STANISŁAW GROCHOWIAK DIALOGI SPIS RZECZY Partita na instrument drewniany Po tamtej stronie świec Szachy Wergili Kaprysy Łazarza Dzień orderu Chłopcy Lęki poranne Król IV Okapi Z głębokiej otchłani wołam PARTITA NA INSTRUMENT DREWNIANY CZĘŚCI: I Strepitoso II Ostinato misterioso III Rondo IV Grave V Coda OSOBY: W e y c h — majster ciesielski Ł a c i a k — właściciel tartaku S u b i k — uczeń ciesielski Stulpa Pielecki Furman Oficer Restaurator Córeńka Pierwszy z eskorty Drugi z eskorty I STREPITOSO Zawieja. W momencie gdy cichnie — narastający terkot tartacznych pił. Odgłosy przewalanych kłód drewna, mokre klaśnięcia desek, jakby zwalanych z wozu. Zbliżanie się ciężkich kroków po śniegu, szamotanie z klamką — przestraszony łopot szklanych drzwi — i nagle ciepła ci- sza kantorku. Zegar tyka. Ten ktoś, kto wszedł, niepewnie skrzypi bu- tami tuż przy progu. W głębi jest biurko i delikatny szelest papierów ŁACIAK zza biurka Proszę, panie Weych, niech pan przysunie się do piecyka... Posłuszne kroki tego, który przyszedl. Niech pan się nie gniewa, panie Weych. Posłałem po pana tylko tak — na próbę. “A może przyjdzie?" Byłem przeko- nany, że pan nie przyjdzie! To, że pan przyszedł, jest dla mnie ogromną niespodzianką. WEYCH znad piecyka Ktoś panu powiedział o dziecku. ŁACIAK O dziecku?! WEYCH Tak, wczoraj jedliśmy marchew. Ja mógłbym nawet piasek. Ale ona musi mieć mięso... ŁACIAK Pańska córeczka jest chora? O, nie, nie. Tego nie przewi- dywałem. W takim razie bardzo pana przepraszam... Wszyst- ko odwołuję i jeszcze raz przepraszam. WEYCH nie rozumiejąc Co pan odwołuje?... ŁACIAK No, to, że wyrwałem pana z domu. W takiej sytuacji... WEYCH zrozumiał, zbliża się do biurka z wściekłością Tyyy! ŁACIAK zmienionym tonem Panie Weych!... Ja ostrzegam! WEYCH po długiej pauzie, w której tylko tykanie zegara A jednak ma pan do mnie szczęście. Zawsze. ŁACIAK wesoło Szczęście? To mało, panie Weych. Powiedzmy: fuks! No, niech pan tak spojrzy na nas z boku: pan — ogromny, ja — malutki. Już w szkole nazywano mnie “szczurkiem", ale nawet u najsilniejszych miałem posłuch. Co to jest? Spryt? WEYCH ponuro Nie wiem. ŁACIAK Ja też nie wiem. A czy pan wie, dlaczego ma pan chore dziecko ? WEYCH Wiem. Po żonie. ŁACIAK No to może pan wie, dlaczego pan żenił się z gruźliczką? WEYCH Kochałem ją. ŁACIAK jakby nie dosłyszał Jak? WEYCH po pauzie Czułem do niej. ŁACIAK Do kurwy? WEYCH spokojnie Ona już nie żyje, panie Łaciak... ŁACIAK zreflektował się Więc chyba to nas tak ciągnie do siebie, panie Weych! O, nie przeczę, cenię w panu fachowca, najlepszego fachowca w ca- łej Guberni... Jest jednak jeszcze coś, co nas tak do siebie ciągnie: pański cholerny pech — i mój cholerny fuks! No co? Odtajał pan już trochę?... WEYCH Musiałem przyjść, panie Łaciak. Ale kiedy będę przy maszy- nie, to niech się pan nie zbliża. Tak jak dawniej... ŁACIAK znowu prawie wesoło A po co miałbym pana denerwować, panie Weych?! Spoty- kamy się nie po raz pierwszy — i pan wie: u mnie w robo- cie lubię uszanować spokój ludzi. I niech pan popatrzy na moje ręce... Tak!... A teraz na swoje... I pan myśli, że będę się z panem bił? WEYCH ponuro Więc co mam robić? ŁACIAK leniwie, znad papierów na biurku Mam dla pana wielką robotę, panie Weych. WEYCH Inaczej by pan po mnie nie posyłał. ŁACIAK O, nie tak ostro, panie Weych! Już mówiłem, że po długim namyśle... Bo jeżeli pan odmówi... Są komplikacje politycz- ne. WEYCH Domyślam się. Mamy robić dla Niemców. ŁACIAK ostro Dla pieniędzy! A pan będzie robił dla mięsa, którego potrze- buje pańska córeczka. Miała krwotok, tak? WEYCH niechętnie Miała. ŁACIAK Ale pan jesteś Polak i pan chcesz ratować ojczyznę. WEYCH po pauzie Ile? ŁACIAK Będzie miała na