JAN KILIŃSKI PAMI ĘTNIKI EDYCJA KOMPUTEROWA: WWW.ZRODLA.HISTORYCZNE.PRV.PL MAIL: HISTORIAN@Z.PL MMIV© 2 Jana Kilińskiego szewca warszawskiego, a zarazem pułkownika 20 regimentu PIERWSZY PAMIĘTNIK NAJPIERWSZY POCZĄTEK ZAMYSŁU MEGO DO REWOLUCJI WARSZAWSKIEJ W R. 1794 Nasamprzód stąd wyniknął mój początek, gdy się już zaczęła insurekcja w Krakowie, nawet już wydał akt związku konfederacji narodowej, pod jakim pretekstem zaczyna rozpoczynać wojnę z Moskwą, z cesarzem i z Prusakiem, że jedynie w tym celu, że nam niesprawiedliwie kraj polski rozebrali, czyli raczej mam go niesłusznie wydarli. Więc ten akt związku krakowskiego był nam do magistratu warszawskiego sekretnie przed Moskalami przysłany, więc gdy nas już doszedł w magistracie, tak zaraz kazaliśmy ludziom wyjść na ustęp, tylkośmy się sami radni w izbie sądowej pozostali. Więc gdyśmy go przeczytali wraz z listem, który był przyłączony do tego aktu, w którym największe były wyrazy do nas, radnych, pobudzające nas do zrobienia rewolucji w Warszawie. Gdyśmy już przeczytali, tak każdy z nas spojrzeliśmy na siebie i zamilkli, lękając się jeden drugiego, aby nie był przed Igelströmem wydany, który natenczas więcej rządził aniżeli sam król. Więc ja ośmieliłem się i zaraz mówiłem do prezydenta i kolegów moich, abyśmy się starali obmyślić dla Kościuszki jakieśkolwiek dać posiłki do wsparcia jego w tej nowozaczętej wojnie; alić ja za to od prezydenta i swoich kolegów wielką odebrałem burę. Więc ja, widząc wszystkich tchórzem podszytych, musiałem ich za to moje się przed nimi wymówienie wszystkich przeprosić, aby mnie przed Igelströmem nie wydali, bobym za mój patriotyzm musiał przez niejaki czas w kozie posiedzieć i zapewne byłbym z magistratu odsądzonym za to, żem był gorliwy za swoją ojczyznę. Tak tedy przecież się ten sekret w magistracie utrzymał, że mnie z niego nie wydali, alem się przynajmniej przez to dowiedział, kto co myślał. Więc ja pomiarkowałem, że wszyscy od tego interesu byli dalecy, tak ja musiałem zamilczeć i oczekiwiać dla siebie pomyślnego czasu, aż mi się wydarzy. Potem w niedziel dwie później miałem zdarzenia takie: że przyszedł do minie ksiądz Meier, który mnie prosił, abym ja z nim poszedł między jego przyjaciół, którzy mnie z sobą życzyli poznać, a że trafił na ten czas, gdym ja nie był zatrudnionym, więc poszedłem z nim, gdzie ranie zaprowadził, do kolegium jezuickiego zwanego, ale mi nie powiedział o tym, aby rozmyślali o, zaczęciu rewolucji. Więc tam już zastaliśmy osób dwadzieścia, tych, którzy 3 zamyślali o rewolucji. Te osoby byli to sami oficerowie, więc mnie zaraz do siebie bardzo grzecznie przyjęli, po tym przywitaniu zaraz mnie prosili, abym ja się przyłączył do ich zamysłów, na to ja im odpowiedział, że jeżeli do dobrego, to się całym sercem dam nakłonić, ale aż go wprzód usłyszę. Więc mi zaczęli opowiadać swoje zamysły, o których rozmyślali wkrótce przedsięwziąć. Ja, wysłuchawszy całego ich dyskursu, wcale mi się nie podobało, ale im odpowiedziałem, że ja jedne duszę mam i tę poświęcam na obronę mojej ojczyzny. Gdy to usłyszeli ode mnie, zaraz minie prosili o moje zdanie do rewolucji, abym im, otworzył myśli moje. Więc ja najprzód zapytałem ich, jak wiele osób znajduje się do tej konspiracji, na co mi wcale dokładnie odpowiedzieć nie umieli. Drugie pytałem się, jeżeli od pospólstwa mają kogo, który by stanął im na czele tego ludu. Na to mi odpowiedzieli, że dopiero będą prosić pana Zakrzewskiego, jako mającego popularność w mieście za sobą, aby on, się podjął stanąć na czele ludu. Zgoła że jeszcze wcale nic pewnego do tej rewolucji nie mieli, więc moje zdanie im otworzyłem, a to takie, że ja mam stryja na Pradze komisarzem od mostu i że ja u niego wyrobię to, że wszystkie przewozy do Kępy na środek Wisły Każe podprowadzać, więc już Moskale nie będą mogli z Pragi mieć żadnego sukursu ani też na Pragę żaden lnie będzie nam mógł uciec. Drugie, aby pospólstwem wszystkie rogatki dobrze były opatrzone, aby nam żaden Moskal z Warszawy nie uciekł. Trzecie, powiedziałem im, że: „Ja, ile możności mojej będzie, to tyle dołożę swego starania na wzruszenie do pomocy obywateli, a WPanowie zbierzcie wszystkie wojska i w środku zaczniecie rewolucją, do której ma być wyznaczony dzień normalny, o którym powinni obywatele być uwiadomieni, aby się każdy miał do obrany na baczności.“ Więc te słowa, gdym do nich powiedział, zaraz się im podobały, a tak mnie za to wszyscy ucałowali, ale Bóg mnie strzegł, żem się tam więcej nie wygadał, bom od nich był wydany. Gdym się trochę między nimi zatrzymał, aż oni zaczęli sobie powiadać, jak się który u kobiety adresował, zamiast radzić o zamiarze tym, który rozpocząć mieli. Ja widząc, że to są tymczasowi patrioci, mocnom tego żałował, com już do nich wymówił, a właśnie mi na pamięć przyszło, że to mogą być Igelströma szpiegi, na czym ja wcale się nie omylił, bo mnie nazajutrz zaraz wydano. Więc ja pożegnałem się z nimi i prosiłem ich przy pożegnaniu do siebie, gdy będą chcieli mieć sesją, aby się zeszli do mnie, la nawet powiedziałem im, na której ulicy i pod którym numerem mieszkam. Więc ja poszedłem do siebie. Nazajutrz z rana o godzinie 9 przysłał po mnie Igelström od warty oficera prosząc mnie do siebie. Więc ta prośba jego mocno mnie przeraziła, gdzie trzeba się było spodziewać przez jaki miesiąc w kozie posiedzieć, a to w piwnicy, gdzie już niejedni siedzieli. Więc ten oficer kazał mi się prędko ubierać, jeżeli nie chcę być publicznie przez ulicę prowadzonym. Gdym ja to usłyszał, zaraz nieznacznie wziąłem z sobą puginał i włożyłam go za cholewę, który miał być na mnie i na niego, gdyby mnie był kazał pakować do kozy, w której ja 4 zapewnie nie chciałbym siedzieć, wolałbym był sobie i jemu życie odebrać. Tak tedy ubrałem się w suknie i poszedłem z tym oficerem do Igelströma. To jest prawda, że ja gdym przyszedł do pałacu, to prawdziwie łydki u nóg pode mną zadrżały od wielkiego strachu; ale musiałem pójść nie czekając, aż minie każe za łeb żołnierzom do siebie przyprowadzić. Więc gdym już wszedł do pokoju Igelströma, tak zaraz miałem od niego nieszpetne przywitanie, takie, jak tu niżej zobaczemy. Nasamprzód pytał mnie Igelström tymi słowami: „Ty jesteś Kiliński?“ Odpowiedziałem mu, że ja. Powtórnie pytał mnie: „Ty jesteś radny?“ Odpowiedziałem mu, że ja. Po trzeci raz pytał mnie: „Ty jesteś szewc?“ Odpowiedziałem mu, że ja jestem. Aż on mi powiedział: „Ty bestyja jesteś, buntownik.“ Więc ja chciałem go się zapytać, jakim sposobem jestem buntownik ale że mi kazał milczeć, tylko sam na mnie wymyślał tyle, ile mu się podobało, a to tymi słowy: bestyja, szelmo, zmienniku, huncwot, kanalia, worze, czyli raczej złodzieju! Na ostatek mówił mi, że mnie każe na nowej szubienicy przed Kapucynami powiesić, więc ja powtórnie prosiłem go, aby mnie pozwolił się eksplikować “, on mnie jeszcze milczeć kazał, a sam się bawił tylko wymyślaniem i już mnie tak daleko wprowadził w pasją, żem rozmyślał o jegomości życiu, gdy mi się za trzecim razem nie da eksplikować, bo chociaż ja się temu upokorzył, aż swoją złość wywrze do szczętu na minie, ale jednak swoje miałem na myśli, że gdy mnie każe brać do aresztu, tak zaraz o nim wprzód, a potem o sobie rozmyślałem: albo też natychmiast rewolucję zrobić, gdyby mi się tak było udało, abym się żywy od niego wymknął, a gdyby nie można było, to bym się był sam zabił, bo wolałbym śmierć ponieść aniżeli u niego w kozie w piwnicy siedzieć. Gdy się już nawymyślał tyle, ile mu się spodobało, więc się obrócił do minie i mówił: „Cóż ty, durak, myślisz?“ Więc ja prosiłem go o cierpliwość, aż ja się wyeksplikuję. Gdy mi pozwolił mówić, tak zaraz prosiłem go, aby powiedział, za co minie burczy, gdyż ja dotąd nie słyszę mego występku żadnego, za com jest oskarżony u niego. Więc on zaraz poszedł do gabinetu i przyniósł mi ten raport, w którym ja byłem przed nim oskarżony, i zaczął mi go czytać. W tym raporcie było tak napisane, jak tu niżej zobaczymy: „Jan Kiliński, radny miasta Warszawy, dnia wczorajszego, o godzinie 8 w wieczór przyszedł do kamienicy pojeziucką zwanej, w której się znajdowali oficerowie polscy, same buntowniki, więc od nich odebrał pocałowanie buntownicze. 1. Był zapytany od nich, czyliby się do ich buntów przyłączyć nie mógł. Więc im Kiliński na to odpowiedział, że: Ja jednę duszę mam i tę poświęcam na obronę mojej ojczyzny. 2. Jan Kiliński był od nich zapytanym, jeżeli ma dosyć swoich przyjaciół. Na to im odpowiedział, że samych tylko szewców ma sześć tysięcy, którzy zaraz na jego żądanie staną wszyscy, a oprócz tych, oświadczył im, że innych rzemieślników im dostawi dwa razy tyle. 5 3. Tenże Jan Kiliński był od nich proszonym, aby im otworzył swoje zdanie, jakim sposobem mają zacząć rewolucją w Warszawie, na co im odpowiedział, iż ma stryja na Pradze komisarzem od mostu i że u niego wyrobi to, że wszystkie przywozy każe pod Kępę podprowadzić, aby już nikt nie mógł na Pragę ani też z Pragi na sukurs przybyć do Warszawy; także inne rogatki obywatelami po kilka tysięcy z bronią przy każdych postawić, aby nikogo z Moskali nie wypuścili, a w samym korpusie Warszawy rozpocząć bunt, czyli insurekcją, i to najpierw wojska będące u Igelströma na warcie niespodzianie wpadłszy i one zdezarmować. Więc to było zdaniem Jana Kilińskiego buntownikom do rozpoczęcia buntu podane, za co zaraz wszyscy jemu podziękowali za tak piękną propozycją do buntu podaną. 4. Tenże Kiliński przy pożegnaniu się z buntownikami prosił ich do siebie i powiedział im, że mieszka na ulicy Dunaj zwanej pod nr 145.“ O przyjacielu czytelniku! zważ tu, jak mnie dobrze szpieg oskarżył, a nawet tak prawdę doniósł, żem ja na to oskarżenie nic nie mógł odpowiedzieć, abym cokolwiek miał skłamać, tak właśnie co do słowa powiedział, i gdybym się był o nim dowiedział po. skończonej rewolucji, to bym mu za to dał za wynagrodzenie najpierwszą szubienicę, na której by musiał wisieć, aby już więcej współbraci dobrze myślących nie wydawał. To oskarżenie mnie tak mocno strachu nabawiło, że w prawdzie przyznać się muszę, że wtenczas gdy minie ten raport czytał, to pode mną nogi drżały, a nawet mi włosy na głowie stawały od strachu, ale cóż było już natenczas robić? Musiałem jednak tę bo jaźń swoją miną pokrywać i zdobyć się na odpowiedź tak dokładną, abym za nią w kozie nie siedział z jaki ruski miesiąc za tak piękne doradzenie do podniesienia buntu, więc gdy mi już wszystko przeczytał, tak zaraz mówił do mnie te słowa: „A widzisz, bestyja, kanalia, huncwot, coś zrobił, że każę szubienicę postawić i ciebie na niej powiesić.“ Więc wprawdzie było mi markotno, żebym ja będąc tak poczciwy szewc miał być powieszonym za to, że chcę być pomocą dla mojej ojczyzny, więc czekałem cierpliwie, aż się w swojej pasji uhamuje, bo na mnie niezwyczajnie wymyślał. Gdy się już trochę w swej złości upamiętał, zaraz prosiłem go, aby mi pozwolił na to sobie odpowiedzieć, tak przecie dał sobie wyperswadować i mówić do siebie. Więc ja się jemu tak eksplikowałem, jak niżej obaczemy. Odpowiedź na oskarżenie: „Jaśnie wielmożny mości dobrodzieju! Lubo ja stoję przed tobą jako winowajca, to jest prawda, ale któż z nas jest do tego przyczyną, jeżeli nie sam pan? A to takim sposobem, że dnia onegdajszego był prezydent u JW Pana, który był proszony od pana, aby nas wszystkich, radnych, imieniem pańskim prosił, abyśmy chodzili dowiadywać się po wszystkich kafenhauzach, winiarniach i bilardach i słuchali, co szulery i inni gadają o buncie, o którym już coraz głośniej gadają i nawet już ludzi namawiają do rozpoczęcia onego; więc się z nas który czego dowie, abyśmy prezydentowi powiedzieli, a on zaraz miał przed JW Panem raportować lub też sam miał kazać 6 gadających aresztować. Więc prezydent, powróciwszy od pana do nas na Ratusz, zaraz nas imieniem pańskim wszystkich radnych prosił, abyśmy w żądaniu jego dogodzili. Więc ja, dowiedziawszy się o tym żądaniu pańskim zaraz starałem się szukać gadających o buncie. Więc dnia wczorajszego w wieczór poszedłem w to miejsce, gdzie się znajdowali tacy, którzy o buncie gadali, i gdym ja do nich wszedł, to i mnie do niego namawiali. Więc ja, jakżem im miał odpowiedzieć, jak tylko udać przed nimi, że chcę z nimi do foutu należeć, bobym. się od nich niczego nie dowiedział. Więc mówiłem do nich te słowa, którymi tu przed panem oskarżonym jestem przez dozorcę pańsikiego, bo gdybym im odpowiedział, że ja nie chcę do nich wraz z nimi należeć, toby mnie byli zaraz od siebie wypchnęli, a może by gdzie w kącie zabili, bojąc się, abym ich przed panem nie oskarżył. Bo nawet dozorca, który na to umyślnie jest wyznaczony do szpiegowania, to musi właśnie udawać, jakoby był największy patriota, chcąc się czego od nich dowiedzieć, także i ja musiałem zrobić. Więc te wszystkie słowa do nich mówiłem, które mi pan czytałeś, chcąc od nich wyczerpać, co oni zamyślają. Więc gdyby ten szpieg o nich panu nie był doniósł, to ja już u siebie zacząłem ich pisać, a potem prezydentowi ich imiona i przezwiska spisane podać, aby on ich panu podał do aresztowania, ponieważ my nie mamy mocy oficerów aresztować, ale że tych oficerów wszystkich nie znałem, więc ich prosiłem do siebie, a potem byłbym posłał po miejską wartę i byłbym ich wszystkich na Ratusz jako buntowników zapakował, i zaraz prezydentowi o nich doniósł, a jeżeli do mnie przyjdą, to zapewne im tak zrobię, jak mówię. A że pan już wiesz o nich, to ja nie będę ich raportował, więc teraz rozsądź mnie, JW Pan, jeżeli ja co temu jestem winien, tylko sam pan, bo gdybyś sam nas był o to nie prosił, to zapewne byłbym się między nimi nie znajdował. A gdy pan nie dasz mi wiary, to pan poślij po prezydenta niechaj on sam panu powie o tym, że nas wszystkich imieniem pańskim radnych prosił, a zatem nie tylko mnie z magistratu pan mieć będziesz podanego, ale nawet i innych, którzy równie ze mną gadających szukać będą po całej Warszawie, a szpiegi pańskie, gdy nie będą o tym uwiadomieni, to zawsze o nas będą donosili oskarżenia na nas.“ Gdym mu to powiedział, tak zaraz poszedł po drugi raport, w którym już byli z magistratu osoby skarżone przed nim, to jest te: pan Tykiel, pan Lalewicz, pan Wulfers, którzy już przez szpiegów byli podanymi. Więc mnie on zaraz pytał, jeżeli oni także od prezydenta są o to proszeni, więc odpowiedziałem, że są proszeni, a tak zaraz ich wyekskuzowałem z tego oskarżenia, bo jest w samej istocie prawda, że nam mówił prezydent, aleśmy ani słyszeć nie chcieli, żebyśmy się w tę podłość wdawać mieli. Tak tedy na moją taką ekskuzę zaraz się przestał gniewać i zaraz ze mną począł gadać grzecznie, gdzie ja powiedziałem mu, że magistrat już raz przyrzekł JWPanu, że się nie ma czego obawiać, że obywatele są wszyscy aż nadto spokojni, że tylko szulery tę niespokojność przy kartach ogłaszają, ale nie obywatele, gdzie ja, widząc go już w dobrym humorze, zacząłem do niego obszerniej mówić, że: „Gdy JWPan 7 Dobrodziej nie przyjmiesz mojej tak sprawiedliwej ekskuzy, to ja będę chciał z mymi kolegami poszukać na prezydencie sprawiedliwości, że nas swymi słowami zdradził, o co go może pan nie prosił, a on dla przysługi parna sam ze swego domysłu nam o to mówił, aby mas zdradził.“ Gdy to usłyszał ode mnie, zaraz mi powiedział, że prezydenta sam o to prosił, aby się starał o wszelką spokojność, i oświadczył mi, że przyjmuje moją ekskuzę, i zaraz mnie przepraszał za to, że mnie tak mocno zdyfiamował“. Więc kazał przynieść likieru i traktował mnie za to, i odtąd już nie burczał, ale już mi mówił „WPan“, a nawet mi oświadczył, że gdy będziem jemu wierni w doniesieniu buntowników i nie będziem pozwalać mówić w Warszawie o buntach, więc nam deklarował nagrodę każdemu, ale jaką, to tego ja nie wiem, bo jeżeli nagrodę ruską, tośmy już ją dobrze poznali, Polaki, która nam ledwie już nie kością w gardle stanęła, a nawet życzyłbym każdemu, aby jej żaden nie pragnął od Moskali. Więc potem pytał mnie, czyli ja mam tak wiele przyjaciół, ilem ja obiecał dostawić dla buntowników, ale że to pytanie była już w do brym humorze, na co ja mu zaraz odpowiedział, aby mnie kazał ogłosić, żem ja jest w areszcie, to się zaraz dowie przez to samo, jak wiele mam swoich przyjaciół, bo ich zaraz od siebie przez okno zobaczy, czego bym mu wcale nie życzył, aby ich oglądał, ale ja, dogadzając jego ciekawości, starałem się o to, alby ich w krótkim czasie widział przed swymi oczyma. Powtórnie pytał mnie, abym mu powiedział, jak wiele narodu na moje żądanie może stanąć. Ja jemu odpowiedziałem, że jeżeli mi pozwoli, to w jednej godzinie postawię 30 000 samych tylko rzemieślników, tych, którzy mnie spomiędzy siebie na radnego wybrali, więc tymi słowami tnie małom mu śmiechu oraz z bojaźnią narobił, bo mi czym prędzej kazał pójść do siebie, aby po minie do niego nie przyszli, przykazując mi, abym spokojnie sobie siedział, a tak szczęśliwiem do domu powrócił. O przyjacielu czytelniku! prawdziwie ci powiadam, żem tak był kontent, jakbym się na świat narodził, żem się przecież tak jemu gładko wykręcił tą moją ekskuzą, a to gadających szpiegować, bo gdyby nie to uwiadomienie nas, to zapewne pod żadnym pretekstem nie mógłbym się jemu wyekskuzować. a więc zapewne byłbym i jego, i siebie puginałem przebił, bom się na to rezolwował, ale że Bóg i jego, i mnie od śmierci obronił, bo mnie Bóg na to jeszcze zostawił, abym jemu dał poznać moich przyjaciół, których chciał widzieć, a przy tym, abym mu się dał dobrze we znaki, aby pamiętał, co to jeden szewc polski może zrobić, który zapewne tak w ciele, jak w duszy jedno z nim znaczenie mieć może. Ale, o jak wiele jest dumnych despotów, którzy w swej ślepocie zostają i wyniosłości, że nigdy sobie tego nie wystawiają przed oczy, że jego może najmizerniejszy człowiek tak mocno zwyciężyć, że przed nim i za Czarne Morze uciekać by musiał; a dlaczego? bo mu tak w ciele, jak w duszy równym zostaje; ale że tego sobie żaden despota nigdy me wystawia, aby mógł być od mizernego zwyciężony, więc niżej zobaczemy, jak to on przede mną, szewcem, z Warszawy uciekać musiał. A choć mu jego sama powaga nie dozwalała uciekać, 8 a przecież o nie] zapomniał i sam nawet, bez asystencji, tak dobrze przede mną zmykał, że aż się aa nim kurzyło, aby go szewc nie dogonił: boby zapewne musiał tak przede mną drżeć i przed moją cnotą, która się we mnie znajduje. Ale dosyć już o tym, pójdziemy do dalszego mego przygotowania do rewolucji, która była takim sposobem przeze mnie przygotowaną na Moskali w ten sposób. Gdym powrócił od Igelströma do siebie, tak zaraz przyszedł do mnie ks. Meier, ten sam, który mnie zaprowadził do tych niby to na pozór patriotów, przez których ja byłem oskarżonym, więc zaraz między sobą ułożyliśmy przysięgę, abyśmy wszystkie nasze związki mieli pod przysięgą, abyśmy się nie zdradzali, tak jak dotąd się znajdowało, ponieważ szpiegów natenczas Igelström miał z okładem do 500, którzy poczciwych i dobrze myślących patriotów zdradzali, więc dlatego następującą przysięgę ułożyliśmy: „Ja N.N. przysięgam obecności Boga i całego świata, i Narodowi tudzież Kościuszce, Najwyższemu Naczelnikowi Siły Zbrojnej Narodowej, jako wiernym obrońcą mojej ojczyzny będę i na każdy moment do obrony stanę, ordynansom jego posłusznym będę i wszystkie rozkazy najsprawiedliwiej wykonywać będę, krzywdę żadnemu obywatelowi w tej rewolucji nie zrobię ani drugim zrobić nie dopuszczę, z sekretu związku teraźniejszego mnie powierzonego nie wydam ani go też przed przemocą nie oskarżę, przyjaciół moich do związku tego doprowadzać będę i sposobów największych do zaczęcia rewolucji szukać będę. A jeżeliby który ze związku naszego od przemocy do aresztu był wzięty, natychmiast mścić się na nieprzyjacielu będę, w zaczęciu tej rewolucji najmężniej stawać będę i do ostatniego momentu obrońcą mojej ojczyzny być nie przestanę, a gdybym ze związku tego miał kogo zdradzić, to śmierci najhaniebniejszej podpadać w każdym miejscu chcę. Tak mi, Panie Boże w Trójcy Świętej Jedyny, dopomóż i niewinna Syna jego męko święta, Amen.“ Ta przysięga była dla samych wojskowych, a dla cywilnych była już nie z tymi obowiązkami, jakie się tu znajdują. Więc nam każdy wprzód przysięgę wykonał, nim się miał dowiedzieć o naszym zamiarze; także imię i przezwisko swoje w rejestr wpisać musiał. Więc to nasze rozpoczęcie było w półczwartej niedzieli przed zaczęciem rewolucji. Tak tedy ja z tym księdzem Meierem wzięliśmy Boga na pomoc i zaraz staraliśmy się szukać przyjaciół do rozpoczęcia naszych zamysłów; więc ja starałem się o rzemieślników do tej konspiracji, a ksiądz Meier starał się o znaczne osoby, których bardzo w krótkim czasie znaleźliśmy ich szanowne serca, gdy nam prawie żaden nie odmówił, ale się całym sercem deklarował. Więc ja, gdym już starszych cechowych serca ich pozyskał, na których byłem zapewniony, że mnie sekretu pewnie dotrzymają, więc zaraz zaprosiłem ich do siebie na rozpoczęcie naszej sesji. Gdy się do mnie zeszli, zaraz naradziliśmy się z sobą, daliśmy sobie słowo honoru, że się (każdy z nich usilnie będzie starał współbraci swoich przyciągnąć do konspiracji, przysięgliśmy sobie, że się do ostatniego momentu bronić będziemy, bo każdy obywatel w największym sposobie był udręczony przez 9 podatki, które na nas komisja kwaternicza wyznaczyła na wypłacanie się za kwaterunek na Moskali, czegośmy dłużej znieść tak wielkiego obciążenia nie mogli, bo właśnie cośmy tylko z pracy rąk naszych zarobili, to na samych tylko Moskali ledwie nam wystarczyć mogło, którzy nas egzekucjami zawsze dręczyli. To udręczenie przymusiło każdego obywatela do prędkiego zaczęcia rewolucji, gdyśmy coraz więcej bojaźnią i strachem od Moskali napełnieni byli, bo nam te pogróżki od nich czyniły wielką niespokojność, grożąc nam zawsze tymi słowy, ze gdy Polaki będą otrzymywać zwycięstwo nad Moskalami, że się już w Warszawie utrzymać nie będą mogli, to nam deklarowali najprzód nas zrabować, a potem od końca do końca mieli nam Warszawę zapalić i arsenał nam cały zabrać mieli, aby się Polaki nie mieli czym bronić. Później jeszcze nam bardziej grozili, bo gdy obywatele przysposabiali się na święta wielkanocne w szynki, to nam Moskale perswadowali, abyśmy ich nie kupowali, powiadając nam, że z nas samych na Wielkanoc Moskale zrobią szynki; więc pytam się tu każdego, niech mi odpowie, jeżeli te pogroźby dla nas, obywateli, nie były dosyć okropne, czyniąc z nas, niewinnych ludzi, tak wielkie urąganie, na któreśmy Moskalom nie zasłużyli. Lecz nie na tym koniec szydzenia z nas, ale zobaczemy niżej, jaka kara na nas, niewinnych ludzi, wyznaczoną była, gdyśmy w Wielką Sobotę mieli się stać krwawą ofiarą, wychodząc z kościołów po rezurekcji, a to w sposobie takim, że wydany był uniwersał w Warszawie, aby o godzinie 7 w wieczór wszystkie kamienice, pałace i dworki były pozamykane, aby nikt nie ważył się chodzić po ulicach pod karą siedzenia w kozie, gdyby się miał kto odważyć pójść przez ulicę, a chociaż. Jeszcze dzień był, przecież na to wcale nie zważali, ale zaraz ronty jak moskiewskie, tak i polskie chodzili i ludzi chodzących po ulicach do kozy brali, a to dlatego, aby tym snadniej mogli nam arsenał zabrać, bo zapewne nasze wojska będące w Warszawie nie mogłyby się żadnym sposobem Moskalom obronić. Więc jednak się jeszcze Moskale pospólstwa obawiali, ale na próbę zrobili fałszywy alarm, próbując ludzi, jeżeli po wyszłych uniwersałach, który był zabraniający chodzenia po ulicach, a nawet choćby się gdzie paliło, aby bronić nie chodzili. Więc gdy ta próba była od Moskali zarobiona, udając, że się na końcu Warszawy browar palił, choć wcale prawda nie była, więc pospólstwo nie zważali na wydany uniwersał przez marszałka policji. Więc Moskale starali się przekupić hetmana Ożarowskiego, aby wydał rozkazy do komendantów wojskowych, aby ze swych komend żołnierzy nie puszczali, chcąc osłabić i zmniejszyć wszystkie komendy, aby nie byli w stanie obronienia arsenału warszawskiego. Więc hetman Ożarowski, będąc wierny sługa moskiewski, a zdrajca swojej ojczyzny, będąc przekupionym od Moskali, kazał rozpuścić dwie części żołnierzy, a choć ich i tak mało było, a tylko jedną część zostawił do strzeżenia arsenału. Nie koniec na tym: hetman Ożarowski, wierny sługa moskiewski, a zdrajca swojej ojczyzny, wydał komendantom takie ordynanse, aby wraz z Moskalami, gdy się alarm zacznie w Warszawie, lud niewinny wybili, jak się niżej okaże, kto nas o tym ostrzegł. 10 Otóż to piękny obrońca ojczyzny! Nie dosyć ma tym, że na rozszarpanie kraju podpisał, ale jeszcze pragnął niewinnej krwi rozlewu z niewinnego ludu — a nawet nam takich jak on obrońców, czyli raczej zdrajców, natenczas w Warszawie wcale nie brakowało. Więc tym żołnierzom, którzy byli rozpuszczonymi do naszych regimentów, w Warszawie nie dał się im znajdować, grożąc im, że ich każe do kozy pakować, jeżeli się będą w Warszawie znajdować, a to dlatego, że Moskale po wszystkich traktach stali i tych biednych rozpuszczonych żołnierzy idących po drogach łapali i do swoich pułków odsyłali. Jednym słowem, można mówić, że był dobrym hetmanem Moskalom, ale nie Polakom, bo im szczere dawał dowody ze swego urzędu; my jednak obywatele i oficerowie, jak mogliśmy, po kątach utrzymywaliśmy rozpuszczonych żołnierzy, którzy nam byli wielką pomocą, a nawet do asystencji samemu hetmanowi się przydali; ale już dość o tym zdrajcy, bo mi się pisać nie chce o jego pięknym przykładzie. Pójdźmy teraz do drugiego zdrajcy, podobnym jego zasługom dla naszej miłej ojczyzny. Gdy się nam przybliżały święta wielkanocne, do których już tylko było półtorej niedzieli, więc biskup Kossakowski podał Igelströmowi na wybicie ludu sposób taki: aby posłał do biskupa zarządzającego duchowieństwem w Warszawie, iżby on rozkazał duchownym po wszystkich kościołach mieć o jednej godzinie nabożeństwo, a to, aby się zaczęło o godzinie 8 w wieczór, a to dlatego, aby podczas nabożeństwa Moskale, wpadłszy niespodzianie, arsenał nam zabrali, a gdyby się już nabożeństwo zaczęło, tak zaraz Moskale mieli otoczyć armatami wszystkie nasze kościoły i z tymi ludźmi będącymi w kościołach. Więc gdyby się alarm zacząć miał, tak naturalnie ludzie, będąc pogłoską przestraszeni, byliby chcieli hurmem z kościołów wychodzić, więc natenczas Moskale mogliby wyśmienicie wybić wszystkich ludzi. Ten projekt biskupa Kossakowskiego z wielkim uszanowaniem Igelström przyjął, a nawet żadnej regatywy na niego tnie dał, ale zaraz rozkazał uniwersał duchowieństwu wydać, aby ludziom zawczasu był publikowanym, że rezurekcja o godzinie 8 w wieczór po wszystkich kościołach razem będzie. Na czym się Igelström i ten rozumny biskup Kossakowski mocno zawiedli, bo Bóg nie chciał mieć tak raptownej chwały, która by zapewne napełniona krwią była. Uważ tu każdy, jak ten zdrajca biskup chciał piękną pamiątkę w Polsce zrobić, gdy nawet natenczas gwardia koronna do asystencji prawie wszystka poszła do fary, więc takim sposobem Moskale byliby bardzo snadnie arsenał zabrali, bo któż by go bronił był, gdyby gwardia była w kościele, a nawet i żołnierzy będących u fary byłoby im bardzo snadno, Moskalom, nie tylko wybić, ale nawet ich zdezarmować, a potem mogliby z ludem, co chcą, zrobić. Ten biskupa Kossakowskiego sposób niemało mam zranił serca, gdyśmy się o nim dowiedzieli, że duchowna osoba, a przecież nic nie zważał na tak wielką rzecz, która by się stała w świątnicy Bożej przez jego doradzenia dla naszych nieprzyjaciół. Ten, mówię, biskup zdrajca, który tylko wtenczas przyjeżdżał do Polski, kiedy miał podpisać na rozbiór kraj polski, tan to biskup, który już sam 11 popełnił zabójstwo, bo niewinnych bernardynów wybić kazał w świątnicy boskiej, która krew niewinna ich zapewne wołała o pomstę na niego do Boga, więc dopełnił on swojej miarki przez ten sposób, który podał na obywateli warszawskich. Bo ja na niego najmniejszego projektu nie układałem, a przecież potrafiłem go kazać z intrygą posłać do góry za to, że oszukał tron, oszukał senat, oszukał i księży, a nie wiedział o tym, że jeden szewc warszawski zwycięży, a nawet wówczas tych, którym współbraci pozabijać kazał, jak niżej zobaczemy, jaką śmiercią ginął. Ale dosyć już i o tym pięknym prałacie, a teraz zobaczemy, jak my robili nasze przygotowanie do rewolucji. Gdy już miałem wszystkich starszych cechowych, tak zaraz obowiązek włożyłem na mich, aby się każdy z nich starał gospody rzemieślników zjednać ich serca, aby nam byli do obrony, a my z ks Meierem i z Neckim, sprowadziłem na sesję w niedzielę 13 IV samych tylko oficerów, którzy nam każdy z nich przysięgę wykonać musiał, lękając się, aby mnie powtórnie nie wydano, ale Bóg nam dopomógł, że się sekret nasz nie wydał, a choć u mnie na pierwszym piętrze stał porucznik moskiewski, a przecież on o niczym wcale nie wiedział, a choć u mnie na trzecim piętrze nasze sesje się odprawiały przez całe półczwarte niedzieli co dzień. To jest prawda, żeśmy zawsze w nocy je mieli, ale jednak było się czego obawiać, a osobliwie mnie, aby ktokolwiek nie wydał. Więc gdy się nam czas zaczęcia zbliżał, jak na złość nie mieliśmy żadnego jenerała ani też pułkownika, który by stanął na czele wojskowym, tylko między sobą mieliśmy dwóch sztabsoficerów, a tylko sami subalterni oficerowie byli do tej rewolucji. Także ja nie miałem od obywateli takiego, który by stanął na ich czele, więc wysłaliśmy rotmistrza Pągowskiego, który był zaufany u obywateli warszawskich, ponieważ już był prezydentem, aby się on podjął stanąć na czele ludu cywilnego; ale że się tego urzędu niepewnego podjąć nie chciał, lękając się, aby nie był przed Igelströmem wydanym, bo w prawdzie było się czego obawiać, a choć Widzieliśmy jego wspaniałą i mężną duszę, który i sam zapewne oczekiwał na jakie zdarzenie rewolucji. Tak że wysłaliśmy spomiędzy siebie majora Zaydlica i kapitana Mycielskiego do Haumana, pułkownika z regimentu Działyńskiego, prosząc go, aby stanął wojskowym na czele. Więc ten pułkownik nasz tylko nam tyle powiedział, że gdy się zacznie rewolucja, to zapewniam was, że nie będę bił swoich, ale Moskali. Nie mówił do nas nic więcej bojąc się, aby nie był wydanym, bo zapewne byłby odesłany do swego jenerała Działyńskiego, który od Moskali był już wzięty w niewolą i odesłany był do Kijowa, a to że był wielkim patriotą — więc się było czego obawiać. Gdyśmy nie mogli dostać naczelników jak dla wojskowych, tak i dla cywilnych, więc niemało nas to obeszło, ale już żadnym sposobem nie mogliśmy dłużej odwłóczyć, bo się nam już czas zbliżał do zaczęcia, nie chcąc czekać, aż Moskale wprzód zaczną, bo już ostatni tydzień ten przed Wielkanocą był, na który Moskale z wielką niecierpliwością oczekiwali, chcąc, aby jak najprędzej mogli swój zamysł dopełnić. Więc tu muszę odkryć wprzód ten sekret, o którym 12 ja się dowiedział i przez który przyspieszenie naszej rewolucji było prędsze niż moskiewskie, a to takim sposobem. Miałem ja znajomość z oficerem moskiewskim, który był przy kancelarii Igeiströma, z którym ja często gorzałkę pijałem, gdyśmy się z sobą zobaczyli; więc ten oficer przyszedł do mnie w dzień wtorkowy [15 IV] z rana trzewiki dla swojej kochanki kupować, a kupiwszy one, tak zaraz mnie mówił, abym ja zabrał żonę i dzieci, i co lepszego z rzeczy i wyjechał z Warszawy choć na dwie niedziel. Ja, będąc ciekawym, zaraz go pytałem, dlaczego mi każe wyjechać. Aż mi zaczął opowiadać tę piękną anegdotę, że w Wielką Sobotę w Warszawie będzie wielka rzeź z nami, na co ja jemu odpowiedziałem, że ja o tym pierwszy raz słyszę, aby to nastąpić miało. Ten poczciwy oficer zaczął mi opowiadać dokumentnie, jakim sposobem Moskale mają nam arsenał zabrać i wojsko będące w Warszawie zdezarmować, i ludzi broniących arsenału wybić, a gdyby im się ta sztuka nie udała, żeby arsenału nie mogli dostać, to mieli ordynans taki, aby Warszawę zapalić i co można będzie, wprzód zrabować, a potem z niej wymaszerować. Więc najprzód pytał mię ten oficer, czyli ja wiem o tym, ża rezurekcja po wszystkich kościołach ma być o jednej godzinie, na co ja jemu odpowiedział, żem ja o tym słyszał, ale nie wiem dlaczego. Więc on mnie powiedział, że dlatego bo wtenczas wszyscy ludzie pójdą do kościoła na nabożeństwo, drugie, że gwardia zaciągnie podług zwyczaju do fary, więc wtenczas Moskale mieli wszystkie kościoły z armatami otoczyć i nikogo z kościoła nie wypuścić, póki by arsenału nam nie zabrali albo też nie zrabowali, a dla lepszej wiary kazał mi pójść upatrywać armat, które już pobliskości kościołów ukryte były, i powiedział, w których miejscach są zachowane, mad czym ja się bardzo zadziwowałem Chcąc od niego więcej wyczerpać, posłałem mu jak najprędzej po likier za tak wielki sekret, który mi on odkrył, więc gdyśmy się po parę kielichów napili, aż on mnie całą istotę odkrył, jakie tylko sposoby mieli podane od naszych Polaków do zniszczenia nas w Warszawie. Otóż mi powiedział, że ten sposób podał Igelströmowi biskup Kossakowski względem kościołów, drugie powiedział mi, że hetmani Ożarowski wydał polskim komendantom ordynans, aby naród wraz z Moskalami bili, o czym my natenczas jeszcze nie wiedzieli, dopiero od tego oficera. Także powiedział mi, że na Pradze na nas sześć skrzyniów nożów żołnierze w trzonki osadzają i one zaraz ostrzyli. Także mi powiedział, że Igelström kazał robić drewniane tabakierki na kształt półtrojaków, które w środku miały mieć z laku pieczęcie i miały być niektórym osobom polskim w Warszawie rozdawane, aby te osoby za pokazaniem tych znaków żadnej szkodzie nie podpadały. Także mi powiedział, że w Warszawie było natenczas Moskali 8000, którzy nawet dla niepoznania ukrytymi byli, aby się Polacy na tym nie poznali. Więc to jest cała istota, którą my potem doznali, że mnie prawdę co do słowa powiedział, więc ja temu oficerowi nie tylko żem mu za ten sekret podziękował, ale nawet wieczną dla niego zapiszę wdzięczność. Bo mnie zostawił życie przez swoje łaskawe ostrzeżenie i przez to przyspieszył nam prędzej zaczęcie naszej rewolucji. 13 Bom ja, skorom się z nim pożegnał, tom zaraz jak najprędzej dał znać współbraciom moim, którzy do związku tego zaczęcia należeli, i zaraz prosiłem ich na ostatnią sesją, którą my mieliśmy w koszarach artylerii, bo u mnie na tak wielkie zgromadzenie osób miejsca obszernego nie było. Więc ja i 8 oficerów zaraz pojechaliśmy upatrywać po Warszawie tych moskiewskich armat przy kościołach ukrytych, o których mi ten oficer moskiewski powiadał. Więc my je tak znaleźli, jak on mówił, że były w kamienicach blisko kościołów ukryte, co już dla nas było pierwszym dowodem jego prawdy. Drugie: zaraz prosiłem oficerów naszych, aby się starali dowiedzieć o tym Ordynansie, jeżeli to prawda, że miał być już od hetmana na nas wydany, o czym jeszcze nasi oficerowie nie wiedzieli. Więc zaraz poszli do komendanta i tak go mocno prosili, że im się żadnym sposobem wyekskuzować nie mógł. Więc musiał go im dać do przeczytania, co za rozkazy w nim były, lubo to niby w sekrecie im był przeczytany, aleśmy zaraz musieli każdemu o nim powiedzieć, abyśmy tym bardziej energią wszystkich wzruszyć mogli. W samej istocie, gdyśmy ten ordynans przed drugimi ogłosili, to nam bardzo wiele osób przybyło do związku naszego, bo każdy był bojaźnią napełniony widząc, że to nie żarty. Więc takim sposobem dowiedzieliśmy się istotnej prawdy, która się sprawdziła, co ten moskiewski oficer powiedział, a nawet i te sześć skrzyniów nożów, które były na Pradze na nas, i teśmy później dostali, i co tylko mnie powiedział, to wszystko jak największa prawda była. Więc gdy nam się zbliżał wieczór, tak zaraz oficerowie zeszli się do koszar na sesją, więc ja także a sobą sprowadziłem cechowych majstrów pryncypalniejszych cechów na tę sesją już ostatnią, która była w dzień wtorkowy 15 IV. Tam idąc na nią, nie szliśmy razem, tylko po trzy osoby, i nie jedną ulicą, tylko kilkoma dla niepoznania, abyśmy się nie wydali. Więc tę ostatnią sesją mieliśmy u porucznika Kubickiego, na której to szczęśliwie się umówili, a nawet sobie przysięgli, że niezawodnie we czwartek 17 IV szczęśliwie zaczniemy. Więc zaraz wyznaczyliśmy sobie normalną godzinę, to jest 4 z rana, na którą już wszyscy zbrojno oczekiwać mieliśmy. Na tej sesji zaraz ułożyliśmy instrukcją dla majstrów cechowych, na których ulicach stać mieli już z bronią, a że jeszcze nie były prochy z prochowni do dołów przeniesione, więc wyznaczyliśmy sobie kapitana Roppa, drugiego kapitana Linowskiego, aby swoimi żołnierzami w nocy prochy zachowali, bośmy się lękali, aby nam ich Moskale nie zapalili. Tak tedy po skończonej sesji pożegnaliśmy się z sobą i rozeszliśmy się do domów swoich, i już każdy myślał o uzbrojeniu się jak najlepszym do zaczęcia rewolucji, a że nie mieliśmy do zaczęcia naczelników, więc oficerowie w każdym swoim regimencie starszego w randze oficera obrali, ale z tych, którzy do naszej konspiracji należeli, ponieważ żaden z wielkich oficerów wdawać się do tej rewolucji nie chcieli. Jedni to czynili z bojaźni, aby nie byli wydanymi, a drudzy bali się prochu moskiewskiego powąchać, bo brzydko nim pod nos kadzili, a u nas tchórzów nie braknie, którzy tylko do rangi jak największej to się cisną, a do wojny to się 14 czynią chorymi albo też uciekają od niej. A ponieważ ci oficerowie, których z każdego regimentu bywało na sesjach po trzy osoby, i to coraz inszych, bo dla szczupłego u mnie miejsca więcej bywać nie mogło, ale ci oficerowie powróciwszy do swoich regimentów zaraz swoim kolegom opowiedzieli, cośmy finalnie między sobą zdecydowali, więc ci oficerowie z ostatniej sesji zaraz z sobą wzięli instrukcje, którymi pójść mieli ulicami na Moskali, bośmy ich choć po trosze, to jednak we wszystkie ulice rozdysponowaliśmy, aby lud był przy nich śmielszy. Więc ci oficerowie, powróciwszy do siebie z sesji, tak zaraz drugim opowiedzieli i między sobą komendantów obrali, i przysięgę między sobą wykonali, więc przez środę 16 IV uczynili wszelkie przygotowanie na czwartek do bitwy. Tak tedy ja biedny nie miałem nikogo, co by stanął od pospólstwa na czele, więc przyszło md do tego, że mnie oficerowie przymusili, żem się musiał rezolwować i być powodem całej rewolucji, lubo mi to było bardzo trudno się odważyć, ale i cóżem miał robić nie znając żadnej taktyki? Bo natenczas rozumiałem, że to tylko sama taktyka nieprzyjaciół wybić może, ale jak widzę, że to wcale jest nieprawda, bo nam ci się z taktyką pochowali, a tylko my bez taktyki zostali, więc i ja byłem przymuszony poszukać taktyki owego Rzymianina brata szewca, który zapewne więcej taktyki nad swoje kopyta nie znał, tak jak i ja, a nieprzyjaciół pogrążył, więc i ja się właśnie takim samym sposobem na to dowodzenie odesłał. Więc gdy mi Bóg dał doczekać środy, tak zaraz naprzód uczynił rachunek sumienia przez spowiedź, na tę samą intencją, aby nam Bóg dopomógł szczęśliwie zacząć i skończyć, lubo to jest wielką prawdą, że Bóg nie kazał zabijać bliźniego, ale cóż robić było, gdy nieprzyjaciele i tak dobrze o naszej skórze myśleli, że podobno byłaby się w całości na nas nie została, a tak musiałem się rezolwować, bo gdy minie może bez żadnego skrupułu nieprzyjaciel drzeć choć i ze skóry, a za cóż ja nie mam bić najezdników? Więc po uczynionym nabożeństwie zaraz z oficerami cechowych wszystkich starszych wizytowałem oddając każdemu z nich instrukcją, aby wiedział, na której ulicy miał stanąć, opowiadając im godzinę normalną, także, aby każdy słuchał wystrzału z armat, który na znak zaczęcia miałbyćdany, więc wtenczas alby już każdy nieprzyjaciół nie żałował i tak się też stało, że każdy nawet nie spał oczekując na znak wystrzału Tak tedy to nasze wizytowanie ledwieśmy na godzinę 11 w nocy skończyli, ponieważ każdemu trzeba było jak najdokładniej opowiedzieć, aby wiedział, co ma robić, a niektórych, cośmy ich w domu nie zastali, więc musieliśmy do nich i po kilka razy jeździć, aby koniecznie był uwiadomionym o tym zaczęciu naszym. Więc gdy powróciłem do koszar oznajmując drugim oficerom, którzy tam na nas oczekiwali chcąc się od nas dowiedzieć, z jaką obywatele przyjęli chęcią te naszą instrukcją, ale gdyśmy im powiedzieli, że od nas bardzo dobrze przyjęli i prawie bez żadnej ekskuzy, to prawdziwie, że im serca przyrosło od wielkiego ukontentowania. A że jeszcze nie mieliśmy żadnego porozumienia z ułanami królewskimi, ponieważ dopiero przymaszerowali do Warszawy, a 15 nawet królowi zaraz przysięgę na wierność wykonali, więc wprawdzie Baliśmy się im zwierzyć naszego sekretu, aby nas nie wydali z niego, ale jednak Bóg dał mi tyle śmiałości, żem ich w ten sam wieczór o godzinie 12 na naszą stronę przemówił, jak niżej zobaczymy, że mi się dobrze udało. Tak tedy w koszarach z oficerami jeszcześmy z sobą się naradzali, bo nam brakowało koni do ciągnienia armat, ale im doradziłem, że konie od karów były u intendenta karowego próżne, które my mogliśmy zawsze ich wziąć, a było ich par 60, więc na nie zrobiliśmy pamięć, że skoro zacznie się rewolucja, to je wziąć możemy. Więc ja przy pożegnaniu z oficerami zaraz mówiłem, aby dali dostatkiem ładunków, abym miał dla obywateli. Więc zaraz posłali ze mną dwóch oficerów do cekhauzu, bo tam już był taki oficer, który od nas miał dyspozycją, aby pospólstwu broń i amunicją rozdawał. Więc ci dwaj oficerowie wynieśli mnie z cekhauzu sześć tysięcy ładunków i skałek do broni, te ładunki i skałki miałem w chustkach [powiązane, które z sobą wziąłem do karety. Te wioząc do siebie, po drodze przed kościołem Sw. Trójcy spotkałem z rontem jadących ułanów królewskich. Ja widząc oficera na koniec jadącego z żołnierzami zawołałem do niego, że ja mam bardzo ważny interes, i prosiłem na butelkę wina. Oficer ten zaczął mi się wymawiać, że jedzie z rontem, ale już nazad powracał, tak przecież go uprosiłem, że ze mną na wino poszedł, a żołnierzy do siebie odesłał, tylko swego konia dał memu stangretowi potrzymać. Więc gdy przyszliśmy na wino, tak zaraz nalawszy w szklankę wina i wypiłem do niego, i jemu nalawszy oddałem, i zaraz zacząłem do niego mówić tymi słowy: „Mości dobrodzieju! wiem, że jesteś obrońcą ojczyzny naszej, bo jesteś polski żołnierz, więc racz mi powiedzieć, jeżeli wiesz o tym, że dnia jutrzejszego mają nam Moskale arsenał zabrać i żołnierzy naszych zdezarmować lub też onych wybić, lub też Warszawę z nimi zapalić. Więc WPanu dobrodziejowi donoszę, że my, pospólstwo, determinowani jesteśmy, że arsenału i naszych żołnierzy wszystkimi sposobami do szczętu bronić będziemy, a zatem niosę moją prośbę do WPana dobrodzieja, abyś mnie powiedział o tym, jeżeli już jesteście uwiadomieni lub też nie, ponieważ my z garnizonem będącym w Warszawie jesteśmy w jednym z sobą porozumieniu, a tylko nam jeszcze WP dobrodzieja do siebie brakuje, abyście nam stanęli w obronie naszego arsenału, bo jeszcze nie mamy z Waśćpanami żadnego porozumienia, a już dnia jutrzejszego jest dzień na to umyślnie determinowany u Moskali na nas — za czym ja imieniem obywatelskim upraszam WPanów dobrodziejów, abyście nam stanęli do pomocy na odparcie nieprzyjaciół naszych, abyśmy tak wielkiej hańbie nie podpadali w Europie, abyśmy ten klejnot drogi arsenału utracić mieli.“ Więc ten porucznik od ułanów królewskich, gdy to ode mnie usłyszał, tak najprzód mnie zapytał, com ja za jeden, aby wiedział, jak ze mną ma mówić, i gdzie ja mieszkam. Więc ja jemu odpowiedziałem, że jestem mieszczanin i że mieszkam w Rynku naprzeciwko klatki. Powtórnie się pytał, jak ja się nazywam, więc ja jemu odpowiedziałem, że się nazywam Ignacy Zabłocki — lubo to jak jedno, tak drugie nieprawdę jemu powiedziałem, bom ja mieszkał na 16 Dunaju, a przezwisko moje nie Zabłocki, ale Kiliński Jan nazywałem się, bojąc się jego, aby mnie wydał, gdyby już wiedział imię i przezwisko moje. Ale gdym mu to powiedział, tak zaraz mnie dał rękę na znak swego humoru, że tego momentu pojedzie do korpusu swego i o tym uwiadomi wszystkich oficerów swoich, aby byli w pogotowiu do rewolucji, i zaraz przed Bogiem palec na palec założył, że nam szczerze dopomagać będą, gdy to i o nich tak dobrze chodziło, jak i nas, bo gdyby nie byli o tym uwiadomieni, więc by bardzo snadno wpadli w ręce nieprzyjacielskie. Ten oficer mówił do mnie zaraz te słowa: „Obywatelu! bądź o nas przekonany, że lubośmy królowi przysięgę wykonali na wierność, ale jak widzę, że nas król na to sprowadził, abyśmy tu broń przed inieprzyjacielem złożyli, czego z nas żaden tej krzywdy sobie zrobić nie damy, wolemy się ryzykować na śmierć, aniżeli iżbyśmy mieli być zdezarmowani publicznie w stolicy. Więc my z wami staniem do obrony naszej ojczyzny, bo już dosyć pogardy od Moskali cierpiemy, a zatem raz urodziłem się i raz dla mojej ojczyzny niech umieram. Więc proszę cię, obywatelu, abyś mnie pan w tym objaśnić mógł, abyśmy wiedzieli, gdzie się mamy udać, gdy się zacznie rewolucja, i o której godzinie.“ Więc ja widząc go dosyć gorliwie mówiącego do minie, a zaraz jego tak dokładnie uwiadomiłem, że gdy się dzień zrobi, aby już konie mieli w pogotowiu i żeby się do żołnierzy Mirowskich, do których najbliżej, mieli, którzy już są w pogotowiu do bitwy, i aby się razem z nimi trzymali, jeżeli nie chcą być od Moskali zdezarmowani. Ale mu jednak bałem się powiedzieć o godzinie, której zacząć mamy. Ten poczciwy oficer za tę przestrogę, którą ja mu dałem, oświadczył nieśmiertelną wdzięczność, deklarując być jak najraniej u mnie, lecz to jego oświadczenie bytności u mnie mocna mnie przeraziło, lękając się, aby mnie nie wydał. Więc wypiwszy wino pożegnaliśmy sięz tym przyrzeczeniem mi, że zaraz to wszystko drugim opowie i że już od tego momentu będą w pogotowiu do rewolucji. Więc ja wsiadłem do karety i przyjechałem o godzinie 1 do siebie, tak tedy wybrałem ładunki z karety i pownosiłem je do siebie. Więc zaraz wziąłem papieru i napisałem testament dla żony i dzieci moich, chcąc im porządek uczynić z majątku mego, aby się po śmierci mojej matka z dziećmi nie kłócili, a tak zrobiwszy podział między żoną i dziećmi, położyłem go żonie na pościeli, aby obudziwszy się jego sobie przeczytała. Gdy godzina 3 wybiła, tak zaraz śpiących u mnie ludzi z okładem 200 obudziłem, którzy się na noc do mnie poschodzili, aby już oczekiwali na wystrzelenie z armaty, a ja wziąłem w jedną serwetkę ładunki, a w drugą skałki i poszedłem najprzód do miejskich żołnierzy i im rozdałem, aby się mieli czym bronić, ponieważ u tych żołnierzy skałki drewniane były, a prochu u siebie nawet go nie znali. Tak zaraz ich rozdysponowałem, w którym miejscu mają oczekiwać na Moskali, a potem poszedłem do ich wachmistrza Grzegorza Kimankiewicza, także jemu dałem ładunków i skałków, przykazując mu jak najsurowiej, aby gdy się alarm zacznie, natychmiast kazał na Ratuszu na gwałt 17 trąbić i dzwonić pod odpowiedzią życia, gdyby tego nie dotrzymał rozkazu mego. Więc tam rozdysponowałem i stamtąd poszedłem do żołnierzy marszałkowskich chcąc ich także o rewolucji uwiadomić, lubo ich pan mocno bronił gadać o niej, ale ja tak byłem do jego żołnierzy poufałym, żem się kozy wcale nie obawiał, ale nawet na zburzenie ich, aby swego pana surowych uniwersałów nie słuchali, wydałem im skałki i ładunki i już im nie sekretnie powiedziałem, że się już zacznie rewolucja, ale im wyraźnie powiedziałem, że już temu i sam marszałek nie poradzi. Ale ja daleko łagodniejszych żołnierzy znalazł aniżeli ich samego parna, bo się ze mną nawet nie spierali, ale całym sercem ode mnie ładunki przyjęli, których wcale przy sobie nie mieli. A tak rozdawszy onym ich, rozdysponowałem, aby zaraz gdy się alarm zacznie, Moskali, gdyby chcieli przechodzić przez Nowomiejską bramę, żadnym sposobem nie wypuszczali, ale im z daleka od bramy odpór dawali. Więc ci szacowni żołnierze jak najprędzej zabrali się do zabijania broni i zaraz mnie słuchali. Otóż ja i tych już pozyskałem żołnierzy, których się najbardziej trzeba było obawiać, nie chcąc siedzieć w ich pięknej kozie, ale Bóg mnie przecież od niej obronił, że mnie przecież ominęła. Więc po uczynionej dyspozycji żołnierzom marszałkowskim tak zaraz moich ludzi posłałem zabezpieczyć dzwony po kościołach, jako to tych: Dominikanów, Paulinów, od Fary, Bernardynów, więc do tych kościołów posłałem po dwóch ludzi na gwałt dzwonienia, aby od razu nieprzyjaciół napełnić bojaźnią i strachem. Więc gdym to rozdysponował, tak się już dzień mały zrobił, a że jeszcze miałem trochę czasu do wyznaczonej godziny, więc powtórnie poszedłem na Ratusz do wachmistrza, chcąc mu jeszcze dokładnie rozpowiedzieć, aby gdy się alarm zacznie, żeby zaraz moskiewską kancelarią wziął w swoje obroty, którą mieli w Rynku, aż ja przyszedłszy do niego już nie zastałem go u siebie, a on poszedł mnie do prezydenta meldować, że ja bunty po Warszawie robię i żem mu przyniósł ładunków i skałek. Otóż piękny żołnierz: ja jemu przyniósł, aby się sam od śmierci bronił, gdy nas on bronić nie będzie, a on mnie za to jeszcze oskarżyć poszedł. Więc prezydent zaraz poszedł raportować do króla. Król jegomość jak najprędzej posłał jenerała Byszewskiego z raportem do Igelströma. A ja, gdy się o tym dowiedział, tak zaraz powracając do siebie po broń, już będąc w pasji wielkiej, wziąłem kordelas u księdza Meiera, który miał przy sobie. A właśnie natenczas nadszedł ku mnie oficer moskiewski; ja, wziąwszy od księdza kordelas tego momentu na nim początek zrobiłem. Gdym go już uspokoił, tak zaraz krzyknąłem na ludzi, aby poszli za moim przykładem i nieprzyjaciół naszych nie żałowali. Więc natenczas ten sam ułan, który mnie zapewniał, że jak najraniej miał być u mnie, otóż w ten moment do mnie przyjechał donosząc mi, że już wszyscy ułani królewscy złączyli się z Mirowskimi żołnierzami i że już mieli wyjeżdżać do ataku, tylko mnie kazali dać znać, abym już zaczynał. Otóż będąc kontent, że nam Bóg dał i tych serca pozyskać, o których my się lękali nie mając ich zabezpieczonych, więc uściskałem go serdecznie za tę 18 pocieszną nowinę, którą mi doniósł. Więc mu mówiłem, aby jak najprędzej dawał znać o tym, żeśmy już zaczęli rewolucją. Więc ja krzyku narobiłem, aby lud usłyszał. Alić Bóg dał, że ludzie ze wszystkich stron jak wzięli Moskali mordować, tak też zaraz i w dzwony na gwałt uderzyli. A że na Igelströma najlepiej zrobiłem przysposobienie, bo tam szewców i krawców postawiłem na niego, a na Baura, który stał na Nowym Mieście, zdałem Sierakowskiemu, starszemu rzeźnickiemiu, dyspozycją, aby on go wziął w swoje obroty. Więc znów wylazł mi skądsiś kapitan moskiewski, którego ja jak najprędzej sprzątnąłem, aby nam swojej kompanii przeciw nam nie komenderował. Więc natenczas żona moja widziała, jak ja jego zabił, tak zaraz upadła na ziemię i zemdlała. Ja, lubo to sam swoimi oczyma widział, że zemdlała, ale jednak ja nie miałem czasu pójść ją trzeźwić i ratować, ale niezwyczajnie byłem żalem napełniony, ponieważ była w ciąży, a przez to przelęknienie mogłaby się i sama, i niewinne dziecko utracić. Więc ja jeszcze wpadłem na kozaka, który także z dziury wywyłaził, tak jego w kark zaraz, aby już więcej jak kobiet, tak mężczyzn swoją piką nie kłuł. Tak tedy tam moja żona złapała mnie za rękę i mówiła do mnie te słowa: „Mężu najukochańszy! cóż to ty robisz? a na toż to ciebie ci przyjaciele namawiali, abyś ty miał kogo zabijać i sam od kogo miał być zabitym? O, wspomnij tylko na dzieci nasze, że ty ich i mnie chcesz sierotami zrobić, gdy ty nas opuszczasz!“ Więc ja żonie to odpowiedziałem, że już teraz o tym nierychło mówić, ale się nam trzeba bronić. Tak ja prosiłem jej, aby poszła do domu i porosiła Parna Boga. Ale to nic jej ta mowa nie pomogła i żadnym sposobem puścić mnie nie chciała, mówiąc do mnie to, że: „Tyś się, mężu, ryzykował dla ojczyzny ginąć, a ja wraz z tobą ginąć będę dla twojej miłości i póty się ciebie nie puszczę, póki albo się sam do domu nie wrócisz, albo wraz z tobą zabitą będę.“ To opanowanie mnie od żony przyprowadziło mnie prawie do ślepej pasji, bo naturalnie trzeba było z najmilszą żoną potyczkę odprawić, gdym się jej od siebie nie mógł pozbyć, ale dałem się przekonać, pamiętając na to, że mam 6 dzieci, a gdy oboje zabici będziemy, któż ich żywić będzie. Więc musiałem wziąć żonę i zaprowadzić do siebie. Gdym ją wprowadził do izby, aż moja żona najcnotliwsza klęknąwszy przede mną na wszystkie mnie obowiązki prosiła, abym już nigdzie z domu nie wychodził. Ja tedy podjąwszy żonę ode drzwi, abym się tym snadniej z izby wymknął, więc jej deklarowałem już nigdzie nie wychodzić, tymczasem wyjąłem klucz ze środka drzwi izby i żonę ode drzwi trochę odprowadziłem, i sam szczęśliwiem się wymknął, i żonę z dziećmi na zamek zamknąłem, która już nigdzie wyjść nie mogła. A ja jak wyszedłem z domu o godzinie 4 z rana, tom nie przyszedł nazad aż o godzinie 5 wieczór. Więc gdym się już z kamienicy wymknął, tak zaraz pobiegłem do Igelströma, aby go można było jakim sposobem capnąć, ale że już nie można było do niego dostąpić, bo był od króla uwiadomionym, a w tym punkcie nasi wojskowi dali ognia z armat, więc ja jak najprędzej wziąłem z sobą ludzi kilkuset i poleciałem z nimi na Muranowskie, bo tam było pięć armat 19 moskiewskich przy amunicji postawionych, tak my szczęśliwie je Moskalom odebrali, że i sami Moskale nie wiedzieli, co się to znaczy, bo żadnego ordynansu do bicia nas jeszcze wtenczas nie mieli. Więc my żadnego Moskala nie zabili, tylko ich zdezarmowali, armaty i amunicją zabrali, a ich w niewolę pobrali. Więc ja tych ludzi zaprowadziłem z armatami do naszej artylerii, a z nimi zaraz po wszystkich ulicach my się rozeszli, i już nieustanny ogień szedł jak od pas, tak i od Moskali. Więc ja z kapitanem Linowskim wzięliśmy dwie armaty i one w Krasiński dziedziniec zaprowadzali, bo wtenczas pełna ulica Miodowa była Moskalów. Więc gdyśmy dali do nich kartaczami ognia tylko 4 razy, to wtenczas Moskali bardzo wiele padło, co się nie spodziewali od nas takiego prędkiego przywitania, ale gdy oni do nas od siebie dali z armat ognia, to co nas przy dwóch armatach ludzi 15 i sześciu żołnierzy do strzelania było, to nam się tylko jeden żołnierz został i 8 ludzi, cośmy armaty ciągnęli. Otóż nam kapitana wtenczas ubili, więc nam już nie przyszło się tam bronić, bo zaraz na nas kawaleria moskiewska wpadła, więc my tylko z jedną armatą uciekli, a drugą musieliśmy zostawić, bo jej nie miał wcale kto ciągnąć, a jeszcze była trupem zasłana wkoło [ulica], więc trzeba było wprzódy trupów odciągnąć, a potem armatę wziąć, ale my do tego wcale czasu nie mieli. Więc zaraz nam więcej artylerii na sukurs przybyło i znowuśmy wypędzili Moskali, i swoją armatę odebrali. Więc nas powtórnie stamtąd Moskale wypędzili, tak ja wziąłem sobie cztery armat i kilku kanonierów i chcieliśmy się dostać na Nowe Miasto, ale żeśmy wpadli w Kozią ulicę na Moskali z tymi armatami, więc szczęśliwie ich pokonaliśmy, bo całą ulicę trupem zasłalim, ponieważ się nie mieli gdzie Moskale przed nami ukryć. Tam zabraliśmy Moskalom dwie armaty i broni więcej niż 500, stamtąd już wziąłem duże dwie armat i one przeprowadziłem do Nowomiejskiej Bramy, więc tam znowu Moskali na Podwalu wypędziliśmy. Stamtąd już poszedłem do cechów, abym ich pocieszył, żeśmy już Moskalom zabrali 7 armat i amunicji bardzo wiele. Więc tam dodawszy ludziom serca wziąłem z sobą ludzi kilkaset i z nimi dostaliśmy się do arsenału, a tam zaraz, którzy broni z sobą nie mieli, więc z arsenału wzięliśmy tyle, ile tylko potrzeba było. A lubośmy nie mogli Igelströma dostać, że wojska jego było koło niego pełna ulica Miodowa, więc my jednak jemu tak mocno przeszkodzili, że wiele tylko adiutantów z ordynansami do wojska od siebie wysyłał, tośmy żadnego nie przepuścili, aleśmy mu każdego ubili. Więc przez to samo Moskale właśnie pogłupieli, bo nie wiedzieli, co mają robić, gdy się nie mogli doczekać żadnego ordynansu. My zaś talk roztropnie zrobiliśmy, że najprzód Moskali odpędzili od ich amunicji, na Lesznie wpadliśmy na 500 Moskali, którzy się zamknęli w pałacu i mieli przy sobie 5 armat, a że już nie mieli do nich amunicji, więc my obces wpadli na nich, ale nawet już ładunków nie mieli do ręcznej broni, tak zaraz prosili nas o pardon. Więc my im najprzód kazali broń na ziemię złożyć, a potem od niej odstąpić, tak tedy ich oficerowie żołnierzom swym nie pozwalali, 20 więc my dali kilka razy ognia do nich, widząc żołnierze, że się nie mają czym bronić, tak zaraz nam brońzłożyli i sami na ziemi klęknęli prosząc nas o pardon. My więc skoczywszy brońi armaty im zabrali i żołnierzy zaprowadzili do cekhauzu, i onych tam osadzili, a że ich oficerowie nie chcieli żadnym sposobem pardonu ani z żołnierzami pójść nie chcieli, więc tych zaraz na miejscu pobiliśmy. Więc potem lud taki się śmiały zrobił, że nad wypowiedzenie, choćtaktyki ani praktyki nawet nie znali, bo na brzuchach do Moskali podsuwali sięi do nich jak do kaczek strzelali. Więc potem poszedłem z ludem przez Saski dziedziniec i tam wzięliśmy tył Moskalom, którzy się bili z Działyńskimi żołnierzami pod Świętym Krzyżem, bo gdybym tam był z ludem nie przyszedł na sukurs Działyńskim, tak by Moskale ze wszystkim byli zwyciężyli Działyńskich, ale gdyśmy im tył zabrali, tak zaraz my księcia Gagarina Moskalom ubili. Tam to, mówię, przed Świętym Krzyżem, można powiedzieć, że kto nie widział cudu, to go tam mógł bezpiecznie zobaczyć, bo tam było Moskali z okładem 4000, a polskich żołnierzy tylko jeden pułk Działyńskiego, których więcej nie było nad 600 żołnierzy, i to jeszcze się na trzy części po 200 żołnierzy podzielili, więc jedni szli przez Nowy Świat, a drudzy przez Tamkę, a trzeci szli koło Trzech Krzyżów na Saski dziedziniec, więc wszystkim Moskalom zabraliśmy przód i tylko Moskale rozumieli, że Działyńscy przyjdą jedną tylko ulicą Nowym Światem, ma których się Moskale mocno przysposobili, bo się nie spodziewali, aby mogli przyjść trzema ulicami. Więc gdy żołnierze Działyńscy najprzód przyszli Nowym Światem, tak zaraz Moskale okrutnie ognia kartaczami do nich dawali, tak dalece że Działyńskich zaraz ku Trzem Krzyżom odpędzili i dosyć ich ubili. Gdy te dwie kolumny się przybliżały, tak zaraz pospólstwa więcej 5000 z nimi się złączyło i zaraz jak najspieszniej przez Koński Targ ku Świętemu Krzyżowi poszło. Więc tam na tym Końskim Targu zaraz my obces na Moskali wpadli i onych przed Święty Krzyż wypędzili, więc im zaraz zabieglim drogę, przejściem przez Saski dziedziniec, aby nam nie wpadli na Krakowskie Przedmieście. Więc później jeszcze przez Tamkę trzecia kolumna Działyńskich nadciągnęła, dopiero wzięliśmy Moskali we trzy ognie. Więc tam wtenczas było się na co patrzeć, bo już wtenczas Moskale karabatalion zrobili. Więc po trzech godzinach utarczki z nami ładunki Moskale wystrzelali. Tak my obces wpadliśmy na Moskali i onych szczęśliwie pobili, i resztę w niewolę zabrali. Nie mogę tu zapomnieć wdzięczności dwóm obywatelom, którzy swą walecznością bardzo wiele ludzi od śmierci obronili, którzy by musieli się stać ofiarą w tej bitwie, a to tym sposobem, że jeden obywatel dobrze w broń opatrzony wszedł na dzwonnicę świętokrzyską, a drugi obywatel wlazł w szulerhaus będący przy pałacu pana Tyszkiewicza, więc ci dwaj obywatele umyślnie zwrócili swe oczy na artylerią moskiewską. Będący przy armatach więc, gdy który kanonier chcąc na zapale armaty lontem proch zapalić, to ci dwaj obywatele każdego kanoniera ubili, tak dalece że żadnym sposobem Moskale nie mogli strzelać z armat swoich, bo 21 jeszcze dobrze nie doszedł do armaty, a już był ubity. Na ostatku Moskalom lonty pogasły, bo ci ich sobą pogasili, którzy byli zabici. Więc takim sposobem moskiewskie armaty wcale nie mogły być na nas użyte i wcale próżno stać musiały, bo im kanonierów wybili. Tych armat było sześć, z których niemało ludzi paść by musiało, gdyby nie męstwo tych dwóch obywateli, których ja tu nie wymieniam, bo nie wiem, jak się nazywają, na których ja sam oczyma mymi patrzałem. Po tym zwycięstwie otrzymanym nad Moskalami Działyńskiego regiment przymaszerował i stanęli przed królem Zygmuntem oczekując na dalszy rozkaz. Tych Działyńskich żołnierzy, których było 600, ledwie się połowa została, bo było dosyć z nich zabitych i plejzerowanych, także było wiele i obywateli zabitych i rannych od Moskali. Więc po godzinie 3 już Moskali wyprzątnęliśmy po całej Warszawie, tylko się w czterech miejscach zamknęli, których my musieli zostawić sobie na piątek 18 IV, ponieważ w dobrych miejscach się zamknęli, to jest: w Krasińskich pałacu, w dziedzińcu i w ogrodzie Krasińskim, w drugim miejscu u Kapucynów w kościele, w klasztorze i w ogrodzie kapucyńskim, w trzecim miejscu Moskale byli zamknięci w pałacu tym, gdzie stał Igelström, naprzeciwko Kapucynów na Miodowej ulicy, w czwartym miejscu byli zamknięci Moskale, to jest w Gdańskim ogrodzie. Więc po wszystkich tych miejscach nasze wojska z armatami Moskali otoczyli i w murach dziury do armat robili. Więc ja natenczas, widząc już bezpieczeństwo dla nas wszelkie, zostawiwszy przy wojsku naszym pospólstwa kilkadziesiąt tysięcy do pilnowania i strzeżenia Moskali, sam poszedłem w Rynek zobaczyć, co się tam dzieje. Więc widząc i tam bezpieczeństwo wszelkie, więc zaraz wysłałem pana Kriegera z drugimi obywatelami do pana Zakrzewskiego, prosząc go w imieniu obywatelskim, aby przyszedł na Ratusz. Więc gdy przyszli obywatele z panem Zakrzewskim, tak zaraz poszliśmy z (nimi na dziedziniec królewski i tam okrzyknęliśmy pana Zakrzewskiego prezydentem Warszawy. Więc po tym ogłoszeniu zaraz my z prezydentem poszliśmy na Ratusz i tam bardzo wielka liczba obywateli z oficerami przyszła na obranie Rady Zastępczej Tymczasowej. Więc w tym obieraniu Rady minie oficerowie wraz z obywatelami przybrali do Rady Zastępczej Narodowej, która była tak nazwaną Tymczasową aż do dalszego urządzenia w narodzie. Więc gdym już był obranym do Rady, tak zaraz mnie Rada spomiędzy siebie wyznaczyła do króla na dyżur i przykazała mi wszelkie u króla zachować bezpieczeństwo, ponieważ żołnierzy natenczas w Zamku przy królu nie było, bo wszyscy żołnierze z pospólstwem pilnowali Moskali, aby się nam którędykolwiek nie przerznęli tych miejsc, w których byli zamknięci, więc ich całą noc pilnowali, a po wszystkich ulicach w Warszawie ogień się palił, abyśmy widzieli Moskali, gdyby się chcieli przez lud w nocy przerznąć. Więc ja odebrawszy rozkaz od Rady, abym Zamek ubezpieczył, więc zaraz poszedłem między obywateli i wziąłem znaczniejszych osób, i z nimi poszedłem do Zamku, i tam warty wszędzie postawiłem z nimi. Więc przez całą noc z tymi 22 obywatelami byłem. W piątek z rana, gdy się dzień zaczynał robić, więc ja zabrałem z Zamku wszystkich obywateli i poszliśmy resztę dobywać Moskali. Więc król i Rada widząc, że się już Moskale utrzymać nie mogą, tak zaraz wysłali trębacza, aby otrąbił na pardon, aby się Moskale poddali, a potem wysłany był do Igelströma Zakrzewski i jenerał Mokronowski z kapitulacją, aby się poddał. Więc Igelström raz deklarował, że się nam podda, a drugi raz odpowiedział to, jeżeli królowi, to będzie kapitulował, jeżeli narodowi, to kapitulować nie będzie. Więc król nasz nie chciał się w to wdawać, tylko odpowiedział to, że on o rewolucji nie wiedział i wiedzieć nie chce, więc znowu drugi i trzeci ras Zakrzewski i Mokronowski jeździli do Igelströma, aby się poddał. Więc to zwodzenie ludu przez kilka godzin bawiło, bo musieli oczekiwać na odpowiedź Igelströma, czyli zechce przed narodem kapitulować lub nie, na czym my najwięcej tracili, bo lud będąc uwodzony przez ogłoszenie kapitulacji, więc lud, gdy się zbliżał ku Moskalom, już nie strzelając do nich, spodziewając się, że będą kapitulować, w czym cale nie była prawda i toć Moskale dawszy z broni ognia ubili nam kilkadziesiąt ludzi niewinnie przez to uwodzenie ludu. Więc gdy za trzecią razą Igelström dał odpowiedź, że kapitulować nie będzie, więc my tę usłyszawszy rezolucją, że Moskale bronić się będą do ostatniego momentu, tak my zaraz uderzyli napitem na wszystkie miejsca i Moskalów dostali, a pan Igelström w kilka dni od strachu wielkiego uciekł, a to wszystko przez zwodzenie nas, że będzie kapitulował, bo przez ten czas przebrał się w inne suknie do ucieczki — więc go lud nie poznał w tak wielkim zamięszaniu. Więc skończyliśmy rewolucją w piątek 18 IV o godzinie 3 po południu ze wszystkim. Moskalom tym dawaliśmy pardon, którzy nas o niego prosili i broń przed nami złożyli, więc ich bez pokrzywdzenia żadnego zaprowadzili w miejsce przeznaczone dla nich do siedzenia. A że nam Igelström do Prusaków uciekł, którzy Prusacy byli tylko o 4 mile od Warszawy, więc nam zaraz tego samego wieczora pod Warszawę na sukurs Moskalom przystąpili, ale że już nierychło przyszli na pomoc, bośmy już Moskali uspokoili Więc Prusaki także dostali od artylerii chłostę nieszpetną, bo za kilku wystrzałami z armat kilkadziesiąt Prusaków padło. Więc Prusaki pomiarkowawszy, że Polaki pod nos nieźle kadzą, tak zaraz od Warszawy odstąpili, więc my mieli od nich spokojność wszelką przez kilka niedziel. A tak szczęśliwie się skończyła rewolucja nasza w strzelaniu naszym. 