Varindra Vittachi Reporter w Subudzie Dwie książki w jednej oprawie SUBUD PUBLICATIONS INTERNATIONAL 1971 A Reporter`s assignment in Subud Książka ta jest tłumaczeniem z języka angielskiego książki Varindry Vittachi: „A Reporter`s assignment in Subud” Copyright 1991 The Subud Publications International Wszystkie prawa zastrzeżone Bez pisemnej zgody wydawcy, żaden fragment tej książki nie może być reprodukowany w jakiejkolwiek formie czy to przy pomocy środków elektronicznych czy mechanicznych, także dla potrzeb systemowego gromadzenia i przetwarzania informacji, z wyjątkiem cytowania krótkich ustępów w recenzjach. Informacje pod adresem: Stowarzyszenie Subud w Polsce 11-015 Olsztynek ul.Kościuszki 16 Nazwa SUBUD i Symbol Subudu są znakami zarejestrowanymi. Wszelkie prawa co do ich użycia są zastrzeżone. SUBUD jest drogą życia, a nie teorią czy nauką. Wypowiedzi na temat Subudu powinny być uważane za odbicie własnych, osobistych doświadczeń i zrozumienia autora. Nie powinny być uważane za autorytatywne oświadczenia ani za doktrynę Subudu Varindra Vittachi urodził się na Cejlonie w 1921 roku, jako najstarszy z 13 dzieci, w rodzinie buddyjskiej. Na uniwersytecie cejlońskim otrzymał stopień naukowy bakalaureusa ( pierwszy stopień naukowy, niższy od magistra) z ekonomii, a w wieku 22 lat został mianowany dyrektorem wiejskiej szkoły. Od tego czasu pracował jako młodszy księgowy w Banku Cejlońskim. Był redaktorem Czasopism Stowarzyszonych Cejlonu oraz redaktorem „Obserwatora Cejlońskiego” (Cejlon Observer) – najstarszej gazety w Azji, założonej w 1834 roku. W 1959 roku Vittachi otrzymał Nagrodę Ramon Magsaysy w dziedzinie Dziennikarstwa i Literatury będącej rezultatem jego reportaży z cejlońskich rozruchów na tle rasowym – „Wypadki 58 – Opowieść o Cejlońskich Rozruchach na tle rasowym „(„Emergency 58 The Story of Cejlon Race Riots”: wydawnictwo Deutsch, London). W 1962 Deutsch wydało jego drugą książkę :”Brązowy Sahib” („The Brown Sahib”). Następnie książki zostały wydane przez wydawnictwo „Dharma” „Reporter w Subudzie” („A Reporter in Subud”, 1963) „Zadanie Subudu” (Assignment Subud, 1965r). „Deutsch” opublikowało również jego ostatnią książkę: „Upadek Sukarno” („The Fall of Sukarno”, 1967 r). Wkrótce ma zostać wydana książka pt. „Zmiana przez wybór – Poszukiwanie istoty Filipińczyka” („Change by Choice – A Search for the Essential Filipino”). Przez kilka lat Vittachi był azjatyckim kierownikiem Międzynarodowego Instytutu Prasowego. W latach 1968 – 69 był kierownikiem Azjatyckiej Fundacji Prasowej, w roku 1970 został redaktorem naczelnym Azjatyckiego Serwisu Wiadomości. Od roku 1963 był Międzynarodowym Prezesem Subudu, funkcję tę pełnił dożywotnio. Zmarł w 1994 roku. REPORTER W SUBUDZIE Wstęp Opowieść podróżnika Przez dziesięć lat, pomiędzy 1960 i 1970, spędzałem większość czasu podróżując z kraju do kraju, z miasta do miasta. Zaliczałem tak wiele mil w powietrzu, że niektóre linie lotnicze przyznały mi tytuł C.I.P (Commercially Important Person) niższy stopień od V.I.P. ( Very Important Person) – bardzo ważna osobistość z handlowego punktu widzenia. Wiele dowiedziałem się o świecie w tym czasie. Lecz gdziekolwiek nie pojechałem, były dwa światy do poznania – świat gazet, Fundacji, seminariów, polityki i ekonomii oraz świat Subudu. Początkowo te dwa światy były odmienne, a nawet wykluczające się nawzajem. Moje życie zawodowe i życie duchowe były odrębnymi, nawet sprzecznymi egzystencjami. Przechodziłem z jednego do drugiego, lecz często z pewnym stopniem zakłopotania na progu tych dwóch światów. Po tygodniu spędzonym z Bapakiem w Cilandak, gdzie żyłem w świecie, w którym Anioły były dla niektórych, jeżeli nie dla mnie, wibrującą obecnością, leciałem do Hongkongu, Nowego Yorku czy Londynu, gdzie praca człowieka była rzeczywiście wszędzie widoczna pod postacią Hotelów Hilton i techniki rakietowej. Często zastanawiałem się, co jest prawdziwe – niewidoczny świat, który może być poznany jedynie poprzez uczucie, czy świat widzialny, który pełen jest stłoczonych i ściśniętych betonowych budynków, przejść podziemnych i naziemnych, którego wartości nie można mierzyć uczuciami, lecz stopniem użyteczności. Gdy samolot, w którym leciałem, lądował w jednym z tych wielkich miast, często pytałem siebie, czy to co widziałem dookoła – drapacze chmur wyrastające z miejsc, gdzie jeszcze niedawno były tylko domki parterowe lub jednopiętrowe, gdy przejeżdżałem tamtędy raptem rok temu – było nie bardziej rzeczywiste niż słodkie uderzenia skrzydeł motyla w mych uczuciach i na mojej skórze, których doświadczałem w latihanie. W takich momentach zastanawiałem się nawet, czy nie wyobraziłem sobie ekstazy i smutku oraz nieodpartej jasności naszego sposobu otrzymywania przewodnictwa w testingach, otrzymywania „dowodu”, jak Bapak często to określał. Świat Zewnętrzny był tak solidny, że był niewątpliwie rzeczywisty dla umysłu nauczonego szanować i trzymać się naukowego stosunku do życia, to znaczy oceniać to, co było konsekwentnie logiczne i pozostawiać stale sceptycznym w stosunku do moich doświadczeń i wiedzy, której nie można było zmierzyć przy pomocy zmysłów. Świat Wewnętrzny, jak uczono mnie myśleć, był zamieszkały przez głupie starsze panie obojga płci, które zaczynały życie wierząc w Świętego Mikołaja, a kończyły je wierząc w horoskopy w niedzielnych gazetach, latające spodki i postrzeganie pozazmysłowe. Dla mojego dziennikarskiego umysłu jedną z „trudności” życia duchowego było to, że jego najżarliwsi entuzjaści byli ludźmi gotowymi uwierzyć, że: a. John F.Kennedy musiał być ofiarą teksańskiego spisku; b. gdy Papież opamięta się i opublikuje dokumenty z Fatimy, to Drugie Przyjście zostanie objawione; i c. jeżeli Neil Armstrong nie napotkał małego księżycowego ludzika noszącego ochronne okulary i spiralną antenkę, to dlatego, że jest on jednym z tych ludzi, którzy nie mają oczu, by widzieć i uszu, by słyszeć, a nie dlatego, że ich tam nie ma. Inną trudnością dla mnie było to, że wielu z nas przyszło do Subudu, ponieważ byli pełni odrazy do kapłańskiego fanatyzmu i dogmatów, a teraz sami stali się fanatykami i dogmatykami. Ale gdy minął rok, a słowa Bapaka powtarzane wciąż od nowa i od nowa, z nowym znaczeniem i świeżymi odcieniami, zaczęły do nas docierać, zaczęliśmy rozumieć, że Subud nie jest powinnością oraz pobożnością w niedzielny poranek, nie tylko zabawą w poniedziałkowy i czwartkowy wieczór. Było to całkowite przeżycie, objęcie, przeniknięcie, które rozszerzało się do wymiarów jakich pragnęliśmy i jakie byliśmy zdolni przyjąć i odczuć. Bapak mówił o Wewnętrznym Zewnętrznym. Dla mnie był to bardzo pożyteczny rozłam mentalny, pozwalający poznawać naturę i ludzi. Wszystko, każda istota, ma swoje Wnętrze i Zewnętrze. Każdy człowiek ma swoją Wewnętrzną i Zewnętrzną jaźń. Nawet słowo ma swoje Wnętrze i Zewnętrze. Posiada kształt, brzmienie, wielkość i znaczenie. Istnieje Wewnętrzne znaczenie słów oraz ich znaczenie Zewnętrzne. Świat Duchowy był Wewnętrzny, a Świat Materialny – Zewnętrzny. Mój świat dziennikarstwa i polityki był atmosferą, jaką żyła moja jaźń. Latihan zaś pomaga mi znaleźć drogę do mego Wewnętrznego świata uczuć. W moich podróżach rozpoznałem ten podział. Londyn od lat znałem jako miasto mądrych, ciekawych ludzi i zadziwiająco adsorbujących miejsc, aż do czasu, kiedy poznałem Londyn Subudu. Londyn, który całkowicie mnie oczarował, ponieważ poznałem tam ludzi, którzy związali się ze mną uczuciami, a nie sprytem czy zmanierowaną powierzchownością z Leet Street i West End ( dzielnice Londynu ). To wzrastające zrozumienie istoty życia sprawiło, że wielu z nas odsunęło się od świata Zewnętrznego, który większość ludzi znała jako „Prawdziwe Życie”. i coraz więcej z nas stawało się świeckimi pustelnikami – ubieraliśmy się „normalnie”, jeździliśmy samochodami i samolotami jak „normalni” ludzie. Żeniliśmy się i wychodziliśmy za mąż oraz zakładaliśmy rodziny „normalne” (być może nie tak normalne). Przyjmowaliśmy Świat, w którym to wszystko działo się jedynie jako Zewnętrze muszli, w której miało żyć nasze Wewnętrzne życie. Wyobrażaliśmy sobie, że jesteśmy inni od „normalnych” ludzi – i trochę lepsi. Jeżeli nawet wiedzieliśmy, że nasze Wnętrza są cuchnące, byliśmy „lepsi” niż ci „sympatyczni” ludzie, którzy żyją jedynie swoim Zewnętrzem. Ale zachowywaliśmy się bardzo podobnie do tych „normalnych” ludzi, którzy podzielili swój świat na My i Oni – na grupę i resztę, na Ty i Nie-ty, na Pięknych i Przeklętych. Odrzuciliśmy świat Materialny lub też utrzymywaliśmy go w naszych podróżach poprzez świat duchowy. Dlatego tak wielu z nas nie mogło zrozumieć, dlaczego Bapak ogląda telewizję ? Dlaczego starannie się ubiera ? Dlaczego woli Mercedesa od konia i powozu ? Dlaczego Braterstwo Subud potrzebuje budynków na swoje Międzynarodowe Centrum Duchowe, podczas gdy Budda osiągnął najwyższy stopień oświecenia pomiędzy ludźmi w cieniu drzewa Bodhi. Będąc z miasta, stawaliśmy się teraz świętymi z miasta lub, w każdym razie, sprawiającymi wrażenie takich. Ignorowaliśmy cudowną biegunowość wszystkiego w tym wszechświecie. Zapomnieliśmy, że nie można podnieść miotły, za jej „czysty” koniec, nie podnosząc równocześnie jej brudnego, pracującego końca. Wiele lat zajęło większości z nas otworzenie się na inny wgląd, który dawał nam Bapak, kiedy tylko mówił o Wnętrzu i Zewnętrzu. Powiedział nam, że Subud nie odrzuca świata materialnego, który jest również dziełem Boga. Powiedział też, że poprzez Subud, świat materialny zajmie swoje właściwe miejsce w naszym życiu. Mówił że przez praktykę latihanu będziemy mogli skierować materialne siły tak, aby pracowały dla nas. i stwierdzał często, że Wnętrze i Zewnętrze „muszą iść razem”. Nasze Wewnętrzne i Zewnętrzne życie powinno być połączone. Nasze zewnętrzne życie powinno być coraz bardziej kierowane z wewnątrz. Kiedyś powiedział nam, że nawet kasjer bankowy może podczas swojej pracy wielbić Boga. Bapak przewertował wtedy plik dolarowych banknotów licząc – jeden, dwa, trzy, cztery. Allah, Allah ... Wybuchnąłem śmiechem, ponieważ moją pierwszą prawdziwą pracą była właśnie posada młodszego księgowego w Banku Cejlońskim, a jednym z moich obowiązków, było raz w tygodniu przeliczanie pieniędzy w skarbcu. Banknoty były w paczkach po 50 rupii i ja liczyłem jeden, dwa, trzy, cztery, ... i zawsze kończyłem 51 lub 49, nigdy 50. Gdybym był bankierem kierowanym od wewnątrz, nie byłbym w ciągłym strachu przed wyrzuceniem mnie z pracy. Bapak jest ucieleśnieniem tej zasady – koniecznej jedności Wewnętrznego i Zewnętrznego. Bapak farmer, Bapak kierownik spółki, Bapak prawnik, Bapak miłośnik boksu, Bapak na stadionie piłkarskim, Bapak na naszym latihanie, Bapak testujący nas. Bapak wyjaśniający nam naturę człowieka i jego powiązanie z Bogiem – był zawsze tym samym Bapakiem. Od pierwszej chwili duchowej historii człowieka, Subud głosił tę zasadę jasno i bez dwuznaczności. Zasada „Oddaj Cesarzowi, co cesarskie, a Bogu co boskie” nie jest usprawiedliwieniem dla schizofrenicznej egzystencji w dwóch światach. W światach, w których Przykazania możemy zastąpić etyką Harwardzkiej Szkoły Handlowej. Zasada ta jest zapewnieniem, że Cesarz, jest również stworzony przez Boga i będzie spełniał Jego dzieło, jeżeli tylko pozwoli kierować sobą z wewnątrz. Ostatnio Bapak wyjątkowo ostro przypomniał nam o tej zasadzie, mówiąc : „Nic nie możemy zrobić bez Boga. Potrzebujemy pomocy Boga, aby żyć ludzkim życiem w materialnym otoczeniu. A Bóg jest gotowy przyjść nam z pomocą, jeżeli tylko Mu pozwolimy”. Wskazówki do wielbienia Boga, które dał nam Bapak – Cierpliwość, Szczerość i Posłuszeństwo oparte są na tym samym jednym wymaganiu – Pozwólcie Mu. Tak ! Jest to coś, co nas oczyści. Pewnego ranka w Londynie w 1959 r. Reynold Osborne z Nowego Jorku, Richard Lacey z Johanesburga i ja dyskutowaliśmy na temat książek o Subudzie. Zgodziliśmy się, że nikt nie powinien pisać na temat Subudu, ponieważ nasze zrozumienie zmienia się z czasem. Powiedziałem, że chociaż pisanie jest moim zawodem, nigdy nie będę pisał o Subudzie. Roześmiali się. Richard powiedział: -Czy dasz nam to na piśmie? Tak ! I oto jest na piśmie ! PROLOG BOMBAJ, styczeń 1960 r. Pokój apartamentu Bomon-Behram na Nepeansea Road z oknami wychodzącymi na ocean. Bapak ubrany z powodu upału w luźne spodnie i koszulę, bez marynarki, siedział jak zwykle ze skrzyżowanymi nogami na długiej sofie czytając list z Londynu.[DM1] „ Jeszcze jedna książka o Subudzie”- zauważył uśmiechając się. Ten list sugeruje, że Bapak powinien interweniować i powstrzymać jej publikację na podstawie tego, iż zawiera ona materiały, które mogłyby zaszkodzić Subudowi. Lecz dlaczego Bapak powinien interweniować ? Subud nie jest dziełem Bapaka. Nie jest dziełem człowieka. W jaki sposób jakiś człowiek może go zniszczyć ? Jeżeli on może być zagrożony przez człowieka, to nie pochodzi od Boga. A jeżeli nie pochodzi od Boga, to dlaczego Bapak ma się martwić ?” - Nie mogę zrozumieć – powiedziałem – jak ktoś będący w Subudzie, może pisać na ten temat. Jestem zawodowym pisarzem, ale czuję, że nie mógłbym nawet zacząć pisać o Subudzie. Moje rozumienie wyjaśnień i doświadczeń zmienia się z roku na rok. Jak mógłbym przelać je na papier ? - Jesteś pisarzem, więc lepiej pisz – powiedział Bapak, pomijając Anwar Zakira jako tłumacza. - Pisać ? – spytałem. – O Subudzie ? - Tak, o Subudzie – powiedział Bapak. - Ależ, Bapak, to będzie nonsens ! – argumentowałem. - Tak – zgodził się Bapak. – ale lepiej pisz. I SPOTKANIE W LONDYNIE Napięcie w moim kraju było oczywiste. Był maj 1957 roku i dwie główne narodowości na Cejlonie, Singalezi i Tamilowie, przygotowywały się do starcia na śmierć i życie. Jako Singalezyjczyk i Buddysta – będący członkiem społeczności zdecydowanie dominującej liczebnie na wyspie – stwierdziłem, że oczekuje się po mnie, iż pójdę razem z „moimi ludźmi” i wybaczę zlikwidowanie mniejszości Tamilskiej, Hinduskiej i Chrześcijańskiej. Ale ja nie byłem zdolny do uczucia rasowej, czy religijnej wyższości – a na pewno nie na podstawie liczb. Kiedy konflikt zaczął narastać, odkryłem, że wielu z moich najbliższych przyjaciół jest Tamilami, Hindusami i Chrześcijanami i że tak jak moi rodzice i żona, nigdy nie byłem świadomy tych różnic w naszych stosunkach z nimi. Nigdy w ogóle nie powstał żaden problem. Dla ludzi, którzy myśleli tak jak ja, oczywistym było, że rozłam był dziełem kilku polityków pozbawionych skrupułów, którzy nie wahali się dobrnąć do władzy nawet przez krew mniejszości narodowych. Próbowałem poprzez swoją gazetę odwieść przywódców obydwu stron od doprowadzenia do katastrofy, która z pewnością przydarzyłaby się naszemu krajowi, gdyby dalej kontynuowali swoje wysiłki w celu rozniecania bardzo niebezpiecznych i niemożliwych do ugaszenia płomieni rasizmu i fanatyzmu religijnego. Bardziej świadomi z moich kolegów wydawców z innych gazet również pracowali bardzo ciężko, aby powstrzymać zbliżającą się masakrę. Wygłaszaliśmy kazania do nawróconych. Nasze gazety nigdy nie docierały do ludzi, których łatwo pobudza ten rodzaj szaleństwa i do maniaków władzy, którzy stwarzali kłopoty myśląc, że jesteśmy ślepi albo „antypaństwowi”. Tamilowie na północy planowali satjagraha – w formie marszu „bez przemocy” do Trinkomali, gdzie mieli zamanifestować jedność Tamilów, którzy byli za ich sprawą. Kierownictwo Singalezyjskie przygotowywało akcje odwetowe na południu. Kilku przyjaciół i ja zajmowaliśmy się systemem autoanalizy, która pomagała nam bardzo w przyjrzeniu się naszym motywom i działaniu w życiu codziennym. Te studia umożliwiły mi jasne ujrzenie motywacji polityków, którzy powodowali tak wiele zniszczenia i krzywd, a także motywacji wielu moich własnych słabości i uprzedzeń. Znalazłem się jednak w martwym punkcie. Zawodowo, moje wysiłki, aby zmienić ludzkie serca, były bezowocne, a duchowo, moje wysiłki, aby zmienić siebie, nie dawały wcale lepszych rezultatów. W naszej niewielkiej grupie „badawczej” niektórzy z nas rozwinęli technikę, umożliwiającą stanie się obserwatorami swojego własnego postępowania. Na przykład, taki obserwator wtrącałby się czasami do mojej rozmowy z kimś takim, jak dyrektor mojej gazety i robiłby uwagę: - Vittachi ... więc to jest redaktor, który zawsze sprzeciwia się szefowi, hm ? Posłuchaj tylko tego przymilnego tonu w twoim głosie, gdy z nim rozmawiasz. Albo zauważyłby kwaśno: - Vittachi, czy zauważyłeś, jak zmienia się twoje nastawienie, gdy zdajesz sobie sprawę, że osobą po drugiej stronie linii telefonicznej jest kobieta ? Ale ten obserwator mimo swej szybkości, zawsze wydawał się pojawiać o ułamek sekundy za późno, aby można było coś z tym zrobić. Obserwował, ale nie miał siły, aby konkretnie zmienić sposób w jaki Vittachi myślał i postępował. Pracowaliśmy bardzo ciężko nad tą autoanalizą: trzy wieczory w tygodniu i trzy niedziele poświęcaliśmy na to ćwiczenie. Lecz wszyscy doszliśmy do poczucia daremności i rozpaczy. Nasi nauczyciele uczyli nas, że pomoc nadejdzie, ale od pięciu lat nic na to nie wskazywało. Radziliśmy sobie jak człowiek stojący na desce i usiłujący jednocześnie ją podnieść. Jedynym sposobem na dokonanie tego wyczynu byłoby zaofiarowanie nam jakiejś pomocy z góry. Wtedy moglibyśmy podnieść deskę, nas samych i wszystko inne. Ale jakiej pomocy ? Kto dałby nam tę pomocną dłoń ? Jak długo, jak długo trzeba czekać ? Pewnego przedpołudnia męczyłem się, aby napisać wymowny artykuł wstępny, zwracający się bezpośrednio do przywódców Tamilów, aby zaniechali swojego marszu do Trinkomali i zgodzili się na konferencję, na której podjętoby wysiłek rozwikłania nieporozumień z rządem. Nagle, w połowie poczułem jak cała moja siła i wola uleciały ze mnie. Byłem zajęty jedną myślą – muszę wyjechać z Cejlonu na kilka tygodni. Czułem, że nie zniosę już dłużej napięcia wokół mnie. Odepchnąłem maszynę do pisania, poszedłem do pokoju dyrektora i usłyszałem siebie oznajmiającego głośno i raczej rozpaczliwie: - Wyjeżdżam stąd do diabła. Po tonie mojego głosu, pomyślał on sobie, że rezygnuję z pracy. Ale kiedy uświadomił sobie, że wszystko czego chcę, to czasowej przerwy, delikatnie załatwił wszystkie niezbędne formalności – zezwolenie, pieniądze, wszystko. Kiedy pakowałem się, aby wyjechać do Londynu ( gdzie tacy ex-mieszkańcy kolonii jak ja, jadą w takich sytuacjach, jak nie do Londynu ? ), naszły mnie następujące myśli. Powiedziałem mojej żonie, że zachowałem się teatralnie, że wszystko czego potrzebuję to kilka dni odpoczynku w górach, że powinienem odwołać moją podróż do Londynu i zostać na Cejlonie. Lecz ona znając mój sprzeczny charakter, nalegała abym wyjechał. - Jeżeli zamiast tego wyjedziesz w góry, a potem wrócisz do pracy, będziesz przygnębiony, że nie wyjechałeś do Anglii, mając okazję to zrobić. – powiedziała. Dotarłem do Londynu w ciepły czerwcowy dzień i poszedłem wprost do Coombe Springs, gdzie miałem spotkać Johna Bennetta, którego znałem od około siedmiu lat. Kiedy wszedłem do domu, zauważyłem wyraźną zmianę w atmosferze i ludziach wokół. Wszystko wydawało się być spokojniejsze od tego, co kiedyś znałem. Nie było widać cnotliwych, nabożnych twarzy, które spotykałem tak często. Ludzie śmiali się i rozmawiali dużo głośniej, od tego, co te rozsypujące się mury kiedykolwiek słyszały. Większość kobiet zamieniła worki pokutnicze i popiół na lekkie, letnie sukienki, niektóre z nich miały nawet lekki makijaż. Przeszedłem przez dom i przez trawnik w kierunku starego dębu, gdzie, jak mi powiedziano, znajdę Johna Bennetta. Dwóch Anglików zaczęło właśnie mówić do mnie. To mnie dosyć oszołomiło, ale nie tak bardzo, jak wtedy, gdy zjawił się John Bennett i widząc mnie, odrzucił do tyłu głowę i wybuchnął śmiechem. Byłem zdziwiony. Oto, naprawdę był powód do zdumienia. John Bennett – pan B. dla tysięcy studentów w wielu częściach świata, ich wzór poważnego i ukierunkowanego charakteru – nigdy przedtem nie śmiał się w mojej obecności. On mógł uśmiechać się, a nawet zarechotać w pobłażliwy sposób, ale w czasie całej naszej znajomości, jego serdeczny uśmiech był mi zupełnie obcy. – Co się dzieje, panie B ? Są pewne zmiany w Coombe tym razem. Ludzie, ty, wszyscy zachowują się trochę dziwnie. Cóż to za nastrój ? i cóż tak zabawnego, tak bardzo cię rozbawiło ? – spytałem. - Chodźmy na górę do mojego gabinetu, a ja ci powiem co się zmieniło ! – odpowiedział John Bennet. Usiedliśmy w jego wyłożonym książkami pokoju, tak jak robiliśmy w czasie moich wielu wcześniejszych wizyt w Coombe. Opowiedziałem mu o impulsie, który skłonił mnie do przyjazdu do Anglii. Opowiedziałem o naszej grupie „badawczej” i o poczuciu beznadziejności. Spytałem o obietnicę, że pomoc nadejdzie. Kiedy ? Skąd ? - Pomoc nadeszła – odpowiedział Bennett tym swoim apokaliptycznym tonem, który zawsze podbijał moje serce i przemawiał do mnie. Obawiałem się, że nastanie teraz głośne i intensywne milczenie. Zamiast tego John Bennett mówił dalej: – Pozwól, że opowiem ci historię...- i potem nastąpiła relacja, znana teraz od wielokrotnego opowiadania, o przybyciu człowieka z Holenderskich Indii Wschodnich, aby nam pomóc i kierować nami w duchowych wysiłkach. On jest teraz w pokoju obok. Nazywa się Muhammad Subuh. – Musisz teraz zdecydować: czy chcesz robić to co robiłeś, czy chcesz otrzymać doświadczenie Subudu. Dla wielu była to bardzo trudna decyzja – powiedział. - Dla mnie nie ma najmniejszej trudności, panie Bennett – powiedziałem. – W stanie w jakim się znajduję, jestem gotowy obrabować jakąkolwiek świątynię, jeżeli przysłuży się to mojemu celowi. Ale powiedz mi, dlaczego śmiałeś się, kiedy mnie zobaczyłeś – nalegałem. - Powiem ci dlaczego. Kiedy Pak Subuh przyjechał tutaj, jednym z pierwszych pytań jakie mi zadał to: czy są na Cejlonie jacyś ludzie, którzy byliby zainteresowani tymi sprawami. Powiedziałem mu, że jest niewielka grupa w Colombo. Uważałem, że trudno byłoby skomunikować się z nimi korespondencyjnie. Ale Pak Subuh uśmiechnął się tylko i powiedział: „nie martw się. Coś się zdarzy, nie dalej jak za dwa czy trzy tygodnie”. - i ja byłem tym czymś, co się zdarzyło? – zapytałem. Tym razem i ja przyłączyłem się do śmiechu i wszystko teraz wyglądało świetnie. Zabrano mnie do pokoju na półpiętrze, który później miał być pokojem Bapaka. Było tam trzech innych – pan Kibble z Cypru, Południowo-Afrykanin i Amerykanin. John Bennett zwrócił na to uwagę – oczywisty internacjonalizm – jako na pewien dowód słuszności tej nowej drogi, na którą mieliśmy wejść. Wtedy wszedł Indonezyjczyk. Był ubrany jak handlowiec z Indonezji. Palił Holenderskie cygara. Powiedziałem do siebie „Nie, to niemożliwe. Jak świątobliwy człowiek może tak wyglądać?” Zgasił cygaro, uśmiechnął się do nas i zaczął mówić. John Bennett tłumaczył, radząc nam, aby zamknąć oczy i odprężyć się. Czterdzieści pięć minut później zostaliśmy otworzeni i doświadczyliśmy latihanu. Bennett zapytał czy coś poczuliśmy. Kibble powiedział, że doznał uczucia głębokiego odprężenia. Ja powiedziałem, że czuję się znudzony, ale chciałbym to kontynuować. Przez siedem dalszych dni przyjeżdżałem do Coombe z Londynu. Nic w ogóle nie czułem. Słyszałem i czułem innych ludzi poruszających się, tańczących, płaczących, wirujących wokół jak derwisze padających na ziemię jak martwe kłody i Icksana Ahmada śpiewającego monotonnie Ał-łah, Ał-łah, Ał-łah. Mężczyzna, który przychodził do Coombe ubrany w melonik i prążkowane spodnie, stał zawsze blisko mnie, wpierw sztywny i oficjalny, ale po pięciu minutach od rozpoczęcia doświadczenia (latihanu), słyszałem go sapiącego: tuuch, tuuch, tuuch, najpierw wolno, potem szybko, potem zaczął tupać wokół pokoju tak jak pociąg, dysząc ciągle tuuch, tuuch, tuuuch ... ktoo, ktoooo ! Śmiałem się, tłumiąc śmiech w sobie, aż obolały mnie boki. Ale każdego wieczora przykro odczuwałem, że dni płyną szybko, a ja nie otrzymuję latihanu, który, jak już się przekonłem, inni ostatecznie otrzymali, sądząc z tego, jak zachowywali się podczas ćwiczeń i ze sposobu w jaki mówili o swoich doświadczeniach. Przekonałem się, że ruchy jakie wykonywali, były mimowolne, ponieważ gdyby to było udawane, z pewnością woleliby przybrać wdzięczniejsze postawy i wydawać głosy duchowo bardziej odpowiednie. Pytałem siebie, jak można by się było spodziewać po mnie, jak mógłbym zabrać tę siłę ze sobą na Cejlon i przekazać innym, skoro sam jej jeszcze nie otrzymałem. W ostrych mękach wewnętrznych poszedłem pewnego dnia, aby spotkać się z Pak Subuhem. Miałem spisane kilka pytań wstępnych i dziesięć pomocniczych pytań z filozofii. Chciałem tę sprawę gruntownie i w całości przeanalizować. Icksan tłumaczył. Powiedziałem Pak Subuhowi że brałem teraz udział w siedmiu latihanach i nic nie poczułem. - Jak mógłbym przekazać to doświadczenie grupie na Cejlonie, kiedy sam jeszcze go nie otrzymałem ? B apak: - Dlaczego myślisz, że to twoja sprawa zabrać to na Cejlon ? - Pan Benett rzekł, że czuje, że mój przyjazd w tym czasie miał jakiś cel ...- powiedziałem. - To możliwe. Ale to nie jest twoim, ani Bapaka zadaniem. to zadanie Boga. Jeżeli Bóg postanowił, że będziesz tym, który ma otworzyć ludzi na Cejlonie, dopilnuje abyś był do tego przygotowany. Jeżeli nie – nie ty ponosisz za to odpowiedzialność. – odpowiedział Bapak. P oczułem natychmiastowa ulgę, że to brzemię, które sam sobie narzuciłem, zostało zdjęte z moich ramion i powiedziałem o tym. B apak : - Wszystko, czego się od ciebie wymaga, to abyś brał udział w latihanie przez pół godziny dziennie, tak długo jak tu będziesz. Czy to jest zbyt dużo ? Z godziłem się, że nie jest to wcale trudne. - Jest jeszcze jedna sprawa, z którą mam kłopot – powiedziałem. – Zawsze mówiono mi, i wierzyłem w to, że w sprawach duchowych, tak jak i w świeckich – zasadą jest nic za nic. To co otrzymujemy jest proporcjonalne do tego czym płacimy w wysiłku, czy pobożności. - Więc w porządku, czym chcesz zapłacić ? – spytał Bapak. Z  tonu tłumaczenia Icksana ?i ironii w jego uśmiechu zdałem sobie sprawę z absurdalności tego, że przez swoja postawę żądam, aby pozwolono mi płacić, za to co otrzymałem, tą samą obiegową monetą duchowego wysiłku, której używałem przedtem. Bapak : - Wielbienie Boga nie jest transakcją. Nie możesz kupić duchowej Łaski. Możesz się przygotować na otrzymanie jej... Zapytałem: - Jak ? Czyżby warstwa brudu, która mnie pokrywa, była tak gruba, że nawet ta siła nie może jej przeniknąć ? Czy powinienem wyjechać, spróbować oczyścić się, a potem wrócić, aby otrzymać doświadczenie latihanu ? Bapak : - A możesz ? Odpowiedziałem, że nie rozumiem. Bapak : - Czy możesz wyjechać i oczyścić się ? W tym momencie poczułem swój pierwszy przebłysk zrozumienia miłosierdzia boskiego i pojęcia rozgrzeszenia. Nie było sensu,aby grzesznik przestał wielbić Boga pod pretekstem, iż jest on zbyt nieczysty, aby oddawać Bogu cześć. Jego jedyną nadzieją było wielbienie Boga. Nie było innej drogi. - Czy są jeszcze jakieś pytania ? – spytał Icksan. Rozwinąłem mój dziesięciopunktowy kwestionariusz, spisałem odpowiedzi, po czym wyszedłem.? Tego dnia zacząłem ćwiczenia uwolniony od brzemienia pionierstwa, które wlokłem za sobą przez wszystkie te dni. W kilka minut po rozpoczęciu ćwiczenia zacząłem doznawać dziwnego uczucia. Wydawało mi się, że kolana uginają się pode mną. Pomyślałem sobie: „Zabawne. Nie daj się teraz złapać, staruszku. Nigdy przedtem nie klękałeś. Nie rób czegoś takiego, nie wygłupiaj się. Jakże śmiesznie by to wyglądało ...” i tak walczyłem z tym impulsem uklęknięcia przez całe czterdzieści pięć minut. Potem wspomniałem o tym baronowi Von Bissing i dwu innym, którzy byli na latihanie. Powiedziałem, że nie chcę robić tego wszystkiego, ponieważ wszystko we mnie wzdryga się na myśl o tym, jak śmiesznie to może wyglądać. Jeden z nich powiedział szorstko: - Czy myślisz, że ktoś zwróciłby uwagę na to, że klęczysz, czy też stoisz na głowie ? Każdy był zajęty sobą. Wtedy zobaczyłem, że to, co było absurdalnego, to moja egoistyczna niechęć do wypuszczenia z rąk wyobrażenia o sobie, jakie w sobie nosiłem. Wyobrażenia twardego, nowoczesnego dziennikarza, kóry nie chciałby być złapany na robieniu czegoś tak staromodnego, jak czytanie Biblii, czy klękanie w uwielbieniu Boga. W czasie następnego latihanu mój wewnętrzny świat zmienił się. Stwierdziłem, że klęczę i śpiewam na cały głos słowa, których nigdy przedtem nie było w moim słowniku : „Bóg zmiłował się nade mną”. Byłem całkowicie świadomy tego co mówię i faktu, że klęczę, że uśmiecham się, i że łzy spływają po mojej twarzy, i że po raz pierwszy w życiu kosztuję prawdziwego szczęścia. To wspaniałe uczucie euforii trwało przez kilka dni. To było takie, jakim jest naprawdę szczęście. Przez całe swoje życie znałem dwa inne uczucia. Nieszczęście i brak nieszczęścia. A teraz czułem smak prawdziwego szczęścia. Byłem już przekonany, że istnieje w latihanie siła, i że teraz otrzymałem z Nią kontakt. Moje reakcje w latihanie zmieniły się. Stały się mimowolnymi gestami i ruchami głową. Była tam siła, przenikliwa i mocna, lecz oto mój umysł zaczął znowu wątpić : Była to siła dobra, czy zła ? Odpowiedzieć mogłem jedynie przez doświadczenie tego, w jaki sposób ta siła działała na mnie. Przez następnych pięć lat zebrałem więcej niż całe morze dowodów na dobroczynne działanie latihanu, więcej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. I I CZEKAJĄC NA SUBUD TC  P rzy końcu miesiąca, który spędziłem w Coombe, Bapak posłał po mnie i powiedział, że nie mogę jeszcze przekazywać kontaktu innym. Poradził mi, abym nie mówił nic o moich doświadczeniach – oprócz tego, co czuję, co naprawdę rozumiem – gdy wrócę do domu. Ponieważ nie rozumiałem nic i nic nie mogłem opisać, poza zewnętrzną działalnością w Coombe. Zdałem sobie sprawę z tego, że nic nie mogę powiedzieć swoim przyjaciołom, a nawet mojej żonie – tylko to, że pomoc, której tak długo oczekiwaliśmy – nadeszła. Bapak powiedział, że powinniśmy spróbować rozbudować naszą grupę „badawczą” do 50 osób w czasie najbliższych dwóch czy trzech miesięcy, a on przyśle nam kompetentnego pomocnika, ?który rozwinie na Cejlonie Subud. Odpowiedziałem, że będzie to niemożliwe, ponieważ próbujemy bezskutecznie od pięciu lat powiększyć naszą grupę, ale nigdy nie byliśmy w stanie rozrosnąć się powyżej stałego tuzina. Bapak śmiejąc się zauważył, że nie powinienem być tego taki pewny i że prawdziwą trudność sprawi „pomieszczenie tych wszystkich, którzy przyjdą”. Pomyślałem, że jest to tak sobie powiedziane i zgodziłem się, że będziemy robić, co tylko będziemy mogli. Wróciłem do domu zaopatrzony w taśmę z nagraniem Johna Bennetta opowiadającego, jak Pak Subuh przybył do Anglii. Koledzy czekali na mnie na lotnisku, po raz pierwszy we wszystkich moich podróżach. Dzięki moim wzmiankom w listach do żony, byli pełni nadziei, że przywiozę ze sobą „drogocenny towar”, jak jeden z nich to określił. Jedynym towarem, który ze sobą przywiozłem była taśma, którą im wręczyłem z krótkim wyjaśnieniem. Została przesłuchana na spotkaniu, na które grupa zaprosiła kilku przyjaciół. Natychmiast poczułem, że dzieje się coś nowego. Ludzie, którzy od lat opierali się naszym próbom skłonienia ich, aby przyłączyli się do nas, byli szczerze podekscytowani nowymi możliwościami, jakie ta wiadomość otworzyła. Przyprowadzili ze sobą wielu innych, aby mogli przesłuchać taśmę, tak że około września 54 osoby czekały w tym kraju na Subud. Pewnego przedpołudnia Aubrey Collette, współpracownik z gazety, którą redagowałem – był członkiem naszej grupy „badawczej” – wszedł do mojego biura na codzienne zebranie i zaproponował, abyśmy zrobili relaksujące ćwiczenie, które kiedyś wykonywaliśmy. Po trzech minutach ćwiczenia zauważył, że jest ono dużo głębsze niż kiedykolwiek przedtem, i że będzie praktykował to codziennie rano w domu, przed pójściem do pracy. Następnego dnia wszedł do mojego pokoju wzburzony i podniecony. - Najbardziej niemożliwa rzecz stała się dzisiaj rano.