodnia (zwana też Lotniczą), utworzone za pomocą sztucznie przekopanych kanałów tam, gdzie dawniej istniały przedmieścia Brześcia. Od tych przedmieść wzięły nazwę fortyfikacje, odpowiednio: Kobryńska, Wołyńska i Terespolska. Do naszych czasów zachował się historyczny układ przestrzenny twierdzy, większość umocnień ziemnych z bastionami, rawelinami i fosami oraz część bram zewnętrznych i wewnętrznych. Natomiast zabudowa, zwłaszcza w Cytadeli, w dużej mierze uległa zniszczeniu. Znaczną część terenu, zwłaszcza zbocza umocnień ziemnych, pokrywa dziś bujna zieleń. Od strony miasta wchodzi się do twierdzy przez sztuczny przekop w pobliżu miejsca, gdzie znajdowała się dawniej Brama Wschodnia (Kobryńska). Za wałem przechodzimy przez teren Wyspy Północnej z Fortyfikacją Kobryńska. Wraz z Cytadelą tworzy ona obecnie rezerwat historyczny "Twierdza-Bohater". Fortyfikacja składała się z czterech fortów bastionowych i trzech ra-welinów. Zachowały się tu dwie bramy zewnętrzne: Północna (Brzeska) i Północno-Zachodnia (Bielska) oraz budynek dawnego klasztoru brygidek, ufundowanego w 1621 r. przez Jana i Katarzynę Pociejów, w którym po przebudowie mieściło się carskie więzienie wojskowe. Również w okresie międzywojennym było tu wojskowe więzienie śledcze (w którym osadzono m.in. skazanych w procesie brzeskim), a od września 1939 do czerwca 1941 r. - ponurej sławy więzienie NKWD. Pomnik indzieckich obrońcon tmerdzy brzeskiej w 1941 r «>,, Wyspa Północna łączyła się pierwotnie z Centralną przez dwa mosty oraz nie-zachowane bramy Białostocką (Brygicką) i Brzeską (Sztabową). Obecnie wchodzimy do Cytadeli przez mostek na kanale oddzielającym wyspy. Niegdyś Cytadelę otaczał ze wszystkich stron dwukondygna-cyjny budynek koszar o ścianach grubości ok. 2 m, Największy most wiszący w ROSJI 41 tworzący zamknięty obwód długości 1,8 km z czterema bramami. Po zniszczeniach wojennych pozostała z niego połowa z dwiema bramami: Chełmską (Szpitalną) i uszkodzoną Terespolską (Saperską). Na dawnym dziedzińcu cytadeli znajduje się wzniesiony w 1972 r. zespół monumentalnych pomników ku czci radzieckich obrońców twierdzy z 1941 r. Jest tu stale płonący znicz oraz plac, na którym odbywały się dawniej pompatyczne uroczystości. W części koszar urządzono muzeum obrony twierdzy. Niewielka część ekspozycji upamiętnia walki polskiej załogi z Niemcami we wrześniu 1939 r. W pobliżu znajdują się resztki Białego Pałacu, czyli dawnego klasztoru bazylianów z 1629 r., ufundowanego przez sędziego brzeskiego Gabriela Brzęka, który przebudowano na kasyno oficerskie. W tym właśnie budynku podpisano w 1918 r. pokój brzeski. Na dziedzińcu cytadeli znajduje się także duża cerkiew p.w. św. Mikołaja, wzniesiona w latach 1860-79 w stylu rosyjsko--bizantyjskim według projektu D. Grimma na miejscu dawnego klasztoru augustianów. W latach dwudziestych XX w. przebudowano ją na kościół garnizonowy p.w. św. Kazimierza. Wnętrza zdobiły oryginalne freski przedstawiające największe zwycięstwa polskiego oręża, m.in. Wiktorię Wiedeńską i Cud nad Wisłą. Po zajęciu twierdzy przez wojska radzieckie w 1939 r. świątynia służyła za klub oficerski; zniszczona w 1941 r., stała w ruinie do 1994 r. Obecnie wróciła do pierwotnej funkcji; podczas odbudowy zrekonstruowano pierwotny, XIX-wieczny wygląd. Zachowały się także pozostałości przebudowanego klasztoru jezuitów. Ufundowany w 1623 r. przez Lwa Sapiehę, w XIX w. służył jako kancelaria komendanta twierdzy, a okresie międzywojennym mieścił dowództwo polskiego IX Okręgu Korpusu. Brama Terespolską, zwana też Saperską, zwieńczona kilku-kondygnacyjną wieżą, wyprowadzała z Cytadeli na wiszący most nad Bugiem, wówczas największy most tego typu na terenie Rosji. Szło się przezeń na Wyspę Zachodnią (Lotniczą). Położona na niej Fortyfikacja Terespolską składała się z czterech umocnień ziemnych, tzw. lunet, otoczonych głęboką fosą. Dalej na zachód, w kierunku Terespola, wiódł Przejazd Warszawski; nie było tam bramy, tylko przerwa w wałach, przez którą poprowadzono drogę. Dziś Brama Terespolską, częściowo zrujnowana i pozba- l 42 Brama Chełmska i Wyspa Szpitalna wioną -wieży, wiedzie donikąd. Dawna Wyspa Zachodnia (zwana obecnie Ostrowem Pogranicznym) to jedyna część Białorusi, która leży na zachód od Bugu, bowiem granica państwowa nie biegnie tu wzdłuż rzeki, lecz wzdłuż dawnego kanału fortecznego. Twierdza Brzeska Ocalały frasmcnt buch nLu koszar w Ci tadeli Reprezentacyjna Brama Chełmska (Szpitalna), ozdobiona wieżyczkami i neogotyckim krenelażem, wiedzie z Cytadeli na Wyspę Szpitalną. Na wyspie wznosi się Fortyfikacja Wołyńska, składająca się z dwóch fortów bastionowych i dwóch rawelinów. Na zewnątrz wiodła z niej Brama Południowa, zwana także Chełmską. Znajdujące się na tym terenie XVII-wieczne klasztory bernardynów (ufundowany w 1604 r. przez biskupa Marcina Szyszkow-skiego) i bernardynek (fundacja Bazyla i Teresy Kopciów z 1624 r.) zostały przebudowane początkowo na siedzibę korpusu kadetów, a w 1860 r. na szpital. Szpital wojskowy mieścił się tu również w okresie międzywojennym. Po I wojnie światowej odbudowano kościół bernardynek, który służył jako kaplica szpitalna. Do dziś częściowo zachowały się zdewastowane budynki obu klasztorów, po wojnie wykorzystywane do celów gospodarczych. Zaginiony grób księdza Brzóski 4" W pobliżu znajduje się muzeum archeologiczne "Berestie", otwarte w 1982 r. w specjalnym pawilonie na terenie wczesnośredniowiecznego grodziska i późniejszego zamku. Zamek wzniesiono w XIV w. na planie zbliżonym do trójkąta o wymiarach 234 x 187 x 234 m. Jego umocnienia składały się z wysokiego ziemnego wału oraz pięciu wież - czterech drewnianych i jednej murowanej. Odsłonięte fragmenty wykopalisk ukazują pozostałości zabudowy, na którą składało się kilka rzędów drewnianych chat przedzielonych wąskimi uliczkami. Na zewnątrz wałów Fortyfikacji Kobryńskiej znajduje się dawny cmentarz forteczny (dziś cmentarz żołnierzy radzieckich) z nielicznymi grobami z czasów carskich oraz polskimi z okresu międzywojennego. Warto wiedzieć, że w jednej z fos twierdzy (nie wiadomo, w którym miejscu) pochowano potajemnie ks. Stanisława Brzóskę (1831-1865), bohaterskiego dowódcę powstania styczniowego na Podlasiu, schwytanego przez władze carskie 28 kwietnia 1865 r. i powieszonego w Sokołowie Podlaskim. Oprócz centralnych fortyfikacji w skład systemu obronnego twierdzy brzeskiej wchodziło kilkadziesiąt fortów pierścienia wewnętrznego i zewnętrznego, rozmieszczonych w promieniu kilku kilometrów od miasta. Większość w lepszym lub gorszym stanie zachowała się do dziś (część z nich po polskiej stronie granicy). T wierdzę i centrum Brześcia otaczają nieciekawe dzielnice przemysłowe. Poza śródmieściem godne uwagi są dwa polskie cmentarze. Nieczynny obecnie cmentarz katolicki znajduje się przy ul. Puszkinskiej, na dawnym Przedmieściu Kijowskim. Zachowało się tu kilkaset kamiennych i żeliwnych nagrobków mieszczan brzeskich, oficerów polskiej narodowości służących w twierdzy oraz okolicznych ziemian, najstarsze z połowy XIX w. Jest także neoklasycystyczna kaplica cmentarna oraz zdewastowana kwatera żołnierzy polskich z lat 1918-20. Cmentarz żołnierzy polskich z 1920 r. znajduje się na terenie dawnej wsi Adamkowo, za torami kolejowymi, u zbiegu ulic Timiriaziewa i Kombatantskiej. Po 1945 r. był zdewastowany, w 1991 r. uporządkowano go staraniem miejscowej społeczności l 44 Męczennik za prawosławie polskiej, filii przedsiębiorstwa "Energopol" w Kobryniu oraz Fundacji Ochrony Zabytków z Warszawy. Znajduje się tu 356 mogił ziemnych z betonowymi krzyżami. W centrum cmentarza duży kurhan ziemny z krzyżem. Kilka starych polskich nagrobków ocalało także na cmentarzu tzw. Rzeczyckim, na terenie dawnej wsi Rzeczyca, przy końcu ul. Smirnowa na północnych obrzeżach miasta. Przy okazji pobytu w Brześciu warto odwiedzić wieś Arkadia (Arkadia), położoną na południowym skraju miasta, niedaleko od szosy do Kowla. Znajduje się tu kaplica prawosławna p.w. św. Atanazego zbudowana na przełomie XIX i XX w., drewniana na kamiennej podmurówce, z niewielką kopułką. Po II wojnie światowej była zamknięta, w 1988 r. została zwrócona wiernym. Zbudowano ją dla upamiętnienia miejsca śmierci św. Atanazego Filipowicza (1597-1648), zwanego Brzeskim, prawosławnego mnicha i działacza politycznego, przeciwnika unii brzeskiej. Jako przełożony monasteru św. Szymona w Brześciu Filipowicz aktywnie pomagał zbuntowanym Kozakom Chmielnickiego plądrującym ziemie Rzeczypospolitej, dostarczając im broni i zaopatrzenia. Schwytany przez polskie wojsko i skazany na śmierć, został rozstrzelany w Arkadii 15 września 1648 r. Kościół prawosławny kanonizował go jako męczennika, który zginął w obronie wiary. Jego relikwie przechowywane są w brzeskiej cerkwi św. Mikołaja. Polesie Brzeskie W spółczesny Brześć, jak już wspominałem, z pewnością nie jest miastem pięknym ani ciekawym, natomiast w jego okolicach, zwłaszcza na północy, znajduje się wiele interesujących miejscowości z cennymi zabytkami i obiektami związanymi z nazwiskami tej miary co Stanisław August Poniatowski, Julian Ursyn Niemcewicz czy Romuald Traugutt. Pobyt w Brześciu warto więc wykorzystać dla zrobienia wycieczki w tamte strony. Przy odrobinie szczęścia najciekawsze miejsca uda się odwiedzić w ciągu jednego dnia. Tereny te zaliczają się już do Polesia i nazywane są Polesiem Brzeskim, choć krajobraz tu zupełnie niepoleski - prawie nie ma bagien, a sieć rzeczna jest stosunkowo słabo rozwinięta - bardzo natomiast przypomina nasze Podlasie. N iegdyś w odległości kilku kilometrów od Brześcia, a dziś właściwie na jego przedmieściach, znajduje się miejscowość Skoki, położona nad rzeką Leśną. Leśna, która powstaje z połączenia wypływających z Puszczy Białowieskiej rzek Leśnej Prawej i Leśnej Lewej, uchodzi do Bugu poniżej Brześcia. W miejscowym majątku urodził się klasyk naszej literatury, wybitny działacz społeczny i polityczny Julian Ursyn Niemcewicz (1757-1841). Był on najstarszym z szesnaściorga dzieci podczaszego mielnickiego Marcelego Ursyna Niemcewicza i jego żony Jadwigi z Suchodolskich. W Skokach i w sąsiednich Klenikach upłynęło dzieciństwo i młodość poety. W 1770 r. Julian rozpoczął naukę w Korpusie Kadetów w Warszawie. Po jego ukończeniu w 1777 r. został adiutantem generała Adama Czartoryskiego, sąsiada Niemcewiczów i właściciela niedalekiego majątku Wołczyn. Później podróżował wiele po Europie, a po powrocie do kraju w 1785 r. rozpoczął działalność literacką, a także ,,46 Adiutant Kościuszki polityczną, bowiem został wybrany posłem na Sejm. Zasłynął jako świetny mówca i publicysta. Podczas powstania 1794 r. był adiutantem Tadeusza Kościuszki; ranny w bitwie pod Maciejowicami, dostał się wraz z Naczelnikiem do niewoli rosyjskiej. Po uwolnieniu w 1796 r. wyjechał z Kościuszką do Ameryki, gdzie utrzymywał bliskie kontakty z pierwszym prezydentem USA Jerzym Waszyngtonem. Do kraju przybył na krótko w 1802 r. w związku ze śmiercią ojca, aby uregulować sprawy majątkowe. Dopiero w 1807 r. powrócił na stałe zza oceanu i zamieszkał w Warszawie. W 1809 r. Niemcewicz wziął udział w wojnie z Austrią, walcząc m.in. w bitwie pod Raszynem. Później oddał się działalności pisarskiej i naukowej. W 1827 r. został przewodniczącym Warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. W okresie powstania listopadowego 1830-31 był bardzo aktywny politycznie, a po jego upadku udał się na emigrację do Francji. Zmarł w Paryżu w 1841 r. Najbardziej znanymi dzie- IWierzchowicel 1944 V Manczaki |f l G&erowszczyzna lm^ li Potomkowie rzymskiego rycerza 47 łami literackimi Niemcewicza są dramat Powrót posła (1790), cykl poetycki Śpiewy historyczne (1816) oraz pamiętniki: Pamiętniki czasów moich (1848) i Podróże historyczne po ziemiach polskich odbyte od 1811 do 1828 r. (1858). Julian Ursyn Niemcewicz Z dawniejszych dziejów Skoków wiemy tylko tyle, że co najmniej od początku XVIII w. były w ręku Niemcewiczów. Przydomek Ursyn dodawany do nazwiska był, zgodnie z tradycją, śladem pochodzenia rodu od rzymskiego rycerza Juliana Ursyna, członka drużyny Pale-mona, mitycznego protoplasty Litwinów. Pierwszym znanym właścicielem Skoków był dziad poety - Aleksander Ursyn Niemcewicz, który wydzielił synowi Marcelemu tę część swych rozległych dóbr, obejmujących tereny po obu stronach Bugu. Julian przyszedł na świat w skromnym drewnianym dworze, wzniesionym zapewne jeszcze w XVII w. Wygląd dworu znamy z jego pamiętników: "Dom ten podług dawnego zwyczaju polskiego był z gankiem; z tego wychodziło się do sieni; wokoło na ścianach jej wisiały wieńce pracowitych żniwiarzom, kaliną i bławatkami przeplatane. Z tej sieni na lewą rękę wchodziło się do pokoju, wybitego ciemnym obiciem. Dwa obrazy (...), stołki i stolik orzechowy izby tej były ozdobą; z tej wchodziło się do sypialnego rodziców moich pokoju, z którego prowadziły jedne drzwi do dziecinnego, drugie do dużego pokoju, do przyjęcia. Był to, jak dziś mówią, obszerny salon z dużym zwierściadłem, z wysokimi krzesłami, pozłacaną skórą, wyrażającą ptaki dziobiące winne grona, obitymi; obicie ciemnokarmazynowe, kilka stolików i nic więcej. Drzwi z salonu prowadziły do małej sionki, polewejręce była apteczka, pełna wódek, kordiałów, tłuczeńców, pierników, ajeru, konfitur pędzonych i smażonych przez matkę moją i pannę służącą Chajęcką; po prawej stronie korytarz, prowadzący do pokojów ojca mego i drugich dwóch, później przybudowanych dla synów. Po prawej ręce wielkiej sieni był pokój z alkierzem dla gości. Dziedziniec z bramą ogrodzony sztachetami, oficyna kuchenna, dalej folwark, spichlerz, stodoły, obory i gumna. Przy domu ku zachodowi wychodziłeś furtką do ogrodu.(...) Dwór ojca mego, lubo był szczupły, uprzejma w nim atoli panowała gościnność: rzadki dzień bez gości. Matka moja, jedna z najlepszych, iiJ8 Pałac dla trzech familii Pałac w Skokach (rys. N. Ordy) najcnotliwszych i najładniejszych w województwie kobiet, lubiła towarzystwo. " W1765 r. Marceli Ursyn Niemcewicz wraz z małym Julianem i całą rodziną przeniósł się do niedalekich Klenik (Klejnik), do obszerniejszego dworu swego ojca Aleksandra, który, zniedołężniały, podzielił dobra pomiędzy dwóch synów. Marcelemu przypadły Kleniki i Skoki, a jego bratu Franciszkowi - położone po drugiej stronie Bugu Neple i Kuzawka. Z Klenik właśnie w 1770 r. wyjechał Julian na naukę do warszawskiego Korpusu Kadetów. W tym czasie Marceli rozebrał stary dwór w Skokach i w nieco innym miejscu wybudował znacznie okazalszy murowany pałac, który zachował się do naszych czasów. Przyszłemu poecie niezbyt spodobała się nowa siedziba, bo jak pisał: "W innym miejscu postawił mój ojciec pałac murowany, lecz i on i my szczęśliwsi byliśmy w drewnianym. (...) I tak ułożywszy sobie, iż trzech synów jego nigdy się nie rozdzieli i wspólnie żyć i gospodarować będzie, pałac ten dla trzech razem familii wystawił, co dało mu prawdziwie kształt klasztoru; na dole jeden wzdłuż, drugi wpoprzek korytarz, z małymi pokojami, czyli celkami, po bokach; w tych celach trzy familie mieścić się miały. Na górze były dwa obszerne aparta-menta i sala do tańcowania z gankiem dla muzyki; w dwóch wieżach skarbiec i inne schowania. Wszystkie mury miały przynajmniej dwa l "Ściągnęły z głębi Moskwy liczne korpusa..." 49 lokcie grubości. Po bokach postawił mój ojciec oficyny i stajnie murowane. Wkrótce naprzeciw samego domu [postawił] kościół z organami i wieśniaków obrządku grecko-unickiego do obrządku łacińskiego przewiódł. (.. ) Był tam opodal ode dworu piękny dębowy łasek; ojciec mój pięknie go wyczyścił, porobił rozmaite ulice, postawił kaplice św. Mani Egipcjanki, siup dla św. Rafała, nadto mnóstwo rozmaitych po drogach posągów malowanych, drewnianych, świętych, pustelników, w różnych postaciach, siedzących, stojących, leżących. A że przez las bity przechodził gościniec, nieraz widma te straszyły konie przejeżdżających, tak iż unosiły podróżnych i powozy łamały. Stąd ustawiczne pozwy i sprawy o ponoszone szkody. Ojciec mój wolał wszystko płacić niż świętych i pustelników swoich usunąć". Pałac w Skokach został obrabowany w 1794 r. przez wojska rosyjskie ściągnięte do tłumienia powstania kościuszkowskiego: "Ściągnęły już z głębi Moskwy liczne korpusa (...) wszędzie okropne niosąc rabunki i spustoszenia. Nicht ich okropniej nie doznaljak włości ojca mojego Skoki, zrabowane przez Derfelda ze szczętem z taką zajadłością, iż nie tylko dom złupiony, konie i bydło zabrane, ale nie przepuszczono małemu pieskowi siostry mojej, którego kozacy na spisach roznieśli. Sędziwy ojciec mój ledwie życie unieść potrafił". Po śmierci ojca w 1802 r. Niemcewicz przekazał przypadającą mu część ojcowskiego majątku braciom, którzy go spłacili. Często jednak bywał w Skokach także w późniejszych latach. Nie znamy imion kolejnych właścicieli majątku, wiadomo jednak, że pozostał on w ręku potomków jednego z braci Juliana aż do 1939 r. Ostatnim z nich był Jan Niemcewicz. Wiadomo także, że co najmniej do 1914 r. w pałacu w Skokach przechowywano liczne pamiątki po Julianie Ursynie Niemcewiczu, m.in. jego korespondencję z najwybitniejszymi osobistościami w kraju, Europie i Ameryce, portrety rodzinne i przedmioty osobistego użytku. Wszystko to najprawdopodobniej przepadło podczas I wojny światowej, kiedy pałac został złupiony i zdewastowany. Być może to wówczas uległy zniszczeniu oficyny oraz inne zabudowania majątku, które nie dotrwały do naszych czasów. Przed II wojną światową oprócz pałacu i starannie utrzymanego parku istniała jeszcze położona po drugiej stronie gościńca drewniana kaplica dworska, która spełniała rolę kościoła filialnego parafii w Brześciu. W jej podziemiach pochowany był ojciec poety oraz inni członkowie rodziny. 50 Park na brzegu Leśnej Pałac Niemcewiczów w Skokach to interesujący przykład budowli barokowej. Jest piętrowy, •wzniesiony na planie prostokąta, nakryty łamanym dachem polskim. Do boków przylegają dwa cofnięte do tyłu alkierze, niegdyś nakryte oddzielnymi dachami. Elewacje frontowa i ogrodowa są zaakcentowane niskimi portykami o dwu filarach dźwigających balkony. Od frontu w ścianę budynku wmurowano tablicę ku czci Niemcewicza z napisem rosyjskim. Po II wojnie światowej mieściła się tu szkoła. Obecnie, po wybudowaniu nowego budynku szkolnego, pałac jest opuszczony i zdewastowany. Szkołę wzniesiono zbyt blisko, bez poszanowania dla zabytkowego układu przestrzennego historycznej rezydencji. Za pałacem, stojącym na skraju niewysokiej skarpy, na niskim tarasie zalewowym, aż do starorzecza rzeki Leśnej (zwanej niegdyś Lśną), rozciąga się park o powierzchni ok. 5 ha. Jest zaniedbany i zapuszczony, jednak zachował wyraźne ślady dawnego układu regularnego i stary drzewostan. Na głównej osi założenia ciągnie się aleja obsadzona grabami i lipami, a równolegle do niej dwie aleje boczne. Zachowały się także ślady dwóch zarośniętych kanałów. Miejsce dawnego dworskiego hipodromu zajęło szkolne boisko. W odległości około 3 km na południowy wschód od Skoków, za Leśną, znajduje się wieś Kłejniki (Kalejniki). Tu stał dwór dziada poety, Aleksandra, w którym Julian spędził część dzieciństwa i o którym tak pisał w swoich pamiętnikach: "Dwór klenikowski, w trójnasób obszerniejszy od skokowskiego, przed stem lat budowany był z rdzeni jodłowego drzewa, komnaty jego obszerne i wysokie, położenie na wzgórzu, nad samą Lśną, ciemne lasy okrążały horyzont". Po tej rezydencji nie został dziś nawet ślad. Wspomnienie po Szujskich 51 Pałac Ursyn Niemcewiczów w Skokach K ilka kilometrów dalej, w widłach Bugu i Leśnej, na piaszczystej "wyspie" otoczonej mokradłami, znajduje się miejsce zwane Stare Siedliszcze. Istniał tu niegdyś zamek podkomorzego brzeskiego, księcia Jana Szujskiego, wzniesiony na początku XVII w. Pozostał z niego jedynie otoczony rowem czwo-roboczny nasyp ziemny z resztkami fundamentów budowli. Ocalała natomiast wybudowana przez Szujskiego w 1609 r. gotycko- -renesansowa cerkiew p.w. Przemienienia Pańskiego (Spaso- -Preobrażeńska), jedna z najstarszych świątyń na całym Polesiu. W jej podziemiach chowano przedstawicieli rodu Szujskich. Jest to budowla na planie prostokąta, z półokrągłą apsydą i przedsionkiem, nad którym wznosiła się niegdyś wieża. Nad częścią ołtarzową znajduje się niewielka, ośmioboczna wieżyczka. Skromną dekorację ścian stanowią pilastry i gzyms. Okna wysokie, ostro-łukowe. W wyposażeniu znajduje się cenny barokowy ikonostas z XVIII-wiecznymi ikonami i rzeźbionymi carskimi wrotami, zachowała się także XVII-wieczna płyta nagrobna, prawdopodobnie fundatora cerkwi i zamku. Cerkiew administracyjnie należy do położonej po przeciwnej stronie Leśnej wsi Szumaki, choć obok znajdują się zabudowania innej wsi - Kotelnia Bojarska. Niegdyś wieś położona była nad samym Bugiem, ale po II wojnie światowej jej mieszkańców zmu- 52 Stara cerkiew i pomnik ateis Cerkiew w Szumakach szono do przeniesienia się o 2 km na wschód. Władza radziecka nie tolerowała bowiem osiedli ludzkich w pasie przygranicznym, większość z nich wysiedlono i zlikwidowano. Taki los spotkał również inne nadbużańskie wsie pomiędzy Brześciem a leżącym już w granicach Polski Nie-mirowem: Neple (położona naprzeciwko wsi o tej samej nazwie po stronie polskiej), Kołodno, Dobronież, Łozowicę, Orlę, Siwki, Kostary, Wieliczko we e i Krynki. Około 10 km na północ od Szumak, nieco w bok od szosy z Brześcia do Wysokiego Litewskiego, leżą nad rzeką Soroką Szczytniki Małe (Małyja Szczytniki), w których zachowała się inna zabytkowa cerkiew. Fundował ją w 1742 r. Stanisław Ponia-towski, ojciec króla i właściciel miejscowego majątku, jako cerkiew unicką (według innego źródła - kościół katolicki) p.w. Serca Jezusa. Zniszczona prawdopodobnie podczas powstania kościuszkowskiego, została odbudowana na początku XIX w. przez Ponikwickich. Po 1875 r. zamieniono ją w prawosławną cerkiew p.w. Opieki Matki Boskiej (Pokrowską). W okresie międzywojennym użytkowali ją katolicy. Po II wojnie światowej zamknięta, w latach dziewięćdziesiątych została przekazana prawosławnym i od.nowiona. Świątynia o cechach barokowych jest budowlą na planie prostokąta, z niewielkim przedsionkiem. Fasadę, ozdobioną niszami i gzymsami, wieńczy złożony trójkątny fronton flankowany po bokach dwoma niewysokimi pylonami. Ściany boczne są wzmocnione masywnymi pilastrami. W pobliżu cerkwi znajdują się dwa nagrobki właścicieli miejscowego majątku, Ponikwickich. W 1988 r. w sąsiedztwie ustawiono pamiątkowy kamień ku czci Kazimierza Łyszczyńskiego (1634-1689), drobnego szlachcica urodzonego w pobliskim zaścianku Łyszczyce, wychowanka Dwór w Hremiaczu 53 szkół jezuickich i studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, myśliciela, ateisty i zwolennika reform społecznych, który został uwięziony i ścięty jako heretyk z wyroku sądu sejmowego na rynku Starego Miasta w Warszawie. Obok cerkwi znajdują się pozostałości zespołu dworskiego. Miejscowy majątek na początku XVIII w. stanowił część rozległych dóbr Sapiehów, które następnie przeszły do Flemingów, od nich do Poniatowskich, a później do Czartoryskich. Na początku XIX w. Szczytniki należały do Ponikwickich, później do Tukał-łów. W okresie międzywojennym właścicielką majątku była Zofia z Tukałłów Szrajberowa. Pierwszą znaną rezydencją szlachecką w Szczytnikach był drewniany dwór Ponikwickich z początku XIX w., który spłonął w 1895 r. Na jego miejscu na początku XX w. powstał nowy, neoklasycystyczny dwór, zbudowany zapewne przez Tukałłów. Został on częściowo rozebrany w 1961 r. Pozostałości przebudowano na dom mieszkalny. Jest to budynek parterowy, pod którym znajdują się sklepione piwnice. W pobliżu stoją murowana oficyna (zapewne dawna wozownia) oraz drewniany spichlerz dworski, zbudowany z grubych bali i nakryty dachem przyczółkowym. Zabudowania otacza resztka parku krajobrazowego. J ednym z głównych celów wycieczki w okolice Brześcia będzie niewątpliwie Wołczyn - sławne miejsce urodzenia i pochówku naszego ostatniego monarchy. Miejscowość ta jest oddalona o około 8 km na zachód od głównej szosy Brześć-Wysokie. Zanim jednak tam dotrzemy, zachęcam do odwiedzania sąsiadującej z Wołczynem wsi Hremiacze (Hrymiacza), gdzie zachowała się jedna z najładniejszych siedzib szlacheckich w okolicach Brześcia. Hremiacze stanowiły niegdyś folwark rozległych dóbr woł-czyńskich. W I pół. XIX w. zostały wydzielone jako samodzielny majątek i sprzedane Puzynom przez ówczesnych właścicieli Woł-czyna - Pusłowskich. Puzynowie władali posiadłością do II wojny światowej. Późnoklasycystyczny dwór powstał około połowy XIX w. na wzgórzu nad rzeczką Pulwą. Jest to budowla parterowa, na planie prostokąta, z czterokolumnowym centralnym 54 Wołczyńskie znakomitości portykiem zwieńczonym trójkątnym, frontonem i dwoma ryzalitami bocznymi. Elewacja ogrodowa przypomina frontową, lecz w miejscu portyku ma centralny ryzalit. Wszystkie elewacje zdobią pilastry i gzymsy oraz stiu-kowe dekoracje. Zachował się oryginalny układ wnętrz oraz XIX-wieczne elementy wyposażenia: zdobione piece kaflowe i żeliwne schody wiodące na mansardę. Po II wojnie światowej w budynku mieściła się szkoła. Obecnie jest opuszczony, ale w dość dobrym stanie. Co ważniejsze, stoi w odosobnieniu, w pobliżu nie wzniesiono żadnych nowych budowli, które psułyby układ przestrzenny. Dwór otacza nieduży park krajobrazowy o powierzchni około 5 ha, zajmujący zbocza opadające ku rzece. Przed dworem rosną dwa potężne modrzewie. Hremiacze dzielą zaledwie 2 km od położonego po drugiej stronie Pulwy Wołczyna (Wouczyn). Ta niewielka dziś i położona na uboczu miejscowość była niegdyś ośrodkiem ogromnych dóbr, należących kolejno do szeregu wybitnych magnackich rodów. Lista znakomitych postaci związanych z Wołczynem może przyprawić o zawrót głowy. Otwiera ją oczywiście król Stanisław August Poniatowski, ale są wśród nich także hetmani Wincenty Gosiewski i Michał Kazimierz Ogiński, jedna z najsłynniejszych polskich dam Izabela Czartoryska i jej syn, przywódca Wielkiej Emigracji Adam Jerzy Czartoryski, wreszcie warszawski architekt i rysownik Zygmunt Yogel oraz znany nam już ze Skoków Julian Ursyn Niemcewicz. W XVI w. miejscowe dobra były własnością Sołtanów, którzy ufundowali tu cerkiew. Na początku XVII w. majątek przeszedł w ręce Gosiewskich. W 1639 r. wojewoda smoleński Aleksander Korwin Gosiewski (zm. 1639) zbudował w Wołczynie pierwszy, drewniany kościół rzymskokatolicki. Następnym właścicielem dóbr był jego syn, ^^p-" Rezydencja w Wołczynie hetman polny litewski Wincenty Aleksander Gosiewski (zm. 1662]. Wsławił się on podczas "potopu" zwycięską bitwą pod Prostkami w 1657 r., gdzie pokonał wojska szwedzko-brandenburskie. Zginął niesławnie, zamordowany w Ostrynie niedaleko Grodna przez zbuntowane wojsko litewskie. Jego córka Teresa Gosiewska, poślubiając w 1703 r. hetmana wielkiego litewskiego Kazimierza Jana Sapiehę, wniosła w dom mężowski dobra Wołczyn wraz z folwarkami Szczyt-niki, Hremiacze, Luta i Siehieniowszczyzna. W 1710 r. Sapieha sprzedał ten ogromny majątek Jakubowi Henrykowi Flemingowi, marszałkowi i ministrowi króla Augusta II, od którego około 1725 r. przeszedł on w posiadanie kasztelana wileńskiego księcia Kazimierza Czartory-skiego. Jego córka Konstancja otrzymała Wołczyn w posagu, wychodząc za kasztelana krakowskiego Stanisława Poniatowskiego. Byli to rodzice przyszłego króla. Stanisław Poniatowski okazał się znakomitym gospodarzem i to on był właściwym twórcą rezydencji w Wołczynie. Powiększył dobra, kupując kilka sąsiednich folwarków od znanych nam już z Szuma-ków książąt Szujskich, budował młyny na Pulwie i Leśnej, rozwinął hodowlę bydła i koni, spławiał zboże statkami do Gdańska. On też wzniósł nowy kościół, zachowany w ruinie do dziś, oraz pałac, o którego wyglądzie nic dziś nie wiemy. W jego pobliżu stał piętrowy budynek, w którym w 1732 r. przyszedł na świat przyszły król Stanisław August. Budynek ten w późniejszej rezydencji Czartoryskich pełnił rolę archiwum i zachował się do końca XIX w. O królewskich narodzinach informowały umieszczone na nim pamiątkowe tablice, do końca też utrzymywano - według tradycji niezmienione - wyposażenie pokoju "królewskiego" na piętrze. Od Stanisława Poniatowskiego Wołczyn kupił w 1744 r. jego szwagier, kanclerz wielki litewski, książę Fryderyk Michał Czartory-ski. Wzniósł on nowy, drewniany pałac z murowanymi oficynami, oranżerią i teatrem. Za jego czasów we wspomnianym budynku archiwum mieściła się ogromna biblioteka. Zabudowania otaczał park o powierzchni 60 morgów, wzorowany na ogrodzie wersalskim. Były w nim kanały wykładane dębowymi balami, sztuczna kaskada, sztuczna grota mieszcząca się pod umieszczonym na wodzie posągiem Neptuna, strzyżone szpalery oraz stado oswojonych danieli. Następnym właścicielem Wołczyna był bratanek Fryderyka Michała - książę Adam Kazimierz Czartoryski (1734-1823), generał ziem podolskich, który właśnie w Wołczynie poślubił w 1761 r. córkę podskarbiego wielkiego litewskiego Jerzego Fleminga i swej stryjecznej 56 Podwójny ślub siostry, słynną Izabelę (1745-1835), późniejszą panią na Puławach. Zaplanowana dużo wcześniej uroczystość zaślubin omal nie została odwołana ze względu na epidemię ospy, której ofiarą padła także narzeczona, licząca wówczas zaledwie szesnaście lat. Tak opisuje skutki choroby autorka książki Portret Familii, Maria Dernałowicz: "Panienka zaraziła się; Wołczyn ogarnęło przerażenie. Tym razem jednak przebieg choroby me okazał się tak groźny, ale wystąpiły zwykłe jej skutki, bardzo dla młodziutkiej narzeczonej przykre. «Podskarbianka mocno poszpetniała» - stwierdza melancholijnie jej rodzona ciotka, wdowa po zmarłym niedawno podkanclerzym litewskim Michale Sapieże. Blizny po krostach, które litościwe lata miały v nieco zatrzeć, czyniły Izabelę teraz niemal odrażającą, wyszły jej także włosy. Pocieszano się wprawdzie, że odrosną równie gęste jak dawniej, ale jeszcze w dzień swojego ślubu musiała ukrywać pod peruką prawie ^ łysą czaszkę, z której smutno zwisało kilka ocalałych kosmyków." Mimo tych kłopotów ślub odbył się z wielką pompą w dniu 19 listopada w kościele wołczyńskim. Połączono go z zaślubinami innej znamienitej pary: Aleksandry, córki Fryderyka Michała Czarto-ryskiego, poprzedniego właściciela Wołczyna (primo rato Sapieżyny) z księciem Michałem Kazimierzem Ogińskim (1723-1800), twórcą słynnego poleskiego kanału, późniejszym hetmanem i dowódcą wojsk litewskich podczas konfederacji barskiej. Ślubu udzielał obu parom "familijny" biskup poznański Teodor Czartoryski, brat poprzedniego i stryj aktualnego właściciela Wołczyna. Podwójny ślub zgromadził wielu znakomitych gości, przede wszystkim z "Familii" Czartoryskich oraz Flemingów, Ogińskich, Radziwiłłów. Obecny był także hetman wielki koronny Jan Klemens Branicki z Białegostoku. Uroczystość uzyskała odpowiednią oprawę: siedem armat biło na wiwat, a niebo rozświetlały wspaniałe fajerwerki, uwiecznione na rycinie zachowanej w zbiorach Gabinetu Rycin Uniwersytetu Warszawskiego. W tym czasie przeżywał Wołczyn okres swej największej świetności, stanowiąc ośrodek ożywionego życia towarzyskiego i kulturalnego dzięki bywającym tu wybitnym przedstawicielom rodziny Czartoryskich oraz ich wysoko postawionym krewnym i gościom. Urządzano liczne bale, przedstawienia teatralne. Książę Adam Jerzy Czartoryski (1770-1861), późniejszy przywódca Wielkiej Emigracji, wspomina w swych pamiętnikach m.in. wyścigi wodne na kanale w wołczyńskim parku, podczas których goście przebrani byli za bóstwa morskie. Królewska wizyta 57 W tym okresie w Wołczynie urodził się Zygmunt Vogel (1764--1826), znakomity grafik, malarz i architekt, nauczyciel na Wydziale Nauk i Sztuk Pięknych Uniwersytetu Warszawskiego, znany przede wszystkim jako autor rysunków ołówkiem przedstawiających widoki Warszawy i innych miast, rezydencje magnackie, kościoły oraz inne zabytki, a także sceny rodzajowe. Artysta przyszedł na świat w woł-czyńskim majątku, prawdopodobnie jako syn jednego z zagranicznych nauczycieli lub artystów, których Czartoryscy sprowadzali na swój dwór. W 1777 r. Wołczyn odwiedził znakomity gość: urodzony tu czterdzieści pięć lat wcześniej król Stanisław August Poniatowski. Z okazji jego wizyty zjechali także Niemcewiczowie spod Brześcia, a z nimi świeżo upieczony absolwent warszawskiego Korpusu Kadetów - Julian Ursyn Niemcewicz, który miał wkrótce zostać adiutantem właściciela Wołczyna, generała Adama Czartoryskiego. Niemcewicz pozostawił w swych pamiętnikach opis ówczesnego Wołczyna: "Właśnie gdym przy końcu sierpnia 1777 zakończył moje nauki i powrócił do domu, rodzice moi odebrali zaproszenie od księstwa Czartoryskich, generalstwa ziem podolskich, mieszkających naonczas w Wołczynie, o cztery mile od Klenik. Zaprzężono więc sześć tłustych koni do gdańskiej karety, całej ćwiekami obitej, z niebieską wewnątrz wfloresy trypą. Szedł z tyłu wóz duży dla sług i kuchni, fużeśmy w Wołczynie zastali zbierających się gości, król bowiem obiecał odwiedzić Wołczyn. Pałac w Wołczynie jest tylko o jednym piętrze, dość obszerny, mający nadto trzy dziedzińce otoczone oficynami dla dworu i gości. Pokoje pięknie były ozdobione, z dużymi portretami Augusta II i III, Karola XII, ojca i matki królewskiej. (...) Ogród obszerny w francuskim guście, z szpalerami i wystrzyganymi bukszpanami. Przezroczyste kanały ciągnęły się poniżej. (...) Wkrótce przybył król i zaczęły się rozmaite festyny, między innymi na wsi Hrymiatyczach, którą księżna ozdobiła i postawiła tam domek. Panny Narbuttówny, panny Paszkowskie i inne damy dworskie udawały żniwiarki. (...) Wieczorem bywały tańce; matka moja, która była za konfederacją barską i nie lubiła króla, (...) pogodziła się z nim w tańcu, ujęta grzeczną uprzejmością monarchy." Do kresu świetności Wołczyna przyczyniła się księżna Izabela Czartoryska, która po śmierci teścia w 1782 r. odziedziczyła Puławy i tam właśnie postanowiła urządzić główną siedzibę rodu. Od tego czasu Czartoryscy coraz rzadziej bywali w Wołczynie, a w 1812 r. przekazali majątek synowi, Konstantemu Adamowi (1773-1860). Ten 58 Smutna ruina kościoła Wolczyn - kościół (okres międzywojenny) nie bywał tu już prawie wcale, a w 1828 r. sprzedał dobra wołczyńskie Karolinie z Ostyk-Narbuttów Pusłowskiej. Teraz nastąpił ostateczny upadek wspaniałej niegdyś rezydencji: Pusłowska rozebrała pałac i przeniosła go do swego majątku Leoszki koło Prużany. Co się z nim później stało - nie wiadomo. Mocno uszczuplona posiadłość dostała się w ręce Narbuttów, a w końcu XIX w. należała do Moraczewskich i liczyła już tylko niespełna 635 dziesięcin. Istniał jeszcze wtedy piętrowy budynek dawnego archiwum z pokojem "królewskim", ale i on zniknął z końcem stulecia. Na początku XX w. wołczyńskie dobra zostały rozparcelowane i w okresie międzywojennym nie było tu już majątku ziemskiego. Z rezydencji wołczyńskiej nie dochowały się do naszych czasów prawie żadne ślady. Jeszcze przed ostatnią wojną istniały przerzedzone fragmenty parku i ruiny dworskiej oranżerii. Roman Afta-nazy w swym monumentalnym dziele poświęconym kresowym rezydencjom sugeruje, że jakąś pozostałością budowli dworskich jest duży budynek z kolumnami, otoczony resztką starego drzewostanu, w którym po wojnie mieścił się szpital. Jedyną pamiątką wspaniałej przeszłości Wołczyna pozostaje dziś smutna ruina pięknego niegdyś późnobarokowego kościoła p.w. Świętej Trójcy, ufundowanego przez Stanisława Poniatow-skiego (ojca króla), zbudowanego w latach 1729-1733 i konsekrowanego w 1743 r. przez biskupa brzesko-łuckiego Franciszka Kobierskiego. W 1866 r. z nakazu władz carskich świątynię zamieniono w cerkiew prawosławną. Po 1918 r. odzyskali ją katolicy, przeprowadzono pobieżny remont. Wołczyn był niewielką parafią. Według spisu z 1921 r. na 222 mieszkańców Wołczyna było zaledwie 39 katolików, pozostali to prawosławni. Ksiądz rezydował w Szczytnikach. W parafialnych aktach przechowywanych w zakrystii znajdowała się metryka chrztu Stanisława Augusta l "Wyprawił mu car pogrzeb arcywspaniały" 59 Poniatowskiego. Dziwnym zrządzeniem losu tuż przed II wojną światową monarcha powrócił do miejsca swego urodzenia. I ak wiadomo, Stanisław August zmarł w Petersburgu w roku 1798 r. Car Paweł I, który uważał się za jego syna, owoc związku z Kata-yną II, wyprawił mu wspaniały pogrzeb. Uroczystości trwały trzynaście dni, hołd zmarłemu monarsze oddali dyplomatyczni przedstawiciele całej Europy. Relacja o tych uroczystościach zachowała się w pamiętnikach Jędrzeja Kitowicza: "W kilka dni po śmierci wyprawił mu car pogrzeb arcywspaniały. Najprzód przy obrzędach duchownych w pałacu Marmurowym, w którym mieszkali umarłten król, ciało jego wystawione było publicznemu widokowi na paradnym łożu. W dzień eksportacji dwaj senatorowie moskiewscy przystąpili do trupa, podnieśli mu głowę, na którą car włożył koronę, potem kropidłem podanym od arcybiskupa, czyli metropolity ruskiego, pokropił ciało, tymże kropidłem z ręki do ręki porządkiem godności podawanym w kolei pokropili go wszyscy biskupi i senatorowie (...). Przełożono ciało wtrumnę, włożonona wózpogrze-bowy, prowadzono do kościoła katolickiego w asystencji cara, przy trumnie z gołą szpadą na dół spuszczoną na koniu jadącego. Senatorowie i ministrowie rosyjscy otaczali trumnę, którą duchowieństwo ruskie i łacińskie śpiewaniem kapelą przeplatanym poprzedzało. Rycerze w zbrojach srebrnych, dywizje wojskowe najcelniejsze, rumaki od ręki prowadzone w żałobnych nakryciach paradowały w tej procesji; libeńa carska w żałobie, nieboszczykowska zaś w galowych sukniach, na części podzielona dziwną miksturą smutku z wesołością szła za trumną; 18 tysięcy wojska formowało z obu stron ulicy linie od pałacu Marmurowego, aż do kościoła. Kościół cały wewnątrz obity był żałobą i na niej lamą srebrną, castrum doloris przyozdobione prze-pysznie rozmaitymi figurami, herbami nieboszczyka i orłami biafymi. Zgoła niczego car nie opuścił, co mogło uczynić ten pogrzeb najwspanialszym..." Trumnę ze zwłokami umieszczono w podziemiach petersburskiego kościoła św. Katarzyny, gdzie spoczywała przez sto czterdzieści lat. Dopiero w 1938 r. w związku z planami rozbiórki czy też przebudowy kościoła rząd radziecki postanowił szczątki monarchy przekazać Polsce. Termin wyznaczono na połowę lipca 1938 r. Tak o kulisach tej sprawy pisze w artykule zamieszczonym w grudniu 60 Strażnik królewskiego grobu 1998 T. w "Magazynie Gazety Wyborczej" znawca zagadnienia, krakowski aktor i reżyser Bogdan Śmigielski: "Prezydent Mościcki wybierał się właśnie na urlop na Riwierę francuską i wszystkie sprawy zlecił premierowi Sławojowi-Skladkowskie-mu. Premier - legionista, wychowanek orientacji widzącej wStanisła-wie Auguście jedynie powolnego wykonawcę poleceń swej królewskiej kochanki-postanowił skazać króla na hańbiące zapomnienie. Wybór Wołczyna, gdzie król się zresztą urodził, był najlepszy." Stanisław August Poniatowski na obrazie Bacciarellego Wołczyński proboszcz, Antoni Czysze-wicz, wiedząc zawczasu o czekającym go królewskim pochówku, zachował wprawdzie tajemnicę, ale postarał się o odpowiednie przygotowanie świątyni i zlecił wykonanie polichromii w przeznaczonej dla króla niszy zdolnemu studentowi Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, malarzowi Józefowi Charytonowi z niedalekiego Wysokiego Litewskiego. Artysta nie wiedział, jaki jest cel pracy. Sądził, że chodzi po prostu o renowację kościoła. Charyton po wojnie zamieszkał w niezbyt odległych od Wołczyna Siemia-tyczach i przez wiele lat prowadził kampanię na rzecz godnego pochówku monarchy na Wawelu. Marian Brandys, z którym malarz utrzymywał kontakt, uczynił go bohaterem reportażu historycznego Strażnik królewskiego grobu, w którym umieścił między innymi relację Chary-tona z jego pierwszej wizyty i prac wykonywanych w Wołczynie: "Proboszcz oprowadził mnie po kościele, mocno opuszczonym i można powiedzieć ubogo wyposażonym - oprócz niektórych obrazów dobrego pędzla. Wszystko było tam jakieś ciasne, z nadbudówkami naiwnej wsiowej architektury. Zaraz przy wejściu po prawej i lewej stronie znajdowały się dwie nisze, nad którymi były jakby balkony, gdzie ledwie mogło się pomieścić pięć-sześć osób. Jedna z nisz - jak się weszło po prawej stronie - była zawalona rupieciami starych świeczników, szmat sakralnego pochodzenia, foliałów, ksiąg, kalendarzy, modlitewników, miedzy którymi znajdowała się wielka księga I Dziwne zlecenie wołczyńskiego proboszcza 61 metrykalna, cała zapisana zrudziałym ze starości atramentem Byty tam wpisane akty urodzenia dawnych właścicieli Wołczyna - Czarto-ryskich i Poniatowskich oraz spowinowaconych z nimi innych rodów magnackich... Ksiądz (...) odnalazł w tej księdze i palcem mi pokazał pod datą 17 stycznia 1732 roku zapiskę o narodzinach Stanisława Augusta Poniatowskiego - późniejszego króla Stanisława Augusta (...) Gorzej, że całe konserwatorsko-remontowe zainteresowania księdza proboszcza ograniczały się do tej właśnie jednej, zagraconej niszy. Jemu także musiało być głupio, że ściągał mnie z Wysokiego do tak nędznej pracy, bo dla kurażu co chwila pociągał z butelki z «likworem na gardło», którą zawsze nosil przy sobie, i w końcu tak mu się język plątał, że trudno go było zrozumieć. Stękał bez ładu i składu, że dostał nakaz... że to jego obowiązek... że kuna... że władze.... Wreszcie wydusił z siebie, że chodzi o oczyszczenie i wybielenie owej nieszczęsnej niszy. ]a się wściekłem, bo jako artysta plastyk nie widziałem dla siebie miejsca przy takiej robocie. (...) Ale pan jest artysta - ksiądz mi na to (. .) - nic mi nie mów, rybeńko, że ta praca dla ciebie za mała. Skądże ty wiedzieć możesz, co małe jest, a co wielkie? Wyroki Boże niezbadane. Zabierasz się do małego, a tu nie wiedzieć kiedy i jak wielkie ci z tego wyrośnie! Najpierw rozumiałem, że księdzu chodziło o najtańszy kosztorys prac. Później wyszło, że ma to być coś w rodzaju grobowca - i bogato, i wspaniale. Przy rzucanych na papier szkicach projektów rósł apetyt proboszcza na coraz lepsze ornamenty i wszystko miało być dokładnie w stylu epoki stanisławowskiej, nawet inicjały króla Stanisława kazał mi wyrysować (przez wzgląd na fundatorów kościoła, rybeńko, i na tę zapiskę w księdze metryk). Na wzór przynosił ilustracje ze starych książek i kolorowe sztychy. Często zażywał swego «likworu na gardło» i z godziny na godzinę stawał się coraz bardziej wymagający i zachłanny - zwłaszcza na purpurę i złoto (...). A najgorsze było to, że przy malowaniu nie odstępował mnie na krok i na ręce mi patrzył. (...) Ale o rzeczy najważniejszej - o przeznaczeniu omawianej niszy pary z ust nie puszczał. Załamał się dopiero pod sam koniec roboty, kiedy trzeba było już nadać jej ostateczny szlif. Przyszedł tego dnia kibicować przy malowaniu taki rozczerwieniony i naburmuszony, jakby cały swój «likwor na gardło» od jednego zamachu wypił. I taki czymś za-sumowany, że po prostu widać było, jak mu myśli po głowie buzują. Postał przy mnie trochę, pomilczał, pochrząkał i naraz jak nie wrzaśnie mi nad uchem: - Dość, rybeńko, dość! Nie będę cię już dłużej zwodził! Przyszła pora, żebyś się dowiedział, dla kogo pracujesz! Króla 62 "Króla tu będziemy chować! tu będziemy chować, rybeńko, rozumiesz? Ostatniego króla Polski! - i kazał mi przez całą długość niszy, na purpurowym tle przeciągnąć wielki złoty napis: Stanislaus Augustus Rex Poloniae." Nadszedł wreszcie czas sprowadzenia królewskiej trumny. Ponownie oddajmy głos Bogdanowi Smigielskiemu: "Całej operacji towarzyszyła niesamowita nonszalancja władz. Kiedy pociąg z trumną królewską dotań na graniczną stację Stołpce, nikt z kierownictwa stacji nie wiedział, co zawiera olbrzymia drewniana paka. Przecież trumnie, wbrew protokołowi, nie towarzyszyła żadna oficjalna delegacja. (...) Ktoś zerwał pieczęcie konsularne, odbił deski. Ze zdumieniem ujrzano zwłoki w koronie. Wreszcie zawiadomiono Warszawę, która kazała «przesylkę» wyekspediować do Brześcia. Ale otwarta, niestrzeżona trumna stała co najmniej przez dwa dni na bocznicy w Stołpcach. Zapewne wtedy zniknęła pozłacana korona, którą kazał dla króla wykonać car Paweł I." Tymczasem Charyton, podekscytowany perspektywą królewskiego pochówku w ozdobionej przez siebie niszy, pomimo utrzymywania całej operacji w ścisłej tajemnicy, postarał się być świadkiem sprowadzenia królewskiej trumny, którą w środku nocy specjalnym wagonem z Brześcia, doczepionym do pociągu osobowego, przywieziono na położoną najbliżej Wołczyna stację kolejową w Wysokiem Litewskim. Stacja została uprzednio obstawiona przez policję, która usunęła wszystkich pasażerów i osoby postronne. Charyton pozostał jednak na miejscu dzięki pożyczonej od znajomego czapce kolejarskiej. Stąd więc mamy jego relację cytowaną przez Brandysa: "Wagon odłączono i postawiono na bocznicy jednego z torów, a pociąg osobowy z kilkuminutowym opóźnieniem ruszył dalej do Czeremchy. W dokładnie opracowanym scenariuszu odbioru zwłok królewskich policja wszystko załatwiała sama. Trzeba było przepchać wagon bliżej stacji i schodów prowadzących z peronu - przepchała sama; trzeba było wynieść ciężką trumnę drewnianą, w której była metalowa (srebrna?) - sama wyniosła. Jak jeden mąż, bez szeptów i nawoływań, policjanci wzięli trumnę na ramiona i ponieśli ją przez tory i peron na placyk parkingowy dla miejskich dorożek, gdzie po lewej stronie, pod dachem rozłożystych kasztanów, stały te dwie ciężarówki przybyłe z Brześcia nad Bugiem. Do jednej z nich załadowano trumnę, a na ławkach z obu jej stron zasiadło sześciu uzbrojonych w karabiny policjantów jako królewska straż przyboczna. Reszta policjantów, wraz z przybyłą pociągiem pięcioosobową komisją z Prezydium Rady I Niesławny powrót pomazańca 63 ł Ministrów, ulokowała się w drugiej ciężarówce Dwa wozy, przykiyte plandekami, bezszumnie ruszyły w stronę Wołczyna. (...) Takie oto powitanie zgotowała Rzeczpospolita swemu ostatniemu pomazańcowi, powracającemu z wygnania do ojczyzny: zamiast uroczystości pogrzebowych z udziałem przedstawicieli całego narodu - wstydliwie skrywana pod osłoną nocy sekretna akcja policji; zamiast reprezentacyjnych żałobnych ekwipaży- dwie brudne policyjne budy, kryte łatanymi plandekami!" W Wołczynie, oprócz opisanej eskorty, jedynym świadkiem pochówku był ksiądz Czyszewicz. Trumnę królewską pospiesznie złożono do ozdobionej przez Charytona niszy, po czym zamurowano ją, zostawiając tylko niewielki otwór. Później, gdy miejsce ostatniego spoczynku króla przestało być tajemnicą, zburzono mur i zamontowano metalową kratę, umożliwiającą oglądanie trumny. Tak czy inaczej, trzeba przyznać, że szokująco wygląda zestawienie opisów pysznego pogrzebu wyprawionego naszemu ostatniemu królowi przez władcę zaborczego mocarstwa i "ceremonii" zgotowanej mu przez władze niepodległej Polski, Wkrótce po tym, jak sprawa potajemnego pochówku królewskiego wyszła na jaw, w prasie polskiej rozgorzała gorąca dyskusja nad postacią Stanisława Augusta, w której wzięli udział najwybitniejsi historycy i intelektualiści. Głoszono konieczność zapewnienia monarsze godnego pogrzebu, przy czym brano pod uwagę Wawel i Warszawę. Dyskutanci podzielili się na dwa obozy. Jedni odsądzali "króla Stasia" od czci i wiary, uznając go za zdrajcę, sprzedawczyka i grabarza Polski, inni zaś uważali go za światłego europejskiego monarchę, mecenasa kultury, reformatora i współtwórcę Konstytucji 3 Maja, którego zasługi pomogły Polakom zachować tożsamość narodową przez długie lata niewoli. Dyskusję przerwał wybuch II wojny światowej. Z a czasów okupacji niemieckiej grób królewski pozostawał jeszcze bezpieczny. Podczas radzieckiej ofensywy w 1944 r., według relacji Józefa Charytona, natarcie regularnych oddziałów poprzedził w okolicach Wysokiego i Wołczyna atak karnych kompanii złożonych z kryminalistów, który rabowali wszystko po drodze. Ich ofiarą padł też wołczyński kościół. Być może już wtedy trumna królewska została ograbiona. Po przejściu frontu w kościele urządzono magazyn materiałów wojskowych. Tymczasem nowo wytyczona granica pozostawiła Wołczyn po stronie radzieckiej. W 1945 r. wysiedlono 64 "Zabieri swojego korola" stąd wszystkich Polaków. Wyjechać musiał też opiekun miejsca królewskiego spoczynku, ksiądz Czyszewicz, który został proboszczem w odległej w linii prostej o 10 km, lecz położonej po drugiej stronie Bugu i granicy wsi Gnojno. Tani zmarł w 1951 r. Tak o wyjeździe woł-czyńskiego proboszcza i dalszych, tragicznych losach świątyni pisał Bogdan Śmigielski: "Tamtejszy sekretarz rejkomu pozwolił mu zabrać całą furmankę rzeczy - granica polska była tylko o siedem kilometrów. W końcu padły historyczne słowa sekretarza: «Zabieri swojego korola». Ale oło wiana trumna ważyła prawie 600 kilogramów. Zresztą ksiądz Czysze wicz, wobec niemożliwości porozumienia się z najwyższymi władzami V kościelnymi, bał się sam decydować. Król został w Wołczynie. Wkrótce stworzono tam kołchoz im. Żdanowa i świątynię zamieniono na ma gazyn nawozów sztucznych. Przez dziesiątki lat niszczał więc kościół Św. Trójcy, przepiękne późnobarokowe dzieło architektów z lat 1733- -1743, wzniesione sumptem królewskiego ojca. Blakty pod działa niem chemikaliów cudowne freski, pękał nie remontowany od stulecia dach. Wreszcie około 1979 r. zawalił się strop. Magazyn zlikwido wano. I tu stało się najgorsze. Do zrujnowanego kościoła wtargnęła miejscowa ludność w poszukiwaniu rzekomych skarbów. Paradną, oło wianą trumnę pocięto palnikami. Podobno z kawałków trumny ktoś zrobił karmnik dla kur. Kości wyrzucono na posadzkę. Dwie srebrne puszki zawierające serce i wnętrzności króla zrabowała miejscowa nauczycielka." Tragiczne losy króla, który nie zaznał spokoju także po śmierci, tak skomentował Marian Brandys: "Najbardziej poruszył mnie tragiczny fatalizm, wytyczający pośmiertne losy króla, co «zdradził swój naród» przez położenie podpisu na aktach unicestwiających polską państwowość. Scenariusz to na miarę antycznych tragedii i dramatów Szekspira. Najpierw sto czterdzieści lat w obcym grobie, kompletnie zapomnianym przez rodaków. Potem repatriacja, policyjny pogrzeb i - urągające prawom i obyczajom - pogrzebanie królewskich szczątków nie w środku Polski, w wawelskim mauzoleum królów, lecz w wiejskim kościółku parafialnym nie opodal wschodniej granicy państwa. A w rok później - wojna, zmiany graniczne i oto wschodnia granica Polski jak Las Birnamski w szekspirowskim «Makbecie» rusza ze swego miejsca na pokaranie króla grzesznika i po raz drugi wyrzuca go z ojczyzny. Nie ja pierwszy na ten fatalizm zwracam uwagę. Już wtedy, w latach 1939-1945, zaczęło się gadanie wśród ludzi, że na trumnie Stanisława Augusta ciąży Zmiana klimatu 65 przekleństwo i dokądkolwiek ją przeniosą, wszędzie pójdą za nią obce wojska." Nie wiemy, co stało się z księgą metrykalną z wpisem o narodzinach przyszłego króla. Wiadomo tylko, że część kościelnej dokumentacji z Wołczyna zabrał do Gnojna ksiądz Czyszewicz. Czy również ową księgę? Znając stosunek wołczyńskiego proboszcza do złożonego pod jego opieką monarchy, wolno przypuszczać, że tak. Po śmierci księdza materiały po nim pozostałe trafiły ponoć do Janowa Podlaskiego. Może więc świadectwo urodzin króla Stasia znajduje się gdzieś w tamtejszym archiwum kościelnym? Tymczasem w Warszawie, począwszy od lat sześćdziesiątych, grupa historyków i intelektualistów rozpoczęła starania o sprowadzenie prochów króla do kraju. Ze względu na nieprzejednaną postawę polskich władz komunistycznych, starania te były bezskuteczne, podobnie jak prywatna kampania prowadzona przez znanego nam już Józefa Charytona z Siemiatycz, który poświęcił jej całe życie i zmarł przedwcześnie w 1975 r. Klimat wokół królewskiej sprawy zaczął się zmieniać dopiero na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W1979 r. prymas Wyszyński wyraził zgodę na złożenie prochów Stanisława Augusta w podziemiach warszawskiej katedry. W prasie ponownie rozgorzała dyskusja na temat kontrowersyjnego monarchy. Prawdziwy przełom nastąpił jednak dopiero po radzieckiej pierie-strojce końca lat osiemdziesiątych. W 1988 r. polski minister kultury powołał specjalną komisję do spraw sprowadzenia szczątków króla pod przewodnictwem prof. Aleksandra Gieysztora. Osiągnięto porozumienie z władzami radzieckiej Białorusi. W grudniu tego roku komisja wyjechała do Wołczyna, gdzie przeprowadzono wizję lokalną i zebrano szczątki organiczne oraz fragmenty materiału, które mogły być częściami królewskiego pochówku. Państwowe Muzeum BSRR w Mińsku przekazało komisji szczątki tkanin i drobne przedmioty, znalezione przez białoruskich naukowców w królewskiej krypcie w Wołczynie w październiku 1987 r. Znaleziska te zostały uzupełnione przez obszerny materiał (szczątki kostne, fragmenty stroju, drewniane i metalowe części trumien) wydobyty podczas prac archeologicznych prowadzonych w wołczyńskim kościele w dniach 27 maja-12 czerwca 1989 r. przez grupę rzeczoznawców Fundacji Kultury Polskiej. Odzyskano wówczas m.in. liczne fragmenty pochówku, które dostarczyła okoliczna ludność. Wszystkie fragmenty, które po zbadaniu uznano za szczątki króla i części jego pochówku, złożono w 1990 r. w specjalnej urnie w Zamku 66 Trzeci pogrzeb Stanisława Augusta Królewskim w Warszawie. Wykonano też kopię królewskiej trumny na podstawie oryginalnych planów z 1798 r. Sprowadzenie prochów Stanisława Augusta do Warszawy spowodowało nową falę dyskusji i polemik. Koniec epopei nastąpił w 1995 r., kiedy w Warszawie odbył się trzeci już z kolei pogrzeb monarchy. Tym razem miał on uroczystą oprawę, ale bez przesadnej pompy. Stanisław August Poniatowski spoczął w podziemiach katedry św. Jana. Wspólne polsko-białoruskie protokoły podpisywane podczas przekazywania królewskich szczątków przewidywały zabezpieczenie, a następnie remont kościoła wołczyńskiego oraz umieszczenie na nim pamiątkowej tablicy. Niestety, chociaż minęło od tego czasu ponad dziesięć lat, żadne prace nie zostały podjęte. Perełka późnobarokowej architektury i cenna pamiątka historyczna, miejsce chrztu i spoczynku ostatniego króla Polski oraz zaślubin słynnych arystokratycznych par, ulega postępującej dewastacji, głównie z powodu braku dachu. Mimo to kościół robi silne wrażenie. Nie wiemy, kto go projektował. Według tradycji byli to jacyś mistrzowie włoscy, być może biorący udział w budowie wołczyń-skiej rezydencji Poniatowskich. Nieduża świątynia o kompozycji centralnej jest wzniesiona na planie kwadratu ze ściętymi narożami. Elewacje wieńczą arkadowe naczółki, na których stały niegdyś figury Czterech Ewangelistów. Zachowały się dwie z nich, pozostałe zawaliły się wraz z dachem w 1979 r. Okna są zamknięte półkoliście, okrągłe i owalne, w bogatej oprawie. Ściany zewnętrzne zdobią pary pila-strów oraz rozbudowane gzymsy. Bogaty i dobrze jeszcze zachowany rokokowy wystrój wnętrza stanowią kanelowane pilastry, fe-stony, girlandy, główki amorków, kartusze i gzymsy z ornamen-tyką roślinną. Wejście wiedzie przez niewielki przedsionek do-budowany po 1876 r. Woiczyn - rzut kościoła Naroża kościoła zajmują cztery pomieszczenia, w których mieszczą się klatki schodowe. Jedno z tych pomieszczeń, na • Na wołczyńskim cmentarzu 6 lewo od głównego wejścia, to właśnie dawny skarbiec z żelazną kratą, gdzie była złożona trumna ze szczątkami króla. W jego podłodze znajduje się częściowo zasypana ziemią krypta. Inne pomieszczenie spełniało rolę zakrystii, a obecnie prowadzi tędy dodatkowe wejście do kościoła. Zachowały się także fragmenty muru kościelnego z masywną furtą, a w obrębie cmentarza kościelnego fragment nagrobka rodziny Łabanowskich z 1805 r. Warto odwiedzić położony na pagórku za wsią cmentarz, na którym znajduje się XIX-wieczna kaplica prawosławna. W jej pobliżu zachowały się najstarsze nagrobki katolickie, wśród których zwracają uwagę groby Katarzyny i Bronisława Narbuttów, właścicieli Wołczyna w II połowie XIX w., oraz pięć nagrobków? rodziny Grażyczów z lat 1849-1900. Ci ostatni byli właścicielami majątku Siehieniowszczyzna, który za czasów Poniatow-skich i Czartoryskich wchodził w skład dóbr wołczyńskich. Z dawnych pamiątek w Wołczynie jest jeszcze tylko zniszczona ceglana kapliczka z 1791 r., która stoi na rozstajach dróg. Warto jednak rozejrzeć się po okolicy w? poszukiwaniu innych śladów? przeszłości. Przedwojenny przewodnik podaje na przykład, że przy wjeździe do miejscowości od południa znajdują się niewiadomego pochodzenia ruiny, przypuszczalnie jakiegoś klasztoru. W źródłach nie ma żadnych wzmianek o klasztorze, ale mogły to być pozostałości poprzedniego kościoła, ufundowanego w 1638 r. przez Sołtanów. A może stały tam jakieś budowle związane z wołczyńską rezydencją? Przewodnik wspomina także o kopcu, rzekomo z czasów szwedzkich, i o odległej o l km od Wołczyna starej lipie, pod którą pochowany miał być pułkownik napoleoński poległy w 1812 r. W ołczyn dzieli nieco ponad 10 km od niewielkiego miasta Wysokie Litewskie (Wysokaje), liczącego niewiele ponad 5 tyś. mieszkańców. Wysokie jest godne odwiedzenia ze względu na ciekawą historię i dość liczne zabytki. Leży przy szlakach komunikacyjnych wiodących z Brześcia do otwartych 8 Wysokie Litewskie kilka lat temu polsko-białoruskich przejść granicznych: drogowego Polowce-Pahranicznaja i kolejowego Czeremcha-Wysokie. Miejscowość składa się z trzech luźno połączonych ze sobą części: właściwego miasta, oddzielonego od niego doliną rzeki Pulwy dawnego majątku ziemskiego i odległego o 3 km na północ osiedla przy stacji kolejowej Wysokie (Wysoka-Litousk), obecnie przynależnego administracyjnie do osady Oberowszczyzna (Abarousz-czyna}. W Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich wydanym w końcu XIX w. znajdujemy taki oto opis miasta autorstwa M. R. Witanowskiego: ,Wysokie Litewskie (...) leży na wzgórzach rozdzielonych doliną Pulwy, w poprzek której biegnie silna grobla, stanowiąca jedyną komunika-cyą w czasie wiosennych i jesiennych roztopów. Samo położenie miejsca, upiększone jeszcze takiemi budowlami jak: kościół parafialny, kaplica św. Barbary, wspaniały pałac właścicieli w rozległym parku, a w pobliżu jego okazałe gmachy szpitala, wszystko to spowite w zieleni drzew, któremi drogi wysadzone, uroczy przedstawia widok. (...) Słynny był tu kiedyś jarmark na konie i bydło ukraińskie, który zacząwszy od św. Jakuba 25 lipca trwał przez cztery, później przez dwa tygodnie. Po dziś dzień (...) targi liczne, podobne jarmarkom, odbywają się w niedziele." Wysokie wspominane jest w dokumentach po raz pierwszy w XIV w. pod nazwą Wysoki Gród. W 1484 r. otrzymało magdeburskie prawa miejskie i herb: wieżę na błękitnym polu. Na początku XVI w. było w ręku Chreptowiczów, a następnie często zmieniało właścicieli, należąc kolejno do Wolskich, Jodków, Pietkiewiczów, Chlewickich i Woynów. W ręku trzech kolejnych pokoleń Woynów pozostało przez ponad sto lat. Pierwszy z tego rodu właściciel miasta, podskarbi wielki litewski, starosta piński, grodzieński i kobryński Wawrzyniec Woyna wystawił tu w 1541 r. pierwszy drewniany kościół, zastąpiony w 1603 r. istniejącym do dziś kościołem murowanym, ufundowanym przez jego syna Andrzeja, krajczego litewskiego. W 1647 r. syn Andrzeja Łukasz sprzedał dobra Wysokie wojewodzie witebskiemu i późniejszemu hetmanowi wielkiemu litewskiemu Pawłowi Janowi Sapieże (1609-1665) za ogromną sumę 60 tyś. złotych. Obszerny majątek, stanowiący odtąd odrębny klucz dóbr Sapiehów, obejmował także miasteczko Raśna oraz liczne folwarki, m.in. Telatycze, Zu-bacze, Jancewicze i Wojnówkę położone już w obecnych granicach Rodowa siedziba Sapiehów 69| Polski (piszę o nich w I tomie książki Polska egzotyczna). W ręku Sapiehów pozostał przez ponad dwieście lat. Zapewne właśnie Jan Paweł Sapieha wybudował w Wysokiem około połowy XVII w. zamek, który stał się rodową siedzibą i ośrodkiem klucza. Obszerna budowla, obwiedziona wysokim wałem ziemnym z narożnymi bastionami, wznosiła się na prawym brzegu Pulwy, przy ujściu niewielkiego strumienia, na spłaszczonym pagórku pośród bagnistych łąk. Naturalną obronność miejsca podwyższono przez spiętrzenie wód Pulwy i utworzenie stawu na strumieniu, przez co zamek był niemal całkowicie otoczony wodą. Do wnętrza można się było dostać tylko od północnego zachodu, przez zwodzony most i murowaną bramę, flankowaną przez dwa potężne bastiony. Był to jedyny murowany fragment zamku, bowiem na dziedzińcu znajdowały się już wyłącznie budynki drewniane: pałac właścicieli oraz zabudowania służbowe i gospodarcze. Wysokie - brama zamku Sapiehów (rys. N. Ordy) Kolejnymi właścicielami Wysokiego byli potomkowie Jana Pawła: syn - podskarbi wielki litewski Benedykt Paweł (zm. 1707) i wnuk - wojewoda podlaski Michał Józef Sapieha (1670-1737]. Pierwszy w 1671 r. wystarał się dla Wysokiego o królewski przywilej na czterotygodniowy jarmark "świętomichalski", drugi zaś odrestaurował kościół, wzniósł miejski bazar, odbudował zamek ze zniszczeń wojny 170 Nowa rezydencja północnej i założył wokół niego piękny ogród. Odbudowa zamku musiała pochłonąć znaczne kwoty, bowiem w 1718 r. pan wojewoda oddał dobra wysockie w zastaw skarbnikowi brzeskiemu Augustowi Kościuszce, a w 1722 r. sprzedał ich część z miasteczkiem Raśna cześnikowi mińskiemu Jerzemu Matuszewiczowi. Ponieważ dwaj synowie Michała Józefa zmarli przed nim, nie zostawiwszy potomstwa, Wysokie odziedziczył bratanek, Michał Antoni Sapieha [1711-1760), który także objął później urząd wojewody podlaskiego. Za jego czasów nastąpił kres świetności rezydencji: po pożarze w 1748 r. siedzibę rodową przeniesiono do Słonimia. W 1753 r. Michał Antoni oddał Wysokie swemu synowi, Aleksandrowi Michałowi (1730-1793), wojewodzie połockiemu, późniejszemu hetmanowi polnemu i kanclerzowi wielkiemu litewskiemu. Zamek był wówczas jeszcze w stanie mieszkalnym, skoro zatrzymał się w nim w 1775 r. w drodze do Wołczyna król Stanisław August. Sam Aleksander Michał bawił najczęściej w innych swoich dobrach - Dereczynie i Różanie, do Wysokiego zaglądał rzadko, choć ufundował tu w 1785 r. klasztor bonifratrów z niewielkim kościółkiem św. Jana Nepomucena i szpitalem dla włościan. Nie bywał w Wysokiem także następny dziedzic, syn Aleksandra Michała - Franciszek (1772-1829), generał artylerii i uczestnik powstania kościuszkowskiego. Był on żonaty ze słynną z piękności i dowcipu Pelagią Potocką (1775-1846). Rozwiódł się z nią w 1805 r., pozostawiając jej klucz wysocki. Pelagia wkrótce poślubiła innego Sapiehę - Pawła (1781- -1855) z linii kodeńskiej, oficera armii francuskiej, później urzędnika Księstwa Warszawskiego i marszałka szlachty guberni augustowskiej. Zajęty obowiązkami mąż rzadko bywał w Wysokiem, ale księżna Pelagia postanowiła urządzić tu swą siedzibę. W latach 1816-1820 niedaleko starego zamku wybudowano okazałą klasycystyczną rezydencję, złożoną z parterowego pałacu, dwóch obszernych oficyn oraz zabudowań gospodarczych. Całość otaczał park łączący się z dawnym parkiem zamkowym. Oba parki zostały w 1895 r. przekomponowane w harmonijną całość przez słynnego Waleriana Kronenberga. Ostatnim z rodu Sapiehów dziedzicem Wysokiego był syn Pelagii i Pawła Franciszek Ksawery Sapieha (1807-1882), który, w 1865 r., wyjeżdżając na stałe do Biarritz, przekazał dobra swej córce Marii, małżonce Stanisława Potockiego. Ich syn Jakub Potocki (1863-1934) przed śmiercią zapisał wszystkie swoje posiadłości na rzecz utworzonej przez siebie fundacji dla zwalczania raka i gruźlicy. Jeden z najpiękniejszych parków 711 l WYSOKIE LITEWSKIE \» SPÓŁ PAŁ * Zwiedzanie rozpoczniemy od zespołu pałacowo- 1 Patec 2 Olicyny 3 Zabudowania gospodarcze 4 Budynki mieszkalne D Współczesny budynek szkoły 6 Brania patacowa 7 Brama zamku Sapiehów 8 Waty ziemne zamku Sapiehów -parkowego w dawnym majątku Sapiehów i Potockich. Należy on do najciekawszych i najlepiej zachowanych na Białorusi. Po II wojnie światowej w pałacu stacjonowali pogra-nicznicy, później mieściła się w nim szkoła z internatem, która w dalszym ciągu jest gospodarzem terenu, choć przeniosła się do nowych budynków. Na teren rezydencji wiedzie empirowa brama wjazdowa, złożona z dwóch par ozdobionych wazami, murowanych słupów, na których wiszą żelazne wrota. Nowy budynek szkoły umieszczono na szczęście na uboczu głównej osi założenia. Centrum zajmuje klasycystyczny pałac, obecnie nieużytkowany, ale dobrze zabezpieczony w oczekiwaniu na remont. Jest to budynek parterowy na planie wydłużonego prostokąta, z czterokolumnowym portykiem dźwigającym trójkątny fronton. Od strony ogrodu znajduje się ryzalit zwieńczony ścianką attykową oraz obszerny taras z widokiem na łąki w dolinie Pulwy. We wnętrzu zachował się dawny układ pomieszczeń z westybulem i salą balową, a także resztki dekoracji stiukowej. Po bokach pałacu stoją dwie parterowe oficyny, obie na planie litery T, z wydatnymi sześciokolumnowymi portykami od frontu. Za lewą oficyną znajdują się zabudowania gospodarcze, tworzące na wpół zamknięty dziedziniec. Do pałacu przylega nieźle zachowany park krajobrazowy o powierzchni 14,2 ha, który uważano na początku XX w. za jeden z najpiękniejszych na północno-wschodnich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. W jego południowej części, za dolinką strumienia, leżą pozostałości XVII-wiecznego zamku Sapiehów: potężne umocnienia ziemne z widocznymi zarysami bastionów oraz masywna |72 Za doliną Pul wy Pałac Potockich w Wysokiem Litewskim murowana brama, do której wiódł niegdyś zwodzony most. W obrębie wałów mieści się obecnie boisko. W pobliżu rezydencji znajdował się zespół klasztorny bonifratrów, ufundowany w 1785 r. przez Aleksandra Michała Sapiehę. Klasztor został skasowany po powstaniu listopadowym, ale jeszcze w końcu XIX w. funkcjonował szpital, istniały też dawne zabudowania klasztorne, zamienione w magazyny zbożowe. Może niektóre z tych obiektów zachowały się do dziś? B agnista dolina Pulwy oddziela dawną rezydencję Sapiehów i Potockich od historycznego miasta. Jego najcenniejszym zabytkiem jest kościół katolicki p.w. Świętej Trójcy fundacji Andrzeja Woyny, zbudowany w 1608 r. Jest to budowla na planie krzyża, o fasadzie zaakcentowanej czterokolumnowym portykiem, pierwotnie flankowanym przez dwie wysokie wieże. Był to niegdyś jeden z najwspanialej wyposażonych kościołów na Polesiu. Tak pisał o nim autor hasła w Słowniku geograficznym: "Stan obecny świątyni świadczy, iż od wieków opiekowali się nią możni właściciele. Ściany zawieszone obrazami pierwszorzędnych malarzy krajowych i zagranicznych, pochodzących w większej części z galeryi pałacowej". Wśród obrazów były m.in.: portret fundatora Andrzeja Woyny, portrety Sapiehów i biskupów sufraganów brzeskich oraz liczne płótna o treści religijnej. Artystycznej roboty były elementy •p Kościół Św. Trójcy i kaplica św. Barbary 72 wystroju i wyposażenia kościoła, w obszernej zakrystii przechowywano cenne sprzęty i aparaty kościelne. W 1767 r. Aleksander Michał Sapieha ufundował rodzinną kaplicę grobową, w której złożono serce jego ukochanego brata Michała Ksawerego (1735-1766). W 1845 r. została ona przebudowana w stylu neogotyckim. Wyposażenie świątyni zachowało się do II wojny światowej. Zdewastowany podczas wojny kościół przebudowano w końcu lat czterdziestych na halę sportową (rozebrano wtedy wieże), później mieścił się w nim dom kultury i dyskoteka. Zwrócono go wiernym w 1990 r., obecnie trwa remont. Nie pozostało nic z pierwotnego wystroju, całkowitemu zniszczeniu uległa kaplica i groby Sapiehów. Niedaleko kościoła znajduje się barokowa kaplica p.w. św. Barbary, zbudowana w 1772 r. przez miejscowego proboszcza Słon-czewskiego na wysokim brzegu Pulwy. Jest to nieduża budowla na planie kwadratu ze ściętymi narożami, nakryta dachem namiotowym z blachy i zwieńczona ozdobną barokową sygnaturką z kutego żelaza. Ściany zdobią lizeny, gzyms i płaskie wnęki. We wnętrzu stiukowe ornamenty roślinne oraz płaskorzeźby o motywach militarnych. W podziemiach kaplicy był pochowany Adam Kłokocki (ok. 1733-1808), biskup sufragan brzeski w diecezji łuc-kiej, a później sufragan wileński. Niegdyś w dniu św. Barbary odbywały się tu uroczyste odpusty. Po II wojnie światowej kaplica wykorzystywana była jako magazyn. Ze świątyń w mieście znajduje się jeszcze nieciekawa cerkiew prawosławna w stylu rosyjsko-bizantyjskim, zbudowana w 1869 r. Na uwagę zasługuje natomiast miejscowy cmentarz katolicki, gdzie zachowało się kilkadziesiąt nagrobków z XIX i początku XX w. (najstarszy z 1844 r.), głównie okolicznych ziemian i urzędników. Na cmentarzu jest także kwatera polskich legionistów z I Brygady Józefa Piłsudskiego i żołnierzy armii austriackiej poległych podczas walk pod Wysokiem Litewskim w 1915 r. W odległości 3 km od Wysokiego, za torami kolejowymi, leży kolejna godna uwagi miejscowość - Nowa Raśna (Nowaja Ra-sna), zwana też po prostu Raśną, dawniej miasteczko, dziś zwykła, niezbyt duża wieś. Istniał tu niegdyś majątek ziemski, wydzielony z sapieżyńskich dóbr Wysokie i sprzedany w 1722 r. cześnikowi mińskiemu Jerzemu Matu- 74 Diarusz Marcina Matuszewicza szewiczowi. Jego syn i następny dziedzic Raśny Marcin Matuszewicz (1714-1773) był aktywnym uczestnikiem życia politycznego ówczesnej Rzeczypospolitej. Piastował urzędy ziemskie i grodzkie, posłował na sejmy, bywał deputatem na trybunały, wreszcie jako kasztelan brzeski zasiadł w senacie. Pozostawił bardzo obszerne pamiętniki, zatytułowane Diariusz życia mego, wydane drukiem w 1876 r., a w 1986 r. wznowione przez PIW. Stanowią one kapitalne źródło do poznania dziejów brzeskiej prowincji w epoce saskiej i stanisławowskiej, a także szlacheckiej obyczajowości tamtej epoki. Matuszewicz opisuje m.in., jak intrygi sąsiada Sapiehy z Wysokiego spowodowały upadek handlu w Raśnie: "Jeszcze w roku 1722 Michał Sapieha, wojewoda podlaski, przeda-wszy ojcu mojemu dziedzictwem z pomienionym jarmarkiem Rasnę, potem wyprawił sobie przywilej na jarmark wysocki na św. Jakub, tygodniem uprzedzający św. Ilię ruskiego, na który bywał walny jarmark w Rasnej, tak dalece, że kupcy z Wrocławia, Gdańska z towarami, także Moskale z futrami i Turcy z Chocimia z końmi zjeżdżali się. Kazawszy zatem wojewoda podlaski ogłosić wolność od płacenia i wszelkie dla kupców wygody, rozstawił po gościńcach warty regimentu swego, żeby kupców jadących do Rasnej zawracali do Wysokiego i tak jarmark rasieński przeniósł się do Wysokiego." Dziś nic nie pozostało z dawnego majątku, a także z istniejących do II wojny światowej kościoła i klasztoru marianów fundacji Jerzego Matuszewicza z 1753 r. Interesującą pamiątką przeszłości jest klasycystyczny zbór ewangelicko-reformowany, wzniesiony na początku XIX w., zapewne przez następnych po Matu-szewiczach właścicieli majątku, hrabiów Grabowskich. Jest to budowla jednonawowa o grubych murach, na planie prostokąta, z półokrągłą częścią ołtarzową. Fasadę zdobi monumentalny czte-rokolumnowy portyk zwieńczony trójkątnym frontonem. Do wnętrza wiodą masywne drewniane drzwi z klepek ułożonych w "jodełkę". Obecnie mieści się tu magazyn miejscowego kołchozu, ale za drobną opłatą można zajrzeć do wnętrza, gdzie zachowało się kilka klasycystycznych tablic nagrobnych Grabowskich. W odległości 10 km na wschód od Rasnej i Wysokiego znajduje się nieduża wieś Szostaków (Szastakowa),w której Rodzinna miejscowość powstańczego dyktatora 75 przyszedł na świat bohater powstania styczniowego i jego ostatni dyktator Romuald Traugutt (1826-1864). Urodził się w miejscowym majątku, który jego ojciec Ludwik dzierżawił od rosyjskiego generała Alberga. Rodzina Trauguttów przybyła do Polski z Saksonii wraz z królem Augustem II Mocnym. Wkrótce otrzymali polski indygenat oraz nadania ziemi na Polesiu, gdzie osiedli i szybko ulegli polonłzacji. Romuald Traugutt ukończył gimnazjum w Świsłoczy i w 1845 r. wstąpił do wojska. W okresie wojny krym-skiej 1853-56 jako oficer carski brał udział w obronie Sewastopola i w walkach na Kaukazie. Zwolniony do rezerwy w 1862 r., osiadł w majątku Ostrów w powiecie kobryńskim. Po wybuchu powstania styczniowego stanął na czele kobryńskiego oddziału powstańczego, staczając szereg bitew. Po rozbiciu oddziału pod Kołodnem, w lipcu 1863 r. z pomocą Elizy Orzeszkowej przedostał się do Warszawy, gdzie nawiązał kontakt z Rządem Narodowym (będzie o tym mowa w dalszej części książki). W październiku 1863 r. Traugutt został dyktatorem powstania, zreorganizował oddziały powstańcze, utworzył administrację cywilną i wydał dekret uwłaszczający chłopów. Aresztowany w kwietniu 1864 r., w śledztwie nie ujawnił niczego. W dniu 5 sierpnia 1864 r. rozstrzelano go na stokach warszawskiej Cytadeli. Romuald Traugutt Dwór, w którym Traugutt przyszedł na świat i w którym przed wojną mieściło się jego muzeum, został zniszczony wraz z parkiem około 1951 r. Znajdował się on za ostatnimi zabudowaniami wsi. Dziś w tym miejscu rośnie młody drzewostan, zapewne samosiejki wyciętych drzew parkowych. Miejsce po dworze wyznacza polanka z dużym głazem pamiątkowym pochodzącym z okresu międzywojennego. Nie ma śladu dawnego polskiego napisu na cześć Traugutta, zniszczeniu uległa także tablica z napisem rosyjskim, umieszczona tu w 1988 r. Na skraju dawnego parku stoi smutna ruina cerkwi z przełomu XIX i XX w. - drewniany szkielet bez ścian, oraz kamienne przyziemie z kryptą. Obok drewniany krzyż. <,-,,.- x > s . -i> 76 Partyzancka bitwa pod Mańczakami W Szostakowie zwraca uwagę piękna i harmonijna zabudowa wsi. Stare, drewniane chaty stoją w regularnych rzędach po obu stronach wiejskiej drogi. Ten układ ulicówki pochodzi z okresu tzw. pomiary włócznej, reformy rolnej przeprowadzonej z inicjatywy królowej Bony w XVI w. Nie ma asfaltu ani żadnych murowanych budynków. Zagrody są biedne, ale schludne, otoczone drewnianymi płotami i niewielkimi ogródkami. Chyba niewiele się tu zmieniło od czasów Traugutta. Większość okolicznych wsi wygląda podobnie, ale ta jest wyjątkowo urocza. O 3 km na północ od Szostakowa leży niewielka wieś Mań-czaki (Manczaki), z którą wiąże się epizod walk Armii Krajowej. W dniu 29 czerwca 1944 r. oddział 30. Poleskiej Dywizji AK pod dowództwem kpt. "Wani" (Alfreda Paczkowskiego), maszerujący z Warszawy w głąb Polesia w ramach akcji "Burza", starł się tu z przeważającymi siłami niemieckiej żandarmerii i policji białoruskiej. W walce wzięli udział trzej żołnierze radzieccy - zbiegli jeńcy. Tak pisze o tym w swych wspomnieniach Ankieta cichociemnego dowódca oddziału: "O 12.30 dałem rozkaz: «Krótkimi seriami ogień! Kierunek wprost nade mnq». Pochyleni poszliśmy do szturmu. Przed nami mieliśmy rozwiniętą kompanię niemieckiej piechoty (...). Niewiele widzieliśmy, gdyż wszyscy już weszliśmy w pszenicę, ale rozumiałem, że nasz ogień jest skuteczny. Niemcy też zaczęli prażyć do nas, koło mnie upadł Olek Bishoff z Żoliborza. Zabrałem jego stena, zdążyłem jeszcze dać krótką serię, kiedy poczułem uderzenie w lewy bark, upadłem. (...) Próbowałem wstać, ale osłabłem, ktoś mnie podniósł. (...) Zacząłem uświadamiać sobie, że jestem ranny. (...) Kazałem teraz zatrzymać natarcie i wycofać się do wsi. Odwrót osłaniał erkaem. (...) Koło wsi z pszenicy wyszła inna kompania niemiecka i jak na pokazie strzelała na komendę. W tym momencie nasi otworzyli ogień do Niemców, którzy zawrócili szybko do pszenicy. We wsi czekał już na mnie wóz konny i wiadro wody. (...) Por. «Cezary» [Zygmunt Szkudel-ski] (...) wyszedł na ulicę we wsi, żeby na siebie ściągnąć Niemców, wtedy my pojechaliśmy w pole, między pszenicę. Po kilku kwadransach jazdy zeszliśmy z wozu, zawróciliśmy konie i pognaliśmy je do domu, sami zaś ukryliśmy się. Wkoło nas falowała na setkach hektarów pszenica. Po kilku godzinach Niemcy zaczęli nas szukać (dojrzał nas pastuch), słyszeliśmy ich glosy, ale widocznie był czas na koła- Opactwo cystersów w Wistyczach 77 cję, bo dali nam spokój. Bitwa trwala jeszcze długo. Na pomoc nadszedł batalion policji z Brześcia (dowódca ppłk. Rode). Wszyscy razem stratowali pszenicę w Mańczakach, szukając rannych partyzantów, których dobili. Na osobną wzmiankę zasługuje walka z końmi, które zostawiliśmy ukryte w pszenicy. Niemcy utworzyli pierścień i wykonali na nie natarcie uwieńczone sukcesem... Kilka koni padło." Partyzantom udało się wyrwać z okrążenia ze stratą 10 zabitych i kilkunastu rannych. Straty nieprzyjaciela wyniosły 52 zabitych i wielu rannych. Polegli partyzanci, wśród nich trzej zbiegli jeńcy, pochowani są w odległej o 5 km na północ wsi Wierzchowice (Wiar-chowiczi) w zbiorowej mogile żołnierzy radzieckich. Na grobie, obok tablicy poświęconej tym ostatnim, umieszczono w 1993 r. krzyż oraz ufundowaną przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa tablicę ku czci poległych AK-owców z napisem po polsku i białorusku. W powrotnej drodze z Szostakowa warto odwiedzić dwie miejscowości w okolicach Brześcia. Pierwszą z nich są Wistycze (Wistyczy), leżące nad Leśną o kilka kilometrów powyżej Skoków. Znajdowało się tu opactwo cystersów, jedno z dwóch na dawnych ziemiach wschodnich Rzeczpospolitej (obok Kimba-rówki, o której będzie jeszcze mowa w tej książce). Opactwo ufundował w 1678 r. właściciel miejscowego majątku, podkomorzy brzeski Eustachy Tyszkiewicz. Wzniesiono wówczas duży barokowy kościół p.w. św. Zofii oraz klasztor. W kościele znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej, będący celem pielgrzymek przybywających tu podczas trzech dużych dorocznych odpustów. Mocy obrazu zaznał również siedmioletni Julian Ursyn Niemcewicz z niedalekich Skoków. Wistycze - kościół pocystersh (ob. cerkiew) W Pamiętnikach życia mego czytamy: 78 Ozdrowienie Niemcewicza "Za powrotem od babki mojej zachorowałem na ospę (...). Ospa ta była silną i niebezpieczną; trzymano mię w ciepłej niezmiernie komnacie; pamiętam, żem był w gorączce i gadał od rzeczy: przestraszeni dobrzy rodzice, prócz pomocy p. Miillera, lekarza podskarbiego Fleminga z Terespola, udali się do szafarza życia i śmierci, do Boga, ofiarując mnie do cudownej matki Boskiej w Wistyczach, szlubując votum i że jeśli ozdrowieję, roki sześć niedziel chodzić będę w habicie dominikańskim. Ozdrawiałem za łaską bożą i wraz mnie obleczono w habit, szkaplerz, z kapturem, dano czarną myckę, i choć zrazu dziobaty, dość ze mnie rzeźwy był dominikanek." Według zachowanych statystyk w 1814 r. w klasztorze było 14 zakonników, w tym 8 kapłanów i 6 kleryków. Po powstaniu listopadowym zgromadzenie skasowano. Kościół funkcjonował do powstania styczniowego; w 1866 r. zamieniono go w cerkiew prawosławną. Po 1918 r. wrócił do katolików, po II wojnie światowej został zamknięty, na przełomie lat osiemdziesiątych oddano go ponownie prawosławnym i obecnie służy jako cerkiew p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego (Kriestowozdwiżeńska). Wistycze - rzut kościoła Świątynia wydaje się niewspółmiernie wielka w stosunku do wioski. Jest to trój-nawowa, bezwieżowa bazylika z półkoliście zamkniętym prezbiterium. Fasada jest szersza niż korpus, gzyms dzieli ją na część dolną i parawanowy szczyt z wolutami. W bogatej dekoracji elewacji wykorzystano podwójne półkolumny, profilowane gzymsy i płaskie wnęki różnych kształtów. Ściany boczne są ozdobione podwójnymi pilastrami. Nawa główna jest nakryta sklepieniem kolebkowym, boczne - sklepieniami krzyżowymi. Przed świątynią drewniana, dwukondygnacyjna dzwonnica. Zabudowania klasztorne nie zachowały się. Pozostał tylko mur oraz jeden zniszczony nagrobek z dawnego cmentarza przykościelnego. Przy rozstaju dróg niedaleko świątyni stoi XVIII-wieczna barokowa kapliczka w kształcie przysadzistej kolumny na wysokim Pałac piecami słynący 79 cokole. Niegdyś wieńczyła ją figura Matki Boskiej. Zniszczono ją po 1945 r., a jej miejsce zajmuje obecnie ogromne bocianie gniazdo. W Wistyczach istniał także majątek ziemski. W XV i XVI w. należał do Nasutów, którzy w 1641 r. ufundowali pierwszy kościół, w XVII w. do Tyszkiewiczów, a od końca XVIII w. do I wojny światowej - do Jagminów. Pierwszym z tego rodu właścicielem majątku był Paweł Jagmin (1747-ok. 1808), marszałek szlachty powiatu kobryńskiego, wiceadministrator dóbr królewskich ekonomii brzeskiej, uczestnik powstania kościuszkowskiego i sędzia w sprawach kryminalnych. Po rozbiorach znalazł uznanie u Rosjan, został mianowany radcą stanu i otrzymał kilka wysokich odznaczeń. Pozwoliło mu to dokupić nowe dobra (m.in. Prużanę i Dywin) i stać się jednym z najzamożniejszych ziemian w powiecie brzeskim. Wistycze odziedziczył po nim bratanek, również Paweł (1794-1865). Był on marszałkiem szlachty powiatu brzeskiego i cieszył się zaufaniem cara Aleksandra II, który udekorował go orderem św. Anny. Paweł Jagmin junior miał osiemna-ścioro dzieci. Według przekazów rodzinnych car osobiście odwiedził go w Wistyczach i podarował mu piękny krzyż wysadzany 18 brylantami; każdy z kamieni miał być przeznaczony na pierścionek zaręczynowy dla innego z potomków marszałka. Niestety, tylko szóstka z nich osiągnęła wiek dorosły. Około 1840 r. Jagmin wzniósł w Wistyczach klasycystyczny pałac projektu znanego architekta Franciszka Jaszczołda. Ozdobą pałacu były wspaniałe piece, o których tak pisze Roman Aftanazy w swym dziele o rezydencjach na Kresach: "Najbardziej dla pa łacu wistyckiego charakte rystyczne były jednak wy sokie, cylindryczne lub płytkie prostokątne, wto pione w ściany piece ka flowe. Wszystkie kafle po krywały malowidła w po- stad ornamentów geo- Mac w Wistyczach metrycznych, kwiatowych i roślinnych. Na szcze gólną uwagę zasługiwał ogromny pieco-kominek, zdobiony kompo zycją o charakterze roślinnej groteski, krajobrazów przypominających l 80 Dziwactwa księcia krajczego Deljty oraz scen rodzajowych. Piec ten wieńczył relief ze stylizowanymi motywami kwiatowymi." Tuż przed I wojną światową syn Pawła juniora Stanisław Jagmin (1841-ok. 1914) sprzedał Wistycze Felicji Tyszkiewiczowej. Wobec dużych zniszczeń wojennych zdecydowała się ona po 1920 r. rozparcelować majątek. Zdewastowany pałac został rozebrany. Piece jednak ocalały, bowiem przeniesiono je do Muzeum Narodowego w Warszawie. Dziś w Wistyczach po dawnym majątku nie ma już śladu. O 4 km na północny wschód od Wistycz, po drugiej stronie doliny Leśnej leży wieś Czarnawczyce (Czarnauczycy), dawniej określana jako miasteczko. Był to niegdyś ośrodek wielkich dóbr Illiniczów, które na początku XVI w., po wymarciu rodu, przeszły do Radziwiłłów z linii nieświe-skiej. W XVI w. mieszkał w Czarnawczycach jeden z najświetniej-szych przedstawicieli rodu, Mikołaj Krzysztof Radziwiłł "Sierotka" (1549-1616), który ufundował tu wspaniały kościół. W 1671 r. nieco na północ od miasteczka, w pobliżu wsi Turna, Radziwiłłowie wybudowali nową rezydencję. Najczęściej przebywał w niej krajczy litewski Marcin Mikołaj Radziwiłł (1705-1782), słynny z licznych szaleństw i hulanek. Utrzymywał on na czarnawczyckim dworze prawdziwy harem. Znany był także z sympatii do Żydów, którym powierzał najważniejsze funkcje na dworze i zarząd dóbr. Powiadano, że chodził w chałacie, obchodził wszystkie święta żydowskie, a nawet, że w końcu przeszedł na judaizm i został pochowany na żydowskim cmentarzu w Wilnie (co już nie jest prawdą, bo spoczywa on w podziemiach kościoła w Nieświeżu). Jedno z dziwactw księcia krajczego opisuje w swych pamiętnikach Matuszewicz: "Był naonczas w Czarnawczycach doktor lubelski, nazywający się Brzyski, którego książę krajczy, na tydzień sprowadziwszy, pół roku u siebie trzymał, a nie chcąc go wypuścić, wziął w areszt konie jego i samego politycznie kazał pilnować. Ten doktor barzo sobie przykrzy} te bawienie się i polityczny areszt. Na resztę zwierzył mi się, że chce uciekać. Miałem nad nim kompasyją i tak, gdy konie jego do wody dla napojenia prowadził człek jego, on zaraz do kolaski swojej kazał je zaprząc i wsiadłszy wyjeżdżał nad wieczór. Dogoniwszy go podkoniuszy książęcy piechotą, porwał za lejce, tymczasem ja umyślnie nadjechałem, że podkoniuszy, zawstydziwszy się mnie, puścił go. Zabiegł jeszcze doktor do Żyda Szymona, faworyta książęcego, dla pożegnania go i ja tamże jechałem. Żyd zmieszawszy się, a nie śmiejąc przy mnie Pogoń za doktorem 81 aresztować, puścił go, ale myślał w drodze nagomć i gwałtem nazad przyprowadzić. Gdy się mnie w tym radził, ja mu powiedziałem, że jeżeli bez książęcej woli to zrobi, że wolnego człeka, doktora i sekretarza królewskiego, gwałtem w drodze weźmie, tedy będzie o to od króla rekwizycja i książę może powiedzieć, że się bez woli jego to stało, a zatem wszystek kłopot na kasjera spadnie. Lepiej tedy, aby pobiegł do książęcia i spytał się, co w tym każe czynić. Dałem tę radę, aby tymczasem doktor dalej mógł umknąć. Jakoż nim książęcia biegającego z fuzją po zwierzyńcu Żyd znalazł, doktor daleko umknął i noc ciemna tymczasem nastąpiła. Były wtenczas same zamrozki, bród długi i głęboki z Czarnawczyc do Brześcia. Prawie cudem się stało, że się doktor w tym brodzie nie załamał, ale szczęśliwie letką kolaską przebiegi. Poszła za nim pogoń i rozumiano, że do Wisztyc do klasztoru cystersów doktor uciekł. Tam za nim goniono, a doktor do Brześcia prosto umknął, do kolegium jezuickiego i już na bezpiecznym miejscu stanął. Ja też z Czarnawczyc zaraz odjechałem do Rasnej. Oznajmił mi doktor przez list wielkiej obligacyi pełen, że uszedł do Brześcia, jak go przez kilka dni, obstąpiwszy klasztor i kościół, sto ludzi księcia krojczego pilnowało i jak po jezuicku przebrawszy się, z drugim jezuitą pojechał do Lublina." Książę Marcin, bez wątpienia chory psychicznie, należał do najbarwniejszych przedstawicieli rodu. Gdy wyszło na jaw, że ma na sumieniu również zbrodnie, miarka się przebrała i w 1748 r. rodzina zdecydowała o ubezwłasnowolnieniu go i wzięciu pod kuratelę przez chorążego wielkiego litewskiego Hieronima Floriana Radziwiłła (1715-1760) z Białej, który zresztą sam był wielkim oryginałem. Jak się to odbyło, wiemy również z relacji Matuszewicza: Marcin Mikołaj Radziwiłł "Najprzód tedy książę chorąży już nad wieczór, nie mówiąc nic przed nikim, wyjechał z Białej do Czarnawczyc, a przed sobą wysłał 200 ludzi najafidowańszych, aby księcia krojczego wzięli. Ci tedy dwór czarnawczycki oskoczyli, a gdy książę krojczy, który już był od Ło-potta, starosty bobrujstdego trzymającego Dawidgródek, przestrzeżony o tej kurateli i miał już nazajutrz umykać z Czarnawczyc, wypadł 82 Radziwiłłowski harer z pistoletami, tedy go zaraz porwali i pistolety z rąk powykręcali. Po uczynionym reporcie, że już książę krojczy jest w ręku, książę chorąży z starostą starodubowskim przyjechali do Czarnawczyc. Tam tedy książę chorąży, miawszy przemowę wymawiając swywolne życie i akcje księcia krojczego, kazał mu instrument kurateli czytać, po przeczytaniu którego książę krojczy obiecywał poprawę i wielkie sumy chciał dać księciu chorążemu, prosząc, aby był uwolniony, ale to nic nie pomogło. Potem pytał się książę chorąży o księżnę krajczynę, żonę jego, która była w zamknięciu. Oddał tedy książę krojczy klucze od tego pokoju, gdzie była zamknięta, i tak ją wyprowadzono, gdzie i książęta małe, synowie jej, zamknięte były w wielkiej niewygodzie i smrodzie, gdyż w tej jednej izbie spać, jeść i inne potrzeby natury czynić musieli. Potem książę chorąży pytał się o metresy, które także z innego zamknięcia wypuszczono. Pytano się ich, wiele która miała dzieci z ksiąźęciem i jak się dostała do saraju. Każda swoją musiała powiedać historią, jak jedne zwiedzione, drugie ukradzione i gwałtem porwane, trzecie od rodziców alias od matek przedane, a jedną ksiądz pleban dawidgródecki, ukradłszy od rodziców, za czerw, zł 200 przedał. Inne horrenda o nim powiedali, jak swoje z metres dzieci enecabat [zabijał] i z nich jakieś destylacje czynił. Jak Żydom ufał i myślił do Amsterdamu jechać. Tym tedy metresom klejnoty i droższe rzeczy poodbierano, a w sukniach, jakie miały, potem do krewnych porozwożono. Były oprócz tego na folwarku kadetki, młode dziewczęta pięknych twarzy, różnych kondycyi, które brano, a gdy lat dojdą, księciu oddawano. Te także w wielkiej niewygodzie, boso i w koszulkach były. Wszędzie zaś często głód wielki, zawsze zamknięcie. A jako książę wszystkich się ludzi, aby nie być otruty, obawiał, tak w sieni pałacowej był browar i kuchnia, i piwowar, i kucharz przysięgli. Obiad ordyna-ryjnie bywał o godzinie szóstej po południu, a wieczerza o świtaniu, ale częstokroć przez Mika dni ani obiadu, ani wieczerzy nie bywało. Tandem księciu krojczemu kazano siadać do karety, aby jechał do Białej. Chwycił się żony swojej, że mu ją ledwie z rąk wydarto. Na resztę, znalazłszy lokaja jego Mikołaja, bez którego nie chciał jechać, wtrącono gwałtem do karety, którą zasznurowawszy i wartę przydawszy, wywieziono do Białej. Potem Żyda jego faworyta Szymona, który wszystkim generalnie rządził i dla wielu chrześcijan okrucieństwa czynił, znaleziono go i całą jego familią w kryty karawan wsadziwszy, wywieźli do Białej. Potem, za ukazaniem przez tegoż Żyda, nim go wywieziono, wszystkich depozytów, wziąwszy, jak mówili, dwieście tysięcy zł in paratis [w gotówce], klejnoty i inne rzeczy, wyjechał książę Zaginiona rezydencja 81 chorąży do Białej i tam w ścisłym księcia [krojczego] osadzi} areszcie, nie dając mu ani noża, ani widelec, nie goląc go, ale przystrzygając nożyczkami brodę." Ostatnim Radziwiłłem władającym Czarnawczycami był jeden z wybitniejszych przedstawicieli rodu, hetman wielki litewski i wojewoda wileński Michał Kazimierz "Rybeńko" (1702-1762), brat Hieronima Floriana i ojciec słynnego Karola Stanisława "Panie Kochanku". "Rybeńko" rzadko jednak bywał w Czarnawczycach. Po nim odziedziczyła posiadłość córka Józefina, która poślubiła hr. Michała Gra-bowskiego, ostatniego koniuszego litewskiego. W ręku Grabowskich, którzy mieli w okolicy również inne dobra (m.in. Raśnę), pozostały Czarnawczyce co najmniej do końca XIX w., a prawdopodobnie aż do I wojny światowej. Później majątek zapewne został rozparcelowany, bowiem nie istniał już w okresie międzywojennym. Poradziwiłłowska rezydencja pod Czarnawczycami przetrwała do II pół. XIX w. Jej jedyny opis zawdzięczamy Julianowi Ursy- nowi Niemcewiczowi, który odwiedził ją w 1819 r. Był to okazały drewniany dwór, a właściwie pałac, z dużym gankiem i ogromną sienią oraz obszernymi komnatami. Przed dworem znajdował się rozległy dziedziniec, wo kół którego stały drew niane zabudowania go spodarcze i murowany skarbiec. Za dworem rozciągał się natomiast ogród ze zwierzyńcem, w którym hodowano da niele. Nie wiadomo, co stało się z tą rezyden cją. Dziś nie istnieje już nawet w świadomo ści mieszkańców Czar- Czarnawczyce - kościół Świętej Trójcy nawczyc i okolicznych wsi. Jej śladów należałoby chyba szukać w okolicach wsi Turna Mała, 4 km na północ od Czarnawczyc, przy szosie do Kamieńca Litewskiego. Wspaniałą pamiątką po Radziwiłłach jest natomiast ufundowany przez Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła "Sierotkę" gotycko- 84 Kościół w Czarnawczycach -renesansowy kościół p.w. Świętej Trójcy, wzniesiony w latach 1583-85. W odróżnieniu od większości kościołów na Białorusi był on nieprzerwanie czynny w okresie powojennym i nigdy nie zamieniono go w cerkiew. Okazała budowla o ścianach wzmocnionych szkarpami ma wyraźne cechy obronne. Jest to kościół jednonawowy typu halowego, z krótkimi i wąskimi ramionami transeptu oraz półkoliście zamkniętym prezbiterium. Przy południowym boku prezbiterium znajduje się niska wieża. Ozdobą fasady jest ogromny, trójkątny fronton z prostokątnymi i okrągłymi blendami. Wewnątrz zwracają uwagę kolebkowe sklepienia pokryte renesansowym zdobieniem stiukowym. Kościół otacza mur, w którego narożniku wznosi się trójkondygnacyjna dzwonnica. Czernawczyce - rzut kościoła Drugą godną uwagi świątynią Czarnawczyc jest stojąca w centrum miejscowości drewniana cerkiew prawosławna p.w. św. Paraskewy Płatnicy (Piatnicka), zbudowana w 1733 r. na planie krzyża. Interesującą bryłę budowli, podkreśloną ozdobnym szalowaniem, tworzą niski przedsionek, babiniec, szersza nawa oraz pięcioboczne prezbiterium z dwiema niedużymi zakrystiami. Wieńczącą dawniej nawę piękną barokową kopułkę po pożarze w 1986 r. zastąpiła prosta, ośmioboczna wieżyczka. P o zatoczeniu sporego kręgu po Polesiu Brzeskim, którego krajobraz, po prawdzie, mało ma wspólnego z Polesiem właściwym, pora wracać do Brześcia, od którego Czarnawczyce dzieli 12 kilometrów jazdy niezłą, jak na warunki białoruskie, drogą. Kobryń Z Brześcia rozpoczynamy naszą podróż w głąb Polesia. Następnym celem, którego nie sposób ominąć, będzie jeden z ważniejszych historycznych grodów poleskich - Kobryń, odległy o 50 km. Trasa będzie wiodła w dalszym ciągu przez Polesie Brzeskie, dawniej zaliczane do tzw. Polesia suchego, czyli z niewielką ilością bagien i dość gęsto zaludnionego. Z Brześcia do Kobrynia można pojechać szosą albo koleją - dogodnych połączeń jest wiele. Po drodze zaś warto zwrócić uwagę na mijane miejscowości, a w niektórych - jeśli dysponujemy czasem - nawet się zatrzymać. Cerkiew i dzwonnica w Zbirogach Jeśli podróżujemy pociągiem, pierwszą stacją za Brześciem jest Kosze-lewo (Kaszeliowa}. O 2 km na północ od tej stacji leży wieś Zbirogi (Zbirahi}. Znajduje się tu jedna z najstarszych drewnianych świątyń na Polesiu. Wzniesiono ją w 1610 lub w 1620 r. z fundacji Agaty Pacowej jako kościół katolicki, była kilkakrotnie przebudowana, w 1866 r. zamieniono ją w cerkiew, w 1920 r. odzyskali ją katolicy. Od II wojny światowej jest to ponownie cerkiew prawosławna p.w. św. Paraskewy Płatnicy (Piatnicka). Budowla jest nieduża, ma niewyszukaną kompozycję i skromną dekorację. Do nawy na planie prostokąta przylega prostokątna część ołtarzowa z dwiema niskimi zakrystiami. Dach nawy wieńczy obita blachą cebulasta kopułka. Przed świątynią stoi równie stara dzwonnica z arkadową galeryjką w części podo-kapowej. Niegdyś w cerkwi znajdowała się cudowna figura Pana Siechriowipze- -Wielkie 1 -Małe 86 Odpust w Zbirogach Jezusa, stanowiąca cel pielgrzymek. Tak pisał o Zbirogach autor wydanego w okresie międzywojennym przewodnika po Polesiu Michał Marczak: Czernie PtosKa ,yVarto widzieć odpust w Zbirogach w uro- [| czystość Przenajśw. Trójcy, na który ścią- 11 gają tysiące ludzi z powiatów brzeskiego | i kobryńskiego w strojach poleskich, a również i zaściankowa szlachta. Ciekawe typy z okolicy można tu zresztą oglądać w każde święto na mniejszą jednak skalę " W połowie drogi między Brześciem i Kobryniem leży węzeł kolejowy Żabinka. Międzynarodowa magistrala biegnie stąd do Bara-nowicz, Mińska i dalej, do Moskwy. W stronę Kobrynia odgałęzia się kolej poleska, do Łunińca, Kalenkowicz i Homla. Żabinka jest miejscowością nieciekawą, pozbawioną pamiątek historii, gdyż rozwinęła się dopiero w drugiej połowie XIX w. dzięki położeniu u zbiegu linii kolejowych. Jeśli warto się tu zatrzymać, to celem odwiedzenia mogiły 9 żołnierzy AK z oddziału "Watra I" I Okręgu Poleskiego AK, poległych 27 października 1943 r. pod niedalekimi Siechnowiczami Małymi [o czym nieco dalej). Na mogile, która znajduje się koło cmentarza, umieszczono w 1993 r. tablicę pamiątkową z napisami po polsku i białorusku, ufundowaną przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz polskie środowiska kombatanckie. • • , , • , , Protoplasci Naczelnika Batcze Zaluze x Czyzewszczyzna ""VN (Krupczyce) X^ O 1502 rZdzitowo' (park i Dąb Su oro Lenmski Chwedkowicze - Piaski Patr>*' E ( Piętki W pełni za to zasługują na odwiedzenie Siechnowicze Małe, odległe o 5 km na północ od Żabinki, oraz sąsiednie Siechnowicze Wielkie. Obie miejscowości związane są z nazwiskiem naszego bohatera narodowego, Tadeusza Kościuszki. Wielkie i Małe Siechnowicze przez kilka stuleci należały do Kościuszków. Król Zygmunt Stary nadał je w 1509 r. protoplascie rodu - ruskiemu szlachcicowi Konstantemu Fedorowiczowi, zwanemu zdrobniale Kostiuszką, sekretarzowi królewskiemu i horodniczemu (staroście) w Kamieńcu Litewskim. Słownik geograficzny podaje nawet, że już w 1458 r. dobra te otrzymał od Kazimierza Jagiellończyka Teodor (Fedor) Kościuszko. Być może chodzi o ojca Konstantego, na co wskazywałoby patronimiczne nazwisko tego ostatniego - Fedoro-wicz. Teodor nie mógł jednak jeszcze nosić nazwiska Kościuszko. Tak czy inaczej, w 1561 r. Siechnowicze zostały podzielone między dwóch synów Kostiuszki, którzy od imienia ojca wzięli nazwisko rodowe. Iwan otrzymał Siechnowicze Wielkie, zwane odtąd także Iwa-nowszczyzną, zaś Fedor - Siechnowicze Małe, zwane Fedorowsz-czyzną. Ten ostatni majątek na przełomie XVII i XVIII w. należał do podsędka brzeskiego Aleksandra Jana Kościuszki, po nim do jego syna Ambrożego, pisarza brzeskiego, a następnie do wnuka Ludwika, miecznika brzeskiego - ojca Tadeusza Kościuszki. W 1729 r Ludwik 38 Właściciele Siechnowicz Kościuszko sprzedał majątek i przeniósł się do Mereczowszczyzny, i trzymanej w zastawie od Sapiehów. Tam ożenił się z Teklą Ratom- ską i w tamtejszym dworze przyszły na świat jego dzieci, wśród nich przyszły Naczelnik. W 1755 r. Ludwik odkupił Siechnowicze Małe * i puścił je w dzierżawę. Dopiero po jego śmierci, w 1764 r., sprowadziła się tu wdowa z synem Tadeuszem, który w następnym roku * rozpoczął naukę w Korpusie Kadetów w Warszawie. Dwór w Siechnowiczach Małych (rys. F Brzozowskiego) Po śmierci Tekli Kościusz-kowej w 1768 r. Siechnowicze Małe odziedziczyli bracia Józef i Tadeusz Kościuszkowie. Ponieważ Tadeusz poświęcił się karierze wojskowej, w majątku gospodarował Józef. Jednakże jego brat przed wyjazdem za granicę zlecił swemu szwagrowi Piotrowi Estce, dzierżawcy sąsiedniego majątku Dołholistki i mężowi ukochanej siostry Anny Barbary, by odzyskał dla niego siechnowicką ojcowiznę. Estkowie wykupili więc z rąk Józefa Kościuszki majątek, spłacając należną mu część. Po powrocie z Ameryki w 1783 r. Tadeusz Kościuszko samodzielnie objął niewielką zresztą posiadłość, w której gospodarował do 1790 r. Po uzyskaniu etatu generała-majora w wojsku koronnym zapisał Siechnowicze Estkom, zobowiązując ich do zmniejszenia pańszczyzny poddanym. W ręku tej rodziny Siechnowicze Małe pozostały do II pół. XIX w. Następnie drogą małżeństwa przeszły do Bułhaków, którzy byli właścicielami miejscowego majątku do 1939 r. Warto dodać, że Kościuszkowie też przetrwali w tych okolicach do II wojny światowej, bowiem właścicielem sąsiedniego majątku Zielonkowszczyzna był w okresie międzywojennym Konstanty Kościuszko. Drewniany dwór z czasów Kościuszki stał w Siechnowiczach Małych (Mafyja Siachnowiczy) jeszcze w II pół. XIX w. (znany jest jego rysunek z 1880 r.). Dziś nie ma po nim śladu, podobnie jak po późniejszej siedzibie Bułhaków. Z dawnego założenia dworskiego pozostały jedynie fragmenty parku. Do lat międzywojennych istniał w nim leszczynowy "labirynt" pomysłu samego Tadeusza Ko- Aleja Tadeusza Kościuszki 89 ściuszki. Obecnie najlepiej zachowanym fragmentem jest aleja lipowa, podobno również sadzona osobiście przez Naczelnika. Postawiono przy niej tabliczkę z napisem po rosyjsku: "Aleja Tadeusza Kościuszki 1787-1789" - daty oznaczają czas posadzenia drzew. W 1988 r. przed budynkiem zbudowanej na terenie majątku szkoły ustawiono pomnik naszego bohatera narodowego (do którego przyznają się również Białorusini). Wykonany w latach trzydziestych XX w. według projektu Balbiny Świtycz-Widackiej, pierwotnie stał w Kobryniu, skąd Sowieci usunęli go w 1939 r. W latach osiemdziesiątych odnaleziono go w jakimś magazynie w Brześciu. W szkole jest też niewielka ekspozycja muzealna poświęcona Kościuszce. To właśnie na terenie dawnego majątku Kościuszków rozłożył się nocą 26 października 1943 r. na kwaterze sztab oddziału AK "Watra I" pod dowództwem por. "Jura" (Wojciecha Zbiluta) z grupą osłonową oraz jeden z przybyłych na zamierzoną koncentrację patroli, w sumie nie więcej niż 30 żołnierzy. O świcie partyzanci zostali zaatakowani przez obławę niemieckiej żandarmerii i ukraińskiej policji pomocniczej, co stało się na skutek donosu właścicielki czy też zarządzającej majątkiem Melanii Kułakowskiej. Zachowała się relacja uczestnika tej walki, Czesława Hołuba: "Ile udało się pospać, godzinę? Dwie? Najpierw docierają do mnie jakieś głosy, chodzenie. A potem to co zawsze stawia na równe nogi: -- Alarm! Wychodzę przed stodołę. Lekko świta (...j. Przed nami wąziutka rzeczka, a przez nią przerzucony lichy drewniany mostek, dalej grobla, po bokach której rozpościera się grząska łąka porośnięta kępami bagiennej trawy, teraz pokryta delikatnym puchem porannej mgły. (...) Po łączce i grobli tępym klinem, odcinając nam drogę do szarzejącego na prawo lasu, posuwała się tyraliera czarnych policyjnych płaszczy, z rzadka przetykana połyskliwymi pelerynami żandarmów. (...) Na przedzie lazło wielkie żandarmisko w siodłatej czapie z peemem w ręku, za nim rojem toczyli się «hilfspolizaje». Byli coraz bliżej. Kolby silniej przywierają do ramion, a wzrok przez szczerbinkę, potknąwszy się o czarny przecinek muszki, upatrywał swego pierwszego. Włażą na mostek. Wystarczy. Rąbiemy z czterech luf: erkaem, empi i dwa karabiny. Najpierw tych na mostku, potem zbaraniałych na grobli. Równo, sprawiedliwie. Wrzask. Wieją. Niektórzy starają się wyskakując z grobli na łąkę ukryć się za kępami rachitycznej trawy. Tych 90 "Jur" wyrywa się z okrążenia wyłuskują karabiny. Policaje zrywają się więc i wieją, ale zatrzymują ich żandarmi. Chwila ciszy. Na mostku cztery bezwładne dala. Znów idą po łące strzelając ze wszystkich luf. Nie odpowiadamy - z amunicją jak zawsze jest krucho, a ja sobie w tej chwili uświadamiam, że po poprzedniej strzelaninie nie doladowałem magazynków. Tyraliera idzie grzęznąc w mazi do pól łydki, kule strącają nad nami resztki zwiędłych liści. Trzydzieści metrów. Dosyć. Rąbiemy. Znów nurkują w błoto, za kępki i prażą w naszą stronę, ale kule idą gdzieś wysoko nad nami. Tylko czemu nie wieją? A niech ich! Poganiani przez żandarmów zrywają się znowu. Na prawo przed nami w lesie też gęsta strzelanina. Zmieniam magazynek - to już ostatni pełny. Staram się strzelać spokojnie, ale w ustach sucho. Są już całkiem blisko. Przejdą. Zdepczą. Suchy trzask zamka w pustą komorę. Koniec. - Granatami! Cztery gezjery ognia, błota i dymu wśród tyraliery i jeszcze trzy. A z tylu, od zabudowań majątku, idą serie kaemów. Gęste, rozrzutne. To nie nasi, ale ogień przenosi i przeoruje czarne błoto na łące. Pomogło, teraz wieją na całego! W stronie gdzie był nasz oddział, już zupełna cisza. Obok mnie wpół oparty o pień olchy "Tomson" [kpr. Jan Malik]. Oczy szklane, z ust ścieka strużka krwi, a w środku czoła ślad wlotu kuli. Nie żyje. Z tyłu kaemy rąbią, ciągle przenosząc. W tej beznadziejnej sytuacji jedyna szansa - jedyna droga w wodę. "Todt" [partyzant nieznanego nazwiska] nie może się podnieść. (...) Bierzemy między siebie rannego i zapadając się w bulgocącym szlamie idziemy jak najdalej od miejsca, gdzie ciągle huczą strzały. (...) Wreszcie zakole rzeczki i lasek gołymi gałązkami zwisa nad wodą. Wyłazimy na brzeg. Przed nami oddalająca się strzelanina. To przebija się oddział. Niech los im sprzyja - nam też." W bitwie zginęło 9 żołnierzy AK, w tym zastępca dowódcy por. "Stanisław" (Stanisław Murawski) i szef oddziału st. sierż. "Bzura" (Józef Kazimierczak). Polegli pochowani są we wspólnej mogile w Żabince. Pozostałym partyzantom udało się wyrwać z okrążenia i w listopadzie oddział wznowił działalność. Straty nieprzyjaciela nie są dokładnie znane, ale były znaczne, poległ m.in. jeden z niemieckich dowódców obławy. Warto tu dodać, że oddział "Jura", operujący w latach 1943-1944 w trójkącie Brześć-Prużana-Kobryń, był jednym z niewielu polskich oddziałów na Polesiu, bowiem teren był opanowany przez partyzantkę radziecką, mającą do AK wrogi stosunek. Wynikało to nie tylko z różnic ideologicznych, ale również z faktu, iż polscy party- Rozprawa z grabieżcami 91 zanci sprzeciwiali się grabieżom i gwałtom na ludności, nagminnie stosowanym przez Sowietów. O tym, jak w praktyce wyglądało traktowanie Poleszuków przez ich "obrońców" spod znaku czerwonej gwiazdy, mówi kolejny fragment wspomnień Czesława Ho-łuba: Wojciech Zbilut "Jur" "Z wyżywieniem nie było problemu. Zabieraliśmy to, co było przeznaczone na kontyngent, wystawiając odpowiednie pokwitowanie na ilość, jaką sobie życzył gospodarz, i jednocześnie płaciliśmy za pobrane produkty. Bardzo się to chaziajom podobało, zwłaszcza że Niemcy w pełni respektowali wydane pokwitowania. Pod tym względem nasze postępowanie diametralnie różniło się od sowieckiego. Ci traktowali przecież nie tak znów bogatych chłopów poleskich jak burżui i zabierali wszystko, co im wpadło w ręce, często bijąc gospodarzy i dopuszczając się gwałtów na niewiastach. Wpadliśmy kiedyś na trop takich rabusiów wracając z patrolu. Zwykle omijaliśmy wsie, by nie wywoływać psich koncertów. Idziemy więc polną drogą skrajem lasu i jeszcze zanim coś usłyszeliśmy, dodatkowy zmysł, który mają partyzanci i dzikie zwierzęta, ostrzega nas, że w widniejącym na lewo od drogi samotnie stojącym gospodarstwie coś się dzieje. Usłyszeliśmy wreszcie będąc prawie naprzeciw jakiś zduszony krzyk, potem stukot i znów jakiś glos. Znaliśmy mieszkającą tam rodzinę. Ojciec zginął w 1941 roku od przypadkowej kuli nie wiadomo przez kogo i po co wystrzelonej, bo nie było w okolicy żadnych walk, zostawiając żonę, dwie córki, teraz już dorodne pannice, i dwóch synów podrostków. Podeszliśmy cichutko pod zabudowania. Glosy dochodziły z mieszkania. Dwóch chłopaków obstawiło po przekątnej dom, by mieć na oku wszystkie możliwe drogi ucieczki, a my wparowujemy do wewnątrz. Od wejścia widzimy następującą scenę: czubaryk z pepeszą terroryzuje matkę i synów, jeden - jak się okazało liejtnant-paraszutist - gwałci dziewczynę na podłodze, a drugi klęcząc nad nią trzyma ją za ręce. Nie było na co czekać, kropnąłem tego z pepeszą, a "Mały" [plut. pchor. Władysław Malecki] załatwił tych, co poderwali się od dziewczyny. W tym czasie z sąsiedniej izby wyskoczył jeszcze jeden, ciągnąc za sobą tobół. Tego r 92 Kościuszkowska cerkiew wzięliśmy żywcem Niewiele mogliśmy z niego wydusić, bo trząsł się tylko i powtarzał w kółko. - Nie ubiwajtie, ja nie wmowat. Nie ubiwajtie' Ale dla rabusi była jedna kara Dostał dwie kule na podwórzu, między oczy " Na początku 1944 r. oddział "Jura", liczący wówczas około 100 ludzi, naciskany przez Niemców, został zmuszony do przejścia na tereny opanowane przez partyzantkę radziecką. Tam pod groźbą rozstrzelania został włączony do partyzanckiej brygady im. Stalina Wraz z nią w marcu 1944 r. przeszedł linię frontu. Żołnierze "Jura" zostali następnie wcieleni do 1. Armii Wojska Polskiego, a on sam - aresztowany i wywieziony na Sybir, skąd wrócił dopiero w 1955 r O miedzę od Siechnowicz Małych leżą Siechnowicze Wielkie (Wialikija Smchnowiczy). Majątek ten był w ręku Kościuszków do połowy XVIII w., kiedy to został sprzedany Czartoryskim. Od Czartoryskich kupili go w 1818 r. Iłłakowicze, a od nich w 1850 r. Przyborowie, przy których pozostał do II wojny światowej. Cenną pamiątką po Kościuszkach jest drewniana cerkiew p.w. św. Mikołaja, ufundowana w 1727 r przez pisarza grodzkiego brzeskiego Pawła Kościuszkę jako unicka, a po 1839 r. zamieniona w prawosławną. Jest to budowla na planie prostokąta, z czworoboczną wieżą, zwężającą się ku tyłowi częścią ołtarzową i dwiema zakrystiami. Wieżę ^ i nawę wieńczą małe kopułki. Na przycerkiewnym cmenta rzu znajdują się XIX-wieczne nagrobki Żelazowskich, Le- wickich i Lubińskich - ro dzin miejscowych duchow nych. Warto dodać, że syn siechnowickiego proboszcza unickiego Ignacy Żelazowski był później opatem klasztoru bazylianów w Brześciu, a po likwidacji unii w 1839 r. zo stał brzeskim biskupem pra wosławnym. Cerkiew w Siechnowiczach Wielkich Za cerkwią znajduje się Zdzitowo 93 zniszczony i zarośnięty dawny cmentarz katolicki, na którym można odszukać groby właściciela miejscowego majątku Klemensa Przybory (zm. 1875) oraz rządcy Karola Czar-neckiego (zm. 1884). Cerkiew w Zdzitome W okolicach Żabinki warto jeszcze odwiedzić odległą o 2 km na wschód, leżącą nad brzegiem Mu-chawca wioskę Zdzitowo (Zdzitawa), aby obejrzeć drewnianą cerkiewkę p.w. św. Nikity, o której białoruscy historycy sztuki twierdzą, że jest najstarsza na Polesiu. Miała ona zostać zbudowana w 1502 r, a więc liczy sobie - bagatela - pięćset lat! Co prawda kilkakrotnie ją przebudowywano, w tym dość gruntownie w 1787 r. Jej architektura, podobnie jak większości drewnianych cerkwi poleskich, jest bardzo skromna, charakteryzuje się jednak szlachetnymi proporcjami. Budowla na planie prostokąta składa się z nakrytych wspólnym czterospadowym dachem nawy oraz węższych od niej babińca i prezbiterium, do którego przylegają dwie niskie zakrystie. Dach wieńczy nieduża wieżyczka z cebulastą ko-pułką. Przed cerkwią stoi czworoboczna drewniana dzwonnica. Dalsza podróż koleją z Żabinki do Kobrynia nie obfituje już w atrakcje, a i krajobraz jest niezbyt ciekawy - płaska równina, zajęta w większości przez pola, pozbawiona lasów i większych miejscowości. Spójrzmy więc teraz, co ciekawego można zobaczyć, podróżując autobusem. Z Brześcia do Kobrynia jedzie się najlepszą na Białorusi szosą - dwupasmową międzynarodową magistralą wiodącą przez Mińsk do Moskwy, zbudowaną w 1980 r. z okazji moskiewskiej olimpiady. Szosa biegnie prosto jak strzelił, na tym odcinku dokładnie wzdłuż trasy gościńca powstałego jeszcze w pierwszej »«94 Dąb Suworowa w Ateczyźnie połowie XIX w. Odległość niespełna 50 km dzielących oba miasta autobus pokonuje w godzinę, co jak na warunki białoruskie jest -wynikiem bardzo dobrym. Zachęcam do zwrócenia uwagi na niektóre z mijanych miejscowości, a nawet do odwiedzenia ich. Cerkiew w Szebryniu Pierwszą jest Szebryń r l\ s, j (Szebryń), położony tuż za Brześciem, 3 km na po łudniowy wschód od na szej trasy. Na wysokim brzegu opadającym ku sta- rorzeczu Muchawca znaj dziemy tu jedną z bar dzo nielicznych na Pole siu XVIII-wiecznych cer kwi murowanych. Cer kiew p.w. Przeczystej Bo- garodzicy (Prieczystienska) została zbudowana w 1793 r. i ma cechy skromnego baroku. Jest to budowla o prostej architekturze, na planie prostokąta, bezwieżowa, bezkopułowa, nakryta dwu spadowym dachem, z trójkątnymi frontonami na szczytach. Ele wacje zdobią pilastry, szeroki gzyms i płytkie, prostokątne wnęki. Obok stoi czworoboczna dzwonnica o podobnym wystroju. Po przebyciu około trzeciej części drogi przecinamy rzekę Mu-chawiec, uregulowaną tu i włączoną w system wodny Kanału Królewskiego. Jadąc dalej, warto zwrócić uwagę na położoną tuż przy szosie miejscowość o wdzięcznej nazwie Leninski. Tak nazwano w czasach radzieckich dawny majątek Ateczyzna, który od XVIII w. do 1939 r. należał do Bielskich. Drewniany XVIII--wieczny dwór został zniszczony podczas wojny. Zachowały się jedynie pozostałości rozległego XVIII-wiecznego parku, przekom-ponowanego w 1910 r. przez znanego architekta Franciszka Sza-niora. Na dawnym terenie dworskim rośnie potężny pomnikowy dąb, którego wiek ocenia się na ponad 500 lat. Po II wojnie światowej nazwano go Dębem Suworowa, gdyż w okolicy rosyjski wódz stoczył bitwę z polskimi powstańcami. Kilka kilometrów za Lenińskim-Ateczyzną, przed mostkiem na rzeczce Trościanicy, odgałęzia się w prawo droga do wsi Czy-żewczyzna (Czyżeuszczyna). Skręcając w nią, osiągniemy po Krupczyckie mauzoleum 95 2 km cerkiew prawosławną p.w. św. Włodzimierza, którą zbudowano w 1894 r. na miejscu dawnego klasztoru karmelitów. Miejscowość ta zwana była do ostatniej wojny Krupczycami, nazwę Czyżewszczyzna nosiła zaś sąsiednia, niewielka wioska. Klasztor karmelitów trzewiczkowych w Krupczycach został ufundowany w 1683 r. przez miejscowego ziemianina Andrzeja Leopolda Ossowskiego, właściciela majątku Niełajewicze-Czyżewszczyzna, dla uczczenia Wiktorii wiedeńskiej. Zabudowania klasztorne wraz z kościołem p.w. Niepokalanego Poczęcia wzniesiono na początku XVIII w. przy wsparciu podstolego, a później kasztelana brzeskiego Jana Piotra Nestorowicza. Klasztor zlikwidowały władze carskie w 1832 r., a kościół, zamieniony w 1867 r. w cerkiew prawosławną, spłonął w 1882 r. Obecną cerkiew wybudowano z wykorzystaniem materiału z rozbiórki ruin. Cerkiew wzniesiono jako mauzoleum rosyjskich żołnierzy Su-worowa poległych pod Krupczycami w bitwie z polskimi powstańcami we wrześniu 1794 r. Jest to budowla w monumentalnym stylu rosyjsko-bizantyjskim, na planie krzyża, z pięciobocz-nym prezbiterium i trójkondygnacyjną wieżą-dzwonnicą. Wieża i nawa są zwieńczone niewielkimi kopułkami. W bogatej ornamentyce elewacji wykorzystano arkadowe portale flankowane przyściennymi kolumnami, nisze i kroksztynowy fryz. W pobliżu cerkwi zachowały się resztki ruin zabudowań pokarmelickich. Krupczyce są znane w historiografii jako miejsce jednej ze znaczniejszych bitew powstania kościuszkowskiego. W dniu 17 września 1794 r. na drodze ciągnącego na Warszawę 12-tysięcznego korpusu rosyjskiego dowodzonego przez słynnego Aleksandra Suworowa stanęła tu polska dywizja gen. Karola Sierakowskiego, licząca ok. 4 tyś. żołnierzy. Sierakowski z rozmysłem wybrał pozycję w zakolu błotnistej doliny Trościanicy. Jedynym dogodnym przejściem przez dolinę była obsadzona przez polskie wojsko grobla. Oto opis bitwy z książki Bartłomieja Szyndlera Powstanie kościuszkowskie 1794: "Sierakowski rozciągną! swoje wojsko w linię, czołem do rzeki Trościanicy, która płynęła na tym odcinku przez zabagmoną dolinę, skręcając z kierunku północnego na południowy. Jej strome brzegi stanowiły trudną do pokonania przeszkodę terenową. Lewe skrzydło, pod dowództwem gen. mjr Izydora Krasińskiego, oparte było o skraj wsi 96 Bitwa pod Krupczycami Gen. Karol Siemkowski Rykowicze i porośnięte lasem bagna nadrzeczne. Prawe skrzydło, nad którym miał komendę gen. mjr. Dionizy Poniatowski, zajęło pozycję po obu stronach grobli. Groblą zaś biegła droga z Krupczyc przez most na Tro-ścianicy i dalej w kierunku Kobrynia. Przed frontem własnych pozycji kazał Sierakowski usypać dwie baterie. Trzecia z nich, licząca 6 armat, bronić miała dostępu do mostu. W odwodzie, zakryty karczmą i klasztorem Karmelitów, stal płk. Koenig z czterema szwadronami kawalerii i batalionem milicji pieszej brzesko--litewskiej. (...) 17 września okołogodz. 9.00 Suworowroz-kazał gen. Isleniewowi szarżować na gwardię konną koronną, która stała za Trościanicą. Jegrzy perejesławscy wyparli Polaków znad rzeki, ale ugrzęźli w bagnach i na dodatek dostali się pod silny ogień polskiej artylerii. O kontynuowaniu ataku nie było więc mowy i Jegrzy wycofali się ze znacznymi stratami na prawy brzeg. Wówczas Suworow rzucił na lewe skrzydło polskiej obrony piechotę Buxhowdena, a kawalerii kazał obejść z obu stron pozycje Sierakow-skiego i zaatakować Polaków od tyłu. Piechota rosyjska miała duże trudności ze sforsowaniem rzeki i bagnistego terenu. Grenadierzy chersońscy rozebrali stojące nad rzeką chałupy i wycięli krzaki, z których zbudowali następnie z determinacją drogę, znajdując się pod nieustannym ostrzałem polskiej piechoty i artyderii. Grunt, mimo umocnienia, był jednak nadal tak grząski, że Rosjanie zmuszeni byli rozmontować swoje armaty batalionowe i przenieść je na plecach pod polskie pozycje. Piechota Sierakow-skiego mężnie odpierała ataki piechoty nieprzyjacielskiej. W końcu Rosjanom udało się opanować dwór Maliszewskiego, skąd zaczęli skutecznie ostrzeliwać Polaków. Pomyślnie także rozwijał się manewr oskrzydlający rosyjskiej kawalerii. (...) Na szczęście Sierakowski zauważył w porę grożące niebezpieczeństwo i wydał rozkaz do odwrotu. Polacy uformowali kolumnę, której prawy bok zasłaniały litewskie szwadrony płk. Mustafy Achmatowicza, a lewy - gwardia konna koronna oraz pułki Koeniga i Kazanowskiego. Odwrót odbywał się przy nieustannych atakach rosyjskiej kawalerii. W pewnym momencie perejeslawski pułk jegrów konnych rozpędził Odwrót generała Sierakowskiego gwardię konną koronną i puik Kazanow-skiego. Przytomny Sierakowski kazał natychmiast ppor. Sułkowskiemu uszykować dwie armaty i odeprzeć kartaczami szarżę nieprzyjacielskiej kawalerii. Rosjanie nękali kolumnę odwrotową przez około 5 km." Aleksander Suworon Ponieważ główny trakt z Kobrynia do Brześcia był już opanowany przez Rosjan, Sierakowski zmuszony był wycofywać się okrężną drogą i po forsownym marszu oraz przeprawie przez Bug stanął obozem pod Terespolem. Tu w dwa dni później dopadł go Suwo-row i tym razem rozbił wycieńczone marszem oddziały polskie, co otworzyło mu drogę do Warszawy. Tym niemniej w bitwie pod Krup-czycami Sierakowski ze swym młodym i niezbyt doświadczonym wojskiem dzielnie stawił czoła Suworowowi, broniąc przez cały dzień obranej pozycji, co jest tym bardziej godne uznania, jeśli weźmie się pod uwagę trzykrotną przewagę liczebną wojska rosyjskiego, złożonego z wytrawnego żołnierza i dowodzonego przez wybitnego dowódcę. Także odwrót odbył się w sposób zorganizowany i w bojowym szyku. Oficjalnie straty Sierakowskiego w bitwie wyniosły 192 zabitych i 67 rannych, a straty Suworowa według jego własnego raportu - 318 zabitych i rannych. Polegli Rosjanie pochowani są w podziemiach cerkwi-mauzoleum, zaś żołnierze polscy spoczęli w zbiorowej mogile w pobliżu krupczyckiego klasztoru. Do 1945 r. stała na niej murowana kapliczka. Śladem po bitwie mają być też, według miejscowej tradycji, polskie armaty utopione w mulistym dnie Trościanicy, w miejscu, gdzie niegdyś znajdował się mostek na grobli. O d Czyżewszczyzny i mostu na Trościanicy szosa biegnie równolegle do ciągnącej się po lewej doliny Muchawca i po dalszych 15 km doprowadza nas do głównego celu podróży - Kobrynia (Kobryn). Początki miasta giną w pomroce dziejów, co najmniej od XI w. istniał tu drewniany gród książąt ruskich, założony na wyspie przy ujś- 38 Ekonomia kobryńska ciu rzeki Kobrynki do Muchawca. Pierwsza historyczna wzmianka o Kobryniu pochodzi jednak dopiero z 1287 r., kiedy Latopis Ipatijew-std wymienia tutejszy zamek jako własność księcia włodzimiersko--wołyńskiego Włodzimierza Wasilkowicza. Po opanowaniu w XIV w. Rusi przez Litwinów na miejscu dawnego wznieśli oni nowy drewniany zamek. Od 1404 r. Kobryń był stolicą księstwa, którym władała jedna z linii Olgierdowiczów. Pierwszym księciem kobryńskim był wnuk Olgierda, Roman Fiodorowicz, a jego następcami - syn Sie-mion Romanowicz i wnuk Iwan Siemionowicz. Ten ostatni około 1497 r. ufundował przy starej, XIII-wiecznej jeszcze cerkwi prawosławnej monastyr Spaski i bogato go uposażył. Nie wiadomo, kto ufundował w Kobryniu pierwszy kościół, w każdym razie świątynia katolicka istniała tu już na początku XVI w. Na Iwanie Siemionowiczu linia wygasła. Po jego śmierci księstwo przeszło na wdowę po nim, Teodorę (zm. 1512), a następnie na córkę Hannę. Gdy ta ostatnia zmarła w 1519 r., jej dziedzictwo stało się własnością królewską jako starostwo kobryńskie. Pierwszym starostą został wdowiec po Hannie, marszałek Wielkiego Księstwa Litewskiego, Wacław Kostewicz (Kościewicz). W 1532 r. starostwo otrzymała królowa Bona. Weszło ono wówczas w skład województwa podlaskiego, a od 1566 r. - brzesko-litewskiego. Od czasów Bony starostwo kobryńskie, jako część dóbr stołowych, czyli prywatnych posiadłości królewskich, stanowiło tzw. ekonomię, czyli autonomiczną jednostkę gospodarczą. Tak pozostało aż do III rozbioru Rzeczypospolitej. Tradycyjnie ekonomię kobryńska oddawano jako tzw. oprawę małżonkom polskich królów. Oprócz Bony władały nią później żona Stefana Batorego Anna Jagiellonka i żona Zygmunta III Konstancja Austriaczka. W 1589 r. z rąk Anny Jagiellonki Kobryń otrzymał magdeburskie prawa miejskie oraz herb przedstawiający św. Annę i Maryję z Dzieciątkiem. Królowa przyznała też miastu szereg przywilejów, m.in. tzw. wolny wręb do puszczy (prawo pozyskiwania drewna na opał i budowę), dwa jarmarki w roku, targi co poniedziałek, zrównanie w prawach handlowych Żydów i chrześcijan. Miasta bronił zamek, który w 1597 r., jak wynika z ówczesnego inwentarza, był w nienajlepszym stanie i słabo uzbrojony. Składał się z zamku górnego i dolnego, otoczonych osobnymi wałami i wieżami. Do bram zamkowych prowadziły mosty zwodzone. W 1626 r. z inicjatywy unickiego metropolity Józefa Wiełiamina Rutskiego zwołano w mieście synod, którego celem było pojednanie grekokatolików i prawosławnych w Rzeczypospolitej. Niechęć l Nieszczęścia Kobrynia ze strony wyższego duchowieństwa, zarówno prawosławnego, jak i i/\mskokatolickiego, sprawiła jednak, że na synodzie zgromadziło się tylko siedmiu biskupów unickich i jego postanowienia, choć zostały zatwierdzone przez papieża Urbana VII w 1629 r., praktycznie nie weszły w życie. W połowie XVII w. w mieście było około 500 domów i około 1700 mieszkańców. Kres pomyślnemu rozwojowi położyły długotrwałe wojny. Zaczęło się w 1649 r. od ataku wysłanego przez Chmiel-nickiego oddziału Kozaków pod dowództwem pułkownika Hładkiego, który rozbił pod Kobryniem polski pułk dragonów stolnika litewskiego Wincentego Gosiewskiego, przyszłego hetmana. Była to jedna z nielicznych porażek tego zdolnego wodza, który odznaczył się później w walkach z Kozakami pod Pińskiem i Mozyrzem. Kolejne zniszczenia przyniósł "potop" - w 1655 r. Szwedzi splądrowali i spalili miasto. W 1662 r. zgromadzone pod Kobryniem wojsko litewskie zawiązało konfederację z powodu niewypłacenia żołdu. Do ugody z królem doszło dopiero po długotrwałych negocjacjach. Szwedzi nawiedzili te okolice jeszcze raz w 1706 r., podczas wojny północnej, nakładając na miasto wysoką kontrybucję. Nieszczęść dopełniła epidemia dżumy i wielki pożar w 1711 r. Upadek był tak wielki, że w 1766 r. ustawą sejmową odebrano Kobryniowi prawa miejskie i przyłączono go bezpośrednio do stołowych dóbr ekonomii kobryń-skiej. Nawet zarządcy ekonomii, rezydujący dotąd w kobryńskim zamku, przenieśli się w 1768 r. do folwarku Gubernia założonego z inicjatywy podskarbiego litewskiego Antoniego Tyzenhauza. W1775 r. w Kobryniu rozpoczęły się prace nad budową kanału pomiędzy Muchawcem, będącym dopływem Bugu, a Piną - dopływem Prypeci. Miała to więc być droga wodna łącząca Bałtyk z Morzem Czarnym. Ponieważ inicjatorem przedsięwzięcia był król Stanisław August Poniatowski, kanał nazwano Kanałem Królewskim. Budowę ukończono w 1783 r. W rok później monarcha odwiedził Kobryń i zapewne oglądał gotowe dzieło. Kres ekonomii kobryńskiej przyniósł III rozbiór Rzeczpospolitej. Jej dobra zostały rozdane przez carycę Katarzynę II zasłużonym dostojnikom. Największą część - klucz kobryński z folwarkiem Gubernia - otrzymał w 1795 r. słynny wódz Aleksander Suworow, który zasłużył się przy dławieniu powstania kościuszkowskiego, m.in. w bitwie pod niedalekimi Krupczycami. Z prywatnych dóbr klucza wyłączono sam Kobryń, który stał się stolicą powiatu należącego Pierwsza porażka napoieończyków do guberni grodzieńskiej. Suworow otrzymał tylko kobryński zamek, lecz kazał go rozebrać, a sam zamieszkał w pobliskiej Guberni. Awans na stolicę powiatu spowodował odrodzenie miejscowości, która ponownie nabrała charakteru miasta, choć nie jest jasne, czy formalnie przywrócono jej prawa miejskie. Sprzyjał temu także rozwój sieci komunikacyjnej: budowa bitego traktu Warszawa-Moskwa ze stacją pocztową w Kobryniu (lata czterdzieste XIX w.), pogłębienie i unowocześnienie Kanału Królewskiego (1837-1867), wreszcie budowa kolei poleskiej w 1882 r. W końcu XVIII w. Kobryń liczył ok. 2 tyś. mieszkańców, a w sto lat później już ponad 10 tyś. Podczas wyprawy Napoleona na Moskwę, w dniu 15 lipca 1812 r. pod Kobryniem doszło do bitwy, którą historiografia rosyjska uznaje za pierwszą porażkę wojsk cesarza Francuzów w tej kampanii. Sam Napoleon przebywał wówczas pod Witebskiem. Zadanie osłony Księstwa Warszawskiego przed atakiem armii gen. Tormasowa stacjonującej na Wołyniu przypadło korpusowi saskiemu generała Reyniera. Na skutek sprzecznych rozkazów większa część korpusu znajdowała się pod Nieświeżem, a na drodze Rosjan stanęła w Kobryniu tylko brygada gen. Heinricha Klengla. Sasi zostali otoczeni w mieście przez przeważające oddziały rosyjskie gen. Lamberta wycofującego się z Brześcia i gen. Czaplica dowodzącego przednią strażą Tormasowa. Ostatnimi bastionami obrony były położony w centrum miasta stary szaniec szwedzki oraz monastyr Spaski. Po wyczerpaniu amunicji Sasi skapitulowali. Do niewoli dostało się ponad 2 tyś. żołnierzy, straty w zabitych i rannych wyniosły po niespełna 300 żołnierzy z każdej ze stron. Reynier z resztą swego korpusu ruszył na odsiecz, ale zbliżył się, gdy było już po bitwie, i natknąwszy się na armię Tormasowa, pospiesznie się wycofał. Warto dodać, że w dwa tygodnie później pod Horodeczną na północ od Kobrynia Rosjanie zostali powstrzymani i zmuszeni do odwrotu na Wołyń przez połączone siły Reyniera i korpusu austriackiego gen. Schwarzenberga. W stulecie kobryńskiej bitwy Rosjanie wystawili w mieście monumentalny, zachowany do dziś pomnik zwycięstwa. B arwny obraz Kobrynia w połowie XIX w. przedstawił białoruski podróżnik i korespondent petersburskich gazet Paweł Szpilewski w swej relacji opublikowanej pod tytułem Podróż po Polesiu i białoruskim kraju (tłumaczenie z rosyjskiego - G.R.): •j "Kontrakty" w Kobryniu jjft||H "Na pierwszy rzut oka Kobryń wydaje się ładnym i porządnym miastem, ponieważ cały tonie w sadach i otoczony jest z kilku stron kanałem i rzeką Muchawiec; jednak po dokładniejszym oglądzie jego błotnistych, wąskich ulic wrażenie to mija (...). W Kobryniu odbywa się jarmark, zaczynający się 22 czerwca i trwający przez tydzień. Ziemianie nazywają go «kontraktami», ponieważ w tym tygodniu odbywają się wybory szlachty i kończą się umowy z pracownikami najemnymi, ekonomami i pisarzami w majątkach. Z tego względu na kontrakty zjeżdża się całe okoliczne ziemiaństwo i w spokojnym Kobryniu powstaje wielki ruch i wzburzenie serc! Tu z całą powiatową efektownością pojawiają się na scenie prowincjonalne snoby wszystkich możliwych rodzajów, franty w węgierkach i szaraczkowych surdutach, w sinych frakach z dawnych epok z jaskrawo świecącymi się guzikami, ekonomowie, gminni pisarze, komisarze i półpanki w kaftanach i czapkach-uszankach z kozyrkami i bez. Słowem, na kontrakty zjeżdża ze wszystkich krańców powiatu kobryńskiego cała szlachta... Kobryń ożywa, przyjmuje świąteczny, uroczysty wygląd. Dla zebrania pogłównego z każdego ziemianina, półpanka i miejskiego snoba (...) organizują tak zwane reduty albo resursy, to jest coś w rodzaju potańcówek, i potem cały tydzień tańczą dosłownie do upadłego, żeby nie przepadły ofiarowane pieniądze; tańczy się różne polki, krakowiaki, kadryla, mazura i nawet dawno zapomniany anglez. Powiadają, że często podczas tych resurs decyduje się los niejednej poleskiej panienki, wziętej w niewolę przez jakiegoś jegomościa, posesora czy kobryńskiego dandysa (...). Przy tym wresur-sach zawsze pierwsze skrzypce grają kobryńskie damy-mieszczanki, wielkie kokietki, ubierające się ze smakiem w suknie balowe, czepki, trzewiki i rękawiczki z samej Warszawy. Za to wśród mężczyzn, mówią, wyróżnia się szlachta, czyli ziemianie; przed nimi ustępują kobryń-scy tancerze, tylko jeden kawaler z ciemnozielonymi oczami, bardzo modnymi w Kobryniu, czasami obejmuje resursowe przywództwo. Oprócz resurs bywają i inne kontraktowe rozrywki. Improwizuje się teatr z obecnych aktorów gubemialnych, przyjeżdża komedia (komedianci), pojawiają się rozmaici sztukmistrze pod przywództwem słynnego białoruskiego iluzjonisty Dowgiałły, a na zakończenie odbywają się maskarady. Opowiadano mi, że na tych letnich maskaradach odbywały się «rzeczy nie mieszczące się w głowie» i ja w to wierzę, bo już sama maskarada w lecie, w końcu czerwca, według stołecznych pojęć, to nadzwyczajna rzadkość." , »»,,<".,-,. ,, .-,-.,>,l * t.~"...* 32 Konterfekt Żyda-faktora Ten sam autor opisuje także Żydów, stanowiących wówczas większość mieszkańców Kobrynia (jak zresztą i innych poleskich miast i miasteczek) oraz ich typowego przedstawiciela - faktora: "W obecnych czasach w Kobryniu rozwija się tylko drobny handel, a głównym przedmiotem zbytu jest drewno i szczególnie surowe skóry, wyrabiane przez Tatarów, osiedlonych tu od czasów Witolda, i wywożone w znacznych ilościach do Brześcia i Grodna. Ten niewielki handel, tak jaki cały pozostały, znajduje się w rękach Żydów Sklepy, których tu bardzo niewiele, zajazdy, hotele i kawiarnie - wszystko to stanowi ich przemysł. To oni zawiadują tu wszystkim - i handlem, i spekulacjami, i najważniejszymi interesami w powiecie. Jeśli potrzebujesz sprzedać zleżałe siano, nagromadzone w spichlerzach zboże, potrzebne ci pieniądze czy sprzedajesz pszenicę na pniu - nie ominiesz Żyda: on nieuchronnie pojawi się przed tobą i załatwi twoją sprawę, oczywiście nie bez zysku dla siebie... (...) Na drugi dzień rano, o dziewiątej, siedziałem jeszcze za herbacianym stolikiem, gdy do mego pokoju wdarł się (...) Żyd faktor, jeden z tych typowych tworów, wiecznych perpetuum mobile i wszystkowiedzących, którymi wypełnione są miasta w zachodniej Rosji i bez których rzeczywiście trudno się tam obejść nowo przybyłemu, szczególnie jeśli nie jest obeznany z miejscowym językiem, czy to poleskim, czy białoruskim. Żyd faktor w zachodniej Rosji jest dla przyjezdnego tym samym, czym dla mieszkańca stolicy gazeta czy dla archeologa archiwum rzadkości. On opowie wam o wszystkich ciekawostkach miasta, zaznajomi słownie ze wszystkimi jego znakomitościami, objaśni, gdzie kto mieszka i kto z kim się zna, co je i pije, na czym śpi, jaki jest jego stan majątkowy, ile ma długów, czym się zajmuje, co zamierza, dokąd wybiera się w podróż, jak kto się ubiera, ile ma par butów czy trzewików, skąd wyciąga dodatkową kopiejkę, kto kiedy przyjechał czy wyjechał z miasta, kiedy wraca, udanie czynieudanie zakończył jakiś interes - słowem, przekaże ci wszystko, co chcesz, o swoim mieście i w dodatku podejmie się spełnić wszystkie twoje polecenia, choćby nie wiem jak trudne, i rzeczywiście je spełni! Ale nie myśl, że to wyniesie cię drogo: ani trochę! Za półrublówkę faktor biegać będzie cały dzień." Takie postacie spotykać i podobne obrazki oglądać mógł z pewnością Romuald Traugutt, podówczas pułkownik wojsk rosyjskich, który w 1860 r. przebywał jakiś czas w Kobryniu, zapewne załatwiając formalności związane z przejęciem odziedziczonego po ojcu chrzestnym majątku Ostrów, położonego o 23 km na południe od miasta. Zrządzę- l Mickiewicz rywalem Traugutta o rękę Kościuszkówny nie losu sprawiło, że nasz bohater narodowy zamieszkał w dworku, który niegdyś był miejską rezydencją Suworowa. W czasie pobytu w Kobryniu oraz u krewnych w majątkach Ostrów i Biała owdowiały rok wcześniej Traugutt poznał i pokochał pannę Antoninę Kościuszkównę z Kłopocina, krewną sławnego Tadeusza. Jego rywalem w staraniach o rękę Antoniny był Franciszek Mickiewicz, bratanek poety, syn Aleksandra Mickiewicza, wykładowcy prawa w Liceum Krzemienieckim i na uniwersytecie w Charkowie, który po przejściu na emeryturę kupił ok. 1860 r. majątek Gubernia (dawną własność Suworowa) i mieszkał tam do końca życia. Koś-ciuszkówna wybrała jednak Traugutta. Po ślubie i zwolnieniu się pana młodego z wojska małżonkowie wraz z dwiema córkami Romualda z pierwszego małżeństwa zamieszkali w Ostrowiu. Stamtąd też w kwietniu 1863 r. Traugutt wyruszył do powstania, obejmując dowództwo nad 200-osobowym oddziałem złożonym z szlachty kobryń-skiej. Do II wojny światowej pokazywano w Ostrowiu kaplicę, w której powstańcy przed wyruszeniem w pole odprawili modły i otrzymali błogosławieństwo. Warto dodać, że odrzucony rywal współpracował z Trauguttem podczas powstania, a po jego tragicznej śmierci poślubił wdowę. W ten oto przedziwny sposób splotła się w Kobryniu historia Suworowów, Trauguttów, Kościuszków i Mickiewiczów. W Kobryniu nigdy nie rozwinął się większy przemysł, była to zawsze przede wszystkim osada handlowa, dogodnie położona przy szlakach komunikacyjnych. Tak pisze pod koniec XIX w. o mieście, z wyraźną dezaprobatą, autor hasła w Słowniku geograficznym: "Przemysł w samym Kobryniu żaden, przemaga zduństwo, szewstwo i garbarstwo, wyroby tanie, lecz złe. Handel ogranicza się do wyzyskiwania na zbożu i systematycznego tępienia lasów, która to spekulacya sowicie opłaca się handlarzom." W odrodzonej Polsce Kobryń był stolicą powiatu w województwie poleskim. Zaludnienie, które zmniejszyło się w wyniku I wojny światowej, w 1939 r. wróciło do poziomu z końca stulecia, czyli ok. 10 tyś. Istniało tu gimnazjum państwowe oraz garnizon wojskowy. W dniu 16 września 1939 r. broniące miasta oddziały polskiego zgrupowania "Kobryń" pod dowództwem płk. Adama Eplera starły się z nacierającymi od strony Brześcia jednostkami niemieckiej 2. Dywizji Piechoty. Po całodziennych walkach, w których poległo około 104 ii wojna światowa w Kobrynii 150 polskich żołnierzy, zgrupowanie "Kobryń" wycofało się do Dy-wina Wkrótce potem Niemcy wrócili za Bug, a ich miejsce zajęli Sowieci. II wojna światowa przyniosła zagładę ludności żydowskiej, która stanowiła ponad połowę mieszkańców miasta. Hitlerowcy mordowali nie tylko Żydów, ale także Polaków i Poleszuków z Kobrynia i okolicznych wiosek. Łącznie w latach 1941-1944 zginęło w Kobrymu blisko 7 tyś. osób. Na miejscu największych masowych egzekucji, niedaleko wylotu szosy do Dywina, gdzie rozstrzelano około 4,5 tyś osób, znajduje się symboliczna mogiła ofiar i obelisk ku ich czci. Od II wojny światowej Kobryń pełni funkcje stolicy rejonu w obwodzie brzeskim. Liczba jego mieszkańców, która w 1945 r. spadła do kilku tysięcy, szybko w tym czasie rosła i obecnie wynosi B Na kobryńskim rynku 10| ponad 52 tyś. Współczesny Kobryń jest ważnym węzłem komunikacyjnym oraz ośrodkiem handlu i drobnego przemysłu, przede wszystkim branży włókienniczej, budowlanej i spożywczej Zabytki Kobrynia nie należą do szczególnie cennych pod względem artystycznym, lecz zasługują na uwagę jako pamiątki historii. Przede wszystkim trzeba podkreślić, ze w przeciwieństwie do wielu innych miast Białorusi centrum Kobrynia zachowało w dużej mierze dawny charakter i historyczny układ urbanistyczny z licznymi kamieniczkami z końca XIX i początku XX w. Skupiają się one wokół rynku (pl. Swabody). Jego środek zajmuje czworobok hal targowych, wzniesionych w XIX w. na miejscu XVII-wiecznych hal drewnianych. Jest to przysadzista budowla parterowa na planie podkowy, z dużym dziedzińcem wewnętrznym. Jej architektura nawiązuje do baroku i klasycyzmu Elewacje zdobią ryzality z arkadowymi wnękami, zwieńczone trójkątnymi frontonami. Naroża budynku wzmacniają masywne szkarpy. Od rynku udajemy się na południe ulicą Suworawa (przed wojną - Traugutta). Wznosi się przy niej dworek z ok 1794 r., zwany Domem Suworowa. Nie wiemy, czy wybudowano go na polecenie Suworowa, czy też kupił go on później. W każdym Kobr\Ti -hale iaigone na Tynku 06 Siedziba słynnego wódz; Dworek Suworon a wKobryniu razie kiedy słynny wódz był właścicielem podkobryńskiego majątku Gubernia, tu miał swoją miejską rezydencję i tu mieszkał w 1797 r., gdy popadł w niełaskę u cara Pawła I, oraz w 1800 r., gdy obłożnie chory zatrzymał się w Kobryniu przed wyjazdem do Szwajcarii. W 1860 r., jak już była mowa, dworek zamieszkiwał Romuald Traugutt. Budowla przypomina typową rezydencję niezbyt zamożnego polskiego szlachcica. Jest drewniana, parterowa, nakryta wysokim, czterospadowym dachem gontowym, zaopatrzona w nieodzowny ganeczek z czterema kolumienkami oraz szereg okien z kolorowymi okiennicami. Po starannym remoncie przeprowadzonym zaraz po ostatniej wojnie umieszczono tu Muzeum Historii Wojskowości im. A. W. Suworowa. Po bokach ganku stoją dwie armaty z 1812 r., a przed domem brązowe popiersie wodza wykonane w 1848 r. Trzeba przyznać, że dworek utrzymany jest doskonale, a muzeum, choć gloryfikuje postać Suworowa, który obok świetnych zwycięstw ma na swym koncie ponure zbrodnie (jak rzeź Pragi w 1794 r.), należy do ciekawszych muzeów historycznych Białorusi i z pewnością zasługuje na wizytę. Obecnie ekspozycja zajmuje oprócz dworku także duży i nowoczesny budynek, wzniesiony nieopodal w 1989 r. W Kobryniu znajduje się ponadto społeczne muzeum Marii Ro-dziewiczówny, mieszczące się w szkole nr 7 (ul. Dziarżyns-kaha 55). Wszędzie Suworow 10/ Dom Suworowa stał niegdyś na skraju Kobrynia. Ulica Guber-nialna (obecnie Suworawa) prowadziła stąd do położonego poza miastem, założonego w 1768 r. majątku Gubernia, który mieścił pierwotnie zarząd królewskiej ekonomii kobryńskiej. Dobra te, zwane "kluczem kobryńskim", skonfiskowane po III rozbiorze Polski, zostały, jak już wiemy, podarowane Suworowowi. Po nim odziedziczył je syn Arkadiusz, który w 1808 r. sprzedał je generałowi Helwingowi. Około 1860 r. Gubernię kupił młodszy brat Adama Mickiewicza - Aleksander, który mieszkał tu do śmierci w 1871 r. Jedyną pozostałością majątku jest dawny park dworski, zajmujący pierwotnie powierzchnię 3-4 ha, a dziś stanowiący centralną część miejskiego parku im. Suworowa, który założono po II wojnie światowej. Cały park zajmuje powierzchnię 60 ha i pocięty jest regularną siecią alejek. W pobliżu sadzawki, w miejscu gdzie stał drewniany dwór właścicieli (rozebrany w 1894 r.) ustawiono w 1950 r. kolejne popiersie słynnego wodza, wykonane z brązu według oryginalnego odlewu z 1904 r. Wracając ulicą Suworawa do centrum, warto skręcić w lewo, w ulicę Puszkina, by dojść nią do ulicy Sawieckiej - trasy wylotowej na Brześć. Na skrzyżowaniu tych ulic stoi jeszcze jeden pomnik Suworowa, odsłonięty w 1964 r., tym razem przedstawiający go w pełnej postaci. Przy ul. Sawieckiej nr 106 znajduje się klasycystyczna stacja pocztowa, zbudowana w 1846 r. w związku z budową bitego gościńca z Brześcia do Moskwy. Składa się z trzech parterowych korpusów: głównego i dwóch wydłużonych korpusów bocznych, formujących wewnętrzny dziedziniec. Korpusy boczne łączą się z głównym za pomocą bram z arkadowymi przejazdami. Elewacje budynków pokrywa bonio-wanie z zaakcentowanymi narożnikami. Od 1882 r. mieścił się tu wojskowy szpital, a po ostatniej wojnie budynki użytkowały instytucje szkolne. Sawiecką wracamy na rynek, skąd udajemy się na wschodnie obrzeża miasta ulicą Pierszamajską, ciągnącą się równolegle do rzeki Muchawiec. Na jej początku, przy niewielkim placyku po lewej stoi przypominający pałac ginach dawnego banku szlacheckiego, wzniesiony zapewne w końcu XIX lub na początku XX w., ozdobiony monumentalnym portykiem kolumnowym. Rezydencję dworską przypomina też jego otoczenie: przed wejściem 108 Kobryńskie świątynie znajduje się dziedziniec z kwiatowym gazonem. Obecnie mieści się tu pałac ślubów, a placyk nosi nazwę 700-lecia Kobrynia. Przy ul. Pierszamajskiej znajdują się aż trzy świątynie, lecz żadna z nich nie jest cennym zabytkiem. Jako pierwszą mijamy eklektyczną synagogę z II pół. XIX w.; po wojnie mieściła się w niej wytwórnia napojów bezalkoholowych. Ma układ bazyliki o trójkondygnacyjnej fasadzie. Dekorację elewacji stanowią bo-niowane lizeny, płaskie nisze podokienne i fryzy. Następny jest późnoklasycystyczny kościół katolicki p.w. Wniebowzięcia NMP, zbudowany w 1843 r. (według innych źródeł w 1846 r.). W 1962 r. został zamknięty i zdewastowany, w 1989 r. zwrócono go wiernym. Jest to trójnawowa budowla na planie prostokąta. Fasadę flankują dwie czworoboczne wieże. Elewacje zdobią pilastry i gzymsy, wejście akcentuje arkadowy portal. W kościele, niedaleko wejścia, wmurowano w 1999 r. dwie tablice poświęcone obrońcom Kresów poległym w latach 1914, 1920, 1939 i 1945 oraz dwóm księżom z miejscowej parafii rozstrzelanym przez Niemców w 1942 r. Na wprost wejścia znajduje się niedawno odnowiony cmentarzyk żołnierzy polskich poległych w latach 1914-1920. Przy skrzyżowaniu ulic Pierszamajskiej i Swiardłowa, na wspólnym cmentarzu katolicko-prawosławnym, stoi drewniana cerkiew prawosławna p.w. śś. Piotra i Pawła, zbudowana na początku XX w. z wykorzystaniem materiałów z rozbiórki starszej, XVIII-wiecznej cerkwi. Ta ostatnia stała pierwotnie w centrum miasta. Przeniesiono ją na cmentarz, ponieważ jej miejsce miała zająć murowana świątynia upamiętniająca setną rocznicę śmierci Suworowa (zamiar ten nie został zrealizowany). Cerkiew jest trójdzielna, składa się z przedsionka z dwukondygnacyjną wieżą-dzwonnicą, nawy na planie kwadratu i prostokątnego prezbiterium. Nad nawą wznosi się nieduża kopułka. Pomiędzy cerkwią a kościołem znajduje się nieczynny cmentarz katolicki, tzw. stary. Jest to najstarszy z zachowanych cmentarzy kobryńskich, nieco zdewastowany i mocno zarośnięty. W narożniku zachował się oryginalny ceglany budynek kolum-barium z początku XX w., z dwoma rzędami nisz grobowych. Na cmentarzu można odnaleźć kilkadziesiąt interesujących kamiennych i żeliwnych nagrobków okolicznych ziemian, z kto- Nagrobek Mickiewiczów 109 Kobryń - nagrobek rodźmy Mickiewiczów rych najstarsze pochodzą z połowy XIX w., wśród nich trudny do odszukania grób rodziny Ptaszkie-wiczów, w którym pochowano zmarłego w 1863 r. dwuletniego synka Romualda Traugutta. Część cmentarza oddzielona drewnianym płotem należy dziś do terenu przycerkiew-nego. Tu właśnie znajdziemy najpiękniejszy ze wszystkich nagrobek rodziny Mickiewiczów. Ma formę kopca z głazów, zwieńczonego krzyżem oplecionym kamiennym bluszczem oraz rzeźbą Anioła Śmierci. Pochowani są tu Aleksander Mickiewicz (zm. 4X11871), jego żona Teresa z Terajewiczów (zm. 31X111871) i syn Franciszek (zm. 6II1873). W narożniku dziedzińca cerkiewnego znajduje się kwatera 42 żołnierzy polskich poległych 15-17 września 1920 r. w walkach z bolszewikami pod Berezą Kartuską. Jest ozdobiona kamiennym obeliskiem z pamiątkową tablicą i wizerunkiem krzyża Virtuti Militari. U licą Pierszamajską wracamy do centrum i po przecięciu ul. Lenina trafiamy na niewielką uliczkę o wdzięcznej nazwie 17 Werasnia (17 Września). Znajduje się przy niej najstarszy zabytek Kobrynia: budynek dawnego monasteru Spaskiego. Klasztor prawosławny został założony w 1497 r. przez książąt kobryńskich przy cerkwi Spaskiej. Po unii brzeskiej w 1596 r. przejęli go bazylianie. Spośród zabudowań klasztornych ocalał tylko główny korpus z początku XVI w., który po przebudowach w XVII i XVIII w. otrzymał wystrój barokowy. Właśnie w tym budynku w 1626 r. odbył się synod biskupów unickich Rzeczypospolitej. Po likwidacji unii w 1839 r. mieściło się tu prawosławne seminarium duchowne. WII pół. XIX w. budynek spłonął i został opuszczony. Odremontowano go w okresie międzywojennym na 110 Milicyjny monaster i Pomnik Zwycięstwa siedzibę sądu powiatowego. Obecnie rezyduje w nim milicja. Jest to piętrowy gmach na planie prostokąta, nakryty wysokim, czterospadowym dachem. Środek fasady akcentuje ryzalit zwieńczony ozdobnym frontonem. Elewacje dekorują pilastry, ozdobne listwy wokół okien oraz profilowany gzyms. We wnętrzach zachowały się fragmenty wystroju barokowego. Pod budynkiem znajdują się sklepione piwnice. *»: Kobryń - dawny monaster Spaski, obecnie siedziba milicji Po obejrzeniu klasztoru wracamy na ul. Lenina (niegdyś Pił-sudskiego) i idziemy nią na północ. Przed mostem na Muchawcu, na niewielkim skwerku po prawej wznosi się Pomnik Zwycięstwa, zbudowany w 1912 r. według projektu G. Markowa dla uczczenia setnej rocznicy zwycięskiej bitwy Rosjan z wojskami napoleońskimi. Jest to orzeł z brązu na postumencie z granitowych głazów, na którym umieszczono tablice z pamiątkowymi napisami. Obok stoją cztery moździerze z czasów wojny rosyjsko--tureckiej 1877 r. z piramidkami kuł. Podczas I wojny światowej pomnik zniszczyli Niemcy. W okresie międzywojennym na cokole stało popiersie Tadeusza Kościuszki dłuta nauczycielki miejscowego gimnazjum, Balbiny Switycz-Widackiej (obecnie popiersie znajduje się w Siechnowiczach Małych). W 1951 r zrekonstruowano pierwotny kształt pomnika. Stojąc na moście w Kobryniu 111 Za pomnikiem, nieco dalej od biegnącej po nasypie ulicy, stoi późnoklasycystyczny sobór prawosławny p.w. św. Aleksandra Newskiego, zbudowany w latach 1864-68 na mogile kilkuset żołnierzy rosyjskich poległych podczas kobryńskiej bitwy w 1812 r. Fundusze na budowę tej świątyni pochodziły z konfiskaty majątków uczestników powstania styczniowego. Zwieńczoną pięcioma kopułami cerkiew wzniesiono na planie krzyża. Fasadę zdobi portal z flankującymi wejście pilastrami i półokrągłym frontonem, zaś elewacje - arkadowe obramienia okien, profilowane lizeny, gzyms z rozbudowanym fryzem oraz trójkątne frontony. Kobryn - sobór sw Aleksandra Newskiego i pomnik zwycięstwa Rosjan t., nad wojskami napoleońskimi Od pomnika i soboru już niedaleko do mostu na Muchawcu. Po prawej ujście niedużej rzeczki Kobrynki. Tuż obok, dokładnie na miejscu nasypu prowadzącej do mostu ulicy, znajdował się średniowieczny kobryński gród i późniejszy zamek. Zamek został rozebrany przez Suworowa w końcu XVIII w., a jego ślady zatarto w latach czterdziestych XIX w. podczas budowy traktu z Brześcia do Moskwy, który właśnie w tym miejscu przekraczał Muchawiec i którego fragment stanowi ulica Lenina. Z wysokiego mostu doskonale widać uregulowane koryto rzeki 2 Dzieje Kanału Królewskiego Jest to fragment dnieprzańsko-bużańskiego szlaku wodnego, którego głównym elementem jest Kanał Królewski, zwany też Kanałem Rzeczypospolitej. Nazwano go Królewskim, gdyż był budowany z inicjatywy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Pierwszy projekt przedstawił kartograf królewski Franciszek Czaki około 1770 r. Prace rozpoczęto w 1775 r., a ukończono w osiem lat później. Powstał sztuczny przekop długości 79 km, wiodący od Muchawca pod Mu-chowłokami (na północny wschód od Kobrynia) do Piny pod wsią Kuźliczyn (na południe od Janowa). Połączono w ten sposób dorzecza Wisły i Dniepru, a tym samym powstał szlak wodny zapewniający łączność Polesia zarówno z Morzem Czarnym, jak i z Bałtykiem. Początkowo kanał był używany głównie do spławu drewna i ruchu niewielkich statków towarowych. Rozbudowano go i pogłębiono już w czasach carskich, w latach 1837-48, przystosowując do ruchu większych jednostek, budując system tam i śluz zapewniających odpowiednie nawodnienie oraz regulując odcinki Muchawca i Piny. Po zniszczeniach I wojny światowej polskie władze odbudowały kanał, przystosowując go do ruchu wojennych jednostek Flotylli Pińskiej. Najpoważniejszą przebudowę kanału rozpoczęły władze radzieckie w 1940 r.; została ukończona zaraz po wojnie. Wykopano wówczas nowy, 23-kilometrowy odcinek, skracający drogę wodną pomiędzy Kobryniem i Mechwedowiczami o ponad 17 km, i zmniejszono liczbę śluz z 22 do 10. Zmieniono też drażniącą Sowietów "królewską" nazwę na Kanał Dniepr-Bug. Obecnie kanał zaczyna się w Kobryniu, 2 km powyżej drogowego mostu na Muchawcu. Po okresie intensywnej eksploatacji, w ostatnich latach jego znaczenie zmalało i korzystają z niego głównie barki z drewnem i kruszywem. Warto dodać, że szlak wodny między Dnieprem a Bugiem wykorzystywano w celach transportowych już we wczesnym średniowieczu. Brakujący odcinek, wiodący przez bagna pomiędzy dopływami Piny i Muchawca, pokonywano za pomocą tzw. wołoki, czyli przeciągania łodzi po lądzie. Świadczą o tym m.in. nazwy uchodzącej do Muchawca rzeczki Wołoki, którą później wykorzystano podczas budowy kanału, oraz leżącej przy jej dawnym ujściu miejscowości Muchowołoki, gdzie zaczyna się nieczynny dziś odcinek kanału. Długość kanału w jego obecnym kształcie, od Kobrynia nad Mu-chawcem do Duboi nad Piną, wynosi 105 km, a całkowita długość drogi wodnej Brześć-Pińsk - 196 km. W 1975 r., w dwusetną rocznicę rozpoczęcia budowy, na wschodnich obrzeżach Kobry- Na nowym cmentarzu 113 nią, w miejscu, gdzie ul. Pierszamajska przecina kanał, ustawiono pamiątkowy obelisk. Kobryń - cerkiew Nikolska nad Muchawcem Tuż za mostem, po prawej, wznosi się najładniejsza świątynia Kobrynia - skromna drewniana cerkiewka p.w. św. Mikołaja (Nikolska). Zbudowano ją w połowie XVIII w. w którejś z podkobryńskich wsi jako świątynię unicką, a w 1839 r. przeniesiono na obecne miejsce, już jako prawosławną. W latach sześćdziesiątych XX w. zamknięto ją i zamieniono w magazyn muzealny, w 1989 r. została zwrócona wiernym i odremontowana. Jest to budowla na planie prostokąta, z pięciobocznym prezbiterium. Nad nawą wznosi się duża kopuła na ośmiobocz-nym bębnie. Obok cerkwi trójkondygnacyjna dzwonnica. Dzielnica Kobrynia położona za Muchawcem rozwinęła się dopiero na przełomie XIX i XX -w., po wybudowaniu stacji kolejowej. Nie ma tu nic godnego uwagi, za wyjątkiem położonego za torami cmentarza katolicko-prawosławnego, tzw. nowego. Cmentarz jest czynny, znajduje się na nim wspólna dla obu wyznań drewniana kaplica. Zachowało się kilkadziesiąt kamiennych i żeliwnych nagrobków, głównie z II pół. XIX w., przede wszystkim na grobach okolicznych ziemian, a także oficerów, lekarzy i duchownych. Do najciekawszych należą nagrobki w kwaterze rodziny Dziekońskich (najstarszy z 1832 r.) i w kwaterze Kościuszków, wśród nich nagrobki Antoniny z Kościuszków Trauguttowej Mickiewiczowej (zm. 1906 r.), wdowy po Romualdzie Traugutcie i Franciszku Mickiewiczu, oraz Mirosława Kościuszki (zm. 1914), według inskrypcji ostatniego z rodu Tadeusza Kościuszki. Warto może jeszcze zwrócić uwagę na duży, górujący nad niską zabudową kościół baptystów o oryginalnej architekturze, zbudowany w 1990 r. Znajduje się on przy wiodącej do dworca ul. Pra-lietarskiej. I to już wszystko, co można zobaczyć w Kobryniu. Pora więc wyruszyć w dalszą drogę. s,, .,, , '.,.