23 NIESZCZĘŚLIWY I SMUTNY DLA MNIE PRZYPADEK DOSTANIA SIĘ W NIEWOLĘ PRUSKĄ R. 1794 Po wzięciu Naczelnika Tadeusza Kościuszki w niewolą moskiewską zaraz nam na jego miejsce nastał Wawrzecki. Więc ja gdym mu się pierwszy raz prezentował, zaraz mnie zapytał, skąd ja rodem jestem. Więc ja mu odpowiedziałem, że jestem z Poznania. Więc Wawrzecki zaraz mi powinszował mężności serca mego, więc po uczynionych i okazanych dla mnie grzecznościach powtórnie mnie się pytał, jeżelim w Poznaniu jest dobrze znany. Więc ja mu odpowiedziałem, żem jest bardzo dobrze znany, a nawet mam tam dwóch braci swoich dobrze osiadłych. Więc Wawrzecki zaraz mi mówił, abym się podjął zrobić rewolucją w samym Poznaniu. Więc ja chcąc się przysłużyć mojej ojczyźnie całym sercem podjąłem się tego, będąc zaufany, że tam mam przyjaciół. Tak tedy Naczelnik zaraz mnie dał ordynacją, abym tam jechał, przybrawszy sobie niektórych osób, które by były mężne i odważne. Więc ja dopełniając ordynansu, zaraz mój pułk oddałem majorowi pod dyspozycją jago, i tam wybrałem sześć osób dowodnych i w sercach odważnych i wziąłem z sobą polskie suknie do przebrania się po cywilnemu. Więc wyjechałem przed atakiem praskim. Gdym zajechał do wioski leżącej nad rzeką Pilicą, o mil 6 od Warszawy, usłyszałem wielki szturm z armat 4 XI. Więc ja byłem ciekawym, co za skutek wyniknął z tego strzelania, więc posłałem jak najprędzej mego adiutanta do Warszawy, aby się dowiedział, co się stało. Więc adiutant przywiózł mi raport tak nieszczęśliwy, że Moskale Pragi dobyli i że się Warszawa Moskalom poddała, i że wielką liczbę ludzi widział zabitych, i że armaty wszystkie nam na Pradze zabrali, których było wszystkich przy okopach praskich 117. Więc ja przyznam się, żem sobie rzewnie zapłakał nad taką poniesioną klęską, która była niezawetowaną dla nas, gdyż nasze siły już osłabione były przez utratę Kościuszki z kilkoma tysiącami wojska, które na placu zabite zostało. Tak tedy byłem przymuszony wrócić się nazad, chcąc się dowiedzieć, jaki zamiar Naczelnik weźmie przed siebie i gdzie się obróciemy. Więc przyjechałem do swego batalionu, który już miał ordynans ściągnąć pod Mokotów, ponieważ tam wszystkie regimenta ściągały, i z resztą armatami, których jeszcze było 70, prócz tych, które były u księcia Józefa. Gdy on już do nas nie powrócił, ale zaraz na miejscu ich rozpuścił, u którego i moich żołnierzy było 200, którzy mu armaty konwojowali pod Sochaczew. Więc my, stojąc pod onym Mokotowem, wybieraliśmy się w dalszy marsz, właśnie jak do Ziemi Obiecanej, tak jak owi Izraelitowie, którzy jej szukają, a znaleźć jej nie mogą. Tak właśnie i z nami natenczas było, gdyśmy mieli pójść, a nie wiedzieli gdzie, ponieważ się zaraz pruskie wojska do nas zbliżyły, także i cesarskie, a Moskale przeprawiali się pod Górą, chcąc nas wszystkich ogarnąć, tylko że ich na przeprawie nasi przetrzepali, nie pozwalając im przejścia do nas. Ale się to 24 wszystko na nic nie zdało. Gdy już umysły jenerałów na trzy części były podzielone, jak się niżej okaże o ich umyśle. Więc ja tymczasem posłałem do Warszawy po moją żonę i dzieci, aby nie podpadły takiej tyranii, jaką zrobili Moskale na Pradze. Więc moja żona, zabrawszy z sobą dzieci i matkę swoją staruszkę, i co lepszego z rzeczy domowych, i kamienicę zostawiła na wolę Pana Boga, gdy się z niej wszyscy ludzie wyprowadzili, ponieważ się bali, aby się Moskale na domie moim za mnie nie mścili. Tak tedy wyjechała moja żona, zalawszy się łzami, a ponieważ była natenczas w ciąży, więc na drodze urodziła mi syna. Ten przypadek dla mojej żony, o, jak przykry i nader niebezpieczny życiu jej był! że mogę mówić, że ją samo miłosierdzie Boskie ratowało, nie mając żadnego opatrzenia w tym połogu, a do Warszawy bała się wrócić, bo wtenczas jenerał Suworow miał wchodzić z wojskiem do Warszawy. Więc ja nie mogłem się żony mojej doczekać. Suszyliśmy z wojskiem do Nowego Miasta, więc mnie tam dogonięto i z dziećmi moimi wzięto. Niemało było dla mnie umartwienia, widząc ja tak żonę i z dzieckiem bardzo chorą, której żadnej wygody dać nie było można przed Moskalami, bo zaraz tuż za nami szli, więc musieliśmy pospieszać jak najprędzej z marszem, a jeszcze jak na złość bardzo wielkie zimno było, a nawet śnieg z deszczem padał, a moje dzieci wszystkie bardzo lekko były ubrane. Nie koniec na tym, ale nawet nic nie można było dostać kupić do jedzenia dla dzieci, które mi niemałą w sercu zadawały ranę swoim płaczem od zimna i głodu. Tak dalece byliśmy nieszczęśliwymi, że nam i konie wszystkie poustawały, bośmy dla nich znikąd dostać obroku nie mogli, a przez to samo musieliśmy armaty dwunastofuntowe po drodze zakopywać i amunicją palić musieli. Więc ja chciałem moją żonę zostawić z dziećmi w Nowym Mieście, widząc ją bardzo słabą, ale żadnym sposobem nie chciała tam zostać, mówiąc do mnie te słowa: „Mężu mój najukochańszy, jeżeli najwyższe wyroki Boga dla mnie śmierć przeznaczyły, że przy tym połogu umierać muszę, więc niechajże w oczach twoich życie skończę, gdyżem ci przysięgła, że cię nie odstąpię, aż życie moje skończę, bo mi nader miło będzie z tym światem się pożegnać w przytomności twojej. Lubo ja sama widzę oczyma moimi, że tuż nieprzyjaciele nasi idą za nami, ale cóż z tym robić, gdybym ja była niespokojną o ciebie. Więc w moim teraźniejszym smutnym losie mogłaby być prędsza przyczyna śmierci, bobym się nieustannie musiała martwić o ciebie. Wspomniej, mężu mój, i na to, że gdybym się tu została, a w takim razie od dzieci umarła, któż by się tu nad nimi zmiłował? Oto by największymi sierotami zostały, a nawet to, com wzięła z sobą, to by im zabrali. Więc ja moje wszystkie boleści, które teraz ponoszę, łączę je z boleściami Jezusa mego i w rany jego najświętsze wszystkie dolegliwości moje ofiaruję; a teraz chcę wraz z tobą ponosić wszystkie niewygody, które ty, mężu mój, ponosić będziesz.“ Więc i cóżem miał robić? Musiałem konia kupić, do tych, którem miał, przyprząc, aby można było cokolwiek prędzej przed armią naprzód pospieszyć, 25 więc ja kazałem żonę na drogę dobrze opatrzyć, aby jej i dzieciom było ciepło w powozach siedzieć, także aby głodnymi w drodze nie byli. Więc opatrzywszy się w to wszystko wysłałem żonę i dzieci do Końskich wprzód przed armią, a jam się został, oczekując, jakie rozkazy wydane będą, ponieważ konferencją jenerałowie z Naczelnikiem mieli, co mają robić, gdyż kurierowie jeden za drugim od króla byli przysyłani, i aby się Moskalom poddali. Więc na tej konferencji nie mogli się jenerałowie z sobą pogodzić, gdy ich umysły były rozstrojone. Więc to, com wyżej namienił o rozstrojonych umysłach jenerałów, to tu powiem, jakie były, oto te, że jedni chcieli pójść do cesarza i jemu się poddać, a drudzy chcieli pójść przez Galicją i tam się przerznąć do Francuzów albo też do Wielkopolskiej, a stamtąd wypędzić Prusaka i bronić się do samego szczętu. Ponieważ jeszcze było wojska blisko trzydzieści tysięcy, a z Wielkopolskiej można by było mieć jeszcze drugie tyle, więc ten umysł był to samych patriotów dobrze myślących; a trzeci umysł był ten, aby się wrócić do Warszawy i traktować o armistycją z Moskwą; właśnie też do tego traktowania był czas, kiedy się już Warszawa w ręce moskiewskie dostała. A tak po skończonej konferencji z Naczelnikiem powiedziano nam, że pójdziemy Górnym Śląskiem i Wielkopolską, i dwiema traktami miało być wojsko rozdzielone. Więc ja rozmówiwszy się z jenerałem Madalińskim, gdy mi powiedział, że on ciągnie do Wielkopolskiej, więc ja jemu powiedziałem, że wprzód pojadę i w samym Poznaniu zrobię rewolucją, gdy się będzie zbliżał Madaliński z wojskiem. Więc gdyśmy sobie przyrzekli, tak zaraz pojechałem do Końskich, chcąc tam żonę zostawić, a sam przebrawszy się pójść do Poznania. Więc ja gdym przyjechał do Końskich, aż tam w wojsku wielką odmianę widziałem, a to taką, że regimenta nie były za pół miesiąca płatne, a przy tym żywności mało dostawili przez niedostatek produktów, więc dalej iść nie chcieli i broń złożyli, ponieważ bardzo zimno było, a było wielu żołnierzy, którzy ani płaszczów, ani butów na nogach nie mieli, ani można było żadnym sposobem tak prędko im maszerować, bo lud całkiem od deszczu był przemoczony, a nie mieli się czym okryć od słoty, która już kilka dni nieustannie padała; a przy tym nie można było dostać chleba kawałka za pieniądze kupić, a nie cóż tym biednym, którzy ani grosza jednego nie mieli. Więc broni złożyło wtenczas do 4000 z okładem i żadnym sposobem komendantów słuchać nie chcieli, a choć za nami Moskale tuż maszerowali, a Naczelnik wprzód pojechał do Radoszyc, więc nie wiedział o niczym, co się w tyle dzieje. Więc biedny Naczelnik, gdy przyjechał do Radoszyc, aż tam wojsko, nie tylko że dalej liść nie chciało, ale nawet w oczach jego kasę z pieniędzmi rozbili i sami z sobą się pieniędzmi podzielili. Więc ja mogę tu śmiało powiedzieć, że to rozrządzenie wcale niedobre było, gdyż żołnierze nie byli płatni, a przy tym jeszcze do tego i głodni, a choć było dostatkiem wołów, woleli, że je Moskale zabrali, aniżeli swoim dać mieli, więc tam dopiero płacz i narzekanie dla dobrze myślących patriotów, jak dla mnie 26 samego, gdym ja wszystko moje gospodarstwo opuścił, a przy tym majątku swego niemałom stracił. Więc, łzami się zalawszy, zabrałem żonę i dzieci, wyjechałem z Końskich ku Piotrkowu, bo w tamtę stronę kawaleria Madalińskiego ciągnęła. Spodziewałem się, że poszli ku Wielkopolsce. Więc tylko ujechałem od miasta może z pięć stai, alić kozaki z lasu wypadli i mnie nazad do Końskich wrócili, więc tam już zastałem kozaków bardzo wiele. Tak tedy zaprowadzili mnie do pułkownika Denisowa, meldując mu, że mnie dostali. Więc Denisów rozkazał mi jechać do Warszawy, przydawszy mi kozaków, aby mnie pilnowali. Więc przyjechaliśmy na noc do wioski, stanęliśmy u chłopa na kwaterze, więc tam pożegnałem się z moją żoną chorą i kazałem parę koni w nocy okulbaczyć, tak aby kozaki nie wiedzieli, a wprzód dałem człowiekowi temu, który miał ze mną jechać, płaszcz i futro, a ja wziąłem na siebie trzy koszule i żupan, a przy żonie zostawiłem mego adiutanta, aby ją odwiózł do Warszawy, a nawet prosiłem go, aby moją żonę nazywał swoim przezwiskiem, aby się Moskale nie dowiedzieli, że to moja jest żona, bo gdyby się byli dowiedzieli o niej, może by się byli pomścili za mnie, bo ja pożegnawszy się z żoną wyszedłem na przechód, więc zaraz wpadłem na konia i uciekłem kozakom. Więc nim się dzień zrobił, ja ujechałem dwie mile od kozaków z moim człekiem i tam kazałem konie popaść, bo w nocy bardzo mało jedli. Tegoż dnia ujechałem mil 10. Ten dzień pierwszy dla mnie był bardzo szczęśliwy, bom ja nie widział nikogo z wojskowych, ale drugiego dnia wpadłem na obóz moskiewski, którzy stali za wsią; to było dla mnie wielkim szczęściem, że bór był blisko, boby nas byli kozaki zakłuli, ponieważ kilku kozaków za nami goniło. Więc z ich rąk uciekliśmy, a w pruskie wpadliśmy, którzy jechali do Mogielnicy po nasze armaty, które tam były zakopane. Ciż Prusaki pięknie się ze mną obeszli, tylko nas odprowadzili do jenerała swego. Więc jenerał mnie wypytywał, skąd ja jadę, ja powiedziałem mu, że jadę z Warszawy. Powtórnie pytał mnie, co ja za jeden. Jam mu odpowiedział, że jestem obywatel tamtejszy. Także mnie pytał, gdzie jadę. Ja odpowiedziałem mu, że jadę do Poznania, i zaraz dodałem, że tam mam swoich braci, więc go prosiłem, aby mi dał paszport. Ten jenerał powiedział mi, że paszportów nikomu nie daje, ale kazał mnie jechać do Piotrkowa. W tym czasie naszych żołnierzy przyprowadzili do niego 18, kiedym ja od jenerała wychodził, tak tedy z naszych polskich żołnierzy jeden zawołał na mnie: „Jak się pan ma, mości pułkowniku?“ Jenerał to usłyszawszy zaraz mnie wrócił, zawoławszy do siebie tego żołnierza i pytał go, czyli mnie zna. Skoro mu powiedział, żem ja pułkownik regimentu dwudziestego, zaraz mi w dziedzińcu wartę przystawić kazał, i to jeszcze pod gołym niebem, i tam musiałem stać przez całe trzy godziny, a wtenczas jak na złość śnieg wielki z deszczem padał, więc musiałem wstyd ponieść, za to żem mu prawdy nie powiedział. Po trzech godzinach mnie i z tymi 18 żołnierzami polskimi odesłano nas do większej komendy, z konwojem pruskim, o cztery mile, już nie jadąc na koniu, ale pieszo iść wraz z drugimi musiałem, a człowiek mój konie za mną prowadził. Gdy 27 przyszliśmy do większej komendy, więc na drugi dzień z rana o godzinie 9 natenczas trafiliśmy, kiedy miał jenerał Schwerin za ordynansem ruszyć do Piotrkowa, a nawet już wojska były uszykowane do marszu. Gdyśmy przyszli, zaraz nas wpędzili do stajni wszystkich i tam siedziałem póty, póki wojska nie ruszyły z miejsca, więc oficer ten, który nas przyprowadził, skoro oddał raport jenerałowi Schwerinowi, zaraz nas kazał wyprowadzić ze stajni, więc ja wtenczas wychodząc na ostatku, oczekując, aby mój człek koni w stajni nie zostawił, w tym punkcie żołnierz przypadłszy do mnie, kazał mi prędko wychodzić. Więc ja jego prosiłem, aby się trochę wstrzymał, aż munsztuki koniom pokładzie; nie mogłem go uprosić, ale i owszem, dał mi przeklęcie kolbą w plecy tak mocno, że mi zaraz krew gębą i nosem się puściła. Więc ja natenczas pomyślałem sobie: „Otóż masz, biedny Polaku, wolność i niepodległość.“ A najosobliwsza była równość dla nas, bo byliśmy wraz z bydłem wpędzeni do stajni. Tak tedy natenczas jenerał Schwerin przyjechał, gdy nas wyprowadzono ze stajni; zaraz się pytał, który jest pułkownik, więc mu się odezwałem, że ja jestem, a wtenczas mi krew ciekła. Zaraz się pytał, co mi jest, że mi krew lidzie. Gdym ja mu powiedział, z jakiej przyczyny mi idzie, że jestem skrzywdzony od żołnierza, więc jenerał zaraz mu kazał dać trzydzieści kijów za krzywdę moją. Tenże jenerał okazał mi tyle swej grzeczności, że mi kazał mnie i memu człowiekowi na konia wsiąść i wraz z sobą jechać przez całe trzy mile. Rozmawialiśmy z sobą bardzo grzecznie. Gdyśmy przyjechali do miasteczka na nocleg, zaraz mi kazał dać wygodną kwaterę, a nawet mnie prosił do siebie na kolacją. Więc siedząc my przy kolacji, przyjechał do niego kurier, aby swój marsz wstrzymał do trzech dni. Więc mnie mówił, abym ja jechał do Piotrkowa, a tam miałem dostać paszport i miałem być wolnym z aresztu. Tymczasem nim się dzień zrobił, alić sam jenerał był aresztowanym za to, że Madalińskiego z Bydgoszczy ze wszystką zdobyczą wypuścił, co tylko było w Bydgoszczy pruskiego, to tam wszystko zabrał. Więc zaraz tego jenerała Schwerin do Berlina transportowali. Ja widząc, że się wszyscy oficerowie zatrwożyli, a nawet pogłupieli, więc ja nie prosiłem o pozwolenie mego wyjazdu nikogo, aby mnie puścili od siebie, wsiadłem na konia, już nie do Piotrkowa, ale prosto do Poznania pojechałem i tak byłem przez całą drogę szczęśliwym, żem żadnego Prusaka nie widział. A tak szczęśliwie bez paszportu stanąłem w Poznaniu. Przybycie moje było do Poznania dnia 17 miesiąca grudnia w wieczór o godzinie 8; więc tam miałem stancją u Wojciecha Nawiszewskiego na Długiej ulicy. Więc zaraz tego wieczora w kilka osób mieliśmy konferencją względem zrobienia insurekcji, jeżeli się nam Madaliński przybliży ku Poznaniu. Nazajutrz z rana o godzinie 8 przyjechał pan Dąbrowski do Poznania, z którym się ja zaraz widziałem, wypytując się o pana Madalińskiego, aż on mnie upewnił, że wszystko wojsko broń złożyło, że Madaliński pojechał w cesarski kordon, i tak nasz zamiar, który był bardzo składny do zrobienia insurekcji, całkiem upadł. 28 Tymczasem Prusaki dowiedzieli się o mnie i zaczęli mnie po Poznaniu szukać. Ja, skorom się o tym dowiedział, zaraz jak najprędzej wziąłem z sobą kilku mieszczan, poszedłem się do komendanta zameldować; dlatego wziąłem tych mieszczan do meldowania, ponieważ komendant nie umiał nic po polsku mówić, więc aby eksplikowali moje meldowanie. A tak przyszedłszy do niego po obluzie warty, zastaliśmy go u siebie. Gdym mu się zameldował, zaczął mnie pytać, czyli zapewnie Polaki broń złożyli, w czym ja go upewniłem, że zapewnie złożyli, więc mu powiedziałem, że ja dlatego przyjechałem do moich krewnych, widząc, że już jest spokojność. Po wielu innych dyskursach mówił do mnie, że jestem aresztowanym, i to mnie dołożył w swojej mowie, że ma się za szczęśliwego, że tak znaczną osobę dostał, dokładając i to, że w teraźniejszej rewolucji polskiej nie masz więcej znaczniejszych jak cztery osoby tych: Kościuszko, Madaliński, Kiliński i Jasiński. „A zatem muszę memu królowi donieść o bytności tu waćpana, że się w Poznaniu znajdujesz, także i moskiewskiemu jenerałowi Suworowowi.“ Więc ja wtenczas pomyślałem sobie: „Otóż masz, wolny Polaku, gdzie tylko przyjdziesz, to cię szarpią z twoją wolnością.“ Więc ci mieszczanie prosili zaraz komendanta dla mnie o wolny areszt, zaręczając za mną, że mnie na każde jego żądanie przystawią. Przecież ich prośby nie odrzucił, a mnie dał jednego żołnierza na ordynans, aby za mną chodził lub też mi usłużył, co mi potrzeba będzie. Lubo ja nie z chęcią te jego grzeczności i tę asystencją dla siebie przyjmował, ale cóżem miał robić, gdym musiał jemu i za to podziękować, i przykazał mi, abym zawsze na obluz warty w stancji się znajdował. My tedy skłoniwszy się jemu poszliśmy. Drugiego zaraz dnia przysłał po mnie unteroficera, prosząc mnie do siebie przed Ratusz, ponieważ był przy obluzie warty, więc tam mówił do mnie, że: „Mam pokój dla waćpana, więc tu będziesz na odwachu siedział“ — i kazał mnie adiutantowi swemu zaprowadzić do izby oficerskiej. Ale wszelako pozwolił mi wszędzie bywać, gdzie tylko sam zechcę, a nawet i do mnie wolno było każdemu przyjść, więc tam przez całe dwie niedziel siedzieć musiałem. Gdy się o tym obywatele dowiedzieli, że ja osadzonym był na odwachu, zaraz się zebrało kilkunastu i poszli do komendanta, dziwując się, że tak prędko swoje przyrzeczenie dla mnie odmienił; więc komendant z tymi obywatelami przyszedł do mnie i przy nich oświadczył mnie wszelkie pozwolenie, i zaraz oficera od warty kazał zawołać, i jemu przykazał, aby do mnie nikomu przyjścia nie bronił oraz mnie wyjścia, gdy będę chciał gdziekolwiek pójść, aby mi go nie zajmował, i zaraz obywatelom oświadczył dla minie wszelkie wygody w jadle i piciu; ale mu zaraz obywatele podziękowali za jego oświadczoną grzeczność i prosili go o tę łaskę, aby im nie bronił obiady dla mnie przysyłać tak długo, póki w areszcie będę siedział, na co im chętnie pozwolił. Jednak się komendant obawiał, kazał armaty ponabijać i przed odwachem je postawić, a ponieważ bardzo wiele panów u mnie bywało, także i obywateli, we dnie i w nocy, więc przez cały 29 przeciąg mego tam siedzenia miałem wszelkie wygody, ale nie od Prusaków, tylko od obywateli poznańskich. Gdy przyszli kurierowie z listami od króla pruskiego, także od Suworowa z Warszawy, zaraz mnie na drugi dzień wywozić, aby mnie ludzie nie odbili, więc dano mi na konwój huzarów 15 i oficera jednego. Więc ci żołnierze, którzy mnie konwojowali, prawdziwie ze mną po nieprzyjacielsku sobie postąpili, bo gdyśmy z Poznania wyjechali o milę drogi, to mnie zrewidowali pod tym pozorem, jeżeli ja przy sobie nie mam noża. Gdy tego przy mnie nie znaleźli, więc te pieniądze, które przy sobie miałem, których było 2850 zł, wszystkie mi zabrali. Gdym się im wzbraniał ich dać, to mi powiedzieli, że te pieniądze będą mi oddane na ostatniej stacji, i to się na honor oficerski asekurował, że mi wraz z patentem moim, który mi był wzięty w Poznaniu, odda, i zapieczętowali go wraz z listem do jenerała Suworowa. A gdyśmy przyjechali do Środy na pierwszą stacją, tam oddali rnnie na odwach, a ten oficer poszedł oddać ekspedycją tamtejszemu komendantowi, a oddawszy zaraz nazad pojechali do Poznania. Gdy ten komendant przyszedł do mnie, więc ja go się zapytał, jeżeli oficer oddał przy ekspedycji pieniądze moje, aż on mnie odpowiedział, ten łajdak, że mnie są wcale niepotrzebne, bo skoro mnie przywiozą do Warszawy, zaraz będę powieszonym. Otóż mi dał piękną i pocieszną odpowiedź, która mnie niemało zasmuciła. Więc przy tym jego pięknym dyskursie fura insza zaszła, zaraz mnie kazał do Konina transportować. Gdym wsiadł na furę, natenczas zeszło się dosyć tamtejszych obywateli, dowiadując się, kto ja jestem, a gdy się dowiedzieli, że ja jestem w niewoli, niezmierną dla mnie było boleścią patrzeć na tych cnotliwych obywateli, którym z oczu ich łza łzę wytrącała, litując się nad nieszczęśliwym losem moim, który dla mojej ojczyzny ponosić muszę. Zaraz przyszedł do mnie prezydent i zapytał mnie, jeżelim jadł ca Gdym ja mu odpowiedział, żem nie jadł, zaraz poszedł do komendanta i prosił go, aby się kazał trochę zatrzymać, aż zjem obiad. A gdy go uprosił, wziął mnie do siebie i tam u niego zjadłem obiad. Inne zaś obywatelki naznosiły mi na drogę, abym się nie spuszczał na pruskie obiady, więc mi naznosiły kiełbas, półgęsków, kaczków, masła, serów, chleba, wódki dobrej, abym miał na drogę. Więc gdy wyjeżdżałem z tego miasteczka, bardzo mnie siła ludzi wyprowadzało, i to z wielkim płaczem i żalem, że, przyznam się, żem nie widział tak przywiązanego ludu, jak ci byli. Tak tedy stanęliśmy w Koninie o godzinie 7 w wieczór, gdzie mnie zaprowadzili do pułkownika, oddając mnie jemu, aby mnie dalej transportować kazał. Tenże pułkownik nieludzki, a prawie osieł w swej grzeczności, kazał mnie zaprowadzić na odwach między żołnierzy, gdzie niezwyczajną chorobę ponieść musiałem, jak od oficerów, tak i od jenerałów, a to takim sposobem: przyszli do mnie oficerowie ze swoim osłem pułkownikiem i zaczęli mnie pytać, gdzie jest Kościuszko. Więc ja im odpowiedziałem, że jest u Moskali w niewoli. Powtórnie pytał się, gdzie jest Madaliński. Ja mu odpowiedziałem, że nie wiem. Tenże osieł pułkownik powiedział, że: „Mamy dla Madalińskiego wystawioną 30 szubienicę, na której ty i on mieliście wisieć, ale szczęściem, że ciebie, szelmę, jenerał Suworow od nas wyprosił, że nie u nas, ale w Moskwie z Kościuszką będziecie wisieli.“ Te słowa były to pułkownika, a teraz oficerowie, co się nie nawymyślali, wołając, że szelmy Polaki, hycle, rakarze, złodzieje Polaki. Uważ tu każdy, jak dla cnoty mojej cierpieć musiałem, lecz nie tylko ja, ale podobno wielu innych dla obrony swej ojczyzny cierpieć muszą. Nie koniec na tej hańbie, ale kazał mi dać kwaterę dla większej mojej zniewagi u bardzo biednego szewca, któremu natenczas żona umarła, przystawiwszy mi żołnierzy 8 dla straży, a to dla większej mojej wzgardy, że i ja szewskiej profesji. Więc rozumiałem ja, że się już skończyło na tym, alić on jeszcze więcej sprowadził do mnie takich pohańbicielów, aby nade mną przewodzili. Gdy im zeszło na prześladowaniu mojej osoby do godziny samej 12, przecież mi ustąpiła ta obmierzliwa i bezwstydna rzesza niemiecka, która na mnie swoją przeklętą złość bez przyczyny wywarła. Już mnie tak daleko w pasją wprowadzili, że gdybym miał cokolwiek żelastwa dobrego, tobym był z połowę Niemców pozabijał z wielkiej niecierpliwości, tylko to nieszczęście moje było, żem nic dobrego na nich upatrzyć nie mógł. Tak tedy położyłem się leżeć, abym mógł cokolwiek zasnąć, aleć mi żołnierze spać nie dali, bo jak wzięli pierdzieć i krzyczeć: „Wiwat Polaki“, więc mi spać nie dali. Tak przecież Bóg dał dzień, więc po mnie przyszła fura i transportowali mnie do Kutna, a stamtąd do Kłodawy. Tam miałem trochę odpoczynku, bo gdy się obywatele dowiedzieli, zaraz przyszli mnie odwiedzić, lecz każdy z nich smutną twarz okazywał z tego losu nieszczęśliwego, który nas, Polaków, spotkał. Więc tam przenocowawszy, nazajutrz powieźli mnie do Łęczycy. Tam zajechawszy dali mi izbę osobną oficerską, w której miałem dosyć dobry nocleg; tam dowiedziawszy się o mnie prezydent miasta zaraz do mnie przyszedł i mówił mi, jeżeli mi co potrzeba; wieje zaraz okazał mi swoją grzeczność, przysłał mi kolacją i pościel do spania i potem sam ze swoimi przyjaciółmi przyszedł do mnie. Kazał z sobą przynieść kilka butelek wina dobrego i tam się ze mną bawili do godziny 12 w nocy. Ten cnotliwy obywatel kazał mi na drogę przynieść likieru dobrego. Także ksiądz kazał mi kurcząt upiec i sam je przyniósł z rana o godzinie 6. Ten ksiądz tak wielki patriota, jak to wiedzieć można, bo gdy mię odwiedził, to mnie powiadał o swej przyjaciół partii, którą miał już przygotowaną na Prusaków; tylko oczekiwał cokolwiek na zbliżenie się wojska naszego bo gdyby się było cokolwiek do Łęczycy zbliżyło, to sam najpierwszy byłby zrobił insurekcją. Więc okazał mi dowód swej wdzięczności, bo gdy mnie wywozili z Łęczycy do Łowicza, nie żałował swych kroków na odprowadzenie mnie, i to z największym okazaniem ku mnie swego żalu, więc to nasze pożegnanie się z sobą w najsmutniejszych i obfitych łzach było wylane nad upadkiem nieszczęśliwej ojczyzny naszej. Więc gdyśmy wyjechali za miasto, dostał oficer nowy rozkaz, aby mnie transportowali do Piątku, tam więc przyjechałem wieczorem o godzinie 6. Więc tam oddawszy mnie na odwach, miałem nieszpetną kompanią z naszych panów insurgentów 31 Wielkopolanów, którzy nazad do swych domów powracali, więc tam ich poaresztowali. Więc mnie do nich osadzili i wraz z sobą siedzieliśmy pod liczną wartą, bojąc się nas Prusaki, abyśmy się nie porwali na nich. Na drugi dzień z rana przyszedł do mnie komendant tamtejszy, bardzo się grzecznie ze mną rozmówił i zaraz mnie prosił do siebie na obiad, a tych Wielkopolanów odesłał do Poznania. Więc tam, gdy się dowiedzieli obywatele, że ja jestem, zaraz poszli do komendanta, prosząc go, aby mnie mogli zobaczyć, więc on zaraz im pozwolił, przysłał do mnie swego adiutanta prosząc, abym się z nim przeszedł po mieście, i zaraz mi powiedział, że obywatele uprosili, aby mnie oglądać mogli. Tak tedy przez całe trzy godziny spacerowaliśmy po całym mieście, gdzie mnie z wielkim ukontentowaniem oglądali obywatele, a po tym spacerze poszliśmy do komendanta na obiad. Ten komendant, mogę go zwać jeden z Prusaków najpoczciwszy, który mi wielką okazywał grzeczność i bardzo żałował mego przypadku, że mnie w ręce moskiewskie odsyłają. Po skończonym obiedzie przyszło do niego kilkunastu obywatelów, przyniósłszy z sobą koszyk wina, i prosiło komendanta, aby mnie dalej tego dnia nie odesłał; gdy im przydeklarował, więc mu dali w podarunku to wino, prosząc go, aby im pozwolił bawić się ze mną. Ten komendant tak daleko był dla nich grzecznym, że nie tylko im pozwolił się bawić, ale i sam do godziny drugiej wraz z nimi się u mnie bawił. Nazajutrz z rana o godzinie 10, przy obluzie warty, przy licznym zgromadzeniu ludzi, opatrzywszy mnie na drogę, pożegnałem się z nimi. Więc mnie transportowali do Łowicza przy znacznym konwoju huzarów. Więc w Łowiczu stanęliśmy wieczorem. Gdy oficer uczynił jenerałowi raport z mego transportu i mego tam przybycia i gdzie mnie ma oddać, zapytał, więc zaraz jenerał rozkazał mnie oddać na odwach i przykazał surowo oficerowi od warty, aby mnie dobrze strzegli, mówiąc do niego, że to jest ten, który w Warszawie najwięcej dokazywał podczas rewolucji tam będącej. Prawda, jam był dobrze strzeżonym, bo nawet gdym wyszedł na przechód, to mnie żołnierze z gołymi pałaszami wyprowadzali, a nawet mnie za poły u sukni trzymali, abym im z ręku nie uciekł. Więc tam miałem nocleg, jakiegom nigdy w życiu moim nie miał, bom na środku izby na gołych deskach leżeć musiał, a nade mną 8 żołnierzy z gołymi pałaszami siedziało, po jednej stronie 4 i po drugiej 4, i to jeszcze mnie za suknie trzymali ze wszystkich stron, abym im nie uciekł, wymyślając na mnie w najniegodziwszych wyrazach. Przez całą noc, przyznam się, iż mi się zdawało, że jestem w piekle między takim smrodem, w którym się tam znajdowałem, ponieważ był trojaki smród: pierwszy z gorzałki, a drugi z lulki, a trzeci, że nadzwyczajnie pierdzieli nade mną, a gdym się chciał podnieść albo też na drugi bok obrócić, to mi nie dali, grożąc tymi słowy, że ferflukter Polak, jak się będzie ruchał, to będziem na kawałki siekał i nie będzie aprendował. Więc wspomniałem ja sobie nieraz na to, że biedny Polak doczekał się bardzo pięknej wolności, całości i niepodległości, która mu ledwie nie kością w gardle staje się, taka wolność, 32 której ja sam doznawał. Gdy mi Pan Bóg dał doczekać dnia, rozumiałem, żem się na świat narodził, gdy mnie z rąk Niemcy wypuścili, żem cokolwiek mógł swoje kości strudzone wyprostować po tym noclegu, w którym rozumiałem, że już i dnia nie doczekam. Alić zaraz po mnie przysłał jenerał Melendorf, aby minie przyprowadzona do niego, więc minie 40 żołnierzy i 2 oficerów w środku między z sobą prowadzali, jak jakiego rozbójnika czyli winowajcę. Tak tedy, gdyśmy przyszli do niego, zaraz pytał mnie ten niewstydny jenerał, dlaczegośmy Warszawy Prusakom w ręce nie poddali Ja, lubo byłem w ich rękach, ale byłem przymuszony z jego głupiego zapytania się roześmiać i prawdę mu odpowiedzieć, że my, Polaki, nie dlatego wojnę rozpoczęliśmy, abyśmy mieli kraj w ręce nieprzyjaciół oddawać, tylko abyśmy go odebrali z rąk nieprzyjacielskich i onych, jako najezdników i łupieżców, wypędzili z niego. Więcej mnie pytał, jeżeli ja wiem, dlaczego mnie wiozą do Warszawy. Ja jemu odpowiedział, że jeszcze nie wiem, ale gdy tam stanę, to się dowiem, aż on mnie odpowiedział, że dlatego że tam będę wisiał i że mnie dadzą na szubienicy kopyto w ręce, abym tam na nim szewstwo robił. Więc uważ tu każdy, jak wiele poczciwy Polak cierpieć musi od głupich Niemców, żem ja z szewca stałem się obrońcą ojczyzny; i za to największe obelgi znosić muszę. Tak tedy kazał mi na to sobie odpowiedzieć, więc ja jemu z wielką niecierpliwością odpowiedział, że miło mi będzie wisieć za obronę ojczyzny. Takem ja go się zapytałem, że gdy pułkownicy będą wisieli, a jakaż kara dla jenerałów będzie. Więc on mi odpowiedział, że pasy z nich drzeć będą. Ja tedy widząc Niemca starego, a do tego oficerów, mówiłem do nich te słowa: „Mości panowie, pamiętajcie waćpanowie dobrodzieje, że gdy waćpanów ranga będzie spotykać pułkownika albo jenerała, abyście waćpanowie nimi wzgardzili, ponieważ pułkownicy będą wisieli, a z jenerałów pasy drzeć będą.“ Więc ci oficerowie niemało śmiechu narobili ze swego głupiego jenerała, że taki wyrok wydał, więc on widząc, że się z niego śmieją, tak dodał jeszcze te słowa, że to tylko taka kara dla samych Polaków ma być, ale nie dla wszystkich. Na co ja jemu odpowiedziałem, że ja żyję już na świecie lat 34, a nie słyszałem w żadnym królestwie dawnym, aby taka kara na pierwsze osoby w wojsku będące być miała, jak jest u najmłodszego z królów, króla pruskiego, niepraktykowana kara. Ten tak podły jenerał, widząc mnie serio odpowiadającego sobie, pytał mnie, jakem ja śmiał wziąść pałasz w moje szewskie ręce, gdy on jest tylko samym szlachtom i znacznym panom przyzwoity do noszenia, i że czemu ja nie wojował pocięglem i kopytem. Więc mnie na to odpowiedzieć sobie kazał. Więc ja jemu odpowiedział, że gdybym ja był pocięglem i kopytem z nimi wojował, to bym był wszystkim Prusakom pod Powązkami będącym szlachectwo opaskudził, czym by tę plamę niezmazaną z pocięgla i kopyta nie wiem czym z siebie starli. Co się tyczy względem pałasza, na tom tak odpowiedział jemu: „Ponieważ mnie pałasz jest nieprzyzwoity, to jest prawda, ale racz mnie JWPan pozwolić i dać mnie jeden w moje ręce, to ja panu pokażę, jak to biją szewcy warszawscy. Wiem i upewniam pana, że i sam 33 będziesz tak uciekał przede mną, że od strachu wielkiego do Berlina nie trafisz przed szewską ręką, która cię potrafi tak dobrze wychłostać jak i szlachecka.“ Więc jego to mocno zadziwiło, żem ja jemu bez najmniejszej bojaźni tak mężnie odpowiadał, jak gdybym nigdy nie był w areszcie, i przyznam się, że gdybym się mógł był dorwać jakiego oręża, tobym w oczach tak wychłostał Niemców, żeby mi musieli uciekać, ażby się kurzyło za nimi, bom już się ryzykował na największą śmierć; lecz to było moim nieszczęściem, żem nie mógł nigdzie nic dobrego upatrzyć. Więc ten jenerał zhańbiwszy mnie tak, jak mu się spodobało, zaraz mnie kazał transportować do Sochaczewa. Więc gdy mnie tam wieźli, alić trafiliśmy się z dwoma pruskimi oficerami, którzy jechali do Łowicza. Więc się spytali konwojujących mnie żołnierzy, co ja za jeden. Gdy im odpowiedzieli, kto ja jestem, aż oni się do mnie do bicia zerwali i chcieli mnie swymi pałaszami boki obłożyć. Ja widząc, że Niemcy na mnie pałaszów dobyli i szli do mnie, więc ja złapałem z woza kłonicę i prosiłem, aby się który do mnie przybliżył. Ale Niemcy widząc, żebym z nimi nie żartował, nie chciał się żaden do mnie przybliżyć, więc widząc to oficer, który mnie konwojował, że tamci dwaj oficerowie byli pijani, zaczął na nich serio gadać, że swoje pałasze na mnie dobyli, a nawet im powiedział, że gdyby mnie miał który z nich uderzyć, toby był przytrauszony ich aresztować. Gdy to im powiedział, zaraz Niemcy pałasze schowali, więc ja zaraz swoją kłonicę w swoje miejsce wetknął, ale jednak się na mnie, jak sami chcieli, nawymyślali. Tak tedy przyjechaliśmy do Sochaczewa, tam mnie oddali na odwach między żołnierzy, gdzie niezwyczajny był smród z tytoniu. Więc potem poprzychodzili do mnie oficerowie, którzy kazali mnie naprzód obrewidować, jeżeli przy sobie nie mam noża, a potem w największych i najniegodziwszych wyrazach na mnie się nawymyślali, a gdy mieli z izby wychodzić, to prawie każdy plunął na mnie. Więc ta ich obelga tak mnie mocno do aprehensji przyprowadziła, że ja całą noc łzami się zalewałem nad biednym stanem moim, bom był wszędzie od Niemców zelżonym i wyśmianym, a żaden się nie spytał, jeżelim co jadł, że gdyby mnie obywatele nie zaratowali czasem jedzeniem i piciem, tobym zapewne od głodu musiał był umierać, bom nawet przy sobie pieniędzy nie miał, które mi były odebrane, gdym wyjechał z Poznania. Więc ta noc w Sochaczewie stała się dla mnie rokiem, bo raz, że bardzo mnie było zimno, a drugie, żem ja był bardzo głodny, ponieważ całe dwa dni nic wcale nie jadłem, a chociaż prosiłem, aby mi dano jeść, to mnie tylko Niemcy odpowiadali, że: „Morgen früh będzie essen, panie Polak.“ Więc gdy Bóg dał doczekać dnia, zaraz zaszła po mnie fura z gołymi deskami, na których słomy nie było, a mróz był wielki, więc mnie transportowali do Błonia, więc przez tę drogę tom ja tak strasznie zziąbł, żem nawet zębów w gębie utrzymać nie mógł od wielkiego drżenia, które mnie tak mocno opanowało, a nawet nóg swoich nie czułem, a gdyśmy już przyjechali do Błonia, tom ja żadnym sposobem nie mogłem sam stanąć na nogach, raz od 34 zimna wielkiego, a drugi, że mi mocno potrętwiały, więc mnie musieli żołnierze zdjąć z woza i do izby zanieść. Tam zaraz przyszedł do mnie komendant, widząc mnie od zimna drżącego, zaraz mnie kazał wyszukać ciepłej stancji i tam mnie kazał zanieść, bo nawet chociaż on do mnie gadał, to ja nie mógłem nic mu odpowiedzieć od drzenia wielkiego. Ten poczciwy i wyrozumiały komendant zaraz mi kazał przynieść gorzałki od siebie i dał mi kielich wypić na rozgrzanie i nawet sam tak długo był przy mnie, ażem się rozgrzał, więc dopiero ze mną bardzo grzecznie się rozmówił. Ja, widząc go być bardzo grzecznym człowiekiem, zacząłem mu opowiadać moją całą, zacząwszy od samego Poznania, udręczoną podróż i wszystkie moje zniewagi, którem od pruskich oficerów ponosić musiał, w czym on bardzo się dziwował, ale zaraz i mnie on powiedział sam, że Niemcy tak mocno nie cierpią Polaków jak sól oka, więc się mnie sam zwierzył, że on jest Polak i że ma wiele nienawiści od Niemców na siebie, a nawet chciał się rezolwować podczas wojny i przejść sam do Polaków, ale że był wtenczas w głębokich Prusach, więc nie miał żadnej sposobności, ale jednak tak był poczciwym, że nad losem polskim nieszczęśliwym mocno przy mnie płakał, żałując tak wielkiego przypadku naszego. Więc mnie komendant zatrzymał aż do drugiego dnia u siebie, abym sobie odpoczął po tej udręczonej mojej podróży. Więc on, że komendant, kazał mnie od siebie przynieść obiad i kolację, i sam przyszedł ze swymi oficerami do mnie, bawiąc mnie w moim tak wielkim smutku, bo z jednych rąk nieprzyjacielskich w drugie mnie ręce nieprzyjacielskie wleźli. Więc ci oficerowie, którzy przyszli z nim także, zaczęli ze minie szydzić, a choć ich prosił komendant, aby żadnego szyderstwa ze mnie nie robili, przecież to wcale nic nie pomogło, więc on, rozgniewawszy się na swoich oficerów, kazał im ode mnie odstąpić, a sam dosyć długo zabawiał u mnie. Tak tedy tam przenocowałem, więc nazajutrz kazał do mnie przynieść kawę i sam na nią przyszedł. Po kawie kazał furze zajechać z konwojem i jednego oficera posłał ze mną do Warszawy, a tak stanęliśmy w Warszawie na godzinę 12. Ten oficer zawiózł mnie naprzód do jenerała Bukszwedyna, który był komendantem nad Warszawą. Tenże Bukszwedyn zapytał mnie, po com ja jeździł do Prus. Więc ja jemu powiedziałem, żem jeździł do swoich krewnych, aż on mnie powiedział, żem ja pojechał po to, abym tam w Prusach rewolucją zrobił. Tak tedy zaraz kazał mnie majorowi dyżurnemu zaprowadzić pod wartę, więc byłem w areszcie w pałacu księcia Jabłonowskiego na dole osadzonym. Więc tam siedziałem przez półtora dnia. Więc gdy się w magistracie dowiedzieli, że ja jestem w areszcie, tak zaraz się Rada usilnie starała, abym jak najprędzej był uwolnionym z aresztu. Także miałem przyjaciół, którzy się usilnie starali, abym nie był długo więzionym. Gdy się dowiedzieli panowie ci: JW. koniuszy Kicki, JW. Sałdynów, JW. wojewodzina Zylbergowa, sekretarz jegomość pan Cerner, zaraz za mną poszli do JW. Suworowa, abym za ich instancją był wypuszczonym. Więc mnie kazał Suworow wziąć do kancelarii na egzamen i tam po odprawionym egzaminie zaraz byłem zawołanym do jenerała 35 Bukszwedyna. Zastałem tam pana Łukasiewicza i pana Rafałowicza, pana Ruchlina, JW. Sałdynowa, za mną proszących jenerała Bukszwedyna, abym był uwolnionym z aresztu. Więc na tych zacnych mężów prośbę byłem zaraz uwolnionym, ale pod tymi kondycjami, abym w magistracie już nie zasiadał, tylko abym swojej profesji pilnował. Lubo ta kara na pozór była bardzo mała, ale dla mnie była aż nadto wielka, gdy mnie od urzędu jak jakiego infamisa odsunięto, a ja będąc tak poczciwym, że żadnej skazie nie podpadałem. Bo jeżeli ten występek podpadał karze, żem ja stanął na obronę mojej ojczyzny, więc ja za to nigdy od rozsądnego nie powinienem być karanym. Bo takim sposobem trzeba by wszystkich karać tych, którzy się stają obrońcami swego kraju. Ale cóż było z tym robić, gdy ulegać przemocy musiałem. Więc skłoniwszy się za to uczynione mi dobrodziejstwo i poszedłem z kozy do siebie. Więc na tym się tymczasem skończyło moje umartwienie. Koniec pruskiej niewoli, w której znajdowałem się przez cały miesiąc. Amen. POWTÓRNA NIEWOLA W TEN SAM TYDZIEŃ I TRANSPORT DO PETERSBURGA Gdy najwyższe wyroki Boga najświętszego przeznaczyły na mnie tak smutny los, a przeto nie omieszkam go opisać dla pamiątki współbraciom moim, a to w sposób następujący: Najprzód r. 1794 dnia 25 miesiąca grudnia, w sobotę, byłem aresztowanym od Moskali w Warszawie i osadzonym w pałacu przy Miednicy na drugim piętrze pod strażą moskiewską wraz z jegomością panem Kapustasem. Tam siedzieliśmy do Wilii Bożego Narodzenia, w tą Wilią nas o godzinie 2 po południu transportowali z tego pałacu do Petersburga. O, jak smutne i zmartwione było moje pożegnanie się z moją żoną, gdy zostawiwszy ją z sześciorgiem moich dzieci, nie zostawiając jej dla nich żadnego funduszu na wyżywienie dla nich, jako też na utrzymanie mego gospodarstwa, gdyż jak na nieszczęście wtenczas byłem ogołocony z pieniędzy od Prusaków, więc nie mogłem mojej żony zostawić przy dostarczonym dla niej opatrzeniu przyzwoitym w żywność, a jeszcze jak na złość wtenczas nie miałem komorników u siebie, ponieważ się bali w kamienicy mojej mieszkać, dla tych przyczyn, aby się Moskale nie mścili na moim mieszkaniu. Więc mi próżno stało 10 izbów, z których by mogła być jaka pomoc dla mojej żony na zapłacenie podatków lub na inne potrzeby. Także trudno mi było o takiego przyjaciela, który by mnie w tym smutnym razie mógł był za ratować w mojej tak gwałtownej potrzebie, wyjeżdżając w tak daleką drogę, a jeszcze w niewolą jadąc, w czym sobie nie można było obiecywać powrotu prędkiego. Więc na tę podróż wziąłem z sobą czerwonych złotych 25, a żonie zostawiłem tylko 7 czerwonych złotych. Więc, zalawszy się łzami przy pożegnaiu, wyjechaliśmy z Warszawy osób sześć, to jest: pierwszy Jaśnie Wielmożny Zakrzewski, drugi JW. Ignacy 36 Potocki, trzeci JW. kasztelan Mostowski, czwarty pułkownik Sokolnicki, piąty jegomość Kapustasz, szósty ja, Kiliński. Gdyśmy przyjechali do Jeziorny, to jest do pierwszej stacji, pod konwojem z osób złożonych 15 kozaków, 3 oficerów; pierwszy był podpułkownik, drugi rotmistrz, trzeci chorąży, ci, którzy nas konwojowali, tamże pierwszą noc w jednym pokoju przenocowaliśmy wszyscy, która to noc była dla mnie ostatnią mieszczenia się między panami, ponieważ podpułkownik powiedział, abym ja osobno miewał stancją przez całą drogę, tak żem osobno jadał, w czym mnie to cokolwiek martwiło. Prosili za mną tego podpułkownika panowie, aby mi nie robił tego umartwienia, ale go nie mogli uprosić, gdyż to jest zwyczajem u Rusaków, że są zawsze uparci w upraszaniu. Więc przez całą drogę nie mogłem z nimi nic mówić, ale jednak JW. Zakrzewski, ten cnotliwy i nieoszacowany mąż, przykazał swoim służącym, aby mnie wszystko dochodziło z jego stołu, i przez całą drogę tak mocno o mnie pamiętał, że mi wcale na niczym nie brakowało. Widząc to moje umartwienie pan Andrzej Kapustasz, żem się nie miał z kim zabawiać i rozrywać swych smutnych myśli, więc mówił podpułkownikowi, że ze mną będzie jadał i w jednym miejscu będzie sypiał ze mną. Ten mąż szacowny rad by mi był osłodzić wszystkie smutki moje przez całą drogę, gdyby było można, a choć i sam dosyć żalem napełniony był, gdy musiał opuścić swój majątek i wszystkie interesa swoje, które niemałej stracie podpadały bez niebytności jego, więc obydwa czyniliśmy sobie przez całą drogę rozrywki, ciesząc jeden drugiego, jak tylko było można. A ponieważ był wielki mróz, który nam się dał mocno we znaki przez całe 23 dni naszej podróży, a przy tym śniegi tak wielkie spadły, że właśnie za brzuchy koniom były, więc żadnym sposobem pospieszyć nie było można, lubośmy nie mieli przyczyny pospieszyć do tego piekła, w którym nas obsadzono, ale że się nam przykrzyły częste odpoczynki na tak ciężkim mrozie. Gdyśmy przyjechali do Grodna, tam niemałą ponieśliśmy ranę na sercach naszych, bośmy trafili na ten czas, kiedy obywatele przysięgę na wierność Moskwie wykonywali. Ja przyznam się, żem się żadnym sposobem nie mógł uspokoić od płaczu wielkiego, gdym się o tej przysiędze dowiedział, ale nawet wszyscy tak mocno byliśmy zmartwieni, że każdy osobno w kąt obróciwszy się łzami się zalał. Więc tam przenocowaliśmy, nazajutrz równo ze dniem wyjechaliśmy z Grodna, więc stanęliśmy tego dnia w Kownie i tam przez dzień i dwie nocy spoczywaliśmy, ponieważ nam tam kazano robić pod karety sanie, które nam się wcale nie zdały na nic, bo nam się zaraz za miastem popsuły. Więc stamtąd wyjechaliśmy w nocy i stanęliśmy drugiego dnia w Mitawie, w Księstwie Kurlandzkim. Więc tam zjedliśmy obiad, a przez ten czas bardzo wiele ludzi do nas przychodziło na przypatrzenie się nam, ale że nas nie mogli widzieć, bo ich Moskale rozpędzali, więc przed wieczorem wyjechaliśmy stamtąd i stanęliśmy na godzinę 11 w Rydze. A ponieważ nas zaszły święta ruskie, to jest Bożego Narodzenia, w Rydze, więc tam spoczywaliśmy przez dwa dni, ale nie mieliśmy żadnego pozwolenia, aby się można było przejść po mieście, tylko w jednej 37 izbie musieliśmy cały czas przesiedzieć. Więc trzeciego dnia wyjechaliśmy z Rygi i jużeśmy nie mieli żadnego odpoczynku aż na ostatniej stacji przed samym Petersburgiem, ponieważ nas chciał podpułkownik koniecznie na Nowy Rok ruski przywieźć do carowej, ale że nie mógł z nami zdążyć, bo była droga bardzo zła i wcale nie utarta po śniegu. więc na tej ostatniej stacji przez całe pół dnia tam odpoczywaliśmy, ponieważ nas tam zatrzymał, a sam pojechał do Petersburga z raportem do carowej, że nas już wiezie. Więc gdy otrzymał rezolucją, gdzie nas ma osadzić, zaraz do nas powrócił i zawieźli nas do Petersburga. Tam stanęliśmy o godzinie 10 w nocy, więc zaraz nas odłączyli, każdego osobno do więzienia. Koniec podróży do Petersburga. Roku 1795 dnia 13 stycznia byłem osadzony w Petersburgu w fortecy, w izdebce mającej w sobie łokieć długości i szerokości pół szósta, w której było jedno okno z kratami żelaznymi dobrze opatrzonymi, także miałem pół pieca do tej izdebki wchodzącego, z cegieł postawiony, w którym gdy nam zapalili, aby nam było ciepło, to ledwie się nam rozgrzał przez godzin cztery. Także miałem podłogę bardzo złą, przez którą wielkie zimno do izby wchodziło, tak dalece żem ja nigdy nóg swoich nie mogłem rozgrzać od zimna wielkiego. Miewałem także u siebie wizytę od szczurów i myszów, które mi się bardzo naprzykrzały. Tak dalece wizyty ich mnie niemiłe były, żem na nich i patrzeć nie mógł, ale jednak musiałem ich przyjmować i onym naokoło z moich, choć szczupłych, potraw musiałem udzielać, bo gdym czasem o nich zapomniał, to mnie całą noc spać nie dały, a nawet na rzeczach moich musiałem często szkodować, a gdym im dał jeść, tom od nich nie był napastowanym. Także od nich miałem przez całą zimę udręczenie przez to, że mi się lęgły, więc mi często piszczały, a drugie, że od nich niezwyczajnego smrodu używać musiałem. Ale dosyć już na tym, pójdźmy teraz do ważniejszych rzeczy, przez które się dowiemy, jak ja, biedny, byłem traktowany od Moskali w tej nieszczęśliwej i nader smutnej niewoli. Nasamprzód, gdy mnie w niewolę osadzili, zaraz mnie do strzeżenia żołnierzy trzech, z których jeden zawsze co dzień mnie doglądał we wszystkich czynnościach moich, nie gadając nigdy do mnie, bo mieli od swego oficera jak najsurowszy przykaz, aby ze mną ani dobrze, ani źle nigdy nie gadał. Więc gdym chciał pójść na przechód, to trzeba było żołnierzowi pierwej powiedzieć, że ja chcę pójść na przechód. Więc żołnierz wprzód wyszedł do sieni i kazał drugiemu w progu przy prewecie z bronią stanąć. Więc dopiero drzwi do mnie otworzył i kazał mi wyjść, i szedł za mną aż do prewetu. Gdym z niego wyszedł, to mi nie dał stanąć na wietrze, abym się nie przypatrywał na mury, tylko zarazi musiałem pójść do siebie. I tak było przez cały przeciąg siedzenia mego. Gdy pierwszą noc przenocowałem, zaraz z rana o godzinie 10 przyszedł do mnie minister carowej Repnin z pięcioma oficerami, z którym ja nieszpetną miałem potyczkę. Najprzód, gdy wszedł we drzwi, zaraz mówił do mnie te słowa: „Ty bestyja jemu w Warszawie buty robił”, skazawszy mi palcem na oficera. Więc ja wejrzawszy na oficera, którego pierwszy raz widziałem, więc ja 38 zaraz mu odpowiedziałem, żem w życiu moim jemu ani żadnemu butów nie robił. Ten minister toż samo drugi raz powtórzył, więc mu byłem przymuszony prawdę odpowiedzieć, że tym, którym ja w Warszawie Moskalom buty robił, to już na świecie nie żyją. Potem mnie pytał, dlaczegom ja w Warszawie panów wieszał, na co ja mu znowu odpowiedział, że ich nie ja, ale mistrz wieszał. Także pytał mnie, za co ich wieszał. Więc ja jemu odpowiedziałem, że ich mistrz wieszał za zdradę swojej ojczyzny, aby już więcej kraju nie zdradzali. Także pytał mnie, jeżelim Moskali w Warszawie bił. Odpowiedziałem mu, żem ja ich tylko straszył, aby z Polski uciekali, bo tam nie byli proszeni, a nawet my ich do siebie nie prosili. Więc mi na to powiedział, że mnie każe za to dać 500 pałek przez jedną koszulę. Więc ja jemu odpowiedziałem, że ja pierwszy raz o tym słyszę, aby pułkownicy, będąc w niewoli, kijami bici być mieli, gdyśmy ich w Polsce tak nie traktowali. Ten minister widząc mnie, że go się wcale nie lękam, odwinął swego futra i pokazał mnie, że ma trzy gwiazdy u sukni i że ma tę moc kazać mnie bić kijami. Więc ja jemu odpowiedziałem, że ja jego szanuję w największym sposobie, ale ja dam się wprzód zabić, aniżeli kijom podpadać będę. Ten minister kazał mnie przed swymi gwiazdami drżeć, na co ja jemu odpowiedziałem, że ja znam tysiącami gwiazd, a przed nimi nigdy nie drżałem i drżeć nie będę. Więc potem, naburczał sobie na mnie tyle, ile mu się samemu spodobało. Gdy się upamiętał w swojej złości, przykazał mi, abym ja opisał wszystkie moje czynności, którem robił w Warszawie przez cały czas rewolucji, jakim się sposobem zaczęła i jak się skończyła, także abym opisał wszystkie moje urzędy, za com je posiadał, przykazując mi pod największą i najsurowszą karą i gdybym miał cóżkolwiek w sobie utaić, a drugi mnie wyda, tak za to Jonitami będę karany albo torturami największymi będę męczony. Więc to mnie powiedziawszy, kazał zaraz mi dać kałamarz i papier, abym to wszystko opisał jak najsprawiedliwiej, i powiedział mi, że to sama carowa będzie całe moje wyznanie czytała. Więc ten minister, gdy miał ode mnie wychodzić, kazał zawołać oficera od warty i jemu surowo przykazał, aby nas dobrze pilnował, abyśmy jeden z drugim żadnej korespondencji nie mieli i aby się jeden z drugim nigdy nie widział, i zaraz przykazał, abym ja proste żołnierskie jedzenie dostawał. Więc rozpowiedziawszy nam wszystkim, cośmy tam, siedzieli, i sam nazad pojechał. Tak tedy przez ten czas, pókim wszystkiego nie opisał mego wyznania, to przy minie ten sekretarz siedział, a gdym go skończył, tom już potem żadnej trudności u siebie nie miał. Więc ja na tym prostym żołnierskim jedzeniu tak mocno zmizerniałem i wychudłem, że już we mnie i tchu dobrego' nie było, a nawet żadnym sposobem nie mogłem go jadać, więc tylko ze łzami wzdychałem do Boga, prosząc go, aby mi dał świętą cierpliwość, abym kiedy nie wpadł w wariacją. Więc ja byłem trzymanym w tym udręczeniu całe dwa miesiące. Jak wtedy w dziewiątym tygodniu wyszedł do mnie pułkownik, który nas często wizytował, więc ja byłem przymuszony ośmielić się i mówić do niego te słowa: 39 „Wielmożny mości pułkowniku, już żadnym sposobem dłużej na prostym tym żołnierskim traktamencie wytrzymać nie mogę, do którego Polak żaden przyzwyczajonym nie jest, bo w polskim kraju choć najbiedniejszy wyrobnik to daleko w piątek lepiej zje, aniżeli ja tu w tym więzieniu dostaję. Za czym upraszam łaski wielmoznego pana dobrodzieja, abyś raczył dołączyć w swoim raporcie moje żądanie. Bo jeżeli minie Najjaśniejsza Monarchini w niewoli trzymać, a do tego jeszcze i głodem morzyć będzie, to by jedyne tyraństwo ze mną było, więc ja żądam, aby mi kazała życie moje odebrać, abym się dłużej w tym głodzie już nie mordował. A jeżeli chce, abym dłużej przy życiu moim zostawał, więc ja nad sobą proszę o litość, abym mógł inszą porcją w jedzeniu dostawać, o co bardzo upraszam wielmożnego pana dobrodzieja. Bo przyznam się panu, że się lękam, abym w aprehensją nie wpadł i awantury jakiej nie narobił, a to z przyczyny głodu, do którego nie jestem przyzwyczajonym, ale nawet proszę na to wspomnieć, żeśmy się tak tyrańsko z Moskalami nie obchodzili, abyśmy ich głodem morzyli, a nawet niechaj ci sami powiedzą, jaką mieli u nas wygodę, bośmy im pozwalali wszystko, co tylko chcieli, więc nawzajem powinnością jest waszą nam także pozwalać, a ja, choć za swoje pieniądze, to nie mam sobie pozwolenia kupić do mojej wygody. Bo czyliż może być, abym ja zimną wodą mógł się rano rozgrzać, która nawet jest niepraktykowana do posiłku z rana, a jeszcze będąc na czczo.” Więc byłem przymuszony pokazać, jak już mocno z ciała opadłem, abym go cóżkolwiek do litości nakłonił, gdy ten posiłek jak w jadle, tak i w piciu nie był przyjęty w żołądku moim. Więc ten szanowny pułkownik cierpliwie mojej prośby wysłuchał i nawet wziął sobie za punkt honoru przełożyć carowej moje sprawiedliwe żądanie. Więc zaraz tego samego dnia miałem wyznaczone 50 kopiejek na dzień i butelkę piwa. Tak przecież cóżkolwiek mnie lepsze jedzenie dochodziło z traktierni, lecz wprawdzie mogłoby być jeszcze lepsze jedzenie za te pieniądze, ale że łakomstwo oficera od warty wzięło, że przez całe moje jęczenie w niewoli co dzień 10 groszy mnie urwał. Więc mi znaczną krzywdę robił, bobym mógł mieć lepsze potrawy, ale cóżem miał robić, musiałem się już i tym kontentować. Gdym już w tym udręczonym więzieniu przesiedział przez całe dziewięć miesięcy, znowu prosiłem tegoż samego pułkownika, aby mi pozwolił za moje pieniądze kawę i gorzałkę sobie kupować, więc mnie przecież pozwolił, czegom z początku, gdy prosiłem, pozyskać żadnym sposobem nie mógł, ale przecież potem miałem pozwolenie. Więc i w tym miałem trudność, bo mi oficer od warty bronił, więc kiedy łaska jego była, to mi kazał kupić, ale mi nigdy do ręku moich pieniędzy nie dał, bojąc się, abym żołnierzy nie przekupił. 