- powiedział. – Robiłem ćwiczenia odprężające, gdy nagle moje ramiona zaczęły się wznosić i zacząłem płakać w modlitwie i nie mogłem tego powstrzymać nawet wtedy, gdy służąca wniosła herbatę. Cały czas czuję wewnątrz siebie to wspaniałe uczucie. Pomyślałem sobie: „Mój Boże, co ja zrobiłem !” Pośpiesznie wyjaśniłem to, co wiedziałem na temat otwarcia w Subudzie i opowiedziałem swoje doświadczenie, gdy zaczął się we mnie manifestować odzew na kontakt. Napisaliśmy do Bapaka prosząc go o radę. Bapak odpowiedział : „Tak, otworzyłeś Collette „przypadkiem” (rozumiem to jako „niezamierzone otwarcie”). Nie otwieraj jeszcze nikogo rozmyślnie. Rób latihan z Collette u siebie dwa razy w tygodniu i nic więcej nie mów na ten temat”. Dziwny był to sekret do utrzymania, ale robiliśmy latihan przez kilkanaście miesięcy aż do założenia grupy na Cejlonie. Collette i ja zawsze byliśmy ze sobą związani, zarówno zawodowo, jak i intelektualnie, a teraz poznaliśmy się jak bracia krwi. Był mi bliższy niż kiedykolwiek moi rodzeni bracia i siostry. Inne zdarzenie było związane z moją żoną Sunetrą. Powiedziała do mnie pewnego dnia: - Chciałabym pojechać do Londynu”. Odpowiedziałem, że nie mam możliwości ponownego wyjazdu do Londynu, jako że właśnie wróciłem do domu. Powiedziała: - Nic nie mówiłam o twoim wyjeździe do Londynu. Ja chcę jechać do Londynu. Aby docenić wagę tego wypadku trzeba wiedzieć, że moja żona, jak większość kobiet ze średniej klasy na Cejlonie, była wychowana w bardzo konserwatywnych tradycjach rodzinnych. Nigdy nie podróżowała przed ślubem, nawet miejskim autobusem, i nie zwykła poruszać się sama nawet w Colombo. A teraz chciała pojechać sama do Londynu. - W porządku – powiedziałem – ale o co chodzi ? Skąd to nagłe pragnienie, aby wyjechać do Londynu ? Odpowiedziała z namysłem i determinacją: - Coś przydarzyło się tobie w Anglii, co cię zmieniło. Ja również pragnę tego dla siebie. Byłem bardzo szczęśliwy, że czuła ona to w ten sposób. Czułem, że mogę odwdzięczyć się jej w pewnej mierze za to, że przyczyniła się do zetknięcia mnie z duchowymi ideami i Johnem Bennettem oraz Coombe Springs, a także – koniec końców – Subudem. Z trudem zebrałem trochę pieniędzy i wysłałem ją na jej wielką przygodę. Drugiego wieczoru po otrzymaniu latihanu poprzez Ibu żona przysłała mi depeszę: „Dziękuję ci ze danie mi możliwości poznania, czym jest modlitwa”. Nasza grupa „badawcza” kontynuowała spotkania, trzy wieczory w tygodniu, w domu Isaaka Gersona, tak jak przedtem. A w każdą niedzielę pracowali oni jako niezorganizowani robotnicy na naszej farmie w Kadawatta 10 mil od Colombo. Panowała już między nami atmosfera nadziei i stanowczości. Dla Collette, Sunetry i mnie, wykłady jakich słuchaliśmy i testy samoobserwacji jakie nam zostały już dane, wydawały się zbyt podobne do technik dochodzenia po omacku do czegoś prostszego i łatwiejszego niż mogliśmy sobie nawet kiedykolwiek wyobrazić. Sooty Banda, brodaty Sokrates naszej grupy, który wiele nam wszystkim pomógł dzięki swojej zdolności upraszczania wszystkiego przez niesamowicie trafne i oświecające analogie? zrozumiał oczywiście naszą sytuację dzięki swojej intuicyjnej mądrości. Powiedział on: - Tak długo jak naciągacie łuk, nic się nie dzieje. Strzała leci, gdy tylko puścicie. III SUBUD PRZYBYWA NA CEJLON W grudniu Bapak wysłał Icksana Ahmada z Rahmadem Pane, aby założyli grupę na Cejlonie. Dla kobiet wysłał on Bulbul (teraz Mariani) Arnold z Kalkuty. Prawie wszyscy członkowie naszej grupy byli obecni na lotnisku, aby przywitać Indonezyjczyków. wszystkich nas rozsadzała nadzieja. Icksan zszedł pomostem. Ubrany był w prążkowany sportowy golf i czarne śniegowce – wyglądał jak zawodowy bokser w formie albo drwal na popijawie. Brwi Sooty Banda uniosły się w rozbawieniu. Uśmiechnąłem się do niego zbaraniały. Wtedy pojawił się Rachmad Pane z przewieszoną przez plecy gitarą. Grupa spojrzała na mnie tak, jak bym im zrobił głupi kawał. Usłyszałem jak Sooty wymamrotał w brodę: „Słuchaj, Tarzie, chyba zażądam zwrotu pieniędzy.” Wiedziałem świetnie, że żartobliwa uwaga Sooty`ego momentalnie trafiła do reszty, którzy odnieśli to samo wrażenie, co ja, gdy pierwszy raz zobaczyłem Bapaka wchodzącego do małego pokoiku, gdy miałem być otwarty. Czy w ten sposób przychodzi pomoc ? Czy to są właśnie ludzie, którzy mają pomóc nam zbawić nasze nieśmiertelne dusze? Zawodowi bokserzy i gitarzyści ? Później, gdy zrozumieliśmy latihan Subudu i poznaliśmy wspaniałą wielkość rozumienia Icksana i jego wewnętrzną naturę, zobaczyliśmy różnicę pomiędzy człowiekiem prawym, a wyglądającym na takiego. Kiedy opisałem swoją pierwszą reakcję na widok Bapaka – jak zwyczajnie on wyglądał – Sooty Banda wyjaśnił to jeszcze raz, ze swoją pamiętną zwięzłością: „Widzieliśmy obrazy Jezusa Chrystusa, jak wyglądał i jak się ubierał. Nosił długie białe szaty i brodę. Więc wszyscy świątobliwi ludzie powinni wyglądać jak Jezus Chrystus. Zapominamy, że jest XX wiek i ludzie ubierają się inaczej. Jezus Chrystus ubierał się tak jak każdy inny Żyd w Jerozolimie. W rzeczywistości wydaje mi się, że On musiał być Najlepiej Ubranym Człowiekiem w Palestynie i był uważany za wzór dla Jerozolimskich krawców”. Tego wieczoru pięćdziesiąt cztery osoby czekały na otwarcie w Subudzie (a ja byłem taki pewny, że nie będzie nas więcej niż tuzin). Z całego kraju ludzie, którzy coś tam słyszeli o Subudzie, zebrali się w domu Lesly Jayatille`a, który służył Icksanowi jako kwatera główna. Byli oni wszelkiego rodzaju wyznań, ras – Buddyści, Mahometanie, Chrześcijanie, Hindusi, osoby z różnych grup i sekt, Amerykanie, Hindusi a nawet Austriak i biały Rosjanin. Ich zawody były tak samo różne, jak ich rasy i wyznania – prawnicy, bankierzy, urzędnicy, kierowcy taksówek, dziennikarze, politycy, lekarze, między innymi trzech freudowskich psychoanalityków, handlowcy, mechanicy, pielęgniarki, stenografistki i nauczycielki. Motywy ich przyjścia były również rozmaite. Niektórzy przyszli, ponieważ byli w ogóle zainteresowani spróbowaniem nowego sposobu rozumienia celu życia; niektórzy – ponieważ chcieli zobaczyć Icksana robiącego sztuczki magiczne z kilkoma cudami, dorzucanymi dla dobrego wrażenia; niektórzy, bo chcieli wyleczyć swoje „nieuleczalne” choroby; niektórzy aby otrzeć się o znane osobistości; niektórzy przyszli, aby „mieć oko” na swoje żony (lub mężów); niektórzy przyszli naśladując kogoś; niektórzy ponieważ działo się coś nowego i nie chcieli zostać na uboczu. Ale ci, którzy pozostali, zrobili tak, ponieważ coś w nich drgnęło i stwierdzili, że to jest dobre. Znam jednego człowieka, który przyszedł tam, ponieważ chciał poznać Callette – słynnego karykaturzystę z mojej gazety. Lecz pozostał, ponieważ odkrył, że poprzez Subud polepszyły się jego stosunki z żoną. Pewnego wieczoru niewielka grupa ludzi czekała przez sześć godzin mając nadzieję, że zobaczą Icksana praktykującego hipnotyzm. Słyszeli, że dym z fajki Icksana wprowadza każdego z obecnych w głęboki trans. Jeden z nich pozostał w Subudzie dlatego, że tamtego wieczoru „poczuł coś, jak gdyby poruszającego się w nim ptaka” i spodobało mu się uczucie tego „ptaka”. Inny człowiek podszedł śmiało do miejsca, gdzie siedziałem i spytał bardzo uprzejmie : - Czy tutaj mieszka pan Latihan ? Do tej pory otrzymuje Latihan w Hong Kongu. Dom Leslego stawał się znany pod szeregiem nazw – wliczając w to : Dom Cudów, Magic Hall, Pałac Subudystów i Centrum Wibracyjne. W tym czasie zasada trzymiesięcznego okresu oczekiwania nie została jeszcze wprowadzona i otwierano ludzi tak łatwo, jak robi się z ryb filety. Latihan trwał od zmierzchu do północy i Icksan przejął prowadzenie go od czasu do czasu, gdy Rachmad Pane zachorował, ponieważ otwierał zbyt wielu ludzi w Londynie. Bulbul, z trzymiesięcznym jedynie doświadczeniem w Subudzie, otwierała lawinę kobiet, z których wiele nie mówiło po angielsku i dlatego nie miały możliwości ustnego porozumienia się z nią. W ciągu trzech tygodni otworzono 345 mężczyzn i kobiet. Pewnego wieczoru Icksan dał niezbity dowód swojej zdolności oceniania wewnętrznego stanu innych, którą zyskał dzięki Subudowi. Ludzie, w większości obcy dla nas, wchodzili i wychodzili z latihanu. Icksan, który otwierał ludzi i kierował latihanem przez dwie godziny, obrócił się do Lesly`ego i do mnie i powiedział: - Zajmijcie się tym. Idę na obiad, wrócę za dwadzieścia minut. Kiedy wszedł ponownie do pokoj po obiedzie, przerwał mój latihan i wskazał na człowieka, który machał rękoma i bezwolnie kręcił głową. Icksan wyszeptał: - Kto go otwierał ? Powiedziałem, że nie wiem. – On nie jest otwarty – powiedział Icksan, pukając mężczyznę w ramię i kiwając aby wyszedł za nami. Potem Ocksan spytał go: - Kto pana otwierał ? Mężczyzna spojrzał z zakłopotaniem. I cksan : - Kiedy był pan otwarty ? - Otwarty ? Jakie otwarcie ? – spytał ten człowiek. I cksan: - Kiedy pan tu przyszedł ? - Kilka minut temu. - Kto pana przyprowadził ? - Nikt. Przechodziłem obok i zobaczyłem, że coś tu się dzieje. Więc wszedłem. I cksan polecił mi, abym wytłumaczył mu czym jest Subud i otworzył go, jeżeli będzie chciał. Później zapytałem Icksana, jak zauważył tego człowieka pomiędzy co najmniej dwudziestoma obcymi osobami, a zwłaszcza skoro poruszał się on tak, jakby zmuszała go do tego siła latihanu. Icksan sprawiał wrażenie zakłopotanego moim pytaniem. - Dlaczego ? To nie trudne. Wszyscy inni byli wewnętrznie otwarci. On był jak deska. - Co masz na myśli mówiąc : deska ? – nie ustawałem. - Jak deska. Jak rzecz martwa. – powiedział uderzając w drewniany stolik dla zilustrowania wewnętrznego stany mężczyzny przed otwarciem. Przyglądałem się z olbrzymim zdziwieniem, jaką tych dwoje młodych ludzi, Icksan i Bulbul, posiadało wewnętrzna siłę, postawę mentalną i fizyczną wytrzymałość, aby ciągnąć to wszystko, noc w noc, dzień po dniu, biorąc na siebie tak wiele i utrzymując wspaniałe ciepłe stosunki z setkami obcych ludzi. Nie przybierając nawet postawy wyższości ani nie uciekając się do słownego mistycyzmu, aby zawładnąć ludźmi przez wprowadzenie zamętu. Z acząłem również dostrzegać różnicę pomiędzy nauczaniem, a pomaganiem ludziom zrozumieć. Icksan wiele razy mówił: „nie wiem”, kiedy ludzie zadawali mu skomplikowane pytania. Jeżeli pytanie nie wchodziło w zasięg jego własnego doświadczenia, odpowiadał po prostu, że nie zna odpowiedzi. Mawiał: „Subud nie jest nauką. Gdyby Bapak był nauczycielem i gdyby znał dziesięć prawd, nauczyłby tyl?ko dziewięć, ponieważ gdyby nauczył wszystkich dziesięciu, nie miałby więcej uczniów.” Gdy tylko odpowiedź wchodziła w zakres jego osobistego doświadczenia odpowiadał z wielką pokorą, ale absolutnie pewnie i jasno. Bob Holmes ( nie jest to jego prawdziwe nazwisko ) był samotnym nieżonatym człowiekiem w średnim wieku, zatrudnionym w Bryta później, Bapakcji w Colombo. Żył spokojnie w podupadającym pensjonacie. Do Subudu przyszedł z wielkim osobistym problemem. Rozmawiał o tym z Icksanem: - Icksan. Mam problem. Zbyt dużo piję. O wiele za dużo. Codziennie wypijam pół butelki whisky przed pójściem na latihan. Tak jak dzisiaj. i kiedy wrócę wieczorem do domu – prawdopodobnie skończę pozostałą połówkę. Czy jest to złe dla mojego latihanu ? Icksan powiedział: - Bob, jeżeli powiem, żebyś przestał, to czy przestaniesz ? - Przypuszczalnie nie. - Więc dlaczego mnie pytasz ? Mówisz, że wiesz, że pijesz zbyt dużo. Tak długo jak lubisz pić, będziesz pił. Ale gdy wewnątrz powiesz sobie – dosyć – przestaniesz. Nie wiem, czy Bob jeszcze pije, ponieważ wkrótce potem opuścił Cejlon, ale powiedział mi, że wyjaśnienie ogromnie mu pomogło w usunięciu poczucia winy, które wzmagało nałóg. Prostota i klarowność wyjaśnień Icksana była dla nas ciągłym źródłem radości. Wszystko, co mówił, było dowodem, dla najbardziej sceptycznych spośród nas, o oczyszczeniu jakie daje umiejętność rozumienia, która może być dana przez Subud. Pewnego ranka, gdy siedzieliśmy na werandzie wokół Icksana i rozmawialiśmy z nim, weszło dwóch obcych. Przysłuchiwali się naszej rozmowie przez chwilę i jeden z nich – wyglądający na intelektualistę – zapytał: - Cóż to za rozmowa o Bogu ? Kto może wiedzieć cokolwiek o Bogu ? Cała ta rozmowa jest po prostu nonsensem. My nie wierzymy w Boga. Drugi człowiek odciął się: - Mów za siebie. Ja wierzę w Boga. I między tymi dwoma wywiązał się niepojęty spór. Icksan siedział cierpliwie patrząc na nich z pobłażaniem wiekowej mądrości. Nagle przestali, raczej skrępowani, gdy zdali sobie sprawę, że wszyscy pozostali przysłuchują się ich rozwlekłej kłótni. Icksan odezwał się: - Dlaczego walczycie z powodu Boga ? Powiedział pan, że nie wierzy w Boga. A pana przyjaciel, że wierzy w Boga. W porządku. To zupełnie to samo. Ani jedno, ani drugie nie pochodzi z doświadczenia. Człowiek, który nie wierzył w Boga, jest nadal w Subudzie, a ten, który wierzył – przestał przychodzić na latihan po trzech czy czterech razach. IV POPRZEZ RZEKĘ Icksan w ciągu roku złożył trzy razy wizyty na Cejlonie – dwa razy sam i raz z Bapakiem. Wydawał się mieć specjalne względy dla grupy na Cejlonie, ale mogło to być odczucie każdej grupy, która się z nim zaznajomiła. Jego zdecydowany stosunek do życia, jego niezmiennie dobry humor i jego gotowość do wybuchnięcia śmiechem, były wysoko przez nas cenione. Ale to były tylko cechy zewnętrzne. Nikt z nas nie był w stanie oszacować jego wewnętrznej wartości, gdy ujawniała się ona w jego sądach, radach czy poczynaniach, dawała ona zewnętrzne efekty. Dostrzegaliśmy cudowną dojrzałość jego duszy, która chociaż był w Subudzie tylko przez cztery lata, wydawała się być stara jak samo życie. Kiedy grupa przechodziła przez nieunikniony okres bolesnego oczyszczania, Icksan obserwował i kierował nią podczas wybuchów zazdrości, prób podziałów, tworzenia grup wewnętrznych, duchowego współzawodnictwa czy dążenia do władzy. Icksan był młodszy aniżeli wielu z pośród helperów w Colombo, ale wykazywał jedną z najwspanialszych cech mądrości – nigdy nie ujmował się za którąś ze stron w czasie wszystkich naszych kłótni i nigdy nie powiedział nikomu ostrego słowa. Był za to zdecydowany i bezpośredni w swoich decyzjach. Zrozumieliśmy, dlaczego był bezstronny w swoim stosunku do nas, ponieważ jako Pomocnik (Helper) Subudu nie był zdolny do stronniczości i faworyzowania. Często przypominał nam : - W Subudzie, przed Bogiem, nie ma ojca, matki, brata, siostry, nauczycielki, uczniów, niższych, wyższych, wrogów ani przyjaciół. Jest tylko Bóg. W tych początkowych dniach – a być może i teraz w wielu grupach, wśród ich członków nastawionych bardziej intelektualnie, istniało ogromne zaabsorbowanie problemem przygotowania do Subudu. Wielu z autentycznym przekonaniem i bez żadnych wątpliwości odczuwało i mówiło, że aby przyjść do Subudu i rozwijać się, niezbędnym jest, a przynajmniej bardziej wskazanym by przejść wcześniej jakąś praktykę duchową. Prowadziło to do drobnych wybuchów zazdrości w tych grupach, gdzie ludzie rościli sobie prawo do korzystania z tego, iż przed wstąpieniem do Subudu należeli do takiego czy innego duchowego systemu, porządku czy dyscypliny. Często te ciążące problemy przedstawiano Icksanowi do oceny lub rozsądzania. Łatwo było wywnioskować z jego twarzy, że nie mógł pojąć – z pewnym zażenowaniem – tego, że ludzie, którzy zasmakowali latihanu mogą ciągle zadawać takie „ciężkie” pytania. Jednak nigdy nie unikał odpowiedzi, jeżeli wydawało się, że znalezienie jej było dla pytającego ważne. Ktoś, nieważne kto, niechaj tutaj pozostanie bezimienny, zauważył, że jego przygotowanie pomogło mu w Subudzie. Icksan zapytał go: - Pomogło Ci w przyjściu do Subudu, czy w rozwoju w latihanie? Pytanie Icksana naprowadziło mnie na ślad funkcji „przygotowywania” do Subudu. Niektórzy, tacy jak ja, potrzebowali pewnej dyscypliny, jakiegoś systemu przygotowawczego, który sprawiłby zarówno to, że czuliby oni potrzebę odbywania praktyk religijnych, jak i utrzymywałoby ich zainteresowanie sprawami duchowymi. Lecz nie było problemu związanego z jakimś jednym rodzajem przygotowania do Subudu będącego nadrzędnym względem innych tak długo, dopóki nie doprowadził on człowieka do tego, iż prosił o kontakt. Wielu innych nie potrzebowało żadnego innego przygotowania za wyjątkiem ich surowego doświadczenia życia, tak jak ono do nich docierało. Problem narastał – widziałem to coraz wyraźniej, gdy ludzie ustawicznie odnosili się do nowego doświadczenia, jakie otrzymywali poprzez Subud, w terminach i języku przynależnym do doktryn i prawd, jakich się wyuczyli w ich „przed subudowej” praktyce duchowej. Tak więc każde nowe doświadczenie było redukowane do potwierdzenia czy modyfikacji starego, wstrzymując lub przeszkadzając w rozwoju nowego rozumienia. Członkowie naszej dawnej grupy „badawczej” przeciwdziałali wpływowi swoich wcześniejszych nauk na dwa różne sposoby. Niektórzy z nas zaczęli wyśmiewać idee, które swego czasu ceniliśmy tak wysoko, a nawet lżyli naszych nauczycieli, których tak głęboko poważaliśmy, zanim wstąpiliśmy do Subudu. Nastał proces duchowej „krystalizacji”. Inni z nas doszli do wniosku, że jest zbyt trudne dla nich odcięcie się od dawnych bliskich im idei i opisywali nasze doświadczenia w Subudzie w tych samych, dobrze znanych terminach, jakich używaliśmy wcześniej. To właśnie Icksan pomógł nam spostrzec, że obie te postawy były niepoważne i w niczym nie pomagały możliwościom wzrostu poprzez Subud. Obraz stał się jaśniejszy: Pewien człowiek przepływa rzekę w canoe i dostaje się na drugą stronę, gdzie znajduje się świetna, wygodna droga zapraszająca by nią pójść. Widząc to, pluje z obrzydzeniem na canoe, przewracając ją, przeklina właściciela łódki i ze złością kroczy drogą. Z kolei inny człowiek, również przepływa rzekę i biorąc canoe na plecy, niesie ją wygodną drogą, zgarbiony pod jej ciężarem, wzbrania się ją porzucić. Trzeci również przeprawia się przez rzekę, wysiada z canoe z wdziękiem, bez obawy przekazuje ją komuś innemu znajdującemu się w potrzebie a sam lekko kroczy drogą. Icksan doprowadził nas do tego zrozumienia bez robienia wymówek czy zagadania kogokolwiek. Pomógł nam również zdać sobie sprawę z faktu, że ci, którzy doszli do Subudu przechodząc przez jakąś wcześniejszą praktykę, powinni uświadomić sobie, iż potrzeba tego przyszła od nich samych, od ich własnego „ja” i z bezradności ; a takie przygotowanie czy praktykowanie jakiejś dyscypliny czy treningu przed Subudem jest dla każdego z nich bez znaczenia. Faktem jest, że słowo latihan oznacza „praktykę” w tym przypadku praktykę wielbienia Boga. Którejś nocy wracając późno do domu, po obejrzeniu filmu wojennego, Icksan rzekł do mnie: - Wiesz co, Tarzie, szukasz Boga przez pięć lat. Pan B. szuka przez czterdzieści, a Icksan nigdy nie szukał. Wszystko co Icksan robił przedtem to walka, Icksan walczył w partyzantce. Nie interesował się życiem duchowym. Podczas mojej następnej wizyty w Indonezji dowiedziałem się od moich dziennikarskich współpracowników, że Icksan – znają go jako „Kapitana” Muhammada Ahmada – był dobrze znany jako najmłodszy i jeden z najbardziej zaradnych i pomysłowych dowódców partyzanckich, którzy walczyli o wolność Indonezji. Jedno z opowiadań mówi, że Icksan dowodził atakiem na japońska kwaterę wojskową i zdobył olbrzymią sumę pieniędzy, którą dołączył do funduszy, w oparciu o które powstawała Armia Indonezyjska. Przygotowanie do Subudu najwidoczniej przebiegało najróżniejszymi drogami i na wiele sposobów. V „ TO MUSI SIĘ WYCZERPAĆ” „To musi się wyczerpać” była to stała rada Icksana dla nas. Nie było sensu w tłumieniu, czy przeciwdziałaniu uczuciom, wyobraźni czy działaniom ludzi przechodzących przez początkowy okres oczyszczenia. Kiedy Icksan wyjeżdżał do Jakarty po skończeniu wizyty na Cejlonie, powiedział niektórym z nas na lotnisku: - Zobaczycie wiele dziwnych rzeczy w przeciągu kilku najbliższych miesięcy. Strasznych. Tak mi was żal – i roześmiał się tak, jakby nie mógł wyobrazić sobie nic śmieszniejszego. Znaczenie tej tajemniczej uwagi stało się jasne i zrozumiałe niebawem, gdy ludzie, włączając w to również tych z nas, którzy słyszeli jego zapowiedź, zaczęli ukazywać nieprzyjemne strony wewnętrznej natury. Towarzysko i społecznie akceptowana warstewka, która uprzednio ukrywała te cechy, odpruła się a wiotkie więzy serdeczności, które dawniej rządziły naszymi wzajemnymi stosunkami, zostały rychło zerwane. By zagmatwać przenośnię jeszcze bardziej: Icksan otworzył puszkę Pandory zgodnie z zasadą: „To musi się wyczerpać”. A wyczerpywało się to nie na żarty. przeszliśmy przez nawałnicę bólu i udręki, niektórzy cierpieli bardziej niż inni, a wszelkie propozycje skierowane do Icksana podczas jego następnej wizyty, aby położyć kres naszym kłopotom przez wydanie rozporządzenia pojednawczego, zostały przyjęte głośnym i długotrwałym śmiechem oraz typową uwagą: „Tak, to okropne. Ale to musi się wyczerpać.” Psychiatrzy w grupie byli zdumieni tym, jak głęboko w podświadomą psychikę ich, jak i innych ludzi, zdawał się wnikać latihan. Wysoce kompetentny analityk freudowski, który w chwili wstąpienia do Subudu odsunął się od szczerego sceptycyzmu związanego z Bogiem i praktykami religijnymi, na korzyść głębokiego zainteresowania się latihanem, zauważył kiedyś: - Częścią naszej praktyki jako psychiatrów jest to, iż przechodzimy przez intensywny kurs dogłębnej analizy. lecz dopóki nie doświadczyłem w latihanie procesu oczyszczenia, nigdy nie mogłem sobie uświadomić, jak dalece kłamią nasze najsilniejsze motywacje. Odpowiedź Icksana : - Tak, z pewnością. To musi się wyczerpać. Willi Grillmayr, wiedeński neuropsychiatra, pracujący na Cejlonie, przyszedł do Subudu, ponieważ ubawił i zaintrygował go widok jego przyjaciół, takich jak Vittachi czy Collette – upartych dziennikarzy – zainteresowanych takimi „nierozsądnymi” i ”nieracjonalnymi sprawami”, jak on je określał. Dokładał wszelkich starań, aby wytłumaczyć manifestacje i działania, które widział u siebie i u innych po otwarciu, traktując je na znanej sobie płaszczyźnie psychiatrii – jako „autosugestię”, „autohipnozę”, „samopobudzenie czynności motorycznych” itp., lecz nigdy nie był całkowicie zadowolony. Był bardzo podejrzliwy względem właściwości leczniczych latihanu i z nieukrywaną niewiarą chichotał zawsze, gdy słyszał opowieści o „uzdrowieniach” w Subudzie. Lecz kiedyś zauważył, że wielu ludzi, których opinie szanował, zajmuje zupełnie inną postawę, zdecydował więc, iż mógłby sprawdzić moc uzdrawiającą Subudu. Miał pacjenta w zawansowanym stanie paralitycznego obłąkania, cierpiącego od dziewięciu lat. Próbował on każdego znanego środka, włączając również długie stosowanie jadu kobry i menonu – metody polecanej przez dr Rottmana z Wiednia. Spytał się Icksana, czy mógłby przetestować tego pacjenta. Icksan zgodził się, aby zrobić latihan wraz z Wille`em przy łożu boleści pacjenta. Minutę czy dwie, po rozpoczęciu latihanu, pacjent, który był unieruchomiony przez tak wiele lat, zaczął się poruszać i nagle chwycił amulet, który był zawieszony na jego szyi, i cisnął go pod nogi Willi`emu. Willi opisał grupie swoje zdumienie tym fenomenem. Icksan pognał natychmiast do toalety, ponieważ miał silne mdłości. Potem podniósł amulet i powiedział Will`emu, że pacjentowi powinno się polepszyć. Otworzyliśmy amulet i odkryliśmy w nim kępkę włosów, kawałek kości i jedno czy dwa nie dające się określić obiekty. - Niższe siły – powiedział Icksan. – Choroba spowodowana siłami szatana. Teraz wyszła. Willi osłupiał zadziwiony. Ze wszystkich swoich sił próbował odnaleźć „naukowe” wytłumaczenie. Lecz nie było go w książkach. Kilka tygodni później, gdy Icksan i ja szliśmy do samochodu, który zawoził Icksana na lotnisko, zobaczyliśmy jakąś obcą postać podchodzącą do nas. Był to pacjent Willi`ego pragnący dowiedzieć się, ile wynosi „honorarium” dla Icksana. Icksan roześmiał się na swój wspaniale niepohamowany sposób i powiedział: - Praktykuj latihan. Amulety, zaklęcia są niepotrzebne. To musi się wyczerpać. Z wyraźną cierpliwością i życzliwością, Icksan umożliwił nam zrozumienie różnorodności problemów, na jakie moglibyśmy natknąć się jako pomocnicy (helperzy) i jak powinniśmy postępować z ludźmi, którzy do nas przychodzą. Jedna z kobiet podeszła kiedyś do Icksana ostro podenerwowana i stwierdziła: – Icksan, ostatniej nocy miałam doświadczenie, które muszę tobie natychmiast opowiedzieć. Podniosłem się do wyjścia, aby pozostawić ich samych. Icksan powiedział: – Nie, zostań. W Subudzie nie ma sekretów. Zostałem i przysłuchiwałem się barwnemu opisowi snu, w którym siły szatańskie ścigały ją ciemnymi korytarzami, a gdy wszystko zdawało się już stracone, w samą porę zstąpił anioł w kształcie Icksana Ahmada. Kiedy Icksan usłyszał to wszystko powiedział: - Przyjemny sen, przyjemne doświadczenie. Gdy ta pani wyszła, pomrukując, Icksan powiedział do mnie : - Poznałeś to całe urojenie ? - Tak – odpowiedziałem. – To było oczywiste urojenie. - Oczywiste – zgodził się Icksan – lecz czy uwierzyłaby ona, gdybym jej to powiedział ? To musi się wyczerpać. Samo przez się. Tak to jest – samo z siebie musi się wyczerpać. Poradził mi, abyśmy nigdy jako pomocnicy nie spoglądali złośliwie czy lekceważąco, wyniośle i sceptycznie tak jak ja, lub mówili komukolwiek, że doświadczenie jakie opisali, było tylko urojone czy, że ten ktoś po prostu kłamie – nawet jeżeli bylibyśmy pewni, że tak jest. Ludzie ulegali tego typu fantazji ponieważ znajdowali się w takiej fazie rozwoju, w której potrzebowali tego typu podpór do swej duchowej praktyki. Ostatecznie powiedział, że to wszystko będzie wychodziło tak długo, jak długo będą odbywali oni pilnie swój latihan. Jeżeli nie będą oni kontynuowali latihanu, nie będzie dłużej naszego problemu. Rada ta często była mi udzielana ponownie przez starszych braci w Subudzie, Sjafrudina, Prio Hartono, Anwara Zakira i Mas Sudarto, lecz obawiam się, z małym pożytkiem. W moim przypadku to nadal musi się wyczerpać. VI OSTATNIE DNI Bapak odwiedził Cejlon w listopadzie 1958 roku i pozostał tam przez blisko czterdzieści dni. Zabrał ze sobą Hardijati, Rahaju, swoją najstarszą wnuczkę Indrę i Icksana. Jak można się było spodziewać, wizyta Bapaka spowodowała olbrzymie podniecenie na Cejlonie – częściowo sympatyczne a częściowo nieuchronnie nieprzyjemne. Powiedziałem nieuchronnie, ponieważ jak nam wytłumaczono, gdy Bapak przybywa na nowe miejsce, niższe siły skupiają się, aby obronić swoje posiadłości i utrudnić ludziom odbywanie praktyki we właściwy sposób. Po dniu czy po dwóch, zauważyliśmy, że Icksan był przytłumiony i odmienny w swoim postępowaniu a nawet w swoim stosunku do nas. Nalini Jayatilaka i Sunetra często pytali go, dlaczego jest smutny, a jedyną odpowiedzią jakiej nam udzielał, było : - Nie jestem smutny. Subud jest bardzo ciężki – dodając gorzkim tonem: – Powiedzcie swoim przyjaciołom, aby się nie przyłączali, jeśli myślą, iż Subud jest prosty. Miał on na myśli – tak mi się wydaje – trudności i brzemię w Subudzie ciążące na pomocnikach Bapaka. Lecz każdy z nas nauczył się, że Subud nie jest łatwy, niezależnie od tego na jakim jesteśmy poziomie zaangażowania. Czasami zrozumienie przychodziło tak gwałtownie, iż trudno było utrzymać spokój. Miałem pewne doświadczenie w dniu, gdy Bapak był w Colombo. Icksan poprosił mnie do swojego pokoju i powiedział: - Tarzie, Bapak pragnie zrobić trochę osobistych zakupów, a nie ma żadnych pieniędzy. Natychmiast sięgnąłem do tylnej kieszeni spodni po moją książeczkę czekową pytając: - Ile on potrzebuje, Icksan? Icksan popatrzył na mnie dziwnie i potrząsnął głową. - Mniejsza o to. Już nie trzeba – powiedział. Nie mogłem zrozumieć tego tonu w jego głosie - Ależ Icksan, ja mam pieniądze. Ile Bapak chce? – mój długopis zawisł nad książeczką czekową. Icksan powtórzył: - Nie. Teraz już nie trzeba. Poprosiłem go, aby mi powiedział, dlaczego rozmawia w ten sposób, jeżeli ja – tak myślę – nie miałem nic przeciwko temu, aby być szczodrym. Icksan odpowiedział: – W porządku: powiem ci ... Czy Bapak pytał ciebie kiedykolwiek ile chcesz z tego co on ci daje? Łzy wstydu zakręciły się w moich oczach. Poczułem, iż zrozumiałem to w mgnieniu oka. Zajęło mi całe dni, aby przezwyciężyć poczucie małostkowości. Byłem i jestem nadal głęboko wdzięczny Icksanowi za okazanie mi tej strony mojej natury tak jasno i skutecznie. Icksan oraz kilku z nas poszliśmy późnym wieczorem do mojego klubu posiedzieć pod drzewami przy kuflu piwa i porozmawiać. Powiedziałem mu, że jego ogólna postawa była różna od jego wcześniejszych wizyt oraz, że nawet jego wyjaśnienia nie mają takiej siły i jasności, jakie miały przedtem. - To jest całkowita prawda – powiedział Icksan – trafne stwierdzenie. – Wyraźnie zmierzał do zmiany tematu, lecz my naciskaliśmy go, żeby kontynuował. Po minutowym latihanie, powiedział, iż spróbuje wytłumaczyć: - Kiedy Bapak wyznacza pomocnikom specjalne zadanie – jak przekazywanie latihanu nowym grupom i udzielanie niezbędnych wyjaśnień – daje im również siłę umożliwiającą spełnienie tej pracy. To tak jak Król wysyłając ambasadora, daje mu listy uwierzytelniające i – pełno, pełno, pełno -Czego? Tak, pełnomocnictw. Tak więc jest on inny, silniejszy, chociaż nie uświadamia sobie tego, dopóki nie przyłapie się na tym, iż może robić więcej niż zazwyczaj: Na przykład przyłapie się na tym, że nagle udziela wyjaśnienia, którego nie znał wcześniej, czy staje się bardziej wrażliwy na stan Wnętrza innych ludzi. A gdy potem jego praca jest skończona, siła jest zabierana z powrotem. Ten okres jest bardzo niebezpieczny. Miejsce, w którym mieściła się ta siła, może wypełnić się pychą, zarozumiałością i samouwielbieniem, taki człowiek myśli, iż jego moc wzrasta. Trzeba być bardzo ostrożnym. Czas ten jest okresem wielkiego Testu... W takim właśnie czasie Icksan przyjechał razem z Bapakiem. Tak więc jakaś specjalna moc nie jest konieczna. Możliwe, że dostrzegliście tę właśnie różnicę. Wszyscy teraz wiemy, że oprócz tego, było coś jeszcze, co powodowało tę zmianę w Icksanie podczas jego wizyty. Pierwszą wskazówkę dał nam sam Icksan. - Bapak kazał dzisiaj mi się przygotować do wyjazdu z nim do Ameryki. Jak Icksan może pojechać? Zabawne. Dlaczego Bapak powiedział Icksanowi, aby pojechał? Bardzo zabawne. Spytaliśmy, dlaczego Icksan uważa, że to jest aż tak śmieszne, że został poproszony, by towarzyszyć Bapakowi w drodze do Ameryki. Przyglądał się nam przez długie pół minuty, a potem odpowiedział: - Zdążył on już poprosić dr Zakira, żeby przygotował się do drogi. Właśnie takie było poczucie dyplomacji Icksana. Dzień czy dwa później przyszedł do mojego domu i rozejrzał się raczej dziwnie. W końcu spytał Sunetrę: - Czy Ismana (jego żona) może zostać tutaj w razie potrzeby? Sunetra odpowiedziała: - To byłoby wspaniale. Będziemy mieli gotowy pokój dla was dwojga. Lecz Icksan odpowiedział: - Nie, nie dla Icksana. Icksan nie przyjdzie. To może być potrzebne Ismanie. Nadal jednak nic się nie wyjaśniło. Tegoż popołudnia przebywałem w pokoju Icksana w Domu Subudowym, gdy wszedł Bapak i usiadł. Zapytałem go: - Bapak, grupa cejlońska była jak dotąd szczęśliwa. Otrzymaliśmy niemałą pomoc tego roku. Icksan przyjechał w grudniu i marcu, Bennett przybył w czerwcu. Obecnie przyjechał sam Bapak. Icksan jest tutaj również. Czy możemy się spodziewać więcej tego typu odwiedzin? Bapak nie odpowiedział natychmiast. Na moment przymknął oczy, potem spojrzał pytająco na Icksana. Icksan nie mógł odwrócić wzroku i spojrzał w dół na stopy. Jego twarz powlekła się czymś podobnym do smutku. Po chwili Bapak odwrócił się do mnie i powiedział po angielsku, jasno i powoli: - Tak. Lecz nie Icksan. Tej nocy po latihanie grupa zebrała się wokół Bapaka w salonie. Zapanowała długa cisza. Bapak powiedział mi, abym powtórzył pytanie, jakie zadałem mu w pokoju Icksana. Powtórzyłem moje pytanie w zupełnie tych samych słowach: Bapak powtórzył swoją odpowiedź: - Tak. Lecz nie Icksan – dodając – kto inny przyjdzie, ale nie zadawajcie mu tylu pytań co Icksanowi. Ktoś spytał, dlaczego Bapak mówi w ten sposób. Jedyną odpowiedzią było: - Zbyt trudne. Niedługo po Bapaku, jego córka i Icksan wyjechali do Dżakarty przez Singapur. Pewnego ranka Sunetra zadzwoniła do mnie do biura: – Czy stoisz? – spytała. – Jeżeli tak, to usiądź. Mam coś dla ciebie do przeczytania. Usiadłem i usłyszałem jak odczytała telegram z Singapuru. ICKSAN ZMARŁ NA ATAK SERCA. CARMICHAEL. Falil Caffoor, Lesly Jayatilake i ja, polecieliśmy jeszcze tego popołudnia do Dżakarty. Przybyliśmy tam na dwa dni przed ciałem Icksana, które zostało wcześniej wysłane. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyliśmy, było to, iż nasze zakłopotanie i niechęć, aby zaakceptować tę okropność, jaka się wydarzyła nie były podzielane przez członków Subudu w Dżakarcie. Zajmowali się swoimi sprawami, byli uprzejmi, gościnni i starali się nas uspokoić. Starali się nas pocieszyć jak tylko mogli, chociaż ich poczucie straty brata, którego znali o wiele dłużej niż my, musiało być o wiele głębsze niż nasze. Wstąpiliśmy do domu rodziców Icksana, aby złożyć im oraz Ismanie wyrazy szacunku. Trudno nam było opanować smutek a Lesly był przepełniony uczuciem straty. Ismana, jak nam powiedziano, była na latihanie i zobaczy się z nami wkrótce. Kiedy wyszła stamtąd, młoda, piękna i zupełnie opanowana, powiedziała: - Falil, Lesly, Tarzie, bardzo wam dziękuję za przybycie na pogrzeb Icksana. Wiem, jak bardzo kochacie Icksana i jak bardzo on was kocha. Proszę mi wybaczyć – i wróciła na latihan. To było wspaniałe. Nie mogłem jednak zrozumieć, dlaczego ci ludzie zdają się mieć w sobie tyle obojętności do śmierci młodego człowieka, posiadającego młodą żonę i kilkumiesięczne dziecko: który umarł w najlepszym okresie swojego życia. - Bapak, nie czujesz NICZEGO ? Czy nie ma tutaj nikogo nieszczęśliwego w związku ze śmiercią Icksana? Czy nikt nie odczuwa tej straty tak jak my? Bapak uśmiechnął się z pobłażaniem i odparł (Prio Hartono tłumaczył) : – Oczywiście, że tak. Bapak oraz twoi bracia i siostry tutaj przeżywają śmierć Icksana bardzo silnie. Zauważ, że Bapak już stracił na wadze kilka funtów od kiedy umarł Icksan. Lecz to jest ten Bapak; Bapak, którego widzisz. Ale prawdziwy Bapak nie jest smutny. Tamten Bapak jest SZCZĘŚLIWY z powodu Icksana, ponieważ Icksan tak szybko osiągnął maksimum swoich duchowych możliwości w tym świecie. Jego dusza jest teraz gdzie indziej. Bardzo wysoko – i, aby nas pocieszyć, ukoić, powiedział do Indonezyjczyków wokoło: - Icksan jest bardzo bliski Grupie z Colombo. Icksan zawsze przechadzał się z tymi przyjaciółmi. Nawet pili razem piwo ! Zobaczycie Icksana znowu. On was odwiedzi.