przeżycie całej zimy. Z mięsem. WEYCH Bez nabierania? ŁACIAK Zacząłem szczerze, to będę szczery i dalej. Z innych może i zerżnę, pan dostanie uczciwie. Jeżeli zostanie pan u mnie do wiosny, to już od wiosny będę z pana rżnął tak samo jak z innych. Powtarzam: daję słowo honoru, ale jeżeli pan żąda, wystawię zaświadczenie na piśmie. WEYCH Co to ma być? ŁACIAK Kolosalna budowa! Prawie kościół! WEYCH Baraki? ŁACIAK Z tym nie byłoby takiego pośpiechu. Robota jest już na jutro rano. WEYCH Na jutro rano ? ŁACIAK Inaczej bym po pana nie posyłał. WEYCH Więc co to ma być? ŁACIAK Pierwsze tego rodzaju zamówienie w prywatnym zakładzie. Zazwyczaj robią to sami, w wojskowych warsztatach. WEYCH przełykając ślinę Co to ma być? ŁACIAK oschle Szubienica. W e y c h milczy. Ł a c i a k po pauzie Rozczarował się pan? Pomyślał pan, że zgłupiałem i dla takiej drobnostki sprowadzam najlepszego cieślę w Guberni! Nie, panie Weych, nie chodzi o jednoosobowy patyk, których już tyle powtykano w naszą ziemię. Mamy zrobić coś niespoty- kanego — rzecz na pięćdziesięciu ludzi. WEYCH ponuro Duża robota! ŁACIAK Chciał pan powiedzieć: wstrętna robota! Niech pan mówi, pro- szę. Ale ja robię z drewna, panie Weych. Wszystko, co z drew- na, robią tacy jak ja — i jak pan. Robił pan łóżka? A może w jednym z tych łóżek spała pańska żona? ostrzegawczo Niech się pan nie rusza!... Trumny, które pan robił w lecie, czekają jeszcze w magazynie. W jednej z nich może spocząć pańska córka. Jeśli pan robił trumnę dla własnej córki, to była też wielka robota! WEYCH ze znużeniem Panie Łaciak, ja nie umiem mówić tak jak pan, i ja... mnie nie wolno pana bić. Nie wolno. ŁACIAK O to przecież chodziło. Żeby pan wreszcie to zrozumiał. Panie Weych, wielkie zamówienie wojskowe! Gdybym odmówił, wzięliby mnie za patriotę, zamknęli w obozie albo i gorzej, tartak rozebraliby i wywieźli gdzieś na zachód, A ten tartak to nie tylko ja, nie tylko o sobie myślałem. I jakie perspek- tywy! Niemcy zamawiają nie tylko szubienice, lubią od nich zaczynać. śmieje się, rozbawiony własną myślą Tak, to jest początek, panie Weych. A szubienicę postawimy... WEYCH Postawimy? ŁACIAK Przecież to cały montaż! Zrobiłem na oślep dwa, trzy rysunki i jestem przerażony. Oni nie mają zielonego pojęcia o takiej budowie. A my nie mamy wyboru. WEYCH Gdzie? ŁACIAK Czy potrzeba o to pytać? Jak wszędzie... WEYCH Na Rynku? ŁACIAK Tak. W miejscu po spalonej remizie... Pamięta pan? W trzy- dziestym ósmym stawialiśmy tam krzyż misyjny. Na miejscu starego pożaru jest zawsze miękka ziemia... WEYCH Mają wieszać w naszym mieście... Naszych? ŁACIAK O, na to bym nie poszedł, panie Weych! Nie, nie ze względów uczuciowych. Powiedziałem, że wszystko, co ma być z drewna, to zrobię. Czy ja wiem... jakaś lojalność... względy towarzy- skie... WEYCH Strach! ŁACIAK Strach? Nie, ostrożność. W każdym razie na to bym już nie poszedł. Towar przywożą własny. WEYCH To dlaczego u nas? ŁACIAK Mają swoje względy, mówią, że psychologiczne. Słyszał pan o partyzantach? WEYCH To nie moje sprawy. ŁACIAK Więc pan nie tylko słyszał. Chodzą po wioskach, obiecują chłopom ziemię, a za obiecanki dostają żywność... WEYCH Będą wieszać chłopów? ŁACIAK Chłopów wystarczy przestraszyć. WEYCH Więc kogo? ŁACIAK Takich właśnie, którzy obiecują chłopom ziemię, a panu na przykład, że kiedyś... kiedyś mnie pan zaciuka! Więc to nie są moi przyjaciele, panie Weych! Słychać odgłos kroków W e y cha zamierający przy drzwiach: Weych tam stoi, prawdopodobnie z ręką na klamce. Odchodzi pan? Niech pan zajrzy do szopy z maszynami i na- zbiera trochę wiórów. Może pan przychodzić codziennie. Bę- dzie cieplej pańskiej córeczce. Do widzenia, panie Weych. Weych milczy; najdrobniejszy