*•- / , , Gdzie szumi Dewajtis Z Kobrynia kontynuujemy naszą podróż na wschód, w głąb Polesia. Trasa będzie wiodła w dalszym ciągu "Polesiem suchym", przez tereny, gdzie Polesie Brzeskie łączy się z podobną krajobrazowo częścią Polesia Pińskiego, zwaną Zahoro-dziem, która wąskim klinem sięga aż pod Pińsk. Pomiędzy Ko-bryniem i Pińskiem biegną równolegle i w stosunkowo niedużej odległości od siebie cztery ważne szlaki komunikacyjne: Kanał Królewski, kolej poleska, droga szybkiego ruchu omijająca większość miejscowości oraz równoległa do niej szosa poprowadzona wzdłuż starego traktu. My wybierzemy wariant prowadzący starą szosą. Pierwszą godną uwagi miejscowością na tej trasie jest Horo-dec (Hamdziec), odległy o 20 km od Kobrynia. Leży on nad starym, nieużywanym obecnie odcinkiem Kanału Królewskiego, który kilka kilometrów na południe, pod wsią Mechwedowieże, łączy się ze skrótem przekopanym w latach czterdziestych XX w. Horodec jest obecnie dużą wsią, liczącą ponad 1,5 tyś. mieszkańców, zachował jednak charakter miasteczka. Jest to jedna z nielicznych miejscowości na Polesiu, które mogą się poszczycić historycznymi prawami miejskimi, w odróżnieniu od wielu dużych dziś miast i centrów administracyjnych, jak Bereza, Kosów, Drohiczyn czy Janów. Pierwsze wzmianki o Horodcu pochodzą z końca XIII w. W XVI w. miejscowe dobra wchodziły w skład ekonomii kobryńskiej. Magdeburskie prawa miejskie osada otrzymała w 1589 r. z rąk Anny Jagiellonki, wdowy po Stefanie Batorym. Jak podaje lustracja, w końcu XVI w. istniał tu rynek, 5 ulic, 222 parcele, kościół i cerkiew. O dalszych dziejach Horodca wiadomo niewiele, nie wiemy nawet, kiedy utracił prawa miejskie. Do rozwoju miejscowości przyczyniła się niewątpliwie w II pół. XVIII w. budowa Kanału Królewskiego. W 1784 r. zatrzymał się w mieście król Stanisław August Poniatowski podczas Trudno rozpoznać dawny kościół... 115 podróży nowym kanałem. Później istniał tu port rzeczny i stacja pocztowa na trakcie z Kobrynia do Pińska. W 1866 r. zlikwidowano miejscową parafię katolicką. W końcu XIX w. miasteczko liczyło ponad 1,5 tyś. mieszkańców. Odbywały się w nim wówczas dwa doroczne jarmarki. Miejscowe dobra stanowiły własność Szterów. Horodec - cerkiew Obiektów zabytkowych jest tu niewiele. Najciekawszy z nich to drewniana cerkiew prawosławna p.w. Wniebowstąpienia Pańskiego (Woz-niesienska), drewniana, zbudowana w 1799 r. jako unicka w odległej o 5 km wsi Kamień Szlachecki (obecnie Akciabr), a przeniesiona do Horodca w 1876 r. Składa się z nawy na planie prostokąta i pięciobocznego prezbiterium. Nad dachem wznosi się ośmio-boczna wieżyczka z kopułką. W murowanym, dwukondygnacyjnym budynku miejscowej szkoły trudno dziś rozpoznać dawny kościół katolicki, ufundowany w XVII w. przez Władysława IV. Świątynia ta, zamieniona w 1866 r. w cerkiew, została w 1917 r. zwrócona katolikom i wyremontowana staraniem znanej pisarki Marii Rodziewiczówny z niedalekiej Hruszowej. Na szkołę przebudowano ją po II wojnie światowej decyzją dyrektora tej placówki oświatowej, a zarazem pracownika organów bezpieczeństwa. Zniszczeniu uległy przy tym znajdujące się koło kościoła nagrobki Rodziewiczów. Także z inicjatywy Marii Rodziewiczówny w 1933 r. wzniesiono w Horodcu pomnik Romualda Traugutta w postaci wysokiego krzyża z metalową tablicą. Według informacji mieszkańców krzyż ten we wrześniu 1939 r. został spiłowany przez miejscowych Żydów i porąbany na drwa. : anim udamy się z Horodca dalej na wschód, musimy koniecznie odwiedzić odległą o 5 km Hruszową (Hruszawa). 116 Majątek Rodziewiczów pozostałość Demtdow maiątku szczyzna Rodziewiczów dąb Dewajtis Ziołowo Hruszowa Ostromei Buchowicze __ )1674 W tym celu 3 km za Horodcem skręcamy w lewo, w boczną drogę, wkrótce przecinając nową szosę do Pińska. Hruszowa była przez kilkadziesiąt lat siedzibą jednej z najpopularniejszych pisarek w historii polskiej literatury - Marii Rodziewiczówny (1864--1944). Teren dawnego majątku Rodziewiczów, widoczny z daleka jako kępa starych drzew, leży o kilometr przed wsią, stanowiąc rodzaj wyspy otoczonej wilgotnymi łąkami. W XV w. Hruszowa wchodziła w skład dóbr kniaziów kobryńskich, które po wygaśnięciu tego rodu na początku XVI w. stały się królewsz-czyzną. Po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej dobra te wraz z całym kluczem kobryńskim zostały ofiarowane przez carycę Katarzynę II Aleksandrowi Suworowowi. Od niego odkupił wkrótce Hruszowa Seweryn Rodziewicz, pochodzący z rodu osiadłego na Pińszczyźnie od początku XVII w. W ręku tej rodziny majątek pozostał do 1939 r. Rezydencją Rodziewiczów był klasycystyczny piętrowy dwór z wysokim portykiem kolumnowym, zbudowany w 1825 r. przez chorążego kobryńskiego Antoniego Rodziewicza - dziada pisarki. Napis na tablicy wmurowanej w ścianę dworu głosił: "Boże, błogosław mieszkańcom". Po Antonim majątek odziedziczył jego syn Teodor. Henryk Rodziewicz - drugi syn Antoniego i ojciec Marii - był właścicielem majątku Pieniuha niedaleko Różany. Podczas powstania styczniowego przechowywał w dworskim lamusie powstańczą broń, za co został skazany na kilkuletnie zesłanie do guberni tobolskiej, a posiadłość skonfiskowano. Na zesłanie trafiła także jego młoda Pierwsze próby sławnej pisarki 117 żona Amelia, która udała się tam zaraz po urodzeniu córki. Matą Marię oddano na wychowanie rodzicom matki, Korzenieckim z Za-mosza. W 1871 r. Rodziewiczowie wrócili z zesłania i zabrali Marię do Warszawy, bo nie wolno im się było osiedlić w rodzinnych stronach. Dopiero po kilku latach zakaz ten cofnięto i w 1875 r. Henryk mógł po zmarłym bezdzietnie Teodorze odziedziczyć rodzinny majątek Hruszowa, do którego niezwłocznie wyjechał z rodziną. Stąd Maria udała się na naukę do zakładu dla panien prowadzonego przez siostry niepokalanki w Jazłowcu w Galicji Wschodniej, kierowanego przez bł. Marcelinę (Marię) Darowską. Przyszła pisarka przebywała w jazłowieckim zakładzie w latach 1876-1879, po czym wróciła do Hruszowej. Kontakt korespondencyjny z siostrami z Jazłowca i ukochaną Mateczką Darowską utrzymywała jeszcze przez wiele lat. W związku z chorobą ojca, który zmarł w 1881 r., rodzinny majątek przejął starszy brat Marii, Henryk, ale nie przejawiał większej ochoty do gospodarki i ostatecznie w 1887 r. zrzekł się posiadłości za odpowiednią spłatą na rzecz 23-letniej wówczas siostry. Od tego czasu aż do 1939 r. (a więc przez 52 lata!) Maria Rodziewiczówna była panią na Hruszowej. Początkowo mieszkała w rodzinnym dworze wraz z babką Eleonorą z Giełgudów, matką i starszą siostrą Celiną, która odeszła od męża. Te najbliższe pisarce osoby zmarły jednak niebawem w krótkich odstępach czasu - matka w 1893 r., babka w 1894 r., a wkrótce po niej siostra. Odtąd Maria przez blisko ćwierć wieku żyła * w Hruszowej sama. Dopiero w 1919 r. sprowadziła się do niej daleka krewna i przyjaciółka, Jadwiga Skirmunttówna, która niemal nie rozstawała się z pisarką aż do jej śmierci, a swe wspomnienia z tego okresu zawarła w książce Paru na Hruszowej. Pierwsze próby literackie Rodziewiczówny to dwa opowiadania opublikowane w 1882 r. w warszawskim "Dzienniku Anonsowym", którego kierowniczką literacką była Maria Konopnicka. Później Ko-nopnicka wydrukowała w redagowanym przez siebie "Świcie" dwa kolejne utwory Rodziewiczówny. Od tego czasu datuje się znajomość dziedziczki Hruszowej ze słynną poetką, która nawet w 1885 r. odwiedziła jej dwór. Kontakt z Konopnicka wywarł wielki wpływ na młodą pisarkę i przyczynił się do jej literackiej kariery. Początkiem tej kariery stała się nagroda "Świtu" za pierwszą powieść Straszny dziadunio, opublikowaną w 1886 r. Ogromną popularność przyniosła Rodziewiczównie wydana rok później powieść Dewajtis, za którą w 1888 r. otrzymała nagrodę "Kuriera Warszawskiego". Popularność ta nie malała aż do II wojny światowej. Pisarka tworzyła powieść 118 Na komunistycznym indeksM za powieścią, wszystkie wydawane były w ogromnych jak na tamte czasy nakładach i wielokrotnie wznawiane. Niemal wszystkie swe utwory Rodziewiczówna napisała w hru-szowskim dworze. Wiele z nich, w tym najsłynniejsze, jak Lato leśnych ludzi i Czahary, przedstawiało realia jej rodzinnego Polesia, z niepowtarzalnymi opisami krajobrazów i barwnymi portretami bohaterów - miejscowych ziemian i Poleszuków. Maria Rodziewiczówna (1937) Muszę przyznać, że Rodziewiczówna przez wiele lat należała do moich ulubionych pisarek. Było to w okresie PRL-u, gdy jej utwory, rzadko wznawiane poza kilkoma najpopularniejszymi tytułami, były dość trudno dostępne. Pisarka, przed wojną przeżywająca szczyty popularności, w nowej polskiej rzeczywistości znalazła się praktycznie na indeksie, bo większość jej powieści dotyczyła Kresów, o których nie wolno było nawet wspomnieć. Wyszukiwałem niemal doszczętnie zaczytane egzemplarze po bibliotekach oraz w antykwariatach. Wreszcie w drugiej połowie lat siedemdziesiątych nastąpiła wydawnicza "odwilż" i kilka pozycji ukazało się po raz pierwszy po wojnie, inne po długiej przerwie wznowiono. Prawdziwe szaleństwo nastąpiło w następnym dziesięcioleciu. Kilka powieści Rodziewiczówny wydano wówczas w niewyobrażalnych dziś nakładach 300-500 tyś. egzemplarzy. I wszystkie one się rozeszły! Największy boom miał jednak miejsce po przełomie 1989 r., kiedy różne wydawnictwa drukowały, co prawda już w niższych nakładach, wszystko, co kiedykolwiek pisarka stworzyła. W krótkim czasie udało mi się zgromadzić na swej półce niemal całą "Rodzie-wiczównę", a w każdym razie te utwory, których akcja rozgrywała się na Kresach, a szczególnie na ukochanym przez mnie Polesiu. Trzeba tu zaznaczyć, że właściwie od początku pisarskiej działalności Rodziewiczówny ogromnej popularności wśród czytelników towarzyszyła niechęć krytyki. Jej powieści stały się wręcz symbolem sentymentalnych romansów, pisanych według kilku oklepanych schematów. Przyjrzawszy się obiektywnie jej twórczości, muszę przyznać, że krytycy mieli wiele racji. Tyle że ja, czytając utwory Rodziewiczówny, nie szukałem w nich głębi intelektualnej czy skompliko- Szczegóły zaginionego bezpowrotnie świata 119 wanej intrygi, lecz chłonąłem z wypiekami na policzkach egzotyczne kresowe realia z opisami przyrody i krajobrazów, dworów, zaścianków, wsi, chutorów i galerią charakterystycznych postaci. Te właśnie znane Rodziewiczównie z autopsji szczegóły zaginionego już bezpowrotnie świata stanowią największy i nieprzemijający walor jej utworów. Pisarkę docenił Czesław Miłosz, poświęcając jej osobny szkic w książce Szukanie Ojczyzny. Czytamy tam m.in.: "W moim powrocie do Rodziewiczówny ktoś może dopatrzeć się przekory czy nawet perwersji. Otóż nie U nikogo z powieściopisarzy nie znajduję tylu realiów dotyczących wschodnich ziem dawnej Rzeczypospolitej w drugiej połowie dziewiętnastego wieku czy w początku wieku dwudziestego. (...) Czytanie Rodziewiczówny przypomina więc nieco czytanie pamiętników, których autor przekazuje wiele świadomie, ale i wiele mimo woli. Nieodmienna popularność Rodziewiczówny nie może nie zastanawiać, skoro kataklizm historyczny zniszczył dwór i zaścianek, skąd jej postacie pochodzą, i zostawił jej kraj rodzinny poza granicami Polski. (.. ) Każdy bodaj pisarz ma dom swej wyobraźni, miasto, miasteczko albo jakiś wiejski region, i zaczynając od niego, rozszerza swe włości, zakreślając coraz dalsze koła. Dla Mickiewicza byt to Nowogródek, dla Orzeszkowej Grodzieńszczyzna, dla Rodziewiczówny Polesie." Ciekawe, że mimo szaleńczego tempa pracy pisarskiej - w latach 1887-1909 co roku ukazywała się nowa powieść - Rodziewiczówna nie ograniczała się bynajmniej do literatury. Swój majątek, liczący ponad 1600 ha, zdołała wyciągnąć z długów zaciągniętych jeszcze przez stryja Teodora i doprowadzić do rozkwitu. Prowadziła również działalność społeczną. Za czasów carskich organizowała tajne nauczanie we wsiach i zaściankach, sprowadzała i rozpowszechniała zabronioną literaturę polską. Często bywała w Warszawie, udzielając się w Stowarzyszeniu Ziemianek, utrzymywała też żywe kontakty z wieloma pisarzami i innymi znanymi postaciami świata kultury. Niektórzy odwiedzali pisarkę w Hruszowej. Jednym z nich był znany malarz Józef Chełmoński, zafascynowany Polesiem. W 1911 r. Rodziewiczówna wraz z dwiema przyjaciółkami - Jadwigą Skirmunttówną i Marią Jastrzębską - spędziła kilka tygodni w drewnianej chacie zbudowanej specjalnie dla nich w należącym do majątku lesie, co później znalazło odbicie w jednej z najbardziej znanych jej powieści - Lecie leśnych ludzi. a.120 Lato 1915 i ramatyczne chwile przeżywał hruszowski dwór podczas I wojny ' światowej. Na poły apokaliptyczną atmosferę okresu niemieckiej ofensywy w 1915 r., chaotycznego odwrotu Rosjan i ewakuacji ludności bardzo dobrze oddała pisarka w zamieszczonym w zbiorze Światła tekście Wrażenia i przeżycia. Lato 1915. Jest to właściwie rodzaj pamiętnika z tamtych dni. Oto jego fragmenty: "Od kraju za Bugiem szedł do duszy jęk, groza... Nad cichą okolicą przeszło jakby tchnienie zbliżającej się burzy. Na drogach od Brześcia do Pińska zaroiło się od taborów - otrzymałam rozkaz rekwizycji bydła. (...) Trakt był zapchany wysiedleńcami, pola sąsiednie ogołocone, drzewa przydrożne obłupane siekierami na opał, skazane na uschnięcie, i wciąż korowód wozów, bydła, ludzi sczerniałych nędzą, kobiet w łachmanach, dzieci wiecznie głodnych - i gdzieniegdzie przy drodze już - krzyżyki mogił... (...) Wróciłam wieczorem do domu i w porę, bo zastałam podwórze zawalone istnymi taborami koni i rojno od ludzi z taborów. To był pierwszy u mnie etap - wypędzonych z Królestwa obywateli. Konie pełnej krwi ze stadnin, przepyszne fornalki, sążniste wozy, stada rasowego bydła - przepłynęła przez nasz trakt piaszczysty rzeka ruiny polskiej. (...) Ze świata tymczasem szły coraz groźniejsze wieści, pogłoski (...). Padanie fortec, cofanie, brak amunicji - w administracji chaos - żadnej organizacji. Do miasteczka powiatowego nie ma dojazdu. Trakt zawalony już taborami wojskowymi, żołnierstwem, które miażdży lub spycha nieszczęsne wozy chłopstwa ewakuowanego - pędzi ze sobą tysiące sztuk bydła i dąży do Pińska. (...) Tabory obywatelskie u mnie spoczywające zaczęły zabierać się w dalszą drogę. Przez dni parę długie szeregi wozów ładownych - ekwipaży - stada bydła, koni ciągnęły z majątku dalej, w głąb - bocznymi drogami przez lasy, w stronę Pińska, i dalej ku Orszy, Smoleńsku - Bóg wie w jaką dal cudzą, wrażą - i straszną. Odchodzili z ciężkim sercem, jak skazańcy. Przeprowadzałam ich do przydrożnej kaplicy z bezmiernym żalem i współczuciem... (...). Pierwsza wojenna fala, co nas ogarnęła, były to tabuny wojskowego bydła. Wypasano nimi wszystkie pola i łąki, mnogość i sposób żywienia przypominały czasy biblijnych obyczajów. Ziemia stała się bezpańskim stepem, a dwory zagrodami, gdzie te niezliczone tabuny spędzano na nocleg. Powiat nasz należy do małowodnych - całolet-nia niebywała susza dopełniła miary jeszcze jednej klęski pragnienia. Cierpieć zaczęli ludzie - ale najnieszczęśliwsze były zwierzęta - i "Kraj zalewało coraz dziksze wojsko" 121 l padały gęsto - zdrożone, zegnane, oszalałe paniką, głodem, pragnieniem Z dzikim rykiem gromady okrążały studnie, tratując co słabsze spomiędzy siebie, pod naporem padały ogrodzenia sadów - gdzie były sadzawki ze stojącą, niezdrową wodą. Żołnierze pastuchy, od kurzu i zmęczenia do ludzkich istot niepodobni, spędzali to jako tako do zagród na noc, ale część wypierała się na wolność i ginęła po lasach, bo skoro świt pędzono tabuny dalej - za cofającą się armią w stronę Pińska. (...) Nie było już ni władzy, ni policji - kraj zalewało coraz dziksze wojsko. (...) Tłuszcza żołnierska, chłopska -jedni gnani przez wroga, drudzy gnani paniką, umierający ze strachu przed "giermańcami", których wyobrażali sobie jako ludożerców, rzucili się do rabunku sadu. Stada mężczyzn, kobiet, dzieci, starych bab i dziadów rzuciły się zajadle do żarcia niedojrzałego owocu, łamania płotów, gałęzi - młodych drzew, pakowało ten łup w worki, fartuchy - wyło z uciechy (...). Po kilku godzinach olbrzymi sad był doszczętnie ogołocony, stratowany, odarty prawie z liści. Kto się nasycił owocem, łamał kwiaty, róże, krzewy - co się dało. Potem zabrano się do pasieki. Z dachów czyniono opał i podkurzacze - wydzierano ramki - i pożerano wszystko razem - wosk, czerw, zimowy zapas miodu, umykając od rozjuszonych pszczół. Żołnierze i chłopstwo tam zajęte - do ludzi nie byli podobni, opuchnięci od żądeł, umazani miodem, a rechocący z ucie-chy. (...) O 10 wieczorem straż mi dała znać, że kozacy odbili magazyn ze spirytusem, piją - i chłopy też z wiadrami lecą. To był moment, którego człowiek jednakże do śmierci nie zapomni i po którym zupełnie na śmierć jest obojętnym. Warczenie uciechy tłumu, tupot biegnących, trzeszczenie resztek płotu - słychać było - wśród huku armat. (...) Przy spirytusie była już wojskowa władza - tłum mimo to rzucał się do rowu, kędy ciekł strumień ognisty. Pod groźbą kuł chłeptał i czerpał. Zaczęto zarzucać gnojem i ludzkimi ekskrementami - bezskutecznie - jeszcze był pożądany i smaczny. Kto nie docisnął się, by pić, ten przesiąkła płynem ziemię ssał i połykał. Przy oświetleniu pochodni - obraz był ciekawy - jako studium ludzkości z XX wieku. Homo sapiens używał. (...) Ruszyły w panice najbliższe okolice, dzika ludność z Dywińskich błot, kołtunowate, w łyka obute, w burej odzieży postacie, rabujące, zuchwałe. Rąbali drzewa i parkany na ogniska, piekli barany i gęsi -- paśli inwentarz zrabowanym ze spichrza zbożem - i pijani byli błotem z rowów, kędy ściekał spirytus. (...) 1122 Obraz zwierzęcego, bezmyślnego pędu Nazajutrz przypłynęła do mnie nowa fala. Zjechały tabory już nie z Korony - ale miejscowe, sąsiedzi znajomi - o mil kilka spod Brześcia. (...) Co chwila, co godzina zbiegów przybywało. Cały dom był jak kolejowa poczekalnia na węzłowej stacji: góry tobołów, skręt ludzi i zupełny zanik wszelkich towarzyskich form. Muszę wyznać, że większej części tych «gości» nie poznałam wcale nazwiska, a zapamiętałam tylko najnieznośniejszych. Do «państwa» należała też służba, konie, psy- wzmagając jeszcze chaos i panikę. Załoga ta liczyła około stu osób, stłoczonych w domu, który jak mrowie otoczyli maruderzy cofającej się armii. Hałastra ta przeciągała przez dwór bezładnie gromadami. Pierwsze odwiedziny były, rozumie się, do magazynu wódczanego - jeszcze coś tam znajdowali, bo dom oblegali przeważnie już pijani, dobijali się do drzwi, wrzeszcząc różne swe żądania: kuszat, wódki, sapog, a nade wszystko: uchodi, budiem palit! Cały dzień trwała ta napaść i opędzanie się. (...) Wśród nocy zajechały przed dom samochody, jakiś sztab roztasował się na piętrze. Założono pospiesznie telefon. Dwór zapełniło regularne wojsko, jak hieny znikli maruderzy. (...) Ruszyła też w panice cała wieś. Jak stado owiec poszli wszyscy: dorośli, starzy, młodzi, dzieci - kto czym miał i mógł: końmi, wozami, piechotą - obładowani nad siły - oszaleli zarazą paniki. Poszli na przepadłe. Szlak ich widziałam potem, po dniach kilku. Usłany był smugą zbóż, wyrzucanych z fur przeładowanych - ciskali na drogę płótna, wełnę, odzież, okrasę - a dalej, dalej i trupy. Straszny szlak - i rozpaczliwy obraz zwierzęcego, bezmyślnego pędu. (...) Wśród wojska powstał większy ruch. Telefon działa! bez przerwy - zjawiły się armaty na łące za dworem, zaczęto sypać okopy. Ostatnie tabory znikły w lasach, czułam, że dobiega kres męki. (...) Dzień cały oficerowie nas nachodzili, namawiając do wyjazdu z nimi razem. (...) Tedy wyczerpała się wreszcie moja cierpliwość i odpowiedziałam (...) ostro: - Dwa razy człowiek nie umiera, ale raz, i tylko tak, jak mu Bóg przeznaczył. Moje doczesne dobro zmiecie wojna, bo leży na jej szlaku, ale mój honor każe mi tu zostać - i nie pójdę (...). Rumor zbierania, zaprzęganie, komenda, parskanie koni - ruszyli -- wyszli za bramę, utonęli w nocy - zapanowała cisza, bo i strzały ustały, i ta cisza była najcięższą chwilą owych dni. (...) Wyszłam na Boży świat. Dzień wstawał pogodny - z pierwszym jesiennym szronem, bo był to już 2 września. (...) Wyjrzałam na pole - wszędzie martwa pustka. Ale za to wszystkie podwórza zawalone Działalność społeczna Marii Rodziewiczówny 123 resztkami obozów, śladami żołnierskiej dzikie; gospodarki. Kupy nawozu, zboża, ziarna, skóry i wnętrzności zwierzęce, kawały mięsa, kotły, blaszanki, koła od wozów, odzież, szmaty, ładunki, zdechłe konie, rozprute pierzyny, worki z obrokiem, ilość i jakość przedmiotów nie do zapamiętania i spisania. Wszystkie budynki bez drzwi i okien, wszędzie ślady ognisk - kupy pierza z drobiu i brud nie dający się wyrazić. (...) I oto na folwarku ukazał się pierwszy szary piechur wpikielhaubie z karabinem gotowym do strzału i zjeżonym żądłem bagnetu Zatrzymał się na nasz widok - pozdrowił: - Guten Morgen." Wkrótce potem Rodziewiczówna wyjechała do Warszawy, gdzie spędziła prawie cały okres niemieckiej okupacji. Tu zastał ją wybuch niepodległości. Wkrótce potem, gdy na przełomie 1918 r. rozpoczęły się walki polsko-ukraińskie, pisarka została komendantką warszawskiego biura werbującego kandydatów do służby pomocniczej wysyłanych z pomocą do walczącego Lwowa, za co władze wojskowe wyraziły jej potem najwyższe uznanie. Na stałe wróciła do Hruszowej wraz z Jadwigą Skirmunttówną dopiero latem 1919 r. W rok później obie panie zmuszone były jeszcze raz wyjechać do stolicy, w ucieczce przed nadciągającą nawałą bolszewicką. Już jesienią 1920 r. znalazły się z powrotem w hruszowskim dworze, który poza obrabowaniem z zapasów niewiele ucierpiał od bolszewików, między innymi dzięki opiece pozostałej na miejscu wiernej służby. R odziewiczówna energicznie przystąpiła do odbudowy zniszczonej przez wojnę gospodarki. Pisała już mniej, natomiast mocno zaangażowała się w obronę polskości oraz interesów ziemiaństwa i szlachty zagrodowej na Polesiu. Były one, w jej mniemaniu, zagrożone przez politykę polskich władz, kokietujących mniejszości narodowe. Znalazło to odbicie w pisanych ówcześnie utworach, szczególnie w zbiorze Niedobitowski z granicznego bastionu. Swą bezkompromisową postawą pisarka sprawiała wiele kłopotów władzom lokalnym. Znany był także jej niechętny stosunek do Żydów, których uważała za wyzyskiwaczy, winowajców ekonomicznej nędzy poleskiej wsi i kłopotów finansowych ziemian. Niemal w każdym jej utworze znaleźć możemy przykład Żyda - "czarnego charakteru". W okresie międzywojennym pisarka kontynuowała też działalność społeczną. Zorganizowała kółko rolnicze "Mozół" skupiające miej- 124 Opis hruszowskiego dworu scowych ziemian, założyła bibliotekę, przedszkole, przytułek i punkt sanitarny dla okolicznej ludności, utrzymywała w Hruszowej szkołę i nauczycielkę, prowadziła akcje charytatywne. Pomagała wielu osobom zwracającym się do niej ze swymi kłopotami. W 1933 r. staraniem Rodziewiczówny do niedalekiego Horodca sprowadziły się siostry urszulanki, które założyły tam swój dom zakonny i stale wspierane przez swą protektorkę, do 1939 r. rozszerzyły działalność charytatywną i edukacyjną na powiaty kobryński, drohiczyński i piński. W swym dworze prowadziła Rodziewiczówna rodzaj pensjonatu, zawsze otwartego dla gości. Z relacji dwóch takich gości pochodzą opisy dworu, przytoczone przez Jana Głuszenie w poświęconej pisarce książce Tak chciałabym doczekać...: '~f l -^ Nieistniejący dwór w Hruszowej "Dwór w starych drzewach w stylu czystego empire'u, piętrowy z wysokimi kolumnami u podjazdu - robi wrażenie pałacu. W pobliżu z obu stron dworu spichrz i stodoła też stylowe. W dużej sieni-skrzynie krakowskie. (...) W przedpokoju portrety księcia Józefa Po-niatowskiego, Kościuszki, Mickiewicza; Orzeł Biały. Z sufitu zwisa mosiężna latarnia. Maria i jej przyjaciółka są bardzo miłe i proszą, aby gość obejrzał - dumę dziedziczki -- «pokój szwedzki»: ogromne łoże w kształcie szafy z zasuniętymi firankami - malowane w jaskrawe kwiaty, obokłóźka kredens, umywalnie, komoda, lichtarze w tym samym stylu. Meble te wykonała osobiście Maria po powrocie ze Szwecji." "Gdy po raz pierwszy zajechałem przed dwór hruszowski, spotkało mnie rozczarowanie. Spodziewałem się jeżeli nie wypielęgnowanego otoczenia przed domem, to przynajmniej okazałego obramowania wiekowymi drzewami tego starego gniazda. Żadnego klombu, brak nawet wygracowanej drogi. Pełną rekompensatę za zawiedzione nadzieje otrzymałem natomiast poznając otoczenie dworu po przeciwległej stronie od podjazdu. Nie był to jakiś majestatyczny park, ale sad owocowy bogato przeplatany starodrzewem lipy i dębu. U podnóża drzew - kwiaty, kwiaty, kwiaty. Zimotrwałe jak irysy, wczesne prymule, narcyzy, piwonie, georginie, floksy, mnóstwo fiołków, a na klombach i ra- j Pod sowiecką okupacją 125 botkach lewkonie, rezeda, nasturcje i goździki, malwy i słoneczniki, groszek pachnący i nagietki." We wrześniu 1939 r. powtórzyła się sytuacja z roku 1915 - pisarka przyjmowała w dworze uciekinierów z ogarniętej pożogą wojenną Polski centralnej. Hruszowa znalazła się w pewnym momencie tuż na przedpolu niemieckiego frontu, gdyż po zajęciu Brześcia Niemcy doszli 16 września aż do Kobrynia. W dniu 22 września Hruszowa zajęli posuwający się od wschodu Sowieci. Relację z tych dni przynoszą wspomnienia Jadwigi Skirmunttówny: "/ odtąd zaczęły się dla nas bardzo ciężkie czasy; 22-go ujrzałyśmy wjeżdżających w bramę pierwszych wojskowych bolszewickich. Gromadka nasza oczekiwała ich spokojnie w jadalnym pokoju. Weszli, komendant zapytał, kto jest właścicielką, kazali nam podnieść ręce do góry, obejrzeli, czy nie mamy broni, i kazali sobie resztę domu pokazać. W naszym sypialnym pokoju stały na małej szafce relikwie św. Andrzeja Boboli, postawione tam na moją prośbę dla dodania nam otuchy (...). Kiedy weszłam tam z trzema wojskowymi, relikwie stały; widząc, że dwóch idzie dalej, poszłam za nimi, a kiedy po chwili wróciłam, relikwiarzyka już nie było. - «Panie - rzekłam do pozostałego tam żołnierza - dla pana to nic, a dla nas to świętość. Niech pan mi to odda.» - zaparł się naturalnie, że niczego nie brał - i relikwie nasze przepadły, czego sobie nie mogłam darować. W spiżarni kazali sobie dać słoniny i masła, poszli na górę i do budynku obok, inni byli na folwarku - i nareszcie odjechali, a gromadka nasza odetchnęła. (...) Ale zaczęło się najgorsze: panowanie rozzuchwalonych obecnością bolszewików chłopów-Rusinów. Powstał zaraz komitet miejscowy i «przejqłna własność» majątek; nachodzili nas ciągle, żądając broni, grożąc rozstrzelaniem, rewidując i dokuczając (...). W kilka dni po przyjściu bolszewików komitet miejscowy przyszedł nam oznajmić, że wszyscy przyjezdni mają Hruszowę opuścić, bo inaczej będą aresztowani -- i przyszła dla nas ciężka chwila żegnania przygodnych towarzyszów niedoli. Poszli piechotą wszyscy, i wszyscy do Warszawy dostali się szczęśliwie, a my zostałyśmy same, z bardzo ciężkim sercem. Od pierwszych dni wejścia na naszą ziemię wojsk bolszewickich zaczęły się w okolicy mordy; wieś nauczona i pewna bezkarności, zaczęła mordować polski element, czy to był pan, żołnierz, czy urzędnik, i najstraszniej zapisała się w krwawej historii tych dni wieś Podziemie-nie. Padł najzacniejszy leśniczy hruszowski, p. Turczaninow z synem, nawet nie Polak, ale żonaty z Polką, także dom ich był polskim ikatolic- Rozstanie z Polesiem kim, padł wójt naszej gminy, kilku sąsiadów z synami, przeciągający jeszcze pojedynczy żołnierze itd. (. .) Dąb Dewajtis w Hruszowej Tak minął wrzesień, l października Rodziewiczówna nie wstała, bo czuła się przeziębiona. Tymczasem po obiedzie przyszła banda z 20 ludzi złożona, samej młodzieży, z tym, że chcą u nas zrobić rewizję (...). Poszli zaraz do naszego sypialnego pokoju, gdzie Rodziewiczówna leżała, i zaczęli niby szukać broni, otwierając szafy i szuflady, ale po kwadransie zmieniło się to w prosty rabunek. Zaczęli wynosić bieliznę, ubrania, pościel, mniejsze meble, zostawiając nam parę walizek, wktórych na wszelki wypadek miałam zapakowane najpotrzebniejsze rzeczy i to, co udało mi się jeszcze obronić; zachowywali się przy tym brutalnie i zuchwale, jeden tylko podszedł ukradkiem do Rodziewiczówny ze słowami współczucia. Wynieśli nawet moje pianino, a pokój nasz wyglądał po godzinie jak pobojowisko. Potem kazali nam przenieść się do dwóch małych pokoików na końcu domu i tam odtąd mieszkać, zabrali klucze, otworzyli piwnice i cały wieczór ucztowali i pili w jadalnym pokoju. (...) Wieś opanowała cały dom, wszędzie ich było pełno, rabowali, co mogli - Hruszowa już naszą nie była. W chwilach wolnych od najścia chodziłam po domu i odkradałam jeszcze, co mogłam, znosząc do naszego schronienia." Komitet wiejski postanowił się wreszcie pozbyć obu pań pod pozorem, że na 7 października wzywa je komendant z Kobrynia, dokąd odwieziono je pod eskortą. Tego dnia Rodziewiczówna ze Skir-munttówną opuściły Hruszowa - jak się okazało - już na zawsze. W Kobryniu okazało się, że władze nie wiedzą o żadnym wezwaniu, ale kobiety postanowiły nie wracać do opanowanego przez chłopów dworu. Zatrzymały się na kilka tygodni u kobryńskich znajomych, a później wyjechały do przyjaciół w Brześciu, szukając możliwości przedostania się do Warszawy. Zdobyły potrzebne papiery i około Bożego Narodzenia udało im się wyjechać do Generalnej Guberni. Tam początkowo znalazły się w Łodzi, w strasznych warunkach, w obozie dla uciekinierów spod sowieckiej okupacji, skąd dzięki Co zostało w Hruszowej? 127 staraniom przyjaciół udało się je wyciągnąć. Po kilkutygodniowym odpoczynku w dworze Mazarakich w Żerominie pod Łodzią, na początku lutego 1940 r. obie starsze panie znalazły się w Warszawie. Tu mieszkały aż do powstania. Po jego kapitulacji na początku października 1944 r. chora Rodziewiczówna, wciąż w towarzystwie Jadwigi Skirmunttówny, znalazła się w szpitalu wolskim, który jednak w związku z zarządzoną ewakuacją miasta musiała opuścić. Po kilku dniach tułaczki w Milanówku i Skierniewicach dwie kobiety ponownie znalazły schronienie u zaprzyjaźnionych Mazarakich, tym razem w majątku Żelazna pod Skierniewicami, a właściwie w należącej do dworu leśniczówce Leonów. Tu właśnie Rodziewiczówna zmarła na zapalenie płuc w dniu 6 listopada 1944 r. Pochowano ją na miejscowym cmentarzu. W czwartą rocznicę śmierci szczątki pisarki ekshumowano i po uroczystym nabożeństwie w kościele Świętego Krzyża w Warszawie złożono na Powązkach w Alei Zasłużonych. ""lici Hmszowa - tablica ku czci Marii Rodziewiczówny Za czasów sowieckich na terenie dawnego majątku Rodzie-wiczówny w Hruszowej założono bazę remontową, a później wybudowano szkołę. Dwór został spalony i rozebrany jeszcze podczas wojny lub tuż po niej. Obecnie na jego miejscu stoją dwa powojenne budynki - parterowy i piętrowy. Być może stawiając je, wykorzystano część murów dworu i sąsiadującego z nim spichlerza. Obok rośnie nadal potężny dąb, nazwany przez pisarkę De-wajtisem, na pamiątkę drzewa, które było "bohaterem" jednej z jej najpopularniejszych powieści - Dewajtis. W 1994 r. pod dębem umieszczono ufundowaną przez Towarzystwo Miłośników Wołynia i Polesia z Warszawy tablicę z napisami w językach polskim i białoruskim: "Pamięci wielkiej polskiej pisarki Marii Rodziewiczówny (1864--1944) wdzięczni za jej twórczość, niniejszą ustawioną pod dębem «Dewajtis» tablicę fundują Rodacy". Nieliczne stare drzewa są pozostałością drzewostanu otaczającego dom i ogród, w którym przez wiele lat stała autentyczna, przeniesiona na życzenie Rodziewiczówny 128 Miasteczko przedsiębiorczych Żydów B z lasu "chata leśnych ludzi". Zachowały się także niektóre zabudowania gospodarcze i mieszkalne dawnego majątku, m.in. czworaki. W odległości l km od Hmszowej znajduje się stary cmentarz z uporządkowanymi w ostatnich latach grobami rodziców pisarki - Henryka i Amelii z Korzenieckich oraz jej siostry Celiny. N astępna większa miejscowość przy starej drodze z Kobry-nia do Pińska to odległe o 6 km od Hruszowej miasteczko Antopol (Antopal). O jego przeszłości wiadomo niewiele. Przedwojenny przewodnik po Polesiu informuje, żew!718r. ordynatowa Antonina Zamoyska ufun dowała tu unicki klasztor bazylianów Wolno więc przypuszczać, że miejscowe dobra były wówczas własnością Zamoyskich i prawdo podobnie w tym okresie, na cześć fundatorki klasztoru, nazwano miejscowość Antopolem W 1795 r. Antopol był już określany jako miasteczko. W XIX w należał do powiatu kobryńskiego guberni gro dzieńskiej i był siedzibą gminy. W drugiej połowie stulecia znacz nie powiększyła się liczba jego mieszkańców, z 1500 w 1860 r. do blisko 4 tyś. w latach dziewięćdziesiątych. W większości byli to Ży dzi, którzy słynęli w całym powiecie z przedsiębiorczości i zamożno ści Antopol osiągnął wówczas apogeum rozwoju, liczył ponad 1200 domów, działały w nim drobne zakłady przemysłowe - olejarnie i fabryki skór. Miejscowe dobra, które w końcu XIX w. należały do von Brewernów, zapewne zostały rozparcelowane po I wojnie świato wej, bo w spisie własności ziemskiej z 1930 r majątek już nie figuruje. W okresie międzywojennym miejscowość znalazła się w powiecie ko- bryńskim województwa poleskiego. W latach trzydziestych miała po niżej 3 tyś. mieszkańców Dopiero w 1938 r. staraniem Marii Rodzie- wiczówny powstała tu parafia katolicka i wybudowano ufundowany przez pisarkę kościół [wcześniej była tylko filia parafii z Horodca, zlikwidowana po 1866 r.) W 1940 r włączony w skład radzieckiej Białorusi Antopol otrzymał prawa osiedla miejskiego i został stolicą rejonu. Podczas okupacji niemieckiej w antopolskim obozie śmierci zamordowano ponad 2,5 tyś ludzi Po wojnie Antopol był stolicą re jonu do 1959 r , kiedy to przyłączono go do rejonu drohiczyńskiego. Obecnie liczy niespełna 3 tyś. mieszkańców •. < ', \ Twierdza brzeska - Brama Chełmska (Szpitalna) , "' Wołczyn - ruina kościoła Błota Olmańskle - świt nad mszarem Błota Olmańskie - skraj bagien w uroczysku Serków Zasumiński Zabytki Antopola 129 W miasteczku nie ma cennych zabytków. Zachowało się jednak sporo starych drewnianych domów oraz układ urbanistyczny z rynkiem, którego środek zajmuje czworobok hal targowych z obszernym dziedzińcem wewnętrznym. Niskie, parterowe hale wzniesiono w połowie XIX w. Wewnątrz zachował się dawny podział na kramy, uzyskany przez wsparcie dachu na dwóch rzędach kolumn. Bardzo skromny wystrój zewnętrzny tworzy jedynie podokapowy gzyms. Hale, jak przed laty, służą celom handlowym - mieszczą się w nich różnego rodzaju sklepy. Przy południowej pierzei rynku stoi drewniana cerkiew prawosławna p.w. Zmartwychwstania Pańskiego (Woskriesienska), zbudowana w 1854 r. Jej fasadę akcentuje czterokolumnowy portyk z trójkątnym frontonem, nad którym wznosi się kopułka na ośmiobocznym bębnie. Przed cerkwią dwukondygnacyjna drewniana dzwonnica z 1866 r. Kościół katolicki p.w. św. Andrzeja Boboli powstał w latach 1938-39. Funduszy na budowę dostarczyła zbiórka pieniędzy zorganizowana przez Marię Rodziewiczównę wśród okolicznych ziemian. Na prośbę pisarki prowincjał jezuitów ofiarował nowemu kościołowi relikwie patrona Polesia - św. Andrzeja Boboli. Uroczystej konsekracji dokonał biskup piński Kazimierz Bukraba na początku 1939 r. Świątynię zamknięto po II wojnie światowej, dziś mieści się w niej straż pożarna. Kościół wzniesiono w stylu konstruktywizmu, wykorzystując najprostsze formy geometryczne i świadomie rezygnując z ozdób. Trudno więc nazwać go pięknym. Jest to pudełkowata budowla na planie prostokąta, pozbawiona detali, z płaską fasadą, nad którą wznosi się czworo-boczna wieża nakryta płaskim dachem. Z Antopola wyruszamy na wschód starą szosą lub koleją. Kolejnym etapem naszej poleskiej podróży będzie odległa o 18 km miejscowość Perkowicze, położona w pobliżu stacji kolejowej Drohiczyn. Gniazdo Wysłouchów P erkowicze (Piarkowiczy), zwane niegdyś także Pirkowiczami, Piórkowiczami lub Piorkowicami, należały w XVI i XVII w. do Terleckich. W końcu XVI w. wieś splądrował kozacki ataman Nale-wajko, pragnąc schwytać ówczesnego właściciela, unickiego biskupa łuckiego Cyryla Terleckiego, aby zemścić się nań za wprowadzenie unii brzeskiej, której ten był jednym z głównych inicjatorów. Watażce nie udało się jednak pojmać biskupa, który zmarł w 1605 r. i został pogrzebany w miejscowej kaplicy dworskiej. W 1756 r, Perkowicze stały się własnością Wysłouchów (Wisłouchów) i pozostały w ręku tej znanej na Polesiu rodziny aż do 1939 r. Wysłouchów odwiedził w Perkowiczach król Stanisław August Poniatowski, o czym wspomina Adam Naruszewicz. W 1778 r. gościł tu natomiast książę Adam Czartoryski wraz ze swym adiutantem - Julianem Ursynem Niemcewiczem, który tak opisał tę wizytę w swych pamiętnikach: "Po drodze do Pińska nocowaliśmy w Piorkowicach, majętności p. Wisłoucha, który umarł podkomorzym brzeskim. Byl to prawdziwie dom staropolski, z obyczajami i zwyczajami XVI jeszcze wieku. Zastaliśmy samą imość z pannami nad ogromnymi krosienkami, wyszywające dywan na stół. Ubiór, dom, meble, wieczerza, na której krupnik zpółgąskówi bigos z jabłkami niepoślednie miejsce trzymały, wszystko dawne. Spałem w szopie, chmury niezmierne komarów przez noc całą oka zmrużyć nie dały". Nieznany jest wygląd siedziby Terleckich i Wysłouchów, którą oglądał Niemcewicz. Dwór istniejący dziś został wzniesiony w 1805 r. przez podkomorzego brzeskiego Zenona Wysłoucha, a wykończony przez jego syna Wiktora. Barwny portret tego ostatniego pozostawił w swej Kronice domowej spokrewniony z Wysłouchami Kajetan Kraszewski, brat pisarza Józefa Ignacego: "Ciekawą, bardzo typową i staroświecką figurą był pan Wiktor Wisłouch z Piórkowicz (w Kobryńskiem), krewny nasz (...j. Pamiętam wizytę jego w Dolhem (...). Był to mężczyzna wzrostu dobrego, bardzo otyły, nosił się całkiem po polsku, sławnym był w całej okolicy Facultas bibendi Wiktora Wysłoucha ze swego facultas bibendi [umiejętności picia], bo i mógł, i pijał tak, jak się dziś już o tym ani słyszy, zresztą lubo majętny, niewiele dbał o pompę; kareta państwa Wisłouchów, znana powszechnie, stoi do dziś dnia w oczach i pamięci (...). Była to bowiem stara poczwórna żółta landara, której dziury w pudle łatane były przybijanymi gontami, okna pobite zaklejane i gdzieniegdzie kitowane, drzwiczki zaś na sznurki się przywiązywały do środka, coś podobnego wyobrazić sobie trudno, a jednak za to wino, które w ciągu roku w domu się u niego w Piórkowiczach, w Kobryńskiem, wypijało, można było pewnie niejedną nową sprawić karetę, (...j Szło w tej karecie sześć bronowłoków w szlejach parcianych, jeden chudszy od drugiego, ale za to jak gość do Piórkowicz zawitał, pod żadnym na świecie pozorem trzeźwo nie wyjechał. Ojciec nasz, jadąc raz w parotygodniową drogę, wstąpił do Wisło-ucha, zastał go z sąsiadem jednym dalszym, siedzących na balkonie nad wazą ponczu i mariaszem, tak się bawiono ciągle i Ojciec odjeżdżając tak też tych panów zostawił, we dwa tygodnie potem wracając do domu zajeżdża znowu nasz Ojciec do Piórkowicz; wychodzi służący: «Jest pan w domu?» -pyta Ojciec. «Jest». «A gdzie?» «Na górze». Idzie więc na górę i tak jak w chwili odjazdu przed dwoma tygodniami, tak samo tych panów nad wazą ponczu zastał, pokazało się, że przez ten czas tyle tylko tę zabawę przerywali, ile jedzenie lub spanie przeszkadzało." Wiktor Wysłouch był zaangażowany w powstanie styczniowe i nawet aresztowano go z tego powodu, a zsyłki ł konfiskaty majątku uniknął dzięki zaprzyjaźnionemu Żydowi, który usunął kompromitujące go dowody (będzie jeszcze o tym mowa). Kolejnym właścicielem majątku był syn Wiktora, Antoni Wysłouch, historyk, bibliofil i kolekcjoner, który po odzyskaniu przez Polskę niepodległości został posłem na Sejm i pracował jako profesor gimnazjum w Brześciu. Ze swą żoną Seweryna ze Skarżyńskich miał on dziewięcioro dzieci. W 1930 r. przekazał majątek synowi Stanisławowi, ostatniemu dziedzicowi Perko-wicz. Spośród innych synów Antoniego Wysłoucha warto wymienić Antoniego, kapitana wojsk polskich, który zginął w 1918 r. pod Bo-brujskiem, walcząc w korpusie gen. Dowbór-Muśnickiego; Bernarda Wysłoucha, uczestnika wojny bolszewickiej w 1920 r., zaginionego bez wieści po wywózce przez NKWD w 1940 r.; Seweryna Wysłoucha, po II wojnie światowej profesora prawa i historii na Uniwersytecie we Wrocławiu; wreszcie Franciszka Wysłoucha, zawodowego wojskowego, myśliwego, malarza i znakomitego pisarza. , , ,_,, 132 Piewca Polesia Franciszek Wysłouch Franciszek Wysłouch (1896-1978), urodzony i wychowany w Perkowiczach, był postacią niezwykle barwną. Uczył się i studiował malarstwo w Warszawie. Podczas I wojny światowej walczył w Legionach, później brał udział w wojnie bolszewickiej, został odznaczony Krzyżem Walecznych i orderem Virtuti Militari. W niepodległej Polsce był zawodowym oficerem i wykładał w Wyższej Szkole Wojennej. Wziął udział w kampanii wrześniowej, później z armią Andersa znalazł się na Bliskim Wschodzie i walczył pod Monte Cassino. Po wojnie osiadł w Londynie, gdzie opublikował trzy wspomnieniowe książki o Polesiu: Opowiadania poleskie, Na ścieżkach Polesia i Echa Polesia, w których przedstawił obraz tej krainy, jej krajobrazów i mieszkańców wraz z ich archaicznymi zwyczajami. Piękny język, plastyka opisów i bogactwo przytoczonych szczegółów stawiają autora w szeregu najwybitniejszych piewców Polesia. W naszej podróży stale towarzyszyć nam będą cytaty z jego utworów. Tak na przykład opisuje otoczenie swojego domu rodzinnego: "Czy dom w Perkowiczach koło Drohiczyna Poleskiego istnieje? Tak, stoi ten dom nienaruszony, tak jak i prastary park, gdzie żyją i kwitną lipy sadzone ręką biskupa Cyryla Terleckiego. Dzieło jego unijne nie przetrwało, kości wielkiego reformatora kościoła rozsypały się w proch w kościele-cerkwi perkowickiej - lipy żyją. (...) Między dworem i kościołem przebiegał szeroki piaszczysty gościniec. W letni, cichy wieczór, gdy już słońce zniżało się, by ukryć się za kępą sosen na mogiłkach, woły wracały z orki. Szła para za parą, oracze kroczyli koło nich. Sochy zarzucone wysoko na jarzma w złotym i różowym pyle robiły wrażenie jakichś wysokich rogów-koron. Pochód odbywał się majestatycznie, wolno i w milczeniu." A oto opis jesiennego siewu żyta na Polesiu, przywodzący na myśl jakieś pogańskie rytuały, a przecież działo się to zaledwie przed kilkudziesięciu laty, w okresie międzywojennym: "Głęboko zapadł mi w duszę i pamięć ten pierwszy siew jesiennego żyta. (...) Dzień wybierano do siewu bezwietrzny i słoneczny. Taki jasny dzień jesienny. Wszyscy przed siewem siadali na workach z ziarnem, młodzież otaczała starszą grupę, siedząc wiankiem na ziemi. Najstarszy siewca ubrany był w białą, nową, lnianą bieliznę: otwartą Rytuał pierwszego siewu 133 J na piersiach koszulę i spodnie związane przy kostkach tasiemkami czerwonego «handraku», boso, bez kapelusza. Siedział pośrodku otaczających go ludzi i spokojnie palił fajkę na długim cybuchu. Cicho j poważnie toczyła się rozmowa prowadzona tylko przez starszych. Mówiono o siewie, który miał nastąpić. Dziwna to była rozmowa. Było to niejako słowne zaczarowanie pola, ziarna, pogody. Wszyscy chwalili rolę dobrze przygotowaną do siewu, chwalono ziarno dorodne, dobrze oczyszczone i wysuszone, dobrą i miękką pogodę. (...) Coś tak, by «nie zauroczyć» złym słowem uroczystości siewu. Potem główny siewca wstawał i wytrząsał fajkę. Przywiązywał biały, nowy, lniany fartuch. Wszyscy podnosili się ze swoich miejsc i patrzyli na siewcę. Poważnie podchodził on do otwartego worka z żytem i żegnał się, potem żegnał szerokim krzyżem pole, na koniec ziarno nasienne. Nabierał żyto do fartucha i szedł na pierwszy zagon. Cisza panowała kompletna, nie padło ani jedno słowo, wszyscy w skupieniu patrzyli na starego człowieka. I ziarno spokojnie i równomiernie rozsypywało się po czarnej, o metalicznym odblasku niwie. Siewca rozsiewał pierwszy zagon, w powrotnej drodze drugi, dobierając nasienia z worka po drugiej stronie pola. Nikt nie spuszczał oczu z postaci starca - niejako w swym skupieniu brali udział w tym pierwszym posiewie. Gdy wrócił, dopiero inni siewcy nabierali ziarno i szedł już siew ogólny. Chłopcy ruszali z bronami - gwar i śmiechy. Wesele opanowywało miejsce pracy. Uroczystość celebrowana w skupieniu kończyła się przy zasianiu pierwszych zagonów. W roku przyszłym właśnie z tych zagonów weźmie się nasienne ziarno. Przecie to przeżegnane ziarno i święte. Nikt nigdy, przenigdy nie zerwie słomki z tych zagonów, nawet pastuch robiący plecionkę na swój kapelusz nie ruszy tego ziarna przyszłości." A oto inny opis, w którym autor przedstawia tradycyjny zimowy połów poleskich "wjunów", czyli piskorzy: "Odpowiednią porą na połów jest ostra zima, gdy lód skuje błota, a na nim położy się gruba śnieżna pokrywa. Wtedy duszno jest pod lodem. Wybiera się noc bezwietrzną i miękką po nagłym ociepleniu. Połów odbywa się gromadnie, całą wsią. Z wieczora ludzie zbierają się na błocie i na brodach oraz haliznach, gdzie pod lodem jest czysta woda, wyrąbują przeręble, w które ciasno wkłada się rzeszota z wszytym pośrodku włazem. Wszystko to przykrywają słomą, śniegiem i lodem. Opodal w lesie rozpala się ogniska i podkłada snopy słomy do siedzenia, gdzie koczuje się aż do rana. Gwarzy się. Ciekawe są te pogwarki. Przesuwają się w nich czasy, zdarzenia, ludzie. Wspomina się i o tych, co tu łowili, a teraz spoczywają na mogiłkach. Na tę 1 34 Przy połowie wjunów uroczystość zaprasza się gości. Częstuje się ich pieczonymi w popiele wjunami, nanizanymi na wiklinowy patyk. Gość rewanżuje się paroma flaszkami wódki. Pije się wódkę pod te doskonałe prażone wjuny i podsmażaną słoninę z chlebem. Długa noc zimowa mija, by o świcie doczekać się sań z workami. Kosze wyjmuje się. Gdy jest dobra noc, nie ma mowy, by jeden człowiek mógł unieść rzeszoto pełne wjunów. Te raz następuje podział połowu. Wszy- Piskorz scy dostają jednakową ilość, ale pa mięta się o sierotach, starcach, cho rych i o «żołnierkach», to jest kobietach, których mężowie są w wojsku, za dawnych czasów służba trwała kilkanaście lat. Podziału dokonuje jeden z najstarszych ludzi, który dba, by «niczyjej krzywdy nie było». Rozdział ryb należy zaliczyć do akcji społecznej, bo suszone wjuny są doskonałą zaprawą do kartoflanki, barszczu i krupniku. Z jakich cza sów pochodził ten zwyczaj wspólnych połowów i rozdziału zdobyczy, nie wiem. Ludzie mówili: «Zawsze tak bywało». Wiele się tym u nas tłumaczy. " Warto dodać, że "wjuny", niezmiernie pospolite w tych stronach, stanowiły jedną z podstaw wyżywienia Poleszuków. Solone i wysuszone w piecu chlebowym mogły być przechowywane bardzo długo. Tłustych suszonych piskorzy używano także do oświetlania izb na równi z łuczywem. W jednym ze swych najpiękniejszych opowiadań Franciszek Wy-słouch sportretował swego ojca, Antoniego, przedostatniego właściciela Perkowicz. Opis ten daje także obraz stosunków pomiędzy dworem a okolicznym ludem, jakże odbiegający od rozpowszechnianego przez sowiecką propagandę wizerunku "pana krwiopijcy" i jęczących pod jego knutem poddanych: "Od strony dworu ukazał się (...) właściciel majątku. Szedł wolno podpierając się laską. Ubrany był w aksamitną kurtkę i czarny kapelusz. Idąc, jakby podupadał silniej na jedną nogę, co przy bardzo pochylonej postaci robiło wrażenie powagi i podeszłych lat. Szedł zwykle patrząc w ziemię i gdy chciał coś zobaczyć z daleka, to przystawał. Duża, siwiejąca broda dopełniała to wrażenie starego człowieka. Tak go i nazywano i może sam uważał się za starego. Był naukowcem, całe l Portret Profesora z Perkowicz 13f życie spędza} przy książkach, badając dawne dzieje i dawne języki, f,..) Zamykał się w swej bibliotece, w której pracował całe noce (...), widziano światło w oknie prawie do rana. Stróż nocny w zimową zawieję przystawał pod oknem i patrzył w światło: «Ne spyt - czytaje» _to szło pomiędzy ludzi folwarcznych, a od nich po wsiach. Przypisywano mu jakieś dziwne moce zaczerpnięte z mądrości książkowych, a więc nie było takiej sprawy, której by stary profesor nie wiedział i nie rozstrzygnął. Opinie jego dla ludzi miejscowych były nieodwołalne. Poza tym wszyscy wiedzieli, że prawo zwyczajowe kraju było zawsze szanowane przez Profesora, a więc do jego osoby przywiązywano jeszcze określenie: «sprawiedliwyj pan». (...) «Stary Pan» był swój od dziada pradziada i dlatego był bliski tym ludziom i był niejako ich dumą i nadzieją. (...) Miejscowi ludzie bardzo sobie cenili obecność Profesora i winnych okolicznościach swego życia. Zwykle dziewczyna wychodząca za mąż przychodziła do dworu z «korowajem» i zapraszała go na swoje wesele. Proszono go i o udział w pogrzebie i zwykle na mogiłkach widziano Profesora między żegnającymi żałobnikami. Zawsze woły dworskie odwoziły trumnę, bo było we zwyczaju, że wołami wieziono ciało i musiały to być czarne woły z białym piętnem na głowach. Trzymanie takich wołów było moralnym obowiązkiem dworu. (...) Każdy w Perkowiczach spotykał się z szacunkiem i zrozumieniem, i to ten najczęściej, który się czuł skrzywdzony czy upośledzony (...). Często bywało, że biedny Żyd zajeżdżał ot tak zwyczajnie - by pogadać. Profesor miał do Żydów sentyment, że tak powiem, historyczny. Podczas powstania 1863 r. ojciec profesora został aresztowany za udział w walkach Traugutta i dom z wieczora zajęty przez Kozaków. Rano miała być rewizja. Miejscowy karczmarz, który był mężem zaufania powstańca, w nocy przystawił drabinę do okna na pierwszym piętrze, wyciął szybę, kompromitujące dokumenty usunął i szybę wstawił z powrotem. Rewizja niczego nie udowodniła, majątek i powstaniec ocaleli. Ten dług wdzięczności ciągnął się pokoleniami i rozciągnął się również na współwyznawców starego Jozela. Również przybysze ze świata, Cyganie, czuli się w Perkowiczach jak w domu i na gruntach majątkowych odpoczywali po kilkanaście dni. Tu nie obowiązywało pradawne prawo terminu obozowania. Stare Cyganki siedziały na ganku i rozmawiały z Profesorem - o czym ? nikt nie wiedział, bo używano jakiegoś języka czy gwary, której nie można było zrozumieć." -r.!".' -' ~ ;• • v 't "- .•• '.~\ ,"--,j*< 136 "Ten pan był zawsze sprawiedliwy" We wrześniu 1939 r., po sowieckiej agresji, Stanisławowi Wysło-uchowi wraz z żoną udało się wyjechać do centralnej Polski. Stary Antoni Wyslouch odmówił jednak opuszczenia rodzinnego domu i w 1940 r. został wywieziony przez NKWD w głąb Rosji, gdzie ślad po nim zaginął. Jego syn Franciszek opowiada, w jakich okolicznościach się to odbyło: "Przyszedł jednak straszny rok 1939. Na Polesie przyszli bolszewicy. Profesor z domu nie wyjechał Pewnie wiedział, co go może oczekiwać, ale na starość nie chciał opuszczać własnych progów i bliskich mogiłek. Pozostał w domu zupełnie sam. Oficer NKWD zebrał całą wieś i wyprowadził Profesora na ganek. Okolicznościowe przemówienie do zebranych chłopów poprzedziło teatralny gest i słowa: - A teraz, towarzysze, zróbcie porządek i odbierzcie sobie sprawiedliwość na waszym gnębicielu. Chłopi popatrzyli na siebie i wreszcie padły słowa z ust starego Poleszuka: - My czekali na was, bo u nas nie było łatwo żyć, a naszą ziemię oddano osadnikom, ale ten pan był zawsze sprawiedliwy i ani jego, ani domu i ziemi jego nie damy skrzywdzić. Oficer oniemiał. Ale za parę dni przyjechał oddział wojska sowieckiego, zabrano Profesora do samochodu i wywieziono do więzienia. Przedtem jednak żołnierze wynieśli wszystkie książki z biblioteki i spalili. Płonęły stare, bezcenne foliały i ręcznie jeszcze pisane księgi, dorobek narodowej literatury i nauki w oczach Starego Profesora pod strażą karabinów sowieckich, bo obstawiono dom i drogi, obawiając się odsieczy ze wsi. (...). Opowiadano mi, że gdy Profesor siedział w więzieniu w Drohiczynie, (...) w czasie tych kilku tygodni miał dla towarzyszy więziennych wykłady historii, był spokojny i silny i podtrzymywał na duchu innych - młodszych. Nie siedział w Drohiczynie długo. Zbyt dużo było petycji i żądań o zwolnienie z okolicznych wsi i miasteczek żydowskich. Wywieziono go do Rosji i ślad przepadł." W zniesiony w 1805 r. przez Zenona Wysłoucha klasycy-styczny dwór w Perkowiczach przetrwał do naszych czasów, w odróżnieniu od dawnych zabudowań gospodarczych i zabytkowego lamusa, spalonych jeszcze w 1915 r. przez wycofujące Dwór Wysłouchów 137 Dwór Wysłouchów w Perkowiczach się wojska rosyjskie. Dwór został odnowiony w latach trzydziestych po dewastacji spowodowanej przez krótki pobyt bolszewików w 1920 r. Mieściły się w nim zgromadzone przez Wysłouchów w ciągu niemal dwu wieków władania Perkowiczami pamiątki rodzinne, kolekcja cennych mebli i dzieł sztuki oraz ogromna biblioteka ze starodrukami. Wszystko to zostało roz-grabione i zniszczone we wrześniu 1939 r. Po wojnie utworzono w dworze sanatorium dla dzieci i szkołę z internatem, która mieści się tu do dziś. Na jej potrzeby po obu stronach dworu dobudowano duże, nowe budynki, szpecąc zabytek. Dwór jest budowlą dwukondygnacyjną wzniesioną na planie prostokąta, z mansardą podkreśloną profilowanym, neorenesan-sowym frontonem dobudowanym w 1906 r. Centralna część budynku wydzielona jest od frontu płytkim ryzalitem ozdobionym pilastrami, od strony ogrodu zaś - ryzalitem trójbocz-nym, bez ozdób. Przed wejściem znajdował się niegdyś portyk o czterech kolumnach dźwigających balkon. Został on rozebrany w końcu XIX w. po nieszczęśliwym wypadku, kiedy podjeżdżający czwórką koni woźnica zabił się o jeden z filarów. Później portyk zastąpiła również nieistniejąca już weranda. Dwór otacza park regularno-krajobrazowy o powierzchni ok. 16 ha, z sadzawkami i kanałami oraz licznymi okazami starodrzewu, głównie lip. Jedno ze zgrupowań lip według rodzinnej tradycji Wysłouchów kryło niegdyś altanę, w której spożywał śniadanie goszczony tu król Stanisław August Poniatowski. Tak o perkowickich lipach pisze Franciszek Wysłouch: ,W ogrodzie pirkowickim rosły one wszędzie i stanowily charakterystykę naszego osiedla. Były bardzo stare, o olbrzymich pniach i rozrośniętych konarach. Wiadomo z dokumentów domowych, że na pewno J 38 W lipowych alejach lipy sadził biskup Terlecki w 17-tym wieku, a pewnie już tu rosły i dawniej. (.. ) Aleje lipowe były tak ciemne, że trawa i chwasty nie porastały ich i by uporządkować je, po prostu zamiatano je miotłami. W uroczystych chwilach ustawiano stoły i krzesła i goszczono przyjezdnych gości pod konarami stanowiącymi naturalny dach złożony z zieleni i prześwitów słonecznych. (...) Dawniej wszystkie majątki ziemskie miały aleje lipowe otaczające sady i ogrody. Dziś majątki w większości zaginęły (...), ale nie do pomyślenia jest, by usunąć rosnące miododajne drzewa. Broni ich tradycja. Najlepszy tego dowód mamy w Pirkowiczach. Cały ogromny ogród i sadzawki obsadzone są lipami. Rosną na chwalę Bożą. Burze wojenne parokrotnie wszystko obracały w perzynę, ale lip nigdy nie ruszono. (...) Przyszła druga wojna światowa. Sowieciarze również niszczyli wszystko, co mogło przypominać Polskę i jej kulturę. W Pirkowiczach spalono bezcenną bibliotekę, obrazy, meble, zbiory i archiwa, zamierzono wyciąć lipy. Ale spotkali się z gwałtowną reakcją okolicznych wsi i musieli zaniechać niszczycielskiego zamiaru. Lipy rosną jak dawniej (...). W ich cieniu bawią się dzieci z ochronki i odpoczywają uczniowie ze szkoły założonej w domu pirkowickim." Na osi dworu, za dawnym traktem z Brześcia do Pińska, którym obecnie przebiega szosa, stoi wchodząca w skład zespołu dworskiego dawna cerkiew unicka, zbudowana na początku XIX w. przez Zenona Wysłoucha. Cerkiew, po likwidacji unii w 1839 r. zamieniona w prawosławną, spełniała również rolę kaplicy grobowej Wy-słouchów. Tak pisze Franciszek Wysłouch o stosunkach panujących pomiędzy dworem a cerkwią: 1 D.mr 2 Współczesne zabudowania szkoły cerkiew - kaplica grobowa Wystouchów "Cerkiew była dawniej kościołem u-nickim wybudowanym przez mego pradziada. Opieka nad kościołem, cmentarzem, mieszkaniem popa ije- 4W,,'. Rodowe mauzoleum 139 go gospodarką należały do dworu Gdy wprowadzono prawosławie, obowiązek opieki pozostał niezmieniony, a nawet rozszerzony " Perkowicze. Kaplica grobowa Wysłouchów (ob cerkiew) Nieczynna po II wojnie światowej cerkiew kilka lat temu została zwrócona prawosławnym. Jest to świątynia jed-nonawowa, na planie prostokąta, kryta dwuspadowym dachem z niewielką wieżyczką, o ścianach ozdobionych podwójnymi pilastrami i fasadą zaakcentowaną niedużym portykiem kolumnowym zwieńczonym belkowaniem z try-glifami i trójkątnym frontonem. W kaplicy pochowani są Zenon i Wiktor Wysłouchowie z żonami oraz zmarły w 1605 r. biskup Cyryl Terlecki, którego zwłoki przeniesiono tu ze starej drewnianej kaplicy, stojącej niegdyś w pobliżu dworu. Ozdobna granitowa płyta nagrobna biskupa z łacińską inskrypcją trafiła po wojnie do jednego z mińskich muzeów. O d perkowickiego dworu stara szosa wiedzie dalej na wschód, do niedalekiego Drohiczyna. Po 2 km mijamy stację kolejową Drohiczyn, z której do miasta jest jeszcze 6 km (jest tam inna stacja - Drohiczyn-Miasto). Drohiczyn (Drohiczyn), nazywany przed wojną Drohiczynem Poleskim, w odróżnieniu od Drohiczyna nad Bugiem, jest miejscowością nieciekawą i niemal zupełnie pozbawioną zabytków czy innych interesujących obiektów. Można by go bez wielkiej szkody ominąć w naszej poleskiej podróży, gdyby nie to, że w jego okolicach znajdują się liczne miejscowości bardziej godne uwagi. Jako stolica rejonu i lokalny węzeł komunikacyjny jest więc Drohiczyn doskonałym punktem wypadowym. Pierwsze wzmianki o tej miejscowości, zwanej początkowo Dowie-czorowicze, pochodzą z 1452 r. Od I pół. XVII w. nazywana jest ^140 Nieoczekiwany awans Drohiczyna już miasteczkiem, a w inwentarzu z 1778 r. - miastem, choć oficjalnych praw miejskich nie otrzymała nigdy. W 1749 r. marszałek piński Franciszek Orzeszko ufundował tu kościół i klasztor franciszkanów, a w 1801 r. powstała parafia katolicka. W 1832 r. klasztor skasowano ukazem carskim, upadła też parafia. Było to więc niczym nie wyróżniające się miasteczko, jakich wiele na Polesiu, przypominające wieś rozciągniętą wzdłuż traktu z Brześcia do Pińska i zamieszkane w większości przez Żydów. W połowie XIX w. Drohiczyn liczył niespełna 100 domów i zaledwie 167 mieszkańców, czyli mógł się równać najwyżej z niewielkimi poleskimi wioskami. W końcu stulecia jednak, zapewne w związku z budową kolei poleskiej, jego ludność wzrosła do 3,5 tyś. osób. Powstało kilka niewielkich zakładów przemysłowych, z których największym była fabryka słomianych kapeluszy. "Kariera" Drohiczyna rozpoczęła się dopiero w niepodległej Polsce, kiedy to dość niespodziewanie umieszczono tu siedzibę powiatu. Tak opisuje ówczesny Drohiczyn Franciszek Wysłouch z Perkowicz: "Drohiczyn był jeszcze wtedy małym miasteczkiem, z dala od świata i ludzi, w ogóle, jakto mówią, miejscem zabitym deskami. Mimo że tor kolejowy przebiegał tuż za miejskimi ogrodami, nie było nawet stacji kolejowej i dopiero na prośbę ludności, już za polskich czasów, zorganizowano tutaj przystanek kolejowy (...j. Droga z przystanku do głównej ulicy miasteczka, wybrukowanej kiedyś kocimi łbami, również należała do godnych uwagi i zapamiętania. Była to szeroka ulica, położona znacznie niże; niż domki po jej bokach. Podczas deszczu woda strumieniami ściekała na drogę wraz zawiesinami nawozu, źdźbłami słomy i siana i w ogóle tym wszystkim, co gospodynie wymiatały ze swoich obejść. Wobec tego ulica wypełniona była gęstym i nigdy nie wysychającym błotem, kałużami rdzawobrunatnej wody, ułamkami przegnitych desek i wiórów. Były to pułapki dla nóg naszych poleskich koni i szprych wózków miejscowych. W ogóle przejazd tą drogą należał do ryzykownych (...j. Ciche i małe było miasteczko, tylko zimowe jarmarki ożywiały je, a zwykle stada dzikich kaczek przelatywały spokojnie nad dachami domów, choć po obydwu jego stronach leżały bagna i topiele. Nie dziwota, przecież tam kiedyś tak budowano osiedla, by zabezpieczyć je od wrogich najazdów. (...) Za polskich czasów Drohiczyn został podniesiony do godności miasta powiatowego. Oczywiście wraz ze starostwem umieszczono tu różne urzędy z licznym personelem i rodzinami, a więc powstał i kościół, którego dawniej nie było, szpital, kasyna i restauracje. Miasto Gafa pana starosty 14] nabrało życia i gwaru Żydzi cieszyli się, bo handel szedł, Poleszucy - przyglądali się." Przysłani z innych części kraju i nie znający miejscowych stosunków urzędnicy nie zawsze sobie radzili na powierzonych stanowiskach. Oto zabawna historia, jaka przydarzyła się nowo mianowanemu staroście drohiczyńskiemu, w relacji Franciszka Wysłoucha: "Polesie było nieznane, o Drohiczynie nikt nie słyszał, a więc jasne jest, że nowo mianowany starosta, pan Ch., urodzony i zamieszkały gdzieś pod Rzeszowem, nigdy o takim mieście nie słyszał, a po mianowaniu go starostą miejsce swego urzędowania odszukał dopiero jako mafy czarny punkcik. (...) Po objęciu urzędowania starosta niewiele rozmawiał z podległym mu personelem. Starał się robić wrażenie, że zagadnienia nowego stanowiska są mu dobrze znane, nie potrzebuje informacji, a tym bardziej pouczeń. (...) Z wizytami jeszcze nigdzie nie jeździł, czekając na odpowiednią porę i podeschnięcie dróg, ale pamiętał o wskazaniach wojewody [aby utrzymywać dobre stosunki z mniejszościami narodowymi] i dlatego zapytał sekretarza starostwa o czołowego przedstawiciela Żydów w powiecie. Zaskoczyła go odpowiedź, że osobą taką jest rabin z Chamska, miasteczka oddalonego od Drohiczyna o przeszło 30 kilometrów. Ów rabin zyskał swą popularność tym, że podczas wojny z narażeniem życia ukrywał przed bolszewikami kilkunastu polskich żołnierzy zagubionych i odciętych w rozlewiskach Jasiołdy. Byli to Poznaniacy z 16 dywizji i gdy po powrocie do oddziału złożyli meldunek o swym ocaleniu, to dowódca dywizji nadesłał rabinowi specjalne podziękowanie za odwagę, poświęcenie i patriotyzm. Starosta również umyślił sobie to podkreślić przy widzeniu się z rabinem i zaznaczyć, ze wysoko sobie ceni stanowisko i osobę takiego człowieka na terenie powiatu. Do Chamska starosta jeszcze nie wybierał się, a sprawa wyglądała na pilną, więc polecił sekretarzowi zaprosić rabina przy okazji pierwszego jego przyjazdu do Drohiczyna. Polecenie dane sekretarzowi było formalne, urzędowe i bez komentarzy. Ot rozkaz - to rozkaz. Prawdopodobnie starosta zastanawiał się nad formą zaproszenia rabina do siebie, aby zachować godność jego wysokiego stanowiska w powiecie: gospodarza i mocodawcy. Więc jak to powiedzieć? «Po-pwsić» - to za dużo, doprowadzić - nie wypada. Najlepiej chyba będzie «zawezwać». Tak i powiedział. Dlaczego, po co? - nie było powiedziane. Sekretarz też był urzędnikiem, a więc o nic nie pytał. Przecie jego przełożony sam wie, dlaczego nie podaje powodu tego li"I42 Jak "zawezwano" rabina «zawezwania». Pewnie jakaś tajemnica służbowa, albo i coś poważniejszego. Rozkaz wykonał sumiennie i przy spotkaniu z powiatowym komendantem policji dokładnie mu powtórzył polecenie starosty Na zapytanie, co to jest «zawezwanie», nastąpiło tylko znaczące wzruszenie ramion Mogło to oznaczać, że się zna przyczynę, ale się jej nie ujawnia. A więc wszystko poszło dalej «drogą służbową». Komendant policji przekazał rozkaz do wykonania swemu zastępcy, z tym jednak, że starosta polecił «sprowadzić do starostwa» (nie osobiście do starosty) rabina z Chamska, gdy tylko przybędzie do Drohiczyna. Gdy polecenie dotarło do komendanta posterunku policji, już wkradło się tam słóweczko «natychmiast» i następne «zatrzymać», no i oczywiście «doprowadzić». (...) Czas mijał, nadeszła wiosna. (...) Starosta nie był jeszcze myśliwym (...), ale nadleśniczy z lasów rządowych wpadł do biura i, podekscytowany otrzymanymi wiadomościami o tokach, wprost wymusił na staroście zgodę na wspólny wypad myśliwski. Miano jechać do gminy ossowieckiej już za Kanałem Królewskim. (...) Oczywiście wycieczka taka musiała trwać najmniej trzy dni (...). Właśnie ten czas wykorzystał złośliwy chochlik. (...) Czy starosta coś zastrzelił, nie wiem (...), natomiast wiem, że roztrzęsiony na wybojach i zmęczony, ale pełen wrażeń z egzotyki poleskiej starosta po powrocie do domu położył się do łóżka i sięgnął po oczekującą paczkę gazet z paru ubiegłych dni. Jakież było jego zdumienie i przerażenie, gdy na tytułowej stronie wileńskiego «Slowa» zobaczył wielki nagłówek: «Niespotykana samowola starosty drohiczyńskiego». Korespondent w barwnych słowach pisał, że znany i szanowany rabin z Chamska, wyróżniony przez władze wojskowe za odwagę podczas wojny, został bezprawnie aresztowany i osadzony w więzieniu. Nikt nie zna powodów aresztowania, bo jest to osobista decyzja starosty powiatowego (...). Dzienniki warszawskie i brzeskie również nadmieniały o zatrzymaniu rabina, dodając jakieś reporterskie domyślniki. Niedługo leżał pan starosta, nie mógł odpocząć po polowaniu. Zawezwany sekretarz przyniósł również alarmujący list od wojewody i zapytanie z prokuratury. Trzeba było natychmiast reagować i ratować to, czego uratować się nie dało. Okazało się, że rabin zjawił się w Drohiczynie następnego dnia po wyjeździe starosty. «Doprowadzono» go do starostwa. Nikt nic nie wiedział. Rozkaz był wyraźny. Zamknięto wiec rabina «tymczasem» do decyzji starosty. (...) Zrobił się straszny «gewałt»." Szpetne budynki w stylu radzieckim Po II wojnie światowej Drohiczyn został stolicą rejonu, ale przedwojenną liczbę mieszkańców osiągnął dopiero w latach sześćdziesiątych. Poważniejszy rozwój nastąpił po oficjalnym przyznaniu praw miejskich w 1967 r. W 1970 r. miasto liczyło 7 tyś. mieszkańców, a obecnie ma ich blisko 18 tyś. Działa tu kilka niedużych zakładów przemysłu spożywczego i obsługi rolnictwa. Powojenna rozbudowa miasta spowodowała niemal całkowitą zagładę dawnej, drewnianej zabudowy. Trochę starych domów ocalało jedynie na obrzeżach Drohiczyna. Po klasztorze franciszkanów i drewnianym kościółku z okresu międzywojennego nie pozostały żadne ślady. Przy wielkim centralnym placu i głównej ulicy przeważają luźno rozstawione szpetne betonowe budynki w "stylu radzieckim", niedostosowane skalą do rozmiarów miejscowości. Jedynym zabytkiem jest niewielka drewniana cerkiew prawosławna p.w. Objawienia Pańskiego (Srietienska) z II pół. XIX w., stojąca na skraju parku w pobliżu głównego skrzyżowania. Jest to świątynia na planie prostokąta, z dwukondygnacyjną czworoboczną wieżą z przodu. Wieżę i dach cerkwi nad częścią ołtarzową wieńczą niewielkie kopułki. P ora wreszcie wyruszyć na zwiedzanie okolic Drohiczyna. Do większości opisanych w następnym rozdziale miejscowości można stąd dojechać autobusem. W poleskich dobrach Orzeszków C elem naszej pierwszej wycieczki z Drohiczyna będą tereny dawnych dóbr rodu Orzeszków, położone na południe od miasta, pomiędzy koleją poleską a Kanałem Królewskim. Ośrodkami tych dóbr były dwory w Ludwinowie i Zakozielu. W pierwszym z nich lata młodości spędziła u boku męża Eliza Orzeszkowa. W okresie powstania styczniowego ukrywał się u niej Romuald Traugutt, wówczas dowódca oddziału toczącego w okolicy zaciekłe boje z wojskiem rosyjskim. Z Drohiczyna jedziemy do skrzyżowania we wsi Jałocz. Droga w lewo wiedzie stąd do bliskiej wsi Jaźwiny. Na północ od niej, na skraju lasu, znajduje się tajemnicza budowla w stanie zaawansowanej ruiny. Jest to nieduży barokowy kościół p.w. Świętego Ducha, zbudowany w 1750 r., nie wiadomo przez kogo i nie wiadomo dlaczego w odległym o 1,5 km od wsi uroczysku. Może była to czyjaś kaplica grobowa? Wiadomo tylko, że w XIX w. kościół funkcjonował jako cerkiew prawosławna, a po ostatniej wojnie, nieużytkowany, popadł w ruinę. Budowla na planie kwadratu zamknięta jest półokrągłą apsydą. Fasadę, ozdobioną pilastrami i niszami, wieńczy fronton o malowniczej, falistej linii. Stromy dach z dobudowaną w XIX w. kopułką zwalił się już do wnętrza. Aby dotrzeć do Ludwinowa (Liu-dwinowa), musimy w Jałoczy skręcić w prawo, na zachód, by po 3,5 km znaleźć się w niewielkiej wsi powstałej na terenie dawnego majątku. Jaźwiny - rzut kościoła Nieznane są wcześniejsze dzieje tutejszych dóbr, wiadomo jedynie, że w XVIII w., wraz Poleskie lata wielkiej pisarki 145 z niedalekim Zakozielem znalazły się w ręku pochodzące] z Podlasia i osiadłej na Polesiu od XVII w. rodziny Orzeszków herbu Pobóg. Na początku XIX w. właścicielem Ludwinowa był Mikołaj Orzeszko. Jego spadkobiercą został bratanek, Piotr Orzeszko (1825-1874), który w 1858 r. poślubił 16-letnią wówczas zaledwie Elizę Pawłowską spod Grodna. To ona właśnie weszła do historii literatury polskiej jako Eliza Orzeszkowa (1841-1910). Przyszła pisarka spędziła w lu-dwinowskim dworze sześć lat. Wraz z nimi mieszkał młodszy brat Piotra, lekarz Florenty (Florian) Orzeszko (1833-1905) Tak opisuje Ludwinów Orzeszkowa w liście do Józefa Ignacego Kraszewskiego: "Ludwmów był bardzo ładną wioską poleską, otoczoną lasem, z wielkim i prześlicznym ogrodem, w którym jedna szczególnie aleja ze starych kasztanów posiadała królewską niemal wspaniałość Dom był obszerny i wygodny, ale pod strzechą jeszcze wiała zeń stara i wiecznie piękna poezja szlacheckich dworów naszych " Kraszewscy byli spokrewnieni z Orzeszkami i odwiedzali Ludwinów, co znalazło odbicie we wspomnieniach brata Józefa Ignacego - Kajetana Kraszewskiego: dwór st Drohiczyn Pihanowicze Wyslouchow^ > " " XIX i Litewskie Wołowel kaplica grobowa Orzeszków 1 66 146 "Dwór w Ludwinowie po staroświecku rządzony..." "Pamiętam, żeśmy jeździli z matką i Joasią [siostrą] do Ludwmowa w Pińskie Mieszkał tam stryjeczny stryj Ojca naszego śp. Bogusław Kraszewski, porucznik brygady petyhorskiej, przy córce swojej, co była za Mikołajem Orzeszka. Staruszek to był już podeszły, bo przeszło 80--letni, ale bardzo żywy i małego wzrostu tak jak i nasz dziad łowczy, chudawy, co dzień robił duże, kilkuwiorstowe spacery, miał łaskawe samy w ogrodzie ifaworytnego capa ze złoconymi rogami i dzwoneczkiem na szyi, co był w stajni przy koniach. Staruszek trzymał zawsze «Frankfurtskq Gazetę», którą czytywał regularnie, wypalał dwie «lu-leczki» tytoniu dziennie, pamięć miał wyborną, konfederację barską pamiętał, w roku 1772 bił się w regimencie stryja swojego Jana Aleksandra Kraszewskiego (później starosta ulanowski), ciężko był cięty w głowę. Jak pamiętam pana porucznika (a nazywano go pułkownikiem, odnosząc się do rangi w liniowym wojsku), nosił się po polsku, ale zawsze całkiem czarno, taki był i żupan, i kontusz, i pas nawet. Dwór w Ludwinowie, po staroświecku rządzony, był bardzo liczny \ i wesoły. Rezydentów, rezydentek, panien respektowych i pasibrzu-chów, i służby bez liku, gości ćma, jedzenia w bród, kapelan, msza rano w kaplicy, gwar i ruch dzień cały. Dziadek mię jednak najwięcej zajmował, to mię brał na spacer, to sarenki swoje, to konie pokazy- \ wał, a w pierwszym pokoju na szafie leżała papierowa perspektywa do wyglądania gości, ta mnie bardzo zajmowała. Od tej pory nie byłem w Ludwinowie aż do roku 1858. Majątek ten przeszedł w ręce synowca p. Mikołaja Orzeszki, Piotrusia, mieszkała tam jeszcze pani Orzeszkowa, więc ożeniwszy się pojechałem tam z żoną po błogosławieństwo, tak ;ako pierwej jeździłem z Matką i Joasią po błogosławieństwo przedślubne dla niej. W domu zmian mało znalazłem, ale jakże mało ludzi, jak cicho i smutno jakoś." A tak na kartach swego pamiętnika ocenia sześcioletni pobyt w Ludwinowie sama Eliza Orzeszkowa (cyt. za biografem pisarki, Edmundem Jankowskim): "Pod względem umysłowym pobytowi memu w tamtych stronach wiele zawdzięczam ze względu zarówno jakości, jak ilości ludzi, których tam znałam, ze względu też na doskonalą możliwość przypatrzenia się cechom i naturze dogorywającej przedpowstaniowe; epoki i dwom wielkim wypadkom, które tę epokę zakończyły, tj. oswobodzeniu włościan i powstaniu. W myśli swojej zwykłam tę epokę życia nazywać swoim uniwersytetem. (...) Pierwsze dwa lata ze względu na ówczesne usposobienie swoje muszę do lat zupełnie jeszcze dziecinnych zaliczyć. (...) Byłam wtedy po prostu samym śmiechem, samąpu- Smętna kraina, bez wód przezroczystych. --'L Eliza Orzeszkowa w czasach młodości stotą, samą próżnością, bo cieszyło mnie i bawiło, nawet miłość własną przyjemnie głaskało wszystko: ślicznie urządzony dom Judwinowski, stroje, służba, niezliczone wizyty bliższe i dalsze, całe grona przyjaciółek, rówieśnic i młodych sąsiadów Była wtedy moda zakładania do karety siedmiu koni z forysiem na przedzie, a do kocza piątki po krakowsku; jeździłam w oba te sposoby, a raczej latałam, bo p. Orzeszka był zwolennikiem jazdy szybkiej i do krewnych odległe mieszkających jadąc, często mil dwadzieścia kilka lub 30przebywaliśmy w jedną dobę. (...) Stosunek mój z mężem był wtedy koleżeński i przyjacielski, bez sentymentów, ale i bez niezgody, owszem, z chęcią wzajemnego dopomagania sobie w upiększaniu i rozweselaniu domu i życia. (...) Ludwinów położonym był na rozległej płaszczyźnie poleskiej pośród lasów i łąk wilgotnych, z których u końca lata i przez całą jesień dobywały się mgły lekkie, blade, cały widnokrąg przysłaniające i nadające mu charakter smętku i melancholii." Swoje reminiscencje z okresu pobytu na Polesiu Orzeszkowa zawarła także w artykule zamieszczonym w "Tygodniku Ilustrowanym" z 1867 r., gdzie tak pisze o poleskim krajobrazie: "To smętna kraina, bez wód przezroczystych, bez gór; równa, monotonna, jakby ciągle zamglona. Na niedoścignionych okiem przestrzeniach rozkładają się pola piaszczyste, gdzieniegdzie tylko urodzajne, pszeniczne. Po błotnistych łąkach biegną między kępami wąskie pasy grobel, z dala już grożąc kołom wozu podróżnego. Rozległe lasy szumią koronami wysokich dębów i sosen, albo rosną nisko i karłowata. Rzeki nigdzie nie dojrzysz, chyba jaki kanał kopany lub wąski, półbłot-nisty strumień. Górą zwie się tam każda, by najmniejsza wyniosłość ziemi. Na tych górach, po prostu małych wzgórkach, najczęściej piaszczystych i karłowatą sośniną porosłych, kilkanaście lub kilkadziesiąt krzyżów ku niebu wybiega, sięgając ramionami wyżej nad otaczającą roślinność. Cmentarze wiejskie, jako najwyższe punkta okolicy, co chwila prawie zatrzymują wzrok podróżnego, rzekłbyś, iż nad smętną krainą, gdzie natura sennym tylko oddycha życiem, myśl śmierci zawisła i przypomina się nieustannie gęsto rozsianymi mogilnikami. Je- 148 Portret powstańczego wodza sienią strona ta przedstawia się w cale; potędze swoich cech; deszcze zdają się tam padać obficiej niż gdzie indziej; szara masa błota pokrywa przestrzenie całe; na groblach podróżni bywają jakby na morzu ' zagrożeni utonięciem, a ku wyratowaniu ich zamiast kotwicy służą woły, zmuszone do wydźwigania zapadających powozów. Mgły gęste czarnym obłokiem pokrywają lasy, rozstępując się gdzieniegdzie, jakby umyślnie dla pokazania cmentarnych krzyżów, wznoszących się nad spłakaną ziemią sosen. W wielkich tych obszarach, po łąkach kępiastych, między szero kimi polami, pod cieniem gęstych lasów, drogi biegną daleko, daleko, jakby nigdy kończyć się nie miały, przerzynają różne wsie i wiodą do i dworów, które już białe, już szare, bogatsze i uboższe, wychylają się spod lasów." P o wybuchu powstania styczniowego patriotycznie nastawiona, dwudziestoletnia wówczas młoda mężatka z ludwinowskiego dworu znalazła się w samym środku dramatycznych wydarzeń, bowiem w okolicy działał oddział jednego z najwybitniejszych dowódców powstańczych i późniejszego dyktatora - Romualda Traugutta. Wrażenia z tego okresu zawarła pisarka w nowelach napisanych blisko czterdzieści lat później, zebranych w tomie Gloria victis i będących rodzajem zbeletryzowanych wspomnień. Orzeszkowa była m.in. świadkiem narady, podczas której Traugutt objął dowództwo nad rozproszonymi oddziałami powiatu kobryńskiego. Oto znakomity portret powstańczego wodza, którym Orzeszkowa była wyraźnie zafascynowana, pochodzący z noweli Oni: "Miał lat trzydzieści sześć i na ten wiek wyglądał, wzrost średni, budowę ciała więcej sprężystą i szczupłą niż silną, a w ruchach łatwych, pewnych siebie, w postawie wyprostowanej coś, co przypominało typy wojskowe. Od pierwszego wejrzenia rzucała się w oczy głęboka czarność jego włosów, tak obfitych, że dwie ich fale jedna nad drugą wznosiły się nad czołem śniadym, kształtnym, przerżniętym od brwi aż prawie po włosy pionową linią głębokiej zmarszczki. Oczu niełatwo było dostrzec, bo okrywały je szkła okularów, lecz wśród owalu śniadej twarzy uwagę zwracały usta bez uśmiechu, spokojne i poważne. Może ta powaga ust i ta zmarszczka na czole przedwczesna sprawiały, że w powierzchowności tej uderzał przede wszystkim wyraz myśli surowej, skupionej, małomównej. Nic miękkiego, giętkiego, ugrzecznionego, nic z łatwością wylewającego się na zewnątrz. Koncentracja powstańców w Dziatkowiczach 149 Tylko myśl jakaś panująca, przeogromna, nieustannie w milczeniu, w skupieniu pracująca, i pod jej pokładem jakiś tajemny upal uczuć, który na czole wypalił przedwczesną zmarszczkę i gorącym kolorytem powlókł milczącą twarz." W innymi miejscu znajdujemy barwny opis kobryńskich oddziałów powstańczych przybyłych w dniu 26 kwietnia na koncentrację w dworze Dziatkowicze: "Czamary, bluzy, krótkie sukmany, szerokie pasy, skórzane wysokie obuwia, czapki jak łan kwiatów, amarantowe, szafirowe, białe. Na plecach strzelby, u pasów pistolety. Duży pęk kos, pionowo w długie trzony oprawionych, stał oparty o ścianę domu i w świetle latami nad nim wiszącej błyszczał jak stalowe słońce. Ruch, gwar, szum ludzkich kroków i głosów. Nawoływanie, wydzwaniające imiona i nazwiska, rozmaite rozmowy, tu i ówdzie wybuchy śmiechu. W mrocznych głębiach dziedzińca, pod gospodarskimi budynkami konie rżą i parskają, rysują się mętne sylwetki wozów i ludzi, w pobliżu domu, na przestrzeni najlepiej oświetlonej, pobrzękują nad długimi stołami naczynia gliniane i szklane. Mnóstwo postaci i twarzy, ogromna rozmaitość ich zabarwienia i wyrazu. Są tu synowie domów zamożnych, dzieci dostatku i elegancji, z niestartym piętnem ich w poruszeniach i odzieży. Są młodzi uczeni, dzieci myśli i wiedzy, z niepozbytym ich światłem na czołach i oczach. Są wszyscy niemal strażnicy lasów o barach szerokich, wzrokach nieco ponurych, lecz bystrych, do przebijania gęstwin i mroków nawykłych, fest cała młodzież zagród drobnoszlacheckich, raźna, śmiała, o uśmiechach łatwych i zamaszystych ruchach. I jest jeszcze nieco postaci wątłych, najmniej wyraźnych, zdających się być cieniami, które idą za tamtymi. Tych z miasteczek, gdzieniegdzie ze wsi chłopskich, z jakichś może dróg obłędnych i nieszczęśliwych przywiodły tu hasła, które sennymi duszami wstrząsnęły, nadzieje przyszłości lepszej, które czarem spłynęły na złą teraźniejszość." Traugutt ze swym oddziałem liczącym około 200 ludzi pomaszerował następnie na południe od Ludwinowa, za Kanał Królewski, i założył obozowisko w Lasach Koreckich, niedaleko wsi Horki (obecnie na terenie Ukrainy). Do oddziału dołączył także silnie zaangażowany jeszcze w przedpowstaniową konspirację Florenty Orzeszko, który spełniał funkcje lekarza wojskowego. Nie jest natomiast pewne, czy bezpośredni udział w powstaniu wziął mąż Elizy - Piotr Orzeszko. Skądinąd wiadomo, że był on przeciwny walce zbrojnej. Według niektórych relacji, również i on wstąpił do powstańczego oddziału, [150 "Legionik kobiecy" niektórzy przypisują mu nawet dowodzenie własnym oddziałem, co jednak wydaje się mało prawdopodobne. Z niezbyt jasnych relacji i niedomówień samej Orzeszkowej wynika jednak, że najpewniej był tylko biernym, a może nawet niechętnym świadkiem powstania. W obozie powstańcy przebywali przez dwa tygodnie, podczas których prowadzono szkolenie wojskowe, przygotowywano broń, gromadzono żywność i odzież. Z polecenia Traugutta Orzeszkowa wraz z innymi mieszkankami okolicznych dworów zorganizowała "legionik kobiecy", czyli coś w rodzaju powstańczej służby pomocniczej. Kobiety szyły konfederatki, koszule, skubały szarpie, przewoziły pocztę, dostarczały żywności, roznosiły wieści i opiekowały się rodzinami powstańców. Mówi o tym kolejny fragment noweli Oni: "Powozów na drogach prawie wcale widać nie było, gęsto w zamian terkotały wozy i wózki, lekkie a pakowne, wyskakiwały z nich przed progiem niskich domostw kobiety wysmukłe i białe, wpadały do świetlic, w których znad gospodarskich statków podnosiły się na ich spotkanie kobiece twarze nieco inne, rumiane, tęgie, ogorzałe, lecz tak samo jak tamte jakimś słońcem świątecznym czy dusznym rozgrzane i rozpromienione. Bywało wtedy w tych świetlicach, czyli pokoikach, izbach, mnóstwo gwaru złożonego z rozmów, zapytań, opowiadań, wzdychań, wykrzy-ków i pocałunków. Śmiały się z nas barczyste i silne szlachcianki, gdyśmy obok nich nad statkami gospodarskimi stojąc, do wspólnej roboty rękawy na szczupłych ramionach zawijały; śmiałyśmy się ze szlachcianek, gdy zapytywały, czy też młodzi panowie, co są w partii, na takim ciemnym, choć i smacznym chlebie poprzestawać zechcą. Śmiałyśmy się wszystkie razem, ilekroć robota jakaś bardzo się nam udała albo nie udała. A gdyśmy jaką dobrą nowinę bądź z lasu otrzymaną, bądź w gazetach wyczytaną przyniosły i opowiedziały, zrazu radość powszechna wybuchała, potem chwiała się w niepokojach, wątpieniach, aż przemieniała się w rozrzewnienie złożone z radości, niepokojów, wątpień, nadziei i wyciągały się ku sobie wzajem ramiona wątłe i silne, białe i ogorzałe, spotykały się w pocałunkach usta... Jak pierwsi chrześcijanie w Chrystusie kochałyśmy się w Polsce. Zatrzymywały się również wozy i wózki nasze przed niższymi jeszcze niż tamte progami siedlisk leśników, sług dworskich, różnych ludzi małych, teraz dla oczu wielkich, dla serc drogich. Zamieszkiwały je rodziny przez mężów, synów, braci opuszczone. Nie mogło być, by ciałom ich chleba, a duszom pociechy brakowało. Dzieci bywało tam mnóstwo; na odgłos naszych wózków jąkną spotkanie dobrej nowiny *.,& Zwycięska bitwa pod Horkami 1» « si wylatywały z wesołym hałasem Smutne żony uśmiechami wdzięcznymi rozjaśniały twarze, a stare matki włepiały w nas źrenice spło-wiałe, gdy wargi jak uschłe liście drżały i szeleściły szeptem: - Daj, Boże! Daj, Boże! Potem wozy i wózki nasze, tak przedmiotami różnymi napełnione, że aż od nich kolorowe i pachnące, zwinnie przetaczały się od dworu do dworu coraz dalej, coraz dalej, ku Kanałowi Królewskiemu, za kanał..." Koncentracja oddziałów powstańczych pod Horkami nie mogła ujść uwagi władz carskich, zwłaszcza że często współdziałali z nimi polescy chłopi, którzy mieli do powstania stosunek wrogi, a w najlepszym razie obojętny. W dniu 17 maja 1863 r. Rosjanie wysłali przeciwko Trauguttowi dwie kompanie piechoty i pół sotni kozaków pod dowództwem kapitana Kiersnowskiego. O wydarzeniach tego dnia czytamy w pamiętniku powstańca Ignacego Aramowicza: "Dowiedziawszy się o przemarszu Moskali pułkownik Traugutt marszem wciągu nocy stanął przy grobli pod Horkami. Grobla w miejscu, gdzie nasi stanęli, w troje złamana, a otoczona ze stron obu trzęsawiskiem, które pokrywa niewielki las iglasty. (...) Jechała rota Moskali na furmankach i ją z 15 kozaków eskortowało. Starszy kozacki już po wejściu Moskali na środkowe złamanie spostrzegł naszych i krzyczeć począł «Skarej, siuda, siuda!» «Nie gorącu; się, panie rotmistrzu» odpowiedział S... i strzelił. Poszły strzały nasze po całej linii i w tejże chwili pułkownik Traugutt zamknął drogę Moskalom, rzucając 2. kompanię strzelców w poprzek grobli i nakazując dać ognia. Moskale rzucili się uciekać po grobli w tył, ale pułkownik Traugutt skomenderowal jedenasty pluton kosynierów «naprzód» i według umówionego kosynierowie (...j wyskoczyli na groblę, dali ognia z pojedynek, a potem rzucili się «w kosy!». Moskale, jak który wiedział, uciekali w bagna i po grobli, nasi strzelali ich jak kaczki. Wśród całej sprawy nieprzyjaciel zdołał tylko dać dwa razy ognia (...). Straty ich w tym dniu obliczono na 70, nie więcej jak 47 ocalało, 20 trupów leżało w jednej kupie, inni walali się skupieni po kilka. Nasi nie ponieśli najmniejszej straty." Dowódca Moskali, kapitan Kiersnowski, ocalał, ale zagrożony sądem wojennym popełnił samobójstwo. W pięć dni później przeciwko Trauguttowi skierowano nowy oddział pod dowództwem pułkownika Ehrnberga. Do starcia doszło na polanie w lesie pod Horkami. Po wymianie strzałów i zaczepnej akcji powstańców Moskale cofnęli się, nie przyjmując bitwy i tracąc 12 zabitych. s t--» ..... .?",«* 152 Rozsypka oddziału Traugutta Po potyczce Traugutt cofnął się w głąb Lasów Koreckich, a za nim ruszyły silniejsze oddziały rosyjskie, liczące ponad 2 tyś. ludzi pod osobistym dowództwem naczelnika wojennego powiatu kobryń-skiego, gen. Eggera. Do bitwy doszło w dniu 25 maja. Powstańcy zajęli dogodną pozycję na suchszym wzniesieniu otoczonym ze wszystkich stron błotami, przez które wiodła jedyna grobla. Wielokrotna przewaga liczebna Moskali sprawiła, że pomimo odparcia trzech szturmów Polacy zostali w końcu otoczeni i rozbici. W boju zginęło co prawda tylko 13 powstańców, ale w ręce Rosjan wpadły całe tabory i rozproszony oddział praktycznie przestał istnieć. Straty rosyjskie w tej bitwie wyniosły 73 zabitych i ponad 30 rannych. Moskale rozgłosili, że Traugutt nie żyje, tymczasem wyszedł on z bitwy bez szwanku i ukrywał się w Ludwinowie. Po kilku dniach zebrał w Lesie Bielińskim nad Kanałem Królewskim 43 niedobitków, z którymi ruszył na Pińszczyznę. Tam dołączył do nich oddział Jana Wańkowicza "Leliwy" z setką ochotników z powiatu brzeskiego. Tak pisze o tym okresie w swoich notatkach Orzeszkowa (cyt. za E. Jankowskim): "Te dwa tygodnie cale przepędziłam z Trauguttem, który przez potowe tego czasu ukrywał się w domu naszym w Ludwinowie, a przez drugą połowę dojeżdżał do partii, na nowo pod Pińskiem sformowanej, w moim towarzystwie i w poszóstnej karecie, gdyż inaczej jak w towarzystwie kobiety i w zamkniętym, paradnie wyglądającym powozie podróży tej wśród tysięcznych niebezpieczeństw odbyć by nie mógł." Po kilku tygodniach pobytu na Pińszczyźnie oddział Traugutta, bezustannie ścigany przez wojsko i śledzony przez chłopów, został w dniach 12-13 lipca rozbity pod Kołodnem. Krańcowo wyczerpany i chory Traugutt polecił ocalałym podwładnym dołączyć do innych partii, sam zaś udał do znajomego dworu ludwinowskiego, gdzie ponownie zaopiekowała się nim Orzeszkowa. Żandarmeria carska kilkakrotnie dokonywała rewizji we dworze, ale nie zdołała znaleźć sprytnie ukrytego powstańczego dowódcy. Gdy tylko Traugutt nabrał nieco sił, postanowił udać się do Warszawy - ku swemu przeznaczeniu. I znów nieocenioną pomoc ofiarowała przyszłemu wodzowi powstania pani Eliza. Niestety, ten dramatyczny epizod nie znalazł się w żadnej z nowel Orzeszkowej, choć z jej notatek wynika, że zamierzała go opisać. Przytoczmy więc relację przyjaciela pisarki Henryka Nusbauma [cyt. za E. Jankowskim): "Traugutt postanowił jak najrychlej dostać się do Warszawy. Podróż jego w owej chwili byłaby wysoce podejrzaną i niebezpieczną wobec wzmożonej czujności władz, które wiedziały, iż wódz gdzieś krąży po Pod groźbą szubienicy 153 powiecie kobryńskim. Orzeszkowa tedy zaproponowała Trauguttowi, iż we własnej go powiezie go ku granicy Królestwa karecie jako chorego krewnego do lekarza. Myśl zamieniła się w czyn. W wytwornie zaprzężonej karecie, w wykwintnej, jak na młodą obywatelkę ziemską przystało, podróżnej odzieży wyjechała w drogę Orzeszkowa z gościem swoim, aby nadać podróży pozory zwykłości. Po pewnym czasie służący, wtajemniczony, a bacznie patrzący z wysokości kozła, zwrócił uwagę jadących, iż w pewnej odległości rozeznaje wyraźnie na drodze stojący patrol żołnierski. (...) Orzeszkowa czując, iż zawracając, a była jeszcze pora, wielkie zyskuje szansę ocalenia siebie, ale narazi bardziej Traugutta, dla którego przebicie się przez zachodni skraj Litwy w każdej innej formie równałoby się niewątpliwemu oddaniu się na pastwę wrogowi, postanowiła nie cofać się, jechać dalej, biorąc wszystko na siebie i prosząc Traugutta, aby zachowywał się biernie, jak człowiek cierpiący. Po kilku minutach odzywa się głos «Stój!» - głos brzemienny szubienicą dla Orzeszkowej i dla Traugutta. Orzeszkowa, nie tracąc kontenansu, otwiera sama drzwiczki karety, wychyla się i objaśnia spokojnie, z odpowiednim grzecznościowym uśmiechem, iż chorego kuzyna wiezie do lekarza - kuzyn naturalnie odpowiednie miał dokumenty osobiste. Swoboda zachowania się, spokój, pewność siebie wielkiejpatriotki zmyliły straż podejrzliwą... i szczęśliwie z ocalonym tym razem gościem swym niepospolitym pojechała dalej." S kutki zaangażowania Elizy Orzeszkowej w sprawę narodową dotknęły po upadku powstania jej męża Piotra, chociaż prawdopodobnie cała jego wina polegała na tym, że wiedział o działalności żony i zgodził się na pobyty Traugutta w Ludwinowie. W wyniku carskiego śledztwa został aresztowany i osadzony w więzieniu w Ko-bryniu, a w 1865 r. zesłany do guberni permskiej. Jego brata Flo-rentego, lekarza oddziału Traugutta, zesłano do Tomska. Eliza nie poniosła żadnych konsekwencji i początkowo w patriotycznym odruchu chciała jechać za mężem na zesłanie, ostatecznie jednak nie zdecydowała się na to i dręczyły ją później wyrzuty sumienia. Tak pisała o tym w swej autobiografii (cyt. za E. Jankowskim): "Małżeństwo moje, zawarte zbyt wcześnie, nie przyniosło mi szczęścia (...). Jakkolwiek bądź, nie pojechałam z mężem moim na Syberię, a dlatego, że go nie kochałam. Wówczas nie rozumiałam dobrze tego, co czynię; potem stało się to dla mnie wyrzutem sumienia, który trwa dotąd. Ten brak ofiarności dla człowieka, który cierpiał za sprawę 154 Nowi właściciele Ludwinowa najdroższą, poczytuję sobie za jeden z najważniejszych popełnionych w życiu błędów etycznych." Piotr Orzeszka Po dwóch latach Piotr Orzeszko został zwolniony na mocy amnestii i osiadł w Warszawie, bo jako były zesłaniec nie mógł zamieszkać w rodzinnych stronach. Żona już do niego nie wróciła. Schorowany, zmarł w 1874 r. Dobra ludwinowskie nie uległy co prawda konfiskacie, ale nakazano ich przymusową sprzedaż w ciągu dwóch lat. Ponieważ w tzw. guberniach zachodnich nabywcami majątków ziemskich mogli być jedynie Rosjanie, więc Ludwinów dostał się w ręce rosyjskie - w 1867 r. kupił go Paweł Kanta-row (Kantorów). Tak o nim i o jego następcy pisał sąsiad - Franciszek Wysłouch z Perko-wicz, dając interesujący obraz stosunków pomiędzy Polakami i Rosjanami w okresie po-p o wstanio wy m: "Podobno był on kupcem moskiewskim, człowiekiem prostym, bez specjalnych ambicji i nie posiadającym bliskiej rodziny. Samotnie zamieszkał w pałacu Ludwinowskim i prowadził życie zamknięte i odosobnione. Dlaczego sprowadził się na Polesie, nikt nie wiedział, bo mimo bogactwa, nie używał go, a potrzeby swoje ograniczał pod każdym względem. Nawet nie polował i nie odwiedzał sąsiadów Rosjan, którzy tu przybyli po powstaniu, a o odwiedzaniu jakiegoś Polaka nie byłomowy, bo każdy obcy przybysz podlegał bojkotowi i unikaniu. Lasy miał olbrzymie, opiekował się nimi, nawet drzewo opałowe do pałacu sprowadzał z innych stron. Może bezwiednie opiekował się miejscem bojów powstańczych. Majątek składający się z kilkunastu folwarków, w drodze sukcesji, przeszedł w ręce jego kuzyna, również Kantorowa [Mikołaja]. Tego już dobrze pamiętam. Był to starszy pan i również samotnik. Upodobania miał te same co jego poprzednik, ale on już zdawał sobie sprawę, czym są jego lasy dla miejscowej polskiej młodzieży w domach, w których zawsze wisiał portret Traugutta. Sam się o tym przekonałem. W tych czasach nie utrzymywano stosunków towarzyskich z Rosjanami, właścicielami skonfiskowanych majątków. Spotykano się na oficjalnych uroczystościach, ale i wtedy mówiono tylko po francusku. __ "Stary Rosjanin rozumiał nasze uczucia" 155 Raz w roku odbywał się odpust w naszej cerkwi położonej na terenie dworu. (...) Oczywiście, na uroczystym odpuście dwór musiał być w cerkwi, a potem, tradycyjnie, wypadało zaprosić obecnych na nabożeństwie Rosjan do dworu na szklankę herbaty. Panie do gości nie wychodziły, ale młodzież asystowała do pomocy w przyjęciu. Kantorów po francusku nie mówił, a więc siłą faktu musieliśmy my, chłopcy, zabawiać go. Jednego razu Kantorów przyglądał się portretowi Traugutta i zapytał nas, czy widzieliśmy w jego majątku pamiątki po wodzu powstania. Na naszą negatywną odpowiedź zaprosił nas do siebie, teoretycznie na grzyby. Mój ojciec, rygorzysta, zapytany o projekt wycieczki do Ludwinowa, wykręcał się daleką drogą, brakiem koni itp. Kantorów kiwał poważnie brodą i oświadczył, że on przyśle konie po «młodzież». Wykręcić się nie można było, a zresztą i ja, i moi bracia ciągle słuchając o Traugutcie, który był przyjacielem mojej rodziny i towarzyszem mojej babki, zapaliliśmy się do tej wycieczki do Ludwinowa, a szczególnie Horek. Kantorów przysłał dobrze wymoszczony furgon zaprzężony w cztery doskonałe konie. Minęliśmy z dala dwór Lu-dwinowski i wjechaliśmy w lasy. Długo jechaliśmy wysokopiennym starodrzewiem, nim dojechaliśmy do wysokich wydm i grobli na bagnach. To tu to miejsce bitwy, o której tyle słyszeliśmy! Na miejscu czekali nas dwaj starzy leśnicy, jak się okazało z rozmowy, synowie tych, co tu walczyli. Mieli ze sobą w koszach jedzenie dla nas i gościnnie nas częstowali. Kantorowa nie było, powierzył rolę gospodarzy leśnikom. Może nie chciał ich krępować w opowiadaniach o powstańcach. (...) Stary Rosjanin rozumiał nasze uczucia i nam, młodym, chciał udostępnić uczczenie pamięci naszego Wodza - tam, na miejscu bitwy i przy mogiłkach powstańczych. Pamiętam kopczyki zasypane igliwiem, to mogiły, pamiętam i osiadłe już okopy, skąd powstańcy wspomagali ogniem atak kosynierów. Ziemia długo utrzymuje powierzone jej pamiątki. Tak było i na miejscu bitwy pod Borkami, tylko z tą różnicą, że pamięć o nich była wzbroniona carskim ukazem." Mikołaja Kantarowa zamordowali rabusie w Rohaczewie nad Dnie prem w okresie I wojny światowej, podczas zarządzonej przez władze carskie ewakuacji przed nadciągającą ofensywą niemiecką. Od jego spadkobierców ludwinowskie dobra nabyli inni Rosjanie, bracia Roz- wadowscy, którzy po wojnie rozparcelowali majątek. Ośrodek dóbr kupił rządca pochodzący z Kongresówki, niejaki Renner, który ro zebrał większą część dworu, zostawiając na własne potrzeby tylko fragment. t- <>" : ,• < 156 Wieś pamięta Orzeszkową Ludwinów- budynek wiejskiego klubu z izbą muzealną pamięci Ehzy Orzeszkowej Dziś po dworze w Lu-dwinowie nie ma śladu. Miejscowi nie byli nawet w stanie wskazać miejsca, gdzie stał, aczkolwiek zapewniali, że Orzeszkową we wsi jeszcze się pamięta, "bo dobra była pani", w odróżnieniu od jej męża. Z całego rozległego założenia dworskiego zachowało się kilka budynków gospodarczych, ukrytych pośród nowszej zabudowy, m.in. dawna kuchnia dworska i cielętnik. Z założenia parkowego pozostało kilka zgrupowań starych drzew, w tym kilkanaście lip rosnących w pobliżu szosy z Jałoczy do Popiny. W wiejskim klubie znajduje się skromniutka ekspozycja poświęcona Elizie Orzeszkowej, zawierająca m.in. odręcznie narysowany plan rozmieszczenia zabudowań dworskich. Z Ludwinowa wracamy do szosy w Jałoczy i udajemy się dalej na południowy wschód, do dużej wsi Osowce (Asaucy). Na jej wschodnim skraju napotkamy pierwszą z licznych w rejonie Drohiczyna XVIII-wiecznych drewnianych cerkwi poleskich, o których opowiem więcej przy okazji następnej wycieczki. Prawosławna dziś cerkiew p.w. św. Michała, zbudowana w 1780 r., pierwotnie była unicka, jak wszystkie wznoszone w tym czasie na Polesiu. Składa się z nawy z niewielkim przedsionkiem i prezbiterium na planie prostokąta z dwiema niskimi zakrystiami. Fasadę wieńczy trójkątny fronton, nad którym wznosi się ośmio-boczna wieżyczka z kopułką. Na osi cerkwi stoi dwukondygna-cyjna czworoboczna dzwonnica-brama. Z Osowców główna szosa biegnie na południe, przez wieś Bie-lin, do mostu na Kanale Królewskim. Właśnie w tym miejscu przekraczał kanał powstańczy oddział Traugutta, kierując się do położonych po drugiej stronie Lasów Koreckich, gdzie doszło do opisanych wyżej bitew. Krótkie dzieje zameczku w Bielmie 157 Tuż przy moście istniał niegdyś folwark należący do dóbr ludwmow-skich. Mąż Elizy, Piotr Orzeszko, rozpoczął tu około połowy XIX w. budowę zameczku neogotyckiego o nieregularnej bryle, który miał stać się jego główną siedzibą. Z powodu kiepskiej sytuacji finansowej Orzeszków budowa przeciągnęła się i nie zdążyli oni zamieszkać w nowej siedzibie przed wybuchem powstania. Zameczek w Bielinie, znany z rysunku Napoleona Ordy wykonanego w 1864 r., stał się wraz z całymi dobrami własnością Kantarowów, którzy jednak też tu nie zamieszkali. Po I wojnie światowej w wyniku parcelacji Bielm stał się odrębną dzierżawą i około 1925 r. został kupiony przez Karola Toł-łoczkę Ten rozebrał zameczek na cegłę, wyciął otaczający go park, a ziemię rozprzedał chłopom Miejscowi twierdzą, że resztki budowli zostały rozebrane w 1940 r , a uzyskany materiał posłużył do remontu śluz na kanale. Dziś po tej oryginalnej rezydencji nie pozostał niemal żaden ślad. Ocalał jedynie budynek dworskiej gorzelni, przerobiony na dom mieszkalny, oraz kilka starych drzew dawnego parku. Od mostu cofamy się do Bielina i skręcamy na zachód, w szosę wiodącą równolegle do kanału do odległej o 7 km wsi Lachowicze (Liachawiczy). Istniał tu kiedyś dwór, własność Szemiothów, póź niej Druckich-Lubeckich. Dziś jest tylko młody zagajnik wyro sły na miejscu wyciętego parku. Po drugiej stronie drogi, blisko kanału, stoi wśród starych drzew drewniana cerkiew p.w. Bo- garodzicy. Zbudowano ją w II pół. XIX w., już po likwidacji unii w Cesarstwie Rosyjskim, « a więc od początku była prawo- JT sławna. Widać to w jej kształ- 31 p cię architektonicznym, zupeł- '\ nie innym niż w starszych cer kwiach unickich. W czwór- dzielnej bryle dominuje trójkon- dygnacyjna dzwonnica-wieża poprzedzona niewielkim przed sionkiem oraz łącząca się z nią za pomocą niskiego babińca ob szerna nawa z bocznymi anek sami, za którą znajduje się niskie prezbiterium z dwiema " , " , , ,, " , . , . Zamc(zek u Bielmie rvs N. Umył zakrystiami. >-^'A- " . 158 W Lachowiczach i w Popinie Popma - LCikiew Pneobmzenska W Lachowiczach docieramy do szosy z Drohiczyna do Dywina, przecinającej tu Kanał Królewski, i kierujemy się nią na północ, do dużej wsi Po-pina (Papina). W jej centrum trafiamy na kolejną pounicką drewnianą cerkiew p.w. Przemienienia Pańskiego (Prieobrażenską), zbudowaną w 1810 r. Nawę na planie prostokąta i pięcioboczne prezbiterium z niską zakrystią nakrywa wspólny dach. Od przodu do nawy przylega czworo-boczna wieża, nadbudowana nad pierwotnym niskim przedsionkiem. Wieżę oraz środek dachu nawy wieńczą niewielkie kopułki. Cerkiew stoi na skraju obszernego placu. W przeciwnym jego narożniku wznosi się pomalowany na żółto drewniany budynek. Jest to zbudowany tuż przed II wojną światową kościół katolicki, później przerobiony na dom kultury, który mieści się tu do dziś. Naprzeciwko cerkwi, wśród starych drzew, znajduje się stary cmentarz katolicki z kilkudziesięcioma nagrobkami, w większości zniszczonymi. W oddzielnej kwaterze, otoczonej własnym ogrodzeniem, stoi wysoki, marmurowy krzyż i nagrobki właścicieli miejscowego majątku - Stefanii i Jana Żuk-Skarszews-kich, uczestników powstania styczniowego. W Popinie skręcamy z głównej szosy na zachód, by przez wsie Karolin i Wólka dotrzeć do Zakoziela, który był drugim obok Ludwinowa ośrodkiem poleskich dóbr Orzeszków. Orzeszkowie gospodarzyli tu od XVIII w., przez sto z górą lat. Jak się wydaje, co najmniej od początku XIX w. Zakoziel i Ludwmów znajdowały się w ręku dwóch odrębnych linii rodziny. Nie znamy imion dawniejszych dziedziców Zakoziela, w każdym razie w połowie XIX w. jego właścicielem był Kalikst Orzeszko, marszałek szlachty guberni grodzieńskiej, stryjeczny brat Piotra Orzeszki, właściciela Lu- Pozostałości rezydencji w Zakozielu 159 Zakoziel - dwór (okres międzywojenny) dwinowa i męża pisarki Elizy. Mimo zaangażowania Kaliksta w powstanie styczniowe majątek szczęśliwie uniknął konfiskaty czy też przymusowej sprzedaży - prawdopodobnie dlatego, że właściciel zdołał uniknąć sądu, uciekając za granicę. W każdym razie dobra odziedziczył po nim syn Nikodem, który jednak również - ze względu na chorobę płuc - stale przebywał za granicą. W końcu XIX w. sprzedał on rodzinny majątek Rosjance - hrabinie Nadieżdzie Bobrińskiej, ta po I wojnie światowej odstąpiła go niejakiemu Wesołowskiemu z Warszawy, zaś od niego po kilku latach odkupił Zakoziel Karol Tołłoczko, który władał nim do 1939 r. Zakozielski majątek należał wówczas do najrozleglejszych w województwie poleskim, liczył bowiem ponad 8 tyś. ha. Do Tołłoczki należał także sąsiedni majątek Wołowel, liczący blisko 7 tyś. ha. Siedzibą właścicieli Zakoziela był murowany dwór, wzniesiony w 1820 r. w stylu empirowym przez któregoś z Orzeszków, być może Nikodema seniora, którego synem był najprawdopodobniej Kalikst. \ , zachowany fragment dworu Dwór został rozgrabiony przez okolicznych mieszkańców we wrześniu 1939 r., ale co ciekawe, jego właściciel Karol Tołłoczko pozostał na miejscu aż do 1944 r. Budynek uległ zniszczeniu podczas ofensywy radzieckiej w czerwcu 1944 r. Zachowało się tylko jedno skrzydło dworu o fasadzie ozdobionej przyściennymi kolumnami, odbudowane po wojnie i użytkowane jako budynek mieszkalny. Za czasów radzieckich na terenie dworskim, zajmującym ob- 160 Niezwykła kaplica szar kilkudziesięciu hektarów, urządzono duży, istniejący do dziś sowchoz. Z dawnych zabudowań gospodarczych ocalała stajnia oraz późnoklasycystyczny browar, przebudowany i znacznie powiększony, użytkowany dziś jako gorzelnia. W obecnej postaci jest to ogromny budynek na planie prostokąta, trójkondygnacyjny, z pięcipkondygnacyjnymi ryzalitami w centrum i na osiach skrajnych. Ściany w obu dłuższych elewacjach są ozdobione ocalałymi z pierwotnego wystroju rzędami przyściennych kolumn. Częściowo zachował się także park krajobrazowy z systemem alej i stawów. Rzut kaplicy grobowej w Zakozielu Najciekawszą budowlą zespołu dworskiego jest kaplica grobowa Orzeszków, wzniesiona około 1838 r. według projektu znanego architekta Franciszka Jaszczołda. Jest to jeden z najpiękniejszych przykładów architektury neogotyckiej na terenie Białorusi. Kaplica stoi na niewielkim, sztucznie usypanym wzgórku. Ma plan kwadratu. Wieńczą ją cztery podparte szkarpami wieżyczki narożne z podwójnymi pinaklami i centralna wieżyczka zakończona iglicą. W ostrołukowym portalu znajdują się kartusze herbowe Orzeszków. Elewacje są ozdobione trójkątnymi frontonami, ostrołukowymi niszami i oknami oraz bogactwem neogo-tyckich detali. Wnętrze nakrywa sklepienie kryształowe, ozdobione stopniowo niszczejącym misternym, żeliwnym żebrowaniem. Pod kaplicą znajduje się częściowo zasypana krypta. Według miejscowej tradycji w pomieszczeniu pod dachem kaplicy ukrywał się Romuald Traugutt. Opuszczona od czasów wojny i niekonserwowana kaplica, choć jest solidną budowlą o grubych murach, powoli popada w ruinę. Wieżyczki przekrzywiają się, odpadają kolejne fragmenty koronkowego żeliwnego sklepienia. t*', jedna z najpiękniejszych cerkwi Polesia 161 ZZakozielem sąsiaduje położona nieco dalej na zachód duża ' pT 4 Wołowel - rzut cerkwi i wieś Wołowel (Walawiel), która dawniej stanowiła część dóbr zakozielskich z oddzielnym folwarkiem. Zachowała się tu jedna z najpiękniejszych drewnianych cerkwi na białoruskim Polesiu. Prezentuje ona rzadki typ świątyń unickich, nawiązujących bryłą do barokowych dwuwie-żowych kościołów katolickich. Cerkiew p.w. św. Jura została zbudowana w 1766 r. Po likwidacji unii w 1839 r. zamieniono ją w prawosławną. Składa się z nawy na planie prostokąta z niewielkim przedsionkiem, pię-ciobocznego prezbiterium i dwóch niskich zakrystii. Ozdobą cerkwi są dwie czworoboczne wieże wznoszące się nad fasadą, nakryte wielokondygnacyjnymi barokowymi hełmami. Podobny hełin wieńczy mniejszą wieżyczkę nad częścią ołtarzową. Obok cerkwi dwukondygnacyjna drewniana dzwonnica, nakryta czterospadowym dachem, z niską galeryjką pod okapem. Z Wołowela przez Zakoziel wracamy do Drohiczyna, mijając po drodze znane nam już Perkowicze. Pod kopułami poleskich cerkwi Z Drohiczyna do Janowa, który będzie naszą kolejną miejscowością "etapową" w drodze do Pińska, jest 25 km, które można pokonać w niecałą godzinę autobusem albo koleją. My wybierzemy jednak okrężny wariant trasy, który nazwać by można wycieczką tematyczną. Jej głównym celem będzie bowiem zapoznanie się z zabytkowymi cerkwiami poleskimi, których w tych stronach zachowało się wyjątkowo dużo. Kilka z nich, w tym oryginalną cerkiew w Wołowelu, poznaliśmy już w poprzednim rozdziale, opisującym okolice na południe od Drohiczyna. Tym razem udamy się na tereny położone na północ od drogi szybkiego ruchu i kolei poleskiej oraz w dolinie Jasiołdy. Zanim wyruszymy na trasę, warto poświęcić trochę miejsca na omówienie typologii cerkwi spotykanych na Polesiu. Zdecydowanie przeważają tu świątynie drewniane, rzecz zrozumiała na terenach, gdzie brak kamiennego budulca, za to pod dostatkiem jest lasów. Powiedzmy od razu, że poleskie cerkwie nie odznaczają się wyrafinowanymi formami architektonicznymi, pod tym względem daleko im na przykład do karpackich, natomiast mają wiele wspólnych cech z cerkwiami Podlasia. Przeważają budowle o prostej i bardzo skromnej bryle, a ich urok polega na zharmonizowanej sylwetce i znakomitym wkomponowaniu w otoczenie. Zdecydowana większość cerkwi, jakie zobaczymy na trasie, to świątynie XVIII-wieczne, które wzniesiono jako unickie. Przypomnijmy w tym miejscu, że po wprowadzeniu unii brzeskiej w 1596 r. niemal cała prawosławna ludność ruska Polesia i innych ziem wschodnich Rzeczypospolitej zmieniła wyznanie. Co prawda nie odbyło się to dobrowolnie, bo i nikt nie pytał o to wiernych. Zdecydowali za nich duchowni. Nie pytano wiernych o zdanie także i wówczas, gdy w 1839 r. unia w cesarstwie rosyjskim została zlikwidowana, a dawne cerkwie unickie zostały zamienione w prawosławne. Świą- Cerkiewna typologia 163 tynie wznoszone przed i po tej ostatniej dacie różnią się architekturą i sylwetką, co można zauważyć już na pierwszy rzut oka. Starsze cerkwie, wzniesione jako unickie, w ogólnym zarysie przypominają, zarówno bryłą jak i rozplanowaniem, kościoły rzymskokatolickie. Najprostszy i najczęstszy na Polesiu typ to budowla dwudzielna, z nawą na planie prostokąta i węższym od niej czworobocz-nym lub pięciobocznym prezbiterium z dwiema zakrystiami. Często również spotykany jest wariant trójdzielny, z wydzielonym babiń-cem. Cerkwie te są bezwieżowe, wszystkie części (poza zakrystiami) nakrywa zazwyczaj wspólny dach, zwieńczony jedną lub dwiema małymi kopułkami, czasem na niewielkich wieżyczkach. Dzwonnica stoi zawsze oddzielnie, spełniając jednocześnie funkcję bramy wiodącej na cerkiewny dziedziniec. Ten schemat ma liczne odmiany, np. cała budowla może być wzniesiona na planie prostokąta, a babiniec, prezbiterium i zakrystie są wydzielone tylko wewnątrz, zakrystia może być pojedyncza, wejście może prowadzić przez przybudowany przedsionek. Spotykane czasem wieże poprzedzające nawę to na ogół efekt XIX-wiecznych przebudów, które miały na celu upodobnienie dawnych świątyń unickich do typowych cerkwi prawosławnych. Inne typy XVIII-wiecznych cerkwi pounickich spotykane są na Polesiu rzadko, ale i one nawiązują do kościołów łacińskich. Wymienić tu można interesujące budowle o dwuwieżowych fasadach, z których jedną widzieliśmy w Wołowelu, a inną, we wsi Bezdzież, poznamy podczas tej wycieczki. Zupełnie unikalny typ reprezentuje trójnawowa cerkiew w sąsiadującymi z Bezdzieżem Ladowiczach. Drewniane cerkwie prawosławne wznoszone po 1839 r. w większości przypominają znaną nam już świątynię w Lachowiczach nad Kanałem Królewskim. Mają kompozycję liniową i są czwórdzielne. Ich charakterystyczną bryłę tworzą występujące na przemian elementy wysokie i niskie: kilkukondygnacyjna wieża-dzwonnica, niski babiniec, obszerna, czworoboczna nawa i niskie prezbiterium. Znacznie rzadziej spotyka się budowle na planie centralnym. Wiele ciekawych rzeczy, czasem prawdziwych skarbów, można odkryć we wnętrzach skromnych poleskich cerkiewek. Raz będzie to wspaniały ikonostas, kiedy indziej wiekowa ikona czy stara polichromia. Niedawno w cerkwi w Lemieszewiczach na Zarzeczu Pińskim znaleziono arcydzieło nieznanego XVIII-wiecznego artysty - carskie wrota wyplecione ze słomy, zachwycające bogactwem dekoracyjnych detali. Obecnie można je oglądać w jednym z muzeów w Mińsku. 164 Poleskie wsie Warto także zaglądać na dzwonnice i cerkiewne wieże. Można tam na trafić na zabytkowe dzwony, takie jak XVI-wieczny dzwon z ozdobną inskrypcją znaleziony w Mołodowie. I jeszcze jedno. Trasa wycieczki wiedzie przez dość gęsto - jak na Polesie - zaludnione tereny. Zabudowa mijanych wsi ze wszech miar zasługuje na uwagę. Jest niemal w całości stara i drewniana. Nowe domy murowane należą do rzadkości i spotkamy je w zasadzie tylko w pobliżu większych miast i ważniejszych dróg. Stare chaty poleskie mają na ogół skromne dekoracje w postaci pionowych listew ochraniających narożniki budynków, ułożonych w geometryczne wzory deseczek na szczycie czy rzeźbionych nadokienników. Czasem domy są pomalowane w jaskrawe barwy, co ożywia szarą wiejską ulicę. Podobną rolę spełniają urządzane pomiędzy chatą a dzielącym ją od drogi płotem mikroskopijne ogródki, w których gospodynie hodują barwnie kwitnące kwiaty. Zabytkiem przeszłości jest także układ zabudowy wiejskiej, pochodzący z okresu XVI-wiecznej pomiary włócznej, czyli reformy rolnej przeprowadzonej z inicjatywy królowej Bony, do której należały wówczas rozległe dobra na Polesiu, od Brześcia po Pińsk. Przeważają typowe ulicówki, z dwoma szeregami chat po obu stronach wiejskiej ulicy. Przypomina to wsie na Podlasiu i Białostocczyźnie, pochodzące zresztą z tego samego okresu. W większych miejscowoś- Weś poleska w okresie międzywojennym Kraj lasu, piasków, błota, ubogiego ludu 165 ciach spotkamy bardziej złożone układy, z kilkoma równoległymi lub Icrzyżującymi się ulicami. Są też wsie o układzie koncentrycznym, w których ulice zbiegają się na centralnym placyku. Warto wreszcie zwrócić uwagę na liczne krzyże. Za czasów komunistycznych niemal całkowicie znikły one z wiejskiego krajobrazu Polesia, a teraz powróciły i spotkamy je nie tylko na cmentarzach czy w pobliżu świątyń, ale również przy wiejskich ulicach, na rozstajach, w miejscach upamiętnionych tragicznymi lub radosnymi wydarzeniami. Na ogół są to proste krzyże drewniane, ale czasem spotyka się pięknie rzeźbione lub ozdobione atrybutami Męki Pańskiej. Obowiązkowo przewiązuje je biała krajka lub ręcznik z barwnym haftem. Przed wyruszeniem w drogę przypomnijmy jeszcze, że te same okolice w rejonie Drohiczyna i Janowa przemierzył w latach trzydziestych XIX w. w podróży z Prużany do Pińska nasz znakomity pisarz Józef Ignacy Kraszewski (urodzony zresztą na Polesiu, w Do-łhem koło Prużany). Jego relacja nie jest wprawdzie entuzjastyczna, ale warto jej fragment przytoczyć, aby dzisiejszemu turyście uzmysłowić, czym była niegdyś podróż na Polesie - a przypomnijmy, że opisywane okolice i tak były (i są nadal) jego częścią najbardziej "cywilizowaną", najmniej zabagnioną i najgęściej zaludnioną. "Cóż - kraj lasu, piasków, błota, ubogiego ludu; Żydzi brudni, obdarci i odzierający, karczmy śmierdzące, mosty drżące i pogruchotane, groble, po których jadąc trzeba zębami dzwonić ze strachu, żeby się wszystkie kości nie potrzaskały, lasy smutne sosnowe, sosny nawet rachityczne, garbate, kulawe, pełno korzeni na drodze, czasem krzyż na rozstaju, cerkiewka stara, podparta na kulach. A wsi! Chaty do pół w ziemi, psy chude, lud chudy i pół nagi, uwędzony w dymie, żółty; dzieci z rozczochranymi włosami nareście - nic doprawdy ciekawego." Z Drohiczyna wyruszamy szosą na północ, do odległego o 18 km miasteczka Chomsk, które - jak pamiętamy - było siedzibą niefortunnego rabina "zaproszonego" na spotkanie z dro-hiczyńskim starostą. Chomsk, położony na skrzyżowaniu ważnych szlaków handlowych z Wilna na Wołyń i z Pińska do Prużany, był niegdyś własnością Naru-szewiczów, a potem wszedł w skład poleskich posiadłości Dolskich. 166 Fundacje Pusłowskich w Chomsku _% '*=! Jan Karol Dolski ufundował tu w 1687 r. klasztor bazylianów. Od Dolskich miejscowe dobra kolejno przechodziły do Wiśniowieckich i Ogińskich. Na przełomie XVIII i XIX w. Chomsk kupili Pusłowscy i w ich ręku majątek pozostał przez z górą sto lat. Ród Pusłowskich wielce zasłużył się dla miasteczka. Wandalin ••*--. _^x KoKoryca ?" 8kB Chomsk Ladowicze\ Opól XVIll-iL lit Bezdzież fc50*Twi771 ^1784 jr*. Gmlec Hoszewo Tulatycze Zaw ersze Waratyck ' Mikick Rowmy Pusłowski założył tu na początku XIX w znaną Satowo fabrykę wyborowego sukna. Pusłowscy ufundowali też dwie najokazalsze budowle - klasycy-styczną cerkiew w kształcie rotundy oraz neo-gotycką synagogę. Niestety, żadna z nich nie dotrwała do naszych czasów, a miasteczko, liczące jeszcze w końcu XIX w. blisko 2 tyś. mieszkańców, spadło po II wojnie światowej do rzędu zwykłych wsi, głównie na skutek wymordowa-nla Przez hitlerowców ludności żydowskiej, sta-, nowiącej zdecydowaną większość. Na zbiorowej llJ mogile 1300 ofiar kaźni z 2 sierpnia 1941 r. stoi : «« pamiątkowy obelisk. DROHICZYN Dzisiejszy Chomsk zupełnie zatracił malowniczy kształt dawnego żydowskiego miasteczka. Jeśli warto się tu zatrzymać, to po to, by zrobić boczny wypad do odległej o 5 km wsi Żaber, czyli Zabierz 167 Żaber (Żabier) nad Jasiołdą, gdzie znajdziemy pozostałości zamku. Znajdują się one 1,5 km na wschód od wsi, na brzegu rzeki w uroczysku Zamek (Zamak). Żaber jest zniekształconą polską nazwą zamku, która pierwotnie brzmiała Zabierz Zamek został wzniesiony na przełomie XVII i XVIII w. przez ówczesnego właściciela chomskich dóbr, hetmana Michała Serwacego Wiśniowieckiego, być może na miejscu jakiejś wcześniejszej warowni czy grodziska. Miał kształt czworoboku, był otoczony wałem z dębowym częstokołem, posiadał narożne bastiony. Z trzech stron otaczała go fosa, a z czwartej - wody Jasiołdy. Zamosze Nowos olk po)ko_ Kratowo 'ycze A Dostojewo ifr muzę ^•^ F Zastruze ^V Druzyłowicze Wołka Nowoturzka Dostojewska Szczekock Wierzchuscie 168 Krótka historia zamku Wiśniowieckich Ta trudno dostępna twierdza bardzo szybko została zniszczona podczas wojny północnej. Wiśniowiecki, wspomagany przez wojska rosyjskie, był wówczas głównym przeciwnikiem króla Stanisława Leszczyńskiego i sprzymierzonych z nim Szwedów, którzy wdarli się głęboko na terytorium Rzeczypospolitej. Z tej też przyczyny podczas zwycięskiego pochodu Szwedów w głąb Polesia w 1706 r. posiadłości hetmana były szczególnie zaciekle atakowane i niszczone. W maju tego roku obsadzony przez Rosjan zamek w Zabierzu otoczyły najpierw oddziały Leszczyńskiego, a potem wojska szwedzkie pod dowództwem generała Meyerfelda, wyposażone w ciężką artylerię. Nieco później nadciągnął sam król szwedzki Karol XII. Zamek poddał się bez walki wskutek zdrady przekupionego komendanta załogi, Niemca Botmana. Z rozkazu Karola XII twierdzę zburzono, a 40 armat, które stanowiły jej uzbrojenie, wrzucono do rzeki i fosy. Warto dodać, że podobny los spotkał wówczas również dwa inne poleskie zamki Wiśniowieckiego: w Opolu i w Karolinie na przedmieściach Pińska. Wszystkie trzy tworzyły linię obronną wzdłuż doliny Jasiołdy. Żaden z nich nie został już odbudowany. Teren dawnego zamku wraz z dobrze zachowaną fosą zajmuje ok. 6 ha. Widoczne są fragmenty wału otaczające czworoboczny majdan oraz fundamenty bramy i liczne kawałki rozbitych cegieł i kafli. Według opowieści starych mieszkańców wsi jeszcze przed I wojną światową wyciągnięto z Jasiołdy i sprzedano na złom w Berezie kilka brązowych armat. Jedna z nich przetrwała i dziś można ją oglądać w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Z Chomska jedziemy do odległego o 6 km na wschód Bez-dzieża. Ulice tej dużej wsi koncentrycznie zbiegają się na placyku, przy którym stoi drewniana cerkiew p.w. Świętej Trójcy, jedna z najładniejszych na Polesiu. Została zbudowana w 1784 r., w stylu wyraźnie nawiązującym do barokowych kościołów łacińskich. Składa się z nawy i prezbiterium na planach prostokątów. Jej ozdobą są dwie czworoboczne wieże nakryte barokowymi hełmami, flankujące fasadę. Nad prezbiterium niewielka sygnaturka. Cerkiew stanowi żywy akcent kolorystyczny wsi, bowiem jej ściany panialowano na bladoniebiesko, a z intensywną zielenią dachu wspaniale kontrastują złocone hełmy wież i ko- jedyne zwycięstwo konfederatów barskich 169 pułka sygnaturki. W wyposażeniu obrazy z XVII-XVIII w Na osi cerkwi stoi dwukondygnacyjna murowana dzwonnica-brama zwieńczona kopułką. Niedaleko cerkwi stoi klasycystyczny kościół katolicki p.w. Świętej Trójcy, zbudowany w 1820 r., zamknięty w 1946 r., a zwrócony wiernym w 1990 r. Jest to jed-nonawowa, bezwieżowa świątynia o śnieżnobiałych ścianach, zbudowana na planie prostokąta, kryta dachem dwuspadowym. Wystrój zewnętrzny skromny. Fasadę zdobi prostokątny portal oraz trójkątny fronton, nad którym wznosi się mała, okrągła wieżyczka. Elewacje ozdobione są pilastrami i szerokim gzymsem. • Bezdzież - kapliL ZALI ku czci Konstytucji 3 Maja i kofederatów barskich Warto jeszcze udać się na cmentarz, położony na pagórku na północny zachód od wsi, przy drodze do Chomska. Na jego skraju, na niewielkim wzniesieniu tuż przy drodze, stoi mocno zdewastowana trójkon-dygnacyjna kapliczka słupowa z końca XVIII w., murowana z cegły, czworoboczna, nakryta czterospadowym daszkiem. W dolnej kondygnacji znajdują się głębokie wnęki, zaś w górnej otwarte arkady, na których opiera się daszek. Kapliczkę wzniesiono dla upamiętnienia Konstytucji 3 Maja oraz wydarzenia, które umieściło Bezdzież na kartach naszej narodowej historii. Chodzi o bitwę konfederatów barskich, do której doszło w dniu 6 września 1771 r Wojska litewskie pod dowództwem hetmana Michała Kazimierza Ogińskiego rozbiły tu korpus rosyjski gen. Albiczewa, który poległ w walce. Kapliczka stoi na wzniesieniu, z którego Ogiński jakoby rozpoczął atak na Bezdzież. Sam cmentarz założono dopiero na początku XX w. Bitwa pod Bezdzieżem była największym i właściwie jedynym zwycięstwem konfederatów w otwartym polu. Było ono tym większym zaskoczeniem, nie tylko dla Rosjan, ale i dla Polaków, że hetman Ogiński nie miał opinii wybitnego dowódcy, raczej przeciwnie. Posłuchajmy, co pisze o tej bitwie wybitny znawca dziejów konfederacji barskiej Władysław Konopczyński: "",.," » ,,, "" , Hetman Ogiński przystępuje do walki l "O 9.00 osaczyła Litwa Bezdzież ze wszystkich stron, o 12.00 ruszyła do ataku, podłożywszy ogień ze wszystkich stron, aby drapieżnika wykurzyć z jamy Albiczew zagaja układy o kapitulację, lecz pada od kuli, zanim wrócili parlamentariusze; w kilka chwil cały korpus jego zdziesiątkowany, wzięty do niewoli. Manifest datowany z Chamska 7 września wiadomym czyni, że hetman z całym wojskiem przystępuje do wspólnej z generalnością walki o wolność narodu. Jedyne w dziejach konfederacji barskiej, większe niż pod Grodnem, Frampolem, Kościanem, zwycięstwo w otwartym polu nad Moskwą, tym większe, że połączone ze zdobyciem miasta, zwycięstwo pierwsze nad tym wrogiem od czasów Czamieckiego, a ostatnie przed Racławicami, odniósł nie Dumouriez ani Pułaski, ani Zaremba [wybitni dowódcy konfederacji barskiej], lecz wykwintnypanicz-sybaryta, meloman i meliorator, zięć kanclerza litewskiego. (...) Oczywiście palma rzeczywistej zasługi należała się tym Haudryngom, Bielakom i Pasz-kowskim [oficerowie Ogińskiego], co pozornie zażyci, pokazali światu pod Bezdzieżem, jak wyglądałaby wojna polsko-rosyjska, gdyby po naszej stronie walczył nie ochotnik ani buntownik, ani rekrut bez musztry, wprawy, porządnego oręża i materialnego zaopatrzenia, lecz żołnierz regularny, choćby z takiej szkoły, jaka mu pozostała po epoce saskiej." Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że już w dwa tygodnie później Ogiński ze swym wojskiem został doszczętnie rozbity przez Su-worowa w bitwie pod Stołowiczami i musiał uciekać do Prus. Ladowicze - rzut cerkwi Z Bezdzieża kierujemy się do odległej o 7 km na wschód wsi Ladowicze (Uadawiczy), w której znajduje się wyjątkowo interesująca cerkiew p.w. św. Paraskewy Płatnicy (Piatni-cka) zbudowana w II pół. XVIII w. Ma ona układ trój-nawowej bazyliki na planie prostokąta ze ściętymi narożami w części ołtarzowej, krytej dwuspadowym dachem, z trójkątnym frontonem wień- czącym fasadę i niewielką wie- Ladowicze i Opól 171 Cerkiew w Ladowiczach życzką z barokowym hełmem nad prezbiterium. Nie jest jasne, czy wzniesiono ją jako cerkiew unicką, czy też jako kościół rzymskokatolicki. Jest to bowiem jedyna trójnawowa bazylika wśród drewnianych cerkwi Polesia. Do II wojny światowej jeszcze bardziej przypominała kościół, miała bowiem dwie wieże i ośmiokolumnowy portyk wgłębny. Na obrzeżu Ladowicz znajdują się pozostałości majątku Opól (Opal), który przyjął nazwę od sąsiedniej wsi. Miejscowe dobra należały niegdyś do Kopciów i Połubińskich, a następnie do Wiśniowieckich. Ostatni potomek tego zasłużonego rodu, książę Michał Serwacy Wiśniowiecki (1680-1744), hetman wielki litewski, wzniósł tu na początku XVIII w. murowany zamek. Po hetmanie dziedziczyła jego córka Anna, wnosząc Opól w posagu swemu mężowi, wojewodzie trockiemu Józefowi Ogińskiemu (1700-1736). Następnym dziedzicem Opola i innych dóbr w okolicy był ich syn Michał Kazimierz Ogiński (1730-1800), wojewoda wileński, hetman wielki litewski i twórca słynnego poleskiego kanału. Z powodu wydatków na kanał oraz rozrzutnego stylu życia popadł on w długi i musiał sprzedać Opól Borzęckim. W ich posiadaniu dobra pozostały do połowy XIX w., kiedy trafiły w ręce Jeleńskich. Po śmierci Józefa Je-leńskiego (1868-1922) Opól przeszedł na jego córkę Gabrielę oraz jej męża Bogusława Zaleskiego i należał do nich do września 1939 r. O zamku Wiśniowieckich w Opolu nie zachowały się żadne relacje, brak opisów i przekazów ikonograficznych. Uległ on zniszczeniu podczas walk rosyjsko-szwedzkich wielkiej wojny północnej, kiedy zniszczono także m.in. znany nam już zamek Zabierz. Odbudowano go tylko częściowo, bądź też wzniesiono na jego miejscu nową budowlę (dwór, pałac?), która spłonęła na początku XIX w. Jeszcze w okresie międzywojennym istniały sklepione piwnice zamkowe, a z rumowiska gruzów wydobywano obrobione ciosy kamienne oraz 172 Cerkiew w Drużyłowiczach kolorowe, glazurowane kafle. Były tez widoczne zarysy wałów i ba-stei. Teren zamkowy otaczał rozległy park z alejami układającymi się w zarys inicjałów założyciela rezydencji: MW. Po zniszczeniu zamku właściciele majątku mieszkali w przerobionej oficynie. Obie oficyny, stary spichlerz oraz trzy bramy wiodące na teren zamkowy przetrwały do II wojny światowej. Wszystkie te zabudowania zostały zniszczone w marcu 1943 r. podczas ataku partyzantki radzieckiej na zajmowany przez Niemców majątek. Pozostałości zapewne rozebrano, a w 1952 r. na terenie zamku wybudowano siedzibę kołchozu. Do dziś pozostały tylko resztki parku z nielicznymi starymi drzewami, wśród których znaleźć można ślady dawnych obwałowań. K ilkanaście kilometrów na południowy wschód od Ladowicz leży wieś Drużyłowicze (Drużylawiczy). Tutejsza cerkiew p.w. św. Mikołaja, zbudowana w 1777 r., wyróżnia się trójkondy-gnacyjną wieżą, którą dobudowano w II pół. XIX w. Pierwotnie świątynia składała się tylko z nawy na planie prostokąta, zwieńczonej niewielką, ośmioboczną wieżyczką, i węższego prezbiterium z dwiema zakrystiami. Wieżę i szczytową ścianę nawy zdobią okienka w formie krzyży. Na osi cerkwi zwieńczona cebulastą kopułką arkadowa murowana brama z dwiema furtkami. Z Drużyłowicz udajemy się na północ, do odległego o 10 km miasteczka Mo-tol (Motał), rozciągniętego wzdłuż Jasiołdy, która rozlewa się tu w spore jezioro. Za jeziorem otwiera się widok na bezkresne bagna, należące do największych na Polesiu, choć częściowo już osuszone. Ciągną się one przez kilkadziesiąt kilometrów wzdłuż Ja-Ceihew w Drużyłowiczach z zabytkową bramą siołdy i na północ od niej, Motolskie korzenie izraelskich polityków 173 aż po szosę z Kobrynia do Baranowicz. Czuć tu już powiew prawdziwego, ba giennego Polesia, a sam Motol ze swoją drewnianą zabudową zachował wiele z charakteru dawnego pole skiego miasteczka. Niegdyś mieszkali tu głównie Żydzi. W Motolu urodził się pierw szy prezydent Izraela Chaim Wejcman (1874-1952), stąd Malowana skrzynia z Matoła pochodzili przodkowie innych wybitnych przywódców izraelskich, m.in. dwojga premierów - Goldy Meir i Icchaka Rabina oraz jeszcze jednego prezydenta - Ezera Wejcmana. Do dziś przyjeżdżają tu liczni Żydzi, aby odwiedzić ich lub swoje rodzinne strony. Pierwsze wzmianki o Motolu pochodzą z 1422 r. Na początku XVI w. była to prywatna wieś kniazia pińskiego Fiodora larosławowicza. Po jego śmierci stała się królewszczyzną. Zygmunt Stary podarował ją wraz ze wszystkim swymi poleskimi dobrami królowej Bonie, która sprowadziła tu osadników z Włoch. leszcze przed ostatnią wojną mieszkały w Motolu osoby o nazwiskach Marzan i Palto - potomkowie włoskich kolonistów Marzanich i Paltotinich. Od połowy XVI w. miejscowość nazywana jest miasteczkiem, choć nie wiadomo, czy kiedykolwiek otrzymała oficjalnie prawa miejskie. W 1766 r. Motol z okolicznymi dobrami stanowił oddzielne starostwo w powiecie pińskim, które dzierżył wówczas wojewoda wileński Michał Kazimierz Ogiński. Po rozbiorach była tu siedziba gminy powiatu kobryńskiego guberni grodzieńskiej. W końcu XIX w. Mo-toł liczył około 2,5 tyś. mieszkańców. W okresie międzywojennym był również siedzibą gminy, tym razem w powiecie drohiczyńskim. Podczas II wojny światowej hitlerowcy zamordowali tu około 2 tyś. osób, głównie Żydów i spalili część miasteczka. Władze radzieckie przyznały Motelowi w 1940 r. prawa osiedla miejskiego. Utracił je w 1954 r. Obecnie jest to wielka, licząca około 4,5 tyś. mieszkańców wieś w rejonie janowskim Znana jest jako ośrodek wyrobu haftowanych ręczników, słynnych na całym Polesiu kożuchów oraz mało- l t 174 Etnograficzne ciekawostki Motola wanych skrzyń. Wyroby motolskich rzemieślników można czasami kupić na bazarach Pińska. W Motolu nie ma zabytków, jeśli nie liczyć murowanej cerkwi p.w. Przemienienia Pańskiego (Prieobrażenskiej), zbudowanej w 1888 r. w stylu rosyjsko-bizantyjskim. Warto odwiedzić miejscowe muzeum wytwórczości ludowej, założone w 1993 r. na bazie muzeum kołchozowego. Ma ono działy historii kultury materialnej, rzemiosła, rolnictwa, tkactwa i strojów ludowych. Do najciekawszych eksponatów należą znaleziska archeologiczne, obszerna dokumentacja fotograficzna oraz bogata kolekcja sprzętów gospodarskich i tkanin ozdobionych poleskimi haftami. Z Motola jedziemy dalej na wschód, do Mołodowa (Moła-dawa). Przy skrzyżowaniu w centrum tej wsi stoi drewniana cerkiew z końca XVIII w. Przypomina tę, którą oglądaliśmy w Drużyłowiczach. Składa się z trójkondygnacyjnej wieży (dobudowanej w XIX w.), nawy na planie prostokąta oraz pięcio-bocznego prezbiterium z pojedynczą zakrystią. Pośrodku dachu nawy wznosi się niewielka cebulasta kopułka. Okna ostrołukowe, ozdobione rzeźbionymi nadokiennikami. Na wieży znajduje się bardzo cenny dzwon, odlany w Kownie w 1533 r., z ciekawymi napisami, ufundowany przez właściciela miejscowych dóbr Sie-miona Woynę dla uczczenia jego ojca Borysa Woyny (zm. 1527), kasztelana mścisławskiego i podkomorzego pińskiego. N a północ od cerkwi znajdują się smutne pozostałości zespołu pałacowego w dawnym majątku Skirmunttów. Była to niegdyś jedna z najwspanialszych rezydencji na Polesiu. Miejscowe dobra, obejmujące również niedalekie Porzecze, co najmniej od XVI w. stanowiły własność rodu Woynów, używających przydomka Hreczyna lub Kierdej. W 1692 r. córka ostatniego z tej linii, marszałka pińskiego Macieja Woyny, wychodząc za mąż za wojewodę wileńskiego Kazimierza Dominika Ogińskiego, wniosła majątek w dom mężowski. Ogińscy, właściciele ogromnej fortuny i rozległych dóbr w różnych częściach Rzeczyspospolitej, nie mieszkali na stałe w swych poleskich włościach. W II pół. XVIII w. odziedziczył je dobrze nam znany Michał Kazimierz Ogiński, który ogromnie za- Dorobek Skirmunttów 175 dłużył majątek i w 1791 r. musiał go odstąpić krewnemu, Michałowi Kleofasowi Ogińskiemu, autorowi słynnego poloneza. Ten też nie podołał spłatom długów i w rok później sprzedał Mołodów i Porzecze Szymonowi Skirmunttowi (1747-1835). Mołodów - pałac Skirmunttów (rys. N. Ordy) Nowy właściciel był przedstawicielem silnie rozrodzonej na Polesiu rodziny, wywodzącej się według tradycji od Skirmunta, litewskiego księcia nowogródzkiego i pińskiego. Mimo tak szacownej genealogii ród nigdy nie doszedł do większego znaczenia. Dopiero właśnie Szymon, poseł na sejmy, marszałek ziemi brzeskiej i powiatu pińskiego, zgromadził znaczną fortunę, ówcześnie jedną z największych na Polesiu. Główną siedzibę założył w Mołodowie, gdzie wzniósł okazały empirowy pałac, prawdziwą perłę architektoniczną, oraz szereg innych budynków. Rozpoczął także w swych dobrach reformy gospodarcze, które kontynuował jego jedyny syn Aleksander. Aleksander Skirmuntt (1798-1870) był człowiekiem światłym i wykształconym. Mołodowska rezydencja stała się za jego czasów ośrodkiem ziemiańskiego życia towarzyskiego i kulturalnego. W sąsiednim Porzeczu założył pan Aleksander fabrykę sukna i dużą cukrownię. Oba zakłady po rozbudowie w II pół. XIX w. zatrudniały łącznie 600 robotników i były największym wówczas na Polesiu ośrodkiem przemysłowym. Po śmierci Aleksandra ogromnymi do- Tragiczny koniec dziedziców Mołodowa Aleksander Skirmuntt brami, obejmującymi około 50 tyś. morgów, podzieliło się jego sześciu synów. Porzecze otrzymał Aleksander junior, zaś Mołodów - Henryk Skirmuntt (zm. 1918). W Mołodowie często bywała spokrewniona ze Skirmunt-tami Maria Rodziewiczówna, która zaprzyjaźniła się z córką Henryka, Jadwigą Skir-munttówną. Jak już wiemy, Jadwiga zamieszkała później z Rodziewiczówna w Hruszowej i serdecznie się nią opiekowała pod koniec życia. Mołodów odwiedzał także malarz Józef Chełmoński, który w poleskim pejzażu znajdował wiele motywów do swych obrazów. Tak pisała o nim Jadwiga Skirmunt-tówna: "Chełmoński głęboko odczuwał urok Polesia, kochał przy tym prostotę i te dni spędzone (...) z dała od wszelkich wymagań i utrudnień światowych, były dla niego prawdziwym wytchnieniem i wypoczynkiem. W twórczości jego Polesie miało wybitne miejsce, i jeden z bardzo pięknych obrazów, «Głos z Litwy», przedstawiający pastuszka grającego jesienny hejnał na poleskiej surmie, powstałna Polesiu, w naszym Mołodowie." W Mołodowie urodził się i wychował syn Henryka - Konstanty •Skirmuntt (1866-1949), dyplomata, minister spraw zagranicznych RP w latach 1921-22, a później wieloletni poseł na Sejm i ambasador Polski w Anglii. Majątek odziedziczył jego brat - Henryk junior (1869-1939), poeta i muzyk, który mieszkał tu wraz z siostrą Marią. Ponieważ żadne z nich nie założyło rodziny, podobnie zresztą jak pozostała dwójka rodzeństwa: Jadwiga i Konstanty, zapisali moło-dowskie dobra urszulankom z Warszawy, zachowując prawo do dożywotniego mieszkania w pałacu. Zakonnice sprowadziły się w 1937 r. i zamieszkały w jednej z pałacowych oficyn. Tragiczny los spotkał Henryka i Marię Skirmunttów w 1939 r. W dniu 20 września zostali wywleczeni z pałacu przez miejscowych chłopów i w okrutny sposób zamordowani. Relacje wspominają m.in. o zdzieraniu skóry z rąk i zakopaniu żywcem. Bratu zamordowanych Konstantemu Skirmunttowi oraz siostrom urszulankom udało się wyjechać przed wejściem Sowietów. Pełen wspaniałych pamiątek i dzieł sztuki pałac doszczętnie obrabowano, a jego los został przypiecze- Smutne pozostałości wspaniałej rezydencji 177 towany w połowie 1943 r. Zajmowaną przez Niemców rezydencję spalili wtedy partyzanci radzieccy. Molodów - kaplica grobowa Skirmunttów Pozostałości pałacu i innych budynków zostały rozebrane do fundamentów. Całkowicie wycięto drzewostan parku oraz stare drzewa rosnące wokół zabudowań i wzdłuż wiodących do pałacu alej. Wydaje się nieprawdopodobne, że z tak dużego zespołu nie pozostał żaden ślad. A jednak tak się stało. W miejscu znanego ze starych fotografii dziedzińca rozciąga się rozległy pusty plac, rozjeżdżony przez ciężki sprzęt należący do kołchozu. Na miejscu pałacu wzniesiono kołchozową chlewnię. Mołodów - rzut kaplicy Na skraju tego placu stoi jedyna budowla ocalała z dawnej zabudowy: neoklasycystyczna kaplica grobowa Skirmunttów zbudowana w latach 1905-08 według projektu znanego architekta Tadeusza Rostworowskiego. Kaplica ma kształt rotundy o średnicy 8 m i jest nakryta dużą, sferyczną kopułą. Wystrój zewnętrzny nawiązuje do empirowych zdobień pałacu. Wejście główne poprzedza czterokolumnowy portyk, dwa wejścia boczne mają portyki dwukolumnowe. W zwieńczeniu portyków trójkątne frontony z ornamentem kro-ksztynowym. Wydatny ryzalit w części ołtarzowej jest ozdobiony pila-strami. Ściany pokrywa boniowa-nie, z wyjątkiem górnej części bębna, ozdobionej pasem girland kwiatowych oraz rozbudowanym gzymsem kroksztynowym. . . , j ,,,,,, .,,, Ul 178 Największy ośrodek przemysłowy Polesia Kaplica nie jest użytkowana, a kopułę porastają już nieduże drzewka. W zdewastowanym wnętrzu zachowała się kamienna podstawa ołtarza. Na zniszczonym cmentarzu dworskim za kaplicą można odszukać nagrobek Aleksandra Skirmuntta juniora (1830-1909), właściciela majątku Porzecze. W lesie o kilka kilometrów na północny wschód od wsi, w miejscu tragicznej śmierci i pochówku rodzeństwa Skirmunttów, stoi metalowy krzyż z tablicą ku ich pamięci, ufundowany w 1995 r. z inicjatywy młodych historyków z Pińska. W odległości 8 km na wschód od Mołodowa leży nad Jasiołdą drugi dawny majątek Skirmunttów - Porzecze (Pareczcza). Porzecze - budi nck dawnej fabiyki suhenmczej w majątku Shrmunttón Niegdyś stanowił część dóbr mo-łodowskich, dopiero około 1860 r. Aleksander Skirmuntt wydzielił Porzecze jednemu ze swych synów - Aleksandrowi juniorowi. Działały tu już wówczas wspomniane zakłady przemysłowe - cukrownia i fabryka sukiennicza. Ponieważ w Porzeczu nie było dworu, na siedzibę właściciela adaptowano jeden z budynków fabrycznych. Na początku XX w. z inicjatywy Romana Skirmuntta (syna Aleksandra) w Porzeczu zbudowano nowe obiekty przemysłowe: gorzelnię, krochmalnię, serowarnię i młyn parowy. Nad brzegiem Jasiołdy powstał ogromny park, do którego sprowadzono wiele egzotycznych gatunków drzew. W okresie międzywojennym Roman Skirmuntt był znanym działaczem społecznym i politycznym, senatorem RP. Wrzesień 1939 r. okazał się dla niego i jego rodziny równie tragiczny jak dla dziedziców Mołodowa: Roman z siostrą Heleną i bratem Bolesławem zostali bestialsko zamordowani przez zbolsze-wizowanych chłopów. Według różnych relacji nastąpiło to w dniu 17 lub 20 września, a Skirmunttowie zostali ukamieniowani lub zakopani żywcem. Istnieje też wersja, według której miejscowa ludność ukrywała Romana Skirmuntta, a zamordowało go NKWD. Pałac właścicieli, jak wiele innych dawnych siedzib ziemiańskich na Polesiu, Dawna fabryka i egzotyczne drzewa 179 *fa został po 1941 T. zajęty przez Niemców; w 1943 r. spalili go radzieccy partyzanci, a pozostałości rozebrała okoliczna ludność. 