ANDRZEJ CZAPLIŃSKI DZIERZGOŃ 2002 Skład komputerowy Zbigniew Charmułowicz Korekta Danuta Bielińska Elżbieta Charmułowicz Fotografie Kazimierz Bieliński Andrzej Czapliński Wulf Wagner Horst Zander Tłumaczenia z języka niemieckiego Maria Krochta Stanisław Łaga Gerhard Zajdowski Wydawca Towarzystwo Rozwoju Dzierzgonia Dzierzgoń dn, 15 sierpnia 2002r. 2 Prawdziwym Myśliwym poświęcam „Myśliwy na łowach nie zadowala się zwykłym mordem, wystarczającym dla kłusownika. Tylko trudny strzał jest pięknym strzałem, tylko karkołomna pogoń warta trudu. Dla myśliwego knieja, pole lub moczary są światem całym. Nie dlatego bynajmniej, żeby pragnął łupów i oczekiwał chwili, w której na widelcu ujrzy nie tylko ubitego, ale i upieczonego zwierza. Lecz dlatego, że ocenia wybornie czary dzikiej natury, że napawa się pięknem, jakie umie dojrzeć na każdym kroku, w każdej porze roku, w dzień i w nocy” 3 WSTĘP Po dwudziestu latach wędrówek ze strzelbą, po wielu nocnych czatach i wielogodzinnych oczekiwaniach na spotkanie łowieckiej przygody, mógłbym naszkicować obraz owych jarów, drzew, gąszczy, postaci zwierząt łownych, psów myśliwskich i kolegów, z którymi przeżyłem cudne chwile. Iluż to miłych towarzyszy, ilu znakomitych myśliwych na zawsze zaległo w mej pamięci. Wszystko powraca żywym obrazem, gdy spojrzę na swoje trofea łowieckie, które mam w wielkiej estymie. Miłość do łowiectwa, wyrzeczenie się innych przyjemności, (ciepłego łóżka) to trud ponad siły. Błądzenie po lesie, narażanie na kąsanie mrozu albo komarów, cierpliwość to „coś” trudnego do zdefiniowania i niezrozumiałego dla osób, którym obce są podobne wrażenia. Nic nie zastąpi dźwięków nocnego lasu, orgii budzącej się rano przyrody, emocji związanych z widokiem zwierzyny żyjącej w stanie wolnym . Jej przechytrzenie upodobania nas do postaci wielkich łowców znanych tylko z literatury. Miarą owej miłości jest poszanowanie zdobytych trofeów łowieckich. Każdy oręż dzika, parostki rogaczy, czy wieniec byka przypominają o przeżytej przygodzie i wzmacniają chęć zaznania następnej. Jestem dumny, że było mi dane wstąpić w szeregi „rycerzy św. Huberta”. Truizmem jest przypominanie że łowiectwo wniosło znaczący wkład w rozwój literatury, malarstwa, rzeźby, architektury, że było i jest czynnikiem kulturotwórczym. Wszyscy od wieków zajmowali się też łowiectwem. Polowali monarchowie, rody książęce i możnowładcy, drobna szlachta oraz ludzie pochodzący z gminu. Łowy miały dla każdej grupy społecznej inny wymiar. 4 Dziś pozostały zabytki świadczące o tym, że uprawianie łowiectwa było dla ówczesnych ważne, że stanowiło wielkie wydarzenie w ich życiu. Pozostały obrazy, utwory literackie, rzeźby a nawet całe budowle - pałace i pałacyki łowieckie. Ściany wielkopańskich posiadłości ozdabiane były łowieckimi trofeami. Ubolewam nad tym, że wiele z tych pamiątek uległo zniszczeniu. Burzliwe losy historii części świata, w której obecnie żyjemy, wydatnie się do tego przyczyniły. Wojny, przemiany ustrojów społecznych, przesuwanie granic i związane z tym zmiany państwowości powodowały, że współcześni „Hunowie” niszczyli wszystko tak, jakby życie i świat na nowo powstawały. Nie można zacierać i zafałszowywać historii. Szczególnie w przypadku, kiedy rzecz tyczy tak niewinnej sfery, jaką jest łowiectwo. Zostawmy więc potomnym te nieliczne zabytki i twórzmy nowe, będąc przez to uczestnikami H I S T O R I I. Celowo napisałem ten wyraz dużymi literami, aby uzmysłowić jak ważne jest to zadanie. Ktoś powiedział, że „naród bez historii przestaje istnieć”. Parafrazując tę wypowiedź stwierdzę, że „łowiectwo bez historii staje się kłusownictwem”. Powodowany chęcią zachowania pamiątek łowieckich, (bez względu na aspekty dotyczące stosunków polsko-niemieckich na przestrzeni wieków), znajdujących się na terenie Koła Łowieckiego „Knieja” w Starym Dzierzgoniu, pragnę w tej publikacji przedstawić historie kamiennych obelisków Cesarza Niemiec i Króla Prus Wilhelma II, żywiąc nadzieję, że w ten sposób moja osoba i działania Zarządu K.Ł. „Knieja” przyczynią się do zachowania oraz kontynuowania historii łowieckiej terenów, na których obecnie możemy uprawiać swoje hobby. Mam też nadzieję, że to opracowanie będzie pamiątką i źródłem wiedzy dla przyszłych adeptów sztuki łowieckiej, którzy będą z niej czerpali wartości większe niż "smak kawałka mięsa na widelcu". Andrzej Czapliński 5 Rozdział I PRAKWICE Ponieważ historia kamieni Wilhelma jest ściśle związana z miejscowością Prakwice, położoną na terenach Koła Łowieckiego „Knieja” ze Starego Dzierzgonia i z rodem pruskim von Dohna, należy przedstawić historię tegoż rodu oraz samej miejscowości. PRAKWICE (niem. Prökelwitz) - administracyjnie od 01.01.2000 roku wchodzą w skład gminy Dzierzgoń (powiat sztumski, województwo pomorskie). Lasy obejmujące Prakwice należą do leśnictwa o nazwie „Królewskie” (nadleśnictwo Susz). Pierwsza wzmianka o miejscowości Praterwicz pochodzi z 1312 roku. W roku 1328 zapisano ją nieco odmiennie - Preyterwicz. Nazwa jest pochodzenia pruskiego, chociaż jej końcówka wskazuje także na wpływy ludności polskiej. Prakwice dawniej były prawdopodobnie siedzibą jakiegoś ziemianina pruskiego. W XV wieku posiadał je Gabriel Bażyński ze Sztymbarka, przywódca rycerstwa dzierzgońskiego w Związku Pruskim. Później znalazły się w posiadaniu zniemczonej już rodziny pruskiej Projków (von Proeck), a około 1730 roku nabył je wraz z kilkoma folwarkami i wsią szlachecką Stare Miasto (niem. Altstadt) burgrabia Krzysztof von Dohna, blisko spokrewniony z główną linią pruską Dohnów ze Słobit. Krzysztof von Dohna (1665- 1733) był młodszym bratem Aleksandra von Dohna, który jako najstarszy, męski potomek rodu, zgodnie z tradycją, że pierworodny syn dziedziczy dobra główne, był właścicielem ziem rodowych w Słobitach. Rodowód von Dohnów sięga czasów panowania na tych ziemiach Zakonu Krzyżackiego. Po zawarciu pokoju toruńskiego (1466r.) prawie połowa terenów podległych zakonowi przypadła Polsce. Jednak powiat morąski powrócił do zakonu, z tym, że zakonni mistrzowie musieli płacić Polsce lenno. Ponieważ w wojnie z Polską zakon krzyżacki posługiwał się wojskami najemnymi, głównie z krajów niemieckich, po klęsce stał się niewypłacalny i musiał swoich wierzycieli zaspokajać nadaniami ziemskimi. Odtąd panami tych ziem stali się obcy najemnicy. Byli oni zalążkiem nowej warstwy szlachty i arystokracji, głównie pruskiej. W powiecie pasłęckim Dohnowie, którzy stale powiększali swoje dobra, usadowili się w Gładyszach, Ławkach, Słobitach. Za rodową siedzibę w 1525 roku obrali Słobity /około sześć kilometrów od Młynar/, gdzie w 1622 roku pobudowali okazały pałac, usytuowany w zaplanowanym według francuskich kanonów parku. Prakwice dołączono do magnackiej fortuny już około 1730 roku. Trzeba dodać, że ród von Dohna był zaprzyjaźniony, a nawet spokrewniony z innym rodem magnatów pruskich von Finckenstein który z kolei za swoją siedzibę rodową obrał sobie Kamieniec, leżący na trasie Dzierzgoń-Susz, oddalony od Starego Dzierzgonia o siedem kilometrów. Oba rody, utrzymując liczną służbę, zamieszkiwały wspaniałe pałace o pięknej architekturze i bogatych wnętrzach. Nazywano je „królewskimi”, ponieważ często gościły królów i cesarzy. Obie siedziby zachowały swoją świetność do końca 1945 roku. Pałace w Kamieńcu i Słobitach doszczętnie zniszczyły wojska radzieckie. Prakwice leżą w żyznej okolicy, około dwóch i pół kilometra na wschód od miasta Dzierzgoń. W dobrach Dohnów były bardzo ważne. W połowie XIX wieku majorat prakwicki obejmował ponad 4000 hektarów. Należało do niego dziewięć folwarków i wieś pańszczyźniana. W 1904 roku odpadła od dóbr większa część Starego Miasta (wskutek uwłaszczenia chłopów), lecz globalną powierzchnię skompensowały nowe nabytki: dwór Kielmy (niem.Köllmen), Nowy Młyn (niem. Neumühl) i kilka działów lasu zakręckiego. W tymże 1904 roku do Prakwic należało 1056 hektarów lasów i folwarki: Adamowo (niem. Adamshof), Glądy (niem.Glanden), Kielmy (niem.Köllmen), Królikowo (niem.Königssee), 6 Mokajmy (niem. Storchnest), Pachoły (niem. Pachollen), Pogorzele (niem. Vaterssegen), Wólka Prakwicka (niem. Mathildenfol), Zakręty (niem. Sakrinten), Zamek (niem. Schlosshof) i Zapiecki (niem. Armuth). W okresie międzywojennym Wólkę Prakwicką rozparcelowano, a folwark Zamek odsprzedano 7 . Dworek, a właściwie mały pałacyk w Prakwicach, powstał jeszcze przed okresem, w którym stał się własnością rodu von Dohna. Według danych zaczerpniętych z czasopisma „Wiadomości morąskiego powiatu rodzinnego” (niem. Mohrunger Heimatkries- 8 Dzierzgoń Christburg Mokajmy Storchnest Pachoły Pachollen Prakwice Prökelwitz Adamowo Adamshof Stacja kolejowa Dzierzgoń bhf. Christburg Stare Miasto Altstadt Kielmy Köllmen Glądy Glanden Zakręty Sakr inten Stary Dzierzgoń Alt Christburg Zamek Schlosshof Nowe Monasterzysko Neu-Münsterberg Wielkie Monasterzysko Gross-Münsterberg Królikowo Königssee Pogorzele Vaterssegen Nowy Młyn Neumühl Zapiecki Armuth Wólka Prakwicka Mathildenfol Oznaczenie miejscowości (miast, wsi, folwarków) Nachrichten), gdzie autor artykułu Wulf D.Wagner, podaje historię dworu w Prakwicach, pałacyk, a właściwie jego budowa, sięga czasów Johanna Ernsta von Wallenrod (1615- 1697). Projekt budowli pałacyku został naszkicowany zgodnie z kanonami znanymi majstrom budownictwa barokowego. Świadczą o tym łagodne formy nadbudowy, o których Martin Grünberg wspomina przy opisie elektoratu Fryderyka III i zamku Friedrichshof (późniejszy Gross Holstein). Pałacyk w Prakwicach przypomina w miniaturze zamek Fryderyka III, który powstał pod koniec XVII wieku. W przybliżeniu czas budowy dworu w Prakwicach można określić na 1700 rok. Był to najpiękniejszy pałac w prowincji. Miał swój niepowtarzalny urok, dostojność i doskonałość. Tak pisał o nim jego ostatni właściciel Aleksander Fürst zu Dohna- Schlobitten. W latach 1935-1936 majątek został włączony do powiatu pasłęckiego (Preussisch- Holland) i od tej pory stał się miejscem wypoczynku letniego rodziny von Dohna. Spędzali tam wakacje i ferie ze swoimi dziećmi oraz dziećmi innych możnowładców pruskich. Dworek był też siedzibą gości-myśliwych zapraszanych do Prakwic na polowania. W latach 1884-1906 odwiedzał tę rezydencję cesarz Wilhelm II- wcześniejszy książę von Preussen. Przyjeżdżał na zaproszenia ówczesnego właściciela majątku - Ryszarda Wilhelma von Dohna. Letnia rezydencja doskonale spełniała zadania, jakich wymagały odwiedziny tak dostojnego gościa. Panujący w niej porządek i obsługa w pięknych, galowych ubraniach były na tak wysokim poziomie, jakiego w tym czasie w Prusach Wschodnich nigdzie nie było. W jadalni wisiało osiemdziesiąt gipsowych odlewów najpiękniejszych rogaczy strzelonych przez monarchę. Obok tych pamiątek znalazły też prezenty, które cesarz nabył na wystawach i darował gospodarzom. W przeciągu ośmiu lat Wilhelm II corocznie obdarowywał Ryszarda Wilhelma von Dohna obrazami przedstawiającymi pejzaże, krajobrazy i naturę, które następnie 9 DWÓR W PRAKWICACH Widok od frontu Dworek w Prakwicach służył dla rodu von Dohna jako letnia rezydencja wypoczynkowa, gdzie spędzali wakacje razem z dziećmi swoim i i innych dostojników cesarstwa. Służył także jako dworek myśliwski dla gości zaproszonych na polowania. oprawiano w pozłacane ramy. Wisiały one w pomieszczeniu, które od 1910 roku nazywane było sypialnią cesarską i do 1945 roku nic w jej wystroju nie zmieniono. Po upadku monarchii, w sypialni, nad kominkiem powieszono duże zdjęcie cesarza Wihelma II. Do końca 1944 roku Prakwice nadal pełniły funkcję letniej rezydencji rodu von Dohna. Podczas nieobecności właścicieli pałacem opiekował się dozorca Carl Hoffmann, który w nim sypiał. Zarządcy majątku mieszkali poza pałacem. Z początkiem lat dwudziestych XX wieku Prakwice stały się własnością spadkobiercy całej fortuny, Aleksandra zu Dohna- Schlobitten, który postanowił w 1935 roku odrestaurować dwór w Prakwicach. Pomagał mu w tym, dbający o szczegóły, architekt Wulf Wagner. Pałacyk w Prawicach Budynek był jednopiętrowy, z wyciągniętymi do przodu niewielkimi skrzydłami. Nisko opuszczony dach zwieńczono trzema potężnymi, tak ulubionymi w czasach baroku, pięknie wyprofilowanymi kominami. Przez wysokie, u góry półokrągłe drzwi wchodziło się do sieni. Podłogi wyłożono oryginalnymi płytkami z marmuru. Z sieni na poddasze szło się okazałymi barokowymi, dębowymi schodami, które uległy zniszczeniu w XIX w. Odbudowano je w 1935 roku, wraz z balustradami, zachowując dawny styl. Pod schodami składowano drewno na opał do kuchni. Ściany korytarza zdobiły dwa medaliony łosi. Po prawej stronie stała szafa, a na niej wypchane zwierzęta. Nad szafą wisiał gołoszyjny sęp o trzymetrowej rozpiętości skrzydeł. O tych sępach opowiadał „mistrz dzikiego lasu” - leśniczy Schmidt, który to ponoć jeszcze przed I Wojną Światową widział na polach prakwickich trzy afrykańskie sępy (skąd one się tam wzięły, nie wiadomo). Jeden z tych sępów, podczas podchodu został upolowany i odtąd, wypchany stanowił ozdobę korytarza. Z korytarza dochodziło się do znajdującej się po prawej stronie jadalni. W 1935 roku położono w niej nową, modrzewiową podłogę i wytapetowano ściany na zielono. Pomieszczenie to nazywano „zielonym”, ponieważ nawet krzesła miały obicia w tym kolorze. W jadalni znajdował się bogato zdobiony kominek oraz niebiesko-szary piec kaflowy z ozdobną przykrywą, stanowiącą koronę. Styl zwieńczenia pieca wskazywał na drugą połowę XVIII wieku. Po 1936 roku została dostawiona barokowa szafa na naczynia. Ustawiono w niej porcelany miśnieńskie w cebulowym odcieniu, wywodzące się z lat 1860-1890. Jeden z serwisów był prezentem ślubnym z 1868 roku, Ryszarda-Wilhelma von Dohna i Amelie z domu Gräfin zu Dohna- Schlodien. W skład serwisu obok przeróżnych talerzy, filiżanek, waz do zup, wchodziły też trójramienne świeczniki, umywalka z wiaderkiem i nocniki. 