szelest nie zdradza jego ruchów; ty- kanie zegara. Ł a ci a k leniwie No dobra. Teraz to już pana popędzę!... Mówiąc szczerze, jak to zwykle między nami, nie pomyślałbym w ogóle o panu. Ludzi do roboty zawsze wystarczy. Ale jest maleńkie “ale". Na to widowisko spędzą chłopów z całej okolicy. A pan wie, chłop nie tylko patrzy, kto wisi, ale i na czym wisi. Chłop lubi oglądać dokumentnie i zapamięta formę. Więc robota musi być dobra. Dla żywych, nie dla umarłych. Tamci będą wisieć tak czy tak, a pańska córeczka już panu wierszyka na imieniny nie powie. W e y c h jw. Jeszcze pan czeka? No, proszę bardzo, dla pana wszystko, pa- nie Weych; jestem szuja! Ulżyło panu? WEYCH ochryple Da pan dziś zaliczkę? ŁACIAK sennie Dam. WEYCH Drzewo czeka na placu? ŁACIAK Na placu. Za pół godziny będzie można zacząć. W tym czasie ja wykończę rysunek, a pan skoczy do rzeźnika. WEYCH Zacznę od roboty z siekierą. Pan już nie będzie kręcił się w pobliżu?... ŁACIAK O nie! Kogo jak kogo, ale pana nie muszę przypilnowywać. W taki mróz... WEYCH , To dziękuję panu, panie Łaciak. ŁACIAK Nie ma o czym mówić, panie Weych. II OSTINATO MISTERIOSO Zawieja ustała. Czasem lekki podmuch pójdzie po ziemi, zawiruje ku- rzawą. Pod wieczór zbiera się na mróz — i wszystko skrzypi. Siekiery uderzają tępo, jakby odbijały się od metalu. Jest rytm uderzeń, syn- kopowość. WEYCH Ciosaj, ciosaj! Co teraz naszpicujesz, potem jakbyś znalazł! SUBIK Siekiera tępa, panie Weych. Bąble się robią... WEYCH Gdyby ci się na tyłku robiły... O ręce się martwisz? SUBIK Nie martwię się, bolą. Nie trzeba tak poganiać. Przecież zdą- żymy. Matuśka mówiła, że na sąd ostateczny nikt się nie spóźni, panie Weych. WEYCH A ja ci mówię, że robota jest na termin, i to ważniejsze od sądu ostatecznego!... Człowieku, jak ty przykładasz tę siekie- rę! Pokaż no... SUBIK jakby się przypatrywał Panie Weych!... WEYCH Co? SUBIK Nie wiem, czy panu to powiedzieć... WEYCH Ja też nie wiem! Weź lepiej siekierę i ciosaj bardziej na ukos!... O tak... SUBIK po krótkiej pauzie, w której rozbrzmiewają tylko uderzenia Panie Weych! WEYCH Znowu gadasz? SUBIK Ja nie mogę tak bez przerwy. Już od trzech godzin ani chwili odpoczynku... WEYCH To po coś się zgłosił?... Ile masz lat? SUBIK Dziewiętnaście... WEYCH Ile? SUBIK Osiemnaście... WEYCH Ile?! SUBIK Za miesiąc będę miał siedemnaście... WEYCH Co chciałeś powiedzieć? SUBIK pociągając nosem Pan nie uwierzy, może pan będzie się nawet śmiał, ale dla pana to też jest ważne... WEYCH Więc co, u diabła? SUBIK nabożnie Dzisiaj w nocy przyszła do mnie matuśka! WEYCH Matuśka ? SUBIK Nieboszczka matuśka. Pan ją znał, panie Weych. WEYCH Wszystkich tu znałem. SUBIK Ja wiem, panie Weych. Niech pan się nie gniewa. Ale moja mama nie. Matuś była jak święta. WEYCH To musiałem jej nie znać. SUBIK Znał ją pan. Robiła ludziom opierunek... Taka mała, dość gruba. Jedyne, co ją od Boga oddalało, to to, że lubiła sobie z flaszki pociągnąć. WEYCH Honoratka! Ty mówisz o Honoratce!... Honoratka była świę- ta?... śmieje się dobrodusznie A ja myślałem, że synem Honoratki jest ten dryblas z pie- gami, który pracuje przy piłach!... SUBIK Nie, tamten jest od ciotki Syrkoń. Więc matuśka przyszła w ogromnej jasności... WEYCH Taki sen miałeś? SUBIK No jasne! Gdyby przyszła nie we śnie, to chybabym skonał ze strachu. We śnie jest wszystko łatwiej i mniej strasznie... WEYCH Często tak przychodzi? SUBIK Raz, jak miałem ukraść kilka desek Łaciakowi, raz znowu, jak wybierałem się z koleżkami do jednej takiej, która uczy... pan wie... WEYCH brutalnie Wiem! SUBIK Teraz przyszła trzeci raz — i po raz pierwszy w rękawicz- kach... Całe życie marzyła o pięknych rękawiczkach, bo wsty- dziła się swoich czerwonych rąk. WEYCH po pauzie Mogłaby ci je zostawić. No, rzuć tę siekierę i natrzyj palce śniegiem!... Zapalisz? Szelest opakowania, trzask zapałki — jednej, drugiej — potem wes- tchnienie i wyparcie dymu z pluć; gwałtowny kaszel Subika. Nie umiesz? SUBIK Rzadko palę, panie Weych. Za życia matuśki musiałem kryć się po kątach, a teraz w ogóle już ciężko... WEYCH Rozumiem. No i co Honoratka? SUBIK gorączkowo Wie pan, po raz pierwszy przyszła nie z przestrogą ani z ka- zaniem, ale z pociechą... WEYCH ...