2 dawnych zabudowań dworskich zachował się jedynie budynek dawnej fabryki sukienniczej, założonej przez Aleksandra Skir-muntta w 1837 r., obecnie przerobiony na gorzelnię. Stoi wśród rozległego dziedzińca nad brzegiem Jasiołdy. Jest to duża, trój-kondygnacyjna budowla z czerwonej cegły, zbudowana na planie wydłużonego prostokąta, o szczytach ozdobionych attykowymi ściankami ze sterczynami i prostokątnymi niszami. Przetrwał także park o powierzchni ok. 60 ha otaczający dawny teren dworski, do którego od szosy prowadzi aleja wjazdowa. Jest to jeden z najlepiej zachowanych parków dworskich na Białorusi. Stary, nieprzetrzebiony drzewostan zachował się doskonale i dziś przypomina leśne uroczysko. Rosną tu m.in. rzadkie gatunki drzew egzotycznych, jak cyprys błotny z Florydy, pięć tulipanowców czy jodła złocista. Park sięga Jasiołdy, z którą sąsiadują malownicze starorzecza i pozostałości parkowych sadzawek. Na skraju parku stoi metalowy krzyż z tablicą pamiątkową ustawiony w 1993 r. przez młodych historyków z Pińska na grobie zamordowanych w 1939 r. członków rodziny Skirmunttów. Obok kamień pamiątkowy na mogile ośmiu żołnierzy polskich poległych w 1920 r., zniszczony po woj-a ostatnio odnowiony. Z godnych me, grób zamordo^ , -t [•5]-wanych Sk rmunttowii o-i mogiła żołnierzy. S polskic POBZECZE POZOSTftŁOSCi ZESPOŁU DWORSKR60 uwagi obiektów w Porzeczu trzeba jeszcze wymienić drewnianą cerkiew p.w. Narodzenia Bogarodzicy, zbudowaną w 1912 r. w stylu rosyjsko-bizantyjskim. Stoi ona we wsi, na wschód od dawnego majątku. Jest to budowla na planie krzyża, składająca się z trójkondygna-cyjnej wieży, niskiego babińca, trójkon-dygnacyjnej nawy z bocznym aneksami i pięciobocznego prezbiterium z dwiema zakrystiami. Niedaleko cerkwi znajduje się niemiecki cmentarz wojskowy z I wojny światowej. We wsi jest szkolna 180 Przodkowie wielkiego pisarza izba pamięci miejscowej poetki Eugenii Janiszczyc, urodzonej w sąsiedniej wsi Rudka. Z Porzecza wracamy do Mołodowa i skręcamy na południe, do oddalonej o kilka kilometrów wsi Dostojewo (Dastojewa). Miejscowość ta stanowiła gniazdo Dostojewskicłi, przodków wielkiego pisarza rosyjskiego. Ród wywodził się od ruskich bojarów Irciszczewiczów (Arciszczewiczów), osiadłych na Pińszczyźnie od XV w. W 1506 r. Daniło Iwanowicz Irciszczewicz otrzymał od knia-zia pińskiego Fiodora Iwanowicza majątek Dostojewo, od którego ród przyjął nowe nazwisko. Dostojewscy wkrótce ulegli poloniza-cji. Byli średnio zamożną szlachtą i piastowali pomniejsze godności j w Pińszczyźnie Dostojewo było w rękach Dostojewskich do początków XVIII w. Później należało do Strawińskich, Czapliców, a od połowy XIX w. do 1939 r. - do Ordów. Główna siedziba tych ostatnich znajdowała się w pobliskich Nowoszycach. Do 1939 r. zachował się w Dostojewie drewniany dwór, według tradycji pochodzący z czasów Dostojewskich, który był kryty... słomą. Nowy dom zbudował niedługo przed II wojną światową ostatni właściciel majątku, Tadeusz Orda. Oba dwory zniszczyli Niemcy w 1943 r. Obecnie na terenie dworskim stoi dom kultury, a z dawnego założenia pozostało tylko kilka starych drzew. j Nie przetrwała też cenna drewniana cerkiew, która spaliła się w latach siedemdziesiątych. Zwiedzić można jedynie muzeum literacko-kra-joznawcze im. Fiodora Do-stojewskiego, znajdujące się w miejscowej szkole. Składa się nań skromna ekspozycja poświęcona pisarzowi oraz historii ] miejscowości. Z Dostojewa ruszamy w stronę Janowa przez wsie Za-Lachomrze - cerkiew Wozniesienska struże, Nowoszyce, Ordów, No- Jeszcze dwie cerkwie 181 Cerkiew w Laskowiczach wołuczka, Horowata i La-chowicze (Liachawiczy). W tej ostatniej znajduje się drewniana cerkiew p.w. Wniebowstąpienia Pańskiego (Wozniesienska) zbudowana w 1818 r. Jest ona przykładem świątyni trójdzielnej: składa się z czworobocz-nego babińca, szerszej od niego nawy i pięciobocznego prezbiterium z niską zakrystią. Oryginalność kompozycji polega na tym, że nawę wzniesiono na planie wydłużonego ośmioboku. Wszystkie trzy części są jednakowej wysokości i nakrywa je wspólny dach, zwieńczony ośmioboczną wieżyczką z kopułką. Laskowicze - rzut cerkwi Po dalszych 6 km docieramy do dużej wsi Laskowicze (Liaska-wiczy). W nietypowym miejscu, bo nieco na uboczu stoi cerkiew p.w. Przeczystej Bogarodzicy (Pneczy-stienska) zbudowana przed 1783 r. Reprezentuje ona klasyczny typ poleskiej cerkwi unickiej. Składa się z nawy na planie prostokąta oraz pięciobocznego prezbiterium z dwiema niskimi zakrystiami. Środek dachu wieńczy niewielka, ośmioboczną wieżyczka z kopułą. Czworoboczna dzwonnica o kondygnacjach rozdzielonych szerokim okapem i ażurowej kondygnacji górnej stoi nieco z boku. To już ostatnia ze starych poleskich cerkwi na trasie wycieczki. Z Laskowicz tylko krok dzieli nas od Janowa, w którym wracamy na główną trasę wiodącą w kierunku Pińska. Poleski N iewielkie miasteczko Janów (Iwanawa) na Polesiu zyskało rozgłos dzięki dwóm związanym z nim wybitnym postaciom. Jedną z nich był patron Polesia, św. Andrzej Bobola, jezuicki kaznodzieja, który właśnie tu zginął śmiercią męczeńską. Druga postać to Napoleon Orda, znakomity XIX-wieczny artysta, najbardziej znany jako rysownik, który uwiecznił wiele nieistniejących już dziś ziemiańskich siedzib i innych zabytków. Pierwsza wzmianka o Janowie pochodzi z XV w. Już wtedy nazywano go miasteczkiem. Należał do znanych na Polesiu rodów, najpierw do Szujskich, a później do Orzeszków. W XVIII w. działała tu prowadzona przez marianów szkoła parafialna, licząca kilkudziesięciu uczniów i wyróżniająca się wysokim poziomem nauczania. We wrześniu 1784 r., w drodze do Pińska, Janów odwiedził król Stanisław August Poniatowski. Jak zanotowała ówczesna prasa, monarcha "w domu panów Orzeszków Wojskich pińskich oglądał skład jego cały, potem ogród dobrą symetryą ułożony i szpalerami ozdobiony N pan chwalił to miasteczko z ochędóstwa i porządnych domów" Do końca I Rzeczpospolitej miasteczko leżało w powiecie pińskim województwa brzesko-litewskiego, po rozbiorach znalazło się w powiecie kobryńskim guberni grodzieńskiej. W końcu XIX w. liczyło ponad 3 tyś. mieszkańców. Tradycyjnym produktem okolic Janowa było wówczas wysyłane do Warszawy tzw. "masło litewskie". W okresie międzywojennym Janów, oficjalnie nazwany Janowem Poleskim, należał do powiatu pińskiego województwa poleskiego i liczył ok. 3,5 tyś mieszkańców. Miejscową tradycją było kwestowanie na cele religijne. Kwestarze z Janowa podróżowali po całych Kresach, docierając nawet nad Wołgę, na Krym i na Kaukaz. Mieli swoją specjalną, tajemną gwarę kwestarską. Podczas okupacji hitlerowcy zamordowali tu 3,5 tysiąca Żydów z Janowa i Motola oraz około tysiąca innych osób, w tym polskich zakładników z Pińska. Po II wojnie światowej Janów, przemianowany ezuicki męczennik 183 na Iwanowo, znalazł się w granicach Białoruskiej SSR jako stolica rejonu, początkowo w obwodzie pińskim, a od 1954 r. w obwodzie brzeskim. W 1971 r. uzyskał prawa miejskie; liczył wówczas 7 tyś. mieszkańców. Obecnie ma ok. 18 tyś mieszkańców, jest lokalnym węzłem komunikacyjnym i ośrodkiem przemysłu spożywczego. Z anim zaczniemy zwiedzać, nieliczne zresztą, zabytki Janowa, wypada przedstawić postacie, dzięki którym miejscowość zdobyła sławę. Sw Andrze; Bobola Andrzej Bobola (1591-1657) to jeden z najbardziej znanych i popularnych polskich świętych. Urodził się w Strachocinie koło Sanoka. W 1611 r., po ukończeniu kolegium jezuickiego w Braniewie, wstąpił do zakonu jezuitów w Wilnie i podjął naukę w Akademii Wileńskiej, gdzie studiował filozofię i teologię. W 1622 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Przebywał i pracował w licznych ośrodkach jezuickich na terenie Rzeczypospolitej, m.in. w Nieświeżu, Wilnie, Bobruj-sku, Płocku, Warszawie, Łomży i Pińsku. To właśnie z pińskiego klasztoru, gdzie przebywał od 1642 r. (z przerwą na pobyt w Wilnie w latach 1646-1652), rozpoczął misyjną działalność na Polesiu. Jego sukcesy w nawracaniu prawosławnych na katolicyzm budziły nienawiść przeciwników unii brzeskiej. W 1657 r. od strony Brześcia na Polesie zapuścił się oddział kozacki płk. Antona Zdanowicza, wspierający węgierskiego księcia Rakoczego w jego wyprawie przeciw Polsce. W maju Kozacy zajęli Pińsk. Najbardziej zagrożeni księża jezuiccy z pińskiego klasztoru, w tym Andrzej Bobola, opuścili miasto, chroniąc się w okolicy. W dniu 16 maja nieprzyjaciel niespodziewanie pojawił się w Janowie. Kozacy wyrżnęli katolików i Żydów i dowiedzieli się, że poszukiwany przez nich niebezpieczny działacz na szkodę prawosławia, czyli ks. Bobola, przebywa w okolicy. Pochwycili go w pobliskim folwarku Peredyl (Pe-redił) czy też we wsi Mohylna, skąd został przywleczony do Janowa końmi. Poddany najwymyślniejszym torturom, nie wyrzekł się wiary i umarł śmiercią męczeńską w budynku jatki na janowskim rynku. 184 Pośmiertne wędrówki poleskiego świętego Pochowano go w kościele jezuitów w Pińsku. W 1702 r. męczennik ukazał się rektorowi kolegium pińskiego, Cyprianowi Godebskiemu, polecając mu odnaleźć swe ciało. Gdy otworzono trumnę spoczywającą w krypcie kościoła, okazało się, że zwłoki nie noszą oznak rozkładu. Od tego czasu szerzył się kult Andrzeja Boboli, a jego czciciele doznawali licznych łask i cudów. W 1853 r. Andrzej Bobola został beatyfikowany przez papieża Piusa IX. Ciało męczennika nie zaznało spokoju także po śmierci. W 1808 r. przewieziono je z przejętego przez prawosławnych kościoła w Pińsku do kościoła jezuitów w Połocku. Gdy w 1820 r. zakon jezuitów został w Rosji zlikwidowany, opiekę nad szczątkami przejęli pijarzy. Gdy ich również usunięto z Połocka, trumna trafiła do dominikańskiego kościoła św. Katarzyny. W 1864 r. także klasztor dominikanów uległ likwidacji, a opiekę nad relikwiami sprawowali odtąd księża diecezjalni. W 1922 r. bolszewicy zabrali ciało Boboli do Moskwy i umieścili w tamtejszym Instytucie Zdrowia jako ciekawy okaz mumii. Staraniem papieża Piusa XI w 1923 r. szczątki męczennika odzyskano i przewieziono do Watykanu, gdzie zostały umieszczone zrazu w kaplicy św. Matyldy, a następnie w kościele II Gesu. Ten sam papież kanonizował Andrzeja Bobolę w 1938 r. i zezwolił na przewiezienie relikwii do Polski. W czerwcu 1938 r. ciało świętego spoczęło w kościele jezuitów w Warszawie, przy ul. Rakowieckiej. Towarzyszyły temu wielkie uroczystości religijne, należące do najwspanialszych w całej historii Kościoła w Polsce. Podczas II wojny światowej, w związku z toczącymi się walkami, szczątki przenoszono jeszcze dwukrotnie. W lutym 1945 r. relikwie powróciły na Rakowiecką, a w 1988 r. spoczęły w wybudowanym obok starej świątyni nowym jezuickim kościele-sanktuarium p.w. św. Andrzeja Boboli. O poleskim świętym nie zapomniano także na Polesiu. Od 1990 r. wznowiono dawną tradycję dorocznych pielgrzymek do miejsca jego męczeńskiej śmierci w Janowie, połączonych z uroczystymi nabożeństwami w dniu 16 maja. W uroczystościach bierze udział wielu pielgrzymów z Polski. Ośrodkiem kultu św. Andrzeja Boboli jest ja-nowski kościół katolicki, zwrócony wiernym w 1995 r. N apoleon Orda (1807-1883) urodził się w rodzinnym majątku Worocewicze, odległym o 12 km na zachód od Janowa. Był «^^W|pp Ród wywodzący się od Dżyngis Chana 185 wnukiem po kądzieli słynnego pińskiego działacza społecznego i gospodarczego Mateusza Butrymowicza, a synem Michała Ordy, marszałka szlachty powiatu kobryńskiego, oraz Józefy z Butrymowiczów. Ochrzczony został w janowskim kościele; księga parafialna z odpowiednim wpisem zachowała się do dziś w bibliotece w Janowie. Napoleon Orda Ród Ordów, osiadły na Polesiu co najmniej od XV w., był najprawdopodobniej pochodzenia tatarskiego, a według rodzinnej legendy miał się wywodzić wprost od Dżyngis Chana. Na Polesiu popularne było niegdyś powiedzonko, nawiązujące do silnie rozgałęzionych na tym terenie rodów szlacheckich: "Co krzaczek - to Korsaczek, co gruncik - to Skirmuncik, co morda - to Orda". O tym, jak bardzo było ono trafne, przekonuje chociażby lektura spisu właścicieli ziemskich województwa poleskiego z roku 1930, wśród których trzech nosiło nazwisko Korsak, sześciu - Skirmunt (Skirmuntt) i aż czternastu - Orda. W 1823 r. Napoleon Orda ukończył znane gimnazjum w Świsło-czy, a następnie podjął studia na wydziale matematyczno-fizycznym Uniwersytetu Wileńskiego. Nie ukończył ich jednak, aresztowany za działalność w kółku niepodległościowym, i powrócił do Worocewicz, by kształcić się samodzielnie i gospodarzyć w rodzinnym majątku, który jako jedyny syn odziedziczył po rodzicach. Wziął udział w powstaniu listopadowym na terenie Królestwa Polskiego. Odznaczył się w bitwie pod Kockiem w maju 1831 r., za co dostał krzyż Virtuti Militari. Po zakończeniu powstania udał się na emigrację. W 1833 r. osiadł w Paryżu, gdzie zetknął się m.in. z Mickiewiczem i Chopinem, u którego pobierał lekcje muzyki. Z czasem zdobył uznanie jako pianista i kompozytor. Studiował też malarstwo i dużo podróżował po Europie. Podczas podróży oddawał się swej prawdziwej pasji i powołaniu - rysunkowi, w którym utrwalał zabytki architektury i otaczające je pejzaże. Po amnestii w 1856 r. Orda wrócił do kraju i przez kilka lat mieszkał w rodzinnych Worocewiczach. Później objął posadę nauczyciela domowego w posiadłości generała Adama Rzewuskiego w Wierz- .186 Tysiąc rysunków Napoleona Ordy chowni na Ukrainie (poprzednio należącej do spokrewnionej z generałem Eweliny Hańskiej, ukochanej Balzaka). W 1860 r. rozpoczął swoje słynne, traktowane jako rodzaj posłannictwa wędrówki po kraju, podczas których uwieczniał na rysunkach liczne zabytki, głównie siedziby ziemiańskie, zamki i świątynie na dawnych ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej. Podróżował na wózku lub pieszo, czasem drogą wodną. Podróże te kontynuował przez z górą dwadzieścia lat, z największą intensywnością w latach 1770-77, a więc jako starszy już człowiek. Ich efektem było ponad tysiąc rysunków, dzięki którym możemy dziś poznać wygląd wielu nieistniejących od dawna kresowych rezydencji i innych obiektów. W gruncie rzeczy nie wiadomo dokładnie, ile rysunków sporządził artysta. Wspomniany tysiąc to bowiem te, które zachowały się w zbiorach muzealnych, głównie w Muzeum Narodowym w Krakowie. A ile zostało rozproszonych, zagubionych, czy rozdanych? W 1873 r. Orda rozpoczął własnym sumptem publikowanie swych rysunków zebranych w Album widoków historycznych Polski, który miał być rodzajem historii rodzinnego kraju w obrazach. Brak funduszy i kłopoty z carską cenzurą sprawiły, że do 1883 r. drukiem ukazało się w ośmiu seriach tylko 260 plansz, wykonanych w znanym zakładzie litograficznym Maksymiliana Fajansa w Warszawie. Litografie według rysunków Ordy zyskały dużą popularność i często, w formie oprawionych obrazków, zdobiły wnętrza polskich domów. Napoleon Orda zmarł w 1883 r. w Warszawie, lecz został pocho wany na cmentarzu w Janowie, gdzie znajdowała się katolicka parafia najbliższa jego rodzinnym Worocewiczom. Niestety, ta część starego cmentarza, w której znajdowała się mogiła Ordy, została całkowicie zdewastowana podczas budowy nowej szkoły w latach osiemdzie siątych. W Janowie uczczono natomiast pamięć artysty, odsłaniając w 1997 r. jego okazały pomnik w centrum miasta. Trzeba dodać, że twórczość Napoleona Ordy przeżywa obecnie prawdziwy renesans, w związku z rozkwitem zainteresowania historią i zabytkami, tłu mionego w naszej części Europy w okresie komunistycznym. Jego rysunki - bezcenne źródło ikonograficzne do dziejów architektury i ziemiaństwa na Kresach - często opatrzone komentarzami, ilu strują liczne książki i inne wydawnictwa ukazujące się w ostatnich latach w Polsce, na Białorusi, Litwie i Ukrainie. Korzystamy z nich obficie również w tej publikacji. Tak pisał o Ordzie profesor Tade usz Chrzanowski w przedmowie do reprintowego wydania Albumu widoków historycznych Polski z 1991 r.: •, , , ,, , " , S| Piewca chwały minionej kultury 1j 111 • "Orda pozostawił nam me tylko pełne uroku dziełka artystyczne, ale ponadto bezcenny dokument, skoro trzy czwarte portretowanych przez niego budowli dziś już nie istnieje (...j. fest on dziś w swej spuś-ciźnie wielkim piewcą naszej narodowej przeszłości, blaskowi chwały naszej minionej kultury, zabitej kataklizmami urody naszych dziejów. (. .) Zdejmował swym ołówkiem pałace i dwory, karczmy i chatynki, kościoły, cerkwie i synagogi, dumne zwaliska zamkowi niemniej dumne jaskółki pierwszych inicjatyw przemysłowych. Stąd tak częste owe typowo polskie zderzenia przeszłości i teraźniejszości: potężne mury magnackich rezydencji i przycupnięte tuż obok włościańskie domostwa I z równym zainteresowaniem obserwował tak jedne, jak i drugie. Można by rzec, że wszystko ogarniał ową miłością oka i serca. I właśnie w ten sposób pogodny,Jale rzetelny, dokonał cudu: poprzez nawałności dziejowe przeprowadził i ocalił ów świat, który już wprawdzie fizycznie nie istnieje, ale który jest zarazem zachowany: świat styku Wschodu z Zachodem, kultury łacińskiej i greckiej, współ-obecności wielu narodów, wielu odmian cywilizacyjnych, wielu stopni społecznej drabiny. Wędrując rzemiennym dyszlem: bryką, wozem, taradajką, ale jakże często na własnych nogach, Orda rejestrował ze szczególnym zamiłowaniem domy szlacheckie i magnackie pałace; był przecież gościem wielu panów-braci; i takim się wywdzięczał. Ale nie zapominał o wszelkich innych dziełach rąk ludzkich i notował skrzętnie postacie i wydarzenia z odległych epok. Dziejami narodu i narodów są przepojone te widoki i nasza wdzięczność dla tego najskuteczniejszego konserwatora historii i zabytków powinna być pełna pokory." P odobnie jak w Drohiczynie, w Janowie niewiele zostało z kresowego miasteczka. Dawny nastrój odnaleźć można tylko na peryferyjnych uliczkach z zabudowaniami przypominającymi wiejskie chaty. Centrum zajmuje ogromna przestrzeń dawnego rynku. Niegdyś był otoczony gęstą, drewnianą zabudową, dziś przeważają nowe, brzydkie budynki, rozdzielone pustymi placami. Zachowały się jednak stojące przy rynku dwie świątynie. Centralne miejsce zajmuje duża cerkiew prawosławna p.w. Opieki Matki Bożej (Pokrowska), zbudowana w 1904 r. w stylu rosyjsko-bizantyjskim. Składa się z czterech części na planach 188 Na rynku w Janowie prostokątów: trójkondygnacyjnej wieży-dzwonnicy, babińca, nawy i prezbiterium. Wieża i nawa są zwieńczone niedużymi ko-pułkami. W dekoracji elewacji wykorzystano lizeny, prostokątne nisze, arkadowe nadokienniki, trójkątne frontony, gzymsy i kro-ksztynowy fryz. Janów Poleski - kościół Podwyższenia Krzyża Sw, Z cerkwią sąsiaduje skromny empirowy kościół p.w. Podwyższenia Krzyża Św. z 1842 r., fundacji miejscowego proboszcza Franciszka Pallu-lona. Co ciekawe, proboszcz był osobistym przyjacielem cara Mikołaja I i otrzymał od monarchy obraz św. Katarzyny, który do II wojny światowej znajdował się w bocznym ołtarzu świątyni. W ołtarzu głównym natomiast znajdował się obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem, który po zamknięciu kościoła przeniesiono do cerkwi, gdzie znajduje się do dziś. Po wojnie kościół zamieniono w kino, a później w magazyn. Do wiernych wrócił dopiero w 1995 r., a niedawno zakończono jego remont. Jest to budowla bezwieżowa, na planie prostokąta, z ap-sydą i dwiema zakrystiami. Główne wejście akcentuje dwukolumnowy portal z arkadową lukarną. Fasadę wieńczy schodkowy szczyt z prostokątnymi płycinami. Elewacje zdobią pila-stry i gzyms kostkowy. W centrum ołtarza głównego znajduje się odnaleziony kilka lat temu w podziemiach pińskiej katedry drewniany krzyż z 1871 r., wyrzeźbiony przez Napoleona Ordę, z figurą Chrystusa dłuta jego siostrzenicy, Heleny Skirmuntt. Świątynię otacza nowe ogrodzenie z czerwonej cegły, z kaplicami w narożach. Janowski kościół jest ośrodkiem kultu św. Andrzeja Boboli. Na miejscu stojących kiedyś na rynku jatek, które były miejscem jego męczeństwa, wzniesiono w XIX w. pamiątkową kapliczkę, znaną z rysunku Napoleona Ordy i przedwojennych fotografii. ! Niezwykła procesja 189 Dziś miejsce jej fundamentów znaczy jedynie lekkie zaklęśnięcie w asfalcie, którym pokryto dawny rynek. Jest w Janowie jeszcze jedno miejsce związane z kultem świętego. Przy drodze do wsi Mohylna (dziś będącej południowo--zachodnim przedmieściem Janowa) stoją dwa drewniane krzyże, katolicki i prawosławny, wskazujące miejsce, z którego męczennika powleczono końmi na rynek. Krzyże zniszczono po II wojnie światowej; ponownie ustawiono je i poświęcono podczas uroczystości 16 maja 1998 r. Z tego właśnie miejsca ruszyła ku janowskiemu rynkowi procesja, o której mówi relacja znawcy Polesia, Jarosława Komorowskiego, zamieszczona w 16 numerze czasopisma "Lithuania": Janów Poleski - stara cerkiew i kapliczka na miejscu śmierci św. Andrzeja Boboli (rys. N. Ordy) ,J\/V środę 16 maja 1990 r. mieszkańcy Janowa Poleskiego ze zdumieniem obserwowali grupę kilkudziesięciu osób, nie po tutejszemu ubranych, ponad dwa kilometry w skupieniu i w ciszy idących jedną z ulic w stronę rynku. W prowadzącym ich mężczyźnie w szarym garniturze niełatwo było rozpoznać ówczesnego proboszcza katedry pińskiej, a dzisiejszego kardynała, metropolitę mińsko-mohylewskiego, księdza Kazimierza Świątka. 190 Stara morwa na grobie Sowieckie imperium już się rozpadło, ale zakaz pojawiania się poza kościołem w «księżym przebraniu» wciąż obowiązywał. Chłop z kosą na ramieniu pozdrowił: «Niech będzie pochwalony» i z wielu ust usłyszał ciche a serdeczne odpowiedzi. Kto się przybliżył, dostawał święty obrazek. Wchodząc na rynek, grupa przyspieszyła ^ i skupiła się wokół sobie tylko wiadomego, pozornie niczym nie różniącego się od innych miejsca na spękanym asfalcie placu. Coraz i liczniej i śmielej podchodzący janowianie stali się świadkami krótkiej l modlitwy. Błysnęła w słońcu mała puszka z relikwiami. (...) Tak odbyła l się pierwsza po półwieczu procesja ku czci św. Andrzeja Boboli, odpra- * wioną przez pielgrzymów z Polski w dniu i miejscu jego męczeńskiej śmierci, z potrzeby serc ponawiana odtąd co roku." Pusta przestrzeń w centrum Janowa ciągnie się od rynku na zachód. Kilkaset metrów od kościoła i cerkwi stoi na skraju skweru pomnik Napoleona Ordy, wykonany z brązu według projektu Igora Gołubiewa i odsłonięty w 1997 r. Rzeźba na cokole z czerwonego granitu przedstawia artystę w kapeluszu, siedzącego na pniu drzewa i rysującego. Napis w języku białoruskim głosi: "Napoleon Orda, malarz, kompozytor, muzyk". Można odszukać miejsce zniszczonego grobu Ordy, które wskazuje stara morwa rosnąca w pobliżu szkoły nr 3, zbudowanej na terenie starego cmentarza. Uszkodzona tablica nagrobna została ocalona przez nauczyciela z pobliskiej wsi Ohowo, Borysa Wojciechowicza, i obecnie znajduje się w Muzeum Polesia w Pińsku. Planowanej ekshumacji i rekonstrukcji grobu na razie zaniechano. Wytrwali poszukiwacze śladów artysty mogą udać się do odległych o 12 km na zachód od Janowa Worocewicz (Waracewiczy (dojazd przez Śnitowo), w których Napoleon Orda przyszedł na świat i spędził młodość. W miejscu, gdzie od szosy do Brześcia odgałęzia się na południe droga do Worocewicz, ustawiono w 1997 r. pamiątkowy kamień z wizerunkiem palety i liry oraz napisem w języku białoruskim "Rodzinne strony Napoleona Ordy". Worocewicze należały niegdyś do kniaziów pińskich, następnie przeszły w ręce Zygmunta Starego, który podarował je królowej Bonie. Od II pół. XVI w. były we władaniu linii Ordów zwanej "białą", w odróżnieniu od linii "czarnej" z Biżerewicz pod Pińskiem. Ostatnim z linii "białej" był właśnie Napoleon Orda. Po konfiskacie majątku za udział właściciela w powstaniu listopadowym Worocewicze dostały Ślady Ordów w Worocewiczach 19 l się w ręce rosyjskie. Po powrocie z emigracji Orda mieszkał tu jeszcze przez kilka lat, zapewne jako dzierżawca. Znany z rysunku Napoleona XVIII-wieczny dwór Ordów i inne zabudowania majątku uległy zniszczeniu podczas I wojny światowej i już w okresie międzywojennym pozostały po nich jedynie nikłe ślady. Posiadłość została rozparcelowana i w 1930 r. należała do trzech różnych właścicieli. Obecnie w miejscu dawnej siedziby Ordów, l km na północny zachód od wsi Worocewicze, rozciąga się puste pole, a jedynym śladem jest mogiła jednego z międzywojennych właścicieli i rosnący przy niej samotny, młody dąb. Natomiast w położonym 1,5 km na południe od wsi folwarku Michalin, który należał do dóbr worocewickich, zachował się mieszkalny budynek folwarczny z lat dwudziestych XX w. Dwór Ordów w Worocewiczach (rys. N Ordy] Ślad Ordów znajdziemy także w samej wsi Worocewicze. W cerkwi p.w. Podwyższenia Krzyża Św., zbudowanej w latach 1863-1864 w stylu rosyjsko-bizantyjskim, znajduje się XIX-wieczna ikona ofiarowana świątyni z okazji konsekracji w 1872 r. przez - jak głosi na wpół zatarty napis na odwrocie - "właścicieli majątku Worocewicze nazwiskiem Orda". Wszystko wskazuje na to, że ikona jest darem Napoleona Ordy, który nie był już wtedy co prawda właścicielem Worocewicz, ale odwiedzał w tym okresie rodzinne strony. Zabytki i miejsca związane ze św. Andrzejem Bobolą i Napoleonem Orda niemal wyczerpują listę godnych uwagi obiektów Janowa i jego najbliższych okolic. Warto może jeszcze odwiedzić 192 Zabytkowa droga janowskie cmentarze. Na starym cmentarzu katolickim, znajdującym się na wschodnim skraju miasta, przy szosie w kierunku Pińska, zachowało się tylko kilka ciekawszych nagrobków z początku XX w. Na cmentarzu wojennym w północno-zachodniej części miasta (ul. Puszkina) znajdują się zbiorowe mogiły około 1000 osób zamordowanych przez hitlerowców, wśród nich grób 30 za-' kładników z Pińska, rozstrzelanych w Janowie 22 stycznia 1943 r. w odwecie za rozbicie pińskiego więzienia przez oddział AK Jana Piwnika "Ponurego" (o czym w następnym rozdziale). Na grobie tablice z nazwiskami ofiar i napisami w języku polskim i rosyjskim. O 3 km na południe od Janowa, przy drodze do Rudzka, znajduje się pomnik na zbiorowej mogile 3,5 tyś. Żydów zamordowanych przez hitlerowców w latach 1941-42. Z Janowa szlak naszej wyprawy wiedzie dalej na wschód, w kierunku Pińska. Zanim jednak osiągniemy poleską stolicę, zatrzymajmy się w położonej niemal dokładnie w połowie drogi miejscowości Duboja (Dubaj) nad Kanałem Królewskim. Leży ona przy bocznej drodze, w którą należy skręcić z głównej szosy w prawo tuż za Janowem, w miejscowości Ohowo. Już sama droga do Duboi godna jest uwagi jako swoisty zabytek. Zbudowało ją w okresie międzywojennym Wojsko Polskie i miała być częścią szosy z Pińska do Kobrynia, której wybuch wojny nie pozwolił dokończyć. Nawierzchnię tworzą sześciokątne płyty betonowe, czyli popularne "trylinki", wzmocnione jednak - zapewne z myślą o ciężkich pojazdach wojskowych - wtopionymi w beton ułamkami bazaltu, co nadaje im charakterystyczny pstrokaty wygląd. Takie wojskowe drogi można spotkać w wielu miejscach na Polesiu białoruskim i ukraińskim. Na skraju Duboi, w miejscu, gdzie ta wojskowa droga łączy się z asfaltową szosą z Jajeczkowicz do Pińska, rozciąga się po prawej rozległy starodrzew parkowy. Jest to pozostałość jednej z najwspanialszych niegdyś rezydencji na Polesiu. Miejscowe dobra, dawne dziedzictwo Radziwiłłów, zostały w 1632 r. podarowane przez księcia Albrychta Radziwiłła jezuitom pińskim, którzy założyli tu letnią rezydencję. W 1706 r., podczas wojny pół- Prawdziwie wielkopańska rezydencja nocnej, przebywał w niej król szwedzki Karol XII. Młodzieńcze lata spędzał tu poeta i dramaturg, późniejszy biskup smoleński i łucki Adam Naruszewicz (1733-1796), urodzony w okolicach Łohiszyna. Po ukończeniu pińskiego kolegium wstąpił on w 1748 r. do zakonu jezuitów i w okresie nowicjatu przez dłuższy czas przebywał w Duboi. Posiadłość była w ręku jezuitów do kasaty zakonu w 1773 r. W końcu XVIII w. kupili ją Kurzenieccy i zamienili w prawdziwie wielkopańska rezydencję, z obszernym domem mieszkalnym, kaplicą domową, oranżerią, cieplarnią i wspaniałym parkiem. Jej urodę i harmonijne rozplanowanie możemy podziwiać na rysunku Napoleona Ordy. Roman Aftanazy w swych Materiałach do dziejów rezydencji przytacza zasłyszaną wśród miejscowej ludności legendę o Kurzenieckich: "Otóż mieli oni być bezbożnikami i hulakami. Jeden z nich urządził nawet kiedyś ucztę w Wielki Piątek. Gdy jednak wraz z zaproszonymi gośćmi zasiadł do stołu, rozległ się huk, zapadła się podłoga i ziemia pochłonęła wszystkich biesiadników. Odtąd, jeśli ktoś ukrył się w parku nocą z Wielkiego Piątku na Wielką Sobotę, mógł zobaczyć podjeżdżające karety, stangretów trzaskających z bata i postrojonych gości. Mógł ujrzeć iluminację w oknach dworu, usłyszeć muzykę i śpiew, dopóki znów wszystko o północy nie zapadło się z hukiem, a dom pozostał głuchy i ciemny." Pałac w Duboi (rys. N. Ordy) W II pół. XIX w. majątek przejściowo znalazł się w rękach żydowskich, a w końcu stulecia został kupiony przez znanego prze- 194 Park pełen urody i tajemnic REZYDENCJA W __ 1 Miejsce zniszczonego dworu 2 Budynki współczesne na miejscu zniszczonych oficyn 3 Kaplica 4 Brama 5 Zabudowania dworskie mysłowca warszawskiego Karola Szlenkiera. W 1921 r. jego córka, spadkobierczyni liczącego około 9 tyś. ha majątku, Maria Wyżdżyna, wydzieliła jego centralną część z parkiem i XVIII--wiecznym dworem poje-zuickim na szkołę rolniczą, która mieściła się tu do 1944 r. Pod koniec wojny dwór został wysadzony w powietrze przez cofających się Niemców, a jego pozostałości miejscowa ludność rozebrała na cegłę. Obecnie teren należy do państwowego gospodarstwa rybackiego (rybchozu), zarządzającego pobliskimi stawami rybnymi. Mimo iż nie ocalał dwór, teren dawnej rezydencji ma wiele uroku, w odróżnieniu od innych, całkowicie zdewastowanych ziemiańskich siedzib na Polesiu. Sprawia to przede wszystkim zachowany w niezłym stanie park regularny o powierzchni ok. 11 ha, jeden z najpiękniejszych na Polesiu. Założono go w połowie XVIII w. i rozszerzono w XIX w. Zachował się czytelny układ kanałów i stawów, aleje parkowe i liczne stare drzewa. Park jest nieco zapuszczony, co dodaje mu urody i tajemniczości. Główne wejście na teren rezydencji prowadzi od zachodu, przez starą bramę, z której pozostały dwa rustykowane słupy. Za bramą, po bokach dawnego dziedzińca, stoją dwa nieduże powojenne budynki. Z drewnianym domem mieszkalnym po prawej sąsiaduje stary budynek murowany nakryty dachem naczółkowym, kiedyś pewnie oficyna dworska. Na wprost bramy ciągnie się rozległy plac, na którego wschodnim skraju, przed ścianą drzew, niewysoki pagórek wskazuje miejsce zniszczonego dworu. Pojezuicka kaplica 195 Duboja - kaplica pojezuicka Po prawej, nieco w głębi, stoi wśród starych drzew najcenniejsza pozostałość jezuickiej rezydencji: piękna barokowa kaplica z XVIII w., później pełniąca rolę kaplicy grobowej kolejnych właścicieli majątku. Jest to budowla na planie ośmioboku, z przedsionkiem od frontu i zakrystią od tyłu. Nakrywa ją wysoka kopuła z ośmio-boczną latarnią. Elewacje zdobią narożne pilastry, gzymsy oraz prostokątne obramienia okien i drzwi, zaś fasadę przedsionka - arkadowy portal i trójkątny fronton. Wnętrze pokrywała niegdyś iluzjo-nistyczna polichromia. Uległa jednak zniszczeniu w okresie powojennym, kiedy kaplica służyła jako skład narzędzi rolniczych i pomieszczenie dla agregatu prądotwórczego. Na lewo od miejsca po dworze, za mostkiem na kanale, znajduje się jeszcze jeden dawny budynek dworski, być może dom stróża. Według źródeł białoruskich ocalały jeszcze mleczarnia i warsztat, ale nie udało mi się ich odnaleźć - może znajdują się poza parkiem. W północno-zachodniej części parku znajduje się natomiast niemiecki cmentarz wojskowy z I wojny światowej, na którym spoczywają żołnierze niemieccy i rosyjscy polegli w latach 1915-1916. Na ziemnych mogiłach zachowały się gdzieniegdzie betonowe płyty nagrobne w kształcie krzyża. Jeśli mamy więcej czasu, warto pospacerować po dubojskim parku wśród labiryntu alej, zarośniętych ścieżek, kanałów i stawów, poszukać wytchnienia pod koronami sędziwych drzew. W sąsiadującej z majątkiem wsi Duboja zachowała się klasy-cystyczna cerkiew p.w. Narodzenia Bogarodzicy fundacji Klo-tyldy Kurzenieckiej, zbudowana w 1811 r. Jej plan i bryła w wyraźny sposób nawiązują do jezuickiej kaplicy w parku: świątynia składa się z ośmiobocznej nawy oraz przedsionka i prezbiterium 196 Cerkiew w Duboi Duboja - rzut cerkwi na planach prostokątów. Nawa cerkwi, nakryta kopułą zwieńczoną ośmioboczną latarnią, jest jednak tej samej wysokości co przedsionek i prezbiterium, podczas gdy nawa kaplicy jest dwukrotnie wyższa. Ściany zewnętrzne zdobią pionowe pasy boni, okrągłe i prostokątne wnęki, dekoracyjne obramowania okien, fryz oraz gzymsy. We- wnątrz zachowała się iluzjonistyczna polichromia z 1885 r. | o przystanku w Duboi ruszamy w drogę od odległej o 20 km stolicy Polesia - Pińska. Pińsk - poleska stolica P ierwsze wzmianki o Pińsku pochodzą z ruskiego latopisu Powieść minionych lat, sporządzonego przez kijowskiego mnicha Nestora. Pod datą 1097 r. pisze on o konflikcie między księciem trem-bowelskim Wasylkiem Rościsławowiczem a księciem włodzimier-skim Dawidem Igorowiczem i kijowskim Swiatopełkiem Izjasławo-wiczem. Z relacji tej wynika, że w owym czasie Pińsk i Turów należały do księstwa kijowskiego. Gród w Pińsku musiał więc powstać wcześniej. Zapiski znalezione w prawosławnym monastyrze w Leszczu na przedmieściu Pińska pozwalają przypuszczać, że istniał już za Włodzimierza Wielkiego, czyli w końcu X w. Jednakże data 1097 r. została uznana oficjalnie za rok założenia Pińska i w 1997 r. uroczyście obchodzono 900-lecie miasta. Dalsze średniowieczne dzieje Pińska są trudne do odtworzenia na podstawie niejasnych zapisów w lato-pisach. Po rozpadzie Rusi Kijowskiej Pińsk wszedł w skład księstwa turowskiego, które z czasem zaczęto nazywać turowsko-pińskim. Na początku XIII w. oddzielił się od Turowa i stał się stolicą udzielnego księstwa. W 1241 r. z Turowa do Pińska przeniesiono siedzibę istniejącej od końca X w. diecezji prawosławnej, którą odtąd nazywano pińsko-turowską, a później już tylko pińską (według innych źródeł dokonał tego wielki książę Witold na przełomie XIV w.). Księstwo pińskie pozostawało w zależności od księstwa wołyńskiego, kijowskiego, a przejściowo także od książąt litewskich, często najeżdżających ruskie ziemie. Z czasem Litwini zdobyli zdecydowaną przewagę w konfrontacji z Rusią i wreszcie pomiędzy 1316 a 1322 r. Pińsk, wraz z całym Polesiem, Kijowem, Wołyniem i Podolem, został włączony przez Giedymina do Wielkiego Księstwa Litewskiego. Księstwo pińskie istniało jeszcze przez ponad dwa wieki jako lenno. Giedymin osadził na nim swego syna Narymunta, później władali nim jego potomkowie. W 1396 r. książę piński i turowski Zygmunt Kiejstutowicz ufundował w Pińsku klasztor franciszkanów i pierwszy kościół katolicki, w którym sam zresztą został ochrzczony. 1198 Złote czasy królowej Bony Po bezpotomnej śmierci księcia Jurija Semenowicza w 1471 r. Kazimierz Jagiellończyk, jako wielki książę litewski, nadał księstwo pińskie wdowie po księciu kijowskim Semenie Olelkowiczu - Marii. Władała ona Pińskiem wraz z synem Wasylem, a po jego śmierci - z córką Oleną, która w 1498 r. poślubiła kniazia Fedora Iwano-wicza Jarosławowicza. Ta para zamyka po śmierci Marii w 1501 r. poczet książąt pińskich. Wsławiła się wydaniem licznych przywilejów dla cerkwi, klasztorów i okolicznej szlachty. Księżna Olena zmarła w 1518 r., a kniaź Fedor - w 1521 r. Następnie księstwo przeszło na własność króla Zygmunta Starego, który w 1523 r. podarował je królowej Bonie, włączając je jednocześnie do województwa podlaskiego. P anowanie Bony rozpoczęło okres rozkwitu Pińska i jego okolic. Jej dziełem było przeprowadzenie reformy rolnej zwanej po-miarą włóczną, połączonej z komasacją gruntów i powstaniem wsi typu ulicówki, sporządzeniem spisu ludności, budową nowych dróg i mostów. Z jej polecenia zapoczątkowano także meliorację Polesia: wykopano tzw. rów królowej Bony, który ciągnął się na przestrzeni 6 km na południe od Pińska do wsi Stetyczów. Królowa nadawała liczne przywileje osiedlającej się w okolicy szlachcie, przybywającej głównie z przeludnionego Mazowsza, Podlasia i Wielkopolski. Do miast sprowadzała natomiast rzemieślników, m.in. z Włoch i Holandii. Intensywnie rozwijał się przemysł leśny. Oprócz wyrębu w osadach leśnych, zwanych budami, powadzono produkcję smoły, potażu i dziegciu. Z czasem Pińsk stał się najważniejszym na Polesiu ośrodkiem handlu drewnem i produktami leśnymi. Utrzymywał kontakty z licznymi miastami w kraju i za granicą. Przez blisko czterdziestoletni okres rządów Bony Polesie zamieniło się z niedostępnej i bezludnej prowincji w przynoszące niezłe dochody dobra, połączone z resztą kraju nowymi szlakami komunikacyjnymi. O znaczeniu Pińska, liczącego wówczas około pięciu tysięcy mieszkańców, najlepiej świadczy fakt, że do kasy Wielkiego Księstwa Litewskiego wpłacił on w 1551 r. ogromną sumę 100 kóp groszy, na równi z takimi miastami jak Kijów, Połock, Witebsk czy Mohylew. Wykonawcami królewskiej władzy byli w Pińsku starostowie, którzy rezydowali na zamku, wzniesionym na miejscu średniowiecznego grodu książąt ruskich. W 1566 r. starostwo pińskie wraz z całą wschodnią częścią województwa podlaskiego znalazło się w granicach województwa brzesko-litewskiego. Od 1569 r. Pińsk Rzeź zbuntowanego miasta był siedzibą powiatu. Ukoronowaniem okresu pomyślnego okresu miasta było nadanie mu w 1581 r. przez Stefana Batorego magdeburskich praw miejskich z przywilejami m.in. na cztery jarmarki rocznie i tzw. kontrakty, czyli handlowe zjazdy szlachty i kupców. Pińsk liczył wówczas 40 ulic oraz 18 świątyń; był tu kościół katolicki z klasztorem franciszkanów, synagoga i aż 16 cerkwi prawosławnych. Żadna z tych świątyń, które - poza cerkwią katedralną - były wszystkie drewniane, nie dotrwała do naszych czasów; większość uległa zniszczeniu podczas XVII-wiecznych wojen. Po uchwaleniu unii brzeskiej wszystkie cerkwie oraz oba monastery - męski i żeński - przejęli grekokatolicy, w ich rękach znalazła się także eparchia pińsko-turowska, a katedra prawosławna stała się siedzibą biskupa unickiego. Dodajmy, że jednym z ostatnich prawosławnych władyków turowsko-pińskich był późniejszy gorący orędownik unii, znany nam już z Perkowicz pod Drohiczynem biskup Cyryl Terlecki. Nowy i jedyny w mieście aż do rozbiorów prawosławny monaster męski powstał za zezwoleniem króla Władysława IV w 1633 r. Kres pomyślnemu rozwojowi miasta przyniosło powstanie Chmielnickiego. W 1648 r. do Pińska dotarł kozacki oddział pułkownika Nebaby, który nakłonił miejscowych mieszczan oraz okoliczne chłopstwo do buntu przeciwko królowi. Przy ich pomocy Kozacy opanowali miasto, co zagroziło rozszerzeniem buntu na całe Polesie i Litwę i spowodowało zdecydowaną reakcję hetmana polnego litewskiego Janusza Radziwiłła. Zanim zdobył złą sławę jako stronnik Szwedów podczas "potopu", hetman odznaczył się jako pogromca Kozaków. Tak, opierając się na dawnych relacjach, piszą o jego wyprawie na zbuntowany Pińsk autorzy Słownika geograficznego: "Janusz Radziwiłł, het[man] pol[ny] litfewski], na pierwszy odgłos powstania wysłał dla stłumienia buntu wojsko [pod dowództwem Hrehorego Mirskiego], które 7 października niedaleko miasta obozem stanęło. Nazajutrz regimentarz Łukasz felski, podstąpiwszy pod wały, wezwał mieszkańców do poddania się i wydania przywódców buntu; ale mieszczanie odrzucili wezwanie i postanowili do ostatka się bronić. Przyszło więc do szturmu i zawziętej walki; wojsko każdy dom zawzięcie broniony zdobywać musiało. Rzeź powstała okropna, trwająca bez przestanku od południa 9 października przez całą dobę. Reszta niedobitków uchodząc nad rzeką Piną, napadnięta od chorągwi Połubińskiego, w nurtach rzeki koniec znalazła. Tymczasem pożar miasta wszczęty wśród bitwy, rozszerzał się straszliwie przez dwa dni następne; dwa kościoły rzymskie z klasztorami, dwie cerkwie ruskie 200 "Ledwie domów kilkanaście zostało z monasterami, dwie unickie, setki domów, stały się pastwą płomieni; zresztą, rabunek sprawiony przez czeladź wojskową, dokończył niemal egzy-stencyi nieszczęsnego miasta. Do tak srogiej kary, prócz zaciętego oporu mieszczan i to stało się powodem, że otworzywszy bramy kozakom, kościoły porabowali, księży pozabijali, a żydzi prawie wszyscy padli ofiarą nienawiści. Musiał być Pfińsk] obszemem i ludnem miastem, kiedy dzie-jopisowie spółcześni podają na 5000 domów spalonych, a 14 000 ludzi zabitych." Michał Serwacy Wiśniowiedd Kolejne zniszczenia przyniosła wojna polsko--moskiewska. W dniu 5 października 1655 r. do Pińska wpadły oddziały kniazia Dymitra Wołkoń-skiego liczące kilka tysięcy Moskali i Kozaków. Szczupła załoga została rozbita w nierównym boju, a napastnicy rozpoczęli w mieście rzeź i rabunek. W zachowanej w wileńskim archiwum skardze ocalałych pińskich mieszczan czytamy, że napastnicy: "...po tyrańsku, po zbójecka tak mężczyzn, jak i samych kobiet i dziatek niemałą ilość różnymi niesłychanymi mękami męczyli i na śmierć pozabijali (...). Stojąc przez kilka dni, wszystkie skarby, sumy gotowe, towary różne, złoto, srebro, cynę, miedź, dzwony kościelne i cerkiewne, zboża różne i wszystkie nabytki domowe do szczętu wybrawszy do bajdaków i czołnówponosili i powozili, a odchodząc z Pińska zamek, miasto, kościoły, cerkwie, kramy rynkowe, domy, folwarki, także dwa spichrze w rynku stojące, zgoła wszystko miasto z dostatkami do szczętu ogniem spalili i wniwecz obrócili i ledwie domów kilkanaście z jednego końca na przedmieściu, których ogień zaciągnąć nie mógł, zostało." W dwa lata później wtargnęli do Pińska, niosąc śmierć i zniszczenie, wspomagający Rakoczego Kozacy pułkownika kijowskiego An-tona Zdanowicza - ci sami, który zamordowali św. Andrzeja Bobolę. P o wszystkich tych klęskach Pińsk odradzał się bardzo powoli. W 1666 r. wojewodzina trocka Maria Kopciowa ufundowała w mieście klasztor dominikanów. W 1690 r. starosta piński i marszałek litewski Jan Karol Dolski (1637-1695) założył na podmiejskich Zemsta Karola Xl( 201 gruntach nową osadę, nazwaną od jego imienia Karolinem. W 1695 r. ufundował w niej kościół i klasztor zgromadzenia świeckich księży komunistów oraz wzniósł zamek bastionowy. Zamek odziedziczył jego zięć, książę Michał Serwacy Wiśniowiecki, i przebudował go na wystawną rezydencję, która wkrótce uległa zniszczeniu podczas wojny północnej, kiedy to w dniu 5 maja l706 r. w Pińsku niespodziewanie pojawił się ze swym wojskiem król szwedzki Karol XII, pragnąc przedostać się na Wołyń. Opis tego zdarzenia, oparty o relację z epoki, znajdujemy w Słowniku geograficznym: "Król zaledwo zsiadł z konia (...) wstąpił natychmiast na dzwonnicę kośc[iola] jezuickiego, dla rozpoznania tej dziwnej okolicy, która otaczała miasto; a spostrzegłszy nieścignione okiem błota i wody, zawołał: otóż to moje nonplus ultra! Nie było jednak żadnego sposobu przedarcia się ztądprosto na Wołyń, ani mostami, ani na łodziach, jakbyłkról zrazu przedsięwziął; postanowiono zatem pozostać na miejscu przez kilka tygodni, dla doczekania się reszty dążących za armią pułków. Tymczasem rozkazał król najspieszniej ponaprawiać wszystkie drogi i zbudować po różnych miejscach mosty, kędy wojska przechodzić miały. P[ińsk] wydał się Szwedom dosyć rozległem miastem, byłby nawet pięknem, gdyby wszystkie budowle w nim zaczęte, do jakich i pałac Wiszniowieckiego należy, były skończone. Ludność składała się z mieszkańców różnych wyznań, greckie jednak było najliczniejsze; najznakomitszą instytucyą było kolegium jezuickie, a ich apteka najpożyteczniejsza dla okolicy. Mieszczanie przemyślniejsi i praco-witsi od innych, prowadzili znaczny handel; fabryka tutejsza skór (których wyprawą Tatarowie zamieszkali od witoldowych czasów się trudnią), słynęła na całe królestwo. Taki jest ogólny obraz P[ińska], który nam Szwedzi z tamtej epoki pozostawili. (...) Nakoniec [Karol] opuścił 3 czerwca miasto, kazawszy wysadzić w powietrze pałac Wiszniowieckiego, głównego Szwedów nieprzyjaciela, i przedmieście będące jurydyką tego księcia spalić ze szczętem." Spokojniejszy XVIII w. sprzyjał stabilizacji politycznej i gospodarczej oraz odbudowie zniszczeń. W Pińsku powstały nowe klasztory: w 1717 r. bernardynów - fundacji hetmana wielkiego litewskiego Michała Wiśniowieckiego, w 1734 r. karmelitów - nakładem wójta pińskiego Szymona Ossowskiego, w 1756 r. ma- i a Karol XII '2Q2 Lobbing Mateusza Butrymowicza riawitek - dzięki kanonikowi plityńskiemu Stefanowi Turczyno-wiczowi. W drugiej połowie stulecia istniało więc w mieście aż dziewięć klasztorów katolickich: franciszkanów, jezuitów, dominikanów, komunistów, bernardynów, karmelitów i bazylianów oraz mariawitek i bazylianek. Wysokim poziomem nauczania odznaczało się pińskie kolegium jezuickie. Jego wychowankiem był m.in. poeta, historyk i biskup, stały uczestnik słynnych obiadów czwartkowych króla Stanisława Augusta, Adam Naruszewicz (1733-1796), który młodość spędził w miejscowym klasztorze jezuickim, a w latach 1788-1790 rezydował w Pińsku jako nominalny biskup smoleński. Uczniem, a później wykładowcą pińskiego kolegium był inny znany jezuita, pedagog, geograf i historyk Karol Wyrwicz (1717-1793). Kolegium ukończył także wybitny działacz gospodarczy Mateusz Butrymowicz, o którym będzie jeszcze mowa. WII pół. XVIII w. w jezuickiej szkole uczyło się podobno aż 600-700 uczniów. Po kasacie zakonu w 1773 r. eks-jezuici prowadzili kolegium jeszcze przez ponad dwadzieścia lat, w 1804 r. przejęli je franciszkanie, od 1832 r. stało się świecką szkołą powiatową, od 1855 r. - gimnazjum, a od 1872 r. - szkołą średnią, tzw. realną. Szczególne znaczenie dla odzyskania przez Pińsk należnej mu pozycji poleskiej stolicy miała podjęta w drugiej połowie XVIII w. budowa dróg wodnych: Kanału Ogińskiego (1767-1783), łączącego Jasiołdę ze Szczarą, a więc dorzecze Prypeci z dorzeczem Niemna, oraz Kanału Królewskiego (1775-1783), łączącego Prypeć z Bugiem, czyli z dorzeczem Wisły. Oba szlaki, otwierające połączenia wodne z Morza Czarnego do Bałtyku, zbiegały się pod Pińskiem, czyniąc z niego śródlądowy port o międzynarodowym znaczeniu. Wielką rolę odegrał w tych przedsięwzięciach jeden z najwybitniejszych przedstawicieli pińskiej elity, Mateusz Butrymowicz (1745-1815), podstarości, sędzia grodzki i właściciel rozległych dóbr w okolicy, przyjaciel i zaufany hetmana Michała Ogińskiego. Z okazji zakończenia budowy kanałów oraz nowego traktu wiodącego przez nieprzebyte dotąd Błota Pińskie do Łopacina Butrymowicz zastosował rodzaj "lobbingu". Wiosną 1784 r. wyprawił on szypra S. Sta-chowskiego Kanałem Królewskim do Warszawy z zaproszeniem dla króla do odwiedzenia poleskiej stolicy. Szyper przybył pod Zamek Królewski na dziesięciu łodziach, których załogę stanowiło trzydziestu Poleszuków w regionalnych strojach. Monarsze i warszawiakom zaprezentowano typowe pińskie produkty: miód, wosk, grzyby, ryby wędzone, suszone wjuny i krupy jaglane. Poleska flotylla popłynęła Promocja według najnowszych wzorów 203 następnie do Gdańska. Stanisław August Poniatowski, zachęcony tą prezentacją, a także opowieściami Adama Naruszewicza, jeszcze tego samego roku skorzystał z zaproszenia i wybrał się do Pińska, gdzie spędził trzy dni. Monarcha przybył na czele wielkiego orszaku dworzan i okolicznej szlachty. Ostatnie pół mili przepłynął na specjalnie przygotowanej ozdobnej łodzi i przed kościołem franciszkanów został powitany mową wygłoszoną przez biskupa Naruszewicza. Kwaterę królewską przygotowano w kolegium pojezuickim. Na świeżo usypanej staraniem Butrymowicza grobli przez błota zorganizowano na cześć króla wielki jarmark, który był w istocie prezentacją gospodarki Polesia. Pokazano m.in. miejscowy wynalazek - pływający młyn, pińskie siano, wyroby wiejskich stolarzy, ślusarzy i sukienników oraz łodzie załadowane towarami przygotowanymi do transportu do Gdańska. Barwną oprawę jarmarku stanowiły tańce, muzyka, śpiew i poleskie stroje Pińczuków. Można więc powiedzieć, że wszystko przygotowano według wzorów obowiązujących do dziś na targach i wystawach gospodarczych. Król był zachwycony i odjeżdżając wyznał, że jeszcze nigdy nie było mu tak trudno rozstawać się ze swymi poddanymi. Butrymowicz gościł monarchę w swym dworze w Kry-stynowie, a dla uczczenia królewskiej wizyty wmurował pamiątkowy kamień w fundamenty swego wznoszonego wtedy, a zachowanego do dziś pałacu w Pińsku. Za swe zasługi Butrymowicz otrzymał najwyższe odznaczenia ówczesnej Rzeczypospolitej - ordery Orła Białego i św. Stanisława. Szansę, jakie otworzyły się przed Pińskiem po wybudowaniu nowych dróg wodnych, podkreśla opis miasta z roku 1787: "Położenie miasta, jak jest najpomyślniejsze, tak i na widok najpiękniejsze: gdyż z jednej strony rozległe pól płaszczyzny na kilka mil ciągnące się, z drugiej, z węzła rozmaitych rzek wylew tworząc na kształt morza, sprawują najprzyjemniejszy miasta prospekt. Prócz tej szczęśliwości, którą sama zdarzyła natura, taki jest dowóz i taniość płodów z Wołynia i Polesia, jak trudno w innem miejscu i mieście, oprócz Ukrainy, znaleźć. Spustoszale to miasto budować się zaczyna za przewodnictwem i pobudką niemałą podstarosty Butrymowicza, który dla ozdoby miasta wspaniaty wystawił pałac. Spodziewać się należy polepszenia wkrótce losów Pińska, stojąc bowiem na gościńcu, w środku zbiegu i połączenia kanałami rzek portowych, które handel przechodowy z Bałtyckiego na Czarne morze tworzy, koniecznie czynić musi marynarzom przystanowisko. Już tu przybywają różne statki, i^R^HBHl 204 Carskie represje jako to: bajdaki i wielkie szuhaleje z Czarnobyla i Kijowa, naładowane mydłem, zbożem, łojem i innemi towarami." W 1791 r. w Pińsku odbyła się generalna kongregacja duchowieństwa prawosławnego, zwołana na mocy uchwały Sejmu Czteroletniego. Kongregacja podjęła decyzję o ogłoszeniu autokefalii kościoła prawosławnego w Rzeczypospolitej, czyli uniezależnienia się od synodu rosyjskiego i bezpośredniego podporządkowania się patriarsze w Konstantynopolu. Decyzje kongregacji Sejm zatwierdził w 1792 r., jednak w związku z drugim i trzecim rozbiorem Rzeczypospolitej, które nastąpiły wkrótce, jej postanowienia nie weszły w życie. P o rozbiorach Pińsk znalazł się w granicach guberni mińskiej jako miasto powiatowe. W 1799 r. na mocy carskiego ukazu przyłączono do niego odrębne dotąd miasteczko Karolin. Wkrótce dał się odczuć rosyjski ucisk, który dotknął przede wszystkim życie religijne. Co prawda po trzecim rozbiorze Pińsk niespodziewanie stał się stolicą diecezji katolickiej (poprzednio należał do diecezji łuckiej), jednak już w 1798 r. przeniesiono ją do Mińska. Dwa lata wcześniej zlikwidowano pińską diecezję unicką, a katedrę greckokatolicką, czyli dawny kościół jezuitów, przekazano prawosławnym, których klasztor już od 1789 r. mieścił się w budynkach kolegium jezuickiego. Podczas wyprawy Napoleona na Moskwę, wbrew rozkazowi władz, okoliczni Polacy nie dopuścili do zniszczenia znajdujących się w Pińsku wojskowych magazynów żywnościowych i przekazali je Wielkiej Armii, która zajęła miasto w połowie lipca 1812 r. W latach 1831-1833 w pińskiej szkole powiatowej uczył się Franciszek Sawicz (1815-1845) późniejszy student Akademii Medycznej w Wilnie, uczestnik spisku Szymona Konarskiego i współzałożyciel tajnego młodzieżowego stowarzyszenia patriotycznego pod nazwą Towarzystwo Demokratyczne. Aresztowany w 1838 r. i zesłany w soł-daty na Kaukaz, uciekł i pod przybranym nazwiskiem zamieszkał na Ukrainie, gdzie zmarł na cholerę. Carskie represje nasiliły się po powstaniu listopadowym. W1832 r. skasowano klasztory bernardynów i karmelitów, w 1836 r. - komunistów, w 1839 r. -bazylianów, w 1840 r. - dominikanów, w 1841 r. - mariawitek, w 1849 r. - bazylianek, w 1864 r. - franciszkanów. W II pół. XIX w. katolikom pozostał tylko parafialny kościół pofran-ciszkański i filialny pokomunistowski, prawosławni zaś mieli trzy cerkwie - wszystkie urządzone w przejętych kościołach katolickich. XIX-wieczny rozkwit miasta 205 Przy kościele pojezuickim mieścił się prawosławny monaster męski, przy pobernardyńskim - żeński, zaś kościół podominikański stał się prawosławną katedrą. Władze rosyjskie rozbudowały i unowocześniły poleskie kanały, zbudowane u schyłku Rzeczypospolitej. Przebudowę Kanału Ogiń-skiego ukończono w 1804 r., zaś Kanału Królewskiego w 1843 r. Dzięki przywilejom dla kupców i korzystnemu położeniu na skrzyżowaniu szlaków komunikacyjnych, ułatwiających dostęp do rynków Rosji, Pińsk zaczął się w XIX w. dynamicznie rozwijać. Głównymi produktami wywożonymi z Polesia były zboże, siemię lniane, smoła, dziegieć, słonina, wełna, a przede wszystkim drewno, transportowane w ogromnej ilości w postaci tratw. Znaczny zarobek przynosił pińskim kupcom handel tranzytowy. W górę dróg wodnych, kanałami do Bugu i Niemna, transportowano głównie zboże, mąkę, krupy, sól, cukier, wełnę i miedź. W dół zaś, czyli Prypecią do Dniepru - drewno, wino, wódkę, ołów, smołę, świece, meble, miód, olej lniany i maszyny. Okresem najbujniejszego rozwoju pińskiego handlu była połowa XIX w., a zwłaszcza lata 1854-1856. Rozwój gospodarczy znalazł odbicie w szybkim wzroście liczby mieszkańców. Na początku stulecia Pińsk liczył niespełna 2,5 tyś. mieszkańców, w 1825 r. - 4,2 tyś., w 1841 - 6,8 tyś., w 1861 r. - 11,3 tyś. Ponad połowę ludności stanowili Żydzi. Gwałtownie wzrosła także liczba sklepów, których np. w 1825 r. było zaledwie 25, a w 1833 r. - już 175. Wraz z handlem pomyślnie rozwijało się rzemiosło, którym w latach sześćdziesiątych trudniło się 650 osób. Nieszczęściem, które trapiło mieszkańców miasta, były częste pożary, siejące spustoszenie w drewnianej zabudowie. W swych podróżach po Polesiu kilkakrotnie odwiedził Pińsk Józef Ignacy Kraszewski. A oto jak wyglądało miasto w I pół. XIX w., widziane jego oczyma: "Nareście zbliżamy się do Pińska, gwiazdy swoich okolic, miasta, które z Białym [Bałtykiem] i Czarnym Morzem ma związki, siedzące jak Żyd bankier na wielkim gościńcu, pokolana wbłocie, na worku soli, z trzosem rubli. Z daleka naprzód pokazuje się wieża eks-jezuickiego kościoła. Jedziesz po piasku, oglądasz się; sterty, karczmy, topole, z daleka nad drogą niby wiatraki uwiązane na pokucie, niby domy z pięćdziesięcioma kominami, na koniec wielki słup w prawo z rzeźbami P. Jezusa, N Panny i ś. Jana. (...) Wjeżdżasz nareście w ulicę szeroką błotnistą, między dwoma rzędami domów. Gdzieniegdzie murowany, gdzieniegdzie nowy drew- j.206 Jak na holenderskim płótnie many, reszta schylone, stare, kaszlowe. A wkoło idą procesje długie czumackich furmanek, furmanek spod Kobrynia, Prużanej, z całej okolicy na kilkadziesiąt mil wokoło, które tu zboże wiozą, a sól, a dziegieć itp. stąd nazad transportują, koło nich handlu tutejszego przewodnicy Żydzi plączą się i kręcą w lisach, szopach, popielicach, baranach, z brodami żółtymi, krwawymi, szarymi, czarnymi, białymi, bez bród, w czapkach, kapeluszach, pończochach, boso, w butach dziurawych, w trzewikach i całych pantoflach etc. Jedziesz dalej przez rynek ożywiony, a naprawo od ciebie wznosi się facjata eks-jezuickiego kościoła i wały niegdyś zamczyska. (...) Część miasta przeciwna naszemu wjazdowi zwie się Karolinem, jest to suplement Pińska, tak jak on sam błotnisty. Lecz trzeba się tam dostać, aby widzieć Brzeg, najważniejsze w Pińska miejsce i jedyne w naszym kraju. To tu przybijają statki z solą, z wódką, a odbijają z wódką, zbożem, węglami, obręczami itd. Spojrzenie nań przypomina każdemu jeden z tych sławnych widoków chmurnych brzegów Holandii, tak znajomych wszystkim, przynajmniej z rysunków. Sterczą oschłe i pogruchotane statki z obnażonymi masztami, na suchej ziemi stojące, mnóstwo łodzi, obijaników, czółen, bark, Pińczuków w szarych opończach, w czarnych pasach, z krzesiwem w ręku, z lulką wzębach, zkołtunem długim i grubym, opartych na wiosłach. -Żydzi \Vidok Pińska iv I pół. XIX w. (rys. J. I Kraszewskiego) • "Ja ne czełowik, ja Pynczuk" czatują u brzegu na gości wysiadających z obijamków okrytych pokla-tem [rodzaj zadaszenia] i niekrytych, Żydówki zapraszają do karczem pobliskich. Za tło tego obrazu błoto, woda, a dalej piaski i chmurne niebo jakby Holandii, i powietrze ciężkie, a prawie solą przesiękłe, prawie słone. Życzyłbym któremu z naszych malarzy czującemu się na siłach zamiast kopii nic nie znaczącej flamandzkiej karczemki zrobić obraz tego miejsca tak oryginalnego - na wiosnę, gdy lody puściły, kry przeszły, handel ożył; kiedy się tłumy zbierają na brzegu, a tratwy i barki płyną witane i błogosławione przez właścicieli; kiedy cała brudna i zabłocona populacja Pińska stoi nad wodą i ożywa ruchem przemysłu i handlu (...) Chłopi tutejsi, szczerze mówiąc, nie mają wysokiej reputacji rozumu, oni swój Pińsk, jak Chińczycy Pekin, za środek świata przywykli uważać, przez pół roku utrudnione mając zalewem związki z resztą świata, w pół dziko żyją. Sławna jest anegdota: - A s kuł czełowik? - Ja ne czełowik, ja Pynczuk. I stąd zwykle zwą ich nie ludźmi, tylko Pińczukami." W II pół. XIX w. w Pińsku zaczął rozwijać się przemysł. W 1850 r. Aleksander Skirmuntt (znany nam już właściciel Porzecza) wybudował w swym majątku Albrechtów na przedmieściu fabrykę świec i mydła toaletowego, które wkrótce stała się jedną z największych w całym Cesarstwie Rosyjskim. W końcu stulecia jego syn Zygmunt założył w Albrechtowie hutę żelaza. W Pińsku powstał też duży parowy młyn, a w 1882 r. - fabryka zapałek. W tym samym roku do Pińska dotarła z Żabinki linia kolejowa, którą w 1884 r. przedłużono do Łunińca. Zbudowano przy niej duże warsztaty, które niebawem stały się największym zakładem przemysłowym miasta. Tak Pińsk z tego okresu opisują autorzy Słownika geograficznego: "Chociaż P[ińsk] jest miastem obszernem i handlowem i liczy niemało bogatych mieszkańców, nędzny jednak przedstawia pozór. Domy, z niewielkim wyjątkiem, są prawie wszystkie drewniane, a chociaż miasto leży na miejscu wzniesionem, z naturalną pochyłością ku rzece, ulice są błotniste i brudne. (...) Pińsk słynął oddawna z błotnistych ulic. Konie się w nich topiły, ludzie często z przepaści tego błota wybrnąć niemogli. Niedawno podniesiono niektóre ulice gruzem z rozwalin zamku ks. Wiszniowieckich; trzy ulice wybrukowano w części, inne, ważniejsze zwłaszcza, brukować się także mają. Ulic z zaułkami liczy się sześćdziesiąt kilka. Trotoary drewniane, na każ- 208 Pińskie kontrakty dym kroku grozą załamaniem i kalectwem przechodzącym, groźba ta spełniła się już nieraz, niewidać jednak w trotoarach zmiany na lepsze. (...) Ogrodu publicznego ani bulwaru P[ińsk] nie posiada; miejscem letnich przechadzek jest długie, znacznie nad poziom wody wzniesione nadbrzeże Piny. Wody czystej, zdrojowej, nie ma w calem mieście, we wszystkich studniach znajduje się słona i niesmaczna. W samym środku miasta, przy byłem kolegium jezuickiem a obecnie monasterze prawosławnym, nad rz. Piną, jest obszerne, rowem i wałem opasane wzgórze. Był tu zamek książąt pińskich, którego szczątki fundamentów jeszcze teraz widnieją, a lochy murowane, od dawna zawalone, daleko, bo podług podania miejscowego, na dwie czy trzy wiorsty za miasto wychodziły. (...) Dawniej (przed 1863 r.) corocznie 12 czerwca odbywały się tu kontrakty, na które obywatele z kilku powiatów gub. wołyńskiej, grodzieńskiej i mińskiej, kupcy także z Warszawy, Wilna, Kijowa licznie przybywali. P[ińsk] gorączkowo się ożywiał. Obroty pieniężne były znaczne. Zjawiały się dwie księgarnie z Wilna, jedna, a czasem dwie truppy aktorów, niekiedy cyrk konny. Trwały te kontrakty i zabawy często szumne od 10 dni do 2 tygodni. Teraz ledwo ślad dawnych kontraktów pozostał w zjeździe kilku obywateli z bliższych okolic przybywających. (...) Rząd (...) dal przywilej na dwa jarmarki po 3 tygodnie trwać mające, ale jarmarki te jakoś się nie przyjęły, dwa tylko jednodniowe jeszcze się trzymają; jeden w piątek przed 10-tą niedzielą po Wielkiejnocy (dziesiatucha), drugi na Zielone święta. (...) Targi są każdej niedzieli, a także we środy i w piątki i kiedy pogoda piękna, a droga dobra, targi te bywają znaczne." Rozwój kolei spowodował stopniowy upadek znaczenia żeglugi na ! poleskich drogach wodnych, choć do I wojny światowej odgrywały i one wciąż ogromną rolę, zarówno w ruchu towarowym, jak i pasażerskim. W 1885 r. wybudowano nawet w Pińsku, na przedmieściu Leszcze, wielką stocznię rzeczną, której produkcja jednak załamała się w 1906 r. W końcu XIX w. powstawały też inne zakłady przemysłowe: browar, fabryka korka, fabryka chemiczna, zakłady tytoniowe i olejarnie. W 1900 r. Pińsk liczył już 29,5 tyś. mieszkańców, a w 1910 r. - 36,4 tyś. Większą część ludności stanowili Żydzi. Z Piń-skiem związani byli przyszli wybitni działacze polityczni państwa izraelskiego. Do miejscowego gimnazjum uczęszczał w latach 1886--1892 Chaim Wejcman (1874-1953) z poleskiego Motola, pierwszy prezydent Izraela, a kilka lat dzieciństwa spędziła tu urodzona w Kijowie premier Izraela Golda Meir (1898-1978). Flotylla wojenna 2. trzech motorówek 209 Duża liczba robotników przemysłowych sprawiła, że podatny grunt znalazły w Pińsku hasła rewolucyjne. W grudniu 1905 r. uzbrojeni robotnicy przejęli na kilka dni władzę w mieście. Do większych rozruchów jednak nie doszło, a rewolucja skończyła się przybyciem silnych oddziałów carskiego wojska i policji oraz aresztowaniem przywódców i represjami wobec członków rewolucyjnej organizacji. W latach 1912-1915 nauczycielem w parafialnej szkole w Pińsku był klasyk literatury białoruskiej Jakub Kolas (1882-1956), który liczne swe utwory poświęcił Polesiu. Jednym z nich jest powieść W poleskiej głuszy wydana w Polsce w latach pięćdziesiątych. J esienią 1915 r. wojska rosyjskie wycofały się z Pińska pod naporem Niemców. Front na ponad trzy lata zatrzymał się w niewielkiej odległości na wschód od miasta, na linii Jasiołdy i Kanału Ogińskiego. W okolicy nie toczono walk, między siedzącymi w okopach po obu stronach frontu żołnierzami nawiązały się nawet kontakty i wymiana towarowa, do tego stopnia, że pojedynczy rosyjscy żołnierze zjawiali się na targu w Pińsku, nie wywołując zaniepokojenia ani reakcji niemieckich władz. W styczniu 1919 r. do opuszczonego przez Niemców Pińska wkroczyła Armia Czerwona. Bolszewicy rozpoczęli organizowanie władzy radzieckiej, jednak już w marcu uciekli w popłochu bez walki przed polskimi wojskami generała Listowskiego. Z polecenia generała ze sprzętu pływającego pozostawionego przez Niemców wybrano trzy motorówki, które po przebudowie szumnie nazwano Flotyllą Pińską. Flotylla, oficjalnie utworzona w dniu 19 kwietnia 1919 r., stała się częścią polskiej Marynarki Wojennej i mimo skromnych początków odegrała istotną rolę w późniejszych walkach z bolszewikami, przyczyniając się m.in. do zwycięstwa w potyczce pod Horodyszczem 3 lipca 1919 r. oraz rozbijając radziecką Flotyllę Dnie-przańską w bitwie pod Czarnobylem w kwietniu 1920 r. (będzie o niej mowa w rozdziale 19). W lipcu 1920 r. Armia Czerwona ponownie weszła do Pińska, jednak już w wrześniu bolszewicy zostali zaskoczeni polską kontrofensywą. Oddziały grupy generała Stanisława Bułak-Bałachowicza, złożone z doświadczonych zawadiaków, pochodzących z ochotniczego naboru, śmiałym uderzeniem wdarły się na tyły przeciwnika. W dniu 26 września Bałachowicz zdobył niemal bez walki Pińsk, w którym stacjonował sztab IV armii sowieckiej. Do niewoli dostało się 2 tyś. żołnierzy i 400 oficerów bolszewickich. "Bałachowcy" zdobyli też ^••^^^^Hi P"f 210 O włos stolica województwa mnóstwo żywności, umundurowania i sprzętu wojskowego, w tym dwa pociągi pancerne. Była to jedna z najświetniejszych akcji słynnego gen. Bułak-Bałachowicza, otoczonego sławą niezwyciężonego watażki, uwielbianego przez żołnierzy oraz prosty lud i wzbudzającego paniczny lęk u bolszewików. Usłyszymy jeszcze o nim przy opisie Turowa i Mozyrza. Po podpisaniu pokoju ryskiego w marcu 1921 r. w części Polesia przyznanej Polsce rozpoczęto organizację władz. Powstało województwo poleskie, największe spośród województw II Rzeczpospolitej, a na jego stolicę wybrano położony centralnie Pińsk. Niestety, wielki pożar w sierpniu 1921 r., który zniszczył trzecią część zabudowy miejskiej, spowodował czasowe - jak zakładano - przeniesienie siedziby władz wojewódzkich do Brześcia. Tak pozostało już do 1939 r., a Pińsk spadł do roli miasta powiatowego. W 1921 r. mieszkało tu 23,5 tyś. osób, w 1931 r. - już 33,5 tyś., a w 1939 - 35,9 tyś. Dwie trzecie mieszkańców stanowili Żydzi, w których ręku pozostawał handel i znaczna część przemysłu. Zaraz po zakończeniu działań wojennych do swojego kościoła i kolegium w Pińsku powrócili po blisko 150-letniej nieobecności jezuici. W 1925 r. miasto zostało stolicą diecezji katolickiej, przeniesionej z Mińska. Na katedrę wybrano dawny kościół franciszkanów. Pierwszym biskupem pińskim został Zygmunt Łoziński (1870-1932), obecnie kandydat na ołtarze, a jego następcą (do 1946 r.) był Kazimierz Bukraba. Po powojennej przerwie działalność diecezji została wznowiona w 1991 r. Międzywojenny Pińsk odzyskał rolę wielkiego węzła dróg wodnych. Po odbudowie wojennych zniszczeń na kanałach Królewskim i Ogińskiego wznowiono komunikację towarową i pasażerską. Według przedwojennego przewodnika w połowie lat trzydziestych Pińsk posiadał regularne pasażerskie połączenia statkami parowymi z Łuckiem i Wuj wieżami (w dół Prypeci i w górę Styru), Lubieszowem (w górę Prypeci i Stochodu), Telechanami (w dół Piny, w górę Ja-siołdy i Kanału Ogińskiego), Dawidgródkiem i Stolinem (w dół Prypeci i w górę Horynia). Kanałem Ogińskiego do Szczary i dalej do Niemna oraz Kanałem Królewskim do Brześcia kursowały statki towarowe i tratwy z drewnem. "Sercem" miasta była bardzo ożywiona przystań nad Piną oraz pobliski plac targowy przed kościołem jezuickim. Pińsk pozostał bowiem centrum handlowym Polesia, a pińskie targi odzyskały dawny blask. Bardzo dobrze widać to na zachowanych przedwojennych fo- Ruch na pińskiej przystani 211 tografiach. Interesująco wypada porównanie przytoczonego wyżej opisu Pińska z I pół. XIX w., pióra Kraszewskiego, z opisem dnia targowego w okresie międzywojennym, widzianego oczyma ówczesnego studenta Uniwersytetu Lwowskiego, później znanego naukowca tor-foznawcy Stanisława Tołpy. Jak nietrudno zauważyć, w ciągu stulecia atmosfera miasta właściwie się nie zmieniła. Oddajmy głos Stanisławowi Tołpie: ,jYłaściwe położenie mia- Ffi sta oceniłem dopiero wtedy, kiedy dotarłem do jego południowego krańca, nad sam brzeg Piny. Leży ono na skraju wysokiej terasy, wynurzającej się z olbrzymiego obniżenia pińskiego. Widać od razu, jak silnie zrosło się z przepływającą u jego stóp Piną. Roi się na niej od wielkiej ilości łódek, zdążających do miasta. Przy brzegu, w tak zwanym "porcie pasażerskim", przystanęły na kotwicach małe statki rzeczne. (...) Targ w Pińska, w tle kościół jezuitów (okres międzywojenny) Tymczasem napływały zewsząd małe, łatwo zwrotne łódki, prowadzone jakby od niechcenia przez smagłych Poleszuków. Pośród nich przesunęła się od czasu do czasu poważnie jakaś większa łódź z kilkuosobową osadą. Pole-szuczki pracowały z wysiłkiem przy wiośle, a mężczyźni, siedzący bezczynnie, przyglądali się z pełnym spokojem ducha brzegom, po których kręciło się sporo ludzi. Dotarliśmy do przystani. Panowała tu nieopisana wrzawa. Czego bo nie wieziono na czółnach! Wiązki siana, powiązane kupki drzewa, świnie, cielęta. Przy brzegu istna stacja towarowa, zasilana przez co- 212 Jarmarki Poleskie raz to nadpływające łodzie. Woda wyrzucała na brzeg coraz to nowszy towar. Czółna w powrocie sunęty nie mniej obładowane; dźwigały kupki jakiegoś żelaziwa, obręcze do kół, łańcuchy, sieczkarnie i jakiś prawdopodobnie delikatniejszy towar zapakowany w workach. Znad brzegu fala łudu płynęła i rozlewała się po pobliskich placach; budki, kramiki oblężone. Od tej stłoczonej masy odrywały się co pewien czas gromadki, obiegające kolejno wszystkie sklepy. Poleszuk mało kupuje, więcej natomiast ogląda, dziwuje się. Z przedmiotami, na które teraz patrzy, nie prędko drugi raz się zetknie, więc nimi nasyca oczy. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni chodzą tutaj w samodziałach. Z grubym «pindżakiem» z owczej wełny nie rozstaje się Poleszuk nawet podczas największych upałów. Na nogach przemoczone łapcie z tyka szarej wierzby." Do świetnych tradycji dawnych wielkich targów, sięgających czasów Bony i Batorego, nawiązywały doroczne Jarmarki Poleskie, które odbywały się w Pińsku w latach 1936-1939. Dla potrzeb tej imprezy wybudowano nad Piną dwa specjalne pawilony. Prezentowano w nich typowe produkty poleskie: dyktę, która w okresie międzywojennym zdobywała rynki światowe, wyroby tkackie - płótno, ręczniki, obrusy, krajki, wyszywane koszule, fartuchy i pasy; wyroby rzemiosła - długie buty rybackie i myśliwskie z Dawidgródka, ceramikę oraz wszelkiego rodzaju ryby, dziką zwierzynę i ptactwo. Podobnie jak przed półtora wiekiem Jarmark Poleski był także okazją do prezentacji strojów ludowych oraz pieśni z różnych części Polesia. N adszedł tragiczny rok 1939. Wojna w Pińsku rozpoczęła się niemieckim nalotem w dniu 9 września, który nie przyniósł większych zniszczeń. Jeden z hitlerowskich samolotów został zestrzelony przez obronę przeciwlotniczą, a jego załogę wzięto do niewoli. Nieco wcześniej, bo 5 września, do Pińska przeniósł swą kwaterę z Brześcia dowódca Korpusu Obrony Pogranicza, gen. Wilhelm Orlik-Ruckemann, aby być bliżej swych rozlokowanych wzdłuż granicy wschodniej oddziałów. 13 września z zagrożonej przez Niemców twierdzy brzeskiej do Pińska przeniósł się także dowódca Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie" gen. Franciszek Kleeberg. Niespodziewany atak Armii Radzieckiej 17 września całkowicie zmienił sytuację. Granica wschodnia była broniona jedynie przez słabe oddziały KOP, które szybko cofały się pod naporem Sowietów. W walce z dwoma agresorami 213 Gen. Kleeberg, któremu formalnie podporządkował się gen. Rucke-mann, zdając sobie sprawę z bezcelowości walki na dwa fronty, wydał podległym sobie jednostkom rozkaz unikania walk z Sowietami i wycofywania się na zachód celem podjęcia walki z Niemcami. Największą siłą wojskową stacjonującą w mieście była Flotylla Pińska. Na polecenie gen. Kleeberga w dniu 18 września kilkadziesiąt jednostek pływających Flotylli zatopiono w Pińsku i innych miejscach postoju: na Prypeci, Horyniu, Pinie, Kanale Królewskim i niektórych jeziorach. Wrakami starano się zablokować szlaki wodne. W nocy z 18 na 19 września gen. Kleeberg ze sztabem ewakuował się z Pińska do Lubieszowa, a następnie do Kamienia Koszyrskiego. Spieszone załogi Flotylli Pińskiej pod dowództwem komendanta pińskiego garnizonu komandora Tadeusza Morgensterna wraz z kompanią Obrony Narodowej wycofały się 20 września szosą w kierunku południowym, gdy na przedmieściach pojawiły się radzieckie czołgi. Ostatni z oddziałów wysadził most na Pinie. Marynarze udali się w rejon Moroczna, gdzie dołączyli do liczącego ponad 7 tyś. ludzi zgrupowania żołnierzy KOP pod dowództwem gen. Ruckemanna. Zgrupowanie ruszyło na zachód, aby połączyć się ze grupą operacyjną gen. Kleeberga. W ciągu kilku dni marynarze wraz z KOP-istami maszerowali przez rozległe bagna w dorzeczu Prypeci, które tego roku były wyjątkowo wysuszone przez utrzymujące się długo upały. Trzeba było trzymać się razem - bandy dywersan-tów z mijanych wsi napadały i mordowały pojedynczych żołnierzy i mniejsze grupki. W dniu 26 września jeden z oddziałów marynarzy został otoczony i wzięty do niewoli przez Sowietów pod miejscowością Mokrany niedaleko Małoryty. Spośród jeńców wybrano i zbrodniczo rozstrzelano ponad trzydziestu oficerów i podoficerów (w 1991 r. staraniem polskiej Fundacji Ochrony Zabytków na miejscu mordu stanął pomnik ku czci ofiar). Pozostali pińscy marynarze wzięli udział w ostatnich zwycięskich bitwach Września: grupy gen. Ruckemanna z Sowietami pod Szackiem (28 września) i zgrupowania gen. Kleeberga z Niemcami pod Kockiem (2-5 października). Wkraczających do niebronionego przez regularne jednostki Pińska Sowietów powitały jednak strzały z wieży kościoła jezuickiego i z kilku domów. Opór po krótkiej walce został złamany, a Sowieci "zemścili się" później na kościele, niszcząc jego wieże pociskami z armaty. Tak pisze o tym w swej głośnej książce Imperium urodzony w Pińsku Ryszard Kapuściński, który jako siedmiolatek uczęszczał wówczas do radzieckiej szkoły mieszczącej się niedaleko kościoła: 214 Bitwa bolszewików z wieżą kościelną "Czasami lekcje przerywa wystrzał armatni. Wystrzał rozlega się tuż obok, gwałtowny, donośny, drżą szyby, dygocą ściany, a pan nauczyciel patrzy z przerażeniem i rozpaczą w okno. Jeżeli po wystrzale następuje cisza, wracamy do czytania naszej grubej książki, ale jeśli słychać łomot blachy, huk kamieni, klasa ożywia się, słychać podniesione głosy - trafili! trafili! i ledwie rozlegnie się dzwonek, a już pędzimy na plac zobaczyć, co się stało. Nasza mała, piętrowa szkoła znajduje się tuż przy rozległym placu, który nazywa się Trzeciego Maja. Przy tym właśnie placu stoi wielki, ale to naprawdę wielki kościół, największy w całym mieście. Trzeba wysoko zadzierać głowę, żeby zobaczyć, gdzie kończy się kościół, a zaczyna niebo. A właśnie dokładnie w to miejsce strzela teraz armata. W klasie rozumowaliśmy wtedy tak: kiedy bolszewicy szli do nas, to nim zobaczyli Polskę i nim zobaczyli nasze miasto, musieli najpierw dostrzec wieże pińskiego kościoła. To ich widocznie zdenerwowało. Dlaczego? Na to pytanie nie umieliśmy sobie odpowiedzieć. Natomiast o samym fakcie zdenerwowania wnioskowaliśmy stąd, że kiedy tylko Rosjanie weszli do miasta, nim jeszcze odsapnęli, nim się rozejrzeli, gdzie jaka ulica, nim pojedli i nim zaciągnęli się machorką, już prędko ustawili na placu armatę, przywieźli amunicji i zaczęli strzelać w kościół. Ponieważ cała artyleria pojechała na front, została im tylko jedna armata. Strzelali z niej bez lądu i składu. Jeżeli trafili, z wieży unosiły się kłęby ciemnego pyłu, czasem błysnął język płomienia. Wokół placu w głębokich bramach kryli się ludzie, którzy patrzyli na to bombardowanie ponuro, ale i z ciekawością. Kobiety klęczały i odmawiały różaniec. Po pustym placu chodził pijany artylerzysta i krzyczał: Widzicie, strzelamy do waszego Boga! A on nic, cicho siedzi! Boi się, czy jak? Śmiał się, a potem dostawał ataku czkawki. Nasza sąsiadka powiedziała mamie, że kiedy któregoś dnia opadł kurz, zobaczyła na szczycie zburzonej wieży świętego Andrzeja Bobolę. Święty Andrzej, powiedziała, miał bardzo cierpiącą twarz - palili go żywcem." Wkrótce rozpoczęły się represje i wywózki Polaków. Tak przejmująco pisze o tym znakomity pisarz i dziennikarz: "Więc wywózki odbywają się nocą. Chodzi tu o zaskoczenie. Człowiek śpi, a oto nagle budzą go krzyki, widzi nad sobą wściekłe twarze żołnierzy NKWD, siłą wyciągają go z łóżka, popychają kolbami i każą wychodzić z domu. Każą oddać broń, której i tak nikt przecież nie ma. Bez przerwy miotają straszliwymi plugastwami. Najgorzej, jeśli nazwą kogoś burżujem. Burżuj to okropne wyzwisko. Cały dom przewracają Piętnaście minut na spakowanie 215 do góry nogami, w tym znajdują największe upodobanie. W czasie, kiedy robią rewizję i cały ten nieopisany bałagan, przyjeżdża pod-woda. fest to chłopski wóz zaprzężony w lichego konika, bo Połeszucy są biedni i konie mają marne. Więc kiedy komandir widzi, że jest już podwoda, krzyczy do tych, których będą wywozić: macie piętnaście minut, żeby się spakować i siadać na furmankę. Jeżeli komandir ma dobre serce, daje pól godziny. Wtedy trzeba się po prostu rzucać na wszystko i pchać do walizek co się da. Nie ma mowy, żeby coś tu wybierać albo nad czymś się zastanawiać. Szybko, natychmiast, już, bystro, bystro! Potem pędem do furmanki, dosłownie - pędem. Na wozie siedzi chłop, ale chłop nie pomoże, nie wolno mu, nie wolno mu się nawet obejrzeć, żeby zobaczyć, kto wsiada na furmankę. Dom zostaje pusty, bo zabierają całą rodzinę, dziadków, dzieci, wszystkich. Gaszą światło. Teraz furmanka jedzie w ciemnościach, wymarłymi ulicami, w stronę dworca kolejowego. Wóz trzęsie się i kolebie, ponieważ większość naszych ulic nie ma asfaltu, nie ma nawet bruku. Koła wpadają w głębokie dziury albo toną w błocie. Ale wszyscy sq tu do takich niewygód przyzwyczajeni - i woźnica Poleszuk, i jego koń, i nawet ci nieszczęśnicy, którzy kołyszą się teraz na swoich tobołkach, zgnębieni i przerażeni. Chłopcy, którym udało się podglądać wywózki, mówią, że szli za tymi furmankami aż do torów kolejowych. Tam stoją towarowe wagony, długi transport. Każdej nocy było furmanek kilkanaście albo kilkadziesiąt i więcej. Wozy zatrzymywały się na placu przed dworcem. Dalej, do wagonów, trzeba było iść pieszo. Do takiego wagonu trudno wsiąść, bo jest wysoki. Ci z eskorty musieli poganiać, wymachiwać karabinami, krzyczeć, kląć. Kiedy napełnili jeden wagon, szli do następnego. Co to znaczyło - napełnić wagon ? To znaczyło upchać w nim kolanami i kolbami tych ludzi tak, żeby nie było gdzie wetknąć szpilki." Ryszard Kapuściński wraz matką, zagrożeni wywózką, wyjechali do Warszawy w 1940 r. "Tuż pierwszego dnia wojny niemiecko-radzieckiej, 22 czerwca I 1941 r., naloty niemieckie zniszczyły kilka zakładów przemysłowych w Pińsku oraz wojskowe lotnisko w pobliskich Żabczycach. Niemcy weszli do opuszczonego przez Sowietów Pińska 4 lipca. Miasto włączono do Reichskomisariatu Ukraina. W kwietniu 1942 r. 216 Brawurowa akcja "Ponurego" w Pińsku utworzono getto, w którym zgromadzono Żydów z miasta i najbliższych okolic. W końcu października i na początku listopada w kilku masowych egzekucjach hitlerowcy wymordowali wszystkich więźniów getta. W miejscach zbrodni, na cmentarzu żydowskim w Pińsku oraz na terenie podpińskich miejscowości Dobra Wola i Koźlakowicze, ustawiono w latach dziewięćdziesiątych pomniki ku czci ofiar. Łącznie zamordowano w Pińsku według różnych źródeł od 30 do 45 tyś. Żydów, a także około 20 tyś. radzieckich jeńców wojennych. Podczas niemieckiej okupacji w mieście działała placówka polskiej konspiracji, działająca w ramach III Odcinka dywersyjnej organizacji AK pod kryptonimem "Wachlarz". Odcinkiem dowodził kpt. Alfred Paczkowski ps. "Wania". Wobec braku oparcia w ludności polskiej, nielicznej na tych terenach, działalność "Wachlarza" na Polesiu rozwijała się słabo. Natomiast w samym Pińsku doszło do jednej z najbardziej brawurowych akcji zbrojnych. W końcu 1942 r. w pińskim więzieniu gestapo znaleźli się aresztowani w Dawidgródku: "Wania", por. Marian Czarnecki "Ryś" - dowódca tamtejszej placówki "Wachlarza", oraz Piotr Downar "Azor". Dowództwo "Wachlarza" w Warszawie zdecydowało, że więźniów należy odbić. To trudne zadanie zlecono jednemu z najsłynniejszych bohaterów polskiej partyzantki, por. Janowi Piwnikowi, legendarnemu "Ponuremu", który znał "Wanię" jeszcze z Londynu, jako że obaj należeli do "cichociemnych". "Ponury" był uprzednio dowódcą II Odcinka "Wachlarza" na Wołyniu, po aresztowaniu latem 1942 r. uciekł z niemieckiego więzienia w Zwiahlu i przedostał się do Warszawy. W pierwszych dniach 1943 r. "Ponury" z kilkuosobową ekipą, trzema samochodami oraz niezbędną bronią został przerzucony za Bug. Po nawiązaniu kontaktu z konspiracją w Pińsku przygotowano szczegółowy plan akcji odbicia więźniów. Atak na więzienie nastąpił 18 stycznia. Grupę bojową podzielono na trzy części. Korzystając z esesmańskiego munduru czterej AK-owcy wraz z "Ponurym" wdarli się samochodem osobowym na dziedziniec więzienia, tuż pod nosem stacjonującego w pobliżu batalionu Wehrmachtu, zabijając strażnika i rozbrajając wartowników. Druga grupa dostała się przez płot na dziedziniec wewnętrzny więzienia i przerwała łączność. Trzecia grupa opanowała budynek administracyjny, zabiła komendanta więzienia i jego zastępcę oraz zdobyła klucze do bram i cel, które otwarto, wypuszczając więźniów. Trzech uwolnionych członków "Wachlarza" na- , Stolica meliorantów 217 tychmiast wsadzono do samochodu osobowego, który odjechał w kierunku Brześcia. Reszta grupy pojechała za nimi ciężarówką. Niebawem trzej uwolnieni i wszyscy uczestnicy akcji bezpiecznie dotarli do Warszawy. Wyrwanie więźniów bez strat własnych ze środka miasta, w którym stacjonował kilkutysięczny garnizon, było nie lada wyczynem i ugruntowało sławę "Ponurego". Cieniem na tej akcji położył się fakt, że pozostali uwolnieni więźniowie (poza siedmioma radzieckimi partyzantami) nie zdołali uciec, bowiem więzienie natychmiast otoczyło wojsko. W ramach represji za trzech zabitych Niemców hitlerowcy rozstrzelali w Janowie 30 mieszkańców Pińska. P o wojnie Pińsk został zrazu stolicą obwodu Białoruskiej SRR. Obwód ten zlikwidowano w 1954 r., przyłączając go do obwodu brzeskiego, a Pińsk spadł do rangi stolicy rejonu. W 1966 r., na mocy uchwał XXIII Zjazdu KPZR opracowano plan osuszenia poleskich bagien. W uzasadnieniu decyzji pisano o tym, jak to niegodziwi polscy panowie celowo utrzymywali mokradła w stanie naturalnym, by gnębić wiejski lud. Wszystko to miała zmienić planowa gospodarka radziecka, mająca już przecież na swym koncie liczne sukcesy w walce z siłami natury, takie jak odwracanie biegu rzek oraz zmienianie pustyń w pola uprawne (lub odwrotnie). Do walki z bagnami Polesia powołano w Pińsku Główny Zarząd ds. Melioracji Ministerstwa Melioracji i Gospodarki Wodnej ZSRR. Miasto stało się więc stolicą meliorantów. Rozpoczęte niebawem i prowadzone przez wiele lat prace melioracyjne w niemały stopniu przyczyniły się do jego rozwoju. Powstało wiele przedsiębiorstw przemysłowych i kilka placówek naukowych pracujących na potrzeby akcji melioracyjnej. Pomiędzy rokiem 1959 a 1986 liczba mieszkańców Pińska wzrosła z 41,5 tyś. do 112,6 tyś. Przerwanie akcji osuszania Polesia przyniósł dopiero rozpad ZSRR w 1991 r. i głęboki kryzys ekonomiczny, jaki wkrótce potem nastąpił na Białorusi. Większość pińskich przedsiębiorstw i instytucji związanych z melioracją przestała istnieć bądź zmieniła profil działalności. Obecnie poza niewielkimi robotami lokalnymi nie prowadzi się już na Polesiu prac melioracyjnych. Przyczyną jest tyleż trwający nadal kryzys, co wyniki badań naukowców. Mówią one jednoznacznie, że - niezależnie od zniszczenia bezcennych walorów przyrodniczych i krajobrazowych - melioracje przyniosły także wymierne szkody w rolnictwie i niekorzystne zmiany w klimacie. Wymienia się 218 Jeden z największych obszarów błotnych w Europie m.in. wyjałowienie gleb, ich nadmierne odwodnienie i przesuszenie oraz związaną z tym erozję wietrzną i wywiewanie wierzchniej warstwy zmurszałego torfu, zmniejszenie ilości opadów i postępujący proces stepowienia całego Polesia. W wyniku akcji osuszono na białoruskim Polesiu około 1,7 min hektarów bagien, głównie na terenach położonych na północ od Pry-peci. To ogromny obszar, ale trzeba dodać, że jest to tylko połowa tutejszych torfowisk. Druga połowa, przede wszystkim na południe od Prypeci i w samej dolinie rzeki, zachowała się w stanie zbliżonym do naturalnego. Dzięki temu Polesie w dalszym ciągu jest jednym z największych i najcenniejszych obszarów wodno-błotnych w Europie. W porównaniu z ich skalą nasze największe bagna nad Bie-brzą, liczące zaledwie 100 tyś. ha, muszą wydać się mikroskopijne. Trwające od kilku lat dyskusje w białoruskich środowiskach naukowych doprowadziły do wniosku, że najcenniejsze poleskie torfowiska powinny być chronione jako bezcenny skarb i że niezbędny jest specjalny program ochrony walorów przyrodniczych tej jedynej w swoim rodzaju krainy. W rezultacie w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych utworzono na Polesiu kilka rozległych obszarów chronionych, które odwiedzimy w dalszej części naszej poleskiej podróży. Należą do nich przede wszystkim Prypecki Park Narodowy w rejonie Tu-rowa oraz dwa ogromne rezerwaty: "Olmańskie Błota" i "Środkowa Prypeć". Obecnie Pińsk liczy 132,6 tyś. mieszkańców i jest trzecim pod względem wielkości miastem obwodu brzeskiego, po Brześciu i Bara-nowiczach. Mieszka tu kilka tysięcy Polaków i działa prężny oddział Związku Polaków na Białorusi. Miasto jest dużym ośrodkiem przemysłu metalowego, odzieżowego i spożywczego, ważnym węzłem dróg oraz ciągle jeszcze znaczącym portem rzecznym, choć jego rola stale maleje w związku z rozwojem transportu samochodowego. K ończąc opowieść o Pińsku - stolicy Polesia, chciałbym poświęcić nieco uwagi rdzennym mieszkańcom tej krainy - Połeszu-kom. Niegdyś stanowili nieodłączny, barwny element krajobrazu miasta, przypływając tu łodziami z najodleglejszych krańców tej wodno-błotnej krainy na handel lub zakupy. Dziś spotkać ich trudno, bowiem Pińsk, rozwinięty w okresie powojennym ponad miarę, stał się kosmopolityczną "metropolią", do której zjeżdżali ludzie z całej Białorusi, a także z innych rejonów dawnego ZSRR. Poleszucy są "Poleszuk ubiera się wcale porządnie..." 219 więc dziś w mieście w zdecydowanej mniejszości, natomiast po dawnemu mieszkają w okolicznych wsiach. Ale nawet jeśli napotkamy Poleszuka na pińskiej ulicy, to i tak nie rozpoznamy go, jak niegdyś, po charakterystycznym ubiorze, wyglądzie i zachowaniu. Taką charakterystykę Poleszuków daje Michał Marczak w przedwojennym przewodniku po Polesiu: Poleszucy (okres międzywojenny) "Tubylec rdzenny średniego wzrostu, o cerze bladej, podłużnym kształcie głowy o niezbyt długim owalu, z rozszerzającym się czołem. Na twarzy zaznacza się prosty, średnio szeroki nos. Kobiety, jak wszędzie, są niższego wzrostu i mają włosy ciemno--szatynowe, podczas gdy mężczyźni są szatynami. Lud to spokojny, nieskory do wybuchów, rozważny, konserwatywny, nieufny i dla wszelkiej nowości niechętny. Nie odznacza się pracowitością ponad konieczną potrzebę. Uznaje swoją i najbliższych własność, na cudze chciwy, lecz bez stosowania przemocy. Swą zachłanność w stosunku do obcych zaznacza wstawianiu wygórowanych żądań za każdą oddaną usługę, za każdy wytwór swej ręki. Pod względem moralno-płciowym są Poleszucy dość opanowani, a przesadne na tem tle opowieści o nich są krzywdą dla ludności. Natomiast religijność pozostawia wiele do życzenia; jest czysto zewnętrzna i zamiast z artykułów wiary składa się z zabobonów, (...j [Poleszuk] ubiera się jednak wcale porządnie z własnego samodziału i na tym punkcie jest zupełnie samowystarczalny. Jak górala wyróżniają kierpce, tak Poleszuka cechują łapcie z łyka, przewiewne w lecie, ciepłe w zimie, gdy onuce na nogach pokryją się warstwą lodu. Słomiany kapelusz w lecie, barania czapka służy w innych porach roku. (...) Chłop w zimie narzuca na lnianą koszulę długi kożuch z rękawami, latem płótniankę przepasaną wzorzystą krajką wełnianą. Strój pici pięknej jest wprawdzie kraśniejszy od męskiego, ale równie skromny i z własnego pochodzący warsztatu. Mężatka ubiera w lecie rodzaj kamizelki na koszulę suto wyszywaną na ramionach, na bio- 220 "Kwiatuszki poleskie" drą spódnicę samodziałową i biały fartuch, a idąc do miasta wdziewa ponadto długi kaftan. Głowę osłania ze wszech stron barwną chustką, związaną na karku. W dni upalne ubiera zamiast kaftana długą lnianą kurtę, podobną do szpitalnego fartucha, przepasaną krajką. Zaś w porze zimowej nosi na sobie wełniany, tkany w barwne pasy spencer i wełnianą, podobnie tkaną spódnicę (...). Dorastająca młodzież ubiera się zasadniczo tak jak starsi, lecz strój jej zaznacza się bogatemi haftami i wyszyciami; u dziewcząt przy koszulach na ramionach i przy fartuchach w postaci szerokiego szlaku u dołu. Dziewczęta zamiast kamizel noszą barwne i wzorzyste gorsety z materji fabrycznej, na szyi wieszają sznury korali i szklanych paciorków, Parobczak stroi się w długą, wypuszczoną koszulę, w pasie przewiązaną krajką, a na piersiach, przedniej części kołnierza i na mankietach suto i wzorzy-ście wyhaftowaną; koszula jest ponadto ozdobiona u dołu szeroką, haftowaną oblamką. Spodnie nosi, również jak starsi, wełniane i nie-szerokie." Widok tak wyglądających i ubranych Poleszuków był jeszcze do drugiej wojny światowej pospolity na ulicach Pińska i w poleskich wsiach. Na licznych przedwojennych fotografiach można oglądać wspaniałe typy Poleszuków, często z patriarchalnymi brodami, oraz zaskakująco piękne kobiety. Urodę tych ostatnich tak ocenił krakowski malarz Henryk Uziembło, który w latach trzydziestych odwiedził Polesie: "W bogatym bukiecie naszych ludowych typów, «Kwiatuszld pole-skie» zgoła niepoślednie zajmują miejsce. Istna galerja. Od czarno-brewej, czarnowłosej jak heban, zwalistej baby, możnaby rzec «klasy» Horpyny, co dziś jeszcze pójdzie w las, jeśli nie na zbój, to przynajmniej na dzikie uroczysko, pomagać uzbrojonej bandzie w pędzeniu «samohonu» - do najsubtelniejszego, delikatnego typu złotowłosej, Typy poleskich łapci l Skąd się wzięli Poleszucy? 22 i j niebieskookiej Warszulki o warkoczach koloru dojrzewającego żyta, skala typów przebogata. Dodaćby jeszcze należało słówko o uderzającej budowie fizycznej Poleskiego kwiecia. (...) Szczególną zwłaszcza jest budowa torsów. Konfiguracja tych terenów zwraca uwagę. Pięknie wyhaftowane «so-roczki», z nader mocnego płótna uszyte, ledwo że strzymać mogą tryskające w niebo, mocno zarysowane formy." Michai Marczak podkreśla najbardziej, jego zdaniem, negatywną cechę Poleszuków: "Poleszukom wiele można i trzeba wybaczyć, niejeden ujemny rys czy szczegół w charakterze przypisując niewdzięcznym warunkom przyrody, niechlujstwa jednak niczem wytłumaczyć niepodobna. Wszak ludność ma stale do czynienia z wodą i brodzi w niej z konieczności, nie cierpi zatem na wstręt do wody, a przecież nikt nie czuje potrzeby kąpieli z pobudek hygienicznych. Poleszucy są brudni od stóp do głowy. Pranie bielizny odbywa się nieraz przy pomocy nóg, bez wyparzania, stąd też jest powierzchowne i w razie epidemji zgoła problematyczne. (...) Niemycie i nieczesanie włosów, przytem prawdopodobnie niezdrowe warunki wywołujące chorobę gośćca, powodują tak u kobiet, jak i u mężczyzn, a szczególniej u dzieci obrzydliwą chorobę na głowie, zwaną kołtunem." Opinia ta jest może przesadna, ale faktem jest, że kołtun, choroba spotykana dawniej także w innych rejonach Kresów i całej Polski, mająca nawet naukową nazwę łacińską plica polonica, najbardziej rozpowszechniony był na Polesiu, tu występował najdłużej i był najtrudniejszy do wytępienia. Jak wiadomo, jedynym lekarstwem na kołtun było obcięcie go wraz z włosami do gołej skóry, przed czym przesądni Poleszucy uparcie się bronili, wierząc, że obcięcie kołtuna pozbawi ich sił życiowych. Kim są i skąd się wzięli Poleszucy? Według etnologów jest to jedna z najbardziej pierwotnych grup wschodniosłowiańskich, powstała ze zmieszania się kilku plemion, które od VII w. zaczęły zasiedlać Polesie, wypierając na północ dominujących tu wcześniej Bałtów. Plemiona te to przede wszystkim Dregowicze, którzy wkroczyli tu od wschodu (ich nazwa związana jest ze starosłowiańskim słowem dreg, oznaczającym bagno) oraz Derewlanie, posuwający się od południa, a także, w mniejszym stopniu, Wołynianie, którzy dotarli na Polesie od zachodu, posuwając się wzdłuż doliny Bugu. Przybysze ci z pewnością zasymilowali jakąś część pozostałych tu Bałtów. Później wchłaniali także Tataro-Mongołów, których grupki pozostawały tu po 222 "Lud najdziwniejszy w Europie" Poleskie dziewczęta (okres międzywojenny) najazdach, oraz osadników przybywających z różnych części Rzeczypospolitej, a przede wszystkim schłopiałą drobną szlachtę. Osiedleni na niedostępnych obszarach, co ograniczało kontakty z innymi grupami ludności, najdłużej zachowali Poleszucy pierwotne rysy starosłowiańskich społeczności z wieloma archaicznymi elementami kultury duchowej i materialnej, stanowiąc wdzięczny obiekt badań dla etnografów. Tak pisał o nich w swej książce o Polesiu Ferdynand Antoni Ossendowski: "Tak przetrwał ten lud najdziwniejszy w Europie dziesięć, a może więcej stuleci, wchłonął w siebie potoki obcej krwi, przerobi! ją na swoją modlę, spoleszuczył, zatruwszy ją parnemi wyziewami mszar-ników, siwemi tumanami, wypelzającemi z mroku olszynników, pleśnią zbutwiałych wywrotów leśnych, rdzą i slodkawą zgnilizną iłów rzecznych, a najwięcej ciągłym łękiem swej duszy. (...) Wkureniach, po chatach, po zmurszałych młynach wodnych i winnych miejscach, znanych tylko rybakom i łowcom, żyją też dawne czary, «zahowory», «zasiekania» i «uroki», gdzie sędziwy kołtuniasty dziad lub w kabłąk ku ziemi przygarbiona starucha umie zamówić wszelką «bolączkę», «kryw», nocne zmory, «pad», febrę, różę, nieznośny ból zębów, lub też stosownym «zahoworem» dopomóc w cierpieniu Poleskie gusła i przesądy 223 &(tm)ji położnicy, zagasić pożar, odnaleźć zabłąkane na metrach bydło; ci to prasłowiańscy «wołchwy», znachory i znachorki przyrządzają «lub-czyki» niezawodne, mieszając korę zrośniętych ze sobą dębu i brzozy, gotują «małoczjak», aby krowy dawały dużo tłustego mleka, sprzedają talizmany, aby ule pełne były miodu, aby strzelba biła celnie i śmiertelnie, aby pszczoły się roiły, a ryba, jak oszalała, parła do «jazów» i sieci rybaków. Niema wioski i chutoru, gdzieby się nie krył przed wzrokiem popa i władz wieszczbiarz lub wieszczbiarka, wróżący ze słońca, księżyca, gwiazd, pogody, biegu rzeki, lotu i głosu ptaków, ze snów, a nawet na modłę szamańską - z trzewi i kości barana i wieprza. Cóż więc dziwnego, że dusza i umysł Poleszuka mało mają wspólnego z wzniosłą ideą chrześcijaństwa. Bagienno-łeśny człowiek przekonany jest, że Bóg stworzył świat i wszystkie istoty żyjące, że im wyznaczył losy, których nic nie jest w stanie zmienić. Pozatem Bóg nie miesza się do spraw ludzkich, baczy tylko, aby nie gwałcono ustalonych świąt i postów. W ogóle zaś mieszkańcy Polesia nic nie wiedzą o Bogu - karzącym i wynagradzającym, choć mają też swoje pojęcia o grzechu. Dziwne są to jednak pojęcia! Zniszczyć ogniem sąsiada, kaleczyć jego bydło, zakatrupić nieprzyjaciela za pomocą czarów i «za-witków», spowodować nieurodzaj na polu lub «naklikać» chorobę na całą rodzinę nieprzyjaznego sąsiada - to naturalny akt zemsty, lecz nie grzech. Natomiast straszny, brzemienny w ciężkie skutki popełnia się występek, jeżeli nazwać po imieniu księżyc, Prypeć, ogień, zalać płomień wodą lub spalić w nim chleb; biec podczas grzmotu, pluć do wody; uderzać w «ciężarnq» na wiosnę ziemię, zabijać jaskółki, gołębie i bociany, podbierać pszczoły z cudze] barci... Są to naprawdę śmiertelne grzechy mszczące się na ludziach! Świętych pańskich Po-leszucy szanują bardzo mało, chociaż są oni dla nich «bogami», lecz zato o «dziadach» i «babach» - cieniach zmarłych przodków pamiętają nie tylko w cztery ustalone tradycją dni roku, gdy duchy nieboszczyków napływają z «nawi», czyli świata pozagrobowego, ale prawie zawsze, szczególnie zaś na «radunicę», gdzie na grobach i «narubach» Poleszucy urządzają wspólną z cieniami stypę. Ludność do cerkwi chodzi pod przymusem popów, albo dla rozrywki w dni świąteczne, bardzo oszczędnie składając ofiary dobrowolne; w tym samym czasie jednak ofiary na cześć zmarłych - od bogato haftowanych «zawisek», zdobiących sczerniałe, pochylone krzyże na grobach, aż do mięsiwa, miodu, ciasta - są bardzo obfite; takie też daniny składają dla uczczenia ognia i rzeki; swoją cześć darów odbierają również niebezpieczne miejsca rozstajne, topielcy, biesy do- 224 Białorusini, Małorusini czy "tutejsi"? mowę, duchy leśne - lesowiki, rusałki, szczególnie w dniu «rozyhry», gdy szukają podatnego na ich wołania młodzieńca, aby dał się wciągnąć w zdradliwą topiel i zginął obezwładniony czarem rozigranych dziewczyn-topielic." Relikty tych dawnych wierzeń i zwyczajów oraz oryginalnej kultury ludowej, budownictwa, tradycyjnych zajęć i strojów przetrwały do II wojny światowej. Zagładę przyniosły im czasy władzy radzieckiej, kolektywizacja, osuszanie bagien i zaniechanie wielu form tradycyjnej gospodarki wiejskiej, mających kilkuwiekowe tradycje. Na szczęście kultura ta nie zniknęła całkowicie i nawet dziś można jeszcze odnaleźć jej ślady w odległych poleskich wsiach, a ich tropienie może być pasjonującą przygodą. Wiele mówiło się o braku sprecyzowanej świadomości narodowej u Poleszuków. Jedni traktowali ich jako odłam Białorusinów, jako że większa cześć Polesia leży na terenach historycznej Białorusi, inni - ze względu na język - uważali ich za Małorusinów, czyli Ukraińców. Oni sami najczęściej określali się jako "tutejsi". Pod względem czysto językowym używane na Polesiu gwary (bo nie można mówić o odrębnym języku) leżą w pasie przejściowym od dialektów ukraińskich do białoruskich, z przewagą tych pierwszych. Trudno tu jednak mówić o jakiejś jednolitej gwarze, bowiem niemal w każdej wsi poleskiej mówi się nieco inaczej. Wpływy ukraińskie zdecydowanie dominują na terenach położonych na południe od Prypeci i słabną w miarę posuwania się na północ. Północne obrzeża Polesia to już obszar dialektów białoruskich. Dodać trzeba, że w poleskich gwarach są domieszki także z innych języków, przede wszystkim z rosyjskiego i polskiego. Według spisu powszechnego z roku 1931 r. w województwie poleskim aż 707 tysięcy ludzi, czyli 62,4% jego mieszkańców, podało jako swój rodzimy język "tutejszy", nie deklarując przynależności do żadnej z określonych grup narodowościowych (Polacy, Białorusini, Ukraińcy, Żydzi). Jak szacowali ówcześni polscy etnografowie, którzy zwłaszcza w latach trzydziestych prowadzili na Polesiu sporo badań, ci niezdecydowani "tutejsi" - to właśnie Poleszucy. Brak świadomości przynależności do określonej grupy etnicznej potwierdzają także badania współczesne, prowadzone na białoruskim Polesiu m.in. w latach dziewięćdziesiątych przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Charakterystyczne jest, że w wielu rejonach miejscowa ludność broni się przed określeniami "Poleszucy" i "Polesie", jakby uważając je za pejoratywne. Mieszkańcy różnych części Polesia Spacer po Pińsku 225 podczas przeprowadzania wywiadów z uporem powtarzają, że "my to jeszcze nie Poleszucy", "Polesie to dopiero tam za rzeką, za lasem, za bagnami...". Tymczasem w 1988 r., a więc jeszcze za czasów ZSRR, powstało Społeczno-Kulturalne Stowarzyszenie Poleszuków "Polisje", na którego czele stanął Mykoła Szelahowicz. Stowarzyszenie znacznie ożywiło się po uzyskaniu przez Białoruś niepodległości. Jego członkowie oceniali obecną liczbę Poleszuków na 1,5 miliona, a ich rodowód wywodzili od... Jaćwingów, co jest oczywistą bzdurą. Uważali poleską gwarę za odrębny język i wydawali w niej nawet periodyki. Obok żądań autonomii kulturalnej i językowej pojawiały się także koncepcje stworzenia ogromnego państwa poleskiego, które miałoby obejmować znaczną część obszaru Białorusi i Ukrainy oraz wschodni fragment Polski. Nie było mowy o stolicy tego państwa, ale nie ulega wątpliwości, że mógłby nią być jedynie położony w jego centrum Pińsk. Apogeum działalności "Polisja" przypadło na pierwszą połowę lat dziewięćdziesiątych, ostatnio jakoś o nim cicho. Ale kto wie? Może jeszcze o Poleszukach usłyszymy? D zisiejszy Pińsk to miasto pełne kontrastów. Z jednej strony jest to wciąż szacowny historyczny gród, z największym na Polesiu nagromadzeniem cennych zabytków. Z drugiej zaś strony wojna, a później czasy radzieckie przyniosły fatalne zmiany w strukturze i architekturze miasta. Atutem Pińska jest jego położenie nad Piną, na skraju bezkresnych, ciągnących się po horyzont błot. Jednak dawne jego "serce" - tętniąca życiem przystań nad Piną i pobliski targ na głównym miejskim placu - jest dziś martwe i przeraźliwie puste. Spacer po Pińsku w poszukiwaniu jego najciekawszych i najbardziej urokliwych zakątków, które mimo wszystko można tu jeszcze znaleźć, zaczniemy właśnie od tego ogromnego placu, na którym niegdyś odbywały się targi. W tamtych czasach stały tu dwa długie rzędy hal targowych z podcieniami. Dziś nad pustym placem, powiększonym jeszcze przez wyburzenie po wojnie części otaczających go budynków, góruje wielki pomnik Lenina, przedstawiający wodza rewolucji idącego szybkim krokiem, 226 Na miejscu dawnego zamku z rozwianymi połami płaszcza. Jak mówią złośliwi, śpieszy on do sklepu monopolowego po drugiej stronie rynku. Dokładnie tam, gdzie dziś stoi pomnik, znajdowały się niegdyś wały pińskiego zamku, obejmujące również część zabudowanego obecnie terenu pomiędzy placem a Piną. Zamek ten, założony jeszcze przez ruskich książąt pińskich, był drewniany, otoczony ziemnym wałem z fosą. Wewnątrz stały budynki mieszkalne oraz książęca cerkiew. Później, aż do rozbiorów Polski, rezydował tu królewski starosta. Miasto rozwinęło się z dawnego podgrodzia, które otaczało zamek półkolem, co jeszcze dziś widoczne jest w półkolistym układzie ulic najstarszej części Pińska, której granice wyznacza ulica Zawalna. W XVI w. zamek miał kilka wież, był otoczony fosą wypełnioną wodami Piny i łączył się z miastem za pomocą zwodzonego mostu. W XVI-wiecznym Pińsku istniały dwie dalsze linie obronne z wałami i fosami. Jedna z nich otaczała centrum, czyli dawne podgrodzie, a druga całe miasto. Tak więc system Dwie dzielnice, dwa nastroje fortyfikacji składał się z trzech koncentrycznych linii. Umocnienia te zostały w większości zniszczone w październiku 1648 r., podczas szturmu karnej ekspedycji wojsk hetmana polnego litewskiego Janusza Radziwiłła na zamek, w którym zamknęli się zbuntowani przez Kozaków mieszczanie. Odbudowany zamek i linie umocnień miejskich przetrwały do końca XVIII w. W XIX w. zabudowania zamkowe rozebrano, a dawne fosy zasypano. Jeszcze w końcu stulecia w centrum miasta widoczne było otoczone rowem i wałem wzgórze zanikowe z resztkami kamiennych fundamentów i lochów. Później rowy i wały splantowano, a teren został częściowo zabudowany i dziś po zamku nie ma żadnych widocznych śladów. Plac Lenina dzieli Pińsk na dwie wyraźnie różniące się części. Część zachodnia, obejmująca zabudowę wokół rynku oraz wylotową ulicę Brescką, została zabudowana niemal od nowa po ostatniej wojnie. Dominuje tu szara sowiecka architektura dużych bloków z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Nie ma żadnych zabytków, zachowały się tylko nieliczne starsze domy. Jedyne dwa godne uwagi obiekty w tej części miasta znajdują się na dalekich przedmieściach, u wylotu szosy do Brześcia. Pierwszy to postawiony w 1938 r. pomnik budowniczych pierwszej na Polesiu drogi bitej Kobryń-Pińsk (dziś z napisem rosyjskim). Drugi to kapliczka przydrożna z XVII-XVIII w. u zbiegu ulic Bresc-kiej i Pieńkawa. Według miejscowej tradycji zwykł się przed nią modlić św. Andrzej Bobola przed wyruszeniem w swe duszpasterskie wędrówki po Polesiu. Kapliczka jest trójkondygnacyjna, czworoboczna, ozdobiona narożnymi pilastrami, gzymsami i półkolistymi niszami, z otwartą pustą celką w górnej kondygnacji. W zachodniej części Pińska warto może jeszcze rzucić okiem na niewielką fabryczkę - dawne więzienie gestapo przy ul. Palie-skiej, w pobliżu jej skrzyżowania z ul. Brescką [obie ulice zachowały przedwojenne nazwy - Poleska i Brzeska), upamiętnione brawurową akcją "Ponurego" 18 stycznia 1943 r. Jakże odmienna jest część wschodnia pińskiego śródmieścia, której oś stanowi ulica Lenina, przed wojną - Kościuszki. Przy niej, a także na dawnym przedmieściu Karolin, skupiły się nie mal wszystkie zachowane zabytki miasta, jest też sporo starych domów, a w niektórych zakątkach można odnaleźć nastrój daw nych Kresów. , f ., , ", 228 Kolegium jezuickie Zwiedzanie tej części Pińska rozpoczniemy od stojącego w narożniku placu Lenina i sięgającego brzegu Piny charakterystycznego budynku kolegium jezuitów. Niegdyś obok niego stał ogromny dwuwieżowy kościół jezuitów, najbardziej okazała, widoczna z daleka budowla miasta, tworząca pierzeję głównego placu, na którym odbywały się targi, a z drugiej strony zamykającą perspektywę ul. Kościuszki. Proces niszczenia kłującej Sowietów w oczy budowli rozpoczął się zaraz po zajęciu miasta przez Armię Radziecką we wrześniu 1939 r., o czym czytaliśmy już we wspomnieniach Ryszarda Kapuścińskiego. Przez kilkanaście lat po wojnie wspaniała świątynia stała w ruinie, wreszcie w 1955 r. została wysadzona w powietrze z polecenia miejscowych władz. Jezuici zostali sprowadzeni do Pińska staraniem starosty pińskiego Stanisława Albrychta Radziwiłła w 1632 r. i bogato przezeń uposażeni. Wiatach 1636-47 wzniesiono dla nich kościół, awlatach 1651- -75 powstał gmach kolegium, utrzymany również w stylu barokowym i tworzący wraz ze świątynią monumentalny kompleks architektoniczny. W XVII w. w ramach kolegium działała szkoła filozoficzno- -teologiczna, a w XVIII w. była tu również drukarnia i apteka. W latach 1642-57 w pińskim zgromadzeniu jezuitów przebywał apostoł Polesia, św. Andrzej Bobola. Po jego męczeńskiej śmierci w 1657 r. trumna ze zwłokami przez ponad sto pięćdziesiąt lat spoczywała w podziemnej krypcie kościoła. W miejscowej szkole jezuickiej pobierał nauki późniejszy biskup łucki, poeta Adam Naruszewicz. W 1784 r., podczas wizyty Stanisława Augusta Poniatowskiego w Pińsku, w kolegium urządzono królewską kwaterę. Po kasacie zakonu jezuitów w 1787 r. budynek kolegium przejęli bazylianie, a od 1800 r. mieścił się tu prawosławny monastyr Bogojawlenski. W okresie międzywojennym kolegium wróciło do jezuitów. Kolegium jest trójkondygnacyjną budowlą o grubych ścianach (w dolnej kondygnacji 1,5-2 m), zbudowaną na planie litery L i nakrytą dachem łamanym. W narożu od strony Piny znajduje się sześcioboczna wieża-przypora, sięgająca wysokości drugiej kondygnacji, nakryta barokowym hełmem. Pozostałe naroża wzmoc-niają szkarpy. Szczyty budowli są zwieńczone barokowymi frontonami z wolutowymi spływami. Elewacje zdobią gzymsy i pila-stry sięgające drugiej kondygnacji. Wewnątrz zachował się pierwotny układ pomieszczeń oraz nakrywające je sklepienia krzy- Monumentalne gmachy pośród bagien 229 żowe. Największą salą jest dawny refektarz z pojedynczym masywnym słupem pośrodku. Pod budynkiem znajdują się obszerne piwnice. Obecnie w odrestaurowanym w latach 1989-90 budynku kolegium mieszczą się urzędy, galeria obrazów oraz duże Muzeum Polesia Białoruskiego. Jest to niewątpliwie najciekawsze muzeum na Polesiu i jedno z najlepszych na całej Białorusi. Posiada działy: historyczny, przyrodniczy i etnograficzny, część eksponatów pochodzi z przedwojennego Muzeum Poleskiego założonego w Piń-sku w 1924 r. z inicjatywy krajoznawcy i nauczyciela miejscowego gimnazjum Romana Horoszkiewicza. W zbiorach muzeum są m.in.: płyta z grobu Napoleona Ordy w Janowie, tablica marmurowa upamiętniająca budowę dworu Mateusza Butrymowicza w Krystynowie koło Łopacina, a także oryginalny rower, w całości wykonany z drewna, zakupiony dla muzeum w 1933 r. od cieśli Wasyla Iljuczyka ze wsi Pohost Zahorodzki, który wykonał go własnoręcznie. Warto dodać, że w Pińsku istnieje ponadto kilka niewielkich szkolnych izb muzealnych, poświęconych głównie wydarzeniom ostatniej wojny oraz etnografii Pińszczyzny. Po zwiedzeniu kolegium warto wejść na pobliski most na Pinie, aby obejrzeć panoramę miasta od strony rzeki. Obecny most został zbudowany na miejscu starego, przedwojennego, który w latach siedemdziesiątych rozebrano, gdyż nie mieścił się pod nim okręt przybywającego z wizytą admirała. Niegdyś z mostu i nadbrzeża Piny rozciągał się niesamowity, nieprzesłonięty niczym widok na ogromne, niedostępne Błota Pińskie na Zarzeczu, ciągnące się na południe od miasta aż po horyzont i przez znaczną część roku zalane wodą. Podróżnych zbliżających się do miasta od południa lub drogą wodną porażał surrealistyczny obraz monumentalnych gmachów pińskich świątyń i klasztorów, widocznych z bardzo daleka i zdających się wyrastać pośrodku bagien. Dziś wygląda to nieco inaczej. Błota są już nieco podsuszone, a południowy brzeg Piny porastają dość wysokie drzewa, zasłaniające panoramę. Ale tak jak dawniej miasto kończy się jak nożem uciął na rzece, a wiosną cały obszar bagien zamienia się w bezkresne zda się jezioro, utrzymujące się przez wiele tygodni, jak to się zdarzyło choćby podczas wielkiej powodzi w 1999 r. 230 Najciekawsza ulica Z mostu jest najiadniejszy widok na jezuickie kolegium, które odbija się w lustrze rzeki, oddzielone od niej parą niskich budynków o czterospadowych dachach, uzupełniających harmonijną kompozycję architektoniczną. Po prawej nad nabrzeżem Piny górują czerwone dachy dawnego kościoła i klasztoru franciszkanów. Widziana stąd panorama Pińska w ogóle przedstawia się korzystnie i niewiele różni się od widoku, jaki można było oglądać przed wojną. Tylko drzewa na nadrzecznym bulwarze są znacznie wyższe, a przystań rzeczna jest dziś pusta i smutna... Z mostu wracamy do ul. Lenina i wędrujemy nią przez najlepiej zachowaną część miasta. Zabudowa tej ulicy oraz ul. Sawieckiej stanowi prawnie chronioną strefę historyczno--kulturową w centrum Pińska. Po obu stronach jest wiele kamieniczek wzniesionych na początku XX w., z których kilkanaście uznano za zabytki architektury. Niektóre fasady zdobi oryginalna dekoracja. Wyróżnia się duży piętrowy budynek dawnego gimnazjum. Szkoła ta istniała od 1858 r., dziedzicząc świetne tradycje dawnych szkół jezuickich. Wystrój budynku, na którym zachował się polski napis: "Gimnazjum państwowe męskie", nawiązuje do wzorów klasycystycznych. Centralną część fasady wieńczy trójkątny fronton. Najokazalszą budowlą przy ul. Lenina i najcenniejszym dziś zabytkiem Pińska jest zespól kościoła i klasztoru franciszkanów, czyli obecna katedra i kuria biskupia. Są to budowle barokowe, zbudowane w latach 1712-1730 na miejscu dawnych drewnianych zabudowań franciszkańskiego klasztoru, ufundowanych w 1396 r. przez księcia pińskiego Zygmunta Kiejstutowicza. Klasztor został zamknięty w 1852 r., lecz kościół p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, zamieniony w parafialny, był nieprzerwanie czynny, a w 1925 r. stał się katedrą rzymskokatolicką. W latach 1940-1992 diecezja nie była obsadzona. W 1992 r. do godności biskupa i administratora apostolskiego diecezji pińskiej podniesiony został wieloletni proboszcz miejscowej parafii, ks. Kazimierz Świątek (ur. 1914), obecnie kardynał i metropolita mińsko-mohylewski. Od 1999 r. biskupem pińskim jest dominikanin, ks. Kazimierz Wielosielski. Pińska katedra 2311 Pińsk - rzut katedry (d. kościói franciszkanów) Katedra jest budowlą trójnawową z przybudowanymi kaplicami i półkoliście zamkniętym prezbiterium, nakrytą wysokim dachem. Na styku nawy i prezbiterium wznosi się sygnaturka z barokową kopułą. Boczne nawy są bardzo wąskie i znacznie niższe od głównej. Bogato zdobiona fasada obecny kształt uzyskała w 1766 r. Jest nieco szersza od korpusu budowli, trój-kondygnacyjna, zwieńczona dużym, krzywoliniowym frontonem z wnęką, flankowana przez dwie czworoboczne wieże nakryte barokowymi hełmami. W dekoracji wykorzystano pilastry, złożone gzymsy i różnego kształtu nisze. Przed kościołem stoi duża figura Chrystusa z 1833 r. Wnętrze kryte sklepieniem kolebkowym. W cennym wyposażeniu, które jest dziełem franciszkańskiego artysty Jana Szmytta, wyróżniają się złocone ołtarze z XVIII w. (sześć drewnianych i jeden stiukowy) z licznymi rzeźbami i ornamentami oraz drewniana ambona z płaskorzeźbami Chrystusa, apostołów Piotra i Pawła, Czterech Ewangelistów i figurą archanioła Michała na baldachimie. Rzeźby w ołtarzach i na ambonie pokrywa złota i srebrna farba. W ołtarzu głównym obraz Wniebowzięcia NMP - naśladownictwo Murilla. W jednym z ołtarzy bocznych znajduje się niewielki włoski obraz z XVI w. przedstawiający Świętą Rodzinę ze św. Franciszkiem, w innym umieszczono obraz Najświętszej Marii Panny, zwanej Pińską Madonną, namalowany w końcu XIX w. przez Alfreda Romera. Polichromię wykonali w 1909 r. S. Rudziński i B. Wiśniewski. W kościele jest tablica ku czci 30 zakładników z Pińska rozstrzelanych w Janowie Poleskim w styczniu 1943 r. w odwecie za akcję AK na pińskie więzienie, a także tablice upamiętniające poległych i zamordowanych w latach 1919-1939 marynarzy Flotylli Pińskiej oraz 49 księży diecezji pińskiej zamordowanych przez hitlerowców w latach 1941-45. W kaplicy Matki Boskiej 232 Siedziba Butrymowiczów Ostrobramskiej, ufundowanej przez obecnego kardynała ks. Kazimierza Świątka, spoczywa trumna zmarłego w 1932 r. w opinii świętości biskupa pińskiego Zygmunta Łozińskiego. Do kościoła przylegają cztery ustawione prostopadłe do siebie dwu- i trójkondygnacyjne skrzydła klasztorne, które wraz z kościołem tworzą kilka dziedzińców. Szczyty budynków ozdobione są barokowymi frontonami. Jeszcze kilka lat temu mieścił się tu klub młodzieżowy, obecnie budynki przekazano parafii i kurii biskupiej. W ostatnim czasie zostały starannie wyremontowane. Dzwonnica przed kościołem pochodzi z 1817 r. Na początku XX w. dobudowano najwyższą, czwartą kondygnację, którą przykrywa neobarokowy hełm. Zespół klasztorny otacza mur z bramą zwieńczoną barokowym frontonem. Pińsk - pałac Butrymowiczów Nieco dalej przy ul. Lenina stoi barokowo-klasycystyczny pałac Butrymowiczów, zbudowany w latach 1784-90 według projektu wileńskiego architekta Karola Schildhausa dla sędziego grodzkiego pińskiego Mateusza Butrymowicza. Przy zakładaniu fundamentów obecny był goszczący akurat w Pińsku król Stanisław August Poniatowski, na którego cześć wmurowano w fundamenty pamiątkowy kamień. Pałac nosił dawniej nazwę Mur, bowiem w swoim czasie był jednym z bardzo nielicznych mu- Najwyższy budynek miasta 233 rowanych budynków w mieście. Po Mateuszu Butrymowiczu odziedziczyła go córka Józefa i jej mąż Michał Orda, a następnie córka tych ostatnich, Hortensja, rodzona siostra Napoleona Ordy. Po śmierci męża, Aleksandra Skirmuntta z Porzecza, Hortensja na stałe zamieszkała w pińskim pałacu. Ostatnią prywatną właścicielką rezydencji była jej wnuczka Konstancja Skirmuntt, znana popularyzatorka historii i publicystka. Ona to 1930 r. sprzedała pałac na siedzibę łacińskich biskupów pińskich, zachowując część budynku jako dożywocie (zmarła trzy lata później). Przez wiele lat po ostatniej wojnie obiekt służył młodzieży i pionierom. Rzut pałacu Butrymomczów w Pmsku Pałac zbudowano na planie podkowy otwartej w stronę Piny. Parterowy korpus środkowy ma od strony dziedzińca ryzalit z pięcioma ar-kadowo zamkniętymi porte--fenetre oraz trójkątnym frontonem. Od strony ulicy znajduje się półkolisty ryzalit z czterema półkolum-nami i balkonem otoczonym żeliwną balustradą. Szczyty dwukondygnacyjnych skrzydeł bocznych zaopatrzone są od strony dziedzińca w czterokolumnowe portyki zwieńczone trójkątnymi frontonami. Elewacje zdobią gzymsy, fryz, trójkątne nadokienniki i boniowanie. W korpusie środkowym zachowała się paradna sala owalna. W pobliżil pałacu, nad brzegiem Piny, stoi najwyższy budynek w starej części miasta, zupełnie niepasujący do niej skalą 10-piętrowy hotel "Prypeć", do niedawna jedyny w mieście. Co ciekawe, żadne z okien pokoi hotelowych nie wychodzi na rzekę i rozciągające się za nią bagna, co byłoby niewątpliwą atrakcją. Hotel stoi w miejscu, gdzie istniejąca w wiekach XVI-XVIII zewnętrzna fosa otaczająca miasto łączyła się z Piną. Stanowiła ona granicę pomiędzy Pińskiem a oddzielnym niegdyś miasteczkiem Karolin, rozciągającym się dalej na wschód. Od hotelu możemy pójść przez obszar dawnego Karolina ulicą Kulikawa stanowiącą 234 Tu był Karolin Karolin - ruiny zamku Wiśniowienhch (rys. N Ordy) przedłużenie ul. Lenina. Po minięciu dwu przecznic dojdziemy do ulicy Puszkina, za którą zaczyna się skwer. Pomiędzy tym skwerem a brzegiem rzeki wznosił się bastionowy zamek zbudowany w 1695 r. przez ówczesnego starostę pińskiego i marszałka litewskiego, założyciela Karolina, Jana Karola Dolskiego. Fundator zmarł w tym samym roku, a świeżo ukończoną budowlę odziedziczył jego zięć i następca na stanowisku starosty, hetman wielki litewski książę Michał Serwacy Wiśniowiecki (1680-1744). Przebudował on zamek na magnacką rezydencję. Miała plan prostokąta i była otoczona fosą oraz wałem z narożnymi bastionami. Została wysadzona w powietrze w 1706 r. przez wojska króla szwedzkiego Karola XII. Okazałe ruiny istniały jeszcze w okresie międzywojennym, po wojnie zniknęły pod miejską zabudową. : *3 Kfi Klasztor w Leszczu (rys N Ordy) Albrechtów i Leszcze Dalej na wschód nad Piną leżały kolejne przedmieścia Pińska - Al-brechtów i Leszcze. W Albrechtowie istniał majątek ziemski należący do Poniatowskich. Wprawdzie należeli do innej linii rodu niż Stanisław August, lecz król odwiedził ich podczas pobytu w Pińsku w 1784 r. Później majątek przeszedł na Skirmunttów, którzy wybudowali tu dwór, istniejący do II wojny światowej, a w II pół. XIX w. założyli duże na owe czasy zakłady przemysłowe - fabrykę świec i mydła oraz hutę żelaza Leszcze słynęły natomiast z monasteru prawosławnego, założonego rzekomo jeszcze w X w. przez księcia kijowskiego Włodzimierza Wielkiego. Po unii brzeskiej klasztor przejęli bazylianie; został skasowany w 1839 r. Cerkiew poklasztorna spłonęła w końcu XIX w. Niedaleko klasztoru wznosił się duży kurhan, zwany Mogiłą Mendoga. Zniszczyli go w 1955 r. budowlani, którzy bezceremonialnie rozkopali starożytną mogiłę, pozyskując materiał do budowy stadionu. Dziś więc ani po klasztorze, ani po kurhanie nie ma żadnych śladów. Pińsk - kościół św Karola Boromeusza Ulicą Puszkina kierujemy się teraz w lewo, do skrzyżowania z ul. Kirawa. W jego pobliżu stoi barokowy kościół katolicki p.w. św. Karola Boromeusza, zbudowany w latach 1770-82 w Karolinie dla zgromadzenia świeckich księży komunistów, ulokowanego tu w 1695 r. przez Karola Do-Iskiego. Zgromadzenie zostało skasowane w 1836 r. Kościół pełnił później funkcję świątyni filialnej, a od 1925 r., gdy kościół pofranciszkański stał się katedrą, kościoła parafialnego. Po II wojnie światowej był nieczynny, wyremontowano go w 1989 r., obecnie mieści się w nim sala koncertowa. Kościół jest budowlą jednonawową z niewielkim transeptem, wyróżniającą się niezwykłą grubością ścian, która sięga miejscami 2 m. Do nawy przylega od frontu masywna czworoboczna, trójkondy-gnacyjna wieża, nakryta barokowym hełmem. Za nawą znajdują 236 Warto zajrzeć na piński bazar się dwie niewielkie zakrystie. Dekoracja zewnętrzna skromna - pilastry i nisze. Dawny wystrój wewnętrzny nie zachował się. Ulicą Kirawa wracamy w kierunku centrum, do skrzyżowania z ul. Sawiecką. To druga obok ul. Lenina pińska ulica, przy której zachowało się najwięcej zabytkowych kamieniczek z początku XX w. Idziemy nią w prawo, do niedalekiej cerkwi prawosławnej p.w. św. Barbary. Jest to dawny kościół bernardynów, wybudowany w 1786 r. na miejscu drewnianego, ufundowanego w 1717 r. wraz z klasztorem przez hetmana wielkiego litewskiego ks. Michała Wiśniowieckiego. Na początku XIX w. wzniesiono także nowy, murowany korpus klasztorny. W 1832 r. klasztor uległ kasacie, kościół zaś zamieniono w cerkiew. Jest to świątynia barokowa, bezwieżowa, jednonawowa, z półkoliście zamkniętym prezbiterium. Fasadę zdobią pilastry, nisze i wysoki fronton. Nad środkową częścią dwuspadowego dachu wznosi się duża, nie-pasująca do całości cebulasta kopuła na ośmiobocznym bębnie, dobudowana po 1832 r. W wyposażeniu cerkwi jest cenna XVI--wieczna ikona Matki Bożej z Dzieciątkiem, tzw. Jerozolimskiej. W pobliżu wznosi się klasycystyczna dzwonnica z XIX w. Z cerkwią łączy się niskim łącznikiem klasycystyczny, dwu-kondygnacyjny korpus klasztoru bernardynów na planie prostokąta, o skromnym wystroju zewnętrznym. W latach 1858-75 mieścił się tu żeński monaster prawosławny. W okresie międzywojennym w budynku urządzono szpital i tak pozostało do dziś. Niedaleko cerkwi, przy skrzyżowaniu ul. Suworawa z Lieninh-radską, znajduje się piński bazar, na który warto zajrzeć, zwłaszcza w dzień wolny od pracy, najlepiej wczesnym rankiem. Pośród produktów spożywczych i standardowego "barachła", jakie znajdziemy na każdym współczesnym "pchlim targu", można tu czasem trafić na autentyczne wyroby poleskich rzemieślników: wyszywane ręczniki i kożuchy z Motola, dywany i inne wyroby tkackie, gliniane garnki i ceramikę z Horodna, wiklinowe kosze, drewniane beczki i cebrzyki. W ten sposób współczesny bazar nawiązuje do tradycji dawnych pińskich targów. T o już prawie wszystko, co warto zobaczyć w Pińsku. Do obejrzenia pozostał nam jeszcze duży i ciekawy cmentarz wielo- Kolorowe domki w otoczeniu ogródków 237 Zapole j==^ iNSI wyznaniowy, położony za torami kolejowymi. Po drodze można jeszcze powłóczyć się pośród plątaniny bocznych uliczek pomiędzy centrum a linią kolejową. Ta część miasta najmniej zmieniła się od czasów przedwojennych. Dominuje zabudowa drewniana, kolorowe domki stoją w otoczeniu niewielkich ogródków i sadów. Życie toczy się niespiesznie, pozwalając rozkoszować się urokiem kresowej prowincji. W jednym z takich drewnianych domków, zachowanym do dziś przy ul. Suworawa 43 (dawnej ul. Błotnej), przyszedł w 1932 r. na świat i mieszkał z rodziną do 1940 r. nasz znakomity pisarz i reporter Ryszard Kapuściński. Zespól pińskich cmentarzy przy ul. Hajdajenki, jest nekropolią wyjątkową, bowiem tworzą go sąsiadujące ze sobą cmentarze katolicki, prawosławny, żydowski i ewangelicki (zniszczony) oraz cmentarze wojskowe: niemiecki, polski (zniszczony) i radziecki. Największą część zajmuje cmentarz katolicki, niewątpliwie najciekawszy na Polesiu i jeden z ciekawszych na Białorusi. Zdewastowany w okresie powojennym, został uporządkowany w ostatnim dziesięcioleciu. Dzikie krzewy wycięto, groby oczyszczono. Zachowały się liczne nagrobki zasłużonych obywateli Pińska i znanych poleskich rodów ziemiańskich, pochodzące z XIX i początku XX w. Najliczniej jest reprezentowana silnie związana z Pińskiem i Pińszczyzną rodzina Skirmunttów. Są tu m.in. 238 Kto spoczywa na pińskim cmentarzu? groby: znanej rzeźbiarki i malarki Heleny Skirmuntt (1827-1874); jej męża - właściciela majątku Kołodno, uczestnika powstania styczniowego i zesłańca Kazimierza Skirmuntta (1824-1893); ich córki - historyczki i publicystki Konstancji Skirmuntt (1851--1933); Hortensji z Ordów Skirmunttowej (1808-1894) - siostry Napoleona Ordy i matki Heleny. Na uwagę zasługują także nagrobki właścicieli pobliskich majątków - hrabiów Krasickich z Żabczyc i Genowefy Broel-Plater z Zapola (1852-1935), córki znanego archeologa Wandalina Pusłowskiego. Wysokimi walorami artystycznymi wyróżnia się pomnik właścicieli majątku Mutwica, rodziny Tukalskich-Nielubowiczów: Stanisława (zm. 1911), jego żony Anny i córki Liii zmarłej w wieku czternastu lat (z rzeźbą tej ostatniej, dziś pozbawioną głowy). Stanisław Nie-lubowicz był przyjacielem oraz dalekim krewnym Marii Rodzie-wiczówny i Jadwigi Skirmunttówny; obie panie odwiedzały go w jego pińskich dobrach, a on z kolei często bywał u nich w Hru-szowej. Inni przedstawiciele znanych rodzin pochowani na pińskim cmentarzu to: Ignacy Kraszewski (1789-1853) z majątku Borowa, daleki krewny pisarza Józefa Ignacego (ich ojcowie zamienili się majątkami), Aleksander Butrymowicz (1808-1839) - krewny Mateusza oraz m.in. Ordowie, Korsakowie i Szczyttowie. Godne uwagi są najstarsze na cmentarzu, opatrzone oryginalnymi inskrypcjami nagrobki Jana Wiszniaka z 1830 r. i Julii Wendlo-wej z 1844 r., dwa nagrobki w oryginalnym kształcie kapliczek domkowych (radcy dworu Jana Chomińskiego z 1875 r. i Jerzego Osmołowskiego z 1879 r.), a także nagrobki dwóch pińskich prałatów: Leona Światopełk-Mirskiego (1871-1925) i Witolda Tadeusza Marii Danielewicz-Czeczotta (1848-1929). Główna cmentarna aleja oddziela cmentarz katolicki od prawosławnego. Najstarsze nagrobki zgrupowały się niedaleko głównej bramy cmentarnej, jest ich jednak znacznie mniej niż w części katolickiej. Za cmentarzem prawosławnym znajdują się pozostałości cmentarza ewangelickiego. Z przeciwnej strony z cmentarzem katolickim sąsiadują cmentarz żołnierzy radzieckich oraz czynny cmentarz żydowski, na którym stoi pomnik ku czci ofiar pińskiego getta. Na północnym skraju do części katolickiej przylega niemiecki cmentarz wojskowy z okresu I wojny światowej z pamiątkową stelą oraz kilkunastoma zrekonstruowanymi grobami. Majątek Zapole 239 W pobliżu był także polski cmentarz wojskowy z grobami głównie z lat 1914-20, lecz został całkowicie zniszczony w okresie powojennym. Ocalał tylko jeden nagrobek - powstańca wielkopolskiego Radosława Kazimierza Macłialewskiego (zm. 1936 r.), który miejscowa społeczność polska traktuje jako symboliczny Grób Nieznanego Żołnierza. Do zobaczenia pozostał nam jeszcze oryginalny dworek w Za-polu (ZapoHie). Niegdyś był odległy o kilka kilometrów od miasta, dziś leży tuż poza jego granicą administracyjną. Można tam dojechać miejskim autobusem, kursującym wzdłuż głównej trasy wylotowej wiodącej ku północy - ulicy Pierszamajskiej. Po drodze mijamy koszmarne blokowiska, zbudowane za linią kolejową po wojnie, bowiem przedwojenny Pińsk, jeśli nie liczyć kilku uliczek w rejonie cmentarza, sięgał tylko do torów. Z autobusu wysiadamy przy skrzyżowaniu wylotowej szosy z ulicą Parkawą, która doprowadza nas po ok. 500 m (na zachód) na teren dawnego majątku Zapole. Dobra Zapole, zwane dawniej Piaseczna, w XVIII w były własnością Dmckich-Lubeckich, a w XIX w. - Pusłowskich. W 1872 r. jako posag Genowefy Pusłowskiej majątek stał się własnością Broel-Platerów Zapole - dwór Platerów 240 Dwóch męczenników z Kupiatycz i pozostał w ręku tej rodziny do 1939 r. Ostatnim właścicielem był Stefan Marian Wandalin Broel-Plater (1873-1951). Jego syn Jerzy Plater został we wrześniu 1939 r. zamordowany przez bandę chłopską pod Pińskiem. Ponieważ stary dwór uległ zniszczeniu podczas działań I wojny światowej, w 1920 r. Platerowie wznieśli tu nowy, drewniany, który zachował się do dziś. Dworek jest utrzymany w stylu "dworkowym", nawiązującym do architektury XVIII-wiecznej, z elementami neobaroku i neoklasy-cyzmu. Jest to budynek parterowy, o harmonijnej bryle, kryty wysokim dachem mansardowym. Do głównego korpusu przylegają od tylu dwa alkierze, nadając mu kształt podkowy. Obie elewacje podłużne zaakcentowane są murowanymi czterokolumnowymi portykami z trójkątnymi frontonami. Zachował się oryginalny, układ wnętrz z dużym westybulem i salą reprezentacyjną. Dwór, l otoczony niedużym, przerzedzonym parkiem z ponadstuletnimi l lipami i dębami, wykorzystywany jest jako budynek mieszkalny l dla kilku rodzin. B ędąc w Pińsku, warto jeszcze zrobić wypad do odległego o 12 km Horodyszcza, położonego nad Jeziorem Horodyskim i u ujścia Piny do Jasiołdy. Bez trudu dojechać tam można autobusem lub koleją. Po drodze mijamy w odległości 1,5 km po lewej dużą wieś Kupiatycze (Kupiaciczy), położoną na skraju doliny Jasiołdy. Istniał tam niegdyś monaster prawosławny, ufundowany w XVII w. przez kasztelana nowogrodzkiego Bazylego Kopcia. Monaster wsławił się tym, że w I pół. XVII w. gościło w jego murach dwóch wyższych duchownych prawosławnych uznanych później za świętych. Pierwszym był św. Atanazy Filipowicz (1595-1648), znany nam już z Brześcia, który przebywał w Kupiatyczach w latach 1638-1637. Dla prawosławnych Polesia jest on odpowiednikiem św. Andrzeja Boboli, ponieważ także zginął jako męczennik za wiarę: został zamordowany w 1648 r. pod Brześciem przez żołnierzy wojewody Massalskiego za sprzyjanie Kozakom, mieniącym się obrońcami prawosławia. Drugi męczennik związany z Kupiatyczami to św. Makary (1605-1678), który spędził trzynaście lat jako hieromonach kupiatyckiego klasztoru. Później był ihumenem pińskim, archimandrytą i przełożonym Nad Jeziorem Horodyskim 241 klasztoru w Kaniowie nad Dnieprem, gdzie został zamordowany podczas najazdu turecko-tatarskiego. Klasztor w Kupiatyczach został zamknięty w 1817 r. Cerkiew klasztorną, którą według tradycji miał zbudować jeszcze w X w. Włodzimierz Wielki, przemianowano wówczas na parafialną. Niegdyś była w niej przechowywana cudowna ikona Najświętszej Marii Panny z 1182 r., przeniesiona później do Kijowa. Dziś na miejscu dawnej cerkwi w Kupiatyczach stoi typowa drewniana czwórdzielna cerkiew p.w. św. Mikołaja z 1892 r. Za Kupiatyczami szosa i linia kolejowa przecinają Jasiołdę, płynącą naturalnym, krętym korytem. Tuż poniżej mostu uchodzi do niej odnoga Piny. Zaraz za mostem jest przystanek kolejowy Jasiołda (Jasielda), na którym trzeba wysiąść, chcąc dojść do odległego o 2,5 km Horodyszcza. Idziemy (lub jedziemy) szosą wzdłuż brzegu Jeziora Horodyskiego. Ten niezbyt duży zbiornik wodny należy do ciekawszych na Polesiu. Ma kształt serca, którego koniuszek łączy się z Jasiołda. Z pozostałych stron otacza go wąski pas suchego terenu, wzniesiony o kilka metrów ponad bagna (dziś częściowo osuszonej rozciągające się we wszystkich kierunkach. Krajobraz psują niestety zabudowania blokowego osiedla zbudowanego po wojnie na półwyspie rozdzielającym komory jeziornego "serca"; stoją tam także budynki fabryki dykty i forniru, przed wojną jednej z największych na Polesiu. Szerszą, południową część pasa suchego lądu otaczającego jezioro zajmuje wieś Horodyszcze (Haradziszcza), jedna z najstarszych osad Polesia, mająca metrykę znacznie starszą niż Pińsk. Jej nazwa pochodzi od dużego grodziska znajdującego się na skraju wsi. Grodzisko o owalnym majdanie rozmiarów 22 x 27 m wznosi się kilkanaście metrów ponad poziom wody i stanowi znakomity punkt widokowy na jezioro, dolinę Jasiołdy, okoliczne bagna i odległy Pińsk. Badania archeologiczne wykazały, że miejsce to było zasiedlone już w siódmym tysiącleciu przed naszą erą. Słowianie dotarli tu w VIII w. n.e. i stworzyli jedno ze swych centrów plemiennych. W okresie największego rozkwitu, w IX-XI w., miejscowy gród i otaczająca go osada należały do największych ośrodków handlowych, rzemieślniczych i politycznych Polesia. Upadek nastąpił w II pół. XI w. wraz z powstaniem nowego grodu w Pińsku. W kilka wieków później w pobliżu grodziska powstała nowa wieś, która była jedyną w powiecie 242 Klasztor w Horodyszczu Klasztor w Horodyszczu (rys N Ordy) pińskim mającą większość katolicką. W 1662 r. wojewoda połocki Jan Karol Kopeć ufundował w Horodyszczu kościół katolicki p.w. św. Anny oraz klasztor benedyktynów, których sprowadził z Monte Cassino i bogato uposażył. Kopciowie byli ruskim rodem związanym z Pińszczyzną, który dopiero w XVII w. przeszedł z prawosławia na katolicyzm. Jan Karol, spadkobierca Bazylego Kopcia - założyciela prawosławnego monasteru w niedalekich Kupiatyczach, był jednym z pierwszych katolickich przedstawicieli rodu. Z tej rodziny pochodził także urodzony w okolicach Pińska Józef Kopeć (1762-1827), generał w powstaniu kościuszkowskim i zesłaniec na Syberię, którego losy opisałem w pierwszym tomie z serii "Smak Kresów" p.t. Wśród jezior i mszarów Wileńszczyzny Budynki klasztorne były początkowo drewniane, w 1774 r. zastąpiono je murowanymi. Klasztor został skasowany w 1864 r., a jego zabudowania wraz z nieczynnym kościołem i wsią kupił carski radca stanu De la Gardie. W 1907 r., dzięki staraniom rodziny Skirmunt-tów, kościół odkupili miejscowi Polacy i przywrócili go do kultu. Barokowa świątynia została wysadzona w powietrze przez Niemców w lipcu 1944 r., a jej pozostałości rozebrano w latach pięćdziesiątych. Chrzest bojowy Flotylli Pińskiej 243 Do dziś zachowało się tylko jedno skrzydło późnobarokowego korpusu klasztornego. Jest to budynek na planie prostokąta, parterowy, na wysokich suterenach, nakryty dachem naczółkowym. Elewacje ma skromnie dekorowane płaskimi prostokątnymi wnękami. Sklepienia w suterenach krzyżowe, na parterze - płaskie. Obecnie mieści się tu szpital psychiatryczny. Podczas wojny polsko-bolszewickiej, w dniu 3 lipca 1919 r. pod Ho-rodyszczem doszło do bitwy, w której Polacy pokonali oddziały bolszewickie i zmusili je do odwrotu. W ataku na Horodyszcze z polską piechotą współdziałały jednostki Flotylli Pińskiej, która przeszła tu swój chrzest bojowy. Jej trzy łodzie motorowe wysadziły polski desant na brzegu jeziora, co kompletnie zaskoczyło bolszewików i przyczyniło się do ich porażki Z Horodyszcza tą samą drogą wracamy do Pińska. 