10 Korytarz fot. W.Wagner 11 Z jadalni można było przejść do urządzonej w 1895 roku łazienki, w której była bieżąca woda, co w tamtych czasach wzbudzało zachwyt gości. Cieszyła się ona ogromnym powodzeniem. Łazienka dla cesarza, podobnie jak przyległy do niej pokój, służący do wypoczynku i jako przebieralnia, wyposażone były w dywany oraz niezbędny sprzęt. Z drugiej strony łazienki, w pokoju służbowym, spał dyżurny strażnik-dozorca Carl Hoffmann. Z tego pomieszczenia wiodły także schody na poddasze, gdzie również sypiano. Duża sypialnia nazywana była „czerwonym salonem”. Stał w niej piękny stół i białoniebieski piec kaflowy o wysokości trzy i pół metra, w którym każdy kafel ozdobiony był herbem Wallenrodów (dowód wskazujący na czas budowy pałacu w Prakwicach). Ściany były wytapetowane na czerwono i wisiały na nich cesarskie obrazy z pejzażami. Z korytarza, wchodzono prosto do oranżerii. Drzwi wyjściowe do ogrodu z początkiem XX wieku zostały zamknięte, ale w 1936 roku, po renowacji ponownie zostały udostępnione. Po ich formie i kształcie (taki sam, jak w zamku Friedrichshof) także można określić datę powstania dworu w Prakwicach. Na jednej ścianie wisiało dziesięć poroży rogaczy, które to książę Friedrich Carl von Preussen w latach 1880-1885 ustrzelił w tutejszych lasach. Z oranżerii, na lewo wchodzono do ogromnego pokoju wypoczynkowego, w którym podczas pobytów rodziny i gości spędzano większą część dnia. Jedna ze ścian tego pokoju i jej pokrycie zostały przebudowane w XVIII wieku, bez zachowania barokowego stylu. Wówczas wprowadzono jeszcze kilka zmian, np. niszcząc barokowe stiuki plafonu pokoju wypoczynkowego, wybudowano poprzeczną ścianę działową. Główny wystrój pokoju stanowiły poroża. Było ich tak dużo, że ze sprzedaży kilkuset parostków i kilku wieńców pewnej bawarskiej fabryce guzików Aleksander zu Dohna uzyskał znaczne środki finansowe. Dzięki nim, podczas remontu dworu w 1935 roku, mógł usunąć rażące błędy stylowe i jak sam powiadał „pozbył się nadmiaru kości”. Na lewo, z korytarza przechodziło się do kuchni. Było w niej wydzielone pomieszczenie, w którym spożywała posiłki służba. Ogromny stół w kuchni służył do 12 Fragment jadalni tzw. salonu zielonego fot. W. Wagner prasowania, a także do czyszczenia sreber. W jednej szafie znajdowały się naczynia, w drugiej spirytus i nafta do lamp, którymi wówczas oświetlano pałac. Sypialnia dla kobiet obsługujących dom znajdowała się na poddaszu. Prowadziły do niej schody z położonego poniżej pomieszczenia dla personelu. Stały tam metalowe łóżka i umywalka. Dębowe schody z korytarza głównego wiodły do pokoi sypialnych na poddaszu. Zajmowała się nimi stara szafarka, która prowadziła gości do „sali” wyposażonej w cztery łóżka z baldachimami, gdzie sypiano. Każde łóżko posiadało bawełniane zasłony w kwiaty. Do późnych lat XIX w. znajdowały się tam między innymi szafy elbląskie i królewieckie. Ściany tego pokoju wyklejono jasnymi, wzorzystymi tapetami. Z dużych okien rozciągały się przepiękne widoki. Stare orzechy włoskie w parku, rzadkość w Prusach Wschodnich, obficie owocowały. Za kolistą rabatą rozpoczynała się aleja grabowa. Przez korony drzew spojrzenie wędrowało daleko na zachód, ponad żyznymi polami, aż do Żuław malborsko-elbląskich. Cały budynek był podpiwniczony. W piwnicach przechowywano artykuły spożywcze. Osobna piwnica była winiarnią, w niej leżakowały wina. W szczytowej ścianie było wejście, przez które ogrodnik dostarczał owoce i orzechy. Tędy wchodziło się także do gabinetu, w którym rezydował rządca – tu załatwiano interesy . 13 Prakwice - widok od frontu z 1935r. fot. W.Wagner Prakwice - widok od strony parku z 1935r. fot. W.Wagner W połowie 1930 roku doprowadzono do pałacu elektryczność, a w ślad za tym zainstalowano system dzwonków, służący do kontaktów ze służbą. Każdy pokój był połączony kabelkiem z dzwonkiem, znajdującym się nad drzwiami w kuchni. Trwający ponad miesiąc remont kosztował właściciela 2000 RM, nie licząc pensji architekta. Była to na owe czasy bardo duża suma. Dla właścicieli dóbr ta kwota nie stanowiła problemu. Przez ponad trzy stulecia na ogromną fortunę pracowały setki robotników. Dochód czerpano z dziesiątków folwarków. W tamtych latach wydzielone majątki, takie jak Prakwice, nazywano „kluczami dworskimi”. Aleksander zu Dohna wspomina, że Prakwice były „złotym kluczem”. Nic w tym dziwnego, ponieważ obok walorów łowieckich i rekreacyjnych stanowiły dla rodu potężne źródło dochodów. Majorat prakwicki był doskonale administrowany. W samym folwarku Pachoły były cztery stada krów liczące 650 sztuk, cztery stada owiec po 1500 sztuk, a dwa stada trzody chlewnej miały obsadę 1000 sztuk. Utrzymywano także 250 sztuk koni, a ponieważ w okresie międzywojennym niemały dochód przynosiła sprzedaż tych zwierząt dla wojska, hodowano 35 klaczy zarodowych. Były to konie czystej krwi, rasy „Trakener”. Źrebięta znakowano wypalając na zadzie łopaty łosia. Taki znak był zastrzeżony dla stada w Prakwicach. Gleby folwarku Pachoły miały bardzo dobrą strukturę, w skutek czego uzyskiwano wysokie plony płodów rolnych. Tak było tylko w jednym folwarku, a przypomnijmy, że w całych dobrach było ich dziesiątki. Stać więc było ród na utrzymywanie pałaców, licznej służby, na korzystanie z przeróżnych zabaw i uciech. Rozwiązane też były sprawy socjalne pracowni - ków. Deputaty roczne wynosiły: 950 kg żyta, 50 kg grochu, 100 kg pszenicy, 300 kg jęczmienia. Ponadto każdy pracownik otrzymywał rocznie po 6m3 drewna twardego i miękkiego na opał i 18m3 tzw. niesortu. Mógł uprawiać 25 arów ziemi pod ziemniaki i utrzymywać jedną krowę, jedną świnię oraz dowolną ilość ptactwa, z tym, że co siódma gęś musiała być oddana rządcy. Prosięta od świń pracownik musiał sprzedać, co stanowiło dodatkowe źródło dochodu. W okresie letnim robotnik otrzymywał 24 marki miesięcznie, a w okresie zimowym 16 marek marek. W Pachołach istniał dom starców dla emerytowanych robotników rolnych. W 1944 roku, przewidując kapitulację Niemiec, rozpoczęto pakowanie cenniejszych przedmiotów. Służący Charlotte Sommer i Maurycy Stelmacher zapakowali w dębowe skrzynie wymoszczone sianem cenne miśnieńskie porcelany. Zaginęły one podczas panicznej ucieczki. Szybko postępujący front wschodni spowodował, że cały ród von Dohna rozpoczął ucieczkę 22 stycznia 1945 roku ze Słobit, przez Prakwice, Elbląg, Gdańsk całe Niemcy i 20 marca 1945 roku dotarł do miejscowości Eystrup koło Bremen. Pałac w Prakwicach ogołocili żołnierze radzieccy, a potem w latach powojennych niszczał, jak wiele innych obiektów tego typu, oddany Państwowym Gospodarstwom Rolnym. Jeszcze w 1974 roku można było obejrzeć resztki bogato zdobionych kominków i pieców kaflowych. Przez następne dziesięciolecia dewastacji dopełniła miejscowa ludność. W dniu dzisiejszym pałac jest kompletną ruiną i w ogóle nie przypomina świetności, która trwała trzy stulecia oraz tego, że przebywał tutaj ostatni cesarz Niemiec i król Prus- Wilhelm II. 14 Znakowanie koni w 1938r. w Prakwicach Roślinność porastająca ruiny powoli, ale systematycznie zaciera ślady świetności budowli. Mimo to resztki murów, przy odrobinie wyobraźni, pozwalają choć na chwilę odtworzyć historię pałacu i atmosferę tamtych czasów. 