40 INKWIZYCJE Z JANA KILIŃSKIEGO Z REWOLUCJI WARSZAWSKIEJ r. 1795 dnia 12 miesiąca lutego w Petersburgu miane, w najściślejszym i najniewygodniejszym więzieniu odprawione w miesiącu lutym dnia 12 r. 1795 Urodziłem się w Poznaniu, nazywam się Jan Kiliński, ojcu memu imię Augustyn, przezwisko Kiliński, proceder do życia — był architektem mularskim. Jak dawno w Warszawie? Jestem lat 15, jestem profesji szewskiej, posesją mam swoją, dwie kamienice na Dunaju pod nr 145. Czym jestem w Warszawie? Radnym w magistracie jestem lat cztery. Czy mam żoną i dzieci? Synów mam czterech, córki dwie. Jeżeli masz krewnych? Mam braci trzech, siostry dwie, mam lat 35. Jakim sposobem się rewolucja zaczęła w Warszawie? Najpierwsza stąd pochodziła niechęć Polaków przeciw Moskwie, że Moskwa wzgardziła naszą polską konstytucją 3 maja, która była zrobioną na tron sukcesyjny na księcia Konstantego, także na królewiczównę polską, a księżniczkę saską. Więc gdy Moskwa podczas pierwszej kampanii weszła po nieprzyjacielsku do kraju polskiego, zrobiła wielkie nieukontentowanie w narodzie, ponieważ król zgodnie ze stanami rycerskimi zrobił na tym sejmie tron sukcesyjny, który to sejm przez lat cztery trwał. Więc gdy już byli ogłoszeni na następcę tronu polskiego, to jest książę Konstantyn z infantką saską, alić zaraz Moskwa natenczas wydała deklaracją wojny nam, Polakom. Więc król nasz polski nie chciał niewinnego ludu wystawiać na rzeź, a nawet wcale się z Moskwą bić nie chciał, ale owszem, wydawał kontraordynanse wojskom polskim, aby się nazad cofało. Więc gdy wojska moskiewskie przyszły pod Warszawę, zaraz w krótkim czasie rozkazał zwołać sejm w Grodnie. Tam gdy się senatorowie i posłowie z królem na sejm zjechali, więc zaraz Moskwa złamała też konstytucją, która była zrobiona na następcę dla księcia Konstantego na tron sukcesyjny. Więc na tym sejmie obtoczyły wojska moskiewskie izbę z królem i stanami sejmującymi, obstąpili z armatami wojska moskiewskie i przymusili do podpisu rozbioru kraju. Więc po takowych uczynionych i przymuszonych podpisach kraju dla Moskwy i innych, więc zaraz w narodzie nastąpiło wielkie nieukontentowanie, że Polska całkiem się poddawała Moskwie, oddając jej wnukowi koronę, a że Moskwa nic na to nie zważała, ale owszem, i sama tegoż kraju wzięła, ale jeszcze i cesarzowi, i Prusakowi wziąć pozwalała. Więc za takowe niegrzeczne się z nami Moskwy obejście w każdym Polaku serce zakrwawione zostało przeciw Moskwie, więc wreszcie pozostała w kraju i jeszcze rozciągnąć kazała. Te widoki największe sprawiały w całym narodzie nieukontentowanie, że nasze polskie wojska dostali rozkaz, aby broń złożyli, w czym to najwięcej zrobiło zmieszania w Polsce. Jako zaraz brygadier Madaliński ze swoją brygadą, gdy dostał ordynans, aby broń złożył, nie chciał być posłusznym takowym rozkazom. Więc on najpierwej zaczął się bić z Prusakiem w tym kraju, który nam był od Prusaka zabrany. Więc tenże Madaliński z tym wojskiem, które miał 41 przy sobie, ciągnął do Krakowa, ale się nie bił z Moskalami, choć się z sobą spotkali, to sobie żadnej zaczepki nie dawali. Gdy im Madaliński swoją brygadą przyciągnął do Krakowa, tak zaraz za nim wszystkie regimenta tam się ściągały i tam się zrobiło powstanie narodu, i cały związek zrobił się w konfederacją. Więc to było pierwszym początkiem rewolucji w Polsce przez rozkaz złożenia broni wojsku polskiemu. Więcej nie wiem, jakie mogło być między nimi porozumienie, bom tam nie był. Co się tycze początku rewolucji warszawskiej, więc ten był taki. Gdy jaśnie wielmożny Igelström, będąc pełnomocnym posłem, rozkazał wojskom rosyjskim ściągnąć kilkanaście tysięcy do Warszawy i tam je kazał pokwaterować po Warszawie, a gdy żołnierze nie stali, więc obywatele byli przymuszonymi z tych kamienic i pałaców pieniędzmi, od każdego żołnierza na miesiąc po złotych polskich 9, a w każdej kamienicy i pałacu po kilkunastu i kilkadziesiąt żołnierzy pisali, za których obywatele płacić do komisji kwaterniczej musieli. A gdy który obywatel nie był w stanie tego kwaterunku zapłacić, to mu na egzekucją żołnierzy moskiewskich stawiali, którzy wielką krzywdę biednym obywatelom robili. Z tego kwaterunku nawet król jegomość nie był wyłączony, musiał opłacać się z swego Zamku na żołnierzy. A to więcej trwało toż obciążenie jak przez 5 kwartałów. Na takowy podatek niezmiernie obywatele zaczęli utyskiwać, bo niektórzy nie mieli sobie za co chleba kupić, a takowy podatek koniecznie zapłacić musieli. Więc takowe obciążenie wojska moskiewskiego przyprowadziło do tego stopnia obywateli w Warszawie, że nawet domy swe poopuszczali, a niektórzy obywatele ze wszystkim podupadli, bo musieli na zaspokojenie tego podatku rzeczy swe poprzedawać, zanim egzekucji moskiewskiej, ponieważ ci żołnierze nie tylko że wymyślali na obywateli, ale nawet bili, popychali i do aresztu ich brali, okna i drzwi po stancjach wybijali. Gdy się już zaczęła wojna pod Krakowem, że Kościuszko tam pobił Moskali, alić zaraz w Warszawie wszyscy obywatele zaczęli prosić Boga, aby mu Bóg dopomógł nieprzyjaciół z kraju polskiego wypędzić, skąd nastąpiło wielkie szemranie po całej Warszawie, że oficerowie moskiewscy zaczęli powiadać, że mają mieć taki ordynans od imperatorowej, że gdy będą Polaki zwycięstwo otrzymywać, tak mają zaraz Warszawę zrabować i od końca do końca całą zapalić, i arsenał polski zabrać, a wojska tam będące zdezarmować. Skąd też ten skutek tej powieści wkrótce nastąpił, że te regimenta, które były w Warszawie dla króla do asystencji, jako to: 1. gwardia koronna), której było 2800, więc z niej rozpuszczono 2100, tylko się zostało 700; 2. regiment Działyńskich, w którym było żołnierzy 10 800, więc z nich rozpuścili 10 200, a tylko się zostało 600; 3. artylerii, której było 10 800, więc ich rozpuścili 10 400, a tylko się zostało 400; także i z innych regimentów rozpuścili. Więc jakże się nie mieli obywatele w Warszawie lękać, widząc już takie wielkie skutki tej rozgłoszonej powieści. Więc zaraz dla obywateli wydany był uniwersał, pod karą śmierci, który by miał gadać cokolwiek przeciw takowemu rządowi, którego wcale nie 42 chcieli obywatele chwalić, ale tym bardziej na niego źle gadali, że ten rząd na zgubę Polski. W tydzień później wydany był drugi uniwersał, aby wszystkie kamienice i pałace były o godzinie 7 w wieczór pozamykane i aby się nikt nie ważył o godzinie 7 po ulicy chodzić, choć jeszcze dzień był, pod karą więzienia w areszcie, o chlebie i wodzie w tymże areszcie miał siedzieć, co także bardzo naród na taki rząd utyskował, ponieważ zaraz ronty chodziły, jak polskie, tak i moskiewskie, i ludzi po ulicach chodzących do aresztu brali, i onych głodem morzyli, a nawet u JW. Igelströma w piwnicach trzymanymi byli. Więc czegóż się mieli obywatele spodziewać, jak tylko coraz większej przykrości od Moskwy. Gdy się dowiedział JW. Igelström o tym wyrzekaniu obywateli, zaraz przysłał do magistratu warszawskiego z tą propozycją, kogo sobie naród życzy mieć w egzystencji, czyli wojska pruskie, czyli też moskiewskie. Więc magistrat warszawski ani słyszeć o pruskich wojskach nie chciał, ale i owszem, był kontent z wojsk moskiewskich, że nas zasłaniało od wojska pruskiego, aby do Warszawy nie wkroczyli. Więc wtenczas magistrat warszawski imieniem wszystkiego ludu prosili JW. Igelströma, aby rozkazał wojskom swoim jednej części wymaszerować na wsie blisko Warszawy będące, ponieważ było wielkim obciążeniem obywatelom w całej Warszawie, zaręczając magistrat warszawski za bezpieczeństwo wszelkie w całej Warszawie, gdy takowa łaska nastąpi od Igelströma. Ale że takowa prośba od magistratu nie była przyjęta, ale i owszem, odpowiedź dostała, że jeszcze więcej wojska przymaszeruje do Warszawy, więc tym bardziej nastąpiło większe gadanie i wyrzekanie w narodzie. Gdy już Kościuszko zbliżał się ku Warszawie, tak zaraz hetman Ożarowski wydał ordynans wszystkim wojskom polskim będącym w Warszawie, aby wraz z Moskalami, gdy się zacznie alarm, naród bili. Więc oficerowie polscy, skoro dostali taki ordynans, nie mogli takiej tyranii utrzymać w sekrecie, ale, naradziwszy się z sobą, zaraz zaczęli chodzić po obywatelach i onym opowiadać o takowym ordynansie. Więc kazali się wszystkim w broń opatrzyć obywatelom, aby się każdy miał na ostrożności, dodając im do tego, że, zamiast naród, to Moskali wraz z wami bić będziemy. Więc w ten sam dzień przyszedł do mnie oficer moskiewski kupować trzewiki z rana i, kupiwszy one, zaraz mi mówił, abym ja zabrał z sobą żonę i dzieci, i co lepszego z rzeczy i wyjechał z Warszawy, opowiadając mi, że w tych dniach zapewnie będzie rzeź wielka w Warszawie. W czym. ja mu nie dawał wiary, aby to prawda być miała, lubo ja już o tej nowinie kilka razy słyszałem, której pełno było po wszystkich kafenhauzach, w czym mi ten oficer przysięgą swe słowa stwierdzał i że to nastąpi w Wielką Sobotę [19IV] o godzinie dziewiątej w wieczór. Więc po wielu innych dyskursach, między którymi ja jemu oświadczył, że się będę bronił do samego szczętu, na co mi on odpowiedział: „Cóż ty sam jeden zrobisz, gdy wasi panowie są przekupieni od nas, a nawet sami prawie chcą niewinny lud na rzeź wydać”, i mówił, że: „Ożarowski waszym wojskom ordynans wydał, aby naród w Warszawie był wybity.” Więc takowe mnie tegoż zapewnienie oficera 43 mocno mnie przeraziło, gdy mi koniecznie życzył, abym z Warszawy wyjechał przynajmniej na dwie niedziele, aż ta burza uciszy się, a nawet z oświadczeniem mi, że mi da swoich pieniędzy na furmana, pod przepadkiem onych, jeżeli nie będzie prawda to, co on mnie powiadał. Więc to ostrzeżenie mnie było w dzień wtorkowy przed Wielkanocą [15 IV]. Nie tylko mnie ten oficer ostrzegał, ale nawet inni oficerowie moskiewscy swoich przyjaciół Polaków przestrzegali tak jak i mnie, abyśmy się chronili od śmierci. W dniu tym samym, wtorkowym, w wieczór przyszli do mnie oficerowie polscy, których było osiem osób przebranych po cywilnemu, więc to są ci: kapitan Linowski od artylerii, drugi chorąży Laskowski, także od artylerii, trzeci porucznik Sucharzewski od kawalerii, czwarty porucznik Necki od fizylierów, piąty Węgierski, pułkownik z regimentu Czapskiego. Więc to są ci, których ja znam, a tych trzech, nie wiem, jak się zowią. Więc przyszedłszy do mnie prosili mnie z sobą, powiadając mi, że mają bardzo ważny interes do mnie, którego mi w domu moim powierzyć nie chcieli. Więc mnie zaprowadzili do kamienicy pojezuickiej zwanej, z tyłu na 3 piętro; tam gdym przyszedł, więc zaraz zaczęli mnie powiadać, że nas mają Moskale w ten tydzień w Warszawie wybić. Więc mnie prosili abym ja im był pomocą, ponieważ oni mieli, zamiar bronić się Moskalom, mówiąc do mnie te słowa: „Obywatelu! wiemy dokładnie, że jesteś w magistracie wielce poważany od wszystkich mieszczan i masz bardzo wiele za sobą swoich przyjaciół, którzy za tobą na obronę Warszawy i nas, wojskowych, za twoim przykładem pójdą. Oto przemoc moskiewska, nie dość, że nam kraje wydarła, ale nawet nam jeszcze w ten tydzień śmiercią grozi. Otóż już mamy ordynans od hetmana wydany, abyśmy swoich współbraci wybili. Więc nie może znieść tego serce nasze tak wielkiego tyraństwa, abyśmy się współbraci naszych mieli stać zabójcami. Więc idziemy do was o poradę i prosić o wsparcie słabych sił naszych, a pewni jesteśmy, że nam ją od siebie dacie. Więc wzywamy ciebie, upoważniony obywatelu między mieszczanami, i prosimy ciebie dla nas o pomoc, a pewni jesteśmy, że nam jej nie odmówisz.” Więc gdy mi o wszystkim swym zamiarze powiedzieli, pytając mnie zaraz, czyli ja się podejmuję, na którym się wcale nie znam, gdym to im odpowiedział, tak zaraz porucznik Necki dobył puginału z kieszeni, a kapitan Linowski wyjął zza pazuchy przysięgę i krucyfiks i mówił do mnie te słowa: „Obywatelu! gdy nam ty tę przysługę odmówisz, tak bądź pewnym, stąd żyw już nie wyjdziesz, gdy to o nas wszystkich idzie, a ty masz najwięcej przyjaciół.” Więc ja, widząc na siebie oręż, cóżem miał czynić, czyli mi było tak ginąć nie bijąc się, czyli z rąk moskiewskich, to mi wszystko było jedno. Więc im przysięgłem, że im będę dopomagał. Po tej przysiędze dostali z komody papiery, na których ja się musiałem podpisać, a gdym się już podpisał, tak zaraz mi pokazali rejestr, na którym już było podpisanych obywateli 50 720, którzy im przysięgę wykonali; więc mnie powiedzieli, abym był gotów na czwartek [17 IV] z rana o godzinie 44 4, i przykazali mi, abym słuchał, jak dadzą z armat ognia na znak, tak zaraz abym wychodził już zbrojno z ludźmi jak najwięcej, co się też stało. W dzień czwartkowy, gdy dali z armat ognia, tak zaraz wziąłem ze sobą kilkadziesiąt ludzi, odebrałem Moskalom armat 7, którymi się jak najmężniej broniłem; taż kanonada zaczęła się wpół do piątej godziny, a trwała aż do godziny 4 do piątku, ponieważ się Moskale zamknęli w pałacu tym, gdzie stał JW. Igelström i w Gdańskim ogrodzie, i u Kapucynów, i w Krasińskim pałacu. W dniu czwartkowym o godzinie 5 po południu naród okrzyknął jenerała Mokronowskiego w Zamku u króla za komendanta warszawskiego, także Zakrzewskiego, będącego już podczas konstytucji 3 maja prezydentem, nazad go przyprowadzili i zaraz poszli po niego, więc gdy go przyprowadzili na Ratusz, więc zaraz naród zaczął obierać Radę Zastępczą Tymczasową, aż do dalszego urządzenia, ponieważ król jegomość nie chciał się wdawać w ten interes, ani o niczym wiedzieć, więc mnie także naród wraz z oficerami okrzyknęli i do Rady przybrali. Gdym już obrany został, zaraz mnie Radal wyznaczyła do króla na dyżur, abym tam wszelkie bezpieczeństwo zachował, ponieważ wojska natenczas przy królu nie było, więc ja, mając wielkie zaufanie w narodzie, poszedłem między obywateli i wybrałem z nich zdatnych, i z nimi poszedłem do Zamku królewskiego, więc tam na warty ich porozstawiałem i z nimi całą noc tam byłem. Na drugi dzień poszliśmy resztę wojska moskiewskiego dobywać. Król jegomość i Rada widząc, że się już Moskwa nie obroni, tak zaraz od rana wysłał król Zakrzewskiego i Mokronowskiego z odtrąbieniem się do JW. Igelströma, aby żołnierzy próżno nie eksponował na rzeź, aby się poddał, zabezpieczając go przy życiu i wszystkich przy nim będących, więc takowej propozycji przyjąć nie chciał, która była trzy razy potwierdzoną od króla i Rady, aby się poddał, więc naród, dowiedziawszy się, że pardonu nie chce, tak zaraz całą siłą uderzyli w te miejsca, gdzie Moskale byli, i onych dobyli, i w niewolę osadzili. JW. Igelström w kilkadziesiąt koni uciekł z Warszawy do Prusaka. Po tym dobyciu wojska moskiewskiego nastąpiła wszelka spokojność, ale jednakowo naród przyszedł na Ratusz do Rady i żądał tego, aby Rada natychmiast kazała aresztować tych, którzy kraj polski na rozbiór podpisali, aby był rozebranym, i zaraz żądali, aby każdy, który kraj podpisał, aby był śmiercią karany. Więc gdy im Rada przyrzekła, że każe aresztować, więc się cały naród uspokoił. Taż spokojność trwała przez dni 8 bez żadnej trwogi. W dniu 9 po południu o godzinie 4 zrobił się wielki alarm w Warszawie, jedni mówili, że wojska wielkie maszerują, a drudzy mówili, że król nasz z Warszawy do Moskwy wyjechał; ten alarm był zrobiony w dwojakim sposobie: pierwsze, że dworzanie tych panów, którzy byli poaresztowani, dlatego ten alarm zrobili, aby swoich panów przez to zmięszanie ludu z aresztu wyprowadzili; druga zaś partia, ta, która rozgłosiła, że król jegomość wyjechał do Moskwy, więc była z osób takich złożona, ze samych próżniaków i szulerów, i z tych, którzy byli duchami francuskimi; 45 rozumieli, że przez ten alarm swoim żądaniom umysłu dogodzą, w czym się bardzo omylili, jak dworzanie, tak ci, którzy byli myśli francuskiej, bo ci chcieli; aby naród i Rada przez ten fałszywy alarm był król jegomość aresztowanym. Więc to dla tych dwóch przyczyn taż trwoga była zrobiona w Warszawie, która się tak jednym, jak i drugim nie udała. W ten dzień były królewskie imieniny, bo było św. Stanisława [8 V], natenczas król jegomość wyjechał na Pragę, więc Rada, gdy się dowiedziała o tym, że się lud lęka, aby król z Warszawy nie wyjechał, więc zaraz Rada pojechała do króla na, Pragę z prośbą, aby nazad jak najprędzej do Warszawy powrócił, opowiadając królowi o tym, że się lud lęka, aby się przez ten alarm co złego nie zrobiło bez przytomności jego, także i to opowiadali królowi, że się obywatele boją, aby nam król z kraju nie wyjechał za granicę. Król jegomość, wysłuchawszy Rady, zaraz nazad do Warszawy powrócił. Więc ja dostałem rozkaz od prezydenta Zakrzewskiego, abym poszedł wprzód powiedzieć obywatelom, żeby już byli spokojni, że król już nazad powraca, i dlatego mnie wysłał do pospólstwa jako najzaufalszego W nich, abym zrobił wszelką spokojność. Więc ja gdy przyszedłem do nich, opowiedziałem im o powrocie króla, iż nazad powraca z Pragi. Więc prosiłem ich, aby dwiema szwadronami stanęli, zacząwszy od mostu praskiego aż do Zamku królewskiego, i prosiłem tych obywateli, aby wtenczas gdy król będzie przejeżdżał koło nich, wołali: „Wiwat! wiwat”, i tak też się wszystko stało. Więc przeciwna partia próżniaków i tych, którzy byli duchami francuskimi, widząc takową przeze mnie uczynioną atencją dla króla jegomości, mocno się im nie podobała, więc gdyśmy króla odprowadzili do Zamku, że już wszedł na pokoje, tak zaraz przyszedł do mnie major Chomentowski od artylerii, złapał mnie za piersi i mówił do mnie te słowa: „Ty szelmo! trzymasz za królem? otóż teraz życie twoje jest w moim ręku"; dobył pistolet zza pasu, który był dwiema kulami nabity. Więc ja mu odpowiedziałem, że dam się tu zabić, aniżeli jakąkolwiek dozwolę krzywdę zrobić królowi. W tym punkcie obywatele zaraz wydarli mu z ręku pistolet i zaraz mu niezwyczajnie boki i plecy pałaszami obili, a nawet go chcieli rozsiekać, alem ja jego obronił, chcąc się dowiedzieć o więcej takich ichmościach, więc kazałem go zanieść pod wartę i przykazałem, aby na niczyją rekwizycją nie był wypuszczonym. Więc w Zamku zaraz porozstawiałem dubeltowe warty z obywateli, gdzie tylko jakikolwiek wchód był do króla jegomości. Więc zabezpieczywszy Zamek od napaści duchów francuskich, sam wziąwszy resztę obywateli, wyszedłem z nimi z Zamku i poszedłem na Ratusz na sesją do Rady. Więc tam dano znać, że naród chce wybić wszystkich panów tych, którzy byli poaresztowani za to, że kraj podpisali na rozbiór, więc mnie Rada znowu wysłała do nich, abym im wyperswadował, aby bez dekretu żadnego z nich nie tracili. Więc ja, gdym przyszedł do nich, zaraz zabrałem d,o nich głos, w którym im dosyć perswadowałem jaśnie. Ale że to perswadowanie mało miejsca u nich znalazło, ale gdym im doradził, aby swoje żądania podali na piśmie do Rady, 46 aby Rada kazała ich sądzić, ponieważ były jasne dowody z dyplomatyki JW. Igelströma na osoby te, jako to: Ożarowskiego, na Ankwicza, na Zabiełłę, na biskupa Kossakowskiego, ponieważ oni byli najpierwsze osoby do podpisania na rozbiór kraju, a nawet już były wynalezione na nich dowody. Takową propozycją lud przyjął ode mnie i zaraz od swoich zamysłów odstąpił. Nazajutrz rano lud zgromadził się i stanęli pod bronią, więc zaraz przyszli do mnie z notą w czterech punktach napisaną, która była taka w ich żądaniu do Rady: 1. Lud żąda, aby Rada powiększyć warty przy aresztantach i osobach dawnych posłów grodzieńskich i innych kazała. 2. Lud żąda, aby broń była między pospólstwo i amunicja rozdana. 3. Lud żąda, aby król jegomość miał wszelkie bezpieczeństwo od napaści i wszelkie uszanowanie i aby Rada nakazała wkoło Warszawy szańcować. 4. Lud żąda i każe, aby Rada wydała moc sądzenia sądowi kryminalnemu w dniu dzisiejszym osoby, to: 1. hetmana Ożarowskiego, 2. marszałka sejmowego grodzieńskiego Ankwicza, 3. marszałka sejmowego litewskiego Zabiełłę, 4. biskupa Kossakowskiego. Więc pospólstwo wraz z wojskowymi przymusili mnie, abym ja z nimi poszedł do prezydenta i jego poprosił imieniem wszystkiego ludu, aby przyszedł na Ratusz i Radę zwołać kazał, więc gdy prezydent przyszedł przed Ratusz, tak mu zaraz pospólstwo zastąpiło przed bramą i prosiło go, aby się zatrzymał, aż mu żądane punkta od ludu przeczytają. Gdy takowe punkta wysłuchał, zaraz ludowi na nie odpowiedział, że trzy sprawiedliwe żąd,ane punkta zaraz uskutecznione będą, na czwarty punkt odpowiedział, że Rada Zastępcza Tymczasowa nie ma mocy kazać tych osób sądzenia, więc mówił do ludu, że to zawisło od Naczelnika takowe pozwolenie. Więc naród powtórnie powiedział prezydentowi, jeżeli takowe żądanie ludu nie będzie wysłuchane, że Rada tych osób jako zdrajców ojczyzny sądzić nie każe, więc nie tylko tych, ale nawet wszystkich panów poaresztowanych natychmiast w kawałki rozsiekać chcieli. Więc zaraz powiedzieli, że dotąd broni nie złożą, dopóki żądanie ich uskutecznione nie będzie. W tym prezydent poszedł na Ratusz, a pospólstwo czekało na rezolucją odpowiednią od Rady. Więc Rada powtórnie odpowiedź dała ludowi, że mocy takowej nie mają, żeby byli sądzeni bez wiedzy Naczelnika. Więc pospólstwo odebrawszy takową odpowiedź od Rady, tak zaraz poszli do prochowni, gdzie też osoby siedziały, i przyprowadzili ich na Ratusz przed izbę sądową, także kapucynów poprosili, aby ich spowiedzi słuchali. Więc z tymi osobami weszło na Ratusz kilkaset zdatniejszych, między którymi byli wojskowi oficerowie. Więc weszli do Rady i mówili te słowa: „Prześwietna Rado! Lud żąda i prosi o sąd na zdrajców ojczyzny, na tych, którzy tu są przyprowadzeni przed sąd kryminalny, bo jeżeli ich sądzić nie dozwolicie, to nie tylko, że w oczach waszych będą śmiercią karani, ale nawet i Radę poczytamy za niesłuszną i niesprawiedliwą, gdy nie będzie na nich kary, to zapewne nie będzie bojaźni. Więc spojrzyj, Rado! że czeka kilkadziesiąt tysięcy narodu na 47 twoją sprawiedliwość, gdy ją nie oddasz temu narodowi, więc bądź pewną, że ją ten lud zrobi, i nad tym się zastanów, Rado! że przy tych osobach czterech, którzy przez was będą bronieni, obronione one nie będą, ale i tych, co są w areszcie, nie obronim onych od śmierci.” Więc takowe pogrożenie od ludu przymusiło Radę, aby dała moc sądzenia sądowi kryminalnemu te cztery osoby. Więc gdy ich Rada poddała pod sąd kryminalny, oddali zaraz na nich dowody z dyplomatyki JW. Igelströma. Więc najpierwej był sądzony hetman Ożarowski, za to że był przekupiony od Moskwy, więc mu sąd kryminalny najprzód przeczytał ordynanse od niego wydane wojskom polskim, aby naród w Warszawie wraz z Moskalami bili, więc gdy mu je przeczytali, zapytał go sąd: jeżeli on sam też ordynanse swoją ręką pisał i one wojskom powydawał? Gdy hetman odpowiedział, że sam swoją ręką ordynanse pisał i one na zgubę narodu powydawał, więc powtórnie pytał go sąd kryminalny, dla jakich przyczyn takowe ordynanse powydawał. Więc on sądowi powiedział, że te ordynanse były z rozkazu JW. Igelströma przez niego wydane, za co on wziął pieniądze. Skoro się przyznał, że był przekupionym, tak zaraz był osądzonym na szubienicę i oddany mistrzowi do dopełnienia dekretu, a był powieszony. 2. Ankwicz i Zabiełło także za to byli powieszeni, że posłów na sejmie grodzieńskim przekupowali, aby kraj podpisali na rozbiór, i sami byli przekupieni. 3. Biskup Kossakowski za to był powieszony, że jako duchowna osoba, nie powinien był dawać takich doradów Igelströmowi, aby po wszystkich kościołach w Warszawie naród był wybity podczas rezurekcji, w czym on taką radę podał i uniwersał wydał, aby po wszystkich kościołach rezurekcja o godzinie 8 była, a naród miał być wybity. Także na sejmie grodzieńskim posłów przekupywał i sam był przekupionym od Moskwy, nawet innych dokumentów było bardzo wiele na niego,, więc go sąd wskazał na szubienicę. Gdy już był osądzony, tak zaraz Radia posłała do nuncjusza, aby kazał z niego wszystkie honory pozdejmować, na co nuncjusz odpowiedział, że jego honory przez to są zmazane, gdy się sam oczernił przez zdradę, którą zrobił dla swej ojczyzny, ale jednak zaraz przysłał swego kanonika dla zdjęcia honorów, więc potem był powieszon. Po takowych egzekucjach tych czterech osób zaraz chciał naród, aby major Chomentowski był rozsiekanym za to, że chciał króla aresztować i mnie w Zamku królewskim chciał zabić, na którego już była armata wyprowadzona przed króla Zygmunta, ponieważ zaraz po rozsiekaniu jego mieli ciało jego zabrać i w armatę nabić, i na cztery strony Warszawy wystrzelić, ale ja uprosiłem, aby jeszcze był wstrzymanym do wyegzaminowania, kto go na to namówił, aby króla aresztować i mniej, najzaufańszego w obywatelstwie chciał zabić, w czym naród mnie usłuchał. Więc jeszcze został w areszcie do dalszego czasu. Potem się wszystko uspokoiło. Po kilku dniach zaszła prośba od JW. jenerała Mokronowskiego, komendanta warszawskiego, za tymże majorem do mnie, prosząc za nim, abym mu ten jego występek darował, ekskuzując go, że był mocno pijanymi, więc ja, nie chcąc 48 być tyranem jego osoby, kazałem go uwolnić, ale pod tym sposobem, aby się w Warszawie więcej nie znajdował. Więc mu zaraz jenerał dał ordynans do Litwy, aby natychmiast wyjechał, czego on zaraz dopełnił. Tegoż majora wszelako śmierć nie minęła, bo mu kula armatna głowę urwała. Więc te duchy francuskie, którzy byli takiego umysłu jak ten major, widzieli mnie utrzymującego partią za królem wszystkich obywateli najznaczniejszych, więc przestać musieli w swoim umyśle zaślepionym, ponieważ my w naszej rewolucji najmniejszego nie mieliśmy zamiaru tak robić, jak robili Francuzi w swoim kraju, ani też z Francuzami nie mieliśmy żadnego porozumienia. Jak tylko miała się zacząć taż rewolucja, tak jedynym było celem naszym zemścić się na królu pruskim za zdradę uczynioną dla nas podczas konstytucji 3 maja, bo niesłusznie uwiódł posłów na tym sejmie i odciągnął nas od aliansu z Moskwą, dawno zawartego, ofiarując nam dać wszystkie pomocy wojenne do odparcia Moskwy. A król pruski, będący w pretensji, aby nam mógł za to wydrzeć Gdańsk i Toruń, na które to miasta zawsze dybał, aby je mógł jak najprędzej nam ułowić, i tak się stało, że uwiódłszy naszych posłów na sejmie, więc zaraz też miasta zabrał, bez których to miast nigdy Polska cała zaludnić by się nie mogła, ale nawet połowę ceny swojej wartości utracić by musiała, ponieważ te dwa miasta są portowe, nad morzem leżące, skąd największe ze wszystkich stron pochodzą na cały kraj polski handle, bez których to miast żadnym sposobemi Polska obejść by się nie mogła. Takowe więc wydarcie niesprawiedliwe kraju przez króla pruskiego jakże nam nie miało sprawić ostatniej desperacji, widząc się już ze wszystkich stron pokrzywdzonymi i niewinnie rozszarpanymi? Tu ja prawdę powiem, gdyby mi przyszło głowę utracić moje, to powtarzam słowa moje, że bez najmniejszego pretekstu te trzy potencje wydarły nam kraj polski. O przebóg! i jakże nie ma każdy Polak na to stękać i ubolewać na tak wielką poniesioną krzywdę! Ponieważ my byliśmy pod protekcją najjaśniejszej monarchini, to prawda, ale jakąże nam protekcją dawała? Oto taką: kiedy się udali niektórzy panowie z prośbą do najjaśniejszej pani o pomoc na współbraci i swych rodaków, to taką pomoc pozyskali, ale nie taką, aby krajowi ogólnemu była pomocą; i któż na tym szkodował? oto biedny obywatel, który zawsze był niszczony i rabowany od Moskali; przez takie pomocy, które nie były dla kraju użyteczne w ogólności, ale tylko w szczególności niektórym osobom, którzy nie starali się o uszczęśliwienie kraju, ale tylko swojej presumpcji* dogadzali, a przez to samo nie trzymali się jedności króla naszego, który im zawsze dobrze radził, ale oni tylko sobie i swej presumpcji dogadzali, a przez to kraj utracili, przez tę pomoc wojska moskiewskiego. A kto na tym szkodował? Kiedy nie miasta i wioski palone i niszczone? Wyznaję ja i to, że król jegomość na sejmie 3 maja mówił do stanów sejmujących kilkakrotnie, aby z królem pruskim aliansu nie zawierali, i zaraz im mówił, że zdradzonymi i oszukanymi od króla pruskiego będą. Także im mówił i to, że: „Teraz odstępujecie Moskwy, która was jeszcze dotąd nie zdradziła”, a nawet mówił im, że doczeka tego, że: „Na klęczkach pójdziecie do 49 najjaśniejszej monarchini na zdradę króla pruskiego i prosić będziecie o zemstę na niego.” Ale cóż to pomogło, kiedy affirmatywki ze strony pruskiej przeważyły dobrą negatywę, które były przy królu naszym w partii jednej utrzymywane, nie odłączając się od Moskwy. Więc dlatego król zrobił tron sukcesyjny na księcia Konstantego, a wnuka najjaśniejszej imperatorowej, tak dalece starał się nasz król, że nie tylko że Moskwa była gwarantką naszą, ale i owszem, chciał i chce jej oddać całkiem pod tej pani opiekę kraj Polski, z której to konstytucji kraj nasz cały był kontent i życzył sobie mieć księcia Konstantego królem polskim. Więc taż konstytucja nie ukontentowała kilka osób, więc udali się o pomoc do najjaśniejszej monarchini i prosili o wojska, aby potargali i wywrócili tę tak świętą konstytucją, więc ci to panowie, którym się to chciało być królami, dlatego im, się to święte dzieło nie podobało; ponieważ król jegomość życzył dobrze dla swego kraju, chciał za życia swego, aby następca tronu był, aby już więcej Polska nie podpadała takim klęskom przy wstępowaniu na tron, jak dawniej ponosiła; i dlatego to sprawiło tych panów niechęci, że król życzył koronę inszemu królowi, ale nie onym. Ciż to sami panowie, którzy szukali ostatniej zguby krajowi polskiemu, aż ją znaleźli, nie oglądając się na to, że przez rozdwojenie swoich umysłów zrujnują i utracą resztę kraju polskiego. Więc ja wyznaję tu myśli, jakie były teraźniejszej rewolucji polskiej i w jakim sposobie miała być zaczęta taż rewolucja: 1. najprzód w całym kraju polskim jednego dnia i jednej nocy wszystkie wojska moskiewskie, cesarskie i pruskie miały być zdezarmowane, ale nie wybite, tylko w niewolę wzięte; 2. że natychmiast mieli delegacją wysłać do najjaśniejszej imperatorowej i do cesarza, aby nam nie bronili wojnę prowadzić z królem pruskim, a najosobliwiej zemścić się za oszukanie naszych posłów i wydarcie nam niesprawiedliwie naszych krajów; więc głosy zachęty przeważyły głosy przeciwne w takowych prośbach taż delegacja miała być wysłana: 1. aby nam najjaśniejsza imperatorowa pozwoliła sejm 3 maja zwołać i konstytucją też przywrócić kazała z niektórymi w niej potrzebnymi poprawkami tejże konstytucji; 2. i w teraźniejszej wojnie prowadzonej z królem pruskim neutralną została, i żeby z nami alians wieczny zawarła; 3. aby nam dała księcia Konstantego na króla, którego sobie pragnie cała Polska; 4. aby odtąd już żadnej pretensji panom polskim, jako też wojska naprzeciw swoim współbraciom nie dawała, oprócz jednemu królowi, gdyby miał prowadzić wojnę, ponieważ przez taką dawaną protekcją niektórym panom od najjaśniejszej monarchini wielkiej klęsce podała Polska; 5. aby ordynanse wojskom wydać kazała, aby z polskiego kraju do granic rosyjskich cofnięte były. Więc za takowe dobrodziejstwa nam, Polakom, uczynione od najjaśniejszej imperatorowej mieliśmy jej kraje odstąpić te, które jej są potrzebne do graniczenia z Turkiem, i natychmiast zdezarmowane wojska oddać, i tron sukcesyjny księciu Konstantemu dać, a sami całą siłą uderzyć mieliśmy na króla pruskiego i odebrać swoje, nam wydarte kraje. Otóż to jest cała istota naszej rewolucji, która nam się nie udała, jak jedno, tak i drugie, ponieważ Madaliński, nie czekając na dzień normalny, na tęż 50 rewolucją umyślnie wyznaczony, więc nam wszystko popsuł, bo nawet w Warszawie już tak zrobionym być nie mogło bez rozlewu krwi jak z jednej, tak z drugiej strony, ponieważ wojska! rosyjskie zawsze na noc do zborniów się ściągały, których było w jednej zborni kilkaset albo kilkadziesiąt żołnierzy, których żadnym sposobem zdezarmować nie było można. A gdy się już rewolucja zaczęła, tak zaraz kilka panów jeździło do JW. Igelströma perswadując mu, aby się poddał, deklarując mu wszelkie bezpieczeństwo, bez żadnej straty wojska rosyjskiego, ale się żadnym sposobem nie chciał poddać. Więc ta nam przyczyna zawaliła drogę do Petersburga, iżeśmy nie mogli wysłać delegacji do najjaśniejszej monarchini, gdyżeśmy nie mogli dostać pełnomocnego posła. A drugie to było nam przeszkodą wielką, że miasta nie razem powstały; po trzecie, że wojska pruskie zaraz nam przyciągnęły pod Warszawę, więc już żadnym sposobem nie mogli do swoich zamysłów trafić nasi panowie, którzy mieli tąż rewolucją rządzić. Więc gdym wyznał, w jakiej myśli miała być taż rewolucja, teraz przystępuję do dalszego ciągu, co się dalej w Warszawie działo, gdy Naczelnik postanowił Radę Najwyższą Narodową, która się składała z osób ośmiu, a taż Rada przybrała zastępców do siebie 32 osób. Więc ja dostałem się na zastępcę do tej Rady; więc się potem podzielili na departamenta. Ja byłem wyznaczony do Wydziału Skarbowego, także do Wydziału Paszportowego i w loterii byłem prezesem, w których to wydziałach bardzom się mało znajdował, ponieważ mnie Rada, abym naród zachęcał do obszańcowania się naokoło Warszawy, jako mającego największą miłość w całej Warszawie, [przeznaczyła]. Więc ja, dopełniając zlecone mi obowiązki, zaraz starałem się lud zachęcać i różnego stanu osób, jako też i płci. Niewiast po kilka tysięcy wyprowadzać do okopania się naokoło Warszawy, w czym ja wielką zrobiłem defolgę dla skarbu Rzeczypospolitej, co by musieli kilka milionów ze skarbu wydać na toż okopanie, com ja bez żadnego ekspensu z ludźmi zrobiłem. Gdy cyrkuły w Warszawie były urządzone i podzielona Warszawa była na 7 cyrkułów, więc wydany był rozkaz, aby każdy cyrkuł podczas alarmu po 3000 ludzi z bronią do okopów wysłali. Gdy tedy komendanci cyrkułowi pierwszy raz z tych cyrkułów ludzi wprowadzili do tychże okopów, pokazując im dla każdego cyrkułu wyznaczone miejsce, gdzie mają podczas alarmu stać, więc tam między tymi ludźmi był niejaki Konopka, który miał do tychże ludzi mowę, zachęcając ten lud do obrony przeciw nieprzyjaciołom naszym, a drugą miał mowę do nich do wzburzenia ich|, aby ten lud zaraz powracając od tych okopów na powrót do domów swych, aby się udali zaraz do Rady, aby taż Rada kazała zdrajców ojczyzny karać. Więc powracając ten lud przyszedł do prezydenta i prosili go, aby byli karani ci panowie, którzy kraj podpisali. Więc wyszedł do nich prezydent i prosił ich, aby byli cierpliwi aż do tygodnia, ponieważ jeszcze nie było sądu kryminalnego najwyższego obranego. Ten Konopka usłyszawszy o tym, że im kazano aż do tygodnia czekać, więc powtórnie miał do nich mowę, 51 namawiając ten lud, że nie masz sprawiedliwości w Radzie. Więc wziąwszy z sobą tych ludzi i on poszedł z nimi po drzewo na szubienicę, więc przez całą noc postawili szubienic jedenaście. Prezydent, dowiedziawszy się o tym, zaraz przysłał po mnie, ponieważ jam jeszcze spał i nie wiedziałem o niczym, bo już była godzina 1 w nocy [29 czerwca]. Więc prezydent mnie prosił, abym ja temu zapobiegł, aby się co złego w nocy nie stało, więc ja przyszedłem w Rynek, a tam już były postawione 3 szubienice; więc ja zaraz zabrałem do nich głos, dosyć im jaśnie perswadowałem, aby od swoich zamiarów odstąpili; ale to wcale im nic nie pomogło toż moje perswadowanie, gdy mi pospólstwo wcale nie było znajome, bo to byli tylko sami stróże, mularze, cieśle, parobcy, dworacy i próżniaki, których ja wcale nie znałem. Więc ci wcale mojej perswazji nie słuchali, ale i owszem, mnie na najpierwszej szubienicy powiesić chcieli i już mnie przynieśli pod szubienicę, ale szczęściem wielkim, że przecież miałem z sobą kilku znajomych, że mnie obronili od tych łotrów, którzy każdego, perswadującego im, chcieli wieszać. Ta więc burza była przez całą noc przepędzona tych łotrów na stawianiu samych szubienic. Powtarzam jeszcze, że to byli tacy ludzie, którzy bardziej chcieli z tego buntu profitować rabunkiem lub też kradzieżą; co się i tak trafiło, że niby szukali kogo po pałacach, a potem rabowali. Gdy Bóg dał dzień, zaraz Rada na sesją się zeszła, aby zapobiegli tym buntom, więc wydała Rada rozkaz do cyrkułów, aby komendanci cyrkułowi natychmiast poszli ze swoim wojskiem i też szubienice kazali podciąć. Ciż łotrzy widząc, że im podcinają szubienice, więc się porwali na tych komendantów i kilka z nich porąbali ich i rozproszyli, a sami nazad szubienice postawili, a gdy je postawili, więc jedni przyszli do Rady, aby Rada kazała tych panów sądzić, a drudzy nie czekając sądu. aż ich osądzą, sami poszli do tych panów i przez mistrza ich powiesili. Gdy nam dano znać do Rady, więc my Rada najprędzej do nich pojechaliśmy, perswadując im, aby takiego zabójstwa nie dopełnili, to i nam ledwie się. toż samo nie dostało, bo każdego chcieli wieszać, kto tylko im perswadował, a nawet instygatora, od Rady do nich wysłanego, perswadując im, tego powiesili. Więc tam natenczas żadnego posesjonata nie było, bo się każdy bojał wyjść na ulicę, aby nie był powieszonym. Więc tego dnia powiesili osiem osób, a byliby może więcej wieszali, gdyby im był deszcz nie przeszkodził, ale Bóg dał wielki deszcz, więc się przed nim pochowali ciż burzyciele. Prezydent i ja ledwieśmy obronili marszałka koronnego, bo już do szubienicy prowadzili. Więc toż samo zezna Zakrzewski, który był prezydentem i był wszystkiego świadkiem tegoż buntu, który wyniknął z Konopki, ale nie ze mnie, bom ja się wcale w to nie wdawał, ponieważ Rada po tym zaspokojeniu buntu kazała wziąść do aresztu więcej niż 500 osób i każdy z osobna był egzaminowany, kto by taki bunt zrobił i kto ich do tego namówił; więc się tam na mnie najmniejsza rzecz nie pokazała. Więc ja na drugi dzień podałem projekt do Rady, aby Rada wydała rozkaz do wójtów cyrkułowych, aby natychmiast 52 wszyscy wójci każdy w swoim cyrkule wysłał dozorców do spisania ludności w Warszawie się znajdującej i aby byli pisani osobno posesjonaci i osobno komornicy, którzy się rzemiosłem bawią, także osobno próżniacy, ci, którzy nie mieli sposobu do życia. Więc ja deklarowałem ich wszystkich wyłapać i oddać do wojska, bo gdyby nie takim sposobem, to byśmy nigdy nie byli spokojni w Warszawie, boby nam zawsze próżniaki buntu wszywali. Więc Rada ten projekt ode mnie z ukontentowaniem przyjęła i zaraz mnie Rada do Kościuszki wysłała, aby nam dał pomoc wojskową, ponieważ wojska natenczas w Warszawie nie było, a Kościuszko był natenczas o 9 mil od Warszawy z wojskiem. Gdy ja do Kościuszki przyjechał i oddałem mu ekspedycją, tak zaraz wysłał wojska do Warszawy 4000 a mnie za to udarował patentem pułkownikowskim; więc ja powróciwszy nazad do Warszawy, zaraz tej samej nocy wybraliśmy próżniaków 6000, ich zaraz odesłałem do obozu Kościuszki, także i drugiej, i trzeciej nocy; więc takim sposobem pomnożyliśmy znacznie liczbę wojska i przez to zrobiłem spokojność w Warszawie. Więc mnie Kościuszko 3. dnia przysłał ordynans, abym sobie zaczął werbować regiment. Odtąd już nie wpływałem do żadnych interesów cywilnych, tylko do wojskowych; więc potem w kilka dni zwerbowałem sobie ludzi 700 kilka osób. Znowum dostał ordynans, abym zaraz z nimi przymaszerował do obozu, i tam ich mustry uczyłem. Więc przez 5 miesięcy stałem pod Grochowem i tam utrzymałem posterunki przy bateriach, w których miałem armat 8: dwunastofuntowych cztery, sześciofuntowych cztery. Także miałem oficerów od Kościuszki mi danych, to jest tych: podpułkownika grafa Konarskiego, majorów dwóch: Sosnowskiego i Markowskiego, kapitanów 4, poruczników 4, podporuczników 4, chorążych 4, adiutanta 1, gemeinów głów 716. Więc potem Rada obrała sędziów kryminalnych i kazała sądzić tych buntowników i tych, którzy wieszali bez wyroku sądu; więc takich znalazło się przed inkwizycją osób 18, więc sąd kryminalny kazał ich powiesić 17, a ośmnastego osądzono do prochowni, tegoż Konopkę i innych także bardzo wiele, którzy się znajdowali w tym czasie. Więc można stąd miarkować i być przekonanym, że gdybym ja był cóżkolwiek należał do tegoż wieszania, a czyliżbym był ochronionym od takowej kary? Oj! zapewne nie! bo tam winnych od wojska odbierali i ich jako winowajców sądzili, innych śmiercią karali. Można się także i nad tym zastanowić, że tam książąt sądzili i onych karali, gdy co zawinił, a mógłżebym ja od tej kary się uchronić, gdy tam jeden drugiego jak najsurowiej doglądał, aby nie był w czym podejrzany o jaki fałszywy występek, za który by musiał zaraz i życie utracić. Bo jeżeliby go przez sąd nie ukarano, toby go pospólstwo samo ukarało. Dla lepszego przekonania mego świadectwa, które tu wyznaję, więc kładę tu i to, że jeden z członków Rady nie więcej wykroczył jak to, że poszedł mimo wiedzy Rady do tych panów, którzy byli aresztowani, a zaraz go Rada wyluminować od siebie kazała, a nawet był od Rady aresztowanym, a potem go pospólstwo za tak mały występek samo 53 powiesiło; więc nie tylko ja się wystrzegać musiałem, ale i każdy, bo tam żadnemu nie przepuszczano, ale śmiercią karano. Więc tu może być przekonana najjaśniejsza monarchini, że gdybym ja był czynił jakie zbrodnie, to bym zapewne nie był uszedł bez kary, a jeszcze najhaniebniejszej, jaka była w Polsce. Więc gdyby jeszcze mało było mego sprawiedliwego wyznania, które by miało podpadać jakiej wątpliwości, to ja się odwołuję do tych wszystkich panów, którzy tu są w niewoli, więc niechaj oni zatwierdzą to moje wyznanie. A jeżeli i tym wiara nie będzie dana, to wszyscy obywatele warszawscy toż samo wyznają, żem ja nigdy nie pragnął niczyjej śmierci, bo chociaż miałem wielkie u ludu zaufanie, jednak nigdy nie namawiałem nikogo na zły uczynek, żeby jemu i mnie szkodzić mogło, bo zapewnie i za nich, i za siebie musiałbym jak najsurowiej odpowiadać. 3o jeżelibym się potrafił wyekskuzować przed światem, to zapewne przed Bogiem musiałbym jak najsurowiej odpowiadać. Lecz ja nigdy nie miałem w sobie duszy mej podłej, abym kiedykolwiek miał pragnąć czyjej zguby, bo jeżelim pozyskał serce obywatelskie, to zapewne pozyskałem je przez moje najsprawiedliwsze dla nich doradzenia w ich interesach i im w usłużeniu w potrzebie. Więc ta cała publiczność po wielu moich dla niej dowodach powierzyła mi swoje serca, więc ja tym bardziej starałem się dla nich odwdzięczać za ich takowe dla mnie względy. Pytanie: — Odpowiedź: Jeżelim posiadał urzędy, tom ich za to posiadał, że byłem w magistracie radnym, a potem, gdy nastąpiła rewolucja w Warszawie, więc ja najpierwszy z tego magistratu stanąłem na czele obywatelskim do obrony swej ojczyzny, a stanąłem z mężnym i odważnym sercem, więc znalazłem się tak odważnym w samym ataku jak ten, który posiada najwięcej taktyki wojennej, i dokazałem tyle z obywatelami, ile najpraktyczniejszy żołnierz dokazać może, Więc to widzieli jak wojskowi, tak i obywatele. Więc z tych przyczyn mnie do urzędów, którem posiadał, przypuścili. Tu więc kończę moje wyznanie moich czynności, jakie były w Warszawie przeze mnie czynione, ponieważ wiele rzeczy były przez moją osobę czynione, to jednak z rozkazu mi danego od Rady, więc takowym jak najściślej je dopełniał, bo było moim obowiązkiem je dopełnić. W początkowe związki do tej rewolucji wcale nie należałem, a nawet i o nich nie wiedziałem, a ponieważ w Warszawie już raz byłem egzaminowanym u jen. Bukszwedyna, jeżeli nie wiem o pieniądzach, które by mogły być gdzie ukryte, lub też o papierach Igelströma, więc ja o tym nie wiem, gdyż w cywilnych interesach nie zasiadał. Przy dobyciu Warszawy, jak była atakowana od Moskwy, natenczas nie byłem, bom ja przed kilką dniami dostałem ordynans, abym wyjechał do Poznania, więc ja, dopełniając rozkazu przez ordynans, mi danego, pojechałem do Poznania, więc tam byłem aresztowanym od Prusaków i u nich byłem przez jeden miesiąc w niewoli trzymany. Więc na rekwizycją JW. Suworowa byłem przez konwój pruski odesłanym do Warszawy, więc tam zaraz byłem aresztowanym i egzaminowanym ze wszystkich czynów. Więc po trzech dniach 54 z aresztu uwolnionym byłem z tego udręczenia, więc przez trzy dni miałem odpoczynku po wyjściu z aresztu, więc znowu powtórnie byłem aresztowanym i tu mnie transportowano do Petersburga. Więc na tym kończą mały mój egzamen ze wszystkich moich czynności, a więcej o niczym nie wiem, na co się dla lepszej wiary własną ręką podpisuję! (podpisano) Jan Kiliński, Radny Miasta Warszawy Pułkownik regimentu 20. WŁASNORĘCZNY ŻYCIORYS Jan Kiliński, radny miasta Warszawy, wyznaję to, iż jestem rodem z Wielkopolski, z województwa kujawskiego, z miasta Trzemeszna, od Gniezna dwie mil leżącego. Ojcu memu było imię Augustyn, a matce mojej Marcjanna Kilińska. Byli oboje w tymże mieście urodzeni i ze szlachty oboje pochodzili. Ojciec mój był architektem mularskim, prawdziwy Polak. Ja także urodziłem się [1760] w tymże mieście i tamże w szkołach akademii trzemeszyńskiej uczyłem się, a po wyjściu ze szkół udałem się do rzemiosła. Którego gdym się wyuczył, zaraz udałem się tu do Warszawy [ok. 1780] i zostałem mieszczaninem od lat 28, i w cechu szewckim wypłacanym [mistrzem] zostałem [1788], i tum się ożenił, i tu dzieci moje wychowałem, tu jestem obywatelem. Mam swój dom na ulicy Dunaj pod nr 145. Posiadałem urzędy takowe: najprzód za czasów konstytucji trzeciego maja zostałem deputatem, tegoż trzeciego maja zostałem radnym miasta Warszawy. Drugi raz obranym byłem za czasów sejmu grodzieńskiego także radnym. Trzeci raz byłem obrany konsyliarzem Rady Narodowej, a to za czasu rewolucji [1794]. W tymże roku zostałem pułkownikiem i szefem regimentu 20, którego sam usztyftowałem kosztem moim na obronę ojczyzny mojej, a to zawdzięczając tej ziemi, na której się urodziłem. Po skończonej rewolucji byłem wzięty z Kościuszką do niewoli i tam siedziałem przez lat blisko 3, a gdym tu powrócił, to znów rząd pruski kazał mnie wywieźć na powrót i tam przez lat 8 w Moskwie tułać się musiałem, a gdy pokój pierwszy z królem pruskim stanął, więc znów pozyskałem względy powrotu mojego do Warszawy i tu za odrodzeniem się ojczyzny naszej, Księstwa tego, zostałem w Magistracie Policji radnym, w którym dotąd pozostaję. Lat zaś mam 49. W Warszawie dniu 26 czerwca 1809 Jan Kiliński 55 Jana Kilińskiego szewca warszawskiego, pułkownika 20 regimentu piechoty DRUGI PAMIĘTNIK O CZASACH STANISŁAWA AUGUSTA UWAGI DO OPISANIA HISTORII W WARSZAWIE BĘDĄCEJ I WSZYSTKO ZŁE, KTÓRE SIĘ CORAZ WIĘCEJ DO OJCZYZNY NASZEJ WKRADAŁO, A TO WSZYSTKO POCHODZIŁO Z NAJWIĘKSZEGO NIEPORZĄDKU I WIELKIEJ GNUŚNOŚCI [ORAZ] NIEPOMIARKOWANIA SIĘ Z NARODEM Kto tylko czytał historią o upadku Jerozolimy i o niezgodzie żydowskiej, ten zapewnię przyzna, iż Polacy, saimi z sobą nie mając zgody ani jedności, upaść musieli. Ja, lubo podczas Wielkiego Czteroletniego Sejmu byłem jeszcze młody i do tego jeszcze symplakiem nie znającym, jak tylko swój naturalny rozum, a przecież poznałem to, że święta pora była dla nas Polaków króciej radzić, a dłużej sią bić, gdyż w tę porę wojnę wydała Moskwa Porcie Otomańskiej, więc wtenczas potrzeba było radzić, jakby sładniej było odebrać kraje niesprawiedliwie nam wydarte, ale wtenczas powiększyli na tym sejmie etat wojskowy na sto tysięcy, lecz nie ustanowili podatku, na którym wojsko dostatecznie utrzymane być powinno. Chciał tego koniecznie król Poniatowski, aby 100 000 wojska było, lecz panowie starostowie uchylali się od płacenia podatków, mając to sobie w rozumieniu swoim, iż król przeciwko nim samym toż wojsko używać będzie. Gdy w ciągu lat dwóch tegoż sejmu rozkazał król hetmanowi, aby mu raport jeneralny wojska podali, oto oszukali cały sejm i króla, że już miało być wojska kompletnego 60 000, ale go nie było, jak tylko trzydzieści tysięcy, nad czym król serdecznie ubolewał, że go słuchać nie chcieli, więc król widząc to oczywiście, że z tymi sejmującymi stanami ani konstytucji doskonale ustanowić nie może, która by narodowi miała być dogodną, ani etat wojskowy do skutku przyjść nie może, bierze więc inny środek przed siebie: starał się jak najpotężniej przydublować drugie tyle posłów sejmujących. Jakoż i w samej rzeczy bardzo mądrze sobie król począł, gdyż dopiero młodzi posłowie prawdziwie świętą konstytucją dla narodu ustanowili, tak dalece że do dziś dnia mało co jest jej popirawić, więc młodym, ale nie starym posłom winniśmy wdzięczność, którzy drugą klasę ludu przyjęli do prawodawstwa. 56 Natenczas każdy mieszczanin zaczął myśleć o uszczęśliwieniu kraju swojego. Zaczęli sypać pieniądze, aby jak najprędzej stanęło one sto tysięcy wojska. A widząc to król, iż naród jego serio przykłada się do uszczęśliwienia i pomnożenia kasy, wziął przed się, aby jak najprędzej ukończył tę tak świętą konstytucją, która miała w sobie święte brzmienie wolności, tak dalece że nam jej inne narody zazdrościć poczęły. Ponieważ wszędzie jest droga wolność dla człowieka, a myśmy ją dopiero dla siebie nabyli. I cóż się dalej działo? Oto napisali tęż konstytucją, ale jej podpisać nie chcieli. Musiał król wzruszyć wszystkich w Warszawie obywateli, aby otoczyli z nimi cały Zamek, dając im poznać to, że gdy dobrowolnie podpisać nie zechcą, to będą musieli poniewolnie, gdyż ich około 60 000 z chorągwiami otoczono, którzy grozili tym, którzy podpisać nie zechcą, krzycząc nieustannie wiwaty tym, którzy konstytucją podpisali. Użyliśmy niemało trudności, nawet z samym marszałkiem sejmowym, księciem Sapiehą litewskim, który przez żaden sposób podpisać nie chciał, lecz za daniem mu znacznego przez obywateli prezentu przecież zaledwo ją podpisał. A gdy podpisali obydwaj marszałkowie i większe trzy części sejmujących stanów, król rozkazał narodowi otaczającemu Zamek, aby wołał: „Wiwat, niech żyje król i sejmujące stany“ — a wtenczas uderzono po wszystkich kościołach we dzwony i po wszystkich ulicach dała się słyszeć orkiestra bardzo brzmiąca, niezmierny huk armat wiwatowych. W tym król jegomość ruszył do kościoła katedralnego Św. Jana, a marszałka sejmowego księcia Sapiehę naród na ramionach swoich niósł do kościoła, wywdzięczając mu się za to, iż konstytucją podpisał. Podtenczas biskup warszawski wystawiwszy Sanctissimum błogosławił naród, a potem król jegomość zaprzysiągł też świętą konstytucją. Wieczorem była bardzo wielka luminacja przy niezmiernych okrzykach i brzmieniu orkiestry. Cechowi majstrowie chodzili z chorągwiami do tych panów, którzy konstytucją podpisali, a panu kanclerzowi wielkiemu koronnemu, za to iż nie podpisał, to mu wszystkie drzwi i okna powybijali i pałac jego zburzyć chciano, i dlatego Szczęsny Potocki i Branieki z całą hordą swoją z Warszawy uciekli, gdzie też, jak odrodnych synów ojczyzny, osądzili, ich portrety na szubienicy wisiały, choć w prawdzie samej zdałoby się, aby ich samych powieszono, lecz nie portrety. Więc to odtąd wynikło to wszystko początkowe złe pomiędzy Polakami odsrodnymi, którzy myśleli o zgubie Polski i o rozbiorze kraju naszego. Szczęsny Potocki, Branicki i inni starali się u najjaśniejszej imperatorowej uzyskać pomoc wojskową na wywrócenie tej świętej konstytucji, a Suchorzewski, poseł, i Ignacy Potocki starali się u króla pruskiego pozyskać dla nas pomoc, lecz to próżno było, ponieważ król pruski wcale co innego myślał, a co innego czynił, bo na Wielkim Sejmie przez posła swego kazał sypać talary dla Polaków pod tytułem, że chce być polskim aliantem, dając mam w pomoc przeciwko Rosjanom 60 000 swego wojska i sto tysięcy broni, a tymczasem 57 zniósł się z dworem austriackim i moskiewskim, że znalazł porę świętą rozbioru kraju polskiego. A gdy tam uzyskał jednomyślność dla siebie, zaraz się śmiało domagał od Polaków, aby mu odstąpiono całą Wielkopolskę, Gdańsk i Toruń, aby miał pretekst wkroczyć do Polski pod tytułem, że nam posyła kontyngens przeciwko Moskwie. Lecz to nie była prawda, bo skoro tylko pruskie wojska weszły w te prowincje, tak już dalej z nichwyjśćnie chciały. Więc król i sejmujące stany widząc to, że już byli zdradzeni, zaczęli się zatrudniać samą wojskowością, wojennymi przygotowaniami, dopiero armaty dzień i noc lać, amunicją robić, ale to było wszystko nadaremnie, bo już nierychło było, juz Prusacy byli w Poznaniu i już moskiewskie wojska wkraczały do Polski. Król chcąc się pozbyć tego sejmu starał się tylko uzyskać od sejmujących stanów władzę, wyjednać skarb i władzę nad całym wojskiem, a skoro ją tylko uzyskał, tak zaraz sejm cały zakończył, a że jeszcze posłowie się nie rozjechali, więc król, będąc wielowładny, wydał ordynanse, aby maszerowali naprzeciw Moskalom. O mój Boże, jakaż to zrobiła się w narodzie wielka energia, jakież to wielkie brzmienie w całym pospólstwie się znalazło, gdy pospolite ruszenie przez sejm nakazane było przeciwko Prusakom i Moskwie! Zaraz w samej Warszawie sprzysięgło się czterdzieści tysięcy narodu pójść w pomoc królowi. Ja sam dodawałem ludowi wielkiej ochoty, chodząc po mieście, okazując, jak ma być każdy uzbrojonym do wojny, tak że zaraz ruszyłem dla przykładu z wojskiem do obozu, gdzie nam bardzo wiele co godzina obywateli przybywało i rozkładaliśmy sobie oddzielny obóz. Król dnia trzeciego sam przybył z całym ekwipażem do obozu, a odbywszy przez trzy dni ze swoją gwardią i artylerią rewią, ruszyło wojsko na granicę ku Moskwie, a nam rozkazał król, abyśmy się powrócili do Warszawy. Jednak dziękował nam za naszą gorliwość mówiąc do nas to, że się mu zdamy w samej Warszawie. Więc musieli go usłuchać aleśmy z płaczem powracali do domów naszych i zaraz zaczęliśmy źle trzymać o królu naszym, lubośmy to widzieli sami na oczy nasze, że kiedy król zaprzysięgał w dniu 3 maja konstytucją, to podczas samej przysięgi w kościele Św. Krzyża tak wielka burza powstała, iż rozumieliśmy to, że nas kościół cały zawali, że my i król wraz tam padniem ofiarą. Więc tę jego przysięgę zatrzymali i ta burza nie dłużej trwała jak przez pół godziny, dopóki król przysięgi nie skończył. A przed i po przysiędze była spokojność i wiatr ustał, ale w całej Warszawie bardzo wiele szkody narobiło, wiele okien powyrywało, doniczki z kwiatami wszystkie z okien pozrzucało, a co z dachami się działo, (kiedy dachówki jak grad spadały, także i przy założeniu kościoła przy Łazienkach. Te wszystkie widoki dały nam się poznać, że z naszej konstytucji nic tnie będzie. I co się też tak stało. 58 OPIS O ODBYTEJ KAMPANII Z ROSJANAMI Gdy się taż pierwsza kampania z Rosjanami rozpoczynała, wtenczas warto było wielkiego śmiechu, że król wydał książeczkę pod tytułem Lepiej piórem jak orężem wojnę toczyć z nieprzyjacielem. Wtenczas wszyscy obywatele poznali wielką słabość króla naszego, że on nigdy tnie miał intencji bić się za ojczyznę naszą, którą on sam tylko ją w Europie splamił, a to przez rozbiór kraju tak pięknego. W tym to mówię czasie wszystek lud zaczął utyskiwać, gdy król, zamiast wydawać ordynanse do bicia się z Rosjanami, którzy się tłoczyli do kraju, to król wydawał kontraodynanse do cofania się mazad. Widząc to nasi jenerałowie strasznie zaczęli sobie używniać, gdyż ich bardzo wstyd było, że bez bicia trzeba było przed nieprzyjacielem cofać się. Ale jenerał Kościuszko, przybywszy z Ameryki na obronę naszej ojczyzny, dostał od króla jedną dywizją wojska naszego, składającą się z ośmiu tysięcy żołnierzy. Uczyniwszy konferencją ze swymi oficerami, zrobił zasadzkę przeciwko maszerującym Moskalom, których prowadził Szczęsny Potocki, hetman Branicki, Załuski, poseł kaliski nazwiskiem Suchorzewski, pod dowództwem jenerała moskiewskiego Kachowskiego i jenerała Palembacha, którzy prowadzili z sobą sto tysięcy wojska rosyjskiego. Gdy więc janerał Palemkach z pierwszą swoją dywizją, czyli korpusem, nadchodził, a bynajmniej się tego nie spodziewając, żeby miało przyjść do stoczenia batalii, gdyż kontraordynanse odbierali Polacy — cofać się, a nie bić z Moskalami. Podtenczas, dowiedziawszy się Tadeusz Kościuszko o takowym kontraardynansie, że już był od króla przesłany księciu Józefowi, który go co moment wojsku miał ogłosić, Tadeusz Kościuszko nie czekał tego ogłoszenia, uderzył na Palembacha i zniósł jego korpus. 22 tysięcy na placu wojska padło moskiewskiego, gdzie Kościuszko na drugi dzień rozkazał swoim żołnierzom pozdejmować krzyże, a z Palembacha i innych ordery, i zapakował w pudełko, i przez kuriera przysłał królowi do Warszawy, rozumiejąc to, iż król za największy prezent od niego przyjąć raczy. Aż się tu omylił poczciwy Kościuszko, ponieważ tym prezentem króla nie ukontentował, ale. i owszem, król jegomość aż płakał, żałując tak wielkiej straty moskiewskiej, a my w Warszawie, skoirośmy się dowiedzieli, ażeśmy do góry z radości skakali, a przy tym jeszcze za jego Kościuszki zdrowie wiwaty spijali. Król jegomość tak mocno na Kościuszkę był rozgniewany, że mu zamiast nadgrody dał dymisją, aby tak grubo z Moskalami nie żartował. Kościuszko, odebrawszy swoją dymisją, swoich żołnierzy dobrze utraktował i szczęśliwie do Hamburga sam wyjechał. Ta batalia była stoczoną pod Dubienką, gdzie sławny Palembach poległ, i tam jest do dziś dnia kolos na pamiątkę jego wystawiony. Reszta wojska polskiego przeszło z tej strony Warszawy i rozlokowało się po różnych wioskach i małych miasteczkach, a wojska moskiewskie stanęły obozem pod Pragą i stały tam przez cafe półtora 59 miesiąca, a przez ten czas król wydał uniwersały na sejm, wzywając posłów dawnych do Grodna. I tak się zakończyła kampania po Wielkim Sejmie, która więcej nagany aniżeli pochwały warta była. Król powiedział to, że lepiej piórem aniżeli orężem wojnę toczyć, a ja zaś powiadam, że lepiej jest orężem wojnę toczyć aniżeli piórem. Ponieważ nasi dawni monarchowie orężem zwyciężali i kraje sobie rozszerzali, sława Polaków dawniej wielka była, a za Poniatowskiego całkiem zginęła. Niepróżno chłopy wielkopolskie zaraz po koronacji nazwali Poniatowskiego, że Poniatowski jest to koniec Polski, i tak się w samej rzeczy stało. Nie wiedział ten monarcha, nad jakim on narodem panuje, a to był naród bitny i ambitny, którego teraz wiele inne potencje doświadczyły, a nawet gdyby i sam Poniatowski zmartwychwstał, uręczam to, iżby i sam powiedział, że nie wiedziałem, nad czym sam panowałem. Nie mogę ja tu przebaczyć tak wielkiego błędu panu marszałkowi sejmowemu Małachowskiemu i księciu Sapieże, marszałkowi litewskiemu, że się dali uwieść królowi Poniatowskiemu, wiedząc doskonale o tym, że Poniatowski z łaski moskiewskiej królem został i że król. przez samą wdzięczność ku Moskwie bić się z nimi nie będzie. Ale skoro oddali królowi pod władzę jego skarb i wojsko, a widzieli to, iż król chybia i bić się z Moskwą nie chce, potrzeba było zaraz obiema marszałkom sejm zwołać, skarb i wojsko odebrać, a samym do obozu ruszyć i kontynuować tęż kampanią, gdzie cały naród podtenczas żądał wojmy, gdzie energia wielka trwała i motana by było wojnę Wygrać i kraje swoje odebrać. Ale to wszystko było na zgubę większą narodowi, cośmy w krótkim czasie bardzo lepiej doświadczyli tego. Pierwsza klasa szlachty, jako magnaty, zwykli drugą i trzecią klasę przedawać, nie rozumiejąc tego, że każdy człowiek jednakowo od Boga stworzony i każdy powinien mieć jedno prawo i wolność dla siebie, a wszakże dotąd jeszcze nie masz praktyki, aby druga lub trzecia klasa ludu zdradziła pierwszą, tylko zawsze pierwsi zdradzać zwykli, jak to w samej rzeczy do dziś dnia widzimy. Małe klasy wygrywają, a wielkiej, czyli pierwszej, sławę przypisują. Z małej klasy mało ukradnie, zaraz go powieszą, z (pierwszej klasy wiele kradnie, za to dostanie order. Ale gdybyśmy podpadali pod jedno prawo i jednakowo byli sądzeni, zapewne nie byłoby w Polszcze zdrajców ojczyzny, gdyby za wykroczeniem bądź kogo chcąc zaraz rząd śmiercią karać kazał. Każdy by się lękał. Wszakże Szczęsnego Potockiego portret powiesili, a on sprowadził sto tysięcy wojska ruskiego i przymusił króla do złożenia korony, a gdyby on nie w portrecie był powieszony, tylko żywy, nie byłoby to złe tak dalece się rozciągnęło, o czym ja dalej napisać chcę, co się działo na sejmie grodzieńskim, gdyż tam był koniec egzystencji naszej w Europie. 60 OPIS O SEJMIE GRODZIEŃSKIM Nie mogę tu zapomnieć tego, jak dobrze myślący Polacy radzili królowi, aby pod żadnym pretekstem nie zezwolił na sejm być miany w Grodnie, i przewidowaliśmy i dla króla, i całego narodu największe nieszczęście, które my jak w lustrze one widzieli. Posyłaliśmy do króla różne delegacje z prośbą, aby z Warszawy nie wyjeżdżał, ale to wszystko wcale nic nie pomogło, na ostatek żądaliśmy tego, aby się ten sejm odprawił w Warszawie, ale i na to król nie pozwolił. A gdyśmy sami pomiarkowali, że to król chce zguby naszej, więc wtenczas odstąpiliśmy i daliśmy mu na jego własne żądanie, aby się spełniła reszta rozszarpania Królestwa Polskiego. Gdy dworzanie jego upakowali wszystkie ekwipaże, magistrat i wszystkie cechy wyszli z chorągwiami, z płaczem żegnali się z królem, któregośmy aż za Pragę wyprowadziliśmy [4 IV 1793], a konwój był dla króla bardzo wielki, połowę z wojska polskiego złożony, a połowa z Moskali do tej asystencji, która nam, obywatelom, bardzo niemiłą była. Gdy król czwartego dnia zbliżał się do Grodna, przy wielkim brzmieniu i z ręcznej broni, i huku armat, także całe miasto wystąpiło na przyjęcie Najjaśniejszego Pana, wieczorem miasto luminowane było, na drugi dzień król jegomość zasiadł na tronie, a książę Repnin, pełnomocnik od imperatorowej, oddał plikę papierów królowi. Te to opisy nie były w guście królowi: i tak najpierwej rozwiązali tę naszą świętą konstytucją, która była tkniętą wolnością naszą, potem żołnierzom kazano odjąć od boku srebrne medale, co to bardzo rozróżniło* wojsko nasze, a potem przystąpili do układania konstytucji, nad którą kilka tygodni myśleli, jakby dogodzić narodowi mieli, bojąc się tego, aby się nie zrobiła wielka burza, ponieważ wszystek lud aż drżał, nie mogąc patrzyć na takie bezprawia, jakie się podówczas działy. Każdy obywatel chodził zamedytowany i każdy gadał: „To co to z nami dalej będzie?" Takie to podówczas smutne widoki były. Na tym sejmie jakie tylko projekta podawał książę Repnin w imieniu swej monarchini, takie przyjęte być musiały, bo skoro tylko poseł który prezentu od Igelströma lub księcia Repnina przyjąć nie chciał, tak zaraz mu grożono kibitką i w samej rzeczy że posła pana Mikorskiego wzięto w kibitkę i kilka dni po lasach i polach wożono, a potem go zawieźli tam, skąd on posłem obranym został. Także się toż samo stało panu posłowi Skarżyńskiemiu i wielu innym dobrze myślącym posłom, którzy nie dali się dać uwieść żadnym prezentem i podpisać ani zezwolić nie chcieli. Ci wspaniali posłowie woleli się ryzykować na wszystkie przypadki aniżeli zhańbić imię swoje i imię dobrego Polaka, gdyż zawsze na sumieniu swoim nie byliby spokojni, mając zawsze dla siebie wyrzuty. Tak to jest. Mało było tak szlachetnych i dobrze myślących posłów, bo gdyby się wszyscy jednomyślnie byli z sobą trzymali, zapewne Moskwa nie byłaby w stanie dokazać tego, czego dokazała, gdyż potrzeba było przemoc przemocą odpierać, a Moskale, widząc to, że im bardzo oporem idzie, wzięli się na inny sposób. Rozkazał książę 61 Repnin, aby każdemu posłowi przystawiono dubeltowe warty, że skoro tylko który poseł przyszedł po sesji do swej stancji, już ż niej wypuszczonym nie został, a to dlatego, aby z sobą konferencji nie układali, i takowe gwałty coraz większe się wszczynały, tak dalece, żeby się król był odrzekł i dopiero sobie wspomniał na życzenie obywateli warszawskich, że mu radzili, aby na sejm w Grodnie nie pozwalał, ponieważby tych gwałtów nie było, jakie się tam działy. KONKLUZJA O SEJMIE GRODZIEŃSKIM Gdy konstytucja dla narodu ustanowiona i podpisana zosta ła, tak zaraz książę Repnin podał królowi nowy pakiet papierów od swojej monarchini, które mu bardzo gorzkie były, bo skoro je król przeczytał, tak zaraz się z tromu równymi nogami zerwał mówiąc te słowa, że: „Zanadto żąda po mnie monarchini, żeby kraje moje miały być rozszarpane i korona moja miała być złożona. Oto, gdybym nie miał więcej ziemi jak ten kapelusz, co ja noszę na głowie, co bym mógł stanąć na ziemi nogami swymi, to królem będę! W tym zaraz książę Repnin rozkazał otoczyć cały zamek wojsku swemu z armatami i dotąd żadnego sejmującego nie wypuścić aż dopóty, dopóki król korony nie złoży i kraj na rozbiór nie podpiszą. Ta sesja całe trzy dni i trzy noce trwała i przyszło do tego, że i król, i senatorowie, i posłowie podpisali. Dalej nakazał książę Repnin, aby wojsko nasze było zwinięte, więc i to podpisali, i tak się zakończył sejm grodzieński, który nam do dziś dnia jest najbardziej pamiętny. Król to tylko sobie u tych trzech dworów wyrobił pensją, którą aż do samej śmierci pobierał. Posłowie zaś z Grodna po tym sejmie jak z kozy uciekali, ani się żaden nie obejrzał na Grodno, a gdy każdy stanął w swym powiecie, zdając sprawę, aby ją ludowi zdano, co zrobili na tym sejmie, co gdy każdy swemu powiatowi zdał, zaraz nastąpił wszystkiego ludu płacz i wielkie na króla narzekanie i dopiero odtąd każdy obywatel rozmyślał o wybiciu się z niewoli. OPIS O WOJSKU POLSKIM W GRODNIE BĘDĄCYM PRZY SEJMIE Jeżeli kiedy nie okazał energii hetman Ożarowski, to ją w Grodnie okazać był powinien, wtenczas kiedy wojska moskiewskie otoczyli zamek z armatami, króla i wszystkie sejmujące stany. To natenczas powinien był okazać swoją sztukę wojenną nieprzyjaciołom naszym, mając wojska w Grodnie około 20 000, które aż drżało przeciwko Moskalom, a nawet sami jenerałowie, którzy mu o to sami mówili, że to dla Polaków jest z wielką hańbą, aby nieprzyjaciel mógł zmuszać króla do złożenia korony i rozbioru kraju, dlatego lepiej nam być w gruzach zagrzebanymi aniżeli bez wystrzału oddać im korony i patrzeć obojętnym okiem. A wszakże i wojska nasze mają być zwinięte. Lepiej by było umrzeć z honorem aniżeli wychodzić z wielką hańbą. Hetman Ożarowski odpowiedział, że król tego mieć nie chce, aby mieli Moskale jakikolwiek 62 pretekst do prędszego rozbioru. kraju, więc wszyscy jenerałowie widząc, że już nie masz co robić, każdy tylko myślał o sobie i patrzył, jaki to koniec będzie. POWRÓT KRÓLA DO WARSZAWY PO SEJMIE GRODZIEŃSKIM Gdy król ukończył ten haniebny sejm, rozkazał jak najprędzej marszałkowi dworu, aby jak najprędzej ekwipaże ruszyły do Warszawy. Także i sam z resztą posłami ruszył [28 XI] przy bardzo wielu wojska polskiego i moskiewskiego. My zaś, obywatele, widzieliśmy króla [w Warszawie 9 XII 1793], któregośmy tak smutnego jeszcze nie widzieli, a przez to samo dał nam poznać, że on jest nieszczęśliwy. Jedni obywatele wołali: „Wiwat!", a drudzy wołali: „Bieda!", więc takie to było przyjęcie króla naszego. Obywatele ani luminacji jemu nie palili, w czym król zaraz poznał wielkie nieukontentowanie obywateli, ale cóż, kiedy nas ukontentować niczym nie mógł! Obywatele każdy uszy swe opuścił i już myślał o sobie, jakby resztę dni życia swego dokończył. Ambasador rosyjski miał więcej władzy jak sam król, gdy bez niego król nic władać nie mógł. Po upłynionyoh dwóch miesiącach rozkazał król wojskom wymaszerować do Litwy, a wojska nasze rozkazano po trosze rozpuszczać i tym dawano paszporta do domów swoich. Ale skoro tylko wychodzili za rogatki, tak ich zaraz Moskale łapali i do pułków swoich oddawali. My, obywatele, dowiedziawszy się o tym braniu, zaraz zaczęliśmy ich przyjmować za parobków pod tytułem chędożenia kamienic, bośmy się tego bardzo spodziewali, że oni nam będą potrzebni. Ja podtenczas byłem już drugi raz w magistracie radnym i miałem bardzo wielki wpływ do wszystkich obywateli, i byłem od nich kochanym, więc dla mojej prośby każdy obywatel po dwóch i po trzech żołnierzy skrycie utrzymywał — choć nam nie byli potrzebnymi — aby się w ręce Moskalom nie dostawali, bośmy zawsze myśleli, że tak to nie będzie. OPISANIE JEDNEGO BALU W RADZIWIŁŁOWSKIM PAŁACU Mogę tu śmiało powiedzieć, iż żadna rzecz nie dzieje się bez przeznaczenia Najwyższej Istncści. Widać, że to było na mnie takie przeznaczenie, o czym ja bynajmniej nie myślałem, co się ze mną stanie lub też stać może. Gdy zaraz, bardzo w krótkim czasie po sejmie grodzieńskim panowie jenerałowie dawali bal dla swoich, oficerów pod tytułem, jakoby się z sobą żegnali, ponieważ pułki zwijać miano, dlatego ten bal dawany był, gdzie bardzo wielka liczba osób się znajdowała, ja zaś siedząc u siebie w domu nie spodziewałem się tego, aby mnie proszono na ten bal, gdzie jenerał Działyński, nie znając mnie, przysłał do mnie swego adiutanta prosząc na ten bal. Ja tego odmówić nie mogłem, ponieważ starałem się mieć jak najwięcej przyjaciół; zaraz pojechałem, a wszedłszy do sali, zaraz mnie wielu ucałowało, i to z jak najżywszym ukontentowaniem, co mnie niemało ucieszyło. Ale gdyśmy zjedli i wypili, wtenczas dopierom się 63 domyślał, gdy zdrowie moje oddzielnie pili, mówiąc te słowa do mnie: „Niech żyje ten, który nam drogę otworzy do Warszawy!“ Więc od tego momentu dorozumiałem się tego, co oni myślą i jaki to był ich zamiar. A choć tego żaden mnie nic nie mówił, a potem tylko sami jenerałowie zeszli się do jednego pokoju i tam się zamknęli i mieli z sobą konferencją dosyć długo, a gdy skończyli swoje naradzenie, zaraz poprosili manie pomiędzy siebie, mówiąc do mnie te słowa: „Szanowny obywatelu, wiadomo ci jest bardzo dobrze o tym, co się stało na sejmie grodzieńskimi, że nasza ojczyzna nie egzystuje w Europie, a my zostaliśmy tylko w niej sieroty, bo nas zaprzedali trzema potencjom. I cóż ty na to powiesz?“ Odpowiedziałem im: „To weźmy się do oręża, a bądźmy jednomyślni, a zaręczam, iż zwyciężemy i egzystować będziemy w całej Europie!“ Tymi słowami tak dalece ich rozrzewniłem, że oni sobie zapłakali, a potem mnie powiedziano te słowa: „Obywatelu! oto my teraz jesteśmy podobni onym apostołom, którzy Jezusa stracili, tak my zaraz się rozjeżdżamy po wszystkich prowincjach i będziem opowiadać niewdzięczność tych, którzy ściągnęli rękę swą na rozbiór kraju. Ty zaś pamiętaj na to, abyś należał do osób tych, którzy albo w gruzach zagrzebani będą, albo wieczną sławą pokryci będą.“ A dawszy sobie ręce i wzajemne ucałowanie, zaraz każdy z nich udał się do swego pojazdu i rozjeżdżali się każdy w swoją stronę. I tak jenerał Działyński pojechał swą wiarę opowiadać na Podoł i Wołyń, gdzie się rząd rosyjski o nim dowiedział i był od nich schwytany, i do Kamczatki zawieziony, i osadzony został, a tu w Warszawie zaraz szpiegowie odtąd ustanowieni byli. Jenerał Madaliński pojechał do miasteczka Różanny, do swojej brygady, i tam oczekiwał na zwijanie brygady swojej, co też w bardzo krótkim czasie przymaszerowali Moskale na rozbrojenie jego. Ale Madaliński był bardzo determinowany, wprzódy kazał wystąpić swojej brygadzie i każdego żołnierza osobiście się wypytował: „Co chcesz: czyli żebyś był rozbrojonym, czyli abyś z honorem zginął lub też żebyś był szczęśliwy, gdy żyć będziesz?“ Tu wszyscy żołnierze krzyknęli te słowa, że: „Wolemy do jednego wyginąć, aniżeli my mamy być rozbrojonymi.