10 PRYPEĆ Będąc w Pińsku, warto odbyć podróż statkiem po Prypeci, bowiem jest to jedyne w swoim rodzaju przeżycie. Niestety, może to okazać się trudne, bowiem obecnie żegluga pińska, a w każdym razie żegluga pasażerska na Prypeci jest w zaniku. Mnie w 1992 roku udało się jeszcze skorzystać z ostatniej pozostałej regularnej linii pasażerskiej - z Pińska do nadprypeckiej wsi Bereźce. Rejs tam i z powrotem zajął kilka godzin. Z najnowszych informacji wynika, że żegluga na tej trasie utrzymywana jest obecnie tylko w weekendy i pewnie niebawem zostanie zlikwidowana. Tak więc należy się spieszyć i skorzystać z okazji, póki nie będzie za późno. Niegdyś statek był bardzo popularnym, a w niektórych porach roku niemal jedynym środkiem komunikacji do wielu miejsc na Polesiu. Przed wojną Pińsk był bardzo ruchliwym portem rzecznym, a pasażerskie statki kursowały stąd we wszystkich kierunkach - Piną i Kanałem Królewskim do Kobrynia i Brześcia, Jasiołdą do Motola, Styrem i Strumieniem na Wołyń, oraz Prypecią i Horyniem do Dawidgródka. Jeszcze po II wojnie światowej kursowały stąd statki do Mozyrza i Kijowa. Załamanie żeglugi nastąpiło u schyłku lat osiemdziesiątych, a jego główną przyczyną był rozwój komunikacji autobusowej i samochodowej. Z pewnością nie bez wpływu na upadek prypeckiej żeglugi miały też katastrofa czarnobylska, pierestrojka, rozpad ZSRR i związany z tym kryzys gospodarczy, oraz powstanie granicy państwowej pomiędzy Białorusią i Ukrainą, co odcięło Pińsk od Dniepru i Kijowa. Jeszcze w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych dość ożywiony był na Prypeci ruch barek towarowych, które kursowały w górę i w dół rzeki zarówno dniem, jak i nocą, przewożąc głównie kruszywo. Dziś i to już się skończyło. Wielka arteria wodna, stanowiąca oś Polesia, jest obecnie zupełnie pusta, jeśli nie liczyć łódek rybackich. Dla przyrody to oczywiście lepiej, ale jednak czegoś żal... Przystań pełna egzotyki 245 Niewielki stateczek do Bereziec wyrusza z przystani na Pinie, która znajduje się tuż poniżej jezuickiego kolegium. Z tego samego miejsca znakomity pisarz Józef Mackiewicz wyruszył w latach trzydziestych w rzeczną podróż do Dawidgródka, którą opisał w zbiorze reportaży Bunt rojstów: "Nazywa się «Warszawa» Duży okręt. Sionce zapada nad szuwarami Piny i Strumienia Woda jest granatowa, niebo błękitne, szuwary żółte. Wszystko razem wyzłocone promieniami Wzdłuż przystaw stoją statki, przycumowane do molo Polesie jest niby morze Statki chodzą w różnych kierunkach, tak jak w Gdyni, czy raczej traktami, jak w Wilnie autobusy. Prypecią, Jasiołdą, Kanałem, Strumieniem, Bobrykiem, Styrem, Stochodem i Horymem Przystań robi wrażenie portu Naprawdę jest to kraj egzotyczny. Ludzie na targ zjeżdżają łodziami. Siano, parsiuh, samodziały - wszystko na łodziach Podjeżdżają do statków ładowne wozy. Idą towary. «Warszawa» głęboko zanurzyła swe burty Na pokładzie ładunki, paki, skrzynie, paczki. Drut, gwoździe, «średm turecki tytoń». Głównie wiezie się dziś żelazo w sztabach, lemiesze pługów, kosy." Pińsk - targ nad rzeką (okres międzywojenny) Barwna, tłoczna, pełna ruchu i egzotyki przystań w Pińsku, znana z licznych opisów i starych fotografii, stanowiła kiedyś żywe serce miasta. Tym większy jest kontrast z obecnym widokiem pińskiego 246 Osobliwe skrzyżowanie dróg wodnych nabrzeża - smutne, martwe, wybetonowane i zupełnie puste brzegi rzeki, żadnych łodzi, jedynie z rzadka pojawi się jakaś barka czy stateczek pasażerski do Bereziec, którym, jeśli się nam poszczęści, możemy jeszcze popłynąć w ostatni prypecki rejs. Wzdłuż burty z wolna przesuwa się panorama Pińska, nieco przesłonięta przez wysokie drzewa rosnące przy nadrzecznym bulwarze. Na skraju miasta trafiamy na osobliwe skrzyżowanie l dróg wodnych. Pina łączy tu swe wody z dopływającą od połu-i dnia Prypecią, która na tym odcinku bywa też nazywana Stru-| mieniem. Połączone rzeki wykręcają na wschód, oddalając się od miasta, lecz jedno z ramion Piny płynie dalej na północny wschód, wzdłuż niewysokiej skarpy, na której rozłożył się Pińsk, i pod Horodyszczem łączy się z Jasiołdą. Tak więc można ją uznać zarówno za dopływ Prypeci, jak i Jasiołdy. Pina jest w ogóle rzeką osobliwą, ma zaledwie 40 km długości, a jednak jest pełnowodna i w miejscu połączenia nie ustępuje szerokością Prypeci. Przypo- Największy z dopływów Dniepru 247 mnijmy jeszcze, że skanalizowany dolny odcinek Piny jest częścią Kanału Królewskiego, łączącego Prypeć z Bugiem. Rejs stateczkiem po Prypeci jest okazją do bliższej prezentacji głównej rzeki Polesia. Jest ona największym dopływem Dniepru, z którym łączy się w Zalewie Kijowskim, już na terenie Ukrainy, za Czarnobylem. Długość rzeki wynosi 760 km, z czego 500 km w granicach Białorusi, a jej dorzecze o ogromnej powierzchni 121 tyś. km2 obejmuje nie tylko niemal całe Polesie, ale również znaczną część Wołynia. Największe lewe dopływy Prypeci to Pina, Jasiołda, Bobryk Zachodni, Cna, Śmierć, Łań, Słucz, Bobryk Wschodni, Ptycz, Tremla, Ipa i Bra-hinka, a prawe, na ogół potężniejsze i dłuższe od lewych, to Turia, Stochód (obie jeszcze na terenie Ukrainy), Styr, Horyń, Stwiga, Uborć i Sławeczna. Prypeć wypływa z bagien położonych na południe od Jezior Szac-kich, na terytorium Ukrainy, niedaleko od granicy z Polską. Jej źródła są odległe od Bugu zaledwie o kilka kilometrów. Stąd jednak rzeka kieruje swe wody ku wschodowi i po 200 km przekracza granicę Ukrainy i Białorusi. Górny odcinek, obejmujący kilkadziesiąt kilometrów, jest całkowicie skanalizowany i biegnie przez tereny zmeliorowane. Dopiero począwszy od Ratna Prypeć przybiera naturalny charakter i zaczyna tworzyć charakterystyczne meandry, rozgałęzienia, odnogi i starorzecza. Ciągnąca się setkami kilometrów, a szeroka miejscami 248 Wspaniała oaza dzikiej przyrody na kilkadziesiąt naturalna dolina z rozległymi bagnami i moczarami jest ewenementem w skali europejskiej i stanowi wspaniałą oazę dzikiej przyrody, a przede wszystkim wielką ostoję ptactwa wodnego i błotnego. Nazwa rzeki ma pochodzić od białoruskiego słowa pry-padź, oznaczającego "przepaściste bagno, oparzelisko". W etymologii ludowe] jest to zniekształcona nazwa Trypiać, jako że według Pole-szuków powstaje ona z połączenia piętnastu innych rzek (tri -piać). Tak w Słowniku geograficznym pisze o Prypeci Aleksander Jelski: ,,P[rypeć], mając przeważnie charakter rzeki bagnistej, w biegu swym przez niziny poleskie wielokrotnie rozdziela się, rozgałęzia na liczne ramiona, które następnie łączą się znów ze sobą, przyczem kilkakrotnie zatraca swą nazwę i przybiera zupełnie inną, jakParok, Strumień, Stochód i m , w skutek czego śledzenie głównego foiyto jest bardzo utrudnionem, a nawet miejscami memozhwem. (..) Kotlina Prypeci nieprzejrzana, błotna, zarosła jest nadzwyczaj bujną trawą, sitowiem, łozą, a niekiedy dziewiczymi lasami, koryto zaś porozdzielane na mnóstwo odnóg, tworzy mnogość ostrowów, zatoki jezior, które są niezmiernie dogodne dla rozpladzania się ryb i przemysłu rybnego." Od Pińska stateczek płynie Prypecią na wschód. Koryto rzeki jest tu częściowo wyprostowane i uregulowane. Piasek wybrany z dna wysypano na brzegi, co "maskuje" rozciągające się po obu stronach mokradła. Po kilkunastu kilometrach zatrzymujemy się na przystaniach położonych na niewielkich piaszczystych ostrowach wsi Terebeń (na prawym brzegu) i Kry wieże (na lewym). Za nimi koryto Prypeci staje się bardziej naturalne, kręte, z rozgałęzieniami, odnogami i starorzeczami. Brzegi są niskie i bagniste. W tym miejscu przekraczamy granicę ogromnego, największego na Białorusi rezerwatu przyrody "Środkowa Prypeć" (Sriedniaja Prypiat'), który obejmuje liczący ponad 120 km odcinek doliny rzeki, od Krywicz po ujście Skrypicy na wschód od Turowa, na granicy z Prypeckim Parkiem Narodowym. Rezerwat ciągnie się po obu stronach Prypeci pasem szerokości od kilku do 20 km i obejmuje rzekę wraz z odnogami i starorzeczami, otaczające ją bagna, łąki i lasy oraz dolne odcinki dolin jej dopływów: Jasiołdy i Słuczy. Rezerwat, utworzony w 2000 r. i zajmujący obszar 95 tyś. ha, chroni naturalną dolinę rzeczną o ogromnej wartości przyrodniczej na jej najsłabiej zaludnionym, najmniej zmienionym przez gospodarkę Torfowiska, łąki, lasy 249 Las łęgowy nad Prypecią człowieka i najsilniej zabagnionym odcinku. Jest to jeden z najcenniejszych obiektów przyrodniczych na Białorusi i jedna z największych w Europie ostoi ptaków wodno-błotnych, a także transkonty-nentalny szlak ich migracji. Bagna i łąki zajmują ponad 39% powierzchni rezerwatu. Wśród tych pierwszych dominują typowe dla Polesia torfowiska niskie, rzadkie już gdzie indziej ze względu na postępującą meliorację. Wśród środowisk łąkowych najwięcej jest łąk turzycowych na podłożu bagnistym i występujących na suchszym podłożu łąk zalewowych. Wśród lasów, zajmujących 21,4% powierzchni rezerwatu, największą wartość mają rozległe obszary olsów oraz łęgowych dąbrów, z okazami sędziwych dębów, dość często spotykanymi nad brzegami Pry-peci. Ogromną różnorodnością cechują się także ekosystemy wodne obejmujące rozmaite typy cieków oraz jezior i starorzeczy w różnych stadiach zarastania. Szata roślinna rezerwatu nie jest jeszcze dostatecznie poznana. Według wstępnych danych stwierdzono występowanie 725 gatunków roślin, z których 57 to gatunki rzadkie, a 10 najrzadszych figuruje w Czerwonej Księdze Roślin Białorusi. Są to: salwinia pływająca, grzybienie białe, dzwonek szerokolistny, żywiec gruczołowaty, mieczyk 250 Fauna prypeckiego rezerwatu Terekia dachówkowaty, fiołek bagienny, storczyk majowy, turzyca cienista, kosaciec syberyjski i miesiącznica trwała. Znacznie lepiej zbadano faunę rezerwatu, niezwykle bogatą ze względu na ogromną różnorodność naturalnych ekosystemów. Aż 42 z najrzadszych gatunków występujących tu zwierząt umieszczono w Czerwonej Księdze, z czego 39 to ptaki, stanowiące największe bogactwo rezerwatu. Łącznie stwierdzono tu występowanie 182 gatunków ptaków, w tym 155 lęgowych. Do najrzadszych należą: czapla biała, terekia, sikora lazurowa, brodziec pławny i żwirowiec stepowy, które w Polsce w ogóle nie występują. Inne rzadkie ptaki to przede wszystkim gatunki wodno-błotne, takie jak: ślepowron, bąk, bączek, ostrygojad, kulik wielki, sieweczka obrożna, mewa mała, rybitwa białoczelna, wodniczka, podróżniczek, derkacz, wodnik, kureczka zielonka, rożeniec, płaskonos, głowienka, gągoł, perkozek, bocian czarny i łabędź niemy. Dużą grupę ornitologicznych rzadkości stanowią też ptaki drapieżne i sowy: bielik, orlik gru-bodzioby, orlik krzykliwy, gadożer, puchacz, sowa błotna i sóweczka. W wielkich ilościach można obserwować, nawet z pokładu statku, gatunki pospolitsze: kaczki, perkozy i łyski, brodźce, rycyki i czajki, zimorodki, czaple siwe oraz bociany białe, gnieżdżące się w okolicznych wsiach i na samotnych drzewach. Wiele rzadszych gatunków można tu oglądać podczas wiosennych i jesiennych przelotów, m.in. widuje się wielkie stada migrujących gęsi. W rezerwacie występuje 36 gatunków ssaków, w tym znaczna populacja łosia, dzik, jeleń, borsuk i wilk. Liczne są także związane z wodą bóbr i wydra. Spośród rzadszych zwierząt warto wymienić ropuchy paskówkę i zieloną oraz żółwia błotnego. W Prypeci i jej dopływach żyje 37 gatunków ryb, z których 22 mają znaczenie gospodarcze. Wciąż można tu spotkać ginącego już jesiotra i kilka innych rzadkich gatunków. M ijamy kolejne przystanie w niewielkich wsiach położonych na piaszczystych spłachetkach gruntu pomiędzy rzeką i bagnami: Tupczycach na prawym brzegu, Kuradowie na lewym i Ka- Wioska, w której zatrzymał się czas 251 czanowiczach znów na prawym. W tej ostatniej wsi znajduje się śluza regulująca przepływ Prypeci, otoczona malowniczą grupą wysokich, starych topól. Po 2 km od Kaczanowicz osiągamy ujście jednego z największych lewych dopływów Prypeci - Jasiołdy, rzeki o długości 250 km, która wypływa ze wschodnich obrzeży Puszczy Białowieskiej. Nad Jasiołdą, 3 km powyżej ujścia, leży niewielka wieś Kudrycze (Kudryczy), niemal zupełnie odcięta od świata. Jest to przykład poleskiej wioski, w której jak gdyby zatrzymał się czas. Są tam drewniane domy kryte strzechami, płoty z łozy, wszechobecne bocianie gniazda, a mieszkańcy to niemal wyłącznie starzy ludzie, żyjący rytmem regulowanym przez przyrodę. Kilka lat temu krajoznawcy z Pińska chcieli tu urządzić poleski skansen, ale zbrakło pieniędzy na wykupienie chat. Poniżej ujścia Jasiołdy teren po obu stronach staje się już naprawdę dziki, choć w oddali widoczne są jeszcze położone w wyższych miejscach zabudowania wsi. Po kilkunastu kilometrach mijamy ujście Styru, jednego z największych prawych dopływów Prypeci. Rzeka ta, wypływająca z Wyżyny Wołyńskiej, ma 495 km długości. Przed wojną kursowały nią pasażerskie statki z Pińska do Łucka. Wkrótce na lewym brzegu pojawiają się zabudowania wsi Bereźce (Bereżcy) - końcowego punktu naszej podróży. Odnotował ją także podczas swej podróży do Dawidgródka Józef Mackiewicz. Posłuchajmy więc, jak opisał przebyty właśnie przez nas odcinek Prypeci: "Jest to jedyny w swoim rodzaju szlak wodny w Europie. (...) Wieże kościolów i kopuły cerkwi pozostają w tyle, maleją, nikną, równają się z linią łozy - już ich nie widać. Przed nami bezmiar wód i sitowia. Nad nami, powtarzam, jeszcze słońce. Cisza wokoło, gwar stugębny na pokładzie. Ciżba chłopów przybywała do Pińska na sąd. Trochę wysiada w Terebeniu, w Kaczanowiczach, inni płyną dalej. Biedny, mizerny skrzypek gra w tłumie. To co za burtą, to nie jest dla pióra. Malować, malować, malować. Żadne góry, żadne wichry ani hale - temu się równać nie mogą. Het, het poniosło wzrokiem, a przecież nie jest to jednostajność morza! Słońce zapada za rufą. Jego olbrzymia tarcza wisi raz nad wodą, to nad sitowiem, lub prześwieca pnie sosen, zależnie od skrętu rzeki 252 "Bereźce powiatu stolińskiego" Beiezce - nie/sLu ulica i steru. A wtedy las pali się nad wodą, szuwary stają się czerwone, potem biegnie za nami ścieżka krwistej piany. (...) Zapada noc. Wszystkie gwiazdy wylazły na firmament. Pozatem jest ciemno, jest coraz ciemniej. Statek idzie, zwolniwszy biegu, ale idzie pewnie, co jest dla mnie tajemnicą. W jaki sposób wśród mielizn, kamieni, wysepek, sitowia, w czarną noc, gdy na horyzoncie nie błyśnie żadne światełko, w jaki sposób kieruje nim sternik. Ciągle na wschód, ciągle Prypecią, ciągle głównym nurtem, skrętami jego, ciągle stukają koła. (...). Zimno, schodzę do kabiny. Ciągle pluska woda za okienkiem. Ale wychodzę raz jeszcze, by zobaczyć, jak wygląda wioska Bereźce (,..). Bereźce, powiatu stolińskiego, wieś o 200 chatach, jednej cerkwi i sklepie, zapomniana bywa często przez ludzi na okresy tygodniowe. Przylepiła się do Prypeci i z niej żyje, pozatem z siana, jak większość wsi pobliskich." Bereźce nie są specjalnie ciekawe. Od Prypeci odgradza je wał przeciwpowodziowy. Przy kilku wiejskich uliczkach niewiele domów ciekawszych i godnych uwagi. Jest trochę starych drzew, parę bocianich gniazd i malownicze zgrupowanie stogów. Na końcu zabudowy stoi mało interesująca murowana cerkiewka. Jednak to właśnie tu definitywnie kończy się nad Prypecią cy- i "Szeroko rozlała Prypeć swoje wiosenne wody" 253 wilizacja. Następna wieś na jej brzegu leży dopiero w okolicy odległego o blisko 100 km Turowa. Dzieli nas od niej prawdziwie poleska, dzika, bezludna kraina, gdzie króluje rzeka i otaczające ją bagna. Na tym właśnie odcinku tworzą się wiosną największe rozlewiska i cała dolina zamienia się w bezkresne niemal morze wód. Powróćmy do opisu pióra Aleksandra Jelskiego: "Poniżej Berezców w obrębie powiatu pińskiego, z obu stron wcale nie ma osad zamieszkałych. (...) Powiaty: piński i mozyrski przecięte są Prypecią przez pół, rzeczycki w części i z tego powodu komunikacya bardzo jest utrudniona, zwłaszcza w czasie powodzi, kiedy szerokość wód rozlanych dochodzi niemal 15 w. [wiorst; l wiorsta = 1067 m]. Poziom wody wtedy bywa tak wysoki, że w miejscach, gdzie się latem kosi trawa, przepływają swobodnie duże statki. Najszersze rozlewy na wiosnę bywają pomiędzy Berezcami i Turowem, wtedy wysokość wód sięga ponad stan normalny do 19 stóp." O rozlewach Prypeci pisał też w swych pismach Oskar Kolberg: "Prypeć (...) rozlewa szeroko, a często w kraju między Dawydowem [Dawidgródkiem] a Turowem najwyższe groble i wzgórza ogromem swych wód pokrywa, co przewiduje się zwykle z mnogości poprzednich śniegów. Wówczas przezorni kmiecie dobytek i majątek ruchomy (chudobę) przenoszą na lodzie (szuhaleje) lub bajdaki (prom z dwóch lub trzech szuhalei złożony, z pomostem i poręczą), czekając spokojnie (z włosiem i hakiem w ręku) na zanurzenie swej lepianki w głębinie roztopów, by później, po ustąpieniu wód, odbudować ją na nowo." Podróż łodzią przez wiosenne rozlewiska Prypeci, które były jednocześnie znakomitymi terenami łowieckimi, to przeżycie niemalże mistyczne. Tak opisał swe wrażenia mistrz opowieści myśliwskich, Julian Ejsmond: "Szeroko rozlała Prypeć swoje wiosenne wody. Pierwszy uśmiech jutrzenki barwił je różowo na wschodzie, zaś na zachodzie przesycał błękitne fale ciemnym fioletem. Wprzemglonych jeszcze szuwarach słychać było tajemniczy głos bąka. Gdzieś w górze w miarowych odstępach odzywał się dudniący odzew bekasa, a śniące we mgle oczerety pełne były gwaru kaczych zalotów. (...) Ruszyliśmy więc odważnie w ciemność nocy, w gwiezdny mrok śpiącej rzeki, której wezbrane wody otoczyły nas dokoła swoją ciszą dostojną, mąconą jedynie miarowym pluskiem wioseł... Jak widma - płynęły łodzie... Czasem mignął ognik zapalanego papierosa, złotą 254 Noc na Prypeci iskrą rozświetlał ciemność, która po jego zgaśnięciu stawała się jeszcze większą. Sprzed łodzi rwały się w mroku niewidzialne kaczki z głośnym, przerażonym kwakaniem, z ostrym furkotem skrzydeł i zapadały nie opodal na wodę, jak rzucone z góry kamienie. Mijała je łódź nasza jak duch i - wsiąkała w ciemność... Zmęczony po nieprzespanej nocy wyciągnąłem się na dnie czółna, na miękkim sianie. Leżałem cicho z twarzą zwróconą ku błękitom. Nade mną - czarne niebo roziskrzone zimnym światłem gwiazd. Koło mnie - czarna woda jak niebo bezbrzeżna i jak niebo ognikami gwiazd migocąca... Przymknąłem oczy... A gdy je otworzyłem, otaczało mnie już gwiezdne niebo ze wszystkich stron... Srebrna łódź rozpuściła się w srebrnej ciemności... Niebo i rzeka zlały się w ciemny, gwiezdny bezmiar... Plusk wioseł kołysał do marzeń... Przymknąłem oczy raz jeszcze - i usnąłem... Gdy się zbudziłem, świt począł już zapalać pierwsze nieśmiałe blaski na śpiącej rzece. Łódź moja cicho sunęła po zbudzonej fali, zostawiając za sobą świetlaną bruzdę, a mgła poranna przysłoniła inne łodzie, do białych zjawisk podobne. W tej mgle wkrótce poczęliśmy wzajemnie tracić się z oczu. Biały tuman wstawał z wód. Gąszcze oczeretów stawały się widmowe. Spowite mgłą ostrówki rozpływały się w mlecznym obłoku - nierealne jak senne zjawiska... I oto pierwszy promień słońca jak złota strzała uderzył w potworne cielsko mgieł. Poczęło drgać ono, wznosić białe kłęby, bałwanić się i dygotać w przedśmiertnych konwulsjach konania. A zwycięskie słońce ukazało się na widnokręgu za gęstym oparem jeszcze, podobne do olbrzymiego, krwawego księżyca. Lecz mgły wznosiły się coraz bardziej ku górze. Czerwony księżyc promieniał coraz ogmściej. Snopy światła przepalały mleczny opar... Fiolet i purpura rozpalać poczęły rzekę ogniem poranku..." A oto z kolei widziany oczyma tego myśliwego o romantycznej duszy obraz słynnych jesiennych kaczych sadów na błotach pińskich: "Podczas gdy Pińsk jedynie żartem porównałem do Wenecji, pińskie błota mają w sobie jesienią istotnie coś z weneckich lagun. Modra woda przypomina modre kanały, a złote ściany wysokich trzcin piętrzą się z obu jej stron jak złote ściany starych pałaców. Na pełnej wodzie, na otwartej przestrzeni widać z dala już niezliczone stada kaczek i chmary czarnych łysek, które rwą się na wielką Cmentarz u ujścia Styru 255 odległość Płochliwe łyski podrywają się pierwsze, ciągną niezdarnie po wodzie swoje płetwiaste nogi, ciężko odrywają się od jej powierzchni, następnie zaś czarnym, bezładnym stadem przelatują nad nami... Za łyskami rwą się kaczki. Podjechać ich na czystej wodzie nie sposób. (...) Dopiero gdy przewoźnik mój wparł czółno w złotą gęstwę trzcin, gdy bezszelestnie przemknęliśmy się tajemnym labiryntem do serca oczeretu, gdzie drzemało ukryte jeziorko - łowy rozpoczęły się na dobre. Od razu na pierwszym jeziorku, błękitnym jak oczy kobiece, padł na nas czar (..) błot... Rwać się poczęły kaczki rozmaite: czernice, cyranki, cyraneczki, krzyżówki i podgorzałki..." J eśli nie spieszy nam się wracać do Pińska, pobyt w Bereźcach warto wykorzystać, aby odwiedzić stary cmentarz położony po przeciwnej stronie Prypeci, blisko ujścia Styru. Można się tam przeprawić miejscową łodzią. Cmentarz służy zarówno mieszkańcom Bereziec, jak i położonej w dolinie Styru wsi Golce. Bereźce - stogi siana nad Piypecią Otoczony wilgotnymi łąkami pagórek, który podczas większych wylewów z pewnością zamienia się w wyspę, porasta kil- 256 Święte miejsca Poleszuków kadziesiąt sędziwych, rosochatych dębów - prawdziwy święty gaj. Kto wie, może rzeczywiście był nim kiedyś? Szeroko rozpowszechniony na Polesiu kult zmarłych oraz związana z tym bogata obrzędowość i wierzenia mają bez wątpienia korzenie pogańskie. Cmentarze od wieków traktowane były przez Poleszuków jako miejsca święte, gdzie nie wolno było naruszać spokoju zmarłych. Tak pisał o poleskich cmentarzach Franciszek Wysło-uch: Sposoby wiązania ręczników na krzyżach "Poleszuk nienawidzi bagniski wody i dlatego grzebie swych zmarłych na wysokich miejscach, by ciało leżało na suchym. Dlatego cmentarze położone są na najwyższych wydmach w okolicy i nieraz oddalone są daleko od wsi. Chodzi o piaszczyste wyniosłości. Na cmentarzach rosną sosny i kępy ich widziane są z dużych odległości. Miejsca te są upiększeniem kraju i naprawdę ze wszech miar są godne podziwu i opieki. Nie dziwota, że człowiek się nimi opiekuje i są one nienaruszalne. Gdy wichura urwie konar sosny, leży on na mogiłach i nie wolno go usunąć, bo jest to własność umarłych, można go najwyżej odciągnąć z mogiły, ale to i wszystko. Bydło na cmentarz nie wchodzi, mimo że mogiłki są nie ogrodzone, a tylko otoczone rowem i wałem. Ten sam pastuch, który lekceważy szkodę w polu w zasiewach, nie dopuści krowy na mogiłki. Baba nie zerwie grzyba, nie uszczknie trawki, bo to wszystko stanowi własność umarłych. Mam w oczach sznury Współczesne Dziady w poleskiej głuszy 2j/ Naruby (okres międzywojenny) przepięknych rydzów opasujących mogiły i porastających je, ale nikt ich zbierać nie może, bo to grzech i obawa przed umarłymi. W takich warunkach sosny od wieków spokojnie z powiewem wiatru szepczą swe modlitwy za dusze dobrych ludzi, którym służą, i przysypują mogiły igliwiem, jakby chroniąc je od złego świata i jego trosk." Drewniane krzyże nagrobne na cmentarzach, podobnie zresztą jak niemal wszystkie krzyże przydrożne na Polesiu, obwiązane są wyszywanymi ręcznikami, fartuszkami lub wąskimi kawałkami tkanin. To swego rodzaju relikt czasów pogańskich - Poleszucy wierzą, że jest to forma ofiary, składanej na krzyżach przydrożnych bogom pól i dróg, a na krzyżach cmentarnych - zmarłym, aby spełnili zanoszone do nich prośby. Sposób wiązania tkaniny na krzyżu nie jest przypadkowy; inaczej wiąże się je na grobach kobiet, a inaczej na grobach mężczyzn. Na najstarszych krzyżach znaleźć można do kilkudziesięciu takich zawiązek, tworzących grubą warstwę. Grzebiąc zmarłego starano się zapewnić mu dom. Stąd trumna na Polesiu najczęściej nazywana jest domowiną. Dawniej na niektórych cmentarzach budowano nad grobami niewielkie drewniane chatki - naruby. Jeszcze przed II wojną światową spotykało się je dość często. W innych okolicach na grobach kładziono wielkie kłody zwane pry-kładami. Zmarłymi opiekowano się troskliwie, cztery razy do roku celebrując obrzęd Dziadów, czyli zaduszek: jesienią przed św. Michałem oraz trzykrotnie na wiosnę - przed Wielkim Postem, po Wielkanocy i przed Zielonymi Świątkami. Najważniejszym z tych obrzędów, do dziś obchodzonym uroczyście i powszechnie, jest Radunica, przypadająca dziewięć dni po Wielkanocy. Na cmentarze przybywają wtedy całe rodziny, duchowni święcą mogiły, na krzyżach zawiesza się wotywne ręczniki. Groby są porządkowane i dekorowane tatarakiem. Po modlitwie za spokój dusz spożywa się przyniesione potrawy i alko- 258 Pradawne rytuały na mogiłach bliskich hol, me zapominając - jak każe odwieczna tradycja - pozostawić na mogiłach pożywienia dla zmarłych. Taki właśnie obrzęd miałem okazję obserwować na samotnym, zagubionym wśród poleskiej głuszy cmentarzu pod Bereźcami. Pod konarami sędziwych dębów znalazło schronienie kilkadziesiąt starych, drewnianych, poprzekrzy-wianych, częściowo spróchniałych, a częściowo nadpalonych krzyży. Ta część cmentarza, otoczona ziemnym wałem, była już nieużytkowana i nikt nie naruszał spokoju starych grobów. Nowsza część znajdowała się nieco z boku, poza dębowym gajem. Oflaryna grobie na cmentarzu kolo Bereziec Były tu rozmaite nagrobki: najliczniejsze tradycyjne z drewnianymi krzyżami, inne z krzyżami metalowymi, a nawet zupełnie współczesne nagrobki z lastryka; większość z nich jednak tradycyjnie opasana była wyszywanymi ręcznikami. Tu panował ożywiony ruch, był to bowiem akurat okres wielkanocnych Dziadów. Od strony przeprawy przez Prypeć z Bereziec i od strony Golców, pieszo, wozami i samochodami, przybywały rodziny na groby swych bliskich. Widziałem, jak spożywano na cmentarzu posiłek, jak zostawiano na mogiłach jajka, kawałki chleba, ciasto, cukierki, a nawet kieliszki z wódką. Największe jednak wrażenie wywarły na mnie dobiegające z kilku miejsc zawodzenia. To stare kobiety, wpadłszy w rodzaj transu, opłakiwały swych zmarłych, wyśpiewując improwizowane żałobne modlitwy w takt jakichś archaicznych melodii czy rytmów, wykonując przy tym konwulsyjne ruchy i oplatając ramionami nagrobne krzyże. Przypominało to jakieś pogańskie misteria, a wrażenie to potęgowały jeszcze niesamowita sceneria miejsca i wyjątkowy nastrój chwili. Poleskie cmentarze zmieniają dziś wygląd zgodnie z duchem czasu: pojawia się na nich - jak wszędzie - coraz więcej tan- Amazonka w miniaturze 25^1 detnych lastrykowych nagrobków. Gorąco jednak namawiam, aby odwiedzać je przy każdej nadarzającej się okazji, bo wiele z nich wciąż zachowało, jak ten cmentarz pod Bereźcami, swój niepowtarzalny czar. Można tu jeszcze trafić na urocze drewniane cerkiewki i kaplice, stare krzyże różnych kształtów, a kto wie - może znajdziemy gdzieś archaiczne naruby lub pryłdady! Współczesny nagrobek ze zdjęciami starych Poleszuków P o postoju w Bereźcach pasażerski stateczek wraca tą samą drogą do Pińska. W drodze powrotnej jeszcze raz można podziwiać uroki Prypeci i poddać się jej czarowi, choć to tylko przedsmak tego, co kryje jej naprawdę dziki odcinek, do którego statek już nie dociera. Podsumujmy tę wyprawę refleksją Józefa Mackiewicza: "Czytałem wiele razy opisy podróżnicze po Amazonce, rzece, która zalewa wszerz wiele tysięcy kilometrów kw. puszczy. Na podstawie tych opisów pozwolę sobie porównać właśnie podróż Prypecią do podróży Amazonką. Różnica, oczywiście, jest zawsze duża, ogromna nawet, ale różnica nie jakościowa, a ilościowa. Pierwiastki pozostają jednaktakie same. Tam rzeka stokroć razy większa, puszcze stokroć razy bardziej dziewicze, osiedla o tyleż rzadsze, barwy bardziej kontrastowe. Prypeć zachowuje podobne cechy, zmniejszone tylko wielokrotnie. Temniemniej nadają jej one charakter zupełnie swoisty, czegoś, co w reszcie Europy należy do dalekiej przeszłości, do średniowiecznych bajek. Dlatego, powtarzam, nie można porównać piękna Polesia ani do polskich Tatr, ani do polskiego morza. Na zachodzie Europy jest wiele piękniejszych gór i wiele piękniejszych mórz (...), natomiast nie ma i nie będzie już takiej rzeki, rozlanej wśród dziewiczej puszczy na przestrzeni setek kilometrów." Wyprawa na Zajasiołdzie Pińsk jest znakomitym punktem wyjściowym wycieczek w różne rejony Polesia, nie tylko jako centralny ośrodek tej krainy i węzeł komunikacyjny, ale także dlatego, że w jego pobliżu zbiegają się granice czterech głównych regionów Polesia Prypeckiego, zwanego też Pińskim. Pierwszym z nich, przez który wiodła nasza dotychczasowa trasa, jest Zahorodzie. Nazwa pochodzi stąd, że dla -większości Poleszuków jest to obszar położony za horo-dem, czyli za Pińskiem. Zahorodzie ma kształt zwężającego się ku wschodowi klina, czy też wydłużonego trójkąta, ciągnącego się pomiędzy Kanałem Królewskim i Piną a doliną Jasiołdy. Jest naj-gęściej zaludnioną częścią Polesia, tu skupiło się także najwięcej zabytków architektury. Z drugiej strony jest to region o najmniej "poleskim" krajobrazie. Przeważają tu pola uprawne, lasów jest niewiele, sieć rzeczna jest słabo rozwinięta, a stosunkowo nieliczne bagna w większości zostały już osuszone. Z Zahorodziem silnie kontrastują pozostałe regiony Pińszczy-zny, znacznie bardziej dzikie, słabo zasiedlone, w dużej części wciąż zabagnione i zalesione. Na południe od Piny i Kanału Królewskiego leży Zarzecze, zwane tak dlatego, jak się nietrudno domyślić, że względem Pińska znajduje się "za rzeką". Jest to teren przeważnie bagnisty, z prawdziwym rzecznym labiryntem utworzonym przez Prypeć i Styr oraz ich liczne rozgałęzienia, sta-rorzecza i dopływy. Najdziksze jest Zahorynie, rozciągające się na wschód od Horynia, z ogromnymi kompleksami nieosuszonych dotąd bagien i rozległymi lasami, przecięte dolinami dopływów Prypeci. Czwartą wreszcie z poleskich krain jest Zajasiołdzie, położone na północ i wschód od Jasiołdy. Tu właśnie znajdowały się niegdyś najrozleglejsze otwarte bagna na Polesiu. Choć w większości są już osuszone przez radzieckich meliorantów, pozostało tu jeszcze kilka dużych i bardzo ciekawych torfowisk, a także jeziora i rozległe lasy. Na własnych nogach 261 W dalszych rozdziałach książki opiszę właśnie te dzikie części Polesia. Rozdziały te będą miały nieco inny charakter niż poprzednie, bo też w inny sposób poznawałem te tereny. Okolice opisane na trasie z Brześcia do Pińska zwiedzałem przy różnych okazjach i w różnym towarzystwie, podróżując autobusami, samochodami prywatnymi, taksówkami lub koleją, ale nie wędrowałem po nich pieszo. Z prostego powodu: Polesie Brzeskie i Za-horodzie są krainami ciekawymi kulturowo, bogatymi w zabytki i pamiątki historyczne (w porównaniu z innymi częściami Polesia), ale o nieciekawym krajobrazie. Zupełnie inaczej jest na "dzikim" Polesiu, gdzie atrakcji kulturowych jest znacznie mniej, a na pierwszy plan wysuwają się przyroda i krajobraz. Aby poznać prawdziwy smak Polesia, trzeba było przewędrować te obszary na własnych nogach, przedzierając się nieraz w wielkim trudzie przez niedostępne bagna. Moje wycieczki, które odbywałem zazwyczaj w gronie kilku zaprzyjaźnionych osób, miały zatem charakter prawdziwych ekspedycji. Cały ekwipunek i prowiant na co najmniej kilka dni trzeba było dźwigać na własnych plecach. Często korzystaliśmy z różnych środków transportu wodnego, bez których trudno sobie wyobrazić prawdziwie poleską przygodę: kajaków, łodzi, promów i statków rzecznych. Tak więc opisy "dzikiego" Polesia będą oparte przede wszystkim na relacjach z tego rodzaju wypraw. Tedną z pierwszych była wyprawa na Zajasiołdzie, którą od-I byłem w grupie pięciu osób z Uniwersyteckiego Klubu Turystycznego "Unikat" podczas pierwszego zorganizowanego przez mnie wyjazdu na Polesie, latem 1992 r. Naszym głównym celem było obejrzenie Kanału Ogińskiego, Jeziora Wygonowskiego i otaczającego je Bagna Pogonią oraz najrozleglejszych na Polesiu otwartych bagien, które leżą na północ od Jasiołdy, w rejonie wsi Obrowo i Jeziora Sporowskiego. Autobusem z Pińska wyruszamy do położonych nad Kanałem Ogińskiego Telechan. W połowie trasy, po przecięciu Jasiołdy i rozciągających się za nią lasów, autobus zatrzymuje się w położonym na rozległej polanie miasteczku Łohiszyn (Łahiszyn). Znajduje się ono w centrum Ostrowia Łohiszyńskiego, jednej z czte- fplpBl 262 Polska "wyspa" na Zajasiołdziu Omelno H! raacze rech rozległych suchych wysp, zwanych Wielkimi Ostrowami, położonych wśród bagien Za-jasiołdzia. Łohiszyn jest także "wyspą" polską, jedną z nielicznych na Polesiu - większość jego mieszkańców zawsze stanowili i stanowią obecnie Polacy katolicy. Pierwsze wiadomości o tej miej scowości pochodzą z 1552 r. Należała wówczas do powiatu pińskiego w województwie brze skim i była ośrodkiem odręb nego starostwa, które dzier żyli przedstawiciele najmoż- niejszych rodów Rzeczypospo litej: Radziwiłłowie, Ogińscy Tobołk Pobeczę i Druccy-Lubeccy. W 1634 r. Sta- o 3 6 km wSeTmca """' nisław Albrycht Radziwiłł ufun- ' ' tEM Siedmioletnia walka o sprawiedliwość 263 dowal tu pierwszy kościół katolicki, który stał się ośrodkiem parafii. VV 1643 r. Łohis zyn otrzymał z rąk króla Władysława IV magdeburskie prawa miejskie. Bardzo oryginalnie wyglądał nadany mu herb, przedstawiający wilka na łosich nogach (według innego źródła - na żurawich) z podwiniętym lisim ogonem. W latach 1660-1773 przy kościele parafialnym w Łohiszynie działała misja jezuicka kolegium w Pińsku, ufundowana przez Mikołaja Rosochackiego. W 1768 r. decyzją Sejmu Łohiszyn został nadany wojewodzie wileńskiemu, późniejszemu hetmanowi Michałowi Kazimierzowi Ogińskiemu, z prawem wieczystego użytkowania w nagrodę za rozpoczęcie przez niego kosztownej budowy poleskiego kanału, który nazwano później jego imieniem. Łohiszyńską parafię katolicką zlikwidowano w ramach represji po powstaniu styczniowym, a stary, drewniany kościół przekazano w 1866 r. prawosławnym, którzy przenieśli go na cmentarz. Tam spłonął w 1897 r. Na jego miejscu w centrum miasteczka wzniesiono nową cerkiew prawosławną. W 1874 r. w Łohiszynie doszło do głośnego wystąpienia mieszczan, którzy protestowali przeciwko dokonanej przez administrację f carską konfiskacie ziem, nadanych im z przywileju królewskiego jeszcze w XVI w. Ziemie te sprzedano na bardzo dogodnych warunkach gubernatorowi mińskiemu Tokariewowi, co było rodzajem gratyfikacji za jego sukcesy w rusyfikacji. Niepogodzeni z tym mieszkańcy Łohiszyna wiosną 1874 r. obsiali odebrane im grunty. W odpowiedzi władze przysłały karną ekspedycję wojskową w składzie jednego batalionu piechoty i dwóch sotni kozaków. "Buntowników" ukarano chłostą i nałożono na nich wysokie kary pieniężne za "samowolne korzystanie z cudzej ziemi". Pięciu przywódców zesłano na Sybir. Te srogie kary wywołały oburzenie w demokratycznych środowiskach Rosji, nie przestawali też protestować sami łohiszynianie. W końcu sprawą zainteresowały się centralne władze z Petersburga, które uznały zasadność protestu, potwierdziły dawne prawa mieszczan i poleciły dokładne zbadanie sytuacji przez sąd. W 1881 r. decyzją sądu mieszkańcom Łohiszyna zwrócono bezprawnie zagarnięte ziemie, a także kontrybucje i koszty procesu oraz nakazano powrót zesłanych z Syberii. Tokariew poszedł w odstawka, ukarani zostali też inni urzędnicy winni nadużyć. Po wydaniu przez cara w 1905 r. ukazu o tolerancji religijnej Łohiszyn był jedną z bardzo nielicznych na Polesiu miejscowości, w których dawni unici, po zniesieniu unii w 1839 r. nawróceni siłą na Powstanie łohiszyńskie" Kościół w Łohiszynie prawosławie, nie pozostali przy nim, lecz masowo przeszli na katolicyzm. Wkrótce wzniesiono w miasteczku nowy, duży kościół katolicki. Według spisu ludności przeprowadzonego już w niepodległej Polsce w 1921 r. aż 90% mieszkańców deklarowało przynależność do religii katolickiej i narodowość polską, co było ewenementem w skali całego Polesia. Podczas wojny polsko--bolszewickiej mieszkańcy miasteczka samorzutnie wzięli udział w walkach, organizując własny oddział zbrojny, co nazwano "powstaniem łohiszyńskim". Jego organizatorem był legionista, porucznik Koy-Zameczek, i miejscowi gospodarze Pietrukiewicze. W dniu 14 czerwca 1919 r. doszło do potyczki, w której wspomagane przez "powstańców" oddziały polskie śmiałym atakiem zdobyły Łohiszyn, rozbijając stacjonujących w nim bolszewików. W rok później, w sierpniu 1920 r., wycofujących się spod Warszawy bolszewików przegnali z miasteczka sami "powstańcy" na kilka dni przed wkroczeniem regularnych wojsk polskich. Prawa miejskie stracił Łohiszyn w 1934 r. Po II wojnie światowej miasteczko stało się stolicą rejonu, który jednak w 1962 r. przyłączono do rejonu pińskiego. W 1959 r. Łohiszyn zyskał prawa osiedla miejskiego i obecnie liczy nieco ponad 3 tyś. mieszkańców. Działa tu jeden z największych na Polesiu oddziałów Związku Polaków na Białorusi. Łohiszyn zachował dawny układ miejski z regularną, prostokątną siecią ulic. Przeważa niska, drewniana zabudowa typu wiejskiego. Wysoko ponad nią wyrasta najokazalsza budowla miasteczka - neogotycki kościół p.w. śś. Piotra i Pawła, zbudowany w latach 1907-09 i nieprzerwanie czynny do dziś. Świątynia składa się z nawy na planie prostokąta, pięciobocznego pre- Królowa Polesia 2651 zbiterium, dwóch zakrystii oraz bocznej przybudówki. Z przodu wznosi się wysoka, czterokondygnacyjna wieża nakryta spiczastym dachem. Ściany kościoła wzmacniają masywne szkarpy. Elewacje zdobią ostrołukowe portale, okna i nisze, zębate szczyty i fryz. W ołtarzu głównym, wykonanym z dębu, znajduje się ozdobiony bogatą metalową sukienką cudowny obraz Matki Bożej Łohiszyńskiej, zwanej Królową Polesia, z datą 1663. Według miejscowej tradycji obraz znalazł się w Łohiszynie podczas wojen szwedzkich, przywieziony przez oficera w służbie szwedzkiej, niejakiego Hałaburdę, który gdzieś go zrabował. Podczas pospiesznego odwrotu Hałaburda pozostawił obraz, który, przeniesiony do kościoła, wkrótce zasłynął cudami. Po likwidacji parafii katolickiej w 1866 r. cudowny obraz umieszczono we wzniesionej na miejscu kościoła cerkwi. Do nowego kościoła przeniesiono go dopiero w 1938 r. W 1997 r kardynał Kazimierz Świątek w obecności nuncjusza papieskiego na Białorusi arcybiskupa Dominika Hroszowskiego ukoronował obraz koroną papieską. W pobliżu wznosi się murowana cerkiew p.w. Świętej Trójcy (Troicka). Jest to jedna z wielu prawosławnych świątyń powstałych po powstaniu styczniowym na terenach dawnej Rzeczypospolitej. Budowano je w stylu rosyjsko-bizantyjskim, wprowadzając obce na tych ziemiach wzory moskiewskie. Łohiszyńska cerkiew wzniesiona została według jednego z typowych projektów, jest czwór-dzielna, składa się z trójkondy-gnacyjnej wieży, niskiego babińca, nawy zwieńczonej pięcioma kopułami oraz niskiego prezbiterium. Ciekawy i godny obejrzenia jest cmentarz katolicki w Łohiszy nie. W jego centrum stoi ory ginalna drewniana kaplica z 1904 r., nakryta czterospadowym dachem gontowym osłaniającym drewniany krzyż. Bardzo charakterystyczne dla łohiszyńskiego cmentarza są Matka Boska Łohiszyńska !P^ 266 Mała ojczyzna Adama Naruszewicza unikatowe na Polesiu nagrobki z naturalnych granitowych głazów narzutowych z wyrytymi inskrypcjami. Wykonywano je przez cały XIX w., aż do początku następnego stulecia, i jest ich na cmentarzu kilkadziesiąt. Najstarszym z nich jest kamień na grobie Jana i Marii Kolbów z 1801 r. Godny uwagi jest także żeliwny grobowiec otoczony żeliwnym ogrodzeniem z rodowym herbem Orda w bogatych panopliach. Nie ma na nim niestety inskrypcji, ale na podstawie herbu można wnioskować, że spoczywa tu któryś z przedstawicieli rozrodzonej na Polesiu rodziny Or-dów. W obrębie cmentarza znajduje się kwatera wojskowa z grobami żołnierzy polskich poległych w latach 1916-1920. Wśród nich są również uczestnicy "powstania łohiszyńskiego". W narożniku cmentarza stoi pomnik upamiętniający miejsce straceń ponad 300 Żydów i innych mieszkańców Łohiszyna rozstrzelanych przez hitlerowców w 1941 r. W miasteczku jest również zarośnięty i zdewastowany cmentarz żydowski, na którym zachowało się kilkadziesiąt kamiennych nagrobków. Adam Naruszewicz Warto jeszcze dodać, że w łohiszyń-skiej szkole istnieje niewielkie muzeum historyczno-krajoznawcze i że w okolicach miasteczka urodził się jeden z najwybitniejszych obywateli Pińszczyzny, duchowny, poeta i historyk Adam Naruszewicz (1733-1796). Wywodził się z drobnej szlachty, ukończył pińskie kolegium jezuickie, później wstąpił do zakonu i kształcił się za granicą. Po powrocie do kraju był wykładowcą Uniwersytetu Wileńskiego. W 1788 r. został biskupem smoleńskim (jego rezydencja znajdowała się w Pińsku), a w 1790 r. - biskupem łuckim. Naruszewicz był zwolennikiem Konstytucji 3 Maja, przyjacielem króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i stałym bywalcem słynnych królewskich obiadów czwartkowych. Pisał poezje, a jego głównym dziełem historycznym jest monumentalna, wielotomowa praca p.t. Historia polskiego narodu. Pod koniec życia biskup-poeta osiadł w Janowie Podlaskim, gdzie mieszkał aż do śmierci. Wielki projekt hetmana litewskiego 2b/ P ora jechać dalej. Za Łohiszynem autobus ponownie zagłębia się w las, po czym przejeżdża przez rozległy kompleks osuszonych bagien, pociętych siecią kanałów. Najszerszym z nich jest historyczny Kanał Ogińskiego - jeden z celów naszej wyprawy. Jego oglądanie rozpoczniemy jednak dopiero od miasteczka Tele-chany (Cieliachany), do którego docieramy po dalszych kilkunastu kilometrach. Telechany położone są na kolejnym wielkim ostrowie wśród bagien Zajasiołdzia, zwanym Ostrowem Telechańskim. Po raz pierwszy wymieniane w XVI w., a od XVII w. określane jako miasteczko, były dawnym dziedzictwem książąt Dolskich, z których ostatni, Jan Karol, był założycielem Karolina - "satelitarnego" miasteczka Pińska. Po jego śmierci w 1695 r. Karolin wraz z Telechanami przeszły na własność jego zięcia - księcia Michała Serwacego Wiśniowieckiego (1680-1744). On też był ostatnim ze swego rodu - pozostawił tylko córki. Jedna z nich, Anna, poślubiła księcia Tadeusza Józefa Ogińskiego i na mocy działów rodzinnych poleska część fortuny Wiśnio-wieckich wraz z Telechanami dostała się w ręce Ogińskich. Synem Tadeusza Józefa i Anny był słynny twórca kanału, wojewoda wileński i hetman wielki litewski Michał Kazimierz Ogiński (1728-1800). Odziedziczył on ogromne dobra, a na swą główną siedzibę wybrał Słonim, w którym założył prawdziwie wielkopańską rezydencję ze słynnym teatrem dworskim. Słonim leży nad Szczarą i stąd zapewne wziął się pomysł budowy kanału łączącego tę rzekę z Jasiołdą, płynącą przez poleskie dobra Ogińskiego. Powstanie drogi wodnej pomiędzy dorzeczami Prypeci i Niemna zapewniałoby także hetmanowi udział w zyskach z handlu i transportu wodnego. Niemałą rolę w zainicjowaniu budowy odegrał przyjaciel i zarządca dóbr Ogińskiego, znany nam z Pińska Mateusz Butrymowicz. Kanał, nazwany imieniem Ogińskiego, zbudowano w latach 1765--83. Połączył on Jasiołdę ze Szczarą, a tym samym Prypeć z Niemnem i Morze Czarne z Bałtyckim. Jak już wiemy, w nagrodę za rozpoczęcie tej ogromnej inwestycji Sejm nadał Ogińskiemu w 1768 r. Łohiszyn. Hetman otrzymał także wieś Myszkowce i prawo pobierania myta od spławianych kanałem jednostek w wysokości 8 zł "od wiosła lub spry-chy". Kanał Ogińskiegoz stał się jedną z najważniejszych dróg wodnych na Polesiu, a jego otwarcie w dużej mierze przyczyniło się do rozkwitu Pińska jako ważnego portu śródlądowego "siedzącego okrakiem na dwu morzach". Budowa umożliwiła także rozwój ośrodka 268 Słynna fabryka fajansów Michał Kazimierz Ogiński poleskich dóbr Ogińskiego - Telechan, które zamieniły się w ożywione miasteczko. W końcu XVIII w. powstał tu port oraz zakłady przemysłowe: manufaktura sukienna i słynna fabryka fajansów (1778), do której sprowadzano wyborną glinkę z poleskiego Horodna. W Te-lechanach wyrabiano bogato zdobioną zastawę stołową, dekoracyjne figurki oraz ozdobne kafle do pieców i kominków. Kanałem transportowano przede wszystkim zboże, drewno, oraz surowce dla tele-chańskich manufaktur i ich gotowe wyroby. Kolejny port powstał w Słonimiu nad Szczarą, gdzie Ogiński także założył manufakturę włókienniczą. Budowa Kanału, która pochłonęła niewyobrażalnie wielką jak na owe czasy kwotę l2 milionów złotych, a także inne inwestycje i udział w konfederacji barskiej (przypomnijmy, że hetman dowodził wojskami konfederackimi w zwycięskiej bitwie pod Bezdzieżem) mocno nadszarpnęły fortunę Ogińskiego, który silnie zadłużył swe dobra i znaczną ich część musiał rozprzedać. W końcu XVIII w. klucz tele-chański, liczący ponad 40 tyś. dziesięcin, kupił dzierżawca słonim-skich dóbr Ogińskiego, znakomity ekonomista i organizator Wojciech Pusłowski (1762-1833), twórca podstaw zamożności swego rodu. W ręku Pusłowskich dobra te pozostały do II wojny światowej. Tele-chańskie manufaktury na początku XIX w. zostały wydzierżawione Żydom i podupadły; słynną fabrykę fajansów zamknięto w 1830 r. Po rozbiorach zaniedbany kanał przejęły władze rosyjskie, które unowocześniły go i przebudowały. W Telechanach w dalszym ciągu istniał port handlowy, umieszczono tu także zarząd odpowiedzialny za utrzymanie i konserwację kanału oraz stocznię rzeczną. Aż do I wojny światowej Kanał Ogińskiego funkcjonował nieprzerwanie, przyczyniając się do eksploatacji lasów Polesia, bowiem służył głównie jako droga transportu poleskiego drewna przez Szczarę i Niemen do portów bałtyckich. O skali tej działalności świadczy zachowany opis z roku 1820, mówiący o tratwach płynących nieprzerwanym ciągiem przez kanał i Szczarę na przestrzeni 30 mil (ponad 200 km) od Jasiołdy aż po Słonim. "Wszystko jest tu na miarę telechańską" 261- Hetman Ogiński miał zapewne w Telechanach jakąś rezydencję, przejętą później przez Pusłowskich, bowiem jeszcze do II wojny światowej istniały tu ruiny, zwane pałacem Ogińskich. Chyba jednak już w końcu XIX w. pałac był w złym stanie, bowiem na początku XX w. Pusłowscy wybudowali sobie nową rezydencję w odległym, choć należącym do klucza telechańskiego Zawiszczu, położonym na południe od Janowa Poleskiego. Zarząd dóbr pozostał jednak w Telechanach, istniała tu także kaplica dworska, wzniesiona w 1817 r. przez Wojciecha Pusłowskiego, która w okresie międzywojennym służyła jako kościół parafialny. W II pół. XIX w. w Telechanach powstały nowe, drobne zakłady przemysłowe: gorzelnia, młyny i huta szkła. Spowodowało to wzrost liczby mieszkańców z 558 w 1886 r. do około 1000 na początku XX w. Podczas I wojny światowej wzdłuż Kanału Ogińskiego przez trzy lata przebiegała linia frontu niemiecko-rosyjskiego, co spowodowało całkowite zniszczenie urządzeń hydrotechnicznych. W latach 1923--1927 staraniem rządu polskiego wszystkie urządzenia zostały odbudowane. Kanał wykorzystywano w tym okresie głównie do spławu drewna, działała też linia pasażerska z Pińska do Telechan, a na dalszych trasach organizowano na zamówienie rejsy wycieczkowe. W Telechanach, podobnie jak w czasach carskich, mieściła się siedziba zarządu kanału oraz stocznia wyrabiająca i remontująca różnego rodzaju łodzie i barki. Miasteczko miało połączenie kolejką wąskotorową ze stacją kolejową Iwacewicze na linii z Brześcia do Ba-ranowicz. Właśnie tą kolejką dostali się tu dwaj znani ze świetnych piór mistrzowie reportażu - Józef Mackiewicz i Ksawery Pruszyński, którzy w krótkich odstępach czasu odwiedzili w latach trzydziestych Telechany. Oto ich obraz widziany oczyma Pruszyńskiego: "Wreszcie Telechany. Nędza. Na pryncypalnej ulicy Marszałkowskiej, która dość smętnie przypomina Warszawę, same sklepy wód-czane. Wyszynk, handel alkoholem, rozlewnia, wina i wódki. Czasy saskie do użytku braci chłopów. Coraz inni Żydzi sprzedają w tak samo nędznych chatkach najtańsze i najgorsze wódki. Wszystkie inne towary trzymane są jako dodatek do wódki i «machorki». Nawet skład apteczny siedzi kątem u wódczarza. (...) Wszystko jest tu na miarę telechańską; obywatel posiadający 100 złotych w PKO uchodzi za lokalnego magnata, a obywatelka umiejąca czytać nie tylko w książce do nabożeństwa - za intelektualistkę." Kres znaczenia kanału przyniosła II wojna światowa, po której nie został już odbudowany. Zniszczeniu uległy niemal wszystkie śluzy. Cenny zabytek budownictwa hydrotechnicznego Wraz z upadkiem żeglugi podupadły tez Telechany, choć po wojnie były siedzibą władz rejonu (zlikwidowanego w 1959 r.), a od 1956 r. mają prawa osiedla miejskiego. Ożywienie nastąpiło dopiero w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, gdy powstało tu kilka drobnych zakładów przemysłowych, opartych głównie na eksploatacji surowca drzewnego i jego przeróbce, oraz baza melioracji okolicznych terenów. Utworzono też strefę wypoczynku obejmującą pobliskie Je-| zioro Wólkowskie. Obecnie Telechany leżą w rejonie iwacewickimj i liczą około 5 tyś. mieszkańców. W miasteczku nie rna zabytków. Niektóre stare budynki zakładów] przemysłowych pochodzą zapewne z czasów Pusłowskich. Praw- i dopodobnie zachowały się też jakieś dawne budynki administra- j cyjne majątku, ale nie sposób ich dziś rozpoznać, podobnie jak j trudno odnaleźć miejsce po wspomnianym wyżej pałacu i ka-j plicy. Jedyna świątynią w Telechanach jest dziś drewniana cer-1 kiew p.w. Świętej Trójcy (Troicka), zbudowana w 1934 r. na miej- i scu dawniejszej, fundowanej jeszcze przez hetmana Ogińskiego.' W jej sylwetce dominują zwieńczone kopułami wieża i nakryta łamanym dachem nawa, do której przylega pięcioboczne prezbiterium i podobne aneksy boczne. N ajciekawszym obiektem w Telechanach pozostaje więc Kanał Ogińskiego, który mimo zniszczeń II wojny światowej jest wciąż cennym zabytkiem budownictwa hydrotechnicznego. Kanał zaczyna się na północ od Pińska i biegnie przez bagna i lasy Zajasiołdzia, przecinając po drodze dwa jeziora: niewielkie Jezioro Wólkowskie koło Telechan (65 ha) i Jezioro Wygonowskie (2600 ha), które jest jednym z największych zbiorników wodnych na Polesiu. To ostatnie stanowiło najwyższy punkt szlaku wodnego (154 m n.p.m.) i główny rezerwuar wody zasilającej kanał. Na trasie kanału znajdowało się dawniej dziesięć drewnianych śluz komorowych: dziewięć na odcinku pomiędzy Jasiołdą a Jeż. Wygonowskim, gdzie różnica poziomów wynosiła łącznie 15,5 m, oraz jedna na krótkim odcinku łączącym Jeż. Wygonowskie ze Szczarą (różnica poziomów l m). Kanał był szeroki na 12-18 m i gięboki na 1-1,5 m. W jego skład wchodził ponadto obustronny pas ziemi szerokości około 25 m. Tędy biegła droga Na najdzikszym odcinku kanału 271 holownicza i groble zabezpieczające kanał w miejscach, gdzie jego poziom był wyższy niż poziom otoczenia, a także pomocnicze kanały odwadniające, tzw. przykanałki. Zimą składowano tu drewno przeznaczone do spławu. Łączna szerokość kanału i pasów pomocniczych wynosiła ok. 80 m. Kanał Ogmshego Kanał można ze względu na jego obecny stan podzielić na trzy odcinki. Odcinek pomiędzy Telechanami a Jasiołdą, przebiegający w większości przez osuszone bagna, funkcjonuje jako część systemu melioracyjnego, czyli po prostu jako główny kanał odwadniający. Pomiędzy Telechanami a Jeż. Wygonowskim kanał jest niemal całkowicie zamulony, silnie zwężony i częściowo zarośnięty. Jedynym sprawnym i spełniającym dawne funkcje fragmentem jest krótki odcinek łączący Jeż. Wygonowskie ze Szczarą, na którym zachowała się jedyna sprawna śluza. Postanawiamy wyruszyć na wędrówkę wzdłuż najdzikszego odcinka kanału. Kierujemy się na północ szosą z Telechan do wsi Wygonoszcza. Początkowo prowadzi ona w pewnym oddaleniu od kanału, a następnie brzegiem położonego na północ od miasteczka Jeziora Wólkowskiego, którego nazwa pochodzi od sąsiadującej z nim wsi Wólka. Niegdyś jezioro stanowiło dogodne J j272 "Ziemię przecina szlak szeroki..." zimowisko dla jednostek pływających. Leśne otoczenie i piaszczyste, dostępne brzegi jeziora spowodowały, że w latach siedemdziesiątych utworzono tu strefę wypoczynku, powstało kąpielisko, kilka ośrodków wypoczynkowych oraz sanatorium "Polesie". Tuż za jeziorem, na skraju Wólki, szosa przecina kanał i dalej biegnie przez las równolegle do niego. Zatrzymujemy się na moście, aby dokładnie przyjrzeć się jednemu z najsłynniejszych kanałów dawnej Rzeczypospolitej. Tak pisał o nim Ksawery Pruszyński: "Komuś, co Polesia nie zjeździł, nie wlókł się godzinami po piachu, nie jechał smrodliwą kolejką, me widział tej nędzy, biedy cherlawych Żydów, brudnych dzieciaków tabunami, o jakich w centralnej Polsce nie ma się pojęcia, nie zrozumie, jakie wrażenie robi ten prosty kanał. Oto naraz ziemię przecina szlak szeroki, a wytyczony równo, jak strzelił, rozumną, pewną równością ludzkiej nauki. Wielkim szlakiem toczy się równo woda. Brzegi obramione są porządnie palisadą ko-łów. Jak okiem sięgnąć - długi, niebieski szlak. W oddali błękitnieje już, nie marszczy się jak tutaj i wygląda jak stalowa autostrada. Nad jego brzegami olbrzymie dęby, rozłożyste, cieniste, wspaniałe. Dębami poznaczony jest szlak kanału. Woda o zabarwieniu rdzawozłotym, że-lazistym zabarwieniu wód Dniepru i Prypeci, odbija w sobie niebo, chmury i te wspaniałe hetmańskie dęby. (...) Woda płynie miękko i cicho. Okres spławu i natłoku na kanale to maj. Wtedy niezliczone ilości tratw spływają tą drogą. Całe miasteczka i wsi płyną jako flisacy W takim Motolu królowej Bony pozostają podobno tylko starcy i Żydzi. Powstanie całych osad łączy się chronologicznie z powstaniem kanału. Dęby, które nad nim szumią, szumią naprawdę sławą. Nie ma nic tak dziwnego jak ten kanał. Największe, najpotrzebniejsze dzieło, jakie wzniesiono w tym kraju, to on właśnie. A wzniosła go {Rzeczpospolita chyląca się ku upadkowi. Nie Rosja, nie Niemcy, dawna Polska. Wzniesiono go w epoce niemal saskiej i niewiele różnej od saskiej: sejmiki i zjazdy wrzały w najlepsze. Wzniósł to hetman, który był kiepskim wodzem, którego wylegującego się z kochanką wna-miocie rozbił w puch Suworow. Nigdy Rzeczpospolita nie była tak bezsilna, strupieszała, bezpańska jak wtedy. Nigdy polska myśl temu krajowi nie dała rzeczy większej." Wygonoszcza 273 Ogarnia nas wzruszenie, bo jakże inaczej kanał wygląda dziś! Raczej nie wzbudziłby niczyjego zachwytu. Zniknęły potężne dęby, jego rówieśniczki. Próżno wypatrywać śmiałej, błękitnej wstęgi przecinającej lasy. Kanał biegnie co prawda prostą jak strzelił linią przez las, ale wypełnia go czarna, bagienna, stojąca woda, podobna do tej z otaczających go bagnisk. Jego koryto pokryła rzęsa wodna, a brzegi poosypywały się, zarosły olchami i szuwarami. Nieużytkowany od ostatniej wojny kanał wypłycił się, zarósł, zwęził i upodobnił się do tysięcy innych, bezimiennych kanałów przecinających Polesie. Nie tylko statki czy tratwy, ale nawet zwykłe poleskie łodzie tędy nie przepłyną. Ale mimo wszystko pozostało w nim coś fascynującego, co sprawia, że ruszamy jego brzegiem w stronę odległego Jeziora Wygonowskiego. Idziemy leśnymi dróżkami pomiędzy kanałem a szosą do Wy-gonoszczy. Wyższe, piaszczyste miejsca, przez które kanał przebija się szerokim wykopem, porastają sosnowe bory. W miejscach niższych, bagnistych, towarzyszą nam kępiaste olsy i świerkowe mszary. Tu najlepiej widać pozostałości wałów ujmujących kanał i dawnej drogi holowniczej. W niektórych miejscach zachowały się fragmenty betonowych bunkrów i umocnień ziemnych z czasów I wojny światowej, kiedy wzdłuż kanału przez trzy lata stał front. Mijamy leśne uroczyska o nazwach odczytywanych z przedwojennej mapy: Ukłony, Paprotnica, Uznacze, Zastrele, Żurawel. Wreszcie wychodzimy na skraj lasu pod Wygonoszcza. Nad brzegiem kanału stoi tu wysoka wieża triangulacyjna, z której widać jego długi prosty odcinek, ciągnący się na południe, przez lasy, do Telechan i na północ, przez bagna, do widocznego na horyzoncie Jeż. Wygonowskiego. I oto Wygonoszcza (Wyhanaszczy), długa wieś rozciągnięta wśród lasu, prostopadle do kanału, na pograniczu piasków i bagna. Miejscowość wymieniana była po raz pierwszy w rewizji puszcz w 1558 r. i należała wówczas do jakiegoś Kiszki. Później wchodziła w skład dóbr Ogińskiego, który w 1785 r. ufundował tu cerkiew, zniszczoną podczas I wojny światowej. Przy wiejskim sklepie nawiązujemy rozmowę z miejscowymi Poleszu-kami. Jak zwykle w takich przypadkach, starsi, gdy dowiadują się, że jesteśmy z Polski, wspominają polskie czasy. Jak chodzili do polskiej szkoły i jak po Kanale Ogińskiego kursowały statki, 274 Drugie największe jezioro Polesia a pasażerowie częstowali ich cukierkami. Ruszamy dalej na północ wąską asfaltową szosą, wiodącą wzdłuż kanału do odległego o 5 km jeziora. Niespodziewanie trafia się okazja - traktor, którym zabiera nas Fiedia, pracownik miejscowego rybchozu, czyli gospodarstwa rybackiego administrującego Jeziorem Wygonów-g skim. Jedziemy przez bagna porośnięte młodym lasem i wyso-| kimi trzcinami, ograniczającymi widoczność. Wkrótce stajemy nai brzegu jeziora, gdzie znajduje się baza rybaków i dawny domekl myśliwski prominentów przyjeżdżających na polowania. U uj-l ścia kanału, w miejscu,z gdzie była niegdyś śluza, jest rybacka! przystań i stoi kilka łodzi. Wychodzimy na niewielki pomost, by| się przypatrzeć jezioru. Jezioro Wygonowskie, j zwane też Wygonoszczań-l skim, drugie pod względem l wielkości na Polesiu, a naj-J większe w jego przedwojen-i nej polskiej części, ma po-1 wierzchnie 2600 ha i dość! regularny kształt owalu dłu-l gości ok. 7 km i szerokości! ok. 5 km. Jest bardzo płyt-S kie, jego maksymalna glebo-1 kość wynosi bowiem zaled-l Łodzie nad Jeziorem Wygonowshm wie 2,3 m. Linia brzegował jest bardzo słabo rozwinięta, l a brzegi niedostępne, ze wszystkich stron otaczają je nieprzebyte j bagna. Jedyny dostęp do jeziora zapewnia droga, którą przyby-l liśmy, a baza u ujścia kanału to jedyny suchy fragment brzegu, f powstały zapewne sztucznie, z ziemi wybranej podczas budowy, j Przeciwny kraniec jeziora dzieli zaledwie 2,5 km od Szczary. Jeż. Wygonowskie wraz z odległym o 8 km dużym Jeż. Bobrowic-j kim, rozciągającym się pomiędzy nimi Bagnem Pogonią oraz wiel-i kim obszarem bagiennych lasów i zarośli, sięgającym aż po szosę! Brześć-Mińsk pod Iwacewiczami, jest objęte ochroną jako rezerwat i "Wygonoszczańskie" (Wyhanaszczanskaje) o powierzchni 43 tyś. ha. l Rezerwat został utworzony w 1968 r. dla ochrony jednego z najwięk-1 szych w północnej części Polesia kompleksów niezmeliorowanych j Wycieczka na Bagno Pogonią 275 torfowisk ze stanowiskami rzadkich roślin bagiennych oraz ostojami zwierzyny i ptactwa. Ten rozległy i trudno dostępny obszar, położony na dziale wodnym pomiędzy zlewiskami Bałtyku i Morza Czarnego, jest "oazą" dawnego Polesia pośród terenów mocno przekształconych przez gospodarkę człowieka. W rezerwacie zdecydowanie przeważają torfowiska niskie, niegdyś otwarte i pokryte ciągnącymi się na wiele kilometrów turzycowiskami, dziś - na skutek zaprzestania tradycyjnego wykaszania - w większości zarośnięte młodym lasem i krzewami. Największym z nich jest wspomniane Bagno Pogonią. Niewielki obszar torfowisk wysokich i przejściowych znajduje się w uroczyskach Kuł i Moch na przesmyku pomiędzy jeziorem Wygo-nowskim i Szczarą. Rośnie tu rzadko spotykany w tej części Polesia mszar sosnowy i tworzące gruby kobierzec mchy torfowce. Wybieramy się na wycieczkę przez bagna wzdłuż południowo--zachodniego brzegu jeziora. Przechodzimy po kładce na drugi brzeg Kanału Ogińskiego i ruszamy dalej napotkaną ścieżką. Początkowo jeziora nie widać spoza trzcin i zarośli, które wkrótce jednak rzedną i odsłaniają połyskującą taflę. Ścieżka wije się skrajem Bagna Pogonią, zarastającego ograniczającymi widoczność brzeźniakami. Bagno jest dość suche, bo to środek lata, ale marsz po uginającym się przy każdym kroku podłożu jest uciążliwy. Na dodatek daje nam się we znaki największa letnia plaga Polesia - tzw. ślepaki, rodzaj bardzo dokuczliwych much, dotkliwie gryzących nawet przez ubranie i prawie zupełnie nie bojących się gałązek, którymi usiłujemy się od nich oganiać. Oblepiają nas dosłownie dziesiątkami, zamieniając marsz w prawdziwy koszmar. Na dodatek ścieżka gdzieś zanika, tracimy też z oczu jezioro, bowiem miejsce zarośli zajmuje bardziej podmokły, pełen wykrotów las, przez co poruszanie się jest jeszcze trudniejsze. Na szczęście mamy kompas, który pozwala zachować właściwy kierunek. Wreszcie ponownie błyska przed nami woda - ale nie otwarte lustro jeziora, tylko jakby rzeka, za którą ciągnie się dalej taki sam bagnisty las. Krótki rzut oka na mapę pozwala stwierdzić, że jesteśmy w uroczysku Noga na zachodnim brzegu jeziora. Znajduje się tu jedyna zatoka Jeziora Wygonowskiego, mała i wąska, haczykowato wcinająca się w bagna. Trafiliśmy właśnie na koniec tego haczyka. Las jest już bardzo podmokły i z wielkim trudem udaje nam się dotrzeć nad brzeg, gdzie spotyka nas nagroda - trafiamy 1276 Karasiowa uczta na ogromne żeremie bobrowe. To duże szczęście, bo choć bobry mają na Polesiu znakomite warunki rozwoju, lecz występują w znacznym rozproszeniu i nigdzie nie są liczne. Kontemplujemy piękno tego dzikiego zakątka - prawdziwej świątyni przyrody. Po obu stronach połyskującej ciemną wodą zatoczki wznoszą się ściany olchowo-brzozowego lasu. Najbliższe wody olchy rosną na kępach, wsparte na ogromnych, szczu-dłowatych korzeniach. Wiele drzew, zwłaszcza brzóz, jest suchych i martwych. Miejscami ich powalone i splątane pnie tworzą trudne do przebycia, zmurszałe zwaliska. Po krótkim odpoczynku tą samą drogą wracamy do bazy rybackiej. Tu - niespodzianka. Fiedia podarował nam cztery złowione przez siebie karasie. Ale bynajmniej nie takie karasie, jakie znamy z Polski - małe rybki, niewiele większe od akwariowych. Poleskie karasie są wielkie i tłuste, a my przyrządzamy z nich pyszną zupę rybną, jakiej nie powstydziliby się prawdziwi Poleszucy. Na nocleg układamy się na werandzie domku rybackiego. N astępnego dnia zabieramy się z rybakami z powrotem do Wygonoszczy, a tu łapiemy autobus, który wiezie nas przez sosnowe lasy do odległej o niespełna 10 km wsi Bobrowicze (Ba-browiczy], położonej nad dużym Jeziorem Bobrowickim (947 ha). Wieś nie leży nad samą wodą, lecz na piaszczystej łasze w odległości kilkuset metrów, bowiem brzegi jeziora są bagniste i niedostępne. Podobnie jak w Wygonoszczy, istniała tu niegdyś cerkiew ufundowana w XVIII w. przez Ogińskich, lecz została zniszczona podczas I wojny światowej. We wrześniu 1942 r., podczas akcji przeciwpartyzanckiej hitlerowcy spacyfikowali i w całości spalili Bobrowicze. Zginęło wówczas 676 osób. Zbrodnię upamiętnia pomnik wzniesiony w 1953 r. Idziemy wśród drewnianych zabudowań tej typowej poleskiej ulicówki. Na zachodnim końcu wsi skręcamy w ścieżkę biegnącą w kierunku jeziora, a następnie na północ, przez bagna wzdłuż jego zachodniego brzegu. Naszym celem jest wypatrzona na mapie, odległa o 5 km sucha "wyspa" nad samym jeziorem, ze wszystkich stron otoczona bagnami. Niegdyś znajdowały się na niej dwie niewielkie wsie: Wiado i Tupice. Zniszczyli je Niemcy Tajemnicze Wiado i Tupice 277 rr w tej samej akcji co Bobrowicze, w odróżnieniu jednak od tej ostatniej wsi nie zostały już odbudowane po wojnie. Spodziewamy się, że dziś to trudno dostępne miejsce, do którego nie wiedzie żadna droga, może być malowniczym uroczyskiem. Idziemy w pewnym oddaleniu od brzegu jeziora, skrajem otwartego Błota Olesznie, ciągnącego się na zachód, w kierunku widniejącego w oddali lasu. Dzięki letniej porze ścieżka jest niemal zupełnie sucha. Na bagnach, wśród wysokich traw i turzyc, kwitną barwne kwiaty. Po kilku kilometrach docieramy do "suchego lądu". Uroda tego miejsca przerasta nasze oczekiwania. W miejscu dawnych zabudowań, po których nie pozostał nawet najmniejszy ślad, rozciąga się prawdziwa piaszczysta pustynia. Uwolniony spod wiejskiej zabudowy i pokrywy roślinnej żółtozłoty piasek objął ostrów w swe władanie, układając się w liczne fale i mini-wzniesienia, zmieniające konfigurację przy silniejszych podmuchach wiatru. Jedynie kilka nieco wyższych wzniesień na obrzeżach ostrowu porastają szorstkie trawy i wonne kwiaty. Znakomicie widać stamtąd jezioro i okoliczne bagna. Urody dodają krajobrazowi nieliczne grupki starszych drzew, rosnące na niektórych wydmach. W miejscu gdzie "pustynia" styka się z jeziorem, jest dogodny dostęp do wody i najprawdziwsza plaża. Zniewoleni urodą tego poleskiego uroczyska postanawiamy rozbić obóz przy plaży, a resztę dnia poświęcić na penetrowanie okolicy. Wiado i Tupice stanowią swego rodzaju zagadkę. Te niewielkie poleskie wioski, z których pierwsza przed wojną liczyła 87 zagród, a druga tylko 43, do których nie wiodła droga wodna (gdyż Jezioro Bobrowickie nie ma połączenia z żadną rzeką) ani porządna droga lądowa, należą do najwcześniej odnotowanych miejscowości na Polesiu. Wiado (albo Wiadło) wymieniana była bowiem już w 1433 r. W 1508 r. odnotowano ją jako ośrodek ważnej włości w testamencie ostatniego pińskiego księcia Teodora Iwanowicza Jarosławicza. Książę przekazał swoje dobra królowi Zygmuntowi Staremu, ten zaś puścił je w zastaw swej małżonce Bonie, która nakazała staroście pińskiemu Stanisławowi Chwalczewskiemu wykonanie inwentaryzacji. W sporządzonej przez niego w latach 1552-1555 Piscowej knidze pinskaho i kleckaho kniastwa kilkakrotnie wymieniana jest włość wiadzka, należąca wówczas do wójtostwa kleckiego w województwie nowogródz- 278 W gościnie u poleskiego wilka kim. Z Piscowej knihy wiemy też, że Jezioro Bobrowickie zwane było wówczas Wiadzkim. W 1717 r. Wiado stało się ośrodkiem odrębnego wójtostwa. Tupice (występujące także jako Tupiczyce), wymienione były po raz pierwszy w 1552 r. W XIX w. obie wsie należały do powiatu sło-nimskiego guberni grodzieńskiej, a w okresie międzywojennym - do powiatu kosowskiego województwa poleskiego. Z dawnych lat znana też była nazwa Bagien Wiadotupickich rozciągających się na północny zachód od wsi, w kierunku Iwacewicz, a okoliczna puszcza nosiła nazwę Puszczy Wiadotupickiej. Obie wsie uległy zagładzie podczas niemieckiej akcji antypartyzanckiej "Błotna Gorączka - Południe - Zachód" przeprowadzonej jesienią 1942 r. W dniu 15 września hitlerowcy doszczętnie spalili zabudowania i wymordowali wszystkich mieszkańców. Dokładna liczba ofiar nie jest znana, ale przed wojną w Wiado mieszkało 217 osób, a w Tupicach - 143. Pamięć ofiar zbrodni czci niewielki obelisk ustawiony w 1965 r. przy dawnej drodze łączącej obie wsie. Rozglądamy się po okolicy. Uwagę naszą zwraca duża ilość tropów przecinających "pustynię" w najrozmaitszych kierunkach. Przypominają ślady dużego psa. Ale skąd pies tutaj, z dala od siedzib ludzkich? Wreszcie zauważamy go. Stoi w odległości około 100 m od naszych rozbitych namiotów i przygląda się. Jest rzeczywiście duży. Szara sierść, prosty, opuszczony w dół ogon. Nie ma wątpliwości. Wilk! Jesteśmy podekscytowani i długo obserwujemy go przez lornetki. Nie okazuje lęku ani agresji, choć przecież wtargnęliśmy na jego terytorium. Wydaje się nieco zaciekawiony. Po długotrwałej wzajemnej lustracji powoli rusza w swoją drogę, ale nie oddala się zbytnio i jeszcze nie raz widzimy go w pobliżu namiotów. Później u podnóża jednej z wydm znaleźliśmy jego norę. Samotny wilk był panem tej mini-pustyni i łaskawie nas zaakceptował. Z wyższych wydm na obrzeżu ostrowu obserwujemy okolicę. Ku północnemu wschodowi, w stronę Jeziora Wygonowskiego rozciąga się rozległa, równa płaszczyzna Bagna Pogonią, częściowo zarośnięta młodymi brzeźniakami. Ku północy i północnemu zachodowi ciągną się Bagna Wiadotupickie, które różnią się od Pogoni występowaniem licznych suchych grądzików różnej wielkości, zazwyczaj porośniętych kępami drzew lub zagaj- Odgłosy bagien 279 nikami. Są tam również wyższe wydmy, tworzące klasyczne pa-rabole, pokryte sosnowym borem. Każde z takich suchych miejsc ma swoją nazwę, podobnie jak rozdzielające je bagienne uroczyska. Studiując przedwojenną mapę, podziwiamy egzotykę tych nazw. Najbliżej leżą grądy Czełnówka, Repiszcza, Chwoin, Dolby, Dzidlano, Nieprobysz, Boryniec, Wadziny i Słoszów, a nieco dalej Krapiwieniec, Ziabcza, Upierynka, Podsieczyszcze, Morhacz, Kruhlica, Korytnica i Kolesa. Nazwy wielu uroczysk wskazują na bogactwo zwierzyny, na przykład Lisicyno, Miedwiednicka, Ciecierka, Kozielce, Murawiacica (murawie; to mrówka), Czaple, Borsuki, Jaźwiny (jaźwiec to też borsuk) i Wołczuby. Wieczorem rozpalamy nad jeziorem ognisko, upajając się nastrojem dzikiego uroczyska. Wsi Bobrowicze, zasłoniętej niewielkim wzniesieniem, nie widać stąd ani nie słychać. Za jeziorem widnieje tylko kępa ciemnego lasu. W nieruchomym lustrze wody odbija się wschodzący księżyc w pełni. Z bagien napływają różne tajemnicze odgłosy. Wiemy też, że gdzieś w pobliżu krąży "nasz" wilk, czasem w mroku błyska para gorejących ślepi. R ano zwijamy obóz i ruszamy w dalszą drogę. Spróbujemy przejść drogą prowadzącą z naszego ostrowu na zachód, przez bagna i lasy, od grądzika do grądzika, aż do wsi Koziki, położonej przy szosie z Iwacewicz do Telechan i Pińska. Był to kiedyś jedyny szlak łączący Wiado i Tupice ze światem zewnętrznym, aczkolwiek ze względu na bagna był pewnie przejezdny tylko zimą albo suchym latem. Nam sprzyja właśnie bardzo upalne lato. Nieużywana od lat droga zamieniła się w ledwo widoczną ścieżkę. Ruszamy w kierunku wysuniętej ostrogi lasu dawnej Puszczy Wiadotupickiej, przez coraz niższe grądziki, pomiędzy którymi trafiają się kawałki bagna, na szczęście mocno przesuszonego. Otwarte zrazu torfowiska po obu stronach ścieżki w miarę posuwania się są coraz bardziej zarośnięte ograniczającymi widoczność zagajnikami. Mijamy większy grądzik w uroczysku Zabrodzie i wreszcie docieramy do "prawdziwego" lasu. Tu ścieżka staje się wyraźniejsza. Jest nawet most, którym prze- 280 Przez Puszczę Wiadotupicką kraczamy zagradzający drogę kanał. Za nim leży paraboliczna wydma porośnięta borem sosnowym. Suchy teren wkrótce się jednak kończy i rozpoczyna się najtrudniejszy odcinek trasy. Ścieżka wkracza w bagnisty ols, z drzewami rosnącymi na ogromnych kępach, pomiędzy którymi stoi czarna, nigdy nie wysychająca woda, a pod nią kryją się niezgłębione pokłady rzadkiego torfu, nie dającego oparcia nogom. W niektórych miejscach przez mokradło przerzucono kładki z pni, w większości jednak zgniłe i spróchniałe. Kiedy indziej ich nie ma i wtedy trzeba skakać z kępy na kępę, uważając jednocze-i- śnie, aby nie stracić z oczu ścieżki. Marsz jest uciążliwy, co chwila ktoś ląduje nogą w bagnie. W dodatku w cienistym i wiecznie wilgotnym olsie bardzo dokuczają komary. A przecież zachwyca nas bujna roślinność poleskiego olsu. Obok strzelistych olch rośnie tu czeremcha, kruszyna, porzeczka i kilka innych gatunków krzewów, na torfowo-próchnicznym podłożu bujnie wyrastają rośliny runa. W niektórych miejscach wszystko oplata dziki chmiel, pnący się po pniach wysoko do góry. Szuwary i trzciny przewyższają wzrost człowieka. Po kilku kilometrach marszu przez tę poleską dżunglę dochodzimy wreszcie do suchego lądu i sosnowego boru, porastającego system wydm w uroczysku Tuhoszyn. Ścieżka zamienia się w piaszczystą drogę, którą już bez większych przeszkód docieramy w pobliże Kozik. W lesie przed wsią rozbijamy biwak. Rano dochodzimy do wsi Koziki, położonej przy szosie z Pińska do Iwacewicz. Jest to jedna z trzech zaledwie tras drogowych przecinających rozległe bagna Zajasiołdzia. Pozostałe dwie to szosy Drohiczyn-Bereza i Łuniniec-Hancewicze. Przed wojną wzdłuż tej drogi, wówczas gruntowej, biegła linia kolejki wąskotorowej ze stacji w Iwacewiczach do Telechan. Zbudowali ją Niemcy podczas I wojny światowej. To właśnie tą kolejką dotarli w głąb Polesia Józef Mackiewicz i Ksawery Pruszyński. Obaj pozostawili opisy tej egzotycznej podróży. Tak pisał o niej w Buncie rojstów Józef Mackiewicz: "Znam kilka kolejek wąskotorowych na naszych tzw. «kresach» (...) i przyznam, że niektóre mimo wielkich niewygód darzą jednak pasażera pięknym widokiem krajobrazu. Najmniej wygodną, ale też naj- Kolejka do Telechan 281 piękniejszą zda się wszakże być Imja Iwacewicze (przez Św. Wolę) -Telechany. Prawda, że pora roku była wyjątkowa. Wrzesień. Pogoda cudna. Niebo bez obłoków, koloru bladego granatu i na jego tle cudnie się rysują złocisto-brązowo-zielone lasy. Pociążek ciągnie w dobrych miejscach 15 km na godzinę. W gorszych sapie strasznie i podryguje, ale zwalnia o tyle biegu, że trzech kolejarzy i sierżant W.P. ze stacji Koziki z łatwością mogą wysiąść z koszami na grzyby. (...) Stojąc na ganeczku drugiego i ostatniego wagoniku, patrzę i patrzę. Po bokach mam uczepione do dachu wstęgi babiego lata, które jadą razem ze mną. Tuż pod nogami biegną liście brzóz porwane pędem pociągu, lekkie, zeschłe, brązowe kulki, zrywają się między szynami i czynią straszny wysiłek, by biec za mną. (...) A las stoi wysoki, spokojny, patrzy w niebo i tylko czasem dorzuci suchego liścia na naszą drogę, na szczęśliwą drogę (...)." A tak kolejkę wspomina Ksawery Pruszyński w zbiorze reportaży Podróż po Polsce: "Pociągi na tej znakomitej, zagubionej w moczarze i przetrzebionym lasku kolei kursują dwa razy dziennie. Urocze lokomotywki mają wąziutkie szyjki kominów, zakończone wspaniałym turbanem, niczym stare garłacze muszkieterówLudwika XIII. Sapią i wydają z siebie pary i dymu więcej niż największe lokomotywy z Pacific Railroads, a postój na węźle kolejowym Święta Wola trwa o 35 minut dłużej niż postój ekspresu Pańs-Niegoriełoje w Berlinie." Dziś nasyp kolejki, zlikwidowanej po II wojnie światowej, skrył się pod poszerzoną szosą. Nie zatrzymujemy się w Kozikach, bowiem spieszno nam do następnego wielkiego kompleksu bagien, zaczynającego się za lasem. W tym celu musimy dostać się do położonej na ich skraju wsi Wólka Obrowska (Wulka Abrouskaja). Podjeżdżamy kawałek autobusem, a na bocznej drodze do Wólki łapiemy okazję. We wsi oglądamy drewnianą, krytą gontem XIX--wieczną cerkiew na planie prostokąta, należącą do najprostszego typu cerkwi poleskich. P rzed wojną rozległą kotlinę zaczynającą się na południe od Wólki Obrowskiej i ciągnącą się aż po Opól i Motol, położone 30 km dalej, na suchym Zahorodziu, pokrywały nieprzebyte bagna, przez które nie prowadziła żadna droga. Ze współczesnych 282 Bagna po obu stronach, a droga niknie map wiemy, że bagna te są już w dużej części zmeliorowane, ale kusi nas, żeby sprawdzić, co ocalało. Ruszamy więc szeroką, żwirową drogą ku południowi. Początkowo widok jest niezbyt zachęcający. Jak okiem sięgnąć, ciągną się osuszone torfowiska, pocięte regularną siecią kanałów i przecinających się pod kątem prostym dróg. Znów udaje nam się złapać okazję: traktor z przyczepą podwozi nas kilka kilometrów dalej, gdzie kończy się "cywilizacja", czyli nasza żwirówka. Odtąd idziemy już drogą gruntową. Po lewej co prawda ciągle towarzyszą nam zmeliorowane łąki, ale po prawej, za kanałem zwanym Głównym (istniał już przed wojną, ale był zarośnięty i zamulony], widać już najprawdziwsze, choć przesuszone i zarastające zagajnikami bagno. Po dalszych kilku kilometrach marszu w straszliwym upale (później dowiemy się, był to najgorętszy dzień tego lata, a temperatura sięgnęła 36°C!) dochodzimy do końca zmeliorowanego obszaru. Teraz bagna są już po obu stronach, a droga niknie. Zaczynają się mokradła i musimy iść nieco wyniesionym brzegiem kanału, przedzierając się przez gęste zarośla i bagniste, porośnięte trzciną wyrwy. Trudny teren, ciężkie plecaki i lejący się z nieba żar, przed którym nie ma schronienia, powodują, że posuwamy się powoli i z wielkim trudem. Spocone ciała atakują chmary ślepaków, gzów i innych dokuczliwych owadów, zamieniając marsz w prawdziwy koszmar. Jedyną osłodę stanowi widok coraz dzikszych bagien, wśród których widnieją niewielkie grą-dziki, porośnięte skar-łowaciałymi dębami. Gdzieś wśród tych nieprzebytych bagien, jak obliczyłem, dokładnie 6 km na wschód od kanału, wzdłuż którego idziemy, znajdowała się niegdyś jedna z najbardziej tajemniczych pole- Legendarna wieś Mitrycze 283 skich wsi - Mitrycze. Jak wynika z przedwojennej mapy, składała się z 9 chałup, leżała pośrodku błot i nie wiodła do niej żadna, nawet zimowa droga. W okresie międzywojennym cieszyła się sławą miejscowości tak zapadłej i oddalonej od cywilizacji, że nie wiedziała o niej nawet lokalna administracja, a jej mieszkańcy ponoć nie słyszeli, że odbyła się I wojna światowa. Pogłoski te tak zainteresowały cytowanego już Józefa Mackiewicza, że zadał sobie wiele trudu, aby do Mitrycz dotrzeć. Wyprawę swoją opisał w pasjonującym reportażu, zamieszczonym w zbiorze Bunt rojstów. Oto jego fragmenty: "Otóż ponoć koło Telechan leży gdzieś ta legendarna wieś, która nic dotychczas nie wie o wspaniałościach współczesnej Polski. Ale gdzie i jak się nazywa ? Po obiedzie zbieramy się na naradę w aptece: doktor, wójt, aptekarz, nauczyciel i sekretarz gminy. Doktor twierdzi, że słyszał to od aptekarza. Aptekarz mówi, że na własne oczy widział chłopa (sprzedał mu lekarstwo), który przyszedł z tej wsi. Mówił mu nazwę, ale zapomniał. Zapytał go, za ile czasu wróci do domu. - «Za miesiąca - odpowiedział chłop. Nauczyciel milczał. Wójt stanowczo odrzucał legendę. - Takiej wsi niema. Proszę pana, u nas teraz takie drogi, wszędzie samochodem dojedzie. Każdy człowiek zarejestrowany. Szkoły wszędzie. Byłoby coś wiadomo. To legenda, niepodobna rzecz. Dopiero zabrał głos sekretarz gminy. (...) - Proszę panów, taka wieś jest. Nazywa się Dmitrycze, należy do gromady Sporów, gminy Piaseckiej. Zupełnie odcięta od świata. Ludzie tam mieszkający nie wiedzieli, że była wojna. Nikt tam jeszcze nie trafił. Raz tylko podwójci ze Sporowa przeszedł błotami i dotarł do tej wsi. Nie było tam nigdy żadnego sekwestratora. Ludzie żyją w pierwotnych warunkach. Tak właśnie opowiadał mi podwójci. Ale (...) do Dmitrycz pan się chyba nie dostanie (...) Poszliśmy prędko (...) do gminy. Wzięli sztabówki. Pomiędzy jeziorem Sporowskiem a jeziorem Hoszcza, na lewym brzegu rzeki fasiołdy, pokazane są błota, które zajmują niemal cały odcinek karty. Pośrodku tych błot nieco na północ, bliżej wsi Obrowo, wieś... Mitrycze (nie Dmitrycze). - To było pierwsze rozczarowanie! A więc jednak wieś jest na mapie, więc nie podwójci pierwszy, nie ja drugi będę jej odkrywcą... Ale żadnej drogi, żadnej ścieżki! Żadnej rzeki, ani kanału! Jakże więc dotrzeć? - Ze wszystkich stron błoto. (...) <> ,-3- '"-\< 284 W poszukiwaniu przewodnika - Pojadę wprost. - Kiedy? - pyta wójt. - Dziś w nocy wyruszę. Czy może mi pan polecić jakiegoś człowieka? Spojrzeli po sobie. Chyba... Andrij Tichończuk. Andrij Tichończuk jechać nie chce. (...) Droży się. Wykręca. Drogi nie zna, o tem, żeby do Mitrycz zaprowadzić, mowy być naturalnie nie może: słyszeć - słyszał, ale nigdy tam nie był. (...) Wyjechaliśmy o 3-ciej w nocy. (...) Świta. Dopiero teraz da się zauważyć, że już dawno wyjechaliśmy z lasu i zlekka ustępująca mgła otwiera pustą przestrzeń błot. Jedziemy groblą poprzez typowy poleski krajobraz. W mgle chowają się stogi siana i pojedyncze drzewa olchy. Do jeziora Hoszczyi wsi tejże nazwy jeszcze kawał drogi. Od Hoszczy zaczynają się wielkie błota. Dalej jechać już nie można. (...) W jasny, słoneczny poranek ujrzeliśmy taflę jeziora Hoszczyi wieś. Na Polesiu wielka susza. Można chodzić po mszarach. Taki to był specyficzny zbieg okoliczności, który umożliwił mi dotarcie do Mitrycz nie zimą. Hoszcza leży na brzegu jeziora. Jej tylne opłotki, chlewy, stodoły, gdzie stoi marny dobytek (...) - wszystko utyka w morzu, w morzu traw błotnistych obszarów. Tędy, na północny zachód idąc, brodząc w trawach, skacząc z kępki na kępkę, tonąc i ratując się z uściska śmiertelnej topieli, dobrnąć można ponoć do Mitrycz. Kilometrów będzie, w prostej linji, piętnaście. Stiepan, którego Tichończuk wywołał z izby, powątpiewająco kiwał głową. Drogi nie zna... Mitrycze? A jakże, był, był owszem tam ostatni raz dwadzieścia lat temu, za niemieckiej okupacji w roku 1917. - Długo się skrobał w głowę, przestępował z łapcia na łapeć, wreszcie się zgodził. - Jeśli Hawryła budzi u doma, tak pojtiti można. A jeśli nie, tak użo, proszę pana, sam nie znaju, jak heta budzie. Zjedliśmy, wypili po kieliszku przeze mnie przywiezionej wódki, zakąsili blinami z mąki żytniej i łyżką śmietany. Stiepan przeżegnał się przed ikoną, westchnął, wziął mój prowiant do kobiałki, poprawił świtkę na plecach. Ruszyliśmy. Dzień był piękny. Droga wiodła początkowo wydeptaną wśród traw stecką. (...) O kilka kilometrów stamtąd jest gajówka Dubin (...). - W Dubinie mieszka Hawryła. Podeszliśmy doń po kładce z wąskiego pnia, opierając ręce na żerdziach. J "Cicha płaszczyzna pustyni błotnej" 285 Dalej już tylko błota Idziemy gęsiego Przede mną idzie bosy Haw-ryla i niesie moją burkę. W środku ja, w butach za kolana i skórzanej kurtce. Za mną Stiepan, w łapciach, dźwiga na plecach zapasy żywnościowe. Wszyscy toniemy w trawie piątą już z rzędu godzinę. Nad nami niebo, na niebie sionce, pod nogami trawa, na prawo, na lewo, za nami trawa. Przed nami nic, tylko trawa, miejscami po pas, twarda, nieużyta, zlekka pożółkła w październikowy dzień pogodny. A wokół cisza. Człowiek chlupnie nogą w wodzie i znów cisza. Tak idziemy do Mitrycz, jakbyśmy szli z Zanzibaru do Tanganiki. Płaszczyzna pustyni błotnej jest cicha, jak tafla śpiącego morza. Słońce się wlecze po niebie, my po ziemi. Ani zwierz żaden nie wyskoczył, ani ptak nie krzyknął, raz tylko zerwały się cztery cietrzewie i znów cisza. Raz tylko zarysował się na błękicie wspaniały ogon żórawi, zagardłował z przestworzy, przełamał się w trójkąt nierówny i poleciał het za fasiołdę, za Prypeć (...). Hawryła zna dobrze te błota. Prowadzi ostrowami. Ostrowy, albo, jak je nazywają chłopi, uroczyszcza, są to małe i większe pagórki, oazy wśród błot. Raje, pełne rozświergotanego ptactwa wśród mieszanych zagajników, drzew iglastych, dębów, głogu, jarzębiny, leszczyny. - Przechodziliśmy temi uroczyskami ze wschodu na zachód. Dziesiątki ich liczą błota Obrowskie i Sporowskie. Większość ma swoją nazwę, snąć związaną z tutejszą naturą, a może z historią? - Są Wilcze Doły, Orłówka, Koniki, Mokre, aż dwie Pohonie, dwie Jaźwinki i Wielki Ostrów i Szczedryn Ostrów, Pokosy, Sośnica, Werba i Mura-wina... Idziemy i idziemy, a iść jest trudno i niewygodnie. (...) Do Mitrycz dobrnęliśmy już w godzinach popołudniowych. (...) Zbłądziliśmy trochę, zaszliśmy zbyt daleko na północ i z tej strony podchodzimy. Z daleka widać sporo biednych, małych budynków, krytych słomą i sitowiem. Są to opuszczone gospodarstwa, z których pozostało tylko jedno." Jak się okazało, informacja o tym, że nie wiedziano tu o I wojnie światowej, byla jedną z legend, jakie rozpowiadano o tajemniczej poleskiej krainie. Biegnący w poprzek Polesia front, stojący tu przez trzy lata, był oddalony od Mitrycz zaledwie o 40 km na wschód. Właśnie wtedy Niemcy wysiedlili wieś i zrównali ją z ziemią, aby zlikwidować oazę dla zbiegłych z niewoli jeńców rosyjskich, którzy lubili się zatrzymywać w tym niedostępnym i odciętym od świata zakątku. Po wojnie gospodarze wrócili i odbudowali zniszczone obejścia. W latach trzydziestych rozgorzał konflikt z dworem w Sporowie, który rościł pretensje do terenów, na których leżały Mitrycze. W wyniku 286 Ostatni mieszkańcy Mitrycz tego sporu chłopom wydzielono ziemię w innym miejscu, a oni sami przenieśli się do położonego już na skraju "stałego lądu" Obrowa. W opuszczonej wsi pozostał tylko jeden gospodarz. "Budynek zamieszkały stoi wśród opuszczonych i niczem się prawie od tamtych nie różni. Zupełnie maleńkie okienka. Trzy otwory zatkane cegłami z rozwalonych pieców, jeden ma szkło. Dom podparty pniakami, rozwala się jak wachlarz wzdłuż, grożąc też runięciem na boki. Jedyny chlew się juz rozpadł. W sieniach chaty urządzono zatem oborę i stajnię, gdzie zamiast słomy na podściółkę rzucano sitowie. Jedna krowa, żywicielka, i jeden koń. Trawy latem i siana w zimie mają poddostatkiem. Na dawnej uliczce wioski, która przebiega przez rów, stoi woda. Niema ani jednej studni. Wodę bierze się z rowu, z uliczki. (...) Gdy przez sionkę-oborę wszedłem do izby, uderzyło mnie przedewszyst-kiem dwoje przerażonych babskich oczu. - Haspadar doma? - Niema, panok. Paszou do Sporowa. Dwoje dzieci zawróciło razem z nami do chaty, w której było jeszcze troje. Razem zatem pięcioro, a kobieta w poważnym stanie... Pod ławą zrzucone kartofle. To cały dobytek. (...j Nieprawdopodobna nędza - TaJc wygląda legendarny raj na Polesiu... Z dziedzińca powiodłem wzrokiem: tylko błota. Z północy zamyka horyzont skrawek lasu- Tu i ówdzie majaczą dalekie ostrowy. Pozatem trawa, pożółkła na błotach trawa. (. .) Nie było co robić w Mitryczach. (...). Poszliśmy." Po wojnie Mitrycze zupełnie przestały istnieć. Dziś miejsce po nich leży niemal dokładnie na granicy pomiędzy terenami zmeliorowanymi a ocalałymi dzikimi bagnami. Kontynuując naszą uciążliwą wędrówkę doszliśmy w końcu do miejsca, gdzie kanał Główny krzyżował się z innym, poprzecznym kanałem. Wzdłuż tego ostatniego wiódł ślad drogi, którą ruszyliśmy ku wyrosłej znienacka na horyzoncie górze złocistego piasku. Skąd się wzięła na bagnach? Przyśpieszyliśmy kroku i wkrótce stanęliśmy przed wysoką na kilka metrów ścianą osypującego się w bagno piasku. Z niemałym trudem wdrapaliśmy się na górę i wszystko się wyjaśniło. Piasek pochodził ze wykopanego na miejscu jednego z grądów stawu, służącego jako zbiornik retencyjny systemu melioracyjnego. Dla nas było to jak oaza pośród pustyni. Natychmiast zrzuciliśmy ubrania i wskoczyliśmy Nad Jeziorem Sporowskim 287 do wody, znajdując ochłodę i ulgę dla spoconych, podrapanych i pociętych przez owady ciał. Po solidnym odpoczynku ruszyliśmy dalej porządną drogą, wiodącą przez podsuszone bagna na zachód, w kierunku Jeziora Sporowskiego, które było celem naszej dzisiejszej wędrówki. Jego brzegi były niegdyś zupełnie niedostępne, poza niewielkim suchym grądem zajmowanym przez wieś Sporowo. Obecnie jednak północna zatoka jeziora przylega do terenów zmeliorowanych, które odgrodzono wałem, aby nie obniżyć poziomu jeziora. Miejsce bagna zajęła po usypaniu wału piaszczysta plaża, którą wybraliśmy na miejsce kolejnego biwaku. Pławiliśmy się w wodzie po upalnym i męczącym dniu, choć nieco dręczyły nas wyrzuty sumienia, że oto korzystamy z efektów melioracji dewastującej przyrodę Polesia. Wodniczka Jezioro Sporowskie (115 O ha), przez które przepływa Jasiołda, należy do największych na Polesiu. Jak większość tutejszych jezior, jest bardzo płytkie (maksymalna głębokość 2,2 m) i silnie zarasta trzciną i oczeretami. Najbliższe jego okolice są oazą dzikiej przyrody wśród osuszonych w większości torfowisk północnej części Polesia. Jedynie północna zatoka graniczy z terenami zmeliorowanymi. Z pozostałych stron jezioro otaczają niedostępne bagna i trzcinowiska, ciągnące się w dół i w górę doliny Jasiołdy. Cały teren, wraz z fragmentem bagien, przez które szliśmy z Wólki Obrowskiej, objęty jest ochroną jako rezerwat "Sporowski" (Sporauski) o powierzchni 11280 ha. Jest to jedyny na Białorusi obiekt chroniony w ramach międzynarodowej Konwencji Ramsarskiej, dotyczącej zachowania najcenniejszych pod względem przyrodniczym obszarów podmokłych. Głównym walorem rezerwatu są charakterystyczne poleskie krajobrazy - jeziora i dolina rzeczna z typowymi zbiorowiskami roślinnymi i wielką ostoją ptactwa wodno-błotnego. Wśród gniazdujących tu ptaków najcenniejsza jest niepozorna, związana z trzcinowiskami wodniczka, gatunek zagrożony i rzadki w skali światowej, który tu ma jedno ze swych najliczniejszych stanowisk w Europie. 288 Szczupaki same skaczą do łodzi Na bagnach nad Jasiołdą i Jeziorem Sporowskim często polował wielokrotnie już cytowany Franciszek Wysłouch z Perkowicz. Oto opis jego przygody na rzece: "Daleka była droga rzeką Jasiołdą, więc umówiłem rybaka na dwie noce i dzień. Zdziwiło mnie, dlaczego namawiał on mnie koniecznie na nocną jazdę, podczas gdy ja wolałem płynąć łódką za dnia i przyjrzeć się rzece, której w tym rejonie nie znałem. Trzeba było płynąć całą noc. Nie pożałowałem tej nocy. Jasiołdą matu płaskie brzegi, płynie łąkami, zadrzewienia nie ma. Wzrok sięga od horyzontu do horyzontu. Niebo stanowi jakby kopułę usianą milionami gwiazd. Nigdzie się tak nieba nie obserwuje, nigdzie nie leży ono tak blisko i bezpośrednio człowieka jak na rozlewiskach Jasiołdy. (...) Również noc była gorąca i parna (...). Siedziałem zapatrzony w niebo i mój przewodnik denerwował mnie namawianiem, abym położył się na sianie na dnie łodzi i zasnął. Niczym nie mogłem sobie wytłuma-» czyć jego troskliwości. Wreszcie położyłem się i patrząc w gwiazdy, usnąłem. Podświadomie usłyszałem kilka razy plusk, a nawet uderzenie. Wreszcie ocknęło mnie silne bryzgnięcie na twarz. Na moje pytanie, po co chlapie, przewoźnik odpowiedział mi, że to nie on, a «szczu-paka». Wyjaśnił mi nieprawdopodobną rzecz, że szczupaki przeskakują łódkę, a niektóre wpadają do środka, ale -powiada - że łódka płytka, a ja dość gruby, więc szczupaki odbijają się od mego brzucha i z powrotem idą w wodę. Ale on już trzy z nich złapał i będą na śniadanie. Zbaraniałem! Jak to, szczupaki same skaczą do łódki? Rybak odpowiedział: - A to, panie, sprawa prosta! Noc jest cicha i ciepła, szczupaki wychodzą na wierzch i śpią w nagrzanej wodzie, ale tylko przy brzegu, gdzie woda jest cicha, stoi. Tak ja prowadzę czółno przy brzegu, ale od rzeki. To «une» budzą się i skaczą na rzekę, tak i popadają do czółna. Bieda tylko, że odbijają się od pana, a nie padają na siano. Wyskakują. (...) Dopiero teraz zrozumiałem troskliwość rybaka o mój sen. Bał się, że będę się wiercił, rozmawiał, palił fajkę i budził przedwcześnie szczupaki, a one muszą obudzić się dopiero wtedy, gdy czółno odgrodzi je od wielkiej wody, co powoduje paniczny skok. Takie to są dziwy na świecie. Do świtu mieliśmy całą wiązankę śpiochów rybnych, bo już padały na siano, od którego nie mogły się odbić." Dziwni mieszkańcy Kokorycy 289 A tak ten znakomity autor opisuje Jezioroxxx Sporowskie i mieszkańców jego okolic: "Szeroko, wilgotno, przestrzennie oddychało jezioro. Gdy weszło się na wydmę piaszczystą koło Staromlinja pod Chomskiem, wzrok biegł światami, aż ginął w zamglonej oddali. Nie było granicy między niebem i ziemią; wyczuwało się, że to jeszcze nie koniec, lecz że wzrok już nie sięga. Dalej goniły tylko myśli i wyobraźnia. Z wydmy nie było widać jeziora, było ono ukryte za przesłoną gąszczy trzcin i szuwarów. Falowały gnane podmuchem wiatru, który zawsze szedł od wielkiej wody. Wzroku nic nie zatrzymywało, nie było na całej przestrzeni ani drzew ani nawet krzaków łoziny. Ale pustka ta żyła blaskami i barwami nieba i przebiegających chmur, rozfalowana od podmuchów, pozłacana poświatą, była ciągłym ruchem, barwą i życiem. Groźne to było jezioro, fala szła wysoka i strzępiasta, rozgadana łoskotem i bryzgająca pianą. Przez jezioro przebiegała rzeka Jasiołda, koło Staromlinja otwarta struga omywała piaszczyste wydmy, by dalej wsiąknąć już w las ocze-retów. Nurt początkowo prześwitywał między szuwarami, widać go było tu i tam, jak skrętami okalał kępy oczeretów i ginął za przesłoną gęszczarów. Rzeka przedzierała się ku wielkiej wodzie z trudem pokonując zarośla, często rozgałęziała się na małe strumyczki lub zanikała woczeretach, tworzyła ślepe odnogi pokryte zbitą masą wodnych kaktusowi nenufarów. Myliła swój bieg, by potem znów na krótko zaświecić otwartym lustrem wody. (...) Jest rzeczą zupełnie niezrozumiałą, że w tej głuszy osiedlili się ludzie. Mieszkali oni w zupełnym odosobnieniu na płaskich «ostro-wach» między bagnami. Od jednego osiedla do drugiego nie było innej komunikacji niż zamulone kanały wykopane w bagnie w kierunku jeziora. Dopiero w zimie lód łączył ludzi ze sobą tzw. «zimowq drogq» ipozwalałna wykonanie zespołowej pracy - łowienia ryb niewodem. Także wczesną wiosną, gdy woda pokryła bagna, można było dopłynąć czółnem wprost pod próg sąsiada, ale to trwało krótko, wody opadały i wiszaryna kępach szybko zieloną szczotką zamykały tę krótką okazję dowzajemnych odwiedzin. (..) Całyten obszar nosił nazwę Kokorycy, nazwy popularnej na Polesiu, a oznaczającej niedostępne bagna. Mieszkańcy Kokorycy różnili się od innych tubylców. Wyglądali obco. Niscy, przysadziści, ciemni, o oliwkowej cerze i skośnych oczach, stanowili typ zupełnie odrębny od zwykłego Poleszuka. Niewątpliwie byli to przybysze z dalekich stron. Stosunek ich do sąsiadów ze Spo-rowa za jeziorem był zdecydowanie wrogi. Zdarzały się zabójstwa i to 290 Odwieczne gniazdo Szyrmów bez uzasadnienia, po prostu me dopuszczano do swoich osiedli obcych ludzi Nikt w osiedlach nie potrafił określić powodu tej wrogości, stwierdzano ją zwykle z dodatkiem, że «zawsze takbylo»." Warto dodać, że wieś Kokoryca istnieje w dalszym ciągu i jak dawniej składa się z kilkudziesięciu oddzielnych zagród, rozrzuconych na grądzikach wśród nieosuszonych bagien na południe od Jeziora Sporowskiego. N ad Jeziorem Sporowskim zakończył się bagienny odcinek naszej wyprawy na Zajasiołdzie. Dalej było już "po suchym". Rankiem udaliśmy się do Sporowa (Sporawa). Ta duża wieś--wielodrożnica rozciąga się na północnym brzegu jeziora, na suchym grądzie tworzącym niewielki półwysep. Mogliśmy do woli napawać się typowo poleskimi widokami znanymi z przedwojennych zdjęć: kępy oczeretów zarastających płytkie wody jeziora, łodzie na piasku, suszące się sieci, rząd drewnianych chat po obu stronach wiejskiej ulicy. Wielka szkoda, że nie ocalał miejscowy dwór, kiedyś jeden z piękniejszych na Polesiu. Wieś była odwiecznym gniazdem Szyrmów, rodu pochodzenia węgierskiego, który otrzymał tu nadanie od któregoś z Jagiellonów. Majątek pozostawał w ich władaniu do II pół. XIX w. Po ostatnim z rodu, Ignacym Lachu-Szyrmie, zmarłym w 1880 r., odziedziczyła go córka Maria, która poślubiła hr. Ignacego Krasickiego. Ich dzieci, Helena Dwór w Sporowie Szacowna historia Zdzitowa 291) Łubieńska i Władysiaw Krasicki, byli ostatnimi dziedzicami Spo-rowa. Drewniany dwór o wydłużonej sylwetce, z czterokolum-nowym portykiem, wzniesiony z potężnych drewnianych bali w XVIII w. przez jednego z Szyrmów, starostę pińskiego, uległ zagładzie, jak większość poleskich dworów, podczas II wojny światowej. Ocalała jedynie grupka otaczających go starych drzew, stanowiąca charakterystyczny element panoramy wsi. Sporów leży na wschodnim krańcu sporego śródbagiennego ostrowu. Szosą wędrujemy stąd na zachód, do sąsiedniej wsi Zdzitów (Zdzitawa), położonej nad dopływem Jasiołdy - Do-rohobużą. Po lewej ciągną się łąki i bagna w uroczysku Wór. Dzisiejszy Zdzitów składa się z trzech części. Najrozleglejsza, wschodnia, to niegdyś odrębna wieś Horbowo, zajmująca skraj sporowskiego ostrowu. Łączy się z nim niewielka śródbagienna wysepka, leżąca tuż nad Dorohobużą, na której znajduje się centrum Zdzitowa z cerkwią. Trzecia część wsi leży już za rzeką, na niewielkim półwyspie wcinającym się w bagna. Ta zapomniana dziś poleska wioska może poszczycić się szacowną historią. Gród Zdzitów wymieniany był bowiem już w Latopisie Ipa-tijewskim pod datą 1252. Co do dokładnej jego lokalizacji do dziś toczą się spory, ale najbardziej prawdopodobne wydaje się, że znajdował się 7 km na południe od obecnej wsi, w pobliżu miejscowości Sta-romłyny, na prawym brzegu Jasiołdy, gdzie odkryto resztki grodziska datowane na XI-XIII w. i pozostałości osady z tego okresu. Dwór Zdzitów, zlokalizowany już w obecnym miejscu, wzmiankowany jest po raz pierwszy w XV w. Był wówczas ośrodkiem włości w powiecie słonimskim, należącym pierwotnie do województwa trockiego, a później do nowogródzkiego. Od 1520 r. Zdzitów określany jest jako miasteczko. Leżało ono tam, gdzie obecnie centralna część wsi - na śródbagiennej wyspie. Od 1561 r. włość zdzitowska znalazła się w ręku Tyszkiewiczów, którzy w 1567 r. ufundowali w miasteczku cerkiew. Później Zdzitów należał do Sapiehów, a od XVII w. stał się ośrodkiem dzierżonego przez nich odrębnego starostwa niegrodowego w powiecie słonimskim. W 1757 r. wojewoda smoleński Piotr Paweł Sapieha sprzedał starostwo kasztelanowi połockiemu Adamowi Brzostowskiemu. Po rozbiorach Zdzitów pozostał miasteczkiem, choć w 1880 r. liczył za- 12 Partyzancka bitwa ledwie 644 mieszkańców. Dopiero w niepodległej Polsce miejscowość spadla do rzędu wsi. W 1921 r. mieszkało w niej 960 osób. Wiosną 1944 r. doszło tu do dużej partyzanckiej bitwy. W pobliżu Zdzitowa kwaterował wówczas sztab brzeskiego zgrupowania partyzantki radzieckiej. W dniach 3-11 kwietnia Niemcy podjęli akcję oczyszczania z partyzantów zaplecza zbliżającego się frontu. Z użyciem znacznych sił otoczyli tereny pomiędzy jeziorami Sporowskim i Czarnym. Ośrodkiem obrony partyzantów był właśnie Zdzitów. Po < siedmiu dniach walk, które nazwano później "obroną zdzitowską", _. Niemcy zdobyli Zdzitów i Sporów, ale partyzanci zdołali wycofać się • w bagna. Bitwę upamiętnia ustawiony we wsi monumentalny pomnik. Jedynym poza tym obiektem godnym uwagi jest drewniana XIX-wieczna cerkiew w centrum dawnego miasteczka. Zdzitów był ostatnim punktem naszej wyprawy na Zajasiołdzie. Po przekroczeniu Dorohobuży, łączącej Jezioro Czarne z Jasiołdą, doszliśmy po dwóch kilometrach do szosy z Drohiczyna do Be-rezy Kartuskiej, by udać się autobusem do tego odległego o 30 km miasta. K to natomiast chciałby kontynuować wyprawę w głąb Polesia, powinien wsiąść do autobusu jadącego w przeciwnym kierunku, do oddalonego o 25 km Drohiczyna, skąd bez kłopotu można dostać się do Pińska. Przez Zarzecze na Zahorynie Opis kolejnego odcinka naszej poleskiej trasy, wiodący z Pińska przez Zarzecze do Stolina i dalej, na najdziksze obecnie poleskie bagna, położone na Zahoryniu, oprę na relacji z wyprawy, którą zorganizowałem w 1999 r. we współpracy ze świetnie znającymi teren białoruskimi ornitologami z Mińska. W wyprawie wzięło udział dziesięć osób: ja i trzech moich kolegów z Polski oraz sześciu mińskich ornitologów pod wodzą ich szefa - Michaiła. Jemu właśnie zawdzięczaliśmy możliwość skorzystania z niezwykłego wehikułu - staroświeckiego mini-autobusiku z wysuniętym do przodu śmiesznym "nosem", zbudowanego pewnie gdzieś w latach sześćdziesiątych. Pojazd wyglądał niezbyt imponująco i był umiarkowanie komfortowy, ale jak się okazało, doskonale dawał sobie radę na poleskich wertepach. Gdy w Pińsku skierowaliśmy się na szosę do Stolina i przejechaliśmy przez most na Pinie, zobaczyliśmy aż po horyzont skryte pod wodą Zarzecze. Była to największa do dwudziestu lat powódź na Polesiu. Autobusik zwolnił, aby pozwolić nam rozkoszować się tym niezwykłym krajobrazem. Przez 6 km szosa biegła wąską wstążką grobli przez bezkresne morze rozlanej Prypeci. Później był wysoki most i kolejne kilkanaście kilometrów bagien i łąk pokrytych wezbranymi wodami poleskich rzek, które litościwie zalały, a przy okazji zamuliły melioracyjne rowy. W wyższych miejscach, które zamieniły się w odcięte od świata wyspy, widać było wsie i pojedyncze zagrody. Na ogromnych lustrach spokojnej wody kładły się ukośne promienie chylącego się ku zachodowi słońca. Wrażenie było niezapomniane. Pomimo całej melioracji i "postępu" czasów radzieckich ta część Polesia nie tak znowu bardzo się zmieniła i z powodzeniem można było do niej odnieść przedwojenny opis pióra nauczycielki z Pińska Elizy Petrusewiczowej: 294 "Rzeki rozlewają się kreto i leniwie" "Rzeki kreto i leniwie rozlewają się po nieskończone; równinie, tworzą liczne odnogi i starorzecza, łączą się ze sobą, to rozlewają się, żeby dalej płynąć znów jednym korytem. W wielu miejscach nie można ustalić, gdzie kończy się właściwie rzeka, a zaczyna brzeg. Wysokie trzciny i sitowie, rosnące w rzece, stopniowo przechodzą w podmokłe, uginające się pod nogami łąki. Gdzież tutaj jest brzeg, przed trzcinami, a może gdzieś aż na horyzoncie, gdzie majaczy zamglony pasek lasu? Nigdzie - na całym widnokręgu najmniejszego wzniesienia, często nawet żadnego drzewka. Jeszcze mam w oczach te rozległe równiny, zarośnięte wysoko do pasa ostrą trawą, przez którą prześwieca zwierciadło wody, jeszcze drży w uszach ostry krzyk żórawia, szum trzcin i tataraków nad szeroko rozlanym «ozieryszczem». Rybak w nierucho-mej łódce płoszy wiosłem ryby w «nastawce», a daleko na horyzoncie błyszczą w słońcu wieże pińskich kościołów." A tak o Zarzeczu pisał Józef Ignacy Kraszewski: "Piński powiat dzieli się na dwie części: Zarzecze i Zahorodzie (...). Zarzecze, najpuściejsza i niedostępna często część powiatu, jest tym samym najciekawsza. Dzielą ją rzeki opasujące zewsząd i krzyżujące się wśród niezmiernych błot i zarośli. Mnóstwo rzek, rzeczułek, odnóg, strumyków, kanałów przerzyna ten kraik. (...) Te wszystkie połączone razem zowią się Prypecią. Prócz żółwi i wiunów [piskorzy] stolica to raków także, dawniej czółen ich cały kosztował tylko grosz imperialny, a kopę kupić było można za szeląg. (...) Zalewy wiosenne i jesienne niekiedy, na długo utrudniające komunikację, czynią ten zakąt dzikszym od sąsiednich (...). Widziałem już ten zakąt we wszystkich czterech porach roku, a zawsze mi się dzikie, samotne i ciche Zarzecze równie poetycznym wydało. Bez wątpienia, gdy przyjdzie pożądany handel, wypłoszy poezją, ale ludzie się tak bez niej wygodnie obchodzą!... I teraz nawet któż jej tu szuka, kto widzi ją w tych łozach, czero-tach, w tej wodzie snującej się po niezmiernych błotach, zasianych stogami, któż ją odgadnie w śpiewie żałobnym kniahini, łożniuchy i bąków [ptaki błotne] ? W słupach komarów stojących nad błotami na pogodę? Kto ją uczuje płynąc wiosną, w nocy, po zalanych dokoła i morzem stojących błotach? O, dla mnie przesuwanie się nocne po tej wodzie rozlanej, spokojnej, zasianej pławicami i obijanikami ładownymi, spieszącymi na targ, odbijającej księżyc pełny, stojący na niebie jak far [latarnia morska] tego kilkotygodniowego morza, ta żegluga cicha w tak nowym kraju miała nieporównany, niewypowiedziany powab. " Łodzią pod drzwi dworu Przejeżdżaliśmy przez wieś Łopacin (Łapacin) nad Styrem. Sejm nadał ją w 1775 r. pińskiemu sędziemu grodzkiemu Mateuszowi Bu-trymowiczowi w uznaniu zasług przy osuszaniu Polesia. W jej pobliżu Butrymowicz wybudował sobie rezydencję, którą od imienia żony nazwał Krystynowem. Odwiedził go tu król Stanisław August Poniatowski podczas swej słynnej wizyty w 1784 r. Monarchę czekała prawdziwa niespodzianka. Pośród bezkresnych bagien wznosiła się wielkopańska siedziba, wyposażona w pomysłowy system tam, kanałów i śluz, zasilany wodami Styrii. Kanały pozwalały podpłynąć łodziami pod same drzwi dworu, a na rzece unosił się pływający młyn. W zbiorach Muzeum Polesia w Pińsku zachowała się oryginalna tablica, kiedyś umieszczona w dworskim parku, w rozgałęzieniu wielkiego dębu. Warto w całości przytoczyć wyryty na niej tekst: "Krystynów od imienia Krystyny z Szyrmów Butrymowej nazwany, na osuszonych przez Mateusza herbu Topór Butrymowicza, męża jej, Łopatyńskich i Chlabowskich Błotach założony, a na tym tu ostrówku, kędy dąb ten swoje odwieczne ma siedlisko, ufundowany i zabudowaniem dwornym, ogrodem, kanałami, gajem oraz wszelkimi wygodami ozdobiony." Resztki systemu wodnego widoczne są do dziś w postaci długich na kilka kilometrów wałów ciągnących się na zachód od Ło-pacina. Sam majątek Krystynów przetrwał jako niewielki folwarczek do II wojny światowej. Podczas I wojny światowej, od marca 1916 do marca 1917 r. przebywał w Łopacinie i jego okolicy wybitny poeta rosyjski Aleksander Blok (1880-1921), wówczas w mundurze rosyjskiego oficera. Linia frontu przez trzy lata oddzielała rosyjskie pozycje od znajdującego się w rękach niemieckich Pińska, o którym poeta tak pisał w liście do matki (tłumaczenie z rosyjskiego - G.R.): "Nadpolem widnieje Pińsk, niczym gród Kitież [legendarne miasto ze staroruskich legend] wzniesiony nad mgłą - biały sobór, czerwony kościół, a pośrodku budynek seminarium". Po powrocie z frontu poeta zapisał w dzienniku: "Czasami wieczorem nachodzą mnie te (...) silne, ciężkie i zdrowe wspomnienia o drużynie - o tych rosyjskich ludziach, o koniach, pijaństwie, pieśniach, robotnikach, pysznej jesieni, ostrej zimie, bałałajkach, gitarach... polanach za folwarkiem Łopacin, białym statku, który kryształowym rankiem pełznie pośród bagien, dębach, sosnach, olchach, Pińsku wdali...". 296 We wspomnieniach rosyjskiego poety W wiejskim domu kultury w Łopacinie znajduje się skromne muzeum poety, a na budynku umieszczono pamiątkową tablicę ku jego czci. W sąsiedniej wsi Kolby zachowała się ośmioboczna kapliczka z początku XIX w., nakryta kopułą z latarnią, uwieczniona przez Błoka na rysunku wysłanym w jednym z listów do żony. Lemieszewicze "JjttACzernow Antropologiczna zagadka Kołb 297| Kolbami zainteresował się w swoim czasie wybitny uczony, wojskowy j dyplomata rosyjski Wasyl Tatiszczew (1686-1750), który został w 1710 r. wysłany na Polesie przez Piotra I w niezbyt chlubnej misji poboru rekruta do rosyjskiego wojska na wojnę z Turcją, na co zezwalało porozumienie pomiędzy carem a polskim królem Augustem II. Ze zdziwieniem odkrył on, że wszyscy mieszkańcy wsi noszą to samo nazwisko - Kołb - i wszyscy mają smagłą cerę, ciemne włosy i skośne oczy, wyraźnie odróżniając się od mieszkańców sąsiednich wiosek. Zaintrygowany uczony rozpoczął poszukiwania w źródłach archiwalnych i w bibliotece księcia Druckiego-Lubeckiego w Łuninie znalazł informację o tym, że jeszcze w czasach księstwa turowsko-pińskiego jeden z oddziałów tatarskich zapuścił się na Pińszczyznę, ale nie znalazł drogi powrotnej i postanowił pozostać na miejscu, osiedlając się na znalezionym suchym wzniesieniu wśród błot. Z czasem Tatarzy przejęli miejscowy język i zwyczaje i od rdzennych Poleszuków odróżniali się już tylko wyglądem. Ich tradycyjnymi zajęciami, poza uprawą roli, była wyprawa skór i kowalstwo. Owsiemirow 298 Wodny labirynt między Prypecią a Styrem Kroniki notują od XIII do XVI w. kilka najazdów tatarskich na Pińszczy-znę. Egzotyczni mieszkańcy musieli pozostać na Polesiu po którymś z nich. Oprócz doniesień Tatiszczewa nie natrafiłem w źródłach na żadną informację o dziwnej ludności poleskiej wsi. Czas nie pozwolił nam na odwiedzenie Kolbów, a szkoda, bo warto byłoby się przekonać, czy tamtejsi gospodarze wciąż mają mongolskie rysy. Za Łopacinem przejechaliśmy przez rozlany na kilka kilometrów Styr - jeden z największych prawych dopływów Prypeci, rzekę długości 495 km mającą źródła hen daleko stąd, na wyżynach Wołynia. Do- Kaphca w Kolbach dajmy, że rozlewisko miało "zale dwie" kilka kilometrów szerokości, z uwagi na zwężenie doliny. Prawdziwe morze wezbranych wód zobaczyliśmy dopiero za mostem, po prawej. Na zachód od tego miejsca zaczyna się bowiem olbrzymia bagienna niecka długości 30 km i szerokości 10 km, bez jednego nawet suchego ostrowu, do dziś nie tknięta przez meliorantów i należąca do najdzikszych miejsc na Polesiu. Wśród tych bagien rozciąga się sieć jednego z najosobliwszych wodnych labiryntów. Wschodnim obrzeżem niecki płynie Styr, zachodnim - Pry-peć, nosząca nad tym odcinku lokalną nazwę Strumień. Obie rzeki płyną kapryśnie, nie spiesząc się, tworząc liczne zakola, sta-rorzecza, odnogi i wyspy, a miejscami rozszerzenia, które przypominają jeziora. Pomiędzy nimi rozwinęła się sieć poprzecznych połączeń. Styr, który w obrębie niecki dzieli się na dwa ramiona, zwane Małym i Wielkim Styrem, wysyła w kierunku Prypeci trzecie, potężne ramię - Prostyr, które łączy się z nią pod wsią Wielkie Dzikowicze. Z kolei Prypeć wysyła odgałęzienie zwane Gniła Prypecią, uchodzące do Styru na północ od wsi Łasick. Gniła Prypeć to dawne główne koryto Prypeci, do której pod Łasickiem wpadał Styr. Dziś czyni to dopiero pod Be- Bóg wie, w którym kierunku płynie woda 299 reźcami, zyskując kilkadziesiąt kilometrów długości. To jeszcze nie koniec tych rzeczno-bagiennych komplikacji. Oto na północ od wsi Parę, leżącej tuż przy granicy z Ukrainą, Prostyr i Gniła Prypeć krzyżują się, tworząc w dodatku liczne odgałęzienia i odnogi, noszące własne nazwy, takie jak Wizara, Woroteć, Plesa, Losze, Kupa czy Zaliska. W którym kierunku płynie woda w poszczególnych odgałęzieniach tego labiryntu - Bóg jeden raczy wiedzieć. Prawdopodobnie w zależności od ilości wody niesionej przez każdą z rzek kierunek prądu ulega zmianie. Co roku zresztą w sieci wodnej następują zmiany i aby zrozumieć, dlaczego tak się dzieje - wystarczy spojrzeć wiosną na morze wezbranych wód pokrywających jednolitą płaszczyzną cały ten typowo poleski galimatias. Po ich opadnięciu nic nie będzie takie samo jak przed powodzią, powstaną nowe koryta, stare zamulą się i zarosną. Nawet najdokładniejsze mapy dorzecza Prypeci już po kilku latach przestają być aktualne. Polesie wciąż żyje i wciąż zachodzą tu niezwykłe w skali europejskiej zjawiska hydrograficzne. Warto jeszcze dodać, że zachodnia część tego obszaru, położona pomiędzy Prypecią, Prostyrem i granicą Białorusi z Ukrainą, objęta jest ochroną jako rezerwat krajobrazowy "Prostyr" o powierzchni 3440 ha. Po tym właśnie wodnym labiryncie odbyła w 1908 r. podróż Maria Ro-dziewiczówna, odwiedzając swych krewnych Nielubowiczów w ich dworze Wiesznia (Weszna) nad Styrem. Pisarce towarzyszyli malarz Józef Chełmoński i przyjaciółka Jadwiga Skirmunttówna, która tak tę wyprawę opisywała w swych wspomnieniach: "Do Pińska dostaliśmy się normalnie koleją, a potem statkiem, chłopskim wózkiem, łodzią rybacką, a koń z wózkiem przy naszej łodzi płynął, znowu wózkiem, i wreszcie łodzią dojechaliśmy wieczorem pod sam prawie ganek skromnego dworku krewnych Rodziewiczówny, Nielubowiczów, zwanego Weszna. Właściciele przygotowali byli wszystko na nasze przyjęcie, zostawili potrzebne zapasy, kucharza, a sami, po powitaniu nas, odjechali do sąsiedniego majątku, w którym stale mieszkali. Weszna było to śliczne miejsce, pełne prawdziwie poleskiego uroku; rzeka podchodziła pod sam dom prawie, dom z wielką werandą, z które; wieczorami słuchaliśmy odgłosów wabiącego dzikiego ptactwa, koncertów żabich, a z nadchodzącą nocą głębokiej poleskiej ciszy. 1 300 Dwie walki oddziału Traugutta Chełmoński był zachwycony i w pysznym humorze. Tegoż wieczora umówiliśmy na cały dzień Poleszuka z łodzią i po wczesnym śniadaniu, po doskonałe przespanej nocy, ruszyliśmy w poleski świat, zabierając z sobą prowizję na cały dzień. Poleszuk woził nas dniami całymi po tej sieci wodnej, zwanej Zarzeczem: z szerokiego łożyska rzeki skręcało się raptem w wąski kanał, potem w jeszcze węższy wodny tunel, wijący się pod sklepieniem gęstej zieleni i znowu wpadało się do łożyska rzeki. Kiedyśmy trafiali na szczególnie ładne miejsce, Chełmoński kazał stawać i robił szkice, które później użytkował w licznych swych poleskich obrazach; o południu ugotowaliśmy gdzieś na brzegu wody herbatę, śpiewaliśmy chórem i przez cały dzień pieściliśmy oczy pięknem swoistej przyrody. Wieczorem wróciliśmy do naszego dworku na kolację z doskonałej świeżutkiej ryby i nazajutrz znowu ruszyliśmy w świat, tą samą rybacką łodzią!" Z a Styrem oddalamy się od najbardziej podmokłej części Zarzecza. Po obu stronach szosy towarzyszą nam jeszcze przez jakiś czas osuszone poldery, które od doliny rzeki oddzielają groble przeciwpowodziowe. Mijamy wieś Chwedory i niedługo za nią - Kołodno (Kałodnaje). Znajdował się tu niegdyś majątek ziemski Skirmunttów. Kazimierz Skirmuntt (1824-1893) wziął udział w powstaniu styczniowym, za co zesłano go na Sybir, a posiadłość skonfiskowano. Jego żona, znana rzeźbiarka i malarka Helena Skirmunttowa (1827-1874), podobnie jak Eliza Orzeszkowa w Ludwinowie, organizowała pomoc dla powstańców, przenosiła wiadomości, opiekowała się rannymi i ukrywała uciekinierów. W Kołodnie urodziła się ich córka, publicystka Konstancja Skirmuntt (1851-1933). Wszyscy troje pochowani są na cmentarzu w Pińsku. Po powstaniu majątek znalazł się w ręku baronów Hartingów, a po I wojnie światowej został rozparcelowany i przestał istnieć. Kołodno znane jest jako miejsce dwóch bitew stoczonych przez powstańczy oddział Romualda Traugutta. Jak pamiętamy z opisu Lu-dwinowa, Traugutt po porażce pod Korkami ponownie zebrał swój oddział i przeszedł z nim na Pińszczyznę, a następnie za Horyń. Stoczywszy zwycięską bitwę pod Woroniami nad Horyniem, z niemałym trudem przeprawił się przez obsadzoną przez Rosjan rzekę i ruszył na *H, Z mieszczan w chłopów 301 zachód. W dniu 12 lipca 1863 r. pod Kołodnem powstańcy natknęli się na Moskali pod dowództwem mjr. Semiganowskiego. Polski dowódca zręcznie wciągnął przeciwników w zasadzkę i zmusił do ucieczki. Po starciu powstańcy dość niefrasobliwie rozłożyli się obozem pod dwo rem Skirmunttów. Następnego dnia Semiganowski powrócił z więk szą siłą i poprowadzony przez miejscowych chłopów rozbił oddział Traugutta. W walce zginęło siedmiu powstańców, a około trzydzie stu rozproszyło się. Wyczerpany i chory Traugutt rozwiązał oddział, polecając podwładnym dołączyć do innych partii, a sam udał się do Ludwinowa pod opiekę Elizy Orzeszkowej, która później wywiozła go do Królestwa. a, O *T W okresie międzywojennym na mogile powstańców, w lesie na południowy wschód od wsi, przy przejeździe kolejki wąskotorowej, wzniesiono pamiątkowy krzyż, który został zniszczony po 1945 r. W 1981 r. w jego miejscu stanęła prosta stela z datą 1863. W odległości 8 km na południe od Kołodna leży duża wieś Ho-rodno (Harodnaja), dawne miasteczko. Nie odwiedziliśmy go w czasie naszej wyprawy, ale z pewnością zasługuje na kilka zdań opisu. Niewielkie dziś Horodno ma wczesnośredniowieczną metrykę, bowiem wymieniane było w XII w. jako stolica udzielnego księstwa, rozciągającego się pomiędzy Styrem i Horyniem. Późniejsze dokumenty milczą o księstwie horodneńskim, które prawdopodobnie weszło w skład księstwa pińskiego. Następne wzmianki o Horodnie pochodzą z 1448 r. W 1579 r. król Stefan Batory nadał miejscowości magdeburskie prawa miejskie i typowo poleski herb, przedstawiający łosia. Podczas wojen kozackich w latach 1648-1651 miasto zostało spalone przez Tatarów, którzy zagarnęli w jasyr 700 mieszczan. Do końca I Rzeczypospolitej Horodno wchodziło w skład powiatu pińskiego województwa brzeskiego, a po rozbiorach znalazło się w granicach powiatu pińskiego guberni mińskiej. Władze zaborcze nie uznały praw miejskich i zamieniły dotychczasowych mieszczan w prostych chłopów pańszczyźnianych. Horodnianie gwałtownie protestowali i odwoływali się do sądów. Po wieloletnim procesie zdołali osiągnąć tylko tyle, że zamieniono ich we włościan "kazionnych", czyli niena-leżących do konkretnego właściciela, lecz do skarbu państwa. Na początku XX w. Horodno liczyło ponad 6700 mieszkańców i należało do największych osad na Polesiu. Po I wojnie światowej liczba ludności zmniejszyła się o połowę i wynosiła w latach trzydziestych 302 Garncarze z Horodni 3700 osób. Zapewne był to skutek zarządzonej przez władze rosyjskie w 1915 r. ewakuacji, z której wielu mieszkańców Horodna już nie powróciło. Dalsze zmniejszenie ludności przyniosła II wojna światowa, przede wszystkim na skutek przeprowadzonej przez hitlerowców eksterminacji Żydów, którzy stanowili ponad połowę mieszkańców miasteczka. Obecnie Horodno liczy ok. 1600 mieszkańców i położone jest w rejonie stolińskim obwodu brzeskiego, w pobliżu granicy z Ukrainą. Już od XV w. tradycyjnym zajęciem mieszkańców Horodna było garncarstwo, które kwitło dzięki znacznym pokładom doskonałej glinki kaolinowej znajdującym się w najbliższej okolicy. Jak pamiętamy, to właśnie stąd hetman Ogiński sprowadzał glinkę do swej słynnej manufaktury w Telechanach. Rzemiosłem tym zajmowały się z pokolenia na pokolenie całe rody. Gotowe wyroby rozprowadzano po całym Polesiu i Wołyniu, a ceramikę z Horodna zawsze można było kupić na targu w Pińsku. W okresie międzywojennym garncarstwem parało się tu około 400 rodzin. Do dziś Horodno pozostaje największym i najbardziej znanym ośrodkiem garncarskim na Polesiu, choć wielkość produkcji jest oczywiście znacznie mniejsza niż przed wojną. Wyroby z Horodna, przede wszystkim garnki, dzbanki, misy, kubki oraz figurki przedstawiające zwierzęta gospodarskie i Po-leszuków przy pracy, odznaczają się pięknem i harmonią kształtów oraz zastosowaniem oryginalnych polew i motywów zdobniczych. Miasteczko o typowo wiejskiej, drewnianej zabudowie rozłożyło się wokół niewielkiego jeziora Horodno, zwanego też Tatarskie Stojło. Jedynym zabytkiem jest drewniana cerkiew p.w. Świętej Trójcy, zbudowana w XVIII w. Pierwotnie była unicka, w 1839 r. została zamieniona w prawosławną, w 1927 r. odzyskali ją katolicy i zamienili w kościół, od II wojny światowej ponownie Ceramika z Horodna Uroczysko Zamkowiszcze 303 służy jako cerkiew. Jest to budowla dwudzielna, składająca się z czworobocznej, dwu-kondygnacyjnej wieży dobudowanej w latach trzydziestych XX w. oraz kwadratowej nawy połączonej w jedną bryłę z pięciobocznym prezbiterium. Nad dachem nawy wznosi się czworoboczna wieżyczka z kopułą, mniejsze kopułki wieńczą dzwonnicę i prezbiterium. Cerhew w Horodme O 2 km na północny wschód od miasteczka, przy końcu piaszczystej grzędy w uroczysku Zamkowiszcze, znajduje się porośnięte lasem grodzisko - prawdopodobnie pozostałość średniowiecznego grodu książęcego. Zachowały się fragmenty wałów i rowów, w pobliżu odkryto ślady osady z tego samego okresu. Horodno leży pośród lasów i rozległych bagien zwanych Błotem Moroczno. Część bagien osuszono, ocalał jednak najciekawszy fragment mszaru, położony na wschód od miasteczka, w niecce o rozmiarach 10 na 7 km. Z Kołodna kierujemy się w stronę niedalekiego już Stolina. Po drodze mijamy jeszcze wieś Radczyck, gdzie znajduje się kla-sycystyczna cerkiew p.w. Narodzenia NMP. Murowaną budowlę wzniesioną na planie centralnym ufundował w 1841 r. dziedzic Kołodna Aleksander Skirmuntt, ojciec powstańca Kazimierza. Szosa prowadzi teraz przez zmeliorowane fragmenty Błota Moroczno, następnie mija wieś Glinka i przecina pasmo lasu oraz ukrytą w nim linię kolejową z Baranowicz do Sarn, która jest fragmentem trasy z Wilna do Lwowa. To druga z najważniejszych kolei poleskich, przecinająca w poprzek szeroką dolinę Prypeci wraz z otaczającymi ją bagnami i krzyżująca się w Łunińcu z główną ~^J - linią Brześć-Pińsk-Ho- J mel. Za lasem ukazują się zabudowania Sto-5°° m lina, rozciągnięte na kra-1 wędzi doliny Horynia. Miasto leży na suchej grzędzie zwanej Przyho- ryniem, szerokiej na kilka i długiej na kilkadziesiąt kilometrów, która stanowi najsuchszy i najgęściej zaludniony fragment Zarzecza. Pierwsze wzmianki o Stolinie pochodzą z XII- i XIII-wiecznych la-topisów. Jest on w nich wymieniany jako jeden z nadhoryńskich grodów księstwa turowsko-pińskiego. Później miejscowe dobra były królewszczyzną, nadawaną przez monarchów zasłużonym rodom. W XVI w. Stolin, określany już jako miasteczko, należał do kniaziów Sołomereckich. Według niektórych źródeł w XVII w otrzymał formalne prawa miejskie, ale nie wiadomo na ten temat nic pewnego. Ogromne zniszczenia przyniosła wojna Rzeczpospolitej z Rosją w latach 1654-1667: we wrześniu 1655 r wojska moskiewskie kniazia Dymitra Wołkońskiego rozbiły Polaków w bitwie pod Perebrodami na Zahoryniu, a następnie spaliły Stolin. W XVIII w. miasteczko wraz z okolicznymi dobrami należało do Wiśniowieckich, a następnie kolejno do Korzeniowskich, Pociejów i Sołtanów. Korzemowscy wznieśli tu pałac. W 1816 r. w Stolinie powstała pierwsza na Polesiu szkoła agronomiczna. Działała wtedy także przystań rzeczna na Horyniu i ważna stacja pocztowa na skrzy- Miasto na nadhoryńskiej skarpie 305 zowaniu gościńców z Pińska, Mozyrza i Wołynia. W I pół. XIX w. miejscowe dobra należały do Skirmunttów. Podczas powstania styczniowego przez Stolin przechodził ze swym oddziałem Romuald Traugutt po zwycięskiej bitwie pod Wo-roniami. Powstańcy kwaterowali w pałacu, który został w odwecie spalony przez kozacki pościg. Późniejsi właściciele - Stachowscy i Halaszkiewiczowie - już go nie odbudowali, mieszkali w przebudowanym budynku gospodarczym. Do rangi ośrodka administracyjnego Stolin awansował dopiero w niepodległej Polsce, kiedy stał się stolicą powiatu w województwie poleskim i znacznie się rozbudował, a liczba jego mieszkańców, która w końcu XIX w. wynosiła zaledwie 1,5 tyś., wzrosła do 8 tyś. w 1939 r. W okresie międzywojennym, zapewne po śmierci ostatniego właściciela Mariana Halaszkiewicza (zm. 1930), miejscowy majątek przeszedł na własność państwa. Obecnie Stolin jest stolicą rejonu w obwodzie brzeskim i liczy 12 tyś. mieszkańców. Chcąc przed nocą do- ,, trzeć na skraj zahoryń- ,, skich bagien, nie zatrzy- ^ maliśmy się w Stolinie. jtp*3?7 «-.. C Ja jednak kilka lat wcze- y # ^ % śniej miałem okazję za- '! I i Ś * poznać się z jego, nielicz- ~ nymi zresztą, atrakcjami. Największą jest chyba samo położenie miej- scowości, rozciągniętej Synagoga w Stalinie wzdłuż wysokiej na kilka metrów skarpy nad Horyniem, u stóp której przepływa odnoga rzeki zwana Kopyńcem. Zabytków jest w mieście niewiele. Najcenniejszy z nich to barokowo-klasycystyczna synagoga z 1792 r., jedna z nielicznych zachowanych na Białorusi. Jest to budynek dwukondygnacyjny, na planie zbliżonym do kwadratu. Elewacje rozczłonkowane są za pomocą półkoliście zamkniętych okien z naczółkami, pilastrów i gzymsów. Lekko ścięte naroża fasady wyodrębniają centralny, trójosiowy ryzalit, zwieńczony spłaszczonym trójkątnym szczytem. Wnętrze, podzielone za pomocą 06 Stoliński kiermasz sześciu kolumn na trzy nawy, dekorowane jest pólkolumnami, pilastrami i zachowanymi fragmentami iluzjonistycznych fresków. Synagoga jest obecnie opuszczona, zdewastowana i pilnie domaga się remontu. Drugi zabytek to eklektyczna drewniana cerkiew p.w. Wniebowstąpienia Pańskiego (Wozniesienska) z czworoboczną wieżą, zbudowana w 1938 r. na miejscu starszej, zniszczonej podczas I wojny światowej. Z klasycystycznego kościoła ufundowanego przez Korzeniew-skich w 1818 r. i zniszczonego podczas ostatniej wojny nie pozostał nawet ślad. Pozostałością dawnego majątku ziemskiego, który znajdował się na krawędzi doliny Horynia na północ od mostu, jeszcze do okresu międzywojennego był piękny park. Dziś są tam tereny zielone, stadion i szkoła średnia. Cmentarz katolicki w północno-zachodniej części miasta został w latach sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych w barbarzyński sposób zdewastowany przez "nieznanych sprawców", a faktycznie, jak wynika z informacji miejscowych mieszkańców, przez zorganizowaną grupę dysponującą ciężkim sprzętem. Spośród nielicznych ocalałych nagrobków uwagę zwraca powalony marmurowy obelisk na grobie właściciela dóbr stolińskich Józefa Skirmuntta (1784--1857). Warto pospacerować po północnej dzielnicy miasta, gdzie zachowała się zabudowa powstałej w okresie międzywojennym dzielnicy willowej, zamieszkałej przez powiatowych urzędników i polską inteligencję. Nawiązaniem do dawnych poleskich tradycji jest organizowany w Stolinie co roku tradycyjny jesienny jarmark, czyli po tutejszemu - kiermasz, będący czymś w rodzaju festynu ludowego. Można wówczas kupić wyroby garncarzy z niedalekiego Horodna, a także inne produkty poleskich rzemieślników - plecione kosze, tkaniny, hafty, torby, tradycyjne słomiane kapelusze oraz bogactwa lasów i bagien Polesia: suszone ryby, grzyby, jagody i miód. Kolorytu dodają kiermaszowi stroje ludowe przywdziewane z tej okazji przez niektórych sprzedawców. Majątek Mań kiewicze 307 w granice Stolina. Leży on przy szosie w kierunku Dawidgródka (ulica Sawieckaja), na nadrzecznej skarpie. Zupełnie szczególnym miejscem jest teren dawnego majątku Mankiewiczach, obecnie włączony w administracyjne Pałac Radznnłtów w Mankiewiczach (okres międzywojenny) i j" Mankiewicze wchodziły w skład ordynacji dawidgródeckiej, ogromnych dóbr, które od II pół. XVI w. aż do 1939 r. pozostawały w ręku rodu Radziwiłłów. Ordynacją nazywano posiadłość, którą dziedziczył zawsze najstarszy potomek rodu i której nie wolno było podzielić ani sprzedać. Ordynacja dawidgródecka powstała w 1586 r. na mocy specjalnego zezwolenia króla Stefana Batorego, wraz z trzema innymi wielkimi ordynacjami radziwiłłowskimi: nieświeską, kiecką i ołycką. Od początku stanowiła całość z ordynacją kiecką i Kleck był główną siedzibą ordynatów. W radziwiłłowskim zamku w Dawidgródku mieściła się tylko administracja dóbr. Od 1875 r. ordynacje kiecka i dawidgródecka zostały połączone z nieświeską i wszystkie znalazły się w ręku księcia Antoniego Radziwiłła (1833-1904) z Nieświeża. W Mankiewiczach istniał w tym czasie jedynie jeden z folwarków, położony na wysokim brzegu rzeki Horyń. Żona księcia Antoniego, znana z gospodarności i urody księżna Maria z de Castellanów, zachwycona pięknym położeniem folwarku, postanowiła urządzić w Mankiewiczach rezydencję. W1885 r. w lesie obok folwarku założono naturalny park krajobrazowy o powierzchni 08 Wspaniale urządzone apartamenty około 50 ha, a dopiero w 1905 r. ukończono budowę dużego pałacu. Była to neobarokowa budowla projektu berlińskiego architekta Wenz-la, wzniesiona na planie litery L, z wieżą nawiązującą kształtem do wieży głównej rezydencji Radziwiłłów w Nieświeżu. Po śmierci księcia Antoniego ordynacjami podzielili się dwaj jego synowie. Dawid-gródecką otrzymał młodszy - Stanisław (1880-1920), który został w ten sposób dwunastym z kolei, a pierwszym samodzielnym ordynatem dawidgródeckim i zamieszkał w pałacu w Mankiewiczach. Następcą księcia Stanisława, który poległ w wojnie z bolszewikami jako adiutant Józefa Piłsudskiego, trzynastym i ostatnim ordynatem dawidgródeckim został jego bratanek Karol Radziwiłł (1886-1968). O tym, jak wyglądał pałac i jego wnętrza, możemy dowiedzieć się z relacji ludzi, którzy w nim gościli. W przededniu wybuchu I wojny '• światowej Stanisława Radziwiłła odwiedził w Mankiewiczach poleski ziemianin Antoni Kieniewicz z Dereszewicz, o którym jeszcze usłyszymy w tej książce. Pozostawił on obszerne pamiętniki, w których tak opisuje swą wizytę: Wnętrze pałacu w Mankiewiczach (okres międzywojenny) "Jakkolwiek dojechaliśmy do pałacu około godziny dziewiątej rano, księstwo zaprowadzili nas do wspaniale urządzonego apartamentu gościnnego z przyległą do pokoju łazienką. Zaproponowano nam wypoczynek w stylowych łożach oraz zapowiedziano, ze wnet podane zostanie do pokoju ranne śniadanie. Wykąpaliśmy się należycie, wypoczęliśmy i wynudziliśmy się sowicie w oczekiwaniu na możność Trudno uwierzyć, że nie został żaden ślad 309 opuszczenia lokalu gościnnego i oglądania rzeczy bardziej nas interesujących. Punktualnie o dwunastej kamerdyner oznajmił, ze księstwo proszą na śniadanie do jadalnego pokoju Zasiadamy przy okrągłym mahoniowym stole bez obrusa, przy każdym nakryciu odpowiednia serwetka. Cztery osoby przy stole i trzech kamerdynerów do podawania półmisków, sosjerek i nalewania kieliszków. Wszystkie trzy dania doskonałe, bez zarzutu. (...) Po śniadaniu oprowadzają nas po wnętrzu pałacu. W samym środku imponujący hali o wysokości dwóch pięter, z dwoma ogromnymi kominami, nisko położonymi, w których w zimie palono wielkim płomieniem smoliste szczapy sosnowe, gwarząc w gronie zebranych myśliwych o wynikach, epizodach i wrażeniach myśliwskich dnia bieżącego. Ściany udekorowane pięknymi trofeami myśliwskimi. Ciekawie i bardzo ładnie urządzona w pałacu kaplica domowa, w której odprawiane bywają parę razy na miesiąc msze święte przez księdza dojeżdżającego z Dawidgródka." Wspaniały pałac w Mankiewiczach został spalony podczas II wojny światowej, a następnie rozebrany. Trudno uwierzyć, że po tak ogromnej budowli, znanej z przedwojennych zdjęć, nie pozostał żaden ślad; dziś nie można nawet zlokalizować jej fundamentów. Zachował się natomiast rozległy park krajobrazowy z systemem alej i polan. Obecna jego powierzchnia wynosi ok. 28 ha. Przy wejściu znajdują się dwa stare filary bramne ze współczesną bramą (oryginalna kuta brama z herbem Radziwiłłów została wywieziona przez Niemców podczas II wojny światowej) oraz nieduży domek odźwiernego z mansardowym dachem, utrzymany w tym samym stylu co nieistniejący pałac. Przy jednej z alej parkowych spoczywa głaz z napisem upamiętniającym założenie parku przez Marię Radziwiłłową, umieszczony tam przez jej syna, księcia Stanisława. Obecnie jest tu park kultury i wypoczynku. W ocalałych zabudowaniach gospodarczych majątku mieszczą się muzeum krajoznawcze (założone w 1955 r.) i szkoła muzyczna. Na uwagę zasługuje piękny widok, jaki rozpościera się z położonego na skarpie parku na dolinę płynącego kilku odnogami Horynia i rozległe bagna na Zahoryniu. ,310 Pięć kilometrów wezbranej rzeki Rozlewiska Horynm pod Mankiewiczami J adąc naszym autobusikiem dalej na wschód, przekroczyliśmy za Stolinem szeroką na ponad 5 km dolinę Horynia, w całości zalaną wezbranymi wodami rzeki, błyszczącymi w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Horyń jest największym dopływem Prypeci, o długości 650 km. Wraz z niewiele mniejszą Słu-czą (450 km), która łączy się z nim na granicy Białorusi i Ukrainy, tworzy potężny system -wodny, obejmujący znaczną część Wołynia i południowego Polesia. Za rzeką, na Zahoryniu, zaczynały się lasy i bagna dawnej ordynacji dawidgródeckiej. Naszym celem była położona wśród nich wieś Olmany i rozciągająca się za nią najdziksza część Polesia - Błota Olmańskie. Błota Olmanskie W ieś Olmany, w której miała rozpocząć się nasza wyprawa, położona wśród lasów, na skraju rozległych bagien, zawsze była jedną z najbardziej niedostępnych i oddalonych od cywilizacji miejscowości Polesia. I pozostawała taką do całkiem niedawna, bowiem dopiero kilka lat temu zbudowano szosę łączącą ją z odległym o 20 km Stolinem. Przedtem dojazd wyglądał tak, jak to opisał w swej książce Śladami łosia Stanisław Tołpa, wybitny torfoznawca, późniejszy profesor Akademii Rolniczej we Wrocławiu, wsławiony wynalezieniem preparatu torfowego, używanego do kuracji niektórych odmian nowotworów, który w latach trzydziestych jako student Uniwerstetu Lwowskiego wybrał się na Błota Olmanskie z ekspedycją młodych naukowców: "Wjechaliśmy w piachy, które odtąd miały nam długo towarzyszyć w naszych wędrówkach po tym obszarze. Droga prowadziła zalesionymi łańcuchami wydm; wóz o drewnianych osiach skrzypiał i piszczał, konie wlokły się noga za nogą. Po obydwu stronach wydmy zalegają duże połacie torfowisk, pokryte karłowatą sosenką. Na ich powierzchni leżą miękkie poduchy torfowców. Dziwny jest miejscami układ wydm piaszczystych. Leżą one czasem dookoła siebie, tworząc wielki, zamknięty zewsząd pierścień, w środku którego żyje torfowisko wyżynne. (...) Wydmy są zazwyczaj połączone ze sobą; tworzą one jakby cienką nieregularną sieć, rozrzuconą wśród bezmiarów bagien. Brzegami tej sieci prowadzą drogi. Jedną z nich, prowadzącą samymi prawie wydmami, dotarliśmy do wioski Olmany, skąd mieliśmy zapuszczać się głębiej, w bardziej niedostępne obszary." Nasz autobusik, dzięki nowo zbudowanej szosie, trasę ze Sto-lina do Olman pokonał szybko i bez kłopotu. Po drodze przecięliśmy rzekę Lwę, znaną z rosnącej nad nią olchowej puszczy. Nie mieliśmy czasu przyjrzeć się rzece, bo zapadała już noc. Przemknęliśmy też bez zatrzymywania się przez Olmany, by piaszczy- 312 Największa posiadłość ziemska II Rzeczypospolitej Autobusik, którym odbyliśmy wyprawę na Błota Olmańsłde sta już drogą dotrzeć do skraju bagien, 2 km na wschód od wsi. Tu definitywnie kończyła się droga i suchy grunt. Korzystając z ostatniej szarówki, szybko rozbiliśmy obozowisko w sosnowym lasku na wydmie, tuż na skraju torfowiska. Mieliśmy za sobą długą jazdę, więc zaraz po błyskawicznym posiłku położyliśmy się spać. Przedtem jednak oczywiście rzuciliśmy okiem na bagna. Ich krańce ginęły już w mroku i wisiała nad nimi delikatna mgiełka, rozświetlona dziwną poświatą; może były to ostatnie blaski gasnącego dnia? Dobiegały stamtąd jakieś tajemnicze odgłosy i chlupoty. Nietrudno zrozumieć Poleszuków, których wyobraźnia zaludnia błota dziesiątkami mitycznych stworów. Zasypialiśmy z podniecającą świadomością, że znajdujemy się oto na krańcu cywilizacji, na skraju jakieś na poły baśniowej krainy, którą rządzą zupełnie inne prawa. Byliśmy w samym środku dawnych dóbr ordynacji dawidgródeckiej, które obejmowały przed I wojną światową obszar około 250 tyś. ha. Gdy wschodnią ich część odcięła granica ustanowiona w traktacie ryskim, powierzchnia ta zmniejszyła się o połowę, ale i tak była to największa posiadłość ziemska na terenie całej II Rzeczypospolitej. Składało się na nią zaledwie 1600 ha ziemi ornej, reszta to były lasy, łąki i przede wszystkim bagna. Był to najdzikszy i najbardziej bezludny obszar przedwojennej Polski, obejmujący większość Zahorynia, czyli terenów położonych na południe od doliny Prypeci, pomiędzy Horyniem a granicą z ZSRR. Był to zarazem obszar, gdzie najlepiej zachowały się charakterystyczne krajobrazy i przyroda Polesia, bowiem ordynaci bardzo dbali o swoje posiadłości, nie dopuszczając do nadmiernej eksploatacji lasów, osuszania bagien i przetrzebienia zwierzyny. Zależało im na utrzymaniu dzikich ostępów, które słynęły szeroko jako znakomite tereny łowieckie. Na polowaniach w Mankiewiczach bywali przedstawiciele arystokracji z całej Niedoszły Park Natury 313 Europy, polowali tu m.in. cesarz niemiecki Wilhelm II oraz prezydent Mościcki. Jakiś czas spędził tu znakomity malarz Julian Fałat, który cześć swych wspaniałych płócien namalował właśnie na podstawie poleskich wrażeń myśliwskich. Polesie zauroczyło także słynnego generała angielskiego Adriana Carton de Wiarta, szefa brytyjskiej misji wojskowej w Polsce, który po I wojnie światowej osiadł w ofiarowanej mu przez księcia Karola Radziwiłła dawnej leśniczówce ordynackiej pośród niedostępnych bagien i lasów nad rzeką Lwa. Przed II wojną światową pojawiła się koncepcja utworzenia na najdzikszych terenach ordynacji dawidgródeckiej Parku Natury. Miał to być pierwszy w tym regionie wielkoprzestrzenny obszar chroniony. Twórcami i gorącymi orędownikami jego koncepcji byli dwaj wybitni uczeni: botanik Władysław Szafer i torfoznawca Stanisław Kulczyń-ski. Tak o terenach przyszłego Parku Natury pisał w przedwojennym przewodniku Michał Marczak: "Teren projektowanego Parku Natury ma stosunki hydrologiczne najlepiej zabezpieczone ze wszystkich obszarów na Polesiu. (...) Obszar ten zachował ponadto pierwotny wygląd przyrody, w stopniu daleko wyższym niż jakikolwiek obszar na Polesiu. Ponadto projektowany Park Natury zawiera w sobie prawie wszystkie zasadnicze elementy krajobrazu poleskiego. Tutaj zachowaną została najwspanialsza puszcza olchowa na Polesiu, zaś tereny nad Lwa w północnej części rezerwatu posiadają krajobraz nadrzeczny przypominający bagna pińskie. Torfowiska nizinne są tu również reprezentowane w stopniu dostatecznym, jakkolwiek w stosunku do powierzchni całego rezerwatu nikłym. Centrum zajmują olbrzymie bagniska, typu wyżynnych i przejściowych torfowisk, przy czem torfowiska wyżynne reprezentowane są we wszystkich odcieniach rozwojowych. Znajdują się tu również dwa jeziora, z których jedno podlega procesom zatorfienia typu wyżynnego, drugie zaś typu nizinnego. Lasy na wydmach w projektowanym Parku Natury zachowały się dobrze na niedostępnych ostrowach. Na terasach Lwy, w południowej części, występują pierwotne krajobrazy wydmowe, o cennej i interesującej florze wydmowej. Wreszcie dodać trzeba, iż na terenie Parku Natury stan zwierzyny zarówno w lasach jak i na bagnach i w wodach jest wyjątkowo dobry." A oto co pisał o projektowanym parku prof. Szafer: "Polesie przyszłości (...) utraciwszy na wielkich obszarach urokpier-wotnej natury, musi zachować go na zawsze w pewnych nietykalnych rezerwatach, gdyż inaczej zubożyła by się nasza kultura duchowa, która w pierwotnej przyrodzie Polesia ma dziś i powinna mieć w przy- 314 Armia Radziecka ratuje przyrodę szłości swój skarbiec. Z niego to czerpać będą przyszłe pokolenia bezcenne pożytki. Biolog znajdzie tu nie dający się niczem innem zastąpić warsztat pracy nad rozwiązywaniem w przyrodzie zagadnień życia i współżycia roślin i zwierząt. Geograf badać będzie nienaruszone formy powierzchni ziemi i analizować działanie czynników geograficznych w tej postaci, w jakiej je sama przyroda poleska stworzyła. Geolog i gleboznawca sięgać będą do miejsc tych, jak historyk sięga do archiwum, aby teraźniejszość porównywać z przeszłością. Leśnik pozna tu naturalne typy leśne Polesia. Te i liczne inne korzyści wynosić będzie z rezerwatów poleskich nauka. Sanktuaria przyrody poleskiej mieć będą ponadto jeszcze i inne, niemniej doniosłe znaczenie. Tu zachowa się bowiem i bić będzie wieczyste i niezniszczalne źródło piękna przyrody poleskiej. Do źródła tego przychodzić będą polscy malarze, następcy Fałata, abystudjować nieporównany w swym uroku pejzaż poleski, - tu znajdować będą wątek do swych dzieł mistrzowie pióra, następcy Weyssenhoffa, - tu szukać będą ducha puszczy nasi poeci, następcy Ejsmonda..." A to opinia prof. Kulczyńskiego: "Szeroko rozlane wody, rozległe torfowiska i bagniska, a na such-szych, piaskiem pokrytych przestrzeniach puszcza leśna, przeważnie sosnowa, to główne składniki krajobrazu poleskiego. (...) Stwarza to efekty krajobrazowe niezwykłego rodzaju. Człowiek ginie i tonie w tym rozciągłym rytmie przyrody, ogarniając jedynie cząstkę przestrzeni i zawartych w niej zjawisk. Przyroda poleska przemawia doń nie różnorodnością, a przeciwnie, monotonią ' rozciągłością form, narzuca mu wrażenie czegoś równie bezkresnego i jednostajnego jak step lub morze. (...) Jednostajność krajobrazu, jego rozległość w połączeniu z nieprzewyciężonemi trudnościami fizycznemi, z jakiemi spotyka się wędrowiec usiłujący przedrzeć się przez tę pełną topielisk plątaninę wysokich traw i szuwarów, budzą uczucie nie tylko piękna, ale i surowej grozy." Plany utworzenia Parku Natury pokrzyżowała wojna. W okresie powojennym, gdy zabrakło ordynatów, nad najdzikszym fragmentem Polesia zawisła groźba osuszenia i dewastacji. Na szczęście z pomocą przyszła... Armia Radziecka. Uznano, że bezludny obszar pokryty mokradłami, piaskami i lasem to znakomity teren na poligon wojskowy. Dzięki temu nie tylko nie osuszono bagien i nie wycięto lasów, lecz nawet teren stał się jeszcze dzikszy niż wcześniej. Wraz z utworzeniem poligonu, gdzieś na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, zlikwidowano bowiem nawet te nieliczne samotne Bagna, które nie mieszczą się na mapie 315 chutory, leśniczówki i dawne osady ordynackiej straży leśnej, które dotąd tu istniały. Do tego doszedł zakaz wstępu na teren wojskowy dla miejscowej ludności. Trzeba przyznać, że wojsko eksploatowało poligon niezbyt intensywnie, głównie do strzelań artyleryjskich, i nie zapuszczało się zbyt głęboko w bagna, co zresztą było niemożliwe ze względu na brak dróg. Przyroda nie doznała wielkiego uszczerbku. Poza krótkimi okresami ćwiczeń wojskowych rządziła się tu niemal całkowicie własnymi prawami. Sercem dawnej ordynacji dawidgródeckiej i późniejszego poligonu były słynne Błota Olmańskie, dwa ogromne torfowiska położone na wschód od wsi Olmany. Od dawna marzyłem o ich odwiedzeniu, naczytawszy się podniecających wyobraźnię przedwojennych relacji. Duże wrażenie robiły bagna na mapach topograficznych wydawanych w latach trzydziestych przez Wojskowy Instytut Geograficzny: zajmowały niemal w całości cztery sąsiadujące ze sobą arkusze WIG-owskich "setek". Czekałem więc na okazję, która pozwoliła by mi spenetrować to niedostępne serce Polesia. I okazja taka wreszcie się nadarzyła. Po rozpadzie ZSRR poligon na Błotach Olmańskich stał się niepotrzebny i w końcu go zlikwidowano, a przed kilkoma laty utworzono na jego terenie ogromny rezerwat przyrody. Choć w czasie, kiedy tam byliśmy, wojsko zachowywało jeszcze kontrolę nad terenem, lecz przestał on już być tak niedostępny jak wcześniej i możliwy był wstęp, na przykład po uzyskaniu zezwolenia na prowadzenie badań naukowych. W tym czasie udało mi się nawiązać kontakt z białoruskimi ornitologami, którzy właśnie na Błotach Olmańskich robili swoje pionierskie obserwacje. Zdobyli oni stosowne papiery i oto właśnie jako "międzynarodowa ekspedycja" mieliśmy przemierzyć te niedostępne bagna. Tu muszę dodać, że wyprawę na Błota Olmańskie zaliczam do najwspanialszych przygód, jakie dane mi było przeżyć na turystycznym szlaku, choć mam za sobą kilkaset wyjazdów w najdziksze i najpiękniejsze miejsca w Polsce, Europie, Azji, Afryce i obu Amerykach. R ano starannie przygotowaliśmy się do ekspedycji. Na bagnach mieliśmy spędzić kilka dni, a naszą bazą miały być Na przełaj przez poleskie mokradła ciągnące się wśród nich piaszczyste wydmy. Najbliższa leżała w odległości niespełna 4 km. Wszystkie potrzebne rzeczy musieliśmy przenieść na własnych plecach przez dzielące nas od niej mokradła. Spakowaliśmy do plecaków namioty i żywność, założyliśmy długie wodery i - za radą naszych białoruskich przyjaciół - zaopatrzyliśmy się w długie, brzozowe kije, które w marszu okazały się bardzo przydatne. Zanim wyruszyliśmy w drogę, jak spod ziemi, nie wiadomo skąd, wyrósł przed nami Poleszuk. Wypisz wymaluj jak na przedwojennych zdjęciach: z patriarchalną siwą brodą i rozczochraną czupryną, przykrytą okrągłą czapką ze sztywnym daszkiem. W ręku trzymał drewniane wiosło. Widząc, że wybieramy się na bagna, zaproponował, że nas podwiezie łódką. Łódką przez bagno? Ukryta w krzakach drewniana łódź, której kształt i konstrukcja nie zmieniły się zapewne od wieków, stała na brzegu wąziuteńkiego i na poły zarośniętego kanału, prowadzącego do pobliskiego Jeziora Zasumińskiego. Za nim właśnie leżały wydmy, ku którym zmierzaliśmy. Łódka była jednak mała i wąska, a nas było zbyt wielu - zrezygnowaliśmy z tego środka transportu. Wreszcie ruszyliśmy. W siódemkę, bo trójka ornitologów i nasz autobusik zostali na "stałym lądzie". Wkroczyliśmy na wąską ścieżkę wiodącą równolegle do kanałku, którym płynął "na pych" nasz znajomy Poleszuk. Szumne słowo "ścieżka" oznaczało w tym wypadku wyryty w grząskim błocie ślad wskazujący miejsce, gdzie zatopiono kłody dające twarde oparcie nogom. To znany na Polesiu od stuleci sposób wytyczania przejść przez bagna. Problem w tym, że kłody te pogrążyły się na pół metra, a czasem głębiej, były śliskie, spróchniałe, a w niektórych miejscach po prostu ich brakowało. Marsz był więc uciążliwy i żmudny: wymacać nogą kłodę ukrytą pod czarnym, rzadkim błotem, postarać się z niej nie ześliznąć, a tam, gdzie kłody nie ma - znaleźć obejście po kępach. Na początku szło się bardzo ciężko, marszu nie ułatwiały wyładowane plecaki i co chwila ktoś zapadał się jedną lub dwiema nogami w bagnie. Na szczęście długie wodery chroniły przed zamoczeniem nóg. Nieocenioną pomocą w utrzymywaniu równowagi i wydobywaniu się z błota służyły nasze długie kije. Z czasem nabraliśmy wprawy i wędrowaliśmy coraz Jezioro Zasumińskie Wielkie 317 sprawniej, choć wcale nie szybciej. Z powodu ciężkich plecaków i lejącego się z nieba żaru (choć była dopiero połowa kwietnia) szybko traciliśmy siły. Początkowo ścieżka wiodła przez otwarte bagna. Później zbliżyliśmy się do lasu, który okazał się karłowatym borem bagiennym, złożonym z poskręcanych, rzadko rosnących sosenek, nieznacznie przekraczających wzrost człowieka. Stopniowo sosny stawały się coraz wyższe i rosły coraz gęściej. Wreszcie mignęła pomiędzy nimi tafla wody - słynne Jezioro Zasumińskie Wielkie. Postanowiliśmy nad nim odpocząć. Dojście okazało się uciążliwe, bo nie było tu już kłód, a drogę zagradzały powalone, martwe pnie bagiennych sosen i brzóz. Z niemałym trudem dotarliśmy nad brzeg, -'ntt-d.k rezerwat b a s, n o K. r a \ n o j e OJrtiany\J ^ ty JŁ - ^ r * '^"^ZastmJmskłą^, Stru-,^ m * \ ""«««'" B"d ' l WieJlfiĘ J^'2tłsutnł'tv Bokat\ i ««-, l •*«TB*inf»*v*ii«{łJ,"!,1,l - f /- | ; - - B -» stanowisko Ł -, / ^*^ chamedalne ^f ^ północne) *i ^ | f a g " O l m O 2 J3i l - ii ^ ms n ,318 Czarna, zda się bezdenna woda który był właściwie krawędzią porośniętego drzewami mszaru unoszącego się na powierzchni jeziora. Miało ono niemal dokładnie okrągły kształt i średnicę jednego kilometra. Wszystkie brzegi były bagniste i niedostępne, otoczone szerokim na kilkaset metrów pierścieniem bagiennego boru. W kilku miejscach widać było ślady działalności bobrów. Niesamowite wrażenie sprawiała martwa, czarna, zda się bezdenna woda, brak ptactwa wodnego i jakiejkolwiek roślinności przybrzeżnej oraz panująca tu cisza. Nad jeziorem spotkaliśmy naszego Poleszuka, który przycumował swą łódkę w pobliżu wbitego MV dno wysokiego krzyża, poczerniałego i pochylonego, obwiązanego poleską modłą licznymi zszarzałymi ze starości haftowanymi ręcznikami. Gdy zapytaliśmy go o nie, odparł, że każdy oznacza osobę, która utonęła w jeziorze. Mróz przeszedł nam po krzyżach, a ja przypomniałem sobie opis Olmańskich Błot pióra Jerzego Putramenta, który był tu w 1936 r. Na poleską -wyprawę namówił go kolega, zoolog z Wilna, Kazimierz Petrusewicz, późniejszy profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Nie spodobało się Putramentowi Polesie, ale zanotował kilka ciekawych spostrzeżeń. Zresztą posłuchajmy "Rankiem pełnym rosy, (...) ruszyliśmy dalej. Prawie tuż za Olmanami doszliśmy do krańca zwykłej lądowej ścieżki. Las wysoki, sosnowy, właśnie się urwał. Krzaki olchowe i karłowate sosenki. Ostra trawa. Zaczyna się bagno. Słynne poleskie. Przez to bagno wiedzie specyficzna «tutejsza» kładka. Wielkie pale sosnowe, ułożone parami lat temu kilkanaście, bo już tu i ówdzie zaczynają kruszeć. Idziemy gęsiego. To nawet zabawne. Po obu stronach ostra, wysoka po kolana trawa. Kępy wikliny, tatarak. Idziemy długo, kładka się wije. Wreszcie dostrzegamy kępy nieco wyższej zieleni. Dziwne: co większe drzewo ma szczyt uschnięty, zbielały. Jeszcze parę zakrętów. Krzaki pękają. Jesteśmy na brzegu jeziora. Jakże niezwykłe, rzekłbym - niesamowite! Prawie dokładnie okrągłe, o średnicy nie większej niż kilometr. Naokół drzewa z obumarłymi szczytami: po prostu za dużo wody. W martwych drzewach jest coś cmentarnego. Człowiek ma uczucie, jakby doszedł do krańca świata. Kładka urywa się na brzegu. Brzeg czarny, całe jezioro czarne: torfowe, dlate- Poleski "Charon" 319 gośmy tu się przywlekli. Mówią: tu koniec, czterdzieści kilometrów, aż do granicy, ani żywej duszy, bagna i bagna. Na brzegu ogromna, też czarna łódź. Nieodparte skojarzenia z Charonem. Włazimy wszyscy, chwytamy plecaki. Ogromne zbielałe słońce w zenicie. A mimo to coś niesamowitego w powietrzu. Wolno jedziemy, bo wiosła do tej krypy i ciężkie i nieduże. Wyłazimy wreszcie dokładnie na przeciwległym brzegu. Tu spotkałem się z dziwnym paradoksem: na Polesiu bagno bezpośrednio sąsiaduje z pustynią. Wysadzono nas na piaszczystej wydmie. Była porośnięta sosnowym lasem. Zaraz pobiegłem się rozejrzeć. Dalej były zwykłe wydmy, bezdrzewne, pełne sypkiego złocistego piasku, który staczał się prosto do ((bezdennego bagna». Poprowadzono nas w głąb wydmy. Na niewielkiej polance znaleźliśmy osobliwy budynek: z dachem, z podłogą i trzema ścianami, jak scena, bez tej czwartej ściany. To była taka myśliwska melina w tym księstwie Radziwiłłowskim. Na początku wszystko było świetnie. Dziwność pejzażu aż zachłystująca. Od razu zacząłem biegać po kładkach, które z wydmy wiodły gdzieś w głąb. (...) Na obiad otrzymaliśmy pół tuzina sumów. W jeziorze było ich pełno - stąd nazwa. Usmażono je. Co za wspaniałość, taki półkilowy sum, żadnych ości, mięso - że palce lizać. Już kąpiel nieco nas rozczarowała. Był straszny upał, ale z brzegu dostać się do wody było trudno: bagno. Właziliśmy na łódź, odjeżdżaliśmy paręnaście metrów. Tu się skakało. Zaskoczenie: woda ciepła, jakby grzana. Żadnej ochłody. (...) Zgrzani, spaleni nieostrożnie do czerwoności, wieczorem padliśmy ofiarą największej klęski tutejszej: komarów. Ułożyliśmy się na owej «scenie». Było bardzo gorąco, ale co się odkryło