15 Rozdział II GOSPODARKA LEŚNA I ŁOWIECKA W XVII wieku, zarówno w Słobitach, jak i w Prakwicach bez umiaru korzystano z zasobów leśnych. Las dostarczał drewna na budulec i opał, a zwierzyna była dostarczycielem żywności. Polowania, stanowiły przede wszystkim rozrywkę dla członków rodu i ich gości. Dzisiaj nazwalibyśmy taką gospodarkę - rabunkową. Drzewa wycinano, nie martwiąc się o nowe nasadzenia, a polowań nie ujmowano w żadne ramy organizacyjne. Zamożność rodu często była przyczyną niefrasobliwośći. Bawiono się ciągle, nie zważając na skutki uciech. Dopiero w pierwszej połowie XIX wieku zaczęto tę gospodarkę porządkować. Przeprowadzono inwentaryzację i robiono to corocznie, aż do wybuchu I wojny światowej. Powołano służbę leśną i łowiecką. Nadal jednak pierwszeństwo miała służba łowiecka a określenia służbowe personelu leśnego pozostały takie same jak w XVIII wieku: - rewierjäger - strzelec rewirowy- odpowiednik strażnika łowieckiego - oberjäger - starszy strzelec rewirowy - wildmeister - nadworny łowczy Ponieważ z lasu stale wygospodarowywano nadwyżki finansowe, zaczęto o niego dbać. Wyręby, tam gdzie było to konieczne zalesiano, a nasadzenia grodzono przed jeleniami i sarnami. W monografii pt. „Dzierzgoń. Od początku do dni naszych 1248-1998”, autor ks. Alojzy Szorc opisuje ... „z dworca w Dzierzgoniu bocznica prowadziła do lasu w Prakwicach, gdzie na wagony ładowano drzewo z pobliskich lasów, zarówno w formie dłużyzny, jak też częściowo tarte na deski, żerdzie, czy sztachety. Tak było już w 1893 roku”. W XVII wieku polowanie na jelenia europejskiego, „czerwonego” - jak podówczas go nazywano - było bardzo honorowane, a pozyskane trofea - wieńce, otaczano wielką czcią. Szanowano je i stanowiły powód do dumy dla myśliwego, wzbudzając zachwyt gości. Eksponowane były zawsze we wnętrzach i stanowiły istotny element wystroju pałaców i dworów szlacheckich. Podobnie rzecz się miała z rogaczami, których w lasach, prakwickich, było bardzo dużo. Uważano, że polowanie na dziki i drobną zwierzynę to zajęcie mało szlacheckie i bardziej przystoi ludziom pochodzącym z gminu. Obyczaj ten zmienił się nieco w drugiej połowie XIX wieku. Zaczęto już polować na kaczki, bażanty, inne ptactwo i zające. Natomiast w źródłach historycznych nie znajdujemy żadnych wzmianek o polowaniach na dziki. Ostatni właściciel Słobit i Prakwic- Aleksander Fürst zu Dohna - Schlobitten w swych wspomnieniach spisanych w książce pt. „Wspomnienia starego mieszkańca Prus Wschodnich” (niem. Erinnerungen eines alten Ostpreussen) opisuje polowanie w Prakwicach, podczas którego siedmiu myśliwych strzeliło 200 sztuk zajęcy i 50 sztuk bażantów. Do tego polowania zatrudniono 120 naganiaczy. Wspomina także, że w Prakwicach widywano w chmarze jeleni od 15 do 20 byków, w tym wiele o kapitalnym wieńcu. W czasie rykowiska ryczące byki słyszano w prakwickim dworze. W wędrówkach po lasach często towarzyszyła Aleksandrowi jego żona Freda Antoinette - Gräfin von Arnim. 5 Karl Christian Tielsch - w latach 1933-1945 leśniczy w Słobitach i Prakwicach W lasach otaczających Prakwice były ukryte małe strumienie, bagna, w nich występowały mięsożerne rośliny (rosiczka),a także rzadkie gatunki ptaków jak: rybołowy, czaple, kormorany, czarne bociany, żurawie i zimorodki, które tu gniazdowały. W Prakwicach, podobnie jak na Śląsku, licznie występowała drobna zwierzyna: bażanty i zające. O wiele mniej było jej w Słobitach. Za to, jak opisuje autor wspomnień, w 1942 roku przywędrował w tamtejsze lasy niedźwiedź. Było to ogromne wydarzenie, ponieważ ostatniego niedźwiedzia strzelono w roku 1732, a uczynił to szef myślistwa Bamgard z rodziny Gräflich Dohnesche. Od tego czasu przez 200 lat nie widywano w Słobitach niedźwiedzia. Postanowiono za wszelką cenę przytrzymać „brązowego gościa” w nadziei, że zatrzyma się tutaj na dłużej, a może zasiedli na stałe. W tym celu dokarmiano zwierza burakami i odpadkami zbóż. Na powierzchni 10 ha lasu zabroniono polować, pozyskiwać drewno oraz zbierać jagody i grzyby. W ten sposób utrzymano misia od wczesnej jesieni aż do zimy, prawie do okresu godowego. Niestety przypadkowy myśliwy ustrzelił niedźwiedzia tuż przed okresem godowym. O tym wydarzeniu pisały wszystkie ówcześnie ukazujące się w Prusach Wschodnich gazety. Niedługo po tym napotkano drugiego niedźwiedzia, prawdopodobnie samicę, która spłoszona wyemigrowała z lasów słobickich. Oba misie przypuszczalnie przywędrowały ze wschodu, gnane frontem rosyjsko-niemieckim. Aleksander Dohna wspomina także, że członkowie jego rodu nosili eleganckie ubrania wieczorowe. Był to ciemnozielony strój z pozłacanymi guzikami i godłem ze skrzyżowanych jelenich tyk poroża bez korony w srebrnym kolorze. Teść Aleksandra Dohna również utrzymywał ten zwyczaj. W jego majątkach mężczyźni wieczorem przywdziewali fraki koloru jasnozielonego z ciemnożółtymi klapami. Uprząż koni także oznakowana była elementami herbowymi. Opisując ją Aleksander Dohna wspomina, że ogłowie z okrągłymi klapami ocznymi posiadało w środku błyszczący herb z dwiema skrzyżowanymi tykami jelenimi oraz srebrną koroną książęcą. Jego zdaniem uprząż była zbyt ciężka. Wśród wspomnień nie zabrakło też opisu polowań na kaczki i bażanty. Na te pierwsze polowano na jeziorach mazurskich, udawano się tam parowcem. Myśliwi ukryci byli w trzcinach. Ich pomocnicy, po usłyszeniu sygnału, płoszyli kaczki. Takim sposobem strzelano nawet po sto sztuk na jednego myśliwego. Na bażanty polowano z pomocnikiem na kilka strzelb (flint). Miał on za zadanie nabijać broń po strzale. Autor wspomnień w ciągu jednego dnia strzelił sto czterdzieści pięć bażantów, chociaż jego szwagier Herman Stolberg in Radenz upolował czterysta pięć sztuk. Największym sukcesem szczycił się jednak wuj autora. W dobrach śląskich, podczas jednego polowania Carl Solms z Lich, strzelił tysiąc dziewięćset dwanaście bażantów. Przygotowania łowieckie zaczynano już w wieku dziecięcym. Oswajano się z warsztatem za pomocą łuku i strzał z gumowymi przyssawkami (Heureka). W wieku 8-9 lat młody myśliwy otrzymywał Tesching- Flobert, którym „polowano” na wróble. 6 Rozdział III CESARSKIE ŁOWY Wielkie pruskie rody były często spokrewnione lub zaprzyjaźnione z rodami królewskimi czy cesarskimi. Gospodarzowi ogromny zaszczyt sprawiało goszczenie książąt i władców Prus oraz Niemiec we własnym majątku. Doskonałą ku temu okazję stanowiły polowania. Szczególnie jeśli dobra rodowe obfitowały w zwierzynę łowną. Sława rogaczy z Prakwic spowodowała, że w roku 1880, właśnie na polowanie, przybył tu pierwszy członek rodu królewskiego. Był to księżę Friedrich Carl von Preussen (prawdopodobnie kuzyn Wilhelma II, zmarły w roku 1885). Zauroczony łowiskami i wielkością poroży, przyjechał do Prakwic jeszcze trzykrotnie. W sumie ustrzelił około dwudziestu rogaczy, których poroża po jego śmierci powróciły do dworu w Prakwicach i stały się zaczątkiem kolekcji cesarskich trofeów. O jego pobycie zaświadcza najstarszy kamień ustawiony w lasach prakwickich, pochodzący z roku 1882. Wyryty na nim napis głosi, że „Księżę Carl Friedrich von Preussen, 30 maja 1882 roku strzelił w tym miejscu kapitalnego rogacza. ( niem. S.K.H Prinz Friedrich Carl von Preussen erlegten 30 Mai 1882 einen capitalen Rehbock). Na mapce kamień ten oznaczono numerem l. Jako drugi królewski myśliwy przybył do Prakwic w roku 1884 książę Wilhelm von Preussen - późniejszy cesarz Niemiec i król Prus Wilhelm II. W swych wspomnieniach Aleksander Dohna opisuje, że o cesarskich wizytach opowiadał mu służący, a potem dozorca dworu w Prakwicach - Hoffmann. Właśnie w 1884 