* Nadal niezaspokojony, pytałem: - Jak ? Co Bapak ma na myśli mówiąc – `zobaczycie Icksana`. Tak jak ja widzę Bapaka ? Czy może we śnie ? Bapak powiedział: - Może to być jak sen, lecz nie będzie to snem. Dowiesz się, kiedy doświadczysz. Dzień później, jadąc na pogrzeb minibusem, Volkswagenem będącym własnością Suparto, usłyszeliśmy inną dziwną rozmowę. Suparto, jadąc sobie całkiem swobodnie, powiedział ze śmiechem, lecz całkiem serio: - Oh, ostatniej nocy Icksan mówił do mnie ... Wtrąciłem: - Że co? Icksan mówił do ciebie ostatniej nocy ? Tak, jak gdyby to było pospolite, zwykłe zdarzenie, Suparto rzekł: - Tak, mieliśmy sporą rozmowę. - O czym rozmawialiście ? – zapytałem. - Spytałem Icksana, dlaczego nie wraca, aby tutaj zostać. - A co on odpowiedział ? Suparto: - Oh, powiedział: „Za gorąco”. Jest zbyt przyjemnie tam, gdzie się on znajduje. Noc wcześniej, zanim opuściłem Dżakartę, usiadłem w garażu należącym do domu Bapaka – używany on był później jako Sekretariat – i zadałem mu kilka pytań, zarówno moich jak i tych, które przywiozłem od moich przyjaciół w Colombo. - Czy Bapak wiedział w Colombo, że Icksan wkrótce umrze ? - Powinieneś wiedzieć. Bapak zapowiadał to tobie. - Kiedy ? – Kiedy spytałeś Bapaka o powrót Icksana w celu pomocy grupie na Cejlonie. Nagle uświadomiłem sobie, jacy byliśmy tępi. - Bapak, Icksan nie był zwykłym, przeciętnym człowiekiem. On był tak pomocny tysiącom ludzi w Subudzie. Jego zalety były niezwykłe. Dlaczego musiał umrzeć tak typową śmiercią – na atak serca, jak zwykły człowiek ? - W jaki inny sposób chciałbyś, aby umarł ? Każdy człowiek musi umrzeć, albo w zwyczajny sposób – albo z powodu choroby lub wypadku. Icksan zmarł na atak serca, ponieważ serce było w nim najsłabszym miejscem. Jego ciało było zbyt „grube”, a więc to był sposób w jaki opuścił tę egzystencję. Bapak powie o tym jeszcze coś później. Gdyby Icksan nie umarł w tym czasie i w ten sposób, umarłby on niemal w tym samym czasie w jakiś inny sposób. Icksan był pracownikiem Subudu. Ukończył swoją pracę, jaką mógł tutaj na tej ziemi wykonać, i odszedł gdzie indziej – brzmiała odpowiedź - Kobiety w Colombo chciały abym spytał się Bapaka, czy Icksan wiedział, że ma umrzeć. Jeżeli tak, dlaczego nie wrócił, aby umrzeć blisko Ismany ? - Nie chciałby się wtedy poddać, czyż nie ? VII PYTANIA, PYTANIA Od pewnego czasu znany byłem wśród członków Subudu w Dżakarcie jako człowiek, który spisał dziesięć pytań dla Bapaka. Ta informacja wywołała ogromną wesołość i zwolennicy Subudu w Colombo i Indiach często mówili mi, że nie powinienem zadawać tak wielu pytań, powinienem raczej „akceptować”. Pewien jestem, że radząc mi to, mieli rację, ale stwierdziłem, że mogę „akceptować” jedynie wtedy, gdy znajdę odpowiedzi na swoje pytania. Spostrzegłem – i ciągle to widzę – że niemożliwym jest „zaakceptowanie” czegoś, co jest niejasne czy nierozwiązane. O ile Bapak, czy którykolwiek z pomocników, mógłby mi pomóc w uporządkowaniu moich problemów, czułem, że powinienem po prostu pójść i zadać wszystkie pytania, jakie miałem. Powiedziałem sobie: - To musi się wyczerpać. Poza tym, stwierdziłem również, że wszyscy ci, którzy protestowali przeciwko zadawaniu pytań Bapakowi, Icksanowi czy Prio Hartono, bardzo chcieli usłyszeć na nie odpowiedzi. Czasami odsuwali się z pretensjonalną zgrozą, gdy padało pytanie, ale zawsze podczas udzielania na nie odpowiedzi skwapliwie podchodzili do przodu. Poczułem więc, że jeżeli mam grać rolę caddy (ang. chłopak do noszenia kijów i ustawiania piłek przy grze w golfa. przyp. tłum.) ustawiającego ludziom piłki, aby cieszyli się patrząc jak Bapak wybija je po mistrzowsku, byłem wspaniale przygotowany, by ją przyjąć. Mogłem również brać udział w zabawie. Gdy miałem już trochę doświadczenia jako „caddy”, doszedłem do bardzo cennego wniosku: nie musiałem osądzać, czy moje pytania są głupie, czy mądre, dorosłe czy dziecinne, lecz tak długo jak były one autentyczne, chciałem znać odpowiedź. Więc zadawałem wszystkie głupie pytania, będąc pewnym, że nie otrzymam głupiej odpowiedzi. Byli także inni – dzięki Bogu – którzy nie bali się zadawać pytań, które mogłyby brzmieć naiwnie, bądź prosto. Mohammed Siddeek z Colombo był jednym z nich i odpowiedzi dawane na niektóre z jego pytań ogromnie pomogły mi zrozumieć więcej. Pewnego wieczoru czekaliśmy na wykład Bapaka, gdy Siddeek, który siedział na dywanie opodal krzesła Bapaka, odwrócił się w jego kierunku i zadał jedno ze swoich doskonale niewinnych pytań: - Bapak – powiedział – Gdzie JEST Bóg ? Jak mówią reporterzy sądowi, chichot przeleciał po sali. Kiedy się uciszyło, usłyszeliśmy Bapaka głośno wołającego: - Siddeeeeeeeek ! Siddeek odpowiedział zaniepokojony: - Tak. Bapak ? Bapak zignorował jego odpowiedź i odwracając głowę w kierunki sufitu krzyknął – głośniej: -Sidddeeeeeeeeeeeek ! Wszystkie oczy w pokoju rozszerzyły się w zaskoczeniu. Biedny Siddeek odpowiedział znowu: - Tak. Bapak ? Bapak zignorował go jeszcze raz i odwracając się w kierunku okna krzyknął naprawdę głośno: - S i D D D E E E E E E E E E K ! W zdenerwowaniu, podnosząc się i wyglądając na bardzo przerażonego Siddeek odpowiedział: - Tak Bapak ? Tym razem Bapak uśmiechnął się i po chwili powiedział: - Widzisz. Szukamy Boga w chmurach, na szczytach gór, w grotach, w świątyniach, w kościołach i meczetach. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że Bóg może być bliżej nas, niż my sami. Wiec kiedy nawet Bóg odpowiada na nasze wołanie, nie słyszymy go, ponieważ nasza uwaga zaabsorbowana jest szukaniem go gdzie indziej. Światło, które rozbłysło w moim umyśle – i pewien jestem, że w umysłach wszystkich obecnych – uzewnętrzniło się w oczywistej uldze natychmiastowego zrozumienia, jaka promieniała z twarzy Siddeeka. * * * Zapytałem: - Czy żyją na świecie ludzie rozwinięci w wysokim stopniu, którzy osiągnęli duchową wielkość bez pomocy Subudu ? Czy na przykład, Krishnamurti jest takim człowiekiem? Wielu członków Subudu, którzy słuchali jego wykładów i głęboko go szanowali, było bardzo ciekawych zdania Bapaka na temat jego mocy. Bapak powiedział, że przetestuje to pytanie sam. Wstając i zamykając oczy Bapak zapytał: - Skąd bierze się moc Krishnamurti’ego ? Czy z jego serca ? Nie. - Z jego umysłu ? Nie. - Od Boga ? Nie. - Więc skąd ona pochodzi ? Bapak wytłumaczył odpowiedź, którą otrzymał: - To jego własna ludzka moc. On urodził się z prawdziwą ludzką mocą. To wyjaśnienie pomogło nam zrozumieć przyczynę ogromnej siły, którą wszyscy czujemy w obecności Krishnamurtiego – siły i pewności siebie, która rozwiewa się wkrótce, gdy od niego odchodzimy. Duchowa postawa Krisnamurti’ego była dla nas oczywista, dla nas, którzy siedzieliśmy u jego stóp. Stwierdziłem jednak, że niemożliwe jest używanie tego, czym on obdziela i odtwarzanie jego mocy, po to, aby praktycznie kierowała mną w życiu. On jest jak człowiek na brzegu rzeki, który ostrzega cię, że toniesz, a ty zdajesz sobie sprawę, że tak jest naprawdę. Chlapiesz wokół, starając się bezskutecznie płynąć pod prąd, lecz on nie podaje ci ręki, ani nie rzuca liny. Ale on już tam jest. On urodził się na brzegu rzeki. Inny wyjaśniający „test” przeprowadzony był przez Bapaka w Indiach, w odpowiedzi na moje pytanie o człowieka, który od wielu lat jest w Subudzie i regularnie praktykuje latihan. Pomimo tego jego zachowanie wskazuje, że trawi go uczucie bycia źle traktowanym przez ludzi w Subudzie, a dotkliwa wrogość, jaką w sobie żywi czasami odnosi się nawet do Bapaka. Dla animowości nazwijmy go Hamsa. Oto moje pytanie: - Hamsa jest w Subudzie od wielu, wielu lat. Posiada olbrzymią wiedzę i inteligencję. Jest bardzo użyteczny i aktywny w Subudzie i ciągle regularnie praktykuje latihan. Jednak jest zdolny do pogardy i złości. Jaką nadzieję mogą mieć ludzie tacy jak ja, nie posiadający tak wielu z jego talentów i zalet, na uwolnienie się od wpływów niższych sił, jeżeli on zachowuje się w ten sposób, po tak wielkim doświadczeniu ? Bapak poprosił Anwara Zakira, Bomon-Behrama i mnie o wzięcie udziału w przetestowaniu tego pytania: – Jak wiele siły materialnej jest w Hamsie ? Odpowiedź była, że jest jej bardzo dużo. - Jak dużo siły roślinnej jest w Hamsie ? Bardzo dużo. - Jak dużo siły zwierzęcej jest w Hamsie ? Bardzo dużo, lecz nie tak dużo, jak innych. - Jak dużo prawdziwie ludzkiej siły jest w Hamsie ? Nie było odpowiedzi. Żadnej. Wtedy Bapak powiedział: - Niech testuje Vittachi. Test zaczął się od drugiego końca skali pytań: - Jak wiele ludzkiej siły jest w Vittachim ? Żadnej. - Jak wiele jest siły zwierzęcej ? Żadnej. - Jak wiele jest siły roślinnej ? Żadnej – może niewielka, ledwie zauważalna ilość. - Jak wiele jest siły materialnej ? Odpowiedź była bardzo mocna. - Już jakiś postęp – skomentował Bapak, uśmiechając się – ale jeszcze mały. Bapak wyjaśnił: - Ludzkiej istocie potrzebne są różne siły aby żyć i pracować na tym świecie. W przypadku Hamsy, wzrosły one znacznie, ale nie rozwinęła się jeszcze prawdziwa moc, która powinna być obecna, aby panować i używać tych względnie niższych sił.. Dlatego błędy mogą być większe, aniżeli te, które my, u dołu drabiny, popełniamy. Jeżeli ktoś uczynił wielki postęp, większa jest możliwość błędu. Błędy robione przez takich ludzi mogą być niebezpieczne dla nich i dla innych. Dlatego oni powinni być bardziej uważni niż ci, których postępowanie ma mniejszy wpływ na innych ludzi. VII NOWE OCENY Idea, że materialne, roślinne i zwierzęce siły są potrzebne ludzkiej istocie do życia i duchowego rozwoju, wyjaśniała bardzo dużo. Zacząłem rozumieć, co Icksan musiał mieć na myśli, kiedy na początku naszej znajomości zapytał nas: - Czy siedzicie na krzesłach, czy też krzesła siedzą na was ? Bapak wyjaśnił tę ideę dalej, z innego punktu widzenia. Zadałem mu pytanie na temat Buddyzmu, religii w której się urodziłem. – Dlaczego Budda poradził nam nie zabijać zwierząt nawet w celach zdobycia pożywienia ? Czy to znaczy, że tacy ludzie jak Eskimosi, czy inni, których życie uzależnione jest od polowania, są pozbawieni możliwości ewolucji duchowej? Bapak odpowiedział: - Kiedy Budda polecił ludziom nie zabijać zwierząt ? Jego słowa powinny być zrozumiane właściwie. On powiedział, że zwierzęta nie powinny być zabijane, niepotrzebnie tylko z powodu chęci – dla przyjemności, dla sportu, ze złości, tak jak to robili ludzie w jego czasach i robią nawet teraz. To jest jedno znaczenie. Drugie i głębsze znaczenie jest takie: W tym czasie wielu ludzi poświęcało się w ofierze, umartwiało swoje ciało – zwierzęcą część ludzkiej istoty – aby osiągnąć duchowe oświecenie. Sam Budda próbował tej metody przez kilkanaście tygodni, poszcząc, aż jego ciało zeschło się tak, że stało się praktycznie niczym. Wtedy Budda zdał sobie sprawę z tego, że zabijanie w sobie siły zwierzęcej nie jest właściwą drogą do zbawienia. Uświadomił sobie, że te zwierzęce siły są również potrzebne człowiekowi, aby być na tym świecie; nawet podczas poszukiwania duchowej doskonałości. To było wtedy, gdy osiągnął oświecenie – a wraz z tym swoje zrozumienie umiaru. Od chwili przystąpienia do Subudu, zainteresowałem się czytaniem nauk innych wyznań – Chrześcijaństwa, Islamu – a szczególnie Sufizmu i Wedantyzmu. Nigdy nie byłem zdolny zainteresować się Ewangeliami, dopóki nie przyszedłem do Subudu. Byłem jednym z tych godnych pożałowania ludzi, którym radzono w szkole, aby czytali Biblię dla jej „dobrej angielszczyzny”. Z takim rezultatem, że duchowe znaczenie zawierającego wspaniałą treść języka Starego i Nowego Testamentu nigdy do mnie nie dotarło. W Subudzie(po otwarciu) zauważyłem, że mogę czytać Ewangelię z nowym zrozumieniem, które nie było mi przedtem dane. Sooty Banda pierwszy otworzył mój umysł na iskrzące się możliwości zawarte wewnątrz Ewangelii, poprzez swój talent do oryginalnych i błyskotliwych porównań. Mateusz – zwykł mówić, był pierwszorzędnie lakoniczny; Marek był reporterem prozaicznym, przyziemnym; Łukasz – reporterem komentującym, a Jan – był poetą. Czytaliśmy Mateusza i Jana często razem i odkrywaliśmy za każdym razem nowe możliwe znaczenia. Przypowieści Chrystusa były źródłem wielkich zachwytów i olśnień, kiedy Sooty Banda odkrywał słowo lub zwrot o ogromnym znaczeniu. Było jednak wiele opowiadań, przez które było bardzo trudno się przedrzeć. Przy pierwszej okazji poprosiłem Bapaka, aby wyjaśnił jedną, czy dwie z tych trudności i od tego czasu pragnąłem, aby Bapak znalazł trochę czasu na to, by powiedzieć nam nieco więcej o swojej interpretacji tych starych nauk. Poprosiłem Bapaka o wyjaśnienie znaczenia przypowieści o rozmnożeniu chleba i ryb. Powiedziałem: - Bapak, ta opowieść pokonała mnie. Nie mówi nic ponadto, iż Chrystus mógł wykonać magiczne sztuczki, kiedy miał na to ochotę. Nie mogę uwierzyć, że ta przypowieść m na celu tylko ogłoszenie, że Chrystus był magikiem. Czy jest jakieś inne znaczenia ? B apak (po angielsku): - Nie rozumiesz ? P owiedziałem, że nie. Nie widzę żadnego celu tej przypowieści. B apak (Icksan tłumaczył): - Pamiętasz, gdy przyszedłeś do Subudu, otrzymałeś coś ? - Tak, pamiętam. - i kiedy dostałeś, mogłeś dawać coś innym, jeśli o to poprosili ? - Tak, pamiętam. - i to, co ci inni otrzymali nie różniło się od tego, co otrzymałeś ty, co do jakości czy ilości ? - Tak, tak właśnie było. - A ci, z kolei, mogli dawać to tym, którzy o to poprosili, bez obniżania jakości, czy zmniejszania ilości ? - Tak, tak było. - A więc znasz znaczenie rozmnożenia chleba i ryb. Ludzie, którzy proszą, otrzymują tak dużo chleba i ryb, ile potrzebują i zawsze jeden bochenek, i jedna ryba, pozostaje tam skąd pierwotnie pochodziły. Czy teraz rozumiesz ? R ozumiałem ? Byłem nieprzytomny z radości i ledwo mogłem powstrzymać łzy. Żadne inne znaczenie nie było bardziej prawdopodobne. P rzy innej okazji Bapak wyjaśniał historię o ofierze Abrahama: - Abraham – powiedział Bapak – otrzymał swego syna od Boga, jako symbol zesłania prawdziwej siły albo łaski, kiedy był już po sześćdziesiątce. Był bardzo wdzięczny Bogu i szczerze go wielbił. Ale Abraham był wciąż jeszcze opanowany przez zwierzęce pasje i namiętności. A więc musiał wyrzec się tych niższych sił. Rozkazano mu wziąć swojego dorastającego syna do świątyni. Ale nie syn został zabity. Zabity został baran – symbol dominujących w nim zwierzęcych namiętności. Kiedy te namiętności zostały opanowane, syn Abrahama – jego prawdziwa jaźń – mógł ujarzmić niższe siły i dorosnąć do swych pełnych możliwości rozwoju. K iedy tylko przypominam sobie wyjaśnienie opowieści o próbie Abrahama, jestem świadomy uczucia głębokiego współczucia dla szczerych Chrześcijan, którzy nie mieli okazji słuchać Bapaka mówiącego o naukach Chrystusa. Kiedy Bapak objaśnia te sprawy, to nie są to jeszcze jedne z tych „interpretacji” Biblii produkowanych przez myśli tak wielu komentatorów i teologów. Prz?ez mgnienie doznajesz błysku nie dającej się pomniejszyć jasności tego, co starożytni mieli na myśli, mówiąc o Obiektywnej Wiedzy. Może najlepszym przykładem w moim doświadczeniu tego sposobu bezpośredniego poznawania dał mi Bapak, gdy zapytałem go, dlaczego tak wielu z nas, których religijną tradycją od pokoleń był Buddyzm, czy Chrześcijaństwo zaczęło mówić „Al-lah” zamiast imion Boga, które są przecież dla nich bliższe. Bapak powiedział: – Ty również popełniasz ten błąd, wyobrażając sobie, że Allah jest mahometański. On jest Bogiem. Słowo Allah jest starsze, aniżeli język. Czy zauważyłeś, że pierwszym dźwiękiem, który wydaje nowo narodzone dziecko – czy jest to Amerykanin, Japończyk, Hindus czy Europejczyk jest Al-lah. U nowonarodzonego dziecka to brzmi jak Ał-łah, Ał-łah, Ał-łah. Język dotyka podniebienia – Al, Al, Al, a potem, ze swojej wzniesionej pozycji musi opaść w dół – lah, lah, lah... Więc pierwszym dźwiękiem wydawanym przez dziecko jest imię Boga. Rozumiesz ? Zacząłem rozumieć, że imiona Boga, jak Jahwe i Jehowa pochodzą również z tego źródła „przed językiem”. Czasami, to bezpośrednie poznanie osiągane przez wyjaśnienia Bapaka, było tak niespodziewane a nawet diametralnie różne od tego do czego przywykliśmy, że odkładałem je do części mojego umysłu, zarezerwowanej dla materiału odkładanego na później. Na przykład w marcu 1960 roku, podczas spotkania w Singapurze, poprosiłem Bapaka o komentarz na temat Darwinizmu i jego późniejszego rozwoju. Bapak powiedział: - Ta teoria jest zarówno dobra, jak i zła. Może ona na przykład, wyjaśnić ewolucję psychologiczną, ale nie wyjaśnia istotnej różnicy pomiędzy człowiekiem, a zwierzętami – która jest jednak znaczna. To znaczy, że człowiekowi dano duszę, dzięki której może wybierać, mając alternatywę. Nawet najbardziej rozwinięta małpa, nie posiada tego wyboru. Więc naukowcy poszukują Brakującego Ogniwa. Ale to ogniwo zawsze będzie brakujące. Bapak mówił dalej o „nie jednej, lecz pięciu różnych ludzkich rasach”. Wyliczył ja na palcach: „Czarna, brązowa, biała, żółta i czerwona.” Było więc pięć odrębnych ewolucji ? Było więc pięciu Adamów, a nie tylko jeden ? Były to pytania, które zostawiłem na później? IX CZYSTA POPIELNICZKA Przyjaciel z grupy w Colombo (nazwijmy go Herbert) miał poważny problem: alkoholizm. Był on w naszej dawnej grupie „badawczej” oraz był jednym z pierwszych, którzy wstąpili do Subudu. Był szefem rozrastającej się spółki, miał wspaniałą rodzinę oraz był dość wrażliwy i inteligentny. Lecz nie mógł opanować swojej tęsknoty do picia. Słysząc Icksana jak powiedział, że „Gdy wewnątrz siebie powiesz dosyć – to ustanie”, Herbert czekał na te słowa, lecz one nie nadeszły. Obserwował zmiany w innych i zastanawiał się nad sobą. Był kiedyś pewien młody, bogaty, inteligentny i przystojny kawaler, który wydawał sporą fortunę na picie, ponieważ lubił smak alkoholu i uczucie euforii, jakie mu to dawało. W ciągu roku od otrzymania kontaktu zauważył, że jego ciało nie przyjmuje więcej niż jedną czy dwie małe lampki. Zobaczyłem go kiedyś, jak dopijał butelkę piwa, a potem pobiegł na werandę aby to natychmiast zwymiotować. Jedna jego część chciała zaprzestać picia, lecz jego umysł nie chciał słuchać jego woli, tak więc nadal pił. Gdy ujrzałem go, jak wyrzuca z siebie pół litra piwa, spytałem go, co się dzieje. Pamiętna była jego odpowiedź. Powstrzymując mdłości, powiedział ze śmiechem: - Ten przeklęty Subud!”. Herbert znał swój przypadek i wiedział o tych kilkunastu innych, którzy również przestali pić, lub u których spożycie alkoholu gwałtownie zmalało. Kiedy Bapak przybył na Cejlon, Herbert zażądał spotkania, aby zadać mu kilka pytań na temat picia. - Wiem, że piję zbyt dużo i nadal mam nadzieję, że latihan pomoże mi przestać pić, lecz jest ciągle tak źle jak było. Dlaczego tak jest? – zapytał. - Ponieważ nie chcesz przestać – brzmiała odpowiedź Bapaka. Nie mogłem tego zrozumieć. Odpowiedź Bapaka zdawała się przeczyć temu, o czym wcześniej rozmawialiśmy. Kiedy rok później spotkałem Bapaka w Indii, zrozumiałem piękno i prostotę tego wytłumaczenia. Bomon-Bobram zadał ytanie: - Czyż nie powinniśmy wykazać pewnego wysiłku naszej woli, aby przerwać pewne praktyki i przyzwyczajenia, o których wiemy, iż są złe dla naszego duchowego rozwoju?. B apak zgodził się. W mieszałem się: - Lecz, Bapak, kiedy przyszliśmy do Subudu, powiedziano nam, iż nie jest konieczne, aby używać wysiłku czy woli. Przecież Bapak powiedział, że N i E mamy własnej woli, lub jest ona zbyt słaba, aby miała dużą wartość. - Tak, tak było – powiedział Bapak. - Lecz teraz Bapak mówi, że powinniśmy używać wysiłku i woli...- kontynuowałem. - A więc widzisz, sprzeczność w tych dwóch twierdzeniach Bapaka? – spytał Bapak. - Tak, to wydaje mi się sprzeczne – powiedziałem. - Dlaczego przyszedłeś do Subudu? Przyszedłeś ponieważ próbowałeś różnych sposobów, aby pomóc swojemu życiu duchowemu – Buddyzm, Krisnnamurti, Gurdjieff – wszystkie z nich wymagały wysiłku i woli. Wola ta nie pojawiła się lub, przede wszystkim, okazała się tak słaba, że nie mogła przezwyciężyć wewnętrznej opozycji. Twoje życie unosiło się z wiatrem okoliczności. Tak przyszedłeś do Subudu. Powiedziano ci, że nie jest konieczne używać swojej woli czy dokonywać jakiegokolwiek wysiłku, oprócz praktykowania latihanu tak dobrze jak tylko potrafisz. To przyciągnęło ciebie i pozostałeś w Subudzie. Teraz, trzy latem Eda, aby poza mówi: Użyj swej woli. A ty mówisz, że istnieje w tym sprzeczność. Ale czy nie widzisz, że twoje doświadczenie pomiędzy tymi dwoma oświadczeniami rozwiązało tę sprzeczność? O dpowiedziałem, że nie mogę tego dostrzec. - To jest podobne do czegoś takiego. Kiedy przyszedłeś do Subudu, nie było w tobie nic, co mogłoby być prawdziwie nazwane wolą. Lecz jako że praktykowałeś latihan, ta wola w tobie ożyła i staje się coraz silniejsza. Teraz posiadasz coś, co możesz zacząć rozpoznawać jako Wolę. Tak więc Bapak mówi teraz: Użyj twej woli, w takim stopniu, w jakim się w tobie rozwinęła, aby przerwać te praktyki lub przyzwyczajenia, o których mówisz, że wiesz, iż powstrzymują twój duchowy rozwój. W jakim stopniu będziesz to r?obił, w takim rozwinie się i udoskonali twój latihan, a według tego, jak będziesz robił latihan, twoja wola stanie się silniejszą. W ten sposób twoja wola i twój latihan oddziaływują na siebie wzajemnie i wzmacniają się. Jeżeli pozostawisz to całkowicie latihanowi i umyślnie będziesz kontynuował złe przyzwyczajenia, to naturalnie rozwój zajmie ci więcej czasu. To co, przed Subudem nazywałeś wolą, to była samowola, upór. Teraz jest to gotowością, życzeniem (tłumaczył Anwar Zakir). Pełen radości podziękowałem Bapakowi za udzielnie nam tego znakomicie pouczającego wyjaśnienia. - Weźmy pod uwagę tę popielniczkę. Bapak strzepuje na nią popiół. Podchodzi służący i czyści popielniczkę. Bapak strzepuje na nią popiół ponownie. Służący oczyszcza ją ponownie. Bapak strzepuje popiół znowu. Służący znowu ją oczyszcza. i tak dzieje się ciągle. Kiedyś popiół się skończy, gdy się wypali papieros. Lecz jeśli Bapak chce mieć teraz czystą popielniczkę, musi przestać strząsać na nią popiół – kontynuował Bapak. Bomon-Behram miał dodatkowe pytanie: - Dlaczego zatem ludziom w Subudzie nie powinno się dawać kodeksu postępowania, aby ich prowadził? - Na pewno? Czyż uprzednio nie dawano kodeksu postępowania? – spytał Bapak. - Nigdy go nie widziałem – powiedział Bomon-Bohram. - Jak to nie? Kodeks postępowania został już uprzednio dany przez Buddę, Chrystusa, Mahometa...- powiedział Bapak. B-B i ja roześmialiśmy się zachwyceni autentycznym wdziękiem Bapaka jako dialektyka. Oto dokładnie to, co Bapak mówi nam wszystkim od samego początku: „Subud nie jest nową religią. Subud nie jest nauczaniem. Wszelka nauka, jakiej my potrzebujemy, została nam dana już poprzednio, przez założycieli Wielkich Religii. Subud dostarczy nam siły, która pomoże nam lepiej zrozumieć i postępować według naszych własnych religii.” Lecz my, z naszym sprytnym talentem do zapamiętywania tego co jest wygodne i zapominania tego, co jest trudniejsze, zwracaliśmy uwagę tylko na pierwszą część tego wyjaśnienia: „Subud nie jest nauczaniem...” To objaśnienie, pochodzące od Bapaka, położyło kres mojemu umysłowemu zamętowi związanemu z Subudem i dyscypliną. Słyszałem kilku członków Subudu – zazwyczaj tych, którzy wcześniej zajmowali się systemami, jakie narzucały surowy tryb życia związany z dyscypliną (umartwianiem się) – jak kwestionowali słuszność czekania na „wnętrze”, aby powiedziało „stop”. Sam czasem zastanawiałem się nad nieobecnością jakichkolwiek reguł i zasad w Subudzie, czy jakiejkolwiek, narzuconej nam przez Bapaka dyscypliny, która prowadziłaby nas przynajmniej przez burzliwe dni początkowego oczyszczenia. Uświadomiłem sobie teraz, że jedyną dyscyplina, która byłaby pożyteczna i efektywna, nie pochodzi z zewnątrz, nie jest nią zbiór zewnętrznych reguł i zasad do których skłaniamy się bez przekonania i nieautentycznie, lecz jest nią ta, która pochodzi z wewnątrz nas, jako głęboko odczuta potrzeba naszego wewnętrznego „ja”, naszej wewnętrznej jaźni. Ktoś z obecnych zauważył, że mimo wszystko byłoby pomocne, jeżeli Bapak wydałby kodeks reguł i zasad dla Subudu. Bapak (śmiejąc się na całe gardło): - Bapak zaproponował tylko jedną, jedyną regułę i z tej okazji wprowadził się w poważny kłopot. - Co to za reguła, Bapak? – zapytałem. * To, że kobiety nie powinny uczestniczyć w latihanie w spodniach! X SUBUD JAKO WARSZTAT NAPRAWCZY Jedną z najbardziej pociągających i atrakcyjnych cech tłumaczeń i porad udzielanych przez Bapaka jest ich praktyczny charakter. Jako że te porady pochodzą z wewnętrznego doświadczenia i rozumienia, nie ma żadnej ambony, „moralizującej” o tym co dobre i złe, czy o karze i nagrodzie. Ujrzałem to jasno, gdy spytałem go, dlaczego on – poprzez Ibu – doradzał kobietom w Subudzie, aby nie ubierały się w spodnie na latihan. Bapak wyjaśnił, że powód był bardzo prosty: „latihan pomaga ludziom odrzucić fałszywość, jaką oni nabyli poprzez społeczne naśladownictwo i rozwinąć ich prawdziwą jaźń do jej pełnego potencjału. Prawdziwa jaźń kobiety jest zasadniczo kobieca. Już sam fakt, że ona postanawia założyć spodnie do swej praktyki duchowej, wskazuje na to, że istnieje w jej naturze coś, co pagnie być męskim. Kiedy ona dowodzi, że spodnie dają jej większą swobodę niż ubranie typowe dla kobiet, ukazuje, że to, co ona ma na myśli, o co jej naprawdę chodzi to, że chce wykonywać typowo męskie ruchy.” – Jeżeli widziałeś kobiety robiące latihan w spodniach, to wiesz, o czym ja mówię – powiedział Bapak i przystąpił do zademonstrowania nam (naśladując) tego widowiska. Ogólne wrażenie było takie, że jest to jedną śmieszną niezręcznością i niezgrabnością oraz nienaturalną fałszywością. – Ubieranie się w spodnie na latihan – powiedział Bapak – może pomóc kobiecie stać się mężczyzną, lecz nie pomoże jej stać się kobietą. T ylko moje żywe naśladowanie Bapaka, udającego kobietę w spodniach podczas latihanu, przekonało Sunetrę (upartą i niepoprawną zwolenniczkę spodni), aby ubierała się na latihan w sari – mimo komplikacji, jakie to za sobą mogłoby pociągnąć. M ieliśmy skłonność do zaciemniania zdumiewająco praktycznego aspektu tego, czego uczymy się w doświadczeniu Subudu, poprzez otaczanie tego mistycznymi pseudoreligijnymi wyjaśnieniami. Przynajmniej ja. Tendencja ta pojawiała się często w naszym nastawieniu do choroby. Oto przykład z mojej rodziny: nasza córka Cooch często chorowała bardzo poważnie na zapalenie migdałów. Swego czasu była nieobecna w szkole dwa czy trzy razy na tydzień, ponieważ dolegały jej migdały. Jej rozwój psychiczny był opóźniony, lecz od kiedy usłyszeliśmy o przeżyciu Ewy Bartok i przeczytaliśmy wszelkie możliwe (nawet sprzeczne) wersje o jej wyzdrowieniu, myśleliśmy, że jest coś nieodłącznie niewłaściwego w chirurgii. Nasze przekonanie, że Bapak jest „przeciwko” chirurgii usprawiedliwiło i tłumaczyło nasz strach przed oddaniem naszego dziecka pod narkozę i skalpel – pomimo iż często chorowała. K iedy Bapak odwiedził Cejlon, zabrałem Cooch (wtedy dziesięcioletnią) do domu Subudu, ponieważ chciała złożyć Bapakowi swoje uszanowanie. Jak tylko weszliśmy do salonu Bapaka, oszołomił on nas wskazując na Cooch i mówiąc: - Tarzie, lepiej operować. ? - Operować, Bapak? – zapytałem, czując się odrobię zaskoczonym. - Tak, operować – powiedział Bapak wskazując na swoje gardło. - Lecz myślałem, że Bapak nie lubi operacji? – powiedziałem. - Bapak nie lubi niepotrzebnych operacji. Ta operacja jest konieczna. i to wkrótce. J ati wytłumaczył: - Kwalifikacje lekarza są również dane przez Boga. Lecz niektórzy chirurdzy chcą operować wtedy, gdy to nie jest konieczne, tak jak w przypadku Ewy. Pamiętaj, że syn Bapaka również studiował medycynę. J akiego lepszego dowodu potrzebujemy na praktyczność rad Bapaka? Jedynym elementem „mistycznym” w tym zdarzeniu było to, w jaki sposób Bapak rozpoznał chorobę Cooch, nie słysząc o niej od nas. Lecz tę wrażliwość na ludzkie stany zdążyliśmy już przeżyć wraz z Icksanem i innymi helperami z Indonezji oraz wykorzystać jako potwierdzenie naszego przekonania o wielkiej praktycznej potędze Subudu. P ewien doświadczony helper indonezyjski powiedział kiedyś: - Subud jest tak praktyczny jak stacja obsługi samochodów. Powiedziano to w odpowiedzi na pytanie jednego z członków, w jaki sposób powinniśmy określić Subud, gdy ludzie pytają się, czy Subud jest nową religią. On powiedział: - Wyobraźcie sobie piękny park w środku miasta. Jest kilkanaście wspaniałych dróg prowadzących od granic miasta do parku. Jedna droga jest oznaczona drogowskazem „Buddyzm”, inna „Islam”, jeszcze inna „Chrześcijaństwo”, jakaś następna „Judaizm” i tak dalej. Każdy z nas otrzymuje pojazd mogący nas zawieźć do parku. Lecz spostrzegamy, że ten pojazd jest uszkodzony: jego ogumienie „siadło”, karoseria jest powgniatana, jego napęd niesprawny i przede wszystkim nie ma paliwa. Zabieramy go więc do stacji obsługi samochodów, aby się nim zajęto. Kiedy jest już gotowy, możemy skorzystać z jakiejkolwiek z dróg – wszystkie one doprowadzą nas do parku. Subud jest jak stacja obsługi samochodów. T en sam helper wyjaśnił kiedyś pogląd Bapaka na związek pomiędzy latihanem a chorobą. Powiedział, że – biorąc ogólnie – istnieje pięć rodzajów chorób: 1 . Zwykłe i nieznaczne dolegli?wości. 2. Dziedziczne braki i słabości. 3.Choroba, która przychodzi jako ostrzeżenie, że czyjeś życie nie jest przeżywane we właściwy sposób. 4. Choroba, dana jako kara za niewłaściwy sposób życia (zbyt dużo myślenia, denerwowania się, to jedne z powodów tej kategorii chorób). 