twarz, natychmiast spadały stada komarów. Nie spałem całą noc. Nazajutrz z rana o mało nie uciekłem. (...) Szwendaliśmy się po bagniskach. Pokazano nam Małe Zasumiń-skie, jeszcze dziksze od Dużego. Zaczęło brakować jedzenia. Sumy za drugim razem były znośne, za trzecim -nie bardzo. Upał był straszny. (...) Najgorsze były noce pełne komarów. (...) Nie bez ulgi ruszyliśmy wreszcie z powrotem." Pożegnaliśmy naszego "Charona", który też proponował nam przeprawę łodzią przez jezioro, i wróciliśmy na ścieżkę, która wiodła dalej szeroką przesieką przez karłowaty bagienny bór. Nie było tu już zatopionych kłód, ale marsz był mniej uciążliwy, bo 320 Odkrywamy relikt tundry Chamedafne północna zwarte poduchy mchów torfowców znacznie lepiej utrzymywały ciężar człowieka niż rzadkie błoto na otwartych przestrzeniach. Przez jakiś czas po lewej migało jeszcze lustro jeziora, potem sosnowy bór stał się nieco wyższy, a ścieżka węższa. W pewnym miejscu tuż przy ścieżce trafiliśmy na ogromną kępę kwitnącej na biało krzewinki o skórzastych zielonych liściach i kwiatach zebranych w wydłużone kwiatostany, wyglądające jak rząd mikroskopijnych białych dzwoneczków. Była to cha-medafne północna - bardzo rzadka roślina tundrowa, której występowanie tak daleko na południu jest wielką osobliwością. Jak się później okazało, stanowisko to nie było znane naukowcom białoruskim, a najbliższe zbadane miejsca jej występowania znajdowały się kilkaset kilometrów na północ. Mogliśmy się poczuć jak prawdziwi odkrywcy: znaleźliśmy nowe miejsce występowania rzadkiego gatunku, i to prawdopodobnie najdalej na południe wysunięte w Europie! Przed wojną na Bagnach Olmańskich znane było stanowisko innego rzadkiego krzewu - kwitnącej na żółto azalii pontyjskiej, wywodzącej się ze stepów ukraińskich. Nie udało nam się na nią trafić. Występowanie obok siebie gatunków wywodzących się z mroźnej tundry i z gorących stepów to wielka osobliwość przyrodnicza Polesia. P o wielogodzinnym marszu dotarliśmy wreszcie do "stałego lądu" na skraju śródbagiennych wydm w uroczysku Zasu-miny. Przejście dystansu 3,5 km przez bagna zabrało nam pół dnia. Tu mogliśmy już ściągnąć niewygodne, długie wodery i założyć lekkie obuwie, dalej było już "po suchym". Pogranicze wydmy i bagna porastał wąski pas lasu z udziałem olchy, świerka i gatunków liściastych; wyżej na piasku zaczynał się suchy sosnowy bór o bardzo ubogim podszycie. Napotkana dróżka powiodła nas Błota Olmanskie - trzcinowiska na bagnie Krasnoje Błota Olmanskie - bagna w uroczysku Boh iskie - mszar na pograniczu bagien Krasnoje i Hało Stwiga w rejonie wsi Dzierżyńsk Barcie na śródbagiennych ostrowach 3i i l przez ten bór w głąb wydmowego uroczyska. Teraz marsz utrud niało nie błoto, lecz sypki piach. Wkrótce bór przerzedził się i oto wyszliśmy na odkrytą przestrzeń, pokrytą złocistymi wydmami, które jedynie z rzadka porastały szorstkie trawy i barwnie kwit nące ciepłolubne zioła. Był to kolejny typowy dla Polesia kontrast: bliskie sąsiedztwo dwóch krańcowo różnych siedlisk - niedo stępnych, "bezdennych" bagien i wydmowych mini-pustyń. Na skraju takiej pustyni rozłożyliśmy się na zasłużony odpoczynek. Znajdowaliśmy się w odległości zaledwie kilkuset metrów od granicy białorusko-ukraińskiej, której zresztą nikt tu nie pilnuje. Nie jest ona żadną przeszkodą dla Poleszuków, którzy niezależnie od tego, czy mieszkają po białoruskiej, czy po ukraińskiej stronie, po dawnemu czują się wszędzie po prostu "u siebie". Bagna i wydmy są regularnie odwiedzane przez okoliczną ludność, która zawsze ma tu jakieś swoje "interesy". Zaglądają tu rybacy przy okazji połowów w pobliskim jeziorze, buszują kłusownicy i wnykarze, "staruchy" zbierające zioła, bartnicy wybierający miód i pastuchowie wypasający bydło, nie wiedzieć jakim sposobem przepędzane przez mokradła. Jesienią, kiedy nadchodzi sezon zbioru największych poleskich bogactw - grzybów i żurawin, na śródbagiennych ostrowach robi się wręcz tłoczno. Po-leszucy wyprawiają się tu wówczas całymi rodzinami i koczują przez kilka dni w naprędce skleconych szałasach. Ich pozostałości wielokrotnie spotykaliśmy na naszej trasie. Równie często spotykaliśmy barcie, a właściwie ule wykonane z pni drzew. Pierwszy z nich znaleźliśmy wysoko w koronie starej sosny rosnącej na skraju wydmowej pustyni. Kształt i sposób umieszczania takich uli nie zmieniły się na Polesiu od stuleci, a bartnictwo należy do najdawniejszych zajęć Poleszuków. Tak pisze o tym znawca Polesia, Jurij Łabyncau, w swojej książce Starają kazka Paliessja (tłumaczenie z białoruskiego - G.R.): "Powstał tu odrębny «przemysł» leśny, szeroko rozprzestrzeniony i mający duże znaczenie ekonomiczne, który przez kilka stuleci był ważnym czynnikiem rozwoju tego leśnego kraju. Nazwano go bartnictwem. (...) Na Polesiu obecnie pozostało już niewiele barci - sztucznych dziupli, w których żyją pszczoły. A dawniej było ich wiele tysięcy. W związku z intensywnym wyrębem lasu bartnictwo ginie na naszych oczach. W niewielkich leśnych wioseczkach i przysiółkach dożywają swoich dni ostatni bartnicy (...). To wyjątkowo cisi, taktowni i wrażliwi 322 Sposób na niedźwiedzia Nadrzewne barcie na śródbagiennym grądzie ludzie, którzy posiadają niezwykły talent i dar rozumienia sekretów przyrody. Są oni zdolnymi cieślami i rzeźbiarzami, słowem - majstrami od wszystkiego. Inaczej się nie da. Praca bartnika wymagała ogromnej wiedzy praktycznej, sprytu i sił fizycznych. Barć drążyło się na długo przed rójką pszczół, najczęściej w sośnie lub w dębie, gdzie bartnik dostawał się przy pomocy specjalnego urządzenia - leziwa. Przez długie godziny trzeba było wisieć wysoko nad ziemią. Nową barć nierzadko więc znaczono specjalnymi znakami - klejmami. Pod opieką jednego bartnika było do kilkudziesięciu bartnych drzew, w niektórych z nich bywały nawet po trzy lub więcej barci. Drzewa takie szczególnie ceniono, było one przedmiotem dumy bartnika. (...) Kiedy w związku z wycinką pierwotnych lasów nastąpił kryzys tradycyjnego bartnictwa, na Polesiu zaczęło się rozwijać pszczelarstwo kłodowe, czyli takie, że dziuple dla pszczół drążyło się nie w żywym drzewie, lecz w jego odciętej części - kłodzie. Kłody mogły być rozwieszane na drzewach, ustawione na specjalnych pomostach -podkurach -przymocowanych do pnia drzewa, lub na ziemi. Dla ochrony kłód przed niedźwiedziami (...) wykorzystywano podkury z wbitymi od spodu ostrymi drewnianymi lub żelaznymi kołkami (...). Kłody o różnych kształtach i rozmiarach, wykonane przez miejscowych rzemieślników, są pomnikami dawnej kultury ludowej. Do dziś na największych drzewach na całym Polesiu można zobaczyć tysiące takich, zazwyczaj pustych kłód, które są jedynym w swoim rodzaju wspomnieniem po zapomnianym dawnym rzemiośle, jednym z najbardziej charakterystycznych dla kultury Poleszuków." Przemyślnie zabezpieczone przed niedźwiedziami barcie obserwował podczas swej poleskiej wyprawy Stanisław Tołpa: " U jednego z gospodarzy widziałem dużą platformę z desek, wzniesioną między konarami sąsiadujących ze sobą drzew; na niej było umieszczonych kilka okrągłych barci. Spód powały, na której stały pnie, jeżył się od ostrych, gęsto obok siebie powbijanych kołków. Po- Przez lasy uroczyska Zasuminy 323 nadto z góry wisiała ruchoma kłoda, która wprawiała się w ruch za lekkim nawet dotknięciem. Ten tak chytrze, a zarazem kunsztownie obmyślony przyrząd przeznaczony był dla wspinającego się na drzewo po miód miśka. Poruszona prze niego kłoda wracała do swego pierwotnego położenia, waląc oszołomionego niedźwiedzia po głowie. Nocne wyprawy po miód kończą się niekiedy dla misia tragicznie " To prawda, że tradycyjne bartnictwo na Polesiu ginie. Ale ja podczas swoich poleskich wędrówek wielokrotnie spotykałem ciągle jeszcze zajęte i wykorzystywane barcie, umieszczane zazwyczaj w koronach najstarszych, okazałych drzew, nie tylko w lesie, ale choćby na wiejskich cmentarzach. Na Błotach Olmańskich zdarzyło się nam spotkać także ekipę bartników. Ruszyliśmy dalej drogą wiodącą wzdłuż pasma wydm, w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na obozowisko. Wydmy uroczyska Zasuminy tworzą ciągnący się przez bagna na przestrzeni 8 km łańcuch połączonych paraboli, przypominających kształtem podwójną literę "W". Grzbiety wydm wnoszą się o 10 m ponad poziom torfowisk, a ich szerokość waha się od kilkudziesięciu do kilkuset metrów. Z piaszczystej drogi nie widać było bagien, zasłaniał je ubogi sosnowy bór. Przeważały młode drągowiny, ale trafiały się też fragmenty drzewostanu wysokopiennego lub pojedyncze stare sosny. W ubogim poszyciu przeważały porosty, które miejscami tworzyły zwarty, siwy dywan wyścielający dno cherlawych sośniaków. Zdarzały się też polanki porośnięte suchą trawą i jałowcami, a także łachy litego piasku, choć tak dużej pustyni jak na początku więcej nie spotkaliśmy. Ochrona barci przed niedźwiedziem Najbardziej niesamowite wrażenie sprawiały martwe sosny wysokości kilkudziesięciu metrów, -wysuszone przez słońce i wspaniale zakonserwowane żywicą, o pięknie ukształtowanych nagich koronach, rysujących się misterną siateczką gałęzi na tle błękitnego nieba. Miej- 324 Setki zwęglonych, sterczących ku niebu pni scami szliśmy przez całe połacie takiego martwego lasu, zastanawiając się, co mogło być przyczyną śmierci sosen: atak szkodników, wahania poziomu wody czy po prostu naturalna śmierć biologiczna po osiągnięciu określonego wieku. To ostatnie wydało nam się najbardziej prawdopodobne, bo zdecydowaną większość suchych sosen stanowiły drzewa okazałe i stare. Był to więc efekt naturalnych procesów zachodzących na śróbagiennych wydmach. Podobnie traktowaliśmy świeże lub dawniejsze ślady pożarów. Czasem były to spore obszary wypalonego lasu z setkami zwęglonych, sterczących ku niebu pni. Kiedy indziej całe hektary pokryte splątanymi zwaliskami kłód, gałęzi i korzeni. W jeszcze innych miejscach tylko dolne części pni pokrywał kopeć. Wszędzie jednak na zgliszczach pieniło się nowe życie: czarne liszaje pożarzysk zarastały zielonym mchem, miejsce martwych drzew zajmowały młode samosiejki sosny i brzozy. W tak skrajnie suchych siedliskach, jakimi są sosnowe bory na wydmach, o pożar nietrudno, toteż od wieków były tu one zjawiskiem zwyczajnym, wybuchały zarówno z przyczyn naturalnych - od uderzenia pioruna, jak też na skutek nieostrożności człowieka. O znacznych obszarach wypalonego lasu czytamy też w przedwojennych relacjach z tego terenu. Skutki tych naturalnych zjawisk wprowadzały zróżnicowanie w monotonne bory sosnowe i sprawiały, że wędrówka nie była nużąca. Występujące na przemian fragmenty zdrowego i wypalonego lub powalonego lasu oraz naturalne piaszczyska sprzyjały występowaniu różnorodnych zespołów ptaków. Najbardziej rzuciły nam się w oczy bardzo liczne dzięcioły, do woli korzystające z obfitego pożywienia, jakie stanowią dla nich owady żerujące na martwych drzewach. Naliczyliśmy ich tu aż siedem gatunków, wśród nich dwa bardzo rzadkie - dzięcioła biało-grzbietego i dzięcioła trójpalczastego. Zbliżał się wieczór. Na obozowisko wybraliśmy fragment rzadkiego, starego boru, położony na grzbiecie wydmy, która stromym zboczem opadała ku pokrytemu mszarem torfo-Dzięciol trójpalczasty wisku. Miejsce to stało się naszą bazą wypa- W sercu najdzikszego obszaru w Europie 325 dową przez następne trzy dni. Opalu na ognisko było pod dostatkiem, nieco kłopotów mieliśmy tylko z wodą. Jedynym jej źródłem - do mycia i celów spożywczych - był dla nas mszar. Trzeba ją było wyciskać z zielonych poduch torfowców. Wkrótce zapadł zmrok. Na krystalicznie czystym niebie zapłonęły niezliczone gwiazdy, wkrótce przyćmione przez ogromny księżyc w pełni, który zawisł nad mszarem. Zjedzony posiłek i trzaskające wysokim płomieniem ognisko wprawiły nas w znakomity nastrój, który poprawiliśmy jeszcze kilkoma łykami doskonałej białoruskiej wódki, zakąszając miejscowym specjałem - salem, czyli mocno paprykowaną słoniną. Uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy prawdopodobnie pierwszymi Polakami na Błotach Olmańskich od czasów wojny. Byliśmy w samym środku najdzikszego i najbardziej bezludnego obszaru w Europie, jeśli nie liczyć Skandynawii i północnej Rosji. Błota Olmańskie i przylega- s • jące do nich bagniste lasy obejmują bowiem obszar o wymiarach 40 x 40 km, na którym nie ma ani jednej, najmniejszej nawet osady ludzkiej. N astępny dzień, obciążeni tylko lornetkami i aparatami fotograficznymi, poświęciliśmy na penetrację okolicznych bagien. Błota Olmańskie składają się z trzech ogromnych kompleksów torfowisk wysokich i przejściowych, poprzedzielanych ciągami wydm i śródbagiennymi ostrowami. Kompleks położony na południe od Ol-man i Jeziora Zasumińskiego Wielkiego znajduje się już na terytorium Ukrainy. W granicach Białorusi leżą dwa ogromne otwarte bagna - Krasnoje i Hało. Ich wnętrza są zupełnie niedostępne. Dostępniej-sze, a zarazem bardziej urozmaicone pod względem przyrodniczym i krajobrazowym są ich obrzeża. Wiele tu mniejszych torfowisk, oddzielonych od głównego kompleksu wydmami i suchymi wzniesieniami, mających własne nazwy i różniących się typem krajobrazu oraz rodzajem roślinności. Cały ten teren, jak już wspomniałem, został niedawno po wieloletnich staraniach białoruskich przyrodników objęty ochroną jako rezerwat przyrody "Bagna Olmańskie" (Almanskije Bałota). Rezerwat ma powierzchnię ponad 94 tyś. ha i należy do największych i najcenniej- 326 Rezerwat "Bagna Olmańskie" szych na Białorusi. Jego zadaniem jest ochrona największego w Europie kompleksu leśno-bagiennego, licznych ekosystemów z rzadkimi gatunkami roślin i zwierząt oraz rozległych torfowisk stanowiących obszar wodonośny zasilający rzeki Lwę i Stwigę. Rezerwat, którego południową granicę stanowi granica z Ukrainą, obejmuje bagna Halo i Krasnoje oraz otaczające je lasy, jeziora Zasumińskie Małe i Wielkie oraz fragmenty dolin Lwy i Stwigi. Dokładnie połowę powierzchni rezerwatu zajmują lasy, głównie bory sosnowe na podłożu piaszczystym lub bagiennym, brzeźniaki i olsy na terenach podmokłych oraz łęgi w dolinach cieków. Druga połowa to bagna i torfowiska oraz bezleśne fragmenty dolin rzecznych. Jeśli chodzi o torfowiska, to zdecydowanie przeważają tu różne typy torfowisk przejściowych, stanowiące ok. 66% powierzchni bagien. Torfowiska niskie zajmują 32%, a torfowiska wysokie niewiele ponad Sowę k 2%' owecz a Teren rezerwatu nie jest jeszcze dostatecz nie zbadany. Dotychczas stwierdzono tu występowanie 687 gatunków roślin, z których 12 najrzadszych umieszczono w białoruskiej Czer wonej księdze roślin. Do najciekawszych należą rośliny torfowiskowe: wspomniana już chamedafne północna, wierzba borówkolistna, ro- siczka pośrednia, fiołek bagienny, widłak torfowy, kosaciec syberyjski i turzyca ciemna. Z innych gatunków warto wymienić: salwinię pły wającą, sasankę łąkową, orlika pospolitego, lilię złotogłów, dzwonek brzoskwiniolistny, szałwię łąkową, naparstnicę purpurową, ciemię- żyk białokwiatowy, goździk Borbasza i kokoryczkę wielokwiatową. Za względu na rozległość i odludność terenu oraz rozmaitość ekosystemów rezerwat jest wielką ostoją zwierzyny i ptaków. Żyją tu największe ssaki leśne: łoś, jeleń, dzik i sarna, drapieżniki: wilk, ryś, jenot, lis i borsuk, oraz związane ze środowiskiem wodnym bóbr i wydra. Z drobnych ssaków warto wymienić rzadką orzesznicę. Na terenie rezerwatu stwierdzono występowanie 151 gatunków ptaków. Do największych ornitologicznych rzadkości należą: puszczyk mszarny, terekia i sikora lazurowa. Rzadkością na Białorusi są występujące tu duże ptaki drapieżne: bielik, gadożer, orlik krzykliwy i kania czarna oraz sowy: puchacz, sowa błotna, włochatka i sóweczka. Dużą grupę rzadkich gatunków stanowią ptaki wodno-błotne, takie jak: bąk, żu- "Coś niesamowicie groźnego tchnęło z tych obszarów" 327 j raw, bocian czarny, gągoł, tracz bielaczek, tracz długodzioby, brodziec kwokacz i kulik wielki. Rozległe torfowiska są ostoją głuszca, cietrzewia i jarząbka. Z innych ciekawszych gatunków warto wymienić: trzmielojada, kobuza, dzięcioła białogrzbietego, trójpalczastego i zielonego, kraskę, zimorodka, podróżniczka i srokosza. Spośród gadów na uwagę zasługują żółw błotny i gniewosz. Tego dnia naszym celem było spenetrowanie obrzeży wielkiego torfowiska Krasnoje. Zaczęliśmy od mszaru, który rozciągał się u stóp naszej wydmy. Wrażenia były bardzo podobne do tych, które odnotował Stanisław Tołpa. Przybył on z kolegami tą samą drogą co my i też obozował na wydmach uroczyska Zasuminy: "Ze szczytu wydmy roztaczał się przed nami osobliwy widok. Na powierzchni rozległego torfowiska wyżynnego sterczał las obumarłych karłowatych sose-nek Z uschniętych pni wystawały na boki i w górę koszmarnie suche gałęzie. Miałem wrażenie, że oglądam cmentarzysko drzew. To masowe wymarcie lasu na bagnie zostało spowodowane przez szybki narost torfowców, które zadusiły sosenki, nie mogące nadążyć za nimi we wzroście w górę. (...) Gadożer Wyłoniły się przed nami olbrzymie bagna, wyścielone ciemnozielonymi poduchami torfowców. Na powierzchni gęstej zielonej masy skrzyły się w porannym słońcu migocące kropelki rosy. Od zielonego tła bagiennej roślinności odcinały się ostro porozrzucane miejscami ciemne plamy karłowatych lasów, rosnących na bagnie. Coś niesamowicie groźnego tchnęło z tych obszarów, na których noga człowieka nie mogła znaleźć pewnego oparcia. Na bagnie panowała przytłaczająca cisza. Nawet rośliny, sterczące ponad masą torfowców, stanęły jakby w bezruchu, nagrzewane z góry żarem słońca. Przez długi czas nie pojawił się nad bagnem nawet żaden ptak. Pustka i martwota czaiły się na tych obszarach. W tym pozornym spokoju rozwijało się jednak bujne życie. Miękkie poduchy torfowców wyrastały ku górze prawie w naszych oczach. Rozprzestrzeniały się i pchały niepowstrzymanie na brzegi." ,>,« l 328 Zadziwiająca różnorodność bagiennej roślinności "Ą Ruszyliśmy przez porośnięty rzadkimi sosnami mszar ku sąsiedniej wydmie w uroczysku Serków Zasumiński. Miała ona kształt podwójnej paraboli, czyli litery W, była jednak znacznie niższa niż wydmy uroczyska Zasuminy i ledwie wystawała ponad powierzchnię bagna. Z tego powodu podłoże było tu znacznie bardziej nasycone wilgocią i rósł las bardziej urozmaicony niż wokół naszego obozowiska. Sosnom towarzyszyły okazałe świerki, brzozy, olchy, osiki i dęby. Przeszliśmy wzdłuż wydmy i ponownie wkroczyliśmy w bagno, by przedostać się do odległej o niespełna l km znacznie wyższej wydmy uroczyska Kopisz-cze. Marsz był uciążliwy, ale zupełnie bezpieczny. Gruby kożuch mchów i splątanych korzeni bagiennych roślin uginał się i nasiąkał wodą, ale bez trudu utrzymywał ciężar człowieka. Mech torfowiec Mogliśmy obserwować zadziwiającą różnorodność typów torfowisk i roślinności bagiennej. W pobliżu stałego lądu bagno na ogół porastał dość wysoki las, złożony z olchy, brzozy, sosny i świerka. W miarę posuwania się w głąb bagna las karlał i przekształcał się bądź w rzadki brzeźniak, bądź - częściej - w mszar porośnięty sosną. Te brzeziny i sosnowe mszary też miały mnóstwo odmian; drzewa mogły być kilkumetrowej wysokości, wzrostu człowieka bądź zupełnie karłowate, niewiele wystające ponad poduchy mchów. Czasem były to drzewostany zwarte, na ogół jednak dość rzadkie. Drzewa w jednych miejscach były żywe, w innych tworzyły niesamowite lasy suchych kikutów i powalonych pni. W miarę oddalania się od "lądu" coraz częściej pojawiały się na naszej trasie otwarte bagna. One też były różnorodne: zupełnie bezleśne albo z rzadka porośnięte skarłowaciałymi pojedynczymi brzózkami lub sosnami, czasami także krzakami łozy. Zmieniało się również bagienne podłoże pod naszymi nogami. Najczęściej były to grube poduchy mchów torfowców, ale zdarzały się też fragmenty turzycowisk, na których trzeba było skakać z kępy na kępę, a kiedy indziej przestrzenie przypominające uginającą się przy każdym kroku łąkę lub prerię porośniętą wysoką trawą. Miejscami wędrowaliśmy przez prawdziwy las trzcin, sięgających wysoko ponad nasze głowy. Do tego dochodziła cała gama barw: tor- Piętnaście kilometrów do "suchego lądu"! fowce mieniące się dziesiątkami odcieni - od cytrynowej żółci do głębokiej zieleni, seledyn sosnowych igieł, jasna zieleń młodych brzozowych listków, żółtobrązowe turzyce i trawy bagienne, złociste trzciny, purpurowe pędy łóz, białe pnie brzóz oraz intensywny błękit nieba nad głową i pod nogami - odbitego w oczkach bagiennej wody. Uroczysko Kopiszcze to kolejna W-kształtna wydma wśród bagien. W odróżnieniu jednak od poprzedniej, była wąska i stosunkowo wysoka, wznosiła się bowiem kilka metrów nad poziom bagna, a w dodatku niemal zupełnie pozbawiona lasu, który albo wycięto, albo się spalił, albo był na tyle rzadki, że nie ograniczał widoczności. Wędrując grzbietem wydmowego wału o szerokości nie przekraczającej kilkudziesięciu metrów mogliśmy podziwiać obustronne panoramy. Było one zasadniczo odmienne. Po lewej, w kierunku zachodnim, ciągnął się typowy mszar, czyli torfowisko wysokie porośnięte przez mchy torfowce i rzadkie, karłowate sosny. Horyzont zamykało odległe o kilka kilometrów pasmo wysokopiennego boru na wydmach uroczysk Zasuminy, Białono-sza i Lublin. Po prawej natomiast wzrok ginął gdzieś w unoszącej się ponad bagnami mgiełce, zaczynał się tam bowiem otwarty przestwór wielkiego i niedostępnego bagna Krasnoje. Jego przeciwległy kraniec leżał w odległości 15 km! Do jego wnętrza nie sposób było się dostać, gdyż niemal cały ten obszar stanowiło torfowisko przejściowe, znacznie bardziej uwodnione i grząskie niż mszar i w większości porośnięte trzciną. Pośród bezkresnych trzcinowisk gdzieniegdzie tylko rosły pojedyncze brzózki. Na niewielkich suchych grądzikach uroczysk Kozina, Klucz i Kluczatwa sterczały "czapki" lasu. U końca wydmy postanowiliśmy się rozdzielić. Nasi białoruscy przyjaciele i jeden z Polaków udali się z powrotem do obozowiska. Z dwoma pozostałymi kolegami ruszyłem na północ skrajem Bagna Krasnoje ku odległym o kilka kilometrów wydmom uroczysk Małe Rozdymle, Lublin i Białonosza. Tymczasem zrobiło się już późno i zorientowaliśmy się, że nie zdążymy wrócić do obozu, a nie chcieliśmy ryzykować wędrówki po bagnach nocą. 330 Gulgot tokujących cietrzewi Na polance pod wydmą w uroczysku Białonosza postanowiliśmy zatrzymać się na noc. Cietrzew Doskonałego opału było pod dostatkiem, więc wkrótce zapłonęło wysokim płomieniem ognisko. Nie przerażała nas perspektywa spędzenia nocy na bagnach pod gołym niebem, martwiliśmy się raczej o kolegów w obozie, którzy musieli bardzo się denerwować, podejrzewając, że zabłądziliśmy albo nawet utopiliśmy się w jakimś trzęsawisku. Ogień trzaskał wesoło, z bagien dochodziły odgłosy stąpania jakiejś grubszej zwierzyny i krzyki nocnych ptaków. Niestety, gwiaździste niebo wkrótce zasnuło się chmurami i zaczął siąpić deszczyk. Nad ranem ustał, schwycił za to mróz. Przemoczeni i zziębnięci, gdy tylko zaczęło się rozwidniać, ruszyliśmy dalej. Wnet ponownie zagłębiliśmy się w mszar. Sceneria była wręcz bajkowa. Wszystko dokoła pokrywał biały szron, bezchmurne znów niebo różowiło się na wschodzie, nad bagnami unosiła się zacierająca kontury mgiełka. Zmrożone mchy ułatwiały marsz. W oddali krzyczały żurawie, po mszarze niósł się gulgot tokujących cietrzewi. Wreszcie na horyzoncie, pomiędzy karłowatymi sosenkami, wzniosło się ogromne, karminowe słońce, nasycając mgłę nad bagnami nieziemską poświatą. Wschód słońca cietrzewie powitały nagłym zamilknięciem - był to tzw. "szabas", znany wszystkim myśliwym. Wkrótce jednak rozpoczęły toki z jeszcze większą zajadłością. Musiały być niedaleko, więc postanowiliśmy się do nich ostrożnie podkraść. Ostrożność okazała się zresztą zbyteczna, bo cietrzewie, zazwyczaj bardzo czujne, były tym razem tak "zacietrzewione", że dały się podejść całkiem blisko. Musiało ich być co najmniej kilkanaście. Widzieliśmy najbardziej bojowe samce podfruwające do góry i okładające się dziobami, aż wokół sypały się czarne pióra. Odbywało się to przy akompaniamencie gulgotu i rytualnego tańca pozostałych, kręcących piruety z ogonami rozpostartymi na kształt liry. Wyprawa do uroczyska Bohatyr 331 Żuraw Nasyciwszy się widokiem tego wspaniałego misterium poleskiej przyrody wycofaliśmy się ostrożnie, by wkrótce natrafić na parę żurawi, które porwały się z krzykiem spod jednej z sosen, ale nie odleciały, tylko dostojnie odmasze-rowały w głąb bagna. Zapewne miały gdzieś w pobliżu gniazdo. Dotarliśmy nareszcie do naszej wydmy w uroczysku Zasuminy. Zatrzymaliśmy się na chwilę, by odpocząć i popatrzeć na budzące się do życia bagna, oświetlone ukośnymi promieniami słońca, które zamieniało krople rosy na igłach sosen, źdźbłach turzyc i mchach w miliardy błyszczących brylantów. Po kilkunastu minutach byliśmy już w naszym obozowisku. Nasi białoruscy przyjaciele - ranne ptaszki, jak na ornitologów przystało - byli już na nogach i bardzo się na nasz widok ucieszyli, bo rzeczywiście mieli jak najgorsze obawy. Dwaj moi współtowarzysze nocnej eskapady położyli się spać, ja natomiast, usłyszawszy, że ornitolodzy wybierają się na obserwacje w głąb bagien, bez wahania postanowiłem pójść z nimi. Naszym celem było uroczysko o tajemniczej nazwie Bohatyr, sięgającej może czasów najazdów tatarskich, bowiem słowo to, od którego pochodzi nasz "bohater", jest pochodzenia mongolskiego. Poruszaliśmy się wzdłuż głównej "magistrali" Błot Olmańskich, czyli wąskiej ścieżki prowadzącej z uroczyska Zasuminy ku zalesionym ostrowom rozdzielającym bagna Krasnoje i Halo. Ścieżka wiła się przez bagna, starając się wykorzystać każdy skrawek suchego terenu - malutki grądzik, większą wyspę czy wydmową grzędę. Mijaliśmy kolejne uroczyska: znany nam już Serków Zasumiński, Uhły i Uhłatyca. Zmieniały się rodzaje roślinności: bór bagienny, mszar, turzycowisko, zalane wodą trzcinowisko, brzeźniak, olsz-niak. Widoki na okolicę też się zmieniały - raz były szerokie i otwarte po horyzont, innym razem ograniczone pobliskimi grądami, lasem lub wysokimi trzcinami. Przekraczaliśmy stare kanały z leniwie płynącą wodą. Tu pomocne były zatopione wzdłuż ścieżki kłody, bo dno z rozwodnionego torfu nie dawało żadnego f 332 Wsłuchując się w odgłosy bagien oparcia nogom. Nad jednym z tych cieków spotkaliśmy bobrowe żeremie. Dokładnie penetrowaliśmy grądy, które "półwyspami" i "cyplami" otaczały bagienne "zatoki". Tu tez spotykaliśmy rozmaitość siedlisk i krajobrazów - wysokopienne bory z dorodnymi sosnami i wypalone drągowiny, partie martwych lasów brzozo-,, wych i zwaliska pni powalonych wichurą, polany porośnięte plątaniną kolczastych jeżyn, żarnowcem lub wysoką żółtą trawą i łachy litego piasku. Wszędzie liczne były ślady zwierzyny: łosi, dzików, wilków. Trafialiśmy na nory borsuków i lisów. Nad bagnami krążyły drapieżne ptaki, wśród których najliczniejsze były orliki krzykliwe. Z grądu Uhłatyca obejrzeliśmy niedostępne, porośnięte bagnistym lasem uroczyska Bohatyr i Drojan oraz następny grąd na trasie bagiennej "magistrali" - Straszew Dzielili nas od mego pas torfowiska pokrytego wyjątkowo kolorowymi! płatami mchów torfowców, których barwy mieniły się od ciem-1 nej zieleni przez kolor cytrynowy, złoty, pomarańczowy, aż po głęboką purpurę Dalej już nie poszliśmy, późna godzina zmusiła nas do powrotu. Do obozu wróciliśmy o zmierzchu. Dopiero teraz skończyła się dla mnie blisko dwudobowa fascynująca bagienna przygoda. Choć poprzedniej nocy niemal nie zmrużyłem oka i miałem w nogach kilkadziesiąt kilometrów, siedziałem jeszcze długo przy ognisku w sympatycznym gronie kompanów. Wsłuchując się w nocne odgłosy napływające z bagien, dzieliliśmy się wrażeniami i układaliśmy plany przyszłych wypraw. N astępnego dnia zwinęliśmy obóz i tą samą drogą przez wydmy uroczyska Zasuminy ruszyliśmy z powrotem. Na skraju bagna dzielącego nas od "stałego lądu" postanowiliśmy wybrać nieco inny wariant i zamiast kładkami przez bagna pójść ścieżką bez kładek, za to krótszą, prowadzącą do najbliższej wydmy w uroczysku Kołoda, odległej o zaledwie 2 km. Skrót okazał się problematyczny. O ile przez mszar szło się zupełnie nieźle, to gdy bagienne sosny ustąpiły otwartemu torfowisku, zaczęło się robić grząsko. Z najwyższym trudem wyciągaliśmy z błota coraz głębiej grzęznące nogi. Najgorzej było na samym końcu, gdy Finisz po pas w wodzie 333 widzieliśmy przed sobą zdawałoby się na wyciągnięcie ręki piaszczystą łachę. Tu zapadaliśmy się po pachwiny, a niektórzy nawet po pas. Do naszych długich wodorów wlała się bagienna woda wraz z błotem, kilkakrotnie zwiększając ich ciężar. Na szczęście było już niedaleko i wkrótce wszyscy wydobyliśmy się na suchy brzeg. Po wylaniu wody i zmianie obuwia piaszczystymi drogami dotarliśmy do miejsca na wydmie pod Olmanami, z którego zaczęliśmy bagienną ekspedycję Czekał tu już nasz autobusik. Wędrówka po bagnach zakończyła dopiero pierwszy etap wyprawy. Drugim miał być spływ kajakami rzeką Lwa, płynącą obrzeżem Błot Olmańskich. Puszcza olchowa nad Lwa D o miejsca, gdzie zaplanowaliśmy początek spływu, czyli do mostu na szosie z Olman do Stolina, było tylko kilka kilometrów. Po drodze zatrzymaliśmy się w Olmanach (Almany), aby przyjrzeć się tej jednej z najbardziej izolowanych poleskich wsi. Tak widział ją przed wojną Jerzy Putrament: "Wieczorem, ciepłym bezdennym wieczorem lipcowym doszliśmy do wsi Olmany. Spędziłem tam jedną noc, nic się nie stało, a przecież pamiętam ją całą, tę noc i tę wioskę. Wysokie chaty, kryte gontem, o dużych oknach i rzeźbionych drzwiach. Bardzo czysto i przestronnie w środku. Pachnie jakimś zielem, miodowo, sennie i swojsko. I co dziesięć sekund w kącie odzywa się ciężka mosiężna (a może raczej srebrna) struna: domowy świerszcz. Pierwszy raz w życiu go słyszałem. Nie wyobrażałem sobie, że to takie piękne." Dziś miejsce kryjącego dachy gontu zajął niestety przeważnie eternit, ale chaty ciągle są drewniane, często o archaicznej konstrukcji, a na budynkach gospodarczych zdarzają się strzechy. Pośrodku wsi stoi drewniana cerkiewka z 1893 r. w otoczeniu starych drzew. Jak dawniej, jest "sennie i swojsko". Zagubiona wśród bagien i lasów wioska położona na krańcach cywilizacji jest kolejnym reliktem dawnego Polesia. Mieszkańcy Olman mogą być źródłem bezcennych dla etnografa wiadomości o ginącej już tradycyjnej kulturze duchowej Poleszuków. Według znawcy Polesia, historyka kultury Jurija Łabyncaua, do dziś można tu usłyszeć opowieści o pięknych księżniczkach, bohaterskich rycerzach, ukrytych skarbach strzeżonych przez nieczystą siłę i roztropnych wiejskich młodzieńcach potrafiących ją pokonać. Świat Poleszuków zaludniało wiele istot nadprzyrodzonych, bytujących przede wszystkim na bagnach i w lasach. Najstraszniejszą z nich Wilkołaki, lesowiki i wodziani 335 był wilkołak - stwór obecny w wierzeniach wielu narodów słowiańskich - atakujący ludzi i wypijający ich krew. Poleski wilkołak mógł przybierać nie tylko tradycyjna postać wilka, ale także psa, kota, żaby, kruka, sowy i innych zwierząt. Mieszkańcami bagien i błot byli czarci, którymi kierował diabelski starosta. Również i oni mogli przybierać rozmaity wygląd, a ich głównym celem było złowienie ludzkiej duszy. Nie były to jednak stwory wszechmocne ani szczególnie mądre, toteż sprytnym Poleszukom często udawało się ich przechytrzyć. Głównym leśnym duchem był kosmaty lesowik, który uwielbiał wodzić ludzi po lasach i bagnach. Królem poleskich wód był wodziany, o obliczu przypominającym omszały, pokryty wodorostami kamień. Ten uwielbiał wciągać ludzi do wody i topić ich, zamieniając mężczyzn w stwory sobie podobne, a kobiety - w rusałki. Każda poleska chata miała też swojego domowika, stworzenie psotne, ale w gruncie rzeczy poczciwe. Można go było udobruchać ofiarami, a wtedy otaczał chatę opieką. Niemal boską czcią darzyli Poleszucy elementy otaczającej ich przyrody: słońce, wodę, ziemię, niektóre drzewa i okazałe głazy. Szczególną świętością był ogień, który dawał ciepło i światło, pozwalał przygotować posiłki i odganiał złe duchy. W każdej chacie pieczołowicie utrzymywano stale żarzące się węgle, którym ;•' nie wolno było pozwolić zagasnąć. Bardzo niechętnie pożyczano żar sąsiadom, a już zbrodnią było zalanie ognia wodą. Obdarzeni nadprzyrodzonymi mocami mogli być też niektórzy ludzie. Wierzono, że otrzymali je w zamian za duszę zaprzedaną diabłu. Określano ich ogólną nazwą "czarowników" lub "czarownic", a zaliczano do nich m.in. zielarki, znachorów, bajarzy, wędrownych śpiewaków, pastuchów i młynarzy. Bano się ich, ale często korzystano z ich usług. Zapewne i dziś w Olmanach znalazłaby się niejedna baba-zielarka, czy znachor-szeptun, potrafiący zaradzić w nieszczęściu odpowiednimi wywarami i miksturami czy odegnać zły urok właściwym zaklęciem. Weszliśmy do skromnie zaopatrzonego wiejskiego sklepu, aby poczynić niezbędne zakupy. Zadziwiły nas oryginalne uniformy sprzedawczyń, z wysokimi czepkami, wzorowanymi chyba na jakichś strojach ludowych. Zbliżał się wieczór. Pora była jechać nad odległą o 4 km Lwę. Rzeka ta, która w dolnym biegu nosi nazwę Mostwy, jest lewym dopływem Stwigi, ma długość 172 km, a wypływa z bagien na Polesiu Wołyńskim. Na polance w pobliżu mostu rozbiliśmy biwak pod pięknymi starymi dębami. Po drugiej stronie szosy leży nad rzeką wieś Ko- 336 Bitwa pamiętana po trzystu latach ^ szara Olmańska. Około! 5 km na południowy! wschód stąd znajduje się i wśród lasu duża wydma l zwana Ortową Górą. l To właśnie tu podczas! agresji moskiewskiej we l wrześniu 1655 r. doszło! do bitwy, w której wojska j kniazia Dymitra Wołkońskiego rozbiły oddziały polskie. Otwo-i rzyło im to drogę do Stolina, a później Pińska. Pamięć o tym star-1 ciu, znanym jako bitwa pod Perebrodami lub pod Stolinem, żywa l była wśród Poleszuków jeszcze przed wojną, a więc po blisko trzy-1 stu latach! Rano zmontowaliśmy kajaki przywiezione przez białoruskich! kolegów - stare, wielokrotnie klejone radzieckie składaki z bre-i zentowym, podgumowanym pokryciem. Były dwa, dwuosobowy! i trzyosobowy, więc mieliśmy tylko pięć miejsc. Jako że nas -i gości z Polski - było czterech, popłynąć z nami mógł tylko jeden! z ornitologów, Dima. Pożegnaliśmy się z Kolą i kierowcą autobu-I Hydrogliserem po puszczańskich wodach 337 siku, umawiając się w jednej ze wsi w dolnym biegu Lwy, dokąd według naszych obliczeń powinniśmy dopłynąć w ciągu trzech dni. Wsiadłem z Dimą do dwójki, pozostała trójka załadowała się do drugiego kajaka i wypłynęliśmy. Pogoda była wspaniała, świeciło słońce, szeroko rozlana Lwa płynęła majestatycznie szeroką na kilkaset metrów doliną, obramowaną ścianami ciemnego lasu. Minęliśmy Koszarę Olmańską, a później przysiółek Ustyml, za którym ramię rzeki odgałęziało się na zachód, w stronę Hory-nia. Tędy właśnie wiodła wodna droga, którą ordynat dawidgró-decki książę Radziwiłł i jego goście mogli spod pałacu w Man-kiewiczach przedostać się na Lwę, do słynnej puszczy olchowej i wspaniałych terenów łowieckich na skraju Błot Olmańskich. Lwa wraz ze wspomnianym odgałęzieniem (według niektórych informacji był to sztuczny przekop wykonany na polecenie ordynatów dawidgródeckich) spełniała więc rolę arterii komunikacyjnej pozwalającej dotrzeć w najdalsze, trudno dostępne inną drogą zakątki lasów i bagien ordynacji dawidgródeckiej. Książę, jego goście, myśliwi i służba ordynacka korzystali na ogół ze zwykłych łodzi wiosłowych, jednak w okresie międzywojennym używano też szybkiej łodzi motorowej, zwanej "hydrogliserem". Jak wyglądała szalona jazda taką łodzią, można się przekonać ze wspomnień gościa księcia Karola, krakowskiego malarza Henryka Uziembły: "Wariackim skrętem wpadamy ze srebrnego Horynia na głęboko czarne wody rzeki Lwy. Płynie się niedługo pomiędzy odsioniętemi, pustemi błotnemi brzegami, bo już zdaleka widać ciemniejącą ścianę potężnych, wydaje się, że w nieskończoną dal wyciągniętych czarnych liściastych borów. (...) Z piekielnym rykiem normalnie już rozgrzanej, dobrze rozśpiewanej gardzieli, z dźwięcznym metalicznym pogłosem grającym apasjo-natę pędu, wpada rozjuszony hydrogliser w otchłań czamozieloną. Naraz wszystko dokoła stało się dziwne i zgoła niepojęte. Zatopiona w martwe pozornie wody czarna puszcza zda się, że utonęła w nastroju tajemniczej baśni, marzenia sennego, marzenia na jawie. Gdzież linia graniczna miedzy lasem a wodą? Gdzie trawy i trzciny? Gdzie oczerety i kwiaty leśne i paprocie? Gdzie świat rzeczywisty, a gdzie ułuda? (...) Zanim zdumione oko zachwyci, zaczepi jakikolwiek punkt orientacyjny, pojmie coś niecoś z zagadkowego otoczenia, na które patrzy, 338 "Głowy w dół" - ryczy sternik szalona łódź wykona karkołomny wiraż, i w tempie szybkości, w rozbryzgach wodnych, wpada w zupełnie nowy świat, nijak podobny do oglądanego wminionem mgnieniu. (...) Gdy w pokonywaniu wariackich wykrętasów Lwy zdławiony gaz silnika cichnie, wówczas (...) padają nazwy, których dźwięk i melodja pieszczą ucho urokami kresowej mowy. (...) Mijamy Iskrenicze, maleńką osadę leśną, bo wsi na całym olbrzymim obszarze xiqżęcych puszcz prawie że niema. W puszczy nad rzeką Lwa istnieją zasadniczo małe jeno futory, gajówki i budany smolarzy lub drwali leśnych. Uroczysko Lubochnia nad Halową, gajówka Koroście, Krasny Brzeg, uroczyska Straszny Bór i Kryniczny Moch, Złoty Zatoń, Dołhyj Ostrów, Tatarski Zatoń, i.t.p. coraz to więcej roznamiętniające nazwy wymienia Xiqżę Ordynat. (...) A nawigacja na rzekach i jeziorach poleskich jakimkolwiek statkiem czy duszohubką nie należy do łatwych. Cóż dopiero tak szybkim środkiem lokomocji jak hydrogliser. (...) Przede wszystkiem wiraże! Kąty! Kąty o najostrzejszych stopniach, jakich nie wziąłby żaden automo-bilista na żadnej najlepszej górskiej autostradzie. Dalej niespodziewane mielizny. Niespodziane, bo rzeki tutejsze zmieniają swój nurt nieustannie. (...) Lecz nie same mielizny i warjactde wiraże czyhają na śmiałka, co wtargnie w te mroczne ostępy. W ważkim wprawdzie nurcie, ale w bezbrzeżnych rozlewiskach Lwy, płyną z prądem potężne pnie drzewne, tak zwane «karcze». Czasem widzialne na powierzchni, częściowo zanurzone lub sterczące niziutko nad wodami nikiej łby potwornych wodnych płazów. Zdarza się, że gwałtowną serpentyną wpada «hydro» w zakręt i oto nad rzeką pochyliło się olbrzymim pniem obalone, czy podmyte prądem drzewo. - Uwaga! głowy w dół! - ryczy sternik i przymyka manetkę gazu. (...) W ciemnych mrokach mignęły niespodziewanie pomiędzy pniami pionowe jasne szczeliny. Łódź wywija wirażem wściekłym jak w oberku i wypadamy istnym hołubcem na odkrytą przestrzeń, co się tu w puszczy «zatonem» nazywa. Lwa przybrała kształt wielkiego jeziora utajonego w boru." Za Ustymlem i odnogą prowadzącą do Horynia zaczęły się już tereny naprawdę dzikie, niedostępne i bezludne. Z mapy wiedzieliśmy, że najbliższa siedziba ludzka nad Lwa znajduje się w odległości dobrych 50 km. Wymieniane w opisie Uziembły gajówki, futory i budany nad rzeką dawno przestały istnieć. By- Legendarna puszcza olchowa 339 liśmy zdani wyłącznie na siebie. Na brzegach po obu stronach rzeki mijaliśmy na przemian trzcinowiska, łozowe zarośla i grądy z potężnymi dębami i jesionami, aż wreszcie pojawiły się pierwsze olchy. Zbliżaliśmy się do na poły legendarnej puszczy olchowej nad Lwa. Jej rozpalające wyobraźnię opisy znalazłem w kilku przedwojennych książkach i reportażach z Polesia. Tak opisuje ją w relacji ze swej poleskiej wyprawy Stanisław Tołpa: "Niezapomniane wrażenie wywarła na mnie puszcza olchowa nad rzeką Lwa (...). Raniutko przenieśliśmy nasz polowy bagaż do lodzi i rozpoczęła się długa, do późnej nocy trwająca podróż. Ciemne, nieruchawe wody Lwy drzemią wiecznie wśród nieprzebytych lasów olchowych. Rzeka przedziera się przez puszczę, nie tworząc jakiegoś jednolitego koryta, ale pojedyncze jej ramiona szukają sobie same drogi. Skręciliśmy w jedną z takich odnóg. Ogarnął nas zupełny mrok, mimo że panowała w tym czasie pogoda słoneczna. Z wnętrza powiał wilgotny chłód. Rzeczka, którą posuwaliśmy się, rozlewała się miejscami tak szeroko, że tworzyła jakby jezioro, czasami zaś wody tłoczyły się wąską gardzielą koryta. Rzeka podmyła i spłukała korzenie olch rosnących na jej brzegu. Często ocieraliśmy się łodzią o kępy ciemnych, pionowo sterczących i w fantastyczny sposób poskręcanych korzeni, które w mroku, jaki tu panował, sprawiały wrażenie grupy czarownic, wypatrujących pilnie, kto tymi wodami przejeżdża. Oko ślizgało się po zewnętrznej żywej ścianie gąszczu roślinnego, nie mogąc w żaden sposób przedrzeć się do środka. Czytane niegdyś opisy puszczy brazylijskiej wydały mi się blade w porównaniu z tym, co nas tu otaczało. Wysiedliśmy w miejscu, w którym brzeg zdał się nam najdostępniejszy. Trudno było wedrzeć się do wnętrza lasu. Bujnie krzewiąca się roślinność tworzy tu taką gęstą plątaninę łodyg i liści, że od dołu po szczyty olch piętrzy się żywy mur, który nie chce rozstąpić się nawet pod silnym naporem. Tę plątaninę trzeba było rozrywać, aby móc wedrzeć się do wnętrza. Zaczęliśmy mocować się z roślinnością, która zagradzała nam drogę. Na powierzchni liści było tyle wilgoci, że za najmniejszym ich poruszeniem spadały nam na głowy gęstym deszczem krople wody. Nogi grzęzły i lekko zapadały się w żyznym podłożu leśnym. Las sprawiał wrażenie puszczy tropikalnej; chmiel, podobnie jak liany, oplatał każde drzewo i tworzył między sąsiadują- , cymi ze sobą pniami wiszące mostki. Liście szczawiu lancetowatego (...) wyglądające gdzie indziej dość niepozornie, osiągały tu olbrzymie rozmiary, przypominając liście bananów. W dole, między drzewami, 340 Tysiące złocistych kaczeńców krzewy porzeczki czarnej wraz z łodygami malin tworzą gęstwinę, w której niepodobna się poruszać. Parę kroków przed nami poderwało się z podłoża stado dzików. W lesie powstał nieopisany trzask łamanych suchych gałęzi i szelest rozryivanych gąszczy, czemu towarzyszyło przytłumione chrząkanie spłoszonych zwierząt. Za chwilę las się uspokoił, a w jego zielonej ścianie pozostały tylko ciemne wyrwy, ślad gwałtownego przejścia mieszkańców tej niedostępnej dżungli." Nad Lwa, na skraju puszczy olchowej Stanisław Tołpa swą podróż Lwa odbył na początku lata, w okresie najbujniejszego rozwoju runa i podszytu olchowych lasów. My podróżowaliśmy rzeką w połowie kwietnia, ale nasze wrażenia były bardzo podobne. Roślinność była co prawda mniej bujna, za •~ to oko cieszyła świeża zieleń młodych roślin wodnych, traw i delikatnych liści oraz tysiące złocistych kaczeńców rozkwitających na rozlewiskach i w głębi mrocznych lasów. Olchy wkrótce całkowicie opanowały oba brzegi rzeki, która swobodnie rozlewała się pomiędzy ich szczudlastymi, fantastycznie ukształtowanymi korzeniami. Drzewa nie imponowały może zbyt wielkimi rozmiarami czy sędziwym wiekiem, choć trafiały się okazy ogromne. Największe wrażenie robiła ich mnogość oraz niedostępność tego Nieoczekiwany koniec rzeki 341 wypełnionego czarną wodą lasu, który zdawał się nie mieć końca. W niektórych miejscach stare, spróchniałe drzewa same zwalały się do wody, gdzie indziej działo się to za sprawą bobrów, których ślady widzieliśmy w licznych miejscach na brzegu. Z afascynowani widokami nie zauważyliśmy, że rzeka, która w miejscu, gdzie rozpoczynaliśmy spływ, była prawie tak szeroka jak Wisła pod Warszawą, nagle zrobiła się dziwnie wąska, a za jednym z kolejnych zakrętów zobaczyliśmy... jej koniec. Koryto ze wszystkich stron zamykała zielona dżungla. Ale woda musiała przecież gdzieś odpływać, bo prąd był wyraźny. Wreszcie uwagę naszą zwrócił głośny szum. Podpłynęliśmy bliżej i wszystko stało się jasne. Rzekę przegrodziło potężne zawalisko, które zarosło krzakami. Z niemałym trudem przeciągnęliśmy przez nie kajaki i ponownie wypłynęliśmy na spokojną, otwartą toń. Ale z rzeką nadal działo się coś dziwnego. Pomiędzy rozlewiskami i "zatonami" coraz częściej trafiały się przewężenia. Prąd stał się wyraźnie wolniejszy, a koryto coraz gęściej zarastało roślinnością wodną. Wśród niej prym wiodła manna mielec, tworząca pływający zielony dywan, w wielu miejscach wypełniający całą szerokość rzeki, co bardzo utrudniało ruch kajaka. Miejsce olchowych lasów zajęły na obu brzegach rozległe trzcinowiska, tylko gdzieniegdzie, na niskich nadrzecznych grądach, trafiały się jeszcze skupiska drzew. Koryto stawało się coraz węższe i w wielu miejscach widoczne było tylko jako słaby prześwit pomiędzy trzcinami. Wreszcie i on zaczął zarastać. Bieg rzeki można było poznać już tylko po niższych i rzadszych trzcinach. Czy to możliwe, żeby kiedykolwiek pędził tędy "hydrogliser"? Posuwaliśmy się naprzód z coraz większym trudem. Nie dało się już wiosłować, trzeba było odpychać się od bagnistego dna lub ciągnąć rękami za trzciny. W pewnym momencie zdesperowany Dima wskoczył do wody i brnąc po pachy w błocie, zaczął holować kajak "na burłaka". Wkrótce nie dawało się już odróżnić, gdzie jest rzeka, a gdzie jej nie ma. Otaczało nas jednolite morze trzcin, miejscami znacznie przekraczających wzrost człowieka. Nigdzie nie było widać żadnego "stałego lądu". Nasze wysiłki, by odnaleźć dalszy ciąg rzeki, były bezskuteczne i przypominały 342 Mozolny odwrót l miotanie się w matni. Wreszcie kajaki ostatecznie uwięzły w rzadkim błocie wśród bezkresu trzcinowiska. Najdziwniejsze było jednak to, że woda między trzcinami bardzo powoli, ale jednak dość wyraźnie sączyła się w kierunku wschodnim. Wyglądało na to, że rzeka po prostu rozpłynęła się w bagnie. Nie wykazywały tego żadne mapy, ale - jak już mówiłem - mapy sieci rzecznej na Polesiu rzadko bywają aktualne. Dima przekonywał, że powinniśmy zmobilizować siły i dalej przedzierać się przez trzciny, bo przecież gdzieś tam w końcu Lwa znów stanie się "normalną" rzeką - toż wiadomo, że wypływa z lasów pod wsią Moczula, przybierając nazwę Mostwy. Ja jednak stanowczo stwierdziłem, że powinniśmy wracać. Po pierwsze - rzeka może tak sączyć się przez bagna przez dziesiątki kilometrów, po drugie - nie widząc wyraźnego koryta, możemy wepchnąć się gdzieś w środek bagien, skąd nie będzie wyjścia, po trzecie wreszcie - nawet gdyby nam się powiodło, przeprawa będzie tak męcząca i czasochłonna, że nie będziemy mieli szans dopłynąć do umówionego miejsca na czas. Postanowiliśmy więc zawrócić, ale i to nie było wcale takie proste. Las trzcin i roślinności wodnej zwarł się za nami i bardzo trudno było odnaleźć drogę, którą przypłynęliśmy. Wskazywały ją tylko niewyraźne ślady w postaci nadłamanych i lekko przygiętych trzcin. Sytuację komplikowało to, że kluczyliśmy wcześniej w poszukiwaniu właściwej drogi, przez co pozostawiliśmy w trzcinowisku wiele fałszywych tropów. Wreszcie, mozolnie posuwając się metr za metrem według kompasu, zdołaliśmy wydobyć się do miejsca, gdzie wodny szlak wśród trzcin stawał się wyraźniejszy. Potem pojawiło się wąskie, ale stale rozszerzające się koryto rzeki. Odetchnęliśmy z ulgą. Teraz podstawowym problemem stało się znalezienie miejsca na biwak, bo zbliżał się już wieczór. Nadal otaczało nas trzcino-wisko. Musieliśmy cofnąć się aż do puszczy olchowej. Brzegi Lwy i tu jednak były bagniste i nieodstępne. Naszą szansą były tylko grądy ze skrawkami suchego lądu porośniętymi starym drzewostanem. Wylądowaliśmy na jednym z nich, pod ogromnym dębem. Miejsce było piękne i malownicze, ale niestety zupełnie nie nadawało się na biwak. Grąd wystawał tylko nieznacznie ponad poziom okolicznych bagien, ziemia była wilgotna i nasiąknięta r Biwak na nasypie wąskotorówki 343 Biwak na nasypie kolejki nad Lwa wodą, a w dodatku pokryta grubą warstwą śliskiego i grząskiego szlamu, naniesionego przez rzekę podczas któregoś z wiosennych przyborów. Popłynęliśmy dalej. Sytuacja robiła się nieciekawa, zapadał zmrok, a wyjść na brzeg nadal nie było gdzie. Wreszcie ujrzeliśmy w nurcie kilka zmurszałych pali - wyraźną pozostałość zniszczonego mostu. Zdecydowaliśmy się szybko: tu trzeba lądować, bo jeśli był most, to musiała istnieć wiodąca do niego sucha grobla. Nie pomyliliśmy się. Do mostu rzeczywiście prowadziła prosta i wąska grobla, wyniesiona o 1,5 m ponad bagna. Po bliższych oględzinach okazała się dawnym nasypem kolejki wąskotorowej. Dla nas najważniejsze było jednak to, że było tu zupełnie sucho. Miejsca ledwie starczyło na dwa namioty ustawione jeden za drugim. Wkrótce zapłonęło ognisko, przy którym rozłożyliśmy się, by spożyć posiłek, wysuszyć się i wypocząć po tym wyjątkowo długim i pełnym wrażeń dniu. N astępnego dnia rano zrobiliśmy naradę. Po dokładnym przestudiowaniu map postanawiliśmy cofnąć się Lwa do odgałęzienia wiodącego ku Horyniowi i przedostać się do tej rzeki, 3J4 Angielski generał w poleskiej głuszy a następnie dopłynąć nią do Dawidgródka, skąd łatwo już będzie dotrzeć do bazy białoruskich ornitologów pod Turowem. Przed wyruszeniem w drogę skorzystaliśmy z niepowtarzalnej okazji, jaką oferował nasyp kolejki: suchą nogą przespacerowaliśmy się przez olchową puszczę. Wrażenia były niezapomniane. Setki kolumn ciemnych pni wyrastały z rozszerzonych podstaw zanurzonych w czarnej, nieruchomej wodzie. Rosnące w niej kaczeńce jarzyły się w promieniach ukośnie padającego słońca złocistym blaskiem, który od dołu podświetlał wnętrze tego mrocznego lasu. Nasza decyzja oznaczała, że na pewno już nie dotrzemy w dolny bieg Lwy i do położonego nad nią Prostynia, gdzie w latach międzywojennych mieszkał prawdziwy angielski generał. Posłuchajmy więc chociaż, jak pisał o tym miejscu Stanisław Tołpa: "Robiło się już szaro, gdy dojrzałem z łodzi stojące na leśnej polanie wielkie domostwo. Zagoniki barwnych kwiatów, otaczające dom, rzucały się wyraźnie w oczy mimo panującego wokoło mroku. Gajowy zaczął nas objaśniać. Od kilku lat mieszka na tym odludziu generał angielski, przyjaciel księcia. Dziwny to człowiek. Raz przyjechał na polowanie i tak sobie upodobał Polesie, że co rok na jakiś czas tu zjeżdża. Podróżował po całym świecie i nigdzie go tak przyroda nie oczarowała, jak właśnie tu! Mimo że brak mu jednej ręki i nie widzi na jedno oko wskutek ran, odniesionych podczas wojny światowej, jednak jest tak znakomitym strzelcem, jakich niewielu spotkać można na Polesiu. Całymi dniami wędruje po gąszczach i błotach nad Lwa". W ten sposób dotknęliśmy poleskiej tajemnicy, znanej bardzo nielicznym. Ów generał to jeden z bohaterów I wojny światowej - Adrian Carton de Wiart (1880-1963), kawaler krzyża Yictoria Cross (najwyższego brytyjskiego odznaczenia bojowego), który był szefem brytyjskiej misji wojskowej w Polsce w latach 1919-24, czyli w okresie dramatycznych walk o kształt polskich granic ze wszystkimi niemal sąsiadami. Była to postać niezwykle barwna. Tak pisze o nim znakomity brytyjski historyk i wielki przyjaciel Polski Norman Da-vies w swej książce Orzeł Biały, Czerwona Gwiazda: "Ten niezniszczalny wojownik-który stracił oko w Somalii w 1898 roku i rękę pod Ypres, miał przestrzelone płuco w Afryce Południowej, czaszkę i nogę w kostce nad Sommą, dostał postrzał w biodro pod Paschendaele i w nogę w Cambrai - posiadał wszystkie kwalifikacje ku temu, aby wywrzeć wrażenie na oficerach polskich, z którymi "Był bardziej polski od Polaków" 345 miał współpracować. Był zamożnym arystokratą, kosmopolitą, katolikiem, bohaterem i wiecznym ryzykantem. Należał do nielicznego grona cieszącego się zaufaniem pełnego rezerwy Piłsudskiego. Po raz pierwszy przybył do Polski w lutym 1919 roku jako brytyjski członek misji aliantów do Galicji Wschodniej. Od tego momentu jego życie to seria przygód. Pewnego razu zdarzyło mu się, że razem z generałem Mannerheimem, przyszłym prezydentem Finlandii, sekundował w pojedynku w Klubie Myśliwskim w Warszawie; wkrótce potem został złapany na przemycie broni z Budapesztu ukrytej w wagonie sypialnym. W październiku 1919 roku rozbił swój samolot lecąc nad Litwą; w maju 1920 rozbił go ponownie podczas lotu do Kijowa. W sierpniu 1920 roku odparł pod Mławą oddział kozackich maruderów ze stopni jadącego pociągu obserwacyjnego, przy czym uniesiony zapałem spadł w pewnej chwili na tory. Zgodnie z etosem tamtej epoki był bardziej polski od Polaków." Po zakończeniu wojskowej misji w Polsce generał odwiedził swego adiutanta i przyjaciela, księcia Karola Radziwiłła, w Mankiewiczach - centrum ordynacji dawidgródeckiej. Jako zapalony myśliwy, zachwycił się Polesiem. Wzruszony tym książę ofiarował mu leśniczówkę Prostyń wśród bagien nad rzeką Lwa, gdzie Carton de Wiart mieszkał aż do 1939 r., wyjeżdżając do Anglii tylko na trzy miesiące zimowe. W swej poleskiej samotni generał urządził sobie całkiem wygodną rezydencję, o której tak pisał Henryk Uziembło: Nazywa się to "gajówką". Sądząc z rozmiarów rzutu poziomego, z ilości wnętrz mieszkalnych, musiała to być raczej niegdyś leśniczówka. Stara, przepysznie zaczerniała jak wszystkie drewniane w tym kraju budynki, Radziwiłłowska 'leśniczówka, wewnątrz przebudowana i znakomicie przystosowana do potrzeb myśliwego gentlemana. Patrzącego uderza przedewszystkiem takt w uszanowaniu poleskiego pejzażu. (...) Gdyby nie wykarczowanyprzed gankiem, gdyby nie doskonale trawą obsiany, a jeszcze staranniej jak się to u nich w Anglji czyni, wykoszony ogromny kwadrat puszczy (...) nikt nie domyśliłby się, że poczerniała drewniana sadyba kryje wswojem wnętrzu wytworny, mogący zadowolić wybredne wymagania, angielski home. Zanim tam wejdziemy, rzućmy okiem na park zaimprowizowany. Surową prostotę zielonej płaszczyzny leśnej przecięto chodnikami o geometrycznych linjach, rabatami jednolitych w kolorze czerwonych pelargonji obsadzonemi. Czerwone pelargonje muszą być absolutnie, bo przed Buckingham Pałace także czerwone pelargonje zawsze kwitną. Kilka potężnych rosochatych dębów, pozostawionych w spo- 346 Niewielka wysepka otoczona wodą i lasem koju z karczunku świadomie czy przypadkowo uplasowało się tak jakoś w pejzażu ze i one dyskretnie Richmond czy Hampton Court mogą przypominać Ale ledwo przestąpisz próg domu i znajdziesz się w małej sionce o drewnianych, heblowanych jak w kolibie tatrzańskiej ścianach już usłyszysz głos tej Ziemi Poleskiej1 Antykamerę zawieszono gęsto od góry do dołu medaljonami Rogi -łopaty łosi kły odyncow, pazury rysiów wachlarze głuszców i cię trzewi i całe głuszce bez liku opatrzono starannie wydrukowanemi tabliczkami z datą i nazwą miejscowości ( ) Bardzo to wszystko zajmuje jako wysoka klasa komfortu godnego Mavfair czy Piccadilly, w jaki prosto z dziewiczego błota się wpadło ( ) ' A tak o pobycie na Polesiu pisze sam generał Carton de Wiart w swych wspomnieniach zatytułowanych Happy Odyssey wydanych w 1950 r w Londynie (przekład z angielskiego - G R ) ,Kiedy książę Karol powiedział, ze posiadłość którą może mi za proponować, jest odległa o 40 mil i ze można się tam dostać jedynie drogą wodną już na samą mysi o tym byłem zafascynowany Zabrało nam prawie cały dzień, aby tam dotrzeć łodzią z czterema wiosła rzami Po przybyciu na miejsce zobaczyliśmy niewielki, drewniany dom stojący samotnie na niewielkiej wysepce otoczone] wodą i lasem Decyzję podjąłem od razu - wiedziałem ze jest to dokładnie to, czego chciałem ( ) Nie wiem, jak rozległe były Prypeckie Błota, bo choć byłem przez me otoczony, nigdy me dotarłem do ich krawędzi przez wszystkie te lata, jakie tu spędziłem Maj dom należał niegdyś do głównego leśnika i był położony o kilka mil od granicy rosyjskiej ( j Prostyn przywitał mnie wspaniale, zapadłem w jego życie tak łatwo jak w głęboki fotel i nigdy bym go me porzucił, gdyby nie zmusił mnie do tego Hitler Było to samotne miejsce, ale nigdy nie czułem tu samotności ponieważ było tu właściwie wszystko to, o czym zawsze marzyłem polowania, piękny, dziki kra] i poczucie oddalenia od cywilizacji Czuło się tu spokój i ciszę, którą przerywał tylko śpiew słowika Po raz pierwszy w mym życiu znalazłem miejsce, gdzie mogłem być z dala od ludzi ( ) Wybudowany został dom dla mojej służby a ja urządziłem się wy jątkowo wygodnie ze znakomitym polskim kucharzem i moim starym sługą Holmesem, który troszczył się o mnie i zawiadywał całym gospodarstwem ( ) "Wracałem z Anglii w porze pękania lodów" 347 Kraj jest absolutnie płaski pokryty lasami, łąkami i bagnami z nie wielkimi obszarami gruntów ornych co pozwala wieśniakom żale dwie przeżyć - ale mc ponadto Znalazłem sobie nowe hobby - uprawę ziemi - i uprawiałem je; tyle, aby uzyskane produkty zaspokajały moje potrzeby Jedynie w zimie, kiedy rzeki były zamarznięte wszystkie potrzebne rzeczy były przywożone saniami przez pokryty śniegiem kra; ( ) Moja pierwsza nocna podroż na saniach była niezapomniana Cały kra; był biały od śniegu, z drzewami stojącymi niczym widmowi strażnicy Sanie ciągnęły konie z dzwoniącymi jan-czarami Drogę oświetlały przymocowane do końskich grzbietów po chodnie które zamieniały okolicę w błyszczący kra; z bajki ( ) Zdecydowałem, ze będę wracał do Angin co roku na trzy zimowe miesiące, głownie aby podtrzymać kontakty ze starymi przyjaciółmi ale częściowo również po to aby uciec od przeraźliwego zimna w Poi sce ( ) Każdego roku wracałem z Anglii w porze pękania ładowna wielkich rzekach i jeziorach Odgłos pękającego lodu był przerażający, niczym podczas zagłady Walhalh Potem nagle zaczynała się wiosna z me kończącymi się milami łagodnych wód, drzewami pełnymi zielone; nadziei i corocznym cudem przebudzenia i przylotu ptaków ( ) Myślę, ze podczas tych piętnastu lat jakie spędziłem na bagnach, polowałem codziennie Była to nigdy nie słabnąca przyjemność Byłem całkowicie zaabsorbowany tym zdrowym i swobodnym życiem tak blisko Natury, i tak daleko od niepokojów lat międzywojennych Bardzo oddaliłem się od spraw światowych i byłem nimi coraz mniej zainteresowany ( ) Prostyn dal mi jedyną w swoim rodzaju okazję studiowania fa scynujące; złożoności i osobliwości życia ptaków, a w szczególności ptaków wodnych Przedtem byłem typowym przykładem sportsmena o jakim pisał zdaje się, Wyndham Lewis «Wielki miłośnik zwierząt Strzela do nich w każdym kraju» ( ) Bolszewicy przyszli do Prostynia w 1939 r i zabrali wszystko, co miałem moją bron, ubrania, meble, ale nie mogli zabrać mi moich wspomnień Ciągle je mam i ciągle mmi żyję " Szkoda, ze nie udało się dotrzeć do Prostynia, aby zobaczyć, jak miejsce to wygląda obecnie Z porównania przedwojennych i współczesnych map wynika, ze nie ma tam już żadnych zabudowań, ale na pewno pozostały jakieś siady śródleśnej osady, malowniczo położonej na niewielkim skrawku suchszego terenu Jak odnaleźć główny nurt? pośród bagien nad Lwa. Trudno, musieliśmy zawrócić, obiecując sobie jednak, że jeszcze się tam kiedyś wybierzemy. Podróż znanym już nam odcinkiem Lwy przeciwko słabemu prądowi rzeki odbyła się szybko i bez kłopotu. Pamiętając o przygodach poprzedniego dnia, nie bez obaw skręciliśmy w "radziwił-łowską" odnogę ku Horyniowi. Płynęliśmy jednak bez większych przygód. Nie było tu już tak dziko, las towarzyszył nam tylko po prawej stronie, za to mogliśmy podziwiać sielskie widoki: bociany na gniazdach zawieszonych na konarach nadrzecznych drzew, zalane wodą łąki z wrzaskliwym ptactwem błotnym, potężne drzewa na grądach i wszędzie tysiące kwitnących kaczeńców. W kilku miejscach rzeczne ramię, którym płynęliśmy, rozlewało się szerzej, tworząc wydłużone jeziorka o nazwach Lubieniec, Lubień, Dołżek i Wiry. Tu z kolei trafialiśmy na stadka kaczek kryjące się w trzcinach i przybrzeżnych szuwarach. Za ostatnim z jeziorek zrobiło się zdecydowanie mniej ciekawie. Zniknął las, w zasięgu wzroku pojawiły się pola i zabudowania. Wkrótce dotarliśmy do wsi Wielkie Wikarewicze, gdzie nasz wodny szlak przegradzała tama, a właściwie szeroki nasyp, którym poprowadzono szosę. Rzut oka na mapę upewnił nas, że jesteśmy już bardzo blisko Horynia. Po przeniesieniu kajaków zwodowaliśmy je ponownie i niedługo wypłynęliśmy na szeroki przestwór wodny wypełniający dolinę Horynia, aż po widoczny na horyzoncie Stolin, odległy o kilka kilometrów. Jak tu odnaleźć główny nurt? Po dłuższym błądzeniu po rozlewisku, w pewnym momencie, za linią krzaków łóz, napotkaliśmy masę wody pędzącą z zawrotną prędkością. Już nie było żadnych wątpliwości, gdzie jest Horyń. W oda była mętna, koloru kawy, spieniona od pędu, tworzyła liczne wiry, niosła ze sobą gałęzie, pnie drzew i różne porwane po drodze przedmioty. Jakiż kontrast ze spokojnymi, stojącymi i przezroczystymi wodami rozlewiska! Wiedzieliśmy oczywiście, że właśnie jest wiosenny przybór wód, największy na Polesiu od dwudziestu lat, i że Horyń jest dużą rzeką, ale mimo wszystko w bezpośrednim zetknięciu jego potęga zaskoczyła nas i co tu dużo mówić, nieco przestraszyła. Nasze niezbyt solidne Szalony taniec Horynia 349 i mocno wysłużone kajaki wydawały się zdane na łaskę i niełaskę pędzącej wody. Odważnie jednak wypłynęliśmy na spienioną rzeczną "autostradę" i daliśmy się ponieść prądowi. Znów przypomniały mi się słowa Stanisława Tołpy: "Podczas wiosennych zalewów wody Horynia płyną przez całą rozległą dolinę. Horyń niczym nie przypomina rzeki poleskiej. Prąd wody jest w nim bystry i wartki; na brzegach koryta widać często podmyte zapadliska. Takich oznak wskazujących na wielką silę płynącej wody nie można stwierdzić na żadnej prawdziwie poleskiej rzece. Nie spotyka się tu także w obszernej dolinie żadnych torfowisk; wielkie bowiem spadki wody nie sprzyjają wcale tworzeniu się błot, mimo istnienia szerokich dolin. Na wyższych miejscach zalewiskowej doliny widać rosnące pojedynczo stare okazy dębów i wiązów. Niektóre z nich są we wnętrzu głęboko wydrążone i z wierzchu opalone. Są to ślady ognisk pastuszych lub pozostałości po uderzeniach piorunów." Aby nieco ochłonąć, skręciliśmy w boczną odnogę rzeki, podpływającą pod park w Mankiewiczach, gdzie stał niegdyś pałac ordynatów dawidgródeckich. Jest tu przystań, zlokalizowana dokładnie w tym samym miejscu co dawna przystań pałacowa. To stąd odpływały "hydroglisery" i łodzie, którymi przemierzano w odwrotnym kierunku naszą trasę, aby dostać się do puszczy olchowej nad Lwa. Wysiedliśmy, by rozprostować kości, pospacerować po parku i obejrzeć z wysokiego brzegu imponujący widok rozlewisk Horynia. Ruszyliśmy w dalszą drogę. Zaczai, się szalony taniec na wywijającej piruety rzece. Nurt, a my wraz z nim, przerzucał się z jednego brzegu pod drugi. Płynęliśmy szybko (10 km/godz.!), ale kręte koryto sprawiało, że czasem pokonywaliśmy zakole za zakolem, prawie nie zyskując na odległości. Gdy już oswoiliśmy się nieco ze znarowioną rzeką, ten szaleńczy pęd zaczął nam się nawet podobać, tym bardziej, że nasze składaki radziły sobie zadziwiająco dobrze. Najgorsze były miejsca odsłonięte, w których wiał silny przeciwny wiatr. Mimo prądu trzeba wtedy było mocno naciskać na wiosła i walczyć z groźną, wysoką falą. Minęliśmy położone na wysokim brzegu Przyhorynia duże wsie Mankiewicze i Białousza. Czasem zatrzymywaliśmy się na krótko, aby odsapnąć i przyjrzeć się potężnym samotnym dębom 350 Letnia opadadla... lwi Świńska wioska nad Hon mem rosnącym wśród łąk lub piaszczystym nadrzecznym łachom, tworzącym prawdziwe mini-pustynie. Nadszedł wieczór - pora na biwak. Jak na złość rosnące nad rzeką drzewa zupełnie zniknęły. O lesie nie było nawet co marzyć - cała szeroka dolina była zupełnie bezleśna, niewielkie sosnowe zagajniki widać było dopiero na jej odległych od rzeki zboczach. Zatrzymaliśmy się w końcu na suchym, lecz zupełnie nagim brzegu, gdzie znaleźliśmy nieco drewna naniesionego przez rzekę. Niestety, wiatr narastał, bezkarnie hulając po odkrytej przestrzeni. Z trudem tylko rozbiliśmy namioty i rozpaliliśmy ognisko. Rano wichura nie ustała, więc szybko wyruszyliśmy w drogę - na rzece przynajmniej od czasu do czasu dawał osłonę wysoki brzeg. Walcząc z wiatrem i falą minęliśmy położoną na wysokim lewym brzegu wielką wieś Bereźne, a następnie Uholec. Przy tej drugiej uwagę zwracała kilkunastometrowa stroma skarpa z osypującym się złocistym piaskiem. Kolejna lewobrzeżna miejscowość to Choromsk. Przed nią, na niskim prawym brzegu ze zdziwieniem spostrzegliśmy mini-wioskę złożoną ze stojących długim rzędem drewnianych chat, dziwnie małych i o archaicznej konstrukcji. Jak nam wyjaśnił Dima, ta wymarła teraz "wieś", zaludnia się dopiero późną wiosną, a jej jedynymi mieszkańcami są... świnie, które przywiezione przez gospodarzy zza rzeki spędzają tu całe lato. Ząb mamuta w nadbrzeżnej skarpie 351 Przy kolejnej wsi, Lisowiczach, wysoki brzeg pokrywały dziwne ciemne pasy. Okazało się, że są to warstwy torfu, niczym przekładaniec poprzedzielane warstwami rzecznego piasku. Jeden z kolegów zauważył w pewnym miejscu dziwny kamień wystający z torfu. Podpłynęliśmy, wyciągnęliśmy go i nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom: był to ogromny, skamieniały trzonowy ząb, pokryty charakterystycznym labiryntem przypominających słoje drzewa rowków i zagłębień. Nie ulegało żadnej wątpliwości - ząb mamuta! Dumni ze znaleziska ani zauważyliśmy, jak znaleźliśmy się pod Dawidgródkiem - celem naszej podróży. Dużo szybciej niż zakładaliśmy. Czekało nas jeszcze przenoszenie kajaków i bagaży przez wysoką tamę. Kilka lat wcześniej zamknęła ona główny nurt Horynia, płynącego niegdyś przez środek miasta, by skierować go w nowe, sztuczne koryto, omijające Dawidgródek od zachodu. Ponieważ chcieliśmy dotrzeć do centrum, przerzuciliśmy się na stare koryto i po dalszych trzech kilometrach wylądowaliśmy na prawym brzegu w środku miasta, tuż obok średniowiecznego grodziska. Dima wyruszył autobusem do Turowa, skąd miał dostać się jakoś do bazy ornitologów i wrócić naszym autobusikiem. My w tym czasie suszyliśmy się i demontowaliśmy kajaki. Kilka pozostałych godzin czekania można było poświęcić na dokładne obejrzenie tego niezbyt wielkiego, ale bardzo ciekawego miasta. Dawidgródek i Turów P oczątki historii Dawidgródka (Dawyd-Haradok) są pełne niejasności. Według legendy gród nad Horyniem założył w X w. ja-ćwieski książę, który ochrzcił się i przyjął imię Dawid. Taką datę powstania miejscowości przyjmują też niektórzy historycy, dowodząc, że należała ona do Rusi Kijowskiej. Większość badaczy przenosi jednak tę datę na początek XII w., co potwierdzają także dane archeologiczne. Gród początkowo zwał się Gródkiem (Horodok) i w XII-XIII w. byłl stolicą udzielnego księstwa horodeckiego, a obecną nazwę nadał mul dopiero w końcu XIV w. kniaź Daniel Daniłowicz na cześć swego syna Dawida. Władca ów, który w 1388 r. złożył hołd królowi polskiemu Władysławowi Jagiełłę, na miejscu dawnego grodu wzniósł nowy, drewniany zamek otoczony rowem i palisadą. W jego budowie mieli brać udział jeńcy tatarscy, osadzani na Litwie od czasów Witolda. Część z nich osiadła tu na stałe. Po śmierci Mitki, ostatniego z książąt horodeckich, Dawidgródek stał się w 1440 r. własnością wielkich książąt litewskich. W1490 r. Kazimierz Jagiellończyk nadał Dawidgródek, a także m.in. Pińsk i Kleck, zbiegłemu z Moskwy kniaziowi Iwanowi Borowskiemu z rodu Jaro-sławiczów. Bezdzietny syn tego ostatniego, zmarły w 1521 r. kniaź Fedor, zapisał swe rozległe posiadłości królowi Zygmuntowi Staremu, a ten w dwa lata później oddał je swej żonie - królowej Bonie. Przed wyjazdem do Włoch przekazała ona Dawidgródek wraz z okolicznymi dobrami swemu synowi, królowi Zygmuntowi Augustowi. Ten z kolei w 1565 r. ofiarował go wraz z Kleckiem swemu szwagrowi - wojewodzie wileńskiemu Mikołajowi Radziwiłowi Czarnemu. Od tej pory aż do 1939 r. dobra dawidgródeckie pozostawały w nieprzerwanym władaniu Radziwiłłów. Do ostatniej wojny przetrwała też radziwiłłowska ordynacja dawidgródecka (była o niej mowa przy opisie Stolina i Błot Olmańskich), powstała w 1586 r. i aż do 1904 r. połączona z ordynacją kiecką. Pierwszym ordynatem kleckim i dawidgródeckim był marszałek nadworny litewski ks. Albrycht Radziwiłł (1552-1592). Twarda ręka Janusza Radziwiłła 353 Według niektórych źródeł w XVI w. Dawidgródek otrzymał magdeburskie prawa miejskie. Miasto należało wówczas do powiatu pińskiego w województwie brzeskim. Siedzibą właścicieli i zarządców dóbr był drewniany zamek, tzw. Wysoki, powiązany z Zamkiem Dolnym - podgrodziem zamieszkałym przez służbę zamkową. Na początku XVII w. był otoczony ziemno-drewnianymi umocnieniami i miał kilka wież. Dramatyczne wydarzenia miały miejsce w Dawidgródku podczas kozackiego powstania Chmielnickiego. W 1648 r. zbuntowani mieszczanie i mieszkańcy kilku okolicznych wsi pod wodzą wójta O. Bog-daszewicza stworzyli uzbrojone oddziały na wzór kozacki i przejęli władzę w mieście. Wkrótce bunt ogarnął całą włość dawigródecką i część powiatu pińskiego. Powstańcy, których siły liczyły kilka tysięcy ludzi, napadali i rabowali majątki ziemian i duchowieństwa. Ich panowanie trwało ponad dwa lata. Kres położyła mu w 1650 r. karna ekspedycja hetmana Janusza Radziwiłła. Jak wynika z ówczesnych relacji, w Dawidgródku ukarano śmiercią 18 przywódców buntu: jednych wbito na pal, innych ścięto, a jeszcze innych rozstrzelano, odpowiednio do przewinień. W 1655 r., podczas wojny z Moskwą, zamek dawidgródecki, obsadzony przez silny garnizon litewski, oblegały i zdobyły przybyłe drogą wodną z Kijowa wojska rosyjskie pod dowództwem stolnika Dymitra Wołkońskiego. Miasto zostało spalone i w następstwie tych wydarzeń podupadło. Po rozbiorach Dawidgródek znalazł się w guberni mińskiej i na krótko został stolicą powiatu, jednak już w 1796 r. przyłączono go do powiatu mozyrskiego. Utracone wtedy prawa miejskie odzyskał w 1836 r. Rozwój miasta w XIX w. związany był z korzystnym położeniem na skrzyżowaniu traktu handlowego z Mozyrza do Pińska i drogi wodnej z Litwy i Polesia na Wołyń. Rozwijała się żegluga na Horyniu oraz handel i rzemiosło, istniał port i stocznia rzeczna. W końcu stulecia Dawidgródek liczył około 8 tyś. mieszkańców, a bezpośrednio przed I wojną światową - ponad 13 tyś., osiągając największą liczbę ludności w swej historii. W okresie międzywojennym granica z Rosją Sowiecką przebiegała 20 km na wschód od miasta. Dawidgródek znalazł się w powiecie sto-lińskim województwa poleskiego. Był trzecim pod względem wielkości miastem w województwie, po Brześciu i Pińsku; liczył w latach trzydziestych ok. 11,5 tyś. mieszkańców. Tradycyjnymi sezonowymi zajęciami mieszkańców Dawidgródka, zwanych Horodczukami, były kwestarstwo, obwoźny handel serami, 354 Dawidgródeckie buty z cholewami klukwą (czyli żurawiną), wyrobami wędliniarskimi i nasionami oraz uliczna sprzedaż lodów. Handlarze i lodziarze z Dawidgródka docierali niegdyś na tereny całej zachodniej części Rosji, a w okresie międzywojennym - do centralnej i zachodniej Polski. Miasto słynęło także z wyrobu plecionych z wikliny i kolorowo malowanych "nadwozi" wozów konnych. Największą sławę przynosiły jednak Da-widgródkowi doskonałe wyroby miejscowych szewców - długie do pachwin skórzane buty, bardzo cenione przez rybaków i myśliwych, które ponoć nie przemakały nawet po kilku godzinach brodzenia w bagnie i wodzie. Tak pisał o nich Henryk Uziembło: "Słynne na cale kresy, słynne na Finlandję i Skandynawię i Rosję aż hen! - po Ural. «Dawidgródeckie» buty z cholewami. Tajemnicę przygotowania juchtu posiadają jedynie dawidgródeccy prawosławni mieszczanie. Jest to obuwie praktycznie dosłownie nieprzemakalne. Można stać w takim bucie dniami i nocami w wodzie, najsuchszą nogą. Opatrzone, oprócz wysokiej cholewy, na wzór szwedzkich rajtarskich, miękkiemi kalety, mogą być podciągane wysoko do pasa. Wówczas wal w Horyń, Prypeć, gdzie ci się żywnie podoba - bo i tak kataru nie zachwycisz." M iędzywojenny Dawidgródek znany był z oryginalnych strojów ludowych, niespotykanych w żadnym innym rejonie Polesia. Mężczyźni nie nosili tu dominujących na całym Polesiu łapci, lecz buty i krótkie kożuszki. Szczególną urodą i wymyślnością odznaczały się stroje kobiece, które można było obejrzeć na ulicach miasta podczas świąt i na nabożeństwach w cerkwi. Oryginalność tych strojów wiązano z tatarskim pochodzeniem mieszkańców miasta. Tak pisał o tym Michał Marejko w przedwojennej broszurce o turystyce na Polesiu: "Pozostali również do chwili obecnej potomkowie tych jeńców--Tatarów, którzy osiedli tutaj za Witolda. Znaczna część mieszkańców Dawidgródka pochodzi właśnie od tych Tatarów. Ta odrębność etniczna rzuca się w oczy każdemu, kto zwiedza Dawidgródek. Szeroka twarz, skośne oczy, wystające kości jarzmowe twarzy wskazują na pochodzenie mongolskie tej ludności Teraz rzućmy okiem na (...) podobiznę damy z Dawidgródka. Przedewszystkiem twarz - nie słowiańska, a mongolska. Strój - nie chce się wierzyć własnym oczom: biała chustka na głowie, zawiązana, powiedziałbym, do góry nogami, t.j. węzeł zawiązany nie pod brodą, Znowu potomkowie Tatarów 355 a na czubku głowy, cala chustka zaś zwisa od brody wdót. Wystarczy unieść chustkę do oczu, a będzie przed nami kobieta wschodu i zasłoną na twarzy, jak to nakazuje prawo Mahometa. Czyż to nie jest dowodem tego, ze zwyczaj ten przechowa! się przez 600 lat! Lecz wróćmy do stroju tej damy. Na głowie jest druga chustka czarna, owinięta dookoła poduszeczki, położonej na głowie. Dalej czarny, watowany kaftan, biały fartuch i szeroka czarna spódnica." Ten kobiecy strój miał różne odmiany i mógł być znacznie bardziej barwny, jednak zawsze jego najciekawszym elementem było oryginalne, nieraz bardzo wysokie, szerokie i misternie skonstruowane nakrycie głowy. Strój dawidgródectd (okres międzywojenny) Dawidgródeccy Tatarzy dawno zatracili swój język i wiarę, przeszli na prawosławie. Dowodem ich pochodzenia pozostały natomiast spotykane tu dziwne nazwiska: Biesan, Segen, Bagan, Misiura, Ciuciura. Jedno z uroczysk w pobliżu Dawidgródka nosi nazwę Tatarskiej Doliny. Zwróćmy uwagę, że to już trzecie miejsce na Polesiu, w którym spotykamy się z potomkami Tatarów - po Kokorycy nad Jeziorem Spo-rowskim i wsią Kołby nad Styrem. P o wojnie Dawidgródek był stolicą rejonu, początkowo w obwodzie pińskim, a po jego likwidacji w 1954 r. - w obwodzie brzeskim. W 1961 r. rejon dawidgródecki skasowano i przyłączono go do rejonu stolińskiego. Obecnie miasto liczy niewiele ponad 7 tyś. mieszkańców i jest znane jako jedyne na Białorusi miejsce, gdzie odbywa się ludowy karnawał noworoczny. Być może wówczas można tu jeszcze obejrzeć tradycyjne dawidgródeckie stroje? Dawidgródek należy do najciekawszych miast na Polesiu, nie tylko ze względu na historię i oryginalne obyczaje mieszkańców. Jest to bowiem chyba jedyna obok Turowa poleska miejscowość, która zachowała charakter dawnego kresowego miasteczka u., 356 Atmosfera sennej kresowej mieściny Dawidgródek- drewniana zabudowa z gęstą drewnianą zabudową. Zawdzięcza to temu, że nie był w nowszych czasach stolicą rejonu ani innej wyższej jednostki administracyjnej, więc nie wybudowano tu domów partii czy innych monumentalnych sowieckich budowli, nie "uporządkowano" terenu, co zawsze wiązało się z zagładą starej zabudowy i historycznych układów urbanistycznych, nie wzniesiono ohydnych, "nowoczesnych" osiedli mieszkaniowych. Budynki murowane są w centrum bardzo nieliczne, niemal wszystkie domy są drewniane i parterowe. Choć zabytków spotkamy w Dawidgródku niewiele, to spacer jego uliczkami pozwala pooddychać dawną, i jak się okazuje, nie ze wszystkim jeszcze przepadła atmosferą sennej kresowej mieściny. Dziś jest tu zresztą jeszcze bardziej chyba sennie niż kiedykolwiek. W okresie międzywojennym, a tym bardziej przed I wojną światową kwitł handel, rzemiosło i żegluga, a wszystkiemu temu ton nadawali Żydzi, których teraz zabrakło. Ruchliwy niegdyś szlak wodny na Horyniu zamarł, a w dodatku rzekę skierowano nowym korytem, omijającym miasto. Ramię przepływające przez jego środek jest już tylko martwą odnogą. Ważny trakt z Mozyrza do Pińska stracił na znaczeniu po wybudowaniu nowej szosy po drugiej stronie Prypeci. Nawet lokalna droga ze Stolina do Turowa omija Dawidgródek obwodnicą. O tym, jak bardzo Dawidgródek odcięty jest od świata, miałem okazję przekonać się osobiście podczas wcześniejszej wizyty, przy okazji mojej pierwszej wyprawy na Polesie w 1992 r. Dotarliśmy do miasteczka przed wieczorem i odnaleźliśmy jedyny hotel, mieszczący się w drewnianym piętrowym budynku. Wielce prawdopodobne, że był to jeden z przedwojennych żydowskich hotelików (było ich tu wówczas pięć). Straszne przeżycie recepcjonistki Wszediem do środka, zostawiając plecak i resztę towarzystwa na zewnątrz. W portierni za małą szybką rezydowała starsza pani, która na moje pytanie, zadane w czystym języku rosyjskim, czy znajdzie się miejsce dla pięciu osób, odpowiedziała twierdząco. Weszliśmy więc z plecakami do środka, co wywołało najpierw zdziwienie, a potem przerażenie. - A wy kto taki j e? - Turisty. - Tutnikagda nikakich turistownie było! Tut prijezżajut tolko po komandiwwkam [w delegacje]. A komandirowka u was jest'? - Niet. - A eto szto takoje? - Riukzaki [plecaki]. - Tutnielzia z takimi ńukzakami wnomier [do pokoju]/ Wno-mier dozwalajetsia tolko z czemodanami [z walizkami]. Przerażenie pani recepcjonistki sięgnęło zenitu, gdy zobaczyła ;* nasze paszporty i okazało się, że jesteśmy cudzoziemcami. */ł" - Dla inostrancew tut absolutna niewazmożna! Eta w Pinsk nada jechat'! Tłumaczyła nam, że nie ma tu odpowiednich warunków dla cudzoziemców, których obowiązują jakoby specjalne taryfy, że przepisy jej nie pozwalają. Chyba rzeczywiście w czasach radzieckich nie zagościł tu nigdy żaden turysta, nie mówiąc już o cudzoziemcu, i tego rodzaju goście nie mieścili się ani w hotelowych taryfach i regulaminach, ani w jej wyobraźni. Zrobiło się nam jej prawie żal, wyraźnie czuliśmy, że gdybyśmy sobie wreszcie poszli, to byłby dla niej samy] szczastliwy] dień w żyzni. Byliśmy jednak uparci, tym bardziej, że zapadł już późny wieczór. Wreszcie zdesperowana pani zadzwoniła do jakiegoś "naczalstwa", długo deliberując przez telefon. Zdołaliśmy tylko usłyszeć, jak spoglądając na nas z lekkim przestrachem szepce do słuchawki: "Oni gawańat na wsiech jazykach mira!". Najwyraźniej jednak "naczalstwo" także nie wiedziało, co z nami począć, bo w końcu zrezygnowana pani postanowiła nas dla świętego spokoju zameldować jako Białorusinów i według przewidzianej dla miejscowych stawki, która wyniosła śmieszne grosze. Wreszcie mogliśmy z naszymi zakazanymi ńukzakami udać się po starych, 358 Córa Zamkowa skrzypiących schodach do nomierow na piętrze. Pokoiki nie oferowały oczywiście żadnych luksusów. Pomalowane były łuszczącą się ze starości farbą, myć się trzeba było w misce, ale wszystko to razem miało niepowtarzalny posmak zapadłej kresowej prowincji. Nasza recepcjonistka okazała się całkiem sympatyczna, zagotowała nam nawet -wodę na herbatę, ale mimo wszystko najszczęśliwsza była, gdy rano wyprowadzaliśmy się. P odczas pierwszej wizyty w Dawidgródku miałem już okazję obejrzeć miasto, teraz więc służyłem moim współtowarzyszom za przewodnika. Zwiedzanie rozpoczęliśmy oczywiście od Góry Zamkowej, u stóp której wylądowaliśmy z naszymi kajakami. Cała góra jest wczesnośredniowiecznym grodziskiem z zachowanymi wałami i śladami późniejszego zamku. Istniejący tu od XII w. gród książąt horodec-kich otoczony był fosą, wałem i palisadą. Wewnątrz mieściła się gęsta sieć wyłożonych bierwionami ulic, przy których stały H Dzieje dawidgródeckiego zamku B " f drewniane domy W północnej rzęści znajdowała się cerkiew. Gdy Dawidgródek dostał się w ręce wielkich książąt litewskich, na miej scu grodu stanął drewniany zamek, przy budowie którego zatrud niano, jak wspominałem, jeńców tatarskich. Zamek ten był później kilkakrotnie przebudowywany, zwłaszcza po objęciu miejscowych włości przez Radziwiłłów. Najbardziej gruntowna była przebudowa po zniszczeniach dokonanych przez moskiewskie wojska Dymitra Wołkońskiego w 1655 r. Odtąd forteca dzieliła się na Zamek Górny, obejmujący majdan dawnego grodu, i Zamek Dolny, czyli dawne pod grodzie. Ogólna długość ziemno-drewnianych umocnień obu części zamku wynosiła ok. 1 km. Każda z części otoczona była oddzielną fosą łączącą się z Horyniem. Przez fosy przerzucono mosty bronione przez masywne bramy. Na Zamku Górnym stał dom mieszkalny oraz świątynia. Pomimo zmodernizowania umocnień zamek nie odegrał już żadnej roli militarnej i stopniowo tracił znaczenie. Jego właściciele - Radziwiłłowie - nigdy nie przebywali dłużej w Dawidgródku, za rezydencje służyły im bowiem Nieśwież i Kleck. Na miejscu rezydowali jedynie zarządcy ordynacji. Zamek przetrwał do końca XIX w., potem popadł w ruinę i został stopniowo rozebrany, a nową siedzibę zarządu dóbr zbudowano na południe od miasteczka, na lewym brzegu rzeczki Nieprawdy. W 1904 r., po wyodrębnieniu się ordynacji da-widgródeckiej jako samodzielnej jednostki, wybudowano nową rezydencję ordynata w Mankiewiczach pod Stolinem, tam też przeniosła się z Dawidgródka administracja. Z dawnego grodu i zamku nad brzegiem Horynia pozostał dobrze zachowany okrągły majdan o średnicy ok. 110 m, wyniesiony o kilka metrów nad poziom rzeki, od której oddalony jest obecnie o ponad 100 m. Zachowały się także ślady wału obronnego i fosy. Jeszcze przed wojną na wierzchołku grodziska stała drewniana cerkiew otoczona starymi drzewami. Dziś cały teren jest nagi, porośnięty jedynie trawą. Góra Zamkowa jest dzięki temu świetnym punktem widokowym na miasteczko. Warto powłóczyć się po nieregularnie rozmieszczonych uliczkach Dawidgródka i przyjrzeć jego drewnianej zabudowie. Domy są często pomalowane na żywe kolory i ozdobione dekoracyjnymi listewkami, nadokiennikami czy gankami. Prawie każdy zaś otoczony jest kwietnym ogródkiem i niewielkim sadem. Dawidgró-deccy mieszczanie zawsze słynęli z zamiłowania do ogrodnic- 360 Miasto pomiędzy trzema odnogami Horynia twa; w przydomowych ogródkach produkowano dawniej jeden z głównych miejscowych "towarów eksportowych" - nasiona. Najczęściej więc taki dom zajmuje dość dużą działkę, przypominającą wiejską zagrodę. W innych miejscach domy, ustawione gęsto obok siebie, szczytami do drogi, tworzą prawdziwą małomiasteczkową ulicę. Wyasfaltowane są tylko główne ulice, pozostałe mają nawierzchnię gruntową, gdzieniegdzie spotkać jeszcze można archaiczny bruk. Podczas spaceru warto też zwrócić uwagę na oryginalne położenie miasteczka pomiędzy trzema odnogami Horynia. Ramię zachodnie - to sztuczny przekop sprzed kilku lat, częściowo wykorzystujący starorzecze. Przez środek Dawidgródka przebiega dawne główne koryto rzeki, odcięte z obu stron tamami. Wschodnią część miasta przecina natomiast stara, znacznie węższa odnoga rzeki, zwana jeziorem Sieszka. Warto stanąć na moście w centrum Dawidgródka, aby popatrzeć na lekko wijące się wśród zabudowy stare koryto. Niegdyś ożywiona arteria wodna jest dziś spokojna, ocieniona drzewami. Drewniane domy stoją miejscami tuż nad wodą, do domowych przystani cumują łodzie. Niedaleko mostu, przy niewielkim trójkątnym placyku w centrum miasteczka znajdziemy jedną z nielicznych dużych budowli murowanych. Z trudem można rozpoznać w niej dawny kościół, pozbawiony wież i przebudowany na magazyn. Wzniesiono go tuż przed ostatnią wojną. Przedtem przez kilkadziesiąt lat nie było w Dawidgródku katolickiej świątyni, bowiem drewniany kościół ufundowany jeszcze w 1624 r. przez II ordynata kleckiego i dawidgródeckiego Jana Radziwiłła spłonął na początku XIX w. Wzniesiona na nowo staraniem Radziwiłłów drewniana świątynia paliła się jeszcze później kilkakrotnie, po ostatnim pożarze w 1890 r. już jej nie odbudowano, a wiernym służyła jedynie mała kaplica. Po drugiej stronie głównej ulicy Sawieckiej, na sporym placyku w pobliżu miejskiego parku stoi parafialna cerkiew p.w. Ikony Matki Bożej Kazańskiej (Kazanska). Została wzniesiona w 1903 r. na miejscu starego kościoła i jest klasycznym przykładem obcego miejscowej tradycji stylu rosyjsko-bizantyjskiego. Wprowadzanie w architekturze cerkiewnej wzorów moskiewskich było przejawem polityki rusyfikacyjnej. Nie sposób jednak cerkwi odmo- Jedna z najcenniejszych cerkwi na Polesiu 361 wić harmonijnej bryły i interesującej sylwetki. Jest to budowla czwórdzielna, złożona z kilkukondygnacyjnej wieży-dzwonnicy z niewielkim przedsionkiem, niskiego babińca, dwukondygnacyj-nej nawy i półkoliście zamkniętego prezbiterium. Nawę nakrywa pięć kopuł na ośmiobocznych bębnach, dzwonnicę wieńczy pojedyncza kopuła. Z czerwono-brązowym kolorem ścian kontrastują pomalowane na biało elementy ozdobne elewacji: lizeny, zębate fryzy i listwowa oprawa okien i drzwi. Do cerkwi prowadzi trój-przelotowa brama zwieńczona małą kopułką. Prawdziwym skarbem Dawidgródka jest znajdująca się we wschodniej części miasta, za mostem na starorzeczu Sieszka, drewniana cerkiew cmentarna p.w. św. Jerzego (Gieorgijewska), jedna z najcenniejszych i najstarszych na Polesiu. Zbudowano ją w 1648 r., w 1724 r. była przebudowana. Po II wojnie światowej została zamknięta. W 1990 r. zwrócono ją wiernym. Trójdzielna cerkiew składa się z babińca, nawy z niską drugą kondygnacją i prezbiterium. Każdą z części nakrywa oddzielny czterospadowy dach zwieńczony kopułką. Do prezbiterium z boku przylega niska zakrystia, do babińca - przedsionek. Ściany pomalowano na kolor błękitny. We wnętrzu znajduje się niezwykle cenny, bogato rzeźbiony, pięciokondygnacyjny barokowy ikonostas z 1751 r. Szczególną wartość ma czwarty rząd ikon, przedstawiający dwunastu apostołów. Po bokach carskich wrót znajdują się dwie ikony w XVIII-wiecznych pozłacanych sukienkach: Matka Boska z Dzieciątkiem i Chrystus Pantokrator. Na osi cerkwi stoi dwukondygna-cyjna dzwonnica. W bezpośrednim sąsiedztwie świątyni znajduje się kilkanaście starych kamiennych i drewnianych krzyży, a więcej znajdziemy ich na rozciągającym się wokół zdewastowanym cmentarzu. Sporo ciekawych nagrobków jest także na obecnie użytkowanym cmentarzu, położonym o kilkaset metrów na wschód. Stojąca na trawiastym pagórku cerkiew tworzy wraz z dzwonnicą i pochylonymi ze starości krzyżami uroczą kompozycję krajobrazowo-architektoniczną i jest wdzięcznym motywem fotografii. 362 Zabytkowy cmentarz w Chorsku J eśli interesują nas stare cmentarze i poleskie krzyże, to zwiedzanie Dawidgródka należy koniecznie połączyć z wizytą w sąsiadującej z nim od północy wsi Chorsk. Od miasta oddziela ją nowe koryto Horynia, przez które przerzucono kładkę dla pieszych. Wieś nie wyróżnia się niczym szczególnym, lecz położony na jej skraju cmentarz jest uznawany za jeden z najpiękniejszych i najciekawszych na Polesiu. Na cmentarzu, w romantycznej scenerii, którą tworzą pojedyncze sędziwe drzewa z dramatycznie poskręcanymi konarami, znajdziemy kilkaset nagrobnych krzyży w tradycyjnym stylu, wykonanych niemal wyłącznie z dębowego drewna i obwiązanych wyszywanymi ręcznikami lub kawałkami płótna. Krzyże na cmentarzu w Lhoisku Krzyże te, według wybitnego białoruskiego specjalisty Michasia Ramaniuka, można podzielić na dwa podstawowe typy: ciesielskie i stolarskie. Te pierwsze, wykonywane z użyciem wyłącznie siekiery, są na ogół znacznie niższe i składają się z masywnego cokołu, na którym wyryte są inskrypcje, oraz właściwego krzyża, którego pionowe ramię jest wycięte z tego samego pnia, co cokół. Ramiona mają krótkie, zakończone charakterystycznymi trójdzielnymi końcówkami. Krzyże stolarskie, zwane też "toczonymi", są zwykle wyższe i smuklejsze. Końcówki ich ramion w postaci charakterystycznych drewnianych kuł ze stożkowatą podstawą (tzw. katoczek) są wykonywane oddzielnie na tokarce i mocowane za pomocą specjalnie wywierconych otworów. Od ramion krzyża oddzielają je kwadratowe deseczki. Przez Chorsk biegnie ku północy szeroki trakt, przecinający pas bagnistych olchowych lasów i dochodzący do Prypeci w miejscu, gdzie znajdowała się dawniej prastara przeprawa promowa, zwana Przewozem Łachowskim. Wiodła tędy droga z Dawid- "Szlachta tu nie byle jaka" 363 Olszany gródka do najbliższej, odległej o 20 km stacji kolejowej, która znajdowała się w Łachwie, po drugiej stronie Prypeci. Będąc w Dawidgródku, warto poświęcić nieco uwagi jego najbliższym okolicom, które były jednym z największych na Polesiu skupisk zaścianków szlacheckich. Należały do nich m.in. wsie Remel, Wielemicze, Moczule, Olpień, Rubel i położona bliżej Stolina Białousza. Ich historię badał przedwojenny dyrektor Muzeum Poleskiego w Pińsku, historyk, krajoznawca i publicysta Roman Horoszkiewicz. Tak pisał o mieszkańcach tych wsi Michał Marczak w przedwojennym przewodniku: "A szlachta tu niebyle-jaka, sięga antenatami do XV w, przechowuje w skrzyniach akta nadawcze i zwoje procesowe od czasów kniaziów Olelkowiczówi królowej Bony aż do zatwierdzeń petersburskich i mimo narzucone; przed wiekiem wiary prawosławnej świadoma swego polskiego pochodzenia i odrębności stanowej, którą nierzadko nawet na cmentarzach zaznacza w oddzielnej od «mużyków» części." Tak natomiast widział ich Henryk Uziembło: "W gęstym tłumie jarmarku czy cerkwi, na pierwszy rzut oka odróżnia się, mimo ze w takich samych lipowych łapciach, mimo że tego samego odzienia - szlachta od chłopstwa Najuboższy dziadyga, szlachcic chodaczkowy czy siermiężny, w postawie, antropologicznych rysach, w błysku oka, nawet w sposobie kręcenia wąsa, zdradzi mimo 364 Inny typ cerkwi chłopskie/ switki, parcianych, tak samo dziurawych portek jak u reszty tłumu, ze w chacie głęboko zaszyte, przechowuje z czcią wielką «bumagi». To nadania szlacheckie, najczęściej z czasów Batorowych lub królowej Bony " Fenomen poleskiej prawosławnej szlachty zaściankowej to kolejne wdzięczne pole do badań dla etnologa i etnografa. Jej świadomość stanowa i narodowa aż do II wojny światowej była bardzo silna, co potwierdzają także inne publikacje. Ciekawe jak wygląda ona dziś, po kilkudziesięciu latach władzy radzieckiej? A może na dnie skrzyń zachowały się jeszcze jakieś stare dokumenty? Typ szlachcica zaściankowego z Polesia (lata trzydzieste XX w) Wsie w okolicach Dawidgródka warto odwiedzić także ze względu na cenne drewniane cerkwie. Zwróćmy uwagę, że prezentują one zupełnie inny typ architektoniczny niż te, które oglądaliśmy w okolicach Drohiczyna, Janowa czy Pińska. Tamtejsze cerkwie sylwetką przypominały kościoły łacińskie - wszystkie części: babiniec, nawa i prezbiterium, nakryte były wspólnym dachem. W tej części Polesia zaznacza się natomiast wpływ architektury ukraińskiej: zazwyczaj każda z części budowli nakryta jest oddzielnym dachem i najczęściej również oddzielną kopułą. Najbardziej interesujące miejscowości leżą w promieniu kilku kilometrów od Dawidgródka, na wschód i południe od miasta. Wsie stłoczone na wąskim pasie suchego Przyhorynia, pomiędzy rozległymi Błotami Olmańskimi na południu i doliną Prypeci na północy, są nawet jak na Polesie bardzo duże. W niektórych liczba gospodarstw przekracza tysiąc, a liczba mieszkańców sięga kilku tysięcy. Do takich należą Olszany, położone 6 km na wschód od Dawidgródka i obszarem niewiele ustępujące miastu. Niestety, miejscowa cerkiew spłonęła w latach osiemdziesiątych. Reme! 365 Cerkiew w Remlu O 3 km na południe od Olszan leży Remel (Ramiel). \V 1452 r. litewski książę Świdrygiełło, który władał wówczas Dawidgródkiem, nadał te ziemie rodzinom Pieszków (Pierzków) i Ko-ściuszkiewiczów. W końcu XVIII w. część majętności należała do bohatera powstania kościuszkowskiego generała Józefa Kopcia i jego dwóch braci. We wsi zachowała się drewniana cerkiew p.w. św. Michała, bodaj najładniejsza w okolicach Dawidgródka i jedyna, która przypomina cerkwie zachodniopoleskie. Zbudowano ją w XVIII w., Remel - rzut cerkwi więc pierwotnie była oczywiście unicka. Po II wojnie światowej została zamknięta, a w 1989 r. zwrócono ją wiernym. Cerkiew jest trójdzielna. Starsza część składa się z nawy zbudowanej na planie kwadratu i pięciobocznie zamkniętego prezbiterium, nakrytych wspólnym dachem gontowym. Z przodu wznosi się dobudowana w 1905 r. czworoboczna dzwonnica, połączona z nawą krótkim łącznikiem. Nad dzwonnicą i nawą niewielkie kopułki. O 6 km na zachód od Remla i 3 km na południe od Dawidgródka, nad wydłużonymi jeziorami-starorzeczami Sijucie i Wa-gan, leży kolejna wieś szlachty zagrodowej - Wielemicze (Wieha-miczy). W 1519 r. książę Fedor Jarosławicz Borowski nadał ją Leonowi Rancewiczowi. Jego potomkowie mieszkali tu do II wojny 366 Wielemicze i Olpień Cerkiew w Wielemiczach światowej, podobnie jak inne rodziny szlacheckie, m.in. Leszkowicze. Drewniana cerkiew p.w. św. Ilji, choć niezbyt stara, bo zbudowana w 1881 r., należy do najładniejszych na Polesiu. Wzniesiono ją w stylu neo-barokowym, wzorując się na cerkwiach ukraińskich. Jest to świątynia na planie krzyża, którego ramiona tworzą boczne aneksy nawy, babiniec i pięcioboczne prezbiterium. Umieszczoną centralnie kwadratową nawę wieńczy wieża nakryta neobarokową kopułą o złoconym wierzchołku. Podobne kopuły wieńczą cztery niższe wieżyczki nad ramionami budowli. W pobliżu cerkwi stoi trójkondygnacyjna dzwonnica. Warto też odwiedzić miejscowy cmentarz prawosławny ze starymi, drewnianymi krzyżami poleskimi. Sąsiednia, odległa o 3 km na zachód wieś Olpień (Alpien) to ł obok Remla i Rubla naj starsza miejscowość w oko licach Dawidgródka. W 1479 r. księżna Anna Świ- drygajłłówna nadała ją Ze- nonowiczowi Olpińskiemu. W 1515 r. kniaź Fedor Ja- rosławicz Borowski uczy nił tu nadania dla Zenona Leszkiewicza i Jana Tuhay- -Lipskiego, królowa Bona w 1551 r. potwierdziła wcze śniejsze nadania dla braci Czernyszewiczów - Konopli- ckich, zaś w 1669 r. przy wileje miejscowej szlachty Cerkiew w Rublu potwierdził król Michał Ko- Wielkie skupisko szlachty zagrodowej 367J rybut Wiśniowiecki. Drewniana cerkiew p.w. Zaśnięcia NMP (Uspienska), zbudowana w 1888 r., przypomina współczesną jej świątynię w Wielemiczach. Ma jednak znacznie prostszą kompozycję i ustępuje tamtej urodą. Rubel - rzut cerkwi Ogromna, licząca kilka tysięcy mieszkańców wieś Rubel [Rubiel), leżąca 8 km na południowy zachód od Ol-pienia, nad starym odgałęzieniem Horynia zwanym Ru-belską Rzeką, jest największą i najstarszą wsią szlachecką w okolicy. Niegdyś nosiła nazwę Luber. Król Władysław Jagiełło na przełomie XIV i XV w. uczynił tu nadanie na rzecz rycerza Razana, protoplasty rodu Razanowiczów. W 1511 r. kniaź Jan Wasylewicz Jarosławicz Borowski nadał tu ziemie rodzinom Zyszczyniczów i Paszkiewiczów, a w 1515 r. jego następca kniaź Fedor Jarosławicz Borowski - Zymojgiewiczom. Przed II wojną światową Rubel należał do największych skupisk szlachty zaściankowej na Polesiu. Wśród zamieszkujących tu wówczas rodzin szlacheckich można wymienić Razanowiczów, Paszkiewiczów, Maślakiewiczów i Żeligowskich. W Rublu znajduje się cenna drewniana cerkiew p.w. św. Michała, zbudowana w 1796 r. Po wojnie była nieczynna, w 1989 r. została zwrócona wiernym i wyremontowana. Jest trójdzielna, składa się z czworobocznego babińca, ośmiobocznej nawy i pię-ciobocznego prezbiterium z zakrystią. Nad każdą z części wznoszą się ośmioboczne wieże zwieńczone kopułami z latarniami. W XIX w. do babińca i do obu boków nawy przybudowano przedsionki. Obok cerkwi stoi trójkondygnacyjna dzwonnica nakryta kopulastym dachem. P o zwiedzeniu Dawidgródka doczekaliśmy się wreszcie Dimy i naszego autobusiku, który zabrał nas do odległego o 40 km Turowa (Tumu), gdzie zamieszkaliśmy w hoteliku. Ponieważ był 368 Rurykowicze w walce o władzę już wieczór, zwiedzanie odłożyliśmy na dzień następny. Ja byłem już w Turowie kilka lat wcześniej, więc podobnie jak w Da-widgródku wykorzystałem ten pobyt do dokładniejszej penetracji miasteczka i jego osobliwości. Turów uznawany jest, obok Połocka, za najstarszą miejscowość w grał nicach obecnej Białorusi. Liczy on sobie z górą tysiąc lat, tutejszj gród wspomniany został bowiem po raz pierwszy w słynnym ruskir latopisie Powieść minionych lat pod datą 980 r. Najprawdopodobniej istniał w tym miejscu jeden z ośrodków słowiańskiego plemienia Drel gowiczów. Według legendy gród nad Prypecią został założony prze kniazia Tura, który był towarzyszem najwyższego wodza skandynawl skich Waregów - Rogowolda. Inni nazwę grodu wywodzą od dawnej nazwy Prypeci, która na starych mapach występuje czasem pod nal zwą Tur. Jeszcze inna wersja mówi o zamieszkujących okoliczne las}] turach, na które chętnie polowali kijowscy kniaziowie. Historia Turowa ściśle wiąże się z historią Rusi Kijowskiej, dd której gród należał od chwili powstania. Gdy w końcu X w. kniaa Włodzimierz I Wielki podzielił Ruś na udzielne księstwa rządzon^ przez jego synów, Turów stał się stolicą jednego z nich, z czasen nazwanego księstwem turowskim, a później turowsko-pińskim. Wlał dali nim różni kniaziowie z dynastii Rurykowiczów, często walcząc}) między sobą. Pierwszym księciem turowskim był jeden z synów Włodzimierza! Swiatopełk. Pojął on za żonę nieznaną z imienia córkę Bolesława Chrobrego. Wraz z oblubienicą do Turowa przyjechał jej spowiednik - biskup kołobrzeski Rejnbern. Nie spodobało się to Włodzimiel rzowi, który oskarżył syna o spiskowanie przeciwko sobie z Chrol brym i wtrącił go wraz z żoną i biskupem do lochu. Ten ostatni zmarj w niewoli; co stało się z księżną, którą latopisy zwą Bolesławną nie wiadomo. Swiatopełk natomiast po śmierci ojca w 1015 r. wydoi stał się na wolność, uśmiercił swych braci Borysa i Gleba (zostali oni uznani za prawosławnych świętych) oraz Światosława i zasiadł ^ tronie kijowskim. Takie zawiłe walki o władzę i sukcesję odbywał}! się w tamtych czasach często pomiędzy najbliższymi krewnymi, obl fitując w mordy i skrytobójstwa, o czym skrupulatnie informują autoJ rży ruskich latopisów. Od tego czasu księstwo turowskie pozostawałc w mniej lub bardziej bezpośredniej zależności od Kijowa, a władza w nim tradycyjnie sprawował najstarszy syn każdorazowego księcia kijowskiego. Czterdzieści cerkwi średniowiecznego Turowa 369 Tak czy inaczej, w ciągu XI i XII w. Turów był jednym z najważniejszych grodów Rusi Kijowskiej, dużym ośrodkiem politycznym, gospodarczym, kulturalnym i religijnym. Istniała tu wtedy niewiarygodna wprost liczba cerkwi prawosławnych: było ich co najmniej czterdzieści, czyli więcej niż współcześnie w trzymilionowym Kijowie, a według niektórych źródeł nawet osiemdziesiąt! Od połowy Strona z Ewangelii Turowsłdej XII w. wymieniane jest władyc-two (biskupstwo prawosławne) w Turowie, ale istniało ono zapewne znacznie wcześniej, będąc jednym z najstarszych na terenie Rusi. Po zniszczeniu Turowa podczas najazdu tatarskiego w 1390 r. zostało około 1416 r. przeniesione do Pińska i odtąd zwano je turowsko-pińskim. Po przyjęciu unii przekształciło się w biskupstwo greckokatolickie i przetrwało do 1795 r. Z XI w. pochodzi rękopiśmienna Ewangelia Turowska - jeden z najstarszych i najcenniejszych zabytków piśmiennictwa wschodniej Słowiańszczyzny. Powstała ona w Turowie i była tu przechowywana przez wiele stuleci. Odkryta w 1865 r., jest obecnie przechowywana w bibliotece Litewskiej Akademii Nauk w Wilnie. Jest to bogato zdobiona pergaminowa księga, wypełniona bardzo wyraźnym i czytelnym kaligraficznym pismem oraz znakomicie zachowanymi barwnymi inicjałami i ornamentami w stylu starobizantyjskim. W latach 1171-82 władyką turowskim był miejscowy mnich Cyryl, który przeszedł do historii jako Cyryl Turowski (ok. 1130--ok. 1183), urodzony, zmarły i pochowany w Turowie, uznany przez Kościół wschodni za świętego. Ze względu na talenty krasomówcze nazywano go Złotoustym, a ponieważ długi czas spędził na słupie, zwany był także Słupnikiem. Właściwie nie był to słup, lecz rodzaj wąskiej wieży z niewielkim pomieszczeniem, w którym święty pędził pustelnicze życie, pogrążony w medytacji i lekturze uczonych ksiąg. Cyryl Turowski, człowiek na owe czasy starannie wykształcony, jest 370 Klasyk literatury staroruskiejl klasykiem literatury staroruskiej. Był autorem licznych pism i pieśni religijnych, wielokrotnie kopiowanych w średniowieczu, a od XVI w. również drukowanych. Zdaniem specjalistów, jest wysoce prawdopodobne, że to właśnie on napisał jedno z arcydzieł staroruskiej literatury - anonimowy epos Słowo o pułku /góra. Św. Cyryl Tuiowski W końcu XII w. Turów zaczął tracić znaczenie i popadł w czasową zależność od książąt wołyńskich. W dodatku w obrębie księstwa pojawił się drugi ważny ośrodek - gród w Piń-sku, który odgrywał coraz większą rolę i w końcu zdystansował Turów. W tym okresie księstwo turowsko--pińskie, pierwotnie bardzo rozległe, obejmujące prawie całe Polesie po Brześć, rozpadło się na mniejsze księstwa: turowskie, pińskie, słuc-kie i kleckie. Na przełomie XIII i XIV w. rywalizujących ze sobą książąt ruskich pogodzili Litwini, którzy podbili cały obszar księstwa i podporządkowali je Wielkiemu Księstwu Litewskiemu. W 1390 r. gród turowski został zniszczony przez Tatarów. W 1430 r., po śmierci ostatniego z ruskich książąt turowskich, Turów przeszedł pod bezpośrednią władzę Litwy i znalazł się później w granicach województwa trackiego. Pod koniec XV w. gród należał do kniazia Michała Glińskiego (1470-1534), zausznika wielkiego księcia litewskiego, późniejszego króla Aleksandra Jagiellończyka. Po śmierci protektora Gliński, odsunięty od wpływów przez nowego władcę - Zygmunta Starego, podniósł bunt i sprzymierzył się z Moskwą. Resztę życia okrzyknięty zdrajcą Gliński spędził w na wygnaniu w księstwie moskiewskim. Jego turowskie dobra zostały skonfiskowane i ofiarowane zasłużonemu hetmanowi Konstantemu Ostrogskiemu (1460-1530), jednemu z najwybitniejszych dowódców wojskowych w historii Rzeczypospolitej, który sam wywodził się zresztą z rodu Rurykowiczów i był spokrewniony z dawnymi władcami księstwa turowskiego. Ostrogski jako pierwszy w historii sprawował urząd hetmana wielkiego litewskiego. Jego największym osiągnięciem było wspaniałe zwycięstwo W ręku kniaziów Ostrogskich 371 nad wojskiem moskiewskim odniesione w wielkiej bitwie pod Orszą w dniu 8 września 1514 r. Jak głosi napis na jego nagrobku w Ławrze Pieczerskiej w Kijowie, odniósł łącznie aż 63 zwycięstwa nad wrogiem. Średniowieczny Turów - rekonstrukcja W ręku kniaziów Ostrogskich, którzy należeli do najmożniejszych rodów ówczesnej Rzeczypospolitej, Turów pozostawał do 1620 r. To oni właśnie na miejscu dawnego grodu na Górze Zamkowej wybudowali w XVI w. drewniany zamek, obok którego rozwinęło się miasto. W latach 1502 i 1521 Turów był niszczony przez Tatarów, a w 1535 r. został zajęty ł spustoszony przez wojska Iwana Groźnego pod dowództwem wojewody Teodora Owczyny. Po unii lubelskiej Turów znalazł się w powiecie pińskim nowo utworzonego województwa brzeskiego. W chwili ustanowienia unii brzeskiej (1596) w mieście było podobno wciąż 70 cerkwi prawosławnych, choć bardziej prawdopodobna wydaje się liczba 14 świątyń, wymieniana w źródłach cerkiewnych. Turów stał się ogniskiem oporu przeciw unii. Przez pewien czas rezydował tu nawet "alternatywny" biskup, prawosławny władyka sprawujący administrację nad tą częścią parafii i duchowieństwa eparchii, która pozostała przy prawosławiu. Unici przegnali go dopiero w 1622 r. Miasto silnie ucierpiało w okresie buntów kozackich. Jeszcze w 1595 r. zdobyli je Kozacy Semena Nalewajki, wojujący głównie z polskimi panami, duchowieństwem katolickim i zwolennikami unii kościelnej. W 1648 r. Turów zajęły z kolei oddziały Chmielnickiego, do których z ochotą przyłączyli się zbuntowani mieszczanie. W następnym roku spotkała ich za to sroga kara podczas karnej ekspedycji hetmana Janusza Radziwiłła. Kozacy uciekli do Mozyrza, a miejscowi buntownicy zostali wycięci w pień, spalono również miasto i zamek. W 1655 r. Turów został spustoszony przez moskiewskie wojska Cho-wańskiego, które okupowały te tereny aż do 1660 r. Zamek nie zo- 372 Osiemnastowieczna afera gospodarcza stał już odbudowany, a miasto, które przed XVII-wiecznymi wojnami liczyło około 3 tyś. mieszkańców, wyludniło się i zaczęło chylić się ku upadkowi. Po Ostrogskich w XVII w. Turowem władali Sapiehowie i Chodkie-wiczowie. W XVIII w. Turów należał do Potockich, a potem do Soł-łohubów. Ci ostatni byli właścicielami większej części miasta aż do drugiego rozbioru, kiedy znalazło się ono w granicach Rosji. W 1793 r. Turów nabyli... angielscy spekulanci, którzy zawiązali spółkę celem rabunkowej eksploatacji bogactw Polesia. Odkupili oni zarówno dział Sołłohubów, jak i pozostałą część, którą carskie władze ofiarowały generałowi Sielabinowi. Zaniepokojony tym car Paweł I po trzech latach unieważnił transakcję i kazał zwrócić Anglikom pieniądze. Miasto stało się następnie ośrodkiem dóbr rządowych, dzierżawionych przez osoby prywatne. W końcu XVIII w. Turów liczył około 500 domów, było tu wówczas 7 cerkwi. Choć bywał nazywany miastem, nigdy nie otrzymał oficjalnych praw miejskich. W XIX w. funkcjonował jako siedziba gminy w powiecie mozyrskim. Nie jest pewne, czy w Turowie kiedykolwiek istniała parafia katolicka. Około 1414 r. wielki książę Witold miał tu jakoby wybudować kościół, który jednak wkrótce uległ zniszczeniu. Dopiero w 1630 r. Anna Alojza Chodkiewiczowa ufundowała kościół i stację misyjną jezuitów. W XVIII w. na miejscu zrujnowanego zamku turowskiego jezuici wznieśli nową, drewnianą świątynię, która po kasacie zakonu służyła jako kościół filialny parafii w Dawidgródku. Zamknięto ją w 1863 r., a później zniszczył ją pożar. Do I wojny światowej turow-scy katolicy korzystali z drewnianej kaplicy cmentarnej, którą zbudowała w 1804 r. rodzina Dołęgów-Kowalewskich, właścicieli majątku Burazy koło Turowa. P od Turowem zakończył się jeden z barwnych poleskich epizodów powstania styczniowego. Młody, bo zaledwie 23-letni Roman Rogiński (1840-1915), był jednym ze zdolniejszych dowódców powstańczych na Podlasiu. Po stoczeniu w styczniu i lutym 1863 r. kilku zwycięskich potyczek w okolicach Białej Podlaskiej i Siemiatycz przemaszerował wraz ze swym oddziałem do Puszczy Białowieskiej, a później ruszył w głąb Polesia, brawurowym atakiem zdobywając po drodze Prużanę. Po rozbiciu oddziału przez wojsko carskie w bitwie pod Borkami, na północ od Pińska, Rogiński zdołał się jeszcze przedrzeć do Turowa. Tu został schwytany przez chłopów i wydany wła- Zeznania Roman%Rogińskiego 373 dzom. Niestety, głębokim cieniem na tę interesującą postać kładą się obszerne i szczegółowe zeznania, jakie Rogiński złożył przed wojskową komisją śledczą, sypiąc datami i nazwiskami, przez co przyczynił się do aresztowania wielu osób i dostarczył dowodów ich "wywrotowej" działalności. Skrupulatni badacze wyliczyli, że w jego zeznaniach występuje aż 146 nazwisk uczestników ruchu narodowego. Zapewne dzięki temu uniknął grożącej mu kary śmierci, która została zamieniona na dwadzie- ____________ ścia lat katorgi. Wiadomości o jego postawie Roman Rogiński w śledztwie nie przedostały się jednak do wia domości publicznej i po powrocie z zesłania w 1892 r. został z otwar tymi ramionami powitany przez środowisko weteranów 1863 r. Swój wizerunek powstańczego bohatera utrwalił w wydanych w 1898 r. wspomnieniach, umierał w aurze zasłużonego obywatela. W ar chiwach zachowały się jednak protokoły przesłuchań, które przy gotował do druku i opublikował prof. Stefan Kieniewicz w 1983 r. Niezależnie od niechlubnej roli, jaką odegrały te zeznania, są one bardzo cennym źródłem informacji o przebiegu walk oddziału Ro- gińskiego, znacznie bardziej wiarygodnym niż spisane ponad trzy dzieści lat później wspomnienia. Tak opisuje Rogiński końcowy etap swej poleskiej wyprawy: ,yf Żytkowiczach spotkałem jakiegoś komornika, który mi powiedział, że przez Turów będzie można być może przejechać. Więc ja zostawiwszy moich towarzyszów w lesie, sam pojechałem na zwiady z Juraszkiewiczem do m[iasta] Turowa, przy czym }[uraszkiewicz] był bez broni, a ja z rewolwerem. Od człowieka, który mię wiózł, dowiedziałem się, że pod miasteczkiem mieszka obywatel jakiś Młyński, więc zajechałem do niego. Podówczas był jakiś kancelista z Turowa u Młyńskiego i kiedy rozpytywałem o drogę ku Wołyniowi i prosiłem o wynajęcie koni, ów kancelista dał znać do Turowa i stamtąd mieszczanie wraz z chłopami przylecieli i otoczywszy dom weszli do mieszkania i pytali o paszport, a gdy im powiedziałem, że nie potrzebuję paszportów, więc powiedzieli, ze mnie odwiozą do Pińska (...). Pilnowali mnie tak do wieczora, aż nadeszło wojsko, które mię aresztowało i zabrało do Żytkowicz, gdzie stal kapitan Albertów. Moi zaś towarzysze około Żytkowicz będąc odkryci przez włościan byli aresztowani." P"* 374 Walki polsko-bolszewickie W ciągu XIX w., zwłaszcza w jego drugiej połowie, pewne ożywienie przyniósł rozwój żeglugi na Prypeci. Istniał w Turowie port pasażerski i towarowy, z którego statki kursowały do Pińska, Mozy-rza i Kijowa. W końcu stulecia Turów liczył około 3 tyś. mieszkańców. Były tu wówczas cztery cerkwie, co roku odbywały się dwa jarmarki - 17 stycznia i 29 czerwca. Liczba mieszkańców, w większości Żydów, szybko rosła i przed I wojną światową przekroczyła liczbę 6,5 tyś. Rozwijały się handel, rzemiosło i drobny przemysł. Widok Turowa w połowie XIX w. (rys N. Ordy) Podczas I wojny światowej Turów pozostał po rosyjskiej stronie frontu. W listopadzie 1917 r. w miasteczku ustanowiono władzę radziecką, na której czele stanął były marynarz Taras Rusy. Nie przetrwała ona długo, bowiem już w lutym 1918 r. Turów zajęli Niemcy, którzy rozpoczęli marsz na wschód. Rusy zorganizował wówczas oddział partyzancki. W dniu 18 grudnia 1918 r. partyzanci opanowali Turów i zajmowali miasteczko przez tydzień, po czym zostali przegnani przez Niemców. W styczniu 1919 r. Niemcy wycofali się, a ich miejsce zajęli bolszewicy. Wkrótce od zachodu nadciągnęły wojska polskie. Nastąpiła nieunikniona konfrontacja, która toczyła się na lądzie i na wodach Prypeci oraz jej dopływów. Obie strony dysponowały względnie szczupłymi siłami. Polacy, posuwający się od strony Dawidgródka, zajęli Turów 10 lipca 1919 r. Bolszewicy, wspierani przez okręty Flotylli Dnieprowskiej, rozpoczęli kontrnatarcie i po kilkudniowych bojach odbili miasto 27 lipca. Zacięte walki o Turów trwały jeszcze przez kilka tygodni i zakończyły się 24 sierpnia po- l Armia generała Batachowicza 375 | nownym zajęciem go przez Polaków Polskie wojsko utrzymało sio tu następnie aż do bolszewickiej ofensywy w lipcu 1920 r. Po zakończeniu działań bojowych w październiku 1920 r. linia rozdzielająca obie armie przebiegała pomiędzy Turowem i Dawidgródkiem. Z awieszenie broni obwiązywało armię polską, ale już nie jej sojuszników. Do tej kategorii zaliczały się wsławione brawurowym zdobyciem Pińska oddziały słynnego zagończyka, generała Stanisława Bulak-Bałachowicza. Brały one udział w wojnie pod oficjalną nazwą Odrębnej Armii Sojuszniczej. Armia ta była złożona głównie z "białych" Rosjan, Kozaków, dezerterów i jeńców z armii bolszewickiej oraz wszelakich niespokojnych żołnierskich duchów z całej niemal Europy. Gen. Bułak-Bałachowicz to jedna z najbarwniejszych postaci tamtej wojny. Był to dawny oficer carski. Zaczątek swej armii sformował w okresie wojny domowej w Rosji, walcząc z bolszewikami m.in. u boku Judenicza. Na początku 1920 r. oddziały Bałachowicza przedarły się przez front bolszewicki na Łotwie i wzięły udział w wojnie po stronie polskiej, odznaczając się wyjątkową brawurą, a także bezwzględnością i okrucieństwem wobec "czerwonych", w których wzbudzały przerażenie. "Bałachowcy", jak ich nazywano, nosili na czapkach trupie główki jako znak "rycerzy śmierci". Wszystko to przyczyniło się do powstania legendy generała jako znakomitego zagończyka i pełnego fantazji watażki. Żołnierze i kresowy lud zwali go "Bafką". Tak scharakteryzował go sam Józef Piłsudski: "Me szukajcie w nim cech sztabowego generała, a nie będziecie mieli rozczarowań, fest to typowy warchol i partyzant, lecz doskonały żołnierz, i umiejętny raczej ataman niż dowódca w europejskim stylu... Bije bolszewików w wielu wypadkach lepiej od sztabowych generałów, bo sam jest bolszewikiem, zresztą genealogicznie się od nich wywodzi. Nie żałuje cudzego życia i cudzej krwi, zupełnie tak samo jak własnej. Dajcie mu być sobą, bo innym być nie potrafi." W porozumieniu z polskim dowództwem gen. Bałachowicz przygotował plan ofensywy na tereny pozostałe na wschód od linii de-markacyjnej. Akcja miała być prowadzona pod hasłem walki o niepodległą Białoruś, a jej ostatecznym celem było wywołanie antybol-szewickiego powstania i stworzenie białoruskiego państwa związanego z Polską w myśl federacyjnej koncepcji Piłsudskiego. Bałachowicz rozpoczął werbunek do oddziałów "białoruskiej" armii. Pro- 376 Słynny watażka zdobywa Turów l wadzono go głównie wśród jeńców radzieckich, przyjmowano też ochotników oraz wszelkie niepolskie oddziały sprzymierzone biorące udział w walkach z bolszewikami. W rezultacie oddział Bałacho-wicza, liczący podczas zdobywania Pińska niewiele ponad 2,5 tyś. żołnierzy, w miesiąc później rozrósł się do 11-tysięcznej armii. Gen. Bulak-Bahchowicz Głównym terenem planowanej akcji miało być Polesie. Armię skoncentrowano pomiędzy Da-widgródkiem a Turowem. W dniu 25 października generał Bułak-Bałachowicz "zbuntował się" i ogłosił rozpoczęcie walki o niepodległą Białoruś, przekroczył linię demarkacyjną i zajął Turów. W miasteczku rozmieściło się jego barwne wojsko. "Bałachowcy" byli doskonałymi żołnie-•.a^**^! rzami, ale znani też byli z okrucieństwa wobec przeciwników oraz licznych rabunków i gwałtów na ludności cywilnej, których ofiarami padali przeważnie Żydzi, a które dowódca tolerował. Tak wyglądał pobyt "bałachowców" według rosyjskich, nieprzychylnych relacji, zamieszczonych w publikacji Pomiąć - Żytkawicki rajon (tłumaczenie z białoruskiego - G.R.): "W Turowie, który znajdował się w strefie neutralnej, Bulctk--Balachowicz rozmieścił swój liczny i wyjątkowo pstrokaty sztab, któ-ry składał się z rosyjskich i polskich oficerów, doradców, wielkiej świty przyjaciół, ich żon i kochanek. Zakwaterować taki tłum w małym miasteczku było ciężko. Bałachowcy wyganiali mieszkańców z chat, które im się podobały. Największy dom w Turowie zajął sam dowódca. Umeblowano go dostatnio sprzętami zrabowanymi z sąsiedztwa, (...) Wygląd osiedla był dziwny i wyjątkowo barwny. Uderzała niezwykłość wojskowych obozowisk, gdzie leżały góry walizek, skrzyń i koszykom, kołder, figurek, zastawy stołowej i mnóstwo węzełków. Gwałty i samowola w miasteczku przybrały ogromne rozmiary. Pijani oficerowie i żołnierze zamieniali się w sadystów. Na ich szlaku nie było żadnej przeszkody, bo (...j w samym sztabie dzień i noc trwa niekończące się pijaństwo i rozprzężenie. Silą ciągną tu miejscowe dziewczęta. Cała żeńska część Turowa chowała się w piwnicach i na strychach, ale i stąd wyciągali je bałachowscy «molojcy» (...). «Bat'ko» patrzył na to wszystko przez palce. Uważał, że dobrze jest popuścić lejce wojakom przed walną bitwą." Kilkudniowa "niepodległość" Białorusi 377 W dniu 7 listopada w Turowie odbyła się uroczystość przekazania przez gen. Bałachowicza władzy cywilnej nad "wyzwoloną ziemią Białoruskiej Republiki Ludowej" Białoruskiemu Komitetowi Politycznemu. Była to polityczna reprezentacja Białorusinów katolików, zwolenników współpracy z Polską. Na turowskim rynku w szyku stanęły "białoruskie" oddziały, tłumnie przybyła ludność miasteczka i okolicznych wsi, obecny był także polityczny sojusznik Bałachowicza - rosyjski działacz polityczny Borys Sawinkow. Po nabożeństwie, w czasie którego wznoszono modły za Białoruską Republikę Ludową i jej armię, generał złożył przysięgę na białoruski sztandar narodowy, obiecując, że "nie złoży oręża, dopóki nie uwolni ojczystego kraju od uzurpatorów". Następnie odbyła się defilada jego armii. Znaczna jej część wymaszerowała zresztą już dwa dni wcześniej z rozkazem zdobycia Mozyrza. Gromiąc bolszewików, "bałachowcy" wypełnili to zadanie w dniu 10 listopada. Barwny epizod bałachowiczowski nie trwał długo. Już 26 listopada, po kontrataku skoncentrowanych oddziałów Armii Czerwonej, "bałachowcy" musieli wycofać się na zachód, za linię demarkacyjną. Według ustaleń pokoju ryskiego Turów znalazł się w granicach radzieckiej Białorusi, granica z Polską biegła kilkanaście kilometrów na zachód od niego. W 1924 r. miasteczko stało się stolicą rejonu w okręgu mozyrskim, w 1938 r. przemianowanym na poleski. W tymże roku Turów otrzymał status osiedla miejskiego. W latach 1941-1942 hitlerowcy zamordowali w Turowie blisko 3 tysiące Żydów, którzy stanowili większość mieszkańców. Ich pamięć czci obelisk ustawiony w 1963 r. Po wojnie Turów pozostał stolicą rejonu w obwodzie poleskim, który w 1954 r. przyłączono do obwodu homelskiego. W 1962 r. stolicę rejonu przeniesiono do Żytkowicz. Miasteczko, pozbawione funkcji administracyjnych, oddalone od kolei i głównych szos, pogrążyło się w stagnacji, którą pogłębiło jeszcze załamanie się w końcu lat osiemdziesiątych żeglugi pasażerskiej na Prypeci. Sytuację poprawiło nieco wybudowanie w 1985 r. nowego mostu przez Prypeć, który zapewnił miastu połączenie z Żytkowiczami i główną magistralą poleską. W ostatnich latach Turów zyskał popularność jako siedziba administracji utworzonego w 1996 r. Prypeckiego Parku Narodowego, a co za tym idzie, cel wizyt - nielicznych na razie - turystów. Dzisiejszy Turów liczy 3,5 tyś. mieszkańców, a więc mniej więcej tyle samo, ile w połowie XVII i w końcu XIX wieku. 378 "Pokochacie Turów za jego niezwykłą ciszę'| P odobnie jak Dawidgródek, dzięki powojennej stagnacji Turów zachował historyczny układ urbanistyczny i charakter dawnego poleskiego miasteczka z regularną siecią ulic i starą drewnianą zabudową. Tak pisze o nim współczesny znawca Polesia Jurij Łabyncau (przekład z białoruskiego - G.R.): "Niemal każdego, kto podróżuje Prypecią, przy pierwszej znajomości z Turowem czeka rozczarowanie. (...) Jeden z największych pisarzy białoruskich U. Karatkiewicz, który oglądał liczne miejscowości na brzegach rzeki, zapisał: «Najsmutniejsze wrażenie podczas całej drogi - Turów. Po prostu wielka wioska». (...) Ale nie poddawajcie się pierwszemu wrażeniu. Pomieszkajcie w mieście przez kilka dni, pospacerujcie wieczorami, o zachodzie słońca, po jego niebrukowanych ulicach, a wówczas, jestem o tym przekonany, otworzy się przed wami i oczaruje. Pokochacie Turów za jego niezwykłą ciszę, za patriarchal-ność oblicza, za niezwykle złączenie ze szczodrą i bogatą przyrodą, jakiej nie spotkacie bodaj nigdzie indziej. Nie, to maleńkie drewniane miasteczko jest ciekawe, bardzo ciekawe, i to nie tylko ze względu na swoją sławną przeszłość - co do tego nie może być wątpliwości - ale także z powodu dzisiejszego, teraźniejszego, nietkniętego, dawnego rytmu życia i skromnego, ale cudownego wyglądu zewnętrznego. Z pewnością na świecie zostało już nie tak wiele podobnych miasteczek. «Wymierają», stają się osiedlami miejskimi, zamieniają się we współczesne miasta z wielopiętrowymi betonowymi domami i asfaltowymi ulicami, pokrytymi plamami benzyny i oleju. Ja sam nie od razu doceniłem i zrozumiałem, jak cudowne i unikalne jest to maleńkie drewniane miasteczko, które często płonęło doszczętnie podczas licznych pożarów. W którym momencie nastąpiło to moje olśnienie? Być może wtedy, gdy zobaczyłem, jak błyszczy w południowym słońcu smoła wyciekająca z bierwion domów. A być może w tę księżycową, zupełnie bajeczną noc, która oświetlila i miasto, i rzekę, i ługi, i dalekie lasy, niepowtarzalnym, długim, niebiańskim światłem. (...) Turów jest miastem parterowym, drewnianym. Murowanych budynków tu prawie nie ma, z wyjątkiem tych nielicznych, jakie pojawiły się w ostatnim czasie. (...) Wielkie, ciągnące się na setki kilometrów lasy pozwalały wykorzystywać do budownictwa najlepsze drewno, przede wszystkim wysokiej jakości sosnę i dąb (...). Turów niemal w całości zbudowany jest z masztowego, sosnowego lasu. Miejscowi cieśle są w prostej linii spadkobiercami najstarszych średniowiecznych tradycji mistrzów dawnej Rusi. Większość domów miasteczka ma archaiczną Bajkowy koloryt miasteczka 379 konstrukcję, wiele z nich nie jest z zewnątrz niczym pomalowanych czy obitych. Wszystko to przydaje niezwykłego, niemal bajkowego kolorytu zagrodom, ulicom i wreszcie całemu miasteczku. Wyrażenie «wielka wioska» zupełnie nie pasuje do Turowa. Rzecz w tym, że niemal prawie tak samo wyglądały nasze średniowieczne grody na samym początku ich historii. To wydaje się nieprawdopodobne, ale w ciągu stuleci Turów zdołał zachować pod wieloma względami wygląd pierwszych słowiań- * skich grodów." Miasteczko rozciąga się wzdłuż jednego z ramion Prypeci i jej sta-rorzecza. W miejscu, gdzie do Prypeci uchodzi niewielka rzeczka Jazda, wznosi się rozległa, choć niezbyt wysoka Góra Zamkowa, na której znajdował się historyczny gród Turów, swego czasu skutecznie rywalizujący z Kijowem. Od niej właśnie wypada rozpocząć zwiedzanie tego uroczego miasteczka o ponad 1000-letniej metryce. Grodzisko na Górze Zamkowej, zwanej też Zamczyszczem, to pozostałość po jednym z najstarszych grodów na terenie Białorusi, który był wzmiankowany po raz pierwszy w 980 r., a szczyt znaczenia osiągnął w XI-XII w. jako stolica księstwa turowskiego. 380 Fundamenty cerkwi i monumentalny pomnik GÓR* Uf Ówczesny Turów składał się z grodu i podgrodzia o łącznej powierzchni około 2,5 ha. Ślady obu części znajdziemy na Górze Zamkowej. Jest ona wyniesiona o 5-7 m ponad poziom rzeki i ma wymiary 260 x 180 m. Teren dawnego grodu to wyższa część wzgórza, o zarysie trójkąta, oddzielona wyraźnie widoczną fosą od podgrodzia. Do dziś jest także widoczna kolista fosa otaczająca całą Górę Zamkową. Na terenie grodu znajdują się odkryte w trakcie wykopalisk ślady drewnianych budowli i umocnień oraz okrągłej ceglanej wieży obronnej z XIII w., którą rozebrano w 1830 r. Zachowały się także fundamenty wzniesionej w XII w. murowanej cerkwi z trzema apsydami. Była to jedyna murowana świątynia w całej historii miasta. W jej zasypanych podziemiach znaleziono niezwykle interesujące pochówki w kamiennych sarkofagach z XII-XIII w.; dziś można je obejrzeć w Muzeum Polesia w Pińsku. W XVI w. na Górze Zamkowej wznosił się zamek Ostrogskich. W XVIII w. zbudowano tu kościół jezuitów, który uległ zniszczeniu w XIX w. Jeszcze przed wojną stała tu cerkiew z 1836 r., dawna szkoła parafialna i budynek zarządu gminy. Dziś nie ma żadnych budowli, nie rosną też żadne drzewa. Nad wzgórzem dominuje wzniesiony w 1993 r. w najwyższym jego punkcie monumentalny pomnik świętego Cyryla Turowskiego. Z Góry Zamkowej roztacza się znakomity widok na szeroką dolinę Prypeci. Jedno z ramion rzeki płynie u podnóża grodziska i zapewne zabrało jakąś jego część. Szczególnie imponującą panoramę oglądaliśmy stąd podczas wiosennej powodzi - wezbrana rzeka wypełniała całą szerokość doliny i zdawała się nie mieć końca, ginąc gdzieś w oddali wśród młodej zieleni wyłaniających się z rozlewisk krzaków łóz. Kolorytu dodają krajobrazowi unoszące się na wodzie lub wyciągnięte na brzeg u stóp Góry Zamko- Cmentarz Boryso-Giebski 381 we] drewniane łodzie, których tradycyjny kształt nie zmienił się od wieków. Za uchodzącą do Prypeci rzeką Jazdą znajdowały się dawniej dwa przedmieścia Turowa: Zajatele i Zapiaseczne, dzisiaj tworzące odrębną miejscowość Zapiasocze. Na wzniesieniu za Jazdą, naprzeciwko Góry Zamkowej, stał dwór turowskich władyków, czyli biskupów prawosławnych, i miejsce to do dziś zwane jest Władycze. Usypana przez bagna grobla, której ślady widoczne są do dziś, wiodła od niego do nieistniejącego dziś Soboru Boryso- -Glebskiego. W XII w. Władycze było jednym głównych ośrodków staroruskiej kultury religijnej, edukacji i księgopisarstwa. Na południe od Góry Zamkowej, za szosą do Dawidgródka, wśród podmokłych łąk nad Jazdą znajduje się cmentarz Boryso- -Glebski. Nazwa upamiętnia istniejący w tym miejscu co najmniej od XII w. prawosławny monaster p.w. śś. Borysa i Gleba, który stanowił pierwszą rezydencję władyków turowskich. Najsłynniejszym z nich był św. Cyryl. Tu właśnie stała wieża, w której święty spędził znaczną część życia. Współcześnie z Cyrylem żył w klasztorze inny mnich uznany za świętego, Marcin Turowski (zm. 1150 r.), wsławiony widzeniem, w którym ukazali mu się patroni klasztoru - święci Borys i Gleb. Monaster został zniszczony podczas najazdu tatarskiego w 1390 r. i już go nie odbudowano. Na jego miejscu powstał cmentarz, który, jak łatwo obliczyć, liczy sobie - bagatela - ponad sześćset lat. Gdzieś na nim spoczywają podobno prochy św. Cyryla Turowskiego. Podczas prac archeo- Turow - Góra Zamkowa nad Prypecią z pomnikiem Cyryla Turowskiego 382 Legendarna studnia o trzech dnach logicznych odkryto tu kamienny sarkofag, podobny do znalezionych na Górze Zamkowej, a także znaczną ilość wykonanych z czerwonego kamienia niewielkich krzyży wielkości dłoni, które wkładano niegdyś do grobów. Niestety, starych nagrobków zachowało się niewiele, a obecna kaplica cmentarna jest budowlą współczesną. Tym niemniej "mogiłki" warto odwiedzić dla ich malowniczego położenia na porośniętym drzewami wzniesieniu pośród łąk. Podczas naszej wizyty cmentarz był wyspą oblaną ze wszystkich stron wezbranymi wodami Jazdy i Prypeci. Jedyne dojście wiodło przez długą, drewnianą kładkę. * .. Tak swoje wrażenia z tego miejsca opisywał w 1876 r. anonimowy pra-* . wosławny hierarcha, przysłany na inspekcję (przekład z rosyjskiego - G.R.): "Wfdoi: na Turów z cmentarza Boryso-Glebsłdego jest urzekający. Stojąc na kurhanie cmentarza nietrudno sobie wyobrazić, jak stary klasztor Marcina i Cyryla stał na straży grodu i słał ciepłe modlitwy do Boga o jego pomyślność. Teraz wokół monastyryszcza rozciąga się pustkowie; tylko widok bogatej turowskiej przyrody raduje wzrok obserwatora. Na wschodzie widnieje Turów z resztkami swoich zabytków, swoim zagadkowym losem i historią, na południu - bogate pola Turowa, na widok których nie jeden agronom wykrzyknąłby ze zdziwienia; na zachodzie - przedmieścia Turowa - Peredoł i Zapia-socze, zwieńczone zielenią dębowych gajów; na północy - ściele się wybrzeże Prypeci pełne poetyckiego czaru " Z cmentarza wracamy do miasteczka, aby powłóczyć się wśród jego uliczek z drewnianą zabudową. W zachodniej, najstarszej części układ ulic jest regularny, tworzący szachownicę. Gdzieś tutaj jeszcze przed II wojną światową znajdowała się owiana legendami średniowieczna studnia, zwana Tur-studnią. Wodą z niej miał zostać ochrzczony mityczny założyciel Turowa - kniaź Tur. Mówiono też o niej, że ma trzy dna: złote, srebrne i miedziane i że kiedy pęknie dno miedziane - woda ze studni zatopi cały Turów, gdy srebrne - zaleje pół świata, a gdy złote - cały świat. Według jeszcze innego podania, gdy podczas któregoś z tatarskich najazdów okrutni napastnicy powrzucali do Pomnik cara na Placu Czerwonym 383 studni odebrane matkom niemowlęta, przez siedem następnych lat zamiast wody wypełniało ją kobiece mleko. Jeden z placyków wśród drewnianych domków nosił niegdyś nazwę... Placu Czerwonego. Do I wojny światowej stał na nim Ulica w Turowie pomnik cara. W tej części miasteczka znajduje się też niewielkie, lecz ciekawe muzeum krajoznawcze (ul. Kirawa 21), założone w 1927 r., a otwarte ponownie w 1950 r. Ekspozycja poświęcona jest głównie historii Turowa i zawiera liczne eksponaty archeologiczne i numizmatyczne odkryte podczas wykopalisk na terenie Góry Zamkowej i okolic Turowa. Jest także dział przyrodniczy. We wschodniej, nowszej części miasteczka układ ulic jest nieregularny. Można tu znaleźć malownicze zaułki nad staro-rzeczami Prypeci i napatrzeć się na stojące przy brzegu łodzie najróżniejszych typów. Zdecydowana większość to drewniane łódki własnej roboty, znacznie wyżej cenione przez Poleszuków niż produkty fabryczne. Są one wytwarzane przez miejscowych mistrzów, z których każdy ma swoje sekrety, przekazywane w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Trafiają się prawdziwe unikaty: łodzie wycięte przez zręcznych cieślów z jednego pnia dębu. Jeszcze nie tak dawno budowano tu prawdziwe statki rzeczne: żaglowe berlinki, barki i szuhaleje. 