F. GWYNPLAINE MacINTYRE Wędrujące umysły Tego roku barmanka zmieniała płeć trzy razy, co dwa miesiące wymieniała ciało oraz tak często zastawiała swoje wspomnienia i przehandlowywała myśli za inne, że już nie potrafiła sobie przypomnieć kształtu, w jakim przyszła na świat. Wierzyła, że ma na imię Jen, że początkowo była urodzoną na Ziemi kobietą, jednak w żaden sposób nie mogła tego wiedzieć. Tkwiące w jej głowie wspomnienia mogły należeć do niej, ale równie dobrze mogła to być czyjaś sieczka pamięciowa kupiona tanio na jakiejś zapadłej planecie. Istniała też możliwość, że były niczyje: na każdej z trzystu planet mogły zostać wklepane w komputer, a potem wtłoczone do głowy Jen. Oczywiście, nie była to jej oryginalna głowa. Jen straciła wszelki ślad po swoim pierwotnym ciele. Mgliście pamiętała, że kiedyś za młodu miała błękitne oczy, rude włosy, pryszcze - nic więcej. Gdy wymieniła czy też sprzedała oryginalną głowę, wraz z nią oddała całą jej zawartość, włączywszy wspomnienia. Mentalny obraz jej wyjściowej postaci - błękitnookiej i pryszczatej - mógł wcale nie pochodzić z jej pamięci. Możliwe, że był on śladowym ułamkiem repamięci pozostawionym w najnowszym mózgu Jen przez jego poprzedniego lokatora. Jen nosiła hydę, jak wszyscy w barze. W knajpie "Pod Odlotowym Skrętem" tłoczyli się goście z dziesiątków różnych planet, lecz w pomieszczeniu nie było ani jednego prawdziwego ciała. Pomiędzy szafą grającą a śluzą nie dałoby się znaleźć nawet centymetra sześciennego tkanki, nawet kropli płynów ustrojowych. Wszyscy nosili hydy. Ta, w której przebywała Jen, była obciągnięta jasnoróżową syntetyczną skórą. Miała kształty dorosłego żeńskiego humanoida o delikatnych drugorzędowych cechach płciowych. Większość klientów "Pod Skrętem" nosiła neutralne hydy, bez osprzętu płciowego. Albo nie mogli sobie pozwolić na nic lepszego, albo po prostu zatrzymywali się na krótko w drodze na inną planetę i nie mieli ochoty dopłacać za gonady. Jen pracowała tu, na Venatorze, więc noszonej przez nią hydy nie wyposażono ani w funkcje pokarmowe, ani snu. Jej plastykowe ciało czuwało przez dwadzieścia siedem godzin na dobę, dziewięć dni w tygodniu, bez przerw na posiłki czy wypoczynek. W głowie Jen - to znaczy w głowie hydy Jen - rozpychały się cztery skłócone ślady pamięciowe, więc pamiętała cztery różne wyjaśnienia, dlaczego noszone w przestrzeni międzygwiezdnej cybernetyczne ciała nazywano "hydami". Pierwsze: zaprojektował je ktoś o nazwisku Hyde Drugie: "hyda" to skrót od "hydrauliczny" - cybernetyczne ciała miały kończyny wspomagane hydraulicznie. Trzecie: kiedy wyłazi się z własnej skóry, zamienia się ją na hydę 1 . Czwarte: kiedy traci się własne ciało nadal odczuwa się potrzebę ukrycia się gdzieś, więc chowa się w hydzie 2 . Może wszystkie cztery wersje były prawdziwe, Jen nie miała pojęcia jak było naprawdę. Klientów do "Pod Skrętem" dostarczała pobliska Skocznia. Większość ze znajdujących się w barze hyd pozbawiona była funkcji pokarmowych, a także modemów uciechowych, więc bar nie miał dużo okazji do handlu jedzeniem, napojami czy skrętami. Nosiciele hyd wałęsali się pomiędzy Skokami, karmiąc forsą szafę grającą i odtwarzając różne repamięci. Jedna z pozycji - B17, wspomnienie o popełnieniu morderstwa - cieszyła się dużą popularnością. Wielu klientów odgrywało te przeżycia trzy-czterokrotnie, za każdym razem odnajdując w nich nowe szczegóły. W tym rejonie reminiscencje o zabijaniu miały spore wzięcie. Bar "Pod Odlotowym Skrętem" znajdował się na Venatorze, piątej planecie Bety Delfina - białej gwiazdy odległej od Ziemi o 109 lat świetlnych (z groszami). Większość kręcących się tu hyd była podobna do Delfinian: ich cybernetyczne ciała skonstruowano tak, by przypominały tubylcze humanoidy zamieszkujące ten system. Umysły, zasiedlające te delfinianokształtne hydy, prawdopodobnie nie należały do tubylców, ponieważ gdyby urodziły się w tym zapadłym kącie Galaktyki, nosiłyby własne ciała. Gamma Delfina, najpiękniejsza podwójna gwiazda w całym znanym kosmosie, była odległa od białego słońca Venatora zaledwie o Skok długości 5769 lat świetlnych. Kiedy Jen spoglądała w niebo przez okno baru, miała - dzięki swemu cybernetycznemu układowi optycznemu - wspaniały widok na ten układ: dwa słońca obiegające wspólny środek masy w odwiecznych kosmicznych zalotach. Składnik A Gammy Delfina to żółtobiała kula, zaś składnik B był złotawą gwiazdą o jajowatym kształcie, której kolor stanowił idealną równowagę pomiędzy żółtym a pomarańczowym. Dwie gwiazdy, złączone razem, jak wieczni kochankowie. Wokół Gammy Delfina A nie krążyły żadne planety, ale złote słońce g Del B obiegało kilkanaście biokopuł. Jen miała nadzieję, że kiedyś, jeśli zdoła zaoszczędzić dość forsy na wyjazd z Venatora, odwiedzi kryształowe biokopuły Gammy. Człowiek o metalowym ciele pociągał grafitowy napój. Siedzący na końcu baru klient zasiedlał hydę o męskim wyglądzie, co oznaczało, że albo znajdujący się w cybernetycznej czaszce umysł narodził się jako samiec, albo siedziała w niej kobieta przeżywająca mały przerywnik w ciele odmiennej płci. Nazywano go Doktorem Johnnym, a jego hyda była o wiele bardziej dopracowana niż większość syntetycznych ciał na Venatorze - a to dlatego, że pracował dla Rady Sektora i jego ciało opłacone zostało z forsy podatników. Jen miała do niego słabość. Odwiedził wszystkie planety sektora Delfina, ale zawsze wracał do jej baru z opowieściami o miejscach, w których był, i o wspomnieniach, których posmakował. Pod dotknięciem hydraulicznych palców Jen syntetyczna skóra, okrywająca jego ręce, sprawiała wrażenie niemal rzeczywistego ciała. W plastykową szyję wbudowano mu znakomitą krtań, dzięki czemu jego głos był niemal ludzki. Większość hyd na Venatorze odzywała się metalicznymi dźwiękami, cybernetycznym skrzekiem, natomiast elektroniczny baryton Doktora Johnny'ego brzmiał zupełnie jakby wydawało go żywe ciało. Czasami, gdy Jen opuściła plastykowe powieki i po prostu go słuchała, umiała wmówić sobie, że naprawdę stał obok niej człowiek z krwi i kości. Jego ciało było własnością rządu. Wyposażono je w funkcje pokarmowe, mógł więc łatwo smarować swoje mechanizmy wspomagające - a właśnie w tej chwili Jen przyglądała się, jak popija węglową kolę, zwilżając wnętrzności. Doktor rzucił jej słodki, silikonowy uśmiech. - Muszę wracać do pracy, Jen - odezwał się tym niemal żywym głosem. - Spodziewam się nowej dostawy do Skoczni. Jutro ci wszystko opowiem. Potem puścił do niej oczko, co nie należało do częstych widoków, ponieważ większość hyd miała wbudowane nie mrugające oczy. W chwilę później już go nie było. Wkrótce potem otworzyły się drzwi i wszedł człowiek zbudowany z ludzkich tkanek. Jego ciało żyło, tętniło krwią, Jen wiedziała więc, że musiał to być ktoś cholernie ważny i