że w niebie codziennie jest kotlet schabowy! Słyszałem już o tym. SUBIK Mówiłem, że pan się będzie naśmiewał! Ona przyszła w spra- wie tej naszej roboty. Nie gniewa się... WEYCH A co ją to obchodzi?! SUBIK Zawsze nawiedza mnie w niewyraźnych sytuacjach. Jak mia- łem skraść deski Łaciakowi, jak dałem się namówić koleż- kom... Więc tym razem powiedziała, że “synku, to nawet na chwałę Bożą, powtórz panu Weychowi i wszystkim innym powtórz, że ci wisielcy mają być potępieni, więc sprawa cza- su — prędzej czy później — nie jest ważna". WEYCH po pauzie Tak powiedziała? SUBIK Może coś przekręciłem, ale chyba niewiele. WEYCH z narastającą zlością A ty bardzo kochasz matuśkę? SUBIK Kogo mam kochać, panie Weych? WEYCH I jesteś jej posłuszny? SUBIK Staram się, panie Weych... WEYCH krzyczy Więc bierz za siekierę!... No, słyszysz?!... Matuśka kazała ci ofiarnie pracować, a ja obiecuję dopilnować tego rozkazu. No!... Slychać, jak popchnął osłupiałego chłopaka. SUBIK płaczliwie Panie majster, niech pan nie bije!... WEYCH Więc pracuj, syneczku! z towarzyszeniem gwałtownych dźwięków siekiery Pracuj na potępienie wisielców, na zbawienie pana Łaciaka, na zbawienie Gestapo! No, pracuj, syneczku! Szybciej, szyb- ciej! I staranniej, syneczku! Ostry stuk odrzuconej siekiery. SUBIK Nie! WEYCH zasapał się, umilkł; kroki Subika po śniegu Subik! SUBIK Nie, panie majster, nie! WEYCH Subik, masz wrócić! SUBIK Nie chcę pieniędzy. Nic nie chcę... WEYCH miękko Subik! Ś u b ik zawrócił, zbliża się. Trochę zgłupiałem, ale musisz przyznać, że ty też nie jesteś mądry. SUBIK Kiedy ja nie kłamałem... Matuśka naprawdę... WEYCH Wiem, że nie kłamałeś. Pamiętaj tylko o jednym: matuśka nawet w niebie nie ma rękawiczek. Chodzi tam po ludziach i robi im opierunek. Czasem popije. A teraz nabierz śniegu i natrzyj ręce. I poczekaj. Resztę doszpicuję już sam... III RONDO Wewnątrz szopy tartacznej jękliwy zgrzyt elektrycznej piły wznosi się aż do sopranu, a potem gwałtownie martwieje. W ciszy oddechy lu- dzi, gdzieś z daleka, z pogłosem podłużnego wnętrza — narastają chy- botliwe kroki zbliżającego się mężczyzny. WEYCH Znowu pan pijany, panie furman? FUBMAN bełkotliwie Znowu? Pan mnie obraża, panie majster... Jestem struty, a nie pijany. Pan spróbuje wypić pół flaszki bimbru. WEYCH Pijałem i flaszkę. Ale nie w robocie. FURMAN ze śmiechem do pozostałych mężczyzn Słyszeliście? Pan majster martwi się o robotę. Pan majster jest człowiek solidny i dba o interesy pana Łaciaka. WEYCH Bierzemy forsę. Pan też, panie furman. FURMAN Nie, panie majster, pan się pomylił. Za tę robotę forsę weźmie mój koń. Aprobujący śmiech robotników. Pan zna mojego konia? Pije bardzo umiarkowanie i od świę- ta... Na przykład... na Boże Narodzenie. Ja już z nim rozma- wiałem... Jutro, po całej tej rzeźni, koń wejdzie do kantorku i pokłoni się panu Łaciakowi. SUBIK gwałtownie Weźmie forsę w zęby i położy je przed panem furmanem! Ale pan furman jej nie dotknie, tylko wskaże na nią kelnerowi... FURMAN doskakuje do S u b i k a Zamknij się, ścierwo! WEYCH zatrzymuje Furmana To ty się zamknij, moczymordo! Nająłeś się? Furman milczy. Mówisz do ludzi, a nie do koni! Ten stary, z trzema zębami, to cieśla Pielecki... Widziałeś