roku książę strzelił pierwszego kapitalnego rogacza. Uczynił to będąc zaproszonym na polowanie do pobliskiego majątku Lipiec (niem. Lippitz), nie stanowiącym własności Dohnów. Na pamiątkę tego wydarzenia właściciel Lipiec ustawił na granicy ziem prakwickich i lipieckich kamień z wyrytym napisem. Poszukiwałem wśród pól owego kamienia i prawdopodobnie go odnalazłem. Kamień leżał przewrócony w rumowisku innych głazów ściągniętych z pól przez rolników. Rumowisko znajduje się w wyschniętym bagienku na granicy ziem prakwickich i lipieckich. Niestety upływ czasu zatarł litery i jedynie z wielkim trudem udało mi się odczytać litery S.K.H. Nie zrobiłem fotografii tego kamienia, ponieważ uznałem, że na zdjęciu napis ten byłby słabo widoczny. Jego waga nie pozwalała na to, żeby go odwrócić i zbadać dokładnie. Tym niemniej z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że jest to kamień, o którym wspomina Aleksander von Dohna. Świadczy o tym jego położenie na granicy pól prakwickich i lipieckich oraz litery S.K.H., którymi oznaczano kamienie książęce. Obeliski cesarskie miały trochę inne oznaczenie, ale o tym napiszę w dalszej części niniejszej publikacji. Udane polowanie w roku 1884 spowodowało, że Wilhelm von Preussen odwiedzał Prakwice corocznie do 1906. W lasach prakwickich do dnia dzisiejszego znajduje się kamień nazywany przez miejscowych myśliwych „Drewnianym”. Kiedy jest obrośnięty mchem, przypomina z daleka pień drzewa. Jest to największy kamienny obelisk pochodzący z 1887 roku, ostatni z odnalezionych kamieni, ustawionych dla Wilhelma jeszcze jako księcia. Napis w języku niemieckim brzmi „S.K.H Prinz Wilhelm von Preussen erlegten hier am.15 Mai 1887 einen capitalen Rehbock”, co znaczy, że rogacz padł z książęcej ręki 15 maja 1887 roku. Na mapce oznaczono kamień numerem 2. Rok później, w 1888r. księcia Wilhelma koronowano na cesarza Niemiec i króla Prus - Wilhelma II. Objął on schedę po ojcu cesarzu Fryderyku III, który panował tylko 99 dni, ponieważ zmarł w 1888 roku, z powodu raka krtani. Cesarz Wilhelm II był wnukiem brytyjskiej królowej Wiktorii, ( matka Wilhelma była jej córką). Urodził się 27.01.1859 r. 6 Koronowano go w wieku 29 lat i panował do 9.11.1918 roku. Zmuszony do abdykacji, zbiegł do Holandii, gdzie w miejscowości Doorn zmarł 04.06.1941 r. Powróćmy jednak do pasji łowieckich Wilhelma II. Cesarz w początkowym okresie przybywał do Prakwic w otoczeniu świty, która składała się, z: - von Ilberga - osobistego lekarza cesarskiego - von Kessela - Grafa von Moltke W tym towarzystwie zawsze polowali goście: - Philipp Fürst Eulenburg- przyjaciel cesarza - Graf Dohna Waldburg - Graf Finckenstein - Simnau - Graf Dohna - Mallmitz W okresie późniejszym do orszaku cesarskiego dołączyli: - generał - pułkownik von Plessen - adiutant przyboczny von Dommes- (niem. adiutant szkrzydłowy) - adiutant przyboczny von Gontard- (niem. adiutant skrzydłowy) - doktor Niedner - osobisty lekarz, który zastąpił dr Ilberga. W latach 1884 - 1906 każdego roku w maju cesarz spędzał w Prakwicach kilka dni na polowaniu. W następnych latach, nie polował, mocno zajęty polityką: kryzysami marokańskimi 1905 i 1911, kryzysem bałkańskim 1908-1909, rozbudową floty oraz armii. Polityka „na krawędzi” w sumie doprowadziła do wybuchu I wojny światowej. W 1906 roku cesarz mocno poróżnił się z Ryszardem Wilhelmem von Dohna. Ochłodziło to stosunki pomiędzy Jego Wysokością a właścicielem Prakwic. Dokładnie nie wiadomo jakie było podłoże tego konfliktu. Wspomina o nim polski malarz Wojciech Kossak: „Ryszard Wilhelm Dohna niekiedy przeciwstawiał się cesarzowi. W 1906 roku musiało dojść do tak poważnych rozbieżności, że Wilhelm od tego czasu nie przyjeżdżał już na polowania do Prakwic”. W 1910 roku, przy okazji manewrów wojskowych (cesarskich), Wilhelm na pewno przebywał w Prakwicach. Dowodem tego jest fotografia. Nie wiadomo, czy polował podczas tej wizyty. Dworskie uniformy łowieckie cesarza i jego świty, przedstawione poniżej, pozwalają wysnuć hipotezę, że tak. Z drugiej strony nie można zapomnieć o osobliwej manii cesarskiej- sześciokrotnej zmiany ubioru w ciągu dnia. Warto zwrócić uwagę, że cesarz, pozując do zdjęć zawsze ukrywał chorą lewą rękę. 7 Jak podają źródła historyczne, Wilhelm II w sumie strzelił w Prakwicach około 500 sztuk rogaczy. Spowodował tak znaczny ubytek populacji, że przez następne 20 lat odbudowywano ich stan. Był on fanatykiem polowań na rogacze. Strzelał nie tylko sztuki o okazałym porożu, ale także te słabe, niczym specjalnie się niewyróżniające. W każdym miejscu, gdzie strzelił rogacza, ustawiano drewniany pal-słup, na którym były wyryte: data pozyskania zwierza, cesarska korona i literka „W”. Do czasu upadku monarchii, słupy te corocznie odnawiano i konserwowano. Tylko w miejscach, gdzie z cesarskiej ręki padł kapitalny rogacz, ustawiano kamienny obelisk z napisem: „S.M. Kaiser u König erlegten hier (tutaj następowała data) einen capitalen Rehbock”. Ile tych kamieni ustawiono - nie wiadomo. Do dziś znajduje się ich trzynaście. Są zinwentaryzowane, ponumerowane i naniesione na mapę w miejscach, w których się znajdują. Prawdopodobnie było ich około osiemdziesięciu. Zastanawia ogromna pasja cesarza Wilhelma- do polowania właśnie na rogacze. Być może miało na to wpływ jego kalectwo. Cierpiał on bowiem na niedowład lewej ręki i właściwie posługiwał się tylko prawą. W łowach Wihelmowi towarzyszył zawsze nadworny łowczy von Dohnów -Schmidt, który pomagał cesarzowi w oddaniu strzału. Służył mu swoim ramieniem jako podpórką i nastawiał przyrządy celownicze, (Jego Wysokość podczas łowów używał broni myśliwskiej z ruchomą szczerbinką, kal. 5,2x34R, zwanej 5,2mm- Kronprinz). Schmidt potem opowiadał, że cesarzowi z emocji tak silnie chwiała się broń, że musiał zakrywać szczerbinkę aby dostojny myśliwy mógł się uspokoić i odprężyć przed oddaniem strzału. Cesarz nieraz żartobliwie przygadywał Schmidtowi, „że skoro tak dobrze mu wszystko ustawia, to niech też ustawi mu księżyc, żeby lepiej świecił”. Łowczy towarzyszył cesarzowi w tych wyprawach przez dwanaście lat. Mimo kalectwa, Wilhelm II, jako doskonały strzelec był ceniony i szanowany wśród innych myśliwych. Podczas pobytów w Prakwicach rozkład dnia podporządkowywano rytmom związanym z polowaniem. Cesarz wstawał wcześnie rano. Około godz. 3.00–4.00. jadł śniadanie, które składało się z ciepłego mięsa z przysmażanymi ziemniakami, świeżego ciasta drożdżowego z jabłkami, podpiekanych chrupiących bułeczek i kawy. Potem jechał do lasu odkrytym powozem w otoczeniu innych myśliwych i łowczego Schmidta. Polował do godziny 8.00-9.00. Przed obiadem spał parę godzin. Posiłek podawano o godz.16.00. Cesarz gustował w prostych, niewyszukanych potrawach. Służba serwowała: zupę, rybę i pieczeń z sałatą oraz kompot. Potem jadano warzywa, słodki deser, paluszki serowe, owoce. Bardzo często podawano raki, które dzielono na mniejsze porcje, ponieważ cesarz jadł tylko jedną ręką. Odławiano je w Prakwicach, bądź sprowadzano aż z Berlina. Cesarz zawsze miał przy sobie osobisty widelec, który służył mu także jako nóż. Był to rodzaj „niezbędnika”- z jednej strony widelec, a z drugiej