prawdopodobnie śpiący na forsie. Większość podróżujących nie mogła sobie pozwolić na zabranie własnych ciał na wyprawy międzygwiezdne - było to nieopłacalne i zużywało mnóstwo energii. O wiele taniej i łatwiej podróżowało się Skokiem: własne ciało zostawało w domu, a na drugim końcu drogi czekało już nowe. Niektóre z droższych hyd oblekano w syntetyczne tkanki, jednak Jen bez trudu odróżniała podróbki od prawdziwych cieleśniaków. Chociażby dzięki temu, że sztuczne ciała nie pociły się. Człowiek o tkankowej twarzy aroganckim krokiem podszedł do baru i wówczas Jen jednoznacznie stwierdziła, że jego ciało było naprawdę żywe, pełne spoconego, śmierdzącego splendoru. Jej hyda była wyposażona w sensory olfaktoryczne, więc mogła poczuć zapach nieznajomego. Nosił ubranie w neonowo jaskrawych barwach. Uśmiechał się ironicznie. Ulokował się na barowym stołku i puścił oczko do Jen. - Nazywam się Starbuck. Macie tu coś do jedzenia? Spod baru kuśtykając wylazł Quarrel. Utykał z powodu przecieku w układzie hydraulicznym lewej nogi hydy. Był szefem baru "Pod Odlotowym Skrętem". Potężny i brzydki, o kończynach pozwalających mu brutalnie potraktować każdego rozrabiającego klienta. Jen nie miała pojęcia, czyj umysł przebywał w tej chwili w jego cyberczaszce. Być może osobę nazywającą siebie "Quarrel" tworzyło kilka różnych umysłów na zmianę zajmujących jedno ciało. Jen zauważyła bowiem, że nastroje szefa zmieniały się cyklicznie w obrębie dziewięciodniowego tygodnia Venatora. W poniedziałki i czwartki był przyjacielski, we wtorki i pluterki burkliwy. Tego dnia przypadała środa, więc po prostu był zwyczajnie wściekły. - Chcesz jeść? Płać z góry - wychrypiał Quarrel do cieleśniaka. Obcy sięgnął do kieszeni Moebiusa w swojej tesseraktowej kamizelce i rzucił na kontuar sztabkę złota. Quarrel skrzywił się pogardliwie. - Chyba masz mnie pan za frajera. Na tej planecie są replikatory materii. Złoto jest tanie jak barszcz. Z diamentów robimy gałki do drzwi. Zarozumiały uśmieszek Starbucka zbladł. - Sądziłem, że waluta Venatora oparta jest na materii. - Taa, jest. Daj pan coś o złożonej strukturze atomowej, czego nie da się zreplikować. Może muszlę albo liofilizowany ludzki płód. Starbuck uśmiechnął się szerzej. - A więc wasz pieniądz bazuje na okazach? Schylił się i podniósł swoją teczkę: torbę Mandelbrota, której wnętrze było większe od zewnętrznych rozmiarów. Wyciągnął z niej coś i położył na kontuarze. - Widzieliście taki kiedyś? Był to mały model samochodu. Dla Jen wyglądał jak tania, masowo produkowana plastykowa zabaweczka, sama w sobie bezwartościowa. Jednak tu, na Venatorze, miała pewną cenę ze względu na gigantyczną ilość energii, jaka musiała zostać włożona w przetransportowanie z nadświetlną prędkością tych kilku gramów plastyku przez pustkę międzygwiezdną. Lecz teraz, kiedy zabawka już się znalazła na planecie, Quarrel mógł wprowadzić jej charakterystykę do dowolnego replikatora, wrzucić z kilogram surowych atomów węgla i po prostu natrzaskać dobrą setkę małych samochodzików. Szef Jen oglądał przedmiot z niewzruszoną miną. Nagle oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia, a spomiędzy warg jego hydy wyrwało się ciche, pełne uznania gwizdnięcie. - Popatrz na to, Jen. Przyjrzała się dokładniej. Samochodzik był unikatowy. Na początku musiał to być zwyczajny, masowo produkowany zestaw konstrukcyjny, ale złożono go ręcznie i na plastikowej powierzchni pozostały utrwalone w plamkach kleju odciski palców - zapewne jakiegoś cielesnego dziecka, które troskliwie i z uczuciem zbudowało model, część po części. Niedokładności zwiększały wartość przedmiotu, ponieważ komplikowały jego strukturę atomową, czyniły go unikatem. Kopiowanie ręcznych wyrobów było kosztowne. Replikator wyplułby pozorne kopie o wyrównanych niedokładnościach - albo przy precyzyjnym kopiowaniu pożarłby tyle energii, że cały proces stałby się nieopłacalny. Quarrel odłożył zabawkę delikatnie, niemal z czcią. - W porządku. Za ten samochodzik masz pan jeden posiłek. Starbuck potrząsnął cielesną głową. - Jak widzę, nie masz pojęcia, co sprzedaję, przyjacielu. Z kieszeni wyjął mały kryształ. Jen rozpoznała bioczip, taki sam, jakie pracowały w szafie grającej na drugim końcu pomieszczenia. Cieleśniak rzucił go na bar. Z wysokim, cichym brzękiem kryształ pamięciowy zawibrował. Jen wyciągnęła obie ręce i dotknęła go syntetycznym palcem. W tej samej chwili pamiętała. W bioczipie zapisana była repamięć, która gładko wśliznęła się do umysłu Jen. Kiedy spojrzała na plastykowy samochodzik, nagle pamiętała, jak go budowała. Syciła się przyjemnością płynącą z dopasowywania części, głęboką, nieskalaną radością kreacji przywołaną przez wspomnienie pełnego afektu malowania modelu i naklejania kalkomanii. Pamiętała zapach kleju, trzask wskakujących na miejsce plastikowych części. To była tania zabawka, ale to ona ją skonstruowała i... Kryształ zamarł. Quarrel również dotykał go grubymi paluchami swojej hydy i dzielił z nią to wspomnienie. Ponownie zagwizdał. - Prawdziwy ręczny wyrób wraz ze wspomnieniem z jego tworzenia? Wiesz pan, to rzadki towar na Venatorze. Starbuck wyszczerzył się w uśmiechu. - Opowiem wam, jak to zdobyłem. Na Ziemi znałem kobietę, która miała dziewięcioletniego syna. Przykleiłem mu do głowy parę czujników i kiedy składał ten samochodzik, zapisałem wszystkie jego wrażenia zmysłowe i towarzyszące temu emocje. Zapytacie, jak zdołałem przytargać to tutaj, przez sto lat świetlnych dzielących Ziemię i Venatora? - Starbuck ponownie puścił oczko do barmanki Jen. - Do diabła, mam dość forsy, żeby przerzucić słonia stąd na Prox' Centauri, gdyby mnie naszła taka fantazja. Znowu mrugnął do Jen. Nigdy wcześniej nie widziała mrugnięcia cieleśniaka - a przynajmniej w jej cyberczaszce nie było wspomnień takiego gestu. Powieka Starbucka zdawała się tańczyć na gałce ocznej. To było prawdziwe przymrużenie oka, cielesny gest, o wiele bardziej pełen życia od kanciastego, błyskawicznego ruchu, jaki zawsze wykonywały sztuczne oczy Doktora Johnny'ego. A jednak Jen nadal wolała doktora od tego zadufanego cieleśniaka Starbucka. Quarrel szybko zgarnął samochodzik wraz z kryształem, żeby obcy się nie rozmyślił. - Jak długo zostaniesz pan na Venatorze? - Tym razem tylko dwa dni. Kiedy mówił, po przeciwnej stronie baru wybuchło małe zamieszanie. Szafa grająca odtwarzała jakieś szczególnie nasycone przemocą nagranie i kilkunastu klientów zaczęło się przy niej tłoczyć, by go posmakować. - Ruszam w najbliższą swobotę. - Dobrze. Do odjazdu masz pan pokój i wyżywienie, a także sfinansujemy pański następny Skok... jeśli cel będzie gdziekolwiek w obrębie Delfina. Quarrel otworzył kasetkę w piersi, schował do niej cenną zabawkę oraz kryształ i odkuśtykał, stukając metalowymi paluchami po monitorze jadłospisu