384 Krzyże, które przypłynęły rzeką Najbardziej wysunięta na wschód część miasteczka to dawna oddzielna osada Dworzec, gdzie niegdyś mieściła się letnia rezydencja turowskich kniaziów. Turów - cerkiew Wszystkich Świętych W południowo-wscho-dniej części Turowa, przy szosie wylotowej ku wschodowi, stoi jedyna zachowana do dziś z kilkudziesięciu turowskich cerkwi. Drewniana cerkiew p.w. Wszystkich Świętych została zbudowana w 1810 r. (według innych źródeł w 1802 r.) jako kaplica cmentarna. Od II wojny światowej do końca lat osiemdziesiątych była jedyną czynną cerkwią w całym rejonie żytkowickim, obejmującym historyczną Turowszczyznę. Nie odznacza się szczególnie wyszukaną architekturą. Składa się z trzech części na planach prostokątów: babińca, nawy i prezbiterium. Nad babińcem wznosi się dobudowana na początku XX w. wieża-dzwonnica. W wyposażeniu cerkwi jest bogato rzeźbiony ikonostas z XVIII-wiecznymi ikonami, wśród których wyróżnia się tryptyk: św. Natalia, Matka Boska z Dzieciątkiem i Archanioł Rafael. W turowskiej cerkwi znajdują się tzw. Krzyże Turowskie, mające opinię cudownych. Są to dwa kamienne krzyże z XII w., o wysokości około 2 m i szerokości poprzecznego ramienia około l m, które stały niegdyś na polach w okolicy miasteczka. Według legendy miały one same przypłynąć pod prąd Prypeci z Kijowa, aby ochronić mieszkańców Turowa od zarazy. Po ich wydobyciu woda w rzece zamieniła się w krew. Przypisuje się im moc uzdrawiającą, zwłaszcza w wypadku chorób oczu. Krzyże otoczone są wielką czcią i pokrywa je gruba warstwa haftowanych ręczników, zawieszanych od lat. Niegdyś w okolicy Turowa istniały jeszcze dwa inne takie krzyże - w pobliżu Pohostu i Wereśnicy. W XIX w. wzniesiono nad nimi drewniane kaplice. Łęgi z dębami nad Stwlgą w uroczysku Chrapuń Petrykow - cerkiew cmentarna Przedmieścia "wielkiego Turowa" 385 M iejscowości sąsiadujące z miastem to według miejscowej tradycji dawne przedmieścia "wielkiego Turowa" z okresu jego świetności. Miasto miało się wtedy rozciągać pomiędzy Pry-pecią a Stwigą, aż po obecne wsie Wereśnica, Burazy, Ryczów, Storożowce, Siemiradźce, Ozierany, Czernice i Pohost. Legendy wiążą niemal każdą z tych miejscowości ze sławną przeszłością Turowa, choć nie potwierdzają tego badania archeologiczne. I tak nazwa Burazy, brzmiąca jakoby dawniej "Buj-raz", ma pochodzić z czasów księcia Wsiewołoda Monomachowicza, który nosił przydomek Buj i podczas polowania ubił w tym miejscu wiele turów "Buj raził" tury. Od ryku turów zamieszkujących pobliskie lasy pochodzi z kolei nazwa Ryczowa. Nazwa Storożowce to pamiątka po strażnicy chroniącej Turów od napadów ze strony południowej. Siemiradźce miały być miejscem obrad miejskiej rady, złożonej z siedmiu radców. W Ozieranach podobno znajdowała się brama miejska zamykana na ogromny zamek, a nazwa miejscowości, pierwotnie brzmiąca "Rany", to rzekomo echo boju turowian z Tatarami, którzy zostali tu strasznie poranieni. Wieś Czernice nazwano od jednego z najstarszych turowskich klasztorów żeńskich, bowiem prawosławne mniszki lud nazywał właśnie "czernicami". Pohost to miejsce, gdzie znajdował się dwór gościnny turowskich kniaziów (od słowa host - gość). Najciekawsza chyba historia wiąże się z odległą o 5 km na wschód od Turowa wsią Znamienka, której dawna nazwa brzmiała Ślepce Wzięła się ona stąd, że niegdyś znajdował się tu przytułek dla niewidomych i kalek. Działała przy nim jedyna w swoim rodzaju "szkoła" wędrownych lirników, którymi bywali przeważnie prawdziwi bądź udawani ślepcy prowadzani przez towarzyszących im chłopców. Z tej szkoły, w której uczono zapewne także żebraczego rzemiosła, lirmcy rozchodzili się po całym Polesiu. Dodajmy, że ziemie w okolicy Turowa, ciągnące się wąskim pasem pomiędzy Prypecią a dolinami Stwigi i Mostwy, należą do najżyźniejszych na Polesiu i przypominają ukraińskie czarno-ziemy. Pełne legend tysiącletnie miasteczko Turów jest także dogod nym punktem wypadowym do zwiedzania wschodniej części kompleksu Błot Olmańskich i Prypeckiego Parku Narodowego, o czym będzie mowa w następnych rozdziałach. , W sercu Polesia T urów był ważnym punktem etapowym podczas naszej drugiej wspólnej z białoruskimi ornitologami wyprawy na Polesie, która odbyła się w 2000 roku. Tym razem wybraliśmy porę majową (czyli mniej więcej o miesiąc późniejszą niż podczas wyprawy o rok wcześniejszej), aby zobaczyć poleską przyrodę w nieco innej szacie. Naszym celem była penetracja wschodniej, nie znanej nam jeszcze części Błot Olmańskich oraz spływ rzeką Stwigą, która na odcinku kilkunastu kilometrów stanowiła przedwojenną granicę Polski i ZSRR. Wyprawa odbyła się w podobnym jak przed rokiem gronie: czterech zapaleńców z Polski i kilku młodych mińskich ornitologów pod wodzą niezawodnego Michaiła. Starym autobusikiem (nieco innym niż w poprzednim roku, ale podobnego typu i z tym samym kierowcą) dojechaliśmy do Turowa. Przed miastem, przejeżdżając przez most na Prypeci, mieliśmy okazję podziwiać urodę i potęgę szeroko rozlanej królowej poleskich rzek, wypełniającej niemal całą szeroką na kilka kilometrów dolinę. Stąd udaliśmy się szosą w stronę Dawidgródka, a tuż za przedwojenną granicą polsko-radziecką (obecnie jest to granica między obwodem brzeskim i homelskim) skręciliśmy z niej na południe. Minęliśmy dużą wieś Wielkie Maleszewo i zatrzymaliśmy się na chwilę w następnej wiosce Olhomel (Alhomiel), aby obejrzeć otoczoną starymi drzewami drewnianą cerkiew p.w. Zmartwychwstania Pańskiego (Woskriesienską), zbudowaną w 1817 r. Jest to świątynia na planie prostokąta z czworoboczną wieżą--dzwonnicą z przodu. Wieżę i dach nad nawą wieńczą kopułki. Tuż obok stoi nowa, murowana i znacznie większa cerkiew, wzniesiona w latach dziewięćdziesiątych. Następne dwie mijane wsie - Ozdamicze i Terebicze - były typowymi ulicówkami z licznymi starymi drewnianymi chatami, Czołgi zarośnięte drzewami położonymi w dolinie rzeki Mostwy, nad jej odnogami i staro-rzeczami. Za Terebiczami przecięliśmy Mostwę i długą groblą wiodącą przez zalewowe łąki i bagna skierowaliśmy się do widniejącego na horyzoncie lasu. Na jego skraju zaczynał się wielki wojskowy poligon, obejmujący Błota Olmańskie i całą ogromną połać lasów i bagien, ciągnącą się aż do odległej o ponad 40 km granicy z Ukrainą. Poligon był już wówczas co prawda formalnie zlikwidowany i cały ten obszar stał się rezerwatem "Bagna Olmańskie", ale wojsko utrzymywało jeszcze Meska chatQ wg wgj Telebicze nad nim kontrolę i miało tu swoje posterunki. Pierwszy minęliśmy na skraju lasu, okazując niezbędne zezwolenia załatwione przez Michaiła. Dalsza droga przez sosnowy bór, poprzecinany miejscami pasmami bagnistych olsów, wiodła szeroką piaszczystą drogą, rozjeżdżoną ciężkim wojskowym sprzętem. W wielu miejscach tworzyły się na niej ogromne i grząskie kałuże, które nasz autobusik dzielnie pokonywał. Po kilku kilometrach dotarliśmy do ostatniego przed właściwym poligonem posterunku. Obok niego, wśród młodego lasu, zobaczyliśmy niesamowite cmentarzysko kilkudziesięciu starych czołgów i transporterów opancerzonych oraz innego sprzętu wojskowego. Był nawet kadłub samolotu! Wszystko to zardzewiałe, gdzieniegdzie ze szczelin w pancerzach wyrastały młode drzewka i krzewy, a we wnętrzu niektórych czołgów gnieździły się ptaki. Widok zupełnie surrealistyczny. Któżby jeszcze do niedawna pomyślał, że można tak bezkarnie wejść na teren radzieckiego poligonu wojskowego! Jedziemy jednak dalej. Za posterunkiem las rzednie, pojawiają się młode zagajniki, piaszczyste wydmy i otwarte połacie czystego piasku. Tkwią w nich w rozmaitych dziwnych pozach bojowych kolejne relikty radzieckiej techniki wojennej. Wydmy poprzedzielane są szerokimi pasmami bagien. Nasz autobusik dzielnie po- b388 Futory Merlmskie konuje na przemian to kopny piach, to znów głębokie kałuże na groblach wiodących przez bagna. Na jednym z kolejnych wzniesień trafiamy na stary, zniszczony cmentarz. Zatrzymujemy się, aby go obejrzeć. Stoi tam kilkanaście poprzekrzywianych drewnianych i żeliwnych krzyży. Na części z nich zachowały się polskie napisy. Cmentarz jest jedyną pozostałością istniejącej tu niegdyś wsi Futory Merlińskie. Nazwa "wieś" nie jest w tym wypadku właściwa, bowiem miejscowość ta składała się z kilkudziesięciu oddzielnych futorów (zwanych też chutorami), czyli pojedynczych zagród lub kilkuzagrodowych przysiółków rozrzuconych z dala od siebie wśród lasów i bagien, na przestrzeni ponad 20 km po obu stronach drogi, którą jedziemy, często w niedostępnych uroczyskach. Z przedwojennej mapy odczytujemy ich nazwy: Borsuki, Witorodzino, Kienne, Towar, Podjamne, Kołbiki, Jabłoń, Lipa, Za-błocie, Chlewiszcze. Nazwy futorów, a także polskie napisy na grobach świadczą o tym, że najpewniej mieszkała tu szlachta zagrodowa. Wszystkie te futory, podobnie jak nieliczne leśniczówki i gajówki, a także kilka "prawdziwych" wsi nad rzeką Stwigą zlikwidowano w latach pięćdziesiątych w związku z utworzeniem poligonu. Futory, będące charakterystyczną formą osadnictwa w najbardziej zabagnionych rejonach Polesia, uległy likwidacji również na innych terenach. Władza radziecka chciała mieć obywateli skupionych w większych miejscowościach, by móc sprawować nad nimi pełną kontrolę. A poza tym, jak prowadzić kolektywną gospodarkę w futorze? R uszyliśmy niebawem w dalszą drogę. Jazda skończyła się jednak nadspodziewanie szybko. Nasz niezawodny autobusik utknął na amen w jednej z ogromnych, bagnistych kałuż na wąskim odcinku grobli. Nie pomogło wypychanie, podkopywanie, przekopywanie kanału dla spuszczenia wody, podkładanie gałęzi, ani nawet pomoc żołnierzy sprowadzonych z posterunku. Pojazd nieubłaganie pogrążał się coraz głębiej. Wreszcie zrezygnowani postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę pieszo. I poszliśmy - czterej Polacy i Kola, towarzysz wyprawy sprzed roku. Michaił Pszczelarstwo transgraniczne 389| wraz z resztą ekipy został przy zarytym autobusie. Umówiliśmy się za trzy dni przy wojskowym posterunku, w nadziei, że ktoś ich do tego czasu wyciągnie z błota. Autobusik miał nas dowieźć prawie na sam wschodni skraj Błot Olmańskich, teraz czekało nas dodatkowe kilkanaście kilometrów marszu. Na szczęście już po kilku kilometrach natknęliśmy się na drodze na mały traktorek z przyczepką, którym jechała ekipa pszczelarzy ze wsi Drozdyń, położonej już po ukraińskiej stronie granicy. Przyjechali tu doglądać swych barci rozmieszczonych w różnych miejscach wśród lasów i błot, za nic * mając sobie granicę, której nikt nie pilnuje. Za drobną opłatą do- * wieźli nas w żądane miejsce piaszczystymi drogami wijącymi się wśród młodych sosnowych borów, wydm i coraz częściej pojawiających się bagien i szerokich dolin strumieni. Wreszcie droga skończyła się, a właściwie szła dalej, ale już przez bagno. Było to uroczysko Łuteckie, które wzięło nazwę od istniejącego tu niegdyś futoru. Tu pożegnaliśmy się z pszczelarzami i jako że zbliżał się już wieczór, rozbiliśmy obóz na małej polance na skraju sosnowego lasu, tuż nad brzegiem bagna. Nie było to rozległe torfowisko, raczej niezbyt szeroka smuga bagienna, oddzielająca nas od sąsiedniego skrawka suchego lądu, który był już śródbagienną wyspą. Widok tej bagiennej smugi na tle płonącego zachodniego nieba i czarnego lasu po drugiej stronie był bardzo nastrojowy i przypominał płótna mistrzów pejzażu. Nie mieliśmy jednak głowy do podziwiania krajobrazów, bowiem z nadejściem zmroku rozpoczął się prawdziwy koszmar. Rzuciły się na nas ogromne stada wygłodniałych komarów i meszek - drobniutkich i wyjątkowo zjadliwych muszek żywiących się krwią. Jedne i drugie występowały tu w dużym wyborze gatunków rozmaitej wielkości. Chmury owadów otoczyły nas gęstym rojem. Każdy odsłonięty kawałek ciała pokrywała natychmiast czarna, spragniona krwi masa. Komary i meszki dokuczały nam już wcześniej w ciągu dnia, ale były wtedy znacznie mniej liczne i mniej natarczywe. Poza tym byliśmy w ruchu i szliśmy głównie przez tereny suche. Tu byliśmy unieruchomieni na skraju bagna, które wydawało się główną wylęgarnią tej plagi. Sytuację ratowały nieco zapobiegliwie zabrane preparaty przeciw owadom, ale działały one 390 Taniec lelków kozodojów stosunkowo krótko. Do prawdziwego szału doprowadzały nas zwłaszcza najmniejsze meszki, które wpełzały pod ubranie i gryzły po całym ciele. Z rozrzewnieniem wspominaliśmy ubiegłoroczną wyprawę, odbytą przed porą wylęgu, kiedy można się było swobodnie wyciągnąć przy ognisku i pogrążyć w kontemplacji. Teraz trzeba się było nieustannie oganiać, drapać lub smarować preparatami. Lelki kozodoje Nagrodą za te cierpienia była dla nas możliwość obserwacji toków lelków kozodojów. Te piękne i dość rzadko spotykane ptaki, upierzone szarobrązowo, o długich skrzydłach i sylwetce przypominającej sokoła, rozpoczęły nad naszym obozowiskiem prawdziwy taniec, pojedynczo i parami wywijając powietrzne piruety, z charakterystycznym wibrującym głosem "rrrrrrr". Z pewnością miały tu wspaniałą wyżerkę. Lelek żywi się bowiem drobnymi owadami, chwytając je w locie szeroko otwartym dziobem, który tworzy prawdziwą "paszczę", dodatkowo rozszerzoną włosowatymi piórkami, nagarniającymi do środka wszystko, co napotkają na swej drodze. Wkrótce udaliśmy się na spoczynek, starannie zatykając najmniejsze nawet dziurki w namiotach, które natychmiast pokryły się warstwą usiłujących się dostać do środka owadów. Ich jednostajny, jękliwy brzęk towarzyszył nam przy zasypianiu. N owy dzień powitał nas gęstymi, białymi oparami, które unosiły się nad bagnem, tworząc nierealną, bajkową sce- ' nerię. Ponieważ wbrew oczekiwaniom aktywność naszych owadzich prześladowców chłodnym rankiem wcale nie była mniejsza, szybko zwinęliśmy obóz i wyruszyliśmy w drogę. Po przebyciu bagiennej smugi weszliśmy na niezbyt duży, zalesiony ostrów, gdzie droga rozdzieliła się na kilka ścieżek ginących w bagnie. Pobrnęliśmy więc na przełaj przez porośnięty rzadką, karłowatą sosną mszar, kierując się na zachód, ku następnej kępie wyższego 5 Torfowisko jak przysypane śniegiem 391 lasu. Inne takie kępy, rosnące na suchszych wysepkach -wśród mszaru, były widoczne na południe od nas. Niektóre miały swoje nazwy: Lisowo, Lesok, Dumańskie, Popowe Laski, Kupa i Pohybel. Gdzieś tam za nimi rozciągało się rozległe, otwarte bagno Halo, druga główna część Błot Olmańskich, obok oglądanego przez nas w ubiegłym roku bagna Krasnoje. Wehuanka wąskolistna Rozległa i płaska wyspa śródbagienna, do której w końcu dotarliśmy, nie miała nazwy. Ledwie, ledwie wznosiła się ponad poziom bagna, które zatokami wdzierało się w jej głąb. Stanowiła prawdziwy leśny matecznik, porośnięty częściowo bagiennym, a częściowo suchym, wysokopiennym sosnowym borem. Były tam również rzadko na Błotach Olmańskich spotykane fragmenty lasu mieszanego z udziałem sędziwych brzóz, osik, jesionów i dębów. Wokół było pełno wykrotów, na wpół zgniłych pni powalonych drzew, połamanych gałęzi i zerwanych przez wiatry konarów. Sceneria piękna, ale szło się po tym z ciężkimi plecakami nieszczególnie. Musieliśmy jednak przedostać się do ciągnącego się przez bagna pasma wydm, od którego dzielił nas wąski pas bezleśnego torfowiska Peretok. Z daleka wyglądał jak przysypany śniegiem. Były to owocostany (a nie kwiatostany!) masowo rosnącej tu wełnianki wąskolistnej, przypominające pęki bawełny. Po przebyciu tej białej smugi weszliśmy w las rosnący na wyraźnie już wyniesionych ponad bagna wzniesieniach, u stóp których wiła się piaszczysta droga. Teraz mogliśmy iść szybko i wygodnie. Na odpoczynek zatrzymaliśmy się w uroczysku Wiry, u stóp najwyższej w okolicy wydmy, wznoszącej się 5 m ponad poziom bagien. Pasmo wydm, wzdłuż którego szliśmy, ciągnie się przez całe Błota Olmańskie, rozdzielając bagna Krasnoje i Hało. Ponieważ jego szerokość nie przekracza kilkuset metrów, postanowiliśmy zobaczyć, jak wyglądają tereny po jego przeciwnej, północnej stronie. Ujrzeliśmy ciągnący się po horyzont, niesamowity las rzadko rosnących, 392 Słonka z pisklęciem w łapach Sionka uschniętych, cienkich, ale dość wysokich sosen. Wracając, natknęliśmy się na ukryte pod powalonym pniem gniazdo, z którego porwała się słonka - charakterystyczny ptak odludnych, bagnistych lasów, o krępej budowie ciała i bardzo długim dziobie. Aby wydostać się z lasu, słonka musiała lawirować pomiędzy pniami i koronami drzew. Wtedy zauważyliśmy coś zupełnie niesamowitego: w wyciągniętych ku przodowi krótkich łapach trzymała w locie pu-chate pisklę, pragnąc je w ten sposób uratować z opresji. Dalsza droga była bardzo urozmaicona. Gdy skończyły się wydmy uroczyska Wiry, droga wkroczyła na bagna, zamieniając się w krętą ścieżkę wykorzystującą najmniejszy skrawek suchego gruntu. Zmierzaliśmy w kierunku kolejnego wału wydmowego widocznego na zachodzie. Bagna po przeciwnych stronach ścieżki różniły się od siebie dość znacznie, lecz na obu obok dominującej zieleni w najrozmaitszych odcieniach istotną rolę odgrywały akcenty bieli. Po prawej ciągnęło się aż po horyzont turzycowisko z rzadka porośnięte karłowatą sosną, za to gęsto pokryte kępami owocującej wełnianki. Po lewej, ku południowi, drzewostan stanowiły wyższe sosny i brzozy, które miejscami tworzyły zwarty las białych pni. W runie, wśród poduch mchów, na biało kwitły kępy odurzająco pachnącego bagna zwyczajnego, a w miejscach bardziej podmokłych połyskiwały bielą rozchylone szerokie liście czer-mieni błotnej. Dotarliśmy wreszcie do wydmy. Jej zbocze było ogołocone po wycięciu zniszczonego przez pożar lasu, dzięki czemu rozciągał się z niej szeroki widok ku północy, na bezbrzeżne przestrzenie bagna Krasnoje. Wygięta w parabolę wydma nosi nazwę Ochotnyj Dom, od domku myśliwskiego, który stał tu przed wojną. Ścieżka ponownie za-Bagno zwyczajne mieniła się tu w drogę, która powiodła nas grzbie- Czarne pnie sosen na krwawej plamie mchu 393 Czermień błotna tem na południowy zachód. Za ogromną porębą natrafiliśmy na fragment osmalonego, ale nie wyciętego boru sosnowego. W ostrym majowym słońcu las wyglądał niesamowicie, bo jego spalone dno na znacznej przestrzeni porósł mech płonnik. Naturalny zielony kolor jego drobnych listków zdominowała rdzawoczerwona barwa milionów zarodni, przypominających miniaturowe, odwrócone i zamknięte wieczkiem dzwoneczki wzniesione do góry na cieniutkich szypułkach. W efekcie wyglądało to jak ogromna krwawa plama, z której wyrastały czarne pnie sosen. Podczas marszu towarzyszyły nam widoki znane już z ubiegłorocznego pobytu na śródbagiennych wydmach: ubogie sosnowe bory różnego typu i w różnym wieku, najczęściej jednak dość młode; potężne, uschnięte, samotne sosny, fragmenty wypalonego lub wyrąbanego lasu, piaszczyste polanki z piaskolubną Spalony las w uroczysku Ochotny] Dom 394 Po obu stronach dziki, bezkresny mszar roślinnością i kwitnącymi kwiatami, wrzosowiska, resztki prymitywnych szałasów zbudowanych jesienią przez zbieraczy grzybów i żurawin. Na obrzeżu wydmy i w międzywydmowych zagłębieniach można było oglądać różne typy torfowisk: od otwartych turzycowisk, przez mszary z karłowatą sosną, po bagna porośnięte zwartym lasem sosnowo-brzozowo-olchowym. Na biwak wybraliśmy miejsce wśród wrzosowiska na skraju mszaru, u stóp wąskiej, parabolicznej wydmy w uroczysku Koło-kot. D waj z nas postanowili pozostać tu do wieczora, aby spenetrować pobliskie bagna i rozkoszować się urokiem dzikiej okolicy. Kola rozpoczął obserwację ptaków, a ja z pozostałym kolegą postanowiliśmy udać się, już bez plecaków, jeszcze dalej na zachód, do najrozleglejszego kompleksu śródbagiennych wydm. Trzeba było pokonać kilkaset metrów grząską ścieżką przez mszar. Tu właśnie, na tym wąskim bagiennym przesmyku bezpośrednio sąsiadowały ze sobą oba największe otwarte torfowiska - po prawej leżało bagno Krasnoje, a po lewej Halo. Po obu stronach rozciągał się dziki, bezkresny mszar z karłowatą sosną. Za przesmykiem dotarliśmy do w miarę suchego lądu, który rozpoczął się nietypowo - sporym fragmentem rzadko spotykanego na Błotach Olmańskich olsu o grząskim podłożu, z potężnymi olchami wspartymi na szczudłowatych korzeniach. Tuż dalej trafiliśmy na uroczą trawiastą polankę z samotną, starą lipą. W tym miejscu przed wojną stała gajówka Budynki, od której wzięło nazwę całe uroczysko. Miało ono nieco inny charakter niż poprzednie. Nie było tu wyraźnych, wąskich wałów wydmowych, lecz znacznie rozleglejsze, łagodnie wyniesione piaszczyste płaszczyzny, porośnięte starym sosnowym borem. W najszerszym miejscu, nieco na zachód od polany pozostałej po gajówce, ciąg śródbagiennych wysp osiąga szerokość ponad 2 km i rozgałęzia się na dwie odnogi. Szersza z nich ciągnie się niemal nieprzerwanym pasmem ku południowi przez kolejne uroczyska: Kamień, Hniłoj Uhoł, Harne, Murawiate, Połozulka, Litwin, Otola i Kamszaty Bród, by osiągnąć "stały ląd" już po ukraińskiej stronie granicy. Poszliśmy kawałek w tamtą stronę Kąpiel w mokrych torfowcach 39! i w uroczysku Kamień odkryliśmy urocze śródleśne bagienko, półkoliście otoczone niewysokim piaszczystym wałem i pokryte białym puchem owocującej wełnianki. Miejsce to upodobały sobie brodźce leśne, które w liczbie kilku par z głośnym terkotem wykonywały nad nim swe akrobatyczne loty. Drugą odnogą łańcucha wydm, biegnącą na zachód skrajem bagna Krasnoje, prowadziła ścieżka do uroczyska Zasuminy, którą szliśmy rok wcześniej, tyle że od przeciwnej strony. Doszliśmy nią na skraj uroczyska Bohatyr, do którego wtedy dotarliśmy. W ten sposób domknęliśmy trasę w poprzek Błot Olmańskich. Można było wracać do naszego obozowiska. Wieczorem z braku otwartego lustra wody zażyliśmy oryginalnej kąpieli, tarzając się w nasiąkniętych wodą torfowcach. Meszki i komary były jakby mniej dokuczliwe (a może po prostu zaczęliśmy się przyzwyczajać), więc mogliśmy posiedzieć przy ognisku znacznie dłużej, rozkoszując się świadomością, że nie docierają tu żadne oznaki cywilizacji: żadnych świateł, odgłosu silników czy szczekania psów. Bo też trudno byłoby znaleźć bardziej izolowane miejsce w Europie, może z wyjątkiem jej północnej części. Najbliższe siedziby ludzkie leżały w odległości 15 km od nas. Były to Olmany na zachodzie i Drozdyń (na Ukrainie) na południu. Na północy i wschodzie do najbliższych wsi było jeszcze dalej - ponad 22 km. Następnego dnia powrót odbyliśmy tą samą drogą, bez większych przygód. Po drodze ścigała nas tylko wiosenna burza. Dzięki temu mieliśmy okazję oglądać niesamowitą kolorystycznie scenerię bagien podświetlonych bocznymi promieniami słońca, na tle kłębiących się na niebie ciemnych chmur. Niczym obraz malarza-surrealisty wyglądał znany nam już płat osmalonego boru. Na dole żywym ogniem płonęła w słońcu czerwona plama mchu, wyżej był las czarnych pni, a przez nie prześwitywało granatowo-fioletowe niebo. Niemal cały kolejny dzień zajął nam monotonny, ponaddwu-dziestokilometrowy marsz znaną nam już piaszczystą drogą przez las do posterunków wojskowych na skraju poligonu. Tu spotkaliśmy Michaiła i resztę ekipy. Dowiedzieliśmy się od nich, że nasz autobusik tkwił zaryty w błocie jeszcze przez wiele godzin po naszym odejściu, całkowicie blokując ruch na wąskim odcinku 396 Dzierżyńsk na krańcu cywilizacji drogi. Bezskutecznie usiłowały wyciągnąć go trzy różne pojazdy. Dopiero ogromna ciężarówka używana do zrywki drewna, która nadjechała koło północy, wioząc kołchoźników wracających z ry-bałki nad rzeką Stwigą, zdołała wydobyć nasz środek lokomocji, z opresji i cała karawana pojazdów ruszyła w stronę cywilizacji. P o noclegu w Turowie i jakim takim doprowadzeniu się do porządku po uciążliwej bagiennej ekspedycji, następnego dnia z rana rozpoczęliśmy drugą część wyprawy. Nasz autobusik powiózł nas nad rzekę Stwigę, którą mieliśmy spływać przez kilka następnych dni. Wyruszyliśmy z Turowa szosą na wschód. Po kilku kilometrach szosa przecięła Stwigę w jej dolnym odcinku, przed ujściem do Prypeci. Rzeka była rozlana bardzo szeroko i z ledwością mieściła się pod mostem, budząc respekt. Koledzy uspokoili nas jednak, że to tylko efekt cofki rozlewisk Prypeci. Na prawym brzegu Stwigi leży malownicza wieś Ozierany (Aziamny), gdzie według tradycji miała niegdyś stać brama wjazdowa do "wielkiego" Turowa. Dalej zagłębiliśmy się w lasy Pry-peckiego Parku Narodowego, o którym będzie mowa w następnym rozdziale. Ogromne kompleksy leśne - dawna Puszcza Turow-ska - ciągną się daleko na południe poza granice Parku. Nieliczne wsie leżą na polanach, w dość znacznej od siebie odległości. Minęliśmy kolejno Tonież, Buchczę i wreszcie osiągnęliśmy położony tuż przy granicy z Ukrainą Dzierżyńsk (Dziarżynsk), gdzie kończy się szosa. Pierwotna nazwa wsi brzmiała Radziłowicze, nową nadano jej za j czasów radzieckich. Jest to typowa ulicówka z drewnianymi cha- j tami ustawionymi po obu stronach drogi. Przed II wojną światową j również była miejscowością graniczną, tyle że leżała przy granicy l polsko-radzieckiej, jako pierwsza wieś na wschód od Stwigi, już na terenie ZSRR. Była tu niegdyś cerkiew oraz ośrodek dóbr należących przed I wojną światową do kupca Obuchowa, podobnie jak sąsiednia Buchcza. Do niedawna wieś była niemal zupełnie odcięta od świata, l Zmieniło się to po wybudowaniu przed kilku laty szosy, którą przyjechaliśmy. Ciągle jednak leży Dzierżyńsk "na krańcu cywilizacji", bowiem następną miejscowością ku zachodowi są dopiero odległe o 40 km Olmany, oddzielone dzikim kompleksem Błot Olmańskich. Puszczańska rzeka 397 Z Dzierżyńska skierowaliśmy się leśną drogą do odległego o 4 km mostu na Stwidze. Okazało się jednak, że nie da się dojechać do samej rzeki, bowiem drogę przegrodziła rozległa, błotnista kałuża. Nie chcąc ryzykować ugrzęźnięcia, podjechaliśmy inną drogą do niewysokich wydm odległych o kilkaset metrów od rzeki i tu rozbiliśmy obóz. Wydmę porastał rzadki lasek pokracznych, straszliwie pokręconych i na wpół uschniętych sosenek. Namioty stanęły na polance całkowicie pokrytej grubą na kilka centymetrów warstwą porostów - chrobotków reniferowych, które zresztą bujnie porastały także pnie i gałęzie drzew. Na tym dywaniku spało się bardzo dobrze. Wieczór zszedł nam na składaniu kajaków. Nie omieszkaliśmy oczywiście obejrzeć sobie Stwigi. Stwiga to prawy dopływ Prypeci, długości 178 km, wypływający z bagien na ukraińskim Polesiu Wołyńskim. Rzeka urzekła nas od pierwszego wejrzenia. Była zupełnie inna niż Lwa: stosunkowo wąska, o czerwonawej wodzie, miała suche, dostępne brzegi i łagodnie wiła się wśród lasu i wąskich skrawków bujnych łąk. Niedaleko naszego obozowiska rosło nad nią kilka samotnych, krzepkich dębów. Pod jednym z nich następnego ranka odbyło się wodowanie ekspedycji. Podobnie jak w roku ubiegłym popłynęliśmy w pięcioosobowym składzie dwoma kajakami: ja i moich trzech polskich kolegów plus nasz towarzysz z Błot Ol-mańskich - Kola. Z Michaiłem i resztą ekipy umówiliśmy się na moście pod Ozieranami, dokąd mieliśmy nadzieję dopłynąć w ciągu trzech dni. Płynęło się bardzo przyjemnie. Wspomagał nas niezbyt silny, ale dość wyraźny prąd, a wysokie brzegi i las osłaniały od wiatru i palącego słońca. Jedyną przeszkodę stanowiły zwalone do wody kłody ze sterczącymi konarami i tworzące się w przewężeniach zatory z nagromadzonych pni i gałęzi, przez które trzeba się było z mozołem przedzierać, uważając przy tym, aby nie uszkodzić kajaka. Do 1939 r. w tym rejonie Stwiga na odcinku ponad 10 km stanowiła granicę polsko-radziecką. Po wojnie dawna granica państwowa stała się granicą pomiędzy obwodami brzeskim i homelskim, później także granicą olmańskiego poligonu, dziś zaś jest wschodnią granicą rezerwatu "Bagna Olmańskie". Bardzo poleski obrazek] Po kilku kilometrach las po lewej stronie rzeki ustąpił miejsca polanie, na skraju której stała potężna wieża obserwacyjna. Niegdyś znajdowała się tu ostatnia po polskiej stronie wieś Chrapuń. Ludność wysiedlono po utworzeniu poligonu. Z zabudowy wiejskiej nic nie zostało, ale jeszcze do niedawna stała tu cerkiew; obecnie znaleźliśmy jedynie ślad w postaci drewnianego krzyża. Nieco dalej, w zakolu rzeki, ujrzeliśmy bardzo poleski obrazek: wśród na wpół zalanego wodą gaju dorodnych dębów brodziło wielkie stado łaciatych krów pilnowane przez pastucha. Wracając do kajaków, nie omieszkaliśmy wdrapać się na wieżę, skąd rozpościerał się widok na bezkresne morze lasów, bez najmniejszego śladu cywilizacji. Nad rzeką natknęliśmy się na kolejnego Poleszuka, łapiącego ryby na własnoręcznie skonstruowane przemyślne wędki. Stary człowiek wspominał polskie czasy, wieś i istniejącą tu strażnicę Korpusu Ochrony Pogranicza. Popłynęliśmy dalej. Trasę spływu urozmaicały różne typy lasu porastające brzegi rzeki, a także zmienny charakter jej biegu. Odcinki niemal proste przeplatały się z krętymi i silnie meandrującymi. Za jednym z takich zakrętów niespodziewanie musie- Puszczańshe uroczysko nad Stwigą Uroczysko Kołki 399 liśmy przerwać spływ. Zdradliwie ukryty pod wodą, ostro zakończony konar rozdarł dno z jednego z kajaków, robiąc sporą dziurę. Bliskość brzegu i przytomność umysłu załogi uchroniły jednostkę od zatonięcia, ale o dalszej podróży nie mogło być mowy. Kajak trzeba było wyciągnąć na brzeg, wyładować, wysuszyć, a następnie zakleić dziurę przy pomocy zabranych zapobiegliwie materiałów naprawczych. W sumie - kilka godzin roboty. Musieliśmy rozbić obóz. Los sprawił, że było to ładne miejsce - zresztą brzydkich nad Stwigą prawie nie ma. Brzeg porastał stary las łęgowy z potężnymi jesionami, olchami i dębami. Powalone pnie i obłamane konary zaścielające dno lasu nadawały mu wygląd dzikiego matecznika. Tuż obok do Stwigi uchodził niewielki ciek płynący przez turzy-cową łąkę. W bujnej nadrzecznej zieleni pyszniły się dorodne, w pełni rozwinięte złociste irysy, czyli kosaćce żółte. Na pobliskim torfowisku odkryliśmy ich znacznie rzadszych, bardziej subtelnych i piękniejszych krewniaków - błękitne kosaćce syberyjskie. Po skończonej robocie przy powalonym pniu na skraju łąki zapłonął wielki ogień - suche dębowe konary paliły się świetnie. Wsłuchiwaliśmy się w nocne odgłosy lasu: chrzęsty, trzaski, nocne nawoływanie sów i - niestety - jękliwą melodię dokuczliwych owadów. N aprawa sprzętu zakończyła się pomyślnie i z samego rana mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Wkrótce kajaki niespodziewanie wychynęły z lasu na rozległą, otwartą przestrzeń pokrytą turzycowymi łąkami, które aż kipiały od odgłosów krążących nad nimi czajek, brodźców, rycyków i innych ptaków. Za łąkami widniały złocące się nagim piaskiem wydmowe wzniesienia. Było to uroczysko Kołki, nazwane tak od dawnej wsi, podobnie jak Chra-puń wysiedlonej i zniszczonej po utworzeniu poligonu. W miejscu, gdzie rzeka zbliżała się do wydm, utworzyła się wysoka na kilka metrów piaszczysta skarpa. Przycumowaliśmy kajaki i wysiedliśmy, aby rozejrzeć się po malowniczej okolicy. Ze spłaszczonych, bezleśnych wzniesień, osypujących się piaszczystymi stokami prosto do rzeki i bagna, roztaczał się rozległy widok na łąki, meandrującą wśród nich rzekę i ciemny las w oddali. Nieco Most jak w krajach tropikalnych Most na Stmdze w uwczysku Kolki dalej wydmy porośnięte były już trawą i pojedynczymi drzewami. Za długim starorzeczem ciągnęły się suchsze łąki, a stare drzewa rosnące przy drodze znaczyły miejsca po zabudowie wsi. Przez Stwigę prowadził most, który jako żywo przypominał podobne obiekty spotykane w krajach tropikalnych: z brzegu na brzeg przerzucono dwa długie, równoległe pnie, a na nich ułożono luzem krótsze belki poprzeczne, częściowo już spróchniałe, z licznymi szczelinami i dziurami. Najwyraźniej jednak ktoś tędy jeździł, o czym świadczyły wiodące do mostu ślady opon. W dalszej drodze nadal towarzyszył nam las: to sosnowe bory, to dębowe gaje, to znów lasy łęgowe z olchami i jesionami oraz brzeźniaki. Miejscami spotykaliśmy niewielkie fragmenty trzcinowisk. Nad rzeką mieliśmy okazję oglądać ślady działalności bobrów, kilka razy mijaliśmy też ich żeremia. Obecność pospolitej tu wydry stwierdzić można było po pozostawianych w widocznym miejscu odchodach. Stwiga powoli zmieniała charakter. Stawała się nieco szersza, coraz częściej meandrowała, a jej koryto to rozszerzało się, to znów zwężało, tworząc liczne odnogi, starorzecza, a nawet nieduże jeziorka. Te odnogi porastała zwykle roślinność pływająca z pięknymi białymi "liliami wodnymi", czyli grzybieniami bia- Poleskie techniki rybackie 401 łymi i grążelami żółtymi. Tu też najczęściej spotkać można było kaczki, łyski i łabędzie. Najprostszy typ poleskiej sieci Miejsca, gdzie odnogi łączą się z głównym nurtem rzeki, są najczęściej wykorzystywane przez kłusowników do zastawiania sieci i rozmaitych pułapek na ryby. Sztuka łapania ryb wiąże się nieodłącznie z życiem Poleszuka, a służących do tego przemyślnych urządzeń znają na Polesiu dziesiątki. My spotykaliśmy tu głównie dwa typy: prostą siatkę przymocowaną do rzędu pływaków oraz wypleciony z wikliny stożkowaty kosz ze zwężającym się otworem wejściowym, który umieszcza w nurcie rzeki, mocując go do trzech wbitych w dno kijów. Pragnąc bliżej się przyjrzeć tym poleskim technikom rybackim, odkryliśmy w jednej z sieci szamoczące się ryby: trzy dorodne płocie i sporego szczupaka. Po krótkim wahaniu postanowiliśmy je zabrać - przecież wpadły do nielegalnej, kłusowniczej sieci. Co, prawda przypominało to nieco bolszewicką maksymę "grab zagrabione", ale jakoś nie czuliśmy wyrzutów sumienia. Nad jednym z pięknych zakoli, wśród starych dębów zrobiliśmy krótki postój, który połączyliśmy z odświeżającą kąpielą w lo dowatej wodzie. Na dalszym odcinku rzeka zaczęła wywijać prawdziwe piruety, skręca jąc z zadziwiającą regularno ścią na przemian to w lewo, to w prawo, i to pod bar dzo ostrym kątem. Brzegi po zewnętrznej stronie ta kiego zakola są wysokie i strome, a po wewnętrz nej łagodne i płaskie. Na wysokim brzegu po prawej minęliśmy samotną chatkę rybacką, jedyną pozostałość po jeszcze jednej dawnej wsi - Rubryń. Za nią piekielny taniec Stwigi zaczął się po- Poleski rybak 2 Kolacja "po polesku" nownie. Rzeka urzekała dzikością i naturalnością, ale z powodu meandrów przebywaliśmy wiele kilometrów, mało co posuwając się do przodu. Zaczęło się zmierzchać i trzeba było zatrzymać się na nocleg. Wybraliśmy wysoki prawy brzeg przy podwójnym meandrze w uroczysku Ładyżanka, w pobliżu miejsca, gdzie stała dawniej gajówka o takiej nazwie. Kolację przyrządziliśmy sobie "po polesku" - ja na pokrojonym w dzwonka szczupaku ugotowałem zupę uchę, a Kola owinięte szerokimi liśćmi i odpowiednio przyprawione płocie upiekł w żarze ogniska. Sieweczka rzeczna Wyruszyliśmy dalej z samego rana, jako że do Ozieran, dokąd mieliśmy dopłynąć wieczorem, mieliśmy jeszcze straszny kawał drogi. Stwiga nagle prawie przestała meandrować i długie jej odcinki były niemal zupełnie proste. Przez jakiś czas towarzyszyły nam jeszcze sosnowe bory, które coraz częściej zaczęły ustępować trzcino-wiskom, zaroślom i odkrytym tu- rzycowiskom. Płynęło się dość szybko i wreszcie całkowicie rozstaliśmy się z lasem, którego miejsce zajęły użytkowane gospodarczo łąki. Na brzegach pojawiły się swojskie wierzby. Zbliżaliśmy się do cywilizacji. Pierwszą napotkaną wsią były Korotycze, gdzie do Stwigi wpada Mostwa, będąca właściwie dolnym odcinkiem Lwy. Zasilona rzeka stała się szersza i ponownie zaczęła meandrować, tym razem wijąc się wśród suchych łąk, na których kwitły wiosenne kwiaty. Pojawiły się bociany: białe i czarne. Na jednej z piaszczystych łach obserwowaliśmy uwijającą się koło gniazda ruchliwą sieweczkę rzeczną. W innym miejscu, niczym afrykańskie bawoły, pławiło się w wodzie zbite stado krów. Zaobserwowaliśmy też krowy przepływające rzekę, co przywiodło mi na myśl egzotyczny poleski obrazek z lat trzydziestych, pióra krakowskiego malarza Henryka Uziembły: "Brodząc i ciapając z głośnym hałasem poprzez błota i rozlewiska rzeczne, wracają z pastwisk ku brzegom rzek. Krótką chwilę stłoczone Krzyże jak wiejskie baby 403J gromadnie, razem pomieszane, konie, owce, krowy, woły i barany, zatrzymują się na niskich brzegach, wraz wpierają w wodę i... płyną. Obraz płynącego bydła oglądany pod światło, kiedy tafle wodne zdają się być jednem Iśniącem odbiciem zachodzącego nieba, jest majestatyczny i najzupełniej egzotyczny. Widać wówczas ciemne pyski i sylwety łbów rogatych wzniesione ponad wodę. Nieprzeliczone gromady, pędzone instynktem stada, płyną i płyną wyciągniętym sznurem poprzez koryta rzek, jak hipopotamy w Nilu." Obwieszony ręcznikami krzyż na cmentarzu wRyczowie Następną mijaną wsią były położone na prawym brzegu Bereźce, przed którymi przecięliśmy dawną granicę polsko-ra-dziecką. W następnej wsi Ryczów (Ry-czou), odległej o 6 km na południe od Turowa, stało się jasne, że do Ozieran przed wieczorem nie zdążymy. Postanowiliśmy więc zakończyć spływ. Kola pojechał okazją, aby ściągnąć czekający na nas w Ozieranach autobusik, a my w tym czasie demontowaliśmy kajaki. Oczekując na transport, mieliśmy okazję przyjrzeć się pobliskiemu cmentarzowi, położonemu na niewielkim pagórku blisko rzeki, w oddaleniu od zabudowań wsi. Było tam kilkanaście interesujących nagrobków. Najstarsze drewniane krzyże obwieszone były kilkudziesięcioma wyszywanymi ręcznikami i przypominały grube wiejskie kobiety ubrane w ludowe stroje. Autobusik przyjechał już po zmroku i zabrał nas na nocleg, tym razem nie do Turowa, lecz do bazy białoruskich ornitologów - drewnianej chaty w leśnej osadzie Chwojeńsk. Wieczór zakończyła wizyta w wiejskiej łaźni publicznej, gdzie do woli wyprażyliśmy się w gorącej parze, smagając ciała tradycyjnymi wiązkami brzozowych witek. Prypecki Park Narodowy C hwojeńsk (Chwajensk) składa się z dwóch części. Starsza z nich, istniejąca od kilku wieków, to stosunkowo nieduża wieś położona nad odnogą Prypeci, na skraju Puszczy Turow-skiej. Znajdowała się tu dawniej przystań rzeczna, do której kolejką leśną dowożono wycięte w puszczy drzewa oraz produkty miejscowego tartaku. Gdzieś w pobliżu znajdował się podobno tzw. kurhan Eugenii, według miejscowej tradycji kryjący szczątki jakiejś kniahini tego imienia. Na szczycie kurhanu rósł potężny dąb; wierzono, że dopóki drzewo żyje, miejscowi gospodarze nie muszą lękać się klęski bydlęcego pomoru. Drugą częścią Chwojeńska jest duża osada robotników leśnych i pracowników tartaku, która powstała po II wojnie światowej na rozległej polanie wyciętej wśród lasu. Ma regularny układ z siecią przecinających się pod kątem prostym ulic zabudowanych drewnianymi domami. Przez środek przebiega torowisko kolejki wąskotorowej, obsługującej dawniej tartak. Chwojeńsk otaczają lasy dawnej Puszczy Turowskiej, jedne z najrozleglejszych i najdzikszych na Polesiu. Tak pisał o Puszczy znany autor emigracyjny Michał K. Pawlikowski: "Puszcza Turowską leży na Polesiu. Jest to już jednak Polesie Wschodnie, jakże odmienne od tzw «błot pińskich» Polesia Zachodniego. Łąki nad Prypecią pod Turowem, a więc w miejscu, gdzie się zaczyna średni bieg Prypeci, przestają już być «gqbką» wiecznie nasiąkłych wilgocią traw kwaśnych Łąki nad średnią i dolną Prypecią są wprawdzie za-lewne, lecz suche latem. Rośnie tu na nich trawa bujna i aromatyczna - murozna. Coraz częściej na łąkach tych rosną dęby pojedyncze, czasem zlewające się w zwarte zagaję pięknej dębiny I lasy położone po obu stronach Prypeci, zwane Puszczą Turowską, są bogatsze i bujniejsze niż lasy Polesia Zachodniego Lasy turowskie były z dawien dawna słynne ze swych bogactw drzewnych (...) Do pierwszej wojny światowej Puszcza Turowską prze- "Łosie brodate, rysie bystre i wilki żarłoczne" 405 trwała jako olbrzymi, kilkaset tysięcy hektarów liczący obszar lasu pierwotnego, wspaniałego, prawie me rąbanego. Łosie brodate, rysie bystre i wilki żarłoczne «zaludniafy» Puszczę Turowską I niedźwiedzie.. (...) W chwili wybuchu pierwszej wojny światowej niedźwiedź w Puszczy Turowskiej był jeszcze zwierzęciem pospolitym " Puszcza Turowska, choć mocno miejscami przetrzebiona przez intensywny wyrąb, prowadzony jeszcze w XIX w. przez kompanie zachodnioeuropejskie, a później w czasach radzieckich, w dużej mierze zachowała swój dawny charakter i stanowi jeden z naj-rozleglejszych i najciekawszych pod względem przyrodniczym §406 Sto kilometrów lasów i bagien obszarów leśnych Białorusi. Jest naturalnym przedłużeniem Błot Olmańskich ku wschodowi i wraz z nimi tworzy ogromny, dziki kompleks leśno-bagienny, długi na ponad sto kilometrów i szeroki na kilkadziesiąt, rozciągający się na południe od Prypeci, pomiędzy Horyniem a Uborcią. Północna część Puszczy została w 1969 r. objęta ochroną jako Zapowiednik Prypecki (rezerwat ścisły). W 1996 r. powiększono go i przemianowano na Prypecki Park Narodowy (Nacyjanalnypark "Prypiacki"). Jego zwiedzenie było głównym celem naszego przyjazdu do Chwojeńska. Orlik krzykliwy Prypecki Park Narodowy ma powierzchnię 82 460 ha. Jego administracja mieści się w Turo-wie. Podlega jej także Eksperymentalne Gospodarstwo Leśno-Łowieckie "Laskowicze", obejmujące kolejne 102 640 ha. Długość Parku z zachodu na wschód wynosi 64 km, a szerokość z północy na południe - 27 km. Zdecydowanie dominują tu dwa typy środowisk przyrodniczych: kompleksy leśno-bagienne oraz szerokie doliny zalewowe Prypeci i jej dopływów, co roku przez wiele tygodni pokryte wodami wiosennych rozlewisk. Przez lasy Parku przepływają niewielkie, w większości wyprostowane i uregulowane cieki: Świnio-wódka, Bielanka, Mutwica, Kruszynna i Łuczyniec, połączone siecią zbudowanych jeszcze w XIX w. kanałów, z których największe to Byczok, Główny i Rybnikowy. Większych jezior-starorzeczy jest na terenie Parku ponad 45. Do najcenniejszych ekosystemów zachowanych w stanie naturalnym lub zbliżonym do naturalnego należą śródleśne torfowiska przejściowe i wysokie, które występują tu na południowej granicy swego zasięgu i tworzą jeden z największych w Europie kompleksów tego rodzaju, obejmujący łącznie około 35 tyś. ha. Cenne przyrodniczo są także torfowiska niskie, rozległe odcinki dolin rzecznych ze staro-rzeczami, łąkami, lasami łęgowymi i pojedynczymi drzewami, płaty dąbrów na tarasach zalewowych, wyspowe stanowiska świerka poza granicami jego zasięgu oraz znaczne fragmenty borów bagiennych. Lasy zajmują około 70% powierzchni Parku. Dominują różne typy borów sosnowych, znaczny jest udział dębu, inne ważniejsze składniki drzewostanu to brzoza, olcha, jesion, osika, świerk i wierzba. Prawdziwe królestwo ptaków 402 Na terenie Parku stwierdzono występowanie 826 gatunków roślin naczyniowych, 196 gatunków mchów, 184 gatunków porostów i ponad 1000 gatunków grzybów. Aż 36 najrzadszych gatunków umieszczono w Czerwonej Księdze Białorusi. Do najciekawszych należą: rośliny torfowiskowe stanowiące relikt epoki lodowcowej, niektóre rośliny wodne, jak salwinia pływająca i kotewka-orzech wodny, azalia pontyjska, która stanowi tu wielką rzadkość, gdyż jest rośliną południowych stepów, a także kosaciec syberyjski i bezlistny, arnika górska, pokrzyk wilcza jagoda, pełnik europejski i skrzyp olbrzymi. Bardzo bogaty jest świat zwierząt. Występuje tu 51 gatunków ssaków, 244 gatunki ptaków gniazdujących, 9 gatunków gadów, 11 gatunków płazów, 37 gatunków ryb oraz ponad 1500 gatunków bezkręgowców. W Czerwonej Księdze Białorusi umieszczono 70 najrzadszych gatunków (głównie ptaków). Jeśli chodzi o ssaki, to niestety nie występują tu już tury, z których sławna była Puszcza Turowska, ani niedźwiedzie, choć ostatniego osobnika widziano nie tak dawno, bo w latach sześćdziesiątych. Największym zwierzęciem jest żubr, sprowadzony w 1987 r. z Puszczy Białowieskiej. Złożone z kilku sztuk stado hodowano początkowo w zagrodzie w pobliżu Ozieran. Po jego rozmnożeniu część osobników wypuszczono na wolność. Występują tu także łosie, dziki, sarny, wilki, rysie, borsuki, bobry, wydry i liczne drobniejsze gatunki, wśród których warto wymienić rzadkiego i nie-występującego w Polsce ziemnowodnego wychuchola. Park jest prawdziwym królestwem ptaków, w którym zdecydowanie dominują ptaki wodno-błotne. Gnieździ się tu jednak również wiele rzadkich ptaków drapieżnych, takich jak orzeł przedni, bielik, gadożer, rybołów i or-lik krzykliwy. Z innych rzadszych gatunków warto wymienić puchacza, '""Ł- 'iss~ ' ^T '~^*~' j jL'_ sowę błotną, czaplę siwą i białą, śle- Wychuchol powrona, oraz liczną populację żu rawi, bocianów białych i czarnych. Na odludnych śródleśnych torfo wiskach znajdują się tokowiska głuszców i cietrzewi. Wśród gadów na uwagę zasługuje żółw błotny. Wody Prypeci, jej dopływów i starorzeczy stanowią znakomite siedlisko licznych gatunków ryb, wśród których spotyka się nawet jesiotra. Niektóre gatunki, takie jak szczupak, leszcz, płoć i jaz, odbywają tarliska w wiosennych rozlewiskach na terenie Parku. Obserwacje generała Żylińskiego iBill- N asi białoruscy koledzy polecili nam znakomitą trasę przez Park, wiodącą starym torowiskiem wspomnianej już kolejki leśnej, którą zbudowano po II wojnie światowej celem dowożenia drewna do tartaku i przystani w Chwojeńsku. Dziś kolejka jest nieczynna, a jej nasyp, przecinający lasy i bagna Parku na odcinku 16 km, daje doskonałe możliwości obserwacji przyrodniczych i robienia zdjęć. Dojazd na punkt startowy trasy wiódł przez Ozierany, a następnie szosą przez lasy, wzdłuż kanału By-czok, uchodzącego pod Ozieranami do Stwigi. Kanał ten, podobnie jak większość innych istniejących na terenie Parku, został zbudowany w końcu XIX w. podczas słynnej poleskiej ekspedycji carskiego generała Josifa Żylińskiego (1834-1916), absolwenta petersburskiego instytutu korpusu inżynierów. W latach 1873--1898 przeprowadził on pierwsze zakrojone na szeroką skalę prace melioracyjne na Polesiu. Podczas ekspedycji, która objęła przede wszystkim historyczną Turowszczyznę, generał poczynił szereg interesujących obserwacji, które opublikował później w swoich raportach. Oto ich fragmenty (przekład - G.R.): "Poleszucy głębokiego Polesia - to ocalały typ starosłowiańskiego mieszkańca lasów: niewysokiego wzrostu, milczący, powolny w ruchach, zahartowany w najbardziej niesprzyjającym klimacie, nawet zimą z odkrytą piersią, albo taszczy się na swoich ledwo ruszających się wołach, albo brodzi po lesie z nieodłączną siekierą, podejrzliwy, ale uczciwy i prostoduszny, niezmordowany myśliwy i zręczny rybak, fest on oderwany od świata zewnętrznego, najczęściej również od cerkwi, jako że świątynie są tu rzadkie i nadzwyczaj biedne, często nawet niepodobne do cerkwi ze względu na swój biedny wygląd i dlatego, że wewnątrz nie ma obrazów; zagoniony (...), jest obojętny na wszystko, nie interesuje się niczym, co dzieje się poza granicami jego lasu i bagna; ale niepozbawiony humoru i rozumu. (...) Wsie Polesia - to rząd rozrzuconych, żałosnych (...) chat. Izby mają jedno lub dwa okna, ale okna nie wychodzą na ulicę, bowiem stoi przed nimi częstokół z rozłupanych pni. Krytego dziedzińca nie ma. Chaty z ogromnymi, zwisającymi z przodu okapami wykonane są oczywiście nie z ciosanych belek, lecz z rozłupanych na pól bierwion ułożonych bezładnie jedno nad drugim. Wzdłuż ulicy z rzadka stoją stare grusze i grupy sosen z nieodmienną ozdobą-gniazdem bociana. Wielkie, czarne psy z żółtym podpalaniem, mnóstwo świń, powolne woły, oberwane, nierzadko kołtunowate dzieci - oto obraz wsi Polesia. Poleszucy głębokiego Polesia Poleszucy mieszkają w strasznym brudzie: nie myją się i me czeszą, pomimo dostatku drewna łaźni się tu nie spotyka. Otoczony lasem Poleszuk często korzysta z drewna, ale dopiero wtedy wyrusza w las, aby go narąbać, gdy spali ostatni sęczek. Rękodzielnictwa i rzemiosła Poleszuk prawie nie zna. Jego bogactwo stanowią naturalne płody jego kraju: lasy, siano, grzyby, jagody i ryby. Poleszuk jest także zawziętym rolnikiem, wszystkie nadające się do tego skrawki ziemi pośród bagien i lasów wykorzystywane są pod uprawę żyta, jęczmienia i gryki. (...) Bagienny mostek w Puszczy Turowskiej W głuchych miejscach Polesia mieszkają w prawie dzikim stanie rodziny budników i rudników. Pierwsi wyrabiają potaż, drudzy - rudę żelaza. Są to w większości zbiegowie od panów z Wołynia lub nie wiadomo skąd przygnani tu ludzie. Oddzieleni od reszty świata nieprzebytymi bagnami, osiedleni wśród ponurych lasów, zarabiają tu na skromne pożywienie (...); oprócz tego na niewielkich skrawkach ziemi uprawiają żyto i jęczmień. Ich dzieci nierzadko przez wiele lat są niechrzczone; zmarłych chowają sami. (...) Przed nami ukazała się przesieka. Okazało się, że jest to gać (po tutejszemu - grobla), zbudowana na torfowym bagnie. Gdy po niej idziesz - kołysze się pod nogami. Choć przesieka była bardzo ładna, zapominasz o jej urodzie, bo jazda po niej jest straszna. Gać ciągnie się na 13 wiorst do wsi Ozierany. Wzdłuż grobli biegnie wyryty w torfie kanał, którym wiosną spławiają las do Ozieran, skąd dalej transpor towany jest do Prypeci. (...) Kanał był zawalony drewnem przygotowa nym do spławu. Wieś Ozierany (leży przy pięciu jeziorach), zasiedlona przez małorosyjskie plemię, była pierwszym ładnym osiedlem, jakie zobaczyłem w tutejszym kraju. Wszystkie chaty kryte były słomą. Stąd zaczyna się stara Ziemia Turowska, czyli Turowszczyzna; okolicę tę nazywają także Małym Polesiem. Nie ma tu rozległych lasów, zaczyna się gleba czarnoziemna, sieją tu już pszenicę i cała okolica jest czysto rolnicza. (...) .•> •- , • • ••• • •- * * >' * •'•- Ogromna różnorodność typów bagien Turowiame prezentują zupełnie inny typ niż Poleszucy są średniego wzrostu, świetnie zbudowani, łica mają okrągłe, nos nieduży i gruby; kobiety również średniego wzrostu i bardzo piękne. Ich ubiór jest malowniczy: noszą niebieskie sukienne szarawary, czerwone gorsety-kabaty (kaftany bez rękawów), płócienne haftowane koszule i płócienne fartuchy, na głowie rodzaj zawoju z płóciennej na-mitki. Z wyglądu lud ten jest rozumny i dobry, przy tym bardzo muzykalny, przy wszystkich pracach i zajęciach śpiewa pieśni. Ogólnie, poczynając od Ozieran, ciągnie się dość wąski pas zasiedlony ludem przyrzecznym, czystym, bardziej rozwiniętym i pięknym." Po kilkunastu kilometrach jazdy wzdłuż kanału dotarliśmy do rozwidlenia na granicy parku narodowego. W prawo skręcała szosa do Buchczy i Dzierżyńska, którą jechaliśmy wcześniej, aby rozpocząć spływ Stwigą. Tym razem skręciliśmy w lewo i po następnych kilku kilometrach dotarliśmy do miejsca, gdzie szosę przecinał nasyp kolejki. Stąd powędrowaliśmy na północ, do odległego o 16 km Chwojeńska. Początkowo szliśmy przez młode lasy sosnowe o ubogim podszycie. Wkrótce jednak nasyp wyprowadził nas na środek rozległego śródleśnego bagna, pozbawionego drzew, w całości pokrytego ogromnymi kępami brązowożółtych turzyc, pomiędzy którymi połyskiwała ciemna woda. Tak było na całej dalszej trasie. Tor kolejki przecinał na przemian stosunkowo wąskie pasma i grzędy wyższego terenu, porośnięte sosnowym borem lub lasem mieszanym, oraz rozlegle tereny mokradeł w postaci otwartych bagien lub podmokłego lasu. Zadziwiała ogromna różnorodność typów bagien, jakie mijaliśmy na stosunkowo niewielkim obszarze. Po bezleśnym turzycowisku mijaliśmy kolejno: turzy-cowiska porośnięte rzadkimi zagajnikami brzozowymi; mszary torfowcowe mieniące się setkami odcieni zieleni, żółci, a nawet czerwieni, z karłowatą sosną lub bezleśne; podmokłe łozo-wiska zarosłe nieprzebytą gęstwiną krzewów; znaczne obszary bagnisk pokrytych niesamowitym lasem martwych pni uschniętych brzóz; trzcinowiska; kępiaste olsy rosnące wzdłuż starych kanałów; i ponownie mszary, tym razem z martwym lasem sosnowym. W ostrym wiosennym słońcu te budzące się do życia bagienne uroczyska zachwycały szeroką gamą kolorów. Kaczeńce jarzyły się niczym płonące znicze 411 -Mliii Największe jednak wrażenie zrobiło na nas typowe dla doliny Prypeci, ale dla Polaka egzotyczne uroczysko, na które natknęliśmy się tuż przed Chwojeńskiem. Nasyp kolejki przecinał tu znaczny obszar lasu dębowego. Dorodne, choć niezbyt grube pnie dębów strzelały wysoko do góry, ku koronom, które zaczynały się właśnie pokrywać młodymi, żółtozielonymi listkami. Ta niezwykła kolumnada, przypominająca ogromną świątynię przyrody, wyrastała bezpośrednio z wody zalewającej całe dno lasu. Wrażenie potęgowały kwitnące w wodzie tysiące kaczeńców, które w przebijających korony promieniach słońca jarzyły się złocistym blaskiem niczym płonące znicze. Uroczysty nastrój zakłócał jedynie radosny harmider leśnego ptactwa, które wcześniej, na bagnach, było niemal nieobecne. Łodzie na przystani w Pererowie N a zakończenie ekspedycji nasz wierny autobusik zabrał nas jeszcze z Chwojeńska na wycieczkę do położonych o kilka kilometrów na wschód, na skraju lasów w dolinie Prypeci, wsi Pererów, Młynek Pererowski i Chłupin. Celem wycieczki było obejrzenie wiosennych rozlewisk rzeki, które były tego roku naj- 412 Szczupaki grasują w kurniku większe od dwudziestu lat. Mieliśmy więc okazję oglądać obrazki, które nawet na Polesiu należą już do rzadkości. Jechaliśmy nasypem pośród morza wód. Po lewej ciągnęło się bezkresne rozlewisko Prypeci, z którego sterczały jedynie zatopione krzewy i pojedyncze większe drzewa. Po prawej natomiast mieliśmy zalany wodą mroczny las. Pererów (Perarou), położony na niewielkim wzniesieniu nad Prypecią, wyglądał jak wyspa. Przy wjeździe do wsi powitał nas sterczący z rozlewiska przydrożny krzyż. Szosa i stojące przy niej domy pozostały na suchym lądzie, lecz woda wciskała się w każde obniżenie: do rowów, podwórzy, sadów. W sąsiednim Młynku Pererowskim (Perarouski Młynok) domy stały tylko po jednej stronie drogi. Po drugiej królowało rozlewisko, wzdłuż którego PolesLa zagroda we wsi Młynek Pererowski «"- ."".-."i, . -". przycumowano liczne, jakże przydatne teraz ło dzie. Ze śladów na drze wach i budynkach widać było, że poziom wody musiał być jeszcze więk szy. Wdaliśmy się w roz mowę z gospodarzami, którzy powiedzieli nam, że podczas największego przyboru woda wdarła się do większości chat. Posypały się malownicze opowieści. A to o tym, jak chłop, siedząc na stojącym w wodzie łóżku, ubił siekierą ogromnego suma, który wpłynął do izby przez otwarte drzwi, a to jak wielkie szczupaki wpływały do kurników i wyskakując z wody, chwytały siedzące na grzędach kury i kurczęta, a to znów o tym, jak po opadnięciu wody w opłotkach pozostało mnóstwo ryb, które bez trudu można było wybierać koszami. Zasuszona babinka zaprosiła nas do domu. Chata była niewielka. Jej środek zgodnie z tradycją zajmował duży piec, na którym gospodyni pokazywała ślady najwyższego poziomu wody. Wszyscy domownicy spali wtedy na piecu. Obok wisiał wianuszek niewielkich suszonych rybek - skromnej przekąski Po- J, i W poleskiej mini-zagrodzie 413 MU leszuka. Obejrzeliśmy także resztę obejścia, które było równie miniaturowe, jak chatka i sama babcia. Wszystkie zabudowania wyciągnęły się wzdłuż wąskiego podwórka: malutki chlew, z którego wyskoczyły zminiaturyzowane łaciate świnie, niewielka szopa i stodółka oraz mini-kurnik, w którym na jajach siedziała gęś, jako żywo przypominająca dziką gęgawę. Jazda dalej na wschód, do Chłupina, okazała się niemożliwa, bowiem wiodący do niej odcinek szosy był zalany i nieprzejezdny. Mieszkańcy tej wsi komunikowali się ze światem tylko za pomocą łodzi. Tak więc musieliśmy zawrócić do naszej chwojeńskiej bazy. N a tym zakończyła się nasza kolejna poleska wyprawa. W Chłupinie miałem okazję być wcześniej, latem 1992 r., podczas mojego pierwszego wyjazdu na Polesie. Nie było wtedy problemów z rozlewiskami i na samo miejsce dowiózł nas samochód z Turowa. Stąd właśnie rozpoczęliśmy pieszą wędrówkę na wschód, wzdłuż jednego z najpiękniejszych odcinków doliny Prypeci, który obecnie leży w całości w granicach Prypeckiego Parku Narodowego. Niegdyś były to rozległe dobra Kieniewiczów z ośrodkiem w położonym na przeciwnym brzegu rzeki dworze w Dereszewiczach. Ta niezapomniana wycieczka rozpoczęła się od biwaku nad jednym ze starorzeczy, w lesie niedaleko Chłupina. Miejsce było wyjątkowo urocze. Nad brzegiem wydłużonego, wąskiego jeziorka rosła luźna grupa dorodnych dębów, a szmaragdowy dywan miękkiej trawy zachęcał do rozbicia namiotów. Dojście do wody było łagodne, dno piaszczyste, dogodne do kąpieli, z czego nie omieszkaliśmy skorzystać po upalnym dniu. Czysta i miękka woda sprawiała prawdziwą rozkosz. Jedynym utrapieniem były komary, które jak zwykle ożywiały się pod wieczór. Następnego dnia w pełni zanurzyliśmy się w nadprypecką przyrodę. W ciągu całego dnia marszu nie spotkaliśmy ani jednego człowieka i ani jednej siedziby ludzkiej. Nasyciliśmy się za to naturalnymi krajobrazami, które nie uległy tu zmianie od stuleci i żyją swym własnym, odwiecznym rytmem, wyznaczanym przez wylewy rzeki. Pierwszy odcinek wiódł przez lasy, które dzięki żyznemu podłożu zadziwiały bujnością i rozmaitością. 414 Szalejąca roślinność na nadprypeckich łęgach Spotykaliśmy wielogatunkowe grądy, czyste dąbrowy i olsy na obrzeżach starorzeczy. Największe jednak -wrażenie robiły spotykane w wilgotniejszych miejscach lasy łęgowe z dominacją jesionów, olch, dębów? i topól. Letnią porą roślinność runa i podszytu była w apogeum, wręcz w paroksyzmie szalonego, barokowego rozwoju. Gęste krzewy, wysokie rośliny runa, ogromne liście jakichś nieznanych roślin szczelnie wypełniały dolne partie tego lasu. Dno zaścielały zaś obłamane, obumarłe i uschnięte konary i gałęzie oraz powalone pnie drzew?, które przegrały wyścig ku światłu lub po prostu padły ze starości. Wszystko razem oplatały setki i tysiące pnączy, bluszczu, rozmaitych powojów i po-wojników, o liściach rozmaitych kształtów i barwnych kwiatach, czyniąc miejscami z nadprypeckich łęgów niemożliwy do przebycia gąszcz. Wśród tych pnączy zdecydowanie dominował chmiel, który śmiało wpełzał po pniach wysoko na korony drzew, tworząc tam prawdziwe girlandy, festony i powietrzne pomosty. Niebawem lasy ustąpiły miejsca łąkom. Ale jakaż była ich buj-ność i rozmaitość! W bagnistych zagłębieniach rozciągały się kę-piaste łąki turzycowe, w miejscach nieco wyższych, lecz wciąż ffytkow czi p A m m' MAigooomw Łąki - jakaż bujność i rozmaitość! 415 o znacznej wilgotności, ich miejsce zajmowały zielone łąki zalewowe. Tam, gdzie osadziły się żyzne namuły, pyszniły się dziesiątki gatunków barwnych kwiatów i ziół w pełni kwitnienia, z tysiącami uwijających się motyli i chrząszczy. Miejsca suchsze pokrywał jednolity, falujący na wietrze dywan żółtych, spalonych słońcem wysokich traw. Piaszczyste łachy i wydmy porastały szorstkie, raniące skórę trawy o sinym kolorze oraz uboga roślinność piaskowa. Wśród łąk stały pojedynczo lub grupkami sędziwe dorodne drzewa, najczęściej dęby i topole. Niektóre były częściowo lub całkowicie uschnięte, inne - krzepkie, mocarne i pięknie rozrośnięte. Miejscami spotykaliśmy niewielkie gaje. Bogactwo krajobrazu powiększały wypełnione wodą zagłębienia, "oczka" i starorzecza otoczone strefą szuwarów, z trzciną, oczere-tem, pałką wodną i sitowiem oraz kwitnącymi na biało grzybieniami i żółtymi grążelami. W niektórych miejscach odsłaniał się widok na samą Prypeć, wijącą się w swej szerokiej dolinie dziesiątkami zakoli, tworzącą niezliczone ślepe odnogi, rozgałęzienia i wyspy. Brzegi rzeki były na przemian to wysokie i urwiste, to znów niskie, z rozległymi łachami czystego piasku. [Kopcewjizej j Kalenkowićźel * Rubcza Sfawiensk (tm)gc| (Slązaki) Kiemewiczou Makarycze 416 Przeprawa przez Prypeć Ten niezwykle urozmaicony krajobraz stanowił znakomite siedlisko dla licznych ptaków. Dominowały oczywiście gatunki wodno-błotne: kaczki, łyski, kureczki wodne, mewy, rybitwy i siewki, gnieżdżące się w szuwarach, na turzycowiskach i nadrzecznych łachach. Często widziało się także czaple oraz czarne i białe bociany, zakładające gniazda na samotnych drzewach. Był to także znakomity teren łowiecki dla ptaków drapieżnych. Wśród tego krajobrazu wiły się z rzadka uczęszczane drogi, często po prostu koleiny wygniecione w łące kołami wozu. Wędrowaliśmy tymi drogami, starając się utrzymać kierunek wschodni, co zmuszało nas do przepraw przez bagna i starorzecza, forsowania w bród poprzecznych strumieni i kanałów. Po całodziennym marszu rozłożyliśmy obozowisko nad odnogą Prypeci na północ od wsi Sniadyń. Przed snem nie omieszkaliśmy oczywiście zakosztować kąpieli. Następnego dnia trasa wiodła już przez bardziej "cywilizowany" fragment doliny Prypeci. Nie było tu już tak dziko, krajobraz wzbogaciły za to elementy tradycyjnej rolniczej gospodarki nadrzecznej: kośne łąki, stogi siana, płoty, stada pasącego się bydła i koni. Minęliśmy położone nad odnogami Prypeci wsie Sniadyń i Mordwin, po czym drogą wijącą się wśród łąk dotarliśmy do przeprawy przez Prypeć. Do położonej naprzeciwko sporej wsi Makarycze (Makaryczy) przewiózł nas przewoźnik, którego zastaliśmy drzemiącego na brzegu przy łódce. Tu pożegnaliśmy się z Prypeckim Parkiem Narodowym, którego granicę północną stanowi właśnie Prypeć, a wschodnią Uborć, uchodząca do Prypeci 3 km na wschód od Makarycz. W Dereszewiczach I indziej P rzeprawiliśmy się przez Prypeć, aby dotrzeć do miejscowości, w której znajdował się niegdyś ośrodek rozległych dóbr i jedna z bardzo nielicznych rezydencji ziemiańskich w tych okolicach - pałac Kieniewiczów w Dereszewiczach. Wiedziałem, że pałac już nie istnieje, ale bardzo chciałem zobaczyć miejsce, które przez sto lat było centrum życia towarzyskiego i kulturalnego najbardziej chyba "zabitej deskami" części Polesia i które tak pięknie zostało opisane w licznych pamiętnikach i wspomnieniach. W Makaryczach udało nam się złapać autobus, który podwiózł nas do odległej o 10 km wsi Sławieńsk. Przed I wojną światową nosiła ona nazwę Ślązaki, ponieważ Kieniewiczowie w II pół. XIX w. osiedlili tu sprowadzonych ze Śląska robotników folwarcznych. Stąd już tylko niecały kilometr dzielił nas od brzegu Pry-peci, gdzie stał dereszewicki pałac. Od szosy biegła w tym kierunku obsadzona starymi topolami droga - bez wątpienia dawna aleja wjazdowa. W oddali widniał stary las, który - gdy się doń zbliżyliśmy - okazał się zdziczałym parkiem. Nie mogło być wątpliwości: to było miejsce, którego szukaliśmy. Pomimo upływu lat można je było bez trudu zidentyfikować na podstawie pochodzącego z początku naszego wieku opisu pióra często tu goszczącej siostrzenicy ostatniego właściciela, Janiny z Puttkamerów Żół-towskiej: "Zaraz za Ślązakami zaczynała się długa, wąska aleja obsadzona bialodrzewami i włoskimi topolami. Na jej końcu, w odległości pól wiorsty ciągnęła się na prawo długa i prosta linia parku, na lewo owocowego ogrodu Z gęstwiny parku wyrastały w górę wyniosłe, stare świerki " Okoliczne dobra ziemskie, obejmujące rozległe tereny po obu stronach Prypeci, a także niedalekie miasteczko Petryków, były dawnym dziedzictwem Chodkiewiczów. Prawdopodobnie w końcu XVII lub na początku XVIII w. część obejmującą Dereszewicze przekazali oni 418 Dziedzice Dereszewicz... jezuitom Po kasacie zakonu w 1773 r. klucz dereszewicki trafił w ręce biskupa wileńskiego Ignacego Massalskiego (1726-1794), później szego targowiczanina, powieszonego podczas powstania kościusz kowskiego. Jego spadkobierczynią była znana z burzliwego trybu życia bratanica, Helena z Massalskich l-voto de Ligne 2-voto Po- tocka (1763-1815). Ta na początku XIX w. rozprzedała swe posiadło ści i osiadła w Paryżu. Dereszewicze kupił wówczas sędzia ziemski mozyrski Antoni Nestor Kieniewicz (zm. ok. 1822). Kieniewiczowie byli niezbyt zamożnym i mało znanym rodem szlacheckim osiadłym głównie w Nowogródzkiem i Pińskiem, który do znacznej fortuny i znaczenia doszedł dopiero w XIX w., w stosunkowo krótkim cza sie stając się jednym z najbogatszych rodów na Polesiu. Na główną *- siedzibę obrali Dereszewicze, które w ręku potomków sędziego mo- zyrskiego pozostały aż do traktatu ryskiego. Po śmierci Antoniego Nestora dereszewickie dobra zostały podzielone pomiędzy jego trzech synów. Zachodnią część otrzymał najmłodszy - Feliks Kieniewicz (1802-1863). On właśnie rozpoczął około 1825 r. nad brzegiem Prypeci w pobliżu wsi Dereszewicze budowę dworu. Prac jednak nie dokończył, ponieważ jako naczelnik powstańczy powiatu mozyrskiego w 1831 r. zmuszony był po upadku powstania listopadowego udać się na emigrację. Dobra przed konfiskatą uratowało zakupienie ich przez jego brata Hieronima (1797-1884), chorążego mozyrskiego, który dokończył budowę domu, założył wokół niego park, a w 1839 r. dokupił sąsiedni majątek Bryniów. Kolejny dziedzic Dereszewicz, syn Hieronima, sam również Hieronim (1830- -1911), marszałek szlachty mozyrskiej, znacznie rozbudował około 1890 r. pałac w Dereszewiczach, dodając nowe skrzydło. Jeszcze za jego życia zarząd nad obu majątkami objęli synowie: Hieronim (1866- -1925), żonaty z Adelą Jodko, otrzymał Bryniów, zaś Antoni (1877- -1960), mąż Magdaleny Grabowskiej - Dereszewicze. Faktycznie jednak bracia aż do końca zarządzali obu majątkami wspólnie. Wiele szczegółów dotyczących życia w Dereszewiczach zawdzięczamy Antoniemu Kieniewiczowi, autorowi obszernych pamiętników opublikowanych przez Ossolineum w 1989 r. pod tytułem NadPrypecią, dawno temu... Wiele miejsca poświęca Dereszewiczom także jego siostrzenica Janina z Puttkamerów Żółtowska w swych wspomnieniach p.t. Inne czasy, inni ludzie, wydanych w Londynie w 1959 r., a ostatnio wznowionych. Warto dodać, że synem Antoniego był urodzony w Dereszewiczach wybitny historyk Stefan Kieniewicz ...l ich goście 419 Bi (1907-1992), który rodzinnemu majątkowi poświęcił publikację De-reszewicze 1863, wydaną w 1986 r. Na początku XX w. dobra dereszewickie, obejmujące znaczne obszary po obu stronach Prypeci, należały do największych i najbogatszych na Polesiu. Obejmowały 60 tyś. dziesięcin, głównie lasów, łąk, bagien i nieużytków. Największym źródłem dochodu był wyrąb lasu i przetwórstwo surowców leśnych. W Kopcewiczach, przy linii ko- ^ lejowej, Kieniewiczowie założyli duży tartak i fabrykę forniru, której wyroby rozchodziły się po całej Europie. Dereszewicze były ożywionym ośrodkiem życia towarzyskiego i kulturalnego. Bywali tu przedstawiciele znanych kresowych rodów, artyści, literaci i naukowcy. U Kieniewiczów gościli m.in. głośni pisarze-myśliwi Stanisław Zaborowski i Józef Weyssenhoff. Ten drugi swoje wrażenia z pobytu w tych okolicach zawarł w powieści Puszcza, wspaniale ukazującej poleską przyrodę. Częstym gościem Dereszewicz był także kuzyn Józefa, malarz Henryk Weyssenhoff z Russakowicz pod Mińskiem, który czerpał tu natchnienie do swych licznych obrazów przedstawiających poleskie pejzaże. Tuż przed I wojną światową Dereszewicze odwiedził wybitny etnograf Kazimierz Moszyński, który zbierał tu materiały do swej monografii Polesie Wschodnie, wydanej w Warszawie w 1925 r. Największą atrakcją dla gości Dereszewicz były łowy w dzikich i obfitujących w zwierzynę lasach majątku, które słynęły przede wszystkim ze wspaniałych toków głuszcowych. Polowanie na głuszca w kieniewiczowskich lasach pięknie opisał Stanisław Zaborowski w opowiadaniu Jak trubadur: "Przez mroczną, budzącą się puszczę poleską, upajając zmysły myśliwego, płynął szepcący, czarowny rapsod wiosny, o jakim myśleć nie śmiałem wprzódy. W ostępie, na tokowisku głuszców grało dziesięć - piętnaście - dwadzieścia może. (...) Jeden z głuszców grał jakby bliżej trochę; skinąłem na osacznika, że tego będziemy podchodzić. (...) Las załamywał się tu w stronę rojstu i klinem wchodził w błoto; szliśmy więc po suchem jeszcze. Po chwili jednak klin skończył się, staliśmy nad niziną, na której między kępami świeciła woda. (...) Od brzegu, gdzie kępy leżały gęsto, przeskakiwaliśmy z jednej na drugą. Dalej na błocie, gdzie wody było więcej, brnęliśmy wprost przez moczar. Unikając hałasu za wszelką cenę, szliśmy ostrożnie, nie wyjmując nóg z wody, krok za krokiem. (...) Pomimo że szliśmy wolno, ostrożnie, ledwie posuwając się naprzód, dziwno mi było, że głuszec nie posłyszał nas i nie zerwał się jeszcze. Widocznie pewien, że przez moczary po- Podchody do głuszca Głuszce dejść go cicho nie można, czuł się wśród zalanego rojstu jak w fortecy. Ufał w otaczające go rodzinne trzęsawisko i wierzył mu - zbytnio. Gracz był niezrównany, gorący, zapamiętały. Klaskał, syczał, zawodził; na puszczę, jak kaskada, płynęła pieśń po pieśni. (...) Brnęliśmy schyleni, kryjąc się za kępami, stając, tuliliśmy się do cienkich sosen, które na nich rosły. Zresztą, ostęp zarośnięty był słabo, drzewa rzadkie, widać było daleko. Jeszcze moment, podchodzimy coraz bliżej. A on gra, jak gra! Gra znowu, zapamiętał się, roztoczyć chce przed nami cały swój kunszt, cały zachwyt miłosny, całe upojenie. Las cały kipi i syczy od jego śpiewu, od jego pieśni; sto głuszców gra, niejeden! (...) Znowu pieśń - skoczyliśmy. W pół kroku leśnik stanął jak wryty, aż oparłem się piersią o jego plecy. Głuszec jak nożem uciął. Zatrzymałem oddech i pewien, że stracone wszystko, z bijącem sercem czekałem, kiedy się zerwie. (...) Coś dziwnie drażniącego, dziwnie męczącego było w tem oczekiwaniu. Nasłuchujemy, lecz wiemy, że z nie mniejszą uwagą słucha i głuszec. (...) ...Nareszcie - nareszcie - odezwał się. Naprzód upragnione staccato, wolne, ostrożne, jakby wahał się jeszcze. (...) Chwila przerwy - nasłuchuje. Klaszcze jeszcze raz i jeszcze raz, aż zagrał pieśń całą. (. .) I jak przed chwilą, popłynęły pieśni namiętne, zapamiętałe, niebaczne na śmierć, która była tak blizko. (...) Gra, znów gra, słyszę każdy ton, każdą modulację pieśni, słyszę, jak szeleści piórami, na głos mógłbym strzelać prawie, ale dopatrzyć go, dojrzeć wyraźnie nie mogę. (...) Jest! (...) W świetle zachodzącego księżyca widzę go jak na dłoni. (...) Gra, a pomiędzy pieśniami straszy pióra, zamyka i otwiera ogon, jeży pod dziobem brodę i pawi się, jak gdyby chciał nas zadziwić. (...) Jestem zamagnetyzowany, zaczarowany! Po prostu zapominam, po co przyszedłem, i nie śmiem poruszyć się, aby podnieść strzelbę do twarzy. - Strelajtie, pane! - szepnął osacznik. Pocisnąłem cyngiel. Błysnęło - suchy, urywany łoskot szarpnął powietrzem. (...) Od lasu przeciągle odpowiedziało echo i, na oka jedno mgnienie, zaległa cisza głęboka - zupełna; puszcza oniemiała. Ptak drgnął, zachwiał się, przez sekundę pozostał jeszcze na gałęzi, potem oderwał się od niej i spadł, jak kamień, aż jęknęła pod sosną ziemia." . .. <.,••->,, , ,• • . i < "Niedźwiedź o charakterze złośliwym" J Inną wielką atrakcją myśliwską były łowy na niedźwiedza. Tak pisze o nich sam Antoni Kieniewicz: "Z czworonożnych zwierząt najbardziej ponętnym dla myśliwego był niewątpliwie niedźwiedź. W lasach naszych były dwa gatunki niedźwiedzi. Jeden dużych rozmiarów, z owłosieniem raczej burym, wpadającym, w żółtawy kolor, o charakterze złośliwym, żyjący przeważnie mięsem, nie gardzący padliną, lubiący jednak bardzo słodycze, a więc miód oraz różne jagody leśne. Drugi gatunek o rozmiarach znacznie mniejszych, nazwany u nas murawiejmk, czyli żywiący się przeważnie mrówkami. Nie jest to nazwa ścisła, gdyż gatunek ten był raczej wszystkożerny. Nie gardził mrówkami, ale ze smakiem zjadał złapaną sarenkę, a przepadał zwłaszcza za miodem. (...) Nasze lasy za czasów mojego dzieciństwa obfitowały w niedźwiedzie. Nie było prawie zimy, by mój ojciec lub jego goście nie upolowali niedźwiedzia. (...) Polowano u nas zwykle w zimie, to jest w tej porze roku, gdy niedźwiedź, posiadając bardzo wrażliwe na chłód łapy, nie był w stanie chodzić po śniegu, co zmuszało go do zalegania przez cały okres zimowy. (...) Gdy była pewność, że niedźwiedź w danym miejscu zaległ na dobre, urządzano polowanie. Otaczano naganiaczami leśny obszar, w środku którego znajdował się barłóg, ustawiwszy myśliwych w luce nie objętej naganką. (...) Gdy myśliwi stanęli na odpowiednich stanowiskach, naganka stojąc na miejscu pokrzykiwała, a kilku lub więcej gajowych z hałasem, pogwizdując, trąbiąc, ^strzeliwszy parokrotnie, wchodziło do ostępu, skierowując się w stronę barłogu. Przestraszona ofiara ruszała z miejsca i wychodziła na linię myśliwych. Zdarzały się wypadki nieudanego polowania, gdy niedźwiedź przerywał się przez nagankę i unikał w tych wypadkach śmierci," D ereszewicka rezydencja składała się z dworu, parku, w którym stała rodzinna kaplica grobowa, oraz zespołu zabudowań gospodarczych. "Podwójny" drewniany dom mieszkalny, zasługujący właściwie na miano pałacu, z bardzo bogatym wyposażeniem, pełen dzieł sztuki i pamiątek rodzinnych, stał tuż na skraju skarpy opadającej ku starorzeczu Prypeci. Składał się ze starego klasycystycznego dworu o szlachetnych proporcjach wzniesionego na początku XIX w. oraz dobudowanego do niego pod koniec stulecia nowego domu zwanego Lelówką od imienia żony starszego z braci Kieniewiczów - Adeli, zwanej Lelą, która mieszkała w nim z mężem przed przenie- (tm) 2 Dereszewicka rezydencja Dereszewicze - dwór (rys. Kazimierza Kiemewicza) sieniem się do Bryniowa. Tak wygląd rezydencji na początku XX w. opisuje Janina Żółtowska: "Za bramą ciągnął się duży trawnik ujęty przez żywopłot ze strzyżonej spirei. Rosły na nim akacje i amerykańska sosna, a z boku, przy domu, wielkie świerki tworzyły gęstwinę ciemną i zieloną, nabierającą o zmroku granatowego zabarwienia. Dom, który stał w głębi, był drewniany na podmurowaniu i w stylu klasycznym, ściany miał pomalowane na szaro, obramienia okien na biało, cztery białe słupy podtrzymywały występ dachu z klasycznym szczytem. Pod tym występem widać było na pierwszym piętrze ganeczek i wychodzące na niego drzwi i dwa okna. Parę drewnianych stopni prowadziło z przodu na ganek, a po bokach brukowane podjazdy, których nie używano nigdy. (...) Duży salon za przedpokojem zajmował całą szerokość domu. Trzy jego okna z jednej strony wychodziły na dziedziniec, a drugie trzy na coś, co mogło nazwać się tarasem, czyli partery kwiatów i rzekę. Latem od wody szły świetlne smugi, ruszające się po suficie, zimą wielkie przestrzenie śniegu pokrywające rzekę i rozciągające się za nią łąki tworzyły wewnątrz domu atmosferę z kryształu i alabastru. (...) Przed długą linią domów ciągnął się na wysokim brzegu Prypeci taras, a na nim rosły grzędy kwiatów, cały wirydarz poprzecinany ścieżkami i pełen rezedy, petunii, werweny, goździków i sztamowych róż z rzędu pachnących, staroświeckich i najmilszych. (...) Duży, a szczególnie długi park, sadzony przez prababkę Katarzynę, kończył się paro- "Prypeć cudna o każdej porze roku i dnia" wem i rzeczką wpadającą do Prypeci. Drewniany i rozrzucony folwark leżał dopiero za mm na piasku i pagórku. Główną ozdobę parku stanowiła aleja świerków z gałęziami zwisającymi do ziemi i kolumnadą grubych pni ciągnącą się od północy, równolegle z drogą na folwark." Niezwykle ważnym elementem kompozycji przestrzenno-krajo-brazowej dereszewickiej rezydencji była Prypeć, która odgrywała ogromną rolę nie tylko jako część krajobrazu, ale także jako czynnik kształtujący nastrój dworu i jego mieszkańców. Tak pisał o niej gospodarz - Antoni Kieniewicz: "Z półokrągłego ganku oraz okien domu przepiękny roztaczał się widok. Na pierwszym planie ładnie prowadzone partery - kwietniki z wielką obfitością róż szlamowych, pachnących tuberoz i barwnych goździków. Zaś dalej cudna Prypeć o każdej porze roku, dnia i nocy. W dnie pogodne woda jej mieniła się, przechodząc z niebieskiego koloru w ciemny granat. W dnie zaś burzliwe umiała być groźną, ciemną i czarną, lecz zawsze czystą i przezroczystą. Przeciwległy brzeg rzeki był niski, pokryty przepięknymi lakami z mnóstwem przeróżnego kwiecia oraz pojedynczo rosnącymi na nich pięknymi dębami. Zwłaszcza w porze wiosennej, gdy doliną Prypeci spływały do Dniepru ogromne ilości wody i cały przeciwległy brzeg na kilka kilometrów był zalany - niezrównanie piękna roztaczała się panorama. Atrakcją i wielką dla nas wygodą był duży ruch na rzece, zwłaszcza w porze wiosennej. Przy tak zwanej wysokiej wodzie kursowały pomiędzy Kijowem a Pińskiem bardzo duże i wygodne statki osobowe oraz moc statków towarowych, holujących w górę rzeki barki z różnymi towarami, lub też tak zwane pasy, czyli obrobione już materiały drzewne przeznaczone na zbyt za granicę. W przeciwnym zaś kierunku spływały tratwy drewna na rynki krajowe." A tak widziała rzekę Janina Żółtowska: "Z tego miejsca rozciągał się najrozleglejszy widok na Prypeć. Płynęła ona szerokim korytem od zachodu, zataczając krąg przed dworem, i odchodziła ku wschodowi za horyzont zamknięty przez wieś Ho-łubicę i topole Paulinowa. Na przeciwległym brzegu ciągnęły się łąki zarośnięte kępami drzew i pojedynczymi dębami. Koryto Prypeci nie było uregulowane, zmieniała ona bieg i naporem wody uderzała kolejno w różne miejsca. Główny nurt otaczały odnogi i jeziorka. Wzdłuż sadu płynęła ona wartko, głęboka i potężna, podmywając jego piaszczyste osypiska, słabo bronione zaporami z wikliny. W dni pogodne na wodzie tańczyły srebrne smugi słońca, przetykając błękitną powierzchnię lśniącymi błyskami. Pod wieczór powierzchnia gładka jak 424 Sąsiedzi plądrują pałac lustro odbijała każdą smugę i chmurkę zachodu, aż nie spłynął na nią mrok błękitnoliliowy. Słońce latem wstawało nad Paułinowem i zachodziło jak czerwona kula nad ciepłymi od upału piaskami i chaszczami dereszewickiej wioski. Kiedy się wyjechało na przeciwległy brzeg i stanęło na mokrym, drobnym piasku, dwór z białymi słupami i ciemna ściana parku odbijały się w wodzie jak w zwierciadle. Sunęły po niej tratwy, szerokie i mocne łodzie, a czasem mała łódeczka z zadartym dziobem, wyżłobiona z pnia dębu i zwana duszohubką. Siedzący w niej człowiek jak gondolier wiosłował jednym wiosłem, ażytvając go zarazem jako steru. (...) Mieszkańcy dworu bez przerwy w ciągu dnia obcowali z rzeką, czy to z balkonu na piętrze, czy z okien salonów, czy ganku pod białymi *- słupami. Zapach wody przenikał gościnne pokoje, gdzie stała w wiadrach przy umywalni miękka i złota." Piękna rezydencja Kieniewiczów została splądrowana i obrabowana w listopadzie 1917 r. przez zbolszewizowanych chłopów. Tak napisał o tym w swym pamiętniku ostatni właściciel: "Rozgromienie zostało dokonane nie przez żywioły obce, nie przez wałęsające się żołdactwo, lecz przez ludność najbliższej wsi Hołubicy. Ludność wsi, z którą żyli w największej zgodzie i harmonii moi dziadostwo, następnie moi rodzice, a potem my oboje. Wsi, w której znaliśmy po imieniu nie tylko każdego gospodarza, lecz jego żonę i dzieci, wsi, z której nieomal wszystkie dziewczęta pracowały dzień w dzień w ogrodzie dereszewickim, chłopcy zaś przy robotach folwarcznych. Wsi, która wydawała w ciągu długich lat szereg uczciwych, porządnych, wiernych i oddanych służbistów w postaci stałych pracowników w kredensie, garderobie, kuchni i stajni dworskiej, na folwarku przy inwentarzu, gospodarstwie, gorzelni, rektyfikacji. Wsi, która za pracę we dworze otrzymywała tygodniowo wynagrodzenie setek rubli; wsi, do której na każde zawołanie do ciężko chorego mężczyzny, kobiety lub dziecka przyjeżdżał dworski doktor lub felczer, a po lekarstwa lub środki opatrunkowe przybiegały kobiety lub dzieci do dworu. I to ta wieś najbliższa, ta swoja mogła dokonać tak okropnego czynu!! (...) Wynosili, tłukli, łamali wszystko, co było pod ręką: lustra, żyrandole, porcelany, lampy, krzesła, kanapy; toporem rozbijali fortepian, z piętra przez balkony z biblioteki wyrzucali na dziedziniec książki porwane oraz te, których nie zdołali porwać na strzępy. Kasę ogniotrwałą wynieśli na dziedziniec i łomami tłukli przez dzień cały, by się przekonać po ostatecznym rozbiciu, że jest pusta. (...) <.•• - •l "Każdy brał i wynosił, co miał pod ręką" 421 Rabunek trwał przez dzień i noc całą. Nad ranem pałac stał pusty, bez drzwi, ram okiennych, z piecami bez drzwiczek, z powyrywaną w niektórych miejscach podłogą. Następnego dnia rozpoczął się rabunek folwarku i ogrodu. O ile przy pogromie domu panowała jednomyślność, nie było sprzeczek, każdy brał i wynosił, co miał pod ręką, bez sprzeciwu ze strony współtowarzyszy, o tyle całkiem inaczej przedstawiała się sprawa rabowania folwarku. Kłótnie, sprzeczki, bijatyka wzajemna o każdy worek zboża w ziarnie lub snop żyta, owsa lub jęczmienia. Zajeżdżali wozami, ładowali snopy, inni odbierali. Kobiety niosły do domów indyki, kury, kaczki, gęsi - inne podbiegały do niosących, odbierały, wyrywały; jedna ciągnęła za skrzydło indycze, druga chwyciła za nogi; rozrywały żywego ptaka na strzępy. Zbiegły się dalsze wsie, stąd też bójka o dobro pańskie, które do Hołubicy i Dereszewicz powinno należeć. Wyprowadzają pozostałe bydło, konie i trzodę chlewną, ten inwentarz, który administracja nie zdążyła usunąć z oczu tłumu. (...) Nie ostał się nawet od wściekłego rabunku dom Boży, nasza ukochana kaplica cmentarna. I jej wnętrze zostało zrabowane. Ornaty porwane, niektóre użyto na przybrania do strojów kobiecych. Gdy słuchaliśmy w Mozyrzu opowiadań o tym okropnym pogromie gniazda rodzinnego, mieliśmy wszyscy łzy w oczach. Gryzłem sobie wargi, żeby się nie rozpłakać. Dopiero gdy w kilka dni później dojechałem do Dereszewicz i zobaczyłem to straszne spustoszenie, siadłem na stopniach ganku starego domu i bezprzytomnie łkałem i ryczałem z bólu." Po zajęciu terenu przez bolszewików w grudniu 1918 r. bracia Kieniewiczowie wyjechali do Warszawy. W wyniku traktatu ryskiego Dereszewicze, podobnie jak Bryniów, pozostały za wschodnią granicą; na terenie obu majątków urządzono sowchozy. Dereszewicki dwór, który zdołał przetrwać okres międzywojenny, zniknął całkowicie z powierzchni ziemi wraz z licznymi zabudowaniami folwarcznymi, zniszczony w 1944 r. podczas walk pomiędzy umocnionymi tu Niemcami, a desantem radzieckiej flotylli rzecznej. Dziś jedyną pozostałością wspaniałej niegdyś rezydencji jest zdziczały park krajobrazowy o powierzchni 8 ha, założony na przełomie XIX i XX w., malowniczo rozciągnięty wąskim pasem wzdłuż wysokiego brzegu starorzecza Prypeci. Miejsce po dworze wyznacza jedynie wydłużona polana wśród parkowego starodrzewu, na której postawiono pomnik ku czci radzieckich ma- j426 Skarpa nad Prypecią rynarzy i partyzantów. W północno-zachodnim narożniku parku, w pobliżu miejsca, gdzie zaczyna się wąwóz potoku, zachowało się głębokie na około 1,5 m, pięcioboczne przyziemie kaplicy grobowej Kieniewiczów, zbudowane z czerwonej cegły. Wokół kaplicy istniał niegdyś niewielki cmentarzyk z grobami rodzinnymi właścicieli i administracji majątku. Dziś nie ma po nim dziś śladu. Na kilku starych drzewach tej części parku umieszczono wykonane z pni barcie. Na zachód od parku, na piaszczystym tarasie za wąwozem, znajdował się dworski folwark. Dziś stoi tu kilka niewielkich zagród oraz większych murowanych gospodarczych zabudowań dawnego sowchozu. Część z nich to być może dawne zabudowania folwarczne. Łodzie na brzegu Prypeci pod Dereszewiczami N a zachód od dereszewickiego parku, w okolicach wsi Dere-szewicze i Laskowicze, północny brzeg Prypeci wznosi się na kilkadziesiąt metrów ponad poziom rzeki, opadając ku niej malowniczymi, piaszczystymi skarpami i osuwiskami. Te wysokie brzegi są porośnięte młodymi borami sosnowymi, miejscami tworzą się mini-pustynie z pojedynczymi tylko sosenkami i jałowcami. Roztaczają się stąd rozległe widoki na łęgi za rzeką, szczególnie efektowne podczas wiosennych rozlewisk. We wsi Lasko- JJjJ Domena Olelkowiczów i Chodkiewiczów 425 wieże (Lmskawiczy) znajduje się zarząd utworzonego przy Pry-peckim Parku Narodowym eksperymentalnego gospodarstwa leś-no-łowieckiego, obejmującego rozległe lasy położone głównie na północ od Prypeci. Jest tu także przystań macierzysta kilku niedużych statków będących w dyspozycji Parku. Są one używane do rejsów wycieczkowych oraz do prowadzenia badań naukowych. Kontynuując wędrówkę wzdłuż Prypeci, pojechaliśmy z Dere-szewicz autobusem do miasteczka Petryków (Pietrykau) - stolicy rejonu i największej miejscowości nad Prypecią pomiędzy Pińskiem i Mozyrzem. Nazwa miasteczka, zwanego dawniej także Petrykowiczami, wywodzona jest od jego legendarnego założyciela, wodza Jaćwingów, który miał się tu w X w. ochrzcić, przyjmując imię Piotr. Pierwsze pewne informacje pochodzą jednak dopiero z XV w. W końcu tego stulecia, po rozpadzie dawnego księstwa turowskiego, miejscowe dobra znalazły się w ręku słuckich książąt Olelkowiczów. Na wysokim brzegu , Prypeci wznieśli oni drewniany zamek, wokół którego rozwinęło się miasteczko. Petrykowski zamek był niszczony w 1535 r. przez wojska moskiewskie pod dowództwem wojewody Owczyny oraz w 1595 r. przez Kozaków Semena Nalewajki. Na początku XVII w. drogą działów rodzinnych Petryków przeszedł do Chodkiewiczów, właścicieli rozległych dóbr na Białorusi i na Polesiu, m.in. Czarnobyla, Szkłowa, Lachowicz, Hłuska i Myszy. W ich rękach pozostał przez blisko trzy stulecia, do końca XIX w. W 1638 r. kasztelan wileński Krzysztof Chodkiewicz i jego żona Zofia ufundowali w Petrykowie drewniany kościół katolicki. W miejscu dawnego zamku Olelkowiczów wznieśli nowy, który uległ zniszczeniom w latach 1648-49, kiedy miasto zajęli Kozacy Chmiełnic-kiego, a także podczas późniejszej wojny z Moskwą. WII pół. XVIII w. zamek został przebudowany na barokową rezydencję z pałacem i zespołem zabudowań gospodarczych. W 1776 r. Chodkiewiczowie uzyskali dla Petrykowa od króla Stanisława Augusta przywilej na dwa wielkie jarmarki na bydło, konie, ryby, produkty spożywcze i wyroby rzemieślnicze. Aż do I wojny światowej odbywały się one na św. Ilję (20 lipca) i na Pokrow (l października). Po II rozbiorze Rzeczpospolitej Petryków znalazł się w granicach Rosji, jako ośrodek gminy w powiecie mozyrskim guberni mińskiej. W XIX w. Petryków był miasteczkiem o bardzo zróżnicowanym składzie narodowościowym. Większość ludności stanowili Żydzi, 28 Ludność o typie wybitaię tatarskim • i . / l / 3J"SiHfca!fe>(tm)tt>", m " Petryków - Góra Zamkowa nieco mniej liczni byli Pole-szucy. Mieszkały tu również znaczne grupy rosyjskich staroobrzędowców, którzy przybyli z głębi Rosji, uciekając przed represjami, jakie spadły na nich po reformie cerkwi w 1667 r., oraz ludność pochodzenia tatarskiego, osiedlona w XVII w. przez Chod-kiewiczów (do dziś znaczna część mieszkańców ma wyraźne rysy tatarskie). Były wreszcie stosunkowo nieliczne grupki ludności polskiej oraz przybyłych po rozbiorach przedstawicieli administracji rosyjskiej. W końcu stulecia ludność miasteczka osiągnęła liczbę 5,5 tyś. mieszkańców. Nad Prypecią działała przystań i stocznia rzeczna. Tradycyjnym zajęciem większości mieszkańców było rybołówstwo. Dla załatwiania różnych urzędowych spraw w miasteczku często bywali Kieniewiczowie z niedalekich Dereszewicz. Tak Petryków z przełomu XIX i XX w. opisuje w swych wspomnieniach Antoni Klenie wieź: "Petryków było to miasteczko położone wśród dóbr należących dawniej do Chodkiewiczów, potomków hetmana, który osadza) w Petryko-wie swoich jeńców Tatarów. Stąd ludność wPetrykowie odznaczała się wybitnie typem tatarskim. Byli ono wszyscy wyznania prawosławnego. Większość trudniła się wyrobem barek rzecznych, rybołówstwem oraz handlem. (...) Poza tak zwanymi mieszczanami oczywiście sporo było Żydów. Polaków zaś minimalna ilość (...). Znaczny procent ludności miejskiej zamieszkałej w Petrykowie trudnił się przemysłem rybackim. Na odcinku rzeki Prypeć pomiędzy Skryhałowem a Pererowem, czyli na długości około pięćdziesięciu kilometrów, wydzierżawili oni omal wszystkie jeziora i wody, zarówno dworskie, jak i włościańskie, na prawo łowienia ryb wszelkich gatunków. Należące do nas jeziora były również im wydzierżawiane na warunkach dostarczania do dworu w ciągu roku odnośnej ilości pięknej ryby na wagę. Było w zwyczaju, że rybacy zwykle osobiście zapraszali dwór, prosząc o łaskawe uczestniczenie w mającym się odbyć danego dnia zarzucaniu toni, czyli zaciąganiu niewodów na jeziorach. Zwykle towarzystwo po rannym śniadaniu wyjeżdżało wielką łodzią "Różnorodność ryb złapanych była wielka" 429 spacerową na cały dzień Brano sporo dywanów dla rozesłania na ziemi przed zapalonym ogromnym ogniskiem, moc różnych prowiantów, niezbędne kartofle do pieczenia w popiele i sporą Uość okowity, którą częstowano rybaków. Z zaciąganiem niewodów na najlepszej toni rybacy zwykle czekali na przybycie samych państwa. Niewód była to kolosalnych rozmiarów sieć. W środku niewodu jak gdyby występ dość duży, mający formę worka. (...) Gdy niewód został zarzucony, wówczas równomierna ilość ludzi z obydwóch stron rozpoczynała przyciąganie niewodu ku płaskiemu brzegowi, od którego rozpoczęto zarzucanie. (...) Najtrudniejszą sprawą, która wymagafa wielkiej wprawy i umiejętności, było dociągnięcie końcowego worka do brzegu i wyciągnięcie go na brzeg tak, aby żadnej rybie, a zwłaszcza większej, nie udało się z worka wymknąć z powrotem do jeziora. Równocześnie z wyjmowaniem rękami ryby z matni sortowano ją co do wielkości. Przy brzegu były przygotowane podługowate duże kosze, częściowo zagłębione w wodzie, częściowo wystające na p owierzchnię, z odpowiednio mocnym przykryciem, do których wrzucajie były ryby: duże, średniej wielkości i nieco mniejsze. Drobiazg zaś wyrzucano z powrotem do jeziora. Najpiękniejszych kilka sztuk rybacy zwykle ofiarowywali mojej mamie.(...) Różnorodność ryb złapanych w jednej toni była wielka. Zwykle przeważały ilościowo szczupaki różnej wielkości, potem szły sandacze, leszcze, jazie, okonie, płotki, ploteczki i całe mnóstwo drobiazgu. Jeden z rybaków pozostawał przy ogniu i piekł tak zwaną opiekankę z jazia - ryby bardzo tłustej i nadzwyczaj smakowitej. Po oczyszczeniu ryby z łuski i wnętrzności nadziewano rybę na długi patyk, wtykano go jak najbliżej do zgarniętych na kupkę rozżarzonych węgli. Co chwila obracano nadzianą rybę to jedną, to drugą stroną do ogn ia. Piekła się taka ryba w swoim własnym tłuszczu, jedynym dodatkiem była sól, którą przed rozpoczęciem opiekania solidnie wycierano całą rybę. Nigdy opiekanka przygotowana przez wyśmienitych szefów kuchni nie smakowała tak bardzo wszystkim, jak opiekanka z fazia sporządzona przez rybaka Poleszuka przy ognisku nad brzegienn jeziora." Na początku 1918 r. Petryków został zajęty przez Niem ców i wszedł w skład utworzonego pod ich protektoratem państwa ukraińskiego hetmana Pawła Skoropadzkiego. Po wycofaniu się Niemców na ich miejsce nadciągnęli bolszewicy. Podczas wojny polsko-bolszewickiej, 17 września 1919 r. na Prypeci doszło do starcia pomiędzy polskimi Miasto na wysokiej skarpie -.,-' »•* .430 jednostkami Flotylli Pińskiej a dwiema kanonier-kami bolszewickiej Flotylli Prypeckiej Okręty przeciwnika zmuszono do odwrotu. Po pokoju ryskim miasteczko znalazło się w granicach Rosji Radzieckiej, w 1924 r zostało stolicą rejonu, a w 1925 r. uzyskało formalne prawa miejskie. Podczas II wojny światowej hitlerowcy wymordowali tu 1,2 tyś Żydów. Obecnie Petryków liczy 13,5 tyś. mieszkańców i jest stolicą rejonu w obwodzie homelskim. Jak przed laty, istnieje tu przystań na Prypeci oraz stocznia remontowa; placówki te jednak zamierają w związku z upadkiem żeglugi. W Petrykowie nie ma szczególnie ciekawych zabytków Zwraca natomiast uwagę malownicze położenie miejscowości. Na pła skim brzegu nad Prypecią rozłożyła się część o charakterze wiej skim, z drewnianymi do mami i niewielkimi ogród kami. Główna część miasta leży na wysokiej skarpie po ciętej licznymi wąwozami, z których największe wyko rzystywane są przez pnące się stromo ulice. Dwa głębo kie wąwozy w samym cen trum ograniczają wysunięte w stronę rzeki wzniesienie Góry Zamkowej, na której Petryków - cerkiew św Mikołaja stał niegdyś zamek książąt Do cerkwi na piwo 431 Olelkowiczów, a po nim rezydencja Chodklewiczów Zostało po tych budowlach niewiele: majdan, fosa i część wałów dawnego zamku oraz resztka pałacowego parku. Dziś jest tu park miejski, z okazałym pomnikiem ku czci radzieckich żołnierzy i marynarzy. Petryków - bar w cerkwi Na sąsiednim wzniesieniu stoi dominująca w sylwecie miasta cerkiew prawosławna p.w. św. Mikołaja, zbudowana w II pół. XIX w. w stylu rosyjsko-bizantyjskim, z wysoką wieżą i dużą kopułą. Po przeciwnej, zachodniej stronie grodziska znajduje się druga, mniejsza cerkiew, zbudowana z czerwonej cegły w końcu XIX lub na początku XX w. Po II wojnie światowej była nieczynna, a w latach osiemdziesiątych z inicjatywy jednego z miejscowych komunistycznych notabli urządzono w niej lokal gastronomiczny. Widok był nieco szokujący: do zwieńczonej kopułami cerkwi wchodziło się przez pełniącą funkcję przedsionka połowę ogromnej beczki, a powyżej świecił neon z napisem "Bar". Podczas mojego drugiego pobytu w Petrykowie, w roku 2001, cerkiew wróciła już do dawnej roli. Decyzję zwrócenia świątyni wiernym przyspieszyła, jak mi mówiono, tragiczna śmierć pomysłodawcy zamiany domu Bożego w miejsce libacji. ' •"• < 11,432 Dawna molenna staroobrzędowców Petrykow- drewniana brama małomiasteczkowej zagrody Najstarsza i najpiękniejsza świątynia w Petrykowie znajduje się na cmentarzu prawosławnym we wschodniej części miasta. Drewniana cerkiew p.w. Opieki Matki Bożej (Pokrowska) powstała w końcu XVII w. we wsi Sot-nicze jako molenna staroobrzędowców, licznie osiadłych w okolicy. W 1746 r. zamieniono ją w cerkiew unicką, a w 1836 r. przeniesiono na obecne miejsce, już jako prawosławną. Zamknięta po 1921 r., jest obecnie zupełnie zdewastowana i w zastraszającym tempie popada w ruinę. Wielka to szkoda, bo budowla ma bardzo ciekawą architekturę, nie mającą odpowiednika wśród innych cerkwi poleskich. Składa się z babińca, nawy i prezbiterium, zbudowanych z grubych okrągłych bierwion. W bryle dominuje wysoka czworoboczna wieża nad nawą, zwieńczona krytą gontem kopułą. Dachy nad babińcem i prezbiterium zawaliły się już i woda deszczowa dokonuje dzieła zniszczenia. Do I wojny światowej istniała w Petrykowie parafia katolicka. Drewniany XVII-wieczny kościół, fundowany jeszcze przez Chodkiewiczów, został w XIX w. zamknięty przez władze carskie i był nieczynny do 1902 r.; potrzebom wiernym służyła kaplica cmentarna. Zarówno kościół, jak i kaplica zostały zniszczone podczas I wojny światowej lub tuż po niej. W końcu lat dziewięćdziesiątych XX w. parafia katolicka w Petrykowie została reaktywowana. Dla jej potrzeb powstał nowy, niewielki kościół. D alszy ciąg naszej wyprawy wymagał przeprawienia się na drugą stronę Prypeci. Skorzystaliśmy z archaicznego promu, który działa na obrzeżach Petrykowa, w miejscu gdzie rzekę przecina stary trakt do Mozyrza. Wraz z nami przeprawiała się zdezelowana furgonetka, którą podjechaliśmy do odległej o kilka kilometrów wsi Szestowicze, położonej nad starorzeczem Prypeci. lt Setki krzepkich dębów 433 Prom na Piypeci pod Petrykowem Zbliżał się już wieczór i trzeba było się rozejrzeć za miejscem na nocleg. Z mapy wynikało, że pomiędzy Szestowiczami i sąsiednimi Bałażewiczami znajduje się jedno z nielicznych miejsc, gdzie las dochodzi bezpośrednio do brzegu Pry-peci i to po obu jej stronach. Ruszyliśmy więc na północ drogą wiodącą przez łąki, wzdłuż potężnego sta- rorzecza. Po kilku kilometrach dotarliśmy nad rzekę i skierowaliśmy się wzdłuż niej na wschód, w stronę lasu. Droga w kilku miejscach przecinała podmokłe obniżenia, zmuszając do zdejmowania butów. Za to gdy dotarliśmy do lasu, czekała nas wspaniała nagroda. Była to bowiem prawdziwa świątynia poleskiej przyrody. Prostopadle do brzegu Prypeci ciągnęły się tu wąskie, suche grzędy przedzielone wydłużonymi jeziorkami--starorzeczami, z których część miała połączenie z rzeką. Grzędy, brzegi jeziorek, a w niektórych miejscach nawet wypełnione wodą zagłębienia porastały setki krzepkich dębów. Drzewa, jak na poleskich mocarzy przystało, rosły z dala od siebie, a przestrze- 434 Skryhałów nie pomiędzy nimi pokrywała soczystozielona trawa. Miejsce pod namioty wybraliśmy na polance tuż nad Prypecią. Niezapomniane wrażenie pozostawił wieczorny spacer przez ten ziemno--wodny labirynt, pośród kolumn dębowych pni przeglądających się w lustrze wody, odbijającej niebo płonące czerwienią zachodu. Następnego dnia powędrowaliśmy przez tę wspaniałą dąbrowę, przywodzącą na myśl pogańskie święte gaje, na południe, do szosy, która doprowadziła nas do wsi Bałażewicze, podobnie jak Szestowicze położonej nad starorzeczem. W miejscu, gdzie owo starorzecze łączyło się z rzeką, brzeg był wysoki i tworzył malownicze, piaszczyste osuwisko, za którym zaczynała się kil-* kumetrowa skarpa porośnięta sosnowym borem. Za tym lasem, na skraju łąk, o 2 km od rzeki, leżała kolejna duża wieś - Skryhałów (Skryhałau), niegdyś miasteczko. Jedna z najstarszych wzmianek o Skryhałowie pochodzi z 1497 r. Mówi ona o napadzie Tatarów, podczas którego zginął przebywający tu akurat kijowski metropolita prawosławny Makary Czort (swoją drogą ciekawe nazwisko, jak na cerkiewnego dostojnika). Miejscowość była zrazu królewszczyzną, później stała się ośrodkiem dóbr prywatnych należących kolejno do Kmitów, Słuszków, Denhoffów, Czartoryskich i Chechłowskich. Od XVIII w. Skryhałów należał do rodziny Oskierków, mającej rozległe dobra w okolicy. Od nich kupił majątek w 1874 r. kupiec z Rygi, Karol Szpeller. Na mocy przywileju króla Stanisława Augusta z 1792 r. w Skryhałowie odbywały się co roku dwa duże jarmarki - 9 maja i 6 grudnia. W końcu XIX w. miasteczko liczyło około 1000 mieszkańców, których głównymi zajęciami były rolnictwo, rybactwo, ciesielstwo i flisactwo oraz handel, ten ostatni uprawiany niemal wyłącznie przez Żydów. W Skryhałowie niewiele pozostało pamiątek przeszłości. Nie zachowała się fundowana przez Oskierków XVIII-wieczna cerkiew ani istniejąca do I wojny światowej kaplica katolicka. Na terenie dawnego majątku ziemskiego pozostał jedynie park krajo-- brązowy o powierzchni ok. 5 ha z niedużym stawem obsadzonym topolami. Na miejscu dworu stoi jakiś powojenny budynek, opuszczony i zdewastowany. Ze Skryhałowa, już autobusem, udaliśmy się do odległego o 30 km Mozyrza. Mozyrz i M ozyrz (Mazyr) jest jednym z największych miast nad Pry-pecią, ustępuje jedynie Pińskowi. Jego położenie jest nietypowe jak na Polesie: leży nie pośród równin i bagien, ale na wysokich morenowych wzgórzach Grzędy Mozyrskiej, które opadają ku rzece stromymi skarpami blisko 100-metrowej wysokości, w znacznej części porośniętymi lasem i pociętymi głębokimi wąwozami. Przypomina to raczej Wołyń czy Podole. To jedyny fragment doliny Prypeci, gdzie rzeka bezpośrednio sąsiaduje z wysokimi wzgórzami, i jedyne na całym Polesiu miejsce o tak urozmaiconym krajobrazie. Wzniesienia Grzędy Mozyrskiej sięgają 220 m n.p.m. i są najwyższe w białoruskiej części Polesia. Ich nasłonecznione zbocza to miejsce występowania wielu rzadkich roślin, przede wszystkim barwnych stepowych kwiatów i innych ciepłolubnych gatunków pochodzących z południowo--wschodniej Europy. Dla ochrony tego skupiska osobliwości flo-rystycznych i walorów krajobrazowych Grzędy Mozyrskiej utworzono w 1986 r. rezerwat "Jary Mozyrskie" (Mazyrskija Jary) o powierzchni 1141 ha, obejmujący fragment nadrzecznej skarpy w obrębie miasta i na południowy wschód od niego. Mozyrz szczyci się nie tylko malowniczym położeniem, ale także szacowną historią. Przypuszcza się, że jego początkiem był słowiański gród istniejący od VIII w. na prawym brzegu Prypeci. Jego pozostałością jest grodzisko w Kimbarówce, wsi położonej 3 km na południowy wschód od historycznego miasta, a obecnie należącej do niego ad-ministracyjnie. W XI-XII w. gród przeniesiono na leżącą dziś w centrum Mozyrza Górę Zamkową, gdzie pomiędzy dwoma głębokimi jarami zbudowano znacznie potężniejsze umocnienia. Pierwsza pisana wzmianka o mozyrskim grodzie pojawia się w latopisach w 1155 r., kiedy to kniaź kijowski Jurij Dołgoruki przekazał go swemu sojusznikowi i stryjowi, kniaziowi czernihowskiemu Światosławowi Olgo-wiczowi. Później jednak Mozyrz wrócił do księstwa kijowskiego, a od 436 Siedziba starostwa grodowego połowy XIV w. znalazł się w składzie Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wówczas to na miejscu dawnego grodu zbudowano nowy, drewniany zamek, wokół którego rozwinęła się osada. W I pół. XVI w. rozwój Mozyrza hamowały liczne najazdy i niepokoje: w latach 1497, 1521 i 1534 miasto palili Tatarzy, w 1508 r. dostało się w ręce zbuntowanych kniaziów Glińskich, a w 1525 r. zostało zdobyte i zburzone przez wojska moskiewskie. Dalszemu rozwojowi Mozyrza sprzyjał fakt ulokowania tu siedziby starostwa królewskiego. Z lustracji przeprowadzonej w 1560 r. wynika, że zamek mozyrski miał wówczas pięć baszt, a jego utrzymanie było wspólnym obowiązkiem mieszczan i starosty. Niezależnie od obwarowań zamkowych umocnione było także samo miasto, które posiadało trzy bramy: Kijowską, Słucką i Owrucką. Od 1565 r. Mo-zyrz był stolicą powiatu, zrazu w województwie kijowskim, a po Unii Lubelskiej - w mińskim. W 1577 r. król Stefan Batory nadał liczącemu już 2 tyś. mieszkańców Mozyrzowi magdeburskie prawa miejskie. W 1616 r. starosta mozyrski B. Strawiński erygował kościół parafialny, a w 1645 r. pułkownik Stefan Loszka ufundował tu klasztor bernardynów. Hetman Janusz Radziwiłł W połowie XVII w. dla Mozyrza, podobnie jak dla całej Rzeczpospolitej, zaczęły się trudne czasy. Po wybuchu powstania Chmiel-nickiego, latem 1648 r. w Mozyrzu, jak i w innych miastach Polesia zaczęli buntować się mieszczanie i włościanie z okolicznych wsi. Utworzyli oni oddział pod dowództwem mo-zyrskiego rymarza Siedlara. Wkrótce dołączył do nich wysłany przez Chmielnickiego oddział kozacki Michnienki. Powstańcy działali w rejonie Mozyrza i Turowa, znajdując szerokie poparcie mieszczan. Na początku stycznia 1649 r. dla uśmierzenia buntu wyruszył na Polesie hetman polny litewski książę Janusz Radziwiłł (ten znany z Potopu) z 15--tysięcznym wojskiem. Gromiąc drobniejsze grupki powstańców i łupiąc zbuntowane miasta, m.in. Turów, bez większych przeszkód dotarł 10 lutego pod Mozyrz, w którym zamknęli się buntownicy. Wezwanie do poddania się zostało odrzucone, hetman zarządził więc szturm, który przyniósł powodzenie. Radziwiłł nie pozwolił swoim żołnierzom na swobodny rabunek - sam przejął zarekwirowane Jak szturmowano Mozyrz 437 MW zbuntowanym mieszczanom mienie. Opis szturmu Mozyrza zostawił znakomity pamiętnikarz tamtej epoki, Bogusław Kazimierz Maskie-wicz, towarzysz husarski jednej z radziwiłłowskich chorągwi: "Bronili tedy nam zdrajcy przystępu, uczyniwszy sobie wali szańce za miastem i wkoło, i w rowach, i na górze, ale za pomocą Bożą otrzymaliśmy nad nimi wiktoryją. Kazał był zrazu książę piechocie i ognistemu ludowi, najpierw kapitana Ropa i kapitana Rajeckiego kompaniom, iść do szturmu, ale nieprzyjaciel niemało w nich uczynił szkody Coksiążę widząc kazał koronnym kilku chorągwiom na te wały, które nie barzo wielkie, ale śliskie były, wpadać, ale od nieprzyjaciela wyparci. Drugie zaś chorągwie, którym z drugie] strony miasta kazano szczęścia próbować, także nic nie wskórali, aż książę kazał wojsku wszystkiemu z koni zsiadłszy do szturmu pieszo iść. Uderzywszy tedy z dział razów kilka nasi poszli do szturmu, gdzie Ganckofz swoją rajtaryją z koni zsiadłszy naprzód szedł. Tymczasem ktoś z naszych wymierzył w beczkę prochu nieprzyjacielowi, który wszystek dymem poszedł do góry, a nasi też zatem za łaską Pana Najwyższego skoczywszy otrzymali górę nad nieprzyjacielem, który zaraz pierzchać począł. Nasi też zaczętą kontynuowali wiktoryją, siekąc i paląc domy, a najbarziej Niemcy, którzy nie tylko samym Kozakom, ale niewiastom i dzieciom ich nie przepuszczając; kto mógł - uszedł, ale niewiele ich pouchodziło. Siodlarz tylko tameczny, który był starszym pułkownikiem, uciekł na koniu dobrym. Towarzysza tylko onego drugiego, pułkownika Micheńka, wzięto z niemało więźniów, którego tamże z nimi na pal wbito. Książę pan hetman chcąc trupy widzieć kazał spod każdej chorągwie dwom towarzyszom pilnować siebie, gdziem i ja spod chorągwie księcia koniuszego Bogusława Radziwiłła z drugim towarzyszem pilnował księcia pana hetmana. I gdyśmy między górami i chrustami, ile pod ten czas gołymi, objeżdżali trupy, jednąśmy uciechę mieli jakoby na łowach, bo nieprzyjaciel uchodząc błotami i rowami, każdy z osobna chciał się ukryć przy chruście, ale że gołe były chrusty, każdego widać nam było z góry; których nasi jedni z pta-szynek, drudzy z muszkietów, każdy swojego ubijał. Jaki taki przecie z nich wykradał się jak zając w pole, ale i tam mało wskórał, bo go chorągwie stojące w polu postrzegłszy rozsiekali i różno mordowali. Miasto interea zapalono, potem ledwie ugasić mogli. Tymczasem też książę pan hetman kazał dragoniji i piechocie, aby nikogo ani z towarzystwa, ani z pacholików nie przepuszczali do miasta; jakoż i tak było. (...) Odtrąbiono w wojsku, aby się żaden nie ważył pod Pogromca Kozaków gardłem do Mozyru jechać i czeladź posyłać, gdzie żaden nie posyłał przez dwa dni. Dnia 13 februarii znowu odtrąbiono, że już wolno komu chcieć jechać do Mozyra na zdobycz, ale nie było po co, bo cokolwiek było, wszystko na księcia wyrabowano, ostatek dragonija i piechota pobrała. (...) I nie mieliśmy nic zdobyczy (...); a cyna, miedź, srebro, złoto, pieniądze etc., wszystko to na księcia poszło." Zdobycie Mozyrza było przełomowym momentem poleskiej wyprawy Radziwiłła. Wraz z zajęciem Bobrujska (miasto poddało się bez walki) oraz ucieczką powstańców z Rzeczycy powstanie na Polesiu właściwie wygasło. Tymczasem 17 lutego komisarze królewscy zawarli z Kozakami rozejm na okres piętnastu miesięcy. Hetman uznał go za haniebny, uważając, że po odniesionych już sukcesach powstanie należy stłumić siłą, a zawieszenie broni da tylko buntownikom czas na zebranie sił. Słuszność jego obaw potwierdziło odnowienie się buntu na Polesiu w następnym roku. Koniec zmaganiom położyło dopiero rozbicie przezeń Kozaków w wielkiej bitwie pod niedalekim Łojowem w lipcu 1649 r. Warto dodać, że kiedy w słynnych manufakturach radziwiłłowskich utkano cykl gobelinów sławiących historię rodu, szturm Mozyrza został wyobrażony na jednym z pierwszych. W 1654 r. wybuchła wojna z Moskwą i wojska nieprzyjacielskie wnet zajęły znaczną część wschodnich ziem Rzeczypospolitej, w tym również Mozyrz. Traktat andruszowski z 1667 r. przyznał miasto Polsce, ale było ono do tego stopnia zniszczone, że pozostało w nim zaledwie kilkunastu mieszkańców. W związku z tym w 1676 r. sejm uchwalił specjalną ustawę, bezterminowo zwalniającą Mozyrz od wszelkich przemarszów i postojów wojska. Miasto zaczęło się powoli odradzać. Straciło jednak obronny charakter, jako że zburzonego zamku już nie odbudowano. W XVIII w. na jego miejscu powstała rezydencja Oskierków, którzy przez kilka pokoleń sprawowali urząd starostów mozyrskich. W okresie względnego spokoju, jaki nastąpił w wieku XVIII w., w Mozyrzu pojawiły się liczne fundacje kościelne. W pierwszej połowie stulecia założony został klasztor bazylianów oraz klasztory cystersów i cystersek w pobliskiej wsi Kimbarówka. W 1752 r. staraniem kasztelana nowogródzkiego Gedeona Jeleńskiego sprowadzono wileńskie mariawitki. Od 1723 r. działała w Mozyrzu misja 1 "Bitwa morska" pod Czarnobylem 439 jezuicka, przy której w trzy lata później otwarto szkołę podległą Akademii Wileńskiej. Po likwidacji zakonu w 1773 r. przekształcono ją w szkołę świecką, a następnie w gimnazjum. Po drugim rozbiorze Rzeczypospolitej Mozyrz znalazł się w granicach Rosji jako stolica powiatu w guberni mińskiej. Miasto liczyło wówczas około 2 tyś. mieszkańców, czyli tyle samo, ile przeszło dwa wieki wcześniej. W XIX w. liczba ludności zaczęła jednak szybko wzrastać, osiągając w połowie stulecia 6,5 tyś., a w jego końcu - ponad 10 tyś., z czego około 70% stanowili Żydzi. W mieście rozwinął się drobny przemysł, kwitła żegluga na Prypeci. Podczas rewolucji 1905 r. w Mozyrzu objął władzę komitet rewolucyjny, tworząc tzw. republikę mozyrską. "Republika" istniała tylko dziewięć dni. W potyczce z wojskiem carskim rewolucjoniści zostali rozbici, a wszystkich członków komitetu zesłano na Sybir. Podczas I wojny światowej Mozyrz był od lutego do grudnia 1918 r. zajęty przez wojska niemieckie. Po ich ustąpieniu teren opanowały oddziały bolszewickie. Mozyrz i pobliskie Kalenkowicze, stanowiące ważny węzeł komunikacyjny, odegrały szczególną rolę podczas wojny polsko-bolszewickiej. To właśnie w tym rejonie 5 marca 1920 r. Grupa Poleska dowodzona przez płk. Władysława Sikorskiego rozpoczęła działania ofensywne przeciwko wojskom sowieckim, już następnego dnia zajmując obie miejscowości. Sukces tej tzw. operacji mozyr-skiej, którą Piłsudski określił później jako jedną z dziesięciu najważniejszych kampanii całej wojny, rozdzielił front wschodni na część północną i południową, dając naszym wojskom znakomitą pozycję wyjściową do wyprawy na Kijów. Sikorskiemu przyniósł awans generalski i stał się początkiem jego wielkiej kariery wojskowej. Akcja na Mozyrz przyniosła także zdobycie dwóch kanonierek oraz kilkudziesięciu innych statków i barek rosyjskiej Flotylli Dnie-przańskiej zimujących na Prypeci; zasiliły one polską Flotyllę Pińską. Po ustąpieniu lodów na rzece obie flotylle starły się ze sobą w dniu 27 kwietnia 1920 r. na rozlewiskach Prypeci pod Czarnobylem, na południowy wschód od Mozyrza. Ta mało znana "bitwa morska" stanowiła preludium polskiej ofensywy kijowskiej. Pomimo iż bolszewicy dysponowali znaczną przewagą (w jednostkach bojowych 8 : l na ich korzyść], Flotylla Pińska odniosła pełny sukces, zatapiając jedną z nieprzyjacielskich kanonierek i zmuszając Flotyllę Dnieprzańską do całkowitego wycofania się z Prypeci. Z Mozyrzem wiąże się też inny, ciekawy, a mało znany epizod wojny polsko-bolszewickiej, który miał miejsce już po oficjalnym za- "Bunt" oddziałów Bałachowicza kończeniu działań wojennych, w październiku 1920 r. Kluczową rolę odegrała w nim znana nam już z Turowa ochotnicza armia generała Stanisława Bułak-Bałachowicza. Koniec wojny zastał Bałachowicza na Polesiu, w rejonie zdobytego przezeń Pińska. W porozumieniu z polskim dowództwem generał ze swą armią, liczącą wówczas ok. 15 tyś. znakomicie uzbrojonych i wprawionych w bojach żołnierzy, "zbuntował się" - jak nieco wcześniej gen. Żeligowski - i pomimo zawieszenia broni wdarł się na tereny wschodniego Polesia. Natarcie rozpoczęło się 5 listopada 1920 r. w rejonie Turowa. Nie napotykając na poważniejszy opór i gromiąc bolszewików w kilku drobniejszych potyczkach, bałachowcy dotarli do Mozyrza, a później do Dniepru. Właśnie w Mozyrzu Bałachowicz ogłosił 12 listopada niepodległość Białorusi. Swą armię ochotniczą przemianował na narodową armię białoruską i mianował się jej głównodowodzącym. Rozpoczął też nabór nowych ochotników, a 16 listopada powołał rząd Republiki Białoruskiej. Pikanterii tym działaniom dodawał fakt, że ani sam Bałachowicz, ani zdecydowana większość jego żołnierzy nie mieli niczego wspólnego z etniczną Białorusią. Zaskoczenie i paniczny strach wzbudzany przez "Bafkę" spowodowały początkowo spore zamieszanie w szeregach bolszewików. Oddziały Bałachowicza przy swoich znakomitych walorach bojowych były jednak stosunkowo nieliczne. Zawiodły rachuby na masowy napływ ochotników do "narodowej armii białoruskiej", zarówno spośród miejscowej ludności, jak i dezerterów z armii bolszewickiej. Zawiodło również obiecane przez polskie czynniki wojskowe dyskretne wsparcie (otwarcie Polacy Bałachowicza popierać nie mogli, ze względu na obowiązujące zawieszenie broni). W rezultacie już w nocy z 17 na 18 listopada bałachowcy zostali zmuszeni do wycofania się z Mozyrza, a 26 listopada powrócili na tereny kontrolowane przez armię polską. Dodać jednak trzeba, że nie była to ucieczka ani chaotyczny odwrót. Zagończycy Bałachowicza, klucząc wśród poleskich błot, wycofywali się w sposób zorganizowany, ostro odgryzając się wielokrotnie liczniejszemu przeciwnikowi, biorąc jeńców i łupy. W rezultacie podczas całej brawurowej akcji, jako żywo przypominającej rajdy rozmaitych XVII-wiecznych zawadiaków, armia ochotnicza poniosła mimo niepowodzenia stosunkowo niewielkie straty. W myśl pokoju ryskiego Mozyrz znalazł się w granicach ZSRR i stał się stolicą okręgu mozyrskiego Białoruskiej SRR, a w 1938 r. - stolicą obwodu poleskiego, obejmującego całe wschodnie Polesie. r Murowane budynki należały do rzadkości 441 W 1939 r. miasto liczyło 17,5 tyś. mieszkańców. Podczas okupacji hitlerowcy utworzyli tu obóz śmierci, w którym zginęło 4,7 tyś. osób. Armia radziecka wyparta Niemców z Mozyrza 14 stycznia 1944 r., podczas tzw. operacji mozyrsko-kalenkowickiej. Po wojnie Mozyrz pozostawał miastem obwodowym do 1954 r., kiedy obwód poleski przyłączono do homelskiego. Od tej pory jest stolicą rejonu w obwodzie homelskim. Stanowi lokalny ośrodek przemysłowy i węzeł komunikacyjny. Znajduje się tu m.in. duża kopalnia soli kamiennej oraz rafineria ropy naftowej i główne rozgałęzienie rurociągu "Przyjaźń" (do Polski i Niemiec oraz na Słowację i Węgry). W okresie powojennym liczba ludności rosła szybko, osiągając w 1959 r. 25 tyś., a w 1970 r. - 50 tyś. Obecnie miasto liczy 108 tyś. mieszkańców. Współczesny Mozyrz niemal w niczym nie przypomina uroczego prowincjonalnego miasta, jakim był w XIX i na początku XX w. i jakie możemy obejrzeć na starych fotografiach i pocztówkach. Murowane budynki należały wtedy do rzadkości, zabudowę two- -J/f ~'H T j 'i r ej», x vł L M a i y-r^ fc/av /V \ Jary" 7 -xv 442 Chlubny wyjątek w radzieckiej architekturze Mo/j iż - dworzec wodin rzyły parterowe i piętrowe drewniane domy, rozciągnięte wzdłuż głównej ulicy Słuckiej i tłoczące się przy malowniczych zaułkach wspinających się na nadrzeczną skarpę. Specyficzny charakter nadawał miastu ruchliwy port nad Prypecią, gdzie zawsze cumowały dziesiątki najróżniejszych łodzi, statków i barek. Władza radziecka zmieniła obraz miasta. Główną ulicę przemianowano na Sawiecką i kilkakrotnie poszerzono. Stała się arterią komunikacyjną i utraciła swój dawny, kameralny charakter. Gęsta drewniana zabudowa zniknęła, obecnie ulica od strony rzeki jest prawie niezabudowana, a po drugiej stronie stoją luźno budynki o szpetnej na ogół architekturze, niedopasowane wyglądem i skalą ani do krajobrazu, ani do siebie nawzajem. Chlubnym wyjątkiem jest jedna z nielicznych budowli od strony rzeki - duży, nowoczesny budynek dworca żeglugi pasażerskiej, przypominający statek z zaokrąglonymi bulajami i mostkiem kapitańskim. Zbudowano go w latach osiemdziesiątych, kiedy żegluga na Prypeci właściwie już zamierała. Gdy po raz pierwszy odwiedziłem Mozyrz w 1992 r., statki pasażerskie w ogóle już nie kursowały, więc dworzec przestał być potrzebny, ale w budynku mieściła się jeszcze administracja portu. W dwa Zespół pobernardyński 443 lata później pomieszczenia dworca, podzielone na niewielkie klitki, służyły różnego rodzaju zakładom usługowym i niewielkim firmom. Rzeką pływają już tylko barki przewożące piasek i żwir. Na naszych oczach skończyła się epoka prypeckiej żeglugi, nieodłącznie związana z historią Polesia. Wielka szkoda, bo podróżowanie stateczkami i łodziami po Prypeci i jej dopływach miało zawsze posmak egzotycznej przygody i było najlepszą metodą poznawania tej krainy wód i moczarów. Powróćmy jednak do Mozyrza. Na szczęście nie wszystko zdołano tu zniszczyć i zeszpecić. Co prawda na obrzeżach miasta straszą ohydne blokowiska i zakłady przemysłowe, ale ciągle wiele uroku ma wysoka nadrzeczna skarpa, pocięta wąwozami, częściowo zabudowana, a poza miastem zalesiona. Rozciągają się z niej rozległe widoki na dolinę Prypeci. Przy uliczkach i zaułkach wspinających się na skarpę, szczególnie na zboczach Zamkowej Góry, zachowały się relikty dawnego Mozyrza: otoczone ogródkami drewniane domki, z których wiele z pewnością pamięta carskie czasy. Zachowało się także w mieście kilka zabytkowych budowli, wśród których przede wszystkim wymienić należy trzy kościoły wraz z klasztorami: bernardynów, cystersów i cystersek. Najstarsza budowla miasta to zespół kościoła i klasztoru bernardynów, znajdujący się w centrum, na skraju obszernego placu. Został wzniesiony w latach 1648-54 z fundacji Stefana Loszki, a w latach 1760--75 przebudowany w stylu barokowym staraniem marszałka mozyrskiego Kazimierza Oskierki. W 1832 r. władze carskie skasowały klasztor, a jego zabudowania w 1839 r. przebudowano na szpital. Kościół p.w. św. Michała został w 1865 r. zamieniony w sobór prawosławny, a w 1876 r. przebudowany. Obecnie sobór, pod dawnym wezwaniem, jest ośrodkiem eparchii turowsko-mozyrskiej, która użytkuje także budynek poklasztorny. Mozyiz - rzut d kościoła bernardynów Kościół jest trójnawową bazyliką z pię-ciobocznym prezbiterium i płytkim tran-septem. Trójkondygnacyjna fasada, flanko- 444 Cystersi w Ciemnej Dolinie Mozyrz - kobuul i klasztor bernardynów (obecnie sobór prawosławny) wana przez dwie czworoboczne wieże, pomiędzy którymi wznosi się trójkątny szczyt, ma płynną, wklęsło-wypuklą linię i ozdobiona jest wiązkami pilastrów oraz gzymsami. Wejście podkreśla portal z dekoracyjnym frontonem. We wnętrzu zachowały się stiukowe dekoracje ołtarza głównego i chóru. Przylegający do kościoła dwukondygnacyjny korpus klasztorny ma plan litery L. Zachował się pierwotny układ pomieszczeń nakrytych sklepieniami krzyżowymi, z dużą, kwadratową salą refektarza. Pozostałe dwa zabytki sakralne znajdują się przy ul. Hoha-lia, na przedmieściu Kimbarówka. Kościół i klasztor cystersów zostały ufundowane w 1711 r. przez okolicznych obywateli z podczaszym kijowskim Zygmuntem Szuksztą na czele. W dwa lata później w Ciemnej Dolinie, jednym z wąwozów nadrzecznej skarpy, ukończono budowę barokowej świątyni, którą prowadził o. Benedykt Różański. W tym samym roku osiedli tu cystersi, obejmując miejscową parafię. Kościół p. w. Wniebowzięcia NMP otrzymał bogate uposażenie od króla Augusta II, a w 1752 r także od Augusta III. Około 1745 r. wzniesiono murowane budynki klasztorne. W ramach represji po powstaniu styczniowym klasztor zlikwidowano, a zabudowania nabyło w końcu XIX w. miasto Mozyrz. P Fabryka mebli w klasztorze 44. W czasach radzieckich w zdewastowanym klasztorze urządzono fabrykę mebli, która mieści się tu do dziś. W dużym zespole zabudowy z trudem wyróżnić można XVIII-wieczne budynki klasztorne, poddane licznym przebudowom i nadbudowom. Niewątpliwie jednym ze starych elementów jest arkadowo sklepiona brama, wiodąca niegdyś na dziedziniec klasztorny. Trudno także rozpoznać dawny kościół, ulokowany na skraju zabudowań. Pozbawiono go ozdobnego szczytu i spadzistego dachu oraz częściowo nadbudowano. Pozostałości oryginalnego wystroju to pila-stry oraz niska, ośmioboczna kruchta przed dawnym wejściem. Z tyłu widać potężne, półkoliście zamknięte prezbiterium, które nie pozostawia wątpliwości co do oryginalnego przeznaczenia budowli. Przełożony kimbarowskich cystersów, ojciec Benedykt Różański, od początku marzył o sprowadzeniu do Mozyrza także żeńskiej gałęzi zakonu. Po dwudziestu latach gromadzenia środków rozpoczął w sąsiedniej dolinie, zwanej Anielską, budowę nowego klasztoru i świątyni. Zakonnice sprowadziły się tu w 1744 r., a w rok później konsekrowano kościół p.w. św. Michała Archanioła. Przy klasztorze działała szkoła dla dziewcząt o bogatym programie nauczania. Kościół św. Michała Archanioła w Kimbamwce Żeński klasztor w Kimba- % rówce miał więcej szczęścia niż jego męski odpowiednik. Cysterki utrzymały się tu do 1885 r., później zastąpiły je mniszki prawosławne, a kościół przekształcono w cerkiew. W czasach radzieckich świątynia została adaptowana do celów świeckich: przebudowano fasadę, wnętrze podzielono na kondygnacje, wykuto nowe okna. Po II wojnie światowej mieścił się tu sierociniec, a następnie szkoła muzyczna. W budynku klasztoru urządzono internat, od lat osiemdziesiątych działał tu ośrodek wioślarski. W1990 r. kościół wraz z klasztorem zwrócono katolikom. Przybyły z Polski ks. Józef Dziekoński, który do dziś jest miejscowym proboszczem, rozpoczął odbudowę i remont Kościół św. Michała Archanioła zdewastowanej świątyni, korzystając z pomocy wiernych z Polski i innych krajów europejskich W 1995 r. kościół został na nowo wyświęcony przez kardynała Kazimierza Świątka. Obecnie trwa remont budynku klasztornego Barokowy kościół p.w. św. Michała Archanioła jest świątynią jed-nonawową, na planie prostokąta, ze ściętymi narożami w części ołtarzowej, nakrytą wysokim dachem. Grubość ścian sięga 1,5 m. Wąską fasadę, zwieńczoną odtworzonym podczas odbudowy barokowym szczytem, dekorują pilastry o rozbudowanych kapitelach, profilowany gzyms, półkoliście zamknięte nisze oraz spływy wolutowe. Przy wejściu znajduje się niska, pięcioboczna kruchta dekorowana narożnymi pilastrami. W nowoczesnym wyposażeniu świątyni wyróżnia się kopia cudownego obrazu Matki Boskiej Jurewickiej, którego oryginał, znajdujący się niegdyś w kościele jezuitów w niedalekich Jurewiczach, ściągał liczne pielgrzymki katolików i prawosławnych (będzie jeszcze o tym mowa). Równolegle do kościoła stoi piętrowy budynek na planie prostokąta, ozdobiony barokowymi szczytami. Jest to część dawnego korpusu klasztornego, a obecnie mieści się tu plebania. Zabudowania otacza murowane ogrodzenie z kamienną bramą. Z innych godnych uwagi obiektów w Mozyrzu warto wymienić XIX-wieczny budynek dawnego gimnazjum męskiego (ul. Sa-wieckaja), do którego uczęszczali synowie okolicznych polskich ziemian. Jednym z bardziej znanych absolwentów gimnazjum był Edward Piekarski (1858-1934), zesłaniec, etnograf, geograf i językoznawca, autor słownika języka jakuckiego. Można także odwiedzić muzeum krajoznawcze (ul. Pralietarskaja 47), które posiada działy historyczny, archeologiczny i przyrodniczy. Na przedłużeniu ul. Lenińskiej znajduje się cmentarz żydowski, na którym obok starych macew znajdują się groby ponad 1000 więźniów miejscowego getta, rozstrzelanych przez hitlerowców i współpracującą z nimi policję w latach 1941-42. W okolicach Mozyrza najciekawsze są dawne rezydencje ziemiańskie w Barbarowie, Narowił i Hołowczycach, które w II pół. XIX i na początku XX w. należały do rodziny Horwattów, Okolice Mozyrza 447 ' Barbarow pozostałości Mg* majątku Horwattow f^ 2Q O rezydencja Ir-^ffifciJ Htm attoi 7J "~* '/, Dobryn Romanowka BobrujKt ZawOjC Kniazedobre 4 't c/t Poleskiego Hę e itu Radiacyino Js" Smolhow " , Ekologicznego Rudma , Smól howska \ H/yoy -___ Wierbowicze ,J_ipow J HołowczyceL 448 Luksusy na rzecznych statkach spokrewnionej z Kieniewiczami z Dereszewicz. Kieniewiczowie i Horwattowie często się odwiedzali wzajemnie. Ponieważ ich dwory leżały nad Prypecią, najlepszym i najwygodniejszym środkiem komunikacji były kursujące po rzece parowce. Tak wyglądała podróż statkiem z Dereszewicz do Barbarowa we wspomnieniach Antoniego Kieniewicza: "Osobowe statki kursujące z Kijowa po Dnieprze, a następnie po Pry-peci aż do Pińska, były bardzo komfortowo urządzone. (...) Kabiny męskie, damskie i ogólne pierwszej klasy mieściły się w przedniej części statków, takież zaś drugiej - w tylnej części. Trzecia klasa miała <- swoje miejsce na pokładzie. W czasie tak zwanej małej wody, mniej więcej od połowy lata do późnej jesieni, chodziły już coraz to mniejsze statki; zdarzały się nawet wówczas wypadki, że stawały na mieliznach i były z nich ściągane przez inne napotkane przepływające parowce. Ponieważ podróż z Kijowa do Pińska pod prąd trwała przeszło trzy doby, w drodze zaś powrotnej o dobę krócej, dla jadących gości i oczywiście dla całej załogi była na statkach kuchnia, i to wyborna. Można było prawie zawsze dostać doskonałe potrawy rybne. Stale sandacz po polsku, często też zdarzał się jesiotr. Z mięsiwa zawsze kurczęta. A na deser świetne, jakich nigdy w domu nie jadłem, naleśniki z konfiturami oraz przewyborne owoce, a zwłaszcza kawony. Przewyborny obiad spożywaliśmy pomiędzy Mozyrzem a Barbarowem. Po obu stronach Mozyrza, naszego miasta powiatowego, położonego na górzystych, dość znacznych wzniesieniach, brzegi Prypeci były bardzo malownicze. (...) Odległość od Mozyrza do Barbarowa drogą lądową była około trzydziestu kilometrów, statkiem zaś jechało się około trzech godzin." Ponieważ na Prypeci nie ma obecnie komunikacji pasażerskiej, z Mozyrza do odległego o 25 km Barbarowa oraz dwóch pozostałych horwattowskich siedzib najłatwiej dostać się autobusem. Barbarów (Barbarou) jest sporą wsią leżącą na brzegu Prypeci. Niegdyś miał prawa miasteczka. Teren dawnego majątku, wyróżniający się widocznymi z daleka starymi drzewami, leży na północnym skraju wsi. Istniał tu niegdyś średniowieczny zamek, zapewne drewniany, który wielokrotnie niszczyły najazdy tatarskie. W XVII w. nowy zamek z umocnieniami ziemnymi wzniósł jakoby Jeremi Wiśniowiecki. Według legendy łączył się on lochami z położonym po drugiej stronie Rezydencja w Barbaiowie 449 Paląc Horwattów w Barbarowie Prypeci klasztorem jezuitów w Jurewiczach. Pozostałości tego zamku były widoczne jeszcze w połowie XIX w. Miejscowe dobra były prawdopodobnie królewszczyzną, która w XVIII w. przeszła na własność dzierżawiących ją Oskierków. Za udział Rafała Oskierki w insurekcji kościuszkowskiej majątek został skonfiskowany przez rząd carski i wystawiony na licytację. Przejściowo należał do von Holstów, od których najprawdopodobniej jeszcze w XVIII w. kupił go Ignacy Horwatt, sędzia grodzki mozyrski. Nowy właściciel wybudował w I pół. XIX w. okazały klasycystyczny pałac i stworzył w Barbarowie wielkopańską rezydencję. Pozostawała ona w ręku Horwattów do 1920 r. O tym jak wyglądała, możemy się dowiedzieć ze wspomnień często tu goszczącego Antoniego Kienie-wicza: "Statki zatrzymywały się we wsi barbarowskiej, która się ciągnęła od przystani prawie do samego obejścia domu. Gdy dojeżdżaliśmy do przystani, spostrzegliśmy oczekujące nas na brzegu piękne lando miastowe zaprzężone w parę rosłych gniadoszy w angielskich chomątach, ze stangretem i lokajem w liberyjnych płaszczach z herbowymi guzikami, oraz mały wózek dla zabrania naszych bagaży. Pięć minut jazdy i podjeżdżaliśmy do pięknie wykutej bramy żelaznej, którą roztworzył dozorca, mieszkający w niewielkim domku przy bramie. Za bramą, minąwszy aleję lipową, był przejazd przez długi most drewniany, przed wiekami zwodzony, ponad fosą, w której obecnie przy starych pozostałych murach dojrzewały brzoskwinie, morele i różne owoce inspektowe. (...) 450 Okazy z barbarowskiej oranżerii Zajeżdżało się przed ganek pałacowy wokoło pięknych kwietników (...j. Bardzo piękny dwupiętrowy, murowany i otynkowany na biało pałac barbarowski był ślicznie położony na wysokim brzegu dużego jeziora łączącego się z Prypecią, z prawej strony jej biegu Do pałacu przytykała duża, wysoka oranżeria, do której oprócz wejścia zewnętrznego było też wejście z jadalnego pokoju pałacowego. Wielka też była ilość w niej przeróżnych cieplarnianych roślin, a zwłaszcza kilkadziesiąt starych, przepięknych drzew pomarańczowych i cytrynowych, rosnących w ogromnych drewnianych skrzyniach. W porze letniej piękne te okazy wystawiane były na dworze wokoło okrągłego dziedzińca wjazdowego. Fama rodzinna głosiła, że okazy oranżerii łazienkowskiej w Warszawie były niczym w porównaniu do barbarow-skich. Wielkie też wrażenie na przyjezdnych robiła kaplica barbarow-ska stojąca na wyniosłym brzegu jeziora opodal od dworu. (...) Barbarów - brama wjazdem a na teren majątku Z obu stron wjazdu naprzeciwko siebie dwie murowane oficyny, w których mieszczą się kuchnie, pokoje służbowe oraz kilka pokoi gościnnych dla panów i gości mniej honorowych. Przy pałacu z prawej strony od wjazdu tak zwany lipniak - grupa starych wysokopiennych lip na niewielkiej powierzchni z kilkunastu ławkami. Za nim bardzo stary drewniany lamus, używany na różne składy. Z lipniaka przejście do ogrodów owocowych i kwiatowych. Większego parku w Barbarowie nie było. Z drugiej strony pałacu aleja akacjowa prowadziła do kaplicy murowanej, podobnej w stylu do dereszewickiej. Była ona położona wysoko nad brzegiem jeziora. W podziemiach mieściły się groby rodzinne. Z obydwu stron kaplicy, wśród krzewów kwitnących w lecie, sporo mogił dawnych i późniejszych, przeważnie administracji i służby dworskiej." Horwattowie byli rodziną chorwacko-węgierską. W Polsce pojawili się w XVI w. Królewski dworzanin Kacper Horwatt uzyskał w 1601 r. polski indygenat. Ród szybko uległ polonizacji i w XVII w, osiadł "Horwattowie nie mieli ani rasy, ani utouy głównie w okolicach Mozyrza. Tak o właścielach Barbarowa i innych Horwattach pisze Janina Żółtowska: "Barbarów byt zakrojony na o wiele bardziej pańską stopę od Dere-szewicz. Horwattowie nic nie mieli wspólnego ze szlachecką tradycją XVIII w. i należeli do typu nowych i w ówczesnym pojęciu nowoczesnych ludzi. Handlowali wódką i wolami, cena wódki interesowała ich żywo. Ze stroju i poglądów przypominali postacie Balzaca i różnych «niesympatycznych» bogaczy z powieści Kraszewskiego. (...) Nie mieli ani rasy, ani urody (...), a za to typ mongolski, wystające policzki, płaskie nosy, żółtą cerę, szerokie, grube wargi i ociężałe sylwetki. Talent do robienia interesów łączyli z towarzyską próżnością i pewnym zdrowym rozsądkiem, pozbawionym polotu. (...) Zacznę galerię tych krewnych od wuja Olesia Horwatta z Barbarowa, jąkającego się lekko i dlatego przezywanego «tego-tego», i jego żony, cioci Wiwy (z domu Krasickiej) z wielkim nosem, wypukłymi oczami i czubem czarnych włosów, uczesanych trochę jak wronie gniazdo. Płynęła ona krokiem kołyszącym się, podobna do żaglowej łodzi, szeleszcząc falbanami z jedwabiu i koronkowymi wstążkami, dzwoniąc brelokami i powiewając boa ze strusich piór. Była żywa, wesoła, niedyskretna i bardzo lubiła plotkować. Jej mąż, wuj Oleś, chyba od młodości wyglądał na bankiem z komedii Bałuckiego, uroczysty, z grubym złotym łańcuchem na brzuchu, w binoklach, bardzo próżny, bogaty i skłonny do zgryźliwości." ^j, most / \\ arkadow BARBARÓW POZOStiŁOŚCI ZESPOŁU PAŁACOWEGO «_ bra(tm) ,--o:----t wjazdowa [Narowią Mozyrzl Teren dawnego majątku Horwattów zajmuje obecnie szkoła. Przy drodze od strony wsi granicę obszaru dworskiego wskazuje empirowa brama o dwóch słupach zwieńczonych dekoracyjnymi wazonami. Na słupach tych wiszą resztki misternie kutych wrót. Dalej wiedzie przerzedzona lipowa aleja, kończąca się przy kamiennym moście o dwóch arkadach, przerzuconym przez suchą dziś dolinę niewielkiego strumienia. Dalej wchodzimy na rozległy dziedziniec szkolny. Jego wschodnią stronę zajmował zbudowany przez Ignacego Horwatta klasycy-styczny pałac z portykiem kolumnowym, pełen cennych pamiątek rodzinnych i dzieł sztuki. Został on rozgrabiony w latach Widok na dolinę rzeki 1918-20 i prawdopodobnie już wówczas zniknął z powierzchni ziemi. Dziś na jego miejscu znajduje się spore rumowisko porośnięte drzewami i krzewami. Za nim ciągnie się fragment dawnego parku ze starymi drzewami, sięgający odnogi Prypeci. Barbarow - ruina oficyny dworskiej Jedynym budynkiem przy dawnym pałacowym dziedzińcu, którego część zajmowały niegdyś słynne ogrody cieplarniane, jest szkoła, którą urządzono w przebudowanej stajni. Z zespołu rezydencji Horwattów ocalała ponadto stojąca przy szosie, już poza ogrodzeniem, klasy-cystyczna oficyna (dom ekonoma) z kolumnowym portykiem, obecnie opuszczona i zdewastowana, z zawalonym dachem. Na północ od niej, wąskim pasem wzdłuż skarpy opadającej ku płytkiemu starorzeczu Prypeci, ciągnie się druga część dworskiego parku, o powierzchni 5 ha. Ładnie prezentuje się stąd dolina rzeki i odległy o kilka kilometrów klasztor jezuitów w Jurewiczach. W parku znajdują się resztki XIX-wiecznej kaplicy grobowej. Na otaczającym ją cmentarzyku zachował się nagrobek jednego z oficjalistów dworskich. N astępnym punktem naszej podróży będzie kolejny majątek Horwattów - Narowią (Naroulia), położona 12 km na południe, również nad brzegiem Prypeci. W odróżnieniu od cichego i sennego Barbarowa jest ona dziś sporym miastem rejonowym, a dawna rezydencja właścicieli znajduje się w samym centrum. Narowią była, podobnie jak Barbarow, królewszczyzną, którą przez długie lata dzierżawili Oskierkowie. W 1764 r. otrzymał ją na własność marszałek mozyrski Rafał Antoni Oskierka. Przy majątku rozwinęła się wieś, która w XVIII w. stała się miasteczkiem. Po II rozbiorze Polski Narowią znalazła się w granicach Rosji i stała się siedzibą gminy w powiecie rzeczyckim guberni mińskiej. Za udział strażnika Na granicy strefy wysiedlenia polnego litewskiego Jana Oskierki w insurekcji kościuszkowskiej władze carskie skonfiskowały majątek. Pomiędzy 1810 a 1820 r. kupił go chorąży kijowski Aleksander Horwatt. W ręku Horwattów dobra pozostały do 1917 r. Rozwinęli oni w Narowli drobny przemysł, zakładając m.in. gorzelnię i dużą fabrykę cukierków, produkującą na rynek kijowski. W końcu XIX w. miasteczko liczyło 1,1 tyś. mieszkańców. Po pokoju ryskim Narowią znalazła się na terytorium Rosji Radzieckiej i była stolicą rejonu w okręgu mozyrskim, a później w obwodzie poleskim. W tym okresie powstały kolejne zakłady przemysłowe: młyn parowy, garbarnie, stocznia rzeczna. W 1938 r. licząca już ok. 4,5 tyś. mieszkańców Narowią otrzymała prawa osiedla miejskiego. W 1943 r. w okolicy toczyły się walki pomiędzy Niemcami a radziecką partyzantką. teren dawnego folwarku z zabudowaniami gospodarczymi (obecnie teren fabryki) NAROWLA ZESPÓŁ PAŁACOWY Od 1971 r. Narowią ma prawa miejskie. Rejon narowlański to jeden z trzech rejonów Białorusi sąsiadujących z miejscem katastrofy czarno-bylskiej. Ponad połowa wsi została w związku z tym wysiedlona, a "żona", czyli strefa wysiedleń, zaczyna się o kilka kilometrów na południe od miasta. Katastrofa zahamowała rozwój Narowli i spowodowała odpływ ludności. Liczba mieszkańców miasta wynosi obecnie około 7 tyś. i stale się zmniejsza. Jedynym godnym uwagi obiektem w mieście jest dawna rezydencja Horwattów, zajmująca rozległy teren nad Prypecią. Późnokla-sycystyczny pałac został wzniesiony w 1850 r. przez Daniela Hor-watta. Po II wojnie światowej adaptowano go na internat zbudowanej obok szkoły. Podczas przebudowy usunięto część zdobień oraz piętrowe portyki kolumnowe, ale zasadnicza bryła budowli pozostała nienaruszona. Pałac jest dużym, dwukondygnacyjnym 54 "Bardzo piękny pałac murowany" budynkiem zbudowanym na planie prostokąta, na wysokiej podmurówce mieszczącej sutereny i piwnice. Obie dłuższe elewacje są zaakcentowane szerokimi ryzalitami centralnymi i węższymi skrajnymi. Frontowy ryzalit centralny wieńczy ścianka attykowa z balustradą tralkową, a ogrodowy - trójkątny fronton. Ściany zdobi w dolnej kondygnacji boniowanie, a w górnej lizeny. Przed fasadą znajduje się obszerny, obecnie porośnięty drzewami dziedziniec, z tylu natomiast taras ze zniszczoną empirową fontanną oraz schody wiodące nad brzeg Prypeci. Kilka lat temu szkołę zlikwidowano, prawdopodobnie w związku z wyludnieniem spowodowanym katastrofą czarnobylską. Od tego czasu pałac stoi opuszczony i w szybkim tempie ulega dewastacji. O tym, jak wyglądał w czasach świetności, możemy się dowiedzieć z relacji Antoniego Kieniewicza, który odwiedzał Narowię przy okazji wizyt w niedalekim Barbarowie: Narowią - zabudowania gospodarcze dawnego majątku Horwattów t< "Bardzo piękny był też tam pałac murowany piętrowy, w całkiem innym jednak stylu niż barbamwski. (...) Przede wszystkim cudownej piękności były we wszystkich salonach posadzki, zwłaszcza w jednym salonie na piętrze miało się wrażenie, że posadzka w środku salonu jest jak gdyby dnem rzeki, w której pływają różnorodne ryby, mniejsze i większe. W drugim zaś salonie był przepiękny sufit stiukowy. Dwie Brama z dorycką kolumnadą 4551 • alegoryczne postacie przedstawiały jedna rzekę Dniepr, druga Prypeć. Był też jeden pokój z sufitem w złocone gwiazdy (...) Pałac narowlański oraz wszystkie piękne budynki gospodarcze i fabryczne (cukierki owocowe) bardzo się pięknie prezentowały, gdy mijało się je w przejeździe po Prypeci statkiem parowym. Duże bardzo były w Narowli sady owocowe oraz plantacje przeróżnych jagód, służące do wyrobów cukierniczych. Nad brzegiem Prypeci była kaplica murowana w stylu de-reszewickiej i barbamwskiej, z niewielkim cmentarzem z grobami rodzinnymi." Narowią - altanka w parku Tak natomiast charakteryzuje właścicieli majątku siostrzenica pana Antoniego, Jadwiga Żółtowska: "Wuj Edward Horwatt, wysoki, z jasnymi rumieńcami, krótkim nosem i wyrazem twarzy, który znikł razem z epoką, jowialnego pozyty-wisty, pełen był temperamentu i humoru; żonaty z prześliczną i pełną uroku fadwisią, Gusią z domu Oskierczanką." Pałac otacza park krajobrazowy o powierzchni 8,2 ha, spełniający obecnie funkcję parku miejskiego. Wiedzie do niego paradna brama z kolumnadą dorycką, zaprojektowana przez znanego architekta Tadeusza Rostworowskiego. W czasach powojennych "upiększono" ją przez pokrycie prostokątnymi płytkami ceramicznymi, jakie zdobią fasady wielu budynków użyteczności publicznej w całym dawnym imperium radzieckim. Nad brzegiem Prypeci znajduje się bogato zdobiona empirowa wieża-altanka. Do parku i pałacu przylega otoczony murem kompleks budynków gospodarczych i fabrycznych dawnego majątku, które zbudowano w II pół. XIX w. w stylu neoromańskim, neogotyckim i neoklasy-cystycznym. Obecnie w części z nich mieszczą się nadal zakłady przemysłowe, a część jest opuszczona i zdewastowana. 456 Trzecia rezydencja Horwattów O 15 km na południowy zachód od Narowli leżą Hołowczyce (Hałouczycy), trzeci z horwattowskich majątków na Polesiu Mozyrskim, dziś położony na obrzeżu strefy czarnobylskiej. Były one gniazdem znanego rodu Oskierków. Skonfiskowane po powstaniu iistopadowym, przeszły na własność rosyjskiego generała Sieversa, od którego wkrótce kupił je Stanisław Horwatt. W ręku Horwattów Hołowczyce pozostały do 1917 r. Po bezdzietnym Stanisławie odziedziczył je jego bratanek Maurycy (1838-1903), a ostatnim właścicielem był syn Maurycego - Stanisław (ok. 1878-1934). Rezydencją Oskierków w Hołowczycach był obszerny drewniany ^ dwór z portykiem kolumnowym, pochodzący z drugiej polowy XVIII w. Został on rozebrany około połowy XIX w., a na jego miejscu Stanisław Horwatt wzniósł nowy, klasycystyczny pałac, zachowany do naszych czasów. Jest to budynek dwukondy-gnacyjny, na planie prostokąta, nakryty spłaszczonym dachem. Wystrój zewnętrzny jest stosunkowo skromny. Wokół budynku biegnie gzyms dzielący elewacje na pokrytą boniowaniem część dolną i gładką część górną. Dłuższe elewacje są zaakcentowane centralnymi ryzalitami z trójkątnym zwieńczeniem. W górnej kondygnacji ryzalitów znajdują się po trzy duże porte-fenetre. Niegdyś pałac zawierał bogatą kolekcję dzieł sztuki, zgromadzoną głównie przez Maurycego Horwatta. Po bokach stały dwie drewniane oficyny, pozostałe po dworze Oskierków. Po II wojnie światowej w pałacu mieściło się sanatorium. Zachował się także duży park pałacowy, z centralną aleją, trzema stawami i starym drzewostanem oraz monumentalna brama wjazdowa, wzorowana na bramie pałacu w Narowli, flankowana przez dwie pary wysokich kolumn. We wspomnieniach niezawodnego Antoniego Kieniewicza zachowały się wzmianki także o pałacu w Hołowczycach i jego właścicielu: "Ogromny tam bylpałac murowany dwupiętrowy, lecz w stylu brzydki. W samym pałacu była kaplica, do której wejście było z obszernego hallu. Atrakcję stanowił jedynie duży bardzo sad owocowy i wyborne gatunki rosnących w nim gruszek. Z radością byłem witany przez moich kuzynów i kuzyneczki. Znaliśmy się dobrze, nie pierwszy bowiem raz przyjeżdżałem do Hołowczyc. (...) Równi Habsburgom 457 Wuj Maurycy od śmierci żony prawie nigdy z dziećmi nie obcował. Stale przesiadywał w swojej kancelarii, do której dzieci miały wstęp tylko z rana dla rannego przywitania się z ojcem. Interesantów i pracowników przyjmował u siebie i zarządzał swoim majątkiem właściwie z pokoju, rzadko bowiem w ogóle z domu wychodził, chyba do sadu, i to raczej w porze kwitnienia lub też zbioru owoców. Sad ten przez niego posadzony był jego dumą. Nic dziwnego, rzeczywiście bodaj na całym Polesiu nie było równie dużego i bogatego w gatunki sadu jak hołowczycki." Tak zaś właściciela Hołowczyc charakteryzuje Janina Żółtowska: "Pan Maurycy, z siwą bródką i mefistofeliczną zmarszczką na czole, miał aspiracje artystyczne, trochę malował, bardzo dużo mówił i dyskutował. Siedzące koło niego grono pań zawsze było wciągane w protesty albo w dyskusje. On stworzył teorię, że Horwattowie wielkością dorównują Habsburgom. Jego starszy syn Stanisław, ociężały i o wybitnym typie murzyńskim, był żywym zaprzeczeniem wszelkiej dorod-ności rasy." W Hołowczycach kończymy naszą wycieczkę po wspaniałych niegdyś rezydencjach przedsiębiorczego rodu Horwattów, w których koncentrowało się życie towarzyskie, kulturalne i gospodarcze tej zapadłej części Polesia. Autobusem, bezpośrednio lub przez Narowię, można stąd powrócić do Mozyrza. Holowczyce -paląc Horwattów Cień Czarnobyla P obyt w Mozyrzu daje okazję do odwiedzenia żony, czyli strefy, z której wysiedlono ludność w związku z katastrofą w Czarno-bylu, oraz interesujących miejscowości położonych na jej obrzeżach. Już widzę przerażenie w oczach Czytelników: do czego on nas namawia? Zapewniam jednak, że nawet wielodniowy pobyt w strefie czarnobylskiej nie grozi obecnie, przy zachowaniu minimalnych środków ostrożności, żadnymi negatywnymi konsekwencjami dla zdrowia. Zacznijmy jednak od krótkiego opisu katastrofy w Czarnobylu i jej skutków, bowiem wiedza na ten temat jest u nas bardzo powierzchowna i pełna obiegowych stereotypów, nie mających wiele wspólnego z prawdą. Czarnobyl leży na wschodnim Polesiu, nad Prypecią, tuż powyżej jej ujścia do Dniepru, 100 km na południowy wschód od Mozyrza i 80 km na północ od Kijowa. Obecnie znajduje się na terytorium Ukrainy, w pobliżu granicy z Białorusią. Była to kiedyś królewszczy-zna, a później ośrodek rozległych dóbr należących kolejno do Kmitów, Sapiehów i Chodkiewiczów. Warto tu przytoczyć anegdotkę o tym, jak to wiadomość o czarnobylskiej awarii pewna stara hrabina skomentowała uwagą, że "u Chodkiewiczów zawsze byt bałagan". Prawa miejskie uzyskał Czarnobyl dopiero w 1941 r., a rozwinął się po wybudowaniu tu w końcu lat siedemdziesiątych XX w. elektrowni atomowej. Pierwszy reaktor elektrowni oddano do użytku w 1978 r., trzy dalsze - na początku lat osiemdziesiątych. Były to reaktory typu RBMK, przestarzałe i uważane przez fachowców za najbardziej niebezpieczne ze wszystkich użytkowanych na świecie. Ich wady konstrukcyjne to obecność w rdzeniu 2000 ton palnego moderatora grafitowego, możliwość niekontrolowanego wzrostu mocy reaktora po odparowaniu używanej do chłodzenia wody oraz brak szczelnej obudowy zapobiegającej wydostaniu się na zewnątrz produktów rozszczepienia uranu. Gwóźdź do trumny imperium 459 Awaria czwartego reaktora elektrowni nastąpiła w dniu 26 kwietnia 1986 r. Obok wad konstrukcji do wypadku przyczyniła się niefachowość i niefrasobliwość członków personelu eksploatacyjnego, którzy tego dnia przeprowadzili niedozwolony i nieodpowiedzialny eksperyment, polegający na wyłączeniu części automatycznych zabezpieczeń celem zbadania możliwości chłodzenia reaktora przy pomocy dodatkowych pomp. W efekcie nastąpił niekontrolowany wzrost mocy reaktora i zniszczenie znacznej części przewodów układu chłodzenia. Para wodna, reagując z grafitem i cyrkonem obecnym w koszulkach prętów paliwowych, uwolniła wodór, którego eksplozja zniszczyła konstrukcję reaktora i cały budynek oraz spowodowała trwający przez dziesięć dni pożar wspomnianych wyżej 2000 ton grafitu. W konsekwencji do atmosfery przedostała się duża ilość substancji radioaktywnych, z których najgroźniejsze były promieniotwórcze izotopy jodu, cezu i strontu. Skutki awarii dotknęły przede wszystkim wschodnią część białoruskiego i ukraińskiego Polesia. Łącznie skażeniu uległ obszar około 145 tyś. km2, z czego 70% na terytorium Białorusi. Wzrost poziomu promieniowania radioaktywnego po katastrofie odnotowano na całym świecie. W likwidacji bezpośrednich skutków awarii brało udział kilka tysięcy osób, często niewyposażonych w jakiekolwiek zabezpieczenia. Uszkodzony reaktor zalano setkami tysięcy ton betonu, tworząc tzw. sarkofag. Z najsilniej skażonej strefy w promieniu 30-50 km od Czar-nobyla ewakuowano około 400 tyś. osób. Sama elektrownia działała jeszcze przez kilkanaście lat po katastrofie. W 1992 r. spalił się jej drugi reaktor, lecz na szczęście bez tak tragicznych następstw. Wreszcie w 2000 r. ostatecznie ją zamknięto, ale nie oznacza to, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Nikt nie wie, co dzieje się we wnętrzu sarkofagu, a przez szczeliny w niezbyt szczelnej betonowej powłoce wciąż wydostają się radioaktywne substancje. W opinii wielu polityków to właśnie awaria w Czarnobylu była gwoździem do trumny radzieckiego imperium, kolosa na glinianych nogach, który rozpadł się w pięć lat później. Tragiczna katastrofa bezlitośnie obnażyła bowiem skutki typowo sowieckiego bałaganu, niekompetencji oraz braku troski o życie i zdrowie ludzkie, łatwo poświęcane w imię celów politycznych. Niezależnie od przedstawionych wyżej przyczyn awarii, władze wykazały wyjątkową bezmyślność i nieudolność przy jej opanowywaniu. Z początku próbowano zataić wypadek, narażając setki tysięcy nieświadomych ludzi na napromieniowanie. W pięć dni po katastrofie we wszystkich większych |460 Największa katastrofa jądrowa w historii miejscowościach w okolicy, między innymi w trzymilionowym Kijowie, jak gdyby nic się nie stało, odbyły się pochody pierwszomajowe! Wreszcie, gdy faktów nie dało się już ukryć przed własnym społeczeństwem, fałszowano przyczyny, pomniejszano zasięg, skutki i liczbę ofiar. A waria czarnobylska była największą w historii światowej energetyki jądrowej i jedną z największych katastrof technologicznych czasów współczesnych. Do dziś jednak brak jednoznacznych ocen jej skutków dla zdrowia ludzkiego. Podawane dane są bardzo nieprecyzyjne i niejednokrotnie sprzeczne. Postarajmy się je jednak uporządkować. Według obiegowych opinii w wyniku napromieniowania po katastrofie zmarło kilka tysięcy ludzi, niektórzy mówią nawet o dziesiątkach czy setkach tysięcy ofiar. Powszechne jest także przekonanie, że u osób przebywających w okolicach Czarnobyla w czasie awarii oraz u ich potomstwa nastąpiły zmiany genetyczne i rozwinęły się choroby nowotworowe. Jeśli wierzyć raportowi opublikowanemu przez Komitet Naukowy Narodów Zjednoczonych ds. Skutków Promieniowania Atomowego (UNSCEAR) z okazji zamknięcia elektrowni w Czarnobylu, trzeba będzie te opinie poważnie zweryfikować. Raport ten uświadamia przede wszystkim czytelnika, że wszyscy ludzie żyjący na Ziemi są poddawani naturalnemu promieniowaniu jonizującemu pochodzącemu z promieniowania kosmicznego i z naturalnych izotopów promieniotwórczych zawartych w glebie, skałach, a także w organizmach żywych, w tym w naszym własnym ciele. Poziom tego promieniowania, mierzony w jednostkach zwanych miliswertami (mSv), jest zmienny w różnych częściach globu, przeciętnie jednak w ciągu roku człowiek pochłania dawkę około 2,5 mSv. W niektórych rejonach naturalna zawartość pierwiastków promieniotwórczych w podłożu jest jednak na tyle duża, że żyjący tam ludzie otrzymują w ciągu roku dawki wielokrotnie większe, np. w pewnych miejscach we Francji - 85 mSv, w Iranie -140 mSv, a na wybrzeżach Brazylii nawet 715 mSv! W żadnym z tych miejsc nie stwierdzono negatywnych skutków promieniowania dla ludzkiego zdrowia. Ważna jest jednak nie tylko wielkość dawki, ale również okres, w jakim została pochłonięta. Duża dawka promieniowania otrzymana w ciągu kilku godzin czy dni może być śmiertelna lub wywołać ostrą chorobę popromienną. Taka\sama dawka otrzymana fCi, którzy ucierpieli 461 w przeciągu kilku miesięcy lub lat (jak w wypadku ludzi żyjących w rejonach o wysokim naturalnym poziomie promieniowania podłoża) może okazać się zupełnie niegroźna. Osoby narażone na promieniowanie po katastrofie czarnobylskiej można podzielić na cztery kategorie. Pierwszą z nich stanowią pracownicy elektrowni, którzy znajdowali się na jej terenie w momencie wybuchu, oraz ekipy ratownicze interweniujące w pierwszych godzinach awarii. Osoby te pochłonęły największą dawkę promieniowania, sięgającą 16 tyś msV, i to w ciągu zaledwie kilku godzin lub dni. W grupie tej stwierdzono 134 przypadki ostrej choroby popromiennej, z których 28 zakończyło się śmiercią. U pozostałych 106 osób wystąpiły różnego rodzaju przewlekłe schorzenia. Do bezpośrednich ofiar wybuchu należy ponadto zaliczyć jedną osobę, która zmarła na skutek urazów mechanicznych i jedną zmarłą na zawał serca. Drugą grupą poważnie narażoną na promieniowanie byli tzw. likwidatorzy, czyli rzesza kilkuset tysięcy ludzi, którzy w latach 1986-90, już po katastrofie, brali udział w likwidacji rozmaitych jej skutków: ewakuacji ludności ze strefy wysiedlenia, niszczeniu napromieniowanego sprzętu, dezaktywacji terenu itd. U tych osób dawki promieniowania były już ponad sto razy niższe - średnio około 100 mSv - i w dodatku na ogół były rozłożone na kilka tygodni czy miesięcy. Jak dotąd nie ma żadnych danych, które by pozwalały jednoznacznie stwierdzić występowanie u osób z tej grupy chorób wiążących się z napromieniowaniem. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że likwidatorzy rozproszyli się obecnie po całym dawnym ZSRR, co utrudnia ocenę stanu ich zdrowia. Trzecią grupę, której liczebność ocenia się na ok. 400 tyś., stanowią ewakuowani mieszkańcy najsilniej skażonej strefy w promieniu 30-50 km od Czarnobyla. W ich wypadku średnia dawka promieniowania pochłonięta w ciągu kilku tygodni lub miesięcy dzielących wybuch od ewakuacji wyniosła około 15 mSv. Czwartą wreszcie grupą są mieszkańcy mniej skażonych terenów, którzy pozostali w swoich miejscach zamieszkania. Ich liczbę ocenia się na kilka milionów (w tym 2,1 min na Białorusi). W przeciągu dziesięcioletniego okresu (1986-1995) otrzymali oni średnio dawkę zaledwie 8 mSv, czyli poniżej l mSv rocznie. W obu tych grupach dawka była mniejsza od tej, którą otrzymują mieszkańcy wielu miejsc naszego globu w wyniku naturalnego poziomu promieniowania! 462 Nie stwierdzono zaburzeń genetycznych Jak dotąd jedynym stwierdzonym skutkiem wpływu promieniowania czarnobylskiego na zdrowie ludności jest wyraźnie zaobserwowany wzrost zachorowań na nowotwory tarczycy, zwłaszcza u dzieci. Liczba takich przypadków wzrosła na Białorusi i Ukrainie w latach 1986-95 blisko sto razy w porównaniu z okresem sprzed awarii. Nowotwory tarczycy wywoływane są przede wszystkim przez promieniotwórcze izotopy jodu, które mają krótki okres rozpadu i oddziaływały najsilniej w ciągu kilku pierwszych dni po wybuchu. Nie stwierdzono natomiast żadnego wzrostu zachorowań i zgonów na białaczkę i nowotwory złośliwe, ani jakichkolwiek zaburzeń genetycznych czy urodzeń patologicznych, które można by było wiązać ze skutkami katastrofy. Niektóre źródła białoruskie dowodzą wpływu radiacji na zdrowie ludności, podając, że w obwodach homelskim i mohylewskim, najbardziej dotkniętych skutkami katastrofy, liczba zgonów przewyższa liczbę urodzeń o 20%. Ta liczba działa na wyobraźnię, lecz interpretując ją, trzeba pamiętać o kilku czynnikach. Po pierwsze, należałoby ją porównać z analogicznymi danymi sprzed katastrofy (o ile istnieją). Skądinąd wiadomo, że w obu tych obwodach poziom życia, higieny i zdrowotności zawsze należał do najniższych na Białorusi, a w latach dziewięćdziesiątych wskaźniki te pogorszyły się jeszcze w związku z powszechnym zubożeniem społeczeństwa. Po drugie, jeszcze przed katastrofą były to tereny wyludniające się, z których ludzie młodzi, w wieku rozrodczym, uciekali do większych miast i na bardziej rozwinięty zachód Białorusi, na miejscu natomiast pozostawali ludzie starzy. Ten ruch nasilił się jeszcze po katastrofie i przewaga zgonów nad urodzeniami wynika po prostu z nadreprezentacji osób w podeszłym wieku. Trzecim wreszcie czynnikiem, który powodował spadek liczby urodzeń, był gwałtowny wzrost liczby aborcji po katastrofie. To z kolei wiązało się ze swoistą "psychozą czarnobylską" - obawą przed urodzeniem dzieci zdeformowanych genetycznie. Oceniając następstwa katastrofy czarnobylskiej z perspektywy piętnastu lat, trzeba stwierdzić, że jej najpoważniejsze dla miejscowej ludności skutki leżą - wbrew powszechnej opinii - nie w sferze zdrowia fizycznego, lecz psychicznego. Brak rzetelnej informacji w pierwszym okresie po katastrofie i wynikający stąd brak zaufania do czynników oficjalnych, niepewność co do dalszych losów, w wielu przypadkach konieczność przeniesienia się w nowe, nieznane i obce środowisko i "związany z tym stres, wreszcie pojawiające się w mediach drastycznie przesadzone oceny zagrożenia radiacją i prognozy cznie "Samosioły" i "bieżeńcy" 463 jej skutków spowodowały powszechne występowanie wśród ludności skażonych terenów tzw. psychosomatycznego zespołu postresowego. Wiele osób doznało nieodwracalnych urazów psychicznych, u innych pojawiły się rozmaite przykre objawy i dolegliwości, wpływając na ogólne pogorszenie stanu zdrowia. Do tego dochodzi powszechna psychoza, zwana też "fobią czarnobylską", polegająca na przypisywaniu wszelkich negatywnych zjawisk skutkom awarii. Wszystkich, których w jakikolwiek sposób dotknęły skutki czarno-bylskiej katastrofy, nazywa się na Białorusi (podobnie jak na Ukrainie i w Rosji) "czarnobylcami". Należą do nich likwidatorzy, o których była już mowa, radionnyje (napromieniowani), czyli ci, którzy zapadli na rozmaite choroby przypisywane - na ogół niesłusznie - skutkom radiacji oiazpieriesieleńcy, czyli osoby ewakuowane ze skażonej strefy i osiedlone w nowych miejscach. Na szczególną uwagę zasługują dwie dalsze grupy "czarnobyl-ców": samosiofy i bieżeńcy - ludzie, którzy ignorując wszelkie zakazy, zamieszkali w wysiedlonej strefie największego skażenia. Samosioły to ludzie miejscowi, na ogół starsi, którzy bądź nie dali się wysiedlić, bądź też po wysiedleniu, nie potrafiąc zaakceptować nowego otoczenia, chyłkiem wrócili do żony i zamieszkali w swych dawnych chatach, aby na starych śmieciach dokonać żywota. Bieżeńcy natomiast to głównie Rosjanie, przybysze z głębi dawnego ZSRR, z Kaukazu i republik Azji Środkowej, skąd uciekli przed toczącymi się walkami lub w poczuciu utraty uprzywilejowanej pozycji, jaką się za czasów radzieckich cieszyli. Są wśród nich także mieszkańcy najbiedniejszych wiejskich terenów Rosji, dla których w porównaniu z tym, co zostawili u siebie, nawet na Białorusi panuje dobrobyt, a opuszczone i zdewastowane drewniane chaty w czarnobylskiej żonie są niemal pałacami. U tworzenie na terenach najbardziej skażonych stref wysiedlenia, zwanych żonami, spowodowało na Białorusi konieczność ewakuacji 485 wsi, z których 70 zrównano z ziemią i zasypano piaskiem. Dla porównania, często podaje się, że podczas II wojny światowej Niemcy zniszczyli na Białorusi 619 wsi. Główna żona, której granice rozszerzano zresztą kilkakrotnie jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych, rozciąga się w promieniu 30-50 km od Czarnobyla i obejmuje zwarte terytorium po obu stronach Prypeci, na południowy Rezerwat radiacyjny wschód od Mozyrza, przylegające do granicy z Ukrainą. Inne, mniejsze strefy znajdują się dalej na północny wschód, w okolicach Homla i w południowo-wschodniej części obwodu mohylewskiego. Z terytorium głównej żony nad Prypecią pokrywa się dużej mierze obszar Poleskiego Rezerwatu Radiacyjno-Ekologicznego (Palieski Radyjacyjna-Ekałahiczny Zapawiednik), utworzonego przez władze białoruskie w 1988 r. na obszarze 131,4 tyś. ha dla badania ekologicznych skutków katastrofy czarnobylskiej, a także testowania metod rekultywacji skażonych ziem. W 1993 r. jego terytorium powiększono do 215,5 tyś. ha. Rezerwat podlega Ministerstwu ds. Nadzwyczajnych Sytuacji i Ochrony przed Skutkami Katastrofy Czarnobylskiej. Jego administracja mieści się w Chojnikach, a centrum badawcze w wysiedlonej wsi Babczyn na południe od Chojnik. Naukowy personel rezerwatu liczy około 700 osób. Do tego dochodzą liczni goście z instytutów naukowych i wyższych uczelni Białorusi, prowadzący na tym terenie stałe lub okresowe badania. Obszar rezerwatu był przed katastrofą dość intensywnie zagospodarowany. Na jego terenie znajdowały się 84 wsie, działało 13 sow-chozów (państwowych gospodarstw rolnych) oraz 12 JkoJchozów (spółdzielni produkcyjnych) i mieszkało ok. 22 tys^-łucfzi. Obszary podmokłe w dolinie Prypeci i jej dopływów były już w większości zmeliorowane i użytkowane rolniczo. Dziś/w tym gigantycznym laboratorium pod gołym niebem można obserwować zjawiska naturalnej sukcesji zespołów roślinnych opanowujących tereny opuszczone przez człowieka, badać wpływ skażenia terenu na populacje roślin i zwierząt oraz biologię poszczególnych osobników. Główne zjawiska zachodzące dziś na terenie/rezerwatu to - w zależności od charakteru podłoża - zarastanie lasem i zaroślami bądź stepowienie terenów porolnych oiaz ponowne zabagnianie się obszarów niegdyś zmeliorowanych. Lesistość rezerwatu wynosi obecnie ponad 45%. Jest to także wjelka ostoja dzikiej zwierzyny i ptactwa, których nikt tu nie niepojęci. Kuszący riiedostępnością teren Poleskiego Rezerwatu Radiacyjno--Ekologipznego stał się celem mojej kolejnej poleskiej wyprawy, którą wfraz z grupą przyjaciół zorganizowałem w połowie kwietnia 200\1 r. W zdobyciu niezbędnych zezwoleń (z Ministerstwa ds. Czarnobyla w Mińsku, od władz obwodowych w Homlu i od dyrekcji zapowiednika w Chojnikach) pomogli, jak zwykle nieza- W- Czy w "żonie" jest niebezpiecznie? 