żylaki na jego nogach?... PIELECKI Panie majster, dałby pan spokój... WEYCH Cicho! Ja mówię!... Ten tutaj to cieśla Stulpa. Kiedyś pan i dla niego pracował, panie furman. Pan o tym wie... I wie pan, co Łaciak zrobił z niego. To, co pan teraz ogląda... A Su- bika widzi pan? Jego ręce!... Niech pan zdejmie te futrzane rękawice! To pan nosi rękawice, nie pański koń... FURMAN w miarę, jak W e y c h mówi, zaczyna pochlipywać Co oni z nas robią, chłopaki? nagle z płaczu przechodzi w śmiech Diabła się tutaj spodziewałem, jak Boga kocham, ale nie pana, Weych... A wie pan, kogo będą wieszać? Mój koń już się o tym dowiedział. Pięćdziesięciu bolszewików! Pańskich wybawców, moich wybawców, wybawców Stulpy i Subika... “Piotrze, Piotrze, zanim zapieje kur pierwszy, ty się mnie zaprzesz!... Nie zaprę się ciebie, Panie... Piotrze, Pio- trze, zanim zapieje kur drugi, ty drugi raz się zaprzesz... Nie, Panie... Trzeci raz się zaprzesz... Nie, Panie... Trzeci raz się zaprzesz... Nie zaprę się Ciebie, Panie..." i zaparł się, sukin- syn! Tak jak przy wejściu Furmana kroki jego brzmialy groteskowo chwiejnie, tak teraz echo nabrzmiewa sprężystym, rytmicznym stuko- tem oficerek. Stukot dochodzi aż do zamilklej nagle grupy robotników, urywa się jak cięty nożem, ŁACIAK który przyszedł z Niemcami, z nerwową służalczością Panie Weych, panowie wojskowi przyszli obejrzeć postępy w pracy. Myślę, że pan nas nie zawiódł? WEYCH ponuro Wszystko gotowe do montażu. FURMAN chichotliwie ...Ja, panowie żołnierze?... Ach, nie znałem tego Człowieka... był mi obcy... Jestem biednym rybakiem znad jeziora Gene- zaret... OFICER ostro Co on mówi? LACIAK z udanym śmiechem Furman to człowiek beztroski, panie pułkowniku. Już taka natura... OFICER ostro Głupiec! FURMAN ...Jestem biednym rybakiem... przypadkowo trafiłem do tego miasta... OFICER On jest kompletnie pijany! Wszyscy pańscy pracownicy piją? W takim razie... ŁACIAK rozpaczliwie Ależ nie! Panie Weych, niech pan pokaże pułkownikowi do- tychczasowe rezultaty naszej pracy... O, proszę! Pan będzie łaskaw spojrzeć, pułkowniku... Nie chcę obrażać pańskiej du- my narodowej, ale robota, można powiedzieć, niemiecka. Wszystko zapięte na ostatni... na ostatni bretnal! W zupełnej ciszy sam śmieje się ze swojego kalamburu. Skrzypienie oficerek. OFICER Interesują mnie dwa szczegóły: termin ustawienia obiektu i jego wytrzymałość. Tutaj już bez żartów, panie... panie... ŁACIAK ...Łaciak. OFICER ...panie Łaciak. Ma pan dzieci? ŁACIAK Bardzo żałuję... OFICER Ja też. Własną skórę może pan lekceważyć... ŁACIAK gorliwie Wykluczone! Zapewniam pana... OFICER śmieje się sucho No właśnie!... do wszystkich Dotyczy to wszystkich zaangażowanych robotników. Jakakol- wiek opieszałość lub niedokładność będzie traktowana jako sabotaż. Są wśród was komuniści? Milczenie. No właśnie!... Komuniści mogą ujawnić się jeszcze w tej chwili... Postaramy się wspólnie zwiększyć przepustowość te- go, no... śmieje się sucho Teraz jest godzina pierwsza po północy... do W e y c h a To pan jest majstrem?... Jak długo potrwa montaż? WEYCH Około siedmiu godzin... OFICER Nonsens! WEYCH Ziemi pan nie zmiękczy. Jest nieczuła. OFICER A więc dobrze, ja zmiękczę pana, a pan zabierze się do ziemi. No co? Będzie skutek? W e y c h milczy. Oficer śmieje się sucho. No właśnie!... Pan jest inteligentny! Gratuluję, panie... panie... ŁACIAK ...Łaciak. OFICER ...panie Łaciak. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo pracy, udziela- my pełnych gwarancji. Od chwili transportu oddaję panów pod eskortę ludzi i psów. Pan Łaciak obejrzał miejsce bu- dowy i — o ile się nie mylę — był wręcz zachwycony. Czy tak? ŁACIAK Tak jest, panie pułkowniku! IV GRAVE Słaby odgłos dzwonka w końskiej uprzęży, szelest po zakrzepłym śnie- gu, ludzie towarzyszą saniom piechotą. Nagle rozlega się suchy trzask, podobny do detonacji wystrzalu — jeden, drugi, trzeci. FURMAN który już trochę wytrzeźwiał, ale niezupełnie ...Strzelają, sukinsyny?... To co, mam może jechać pod strzały? Samobójcę znaleźli? SUBIK Drzewa pękają od mrozu. Ot i wszystko! FURMAN ze zdumieniem Drzewa ? WEYCH Napompował się pan tym bimbrem, więc nie czuje pan mro- zu. Subik czuje... FURMAN Jezus Maria, nie zazdroszczę wam, chłopaki. Stulpa ze swoim reumatyzmem... Stulpa! Słyszysz mnie, Stulpa?! STULPA Niech pan da spokój, panie furman. Czeka nas robota, a ga- danie w mróz męczy. FURMAN Niech pan pomyśli, panie majster, o tych jutrzejszych!... Na pewno pognają ich tylko w koszulach i boso. Już raz coś po- dobnego widziałem... Ze śmiercią to trzeba jak z kobietą, miękko i w cieple. Z kobietą inaczej w ogóle nie potrafię, a ze śmiercią to w żadnym wypadku... A pan, panie majster? WEYCH Nie myślałem o tym. FURMAN To źle. Nie pije pan wódki i dlatego za mało pan myśli. A cza- sy nastały bardziej myślące... Jezus Maria, jak ta szkapa pa- ruje! Jeśli nie zrobimy przystanku, wyparuje mi do cna. chichocze “...Panie furman, gdzie pan ma szkapę? Jak to gdzie? Widzi pan tę rudą chmurkę nad kościołem?... To jest właśnie moja szkapa. Ulotniła się ze wstydu!..." bardzo poważnie Żarty żartami, a ja robię przystanek! STULPA Tylko bez głupstw, furman! Chce pan, żebym dostał kolbą po garbie? Przecież depcą mi po nogach... FURMAN Konia nie uszanują? STULPA A pana uszanowali? FURMAN Jakie to życie zasrane... Popatrzyłem przez chwilę na to niebo pełne gwiazd, na te białe ulice i wystarczyło, żebym zapo- mniał. Moglibyśmy teraz z Weychem, Stulpą i Pieleckim po- galopować do lasu po choinki... A potem do leśniczówki i lite- rek rozbić pod połeć słoniny... Czujesz pan ten zapach, maj- ster? W tym momencie rozlega się spłoszone parsknięcie konia, szamotanie się Furmana z lejcami, jego przekleństwa, zgrzyt płóz o coś twar- dego, tak jakby uderzyly o krawężnik chodnika; sanie stają, slychać jedynie stukot kopyt konia, tańczącego w miejscu. PIERWSZY Z ESKORTY z wściekłością Co jest, bandyci? Dlaczego przystajecie? FURMAN szarpiąc się z koniem No, co jest? Nie widzisz? Te wasze reflektory... SUBIK z trwożnym zachwytem Panie majster! Panie Stulpa... Spójrzcie na Rynek!... PIELECKI Jak kościół! Nie!... Jak bal!... Byłem kiedyś na balu... FURMAN szamocąc się Ale konia tam nie wprowadzali!... Nie ma o czym gadać, pa- nowie... PIERWSZY Z ESKORTY Jak nie pociągnie, puścimy na niego psy!... Potrafią pogonić każdego! FURMAN ze złością Uch, ty!... Poganiaczu!... WEYCH Spokój... Niech pan poprowadzi konia za uzdę. Tylko dobrym słowem... dobrym słowem... O tak, tak! I spokojnie!... Spo- kojnie... Sanie ruszają, Krok ludzi jest dużo powolniejszy, slychać pieszczotliwe nawoływanie Furmana, ale rychło zagłusza, je wściekle ujadanie psów. Teraz już naprawdę nie ma mowy o dalszym transporcie, koń rży, wspinając się na tylne nogi, przednimi ciężko uderza o śnieg. Trudno. Zwalimy tutaj materiał. Potem sami pociągniemy po śniegu. FURMAN Te psy chyba się powściekały!... A tamci, ci czarni na rozkra- czonych nogach, to co — pozamarzali? SUBIK Ani drgną. Jak figury na cmentarzu!... PIELECKI Ale oddychają! Widzicie? Oddychają... FURMAN Charaktery! Gdyby im ruszt w tyłki wsadzić, też by się nie poruszyli!... WEYCH No dobra, panowie, bierzemy kilofy i łopaty. Musimy odgar- nąć śnieg, żeby natrafić na miejsce po spalonej remizie. Kto pamięta, gdzie to było? FURMAN Idę, chłopaki! Już zrobiłem swoje. Będę myślał o was, a wy pomyślcie o mnie, kiedy was przyciśnie. Wtedy ja to wyczu- ję — i pociągnę kropelkę za wasze zdrowie. PIERWSZY Z ESKORTY nagle się znalazł Dokąd?! FURMAN Do domu... PIERWSZY Z ESKORTY Jesteś Polakiem? FURMAN A bo ja wiem? PIERWSZY Z ESKORTY Więc bierz kilof i pomóż braciom. FURMAN Ale... ale koń?... PIERWSZY Z ESKORTY Koniem ja się zaopiekuję. Bierz kilof! FURMAN Pan nie da rady, panie eskorta. PIERWSZY Z ESKORTY Bierz kilof! WEYCH Trudno, panie furman. Trzeba wziąć kilof... Kilofy biją w stwardniałą ziemię. Slychać stękanie, kaszel. Psy za- milkly, tylko jeden skowycze, prawdopodobnie z zimna. Ktoś upuścił kilof, zabija ręce, przytupuje. WEYCH Która godzina? PIELECKI przestal przytupywać Piętnaście po pierwszej. Mróz wzmaga, majster. A tamci nie- ruchomi. WEYCH Żałuje ich pan? PIELECKI Jakbym mógł, to postawiłbym ich nago! WEYCH Też by nie drgnęli. Furman miał rację. woła w stronę pracujących przy innym dole Stulpa! Hej, Stulpa! STULPA z oddalenia Co jest, majster? WEYCH Kończycie? STULPA jw. Ostatnia łopata. Nawet skowyczący pies ucichł. Robotnicy kręcą się przy saniach, zsu- wają belę. Nagly łomot belki o śnieg, przeraźliwy krzyk S u b i k a, nowa fala psiego jazgotu, kroki podbiegającego człowieka. WEYCH zdyszany Co się stało, panie furman? FURMAN ponuro Wymknęło się Subikowi z rąk... Oblodzone, cholery! WEYCH Subik, nie możesz wstać? S u b i k płacze z bólu. WEYCH miękko Spróbuj, Subik... Niech pan go podźwignie... No, Subik, le- piej już? SUBIK połykając łzy Ja nie z bólu, panie majster!... WEYCH Więc dlaczego? SUBIK ...Boję się, panie majster!... To nie są ludzie!... Nie, to nie ludzie!... Już stukają młotki, ich miękki pogłos, wyzwalający echo drewna, brzmi prawie wesoło. Skrzypią drabiny. W e y c h znajduje się chyba na szczycie, bo jego głos dobiega z wysoka. WEYCH Panie Pielecki!... PIELECKI z niechęcią człowieka śmiertelnie zmęczonego No? Co jeszcze? WEYCH Kto tam siedzi pod słupem? PIELECKI Gdzie? WEYCH Pod środkowym! To jest człowiek? PIELECKI z namysłem To chyba Stulpa... Jakiś dziwny... WEYCH nerwowo Niech pan schodzi do niego, ale szybko! Uginanie się szczebli, kroki W e y c ha i Piele c k i e g o po śniegu. W e y c h z przerażeniem Śpi? PIELECKI Śpi... WEYCH Trzeba go natrzeć! Zdrapując oblodzony śnieg Koszulę! Rozpinaj pan koszulę! No co? Oddycha? PIELECKI Myślę, że urządził się na amen. Głupi stary... WEYCH Nacieraj pan! Mocniej!... PIELECKI Kiedy ja już nie mam siły... Mogę jeszcze budować szubie- nicę, ale wskrzeszać zmarłych? STULPA budzi się z jękiem podobnym do ziewnięcia ...Pies, matko. Mówiłem, że trzeba go spuścić z łańcucha! Te- raz nie da nam spać... WEYCH Mówi! STULPA ...Zabierzcie te psy! Nie słyszycie? Istotnie, psy jakby się ocknęły, ujadają ze wzrastającą wściekłością. W ich pełnym zaciekłości skowycie nie słychać nawet nadbiegających Furmana i Subika. SUBIK z trudem łapiąc oddech Panie majster, poruszyli się! WEYCH Kto? FURMAN też rozgorączkowany No, popatrz pan, ruszają się. Te czarne kukły! PIELECKI wpadając w ogólny entuzjazm Biegają. Gonią kogoś?... FURMAN Biegają! I to jak!... Kogo oni gonią? WEYCH Odganiają jakąś kobietę... z ulgą Może wariatka? Wszystko jedno. Najważniejsze, że się poru- szyli... Panie Stulpa, niech pan podniesie głowę. Niech pan też popatrzy!... Poruszyli się. V CODA Blaszana duża żaluzja, zakrywająca witrynę restauracji. Słychać, jak uderzająca pięść zsuwa się po karbowaniach. Ktoś tłucze w żaluzje brutalnie, z rozpaczą. W martwym wnętrzu restauracji łoskot rozlega się z podwójną silą. Na chwilę ustał i wtedy — delikatnie, wysubtel- nione przez kontrast, odezwały się potrącone szklanki (?), kieliszki (?), a miękkie bambosze zaczłapaly ciszej niż łapa kota. Rozmowa miękka, strwożona, szeptem. CÓREŃKA Nie otwieraj. To