“ I zaraz na wierność swemu jenerałowi przysięgę wykonali. A skończywszy Madaliński ze swymi żołnierzami zaraz rozdał im ostre ładunki. Z całym ekwdpażem wystąpił tak jak do boju czyli do marszu. Moskale, gdy wystąpili z propozycją królewską księcia Repnina, aby cała brygada broń złożyła, tak zaraz, niby czyniąc wolę Najjaśniejszego Pana, proponował to żołnierzom swoim, a żołnierze jak krzykną to, że: „Wolemy co do jednego wyginąć aniżeli dać się dyzarmować“, i tak zaraz obrócili swoją broń do ataku — a Madaliński dobywszy z pochwy swój pałasz obrócił się twarzą do Moskali i pałaszem przed nimi przesalutował, a potem obróciwszy się twarzą do swoich żołnierzy zakomenderował ich na Moskali i przez środek z nimi maszerował. Ale Moskale, jak z początku powolnie z nimi poczynali, tak potem zastępowali Polakom, nie dając im dalej pójść. Ale Polacy, stanąwszy do nich frontem, jak urzną ognia, zaraz kilkadziesiąt Moskali padło. Jak poprawią 64 drugi i trzeci raz, talk Moskale w nogi, a nasi gonili a kłuli tak, że ich mało co zostało. W tym Madaliński, mając niedaleko do granic pruskich, ale polskich, tam zaczął grasować, Prusaków bić, kasy pruskie zabierać i tak szczęśliwie przerżnął się aż do Krakowa, gdzie się tam złączył z jenerałem Wodzickim i Grochowskim, a tak już był daleko śmielszym i tam zaczęli się uzbrajać, oczekując na to, co się z nami dalej dziać będzie. OPISANIE KRAKOWSKIEGO POWSTANIA PRZEZ TADEUSZA KOŚCIUSZKĘ Tadeusz Kościuszko po odbytej swojej kampanii wyjechał z Warszawy, a nikomu się nie zwierzył, gdzieby się mógł osiąść, którego nam bardzo była wielka potrzeba, ponieważ żaden z jenerałów nie miał tyle zaufania, co on miał, przez tę batalią, którą on stoczył pod Dubienką. A zatem w potrzebie tak gwałtownej uczyniliśmy składkę pomiędzy sobą pięć tysięcy dukatów i wyprawiliśmy w podróż szukać Kościuszkę jenerała Jelskiego, tego to wspaniałego męża i patriotę, który tak dobrze był myślącym jak i my, dawszy mu w ręce pięć tysięcy dukatów na sprowadzenie Kościuszki nam do kraju, a razem posłaliśmy na piśmie mu nasze zaufanie, aby on był pewny tego, że go nigdy nie odstąpiemy, chyba że wszyscy, aż do jednego, wyginiemy. A gdy ten jenerał wyjechał szukać za granicę Kościuszki, my zaś tymczasem robiliśmy swoje dalsze przygotowania, nie ustając w swoim przedsięwzięciu. W Krakowie będąc jenerał Madaliński, Wodzicki i Grochowski czynili tam swoje skrycie przygotowanie, ponieważ w samym Krakowie stał garnizon znaczny Moskali, i dwa razy przewyższający siły nasze polskie. Ale się już tylko gotowało pomiędzy Moskalami i Polakami, a to dlatego, że się jenerał Madaliński zdyzarmować nie dał, więc Moskali coraz więcej w sukurs do Krakowa przybywało. Ale też i nasi po wsiach parobczaków werbowali i co prędzej ich w mundury poubierali a nieustannie manewra. swoje robili, chcąc być zawsze pogotowiu, na wszelkie przypadki i okazując Moskalom to, że ich się nie boją. Ale też i nasze Polaczki, gdzie były po bliskości małe komendki, zaczęli się ściągać pod Kraków, choć to dla nich było z wielką trudnością i ryzyką, gdzie już były w pogotowiu do marszu wojska pruskie i moskiewskie na zdyzarmowanie reszty wojska naszego. A naszym obywatelom krakowskim nie można się było zwierzyć, ponieważ żołnierze po kwaterach stali, ale jednak sami zaczęli się domyślać, bo tak polscy, jako i moskiewscy żołnierze po kwaterach zaczęli szemrać, że pewno wojna być musi. A kiedy już wojska pruskie były o mil 18 od Krakowa, właśnie też ma samą porę jenerał Jelski przybywa z Kościuszką do Krakowa, gdzie tam uczyniwszy pomiędzy jenerałami konferencją taką, kto ma być z nich dowódcą pierwszym, ponieważ nad Kościuszkę inni jenerałowie byli starszymi, ale wszyscy zgodnie ustąpili pierwszeństwa swego Kościuszce i jemu zaraz na posłuszeństwo wszelkich rozkazów jego przysięgę na wierność wykonali. I odtąd zaraz myśleli o tym, 65 jakby tylko jak najprędzej rozpocząć. Ale im najbardziej przeszkadzali Moskale, którzy po kwaterach stali, więc zmyślili dla Moskali fałszywy ordynans, aby oni natychmiast z Krakowa w pole wymaszerowali. Ta sztuka bardzo się Polakom udała dobrze i Moskale, dostawszy [rozkaz] przez kuriera w imieniu swego komenderującego wojskiem ich, zaraz natychmiast wymaszerowali z miasta, a Polacy zaraz miasto zamknęli. Poszedłszy Kościuszko do kościoła, tam wysłuchawszy mszy świętej ze wszystkimi jenerałami, rozkazał sobie poświęcić swój pałasz, aby zamiary jego Bóg błogosławił, a potem wziąwszy pałasz swój w ręce przysięgę wykonał przed wszystkimi tam będącymi jenerałami i oficerami, a tak, zalawszy się łzami, serdecznie zawołał tymi słowy do Boga: „Boże potężny! Ty to sam widzisz niewinność naszą, pobłogosławże orężom i zamiarom naszym, boć sam widzisz nasze udręczenia jakie cierpiemy od nieprzyjaciół, zlituj się nad nami, boć w Imię Twoje zaczynamy wojnę naszą, i racz przebaczyć wszystkim zbrodni nasze, i oracz nam dać mężne serca do walczenia z nieprzyjaciółmi tymi, którzy nas niesprawiedliwie rozszarpali. Pobłogosław, potężny Boże, umysły i serca wszystkich Polaków i złącz nas do jedności myślenia z sobą. Ty to dajesz wszystkim monarchiom zwycięstwo, dajże i nam, o co Cię ze łzami prosimy.“ A w tym ksiądz błogosławił Sanktyssymą, a potem zaraz akt powstania zapisali i wszyscy się jenerałowie podpisali, a przez ten czas nową pieśń zaczęli śpiewać tę: „Do Ciebie, Panie, znosiem nasze modły“ etc, a po podpisaniu aktu zaraz Te Deum nastąpiło i wojska nasze ruszyli za miasto, postępując za Moskalami. I Kościuszka ruszył do obozu, a nazajutrz uderzył na obóz nieprzyjacielski i onych pobił, i plac otrzymał. To był pierwszy początek rozpoczęcia Kościuszki, tego to walecznego męża, który dał piękny przykład królowi, jak się bije za straconą ojczyznę, którą on niesłusznie utracił. Ta pierwsza potyczka z Moskalami tak wielkie zrobiła na obywatelach wrażenie, że każdy myślał, jakby najprędzej dać pomoc Kościuszce do zwycięstwa jego. Zaraz się poczęli obywatele wiązać do szczerej obrony i dawać przykład, rozumiejąc to, że wielcy magnaci będą się łączyć z nami. Aż my się wcale na tym omylili, ponieważ żaden magnat ani się nie ruszył do boju, ale tylko jak wilcy z boku się patrzali, czyli już nie masz co przedawać z odbitego kraju albo czyli nie masz już kim rządzić. Ale wystąpić do boju — to nikogo nie było. Taka to jest pierwsza klasa ludu, którą gdyby w mojej mocy było, to bym sobie miał za największy skrupuł przypuścić do jakiegokolwiek urzędowania, jak tylko tego, który sobie sławę przez oręż zasłuży. Oto niech wezmą przykład z chłopów, których oni za poddanych mają, że więcej czują w sercach swych jak oni. 66 OPISANIE TRZECH CHŁOPKÓW KRAKOWSKICH Nie mogę tu nigdy zapomnieć, jak się znalazło trzech czułych parobków, którzy w sercach swych pokazali, jacy są w tej klasie ludu patrioci. Jakim był pierwszy parobek Bartosz jeden, drugi Gwieździcki, a trzeci Chłopicki, którzy, służąc u panów swoich, zmówili się z sobą, jakby dać pomoc Kościuszce. Ale radząc, co by mieli czynić, kiedy broni nie mają, ale Bartos powiada im te słowa: „Mili bracia, coz myślita, alboz to nasi nieprzyjaciele nie mają broni, alboz to i my nie mamy cepów i kosów, alboz to Kościuszka z naszego przybycia nie będzie kontent, a jeszcze kiedy okażemy przed nim naszą broń!“ Gwieździcki odpowiada Bartosowi: „Dobrze mówisz, miły bracie, trzeba pójść za nimi. Ale jakżeż to będzie, kiedyż nas jest mało?“ Chłopicki odpowiada: „Oto, bracia, rozejdźcie się po tych wioskach i porusmy braci, a bądźcie pewni, iż ci pójdą ratować siwych braci.“ I tak się szczęśliwie po wioskach rozeszli, gdzie przez tydzień jeden zebrało się chłopków z okładem 400, a osadziwszy swoje kosy na drążkach wprost, zrobił się oręż obosieczny i bardzo straszny. Drudzy kazali sobie żelaza porobić na piki i one powsadzali na długie drążki, aby mogli z daleka dobrze kłuć, a tak podzielili się na trzy dywizje. Bartos wziął jedną część, a Gwieździcki drugą część, a trzecią wziął Chłopicki, a nabrawszy sobie w torby żywności, ruszyli szczęśliwie do lasu i lasami szli tak daleko, że zaszli w tył Moskalom, gdzie Kościuszko podtenczas miał drugą potyczkę z Moskalami. Gdy się kanonada wielka rozpoczęła, natenczas ci trzej chłopki zakomenderowali do boju, i to w tak potrzebny czas, gdzie już zginęło dwóch jeinerałów, jeden Wodzicki, a drugi Grochowski, i już przemoc brali nad naszymi Moskale i Prusacy. Ale chłopki jak uderzyli z tyłu, jak wzięli kosami i pikami siec, kłuć, tak Moskale i Prusacy nie wiedzieli tego, co się z nimi stało, a Bartos, Gwieździcki i Chłopicki wzdęli się do zdobyczy armat, biorąc ziemię w czapki swoje, zasypywali zapały u armat, aby strzelać nie mogli, a kanonierów prawie wszystkich kosami wysiekli, i tak szczęśliwie zwycięstwo obróciło się na naszą stronę, i tak szczęśliwie złączyli się z Kościuszką, sprowadziwszy mu od nieprzyjaciela armat. OPIS UKONTENTOWANIA KOŚCIUSZKI Z PRZYBYCIA TRZECH CHŁOPKÓW Gdy się kanonada zakończyła i nieprzyjaciele w tył cofnęli się przeszło o milę jedną, a Kościuszka objeżdżał plac pobojowiska swego, znalazł swego wojska wiele pobitego i dwóch swoich wiernych jenerałów, Wodzickiego i Grochowskiego. Gdzie począł serdecznie nad nimi płakać, iż utracił wiernych dwóch obrońców swojej ojczyzny i pomocników swoich, potem zatrudnił się ich pogrzebem, a rannych kazał poopatrywać i do Krakowa onych poodsyłać. Nie upadł tam żaden magnat, gdyż go tam nie było, ale tylko druga i trzecia klasa 67 ludu, na których się moinarchowie fundują. Ci to są prawdziwie obrońcami swojej ojczyzny. A gdy Kościuszka i żołnierze jego sobie po pracy tak wielkiej odpoczęli, zaraz wyjechał wizytować ich, chcąc im ducha energii dodać i dowiedzieć się, jak wiele mu żołnierzy zginęło,, ponieważ wtenczas potrzeba było żołnierzy menażować, bo ich mało, bo ich więcej ginęło, jak ich przybywało. W tym Kościuszka, gdy na chłopków najechał uszykowanych w szwadronie, z kosami i z pikami, i armat kilka mających, zadziwił się nad nimi mówiąc do nich te słowa: „Kochane dzieci moje, i któż to was namówił albo kto was tu na obronę moją przysłał?" A w tym wystąpili z rzędu Bartos, Gwieździcki i Chłopicki, odpowiadają mu te słowa: „Panie, a któż nas miał namawiać albo nas przysyłać, albośmy to nie ludzie, alboż to nie są bracią naszą ci, którzy dla naszej ziemi giną? Potrzeba iść za nimi i bronić swojej matki-ojczyzny, więc racz przyjąć, panie, z nas samych ofiarę, którąć ci się w usługi oddajemy, a my ci za to będziemy bardzo wiernymi i z placu nigdy nie ustąpiemy, ale będziewa się jak lwy bić.“ Kościuszka, lubo był bardzo smutny po tak wielkiej stracie dwóch jenerałów, jednak bardzo był ukontentowany i tych trzech chłopków zaraz ucałował, a kazawszy swoim adiutantom od boku odpasać szarfów trzy, i ich sam w nie opasał, mówiąc do nich te słowa: „Wiedzcież o tym, moje dzieci, że wy jesteście za wasze męstwo oficerami, i tak każdy za męstwo swoje będzie nagrodę odbierać, i do tego nie będziecie już więcej swoim panom poddanymi, odtąd będziecie się nazywać — krakowskie powstanie, a jak nam da Pan Bóg zwycięstwo, to was ubiorę w mundury, a teraz dodaję wam oficerów, abyście ich słuchali, a oni was będą uczyli, a wy, trzech nowo obranych oficerów, starajcie się, abyście jak najprędzej musztry się nauczyli, a ja o was pamiętać będę.“ I ruszył od nich dalej, a Bartos i drudzy z nim zaczęli sobie skakać, podkówkę o podkówkę bić i śpiewali sobie to: „Dalej, chłopcy, dalej żywo, otwiera się dla nas żniwo" eto. Tu się kończy tymczasem powstanie krakowskie, a teraz co innego zaczniem. POWSTANIE WARSZAWSKIE Jeżeli miło być mogło dla czytelnika krakowskie powstanie, tym daleko milsze mu będzie czytać powstanie warszawskie, które było dla nas bardzo trudne do rozpoczęcia, ponieważ w Krakowie robili powstanie sami wojskowi, a tu zaś sami tylko cywilni, gdyż wojskowi mieli na się dwóch nieprzyjacieli: jedni byli swoi nieprzyjaciele, a drudzy Moskale. My byliśmy w tym przekonani, że są Moskale nieprzyjaciółmi naszymi, ale naszych rodaków bardzo było ciężko zgadnąć, który jak i co myśli. A nasi Polacy wydali jenerała Działyńskiego, Stasia Potockiego, Linowskiego, szambelana Węgierskiego i innych wielu oficerów, których nawet ich imion ani nazwisk nie pamiętam. Tak 68 to jest, jak jest cnota w człowieku ukryta, tak też złe, jaszczurcze plemię jest niewynurzone i nieodkryte, czego i ja sam bardzo wiele doświadczałem, że kasjer królewski, nazwiskiem Biernacki, który zabiwszy kilka kuraków, cały się krwią pomazał, a przyszedłszy do mnie, udawał wielki swój patriotyzm, jakoby był największy wojownik, a to był zdrajca, który siedział przez trzy dni w piwnicy, bojąc się sam siebie, aby go kto nie zabił, a czwartego dnia przyszedł do mnie jak rzeźnik pojuszomy. I opowiadał mi, jak to się popisował z nieprzyjacielem, którego ani nawet nie widział, a potem w lat kilka sam się przyznał, że swoim kogutom wielką krzywdę zrobił, iż im łby pourywał i siebie wysmarował. A gdym go się spytał, dlaczego to zrobił, gdyż go nikt nie musi!, on odpowiedział mi, iż to dlatego zarobił, aby go powiesić nie kazałem. Więc uważ tu każdy, jak to wielu ukrytych było zdrajców, których się jak cienia swego strzec potrzeba było, a nawet taki samemu monarsze szczerym być nie może, bo taki rodzaj ludzi fałszywy samego króla i siebie by przedał. Znam ja tu w Warszawie takich paruset, którzy są sami tacy fałszywi patrioci, jak się tu niżej okaże, gdyż teraz przystąpim do czego większego. PAMIĘTNIK REWOLUCJI WARSZAWSKIEJ Jeżeli historie przypadkowe pisarze mogą opisywać, tym bardziej warto jest opisać pamiętną rewolucją odprawioną w stołecznym mieście Warszawie, która była odbyta przez walecznych synów ojczyzny, Królestwa Polskiego, końcem"" [odzyskania] wydartych nam krajów od trzech potencjów, jako to: ud Moskwy, cesarza austriackiego i króla pruskiego. Po tym ostatnim nieszczęśliwym rozbiorze naszej najmilszej Polski, skąd potem nastąpiło w sercach naszych patriotów wielki płacz i największe zamieszanie, po tak wielkiej stracie Ojczyzny naszej. Więc umyśliłem sobie szukać środków do odzyskania królestwa naszego i zaraz zacząłem szukać podobnych sobie dobrze myślących Polaków. Ale chodząc po różnych domach zabawnych, chcąc się dowiedzieć o tym, jakie też serca obywatele Warszawy W sobie posiadają, i znalazłem ich bardzo wiele dobrze myślących i żałujących tak wielkiego upadku naszego, lecz to było nieszczęściem moim, że ducha ożywiającego w nich nie było. Ja, lubo sam byłem bez żadnej praktyki i doświadczenia, jednak miałem w sobie wiele ryzyki i odwagi, chcąc się wydobyć z jarzma niewoli. Ale wiedziałem bardzo dobrze o tym, że z pierwszej klasy ludzi zawsze się sekret wydaje, jako się to pokazało przez pana jenerała Działyńskiego, którego nam Moskale aresztowali, do Kamczatki go posłali, a tu w Warszawie kazał wziąć Igelström do aresztu pana Stasia Potockiego i pana Węgierskiego, szambelana królewskiego, i bardzo wielu innych patriotów, którzy dobrze myśleli. A ja zaś na to patrząc, umyśliłem sobie to, że nie można osób wielkich brać do związku swojego, ale tylko samych rzemieślników, którzy żadnej koneksji ani związku z wielkimi panami nie mają. I tak szczęśliwie zacząłem od pierwszego pana Józefa Sierakowskiego, tego to, mówię, dobrego i cnotliwego obywatela, u którego jest serce stałe i 69 mężne, i odważne. Ten to, mówię, obywatel, lubo jest ze swojej profesji rzeźnik, ale też dobrze nieprzyjaciołom skórę rżnął, na którym ja się wcale nie omylił, i tak szczęśliwie zacząłem z nim pierwszą konferencją moją zwierzając mu się, co dalej czynić z sobą mamy. Dnia 2 marca znowu poprosiłem do siebie innych panów starszych cechowych, z którymi znowu miałem konferencją, chcąc się dobrze z nimi naradzić, jakim by sposobem można było rozpocząć tęż rewolucją. Ci także panowie starsi cechowi zaraz z największą chęcią wykonali przede mną przysięgę, a to na dotrzymanie mi sekretu, którego potrzeba było jak najściślej dotrzymać. A tak ściągałem powoli wszystkich starszych cechowych do siebie i z nimi regularnie odbywałem konferencje. Później znowu przybraliśmy do siebie starszą czeladź, a to ze wszystkich gospodów, z których składało się kilka tysięcy ludzi, i to prawie najzwinniejszych do bicia się ludzi. A gdy już ściągnąłem wszystkich, jak majstrów, tak i starszych czeladzi, tak zaraz od tego momentu wziąłem przedsię poznawać się z wojskowymi i poznawać ich systema, czym ta młodzież pała i jak ona myśli, i tak szczęśliwie, czegom pragnął, tom ja otrzymał, jak się tu niżej pokaże. Muszę ja tu czytelnikowi donieść i o tym, że z czasu Sejmu Wielkiego byłem ja obrany pierwszy raz radnym, a z czasu sejmu grodzieńskiego zostałem drugi raz radnym, a na samym początku Sejmu Wielkiego zostałem deputatem, gdziem ja, posiadając te znakomite urzęda, zasługiwałem się obywatelom bardzo dobrze, i przez to samo coraz większe u nich miałem zaufanie, tak dalece że się ci dobrzy patrioci starali o mnie i o przyjaźń moją. Gdy jednego razu (przyszedł do mnie jegomość ksiądz Meier, który także był dobrze dla ojczyzny myślący, i prosił mnie pod tytułem, jakoby mnie jeden jenerał prosił do siebie i że potrzebuje ode (minie kilka tuzinów par trzewików. Ponieważ ja profesją swą robiłem, więc jemu tej grzeczności nie odmówiłem, ale zaraz z tymże księdzem do kolegium pojezuickiego poszedłem. Ale skorośmy tam przyszli, nie zastaliśmy tam nikogo, ale tenże ksiądz stamtąd żadnym sposobem wypuścić mnie nie chciał, ale tylko minie zaklinając na miłość boską, abym dłużej czekał, i powiedział mi to, że ten jenerał ma bardzo wielkiej wagi do mnie interes, w czym ja bardzo sładno sam domyślałem się. Ponieważ jenerał Madaliński, stojąc ze swoją brygadą w mieście Rózannie, gdzie mu Igelström i król nasz Poniatowski rozkazał zwinąć jego brygadę, a żołnierzy do domów swych rozpuścić kazano, lecz ten wspaniały jenerał, nie tylko że żołnierzy nie rozpuścił, ale sam był pierwszy, co ze swoją brygadą rewolucją z Prusakami rozpoczął, bo ich ponad granicą pobił i kasy im pozabierał, a sam się aż do Krakowa z wojskiem przerzynał, do którego się bardzo wiele młodzieży przywiązało. A gdy się Madaliński do Krakowa dostał, tam już zastał dwóch jenerałów: Wodzickiego i Grochowskiego, którzy oczekiwali na przybycie Tadeusza Kościuszki, za którego przybyciem do Krakowa zaraz się rozpocząć miało jeneralne powstanie, a gdy Kościuszka przybył, tak się też zaraz rozpoczęło. 70 Tu wracam się do mojego księdza Meiera, który mnie zatrzymał w szkołach jezuickich, czekając na onego mniemanego jenerała, któregom nie widział. Ale powoli zaczęli się młode fircyki schodzić, a gdym go się pytał, co by za jedni byli, ten mnie zawsze durzył, powiadając mi to, iż to są jego lokaje i inni służący tego jenerała. Z tym wszystkim jednakże ja uważałem sobie, że to nie są jego służący, ponieważ z nich, który tylko przyszedł, tak zaraz siadał sobie za stół i po cichu radzili sobie, jakby mnie zażyć mogli a do tego ani oni mnie, ani ja ich nie znałem. I tak gdy się ich do trzydziestu zebrało, tak zaraz zamknęli drzwi za mną, a wstawszy od stołu dwóch, prosili mnie przed stół, gdzie ich pan prezydujący wstawszy przede mną na nogi, a nazywał się pan major Chomentowski, i ten łagodnie począł się (pytać o imię i nazwisko moje. A któremu gdym ja odpowiedział, pytał mnie o to, czyli ja jestem w magistracie radnym, na co ja jemu odpowiedziałem to, iż jestem. Także pytał mi się, czyli ja mam dosyć przyjaciół. Na tom mu odpowiedział, że samych szewców, krawców i innych rzemieślników najmniej mieć mogę 6 tysięcy. W czym on, skoczywszy do mnie, dał mi niby braterskie ucałowanie i rzekł do mnie te słowa: „Szanowny obywatelu, takich to nam obywateli pomiędzy nas potrzeba, ale skoro tylko będziesz chciał się od nas co dowiedzieć, to musisz nam wprzódy przed nami przysięgę wykonać." Co mnie to niepamału. zadziwiło, ale tu krótko ze mną ceremonie używają, tylko mi kładą krzyż i puinał, przez co mnie bardzo w pasją wprowadzili, mówiąc do mnie te słowa, że albo przysięgę wykonaj, albo też od tego puinału zginiesz! I zaraz dobył puinał goły na mnie, a ja, niewiele myśląc, zaraz dobyłem pałasza, który dobrze był wyszlufowany. Rzekłem do mich te słowa: „Mości panowie, ten puinał nie jest mi bardzo straszny, albowiem kto by się teraz posiągnął do niego, temu ja daleko prędzej moim pałaszem utnę łeb, i bardzo proszę i ostrzegam, aby się żaden nie sięgał po niego, gdyż pewno mu utnę.“ Te ichmoście, prawdziwie, że się nie ja ich, ale oni mnie zalękli, trzymając w górę wyniesioną rękę z pałaszem i tylko ca nim ciąć mogłem. „Przyznać muszę, iżem bardzo wielem w kompaniach bywał, alem tak źle traktowany nie byłem. A zatem, moi panowie, ja tu do was żadnego interesu nie mam, ja tu byłem zaproszonym przez księdza Meiera do jakiegoś pana jenerała, ale nie do takiego zgromadzenia łotrów nieznajomych, jakich ja was widzę. Ja dotąd w sobie żadnego strachu nie czuję ani też nie znam, a panowie, jeżeli chcecie ze mną mieć do czynienia, powinniście ze mną mówić bardzo inaczej i daleko łagodniej, ale nie przede mną puinał kłaść i zmuszać mnie do gwałtownej przysięgi. A ja zaręczam w tym, iż przysięga wymuszona skutków dobrych za sobą nie pociąga, albowiem i ja jestem w magistracie na sekret przysięgły, a waćpanom przysięgi wykonywać nie będę. A jeżeli mnie panowie bez przysięgi zaufać nie mogą, to ja wam. honorem pocziciwego człowieka zaręczam, że was z sekretu, który mi powierzycie, przed nikim nie wydam, a jeżeli o dobra publicznym radzić będziecie, to i ja wam radzić pomogę." 71 A skoro te słowa wymówiłem, tak zaraz prezydujący tego zgromadzenia rzekł te słowa do mnie: „O, wielki i nieustraszony mężu, aż nadto ufamy twojej osobie i widzimy w tobie wielką i nieustraszoną odwagę, że wpośród 30 mężów i położonego oręża ku tobie wcale się niczego nie lękasz, więc tym bardziej zaufanie nasze pokładamy w twojej osobie i mamy całą nadzieję w jego duszy, że to, co ci od nas powierzonym zostanie, że ty nas z sekretu nie wydasz, a zatem przepraszamy cię za naszą prędkość, żeśmy się sami na tobie poznać nie mogli. Więc cię teraz przypuszczamy do stołu naszego i od przysięgi uwalniamy twoją osobę, i bardzo pragniemy jak najprędzej zaradzenia twego.“ A w tym zaraz posadzili mnie przy onym stole, a rotę przysięgi i puinał zachowali. A jam też mój pałasz w pochwę włożył, a skoro tylko z nimi usiadłem przy onym stole, tak zaraz natychmiast sekretu mi swego powierzyli. A sekret ich był taki, iż oni rozmyślają o tym, jakim by sposobem rewolucją rozpocząć, i że zamiarem było ich dla Kościuszki otworzyć drogę do Warszawy, w której podówczas było wojska rosyjskiego do 24 tysięcy ludzi, a wojska polskiego więcej nie było podtenczas jak tylko 600 gwardii koronnej, także było 600 z Działyńskiego rejmentu, było 400 artylerii, było 200 pontynierów, było 200 gwardii Mirowskich i pułk jeden ułanów tatarskich, w których było 600 ludzi, a reszta tu w Warszawie było rozpuszczonego wojska naszego z okładem 6000, które było utrzymywane przez nas obywateli, gdyż Moskale zabierali tych, co wychodzili z Warszawy, i do pułków moskiewskich ornych odsyłali. A gdy już zasiadłem pomiędzy to zgromadzenie, tak zaraz począł mi się pan prezydujący mnie wypytywać o to, jakim sposobem, można było (rozpocząć takową rewolucją. Ja rzekłem do nich te słowa: „Panowie moi, lubo ja nie mam honoru" znać waćpanów dobrodziejów, jednak to do panów śmiało mówić mogę, czyli pomiędzy waćpanami nie masz którego szpiega albo też ze szczebiotliwym językiem, który by mnie mógł wprowadzić w niebezpieczeństwo u Igelströma, który już utrzymuje bardzo wielu szpiegów po Warszawie, czego już są jasne dowody, a to przez JW. jenerała Działyńskiego, który już jest wzięty do niewoli, a nawet i tu siedzi Stasio Potocki, szambelan Węgierski, kapitan Linowski i kapitan Zawadzki, którzy byli wydani przez szpiegów od Igelströma, których tu osadzono w pajłacu w piwnicy u siebie, więc to być może, iż panowie chcecie wprowadzić mnie w wielkie nieszczęście.“ Ale oni wszyscy zaraz założyli palec na palec przede mną, przysięgając mi wszyscy, iż żaden żadnego nigdy nie wyda. Ja, lubo znałem wielu fircyków, jednak zaufałem im i ich sumitowaniu się przede mną, więc tak zacząłem mówić z nimi: ,,Panowie! moim zdaniem jest, aby rozpocząć tym sposobem rewolucją, iżby najprzód most w samym środku z kilku łyżwami złożony był przeprowadzonym na Kępę pod gwardiackie koszary, aby Moskale, którzy są na Pradze, nie mogli dać sukursu tym, którzy byli w Warszawie, ani ci tym, którzy byli na Pradze.“ Także oświadczyłem im to, że ja mam taką zręczność, iż ja mam swego stryja przy moście komisarzem mostu, który dla prośby mojej to wszystko uczymi, także oświadczyłem im i to, że ja mam tak 72 wiele przyjaciół, iż potrafię nimi osadzić wszystkie rogatki, a to ludźmi z bronią nabitą, aby żaden Moskal w pole nie mógł się z Warszawy zrejterować, i że tym sposobem możemy Kościuszce drogę otworzyć do Warszawy. A skoro to wszystko dopełnimy, to pewno zaraz możemy wojska ogromne formować i granice nasze rozszerzać. A gdym się z tymi słowami wymówił, tak zaraz wszyscy dali mi wielkie brawo i ucałowanie braterskie, więc się na tym nasza sesja skończyła i zaraz wszyscy wstali od stołu. Ja wprawdzie rozumiałem sobie to, że ci ichmoście będą coś więcej dobrego radzić, ale oni zaczęli to radzić, jak się który dobrze udziewczał, popisował lub też się bawił. Ja, słysząc takowe ich dyskursa, tona bardzo żałował tych słów moich, żem ich przed nimi wymówił, gdyż ci ichmoście nie o rewolucji, lecz tylko o zabawach myśleli. Więc ja, pożegnawszy się z tymi próżniakami, prosiłem ich do siebie oświadczając im, że ja mieszkam na Dunaju pod numerem 145 i że ich wszystkich do siebie zapraszam. Ale skorom tylko od nich wyszedłem, tak zaraz uczułem w sobie wielką bojaźń, gdyż miałem wielkie przeczucie, ponieważ jedna z tych osób była szpiegiem, który te wszystkie słowa, które ja tylko przed nimi wymówiłem, to wszystko co do słowa opisał i mnie Igelströmiowi na drugi dzień raportem podał. Igelström, odebrawszy takowy raport rano, tak zaraz przysłał oficera do mnie, abym ja natychmiast [się] u niego stawił. EGZAMEN MÓJ U IGELSTROMA To tylko było dla mnie największym szczęściem dla wyekskuzowania się przed Igelströmem, iż on cały magistrat prosił dwoma dniami wprzódy do siebie na obiad. Gdzie i ja, jako będący wtenczas radnym, byłem na tym obiedzie, gdzie Igelström w imieniu swojej monarchini nas wszystkich serdecznie upraszał, abyśmy jemu byli wiernymi i abyśmy jemu wszystko raportowali, co tylko obywatele po szynkowniach, kawiarniach i winiarzach gadają, a jeżeliby co gadali podobnego do buntów, tak zaraz abyśmy jemu donosili lub też onych sami na ratusz zabierali, a w nocy jemu pod konwojem, przesyłali, a gdy takowego żądania jego wszyscy wiernie dopełniać będziemy, tedy on miał wyrobie u imiperatorowej dla nas wszystkich radnych patenta majorowskie i do nich należącą pensją, a panu wiceprezydentowi Łukasiewiczowi rangą podpułkownika, panu Rafałowiczowi, jako prezydentowi, rangę pułkownika, i aż do śmierci nam zapewnił nasze urzędowanie. To jest prawda, żeśmy jemu wszyscy przyrzekli, lecz u mnie w sercu daleko inaczej było, ponieważ w. major Frańkowski przybywszy od jenerała Madalińskiego z Krakowa do minie, a wiedząc dobrze o moim patriotyzmie, a dlatego mnie przywiózł proklamacją od Kościuszki i list własną jego ręką do mnie pisany, prosząc i zaklinając mnie o to, abym ja takową proklamacją całemu magistratowi do przeczytania podał. A w tej proklamacji były bardzo łagodne słowa do magistratu pisane, prosząc o danie mu pomocy od całej Warszawy. Ale też razem i groził nam, bo jeżelibyśmy jemu pomocy nie dali, to nas miał uważać za nieprzyjaciół ojczyzny 73 naszej a gdyby przemocą wkroczył, to wtenczas cały magistrat w pień by wyrżnąć kazał, uważając ich za zdrajców swej ojczyzny. Więc ja, wziąwszy takową proklamacją do siebie, upatrywałem tylko pory w gronie naszym, jakby ją podać można było, ale ja, mając wielkie zaufanie w panu Wulfersie, adwokacie, więc użyłem jego osoby do tego, aby on prosił prezydenta o jeneralny ustęp, w czym on zaraz pozwolił i ustęp jeneralny zrobił. A w tym pan Wulfers całą proklamacją przeczytał, ale po tym przeczytaniu onej zrobiło się u wszystkich radnych bardzo wielkie milczenie, ponieważ nie wiedzieli, co mają ma to odpowiedzieć. Ale ja wyrwałem się tak jak Filip z konopi i rzekłem do nich te słowa: „Jak widzę, prześwietny magistracie, że tu w nas wszystkich zrobiło się daleko większe milczenie aniżeli u Igelstroma na obiedzie. Tam gadano przeciw naszej ojczyźnie, a tu potrzeba nam koniecznie zaradzić, jaką mamy dać odpowiedź na tę proklamacją, gdyżby to niepięknie było, będąc synami ojczyzny, [gdybyśmy nie mieli] swego poświęcić życia i majątku swego. Przyszła albowiem taka szczęśliwa dla nas pora, ażebyśmy choć krwią granice swoje skrapiali, abyśmy one z drapieżnych rąk wydarli." A w tym prezydent Rafałowicz, wstawszy na nogi swoje, począł mówić te słowa do mnie: „Szalony i głupi człowiecze, cóżeś ty to wymówił? Oto ja pójdę do Igełströma i oskarżę ciebie, żeś ty to jest pomiędzy nami buntownik i ty to jesteś pomiędzy nami parszywa owca, która nam cały magistrat paskudzisz; oto bądź pewnym, że gdy cię doniosę, to pewno wisieć będziesz.“ Ja widząc to, iż ten jegomość ze mną nie żartuje, iż się zdobył na takie słowa naprzeciw mnie, kolegi swego, przymuszony byłem tegoż panicza przeprosić, aby mnie przed Igelströmem na szubienicę nie wykierował, gdyżby to dla mnie wcale nie było ładnie, aby, najsłodsze Imię Jezus, szewc wisieć miał, i tak ledwie, zaledwie moi koledzy wraz ze mną, za upadnięciem aż do nóg jego, ledwieśmy go przeprosili. Otóż to był pierwszy pomiędzy nami nieprzyjaciel Polaków, a ja porozumiawszy tych panów, którzy żadnej odpowiedzi Kościuszce nie dali, więc sam jeden odpisałem mu to, iż sam jeden siebie wystawię na tę ofiarę i tyle, ile tylko będę mógł dać mu pomocy, ryzykować się będę. EKSPLIKACJA NA OSKARŻENIE MNIE PRZEZ SZPIEGA Najprzód gdy przysłany był oficer moskiewski od Igelströma po mnie, abym u niego w toj czas stanął, te słowa bardzo mnie obeszły, lecz ja jednak, nie tracąc swej nadziei, jak najprędzej począłem się wybierać, aby mnie pod wartą nie prowadzili. Rad nierad zostawiłem onego oficera w pierwszym pokoju, a sam do drugiego pokoju poszedłem ubierać się, a przemyślając o tym, co się ze mną dziać będzie, wiedząc dobrze o tym, iż tam siedzą drudzy Polacy, u niego w piwnicy dawno siedzą, z tym wszystkim jednak pan oficer woła na mnie: „Poskorej ubierajcie się i stupajcie!“ A ja, ubrawszy się dobrze, wziąłem do boku swego pałasz dobrze wyszlefowany i wziąłem za cholewę dobry puinał, 74 który miał długości pół łokcia, oprócz trzonka żelaza samego, i tak się już determinowałem, że gdyby ranie kazał aresztować, tom sobie umyślił wprzód jego, a potem i więcej, a na ostatku i siebie zabić aniżeli dał się wziąć do aresztu. A gdy już szedłem z onym oficerem, wezwałem z sobą moich dwóch wiernych czeladzi, którym przykazałem, aby oni czekali przed kościołem księży kapucynów, gdzie okna były wychodzące od Igelströma, aby dali znać drugim, co się ze mną dziać będzie. Z tym wszystkim jednak idę po schodach do tego pana Igelströma, przed którym pragnąłem jak najprędzej stanąć i ukończyć z nim lub źle, lub też dobrze; a gdy mnie już zameldowano, tak zaraz kazał minie przywołać do siebie, gdzie było bardzo wiele u niego oficerów, a ja skłoniwszy się jemu rzekłem do niego to, iż na rozkaz jego stanąłem; aż rzekł do mnie Igelström: „Czyli ty jesteś Kiliński?“ Odpowiedziałem mu, iż ja jestem. „Czyli ty jesteś radnym?“ Opowiedź: „Ja“. „Czyli ty jesteś sapożnik“? Odpowiedziałem mu: „Ja“. „A ty mać twoju buntownik, ty sukinsyn!“ I tak coraz więcej minie traktował obelżywymi słowami, aż dalej i pluł na mnie, i coraz więcej wymyślał, a ja, stojąc przed nim, rozmyślałem o tym, jakby go prędko ugodzić puinałem, gdyż mnie tak mocno wymyślał, ile tylko w ruskim języku wymysłów być może, tyłem ja słuchać od niego musiał. Ale ja ośmieliwszy się rzekłem do niego: „I czegoż pan na mnie wymyślasz, i czemuż mnie nie dozwolisz do siebie mówić, alboż ja twój poddany, abyś na mnie jak na chłopa swego burczał?“ A w tym wziąłem się za pałasz. Igelström patrząc ma mnie i rzekł: „Ty jesteś buntownik, sukinsynu, kudaż ty wczoraj bywał?“ Ale, obróciwszy się do swego kantorka, wyjął z niego szpiega raport, który w szkołach pojezuickich wszystko to, com ja tylko wymówił, raportem swoim doniósł, więc jeszcze Igelström powtórnie mnie pytał: „Czyli ty Kiliński?“ Odpowiedziałem: „Ja.“ „A ty byłeś dnia wczorajszego w szkołach pojezuickich?“ Odpowiedź: „Byłem.“ „Ty podawałeś sposób dla buntowników, jak oni mają rozpocząć rewolucją?" Odpowiedź: „Ja“. A gdy to wymówilem, Igelström wymówił do tych oficerów: „Pasłuszycie, gospoda oficery, szto jeten sukinsyn gaworył na protiw nam.“ I zaraz zaczął ten raport czytać, co było w nim opisano co do słowa to, com ja wymówił, to on napisał. Ale gdy on skończył czytanie swoje, tak zaraz mówił do mnie: „Osudzi się sam, hak ty wisieć nie powinien?“ Ale ja odpowiedziałem jemu, że nie ja, lecz on sam wisieć powinien. „A gdy my przyjdzieim z sobą pod sąd, to nie ja, lecz pan wisieć pewno będziesz, ponieważ minie i drugich pan namawiałeś, abyśmy byli szpiegami, i jeszcze deklarowałeś nam wyrobić majorskie rangi i do nich pensją, abyśmy ci szpiegowali i donosili tych, którzy ,co naprzeciwko Moskwie gadać będą. Ja się spodziewam tego, że tu Więcej takich z kolegów moich przed panem doniesionych będzie. Ja i koledzy moi byliśmy proszonymi od W. Pana i od pana Rafałowicza, prezydenta, abyśmy się rozeszli po różnych szynkowniach, bilardach, 'winiarniach, kafenhauzach i abyśmy słuchali, co też ludzie gadać będą. Więc ja na dniu wczorajszym, będąc proszony od tych buntowników do szkół pojezuickich, więc byłem zaraz 75 przymuszonym do przysięgi, gdzie leżał na mnie przygotowany puinał, czego jest świadkiem ten szpieg, który mnie tak doskonale przed panem opisał. On mnie tylko uprzedził, ponieważ ja to samo byłbym na dniu dzisiejszym magistratowi doniósł. Ale skoro mnie ten szpieg uprzedził, teraz ja nie mam przyczyny donosić, ale skarżyć się na prezydenta będę, że on nas w nieszczęście wprowadza, za co my łajanymi jesteśmy.“ Igelström, usłyszawszy ode mnie takowe słowa, zaraz obróciwszy się do swoich oficerów i począł mówić do nich: „To jest wielka prawda, iż ja ich mam sobie osób podanych więcej Magistratowych.“ A dla tym lepszego przekonania dobył z kantorka drugiego i trzeciego raportu szpiegów swoich, którzy także byli oskarżyli pana Wulfersa i pana Tykla, radnych, którzy także sobie przy winku rafinowali o tym, jakby dać Kościuszce pomoc z miasta Warszawy. Więc skoro się Igelström naradził ze swymi oficerami, tak zaraz z tonu grubego i zuchwałego spuścił i zaczął do minie łagodniej gadać — i co mówił na mnie „durak“, „sukinsyn“, to potem mówił mi pięknie, „waćpan“ mi mówił. Ja lubo byłem w wielkiej pasji będąc tak ciężko od niego obelżonym, alem się jednak roześmiać musiałem, gdyż z duraka na pana od niego wyszedłem, jednak mówiłem do niego te słowa: „Jaśnie wielmożny ambasadorze, mocno się panu dziwuję, żeś mnie tak mocno złajał i czyliż się sam dorozumieć możesz, że ten szpieg, co tam był, daleko więcej pirzeciwko Moskalom gadał ainiżeli ja, bo gdyby był sam się patriotą nie okazał, to by go pomiędzy sobą zamordowano, tak też to i ja gadać musiałem, ponieważ bym się od nich niczego nie dowiedział, ale tak dowiedziałem się tego, co się dzieje w publiczności.“ Igelsitröm, widząc to, że mu się śmiało ekskuzuję, zaczął mnie przepraszać i całować, obiecując mi jakąś nadgrodę za to, iż mnie rozgniewał, ale, zawoławszy na swego kamerdynera, kazał przynieść likieru, którego w kielich nalawszy, pił do minie. Ja, odebrawszy od niego, powiedziałem mu, że to będzie dla mnie trucizną, ale cóż miałem robić, musiałem być więcej grzeczny aniżeli uparty, widząc dla siebie stojących żołnierzy z bronią za drzwiami i oczekujących na jego rozkazy. Ale jednak zaraz zaczął ze mną łagodnie gadać i pytał się ranie, jakim by sposobem ja został w stołecznym mieście radnym. A ja jemu odpowiedziałem to, że mam bardzo wielu przyjaciół. Także pytał się mnie, wiele by tu było szewców. Ja jemu odpowiedziałem to, że będzie z okładem tysięcy cztery. Także pytał się mnie, jakbym wiele miał więcej innych oprócz szewców przyjaciół. Odpowiedziałem mu, że to się bardzo prędko dowie, tylko aby mi pozwolił zawołać na moich dwóch stojących przed Kapucynami czeladzi, którzy oczekiwali, co się ze mną stanie, i powiedziałem mu to, aby on kazał im donieść o mnie, że ja jestem aresztowanym, to za jedną godzinę będzie miał dziesięć tysięcy ludzi, a za dwie godzin to będzie miał dwadzieścia tysięcy, a za trzecie dwie godziny to pan niech się sam bardzo lęka, gdyż pan sam u mnie aresztowanym być możesz. Igelström, usłyszawszy to ode mnie, mówił mi te słowa: „Mój kochany przyjacielu, pajdy ty ode manie w czorty, ja twoich sapożników uwidzieć nie chaczu.“ Prosił tylko o tę łaskę, aby o tym do nikogo 76 wcale nic nie mówić, że on na mnie wymyślał, i bardzo mnie grzecznie za drzwi sam wyprowadził. Ale gdym wyszedł od Igelströma po moim egzaminie, tak zaraz przysiągłem sam w sobie, że się mścić będę, abym jak najprędzej pomoc dał Tadeuszowi Kościuszce. OPIS DALSZY PO MOIM EGZAMINIE Jeżeli mogą różni pisarze swoje historie opisywać, tym bardziej ja opisać mogę historią tę, która w wiekopomne wieki nawet dla dziatek naszych służyć powinna, aby pamiętali na to, jak to jest drogo krwią naszą ziemię własną odkupować musieliśmy, którą nam przemoc sąsiedzka bez żadnych przyczyn wydarła. Ale ja wziąłem to sobie za największy punkt honoru, aby się dać we znaki tym, którzy za ruble i pruskie talary, i cesarskie dukaty rozszarpali kraje nasze. Dałem ja się tu we znaki i tym, którzy się za nas jak za bydło brali, jak się to tu niżej w opisaniu okaże. Gdy skończyłem moją karierę z Igelströmem co do egzaminu, lecz zaraz zacząłem myśleć z nim o trajedii, która się niedługo z nim zacznie, bo skoro tylko od niego wyszedłem, tak zaraz poszedłem do pana Józefa Sierakowskiego, a mego kochanego przyjaciela, który jednym duchem patriotyzmu ze mną ku ojczyźnie pałał. A tam naradziwszy się z sobą daliśmy sobie obydwa słowo honoru takie, że choćby nam przyszła życiem drogo przypłacić, to żaden żadnego z sekretu nie wyda, i zaraz ułożyliśmy pomiędzy sobą przysięgę, którą każdy z nas wykonać musiał, a to dlatego, aby się pomiędzy nami sekret utrzymował. Także umyśliliśmy sobie to, abyśmy wielkiego znaczenia osób pomiędzy naszą socjacją nie przyjmowali, z tej przyczyny, że ciż panowie jeżdżąc z wizytami jedni do drugich to zaraz jeden drugiemu sekretu powierza i wszystkie sekreta tym sposobem wydanymi bywają, jak to tego już mieliśmy jasne dowody, a to przez JW. jenerała Działyńskiego, który przez swoją otwartość jego duszy sam siebie wydał, także i drudzy panowie, którzy nie utrzymując sekretu pomiędzy sobą, byli przez szpiegów wydanymi i byli wziętymi od Igelströma do aresztu. Z tych jedni siedzieli w pałacu Igelströma, a drudzy siedzieli w arsenale. Więc dlatego potrzebna nam była przysięga, którą my ułożyli w ten sposób: „Ja N... przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu w Trójcy Świętej Jedynemu i najwyższemu Tadeuszowi Kościuszce, Naczelnikowi Siły Zbrojnej Narodowej, tudzież związkowi nowo utworzonemu, jako ja nigdy nikogo z sekretu mnie powierzonego nie wydam, a do obrony mojej ojczyzny w każdym momencie z bronią stawać i bronić jej wiernie i sprawiedliwie będę, a przyjaciół moich wiernie nam zaufałych do tej konspiracji prowadzić i namawiać będę, zaręczając za pewność jego osoby życiem swoim. Żadnej osobie, dobrze mnie nie będąc znanej, sekretu przed nim nie wydam. Broni i ładunków jak najwięcej przyspasabiać będę, a jeżeliby ze związku naszego którykolwiek od Igelströma 77 był aresztowany, to ja zaraz drugim doniosę i natychmiast rewolucją rozpoczynać będę, i na każdy alarm pogotowiu znajdować się będę. Starszych moich ze związku tego we wszystkich ordynansach jak najuroczyściej dopełnić, choćby mi własne życie utracić, one dla ojczyzny chętnie ryzykować będę. A jeżeliby z nas który ze sekretu chciał nas wydać, a ja się pewno dowiedział, takiego bez żadnego skrupułu zabić deklaruję, o to wszystko, co tylko dla dobra naszego użytkiem będzie, o to się jak najusilniej starać będę, tak mi dopomóż w Trójcy Świętej Boże i niewinna Syna Jego Męka Święta.“ Takową przysięgę tak cywilni, jako i wojskowi wykonywać musieli, do której to przysięgi był pierwszym Jan Kiliński, jako prymier, drugi był Józef Sierakowski, rotmistrz Pągowski, Wojciech Kujawski, intendent ogniowy Laskowski, kapitan Ropp, major Melfort, kapitan Melfort, bracia, porucznik Gąsiorowski, porucznik -Górski,, major Zaydlic, kapitan Osiecki, kapitan Zaydlic, dwóch braci, major Pierściński, pułkownik Zieliński, brygadier Farankowski, major Frankowski; to tyle na pierwszej sesji osób wykonało przysięgę, do której każdy z największą ochotą ubiegał się, a każdy z tych wołał te słowa: „Boże potężny, dopomóż naszemu zamiarowi, a przyśpiesz mam jak najprędzej ten moment rozpoczęcia naszego.“ A dawszy sobie braterskie ucałowanie, zakończyliśmy naszą pierwszą sesją, która się odprawiła w domu moim własnym. Jeżelić ja rozmyślałem o skardze Igelströma, ale też i on miał jakieś mocne przeczucie, ponieważ kazał się usilnie starać o to, aby jego oficer, który był jego szpiegiem najwierniejszym, u mnie miał kwaterę. A że podówczas obywatele kwaterunku u siebie nie mieli, więc też i u mnie kwaterunku nie było, ale kwatermistrz, chcąc dogodzić zamiarowi Igelströma, przyszedł do mnie prosząc, aby mu koniecznie dla oficera nająć na pierwszym piętrze od ulicy parę pokoików, które były dosyć małe, z którego na rok jeden brałem dukatów 16, ale ten kwatermistrz, choć ja mu odpowiedziałem, żadną miarą odstąpić mnie nie chciał, aż dotąd, dopóki mu nie najmę, perswadując mi, że jeżeli mu dobrym sposobem nie najmę, to go gwałtem wprowadzi. Więc cóżem ja miał robić w takim razie? Musiałem mu nie odmówić, ale gdy mi się pytał, co bym ja chciał z tych pokoików, a to na jeden miesiąc, ja, lubo zaraz pomiarkowałem, iż to dla mnie chcą wprowadzić nieprzyjaciela, jednak zaczyniłem kwatermistrzowi tyle, ile bym za pięć kwartałów nie wziął. W tym kwatermistrz przyznał mi się, mówiąc do mnie te słowa: „Panie Kiliński, gdybyś waćpan chciał 30 dukatów na jeden miesiąc, to Igelström dać kazał.“ A zatem bardzo sładno domyślić się było można. Więc kwatermistrz poszedłszy przyniósł mi za dwa miesiące z góry pieniądze po czerwonych złotych 18 na miesiąc, a ja rad nierad musiałem wziąć pieniądze i tym sposobem wpuścić do siebie nieprzyjaciela. Ale skoro tylko do mnie się wprowadził, tak zaraz ja jemu wizytę oddałem, a widząc, co mu z meblów potrzeba było, tak zaraz kazałem mu poprzynosić od siebie, a jego samego prosiłem do traktierni na obiad, a potem wziąłem go z 78 sobą na wino. Coraz mu. więcej moich przyjaciół rekomendowałem, a że on lubił w karty o pieniądze grywać, więc on prosił mnie, abym z nim wieczorami grywał, w czym ja mu deklarowałem, lubo grywać nie lubiłem, ale jednakże jemu akompaniowałem. Ale jednego czasu wygrałem z niego dukatów 53, a gdym z nim grać przestałem, tak zaraz jemu jego własne pieniądze oddałem. Stąd on oficer zaczął mnie chwalić i coraz więcej gustu do mnie nabierał; także często chodziłem z nim po bilardach, ohcąc się z nim dobrze zaprzyjaźnić, by czasem w jakim przypadku mógł mnie lub też kogo obronić, abym ja tym sładniej zamiaru mojego mógł dopełnić. Bo skoro tylko u minie sesja być miała, tak zaraz posyłałem do niego mojego zaufanego przyjaciela, który by jemu był znajomy, a mnie był wierny, więc sobie obydwaj w karty z sobą grali, a my tymczasem swoje sesje odbywali. SESJA DRUGA Na drugiej naszej sesji obraliśmy sobie dowódców oficerów, to jest pana majora Pierścińskiego od artylerii, pana kapitana Roppa od artylerii i pana porucznika Górskiego. Ci to oficerowie trzej byli obrani dowódcami od artylerii, którym jednak wolno było dobierać daleko więcej w miejsca tych, którzy by wystąpić do boju nie chcieli, i dlatego daliśmy im całkowitą władzę, aby w przypadku ich komendantów na plac niewystąpienia do boju takowym władzę im odebrać, a tych, jako zdrajców ojczyzny, wybić, a sami w ich miejsce komenderować. Pan porucznik Kubicki miał komenderować indzinierami, a ci dwaj, Pierściński i Ropp, dowodzić anieli artylerią. Także od gwardii koronnej obraliśmy sobie oficerów do komenderowania: pana majora Melforta, pana porucznika Gąsiorowskiego i pana porucznika Ostaszewskiego, którzy także tylko byli obrani na przypadek, gdyby ich. komendanci wystąpić nie chcieli. Także obraliśmy sobie z pułku Działyńskiego piana majora Zaydlica i jego brata kapitana, tych tylko tymczasowo, bo jeszcze z tego pułku oficerów u nas więcej nie było, także z pułku Mirowskich konnej gwardii obraliśmy sobie pana majora Kosmowskiego i porucznika Strzałkowskiego na dowódców, na których my się nie pomylili. Na tejże sesji bardzo nam wiele osób przybyło, tak wojskowych, jako też i cywilnych, tak dalece żeśmy w sercach naszych rośliśmy, widząc to, że każdy ochoczo swoją osobę dla obrony ojczyzny poświęca; po tymże obraniu tych dowódców od tych pułków, które tu egzystowały w Warszawie, zakończyliśmy naszą sesją. Ja będąc w magistracie policji radnym przypatrywałem się na wszystkie obroty Igelströma i uważałem to, jak wiele jest wojska rosyjskiego w Warszawie, którego coraz więcej przez Warszawę pod Kraków ciągnęło, chcąc tam Kościuszkę znieść, który podtenczas nie miał więcej wojska jak 9 tysięcy, gdy rewolucją w Krakowie rozpoczął. 79 Z tym wszystkim jednak Igelström, coraz większe i surowsze rozkazy nam, miasta, wydawał, aby się obywatele gromadami nie kupili, i zaraz z wieczora kazał zabierać obywateli i onych brać do kozy, i częstokroć żołnierze kolbami onych obkładali, tak jakobyśmy jego aresztantami byli. Wszystko to nieźle zamiarowi mojemu pomagało, bo im bardziej nas Moskale dręczyli, tym bardziej się pospólstwo srożyło. Ale jednego razu, chcąc ja doświadczyć moich kolegów, czyli nie będą bojaźliwymi na te surowe rozkazy Igelströma, które był rozkazał, aby się ludzie nie kupili, więc umyśliłem sobie z drugimi kolegami próbę zrobić. A że ta próba potrzebowała koniecznie zapalenia domu jednego, który by był oddzielonym od innych domów za miastem, więc złożyliśmy się i ja poszedłem szukać jednego starego domu, którego gdy znalazłem przy koszarach ujazdowskie!!!, ugodziłem go za złotych 500 i zaraz kazałem ustąpić z niego dziedzicowi, a gdy on z niego ustąpił, zaraz nade dniem kazałem żołnierzowi ten dworek zapalić. Więc skoro się pożar domu rozpoczął, tak zaraz się alarm począł. Wszyscy Moskale i Polacy stanęli pod broń, a pospólstwo nie słuchając rozkazów Igelströma, jak najśpieszniej niby na ratunek lecieli, gdzie kilka tysięcy ludzi się znajdowało. Choć wprawdzie dochodzili tego, kto to zapalił, ale jednak dowiedzieć się nie mogli. Otóż to taka była pierwsza próba z ludu uczyniona. Igelström znowu drugie, ale daleko surowsze rozkazy swoje wydał, aby nawet i w czasie pożaru jak największego nikt z pospólstwa nie ważył się pójść bronić, a to pod karą siedzenia w prochowni, także zaraz nakazano wszystkim obywatelom w całej Warszawie mieć w każdym domu po dwie beczki wody. To jest prawda, że w tym posłuszni obywatele byli, bo nie tylko po dwie, ale i po sześć beczek każdy sobie przysposobił. Ale jednak co dzień alarmy staraliśmy się Moskalom robić, a to przez różne wystrzały kominami, gdzie zawsze bojaźń i wrażenie wielkie czyniło Moskalom. Także przez przypadek zapalił się na Polkowie stary browar, a pospólstwo, nie zważając na surowe rozkazy, znowu kilkanaście tysięcy ludzi na ratunek przyszło. Igelström, będąc bardzo rozgniewany na tutejszych obywateli, a przy tym bojąc się, więc był przymuszony ściągnąć swe wojska na zbornie, gdzie ich po kilkaset ludzi na kupie utrzymował. Ja lubo uważałem moskiewską siłę, których było w Warszawie do dwudziestu kilku tysięcy, dlatego nie mogliśmy nic zrobić, ale tylko musieliśmy uważać na porę, skoro się nam udarzyć może. Zostając ja w takowych złych momentach, odebrałem dla siebie list od Tadeusza Kościuszki, z przypisaniem się w nim trzech jenerałów, to jest Madalińskiego, Grochowskiego i Wodzickiego, któren mnie przywiózł pan brygadeir Frankowski, w którym tak co do słowa napisane było i który tu co do słowa dla jednej pamiątki wypisuję: 80 KOPIA LISTU OD KOŚCIUSZKI „Szanowny Obywatelu, Panie Janie Kiliński! Lubo ja nie jestem Waćpanu dobrze znajomy, jednak słysząc dobrze o jego wspaniałym i patriotycznym sentymencie, mam mu honor powinszować urzędu radnego, lecz bardzo w krótkim czasie mam ja w Bogu wielką nadzieję, że za przybyciem moim do Warszawy będę miał honor powinszować Wpanu daleko większego stopnia niż ten, który teraz posiadasz. Wiem ja o tym bardzo dobrze, o czym Waćpan rozmyślasz i co robić będziesz, ponieważ mnie doniósł o nim pan brygadier Madaliński i jenerał Wodzicki, i Grochowski, którzy są Waćpanu przyjaciele, i ci mnie o nim uwiadomili, a Katem śmiało do Waćpana piszę, ufając w jego duszy, że twój zamiar jak najprędzej przedsięwziąć raczysz i że nam szczerze dopomagać będziesz. Nie bój się, Szanowny Obywatelu, albowiem sprawa nasza jest bardzo dobra i niewinna, a Bóg nasz, widząc niewinność naszą, pewni być możemy, że się mścić nad nieprzyjacielem będzie. My tu już sprawę z nieprzyjacielem rozpoczęliśmy, i początek nasz jest bardzo dobry, także się nam i chłopki przyłożyli się do naszego szczęścia, a co ja ufam w dobrych Obywatelach Warszawy, że się raczą przysłużyć do naszego ogólnego uszczęśliwienia i pewno pójdą za przykładem Waćpana. A przy tym racz Waćpan w magistracie zagrzewać kolegów swoich do pomocy nam dania, a to jeżeli chcą należyć do naszej sprawy gdyż wtenczas nie byłaby to pora dawać pomocy, gdybyśmy dobytym orężem zdobyli naszą Warszawę, ale i owszem, uznalibyśmy podtenczas magistrat warszawski za naszych głównych nieprzyjaciół i zapewniam, żaden z nich nie posiadałby tego urzędu, który go posiada, a nawet i umknąć z miejsca dla tych, którzy go sobie zasłużyli. A zatem racz im Waćpan. przekładać, aby się wspólnie z nami brali do szczerej obrony Ojczyzny, ponieważ każdy Polak powinien się ubiegać za sławą, którą się każdy okryć powinien. A teraz kończę ten list do Waćpana Dobrodzieja, z tym szacunkiem, żem jest szczerym przyjacielem jego. Tadeusz Kościuszko z obozu pod Krakowem dnia 7 maja. Madaliński, Grochowski, Wodzicki serdeczny ukłon zasyłają.“ Po takowym przeczytaniu listu zaraz złożyłem naszą sesją, na którą wezwałem naszych braci, którzy byli w naszej socjacji, i ten list onym prezentowałem z przełożeniem im, jak wielka potrzeba, a nawet nieuchronna, dać pomoc naszym rodakom, którzy różnego zasilenia od nas potrzebują. Więc na tej sesji tym więcej ducha ożywiłem w każdym dobrze myślącym, tak dalece że każdy z nich rad by był tego momentu zacząć rewolucją. Lecz nas jeszcze za mało była, gdyż to nie każdemu tego sekretu odkryć można było, a mianowicie młodzieży, których najbardziej chronić się musieliśmy, gdyż już razy kilka sekret był wydanym i już wielu aresztowanymi być musieli, ale, nie zważając na 81 te areszta, robiłem ja moje przygotowanie, które bardzo potrzebne było, ponieważ Kościuszce żołnierzy nie przybywało, a ich ubywało. PRZYPADEK MALUŚKI, ALE BARDZO POMOCNY Pomiędzy tym naszym przygotowaniem, któreśmy robili pomiędzy sobą, właśnie miałem zdarzenie, ale to szczególne, które się bardzo rzadko trafiać zwykło i które mi do przyspieszenia rewolucji najbardziej posłużyło, a nawet muszę tu go co do słowa opisać. Jestem ja rodem z Trzemeszna, za Gnieznem o dwie mile leżącego, i w tymże miasteczku urodziło się nas dwóch chłopców razem w jednym dniu i w jednym domu i którzy z sobą od dzieciństwa razem rośliśmy, i kochaliśmy się jak dwaj bracia. Ale w czasie barskiej konfederacji ukradli mnie mojego przyjaciela Moskale, a rodzice jego nie wiedzieli, gdzie się syn ich podział, a gdy go znaleźć nie mogli, więc mnie tak jak swego własnego syna kochali. Ten Chłopiec nazywał się Augustyn Karski, a był bardzo pięknej urody i rodzice jego zaledwie z wielkiego smutku nie pozabijali się. Ja także nie miałem żadnej nadziei oglądać mego przyjaciela, ale Bóg dobrotliwy dał mi go poznać w najpotrzebniejszym czasie, to jest wtenczas, kiedy o zgubie naszej rozmyślał Igelström. Tenże Augustyn Karski był ukradziony od kapitana moskiewskiego, który miał swoją żonę, lecz był z nią bezdzietny, więc tego chłopca kazał go do swej żony zawieźć i kazał go dobrze edukować, a potem wziął go do swego pułku i tak coraz począł dalej awansować, a że był bardzo zdatnym do pisania, więc dostał się na pierwszego sekretarza do kancelarii dyplomatycznej Igelströma i był on w randze kapitana. Tedy tenże cnotliwy sekretarz począł się o mnie przepytować po całej Warszawie i znalazł mnie, gdzie przypomniawszy sobie jeden drugiemu, z radości wielkiej poczęliśmy jeden nad drugim płakać, a powtórzywszy swoją dawną przyjaźń, kochaliśmy się tak jak i dawniej. I przez kilka tygodni używaliśmy z sobą delicje, aż jednego czasu, bardzo rano, przychodzi on do mnie i zaczął mnie bardzo prosić o to, abym ja jego żądaniu nie odmówił, o co on mnie prosić będzie, lecz ja nie odmówiłem mu tego, aby tylko nie było ze szkodą moją. Ten cnotliwy Karski, nie tylko że nie ze szkodą moją, otworzył mi swój sekret, ale go otworzył dla nas wszystkich dobrze myślących Polaków. I rzekł on te słowa do mnie: „Kochany mój braciszku, nie wiesz ty o tym, że w tych dniach wybuchnie tu straszna rewolucja i że będzie straszna rzeź, i że już Moskale odebrali od Igelströma rozkaz, aby na Polaków wytoczyli noży sześć tysięcy, które już osadzono w trzonki na Pradze, i że to co moment spodziewać się nam potrzeba.“ Dalej rzekł on do mnie te słowa: „Wyjedź ty z Warszawy do Grodna, zabierz z sobą dzieci i to, co tylko masz najlepszego, a mnie oddasz dom twój pod moją opiekę, którego ja jak swój własny utrzymywać będę i każę w nim postawić załogę, aby w niczym uszkodzonym nie był, a wszakże, gdy my zwyciężemy, to go sobie odbierzesz, a jeżeli Kościuszko zwycięży nas, to i tak 82 dom twój odbierzesz, ale życie swoje i żony, i dzieci swych ocalisz,“ które jest nad wszystko najdroższym.“ Rzekł on i to: „Jeżeli, braciszku, pieniędzy na drogę nie masz, to ja ci dam swoich pieniędzy 500 dukatów i brykę z trzema końmi, które jeżeli żyć będę, to mnie ich oddasz, a jeżeli zabity będę, to przy tobie to wszystko zostanie, ale ty wyjeżdżaj jak najprędzej, lepiej, że tam bezpiecznie zaczekasz, aniżeli tu masz być nieszczęśliwy, ponieważ my mamy ordynanse od imperatorowej, aby całą Warszawę w pień wyrznąć, domy wszystkie zburzyć i króla waszego w niewolą wziąć i jego do Peterburga konwojować. Więc ty nie masz tu czego dalej oczekiwać i bądź tego pewnym, że to co moment się stanie. Widzisz to, jak jest po Warszawie wielkie zamieszanie, i my wszyscy, Moskale, jesteśmy zupełnie na wszystko przygotowani; teraz tymczasem namyślij się, a potem więcej ci powiem." DALSZY CIĄG TEGO AUGUSTYNA KARSKIEGO Tenże Karski, a najmilszy mój przyjaciel, tegoż dnia przyszedł do mnie po południu chcąc mnie jeszcze daleko mocniej przekonać, ale i ja byłem do uwierzenia bardzo twardy i właśnie począłem sobie z niego żartować, mówiąc do niego te słowa: „Mój bracie, wolałbym się był drugi raz z tobą nie poznawać, aniżeli teraz na nowo ty moim, a ja twoim mam być nieprzyjacielem, i czyliż jeszcze mało łzów moich wylałem za ciebie, a teraz ty mnie, a ja ciebie zabijać muszę. O mój bracie, oto ja odpowiadam szczerze, że my się, Polacy, jak najmocniej bronić przeciw wam będziemy, i czyliż nie widzisz u mnie dosyć ludzi i broni, a wszakże to wszystko jest na was; i wiedz dobrze o tym, że ja w domu moim, zaczyna go dostaniecie, mogę bezpiecznie sto Moskali zabić, a tak robić będą w całej Warszawie. Więc ty, braciszku mój, proś mnie o twoje schronienie, gdzie ja ci je z całego serca dam i żadnej krzywdy zrobić nie każę." I tak gadając, obydwaj płakaliśmy nad sobą, dając sobie parol, że jeden drugiego bronić będziemy. Lecz jednak mój Karski po wzajemnym wypłakaniu się rzekł do mnie te słowa: „Kochany mój przyjacielu, cieszy minie to mocno, że ty masz polską i mężną duszę, ale gdzież są wasze siły. Ta garstka wojska waszego, i cóż to ona zrobić może, która jest sama przeciwko wam samym obrócona, i już waszym wojskom wydany jest ordynans od hetmana waszego, aby się razem łączyli z wojskiem rosyjskim i bili Kościuszkę, a na was samych, pospólstwo, oto już są po wszystkich parachfiach armaty na was wystawione, gdzie zginiecie jak muchy.“ Prawda jest, że ja usłyszawszy takową od niego nowinę, to się skóra zatrzęsła na mnie, ale ja jemu dopóty wiary dać nie chciałem, dopóki on mnie doskonale nie przekona, ale on widząc to, iż ja pragnę jego przekonania, więc zaraz posłał po fiakra i wsiedliśmy razem, pojechaliśmy z sobą na Pragę i tam to dopiero pokazał mi one sześć tysięcy nożów, które jedni w trzonki osadzali, a drudzy je 83 ostrzyli. Potem pojechaliśmy do kościoła parachfialnego, tam pokazał mi dwie armaty rogóżkami pokryte w sieni kamienicy naprzeciw kościoła. Stamtąd pojechaliśmy do kościoła Św. Krzyża i tam także pokazał mi w kamienicy Mycielskich dwie armat w bramie rogóżkami pokrytych. Potem pojechaliśmy do parachfii Św. Andrzeja i tam w bramie w Marywilu pokazał mi dwie armat ukrytych. Stamtąd pojechaliśmy na Nowe Miasto do kościoła Panny Marii i tam pokazał mi dwie armat ukrytych w dworku pana Szustowskiego na smentarzu. Potem pojechaliśmy przed pałac, w którym stał Igelström, i tam kazał mi w pojeździe na siebie zaczekać, a sam wysiadł i poszedł do biura swego, lecz wkrótce nazad powrócił i potem wziął mnie na butelkę wina, mówiąc do minie te słowa: „Wypijemy z sobą, gdyż ja sam wątpię, abyśmy więcej go z sobą pić mogli.“ I umyślnie szukał osobnej izby, aby mnie mógł tym lepiej przekonać, i tak gdy nam dano butelkę wina, w tym on mówił do mnie, czyli dosyć ja mam od niego przekonania. Ale ja powiedziałem mu, że to jeszcze jest dla mnie mało. Więc on dobywszy z zanadrza dwa papiery i rzekł do mnie te słowa: „Kochany przyjacielu, rozumiem, że cię teraz zapewne tymi dwiema papierami przekonam, po którem do biura umyślnie jeździłem i które takie mają brzmienie w sobie: LIST OD BISKUPA KOSSAKOWSKIEGO „Dzień dobry ci, ambasadorze Igelströmie, zasyłam. Rozruchy coraz większe po Warszawie się rozchodzą, że Kościuszka jenerała Tormansowa pobił i Denisow także miał dostać po skórze i coś jeszcze więcej, że się miał dostać w niewolę. Potrzeba jest, aby co prędzej sukursem zapobiec, iżby ten buntownik Kościuszka nie rozszerzał się dalej, a mianowicie, aby się nie zbliżał do Warszawy, gdyż tu jest wiele żołnierzy rozpuszczonych, a ci (pewnie poszliby do niego, także jest tu bardzo wiele oficerów, którzy tylko czekają na zbliżenie jego osoby. Ale co się tycze samej Warszawy, jakby ją uskromnić, więc ci podaję bardzo dobry plan, tylko chciej mnie wysłuchać Primo: Nadchodzą tu święta wielkanocne, więc rozkaz wydaj Ożarowskiemu hetmanowi, aby on nakazał wszystkim wojskom wystąpić do asystencji kościołów. Secundo: Poszlij do biskupa diecezjalnego i jemu przykaż, aby on o godzinie ósmej wieczornej wydał swoje rozkazy mieć po wszystkich parachfiach i kościołach rezurekcją, a tak wojskowi, jak i cywilni po kościołach znajdować się będą. Więc wtenczas rozkaz wydaj swoim Rosjanom, aby otoczyli z Polakami wszystkie kościoły, i natenczas rozkaż im broń przed sobą złożyć, a gdyby tego uczynić nie chcieli, to każ ich kartaczami wysiec. Tertio: Króla Poniatowskiego każ wziąć, gdyż jemu wszystko wierzyć nie można, a nawet i dla miłości narodu swego ruszyć by się musiał. 84 Quarto: Rozkaż jak najmocniej, aby polski arsenał i amunicja, i kasy Wszystkie zabranymi były, i to w tę godzinę ósmą, kiedy się rezurekcja odprawiać będzie, gdyż w tę porę ani żołnierze, ani pospólstwo nie będzie ci się w stanie obronić, a tak w parę godzin ułatwisz sobie wszystkie zawady i będziesz miał spokojność. "Ten plan mój proszę go w dowód mej szczerości przyjąć, gdyż nie imasz nad niego lepszego. Adiu. Jutro się widzieć będziem ze sobą i o tym obszerniej pomówiemy.“ Tu jest koniec listu biskupa Kossakowskiego. HETMANA OŻAROWSKIEGO ORDYNANS DO WOJSK POLSKICH WYDANY „Z Warszawy, z głównej kwatery, hetman Ożarowski, naczelny wódz wojska polskiego, w imię Najjaśniejszego Stanisława, króla naszego, wydaję wam wszystkim, jenerałom, pułkownikom, majorom i rotmistrzom, i całemu mniejszemu sztabowi oficerom, aby pod karami rozstrzelania i wszelkiej kasacji* takowy ordynans przeze mnie pisany przyjąć chcieli i onemu się bynajmniej nie sprzeciwiali, co w nim następuje. Primo: Wolą jest Najjaśniejszego Pana, alby się gwardia koronna łączyła z wojskami rosyjskimi i była posłuszna rozkazom jenerała Igelströma i co on dysponować nią będzie, wszystko to czyniła. Secundo: Artyleria toż samo rozkazom tymże ulegać powinna. Pułk Działyńskiego, pułk ułanów Zielińskiego, indziniery i te wszystkie wojska, które tu są i nadejść mogą, łącznie, bez żadnego uporu [alby] łączyli się z wojskami rosyjskimi, i buntowników, jako zdrajców ojczyzny, chwytać, zabijać lub żywcem do Igelströma po ukaranie odsyłać, a przy tym zaleca się wszystkim pułkownikom i komendantom, aby nieposłusznych sobie oficerów do aresztu brać i onych jak najprędzej na odwach główny odsyłać. Wszelką spokojność utrzymować, amunicji, jeśli Moskale potrzebować będą, dawać. Taka jest wola Najjaśniejszego Króla. Ożarowski, hetman W. Koronny“ A skoro mnie tylko ten mój przyjaciel przeczytał list i ordynans Ożarowskiego, tak prawdziwie tu powiedzieć muszą to, że skóra na mnie całym zadrżała i ja całą moją nadzieję straciłem, widząc samych Polaków dla nas zdrajców, tak wojskowych, jako też i duchownych, a jeszcze klasy pierwszej, na którą się druga klasa ludu zapatrywać powinna i z niej wzór do dobrego brać powinna. Ale ten oficer, a mój przyjaciel, pyta się mnie, czyli już dosyć jestem przekonany, bo jeżeli jeszcze mało mam tego przekonania, to jeszcze raz chciał pójść do biura swego i więcej chciał mnie przekonywać, ale ja dosyć miałem tego przekonania, ale tylko począłem go prosić o to, aby mnie ten list biskupa Kossakowskiego i ten ordynans Ożarowskiego przepisał, a to dlatego, abym 85 mógł moich kolegów, tych, co ze mną wchodzili w konspiracją, przekonać czyli ich do większego zapału pobudzić, w czym mi ten szlachetny przyjaciel tego nie odmówił, bylem tylko jego nie wydał z sekretu, że on minie takie skryte tajemnice odkrył. Więc zaraz wziął arkusz papieru i natychmiast mnie sam przepisał i w ręce minie oddał, a ja, dostawszy to w moje ręce, musiałem mu przyrzec, jako ja z żoną i z dziećmi moimi do Litwy wyjadę i że on będzie miał staranie około domu mojego. A w tym dopiwszy wina naszego, pożegnaliśmy się z sobą i te też pożegnanie nasze było dla nas ostatnie, ponieważ w te rozpoczęcie rewolucji zginął. Więc tak się skończył mój przypadek który wielokrotnie gorzko opłakać musiałem, straciwszy mego tak wielkiego przyjaciela i któremu też bardzo wiele wdzięczności zawdzięczam, i to aż do grobowej deski wypłacać się będę. A teraz dalszy ciąg naszej socjacji opisować będę. Mając ja one dwa pisma u siebie, Ożarowskiego i Kossakowskiego, zaraz wziąłem fiakra i natychmiast pojechałem do koszar ujazdowskich, abym się mógł widzieć z oficerami, a mianowicie z panem majorem Zaydlicem, który najszczególniej należał do tej konspiracji. Jakoż też i jego u siebie zastałem, i zaraz odkryłem mu sekret, i prosiłem go o to, aby był na naszej sesji, która nam bardzo potrzebną była, aby się naradzić z tym, co my mamy dalej z sobą robić, ponieważ tylko było do Wielkiej Soboty dni 6, a tu potrzeba było koniecznie wprzód nasz interes dopełnić, niż zamiar Moskale wezną go przed siebie. Więc ja, pożegnawszy majora Zaydlica, pojechałem do koszar artylerii, do pana majora Pierścińskiego, a doniósłszy mu to, o czym się ja dowiedziałem, że jest konieczną potrzebą, abyśmy się na konferencją zejść mogli. Ten wspaniały oficer zaraz posłał swoich kilku podoficerów, zaprosić ich do siebie, a potem z nimi razem przyszedł do mnie, gdyż nam szło o to najwięcej, aby nam Kościuszkę Moskale nie znieśli, na którym cały fundament planu naszego był, także ja udałem się zaraz do panów starszych cechowych, prosząc ich na sesją, bo już bardzo krótki czas był. SESJA CZWARTA W DOMU MOIM A gdy się już był wieczór zbliżył w niedzielę 13 IV, zaraz się oficerów przeszło sześćdziesiąt do mnie zwaliło, także cechowych majstrów przeszło czterdziestu, i rozpoczęliśmy naszą sesją, na której bardzo wiele sporów było, a to aż dopóty, dopókiśmy się nie porozumieli. Jedni odkładali po świętach Wielkiej Nocy toż powstanie, a drudzy zaś odkładali, aż przyciągnie Kościuszko. Ja, lubo miałem kopią listu i ordynansu Ożarowskiego, ale bałem się tego odkryć, abym siebie i tego nieszczęśliwym nie zrobił. Więc chcąc ten spór pomiędzy nimi uspokoić, zabrałem do nich głos mówienia w ten sposób: „Wierni synowie ojczyzny naszej. Oto już przychodzi na nas czas, gdzie nam wypada albo wszystkim zginąć, albo też wziąć się szczerze za ręce i obronić się od tej rzezi, która już dla nas zgotowaną od nieprzyjaciela została. Nie jest to już 86 pora dłużej radzić, lecz zaraz czynić, a czynić przygotowania do szczerej obrony, by nas jak bydło nie pozarzynali tymi nożami, które na nas są przygotowane na Pradze. A kto mnie nie wierzy, to niech sam idzie tego doświadczyć, a wszakże głośno Moskale gadają to, że budziem Lachow rezaty. Więc czegóż więcej spodziewać nam się potrzeba, jak tylko haniebnej śmierci, a ma ona być dla nas zgotowaną, lepiejże zgotujmy dla tych najezdników ziemi naszej, którzy ją na trzy części rozszarpali i jeszcze pragną naszych łupów i krwi naszej ostatniej. Szanowni mężowie, jeżeli mnie sekretu dotrzymacie, to ja ofiaruję wam odkryć przygotowaną śmierć dla nas, jaką to ginąć będziemy." Na te słowa każdy mi palec na palec założył, wołając na mnie tymi słowy: „Obywatelu, oto ci wszyscy przysięgę wykonamy wierności, jaka cię z tego nie wydamy, co nam ty tylko powierzyć raczysz.