5. Choroba, dana jako wezwanie kogoś do śmierci („Tak jak w przypadku Icksana” – powiedział). Latihan robiony w związku z chorobą, jeżeli jest to wolą Boga, może uwolnić od dolegliwości typu pierwszego i drugiego. Latihan w przypadku trzecim i czwartym, powinien być szczerą prośbą o wybaczenie i otrzymanie siły, aby zmienić dany sposób życia. Latihan, robiony w przypadku numer pięć, pomaga w zaakceptowaniu woli Boga. Doświadczony helper rozpozna tę kategorię, jeśli na nią natrafi. Wytłumaczył on sposób, w jaki działa latihan w pierwszych dwóch kategoriach dolegliwości: - Choroby utrzymujące się w organizmach żyją w nas i dookoła nas przez cały czas. Wiele z nich istnieje w naszym ciele i krwi. Lecz nie mogą zdobyć nad nami przewagi, dopóki nie pojawi się stan, który określamy: „wyczerpujący, osłabiający”. Ten stan słabości może pojawić się na skutek różnych przyczyn, gdy to ma miejsce, choroba utrzymująca się w organizmie zaczyna dominować. Wtedy stajemy się chorzy. To, co latihan robi dzięki woli Boga, to usuwa ten stan słabości i wzmacnia ciało tak, aby mogło przezwyciężyć dolegliwości. To wyjaśnienie stanowiło wysoce praktyczną wskazówkę do zrozumienia tego, co określa się mianem „nerwów”, „ogólnego” osłabienia, czy „dolegliwości psychosomatycznych”. Usunęło to również wszelkie przesłanki utartego wierzenia, że Subud jest środkiem uzdrawiania wiarą. Ludziom, którzy przychodzili do Bapaka z wielką nadzieją na uzdrowienie swoich chorób, radzono, by pójść do szpitala lub do lekarza. Kiedy Bapak był w Colombo, zatelefonowała do mnie pewna kobieta i spytała, czy jest to prawdą, że „sprowadziliśmy na Cejlon słynnego uzdrawiacza wiarą”. Odpowiedziałem, że nie robiliśmy wcale tego typu rzeczy, lecz wyczuwając w jej głosie niepokój, zapytałem, o co chodzi, z czym jest kłopot. Powiedziała, że jej mąż jest chory. Była przygotowana „spróbować nawet leczenia wiarą”. Chciała widocznie leczenia pochodzącego od „uzdrawiacza wiarą”, lecz sądziła, że wiara ma również pochodzić od uzdrawiacza. Dostarczyłaby ona tylko tego pacjenta. Pod pretekstem, aby pozwolono jej spotkać się z Pak Subuhem, ustalono spotkanie. Bapak poradził jej, aby zabrała swego męża do szpitala. Mimo wszystko, trudno nie mieć zrozumienia dla tych, którzy patrzą na Subud głównie jako na środek otrzymania cudownego uzdrowienia. Było tak wiele godnych uwagi dowodów na leczniczą moc latihanu, że ludzie traktują Subud jako klinikę będącą ostatnią deską ratunku. Z wielu tego typu przypadków z mojego doświadczenia, jeden jest godny zanotowania: Pewien psychiatra w Subudzie poprosił mnie pewnego wieczoru, abym pomógł mu rozwiązać jakiś problem zawodowy. Mówił o pacjencie wykształconym, zajmującym poważne, odpowiedzialne stanowisko, który przyszedł do niego rok temu do analizy. Lekarz ten, znakomity w swojej dziedzinie, powiedział, że zrobił dla swego pacjenta wszystko, co mógł, lecz jest teraz przekonany, że jedyną rzeczą, która pomogłaby bardziej, to latihan. Lecz, jako lekarz czuł, że byłoby niewłaściwym poradzić pacjentowi, aby przyszedł do Subudu, a jako helper, wiedział, że ludzie nie powinni być wprowadzani do Subudu z powodu uzdrowień. Gdy tak do mnie mówił, głos jego nagle zamarł, a ja ujrzałem jak jego oczy, zaskoczone, utkwiły w pewnym punkcie. ponad moimi plecami. Zdziwione spojrzenie przemieniło się w uśmiech wielkiej wiary i wdzięczności, powiedział: - Oto on! Jego pacjent, jeśli chcecie nazwijcie to zbiegiem okoliczności, przyszedł akurat w tym momencie, aby otrzymać kontakt. (Podczas obecności Bapaka, zasada okresu próbnego została zawieszona). Wyjątkowo interesujące było również to, że człowiek, który mu towarzyszył i za którego radą zdecydował się on przyjść do Subudu, był komunistą. Otwarcie było widowiskowe – szczególnie w przypadku tego komunisty. Lecz, jak to się zdarzało, komunista wkrótce prestał przychodzić na latihan, chociaż jego przyjaciel pozostał. Jego postęp – nie tylko dotyczący stanu duchowego, psychicznego i umysłowego, lecz również jego ogólnych stosunków z ludźmi – był godny uwagi nie tylko tych z nas, którzy znali go wcześniej jako bardzo żywego i raczej aroganckiego. Od tamtej pory staliśmy się bliskimi przyjaciółmi, a szczerość jego wdzięczności Bogu jest zadziwiająca, wdzięczności człowieka, który na początku rozumiał swoją rolę jako naukowca w tak nieprzyjemny sposób, że najmniejsza wzmianka o Bogu wystarczyła, aby wywołać jego zawziętą pogardę X I SUBUD I POLITYKA S pytałem kiedyś Bapaka o związek Subudu z aktualiami politycznymi. - Bapak, wydaje mi się, że nigdy uprzednio w historii ludzkości nie było zorganizowanej nienawiści między ludźmi -religia przeciwko religii, rasa przeciwko rasie, naród przeciwko narodowi i ideologia przeciwko ideologii. Co może położyć kres temu konfliktowi? - Być może Subud... - Masz na myśli ludzi w Subudzie? Ludzi takich jak my? - Możliwe, że nie wy. Może wasze dzieci i ich dzieci. - Lecz, Bapak, siły te są silnie zorganizowane. Mają potężne armie i uzbrojenie. A Subud nie jest organizacją do zajmowania się tego rodzaju siłą. - Jesteś Buddystą. Urodziłeś się w systemie buddyjskim. Urodziłeś się również jako Cejlończyk. Ale przyszedłeś do Subudu i ciągle jesteś Buddystą i Cejlończykiem. Twoje rozumienie tego, czym jest Buddyzm i co to znaczy być Cejlończykiem, zmieniło się już. Tak jest z większością was. Wasze dzieci – nawet bez formalnego otwarcia, są już inne, ponieważ wy jesteście inni. Ich dzieci również będą inne i urodzą się one w tych gotowych już organizacjach. Będą one bardziej liczne niż wy teraz. Zatem, Organizacje te będą się zmieniać pod względem charakteru, ponieważ będzie wielu, którzy sami będą się zmieniać... Teraz rozumiesz? To co rozumiałem to to, że na odpowiedzialność, jaką niektórzy z nas przyjmowali na siebie od czasu wstąpienia do Subudu, należało spojrzeć z nowej perspektywy. Niektórzy z nas po?jmowali możliwości Subudu jako mistyczne siły, które zmienią świat, w sposób w jaki chcielibyśmy to widzieć, jeszcze w czasie naszego życia, jeżeli nie do 1960 roku, to przed 1962 rokiem. To pragnienie, prawdopodobnie naturalne, wraz z apokaliptyczną wizją naszej roli w historii ludzkości, prowadziło do tego, że oczekiwaliśmy rewolucyjnych wewnętrznych zmian w olbrzymich rzeszach ludzkości, wkrótce po tym jak Subud rozprzestrzeniłby się na cały świat. Nie posiadając się z radości, byliśmy pochłonięci liczeniem głów w Subudzie i zdumiewaliśmy się tym, jak Subud w ciągu dwóch czy trzech lat od wyjścia z Indonezji zdobywa grunt w czterdziestu, pięćdziesięciu, sześćdziesięciu krajach. W tym entuzjazmie niektórzy z nas domagali się ciągłego podnoszenia liczebności Subudu na świecie, nie zwracając uwagi na oczywisty fakt, że tylko pięćdziesiąt procent ludzi, którzy zostali otwarci, regularnie praktykuje latihan. Na Cejlonie było otwartych około 1500 ludzi, lecz tylko około stu pięćdziesięciu (w najlepszym razie) praktykuje latihan. Tak samo jest w Wielkiej Brytanii, Australii, Ameryce, a nawet w Indonezji, gdzie możnaby się było spodziewać wyższego odsetku tych, co pozostali. Psychologiczny nawyk uznawania tylko tych faktów, które popierają nasze tezy i spychania w otchłań tych, które są niewygodne naszemu spojrzeniu na to, co ma przyjść, prowadził do tego, że niektórzy z nas na poparcie swoich pobożnych życzeń używali nawet autorytetu imienia Bapaka. Jednym z takich przykładów była opowieść o tym, że Bapak przepowiedział, iż w 1960 roku będą otworzone w Indiach miliony. Możliwość ta ekscytowała mnie bardzo mocno. Skorzystałem więc z pierwszej nadarzającej się okazji, wkrótce po tym jak to usłyszałem, aby spytać się o to Bapaka. Lecz Bapak odpowiedział: - W Indiach jest bardzo trudno. To, razem z odpowiedzią na moje pytanie, jak Subud będzie wpływał na świat, odmieniło całkowicie mój obraz „czasów”. Bapak powiedział, że „Nie powinniśmy iść szybciej niż Bóg”. W naszych własnych wysiłkach duchowego rozwoju, czy w nadziejach, oczekiwaniach i przewidywaniach związanych ze światem w całej swej rozciągłości. Te oczekiwania i „silnie naładowane” nadzieje mocno rozczarowały niektórych z nas, zwłaszcza gdy stwierdziliśmy, iż tak jak Anglicy – „straciliśmy Indie”. * * * Prawdziwie praktyczna wartość tego, o czym dowiadujemy się w Subudzie na temat różnych sił, które wpływają na człowieka, jest widoczna w tym, co Bapak mówi o polityce. Swego czasu, poprosiłem jednego z najstarszych helperów – pomocników Bapaka w Indonezji – o wyjaśnienie osobliwego fenomenu, jaki zanotowałem w rozwoju Subudu w czasie ostatnich kilku lat. - Spostrzegam, że we wszystkich grupach, jakie odwiedziłem, większość członków pochodzi ze środowiska średniozamożnego, ze środowiska ludzi stosunkowo lepiej wykształconych i należących do tego, co określa mianem „inteligencji”. Dlaczego tak jest, że Subud nie przyciąga jednak większej liczby robotników ani rolników?- spytałem. - Czy pytanie to jest rzeczywiście dla ciebie ważne, czy jest to tylko teoria? - Nie. Nie teoria. Większość krajów tak zwanego świata demokratycznego jest rządzonych poprzez rządy wybierane przez ludzi, którzy są w większości robotnikami i rolnikami. Zrozumiałe jest – że jeżeli ci wyborcy przyszliby do Subudu, to mogliby oni z lepszym zrozumieniem i rozeznaniem ukierunkować swój wybór polityków i rządzących krajem? - Masz na myśli to, iż lepiej byłoby zacząć od dołu niż od góry – od tej elity ludzi wykształconych? - Tak mi się wydaje- powiedziałem. - Czy twój pogląd na proces demokracji jest taki, że siła jest przekazywana w porządku piramidalnym, ludzie na dole udzielają siły tym, którzy są bezpośrednio nad nimi, a ci z kolei przekazują ją ku górze, ku centrum, tak, iż centrum w końcu czerpie swoją najwyższą siłę od ludzi? – Jest to najlepszy opis demokracji, jaki kiedykolwiek słyszałem. Czy to nie jest sposób, w jaki ona działa? - Odpowiedz sobie sam. Czyż sama rzeczywistość nie różni się od tego? Bapak mówi, że to co się dzieje naprawdę, następuje w ten sposób: elita, która nazywa siebie profesjonalnymi politykami czy kandydatami partii, wychodzi z centrum na peryferie, zdobywa siłę od ludzi i powraca do centrum uzbrojona w tę siłę. Jest to raczej ruch ze szczytu ku dołowi, a nie odwrotnie. Ludzie na szczycie decydują, czego ludzie powinni chcieć, pragnąć – nazywa się to polityką, planowaniem czy kierowaniem – a ludzie nie mają dość siły, aby zrealizować swoje decyzje. Kiedy staje się to nie do zniesienia, wybuchają rewolucje, które są również przeprowadzane, kierowane i opanowane przez ludzi należących do tejże elity. Czyż nie w ten sposób to się dzieje? - Tak, zgadzam się, iż w praktyce dzieje się mniej więcej w ten sposób. Ale z drugiej strony, czyż Chrystus nie chodził pomiędzy biedakami? - Tak, robił to. Lecz kiedy Chrześcijaństwo rozprzestrzeniło się między ludźmi? Dopiero po nawróceniu się cesarza Konstantyna. Wtedy nauka Chrystusa szybko się rozprzestrzeniła. Zawsze tak jest. Nawet komunizm jako religia rozprzestrzenia się w ten sposób. - Rozumiem to. Jednak moje obserwacje wskazują, iż ludzie w skromniejszych warunkach mają większe skłonności do tego, by być nastawionymi religijnie. - Prawda. Lecz czyż nie jest faktem, że większość ludzi, których uważa się za „nastawionych religijnie”, interesuje się religią przede wszystkim jako zabezpieczeniem czy ochroną przed czarną magią, złem spadającym na nich i na ich rodziny, możliwymi nieszczęściami w przyszłości czy po to, aby prosić bogów o specjalną łaskę? - Wyjaśnia to, dlaczego nawet w świątyniach buddyjskich główną atrakcją są ołtarze, gdzie składa się ślubowania, czy gdzie stale zjednuje się i błaga bóstwa panteonu hinduistycznego, aby opiekowały się w tym czy innym nieszczęściu. - Bapak mówi, że Subud jest dla ludzi bystrych, wnikliwych i krytycznych, którzy będą zdolni ocenić prawdziwość tego, co otrzymają, bez ślepej akceptacji czegokolwiek tylko dlatego, że tak powiedział Bapak czy ktokolwiek z helperów. Gdy tacy ludzie otrzymują kontakt i rozwijają się duchowo, mogą wtedy pomóc innym, którzy nie mają takiego szczęścia. Dopóki nie są oni zdolni pomóc, ich zainteresowanie dobrem „biedniejszych ludzi”, o których mówisz, jest głównie sentymentalne. Czyż nie? Zaakceptowałem słuszność wymówki bez wahania, ponieważ, chociaż ostra, była jasna i udzielona bez cienia złośliwości, obiektywna i bezstronna tak jak wszystkie opinie Bapaka o ludziach. Przy innej okazji, w Centrum Subudu w Singapurze, rozmawialiśmy z Bapakiem, który był w bardzo dobrym nastroju do rozmowy, o polityce. Ukazał nam ścisły związek, jaki powinien istnieć między tym, czego dowiedzieliśmy się o przeciwnych siłach a właściwym rządem. - Wystarczy, aby rząd składał się z pięciu ministrów – powiedział Bapak- Minister energetyki, przemysłu i handlu (materialny), Minister żywności i rolnictwa (roślinny), Minister sprawiedliwości i oświaty (ludzki), Minister policji i sił zbrojnych (zwierzęcy), oraz „Premier”- Zakończył z szerokim uśmiechem: – A nie piętnastu czy trzydziestu, tak jak jest to w wielu krajach na Wschodzie. W trakcie tej samej rozmowy Bapak powiedział nam, że istnieją mówiąc ogólnie, cztery rodzaje ludzi. Wymienił je kolejno: na dole, ludzie, którzy są niepoprawni (ci, którzy notorycznie postępują źle, nawet jeśli wiedzą co jest dobre), ludzie, którzy są zachłanni (ci, którzy ciągle chcą zdobywać wszystko na co się natkną, nawet postęp duchowy), ludzie, którzy chcą ROBIĆ dobrze i najbardziej spotykani to ludzie, którzy chcą B y ć dobrzy. Bapak musiał wiedzieć, że ja, wewnątrz siebie, szybko oceniałem, czy należę do kategorii trzeciej czy czwartej, a może do obydwóch, ponieważ uśmiechnął się do mnie szeroko i powiedział: - My wewnątrz siebie posiadamy wszystkie cztery płaszczyzny, a jedna lub dwie dominują bardziej niż inne. Najlepszy przykład na to, jak Bapak w swoim własnym życiu realizuje zasady Subudu – w tym przypadku podstawowe zasady poddania, pokory, szczerości i cierpliwości – miał miejsce w listopadzie 1958 roku w Colombo. W tym czasie premier Cejlonu wyobrażał sobie, że Subud jest wywrotową organizacją polityczną działającą w porozumieniu z „amerykańskim Imperializmem”, tajną społecznością praktykującą dziwne, nieznane formy magii i zajmującą się praktykami czarnoksięskimi oraz zdecydowaną zniszczyć jego władzę za pomocą środków mistycznych. Pewnego wieczoru na krótko przed latihanem naczelnik policji, który był członkiem Subudu, wpadł jak burza, aby powiedzieć, że wraca właśnie z biura premiera, gdzie go poinformowano, iż nie można darować mu jego kontaktów z „grupą wywrotową”, oraz, że Pak Subuh będzie, następnego dnia przemocą deportowany jako „niepożądany cudzoziemiec”. Poprosił mnie, abym przekazał tę informację Bapakowi i powrócił do swoich obowiązków. Z ciężkim sercem, umysłem huczącym alarmująco i z nieokreślonym strachem wdrapałem się po schodach do mieszkania Bapaka. Na następnej kondygnacji schodów sapał dr Musa Djoemena, indonezyjski ambasador na Cejlonie, który dołączył się tutaj do Subudu, idąc w tej samej smutnej misji. Również on został wcześniej wezwany przez premiera i poinformowany, że ten niebezpieczny człowiek, Pak Subuh, „o świcie” zostanie przegnany z tego kraju. Bapak wyszedł, podszedł do stołu i poprosił, abyśmy usiedli zanim powiemy to, co mamy do powiedzenia. - Odbierajcie – powiedział, a my zamknęliśmy oczy i uspokoiliśmy się. -Teraz możecie powiedzieć Bapakowi, co się stało. ( przetłumaczył Icksan ). Wyrzuciłem z siebie tę relację a dr Djoemena dał „opis z pierwszej ręki” swojego spotkania z premierem. - Co powinniśmy teraz robić? – spytałem, pragnąc działać. Bapak przyglądał się nam przez chwilę i roześmiał się, jak gdyby z osobistego dowcipu. - Poddać się – odpowiedział po angielsku. - Lecz Bapak – przemówiłem – ten człowiek naprawdę wierzy, że Subud jest niebezpieczną organizacją i jest zdecydowany zrobić to co mówi. - Poddać się – powtórzył Bapak. – Czy nie ma nic do zrobienia? – zapytałem. - Tak. Poddać się – powtórzył Bapak. – Jak? Co to znaczy poddać się w takim czasie? - Jeżeli przeciwstawiacie się, jego wrogość stanie się silniejsza. Tak więc poddajcie się. – przetłumaczył Icksan. - Co Bapak zrobi jeśli premier spełni swe pogróżki? – spytał dr Djoemena. - Bapak? Podda się. Jeżeli Bapak ma jechać jutro, jest to wola Boga. Jeżeli nie jest to wolą Boga, wtedy Bapak zostanie. Najlepiej, po wyjeździe Bapaka, spotykać się na jakiś czas w mniejszych grupach – trzy czy cztery grupy w różnych domach, o różnych porach, tak, aby nie zwracać uwagi. Jest to jedyny sposób, aby się poddać. Lecz teraz, to najlepiej zrobić latihan. Tak się złożyło, że nic nie zrobiono w związku z Bapakiem. Został nawet z nami dwa tygodnie dłużej, niż początkowo zamierzał. XII ZALETY I WADY Jedna z kobiet z grupy w Colombo zapytała, jak możemy dowiedzieć się, czy zrobiliśmy jakieś postępy w latihanie. Bapak odpowiedział, że gdy rozwiniemy się z wystarczającą siłą, aby dostrzec różnicę, nie będziemy potrzebowali żadnych takich pytań. Będziemy wiedzieli. Dodał: - Gdy zostaje zasiane ziarno i zaczyna wzrastać roślina, nie posiada ona wiedzy o swoim wzroście. Jednego dnia znajduje się w jednym punkcie, następnego w innym – lecz rozwój jest stopniowy a zmiany niewielkie. Lecz później, gdy zaczyna rodzić owoc, pojawia się wyraźna zmiana. Jednego dnia ma jeden owoc, innego – dwa itd. Rozwój jest wtedy wymierny. W podobny sposób jest w Subudzie. Inna członkini Subudu powiedziała raczej z przygnębieniem, że nie rozwija się wcale, ponieważ nie ma żadnych niezwykłych przeżyć czy doświadczeń do opowiedzenia. Była to bardzo powszechna postawa, szczególnie wśród tych, którzy czytali o nadzwyczajnych doświadczeniach innych ludzi, opublikowanych w Kronice i innych wydawnictwach. Wielu z nas nie uświadamia sobie nigdy, że tylko drobna większość ludzi w Subudzie ma niezwykłe doświadczenia, i że niewielu z nich wciąż o nich pisze. Było zatem nieuniknione, że będą się oni czuli „pominięci” tak jak ta kobieta. Odpowiedź Bapaka brzmiała: - Kiedy strumień płynie spokojnie, do swojego miejsca przeznaczenia, nie doznaje żadnego ruchu. Płynie tak jak powinien. Lecz jeśli położy się jakieś głazy na jego drodze, woda dookoła nich wiruje, kłębi się, a jego bieg zostaje zakłócony. Wtedy doświadcza on czegoś niezwykłego. To samo dzieje się z prądem siły Subudu płynącym przez nas. Wyjaśnia to dlaczego najstarsi członkowie Subudu robią w latihanie stosunkowo mało jasnych, nie ukrywanych ruchów oraz niewiele mówią o swoich doświadczeniach, o ile w ogóle to czynią. Ponieważ ich doświadczenia są już przyswojone, zaasymilowane jako integralna część ich strumienia życia. Lecz my, na naszym poziomie, doznajemy rozczarowania, jeśli nie widzimy duchowych fajerwerków. Nigdy nie zapomnę bardzo przyzwoicie wyglądającego gentlemana z Cejlonu, który użalał się Sooty Bandzie, że od przyjścia do Subudu nie doświadczył niczego. Gwałtownie wyciągając swój dokładnie zapisany notatnik, powiedział: - Popatrz tutaj, sto dwadzieścia osiem latihanów do dzisiaj i nic do pokazania! Sooty spytał życzliwie: - Nic? Nic się nie zmieniło? - Nic, zupełnie nic – odpowiedział ten człowiek, dodając po cichu – jeżeli nie licząc faktu, że przez dwadzieścia lat cierpiałem na zaparcia, a teraz mam dwa wypróżnienia dziennie. * * * Rada zawarta w wyjaśnieniach Bapaka udzielona helperom, gdy otwierają ludzi: „Nie próbujcie uciszyć umysłu sami, umysł będzie się sam uspakajał”. Wywołała lawinę pytań. Ludzie, którzy praktykowali lub przynajmniej słyszeli o medytacji buddyjskiej czy medytacji jogi, z trudem mogli uwierzyć swoim uszom słysząc, że nie potrzeba żadnego wysiłku, aby uciszyć umysł. Inni, którzy w dużym stopniu posługiwali się swoim umysłem, a podczas latihanu ich myśli gnały tak jak zwykle, nie mogli zrozumieć, jak umysł może się wyciszyć „sam z siebie”, kiedy ruch jego myśli trwa nieprzerwanie. Pewien helper, przysłany przez Bapaka, dał nam wyjątkowo godne uwagi wytłumaczenie, które bardzo mi pomogło: – Bapak prosi was – powiedział – abyście liczyli się z tym, że siedzicie obok stawu, którego powierzchnia jest wzburzona. Jeżeli będziecie próbowali naciskać wodę swoimi rękami, aby ją uspokoić, wzburzycie ją tym bardziej. Jeżeli będziecie na nią dmuchali, zamierzając ją uspokoić – wzburzycie ją tym bardziej. Jeśli będziecie naciskali na nią deską, znów ją wzburzycie. Wszystko co możecie zrobić to usiąść jak najciszej i czekać. Wtedy siła ciężkości, która jest jeszcze jedną manifestacją siły Boga, uciszy staw. Sama przez się! Następne pytanie, które stale się pojawia, związane jest z paleniem Bapaka. Wszędzie są ludzie, mający jak najlepsze intencje, którzy smutno i roztropnie kręcą głowami na to oczywiste „zboczenie” „Świętego Człowieka”. Nie rozumieją oni, na jakiej zasadzie pozwala sobie Bapak na palenie, jeśli to jeden z głównych grzechów śmiertelnych. Swego czasu jeden z nich nie mógł zapanować nad sobą, kiedy ujrzał, jak Bapak na spotkaniu w Anglii pali papierosa za papierosem. - Co zyskuje Bapak na tym, że pali tak dużo? – spytał raczej uszczypliwie. Bapak uśmiechnął się, gdy przetłumaczono mu to pytanie. Potem jego uśmiech stał się jeszcze szerszy i odpowiedział prawie poufnie: - Nic. Wkrótce po tym, jak Bapak odwiedził po raz pierwszy Coombe Springs, spytano go, co można by zrobić dla jego wygody. Czy jest coś, czego potrzebuje, być może w swoim apartamencie? - Tak – odpowiedział Bapak – telewizora. Jedna z pań pośpieszyła wyjaśnić, że telewizor nie jest zbyt stosowny; że mówiąc delikatnie, jest to po trosze dla ludzi prymitywnych, o niewybrednych upodobaniach, oraz że ona sama ma telewizor w domu, lecz umieściła go w kuchni – dla służących i dzieci. Bapak powiedział: - Lecz Bapak lubi telewizję. Ktoś mógłby powiedzieć – ach, ale przecież to Bapak. Ale jaki jest wpływ tego typu rzeczy na innych? Doświadczenie z Icksanem w Colombo pomogło mi rozwiązać tego rodzaju wątpliwość. Pewnego popołudnia Icksan i ja poszliśmy popływać, mając nadzieję, że na hotelowym basenie będzie pusto i będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Siedzieliśmy i małymi łykami popijaliśmy jakiś napój, gdy gwiazda kabaretu hotelowego, hałaśliwa, jasnowłosa sex bomba, dla której napisałem kilka wierszy „na czasie”, podeszła aby się do nas przyłączyć. Gdy mówiła, gestykulując teatralnie, jej ciało wręcz wylewało się z jej bikini. Poczułem się bardzo źle z tego powodu, że przyprowadziłem tutaj Icksana i naraziłem go na taką „nieczystość”. Siedziałem milcząc, podczas gdy ona zabawiała nas historią po historii o małżeńskich katastrofach i sezonowych podbojach w gorących punktach świata. Stawałem się coraz bardziej zły, że nie zamierza nas opuścić, ale zauważyłem, że Icksan nie zdaje się być zmartwionym ani trochę. Kiwał głową, mówiąc: - Tak? Tak? Tak? – oraz potrząsał nią na przemian mówiąc: – Naprawdę? Nie! Naprawdę! Zabawne! Zabawne! – i tak dalej. Kiedy w końcu nas zostawiła, pośpiesznie zacząłem przepraszać Icksana za przyprowadzenie go tu i narażenie na te wszystkie „ciężary”. Icksan powiedział: - Ja nie czuję się ciężko. To ty czujesz się ciężko. Sam powodujesz, że czujesz się ciężko. Zapytałem się go, co ma na myśli. - Cały czas myślisz, jak to ciężko dla Icksana i to ty czujesz ból głowy. Lecz Icksan mówi – Tak! Tak! Tak! – i Zabawne! – Pamiętasz? Oh! Latihan: Icksan prosi o opiekę, ochronę. Więc nie ma żadnego bólu głowy. Zdarzenie to ukazało sens i wyjaśniło to, co powiedział nam kiedyś inny helper: - Obecnie praktykujemy latihan dwa-trzy razy w tygodniu. Kiedy będziemy robić postępy, częściej będziemy w stanie latihanu. Częściej będziemy mieli świadomy kontakt z naszą duszą. Dużo później będziemy mogli mieć nadzieję na osiągnięcie stanu, kiedy nie będziemy mogli żyć bez latihanu, tak jak ryba wyciągnięta z wody z trudem łapiąca powietrze. Stan latihanu jest właściwym środowiskiem dla ludzkiej istoty, aby mogła w nim istnieć – jako jej rozwój do prawdziwie ludzkiego poziomu. Pokazało mi to również, że ponieważ jesteśmy w Subudzie, nie ma powodu, aby uciekać od spraw, rzeczy, które kształtują nasze codzienne życie. Na początku, ja – tak jak kilku z moich przyjaciół – myślałem, że nie będę strzępił ostrza mojego nowo odkrytego duchowego zainteresowania przez ujawnienie go światu, w którym żyję i pracuję. To było coś cennego, coś co należało wypolerować i oczyścić w samotności. Powiedziałem o tym jednemu z helperów z Indonezji, który rzekł: - Łatwo sobie wyobrazić, że jest się silnym, kiedy nie ma oporu. Łatwo sobie wyobrazić, że jest się prawym, gdy nie ma pokusy . Oto bił właściwy dzwon, ale nie dla mnie. Coraz bardziej stawałem się przekonany, że nie mogę dłużej pozostać w zawodzie dziennikarza – z jego ustawicznym zaabsorbowaniem, ohydą stosunków międzyludzkich. Rodzina mojej żony posiadała małą wyspę na dużym, raczej odosobnionym jeziorze. Był tam dom i minimum niezbędnej wygody, wyspa dostarczała warzyw, ryżu i orzechów kokosowych, wszystkiego co było potrzebne rodzinie. Powiedziałem Bapakowi, że zdecydowałem się zrezygnować z mojej pracy, wziąć moją rodzinę ze sobą i odizolować się na tej wyspie. Powiedziałem, że mam już dość dziennikarstwa, „potęgi prasy” i wszystkiego co temu towarzyszy. Bapak wysłuchał uśmiechając się i zauważył: - Za sześć miesięcy będziesz królem tej wyspy! * * * Odpowiedź Bapaka przypomniała mi doniosłość innego olśniewającego wyjaśnienia, które miało miejsce podczas spotkania z Krishnamurtim. Niemiecki przemysłowiec, który „wyrzekł się” materialnego życia, wyjechał na wschód i żył w dżungli Cejlonu jako „swami”. W swych białych szatach, brodaty, przyszedł na jedno ze spotkań z Krishnamurtim. Na koniec wygłosił uwagę: - Nie wydaje mi się, aby było możliwe osiągnięcie stanu bezwzględnej świadomości, o którym pan mówi, tak długo, jak pozostaje się w materialnym świecie. Podstawą jest porzucenie materialnego świata. Podstawą jest porzucenie w życiu wszystkiego, jeśli pragniemy osiągnąć oświecenie. Krishnamurti: - Co pan porzucił? Swami: - Byłem potentatem przemysłowym w Niemczech. Posiadałem olbrzymie bogactwo i siłę. Porzuciłem to moje bogactwo i siłę. Miałem wiele kobiet. Piłem. Miałem wiele wad. Porzuciłem moje wady. Krishnamurti: - Och! – lecz, proszę pana, czy porzucił pan swoje zalety? XIII MROCZNE CZASY W trakcie czwartego roku w Subudzie przeszedłem przez wyjątkowo nieprzyjemne doświadczenie. Nagle przestałem odczuwać jakikolwiek zewnętrzny czy wewnętrzny ruch podczas latihanu. Brałem udział w latihanach tak regularnie jak tylko mogłem, lecz nie było żadnego znanego wcześniej doświadczenia stanu latihanu. Te same myśli i uczucia, które dominowały we mnie, w mojej codziennej egzystencji, utrzymywały się również w latihanie. Czułem również, że mogłem stracić coś, co było dla mnie czymś bardzo cennym. Icksan pokazał mi, jak można często „odczuwać wnętrze” w ciągu mojego dnia pracy. Ilekroć czułem napięcie a miałem chwilowe wytchnienie od codziennych zajęć, skupiałem moją uwagę i wyczuwałem istnienie siły, jaka we mnie zamieszkiwała. Zaledwie stawałem się świadomy, że ona tam jest cały czas, żywa i poruszająca się, pojawiała się spontaniczna i przyjemna odpowiedź, wewnętrzne potwierdzenie jej obecności: „O h h h, tak!” i to wszystko. Kiedy to się zdarzało, znikało napięcie, a mój wewnętrzny stan ulegał uspokojeniu. Zdolność ta, ten dar, również osłabł, stał się bardziej przytłumiony. Tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu usiłowałem odzyskać znajome poczucie siły latihanu. Lecz ono mi się wymykało. Kiedyś, w tym stanie, stwierdziłem, że jestem wyjątkowym przypadkiem człowieka, który musi być „ponownie otwarty”. Niemniej jednak, nawet świadomość mojej wyjątkowości nie podniosła mojego nastroju. W tym okresie, – podczas mojego pobytu w Zurychu – poleciałem do Londynu, aby poradzić się jakiegoś doświadczonego helpera. Był on bardzo życzliwy i podsunął mi myśl, że przechodzę przez okres, który chrześcijańscy mistycy określali jako „mroczna noc duszy”. Do domu powróciłem nadal przygnębiony. Czułem, że wytłumaczenie jest dla mnie nieodpowiednie. Pomysły typu „mrocznej nocy duszy” były dla mnie o wiele za „bogate”. W moim stanie, czułem. że moja dusza nie zasługuje nawet na mroczną noc, ponieważ musi ona być malusieńka, o ile w ogóle istnieje. Najgorszym przejawem tego okresu było to, że stopniowo odsuwałem się od latihanu. Zacząłem dużo podróżować i zauważyłem, że – w przeciwieństwie do moich poprzednich podróży – nie paliłem się tak bardzo do odszukiwania grup Subudu, z nadzieją na przyłączenie się do nich na czas latihanu. A gdy to się zdarzyło, cierpienie nagromadziło się we mnie tak intensywnie, że niebawem poczułem, iż rozpaczliwie potrzebuję latihanu. Pewnego razu, przybyłem w tym stanie do Kalkuty, aby odkryć – ku mojemu gorzkiemu rozczarowaniu – że grupa Subudu rozproszyła się na urlop czy wakacje, i że moi najbliżsi przyjaciele w Indiach, Ian i Mariani Arnold, wyjechali do nadmorskiej miejscowości wypoczynkowej w Puri. Poprosiłem moich kolegów dziennikarzy z Kalkuty, aby postarali się dla mnie o powrotny bilet kolejowy tego właśnie wieczora. Dopóki się tam nie znalazłem, nie wiedziałem, że Puri leży dwieście pięćdziesiąt mil od Kalkuty. Mieliśmy akurat czas na jeden latihan tej nocy i następnym pociągiem pojechałem z powrotem. Przejechałem pięćset mil na latihan, lecz nadal czułem się pusty i opuszczony przez tę zewnętrzną siłę, która podtrzymywała mój stan przez cztery lata. Ta wewnętrzna depresja nieuchronnie popsuła moje osobiste stosunki i kontakty, gdyż chodziłem jak niedźwiedź z dziesięcioma bolącymi zębami – w morderczym nastroju. Ale kiedy byłem już przeświadczony, że jestem już bezpowrotnie stracony, otrzymałem jeszcze jedną okazję odwiedzenia Bapaka w Indonezji i poproszenia go o pomoc w wyjściu z przygnębienia i zniechęcenia. Bapak wysłuchał mnie i powiedział (tłumaczył Prio Hartono): - W szkole jest klasa do wychowania fizycznego i klasa do matematyki. Ty lubisz wychowanie fizyczne. Zatem lubisz być zawsze w klasie do wychowania fizycznego. Ale czasami trzeba pójść do klasy matematycznej. Jeden z najstarszych helperów w Indonezji szerzej wytłumaczył w jaki sposób odbywa się ten proces: - Latihan działa na różne części ludzkiej istoty zgodnie z wolą Boga. Czasami jest to ciało fizyczne, kiedy indziej są to uczucia, a innym razem umysł, i tak dalej. Ludzie, którzy w swoich ciałach otrzymują pierwszą manifestację działania siły Subudu, są szczęśliwi. Na samym początku dają oni jawny dowód czegoś nowego. Mogą to widzieć i doświadczać tego w zewnętrznych ruchach. Ci, u których siła zaczyna pracować w umyśle, nie są tak szczęśliwi. Nie mogą oni ujrzeć jakiejkolwiek zewnętrznej manifestacji siły w działaniu. Oczyszczenie umysłu może się cały czas odbywać, podczas gdy sam człowiek może twierdzić, że absolutnie nic nie czuje. Prawdziwą trudnością w takim przypadku jest to, że oczyszczenie umysłu oznacza oczyszczenie z jego psychologicznej zawartości, którą są ludzkie myśli. Czym są te myśli, wyjąwszy zwykłe rzeczy, o których myśli człowiek? W latihanie odkrywa on, że myśli nadal, w ten sam sposób w jaki to czynił poza latihanem. Nie widzi żadnej różnicy pomiędzy stanem w latihanie a stanem zwykłym, codziennym. A zatem, jest zawiedziony, rozczarowany. To, czego sobie nie uświadamia to to, że w stanie latihanu jest on rzeczywiście na tyle świadomy tych myśli aby odkryć, że są one myślami pospolitymi i banalnymi. On jest swoimi myślami. Taka jest różnica pomiędzy dwoma stanami tego człowieka. Lecz on sam nie może sobie tego uświadomić. Wyjaśnienia te sprawiły mi natychmiast mentalną ulgę od poczucia rozpaczy, którego nie mogłem znieść od kilku miesięcy. Lecz nie sprowadziły one z powrotem smaku latihanu. Teraz już wiedziałem, że nie powinienem się tym martwić, lecz nadal pragnąłem ponownie i wyraźnie doświadczyć w sobie pracy latihanu. Pewnego wieczoru na latihanie w Karachi ku mojej olbrzymiej wdzięczności to powróciło. Tamtejsza mała grupa poprosiła mnie o wzięcie udziału w otwarciu nowego członka. Przed rozpoczęciem latihanu usiedliśmy na chwilę i rozmawialiśmy. Kandydat powiedział nam, że jest członkiem wielu innych duchowych systemów i opisał swoje doświadczenia. Myślałem: „Wielkie nieba! Sam jestem w wystarczająco kiepskim stanie. Dlaczego jeszcze miałbym cierpieć ciężar problemów tego człowieka?” Przez blisko rok nie pomogłem nikomu w otwarciu. Byłem zmartwiony, że to będzie pierwszym doświadczeniem po tak długiej przerwie. Dwadzieścia minut po rozpoczęciu latihanu wybuchnął on głośnym łkaniem i nagle, Bill Smith – drugi helper w pokoju – i ja, zaczęliśmy śpiewać. Po raz pierwszy od prawie roku silnie poczułem w sobie latihan. Zaraz po zakończeniu latihanu nowy członek podszedł, aby wyrazić swoje podziękowanie. Lecz odpowiedziałem mu, że to raczej ja powinienem mu dziękować za to, że pomógł mi tak czysto odczuć latihan, po tak długiej przerwie. Poczułem, że wiem, co Bapak miał na myśli, gdy powiedział nam, że nowo otwarty człowiek może naprawdę pomóc komuś, kto jest w Subudzie przez dłuższy czas, ponieważ ten nowy człowiek może mieć o wiele starszą duszę. Wierzę również, że w tym przeżyciu była zawarta jeszcze jedna lekcja dla mnie: helper musi pomagać jeżeli ma otrzymać pomoc. XIV OSOBISTY EPILOG Mam jeszcze jedną historię do opowiedzenia. Jest to bardzo osobista historia, którą – jak czuję – muszę opisać jako świadectwo głębokiej wdzięczności do Subudu i do osoby Bapaka, za udzielenie niepodważalnego dowodu boskiego miłosierdzia. Niektóre z wydarzeń, które mam właśnie zamiar opisać, są nadal poza zasięgiem umysłu, lecz moje wewnętrzne odczucia rozumieją je bardzo dobrze i nie mam żadnych wątpliwości. Żadna logika nie może mi wytłumaczyć, jak ja na przykład – bez wyobrażania sobie modelu duchowej i moralnej uczciwości – miałbym być obdarzony opieką, lecz wiem, że ilekroć ją sobie przypomnę, moja istota wypełnia się gorącym uczuciem wdzięczności. 