465| wodni, zaprzyjaźnieni ornitolodzy z Mińska, którzy od lat prowadzą w rezerwacie obserwacje i badania. Od nich także dowiedzieliśmy się, że poziom skażenia w rezerwacie i w całej żonie znacznie się zmniejszył i przebywanie na tym terenie nie łączy się z niebezpieczeństwem dla zdrowia. W istocie promieniowanie jest tu w tej chwili słabsze niż w wielu niewysiedlonych rejonach poza żoną, a także w licznych miejscach o podwyższonej naturalnej promieniotwórczości. Przypomnę, że dwa główne czynniki odpowiedzialne za skażenie terenu po katastrofie czarnobylskiej to promieniotwórcze izotopy jodu i cezu. Te pierwsze są nietrwałe, połowiczny okres rozpadu najtrwalszego z nich wynosi zaledwie osiem dni. To one niosły największe niebezpieczeństwo w pierwszym okresie po awarii i były przyczyną zaobserwowanego wzrostu zachorowań na nowotwory tarczycy. Jednakże po kilkunastu dniach uległy praktycznie całkowitemu rozpadowi i pozostały jedynie w ilościach śladowych. O długotrwałym skażeniu terenu decyduje przede wszystkim cez-137 i to właśnie na podstawie map skażenia tym izotopem określano strefy wysiedlenia. Okres jego połowicznego rozpadu wynosi trzy-azieści lat. W ciągu piętnastu lat, jakie upłynęły od awarii, część cezurozpadła siejy-sposób naturalny, część została wypłukana przez wody opadowe, a część przemieściła się w głąb gleby. Wszystkie te czynniki spowodowały, ze poziom promieniowania jest dziś w żonie znacznie niższy niż w pierwszych latach i wciąż się obniża. Samo przebywanie na tym terenie, nawet przez dłuższy czas, nie grozi więc "napromieniowaniem". Nie należy natomiast spożywać jakichkolwiek miejscowych płodów rolnych, grzybów, ryb, czy upolowanej zwierzyny (co czynią mieszkający tu bieżeńcy i samosiofy), bowiem w tkankach roślinnych i zwierzęcych promieniotwórczy izotop mógł się skumulować. Naszą wyprawę rozpoczęliśmy w Mozyrzu, skąd wraz z białoruskimi przyjaciółmi wyruszyliśmy w głąb żony na pokładzie wynajętego w tym celu niewielkiego stateczku. Mozyrz leży w miejscu, gdzie Prypeć, która na kilkusetkilometrowym odcinku od Pińska płynęła w ogólnym kierunku z zachodu na wschód, wyraźnie skręca na południowy wschód, kierując się ku granicy z Ukrainą. Zmienia się także wygląd rzeki, która na odcinku ponad 20 km płynie tu niemal zupełnie prostym korytem, bez zakoli, 466 Panorama Grzędy Mozyrskiej pętli i rozgałęzień. Jej brzegi, inaczej niż powyżej Mozyrza, są po obu stronach wysokie i suche, a wzgórza na prawym brzegu przekraczają 100 m wysokości względnej. Powoli sunący statek pozwala podziwiać panoramę rozłożonego wśród tych wzgórz Mozyrza, a później charakterystyczną sylwetkę świeżo odbudowanego kościoła katolickiego na przedmieściu Kimbarówka. Za miastem strome, pocięte wąwozami zbocza Grzędy Mozyrskiej porasta las. Gdzieniegdzie tylko wysoko na górze lub przeciwnie, na samym brzegu, widnieją niewielkie wioski lub daczowiska. Lewy brzeg jest zupełnie bezludny, niski, lecz suchy i piaszczysty, porośnięty sosnowymi zagajnikami i łąkami, wśród których kryją się liczne jeziorka - pozostałości dawnych koryt Prypeci. Wyższe wzniesienia, znaczące krawędź doliny, zaczynają się dopiero w odległości około 2 km od rzeki. ' Przez meandry Prypeci 467 Po 20 km żeglugi prawy brzeg zaczyna się obniżać i wreszcie robi się całkiem płaski. Miejsce lasu zajmuje gaj z rzadko rozrzuconymi starymi topolami i innymi drzewami, pomiędzy którymi rośnie niska trawa i krzaki berberysu. Sprawia to wrażenie parku. Przybijamy do brzegu, aby obejrzeć dużą, pełną krzyku kolonię czapli, zajmującą trzy najwyższe drzewa. Zaniepokojone ptaki to siadają, to zrywają się z gniazd, to znów krążą nad naszymi głowami. Tuż obok, wśród tego zgiełku, para bocianów ze stoickim spokojem buduje gniazdo, nie okazując żadnych oznak lęku. Statek "Cyryl Turowski", którym podróżowaliśmy po Prypeci Płyniemy dalej. Na wysokim brzegu po przeciwnej stronie doliny majaczą w oddali mury dawnego jezuickiego klasztoru w Ju-rewiczach (będzie o nim mowa w następnym rozdziale). W tym miejscu dolina rzeki, ściśnięta dotąd z obu stron wzgórzami, wyraźnie się rozszerza. Uwolniona z "gorsetu" Prypeć odzyskuje swój zwykły charakter i zaczyna ponownie meandrować, tworząc zakola, rozgałęzienia, wyspy, starorzecza i odnogi. Jedna z takich odnóg sięga wsi Barbarów ze znanymi nam już pozostałościami rezydencji Horwattów. Kilkanaście kilometrów dalej dopływamy do Narowli. Stojący tuż nad brzegiem biały pałac Horwattów wygląda z rzeki imponująco, z daleka nie widać, że jest opuszczony i zdewastowany. Przybijamy do brzegu, aby uzupełnić zapasy żywności i nabrać wody pitnej. Tuż za Narowią, na przeciwległym brzegu rzeki, rozpoczyna się bowiem rezerwat i żona. Płyniemy jeszcze kilka kilometrów, pokonując ogromne zakole i mijając ostatnią zamieszkaną wieś na prawym brzegu - Konotop. Mamy zezwolenie tylko na jednodniowy pobyt w żonie, toteż na nocleg zatrzymujemy się tuż za Konotopem, by do dyspozycji mieć cały następny dzień. 468 Nie ma wielogłowych łosi W yruszamy z samego rana. Teraz żonę i rezerwat mamy już po obu stronach. Od granicy z Ukrainą dzieli nas w prostej linii około 40 km, a od Czarnobyla - 70 km. Naszym celem jest położona na lewym brzegu wieś Orewicze, jedna z największych wysiedlonych miejscowości, odległa o około 25 km. Meandrującą rzeką będzie to prawie dwukrotnie dalej. Bielik Bacznie obserwujemy krajobraz terenów, na których przyroda od piętnastu lat rządzi się własnymi prawami. Świeci piękne słońce, w którego promieniach błyszczy rzeka, jej rozlewiska i starorzecza. Cieszy oko błękit nieba, świeża zieleń trawy i młodych liści. Wokół pełno ptaków: różne gatunki kaczek, czaple, egzotyczne dla nas, a tu wyjątkowo liczne ostrygojady i ptaki drapieżne - przede wszystkim potężne bieliki, siedzące na samotnych dębach lub majestatycznie szybujące w nagrzanym powietrzu. Zupełnie nie mamy poczucia, że płyniemy przez obszar katastrofy ekologicznej. Pytamy naszych białoruskich przyjaciół, jak oceniają w świetle swych wieloletnich badań wpływ skażenia terenu w żonie na stan zdrowotny miejscowych populacji zwierząt. Okazuje się, że poza terenami w bezpośrednim sąsiedztwie Czarnobyla nie zaobserwowano zwiększonej śmiertelności ptaków i ssaków, aczkolwiek stwierdzono w ich tkankach kumulację radioaktywnych nuklidów i różnego rodzaju zmiany patologiczne. Wielkość tych zmian, jak i tkankowa zawartość radionuklidów wahają się z roku na rok, bo choć skażenie terenu się zmniejsza, lecz substancje promieniotwórcze odkładają się w niektórych roślinach "wyciągających" je z gleby, więc wtórnie gromadzą się w organizmach zwierząt roślinożernych i drapieżnych. Nie zaobserwowano jednak zmian genetycznych ani rodzenia się "potworów", w rodzaju anegdotycznych już wielogłowych łosi, wilków wielkości konia czy "taaakich" ryb w Prypeci. O wiele większy wpływ niż promieniowanie miało na populację zwierzyny zaprzestanie gospodarczego użytkowania terenu. Poczarnobylskie zmiany ekologiczne 469 ••BBHHHM Ostrygojad Z jednej strony znikły bowiem gatunki związane z człowiekiem oraz otwartymi przestrzeniami koszonych łąk i pól. Z drugiej strony nastąpił znaczny wzrost liczebności gatunków prawdziwie "dzikich", w tym również gatunków rzadkich. Wśród dużych ssaków kilkakrotnie wzrosła populacja łosia, sarny i dzika, które na dawnych polach i łąkach, dziś zarastających młodnikami, znajdują znakomitą bazę żywieniową. To spowodowało z kolei rozmnożenie się wilków, które - wolne od zagrożenia ze strony człowieka - mają doskonałe warunki do polowania. Jeśli chodzi o ptaki, to zmniejszeniu uległa populacja drobnych gatunków związanych z zagrodami wiejskimi oraz siewkowatych, żyjących na otwartych przestrzeniach, wzrosła natomiast liczebność takich rzadkich gatunków jak bączek, bocian czarny, czapla biała, cietrzew, żuraw czy obserwowane przez nas ostrygojad i bielik. Zapewne gdzieś w tych okolicach, wśród rozlewisk i staro-rzeczy Prypeci, goście narowlańskiego pałacu odbywali słynne polowania na kaczki, o czym wspomina w swych pamiętnikach Antoni Kieniewicz: "Slawne w całej okolicy były zloty kaczek w Narowli. Główne polowanie odbywało się w jednym z folwarków narowlańsłdch na względnie wąskim, lecz długim jeziorze, przylegającym do starego koryta Prypeci, która w ogóle bardzo często zmieniała koryto. Pogoda sprzyjała, księżyc w pełni, na statku była niezła orkiestra. Wesoło się rozmawiało, śpiewało, trochę tańczyło, niektórzy panowie grali w winta lub pikietę. Po sutej i wykwintnej gorącej kolacji udano się na spoczynek. W dwóch co prawda niewielkich kajutach panie ułożyły się do snu. Dla panów przygotowano posłania na pokładzie pod gołym niebem, na świeżym lufcie. O jakie półtorej godziny przed brzaskiem ruszyliśmy od statku na kilku łodziach do przygotowanych na środku jeziora budek. Budki te, odległe mniej więcej jedna od drugiej o długość strzału, były zbudowane na palach wbitych głęboko do dna jeziora. Na palach był ułożony pomost z desek, a na nim parę dobrych snopków słomy do wygodnego siedzenia. Budki zaś okryte były wokoło gęsto zatkniętymi Miejscem najbardziej ożywionym wydaje się cmentarz do dna gałązkami wikliny, która będąc w wodzie nie wysychała, a raczej zapuszczała nowe korzenie do dna jeziora. (...) Strzelano prawie wyłącznie do kaczek wlot. Wobec bowiem znacznej ilości myśliwych strzały były częste i nie dawano nadlatującym stadom czasu do siadania na wodzie. Pudłowano też bardzo. Pomimo to jednak podniesiono z wody po zakończeniu polowania przeszło dwieście sztuk zabitych kaczek. (...) Słońce już było wysoko, gdy w doskonałych humorach powracaliśmy statkiem do domu, siedząc ivygodnie na pokładzie przy sutym doskonałym rannym śniadaniu" Łomacze - piec w opuszczonej chacie Na lewym brzegu, za dużym rozlewiskiem, które utworzyło się przy ujściu rzeki Wić, dostrzegamy kilka drewnianych chat. To opuszczona wieś Łomacze (Łomaczi), która w żonie znalazła się dopiero po rozszerzeniu jej granic na początku lat dziewięćdziesiątych. Przybijamy do brzegu, żeby ją obejrzeć. Wieś jest niewielka, domy stoją w rzędach po obu stronach krótkiej ulicy. Wrażenie niesamowite. Domy w większości są w dobrym stanie, wewnątrz pozostały wszystkie sprzęty, w obejściach stoi sprzęt gospodarski, wykonane z pni ule... Niektóre chaty są stare, drewniane, z ładnymi zdobieniami. W każdej z nich (nawet w nowszych) centralne miejsce zajmuje ogromny piec z miejscem do spania. Wszędzie panuje martwa cisza. Paradoksalnie, miejscem najbardziej ożywionym wydaje się wiejski cmentarz, położony na piaszczystym pagórku za wsią. Groby są zadbane, uprzątnięte, udekorowane tradycyjnymi ręcznikami, ozdobione sztucznymi i naturalnymi kwiatami, na niektórych leżą pozostałości produktów żywnościowych przyniesionych przez krewnych jako ofiara dla zmarłych. Rodzinom pozwala się odwiedzać cmentarze podczas tradycyjnego na Białorusi święta zmarłych - Radunicy, obchodzonej w dziewięć dni po Wielkanocy. Dawni mieszkańcy żony masowo zjeżdżają Krajobraz afrykańskiej sawanny 471 tu wówczas z całego kraju, a wymarłe wsie w ten jeden dzień zaludniają się ponownie... Odpływamy, z trudem otrząsając się z niemiłego wrażenia, i ponownie otacza nas poleska przyroda. Prypeć na tym odcinku jest już szeroka na kilkaset metrów i chociaż w typowy dla siebie sposób meandruje, tworząc liczne starorzecza i odnogi, jej charakter jest już inny niż w biegu środkowym, w rejonie Pińska czy Turowa. Tam brzegi były niskie i na ogół niedostępne, a wiosną zatapiane przez wezbrane wody, tak że czasem trudno było określić, gdzie jest główny nurt, a gdzie rozlewisko. Tu natomiast nawet przy wysokim stanie wody brzegi pozostają suche, dzięki tzw. wargom brzegowym, czyli pokładom piasku naniesionego przez rzekę, które odkładają się wzdłuż jej koryta, tworząc miejscami rozległe, piaszczyste równiny. Tereny zabagnione i rozlewiska zaczynają się dopiero w pewnym oddaleniu od głównego koryta i łączą się z nim tylko poprzez odnogi lub dopływy. Na tych właśnie piaszczystych równinach, które kiedyś były gospodarczo użytkowanymi łąkami, obserwujemy "egzotyczny" krajobraz, przypominający afrykańską sawannę: morze pożółkłych traw, miejscami przewyższających wzrostem człowieka, pośród których z rzadka sterczą potężne dęby lub inne samotne drzewa. To wynik naturalnej sukcesji roślinności, która zmierza w kierunku odtworzenia formacji roślinnej, która dominowała na tych terenach przed przybyciem człowieka - a mianowicie la-sostepu. Jesteśmy zaskoczeni, że proces stepowienia przebiega tak szybko. Ludzie zostali stąd wysiedleni zaledwie piętnaście lat temu! Kulon Mijamy ujście Słowecznej, ostatniego większego prawego dopływu Pry-peci przed jej ujściem do Dniepru. W pewnym oddaleniu od rzeki ciągną się wydmowe wzniesienia porośnięte sosnowym borem. Miejscami pojawiają się żółte, nagie piaski, rozwiewane prze wiatr. Nasi białoruscy przyjaciele mówią, że dalej nad Prypecią, w pobliżu granicy z Ukrainą, dokąd już nie dopłyniemy, utworzyła się najprawdziwsza lJ72 Szczygłowa Córa mim-pustyma z ruchomymi wydmami. Jest to miejsce występowania jednego z najrzadszych ptaków Europy - kulona, bytującego właśnie na piaszczyskach w naturalnych dolinach dużych rzek. Jedna z wydm wyrasta na prawym brzegu tuz nad rzeką, wznosząc się 20 m ponad lustro wody. To Szczygłowa Góra (125 m n.p.m.). Przybijamy do brzegu i wdrapujemy się na nią. W rzadkim sosnowym lesie aż roi się od żmij, wygrzewających się na słońcu. Z nagiego wierzchołka, na którym leżą zwaliska wieży triangulacyjnej, otwiera się widok na Prypeć i bagniska rozciągające się po drugiej stronie wydmowego wału. Ulica wiejska w Orewiczach P o dalszych kilkunastu kilometrach dopływamy wreszcie do celu naszej podróży - wsi Orewicze (Arewiczy), położonej na lewym brzegu Prypeci. Jej zabudowania leżą nieco dalej od rzeki, natomiast nad samą wodą znajduje się posterunek kontrolno-pomiarowy, na którym prowadzi się ciągłe pomiary poziomu promieniowania. Wysiadamy ze statku i przez sosnowy lasek idziemy do wsi. Dziki buszują w obejściach 473 Opuszczona zagroda w Orewiczach Orewicze były jedną z większych miejscowości w strefie wysiedlonej, sądząc po liczbie zachowanych domów, mogły mieć około tysiąca mieszkańców. Wieś ma układ nieregularny i składa się z kilku dość gęsto zabudowanych ulic, przecinających się pod różnymi kątami. Stan zachowania budynków i zagród jest znacznie gorszy niż w Ło- maczach. Ta wieś została wysiedlona tuż po awarii i przyroda objęła ją w posiadanie o kilka lat wcześniej. Zabudowa tonie w zieleni. Niektóre obejścia są tak zarośnięte, że ledwie je widać. Większość chat jeszcze stoi, ale niektóre z nich zaczynają się chylić ku upadkowi, niszczeją dachy, powstają zacieki. We wnętrzach, jak na całym Polesiu, dominują wielkie piece chlebowe. W izbach walają się papiery, stare fotografie, żeliwne sagany, gliniane garnki o szlachetnych proporcjach i oryginalnych zdobieniach oraz archaiczne sprzęty, z których część pamięta pewnie XIX w. i które byłyby cennymi eksponatami każdego muzeum etnograficznego. W gorszym stanie są zabudowania gospodarcze. Niewielkie i na ogół dość prymitywnie sklecone chlewiki i obórki walą się, podobnie jak drewniane płoty. Na podwórka i do przyzagrodowych ogródków śmiało wkraczają krzewy, młode drzewa, wysoka trawa i rozmaite zioła. W niektórych miejscach bujnie pienią się jakieś pnącza oplatające drzewa i zabudowania. Kilka razy w obejściach napotykamy pasące się sarny i buszujące dziki, które nie okazują specjalnego lęku. W centrum wsi, u zbiegu kilku wiejskich uliczek, przy popękanej i zarastającej trawą asfaltowej szosie stoją murowane budynki wiejskiego klubu i administracji sowchozu W pobliżu, na piaszczystej, rozwiewanej przez wiatr wydmie tkwi samotny pomnik mieszkańców wsi poległych podczas II wojny światowej. 474 Spotkanie z czaplami białymi Wracamy do statku, bo przecież jeszcze dziś musimy wypłynąć z żony. Orewicze, położone 15 km od granicy z Ukrainą i 45 km w prostej linii od Czarnobyla, były najdalszym punktem naszej wyprawy. Przypominam sobie, ze gdzieś w tych okolicach 27 kwietnia 1920 r. toczyła się na Prypeci "bitwa morska" pomiędzy polską Flotyllą Pińską a bolszewicką Flotyllą Dnieprzańską, zakończona przegnaniem bolszewików na Dniepr (wspominałem o niej przy opisie Mozyrza). Czapla biała Ruszamy w drogę powrotną. Korzystając z pięknej, słonecznej pogody, podziwiamy z pokładu statku niecodzienne krajobrazy i obserwujemy ścigające się z nami mewy, perkozy, kaczki i kormorany, krążące wysoko bieliki oraz czatujące na brzegach czaple siwe. Błękit nieba majestatycznie przecina pełne gracji stado rzadkich czapli białych. Dostrzegamy przepływającego rzekę łosia. Na nocleg zatrzymujemy się pod Narowią, już poza żoną. Następnego dnia po południu dopływamy do Mozyrza, gdzie żegnamy się z naszymi białoruskimi przyjaciółmi i załogą statku. W Mozyrzu skończyła się nasza wyprawa w strefę czarnobyl-ską. Powoli kończy się także moja wspólna z Czytelnikiem wędrówka po Polesiu. Pora myśleć o powrocie. Aby wydostać się z Mozyrza, trzeba pojechać (komunikacją miejską) za Prypeć, do odległego o 10 km rejonowego miasta Kalenkowicze, które jest ważnym węzłem komunikacyjnym wschodniego Polesia. Główne poleskie magistrale: drogowa i kolejowa, biegnące z Homla do Brześcia, krzyżują się tu ze szlakami południkowymi, wiodącymi na Ukrainę przez dogodne zwężenie doliny Prypeci pod Mozy- Poleskie Z anim na dobre zaczniemy wracać, proponuję jeszcze wypad z Kalenkowicz do wschodniej części Polesia Mozyrskiego, zwanej niegdyś Polesiem Rzeczyckim (od miasta Rzeczyca nad Dnieprem), celem poznania najciekawszych miejscowości położonych na północ od czarnobylskiej żony. Zaczniemy od samych Kalenkowicz (Kalinkowiczi). Historia tej miejscowości nie jest długa ani ciekawa, bowiem rozwinęła się ona właściwie w ostatnich dziesięcioleciach XIX w. dzięki kolei. Pierwsze wzmianki o Kalenkowiczach - wówczas wsi w powiecie mozyrskim - pochodzą wprawdzie już z 1560 r. W końcu XVIII w. Kalenkowicze były wymieniane jako miasteczko w powiecie rzeczyckim, ale liczyły wówczas niewiele ponad 100 mieszkańców. Dopiero budowa stacji kolejowej na linii Brześć-Homel w 1882 r. spowodowała rozwój osady, która w końcu XIX w. liczyła już 1,3 tyś. mieszkańców. Znaczenie Kalenkowicz wzrosło jeszcze po przeprowadzeniu przez nie w 1910 r. południkowej linii z Mohylewa do Korostenia, dzięki czemu miejscowa stacja stała się jednym z najważniejszych na Polesiu węzłów kolejowych. O ten strategiczny węzeł komunikacyjny toczyły się walki podczas obu wojen światowych oraz wojny bolszewickiej 1920 r. Na początku 1918 r. opanowały go polskie oddziały korpusu generała Dowbór--Muśnickiego, później miejscowość zajęli Niemcy. Po ich ustąpieniu w końcu roku nadeszli bolszewicy. W dniu 7 marca 1920 r. polskie oddziały Grupy Poleskiej pod dowództwem płk. Władysława Sikor-skiego po zaciętych walkach zdobyły Kalenkowicze, rozbijając doborową bolszewicką 57 dywizję strzelców i biorąc do niewoli cały sztab 47 dywizji. Starcia w okolicy trwały jeszcze przez dwa następne dni. W listopadzie 1920 r. Kalenkowicze znalazły się natomiast na krótko w ręku "białoruskiej" armii gen. Bułak-Bałachowicza, o której działaniach była już mowa. W styczniu 1944 r. opanowanie węzła kolejowego w Kalenkowiczach było jednym z głównych celów zakończonej sukcesem tzw. operacji kalenkowicko-mozyrskiej Armii Radzieckiej. A76 Najstarsze ślady człowieka na Białorusi 4- Prawa miejskie Kalenkowicze uzyskały w 1925 r., a od 1924 r. do dziś (z przerwą w latach 1931-1938) są stolicą rejonu, początkowo w okręgu mozyrskim, później w obwodzie poleskim, a obecnie w obwodzie homelskim. Liczba mieszkańców rosła szybko, w 1939 r. wynosiła 10 tyś., w 1959 r. - 15 tyś., w 1970 r. - 24 tyś., a obecnie - 43 tyś. Miasto jest ośrodkiem przemysłu budowlanego, chemicznego, drzewnego i spożywczego. W Kalenkowiczach nie ma godnych uwagi zabytków architektury. Zachowana do czasów powojennych cerkiew prawosławna p.w. św. Mikołaja z 1860 r. została w 1968 r. przebudowana na dom pionierów i budynek ten obecnie w niczym nie przypomina świątyni. Dwie czynne cerkwie i kościół katolicki zostały wybudowane w latach dziewięćdziesiątych XX w. Jako duży węzeł komunikacyjny są natomiast Kalenkowicze dobrym punktem wyjścia wycieczek po okolicy. My wyruszymy szosą prowadzącą na południowy wschód, do Chojnik i Brahinia, wzdłuż północnej granicy czarnobylskiej żony. Opis trasy oparłem na własnych reminiscencjach z wyprawy w tę część Polesia, którą odbyłem w 1994 r. P ierwszą godną uwagi i chyba najciekawszą na całej trasie miejscowością są Jurewicze (Jurawiczy), zwane też dawniej Jurowem, Jurowiczami lub Jurewicami, odległe od Kalenkowicz o niespełna 30 km. Leżą one częściowo na stromej skarpie doliny Prypeci, a częściowo u jej podnóża. Sama rzeka jest obecnie odległa o 2 km od miejscowości. Miejscowość słynie z tego, że odnaleziono w niej najstarsze ślady człowieka na Białorusi, liczące 26 tyś. lat i pochodzące z górnego paleolitu, a więc jeszcze sprzed ostatniego zlodowacenia. W 1925 r. w jednym z wąwozów rozcinających skarpę miejscowy nauczyciel Julian Popiel odkrył pozostałości obozowiska koczowników, zajmujących się polowaniem na mamuty. Jego odkrycie potwierdzili później fachowcy. Na stanowisku znaleziono liczne kości mamutów oraz krzemienne narzędzia. Ponownie ludzie pojawili się w tych stronach dopiero po ustąpieniu lądolodu, czyli około 8 tyś. lat temu, o czym świadczą kolejne znaleziska pochodzące z epoki mezolitu i neolitu, Gród z X wieku 477 odkryte w okolicy. Szczególnie bogate są znaleziska neolityczne, obfitujące we fragmenty zdobionej ceramiki. Plan grodziska w Jurewiczach Na stromej skarpie w Jurewiczach znajduje się także wczesnośredniowieczne grodzisko, niestety z powodu postępującej erozji mocno już zniszczone i o częściowo zatartym planie. Jest ono pozostałością grodu założonego na przełomie X i XI w. i istniejącego do XIII w Badacze identyfikują go z wymienianymi w latopisach grodami Ju-riew (Jurów), Międzymoście lub Wido-licze (nazwę Widolicze nosi dziś jedna z ulic Jurewicz). Gród ten, najprawdopodobniej zniszczony przez najazd tatarski w 1241 r., być może dał początek późniejszym Jurewiczom. Pierwszy raz nazwa ta wymieniana jest jednak dopiero w 1430 r. Wieś należała wówczas do litewskiego księcia Skirgiełły. Ten przekazał ją wywodzącemu się z Wołynia rodowi Serbinów i w ich ręku Jurewicze znajdowały się jeszcze na początku XVI w. W połowie tego stulecia wieś należała już do rodu Kościukowiczów, a później do Oskierków, posiadających rozległe dobra w okolicach Mozyrza. W 1674 r. dzięki fundacji Barbary z Judyckich Leszczyny i Marianny Kotarskiej powstała w Jurewiczach misja jezuicka. Każda z pań ofiarowała na potrzeby misji należącą do niej połowę Jurewicz. Założycielem misji był jezuita Marcin Turawski (Tyrowski), który jeszcze w 1673 r. zbudował drewnianą kaplicę dla przywiezionego przez siebie obrazu Matki Boskiej Łaskawej, zwanej później Jurewicką. Słynący cudami wizerunek pochodził rzekomo ze zniszczonej przez Kozaków twierdzy Kudak nad Dnieprem, zaś według innych relacji należał do pamiątek rodzinnych hetmana Stanisława Koniecpol-skiego, oddanych w 1630 r. na przechowanie jezuitom we Lwowie. Czczony na równi przez katolików i prawosławnych, ściągał do Jurewicz liczne pielgrzymki. Główne uroczystości religijne odbywały się w dniu 8 września. We władaniu jezuitów Jurewicze pozostały przez ponad sto lat. W 1681 r. wybudowali oni drewniany kościół i dom misyjny. W latach 1746-58 wznieśli natomiast nowy, murowany kościół i okazały 478 Napastnicy nie tknęli cudownego obrazu budynek klasztoru oraz zabudowania gospodarcze (według innych źródeł prace budowlane rozpoczęły się już w 1717 r.). Zespół otoczony został murem obronnym z ośmioma wieżyczkami. Fortyfikacje zaplanowano zapewne pod wrażeniem napadu hajdamaków z października 1748 r. Napastnicy pobili wówczas księży i ograbili klasztor z kosztowności, lecz nie śmieli tknąć cudownego obrazu. W dniach 5-8 września 1758 r. z okazji przeniesienia obrazu do nowej świątyni odbyły się wielkie uroczystości z udziałem tysięcy katolików i prawosławnych z całego wschodniego Polesia. Kościół konsekrowano w 1765 r. pod wezwaniem Nawiedzenia NMP. Kościół wjurewiczach - wygląd pierwotny Od początku XVIII w. jezuici prowadzili w Jurewiczach szkoły niższe, które później przeniesiono do Mozyrza. W 1756 r. wjurewiczach otwarto kolegium, przy którym znajdowała się również bursa. Klasztor posiadał też bibliotekę. Pomimo likwidacji zakonu w 1773 r. jezuici pozostali początkowo na miejscu. Dopiero w dziesięć lat później przekazali klasztor i kolegium kapucynom, których w 1788 r. zastąpili dominikanie, a w 1800 r. bernardyni z niedalekiego Mozyrza. W 1832 r. ukazem carskim skasowano klasztor bernardynów, a przy kościele utworzono parafię katolicką. W wyniku represji po powstaniu styczniowym świątynia została zamknięta, a w 1866 r. przekazana prawosławnym i zamieniona w cerkiew. W 1873 r. przebudowano ją według projektu L. N. Batiuszkowa na sobór zwieńczony dwunastoma kopułami. W sąsiedztwie jezuickiego klasztoru rozwijała się wieś Jure-wicze. W 1683 r. otrzymała ona od króla Jana III Sobieskiego "Dwie drogocenne świętości" 479 prawa miasteczka wraz z przywilejem na jarmarki. Prawa te potwierdzali następnie August II Sas i Stanisław August Poniatowski. Po rozbiorach Jurewicze były siedzibą gminy w powiecie rzeczyc-kim. W końcu XVIII w. istniała tu stacja pocztowa i przystań nad Pry-pecią. Liczba ludności, zwłaszcza żydowskiej, rosła bardzo szybko. Jeszcze w 1865 r. w liczącym kilkuset mieszkańców miasteczku było tylko 135 Żydów. W 1906 r. na ogólną liczbę 1466 mieszkańców Żydów było aż 1287. W 1909 r. liczba obywateli Jurewicz przekroczyła 2600. W 1868 r. w gazecie "Kijewskij Tielegraf" opublikował swoje wrażenia z wizyty w Jurewiczach profesor kazańskiego seminarium duchownego K. Mysowskij (przekład z rosyjskiego - G.R.): "Miasteczko furewicze położone jest w bardzo malowniczym miejscu na jednym ze wzniesień lewego brzegu Prypeci, o trzy mile od Mozyrza. Mieliśmy okazję być tutaj 25 grudnia [l 866 r.]. Nocowaliśmy u czcigodnego o. Aleksandra Antonowicza Biriukowicza, który przyjął nas u siebie z rosyjską serdecznością. Następnego dnia uczestniczyliśmy w jutrzni i liturgii w Juriewskiej cerkwi - która była uprzednio rzymskokatolickim kościołem klasztornym - zachwycającej swą architekturą i historią (...). Wnętrze cerkwi nie ma tej wspaniałości, jakiej oczekujesz, sądząc po jej rozmiarach. Jej główną ozdobą są dwie drogocenne świętości: cudowna ikona Matki Boskiej, niegdyś zabrana prawosławnym przez jezuitów i obecnie zwrócona [była to kopia obrazu, oryginał zabrali katolicy przed oddaniem kościoła] ikona św. Aleksandra Newskiego, podarowana w bieżącym roku przez Najjaśniejszego Cesarza (...j. W dniu 8 września nadciąga tu mnóstwo narodu z okolicy dla oddania pokłonu cudownej ikonie, czczonej zarówno przez prawosławnych, jak i rzymskich katolików (...). furewicze - kościół po przebudowie na cerkiew W dawniejszych czasach prawosławni, którzy przybywali do kościoła dla oddania pokłonu cudownej ikonie, mespostrze-żenie spotykali się z łacińskim obrządkiem i potem, już otwarcie, przechodzili na katolicyzm. Z prawej strony byłego kościoła polsko-lacińscy propagandziści na- 1480 "Oto jakimi środkami osiągali jezuici swe cele..." malowali zmyślny obraz, obecnie zamazany na rozkaz o. Aleksandra, dobrze jednak zapamiętany przez wielu ludzi. Przedstawiał on ruską babę, wiodącą wołu do prawosławnej cerkwi (w furewiczach była i jest nieduża drewniana cerkiew prawosławna); niedaleko od cerkwi namalowano kościół oraz powstałego z mogiły umarłego wskazującego babie katolicką świątynię. Ten obraz przedstawiał jakoby cud sprawiony przez cudowną ikonę, a pomyślany był jako poglądowe wyobrażenie zbawienia przez Kościół katolicki i zguby przez prawosławną cerkiew. Chłop-katolik, jak głosiło miejscowe podanie, umierając, za spokój swej duszy ofiarował wołu kościołowi, w którym znajdowała się cudowna ikona. Jednak jego prawosławna żona zdecydowała, że korzystniej dla duszy zmarłego będzie ofiarować wołu cerkwi. Gdy prowadziła zwierzę do duchownego, mąż, wstawszy z grobu, zastąpił jej » drogę i nakazał odprowadzić wołu do kościoła. Oto jakimi sposobami osiągali jezuici swoje cele." O tym jak na przełomie XIX i XX w. wyglądały słynne jurewickie jarmarki, możemy przeczytać w książce Ludzie na bagnach znanego pisarza białoruskiego Iwana Mieleża (1921-1976), który pochodził z tych okolic. Akcja wydanej w 1961 r. powieści, ciekawie przedstawiającej poleskie realia, toczy się właśnie w okolicach Jurewicz (tłumaczenie z białoruskiego - G.R.): "Za kurhanem, za polem poprzecinanym zmarszczkami jarów, upstrzonym kępami drzew i krzewów, wysoczyzna, czuło się to, opadała ku niewidocznej szerokiej równinie. (...) Zaczynał się (...) straszny zjazd do miasteczka. (...) Cóż to była za droga - niezwyczajna, dziwna, niepodobna do żadnej innej drogi w tej błotnej krainie! Powoli skręcając, biegła ona w dół, ciągle w dół, obrzeżona z boków dwoma głębokimi rowami, którymi podczas deszczowych dni rwały potoki wody. W miarę jak droga spadała coraz niżej i niżej, obok niej wyrastały coraz wyższe wzgórza z rozmytymi deszczem krawędziami, z drzewami, które wisiały, odsłoniwszy korzenie. Wznosząc się, wzgórza coraz bardziej i bardziej przesłaniały niebo, zdawało sięż podpierały je... (...) Wychynęła w rozstępie wzgórz krzywa gromada miasteczkowych chat, które schodziły ze zbocza i obstępowały ulicę. (...) Wjechali na bruk głównej ulicy, koła toczyły się ze strasznym turkotem i łoskotem, póki nie utknęli w szeregu wozów, które ciągnęły ku placowi targowemu. Na placu, otoczonym drewnianymi i murowanymi budynkami -- kramami i kramikami jurewickich handlarzy i kooperatyw, było już Jurewicki jarmark 481 gęsto od wozów i ludzi. Ludzie tłoczyli się, chodzili, i wozy, jak się wydawało, tonęły w tym ludzkim jeziorze, gdzieniegdzie tylko ukazując zadarte hołoble lub końskie głowy. (...) Narodu (...) przybywało: plac coraz szczelniej zapełniał się wozami i ludźmi, robiło się coraz ciaśniej, rósł szum, hałas i krzyki. Całkiem blisko, przy sąsiednim wozie, zaczęto się targować o krowę - kobieta obwiązana zgrzebną szmatką zamiast chustki i mężczyzna w znoszonej, obdartej świtce; z pewnością mąż i żona. Nieśmiało, jakoś tak podejrzliwie oglądali, gładzili, macali ryżą «krasulę» i niedowierzając, słuchali innej pary, zachwalającej swój skarb. Te pochwały najwidoczniej nie tylko nie odniosły skutku, ale jeszcze zwiększyły niedowierzanie kupujących. Słuchali i przyglądali się oni krowie z coraz większą podejrzliwością, a wkrótce całkiem odstąpili i zmieszali się z tłumem, coś do siebie szepcąc... Wkrótce z tym samym niedowierzaniem i podejrzliwością zaczęli oglądać i macać inną krowę. «Kupców» ciągle przybywało - szukali, dowiadywali się, targowali, szli dalej - ruchu i hałasu było mnóstwo, ale handel szedł słabo (...). Wszyscy przyglądali się, pytali i prawie nikt nic nie kupował. Ale czemuż się dziwić, sprzedawców było całe mnóstwo, a pieniądze u «kupców» można było liczyć na kopiejki..." P o 1921 r. Jurewicze znalazły się w składzie Rosji Radzieckiej, a w latach 1926-1931 były nawet siedzibą odrębnego rejonu, który później dołączono do rejonu mozyrskiego, a od 1939 r. - do kalenkowickiego. W okresie międzywojennym liczba mieszkańców miasteczka wynosiła około 2500 osób. W latach trzydziestych rozpoczął się stalinowski terror. Represje dotykały przede wszystkim inteligencję i ludzi światłych. W 1938 r. aresztowano m.in. cieszącego się ogromnym autorytetem nauczyciela Juliana Popielą, pracującego w miejscowej szkole od 1916 r., wspomnianego już odkrywcę najstarszych na Białorusi śladów człowieka. Oskarżono go o... współpracę z Polakami podczas wojny w 1920 r. Mieszkańcy Jurewicz słali w jego obronie liczne petycje, które nic mu jednak nie pomogły. Popiel został zamordowany w mozyrskim więzieniu NKWD, które mieściło się w dawnym klasztorze bernardynów. Podczas niemieckiej okupacji istniało w Jurewiczach niewielkie getto, w którym podczas trzech egzekucji w 1941 r. hitlerowcy zamordowali kilkuset Żydów. Po wojnie miasteczko spadło do rangi 482 Zespół pojezuicki w jurewiczach zwykłej wsi, liczba jego ludności znacznie się zmniejszyła i nadal spada, szczególnie od czasu awarii czarnobylskiej. W 1959 r. wynosiła 1852 osob\ n 1979 - 1650, a obecnie niewiele ponad 800. Jurewicze - ruina kościoła pojezuichego Najciekawszym zabytkiem Jurewicz i jedynym •właściwie powodem do odwiedzenia tej miejscowości jest dawny zespól kościoła i klasztoru jezuitów. Był to jeden z najdalej na wschód wysuniętych klasztorów jezuickich na całych ziemiach dawnej Rzeczpospolitej. Po nastaniu władzy radzieckiej świątynia, wówczas już prawosławna, została oczywiście zamknięta i popadła w ruinę. Zabudowania klasztorne mieściły za czasów radzieckich różne instytucje, m.in. szpital i dom dziecka. Opuszczone w latach osiemdziesiątych, również uległy dewastacji. Od 1992 r. rezydują w nich prawosławne mniszki. Jurewicze - rzut zespołu pojezuickiego H| Matka Boska Jurewicka Imponujący zespół zabudowań kościoła i klasztoru wznosi się na wysokiej skarpie doliny Prypeci i jest widoczny ze znacznej odległości, stanowiąc charakterystyczny punkt orientacyjny. Zabudowania otacza częściowo zachowany XVIII--wieczny mur ceglany z bramą i trzema wieżyczkami obronnymi (z pierwotnych ośmiu). Obok bramy rosła do niedawna 300-letnia topola, rówieśniczka klasztoru. Niestety, w 2000 r. zwaliła się, została porąbana i spalona. Dawny kościół p .w. Nawiedzenia NMP jest dwuwieżową, trójnawową Matka Boska /(tm)cfa bazyliką z wydłużonym, półkoliście zamkniętym prezbiterium i dwiema dwukondygnacyjnymi zakrystiami. Zrujnowana bu dowla jest pozbawiona dachu, sklepień i zwieńczeń wież. Zawa lenie się dachu z dwunastoma kopułami (zapewne jeszcze przed II wojną światową), pozbawiło kościół cech świątyni prawosław nej, które zyskał MV wyniku XIX-wiecznej przebudowy. Ozdobą budowli jest okazała, silnie profilowana fasada, podzielona gzym sami na trzy kondygnacje. Zdobią ją złożone pilastry oraz bogate obramienia otworów okiennych i nisz. Kościół jest połączony piętrowym korytarzem z obszernym, dwukondygnacyjnym kor pusem klasztornym o planie podkowy i skromnym wystroju ze wnętrznym. W jego narożach wznoszą się dwie masywne, czwo- roboczne wieże, wyższe o jedną kondygnację od reszty budynku. We wnętrzach zachowały się oryginalne sklepienia oraz duża sala refektarza. Pod klasztorem i kościołem znajdują się rozległe pod ziemia i krypty. Ciekawa jest historia cudownego obrazu Matki Boskiej Jurewickiej. W 1863 r., gdy stało się jasne, że kościół jurewicki zostanie niebawem przekazany prawosławnym, malarka Jadwiga Kieniewiczówna z Dereszewicz (ciotka wielokrotnie cytowanego w tej książce Antoniego Kieniewicza) wykonała za zgodą proboszcza Hugona Gródeckiego kopię obrazu. W trzy lata później, tuż przed oddaniem świątyni, 484 Obiad z prawosławnym władyką proboszcz zamienił obrazy oryginał oddał na przechowanie marszał-kowej powiatu rzeczyckiego Gabrieli z Wańkowiczów Horwattowej z Hołowczyc, a na jego miejscu zawiesił kopię przyozdobioną srebrną sukienką i złoconą koroną. W 1885 r. Gabriela Horwattowa przewiozła obraz do Krakowa i przekazała tamtejszym jezuitom, z obowiązkiem zwrócenia go kościołowi w Jurewiczach, jeżeli ten kiedykolwiek powróci do katolików. Obraz umieszczono w oddzielnej kaplicy jezuickiego kościoła św. Barbary w Krakowie i znajduje się tam do dziś, nadal słynąć cudami. W Jurewiczach byłem przy okazji swych poleskich wypraw dwukrotnie. Po raz pierwszy w 1994 r. Mieszkające w niewielkim budyneczku prawosławne siostry oprowadziły nas wtedy po klasztorze. Pokazały nam dawne cele, niewielką kaplicę urządzoną w jednej z sal, rozległe podziemia, gdzie niegdyś chowano zakonników. Opowiadały o planach urządzenia w Jurewiczach rezydencji prawosławnego biskupa turowsko--mozyrskiego oraz odbudowy kościoła z przeznaczeniem na sobór prawosławny. Będąc tam ponownie w 2001 r., ze zdumieniem spostrzegłem, że prace remontowe w klasztorze prawie nie posunęły się do przodu, choć widać było jakichś robotników robiących wykopy i wywożących gruz. Nic nie zrobiono także w zrujnowanym kościele. Niewyobrażalnie kosztowna odbudowa najwyraźniej leży poza możliwościami władz cerkiewnych, a tym bardziej miejscowej społeczności. Podczas tej drugiej wizyty (było to w okresie wielkanocnym) zupełnie przypadkiem trafiliśmy na procesję prowadzoną wokół kościoła i klasztoru przez jakiegoś wysokiego dostojnika prawosławnego. Okazał się nim być sam biskup turowsko-mozyrski Piotr. Po procesji władyka zaprosił naszą kilkuosobową grupę (a byliśmy w zupełnie "nieświątecznych" strojach, w gumowych butach, obwieszeni sprzętem fotograficznym i lornetkami) na nabożeństwo do kaplicy w klasztorze, a później na świąteczny obiad w niewielkim refektarzu, mieszczącym się w oddzielnym budyneczku. Było to niecodzienne przeżycie. Zaskoczyło nas jedynie, że nabożeństwo i świąteczna procesja z udziałem wysokiego duchownego zgromadziły zamiast tłumu wiernych, czego ••H • Archeologiczne ciekawostki Jurewicz 485 Jurewicze - procesja prawosławna wokół dawnego klasztoru jezuitów by się można spodziewać, tylko miejscowe zakonnice, asystę władyki oraz kilku zaledwie mieszkańców wsi, i to w bardzo podeszłym wieku. Nasza ośmiosobowa grupa stanowiła nieomal połowę uczestników uroczystości! Oprócz pojezuickiego klasztoru w Jurewiczach obejrzeć można jeszcze skromną cerkiew prawosławną, zapewne z przełomu XIX i XX w, stanowisko archeologiczne, na którym odkryto ślady człowieka z górnego paleolitu (na zboczu wąwozu, przy szosie wiodącej w stronę klasztoru), pozostałości wczesnośredniowiecznego grodziska i starych kurhanów (przy ul. Widolicze, na skarpie obok zabudowań kołchozu), a także trzy cmentarze, na których znaleźć można interesujące stare nagrobki: prawosławny (w północnej części wsi), katolicki (niedaleko klasztoru) i żydowski (na skarpie w południowej części wsi). Godne uwagi jest skromne muzeum krajoznawcze w miejscowej szkole, gdzie eksponowane są znaleziska archeologiczne z okolicy, m.in. kości mamutów, krzemienne narzędzia, ceramika, monety. Jest także niewielka ekspozycja etnograficzna i przyrodnicza. 486 Klęska Kozaka Hołoty Jurewicz wyruszamy na wschód szosą w kierunku Chojnik. Po 20 km szosa przecina rzekę Wić, nad którą leży nieduża wieś Zahal. Kalenkowicze | Ma!e Wdowicze ds'4-1758 P O3 Jurewicze Kozie ze Potasznia Chrapkowo sudkowg " i Borysowszczyz n a W jej pobliżu w dniach 17-18 czerwca 1649 r. doszło do bitwy pomiędzy 3-tysięcznym oddziałem Kozaków i zbuntowanych włościan pod dowództwem słynnego pułkownika kozackiego Ilji Hołoty a polsko-litewską ekspedycją karną pisarza polnego Władysława Woł-łowicza, liczącą około 1200 żołnierzy. Hołota ze swymi Kozakami dopłynął łodziami do Krasnosiela nad Prypecią i stąd ruszył na północ drogą lądową. Słabsze liczebnie oddziały polskie, dowodzone pod nieobecność Wołłowicza przez Waleriana Falenckiego i Jana Donowaja, oko-pały się w obozie w Zahalu i tu kilka-krotnie odparty ataki Kozaków. Bitwę roz- JJ łf strzygnęło niespodziewane przybycie po siłków, przysłanych spod Rzeczycy przez innego z dowódców antykozackiej eks- Borysowszczyzna - męża (dawny browar) U OB pedycji, strażnika litewskiego Hrehorego !| p Mirskiego. Odsiecz uderzyła na tyły Ko zaków, a wtedy obrońcy obozu wyszli w pole i nieprzyjaciel został całkowicie rozbity. Poległo około 1600 Kozaków, wśród nich sam Hołota. Straty po stro- Borysowszczyzna 487 nie polsko-litewskiej wyniosły 216 zabitych i rannych; ranny został m.in. jeden z dowódców - Walerian Falencki. [Wasilewicż?] [Rzeczyca] ' ^ N,ebytow P m Wsmowieckich O 5 km na południe od Zahala, również nad Wicią, leży wieś Borysowsz-czyzna (Barysauszczyna), którą warto odwiedzić ze względu na znajdujące się w niej pozostałości dużego majątku ziemskiego. Można tam dojechać boczną drogą, odgałęziającą się w prawo od szosy Jurewicze-Chojniki. _. \tmmm //*Ł : MałySZ6W 11fv L Posielicze POLESKI KAOIACYJHO-tUŁ* ' (> Niewiele wiadomo o historii tych dóbr, poza tym, że w II pół. XIX w. były własnością Jastrzębskich i pozostały w ich ręku do I wojny światowej. Ostatnim właścicielem był Michał Ja- strzębski. Dwór nie przetrwał, zachował się natomiast zespół gospodarczych i mieszkalnych budynków dworskich z końca XIX w. Najciekawszy jest neogotycki budynek dawnego browaru, spełniający równocześnie funkcję wieży widokowej. Jest to budowla z czerwonej, nieotynkowanej cegły, pięciokondygnacyjna, wzniesiona na planie kwadratu, z okrągłymi wieżyczkami w narożach, zwieńczona słabo zaznaczonym krenelażem. Neoklasycy-styczne budynki mieszkalne są parterowe, ozdobione portykami kolumnowymi i boniowanymi narożnikami. Wyjątkowo cenny jest park krajobrazowy o powierzchni 8 ha, położony na dwóch 488 Trzysta egzotycznych gatunków tarasach nad brzegiem rzeczki. Rośnie tu blisko 100 różnych gatunków drzew i krzewów, w tym wiele egzotycznych, m.in. tulipanowce. Niegdyś liczba egzotów w parku sięgała 300 gatunków. Sprowadzano je z ogrodów botanicznych Rygi, Kijowa i Warszawy. Na dolnym tarasie parku znajduje się system wodny ze stawem i siecią kanałów. Zachowała się także część muru otaczającego rezydencję. Park i zabudowania są użytkowane przez miejscowy sowchoz. ? M [wieś Borysowszczyznai Z Borysowszczyzny już tylko niespełna 10 km dzieli nas od stolicy rejonu - Choj-nik, które rozwinęły się wokół ośrodka rozległych dóbr, należących do największych na wschodnim Polesiu. Pierwsze wzmianki o miejscowości pochodzą z 1512 r. Była to wówczas wieś należąca do dóbr brahińskich, stanowiących królewszczy-znę. W końcu XVI w. Chojniki znalazły się we władaniu Wiśniowieckich, którzy w I pół. XVII w. wznieśli tu niewielki, drewniany zamek otoczony waiem i fosą. W 1649 r. zamek został zdobyty i zniszczony przez kozacki oddział wspomnianego wyżej pułkownika Hołoty. Mimo iż odbudowano go ze zniszczeń, w końcu XVII w. przestał pełnić rolę rezydencji właścicieli dóbr, którzy wybudowali sobie nową siedzibę w centrum miejscowości. Było to zapewne dzieło kniaziów Szujskich, którzy w tym okresie przejęli dobra brahińskie od Wiśniowieckich. Chojnicki zamek stał się w 1721 r. własnością Jozafata Parysowicza, tytularnego biskupa bakowskiego (zwierzchnika diecezji Bacau w Mołdawii). Rzadko zamieszkiwany, w końcu stulecia został ostatecznie opuszczony i uległ zniszczeniu. W II pół. XVIII w. właścicielka dóbr brahińskich i Chojnickich, owdowiała księżna Szujska, poślubiła wdowca Józefa Prozora, woje wodę witebskiego, wywodzącego się również z rodu kniaziowskiego. Oboje mieli dzieci z pierwszych małżeństw: księżna Szujska - córkę Ludwikę, a wojewoda - syna Karola. Młodzi pobrali się, a Ludwika otrzymała w posagu Chojniki wraz z dobrami. • • * - .-,.., Patriotyczny dziedzic Chojnik 48? Karol Prozor Karol Prozor (1759-1841) był gorącym polskim patriotą i jednym ze światlejszych ludzi tamtej epoki na Kresach. Peinil funkcję marszałka trybunału litewskiego, a później oboźnego litewskiego. W 1794 r. wziął udział w insurekcji kościuszkowskiej jako zastępca członka Rady Najwyższej Narodowej. W Chojnickim dworze odbywały się narady konspiracyjne. Sam Prozor zebrał dla powstańców około miliona złotych, sprzedając w tym celu część swych dóbr. Po powstaniu zmuszony był emigrować, najpierw do Wiednia, a potem do Wenecji, gdzie w środowisku polskich emigrantów próbował tworzyć legiony do walki z Austrią. W wyniku amnestii w 1802 r. powrócił do Chojnik, nie zrezygnował jednak z działalności patriotycznej. Należał później m.in. do Towarzystwa Patriotycznego kierowanego przez Waleriana Łukasińskiego i kontaktował się z dekabrystami. Za tę działalność w 1826 r. został uwięziony, początkowo w Mińsku, a następnie w Warszawie. Żona na próżno szukała z nim kontaktu. Policja carska zatrzymała ją w Brześciu, na granicy Królestwa Polskiego. Jej liczne listy i prośby do władz, w tym do namiestnika Królestwa, wielkiego księcia Konstantego, pozostały bez odpowiedzi. W lutym 1828 r. Ludwika zmarła w Brześciu i została pochowana na unickim cmentarzu w wiosce Wielki Bór. Gdy w maju 1829 r. Karol Prozor został uwolniony z więzienia z powodu braku dowodów winy, przewiózł zwłoki żony do Chojnik. Pochował ją w kaplicy cmentarnej i usypał ku jej czci kopiec, będący miniaturą kopca Kościuszki w Krakowie. W 1965 r. podczas prac ziemnych na Chojnickim cmentarzu odkopano grób Ludwiki. W jej trumnie znaleziono butelkę ze starymi monetami [złoty dukat i dwa złote) oraz pergamin z polskim tekstem epitafium (podaję go we wtórnym przekładzie z białoruskiego): "Więzienny i tyrański los, który trzymał mnie w ciężkiej niewoli za sprawę ojczyzny, nie pozwoli} mi wcześniej oddać Tobie ostatniej czci. Straciwszy Ciebie, ja i moje dzieci pogrążyliśmy się w wiecznym i bezmiernym żalu". Dokument został podpisany przez Karola Prozora, jego dzieci i wnuki w Chojnikach w dniu 9 maja 1829 r. Butelka i pergamin znajdują się w muzeum historycznym w Mińsku, a ich kopie - w muzeum krajoznawczym w Chojnikach. W ręku Prozorów dobra Chojnickie pozostały do początku XX w. Po Karolu odziedziczył je młodszy syn Władysław, żonaty z Teklą , 490 Chojnicka rezydencja Rokicką, która wniosła w dom mężowski pobliską majętność Ostroh-lady. Posiadłość Władysława miała łączny obszar 112550 morgów i należała do największych w tej części ziem dawnej Rzeczypospolitej. Po Władysławie Chojniki odziedziczył jego syn Mieczysław, a po nim wnuk Konstanty, który na skutek zachcianek i fantazji żony, Zofii ze Swiętorzeckich, prowadził rozrzutny tryb życia i stopniowo rozprzedawał majątek. Przed I wojną światową sprzedał Chojniki Rosjaninowi Andriejowi Awraamowowi. Podczas wojny polsko-bolszewickiej w Chojnikach doszło 15 kwietnia 1920 r. do starcia, w którym polski podjazd rozbił koncentrujące się tu oddziały bolszewickie. Po wojnie Chojniki znalazły się w granicach Rosji Radzieckiej, a następnie Białoruskiej Republiki Radzieckiej. W 1926 r. osada została stolicą rejonu, a w 1938 r., licząc już 3,4 tyś. mieszkańców, uzyskała prawa osiedla miejskiego. Prawa miejskie Chojniki otrzymały w 1967 r. W 1985 r. miały już 16,5 tyś. mieszkańców. Rejon Chojnicki należy do najbardziej dotkniętych skutkami katastrofy czarnobylskiej. Strefa wysiedlenia objęła blisko połowę jego obszaru, a samo miasto znalazło się w jej bezpośrednim sąsiedztwie. W efekcie zaludnienie zaczęło spadać i w 1995 r. wynosiło tylko 12,5 tyś. osób. Chojniki -paląc w dawnym majątku ziemskim Dawna rezydencja znajduje się dziś w samym centrum miasta. Prozorowie rezydowali w niskim, modrzewiowym dworze w stylu empire wzniesionym prawdopodobnie w końcu XVIII w. lub przebudowanym ze starszego. Na jego miejscu stoi obecnie eklektyczny pałac wzniesiony w 1912 r., nie wiadomo czy jeszcze przez Mieczysława Prozora, czy (co bardziej prawdopodobne) już przez Awraamowa. Pałac o asymetrycznej bryle składa się z dwu korpusów położonych na jednej osi: dwu-kondygnacyjnego z czworoboczną wieżą oraz parterowego. Od strony ogrodu piętrową część budynku akcentuje półkolisty por- Wieś na skraju "żony" 491 CHOJNIKI ZESPÓŁ PAŁACOWY dobudowana część budynku tyk, nad którym znajduje się balkon z balustradą. Skromną dekorację elewacji stanowią lizeny i trójkątne frontony. Po II wojnie światowej w pałacu mieścił się dom dziecka. Budowlę otacza częściowo zachowany park regularno--krajobrazowy założony w latach 1910-15 na powierzchni ok. 10 ha, z siecią alej. Część parku zajmuje współczesna zabudowa. Zachował się fragment starego ogrodzenia rezydencji z bramą wjazdową flankowaną trzema prostymi filarami. Poza zespołem pałacowym warto w Chojnikach odwiedzić także niewielkie muzeum krajoznawcze. Ekspozycję podzielono na działy przyrodniczy i historyczny. W tym ostatnim obejrzeć można eksponaty związane z życiem Karola Prozora. W uroczysku Zamek (Zamak) na piaszczystej wydmie nad rzeką Kwiesą, 2 km na północ od stacji kolejowej w Chojnikach, zachowały się ślady umocnień ziemnych dawnego zamku Wiśniowieckich. Z Chojnik ruszamy na południowy wschód, w kierunku Bra-hinia. Po drodze mijamy położoną 2 km na południe od szosy, na skraju strefy wysiedlenia, miejscowość Rudaków (Ruda-kou), w której zachował się zespół pałacowy w dawnym majątku Oskierków i Wańkowiczów. Choć wieś leży poza żoną, z części, w której znajduje się pałac, ludność wysiedlono. Oglądamy znane już obrazki: zarośnięta krzakami szkoła, puste domy. Rudakowski majątek wchodził niegdyś w skład rozległych dóbr bra-hińskich, należących do Wiśniowieckich. Od nich przeszedł do Ro-kickich, a w XVII w. do Oskierków, w których ręku pozostawał do II pół. XIX w. W 1830 r. urodził się tu Aleksander Oskierka (1830--1911), absolwent uniwersytetu w Petersburgu, w okresie powstania ^492 Uroczystość w Rudakowie styczniowego jeden z przywódców stronnictwa "białych", a następnie zesianiec. W 1884 r. Helena Oskierczanka wniosła Rudaków jako posag Stanisławowi Kostce Wańkowiczowi. Władali oni majątkiem do 1917 r. Za czasów Wańkowiczów Rudaków, podobnie jak inne - nieliczne w tym rejonie - siedziby ziemiańskie, był ośrodkiem życia towarzyskiego. Okoliczni ziemianie, niemal bez wyjątku Polacy i prawie wszyscy ze sobą spokrewnieni lub spowinowaceni, odwiedzali się nawzajem dość często, szczególnie podczas różnego rodzaju uroczystości rodzinnych. Pomimo że Rudaków leży stosunkowo daleko od Prypeci, goście zwykle przybywali drogą wodną do przystani w odległym o ponad 50 km Czarnobylu, skąd zabierały ich dworskie pojazdy. Tak opisuje swoją wizytę w Rudakowie w 1912 r. Antoni Kieniewicz z Dereszewicz: "Wpołowie lipca miała się odbyć w Rudakowie wielka uroczystość srebrnego wesela Stanisławowstwa Wańkowiczów. (...) Późnym wieczorem wyjechaliśmy statkiem do Czarnobyla, po drodze w Kościu-kiewiczach wsiedli Śniadeccy, Henryk z matką, następnie państwo z Barbarowa, Narowli, Hołowczyc. Spora więc gromada osób wysiadła w Czarnobylu, gdzie na gości oczekiwały liczne powozy, wszelkiego rodzaju bryczki oraz kary pod szereg kufrów. Dom rudakowski murowany, z czerwonej cegły, według planu architekta Rostworowskiego z Wilna (...). Pokoje wszystkie o bardzo wysokich sufitach. Jeden salon równy czworobok oraz jadalny, oba bardzo duże i ładne. Natomiast parę saloników i pokoi mniejszych ze względu na ich znaczną wysokość nie były proporcjonalne. W jadalnym piękne boazerie dębowe. (...) Przyznać należy, żeśmy się świetnie bawili w Rudakowie w ciągu tygodniowego pobytu. Jedni zabawiali się na placu tenisowym, drudzy siedząc przy zielonych stolikach, inni zaś, do których siebie (...) zaliczam, spędzaliśmy [czas] na nieraz odległych spacerach przy oglądaniu bardzo pięknego gospodarstwa rolnego na bogatej rzeczyckiej glebie. Ładne i dobrze utrzymane bydło, stojące w obszernych, światłych, murowanych oborach. Poza tym wielkie źródło dochodu stanowiła produkcja masła, zwłaszcza deserowego, codziennie wysyłanego do Kijowa. Uznawane ono było w mieście jako wyrób wyjątkowo wysokiej marki. Śniadania, obiady, kolacje, bufety, wina itp. pierwszorzędne. (...) Trzy noce z rzędu trwały nader ożywione tańce przy orkiestrze z Kijowa." - . . , . . ,_ , . • Badacz Polesia Rzeczyckiego 493 l Rudaków - pałac Wańkowiczów Opisywana rezydencja Wańkowiczów to zachowany do dziś neobaro-kowy pałac, wzniesiony w 1910 r. na miejscu neo-gotyckiego pałacu Oskier-ków. Budynek, zbudowany z czerwonej cegły (do I wojny światowej nie zdążono położyć tynków), jest dwukondygna-cyjny, składa się z wydłużonego korpusu środkowego (pierwotnie był parterowy, piętro dobudowano prawdopodobnie po II wojnie światowej) oraz dwóch krótkich korpusów bocznych. Środkowa część pałacu zaakcentowana jest niewielkim ryzalitem. Znacznie ciekawszy wystrój mają skrzydła boczne, ozdobione pionowymi pasami boni, okrągłymi i półkoliście zamkniętymi niszami oraz trójkątnymi frontonami w elewacjach szczytowych. Wnętrza pałacu były kiedyś wspaniale wyposażone w dębowe parkiety, boazerie i kasetony, również dębowe meble w stylu nawiązującym do gdańskiego baroku, liczne trofea myśliwskie. Była także bogata biblioteka i kolekcja obrazów pochodzących z rodzinnych zbiorów Wańkowiczów i Oskierków. Nie udało mi się dowiedzieć, co mieściło się tu po II wojnie światowej. Może szkoła? Obecnie pałac jest opuszczony i zdewastowany, podobnie jak większość budynków w jego najbliższej okolicy. Wokół rozpościera się zdziczały park o powierzchni ok. 5 ha, z dwoma stawami. O 4 km na południowy zachód od Rudakowa, już w strefie wysiedlonej, leży wieś Babczyn. Urodził się w niej w rodzinie drobnoszlacheckiej Czesław Pietkiewicz (1856-1936), etnograf, autor obszernych, klasycznych już dziś prac dotyczących kultury materialnej i duchowej Polesia Rzeczyckiego, opublikowanych w Krakowie i Warszawie w okresie międzywojennym. Kolejną godną uwagi miejscowością w pobliżu szosy z Chojnik do Brahinia są odległe o kilka kilometrów od Rudakowa Ostroh-lady (Astrahliady), leżące już w strefie wysiedlonej. Czy zostało coś w Ostrohladach? Miejscowość ta, zwana dawniej Ostrohladowicze, podobnie jak cała ta część Polesia należała niegdyś do brahińskich dóbr Wiśniowiec-kich, a w XVII w. przeszła w ręce Rokickich. W 1810 r. dostała się Władysławowi Prozorowi z Chojnik, który poślubił Teklę Rokicką. W końcu XIX w. wspomniany już Konstanty Prozor, roztrwoniwszy całą fortunę, sprzedał Ostrohlady w ręce rosyjskie. W 1912 r. na podstawie specjalnego zezwolenia (Polacy nie mogli w tym czasie nabywać ziemi na Kresach), zakupił je Olgierd Gordziałkowski, który był ostatnim właścicielem majątku. Nie wiadomo, czy wcześniej istniała w Ostrohladach jakaś rezydencja, w każdym razie około połowy XIX w. powstał znany z rysunków i fotografii klasycystyczny pałac, wybudowany zapewne przez Władysława Prozora według projektu znanego architekta Henryka Marconiego. Bogato urządzona przez Prozorów rezydencja spaliła się niestety wraz z wyposażeniem za czasów rosyjskiego właściciela, tak że Gordziałkowscy kupili ją już w ruinie. Planj' odbudowy nie zostały zrealizowane w związku w wybuchem wojny, a po 1920 r. pałac przestał istnieć - zapewne został rozebrany. Podczas pobytu w tej części Polesia nie zatrzymałem się w Ostrohladach, choć przejeżdżałem pobliską szosą. Nie wiem więc, co pozostało ze wspaniałej niegdyś rezydencji. Oprócz pałacu były tam jeszcze oficyny, brama wjazdowa, liczne zabudowania gospodarcze, otoczony murem park i aleje. Współczesne źródła białoruskie milczą na ten temat. Z Ostrohladów już tylko 8 km dzieli nas od Brahinia, stolicy rejonu najbardziej na Białorusi dotkniętego skutkami czarno-bylskiej katastrofy. W rejonie brahińskim wysiedlono aż 52 wsie, a 7 z nich zasypano ziemią. Sam Brahiń położony jest tuż przy granicy strefy wysiedlenia. Miejscowość szczyci się szacowną historią, jest bowiem jedną z najstarszych na Polesiu. Co najmniej od XI w. istniał gród nad rzeką Brahinką, będący dziedzictwem książąt kijowskich i przedmiotem bratobójczych walk. Wspomina o mm po raz pierwszy Latopis hipacki pod datą 1147. Kronikarz pisze, że w roku tym Brahiń został spustoszony przez Po-łowców, sprzymierzonych ze Światosławem Olegowiczem. W 1189 r. Początek kariery Dymitra Samozwańca 495 kniaź kijowski Ruryk Rościslawowicz, żeniąc swego dziesięcioletniego syna Rościsława z ośmioletnią kniaziówną suzdalską Wiercho-sławą, podarował "młodej parze" gród w Brahiniu. W 1241 r. gród został spalony przez Mongołów podczas ich słynnego rajdu w głąb Europy. W latach sześćdziesiątych XIV w. Brahiń wszedł w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego jako osobista własność wielkich książąt, którzy na miejscu dawnego grodu wznieśli drewniany zamek obwiedziony wałami i fosą. Przyległa do zamku osada, zwana Zahorodziem, z czasem przekształciła się w miasteczko. W 1511 r. otrzymało ono od króla Zygmunta Starego liczne przywileje, choć - jak się wydaje - formalnych praw miejskich nie miało nigdy. W 1574 r. zamek wraz z miastem i dobrami ziemskimi (tzw. hrabstwem brahińskim) został przekazań}' książętom Wiśniowieckim. Według sporządzonego wówczas inwentarza zamek posiadał wysokie ziemno-drewniane umocnienia obronne, dwie drewniane wieże - obronną i brarnną z mostem zwodzonym, drewnianą cerkiew Świętej Trójcy, pomieszczenia mieszkalne i gospodarcze. Dymitr Samozwaniec I To właśnie na zamku brahińskim, podówczas stanowiącym własność ks. Adama Wiśniowieckiego, pojawił się w 1603 r. zbiegły z Moskwy mnich Grigorij Otriepjew i tu oficjalnie ogłosił, że jest cudownie ocalonym carewiczem Dymitrem - pretendentem do tronu moskiewskiego. Poparty przez Wiśnio-wieckich, urządził w Brahiniu swój "dwór". Przybywali do niego moskiewscy przeciwnicy panującego cara Borysa Godunowa, "rozpoznając" w Otriepjewie carewicza i oddając mu hołd. Objawienie się Dymitra Samozwańca, który w Wiśniowieckłch, Mnisz-chach i innych polskich magnatach znalazł możnych protektorów, rozpoczęło wyjątkowo dramatyczny rozdział stosunków polsko-moskiewskich, który przeszedł do historii pod nazwą Dymitriady. Przypomnijmy, że Samozwaniec, wsparty przez polskie oddziały magnackie, dotarł do Moskwy, gdzie koronował się w 1605 r. na cara i poślubił Marynę Mnisz-chównę. W rok później został zamordowany podczas buntu bojarów. Po nim pojawił się drugi Dymitr Samozwaniec, a w 1610 r. polskie wojska zajęły Moskwę i okupowały ją przez ponad dwa lata, usiłując zdobyć tron carski dla króla Zygmunta III Wazy. W historiografii 496 W Brahiniu nie ma zabytków rosyjskiej okres ten określany jest jako Wiehkaja Smuta, czyli Wielki Zamęt. W 1648 r. mieszkańcy Brahinia otworzyli bramy kozackim oddziałom pułkowników Nebaby i Chwoźki. W 1649 r. miasteczko wraz z zamkiem zostało zdobyte i zniszczone przez karną ekspedycję wojsk Rzeczpospolitej pod dowództwem hetmana wielkiego litewskiego Janusza Radziwiłła. Zamek nie został już odbudowany, a na jego miejscu powstał folwark i rezydencja właścicieli dóbr. W II pół. XVII w. brahińskie dobra dostały się Koniecpolskim, a następnie Szujskim. W następnym stuleciu przez małżeństwo owdowiałej księżnej Szuj-skiej z wojewodą witebskim Józefem Prozorem Brahiń z okolicznymi folwarkami stał się własnością Prozorów. Rząd carski skonfiskował im dobra za udział Ignacego Prozora w insurekcji kościuszkowskiej. W XIX w. w posiadanie Brahinia weszli Rokiccy. W 1873 r. majętność uległa podziałowi. Część obejmująca miasto przejęła bogata rodzina kupiecka Konoplinów, a reszta wraz z ośrodkiem majątku pozostała przy Rokickich do I wojny światowej. Za czasów radzieckiej Białorusi miasteczko stało się stolicą rejonu (od 1926 r.], a w 1938 r. uzyskało prawa osiedla miejskiego, licząc wówczas 4,7 tyś. mieszkańców. Podczas okupacji hitlerowskiej istniało tu getto, do którego zwożono Żydów z okolicznych miejscowości. W latach 1941-1943 zamordowano w Brahiniu łącznie około 8 tyś. osób. Ich pamięć czci usypany na zbiorowej mogile kurhan i obelisk. W latach siedemdziesiątych liczba mieszkańców przekroczyła 7 tyś., lecz po awarii czarnobylskiej zaczęła gwałtownie spadać i obecnie wynosi zaledwie 2 tyś. W Brahiniu nie ma żadnej zabytkowej świątyni, nie ma śladu po istniejących tu kiedyś klasztorach unickich - męskim i żeńskim. Mało interesujące muzeum historyczne zawiera eksponaty głównie z okresu II wojny światowej. Wśród współczesnej zabudowy zachowały się niewyraźne ślady umocnień ziemnych grodziska i zamku Wiśniowieckich, położone na zachodnim brzegu rzeki Brahinki, przy ujściu niewielkiego strumienia. Brahinka, rzeka długości 179 km, była niegdyś ostatnim z lewych dopływów Prypeci. Dziś jest niemal całkowicie skanalizowana, a większość jej wód jest odprowadzana kanałami do Dniepru. Ciekawy obiekt zachował się natomiast w sąsiadującej z Bra-hiniem od północnego wschodu dużej wsi Horodyszcze (Hara-dziszcza), której część południową, bliższą Brahinia, przemiano- "Hrabstwo horodyszczańskie" 497 wano za czasów radzieckich na Telman, na cześć niemieckiego komunisty Ernsta Thalmanna. Horodyszcze stanowiło początkowo majątek wchodzący w skład bra-hińskich dóbr Wiśniowieckich. W XVIII w. przeszedł on na Rokickich jako tzw. "hrabstwo horodyszczańskie". W I pół. XIX w. jako wiano Tekli z Rokickich stał się własnością Prozorów. W końcu stulecia, podobnie jak inne dobra wyprzedawane przez Konstantego Prozora, klucz horodyski dostał się w ręce rosyjskie. W XVI lub w XVII w. Wiśniowieccy , .,,.,. , ,1,, /pozo,st??!ci wznieśli w Horodyszczu zamek, który na i> raiosci V_/ SSS przełomie XVIII i XIX w. Rokiccy przebu- j "KIESO dowali na wspaniałą rezydencję, słynną ^ " Vv z kolekcji dzieł sztuki i pałacowej orkie-stry. Z budowli tej zachowały się jedynie resztki murów jednej ze ścian. Ocalał natomiast park regularno-krajobrazowy założony w końcu XVIII w. nad Brahinką, z czterema alejami zbiegającymi się koncentrycznie na dawnym dziedzińcu pa-łacu. W skład założenia przestrzennego rezydencji wchodzą również wiodące ku niej drogi dojazdowe obsadzone starymi drzewami, nierzadko na przestrzeni wielu kilometrów. Niedaleko parku, nad brzegiem rzeki, znajduje się wczesnośredniowieczne grodzisko, które dało nazwę miejscowości. W pobliżu wsi zachował się jeszcze jeden park, będący pozostałością jednego z folwarków "hrabstwa horodyszczańskiego". B rahin i Horodyszcze to najdalej na wschód wysunięte punkty naszej poleskiej wyprawy. Dogodne połączenia autobusowe pozwalają powrócić stąd do Kalenkowicz, skąd rozpoczniemy "odwrót" do Brześcia. Na transpoleskich magistralach A by powrócić z Kalenkowicz do Brześcia, trzeba przejechać przez niemal cale Polesie. Ułatwiają to przebiegające przez miasto dwie magistrale komunikacyjne łączące Brześć z Hom-lem: kolejowa, zbudowana w latach osiemdziesiątych XIX w., i drogowa, powstała prawie sto lat później, bo w latach siedemdziesiątych XX w. Blisko 500-kilometrową odległość do Brześcia można więc pokonać pociągiem lub dalekobieżnym autobusem, co w każdym wypadku zajmie 8-10 godzin. Jeśli się nam spieszy, najwygodniejszym rozwiązaniem jest nocny pociąg. Z Kalenkowicz wyjeżdża się około północy, rano jest się na miejscu, a miejsca sypialne w białoruskich pociągach są bardzo tanie. Jeżeli jednak chcemy po drodze coś jeszcze zobaczyć, lepiej wybrać autobus, który jedzie w dzień. Niestety, szosa poprowadzona jest w taki sposób, że omija miasta i większość innych miejscowości. W dodatku na długich odcinkach biegnie przez lasy, tak że z okien autobusu widać raczej niewiele. Proponuję więc kilka przystanków, które pozwolą nam odwiedzić najciekawsze miejsca i miejscowości położone w pobliżu magistrali, w nieznanej nam jeszcze części Polesia, rozciągającej się na północ od Pry-peci, pomiędzy Kalenkowiczami a Łunińcem. Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów nie przynosi większych atrakcji. Szosa prowadzi prostymi odcinkami, po nasypie, przez podmokłe i odludne lasy. Równolegle, o kilka kilometrów na południe, biegnie linia kolejowa, a jeszcze dalej ciągnie się dolina Prypeci, od której dzieli nas od kilku do dwudziestu kilometrów. Jedyne urozmaicenie krajobrazu stanowią poprzeczne doliny rzek - dopływów Prypeci, w większości niestety zmeliorowanych. Kolejno przecinamy: Nienacz, Ipę, Tremie i Ptycz. Ta ostatnia to największy lewy dopływ Prypeci, ma źródła pod Mińskiem i długość 421 km. Szczęśliwie uniknęła melioracji, a jej dolina jest wyjątkowo malownicza. Następnie mijamy skanalizowany Bobryk • Żytkowicze 49S Wschodni (albo Drugi), nazwany tak dla odróżnienia od Bobryka Zachodniego (Pierwszego), uchodzącego do Prypeci w rejonie Łu-nińca. Pierwszy przystanek zrobimy, aby zobaczyć jezioro Kniaź, odległe o 15 km na północ od szosy. Najlepiej wysiąść na przystanku przy skrzyżowaniu dróg pod Żytkowiczami (Żytkawiczy). Samo miasteczko, stolica rejonu, odległe o 4 km na południe, jest nieciekawe i pozbawione zabytków, bowiem rozwinęło się dopiero w końcu XIX w. wokół stacji kolejowej. W Żytkowiczach od transpoleskiej magistrali odgałęzia się szosa do Turowa pro- l 500 Jezioro Kniaź, czyli Żyd wadząca przez drogowy most na Prypeci, jedyny na odcinku pomiędzy Mozyrzem a Pińskiem. Lokalnym autobusem z Żytkowicz można dojechać do wsi Puchowicze nad jeziorem Kniaź. Obecna oficjalna nazwa jeziora brzmi Czerwone (Czyrwonaje), tradycyjnie zwano je jednak jeziorem Kniaź, a dawniej także jeziorem Żyd. Jest to największe jezioro na Polesiu, zajmuje powierzchnię 4380 ha, podczas gdy jego maksymalna głębokość sięga zaledwie 4 m. Jezioro ma kształt owalny, jego długość wynosi 12 km, a maksymalna szerokość - ponad 5 km. Linia brzegowa jest słabo rozwinięta, brzegi niskie, bagniste, trudno dostępne, silnie zarastające trzciną i szuwarami, w części porośnięte podmokłymi lasami olchowymi, a w części obwałowane. Jedyne suchsze miejsce zajmują Puchowicze i sąsiednie Lachowicze. Stąd właśnie rozciągają się najlepsze widoki na jezioro, które robi wrażenie swym ogromem: przeciwny brzeg, zawsze lekko zamglony, zdaje się ginąć gdzieś w dali. Ze względu na płytkość podczas burz i wichur na powierzchni wody tworzą się duże fale, bardzo niebezpieczne dla łodzi rybackich. Nazwa jeziora wywodzi się zapewne stąd, że niegdyś należało ono do słuckich kniaziów Olelkowiczów, a później do książąt Radziwiłłów. Inni tłumaczą ją jego ogromem, dzięki któremu jest "kniaziem" pośród innych poleskich jezior. Ludową etymologię mają także pozostałe nazwy jeziora, z którym w ogóle łączy się bardzo wiele poleskich opowieści i legend. Niektóre z nich przytaczają autorzy opisu jeziora w Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich: "Kniaź, al. Żyd, wielkie jezioro wpłn. stronie pow. mozyrskiego (...) nie głębokie, lecz niezmiernie rybne, przynoszące zwykle 10000 rb. rocznego dochodu brutto, ma obszaru około 42 w. kwadr., nie łączy się z żadnym systemem wodnym, otoczone tylko olbrzymiemi błotami, zapewne stanowiącymi niegdyś rozprzestrzenione łożysko jeziora (...j. Pośrodku jeziora znajdują się liczne pale i głazy pod wodą, a o nich lud okoliczny opowiada podwójną legendę i rzecz ciekawa dla badaczy, coby znaczyć miała, tem bardziej, że w kronikach miejscowych wskazówek nie znajdujemy. Jedna legenda mówi, że pewien książę Słucki, zbudowawszy pośrodku wód jeziora więzienie, wsadził tu swo-_~/ego brata, lecz przy opuszczaniu lodów zamek się zrujnował i zapadł; od tego nazwa Kniaź. Druga legenda wspomina Radziwiłła, który "Lud tu niski, rudy, z małymi brodami" 501 w zbudowanym na jeziorze, równie na palach, zameczku, osadził swą kochankę żydówkę, i tam ją odwiedzał tajemnie, aż wreszcie wody pochłonęły wszystko; więc stąd nazwa Żyd. Do dziś dnia istniejące pale na dużej przestrzeni jeziora istotnie świadczą, iż tu coś budowano (...). Szczupaki, okonie i jazgarze są najpospolitszą rybą; w porze zimowej roją się tu żydzi - kupcy i burłacy przybywający z niewodami." O tym, jak żyli niegdyś i jak wyglądali mieszkańcy okolic jeziora, możemy się dowiedzieć z relacji znanego nam już z okolic Turowa generała Żylińskiego, który w końcu XIX w. przeprowadzał tu pierwsze prace melioracyjne (tłumaczenie z rosyjskiego - G.R.): "Jezioro Kniaź ma sześć wiorst długości, otoczone jest niskimi, grząskimi bagnami porośniętymi łozą, brzegi na wiorstę i więcej pokryte są trzciną - czerotem, która zimą wygląda jak żółta szczotka. (...) Lud tu niski, rudy, z małymi brodami, nieładny, mówi mieszanką języka małoruskiego, białoruskiego i polskiego; jest jednak uczciwy, niezachłanny, w pełni zachował najlepsze cechy niezepsutej prosto- Wl duszności. Ogólnie lud jest zdrowy, choć wiosną choruje na gorączkę błotną, ale niedługo, dwa tygodnie. Chłopi zajmują się uprawą ziemi, którą silnie nawożą, ponieważ mając sianożęcia, trzymają wiele bydła, nierzadko po 50 sztuk na zagrodę. Sieją żyto, grykę, a przede wszystkim sadzą kartofle. (...) Większych pól nigdzie nie ma, wszystkie zagony rozrzucone są na ostrowach pośród bagien. (...) Wiosną chłop, wrzuciwszy na plecy sochę lub bronę, idzie na ostrów po kładkach, woły zaś idą po brzuchy w wodzie, a często płyną. Dotarłszy na ostrów, rolnik buduje z gałęzi szałas, rozpala ogień, który w czasie jego pobytu na ostrowie nie gaśnie, orze, sieje, i w podobny sposób przeprawia się na następny ostrów... Wszystkie ostrowy połączone są kładkami z bierwion, bo las tu nic nie kosztuje. Zimą, kiedy bagna zamarzną, chłop wynosi stąd ziarno. Latem w Lachowiczach nie bywa żywej duszy, oprócz niedołężnych starców. (...) Młyna nigdzie nie ma, ziarno mielą ręcznym sposobem. Jesienią, wiosną i latem kontaktów ze światem zewnętrznym nie ma, wszystko jest zalane i nie ma ani przejścia, ani przejazdu. (...) W taką właśnie nieprzejezdną, głuchą porę miejscowy pop z posługą szedł pieszo po bagnach, skacząc z kępy na kępę, z ogromnym kijem w ręku. Często jednak zmuszony był iść w wodzie po kolana, a nierzadko i po pas. Działalność doprawdy apostolska! Mimo to przy rozmowie z nim nie usłyszałem ani jednego słowa skargi: piękny przy-łda d dla wielu! Jedn ak przed wiosną, kiedy przyjdzie m u przejść przez jezioro Kniaź do Puchowicz czy do innych osiedli, kiedy lód jeszcze stoi, Stepowy relikt na bagnach jego położenie jest jeszcze gorsze. Przejście odbywa się tak: z przodu idzie pop, a do pasa ma przywiązany sznur, który trzyma idący z tylu chłop, aby w przypadku zarwania lodu można było duchownego wyciągnąć. Straszny, przeszywający wiatr świszczę po jeziorze, mokry śnieg albo deszcz przemoczą na wskroś. W taki czas można chodzić jedynie w łapciach, bo do butów nalewa się woda. Żeby nogi nie zamarzły, robią tak: założywszy łapcie i sukienne spodnie obwiązują nogi słomą, a potem moczą w wodzie. Od tego łapcie i spodnie pokrywają się z wierzchu lodem i nie przepuszczają ciepła z ciała, nogi nie marzną, a palą. Pop ma siedemdziesiąt lat, służy w tych okolicach już pięćdziesiąt lat, a swoje obowiązki wypełnia bez skargi, jako coś potrzebnego i zupełnie naturalnego." Azalia pontyjska Tak było tutaj niewiele ponad sto lat temu! Dziś okolica nie jest już taka głucha i niedostępna jak za czasów generała Żylińskiego, który zresztą swoje główne prace melioracyjne przeprowadzał właśnie w tym rejonie. Przekopano kanały, usypano groble, którymi poprowadzono drogi. Skorzystał z tego między innymi dobrze nam znany Antoni Kieniewicz, którego dobra Dereszewicze i Bryniów leżały na południe od jeziora. Powstanie sieci kanałów umożliwiło transport zakupionego drewna z lasów otaczających jezioro do należącego do Kieniewiczów tartaku i fabryki forniru przy stacji kolejowej w Kopcewiczach. Pan Antoni w swoich wspomnieniach przytacza podanie mówiące, że jezioro Kniaź powstało, gdy przelatująca nad Polesiem wiedźma, spłoszona przez świt, upuściła trzymane w rozpostartym fartuchu naczynie z jakimś płynem. Prace melioracyjne kontynuowano po II wojnie światowej. Obecnie w okolicy jeziora bagna zamieniły się w łąki, a lasów pozostało już niewiele. Jest natomiast ciekawostka przyrodnicza: w lesie przylegającym do południowo-wschodniego krańca jeziora, w pobliżu wsi Zamosze, zachowało się wysunięte najdalej na północ w Europie stanowisko rzadkiego krzewu stepowego - azalii pontyjskiej. Kraj posępnych lasów i ponurych, nieufnych ludzi 503 Z nad jeziora wracamy na poleską magistralę, aby kontynuować podróż na zachód. Dwadzieścia kilometrów za Żytko-wiczami szosa przecina rzekę Słucz, która przed II wojną światową stanowiła granicę pomiędzy Polską a ZSRR. Słucz, to jeden z głównych lewych dopływ? Prypeci, ma długość 197 km. W dolnym biegu płynie, silnie meandrując, malowniczą doliną wśród dorodnych lasów. Po dalszych 8 km dojeżdżamy do ważnego skrzyżowania pod miasteczkiem Mikaszewicze (Mikaszewiczy), położonym na południe od szosy. Przed wojną znajdowała się w nim graniczna stacja kolejowa oraz największa w Polsce fabryka dykty i forniru, należąca do spółki Agahell. Własnością tej firmy były także rozległe obszary leśne w okolicy, zakupione od właścicieli dóbr poradziwiłłowskich - książąt Wittgensteinów. Na północ wybiega stąd zbudowana w latach siedemdziesiątych XX w. szosa do Słucka i Mińska, stanowiąca jeden z nielicznych szlaków komunikacyjnych przecinających Polesie z północy na południe. Tereny, przez które prowadzi, należały do najtrudniej dostępnych rejonów Polesia i całej przedwojennej Polski. O tym, jak wyglądało wówczas to dzikie pogranicze, możemy dowiedzieć się ze słynnej książki Sergiusza Piaseckiego Bogom nocy równi, która oparta jest na osobistych przeżyciach autora - przemytnika i wywiadowcy na polsko-sowieckiej granicy: "Dziwny to kraj! Kraj czarnych, posępnych, wilgotnych lasów, nieprzebytych ponurych bagien i również ponurych, nieufnych ludzi. (...) Wszystko żyje w błocie, wszystko błotem pokryte, wszystko jak błoto - ciemne, brzydkie, zdradliwe... (...) Dziwnie wyglądają kobiety. Mają krótkie nogi, są brzydkie i noszą domowego wyrobu suknie - źle uszyte, deformujące postacie. Wsie są rzadko. Grzęzną w czarnej topieli błota, w którym tarzają się duże, przeraźliwie chude świnie. (...) Jak oko sięgało po prawej i lewej stronie, na olbrzymiej przestrzeni ciągnęły się bagna. Wokoło zieleń we wszystkich odcieniach. Całą tę olbrzymią, kilkadziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych mającą przestrzeń stanowiły bagna, zamaskowane z wierzchu zielonym kobiercem. Gdyby zdjąć z nich tę zieloną szatę, to zobaczylibyśmy pod nią wielokolorową maź rzadkiego błota, liczne głębokie jeziora i strumienie. Maź ta, rzadka i gęsta, chłonna, ssąca, miejscami przecho- 504 Trawa, pod którą czai się śmierć dala w rdzawy żur, jakby z glmy i żytniej mąki utworzony, który mógł bez końca chłonąć wszystko, co do niego trafiło. Miejscami zieleniły się piękne łąki, zamaskowane krótką, aksamitną trawą, pod którą czaiła się... śmierć. Jeden krok na tę piękną łączkę i człowiek ginął niechybnie, wessany przez chciwe żeru bagno. THancewicze P Baranowicze 4 km Dziatłowjcze l Gdzie niegdzie rozrzuciły się lśniące jak stal jeziorka... Z rzadka się przekradały powolne, zimne strumyki; przy nich grunt był twardszy. W gęstych trawach czyhały na ofiarę straszliwe «okna», jak studnie głębokie, nie oddające swych ofiar, trudno do spostrzeżenia. - Kóżangródefc * Grabanowa \' Góra SzczyttOB Martwo i cicho wokoło. Nie widać tu żerującego ptaka, nie ma na tych nagich, bezdrzew-nych przestrzeniach zwierza... Bo głodno tu, bo państwo to jest państwem śmierci, która się tarza przy świetle księżyca po zielonym, wilgotnym kobiercu, zakrytym od świata olbrzymim, przezroczystym kloszem nieba. Czas tu odmierza rozpalona, złota kula słońca i zimna, martwa tarcza księżyca, leniwie przewalające się po niebie. Człowiek wygląda tu dziwnie mały, nędzny i szczególnie niezaradny... Strach i rozpacz ogarniają każdą żywą istotę, porzuconą samotnie na tych bagnistych otchłaniach... Bo nie wolno tu wchodzić bezkarnie - zakłócać zadumanego skupienia natury, śpiącej leniwie Z kępy na kępę 505 i leniwie formującej dla ludzi nowy, żyzny ląd. Nie wolno podpatrywać i podsłuchiwać tajemnic natury, które tu są na każdym kroku. (...) Całą noc szli naprzód. Właściwie nie szli, lecz skakali z kępy na kępę, po uginającym się pod nogami grzęzawisku. Szczególnie trudna była droga tam, gdzie kępy były rozrzucone z dala jedna od drugiej. W takich miejscach, przeskakując z jednej kępy na drugą, często zapadali głęboko w bagno i tylko przy pomocy wziętych z «lądu» długich kijów wydostawali się z grząskiej żarłocznej topieli, która się tworzyła pod nogami. Przy bladym, upiornym świetle księżyca, dziwnie ponuro i majestatycznie wyglądały bagna. Cisza wielka panowała wokoło. Od czasu do czasu przerywało ją cmokanie i chlupot opadających warstw błota lub bulgotanie wydzielających się z grzęzawiska gazów... Żadnych głosów nie było słychać na przestrzeni wielu kilometrów... W dali było widać chwiejące się nad moczarami cienie... Może to duchy, może widma zmarłych, może upiory z baśni ludowych, błąkające się po tych olbrzymich pustkowiach, a naprawdę: opary i mgły lotne... Często było widać fosforyzujące blade płomyki i niebieskawe błędne ognie." 506 Lenin z XVI wieku Wszystko to zmieniły powojenne prace melioracyjne, które przekształciły leniwie meandrujące rzeki w kanały, a nieprzebyte bagna - w zwykłe łąki, dla eksploatacji których zbudować trzeba było drogi. Nie zmieniło się tylko jedno. W dalszym ciągu są to tereny słabo zaludnione i silnie zalesione. Jedną z nielicznych większych miejscowości w tym rejonie jest odległa o 10 km na północ od skrzyżowania w Mikaszewiczach, leżąca nieco w bok od szosy do Mińska duża wieś Lenin. Nazwa tej miejscowości, przed wojną przygranicznego miasteczka położonego malowniczo na leśnej polanie nad Słuczą, wbrew pozorom nie została nadana na cześć wodza rewolucji, lecz wywodzi się ** z XVI w. Według miejscowej legendy pochodzi od Leny, córki właściciela tych ziem, która utopiła się w Słuczy. Zrozpaczony ojciec nadał od jej imienia nazwę powstałej na miejscu tragicznego zdarzenia osadzie. Pierwsza wzmianka o Leninie pochodzi z 1568 r., kiedy król Zygmunt August wydał księciu Jurijowi Olelkowiczowi-Słuckłemu przywilej na założenie miasteczka. W ręku Olelkowiczów ze Słucka pozostał Lenin do początku XVII w., kiedy to przez małżeństwo ostat-• niej z rodu księżnej Zofii Słuckiej z Januszem Radziwiłłem stał się wraz z całym księstwem słuckim własnością Radziwiłłów. Na początku XIX w., jako wiano jednej z Radziwiłłówien, dobra słuckie przeszły na własność niemieckich książąt Wittgensteinów, a później książąt Hohelohe. W 1866 r. Lenin liczył niespełna 450 mieszkańców, a w 1908 r. - ponad 1000. Opis miejscowości z początku XX w. znajdujemy w relacji z podróży po Polesiu opublikowanej w 1912 r. w Petersburgu przez M. I. Migają (tłumaczenie z rosyjskiego - G.R.): "Niebawem droga stała się szersza, a z daleka słychać było szczekanie psów i odgłosy dochodzące z siedzib ludzkich. Wkrótce ukazało się wielkie miasteczko Lenin. (...) W chacie na przypiecku paliło się łuczywo. Koło niego siedziała i szyła stara baba, a przy niej dziewczynka i chłopczyk, porządnie i czysto ubrani. (...) Nafty używa tu mało kto; trudno ją dostać, trzeba daleko po nią jeździć, a poza tym miejscowi chłopi nie śmierdzą groszem. Za to w lesie jest mnóstwo drewna, często trafiają się nasączone smołą pnie; taki pień, porąbany i wysuszony, daje bogate oświetlenie na całą ciemną, długą zimę. Chata dobra, przestronna, z mocnego, grubego drewna; w przeciwległym kącie kilka tanich ikon, zawieszonych wzorzyście wyszywanymi tanimi ręcznikami. W chacie stoi wielki piec, na dwóch sze- Domy na palach 507 rokich półkach stoją garnki, błyszczy samowar, który na Polesiu jest dużą rzadkością. Chata dzieli się na dwie części: mieszkalną z piecem i chłodną (Hec), gdzie przechowuje się rodzinne skarby. Podwórze ciasno zastawione jest różnymi budynkami gospodarczymi, wszędzie leżą proste sprzęty i urządzenia. Po wsi chodzą zwierzęta: drobne, chude konie z wychodzącą sierścią, krówki tulące się do ścian na ostrym słonecznym świetle; obok stoi grupa dziwnych, kosmatych świń. Przy wjeździe do poleskiej wioski - krzyż z ikonami, obwieszony tkanymi szmatkami i wyszywanymi ręcznikami. Według wierzeń Pole-szukówjest to ofiara dla bogów pól i dróg. Ciekawy zwyczaj - resztki pogaństwa. Wokół miasteczka i wiosek - bezkresne bagna, na krańcach których widać liliowe zarysy odległych brzozowych gajów. W suche lata są tu dobre sianokosy. W mokry rok prawie nic nie można zrobić, bo nie da się nie tylko kosić, ale i chodzić. (...) Zimą cały las poprzecinany jest tysiącami wąskich śladów sań, którymi wywozi się leśne bogactwa i składa na brzegach rzeki kanałów w oczekiwaniu wiosny. Jak tylko szlaki wodne uwolnią się od lodu, niezliczone drzewa, pnie i kłody ruszają w stronę Prypeci, powiązane w niewielkie tratwy lub puszczone luzem. Kilku ludzi z bosakami idzie wzdłuż rzeki odpycha pnie. Z Prypeci spiawny las, w formie wielkich tratw, płynie na południe do Chersonia albo kieruje się na zachód, do Niemiec, kanałami przez Bug i Niemen." W okresie międzywojennym Lenin znalazł się w granicach Polski. Oddalone od cywilizacji i szlaków komunikacyjnych, zagubione wśród lasów i błot miasteczko było zamieszkane w większości przez Żydów. Przedwojenny przewodnik po Polesiu informuje, że było tu wiele domów zbudowanych na palach, ze względu na ogromne wylewy Słuczy, zdarzające się wiosną i jesienią. Nazwa miasteczka bywała przyczyną różnych zabawnych nieporozumień. Jak wspominają starsi mieszkańcy, przed wojną niejeden z nich oberwał od polskiego policjanta, gdy na pytanie: "Dokąd idziesz?" odpowiadał: "Do Lenina". Sytuacje takie zdarzały się dlatego, że do służby policyjnej (podobnie jak do szkół i administracji państwowej) kierowano nie-znających miejscowych realiów funkcjonariuszy z innych części Polski. Na kilka lat przed wojną polskie władze, mając dość drażniącej, "rewolucyjnej" nazwy, zmieniły ją na Sosnkowicze, na cześć generała Kazimierza Sosnkowskiego, ówczesnego inspektora Armii "Polesie", a późniejszego następcy Władysława Sikorskiego na stanowisku na- Potężna dziura w ziemi czelnego wodza polskie] armii na Zachodzie. Władze radzieckie po zajęciu tych terenów oczywiście z największą ochotą przywróciły miasteczku "historyczną" nazwę. Tragedia spotkała Lenin podczas okupacji niemieckiej. W 1942 r. hitlerowcy wymordowali wszystkich miejscowych Żydów (około 1850 osób), a w rok później, podczas karnej operacji przeciwpar-tyzanckiej, spacyfikowali miejscowość, mordując 1200 osób i paląc całą drewnianą zabudowę, wraz z piękną XVIII-wieczną cerkwią stojącą na pagórku nad Słuczą. Po wojnie Lenin odbudowano, ale spadł do rzędu wsi, choć do 1960 r. był stolicą rejonu. Lenin - kaplica cmentarna Dzisiejszy Lenin wygląda jak zwykła duża wioska. Wzdłuż ulic stoją rzędy drewnianych chat zbudowanych po wojnie. Jedyne ciekawe obiekty to duży cmentarz żydowski i zachowana na cmentarzu prawosławnym oryginalna drewniana kaplica zwieńczona pięcioma niewielkim kopułkami, którą zbudowano w latach siedemdziesiątych XIX w. na pamiątkę zniesienia pańszczyzny. Na pagórku nad Słuczą, gdzie znajdowała się cerkiew, stoi kilka drewnianych krzyży. Jest to miejsce pełne uroku, otoczone łąkami oraz starorzeczami granicznej niegdyś Słuczy. Warto przystanąć tu na chwilę i zadumać się nad losem miasteczka, które stanowiło najbardziej może zapadły kąt przedwojennych Kresów. W racamy do skrzyżowania koło Mikaszewicz i ruszamy dalej na zachód. Nieopodal znajduje się ogromna odkrywkowa kopalnia granitu. Leży zaledwie 2 km na południe od szosy, lecz zasłania ją las. Warto jednak podejść lub podjechać bliżej. Potężna dziura w ziemi pozwala naocznie przekonać się, jak płytko Tragedia Sitnicy 509 pod powierzchnią gruntu (zaledwie kilkudziesiąt metrów) spoczywa nieprzepuszczalna płyta granitowa, której zawdzięczamy tak silne zabagnienie Polesia. W pobliże kopalni doprowadzono od Prypeci specjalny kanał, który umożliwiał transport bloków granitowych drogą wodną (obecnie zarzucony). Po dalszych 5 km przecinamy kanał zwany Głuchą Łanią. O 4 km' na północ, na leśnej polanie, leży wieś Dwór Sitnica. Przed wojną była to jedna z nielicznych wsi poleskich będących dużym skupiskiem ludności polskiej. Padła ofiarą hitlerowskiej pacyfikacji w dniu 13 listopada 1942 r. Zamordowano 480 osób, których pamięć czci granitowy pomnik z nazwiskami ofiar na zbiorowej mogile oraz krzyż Straży Mogił Polskich na Wschodzie. Zostały ustawione w 1994 r. i poświęcone przez katolickiego księdza z Hancewicz. Magistrala kieruje się dalej prosto do Łunińca. Od rzeki Łań, aż po położony na zachód od Łunińca Łunin, ciągnie się tutaj obszar wyraźnie wyniesiony ponad dolinę Prypeci i okoliczne bagna. Na tym tzw. Ostrowie Łuninieckim skupiło się osadnictwo tej części Polesia. W stosunkowo niewielkiej odległości od siebie leży tu kilkanaście dużych wsi. Lasy zostały niemal całkowicie wycięte, każdy kawałek suchszego terenu wykorzystuje się pod uprawę. Warto zboczyć z trasy, aby obejrzeć trzy interesujące miejscowości, położone nieco na południe, na skraju doliny Prypeci. Można się do nich dostać lokalnymi autobusami lub nawet pieszo, pokonując niewielkie, kilkukilometrowe odległości. Pierwsza z nich to Sienkiewicze (Sinkiewiczy), zwane dawniej także Sinkiewiczami, położone nad Łanią, zaledwie o l km od głównej szosy. Sienkiewicze są po raz pierwszy wymieniane w 1493 r. jako część majątku Łachwa, należącego wówczas do Mondygierdowiczów. W składzie tych dóbr, które następnie były własnością m.in. Radziwiłłów i Kiszków, wieś pozostała do rozbiorów. Zapewne podczas swej wyprawy na Słucczyznę w 1503 r. przeciągali tędy Tatarzy, o czym świadczy kurhan zwany Tatarską Mogiłą, położony o 2 km na wschód od wsi, w uroczysku Potowski Ostrów. Rozwój miejscowości nastąpił pod koniec XIX w., po wybudowaniu kolei poleskiej i powstaniu stacji kolejowej. Na początku XX w. Sienkiewicze stały się dużym skupiskiem Żydów. Do żydowskich przedsiębiorców należały miejscowe 51P Cerkiew o harmonijnej sylwetce zakłady drobnego przemysłu, m m młyn wodny na Łam i tartak Tradycyjnym zajęciem mieszkańców był wyrąb i spław drewna Sienkiewicza - cerkiew św Jerzego z dwonmcą Obecnie wieś liczy około 900 mieszkańców. W miejscowej szkole znajduje się małe muzeum klasyka literatury białoruskiej Jakuba Kolasa. Cennym zabytkiem Sienkiewicz jest drewniana cerkiew prawosławna p.w. św. Jerzego (Gieorgijewska), pierwotnie unicka, zbudowana na przełomie XVII i XVIII w., która stoi na niewielkim pagórku, w otoczeniu starego cmentarza. Składa się z trzech części na planach prostokątów: babińca, dwukondygnacyjnej nawy i prezbiterium. Każda z części jest nakryta osobnym czterospadowym dachem i zwieńczona niedużą kopułką. Cerkiew wiele straciła na urodzie po zastąpieniu pierwotnych gontowych dachów blaszanymi i po barbarzyńskim obiciu ścian zewnętrznych jakąś dyktą. Tym niemniej ciągle zachwyca harmonią sylwetki, znakomitymi proporcjami i malowniczym usytuowaniem. Najstarsze ikony w wyposażeniu wnętrza pochodzą z XVIII i początku XIX w. Na osi świątyni stoi pochodząca z tego samego okresu dwukondygnacyjna dzwonnica, o niskiej górnej kondygnacji z arkadowymi prześwitami. Ślepowron Z Sienkiewicz warto wybrać się na wycieczkę drogą wiodącą wzdłuż Łani do jej odległego o 7 km ujścia do Pry-peci. Niezbędne będą buty gumowe, bowiem im bliżej Prypeci, tym bardziej droga staje się błotnista, a końcowy odcinek wiedzie wręcz bezdrożem przez bagna. Wygodniejszy sposób polega na wynajęciu w Sienkiewiczach łódki i spłynięcia Łanią. Łań była kiedyś jedną z najdzikszych rzek Polesia. Czaple uroczysko u ujścia Łani 511 W swym 147-kilometrowym biegu przecinała odludne tereny pokryte nieprzebytymi bagnami i lasami. Często była wykorzystywana jako szlak spławu drewna. Dziś niemal na całej długości jest skanalizowana. Kolonia czapli przy ujściu Lam Celem naszej wyprawy będzie największa na Polesiu kolonia czapli i kormoranów. Rejon ten był dawniej objęty ochroną jako rezerwat "Ujście Łani", obecnie został włączony do wielkiego rezerwatu "Środkowa Prypeć" obejmującego całą dolinę Prypeci od ujścia Jasiołdy do granicy Prypeckiego Parku Narodowego. Kolonię zasiedlają czaple siwe i kormorany czarne, okresowo gnieżdżą się tu także rzadkie czaple białe i ślepowrony. Żyje tu także jeszcze jedna ornitologiczna rzadkość - niewystępująca w Polsce sikora lazurowa. Czaple uroczysko najpiękniej wygląda wiosną, choć wtedy jest najtrudniej dostępne i aby do niego dojść, trzeba zaopatrzyć się w sięgające pachwin gumowe buty-wodery. Warto się jednak po- trudzić, aby obejrzeć niesamowitą scenerię zatopionego lasu Bro dzi się w wodzie wśród potężnych pni drzew, oplecionych roz maitymi pnączami. Miejscami przejście zagradzają zwalone, na wpół spróchniałe kłody. Do kolonii doprowadzi nas nieustanny harmider i krążące wokół ptaki. Drzewa, na których znajdują się gniazda, są na ogół martwe, podobnie jak ich najbliższe otoczenie, za sprawą żrących ptasich odchodów. Na na gich konarach rozmieszczone są setki gniazd. Siedzą w nich i krążą nad nimi czaple i kormorany. Ich rysujące się na tle nieba sylwetki oraz wydawane przez nie chrapliwe krakanie przywodzą na myśl jakieś latające jurajskie gady... Sikora lazurowa 512 Łachwa Kolejnym etapem naszej podróży będzie miasteczko Łachwa nad rzeką Śmierć, odległe od Sienkiewicz o 10 km na zachód. Niegdyś był to ośrodek rozległych dóbr. W 1493 r. włość łachwiańską z nadania wielkiego księcia litewskiego Aleksandra Jagiellończyka otrzymał wojewoda trocki Piotr Monty-gierdowicz. Wkrótce potem dobra dostały się wraz z ręką Anny Montygierdowiczówny wojewodzie trockiemu Stanisławowi Kiszce. Córka tych dwojga, Hanna, poślubiła w 1513 r. kasztelana troc-kiego, późniejszego wojewodę witebskiego Jana Radziwiłła, wnosząc w dom mężowski część łachwiańskiego majątku. Pozostałą część, wraz z samą Łachwa, małżonkowie uzyskali w 1524 r. drogą zamiany od brata Hanny, wojewody połockiego Piotra Kiszki. W ten sposób Łachwa stała się częścią ogromnego radziwiłłowskiego latyfundium, obejmującego dobra nieświeskie i ołyckie. Wokół ośrodka dóbr rozwinęło się w XVII w. miasteczko, istniał tu także prawosławny mo-naster. W 1655 r. Łachwa została obrócona w perzynę przez najazd moskiewskich wojsk pod wodzą wojewody Dymitra Wołkońskiego. W XVIII w. Radziwiłłowie wybudowali tu pałac i ufundowali kościół katolicki. Po rozbiorach Łachwa stała się siedzibą gminy w powiecie mozyr-skim guberni mińskiej. Na początku XIX w. wraz z całym radziwiłłow-skim latyfundium nieświeskim przeszła w ręce książąt Wittgen ste-inów, a później książąt Hohenlohe. Działała tu wówczas fabryka mebli plecionych z wikliny. Po 1854 r. miejscowy kościół został zamieniony na cerkiew. W 1866 r. miasteczko liczyło niespełna 900 mieszkańców. Słynęło w tym czasie z odbywającego się w dniu św. Jerzego (23 kwietnia) dużego jarmarku, na którym handlowano bydłem, końmi, wyrobami garncarskimi, wyrobami z drewna i wikliny, zbożem, rybą oraz różnego rodzaju obuwiem. Rozwój miejscowości przyspieszyła w latach osiemdziesiątych XIX w. budowa kolei poleskiej i powstanie stacji kolejowej. W końcu stulecia Łachwa liczyła już 2,5 tyś. mieszkańców, w tym ponad 1000 Żydów, a przed II wojną światową liczba ludności osiągnęła 3,8 tyś. Tradycyjnym miejscowym zajęciem było wyplatanie koszyków. Podczas okupacji hitlerowcy stworzyli w Łachwie getto, w którym więzili ponad 2,5 tyś. Żydów z Łachwy i okolicznych wsi. W dniu 3 września 1942 r. podczas likwidacji getta wybuchło powstanie. W jego wyniku udało się uciec około 600 osobom, z których przeżyło około 120. Na mogile 2 tyś. Żydów zamordowanych w La- Tatarskie dziecko we wsi pod Petrykowem Mozyrz - stary dom w centrum miasta Bereza Kartuska - ruiny klasztoru kartuzów Piaski Stare - dwór ostatnich właścicieli majątku O krok od Śmierci 513 chwie (na północ od miasteczka, /a rzekąj ustawiono pamiątkowy obelisk. W ostatnich latach zaludnienie miasteczka systematycznie się zmniejsza i obecnie wynosi około 1850 osób. Jedynym zabytkiem Łachwy jest cerkiew prawosławna p.w. Najświętszej Marii Panny (Pneczystienska), w stylu rosyjsko-bizan-tyjskim, o tradycyjnej czwordzielnej kompozycji, zwieńczona pięcioma kopułkami. Została zbudowana w 1889 r. na miejscu starszej, przebudowanej z XVII-wiecznego kościoła fundacji Radziwiłłów. Nie zachowała się drewniana kaplica na cmentarzu prawosławnym. Można obejrzeć stary cmentarz żydowski, który leży na skraju miasteczka, na trawiastym zboczu po wschodniej stronie zespołu stawów. Istnieje on w tym miejscu już od połowy XVII w. Zachowało się kilkanaście interesujących nagrobków w kształcie sarkofagów oraz ślady starszych pochówków. Z Łachwy można wybrać się na interesującą wycieczkę starym traktem biegnącym wzdłuż rzeki Śmierć do jej ujścia do Prypeci, co umożliwi nam obserwację typowych poleskich krajobrazów. Śmierć (albo Śmierdź), choć krótka, bo licząca zaledwie 37 km, była niegdyś rzeką pełnowodną, bowiem wypływała z ogromnego bagna Hryczyn położonego na północ od Łachwy. Dziś, po jego zmeliorowaniu, prowadzi niewiele wody. W odróżnieniu od wycieczki wzdłuż Łani nie będą potrzebne buty gumowe, bowiem droga biegnie sztucznie usypaną groblą. Prowadzi ona do znanego od wieków miejsca przeprawy promowej przez Pry-peć, zwanej Przewozem Łachowskim (obecnie już nie działa). Wiódł tędy trakt łączący Łachwę z Dawidgródkiem. Przeprawa nabrała szczególnego znaczenia po wybudowaniu linii kolejowej, bowiem Łachwa była najbliższą stacją kolejową dla mieszkańców odległego o nieco ponad 20 km, położonego za rzeką Dawid-gródka. Jeszcze przed II wojną światową odbywał się tędy intensywny ruch ludzi i towarów. W okresie międzywojennym drogę tę przebył znakomity pisarz i reportażysta Józef Mackiewicz, który tak ją opisał w jednym z reportaży zamieszczonych w Buncie rojstów: "W Łachwie stoi taki tłum, ze z trudem jedynie mogę się przecisnąć do furmanek Woźnica się rozgląda, ściąga lejce, zapomina o mnie, wypatruje w tłumie znajomych twarzy ( ) Cmoknął na konia i po- 514 Tabor na Przewozie Łachowskim jechaliśmy. Lato było suche, rzeki na Polesiu mato mają wody. Przez rzekę Śmierć, która jeszcze wiosną rozlewała wody na dziesiątki kilometrów, jedzie się dziś w bród. I po upalnem lecie poszła piękna jesień, po słonecznym dniu zapada ciepła noc. Trakt usypany jest groblą pośród błot. Za nami już dawno zostały latarnie stacji, a pociąg już odszedł do Mikaszewicz i wyminęliśmy ostatniego ze szczekających psów. Wiatr podniósł głos i rozpłynął się w przestrzeni. Teraz tylko łąki i gwiazdy. Zaraz tworzy się tabor. Zupełnie samorzutnie. Jedna furmanka zwolni biegu, ta z tyłu zatnie konie, a później jadą razem... Znów dołączą się inne, coraz ich więcej. Taborem jest jechać weselej i bezpieczniej po nocy. Dzwoneczki - koło-kolcziki dzwonią podwiązane przy dubach. Krowy mają też na szyi i konie na pastwiskach, bo Pan Bóg stworzył Polesie bardzo rozległe i pastwiska nie kończą się nigdy, chyba nad brzegiem Prypeci. Poleski zaprzęg z charakteiysl) czną "duhą " Przed nami jedzie ksiądz, za nami Szloma z Dawidgródka. Później naładowany wóz żołnierskimi kuferkami, a pasażerowie idą i jadą na przemian. Przodem jeszcze kilka furmanek i dziewczęta wesoło rozmawiają z tymi, co powrócili. Daleka droga. Ciężka. Skrzypią wozy w piasku grobli. (...) Ciemno jest. Tylko po bokach, hen w stronę od drogi, migają ogniska pastuchów. Ktoś jedzie naprzeciw. Wozy naładowane beczkami. Toć przecie jutro doroczny kiermasz w Lachwie. Nie widać kto. Ale oczy stęsknione swoich poznają, czy to po koniu, czy skrzypieniu wozu?... (...) Wyminęli się. (...) Wjechaliśmy na most. Most ten leży tylko nad błotem, z jednej i drugiej strony. Pośrodku płynie Prypeć i dwa brzegi łączy prom. Więc raczej jest to pomost, a zbudowany w ten sposób, że wyloty jego obniża się i podwyższa, zależnie od poziomu wód. Teraz jest sucho. Na lewym i prawym brzegach palą się ogniska, gęsto, jak miasto, i długie, długie ciągną się stamtąd pieśni, które nie mają końca, a tylko rozpływają się w melodji błot, dzwoneczków, plusku wody, i znowu nastaje cisza, i znowu ktoś zaczyna śpiewać. Tabor "Skórzane miasteczko" 515 lilii hałaśliwie wjechał na pomost i toczył się z chrzęstem i tupotom, aż stanął przed żerdzią. Prom z tamtego brzegu. - Eeeej! Heeej! Padawaaaj - padawaaaj!! Poniosło głos nad rzekę, nad łąkę, nad płaskim krajem, aż odbiło o dawidgródecką puszczę. " 0 6 km na zachód od Łachwy, nad kolejnym dopływem Pry-peci - Cną leży miasteczko Kożangródek (Każan-Haradok), którego historia wykazuje wiele analogii do historii Łachwy. Ono również powstało jako ośrodek dóbr ziemskich, apogeum rozwoju przeżyło jako centrum handlowe i usługowe na przełomie XIX i XX w., a po II wojnie światowej spadło do szeregu wsi. Miejscowość po raz pierwszy pojawia się w dokumencie z 1493 r. pod nazwą Horodziec. Była to wówczas wieś należąca do dóbr łachwiań-skich Montygierdowiczów. Od nich przeszła następnie do Kiszków i przy nich pozostała także po przejęciu Łachwy przez Radziwiłłów. W 1599 r. występuje już pod obecną nazwą jako miasteczko i ośrodek dóbr wojewodzica witebskiego Stanisława Kiszki w powiecie nowogródzkim województwa nowogródzkiego. Nazwa pochodzić ma od ruskiego słowa koza oznaczającego skórę, gdyż wyprawianie skór było tradycyjnym zajęciem mieszkańców. W 1613 r. Mikołaj Kiszka, syn Stanisława, sprzedał Kożangródek marszałkowi braciawskiemu Jerzemu Samsonowi Podbereskiemu. W 1635 r. Podberescy wybudowali tu zbór kalwiński. Następnymi właścicielami byli Tarnowscy. W 1655 r. Kożangródek, podobnie jak Łachwę, spaliły moskiewskie wojska Dymitra Wołkońskiego. Na początku XVIII w. wraz z ręką Anny Zawiszanki l-voto Tarnowskiej dobra przeszły na kasztelana smoleńskiego Krzysztofa Benedykta Szczytta. W ręku rodziny Szczyttów, używającej też nazwiska Niemirowicz-Szczytt, szeroko rozrodzonej na Litwie i w Koronie i sko-ligaconej z najsłynniejszymi rodami Rzeczypospolitej, miejscowy majątek pozostał aż do 1939 r. Dobra kożangródzkie należały do największych posiadłości Szczyttów - liczyły w swoim czasie 22 816 dziesięcin ziemi. Nowi właściciele wybudowali tu w I pół. XVIII w. drewniany pałac oraz ufundowali kościół katolicki. W 1818 r. z fundacji Szczyttów powstała również cerkiew. 516 Rzymskie brewerie Krzysztofa Szczytta Najbardziej znanym ze Szc/yttów z Kożangródka był niewątpliwie marszałek dawidgródecki Krzysztof Szczytt, przyjaciel Zygmunta Krasińskiego, słynny z rozlicznych dziwactw i ekstrawagancji. Tak, na podstawie opowieści rodzinnych pisze o nim Zofia Stulgińska w książce Gruszki na wierzbie: "O jednym ze Szczyttów, Krzysztofie, który przyjaźnił się z Zygmuntem Krasińskim, opowiadano mnóstwo uciesznych historii. (...) Krzysztof Szczytt wojażując w młodości po zagranicy odwiedził Rzym. Było to latem i papież miał się właśnie udać do swej letniej rezydencji. Krzysztof dosiadł osła, ubrany w szaty z epoki Chrystusa i trzymając wielki liść palmowy w dłoni, ruszył na spotkanie papieskiego orszaku. Wywołało to oczywiście wielki skandal. Pomysłowy lekkomyślny młodzieniec uniknął więzienia jedynie dzięki wstawiennictwu ustosunkowanego Krasińskiego, ale musiał natychmiast opuścić Rzym. Minęło kilka lat pełnych przygód i podróży, nim Krzysztof Szczytt ponownie zjawił się w Rzymie. Tym razem udało mu się uzyskać audiencję u papieża. Gdy zgodnie z ustalonym ceremoniałem miał ucałować papieski pantofel z relikwiami, ugryzł papieża w palec u nogi. «Skoro papież jest święty, nie powinno go przecie boleć» - śmiał się później Krzysztof, opowiadając o tym swoim wyczynie. W tym przypadku nawet Krasińskiemu nie udało się wybronić zuchwalca i Szczytt powędrował za kratki. Z zamku Św. Anioła wykupił go dopiero po paru latach administrator jego poleskich majątków, sprzedając jeden z nich. Gdy po długiej nieobecności Krzysztof Szczytt wrócił niespodzianie do rodzinnego Kożangródka, zastał pałac ogołocony z pięknych mebli, dywanów, portretów, srebra i porcelany. Dewastacji tej dokonała podobno jego własna siostra, księżna Drucka-Lubecka, wywożąc wszystko do swego majątku Łunin. Nazajutrz po powrocie Krzysztofa wŁuninie odbywał się wielki bal, na który zjechało okoliczne ziemiaństwo. Orkiestra grała wiedeńskiego walca, a podochocone towarzystwo bawiło się na całego, kiedy przed oświetlony a giorno dwór zajechało kilkanaście drabiniastych wozów i Krzysztof Szczytt konno, we fraku, w czarnym wieczorowym płaszczu, w białych rękawiczkach. Zeskoczywszy z konia zakrzyknął na fornali i roztrącając wystraszoną służbę, nie zdejm ująć z głowy trój-graniastego kapelusza, ze szpicrutą w urękawiczonej dłoni, wkroczył na salę balową. Zrobił się popłoch, muzykanci urwali wpół taktu. Nie zwracając na nikogo najmniejszej uwagi Krzysztof obchodził salony na czele gromady swoich fornali, wskazując kolejno szpicrutą wszystkie zabrane z Kożangródka meble, obrazy, lustra i dywany, a fornale ładowali i znosili to wszystko na czekające przed dworem wozy. "Forteca" kresowego oryginała 517 Po okresie burzliwe; młodości Krzysztof Szczytt ustatkował się w końcu i ożenił. Po urodzeniu się szóstego dziecka oświadczył żonie: «Dość już tego, pani dobrodziko» - i przeprowadził się z pałacu do dwupiętrowego domku, który kazał sobie wybudować w parku. Dom ten, w którym zgromadził najpiękniejsze antyki, był nader osobliwy: nie posiadał wcale schodów zewnętrznych, tak że gości, których Krzysztof miał w poważaniu, trzeba było wprowadzać na pierwsze piętro po sznurowej, spuszczanej drabince. Stamtąd dopiero wewnętrznymi schodami schodziło się na parter lub wchodziło na drugie piętro. Krzysztof mieszkał w tej fortecy z umiłowanym najstarszym synem Józefem, z jego guwernerem, kucharzem i z jednym lokajem." O innej ekstrawagancji kresowego oryginała wspomina Roman Aftanazy w swoich Dziejach rezydencji: na granicy swych dóbr z carskimi dobrami rządowymi Szczytt ponoć kazał postawić słnpy z napisem z jednej strony: "Państwo Szczyttowskie", a z drugiej: "Państwo Rosyjskie", na co przekupiona administracja carska patrzyła przez palce. Pomimo swych ekstrawagancji Krzysztof Szczytt odznaczał się wysoką kulturą i za jego czasów kożangródecka rezydencja przeżywała okres świetności. Po spaleniu się w połowie XIX w. starej rodowej * siedziby wybudował on nowy drewniany dwór, w którym zgroma- Łt" dził kolekcję cennych mebli, sreber, porcelany, zegarów, obrazów, portretów i innych pamiątek rodzinnych. Po śmierci Krzysztofa dobra zostały podzielone pomiędzy trzech jego synów, którzy jednak przebywali w nich rzadko, pędząc życie w miastach. Sam Kożan-gródek otrzymał najmłodszy syn Iścisław. W 1917 r. dwór znowu padł ofiarą płomieni. Kolejną siedzibę wzniósł na jego miejscu syn J Iścisława, Krzysztof Szczytt, administrujący dobrami w zastępstwie młodszego brata Kazimierza, który stale przebywał w Warszawie. Był on ostatnim właścicielem majątku. Po rozbiorach Kożangródek znalazł się w powiecie pińskim guberni mińskiej i stał się stolicą gminy. Liczba ludności miasteczka zaczęła w II pół. XIX w. szybko rosnąć, od 1,2 tyś. w 1861 r. do blisko 4 tyś. w końcu stulecia, z czego ponad 1,5 tyś. stanowili Żydzi. Podobnie jak Łachwa, Kożangródek słynął z tradycyjnych jarmarków, które odbywały się kilka razy do roku, m.in. 6 stycznia, w maju, w czerwcu i w grudniu na św. Mikołaja. Największy był jarmark odbywający się l września. Do tradycyjnie oferowanych na nim towarów należały: smażona ryba, płody rolne, miód i wosk, len, wyroby garncarskie, sanie i wozy, zwierzęta gospodarskie i ziarno, tkane w domowych Ślady przeszłości w Kożangródku warsztatach płótno i sukno, skory i skórzane obuwie. W każdą niedzielę odbywały się targi. Tradycyjnymi zajęciami mieszkańców były handel rybami i flisactwo. W niepodległej Polsce Kożangródek był ośrodkiem gminy w powiecie łuninieckim województwa poleskiego. Liczba mieszkańców zmniejszyła się w tym okresie do ok. 2,5 tyś. Podczas niemieckiej okupacji hitlerowcy zamordowali tu w 1942 r. około 1000 Żydów. Ich zbiorowa mogiła znajduje się na miejscu starego cmentarza żydowskiego. Po wojnie Kożangródek znalazł się w granicach rejonu łuniniec-kiego obwodu brzeskiego. Liczba mieszkańców powoli wzrastała, by w latach siedemdziesiątych osiągnąć 2,5 tyś. Obecnie ludność osady ponownie się zmniejsza. Brama wjazdowa rezydencji w Kożangródku Niewiele pozostało w Kożangródku pamiątek przeszłości. Nie ocalał ani fundowany przez Podbereskich zbór kalwiński, ani zbudowany przez Szczyttów kościół, ani piękna drewniana synagoga, wzniesiona według miejscowej tradycji ze składek francuskich oficerów przechodzącej tędy w 1812 r. armii napoleońskiej. Nie zachował się też dwór Szczyttów, spalony w 1940 r., ani zachowana do II wojny światowej barokowa drewniana brama XVIII-wiecznej rezydencji. Teren dawnego majątku, położony nad rzeką w południowej części miasteczka, jest zabudowany kołchozowymi budynkami gospodarczymi. Zachowało się jedynie kilka starych drzew parkowych oraz ślady wałów zameczku, w którym zapewne mieszkali pierwsi właściciele kożangródeckich dóbr. Nawet rzeka Cna, nad którą położone jest miasteczko, mająca 126 km długości i niemal cały czas płynąca przez odludne lasy, po osuszeniu większości zasilających ją bagien zamieniła się obecnie w ledwie sączącą się, niepozorną strugę. . , Mogiła Owidiusza 519 r; Kożangródek -rzut cerkwi Osada zachowała jednak tradycyjną drewnianą zabudowę i oryginalny układ przestrzenny. Jej centrum stanowi rozległy plac, na którym koncentrycznie zbiegają się uliczki. Pośrodku placu, na niewielkim, piaszczystym pagórku stoi jedyny obecnie zabytek - okazała drewniana cerkiew p.w. św. Mikołaja, ufundowana przez Szczyt- tów w 1818 r. Jest to budowla na planie krzyża greckiego. Do nawy na planie kwadratu ze ściętymi narożami przylegają jednakowej wielkości babiniec i prezbiterium oraz dwa boczne aneksy. Z babińcem łączy się trójkondygnacyjna wieża-dzwonnica zwieńczona kopułką. Nad nawą wznosi się dwukondygnacyjny bęben z kopułą, flankowany przez cztery mniejsze kopuły na czwo-robocznych bębnach. W bogatym wystroju wnętrza, pochodzącym z początku XIX w., wyróżniają się empirowe rzeźby Jana Chrzciciela oraz apostołów Piotra i Pawła, dwukondygnacyjny pozłacany ikonostas oraz bogato zdobione ołtarze. Na cmentarzu prawosławnym, gdzie znajdziemy niemal wyłącznie współczesne nagrobki, stoi niewielka drewniana kaplica z XIX w. W okolicy Kożangródka znajduje się kilka ciekawych pamiątek archeologicznych. Trzy kurhany położone na skraju miasteczka to według miejscowej tradycji mogiły Szwedów z oddziałów Karola XII, którzy znaleźli się na Polesiu w okresie wojny północnej. Na południe od Kożangródka, przy ujściu Cny do Prypeci, wznosi się pagórek, zwany niegdyś Widium-Górą, najprawdopodobniej dawne grodzisko lub kurhan, który według popularnej na Polesiu legendy jest mogiłą rzymskiego poety Owidiusza. Pośród nadpry-peckich bagien, 2 km na południe od miasteczka, w uroczysku Grabanowa Góra (Hmbanawa Ham) znajduje się grodzisko z VI--VII w. Według miejscowych jest to pierwotne miejsce lokalizacji Kożangródka. 520 Przypadkowa kariera Łunińca ZKożangródka można dojechać autobusem do odległego o 15 km Łunińca. To miasto rejonowe ma historię znacznie krótszą niż Łachwa i Kożangródek, bowiem rozwinęło się z niewielkiej wioski dopiero po 1884 r., czyli wtedy, gdy umieszczono tu ważny węzeł kolejowy. Kolej poleska krzyżuje się bowiem w Łunińcu z przecinającą Polesie z północy na południe linią z Baranowicz do Sarn, stanowiącą część połączenia Wilna ze Lwowem. Pierwsze wzmianki o Łunińcu, zwanym dawniej Małym Łuninem, pochodzą z 1449 r. W 1471 r. wieś należała do dóbr Iszkołdź, w połowie XVI w. jej właścicielami byli Niemirowiczowie, a następnie Do-wojnowie, Druccy-Lubeccy, Kuncewiczowie i Dołmatowie. W 1622 r. K. Dołmat sprzedał Łuniniec nowo założonemu monasterowi w Dzia-tłowiczach nad Cną. Wieś pozostała własnością klasztoru aż do 1848 r. W połowie XIX w. liczyła nieco ponad 700 mieszkańców, lecz w 1884 r. ich liczba spadła do 355. Miejscowi mieszkańcy opowiadają, że podczas wytyczania trasy kolei inżynierowie proponowali bogatym pińskim Żydom, że za odpowiednią sumę pieniędzy umieszczą stację węzłową w Pińsku, co oczywiście sprzyjałoby kupieckim interesom. Żydzi odmówili jednak, ponieważ doszli do wniosku, że węzeł tak czy inaczej będzie w Pińsku, bądź co bądź ważnym mieście, a nie w jakimś tam nic nie znaczącym Łunińcu. Po co więc wydawać pieniądze na łapówki? Dokładnie odwrotnie zachował się właściciel majątku w Kożangródku, znany nam już z ekstrawagancji Krzysztof Szczytt. Dowiedziawszy się, że linia Baranowicze-Sarny ma przebiegać przez jego posiadłości, wręczył podobno carskim urzędnikom łapówkę w ogromnej wysokości 10 tyś. rubli złotem, byle tylko kolej je ominęła. Pomimo iż rozpoczęły się już prace ziemne (zbudowane wówczas fragmenty nasypu widoczne są w dolinie Prypeci pod Kożangródkiem), trasę kolei zmieniono, co pozbawiło Kożangródek możliwości rozwoju, a samego Szczytta - sporych odszkodowań, jakie płacono za ziemię zajętą pod budowę torowisk. W rezultacie węzeł kolejowy powstał nieoczekiwanie właśnie w Łunińcu, który z wsi wkrótce zmienił się w miasteczko, a później w prawdziwe miasto. Zadziwia ówczesne tempo budowy kolei. Odcinek Wilno-Barano-wicze-Łuniniec, długości około 300 km, zaprojektowano w 1882 r., prace rozpoczęto w kwietniu 1883 r. i zakończono w grudniu 1884 r., a więc w ciągu roku i ośmiu miesięcy. W tym samym okresie wybudo- Udana akcja komunistycznych dywersantów 521 wano liczący ponad 50 km odcinek z Pińska do Łunińca. Rozpoczęte równolegle prace na 200-kilometrowym odcinku Łuniniec-Równe, ze względu na trudny, podmokły teren i konieczność pokonania szerokich dolin Prypeci i Horynia, trwały nieco dłużej - do sierpnia 1885 r. Wreszcie od czerwca 1884 do lutego 1886 r. wybudowano blisko 300-kilometrowy odcinek z Łunińca do Homla. Tak więc stacja w Łunińcu od razu była węzłem i to jednym z ważniejszych na terenie guberni białoruskich. Wzrost liczby mieszkańców miejscowości nastąpił przede wszystkim w wyniku napływu z okolicznych wsi i miasteczek Żydów, którzy znajdowali zatrudnienie przy budowie kolei. Później powstały tu duże kolejowe zakłady remontowe. W 1897 r. ludność Łunińca wynosiła już ponad 3 tyś. osób i stale rosła aż do wybuchu I wojny światowej. W 1921 r., już w niepodległej Polsce, Łuniniec otrzymał formalne prawa miejskie i stał się stolicą powiatu w województwie poleskim. W okresie międzywojennym liczył ponad 8 tyś. mieszkańców. W latach 1922-25 w okolicach Łunińca działał oddział radzieckich dywersantów zorganizowany przez Kiryła Orłowskiego ps. "Mu-cha-Michalski", przerzuconego tu specjalnie w tym celu przez granicę. Oddział odznaczył się kilkoma zuchwałymi akcjami, z których najsłynniejszą był napad na pociąg pod stacją Parochońsk dokonany 24 września 1924 r. Pociągiem tym, jak od sprzyjających mu kolejarzy dowiedział się "Mucha", jechali wojewoda brzeski Dunarowicz, okręgowy naczelnik policji Mięsowicz, senator Wysłouch i inni urzędnicy oraz biskup piński Zygmunt Łoziński. Dostojnicy mieli wojskową eskortę, która jednak nie stawiła oporu i pozwoliła się rozbroić. Walkę podjęli jedynie oficerowie, z których dwóch zostało zabitych. "Mucha" kazał publicznie wychłostać Dunarowicza, Mięsowicza i Wysło-ucha, po czym dywersanci, obrabowawszy pociąg, puścili wszystkich wolno. Akcja spowodowała odwołanie wojewody, a także mobilizację sił policyjnych i represje wobec ludności, wspierającej "Muchę". Znacznie utrudniło to działalność "Muchy", który ostatecznie w maju 1925 r. wraz ze swym oddziałem zbiegł za wschodnią granicę. Podczas niemieckiej okupacji w Łunińcu istniało getto. W latach 1941-42 hitlerowcy zamordowali tu ponad 4 tyś. Żydów. Na miejscu egzekucji znajduje się pomnik ku czci ofiar. Po wojnie Łuniniec został stolicą rejonu w obwodzie brzeskim oraz lokalnym ośrodkiem przemysłu maszynowego, spożywczego i drzewnego. Liczba mieszkańców miasta systematycznie wzrastała: w latach siedemdziesiątych osiągnęła 15 tyś., a obecnie wynosi 25 tyś. j22 Jeden z najrzadziej zaludnionych zakątków Polesia Miasto nie jest ciekawe. Dwie miejscowe świątynie to ceglana pięciokopułowa cerkiew p.w. Podwyższenia Krzyża Św. zbudowana w 1912 r. w stylu rosyjsko-bizantyjskim oraz skromny kościół katolicki również z początku XX w., który przez wiele lat po ostatniej wojnie był zamknięty, później oddano go baptystom, a obecnie wrócił do katolików. Przy ulicy Sawieckiej znajduje się muzeum krajoznawcze poświęcone głownie historii okolicznych ziem. Na jego budynku wmurowano tablice upamiętniające pobyt w mieście Aleksandra Błoka (podczas I wojny światowej) oraz pisarza Jakuba Kolasa (w latach 1911-12). O d skrzyżowania pod Łunińcem transpoleska magistrala biegnie na zachód do Pińska, Kobrynia i Brześcia, przez tereny opisane we wcześniejszych rozdziałach książki. Proponuję więc wracać trasą dłuższą, pozwalającą za to zapoznać się z północnymi obrzeżami Polesia. W tym celu wyruszymy z Łunińca na północny zachód, szosą do Hancewicz, przecinającą rozległe bagniste lasy w jednym z najrzadziej zaludnionych zakątków regionu. Przedtem warto jednak jeszcze wybrać się na wycieczkę do odległego o 12 km na zachód Łunina, położonego pomiędzy główną szosą a linią kolejową. Podobnie jak Łachwa i Kożangródek, był to niegdyś ośrodek rozległych dóbr ziemskich. Pierwsze wzmianki o wsi Łunin Wielki (nazwanej tak dla odróżnienia od Łunina Małego, czyli późniejszego Łunińca) pochodzą z 1432 r. Należała ona wówczas do majątku Iszkołdź w powiecie nowogródzkim i stanowiła własność Niemirowiczów. W II pół. XVI w. dobra te przeszły w ręce Dowojnów, a następnie kolejno Radziwiłłów, Limon-tów i Paderewskich. Od końca XVII w. aż do 1939 r. Łunin należał do książąt Druckich-Lubeckich, wywodzących się od Rurykowiczów. Byli oni właścicielami rozległych i stale powiększanych dóbr na Polesiu, których głównymi ośrodkami były Pohost Zahorodzki i właśnie Łunin. Do największego bogactwa doszedł ród za czasów marszałka i kasztelana pińskiego Franciszka Druckiego-Lubeckiego (zm. 1806), który jednak mimo ogromnych dochodów zadłużył majątek. Jego synem był najbardziej znany przedstawiciel rodu, Franciszek Ksa-wery Drucki-Lubecki (1778-1846). Urodzony w Pohoście Zahorodz- Druccy-Lubeccy z Łunina 523 kim, młodość spędził w rodzinnym dworze w Łumnie. Jako minister skarbu Królestwa Polskiego zasłynął z wprowadzenia nowoczesnego zarządzania budżetem państwa i popierania nowych inicjatyw gospodarczych, z których najbardziej znane to stworzenie Zagłębia Staropolskiego i budowa Kanału Augustowskiego. Był zwolennikiem ścisłej współpracy polsko-rosyjskiej, a po powstaniu listopadowym do końca życia mieszkał w Petersburgu, gdzie został mianowany członkiem rosyjskiej Rady Państwa. Ponieważ Franciszek Ksawery wybrał karierę polityczną, spadkobiercą majątku został jego młodszy brat Hieronim (1779-1844), marszałek szlachty powiatu pińskiego, a po nim jego syn Edwin Cezary Adam (1828- -1901). Ostatnim właścicielem łunińskich dóbr ziemskich, które w okresie międzywojennym obejmowały ponad 26 tyś. ha, był syn Edwina - Franciszek (1878-1944). Franciszek Ksawery Drucki-Lubedd Rezydencją Druckich-Lubeckich w Łu-ninie był drewniany, klasycystyczny pałac z czterokolumnowym portykiem, wzniesiony na początku XIX w. Znajdowała się w nim cenna biblioteka i zbiór pamiątek rodzinnych. Wszystko to spłonęło w 1918 r. w pożarze wywołanym przez miejscowych chłopów. Według opowieści mieszkańców Łunina pożar powstał podczas rabunku pałacowych piwnic z alkoholami i urządzonej na miejscu libacji. W płomieniach zginęło podobno kilkunastu pijanych rabusiów. Książę Franciszek, ostatni właściciel majątku, nie odbudował już pałacu, a nową, skromną siedzibę z drewnianym dworkiem założył w miejscu oddalonym o 3 km na wschód i nazwał Krystynowem. Pełniąc funkcję prezesa Związku Ziemian na Polesiu, a w latach 1928- -1935 także senatora RP, rzadko bywał w Łuninie, a większość czasu spędzał w Warszawie. Tam też został rozstrzelany przez hitlerowców podczas Powstania Warszawskiego. Do II wojny światowej na miejscu starego dworu przetrwał piękny park o powierzchni kilkunastu hektarów oraz stojąca na jego skraju kaplica dworska. Do naszych czasów zachował się jedynie ślad po zniszczonej w 1945 r. kaplicy, w postaci trzymetrowego pagórka usypanego nad jej gruzami. Ocalała też resztka parku. Pamiątką po Druckich- 524 Doświadczalny poligon meliorantów -Lubeckich jest w Łuninie stojąca w otoczeniu starych lip drewniana cerkiew p.w. śś. Borysa i Gleba, ufundowana w 1824 r. przez ks. Hieronima. Świątynia o cechach klasycystycznych składa się z niewysokiej, dwukondygnacyjnej wieży-dzwonnicy, babińca i ośmiobocznej nawy. Wieżę i nawę nakrywają dachy namiotowe. Pałac w Łuninie Na miejscu majątku Krystynów powstało osiedle noszące dziś nazwę Palieski, w którym mieści się oddział Białoruskiego Instytutu Melioracji Instytut prowadzi badania nad skutkami prac melioracyjnych w dolinie rzeki Bobryk Zachodni (Pierwszy), niegdyś krętej i dzikiej, dziś całkowicie skanalizowanej. Za lasem na południe od osiedla zaczynały się dawniej nieprzebyte bagna, które należały do Druckich-Lubeckich i były znane jako ostoja ptactwa oraz doskonały teren łowiecki. Teraz są zamienione w łąki i pola uprawne. Pozostawiono tylko fragment niezmehorowanych torfowisk jako poligon doświadczalny. Widać na nim wyraźnie skutki osuszenia terenów sąsiednich: torf uległ zmurszeniu, a otwarte bagno podeschło i zarosło krzakami i młodym lasem. P o wizycie w Łuninie wyruszamy z Łunińca szosą do Han-cewicz biegnącą tuz obok linii kolejowej do Baranowicz. Mijamy kilka miejscowości położonych w dolinie Cny Najciekawszą z nich są Dziatłowicze (Dzmtławiczy, zwane dawniej Hancewicze J? Borki Lusino Chotynicze • spłonęła niestety na początku lat dziewięćdziesiątych XX w. Obecnie we wsi powstaje nowa cerkiew? murowana. Zachowała się natomiast drewniana dzwonnica z I pół. XIX w. pozbawiona dachu Z Dziatłowiczami sąsiaduje duża wieś Bo-styń, w której odgałęzia się boczna szosa wiodąca do wsi Woluta, położonej na skraju jednego z największych i najdzikszych niegdyś torfowisk Polesia. Bagno to, zwane Hry- Dziatłowicze 525 także Dzięciołowicza-mi. W 1622 r. ówczesny właściciel Konstanty Dołmont ufundował tu męski monaster prawosławny, zapisując mu swe wioski Dziatło-wicze, Mieleśnicę i Łu-niniec. Wkrótce wzniesiono drewnianą cerkiew i zabudowania dla mnichów. Klasztor istniał do 1855 r. W 1812 r. na miejscu pierwszej cerkwi wzniesiono nową, także drewnianą, p w. Przemienienia Pańskiego (Spaso--Preobmzenską), która 26 Sianokosy po kostki w wodzie czyn, zajmowało obszar blisko 100 tyś. ha. Tak pisał o nim autor przedwojennego przewodnika po Polesiu Michał Marczak: "Spośród wymienionych jest bagno Hryczyńskie najbardziej typowe i na turyście wywiera największe wrażenie. Wielki ten szmat terenu odznacza się niesłychaną monotonią, po miejscowemu określany jest jako rozlegle «halo», czyli mokra łąka, pokryta kwaśnemi trawami, wśród których co krok trafia się «okno», głębokie jeziorko wśród trzęsawiska, obrosłe po brzegach szuwarem. Są przestrzenie, na których - jak okiem sięgnąć - nie dojrzy się na horyzoncie krzaczka ni drzewa, bo na «zybunie» czyli bezdennem trzęsawisku nie utrzyma się nietylko człowiek, ale nawet bagienny dąb, i sosna karłowata, brzoza czy olcha. Całość jest tak dalece podmokła, że tylko w czasie suchej pory roku ludność może na niektórych partiach dokonać jedynego w roku siano-kosu, grzęznąc po kostki w wodzie. Skoszone siano pozostaje w stogach wśród bagien aż do połowy zimy, kiedy po zamarzniętej powierzchni można je zwieźć na płozach ku chacie." Niestety, bagno Hryczyn w okresie powojennym całkowicie zmeliorowano i dziś jest to po prostu ogromny obszar przesuszonych łąk, pociętych siecią kanałów i ciągnących się wzdłuż nich dróg. Za Bostyniem szosa zagłębia się w olbrzymim kompleksie podmokłych, bezludnych lasów, które będą nam towarzyszyły aż Prykłady na poleskim cmentarzu (okres międzywojenny) Ostatnie na Polesiu prykłady 527 Typy prykładów do odległych o blisko 50 km Hancewicz. Po drodze miniemy tylko dwie wsie, położone na śródleśnych polanach: Małkowicze i Lusino. W pobliżu tej ostatniej znajdują się dwie miejscowości, w których zachowały się ostatnie chyba na Polesiu prykłady. Prykłady to typowe niegdyś dla poleskich cmentarzy nagrobki w formie surowych lub prymitywnie obrobionych kłód drewnianych położonych na grobach. Wykonywano je z najbardziej trwałych gatunków drewna: dębu, bądź smolnej, żywicznej sosny. Zdarzają się kłody o przekroju okrągłym, prostokątnym lub sześciokątnym, a nawet takie, gdzie pozostawiono część jednego z konarów sterczącą ku górze. Kłody są zawsze proporcjonalne do wzrostu pochowanego człowieka. Spoczywają bezpośrednio na mogile bądź też - częściej - na dwóch poprzecznych kawałkach drewna. Krzyże nagrobne ustawia się albo obok prykładu, u wezgłowia zmarłego, albo wbija się bezpośrednio w kłodę. Nagrobki tego typu zachowały się na cmentarzu w niewielkiej, odległej o 4 km na wschód od Lusina wsi Makowo (Makowa). Znacznie więcej można ich znaleźć w dużej wsi Chotynicze (Cha-tyniczy), 15 km na zachód od Lusina. Kursują do niej autobusy z Hancewicz. Hancewicze (Hancawiczy), dziś stolica rejonu, do II pół. XIX w. były zwykłą, niezbyt dużą wioską ukrytą w poleskiej głuszy. Jej rozwój nastąpił dopiero po przeprowadzeniu linii kolejowej Baranowicze-Łuniniec. Wokół stacji wyrosło miasteczko, liczące ,528 Dwó^w Oharewiczach OHAREWICZE ZESPÓŁ w 1897 r. 633 mieszkańców, a w 1909 r. już ponad 1000. Powstały drobne zakłady przemysłowe; smolarnia, tartak i huta szkła. W okresie międzywojennym liczba mieszkańców sięgnęła 3,5 tyś. Po II wojnie światowej miasteczko zostało siedzibą rejonu, a w 1973 r. uzyskało prawa miejskie. Obecnie liczy około 15 tyś. mieszkańców. W Hancewiczach brak zabytków. Nie wiadomo, co stało się z istniejącym jeszcze po II wojnie światowej kościołem katolickim, bowiem obecnie w mieście jest nowy, wzniesiony w 1999 r. Godną uwagi miejscowością są natomiast Oharewicze (Aharewiczy), oddalone od Hancewicz o 6 km na wschód. Znajduje się tu bowiem drewniany dwór, jeden z bardzo nielicznych, jakie zachowały się nie tylko na Polesiu, ale i na całej Białorusi. Miejscowy majątek przez kilka pokoleń należał do Świeżyńskich, a od początku XIX w. do 1939 r. był własnością Opackich. Ostatnia właścicielka, Maria z Opackich Terajewiczowa, została we wrześniu 1939 r. aresztowana wraz z córką przez NKWD i zaginęła bez wieści. Dwór Opackich został zbudowany zapewne w II pół. XIX w., a przebudowywano go w 1911 r. Jest to budynek parterowy na pla- Dwór w Oharewiczach Pierwsza prawdziwa magistrala transpoleska 529 nie litery L. Fasadę zdobi czterokolumiiowy portyk z trójkątnym frontonem. Z prawej strony znajduje się zagięte ku tyłowi skrzydło, do którego prowadzi boczne wejście z niewielkim gankiem. Szczyt lewego skrzydła dworu jest zaokrąglony; mieściła się tu niegdyś oranżeria. Zachował się dawny układ wnętrz, a także część malowideł zdobiących ściany i sufity. W budynku mieści się obecnie przedszkole. Zachowały się również zabudowania gospodarcze - stajnia i stodoła, zbudowane z cegły i kamienia polnego, ozdobione lizenami i gzymsami. Zespół otacza nieduży park o powierzchni 3 ha, z dwoma stawami i siecią alej. Do parku wiedzie brama wjazdowa flankowana dworna filarami. W Hancewiczach kończy się szosa przecinająca północną część Polesia wzdłuż linii kolejowej do Baranowicz. Jej przedłużenie na północ to już tylko droga żwirowa - w każdym razie tak było jeszcze kilka lat temu. Dobrej jakości szosa wiedzie bardziej okrężną trasą przez Oharewicze do Siniawki. W obu przypadkach dotrzemy do poprzecznej szosy z Iwacewicz do Słucka. Jest to fragment zbudowanego w I pół. XIX w. traktu z Warszawy do Moskwy, z którym zetknęliśmy się już pod Brześciem i Kobryniem. Nie wiódł on przez Mińsk, jak obecna droga międzynarodowa, lecz przez Słuck i północne obrzeża Polesia. Była to więc pierwsza prawdziwa magistrala transpoleska. Nią właśnie udamy się w drogę powrotną do Brześcia. O kilka kilometrów od miejsca, gdzie trakt brzeski przecina linię kolejową do Baranowicz, mijamy po lewej stronie niewielką wieś Mazurki, położoną w pobliżu rzeki Szczary. W południowo--zachodniej części wsi, niemal na zboczu doliny rzecznej, znajdował się majątek ziemski, niegdyś własność Wizgierdów, a od 1875 do 1939 r. - Krahelskich. Dziś pozostały po nim jedynie nikłe ślady. W Mazurkach urodziła się i spędziła dzieciństwo Krystyna Krahelska (1914-1944), działaczka harcerska, poetka, miłośniczka i zbieraczka folkloru, podczas wojny żołnierz AK, poległa w pierwszą noc powstania warszawskiego. Jest uwieczniona w postaci warszawskiej Syreny, do której pomnika pozowała. l ^530 Rodzinna wieś warszawskiej Syrenki Krystyna Krahelska Rezydencja w Mazurkach, stanowiąca własność Jana Krahelskiego i jego żony Janiny z Burych, zniszczona podczas walk w 1915 r., w okresie międzywojennym była stopniowo odbudowywana. W 1926 r. Krahelscy wraz z córką Krystyną i jej młodszym bratem Bohdanem przenieśli się do Brześcia w związku z mianowaniem Jana Krahelskiego wojewodą poleskim. Tu Krystyna ukończyła gimnazjum. W 1932 r. pan Jan został odwołany ze stanowiska wojewody, ustępując miejsca osławionemu Stanisławowi Kostkowi-Biernackiemu. Rodzina osiadła więc w całkowicie już odbudowanych Mazurkach. W tym samym roku Krystyna wyjechała do Warszawy, gdzie rozpoczęła studia na Uniwersytecie Warszawskim, początkowo na wydziale humanistycznym, a od 1933 r. - na nowo powołanym wydziale etnograficznym. Odwiedzała jednak rodzinną miejscowość podczas każdych wakacji i świąt, a monografia etnograficzna Mazurek była tematem jej pracy magisterskiej, obronionej w 1939 r. Znajdujemy w niej następujący opis wsi: "Wieś Mazurki, gminy niedźwiedzickiej, powiatu baranowickiego, leży na skrzyżowaniu rzeki Szczaryi szosy, łączącej kiedyś Warszawę z Moskwą. Grunty wsi są mało urodzajne (żwiry, piaski), na polach leży dużo kamienipolodowcowych, łąki w dolinie Szczary są podmokle i porosłe turzycą. (...) Ludność wsi Mazurki jest wyznania rzymskokatolickiego, należy do parafii niedźwiedzickiej. W okresie prześladowań religijnych w zaborze rosyjskim cała parafia - a w niej i Mazurki - bohatersko broniła własnej wiary, latami nie zapisywała urodzin i zgonów w żadnych księgach - a śluby dawał, chrzcił dzieci i ziemię na cmentarzach święcił za jednym zamachem na dłuższy czas ksiądz, ukrywający się w przebraniu przed rosyjskimi władzami. Różnica wyznania oddzieliła Mazurki od sąsiednich prawosławnych wsi: Minicz, Musłoboha i in. Według wiary mazurkowscy są «polscy» - a ich prawosławni sąsiedzi «ruscy». Dopiero po wojnie zaczęły się mieszane małżeństwa." W Warszawie Krystyna kontynuowała rozpoczętą jeszcze w Brześciu działalność w harcerstwie. W tym okresie zaprzyjaźniła się Poetka i konspiratorka 531 z rzeźbiarką Ludwiką Nitschową, która zaproponowała jej pozowanie do pomnika Syreny. Pomnik stanął nad Wisłą tuż przed wybuchem wojny. Krahelska uprawiała także twórczość poetycką, znajdując inspirację między innymi w krajobrazie rodzinnych, poleskich okolic, co widać choćby w nastrojowym wierszu Jesień białoruska: U nas, na Białej Rusi, inaczej niż wszędzie na świecie: Najpierw znad łuhów ciągnie trawą i burzą. I ciszą. Potem któregoś dnia nagle przejrzystość w powietrzu. Wiesz: jesień. I zaraz ciągną ptaki kluczami. I wszędzie je słyszysz. Po kamienistych zagonach, co pną się po wzgórzach kreto, Powoli wschodzi żyto. Błękitem łaś leży daleki I płowe stogi obsiadły zrudzialy wygon za rzeką. Gdzie stadami pasą się konie. Włochate w pętach. Wieczór przychodzi i gwiazdy. I nagle wiesz, czujesz na pewno, Wiesz, jakbyś wyrósł z ziemi prosto jak brzozy, jak drzewa, Co ptakom lecieć każe po nocach. Co w wietrze śpiewa... ...I serce byś własne zamienił na ptasią drogę śpiewną. Nie stój wrześniową nocą, nie słuchaj lecących żurawi, Gwiazdami serce zaprószysz. Sypią się - piasek świetlisty, Zaprószysz serce tęsknotą... i po co? Polem mglistym Wiatr pachnie. Siwa rosa w kalinach krople okrwawia. We wrześniu 1939 r., na skutek zagrożenia przez wojska radzieckie, Krystyna wraz z rodziną opuścili Mazurki i przez Grodno w październiku przedostali się do Warszawy, Tu w grudniu 1939 r. Krystyna wstąpiła do Związku Walki Zbrojnej, który później przekształcił się w Armię Krajową. Podczas okupacji Krahelscy często zmieniali miejsce pobytu, przebywając w różnych miejscowościach, głównie na Lubelszczyźnie. Krystyna, utrzymując stały kontakt ze środowiskiem warszawskim, kontynuowała działalność konspiracyjną, a także poetycką. W październiku 1942 r. napisała słowa i muzykę do jednej z najpopularniejszych pieśni warszawskiego podziemia - Hej chłopcy, bagnet na broń! W 1944 r. Krahelscy znaleźli się w Krakowie, skąd Krystyna na wieść o przygotowywanym powstaniu wyjechała do Warszawy i tu zginęła pierwszej powstańczej nocy, niosąc pomoc rannemu. 532 Krajobraz coraz bardziej urozmaicony B llisi rłuż za Mazurkami przecinamy dolinę Szczary, a 20 km dalej dolinę jej dopływu Myszanki. Szczara ma 325 km długości, wypływa z Jeziora Kołdyczewskiego koło mickiewiczowskiego Zaosia i jest jednym z ważniejszych lewych dopływów Niemna. Zataczając ogromny łuk, opływa wokół Wysoczyznę Nowogródzką, zahaczając o północną część Polesia. Myszanka (długość 109 km) to z kolei jeden z głównych prawych dopływów Szczary. Krajobraz staje się coraz bardziej urozmaicony, pomiędzy bagniste obniżenia i doliny rzek coraz częściej wciskają się tereny wyższe, a nawet pasma niewysokich wzgórz. Są to najdalej na południe wysunięte fragmenty Wysoczyzny Nowogródzkiej. Po 9 km od mostu na Myszance mijamy historyczną miejscowość Milowidy (Miławidy), zwaną też Mołowidami, pod którą stoczono jedną z największych na ziemiach litewsko-białoruskich bitew powstania styczniowego. W dniu 3 czerwca 1863 r. zebrane tu z całej Grodzieńszczyzny oddziały powstańcze Aleksandra Lenkiewicza (ps. "Lander"), Franciszka Jundziłła, Gustawa Strawińskiego (ps. "Młotek"), Feliksa Wlodka, Witolda Miładowskiego, księdza Felicjana Łaszkiewicza i Jana Jel-skiego, w łącznej sile 800 ludzi pod ogólnym dowództwem płk. Len- r Bitwa pod Miłowidami 533 kiewicza, odparły wielokrotne ataki przeważających liczebnie wojsk carskich płk. Bułharyna, zadając nieprzyjacielowi znaczne straty. Choć po otrzymaniu przez Moskali posiłków powstańcze oddziały zmuszone były wycofać się pod osłoną nocy, rozdzielając się na mniejsze grupy, znaczenie bitwy było duże, bowiem znaczna część terenu południowej Grodzieńszczyzny i Polesia pozostała pod kontrolą powstańców. Zachowała się relacja pióra Ignacego Aramowicza, który był adiutantem Onufrego Duchyńskiego, naczelnika wojennego województwa grodzieńskiego: "Stosownie do miejscowości i sil pułkownik Lenkiewicz urządził przy szosę ze strony obozu w lesie zasadzkę (...j. Moskale wzmocnieni dwoma świeżymi rotami o wpół do 12 uderzyli od Czerniał na 60 naszych postawionych na załamaniu, ci nieliczni wnet ustąpili, a za nimi reszta, skupiając się poza placówką konną. Wnet ksiądz Łaszkiewicz i Sasulicz i część tych, co się skupili za placówką, rozstawili się tamże i ponad drogą od obozu do szosę. Wszczął się bój ^Rusmowicze Haniewicze 0*3 1 l Smiawka - Słoboda "Sawejki O 2 4 km c2* Szczerbmowo " Matysze Horodyszcze- z zajadłością; kosynierowie z księdzem Łaszkiewiczem i Jelskim na czele trzykrotnie odparli Moskali. Tymczasem armaty nieprzyjaciela, ustawione naprzód na wejściu z szosę na drogę do obozu ostrzeliwały las szkodząc więcej swoim niż naszym. Lenkiewicz, odszedłszy zaraz w początku boju z większą częścią naszych naprzód w zupełnie inną stronę, a następnie do obozu Jun-dziłła, miał zamiar uderzyć na Moskali znajdujących się na szosę, ale na wieść, że 10 rot świeżych idzie od Mołowid, zaniechał boju. Wkrótce Moskale odeszli i stanęli o wiorstę. W bitwie nazwanej mo-łowidzką, a która trwała do wpół do 9 wieczorem, nasi stracili 18, Moskale 240 zabitych, po największej części własnymi kartaczami." 