“ Więc i cóż z nimi robić miałem? Oto powtórnie powiedziałem do nich te słowa: „Oto śmierć jest dla nas przygotowaną, gdyż na Pradze mają na nas wyszlifowanych nożów trzy ćwierci [łokcia] długich całe sześć tysięcy, powtórnie: są na nas przygotowane przy każdym kościele parachfialnym po dwie armaty, że nas wychodzących z kościołów kartaczami siec będą.“ A dla tym lepszego przekonania dobyłem list biskupa Kossakowskiego i ordynans hetmana Ożarowsikiego, który miałem za pazuchą, i dałem go im do przeczytania na cały głos, aby go każdy słyszeć i rozumieć mógł. A gdy to z uwagą było odczytane, zaraz przyznali wszyscy oficerowie, iż już dostali takowy ordynans, a zatem poznał każdy, jak nasi sami Polacy poddali na siebie plan. Natenczas zrobiło się wielkie milczenie, a do tego i wielki płacz, wyrzekając na tak smutne położenie nasze, w jakim wszyscy zostajemy. Lecz po bardzo krótkim czasie naszego się zastanowienia razem wszyscy zawołali te słowa: „Zemsta nad przedającymi nas, współbraci swoich! Bierzmy wszyscy w ręce nasze oręż i użyjmy go przeciw nieprzyjaciołom naszym. Wszakże sam Bóg widzi niewinność naszą, i Ten nam dopomoże.“ Ja zawołałem do nich: „Panowie! nie traćcie na rozpaczy czasu, gdyż mamy o czym innym myśleć. Oto pomyślmy o tym, jak mamy prochy nasze zabezpieczyć, aby od nieprzyjaciela mogły być zachowane.“ Więc na to się wszyscy wojskowi zaraz zgodzili i przyrzekli nam, iż prochy nocną porą zachowają w ziemi i sucho ich utrzymować będą. Takowy obowiązek wzięła na siebie antyleria, a zaś gwardia wzięła na siebie obowiązek poreperowania broni ręcznej. Działyńscy przyrzekli nam ładunków kilka tysięcy zrobić. Indziniery deklarowali drabin narobić, a my zaś obywatele przyrzekliśmy w broń się dobrze opatrzyć i w każdym momencie czuwąć na wszystkie wypadki, jakie tylko wypaść mogą. Więc ta sesja, lubo była bardzo późno w noc, musieliśmy ją odłożyć na dzień następny, ponieważ oficerowie musieli pójść na swoją powinność i potrzebowali swego wywczasu, ale umówiliśmy się na to, iż sesja nazajutrz w koszarach artylerii być ma, a to dla szczupłości u mnie pokojów, a w koszarach sale były donośne, więc tam miejsce obrane było i na tym się zakończyła nasza sesja. 87 SESJA PIĄTA W KOSZARACH ARTYLERII I OSTATNIA Nazajutrz bardzo rano kazałem woźnemu poprosić do siebie wszystkich starszych czeladzi ze wszystkich gospodów, jak z polskich, tako też i z niemieckich, aby się stawili przede mną. Potraktowawszy każdego razem z ucałowaniem każdej osoby, począłem się ich wypytywać o to, czyli z majstrami swymi gadali o tym, że nas mają Moskale wyrznąć. A gdy mi odpowiedzieli, że im jest o tym dobrze wiadomo i że oni żadnej nadziei nie tracili ani się też smucili. A gdym. się ich zapytał, co w takim razie robić będą, gdy się ta rzeź rozpocznie, w tym odpowiedzieli mi wszyscy te słowa: „Panie stadracie, alboż to my rąk nie mamy, alboż to krwi w nas nie masz, to Moskale zabijać nas mają, a my na krew naszą patrzyć się będziemy? Nie! Tak i my mordować będziemy i żaden z nas z placu nie odstąpi.“ Także pytałem się Niemców, gdzie mi toż samo odpowiedzieli, z czego ja serdecznie z ich odpowiedzi byłem kontent i zaraz porządkiem pytałem się ich, po wiele ich jest osób w każdej gospodzie. Ale policzywszy wszystkie gospody, było ich wszystkich, tak Niemców, jako też i Polaków, 10 tysięcy, a drugie tyle chłopców w terminie być mogło. A w tym ja będąc bardzo pocieszonym dobyłem dla nich dukatów 150 i dla każdej gospody podług ich ilości dałem im na traktament, aby oni mieli za co pić, także nakazałem im w Wielką Środę mieć swoje sesje, i to wieczorem, tak choćby dłużej jak do północy, i aby każdy z nich miał choć dobry kij z sobą na swoją obronę, i żeby się w kupie pilnowali, a jeśliby alarm jaki miał być, więc w ten moment aby zaraz wszyscy wychodzili i żeby Moskali bili. I tak dawszy im taką moją naukę, pożegnałem się z nimi i nie razem kazałem im od siebie wychodzić, aby się Moskale nie domyślili, że to jest na nich przygotowanie. Nie rozumiem skąd się to natenczas ta odwaga u mnie brała, mając u siebie mieszkającego na pierwszym piętrze od ulicy szpiega, a ja wszystkie konferencje robiłem w tylnych pokojach i on był na to głupi. Prawdą jest, że ja mu zawsze głowę durzyłem winkiem i kartami, tak dalece że on nigdy trzeźwym być nie mógł ani też wyspanym, bośmy mu nigdy wyspać się nie dali. Ja zaś coraz więcej przygotowania do obrony czynić nie przestawałem. SESJA WIECZORNA W KOSZARACH ARTYLERII I OSTATNIA Tegoż samego wieczora, gdym ja szedł na onę ostatnią sesją, znalazłem w wojsku rosyjskim bardzo wielką odmianę, ponieważ żołnierze byli na wszystkich ulicach co dziesięć kroków rozstawieni i już mieli w sobie wielką bojaźń. Ale jednak puszczali przechodzących ludzi, gdzie też i ja szczęśliwie do koszar zaszedłem i już tam niemałe zgromadzenie naszych oficerów zastałem, a skorom tylko miejsce swoje zasiadłem, tak się zaraz rozpoczęła ona ostatnia sesja. Jeżeli kiedy to wtenczas można się było napatrzeć na twarze ludu: jedni 88 byli płaczący, a drudzy tak na twarzy wyglądali, jakoby po kilka tygodni chorowali, inni zaś bynajmniej swojej fantazji nie tracili, a widząc to nasz prezydujący, kapitan Ropp, zaraz zabrał głos do wszystkich tam będących. MOWA WIELMOŻNEGO KAPITANA ROPPA, BĘDĄCEGO W KORPUSIE ARTYLERII „Szanowni współbracia moi, dzień dzisiejszy jest dniem ostatnim obrad naszych, w którym jeżeli dobrze w nim udecydujemy, to pewno wygramy, a jeżeli serca nasze będą rozdwojone i każdy pójdzie za swoim umysłem, tak pewno przegramy. Boję się ja tego, widząc na twarzach waszych ogromny żal, tak jakobyśmy już wszyscy zginąć mieli. Ach, bracia moi, nie traćcie w sobie żadnej nadziei! Bóg widzi, że my mamy dobrą sprawę i onej w żaden sposób przegrać nie możemy, tylko przygotujcie się do niej szczerze,, a pewno ją wygramy. Oto Tadeusz Kościuszka, wygrawszy pod Racławicami potyczkę, ciągnie on tu do nas, aby otarł łzy z oczu naszych i zwątlone serca nasze ożywił, a my ubiegajmy się równie jak najprędzej otworzyć jemu do Warszawy drogę, a uzyskamy dla siebie tę chlubną chwałę i połączym z nim te chlubne wawrzyny. Więc nie traćmy serca ani też czasu nadaremno i przystąpmy do dalszych obrad naszych.“ I na tym skończył mowę swoją. Potem zaraz przystąpiliśmy do obrania naczelnych wodzów od każdego pułku tu będącego, ale dlatego, żeśmy nie ufali tym, którzy od króla obranymi byli, i dlatego, chcąc być pewnymi, obraliśmy: Primo: Od gwardii koronnej pana majora Melforta, drugiego brata jego kapitana, także pana porucznika Gąsiorowskiego, pana porucznika Ostaszewskiego i innych było osób daleko więcej, których ja imion nie kładę, ponieważ ich nie pamiętam. Secundo: Od gwardii konnej Mirowskich obraliśmy WP. majora Kosmowskiego i pana porucznika Strzałkowskiego, i pana kapitana Bogusławskiego, i było ich jeszcze więcej, lecz ich imion i nazwisk nie pamiętam. Tertio: Od artylerii obraliśmy pana majoira Górskiego, także porucznika brata jego, obraliśmy pana majora Pierścińskiego, parna kapitana Roppa, pana porucznika Kubickiego, pana chorążego Laskowskiego, było ich więcej, lecz ich imion nie pamiętam. Quarto; Z pułku Działyńskiego obraliśmy pana majora Zaydlica i kapitana Zaydlica, to byli rodzeni bracia, pana Mycielskiego, porucznika, także było ich więcej, ale ich nie pamiętam. Quinto: Z pułku indzinerów żadnego sztaboficera nie było, tylko młodzi oficerowie. Sexto: Z pułku tatarskiego pułkownika Zielińskiego; o tym ja teraz wcale lnic nie mówię, gdyż dopiero w dzień poniedziałkowy do Warszawy przymaszerował i zaraz pod Wolą królowi przysięgę na wierność wykonał, więc 89 się go baliśmy, aby nas nie zdradził, ale o tym pułku poniżej napiszę. Muszę tu zaraz donieść o ilości wojska polskiego, które natenczas w Warszawie było, to jest gwardii było pieszej koronnej 600, gwardii Mirowskich konnych było 400, artylerii było 400, Działyńskich było 500, indzinerów było na Pradze 200, pułku tatarskiego było 400, a Moskali było przeciw nam 29 500 i w lazarecie było Moskali 300, armat mieli w samej Warszawie 113. Nasi Polacy mieli armat sztuk 85 i dwie żelazne haubice, ręcznej broni złej i popsutej było w arsenale 6000, to było całe nasze bogactwo. Co się zaś tyczy prochu, tego mieliśmy dosyć, można było dwie kompanie odprawić. Także rozpuszczonego wojska mieliśmy w całej Warszawie 1500, ale ci nie mieli żadnej broni, ale nam byli bardzo pomocni. A teraz doniósłszy o całym stanie siły naszej, wróciemy się do onej ostatniej sesji, a tam dowiemy się o czym innym. A gdyśmy poobierali naczelników wojskowych, więc przyszło do obierania cywilnych, gdzie zaraz krzyknęli wszyscy na mnie, ale ja się niezmiernie ekskuzowałem; lubo ja bardzo wiele miałem w sobie ryzyki, lecz doświadczenia w sobie nie miałem i najmniejszego, i dlategom się bardzo wzbraniał. Ale to wszystko wcale nic nie pomogło i zaraz mnie do przysięgi na wykonanie wszystkich na mnie włożonych obowiązków wezwali, a gdym im przysięgę wykonałem, zaraz przyszła mi na myśl on szewc, który, chcąc być sławnym i aby długo pamiętali, to kościół Diany spalił, tak też i na minie włożyli tak wielki obowiązek, albo żeby być sławnym, gdy nam się sztuka uda, albo też być pogrążonym w śmierci haniebnej, albo w więzach i kajdanach aż do samej śmierci być osadzonym, bo gdyby się sekret był odkrył, tak to wszystko byłoby dla mnie nastąpiło. Ale Bóg dobroczynny nie dopuścił tego na mnie. A gdy już naczelnicy wszyscy obranymi byli, zaraz poczęliśmy układać organizacją, gdzie wojskowi, a gdzie cywilni stać będą, a gdyśmy to ukończyli, tak zaraz na sygnał zadysponowaliśmy, aby na jeneralną godzinę z armat 30 razem sygnał dano, aby każdy w całej Warszawie usłyszeć mógł i tego momentu aby każdy bez żadnej ekscepcji do boju występował. Potem udecydowaliśmy ostatnią godzinę, o której się to ma rozpocząć. Taż ostatnia sesja odprawiła się w Wielki Wtorek, a jeneralną godzinę przeznaczyliśmy na Wielki Czwartek, to jest godzinę trzecią po wpółnocy. Potem udecydowaliśmy, aby wojska choć po małej cząsteczce na każdą ulicę były destynowane, a to w sukurs dla obywateli, a razem i naprawienia w nich energii, która nam koniecznie potrzebną była. Ja także do boku mego zamiast adiutantów wybrałem sobie dwudziestu i pięć osób bardzo determinowanych, jednych konno, a drugich pieszo, a to na dotarcie tam, gdzie potrzeba będzie. I tak się szczęśliwie zakończyła taż ostatnia sesja, na którejśmy się wszyscy jak bracia uściskali i razem ucałowali, i pożegnali z sobą, nie spodziewając się już więcej z sobą oglądać. Jakoż i w samej rzeczy większa część z tych wyginęło. 90 DZIEŃ WIELKIEJ ŚRODY PRZED WIELKĄ NOCĄ Nie mogę ja się wydziwić nad tak wielką moją przytomnością i przezornością, jaką mnie Istność dawała, i że daleko więcej byłem przytomnym jak drudzy i żadnej bojaźni nie znałem w sobie, a drudzy prawie od przytomności odchodzili, jedni żałowali żon swoich, drudzy żałowali dzieci swoich, trzeci zaś żałowali majątku swojego, a ja zaś, mając to wszystko troje, wcale nic nie żałowałem. Ale jednak wstawszy sobie o godzinie piątej z rana w tęż środę 16 IV zaraz poszedłem do fary, dałem aa mszę świętą i u tego księdza wyspowiadałem się. Na tejże mszy świętą komunią wziąłem, a potem, przyszedłszy do domu swego, zaraz napisałem testament, który włożyłem żonie moje] w łóżko, a sam udałem się do mojej czeladzi, a mając ich dziewiąciu, dałem każdemu po dukacie, aby oni mogli się wieczorem dostać na wieżą dominikańską, paulińską, bernardyńską i świętokrzyską i aby tam czujno spali, a gdy usłyszą z armat wystrzał, żeby natenczas na gwałt dzwonić zaczęli. Ta moja przezorność bardzo mnie pomogła, ponieważ nie wszyscy wystrzał słyszeli, a dzwonienie każdy słyszał. A potem poszedłem na Pragę do pana Kijańskiego, a stryja mego, prosząc go o to, aby w nocy kilka łyżew kazał do Kępy rozwieść, aby Moskale te, co stali na Pradze, nie mogli dać żadnego sukursu tym, co stoją w Warszawie. Jakoż się też tak i stało, co było dla nas bardzo dobrze. Potem poszedłem chodzić po Warszawie i uważałem, gdzie i jakie siły są moskiewskie, ale już wtenczas Moskale żołnierzy swoich pościągali z kwater na zbornie, gdzie ich w jednym domu najmniej sto stało, i wszyscy już byli pogotowiu, co mnie niemało zasmuciło, gdyż daleko by było sładniej począć z nimi pojedynczo aniżeli tam, gdzie ich stało sto lub dwieście, lub trzysta. Ja tylko gospody rzemieślników zbierał do kupy, a oni już z bronią byli w kupie, więc musiałem się wziąć na inny sposób. A wiedząc o tym doskonale, że Moskale bardziej będą siły swoje wywierać przeciwko naszym wojskom jak przeciwko cywilnym, rozkazałem na noc pójść do koszar ujazdowskich na zmocnienie pułku Działyńskiego trzystu rzemieślniczkom, ponieważ tam broni od rozpuszczonych żołnierzy pozostało; i dlatego tam poszli potrochami bez broni, którą im tama zaraz do rąk dano. Także posłałem do każdych rogatek po sto ludzi, aby zawsze w sukursie być mogli, także do koszar gwardii koronnej posiałem onych rozpuszczonych żołnierzy, ponieważ i tam broni było sztuk czterysta, więc czterysta ludzi posłałem, i to wszystko potrochami pod różnymi pretekstami: płynęli łódkami, a drudzy szli po nadwiślu, i to minie się bardzo dobrze udawało, i żaden mi nie powiedział to, że nie pójdzie, ale każdy ochoczo wykonywał moje rozkazy. Nie mogę tu zapomnieć i tego, com ja miał w dzień środowy o godzinie piątej pod wieczór. Gdy mi dał znać kapitan Zeydlic, iż jego pułkownik, Hauman, do żadnej czynności należeć nie chce, ale też nawet i sztandarów 91 wydać nie chciał, ja niedługo myśląc o tym, a zaufany byłem we wszystkich wojskowych, że tam krzywdy od nich mieć nie będę. Zaraz wziąłem do kieszeni nabitych parę krócic i puinał wetchnąłem za cholewę, a wziąwszy z sobą trzech determinowanych obywateli, pojechałem do koszar. A gdy tam stanąłem, zaraz pogadałem z drugimi oficerami, aby mi byli na podorędziu, a ja z tymi obywatelami poszedłem do pokoju pułkownika, a oddawszy mu powinny ukłon, orzekłem do niego te słowa: „Pułkowniku, oto obywatele są do ciebie delegowani od ludu i prosząc cię, abyś ich prośbie odmówić nie raczył. To jest, lud ten ma całe zaufanie w tobie i prosi cię przez usta nasze, abyś ty był nie tylko pułku swego na czele, ale też i naszym, gdyż już bardzo jest krótki czas do wybuchnięcia rewolucji, więc racz nam dać swoją łaskawą odpowiedź.“ Pułkownik na te słowa bardzo się zastanowił i wcale nic do nas nie mówił. W tym ja zacząłem mówić do niego, że już nie jest czas do namyślania, bo kto jest z nami, to nie jest przeciw nas. Pułkownik mówi do nas te słowa, że: „Wszyscy zginiecie i wy w tym momencie do aresztu pójdziecie.“ Ja zaraz dobywszy mój puinał mówiłem do niego: "Pułkowniku, wiedz o tym, że w tym momencie zginiesz, jeżeli nam odmówisz, sztandary pułku odebrane ci będą, a ty u nas już siedzisz w areszcie, więc albo nam na wierność przysięgę wykonaj, albo z hańbą życie swe skończysz, albo cię postawimy w rzędzie ludu chwałą pokrytego.“ A dobywszy moją przysięgę, pułkownik zaraz klęknął, a ja kazawszy jego drzwi otworzyć, gdzie było za drzwiami kilku oficerów, i zaraz powiedziałem im: „Patrzcie, wspaniali oficerowie, że wasz pułkownik jest z nami, a nie przeciw mas!“ Więc rotę przysięgi na wierność wykonał i podpisał się, jako to Wszystko dopełni, co tylko lud po nim żądać będzie. Ale jednak mu bardzo nie ufaliśmy, aby nas nie wydał, kazaliśmy mieć na niego baczność i ani go z oka nie spuszczać, żeby przez list królowi lufo też Igelsrömowi nie doniósł. Pułkownik, gdy z tak raptownego napadnięcia na niego cożkolwiek ochłódł, począł nam serdecznie dziękować, mówiąc to, iż mu strach dodał patriotyzmu, o którym on bynajmniej nie myślał, rozkazał wina butelką przynieść i po jednej szklance wypiliśmy, a potem uściskaliśmy się, a na drugi 'dzień wystąpił do boju. Tak to było, wielkie osoby potrzeba było straszyć, ale żaden dobrowolnie sam nie wystąpił, czego ja bardzo wiele razy praktykować musiałem. Było tych ichmości wiele, ale siedzących po piwnicach i innych zakątkach, ale ich w boju nie było. Co do urzędów, czy zdatny, czy niezdatny, to tego pełno wszędzie było, tak dalece że i do dziś dnia poczciwy pożywić się nie może. 92 OPIS O DALSZYM TEGO WIECZORA PRZYGOTOWANIU Miałem ja przeszło sto broni i kilkadziesiąt pałaszów u siebie, ale do nich ładunków nie miałem, a przy tym bardzo wielu obywateli przysłało po nie, gdzie ja pojechałem fiakrą do arsenału, gdzie tam było kilku oficerów za patriotyzm aresztowanych, jako to pan kapitan Linowski, a innych nazwisk nie pamiętam. Więc ci oficerowie warcie tam będącej rozkazali broń nabijać i ładunki robić. Więc ja zajechawszy przed arsenał, to mnie żołnierze w chustki ładunki wiązali i do fiakry kładli, a ja tym sposobem kilkanaście tysięcy do domu mego przywiozłem i obywatelom rozdawać kazałem. Tym sposobem fiakrą bardzo wiele amunicji przywiozłem, nie uważając na to, choć ronty tak moskiewskie, jak i polskie bardzo często chodzili, a mnie żaden nie zaczepił. Ale gdym ostatni raz z ładunkami do domu jechał, spotkałem ułanów, pewno sto koni, którzy po Warszawie patrolowali, a do naszej socjacji nie byli należeli, a nawet dopiero trzy dni [temu] do Warszawy przyszli i królowi pod Wolą na wierność przysięgę wykonali, więc dlatego tych ichmości obawialiśmy się. Ale wtenczas ja znalazłem porę mówienia z samym pułkownikiem, gdyż widząc samego pułkownika patrolującego, a poznawszy go po znakach, zaczepiłem go, mówiąc do niego te słowa: „Wielmożny pułkowniku Zieliński, pozwól mi na moment mówić z sobą, gdyż mam bardzo ważny interes mówienia z nim, jest on tak mnie, jako i pana interesujący. Gdzie on nadjechawszy do mojej fiakry, pytał się mnie, co bym ja żądał od niego, ale ja prosiłem go o osobiste mówienie z nim, czego mi nie odmówił, ja wylazłem z fiakry na ziemię, a on zlazł z konia. ROZMOWA Z PUŁKOWNIKIEM PUŁKU TATARSKIEGO Jeżeli kiedy nie byłem zmięszany, to wtenczas, gdy ten pułkownik swemu, całemu rontowi, których było więcej jak sto koni, kazał blisko arsenału stanąć, aby się rozmówił ze inną. Ja wysiadłszy z pojazdu swego, w którym miałem dostatkiem ładunków, zaraz począłem się z nim witać, a potem się jemu rekomendować, powiedziawszy mu imię i nazwisko swoje, i urząd mój, w jakim ja zostawałem, a po uczynionym z nim komplemencie prosiłem go, aby był łaskaw i aby ze mną wszedł do kupca Braynicha na butelkę wina, i że mu bardzo ważny sekret opowiem, który i jego się tyczyć będzie. Pułkownik lubo się dosyć zdragał, ale jednak zadysponował żołnierzom swoim, aby pojechali na Nowolipki i tam na niego oczekiwali, a oddawszy jednemu żołnierzowi konia swego do trzymania, poszedł ze mną do Braynicha i tam kazałem dać butelkę wina, którą gdy nam dano, kazałem ustąpić z izby kupczykowi, a sam zaraz począłem mówić z nim w te słowa: „Pułkowniku, a czyli ci to jest wiadomo, że na dniu jutrzejszym wybuchnie tu rewolucja, i czyli się ty łączyć będziesz z nami lub też nie. Ponieważ panowie królowi na dniu onegdajszym wykonali wierności przysięgę, więc ciebie się 93 tylko jednego wszyscy obawiamy, abyś się nie przyłączył do Moskali i nie był przeciwko nam, Polakom." ODPOWIEDŹ PUŁKOWNIKA ZIELIŃSKIEGO „Szanowny mój obywatelu, lubo cię ja pierwszy raz oczyma moimi widzę, jednak ci się wydziwić nie mogę, nie mając ty ze mną żadnej znajomości, śmiałeś mnie z rontem jadącego zaczepić, i czyliżbym cię nie mógł wziąść do aresztu? i możeszże się tak śmiało eksponować i zawierzyć mnie tak wielkiej wagi interes, o którym ja jeszcze od żadnego nie słyszał? A widząc cię tak słusznego człowieka, bardzo daję ci wiarę, więc na znak oddania ci hołdu oto ja klękam przed tobą i dziękując ci serdecznie za to, iżeś mnie ostrzegł, a ja prawie od Moskali jestem otoczony, a nie wiedziałem, co się to dzieje i co być ma. Polscy oficerowie żaden nic do mnie nie mówią, bo nam nicht nie wierzy, a to dlatego, żeśmy przysięgę królowi wykonali. Oto ja przysięgam przed tobą, że cię z sekretu nie wydam i że to, co mnie w tej mierze czynić rozkażesz, wszystko ci dopełnię, tylko mnie dobrze oświeć, gdyż my widzimy sami, że nas król sprowadził na to, abyśmy tu padli ofiarą, więc proszę cię serdecznie, kochany przyjacielu mój, racz mi prawdę powiedzieć, czyli jesteście z Kościuszką lub nie i czyli wszyscy oficerowie są z tobą, i czyli obywatele nam dopomagać będą lub nie, i która godzina jest przeznaczona na rozpoczęcie rewolucji, abym się ja mógł przygotować przeciwko naszym nieprzyjaciołom." I wymówiwszy to wszystko, z czułości wielkiej począł serdecznie płakać, a ja, widząc onego pułkownika rozpłakanego, rzekłem te słowa do niego: „Pytałeś się mnie, pułkowniku, o to, czyli jest Kościuszka z nami. Więc muszę cię dobrze oświecić, iż ja jestem sprężyną jego, i dlatego musiemy mu pomóc, aby on nie zginął, i dlatego chcemy mu drogę do Warszawy otworzyć. Moskale mają swój zamiar nas swoim wyrznięciem uprzedzić, który ma nastąpić w Wielką Sobotę, a my mamy w swoim zamiarze na nich uderzyć dziś po północy, o godzinie 3, która jest u nas normalną godziną, a co się tyczy, czyli są oficerowie i wojsko z nami, to cię zapewniam, że w tej godzinie, jak tu teraz siedziemy z sobą, to już gwardia maszeruje do koszar artylerii na zasłonienie armat, i o godzinie 3 usłyszysz sygnał z trzydziestu sztuk armat dany, i tym rewolucja rozpoczynać się będzie. A nawet ja tylko też ładunki do stancji zawiozę, które mam w pojeździe, tak zaraz uzbrajam się i idę na rozpoczęcie powstania naszego. Więc, kochany pułkowniku, nie traćmy czasu i nie odmów nam swojej dać pomocy, a gdy nam Bóg da zwycięstwo, to ty położony będziesz u nas w pierwszym rzędzie patriotów.“ Pułkownik, usłyszawszy to ode mnie, powiedział mi to, że w tym momencie zaraz każe konie pokulbaczyć, broń nabić, i „co jestem od Moskali otoczonym, to ja ich otoczę, a z daniem sygnału bić każę i sam bić będę“. A ucałowawszy się z sobą, rozstaliśmy się, on do pułku pojechał, a ja z ładunkami mymi szczęśliwie przyjechałem do domu swojego. 94 OPIS O ŻOŁNIERZACH MIEJSKICH I MARSZAŁKOWSKICH Ponieważ byłem przekonany, że żołnierze marszałkowscy ani miejscy do nas woale nie należeli, bojąc się ich, aby się sekret nie wydał, a jednak ich było marszałkowskich żołnierzy osób 270, a miejskich było żołnierzy 130, prawda, że mieli broń, ale ani ładunków, ani skałek nie mieli, więc ja wziąwszy chustkę ładunków i chustkę skałek, i dwóch ludzi z sobą, a już było wpół do trzeciej po wpółnocy, poszedłem z nimi na Ratusz, a tam obudziwszy wachmistrza Kimankiewicza i mówiłem te słowa do niego: „Przyjacielu mój, oto spokojnie śpisz, a ja ci przyniosłem pigułek, abym cię uzdrowił, rozkaż co prędzej wezwać podoficerów i rozdaj im te pigułki, i każ mi zawołać z Ratusza trębacza, którego ja natychmiast potrzebuję.“ Rozkazał on ich zawołać i ładunki zaraz żołnierzom rozdać, a ja w przytomności ich dałem w rękę memu czeladnikowi puinał, mówiąc te słowa: „Oto ci daję ten puinał, który ma być na tego trębacza, bo jeżeli ci posłusznym nie będzie, to utop w nim; jak usłyszysz choć jeden wystrzał z broni, tak zaraz masz trąbić na gwałt, a ty, drugi, masz dzwonić, a ty, panie wachmistrzu, masz kazać wszystkie bramy ratuszne pozamykać i przy nich każ żołnierzom stać, i to z nabitą bronią, a gdy się Moskale cisnąć do Rynku będą, to każ do nich ognia dawać, a jak mi to dopełnisz, to zostaniesz oficerem." I w tym pożegnałem się z nim, ale on pytał się mnie, czyli o tym prezydent wie lub nie. Odpowiedziałem mu, że prezydent nie wie i wiedzieć nie powinien, i w tym wyszedłem z Ratusza, a poszedłem po więcej ładunków i skałek, i wziąwszy ich, poszedłem przed odwach żołnierzy marszałkowskich i rozkazałem do siebie prosić oficera, którego na inspekcji nie było, ale pytałem się żołnierza stojącego na warcie, czyli są na warcie jacy podoficerowie. On mnie powiedział, że jest dwóch: jeden Gajewski, a drugi Chmielewski. Więc tych kazałem zawołać do siebie i mówiłem im to: „Panowie, czyli wy wiecie o tym, że za pół godziny zacznie się rewolucja, i czyli wy macie ładunki i skałki?“ Odpowiedzieli mi to, że wcale nie są przygotowani. Więc ja dałem im chustkę ładunków i drugą skałek; potem mówili mi: „Gdzież teraz szukać będziemy swoich oficerów? jeden zaraz po capstrzyku jak poszedł, to go jeszcze nie masz, a drudzy śpią.“ Więc ja ich obydwóch zapewniłem tym: „Jeżeli mnie słuchać będziecie, to ja was obydwóch oficerami zrobię, tylko w tym momencie rozdajcie ładunki i skald żołnierzom waszym i wszyscy bądźcie w pogotowiu do boju, a gdy sygnał z armat dadzą, tak zaraz bijcie Moskali i brońcie im przejścia na Podwale, aby się z Igelströmem nie złączyli, a oficerów waszych nie budźcie. W tym oni zaraz, zawoławszy na żołnierzy, ładunki i skałki im rozdali. A ja idąc do siebie widziałem studentów dwóch mających w rękach swych karabinki, gdzie ich nadjechał hetman Ożarowski, a za nim jadących dwóch żołnierzy Mirowskich, a lubo to było o dziesięć kroków od kozy 95 marszałkowskiej, więc ja się cokolwiek wstrzymałem, chcąc słyszeć to, co będzie mówił do studentów Ożarowski, ale on zaraz pytał się o to, gdzie jest oficer od warty. Ale mu odpowiedzieli, iż poszedł na kawę. Wtem gdy się Ożarowski na studentów obejrzał i widział u nich karabinki, tak zaraz kazał ich wziąć do kozy, mówiąc do nich te słowa: „Smarkacze, toż to wy bunty robicie, każę ja was tu nauczyć.“ A sam udał się ku Freta ulicy. Tymczasem podoficer wypuścił onych dwóch studentów, a ciż dwaj ichmoście podskoczyli za Ożarowskim. Jak wyrżną ze swoich karabinków, tak mocno przestraszyli onego Ożarowskiego, że już nie powoli, ale tak mocno uciekał, jak tylko koń jego mógł wybiec, z czego ja śmiać się musiałem, że pana hetmana nicht słuchać nie chciał. A w tym do Zamku prowadzono dwie armat sześćfuntowych, a że tan oficer nie był u nas zaufały, więc i tego odmieniono, a ja powróciłem do domu. A w tym nie wiedząc o niczym pan wachmisitrz miejskich żołnierzy, skorom ja wyszedł z Ratusza, on zaraz poszedł do prezydenta Rafałowicza, a skoro mu. to opowiedział, com ja mu przykazał, Rafałowicz jak najprędzej porwawszy na siebie surdut, choć był bez portek, poleciał do króla, a opowiedziawszy to, król natychmiast posiał jenerała Byszewskiego do Igelströma, ale Igelström, nie mogąc dobrze tego wyrozumieć, posyła od siebie swego synowca do króla, chcąc się dokładnie dowiedzieć, co się takiego stało. A w ten moment dano mi znać, że się rewolucja wydała; w ten moment wypadłem ja w Rynek, a krzyknąwszy na moich ludzi, co byli na Ratuszu zaraz poczęli dzwonić i trąbić na gwałt, i zaraz po wszystkich kościołach dzwonić poczęli, a natenczas ludzie jak szarańcza z kamienic wypadali. Ale przez to wydanie nas tak raptowne bardzo się nam plan popsuł, ponieważ ja już miałem przygotowanie pojmać Igelströma, a tak już nie mogłem, gdyż mi koinnica moskiewska całą ulicę Podwale zastąpiła. DZIEŃ CZWARTKOWY — ROZPOCZĘCIE REWOLUCJI Jeżeli kiedykolwiek w Warszawie ludzie nie byli nabożnymi, to ja zaręczam, iż w ten dzień czwartkowy aż nadto, się Bogu modlili i aż nadto pościć musieli, a to dlatego, iż w całej Warszawie nikt ognia nie palił ani też nie gotował, ale tylko ten cały dzień od kobiet był przepędzony na mgłościach i mgleniach, i największym płaczu. Czytelniku! jak najserdeczniej cię przepraszam, nim zacznę też powstanie opisywać. Bardzo wiele tu znajdziesz mikstulancji , gdyż jest rzeczą nigdy niepodobną, aby razem można wszystkich opisać czynności, ponieważ się wszystkie razem odbywały, o których ja jednak nie zapomnę i wszystkie, czy złe, czy dobre, wszystkie umieszczę. A teraz przystępuję do swoich jako najpierwszych czynności, którem robił, czynił i dysponował, a nasamprzód: rewolucja ta zaczęła się trzy kwadranse na godzinę trzecią, równo z dniem, gdyż tak przez Rafałowicza, prezydenta, wydaną królowi była, a u wojskowych, nim 96 się skoncentrowali, dopiero o godzinie 4 sygnał dano. Mirowscy zaczęli o godzinie 3, ułani królewscy także o godzinie 3, Działyńscy zaczęli o godzinie 5, artyleria i gwardia koronna [piesza] o godzinie 4, zaraz po wydanym sygnale. Indzinierzy byli na Pradze, ci tylko urywali nieprzyjaciela po trosze. Początek najpierwszy zaczął się w Starym Mieście, a to przeze mnie samego rozpoczęty, to jest tym sposobem: Gdym rozdał ładunki żołnierzom marszałkowskim i powracałem już do swego domu, oto w tym momencie dano mi znać ze Zamku od porucznika Strzałkowskiego, w Mirowskiej gwardii będącego, który był u króla na warcie, a ten usłyszawszy króla te słowa mówiącego: „Biadaż minie, oto ja jestem od wojska i ludu mego opuszczonym, gdy bez mojej wiedzy rewolucją rozpoczynają.“ Więc król krzyknął na żołnierzy u siebie na warcie będących, aby się starali to zaspokoić, a zaraz dał znać Igelströmowi przez jenerała Byszewskiego. Więc ja nie mając czego dalej czekać zaraz krzyknąłem na ludzi moich na wieży ratuszowej będących, alby na gwałt trąbiono i dzwoniono. Wtem oficer moskiewski z dobytym pałaszem jak najśpieszniej z Rynku leciał, którego ja pierwszego pałaszem moim, choć się bronił, zabił. I ten to nieborak pierwszą stał się ofiarą, a za tym moim przykładem zaraz się wszystek lud wziął do obrotny i to, co tylko było w Starym Mieście, wszystko w moment wyprzątnęli. Potem udałem się na Podwale chcąc tam otoczyć pałac, w którym Igelström stał, ale to już nierychło było, ponieważ konnica, ta co była na powinności, wyszła z pałacu i oczekiwała dalszych Igelströma rozkazów, a ja dałem rozkaz obywatelom, aby się udali do kamienic i stamtąd, jak można, aby ich sprzątali, a mianowicie, aby dali baczenie na adiutantów, których Igelström ze swymi ordynansami wysyłać będzie, aby tych jak najprędzej sprzątać zaczęli. Jakoż, w samej rzeczy, Igelström wysławszy swego synowca z jenerałem Byszewskim, chcąc się od króla informować, ale to już nierychło było, synowca przed pałacem Pani Krakowskiej z tej strony Podwala zabito, a Byszewskiemu jenerałowi skórę przeklęcie pałaszami wytrzepali. I toć to było dla Igelströma najgorsze, że mu prawie co do jednego z adiutantów wybito, tak iż żaden do pułku rozkazu nie przywiózł, i dlatego to Moskale byli jak głupi, gdyż sami nie wiedzieli, co mają robić, czyli bić lub też nie. Ja widząc to, iż tu w mieście dobrze się dzieje, ruszyłem się z kilkoma obywatelami przez Bramę Poboczną i przesunąłem się przez konnicę moskiewską i udałem się w uliczkę koło pałacu Raczyńskiego, chcąc się przerżnąć na Długą ulicę, ale wtenczas kawaleria maszerowała pułkownika Baura całą ulicą, jak jest tylko szeroka, a ja wtenczas z ludem stałem na parapecie, czekając na nich, jakby prędko przejść mogli. A w tym setnik kozacki zakomenderował w tęż uliczkę, co już rozumiałem, iż nas wszystkich wykłują, gdyż już wcale nigdzie się zrejterować nie było można. Jeden oficer kazał nas kłuć, a drugi nie kazał, dlatego że spokojnie staliśmy, ale jeden ostatni kozak tak był nieszczęśliwy, że mu koń jego tak się znarowił, że ani w przód, ani w zad 97 żadną miarą pójść nie chciał, ale się tylko kręcił; ja, stojąc na parapecie, jak golnę tego kozaka w kark ręką, tak mój kozak na ziemię upadły a ja dobywszy jego własnego pałasza i jemu łeb urznąłem i na Raczyńskiego dziedziniec przerzuciłem, a potem udałem się na Długą ulicę i pomiędzy Moskalami maszerującymi dostałem się w Krasiński dziedziniec, a stamtąd udałem się na Muranowskie. Chciałem się udać do koszar artylerii i dowiedzieć się, dlaczego sygnału tak długo nie dają, ale widząc to, że na Muranowskiem stoją 9 sztuk armat i żołnierze przy nich spali, podeszliśmy ich tak szczęśliwie, żeśmy tylko trzech zabili, i wpadlim na odwach, i broń ich zabraliśmy, i żołnierzy śpiących wzięliśmy 32, armat wzięliśmy sztuk 9 i tyleż powózków amunicji, a zdobywszy to, udaliśmy się prosto do koszar. Lecz w tym momencie nasi dali wystrzał ze trzydziestu sztuk armat, co prawdziwie mogę powiedzieć, że się ziemia pod nami trzęsła, a my też dochodzilim do koszar, a oddawszy jeńców moskiewskich w ręce naszym Polakom i sami zaraz ruszyliśmy się z tymi armatami, które nam bardzo wielką pomocą były. OPIS DALSZY REWOLUCJI, KTÓRA DOPIERO SIĘ ROZPOCZĘŁA Po wydanym sygnale, prawdziwie, że ja dopierom cożkolwiek odetchnął, bom się bardzo lękał, by przypadkiem nasze wojska obywateli na rzeź nie wystawili, ale skoro tylko po 'danym sygnale, tak zaraz jako szarańcza nam na sukurs lecieli; i tak ja do moich zdobytych dziewiąciu armat dostałem kanonierów osób 30 i dwóch oficerów; porucznika Linowskiego i kapitana Roppa, z którymi udaliśmy się w dziedziniec Krasiński, gdzie tam daliśmy się niezmiernie we znaki, gdyż Moskale bynajmniej się nie spodziewali, abyśmy tam tak daleko w sam środek wleźć mogli. Kapitan Ropp kazawszy kartaczami nabić 12 armat i z Nalewek tam bramą wpadliśmy, a wyrychtowawszy armaty w sam środek Miodowej ulicy, gdzie już było Moskali przynajmniej 4000 ludzi, tak dalece że cała ulica zapchaną była. A kapitan wyrychtowawszy dobrze armaty, jak kazał dać ognia, tak ja sam zrozumiałem, że się sądny dzień zrobił, bom ja jeszcze nie słyszał tak wielkiego krzyku i tak wielkiego jęku. Ale gdy poprawią raz drugi wystrzałem, to Moskali cała ulica trupem i rannymi pokrytą została. O mój Boże! ja wtenczas to pierwszy raz widziałem, aby za dwoma wystrzałami tak wiele zginąć miało. Wtem Moskale jak nam dali odpowiedź od pałacu Igelströma, tak nam zaraz zginęło: porucznik Linowski, pięciu kanonierów i ośmiu obywateli, a w tym momencie kawaleria Baura, pułkownika moskiewskiego, stała natenczas na Długiej ulicy i rozciągała się aż do arsenału, naszego. Więc ten pułkownik zaraz uderzył na nas. My widząc to, że my nie jesteśmy w stanie tam utrzymania się, musieliśmy się stamtąd zrejterować, a to w tą samą bramę, którąśmy weszli, i tak szczęśliwie odstrzelując się zrejterowaliśmy się i bramę za sobą zamknęliśmy. 98 A sami widząc to, że nam Moskale mogą zastąpić drugą bramą od teatru, więc poczęliśmy tą ulicą umykać ku Franciszkanom, aż tam na nas maszerowała piechota; my, dawszy ognia kartaczami, bardzośmy im szkodzili. Ale gdy się już wpakowali w tę ulicę, więc im od Rynku z jednej strony za stąpili rzeźnicy, a my z drugiej strony, i co do jednego wybiliśmy, tak dalece że kroku nie można było na ziemi stąpnąć przed trupami. Potem kapitan Ropp udał się na powrót, widząc przeciw lecących kozaków, którzy zaraz utraktowani byli kartaczami. Ja zaś, lubo chciałem z tą kompanią kontynuować dalej, ale mi nie dano, tylko musiałem się dobywać przed Dominikanów, gdzie tam Moskale z armat bardzo bili, gdzie ni pod żadnym pretekstem przerznąć się nie mogłem, a tam obok kościoła paulińsikiego żołnierze marszałkowscy bardzo się bronili. Ja uważałem wystrzały armatnie, a bojąc się, bym darmo nie zginął, zaraz po wystrzale na brzuchu przesunąłem się do kościoła paulińskiego, a tam znowu ruszyłem od Bramy Nowomiejskiej na Podwale, do żołnierzy miejskich, którzy tam prawie próżno stali, aby i orni starali się ulicę Podwale od Moskali uprzątnąć, gdyż i tam konnica stała. A po takim zadysponowaniu, udałem się z bardzo wielu obywatelami za Bernardynki i tamtędy udałem się wąską uliczką do Karmelitów, chcąc dać sukurs pułkowi Działyńskiemu, którego jeszcze wcale słychać strzałów nie było. Ale oni, widząc naprzeciw siebie bardzo wielką potęgę Moskali, nie mogli podług sygnału uderzyć na nieprzyjaciela, bo jak się już raz byli posunęli za Moskalami, tak zaraz za jednym wystrzałem stracili Działyńscy ludzi 150, więc my jak najprędzej szliśmy im w sukurs i zaraz na Krakowskim Przedmieściu poczęliśmy ognia do nach dawać, a przerzynaliśmy się ku Saskiemu dziedzińcowi i co się też tak stało, bośmy się szczęśliwie dostali na Koński Targ, ale nam kilka osób ubyło, bo nam ich zabito. OPIS DALSZY, O PUŁKU DZIAŁYŃSKIEGO Nie mogę ja się tu tak doskonale wypisać, jak tam się pomiędzy nami działo, bo prawdziwie cudem to nazwać można było, ca się działo przed kościołem Świętego Krzyża, gdyż tam było postawionych armat 10 poprzek ulicy pomiędzy pałacem Tyszkiewicza i między pałacem Małachowskiego, które tam 10 armat stało, i tam była największa forsa, ponieważ Moskali z okładem 10 000 stało, a do tego jeszcze jeden obywatel Skazał nawieźć ze dwakroć sto tysięcy cegły, gdzie Moskale sobie za tą cegłą jak w bateriach bezpiecznie stali i stać mogli. I tak ja muszę tu dać świadectwo trzem obywatelom, którzy sobie tak przytomnie zrobili, bo dwaj byli na wieży świętokrzyskiej, a jeden zakradł się do szulerhauzu, który stał przy pałacu Tyszkiewieza, a wszedłszy w niego i tam okienkiem z boku zaczął do kanoinierów strzelać, i ci z wieży tam prawie wszystkich wybili, i także tylko na cel brali samych oficerów. Co widząc książę Gagarin iż mu tak padają oficerowie a kanoniery, sam się na koniu usunął pod saską kuźnią, a kowalski chłopiec wyskoczywszy z saskiej kuźni ze szyną 99 żelazną rozpaloną, jak gruchnie księcia poza ucho, zaraz go zabił i od razu spadł z konia. Moskale widząc to, że ich wódz nie żyje, bardzo się strwożyli, a w tym pułkownik Hauman, gdy mu 150 ludzi Moskale ubili, zaraz podzielił na trzy kolumny żołnierzy swoich i jednę kolumnę posłał na Szulec, aby się starali wymaszerować przed Dominikanów Obserwantów, a drugą kolumnę posłał koło Dzieciątka Jezus, a sam ocziekiwał, aż tam Moskalom zrobią dyferencją, aby oni sił swoich ujęli, co było przy Trzech Krzyżach. A ja dążąc z kilkaset obywatelami im na sukurs, trafiliśmy się blisko Dzieciątka Jezus, więc się razem złączyliśmy i na powrót przez Grzybów maszerowaliśmy, a to na Koński Targ. A gdyśmy się dowiedzieli o tym, że książę Gagarin zginął, tak zaraz jak najśpieszniej zaczęliśmy lecieć ku Świętemu Krzyżowi. A gdyśmy się zbliżyli już na dobry wystrzał karabinowy, Moskale dali wystrzał do nas i zgubili nam kilku ludzi, ale my jak im raz i drugi odpowiedzieliśmy, jak krzykniemy „ura“, nadstawiwszy bagnety, tak zaraz Moskale zaczęli krzyczeć pardon i swoją broń na ziemię porzucili, a my kazawszy pałasze i patrontasze zdjąć z siebie i na kupę położyć, a gdy to zrobiono, kazaliśmy im na kroków dziesięć ustąpić, a potem hurmem zabraliśmy patrontasze, pałasze i broń, a Moskali za karki, wzięliśmy ich do niewoli, wzięliśmy dziesięć sztuk armat i konnicy pięćdziesiąt, i wiele powózek, i wiele amunicji, która nam się bardzo zdała. Potem pułkownik Hauman, dostawszy od nas z tyłu sukurs, uderzył na Moskali pod Trzema Krzyżami, i z przodu, i z tyłu szczęśliwie pobiliśmy, a resztę do niewoli zabraliśmy, więc znowu wzięlim armat sztuk jedenaście, wiele prochów i broni, a tak szczęśliwie przymaszerowaliśmy o godzinie 9 przed Zamek królewski. OPIS DALSZY O PREZYDENCIE ZAKRZEWSKIM I O RADZIE NARODOWEJ Gdyśmy stanęli przed Zamkiem, radość się wielka zrobiła, lud okrutne wiwaty wykrzykował, a ja zaraz posłałem delegacją do Zakrzewskiego, dawnego naszego prezydenta konstytucji trzeciego maja, prosząc go w imieniu wszystkich obywateli, aby on stanął w Zamku, a gdy delegowani ode mnie powrócili wraz z nim, tak ja zaraz mówiłem do niego te słowa: „Szanowny obywatelu, prezydencie miasta stołecznego Warszawy! Oto przyszedł czas ten, że cię szukają obywatele ci, którzy spośród grona swego ciebie, szlachetny mężu, obrali, a że przemoc prawo i ciebie nam razem wydarła, i nas rozsypała, więc szukając takiej pory do podniesienia tego tak świętego prawa i znaleźliśmy ją tak, jako ją sam w dniu dzisiejszym oglądasz. To jest prawda, że szukając tej tek świętej konstytucji i którą krwią naszą odkupować ją musiemy, a że już cokolwiek wzięliśmy nad nieprzyjacielem przemocy, więc oddajemy ci, szanowny prezydencie, tęż świętą konstytucją w ręce twoje i oddajemy ci ster rządu twego nad wszystkimi obywatelami. Ty radź o nas, aby wszystkim było 100 dobrze, a my trzymając w ręku naszym oręż pójdziem rozszerzać granice te, które nam przemoc ludzka z rąk naszych niesprawiedliwie wydarła. Sprowadziliśmy ciebie, szanowny mężu, do Zamku, abyśmy ci, w obecności króla naszego i w jego oczach, nad ludem oddali władzę. Ty się staraj o polepszenie bytu naszego, a my ci wszyscy wierni będziemy. Niech żyje prezydent i święta konstytucja nasza!" Potem prezydent udał się na Ratusz i tam począł wybierać członki do Rady Najwyższej Narodowej, a ja udałem się z ludem w dziedziniec pałacu Tepperowskiego, aby stamtąd można było wypędzić Moskali, którzy się tam do ogrodu i klasztoru kapucyńskiego wpakowali, a których inaczej wypędzić nie było można, jak tamtędy. A że tam był parkan bardzo wysoki i murowany, więc tam rozkazałem w parkanie dziury kuć i armaty zakładać, aby stamtąd Moskali dobyć można było. Ale zasadziwszy dwie armaty, gdy dali z nich kartaczami ognia razy kilka, Moskale się zrejterowali do samego klasztoru, a my wpadlim do ogrodu. Lecz tam dano nam się w znaki, gdyż nas tam do dwóchset wybili, a mianowicie przy schodach, idąc na pierwsze piętro. A Moskale stanęli nad schodami, to do nas tak jak do bekasów rznęli. Ale gdyśmy armatę tam trzyfuntową zaprowadzili i zaczęliśmy kartaczami ich traktować, tak moi Moskale zaczęli wołać o pardon, ale go nie dostali, gdyż naszych więcej 200 zabili, ale też jak się nasi dobyli na pierwsze piętro, tak co do jednego wykłuli. Moskale trupów z trun powyrzucali, a sami się w nie pokładli, ale nasi i tam ich znaleźli i żadnemu życia nie darowali, a kapucynów leżących krzyżem takżeśmy ich znajdowali, bo oni, niebożątka, we dwóch ogniach i strachach byli. A gdy stamtąd wyszedłem, rozmyślałem udać się do domu mojego chcąc się cokolwiek pożywić, gdyż już i brzucha swego nie czułem, i już byłem bardzo osłabiony, raz przez niewyspanie, bom już dwie nocy był nie spał, a drugie to, żem już był niezmiernie głodny, i pod podeszwami pęcherze się mnie porobiły, i dlatego chciałem pójść do domu, ale prezydent z Ratusza kazał mnie obywatelom szukać. A gdy mnie na drodze idącego znaleźli, tak zaraz mnie na ręce swe poorwali i na Ratusz zanieśli, a co mnie najbardziej gniewało, że tak strasznie krzyczeli wiwaty, a ja biedny jeszczem był nic nie jadł, a ci mnie wiwatem karmili. A gdy stanąłem na Ratuszu, tak zaraz od prezydenta i członków Rady nowoobranej byłem serdecznie witanym, a potem unanimitatem wszyscy jednomyślnie krzyknęli do prezydenta, abym był obrany członkiem Rady. Prezydent natychmiast mnie napisał, ale ja go prosiłem o głos dany. Prezydent i Rada pozwolili minie mówić i zabrałem do nich głos, który miałem w ten sposób: „Prześwietna Rado Narodowa nowowybrana i prześwietni i szlachetni obywatele miasta Warszawy! O, jak się wiele zastanowić muszę, że mnie, jednego symplaczka, wzywacie na członka Rady. Najpierwsze ja nie jestem godzien,, abym to miejsce, będąc prostakiem, posiadał, gdyż tu potrzeba ludzi 101 światłych, języki posiadających, pełnych roztropności, aby się w każdym momencie na każdą odpowiedź znaleźć mogli. Ach, kochani i szacowni obywatele! możeż to być, abym ja próżno to tak miejsce prawie święte zawalać mógł? a jakąże bym wam w czasie sprawę z urzędowania mojego zdał, nie znając się na niczym, nie znając prawa, nad którym bym próżno siedział? A wszakże każdy z nas powinien osądzić sam siebie, do czego jest zdatnym, a ja w sobie nie widzę żadnej zdatności, więc składam wam nieskończoną wdzięczność za życzenia wasze, iż się tego nie podejmę, do czego się zdatnym być nie czuję Ofiaruję wam moje usługi na zawsze, ale w tym, do czego zdatnym będę, a nie do tego, czego ja nie znam.“ A gdy tę mowę moją skończyłem, tak zaraz krzyknęli wszyscy obywatele: „Nie masz zgody! Prosiemy cię, obywatelu, abyś miejsce swoje zasiadł, które ci za pracą twoją zgotowane zostało. Ekskuza twoja jest u nas nadaremna, mówisz to do nas, żeś jest symplak i języków nie posiadasz, a jednak tak wielką rzecz wziąłeś na siebie, czego by żaden edukowany tak dobrze mami nie kierował jak ty, więc nie jest ekskuza twoja przed nami przyjętą, a błąd jakiś, gdybyś nam popełnił, to ci go wszyscy wspólnie przebaczymy." Więc ja rad nierad musiałem ono miejsce zasieść, które bardzo niemile przyjąć musiałem. Z tym wszystkim jednak ja bardzo myślałem o tym, jakby resztę Moskali wyplenić można było, gdyż nam się w kilku miejscach, i dobrych, zamknęli, i które dla nich bardzo dobrymi warowniami być mogły, jako to: w Igelströma pałacu, w Gdańskim ogrodzie, u Bazylianów, u Kapucynów, w Krasińskim ogrodzie i w pałacu tamże, w dziedzińcu Krasińskim i w teatrze, i w pałacu Chreptowicza, w kadeckich koszarach, na Lesznie, w pałacu pani Mińskiej za Bernardynkami, w łaźni Kurca. Więc w dzień czwartkowy dostać ich nie mogliśmy, aleśmy ich ze wszystkich [stron] dobrze otoczyli, ponieważ też zbliżył się wieczór. W tym Rada Narodowa wydała mi swój rozkaz, abym zebrał pryncypalnych obywateli i abym zaciągnął z nimi do króla, i żebym dobrze Zamek zabezpieczył, iżby jakiej zaczepki król nie miał, i abym mu się zameldował, że Rada Narodowa jest dosyć o króla troskliwa. Więc ja wyszedłszy z Ratusza wziąłem z pięćset obywateli i zaciągnąłem do Zamku na wartę, a kazawszy dobrze obstawić Zamek i sam poszedłem do króla, a stanąwszy przed nim, salutowałem pałaszem i rzekłem do niego: „Najjaśniejszy Panie! Rada Najwyższa Narodowa rozkazała mi, abym ja zabezpieczył Waszą Królewską Mość od jakich napaści, które mogłyby być. Już kazałem warty rozstawić, o czym Waszej Królewskiej Mości melduję.“ Król jegomość zapytał mi się, jak mnie imię i jak się zowię. Odpowiedziałem mu, że mnie imię Jan Kiliński, a przydomek „Najsłodsze Imię Jezus", szewc. A król, obróciwszy się tyłem do mnie, odpowiedział mi: „To takich mnie też tu potrzeba.“ Ta wzgarda króla mego bardzo mnie obeszła, i to tak dalece, żem ja myślałem o tym, jakby mu afront za afront zrobić, ale obróciwszy się lewo frant, 102 poszedłem od króla na salę tę, gdzie Mirowska gwardia stała. A tamże dopiero mówiłem do obywateli, aby sobie każdy posłał po kolacją, bo upewniam, że w ten dzień nicht obiadu nie jadł ani nie spał, więc też i ja posłałem sobie do mojej żony, aby mi cokolwiek jeść przysłała. Więc w przeciągu pół godziny bardzo nam wiele żony naprzysyłały. Ja zaś nie byłem zaspokojonym tym afrontem królewskim, posłałem sobie do kontaberni muzykantów, aby ich przyszło choć sto z różnymi instrumentami, a przyszedłszy, aby mi się zameldowali. A tymczasem król jegomość siadł do stołu i bardzo z wielu damami jadł sobie kolacją. Także i my, widząc to, że nas król nie prosi, więc i my każdy, co mu żona przysłała, to sobie jadł, nam także żony wina dosyć naprzysyłały. A w tym dano mi znać, że już orkiestra przyszła i że już czeka na dziedzińcu. Zaraz sam poszedłem do nich i rozdysponowałem im, aby za wystrzałem moim zaraz wiwat grano; i tak gdy król jegomość od stołu wstał, tak ja podjadłszy już nalałem sobie kielich wina, a wstawszy sobie na nogi i piłem zdrowie Tadeusza Kościuszki jako naczelnika siły zbrojnej narodowej, a w tym z pistoletu wystrzeliłem, na co się też zaraz orkiestra odezwała. Obywatele wszyscy pili toż zdrowie, a potem pili zdrowie Jana Kilińskiego, naczelnika Księstwa Mazowieckiego. Na odgłos wystrzału mego król wysłał pana szambelana Strzębosza z zapytaniem się, dlaczego pod bokiem jego królewskiej mości wystrzał dany, gdyż być nie powinien. Ja odpowiedziałem szambelanowi to, żeśmy pili i pijemy zdrowie naczelnika Kościuszki, lecz wtenczas pili zdrowie moje. I powiedział królowi to: „Najjaśniejszy panie, obywatele będący na powinności pili zdrowie naczelnika Kościuszki, ale też jeszcze jednego naczelnika piją zdrowie — Księstwa Mazowieckiego, którego często unoszą w górę.“ Król nie wiedział, którego to jest, ale gdy max powiedzieli, iż to jest ten sam, którego Wasza Królewska Mość ze wzgardą przyjąć raczyłeś, król się równymi nogami zerwał, mówiąc: „Cóż to gadasz? i możeż to być ten sam?“ A gdy go zapewniono, król się bardzo zmięszał, mówiąc: „I cóż to ja nieszczęśliwy, zrobiłem? zapewne rozgniewałem jego osobę, a rozgniewałem i tych obywateli, którzy go otaczają.“ Rozkazał król prosić mnie do siebie, ale mu powiedziałem to, iż do króla nie mam żadnego interesu i że ja mając powinność, dopełniłem, com sobie od Rady miał zlecone, więc oddałem afront królowi, a potem kazałem grać piosneczkę tę: „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy“, itd. A gdy się dzień począł robić, rozkazałem obywatelom czterystu wystąpić do boju, a sam poszedłem zameldować królowi, iż mu sto ludzi zostawiam na jego zabezpieczenie, a że czterystu biorę na obronę. Król, widząc mnie przed oczyma swymi, począł mówić do mnie, ale ja odpowiedziałem mu, że nie mam czasu na próżno go tracić, ale muszę pójść dopełnić mego interesu, do którego obowiązany zostałem, a zrobiwszy lewo w tył, poszedłem od króla i zaraz zakomenderowałem na Podwale, na dobycie Igelströma. Ale się mocno bronili Moskale i częstokroć swoje dwie armaty wypychali, i ludowi szkodzili, a 103 najbardziej przez swoje otrąbywanie się, prosząc o kapitulacją. Ale że on chciał z królem kapitulować, ale my tego nie chcieli, tylko aby z Radą kapitulował, ale nie chciał, więc przez te uwodzenie po razy trzy Moskale nam najmniej sto ludzi zgubili. Alem ja uważał, że to było na zdradę naszą, ponieważ Igelström uprosił się jen. Mokronowskiemu i prezydentowi Zakrzewskiemu, którzy go pomiędzy lud nieznajomy wyprowadzili i dali mu uciec, o czym my się tu dowiedzieć nie mogli, ja się o tym aż w Rydze dowiedziałem, o czym niżej opiszę. Ale my nie wiedząc, jakby Igelströma prędzej dobyć, kazaliśmy go zapalić, więc porucznik Hauke, przyniósłszy dwa granatniki ręczne, a puściwszy one z ręki swej, zapalił pałac. Jednak Moskale nie uciekli, choć się nad nimi paliło, ale ja, nie mając już więcej cierpliwości, kazałem przynieść siekier kilkanaście i kazałem rozdać parobkom, aby bramy do tego pałacu wycięli, i tak się też stało; kazałem się pod samym murem suwać, a to dlatego, aby Moskalom było ciężko zabić, i tak szczęśliwie i zręcznie tam podeszli, że w kilka minut bramy obydwie wywalili, które były już drzewem zawalone, ale jedni drzewo uprzątali, a drudzy im przez głowy strzelali, a Moskale do piwnic się pochowali, a my skoro tylko drzewo cokolwiek uprzątnęli, tak zaraz „ura“ krzyknięto i na dziedzińce obydwa wpadliśmy, i tam zaraz złożono sztuk 400 broni ręcznej, i tyluż Moskali zabraliśmy do niewoli, których zaprowadzono do szkół pojezuickich, i samych oficerów wzięliśmy osób 60. Także odbiliśmy Stasia Potockiego i naszych przy nim oficerów piąci, i przy nich kapitana Daszkowa, który był komenderowany na zabicie Stasia Potockiego i przy nim tam będących i tych kazałem ich na rękach zanieść ludowi naszemu, jako dobrych i cnotliwych patriotów. Przy tym wzięliśmy armat osiem i bardzo wiele kul i prochu, gdyż tam w piwnicach robili sobie ładuniki. Także rozsiekali tam na dziedzińcu żołnierza moskiewskiego, który przy złożeniu broni wypalił do hajduka królewskiego i zabił go. Za to go lud w drobne kawałki rozsiekał i jego ciało po dziedzińcu rozrzucono. A w tym lud, będąc bardzo roizfukany, wpadli zaraz na pierwsze piętro i tam zastali kredens srebrny upakowany, do szczętu wszystko zabrali, tak wypróżnili wszystkie kąty, że i najmniejszej rzeczy nie zostało. Ale plądrując tam po wszystkich pokojach, znaleźli jednego oficera ukrytego, którego pospólstwo wziąwszy, chciało go zabić, ale ja wtenczas nadszedłem i nie dałem go zabijać, alem. go wziął do niewoli. Ale prowadząc go z sobą, aż ten oficer, wywdzięczając się za udarowanie mu życia, rzekł do mnie te słowa: „Pastojtie, ja wam skażu, kuda same dieńgi.“ A ja kazawszy go wrócić i on nam pokazał, gdzie była kasa Igelströmowska, a że były drzwi żelazne, więc kazałem przynieść siekier i drzwi orne wybili, aż tam było beczek sześć samych talarów holenderskich i siedem beczek rubli srebrem, i sześć baryłek złota, które ja zaraz kazałem zabrać na Ratusz. Ale że mnie lud bardzo prosił, aby im też dać korzystać z tego łupu, więc ja kazałem we dwóch beczkach po kawale dna wybić i jedną beczkę kazałem wytoczyć z talarami na ulicę Miodową, a drugą na Podwale, i też beczki kazałem taczać, aby się wszystkim dostało, lecz tego bardzo żałuję, poniewiaż przez łakomstwo kilka się ludzi zabiło. A ja kazałem 104 siedem beczek rubli i cztery beczek talarów, i sześć baryłek złota zanieść na Ratusz, w czym bardzo wielką pomoc zrobiłem, gdyż wojska nasze płatnymi nie były, a kasy nasze polskie tak mocno wyniszczone były, że w nich tylko było 6000 złotych. Takowe pieniądze z kas naszych były to częścią przez Moskali zabrane, a częścią też przez samego króla i częścią też przez panów ministrów i innych panów naszych, bo gdyśmy byli od Rady delegowani do obliczenia kasjera Biernackiego, to nam okazał tylko 6000 złotych, więc i o czymże tu było z nieprzyjacielem wojnę prowadzić? Dnia tegoż piątkowego 18 IV dobyli nasi, jak cywilni, tak wojskowi, pałac Krasińskiego i ogród, i teatr, gdzie się Moskale byli zatarasowali, także i ogrodu gdańskiego, i od Bazylianów to prawie sami obywatele dobyli, ponieważ się żołnierze bardziej ubiegali za zdobyczą jak za zwycięstwem. I już przyszło do tego nieposłuszeństwa, że żołnierze swoich oficerów nie bardzo słuchać chcieli, a nam najwięcej o to chodziło, aby jak najprędzej Moskali uprzątnąć, gdyż potrochami ludzi zabijali, a nawet żaden obywatel nie był pewnym, ponieważ Moskale ognie podkładali i granaty z rąk swoich na domy rzucali, w czym żaden życia swego nie był pewnym. Ale, dzięki Bogu, o godzinie 7 wieczór dobyli z Leszna i z kadeckich koszar, i zza Bernardynków, i tak szczęśliwie ukończyliśmy tu w Warszawie. Lecz Praga to jeszcze nie była ukończona, ponieważ most był rozwiedziony i sukursu im dać nie było można, a Moskale nam i z Pragi bardzo wiele szkodzili, gdyż nam wiele łudzi na tarasie zamkowym wybili, a pod Bernardynkami bardzo szkodzili, kartaczami z armat walili, a po nadwiślu to ani się pokazać nie było można, tak zręcznie nam szkodzili. To prawda jest, że nasi, postawiwszy armat trzy na tarasie, dopiero ich urywali, ale jednak wkrótce zabrakło im ładunków, więc dopiero Moskali trzepali i resztę ich do niewoli wzięli. Potem komisarz mostu rozkazał łyżwy sprowadzać i most uregulować, więc prażanie przyprowadziwszy swoich jeńców Moskali w Krasiński dziedziniec, a tam żołnierz moskiewski wydarłszy jednemu prażanowi pałasz i uderzył go w głowę, i zabił go. W tym (prażanie, widząc tak zuchwałych jeńców zaraz wszyscy, porwawszy się do pałaszów, i dla jednego wszystkich rozsiekali. Tan smutny widok bardzo przejął serca ludzkie, bośmy długo w sercach naszych nie byli spokojnymi, co widząc nasze żony bardzo płakały. Ale nie koniec na tym, gdyż znowu tegoż dnia, to jest w niedzielę [20 IV], przysłali raport z arsenału, iż tam jest bardzo niebezpieczno, że bardzo wiele było jeńców moskiewskich, którzy, siedząc tam, nie po cichu, lecz głośno gadali, iż się wybiją i Polaków wyrzną. Więc dlatego też Rada tych jeńców rozkazała przeprowadzić na Miodową ulicę, do Borcha pałacu. A w tym rozkazał prezydent, aby połowa z obywateli, a połowa z wojskowych na przeprowadzenie komenderowanych było, a gdy tamże do arsenału poszli, stanęli dwiema rzędami i poczęli Moskali stamtąd wyprowadzać, gdzie czterysta ich wyprowadzili. I przyszli już z nimi na Miodową ulicę, a wtem dwóch Moskali wyrwawszy jednemu pałasz, a drugiemu zza pasa pistolet i krzyknęli na drugich żołnierzy, aby każdy z nich brał się do 105 obrony, i ci dwaj żołnierze, zaraz jeden Polaka przestrzelił, a drugi kilku rąbnął, a widząc to, że się wszyscy porywają, zaraz ich wszystkich rozsiekli. Ten przypadek tak nas mocno zraził, żeśmy już żadnemu Moskalowi wierzyć nie chcieli, ponieważ wszyscy okrutnie zuchwałymi byli, w czym my później doszliśmy, że tych samych żołnierzy buntowali od panów dworzanie, jak się to tu niżej pokaże. Nie mogę ja tu tego zapomnieć, co żądał od nas król pruski, gdyż przysłał do nas swego kuriera, z zapytaniem się Rady o to, czyli rewolucja jest razem z królem, czyli bez króla. Rada Narodowa sama jeszcze dobrze nie wiedziała o tym, czyli król jest za narodem, czyli też jest przeciwko narodowi, więc chcąc się Rada przekonać przy tej okazji, przeznaczyła nas za deputowanych osób cztery, to jest: pana posła Dzieduszyckiego, pana Mostowskiego, pana Wulfersa i mnie, Kilińskiego, z zapytaniem się króla, co on w tej mierze nam odpowie. Rada to tylko nam przykazała, abyśmy go w ręce nie całowali, po drugie, abyśmy z nim w dyskursa się nie wdawali. A odebrawszy taki rozkaz, poszliśmy do króXa i tam stanąwszy kazaliśmy się przez szambelana zameldować. Król zaraz nas kazał do siebie wpuścić, a stanąwszy przed nim, najpierw pytał się nas po jednemu, jak się kto z nas nazywa, a gdyśmy mu powiedzieli, tak zaraz pytał się, czego od niego potrzebujemy. Odpowiedzieliśmy mu te słowa: „Najjaśniejszy Panie! Rada Najwyższa Narodowa przysłała członki swoje do Waszej Królewskiej Mości z zapytaniem się, czyli Wasza Królewska Mość jesteś z nami, czyli jesteś przeciw nas.“ Król nam odpowiedział to, że: „Jestem z wami.“ „A zatem prosiemy Waszej Królewskiej Mości dać nam to na piśmie, abyśmy wiedzieli, jak my mamy odpowiedzieć królowi jegomości pruskiemu, który uczynił do nas swe zapytanie: czyli król jest z nami, czyli my przeciw królowi jesteśmy?" Król odpowiedział te słowa: „Czyliż już król pruski nos swój do nas wtyka? i czyliż mu się jeszcze Warszawy chce? Kiedyż się on naszą pracą nasyci? O, biadaż to jest łakomemu; kiedy kto łakomo je, to czasem nadto rzyga, tak i jemu będzie.“ Pan poseł Dzieduszycki odezwał się do króla: „Najjaśniejszy Panie! Mówisz Wasza Królewska Mość te słowa, że jesteś z nami, lecz my tego nie widziemy, bo kto tylko jest, to wszystko pracuje z nami i łączy się z nami, my powinniśmy dla ojczyzny wspólnie wszystkie trudy ponosić, lecz Wasza Królewska Mość na to zasypiasz spokojnie i okiem obojętnym na to patrzysz. Królu! czas jest szczerze być z nami, bo nad czymże panować będziesz, gdy ci kraj zabiorą? A Wasza Królewska Mość śpisz, potrzeba jest wziąć się szczerze za ręce i krwią odkupować ziemię naszą, bo do rządzenia jesteśmy, lecz do obrony to nas nie masz." Król na to odpowiedział: „Dobrze mówisz, mój kochany, lecz dla mnie nie masz pory.