ostrze noża. Nigdy z tym „przyrządem” się nie rozstawał. Po obiedzie ponownie udawał się na polowanie, które trwało do wieczora. Rozkład dnia- dwa, do pięciu rogaczy, otrąbiany był przez strzelców. Na kolację jadł tylko bułkę obłożoną wędliną, drobne ciasteczka i pił herbatę. Przed snem około dwie godziny gawędził z towarzystwem, bądź czytał, popijając przy tym niskoprocentową, truskawkową nalewkę. Na spoczynek udawał się około godz. 22.00-22.30. Następne dni pobytu wyglądały 8 Zdjęcie przedstawia osobistego mistrza łowieckiego cesarza - Schmidta trzymającego poroże jednego z kapitalnych rogaczy strzelonych przez Wilhelma II w Prakwicach. niemal identycznie. Nic nie mogło odwieść cesarza od udania się na łowy. Podczas jednego z pobytów Wilhelm II zachorował, był przeziębiony. Osobisty lekarz dr Ilberg namawiał go, żeby nazajutrz rano nie jechał na polowanie. Cesarz twardo odpowiedział, „że tylko padający deszcz może mu przeszkodzić w polowaniu”. Doktor Ilberg w porozumieniu z gospodarzem dworu, użył fortelu. O godz. 2.00 obudzono służbę, która wodą z konewek polewała okno sypialni cesarskiej. Cesarz obudziwszy się, zobaczył padający za oknem deszcz i ponownie poszedł spać. Jednak przy późnym śniadaniu zorientował się, że użyto wobec niego jakiegoś wybiegu i niby to żartobliwie, ale jednak z sarkazmem, rzekł do Ilberga: „Panie doktorze na przyszłość wypraszam sobie robienie takiej pogody”. Najpiękniejsze trofea, a właściwie ich gipsowe kopie cesarz podarował właścicielom Prakwic (80 sztuk). Stanowiły one wystrój dworu, wzbudzały zachwyt gości i były powodem dumy Ryszarda Wilhelma von Dohna. Oryginały poroży prakwickich były ozdobą wnętrz pałacu w Poczdamie. Jednak zostały rozkradzione podczas ruchów rewolucyjnych, jakie po zakończeniu I Wojny Światowej ogarnęły Europę, oraz w czasie rewolucji listopadowej (1918) w Poczdamie. Cesarz Wilhelm II na polowania do Prakwic przybywał pociągiem. Prawdopodobnie to dla niego pobudowano we wsi małą stacyjkę kolejową. Zamieszkiwał we dworze, albo w pawilonie myśliwskim, który także powstał specjalnie dla niego. Pawilon ten, po upadku monarchii (1918 rok) w całości rozebrano i przeniesiono do Niemiec. Istnieje do dnia dzisiejszego i służy, bądź służył jako mieszkanie dróżnika kolejowego. Zamieszczona powyżej fotografia przedstawia stan obecny budynku. Niestety, z dostępnych źródeł, nie wiadomo dokładnie, gdzie go przeniesiono. Nie wiadomo także, w którym miejscu stał w Prakwicach. Informację o pawilonie wyczytałem w czasopiśmie „Wiadomości morąskiego powiatu rodzinnego” (niem. Mohrunger Heimatkreis – Nachrichten), ukazującym się w Niemczech do dziś. Wilhelm II z natury był ruchliwy. Na jachcie „Hohenzollern” spędzał rocznie ponad cztery miesiące. Uwielbiał spacery po parku i lesie. Najwięcej czasu Jego Wysokość poświęcał polowaniom- swej życiowej pasji. Znosił przy tym największe trudy jakim poddaje się człowiek, który całym sobą jest zaangażowany w to, co robi.„Bóg wie, z jaką ochotą hołdowałem szlachetnemu zajęciu- łowiectwu. Zawsze gdy czas bliski, gdy jelenie ryczały w borze, to chciałem chwytać za ulubioną fuzję i iść na łowy!”, pisał z żalem na wygnaniu w Doorn. Wilhelm od czasów młodości był opętany manią łowiectwa. Pierwszym ptakiem jakiego ustrzelił był bażant. Gdy miał siedemnaście lat upolował pierwszego jelenia. 9 Protokoły jego łowieckich wyników są zastraszającym świadectwem wprost „morderczej” mentalności myśliwych tamtej epoki, jednak wówczas wzbudzało to ogólny podziw. W czasie polowania, w rewirze księcia Lichnowskiego Jego Wysokość ustrzelił 1224 bażanty, dziesięć zajęcy i dwie sowy. Czasopismo „Reichsanzeiger” z dumą donosiło, gdy cesarz ustanawiał kolejne rekordy... Zabijanie setek tysięcy zwierząt, czy to jeszcze sport? Czy cesarz chciał udowodnić, że jest najlepszym strzelcem? Twierdzę, że w ten sposób tłumił kompleksy wynikające z kalectwa. Fakt polowań królów w prakwickich lasach był zapewne powodem, że leśnictwo do dziś nazywa się KRÓLEWSKIE. Nic nie pozostało ze świetności dworu w Prakwicach, dzisiaj są to tylko smutne ruiny i resztki okazałego kiedyś parku. Zachował się także staw usytuowany przed dworem i trzynaście kamieni upamiętniających łowy panującego przez trzydzieści lat cesarza Niemiec, króla Prus Wilhelma II. Jako ciekawostkę podam tylko, że sława rogaczy z Prakwic ściągnęła na polowanie w 1934 roku ówczesnego premiera Prus - Hermanna Göringa (strzelił trzy rogacze), który przybył na nie ze świtą o wiele większą niż czynił to Wilhelm II i wymagał większej obsługi niż cesarz. Widać to zresztą na fotografii, jak prężono się przed późniejszym zbrodniarzem wojennym. 0 ZAKOŃCZENIE Historia kołem się toczy. Dzisiaj tylko trzynaście kamieni przypomina, że przed nami ktoś czyhał tutaj na zwierza. Tylko las, niemy świadek wszystkich zdarzeń, trwa na swoim miejscu i tylko rogacze, które obecnie udaje się nam, współczesnym myśliwym pozyskać, przypominają o ciągłości dziejów. Skończyła się era Prus Wschodnich, era wielkich rodów. Nie ma cesarzy, królów, książąt, ale nadal są myśliwi. Zakończenie II Wojny Światowej spowodowało przetasowania na mapach i zmianę państwowości tych terenów. Zmieniła się też „struktura” i przekrój społeczny myśliwych. Dzisiaj polują obok siebie właściwie wszyscy: robotnicy i inżynierowie, rolnicy i lekarze. Niewiele pozostało z tamtych czasów. Ale łowy są wciąż takie same. Nadal cieszy strzelenie byka o pięknym wieńcu, czy rogacza z mocnymi, „kapitalnymi” parostkami. Ciągłość łowów trwa niezmiennie... Leśnictwem „Królewskim” zawiadują teraz myśliwi z Koła Łowieckiego " Knieja " w Starym Dzierzgoniu. Założone ono zostało już w 1954 roku. Funkcję strażnika łowieckiego i łowczego gminnego zaczął wtedy pełnić Franciszek Szymborski, osadnik wojskowy, powołany na stanowisko przez ówczesnego starostę powiatu morąskiego. Historię Koła Łowieckiego „Knieja” opisałem w monografii wydanej z okazji 45-lecia jego powstania (1999 rok). Myślistwo ujęte w karby regulaminów, kierowane przez Polski Związek Łowiecki pozwala chronić przed wyniszczeniem łowiska i stany zwierzyny. Lasy państwowe racjonalnie gospodarują swymi dobrami. W 1904 roku do leśnictwa królewskiego należało 1056 ha lasów, dzisiaj jest ich 1400. Myśliwi pozyskują (na pewno w mniejszych ilościach niż czynił to Wilhelm II) piękne poroża rogaczy. Kol. Marian Maślanka strzelił dwa rogacze, właśnie na tych terenach gdzie przed stu laty na łowy wyruszał cesarz Wilhelm. I ja miałem satysfakcję pozyskać pięknego rogacza (ósmaka), właśnie w okolicach Prakwic. Dorodnymi porożami mogą poszczycić się inni koledzy: Roman Kulpa, Przemysław Kulpa, Antoni Downarowicz, Franciszek Wachnik, Benedykt Łepek i inni. Spreparowane poroża stanowią ozdobę mieszkań wielu myśliwych. Nie żyjemy wprawdzie w pałacach i dworach, ale wielu z nas posiada chociaż myśliwski pokój. W pamięci ludzkiej pozostały stare nazwy po folwarkach, miejscowościach, których już fizycznie nie ma. Jednak do dnia dzisiejszego tak nazywamy tereny-rewiry łowisk. Adamowo, Królikowo, Glanda, Nojmil- to nazwy, których rodowód sięga czasów von Dohnów. Domek myśliwski „Kniejówka” został zbudowany na fundamentach starego