baru. - Zajmij się nim, Jen. Będę pod pokładem. Starbuck przejrzał menu i zamówił podwójny glopping z altairskiego prognosza, ostro przyprawiony, - I dolewaj piwa, kotku - powiedział. Jen miała kłopoty z wstukaniem sekwencji uruchamiającej produkcję piwa w replikatorze żywności, jako że już od dawna w barze nie pokazywał się nikt mający ciało zdolne do spożywania alkoholu. - Dokąd się pan wybiera? - spytała. Starbuck sięgnął po piwo, odwrócił się w stronę okna i wzniósł kufel ku złotemu, jajowatemu słońcu Gammy Delfina B, unoszącemu się na niebie o 5769 roku świetlnego ponad Venatorem. - Lecę na Gam'Delf B, kotku. Muszę się tam znaleźć w swobotę. - Po co, jeśli można spytać? - Powiem ci, kotku. Widzisz te dwa Gamma Delferki, jak są blisko? Prawie mogłyby sobie dać buziaka. Jen wyjrzała przez okno. Dwa składniki gwiazdy podwójnej rzeczywiście znajdowały się o wiele bliżej siebie niż kiedykolwiek dotąd. - Zdarza się to raz na 7,3 roku - ciągnął Starbuck. - Znalazłem to na dysku szkoleniowym wstukanym przez jakiegoś odpluskwiacza, który nie miał dość oleju w głowie, by zarobić na tym, co wiedział. Pociągnął haust piwa i otarł ręką zwilżone napojem wargi. Dla Jen widok rzeczywistych kropel wilgoci na prawdziwych wargach był dziwaczny. Tubylczy humanoidzi z Venatora urzynali się metanem. - O 15.30 w najbliższą swobotę - wpatrując się w kufel Starbuck recytował zaczerpniętą z dysku szkoleniowego mądrość - dwa słońca Gammy Delfina A i B znajdą się w periastronie. To faza wymiany w tym układzie. Strumień gwiezdnej materii wystrzeli z białożółtego słońca i ucałuje złotą gwiazdę. Dzięki przepływowi energii Gamma Delfina B zwiększy jasność utaczając materii z Gammy Delfina A. Nic wspanialszego nie zobaczysz. Krystaliczne fale plazmy przebiegną po składniku B. Taak... plamy słoneczne, korona, pochodnie i płynny, jaśminowy płomień. Najpiękniejszy widok w Galaktyce. Starbuck duszkiem wychylił resztę piwa i beknął. - No więc przyjechałem tu na tym zarobić. Jen była zaskoczona. - Chce pan sprzedać gwiezdny rozbłysk? - Zapuszkować go i opchnąć temu, kto da najwięcej, kiciu. - Starbuck postukał palcem w kufel, domagając się od Jen wstukania dolewki. - Orgazm w stadle gwiazdy podwójnej nie przytrafia się codziennie. W Gammie Delfina robią to tylko raz na 7,3 roku. Kiedy się to zdarzy, będę siedział w pierwszym rzędzie nad Gamma De B, na pokładzie Biokopuły Siódmej. Znajdzie się ona w periapsis w momencie... - Periapsis? - Punkt przygwiezdny orbity, kiciu. Wokół Gammy B krąży dwanaście biokopuł, ale to z Siódmej będzie najlepszy widok, kiedy te dwie kule plazmy zaczną się zabawiać - uśmiechnął się ironicznie. - Będę w samym środku pierwszego rzędu z zestawem czujników emocjonalnych przyklejonych do skalpu, zapisując najdrobniejszy okruch zachwytu, szczęścia i poczucia piękna, których doświadczę w czasie tego wydarzenia. Masz pojęcie, za ile pójdzie kopia takiego wspomnienia na aukcjach pamięciowych Prox'Centaura? Teraz Jen wiedziała już, dlaczego ten człowiek przybył do sektora Delfina we własnym ciele, a nie w wypożyczonym z "Wynajmu Ciał". Było dobrze odżywione, ważyło przynajmniej sto kilogramów. Musiał zapłacić kupę forsy za gigantyczną ilość energii niezbędną do przerzucenia jego masy z nadświetlną prędkością z Ziemi na odległy o sto lat świetlnych z groszami Venator. Większość ludzi, których nie było stać na zapłacenie za transport, przybyłaby tu w łatwy sposób, pozostawiając swoje ciała na Ziemi i przemieszczając się Skokami z jednego systemu gwiezdnego do drugiego, w każdej Skoczni po drodze zajmując inną, dobrze naoliwioną hydę. Jednak, jak Jen wiedziała, cybernetyczne sensory hyd nie pozwalały na rejestrację precyzyjnych wspomnień, bogatych w szczegóły. By otrzymać porządny zapis, nadający się do kryształu pamięciowego, potrzebne było wyszukane narzędzie, jakim był żywy mózg: dendryty, neurony i zwoje. Żeby w pełni przeżyć majestatyczny spektakl gwiezdnego pocałunku Gammy Delfina i zarejestrować to doświadczenie wraz z towarzyszącymi mu reakcjami emocjonalnymi, umysł Starbucka musiał znajdować się w żywym, ukrwionym mózgu. Okres półtrwania marzenia sennego czy też wspomnienia smaku, szeptu albo pocałunku wynosi szesnaście sekund. Każdy krótkotrwały wzorzec zmysłowy powstały w korze ludzkiego mózgu - taki, jak na przykład odebrany wzrokiem obraz - w ciągu pierwszych szesnastu sekund traci połowę intensywności. Połowa reszty zanika po kolejnych szesnastu i tak dalej. Bogactwo szczegółów we wspomnieniach zdąża asymptotycznie do zera, podobnie jak liczba atomów izotopu radioaktywnego. Pozostają marne resztki - pamięć trwała. Można sobie przypomnieć, że wino było słodkie, ale nie da się odtworzyć pełnego wrażenia smaku. Wspomnienia umierają. Dlatego właśnie Starbuck był bogaty: zapuszkowywał swoje sny, wpychał wspomnienia do klatek i wszystkie je sprzedawał wspomnienioholikom. Większość gości "Pod Skrętem" spłukała się już z gotówki i zbierała do wyjścia. Starbuck nalał sobie kolejne piwo i pełnym wyższości krokiem przemaszerował do szafy grającej. W tym czasie Jen zbierała puste flaszki, ścierała resztki metanowego syropu i wrzucała wszystko do recyklera. Słońce Venatora, Beta Delfina, zaszło już dziewięć godzin temu, lecz wysoko na nocnym niebie dwie gwiazdy Gammy Delfina ciągnęły ku sobie, oczekując dotknięcia. Przez pozostałą część tej nocy człowiek imieniem Starbuck opierał się o szafę grającą, pociągając piwo i raz za razem odtwarzając B-17, wspomnienie morderstwa. W tym samym czasie, gdy Jen barmanka obsługiwała gości w barze "Pod Odlotowym Skrętem", na piątej planecie Bety Delfina inna kobieta imieniem Jen pełniła służbę na stacji naukowej znajdującej się na pokładzie Biokopuły Dziewiątej krążącej wokół Gammy Delfina B. A może obie Jen były tą samą kobietą. Oczywiście ich syntetyczne ciała różniły się: Jen barmanka zapakowana była w hydę ukształtowaną tak, by wyglądać pociągająco i sprawiać przyjemność klientom, podczas gdy umysł Jen uczonej zajmował ciało projektowane na zamówienie, przystosowane do wypełniania przez nią obowiązków w laboratorium Biokopuły. A jednak istniała możliwość, że obie były tą samą kobietą czy też dwiema częściowo się nakładającymi kobietami - ponieważ w umyśle Jen istniały wspomnienia wspólne z umysłem Jen. Na wpół zatarty obraz błękitnookiej i pryszczatej siebie, szczegóły z dzieciństwa, specyficzne koszmary senne i takie same przyjemności. Wszystko to zakodowane było w śladach pamięciowych cybernetycznego mózgu jednej Jen. Drugiej też. Skok pełnej osoby - całej masy wspomnień i wyborów, które składają się na indywidualność - przez otchłań przestrzeni międzygwiezdnej jest kosztowny. O wiele łatwiej i taniej jest przerzucić pomiędzy Skoczniami tylko część umysłu. Kiedy zaś na drugim końcu pojawia się czyjś