21 stycznia 1960 roku moja żona urodziła naszego najmłodszego syna, Adila. Znajdowałem się na werandzie szpitala, ale nie chodziłem tam i z powrotem, jak możnaby się było spodziewać po oczekującym ojcu, lecz pisałem artykuł do wieczornej gazety, której byłem redaktorem. Pamiętam jego nagłówek: NIEBEZPIECZEŃSTWO. Było to częścią moich redaktorskich wysiłków, aby ostrzec kraj, że nowy premier, który objął władzę po człowieku, który został zamordowany w dokonanym na niego zamachu kilka miesięcy wcześniej, planuje zniszczyć rozwój demokracji i wprowadzić na Cejlonie stan policyjny. Po tym, jak zabrano moją żonę na salę operacyjną, poszedłem do domu, aby zająć się dziećmi. Ed Kerner, który przebywał z nami na urlopie (zostawiając swoją pracę w Nowym Jorku), pokazał mi telegram, który właśnie nadszedł. Mówił on: „Bapak pragnie ujrzeć ciebie natychmiast” i był podpisany przez Bomon-Behrama, wokół którego rozrosła się w Bombaju grupa Subudu. Poprosiłem Eda, aby pozałatwiał mi wszytkie formalności z liniami lotniczymi, konsulatem Indyjskim, wymianą waluty, ministerstwami zdrowia i imigracji. Oraz ze wszystkimi innymi władzami wchodzącymi w grę. Zapakowałem się i wróciłem do szpitala, aby pożegnać się z moją żoną. Dziecko już się urodziło, a ona właśnie dochodziła po eterze do przytomności. Przeczytałem jej telegram, a ona pokiwała głową na znak potwierdzenia, że powinienem jechać. Na lotnisku przypomniałem sobie, że nie pożegnałem się z moimi szefami, a więc zadzwoniłem do dyrektora, żeby powiedzieć, iż będę w Bombaju przez kilka dni. Wszystko o co zapytał to: - Subud? Odpowiedziałem: - Tak, Subud – po czym odłożyłem słuchawkę. Do Bombaju przybyłem o północy. Wczesne godziny ranne spędziłem na lotnisku, a potem, o świcie, poszedłem do apartamentu BB, gdzie mieszkał Bapak. Bapak wyszedł w swoim szlafroku i przywitał się ze mną tak, jakby nie było nic niezwykłego w mojej obecności tam, tego poranka. Dopytywał się o Sunetrę, czy dziecko to chłopiec czy dziewczynka – wcześniej wspomniany chłopiec ADIL – lecz nic nie powiedział na temat wezwania mnie. Po kilku minutach rozmowy, powrócił do swojego pokoju mówiąc: - Lepiej tutaj poczekaj. Po godzinie wyszła Rochanawati, aby mnie przywitać, lecz nagle zatrzymała się, odsłoniła twarz, obróciła się i uciekła, jak gdyby ujrzała zjawę. Byłem, jak możecie sobie wyobrazić, skonsternowany. Usiadłem i czekałem. Po raz pierwszy, naprawdę nauczyłem się czekać. Nigdzie w pobliżu nie było gazet, radia ani papierosów – uświęconych zwyczajem podpór, podtrzymujących ludzi takich jak ja, którzy nigdy nie doświadczyli spokoju i ciszy. Jedyną pociechą, którą miałem, było to, że mogłem próbować „odbierać”, gdy tylko moje myśli spiętrzały się w zaporę pełnego lęku napięcia. Po kilku godzinach Bapak wszedł ponownie z Anwarem Zakirem. Powiedział: - Lepiej teraz nie wracaj na Cejlon. Uniosłem pytająco brwi. - Jeżeli Sunetra czuje się dobrze, lepiej weź ją, jak również i dzieci i zostań z Bapakiem. Nic nie powiedziałem czekając na wyjaśnienia. Ale nic takiego nie nastąpiło. Bapak poprosił mnie, abym wrócił ponownie następnego dnia, a ja opuściłem go. Następnego ranka Bapak powiedział: - Może nie jest konieczne sprowadzenie Sunetry i całej rodziny. Możesz wracać, lecz nie wcześniej, niż za dziesięć dni. Mało nie wybuchnąłem lawiną pytań, gdy Bapak powiedział: – Niebezpieczeństwo teraz minęło, lecz lepiej poczekać około dziesięciu dni. - Co za niebezpieczeństwo, Bapak? – spytałem. Bapak zamilkł na chwilę, a potem powiedział do mnie tak jak zawsze wymijająco, lecz z wielką życzliwością: - Polityka. Gdybyś był na Cejlonie – zostałbyś zabity. - Przez kogo, Bapak? Jak ? – spytałem. Wtedy zaczął opisywać tego człowieka w tak drobnych szczegółach, że mógłbym go natychmiast rozpoznać. Bapak powiedział, że ten człowiek obserwował mój dom przez dwa tygodnie czekając na odpowiednią okazję i zdecydował się na poprzedni dzień jako na właściwą porę. W tym momencie pojawiła się Rochanawati, poprosiła mnie, abym został na lunch i wytłumaczyła mi swoje dziwne zachowanie tamtego ranka. Powiedziała, że czuje, iż naprawdę widziała zjawę – stąd jej pośpieszna ucieczka. Później Bapak rzekł: - Lepiej rzuć swoją pracę. Spytałem w jaki sposób będę zarabiał na życie. - Byłeś dobrym dziennikarzem, lecz teraz dziennikarstwo to jest zakończone. Teraz lepiej pisz książki – poradził. Powiedziałem że pisanie książek na wschodni rynek nie wystarczy do życia oraz, że napisałem już książkę, o której moi wydawcy powiedzieli, że jest najbardziej chodliwą w Azji, lecz przyniosła mi ona naprawdę niewiele pieniędzy. - Poza tym, weź lepiej taką pracę, która będzie przenosiła cię z miejsca na miejsce. Bądź kurierem czy agentem turystycznym – powiedział Bapak – Zajmij się taką pracą, abyś mógł odwiedzać wiele ośrodków Subudu. Zapytałem, kto da mi taką pracę. Była jakaś rozmowa o możliwości pracy w Międzynarodowym Instytucie Prasy, lecz moje Towarzystwo odmówiło zwolnienia mnie, tak że nawet nie wysyłałem zgłoszenia pocztą. Nie mogłem zrozumieć, jak mogę otrzymać pracę, która będzie wymagała ode mnie podróżowania. - Jeżeli zaproponują ci pracę, lepiej przyjmij – poradził Bapak, dodając z uśmiechem: – Jeśli zaoferuj[SN2]ą tobie niezadowalające warunki – proś o to, czego potrzebujesz. Mój umysł wzbraniał się przed ujrzeniem w tym wszystkim jakiegokolwiek sensu, lecz moje wewnętrzne odczucie było takie, że to właśnie jest właściwe. Napisałem moją rezygnację i wysłałem ją pocztą moim szefom, nie udzielając żadnych wyjaśnień. W trakcie kilku najbliższych dni Bapak ponownie odwołał się do mojej najbliższej przyszłości. - Twój dom – Malaje – powiedział – Cejlon nie jest teraz dobry dla ciebie i twojej rodziny. Wydawało mi się to bardziej niż nieprawdopodobne. * * * Wkrótce potem powróciłem do domu i poszedłem prosto do moich znajomych z Urzędu Śledczego do Spraw Kryminalnych, aby zapytać ich, czy wiedzieli o niedawnej działalności człowieka, którego opisał Bapak. Chytrze się uśmiechnęli i spytali mnie, cóż za szczególną sprawę mam do tego człowieka. Również uśmiechnąłem się z rozmysłem, lecz dalej nie powiedziałem nic. Powiedzieli wtedy, że byli na tropie tego człowieka przez kilkanaście tygodni i obserwowali jego działalność w pobliżu mojego domu przez okres trzynastu dni. Potem „stracił on zainteresowanie”. Gdy powróciłem do mojego biura, dyrektor, który był moim starym znajomym, powiedział: „Jak to jest z tą całą twoją rezygnacją z pracy?” Powiedziałem że nie ma żadnego wytłumaczenia, którego mógłbym udzielić, lecz jest to związane z pracą na Cejlonie. Był lekko zdenerwowany moim brakiem chęci do udzielenia choćby najmniejszego wyjaśnienia mojej decyzji o porzuceniu pracy, w której byłem traktowany wyjątkowo przyzwoicie. - Zdaje się, że ten cały subudowski business musiał paść ci na mózg – zauważył raczej uszczypliwie. Nie miał pojęcia jak blisko był prawdy. - Co zamierzasz robić? Nie masz żadnych ofert skądkolwiek Czyż nie? – spytał. Właśnie wtedy, posłaniec przyniósł pilny telegram dla mnie. Mówił on: „Rada Wykonawcza Międzynarodowego Instytutu Prasy zdecydowała zaproponować panu stanowisko przedstawiciela azjatyckiego stop Proszę zadepeszować zasadniczą odpowiedź”. Warunki, jakie oferowali zostały przedstawione dalej. Były one nie do przyjęcia, jako że wynagrodzenie było trochę niższe niż zarabiałem na Cejlonie i byłoby nieodpowiednie do tego rodzaju stanowiska. Zadepeszowałem do Zurychu przedstawiając moje warunki, które oni zaakceptowali telefonicznie tego samego dnia. Tak więc, w ciągu kilku tygodni, miałem nową pracę, która w ciągu ostatnich trzech lat rzucała mną z miejsca na miejsce, po całym świecie. Międzynarodowy Instytut Prasy zdecydował, że moją bazą będzie Colombo. Lecz wkrótce, jak się okazało, Colombo nie mogło być kwaterą z powodu postawy nowego rządu cejlońskiego w stosunku do takich pojęć jak wolność prasy. Instytut twierdził, że powinienem przenieść się do Indii – lecz prasa pakistańska zaprotestowała i zagroziła wystąpieniem z Instytutu, jeżeli przedstawiciel azjatycki będzie ulokowany w Indiach. Indiom nie podobał się pomysł, abym przebywał w Pakistanie. Birma nie wchodziła w grę, jako że tamtejsza prasa miała „nałożony kaganiec”. Singapur odpadał od kiedy trudno było się porozumieć z jego premierem i tamtejszą prasą. Prezydent Sukarno właśnie w tym samym czasie zmusił indonezyjską prasę do porzucenia swoich swobód, a czasopisma i gazety wszystkich indonezyjskich członków Międzynarodowego Instytutu Prasy zostały skonfiskowane. Daleki Wschód również był nieodpowiedni jako baza, z powodu ogromu mojej pracy w południowej Azji. Moje pole działania rozciągało się od Karaczi do Tokio. Tak więc zdecydowano, że Malezja leżąca w połowie drogi i nadal ciesząca się sporymi swobodami demokratycznymi, powinna być azjatycką kwaterą Instytutu. W 1961 roku przenieśliśmy się do Kuala Lumpur i byliśmy doskonale wolni od poczucia politycznego ucisku, który parzył nas w Colombo. Tak więc, ostatnia część rady Bapaka, skierowanej do mnie, została spełniona – bez możliwości wyboru – pod przymusem okoliczności. W marcu 1962, pojechałem do Jakarty,aby złożyć moje uszanowanie Bapakowi. Zadałem mu pytanie, które od dwóch lat mnie dręczyło, powiedziałem: - Widziałem postawę Bapaka w stosunku do śmierci – nawet w stosunku do śmierci ludzi bardzo bliskich Bapakowi, takich jak Icksan. Nie jest to coś, do czego jestem przyzwyczajony. Bapak nie patrzy na śmierć tak jak my. Jednak Bapak „wstawił się” u wydarzeń, aby ocalić moje życie. Dlaczego Bapak to zrobił? Odpowiedź Bapaka była bardzo zwięzła: – Istnieje właściwy czas,aby umrzeć i zły czas,aby umrzeć. To był zły czas dla ciebie, aby umrzeć. i zaczął mówić o innych sprawach. * * * Ciągle jednak nie rozumiem, lecz być może zozumiem to pewnego dnia, zanim nadejdzie ten właściwy dla mnie czas, aby umrzeć. Kiedy w 1963 roku opublikowano „Reportera w Subudzie”, wydawało mi się, że wszelkie opowieści o Subudzie, jakie we mnie istniały, zostały już opowiedziane, lecz pozostało ich jednak wystarczająco dużo, aby napisać następną książkę. Jeśli się powtarzam czy naruszam prawo do spokoju i dyskrecji – proszę o wybaczenie. Za pomoc i przygotowanie rękopisu do druku, moje ogromne podziękowania dla Sunarto, Brodjolokito, Prio Hartono, Edwarda Van Hien, Richarda Crewdson, Barryego Sullivana, Shermana i Laury Labby oraz mojej żony Harynati i córki Anuradha, które wykonały wszystkie maszynopisy. ZADANIE SUBUDU Bapakowi – za to, co nam przyniósł. I BALLADY, PIEŚNI, PIOSNECZKI Gdy zostanie napisana ostatnia strona tej książki, upłynie jakaś część mojego życia. Przez ostatnich pięć lat żyłem życiem dwudziestowiecznego cygana, rozbijając moje dwudniowe obozowiska w Kalkucie, Bangkoku, Singapurze, Jakarcie, Hong Kongu, Manili, Kairze, Zurychu, Paryżu, Londynie, Nowym Yorku czy San Francisco. W styczniu 1960 roku Bapak powiedział mi, że powinienem opuścić Cejlon i znaleźć pracę, która przenosiłaby mnie z miejsca na miejsce. („Reporter w Subudzie”) i dodał, widocznie w drodze pocieszenia i polecenia tego koczowniczego trybu życia: „Odwiedzaj grupy Subudu. Jesteś kurierem.” Tak też się stało. Otrzymałem taki rodzaj pracy zawodowej, która z konieczności spowodowała, że i ja i moja rodzina zostaliśmy skazani na opuszczenie domu na Cejlonie. Podczas ostatnich trzydziestu miesięcy, spędziłem w domu ogółem cztery miesiące – nie wliczając w to chwil i okresów czterech dni, tygodnia, dziesięciu dni, czy dwóch tygodni. Ostatnio mogłem spędzić w domu dłuższy okres – całych czterdzieści dni i nocy. Była to najdziwniejsza rzecz. Czułem się tak niezręcznie, jak makler giełdowy na chłopięcym obozowisku. Moi mali synowie przestali traktować mnie jak wędrownego wujka, który wpada na chwilę, aby zostawić pełną torbę zabawek i znika jak kamfora. Odkryli, że mają Ojca. Było to zabawne, było to samotne, radosne, przygnębiające, nudne, dające nagrodę, czasami banalne, czasami cudownie znaczące – wszystko to równocześnie jak i oddzielnie, osobno. Nauczyłem się i odczułem wiele rzeczy o sobie i o innych ludziach. Co do pozostawania kurierem, odkryłem, że jest tego mniej niż mogłoby się wydawać. Nigdy w sobie nie dostrzegłem jakiegoś specjalnego uzdolnienia, które kwalifikowałoby mnie do tej funkcji. Miałem pracę, która umożliwiała mi odwiedzanie Jakarty i innych ośrodków Subudu, częściej niż inni ludzie i z tego powodu miałem okazję przenosić się i dostarczać wiadomości i informacje od grupy do grupy oraz, jeśli nadarzała się taka sposobność, do i od Bapaka. To było właśnie to, o co chodziło. Lecz było też coś innego: zauważyłem, że ludzie w Subudzie mają do odegrania jakąś rolę – niektóre były aktywne, niektóre bierne, niektóre były rolami rozciągającymi się w czasie i przestrzeni, niektóre seriami krótkotrwałych ról, niektóre jeszcze były ciężkie, męczące, inne zaś łatwe. Husein Rofe miał rolę do odegrania – przyniósł kontakt Subudu do Europy. Meredith (teraz Roland) Starr, Ronimund von Bissing i kilku innych, których nazwisk nie pamiętam, także mieli swoją rolę do odegrania – przygotować grunt pod pierwszy, główny krok Subudu poza ndonezję. John Bennett miał rolę do odegrania – wprowadził do Subudu całe zastępy, które ochrzcił i dał Bapakowi pierwszy dom oraz miejsce modlitwy poza Indonezją. Pierre Elliot miał swoją rolę – jego wprawa organizacyjna doprowadzona była do granic możliwości w Londynie i Paryżu. Margaret Wichman, June Sawrey-Cookson, Sheila Ross, Maria (wtedy Olive)Kibble, Olga de Nottbeck i wielu innych odgrywali swoje role we wczesnych latach Subudu w Anglii. John Ross miał swoją krótką, ale znakomitą rolę. Eva (teraz Iliana) Bartok miała najwspanialszą rolę, jaką kiedykolwiek odegrała w swoim życiu i to bez śladu udawania czy pozoru. Bob Prestile miał swoją rolę – zapoczątkować Subud w Stanach Zjednoczonych. Victor Gebers odegrał swoją rolę w Południowej Afryce, Ian i Martini (wtedy Bulbul) Arnold w Indiach i na Cejlonie, Isaac Gerson i Sooty Banda mieli swoje poszczególne role na Cejlonie – jeden przygotował zaczątek grupy ludzi, którzy mogliby otrzymać Subud, a drugi utrzymywał w nich poczucie cudu, jaki ich podtrzymywał, dodawał bodźca i nastrajał wyczekująco na nadejście Subudu. Icksan Ahmad odegrał swoją krótkotrwałą iskrzącą się rolę i zszedł z widowni, Dan Cahil otrzymał rolę Robinsona Crozoe, brodaty i sam borykający się na swojej wyspie na szczycie Manhattanu ze światem zewnętrznym. L ecz to było dawno. Dopiero siedem lat temu – lecz już dawno, dawno temu. Od tamtej pory pojawiło się wielu nowych aktorów i wiele nowych ról. Każdy członek Subudu naszej generacji ma swoją rolę. Cofając się ponad pięć lat wstecz, moją była rola wędrownego barda, odzianego w duchowe strzępy i łaty, nieustannie przenoszącego się z kraju do kraju, z grupy do grupy, opowiadającego historie o doświadczeniach w Subudzie i o ludziach Subudu. Niektóre z nich są nadal świeże i pozostawiają na mym języku smak nowo wybitych monet. Niektóre z nich pokryte są wiekową patyną. Niektóre opowiadałem „na okrągło” często tym samym słuchaczom. Jednak nie wydaje mi się, aby te hi?storie kiedykolwiek zbrzydły lub znudziły się mnie jak i ludziom, którzy ich słuchają – nie z powodu sposobu ich opowiadania, lecz prawdopodobnie dlatego, że gdy starzejemy się w Subudzie, nabierają one nowych znaczeń i bogatszych powiązań. Kiedy napisałem „Reportera w Subudzie”, myślałem, że opowiedziałem wszystkie moje historie. Lecz myliłem się. Jest ich dużo więcej do opisania i to tutaj. Jest to prawdopodobnie ostatnie wystąpienie jako gawędziarza. Z doświadczenia innych w Subudzie nauczyłem się, że podstawową sprawą jest rozpoznać swoją rolę, odegrać ją i kiedy jest ona już wykonana, być gotowym do pozostawienia jej. Nie ma nic bardziej żenującego niż aktor kurczowo trzymający się swojej roli, który po zamknięciu teatru, deklamuje Hamleta w piwiarni. W Subudzie jest tak samo. Musimy zrzec się naszych kostiumów i być gotowymi do odegrania nowej roli, jeżeli będziemy do tego wezwani – nawet jeśli to będzie rola statysty. Bapak zasygnalizował mi, że jest teraz czas, aby zostać w domu, mimo, że dom będzie w innym kraju. Kiedy zostanie napisana ostatnia strona tej książki, moja rola zmieni się. i zanim książka ta zostanie wydana, prawdopodobnie odkryjecie, jeśli zapukacie do moich drzwi, że jestem w domu. II BEZPIECZEŃSTWO W LICZEBNOŚCI Na początku większość z nas paliła się do zwiększania liczebności naszych grup. Gdy otrzymałem kontakt, czułem się tak, jakbym wygrał na loterii i tak, jak jestem rozrzutny, wyruszyłem – z chęcią popisania się i zaimponowania – na wielką paradę, rozdając moją wygraną, gdziekolwiek poszedłem. Inny człowiek opisał swoje reakcje odmiennie: czuł, że odkrył górę złota, wystarczająco dużą aby zaspokoić potrzeby wszystkich i ujrzał jako swój obowiązek dzielenie się swoim sekretem z każdym kogo napotkał. Grupa muzułmanów na Cejlonie miała inny odzew. Przez kilkanaście lat każdego roku spotykali muzułmańskiego „posłańca” – jak to oni przedstawiali – który pojawiał się każdego roku niezapowiedziany w porośniętych dżunglą krainach Południa, aby mówić im o nadejściu nowego Mesjasza i znikał równie szybko – nikt nie wiedział gdzie. W roku, w którym Subud przywędrował na Cejlon, posłaniec nie pojawił się w swoich zwyczajowych, dawniej odwiedzanych miejscach. Wzięli oni to za znak, że powinni zanieść jego posłannictwo innym muzułmanom, lecz kiedy zostali oni otwarci w Subudzie, odkryli ku swojemu zdziwieniu, że – po raz pierwszy w swoim życiowym doświadczeniu – mogą rozmawiać o sprawach duchowych również z nie-muzułmanami. Zanieśli posłannictwo swoim przyjaciołom, znajomym, klientom na bazarze i w ciągu tygodnia od kiedy Subud przyszedł na Cejlon, muzułmanie, buddyści, chrześcijanie, hindusi o różnych zainteresowaniach i zawodach otrzymali kontakt. Jeden z tych wczesnych entuzjastów próbował w zatłoczonym autobusie nakłonić przyjaciela, aby przyszedł do Subudu. Przyjaciel stawiał zacięty i bardzo hałaśliwy opór. Jednak nieznajomy, siedzący naprzeciwko słyszał to wszystko i przybył następnego dnia, oby zostać otwartym. Kilku naszych starszych przyjaciół unikało mojej żony i mnie jak zarazy, ponieważ z całych sił próbowaliśmy sprzedać im Subud. Gardłowaliśmy, przysięgaliśmy, błagaliśmy i argumentowaliśmy, nakłanialiśmy i groziliśmy, perswadowaliśmy z ogniem w oczach i oślepiającymi słowami na językach. Kilku przyszło właśnie po to, aby nas uspokoić. Moi rodzice na przykład, gdy ja mówiłem – słuchali w milczeniu. Musieli się zastanawiać co się stało z ich tak bardzo ukochanym synem, którego znali w swoim czasie jako jednego z najbardziej wojowniczo nastawionych niewierzących; ich syn (który mając szesnaście lat jest teistą, w wieku 17 lat nihilistą, pomiędzy 19 a 24 rokiem życia trockistą) wydawał się być – po raz pierwszy w życiu zwolennikiem czegoś. Musiało to ich niezmiernie poruszyć i ubawić. Kilka dni później ujrzałem w pomieszczeniu, gdzie odbywał się latihan, mojego ojca czekającego na otwarcie i dowiedziałem się, że moja matka poszła na górę, by otrzymać kontakt od Mariani Arnold. Tego wieczoru byłem zdolny – po wielu latach – zapłakać. Odczuwałem prawdziwą skruchę i wdzięczność, że pozwolono mi odwdzięczyć się mym rodzicom, którzy znosili moje dziwaczne zapały z cudowną wprost cierpliwością, zmieszaną prawdopodobnie z wesołym sceptycyzmem. Mój ojciec próbował ukazać mi, że zanim zacznę odnawiać świat w mojej wyobraźni, moja wyobraźnia powinna być odnowiona, zdziałał jednak niewiele. Kilka dni później mój przyjaciel Mohammed Sideek powiedział mi, że mój ojciec stwierdził „Nadal nic nie wiem o Subudzie, ale jestem pewien, że jeśli Subud zdołał pochłonąć Tarziego, to musi być to coś, z czym należy się liczyć”. Jak później sobie uświadomiliśmy, nasze żarliwe nawrócenie miało o wiele prostszą motywację niż mogliśmy wówczas przypuszczać. Istniało coś takiego, jak bezpieczeństwo w liczebności. Duże organizacje dawały małym ludziom poczucie wielkości i bezpieczeństwa. Jako jednostki byliśmy narażeni na kpiny a nawet prześladowania polityczne. Im byliśmy więksi liczebnie, chociaż nie duchowo, tym mniej byliśmy podatni na ciosy. Siedzieliśmy wszyscy w pokoju Lesly (teraz Ronald) Jaytilaka w Colombo słuchając Icksana Ahmada – pierwszego z pomocników Bapaka, którzy odwiedzili Cejlon – który udzielał wyjaśnień na temat przeżyć i doświadczeń w Subudzie, gdy nagle uświadomiłem sobie, że jestem umówiony na spotkanie z grupą ludzi, którzy – jeśli udałoby się ich nakłonić czy wręcz zmusić do przyłączenia do nas – zasililiby naszą organizację finansowo, jeśli nie duchowo. Kiedy skierowałem me kroki ku wyjściu, Icksan zawołał: - Tarzie, gdzie teraz idziesz? Opowiedziałem mu o swojej misji. - Lepiej usiądź – powiedział. – Zrelaksuj się. Możesz zobaczyć się z nimi później, jutro albo w przyszłym tygodniu. Szarpałem się jak na smyczy: - Nie jest koniecznym pracować tak ciężko dla Subudu – dodał Icksan. Tak więc mój entuzjazm opadł, a ja usiadłem nadąsany i posępny. Tego wieczoru siedząc pod drzwiami w klubie Icksan poprosił żebyśmy „odbierali” przez moment. Wtedy kiedy kamień rozczarowania spadł mi z serca, Icksan wytłumaczył dlaczego nie powinniśmy zbyt palić się do wprowadzania nowych członków: – Istnieje właściwy czas, by przyjść do Subudu. Istnieje również czas niewłaściwy. Jeśli wprowadzicie kogoś w złym czasie przyjdzie on po to, by ujrzeć cud, zostać uzdrowionym czy ujrzeć jak Icksan hipnotyzuje dymem z fajki Dunhilla! Zatem, gdy nie będzie cudu, uzdrowienia czy hipnozy, on odejdzie i nie powróci. Wewnętrznie będzie otwarty, lecz roślinka pozostanie karłowata. Pewnego dnia przyjdzie właściwy czas dla niego, aby otrzymał duchowy dar. Teraz będzie potrzebował. Lecz nie przyjdzie do Subudu, ponieważ powie do siebie: „Aha! Znam już Subud. Bezużyteczny. Pójdę gdzie indziej”. Tak więc stracisz jednego klienta. Roześmialiśmy się głośno z nowym zrozumieniem. Subudowskie bandy przestały grasować, a co najwyżej, robiły to z entuzjazmem. Zaczęliśmy odczuwać, kiedy powinniśmy mówić o Subudzie a kiedy nie. Bapak powiedział nam kiedyś, że będziemy wiedzieli kiedy i do kogo mamy mówić. - Bez propagandy – powiedział Bapak – Propaganda jedynie dla polityków, Bóg nie potrzebuje propagandy. Lecz Bapak również powiedział, że naszym obowiązkiem jest tak mówić o Subudzie, żeby większość ludzi mogła otrzymać kontakt. Spytaliśmy, jak możemy to robić, dopóki nie odnajdziemy ludzi i nie opowiemy o Subudzie? - Ludzie będą was szukać. - i pytać o Subud? - Nie, o inne rzeczy. O dom do wynajęcia, o dzieci, o małżeństwo, czy (zwracając się do mnie) o pewne wiadomości, aktualności. Jeżeli będziecie mówić im o tych sprawach właściwie, jeżeli będzie to Wolą Boga, odkryjecie, że przychodzą oni w sprawach, które w sposób naturalny umożliwią wam mówienie tym ludziom o Subudzie. Sooty Banda był pierwszym z ludzi, których dobrze znałem, który to zrozumiał. Czuł, kiedy dołożyć ognia, a kiedy go zgasić. Powiedział później: - Jeśli ktoś ma ból brzucha i idzie do lekarza to lekarz może mu poradzić, aby zjadł banana. Jeżeli ma ból brzucha, zje banana i później będzie zadawać pytania. Lecz, gdy nie ma bólu brzucha, spyta lekarza: „Niech mi pan powie, doktorze, co jest dobre na ból brzucha?” i gdy lekarz powie: „Zjeść banana”, on odrzeknie: „Zatem, doktorze dlaczego banan jest lepszy na ból brzucha niż ananas?” i wtedy wywiązuje się piekło. Argumenty, argumenty i kontrargumenty. Powinniśmy zatem mówić o Subudzie tylko wtedy jeśli ten człowiek czuje, że ma ból brzucha. Wtedy będzie gotów zjeść banana, a pytania zadać później. . III DONICZKA I ROŚLINA Któregoś dnia rząd cejloński wysłał audytora do ZOO w Colombo, aby sprawdził inwentarz. Inspektor śledczy zgłosił, że jedna pozycja – pudło zawierające hodowlę mącznika (gat. chrząszcza: odżywia się przetworami zbożowymi, mn. hoduje się go jako pokarm dla ptaków, gadów i ryb) używaną do karmienia ptaków – nie zostało wciągnięte na listę i z bezdenną biurokratyczną głupotą, posłał urzędnika, aby policzył mącznika, by wciągnąć to na listę. Dyrektor ZOO stał obok i przyglądał się wykonywaniu polecenia z obrzydliwym rozbawieniem. Przeliczone robaki były odkładane na bok, a odliczanie ciągnęło się dalej. Po chwili dyrektor poprosił urzędnika aby policzył jeszcze raz część już przeliczoną. Ku przerażeniu urzędnika, wyszło mu, że robaków jest o kilkanaście więcej niż obliczył wcześniej. Wtedy na jego twarzy pojawiło się zrozumienie, ponieważ uświadomił sobie, że robaki cały czas rozmnażają się na jego oczach. Wykonywanie tego polecenia było oczywiście bez sensu tak, że audytor odszedł jako człowiek bardziej ponury, ale jednak mądrzejszy, który zrozumiał, że jest o wiele więcej spraw w niebie i na ziemi, niż może śnić rząd w swoich przepisach finansowych. Często myślę o tych mącznikach i o tym sfrustrowanym audytorze, gdy w samym sobie i pomiędzy braćmi spotykam się z bezustanną zmianą w rozumieniu doświadczenia, przeżycia Subudu i z wyjaśnieniami Bapaka. Na przykład przez długi czas ja, jak i wielu innych dookoła mnie, uważałem Bapaka za przewodnika do pomyślności i bezpieczeństwa, za duchowego Dale Carnegie. Latihan był czymś w rodzaju pelmanizmu (mnemotechniczna metoda nauczania) bez słów, a testing był zrób-to-sam – Lampą Alladyna. Zadawałem Bapakowi wszelkiego rodzaju pytania (co Mohammed Usman stosownie nazwał „duchowymi pytaniami z umysłu”) na temat mojej pracy, sytuacji politycznej i ich relacji do moich światowych perspektyw, zabezpieczenia ekonomicznego, mojego zdrowia fizycznego; wszelkie pytania przeznaczone do wywołania powtórnego zapewnienia ze strony Bapaka, że moje warunki bytowe w tym świecie nie będą zbyt kiepskie, jeśli nie wspaniałe. Przypuszczam, że robię to cały czas, lecz – od kiedy rozmawiałem o tym z jednym ze starszych helperów Bapaka w Indonezji, tego wieczoru po pogrzebie Icksana – nie z tą samą beztroską. Powiedział on: - Zdziwiony jestem tym, że tak wielu ludzi zadaje pytania na temat swojego doczesnego życia, swojego ciała fizycznego i wielu innych spraw materialnych. Bapak jest zainteresowany jedynie naszym wzrostem duchowym. Naszą duszą a nie materialną istotą. Zainteresowany jest rośliną, która w nas rośnie a nie doniczką. W rzeczywistości, może się okazać konieczne rozbić doniczkę, aby umożliwić roślinie prawidłowy wzrost... Tak jak Icksan. Następnego dnia Bapak powiedział: - W ciągu czterech lat w Subudzie dusza Icksana urosła do swoich maksymalnie możliwych w tym świecie rozmiarów. Gdy tutaj żył, jego dusza była ciągle małym chłopcem, lecz teraz może rosnąć. – i prawdopodobnie dlatego, że zobaczył iż wciąż wyglądam smutno, dodał z pewnym rozbawieniem: – Teraz Icksan jest od tego świata wolny. Może cię teraz odwiedzać bez biletu BOAC (British Overseas Airways Corporation). Zauważam, że trudno jest zrozumieć tego rodzaju myśl i nadal będziemy robić tego rodzaju uwagi jak: Pan X był w Subudzie, lecz stracił swoją pracę w sposób całkiem niewytłumaczalny.”. Czy: „Pan i pani A są razem w Subudzie, a chcą wziąć rozwód”. Albo: „Jestem w Subudzie od pięciu lat lecz ciągle jestem tak samo bez grosza jak i przedtem”. Lub: „Pan Y praktykuje latihan w sposób przykładny, lecz ostatnio miał tak niebezpieczny wypadek”. Zaobserwowałem również, że trudno jest zaakceptować uwagę, że doniczka jest mniej ważna i wartościowa niż roślina. Doniczka jest tutaj i teraz, dotykalna, solidna, trwała i zupełnie realna. A roślina? Roślina jest nadal w sferze poezji. Lecz przez nasze własne doświadczenie i przez doświadczenie innych, wielu z nas zaczyna rozumieć właściwie znaczenie rośliny i doniczki. Jim Dawson (nie jest to jego prawdziwe nazwisko) był zagranicznym specjalistą pracującym dla pewnego azjatyckiego kraju. Stało się widocznym dla jego nowych współpracowników, że Dawsonowie nie są zbytnio zadowoleni – ani z samych siebie, ani z siebie nawzajem. Jim był w swojej robocie mistrzem, wykonywał ją starannie i skrupulatnie. Lecz nałogowo pił gin. Pił na każdym spotkaniu – nie za dużo, ale za dużo jak na niego. Jego przyjaciele byli przerażeni różnicą między Jimem w biurze a Jimem po kilku drinkach. Był on człowiekiem wysoce kulturalnym i sumiennym, jeśli chodzi o pracę, lecz gin zmieniał go w półuformowaną galaretę, rozczulającą się nad sobą, płaczliwą i sentymentalną. Jego żona Pam była z zupełnie innej gliny. W oczach się krzywiła, kiedy zauważała, że Jim pił. Z pogardą odnosiła się do tego, co nazywała „zniewieściałą naturą”, lecz nigdy nawet sobie nie wyobrażała, że onieśmielała go swoją męskością. Gardziła nim i obrzucała go obelgami za jego pijaństwo oraz biadała nad faktem, że jest to „ściąganie jej w dół”. Nie uświadamiała sobie wcale, że to oszołomienie alkoholowe jest jedynym schronieniem przed jej obelgami. Jim zaczął pić również i w biurze. Chował butelkę ginu pod deską kreślarską i jak on to określał, „podwędzał jednego” co pół godziny. Próbował przyłączyć się do Towarzystwa Anonimowych Alkoholików i do grupy Gurdijeffa w Europie, lecz Pam stanęła temu na przeszkodzie właściwie skierowanym podmuchem słownego kartacza. Według niej, wszystko, co nie było ściśle kościołem i nabożeństwem, było bezsensownym obrządkiem. Pewnego ranka Jim zadzwonił do znajomego i umówił się na spotkanie, aby natychmiast się z nim zobaczyć. - Potrzebuję pomocy – powiedział. – Przyszedłem się z tobą zobaczyć, ponieważ słyszałem, że jesteś w Subudzie. Opowiedz mi coś o tym. Słuchał uważnie, a potem powiedział: - Chciałbym otrzymać kontakt, lecz panicznie boję się, że Pam to potępi. Będę musiał to robić bez jej wiedzy. Przyjaciel zaofiarował się porozmawiać z Pam o Subudzie. Jim był przerażony tą myślą. Był pewien, że będzie to zgubne w skutkach. Powiedziano mu wtedy, że będzie lepiej, jeśli oboje razem przyłączą się do Subudu. Nie było sprawy. Przyjaciel zasugerował, że Jim powinien czekać, aż przyjdzie tutaj Pak Subuh za kilka tygodni. W czasie godzin pracy wymknął się i miał spotkanie z Bapakiem, który poradził mu, aby wziął udział w latihanie tegoż wieczoru, kiedy to może otrzymać kontakt. Jim powiedział, że jego żona będzie zła i będzie lepiej, jeśli poczeka, dopóki jego żona nie będzie gotowa zaakceptować Subudu. Bapak powiedział, że w tym przypadku będzie wskazane, aby otrzymać kontakt natychmiast, jego żona może zmienić swą postawę później. Tego wieczoru został otwarty i natychmiast poczuł działanie latihanu. Brał udział w latihanach kiedykolwiek tylko mógł. Obecnie jego główną troską było dostać się na latihan i jak ukryć się w kuszącym bezpieczeństwie butelki. Przyzwyczaił się do przebywania bez ginu przez dłuższe okresy czasu. Pewnego dnia złapał się na tym, że całkiem pewnie oznajmia Pam, iż idzie do Domu Subudu na latihan. Na pytanie Pam odpowiedział szczerze i otwarcie i usłyszał, jak ona mówi: - Myślę, że to bardzo dobra rzecz, że zainteresowałeś się czymś innym niż trunkiem:. Po tym wydarzeniu brał udział w latihanach regularnie i zupełnie jawnie. Kilka miesięcy później Jim i Pam jechali samochodem odludną drogą do pewnej miejscowości wypoczynkowej. Było gorące, parne popołudnie i Pam, która prowadziła samochód, zasnęła przy kierownicy. Samochód wpadł w gęste zarośla. Poważnie ranni, obydwoje stracili przytomność. Kilka minut później, lekarz szpitala z tej miejscowości położonej w odległości około 80 mil od miejsca wypadku, przypadkowo przejeżdżał tamtędy i ujrzał wywrócony samochód. Wyciągnął ich z niego i zabrał do szpitala, gdzie po zaopiekowaniu się nimi powrócili do przytomności. Pam miała złamaną rękę i była dotkliwie potłuczona. Jim miał kilkakrotnie złamane obie nogi i jedno ramię. Zostali zabrani na operację. Kiedy przyjaciel Jima przyszedł do szpitala, żeby odwiedzić go, Jim powiedział raczej ponuro: – Czyż to nie szczęście, że dobry Pan przysłał lekarza akurat w tym czasie?. Przyjaciel ze współczuciem pokiwał głową i zamruczał coś o opiece w Subudzie. - Lecz czy możesz mi wyjaśnić dlaczego, Pan nie trzymał na nas opiekuńczego spojrzenia 5 minut wcześniej? – zapytał Jim i popadł w gorzkie milczenie. Przyjaciel rzucił kilka uwag o potrzebie istnienia zsynchronizowanych zegarów Dla Nieba i Ziemi, lecz nie wywarły one żadnego wrażenia. Pam opuściła szpital po dwóch tygodniach, ale Jim musiał mieć kilka operacji i pozostał w szpitalu przez wiele miesięcy. Przyjaciel przychodził tak często, jak było to możliwe i robił latihan przy jego łóżku. Ostatecznie Jim mógł chodzić z pomocą kul, a także musiał przejść przez bolesny okres przyzwyczajania swoich mięśni – włącznie ze stalowymi mięśniami jego biodra – by nosiły go za pomocą laski. Wypadek ten nie spowodował żadnej poprawy stosunków z Pam. Coraz bardziej stawała się ona zirytowana jego fizyczną nieporadnością, a jej pogarda dla niego przekształciła się w niesłychaną złość z powodu obarczenia jej kaleką. Podczas długiego pobytu Jima w szpitalu Pam zaczęła romansować z innym mężczyzną. Kiedy w końcu powrócili do domu, do Europy, próbowali ożywić swoje małżeństwo, lecz to nie dało się przeprowadzić. Ona powróciła do Azji i do swojego romansu. Nagle Jim poczuł się wolny. Nigdy nie przedsiębrał żadnych kroków, aby uwolnić się od swojej żony. Jego poczucie wolności miało głębsze źródło. Nie było w nim żadnej z tych wielu reakcji człowieka, którego porzuciła żona dla innego mężczyzny. Nie było poczucia urażonej dumy, uświęconej zwyczajem wrogości do tego drugiego, czy urazy, że jego żona opuściła go wtedy, gdy jest fizycznie upośledzony. Był zdolny do zaakceptowania tej nowo powstałej sytuacji w swoim życiu, a akceptacja sprowadziła wolność. Mógł przyjąć swój nowy stan ze spokojem, a nawet ze sporą wielkodusznością. Jego jedyną troską była troska o jej stan i przyszłość. Co do niego, to miał latihan, powrócił do swojej pracy, wykonywał satysfakcjonujące go zadania i, co jest najwspanialsze, po raz pierwszy w swym życiowym doświadczeniu, odkrył, że jego syn i córka mogą rozmawiać z nim bez pretensji, udawania i fałszywych pojęć narzuconych przez społeczeństwo. Jim nie pił już dłużej. Po raz pierwszy w życiu był wewnątrz i na zewnątrz pewny. Jego listy mówiły, że jest on świadomie i zdecydowanie szczęśliwy. Przyłączył się nawet do Anonimowych Alkoholików, mając na celu pomoc innym wystraszonym ludziom chowającym się w butelkach, tak jak on to robił wcześniej. Jego dawni przyjaciele odkrywają, że spotkanie z Jimem jest radosnym przeżyciem. Nigdy wcześniej nie widzieli tak konsekwentnie szczęśliwej istoty. Ostatnio Jim zauważył: - Obecnie mam pewne pojęcie o niezgłębionych drogach dobrego Pana – i jego oczy zamigotały wesoło. Dla Jima Dawsona opowieść o roślinie i doniczce musi być naprawdę wyjątkowo zrozumiała i jasna. Myślę, że błędem byłoby sobie wyobrażać, tak jak to w dawnych czasach czynili fakirzy i ludzie umartwiający się, że wola Boga jest dla nas nieodzownie przykra i surowa. Od kiedy przyszedłem do Subudu, zrozumiałem coś, z czego nigdy wcześniej nie potrafiłbym zdać sobie sprawy – że istnieje pewne zobowiązanie Boskiego miłosierdzia, które towarzyszy okrucieństwu i szorstkości jakie przeżywamy w naszym życiu. By dać przeciwwagę opowieści o Jimie i Pameli Dawson, pozwólcie mi opowiedzieć jeszcze jedną historię, która wydarzyła się całkiem niedawno, na kilka dni przed Światowym Kongresem w Nowym Yorku. Na parę dni przed Kongresem przyjechałem do Nowego Yorku i zatrzymałem się z Shermanem i Laurą Labby w ich mieszkaniu na piętrze przy 22-giej Zachodniej ulicy. Pewnego ranka obydwoje opuścili mieszkanie i poszli na pewne spotkanie w sprawach zawodowych. Leniwie leżałem w łóżku, gdy zadzwonił telefon. Jakiś kobiecy głos powiedział: - Czy twoje imię brzmi Tarzie? Pospiesz się i dostań się na róg 22-giej i 5-ej. Zdarzył się okropny wypadek. - Co? Kto?...