534 Dwie mogiły z 1863 roku Kaplica w Miło\\ idach Miejsce bitwy upamiętnia stojąca przy szosie neoklasycystyczna kapliczka zbudowana w latach 1930--33. Tworzą ją cztery kolumny ustawione na kwadratowym postumencie, zwieńczone półkolistą kopułą z krzyżem. Na cokole kaplicy znajdują się napisy w języku białoruskim. Niedawno odtworzono też oryginalny polski napis: "22.VI863. Pokój ich cieniom. Poległym powstańcom 1863 r. - wdzięczni rodacy". W pobliżu znajduje się pamiątkowy kamień z napisem białoruskim, ustawiony w 125 rocznicę bitwy. Naprzeciwko kapliczki, po drugiej stronie szosy, pochowano rosyjskich żołnierzy poległych w bitwie. Na mogile, otoczonej metalowym ogrodzeniem, umieszczono cztery armatnie kule oraz żeliwny krzyż prawosławny na murowanym cokole. Mogiła powstańców, oznaczona brzozowym krzyżem, znajduje się na wiejskim cmentarzu w Miło-widach. W Miłowidach zachował się zespół zabudowań dawnej stacji pocztowej, wzniesiony przy trakcie Brześć-Moskwa w 1846 r. Stacja jest zbudowana w stylu klasycystycznym według typowego projektu. Składa się z trzech budynków ustawionych w kształt podkowy, krytych czterospadowymi dachami. Za Miłowidami stary trakt zagłębia się w lasy i po kilkunastu kilometrach przecina najnowocześniejszą na Białorusi dwujez-dniową drogę szybkiego ruchu Brześć-Mińsk-Moskwa, którą wybudowano przed moskiewską olimpiadą w 1980 r. Tuż za skrzyżowaniem nasza szosa skręca na południowy zachód. Stąd aż do Kobrynia będzie biegła prosto jak strzelił, równolegle do nowej magistrali, która omija wszystkie większe miejscowości. Po 9 km ponownie przekraczamy Szczarę, która zatoczywszy łuk przez bagna północnego Polesia, wykręca tu na północ, dążąc ku Niemnowi. W tym miejscu jest już sporą rzeką i płynie rozległą l Iwacewicze 535 doliną. Niegdyś były to mokradła zwane Bagnem Pogonią, dziś są całkowicie osuszone i zamienione w kośne łąki. Przypomnijmy, że ten odcinek Szczary był dawniej częścią ważnego szlaku wodnego, poprzez Szczarę, Kanał Ogińskiego i Jasiołdę łączącego Niemen z Prypecią. Kilka kilometrów dalej przecinamy lewy dopływ Szczary - niewiele od niej mniejszą Hrywdę, mijamy wieś Lu-biszczyńce z cerkwią z 1845 r. i po ponownym przecięciu Hrywdy oraz linii kolejowej z Brześcia do Mińska dojeżdżamy do rejonowego miasta Iwacewicze (Iwacewiczy). W okresie międzywojennym nie było to nawet miasteczko, tylko niewielka osada przy stacji kolejowej, która dopiero przed samą II wojną światową osiągnęła 2 tyś. mieszkańców. Planowano przeniesienie do Iwacewicz siedziby powiatu, która mieściła się wówczas w Kosowie Poleskim, oddalonym od głównych szlaków komunikacyjnych. Ostatecznie Iwacewicze zdystansowały swego konkurenta dopiero po wojnie, bowiem w 1947 r. ustanowiono je stolicą rejonu i przyznano im prawa osiedla miejskiego (w 1966 r. - prawa miejskie). Obecnie miasto liczy około 20 tyś. mieszkańców. Nie ma tu niczego interesującego dla turysty. Są natomiast Iwacewicze ważnym węzłem komunikacyjnym, w którym z głównymi magistralami - kolejową i drogową - krzyżuje się kilka dróg lokalnych. Najważniejszą z nich jest szosa prowadząca przez rozległe bagna do Telechan i Pińska i udostępniająca okolice jezior Bobro-wickiego i Wygonowskiego oraz Kanału Ogińskiego. Przed wojną tę samą funkcję spełniała nieczynna od dawna kolejka wąskotorowa do Telechan i Janowa, którą przez wiele lat wywożono drewno z poleskich lasów. Szosę aż do Telechan poprowadzono niemal dokładnie wzdłuż trasy kolejki. Rejony te znamy już z jednego z wcześniejszych rozdziałów, wybierzemy więc tym razem szosę wiodącą na północny zachód, do dawnej stolicy powiatu - Kosowa Poleskiego. Kosów, Mereczowszczyzna i Bereza K osów (Kosawa], zwany przed wojną Kosowem Poleskim, dla odróżnienia od innych miejscowości tej nazwy, po raz pierwszy wymieniany jest w 1494 r., kiedy to król Aleksander Jagiellończyk podarował miejscowe dobra marszałkowi litewskiemu Janowi (Iwanowi) Chreptowiczowi. Później należały one do Sanguszków, a od 1611 r. do Sapiehów. W 1733 r. dzierżawcą jednego z sapieżyńskich folwarków, sąsiadującej z Kosowem Mereczowszczyzny, był Ludwik Kościuszko. Tu właśnie, w niewielkim dworku, przyszedł w 1746 r. na świat jego syn - Tadeusz Kościuszko. W II pół. XVIII w. posiadłość należała do Flemingów i Czarto-ryskich. W końcu tego stulecia lub na początku XIX w. znalazła się w ręku Pusłowskich. Pierwszym z tego rodu właścicielem Kosowa był Wojciech Pusłowski (1762-1833), który zgromadził ogromną fortunę. Był on znanym propagatorem nowoczesnej gospodarki, upamiętnił się także ufundowaniem lub wyremontowaniem w swych dobrach około sześćdziesięciu świątyń. Podobnie jak wcześniejsi właściciele, nie miał w Kosowie rezydencji. Dopiero jego syn Wandalin, któremu przypadł Kosów w wyniku podziału ojcowskiego majątku pomiędzy pięciu braci, wybudował w 1838 r. w Mereczowszczyźnie, w pobliżu starego dworku Kościuszków, okazały pałac. Podczas powstania styczniowego doszło pod Mereczowszczyzna w dniu 8 czerwca 1863 r. do bitwy. Duży oddział powstańczy złożony z rozbitków różnych partii pod ogólnym dowództwem płk. Onufrego Duchyńskiego został zaatakowany przez dwanaście rot piechoty rosyjskiej Podczas walki, po odcięciu Duchyńskiego od sił głównych, dowodzenie objął szef sztabu, Walery Wróblewski. Po zaciętym boju z przeważającym przeciwnikiem powstańcy cofnęli się, tracąc 13 zabitych i 8 rannych. Już w XVI w. wokół ośrodka dóbr powstało miasteczko, które w końcu tego stulecia miało dwie ulice, 80 domów i aż 27 karczm! Nie rozwijało się jednak pomyślnie, skoro w połowie XIX w. mieszkało tu Stolica powiatu bez praw miejskich 537 zalewie 750 osób. Sytuacja zaczęła się poprawiać dzięki działalności przemysłowej Pusłowskich. W ich majątku działała fabryka dywanów i manufaktura włókiennicza, w której pracowała pierwsza na ziemiach białoruskich maszyna parowa. Choć obie fabryki upadły, w końcu XIX w. liczba mieszkańców Kosowa przekroczyła 3 tysiące. Na przełomie XIX i XX w. PusłoWSCy Sprzedali posiadłość Mereczowszczyzna ( PodstaKynie w ręce rosyjskie. Po I wojnie (r)y4 4-i4=-186| | światowej została ona rozparcelo- "^(tm)^ ' senk«w,cze wana. W niepodległej Polsce nie- (tm)(tm) /* \x-j^»J"-^ duży Kosów zrobił niespodziewa- i . . , i • Bielaw AleKsiejki Stajk l Ogrodn,k, me karierę, stając się stolicą po- ^ wiatu, mimo że nie miał nawet for- f malnych praw miejskich. Siedzibę 7apole HOSZCZOW władz powiatowych umieszczono " >••-* w dawnym pałacu Pusłowskich w Mereczowszczyźnie. Mimo to liczba ludności nie wzrosła zna cząco, osiągając w 1939 r. zaled wie. 3,7 tyś. Partyzanci walczą z "pańską Polszą" • W 1927 r. w Kosowie wydarzył się incydent, który odbił się głośnym echem w całym kraju. W styczniu tego roku władze polskie zdelegalizowały pod pretekstem współpracy z Sowietami znaczące w tej części Rzeczpospolitej ugrupowanie polityczne - Białoruską Włościańsko-Robotniczą Hromadę. Aresztowano również jej przywódców. W dniu 3 lutego w Kosowie członkowie Hromady zorganizowali demonstrację protestacyjną, która zgromadziła ponad 1,5 tyś. osób. Demonstranci zaatakowali szczupłe oddziały policji, próbujące zapobiec zgromadzeniu, a wtedy policjanci otworzyli ogień, zabijając 6 i raniąc 35 osób. Kolejną antyrządową demonstracją stał się pogrzeb ofiar. Ich pamięć czci dziś monumentalny obelisk ustawiony w 1966 r. W dniu 2 sierpnia 1942 r. stacjonujący w Kosowie garnizon niemiecki, liczący 60 żołnierzy i 150 policjantów, został zaatakowany przez trzy radzieckie oddziały partyzanckie: im. Dymitrowa, im. Szczorsa i im. Woroszyłowa, liczące łącznie blisko 500 ludzi pod ogólnym dowództwem P. W. Proniagina. Po dwugodzinnej walce Niemcy zostali rozbici. Partyzanci opanowali miasteczko, uwalniając więźniów z aresztu i getta oraz niszcząc wiele budynków użyteczności publicznej. Kontrolę nad Kosowem utrzymywali przez cały następny miesiąc. Podczas tej akcji dzielni partyzanci spalili też dwa kolące ich w oczy relikty "pańskiej Polszy", znajdujące się w podmiejskim folwarku Mereczowszczyzna: drewniany dworek, w którym urodził się Tadeusz Kościuszko, oraz ogromny pałac Pusłowskich. Partyzancką akcję sławi obelisk wzniesiony w 1955 r. Po wojnie, znalazłszy się w granicach radzieckiej Białorusi, Kosów był przez kilka lat siedzibą rejonu, lecz w 1949 r. przeniesiono ją do Iwacewicz. Od tego czasu jest sennym, jakby zapomnianym miasteczkiem, którego liczba mieszkańców od czterdziestu lat się nie zmienia i wynosi obecnie około 2,6 tyś. W samym Kosowie do zwiedzania jest niewiele. Najbardziej godnym uwagi obiektem jest miejscowy kościół katolicki, z uwagi nie tyle na wartość artystyczną, co na związki z postacią Tadeusza Kościuszki. Pierwszą świątynię katolicką ufundował w Kosowie w 1526 r. wojewoda trocki Jerzy Chreptowicz. Kolejny drewniany kościół wystawił w sto lat później wojewoda wileński Lew Sapieha. W nim właśnie w dniu 12 lutego 1746 r. otrzymał chrzest Kościuszko. Kościół ten spalił się w 1872 r., a sześć lat później Skromne zabytki Kosowa 539 jego miejsce zajęła istniejąca do dziś świątynia murowana, ufun-dowana przez Wandalina Pusłowskiego. Neogotycki kościół p.w. Świętej Trójcy był nieprzerwanie czynny także po ostatniej wojnie. Jest to budowla jednonawowa na planie prostokąta, z pięciobocznym prezbiterium i dwiema zakrystiami. Z przodu wznosi się wysoka wieża nakryta spiczastym dachem. W kościele znajduje się otoczona kultem kopia obrazu Matki Bożej Łaskawej z połowy XVII w. (oryginał jest w warszawskim kościele Jezuitów przy ul. Świętojańskiej). W okresie międzywojennym w kościele przechowywano metrykę Tadeusza Kościuszki. Obecnie znajduje się ona w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, a w kosowskiej świątyni obejrzeć można jej kopię i fotografię nieistniejącego dworu w Mereczowszczyźnie. W 1996 r. w kościele odsłonięte ufundowaną przez Stowarzyszenie "Wspólnota Polska" tablicę upamiętniającą miejsce urodzenia naszego bohatera narodowego. W tym samym roku, z inicjatywy miejscowej społeczności polskiej ustawiono w miasteczku krzyż upamiętniający jego 250 rocznicę urodzin i 180 rocznicę śmierci. Z innych zabytków Kosowa można wymienić cerkiew prawosławną p.w. św. Antoniego, zbudowaną w 1868 r. w stylu rosyjsko-bizantyjskim, oraz kapliczkę przydrożną z początku XX w. z figurą Matki Bożej z Dzieciątkiem. Na cmentarzu prawosławnym znajduje się drewniana kaplica z przełomu XIX i XX w., zaś na katolickim - kaplica z 1859 r., wzniesiona z kamienia polnego, z czterema oryginalnymi okrągłymi wieżyczkami w narożach. W ścianę kaplicy wmurowano kilka nagrobków z I pół. XIX w., kilkanaście dalszych starych nagrobków znajduje się w jej otoczeniu. Jest też mogiła powstańców 1863 r. oraz kwatera żołnierzy poległych w 1920 r. P ora teraz udać się do dawnego folwarku Mereczowszczyzna, odległego o 2 km od centrum miasteczka, dziś włączonego w jego granice administracyjne. Przy rozwidleniu dróg, w miejscu, gdzie szosa z Kosowa do Różany skręca w lewo, znajduje się rodzaj sporego placu. Po jego prawej stronie ciągnie się łąka, łagodnie opadająca ku rzeczce. Nad brzegiem niewielkiego stawu 540 Rodzinny dwór Naczelnika Mereczowszczyzna - pałac i dwór Kościuszków (rys N Ordy) spoczywa tu ustawiony w 1987 r. kamień ze skromną tablicą i napisem w języku rosyjskim: "VKdomu stojącym na tym miejscu urodził się T. Kościuszko, wybitny działacz polityczny Polski". Tu właśnie stał skromny drewniany dworek, ośrodek folwarku Mere-czowszczyzna, który w 1733 r. tytułem zastawu przejął od Sapiehów miecznik brzeski Ludwik Kościuszko i w którym w 1746 r. przyszedł na świat jego syn Tadeusz. Przyszły Naczelnik mieszkał wraz z rodzicami w Mereczowszczyźnie w latach 1746-55, a następnie, już po śmierci ojca, w latach 1760-64, po powrocie z nauki w kolegium pijarów w Lubieszowie. W 1764 r. Flemingowie, ówcześni właściciele dóbr kosowskich, wykupili Mereczowszczyznę, a Tekla Kościuszkowa wraz z Tadeuszem przeniosła się do rodowego majątku Kościuszków - Siechnowicz, które odwiedzaliśmy na początku naszej podróży. Piękny, drewniany dworek Kościuszków z początku XVIII w., znany z licznych rysunków i fotografii, mieścił przed wojną muzeum Naczelnika. Był nakryty wysokim łamanym polskim dachem i otoczony starymi drzewami. Przestał istnieć w 1942 r. w wyniku omawianej już akcji partyzantów radzieckich, a drzewa wycięto po wojnie. Miejsce wygląda baidzo smutno 541 Tadeusz Kościuszko Obecnie miejsce to, pozbawione drzew i krzewów, wygląda bardzo smutno i zupełnie nie przypomina otoczenia szacownej szlacheckiej siedziby. Także sam pomnik, więcej niż skromny, urąga przyzwoitości. Kościuszko to przecież jeden z naszych największych bohaterów narodowych i jest uznawany za takiego również przez Białorusinów. Czy naprawdę polskich organizacji zajmujących się sprawami upamiętnień na Wschodzie i zaangażowanych w pomoc Polakom na Białorusi nie stać na ufundowanie w tym miejscu pomnika godnego jego pamięci? Kilka lat temu mówiło się o projektach rekonstrukcji dworu Kościuszków i urządzenia w nim muzeum, podobnie jak to uczyniono w mickiewiczowskim Zaosiu; wydaje się jednak, że projekty te upadły bezpowrotnie. Na sąsiednim wzgórzu, porośniętym młodymi sosnami, wznoszą się imponujące ruiny neogotyckiego pałacu zbudowanego w 1838 r. przez hr. Wandalina Pusłowskiego według projektu zdolnego architekta Franciszka Jaszczołda, jednego z prekursorów neogotyku na ziemiach polskich. W budowie brał udział Pałac PusłowsTach w Mereczowszczyźnie (stan z lat siedemdziesiątych) " 542 Imponująca ruina w Mereczowszczyźnie także inny znany architekt - Władysław Marconi. Budowla była utrzymana w romantycznym stylu zamków angielskich (niektórzy podają, że za wzór posłużył zamek w Kamieńcu Ząbkowic -kim, dzieło wybitnego architekta niemieckiego Karola Friedricha Schinkla). Pałac, jak już wspominałem, spalili partyzanci radzieccy w 1942 r., zaś otaczający go rozległy park został całkowicie wycięty. Mereczowszczyzna - rumy pałacu Pusłowshch (stan współczesny) O ile z dworku Kościuszków nie pozostał żaden ślad, o tyle ruina pałacu pomimo kilkudziesięciu lat opuszczenia robi ogromne wrażenie. Szkoda tylko, że zakrywa ją całkowicie młody las i żeby coś zobaczyć, trzeba podejść pod same mury. Budowla o imponującej fasadzie długości 120 m składa się z dwukondygnacyj-nego korpusu centralnego oraz połączonych z nim parterowymi galeriami piętrowych pawilonów bocznych, wysuniętych nieco do przodu. Elewacje frontowe wszystkich trzech części są zaakcentowane czworobocznymi wieżami zwieńczonymi krenela-żem. Cztery takie same wieże zdobią również tylną elewację korpusu głównego. Wyjątkowo bogaty wystrój zewnętrzny tworzą ostrołukowe okna z ozdobnymi nadokiennikami, szkarpy, lizeny, Rezerwaty bobrowe nad Żygulanką 543 ttlŁfciŁ J~~ Ti rozety, fryz arkadowy, krenelaże, pinakle oraz schodkowe frontony. Mereczowszczyzna - rzut pałacu W pobliżu pałacu, podobnie jak on ukryte w sosnowym lasku, znajduje się grodzisko z X--XI w., otoczone podwójnym wałem. Jeśli nawet nie ma funduszy na odbudowę pałacu, to aż się prosi, żeby przynajmniej wyciąć młody las sprzed jego frontu, a wtedy okolica zyska widoczny z daleka, wyjątkowo malowniczy akcent krajobrazowy. Dziś bardzo łatwo bowiem minąć ruinę, nie zwróciwszy uwagi na jedno z wielu zalesionych wzgórz, jakich w okolicy nie brakuje. W izyta w ruinach pałacu Pusłowskich kończy naszą wycieczkę do Kosowa. Możemy teraz wrócić tą samą drogą do Iwacewicz lub udać się prosto na południe, do odległej o 13 km stacji kolejowej Kosów Poleski, położonej przy naszym znajomym starym trakcie brzeskim, którym będziemy zmierzali na południowy zachód, w stronę Kobrynia. Nazwa stacji pochodzi jeszcze z czasów polskich, kiedy Kosów był siedzibą władz powiatowych, więc wypadało, żeby miał własny dworzec, choćby położony kawał drogi od miasta. Kilka kilometrów za stacją szosa przecina rzeczkę Żygulankę i ciągnący się wzdłuż niej pas torfowisk. Żygulanką jest dopływem Jasiołdy liczącym 44 km długości. Stała się znana w okresie międzywojennym, gdyż właśnie nad nią, zaledwie 2 km od mostu, przez który przejeżdżamy, powstał pierwszy na Polesiu rezerwat bobrów, a nieco dalej drugi rezerwat -bobrowo-łosiowy. Choć trudno w to uwierzyć, zarówno bóbr jak i łoś, zwierzęta powszechnie kojarzone z terenami podmokłymi, były wówczas na Polesiu niezwykłą rzadkością. Przyczyniły się do tego długotrwałe działania I wojny światowej i wojny bolszewickiej oraz powojenne rozpowszechnienie po wsiach broni palnej i niebywały rozwój kłusownictwa w pozbawionych dozoru lasach. Dziś Rzeka o prawdziwie poleskim charakterze Zygulanka zamieniła się w kanał melioracyjny, osuszono bagna leżące w jej dolinie, a po bobrach i łosiach dawno nie ma śladu. Za doliną Zygulanki szosa ponownie wkracza w las. Jest to wysunięta najdalej na południe część dawnej Puszczy Różańskiej, która należała niegdyś do dóbr sapieżyńskich z ośrodkiem w miasteczku Różana. W puszczy dominują występujące na przemian bagniste obniżenia z torfowiskami oraz rozległe obszary piaszczyste i wydmy porośnięte borami sosnowymi. Po 4 km od mostu na Zygulance odgałęzia się w prawo boczna szosa do stacji kolejowej Bronna Góra, odległej o 2 km. W jej pobliżu znajduje się jedno z największych na Białorusi miejsc masowych mordów. W maju i czerwcu 1942 r. niemieccy okupanci rozstrzelali tu ponad 50 tyś. osób z Brześcia, Berezy, Kobrynia, Drohiczyna, Janowa i Pińska, głównie kobiet, dzieci i starców. Ofiary pochowano w zbiorowych mogiłach. Na miejscu zbrodni stoi dziś pomnik. Po dalszych kilku kilometrach trakt brzeski opuszcza las i przecina dolinę Jasiołdy. Rzeka, choć częściowo uregulowana, ma prawdziwie poleski charakter. Płynie szeroką, bagnistą doliną w otoczeniu torfowisk i lasów, tworząc liczne zakola i rozgałęzienia. Jasiołda, lewy dopływ Prypeci, ma 250 km długości. Wypływa z bagna Dikoje na północno-wschodnim obrzeżu Puszczy Białowieskiej. Bagno to leży na europejskim dziale wodnym. W kierunku zachodnim wypływa z niego nasza Narew. Górny odcinek Jasiołdy jest całkowicie skanalizowany. Dopiero od Berezy dolina rzeki zaczyna odzyskiwać naturalny charakter, stanowiąc wraz z ciągnącym się wzdłuż niej pasem lasów Puszczy Różańskiej jeden z dwóch korytarzy ekologicznych, za pomocą których Polesie łączy się z Puszczą Białowieską. T uż za Jasiołda leży Bereza Kartuska (Biaroza). Miasto ma dwa tytuły do sławy - ogromny klasztor kartuzów oraz istniejący tu w okresie międzywojennym obóz koncentracyjny dla przeciwników politycznych rządzącej Polską sanacji. Pierwsza wzmianka o wsi Bereza pochodzi z połowy XV w., kiedy ówczesny jej właściciel Jan Hamszej Wiesztortowicz ufundował tu Jedyna kartuzja w Wielkim Księstwie Litewskim 545 kościół parafialny. Bereza należała poc/ątkowo do powiatu słomm-skiego, a później do powiatu kobryńskiego w województwie brzeskim. W ręku Hamszejów pozostała do 1611 r., kiedy kupił ją kanclerz Wielkiego księstwa litewskiego Lew Sapieha. Kazimieiz Leon Sapieha Od 1629 r. miejscowość jest określana jako miasteczko Prawdziwy jej rozwój zaczął się jednak dopiero po ufundowaniu w 1648 r. przez podkanclerzego litewskiego Kazimierza Leona Sapiehę, syna Lwa, jedynego w Wielkim Księstwie Litewskim klasztoru kartuzów. W czerwcu tego roku w asyście przedstawicieli rodu Sapiehów oraz licznie zgromadzonej okolicznej szlachty nuncjusz apostolski Giovanni de Torres położył kamień węgielny pod przyszły klasztor. Pomimo wybuchu wojny z Kozakami niezwłocznie sprowadzono z pomorskich Kartuz pierwszych zakonników z przeorem Janem Hagenem z Trewiru i przystąpiono do prac budowlanych. Autorem projektu był nieznany z nazwiska architekt włoski. Oprócz sfinansowania budowy fundator zapisał na utrzymanie klasztoru część swych okolicznych dóbr z licznymi wsiami i lasami. Fundację oficjalnie zatwierdził Sejm w 1653 r. Później kartuzję bereską wspierali także Sapiehowie z linii czerejskiej i różańskiej. Ogromna skala założenia oraz niespokojne, wojenne czasy spowodowały, że pierwszy etap budowy zakończono dopiero w 1666 r. W tym roku biskup wileński Aleksander Sapieha konsekrował nowo wzniesiony kościół klasztorny. W jego podziemiach złożono prochy fundatora oraz jego spadkobiercy i następcy w roli opiekuna klasztoru - Pawła Jana Sapiehy, wojewody wileńskiego i hetmana wielkiego litewskiego. W następnych latach kontynuowano rozbudowę zespołu, który uzyskał wyraźny charakter obronny. Wzniesiono cele dla mnichów, zabudowania gospodarcze oraz mury obwodowe z narożnymi bastejami i bramą. Prace ukończono w zasadzie w 1689 r. ale również w późniejszym okresie powstawały nowe zabudowania. Wkrótce klasztor znalazł się w ogniu walk wojny północnej. W 1706 r. w jego murach gościli wszyscy panujący zaangażowani w tę wojnę. Najpierw car rosyjski Piotr I spotkał się tu z królem polskim Augustem II i pozostawił swoją załogę wojskową. Półtora tysiąca 546 Stulecie wojen ts rosyjskich dragonów nie wytrzymało jednak oblężenia szwedzkich wojsk Karola XII, który osobiście poprowadził swych żołnierzy do ataku i na ich czele puścił się w bród przez bronioną przez Rosjan przeprawę. Król Szwecji spędził w klasztorze cały dzień. Później gościł tu jeszcze jego stronnik, rywal Augusta II do tronu polskiego - Stanisław Leszczyński. Niemal wszystkie XVTII-wieczne wojny i zaburzenia otarły się o Berezę. W 1733 r. pod pobliskim Sielcem wojska rosyjskie rozbiły stronników Stanisława Leszczyńskiego, który podjął kolejną próbę zdobycia polskiego tronu. W 1771 r. w okolicy staczali walki z Rosjanami konfederaci barscy. Podczas powstania kościuszkowskiego zakonnicy wspierali oddziały powstańcze, a w samej Berezie przez kilka dni kwaterował korpus gen. Sierakowskiego. Działania zbrojne i przemarsze wojsk, choć nie przyniosły bezpośrednich zniszczeń klasztorowi, poczyniły jednak wiele szkód w dobrach i nadszarpnęły podstawę ekonomiczną jego bytu. W bereskiej kartuzji odbywało się co roku kilka szczególnie celebrowanych uroczystości religijnych. Należały do nich święta Znalezienia Krzyża Świętego (2 maja) i Podwyższenia Krzyża Świętego (14 września) oraz dzień patrona kartuzów - ś w. Brunona (6 października). Od 1784 r. kartuzi prowadzili w Berezie szkołę podległą Komisji Edukacji Narodowej oraz szpital z apteką. Klasztor zaczął się chylić ku upadkowi w końcu XVIII w., kiedy zaborcze władze zabroniły wszelkich kontaktów z władzami zakonnymi za granicą. Zbiegło się to z upadkiem znaczenia politycznego i pomyślności majątkowej rodu dobrodziejów klasztoru - Sapiehów. Władze carskie skasowały klasztor w 1831 r., a pretekstem było wparcie udzielone przez zakonników powstaniu listopadowemu oraz przyłączenie się kilku mnichów do jednego z powstańczych oddziałów (chodziło o oddział Karola Zapolskiego bądź Tytusa Pusłow-skiego). Kościół kartuski zamieniono na parafialny. Dobra klasztorne przeszły w zarząd państwowy guberni grodzieńskiej. Zniszczeniu i rozproszeniu uległa biblioteka klasztorna licząca ponad 2 tyś. cennych woluminów. Pod zarzutem pomocy powstańcom aresztowano też ostatniego, a zarazem najbardziej znanego z przeorów klasztoru, Pawła Gienju-sza (1803-1846), pochodzącego z zaścianka Gieniusze pod Sokółką. Wyrokiem sądu został on jednak uniewinniony. Władze kościelne wysłały go do klasztoru benedyktynów w Horodyszczu pod Pińskiem, a następnie do Starych Trok, gdzie został wybrany przeorem tamtej- Po likwidacji zgromadzenia 547 szego zgromadzenia benedyktyńskiego. W 1845 r. powrócił do Ho-rodyszcza, gdzie w rok później zmarł i został pochowany. Gienjusz był autorem prac (w większości w rękopisach) poświęconych historii Berezy oraz zakonów kartuzów, cystersów i benedyktynów. Żywo interesował się także botaniką. Dewastacja zabudowań klasztoru rozpoczęła się natychmiast po likwidacji zgromadzenia. W 1840 r. wizytujący Berezę wysłannik kurii wileńskiej stwierdził, że nigdzie już nie ma okien, podłóg i pieców, a mury są w bardzo złym stanie. W 1866 r. większość budynków rozebrano, wykorzystując cegłę przy budowie koszar. W dwa lata później rozebrano także kościół, a materiał rozbiórkowy posłużył do budowy miejscowej cerkwi. Do niej też przeniesiono słynące łaskami relikwie Krzyża Świętego. Miedziana blacha z pokrycia kartuskich budowli trafiła na dach cerkwi Aleksandra Newskiego w Grodnie. Klasztor w Berezie Kartuskiej (rys. N. Ordy) W 1897 r. do fragmentu ocalałych murów dostawiono kaplicę dla bereskich katolików, którzy przez ponad trzydzieści lat byli pozbawieni świątyni. Znalazły się w niej stare obrazy z dawnego kościoła oraz ogromny drewniany krzyż, który legenda wiązała z początkiem fundacji. Ponoć Kazimierz Leon Sapieha polował pewnego razu w swej puszczy, gdy nagle wszystkie jego psy z ujadaniem zbiegły się do stojącego na polanie krzyża. Magnat poczytał to za znak od Ponura sława Berezy Boga i w tym właśnie miejscu ufundował klasztor. Nie wiadomo, co stało się później z wyposażeniem kaplicy, być może przeniesiono je do nowego kościoła, wzniesionego w 1933 r. W okresie okupacji niemieckiej w obrębie murów klasztornych hitlerowcy urządzili miejsce masowych rozstrzeliwań, podczas których zamordowano ponad 4,5 tyś. osób. Od zakończenia II wojny światowej pozostałości klasztoru stoją pozbawione dozoru i niszczeją, choć wciąż imponują rozmiarami. P owróćmy teraz do historii miasteczka, które przez prawie dwa wieki było właściwie jedynie dodatkiem do klasztoru. Po rozbiorach znalazło się ono w granicach powiatu prużańskiego guberni grodzieńskiej. Na początku XIX w. odbywało się tu osiem jarmarków rocznie, działały dwie manufaktury garbarskie i jedna sukiennicza. W 1833 r. w miasteczku było 200 drewnianych domów i 1200 mieszkańców. Szybszy rozwój miejscowości zaczai się po przeprowadzeniu przez nią w latach czterdziestych XIX w. bitego traktu z Brześcia do Moskwy i wybudowaniu w Berezie stacji pocztowej. W latach siedemdziesiątych Bereza otrzymała również stację na linii kolejowej Brześć-Moskwa, co prawda odległą o kilka kilometrów od miasteczka. W ciągu sześćdziesięciu lat liczba ludności zwiększyła się pięciokrotnie, osiągając w końcu stulecia ponad 6,2 tyś. osób. Po I wojnie światowej Bereza znalazła się w granicach Polski, w powiecie prużańskim województwa poleskiego. Ponurą sławę zyskała Bereza po 1934 r., gdy władze sanacyjne zorganizowały tu obóz odosobnienia dla przeciwników politycznych. Więziono w nim przede wszystkim komunistów i agentów bolszewickich, ale także nacjonalistów ukraińskich, ludowców, członków Obozu Narodowo-Radykalnego i innych narodowców, jak również przestępców pospolitych. Więźniami Berezy było kilka bardzo znanych postaci międzywojennej Polski, m.in. przywódcy ONR Bolesław Piasecki i Henryk Rossman oraz znakomity publicysta Stanisław Cat--Mackiewicz, który spędził tu kilka tygodni wiosną 1939 r. za krytykowanie rządu w artykułach prasowych. Swój pobyt w Berezie tak wspomina w książce o historii międzywojennej Polski: "Główna tortura w Berezie polegała na odmawianiu człowiekowi prawa do odbycia stolca. Tylko raz jeden w dzień o godz. 4 minut 15 rano ustawiano więźniów w wychodku i komenderowano: «raz, dwa, trzy, trzy i pól, cztery». W ciągu półtorej sekundy miało wszystko być JjP Bicie oficjalne i prywatne 549 skończone. (...) Świat słyszał o torturze głodu, młody człowiek po wyjściu z więzienia mówił do ukochanej: «glodzono mnie». Podczas gdy ta tortura, o wiele fizycznie dotkliwsza, nie nadawała się do heroicznego powiastowania. (...) Pożywienie dawane w Berezie było nieobfite, lecz utrudniało jeszcze proces oddawania stolca, gdyż podstawą jego był chleb. Z niewy-próżnionemi brzuchami kazano przez siedem godzin robić ludziom «gimnastykę», tj. stosowano straszną torturę, kazano w pozycji głębokiego przysiadu z rękami do góry pozostawać siedem godzin bez przerwy i w ten sposób chodzić, biegać, wchodzić i schodzić ze schodów. Bito przy tem straszliwie, zwłaszcza jeśli czyjś żołądek nie wytrzymał. Bicie dzieliło się na oficjalne i oficjalno-prywatne. Kara chłosty istniała oficjalnie, widziałem delikwenta, który dostał 280 pałek w siedzenie, ośmiu policjantów znęcało się nad nim, był to mój sąsiad z pryczy, Żyd, właściciel domu publicznego z Łodzi. Świerzewski [osadzony w Berezie student-narodowiec] mi opowiadał, że całą salę postawiono na kolanach na kamykach nasypanych na nawierzchni szosy, kamykach nie przygniecionych niczem, ostrych, kazano im poruszać się naprzód, bito pałkami i co dwadzieścia metrów kazano pałki całować i tak na przestrzeni dwóch kilometrów budowanej szosy. Więźniów w Berezie było około 600, ale przewinęło się więcej, mój numer porządkowy był 2858, pilnowało nas 84 policjantów, których tu przysyłano w drodze kary dyscyplinarnej za bicie aresztowanych. Zbierano więc z całej Polski ludzi lubiących bić ludzi bezbronnych. Policjanci bili wszyscy, ale każda sala aresztowanych dzieliła się na trzy grupy: (1) kryminalistów, (2) tzw. przestępców skarbowych i (3) politycznych. Kryminaliści byli dyżurnymi sali, instruktorami «gimna-styki» itd. Pod tym pozorem wolno im było bić pozostałych. Cały dzień trwało to bicie, policjanci bili wszystkich, chociaż najrzadziej kryminalistów, a ci wyżywali się wbiciu innych.. (...) Nie wolno było mówić w Berezie, każdy powinien stać się niemową, oczywiście był to zakaz nie do przeprowadzenia, i sami kryminaliści, nadzorujący innych, gadali między sobą i nawet z innymi aresztowanymi. Ale za posłyszenie jednego słowa przez policjanta szło się do aresztu na sześć dni, gdzie się siedziało na zimnym betonie, z otwar-temi oknami podczas mrozu, bez butów i z gołemi nogami, tylko w kalesonach i w koszuli, jednego dnia na pół więziennej racji, co drugi dzień całkiem bez jedzenia, i przez sześć dni i sześć nocy co pół godziny trzeba było się meldować do okna: «panie komendancie, melduję posłusznie...». Przez sześć dni odmawiano człowiekowi prawa snu. (...) 550 Bereskie świątynie Najnieszczęśliwsi byli wśród nas ci przestępcy skarbowi Byli to zwykle bogaci, brzuchaci kupcy, w starszym wieku, przeważnie Żydzi, zesłani tu przez Składkowskiego, w celach demagogji, za «pasek», niepłacenie podatków itd. Nie wytrzymywali zupełnie tortur, ich oczy były zawsze obłędne, warjackie. Zresztą byli wśród nas prawdziwi warjaci. Kiedyśmy biegali - w Berezie wszystko robiło się biegiem - kuśtykała za każdą salą, wywracając się od czasu do czasu, pewna ilość kalek, którym przy torturach połamano jakieś kości, a biegało z nami trzech warjatów, których oskarżano o symulację. Dość dantejska to wszystko wyglądało." W okresie okupacji Niemcy wymordowali większość Żydów z Be-rezy, a także wielu innych mieszkańców miasteczka i jego okolic, łącznie ponad 7 tyś. osób. Pomnik ofiar masowych mordów znajduje się na miejscowym cmentarzu prawosławnym. Pod władzą radziecką Bereza stała się stolicą rejonu w obwodzie brzeskim i już w 1940 r. otrzymała prawa miejskie. Po raz pierwszy w swej historii zaczęła więc pełnić funkcję ośrodka administracyjnego. W 1959 r. miasto liczyło 5,6 tyś. mieszkańców, a obecnie ma 30 tyś. i jest lokalnym ośrodkiem przemysłu spożywczego i budowlanego. W centrum miasta, położonego na skraju doliny Jasiołdy, nie ma szczególnie ciekawych obiektów. Warto tu jedynie obejrzeć cerkiew prawosławną p.w. śś. Piotra i Pawła, wybudowaną przed 1880 r. w stylu rosyjsko-bizantyjskim, a gruntownie przebudowaną i powiększoną w latach dziewięćdziesiątych XX w. Dominantą budowli jest wzniesiona podczas tej przebudowy ogromna biała wieża. Cerkiew jest godna uwagi nie tyle ze względu na architekturę, co dlatego, że powstała z budulca pochodzącego z rozbiórki kościoła kartuzów. Przeniesiono do niej także przechowywane dawniej u kartuzów relikwie Krzyża Świętego. Nie udało mi się dowiedzieć, czy są w niej nadal. Jest w Berezie także kościół katolicki p.w. Świętej Trójcy, zbudowany w 1933 r. Od lat czterdziestych był użytkowany jako magazyn i uległ dewastacji. W 1990 r. zwrócono go wiernym, obecnie jest w trakcie remontu. Dla amatorów jest jeszcze muzeum historyczno-rewolucyjne, założone w 1961 r. Większa część ekspozycji ma charakter propagandowy, niewiele chyba zmieniony od czasów radzieckich, l Została tylko ruina wieży 551 i dotyczy partyzantki sowieckiej z okresu II wojny światowej oraz działalności ruchu komunistycznego na Białorusi i polskiego obozu odosobnienia w Berezie Kartuskiej. Są jednak również eksponaty dotyczące historii klasztoru kartuzów? i powstania styczniowego, a także ciekawe zbiory etnograficzne. G łówny cel naszej wizyty w Berezie, czyli ruiny klasztoru kartuzów, znajduje się na zachodnim obrzeżu miejscowości, właściwie już poza miastem, nad brzegiem bezimiennego dopływu Jasiołdy. Właśnie w wody tej rzeczki rzucił się w 1706 r. król Szwecji Karol XII, osobiście prowadząc swych żołnierzy do ataku na obsadzony przez Rosjan klasztor. Bereska kartuzja, wzniesiona w latach 1648-1689, była jednym z największych założeń klasztornych na terenie całej Rzeczypospolitej: zespół jej zabudowań wraz z ogrodami zajmował blisko 50 hektarów. Choć do naszych czasów zachowało się z tego niewiele, nawet te pozostałości robią na zwiedzających ogromne wrażenie. Spróbujmy więc sobie z pomocą planów i rysunków wyobrazić, jak klasztor wyglądał za czasów świetności. Głównym elementem założenia był oczywiście ogromny kościół p.w. Świętego Krzyża - trójnawowa bazylika długości 50 m, o wydłużonej, wysokiej i wąskiej nawie środkowej oraz niskich nawach bocznych zakończonych graniastymi apsydami. Wejście wiodło przez niską, ośmioboczną krachtę. Najbardziej oryginalną częścią świątyni była wysoka, kilkukondygnacyjna, ośmioboczną wieża nakryta barokową kopułą, umieszczona w nietypowy sposób, bo z tyłu za prezbiterium, na głównej osi kościoła. Ruina tej wieży, z której zachowały się dwie dolne kondygnacje, ozdobione pilastrami oraz prostokątnymi i arkadowymi wnękami, to jedyna obecnie pozostałość kościoła. Według miejscowej tradycji (zapisał tę opowieść Romuald Traugutt) w XVIII w. miał przez w tej wieży przez dwanaście lat pokutować jeden z zakonników, niejaki Wystrzykowski, skazany na dożywotni karcer za zabójstwo nowo wybranego przeora Korzonki, który wygrał z nim rywalizację o tę godność. Klasztorny kościół służył jako mauzoleum fundatorom i dobroczyńcom kartuzji - Sapiehom z linii czerejskiej i różańskiej. Wiadomo o piętnastu członkach rodu, którzy spoczęli w jego podzie- l Pośmiertne losy Sapiehów miach Byli wśród nich najwyżsi dostojnicy i wybitne postacie życia politycznego Rzeczypospolitej. Mauzoleum uległo zniszczeniu przy okazji rozbiórki kościoła w 1868 r. Na polecenie władz wyjęte z podziemi trumny z prochami Sapiehów pogrzebano na miejscowym cmentarzu katolickim z udziałem proboszcza z niedalekich Siehniewicz. Grób został wkrótce sprofanowany (zapewne przez "poszukiwaczy skarbów"), więc obrzęd musiano powtórzyć. Cmentarz ten uległ zagładzie w latach czterdziestych XX w., a na jego miejscu założono nowy cmentarz prawosławny. Nie pozostał więc już żaden ślad po pochówkach członków wybitnego rodu. Tylna część kościoła wraz z wieżą była do połowy wysunięta w obręb prostokątnego wirydarza klasztornego. Wokół wirydarza znajdowały się krużganki i tworzące czworobok zabudowania mieszczące eremy - indywidualne cele zakonników. Jest rzeczą zdumiewającą, że w tak ogromnym i bogatym klasztorze przebywało stale tylko kilkunastu, a w niektórych okresach kilku mnichów! Przyczyny można fWH Klasztor kartuzów w Berezie Kartuskie) - plan zabudowań Wśród pozostałości klasztoru 553 Klasztor kartuzów w Berezie Kartuskie] (plan założenia z ogrodami l sadami] upatrywać w tym, ze do zakonu o bardzo surowej regule, jakim byli kartuzi, brakowało chętnych wśród okolicznej ludności. Większość zakonników stanowili początkowo przybysze z zachodnich części Rzeczypospolitej, a także z zachodniej Europy. Dopiero w końcu XVIII w. w konwencie zaczęli przeważać zakonnicy miejscowi, wywodzący się wyłącznie z rodzin szlacheckich. Dziś po wiryda-rzu i eremach nie ma śladu i z trudem można sobie wyobrazić, że zachowana ruina wieży stała niegdyś pośrodku arkadowego dziedzińca. Najlepiej zachowało się otoczenie dawnego dziedzińca gospodarczego. Prowadzi na ten dziedziniec ocalała główna brama wjazdowa z ozdobnym attykowym frontonem. Po obu jej stronach znajdują się fragmenty muru, a po lewej - jedna z narożnych, ośmiobocznych baszt. Za bramą widzimy kolejny odcinek klasztornego muru, blisko 300-metrowej długości, załamany w kilku miejscach, z ruinami przylegających do niego zabudowań. Największy, piętrowy budynek z mocno zaakcentowanym ryzalitem to prawdopodobnie klasztorny szpital lub budynek, w którym zatrzymywali się członkowie rodu Sapiehów, zjeżdżający do klasztoru co roku na rekolekcje. Teraz trzeba sobie jeszcze uświadomić, że na zewnątrz murów rozciągał się rozległy ogród, otoczony osobnym murem z narożnymi basztami. Składał się on z dwóch części. Mniejsza wypełniała prostokątną przestrzeń w załamaniu murów klasztornych, na lewo od zachowanej baszty. Większa znajdowała się na południe i wschód od czworoboku zabudowań mieszkalnych otaczających wirydarz. Obecnie teren ten, przylegający do klasztornego muru, zajmuje jednostka wojskowa. l Świetność rezydencji Pusłowskich Wracając do miasta, warto nadłożyć drogi i pójść od ruin klasztoru na południe, do szosy brzeskiej, aby zobaczyć dawne carskie koszary, zbudowane z cegieł pochodzących z rozbiórki klasztoru. To właśnie te budynki mieściły w okresie międzywojennym osławiony obóz w Berezie. W 1962 r. ustawiono przy nich obelisk upamiętniający więźniów obozu. W okolicy Berezy znajdują się trzy miejscowości, które warto odwiedzić przy okazji pobytu w mieście. Pierwszą i najciekawszą z nich z nich jest odległa o 15 km na południowy wschód wieś Piaski (Pieski), dawny majątek położony nad Jeziorem Czarnym. Bywa ona także nazywana Starymi Piaskami, dla odróżnienia od niedalekiej wsi Nowe Piaski. Pierwsza wzmianka o tutejszych dobrach pochodzi z 1503 r. W tym roku król Aleksander Jagiellończyk nadał je jednemu z zaufanych dworzan, Dymitrowi Kijaninowi, jako rekompensatę za stracone podczas wojny z Moskwą starostwo starodubowskie. Ród Kijaninów wkrótce jednak wymarł, a Piaski były dziedziczone po kądzieli. W XVII w. drogą działów rodzinnych majątek znalazł się w ręku Pu-słowskich i pozostał w ich władaniu aż do 1939 r. Pierwszym z tego rodu dziedzicem Piasków był Jakub Pusłowski (zm. 1638), uczestnik wyprawy Chodkiewicza na Moskwę. Fundamenty rodowej potęgi położył jego wnuk Kazimierz Michał Pusłowski, spokrewniony z Wiśniowieckimi i Sobieskimi, który uzyskał liczne nadania królewskie. Wnuk Kazimierza Michała, Franciszek Pusłowski, szambelan króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, wzniósł w Piaskach duży, klasycystyczny pałac. Za czasów jego oraz dwóch następnych z rodu - marszałka słonimskiego Wojciecha i marszałka wileńskiego Franciszka - rezydencja świeciła wielkopańskim blaskiem i znana była z wystawnych przyjęć. W 1819 r. odwiedził ją Julian Ursyn Niemcewicz i jemu zawdzięczamy jedyny zachowany jej opis. Wynika z niego, że wspaniałe komnaty pałacowe były ozdobione cennymi obrazami włoskimi, kuchnia słynęła z doskonałych posiłków, a pobyt gościom i domownikom umilała dworska orkiestra. Z okien rozciągał się szeroki widok na pobliskie Jezioro Czarne, pływające po nim łodzie i krążące ptaki. Okres świetności rezydencji skończył się w 1843 r. wraz z pożarem pałacu, spowodowanym przez wybuch spirytusu podczas przy- Co ocalało w Piaskach? 555 rządzania krupniku litewskiego. Później jako dwór służyła przebudowana klasycystyczna stajnia. Większość pozostałych budynków wciąż jeszcze imponującego zespołu pałacowego uległa zniszczeniu podczas I wojny światowej. Były wśród nich m.in. zwieńczony kopułą dwukondygnacyjny "pawilon róż" oraz otoczony kolumnadą wiatrak, które znamy z rysunku Napoleona Ordy. W okresie międzywojennym siedzibą właścicieli majątku, Franciszka i Ireny z Mohlów Pu-słowskich, był skromny budynek, przebudowany zapewne z jakiegoś zabudowania gospodarczego. Zespól dworski w Piaskach (rys. N Ordy) Obecnie większą część dawnego terenu pałacowego zajmują po wstałe po II wojnie światowej zabudowania wsi Piaski i kołchozu. Na skraju wsi zachował się dwór ostatnich właścicieli majątku. Jest to niski, parterowy, trzynastoosiowy budynek drewniany o otynkowanych ścianach i skromnym wystroju zewnętrznym. Główne wejście akcentuje czterokolumnowy portyk z trójkątnym frontonem. Jedno z pomieszczeń dworu było przeznaczone na ka plicę. Po wojnie dwór służył jako baza turystyczna, a obecnie jest opuszczony. Z zabudowań gospodarczych ocalał ponadto dwu kondygnacyjny browar, przebudowany w II pół. XIX w. z oficyny pałacowej. Obecnie mieści gorzelnię i kryje się za wysokim ogro dzeniem. . ,!,",>. .... , «,..... ~ . 556 Neogotyckie bramy i park krajobrazowy Najciekawszymi pozostałościami założenia dworskiego są dwie neo- Oflrodzenelerenugorzelni------ gotyckie bramy Z pół. XIX W., StO- jące obecnie na przeciwnych krańcach wsi, która zajęła miejsce majątku. Mniejsza, bezwiezowa brama zachodnia stoi niedaleko dworku i jest częściowo zrujnowana. Wieńczy ją krenelaz i pinakle. Po bokach znajdują się dwie kordegardy. Środkowy, ostrołukowy prześwit został zamurowany, gdyż brama była używana jako magazyn. Większa i lepiej zachowana jest brama północna, która pełniła funkcję głównego wjazdu na teren majątku. Tworzą ją dwie wysokie, okrągłe baszty, połączone ścianką ozdobioną krenelażem i fryzem. W ściance tej znajduje się ostrołukowy prześwit z żelazną kratą. Po bokach mieszczą się podłużne kordegardy utrzymane w tym samym stylu. Według miejscowej tradycji podczas powstania styczniowego w bramie tej zaciekle bronił się oddział powstańczy Na południe od zabudowań dworskich rozciąga się park krajobrazowy, mający pierwotnie powierzchnię 10 ha, dziś nieco przerzedzony i okrojony. Założono go wokół dwóch stawów połączonych ze sobą i z Jeziorem Czarnym kanałami, przez które przerzucono zachowane do dziś kamienne mostki. Dawniej park sięgał brzegu jeziora, lecz podczas prac melioracyjnych jezioro zamieniono w otoczony wałami zbiornik retencyjny. Park jest więc dziś odcięty od niego wałem i kanałem odwadniającym Jedna z zachowanych alej parkowych wiedzie do pagórka na południowym skraju, na którym znajdują się resztki kaplicy grobowej Pu-słowskich. W niewielkiej wsi Olszewo (Alszewa) położonej przy szosie z Berezy Kartuskiej do Chomska, 2 km na południowy zachód od Piasków, znajduje się cmentarz katolicki. Pusty placyk pośrodku cmentarza to miejsce, gdzie stał kościół, ufundowany przez Pusłowskich zapewne w końcu XVIII w., po powstaniu Miejsce ostatniego spoczynku sławnego ministra 555 styczniowym zamieniony na cerkiew prawosławną, rewindykowany w okresie międzywojennym i zniszczony podczas II wojny światowej. W podziemiach tej świątyni spoczęły szczątki jednego z najwybitniejszych polskich działaczy gospodarczych i politycznych XIX w. - księcia Franciszka Ksawerego Druckiego--Lubeckiego (1778-1846), ministra skarbu Królestwa Polskiego Książę Dmcki-Lubecki urodził się na Polesiu, w rodzinnym majątku Pohost Zahorodzki, a wychował w znanym nam już Łu-ninie. Pod koniec życia przeniósł się na stałe do Petersburga, gdzie zmarł. Był on blisko spowinowacony z Pusłowskimi jego siostra Józefa wyszła za Wojciecha Pusłowskiego, a córka Genowefa - za Władysława Pusłowskiego, syna Wojciecha. Zapewne z inicjatywy tej ostatniej pary sprowadzono szczątki ministra z Petersburga i pochowano w olszewskim kościele. Piaski -północna brama wjazdowa do majątku Za cmentarzem widnieją na horyzoncie wysokie kominy. To odległy o 2 km Biełooziersk, nowe miasto powstałe w 1958 r. na miejscu wsi Niwki, w związku z budową jednej z największych na Białorusi elektrociepłowni. 558 Wyspa ludności katolickiej D rugą z interesujących miejscowości w okolicach Berezy są Siehniewicze (Sihmewiczy) nad rzeką Winiec, 12 km na południe od Berezy, często mylone z kościuszkowskimi Siechno-wiczami koło Żabinki. Kościół w Siehmewiczach Niewiele wiadomo o historii Siehniewicz poza tym, że co najmniej od XVI w. miejscowość stanowiła ośrodek dóbr ziemskich i że od wieków stanowiła wyspę ludności katolickiej wśród przeważającej na Polesiu ludności unickiej, a później prawosławnej. Świadczy o tym cenny zabytek - okazały kościół katolicki p.w. Opieki NMP. Pierwsza świątynia katolicka istniała tu już w 1548 r. Obecny, barokowy kościół, ufundowany przez Józefa i Marię Prozorów, został wzniesiony w 1785 r. Jako jeden z bardzo nielicznych na Polesiu, nie był w XIX w. zamieniony w cerkiew i działał nieprzerwanie aż do zamknięcia w 1949 r. W 1989 r. wrócił do wiernych i został wyremontowany. Świątynia wyróżnia się oryginalną sylwetką. Jest to jednonawowa bazylika z parą niskich kaplic bocznych i półkoliście zamkniętym Siehniemcze - rzut kościoła prezbiterium z dwiema zakrystiami. Dach kryty gontem. Dwu-kondygnacyjna fasada, poszerzona przez dwie masywne wieże ze spiczastymi dachami, jest znacznie szersza od nawy. Pomiędzy wie-żami znajduje się wysoki szczyt z trójkątnym naczółkiem. Elewacje ozdobione są pilastrami. Pierwotny wystrój wnętrza nie zachował się. W obrębie cmentarza przykościelnego znajduje się kilka nagrob- • W dolinie Jasiołdy 559 ps , "»,« . ków z końca XIX i początku XX w. Kilka interesujących nagrobków z początku XX w. znajduje się też na starym katolickim cmentarzu parafialnym, położonym na północ od wsi. Ciekawe, że współczesne nagrobki katolickie mają inskrypcje w języku rosyjskim. Około 1,5 km na wschód od wsi znajduje się teren dawnego majątku ziemskiego. Niewiele wiadomo o dziejach tych dóbr. W II pół. XVIII w. ich właścicielami byli zapewne fundatorzy kościoła - Prozorowie. Przed II wojną światową majątek należał do Łozińskich. Zachował się tu skromny drewniany dwór, wzniesiony w II pół. XIX MV. Jest to budynek parterowy, na planie prostokąta, z gankiem o czterech murowanych kolumnach. W latach 1939-47 we dworze mieścił się punkt skupu mleka, a później szpital. Na jego potrzeby w latach pięćdziesiątych dobudowano wydłużone ku tyłowi skrzydło boczne, co nadało budowli plan litery L. W 1988 r. szpital zlikwidowano i od tego czasu budynek jest nieużytkowany. W pobliżu stoi niewielka oficyna, zwana "baronówką". Zabudowania otacza dość dobrze zachowany park. T rzecią godną uwagi miejscowością w okolicy Berezy jest oddalona o 10 km na północny zachód duża wieś Sielec (Sia-liec], położona nad niewielką rzeczką Baksztą w pobliżu jej ujścia do Jasiołdy. Obecnie Sielec sąsiaduje z dużym sztucznym jeziorem utworzonym w 1985 r. na Jasiołdzie. Zbiornik ma powierzchnię ponad 2 tyś. ha, a jego przedłużeniem ku wschodowi jest duży zespół stawów rybnych, użytkowany przez miejscowe gospodarstwo rybackie, czyli rybchoz. W sumie powstał ciąg zbiorników wodnych długości ponad 15 km i szerokości sięgającej 5 km. Jest to znakomity teren do obserwacji ptactwa wodnego, co ułatwiają ciągnące się pomiędzy stawami groble. Za stawami, po drugiej stronie Jasiołdy, zaczynają się bagniste lasy Puszczy Różańskiej. Sielec był niegdyś własnością królewską. W 1570 r król Zygmunt August nadał go wojewodzinie wileńskiej Annie z Radziwiłłów Kisz-czynie. Później wieś była w ręku Radziwiłłów, którzy na przełomie XVI i XVII w. założyli tu zbór kalwiński, istniejący jeszcze na początku XVIII w. W dniu 19 sierpnia 1734 r. pod Sielcem doszło do l l 560 Zapomniana bitwa dużej bitwy. Był to epizod wojny domowej, która jest dziś praktycznie nieobecna w świadomości historycznej Polaków, a która toczyła się pomiędzy zwolennikami dwóch pretendentów do polskiego tronu: Stanisława Leszczyńskiego i Augusta III Sasa. W bitwie tej wojska rosyjskie, wspierające Sasa, rozbiły litewskie wojska konfederacji oszmiańskiej. Wydarzenie to opisał w swych pamiętnikach Marcin Matuszewicz: "Już i Pocie; [Aleksander Pociej, dowódca wojsk litewskich] podczaszy lit., idąc do Brześcia, był pod Prużaną, gdy od Nowego Dworu z traktu wołkowyskiego Sosnowski pułkownik, teraźniejszy pisarz lit., przybiegł, reportując (...) że Moskwa i książę Wiśniowiecki z całą potencją idą za nim. Zmieszał się tym reportem podczaszy lit. i nie bez przyczyny, mając niewiele konnych chorągwi, (...) piechota bez należytej broni, a zatem nie chcąc się w pola ku Brześciowi udawać, cofnął się od Prużany ku Sielcowi, a tymczasem widząc oczywiste niebezpieczeństwo zdał komendę Szczyttowi, cześnikowi lit., potem kasztelanowi mścisławskiemu. Cześnik lit., już w złym czasie objąwszy komendę, umyślił się pod Sielcem utaborować i przy błotach sieleckich prawie niedostępnych bronić się. Był tamże Krasiński, pułkownik od piechoty, potem generał, wielkiej rady i nie mniejszej rezolucji oficer, który radził, ażeby posłać do Moskwy z kapitulacją, ale nie wiedzieli sami, co w tak nagłym razie czynić mieli (...). A tymczasem Moskwa następowała. Kazał zatem Krasiński pułkownik w Sielcu mosty pozrzucać i nad tą przeprawą uszykowawszy piechotę, kazał z armat bić, ale Moskwa - lubo w szerokich oparzystych błotach - i głęboką rzekę fasiołdę, znalazłszy bród, piechota przebrnęła i wyszedłszy na brzeg, gdy z boku na piechotę stanisławowską ognia wydała, a przy tym z drugiej strony grobli sieleckiej Moskwa z armat biła, zaraz całe wojsko poszło w rozsypkę, a wszystkie wozy na łup nieprzyjacielowi oddało. Tak tedy ze wszystkim i z artylerią obóz zniesiony, i wozy z wielkim aparencjami są zabrane (...). Ludzi niewiele zginęło, gdyż ta klęska w lesie i w błocie była. Łatwo się piechotą salwować było, a do tego nieprzyjaciel wolał się na korzyści łupu zabawić, aniżeli po błocie i lesie uganiać się." W Sielcu zachowało się niewiele pamiątek historycznych. Należy do nich cerkiew prawosławna p.w. Zaśnięcia NMP (Uspien-ska), zbudowana w 1870 r. w stylu rosyjsko-bizantyjskim. Zamieszczona w przedwojennym przewodniku po Polesiu informacja, jakoby cerkiew ta miała być dawnym kościołem katolic- Pomiędzy Polesiem ąrPuszczą Białowieski "^n^MHilSIŚll •f" Kościół w Sielcu kim, fundowanym jeszcze w 1471 r. i uposażonym przez królową Bonę, nie odpowiada prawdzie. Znacznie ciekawszy jest neogo-tycki kościół katolicki z 1912 r., zamknięty po II wojnie światowej i w dalszym ciągu nieczynny. Jest to trójnawowa bazylika na planie prostokąta, z pięciobocznym prezbiterium i dwiema zakrystiami. Dominantą budowli jest wysunięta przed fasadę masywna, trójkondy-gnacyjna, czworoboczna wieża, nakryta spiczastym dachem. Elewacje wieży dekorują ostrołukowe nisze oraz podobne okna, ostrołukowy portal wejściowy oraz znajdująca się nad nim rozeta. Ściany oraz dolna kondygnacja wieży wzmocnione są schodkowymi szkarpami. P o zwiedzeniu Berezy i jej okolic pora ruszyć w dalszą drogę do Kobrynia. Po kilkunastu kilometrach szosa przecina skanalizowaną rzekę Winiec i wkracza na teren drugiego z leśno--bagiennych pasów stanowiących "macki", które Polesie wyciąga ku Puszczy Białowieskiej. Pas ten, szerokości 20-30 km, ciągnie się pomiędzy Kobryniem a Berezą i Prużaną, wzdłuż dolin Wińca, górnego Muchawca i jego dopływu Dachłówki. Na południe od Szereszowa obejmuje on lasy historycznej Puszczy Szereszow-skiej, sięgające doliny Leśnej Lewej, za którą zaczyna się już Puszcza Białowieska. Za Wińcem szosa na kilka kilometrów zagłębia się w las, a później, biegnąc po nasypie, przecina skraj rozległego Bagna Pul-skiego, dziś całkowice osuszonego. Za następnym pasem lasu mijamy miejscowość Zaprudy, o której w swych myśliwskich wspomnieniach wspomina Franciszek Wysłouch. Jego rodzinne l 562 Raj wydr pod Zaprudami Perkowicze i Kobryń, w którym służył jako zawodowy oficer, leżą już całkiem niedaleko stąd. "Dziewiętnaście kilometrów od Kobrynia leżała przepiękna miejscowość Zaprudy. Przebiegała tam rzeka Mucha, która tam właśnie rozlewała się szeroko, tworząc liczne odnogi, a nawet ślepe kanały wrzynające się głęboko w wysoki, pagórkowaty teren Zaprudzia. (...) Na zamkniętych kanałach wchodzących w głąb lądu lęgły się wydry. Ich futra bardzo były poszukiwane przez Żydów na czapy rabinackie i każda ich ilość natychmiast znajdowała nabywców. Ruch na rzece mógł je płoszyć i pozbawić mieszkańców wsi dobrego zarobku. Chytrzy więc Poleszucynie dopuszczali myśliwych na swoją rzekę (...). Wysoki brzeg rzeki porastał starodrzew sosnowy. (...) Mało kto jadąc tam nie zatrzymał się na szosowym, wysokim moście, by popatrzeć na rozlewiska pełne dzikiego ptactwa lub na las sosnowy, szczególnie gdy go zabarwiało wschodzące lub zachodzące słońce. Z drugiej strony ciągnęło się morze oczeretów i trzcin, między którymi wiła się szerokimi skrętami rzeka pełna życia i czaru. Bo co rusz coś przelatywało, podrywało się, zapadało. To świat wodny, ciągle ruchliwy i niespokojny." Dziś pod Zaprudami nie rozciągają się pełne życia bagna, lecz suche łąki, a jedynymi zwierzętami, jakie można tu spotkać, są krowy. Zniknęła też rzeczka Mucha, zamieniając się w jeden z bezimiennych kanałów prowadzących czarną, martwą wodę. Kilka kilometrów dalej, za kolejnym pasmem lasu, szosa przecina rzekę Muchawiec, dopływ Bugu długości 122 km. Pod wsią Muchowołoki, 3 km na południe od tego miejsca, Muchawiec łączy się z Kanałem Królewskim. Dalszy odcinek kanału w kierunku Kobrynia wiedzie uregulowanym korytem rzeki. Cały ten fragment nie jest obecnie użytkowany, gdyż po 1940 r. przekopano nowy odcinek kanału z Mechwedowicz do Kobrynia, skracający drogę wodną Brześć-Pińsk. W rozszerzeniu doliny Muchawca, około 8 km na północ od naszej szosy, znajdowało się jedno z najrozleglejszych i najpiękniejszych bagien w tej części Polesia - uroczysko Turosa, stanowiące znakomity teren łowiecki. Znów odwołamy się do myśliwskich wspomnień Franciszka Wysłoucha: "Turosa! Był to olbrzymi obszar bagnisk na północy od Kobrynia, w widłach szos na Prużanę i Brześć. Na swych skrajach łączył się Zniweczone uroczysko Turosa 563 z lasami państwowymi, z lasami Hruszowej Rodziewiczówny, oraz z Dachłowem Puzynów i Nowomiejskich. Ile to razy już zdarzyło mi się, że kozioł, ruszony przez gończaki, wykręcił raz i drugi i głos gonu zamilkł. Długo potem wyłaził z krzaków «powodczyk» i mruczał wstydliwie straszną wieść: «W Turosu poszou». To objaśniało wszystko: i ucieczkę kozła i zagubienie psów, które kiedyś wrócą, ale na dziś są stracone (...). Właśnie Turosa była tym przysłowiowym matecznikiem, do którego uciekała zwierzyna ruszona gdzie indziej. Próbowałem i ja tam zaglądać: obszerne bagna, kępy wikliny, całe połacie łóz wysokich jakdrzewa, laski na wyższych miejscach zbite w gąszcz. (...) Ludzi tam prawie nie było, czasem chutor, którego mieszkańcy patrzyli ponuro i nieżyczliwie." Wydra Niestety, Turosa już nie istnieje. Padła ofiarą radzieckich melioran-tów, którzy w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych osuszyli ogromne obszary poleskich bagien. Położona na skraju Polesia i niezbyt odległa od bitych dróg Turosa była stosunkowo łatwym celem nosicieli "socjalistycznego postępu". Dziś na jej miejscu rozciągają się przesuszone śródleśne łąki pocięte siecią kanałów. W kanał został również zamieniony górny Muchawiec. Jeszcze tylko studiując przedwojenne mapy, można zachwycać się egzotyką nazw bagiennych uroczysk i nieistniejących już chutorów: Czortowe Błoto, Ostrelonka, Bobrowina, Za-plesie, Wyderka. Ta ostatnia nazwa nawiązuje do wydr, niegdyś licznie występujących w Muchawcu i w jego dopływach. Siedem kilometrów za Muchawcem mijamy wieś Buchowicze (Buchawiczy). W pewnym oddaleniu od niej, wśród pól po lewej stronie szosy, wznosi się prawosławna cerkiew p.w. Opieki Matki Bożej (Pokrowska), zwana przez okoliczną ludność "białym kościołem". Istotnie, był to pierwotnie barokowy kościół katolicki, ufundowany wraz z klasztorem dominikanów w 1674 r. przez pisarza Wielkiego Księstwa Litewskiego Kazimierza Puchal-skiego, a ukończony w dwa lata później. W 1832 r. klasztor skasowano i zapewne wtedy rozebrano jego zabudowania, kościół zaś został zamieniony w cerkiew. W 1889 r. przebudowano go, dodając z przodu niepasującą do całości wieżę. W obecnej postaci 564 Czar Polesia działa! jest to budowla trójdzielna, składa się z trójkondygnacyj-nej wieży oraz nawy i zakrystii na planach prostokątów. Naroża nawy i zakrystii są wzmocnione masywnymi szkarpami. Jeszcze w XIX w. w podziemiach świątyni znajdowały się trumny pochowanych tu zakonników i okolicznej szlachty. Z Buchowicz mamy jeszcze tylko 7 km do Kobrynia, w którym zamykamy naszą wielką poleską pętlę, po pokonaniu ponad tysiąca kilometrów. Do polskiej granicy w Brześciu pozostaje stąd niespełna 50 km. Cerkiew w Buchowiczach W szystkim, którzy zechcieli wybrać się ze mną w podróż po Polesiu, tej na poły mitycznej krainie leżącej tak niedaleko za naszą wschodnią granicą, serdecznie dziękuję. Kto trafił tu choć raz, z pewnością jeszcze powróci, aby penetrować dzikie bagienne uroczyska, jakich już nie ma w dzisiejszej Europie, błądzić po wodnych labiryntach Prypeci i jej dopływów czy też poszukiwać reliktów dawnej kultury w wioskach zagubionych wśród lasów, błot i piachów. Gwarantuję to - czar Polesia działa! Literatura Adamska J.: W poszukiwaniu śladów wrześniowych mogił, Magazyn Polski, Grodno 1992, nr 2, ss. 38-39, Aftanazy R.: Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej. T.l. Województwa mińskie, mścisławskie, połockie, witebskie, Ossolineum 1991. Aftanazy R.: Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej T.2. Województwa brzesko-litewskie, nowogródzkie, Ossolineum 1992. Aftanazy R.: Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej. T.ll. Województwo kijowskie, Ossolineum 1997. Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, JMJ Oficyna Wydawnicza, Gdańsk 1991. Aleksijewicz S.: Krzyk Czamobyla, "Politeja", Warszawa 2000. Andrusiewicz A.: Dzieje wielkiej smuty, Wydawnictwo Naukowe "Śląsk", Katowice 1999. Archieałogija i numizmatyka Biełarusi. Encykłapiedyja, "Biełaruskaja En-cykłapiedyja", Mińsk 1993. Architektura Biełarusi. Encykłapiedyczny dawiednik, red. A. A. Woinau i in., "Biełaruskaja Encykłapiedyja", Mińsk 1993. Besala J.: Rzeczpospolita szlachecka. Czas wielkich wojen, Podsiedlik, Raniowski i Spółka, Poznań 2001. Biełaja Ruś. Historyja Biełarusi u łehendach i padanniach, "Junactwa", Mińsk 1999. Biełaruś. Encykłapiedyczny dawiednik, "Biełaruskaja Encykłapiedyja", Mińsk 1995. Bierastiejskija karani. Histaryka-krajaznauczy i litaratumy zbornik, red. U. W. Rusakiewicz i in., Brest 1993. Bwlogiczeskoje raznoobrazije Nacionalnogo parka "Pripjatskij". Sbornik naucznych trudów, red. A. W. Uglianiec, "Biełyj wietier", Turow--Mozyr 1999. Błakitnaja kniha Biełarusi. Encykłapiedyja. Wodnyja ab'jekty Biełarusi, red. H. A. Dzisko i in., "Biełaruskaja Encykłapiedyja", Mińsk 1994. 66 Literatura i Botwiiimk M.: Pamiatmh gienocida jewnejew Biełarusi, "Biełaruskaja Na-wuka", Mińsk 2000. Brandys M.: Moje przygody z historią, "Iskry", Warszawa 1990. Brest. Enciklopiediczeskij sprawocznik, "Biełorusskaja Sowietskaja En-ciklopiedija", Mińsk 1987. Cabanowski M.: Generał StanisławBuiak-Bałachowicz, "Mikromax", Warszawa 1993. Carton de Wiart A.: Happy Odyssey, London 1950. Citou A.: Hieraldika biełaruskich miestau, "Poiymia", Mińsk 1998. Czanturija W. A.: Pamiatniki architiektury i gmdostroitielstwa Biełomssii, "Połymia", Mińsk 1986. Czarnobyl. Pohliad praż dziesiacihoddzie, "Biełaruskaja Encykłapiedyja", Mińsk 1966. Czyrwonaja kniha Respubliki Biełaruś, "Biełaruskaja Encykłapiedyja", Mińsk 1993. Davies N.: Orzeł Biały, Czerwona Gwiazda, "Znak", Kraków 2000. Dernałowicz M.: Portret Familii, PIW, Warszawa 1990. Dominiczak H.: Granica wschodnia Rzeczypospolitej Polskiej w latach 1919-1939, PWN, Warszawa 1992. Dom Sapieżyński, opr. E. Sapieha. PWN, Warszawa 1995. Dworki i pałace polskiej szlachty w byłym województwie brzeskim. Przeszłość i teraźniejszość, Instytut Historii WSR-P w Siedlcach--Studenckie Koło Historyków przy IH WSR-P w Siedlcach, Siedlce 1997. Dylągowa H.: Dzieje Unii Brzeskiej, "Interlibro"-Warmińskie Wydawnictwo Diecezjalne, Warszawa-Olsztyn 1996. Dyskant J. W: Czarnobyl 1920, "Bellona", Warszawa 1994. Dzisiejsi ludzie Polesia. Tropem ekspedycji Józefa Obrębskiego. Katalog wystawy, Muzeum Niepodległości, Warszawa 1996. Ejsmond J.: Moje przygody łowieckie, PIW, Warszawa 1961. Encyklopedia geografii świata. Europa Wschodnia, Azja Północna i Środkowa, Zakaukazie, "Wiedza Powszechna", Warszawa 1997. Encyklopedia historii Polski. Dzieje polityczne, t. I-II, red. J. Dzięgielewski, J. Ekes, T. Krawczak, J. Sałkowski, J. Skowronek, A. Szwarc, J. Tysz-kiewicz, "Morex-Egross", Warszawa, 1994-1995. Encyklopedia wiedzy o jezuitach na ziemiach Polski i Litwy 1564-1995, opr. L. Grzebień, Wydawnictwo WAM, Kraków 1996. , ,, i Literatura 562 Encykłapiedyja historyi Biełarusi, t. 1-5, "Biełaruskaja Encykłapiedyja", Mińsk, 1993-1999'. Etnahrafia Biełarusi. Encykłapiedyja, "Biełarusskaja Sowietskaja Encikło-piedija", Mińsk 1989. Fiedoruk A. T.: Sadowo-parkowoje iskusstwo Biełorussii, "Uradżaj", Mińsk 1989. Gach P. R: Struktury i działalność duszpasterska zakonów męskich na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej i Śląska wiatach 1773-1914, Redakcja Wydawnictw KUL, Lublin 1999. Gawlikowska-Piśniak E.: Zagadki kościoła w Wołczynie, Spotkania z Zabytkami, Warszawa 1990, nr 3, ss. 20-22. Głuszenia J.: Tak chciałam doczekać... Opowieść o Marii Rodziewiczów-nie, Agencja Wydawniczo-Księgarska "KS", Warszawa 1992. Głuszenia J.: Maria Rodziewiczówna. Strażniczka kresowych stanic, "Alfa", Warszawa 1997. Grabowski D., Józefowicz E. T., Liniecki J.: Awaria czamobylska. Skutki zdrowotne w Polsce, Polskie Towarzystwo Nukleoniczne, Warszawa 1999. Grochowska M. M., Grzymała-Siedlecki B.: Krystyna Krahelska. "Obudźmy jej zamilkły śpiew", "Rytm", Warszawa 1996. Grodzicki L.: Polesie, Liga Popierania Turystyki - Polskie Koleje Państwowe, Warszawa, b.r.w. Grodzicki L.: Województwo poleskie. Szkic turystyczny, Warszawa 1935. Hauser Z.: Szostakowo Trauguttów, Spotkania z Zabytkami, Warszawa 1997, nr 6, s. 14. Hetmani Rzeczypospolitej Obojga Narodów, "Bellona", Warszawa 1995. Hołub Cz.: Okręg Poleski ZWZ-AK w latach 1939-1944. Zarys dziejów, PWN, Warszawa 1991. Hołub Cz.: Wśród bagien, trzęsawisk i mgły, Światowy Związek Żołnierzy AK, Stargard Szczeciński 1997. Horoszkiewicz R.: Horodyszcze, Magazyn Polski, Grodno 1993, nr 1/2, S. 47. Horoszkiewicz R.: Kilka notatek historycznych z powiatu stolińskiego, Magazyn Polski, Grodno 1992, nr 2, s. 35. Jankowski E.: Eliza Orzeszkowa, PIW, Warszawa 1988. Jasiewicz K.: ZJsta strat ziemiaństwa polskiego 1939-1956, "Pomost" -"Alfa", Warszawa 1995. 1 "_ Literatura Jasiewicz K.: Zagłada polskich Kresów, "Volumen"-ISP PAN, Warszawa 1997. Kapuściński R.: Imperium, "Czytelnik", Warszawa 1993. Karbowska J.: ZMackiewiczem na ty, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1994. Karpus Z.: Wschodni sojusznicy Polski w wojnie 1920 r., Wydawnictwo UMK, Toruń 1999. Kasperski T.: U ruin zamku książąt Wiśniowieckich w Pińsku, Magazyn Polski, Grodno 1994, nr 1/2, s. 50. Katalog rysunków architektonicznych ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie. T. 1. Rysunki Napoleona Ordy, red. Z. Kucielska i Z. To-biaszowa, PWN, Warszawa 1975. Kieniewicz A.: Nad Prypecią, dawno temu... Wspomnienia zamierzchłej przeszłości, Ossolineum 1989. Kieniewicz S.: Dereszewicze 1863, Ossolineum 1986. Kluz W.: Dyktator. Romuald Traugutt, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 1986. Kobryń. Informator gospodarczy, Międzyrzec Podlaski 1999. Kolberg O.: Dzieła wszystkie, t. 52. Białoruś-Polesie, LSW-Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Warszawa 1968. Komorowski J.: Kresowym szlakiem. Kapliczki, pomniki, groby. Część I Polesie, Bractwo Krzyżowców-PTTK Świdnica, Świdnica 1997. Komorowski J.: Kresowym szlakiem. Kapliczki, pomniki, groby. Część II. Nowogródczyzna, Bractwo Krzyżowców-PTTK Świdnica, Świdnica 2000. Komorowski J.: Stolica Polesia, Spotkania z Zabytkami, Warszawa 1993, nr 8, ss. 22-23. Komorowski J.: Wędrując przez Polesie, Spotkania z Zabytkami, Warszawa 1995, nr 2, ss. 16-17. Komorowski J.: W miasteczku Janowie na Polesiu głuchym, Lithuama, Warszawa 1995, nr 3, ss. 51-52. Komorowski J.: Zaginiony świat Napoleona Ordy, Spotkania z Zabytkami, Warszawa 1995, nr 6, ss. 20-23. K[omorowski] J.: Została rotunda, Spotkania z Zabytkami, Warszawa 1995, nr 6, s. 29. Konopczyński W.: Konfederacja barska, t. 1-2, "Yolumen", Warszawa 1991. , " Literatura 569 Kosman M.: Historia Białorusi, Ossolineum 1979. Kościół w Rosji i na Białorusi w relacjach duszpasterzy (1892-1926), Wydawnictwo "SCJ", Kraków 1999. Krasucki S.: Polesie, Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, Bydgoszcz 1998. Kraszewski J. L: Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy, LSW, Warszawa 1985. Kraszewski K.: Kronika domowa. Silva rerum - wspomnienia i zapiski dzienne z lat 1830-1881, "Ancher", Warszawa 2000. Kroniki staroruskie, PIW, Warszawa 1987. Królikowski B.: Wśród Sarmatów. Radziwiłłowie i pamiętmkarze, Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 2000. Kułahin A. M.: Katalickija chromy na Biełarusi l invkłapiedyczny da-wiednik, "Biełaruskaja Encykłapiedyja", Mińsk 2000. Kułahin A. M.: Prawasfaunyja chromy na Biełarusi. Encykłapiedyczny dawiednik, "Biełaruskaja Encykłapiedyja", Mińsk 2001. Ledóchowski S.: Refleksje z powrotu króla, Spotkania z Zabytkami, Warszawa 1995, nr 7, ss. 12-15. Lewkowska A., Lewkowski J., Walczak W: Zabytkowe cmentarze na Kresach Wschodnich Drugiej Rzeczpospolitej. Województwo poleskie, Ośrodek Ochrony Zabytkowego Krajobrazu, Warszawa 2000. Łabyncau J. A.: Starają kazka Paliessia, "Połymia", Mińsk 1993. Łatyszonek O.: Białoruskie formacje wojskowe 1917-1923, Białoruskie Towarzystwo Historyczne, Białystok 1995. Mackiewicz J.: Bunt rojstów, "Gryf", Warszawa 1990. Mackiewicz S.: Dom Radziwiłłów, "Czytelnik", Warszawa 1990. Mackiewicz S. (Cat): Historja Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r., "Głos", Warszawa 1989. Malczewska M.: Latyfundium Radziwiłłów w XV do połowy XVI wieku, PWN, Warszawa-Poznań 1985. Mała encyklopedia leśna, PWN, Warszawa 1980. Marczak M.: Przewodnik po Polesiu, Oddział PTK w Brześciu nad Bugiem, Brześć 1935. Matuszewicz M.: Diariusz życia mego, t. 1-2, PIW, Warszawa 1986. Mikulski W, Zawadzki J.: Opisy zamków białoruskich z inwentarzy dóbr przechowywanych w Archiwum Radziwiłłów w Archiwum Głównym Akt Dawnych, DiG, Warszawa 1999. l l 570 Literatura Miłobędzki A.: Architektura polska XVII w., t. l, PWN, Warszawa 1980. Miłosz Cz.: Szukanie Ojczyzny, "Znak", Kraków 1992. Mondalski W.: Polesie. Część I. Zarys wiadomości ogólnych, Brześć nad Bugiem 1927. Mostowicz A.: Karambole na czerwonym suknie, Towarzystwo Wydawnicze i Literackie, Warszawa 2001. Nacionalnyj Park "Pripiatskij", Mińsk 1999. Niemcewicz J. U.: Pamiętniki czasów moich, PIW, Warszawa 1957. r Notatki Ornitologiczne, z. 5, Warszawa 1975. Orzeszkowa E.: Gloria victis, "Czytelnik", Warszawa 1986. Ossendowski F. A.: Polesie, seria "Cuda Polski", Wydawnictwo Polskie R. Wegner, Poznań 1935. Paczkowski A.: Ankieta cichociemnego, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1987. Pamiać. Chojnicki rajon, "Biełaruskaja Encykłapiedyja", Mińsk 1993. Pamiać Kalinkawicki rajon, "Uradżaj", Mińsk 1999. Pamiać. Łuniniecki rajon, "Biełaruś", Mińsk 1995. • > Pamiać. Pinsk, "Biełta", Mińsk 1998. / ., . < ••• Pamiać. Żabinkauski rajon, "Uradżaj", Mińsk 1999. Pamiać. Żytkawicki rajon, "Uradżaj", Mińsk 1994. Pamiętniki Samuela i Bogusława Kazimierza Maskiewiczów, Ossolineum, Wrocław 1961. Pawlikowski M. K.: Brudne niebo, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1971. Petrus J. T., Karpowicz T. A.: Portrety osobistości dawnej Rzeczypospolitej w zbioiach mińskich, Państwowe Zbiory Sztuki na Wawelu--Państwowe Muzeum Sztuki BSRR, Kraków 1991. Piasecki S.: Bogom nocy równi, "Graf", Gdańsk 1989. Plisko N. M.: Kobrinskij wojenno-istoriczieskij muzie] imieniA. W Suwo-rowa. Putiewoditiel, "Połymia", Mińsk 1990. Polesia czar, Koło Krajoznawcze Uczniów Gimnazjum Państwowego w Pińsku, Pińsk 1936. Polesie. Fotografie z lat dwudziestych i trzydziestych, red. G. Ruszczyk, Instytut Sztuki PAN, Warszawa 1996. Polesie i turysta, Koło Krajoznawcze Uczniów Gimnazjum Państwowego w Pińsku, Pińsk 1936. Literatura Polesie. Ocalić od zapomnienia, red. L. Popek, Towarzystwo Miłośników Wołynia i Polesia-Towarzystwo Przyjaciół Krzemieńca i Ziemi Wołyńsko-Podolskiej, Lublin 1998. Porzecki J.: Julian Ursyn Niemcewicz, Magazyn Polski, Grodno 1992, nr 2, ss. 4-5. Powstanie kościuszkowskie 1794. Dzieje militarne, t. I-II, red. T. Rawski, "Egros"-Wojskowy Instytut Historyczny, Warszawa 1994-1996. Pozwonocznyje żiwotnyje Pripiatskogo zapowiednika, opr. A. W. Uglianiec, W. P. Kłakockij i L M. Zienina, "Uradżaj", Mińsk 1995. Prakopczyk L.: Dremliepamiątka dzion..., "Połymia", Mińsk 1991. Priroda Bietoiussii Popularnaja enciklopiedija, "Biełarusskaja Sowiet-skaja Encikłopiedija", Mińsk 1986. Pruszyński K.: Podróż po Polsce, "Czytelnik", Warszawa 2000. Ptaki Europy Przewodnik terenowy, red. K. A. Dobrowolski, B. Jabłoński, Z. Czarnecki, E. Nowak i W. Siwek, PWN, Warszawa 1982. Raduń E.: W miasteczku Łohiszyn, Głos znad Niemna, Grodno 1995, nr 6. Ramaniuk M.: Biełarusskija narodnyja kryzy, "Nasza Niwa"-Dzianis Ra-maniuk, Wilnia 2000. Ratajczyk L.: O tradycjach kościuszkowskich na Białorusi, Polska Fundacja Kościuszkowska 1991. Rąkowski G.: Ilustrowany przewodnik po zabytkach kultury na Białorusi, "Burchard Edition", Warszawa 1997. Rąkowski G.-.Polska egzotyczna II. Przewodnik, "Rewasz", Pruszków 2000. Rogiński R.: Zeznania i wspomnienia, PIW, Warszawa 1983. Rouba N.: Przewodnik po Litwie i Bialejrusi, Wilno 1909 (reprint: Gdańsk 1995). Sahanowicz H.: Niewiadomaja wajna 1654-1667, "Nawuka i Technika", Mińsk 1995. Serczyk W. A.: Na płonące] Ukrainie. Dzieje Kozaczyzny 1648-1651, "Książka i Wiedza", Warszawa 1998. Siedlar-Kołyszko T.: Między Dźwiną a Czeremoszem. Reportaże z ziem I i II Rzeczypospolitej, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1998. Skirmuntt K.: Moje wspomnienia 1866-1945, Wydawnictwo WSP, Rzeszów 1998. Skirmunttówna J.: Pani na Hruszowej. Dwadzieścia pięć lat wspomnień o Marii Rodziewiczównie, "Alfa", Warszawa 1994. l 572 Literatura Skrobocki E.: Dworek w Mereczowszczyźnie, Magazyn Polski, Grodno 1992, nr l, s. 9. Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. I-XV, red. F. Sulimierski, B. Chlebowski i W. Walewski, 1880-1902 (reprint: Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1986-1987). Sokołowski J.: Ptaki Polski, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1965. Spis ziemian Rzeczypospolitej polskiej w roku 1930. Województwo poleskie, województwo wołyńskie, opr. T. Epstein i S. Górzyński, Wydawnictwo DiG, Warszawa 1996. Sroka J.: Brześć nad Bugiem. Dzieje miasta i twierdzy, Biała Podlaska 1997. Straczana spadczyna, red. T. Gabruś i in., "Połymia", Mińsk 1998. Stulgińska Z.: Gruszki na wierzbie, "Czytelnik", Warszawa 1975. Swod pamiatnikow istorii i kultury Bielorussii. Briestskaja obłast', red. S. W. Marcieliew, "Biełorusskaja Sowietskaja Encikłopiedija" Mińsk 1990. Szafer W, Kulczyński S., Pawłowski B.: Rośliny polskie, PWN, Warszawa 1967. Szczepański T.: Polesie - czy czwarty naród wschodniosłowiański? Magazyn Polski, Grodno 1992, nr 2, s. 43. Szpiliewskij P. M.: Putieszestwije po Polies'ju i biełorusskomu kraju, "Połymia", Mińsk 1992. Szyndler B.: Powstanie kościuszkowskie 1794, "Ancher", Warszawa 1994. Śladecki D.: Odkurzając z pyłu zapomnienia: o nie istniejących dworach Orzeszków i Rodziewiczów, Rota, Lublin 1991, nr 3/4, s. 45. Śmigielski B.: Zabieri swojego korola, Magazyn Gazety Wyborczej 1998, nr 48, ss. 58-60. Tatarinow J.: Ot Grodno i Kamieńca do Mstisławlia, "Minsktipprojekt", Mińsk 1997. Tołpa S.: Śladami łosia. Z wędrówek po Polesiu, "Ossolineum", Lwów 1936. Topczewska-Metelska M., Twarowska E. M., Walewska-Przyjałkowska T.: Śladami św. Andrzeja Boboli, "Apostolicum", Ząbki 1998. Turystyka na Polesiu. Protokół I Zjazdu Turystycznego odbytego w Pińsku 5 i 6 czerwca 1936 r., zestawił dr M. Orłowicz, nakładem Ministerstwa Komunikacji, Warszawa 1938. Uziembło H.: Błoto... bajeczne, Kraków 1934. Literatura 573 Uziembło H.: Radziwiłlowska puszcza, Kraków 1934. Waszczukówna-Kamieniecka D.: Brześć. Niezapomniane miasto, Londyn 1997. Wisner H.: Janusz Radziwiłł 1612-1655, "Mada", Warszawa 2000. Witkowski R.: Szkice z dziejów kartuzji bereskiej 1648-1831 [w:] Lithuano-Slavica Posnaniensia Studia Histońca VII, Poznań 1997. Wołczyn Stanisława Augusta, red. E. Gawlikowska-Swiechowska, Fundacja Kultury Polskiej, Warszawa 1993. Wrzesień 1939 na Kresach w relacjach, opr. Cz. K. Grzelak, "Neriton", Warszawa 1999. Wysłouch E: Echa Polesia, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1979. Wysłouch F.: Opowiadania poleskie, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1994. Zabytki sztuki polskiej na dawnych Kresach Wschodnich, ISP PAN, Warszawa 1997. Zapomniane wspomnienia, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1981. Zbór pomnikau historyi i kultury Biełarusi. Homielskaja woblasć, red. S. W. Marcelieu, "Biełaruskaja Sawieckaja Encykłapiedyja", Mińsk 1985. Ziółkowska E.: Twierdza Brześć - wrzesień 1939, Przeszłość i Pamięć, Warszawa 1997, nr 3, ss. 12-15. Ziółkowska E.: W dwusetną rocznicę śmierci Stanisława Augusta, Przeszłość i Pamięć, Warszawa 1998, nr l, ss. 12-18. Z krainy wjunów (z Polesia), Koło Krajoznawcze Uczniów Gimnazjum Państwowego w Pińsku, Pińsk 1935. Żiwotnyj mir w żonie awarii Czemobylskoj AES, red. Ł. M. Suszczeni i in., "Nawuka i Technika", Mińsk 1995. Żółtowska J. z Puttkamerów: Inne czasy, inni ludzie, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1998. , ' Źródła kartograficzne Biełaruś. Awtomobilnyje dorogi l: 750000, "Triwium", Mińsk 1999. Brestiokriestnosti. Płangoroda l:20000. Obzorno-topograficzeskaja karta l:200 000, "Biełgieodiezija", Mińsk 1993. Mapy topograficzne l: 100 000 Wojskowego Instytutu Geograficznego wydane w latach dwudziestych i trzydziestych XX w. Arkusze: Siemiaty-cze, Biała Podlaska, Wysokie Litewskie, Brześć nad Bugiem, Tewle, Ża-binka, Małecz, Kobryń, Różana, Bereza Kartuska, Chomsk, Drohiczyn Poleski, Iwacewicze, Motol, Janów Poleski, Lipsk, Telechany, Łohiszyn, Pińsk, Serniki, Siniawka, Małkowicze, Łuniniec-Północ, Łuniniec-Południe, Horodno, Wiczyn, Dawidgródek, Stalin, Lenin, Mikaszewicze, Kołki nad Stwigą, Kniaź-Jezioro, Żytkowicze. Mapy topograficzne l: 200 000 wydane w latach 1991-2000 przez GUGK SSSR i przedsiębiortstwo "Biełgieodezija" w Mińsku. Arkusze: Brest, Drogiczyn, Slonim, Baranowiczi, Pinsk, Sarny, Słuck, Żitkowiczi, Kubie!, Pietrikow, Lelczicy, Mozyr', Chojniki, Sławuticz. Pinsk. Pinskij rajon. Płan goroda l: 15000. Karta rajona 1:150 000, "Biełgieodiezija", Mińsk 1997. Respublika Biełaruś. Ahliadna-tapahraficznaja karta z danymi ab asa-bliwa achowajemych pryrodnych terytoryjach i ab'jektach, l: 500 000, "Biełhieadezija", Mińsk 1996. Stołinskij rajon. Karta rajona 1:150000. Stalin. Plan goroda 1:15000. Dawid-Horodok. Płan goroda l: 15000, "Biełkartografija", Mińsk 2000. ilustracji 1. Brześć s.22 Strona tytułowa Biblii Brzeskiej, repr. za: Waszczukówna-Kamieniecka D., Brześć. Niezapomniane miasto, Londyn 1997, s. 76. s.25 Panorama Brześcia z 1657 r, grawiura, repr. za: Encykłapedyja historyi Biełarusi, t. 2, Mińsk 1994, s. 84. s.27 Plan miasta w 1798 r., repr. za: Straczana spadczyna, Mińsk 1998, s. 298. s.28 Twierdza brzeska w latach, czterdziestych XIX w. (widok na Cytadelę od strony Wyspy Zachodniej), mai. B. Zaleski, repr. za: Encykłapedyja historyi Biełarusi, t. 2, Mińsk 19G4, s. 95. s.37 g Klasycystyczny "osobniak" w Brześciu, rys., repr. za: Waszczukówna-Kamieniecka D., Brześć. Niezapomniane miasto, Londyn 1997, s. 118. s.37 d Kościół parafialny Św. Krzyża, rys., repr. za: Waszczukówna-Kamieniecka D., Brześć. Niezapomniane miasto, Londyn 1997, s. 133. s.38 Matka Boska Brzeska, fot., repr. za: Waszczukówna-Kamieniecka D., Brześć. Niezapomniane miasto, Londyn 1997, s. 135. s.40 Twierdza Brzeska Pomnik radzieckich obrońców z 1941 r., fot. G. Rąkowski. s.42 Twierdza Brzeska. Ocalały fragment budynku koszar w Cytadeli, fot. G. Rąkowski. t 2. Polesie Brzeskie s.47 Julian Ursyn Niemcewicz, repr. za: Polesie. Ocalić od zapomnienia, Lublin 1998, s. 126. s.48 Pałac w Skokach, rys. N. Orda, repr. za: Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, s. 101. s.51 Pałac Ursyn Niemcewiczów w Skokach, fot. G. Rąkowski. s.52 Cerkiew w Szumakach, rys. K Antoniak. s.58 Wołczyn - kościół (okres międzywojenny), fot., repr. za: Aftanazy R., Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej, t. 2, Ossolineum 1992, s. 159. s.60 Stanislaw August Poniatowski na obrazie M. Bacciarellego, repr. za: Magazyn Gazety Wyborczej, 4-5X111998, s. 58. s.66 Wołczyn - rzut kościoła, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Biełorussii. Brie- stskaja oblast', Mińsk 1990, s. 224. s.69 Wysokie Litewskie - brama zamku Sapiehów, rys. N. Orda, repr. za: Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, s. 105. s.72 Pałac Potockich w Wysokiem Litewskim, fot. G. Rąkowski. s.75 Romuald Traugutt, rys., repr. za: Polesie. Ocalić od zapomnienia, Lublin 1998, s. 127. s.77 Wistycze - kościół pocysterski (ob. cerkiew), fot. G. Rąkowski. s.78 Wistycze - rzut kościoła, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Biełorussii. Bne- stskaja oblast', Mińsk 1990, s. 132. s.79 Pałac w Wistyczach, rys., repr. za: Straczana spadczyna, Mińsk 1998, s. 189. s.81 Marcin Mikołaj Radziwiłł, rys., repr. za: KrólikowskiB. Wśród Sarmatów. Radziwiłłowie ipamiętnikarze, Lublin 2000, s. 161. s.83 Czarnawczyce - kościół Świętej Trójcy, fot. G. Rąkowski. s. 84 Czarnawczyce - rzut kościoła, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Biełorussii. Briestskaja oblast', Mińsk 1990, s. 147. i|576 Wykaz ilustracji 3. Kobryń s.85 S.88 s.91 s.92 s.93 s.94 s. 96 s.97 s.105 s.106. s.109 s.110 s.111 s.113 Cerkiew i dzwonnica w Zbirogach, rys. K Antoniak. Dwór w Siechnowiczach Małych, rys. F. Brzozowski, repr. za; Aftanazy R., Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej, t. 2, Ossolineum 1992, s. 135. Wojciech Zbilut "Jur", fot., repr za: Hołub Cz" Okręg Poleski ZWZ-AK w latach 1939- -1944, Warszawa 1991, fot. 32. Cerkiew w Siechnowiczach Wielkich, rys. K. Antoniak. Cerkiew w Zdzitowie, rys. K. Antoniak. Cerkiew w Szebryniu, rys. K. Antoniak. Gen. Karol Sierakowski, mai. niezn., repr. za: Powstanie kościuszkowskie 1794, t. I, Warszawa 1994, ryć. 13. Aleksander Suworow, repr. za: Konopczyński W, Konfederacja barska, t. 2, Warszawa 1991, s. 728. Kobryń - hale targowe na rynku, fot. G. Rąkowski. Dworek Suworowa w Kobryniu, rys. K. Antoniak. Kobryń - nagrobek rodziny Mickiewiczów, fot. G. Rąkowski. Kobryń - dawny monaster Spaski, obecnie siedziba milicji, fot. G. Rąkowski. Kobryń - sobór św. Aleksandra Newskiego i pomnik zwycięstwa Rosjan nad wojskami napoleońskimi, fot, G. Rąkowski. Kobryń - cerkiew Nikolska nad Muchawcem, fot. G. Rąkowski. 4. Gdzie szumi Dewajtis s.115 Horodec - cerkiew, rys. K. Antoniak. s.118 Maria Rodziewiczówna (1937), fot., repr. za: Polesie. Ocalić od zapomnienia, Lublin 1998, s. 128. s.124 Dwór w Hruszowej, rys. K. Antoniak. s.126 Dąb Dewajtis w Hruszowej, fot. G. Rąkowski. s.127 Hruszowa - tablica ku czci Marii Rodziewiczówny, fot. G. Rąkowski. 5. Gniazdo Wysłouchów s, 132 Franciszek Wysłouch, fot., repr. za: WysłouchE, Opowiadania poleskie, Londyn 1994, okładka. s.134 Piskorz, rys , repr. za: Priroda Bielorussii. Populiarnaja encikłopiedija, Mińsk 1986. s.137 Dwór Wysłouchów w Perkowiczach, fot. G. Rąkowski. s.139 Perkowicze - kaplica grobowa Wysłouchów (ob. cerkiew), fot. G. Rąkowski. 6. W poleskich dobrach Orzeszków s.144 Jaźwiny - rzut kościoła, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Biełorussii. Briest- skaja obłast', Mińsk 1990, s. 176. s.147 Eliza Orzeszkowa w czasach młodości, fot, repr. za: Jankowski E., Eliza Orzeszkowa, Warszawa 1988, fot. 15. s.154 Piotr Orzeszko, fot., repr. za: Jankowski E., Eliza Orzeszkowa, Warszawa 1988, fot. 11. s.156 Ludwinów - budynek wiejskiego klubu z izbą muzealną pamięci Elizy Orzeszkowej, fot. G. Rąkowski." s. 157 Zameczek w Bielime, rys. N. Orda, repr. za: Aftanazy R., Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej, t, 2, Ossolineum 1992, s. 22. s.158 Popina - cerkiew Prieobrażenska, fot. G. Rąkowski. s.159 Zakoziel -dwór (okres międzywojenny), fot., repr. za: Aftanazy R., Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej, t. 2, Ossolineum 1992, s. 22. s. 160 Rzut kaplicy grobowej w Zakozielu, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Bieło- russii Bnestskaja oblast', Mińsk 1990, s. 169. s.161 Wołowel- rzut cerkwi, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Biełorussii. Bnestskaja oblast', Mińsk 1990, s. 165. 7. Pod kopułami poleskich cerkwi s.164 Wieś poleska w okresie międzywojennym, fot, J.Szymańczyk, repr. za: Polesie. Ocalić od zapomnienia, Lublin 1998, s. 76. Wykaz ilustracji 577 s.169 Bezdziez - kapliczka ku czci Konstytucji J Maja i konfederatów barskich, fot. G. Rą- kowski. s.170 Ladowicze-rzut cerkwi, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Biełorussii. Brie- stskaja obłast', Mińsk 1990, s. 197. s.171 Cerkiew w Ladowiczacli, fot. G. Rąkowski. s.172 Cerkiew w Drużyłowiczach z zabytkową bramą, fot. G. Rąkowski. s.173 Malowana skrzynia z Motola, fot., repr. za: Etnahrafia Biełarusi. Encykłapiedyja,Minsk 1989, s. 20. s.175 Mołodów - pałac Skirmunttów, rys. N. Orda, repr. za: Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, s. 95. s.176 Aleksander Skirmuntt, fot., repr. za: Polesie Ocalić od zapomnienia, Lublin 1998, s. 129. s.177 g Mołodów - kaplica grobowa Skirmunttów, fot. G. Rąkowski. s.177 d Mołodów - rzut kaplicy, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Biełorussii. Brie- stskaja obłast', Mińsk 1990, s. 195. s.178 Porzecze - budynek dawnej fabryki sukienniczej w majątku Skirmunttów, fot. G. Rąkowski. s.180 Lachowicze - cerkiew Wozniesienska, fot. G. Rąkowski. s.181 g Cerkiew w Laskowiczach, fot. G. Rąkowski. s.181 d Laskowicze - rzut cerkwi, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Biełorussii. Bńestskaja obiast', Mińsk 1990, s. 194. 8. Janów Poleski s.183 Św. Andrzej Bobola, mai. niezn., repr. za: Encyklopedia historii Polski, t. I, Warszawa, 1994, s. 24. s.185 Napoleon Orda, rys., repr. za: Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, s. 2. s.188 Janów Poleski - kościół Podwyższenia Krzyża Św., fot. G. Rąkowski. s.189 Janów Poleski - stara cerkiew i kapliczka na miejscu śmierci św. Andrzeja Soboli, rys. N. Orda, repr. za: Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, s. 97. s.191 Dwór Ordów w Worocewiczach, rys. N. Orda, repr. za: Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, okładka. s.193 Pałac wDuboi, rys. N. Orda, repr, za: Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, s. 114. s.195 Duboja - kaplica pojezuicka, fot. G. Rąkowski. s.196 Duboja - rzut cerkwi, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Biełomssii Bńestskaja obłast', Mińsk 1990, s. 333. 9. Pińsk s.200 Michał Serwacy Wiśniowiecki, repr. za: PetrusJ. T., KarpowiczT. A., Portrety osobistości dawnej Rzeczypospolitej w zbiorach mińskich, Kraków 1991, ryć. 27. s.201 Karol XII, repr. za: Besala J., Rzeczpospolita szlachecka. Czas wielkich wojen, Poznań 2001, s. 95. s.206 Widok Pińska w I połowie XIX w., rys. J. I. Kraszewski, repr. za: Kraszewski J. L, Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy, Warszawa 1985, s. 109. s.211 Targ w Pińsku, w tle kościół jezuitów (okres międzywojenny), fot. H. Poddębski, repr. za: Polesie. Fotografie z lat dwudziestych i trzydziestych, Warszawa 1996, s. 148. s.219 Poleszucy {okres międzywojenny), fot. J. Szymańczyk, repr. za: Polesie. Fotografie z lat dwudziestych i trzydziestych, Warszawa 1996, s. 45. s.220 Typy poleskich łapci, rys., repr. za: Etnahrafia Biełarusi. Encyklapiedyja, Mińsk 1989, s. 285. s.222 Poleskie dziewczęta (okres międzywojenny), fot., repr. za: Polesie. Ocalić od zapomnienia, Lublin 1998, s. 151. s.231 Pińsk - rzut katedry (d. kościół franciszkanów), repr. za: Swod pamiatnikow istorn i kultury Biełorussii. Bńestskaja obłast', Mińsk 1990, s. 324. s.232 Pińsk - paląc Butrymowiczów, fot. G. Rąkowski. s.233 Rzut pałacu Butrymowiczów w Pińsku, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Biełorussii. Bńestskaja obłast', Mińsk 1990, s. 314. 578 Wykaz ilustracji s.234 g Karolin - ruiny zamku Wiśniowicckich, rys. N. Orda, repr. za: Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, s. 110. s.234 d Klasztor w Leszczu, rys. N. Orda, repr. za: Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, s. 112. s.235 Pińsk - kościół św. Karola Boromeusza, fot. G. Rąkowski. s.239 Zapole - dwór Platerów, fot. G. Rąkowski. s.242 Klasztor w Horodyszczu, rys. N. Orda, repr. za: Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, s. 109. 10. Prypeć 3.249 3.250 5.252 5.255 5.256 5.258 5.259 Pińsk - targ nad rzeką {okres międzywojenny), pocztówka, repr. za: Polesie. Ocalić od zapomnienia, Lublin 1998, s. 159. Las łęgowy nad Prypecią, fot, G. Rąkowski. Terekia, rys., repr. za: Priroda Biełorussii. Populiarnaja encikłopiedija. Mińsk 1986, s. 416. Bereźce - wiejska ulica, fot. G. Rąkowski. Bereźce - stogi siana nad Prypecią, fot. G. Rąkowski. Sposoby wiązania ręczników na krzyżach, rys., repr. za: Ramaniuk M., Biełarusskija narodnyja kryzy, Wilnia 2000, s. 109. Naruby (okres międzywojenny), fot. S. Bocłmik, repr. za: Polesie. Fotografie z lat dwudziestych i trzydziestych, Warszawa 1996, s. 217. Ofiary na grobach na cmentarzu koio Bereźców, fot. G. Rąkowski. u- Wspólczesny nagrobek ze zdjęciami starych Poleszuków, fot. G. Rąkowski. 11. Zajasiołdzie s.264 Kościół w Łohiszynie, rys. K. Antoniak. s.265 Matka Boska Łohiszyńska, fot., repr. za: Polesie. Ocalić od zapomnienia, Lublin 1998, S. 100. s.266 Adam Naruszewicz, repr. za: Encyklopedia historii Polski, t. 2, Warszawa, 1996, s. 15. s.268 Michał Kazimierz Ogiński, rys., repr. za: Polesie. Ocalić od zapomnienia, Lublin 1998, s. 127. 5.271 Kanał Ogińskiego, fot. G. Rąkowski. s.274 Łodzie nad Jeziorem Wygonowskim, fot. G. Rąkowski. s.287 Wodniczka, rys., repr. za: Mała encyklopedia leśna, Warszawa 1980, s. 525. s.290 Dwór w Sporowie, rys. K Antoniak. 12. Przez Zarzecze na Zahorynie s.298 Kaplica w Kolbach, rys. K. Antoniak. s.302 Ceramika z Horodna, rys., repr. za: Łabyncau J., Starają kazka Paliessia, Mińsk 1993, ss. 74-75. s.303 Cerkiew w Horodnie, rys. K. Antoniak. s.305 Synagoga w Stolinie, rys. K. Antoniak. s.307 Paląc Radziwiłłów w Mankiewiczach (okres międzywojenny), fot., repr. za: Straczana spadczyna, Mińsk 1998, s. 207. s.308 Wnętrze pałacu w Mankiewiczach (okres międzywojenny), fot., repr. za: Aftanazy R., Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej, t. 2, Ossolineum 1992, s. 75. s.310 Rozlewiska Horynia pod Mankiewiczami, fot. G. Rąkowski. 13. Błota Olmańskie s.312 Autobusik, którym odbyliśmy wyprawę na Błota Olmańskie, fot. G. Rąkowski. s.320 Chamedafne północna, rys., repr. za: Mała encyklopedia leśna, Warszawa 1980, s. 68. s.322 Nadrzewne barcie na śródbagiennym grądzie, fot. G. Rąkowski. s.323 Ochrona barci przed niedźwiedziem, rys., repr. za: Etnahrafia Biełarusi Encykłapie- dyja, Mińsk 1989, s. 405. s.324 Dzięcioł trójpalczasty, rys. W. Siwek, repr. za: Ptaki Europy, Warszawa 1982, tab. 65. s.326 Sóweczka, rys., repr. za: Priroda Biełorussii. Populiarnaja encikłopiedija, Mińsk 1986, s. 446. s.327 Gadożer, rys., repr. za: Notatki Ornitologiczne, Warszawa 1975, z. 5, s. 54. ."; Wykaz ilustracji 579^ s.328 Mech torfowiec, rys., repr. za: Mała encyklopedia leśna, Warszawa 1980, s. 731. s.330 Cietrzew, rys., repr. za: Mała encyklopedia leśna, Warszawa 1980, s. 325. s.331 Żuraw, rys., repr. za: Mała encyklopedia leśna, Warszawa 1980, s. 846. 14. Puszcza olchowa nad Lwa s.340 Nad Lwa, na skraju puszczy olchowej, fot. G. Rąkowski. s.343 Biwak na nasypie kolejki nad Lwa, fot. G. Rąkowski. s.350 Świńska wioska nad Horyniem, fot. G. Rąkowski. 15. Dawidgródek i Turów s. 355 Strój dawidgródecki (okres międzywojenny), fot., repr. za: Rarnaniuk M., Biełarusskija narodnyja kryzy, Wilnia 2000, s. 127. s. 356 Dawidgródek - drewniana zabudowa, fot. G. Rąkowski. s. 362 Krzyże na cmentarzu w Chorsku, fot., repr. za: Ramaniuk M , Biełarusskija narodnyja kryzy, Wilnia 2000, s. 132. s. 364 Typ szlachcica zaściankowego z Polesia (lata trzydzieste XX w.), fot., repr. za: Polesie. Ocalić od zapomnienia, Lublin 1998, s. 155. s. 365 g Cerkiew w Remlu, rys. K. Antoniak. s. 365 d Remel- rzut cerkwi, repr. za: Swod pamiatnikow istoni i kultury Biełorussii. Briestskaja obłast', Mińsk 1990, s. 394. s. 366 g Cerkiew w Wielemiczach, rys. K. Antoniak. s. 366 d Cerkiew w Rublu, rys. K. Antoniak. s. 367 Rubel -rzut cerkwi, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Biełorussii. Briestskaja obłast', Mińsk 1990, s. 395. s. 369 Strona z Ewangelii Turowskiej, repr. za: Pamiać. Żytkawicłd rajon, Mińsk 1994, s. 89. s. 370 Św. Cyryl Turowski, repr. pocztówki z ikoną. s. 371 Średniowieczny Turów - rekonstrukcja, repr. za: Pamiać. Zytkawicki rajon, Mińsk 1994, s. 46. s. 373 Roman Rogiński, fot., repr. za: Rogiński R., Zeznania i wspomnienia, Warszawa 1983, s. 13, Widok Turowa w II połowie XIX w., rys. N. Orda, repr. za: Album widoków historycz- nych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, s. 117. Gen. Bułak-Balachowicz, fot., repr. za: Cabanowski M., General Stanisław Bułak- Bałachowicz, Warszawa 1993, s. 2, s. 381 Turów - Góra Zamkowa nad Prypecią z pomnikiem Cyryla Turowskiego, fot. G. Rą- kowski. s. 383 Ulica w Turowie, fot. G. Rąkowski. s 384 Turów - cerkiew Wszystkich Świętych, fot. G. Rąkowski. 16. W sercu Polesia s. 387 Poleska chata we wsi Terebicze, fot. G. Rąkowski. s. 390 Lelki kozodoje, rys. W. Siwek, repr. za: Ptaki Europy, Warszawa 1982, tab. 62; Soko- łowski J., Ptaki Polski, Warszawa, 1965, s. 77. s. 391 Welnianka wąskolistna, rys., repr. za: Mała encyklopedia leśna, Warszawa 1980, s. 762. s. 392 g Słonka, rys., repr. za: Mała encyklopedia leśna, Warszawa 1980, s. 639. s. 392 d Bagno zwyczajne, rys. I. Tolpina, repr. za: Tolpa S., Śladami łosia, Lwów 1936, s ,60. s. 393 g Czermień błotna, rys., repr. za: SzaferW, KulczyńskiS., Pawłowski B., Rośliny polskie, Warszawa 1967, s. 957. s. 393 d Spalony las w uroczysku Ochotnyj Dom, fot. G. Rąkowski. s. 398 Puszczańskie uroczysko nad Stwigą, fot. G. Rąkowski. s. 400 Most na Stwidze w uroczysku Kołki, fot. G. Rąkowski. s. 401 g Najprostszy typ poleskiej sieci, repr. za: Etnahrafia Biełarusi. Encyklapiedyja, Mińsk 1989, s. 460. s.401 d Poleski rybak, fot. G. Rąkowski. s,402 Sieweczka rzeczna, rys., repr. za: Czyrwonaja kniha Respubliki Biełaruś, Mińsk 1993, s. 100. s.403 Obwieszony ręcznikami krzyż na cmentarzu w Ryczowie, fot. G. Rąkowski. >80 Wykaz ilustracji 17. Prypecki Park Narodowy s.406 Orlik krzykliwy, rys., repr. za: Notatki Ornitologiczne, Warszawa 1975, z. 5, s. 43. s.407 Wychucliol, rys., repr. za: Priroda Biełorussii. Popułiamaja encikłopiedija, Mińsk 1986, s. 381 s.409 Bagienny mostek w Puszczy Turowskiej, fot. G. Rąkowski. s.411 Łodzie na przystani w Pererowie, fot. G. Rąkowski. s.412 Poleska zagroda we wsi Młynek Pererowski, fot. G. Rąkowski. 18. W Dereszewiczach i gdzie indziej s.420 Głuszce, rys., repr. za: Priroda Bieforussu Populiarnaja encikłopiedija, Mińsk 1986, s. 384. s.422 Dereszewicze - dwór, rys. K. Kieniewicz, repr. za: Aftanazy R., Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej, t. 2, Ossolineum 1992, s. 37. s.426 Łodzie na brzegu Prypeci pod Dereszewiczami, fot. G. Rąkowski. s.428 Petryków - Góra Zamkowa, fot. G. Rąkowski. s.430 Petryków- cerkiew św. Mikołaja, fot. G. Rąkowski. s.431 s.432 s.433 Petryków - bar w cerkwi, fot. G. Rąkowski. Petryków - drewniana brama małomiasteczkowe] zagrody, fot. G. Rąkowski. Prom na Prypeci pod Petrykowem, fot. G. Rąkowski. 19. Mozyrz i Polesie Mozyrskie s.436 Hetman Janusz Radziwiłł, repr. za: Królikowski B., Wśród Sarmatów. Radziivilłowie i parniętnikarze, Lublin 2000, okładka. s.442 Mozyrz - dworzec wodny, fot. G. Rąkowski. s.443 Mozyrz - rzut kościoła pobernardyńskiego, repr. za: Zbór pomnikau historyi i kultury Bielarusi. Homielskaja wobłasć, Mińsk 1985, s. 254. s.444 Mozyrz - kościół i klasztor bernardynów [obecnie sobór prawosławny), fot. G. Rąkowski. s,445 Kościół św. Michała Archanioła w Kimbarówce, fot. G. Rąkowski. s.449 Pałac Horwattów w Barbarowie, rys. K. Antoniak. s.450 Barbarów - brama wjazdowa na teren majątku, fot. G Rąkowski. s.452 Barbarów - ruina oficyny dworskiej, fot. G. Rąkowski. s.454 Narowią - zabudowania gospodarcze dawnego majątku Horwattów, fot. G. Rąkowski. s.455 Narowią - altanka w parku, fot. G, Rąkowski. s.457 Hołowczyce - pałac Horwattów, fot. G. Rąkowski. 20. Cień Czarnobyla s.467 Statek "Cyryl Turowski", którym podróżowaliśmy po Prypeci, fot. G. Rąkowski. s.468 Bielik, rys., repr. za; Notatki Ornitologiczne, Warszawa 1975, z. 5, s. 49. s.469 Ostrygojad, rys., repr. za: Priroda Biełorussii. Populiarnaja encikłopiedija, Mińsk 1986, s. 407. s.470 Łomacze - piec w opuszczonej chacie, fot. G. Rąkowski. s.471 Kulon, rys. W. Siwek, repr. za: Ptaki Europy, Warszawa 1982, tab. 48. s.472 Ulica wiejska w Orewiczach, fot. G. Rąkowski. s.473 Opuszczona zagroda w Orewiczach, fot. G. Rąkowski. s.474 Czapla biała, rys., repr. za: Czyrwonaja kniha Respubliki Biełaruś, Mińsk 1993, s. 88. 21. Poleskie ostatki s.478 Kościół w Jurewiczach - wygląd pierwotny, repr. za: Pamiać. Kalinkawicki rajon, Mińsk 1999, s. 64. s.479 Jurewicze - kościół po przebudowie na cerkiew, fot., repr. za: Pamiać. Kalinkawicki rajon, Mińsk 1999, s. 64. s.482 g Jurewicze - ruina kościoła pojezuickiego, fot. G. Rąkowski. s.482 d Jurewicze - rzut zespołu pojezuickiego, repr. za: Zbór pomnikau historyi i kultury Bieiorusi Homielskaja Wobłasć, Mińsk 1985. s.483 Matka Boska Jurewicka, repr. za: Kieniewicz S., Dereszemcze 1863, Ossolineum 1986, s. 142. Wykaz ilustracji 581 s. 485 Jnrewicze - procesja prawosławna wokół dawnego klasztoru jezuitów, tot. G. Rąkow- ski. s 486 Borysowszczyznd - wieża (dawny browar), rys. K. Antoniak. s. 489 Karol Prozor, repr. za- Powstanie kościuszkowskie, t. l, Warszawa 1994, ryć. 25. s. 490 Chojniki - paląc w dawnym majątku ziemskim, fot. G. Rąkowski. s. 493 Rudaków - pałac Wańkowiczów, fot. G. Rąkowski. uaw - paac aowczw, o. . ąows. s. 495 Dymitr Samozwaniec I, repr. za: Besala J., Rzeczpospolita szlachecka. Czas wielkich wojen, Poznań 2001, s. 18. 22. Na transpoleskich magistralach s. 502 Azalia pontyjska, rys., repr. za: Szafer W., Kulczyński S., Pawłowski B., Rośliny polskie, Warszawa 1967, s. 483. s. 508 Lenin - kaplica cmentarna, rys. K. Antoniak. s. 510 g Sienkiewicze - cerkiew św. Jerzego z dzwonnicą, fot G. Rąkowski. s. 510 d Ślepowron, rys. W. Siwek, repr. za: Ptaki Europy, Warszawa 1982, tab. 8. s. 511 g Kolonia czapli przy ujściu Łani, fot. G. Rąkowski. s. 511 d Sikora lazurowa, rys., repr. za: Priroda Biełorussii. Popuharnaja encikłopiedija, Mińsk 1986, s. 408. s. 514 Poleski zaprzęg z charakterystyczną "duhą", fot. G. Rąkowski. , s. 518 Brama wjazdowa rezydencji w Kożangródku, rys. K. Antoniak. s. 519 Kożangródek - rzut cerkwi, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Biełorussii. Bńestskaja obfast', Mińsk 1990, s. 274. s. 523 Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki, repr. za: Encyklopedia historii Polski, t. 1, War- szawa 1994, s. 388. s. 524 Pałac w Łuninie, rys. K. Antoniak. s. 526 Prykłady na poleskim cmentarzu (okres międzywojenny), fot. J. Bułhak, repr za: Po- lesie. Fotografie z lat dwudziestych i trzydziestych, Warszawa 1996, s. 209. s. 527 Typy prykładów, rys., repr. za: Rarnaniuk M., Biełarusskija narodnyja kryzy, Wilnia 2000, s. 81. s. 528 Dwór w Oharewiczach, rys. K. Antoniak. s. 530 Krystyna Krahelska, fot., repr. za: Polesie. Ocalić od zapomnienia, Lublin 1998, s 129. s,534 Kaplica w Milowidach, fot., repr. za: Rarnaniuk M., Bieiarusskija narodnyja kryzy, Wilnia 2000, s. 160. 23. Kosów, Mereczowszczyzna i Bereza s. 540 Mereczowszczyzna -paląc i dwór Kościuszków, rys. N. Orda, repr. za: Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, s. 89. s. 541 g Tadeusz Kościuszko, repr. za: Polesie, Ocalić od zapomnienia, Lublin 1998, s. 125. s. 541 d Paląc Pusłowskich w Mereczowszczyźnie (stan z lat siedemdziesiątych), repr. za: Stra- czana spadczyna, Mińsk 1998, s. 203. s. 542 Mereczowszczyzna - ruiny pałacu Pusłowskich (stan współczesny), fot. G. Rąkowski. s. 543 Mereczowszczyzna - rzut pałacu, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Bieło- russii. Briestskaja obfast', Mińsk 1990, s. 209. s. 545 Kazimierz Leon Sapieha, repr. za: Dom Sapiezyński, Warszawa 1995. s. 547 Klasztor w Berezie Kartuskiej, rys. N. Orda, repr. za: Album widoków historycznych Polski rysowanych z natury przez Napoleona Ordę, Gdańsk 1991, s. 93. s. 552 Klasztor kartuzów w Berezie Kartuskiej - plan zabudowań, repr. za: Straczana spad- czyna, Mińsk 1998, s. 134. s. 553 Klasztor kartuzów w Berezie Kartuskiej (plan założenia z ogrodami i sadami), repr. za: Straczana spadczyna, Mińsk 1998, s. 134. s. 555 Zespół dworski w Piaskach, rys. N. Orda, repr. za: Straczana spadczyna, Mińsk 1998, s. 222. s. 557 Piaski - północna brama wjazdowa do majątku, fot. G. Rąkowski. s. 558 g Kościół w Siehniewiczach, rys. K. Antoniak. s. 558 d Siehniewicze - rzut kościoła, repr. za: Swod pamiatnikow istorii i kultury Bielorussii. Bńestskaja obfast', Mińsk 1990, s. 125 s. 561 Kościół w Sielcu, rys. K. Antoniak. s. 563 Wydra, rys., repr. za: Mata encyklopedia leśna, Warszawa 1980, s. 793. s. 564 Cerkiew w Buchowiczach, rys. K. Antoniak. Skorowidz nazwisk Wytłuszczono nazwiska osób, o których książka traktuje obszerniej. Kursywą zapisano nazwiska osób, które występują wyłącznie jako autorzy cytowanych dzieł lub relacji. Skorowidz nie obejmuje wstępu i bibliografii. Achmatowicz Mustafa płk., oficer polski 96 Aftanazy Roman, historyk sztuki 58, 79, 193, 517 Alberg, generał rosyjski 75 Albertów kpt., oficer rosyjski 373 Albiczew, generał rosyjski 169, 170 Aleksander I, car Rosji 79 Aleksander Jagiellończyk, król polski 370, 512, 536, 554 Anders, generał 132 Anna Jagiellonka, królowa 98, 114 Acamowicz Ignacy, powstaniec styczniowy 151,533 August II, król polski 55, 57, 75, 297, 444, 479, 545, 546 August III, król polski 57, 444, 560 Awraarnow Andriej, ziemianin rosyjski 490 B Balzac, pisarz 186, 451 Bałaban Gedeon, biskup lwowski (prawosł.) 24 Bałucki, komediopisarz 451 Barlicki Norbert, polityk 30 Batiuszkow L. N., architekt 478 Begin Menachem, polityk izraelski 33 Bielscy 94 Biriukowicz Aleksandr Antonowicz, duchowny 479 Bishoff Olek, partyzant AK 76 Błok Aleksander, poeta rosyjski 295-296, 522 Bobola Andrzej św. 125, 129, 182, 183-184, 188, 190, 191, 200, 214, 227, 228, 240 Bobrinska Nadieżda, hrabina 159 Bogdaszewicz O., wójt Dawidgródka 353 Bolesław Chrobry, król polski 22, 368 Bolesław Śmiały, książę 22 Bolestawna, księżna turowska 368 Bona, królowa polska 98, 164, 173, 190, 198, 212, 272, 277, 352, 363, 364, 366 Borowski Fedor, książę ruski 352, 365-367 Borowski Iwan, książę ruski 352, 367 Borys św., książę ruski 368, 381 Borzęccy 171 Botman, oficer 168 Brandys Marian, literat 60, 64 Branicki Jan Klemens, hetman 56 Brewernowie von 128 ' " Broel-Plater Genowefa 238 Broel-Plater Jerzy Piotr 240 Broel-Plater Stefan Marian Wandalin, dziedzic Zapola 240 Broel-Platerowie 239, 240 Brzęk Gabriel, sędzia brzeski 41 Brzostowski Adam, kasztelan połocki 291 Brzozowski Czesław 31 Brzóska Stanisław ks., przywódca powstańczy 43 Brzyski, lekarz 80 Bukraba Kazimierz, biskup piński 129, 210 Bulak-Balachowicz Stanisław, generał 209, 210, 375-377, 440, 475 Bulhakowie 88 Bułharyn płk, oficer rosyjski 533 Butrymowicz Aleksander 238 Butrymowicz Mateusz, działacz gospodarczy 185, 202-203, 229, 232, 267, 295 Butrymowiczowa Krystyna z Szyrmów 295 Buxhówden, generał rosyjski 96 C Carton de Wiart Adrian, generał brytyjski 313, 344-347 Chajęcka, służąca 47 Charyton Józef, malarz 60-62, 63, 65 Chechłowscy 434 Chełmoński Józef, malarz 176, 299, 300 Chlewiccy 68 Chmielnicki Bohdan, przywódca kozacki 25, 44, 99, 199, 353, 371, 427, 436 Chodkiewicz Jan Karol, hetman 554 Chodkiewicz Krzysztof, kasztelan wileński 427 Chodkiewiczowa Anna Alojza 372 Chodkiewiczowa Zofia 427 l Skorowidz nazwisk 583 Chodkiewiczowie 372, 417, 427, 428, 431, 458 Chomiński Jan 238 Chopin Fryderyk, kompozytor 185 Chowański, wódz rosyjski 25, 371 Chreptowicz Jan, marszałek litewski 536 Chreptowicz Jerzy, wojewoda trocki 538 Chreptowiczowie 68 Chrzanowski Tadeusz prof., historyk sztuki 186 Chwalczewski Stanisław, starosta piński 277 Chwoźko, pułkownik kozacki 496 Ciołkosz Adam, polityk 30 Cyryl Turowski św. 369-370, 380, 381 Czaki Franciszek, kartograf 112 Czaplic, generał rosyjski 100 Czaplicowie 180 Czarnecki Karol, rządca Siechnowicz 93 Czarnecki Marian "Ryś", oficer AK 216 Czarniecki Stefan, wódz polski 170 Czartoryscy 53, 55-57, 61, 67, 92, 434, 536 Czartoryska Izabela 54, 56, 57 Czartoryski Adam gen. 45, 57, 130 Czartoryski Adam Jerzy, polityk 54, 56 Czartoryski Adam Kazimierz, generał ziem podolskich 55 Czartoryski Fryderyk Michał, kanclerz wielki litewski 55, 56 Czartoryski Kazimierz książę, kasztelan wileński 55 Czartoryski Konstanty Adam 57 Czartoryski Teodor, biskup poznański 56 Czernyszewiczowie-Konopliccy 366 Czort Makary, metropolita prawosławny 434 Czyszewicz Antoni ks., proboszcz Wołczyna 60-64, 65 D Daniel Daniłowicz, książę ruski 352 Danielewicz-Czeczott Witold Tadeusz Maria ks., prałat 238 Darowska Marcelina bł. 117 Davies Norman, historyk 344 Dawid, legendarny książę jaćwieski 352 Dawid Igorowicz, książę włodzimierski 197 Dąbrowski Jarosław, wódz powstańczy 29 Dąmbrowski Jerzy, oficer polski 30 De la Gardie, carski radca stanu 242 Denhoffowie 434 Derfeld, generał rosyjski 49 Dernałowicz Maria, pisarka 56 Dolscy 165, 267 Dolski Jan Karol, starosta piński 166, 200, 234, 235,267 Dolęgowie-Kowalewscy 372 Dohnat K., dziedzic Łunińca 520 Dołmatowie 520 Dołmont Konstanty, właściciel Dziatłowicz 525 Donowaj Jan, oficer polski 486 Dostojewscy 180 Dostojewski Fiodor, pisarz 180 Dowbór-Muśnicki, generał polski 475 Dowgiałło, iluzjonista 101 Downar Piotr "Azor", żołnierz AK 216 Dowojnowie 520, 522 Druccy-Lubeccy 157, 239, 262, 297, 520, 522- -524 Drucka-Lubecka księżna 516 Drucki-Lubecki Edwin Cezary Adam, dziedzic Łunina 523 Drucki Lubecki Franciszek, dziedzic Łunina 523 Drucki-Lubecki Franciszek, kasztelan piński 522 Drucki-Lubecki Franciszek Ksawery, minister skarbu 522-523, 55? Drucki-Lubecki Hieronim, dziedzic Łunina 523,524 Dubois Stanisław, polityk 30 Duchyński Onufry, przywódca powstańczy 533,536 Dumouriez, wódz konfederacki 170 Dunarowicz, wojewoda brzeski 521 Dymitr Samozwaniec I, car Rosji 495 Dymitr Samozwaniec II, 495 Dziekoński Józef ks., proboszcz mozyrski 445 Dżyngis Chan 185 Ehrnberg, pułkownik rosyjski 151 Ejsmond Julian, pisarz 253, 314 Epler Adam płk., oficer polski 103 Estka Piotr, szwagier Tadeusza Kościuszki 88 Estkowa Anna Barbara, siostra Tadeusza Kościuszki 88 Estkowie 88 Fajans Maksymilian, drukarz 186 Falencki Walerian, oficer polski 486, 487 Fałat Julian, malarz 313, 314 Fedor Iwanowicz Jaroslawowicz, książę piński 198 Fedorowicz Konstanty, protoplasta Kościuszków 87 Feldman płk, projektant twierdzy brzeskiej 26 Fersen Iwan, generał rosyjski 26 Filipowicz Atanazy św., męczennik prawosławny 44, 240 Fiodor (Teodor) Jarosławowie z, książę piński 173, 277 Fleming Jakub Henryk, minister 55 Fleming Jerzy, podskarbi litewski 55, 78 Flemingowie 53, 55, 536, 540 584 Skorowidz nazwisk G Giedymin, wielki książę litewski 22, 197 Gienjusz Paweł, przeor kartuzów 546-547 Gieysztor Aleksander prof., historyk 65 Gleb św., książę ruski 368, 381 Glińscy 436 Gliński Michał, książę 370 Głuszenia Jan 124 Godebski Cyprian, jezuita 184 Godunow Borys, car Rosji 495 Goiubiew Igor, rzeźbiarz 190 Gordziałkowski Olgierd, właściciel Ostrohla-dów 494 Gosiewscy 54 Gosiewska Teresa, córka Wincentego 55 Gosiewski Aleksander Korwm, wojewoda smoleński 54 Gosiewski Wincenty, hetman 54, 55, 99 Grabowscy 74, 83 Grabowska Józefina z Radziwiłłów 83 Grabowska Magdalena 418 Grabowski Michał hr., koniuszy litewski 83 Grazyczowie 67 Grimm D., architekt 41 Gródecki Hugon, proboszcz z Jurewicz 483 Guderian, generał niemiecki 33 H Hagen Jan, przeor kartuzów 545 Halaszkiewicz Marian, dziedzic Stolina 305 Halaszkiewiczowie 305 Halaburda, oficer szwedzki 265 Hamszej Jan Wiesztortowicz, właściciel Berezy 544 Hamszejowie 545 Hanna, księżna kobryńska 98 Hańska Ewelina, 186 Hartingowie 300 Helwing, generał rosyjski 107 Hitler Adolf 346 Hładki, pułkownik kozacki 99 Hohenlohe 506, 512 Holmes, lokaj 346 Holstowie von 449 Hołota Ilja, pułkownik kozacki 486, 488 Hołub Czesław, żołnierz AK 89, 91 Horoszkiewicz Roman, krajoznawca 229, 363 Horwatt Aleksander, właściciel Barbarowa 451 Horwatt Antoni, właściciel Narowli 453 Horwatt Daniel, właściciel Narowli 453 Horwatt Edward, właściciel Narowli 455 Horwatt Ignacy, właściciel Barbarowa 449, 451 Horwatt Kacper, dworzanin królewski 450 Horwatt Maurycy, właściciel Hołowczyc 456- -457 Horwatt Stanisław, właściciel Hołowczyc 456 Horwatt Stanisław młodszy, właściciel Hołowczyc 456-457 Horwattowa Gabriela z Wańkowiczów 484 Horwattowa Jadwiga z Oskierków 455 Horwattowa Wiwa z Krasickich 451 Horwattowie 446, 448, 450-453, 456, 467 Hroszowski Dominik, arcybiskup 265 l Iljuczyk Wasyl, cieśla 229 Illiniczowie 80 Iłłakowiczowie 92 Irciszczewicz Daniło Iwanowicz 180 Irciszczewiczowie 180 Iwan Groźny, car Rosji 371 Iwan Siemionowicz, książę kobryński 98 Isleniew, generał rosyjski 96 Jagmin Paweł, marszałek kobryński 79 Jagmin Paweł, dziedzic Wistycz 79 Jagmin Stanisław, dziedzic Wistycz 80 Jagminowie 79 Jan III Sobieski, król polski 478 Jan Kazimierz, król polski 23 Janiszczyc Eugenia, poetka 180 Jankowski Edmund 146, 152, 153 Jarosław Mądry, książę kijowski 22 Jarosławowie zowie, książęta ruscy 352 Jaś trzeb scy 487 Jastrzębska Maria, przyjaciółka M. Rodziewi- czówny 119 Jastrzębski Michał, dziedzic Borysowszczyzny 487 Jaszczołd Franciszek, architekt 79, 160, 541 Jeleńscy 171 Jeleński Gedeon, kasztelan nowogródzki 438 Jeleński Józef, dziedzic Opola 171 Jelski, powstaniec styczniowy 533 Jelski Aleksander 248, 253 Jelski Łukasz, regimentarz 199 Jodko Adela418 Jodkowie 68 Jozel, karczmarz 135 Judenicz, generał białogwardyjski 375 Julian Ursyn, legendarny żołnierz rzymski 47 Jundziłł Franciszek, powstaniec styczniowy 532 Juraszkiewicz, powstaniec styczniowy 373 Jurij Dołgoruki, książę kijowski 435 Jurij Semenowicz, książę piński 198 K Kalinowski Rafał bł. 29 Karniński Antoni kpt., oficer wojsk polskich 26 Kantarow Mikołaj, ziemianin rosyjski 154-155 Kantarow Paweł, ziemianin rosyjski 154 Kantarowowie 157 Kapuściński Ryszard, pisarz 213, 215, 228, 237 Karol XII, król szwedzki 57,168,193, 201, 234, 519, 546, 551 Karol Gustaw, król szwedzki 25 Katarzyna II, caryca Rosji 59, 99, 116 Kazanowski, oficer polski 96, 97 Kazimierczak Józef "Bzura",.żołnierz AK 90 Kazimierz Jagiellończyk, król polski 352 Kazimierz Sprawiedliwy książę 22 Kazimierz Wielki, król polski 22 Kiemewicz Antoni, właściciel Dereszewicz 308, 418, 421, 423, 428, 448, 449, 454, 456, 469, 483, 492, 502 Kieniewicz Antoni Nestor, właściciel Dereszewicz 418 Kieniewicz Feliks, powstaniec listopadowy 418 Kieniewicz Hieronim (I), dziedzic Dereszewicz 418 Kieniewicz Hieronim [II], dziedzic Dereszewicz 418 Kieniewicz Hieronim (III), dziedzic Bryniowa 418 Kieniewicz Stefan, historyk 373, 418 Kieniewiczowa Adela 421 Kieniewiczówna Jadwiga, malarka 483 Kieniewiczowie 413, 417-419, 426, 428, 448, 502 Kiersnowski, oficer rosyjski 151 Kijanin Dymitr, dworzanin królewski 554 Kijaninowie 554 Kiszczyna Anna z Radziwiłłów, wojewodzina wileńska 559 Kiszka, właściciel Wygonoszczy 273 Kiszka Mikołaj, właściciel Kożangródka 515 Kiszka Piotr, wojewoda połocki 512 Kiszka Stanisław, wojewoda trocki 512 Kiszka Stanisław, wojewodzie Witebski 515 Kiszkowie 509, 515 Kitowicz Jędrzej, parniętnikarz 59 Kleeberg Franciszek, generał polski 33, 212, 213 Klemens VIII, papież 23, 37 Klengl Heimich, generał saski 100 Kłokocki Adam bp, sufragan brzeski 73 Kmitowie 434, 458 Kobierski Franciszek, biskup brzesko-łucki 58 Koenig pik,, oficer polski 96 Kolberg Oskar, etnograf 253 Kołas Jakub, pisarz białoruski 209, 510, 522 Kołba Jan 266 Kolbowa Maria 266 Komorowsłd Jarosław 189 Konarski Szymon, działacz niepodległościowy 204 Koniecpolscy 496 , >.,•? ,', H Skorowidz nazwi Koniecpolski Stanisław, hetman 477 ^4. Konopczyński Władysław, historyk 169 Konoplinowie 496 Konopnicka Maria, poetka 117 Konstancja Austriaczka, królowa polska 98 Kopciowa Maria, wojewodzina trocka 200 Kopciowie 171, 242 Kopeć Bazyli, kasztelan nowogródzki 42, 240, 242 Kopeć Jan Karol, wojewoda potocki 242 Kopeć Józef, powstaniec kościuszkowski 242, 365 Kopeć Teresa 42 Kopystański Michał, biskup przemyski (pra- wost.) 24 Korman Aron, sklepikarz 32 Korsakowie 185, 238 Korzenieccy 117 Korzeniewscy 304, 306 Korzonka, przeor kartuzów 551 Kostek-Biernacki Wacław płk, komendant Brześcia 30, 530 Kostewicz Wacław, starosta kobryński 98 Kościukowiczowie 477 Kościuszkiewiczowie 365 Kościuszko Ambroży, pisarz brzeski 87 Kościuszko August, skarbnik brzeski 70 Kościuszko Fedor 87 Kościuszko Iwan 87 Kościuszko Jan Aleksander, podsędek brzeski 87 Kościuszko Józef, brat Tadeusza 88 Kościuszko Konstanty 88 Kościuszko Ludwik, ojciec Tadeusza 87, 536, 540 Kościuszko Mirosław 113 Kościuszko Paweł, pisarz brzeski 92 Kościuszko Tadeusz, wódz powstania 46, 87, 88-89, 103, 536, 538, 539-541 Kościuszkowa Tekla z Ratomskich, matka Tadeusza 88, 540 Kościuszkowie 113 Kotarska Marianna 477 Koy-Zameczek por., oficer polski 264 Krahelscy 529-531 Krahelska Janina z Burych, matka Krystyny 530 Krahelska Krystyna 529-531 Krahelski Bohdan, brat Krystyny 530 Krahelski Jan, ojciec Krystyny 530 Krasiccy 238 Krasicka Maria z Szyrmów 290 Krasicki Ignacy hr. 290 Krasicki Władysław, dziedzic Sporowa 291 Krasiński, pułkownik 560 Krasiński Zygmunt, poeta 516 < • ^ ' • Kraszewski Bogusław 146 s .- Kraszewski Ignacy 238 ^ i~ ^ < >-X" 586 Skorowidz nazwisk Krdszew&ki Jan Aleksander, oficer polski 146 Kraszewski Józef Ignacy, pisarz 145, 165, 205, 210, 238, 294, 451 Kraszewski Kajetan, brat pisarza 130, 145 Kriwoszein, generał radziecki 33 Kronenberg Walerian, architekt 70 Kufczyński Stanisław prof,, torfoznawca 313, 314 Kułakowska Melania 89 Kuncewiczowie 520 Kurzenieccy 193 " Kurzeniecka Klotylda 195 Lach-Szyrma Ignacy, właściciel Sporowa 290 Lambert, generał rosyjski 100 Lenin Włodzimierz, rewolucjonista 34 Lenkiewicz Aleksander "Lander", powstaniec styczniowy 532, 533 Leszkiewicz Zenon, szlachcic 366 Leszkowicze 366 Lewiccy 92 Lewis Wyndham, pisarz 347 Liebermann Herman, polityk 30 Limontowie 522 Listowski, generał polski 30, 209 Lubińscy 92 Łabanowscy 67 Łabyncau Jurij, krajoznawca białoruski 321, 334, 378 Łaszkiewicz Felicjan ks., powstaniec styczniowy 532, 533 Łopott, starosta bobrujski 81 Leszczyna Barbara z Judyckich 477 Loszka Stefan 436, 443 Łozińscy 559 Łoziński Zygmunt ks., biskup piński 210, 232, 521 Łubieńska Helena 291 Łyszczyński Kazimierz, wolnomyśliciel 52-53 M Machalewski Radosław Kazimierz, powstaniec wielkopolski 239 Machemcz Józef, pisarz 251, 259, 269, 280, 513 Mackiewicz Stanisław "Cat", publicysta 548 Makary św., męczennik prawosławny 240-241 Malecki gen., projektant twierdzy brzeskiej 26 Malecki Władysław "Mały", żołnierz AK 91 Malik Jan "Tomson", żołnierz AK 90 Maliszewski, ziemianin 96 Mannerheim, prezydent Finlandii 345 Manysiówna-Lobman Jadwiga 32 Marcin Turowski, święty prawosławny 381 Marconi Henryk, architekt 494 Marconi Władysław, architekt 542 Marczak Michał, autor przewodnika 86, 219, 221, 313, 362, 526 Marejko Michał 354 Maria, księżna kijowska 198 Marków G., rzeźbiarz 110 Marzani, osadnicy włoscy 173 Maskiewicz Bogusław Kazimierz, pamiętnikarz 437 Massalski, wojewoda 240 Massalski Ignacy, biskup wileński 418 Maślakiewiczowie 367 Matuszewicz Jerzy, cześnik miński 70, 73-74 Matuszewicz Marcin, pamiętnikarz 74, 80, 560 Mazaraki 127 Meir Golda, premier Izraela 173, 208 Mengli Girej, chan krymski 22 Meyerfeld gen., wódz szwedzki 25, 168 Michał Korybut Wiśniowiecki, król polski 366- 367 Michnienko, dowódca kozacki 436, 437 Mickiewicz Adam, poeta 37, 107, 185 Mickiewicz Aleksander, brat Adama 103, 107, 109 Mickiewicz Franciszek, bratanek Adama 103, 109, 113 Mickiewiczowa Teresa z Terajewiczów 109 Mickiewiczowie 109 Miełerz Iwan, pisarz białoruski 480 Mięsowicz, naczelnik policji 521 Migaj M L, podróżnik rosyjski 506 Mikołaj, lokaj M. M. Radziwiłła 82 Mikofaj I, car Rosji 188 Miładowski Witold, powstaniec styczniowy 532 Mirski Hrehory, oficer polski 199, 486 Mitka, książę horodecki 352 Młyński 373 Mniszchowie 495 Mniszchówna Maryna, carowa moskiewska 495 Montygierdowicz Piotr, wojewoda trocki 512 Montygierdowiczowie 509, 515 Montygierdowiczówna Anna 512 Moraczewscy 58 MorgensternTadeusz kmdr, oficer polski 213 Mostowicz Arnold 34 Moszyński Kazimierz, etnograf 419 Mościcki, prezydent 60 Miiller, lekarz 78 Murawski Stanisław "Stanisław", oficer AK 90 Murillo, malarz 231 Mysowskij K., profesor seminarium 479 Skorowidz nazwisk 587 N Nalewajko Semen, ataman kozacki 130, 371, 427 Napoleon Bonaparte, cesarz Francuzów 100, 204 Narbutt Bronisław, właściciel Wołczyna 67 Narbuttowa Katarzyna 67 Narbuttowie 58 Naruszewicz Adam 130, 193, 202, 203, 228, 266 Naruszewiczowie 165 Narymunt, książę litewski 197 Nasutowie 79 Nebaba, pułkownik kozacki 199, 496 Nestor, kronikarz 197 Nestorowicz Jan Piotr, kasztelan brzeski 95 Nielubowiczowie 299 Niemcewicz Ursyn Aleksander, właściciel Skoków 47, 50 Niemcewicz Ursyn Franciszek, brat Marcelego 48 femcewicz Ursyn Jan, właściciel Skoków 48 Niemcewicz Ursyn Julian, pisarz i polityk 45- 50,54,57, 77, 83, 130, 554 Niemcewicz Ursyn Marceli, ojciec Juliana 45, 47,48 Niemcewiczowa Jadwiga z Suchodolskich, matka Juliana 45 Niemcewiczowie 47, 57 Niemiro wic zowie 520, 522 Nitschowa Ludwika, rzeźbiarka 531 Nusbaum Henryk 152 , • O Obuchów, kupiec rosyjski 396 Ogińscy 56, 166, 174, 262, 267, 269, 276 Ogińska Aleksandra z Czartoryskich 56 Ogińska Anna z Wiśniowieckich 267 Ogiński Józef, wojewoda trocki 171 Ogiński Kazimierz Dominik, wojewoda wileński 174 Ogiński Michał Kazimierz, hetman 54, 56, 169, 170, 171, 173, 174, 202, 263, 267-268, 269,270, 273,302 Ogiński Michał Kleofas, kompozytor 175 Ogiński Tadeusz Józef, właściciel Telechan 267 Olelkowiczowie 363, 427, 431, 500, 506 Olelkowicz-Słucki Jurij, książę 506 Olena, księżna pińska 198 Olgierd, książę litewski 98 Olgierdowicze 98 Olpiński Zenonowicz, właściciel Olpienia 366 Opaccy 528 Opermangen., projektant twierdzy brzeskiej 26 Orda Michał, ojciec Napoleona 185, 233 Orda Napoleon, artysta 157,182,184-187,188, 190-191, 193, 229, 238, 555 Orda Tadeusz, dziedzic Dostojewa 180 Ordowa Józela z Butrymowiczów, matka Napoleona 185, 233 Ordowie 180, 185, 190, 191, 238, 266 Orlik-Ruckemann Wilhelm, generał polski 212, 213 Orłowski Kirył "Mucha-Michalski", dywer- sant radziecki 521 Orzeszko Florenty, brat Piotra 145, 149, 153 Orzeszko Franciszek, marszałek piński 140 Orzeszko Kalikst, dziedzic Zakoziela 158, 159 Orzeszko Mikołaj, właściciel Ludwinowa 145, 146 Orzeszko Nikodem, dziedzic Zakoziela 159 Orzeszko Piotr, mąż pisarki 145, 146,149,153- 154, 157, 158 Orzeszkowa Eliza, pisarka 75, 144, 145-154, 156, 300, 301 Orzeszkowie 144, 145, 158, 160, 182 Oskierka Aleksander, powstaniec styczniowy 491-492 Oskierka Jan, powstaniec kościuszkowski 453 Oskierka Kazimierz, marszałek mozyrski 443 Oskierka Rafał, powstaniec kościuszkowski 449 Oskierka Rafał Antoni, marszałek mozyrski 452 Oskierkowie 434, 438, 449, 452, 456, 477, 491, 493 Osmołowski Jerzy 238 Ossendowski Ferdynand Antoni, pisarz 222 Ossowski Andrzej Leopold, właściciel Czy- żewszczyzny 95 Ossowski Szymon, wójt piński 201 Ostrogscy 371, 372, 380 Ostrogski Konstanty, książę 24, 370-371 Otriepjew Grigorij (Dymitr Samozwaniec I) 495 Owczyna Teodor, wódz rosyjski 371, 427 Owidiusz, poeta rzymski 519 Pacowa Agata 85 Paczkowski Alfred "Wania", kapitan AK 76, 216 Paderewscy 522 Palemon, mityczny protoplasta Litwinów 47 Pallulon Franciszek ks., proboszcz janowski 188 Paltotini, osadnicy włoscy 173 Parysowicz Jozafat, biskup bakowski 488 Paszkiewiczowie 367 Paweł I, car Rosji 59, 62, 106, 372 PawUkowsłd Michał K. 404 Pawłowska (Orzeszkowa) Eliza 145 Petrusewicz Kazimierz, zoolog 318 ^ 588 Skorowidz nazwisk Petrusewiczowa Ehza 293 Piasecki Bolesław, polityk 548 Piasecki Sergiusz, pisarz 503 Piekarski Edward, etnograf, zesłaniec 446 Pieszkowie (Pierzkowie) 365 Pietkiewicz Czesław, etnograf 493 Pietkiewiczowie 68 Pietrukiewiczowie 264 Pilsudski Józef, naczelnik państwa 73, 308, 345, 375, 439 Piotr, legendarny wódz Jaćwingów 427 Piotr, władyka turowsko-mozyrski 484 Piotr I, car Rosji 297, 545 Pius IX, papież 184 Pius XI, papież 184 Piwnik Jan "Ponury", oficer AK 192, 216-217, 227 Plisowski Konstanty, generał polski 33 Pociej Adam, kasztelan brzeski 37 Pociej Aleksander, wódz litewski 560 Pociej Hipacy, biskup włodzimierski (prawosł.) 23 Pocżejowie 304 / Podberescy 515, 518 / Podbereski Jerzy Samson, marszałek bracław- ski 515 / Połubińscy 171 Połubiński, oficer polski 199 , Poniatowscy 61, 66, 67, 235 Poniatowska Konstancja z Czartoryskich, matka króla 55 Poniatowski Dionizy, generał polski 96 Poniatowski Stanisław, ojciec króla 52, 55, 58 Ponikwiccy 52, 53 Popiel Julian, nauczyciel z Jurewicz 476, 481 Potoccy 72, 372 Potocka Helena z Massalskich 418 Potocka Maria z Sapiehów, dziedziczka Wysokiego 70 Potocka Pelagia 70 Potocki Jakub, dziedzic Wysokiego 70 Potocki Stanisław 70 Prozor Ignacy, powstaniec kościuszkowski 496 Prozor Józef 558 Prozor Józef, wojewoda Witebski 488, 496 Prozor Karol, właściciel Chojnik 488-489, 491 Prozor Konstanty, dziedzic Chojnik 490, 494, 497 Prozor Mieczysław, dziedzic Chojnik 490 Prozor Władysław, dziedzic Chojnik 489-490, 494 Prozorowa Ludwika z Szujskich 488-489, 496 Prozorowa Maria 558 Prozorowa Tekla z Rokickich 489-490, 494, 497 Prozorowa Zofia ze Świętorzeckich 490 Prozorowie 490, 497, 559 Pruszyński Ksawery, pisarz 269, 272, 280, 281 Przybora Klemens, właściciel Siecłmowicz 93 Przyborowie 92 Ptaszkie wieżo wie 109 Puchalski Kazimierz, pisarz litewski 563 Pułaski Kazimierz, wódz konfederacki 170 Pusłowscy 53, 166, 239, 268-270, 536-538, 554, 556 Pusłowska Genowefa, dziedziczka Zapola 239 Pusłowska Genowefa z Druckich-Lubeckich 557 Pusiowska Irena z Mohlów 555 Pusłowska Józefa z Druckich-Lubeckich 557 Pusłowska Karolina z Ostyk-Narbuttów 58 Pusiowski Franciszek, dziedzic Piasków 555 Pusłowski Franciszek, marszałek wileński 554 Pusłowski Franciszek, szambelan 554 Pusłowski Jakub,,dziedzic Piasków 554 PusłowskiKazunierz Michał, dziedzic Piasków Pustowski Tytus, powstaniec listopadowy 546 /Pusłowski Wandalin, właściciel Dolska 166, 238, 536, 539,541 Pusłowski Władysław 557 Pusłowski Wojciech, działacz gospodarczy 268, 269, 536, 557 Pusłowski Wojciech, marszałek słonimski 554 Putrament Jerzy, literat 318, 334 Puzynowie 53 R Rabin Icchak, premier Izraela 173 Radziszewski Wacław kpt., oficer polski 33 Radziwiłł Albrycht, książę 192, 352 Radziwiłł Antoni, ordynat dawidgródecki 307, 308 Radziwiłł Bogusław, koniuszy litewski 437 Radziwiłł Hieronim Florian, chorąży wielki litewski 81-83 Radziwiłł Jan, ordynat dawidgródecki 360 Radziwiłł Janusz 506 Radziwiłł Janusz, hetman wielki litewski 199, 227, 353, 371, 436-438, 496 Radziwiłł Karol, ordynat dawidgródecki 308, 313, 337, 345, 346 Radziwiłł Karol Stanisław "Panie Kochanku" 83 Radziwiłł M., podczaszy litewski 25 Radziwiłł Marcin Mikołaj, krajczy litewski 80- 83 Radziwiłł Michał Kazimierz "Rybeńko", het- man wielki litewski 83 Radziwiłł Mikołaj "Czarny", starosta brzeski 23, 352 Radziwiłł Mikołaj Krzysztof "Sierotka" 80 Radziwiłł Stanisław, ordynat dawidgródecki 308, 309 Skorowidz nazwisk 589 Radziwiłł Stanisław Albrycht, starosta piński 228,262 Radziwiłłowa Hanna z Kiszko w 512 Radziwiłłowa Maria z de Castellanów 307, 309 Radziwiłłowie 56, 80, 262, 307-309, 352, 359, 500, 506, 509, 512, 513, 515, 522, 559 Rajecki, oficer polski 437 Rakoczy Jerzy, książę siedmiogrodzki 25, 183, 200 Ramaniuk Michaś, etnograf białoruski 362 Rancewicz Leon, właściciel Wielemicz 365 Razan, rycerz 367 ^ Razanowiczowie 367 Rejnbern, biskup kołobrzeski 368 Renner, właściciel Ludwinowa 155 Reynier, generał saski 100 Rode, ppłk niemieckiej policji 77 Rodziewicz Antoni, właściciel Hruszowej 116 Rodziewicz Henryk, brat pisarki 117 Rodziewicz Henryk, ojciec pisarki 116, 117, 128 Rodziewicz Seweryn, właściciel Hruszowej 116 Rodziewicz Teodor, stryj pisarki 116, 117 Rodziewiczowa Amelia, matka pisarki 117,128 Rodziewiczowa Eleonora z Giełgudów, babka pisarki 117 Ro dziewiczo wie 115-117 Rodziewiczówna Celina, siostra pisarki 117, 128 Rodziewiczówna Maria, pisarka 106,115,116- 127, 128, 129, 176, 238, 299 Rogiński Roman, wódz powstańczy 29, 372- 373 Rogowold, wódz Waregów 368 Rokiccy 491, 494, 496, 497 Roman Fiodorowicz, książę kobryński 98 Romer Alfred, malarz 231 Rop, oficer polski 437 Rosochacki Mikołaj 263 Rossman Henryk, polityk 548 Rościsław, książę ruski 495 Roztworowski Tadeusz, architekt 177, 455, 492 Rozwadowscy, ziemianie rosyjscy 155 Różański Benedykt o., zakonnik cysterski 444, 445 Rudziński S., malarz 231 Ruryk Rościsławowicz, książę kijowski 495 Rurykowiczowie 368, 370, 522 Rusy Taras, bolszewik 374 Rutski Józef Wieliamin, metropolita unicki 98 Rydz-Smigły Edward, marszałek 33 Rzewuski Adam, generał 185 Saladyn, chan tatarski 22 Sanguszkowie 536 Sapieha Aleksander, biskup wileński 545 Sapieha Aleksander Michał, kanclerz wielki litewski 70, 72, 73 Sapieha Benedykt Paweł, podskarbi litewski 69 Sapieha Franciszek, generał wojsk polskich 70 Sapieha Franciszek Ksawery, dziedzic Wysokiego 70 Sapieha Kazimierz fan, hetman wielki litewski 55 Sapieha Kazimierz Leon, podkanclerzy litewski 545, 547 Sapieha Lew, magnat 41, 538, 545 Sapieha Michał 56 Sapieha Michał Antoni, wojewoda podlaski 70 Sapieha Michał Józef, wojewoda podlaski 69, 70, 74 Sapieha Michał Ksawery 73 Sapieha Paweł, właściciel Wysokiego 70 Sapieha Paweł Jan, hetman wielki litewski 68, 69, 545 Sapieha Piotr Paweł, wojewoda smoleński 291 Sapiehowie 53, 68, 69, 71-73, 88, 291, 372, 458, 536, 545, 551-553 Sasulicz, powstaniec styczniowy 533 Sawicz Franciszek, działacz niepodległościowy 204 Sawinkow Borys, polityk rosyjski 377 Schildhaus Karol, architekt 232 Schinkel Kail Friedrich, architekt 542 Schwarzenberg, generał austriacki 100 Semen Olelkowicz, książę kijowski 198 Semiganowski mjr, oficer rosyjski 301 Serbinowie 477 Siedlar, rymarz z Mozyrza 436 Sielabin, generał rosyjski 372 Siemion Romanowicz, książę kobryński 98 Sierakowski Karol, generał polski 26, 95-97, 546 Sievers, generał rosyjski 456 Sikorski Władysław, generał 439, 475, 507 Skarga Piotr, jezuita 23, 24 Skirgiełło, książę litewski 477 Skirmuntt Aleksander, właściciel Mołodowa 175-176, 178 Skirmuntt Aleksander junior, dziedzic Porze- cza 176, 178, 207, 233 Skirmuntt Bolesław 178 Skirmuntt Henryk, dziedzic Mołodowa 176 Skirmuntt Henryk junior, poeta 176 Skirmuntt Józef, dziedzic Stolina Skirmuntt Kazimierz, właściciel Kołodna 238, 300 Skirmuntt Konstanty, dyplomata 176 Skirmuntt Roman, dziedzic Porzecza 178 Skirmuntt Szymon, marszałek brzeski 175 Skirmuntt Zygmunt, przemysłowiec 207 590 Skorowidz nazwisk Skorowidz nazwisk 591 Skirmunttowa Helena, rzeźbiarka 238, 300 Skirmunttowa Hortensja z Ordów 233, 238 Skirmunttowie 177-179, 185, 235, 237, 242, 301, 305 Skirmunttówna Helena, malarka 178, 188 Skirmunttówna Jadwiga, przyjaciółka M. Ro- dziewiczówny 117,119,123,125,126-127, 176, 238, 299 Skirmunttówna Konstancja, publicystka 233, 238, 300 Skirmunttówna Maria 176 _ Skoropadski Paweł, hetman ukraiński 429 Sławoj-Skiadkowski Felicjan, premier 60, 550 Słonczewski, proboszcz Wysokiego 73 Słucka Zofia, księżna 506 Słucki książę 500 Słuszkowie 434 Sobiescy 554 Sołłohubowie 372 Sołomereccy książęta 304 Sołtanowie 54, 67, 304 Sosnkowski Kazimierz, generał polski 507 Sosnowski, pułkownik 560 Stachowscy 305 Stachowski S., szyper 202 Stanisław August Poniatowski, król polski 25, 45, 54, 55, 57, 58, 59-66, 70, 99, 112, 114, 130, 137, 182, 203, 228, 232, 235, 266, 295, 427,434, 479 Stanisław Leszczyński, król polski 168, 546, 560 Stefan Batory, król polski 98, 114, 199, 212, 301, 307, 436 Strawińscy 180 Strawiński B., starosta mozyrski 436 Strawiński Gustaw "Młotek", powstaniec styczniowy 532 Stulgińska Zofia 516 Sułkowski ppor., oficer polski 97 Suworow Aleksander, wódz rosyjski 26, 95-97, 99, 100, 103, 105-106, 107, 108, 111, 116, 170, 272 Suworow Arkadiusz, syn Aleksandra 107 Szafer Władysław prof., przyrodnik 313 Szanior Franciszek, architekt 94 Szczerbatow, generał rosyjski 26 Szczytt, cześnik litewski 560 Szczytt Iścisław, dziedzic Kożangródka 517 Szczyt Kazimierz, dziedzic Kożangródka 517 Szczytt Krzysztof, marszałek dawidgródecki 516-517, 520 Szczytt Krzysztof, syn Iścislawa 517 Szczytt Krzysztof Benedykt, kasztelan smoleński 515 Szczyttowie 238, 515, 518 Szekspir, dramaturg 64 Szelahowicz Mykoła, działacz 225 Wiśniowiecki Adam, właściciel Brahmia 495 Wiśniowiecki Jeremi, książę 448 Wiśniowiecki Michał, hetman 201, 236 Wiśniowiecki Michał Serwacy, hetman 167, 168, 171, 201, 234, 267 WitanowskiM. R. 68 Witold, wielki książę litewski 22, 102,197, 352, 354,372 Witos Wincenty, polityk 30 Wittgensteinowie 503, 506, 512 Wizgierdowie 529 Władysław IV, król polski 115, 199, 263 Władysław Jagiełło, król polski 352, 367 Włodek Feliks, powstaniec styczniowy 532 Włodzimierz Wasilkowicz, książę ruski 98 Włodzimierz Wielki, książę kijowski 197, 235, 241, 368 Wojciechowicz Borys, nauczyciel 190 Wolscy 68 Wołkoński Dymitr, wódz rosyjski 200, 304, 353, 359, 512, 515 Wołłowicz Władysław, dowódca polski 486 Woyna Andrzej, krajczy litewski 68, 72 Woyna Borys, podkomorzy piński 174 Woyna Łukasz, właściciel Wysokiego 68 Woyna Maciej, marszałek piński 174 Woyna Siemion, właściciel Mołodowa 174 Woyna Wawrzyniec, podskarbi litewski 68 Woynowie 68, 174 Wróblewski Walery, przywódca powstańczy 536 Wsiewołod Monomachowicz, książę ruski Wyrwicz Karol, pedagog 202 Wysłouch, senator 521 Wyslouch Antoni, historyk 131,134-136 Wysłouch Antoni, kapitan wojsk polskich 131 Wysłouch Bernard 131 Wysłouch Franciszek, pisarz 131-134, 136- -138, 140, 141, 154, 256, 288, 561, 562 Wysłouch Seweryn, profesor 131 Wysłouch Wiktor, właściciel Perkowicz 130- 131, 139 Wysłouch Zenon, podkomorzy brzeski 130, 136, 138, 139 Wysłouchowa Seweryna ze Skarżyńskich 131 Wysłouchowie 130, 137 Wystrzykowski, zakonnik kartuski 551 Wyszyński Stefan ks., prymas Polski 65 Wyżdżyna Maria, dziedziczka Duboi 194 Z Zabiełło Szymon, generał polski 26 Zaborowski Stanisław, pisarz 419 Zaleska Gabriela z Jeleńskich 171 Zaleski Bogusław, dziedzic Opola 171 Zamoyscy 128 Zamoyska Antonina 128 Szemiothowie 157 Szkudelski Zygmunt "Cezary", porucznik AK 76 Szlenkier Karol, przemysłowiec 194 Szmytt Jan, artysta 231 Szpeller Karol, kupiec 434 Szpilewski Paweł, podróżnik białoruski 27,100 Szrajberowa Zofia z Tukałłów 53 Szterowie 115 Szujscy 51, 55, 182, 488, 496 Szujski Jan książę, podkomorzy brzeski 51 Szukszta Zygmunt, podczaszy kijowski 444 Szymon, Żyd, powiernik M. M. Radziwiłła 80- 82 Szyndler Bartłomiej 95 Szyrmowie 290 Szyszkowski Marcin, biskup 42 Traugutt Romuald, wódz powstańczy 29, 45, 75, 76, 102-103, 106, 109, 113, 115, 135, 144, 148-153, 156, 160, 300-301, 305, 551 Trauguttowa Antonina z Kościuszków, żona R. Traugutta 103, 113 Trauguttowie 75 Tuhay-Lipski Jan, szlachcic 366 Tukalska-Nielubowicz Anna 238 Tukalska-Nielubowicz Lila 238 Tukalski-Nielubowicz Stanisław, właściciel Mutwicy 238 Tukałłowie 53 Tur, legendarny założyciel Turowa 368, 382 Turawski (Tyrowski) Marcin, jezuita 477 Turczaninow, leśniczy hruszowski 125 Turczynowicz Stefan, kanonik plityński 202 Tyszkiewicz Eustachy, podkomorzy brzeski 77 Tyszkiewiczowa Felicja 80 Tyszkie wic zowie 291 Tyzenhauz Antoni, podskarbi litewski 26, 99 U Urban VII, papież 99 Uzwmbto Henryk, malarz 220, 337, 338, 345, 354, 363, 402 V Vogel Zygmunt, rysownik 54, 57 W Wańkowicz Jan "Leliwa", dowódca powstańców 152 Wańkowicz Stanisław Kostka, dziedzic Ruda-kowa 492 Wańkowiczowa Helena z Oskierków 492 Wańkowiczowie 491-493 Wasyl, książę piński 198 Wasylko Rościsławowicz, książę trembowelski 197 Waszczukówna-Kamieniecka Danuta 30, 31 Waszyngton Jerzy, prezydent USA 46 Wejcman Chaim, prezydent Izraela 173, 208 Wejcman Ezer, prezydent Izraela 173 Wendlowa Julia 238 Wesołowski, ziemianin 159 Weyssenhoff Henryk, malarz 419 Weyssenhoff Józef, pisarz 314, 419 Wielosielski Kazimierz ks., biskup piński 230 Wierchosława, kniaziówna suzdalska 495 Wilhelm II, cesarz Niemiec 313 Wiszniakjan238 Wiśniewski B., malarz 231 Wiśniowieccy 166, 171, 207, 267, 304, 488, 491, 494-497, 554 Wiśniowiecka Anna, córka Michała Serwacego 171 Śmigielsh Bogdan 60, 62, 64 Śniadecki Henryk 492 Swiatopełk, książę turowski 368 Światopeik Izjasławowicz, książę kijowski 197 Światopełk-Mirski Leon ks., prałat 238 Światosław, książę ruski 368 Swiatosław Olegowicz, książę czernihowski 435, 494 Świątek Kazimierz ks., metropolita mińsko- mohylewski 189, 230, 232, 265, 446 Swidrygajłówna Anna, księżna 366 Świdrygiełło, książę litewski 365 Świeżewski, więzień Berezy 549 Świeżyńscy 528 Switycz-Widacka Balbina, rzeźbiarka 89, 110 Tarnowscy 515 Tatiszczew Wasyl, dyplomata rosyjski 297, 298 Teodora, księżna kobryńska 98 Terajewiczowa Maria z Opackich, dziedziczka Oharewicz 528 Terleccy 130 Terlecki Cyryl, biskup łucki (prawosł.) 23, 130, 132, 138, 139, 199 Thalmann Ernst, komunista niemiecki 497 Tichończuk Andrij 284 "Todt", partyzant AK 90 Tokariew, gubernator miński 263 Tołłoczko Karol, ziemianin 157, 159 Tolpa Stanisław prof., torfoznawca 211, 311, 322, 327, 339, 340, 344, 349 Tormasow, generał rosyjski 100 Torres Giovanni de, nuncjusz apostolski 545 Traugutt Ludwik, ojciec Romualda 75 592 Skorowidz nazwisk Zapolski Karol powstaniec listopadowy 546 Zaremba wódz konfederacki 170 Zawiszanka Anna (Szczyttowa) 515 Zbilut Wojciech Jur oficer AK 89 92 Zdanowicz Anton pulkowmk kozacki 183 200 Zygmunt I Stary kro] polski 87 173 190 198 277 352 370 495 Zygmunt II August kroi polski 352 506 559 Zygmunt III Waza kroi polski 23 25 98 495 Zygmunt Kiejstutowicz książę piński 197 230 Zymojgiewiczowie 367 Zyszczymczowie 367 Zelazowscy 92 Zelazowskl Ignacy biskup brzeski (prawosł ] 92 Zehgowscy 367 Zeligowski generał polski 440 Zołtowska faiuna z Puttkamerow 417 418 422 423 451 455 457 Żuk Skarszewska Stefania 158 Żuk Skarszewski Jan powstaniec styczniowy 158 Z^linski Josif generał rosyjski meliorator 408 501, 502 Skorowidz nazw geograficznych Wytłuszczono nazwy obiektów, które są omówione bardziej szczegółowo, oraz numery stron, na których owe szczegółowe informacje się znajdują Jeśli nie podano inaczej, nazwy odnoszą się do miejscowości (miast, wsi, majątków folwarków) Użyte skróty rz - rzeka jeż - jezioro, gaj - gajówka, rez - rezerwat, ur - uroczysko, reg - region, kań - kanał, flw -folwark A Adamkowo 43 Akciabrll5 Albrechtow 207 235 Amazonka rz 2b9 Amsterdam 82 Antopol 128-129 Arkadia 44 Ateczyzna 94 B Bdbczyn464 493 Bacau 488 Bagna Olmanskie rez 218 325-327 387 397 Baksztarz 559 Bałazewicze 433 434 Baranowicze 86 173 218 269 303 520 524 527 529 Barbarow446 448-452 467 492 Bełz 23 Bereza Kartuska 109 114 168 280 292 544- 554 55b 558 561 Berezce nad Prypecią 244 246 251-253 255 258 298 299 Berezce nad Stwigą 403 Berezne 350 Bezdziezl63 168-170 268 *• Biała flw 103 Biaia Podlaska 81 83 372 Bmlonoszaur 329 330 Biaiousza 349 363 Białowieska Puszcza 45 251 372, 407, 544, 561 i Białystok 56 Biarntz 70 Sielanka iż 406 ii Bielm 156-157 Biełooziersk 557 ^ Bizerewicze 190 Błota Pińskie 229 Błoto Oleszme 277 Bobrowickie jeż 274 276 278 535 Bobrowicze 276 Bobrowma ur 563 Bobrujsk 131 183 438 Bobryk Wschodni rz 245 247 498 499 Bobiyk Zachodni rz 247 499 524 Bohatyiur 331 332 395 Borki 3 72 Borowa 238 Borsuki 388 Borsuki ur 279 Boryniec ur 279 Borysowszczyzna 487 488 Bosiyn 525 526 Brahinkarz 247 494 496 497 Brahm476 491 493 494-496 497 Braniewo 183 Bronna Góra 544 Brymow418 422 425 502 Brześć 21-44 45 52 53 62 77 81 84 86 89 90 92 94 100 102 103 107 120 122 125 126 131 138 140 164 183 190 210 212 217 218 227 240 244 261 268 274 304 353 370 474 475 489 497 498 522 529 530 534 535 544 548 560 562 564 Buchcza 396 410 Buchowicze 563-564 Budapeszt 345 Budynki ui 394 Bugrz 21 22 26 28 33 39 41 42 45 51 64 97 99 104 120 202 205 216 221 247, 507 Buiazy372 385 Byczokkan 406 408 c Cambrai 344 Hrywda rz 535 l Dubojall2 192 196 Dumanskie ur 391 Dwór Sitnica 509 Dvwm 79 104 158 , ' , ! Dziatkowicze 149 Dziatlowicze 520 524 525 Dzidlano ur 279 Dzierzynsk (Radzilowicze) 396 397 410 Iparz 247 498 Iskremcze 338 Iszkoldz 520 522 Iwacewicze 268 274 278 280 529 535 538, 543 Frampol 170 Futory Merhnskie 388 Jabłoń 388 Jajeczkowicze 192 Jałocz 144 156 Jancewicze 68 Janów Podlaski 65 266 Janów Poleski 112 114 162 165 180 181 182-192 217 229 231 269 364 535 544 Jary Mozyrskie rez 435 Jasiołda przystanek 241 Jasiolda rz 141 162 167 168 172 178 179 202 209 210 240 241 244 248 251 260 261 267 268 271 283 285 287 288 289 291 292 535 544 550 551 559 560 Jazdarz 381 382 Jazłowiec 117 Jazwiny 144 Jazwiny ur 279 Jurewicze 452 467 476 485 486 487 K Kaczanowicze 250 251 Kalenkowicze 86 439 474 275-476 497 498 Kamieniec Litewski 83 87 Kamieniec Ząbkowicki 542 Kamień ur 394 395 Kamień Koszyrski 213 Kamień Szlachecki 115 Kamszaty Bród ur 394 Kanał Augustowski 523 Kanał Dmepr-Bug (Królewski) 112 Kanał Królewski 26 27 94 99 100 112 114 142 144 149 151 152 156 158 163 192 202 205 210 213 244 247 260 562 Kanał Ogmsluego 202 205 208 210 261 267 268-274 535 Kaniów 241 Karolin 158 168 201 204 206 227 233-235 267 Kartuzy 545 Katyn 33 Kaukaz góry 182 204 463 Kienne 388 Kijów 29 197 198 204 208 244 345 353 368 371 374 379 384 423 439 448 458 460 488 492 Kimbarowka 77 435 438 444 446 466 Gdańsk 55 74 203 Gdynia 245 Gienmsze 546 Glinka 303 Główny kań 406 Głucha Łania kań 509 Gniła Prypec rz 298 299 Gnojno 64 65 Golce255 258 Grabanowa Góra ur 519 Grodno 55 102 145 170 531 547 Gubernia flw 99 100 103 106 107 H Halo bagno 325 326 331 391 394 Hancewicze 280 509 522 524 527-528,529 Harneur 394 Hłusk 427 Hniłoj Ugoł ur 394 Holowczyce 446 456-457 484 492 Hołubica423 424 425 Homel 29 86 304 464 474 475 498, 521 Horbowo 291 Horki 149 151 155 300 Horodec 114-115 116 124 128 Horodeczna 100 Horodno 236 268 301 303 306 Horodnojez 302 Horodyskie jeż 240 241 Horodyszcze koto Pińska 209 240 241-243 246 546 547 Horodyszcze koło Brahinia 496-497 Horowata 181 Horyn rz 210 213 244 245 247 260 300 301 304 307 309 310 312 337 338 343 348 351 352 354 356 359 360 362 367 406 521 Hos/C7ajez 283 284 Hremiacze 53 54 55 Hruszowa 115 128 176 238 563 Hryczyn bagno 513 525-526 Hrymiatycze 57 594 Skorowidz nazw geograficznych Charków 33 103 Chersoń 507 Chlewiszcze 388 Chhipin411 413 Chocim 74 Chojmkl464 476 486 487,488-491 493,494 Chomsk 141 142 165-166, 168-170 289, 556 Choromsk 350 Chorsk 362 Chotynicze 527 > ' "' * Chrapun398 399 Chwedory 300 Chwom ur 279 Chwojensk403 404 408 410,411 Ciecierka ur 279 Cna rz 247 515 518 520, 524 Czaple ur 279 Czarnawczyce 80 84 Czarne jeż 292 554 556 Czarnobyl 204 209 247, 427, 439, 458-463 464 468 474 492 Czelnowka ur 279 Czeremcha 62 68 Czernice 385 CzeriAonejez (Knmz) 500 Czortowe Błoto ur 563 Czyzewszczyzna 94 95 97 D Dachlow 563 Dadllówkarz 561 Dawidgrodek 81 210 212 244 245 251 253 307 344 351 352 361 362 364 368 372 374 376 378 381 386 513 514 Dereczyn 70 Dereszewicze 308 413 417426 427 428 448 483 492 502 Dikoje bagno 544 Dnieprrz 26 112 205 241 244 272 423 440 448 455 477 458 471 474 475 496 Dobra Wola 216 Dobroniez 52 Dolby ur 279 Dołhe koło Pruzany 130 165 Dolhohstki 88 Dołhyj Ostrów ur 338 Dolzekjez 348 Dorohobuzarz 291 292 Drohiczyn nad Bugiem 139 Drohiczyn Poleski 114 129 132 139-143,144 156 158 161 162 165 187 199,280,292 364 544 Drojan ur 332 Drozdyn 389 395 Druzyłowicze 172 174 Dubm gaj 284 Skorowidz nazw geograficznych 595 Kleck 307 152 359 Klejmki (Klemki) 45 47 50 57 Klucz ur 329 Kluczatwa ur 329 Kłopocin 103 Kniaz jeż 499 502 Kobrynkarz 98 111 Kobryn 33 85 86 89 90 93 96 97 113 114 125 126 128 153 173 192 206 227 244, 522 529 534 543 544 561 562 564 Kock 33 185 213 Kokoryca 289 290 355 Kolesa ur 279 Kołbiki 388 Kolby 296-298 355 Kołdyczewskie jeż 532 Kolki ur 399-400 Kołodno koło Brześcia 52 Kołodno koło Pińska 75 152 238 300-301 Kołokołur 394 Koniki ur 285 Konotop 467 Konstantynopol 204 Kopcewicze 419 502 Kopiszcze ur 328-329 Kopymec rz 305 Korosten 475 Koroscie gaj 338 Korotycze 402 Korytnica ur 279 Kosów Poleski 114 535 536-539, 543 Kostary 52 Koszara Olmanska 335 337 Koszelewo 85 Kościan 170 Kosciukiewicze 492 Kotelma Bojarska 51 Kowno 174 Kozielce ur 279 Kozielsk 33 Koziki 279 280 281 Kozmaur 329 Kozlakowicze 216 Kozangrodek 515-519 520 522 Kraków 23 60 186 484 489 493 531 Krapiwiemec ur 279 Krasnoie bagno 325 326 327 332 391 392 394 395 Krasnosiel 486 Krasny Brzeg 338 Kiolewiec 29 Kruhhcaur 279 Krupczyce 95-97 99 Kruszynna rz 406 Krymreg 182 Krymczny Moch ur 338 Krynki 52 i l Skorowidz nazw geograficznych 597 •l Olpien 363 366-367 Olszany 364 365 Olszewo 556-557 Opól 168 171-172 281 Ordow 180 Orewicze 468 472 473 474 Orla 52 OrłowaGoraur 336 Orłowka ur 285 f Orsza 120 371 Osowce 156 Ostaszkow 33 Ostrelonkaur 563 Ostrohlady 493-494 Ostrów 75 102 103 Ostrów Łohiszynski reg 261 Ostrów Łunmiecki reg 509 Ostrów Telechanski reg 267 Ostryn 55 Otolaur 394 Ozdamicze 386 Ozierany 385 396 397 402 403 407-410 Pahramcznaja 68 t Paheski 524 , Paprotnica ur 273 Parę 299 Parochonsk 521 Paryż 46 185 418 Paschendaele 344 Paulinów 423 424 ł Pekin 207 Perebrody304 336 , Peredyl flw 183 Pererow411 412 428 Peretokur 391 Perkowicze 129 130-139 154 161 199 288 562 Petersburg 59 491 506 523 557 Petrykow417 427432 Piaski 554-556 Pieniuha maj 116 Pmarz 99 112 199 208 210213 225 226 228 230 233 240 241 244 245 246-247 260 293 Pmsk 99 114 116 120 121 128 130 138 140 152 162 164 165 168 174 179 181 184 190 192 196 197-218 220 225 240 241 243 246 248 251 254 259 261 266 268 279 280 292 293 295 299 300 302 304 305 336 352 353 356 363 364 369 370 372 376 380 423 427 440 448 465 471 500 520-522 535 544 546 562 Plesarz 299 Płock 183 Podjamne 388 596 Skorowidz nazw geograficznych Krystynow koło Łopacma 229 295 Krystynow koło Łumna 523, 524 Krywicze 248 Kudak 477 t- Kudrycze 251 Kulur 275 » Kuparz 299 i Kupaur 391 Kupiatycze 240-241, 242 Kuradow 250 Kuzawka 48 Kuzhczyn 112 ' Kwiesa rz 491 L Lachowicze kolo Drohiczyna 157, 158 163 Lachowlcze koło Janowa 181 Lachowicze koło Zytkowicz 500 501 Ladowicze 163 170-171 Laskowicze koło Janowa 181 Laskowicze koło Petrykowa 426-427 Lasy Horeckie 149 152 156 Lemieszewicze 163 Lenin 506-508 Lenmski 94 Leonów gaj 127 Leoszki 58 Lesokur 391 Leszcze 197 208 235 Leśnarz 45 50 51 55 77 80 Leśna Lewa rz 561 Lipa 388 Lisicyno ur 279 Lisowicze 351 Lisowo ur 391 Litwin ur 394 Londyn 132 216 346 418 Lubieniec jeż 348 Lubien jeż 348 Lubreszow 210 213 540 Lubiszynce 535 Lublin 81 Lublin ur 329 Lubochma ur 338 Ludwmow 144-148 152, 153, 154-198, 158 300 301 Lusmo 527 Luta 55 Lwarz 311 313 326 333,335-344,348,349 402 Lwów 123 303 477 520 Ł Łachwa 509 512-513 514, 515 520, 522 Ładyzanka ur 402 Łasick 298 Łanrz 247 509 510-511 513 Łohiszyn 193 261 266 267 Łojów 438 Łomacze 470 Łomża 183 Łopacm 202 229 295-296 Loszerz 299 Łozowica 52 Łódź 126 127 Łuck 210 251 Łuczyniec rz 406 Łumn 297 509 516 522-524, 557 Łummec86 207 280 303,498,498,509,520- 522 525 527 Łuteckie ur 389 Łyszczyce 52 M Maciejowice 46 Makarycze 416 Makowo 527 , Małe Rozdymle ur 329 Małkowicze 527 Małoryta 213 Mankiewicze 307-309 312 345 349 359 Manczaki 76-77 Mazurki 529-530 531 Mechwedowicze 114 562 Mereczowszczyzna 88 536 537 538 539-543 Michalin flw 191 Miednoje 33 Miedwiedmcka ur 279 Mielesmca 525 Mikaszewicze 503 506 508 514 Milanówek 127 Mlłowidy 532-534 Mimcze 530 Mińsk 65 86 93 163 204 210 274 z93 419 464 465 489 498 503 506 529 534 535 Mitrycze 283-286 Mława 345 Młynek Pererowski 411 412-413 Mochur 275 Moczula 342 Moczule 363 Mohylew 198 475 Mołwlna 183 189 Mokrany 213 Mokre ur 285 Molodow 164 174-178 Monte Cassmo 132 242 Morchacz ur 279 Mordwm 416 Moroczno 213 Moroczno bagno 303 Morze Bałtyckie 27 99 112,202,203,205,267, 275 Morze Czarne 27 99 112 202 203 205 267 275 Moskwa 29 86 93 100 107 184 204 352 495 529 530 534 548 554 Mostwarz 335 342 385 387 402 Motol 172 174 182 208 236 244 272 281 Mozyrska Grzęda 435 466 Mozyrz 99 210 244 305 353 356 371 374 377 425 427 432 434 435 446 448 451 457 458 464 466 474 477 478 500 Mucha rz 562 Muchawiec rz 21 22 25 27 39 94 97 98 99 101 107 111 112 561 562 563 Muchowołoki 112 562 Murawiate ur 394 Murawicica ur 279 i •$ Murawma ur 285 Musłoboh 530 }r Mutwica 238 Mutwica rz 406 Mysz 427 Myszanka rz 532 Myszkowce 267 N Narew rz 544 Narowią 446 452-455 456 457 467 469 492 Neple48 52 Nietajewicze 95 Niemen rz 202 205 210 267 268 507 532 534 535 Niemirow 52 Nienacz rz 498 Nieprawda rz 359 Nieprobysz ur 279 Nieśwież 80 183 307 359 Nilrz 403 Niwki 557 Noga ur 275 Nowa Rasna 73-74 Nowe Piaski 554 Nowogródek 119 Nowoluczka 180 181 Nowoszyce 180 Nowy Dwór 5 60 O Oberowszczyzna 68 Obrowo 261 283 286 Ochotny) Dom ur 392 Oharewicze 528-529 Ohowo 190 192 Olhomel 386 OlmanySlO 311 325 334335 395 396 Olmanskie Błota 310 311-333 337 352 364, 385 386 387-395 396 406 598 Skorowidz nazw geograficznych Skorowidz nazw geograficznych 599 Podsieczyszcze ur 279 Pogonią bagno 261 274 275 278 Pogonią bagno (koło Iwacewicz) 535 Pohomaur 285 Pohost 384 385 Pohost Zahoiodzkl 229 522 557 Pohybel ur 391 Pokosy ur 285 Poleski Rezerwat Radiacyjno-Ekologiczny 464-465 Potockl84 198 368 Połówce 68 Potozulkaur 394 Popma 156 158 Popowe Laski ur 391 Porzecze 174 176 178-180 207 Potowski Ostrów ur 509 Praga (przedmieście Warszawy) 106 Prostki 55 Prostyn 344-347 Prostyr rz 298 299 Prostyr rez 299 Pruzana 58 79 90 165 206 372 560 562 Prypecki Park Narodowy 218 248 385 396 406 407 413 416 427 Prypecrz 27 99 202 205 210 213 218 244-255 258 260 267 272 285 293 294 298 299 303 310 312 354 356 362 364 368 374 377 386 396 397 404 407 409 411 413 415 419 421 423 425 430 432 435 439 442 443 448 452 455 458 463 464 485-472 474 476 479 483 486 492 496 498 500 507 509 510 513 515 520 521 535 544 564 Przewoź Łachowski przeprawa 362 513-514 Przyhorynie reg 304 349 364 Ptyczrz 247 498 Puchowicze 500 Pulskie Bagno 561 Putwarz 53 55 68 69 72 73 Puławy 57 R Racławice 170 Radczyck 303 Rarancza 29 Raszyn 46 Rasna (Nowa Rasna) 68 70, 73-74, 81, 83 Ratno 247 Remel 363 365 366 Repiszcza ur 279 Równe 521 Różana 70 116 539 544 , Rozanska Puszcza 544 559 Rubel 363 366 367 Rubelska Rzeka rz 367 Rubryn 401 Rudakow 491-493 Rudzk 192 < Russakowicze 419 Rybmkowy kań 406 Ryczow 385 403 Ryga 434 488 Rykowicze 96 Rzeczyca 438 475 486 Rzeszów 141 Rzym 23 37 516 Sanok 183 Sarny 303 520 Serków Zasummski ur 328 331 Sewastopol 75 Siechnowicze Matę 86 87 89 110, 54», 556 Siechnowicze Wielkie 87 92-93 Siehiemowszczyzna 55 67 Siehmewicze 552 558-559 Sielec 546 559-561 Siemiatycze 60 65 372 Siemiradzce 385 Sienkiewicze 509-510 512 Sieszkajez 360 361 Sijucie jeż 365 Smiawka 529 Siwki 52 Skierniewice 127 Skoki 45 50 77 Skryhalow428 434 Skrypicarz 248 Sławiensk(Slązaki)417 Slomm 70 267 268 Sioszowur 279 Słoweczna rz 247 471 Sluck503 506 529 Słuczrz 247 248 310 503 506,508 Smoleńsk 120 Sokółka 546 Somma rz 344 Soroka rz 52 Sosnica ur 285 Sporowo 283 285 286 287 289 290-291 292 "Sporowski rez 287 Sporowskie jeż 261 283 287 290 292 355 Stare Siedliszcze 51 Stare Troki 546 Starobielsk 33 Staromłyny 289 291 Stetyczow 198 Stochodrz 210 245 247 Stolm 210 293 303 304-310 311 334 336 348 352 356 359 363 Stołowicze 170 Stołpce 62 Storozowci 385 Strachocm 183 Straszew ur 332 Straszny Bór ur 338 Strumień (Prypec) 244 246 298 Stwiga rz 247 326 335 385 386 388 396 397-403 408 410 Styrrz 210 244 245 247 251 255 260 295 298-299 300 301 355 Szack 213 Szackie Jeziora jeż 247 Szczara rz 202 210 267 268 270 271 274 275 529 530 532 534 535 Szczedryn Ostrów ur 285 Szczygłowa Góra wzgórze 472 * Szczytniki Małe 52 53 55 58 Szebryn 94 Szereszowska Puszcza 561 Szereszow 561 Szestowicze 432 434 Szkłow 427 Szlejerka r? 27 Szostakow 74 76 Szumaki 51 52 55 Slązaki (Sławiensk) 417 Śmierć (Smierdz) rz 247 512 513 514 Smadyn 416 Smtowo 190 Środkowa Prypec ' rez 218 248250 511 Święta Wola 281 Sw imowodka rz 406 Swisłocz 75 185 Tatarska Dolina ur 355 Tatarski Zatoń ur 338 Tatry góry 259 Telatycze 68 Telechany 210 261 267-270, 271, 279-281, 283 302 535 Telman 497 Tereben248 251 Terebicze 386 387 Terespol 26 35 36 41 97 Tomsk 153 Toniez 396 Towar 388 Tremlarz 247 498 Trewir 545 Trosciamca rz 94 97 Tuhoszyn ur 280 Tupczyce 250 Tupice 276-278 279 Turiarz 247 TurnaSO 83 Turosa bagno 562 563 Turowska Puszcza 396 404-406 Turów 197 210 248 253 344 351 355 356 367-385 386 396 403 404 413 436 440 471 499 501 U Uborc rz 247 406 416 Uchłatycaur 331 Uhiyur 331 Uholec 350 Ukłony ur 273 Upierynka ur 279 Ustyml 337 338 Uznacze ur 273 W Wadźmy ur 279 Waganjez 365 Warszawa 29 45 46 53 62 63 66 75 80 88 95 97 100 101 117 119 123 126 127 132 152 154 159 168 176 183 184 186 202 208 215 217 341 345 419 425 450 488 489 493 517 523 529 530 531 539 Watykan 184 Wenecja 254 489 Werbaur 285 Weresmca 384 385 Weszna 299 Wiado 276-278 279 Wiadotupicka Puszcza 278 279 Wiadotupickie Bagna 278 Wierz 470 486 487 Widium-Gora ur 519 Wiedeń 489 , Wielemicze 363 365 Wiehczkowce 52 Wielki Bór 489 Wielkie Dzikowicze 298 Wielkie Maleszewo 386 Wielkie Wikarewicze 348 Wielki Ostrów ur 285 Wierzchowice 77 Wierzchownia 185 186 Wilcze Doły ur 285 Wilno 80 183 204 208 245 303 318 369, 492 520 Wimecrz 558 561 Wiryjez 248 Wiryur 391 392 Wisła rz 26 112 202 341 531 Wistycze 77-80 Witebsk 100 198 Witorodzmo 388 Wizara rz 299 Wojnowka 68 600 Skorowidz nazw geograficznych Wołczuby ur 2.79 Wolczyn 25, 45, 53 54-58, 60-67 70 Wołga rz 182 Wolokarz 112 » Wolowel 159, 160, 161 162, 163 Woluta 525 Worur 291 Worocewicze 184-186, 190-191 Worome 300, 305 Worotećrz 299 Wólka koło Drohiczyna 158 Wołka koło Telechaii 271, 272 Wólka Obrowska 281, 287 Wolkowskie jeż 270, 271 Wrocław 74, 131, 311 Wujwicze210 Wyderkaur 563 Wygonoszcza 271, 273, 276 "Wygonoszczańskie" rez 274-275 Wygonowskie (Wygonoszczańskie} jeż 261, 270, 271, 273, 274-276, 278, 535 Wysokie Litewskie 52, 53, 60-63, 67-73, 74 Y Ypres 344 Z Zabłocie 388 ," Zabrodzie ur 279 Zahal 486-487 Zahorodzie reg 114, 260, 261, 281, 294 Zahoryme reg 260, 293, 304, 309, 310, 312 Zajasioldzie reg 260-262, 280, 290, 292 Zajatele 381 Zakoziel 144,158-160, 161 Zalew Kijowski jeż 247 ' ' Zahska rz 299 Zamek ur 491 Zamkowiszcze ur 303 Zamosze 117 Zanzibar wyspa 285 Zaosie 532 Zapiasocze (Zapiaseczne) 381, 382 Zaplesieur 563 Zapole 238, 239-240 Zaprudy 561-562 Zaprudzie reg 562 Zarzecze reg 163, 229, 293, 294, 300, 304 Zastrele ur 273 Zastmze 180 Zasuminy ur 320, 323, 327-329, 331, 395 Zasummskie Małe jeż 319, 326 Zasumińskie Wielkie jeż 316, 315-319, 325, 326 Zbirogi 85-86 Zdzitowo 93 Zdzitów 291-292 Ziabcza ur 279 Zielonkowszczyzna 88 4 - < Złoty Zatoń ur 338 Znamienka 385 Zubacze 68 Zwiahel 216 Zabczyce 215, 238 Żaber (Zabierz) 167-168, 17,1, ; . Żabinka 86, 87, 90, 93, 207, 558 Żelazna 127 Zeromm 127 Zurawel ur 273 Żygulankarz 543-544 Żytkowicze 373, 377, 499-500, 503