umysł, podziurawiony jak ser szwajcarski, wypełnia się ubytki sieczką pamięciową albo mocno zużytymi myślami wydłubanymi z czaszek nie zajętych hyd. Praktyki takie były powszechnie stosowane we wszystkich Skoczniach, choć nie mówiło się o tym głośno. Wspomnienia wspólne dla Jen barmanki i Jen uczonej nie należały do żadnej z nich. Ich źródłem był mózg jakiejś jeszcze innej Jen. Kiedy barmanka Jen pracowała na Venatorze, uczona Jen, w asyście nowaka, wykonywała swoją robotę w Biokopule Dziewiątej. Ten nowak nazywał się Nowak, jak wszystkie nowaki. Kiedyś miał na nazwisko Brock i zaciągnął się jako robotnik pokładowy na frachtowcu, który z prędkością podświetlną wlókł się przez Galaktykę. W czasie kilku pierwszych postojów udało mu się nie narozrabiać. Jednak kiedy po raz czwarty zawinęli do portu planetarnego, urwał się ze statku i usiadł do gry w kości z Centauryjczykiem, mającym zdolności psychokinetyczne, który jednym drgnięciem szypułek ocznych robił z kostkami, co chciał. Brock przerżnął wszystko oprócz własnego ciała. Doszczętnie spłukany, desperacko potrzebujący gotówki, zastawił swoje ciało w najbliższym lombardzie, ze świadomością, że jego właściciel ma prawo odsprzedać je do "Wynajmu Ciał", jeśli nie otrzyma spłaty długu w ciągu dziesięciu dni. Wyszedł z lombardu w pogiętej hydzie i zaczął szukać pracy. Kiedy hyda zepsuła się, a Brocka nie było stać na naprawę, wymienił ją na starszą, mającą mniej funkcji cielesnych. Potem zepsuła się i ta, a nikt nie naprawiał hyd na kredyt. Brock, uwięziony w szwankującej hydzie i nie mający grosza przy duszy, sprzedawał swoje wspomnienia spekulantom pamięciowym, jedno po drugim, a oczywiście każdy z umysłożerców kupując reminiscencje wycierał je z jego cybernetycznej kory. To jest właśnie ujemna strona hyd. Jeśli żyje się w tej grudzie galarety zwanej mózgiem, można skopiować swoje wspomnienia, po prostu mocując do czaszki czujniki emocjonalne i zapisując, co się żywnie podoba. Oryginał pamięci pozostaje w głowie. Jeśli opuści się swoje rodzone ciało i przejdzie w wynajęte, razem ze wszystkimi wspomnieniami załadowanymi do cudzej czaszki, nadal można robić odbitki wspomnień z wtórnego mózgu, nawet jeśli większość zbieraczy płaci za nie mniej. Jednak jeżeli umysł opuszcza ciało i przechodzi do hydy, kopiowanie z zachowaniem oryginału staje się niemożliwe. Jedynym sposobem na pobranie od hydy śladu pamięciowego jest jednoczesne usunięcie go z jej cybernetycznej kory. To wykończyło Brocka. Mając zastawione ciało i umysłem tkwiąc w zdezelowanej hydzie, potrzebował gotówki. Jednak jedyną rzeczą, mającą wartość rynkową, jaką posiadał, były jego wspomnienia. Sprzedał je wszystkie, jedno po drugim, za tyle, ile mu oferowano na pamięciowych giełdach, a z każdą transakcją ubywał mu bezpowrotnie fragment umysłu. Zostawał wytarty. Na zawsze. Policja Mentalna odnalazła zardzewiałą hydę, wałęsającą się bez celu, z przeciekającym układem hydraulicznym. Przeskanowanie umysłu, przebywającego w jej czaszce, dało w wyniku trzy punkty w stustopniowej skali, czyli niemal kompletną bezmyślność. Przerobili go więc na nowaka. Wałęsanie się ciał pozbawionych umysłu jest prawnie zabronione. Jednak z drugiej strony rząd nie ma najmniejszego zamiaru wywalać forsy na zakup nowych wspomnień dla każdego hazardzisty, który przepuści swoją osobowość. Służba Kontrolna Sektora dysponowała kopiowanym po wielokroć zapisem fal mózgowych. Reprezentowana przez nie solidnie zużyta osobowość zwała się Nowak. Jej pracownicy wzięli zrupieciały łeb, zawierający rozpadające się resztki umysłu Brocka, i dopełnili go Nowakiem. Oczywiście po tym zabiegu nie miał już żadnej własnej pamięci czy wiedzy: był po prostu nowakiem. Identycznym jak kilkanaście tysięcy wegetujących na wielu setkach planet wynędzniałych, cybernetycznych skorup. Każda z nich była kiedyś jakąś indywidualną osobowością. Teraz były po prostu stadem nowaków, mających dokładnie takie same osobowości i wspomnienia. Ten konkretny nowak załatwił sobie kilkudniową robotę w Biokopule Dziewiątej, gdzie nadal istniało zapotrzebowanie na pracę ręczną. Z powodu opóźnienia w dostawie robotów z Zaopatrzenia Sektora. Biokopuły, krążące wokół Gammy Delfina B, miały dwunastodniowy tydzień, więc załoga Dziewiątki wynajęła nowaka do wyciągnięcia prętów paliwowych z termoreaktora w terminie od czwartku do brakody. W swobotę rano nastąpił wypadek. Przerdzewiały nowak wlókł ładunek wzdłuż rampy, kiedy nagle załamała się jedna z jego nóg. Pięćdziesiąt kilogramów żelastwa z łomotem runęło wzdłuż rampy i grzmotnęło w Jen uczoną. Padła jak długa na pokład i roztrzaskała sobie cybernetyczną głowę. Pęknięcia czaszki najczęściej nic nie znaczyły dla zajmujących hydy, ponieważ urządzenie to dawało się naprawić albo zastąpić. Jednak kiedy Jen uczona runęła na pokład, wewnętrzna skorupa jej czaszki pękła i cybernetyczna kora uległa uszkodzeniu. Zapisane magnetycznie bity na jej pamięciowych wstęgach zostały odsłonięte i zaczęły się rozpraszać. Jedynie cyberchirurg o pewnych rękach i przynajmniej dwudziestoletnim doświadczeniu miał szansę na przeniesienie uszkodzonej kory do nowej hydy bez wytarcia wstęg i zabicia zakodowanej na nich osoby. Kiedy nadszedł sygnał SOS, Doktor Johnny był na Venatorze. Służba Kontrolna Sektora wyposażyła jego mózg w odbiornik dostrojony do kanału alarmowego, więc zawsze wiedział, kiedy jest potrzebny. Jednak Venator znajdował się w odległości 5769 roku świetlnego od Biokopuły Dziewiątej. Aby dostać się tam w razie nagłej potrzeby, Doktor Johnny musiał wykonać Skok. Co jest najszybszą rzeczą we Wszechświecie? Światło? He, he! Toż to ślimak Tachjony? Podwójne pshaw! Poddajecie się? Najszybszą rzeczą we Wszechświecie jest myśl. Myśl istnieje jako strumień elektronów w mózgu, a elektrony potrafią przemieszczać się z prędkością światła, jeśli nic im nie przeszkadza. Jednak wewnątrz czaszki mózg jest jak opornik, stworzony dla spowolnienia prądów myśli. Wystarczy odblokować mózg, wyjść poza czaszkę i myśli zyskują swobodę. Trochę miejsca i myśl popędzi szybciej niż światło. Być może słyszeliście, że tachjony mogą przekroczyć prędkość światła i podróżować wstecz w czasie. Cóż, myśli są od nich szybsze i również mogą przemieszczać się w przeszłość. Teraz wiadomo już, jak działa pamięć. Czy kiedykolwiek słyszeliście o rezonansie? Proszę wziąć dwa banjo, absolutnie idealnie nastrojone (nie istnieje coś takiego jak nastrojone banjo, ale pomińmy ten fakt), następnie umieścić je o dziesięć metrów od siebie i szarpnąć strunę G. W drugim banjo struna G zacznie drgać Tak działa Skok. Do pierwszego Skoku z Ziemi na Księżyc użyto bliźniaków jednojajowych. Niezliczoną ilość razy udowodniono, że takie bliźnięta pozostają ze sobą w telepatycznym kontakcie na wielkie odległości. Ich