młyna, który kiedyś jako Nowy Młyn (Neumühl) był folwarkiem prakwickim. Nową historię tworzymy, pamiętając o starej. Powoli w Kole Łowieckim „Knieja” zaczynają się tworzyć myśliwskie rody. Pasja łowiecka przechodzi z ojca na syna. Już teraz polują obok siebie: Roman i Przemysław Kulpa, Jan i Piotr Juchno, Benedykt i Grzegorz Łepek, Marian i Marcin Maślanka, Tadeusz i Grzegorz Paluch, czy Stanisław i Andrzej Nędzi. Osobiście w tej materii mam drobnego pecha. Stwórca obdarzył mnie wprawdzie wspaniałą ... ale córką. Nawet ona zna wiele zwyczajów łowieckich i pomaga mi obielać strzeloną zwierzynę. Kto wie- może kiedyś stanę na stanowisku obok wnuka. Każda epoka, każde stulecie rządzi się innymi prawami. Umiłowanie i kultywowanie tradycji łowieckich niech trwa wiecznie. Nie niszczmy zabytków, choćby były obce naszej nacji. Pamiętajmy, że to wszystko jest historią. Szanujmy ją i twórzmy nową. Powodowany chęcią ocalenia od zniszczenia i zapomnienia okazałych pomników przeszłości, postanowiłem przybliżyć historię nieco tajemniczych „Kamieni Wilhelma”, 1 aby zachować je dla potomności. A może zaczniemy upamiętniać nasze sukcesy łowieckie w podobny sposób? Składam gorące podziękowanie kol. Janowi Bińko i p. Gerhardowi Zajdowskiemu za pomoc w dotarciu do materiałów źródłowych. Dziękuję p. Marii Krochcie, Gerhardowi Zajdowskiemu i kol. Stanisławowi Ładze za tłumaczenia z języka niemieckiego, a p. Elżbiecie Charmułowicz oraz Danucie Bielińskiej za korektę tekstu. Ogromne „dzięki” Zbyszkowi Charmułowiczowi za wiele godzin spędzonych przed komputerem, zapał i wszelką udzieloną mi pomoc. Pragnę jeszcze podziękować p. Kazimierzowi Bielińskiemu, za zaszczepienie we mnie idei opisania historii Kamieni Wilhelma. Andrzej Czapliński 2 Posłowie Już po opracowaniu materiału zebranego do książki, zdobyłem jeszcze kilka ciekawostek, związanych z tematem publikacji. Zainteresowanie miejscowej ludności kamieniami wzrosło tak bardzo, że wciąż dowiaduję się o nowych „pomnikach”. Początkowo było ich zaledwie sześć, dziś - dzięki informacjom i przychylności wielu ludzi, odkryliśmy już trzynaście! Okoliczne lasy zapewne znają tajemnicę reszty kamieni Wilhelma. Jednak nie zdołamy odnaleźć wszystkich osiemdziesięciu. Bowiem wiele pamiątek pokruszono w trakcie remontu nasypu kolejowego. W ten sposób wiele zniknęło bezpowrotnie, niewiele pozostało. Żal tych obelisków podwójnie, gdy uświadomimy sobie, że nie istnieje także kolej, dla której zostały poświęcone. Jednakże lasy prakwickie szumią niezmiennie. I gdy spaceruję tymi krętymi ścieżkami, to tak, jakbym poruszał się śladami sprzed ponad stu lat. Szlakami, które w poszukiwaniu łowieckiej przygody przemierzał cesarz Niemiec i król Prus Wschodnich. . WILHELM II Fryderyk, Wilhelm, Wiktor, Albert- takie imiona na chrzcie otrzymał późniejszy cesarz, który przyszedł na świat 27 stycznia 1859 r. Poród był ciężki, noworodek nie dawał oznak życia, dlatego lekarze zajęli się przede wszystkim ratowaniem jego dziewiętnastoletniej matki. Jak podaje Fryderyk Hartau w publikacji pt. „Wilhelm II”, dziecko uratowała położna, „która tak długo dawała klapsy martwej z pozoru istocie, aż ta wydała z siebie krzyk”. Trzy dni po narodzinach stwierdzono u następcy tronu zwichnięcie stawu łokciowego lewej ręki. Mięśnie kończyny były tak uszkodzone, że żaden z lekarzy nie odważył się nastawić zwichniętej kości. Przyszły cesarz do końca życia miał pozostać kaleką. Jak wiadomo fakt kalectwa może ujemnie wpływać na zdrowie psychiczne człowieka. Można tylko przypuszczać, że mógł on być przyczyną wielu dziwnych zachowań Wilhelma - warto wspomnieć charakterystyczną skłonność cesarza do zmiany nastrojów. Objawiało się ono także w postaci dolegliwości fizycznych: trudności z utrzymaniem równowagi czy też bólami lewej części ciała. „Fryc”, jak go nazywano, już jako trzylatek regularnie uczestniczył w wizytach państwowych. W wieku dziewięciu lat wstąpił do pruskiej armii - znanej z dyscypliny. Przez trzynaście lat wychowawcą chłopca był dr Hinzpeter, który mimo kalectwa zalecał mu ciężkie ćwiczenia fizyczne, jazdę konną oraz uczył strzelania. W tej ostatniej dziedzinie przyszły cesarz był mistrzem. Świadczą o tym późniejsze sukcesy łowieckie. Korona cesarska spadła na skronie Wilhelma niespodziewanie. Jednak nie musiał długo przyzwyczajać się do nowej roli, od razu poczuł się absolutnym władcą. Nie uznawał sprzeciwu, bywał kapryśny, lubił otaczać się dworską kamarylą. Uwielbiał militaria i armię. Organizował manewry polowe, podczas których mógł zapewne czuć się wielkim wodzem i zwycięzcą, mimo że dla świata stawał się wtedy obiektem drwin. 23 Poczdam 1904 rok. Oficerowie pułku gwardii przybocznej ( Garde du Corps ) w mundurach paradnych. Wilhelm (drugi z lewej) z wstęgą Orderu Orła Czarnego. Jako trzeci z lewej Ryszard zu Dohna. Pomimo wielu dziwactw, zabiegał o rozwój kraju. To on zjednoczył Rzeszę z Prusami Wschodnimi, rozbudował flotę, był także mecenasem sztuki. „Piętą achillesową” Wilhelma była polityka zagraniczna i brak zdecydowania w najważniejszych dla państwa sprawach. Doprowadziło to do wybuchu I Wojny Światowej i klęski Rzeszy, w konsekwencji której doszło do abdykacji oraz banicji cesarza. 24 listopada 1918 r. Wilhelm II spisał dokument abdykacyjny, który zwieńczył słowami: „Teraz jestem tylko osobą prywatną”. Winą za klęskę obarczał nieudolnych dyplomatów Ludendorfa i swego kuzyna Maksymiliana. Ledwie co Wilhelm stał się „osobą prywatną”, a już przeniósł się do wyremontowanego ogromnym kosztem pałacu w Doorn (Holandia). Rozpoczął urządzanie nowego mieszkania. Z Berlina i licznych pałaców sprowadzał meble i obrazy, podobno razem było tego pięćdziesiąt wagonów. Ponieważ na wygnaniu nie mógł oddawać się swej największej pasji - łowiectwu, przedpołudniami piłował drzewo. W tej dziedzinie także lubił być najlepszym, więc stale ustanawiał nowe rekordy. 30 października 1919 r. hrabina Elżbieta Bentinek zanotowała: „Cesarz ściął dziś jedenastotysięczne drzewo”, 12 listopada było ich już dwanaście tysięcy. Cesarz nie tylko ścinał drzewa. Z upodobaniem sadził też nowe. Były to przede wszystkim dęby. Ponoć prezentem sprawiającym mu największą przyjemność było nowe drzewko. Każdy z prezentów nosił imię darczyńcy. Cesarz miał mawiać: „gdy idę przez ogród, znajduję wielką przyjemność w dotykaniu drzew i krzewów, które dostałem w prezencie. Czuję się wtedy tak, jakbym ściskał dłoń tego, kto mi je podarował”. Wilhelm II zmarł 4 czerwca 1941 roku w wieku 82 lat. Do pochówku, zgodnie z wcześniejszym życzeniem, ubrano go w mundur generalski. Tak, jakby chciał, by śmierć nadała mu więcej godności i wielkości, której nie posiadał w oczach świata za życia. Być może w ostatnich chwilach, gdy wybierał treść epitafium, był tej wielkości-przez swą skromność- bliższy niż kiedykolwiek wcześniej: „Nie chwalcie mnie, bowiem nie potrzeba mi pochwał; Nie sławcie mnie, bowiem nie potrzeba mi sławy; Nie sądźcie mnie, bowiem zostanę osądzony”. . RÓD VON DOHNA 24 Siedziba rodowa von Dohnów w Słobitach Protoplastą rodu von Dohna był krzyżacki najemnik Stanislaus (zm.1504/05). Dobra, które otrzymał za zasługi dla Zakonu stanowiły początek wielkiej fortuny, jaką kolejni członkowie rodziny pomnażali przez stulecia. Ryszard Wilhelm (ur.1843, zm. 1919), był w prostej linii jedenastym potomkiem Stanislausa. Za przyczyną jego starań na łowy do Prakwic zjeżdżali najpierw Carl Fredrich von Preussen a później cesarz Wilhelm II. Na dworze cesarskim pełnił Dohna funkcję Łowczego Dworu oraz Prowadzącego Sforę (niem. Master) królewskich polowań (niem. perfors). Jako Master polowania w Liebenbergu został z bardzo bliska postrzelony śrutem w kostkę (rana odezwie się dopiero po długim czasie-na starość Ryszard będzie podpierał się laską o rączce wykonanej z kości słoniowej). Był okazałym mężczyzną. Na początku lat dziewięćdziesiątych XIX wieku Wojciech Kossak, zauroczony widokiem księcia galopującego na siwku „Glasenapp”, uwiecznił go na portrecie. 