- zapytałem, lecz odłożyła słuchawkę. Założyłem spodnie i pobiegłem na skrzyżowanie. Był tam spory tłum na środku ulicy. Po obu jej stronach utworzył się korek uliczny, a taksówka pomalowana w szachownicę z wgniecionym przodem stała na środku. Jakaś kobieta podeszła do mnie i powiedziała, że Laura prosiła ją, aby mnie zawołała. Ze ściśniętym gardłem spytałem, co się stało. Wybuchnęła histerycznym płaczem i łkając powiedziała: - Oh, oh, oh, ten biedny chłopiec, ten biedny chłopiec... Nie wydawało mi się zatem, aby była mi zbyt pomocna. Rozpychając się łokciami, przecisnąłem się przez tłum i zapytałem policjanta, co się wydarzyło. - Przebiegł przez ulicę i został uderzony przez tę taksówkę. Wyleciał w powietrze na siedem stóp i upadł właśnie tutaj. - Jak mocno jest poraniony? – spytałem. - Popatrz na taksówkę, popatrz na taksówkę, człowieku. Ledwie był przytomny, gdy wysyłałem go do szpitala Św. Wincentego. Jeśli się pośpieszysz, możesz go zastać żywym. Jadąc do szpitala taksówką modliłem się całą drogę aby miał wystarczająco dużo czasu na latihan, zanim umrze. Siostra nie pozwoliła mi wejść do sali, gdzie był badany. - Poważny wypadek – powiedziała – Teraz jest przy nim lekarz. Jego żona jest tam, w poczekalni. Może pan tam poczekać, powiadomię pana. Laurę odnalazłem siedzącą, sztywno podpartą, w stanie głębokiego szoku. Usiadłem obok niej i po chwili spróbowałem „odbierać”. Poczułem tępy ból w moim lewym biodrze, lecz wewnątrz wydawało się być lekko i wspaniale. Powiedziałem jej to, lecz w momencie gdy jej to powiedziałem, zacząłem się bać nagłej myśli, że może to oznaczać, iż Sherman został uderzony w lewą stronę, że jego wnętrze jest lekkie i czuje się wspaniale, lecz że on nie żyje. Zadzwoniłem do domu Whitemore'a Ovingtona, gdzie zatrzymał się Bapak, który przybył kilka dni wcześniej i poprosiłem Usmana, aby powiedział Bapakowi, co się stało. Bapak poradził: - Poproś Laurę, aby była spokojna. Ty rób swój latihan przez dziesięć minut. Nie myśl o Shermanie. Tylko rób swój latihan. Powiedz Laurze, że Bapak będzie modlił się za Shermana. Z nim będzie w porządku:. Uspokajając Laurę przekazałem jej tę wiadomość. i znowu przez moją głowę przeleciał horror. Wyobraziłem sobie, że Bapak jest zainteresowany jedynie naszymi duszami, a nie naszymi ciałami fizycznymi. Prawdopodobnie tym, co Bapak miał na myśli, było to, że chociaż Sherman umrze, jego Wnętrze będzie w porządku. Lecz jak to Laura musiała odczuć, wolałem Shermana namacalnego i tutaj w tym świecie gdzie żyłem, niż lekkiego i wolnego w następnym. Zrobiłem latihan. Kilka minut później weszła siostra i z powagą poprosiła nas, abyśmy weszli do środka sali szpitalnej. A tam był Sherman. Siedział na swoim łóżku w spodenkach i koszuli i uśmiechał się niesamowicie. - Hej – przywitał nas. - Popatrzcie państwo tylko na te zdjęcia! – Lekarz pokazał nam fotografie rentgenowskie. – Nie ma żadnej złamanej kości – powiedział lekarz ciągle zdziwiony. Popatrzyłem na ciało Shermana. Żadnego zadraśnięcia, żadnej plamki krwi. Laura była cały czas oniemiała, płacząc i śmiejąc się jak słońce z deszczem. Sherman mógł nawet pójść do taksówki. Pojechaliśmy do domu i zrobiliśmy latihan. Sherman powiedział nam później, że w momencie, gdy został uderzony, był świadomy, iż jest wyrzucony w powietrze, oraz, że był wtedy w stanie latihanu. Gdy upadł na asfalt, mówił w latihanie. Laura, która do niego podbiegła, uświadomiła to sobie, lecz wszyscy inni byli pewni, że jest to majaczenie. Następnego wieczoru we trójkę poszliśmy do Domu Subudu, kilka domów dalej. Bapak i Ibu przejechali obok samochodem w drodze na latihan. Przystanęliśmy na chodniku, Sherman i Laura z trudem powstrzymywali swoją wdzięczność, aby nie wypływała wraz ze łzami. Bapak wskazał Ibu Shermana i roześmiał się tak, jakby ta cała sprawa wspaniale go ubawiła. Następnego dnia rozpoznał mnie policjant, który był wtedy na służbie i zapytał o Shermana. Powiedziałem, że czuje się dobrze i że prosto ze szpitala wrócił do domu. – Bujasz ! – wykrzyknął. – To nie może być. Siedem stóp tam w górze. To NIEMOLIWE ! W mojej drodze do domu zadumałem się nad tym, że jeśli Bóg może czynić, może również niweczyć, o ile jest to Jego Wolą. I V SZYBCIEJ NIŻ BÓG Różnica w naszym rozumieniu Subudu stawała się widoczna w miarę upływu czasu. Na początku wszyscy śpieszyliśmy się. Czuliśmy, że trafiliśmy na wielką duchową wygraną, lecz sporo czasu zabrało nam uświadomienie sobie, że minie jakiś czas, zanim pojawią się skutki. Bapak i jego helperzy mówili o tym, jak latihan będzie oczyszczał nas wewnętrznie i zewnętrznie oraz jak nasze członki „ożywią się i staną się odpowiedzialne”. Icksan powiedział kiedyś: - Kiedy nasze ciało jest żywe, wtedy nasz wzrok, słuch, węch, smak, dotyk – wszystko – zaczyna wielbić Boga. Kiedy żywymi stają się narządy płciowe, aktywność seksualna zaczyna wielbić Boga. Nawet czynności i funkcje ciała stają się wielbieniem Go. Wielu z nas oczekiwało zmian, jakie według nas powinny nastąpić w ciągu roku czy dwóch, najwyżej w ciągu czterech lat w Subudzie. Mam nadzieję, że nie urażę nikogo, jeżeli opowiem tutaj historię, która zawsze rozbawiała wielu ludzi, gdziekolwiek była wcześniej opowiadana. W 1958 roku, kiedy John Bennett odwiedził nas na Cejlonie, kilku z nas zabrało go i jego żonę Elizabeth, by odwiedzili Anuradhapurę i Sigiriję, zburzone pomniki starożytnych Cejlońskich królestw. Tamtej nocy zatrzymaliśmy się w sigirjańskiej gospodzie, która stała w cieniu „Skały Lwa” – twierdzy-pałacu w niebie – wybudowanej przez króla Kasjapę. John Bennett, który właśnie spędził w Jakarcie tydzień z Bapakiem, uraczył nas po obiedzie relacją z tego, co Bapak powiedział mu na temat działania latihanu. Usłyszeliśmy zapewnienie Bapaka, że nasze ciała – nasze członki i wewnętrzne oraz zewnętrzne narządy – będą stawać się „żywymi i odpowiedzialnymi”, gdy rozwiniemy się w naszym duchowym życiu poprzez praktykę latihanu. Tej nocy udaliśmy się na spoczynek późno, zmęczeni lecz uradowani tym, co usłyszeliśmy. Sooty i Mohammed Sideek dzielili pokój. ?Następnego poranka przy śniadaniu, Sooty, który zawsze miał niemało uciechy z przekomarzania się z Sideekiem, spowodował wybuch śmiechu swoją historią o ”doświadczeniu”, jakie Sideek „otrzymał” po tym, gdy poszli spać. Około drugiej w nocy Sootiemu wydawało się, że słyszy jak Sideek szepcze jego imię. Stwierdzając, że musiał się przesłyszeć, zasnął ponownie. Wtedy znowu usłyszał jak Sideek szepce – tym razem trochę ochryple. – Zamknij się – powiedział Sooty w zwyczajowo przyjętych pieszczotliwych słowach, jakich używali w rozmowach wraz ze swoim przyjacielem Sideekiem. Przez chwilę cisza. Wtedy ponownie dał się słyszeć szept Sideeka, bardziej ochrypły, a nawet trochę podniecony. - O co chodzi?- zapytał Sooty – Widziałeś duchy? - Sooty – wyszeptał Sideek dziwnym głosem – Mój seks ! - Co się z nim dzieje ?- zapytał Sooty. - On jest żywy – powiedział Sideek. Prawda wyszła wreszcie na jaw. - Co masz na myśli mówiąc, że jest on ŻYWY ?- zapytał Sooty. Jego głos zaostrzony był sceptycyzmem, ostrzegał, że spodziewa się ze strony Sideeka jakiegoś kawału. - Tak, on jest żywy – powiedział Sideek – Odczuwam wibracje. - T a a k ?- powiedział Sooty – Więc możesz czuć wibracje ? - Tak, nawet słyszę ją – zasapał Sideek. To oznajmienie było wystarczająco zaskakujące aby wywrzeć wrażenie nawet na wątpiącym Sooty. Wyciągnął rękę i zapalił światło. Coś wyskoczyło z łóżka ze splątanej pościeli i wyskoczyło oknem. Kot – mieszkaniec gospody – ogrzewał się przy ciele Sideeka. Ochoczo przyłączając się do śmiechu, Sideek zaprotestował przeciwko wyolbrzymianiu tego zdarzenia przez Sootyego, lecz jego twarz pokazała nam, że zrozumiał, że będziemy musieli poczekać jakiś czas, zanim nasze ciała nie staną się „żywymi i odpowiedzialnymi”. Pragnienie szybszego rozwoju istniało w każdym z nas. Wed się w taki spos próbowaliśmy „iść szybciej niż Bóg”. Niektórzy z nas chcieli ujrzeć swój własny rozwój, inni szukali dowodów skuteczności latihanu w gwałtownych zmianach w sytuacji politycznej na świecie. Taka troska o natychmiastową przemianę świata pochodziła bardziej z naszej lektury, niż z tego, że wcześniej powinniśmy być zaopatrzeni w wyjaśnienia na temat tempa Subudu. Ktoś zapytał Bapaka, dlaczego żadna ze starszych duchowych tradycji nie rozwinęła się tak łatwo, jak to wydaje się możliwe w Subudzie. W Subudzie człowiek, który został otwarty, po krótkim okresie czasu zdolny jest przekazać duchowy kontakt wielu innym, a ci z kolei następnym. Bapak odpowiedział uśmiechając się: „Jest to Wiek Atomu. Zatem Bóg zaopatruje nas w środki rozwoju o atomowej szybkości”. Pewnego wieczoru w Colombo, Bapak mówił nam o duchowych możliwościach istot na tym świecie. Powiedział, że każdy mężczyzna i każda kobieta posiadają różne granice możliwego duchowego rozwoju, w jego czy w jej życiu. Poprzez szczerą praktykę latihanu próbujemy osiągnąć tę granicę. Pewne dusze, powiedział, mogą osiągnąć swoje potencjalne możliwości zaraz jak tylko zostaną otwarte, niektóre w ciągu kilku lat, inne w czasie 32, a jeszcze inne w przeciągu 42 lat. Vadic Siriwardana, który posiadał bardziej ścisły umysł, nie mógł polegać na tym braku precyzji i zapytał głosem przesiąkniętym niepokojem: – Bapak, czy mogę być p e w n y, że w ciągu 42 lat ? Śmiech Bapaka był spontaniczny i niepohamowany, a jego twarz była spowita współczującym rozbawieniem. Vadic powiedział nam później, że nie potrzebował już żadnej dalszej odpowiedzi na swoje pytanie. Pod tym względem różnica pomiędzy nami a indonezyjskimi członkami Subudu, którzy górują nad nami tym, że są blisko Bapaka, jest szczególna. Vivienne Pope, która żyła w Cilandak przez ponad rok, zauważyła to wyjątkowo wyraźnie. Kiedyś spotkałem ją tam i zapytałem co najbardziej utkwiło jej w pamięci, jeśli chodzi o jej indonezyjskich przyjaciół. Jej odpowiedź brzmiała, że najbardziej rzucają się w oczy różnice, jakie zaobserwowała w ich zachowaniu. Nikt tam nie pytał, jak duży uczynił postęp w swym duchowym życiu. Większość z nas jest ustawicznie zainteresowana zmianami (na lepsze oczywiście), jakie nastąpiły w nas przez pięć lat, różnicami między rokiem ubiegłym a obecnym. Zawsze robiliśmy wewnętrzny bilans. Jednak w przypadku indonezyjskich członków, Subud stał się integralną częścią ich życia, a oni zdawali się rosnąć bez podsumowywania osiągnięć w dziedzinie samoświadomości, z czym borykaliśmy się my. Jeżeli w swoich testingach wykazywali głębszą wrażliwość na wewnętrzny rozwój, dziękowali Bogu za Jego błogosławieństwa. Jeśli popełnili błąd, dziękowali Bogu, że mają możliwość i środki oczyszczenia się. Nie było żadnego bicia się w piersi czy publicznego wyznawania win. Zwycięstwo, strata, czy remis, oni robili latihan i przystępowali do swego zwykłego, codziennego życia. Zaobserwowanie tego pomogło mi zrozumieć coś, co powiedział kiedyś do mnie Bapak w bardzo refleksyjnym nastroju, gdy staliśmy na szczycie Mount Faber pewnego przyjemnego tropikalnego wieczoru, spoglądając na śródmieście Singapuru. - Ludzie w Subudzie są naprawdę szczęśliwi. Kiedy otrzymują dobry los – są Bogu wdzięczni, a gdy nie mają szczęścia – pamiętają o Bogu. Dziękuję Bogu za to, że miałem wystarczającą zdolność odczuwania, by powstrzymać się od zohydzenia tej chwili pytaniami. V ŚCIĄĆ NASZE GŁOWY Słyszałem lamenty kilku członków Subudu, że w ciągu trzech czy czterech lat w Subudzie nie zaobserwowali w sobie żadnej wyraźnej zmiany. Zawsze mnie to dziwi, ponieważ wydaje mi się, że ci z nas, którzy folgują temu, co my nazywamy podsumowywaniem duchowych osiągnięć, muszą znaleźć jakieś różnice. Z prostego faktu, że ci którzy uskarżają się na swój statyczny stan, trwają w latihanie przez trzy czy cztery lata. Czyż nie możemy słusznie wnioskować, iż musi być w nich coś, co zmusza ich i ciągle nakłania do powrotu? Z drugiej strony, dlaczego przychodziliby oni na latihan? Domy Subudu, szczególnie przez kilka pierwszych lat nie są wcale najweselszymi czy najbardziej atrakcyjnymi miejscami w których można spędzić dwa wieczory tygodniowo. Nieustanne spotykanie i ocieranie się ludzi z Subudu, nigdy nie podniosło nikogo na drabinie społecznej, ani nie doprowadziło do postępu w interesach. Przeciwnie, członkowie Subudu często uchodzą za społecznych pariasów czy politycznych wyrzutków i zazwyczaj grupy Subudu są notorycznie bez pieniędzy. Chodzenie na latihan i walenie głową w podłogę – tak jak ja to robiłem przez kilka miesięcy – czy kołysanie ramionami i ciałem, tydzień po tygodniu, przez miesiące, przez lata – nie można tego określić mianem zabawy. W przeciwieństwie do tradycyjnych kościołów i świątyń, w latihanie nie ma „świętej muzyki” ani masowych śpiewów chóralnych czy bicia w bębny. W pomieszczeniu, gdzie odbywa się latihan, nie ma ani okazałych dekoracji i ozdób, ani starożytnych zabytków czy pamiątek. Nie ma sztucznych ogni, nie ma świąt, nie ma wzruszających uroczystych przemówień ani elokwentnych i budujących kazań. Latihan nie „odciąga nas od samych siebie” – raczej skłania nas z powrotem ku sobie – rzadko kiedy jest to przyjemna perspektywa. Dlaczego zatem postępujemy wciąż naprzód i naprzód, aż do otrzymania jakiejś wartości? A czy wydaje się możliwym otrzymanie jakiejkolwiek wartości bez doświadczenia jakiejś odmiany, która sprawia, że warto będzie to kontynuować? Carmen de Silva z grupy w Colombo pewnego przedpołudnia zapytała Bapaka, jak może być pewna tego, że się rozwija. Z gorliwości, z jaką my wszyscy wyciągnęliśmy szyje, by usłyszeć odpowiedź Bapaka, stało się jasne, że ten sam problem gnębi każdego z nas. Bapak powiedział: - Gdy zasieje się ziarno i ono zaczyna rosnąć, pojawienie się ponad ziemią rośliny może być dla niej jakimś 'doświadczeniem'. Odtąd jej wzrost nie daje jej żadnego świadectwa o zmianie. Obserwując z zewnątrz można zauważyć, iż jednego dnia ma taką wysokość, następnego taką, miesiąc później inną i tak dalej. Jednak przez długi czas roślina nie posiada żadnej wiedzy o swoim wzroście. Później, kiedy wydaje jeden owoc, drugi, następny, może odnaleźć wymierną przemianę w swoim życiu. Bapak radzi cierpliwość. Po swoich owocach poznaje się samego siebie. Lecz czuję, że kłopot pojawia się często, ponieważ – odmiennie niż u rośliny – zmiany jakie w nas zachodzą są zazwyczaj zmianami wewnętrznymi. Jedynie zmiana zewnętrzna jest łatwa do zauważenia, a czasem nawet efektowna i widowiskowa. Wewnętrzna zmiana jest stosunkowo subtelna. A nasze zmysły i nasze umysły oraz serca (jak to Bapak wyjaśnił) przysłonięte wpływem niższych aniżeli właściwych ludzkich sił – są zbyt niewrażliwe, ażeby odczuwać i określać duchowy rozwój. Zdajemy się potrzebować jakiegoś wewnętrznego przyrządu do mierzenia wewnętrznych przemian. Prio Hartono udzielił nam kiedyś podobnego wyjaśnienia: - Gdy jedziesz samochodem, to twoja uwaga skupiona jest na zewnątrz, przed tobą. Nie jesteś w stanie zauważyć, co dzieje się bezpośrednio za czy w pobliżu ciebie. Do tego celu dano nam wsteczne lusterko, które odbija to, co uprzednio skrywało się przed naszą świadomością. Latihan kedjiwaan, jeśli jest to Wolą Boga, daje nam duchowe lusterko, aby umożliwić nam odczuwanie tego, co dzieje się wewnątrz. Im szczerzej robimy latihan, tym bardziej czyste będzie odbicie. Kiedy usłyszałem to wyjaśnienie, ucieszyłem się jego przejrzystością i byłem pewny, że ustaną nieznośne i dokuczliwe pytania, które mnie dręczą. Lecz oczywiście nie było to takie proste. Tęsknota za pewnością powróciła ostrzej i bardziej natarczywie. Umysł powiedział: „Wszystko bardzo dobrze – jednak to wszystko będzie w przyszłości, w jakimś dniu w krainie „nigdy-nigdy”. Co z tego jest dobre dla mnie teraz i tutaj ?” Gdy powiedziałem Prio Hartono o tych reakcjach, ponownie okazał się mi pomocny i powiedział: - Bapak mówi, że współcześni ludzie chcą dowodu. Mogą oni mieć dowód choćby i teraz, jeśli popatrzą! No i oczywiście był dowód gdy się popatrzyło. Częścią kłopotu było to, że patrzyliśmy zbyt twardo, zbyt głęboko, wąsko. Kiedy patrzę na moje życie w Subudzie, rozpoznaję pewne małe, lecz wyraźne zmiany, które niełatwo można ujrzeć gołym okiem. Widzę, na przykład, że w mojej postawie względem problemów politycznych, społecznych, stosunków międzyludzkich, tradycyjnych wartości i pieniędzy zaszła rewolucja. Uświadamiam sobie, że mój wojowniczy nonkonformizm spowodował, iż stałem się tak zajadły i nieugięty jak formy i ludzie, przeciwko którym się buntowałem. Uświadamiam sobie, iż mój rewolucyjny polityczny zapał – taki jak u większości rewolucjonistów i liberalnych reformistów – złapał mnie tak, jak łapie się wiewiórkę w obracającą się klatkę. Uświadamiam sobie, że nie może być żadnego politycznego rozwiązania doniosłych ludzkich problemów, dopóki nie zajdzie jakaś doniosła przemiana w ludzkich istotach*. Uświadomiłem sobie, iż nosiłem płaszcz twardych wielkomiejskich wartości, które przeszkadzały mi we wrażliwości na uczucia i potrzeby prostych ludzi. Jedynie intelektualny blask i blady werbalizm był w stanie wzbudzić moje zainteresowanie. Uświadamiam sobie, że nasz życiowy trening powinien odnosić się do umysłu jako do najbardziej subtelnego zjawiska we wszechświecie, a na uczucia i emocje patrzeć podejrzliwie i z pogardą, dopóki nie mogłyby być utrwalone w wielkiej sztuce. Zauważyłem, że panicznie bałem się okazywania, czy akceptowania miłości – samo słowo niesamowicie mnie krępowało. Gdy kiedyś kolega z londyńskiej prasy rzekł do naszej grupy pijącej piwo w The Feathers, iż wyglądamy tak, jakbyśmy nie byli zdolni do rozmawiania o czymkolwiek prócz ginu i seksu, odparowałem z ironiczną pewnością: - A czy jest coś innego? – Uprzejmy, grzecznościowy uśmiech. Sprytnie. Cynicznie. Twardo. To było życie, Koestler, Kafka, Kierkegaard. Na początku był Umysł, a Umysł był Bogiem... i tutaj zaledwie parę lat później zaczęliśmy ufać bardziej naszym uczuciom, a nawet wrażliwości naszego fizycznego ciała niż subtelnym argumentom umysłu. Po Kongresie w Briarcliff w 1963 roku, w czasie którego 350 ludzi z całego świata coraz bardziej polegało na wewnętrznym przewodnictwie pochodzącym z testingu w latihanie, John Lake z Los Angeles zauważył w przygnębieniu: - O Boże! Przypuszczam, że będę musiał teraz na powrót ułożyć sobie wszystko w głowie. Zrozumiałem wtedy, jak się to miało względem mnie i względem większości innych członków Subudu, którzy byli wychowywani, kształceni i urabiani w religii umysłu – jak staliśmy się bardziej chętni, aby dać naszym umysłom ich właściwe miejsce jako stosunkowo niesprawnym komputerom do obliczania naszej drogi przez nasze doczesne życie, lecz nic więcej. Jakiego bardziej przekonywującego dowodu moglibyśmy potrzebować? Jednak spodziewam się, że większość z nas, tak jak i ja, będzie nadal domagała się coraz większej i większej liczby dowodów, dopóki latihan nie stanie się** nieuchwytnie integralny z naszym życiem codziennym. *Bapak kiedyś zapytał nas:”Czy stolarz może zrobić stół lepszy niż on sam?” **Słowa Bapaka brzmią:”Dopóki Zewnątrz i Wewnątrz nie stopi się w jedno.” VI ŻYCIE W SUBUDZIE Kiedy będziemy mogli powiedzieć, że Subud integralnie wplótł się w nasze codzienne życie? Jedna błyskawiczna odpowiedź już jest: gdy nie będziemy potrzebowali tego mówić. Jednak, jak wszystkie tego typu odpowiedzi, światło pojawia się błyskawicznie, lecz szybko również znika. Lubię wyobrażać sobie, że dla większości z nas nie będzie to wyczynem niemożliwym do osiągnięcia w tym życiu. Istnieje pewne świadectwo, by przypuszczać, iż moje pragnienie może nie być kompletnie głupie czy bez sensu. Pozwólcie powiedzieć mi zaraz i po prostu, że nie pochodzi ono z mojego własnego doświadczenia lecz z jednej czy z dwóch wzmianek, jakie usłyszałem rzucone mimochodem przez Bapaka, oraz z moich obserwacji życia kilku ludzi z Subudu w Jakarcie jak i również spoza Indonezji. Bapak zauważył na Kongresie w Briarcliff, że fakt, iż tak wielu członków Subudu bierze w nim udział, jest w stanie spowodować, że wszystkie sprawy Kongresu zostaną załatwione bez animozji oraz zaciętości czy złości lub „chęci do nieporozumień” i ukazuje, iż praktyka latihanu ma już pewien wpływ na ich wewnętrzne życie. Lecz oczywiście możemy sami sobie zaszkodzić popełniając ten błąd, by pozwalać naszej wyobraźni rozdmuchiwać to do niewłaściwych rozmiarów. Moglibyśmy na przykład popełnić straszliwą pomyłkę odrzucając czy lekceważąc to świadectwo w naszym indywidualnym życiu, które ujawnia przepaść pomiędzy tym, czym jesteśmy, a tym, czym chcielibyśmy być, oraz jak dużo jeszcze musimy przejść, by ją zapełnić i pokonać. Takie samooszukiwanie się musi przynieść nam bolesne rozczarowanie, gdy niechybnie te nieprzyjemne fakty mieszają się do naszej świadomości w krytycznych momentach stosunków z samymi sobą, z innymi i z Bogiem. Bapak rzekł kiedyś do nas: - Praktykujcie latihan dwa razy w tygodniu, po pół godziny. Później będziecie potrzebowali trzech latihanów, a jeszcze później będziecie odczuwali potrzebę robienia latihanu coraz częściej. Kiedy zostanie uczyniony postęp, możesz dożyć chwili, gdy istnienie bez stanu 'odbierania' będzie tak nieprzyjemne, jak dla ryby życie bez wody. Stan latihanu jest właściwym środowiskiem dla rzeczywistej ludzkiej istoty, której Wewnątrz i Zewnątrz są w stałym kontakcie ze sobą. To odcisnęło się we mnie tak głęboko, iż przy pierwszej nadarzającej się okazji, powiedziałem Bapakowi, że chcę przestać być dziennikarzem. - Dlaczego? – zapytał Bapak. – Ponieważ w mojej pracy muszę każdego dnia oceniać i krytykować ludzi, czasami bardzo surowo. Redaktor musi głęboko wierzyć w pewne wzory i opinie oraz bronić ich, musi atakować inne. Robienie tego każdego dnia mojego życia powoduje, że w Subudzie staje się ono dla mnie bardzo ciężkie. W mojej pracy gromadzę więcej brudu niż, jak mi się zdaje, jestem zdolny zrzucić w latihanie. Będzie to z góry przegrana walka, dopóki nie zmienię zawodu. Bapak odpowiedział: - Twoim zawodem jest dziennikarstwo i to jest prawidłowe i właściwe, że powinieneś krytykować innych zgodnie z polityką twojej gazety. Lecz problem pojawia się nie dlatego, iż krytykujesz, lecz z powodu twojej pasji, namiętności. Aby robić postępy w swoim życiu duchowym, nie jest konieczne pozostawienie dziennikarstwa. Bapak wyjaśni to w inny sposób: człowiek może być z zawodu rzeźnikiem, ponieważ jego dziad i ojciec byli przed nim rzeźnikami. Okoliczności zrobiły z niego *†rzeźnika. Jednak ta konieczność nie przeszkadza mu w otrzymywaniu Łaski Boga i w robieniu postępów w latihanie, chociaż może to być dla niego trudniejsze. Nie potrzebuje on przestać być rzeźnikiem. Potrzebuje stać się dobrym rzeźnikiem. Powinien nauczyć się ciąć wprawnie i zręcznie oraz może to robić, lecz jeśli będzie to robił bez pasji. Jego Wnętrze nie powinno być mieszane i wciągane do tej działalności. Jedynie jego wprawa, zręczność. Szkoda, że nie mogę stwierdzić, iż rada Bapaka dokonała w mojej działalności zawodowej natychmiastowej i całkowitej gruntownej przemiany. Prawda jest taka, że nadal postępowałem w prawie taki sam sposób jak wcześniej oraz, że ciągle jestem wciągany w to, co piszę. Prawdę powiedziawszy wszystko się pogorszyło tak, że rok później znowu zapytałem Bapaka jak można od nas oczekiwać duchowego rozwoju, jeżeli nie chowamy się przed kurzem, brudem materialnego życia. Bapak jest jedyną ludzką istotą, jaką kiedykolwiek spotkałem, która naprawdę potrafi rechotać – rozbawiona, bezstronna i pobłażliwa. Zarechotał: - Gdyby Bóg postanowił, że będziesz pustelnikiem, umieściłby ciebie w grocie.Uporczywie powracamy do pytania z czasów dawnego Subudu: siedzisz na tym krześle, czy to krzesło siedzi na tobie? Czy jesz to pożywienie, a może to pożywienie je ciebie? Czy ty pijesz whisky czy whisky pije ciebie? Czy ty prowadzisz gazetę, czy gazeta prowadzi ciebie? Od tamtego czasu żyję odmiennym dziennikarskim życiem: pracując w czytelniach gazet w Madrasie, w Bangalurze, Kerala, Orissa, Lahore, Dacca, Karaczi, Chittagong, Kuala Lumpur, Manili, Hong Kongu oraz mając dziennikarskie warsztaty i seminaria od Karaczi do Tokio. Na szczęście byłem z dala od Colombo i dziennikarstwa na Cejlonie, gdzie nie byłem wystarczająco silny, by wykonywać mój zawód bez pasji i namiętności, a obecnie dano mi posadę, w której tylko takie kwalifikacje i wprawa, jaką ja posiadam, wchodzą w grę. W trakcie pracy miałem okazję obserwowania tutaj i tam członków Subudu, których życie wspierane było siłą, jaką czerpali oni z latihanu oraz kierowane było ich wewnętrznym rozumieniem. Spotkanie braci Subudu w Indonezji. którzy żyją swoim powszednim życiem pozbawionym wielu przyjemności, które większość z nas przyjmuje jako coś naturalnego, było wynagradzającym przeżyciem. Znam jedną rodzinę Subudu z szóstką dzieci, której dochód jest nie większy niż dokładna równowartość 4 dolarów miesięcznie* i uchodzą za stosunkowo dobrze sytuowanych. Rzeczywiste środki egzystencji są czerpane z latihanu. Kierowali swym życiem poprzez testing. Byłem akurat obecny, gdy pewnego dnia jeden z członków Subudu z Jakarty przyszedł do Bapaka z poważnym życiowym problemem, którego rozwiązanie wpłynęłoby na całą przyszłość jego rodziny. Wszystkim, o co zapytał, było: - Bapak, czy wskazówka jaką otrzymałem jest właściwa? Bapak skinął głową. Nic więcej nie powiedziano i najwidoczniej, nic więcej nie było potrzeba. Wiem, że po tej wskazówce nie nastąpiły żadne dwuznaczności czy jakiekolwiek interpretacje obliczone na to, by złagodzić ból jaki ona wywołała w ludzkim sercu tego brata Subudu. Była to prosta naturalność wiary, którą odebrałem, jako coś nader poruszającego i wywołującego głębokie wrażenie. W czasie mojej ostatniej wizyty w Jakarcie zauważyłem, że Sajafrudin jest zajęty przygotowywaniem się do egzaminu z prawa. Zapytałem go, czy nie jest ciężko skoncentrować się na trudnej książce prawniczej po przerwie trwającej sześć lat. Sjaf powiedział, że jest to łatwiejsze niż sobie wyobrażał. Odkrył, że jego umysł „zamyka się”, kiedy czyta mało ważny ustęp, a ”otwiera się”, gdy należy pamiętać jakiś istotny do egzaminu. Po prostu przyjął on to jako wewnętrzne przewodnictwo jego przygotowania. Nasi dawni nauczyciele byliby przerażeni, gdyby usłyszeli o tym dziwnym sposobie podejścia do tak świętych zagadnień jak egzaminy i prawo. Jestem pewien, że nie potrzebujemy się wcale martwić tym, że Sjaf nie zda egzaminu. (Zdał.) Prostota wiary najlepiej zilustrowana jest – jeśli chodzi o moje doświadczenie – życiem Icksana. Miał on niewielkie przedsiębiorstwo importowe, które założył dzięki pożyczce z banku. Był on jedynym żywicielem swojej rodziny, lecz gdy Bapak chciał, by Icksan pojechał z nim w pierwszą podróż do Anglii i Europy jako pomocnik, Icksan bez żadnego wahania zamknął drzwi na kłódkę i pojechał do Londynu. Po blisko dwóch latach zaangażował się w otwieranie nowych członków i kierowanie grupami w zastępstwie Bapaka w Londynie, Holandii, Niemczech, Szwajcarii, Kalifornii, na Cejlonie i Singapurze i zanim wrócił, jego interes był w ruinie. Przygotowywał się do wskrzeszenia go, gdy Bapak wziął go ponownie do Colombo i Singapuru, gdzie zmarł. Członkowie Subudu, dla których Icksan był bardzo bliski, pytali Bapaka, co mogą zrobić, aby pomóc Ismanie – młodej owdowiałej żonie Icksana. Bapak powiedział: - Ismana jest córką Bapaka. To Icksan jest tym, który potrzebuje pomocy. Nie powinno się pozwolić, by długi jakie miał w tym świecie, obarczyły go tam, gdzie jest teraz. W przeciągu paru tygodni wszystko to zostało załatwione. Dzięki Bogu prosta, bezpośrednia wiara Icksana była uzasadniona nawet jeśli chodzi o warunki materialne. Gdzie indziej byli członkowie Subudu, którzy ponieważ nie mieli sposobności żyć blisko fizycznej obecności Bapaka, dali mi jeszcze większy powód, by mieć nadzieję, że moje życie może być poprzez Subud coraz bardziej ukierunkowanym do wewnątrz. Takie rodziny spotykałem w Stanach Zjednoczonych, Anglii, Niemczech, Indiach na Cejlonie. Wykonują oni swe zwykłe życiowe zawody – handel, medycyna, księgowość, przemysł – lecz ich wewnętrzne postawy względem ludzi, jakich spotykają i warunków pracy przechodzą nadzwyczajną przemianę. Ich zaufanie do przewodnictwa, jakie otrzymują przez testing i zdecydowanie, z jakim słuchają i przestrzegają wewnętrznych wskazań – nawet jeśli się to wydaje dla umysłu zgubnym – nieustannie przepełniają mnie zachwytem. Często myślę o tym, jak cudowne jest dla nich to, że stają się jak małe dzieci. Jednak najbardziej frapującym jest to, że tak jak małe dzieci, nie czują konieczności odsunięcia się od życia i społeczeństwa w sposób, który kieruje ich przesadną uwagę na nich samych czy naraża na szwank ich zawodową pozycję. Biorą udział w działalności społecznej, ponieważ konwenanse i interesy tego wymagają, a jednak potrafią cieszyć się o wiele bardziej i pełniej niż kiedykolwiek wcześniej – zawsze powracając ze stanu rozproszenia do sanktuarium przyjmowania. To są naprawdę „cwani ludzie”, którzy odkryli sekret wyrzeczenia się – tak, że ascetyczna grota i świątynia wielbienia może być odnaleziona w nich samych. Mogli odkryć klucz do słów Lamy, który zapytany przez dziennikarza, czy jest to prawda, że może unieść się w obłoki, odpowiedział:” Mogę się powstrzymać od uniesienia się w obłoki.” VII KAMIEŃ FILOZOFICZNY Podczas jednej z ostatnich wizyt w Jakarcie Bapak powiedział, że grupa w Niemczech pyta, czy testing nie jest czasem sednem doświadczenia Subudu. - Tak jest naprawdę – skomentował Bapak – Bez doświadczenia testingu nie jest możliwe zyskanie wiary w naszym zewnętrznym rozwoju. Później dyskutowałem o tym z Sudarto, Brokjo i Prio, których doświadczenie i wiara w testing są niezwykłe. Testowaliby oni natychmiast. Brodjo powiedział nam, że na początku nie był przekonany, czy wskazówki, jakie otrzymuje są wiarygodne – oprócz wypadków, gdy testował w obecności Bapaka. Brodjo powiedział: - W ten sposób postępowałem nawet w małych rzeczach. Gdy chciałem pójść i spotkać się z przyjacielem – testowałem, czy jest on w domu, czy go nie ma. A nawet gdy otrzymałem 'nie', szedłem do jego domu, by sprawdzić mój testing. W Jakarcie nie jest to łatwe. Nie mamy samochodów, ani telefonu, a betja (trójkołowa riksza) jest dla nas droga. Tak oto stawałem się coraz bardziej pewny, że Wnętrze ma możliwości otrzymywania bezpośredniej wiedzy, których umysł nie posiada. Dla ludzi takich jak ja, którzy od dziecka zostali nauczeni uważać ludzki umysł za najwyższą doskonałość we Wszechświecie, zaakceptowanie było naprawdę trudną sprawą, nawet jako roboczą hipotezę. Jak to było możliwe, że prawda dochodziła do nas jedynie wtedy, gdy umysł wyłączał się? i jak może istnieć „wiedza” – bezpośrednia czy pośrednia – bez podświadomej pracy mózgu? Pamiętam pewnego członka Subudu wyposażonego w niewątpliwie imponujący umysł, jak powiedział mi pięć lat temu: - Ten cały testing to jest jedyna rzecz w Subudzie, której nie mogę przyjąć. Jeśli testing jest prawdą, to w końcu odkryliśmy Kamień Filozoficzny. Ta podstawowa tajemnica, której odmówiono alchemikom, została nam ujawniona poprzez pytania. Jest to jawny absurd. Muszę powiedzieć, że w tamtym czasie byłem skłonny się z nim zgodzić. Moim problemem było to, aby zrozumieć, dlaczego duchowy próżniak taki jak ja powinien otrzymać ten cudowny dar, podczas gdy ludzie, którzy poświęcili swe życie duchowym poszukiwaniom, zostali pominięci. i jak możemy być pewni, że umysł nie ingeruje w proces testingu od wewnątrz i nie dyktuje Wnętrzu, jakiej odpowiedzi powinno ono udzielać? Pamiętam pewne zdarzenie, kiedy Bapak testował jedną z kobiet z grupy w Colombo. Zamknęła oczy a swymi rękami i ciałem wykonała parę wyjątkowo płynnych ruchów, wyrażając, jak się zdawało, że odpowiedzią na postawione pytanie jest – „dobrze”, „lekko” czy „tak”. Szeptem powiedziałem Icksanowi: - Dobra aktorka Subudu. Icksan odszepnął: - Czy jesteś pewien, że to gra? Roztropnie zamknąłem się, lecz nie mogłem przyjąć tego „przedstawienia” za świadectwo, iż kobieta ta odebrała prawdę. Icksan często używał mnie jako królika doświadczalnego w wielu wczesnych testingach, jakie poddawaliśmy sprawdzeniu. Pozwoliłem temu „działać” tak szczerze, jak tylko byłem do tego zdolny i na miarę mojej wrażliwości na testy. Jednak mój umysł tykał jak bomba zegarowa, gotowa wybuchem zdemaskować to wszystko jako oszustwo i przesąd. Gdy Bapak był u nas na Cejlonie z wizytą, ktoś zapytał go o obecny stan duszy sławnego nauczyciela duchowego, którego zwolennikami niektórzy z nas byli przez wiele lat. Bapak poprosił mnie, abym wstał i przetestował to. Zamknąłem oczy, zrelaksowałem się, gdy nagle poczułem olbrzymi, przytłaczający mnie ciężar. Runąłem jak kłoda. Nie było żadnego wyboru, ani możliwości wykręcenia się od tego. Mój upadek był ciężki i bez wdzięku. Bapak powiedział, jak mi się wydawało, ze smutkiem: - Jednak ciągle tutaj, w tym świecie. Potem mój umysł zaczął wgryzać się w tę sprawę. Ja to zrobiłem, czy nie ja? Sfałszowałem to, czy to było prawdziwe? Gdybym upadł umyślnie, na pewno zrobiłbym to bardziej płynnie i z gracją. Ale, być może mój umysł był jeszcze sprytniejszy. Specjalnie mógł to rozegrać subtelniej. Ale czy napewno nie była to odpowiedź, której chciałem? i tak dalej. Przez cały czas coś głęboko we mnie było pewne prawdziwości tej przygniatającej siły, która zrzuciła mnie z nóg i spontaniczności ruchu, uczucia smutku i bólu, które mnie przenikały. Umysł jednak zaprzeczał wszystkim tym świadectwom. Odmawiał uznania za prawdziwe odpowiedzi idących mu nie w smak i sprzecznych z pojęciem podstawowej sprawiedliwości. To intelektualne wątpienie zdawało się być poparte rozmową, jaka miała miejsce w Singapurze nieco później. Zapytałem: - Bapak, czy miałbym rację, myśląc, że nikt z nas nie potrafi prawidłowo testować ? Bapak uśmiechnął się i skinął potakująco głową. Poszedłem dalej: - A więc, dlaczego Bapak przeprowadza z nami testy w ogóle ? Uśmiech Bapaka stał się szerszy: - Zastrzyk – powiedział lakonicznie, czyniąc odpowiedni gest. Odtąd czułem się usprawiedliwiony, odmawiając testowania indywidualnie czy jako część grupy. Przez długi czas kpiłem z ludzi praktykujących testing. Poddawałem się testingowi tylko z Bapakiem lub z jednym z jego potwierdzonych asystentów. Jednak przez cały ten czas miałem głębokie nieznośne uczucie, że konieczne jest przeprowadzenie testingów bez tego zastrzyku siły, który nie