fale mózgowe są ze sobą zestrojone dokładnie tak jak wspomniane wyżej banjo. W pierwszym Skoku uczestniczyły bliźnięta z Japonii (Technologię Skoku opracowali Amerykanie, ale jak zwykle to Japończycy wykombinowali, że można na tym zarobić). Zatrzymali jednego bliźniaka w Tokio, a drugiego posłali do kolonii Luna w kraterze Arystarch. Bliźniak na Księżycu podłączony był do odbiornika: psychicznie chorego, pogrążonego w katatonii, przewiezionego na Księżyc z całkowicie pozbawionym osobowości mózgiem. Z tokijskim bliźniakiem sprzężono osobnika doświadczalnego: posługującego się siekierą seryjnego mordercę imieniem Sakata, któremu obiecano ułaskawienie, jeżeli wszystko się uda. Umysł Sakaty przetransferowano do mózgu bliźniaka w Tokio, potem przeprowadzono Skok do bliźniaka na Księżycu i przeniesiono go do katatonicznego mózgu wariata. Dokładnie go przepytano, aby upewnić się, że siedzący w środku umysł to naprawdę Sakata. Potem odwrócono bieguny, przesłano go z powrotem na Ziemię i zwrócono mu obiecaną wolność. Trzy dni później obrobił transport na Hokkaido, zabierając zeń siekierę, i porąbał na dzwonka dwadzieścia siedem osób, ale to już nie należy do tej opowieści. Używając umysłów jednojajowych bliźniąt jako przekaźników, zajmujący się technologią Skoku inżynierowie zwiększyli moc osprzętu skokowego i wzmocnili fale alfa emitowane z obu wykorzystywanych mózgów tak, że były one w stanie dokonać Skoków na większym dystansie: pomiędzy Ziemią i Wenus. Potem ktoś odkrył ludzi jeszcze lepiej się do tego nadających: chorych psychicznie z wielokrotnym rozszczepieniem osobowości. Udowodniono, że osoby, u których schorzenie to rozwinęło się w dzieciństwie, kiedy tkanki ich mózgów ciągle jeszcze się rozwijały, posiadały nietypowe połączenia neuronowe. Korporacja Skokowa odnalazła w Montrealu kobietę mającą w głowie dziewiętnaście odmiennych osobowości i sprzęgła ją z nastoletnim chłopcem z Australii hodującym czternaście osób pod czaszką. Tych dwoje Wielokrotniaków ćwiczyło jako sprzęgi Skokowe do chwili, kiedy potrafili przerzucić każdą ze swoich dodatkowych osobowości do mózgu partnera. Wówczas Korporacja znalazła ochotnika. Podłączono go do sprzęgu Skokowego i przesłano jego osobowość z kobiety (na Wenus) w chłopaka (na Marsie) i z powrotem. Wszystko działało jak złoto. Faceci od technologii stale ulepszali osprzęt, a międzyplanetarna firma, posiadająca patenty na Skok, zaczęła wynajmować ludzi z syndromem wielokrotnego rozszczepienia osobowości. W niedługim czasie para Wielokrotniaków podłączonych do zestrojonych odbiorników - jedno na Ziemi, drugie na Marsie - potrafiła przetransmitować do pięćdziesięciu osób dziennie. Inna firma, "Wielokrotnościowcy" Spzno, postanowiła hodować własne przekaźniki. Adoptowała dzieci z Trzeciego Świata, zamykała je w klatkach i poddawała co wieczór torturom (plus dodatkowe przedstawienia co środę i swobotę) tak długo, aż u dzieci rozwinęło się wielokrotne rozszczepienie osobowości. Trzecia firma rozpoczęła budowę sztucznych ciał - pierwszych prototypów hyd - i transport ich na Marsa, tak więc przybywające tam Skokiem osobowości miały ciała do zasiedlenia. Jeśli już o ciałach mowa, jak to było ze Starbuckiem? Był jedynym Ziemianinem na Venatorze noszącym własne ciało, ponieważ zapłacił przeraźliwą kupę forsy za jego przetransportowanie z Ziemi statkiem nadświetlnym. No cóż, nosił własne ciało i zamierzał go używać. W noc poprzedzającą wyprawę na Gammę Delfina B, nasz drogi Starbuck przekradł się w mocno szemraną okolicę nader podejrzanej dzielnicy Venatora. Do cyberslumsów. Do Beeperbahn. Znalazł zwaną Trzy Cycki cyberdziwkę, szczycącą się potrójnym biustem, wyposażoną w elektromagnetyczne feromony, i zapłacił jej za... no cóż, nigdy do tego nie doszedł. Pchnęła go kosą pod mostek i próbowała przelać jego kredyty na swój szmalmodem, nie zdołała jednak złamać kodu dostępu. Następnego ranka Policja Sektora znalazła Starbucka leżącego brzuchem do góry, rozprutego od pępka do jaj. Mógł chodzić, ale cierpiał przeraźliwy ból i to właśnie doprowadzało go do szaleństwa. Dziś była swobota. Musiał znaleźć się w Biokopule Siódmej do 15,30, z zestawem czujników emocjonalnych przyklejonych do głowy, by być świadkiem spektakularnego zbliżenia pomiędzy składnikami gwiazdy podwójnej i zarejestrować wrażenia zmysłowe oraz towarzyszące im emocje. Jeśli w czasie tego nagrania odczuwałby ból, on również zostałby zanotowany, co poważnie obniżyłoby rynkową wartość wspomnień. Nikt, oprócz masochistów, nie kupował zawierających ból repamięci. A jeżeli wziąłby analgetyki, osłabiłyby one wrażenia zmysłowe docierające do jego mózgu. Starbuck na gwałt potrzebował sprawnie funkcjonującego ciała, jeszcze przed złączeniem gwiazdy podwójnej - albo cała podróż na Gamma De B okazałaby się czystą stratą forsy. Wykonał kilka telefonów. W systemie Gammy Delfina firma "Wynajem Ciał" mogła zaoferować jedno ze znajdujących się w chłodni Biokopuły Czwartej. Niezłe, zaledwie trzech poprzednich właścicieli. Starbuck wysłał żądanie przesłania tego pustego ciała do Skoczni w Biokopule Pierwszej, dołączając zapłatę. Następnie zorganizował wysyłkę bagażu i sprzętu do rejestracji wspomnień statkiem nadświetlnym do Biokopuły Siódmej, zabezpieczając je kodem, którego nikt inny nie miał szans użyć. Już miał zapłacić za własny bilet na tym samym statku, kiedy przypomniał sobie Quarrela. Szef miejscowego baru zaproponował sfinansowanie jego następnego Skoku. Po co bulić za bilet, jeśli można Skoczyć za darmo? Starbuck pojechał roborikszą do głównej Skoczni na planecie i załatwił Skok swojego umysłu z Venatora do pustego ciała w Biokopule Pierwszej. Planował pozostawienie swego ciała na Venatorze, pojawienie się w wynajętym ciele w Biokopule Pierwszej, wyczarterowanie szybkiego frachtowca do Biokopuły Siódmej i okablowanie pożyczonego wraz z ciałem mózgu przed godziną 15.30. Zapłacił fortunę za przetrzymanie własnego ciała w chłodni na Venatorze do swego powrotu. Dla pewności przekupił jeszcze paru ważniaków na planecie, zdobywając w ten sposób gwarancję, że nic nie przydarzy się jego ciału w czasie, gdy go nie będzie nosił. Wszystko to wydarzyło się mniej więcej w tym samym czasie, kiedy transmiter sygnału SOS zamontowany w metalowej czaszce Doktora Johnny'ego powiadomił go, żeby ruszył swój hydrauliczny tyłek do systemu Gammy Delfina dla ratowania życia Jen uczonej. Gdy Doktor Johnny gnał do Skoczni na Venatorze, załoga Skoczni w Biokopule Pierwszej przygotowała ciało na jego przyjęcie: specjalistyczną hydę wyposażoną w cztery ręce i wbudowane w palce mikrospawarki. Mógł ją zająć dowolny umysł, jednak w całym Sektorze Delfina jedynie ten należący do Doktora Johnny'ego miał doświadczenie i wiedzę wystarczające, by przetransferować wzorzec mentalny z uszkodzonej