1 stycznia 1900 r. Ryszard Wilhelm von Dohna został podniesiony przez cesarza do godności dziedzicznego księcia. Nie obeszło się wtedy bez kpin i uszczypliwych uwag ze strony rodziny. „Pierwszy parweniusz w naszej rodzinie”- stwierdził jeden z kuzynów, „biedny Ryszard, jak on będzie mógł za to odpłacić”- powiedział inny. Do 1906 roku cesarz, nie tylko przy okazji polowań, często gościł w Słobitach. Po każdej z takich wizyt zostawała jakaś cenna pamiątka. Najbardziej wartościową była jedna ze słynnych tabakierek, należącą niegdyś do Fryderyka Wielkiego, wykonana z chryzoprazu i zdobiona bogato diamentami. Wilhelm II (siostrzeniec Fryderyka) podarował ją gospodarzom Słobit podczas wizyty, na której wystawiano operę napisaną i skomponowaną na jego cześć. Tabakiera była tak cenna, że przechowywano ją w żelaznej szafie. Po 1906 r. przyjazne stosunki między cesarzem i księciem znacznie się ochłodziły. Ryszard Wilhelm von Dohna zmarł dziesięć lat później. Salwę pożegnalną nad jego grobem oddało „Komando” strażników obozu jenieckiego dla żołnierzy I Wojny Światowej z Pasłęka. . DOBRA RODOWE DOHNÓW Okoliczne lasy skrywają niejedną tajemnicę. Mało kto wie, że znajduje się tu tak zwany „szwedzki szaniec”. 25 Prakwiczanie usypali go podczas najazdu szwedzkiego w XVII wieku. W zacisznej niszy, otoczonej stromym pagórkiem z jednej i meandrem rzeki Dzierzgoń z drugiej strony, mieszkańcy wsi ukrywali się przed najeźdzcą. Czas zatarł pierwotny wygląd kryjówki. Ale przy odrobinie chęci można go sobie wyobrazić Kolejną osobliwością lasów prakwickich jest arboretum (dendrarium), założone przez starszego strzelca Ehm`a około 1850 roku. Pośrodku lasu ( nieopodal „szwedzkiego szańca”), w osłoniętym od wiatru i mrozu miejscu, posadzono rzadkie gatunki drzew. Choć obce miejscowemu drzewostanowi, rozwijały się zdumiewająco dobrze. Odnalazłem to miejsce podczas jednej z wędrówek. Do dziś rosną tam nietypowe dla rodzimego krajobrazu okazy: choina kanadyjska, sosna wejmutka oraz jodły. Ciekawostką jest kolejny kamień- ustawiony tu przy okazji posadzenia dębu poświęconego Wilhelmowi I, dziadkowi opisywanego cesarza. Jeśli wierzyć kamiennemu obeliskowi, to dąb posadzono 22 marca 1881 roku. Dziś pozo-stał po nim tylko pień. Interesująca jest także położona w lesie zakręckim „Góra Zamkowa”. Pierwotnie znajdowało się tu grodzisko Prusów, które w drugiej połowie XIII w. zostało zajęte przez Zakon Krzyżacki. Według niemieckich źródeł, Prusowie odbili grodzisko podczas świąt Bożego Narodzenia, gdy zakonnicy byli na modłach. Zupełnie inaczej brzmi polska wersja wypadków- bowiem to Krzyżacy mieli w Boże Narodzenie napaść na grodzisko i doszczętnie je spalić. Gdy za czasów Ryszarda Wilhelma von Dohna, wszędobylski łowczy Schmidt, bez zezwolenia wykopał tu kilka przedmiotów, dostał ostrą reprymendę od księcia. Najciekawsze eksponaty znalezione na „Górze Zamkowej” przekazano do muzeum w „Kőnigsbergu”. Rozmiary wzniesienia sięgały 60 metrów wysokości. Znajduje się ono w pętli rzeki Dzierzgoń i do dziś można rozpoznać potrójne obwałowania, na których niegdyś wspierały się drewniane palisady budowli. Gdy podczas spotkania z Himmlerem wnuk Ryszarda Wilhelma opowiedział o drewnianym grodzisku, ten z entuzjazmem zaproponował przeprowadzenie wykopalisk. Ówczesny właściciel dóbr Aleksander zu Dohna zgodził się na to pod warunkiem, że prace 26 przeprowadzą archeolodzy i całość zostanie sfinansowana przez III Rzeszę. Wiosną 1935 roku przeprowadzono fachowe przekroje przez wały, nie dokonano jednak żadnego sensacyjnego odkrycia. Stwierdzono, że istotnie miały tu miejsce ciężkie walki, a drewniane umocnienia grodziska były często palone. Znaleziska z brązu wskazywały, że w lasach prakwickich przebywali jedynie Prusowie, nie mający nic wspólnego z Germanami, a tym bardziej z Krzyżakami, którzy posiadali broń żelazną. Dobra słobickie i prakwickie były zarządzane na bardzo wysokim poziomie. Mimo to stan miejscowych dróg pozostawiał wiele do życzenia. Historyczną anegdotą jest podanie, że damy podróżujące ze Słobit do Gładysz miały przymocowane do sukni coś, co nazwano „ołowianymi papugami”. Przyrząd taki miał zwiększać wagę podróżnej i sprawić, by na wyboistej drodze nie uderzała głową w sufit pojazdu. Następną ciekawostką tych terenów jest także fakt, że czerwcu 1934 roku, zaproszony przez Aleksandra Dohna, przybywa do Prakwic Herman Gőring. Spędził tu kilka dni i strzelił trzy rogacze. Właściciel majątku szukał w Gőringu sprzymierzeńca, gdyż zwalczał gauleitera Kocha. Osiągnął zresztą to, czego chciał- w wyniku tej wizyty Koch zostaje zwolniony ze stanowiska. Jednak po kilku miesiącach obejmuje je ponownie. Na pewnym etapie pracy nad książką, zagadką stały się skróty S.K.H i S.M, znajdujące się na kamieniach. W rozszyfrowaniu jej pomógł mi kol. Stanisław Łaga, pasjonat i kolekcjoner wszystkiego, co związane z łowiectwem. Ponadto kol. Stanisław był pierwszym, surowym cenzorem „Kamieni Wilhelma”. Składam mu za to serdeczne podziękowania! Tajemnicze S.K.H jest skrótem niemieckiego tytułu Seine Kőniglichte Hoheit, w polskim tłumaczeniu- Jego Królewska Wysokość (Mość). Do używania takiego miana byli uprawnieni członkowie królewskich rodów, którzy nie byli władcami. Z kolei skrót S.M, przynależny tylko koronowanym głowom ( niem. Seine Majestat), to Jego Cesarska Mość. W trakcie zbierania materiałów, uświadamiałem sobie, że lasy prakwickie skrywają jeszcze mnóstwo tajemnic. Oto w miejscowości Stare Miasto znajduje się obiekt przypominający cmentarz. Okazało się, że przed laty ród von Dohna umieścił tu tablicę upamiętniającą poległych podczas I Wojny Światowej mieszkańców tych ziem. Było to coś, co przypominało Grób Nieznanego Żołnierza. Opiekowano się tym miejscem do końca II Wojny Światowej. Później wszystko uległo dewastacji, dzieląc los wielu pamiątek tamtych czasów. Ogrom krzywd, które naród niemiecki wyrządził Polakom, częściowo czyni zrozumiałymi zniszczenia, jakich dokonywali rozżaleni ludzie. Jednak dobrze, że upływ czasu leczy rany i koi smutki. Dzięki temu, że zmieniają się stosunki pomiędzy narodami, chociaż te nieliczne, ocalałe pamiątki, odsłaniają swą tajemnicę. Nie można zaprzeczyć, że są one elementami dziejów ludzkości i mają ogromną wartość historyczną. Bez względu na fakt, że czasy bywały okrutne. 27 Pałac w Prawicach (lata powojenne) . 28