zawsze może być osiągalny, kiedy coś ważnego miało być poddane sprawdzeniu. Jako, że najbardziej atrakcyjną cechą Subudu jako drogi życiowej, był jego związek z indywidualnym wzrostem (rozwojem) i odpowiedzialnością, koniecznym było nauczenie polegania na własnych wewnętrznych możliwościach. A więc, kiedykolwiek robiłem Latihan z Arnoldami w Kalkucie czy z członkami Subudu z Nowego Yorku, którzy przywiązywali wielkie znaczenie do testingu, brałem w tym udział. Takie doświadczenia poparte sporadycznym zastrzykiem od Bapaka, przekonały mnie ostatecznie o konieczności testowania i równie ważnym uczeniu się podążania za wewnętrzną odpowiedzią, jaką się otrzymuje. Pozwólcie mi pospiesznie dodać w tym miejscu, że nigdy nie byłem zdolny do tak dużego poddania się pod tym względem, tzn. – podążając za wskazaniami dawanymi przez test – jak wieku innych, których znam, czy tak mocno jak tego często pragnę. Przezwyciężenie okresu wiary, że powinno się testować doskonale albo wcale, było ogromną ulgą. To tak jak z pisaniem. Wielu ludzi, którzy chcą pisać, nie pisze wcale, ponieważ czekają, aż będą mogli napisać arcydzieła. Oczywiście rezultat jest taki, że nie piszą absolutnie nic. Nie tak dawno temu, otrzymaliśmy poglądową lekcję testingu od jednego z członków grupy w Kuala Lumpur. Peter Kibble – bardzo młody wiekiem, lecz stary w Subudzie (otwarty 6 lat wstecz, gdy miał zaledwie 18 lat) poddał testingowi pewien problem. Wydawał się on błahym a raczej „nieduchowym” pytaniem, skoro jednak był on dla niego ważny, grupa zgodziła się wziąć udział w testowaniu go. Peter jest odpowiedzialny za jeden dział w wielkim domu towarowym w Malezji. Tamtego przedpołudnia otrzymał depeszę z Bangkoku polecającą mu, aby oczekiwał samolotu przywożącego dwóch jego szefów do Kuala Lumpur następnego dnia. Peter sprawdził, iż są dwa samoloty z Bangkoku – jeden przed południem, następny po południu. Miał on tak dużo pracy, że miał czas oczekiwać na lotnisku tylko jednego samolotu – nie dwóch. Pragnął dowiedzieć się, na który powinien czekać. „Przetestowaliśmy” pierwszy samolot. Jednogłośnie wypadło NIE. Wtedy, zamiast logicznie przyjąć, że powinien oczekiwać następnego – testowaliśmy go również. Wydawało się, że wszyscy otrzymali pogmatwane odpowiedzi (jak uświadomiliśmy sobie później, było tak dlatego, że ingerowały nasze umysły, które były przekonane, iż musi być to ten drugi samolot). Zaproponowaliśmy, aby Peter poddał się testowi sam, podczas gdy reszta obecnych wewnątrz siebie odbierze znaczenie. Test Petera pokazał, że NIE powinien czeka nawet na drugi samolot. Było to dla niego tak wyraźne, że zdecydował, iż nie będzie czekał na żaden z nich. Muszę przyznać, że obawiałem się, że Peter poważnie się naraża, jako że młodym pracownikom na kierowniczych stanowiskach, takim jak on, nie pozwala się na błędy oparte na czymś, co mogło być uważane w światku handlowym za zwykłą dziwaczność i zachcianki. Peter przyszedł następnego wieczora wyglądając jak kot, który połknął parę kanarków. Otrzymał następną depeszę informującą go, że wizyta została przełożona. Doświadczenie to wybrałem nie po to, żeby pokazać, iż nasz testing był prawidłowy, lecz po to, by utrwalić naszą wdzięczność za to, że Peter Kibble pokazał, że jeden z nas jest zdolny do tak wielkiego zaufania do testingu Subudu – zrobionego, pozwólcie, że podkreślę – bez pomocy obecności Bapaka, czy chociaż jednego z jego pomocników. Moja pewność odnośnie ważności i słuszności testingu przyszła do mnie tak naprawdę podczas spotkania z grupą nowojorską. Było tam obecnych 15 helperów oraz przewodniczący, który odczytał wypisane pytania postawione tej grupie. Helperzy odbierali przez jakiś czas i potem poddawali to pod głosowanie. Jak wiele za, jak wiele przeciw i jak wiele obojętnych? Wniosek przyjmowano lub nie i test ciągnął się dalej. Musiałem zdusić protest, jaki powstał wewnątrz mnie. Zasada decydowania większością w tego typu sprawach przerażała mnie. W moim zwykłym codziennym doświadczeniu, taka większość generalnie myli się – mniejszość bardziej mogła mieć rację w powzięciu spornych decyzji. Zamiast protestować, zdecydowałem się wziąć udział w następnym teście i sprawdzić odpowiedź wewnątrz mnie. Biskup katolicki napisał prośbę do grupy, żeby przetestowała jego pytanie. Starał się o członkostwo Subudu nie tak dawno temu. Był uczestnikiem demonstracji antynuklearnych i został oskarżony o utrudnianie policji działania, zakłócenie spokoju publicznego itp. Zdecydował się przyznać w sądzie do winy i z pewnością będzie skazany na więzi?enie. Uświadomił sobie teraz, że pokój nie może przyjść przez tego typu akcje, ale od wewnętrznego poddania się i pokory oraz gorąco pragnął przyłączyć się do Subudu. Czy grupa mogłaby odstąpić od trzymiesięcznego okresu przygotowawczego i otworzyć go natychmiast tak, aby mógł „mieć pocieszenie latihanu w więzieniu”? Mój umysł powiedział: „Po co u licha to testować? Jest oczywiście słusznym i właściwym, aby w tym przypadku został uczyniony wyjątek.” Moje serce powiedziało: „Co za wspaniała ludzka istota. Oczywiście musi on zostać otwarty natychmiast”. Lecz gdy poddałem się testowi, wnętrze powiedziało NIE. Było to krótkie i zdecydowane NIE. Sama odpowiedź nie poruszyła mnie bardzo. To właśnie jasność i klarowność odpowiedzi oraz fakt, że nie zważała ona na pragnienie serca i umysłu wywołały we mnie wstrząs. Od tego czasu wszelka moja krytyka demokratycznych metod grupy nowojorskiej upadła i zginęła. Uświadomiłem sobie, że na naszej płaszczyźnie odbioru, takie proste i niewyszukane metody jak liczenie głów są jedynymi dostępnymi dla nas w tej chwili środkami. Później, jeżeli Bóg da, będą wyraźniejsze wskazówki i zgodność odpowiedzi wśród grupy helperów, tak jak to jest obecnie między starszymi helperami w Jakarcie. Moje doświadczenie otrzymało całkowite potwierdzenie na Światowym Kongresie, kiedy to członkowie Komitetu Wykonawczego Subud International Service Organization zostali wybrani przez testing. Z dziesięciu nazwisk wysuniętych przez Kongres, ja osobiście wybrałem pięć jako najbardziej odpowiednich do pracy na czele SISO. Jednym z tych, których odrzuciłem, był mój przyjaciel, który zgodził się ze mną, że zupełnie nie nadaje się do takiego Komitetu. Podczas testingu, mój myślowy osąd otrzymał dwa główne ciosy: czterech z pięciu, których wybrałem,. zostało wyeliminowanych, a ja zostałem powołany przez Bapaka jako jeden z tych, którzy powinni przetestować kandydaturę mojego przyjaciela. Ponownie moja głowa powiedziała NIE, moje uczucia powiedziały NIE, a jak tylko zacząłem odbierać, moje ciało podniosło się i ręce uniosły się w zupełnej akceptacji tego człowieka, jako właściwego do tego zadania. Z tego przeżycia wyniosłem dwie wartościowe lekcje: dało mi ono wytłumaczenie nieustannego niepowodzenia w świecie polityków, związanego z odnajdywaniem właściwych ludzi do właściwych zadań. Ukazało mi również, bez miejsca na jakiekolwiek wątpliwości, że mamy teraz prawdziwą możliwość oceniania opinii i sądów bardziej pewnym i wiarygodnym narzędziem niż nasze serca i umysły, które do tej pory za takie uchodziły. Jeszcze jedna opowieść o testingu. Pewien przyjaciel, który jak czuję, wolałby pozostać tutaj bezimiennym, opowiedział nam duchowe doświadczenie jakie otrzymał jeszcze przed przystąpieniem do Subudu. Pewnej nocy był w stanie ogromnego napięcia nerwowego i smutku, gdy zdecydował się pomodlić. Kiedy był pogrążony w modlitwie, ujrzał ponad swoją głową czyste, jasne, jaskrawe, zielono niebieskie światło. Zbliżało się ono coraz bardziej tak, iż wydawało się, że rozleje się po jego głowie i obleje jego ramiona. Powiedział, iż czuje, że było to „jak Niebiosa!” Wkrótce po tym przyszedł do Subudu., opowiedział Icksanowi o tym zdarzeniu i zapytał, czy jest to „prawdziwe przeżycie”. Icksan powiedział mu, że może on to przetestować dla siebie. Na początku Icksan przetestował odpowiedź mojego przyjaciela na „lekkie” i ”ciężkie”, które w pojęciu Icksana oznaczały według kolejności – Tak i Nie. Następnie Icksan poprosił go, aby odbierał, czy jest to „prawdziwym przeżyciem”. Odpowiedź była „lekka” – Tak. - No, no, prawdziwe przeżycie – powiedział Icksan. Jednak coś w tonie jego głosu było tak dziwnego i uderzającego, że mój przyjaciel spytał go: – Icksan, co to jest ? – Pragniesz testować, czy przeżycie to jest od Boga czy nie ? – spytał Icksan. – Tak, chciałbym to przetestować. Otrzymał. Odpowiedź była stanowcza – Nie. Zaprotestował: – Lecz Icksan, to mówi Nie! Jak to może być? Przeżycie to było jak Niebiosa ! – Testuj znowu. – powiedział Icksan. Ponownie było wyraźnie – Nie. Serce i umysł mojego przyjaciela chciały, aby odpowiedź brzmiała – Tak, jednak Wnętrze powiedziało – Nie. Wtedy Icksan poprosił go, aby testował, czy przeżycie to pochodziło z ludzkiej płaszczyzny. Nie. Czy to było przeżyciem pochodzącym ze zwierzęcej płaszczyzny? Nie. Czy z płaszczyzny roślinnej? Tak. To pochodziło z płaszczyzny roślinnej. Icksan wyjaśnił potem, że ludzkie istoty, jeżeli są oczyszczone, powinny żyć na właściwej ludzkiej płaszczyźnie. Jednak my żyjemy na płaszczyźnie materialnej. Symbolicznymi kolorami związanymi z płaszczyzną roślinną są niebieski i zielony. A zatem, jeżeli otrzymujemy przeżycie z płaszczyzny roślinnej, to otrzymujemy je z płaszczyzny faktycznie wyższej od tej, na której jesteśmy. Nawet przeżycie z płaszczyzny roślinnej jest już „jak Niebiosa”, gdy żyjemy na płaszczyźnie materialnej. Od tamtej pory jestem mniej skłonny mówić bez namysłu o ”niższych siłach”, tak jak to miałem niegdyś w zwyczaju. Prawo Względności ma zastosowanie nawet w Subudzie. VIII NIE NAUCZANIE, LECZ UCZENIE SIĘ Icksan dotknął mojej ręki podczas jednego z masowych latihanów, jakie odbywały się w pierwszym tygodniu jego wizyty w Colombo, gdzie w czasie trzech tygodni otwarto jakieś trzy setki ludzi. Icksan wprowadził nas w proste tajniki funkcji helperów. Wskazał na młodego człowieka, który został właśnie otwarty. Z mocno zaciśniętymi powiekami recytował on słowa Koranu podkreślając je głośnym potwierdzeniem: Allah, Allah! Icksan wyszeptał bardzo poważnie: - Zauważcie, jak swobodnie, z jaką lekkością wymawia on imię Boga. Śmieszne! Zobaczycie go w następnym tygodniu. Być może nie będzie tak swobodnie! Kilka dni później Icksan ponownie wskazał młodego mężczyznę. Wszystko, co mógł teraz robić w latihanie, to wydawać chrapliwy dźwięk podobny do Augh, Augh, Augh, tak, jakby wewnątrz cierpiał. Na twarzy Icksana nie było żadnego triumfu. Nadal był poważny, gdy mówił: - Teraz lepiej. Teraz autentycznie. Nie tak miło jak: Allah, Allah, Allah – jak na początku. Teraz nieprzyjemnie, lecz prawdziwie. Z wnętrza, nie z nauki. Wiele nauczyliśmy się z tego, że Icksan odmówił pójścia na kompromis z wartością prawdy poznanej przez doświadczenie. Łagodnie, lecz stanowczo udaremnił każdą próbę niektórych helperów, którzy idąc za dawnymi tradycjami intryg kleru, nie mogli oprzeć się pokusie nauczania. Icksan powiedział nam: - Subud nie jest nauką. Subud jest to doznawanie. Jeśli ludzie poprzez latihan rozwijają się, to Bapak jest szczęśliwy. Icksan nie jest zazdrosny. W Subudzie jedynie ważne jest doznanie, przeżycie. Bapak mówi: „Jeżeli Bapak jest nauczycielem i zna 10 rzeczy, to uczy on jedynie 9. Ponieważ jeżeli uczyłby 10, wtedy nie byłoby uczniów. Nie ma uczniów, nie ma nauczyciela! Wesoło ! Często słyszałem, jak Icksan Sjafrudin, Asikin i Prio mawiali: „Bapak mówi, że jedynym grzechem jest nauczanie”. Czułem, że rozumiem, jednak stary umysł żądał zaspokojenia, więc przy pierwszej okazji spytałem Bapaka, dlaczego nauczanie uważa on za tak śmiertelny grzech. Bapak wytłumaczył (Anwar Zakir tłumaczył): - Poprzez praktykę latihanu stajemy się coraz bardziej wrażliwi, aby doznawać, otrzymywać, każdy indywidualnie – według swoich szczególnych potrzeb, które są również widziane przez Wszechmogącego Boga. Tak więc, każdy otrzymuje przewodnictwo odpowiednie dla niego w czasie, gdy go potrzebuje. Nauczyciel może uczyć jedynie ze swojego umysłu. Może on udzielić informacji i przewodnictwa takiego rodzaju, które może mieć ogólne zastosowanie w przypadku wszystkich. Jest to mniej więcej tak, jak różnice między medycyną zawodową a medycyną domową. Jednak w medycynie domowej to, co jest dobre dla jednego, może być złe dla drugiego człowieka. Tak też jest i w Subudzie, każdy otrzymuje to, co potrzebuje, a ktokolwiek naucza Subudu, sprzeciwia się Woli Boga, ponieważ to czego uczy, może nie być tym, co jest wskazane dla poszczególnego mężczyzny, czy kobiety. Jednak fałszywość osadzona w nas nieustannie wdzierała się w nasze działanie i myślenie. Na przykład używaliśmy słowa „Braterstwo” bez jakiejkolwiek prawdziwej zawartości uczuciowej. Nawet wtedy, kiedy nasza grupa przechodziła przez swój pierwszy, pełny okres oczyszczenia, gdy trudno było nam przejść obok siebie na schodach bez jeżenia się, gdy rywalizujące ze sobą grupy uwolnione od fałszywego poczucia norm i obyczajów towarzyskich, obrzucały się energicznie i na okrągło obelgami – ciągle woleliśmy odnosić się do siebie jako do członków braterstwa. Idea braterstwa była wielką i wspaniałą, lecz problem pojawiał się,. gdy niektórzy z nas chcieli być starszymi braćmi. To było niełatwe. Jednak teraz możemy wrócić pamięcią do tego i uświadomić sobie, że mimo wszystko było to prawdziwe. Tacy byliśmy wewnątrz i wszystko to wydobywało się z nas: ciężko strawne kęsy nie przyswojonej nauki, splątane niechęci i nienawiści, które poprzednio zostały pokryte cienką warstewką dobrego wychowania, masa bezkształtnego egoizmu ukrytego pod pokrywą norm towarzyskich, bezsensowne współzależności bez znaczenia – wszystko to było wyrzucane na zewnątrz w przeciągających się duchowych bachanaliach. Kiedy w czasie mojej pierwszej wizyty w Indonezji poszedłem do domu Bapaka, aby pożegnać się z nim, zapytał mnie: - Jakie jest najważniejsze wrażenie, które wywozisz z Jakarty ? - Braterstwo, Bapak – odpowiedziałem. – Właśnie dokończyłem krótkiego rzutu oka na to, co znaczy prawdziwe braterstwo. Nasza grupa nie jest braterstwem. Jest zbyt dużo sporów i kłótni. Nie wiem, co się z nami dzieje. Jestem jednym z najgorszych ! Bapak roześmiał się i rzekł: - Nie ma żadnego powodu, aby martwić się, czy zazdrościć grupie w Jakarcie. Powinieneś był być tutaj aby obserwować tę grupę kilka lat temu – na początku. O wiele gorzej niż w Colombo ! Udzielone przez Bapaka wyjaśnienie tego procesu, którego doświadcza prawie każda grupa na świecie, było niesłychanie proste i jasne: - Wyobraź sobie studnię z wodą oraz masą błota i brudu na dnie. Zaczynasz ją oczyszczać. Wybierasz z dna garść błota i wyrzucasz na brzeg. Woda, która wcześniej wyglądała na czystą, jest teraz wzburzona i mętna. Jednak studnia jest już odrobinę czystsza. Doświadczenie oczyszczania studni przybiera wiele, nieraz dziwnych form, przez które możliwe jest dowiedzenie się sporo o sobie, jak również o ludziach wokół nas. Mój przyjaciel, którego znałem prawie od dzieciństwa – nazwijmy go Anil – przyszedł do Subudu. Jego życie wydawało się być bez zarzutu. Był wzorowym studentem i sprawnym sportowcem. Nigdy nie miał złego, przykrego słowa dla nikogo, a ludzie zwykli odnosić się do niego – w nudnych przestarzałych słowach ze średniej szkoły państwowej – jak do „prawdziwego gentlemana”. Anil wziął ślub jak przyszedł do Subudu, a jego żona przyłączyła się w tym samym czasie. Kilka miesięcy później przyszedł do mnie z historią, która zaskoczyła mnie, ponieważ była, jak nam się wydawało, sprzeczna z jego naturą. Zakochał się w innej dziewczynie i był zdecydowany rozwieść się ze swoją żoną i ożenić się ponownie. Pragnął poradzić się, jak mógłby to zrobić, bez sprawiania bólu swej żonie, dla której miał głęboki szacunek. Na szczęście, w tym czasie był z nami Bapak. Zaproponowałem, by opowiedział Bapakowi o swym kłopotliwym położeniu, jednak on wzbraniał się przerażony. Mimo to, byłem w stanie go przekonać, aby opowiedział swoją historię Icksanowi. Icksan i ja usiedliśmy na krzesłach a Anil na łóżku Icksana i zaczął opowiadać. Gdy zbliżał się do końca swojej historii, usłyszeliśmy jak Bapak szedł korytarzem w kierunku pokoju Icksana. Anil przerwał w pół słowa i gwałtownie wyszedł z pokoju. Do pokoju wszedł Bapak, paląc krótkie cygaro i usiadł na krześle, które mu podałem. Ja usiadłem na podłodze. Zapanowała długa cisza w czasie której Icksan i ja świadomie patrzyliśmy na siebie. Bapak skierował na nas badawcze spojrzenie. Próbowaliśmy uniknąć jego wzroku. Wtedy Bapak zapytał nas, co to za problem. Zamruczałem, że właśnie przywitaliśmy się, Icksan spoglądał tak słodko i miło jak tylko potrafił. Wtedy Bapak wskazując cygarem na zagłębienie pozostawione na pościeli przez Anila, rzekł: - Powiedzcie mu, że koniecznym jest zrozumienie tej sytuacji. Ludzie, zanim są otwarci biorą ślub z namiętności i potrzeby. Zatem ludzie mogą mieć niewłaściwych partnerów. Później taki człowiek przychodzi do Subudu. Jego wnętrze zaczyna rozwijać się. Wtedy czuje on: „A. nie jest moją właściwą żoną. B. powinna być moją żoną”. Bierze więc rozwód z A. i żeni się z B. Jego wnętrze ciągle się rozwija. Później może poczuć, iż B. nie jest jego prawdziwą żoną, więc rozwodzi się z B. i żeni z C., która, tak jak teraz on czuje, jest bliższa jego ideałowi. Później czuje, że C. również nie jest jego prawdziwą żoną i może nawet poczuć, że mógł mimo wszystko pozostać z A. Mógł poślubić A. z pasji i mogli być niewłaściwymi partnerami. Lecz, gdy oboje przychodzą do Subudu, to mogą być w stanie, jeśli jest to Wolą Boga, zmienić się w taki sposób, że STAJĄ SIĘ dla siebie właściwymi partnerami. W stanie częściowego osłupienia powiedziałem Bapakowi o problemie Anila. Bapak rzekł: - Powiedz mu, aby porozmawiał z tą dziewczyną o Subudzie. Kilka dni później została ona otwarta w tym samym pokoju, w którym żona Anila robiła latihan. Kilka tygodni później Anil odkrył, że nie jest dłużej zainteresowany rozwodem i zdecydował się zerwać nowy związek. Powiedział do niej: - Możesz myśleć o mnie źle. lecz pragnę byś nie przestała przychodzić na latihan. Odpowiedź dziewczyny zdziwiła Anila: - Dlaczego ty radzisz mi, abym kontynuowała latihan? Subud nie jest wyłącznie twoją własnością. Jest to również moja sprawa. Oczywiście będę kontynuowała latihan. Zgubiłem ich ślad i nie wiem, co mogą robić. Zawsze jednak będę im wdzięczny za to, czego nauczyłem się z ich przeżyć. IX SYMBOLIZM W SUBUDZIE Pamiętam, że ostatnio czytałem opłakiwanie pewnego teologa protestanckiego tego, co nazywał on: „Utraconym Wymiarem Religii”. Wspominał on o znaczeniu symboli w chrześcijaństwie. Powiedział, że współczesny kościół przegrywa bój z ateizmem, ponieważ próbuje wytłumaczyć w płaszczyźnie poziomej idee, które mogą wznieść się tylko na płaszczyźnie pionowej. Innymi słowy, próbować wytłumaczyć symbole religijne na płaszczyźnie faktów, byłoby czymś daremnym i bezskutecznym, a nawet śmiesznym,. Na przykład, powiedział on, że jeśli próbowałoby się wytłumaczyć najwspanialszą chrześcijańską przypowieść – historię Upadku Człowieka – dosłownie, to w efekcie możnaby powiedzieć, że około 6000 lat temu młoda para, Adam i Ewa, którzy żyli w Iraku, zostali wygnani z kraju za drobną kradzież i byli straszliwie zakłopotani. Od tamtej pory ich potomkowie nigdy nie byli w stanie zmazać społecznego piętna... Pewnego dnia, późną nocą, w mieszkaniu Bapaka w Paryżu, poprosiłem o prawdziwe znaczenie symbolicznej opowieści o wypędzeniu Adama i Ewy z Edenu. Bapak zapytał: – Masz na myśli węża i jabłko ? – na krótko przymknął oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią, po czym pochylił się do przodu i konfidencjonalnym scenicznym szeptem rzekł: – Ściśle tajne. Wybuchnęliśmy śmiechem z powodu tej fantastycznej myśli, że opowieść, która była przez tysiące lat wspominana i wymieniana w tak wielkiej liczbie wydarzeń powinna być nadal ściśle tajną. To, że nikt z nas nie znał sensu tej opowieści ani, najwidoczniej, nie byliśmy gotowi jej zrozumieć, było możliwe do przyjęcia tylko z powodu śmiechu i zręczności, z jaką Bapak zbył pytanie. W czasie siedmiu ostatnich lat były jednak chwile kompensujące to, gdy Bapak dzielił się z nami swoim rozumieniem symboli i przypowieści duchowego doświadczenia. Nigdy nie przestałem się dziwić faktowi, że doświadczenie Bapaka nie jest ograniczone tylko do Islamu, lecz nieskrępowanie obejmuje także odcienie symbolicznych znaczeń w chrześcijaństwie, buddyźnie, hinduizmie i judaizmie. Prawdopodobnie nigdy nie przestanę się dziwić i zachwycać, wrażeniem trafności, celności oraz jasności, które wznieciły we mnie wyjaśnienie symboli, dawane przez Bapaka i używane przez niego analogie. To tak jak płomień, błysk magnezji świecących oślepiająco a krótkotrwale. Moje zrozumienie wyjaśnień kilku przypowieści z Ewangelii, udzielonych przez Bapaka, zostało już wcześniej rozpoznane. („Reporter w Subudzie”). Były inne chwile, gdy słowa Bapaka ukazywały prawdy zamknięte w symbolach innych wyznań. A gdy są one nam ukazywane, widzimy, że wielkie przypowieści, mity i symbole, które przez wieki podtrzymywały ludzkość, posiadają wiele znaczeniowych platform, a każde znaczenie jest całkowicie przekonywujące i satysfakcjonujące na swojej płaszczyźnie. Gdy Bapak podróżuje, posługuje się metaforami bliskimi jego słuchaczom: symbolami chrześcijańskimi czy żydowskimi na Zachodzie, symbolami buddyjskimi lub hinduskimi w Japonii czy w Indiach i symbolami islamskimi w Indonezji. Podczas swojej wizyty w New Delhi we wrześniu 1964 roku, Bapak pokazał nam jak błędnie rozumieliśmy symbole buddyzmu i hinduizmu. Nawet ci, którzy na codzień używali tych symboli, stracili z oczu ich pierwotne znaczenie, które nadawało im ważność i autentyczność. Na przykład posążek Buddy wyobrażający go albo nagiego, albo odzianego bardzo lekko, symbolizował to, że jest on w stanie poddania. Przedstawienie go w stanie samadhi czy ciszy, uspokojenia, nie oznaczało „koncentracji” czy „medytacji”, które wymagają wysiłku, lecz raczej totalną pokorę i poddanie się Woli Boga, ponieważ samadhi czy cisza (uspokojenie) jest możliwe tylko wtedy, gdy własna wola jest podporządkowana Woli Boga, kiedy stają się one jednym. Innego, niezwykle pożytecznego dnia Bapak opowiedział delhijskiej grupie podczas jednej ze swych pogawędek przy kominku, o znaczeniu żółtych szat, jakie zakładają buddyjscy mnisi i fakirzy. Żółta szata, rzekł Bapak, symbolizuje fakt, iż człowiek, który ją nosi, otrzymał najwyższą wartość, Łaskę Boga. Ta wartość z kolei jest symbolizowana przez złoto, które jest symbolizowane przez kolor żółty. Ktoś, kto otrzymał Łaskę Boga, jest w sposób symboliczny uprawniony do noszenia tej żółtej szaty. Od kiedy otrzymał on tę najwyższą wartość nie musi jej wystawiać na pokaz czy ściągać na siebie uwagi otoczenia. Może sobie pozwolić na to, by być „normalnym”. Może teraz żyć pomiędzy zwykłymi ludźmi i nosić zwyczajne ubranie. Jednak na nieszczęście, to symboliczne znaczenie zostało zatracone bardzo dawno temu, tak, że ludzie nadal trzymają się kurczowo strzępów symboli i żyją w oddaleniu od innych ludzkich istot, w ubóstwie, odrzucając świat, w którym umieścił ich Bóg. Pewna kobieta w Delhi, która powiedziała, że pragnie wstąpić do Subudu, przyprowadziła ze sobą Swamiego – swojego guru – aby ocenił Bapaka pod względem duchowym, zanim przyłączyłaby się do Subudu. Najwidoczniej Bapak nie zdał testu, ponieważ ona nigdy nie wróciła.Jednak Bapak zauważył, że Swami posiadał Japmala, czyli różaniec, z którym modlił się podczas Darszan (czyli spotkania, krótkiej chwili przebywania z kimś znacznym), jakiego Bapak udzielił mu i jego duchowej protegowanej. Za jedno jestem wdzięczny jej i Swamiemu, za to, że złożyli Bapakowi wizytę, ponieważ stanowiła ona okoliczność dla wspaniałego wyjaśnienia innego symbolu religijnego – różańca. Pierwotne i właściwe znaczenie różańca jest takie, że każdy paciorek odpowiada jednemu wewnętrznemu narządowi, który został dotknięty latihanem, Mocą Boga. Gdy w jednym z tych narządów odczuwamy wibrację tej Mocy, powinniśmy przesunąć jeden paciorek. Gdy wibracja ta jest odczuwana w innym organie – to przesuwa się następny paciorek i tak dalej. Tak więc modlitwa jest przyjmowaniem Mocy Boga z wnętrza a nie ustalonymi formułkami i słowami szablonowymi. Narządy i organy są ze sobą związane i spojone Mocą Boga, która przez nie przepływa, jeden po drugim. Stąd sznur paciorków. Ci z nas, których wykształcenie przyzwyczaiło do myślenia pewnymi kategoriami i do współzawodniczenia, nigdy nie otrzymają odpowiedzi, jakiej chcieliby od Bapaka. Wydaje mi się, że Bapak będąc przewodnikiem Wielkiej Siły Życiowej, która poprzedza wszystko we Wszechświecie, jest niezdolny do myślenia kategoriami czy uczuciami, które wykluczają jedną rzecz, ażeby zaakceptować inną. Gdy Bapak mówi, nadaje wszystkiemu właściwe miejsce. Jedno wpływa na drugie. Kiedyś, wiele lat temu, gdy Bapak był w Colombo, Coombe Springs posłało do niego do zatwierdzenia okładkę do Kroniki, która miała zostać wydana. Przedstawiała ona symbol Subudu składający się z siedmiu kręgów, a pośrodku był wydrukowany monogram Subudu, SBD. Bapak poprosił mnie, abym napisał do Coombe Springs i zaproponował, aby usunięto monogram. - Subud nie ma żadnego monopolu na Boga – powiedział Bapak. Pamiętam również, iż w tym czasie ktoś spytał Bapaka, czy to, że Mahomet przyszedł po Jezusie oznacza, iż był „wyższy niż Jezus”. Bapak roześmiał się na to i odpowiedział: - Nie ma żadnej kwestii wyższego czy niższego. Tylko wcześniej czy później. Jest to mniej więcej w ten sposób: Symbolem Abrahama była woda – biała woda. Symbolizowała ona nasienie. Biała woda płynie i jest kierowana przez Mojżesza, dawcę Prawa. Następnie rodzi się dzieciątko Jezus. O Jezusie mówi się zawsze jako o baranku, synu Marii. Niemowlę wyrasta na Mahometa, Mahomet oznacza Człowieka. Teraz człowiek musi „uprawiać swoją duszę”. Poczułem, że ujrzałem przebłysk prawdziwych szans, możliwości ewolucji dla człowieka. Zacząłem wyczuwać, że następny stopień ewolucji człowieka nie leży w przystosowaniu ciała do technologicznych zmian, lecz w rozwoju swych wewnętrznych możliwości. Bapak często mówił o symbolicznym znaczeniu Krzyża. Krzyż posiada wiele znaczeń. Pewnego wieczoru, gdy Bapak miał z nami testing, poprosił mnie, abym „przyjmował/odbierał/w sobie Chrystusa” Sprzeciwiłem się. - Jak to jest możliwe? – zapytałem. Idea Chrystusa wewnątrz mnie była niedorzeczna nawet dla mojego zdrowego rozsądku. - Mniejsza o to, nie przejmuj się. Zrelaksuj się i przyjmuj – rzekł Bapak. Zaraz jak tylko zamknąłem oczy i stałem się „otwarty”, poczułem silne doznanie w moich piersiach, moje ręce zaczęły to ukazywać. - Tak – powiedział Bapak.- Teraz przyjmuj w sobie Mahometa. Natychmiast poczułem silną falę energii w genitaliach, tak silną, że chwyciłem je w atawistycznym odruchu obronnym. Usłyszałem śmiech Bapaka i jego głos: - No, no, koniec – Bapak wyjaśnił (Icksan tłumaczył) – Jezus Chrystus reprezentuje, pomiędzy prorokami, pierwiastek kobiecy. Dlatego to o Jezusie mówi się jako o synu Marii, o ”łagodnym i cichym” Jezusie. Mahomet reprezentuje pierwiastek męski. Słowo „Mahomet” oznacza Człowieka. W doskonałym Człowieku oba te pierwiastki są w równowadze. Kiedy indziej Bapak mówił, że krzyż istniał na długo przed Jezusem i symbolizował człowieka. Ostatnio powiedział nam, iż Chrystus, czyli Krzyż wyrażał całkowitą pokorę i poddanie się Bogu. Gdziekolwiek Bapak porusza temat symboli, odkrywa ich tajemnice. Wioząc Bapaka przez Delhi, wskazałem na sinoniebieską kopułę na nowej ambasadzie Pakistanu i grobowce Mogołów z er, Safdarian i Tughlak z nieodłącznymi kopułami i minaretami. Bapak zauważył (tłumaczył Usman): „Symbole. Kopuły symbolizowały piersi. Minarety są symbolami fallicznymi. Są one wyobrażeniami płodności wskazując, że wnętrze, dusza, powinna być płodna i musi rosnąć nawet po śmierci. Oto dlaczego używa się symboli na grobowcach”. W Kalkucie, siedząc w cieniu mangowca, Bapak odpowiadał na pytania dotyczące hinduskiego panteonu. Krishna, Parvati, Viswakarma, Kali i inne bóstwa nie są rzeczywistymi istotami, lecz symbolicznymi uosobieniami pewnych ludzkich, charakterystycznych cech i zalet. Pewnego przedpołudnia, w czasie wizyty Bapaka w Delhi zawiozłem go, żeby zobaczył słynny Kutub Minar, 80- metrową średniowieczną wieżę wybudowaną przez królów z dynastii Mogołów. Prawdopodobnie dla uczczenia lub utrwalenia w pamięci militarnego zwycięstwa. Istnieje jednak pewna stara legenda, która mówi coś bardziej interesującego. Opowiedziałem ją Bapakowi: Córka cesarza była bardzo chora, a lekarze nie potrafili rozpoznać jej choroby. Matka poradziła jej, aby wykąpała się siedem razy w rzece Dżamnie. Córka została wyleczona. Złożyła ona ślub, że w przyszłości będzie spoglądała co rano na rzekę z wdzięczności. Lecz, ponieważ rzeka przepływała zbyt daleko, aby mogła ona odwiedzać ją codziennie, cesarz wybudował wieżę, z której mogła spoglądać na rzekę i wypełnić swoje ślubowanie. Symboliczne znaczenie tej legendy zachwyciło mnie. Choroba księżniczki to jej potrzeba małżeństwa. Rzeka jest symbolem płodności, to woda, która sprowadza płodność (urodzaj) i powoduje, że powstaje nowe żcie. Gdy księżniczka wyszła za mąż, została „uleczona”. Wieża jest symbolem członka, który był narzędziem jej uzdrowienia. W 1960 roku Carl Jung zadał mi masę pytań dotyczących Subudu. Był zbyt chory, aby przyjmować gości, szczególnie dziennikarzy. Tak więc pytania docierały przez pośrednika – jednego z jego uczniów w Zurichu. Był bardzo zainteresowany procesem otwarcia w Subudzie i wyjaśnieniami dotyczącymi religijnych przypowieści, mitów i symboli, udzielanych przez Bapaka. Udzieliłem wszelkich odpowiedzi na pytania, na które mogłem odpowiedzieć. Po kilku tego typu dalekich „spotkaniach” dr Jung uczynił następującą uwagę: „Wydaje się, że ci ludzie doszli emocjonalnie do takiego punktu, jaki my osiągnęliśmy intelektualnie”. Nic o tym nie wiem. Często jednak rozmyślałem nad tym, jakie mogłoby być święto mitów, legend, przypowieści i symboli, gdyby Carl Jung spotkał się z Bapakiem. Jeszcze później, Bapak ponownie napomknął o świecie duchów podczas swej wizyty w Paryżu w lipcu 1964 roku, Bapak: - Ta ziemia jest posiadłością szatańskich istot. To jest Alam Saitona, świat szatana. Zauważyłem, że ludzie Zachodu często pytają mnie o nadprzyrodzone czy duchowe przeżycia członków Subudu na Wschodzie. Na przykład opowieść Mas Sudarto, opisana w Pewarta, o pewnej kobiecie, która podczas latihanu wymiotowała czarnymi wężami, wywołała w Ameryce i w Europie powszechne komentarze i uwagi, w większości pełne niedowierzania. Wielu ludzi było upokorzonych i dotkniętych tym, że Subud wplątuje się w to, co jak sądzą jest fantazją i spirytystycznymi niedorzecznościami. Jeden świat, znajomy świat ulic, budynków, samochodów, samolotów i przepisów rządowych, całkiem im wystarczał, aby poruszać się bez obarczania swoich przeżyć innym światem, gdzie radziliby sobie gorzej. Lecz ponieważ mieli szacunek do Subudu i dla doświadczenia starszych helperów, takich jak Sudarto, próbowali sobie wyjaśnić jako coś „symbolicznego” czy metafizycznego. Było trudne, jeśli nie niemożliwe, przyjęcie tej historii dosłownie, tak ?jak najwidoczniej chciał tego Sudarto. Komentarz Bapaka do tego wszystkiego był mniej więcej następujący: - To były rzeczywiście prawdziwe węże. Prawdziwe węże, które można było dotknąć i zobaczyć.- A widząc mgiełkę zamieszania na naszych twarzach, Bapak wyjaśnił (Usman tłumaczył): – Węże te były prawdziwymi zewnętrznymi manifestacjami niższych sił, które panowały nad wnętrzem tej kobiety. Przyjęły one formę prawdziwych żywych węży, aby dać jej dowód natury niższych sił, które ją opanowały. Inni ludzie również mogli je widzieć i ich dotknąć. Wkrótce jednak zniknęły same przez się, ponieważ były duchowe. Na szczęście jednak istnieją również inne ponadnaturalne stworzenia w tym świecie, stworzenia o innej i bardziej życzliwej naturze. Podczas ostatniej swojej ogólnej mowy wygłoszonej w Paryżu, Bapak nagle przerwał, aby zauważyć: - Możecie być zdziwieni, dowiadując się, że w tej sali obecnych jest wiele aniołów. Jest ich o wiele więcej niż was. Bapak może ich widzieć. Wy jeszcze nie jesteście w stanie. X DUCHY IDĄ NA ZACHÓD Kiedykolwiek Sudarto, Brodjo czy Prio nawiązywali do „istot szatańskich” i ”duchów niższych sił” krzywiłem się z zakłopotaniem. Ponieważ jednak bardzo ich lubiłem i podziwiałem, umieszczam ich wypowiedzi w moim pamięciowym „rachunku przejściowym” Będąc wychowanym w ten sposób, aby uważać „nastawienie naukowe” za jedyną właściwą postawę dla XX – wiecznej inteligencji – nie miałem żadnych wątpliwości, iż ja jestem jednym z nich! – mój umysł zbuntował się przeciwko akceptacji tego typu pojęć, które wydawałyby się bardziej odpowiednie dla życia w czasach naszych babć niż dla ludzi współczesnych, takich jak ja. Te wzmianki o współistniejącym niższym świecie (piekle) wydawały mi się oderwanymi od tematu a nawet szkodliwymi do naszego zrozumienia Subudu. Skłonny byłem tłumaczyć taką mowę jako część istotnych elementów indonezyjskości, indonezyjskich helperów – tak jak ich niewytłumaczalny pociąg do twarogu robionego z nasion roślin strączkowych (ang. beancurd), Pata Boon'a i coca-coli. Nigdy nie byłem jednak tego pewny. i gdy sam Bapak powiedział pewnego dnia: „Kiedy człowiek jest otwarty natychmiast otrzymuje środki zapewniające ochronę przed czarną magią” uświadomiłem sobie, że może być coś więcej niż tylko indonezyjski związek z czarami i praktykami magicznymi, czy z facetami zajmującymi się magią. Dwa lata przed naszym wyjazdem z Cejlonu przenieśliśmy się z naszego małego domku, jaki wybudowaliśmy sami do o wiele większego mieszkania w pobliżu Domu Subudu. Moja żona i ja robiliśmy latihan w głównej sypialni. Po kilku dniach zauważyliśmy, że pomiędzy piątą a siódmą po południu unosi się jakiś dziwny odór. Było to nie do opisania – mieszanina czegoś rozkładającego się, odchodów i czegoś jeszcze, czego nie mogliśmy określić. Dzieci, służący, goście, wszyscy w domu natykali się na to. Oczyszczono nam dach i strop, podłogę wypolerowano do nieskazitelności, otoczenie obejrzeli miejscy inspektorzy sanitarni. Lecz odór utrzymywał się nadal. Pewnego wieczoru, gdy Prio Hartono był w Colombo, zaraz po latihanie poszedł ze mną, z Joe Perera i z Vadic Sirivardene, do domu, żeby usiąść przy coca-coli i posłuchać paru nagrań Pata Boone'a. Sunetra, która poszła wcześnie spać i nie wiedziała, że do domu przyszedł Prio Hartono, zeszła po schodach na dół i w połowie drogi powiedziała: - Nie mogę spać w tym pokoju. Ten okropny odór wrócił na nowo. Prio natychmiast zesztywniał. - Odór? – zapytał wskazując na sufit pod naszą sypialnią.