kory cybernetycznej bez jego całkowitego zatarcia. Wszystko zależało od niego. Właśnie rozpoczynał Skok. Doktor Johnny Skakał już w przeszłości, więc bez trudu przestroił swój mózg ze stanu beta (czternaście do trzydziestu okresów na sekundę) do dających większe odprężenie fal alfa - o częstotliwości poniżej czternastu herców. Kiedy doszedł do głębokiego stanu alfa - dziewięciu okresów na sekundę - obsługa Skoczni przerzuciła jego umysł do mózgu transmiterki: nastolatki, cierpiącej na rozszczepienie osobowości, zdolnej do bezkolizyjnego przerzucania aż do siedemnastu osób. Wielokrotnościówka zsynchronizowała swój mózg z odbiornikiem - psychicznie chorym pełniącym dyżur w Biokopule Pierwszej - w ustalonym wcześniej paśmie. Transfer miał nastąpić w momencie wejścia ich umysłów w precyzyjny rezonans. Niestety, ze względu na odległość, czas niezbędny do zakończenia Skoku wynosił dziewiętnaście minut. Nawet myśl nie potrafi przebyć 5769 roku świetlnego w jednej chwili. Doktor Johnny porzucił stalowe ciało i wyruszył jako nagi umysł. Był serią myśli, mozaiką wspomnień i doświadczeń. Był tą częścią człowieka, która pozostaje po usunięciu wszystkiego oprócz "Ja". Odleciał. Ruszył w Galaktykę. Skoczył. Nagle przed nim pojawił się ktoś, kogo nie powinno tu być, ktoś blokujący mu drogę i spowalniający jego podróż. Ponieważ zaś w fazie Skoku Doktor Johnny nie dysponował ustami, musiał dotknąć tego kogoś myślą. Przez międzygwiezdną pustkę pędziły dwa umysły, z prędkością dwa tysiące razy większą niż światło i jeden z nich postukał drugi w ramię. - Zejdź z drogi - powiedział Doktor Johnny. - Jestem w misji ratunkowej, to podróż służbowa z ramienia władz sektora. - Tę misję ratunkową możesz sobie wsadzić - zarechotał umysł Starbucka, bo to on właśnie znajdował się w transmisji przed doktorem. - Ja podróżuję z ramienia i w interesie Starbucka, przyjacielu. Myśli Doktora Johnny'ego znajdowały się obecnie w fazie delta, o częstotliwości poniżej pięciu okresów na sekundę, obszarze występowania fazy snu REM i innych dziwnych zjawisk. W swoim wzorcu myślowym miał wpisany pod hipnozą alarmowy kod pierwszeństwa, na wypadek zdarzenia takiego jak to. Pomyślał ten kod. Powinien on zapewnić jego częstotliwości opanowanie całej transmisji i wyprzedzenie wszystkich znajdujących się na trasie umysłów. Ale Starbuck jedynie się zaśmiał i odrzucił mu ten sam kod, tylko w paskudniejszej wersji. - Nie pogrywaj sobie ze mną, przyjacielu. Spieszę się. Jestem przed tobą i nie zamierzam cię przepuścić. Dałem w łapę facetowi ze Skoczni, żeby dołączył ten sam kod priorytetu do mojej transmisji. Doktor Johnny aż zachłysnął się z oburzenia - jeśli człowiek pozbawiony ciała ma czym się zachłysnąć - Użytkowanie bez zezwolenia częstotliwości służb bezpieczeństwa Sektora jest poważnym przestępstwem. - Daj se siana, chłopie. Mam randkę z namiętną pochodnią gwiezdną na Gammie De B i żaden kosmiczny glina mnie nie powstrzyma. Nawet pozbawiony ciała i mózgu Starbuck zachował swój paskudny uśmieszek. - Do diabła, przekupiłem sędziów, którzy jeszcze się nie narodzili. No cóż, Doktor Johnny próbował wszystkiego. Myślał na różne sposoby, próbując wyprzedzić Starbucka. Jedyną bronią, jaką dysponowało jego Ja w trakcie Skoku, były wspomnienia i składniki osobowości. Cisnął nimi więc w przeciwnika, usiłując odtrącić go na bok. Starbuck tylko zaśmiał się i pędził dalej. Bezlitośnie wykorzystując przewagę swego umysłu, stłumił fale mózgowe Doktora Johnny'ego, rozpraszając je w szumach tła przestrzeni międzygwiezdnej. Na końcu Skoku Starbuck znalazł się we wnętrzu mózgu chorego na rozszczepienie osobowości, pracującego w Biokopule Pierwszej. Przedstawił się Wielokrotniakowi i został natychmiast przeniesiony do wynajętego i rozmrożonego dlań ciała. Kiedy Starbuck otworzył odtajałe powieki pożyczonych oczu i odwrócił się ku przejrzystej ścianie biokopuły oraz rozciągającemu się za nią widokowi na gwiazdy, pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, był początek transferu gwiezdnej materii w podwójnym układzie Gammy Delfina. Jęzor płomienia z białożółtego słońca liznął powierzchnię złotego i oba padły sobie w objęcia. Akt kosmicznej miłości był najwspanialszym widokiem, jaki kiedykolwiek oglądały zrodzone na Ziemi oczy i Starbuck przybył dokładnie na czas, by go zobaczyć... ale zbyt późno, by dokonać zapisu, za późno, by doczepić doń metkę z ceną. Kiedy zaś nadszedł kosmiczny orgazm, zareagował w sposób, który uważał za najwłaściwszy: - Niech to piekło pochłonie! - warknął. - Mogłem na tym zrobić duże pieniądze! A w Biokopule Dziewiątej, w rozbitym metalowym ciele, umierała kobieta. Doktor Johnny nie dotarł na czas, by uratować umysł Jen uczonej. Doktor Johnny w ogóle nie przybył. Świadcząca usługi Skokowe korporacja sprawdziła zapisy kontrolne w poszukiwaniu choćby śladów jego myśli czy wspomnień. Nie znaleziono nic. Doktor Johnny był martwy. W pluterek rano Jen-barmankę na Venatorze odwiedziły dwie hydy z wydziału prawnego Rady Sektora. Kosmoadwokaci. Cyberkauzyperdzi. Odchrząknęli, przeczyszczając tytanowe krtanie i przystąpili do wyjaśnień. Doktor Johnny oszczędzał wszystko, co zarobił, i wykupił ubezpieczenie. Polisę wystawił na Jen, o czym nigdy jej nie powiedział. Prawnicy przelali do jej szmalmodułu kilkanaście tysięcy kredytów i wycofali się tam, skąd wypełzli - z czort wie jakiego zakazanego miejsca pod jakimś asteroidem. Jen nagle stała się bogatą osobą, jednak nie myślała o tym. Zawsze zastanawiała się, dlaczego Doktor Johnny był taki miły dla niej. Teraz wiedziała, ale było za późno. Rzuciła robotę i wyniosła się. Zadawała pytania i dowiedziała się, że sygnał Johnny'ego zanikł, ponieważ został zakłócony przez kogoś nielegalnie używającego sygnału priorytetu. Przekupiła nowaka, by dobrać się do zapisów kontrolnych i znalazła nazwisko Starbucka. Przepytała paru handlarzy pamięciowych na Prox' Centaura. Oczywiście, znali Starbucka. Wkrótce po zniknięciu Doktora Johnny'ego pojawił się na aukcji ze sporą porcją bajtów mentalnych na handel. Nie, nie sprzedał nikomu repamięci z pocałunku gwiazd Gammy Delfina. Gdyby coś takiego miał, na pewno by dostał ładną cenę. Starbuck własną babkę by sprzedał do sklepu wędkarskiego jako przynętę, jeśli by miał ją pod ręką. Jen wiedziała więc, kto zabił Doktora Johnny'ego. Pomyślała o zemście, następnie o przebaczeniu. Potem ponownie pomyślała o zemście, a w końcu o potrzebie opracowania dobrego planu. Sprawdziła mapy. Białe słońce Bety Delfina to jedyny układ w promieniu dwudziestu lat świetlnych od Gammy. Czyli każdy wyruszający z Gammy w stronę Ziemi lub Centaura musi zatrzymać się po drodze na Becie. To najbezpieczniejszy i najtańszy sposób przemieszczania się po Galaktyce: robić przystanki w kolejnych układach. Wtedy Jen