“ My widząc to, iż król nie myśli być z nami, więc prosiliśmy, by nam dał na piśmie. I dał nam odpowiedź taką: „Donoszę Waszej Królewskiej Mości, że jestem z narodem moim“, i podpisał: „Poniatowski“. A my, odebrawszy takowe pismo, powróciliśmy do Rady i za' raz Rada dała swoją odpowiedź przez tegoż samego kuriera, który gdy od nas wyjechał, tak zaraz wojsko pruskie podstąpiło nam 106 pod same gwardiackie koszary. A nam gdy o tym doniesiono, tak zaraz Rada z miejsca swego minie komenderowała, abym to odparcie Prusaków dopełnił, a ja, wyszedłszy z Ratusza, kazałem mały alarm zrobić, a to dlatego, że już późno w noc było, gdzie się już obywatele do domów swoich rozeszli, ale usłyszawszy alarm zaraz wszyscy pod broń wystąpili. Gdy już obywatele wszyscy pogotowiu byli, ja zaraz 'rozdysponowałem, aby jedna część poszła do rogatek powązkowskich, a druga do koszar artylerii, a trzecia do rogatek marymonckich, a ja wprost do koszar gwardii koronnej, aby Prusaków można było wziąść we trzy ognie. A że bardzo ciemno było, musieliśmy czekać, aż dzień się zrobi, abyśmy mogli obaczyć, jakie są siły Prusaków. Więc my porobili na nich zasadzki, a gdyśmy już ich dobrze rekognoskowali, tak zaraz obces uderzyliśmy na nich i tak się nam szczęśliwie udało, że Prusacy wpadli we dwa ognie, konnica wpadła na nasze armaty, a jegry wpadli na nas samych obywateli, gdzieśmy na placu mieli 1800 zabitych, 113 było rannych, a reszta uciekła. Więc to takie przywitanie od nas mieli Prusacy, a nie widząc żadnego tam niebezpieczeństwa, zabraliśmy broń i patrontasze, i pałasze, sami o godzinie 9 z rana powróciliśmy do Warszawy i Radzie raport z czynności naszej zdałem. Przynieśliśmy także kilka spancerzy od szyjej do pasa, które były z grubej blachy angielskiej zrobione. OPIS O IGELSTRÖMIE, JAK Z WARSZAWY UCIEKAŁ W dzień piątkowy przed Wielkanocą, gdy się już był Igelström trzeci raz otrąbował, chcąc z królem naszym kapitulować, ale Rada na to mu pozwolić nie chciała, tylko żądała po nim tego, aby z Radą kapitulował, Igelström wadząc to, że on na swojej kapitulacji z Radą bardzo źle wyjdzie, użył on zdrady, która mu się bardzo dobrze udała. Czytelniku! zaczym ci opiszę tęż zdradę, muszę ci wprzód powiedzieć, że nasza Rada była to dla nas zdrada. Biada to temu monarsze, który się wielkimi osobami obkłada, gdyż ci ichmoście ani monarsze, ani krajowi swemu dobrze nie życzą! My, co dopiero zaczęliśmy się na mowo odradzać i obraliśmy niby Radę, a my trafili na zdradę, która nastąpiła w ten sposób. A najprzód my, dobrze myślący w tej Radzie, umyśleliśmy sobie przy tej kapitulacji Igelströma, aby wymóc na nim, iżby on wojskom swoim wydał kontraordynanse, aby wojsko moskiewskie z kraju polskiego ustąpili aż do rosyjskich granic. A gdybyśmy byli to na nim wymogli, moglibyśmy przez ten czas skompletować naszego wojska do tego, cośmy go już mieli, najmniej sto tysięcy, a potem chcieliśmy wysłać do imperatorowej pełnomocnych posłów do traktowainia z nią o pokój, a przy tym chcieliśmy, aby nas z gwarancji uwolniła i aby z nami zawarła alians offensive i defensive wieczysty. A my jej, Polacy, za takowe dobrodziejstwo chcieliśmy jej odstąpić Pobeireż, Podoł i Ukrainę, na którą Moskwa zawsze dybała, a potem za tę szkodę, którą Moskwa utraciła w Polszcze przez rewolucją, chcieliśmy wojsko skompletować naszymi ludźmi i do Peterburga one odesłać, a z królem pruskim za wzgardę nam uczynioną 107 wojnę rozpocząć, ale się nam taż sztuka wcale !nie udała, a to przez zdradę, którą tu opiszę. A gdy trzeci raz Igelström się kazał otrąbić, dano nam znać o jego intencji, że on chce kapitulować. Rada zaraz wyznaczyła do tego kapitulowania samego pana prezydenta Zakrzewskiego i pana komendanta Mokronowskiego. Ci to dwaj ptaki, poszedłszy do niego, rozkazali przez ten czas nie strzelać, w czym wszystek lud był posłuszny, i przestano strzelać. Igelström, widząc, iż z królem kapitulować nie może, więc uprosił się tym dwom ptakom, aby go z pałacu jego wyprowadzili. I tak się też stało. Ja sam widziałem moimi oczyma, że ich do pałacu poszło dwóch, a na powrót z pałacu wyszło ich trzech. Igelströma przebrano w surducie granatowym, w kapeluszu napuszczonym na oczy, i zaraz go wypuścili pomiędzy lud nieznajomy. Igelström udał się w tą uliczkę koło teatru, a tam było kilkadziesiąt moskiewskiej konnicy, więc mu podali konia i on uderzył na przebój, i ta sztuka się jemu udała, bo, choć w dziewięć koni, uciekł z Warszawy, i to na rogatki marymonckie. A tam wpadłszy do młynarza i kazał sobie dać jeść, a podjadłszy rozkazał sobie pożyczyć młynarzowi pieniędzy. Młynarz, będąc w wielkim strachu, a nie mając żadnej pomocy, musiał mu dać 500 dukatów. Igelström, zabrawszy pieniądze, zaraz ruszył do króla pruskiego, prosząc dla siebie o dany mu sukurs, ale mu król pruski tego odmówił, gdyż bez wiedzy monarchini pomocy dać nie chciał. A będąc wezwany do swojej monarchini, Igelström powiedział przed nią, że mu w Warszawie żołnierzy po kwaterach wyrznęli, a choć to nie było prawdą, gdyż żadnego Moskala na kwaterze nie zabito, bo się Moskale jak lwy bili. W tym pan prezydent i Mokronowski powrócili od Igelströma i powiedzieli, że woli zginąć jak z Radą ma kapitulować, ale tego nie powiedzieli, że go pomiędzy sobą wypuścili, a nam całkiem plan popsuli, tak dalece żeśmy już do końca trafić nie mogli. O tym wypuszczeniu jego dopierom się dowiedział w Rydze, od samego Igelströma. O, gdybym to wtenczas był się dowiedział, zapewnie nie byliby nam te dwa ptaki bezkarnie uszli. Igelström tak dobrze ode mnie był obstawiony, że nigdy nie byłby nam uciekł, chybaby na jednych skrzydłach. Ale to była zdrada dla nas poczciwych uczyniona i dlatego też wojska pruskie tak prędko pod Warszawę podstąpili, a i te nam szkodzili. OPIS NA POCHWAŁĘ WSZYSTKIM WOJSKOM NASZYM Nie rozumiem, jak mam tu pióro ściągnąć na pochwałę wszystkim, oficerom naszym, w których prawdziwie sama cnota, sam tylko patriotyzm serca ich powodowało, albowiem dążyli oni jednostajnie do jednej chwały rycerstwa. Ci to mówię oficerowie, którzy nie mieli przed oczyma swymi, jak tylko jednego Boga i męstwo, którzy nie lękali się wielości nieprzyjaciela, tylko pytali się, gdzie są nasi nieprzyjaciele. O ojczyzno nasza! jakże się możemy chlubić tobą, że nam wydajesz z łona twego walecznych rycerzy, którzy nie tylko na swojej 108 ziemi stali się mężnymi, ale też może was pochwalić prawie trzy części Europy! Możeżli wam zarzucić kto, żeście szli za łupem nieprzyjaciela? — pewno nie. Oto ja winszuję wam tej tak zbawiennej chwały, którzyście jej doszli, i chlubnie imiona wasze w potomne wielki w księdze zapisane będą; oto ja, Kiliński, współpracownik wasz i naoczny świadek czynności waszej, daję wam te chlubne zaświadczenie i to przysięgą moją stwierdzić mogę, jako oczyma moimi tęż waszą gorliwość i pracę waszą widziałem, i gdyby to było w możności mojej, oto bym wystawił na wieczną pamiątkę kolos z imionami i nazwiskami waszymi i przyozdobiłbym złotymi literami, i dałbym wam ozdobny laur chwały wiecznej. Do was to mówię, mężni oficerowie z gwardii (pieszej] koronnej, wielmożni dwaj bracia Melfortowie, Derengowski, Gąsiorowski, Ostaszewski i inni, których tu imion nie kładę, bo ich nie pamiętam, ciż to są u mnie nazwani waleczni mężowie z niższego sztabu oficerowie. Nie dajęż ja tu żadnej pochwały pierwszego sztabu oficerom gwardii, z którymi potrzeba było pierwszą potyczkę odbyć jak z nieprzyjacielem, jakim się okazał być pan! pułkownik Brodowski, który do boju wystąpić nie chciał ani też sztandarów wziąć nie pozwolił, ten to podły próżniak, który nam przez kilkanaście lat darmo pensją pożerał Nie dosyć na tym, miał on jeszcze i więcej kolegów swoich, którzy tylko próżno miejsce cnotliwym zawalali, którym warto było z tym panem Brodowskim dać im ruadgrodę na szubienicy, którzy służąc w Polszcze, szydzili z Polaków, czemuż tu daję jak największe pochwały tym, którzy je sobie zasłużyli, a hańbę tych, którzy ich nie są warci. A teraz obracani mową moją do was, mężni i nieustraszeni oficerowie od artylerii, wielmożni majorowie Pierściński, Górscy dwaj bracia, kapitanie Roppie, poruczniku Laskowski, poruczniku Dzierzbicki i inni, których nazwisk nie pamiętam. Także z pułku Działyńskiego: wielmożny pułkowniku Haumanie, majorze Zaydlicu, kapitanie Zaydlicu, kapitanie Mycielski, zgoła cały wyższy i niższy sztabie oficerów, których wieczna pamiątka po was trwać będzie! A teraz do ciebie się obracam, wielmożny pułkowniku Zieliński, kawalerze ułanów, tyś to był u mnie jedyny, któregom ja o godzinie dwunastej w nocy przed samym powstaniem namówił. Tyś ta był ostatni do namowy, lecz pierwszy do boju, z całym pułkiem swoim, i przed tobą wszystko legło lub pierzchać musiało, oddaję ci wieczną sławę. Także do ciebie, prześwietny sztabie kawalerii Mirowskiej gwardii, wam to oddać potrzeba największą sprawiedliwość: wielmożny majorze Kosmowski, poruczniku Strzałkowski i wam wszystkim oficerom natenczas będącym, za wasze popisanie się przed Bramą Żelazną, najpierwsze wasze rozpoczęcie rewolucji, gdyż wszyscy wojskowi za waszym przykładem poszli. Także i do was obracam, wspaniali indzinierowie, mowę, a osobliwie wielmożny pułkowniku Bogucki i poruczniku Kubicki, za wasze nieustraszone męstwo i cierpliwość waszą na Pradze ponoszoną. Więc wspólnie wy doszliście chwały i pamiątki wiecznej, i dlatego też, w imieniu wszystkich obywateli, 109 składam wam wszystkim oficerom wieczny zaszczyt i sławę, a za pracę waszą niech wam zapłaci ten Pan, który okręgiem świata całego kieruje! DALSZY CIĄG NASZEJ CZYNNOŚCI Jeżeli oddałem sprawiedliwość wszystkim wojskowym, także jestem zmuszony rówinie oddać sprawiedliwość i obywatelom miasta stołecznego Warszawy, którzy, widząc oczywisty upadek ojczyzny naszej, zmuszeni byli wziąć się do oręża, abyśmy nie weszli w taką reputacją, jak weszli Żydzi w Jerozolimie, przy rozbiorze kraju swojego. Dlatego daliśmy z siebie przykład, jak być mężnym, aby dawać odpór najezdnikom ziemi naszej, na których my próżno pracować musieli, a za naszą pracę ruskie odbieraliśmy dla siebie nadgrody. Więc przez to daliśmy się (poznać królowi, jak on ma mężnie poczynać w królestwie swoim. Bo prawdziwie powiem, że nam w pochwie żelazo zardzewiało, i dlatego też widząc nasi sąsiedzi u nas opieszałość wzięli nas za łeb. Przy pierwszym rozbiorze kraju naszego król wcale nic nie mówił, przy drugim toż samo, a przy trzecim rozbiorze wydał książkę pod tytułem: Lepiej piórem, lecz nie orężem wojną toczyć. Otóż to króla mężnego mieliśmy, przy którym upaść musieliśmy, a choć szczerze obywatele dawali się poznać królowi w czasie konstytucji 3 maja, jak nam jest wojna potrzebną, gdyż nas już wstyd był, iż wszędzie nas za granicą kpali, iż gnuśni jesteśmy, więc dlatego podnieśliśmy tęż rewolucją, którą my, obywatele, więcej jak wojskowi robiliśmy, pokazując to, że możemy dać odpór nieprzyjaciołom naszym. I czyliż nam kto zgani nasze powstanie? Wszakże w Paryżu była rewolucja, lecz wcale nie taka. Myśmy tu nikogo niewinnego nie zgubili i król nasz był żywy, a choć nas Francuzy namawiali na zgubę jego, a tegośmy nie uczynili i święcie jemu przysięgę wierności dotrzymaliśmy. Bo jeżeli podnieśliśmy oręż, tośmy go podnieśli na odbicie krajów naszych, i dlatego też w całej Europie nie ma nam nicht za złe, i nawet mieć nie może. W Paryżu dlatego była tyrania, aby słabsi wydarli majątki mocniejszym, czyli bogatszym, a my komużeśmy je wydarli? Otośmy własne majątki nasze potracili chcąc dać tym pomoc, którzy nami rządzić nie umieli. Obywatele Warszawy zawsze byli wspaniali i mężni, i na krzywdę ludzką niełakomi, dlatego im oddaję największy szacunek, a osobliwie panu Józefowi Sieralkowskiemu, który równie ze mną szczerze dokładał swego starania o polepszeniu bytu ojczyźnie naszej. Ja to, co piszę o cnocie obywateli, to tylko piszę tymczasowo, gdyż później oddam im daleko więcej pochwały, gdyż ją sobie sprawiedliwie zasłużyli, jak się to tu niżej pokaże. 110 DALSZY CIĄG CZYNNOŚCI NASZEJ Gdy te pukanie po Warszawie się uspokoiło, więc ja ciągle siedziałem w Radzie Narodowej, z której zaraz wysłaliśmy pana Zielińskiego, posła, z zawiadomieniem do Wilna, że już się u nas (powstanie zrobiło, co też i tam w krótkim czasie nastąpiło. Potem zaraz Rada wybrała królowi do asystencji adiutantów czternastu, szesnastu ze samych obywateli, w mundurach municypalnych, wszystkich bardzo zdatnych. Mnie także Rada wybrała do Wydziału Skarbowego i pana Zajączka, pana Horaina i ks. Kołłątaja na prezydującego nam dała. Także byłem w Wydziale Żywności i w wydziale Bezpieczeństwa. Ale mało na tym, jeszcze mnie Rada wybrała do Komisji Paszportowej i na prezesa loterii, i na prezesa w Komisji Dyplomatycznej i pana kupca Tauberta, i pana antreprenera Bogusławskiego, i pana Wulfersa, a to do zrewidowania jego całej kancelarii, to jest po Igelströmie, pozostałej tu w Warszawie. A gdy już byłem obrany, zaraz podobierałem sobie na zastępców osób bardzo zdatnych, na których się bezpiecznie spuścić można było, gdyż rzeczą było nigdy niepodobną, abym ja sam mógł dać radę tej czynności, która na mnie narzuconą była, ale gdym się już uregulował, tak wszystko u mnie bardzo w porządku szło. Ale widziałem potrzebę nieuchronną w Komisji Dyplomatycznej, aby sekret był zatrzymany, więc ułożyłem rotę przysięgi i kazałem ją przed sobą wykonać, którą wykonał pan Taubert, kupiec i bankier warszawski, drugi pan antreprener Bogusławski i trzeci pan Wulfers, członek Rady Narodowej. A gdy już od nich odebrałem przysięgę, tak zaraz przepisałem im organizacją, jak się oni rządzić mają, iżby nie wprost szło do Rady, ale aby szło wprzódy do mnie, a ode mnie dopiero ja sam na Radzie raport czyniłem. Także nakazałem moim kolegom, aby gdy znajdą dokument jaki ważny w papierach Igelströmowskieh, aby mi go natychmiast komunikowali, czyli co król brał, czyli posłowie na sejmie grodzieńskim brali, to wszystko ja wprzódy wiedzieć powinienem, a dopiero ja z tego listę układałem i to osobno w księgę na to sporządzoną [wpisywałem], a osobno listę dla swojej wiadomości; bo z tej listy mojej aresztowałem, którzy posłowie za podpis na rozbiór kraju prezenta brali. A gdy który co wziął, tak zaraz ja miałem zlecenie od Rady — aresztowania jego osoby. OPIS ARESZTOWANIA BISKUPA KOSSAKOWSKIEGO I OŻAROWSKIEGO W dzień Wielkiej Soboty [19 IV] o godzinie 4 z rana posłałem obywateli dziesięciu i wojskowych tyleż drugie, aby aresztowali biskupa Kossakowskiego i Ożarowskiego hetmana, których jeszcze zastali śpiących. A gdy weszli do biskupa Kossakowskiego, zaraz mówili do niego te słowa: „Biskupie! wstawaj czym prędzej, a zrób przygotowanie do rezurekcji, albowiem dziś z kolei 111 wypada na ciebie celebrować, ale abyś wiedział gdzie, toć ci powiemy.“ Biskup ciekawy będąc, gdzie on celebrować będzie, dali mu odpowiedź, że w parafii przy Mostowej ulicy. Biskup pyta się o to, jak się zowie ten kościół. Odbiera odpowiedź, że: „To jest prochownia, czyli dom poprawy, gdzie ty dziś celebrować będziesz.“ Biskup na to odpowiada, że tam podobno aparatów nie potrzeba, ale pyta się, czyli asystencja dla niego będzie. Dają mu odpowiedź, że asystencją, i bardzo zdatną, mieć będzie, jako to: om pierwszy, drugi hetman Ożarowski, trzeci Zabiełło, czwarty Ankwicz, co biskupa prowadzić będą, to tych bardzo wielu będzie. Biskup odpowiada to, że jest bardzo niedyspozyt i że jest chory i nie widzi się zbyt zdatnym, ale że na swoje miejsce poszle swego kanonika, który go we wszystkim wyręczać będzie. Dają mu odpowiedź, że to bez biskupa być nie może i że to jest próżna jego ekskuza i: „Wstawaj waćpan i jak najprędzej ubieraj się!“ Biskup wziąwszy w rękę dzwonek i w niego zadzwonił, a gdy mu jego lokaj przyszedł, rozkazał mu zawołać do siebie doktora, aby go wprzódy opatrzył, mówiąc do nich to, że on ma taką chorobę, że bez opatrzenia być nie może, a gdy go się zapytano, co to za choroba taka, że bez doktora obejść się nie można, odpowiedział im, że ma terno. A w tym zawołano na niego: „Zbrodniarzu! już przebrałeś swoją miarkę, pójdź co prędzej, a nie nudź nas!“ A żołnierz jak go urznie płazem pałasza, to biskup zrozumiał to, iż piorun mu trzasł, i zaraz się zerwał równymi nogami, a wziąwszy na siebie szlafrok z futrem i pantofle na nogi, i więcej nie dali mu się ubierać, i tak porwawszy go zaraz zaprowadzili do prochowni, ale tak mocno był zapaskudzony, iże patrzeć na koszulę i gatki nie było można. Co się zaś tyczy hetmana Ożarowskiego, ten był dyskretnie aresztowany, ponieważ oficer przyszedłszy jeden i obywateli dwóch, zastali go na łóżku leżącego, a już przy nim żadnej warty nie było, więc oficer powiada do niego: „Hetmanie, wodzu naczelny! oto ja przyszedłem do ciebie z raportem donieść mu, iż jesteś aresztowany.“ Ożarowski odpowiada te słowa: „Wiem ci ja, wiem“, ale się często spogląda na swoje pistolety, ale obywatel uważając to, że on ma gust dorwać się do pistoletów, zaraz je wziął do siebie, mówiąc do niego to, że: „Już nie czas bronić się, ale potrzeba było w Grodnie bronić się, a teraz pójdź do aresztu, wieleś ty razy aresztował, choć niewinnie, a teraz też sam aresztowany będziesz.“ Ożarowski pytał się, gdzie go poprowadzą, czyli do Zamku, czyli też na Krakowskie Przedmieście, ale mu odpowiedział obywatel, że ani tu, ani tu, ale do prochowni będzie zaprowadzony. Ożarowski odpowiada: „Alboż to ja złodziej, abym jak złoczyńca był zaprowadzony do prochowni? tam ja pójść nie myślę.“ Obywatel mu odpowiada to: „A czyliż ty jeszcze mało kradłeś i czyliś jeszcze mało wziął za podpis rozbioru kraju? i gdyby choć cząstkę złodziej ukradł, to byłby powieszony, a tyś jeszcze order dostał, więc nie dysputuj więcej i ubieraj się.“ .Ożarowski odpowiada: „Któż to jest, co mnie każe aresztować?“ Odpowiada mu obywatel: „Oto cię każe aresztować szewc.“ Ożarowski odpowiada: „Ach, dla Boga, cóż to za wzgarda, że szewc wziął 112 przewagę nade mną? ale bojąc go się, muszę pójść z wami.“ A wziąwszy szlafrok na siebie i mówi: „Jeżeli do prochowni pójść mam, to tam lepszego ubioru nie potrzeba.“ Ale pytał się o to, czyli tam jest kto więcej, a gdy mu powiedzieli, że tam już jest biskup Kossakowski, tak zaraz począł się okrutnie śmiać, mówiąc to, że: „Przynajmniej będzie mnie miał kto błogosławić, ale któż wie, jeżeli nie na szubienicę, ale podobno my oba pójdziemy.“ A w tym, wziąwszy kapelusz na głowę, mówił: „Pójdźmyż już, aby tam jak najprędzej stanąć.“ A gdy już przyszli do prochowni, prosił tylko o to, aby razem był osadzonym z biskupem Kossakowskim, ale gdy go tam wprowadzono, tak się mocno zaczął śmiać, że aż na ziemię upadł, mówiąc do niego: „I tyś tu? czyli ty mnie przewodniczyć na szubienicę nie będziesz? Ach, braciszku, jakże to jest dobrze mieć równych kolegów sobie!“ Ale biskup wcale nic nie odpowiedział. A w tym obywatele i wojskowi ustąpili z prochowni i mnie raport ze wszystkiego zdali, a ja znowu Radzie zdałem. Radia już była wygotowała dla minie rejestr do aresztowania osób, ale dłuższy jak litania do wszystkich świętych i kazała tych ptaków aresztować. OPIS O BISKUPIE MASSALSKIM I MARSZAŁKU MOSZYŃSKIM Gdy mi Rada dała zlecenie i moc aresztowania wszystkich wykraczających, musiałem się bardzo rozśmiać, bom sobie pomyślał, czyli też ja i tej Rady aresztować nie będę, ponieważ mnie aż nadto zaufali. Alem ja się na ich polityce nie bardzom pomiarkował, dlaczego oni tylko mnie na niebezpieczeństwa wystawiali, alem się wkrótce dowiedziałem, iż te panicze dlatego mnie do wszystkiego używali, abym ja dał się każdemu we znaki, i dlatego gdy oni zbłądzą, to na mnie całą winę zwalą, a za uchybieniem czegokolwiek to mnie z Rady wyrzucą. I takaż to ich maksyma była. Ale ja wziąłem silę na inny sposób, poznawszy ich intrygę, jaka się tu później okaże, ja nim się wziąłem do tego aresztowania, żądałem od Rady na piśmie upoważnienia, a gdym go dostał, już daleko śmielszy byłem. A najprzód poszedłem do pałacu do ks. biskupa Massalskiego chcąc go aresztować, lecz go nie zastałem, a skorom się zapytał, gdziebym go zastał, odpowiedziano mi, że on i jada, i sypia u króla w Zamku, więc ja poszedłem do Zamku. Ale on był u króla, a gdym go kazał prosić do siebie, nie chciał do mnie wyjść. Ja będąc rozgniewany poszedłem do króla i prosiłem go, że ja mam zlecenie od Rady aresztowania biskupa, i czyli na to pozwoli król jegomość lub też nie. Król mi odpowiada, że jego wziąć nie broni, a skoro to król wymówił, tak ja zaraz przychodzę do biskupa, a oddawszy mu ukłon, rzekłem do niego: „Darujesz mi, wasza książęca mość, iż mam zlecenie od Rady Narodowej, aby księcia pana aresztowałem.“ Pytał mi się: „Za co mam być aresztowany?“, odpowiedziałem mu, że tego nie wiem, lecz że mam takie zlecenie. Pytał się 113 mnie, gdzie go zawiozę. Powiedziałem mu, że do Brühlowskiego pałacu. Książę zaraz poszedł ze mną i wsiedliśmy do karety, i pojechaliśmy do Brühlowskiego pałacu, i tam go osadziłem, rozkazałem mu przynieść pościel i to, co mu tylko było potrzeba, a potem udałem się do marszałka Moszyńskiego. A gdym tam przyjechał, kazałem się meldować, że chcę marszałkowi oddać moją wizytę, aż odbieram rezolucją negative taką, że pan nie przyjmuje żadnej wizyty. Ja powtórnie proszę, abym się mógł widzieć z nim, on powtórnie odpowiada, że nie wpuszcza i naprzykrzonych każe wybić i wypchnąć, ja trzeci raz posyłam do niego, prosząc o wolne mnie wpuszczenie, bo jeżeli pan marszałek pójść do siebie nie pozwoli, to ja bez wszelkiego pozwolenia pójdę i niegrzecznie się z sobą rozmówiemy. Aż lokaj, powróciwszy od swego pana, odpowiada te słowa, że: „Kto tylko wchodzić zechce do pana mego, to strzelać każe i sam będzie.“ Ja, będąc rozgniewany, natychmiast kazałem żołnierzom przyjść i najpierwej mu ludzi wszystkich zabrać, a potem kazałem raptownie we drzwi uderzyć, i to tak silnie, że obydwie połowy drzwi z hakami wyleciały, a w tym pana marszałka zaraz złapaliśmy, przed którym leżało kilka broni nabitej. Brioń zaraz zabraliśmy, a ja mówię do marszałka te słowa: „Jak widzę, toś waćpan, jest bardzo wielki despota, kiedy do siebie puszczać nie chcesz, i dosyć jesteś mężny do boju, ale tylko w pokoju, lecz onegdaj i wczoraj wcaleśmy cię do obrony nie widzieli; teraz może waćpan powiesz, iż cię rozbójniki, naszli, którzy cię chcą zrabować z tych pieniędzy, któreś za podpis rozbioru kraju wziął, ja zaś ci powiadam, marszałku, żeśmy po to nie przyszli, tylko mu donieść o tym, żeś jest aresztowany, i którego ja zaraz proszę z sobą.“ Marszałek jeszcze jest zuchwały, pyta się, kto to jest taki, że go ma moc aresztowania. Odpowiedziałem mu, że: „Rada Narodowa kazała cię aresztować.“ On odpowiada to, iż Rady nie zna i znać jej nie chce, a ja jemu odpowiadam, że: „My ciebie już marszałkiem nie znamy i władzy twej wcale się nie boimy“, a tymczasem mrugnąłem na adiutanta, który go zaraz złapał za kołnierz, a na żołnierzy krzyknął: „Weźcie go!“ Marszałek widzi, że to nie są żarty, zaczął się mnie prosić o to, aby go publicznie nie prowadzać. Ja jemu odpowiedziałem to, że jeżeli będzie grzecznym, a nie takim zuchwałym, to go wezmę w pojazd i w przeznaczone miejsce zawieźć każę. Aż pan marszałek Merze do kieszeni kłębek nici i talią kart, i ołówek, z czegom ja siłę rozśmiał i pytam go się, dlaczego on bierze takie rzeczy do kieszeni, ale on mi nie odpowiedział. Ja widząc, że on to wziął dlatego, aby na karcie ołówkiem mógł pisać, a po nici spuszczać, kazałem mu z kieszeni wyjąć i nie dopuściłem! wziąć tego, i tak bez ceremonii kazałem go wziąć i do karety wsadzić, i sam z nim pojechałem do Brühlowskiego pałacu. Aż mi pan marszałek proponuje, abym ja jego puścił, tak aby on mógł z Warszawy uciekać, ofiarując mi dać wioskę o sto chłopach dziedzicznie, i zegarek dobył z kieszeni, i dawał mi go. Ja tym jego prezentem będąc rozgniewany, zmuszony byłem mu prawdę powiedzieć, i mówiłem mu to: 114 „Panie marszałku, nie wiedziałem o tym, żeś ty jest tak podły i że mnie to śmiesz proponować, dając mi wieś i zegarek; wiedz o tym, żem jak żyw od nikogo prezentu nie przyjąłem i od ciebie nie potrzebuję, ale mi daruj to, że ci powiem prawdę. Musisz ty być dobry złodziej, kiedy ty chcesz uciekać, alboś musiał bardzo wiele narodowi wykroczyć, że się przed czasem tak boisz; wiedz o tym, że jeżeliś nic nie winien, to wyjdziesz z honorem, a jeżeliś co naprzeciw ojczyźnie wykroczył, to bądź pewny tego, że sam wisieć będziesz.“ On jeszcze raz mi proponował, jeżeli ja wsi od niego nie chcę, to że mi da zaraz dwakroć sto tysięcy złotych, i to że zaraz ich wyliczy, abym go puścił. Ja mu powiedziałem to:„Gdybyś mi cały świat dał, to ja nie chcę, a nawet już mam cię za wykraczającego, kiedy minie chcesz przekupić.“ I w tym stanąłem przy pałacu Brühlowskim, kazałem mu z pojazdu wysiąść i zaprowadziłem go do pokoju, i tam go osadziłem. Ale marszałek tak się mocno okazał podłym człowiekiem, jakim ja jeszcze nie widziałem, ponieważ on płakał, włosy na głowie swej rwał, klął i wymyślał tak dalece, że byłem przymuszonym go zrewidować, czyli co do zabicia siebie nie ma. Ludzi jego zaraz kazałem uwolnić i pościel kazałem mu natychmiast przynieść, ale też kazałem na niego wielkie baczenie dać, a sam dopiero pojechałem do Rady i raport z jego aresztowania uczyniłem. OPIS ARESZTOWANIA ANKWICZA I ZABIEŁŁY, MARSZAŁKÓW Tegoż dnia w nocy poszedłem do marszałka Ankwicza, którego zastałem w łóżku rozkoszującego się, a oddawszy mu ukłon, mówiłem do niego te słowa: „Marszałku! Rada Narodowa rozkazała mi cię aresztować." A on mówi: „A za co?“ Dałem mu odpowiedź, iż to do mnie nie należy wiedzieć. On powiada: „Jeżeli Rada trafiła w myśl moją, to jest konieczną potrzebą aresztować nie tylko mnie, ale więcej jak pięćset osób, a nawet i króla samego. Potem pytał się mnie o to, czyli już jest kto więcej aresztowanym. Ja powiedziałem mu to, że już jest hetman Ożarowski, biskup Massalski, marszałek policji Moszyński i biskup Kossakowski. Mówi on do mnie, że Rada trafiła w myśl jego, i jeżeli ściśle to wezmą przed siebie, to wszyscy wisieć będą. „Ale się podobno i minie samemu dostanie, ale z tym wszystkim trzeba pójść z panem.“ I tak ubrał się on i tabaki zażyliśmy z sobą, i wsiedliśmy do karety, i zawiozłem go do prochowni, i tam go osadziłem. A stamtąd pojechałem po Zabiełłę, drugiego marszałka, który gdy mnie zobaczył, to cały przede mną zadrżał, co ażem się sam dziwował, a gdy jemu powiedziałem, że z rozkazu Rady Narodowej jest on aresztowany, tak zaczął płakać i sam na siebie narzekać, i zaczął wiele gadać, ale się jedno z drugim nie zgadzało, więc zaraz poprosiłem go z sobą do karety i zawiozłem go do prochowni, a na drugi dzień Radzie o tym raport zdałem. A widząc to, że jest wielka subiekcja dla mnie toż aresztowanie i' nawet upodlenie, i wielkie narażenie się, prosiłem Radę, aby mi pozwoliła od siebie obrać kilka osób 115 pewnych do tego aresztowania, i uzyskałem to od Rady. I zaraz od tego momentu obrałem osób sześć i onym przydałem adiutanta jednego; i z pomocą wojskową, aby oni aresztowali, a mnie o tym raport co dzień czynili, a ja Radzie czyniłem. Więc bardzo w krótkim czasie więcej jak 150 osób było aresztowanych, tak dalece żeśmy nie mieli miejsca dla aresztowanych osób, ponieważ oficerowie i oficerki moskiewskie bardzo wiele pałaców i domów zajęli. I to sobie obywatele mieli za ciężar bardzo wielki, więc wołali na Radę, aby aresztowani byli indagowani, a który wart był kary śmierci, żeby był karanym, a jeżeli niewart kary, aby go puścić na wolność, a nie więzić próżno niewinnego. OPIS O ZŁOŻENIU BRONI, CZYLI IM ODEBRANIU ONEJ Nie mogę się wydziwić, jak się to powoli despotyzm i zdrada wkradała do Rady Narodowej, aby się obywatele na tym nie poznawali. Więc Rada słysząc częste z broni strzelanie, bo sobie każdy broń reperował i onę chędożył, aby miał na przypadek całą i dobrą na odparcie nieprzyjaciela, więc bardzo wielu nie miało graj carów na wykręcenie broni, i dlatego nie mogąc dostać kuli, musiał ją wystrzelić. Radzie się to nie podobało i dlatego wydała swój rozkaz, aby każdy obywatel mający u siebie broń zaraz ją na Ratuszu Starego Miasta złożył, a to pod karą rozstrzelania, gdyby ją ktokolwiek u siebie zachować chciał. Ten surowy ukaz bardzo to dobrych patriotów dotknął, a mianowicie to, że Prusacy byli w miasteczku Błoniu, gdzie się zawsze ich spodziewać potrzeba było. Obywatele, bojąc się tak surowej kary od Rady, składali i tę, co zdobyli, i tę, co mieli na swoje potrzeby, broń. Na którą to broń przeznaczona była na Ratuszu jedna izba, do której za daniem przez sekretarza karteczki temu, który broń złożył, a tak we trzy dni wszystką broń złożono tak dalece, że jej żaden obywatel nie miał. W tym raptownie malkontenci dali znać do Rady, że z jednej strony maszerują Moskale, z drugiej, mówią to, że maszerują Prusacy, z trzeciej strony, mówią to, że maszerują Austriacy, a do tego dają znać, że król uciekać chce i już wyjechał na Pragę. Także w tym momencie dają znać, że się jeńcy moskiewscy z niewoli wybić chcą; więc te wszystkie postrachy tak dalece pomięszały umysły Rady, że usłyszawszy te nowiny, mało co ich na Ratuszu zostało, ale prawie wszyscy z Ratusza uciekli i flory pąsowe, które mieli na rękawach prawych, dla znaku, aby ich ludzie znali, i te w momencie z rąk swych pozrzucali tak dalece, że prawie pchły w nich pozdychały, i z Ratusza pouciekali, tylko z osób 30 zostało się 5 osób. Więc ja kazałem alarm zrobić, w bębny po wszystkich ulicach uderzyć, a że mieliśmy kilkunastu konnych adiutantów, więc zaraz rozkazałem im na wszystkie trakty lecieć, aby każdy dotarł do miejsca swego, jak daleko są nieprzyjaciele, i aby każdy starał się raport nam zdać, a ja zaraz dysponowałem, aby obywatele przydublowali warty przy wszystkich jeńcach moskiewskich. Ten dzień był to dzień 8 maja, na któren było przeniesione święto św. 116 Stanisława, gdzie były imieniny króla naszego. A w tym adiutant dał mi zmać, że król jest na Pradze i tam oglądał zrobione baterie. Więc ja wziąwszy konia i jechałem Miodową ulicą, dysponując obywatelom, aby szli na Bednarską ulicę, i że tam będziem witać króla, i że to są imieniny królewskie, którym trzeba oddać atencją. A w tym jadąc ja dalej, zastąpiło mi oficerów dwóch i cywilnych osób kilka, prosząc mnie na wszystkie obowiązki, abym ja wstąpił do pałacu Tapperowskiego, że się tam dowiem bardzo ważnych rzeczy, a także deklarowali mnie powiedzieć i to, dlaczego ten alarm był potrzebny, a mianowicie to, że się nie mamy czego bać od naszych nieprzyjaciół. OPIS O PRZYPADKU MOIM Jeżeli mogą pisarze swoje przypadki opisywać, za cóż ja opisać tego nie mogę, co całej Warszawie groziło niebezpieczeństwem, a może i zagrzebaniem się w gruzach? Co i zapewne byłoby tak zrobione, gdybym był na to pozwolił, czego po mnie tam żądano. A najprzód, gdy ja byłem wprowadzony od tych dwóch oficerów na pierwsze piętro, tak tam zastałem siedzących kilkunastu osób, tak cywilnych, jako i wojskowych, a gdym się już zbliżył do nich, aż oto oni wszyscy mnie tam przywitali, a potem rzekł do mnie pan major Chomentowski: „Obywatelu Janie Kiliński, prawdziwy naczelniku nasz! Dzień dzisiejszy podług myśli naszej zależy on od ciebie, a że on potrzebuje dla siebie szczególnego sekretu, więc racz nam przysięgę wierności wykonać, a zaraz się w tym momencie o wszystkim dowiesz, co my chcemy dziś zrobić.“ Ale ja zaraz im odpowiedziałem: „Panowie, już nie masz większego sekretu, jaki ja robiłem, a nikomu na sekret nie przysięgałem, więc tu wam przysięgać przed wami nie będę. Jeżeli jestem u panów wart zaufania, proszę mi ten sekret odkryć, a ja go przed nikim nie wydam, a jeżeli u was zaufania nie mam, to żegnam panów, bo czasu nie mam.“ W tym major Chomentowski mnie odpowiada: „Obywatelu, jeżeli nam przysięgi nie wykonasz, to dziś pewna zginiesz.“ Ja, usłyszawszy te słowa, zaraz wyjąłem czym prędzej pałasz i puinał, zaraz się posięgnąłem do niego i mówię ja te słowa: „Słuchaj, głupi człowieku, ja to mam ginąć od ciebie? Wolę ciebie tymczasem zabić.“ I zaraz się posunąłem tak blisko, że bym go był od razu przebił. Ale on skoczył za stół, więc zaraz wszyscy ci jego przyjaciele poczęli mnie za nim ma klęczkach prosić, abym mu to przebaczył, a że wszyscy nazwali go głupim, że mi to śmiał powiedzieć, czego i on serdecznie żałował. Więc dla tego upokorzenia jego i dla prośby drugich darowałem mu, alem się też dziwo wał, że tam każdy z nich miał pałasz, a żaden go z pochew nie dobył. Więc widać było po tym samym, iż on mało miał zaufania u nich. A co się zaś tyczy ich zamiaru, to mnie go wszyscy zaufali i zaraz mi swoje myśli odkryli, mówiąc do mnie w ten sposób: „Szanowny i nieustraszony obywatelu! Z sekretu naszego 117 przed tobą się zwierzamy i ufamy tobie, że nas nie tylko że go nie wydasz, ale że nam w zamiarze naszym dopomóc raczysz. Zamiar nasz dzisiejszy jest taki, że chcemy dziś króla aresztować i jego zgubić za jego złe rządzenie się w królestwie naszym. Cóż nam teraz ty radzisz? My dlatego podawaliśmy do Rady te fałszywe wieści, że nieprzyjaciele zewsząd do nas idą, abyśmy przy tej trwodze i pomięszaniu mogli prędzej zamiaru naszego dokończyć. Właśnie dziś jest do tego sama pora, ponieważ król wyjechał na Pragę, więc teraz jadącego możemy go pojmać, a w dniu jutrzejszym go stracić, więc radź nam w tej mierze, co mamy czynić?“ Ja im na to odpowiadam: „Panowie! złe są wasze zamiary, które nie mają żadnej konsekwencji, alboż wy nie wiecie o tym, że żaden Polak nie umoczył ręki swojej we krwi królów naszych? alboż to sami nie widzicie, iże trzech potencji wojska są od nas o 4 mile, a gdy się dowiedzą o zgubie króla naszego, oto nas w całej Warszawie wyrżną, a z Warszawy i kamień na kamieniu nie zostawią. Do takiego zamiaru potrzeba jest, abyśmy odebrali wszystkie kraje nasze, potrzeba jest do tego waszego zamiaru, abyśmy mieli sześćkroć sto tysięcy wojska gotowego, a podtenczas dopiero moglibyście swój zamiar dopełnić. Ja wam sekretu nie wydam, lecz do zamiaru waszego należeć nie chcę i nie będę." Adiutant wpadł po mnie i w tym ja się bardzo gładko wysunąłem od tych ichmości, którzy zamiast myśleć o polepszeniu naszym, to oni myśleli o zgubie naszej. DALSZY CIĄG, O KRÓLU BĘDĄCYM NA PRADZE Po tak pięknym dla mnie zdarzeniu, iżem się dowiedział o spisku przeciw królowi, zaraz udałem się ku Pradze, a obywatelom rozdysponowałem, aby od samego Zamku dwiema rzędami stanęli aż na Pragę, a gdy król nazad powracać będzie, to aby wszyscy wołali: „Wiwat, niech żyje król, solenizant dzisiejszy!“, i chorągwiami salutować przed nim. A gdy król przejedzie, tak zaraz zamykać całą ulicę i nie dopuszczać nikogo blisko do króla, a to dlatego że ci ichmoście mieli swój zamiar aresztować króla. A nawet gdym to uważał, to partie osobno stali Niemcy i osobno byli Francuzi, a osobno byli dworzanie, i dlatego to ja zaraz przykazałem ślusować całą ulicę samym tylko obywatelom, a gdym to rozdysponowałem, tak zaraz pojechałem przeciwko królowi, którego zastałem przy bateriach, które on oglądał i sam piechoty chodził; a w tym ja przypadłszy do króla mówiłem do niego te słowa: „Najjaśniejszy Panie! lud wszystek żąda i przeze minie prosi Waszej Królewskiej Mości, abyś był łaskaw i powrócił się do Zamku, ponieważ wszyscy obywatele nie są spokojni, by się Waszej Królewskiej Mości co złego nie stało.“ Król jegomość na te słowa mnie odpowiedział: „Dziękuję ci, mój kochany, i wszystkim obywatelom za ich gorliwość, którą wy macie ku mnie, a że żądacie powrotu mojego, to zaraz siadam do landary i do Zamku powracam, ale 118 powiedzże mi, mój kochany, dlaczego tak wielki alarm zarobił się w Warszawie?“ A ja odpowiedziałem królowi to, „że się lud boi o Waszą Królewską Mość, gdyż nieprzyjaciele nasi są blisko, aby nie schwytali Waszej Królewskiej Mości, a my abyśmy nie zostali same sieroty“. A w tym także przyjechał prezydent Zakrzewski i prosił króla o toż samo. Król zaraz wsiadł do swojej landary i począł jechać ku Pradze, a ja zaraz pojechałem wprzód, aby uporządkować obywateli, co się też tak stało. Król skoro tylko nadjeżdżał przeciw obywateli, tak zaraz mu krzyczeli: „Wiwat! niech żyje król, solenizant dzisiejszy!“, a gdy król przejeżdżał dalej, w tym sami tylko obywatele zaślusowali całą ulicę, aby się żaden obcy do środka nie dostał. I tak szczęśliwie stanęliśmy w Zamku. A w tym major Chomentowski, ten, który mnie deklarował w Tepperowskim pałacu zabić, a przytarłszy do mnie na koniu i mówił do mnie te słowa: „A tuś, szelmo! tam cię zgubić nie mogłem, to tu zginiesz z mojej ręki!“ A trzymając w ręku swoim pistolet, strzelił do mnie i u wierzchu przestrzelił mi czapkę tak, że mi zleciała z głowy, i taż kula troszkę mnie w głowę rysnęła, tak że się jednak krwią oblałem, a król wtenczas z landary wysiadał i to widział. A gdy mnie on chybił, tak go zaraz obywatele zwalili z konia, a ja mówiłem do niego: „Słuchaj, szalony, powiedziałeś mi to, że życie moje jest w twoim ręku, a teraz twoje jest w moim ręku, ale ja ciebie zabijać nie będę, gdyżbym wielkiej satysfakcji nie miał“, ale dałem mu jednego płaza pałaszem, a w tym obywatele wzięli go w swoje obroty, dawszy mu ze trzysta płazów. Ja kazałem go wziąć do aresztu w Zamku, a zaprosiwszy oficera do siebie, przykazałem mu pod karą śmierci, aby na żądanie ani prezydenta, ani na żądanie komendanta wypuszczonym nie został, aż ja sam rozkażę. A wiedząc ja doskonale o zamiarze niektórych, co chcieli króla aresztować, rozkazałem więcej tysiącu obywatelom obstawić Zamek, aby nasz król był bezpieczny od napaści łotrów, którzy dybali na jego śmierć, bojąc się, by nie miał jakiego przypadku, abyśmy siebie i naszych czynności niczym nie splamili, co by nas w Europie wstydzić mogło. Ale nie koniec na tym moim przypadku. Ale zaraz następuje tu dla mnie drugi, a ten jest talki: A gdy ja wyszedłem ze Zamku, aż spotykam przeciw sobie idącą hordę, na której czele był Konopka, sekretarz Kołłątaja, i drugi Dembowski, którzy, zastąpiwszy mnie drogę, zaraz mówili do mnie te słowa: „Szanowny obywatelu Janie Kiliński! oto my idziemy przeciwko tobie, chcąc się zemścić za dzisiejszy nam zniszczony zamiar, boś ty nam bronił wziąć króla, a gdyś nam jeden nasz zamiar zniszczył, więc cię prosiemy o drugi, a gdy nam odmówisz drugi, tak zaraz w tym momencie od nas zginiesz. Spojrzyj tylko, a obacz, co to jest nosa. zgubę twoją, bo jeżeliś uszedł jednego niebezpieczeństwa, to zapewne z drugiego nam nie wyjdziesz, jeżeli nam odmówisz. Wszakże ci jest dobrze wiadomo, że jest bardzo wiele osób aresztowanych, a żadnego nam końca z nimi nie robicie, a wszakżeśmy cię na to wybrali, abyś ty całą Radę zmuszał do wydania dla każdego sprawiedliwości, której się my doczekać nie możemy. Oto 119 żądamy Lego po tobie, aby zdrajcy ojczyzny śmiercią od dnia karanymi byli, a niewinni aby uzyskali dla siebie wolność, więc zaraz nam odpowiedz, bo zginiesz.“ Ja, widząc drugich podobnych szaleńców naprzeciw sobie wystawionych, rzekłem do nich te słowa: „Szanowni obywatele! Żądanie wasze pierwsze nie zdało mnie się być dobrym, lecz to, co teraz żądacie, całkiem przychylam się do niego, i dopóty wam broni z ramion waszych spuścić nie każę, dopóki zdrajcy ojczyzny wisieć nie będą. Lecz darujcie mi, iże to dziś nie nastąpi. Sędziowie kryminalni jeszcze nie są obrani, a bez dekretu wieszać nie byłoby to ładnie, ale jutro deklaruję wam osób cztery, które są warte kary śmierci, i którą na dniu jutrzejszym oglądać będziecie,, i daję wam na to rękę moją." W tym krzyknęli wszyscy: „Wiwat! niech żyje Kiliński!“, a oddawszy sobie ucałowanie zgody i jedności, zaraz udałem się do Rady na Ratusz i zdałem raport o zabezpieczeniu króla naszego i o przypadku moim ostatnim, czego to lud żąda po mnie i czego się dalej spodziewać potrzeba. Ale Rada nie bardzo to ona uważać chciała, co ma nastąpić, bo gdym im spomniał o sądzie kryminalnym, tego ani słuchać nie chcieli, a ja nie mówiwszy nic więcej do nich, poszedłem do mojej Komisji Dyplomatycznej, po Igelströmie pozostałej, a przejrzawszy sobie tych, którzy byli winniejszymi śmierci. Właśnie też wtenczas znaleźliśmy biskupa Kossakowskiego list z planem na Wielką Sobotę dla nas sporządzonym i hetmana Ożarowskiego autentyczny ordynarną który był wydany do wojska naszego, aby się łączyli z Moskalami i aby Kościuszkę bili; także znaleźliśmy dokumenta na Ankwicza i Zabiełłę, a przeczytawszy to dobrze, wziąłem ich do siebie, abym już miał pogotowiu na dzień 9 maja. A że już był wieczór i Rada się po sesji rozjechała do domów swoich, ja kazałem wezwać cieśli do siebie i rozkazałem im, aby obrobili drzewa na cztery szubienice i żeby dali na poprzecznej belce napis wielkimi literami: „Tu jest kara dla zdrajców ojczyzny.“ A gdy już były gotowe, ja poszedłem zaraz w Rynek i pokazałem, gdzie one stać mają, jedna naprzeciw bramy ratuszowej, a dwie w rogach Ratusza, czwartą także kazałem postawić na Krakowskim Przedmieściu, naprzeciw samych drzwi kościoła Bernardyńskiego a to dlatego żeby była dystynkcja dla duchownej osoby. A tak to zaraz kazałem stanąć warcie, aby się nikt nie ważył ich wywracać ani podcinać. Prezydent, dowiedziawszy się, zaraz sam przyjechał i chciał tego, aby mogły być wywrócone, ale mu odpowiedziano, że kto się dotknie szubienicy lub też każe ją zrucać, to sam :na niej wisieć będzie. Prezydent przyjechał do mnie i prosił, abym ja perswadował ludowi, ale ja tego uczynić nie mogłem, gdyż przedtem powiedziałem wszystkim obywatelom, aby dotąd z ramienia broni nie spuszczano, dopóki początku kary śmierci oglądać nie będą. Prezydent rozkazał próbować przez żołnierzy, ale i ci mu odpowiedzieli to, że temu, co ich kazał stawiać, sprzeciwiać się nie będą, i odpowiedzieli mu to: żeśmy krew naszą rozlewali nie dlatego, aby zbrodnia górę brała, ale dlatego, aby zdrajcy śmiercią karami byli. Biada temu, kto jest za zbrodnią! Więc prezydent, jeżeli jest za 120 zbrodnią, to sam życia niepewny. W takim razie, choć ojca swego, bronić nie wypada, tam gdzie cały naród sprawiedliwości żąda. W takim razie i ukoronowane głowy przed narodem nie są pewne. Naród wywyższa i naród poniża. Prezydent widząc, iż mu tak wojskowi odpowiedzieli, pojechał do siebie, a znając się sam być wykraczającym za to, że Igelströma wyprowadził i dał mu uciec, sam drżał z bojaźni bojąc się, aby dla niego samego szubienica nie była wystawioną. A ja zaś dalej rzecz swoją kontynuował. OPIS O ŚMIERCI ANKWICZA, ZABIEŁŁY, KOSSAKOWSKIEGO I OŻAROWSKIEGO Nim zacznę tęż historią opisywać, muszę tu czytelnikowi powiedzieć, że dzień 9 miesiąca maja był jednym dniem okropnym i inajstraszniejszym w Polsce, a nawet i niesłychanym, gdzie sam szczęk stotysiącznego ludu z broni swej odgłos wydawał. A tego ludu nie tylko że całe Stare Miasto i ziemia pokrytą została, ale też i wszystkie okna w całym Rynku, wszystkie dachy i kominy ludem pokryte były. Także i całe Krakowskie Przedmieście, gdzie wszystkie damy na ten spektakl wyszły, gdzie ta płeć miewa w sobie bardzo wielkie politowanie nad każdym nieszczęśliwym aresztantem. A wtenczas żadnego politowania nie było, ale i owszem, widać było na twarzach ich najwyższe ukontentowanie z przypadku śmierci tych czterech osób, jako się tu niżej pokaże. Dnia tegoż 9 maja był to początek taki. A najprzód przez całą noc żaden obywatel nie spał, a to dlatego, że się byli Prusacy podsunęli blisko Warszawy, gdzie potrzeba było wszelką ostrożność zachować, mając się jak w dzień, tak i w nocy na baczności, gdyż wewnętrznych nieprzyjaciół, panów, daleko więcej było za nieprzyjacielem jak za nami. Więc dlatego nam ostrożność była potrzebną, a do tego jeszcze nam broń Rada z rąk wydrzeć kazała, gdzie w przypadku jakiej trwogi, to by nas nieprzyjaciel jak kotów mógł wydusić, nie mając w ręku broni, tylko same pałasze, gdzie sami wojskowi, widząc dla siebie i dla nas wielkie niebezpieczeństwo, to nam swojej broni pożyczali. Więc ja, nim rozpocząłem w ten dzień czynność swoją, napisałem punktów cztery, które tu zaraz poniżej opisane będą, a gdy już je napisane miałem, więc zaraz o godzinie 4 z rana wyszedłem z domu mojego i poszedłem w Rynek Starego Miasta, a lud, skupiwszy się niezmiernie i oczekując mojej dla niego deklaracji, żądał tego po mnie, aby jak najprędzej uskutecznioną została, a w tym ja rozdysponowałem obywatelom, aby dwiema rzędami stanęli, to jest od Starego Miasta aż do Nowego Miasta, tam gdzie sam prezydent stał, a ja wziąłem z sobą czterech obywateli i poszedłem z nimi do samego prezydenta, którego zastałem leżącego na łóżku. Oddawszy mu dzień dobry, zaraz go prosiłem o to, aby wstał i szedł z nami na Ratusz. Prezydent, usłyszawszy to, mówił te słowa: „Już też teraz koniec życia mojego, oto te szubienice wystawione są na mnie.“ 121 I tak się mocno przeląkł staruszek, że, podniósłszy się z łóżka, na nogach stać nie mógł. Ale ja zapewniłem go o jego osobie, że on żyć będzie i że go wszyscy kochamy, i że te szubienice dla kogo innego są postawione, i dlatego nam staruszek cożkolwiek ostygł od tego strachu, ale jednak niedługo bawiąc włożyliśmy na niego surdut, a dla lepszej fantazji golnęliśmy z nim po kieliszku wódki i wyszliśmy z nim na ulicę. A w tym zaraz kazałem wołać: „Wiwat! niech żyje prezydent!“ — przez co on prawie ożył i tak mu przez całą drogę wykrzykiwali. A gdy już przyszliśmy do Starego Miasta, zawołałem na niego tymi słowy: „Stój, prezydencie, albowiem ten lud, którego ty teraz oglądasz, ma on do ciebie prośbę.“ A gdy on stanął, tak ja zaraz dobyłem z zanadrza owe nadmienione tu cztery punkta, które byłem sobie w domu napisał, a kazawszy wynieść na ulicę stołek i kazałem wleźć sekretarzowi Konopce na niego i głośno czytać, tak aby lud stojący mógł dobrze słyszeć i rozumieć. OPIS O CZTERECH PUNKTACH MIANYCH DO PREZYDENTA „Szanowny obywatelu Zakrzewski, prezydencie miasta stołecznego Warszawy! Zapewne przerażony jesteś tym tak smutnym widokiem, który w dniu dzisiejszym oczyma, swymi oglądać raczysz. Ten to lud wszystek zanosi do ciebie swą prośbę, która jest ułożona w czterech punktach i którą ty wysłuchać dobrotliwie od nas raczysz, a nam na każdy punkt zechcesz w tym miejscu odpowiedzieć. Oto ten lud żąda i prosi ciebie: ażebyś przy wszystkich jeńcach, tak polskich, jako i moskiewskich, warty przydublować raczył, aby lud mógł mieć wewnętrznie swoją spokojność. Punkt drugi. Lud żąda i prosi ciebie, ażebyś wydał ordynanse wojskom, aby poszły rozszerzać granice swoje, a my, obywatele, zastąpiemy wszystkie ich powinności. Punkt trzeci. Lud żąda i prosi ciebie, ażebyś nakazał wydać obywatelom w ręce broń, tę, którą Rada im i z tobą wydrzeć kazała, i do tej broni żądamy tyle ładunków, ile nam potrzeba będzie. Punkt czwarty. Lud żąda i prosi, i każe, aby w dniu dzisiejszym rozpoczęta kara dla zdrajców ojczyzny była, to jest, aby Ankwicz, Zabiełło, Kossakowski i Ożarowski powieszonymi zostali. Tego to po tobie ci wszyscy obywatele żądają i twojej odpowiedzi czekają!“ Prezydent do ludu odpowiada: „Prześwietna publiczności! Usłyszane od was, obywatele, cztery punkta, na które ja odpowiadam: Primo, że lud żąda, aby warty przy jeńcach przydublowane były, ja, prezydent, natychmiast przydublować każę. Secundo, a że lud żąda, aby wojskowi poszli rozszerzać granice, ja natychmiast każę. Tertio, a że lud żąda i prosi, aby broń i amunicja do niej wydaną była, ja natychmiast ją oddać każę. Quarto, a że lud żąda i prosi, i każe, aby pierwsze osoby po królu powieszone byli, tego ja uczynić nie mogę, gdyż na to pozwolenia potrzeba od Tadeusza Kościuszki, Naczelnika Siły 122 Zbrojnej Narodowej, a na to potrzeba czasu przynajmniej tydzień jeden, aby on dozwolił obrać sąd kryminalny, który od nas obranym być nie może.“ A skoro to prezydent wymówił, ach! jakże lud krzyknie na niego: „Zdrajco! to i ty nas chcesz mamić i protegujesz zdrajców naszych, odsyłasz nas do Kościuszki, którego my nie znamy być naczelnikiem naszym! Otóż ci go pokazujemy, kto to jest ten naczelnik nasz, Kiliński, którego my uznajemy być naczelnikiem Księstwa Mazowieckiego, i tego my słuchamy, a Kościuszko jest naczelnikiem krakowskim, ale nie naszym, a zatem, co on Kiliński rozkaże, dopełnione to być musi!“ Prezydent tak jak zmyty poszedł na Ratusz i zaraz rozesłał adiutantów, aby się jak najprędzej Rada zjechać mogła, a o godzinie 5 z rana już się cała Rada zjechała. W tym prezydent zaraz im proponował, czego to lud żąda. Rada na te trzy punkta zezwoliła, ale na czwarty punkt żadnym sposobem zezwolić nie chciała, ale wysłali do ludu z perswazją pana Wulfersa, który pięknie umiał mówić, lecz to było wcale bezskutecznie i lud tego wcale przyjąć nie chciał. Potem prosili mnie o to, abym ja ludowi perswadował, ale ja, będąc za żądaniem ludu, przyjąć tego nie chciałem. Więc sam prezydent powtórnie poszedł prosić ludu, ale go z muru, na którym on stał, zepchnąć go chcieli, wołając na niego tymi słowy: „Jeżeli bronicie tych zdrajców, to sami wisieć będziecie.“ I zaraz wpadło na Ratusz ze sto ludzi z gołymi pałaszami wołając: „I dopókiż to nas zwodzić będziecie!“ Rada cała zdrętwiała widząc przed sobą tak cywilnych, jako i wojskowych, a jedno wszyscy gadają i z izby Rady wyjść nie chcą. Ja widząc to, że wszyscy głowy potracili, zaraz rozkazałem tymże samym obywatelom pójść do prochowni i przyprowadzić Ankwicza, Zabielłę, Kossakowskiego i Ożarowskiego, także po kapucyna i po mistrza, i tak wszystkich tym sposobem pozbyłem z izby Rady Narodowej. A w tym zaraz mówiłem do Rady: „Panowie, potrzeba jest koniecznie temu złemu zaradzić, abyśmy gardłami swymi nie wyręczyli tych, którzy są warci wisieć. A zatem potrzeba nam sąd kryminalny obrać i poddać tych sądowi, którzy są warci kary, aby lud widział, iż my nikomu faworu nie czyniemy!“ Ale Rada na mnie krzywo spojrzała, ale ja powiadam do Rady to, że ja za nikogo wisieć nie chcę, pieniędzy od nikogo nie wziąłem i kraju na rozbiór nie podpisałem. Że jestem za tym, aby parszywe owce wytrzebione zostały, dlatego sąd obrany być musi, a jeżeli go Rada obierać nie chce, to ja sam obiorę i każdego czasu zdam tłumaczenie z siebie. Rada mi na to odpowiedziała, że się do tego interesować nie będzie, więc ja, wziąwszy arkusz papieru i zacząłem pisać obranie sądu, ze wszelką władzą, jaka być powinna dla sądu kryminalnego dana, winowajców śmiercią karać, a niewinnych uwalniać, a niewartych śmierci wychłostać, niektórych napominąć. A skorom to napisał, tak zaraz podpisałem i mówiłem do Rady to, że jeżeli kto chce, to niech podpisze, a w tym wezwawszy pana Dembowskiego i pana Ossolińskiego, prosząc ich na prezesów sądu 123 kryminalnego, a resztę niech panowie sobie dobiorą dziesięciu. Co się też tak stało. Zaraz przysięgę wykonali, jako sprawiedliwie sądzić będą, a w tym wyjąwszy dokumenta oddałem ich nowoobranemu sądowi, a postawiwszy im krucyfiks przed oczyma, rzekłem do nich te słowa: „Sądzie prześwietny, gdy sądzić będziesz, patrz na tego Pana, który próżno nie kazał zabijać nikogo. Sądź tak sprawiedliwie każdego, abyś sam od tego Pana sądzonym nie był. Oto ja oddaję ci pod sąd Ankwicza, Ożarowskiego, Kossakowskiego i Zabiełłę, których jeżeli uznasz wartych karania śmiercią, to karz, a jeżeli nie są warci kary, to racz ich uczynić wolnymi.“ W tym zaraz kazałem przyprowadzić hetmana Ożarowskiego i przed sądem go postawić, mówiąc do nich: „Oto sąd ma człowieka po królu pierwszego.“ A w tym ja usunąłem się od stołu sądowego na bok, do kratek. WYROK ŚMIERCI OD SĄDU KRYMINALNEGO NA OŻAROWSKIEGO Gdy stanął przed sądem Ożarowski, zaraz był pytany, skąd jest rodem, jak mu jest na Imię i jakie ma nazwisko, i wiele on ma lat. A gdy to zapisano, zaraz pytano go się, czyli on jest hetmanem. Odpowiedział mu sąd, że „dotąd byłeś hetmanem, lecz teraz nim być przestałeś“, i pytano go się: „A gdyś ty był hetmanem, dlaczegoś dał zamek otoczyć Moskalom z armatami, mając wojska swego do 20 000 w Grodnie, wtenczas kiedy króla zmuszano i całe sejmujące stany do podpisu na rozbiór kraju?“ Odpowiedział Ożarowski to, iż: „Król nie kazał się bronić, a ja swoją władzą tego czynić nie mogłem, aby się bronić potrzeba było, ponieważ król nie spodziewał się tego, aby ta monarchini rozkazała gwałtem przymuszać do popisania na rozbiór kraju i na abdykowanie korony.“ Pytano go się, czyli on podpisał takowy rozbiór kraju. Na to Ożarowski odpowiedział, że podpisał. Czyli on za to wziął pieniądze? Odpowiedział to, że wziął i jeszcze bierze. Pytanie: Czyli on wydał wojsku polskiemu ordynanse na łączenie się z Moskalami i na bicie Polaków? Przyznał to, że on wydał, i zaraz mu go przeczytano. Powtórnie pytał go się sąd, czyli to jest jego własna ręka podpisana na tym ordynarnie. Odpowiedział, że jego własna. Pytał go się sąd o to, czyli on uznaje się być wartym kary śmierci. Odpowiedział: „Uznaję.“ A w tym prezydujący sądu uderzył pięścią w stół, a w tym dano mu podpisać dekret śmierci swojej — potem mu go na głos czytali, a po przeczytaniu zaraz był w ręce oddany mistrzowi. A mistrz, skoro go tylko wziął w ręce swoje, zaraz mu powiedział to: „Hetmanie, będę ja tobą lepiej komenderował, jak ty sam komenderowałeś, bo ty mnie z placu nie zejdziesz.“ W tym zaraz go przed Ratusz wyprowadzono, a mistrz zaraz zapiął mu swoje szelki i zaczęli go hycle powoli ciągnąć na szubienicę, a wszystek lud krzyczał: „Niech wisi Ożarowski!“ I poczęli robić wielki szczęk broni, a w tym założył mu mistrz stryczek na szyję i opuścił go trochę w dół, odpiął mu jego szelki i tak Ożarowski, hetman, został 124 powieszonym. Ale gdy się już zadusił, więc mu się wargi wywróciły i zęby w wargach wprawione miał. A wtenczas na sobie munduru nie miał, tylko szlafrok, kamizelkę i spodnie dosyć ordynarne, pończochy i żółte pantofle na nogach swoich. Przy tak wielkim i okropnym widoku syn jego, jenerał, patrzał na śmierć ojca swego, a gdy mu mówiono, aby on nie patrzał się, odpowiedział na to, że to mu wcale nic nie szkodzi. „Ojciec mój przestał być ojcem moim, gdy był złym synem dla ojczyzny naszej“, a obróciwszy konia, sam odjechał, a ojciec na szubienicy się został. WYROK ŚMIERCI SĄDU KRYMINALNEGO DLA ANKWICZA MARSZAŁKA Po takowej egzekucji smutnej zaraz nastąpiła druga taka. Sąd rozkazał przyprowadzić przed siebie marszałka Ankwicza, a skoro go stawili, tak zaraz go sąd począł pytać o imię jego i nazwisko jego i skąd on był rodem, a gdy on sam odpowiedział, tak zaraz pisarz zapisał. Pytał go się sąd o to, czyli był na sejmie grodzieńskim. Ankwicz odpowiedział to, że był. Pytanie: Czyli tam podpisał na rozbiór kraju? Odpowiedział to, że podpisał. Pytanie: Czyli wziął pieniądze za podpis takowy? Odpowiedział to, że wziął. Pytanie: Czyli jeszcze bierze? Odpowiedź, iż bierze. Pytanie: Dlaczegoby przyszedł do takiej podłości? Odpowiedział: Dlatego, iż jego majątek nie był dla niego dostateczny, podług rangi jego. Pytanie: Czyli dobrowolnie pozwolił na abdykowanie korony polskiej? Odpowiedź: ,,Pozwolili drudzy, pozwoliłem i ja.“ Pytanie: „Czyli się sądzisz być winnym kary śmierci?“ Odpowiedział: „To prawda jest, żem jest wart kary śmierci, bo kto tylko podpisał rozbiór kraju, już jest wart śmierci, ależ wiele to nas do podpisania należało! Oto powiem prawdę, że cała pierwsza klasa szlachty, wszyscy podpisali. I czyliż wszyscy karze śmierci podpadać będą, a któż się z nas żywy zostanie? A wszakże i król sam to podpisał, a choć tym bardziej podpisać się nie powinien, ale my wszyscy jedno robili i do jednego złegośmy należeli, i któż nas sądzić będzie? chyba tylko chłop lub też mieszczanin. Myśmy teraz podpisali rozbiór kraju, a dawniej podpisali nasi i wasi ojcowie, a gdyśmy wszyscy grzeszyli, to też wszyscy wisieć powinniśmy. Ale tam gdzie wszyscy grzeszą, tam grzechu nie masz, a zatem i ja wisieć nie powinienem. A potem potrzeba wiedzieć i to, że ja nie jestem pierwszą osobą, od której się początek zaczął podpisów, więc też od tych początek wieszania rozpocząć się powinien. Sądzie prześwietny, ja, jeżeli popełniłem grzech zły, ale też mam za sobą i dobre zasługi, bo gdy byłem obrany od króla posłem do Danii, więc za moje pieniądze przysłałem Rzeczypospolitej broni najpiękniejszej, piętnaście tysięcy karabinów, za którem ja ani grosza nie dostałem, także przez cały przeciąg mojego urzędowania musiałem za swoje pieniądze żyć, więc daleko więcej majątku swego utraciłem, aniżeli uzyskałem!“ 125 Sąd mu to odpowiada, że za dobre jego się sprawowanie miał prawo dopomnieć się od króla, a za złe sprawowanie potrzeba tu odpowiedzieć. Król każdy, będąc obranym od narodu, przysięga na utrzymanie całkowicie granic swoich, a my znowu przysięgamy nawzajem królowi, iż mu wierni i rozkazom jego posłuszni będziemy, a naród żadnych organizacji nie dał ani królowi, ani też urzędnikom jego, aby lud przedawać mieli, a wszakże teraz żaden z tych przedających ludzi nie wziął się do oręża, chcąc go odbić od takowej waszej sprzedaży. „Ale tylko za was niewinnie krew i życie tracą. I cóż waćpan powiesz, czyś wart kary śmierci lub nie?“ Ankwicz odpowiedział: „Wart jestem kary śmierci, jeżeli drugim przebaczać nie będziecie!“ Sąd uderzył w stół, a w tym dekret przeczytano na cały głos, któren dobrowolnie na się podpisał i uznał go być sprawiedliwym, jeżeli każdy za podpis tą śmiercią ginąć będzie. Sąd wezwawszy mistrza i oddał go pod jego dyspozycją, a mistrz, odebrawszy pana marszałka w ręce swoje, powiedział mu te słowa: „Lepiej ja będę waćpana pilnował, aniżeli waćpan pilnowałeś granic swoich.“ A w tym wziąwszy Ankwicza prowadził go z ludźmi swoimi. Ankwicz wyszedłszy z izby sądowej i stanął nad schodem pierwszym, i mówił te słowa, rozszerzywszy obydwie ręce: „Boże potężny, o, jakże miło mi pójść na tę haniebną śmierć, gdy moja miła ojczyzna powstaje“, i w tym zaraz dalej ze schodów postępował. A ja słysząc te jego słowa, tak mnie mocno zobowiązały, że mnie całkiem kupił dla siebie, i zaraz mówiłem do obywateli te słowa, że Ankwiczowi dam pardon. Lecz obywatele poczęli mi perswadować, abym tego nie czynił, że jest lud mocno rozfukany i może mnie skrzywdzić. Ale ja bynajmniej na to nic nie zważałem i chciałem to użyć tych słów z Pisma świętego: „Nad jednym sąd, nad drugim sprawiedliwość, a nad trzecim miłosierdzie.“ I chciałem go zaraz obrać sędzią kryminalnym, a to dlatego, iż on najlepiej znał tych ptaków, którzy kraj podpisywali. Ale gdy on już stanął pod szubienicą, tak najpierwej przeczytał napis na szubienicy, i to na wszystek głos, że ta kara dla zdrajców ojczyzny. A potem dobył z kieszeni swej tabakierkę i trzasnął w nią ręką, a otworzywszy ją zażył tabaki i zaraz wyciągnąwszy rękę do mistrza dał mu tę złotą tabakierę mówiąc do niego: „Oto ja daję ci moją tabakierę na pamiątkę, żeś marszałka koronnego miał w rękach swoich." A mistrz, odebrawszy od niego ten prezent, mówił do niego: „Czas jest, rozbieraj się, marszałku.“ W tym on, zrzuciwszy frak z siebie, rzucił go na ziemię, a w tym ten spodnie czarne podciągnął do góry, a kaftan karmazynowy atłasowy pociągnął na dół. A w tym mistrz zapiął go w szelki i ręce mu w tył związał, a ja w tym momencie chciałem krzyknąć dla niego pardon! Lecz w tym momencie stojący rzeźniki przy mnie zatkali mi tak mocno usta, żem aż zemdlał i upadłem na ziemię. Wtenczas mistrz Ankwicza zawiesił, i nie wiem, co się działo wtenczas, gdy go ciągnął w górę, bom omdlał, a gdy mnie otrzeźwiono, to już Ankwicz cały sczerniał. A ja go serdecznie płakałem i bardzo długo od płaczu nie mogłem się uspokoić, gdyż to duch mój przenikał, iż dawszy mu pardon i dać mu było 126 dostateczną pensją, uręczam, iżby był sędzią najlepszym, gdyż niedostatek wiele człowieka poczciwego do złego pobudzić może. Ten człowiek nie miał lat więcej nad czterdzieści, był on bardzo piękny i rozum doskonały posiadał, którego gdyby był użył na dobrą sławę swoją, to nie byłoby mu równego w Polszcze. Ale już się to stało. A teraz pójdźmy do trzeciego przypadku śmierci. TRZECI WYROK SĄDU KRYMINALNEGO, DLA MARSZAŁKA LITEWSKIEGO ZABIEŁŁY Gdy się skończyła druga egzekucja, zaraz nastąpiła po niej trzecia. Sąd rozkazał postawić przed stołem marszałka litewskiego Zabiełłę, który był zapytany, kto on jest i skąd on jest, jak mu imię i jak się nazywa. A gdy on odpowiedział sądowi, tak zaraz był pytany o to, czyli on był na sejmie w Grodnie i czyli on pozwolił na podpis rozbioru kraju i na złożenie korony polskiej i czyli on rozmyślnie sam podpisał, i czyli on wiedział, jaką to konsekwencją ciągnie za sobą, i że to jest wieczny upadek Królestwa Polskiego. W tym marszałek sądowi odpowiada: „Primo, byłem na sejmie w Grodnie i tam wraz z drugimi ściągnąłem swą rękę na rozbiór kraju. Secundo, na złożenie korony polskiej musiałem pozwolić, kiedy i sam król, co ją nosił, na złożenie jej pozwolił. Tertio, wiedziałem i zrozumiałem o upadku, czyli o konsekwencji, jaka idzie za podpisem naszym, ale skoro tylko panowie polscy ją podpisali, więc i my Litwa na to pozwolić musiała.“ Pytanie: Czyli on brał od imperatorowej pieniądze, odpowiedział to, że nie brał, tylko wziął w prezencie tabakierę złotą, kameryzowaną brylantami, i pierścień także dosyć kosztowny. Pytanie: „Jakże to waćpan pieniędzy nie brałeś, a tu się pokazuje, żeś brał, i kilka tysięcy dukatów, a nawet i jeszcze dotąd bierzesz. I czyliż to nie jest ręka twoja na tym kwicie podpisana u Igelströma?“ Odpowiedź Zabiełły: „To prawda, że kwity są podpisane ręką moją, ale pieniądze żona moja odbierała, a nie ja!“ Pytanie sądu: „I czyliż to żona nie jest to samo co i waćpan? A to waćpan żonę swoją pociągasz do odpowiedzi, która się nigdzie na kwicie nie podpisała? Więc widziemy to, że waćpan kłamiesz. I czyli uznajesz się być winien kary śmierci?“ Powiedział to, że uznaje, ale jeżeli wszyscy jednakowo karani będą. „Ale że ich tu nie widzę, więc proszę sądu, aby mi to darowane było.“ Dodał i to, że jest marszałkiem, litewskim, a oni wieszanymi być nie powinni, i to, że w całym świecie nie słyszano, aby marszałkowie wisieli. Sąd mu odpowiada, że: „Tu stoisz przed sądem nie jako marszałek, tylko jako zbrodniarz, który za lud pieniądze bierzesz, i jeszcze się ekskuzujesz być niewinnym?“ A on to odpowiada: „Czyliż to ordery moje nie mają już żadnego znaczenia, dla których żadnego respektu nie masz? Potrzeba sądowi wiedzieć, że oto i król sam mocno urażony będzie, bo mu ordery spowszechnieją, kiedy orderowi panowie wisieć mają, a wszakże my jesteśmy panami ludu, wolno nam ich przedawać, a nawet darować, i za nich to mamy tak sromotnie wisieć?“ Ale sąd, spojrzawszy na siebie, zaraz wyrok śmierci kazał dla niego przeczytać, a 127 potem mistrza kazał zawołać. I zaraz go mistrz wziął, i czym prędzej z nim do szubienicy pospieszył. Ale Zabiełło, będąc już pod szubienicą, prosił o to, aby mu jeszcze pozwolone było mówić. Ja zrozumiałem to, że on nam chce wydać więcej podobnych sobie łotrów, dozwoliłem mu mówić, aż on tu powiada to, iże niewinnie idzie ze świata, bo on wcale nic nie winien, tylko żona jego, że ona pieniądze za niego brała. Ja, słysząc to, że on żonę swoją koniecznie chce wprowadzić w biedę, kazałem go mistrzowi jak najprędzej powiesić. Mistrz zaraz go czym prędzej porwał i szelki mu zapiął, ale Zabiełło, dobywszy sakiewki z dukatami, których było więcej jak sto, dał je mistrzowi, mówiąc do niego te słowa: „Proszę cię, mój kochany, zadaj mi taką śmierć, abym się ja długo nie męczył.“ W tym mistrz, schowawszy pieniądze do kieszeni, zaraz się go zapytał, mówiąc to do niego: „Panie marszałku litewski, podobno to będą też same pieniądze, coś ty wziął za mnie, kiedyś kraj podpisał.“ A w tym, złapawszy za matrymonia pana marszałka, tak mu ich mocno skręcił, że zaraz tak jak sadze w kominie czarny się zrobił. A potem go podciągnął na szubienicę i stryk mu założył, ale gdy go już opuścił, tak Zabiełło jak kawał drzewa wisiał, ani się najmniejszej rzeczy nie ruszył, i tak skończył życie swoje. WYROK ŚMIERCI OD SĄDU KRYMINALNEGO NA BISKUPA KOSSAKOWSKIEGO O, jak to jest niemiło opisywać czyje zbrodnie, a tym bardziej, kiedy się człowiek patrzy na nie! Jak ja na to wszystko patrzeć musiałem, boć warto mieć nad każdym człowiekiem politowanie, ale nad tym czwartym delikwentem wcale nikt politowania nie miał, i tak każdy ku niemu miał zakrwawione serce. Z tym wszystkim przypadła teraz kolej na biskupa Kossakowskiego, który równie był wykraczającym zbrodniarzem, tak jak i drudzy byli, a chcąc go porządnie wysłać na tamten świat, musieliśmy z niego sacra wszystkie kazać zdjąć i to wprzódy, nim go przed sądem stawiliśmy. Więc ja wziąłem z sobą pana Sapalsikiego, który był dobrym łacinnikiem, i wziąłem z sobą kilku obywateli dosyć światłych, i poszliśmy do nuncjusza, a oddawszy mu powinny ukłon, prosiliśmy go o tę łaskę, alby on zdjął sacra z biskupa Kossakowskiego. Lecz nuncjusz nam na to odpowiada: „Panowie, ja tyle nie mam mocy, abym mógł zdjąć z niego serca, tylko jeden Ojciec Święty ma moc z biskupów zdejmowania sakry, ale nie my. Ale skoro się okazuje to, że on zbrodnię w swojej ojczyźnie dopełnił, a więc przez to samo wszystkie sacra zmazał. Więc kiedy go sąd winnym kary śmierci być znajduje, a zatem nie stracą oni jako biskupa, ale tylko łotra, który się dopuścił występku złego." Ale my koniecznie prosiliśmy go, aby kazał uczynić choć powierzchowną ceremonią. Nuncjusz zaraz posłał swego kanonika, aby on z niego, tak jak z księdza prostego, zdjąć kazał, gdy już kanonik zdjął z niego poświęcenie, tak zaraz w tym momencie był stawiony przed sądem kryminalnym. 128 Sąd zaraz go się pytał: „Skądeś ty rodem i jak ci imię, i jak się nazywasz?“ A gdy to sądowi odpowiedział, tak zaraz się go sąd pytał o to, czyli był w Grodnie. Odpowiedź to, że był. I czyli podpisał na rozbiór kraju? Odpowiedź: Podpisał. Pytanie: Czyli podpisał na abdykacją korony? Odpowiedź: „Podpisałem." Pytanie: Dlaczego podpisał, gdyż on do podpisów drugiego rozbioru nie należał, gdyż on był z pierwszego zaboru kraju. Odpowiedź: „Dlategom podpisał, abym pieniądze wziął i drugich do rozbioru namawiał.“ Pytanie: Czyliż się to godziło drugich namawiać, będąc samemu tak odrodnym synem? Odpowiedź: „Oto ja byłem zniechęconym ku Polszcze, że mi nie dano biskupstwa krakowskiego, które na minie przypadało." Pytanie: „Czyli masz co więcej na swoję obronę?“ Odpowiedź: „Mam, ponieważ żaden biskup nie był tak wzgardzonym, jak ja zostałem wzgardzony od tutejszego pospólstwa, a potrzeba wiedzieć sądowi, żem ja jest nietutejszy, a osoba każdego biskupa jest ona święta i nietykalna. Sąd, jeżeli ma co do niego, to powinien go na ukaranie odesłać do monarchini, do Peterburga.“ Pytanie sądu: „A czyliż ty tylko dlatego został biskupem, abyś w Polszcze same intrygi robił? a czyliż ty nie wiesz, kto ten list do Igelströma pisał podając mu plan na wytępienie wojska polskiego i tak dobrego ludu Warszawy?" Kossakowski tego się począł zapierać. Ale sąd na cały głos kazał go przeczytać, co jest tu powyżej co do słowa napisane, a gdy ten list przeczytano, tak zaraz lud zaczął krzyczeć, aby się sąd z takim zbrodniarzem nie bawił. Sąd pytał się go o to, czyli to jego ręką był pisany lub nie. Kossakowski odpowiada to, że ten list jest jego ręką pisany. Sąd mu powiada: „I jeszcze się godnym śmierci być nie sądzisz?“ Pytanie: „Dlaczego za 40 000 wziąłeś szlachcicowi brylantów i gdzieś je podział?“ Odpowiedział Kossakowski: „Brylanty już mi są odebrane, a to przy aresztowaniu minie, i już do Rady zaniesione, i proszę, aby były właścicielowi do rąk oddane.“ Pytanie sądu: „Dlaczegoś kazał bernardynów nad granicą wykłuć kozakom?“ Odpowiedział Kossakowski to: „Dlatego iż ja byłem potrzebny pieniędzy i chciałem od nich pożyczyć, ale mi popy dać nie chcieli i posłuszni mi być nie chcieli, więc ja skrycie kazałem na nich napaść i ornych kazałem nie wszystkich wykłuć, tylko tych, którzy byli rządcami klasztoru.