- To ten pokój? Byliśmy zaskoczeni tym tak celnym przypuszczeniem Prio. - Chodźcie Tarzie, Joe, Vadic, Sune, ty zostaniesz tutaj – powiedział Prio i poszliśmy, aby zbadać przyczynę. W pokoju było ciężko od odoru, odór ten był prawie namacalny, jak dym. Prio natychmiast dał nam sygnał do rozpoczęcia latihanu. Po minucie czy dwóch odór znikł. Nie pozostał po nim żaden ślad. Prio powiedział: - W tym pokoju jest duch. Nie mówcie o tym Sune, ponieważ jest w ciąży. Lecz ten pokój jest siedzibą ducha. Być może człowieka, który ten dom zbudował. Ponieważ tutaj robicie latihan, on czuje się niepewnie. Latihan powoduje, że jest on nieprzyjemny i przykry. Jest on bardzo słabym duchem i nic niebezpiecznego nie jest w stanie zrobić oprócz prób wystraszenia was swoim smrodem. Prawdopodobnie odór nie powróci przez kilka dni, lecz może pojawić się ponownie. Jeśli tak się stanie, zróbcie latihan tak jak dzisiaj i on zniknie. Bezzwłocznie umieściłem to w moim „rachunku przejściowym”. Jednak szybkość, z jaką zniknął odór, gdy robiliśmy latihan, nie była tak łatwa do wytłumaczenia. Zjawisko to ochrzciliśmy „Śmierdziel” i w pogotowiu oczekiwaliśmy jego powrotu. No i rzeczywiście, trzy dni później, gdy wróciłem z pracy i wieszałem marynarkę, poczułem nosem obecność Śmierdziela w pokoju. Rozpocząłem latihan i w ciągu pół minuty Śmierdziel znikł. Później powtarzało się to wiele razy, jednak przekonanie, że mam siłę wewnętrzną, która może przezwyciężyć takie zjawisko bez wysiłku, usunęło wszelkie poczucie niepokoju i lęku. Byłem nawet w stanie powiedzieć o tym mojej żonie, bez wzbudzania w niej niepokoju i obaw. Zbadałem sprawę poprzednich lokatorów tego domu i tych, którzy przyszli po nas, gdy ponownie się przenieśliśmy, lecz nikt z nich nie natknął się na Śmierdziela. Chyba znowu ulokował się w swoim ulubionym pokoju bez tych okropnych Vittachich i ich niespotykanych modlitw. Dalsze potwierdzenia istnienia pewnych sił, które były niepokojone i których spokój był naruszany przez latihan, zostało nam dane w tym samym czasie. Vadic Siriwardene zwykł narzekać, że nie może zasnąć w te dni, kiedy są latihany. Często mówił mi, że latihan będzie w nim tkwił i przeszkadzał we śnie. W czasie innych wieczorów zapewniał sobie sen pijąc jedną lub dwie szklanki piwa. Opowiedział on Prio o swoim problemie: nocami, po latihanach, gdy już miał zasnąć, strumień czegoś podobnego do prądu elektrycznego przepływał przez jego umysł, a on budził się wstrząśnięty. Walka ta szalała do wczesnych godzin rannych i Vadic był zmęczony i przygnębiony cały następny dzień. Zjawisko to określiliśmy mianem „Strumień”. Wyjaśnienie tego faktu wprawiło nas w zdumienie. Strumień, powiedział Prio, jest bardzo sprytną szatańską istotą, która obrała Vadica dla samej siebie. Lecz to, że Vadic przyłączył się do Subudu, pokrzyżowało plany Strumienia. Strumień był tak sprytny, że wpadł na sposób, za pomocą którego mógłby spowodować opuszczenie Subudu przez Vadica. W czasie nocy po latihanach kiedy „wewnętrzne śmieci” Vadica były wyrzucane, on zakłócał jego sen w nieprzyjemny i bolesny sposób. Lecz w czasie innych nocy, gdy w głowie Vadica było trochę oparów alkoholowych, które Strumień uwielbiał, było to czymś więcej niż domem. Strumień również załamywał się i szedł spać razem z Vadikiem. Jednak po pewnym czasie Vadic w sposób niemal nieunikniony uwierzyłby, że to właśnie latihan powoduje, iż czuje się chory i przygnębiony, i że powinien zrezygnować z tej niebezpiecznej praktyki oraz schronić się w znajome oszołomienie piwem. Błyskawiczne zrozumienie tego wyjaśnienia przez Vadica natychmiast osłabiło siłę Strumienia, a później określony „bieg” dziennych latihanów spowodował, że Strumień odszedł w poszukiwaniu nowego środowiska. W tym czasie inny członek Subudu stoczył gwałtowną bitwę ze zjawiskiem, jakie nazwaliśmy „Dusiciel”. Młody Raman żył samotnie, w małej willi niedaleko Domu Subudu. Jeden z odwiedzających go pomocników Bapaka poprosił, by zanim pójdzie spać – zrobił latihan – po to, by pomógł mu w przezwyciężeniu potwornego lęku, jaki przeżywał od czasu otwarcia. Czuwaliśmy z Ramanem w Domu Subudu, aby dopomóc mu w tym, aby nie zasnął przed północą, kiedy to mógł pójść do siebie na latihan i zasnąć. Wspaniale szedł naprzód, ale w połowie drogi swojego leczenia, rankiem któregoś dnia, opowiedział nam, że poprzedniej nocy, kiedy był blisko wejścia do domu, został „siłą uśpiony na progu domu”, gdzie spędził noc nie będąc w stanie zrobić latihanu. Pewnego wieczora wcześnie poszedł do łóżka, spodziewając się obudzić przed północą i zrobić swój przepisany latihan przed ponownym zaśnięciem. Obudził się z uczuciem duszenia, z ciężkim naporem na piersi i z wyraźnym odczuciem że ktoś próbuje go udusić. Poprosił o ochronę latihanu tak, że później mógł spać spokojnie. Dzięki Woli Boga, Raman również uwolnił się od swojego domownika Dusiciela. Zaręczył się, przyprowadził swoją narzeczoną do Subudu, wkrótce po tym ożenił się, a teraz żyje uwolniony od niewidzialnych niebezpieczeństw, które usiłowały go zniewolić. Zapytałem Prio, dlaczego ludzie na Wschodzie wydają się być bardziej świadomymi duchowych zjawisk, niż ludzie na Zachodzie. Zastanawiałem się żartobliwie, czy na Zachodzie jest mniej duchów, czy nie są tak widoczne. Wyjaśnienie Prio brzmiało: - Na Wschodzie jest taka sama wiedza jak na Zachodzie. Ludzie na Wschodzie skierowują tę wiedzę na badanie spraw duchowych, podczas gdy ludzie na Zachodzie skierowują ją na dokonywanie odkryć w świecie materialnym. Badanie i zużytkowanie sił materialnych stało się ich szczególnym zainteresowaniem. Nazywa się to Nauką i Techniką. Dzięki duchowym praktykom, ludzie Wschodu byli zdolni dokonywać odkryć w świecie duchowym i doświadczać zjawisk duchowych. Dzięki praktykom naukowym, ludzie Zachodu dokonali takich odkryć jak te, które dotyczą właściwości cząsteczek i atomów. Na przykład, ten stół tutaj wydaje nam się ciałem stałym i takim go odczuwamy, lecz oni powiedzą, że nie jest stały. Nie jest niczym innym, jak cząsteczkami poruszającymi się szybko w przestrzeni. Nie widzimy tego. Ale również i oni nie widzą duchowego zjawiska, o jakim mówimy. Wasze charaktery są różne, a i droga doświadczenia rzeczywistości jest całkiem odmienna. W kilka miesięcy po tych zdarzeniach spotkałem Bapaka podczas jego wizyty w Bombaju. Powiedziałem mu o Śmierdzielu, Strumieniu i Dusicielu oraz o historii o duchach, jaką opowiedział nam Prio. - Prio jest specjalistą w tych sprawach – zachichotał Bapak. Odrzekłem, że jestem zaskoczony faktem, jak często napotykamy się na świat „duchów”. Twarz Bapaka stała się poważna, gdy stwierdził (tłumaczył Anwar Zakir): - Powinniśmy sobie uświadomić, że jest ich o wiele więcej niż nas. Szatańskie istoty na tym świecie dalece przewyższają liczebnie ludzkie istoty. Jest to świat sił satanicznych. Właściwy świat dla prawdziwie ludzkich istot nie znajduje się tutaj. Znajduje się on gdzie indziej. Pojawiło się nikłe zrozumienie tego, co może oznaczać Czyściec. Prawdopodobnie Czyściec i Piekło są tutaj i teraz – w tym świecie – czymś normalnym, ale nie w innym wymiarze, w innym życiu. Jeżeli tak jest, to wiele zdarzeń w tym życiu, których nie można pojąć rozumem, nie można w ogóle wyjaśnić. Czuję, że zaczynam widzieć, iż jest to brakiem rozsądku, nieprawdopodobieństwem i logiką sił satanicznych. Kierują one rzeczywiście światem materialnym, światem polityki i handlu, w którym my żyjemy – światem, w którym ludzkie bestialstwo względem drugiego człowieka jest bliskim, znajomym doświadczeniem, gdzie wspaniale rozkwita tyrania a oszuści odnoszą sukcesy i gdzie łagodność, humanizm i delikatność w postępowaniu są uważane za słabość i są z góry skazane na porażkę. Pamiętam na przykład moją reakcję w dniu, kiedy zabito Johna F. Kennedy'ego. Tamtego poranka, gdy zakomunikowano tę wiadomość, byłem w Manilii. Byłem raczej pełen odrazy niż smutku. To, że pojedynczy akt paranoi może odmienić sytuację ludzkich istot w tym świecie tak łatwo i tak szybko, było czymś irracjonalnym, nielogicznym i nieprawdopodobnym. Jakże mogło być Wolą Boga, aby człowiek pokojowy i szlachetny, człowiek tak oddany i dzielny, najpotężniejszy i najbardziej chroniony na świecie został zastrzelony jak pies przy pierwszym zamachu, podczas gdy tyrani, którzy wywołują cierpienie i nędzę wśród milionów i których władza sprawia ciągłe zagrożenie dla pokoju na tym świecie, otrzymali względną nieśmiertelność w ciągłym spadaniu na cztery łapy? Tego dnia, podczas mojej drogi powrotnej do Kuala Lumpur, widziałem na twarzach ludzi w Wietnamie, Singapurze i w Malezji ten sam brak zrozumienia. Nawet na twarzach ludzi, którzy nie mieli specjalnego sentymentu do polityki Kennedy'ego. Nagłe objawienie faktu, że w tym świecie nikt nie jest bezpieczny, wprawiło ludzi w osłupienie. Dla Azjatów była to śmierć ojca rodziny – rodziny zamożnej, religijnej, inteligentnej, pięknej, a przede wszystkim rodziny bezpiecznej. Śmierć przechodziła wszelkie pojęcie. Wszędzie słyszałem słowa: „bez sensu”. Tamtej nocy ponownie przeczytałem sztukę Mark van Dorena o śmierci Lincolna. Na pierwszej stronie ponownie pojawiły się te same słowa – „bez sensu”. Dzień czy dwa później, w czasie grupowego latihanu, jeszcze raz wróciły do mnie słowa Bapaka: „Jest świat sił satanicznych. Właściwy świat dla prawdziwie ludzkich istot nie znajduje się tutaj. Znajduje się on gdzie indziej. Zostaliśmy tutaj skierowani, aby poznać stworzenia Boga – poczynając od najniższej kategorii – tak jak kadet musi poznać z własnego doświadczenia charakter i rolę najniższych stopni wojskowych w armii, zanim nie zostanie zaprzysiężony. Zatem musimy znać i doświadczać charakteru niższych sił, zanim będziemy mogli zbliżyć się do łaski i ogromu Boga. XI CO JEST W IMIENIU ? Jedną z zasadniczych cech doświadczenia w Subudzie, którą swego czasu skierowałem na „rachunek przejściowy”, jako czysto indonezyjską rzecz bez żadnego bezpośredniego związku z naszym życiem, było praktykowanie zmiany imion. Pierwsza zmiana imienia, o której słyszałem, była zmianą imienia Evy Bartok. No tak, gwiazdy filmowe zawsze robiły tego typu rzeczy, więc nie wywarło to na mnie dużego wrażenia. Następną była Margaret Wichman, która powiadomiła Icksana o zmianie swego imienia poprzez podpisanie swego listu do niego: „Margaret (wcześniej Edith)”. Icksan śmiejąc się rozbawiony odpisał: „Droga Wcześniejsza Edith...”. (Margaret przysięga, że nigdy nie otrzymała tego listu. Jestem ciekaw co się z nim stało). Kiedy powróciłem do Coombe w 1959 roku w związku ze Światowym Kongresem, spotkałem Asikina – uprzednio Imrana – na schodach prowadzących do mieszkania Bapaka. Pozdrowiłem go serdecznie: - Witaj Imran. Jak się masz?. Lecz on odrzekł w typowy dla niego delikatny sposób: - Nie Imran. Asikin. Bapak nadał mi nowe imię: Asikin. Ja odrzekłem: - Co do licha to wszystko oznacza? Czy to ma jakieś znaczenie ? Zaczął mi tłumaczyć, gdy nagle w drzwiach pojawił się Bapak i zawołał: „Imran”! Obydwaj wybuchnęliśmy śmiechem. Bapak zainteresowany spytał, co było takie zabawne. Asikin zrelacjonował naszą rozmowę. Bapak uśmiechnął się, kiedy Asikin doszedł do końca. Spytałem Bapaka o znaczenie tej zmiany imienia. Bapak śmiejąc się wyjaśnił mi to, lecz do tej pory nie mogę rozstrzygnąć, czy powiedział to poważnie, czy nie: – Zanim zostajemy tutaj zesłani – powiedział – nadaje się nam imiona już tam w górze. Oczekuje się od nas, że spełnimy nasze zadanie i powrócimy, tam skąd przyszliśmy. Kiedy wracamy, pytają się nas: „Jak masz na imię?”, my odpowiadamy: „John, Peter czy Maria”. Oni patrzą w rejestr i mówią: „Lecz twojego imienia nie ma tutaj, dlaczego nie spróbujesz w innym miejscu?” Tak więc, lepiej jest odnaleźć swoje właściwe imię, kiedy jesteś tutaj ! Nigdy nie mogłem wywnioskować, co należało zrobić: czy zakładając, że zmiana imion ma pewne znaczenie i powinno się spytaać Bapaka o ”imię Subudowe”' czy może byłoby właściwe czekać, dopóki nie poczuje się, że imię, które się posiada jest niewłaściwe lub przykre i wtedy poprosić Bapaka o właściwe, czy może najlepszym wyjściem jest czekać cierpliwie dotąd, aż Bapak sam nie nada właściwego imienia. Tak więc nic nie mogłem na to poradzić. Sam Bapak często nazywał mnie Vitarzie przekręcając i łącząc dwa imiona, z których jestem znany i to zdaje się być najwłaściwsze.Pewnego poranka w Kalkucie obudziłem się dokładnie pamiętając sen, w którym nazwano mnie innym imieniem. Imię to pamiętałem bardzo dobrze. Jedna moja część była skłonna zapytać Bapaka, czy jest to moje prawidłowe imię, lecz druga część wymigiwała się od zrobienia tego, ponieważ Bapak mógłby powiedzieć, iż to JEST moje właściwe imię, a wtedy musiałbym je przyjąć. Myśl, że imię to brzmi okropnie i wzdragam się na samą myśl, że musiałbym zawiadomić 1500 wydawców na całym świecie – przynajmniej – z którymi mam kontakty zawodowe, że odtąd będę znany pod innym imieniem. Jednak co jakiś czas moje nastawienie do tej sprawy ulega gwałtwonie zmianie. Jadąc samochodem Bapaka przez Tokio w czasie jego powrotu z Ameryki w 1963 roku, powiedziałem mu o naukowym odkryciu, którego dokonał brat Subudu dzięki jasnemu Wewnętrznemu Przewodnictwu pochodzącemu z jego latihanu. Uwaga Bapaka objaśniona przez Usmana: „Oto dlaczego Bapak nadał jemu jego prawidłowe imię, które oznacza Pioniera”. (Powstrzymuję się od podania imienia, ponieważ człowiek, o którym mowa, jest nadmiernie skromny w związku ze swoją pracą, a poza tym czuję, że to jest jego historia – nie moja). Mamy syna urodzonego krótko przed naszym wstąpieniem do Subudu, który był jednym z najbardziej niesfornych dzieci, jakie znam. Gdy miał zaledwie 5 miesięcy, wzięliśmy go ze sobą na jedną z naszych cygańskich podróży do Włoch, Wielkiej Brytanii, Nowego Yorku, Waszyngtonu oraz Nashville w Tenessee – podczas której miał najróżniejszze opiekunki i rozmaite otoczenie. Nie chciał nic robić – ani jeść, ani pić swojego mleka, czy spać bez wielu pieszczot. Kiedy Prio Hartono przebywał z nami w 1963 roku, moja żona, która czuła, że imię naszego syna Nilu jest niewłaściwe, zaproponowała, że je przetestujemy – no i otrzymaliśmy ostateczne potwierdzenie, że jest to nieodpowiednie imię dla mojego syna. Na Kongresie w Briarcliff spytałem o to Bapaka. Bapak zapytał mnie, skąd się wzięło imię Nilu. Odpowiedziałem, iż pochodzi ono z mojej głowy. Spojrzenie Bapaka odczytywało, „Hm... zobowiązany, aby był”. Powiedział, że imię jest wyjątkowo nieodpowiednie dla dziecka, a dzień czy dwa póżniej dał mu imię Roosman. Napisałem do domu, powiadamiając rodzinę o nowym imieniu. Po jakimś czasie wróciłem, Roosman zdążył już zaakceptować nowe imię i jeżeli ktokolwiek zwróciłby się do niego starym imieniem, mógłby energicznie zaznaczyć, że ma na imię Roosman a nie Nilu. Jego nauczyciele i przyjaciele szkolni również zaakceptowali zmianę bez zastrzeżeń, których się spodziewałem. Lecz najbardziej godnym uwagi jest to, w jaki sposób zdawał się on zmieniać z dzikiego stworzenia w łagodnego i stosunkowo odpowiedzialnego chłopca. Bynajmniej nie stracił ochoty do życia i nadal zdaje się być zasilany wysokooktanowym paliwem, a jednak wewnętrzna przemiana, jaka w nim zaszła, jest niewątpliwa. Być może jest najwyższy czas, abym poprosił Bapaka o moje prawdziwe imię, lecz muszę przyznać, że nadal obawiam się *tego, że mógłby on mi je nadać. Pamiętam jak Prio opowiadał nam o jednym z wyjaśnień Bapaka, które ma prawdopodobnie swe podłoże w jednym z dylematów takich jak mój: Przychodzimy do Subudu, ponieważ mamy dosyć starego domu, w którym żyliśmy do pewnego czasu. Dom rozsypuje się, staje się niebezpieczny, dach przecieka, podłogi są wilgotne, jest źle przewietrzony i ciemny. Chcemy więc nowego domu. Lecz nie chcemy, aby zburzono stary. Chcielibyśmy, aby wybudowano nowy dom na szczycie starego, mimo że ani fundamenty, ani ściany nie utrzymają ciężaru nowej struktury. My jednak chcemy utrzymać je obydwa w tym samym czasie. * Kilka tygodni po napisaniu tego, niezdobyta twierdza poddała się jak Singapur. Podczas jednego z całonocnych niedzielnych spotkań w Cilandak, podczas ostatniej wizyty (marzec 1964), Bapak zaczął mówić o imionach. Mówił o Selamat, jedynym żyjącym świadku odkrycia Bapaka. - Selamat wie, że imię jego jest złe. Lecz on NIE poprosi mnie o swoje prawdziwe imię. Myśli, że jest bezpieczny. Oczywiście wiedziałem, że mówił on nie tylko o samym Salamat, lecz również o mnie. Dawne postanowienie ciągle się trzymało. Lecz Prio, który siedział naprzeciwko mnie i również był świadomy, że Bapak mówi o mnie, powiedział: - Bapak, Tarzie mówi, że imię, które Bapak dał jego synowi zdążyło pomóc chłopcu. Jednak sam Tarzie nigdy nie spytał o swoje imię. Bapak zwrócił się w moim kierunku i powiedział po angielsku: - Tak, twoje właściwe imię jest na V jak Victory (Viktoria). Wyjaśnia to dlaczego Bapak zawsze nazywał mnie Vitarzie. Następnego dnia Bapak dał mi moje nowe imię Subudu – Varindra. POST SCRIPTUM Jest więcej opowiadań, które jednak pozostały na dne kałamarza. Opuszczono je rozmyślnie. Niektóre historie łatwiej się opowiada niż opisuje. Niektóre mają tę specyficzną właściwość, że jak tylko pójdą do druku, zmieniają się w swoje przeciwieństwo. Obawiam się, że inne z kolei, mogłyby zostać przesadzone, aby je dopasować do czyjegoś wyobrażenia, lub mogłyby uchodzić za „autorytet”, ponieważ odnoszą się one do rozmów z Bapakiem lub z niektórymi naszymi helperami: Nawet oznaczenia cytatów, które wykorzystałem, są bardziej zamierzone jako środek dramatyczny, służący do ukazania nastrojów, tempa, kolorytów rozmowy, aniżeli jako ścisłe odwzorowanie dosłownego jego przebiegu. Oczywiście musiałem oprzeć się na mojej pamięci i fragmentach notatek poczynionych po danym wydarzeniu. Jestem pewien, że w tym opisie jest wiele niedomówień, tak jak istnieją one również w każdym innym materiale reporterskim. Powszechnie wiadomo, że słowa są niedoskonałym narzędziem, środkiem porozumiewania się. Pamiętam, że swego czasu, podczas kryzysu sueskiego, zapytałem mojego współpracownika Aubiey'a Collette'a, z czym kojarzy mu się słowo „świat”. Odpowiedział: - Widzę długie ulice, wysokie budynki i ludzi odzianych w płaszcze. Wszystko jest czarno – białe. P rawdopodobnie filmowe serie „The March of Time” dostarczyły mu tego obrazu Świata. Spytałem Sooty Banda, co rozumie pod pojęciem „świat”. Prawą ręką potarł swoją brodę, a lewą wykonał ruch, jakby serwował przy grze w krykieta czy w base-ball. „Glob” odparł i porzucił ten temat. Zapytałem Aubrey'a Walpola, innego współpracownika, który pracował przy stole redakcyjnym o to samo. - Wielka mapa, na której są zaznaczone duże kraje jak na przykład Egipt – odpowiedział.Akurat w tym czasie zajmował się materiałami dziennikarskimi związanymi z Suezem. To samo pytanie zadałem komu innemu: co oznacza dla ciebie słowo „świat?” – Ubranie się w biały czysty garnitur, siedzenie w poczekalni i oczekiwanie na rozmowę w sprawie pracy – brzmiała jego zdumiewająca mnie odpowiedź. Gdzież na świecie – zaczynamy znowu – doszedł do takiego rod?zaju określenia świata? Możliwe, że w szkole zachęcono go lub ostrzeżono, aby „uczyć się pilnie i wyekwipować się tak, aby wyjść na świat i zdobyć powodzenie?” Co po prostu oznacza zdobyć dobrą pracę. Wszyscy oni byli członkami Subudu i wszyscy, a szczególnie dziennikarze, musieli używać słowa „świat” wiele razy w ciągu dnia, wtedy gdy rozmawiali z kimś innym, czy pisali artykuł do gazety. Jakże jednak było wiele różnych określeń w ich odpowiedziach, związanych z tak powszechnym słowem. Jakże więc możemy porozumiewać się za pomocą słów, skoro są tak niedoskonałe? W takim razie, dlaczego ja, czy ktokolwiek inny opisujący swoje doświadczenia w Subudzie, próbuje w ogóle porozumiewać się słowami? Prawdopodobnie dlatego, że musi. To tak jak z niezapomnianym określeniem Icksana – To musi się wyczerpać. Wydaje mi się, że jest to powodem, dla którego w ten a nie inny sposób brzmiała odpowiedź Bapaka na zadane mu pytanie, gdy ukazała się pierwsza książka Subudu: - Dlaczego ludzie piszą o doświadczeniach w Subudzie? - Oczyszczenie – odpowiedział Bapak i uciął tym wszystkie dodatkowe pytania. Proszę zatem o wybaczenie mi, że zrzucałem na was moje oczyszczenie. SUBUD POŚRÓD DRAPACZY CHMUR VARINDRA VITACHI Czy do Raju jest bliżej czy dalej dla ludzi, którzy żyją w drapaczach chmur? Jeżeli Raj – czy, jak to Bapak często nazywa, Prawdziwy Ludzki Świat – jest pewnym miejscem we wszechświecie takim jak planeta czy gwiazda, to może być bliżej dla kogoś, kto mieszka na 33 piętrze, niż dla kogoś innego, kto mieszka na 32. Lecz można przypuścić, że czas i przestrzeń nie są ciągłe i że potencjalne możliwości duchowe są kwestią duchowości. Ta odrobina nonsensu była jedynie po to, aby drogą wstępu powiedzieć, że w czasie ostatnich 15 lat, żyłem w trzech miastach z drapaczami chmur – Singapurze, Hong Kongu i Nowym Jorku – i by napisać troszeczkę o przeżyciach związanych z życiem w dużym mieście. Członkowie Subudu często mówią mi, że miasta, takie jak Nowy Jork, uważają za ciężkie nie do wytrzymania. Temu twierdzeniu towarzyszy zazwyczaj pełne wyrazu uniesienie duchowych brwi oraz niewypowiedzianie prawe westchnienie nasuwające myśl o całym materialnym ciężarze będącym zbyt dużym dla Jiwa, aby borykać się z nim i stawić mu czoła. Moją reakcją na tego typu demonstracje oczyszczenia i wysubtelnienia jest wzbudzenie zazdrości. Pytam się, co złego, niewłaściwego dzieje się ze mną, że czuję się równie dobrze pośród drapaczy chmur jak i pomiędzy domkami parterowymi Sri Lanki czy zielonymi wzgórzami Vermontu? Widzisz, Vittachi, mówię do siebie (kiedy mówię do siebie odkrywam, że zawsze używam swojego nazwiska, tak jak to robili kolonialni brytyjscy dyrektorzy szkół), widzisz jak gruba, niedelikatna i szorstka jest twoja tak zwana jiwa? Jak to się dzieje, że nie czujesz się źle, gdy poruszasz się między tymi wszystkimi ociężałymi ludźmi, którzy spędzają swój czas robiąc pieniądze, zarabiając na życie, chodząc do kina, troszcząc się o swoje rodziny, jedząc, pijąc, śpiąc i ogólnie żyjąc w takim zwykłym codziennym życiu? Dlaczego nie czujesz, tak jak Wordsworth, że świat jest z nami zbyt duży i że nabywając i wydając, tracąc- trwonimy nasze siły i energię? Czyż nie możesz poczuć nacisku materialnych sił dużego miasta? Czy nie robi ci się niedobrze w supermarketach, na zatłoczonych chodnikach, pomiędzy tym całym szkłem, stalą i betonem? Jednak smutno powiedzieć, odpowiedź brzmi: nie. Bardzo mi przykro, lecz czuję się O.K. i naprawdę wolę przebywać wśród przeciętnych, zwykłych przyziemnych ludzi niż pośród wysoce świadomych duchowo typów. i jeżeli już mówię o tej strasznej prawdzie, to spotykam w moich codziennych spacerach tuziny mężczyzn i kobiet, którzy zdają się mi być o wiele mniej ociężali niż ludzie, którzy niosą na swoich głowach duchowy ładunek. Po prostu ludzi, którzy są o wiele bardziej wspaniałomyślni i łaskawi oraz bardziej konsekwentnie delikatni względem mnie niż ja względem innych ludzi, którzy nie próbują wywrzeć na mnie wrażenia poprzez twierdzenia, że są bardziej święci niż ty czy ja, ludzi, którzy raczej mają przeczucie myśli niż „wskazówki”, „odbiór z gorącej lini” i ”specjalne dzieci”, ludzi, którzy cierpią raczej z powodu powszechnej oziębłości niż z powodu „oczyszczenia”, ludzi ze zdrowym rozsądkiem, którzy, gdy chcą jechać w podróż, radzą się agenta turystycznego niż grupy helperów, zwykłych, skromnych ludzi, którzy swoje aureole mają zgaszone, kiedy mają do czynienia z innymi ludźmi. Jeśli to są ci ludzie, którzy powodują że miasta są ciężkie, to wydaje mi się, że taki ciężar musi być błogosławiony przez jakiś dział Hierarchii u góry. Jeśli to jest ta architektura, która jest wadliwa, to przyznaję, że większość z tego, co jest w Nowym Jorku nowego, nie jest urocze, ponieważ zostało zaprojektowane bez miłości, z wbudowanym starzeniem się, a jest dwudziesto milionowymi dolarowymi ofiarami dla żarłocznych i wyrachowanych bóstw technologicznego rozwoju. Lecz, gdy spoglądam w dół na rzekę z mojego mieszkania na 21-szym piętrze na Manhatanie czy z mojego biurowego okna na drugim piętrze, widzę, że urozmaiceniami pomiędzy budowlanymi ohydami, są budynki nie tylko wykonane ze stali i betonu, lecz i z delikatnych subtelnych ludzkich uczuć. Widok ten jest palimpsestem* na którym stopniowo jest malowana ich historia, dwupiętrowych miejskich domów sprzed 100 lat, 9-cio piętrowych kamienic czynszowych sprzed sześćdzisięciu laty, z ręcznie rzeźbionymi gargulcami osłaniającymi okapy, dziewiętnasto piętrowych budynków sprzed 40-stu lat – z doniczkową zielenią nadbudówek wzniesionych na ich domach, uprawianą przez ludzi o dobrych rękach i z pragnieniem, by trwać przy wspomnieniach o prostszym sposobie życia, z ponad nimi 49-ciu piętrowych potworów spoglądających groźnie i bezosobowo. Jest to cały wielki szlak życia – prawdziwy i namacalny, tego życia a nie jakiegoś wymyślonego i śmiesznie idealnego świata w obłokach, tworu naszej wyobraźni i fantazji. Nie. Myślę, że my sami tworzymy naszą ociężałość i lekkość. Natura świata zewnętrznego jest materialna. Od kiedy żyjemy w tym świecie, nasze zewnętrzne życie nie może odrzucić jego materialności. Czyż nie to, tak konsekwentnie usiłował nam powiedzieć w ciągu ostatnich lat Bapak? – „Od duchowego do materialnego. Od materialnego do duchowego.” Jeśli twierdzimy, że jesteśmy „duchowi”,to jesteśmy ludźmi nie umiejącymi się dostosować do otoczenia w tym materialnym świecie. A wszystko wskazuje na to, że będziemy tacy i w przyszłym życiu, ponieważ według mojego rozumienia tego, co Bapak mówi, następne stadium życia, jest kontynuacją obecnego. Wydaje się, że jeśli staniemy się jednym z naszym otoczeniem, nie będziemy odczuwali go jako oddzielne, wrogie i puste środowisko naszego życia, lecz jako środowisko, które jest tak bardzo częścią tego świata jak nasza egzystencja w naszych materialnych ciałach. Walczymy ze światem dookoła nas, z nafsu danym nam właśnie do tego celu. Często słyszę jak ludzie mówią, że Nowy Jork jest wielkim olbrzymim bagnem moralnym nie nadającym się do ludzkiego zamieszkania. Jeżeli tak jest, to muszę być zatem wielkim, olbrzymim bagiennym szczurem, ponieważ czuję się w nim jak w domu. Istnieją w nim rzeczy, które chciałbym, by wyglądały inaczej – brzydota slamsów Harlemu, malaryczny letni nastrój Zachodniej strony, niebezpieczeństwa czyhające w nocy, które powodują, że można poczuć taki sam lęk jakiego doświadcza się w tropikalnych lasach, pełnym bezmyślnych węży i zwierząt czuwających w ciemności, pijaczkowie z Bowery ze swoimi umysłami i ciałami zalanymi kiepskim bimbrem – wiele tego typu rzeczy. Lecz nawet te okropności są ludzkimi sprawami, które należy zrozumieć, a wtedy, gdy takimi są, przestają być groźne. Błędem jest próbować całkowicie przyjąć miasto tej wielkości o tak zagmatwanym charakterze. Jest ono niestrawne. Zatem wybieram to, co potrzebuję i korzystam ze szczodrości okazji jaką oferuje wielkie ludzkie miasto – z instytucjami użyteczności publicznej, teatru, ogromnej różnorodności restauracji, komunikacji, ze źródeł informacji o jakimkolwiek będącym do wymyślenia aspekcie życia i oczywiście z ludzi. Pewnego dnia, wcześniej czy później, jednak prawdopodobnie wcześniej niż później, Nowy Jork runie pod presją ludzi tak jak kawał lodu topi się, gdy ruchliwość jego cząsteczek nieznośnie rośnie podczas podgrzewania. Tymczasem muszę tutaj żyć, brać udział w życiu tego miasta oraz robić latihan... REPORTER W SUBUDZIE 5 Wstęp Opowieść podróżnika 6 Prolog 11 I Spotkanie w Londynie 12 II Czekając na Subud 20 III Subud przybywa na Cejlon 24 IV Poprzez rzekę 29 V „ To musi się wyczerpać” 33 VI Ostatnie dni 37 VII Pytania, pytania 44 VII Nowe oceny 49 IX Czysta popielniczka 54 X Subud jako warsztat naprawczy 58 XI Subud i polityka 63 XII Zalety i wady 70 XIII Mroczne czasy 76 XIV Osobisty epilog 80 I Ballady, pieśni, piosneczki 87 II Bezpieczeństwo w liczebności 90 III Doniczka i roślina 94 IV Szybciej niż Bóg 102 V Ściąć nasze głowy 106 VI Życie w Subudzie 110 VII Kamień filozoficzny 116 VIII Nie nauczanie, lecz uczenie się 124 IX Symbolizm w Subudzie 129 X Duchy idą na zachód 136 XI Co jest w imieniu ? 142 POST SCRIPTUM 146 Subud pośród drapaczy chmur Varindra vitachi 148 ? W rok później, gdy poznałem się lepiej z Icksanem, w Colombo miała miejsce następująca rozmowa: Icksan :- Pamiętasz, jak przniosłeś dziesięć spisanych pytań dotyczących stosunku Subudu do pewnych nauk i tym podobne? Vittachi: – Tak. Icksan: – Pamiętasz, że tłumaczyłem twoje pytania i odpowiedzi Bapaka? Vittachi: – Tak. Icksan: – Byłeś zadowolony z odpowiedzi? Vittachi:- O tak. Wiele spraw zostało wyjaśnionych. Icksan (śmiejąc się): – Myślisz, że słyszałem twoje pytania ? Były za ciężkie. Ale odpowiedzi były miłe, hm? Zabawne! ? Kiedy w końcu Subud znalazł się w Colombo, Hindus, Który uprzednio praktykował yogę, spytał pomocników, czy nie byłoby lepiej zaczynać latihanu z pozycji padmasany czy z postawy lotosu. Sooty odpowiedział wtedy: – Bracie, na dworze pada deszcz. Jeżeli chcesz zmoknąć, to wszystko co musisz zrobić, to wyjść na deszcz. Czy usiądziesz, czy położysz się na ziemi, czy też będziesz stał na głowie – to wszystko to samo. Zmokniesz ? „Spotkałem” Icksana w moim domu w Colombo w sposób tak pewny i wyraźny, że żadne niedowierzanie czy wątpliwości nie pojawiła się w moim umyśle. Tydzień później otrzymałem „zewnętrzny” dowód potwierdzający to, wtedy, gdy Ismana napisała do mnie, aby mnie powiadomić, iż pewnej nocy „otrzymała” ona wiadomość, że Icksan był ze mną. Data, którą podała, była identyczna. Innym razem podczas grupowego latihanu, jeszcze raz poczułem obecność Ickasna, a także odczułem, że inny członek, w drugim końcu pokoju, doświadcza tego. Po latihanie, odwiozłem moją żonę do domu i mówiąc jej, że muszę pójść do tego właśnie członka Subudu, pojechałem tam. Na moje pukanie otworzył drzwi i przywitał mnie tymi słowami: „Chodzi ci o Icksana?” Później Bapak przetestował te doświadczenia i potwierdził, iż były one właśnie tymi spotkaniami z Icksanem, które on przepowiedział? ? W Harpers Magazynie (grudzień 1962) wiodący artykuł, zatytułowany „Nowe odkrycia na temat pochodzenia ras” napisany przez Carleton S. Coon, znanego archeologa, wskazuje, że nauka zaczyna wiedzieć, że było pięć różnych ras- Caucasoids, Mongoloids, Australoids, Congloids i Capoids, które rozwinęły się z niższego w rozwoju przodka człowieka w pięciu różnych okresach historii człowieka, w różnych odległych częściach świata. † Podczas swej wizyty w Paryżu w 1964 roku Bapak poradził Laurence Petricz Chile, który posiadał jakiś interes związany z mięsem, aby prowadził swoją hodowlę bydła po to, by mógł kontrolować podaż i jakość. Jedna z obecnych kobiet powiedziała, że przyszło jej na myśl, iż źle się wyjdzie na tym będąc jednocześnie rzeżnikiem i będąc w Subudzie. Odpowiedź Bapaka brzmiała: „Lepiej być dobrym rzeźnikiem niż złym księdzem”. * W czasie gdy to piszę oficjalny kurs wymiany wynosi 45 rupii za jednego dolara. kurs Otwarty rynek (nikt nie nazywa go czarnym rynkiem)oferuje 1800 rupii za dolara. Wynagrodzenie wyższego urzędnika wynosi 6000 rupii. (Marzec 1964). * Palimpsest – Rękopis pisany na pergaminie raz już użytym, z którego usunięto poprzedni tekst (red.) [DM1] [SN2] _____________________________________________ 109 2 CZEKAJĄC NA SUBUD 30 Subud przybywa na Cejlon Poprzez rzekę „To musi się wyczerpać” Ostatnie dni 75 Pytania, pytania Nowe oceny Czysta popielniczka Subud jako warsztat naprawczy Subud i Polityka Zalety i wady Mroczne czasy Osobisty epilog 92 Ballady, pieśni, piosneczki Bezpieczeństwo w liczebności Doniczka i roślina Szybciej niż Bóg Ściąć nasze głowy Życie w Subudzie Kamień filozoficzny Nie nauczanie, lecz uczenie się Symbolizm w Subudzie Duchy idą na zachód Co jest w imieniu Post scriptum Subud wśród drapaczy chmur