barmanka znikła. Zainwestowała pieniądze i rozwiała się jak dym. Na niemal 7,3 roku. Była już pora na kolejne widowisko w układzie Gammy Delfina - i na Venatorze zjawił się arogancko uśmiechnięty facet w neonowym garniturze, mocno trzymający torbę Mandelbrota. Był utykającym chudzielcem i chodził szeroko rozstawiając nogi, jak gdyby ktoś kiedyś próbował dodatkowo rozdzielić mu gonady za pomocą noża. Nazywał się Starbuck i gadał hałaśliwie o zdumiewającej pochodni gwiezdnej, która oczarowałaby całą ludzkość, gdyby jakiś spryciarz zdołał ją zapuszkować i porobić kopie. Otworzył torbę i pokazał wszystkie rekordery pamięciowe oraz czujniki zmysłowe, jakie ze sobą taszczył, żeby za ich pomocą schwytać ekstazę i zakuć szczęście w kajdany. W barze na Venatorze spotkał cielesną kobietę. W całym sektorze Delfina była jedyną posiadaczką żywego damskiego ciała, którego sprowadzenie tu statkiem nadświetlnym kosztowało ją kupę forsy. Miała klasę, nawet nie spojrzała na takiego cybernędznika jak Starbuck. Oczywiście usiłował ją poderwać. Nie, to nie była Jen w przebraniu. Właściwie to i była i nie była. Jen kupiła sobie żywe ciało, najlepsze na rynku, o zaprojektowanym genomie. Przeszła pranie mózgu, by pozbyć się najbardziej niemiłych wspomnień i wypełniła powstałą dziurę starannie opracowanym szczęśliwym dzieciństwem. Zrestartowano jej osobowość i odmłodzono duszę. Jen kupiła sobie nową siebie. Nie pamiętała Jen barmanki, poprzednia ona jakby nieomal nie istniała. Nawet nazywała się teraz Neverjen. Jednej tylko cząstki swej duszy nie pozwoliła dotknąć cyberchirurgom. Głęboko, na samym dnie tkwiło jej przywiązanie do Doktora Johnny'ego. Pani Neverjen wyraźnie zainteresowała się Starbuckiem... a przynajmniej dobrze udawała. Zaprosiła go do apartamentu hotelowego z nieważkościowym łóżkiem wodnym i holograficznym lustrem na suficie. Starbuck nie posiadał się ze zdumienia, że tak zbudowana laska z taką klasą mogłaby na niego polecieć. Postanowił więc ujednoznacznić sytuację. - Dziecinko, mamy jedyne żywe ciała na Venatorze. Co byś powiedziała na postudiowanie biologii? Nie była to szczególnie subtelna propozycja, ale najwyraźniej spodobała się lady Neverjen. - Mam lepszy pomysł - szepnęła. - Czy robiłeś to kiedykolwiek w czasie Skoku? - Nabierasz mnie, dziecinko. - Nie bądź taki pewien. Robolokaj przyniósł butelkę Kleina zawierającą nieskończoną ilość szampana i Neverjen napełniła dwa kieliszki. - Jest nowa technologia - powiedziała Starbuckowi. - Potrafią teraz przetransferować tkanki, żywe ciało, po częstotliwościach Skoku. To ekstremalnie podniecające, zwłaszcza jeśli dwie osoby Skoczą razem. Tylko najbogatsi mogą sobie na to pozwolić. Na szczęście stać mnie na dwa powrotne bilety na Gammę Delfina. Co ty na to? Moglibyśmy Skoczyć tam... razem. Spoiła go szampanem i zaciągnęła do Skoczni. Cały jej personel przyjaźnił się z Neverjen, więc powiedzieli Starbuckowi, że nie kłamała. Android imieniem Floyd zapewniał go, iż możliwe było teraz zachowanie materii w czasie transmisji, więc dwie osoby są w stanie Skoczyć równocześnie i podczas podróży wszystkie bodźce fizyczne (sójka w bok, oczko) zostaną wzmocnione niemal nieskończenie. Neverjen wyciągnęła forsę i opłaciła dwa Skoki oraz transport sprzętu rejestrującego Starbucka do pierścienia Biokopuł wokół Gammy Delfina B. Obiecała mu, że dotrą tam z wystarczająco dużą rezerwą czasu, by zdołał zarejestrować międzygwiezdny transfer materii. Starbuck miał mózg w portfelu. Myślał o tym, ile zarobiłby na giełdach pamięciowych, gdyby udało mu się namówić Neverjen, żeby okablowała się i kochała się z nim, jednocześnie oglądając gwiezdne widowisko. Za stereofoniczne wspomnienia seksualne w połączeniu z astrofizycznymi zalotami każdy zbieracz zapłaciłby fortunę. Tak więc Starbuck rozmyślał o dwóch rzeczach wypychających mu spodnie (jedną z nich był portfel), kiedy technik wsadził mu na głowę hełm czytnika. I nagle... - Co się tu, u diabła, dzieje? Umysł Starbucka pędził ku Gammie Delfina z dwustukrotną prędkością światła, pozbawiony materialnej otoczki. Był to całkowicie normalny Skok, a spodziewał się podróży we własnym ciele i objęciach jasnowłosej Neverjen. Tymczasem: ani ciała, ani blondynki, ani objęć. Nagle pojawił się przed nim jakiś umysł i spoliczkował jego własny. Była to Jen i Neverjen. Weszła w korytarz dziesięć sekund wcześniej niż on, wyprzedzała go więc w drodze przez międzygwiezdną otchłań. - Poznajesz to miejsce? - spytała. - Okłamałaś mnie, paniusiu. - Mogę być kłamcą, ale przynajmniej nie jestem mordercą. Jeszcze - wysyczały jej myśli. Bezcielesna, miała jedynie umysł, myśli, wspomnienia. Pokazała więc Starbuckowi fragment swej pamięci dotyczący Doktora Johnny'ego. Wtedy zrozumiał, kim była. - Zostałem wrobiony przez barmankę! - zawył. Lecz żeński umysł Jen tylko się zaśmiał. - Zabawa jeszcze się nie zaczęła, szanowny panie. Potem powiedziała mu. Przekupiła personel Skoczni na Venatorze, żeby odczekali, aż znajdą się w połowie drogi do Gammy Delfina i wysłali potężny sygnał o wysokiej częstotliwości na wszystkich pasmach Skoku. Znaleźli się więc pomiędzy gwiazdami, Starbuck pomiędzy Neverjen a doganiającą go z każdą chwilą falą uderzeniową. Miała pędzić przez przestwór, dzielący Venatora od Gammy Delfina, aż do chwili napotkania sinusoidalnej fali modulowanej energii niosącej umysł Starbucka i wejścia z nią w interferencję, wskutek której obie wzajemnie się wygaszą. - Ależ ja umrę! - jęknął. A tuż przed nim, w pustce, głos Jen i Neverjen wyszeptał: - Właśnie. Potem powiedziała mu resztę. - Weszłam w Skok przed tobą, Starbuck, żeby móc przyglądać się twojemu umysłowi, kiedy będzie umierał. Chcę patrzeć, jak usiłujesz mnie wyprzedzić, tak jak Doktor Johnny próbował ominąć ciebie, zanim zginął. Ale ja cię nie przepuszczę. Kiedy fala uderzeniowa do nas dojdzie, zabije cię. Istnieje ryzyko, że ja też umrę. Ale jeśli mój umysł ulegnie dezintegracji tutaj, pomiędzy gwiazdami, przynajmniej znajdę się tam, gdzie jest Johnny. Starbuck nie chciał zaniknąć. Jeśli zdołałby przyspieszyć bieg swoich myśli, wzmocnić fale mózgowe, jego umysł mógłby przepchnąć się przed Jen. A wtedy fala uderzeniowa uderzyłaby najpierw w nią. Przy odrobinie szczęścia uległaby wygaszeniu wraz z Jen. Oczywiście barmanka umarłaby, lecz umysł Starbucka dotarłby do odbiornika krążącego wokół Gammy Delfina. Przyjąłby każde ciało, w którym by go umieszczono, a później odszukałby własne. Spróbował więc wyminąć Jen. Jedno z nich musiało umrzeć, a on był absolutnie pewien, że nie ma na to najmniejszej ochoty. Próbował wszystkiego. Wzmocnił swoje myśli, pogłębił wspomnienia. Urealnił się, a przynajmniej próbował, przez przywołanie obrazu i wrażenia swego materialnego ciała. Ale Jen nadal znajdowała się przed nim. Planowała tę akcję przez