“ Pytanie sądu: „Czyliż to jest mało dowodów na ciebie i jeszcze się sam przekonać nie możesz, żeś jest wart kary śmierci?“ Odpowiedział Kossakowski: „To prawda jest, żem jest wart śmierci, i sam się przekonałem.“ Sąd, uderzywszy w stół, zaraz kazał wyrok śmierci Kossakowskiemu przeczytać, a dekret sam podpisał i uznał go być sprawiedliwy. Lecz jeszcze sądu porosił, aby mu u Bernardynów dozwolone było komunikować, a sąd na to pozwolił i posłano zaraz z tym uwiadomieniem do Bernardynów, że tam Kossakowski komunikować będzie. W tym sąd, wezwawszy mistrza i oddał go w ręce jego, a mistrz, skoro go tylko odebrał, tak zaraz go kazał z Ratusza wyprowadzać i zaraz mu dzwonić poczęli. Potrzeba tu jest prawdę powiedzieć, iż Kossakowski miał śmierć najokropniejszą, a to z tej przyczyny, że wychodząc z Ratusza, zaraz mu pokazano już wiszącego hetmana Ożarowskiego, marszałka litewskiego 129 Zabiełłę, marszałka koronnego Ankwicza, a nawet pytano go o to, czyli on ich poznaje. A obywatele, skoro go tylko przed Ratuszem ujrzeli, tak wielki krzyk i szczęk bronią zrobili, że on prawie na wpół umarłym został. W tym zaraz Rada widząc, że się za zezwoleniem i ustanowieniem sądu wszystko dopełniło, więc zaraz ustanowienie, czyli obranie sądu przeze mnie, za ważne uznali, podpisali i razem sami i wszyscy sędziowie ruszyli z Ratusza, chcąc widzieć śmierć Kossakowskiego. A w tym powoli mistrz posuwał się za swoim delikwentem ku Krakowskiemu Przedmieściu, a ja poszedłem wprzód zobaczyć dla niego przygotowanie, jakie się tam znajduje. Ale tak wielki był na ulicy natłok ludzi, że się ledwie nie podusili, a krzyk i szczęk od pałaszów był tak wielki, żeśmy ledwie nie pogłuchli. Ale to wtenczas było obaczyć ten tak straszliwy widok ludu, że prawdziwie na każdym człowieku od strachu włosy na głowie stawały! Ja, stanąwszy już przed Bernardynami, poszedłem zobaczyć do kościoła, jakie tam zrobili przygotowanie księża do komunii dla Kossakowskiego. Aż tam znajduję na wielkim ołtarzu wszystkie świece zapalone i monstrancja była wystawiona, a wszyscy księża wystąpili na kościół, i to dwiema szwadronami, tak że stali od samego wielkiego ołtarza aż do samych wielkich drzwi. W tym ja widząc, że to będzie dla nas nowa zdrada, że gdy się biskup dorwie monstrancji, że jej z rąk swoich wypuścić nie zechce, więc cóż byśmy mu natenczas zrobili? Wydzierać mu z rąk jego, to byśmy chybili, a w przypadku gdyby go zabili, to zapewne by się zrobił podobny świętemu Stanisławowi i byłby za życia świętym męczennikiem, więc ja zaraz kazałem laikom* kościół zamknąć. A że im ,raz i drugi mówiłem, a oni mnie słuchać nie chcieli, jak zdzielę płazem jednego i drugiego laika po grzbiecie, tak zaraz kościół zamknąć musieli. I bernardynom za złe to uważane było, ponieważ nam chcieli jednego świętego przyrobić. Ale im się ta sztuka nie udała. W tym też mistrz nadeszedł ze swoim delikwentem, którego ja zaraz wieszać kazałem, a Kossakowski począł do mnie mówić te słowa: „Panie konsyliarzu, sąd mi pozwolił, abym komunikował u Bernardynów, a ty mnie nie pozwalasz.“ Odpowiedziałem: „Bo ci się chce jeszcze być świętym, a już ich jest nad komplet.“ Potem mówił do mnie, że: „Ja tu mam przy sobie kluczyk od tej szkatułki z brylantami, który ja oddaję i bardzo proszę, aby właścicielowi był oddany.“ Także wyjął z kieszeni potrójny dukat i oddał mi go w ręce, a ja zaraz go w oczach jego oddałem mistrzowi, mówiąc do niego: „Masz podarunek od tego pana, abyś się z nim uwinął.“ I tak mistrz zaraz założył mu swoje szelki, a że jeszcze miał na nogach swoich pończochy fioletowe, mistrz kazał je wprzód zdjąć i szlafrok, aby mu nie przeszkadzał, a potem go po maluśku na szubienicę ciągnąć kazał. A w tym gdy go ruszono od ziemi, zaraz damy zaczęły śpiewać: „To intryga idzie do góry, zasługa nadgrodę odbiera!“ A przy tym był niezmierny krzyk od ludu wydany, a do tego jeszcze jednemu broń wtenczas wystrzeliła. Kossakowski rozumiał, że to do niego strzelać będą, i tak się bardzo zaląkł, że go prawie już nieżywego powieszono, bo gdy mu [mistrz] stryczek na szyję założył i opuścił go, tak 130 Kossakowski ani się nie ruszył, ani zipnął, ale jak snop słomy wisiał. Ale też tak mocno był zapaskudzony od kobiet, że aż strach na niego patrzeć było. Tak to Kossakowski biskup życie swe skończył, któremu jeszcze po śmierci jego napisali nagrobek taki: „Oszukałem króla, oszukałem tron, i senat, oszukałem księży, a o tym nie wiedziałem, że mnie jeden tylko szewc zwycięży." Po tym. tak pięknym spektaklu jeszcze się miał jeden zacząć z panem majorem Chomentowiskim, tym to samym, który godził na życie króla i moje godził, co do mnie w Zaimku z pistoletu wystrzelił. Na tego to Chomentowskiego już była armata przed królem Zygmuntem wystawiona, za który to występek miał być od ludu rozsiekanym i w armatę nabity, i na cztery rogi miasta wystrzelonym. Ale gdy ja powracałem od Kossakowskiego, zastąpiły mi drogę damy, jenerał Mokronowski i księżna Jabłonowska poczęli minie bardzo prosić o to, abym temuż Chomentowskiemu życie darował, mówiąc do mnie, że on pochodzi z krwi książęcej i że on to po pijanemu uczynił, i że om. jest wielki patriota. Ja, który jestem nigdy nie mściwy, oświadczyłem im, że na prośbę damów, a mianowicie pana komendanta Mokronowskiego, że mu życie daruję, ale pod tymi warunkami, aby on natychmiast dostał ordynans aż do Litwy i aby go pod konwojem dwóch ułanów odesłać, aby mu życie przez obywateli odjęte nie było. Więc tegoż dnia wieczorem uwolniłem go spod aresztu, a dawszy mu dosyć niezłą reprymendę, zaraz natychmiast on wyjechał do Litwy i tak się zakończyła ta tak smutna afera dnia 9 maja 1794 r. o godzinie 2 po południu. OPISANIE DALSZEGO KONTYNUOWANIA W RADZIE NARODOWEJ Nie można tu i o tym zapomnieć, jak i po śmierci niezgoda panowała pomiędzy tymi czterema panami, to jest pomiędzy Ankwiczem, Kossakowskim, Ożarowskim i Zabiełłą, przynajmniej tak jak sam mistrz w Radzie nam raport czynił. Rada wydała rozkaz mistrzowi, aby po godzinie 6 pod wieczór zdjął tych panów wiszących i aby ich pochował na świeżej arii, a gdy on to dopełnił, więc, włożywszy ich na furę drabiastą, kazał ich w pole wywieźć, ale pomiędzy sobą ciż nieżywi nie mieli zgody, gdyż się jeszcze i po śmierci z sobą targowali, to głowami się tłukli, to się trzęśli, to głowami nie pozwalali okazując zawsze największe nieukontentowanie z tego, co się z nimi stało. Ale gdy ich pochował i przyszedł do Rady, czynił nam raport ze swojej czynności, tośmy ledwie boków nie pozrywali z tej niezgody, o której nam on powiadał. Z tym wszystkim czynność Rady zawsze się odbywała i z bardzo wielkim pośpiechem szły interesa krajowe. Ale jednak znajdowali się w niej despoty, którzy wilczą skórą pokryci byli. Gdy jednego czasu poczęli obywatele szemrać na Radę, że pełno było aresztowanych panów zdrajców ojczyzny i że wielki ekspens był na nich dawany, i mówili im to dlaczego ich Rada tak mocno menażuje. Powinna Rada 131 nakazać sądowi kryminalnemu, aby ich sądzono, i którzy są wykraczający, tych karać, a niewinnych uwalniać, a na próżno ekspensy nie robić. Rada się ekskuzowała, ale zawsze o tym myślała, jakby mogła wziąć przewagę nad obywatelami, gdyż im się to bardzo nie podobało, aby obywatele nad nimi brali przewagę i żeby we wszystkie ich czynności wglądać mogli. Gdy jednego razu obywatele zeszli się na Ratusz, prosili Rady, aby starali się o pomnożenie wojska więcej, jak go było, ofiarując i z samych siebie czynić ofiarę, byleby tylko równość i całość nastąpić mogła, w tym Rada, okazawszy ludowi swą wspaniałość, odpowiedziała im to, że tego my też wszyscy pragniemy, aby równość, całość i niepodległość w nas panowała. A dlatego chcący być z ludem porównani zaczęli od boków swych oddzierać gwiazdy i ordery i zaczęli je na ziemię rzucać, i one nogami deptać, mówiąc to do ludu: „Precz od nas, błyszczydła przemierzłe, które wstręt czynią poczciwemu człowiekowi!“ Na ten widok, który się w Radzie okazał okazując swój tak wielki patriotyzm, z którego obywatele bardzo wielkie ukontentowanie mieli, i odtąd Rada ustanowiła, aby inaczej nie mówiono do prezydenta i do wszystkich członków Rady, jak tylko: obywatelu prezydencie lub szanowny panie, i na wszystkich podających do Rady na piśmie swe prośby tylko ten tytuł: szanowny panie. Odtąd skasowała Rada, aby żaden syn ojcowskimi honorami nie tytułował się, tylko na nowo gdy ich sobie w narodzie zasłuży. Na to się wszyscy jednomyślnie zgodzili, a przez tę równość Rada zjednała sobie u wszystkich obywateli powszechny szacunek. Jakoż też i w samej rzeczy Radę Tymczasową bardzo ją sobie obywatele chwalili, gdyż wszystkie interesa bardzo spieszno szły i wojsko było bardzo kontente. A że nam było potrzeba koniecznie okopy około całej Warszawy robić, więc mnie Rada przeznaczyła, abym. ja zachęcił lud do tych okopów, których potrzeba było jak najprędzej, więc Rada nakazała pułkownikowi Sierakowskiemu, aby takowe okopy wytknąć kazał, a gdy już wytknięte były, natenczas ja ruszyłem wszystkie cechy z chorągwiami i przy muzyce, i z rydlówkami. Będąc sam pierwszy na czele ruszyłem do okopów robienia i każdy szedł z najwyższą ochotą. Potem ruszyłem wszystkich księży z klasztorów, dalej znowu zachęciłem pierwsze damy, a zaraz wszystkie rzemieślników żony. Dalej ruszyłem wszystką czeladź i ja sam okazując onym, że się nie menażuję, i ja kopałem zachęcając wszystkich do roboty. Potem jeszcze ruszyłem wszystkie szynkarki, dla których przyjaźni ich amanci za nich bardzo wiele kopali, wyręczając swoje kochanki. I tak szczęśliwie przez dwa tygodnie od Czerniakowa aż do Bielan okopaliśmy się, a to bez żadnego kosztu skarbowego, co by było kilka milionów kosztowało, tośmy to ochoczo zrobili, nie mając sobie tego za złe. Muszę tu też przytoczyć jedne zdarzenie, które król Poniatowski miał przy tych okopach. Jednego dnia widząc król tak wielką liczbę ludzi idących z rydlówkaimi do okopu, bardzo się mu to podobało i przez ciekawość swoją 132 pojechał oglądać swego ludu robotę, którą on bardzo chwalił. Ale idąc nad okopem trafił na jedną damę znaczną, nad którą się król zastanowił, a pogadawszy z nią, wziął sam od niej rydlówkę i począł tęż damę wyręczać, i rzucił ziemi razy kilka. W tym przyszedł do niego jeden pan Iwaszkiewicz, któren rzekł do króla: „Najjaśniejszy Panie, racz Wasza Królewska Mość rzucić tęż rydlówkę, bo gdzie tylko sam zakładasz fundamenta, to się zaraz wywracają.“ Król jegomość, usłyszawszy od tego młodzika te słowa, nic rasa. na to nie odpowiedział, ale się niezmiernie zadziwił i już więcej nie kapał, a my też wkrótce je skończyli. OPIS O KURIERZE PRZEZE MNIE OD RADY DO KOŚCIUSZKI WYSŁANYM Gdy Rada Narodowa widziała gwałtowną potrzebę, aby się mogła porozumieć z Tadeuszem Kościuszką, więc przeznaczyła mnie jechać do dbozu Kościuszki, abym ja jemu depeszę sam w ręce jego oddał. Więc ja jak najśpieszniej wybrałem się i zaraz wyjechałem z Warszawy pod Racławice, gdzie się obóz jego znajdował. Ja z jak największym pośpiechem jechałem, dnia drugiego o godzinie 10 już przy pierwszych widetach stanąłem, a chcąc jak najprędzej przejechać, żołnierze mnie puścić nie chcieli, ale gdy się mnie wypytano, jak ja się nazywam, tak zaraz w tym momencie jeden żołnierz jak najprędzej pojechał do swego oficera meldując minie, iż ja pilno chcę jechać do Kościuszki. A oficer, usłyszawszy o moim nazwisku,' tak jak najprędzej posłał uwiadomić Kościuszkę, a mnie wstrzymać kazał. Rad nierad musiałem więcej jak półtora godziny czekać, co mnie niepomału gniewało, a ja o tym nie wiedziałem, że Kościuszka pisał do Rady, prosząc o to, aby mnie Rada do niego przysłała. Więc Kościuszko rozkazał mnie forpocztom przytrzymać, chcąc mnie zrobić swoją atencją przy witaniu mnie do swego obozu. W godzin dwie czekania mojego przyjechał Kościuszko z bardzo wielką kalwakadą, bo przynajmniej ze 200 oficerów z nim przyjechało, a tam dopiero spojrzawszy sobie w oczy jeden drugiemu, zaczął mówić do mnie te słowa: „Szanowny obywatelu miasta stołecznego Warszawy! Witam cię nie tylko ja, ale cię witam nawet w imieniu całego grona tych oficerów, których tu widzisz przed sobą. A witam cię, mój wspólny pracowniku dla jednej matki naszej ojczyzny, któryś pracy swej w niczym nie żałował. Tobie ja mam nieskończoną wdzięczność, tyś to jest jeden, któryś nam drogę do Warszawy otworzył. Więc dlatego żądałem od Rady, abyś mnie przetorował tę drogę, aby dla nas omylną nie była. Teraz poznałem szanownych obywateli Warszawy, którzy są jednymi dla 'mnie przyjaciółmi, i dlatego daj mi na znak równości i całości swoją rękę, abyśmy wspólnie pracowali i starali się rozszerzać granice nasze, a pocałowanie nasze niech będzie szczerym hasłem przywiązania i jedności z sobą.“ A w tym zsiadłszy z konia i serdecznieśmy się uściskali z sobą, a wszyscy oficerowie krzyknęli: „Wiwat kochany nasz Kiliński!“ 133 ODPOWIEDŹ JANA KILIŃSKIEGO DO KOŚCIUSZKI „Najwyższy Naczelniku Siły Zbrojnej Narodowej! Oto ja przyjechałem do ciebie od Rady Narodowej i przywiozłem ci depeszę, którą racz przyjąć ode mnie, a teraz składam ci ukłon w imieniu całej Rady i wszystkich obywateli miasta Warszawy — a ten hołd wdzięczności racz przyjąć dobroczynny ode mnie, Naczelniku! To, coś w swojej mowie miał do minie mając mnie wdzięczność za otwarcie ci drogi do Warszawy, to jest prawda, żeśmy sobie wzięli za największy punkt honoru — sprowadzenie cię z zagranicy do ojczyzny naszej. Drugie, oddaliśmy ci ten oręż w ręce twoje i niech ci Bóg błogosławi, abyś nim dobrze kierował, wiedz dobrze o tym, że my jesteśmy z tobą i będziemy rozkazom twoim posłuszni, jeżeli nam granice rozszerzać będziesz. Damy ci synów naszych, uzbrojonych na obronę kraju naszego, którego drudzy przedali. Ty go masz wydobyć. Obywatele Warszawy wraz ze mną przysposobili ci z nieprzyjaciela zdobyczy armat 60, a broni sztuk 60 000, okazują ci swoją miłość i jeżeli będzie potrzeba, to wszyscy pod broń staniemy. Do ciebie należeć będzie dobre rozporządzanie i sprawiedliwość wszelka, do nas należeć będzie dla ciebie posłuszeństwo i dawanie ci od nas pomocy, mianowicie pamiętaj to, aby się nasi wewnętrzni nieprzyjaciele z nas nie urągali, bo ci są dla nas daleko gorsi jak ci, z którymi my się bijemy.“ Naczelnik uściskał mnie i zaraz kazał swemu adiutantowi podać mi swego konia, a ja, zaraz siadłszy na konia, prosiłem Naczelnika, aby mi swój obóz pokazał. Pytałem się go o to, jak wiele wojska swego ma. Odpowiedział mi to, iż ma do 30 000. Naczelnik wszędzie mnie z sobą oprowadził, a potem prosił mnie na obiad. Na tym obiedzie bardzo wiele było oficerów, którzy mi bardzo wielką atencją czynili. Naczelnik na tym obiedzie bardzo pięknie ze minie zażartował, dając mi na pierwszą potrawę boćwinę litewską, której nigdy nie jadłem. Ja wziąłem tej boćwiny na łyżkę i tylkom ją skosztował. Ale to Naczelnik uważał, aż potem mówi on do mnie: „Panie konsyliarzu, rozumiałem, że waćpan jesteś Litwin, mój ziomek, ale moja boćwina okazała mi to, że nie jesteś, kiedy jej nie lubisz,, stąd wnoszę sobie, że musisz być albo Mazur, albo też Wielkopolanin.“ Ja mu powiedziałem, żem jest z Wielkiej Polski. Po skończonym obiedzie wziął mnie pod rękę Naczelnik na osobne miejsce i gadaliśmy z sobą przez całe dwie godziny o interesach bardzo ważnych, a to względem polepszenia kraju naszego. Skończywszy z sobą dyskurs, zaraz go prosiłem o rezolucją dla Rady, aż Kościuszko powiada mnie to , że minie nie puści od siebie aż za dni trzy. Jakoż się też tak stało. Więc przez ten czas podałem mu listę tak cywilnych, jako i wojskowych, którzy się dobrze popisowali, więc on na przedstawienie moje każdemu dawał patenta, i oddał mnie patentów 92, które ja w imieniu jego po moim przyjeździe w ręce tak cywilnym, jako i wojskowym oddawałem. Kościuszko miał sobie ze mnie wielką satysfakcją, zaprosiwszy do siebie wszystkich jenerałów, i prosił mnie o 134 to, abym mu tę całą rewolucją opowiedział, z czego oni bardzo kontenci byli, iż się dowiedzieli oryginalnej prawdy. Kościuszko, nie mając minie czym wynagrodzić, oddał mi w ręce moją ekspedycją do Rady, a mnie dał osobno w ręce zapieczętowany pakiet, który mi dopiero w Warszawie odpieczętować kazał. Ja, pożegnawszy się ze wszystkimi oficerami i Kościuszką, zaraz ruszyłem z obozu, ale mnie bardzo wielka świta wr,az z Kościuszką dobre pół mili odprowadzili. Ja, gdy stanąłem w Warszawie, zaraz poszedłem na Ratusz i Radzie ekspedycją oddałem, a dopiero swój pakiet odpieczętowałem, aż tam był dla mnie patent pułkowniczy i różne dla mnie osobliwsze oświadczenia, z czegom ja bardzo nie był kontent. A Rada cała zaczęła mi winszować tej pomyślności, o której ja wcale nie myślałem. I dopiero poznałem, że dla mnie Rada była — zdrada, ponieważ sekretnie musieli pisać do Kościuszki, aby mnie ściągnął do wojska. Zaraz pasałem do Kościuszki dziękując mu za jego łaski i prosiłem, aby minie od wojskowości uwolnił, ale to wcale nic nie pomogło. Kościuszko odpisał mi to, iż takich potrzebuje i że ja tego sam żałować nie będę. Uczyniłem ja pytanie, do którego pułku należeć mam, lecz on mi odpisał, iż mam należeć do pułku dwudziestego liniowego i nowego piechoty. Więc musiałem się doroziumieć tego, iż on wyciągał tego po mnie, abym ja pułk sam wystawił, a widząc to, że moje pisania pomyślnego skutku nie odbierają, musiałem się ryzykować, oczekując dalszych rozkazów jego, a tymczasem jeszczem się Radą zatrudniał. OPIS O PRZYJĘCIU KOŁŁĄTAJA I IGNACEGO POTOCKIEGO DO WARSZAWY Nie mogę tu i tego zapomnieć, jak wielce obywatele w Warszawie byli ukontentowanymi dowiedziawszy się o mającym tu przybyć fos. podkanclerzym Kołłątaju, także i o panu Ignacym Potockim, bo przynajmniej wiedzieliśmy o tym dobrze, iż to byli ludzie z ministrowskimi głowami, a że byli za granicą, rozumieliśmy, że te dwie głowy wyrobiły nam u Francuzów danie nam pomocy. Więc prosili mnie obywatele o to, abym ja ich przyjmował, gdy oni będą wjeżdżać do Warszawy. Ja posłałem da rogatek z ukazem, aby te dwie osoby gdy będą przyjeżdżać, zaraz jak najprędzej dano nam znać konno od rogatek, abyśmy ich mogli dobrze przyjąć. Co się też tak stało. Kazałem się obywatelom zebrać i poszliśmy razem na Nowy Świat, oczekując na ich przybycie przy Trzech Krzyżach. A gdy nam dano znać, iż jedzie Kołłątaj, tak zaraz obywatele się uszykowali, a gdy do nas nadjechał, ja wystąpiłem do niego i miałem do niego mowę w imieniu całego ludu, tak dalece że się Kołłątaj rozpłakał. A potem obywatele wyłożyli konie i sami go aż do pałacu ciągnęli, wołając: „Wiwat nasz patriota Kołłątaj!“ A on to serdecznie i z największym uczuciem przyjął. Co się tycze Ignacego Potockiego, tegośmy tak nie mogli przywitać, gdyż on od Pragi przyjechał, a my o tym nie wiedzieli, 135 którędy on wyjeżdżać będzie, ale zebrawszy orkiestry sto, poszliśmy przywitać go także w imieniu całego miasta. Ja miałem także do niego mowę, a skończywszy ją, obywatele krzyknęli mu: „Wiwat! niech żyje Ignacy Potocki, marszałek litewski, patriota i przyjaciel ludu!“ W tym orkiestra na dziedzińcu grać mu poczęła, a Potocki z wielkiego uczucia płakać począł i te nasze przyjęcie bardzo z wielką grzecznością przyjął. Tak znowu poszliśmy do Kołłątaj a z orkiestrą i tam mu na dziedzińcu orkiestra grała, a wieczorem miasto było w oknach oświecone. A gdyśmy już na powrót wracali, w tym obywatele, chcąc mi zawdzięczyć moją grzeczność, więc wzięli mnie na ramiona swoje i nieśli minie przez całe Krakowskie Przedmieście, przez cały Zamek i przez całą Piwną ulicę, a to aż do domu mojego, przy ogromnych okrzykach i brzmieniu muzyki. To jest prawda, żem z wielkiego uczucia ażem płakał, ale wolałbym był nie znać tego niesienia, bo mnie przeszło 200 dukatów kosztował traktament, a co się mnie natrzęśli niosąc, to mnie kilka dni boki bolały. Do tego jeszcze poseł Mikorski miał mowę przed kamienicą moją na pochwałę moją, gdzie ludzi kilka tysięcy podtenczas się znajdowało, a same wiwaty to aż mnie znudziły. OPIS O RAFAŁOWICZU, PREZYDENCIE MIASTA WARSZAWY Nie mogę tego zapomnieć, jaki miał przypadek fatalny pan Andrzej Rafałowicz prezydent miasta Warszawy, w dzień soboty przed samą Wielkanocą [19 IV], [gdy] jeszcze się dobrze atak w Warszawie nie skończył. Wiedząc o tym bardzo dobrze obywatele, że Rafałowicz był przyjaciel moskiewski i że on rewolucją wydał przed królem, a później przed Igelströmem wydał i że nie wziął się do obrany miasta, jako prezydent, ani też jego kolega Łukaszewicz, wiceprezydent, i że się zamknęli w domach swoich nie puszczając do siebie nikogo, a będąc naczelnikami miasta powinni byli z ogółem ludu wystąpić, a że oni tego obydwaj nie uczynili, więc wpadli obywatele do Rafałowicza domu, drzwi mu wybili, a jego samego złapali za łeb i okrutnie bili, i po ziemi włóczyli, a na ostatek porwali go za nogi i po schodach ciągnęli, nareszcie wołali na niego: Precz z urzędu, podły prezydencie, zdrajco obywateli, już się skończył urząd twój, a więcej nam przewodniczyć nie będziesz, a w nagrodzie twojej dla nas zdrady wisieć powinieneś! Tak po wybiciu jednego udali się do drugiego, to jest pana wiceprezydenta Łukaszewicza, który, równie tak jak pierwszy, był nieprzyjacielem Polaków. Więc i u tego drzwi do pokoju wybili, ale Łukaszewicz uciekł do piwnicy, gdzie miał wina swoje, i tam go znaleźli, więc jego się naszturchali, a na ostatku powiesić go chcieli, ale się on bardzo upokorzył i żona, i dzieci jego poczęli bardzo płakać, i dlatego mu życie darowali, ale mu niemało strachu narobili i odtąd już go ani drugiego do żadnego urzędu nie wzięli, i odtąd uznani byli za zdrajców swojej ojczyzny. 136 OPISANIE O RADZIE NAJWYŻSZEJ NARODOWEJ A SKASOWANIE TYMCZASOWEJ Gdy przyjechał Ignacy Potocki i ksiądz Kołłątaj do Warszawy, tak zaraz byli wezwani do Rady Tymczasowej, która od samego początku egzystowała. W tym Kościuszko przysłał od siebie kuriera z depeszami do Rady kasując Radę Tymczasową, a przeznaczył Radę Najwyższą Narodową, która zaraz była w ten moment wybraną z osób znacznych, posiadających dawne urzędy. Więc zaraz podzielili się na departamenta, czyli na wydziały. Pan Ignacy Potocki wziął Wydział Dyplomatyczny, ksiądz Hugo Kołłątaj wziął Wydział Skarbowy, pan Działyński wziął Wydział Bezpieczeństwa, pan Dembowski wziął Wydział Żywności, pan Zakrzewski wziął Wydział Sprawiedliwości i był prezydentem municypalności, i pod jego prezydencją w Radzie Narodowej wszystko się odbywało. Co się tyczy innych osób, ci byli po pięciu do każdego wydziału przydzielonymi. Ja także byłem przydzielonym przy Kołłątaju do skarbu, także byłem prezesem loterii. A gdy już ta Rada była całkiem uformowana i że już czynności swoje rozpoczęła, tak zaraz rozpoczęła się nowa trajedia. Dnia 14 miesiąca maja z rana przyszli do Rady pan Konopka i pan Dembowski i podali prośbę w imieniu obywateli, prosząc Rady, aby kazała aresztowanych panów do indagacji brać, a winnych sądzić, a niewinnych uwalniać. Gdy podano tę prośbę, tak zaraz żądali tego, aby im Rada dała swoją odpowiedź, grożąc nam to, że jeżeli za godzin dwie rezolucji nie odbiorą, to sami sobie pozwolić mają. Ale Rada, mając co innego ważniejszego do ułatwienia, nie dali swojej odpowiedzi, ale im odpowiedzieli to, że gdy ważniejsze interesa ułatwią, tak zaraz na podaną notę odpowiedzą. Konopka i Dembowski, mając w sobie wściekłą i nieuhamowaną pasją, nie czekając na odpowiedź od Rady, zebrali sobie hordę łajdaków i kazali im kilka szubienic postawić. Lecz Rada, gdy się o tym dowiedziała, tak zaraz wydała swój rozkaz do setników, aby wzięli cieśli i takowe szubienice, gdzie się tylko znajdować będą, podcięli i drzewo porąbali. Setnicy, dopełniając rozkazu Rady, zaraz zebrali obywateli i wzięli cieśli, i poszli podcinać te szubienicą a do tego jeszcze Rada wysłała od siebie szambelana Węgierskiego, aby on dopilnował, iżby te szubienice podcięte były. Gdy przyszli podcinać, zaraz im pospólstwo mówiło te słowa: „Panowie, nie podcinajcie tych szubienic, bo sami na nich wisieć będziecie!“ W tym pan szambelan Węgierski, siedząc na koniu krzyknął na pospólstwo tymi słowy: „Łajdaki, za to, żeście szubienice mimo woli rządu wystawić kazali, po sto kijów brać przed Ratuszem będziecie!“ 137 OPISANIE OSÓB, KTÓRE W TEN DZIEŃ POWIESZONO Ten dzień 14 maja okropny był dla wszystkich obywateli w całej Warszawie, ponieważ tę hordę szambelan Węgierski pogniewał, grożąc im po sto batów, ale on sam był pierwszy do tego nieszczęścia, bo kazawszy jedną szubienicę podciąć, to pospólstwo nie tylko że zaraz ją nazad postawili, ale też i pana Węgierskiego na tej szubienicy powiesić chciano. Ale ten widząc, że jest bardzo wielki strach ma niego, jak dał koniowi swemu ostrogi, zaczął uciekać, ale pospólstwo jak go wzięli pałaszami okładać, to on gwałtu krzyczał i uciekał. I gdyby się nie był do pałaciu schronił, to by go pewno byli zabili, ale i tak najmniej trzysta pałaszów po grzbiecie dostał. Długo tego nie zapomniał i długo przechorować musiał. A przez to samo rozgniewanie pospólstwa panowie setnicy ze swymi żołnierzami municypalnymi uciekać musieli. Zaraz potem rozdrażnione pospólstwo przyszli przed pałac Raczyńskiego, gdzie się Rada odbywała, i poczęli wołać na ulicy o swoją rezolucją. Rada na podaną sobie notę dała swą odpowiedź, perswadując ludowi, aby jeszcze dni trzy poczekali, aż od Kościuszki pozwolenie nastąpi, a zapieczętowawszy tęż rezolucją posłali ją do magistratu na Ratusz. Ale niosąc ją instygator Majewski do magistratu, gdzie go pospólstwo w Rynku opadło, prosząc go, alby im tę rezolucją przeczytać dał. Ale on, głupi, nie tylko że im przeczytać nie pozwolił, ale tęż rezolucją, trzymając ją w rękach swych, w drobne kawałki podarł ją. A pospólstwo widząc te jego zuchwalstwo, wzięli go i na biczu chłopskim powiesili, i to w samym Rynku. Więc za cóż go powieszono? Oto za to, że był głupi, bo gdyby był dał im był przeczytać, to by go nie byli powiesili. Ten to był pierwszy w tym dniu, a potem poszli do prochowni, przyprowadzili Boskampa i Piętką zwanego. Ci ichmościowie byli to moskiewscy szpiegowie, byli oni Litwinami, ale byli szpiegi, więc i tych dwóch w Rynku powieszono. Potem udała się ta harda do pałacu Brühlowskiego, a wyprowadziwszy pana Wulfersa i przyprowadzili go na Krakowskie Przedmieście, i tam go powiesili, ale za cóż go powiesili i któż go powiesił? Oto patronowie głupi, co mu losu szczęścia bronili. Wulfers był to człowiek najprzód młody, bardzo dobrze edukowany, posiadał on kilka języków. W sprawach bardzo dobrze stawał, prawo na pamięć dobrze znał, wymowę miał bardzo piękną i był on bardzo piękny. Zawsze był wesoły i zgoła żadnej wady do siebie nie miał, więc go patronowie, jako światłego człowieka, przez zazdrość powiesili. To tylko było jego największym występkiem, że on tego samego dnia, któregośmy prawo w Radzie ustanowili i podpisali, a on je wieczór przełamał. I alby czytający wiedział, jakie to prawo było w Radzie ustanowione. Oto dla samych konsyliarzów w Radzie będących, że nie wolno samemu jednemu konsyliarzowi być u żadnego aresztanta, jak tylko we dwóch i oficer przy warcie będący i nie wolno było gadać do niego, jak tylko rodowitym językiem, aby drudzy słyszeli, także że nie wolno gadać z żadnym aresztantem po cichu, tylko głośno. I tak się 138 wszystkim oficerom i inspektorom więzienia przykazywało, aby tego jak najmocniej doglądali. A pan Wulfers to wszystko przełamał jeszcze tego dnia, któregośmy prawem ustanowili i wszyscyśmy w Radzie rękami swymi podpisali, a ten to wszystko przełamał, gdyż on sam jeden poszedł do prochowni i gadał z trzema aresztantami, których on deklarował uwolnić z aresztu, a za to oni jemu deklarowali dać 3000 dukatów. Ale gdy oficer od inspekcji prochowni Radzie doniósł, tak zaraz Rada kazała go natychmiast aresztować, a na drugi dzień z księgi go wyluminować. Ale być może, iżby się mógł z tego wylegitymować i mógł być jeszcze wolnym, ale ta horda wzięła to sobie za złe, więc wzięli i powiesili, a powiesiwszy jego, znowu powrócili się do pałacu Brühlowskiego i wyprowadzili księcia biskupa Massalskiego i księcia Czetwertyńskiego, i tych powieszono. Jednego przed pałacem hetmana Branickiego, tam wisiał Czetwertyński, a Massalski wisiał przed pałacem Brühlowskim. Ci dwaj tylko za to byli powieszonymi że kraj na rozbiór podpisali. Także wzięli pana marszałka Moszyńskiego i już chcieli go powiesić, ale szczęściem wielkim to się stało, że nam dano znać do Rady, więc Zakrzewski wziął mnie do pojazdu z sobą i zaledwieśmy się przedarli przez tak wielki tłum ludzi, i gdyby nie ja, to nigdy by się Zakrzewski nie był docisnął. Ale mnie lud kochał i wszędzie mnie puszczał. Więc wtenczas właśnie wyprowadzali z pałacu Brühlowskiego parna marszałka Moszyńskiego na szubienicę, ale za wielką prośbą naszą ledwieśmy go od śmierci wyswobodzili i zaraz za naszą perswazją ustało to wieszanie, co nas to niemało zdrowia naszego kosztowało, bośmy od wielkiego gadania ochrypli, aleśmy tę burzę wielką uspokoili. A potem Rada kazała aresztować w nocy pana Konopkę i pana Dembowskiego, jako hersztów tego wieszania, i innych bardzo wielu jako to: pana rotmistrza Piotrowskiego, Walentego Karpińskiego, sekretarza Cernera, dosyć ogółem powiedzieć było aresztowanych 800 kilka osób. Rada zaraz komisją wyznaczyła, aby ciż sami jak najprędzej indagowani byli, i najszczególniej kazała się Rada dowiadywać, czyli ja nie należałem do tego wieszania. Ale dzięki Bogu, że wszystkich indagowano, a na mnie się nic nie pokazało. Ale ja, gdym się o tym dowiedział, że Rada tak źle myślała o mnie, to aż ze złości płakałem. Ja, który najlepiej myślałem i z rozumem wszystkie rzeczy czyniłem, a Rada o mnie tak źle myślała i chciała mnie na szubienicę wykierować. Więc za moje dobre czynności chcieli mnie złem wypłacić. Rada widząc mnie przeciwko sobie zniechęconego, a parzy tym się mnie bali, abym im nie odpłacił, starali się u Kościuszki, aby on mnie koniecznie do wojska ściągnął, aby Rada mogła co chcąc robić, bo pozbywszy mnie od siebie, a nawet i z miasta, nie miałaby już żadnego kosa nad sobą. Ale to się poniżej okaże, na co to im samym przyjdzie, iż sobie rady dać nie będą mogli i że Rada całkiem straci u narodu swe zaufanie. 139 DALSZA KONTYNUACJA TEJ HISTORII Gdy komisja indagacyjna wynalazła siedemnasta winowajców tego wieszania, podała to raportem do Rady, co z nimi czynić mają. Aż ta Rada rozkazała ich sądowi kryminalnemu sądzić na śmierć, aby się lud bał. Ale ja bardzo byłem temu przeciwny, bo mi się to bardzo nie podobało. Ci ludzie czynili to choć z głupiego patriotyzmu, ale kraju swego nie zdradzali ani go też nie przedawali, a ci co ich powieszono, byli sami zdrajcy i szpiegi. Rada takich ochraniała, których pełno po aresztach było, ale dlatego iż byli kasztelanowie i starostowie, to jest znacznego urodzenia, więc ich trzeba uwolnić, a choć kraj na rozbiór podpisał i jego zdradzał. Więc takim to Rada przepuszczać kazała a tym za ich patriotyzm darować nie chciała. Ja przekładałem Radzie, aby tego tak nagle nie czyniła, że przez to samo energia we wszystkich obywatelach zginie, a może to być, że coś gorszego nastąpić może, a to, gdy się poznają obywatele, że Rada zdrajców nie każe, a na obywatelach mścić się chce. Rada wzięła to sobie aa złe i rozkazała tych siedemnastu powiesić, na co obywatele bardzo utyskiwać poczęli i głośno wołali na Radę, że na nich gilotyny potrzeba będzie i że gdy się jeszcze raz zdarzy, najprzód Radę wybiją, a żadnemu, co kraj podpisał, to pardonu nie dadzą. Ja nie chcąc się zrobić sławniejszym, jak byłem, wolałem się usunąć od tej Rady i przenieść się do wojska, o czym poniżej opisać zechcę. OPISANIE O PANU ROGOZIŃSKIM, INTENDENCIE TAKSOWYM Intendent Rogoziński był to z rodu swego przechrzta, zabity przyjaciel Moskali, oszust ogromny, oszukaniec wyśmienity i szpieg na stronę moskiewską, a nigdy nie szczery Polakom. Ten jegomość był od oficerów gwardii zaskarżony, że ze swego ganku strzelał do żołnierzy z Moskalami na Brzozowej ulicy i tam zabił kilku gwardiaków; także bardzo wiele ludzi zanieśli skargi swoje na niego, gdyż on tysiączne krzywdy obywatelom porobił, a mianowicie: rzeźnikom, szewcom, piekarzom, handlarzom przedającym różne produkta. A na takowe zaskarżenia był do aresztu wzięty i, po wyprowadzonych (przeciw niemu świadkach, nie był wart kary śmierci. A choć przeciw mieniu świadków wyprowadzono dwudziestu siedmiu, przekonać go nie było można. Był on wart kary więzienia, ale nie śmierci, a choć na niego wszyscy instygowali, ale przecież go jego własna służąca świadectwem przekonała. Stanąwszy w sądzie, publicznie zeznała to, iż pan Rogoziński w czasie rewolucji strzelał do naszych polskich żołnierzy wraz z Moskalami i kilku zabili, i kilku postrzelili, i że tych żołnierzy moskiewskich w piwnicy długo ich utrzymował, i że to taż dziewczyna oczami swymi widziała, a nawet i tym Moskalom jedzenie dla piwnicy nosiła, i zaprzysięgła. Sąd dopiero będąc dwudziesitym ósmym świadkiem przekonanym osądził Rogozińskiego na szubienicę. A gdy mu dekret śmierci przeczytano, Rogoziński powiedział sądowi: „Dosyć ja się, jak mogłem, wykręcałem od śmierci, ale się od niej 140 wykręcić nie mogłem, i muszę pójść na szubienicę wróble straszyć.“ Zaraz wziął go mistrz pod swoją opiekę i wsadzili go na furę, a konwój wojska obstąpił go, ale Rogoziński prosił, aby mu flaszę wódki dano, i rozumieli to, że on tylko się trochę napije, aż on, jak się dorwał flaszy, tak mało co w niej zostało, a nim go do szubienicy przywieziono, to całe pięć flaszek wypił i tak się mocno spił, że ledwie z woza nie spadł. I tak po pijanemu był powieszony. Ale mistrz wesoło go wieszał, ponieważ mu wszyscy krzyczeli te słowa: „Giń, zdrajco, krzywdzicielu, oszuście, podobnego tobie już więcej nie będzie!“ — I tak się skończyło życie Rogozińskiego. OPISANIE JEDNEGO ŻOŁNIERZA, KTÓRY BYŁ OSĄDZONY NA ROZSTRZELANIE I PARDON DOSTAŁ Każdy człowiek w ostatnim przypadku będący ma jakąkolwiek dla siebie nadzieję, a razem i przeznaczenie. Bóg wszechmogący zsyła na ratunek czyli też na obronę w upadku będącemu, jako tu zesłał mnie samego jednemu mającemu być rozstrzelanym żołnierzowi, którego tu ja opisać zechcę. Czytelniku, przeznaczenie od Boga każdemu człowiekowi jest niemylne, jak to mówi przysłowie: kto ma wisieć, nie utonie, a kto ma w Bogu nadzieję, zapewnie nie zginie. Żołnierz jeden, będący w służbie w gwardii przez lat dziesięć, zawsze się sprawował trzeźwo i swojej powinności zawsze dopełniał, lecz w czasie rewolucji, jak jest każdemu wiadomo, gwardia była bardzo czynna, więc w cząstkach, choć małych, ale szli na obronę obywatelom. Więc oficer porucznik mający sobie daną małą komendkę był przeznaczony pójść przez Rybaki i aby się przerzynał ponad Wisłą aż do Rynku. A gdy przyszli na ulicę Brzozową, tam Moskale zakradli się w kamienicy Rogozińskiego i z ganku dawali ognia do tychże żołnierzy, gdzie ich kilku zabito. Oficer będąc przestraszony tym, że mu zginęło kilku żołnierzy, zamiast on awansować naprzód, to zakomenderował nazad. Żołnierze poczęli mówić siwemu oficerowi, że to jest dla gwardii z hańbą — cofać się w tył. Oficer zaczął grozić owym żołnierzom. A w tym żołnierz bagnetem uderzył go w bok, tak że mu bagnet po żebrach poszedł i mocno go plejzerował. Więc oficer upadł na ziemię, a żołnierze poszli sami naprzód. A gdy się to uspokoiło i oficer już był zdrów, zaraz zaniósł skargę na żołnierza, którego podług artykułów wojskowych osądzono na rozstrzelanie. Więc w dzień piątkowy był prowadzony na rozstrzelanie. Ja po skończonej sesji w Radzie będącej powróciłem do mojej stancji i rozebrawszy się poszedłem spać, a to było z czwartku na piątek. A gdym sobie zasnął, a w tym śniła mi się, że przyszedł do mnie starzec i wziąwszy mnie za rękę mówił do mnie te słowa: „Wstań czym prędzej, a idź nieszczęśliwego ratować.“ Ja lubo spałem, alem się pytał przez sen o to: „Kogoż mnie każesz ratować?“ Odpowiedział mi: „Idź, a ratuj żołnierza, który jest na rozstrzelanie wyprowadzony, i spiesz się co prędzej, ponieważ mu Pan śmierci 141 jeszcze nie przeznaczył.“ Ja natychmiast obudziłem się i chciałem więcej mówić z onym starcem, ale go już nie widziałem, jednak zaraz wstałem i ubrałem się czym prędzej, a gdy wyszedłem na ulicę, zaraz spotkałem się z panem Józefem Sierakowskim, a przywitawszy się z nim, pytałem go się, co by on nowego słyszał. Ale on mnie na to odpowiedział: „Mój bracie, ja nic nie wiem nowego, jak tylko to, że dziś żołnierza od gwardii prowadzono na rozstrzelanie i punkt o godzinie 5 z rana go prowadzono.“ Ja usłyszawszy tę nowinę od niego zaraz prosiłem go, aby on ze mną jak najprędzej na plac śmierci pojechał. Jak najprędzej wziąłem pojazd i z nim pojechałem, i to tak spieszno, jak tylko konie wybiec mogły. A gdy już na placu stanąłem, zastałem ich dekret dla tego żołnierza czytających. Ja zaraz wszedłem w środek i oczekiwałem na to, aż mu skończą czytanie, a gdy mu dokończyli czytania, zaraz go wzięto na kupę piasku i serce z papieru mu przypięto, i oczy mu zawiązywać poczęli, a ja w ten moment krzyknąłem mu: „Pardon!“ A w tym momencie przypada do mnie podpułkownik, mówiąc do mnie te słowa: „Obywatelu! coś ty uczynił, a czyli ty wiesz o tym, że cywilność do wojskowości wcale nie należy, a ty śmiałeś zawołać pardon. Powiedz mnie najprzód, kto ty jesteś?“ Ja odpowiedziałem mu to, że jestem konsyliarzem Rady Narodowej. „A więc władzy takiej nie masz, abyś mógł pardon komu dawać, a zatem ja moją powinność dopełniam i ten na skinienie mojej szpady zginie.“ Ja powtórnie mówiłem do niego: „Panie podpułkowniku, czyli to panu nie jest wiadomo, że od Rady zależy wszystka wojskowość i Rada nią dyryguje? A zatem proszę pana na honor, abyś tę egzekucją wstrzymać raczył, i to aż dotąd, dopóki ja na powrót z relaksowanym dekretem nie powrócę.“ Więc on przyrzekł mi dotrzymać. Ja wsiadłszy do pojazdu z panem Sierakowskim jak najprędzej pojechaliśmy do jenerała Mokronowskiego,. który był obrany komendantem Warszawy, i od niego to zależało. Więc gdyśmy przyszli do niego, zaraz począłem go prosić, aby raczył relaksować dla. tego żołnierza dekret. Aż Mokronowski się zadziwił mówiąc to do minie: „Kochany mój kolego, ten żołnierz już pewno nie żyje, i to o godzinie czwartej.“ Aż ja mu powiedziałem, iż takowa egzekucja ode mnie wstrzymaną została. Mokronowski zaraz mu dekret relaksował, ale chciał, aby ten żołnierz przez rózgi chodził. Ale ja i tom dla niego uprosił, tylko alby tenże dostał od gwardii dymisją. Mokronowski to wszystko dla minie uczynił, a oddawszy mnie to na piśmie, ja natychmiast na plac pojechałem i pardon dla niego powtórzyłem. Pułkownik bardzo był kontent, ale mnie prosił o to, alby do żołnierzy co przemówić, aby nie byli zuchwałymi przeciwko swoim oficerom i aby im żołnierze posłusznymi byli. 142 PRZEMOWA NA PLACU DO ŻOŁNIERZY MIANA „Szanowni bracia żołnierze! O, jak wam jest miło, gdy w oczach waszych staje wam na obronę wasz obywatel, ten, któregoście wy nie bardzo dawno za nic nie mieli, oto dziś staje wam się na placu mężnym, a w upadku czyli nieszczęściu jest on dla was ojcem i tyle go obchodzi wasz interes, ile by obchodził nas samych. Oto ja dowiedziałem się o tym, iż dziś z was jeden za zuchwalstwo życie swe miał stracić, i dlatego przybyłem mu na ratunek, abym jego od śmierci obronił, a was do większego posłuszeństwa przez to nakłonił. Żołnierze! potrzeba jest koniecznie, abyście prawu waszemu byli posłuszni. Wiedzcie o tym, iż każdy oficer jest wodzem waszym, jest przewodnikiem waszym, i dlatego on jeden za was wszystkich odpowiedzieć musi, a wy za jednego odpowiedzieć musicie. A wszakże z was zapewne był który na wsi u gospodarza i tam dla niego musiał być posłusznym i dopełniać jego rozkazy. Wam może zdawało się być to złe, co gospodarz dysponuje, a tymczasem było jak najlepiej. Tak też zdaje wam się źle, gdy oficer komenderuje, a tego nie uważacie, iż on oszczędza żołnierzy swoich, aby ich na próżno nie stracił i aby za stratę Bogu i zwierzchności za was nie oddał rachunku. Żołnierze, powtarzam wam to, abyście byli posłusznymi, a wszakże sam Bóg, a był posłusznym, a wy się spod prawa wybijać chcecie. I któż was bronić będzie, gdy będziecie zuchwałymi, i któż będzie miał nad wami miłosierdzie? Żołnierze, przyrzeczcie mnie, iż będziecie dobrymi dla swej ojiczyzny, a posłusznymi swoim oficerom, abym i ja odszedł od was z tą pociechą, iż zgoda, miłość i jedność w nas wszystkich panuje.“ Żołnierze wszyscy deklarowali swą poprawę, a nam serdecznie dziękowali i porwawszy nas na ręce swoje wynieśli nas w górę i trzy razy krzyknęli nam: „Wiwat obrońcom naszym!“ W tym podpułkownik zakomenderował na koszary i aresztanta Wzięli go z sobą, a ja powróciłem do mojej powinności i bardzom był kontent, żem przy życiu zostawiłem człowieka. Dnia trzeciego przyszedł do mnie ten żołnierz z podziękowaniem mi za te jego uwolnienie, a ja, będąc ciekawym, pytałem się go o to, czyli on miał jaką nadzieję obronienia się od śmierci, aż on mnie odpowiedział te słowa: „Panie, oto ja powiem mu, co się działo ze mną. A najprzód, gdy ksiądz odmówił nade mną akta, a to była godzina druga po wpółnocy, a sen bardzo mnie zmorzył, więc ja prosiłem go, aby mi pozwolił pół godziny się przespać, na co on mi pozwolił, a gdym się położył, tak zaraz zasnąłem. W tym śni mi się, jakoby do mnie przyszedł jeden starzec, który mi powiadał te słowa: Nie bój się, patrz, oto ten cię obroni od śmiem. Ja oczy swe otworzyłem, widziałem pana przed sobą stojącego i począłem z wielkiej radości płakać, ale starzec mi powiada: Idź śmiało, nie zginiesz, a popraw się, i znikł mi on starzec. A ja byłem pełen nadziei i szedłem sobie bardzo śmiało, a gdy już koło było uformowane, w którym ja się znajdowałem, to ja obróciłem się raz na wszystkie strony, alem pana nie widział, i już trochę straciłem nadzieję. Obejrzałem się 143 drugi raz, gdy mi dekret przeczytano, ja nikogo me widziałem, tom się trochę zląkł, ale mi ksiądz powiedział, że tu jest taki Polak, o jakim tyś mi powiadał. Więc ja zaraz przyszedłem do swojej przytomności, a w tym pardon dla siebie łaskawie uzyskałem, za któren ci, panie, składam nieskończone dzięki.“ Ja powiedziałem mu, że: „Ty teraz możesz pójść do innego pułku i możesz być użyty dla obrony krajowej“, a oto mi odpowiedział to: „Panie, jeżeli do twego pułku, z ochotą pójdą, ale do innego to nie pójdę. Tyś mnie, panie, dał życie, i dla ciebie miło by mnie je stracie było.“ OPISANIE O UCIECZCE KRÓLA PONIATOWSKIEGO WISŁĄ Jeżeli można opisywać wszystkich wady, jakich kto posiadał, dlaczegóż tu nie można opisać wady króla Poniatowskiego, których on niemało miał w sobie, jako się to jawnie światu okazało, bo gdyby był chciał być z narodem złączony, to by nie był rozmyślał o ucieczce z kraju swojego. Ale nie chciał się łączyć z nami, aby wbrew nie poszedł przeciwko tym monarchom, którym sam dobrowolnie na rozbiór podpisał kraje i obwarował sobie u tych trzech dworów pensją, aby ją pobierał aż do samej śmierci. Dobry monarcha kraje rozszerza, a zły ten monarcha, który je rozprasza. Król Poniatowski widząc w czasie powstania osoby gruntownie rzeczy biorące i zaczynające od tych karę, którzy ściągali ręce na rozbiór kraju, więc sam bał się łączyć z nami, aby onemu przed oczy nie wyrzucano tę krew niewinną ludu, którą okupując, drogo ją opłacać za zdrajców musimy. Król zapewne myślał sobie, jeżeli naród wszystkich podpisujących śmiercią karać będzie, to i jemu się na ostatku dostać może. I dlatego król Poniatowski oczekiwał tylko pory do ujścia z Warszawy. Więc gdy już był całkiem przygotowany do ucieczki, w tym hajduk królewski, przez złość ku swemu monarsze, iż go z sobą wziąć nie chciał, doniósł mnie o ucieczce. Ja, skorom się o tym dowiedział, tak zaraz rozkaz wydałem dwom oficerom municypalnym, aby zabrali tyle berlinek, ile by ich potrzeba być mogło do postawienia ich poprzecz Wisły, i tam aby cicho oczekiwali na tego, kto bacikiem popłynie, aby był schwytany i do mnie przyprowadzony. O godzinie wpół do drugiej z północy płynęli z królem trzech ludzi, jego dworzanie, ale bacik skoro szturchnął w berlinkę, tak zaraz bacik wkoło berlinkami otoczyli, a wyjąwszy świecę rozpaloną poznali, że to był król. Zaraz oficerowie od warty z żołnierzami bacik królewski opanowali. Oficerowie stanąwszy przed królem mówili mu te słowa: „Najjaśniejszy Panie, z wielkim podziwieniem oglądamy tu Waszą Królewską Mość, ile że o tej godzinie. A my mamy przykaz od Kilińskiego, konsyliarza Rady, abyśmy przejeżdżających tędy chwytali i do aresztu odsyłali, więc i Wasza Królewska Mość dalej już popłynąć nie możesz, tylko musisz się powrócić do Zaniku.“ A wsiadłszy jeden oficer do jego bacika, rozkaział popłynąć do brzegu, a gdy przypłynęli do brzegu, tak zaraz żołnierze wzięli trzy szkatuły i zanieśli je na 144 Ratusz. Król, choć prosił o to, aby mu szkatułek nie zabierano, ale uprosić nie mógł, i tylko z Ratusza oficer oddał rewers, jako szkatuły są oddane. Króla zaś proszono do Zamku. Gdy król powrócił do Zamku, zaraz warty przydublowane zostały. Król zaląkł się, alby nie był aresztowany od Rady Narodowej, ale my wcale inaczej myśleli. Król zaraz na drugi dzień pisał do Rady, prosząc o to, aby mu Rada szkatuły oddać kazała, ale Rada mu żadnej nie dała odpowiedzi. Król i do minie przez pana Kickiego przysłał bilet, prosząc, abym ja Radzie przełożył jego nieuchronne potrzeby, więc my, zniósłszy się z sobą, rozkazaliśmy wydać one trzy szkatuły, które król odebrał. OPISANIE PANI JENERAŁOWEJ GRABOWSKIEJ Z PANIĄ CHODKIEWICZOWĄ Gdy się królowi ucieczka nie udała, użył on innych środków, przez panią jenerałową Grabowską i przez panią Chodkiewiczową chcąc swoge klejnoty wysłać za granicę, ale ja o każdej rzeczy zaraz się dowiedziałem i przede mną o każdej rzeczy powiedziano mi. Król chcąc swoje klejnoty ulokować za granicą rozkazał wyjechać tam dwiema damom i orne miały je wywieźć. A tymczasem rozkazali robić kuchenne wozy, a w drągach do tych wozów rozkazali dziury wiercić i w te drągi sypano klejnoty i dukaty, a mnie zaraz dworzanie znać dali, iż z tymi skarbami uciekać będą. Ja, będąc prezesem Komisji Kwaterniczej i Paszportowej, podpisowałem wszystkie paszporta, tak dalece że żaden bez podpisania mego wyjechać z Warszawy nie mógł. Więc starali się u mnie o paszporta. Alem ja im odmówił. Lecz te dwie damy udały się do Rady i wyrobiły sobie to, że im Rada kazała paszporta dać. Ale ja doniosłem im to, że te dwie damy nie można z kraju wypuszczać, i że one wywiozą niemało skarbów z kraju naszego. Ale Rada nakazała mi koniecznie wydać im paszporta, i to bez żadnej ekscepcji. Ja, prawda że im wydałem, ale zaraz natychmiast po wydaniu paszportów wsiadłem na konia i sam pojechałem objechać rogaliki, i tam przykazałem rewizorom, aby jak najsurowiej rewidowane były. Przyjechawszy do rogatek Czerniakowskich, już na drodze dogoniłem te dwie damy, które pominąwszy, jak najśpieszniej pojechałem do rogatek, a tam przykazawszy rewizorom, jak te dwie damy mają i ich ludzi rewidować, a sam pojechałem do Łazienek, oczekując na zdanie mi raportu, czyli się co przy nich znajdować będzie. Aż nie wyszło jednej godziny, dali mi znać, że one z sobą wiozą wielkie skarby i chciały rewizorów przekupić, aby tylko za rogatki przepuszczonymi być mogły. Ale gdy mi raport uczyniono, iż wiozą z sobą skarby, zaraz rozkazałem ich przed Ratusz przyprowadzić, a ja naprzód pojechałem do Rady i zacząłem im wyrzucać na oczy, jak to Rada jest niebaczna i że dozwoliła wypuszczać tak bogate kobiety, o których, aby się chcieli przekonać, rozkazałem to wszystko na Ratusz znieść i z drągów powytrząsać, i suknie pozdejmować, gdzie w każdej sukni brylanty były, i znalazło się na sześć 145 milionów klejnotów. A przekonawszy Radę o tym, że źle robią, wyszedłem z Ratusza zagniewany, gdyż Rada wypuszczać bogatych kazała, a hołyszów gołych zostawiano. Więc te klejnoty leżały dosyć długo na Ratuszu, i znowu ich królowi wydano. Rada Skazała srebra z kościołów zabierać, a bogaczów z kraju wypuszczać kazała. Taki to już nieład zakradł się do Rady. OPIS O KSIĘCIU PRYMASIE PONIATOWSKIM Nigdy nam w Polszcze zdrajców nie brakowało, bo jeżeli nam się cokolwiek szlachta przez bojaźń poprawiali, to znowu księża intrygę i zdradę knuć poczęli, co się tu dalej okaże. Gdy jednego czasu byliśmy już prawie oblężeni od Prusaków i Moskali, w tym czasie, dosyć dla nas krytycznym, książę prymas Poniatowski zaczął sobie objeżdżać naokoło Warszawy okopy i wszystkie fortyfikacje. A gdy już dobrze ich przejrzał, więc ułożył sobie plan, który posłał przez swego kamerdynera na stronę moskiewską, do jenerała Chruszczewa i Denisowa, okazując nieprzyjaciołom naszym, którędy mają Moskale wejść do Warszawy, opisując i to, że Moskale śmiało, bez żadnej straty, dostaną Warszawy, opisując im,, jak wielki się nieład znajduje. Więc ten kamerdyner na ostatnich widetach od jednego szeregowca ujętym został i był przyprowadzonym do głównej kwatery, i Kościuszce ten plan w ręce oddany został. Kościuszko, przeczytawszy ten plan, zaraz wezwał do siebie wszystkich jenerałów, i to z takim uczuciem, że aż ze złości płakał, wadząc na się ze wszech stron zdradę. A odbywszy z jenerałami swoją konferencją, tak zaraz wyjechał z tym planem do króla, a tymczasem, wprzódy wstąpił do mnie i żalił się na niewdzięczność familii królewskiej, która, panując nad nami, nie była nam szczera, ale tylko fałszywa. Więc Kościuszko, użaliwszy się przed mną, to mnie tylko powiedział, że: „Prymasa oddaję tobie“, a pocałowawszy się ze mną, pojechał sam do króla. Gdy Kościuszko był u króla, żaląc się i pokazując plan prymasa, brata jego, a nawet i na ks. Józefa Poniatowskiego, który nie pilnując swojego stanowiska, to jest szwedzkiej baterii, gdzie tam wpadli Prusacy i wyrznęli 200 żołnierzy i armat 12 zabrali, i stanowisko najlepsze nam wzięli. Więc król widząc to, iż się jego familia tak źle popisuje, zaraz przyrzekł Kościuszce, że za księcia Józefa stratę sowicie nadgrodzi i że za straconych 12 armat i 200 ludzi swoim kosztem każe zaraz zrobić armat 24, a za stratę żołnierzy odda umundurowanych i z bronią 600, tylko aby go Kościuszko nie kazał aresztować i pod sąd aby go nie oddawał. Więc król co do księcia Józefa to Kościuszkę zaspokoił, ale teraz przystąpiemy do prymasa, po którego był król posłał, aby do Zamku przyszedł lub też przyjechał. A że Kościuszko oddał mi prymasa pod moją opiekę, więc ja, mając w mojej kamienicy szkołę, gdzie było chłopców do sześćdziesiąt, rozkazałem im pójść przed pałac prymasa i oczekiwać na niego dotąd, dopóki 146 on nie pójdzie lub też nie pojedzie, a gdy on wyszedł z pałacu na ulicę, tak zaraz kazałem mu drogę zachodzić onym studentom i krzyczeć te słowa, że Poniatowski prymas jest zdrajcą swojej ojczyzny i że wisieć będzie za wydany plan dla Moskali. Więc prymas idąc do króla, a studenci przez całą drogę aż do samego Zamku za nim krzyczeli, a ja rozkazałem wyrobnikom, aby jak najprędzej szubienicę przed pałacem jego wystawili. Gdy już szubienica postawiona była, dworzanie dali znać królowi, iż na księcia prymasa szubienicę postawiono. Król widząc to, że gdy tylko [prymas] z Zamku wyjdzie, iż go zaraz powieszą, więc król rozkazał przynieść trucizny i sam król przyprawił tęż truciznę w pucharze, i rzekł do prymasa te słowa, a to przy Kościuszce: „Oto“ masz z ręki mojej ten puchar, wypij go, gdyż lepiej, że z ręki mojej ginąć będziesz aniżeli z rąk narodu!“ Prymas, wziąwszy puchar w ręce swoje, wypił go. W tym Kościuszko z Zamku wyjechał, a prymasowi w pół godziny aż głowa pękła. Tak to prymas zakończył życie swoje. Ale król bardzo rozumnie zrobił, bo gdyby tym sposobem nie był uspokoił gniewu Kościuszki, to kto wie, jeżeliby się nie było dostało komuś innemu? A tak ja zaraz kazałem zdjąć tęż szubienicę, za którą się wszystko uspokoiło. Wieczorem przywieźli prymasa do jego pałacu i ze wszystkimi honorami był pochowanym, tak jakby był własną śmiercią umarł. MAŁE WSPOMNIENIE O BISKUPIE SKARSZEWSKIM Nie można tu zapomnieć o tak wielkiej karystii, która w tym roku na biskupów wypadła. Ja rozumiałem, iż w tych świętych osobach żadna zbrodnia pochodzić nie może, aż ja potem poznałem, iż te osoby są oni tylko pokryte tą świętością, tak jak kobieta, gdy jest welonem okryta, przez który wszystkich widzi. Więc i oni dosyć długo ukrywali się pod tą niewinną postacią. Lecz Bóg, który skrytości odkrywa i jawnymi ich czyni, odkrył tę Masę świętego ludu przed swoim narodem i lubo ich sam jest mocen ukarać, jednak ich podał w ręce swemu ludowi na ukaranie, gdzie już dwóch biskupów śmiercią szubieniczną karali, a przecież się nie poprawiali, ale ich coraz więcej zbrodniarzów przybywać zaczęło. Jako się tu okaże. Biskup Skarszewski zdawał się na pozór być przykładnym, świętobliwym, bogobojnym, a był zdrajcą swojej ojczyzny, który gdy był oddany pod sąd, to był osądzony na szubienicę. Więc takie to są pasterze trzodów swoich, którzy zamiast z siebie przykład dawać ludowi, to lud zgorszenie odbiera z pasterzów swoich, widząc ich wiszących jak złodziejów na szubienicy. Oto i biskup Skarszewski, gdyby nie był znanym Kościuszce, który mu pardon dał, to byłby pewno wisiał. A choć na niego naród nie instygował, tylko sąd jeden uznał go być godnym kary śmierci, a jak widzę, gdyby wszystkich biskupów oddał pod sąd, to uręczam, iżby ich mało co sąd niewinnymi uczynił, jako się tu jeszcze niżej pokaże. 147 OPISANIE KRÓTKIE O BISKUPIE MALINOWSKIM Biskup Malinowski, będąc proboszczem w parachfii u Panny Marii na Nowym Mieście, sam ja jestem świadkiem, jak tan biskup był przykładnym dla wszystkiego ludu. Kazanie sam co niedzielę miewał, spowiedzi sam słuchał i w prawdzie okazywał się tak jak dobry pasterz, który dobrze i przykładnie swą trzodę utrzymował, dzieci małe katechizmu uczył i mnie zdawało się, iż to był prawdziwie święty biskup. Aż jednego czasu przychodzi do ironie na skargę kobieta mularką, której był mąż umarł. Więc ona mularka udała się jako do swego proboszcza, chcąc zapłacić za swego męża pokładne. Tenże na pozór święty i przykładny biskup kazał sobie zapłacić pokładnego złotych 54, a pani mularka w całym swoim domu nie miała, jak tylko złotych 10, i te mu dawała, gdyż więcej nie miała. I klęcząc przed biskupem, przysięgała mu, iż więcej pieniędzy nie ma, ale biskup 10 złotych wziąć nie chciał i mularkę za drzwi wypchnąć kazał. Mularka, czekając lepszego humoru u swego biskupa, poszła do niego dnia trzeciego, gdzie jej mąż już był dobrze śmierdział, więc prosiła onego biskupa, aby się on zlitował nad nią, i oddając mu one 10 złotych i parę sukien na zastaw, aby się już zmiłował i ciało męża pochować kazał. Ale biskup nielitościwy od niej tego przyjąć nie chciał. A gdy mu powiedziała, że mu ciało męża na smentarz przyszle, biskiup nie tylko że ją wypchnąć kazał, ale nawet groził jej, jeżeliby się poważyła na smentarz trupa przysłać, to sto rózeg dostać ma. Mularka na to bynajmniej nie zważając kazała męża ma smentarz zanieść. Biskup, będąc zdzierca, rozumiał, że orne 3 dukaty wystraszy, kazał mularce męża przez dziadów odesłać do domu i pochować go nie kazał. Taż biedna kobieta przyszła do mnie z płaczem na skargę, a gdy mi opowiedziała o nim, iż się tak źle z nią obchodził, ja chcąc się sam doskonale przekonać o tym biskupie poszedłem sam na Nowe Miasto, a tam przekonawszy się, iż tak było, jak mularka powiedziała, kazałem w nocy pana biskupa do siebie przyprowadzić, a przepowiedziałem mu różne morały, iże tak złym człowiekiem, jakim on jest, być nie można, ale powiedziałem mu, aby się on na śmierć gotował i że razem będzie pochowamy z tym mularzem, od którego tak drogo pokładne chciał. A tymczasem sprowadzono mu mistrza, a ja pytałem się go o to, jak wiele od biskupa żądać będzie pokładnego. Odpowiedział mi te słowa: „Mości kionsyliarzu! ja jestem tak wspaniały, że wszystkim ubogim pogrzeby darmo sprawuję, lecz od bogatych tylko czasem zdarza się, że ja dostanę, ale bardzo mało, ale od biskupa i proboszcza Panny Marii warto by było wziąć choć z pięćset złotych, ale jeżeliby to było mało lub też za wiele, to jaśnie wielmożny biskup raczy sam dołożyć lub też ująć.“ Biskup, słysząc to od mistrza, powiedział mu to: „Ach! mój przyjacielu, ja prawdziwie widzę cię daleko wspanialszego od siebie, gdyż ja daleko drożej od pokładnego biorę jak ty, a pogrzebów nikomu nie wyprawiam, więc ja od ciebie 148 muszę brać przykład i odtąd będę dawał ubogim darmo, a dla bogatych za pieniądze.“ Więc wtenczas dopiero miałem porę nakarcić biskupa, który aż płakać począł i kląkł, i przysiągł, że odtąd nie tylko że obdziercą ubóstwa nie będzie, ale jeszcze ich, ile możności, wspierać będzie. Także przyrzekł mi, że sam swoim kosztem mularza pochowa. Ja widząc biskupa tak mocno upokorzonego już nie chciałem mu więcej przykrości robić, uwolniłem go i odesłałem go przez adiutanta do jego mieszkania. Ale na drugi dzień biskup sam wyszedł po mularza i sam go eksportował do kościoła, a potem miał za niego wielką mszę żałobną i kilka było mszów małych, a zakończywszy w kościele nabożeństwo znowu go eksportował w pole, i to bez żadnej opłaty. Więc przypatrz się tu każdy, jak to jest dobrze nakarcić tych pasterzy, bo jeszcze mogą się stać dobrymi. Biskup ten, choć się już taż nasza trajedia skończyła, jednak miał dla mnie za tę przestrogę wielką wdzięczność i zawsze bywał u mnie, dziękując mi za to, iż go od chytrości brzydkiej oduczyłem, która każdego poczciwego człowieka szpeci. DALSZY CIĄG CZYNNOŚCI NASZEJ W WARSZAWIE Gdy się na mnie zbliżał ten moment, iż potrzeba było z tych intryg Rady wysunąć się do wojska, widząc w Radzie tak wielki nieład i niezgodę, ja, mając w tejże Radzie bardzo światłego kolegę i mego przyjaciela, naradziwszy się z sobą widzieliśmy w Radzie to, iż magnaci wielką górę biorą i że zdrajców wartych szubienicy uwalniają, a nawet amnestią ogłosili dla wszystkich zbrodniarzy, rozumiejąc to, iż się oni łączyć będą z nami. Ale to wszystko ich ominęło, a nawet skasowali te słowo „równość“, tylko już nastąpiło — „całość i niepodległość“, a „równość“ z księgi wyrzucono. Tym sposobem wszystkich obywateli usunięto, wszyscy majętni za granicę powysuwali się, a między gołymi już panowała niezgoda. Obywatele poczęli na nich patrzeć tak jak na wilków, a widząc Rada takowe ludu zniechęcenie bać się mnie poczęli, widząc to u obywateli, iż tylko dla mnie czynili atencją w wołaniu mi: „Wiwat, niech żyje Kiliński. Ten to jest jeden dobrze myślący obywatel, dla którego my wszyscy życie lub też śmierć na każde jego skinienie ofiarujemy.“ To wszystko słysząc Rada lękać się poczęli, abym ja jakiej awantury nie zrobił z nimi. Więc Rada sztafety często do Kościuszki przesyłała, aby mnie jak najprędzej do wojska wciągnął. Więc Kościuszko, lubo sam bardzo dobrze uważał to, że gdy mnie do wojska wciągnie, to we wszystkich obywatelach energia ustanie; drugie, lubo mnie zrobił pułkownikiem, ale pułk mój Bóg wie gdzie był, a sprzed nosa drugiemu zasłużonemu wziąć go nie mógł — więc on wiele razy do mnie pisał, abym ja stanął w obozie, to ja tyle razy czyniłem zapytanie o to, do którego pułku jestem przydzielony, ale on ze mną politykował, nie śmiał mi wbrew powiedzieć, abym ja sobie pułk sztyftował, który niemało kosztuje, więc mnie tak prędko do siebie ściągnąć nie mógł. Ale, gdy mi napisał to, abym ja 149 sam dla siebie pułk wystawił, ja dopiero to szczerze przyjąłem i napisałem do Kościuszki to, że ja od tego momentu będę się zatrudniał wystawieniem swego pułku, i Radziem się zameldował, abym odtąd już na cywilne usługi nie był używany, i przez to wnosiłem sobie, iż daleko więcej będę miał spokojności, ale się bardzo pomyliłem. OPISANIE O ROZPOCZĘCIU SZTYFTOWANIA PUŁKU SWEGO Roku 1794 dnia 7 miesiąca czerwca zostałem nominowanym pułkownikiem i ogłoszonym tak w obozie, jako też i przez gazety w Warszawie. Dnia 8 tegoż miesiąca wydałem przez gazety odezwę do wszystkich obywateli, prosząc ich o zawierzenie mi synów swoich do dwudziestego pułku liniowego piechoty. Dnia 9 czerwca o godzinie 10 wieczór już miałem synów obywatelskich 480. Dnia 10 przystało do mnie różnego rodzaju ludzi 1300 i zająłem koszary ujazdowskie. Dnia 11 dostałem nagły ordynans od Kościuszki stawienia się ze wszystkimi żołnierzami za Raszynem w obozie, gdzie uczyniwszy raport Naczelnikowi z mojego nowego pułku, w którym już miałem 1780 głów gemajnów najpiękniejszych chłopców. Kościuszko, odebrawszy ode mnie takowy raport, aż się zadziwił z tak wielkiego zaufania, że w dniach czterech tak wiele ludzi zebrałem, i to wszyscy ochotnicy byli. Kościuszka bardzo był kontent, a ja zaraz prosiłem dla tych rekrutów o mundury i broń, aż mnie Kościuszko pocałowawszy wprzód, a potem mi odpowiada: „Pułkowniku! dobry gospodarz u siebie ma wszystkie zapasy, więc spodziewam się po pułkowniku, iż znajdziesz sposób umundurowania ich i broń dla nich.“ Zdumiałem się na jego mowę i powiedziałem mu to: „Naczelniku! to po mnie za wiele żądasz, abym ja cały pułk moim kosztem wystawił, a wszakże jest zdobytej broni 60 000, więc z tych rozkaż mi dać.“ Kościuszko mnie odpowiada: „Mój pułkowniku, broń wszystka już po pułkach rozdana, więc każę ci dać kosy i piki.“ Ja powiadam "że z piki ani kosy nie wysetrzeli. I to się mnie bardzo nie podobało. Na drugi dzień, choć w obozie, jednak mi przybyło ludzi dwieście kilku, a że rozkaz był, aby codziennie raporta Kościuszce oddawane były, więc w moim raporcie przybyło ludzi, a w innych pułkach ubyło. Widząc to, że nie mam na co się ubezpieczać, tylko żem miałem sobie kosy i piki wydane, a o mundurach ani wspomnieć sobie nie dał, a zatem widząc ja to, iż żadnej pomocy mieć nie mogę dla pułku mojego, prosiłem Kościuszki o urlop na jeden tydzień, czego on mnie nie odmówił i dał mi. Także prosiłem go o to, aby mnie dał starych żołnierzy, do uczenia moich rekrutów i oficerów żeby mi dał zdatnych. W tym mi nie odmówił, ale mi ich zaraz fortragować kazał. I któremu ja wydałem fortrag od siebie, to Kościuszko zaraz im patenta dawał. I tak zaraz podzieliłem ich na osiem kompanii, a ponieważ batalion jeden składał się ze 600 głów gemajnów, ale składały cztery kompanie, a z tych czterech kompanii składał się jeden 150 batalion, a u mnie już było ludzi przeszło na dwa bataliony, i dlatego zaraz podzieliłem ich na osiem kompanii, co oznaczało batalionów dwa. I jeszcze miałem nad komplet dwieście ludzi, i co godzina mnie po kilku ludzi przybywało. Od tego momentu u mnie się musztry zaczęły odbywać. OPIS UMUNDUROWANIA PUŁKU MOJEGO Gdy uzyskałem dla siebie od Kościuszki urlop na cały tydzień, tak zaraz udałem się do Warszawy, chcąc się sam i pułk umundurować, a nie chcąc na próżno ani jednej godziny tracić, zaraz ruszyłem moją szkatułę, a wziąwszy z sobą pieniądze poszedłem z nimi do pana Gautiera, kupca, i tam obrałem sobie sukna jednostalnego za 18 000 złotych, i zaraz wezwałem do siebie panów starszych krawieckich, i rozkazałem jak najśpieszniej mundury robić. Także wezwałem panów rymarzy, aby zrobili 2000 patrontaszy i tyleż pendentów, tyleż klamrów, tyleż czapek i tyleż kordonów . I dla oficerów kazałem mundury robić i pałasze jednego kalibru. A gdy się to wszystko u rzemieślników robiło, zacząłem się najusilniej starać około broni, która była prawie duszą do obrony naszej. Użyłem ja sobie panów Żydków, którzy rozlecieli się po Warszawie. Więc tym sposobem Żydkowie wynaleźli broni 3000 sztuk po Moskalach, cylindrowej, dobrej. Ja dowiedziałem się o tej broni i zaraz sam poszedłem do pana Żydka, chcąc kupić tęż broń od niego, aż mój Żydek zapiera się przede mną, iż żadnej broni nie ma, co mnie niepomału rozgniewało, ale, używszy krótkiego sposobu, kazałem u Żydka szukać, a znalazłszy broń, kazałem Żydka wziąć do kozy i kota paść musiał. A ja broń natychmiast do siebie zabrałem, a Żydek, posiedziawszy w kozie za to, co broń ukrywał, kazałem mu futro przetrzepać i go wypuścić, a portem ugodziłem się z nim o broń za sztukę po złotych 9, i tak zapłaciłem Żydkowi 27 000 złotych. Gdy mi krawcy kończyli mundury, ja tymczasem sam brałem lekcje, kazałem się uczyć musztry i komenderowania, których wtenczas nie umiałem. Więc prawie po całych nocach nie sypiałem, nie chcąc być tytułowym pułkownikiem, ale czynnym. A gdy mi się urlop skończył, tymczasem moi krawcy i rymarze pokończyli moje mundury. Kazałem na bryki popakować i w nocy pojechałem do obozu, i tak szczęśliwie stanąłem. Nazajutrz bardzo rano kazałem pułkowi mojemu wystąpić i każdemu żołnierzowi mundur na siebie dobrać kazałem, a nim gadzina 5 minęła, to już u mnie cały pułk umundurowany i z bronią stanął, a kosy i piki kazałem na komorę odesłać. 151 OPIS DALSZY O PUŁKU MOIM Tegoż dnia samego przy befelu wyszedł był rozkaz, aby z pułku mego zaciągnięto do Kościuszki na wartę. Ja z tej okazji byłem bardzo kontent, iż miałem ten honor pierwszy raz wystąpić do Naczelnika na wartę. A gdy o godzinie 10 przymaszerowałem przed Kościuszkę, aż tam znalazłem u niego bardzo wielu sztaboficerów. Ja, podług zwyczaju, kazałem żołnierzom sprezentować broń, a sam pałaszem przed nim salutowałem. Kościuszko, stojąc przed frontem, nie tylko to, że mi podziękował, ale mi zawołał to: „Niech żyje Jan Kiliński, pułkownik pułku 20 piechoty!“ A obrewidowawszy każdego żołnierza, i z nim wszyscy jenerałowie, bardzo minie chwalili, żem pułk dobrze i prędko umundurowałem. Też mundury pułku mego były takie: kurtki czarne, rajtuzy czarne, pąsowe kamizelki i pąsowe lampasy, ciżemki krótkie woskowane, czapki czarne, baranki czarne, kordony białe, guziki żółte, na każdym numer 20. Pierwsza kompania miała galony złote u kołnierzy, do patrontaszy pasy lakierowanie czarne, pendenty toż samo, klamry żółte z białymi orłami, przy karabinach pasy pąsowe; każdy żołnierz miał mundur i wicemundur. Kościuszko, gdy ich sam obrewidował, bardzo mi pochwalił i nakazał mi to, abym dwa sztandary zrobić kazał, które w obozie z ceremonią poświęcone były. I odtąd już tylko trudniłem się wydoskonalaniem pułku mojego, który był bardzo dobrze uważany, gdyż w nim sami synowie obywatelscy się znajdowali i prawie z nich każdy uczonym był i bardzo zdatnym do boju. A widząc mnie Kościuszko, żem był pilnym w swoim obowiązku, kazał mnie coraz więcej używać do powinności. Co mnie niezmiernie kontentowało, że byłem czynnym. Kościuszko, częstokroć objeżdżając reduty i baterie, bardzo często mnie brał z sobą i rozpowiadał mi, jak się można bronić od nieprzyjaciela, a osobliwie w czasie ataku. OPIS DALSZY CZYNNOŚCI W dzień Fryderyka, królewicza pruskiego imienin, pierwszy raz wystąpiliśmy z moim pułkiem do boju. Hasło wydane było dla nas: śmierć lub zwycięstwo. Oficer, który by w tył kroków trzydzieści ustąpił z linii, wolno mu w łeb wypalić. Dnia 14 miesiąca lipca o godzinie po 3 z rana dany był wiwatowy dla królewicza z armat i z ręcznej broni ogień. Gdy się wiwatowy na całej linii ogień zakończył, tak zaraz wszystka kawaleria nieprzyjacielska na całej linii z niezmiernym krzykiem na nas ruszyła, a my, stojąc uszykowani do boju, natychmiast uderzyliśmy na oną kawalerią, na Bośniaków, na huzarów, na kozaków, kirasjerów, czerwonych uzarów, a nasze Polaczki okazali się przeciwko nieprzyjaciołom tak jak brytany, kiedy ich z łańcucha spuści. Poszli więc obces ma nieprzyjaciela, których raz pierwszy z honorem odpędzono i 152 niemało pobito. W pół godziny później znowu nieprzyjaciel z okrzykiem uderzył. A nasi z honorem odparli, a po otrąbieniu się nasza kawaleria cofnęła się z honorem zwycięskim. A gdy sobie konie wytchnęły i żołnierze spoczęli, znowu trzeci raz przypuścili atak, gdzie znowu nasi z honorem wyszli, a piechota w trzech liniach uszykowana 'była oczekując na to, co się dalej dziać będzie. DALSZY CIAG TEJ BATALII Gdy już konnica się uspokoiła, wtenczas król Wilhelm pruski przysłał gońca z depeszami zapraszając się do Warszawy w sto tysięcy ma obiad i że niezawodnie będzie. Kościuszko mu odpisał to, iż czeka przybycia królewskiego i że z kartofli 40 potraw sporządzić kucharzom kazał. A gdy goniec powrócił do króla pruskiego, tak zaraz się wielka kanonada rozpoczęła, a potem się piesze pułki pomiędzy sobą bić poczęli, a to pomiędzy Czystem i Wolą. Ale widzi król pruski, że się wojska bardzo uporczywie biją, umyślił sobie odmienić manewr, począł swoje pułki posuwać ku Bielanom i tam zaczął nas atakować. Jakoż się jemu udało, ponieważ naszego wojska pod Bielanami bardzo miało było. Więc pruskie wojska wypędzili naszych z pierwszych widetów, aż później wypędzili i z drugich, aż jeszcze później przepędzili naszych i przez cały las, gdzieśmy już rozumieli to, iż król pruski zapewne będzie na obiedzie. Ale przecież szczęściem wielkim, że Moskale na lewym skrzydle ze swym wojskiem spolitykowali. Ale to tego była przyczyna taka, że solenizantowi, królewiczowi pruskiemu, którego były jego imieniny, kula armatna nogę prawą urwała, a zaledwie się samemu królowi nie dostało, gdyż mu kule armatne namiot rozszarpały. Ale ja stojąc w swojej linii uważałem to, że coraz się ogień z ręcznej broni zbliżał ku Warszawie, i tak mnie to bardzo niespokojnym uczyniło, żem ja sobie rady dać nie mógł, a obawiałem się podług wydanego befelu ruszyć od pułku mojego, aby na lewym skrzydle nie atakowali. Ale widząc ja to przez perspektywę, iż wojska ubywały na lewym skrzydle, tylko się ciągnęli na prawe skrzydło, umyśliłem sobie pojechać na dotarcie zobaczyć, co się na prawym skrzydle dzieje. Z tym wszystkim rozkazałem do siebie poprosić pana podpułkownika, któremu powiedziałem o moim życzeniu, iż chcę jechać na prawe skrzydło i zobaczyć, co się tam dzieje. Ale podpułkownik, znający daleko lepiej ode mnie służbę wojskową, bardzo mi to ganił, ponieważ befel był bardzo surowy wydany od Kościuszki, iż jeżeli 30 kroków oficer od swego stanowiska odejdzie, więc mu jest wolno w łeb wypalić. Ale ja więcej o sobie trzymałem, jak potrzebą, ufając to, że mi żaden w łeb nie zapali. Ale że za oddaleniem się od pułku swojego za to mogę siedzieć w kozie, na te jednak dla mnie perswazje wcale nic nie zważałem, alem rozkazał prawe skrzydło zastąpić podpułkownikowi, a lewe kazałem zastąpić majorowi, a ja słysząc coraz bliżej z ręcznej broni wystrzały musiałem się cożkolwiek oddalić, więc z sobą wziąłem 153 jednego adiutanta i jednego huzara, a drugiego adiutanta i huzara zostawiłem podpułkownikowi, aby on w każdym momencie dał mi znać, gdyby się miało cożkolwiek na lewym skrzydle rozpocząć. Nakazałem, aby mi zaraz natychmiast dano znać i że ja zaraz stanę. OPISANIE [TEGO, CO SIĘ STAŁO] PRZEZ ODDALENIE SIĘ OD PUŁKU MOJEGO Gdym się oddalił od pułku mojego, nie było to dla nas bez korzyści, ponieważ ta chęć, co minie wiedła, dla nas była bardzo dobra, a to takim sposobem: Gdy stanąłem pod wietrakami, chcąc rekognoskować pruskie wojska, jak daleko są od Warszawy, lecz żadnym sposobem w tym miejscu stać nie mogłem, gdyż artyleria pruska strasznym sposobem kartaczami sypała w tę stronę. Więc ja tam stać nie mogłem, alem się zbliżył ku naszym rogatkom, alem się najbardziej strzegł, abym nie był widziany od Kościuszki. Ale jak na nieszczęście moje, jak nas wzięli kulami armatnimi sięgać, musiałem umykać, aby tam nie ginąć, gdzie mi miejsce nie było przeznaczone. A w tym, czegom ja sobie nie życzył widzieć, tom wpadł na Kościuszkę, który stał blisko okopów z kilkoma jenerałami, i przy nim było około trzydziestu adiutantów, których rozsyłał tam, gdzie mu było potrzeba. Ale ja widząc to, iż będę od nich widziany, przypuściłem jak najprędzej konia i przypadłem do Kościuszki, pytając go się o to, jeżeli on sukursu nie potrzebuje, ale mnie Kościuszko odpowiedział te słowa: „Oto widzisz, mój kochany, że za pół godziny Prusacy będą w Warszawie. Więc gdy masz głowę, to temu zaradzisz, ale i to jest nieprawda, oto ja sam jeździłem do tych twoich obywateli, zachęcając ich do obrony, ale się żaden nie rusza, posyłałem już dwa razy prezydenta Zakrzewskiego, aby się ruszyli do obrony, ale wcale nie słuchają, więc i ciebie zapewne słuchać nie będą, ale żebym się przekonał o twoim u nich zaufaniu, jeżeli to jest prawda, jedźże do nich i mów im, a ja się przekonam, czyli to jest prawda lub nie, bo ich za patriotów nie uznaję Bo widzę, iż to tylko tyś ich patriotami przede mną porobił, ale oni nie byli nimi i nie są.“ Te słowa Kościuszki tak mnie mocno uraziły, że prawdziwie ażem sobie zapłakał, bo już sobie nas, warszawiaków, miał za nic. A gdym od Kościuszki usłyszał takie słowa, mnie obrażające, a chcąc mu pokazać, iż to nie sami wojskowi batalie wygrywają, sparłem konia swego ostrogami, udałem się do okopów marymionckich, tam gdzie było najwięcej obywateli naszych, którzy na moje przybycie oczekiwali, gdyż w nikim ufności nie mieli, ponieważ u nas szlachta tylko sobie sami zwycięstwo przypisowali, a mieszczan za nic mieli. Ale skorom tylko do nich przybyłem, tak zaraz do mnie się zlecieli, a w tym ja zacząłem mówić do nich w te słowa: „Szanowni obywatele! Oto ja przybyłem do was, abym w was ducha waszego ożywił. Jak widzę, żeście już energią waszą stracili widząc nieprzyjaciela od siebie o tysiąc kroków będącego, który na karki nasze niesie w rękach swoich na nas oręż i chce zetrzeć z nas tę sławę i 154 zwycięstwo, które warszawscy obywatele nad nimi ponieśli, a wszakże dotąd jeszcze przy dobrej sławie stoimy. Obywatele! i gdzież to są serca wasze mężne, i gdzież się to one podziały, kiedyście szli za przykładem moim — a zwyciężyliśmy? Oto i teraz pójdźcie za mną śmiało, a upewniam was, że zwyciężymy i pokażemy królowi pruskiemu to, iż Niemców jego sto tysięcy naprzeciw jednej tylko Warszawy wcale nic nie znaczą.“ Obywatele, usłyszawszy ode mnie taką mowę do nich mówiącą, zaraz wszyscy razem krzyknęli: „Wiwat, niech żyje nasz ulubiony obywatel. Za jego przykładem wszyscy idziemy!“ I zaraz wszyscy wystąpili z okopów. A Kościuszko, będąc ciekawym, przysłał od siebie adiutanta Fiszera, chcąc wiedzieć o tym, co mi obywatele odpowiedzą. Więc się bardzo sładno dowiedział, iż w nich mało co mieli swojej ufności, a przez to samo poznał, jak ja wiele mam zaufania u obywateli, bo więcej jak on a prezydent Zakrzewski. A w tym samym momencie przewiezło się obywateli z Pragi 700, z karabinkami gwintowymi, gdzie o półtora tysiąca kroków zabijać mogły, i takich obywateli przybyło 700 razem. A naszych obywateli wystąpiło 16 000 do tego boju, i tak szczęśliwie zameldowałem Kościuszce to, iż maszerują na Prusaków. A ruszywszy z obywatelami od okopów, poczęli jedni śpiewać, a drudzy krzyczeli „hura“. Prusacy już byli naszych żołnierzy wypędzili ze wszystkich okopów i z baterii, tylko się nam zostały przy rogatkach, i tak szczęśliwie rozpoczęliśmy batalią. Wtenczas prawdziwie widziałem obywateli przy jak największej energii, bo choć ginęło niemało naszych, a jednak to ich wcale nie mięszało. Nasz atak zaczął się o godzinie 1 po południu, więc nam zawsze było gorzej jak Prusakom, ponieważ oni mieli dostatkiem armat, a my ich nie mieli, musieliśmy ich dopiero na nieprzyjacielu zdobywać. Ale wzięliśmy się na sposób, bo na brzuchu się obywatele wlekli aż dopóty, dopóki nas kule i kartacze sięgały, ale też potem z ręcznej broni daliśmy im niemało feferu, tak dalece że Niemcy nie mogli zdążyć uciekać przed nami, i przepędziliśmy ich przez las bielański, gdzieśmy i tam niemało trupa położyli, ale też i ten las niemało ucierpieć musiał, ponieważ na drzewanach mało co gałęzi zostało, i trzeba było się dwa razy strzec, raz od kuli, drugi raz od gałęzi, które na głowy leciały. Ale podtenczas już nam mało co armaty szkodziły, gdyż już Niemcy ledwie z nimi uciekać musieli, a przepędziwszy ich przez cały las, znowu się mam wpakowali w baterią, aleśmy ich wkrótce wypędzili, potem znowu nam się wpakowali w drugą baterią, tak żeśmy ich w godzinę wyparowali, ale nam się znowu wpakowali w trzecią i tam ich znowu wyparliśmy. Wtenczas właśnie też uważałem, jak to robili obywatele ochraniając swego życia. Gdy na której baterii stały armaty nieprzyjacielskie, to obywatele tak jak psy na brzuchach czołgali się, a gdy z nich wystrzał dano, tak oni zrywali się ze ziemi i ognia na kanonierów dawali, tak dalece, że wkrótce kanonierów wybito. Ale się Prusacy dobrze trzymali, że im żadnej armaty wziąć nie można było, ba zaraz z nimi uciekali. Potem wyparliśmy ich z trzeciej baterii na czyste pole. Ach! tamże ich 155 dopiero wzięliśmy, Niemców, w obroty prawdziwie polskie, tak dalece że Niemcy ani się nam żadnym sposobem oprzeć nie mogli. OPISANIE O PRZYPADKU JANA KILIŃSKIEGO Nie mogę ja tu tego przypadku nigdy zapomnieć, jaki miałem w tym dniu, a ten przypadek był taki. Jest pod Warszawą bateria szwedzka i też jest do dziś dnia zostawiona na pamiątkę, że to ją Szwedzi sami stawiali, która podonczas i dla nas się przydała. Taż sama bateria była obsadzona przez księcia Józefa Poniatowskiego naprzeciw królowi pruskiemu i tenże książę miał w tej baterii 200 żołnierzy i 8 armat, 4 dwunastofuntowe i 4 haubice ośmiofuntowe, i ta bateria najlepiej była opatrzona. Ale na nieszczęście książę cieszył się w Warszawie, a Prusacy wpadli na tęż baterią i też 200 żołnierzy wykłuli, i baterią z tymi armatami zabrali. A taż bateria była samym centrum i bardzo nam wiele dyferencji Prusacy zrobili. Więc ja miałem wielki gust ma tęż baterią chcąc ją odbić, ale odłożywszy przeszło 500 obywateli zakomenderowałem na nią. A żem miał konia bardzo twardych ust, z którym wpadłem najpierwszy na tęż baterią, a że zaraz tam za nią była fosa, przez którą koń mój przeskoczyć nie mógł, iż była bardzo szeroka, więc mi wpadł w tęż fosę, gdzie się w niej znajdowali Bośniacy i zaraz mnie schwycili. W tym widząc mnie obywatele, żem był na baterii i żem zginął z ich oczu, bom wpadł w tę fosę, więc oni rozumieli to, iż byłem zabity. W tym momencie stał się pomiędzy obywatelami rozruch i uczynili raport Kościuszce, żem albo zabity, albo też w niewolą wzdęty, a panowie Bośniaki, jak mnie dostali pomiędzy siebie, zaraz odebrali mi pałasz i parę pistoletów, a z resztą przy mnie nic nie rewidowali ani mi też konia nie wzięli, ale tylko mnie odebrano munsztuk, który się pod szyją koniowi odpiął, a mnie pięknie dwóch Bośniaków wzięło za kołnierz od munduru, zawoławszy na minie: „Allans, marsz!“, i na tym samym koniu prowadzili mnie do króla pruskiego, który miał swój namiot pod Wolą rozbity. Więc za mną jechało Bośniaków czterech w tyle z gołymi pałaszami, a dwóch obok ze mną trzymając się kołnierza mego. I wprowadzili mnie pomiędzy drugą linią Prusaków, chcąc mnie przyprowadzić do samego króla. Ale pomiędzy tym prowadzeniem mnie byłem bardzo spoconym i pot mi oczy zalewał, więc prosiłem żołnierza o to, aby on pozwolił mnie się obetrzeć. W tym on mnie pozwolił, a ja sięgnąwszy do kieszeni w rajtuzy po chustkę szturchnąłem się ręką o króciczkę, którą miałem w kieszeni i która była pięciu lufkami nabita. Ale w tym momencie zacząłem myśleć o prędszym uwolnieniu siebie lub też samemu prędzej zginąć. Ale spojrzawszy wprzód na konia mego widziałem to w nim, że za zruszeniem mu munsztuka z jednego ucha można się uwolnić albo zginąć, alem się zdecydowałem, że lepiej zginąć aniżeli być w niewoli, a już my zbliżaliśmy się do króla pruskiego. Więc ja, kładąc chustkę w kieszeń, zaraz odciągnąłem u króciczki cyngiel i nieznacznie wyjąwszy ją z kieszeni zaraz jednemu w bok, a drugiemu dałem w skronie króciczką. Ciż 156 obadwaj spadli z koni swoich, a ja ścisnąwszy dobrze konia ostrogami zacząłem ogromnie uciekać, ale mnie koń niósł do namiotu królewskiego, a ci z tyłu Bośniaki zaczęli za mną strzelać, a że ja nie miałem się za co konia trzymać, gdyż munsztuk konia mego został w rękach żołnierzy, więc złapawszy konia za wierzch czupryny i przecież go skręciłem na poprzek linii Prusaków. Jakże mu dam w bok ostrogami, koń mój gdy pójdzie na Prusaków, kilku ich roztratowałem, alem się wydobył z rąk żołnierzy. Ale w tym zaraz Prusacy dali za mną plutonem ognia i więcej się za mną konnicy wysunęło, ale też minie zaraz przybyło na odsiecz kawalerii z pułku Madalińskiego, bo gdyby mnie nie byli w sukurs przyszli, to by mnie pewno byli Prusacy dostali, bo gdy dali drugi raz plutonem do mnie ognia, więc mnie mogę i z koniem przestrzelono. Ja miałem przestrzeloną u prawej nogi łydkę, a konia kula przez środek na wylot przeszyła i w tym mój koń padł, i życie swe skończył, a mnie na ratunek przybył szeregowiec, któremu ja kazałem zdjąć z konia czaprak i siodło. A nasza kawaleria Bośniaków odpędzała, ja zaś nie mając żadnej broni przy sobie, pośpieszałem czym prędzej do namiotu Madalińskiego, aby mi nogę opatrzono. A gdym już stanąłem w naszym obozie i wezwałem do opatrzenia nogi mojej felczerów od pułku mojego, taki minie pusty śmiech porwał z Prusaków, żem ja bardzo wiele bólu nie Cierpiałem przy opatrzeniu nogi mojej, a to dlategom się śmiał, że Prusacy, stojąc trzema liniami, nie wiedzieli, co się tu u nich stało, bo to tak się wielkie zamięszanie pomiędzy żołnierzami zrobiło, jak to bywa czasem, kiedy zając wpadnie pomiędzy szeregi żołnierzy, tak to ja się pomiędzy nimi znajdowałem. Tu leci czterech Bośniaków za mną i strzelają, ci widząc mnie w pośrodku Prusaków lecącego, i to bez broni, więc nie wiedzieli, co czynić ze mną mają, gdyż ja koniecznie pomiędzy nimi zginąć powinienem. Ale gdym się już spomiędzy nich. wysunąłem, to już dla mich nierychło było. Prusacy gdyby byli choć pałasz zostawili, tobym ja był niemało z nich bigosu narobił, ale ich i tak za głupich mam, że mnie zaraz konia mego nie odebrali, gdyżbym ja nie był im w stanie uciec. A gdy już byłem przez felczerów opatrzony, a widziałem to, iż mogę ożywić ducha w moich obywatelach, kazałem sobie jak najprędzej konia przyprowadzić, a wziąwszy parę pistoletów i pałasz dobry do boku i pojechałem do moich obywateli, którzy mnie z wielkim okrzykiem przywitali, a w tym jeszcze powtórnie zakomenderowałem na tęż szwedzką baterią, którą w pół godziny dobyliśmy, ale w niej nie było, jak tylko naszych własnych armat 4. Ale też za to Prusaków pędziliśmy aż całe półtrzeciej mili, a wszędzie trupa było pełnio, i pokazaliśmy królowi pruskiemu to, iż jest ciasna droga do naszej Warszawy, i na obiedzie co miał być, aż on i kolacji nie jadł. A choć Kościuszko ze sto korcy kartofli przysposobić kazał, więc w ten dzień dopiero o godzinie 10 skończyła się nasza batalia i powróciliśmy na nasze stanowisko. Kościuszko, dowiedziawszy się o mnie, zaraz mnie przez adiutanta Fiszera przysłał zegarek złoty, kameryzowany z brylantami, i dwa pierścionki, jeden złoty, drugi żelazny, który miał oznaczać kawał ziemi narodowej. Tego ja wszystkiego nie przyjąłem, 157 ponieważ takich prezentów bardzo wiele potrzeba było chcąc wynadgrodzić tym, którzy tego warci byli. A że to już była godzina 10 w noc, więc ja wydałem swoje rozkazy dla obywateli, zalecając im wszelką ostrożność 1 wielką pilność, a sam pojechałem do pułku mojego, a stanąwszy już w obozie naszym, pojechałem do Kościuszki i uczyniłem mu z tych czynności raport, którym go serdecznie ukontentwałem. I Kościuszko mówił do mnie te słowa: „Panie pułkowniku Kiliński! W dniu dzisiejszym winniśmy ci wszyscy nieskończoną wdzięczność za tę wygraną, bo gdybyś ty nie był przybył do swoich obywateli, upewniam, iżby byli weszli Prusacy do Warszawy. Ale też dopiero teraz poznałem obywateli, u których ty masz bardzo wielkie zaufanie. Doznałem tego sam, bom ja sam jeździłem do nich, a jeździł prezydent Zakrzewski, a przecież się żaden nie ruszył, a gdyś się ty im pokazał, i na odgłos twój zaraz wszyscy poszli. Oto tyś już od nas był opłakany, gdyś wpadł w ręce Prusaków, bo stracić jednego człowieka takiego, jak ty jesteś, to jest jedno, co jest batalią jedną przegrać. Więc rozkazuję ci, abyś się odtąd sam nie ryzykował. A teraz racz przyjąć ode mnie ten prezent w imieniu naszej ojczyzny, boć się tylko rozdają tym, którzy ich sobie zasłużyli. Weźże to ode mnie.“ Ale ja tego przyjąć nie chciałem. On zaś rzekł do mnie te słowa: „Pułkowniku! Wiem ja dobrze, dlaczego tego nie bierzesz; zapewnie dlatego, aby się dla twoich obywateli dostało. Chciej ich podyktować, którzy sobie zasłużyli, a ty masz dzieci, dla których w pamiątce racz przyjąć — oznacza to po kawale ziemi. Iż z czasem, da Bóg doczekać, że po skończonej wojnie każdy wynadgrodzonym będzie.“ Po uczynionych mi perswazjach przyjąłem ten prezent od Kościuszki, z tą jednak kondycją, aby i tym obywatelom dał, którzy sobie zasłużyli. Jakoż i tym dał rangi i prezenta, aby nadal mieli lepszą ochotę, a potem udecydowaliśmy to, aby jenerał Madaliński tejże nocy przerznął się przez obóz pruski i żeby poszedł w Prusy, i aby w tyle królowi pruskiemu robił dyferencją. Jakoż się to szczęśliwie udało, że poszedł z pułkiem swoim aż do Wielkiej Polski, co czyniło wielką dyferencją, gdyż tam w Bydgoszczy Sikulemu okrutnie skórę wytrzepali i tak się szczęśliwie jak Dąbrowskiemu, tak i Madalińskiemu dobrze powodziło. Wielkopolanie bardzo się do nich wiązali, a my tu 'królowi pruskiemu odpoczynku nie dali, tylkośmy go zawsze alarmowali. Pomiędzy tymi naszymi czynnościami król pruski rozkazał z Berlina prowadzić ciężkiego kalibru armaty, chcąc zdemoliować Warszawę. I takie armaty kazał prowadzić wodą, lecz i to mu się nie udało, bo gdy przypłynęli z nimi do Wrocławka“, więc mu ich major Dąbrowski i z drugimi wszystkie amunicją i armaty potopił. A my tu przez całe dziesięć tygodni dzień w dzień się bili, ale jednego czasu po trzydniowym ataku do Warszawy widzieliśmy, że nie tylko Prusacy i Moskale byli znużeni, ale też i my bardzośmy byli znużeni. Ale czwartą noc uspokoiła się 'kanonada, a Kościuszko prosił cały sztab oficerów na kolacją. Ale przy onej kolacji prosiliśmy Kościuszki, aby nam pozwolił pójść tej nocy na ochotnika, wiedząc bardzo dobrze o tym, że wszyscy 158 Prusacy byli znużeni. Kościuszko nie mówił nic, to jest ani nam w tej mierze pozwolił, ani nie. Ale my, widząc chęć jego, zaraz po kolacji [rozporządziliśmy się w ten sposób]: ja dałem 600 ludzi, jenerał Górzyński dał także 600 ludzi, Morawski dał 200, Kołysko, pułkownik, 200. Więc wykomenderowaliśmy ich do Woli, a to o godzinie 12 o północy. Ponieważ była bardzo ciemna noc, a w tym zamięszaniu moglibyśmy byli zbłądzić, więc wzięliśmy z sobą te linki z kołkami, do których konie w obozie przywiązywano, więc idąc tam, zaciągaliśmy linkę i kołkami zatykaliśmy w ziemię, aby na powrót trafić. Tak, idąc do Woli, pozbieraliśmy pikiety, czyli forpoczty, i szczęśliwie doszliśmy do karczmy będącej we Woli, a tam zastaliśmy i w karczmie, i przed karczmą leżących Prusaków, których, nie wyszło pół godziny, bagnetami wykłuliśmy przeszło trzy tysiące kilkaset i pobraliśmy z nich to, co nam było bardzo potrzeba, to jest karabiny, pałasze, pendenty i patrontasze. A że jeden Prusak widać to że nie spał, i dał znać do artylerii, która była w ogrodzie. Oni dopiero dawali ognia z armat, a my zabrawszy swoją zdobycz powróciliśmy szczęśliwie do obozu. Ale nam tylko jeden albo zabity, albo uciekł. Ale się domyślamy, że to był ten sam, który dał znać Prusakom, gdyż inaczej nie byliby się dowiedzieli o tym naszym przybyciu. A stanąwszy u Kościuszki w namiocie zastaliśmy go śpiącego na snopie słomy. Więc nie chcieliśmy go obudzić, aleśmy obstawili jego namiot karabinami i pałaszami. Nie koniec na tym. Ale mieliśmy jednego żołnierza, który był z Woli i dokumentnie wiedział o tym jeziorze, gdzie pruskie wojsko konie swe poili. Więc my posłaliśmy do apotek po truciznę, której przywieźli jedną baryłkę, a my daliśmy temu żołnierzowi konia dobrego i tęż baryłkę trucizny i on przejechał szczęśliwie do tego jeziora, i wjechawszy w wodę, i tam rozbił baryłkę z trucizną, i na powrót przyjechał. Ale o tej sztuce Kościuszko nie wiedział. Prusacy dając ognia z godzinę do nas, a żeśmy im nie odpowiadali, więc i oni strzelać przestali. Z tym wszystkim ta noc dla nas była bardzo szczęśliwa. Kościuszko obudziwszy się pytał się pana Juliana Niemcewicza, co się z naszej zabawy stało i czyliśmy z Woli powrócili lub nie. Niemcewicz wyprowadziwszy Kościuszkę z namiotu pokazał mu naszą zdobycz, iż był cały jego namiot bronią obstawiony. Tak mocno był kontent, że kazał dać sto razy z armat ognia wiwatowego, co króla pruskiego niemało rozgniewało, gdyż Prusacy pojąc konie w tym jeziorze więcej dwa tysiące koni padło, a blisko nie mieli, wody do pojenia koni, nad półtorej mili. W czym król pruski bardzo się gniewał na Kościuszkę, że mu wodę zatruć kazał, i zaraz pisał do Kościuszki grożąc mu, iże mu tego nigdy podarować tnie może, że się na nim mścić będzie i że mu ta sowicie odpłaci. Gdy jenerał Madaliński w tył zaszedł królowi pruskiemu i zaczaj: mu plądrować po jego Prusach i Sikulego w Bydgoszczy wyrżnęli mu skórę, a najbardziej szło [królowi] pruskiemu o to, alby się Madaliński nie dorwał do Berlina i żeby mu go na polski manier nie przerobił. Więc musiał król pruski 159 robić spod Warszawy rejteradę, gdyż mu się już wszystko nie wiodło: pod Racławicami przegrał, pod Warszawą razy kilka przegrał, konie spod kawalerii stracił, także ciężką artylerią i amunicją we Wrocławku mu zatopiono. Garderobę mu nasi kawaleria całą pod Powązkami i sześć beczek talarów pojmali. Sikulemu skórę wybito. Na obiad się sam i na sto tysięcy jego żołnierzy zaprosił i nam nie dotrzymał, a nam się tylko kartofle popsuły, co były na potrawy przygotowane. Więc cóż miał robić ten król pruski? Musiał dnia 15 miesiąca września od naszej Warszawy odstąpić i tylko odchodząc od nas powiedział: „Adiu fun den der ferfluchten Warschau ja tu nie będzie z Polakiem żartowałem, teraz ja będzie pójść na mojego Berlin.“ Tak Prusacy opuściwszy Warszawę poszli w swoją stronę, a Moskale poszli w drugą. Ale jednak, aby ci goście bardzo z drogi mam nie zbaczali. Kościuszko zaraz wydał ordynanse kilkoma pułkownikom, aby pomaszerowali za Moskalami, i księcia Ponińskiego wysłał pod Maciej o wice, ażeby on bronił przeprawy przez Wisłę. Już mieliśmy daleko więcej nadziei, gdy nas ci goście opuścili, bośmy mieli nadzieją, że mam się granice rozszerzać będą i że bedziem robić pospolite ruszenie, i rozumieliśmy to, iż się magnaty ruszać będą do obrony. Ale zupełnie zawiedliśmy się na mich. Tylko miasto Warszawa ma prezent dla Kościuszki ofiarowali swoim kosztem wystawić pułk jeden huzarów, zielono, w bardzo pięknych mundurach i bogato, nad którymi sam Kościuszko deklarował być pułkownikiem, a że w świcie Kościuszki było wiele paniczów, którzy mam darmo racje zjadali, i każdy z mich patrzał tylko na rangę oficera, więc dlatego Kościuszko, chcąc się takiej świty od siebie pozbyć, ogłosić kazał, iż który tylko się zaciągnie w ten pułk huzarski, jest w randze porucznika i takąż gażę, choć prostego niby żołnierza prezentować będzie, ale porucznikowską gażę odbierać będzie, i dlatego w pierwszym miesiącu stanęło z końmi i z umumdurowaniem 400 ludzi. Byli to żołnierze bardzo piękni, lecz tylko po Warszawie bruki szlifować, i jak się prędko utworzyli, tak też prędko zgaśli, w żadnej batalii nie byli, a po jednemu wszyscy zginęli. Polne pułki, które stały po nadgraniczu, to mieli biedę z nimi sprowadzać ich do główinej kwatery. Kościuszko odrzekłby się był tych paniczów huzarów, którzy byli kontenci, iż dostali konie dobre i mundury piękne, ale do ucieczki. DALSZY CIĄG Gdy już ustąpili nam spod Warszawy Moskale i Prusacy, my, co byli dobrze myślący patrioci, uważaliśmy, iż rzeczy nasze nienajlepiej stoją. Kościuszko, który był Radzie Najwyższej Narodowej zaufał zanadto, ale coś mu w Radzie wykroczyli: przyjechawszy z Rady, tak był mocno zły, że aż płakał. My, widząc Kościuszkę tak smutnego, zaczęliśmy mu bardzo perswadować, ale on to nam tylko odpowiedział, że bardzo żałuje, iż mnie od Rady oderwał, bo się już woale nikogo nie obawiali. Aż my się dowiedzieli, że Kołłątaj chciał się zrobić dyktatorem prawa. Więc Kościuszko o to się bardzo gniewał i gniewając się 160 zaraz kazał pakować niektóre rzeczy do drogi, chcąc na przeprawie przez Wisłę Moskalom przeszkodzić. My, bojąc się o niego, nie chcieliśmy go ryzykować samego, ale prosiliśmy go o to, aby on się został a z nas na miejsce swoje którego innego posłał, a to dla tej przyczyny, żeśmy księciu Ponińskiemu nie ufali, aby go nie zdradził, ale Kościuszko daleko więcej Ponińskiemiu zaufał aniżeli innym, a nie mogąc mu żadnym sposobem wyperswadować, posłał tylko do Rady pismo od siebie, nominując na swoje miejsce na naczelnika pana Tomasza Wawrzeckiego, aby w przypadku zabicia jego lub dostania się do niewoli, by już na jego miejscu był inny naczelnik, iżby zakłócenia pomiędzy Radą i jenerałami nie było. DALSZY CIĄG HISTORII Wyjechał Tadeusz Kościuszko o godzinie 12 w nocy, przy pożegnaniu się z mami zalecając nam wszelką pilność i gotowość do marszu. Gdy stanął pod Maciejowicami, spodziewał się tam witać na przeprawie Moskali, aż tymczasem Moskale wprzódy kozaków przez Wisłę przeprawili i w lesie zrobili na Kościuszkę zasadzkę, a książę Poniński, stojąc w Żelechowie, co się miał bić wprzódy, to on wcale nie stanął, a Moskale przez szpiegów dowiedziawszy się o tym, że książę Poniński jeszcze jest o mil dwie od Maciejowic, zaraz rozpoczęli batalią, wziąwszy Kościuszkę we dwa ognie, który nie więcej miał wojska swego jak tylko 7000 j żadnym sposobem nie był w stanie utrzymać się. Gdyby był Poniński choć na sukurs przybył, to zapewne byliby Moskali znieśli, gdzie już byli posłowie do traktowania o pokój, a że to nieszczęście nas spotkało, iż Kościuszko batalią przegrał i sam przez wierzch głowy od kirasjera był cięty, i kontuzją bardzo wielką od kuli armatniej w bok prawy dostał. I tam to nieszczęśliwy Kościuszko byłby zaibity, gdyby go Julian Niemcewicz nie obronił. A tak przynajmniej żywy dostał się do niewoli, a przyjechawszy z Kościuszką do Brześcia, gdzie tam był jenerał Sierakowski, ten, który batalią pod Zieleńcami przegrał, tenże chciał się z Kościuszką widzieć i miał pozwolenie widzenia się, lecz nim pogardził Kościuszko. I tym sposobem Moskale konwojowali Kościuszkę i Juliana Niemcewicza aż do Peterburga. DALSZY CIĄG HISTORII Gdy ta nieszczęśliwa nowina doszła nas tu w Warszawie, ach, potężny Boże! cóż to za płacz wielki był i narzekanie. Każdy zaraz uszy na dół opuścił, w każdym energia ustała, w Radzie zrobiło się wielkie zamięszanie, także pomiędzy jenerałami naszymi zrobiło się wielkie nieukontentowanie, a to z tej przyczyny, że Kościuszko na swoje miejsce nominował pana Tomasza Wawrzeckiego, który nie będąc mam znanym, wcale też nikt w nim zaufania swego nie miał. Ale nie chcąc odmieniać tego, co sam Kościuszko ustanowił, posłali z Rady Narodowej kuriera po Wawrzeckiego, który niedługo przyjechał 161 16 X i prezentował się w Radzie, i zaraz odebrał od Rady wszelką władzę naczelnikowską do zarządzania tak wojskowymi, jako też i cywilnymi, któremu zaraz cały sztab oficerów oddał wizytą, ale on. się nikomu nie podobał i żadnego zaufania nikt w nim nie położył. Potrzeba było jenerała Madalińskiego na Kościuszki miejsce obrać, z dodaniem mu do układania planów jenerała Dąbrowskiego, ponieważ ci dwaj mieli najwięcej zaufania w narodzie. Naczelnik bez zaufania wcale nic nie znaczy, i tak w obywatelach energia całkiem ustała, bo z nimi tak jak z chłopami poczynano. A gdy Wawrzecki zaczął swoje dyspozycje od siebie wydawać, potrzeba było najpierwej księciu Ponińskiemu odebrać komendę i tę oddać innemu jenerałowi, z daniem mu ordynansu ścigania tych Moskali, którzy się przez Wisłę przeprawili i Kościuszkę w niewolą wzięli. Ponieważ się dosyć długo zatrzymywali, bo Kościuszko był bardzo chory, i do tego jeszcze był goły, więc pozwolili mu Moskale pisać do Rady, aby mu przysłano pieniędzy i niektóre rzeczy. Więc Rada zaraz mu natychmiast posłała pięć tysięcy dukatów. A Ponińskiego potrzeba było zaraz wziąć pod sąd wojskowy, a za zdradę jako zdrajcę rozstrzelać. A to byłby Wawrzecki przez to wzruszył w obywatelach energią i żeby był zaraz pospolite ruszenie nakazał, aby komunikacja pomiędzy jenerałem Chruszczowem i Suworowem przeciętą została, który spod Turka przez Podole tamtemu na sukurs ciągnął. Tu potrzeba było wszystkie sprężyny ruszyć na zniesienie tych Moskali, ale nieszczęściem wszystko się to powoli działo. Do tego też jeszcze pan Wawrzecki nie był bardzo dla wojskowych przystępny, ponieważ kobieta daleko prędzej do niego przystęp miała aniżeli oficer, który w interesie bardzo ważnym od obozu przybył, więc też dlatego interesa nasze bardzo powoli szły i wszystko się bardzo spóźniało. A przy tym też jeszcze, gdy się Prusacy dowiedzieli o wzięciu Kościuszki do niewoli, zaraz się wrócili pod Sochaczew i swoję linią rozciągnęli, co naprzeciw ich książę Poniatowski i jenerał Ożarowski obozem stanęli. Pan Naczelnik w tym zabłądził, że kontraordynans wydał jenerałowi Madalińsikiemu i Dąbrowskiemu do cofnięcia się z Wielkiej Polski, których cofać nie potrzeba było, ponieważ król pruski mając u siebie naszych gości musiałby się był do Prus zrejterować, bo gdyby i tak było, jak później z nami nastąpiło, że musieliśmy Warszawę opuścić i chcieli się udać przez Austrią do Śląska, a potem do Francji. Więc lepiej by nam, było się rżnąć przez Wielką Polskę i przez Saksonią i połączyć się z Madalińskim i Dąbrowskim. Pan naczelnik Wawrzecki chybił i w tym, że Pragi lepiej opatrywać nie chciał, wiedząc doskonale o tym, że skoro się Suworow z Denisowem połączył, tak zaraz potrzeba było tak się mocno na Pradze obszańcować, żeby albo tam zwyciężyć, albo też nam tam paść wszystkim ofiarą. Ach! nieszczęście i prawdziwie nieszczęście nasze! gdyż coraz następował większy nieporządek i nieład, tu coraz większe następowało zimno. Żołnierze nasi bardzo wielu boso chodzili, a choć Kościuszko rozkazał narobić bardzo 162 wiele kożuchów, które były do kolan długie, także butów było zrobionych kilka tysięcy par, ale tego żołnierzom nie dawano. Srebra mieliśmy za kilka milionów, które zabrali z kościołów, ale mało z nich pieniędzy bić kazano. Żołnierze nie byli regularnie płatni, żywności regularnie na pułki nie dawano, tylko tak było, kto mocniejszy, to był lepszy. Jeżeli sam pułkownik pojechał za żywnością, to przecież dostał, ale jak pojechał podoficer, to go czym tym pozbyli, a żołnierze byli głodni, a przez to samo zaczęła się robić bardzo wielka dezercja, a to po wszystkich pułkach. Prosiliśmy pana Naczelnika, aby kazał sztaby srebrne bić takie, które by były począwszy od dziesięciu dukatów aż do stu, i aby były w końcach pieczęcie dawane, żeby można było wojskom choć takimi pieniędzmi płacić. Ale i tego nie dano. Tak się to działo. Były to rzeczy tak robione jak naumyślnie, aby się to wszystko naszym nieprzyjaciołom w ręce dostało, co się też tak wkrótce stało. Te wszystkie dla nas niepomyślnoiści dręczyły serca nasze. Tu zaczęły się pułki pod Warszawę ściągać, bo ich Moskale pod Warszawę parli. DALSZY CIĄG TEJ HISTORII Pomiędzy takimi czynnościami, które się działy, byłem wezwany w obozie do parna naczelnika Wawrzeckiego, aby się jak najprędzej stawić. Ja zaraz pojechałem do niego, a stanąwszy przed nim, zaraz wziął minie do pokoju osobnego i proponował mi to, czyli się nie podejmę tego, abym jechał do Poznania i tam abym zrobił powstanie, w samym Poznaniu. Ja, lubo jestem z Pozwania rodem i bardzo wielu mam familii i znajomych, z ochotą podjąłem się tego, alem mu zaraz powiedział, iż na to potrzeba pieniędzy, gdyż taka rzecz robi się z jednymi darmo, z drugimi za pieniądze, a z trzecimi robi się przez picie. Aż Naczelnik proponuje mi to, abym ja łożył moje pieniądze, alem się ja od tego wyekskuzował, że pieniędzy nie mam. Więc on deklarował mi dać asygnacją do którego bankiera, a mnie kazał się wybierać do podróży i rozkazał mi wziąć dwunastu oficerów, dwóch kawalerzystów, dwóch artylerzystów, dwóch jegrów i czterech od piechoty, a ja byłem trzynasty. Ja zaraz wybrałem sobie oficerów bardzo chwatów i oczekiwałem dalszych rozkazów Naczelnika. Także była nam dana gaża dla wszystkich miesięczna, a gdyśmy już byli gotowi, więc nam rozkaz był dany, abyśmy zaraz maszerowali do Sochaczewa i tam dalszych rozkazów oczekiwali od niego. Przyjechaliśmy do Sochaczewa i tam. miałem pismo do księcia Józefa, któremu zaraz oddałem, i właśnie wielką trudność mnie czynił do przeprawy, ponieważ Prusacy stali więcej jak dwie mile w linii nad rzeką Bzurą. Ja oczekując dalszych rozkazów pierwszą moc przenocowałem w obozie u księcia Józefa Poniatowskiego, który miał swojej dywizji przeszło 9000 wojska swego, a jenerał Czapski także miał pod komendą swoją do 4000, a nawet i z mego pułku było ludzi moich 400, którzy przyprowadzili księciu armat 15 i do nich amunicją, więc z moimi ludźmi miałem rozrywkę, alem tak wielkie cierpiał 163 nudy, żem ja sobie rady dać nie mogłem i już tylko rozmyślałem sobie o naszym nieszczęściu, gdy już wojska rosyjskie stanęły naprzeciwko Warszawy pod Pragą. DALSZY CIĄG HISTORII WARSZAWSKIEJ Nepróżno ja cierpiałem tak wielkie nudy pod tym Sochaczewem, bo prawdziwie dusza moja przewidowała ten ostatni przypadek, który się nazajutrz stał na Pradze. Ale ja, nie mogąc w żaden sposób tych nudów wytrzymać, wysłałem od siebie mego adiutanta do Warszawy, chcąc się dowiedzieć, co się dzieje, ponieważ to na próżno być nie rnoże, i wnosiłem to sobie, że albo żona moja jest bardzo chora, albo też z dzieci moich które bardzo jest chore, albo też coś nadzwyczajnego stało się w Warszawie. Z tym wszystkim nazajutrz 4 XI rano o godzinie 6 aż tu słyszemy straszny szturm z armat, aż dalej słyszemy i z ręcznej broni. Zaraz my się domyślamy, że to było na Pradze, ale jakie tam skutki z tego wypadły, to nam jeszcze wiadomymi nie były. Ale gdy mój adiutant powrócił z Warszawy, aż nam tu donosi tak nieszczęśliwą i nader smutną nowinę, że Praga cała wyrznięta, że wojska nasze pobite zostały i że się bardzo wiele, wiele potopiło. Otóż to taką wiadomość my odebraliśmy. I cóż podtenczas u nas nastąpiło: oto serdeczny płacz i największe narzekanie. W tej też samej godzinie odebrał wiadomość od króla książę Poniatowski z taką samą nowiną, z jaką i ja odebrałem. Książę Poniatowski nie czekając reszty, co z nami nastąpi, ale zaraz powiedział do żołnierzy to, iż się już skończyło, i sam zaraz pojechał do Warszawy, a ja zabrawszy moich 400 ludzi zaraz pomaszerowałem do naszego obozu, który się zbierał pod Królikarnią, a sam zameldowałem się Naczelnikowi, żem powrócił, gdym się doczekać dalszych rozkazów nie mógł. Wawrzecki mi rozkazał, aby swój pułk ściągnąć pod Królikarnią, tam gdzie się obóz do podróży formuje, ale też mi zaraz powiedział to, iż z pułku jego mało co ludzi zostało, ponieważ na Saskiej Kępie wszyscy żołnierze wybitymi zostali, chyba tylko ten się zrejterować mógł, który pływać dobrze mógł. OPISANIE BATALII OSTATNIEJ NA PRADZE, ACH, TAK NIESZCZĘŚLIWEJ, JAKA BYŁA Roku 1794 dnia 17 miesiąca listopada rano o godzinie 5 moskiewskie wojska stojące naprzeciw naszym puścili jednę rakietę spod Radzymina, która się znaczyła: być pogotowiu do wojny. O godzinie wpół do szóstej puścili drugą rakietę i trzecią, co się znaczyło, że już imają pierwszy ruszać do boju. O godzinie samej szóstej puszczono rakiet dwanaście razem, to się znaczyło na rozpoczęcie wystrzałów razem ze wszystkich armat i ręcznej broni. Więc za daniem takich znaków zaraz dali ze 164 wszystkich armat razem ognia, aż tu z prawej strony, od koszar gwandiackich, Moskale ponad samą Wisłą wdarli się na Pragę i zaczęli strasznym sposobem domy palić i ludzi bez pardonu zabijać. Nasi się niezmiernie bronili, ale kiedy Moskale wyszli od tego miejsca, gdzie ich się najmniej z tej strony spodziewano! Ale i to było omyłką komendanta, że on konnicę ściągnął sprzed baterii, i dlatego Moskale tak gładko wdarli się na Pragę. Od tej strony jak jest Szmulowska karczma, tam się niezmiernie nasi bronili, także przy rogatkach Grochowskich, gdzie pułkownik Jasiński dowodził. Ach! nieszczęśliwa godzina to była! Że do tego jeszcze postawiono przy moście praskim pana kapitana Barsa. Ten to głupiec kazał rogatki zamknąć, co ani kobiet, ani dzieci, ani bezbronnych puszczać do Warszawy nie chciał, i Moskale dostawszy się do mostu każdego, jak małych, tak i dużych zabijano. Tu ludzie nie wiedzą, co sami z sobą robić mają. Na Pradze Moskale bez pardonu matki i najmniejszych dzieci rżną — na bagnety biorą i rzucają na ulicę. Matkom zaś nie dość, że ich zabito, ale po ulicach one gołe rozkładali i między nogi spisy wtykali, tak dalece że im gardłem wyłaziły. Inne zaś w ogień wrzucano i żywcem palono, inni, nie mogąc się dostać na most prosto w Wisłę skakali i topili się, choćby się był kto pływaniem ratował, ale dla kawalerii, która prosto wpław maszerowała, to końmi tratowano wyraz nieczytelny płynących. Niektórzy się ludzie pochowali pod most, i to tak jak pijawki się poprzypinali, ratując życie. W całej Pradze zrobiło się tak jak w sądny dzień, a morderstwo, jakie Moskale robili, o takim morderstwe jeszcześmy w żadnej historii nie czytaliśmy. Niektórzy ludzie w Wiśle pod szyję w wodzie siedzieli, niektórzy w studnie się chowali. Na placu bitwy pole całe trupem pokryte zostało. Fosa Moskalami zawaloną została. Graf Pociej pomiędzy trupami przez całe trzy dni, ranami będąc okryty, na zagonach leżał, co zaledwie dnia czwartego jego własny kamerdyner ledwie go znalazł, i to ducha w nim zaledwie się dotrzeźwił. I ten tylko jeden kamerdyner, który losem szczęścia że pana swego ukurował. O tym to szlachetnym mężu jest co tu opisać, który będąc natenczas dosyć młodym, nie tylko że majątek, ale też i sam siebie, i ludzi swoich poświęcił na obronę ojczyzny swojej, a wieleż to za dobroć swoją od rządu był prześladowanym! O, gdybyśmy wszystkich panów byli mieli takich, nie bylibyśmy zapewne podlegali takiemu nieszczęściu, jakiemu podlegać musiemy. O godzinie 9 z rana zakończyła się ta nieszczęśliwa batalia, w której my przegraliśmy, gdzie powstał wielki płacz i niezmierne narzekanie żałując matki swych mężów, braci, swych synów, dzieci znowu płakali swych ojców i braci, i stryjów swoich. Miasto Warszawa wysławszy swoją deputacją do jenerała Suworowa, to jest pana Strzałkowskiego, pana Makairewicza i pana Łufeaszewicza, i pana Rafałowicza. Ponieważ obywatele będąc u króla prosząc go, aby się za swoim narodem interesował, ale nam odmówił i śmiał nam te słowa powiedzieć: „Jakżeście sobie posłali, tak się wyśpicie.“ Piękna odpowiedź! On kraj nam utracił, a my go krwią i majątkiem odbijali, cierpiąc tak wiele nieszczęść, jakie wszyscy oczyma swymi widzieli. 165 Więc obywatele posłali swoję delegacją do Suworowa i prosili o kapitulacją, którą on łaskawie przyjął, zaręczając wszystkiemu ludowi bezpieczeństwo i spokojaość. Naczelnik tylko dla wojskowych uzyskał kapitulacją na trzy dni, które i te dotrzymanymi nie były, ponieważ zaraz trzeciego dnia po południu do Warszawy wchodzili, a to dlatego, aby Polacy sreber nie zabrali, których była pełna sala aż do samego sklepienia. Ale naczelnik Wawrzecki bardzo zbłądził, że mając tak wiele sreber nie kazał wojsku płacić ani tym rzemieślnikom, co dla skarbu robili, więc to srebro całkiem dostało się w ręce Moskali. Magazyn ubiorczy pełen był, lecz żołnierze boso chodzili, magazyn żywności miał dosyć w sobie zapasów, lecz to nie dla nas, gdy żołnierze częstokroć głodnymi byli. Mieliśmy kilkadziesiąt tysięcy kożuchów, ale to nie dla nas, bo się w nie Moskale zaraz ubrali, a nasi zimno cierpieć musieli. Ach! jakaż to była trwoga, gdy każdy się brał do ucieczki, myśląc tylko o sobie. Wtenczas wojskowi zajęli wszystkie konie w rekwizycją, a cywilni, nie chcąc zaufać Suworowowi, rozjeżdżając się po różnych miasteczkach i wioskach bardzo drogo furmankę płacić musieli. A do tego jeszcze po drogach Moskale prawie każdego obdarli. Ach, jakże to wiele ludzi z wielkiego strachu chorowało, bo to był i głód, gdzie ludzie [zamiast] chleb[a] żołędzie jedli, a do tego było bardzo zimno. DALSZY CIĄG TEJ HISTORII PRASKIEJ Dnia drugiego po tej batalii przegranej przysłał Suworow do prezydenta Warszawy, aby kazał trupów naszych pozbierać, obliczyć i onych pochować kazał. Zaraz natychmiast posłał prezydent Łukaszewicz i poczęli zabitych zbierać na gromady, a potem ich liczyć. Było na ziemi leżących siedemnaście tysięcy ośmset dziewięćdziesiąt pięciu, a tych, co się w Wiśle potopiło, można śmiało powiedzieć, iż było dwanaście tysięcy. A co koni także zagarnęli do niewoli, najmniej dziesięć tysięcy, które głodem na polu trzymano i morzono, a co było plejzerowanych, to najmniej tysięcy cztery, z których bardzo mało co do zdrowia powróciło. Ach! mój Boże, co to za płacz wielki był, ludzie chodzili po bojowisku, a szukali. Ta męża, niektóra brata, niektóre ojców swoich. Ach! to sądnego dnia straszniejszego nie potrzeba, jak na ten widok było patrzyć. I kto tylko poznał swego zabitego, to go tak wziął na ręce jak sztukę drzewa i niósł do domu swego chcąc mu pogrzeb sprawić, ale do domu żadnego zabitego wziąć nie dano, tylko zaraz w doły pakowano i chowano. Jeszcze tu raz powtarzam, tego pana komendanta od mostu, który się nazywa Bars kapitan, prawdziwie głupiec i zabójca niewinnego ludu, gdyż przez jego niepuszczanie ludu bezbronnego przez most mógł był ochronić od śmierci najmniej 3000 ludu, którzy się stali niewinną ofiarą, co przez jego przeklętą upartość życie swe skończyli, ten skarbnik jednak sam uciekł, bo sam kazał zamknąć rogatki u mostu, a sam uciekł. Ten niewinny lud nie tylko że od Moskali był bity, ale też i od własnych naszych rodaków, ponieważ Moskale wpakowali się na most i pomieszali się z ludem, a nasi, broniąc przechodu do 166 Warszawy, dawali ognia kartaczami na most, więc i nasi, i Moskale padali ofiarą. A gdy takowe pochowanie skończyło się, zaraz nakazali Moskale, aby miasto rozkazało rozrzucić wszystkie okopy, więc znowu obywatele niemało, mieli pracy do ponoszenia różnych ciężarów, i to rozmaitego gatunku. OPISANIE RESZTY UPADKU NASZEGO Gdy się już nasze wojska zebrały pod Królikarnią, zaraz przyjechał do nas naczelnik Wawrzecki, który nam wydał swoje rozkazy maszerowania nam do Końskich, miasteczka, i tam abyśmy oczekiwali dalszych rozkazów jego. A gdy stanęliśmy w Nowym Mieście, tam dostaliśmy wszyscy sztaboficerowie rozkaz wstrzymania się. I zeszliśmy się na równe pole, i tam odbyliśmy pomiędzy sobą konferencją, którędy mamy pójść i gdzie mamy pójść. Była u nas takowa decyzja maszerowania nad Górnym Śląskiem do Hamburga, a stamtąd do Francji i tam złączyć się z Francuzami i oczekiwać dalszego losu dla miłej ojczyzny naszej. Jeszczem też mieli wojska od czterech do pięciu tysięcy żołnierzy, armat mieliśmy 60 dobrych i amu nicji mieliśmy dostatkiem, więc przyrzekliśmy sobie, że się nigdy nie odstąpiemy. Pomiędzy tym stał jeden przypadek pomiędzy jenerałem Madalińskim i księciem Ponińskim, który się pomiędzy nami znajdował. Ale skoro go tylko Madaliński obaczył, tak zaraz go po staropolsku przywitał, mówiąc do niego te słowa: „A ty tu czego się, szelmo, znajdujesz, czyli jeszcze chcesz zdradzać więcej?“, ale dobywszy pałasz, chciał go przebić i gdyby go nie byli w tył cofnęli, toby go był na miejscu zabił. Więc Poniński zaraz musiał wyjechać z obozu, ponieważ wszyscy oficerowie powstali na niego, a zresztą pewna by go byli rozsiekali. Więc Poniński gdy się dorwał konia, tak uciekał do Moskali, że aż się za nim kurzyło, a my zaraz do Końskich maszerowalim, a Moskale tuż za nami szli, i to nie dalej byli od nas jak o tysiąc kroków. A gdy stanęlim w Końskich i w Radoszycach, widząc wszyscy żołnierze to, iż my ze trzech stron byliśmy otoczonymi od Prusaków i Moskali, i Austriaków, a do tego było zimno i głód, i bardzo wiele byli bez butów i nie byli płatni, więc żołnierze sami zapytali się każdy swego komendanta: „Dokąd nas głodnych prowadzić chcecie, otośmy już dni trzy nic nie jedli, a z głodu umierać nie będziemy." Więc zaraz wszyscy broń złożyli i na żadne perswazje Naczelnika przysitać nie chcieli, i wołali na niego o zaległe ich traktamenta. Gdyby im był kazał wypłacić zaległość ich, zapewne byliby broń wszyscy wzięli, ale im nie kazał dać, aż do Śląska wejdziemy. A w tym nas Denisow z kozakami obstąpił, więc się żołnierze wzięli do broni, ale już rozkazu żadnego, ani Naczelnika, ani prezydenta Zakrzewskiego, nie było, a nawet wszyscy jenerałowie zaczęli się każdy w swoją stronę rozjeżdżać. Więc i cóż nam pozostało, jak tylko serdeczny płacz i narzekanie? Pierwsze nasze forpoczty, których było do 8000, ci udali się do Mołdawii, ale tam była sama konnica, i dobrze umundurowana, i dobrze uzbrojona, więc wszyscy patrioci tam ściągnąć się mieli. W tym oddziale byli to dwaj bracia 167 Melfortowie, pułkownik Kołysko [wyraz nieczytelny], major Kosmowski, major Dąbrowski, ten sam, co królowi pruskiemu ciężką artylerią, armaty i amunicją potopił we Wrocławku. Był tam pułkownik Kopeć i innych wielu oficerów bardzo słusznych, których sposób myślenia był bardzo dobry. DOTĄD OPISOWAŁEM OGÓLNIE, TERAZ ZAŚ OPISOWAĆ BĘDĘ SZCZEGÓLNIE Już dokończyłem opisywać te wszystkie ogólności, na które oczy moje patrzyły. Lecz odtąd będę opisował moje własne okoliczności, jakim ja się sposobem dostałem do pruskiej niewoli. Gdy się już wszyscy oficerowie porozjeżdżali i każdy dla siebie brał od Denisowa paszport, więc i ja posłałem od siebie swego adiutanta, aby wyrobił dwa paszporta: jeden dla żony mojej, aby się wróciła do Warszawy, a ja wziąłem paszport pod innym nazwiskiem, i to nie do Warszawy, lecz do Poznania. Pułkownik Denisow tak dobry był, że mi nie tylko paszporta przysłał, ale też nawet załogę żonie mojej aż do samej Warszawy dał, aby z reszty zrabowaną nie była. Ja zaraz natychmiast wysłałem żonę do Warszawy, oddawszy jej moje mundury, a sam ubrałem się po cywilnemu i wziąłem sobie jednego człowieka i (parę koni, i wyjechałem z Końskich. I na pierwszym noclegu zjechaliśmy się razem z generałem Górzyńskim i z pułkownikiem Guzowskim, którzy zaczęli dyskurs, o upadku naszej ojczyzny, niby wyrzekając na upadek nasz; ale Górzyński przy tym z pogardą wielką te słowa powiedział: „Panie pułkowniku Guzowski, nie potrzeba się nam dziwić temu, iżeśmy przegrali, ponieważ my przyłączyliśmy się do samych charłaków; oto nikogo pomiędzy nami znacznego pana nie było, tylko same szewcy i krawcy, i ci to skurwysynowie chcieli się uczynić sławnymi, i któryż by z nas był tak głupim, aby mógł asystować tym ichmościom? Oto daleko się lepiej stało, że nas zwyciężyli, bo nas podzielą pomiędzy trzy dwory, więc musiemy być spokojni; bo i cóż jest sam Kościuszko albo po nim Wawrzecki, albo Kołłątaj, albo Zakrzewski? Oto są same gałgany, łajdaki. Oto chcieli panów naszych tylko wywieszać i z majątku poniszczyć." ODPOWIEDŹ NA SŁOWA JEN. GURZYŃSKIEMU PRZEZ KILIŃSKIEGO „Mości jenerale! Zdumiałem się nad słowami waćpana, iż tak prędko wziąłeś się do prześladowania wspaniałych i dobrze myślących Polaków, którzy szczerą chęcią poświęcili się bronić ojczyzny swojej. Kiedy dopiero nasi żołnierze broń przez nieład wasz złożyli, oto już wasze nieukontentowania przeciw siebie samym powstają. Musiałeś, panie jenerale, być z linii tych, którzy należeli do podpisania na rozbiór kraju, gdyż on cię bynajmniej nie obchodzi. A zapewne 168 należałeś do partii malkontentów, aleś używał płaszczyka poczciwych szewców i krawców, gdyż inaczej pewna byłbyś wisiał. Powiedziałeś na to, żeśmy charłaki i golacy; a przecież nie pokazałeś ty, bogaczu, wcale nic dobrego przez całą tę kampanią. Goli szewcy i krawcy wystawiali aa swoje pieniądze pułki, a waćpan tylko pieczenie u królaś darmo zjadał. Ruszyłeś się do wojska, ale to dlatego, abyś gażę próżno pobierał. Daleko lepiej byłoby, aby charłakom. komendy od Kościuszki były [się] dostały, aniżeli wara, boby każdy był się starał wygrać, a nie przegrać. A u was tylko może jest w zwyczaju, to, co charłaki od nieprzyjaciół zdobędą, to wy tylko przedać chcecie. Wybacz, panie jenerale, już więcej rozbioru podpisywać nie będziesz; musisz teraz być i sam poddanym, i zrównasz się z tymi charłakami. Nędzniku, oto już wydałeś się z tego, co myślisz, i bardzo wielka szkoda tych orderów, które nosisz na sobie. Oszukałeś króla i swoją ojczyznę, boś to darmo bez żadnych zasług uzyskał. Biada mnie, iżem cię dawniej nie poznał, bobym cię był zrobił adiutantem hetmana Ożarowskiego i zawsze obok niego byłbyś mu przewodniczył.“ Ale pułkownik Guzowski słysząc te moje gadanie z nim ledwie się od śmiechu nie rozpękł i coraz więcej pokazywał mi na migi, aby go więcej gryźć i prześladować, co się też i tak stało, bom go ja wyzwał na pojedynek, ale mi żadnym sposobem stanąć nie chciał; wolał się płaszczyć i minie jak podły przeprosić. Lecz minie to jednak niepomału ukontentowało, żem starego przesądnika tak daleko do pokory nakłonił, że mnie na klęczkach przepraszać musiał, i tyle się zasłużył w mym sercu, iż go tu na pamiątkę kładę. DALSZY CIĄG MOJEJ HISTORII — OPISANIE DOSTANIA SIĘ DO PRUSAKÓW Gdym się puścił w dalszą podróż moją, chcąc pojechać do Poznania, aby się obaczyć z braćmi moimi, także aby zjechać z pierwszego ognia pana Suworowa, którego mnie wystawiali tak jak antychrysta z piekła. Więc się go trochę obawiałem, nie tak jego osobistej osoby, ale jego wściekłości, którą on miał w sobie. A z takim nie można było żartować, ile w takimi razie, bo na polu nie bałbym się dwóch Suworowów, ale tam gdzie om ma przewagę nad nami; więc umyśliłem sobie jechać do mojej familii, zobaczyć się z nimi, ale mi się to nie bardzo udało. Już byłem tak szczęśliwy, żem przyjechał do miasta Konina, a to bez żadnej napaści. Lecz tam zajechałem na popas do austerii, abym tam popasł i konie i siebie. A gdym koniom kazał dać obrok, zaraz w tym momencie maszerował jenerał Schwerin z wojskiem pruskim, który szedł na zastąpienie naszym Polakom, którzy mieli maszerować nad szląską granicę. Więc gdy wojska pruskie maszerowali i prowadzili kilkadziesiąt żołnierzy polskich z sobą, którzy już byli rozpuszczonymi od pułków, z tych jeden żołnierz, będąc minie znajomy, zawołał na mnie po nazwisku. W tym oficer pruski, zaraz wypadłszy ze szwadronu z kilkoma żołnierzami, przypadł do mnie i zaraz mnie aresztował. Ażem go prosił o to, aby się moment wstrzymał, aż mój człowiek konie 169 wyprowadzi, aż ten jegomość, jak mi kazał kolbą dać pomiędzy łopatki tak niemiłosiernie, żem zaraz krwią womitować musiałem, i to tak mnie fatalnie uderzył, żem się cały krwią zawalał i tej krwi ciężko mnie jej uhamować było. Tan prezent musiałem w tym razie przyjąć od niego, ale bardzo bym był rad jemu oddał. Ale jadąc jenerał Schwerin i widział, jak ze minie krew buchała, więc zaraz przyjechał sam do mnie i pytał się mnie o to, co by mi takiego się stało. A gdym mu to opowiedział, co się mnie stało, ten dobry jenerał zaraz rozkazał stanąć przed sobą temuż oficerowi i serio się go pytał, dlaczego rozkazał mnie uderzyć. Oficer, nie mogąc się mu wyekskuzować, kazał go aresztować, któremu zaraz szpadę odebrano, a temu żołnierzowi, co minie kolbą uderzył, kazał dać 50 kijów na plecy. I rozkazał do siebie wezwać tych polskich żołnierzy, których prowadzono pomiędzy szeregami, i onych zaraz uwolnił, i każdemu rozkazał pójść w tę stronę, gdzie mu się podobało, a mnie rozkazał konie moje wydać i prosił mnie z sobą o ćwierć mili na obiad. Więc pojechałem z nim razem i gdy stanęliśmy na jego stanowisku, zastaliśmy już obiad gotowy, do którego wkrótce usiedliśmy. I widziałem w tym jenerale Schwerinie bardzo uczciwego i wspaniałego człowieka, z którym bardzo dobrze bawiliśmy się, lecz wkrótce ona wesołość jego zamieniła się dla niego w wielki smutek. Gdyśmy już kończyli obiad, w tym przyjeżdża od króla kurier z depeszami i jedną pakę papierów oddał jenerałowi Schwerinowi, a drugą oddał pułkownikowi. Ci gdy przeczytawszy takowe papiery, jakby piorun w Niemców trzasł, takie się wielkie zrobiło zamieszanie między nimi, co minie niepomału zadziwiło, aż później jenerał Schwerin sam mnie powiedział, co się stało. Oto król pruski kazał aresztować Schwerina za to, iż Madalińskiego, jenerała polskiego, z Wielkiej Polski bez atakowania wypuścił. Więc za to kazał go aresztować i komendę mu odebrać, a jemu samemu kazał się stawić przed sobą. Więc ja widziałem tak mocno cały korpus wojska pomięszany, których było 9000, że prawdziwie, gdybym był miał z sobą mój pułk, tobym Niemców w pień był wybił, ale to już nierychło było. Jenerał Schwerin tak był cnotliwy, że mi zaraz sam od siebie napisał paszport aż do Poznania, abym podobnie od Prusaków nie był aresztowany, i zaraz rozkazał mi wyjechać, póki drugi komendy za niego nie obejmie. DALSZY CIĄG MOJEJ PODRÓŻY DO POZNANIA Gdy minie ten jenerał Schwerin powiedział, tak ja, niedługo robiąc ceremonią, kazałem sobie konie przyprowadzić, a pożegnawszy się z oficerami wyjechałem od onych Prusaków, którzy rozumieli sobie, iż ja byłem jakim przyjacielem jenerała, i tak gładko wysunąłem się, i tak szczęśliwie przyjechałem bez żadnej napaści do samego Poznania. 170 A gdy stanąłem u brata mojego samym wieczorem, brat mój zdumiał się, co się to stało, iż ja w tak krytycznym czasie mogłem przyjechać do Poznania. Aż po przywitaniu się z sobą, gdym mu cały przypadek opowiedział o tym, co się stało z nami, więc tylko nastąpił z nami płacz, a to po utraconej ojczyźnie naszej. Ten pierwszy wieczór widzenia się z sobą był dla nas bardzo smutny, gdyż sobie wcale nie wystawiałem nic dobrego, jak tylko jeden Szpandał, ponieważ król pruski wszystkich Polaków kazał tam osadzać, mając na nas szczególniejszą złość, iż mu Warszawy nie poddaliśmy. Ale przenocowawszy noc pierwszą w Poznaniu, nazajutrz rano udałem się do komendanta i któremu się zameldowałem; aż pan komendant mnie to proponuje, iż ma rozkaz takowych ludzi aresztować i do Szpandał odsyłać, ale jako dla mnie, iż sam przyjechałem i sam siebie meldowałem, i że przez żołnierzy nie byłem do niego przyprowadzonym, a zatem dał mi wolny areszt, i to przez zaręczenie brata mojego, iż mnie przed nim na każde zawołanie dostawi, jednak z dodaniem mi codziennie jednego unteroficera na obserwacją, broniąc mi wychodzenia za miasto, tylko w samym mieście w Poznaniu. Takiego wolnego aresztu miałem całe tygodnie trzy, gdzie mi wolno było chodzić po całym mieście. Muszę tu wyznać o tych wspaniałych poznańskich obywatelach, którzy gdy się o mnie dowiedzieli, iż się w ich mieście znajduję, każdy się ubiegał, aby mnie jak najprędzej odwiedził. I prawdziwie mnie ze łzami witali, co dla mnie było jedynym ukontentowaniem, i prawie każdy starał się mnie winem, kilka butelkami wina udarować, a pani bankierka Klugowa tak była dla mnie wspaniała, że przez cały przeciąg bawienia mego w Poznaniu dawała mi od siebie najwspanialsze obiady i kolacje, i butelkę wina dobrego, i kawę co dzień; także samym wieczorem bardzo często orkiestra była mi przysyłana, która gdy odegrała swoje godzin trzy, odchodziła sobie, ale mnie nie było wiadomo, od kogo była mi przysyłaną. Co dzień bardzo wizyty mnie obywatele oddawali szanując swego ziomka, który był wiernym synem ojczyzny swojej. Nie mogę tu zapomnieć tego, jak to wiele Prusaków ukontentowało to moje przybycie do Poznania, bo skorom się tylko zameldowałem komendantowi miasta Poznania, tak zaraz rozkazał dać ognia sto razy z armat wiwatowego, z ogłoszeniem wszystkim wojskom pruskim i obywatelom tamtejszym, iż złapali drugą osobę po Kościuszce i że oni wielkie zwycięstwo nad Polakami otrzymali, a choć, to nie była prawda. A przez to samo zrobili mi Prusacy wielką reputacją, ponieważ przez befel rozkazano wszędzie przede mną broń prezentować, którędykolwiek bym szedł. Więc to mi bardzo wiele reputacji wszędzie sprawiło. Plackomendant także bardzo dobrze się znalazł; prosił mnie na śniadanie i razem i na obiad, śniadanie my zaraz odbyli, a na obiad przysłał po mnie pojazdem. Co się zaś tyczy obiadu, na któren byłem proszony, tego ja nie mogę nigdy zapomnieć, jaką miałem rozmowę z panem marszałkiem Raczyńskim, i z posłem szwedzkim, któren zamiast siedzieć w Warszawie, jako poseł, on bojąc się wolał siedzieć w 171 Poznaniu dopóty, póki się rewolucja nie skończy. Gdy się godzina obiadowa zbliżała, plackomendant przysłał po mnie karetę i parę koni, prosząc mnie do siebie, gdzie już zastałem i mego pana Raczyńskiego, i posła szwedzkiego, i jeszcze kilku panów, którzy mnie znajomymi nie byli. Alem skoro komendantowi ukłon swój oddałem, tak zaraz poseł szwedzki skoczywszy do mnie złapał mnie za szyję i począł mnie serdecznie ściskać i całować, mówiąc do komendanta te słowa, że on jest moim naocznym świadkiem czynności moich. Dodał i to, żem ja cuda w dzień rewolucji czyniłem i że on za mną przez całe trzy dni chodził, nad czym się komendant bardzo zastanowił. DALSZY CIĄG BAWIENIA SIĘ W POZNANIU A pan marszałek Raczyński widząc to, iż ja mu się bynajmniej nie kłaniam i do niego nie gadam, zaczepił mnie tymi słowy: „Czyli też mnie pan Kiliński ma lub też nie?“ Odpowiedziałem mu to, iże go bardzo dobrze znam. Pytanie: I jak się zowię. Odpowiedziałem mu, że się zowie marszałek Raczyński. Pytał się mnie, dlaczego ja do niego nie gadam. Odpowiedziałem mu, iż dlatego z nim nie gadam, aby nie nabył zanadto do minie poufałości i aby mnie drugi raz nie przedał, a kto się raz sparzy, to drugi raz dmucha, więc potrzeba jest konieczna chronić się od złych i przedajnych ludzi, jakim pan Raczyński zostaje. Ale chcąc wejść w dalszy ze mną dyskurs, pytał się mnie, co bym ja był z nim robił, gdybym go był złapał. Odpowiedziałem mu to, iżbym go był kazał na szubienicy powiesić, jako prawdziwego zdrajcę swej ojczyzny. W tym poseł szwedzki słysząc to zaczął się z niego serdecznie śmiać i powiedział panu Raczyńskiemu to: „I żeście bardzo chybili w pierwszej klasie, kiedy druga klasa wzięła nad wami górę, gdy was wieszać każą." W tym siedliśmy do stołu. Przy stole byłem proszony od pana komendanta, abym mu opowiedział o tej całej rewolucji, którą, rad nierad, musiałem powiedzieć. Czemu się pan marszałek bardzo dziwował, to temu, że rewolucja była jedynie tylko dla wybicia się z przemocy sąsiedzkiej, a drugie od przedajnych dusz polskich, którzy nas jak bydło przedawali. A gdym zaczął opowiadać tęż całą rewolucją, widziałem komendanta w wielkim jego poruszeniu i posła szwedzkiego, którzy się bardzo często od wylania łez utrzymać nie mogli. Ci dwaj cudzoziemscy panowie bardzo w mym sercu znaleźli dla siebie uszanowanie, gdyż sami nie byli Polakami, a tak mocno utyskiwali nad zgubą i przedażą Polski. Pan marszałek Raczyński, lubo sam uznał, jak jest źle swoją ojczyznę przedawać, ale tego nie uznał, że ją bronić będzie! W tym miejscu urywa się rękopis.