siedem lat i była do niej przygotowana. Zgromadziła swe koszmary senne i kolekcjonowała lęki. Obruszyła na Starbucka ten arsenał paskudnych myśli, by odpędzić jego umysł. Starbuck zanikał szybko. W jego fale mózgowe zaczęły wkradać się zakłócenia. Jego "Ja" kruszyło się na obrzeżach i zmniejszało. Odblokował swoje myśli i wyciągnął najwstrętniejsze wspomnienia. Zaatakował umysł Jen kanonadą fobii i lęków, aż krzyknęła z bólu. Pochłonął jej cierpienie i dołączył do swego uzbrojenia, przez co jego umysł zyskał na sile. Wtedy spuścił ze smyczy podświadomość. Wszystkie zepchnięte w zapomnienie mroczne myśli wypadły na wolność trzepocząc nietoperzowymi skrzydłami, wpiły się szponami w najbardziej bezbronną część umysłu Jen: jej niewinność, i zaczęły ją rozszarpywać. Wtedy Starbuck rzucił się na nią i dwa umysły zaczęły walczyć w pustce. Każdy z nich usiłował znaleźć się przed drugim, zanim fala uderzeniowa zabije obydwa. Do tej chwili Starbuck obdarł już swój umysł ze wszystkich masek i odsłonił delikatne wnętrze. W głębi, w kazamatach duszy, przetrzymywał zamknięte słabe strony swego "Ja". Zaszczute dziecko, którym był lata temu. Pełen uczciwości i nadziei młodzieniec, który dostawał cięgi od chciwców, aż przewyższył ich w pazerności. Człowiek, jakim kiedyś był, jakim mógł być i jakim chciał się stać. Wszystkie te inne "Ja", które zawsze kryły się w jego umyśle. Odsłonił się całkowicie i zaatakował. Wszyscy ci Starbuckowie pokonali Jen i zgnietli. Starbuck miał świadomość, że aby wyprzedzić Jen, musi przejść poprzez nią, doprowadzić do przeniknięcia jego własnych fal mózgowych przez jej, nie dopuszczając do interferencji. Tak więc ich umysły nałożyły się na siebie i przez moment były splecione. Dotknęli się obnażonymi duszami. Starbuck zobaczył. Dostrzegł ten nieskończony ciąg różnych Jen, którymi mogła być i nigdy nie miała się stać, a jego umysł przedarł się przez progi nieskończonych szeregów drzwi. W zaułkach Jen widział milion Jen, które nadal kochały Doktora Johnny'ego, tysiąc Jen, które dyszały zemstą za jego śmierć i sto Jen, które tak zapiekły się w nienawiści, że gotowe były na wszystko, byle tylko Starbuck oszalał ze strachu. Jednak wśród tych wszystkich Jen nie potrafił znaleźć ani jednej na tyle żądnej pomsty, by go naprawdę zabić. Zrozumiał wtedy, że blefowała. Nie było za nimi żadnej fali uderzeniowej niosącej mu zagładę. To wszystko było tylko grą, obliczoną na napędzenie mu strachu. Starbuck zaśmiał się szpetnie, a jego umysł wyciągnął łapska, by zdusić Jen. - Ty suko zza baru! Przez chwilę udało ci się mi dopiec! Ale teraz moja kolej... Galaktyka eksplodowała. Starbuck zobaczył oczami umysłu, co się stało. Obliczył dokładny moment 7,3-letniego cyklu, w którym składniki Gammy Delfina znajdą się w periastronie. Musiał jednak popełnić błąd na którymś miejscu po przecinku, bo obliczenia okazały się chybione. W tym momencie - na dziewięć godzin przed czasem - żółtobiałe słońce dotknęło złotego i zaczął się transfer materii. Potężna fala promieniowania - rentgenowskiego, grawitonów i kwarków - runęła ku zbliżającym się dwóm wiązkom modulowanej energii niosącym umysły Starbucka i Jen. Jen była z przodu, więc cios dosięgnął ją pierwszą. Jej umysł wrzasnął. Zaś w tym krzyku Starbuck usłyszał jeszcze jeden głos, należący do umysłu: - Jen! Jen, kochanie! To ty? Starbuck słyszał go już raz, w czasie Skoku przez ten sam rejon przestrzeni 7.3 roku temu. To myśli Doktora Johnny'ego sięgały ku Jen. Starbuck zastanawiał się, czy... W tym momencie burza energii z międzygwiezdnego transferu uderzyła go z pełną mocą i wszystko znikło. Skocznia na pokładzie Biokopuły Pierwszej wychwyciła nadchodzącą transmisję. Odbiornikiem był człowiek o jaźni rozszczepionej na dwadzieścia dziewięć odmiennych osobowości. Wyczuł dodatkowy umysł wślizgujący się w jego mózg i natychmiast zaczął ładować wzorzec do czaszki pustej hydy. Coś jednak było nie tak. Strumienie energii wypromieniowywane przez układ podwójny spowodowały zniekształcenie sygnału. Personel Skoczni musiał maksymalnie go wzmocnić, by jakoś odfiltrować szumy. W końcu hyda mrugnęła metalowymi powiekami syntetycznych oczu, potrząsnęła głową i spytała: - Gdzie ja, do cholery, jestem? Umysł, który żywy przetrwał ten Skok, był Starbuckiem. No, nie całkiem. To był on, ale w sygnale brakowało pewnych fragmentów. Stracił niektóre ze swych cech i wspomnień, a ich miejsce zajęły: odwaga i współczucie człowieka zwanego Doktorem Johnnym, oraz szczodrobliwość i niewinność niegdysiejszej barmanki imieniem Jen. Człowiek stworzony przez ten umysł nadal nazywał się Starbuck, ale utracił część siebie... chciwą część. Być może jednocześnie odzyskał okruchy swego ja, które niegdyś zagubił. Miał duży kredyt, więc zarezerwował Skok z powrotem na Venatora i pośpiesznie odzyskał swoje ciało. Potem wrócił do domu na Prox' Centaura i przejrzał posiadany towar. Miał dziesięć tysięcy wspomnień pozbieranych po całej galaktyce, każde w osobnym pojemniku, opatrzone schludną naklejką. Dziewięć tysięcy rozmaitych snów, zakonserwowanych i gotowych do rozwinięcia skrzydeł. Pomyślał o ich wypuszczeniu, jednak nie był to zbyt dobry zamiar - większość z nich nie przetrwałaby na wolności nie mając nikogo, kto by o nie dbał. Tak więc Starbuck zbudował muzeum snów i zoo wspomnień. Za wstęp można było zapłacić wyłącznie na drodze wymiany: przynieś jeden swój sen albo wspomnienie, na którym ci już nie zależy, i oddaj je przy wejściu. Dzieci szkolne z dziewięćdziesięciu trzech planet przyjeżdżały na wycieczki, by pobawić się ze wspomnieniami (no, oczywiście z tymi oswojonymi), a naukowcy przybywali studiować i katalogować archiwum snów Starbucka. Zaś dwa razy w roku, w jego dźwiękoszczelnej Galerii Okropności i Atrium Wrzasków, Klub Koszmarów urządzał dla swych członków party przy winie i koreczkach. Przystańcie przy stoisku z pamiątkami i kupcie parę tabletek z dreszczykiem albo wstąpcie do Butiku Fal Mózgowych i dajcie sobie wymasować osobowość. Co się stało z Jen i Doktorem Johnnym? Nikt nie wie. Może umarli w przestrzeni. Może odnaleźli sąsiedni wszechświat i żyją tam razem. Jednak można się bezpiecznie założyć o ostatniego kwarka, że prędzej czy później przyjdzie Stara Dama Entropia i załatwi nas wszystkich cieplną śmiercią wszechświata. Żyjcie więc, cieszcie się i spróbujcie kogoś pokochać, póki jeszcze macie szansę - bo nieskończoność nie jest już tym, czym była kiedyś. Tylko śmierć jest na zawsze. Cała reszta to iluzje i sny. Okres półtrwania snu wynosi szesnaście sekund. Przełożył Jarosław Cieśla 1 Nieprzetłumaczalna gra słów: w oryginale cybernetyczne ciało nazywa się hyde. Wymawia się to słowo identycznie jak hide [hajd] co znaczy m.in. "skóra". 2 Kolejna gra słów: czasownik to hide znaczy "ukrywać się", "chować się".