Niemcy. RESTAURATOR Czego mogą chcieć? CÓREŃKA Zarządzili na dzisiaj egzekucję... Nie otwieraj. RESTAURATOR Burmistrz poinformował mnie wczoraj dokładnie, że chodzi tylko o komunistów. A czy właściciel restauracji może być komunistą? CÓREŃKA Nie wiem. Ale nie otwieraj !... RESTAURATOR Całą noc budowali tę... maszynę, więc może teraz chcą się ogrzać? CÓREŃKA Niech zamarzną na śmierć, a ty nie otwieraj. RESTAURATOR Jesteś nieludzka, córeńko. Dwadzieścia pięć stopni mrozu... Znowu łoskot żaluzji. Restaurator z determinacją zbliża się do witryny. Kto tam? GŁOS ZZA ŻALUZJI Weych! Niech pan otwiera! RESTAURATOR Weych? Cieśla Weych? GŁOS ZZA ŻALUZJI Niech pan otwiera! Mam siekierę. RESTAURATOR przestraszony No dobrze, dobrze, niech pan idzie od podwórza... CÓREŃKA po zamilknięciu kroków za żaluzją Po co on przyszedł? RESTAURATOR Nie wiem! Tak późno? Stukanie do tylnych drzwi, kroki Restauratora, skrzypnięcie za- wiasów, piskliwy krzyk Cór eńki. Restaurator na chwilę oniemiał na widok W e y cha. ...Ależ... ależ pan jest chory!... Pańska twarz... Niech pan sia- da, Weych. Może herbaty? WEYCH Nie trzeba. Niech pan da wódki. CÓREŃKA Pan jest chory... RESTAURATOR Niech pan będzie rozsądny, Weych. Może kieliszeczek jarzę- biaku... WEYCH Szklankę wódki. Słyszał pan? RESTAURATOR No dobrze, dobrze... nalewa Niech pan powie, jak pana przepuścili Niemcy? Cały Rynek otoczony... WEYCH Znają mnie. RESTAURATOR Wyrabia pan sobie stosunki... WEYCH A tak, wyrabiam sobie. Pije dużymi łykami. RESTAURATOR Na pomyślność, Weych! Oby nam się wszystkim działo le- piej... Pan ma jakieś zmartwienie? CÓREŃKA Musi pan coś zrobić ze swoją twarzą. Jest czarna... WEYCH Czarna ? śmieje się nagle i urywa Niech pan naleje drugą. RESTAURATOR Jak pan uważa, Weych. nalewa Ale to niebezpieczne, tak od rana. WEYCH Pan słyszał, co się tutaj działo w nocy? RESTAURATOR Przecież to na wprost naszych okien. Te psy... WEYCH A kobieta? RESTAURATOR Kobieta?! WEYCH Nie słyszał pan krzyku kobiety? CÓREŃKA Szczuli. RESTAURATOR Tak. Na pewno kobietę. Na pewno. W e y c h upadł głową na blat stołu, płacze. CÓREŃKA ...Panie Weych! Kochany panie Weych... WEYCH już się opanował Ta kobieta przyszła po mnie. RESTAURATOR Aa, pan pracował przy... przy tej budowie?! WEYCH Przybiegła w ostatniej chwili. Mógłbym... jeszcze wtedy mógł- bym się nie zgodzić! RESTAURATOR Mógł pan się nie zgodzić? Na co? WEYCH Mógłbym ją powstrzymać. Bo ja wiem?... Jestem silny. Chwy- ciłbym ją za ręce... CÓREŃKA ...Ale... ale o kim pan mówi? WEYCH O mojej córce. sucho Umarła. W zapadłej ciszy spoza żaluzji rozlega się stłumiony warkot ciężarówek. Warkot ich jest ciężki, posępny. Weych wciąż z oschłą rzeczowością, jakby nie wypil ani kropli wódki Znalazłem ją już zupełnie zimną. Nie miała nawet bólu w twarzy. Śmiech. RESTAURATOR ze strachem A... a ta kobieta? WEYCH Sąsiadka. Myła podłogę. Klęczała nad wiadrem. Nie chciała mi pokazać swoich oczu... wsłuchując się w warkot ciężarówek Niech pan mnie posłucha. Ale niech pan mnie posłucha do- kładnie!... Chciałem z Łaciakiem ugadywać się o życie. Na- wet z Niemcami chciałem. A teraz wiozą tych, którzy zgodzili się umrzeć. Moja córka o tym wiedziała i dlatego znalazłem w niej tylko śmiech. Śmierć i śmiech... CÓREŃKA płaczliwie ...Tatuśku, ja się boję! RESTAURATOR Cicho, córeńko!... Panie Weych, niech pan się opanuje. WEYCH gwałtownie Ktoś musiał wznieść tę szubienicę. Ktoś zacięty i uparty, bo to nie była łatwa robota. Stulpa już się nie wyliże z zapale- nia płuc, a Subik z tego przeklętego strachu... Ktoś musiał ją zbudować... Więc nie dlatego znalazłem śmiech u mojej cór- ki... Ale że tak dałem się oszukać, że przez chwilę mogłem im uwierzyć — Łaciakowi, im... Samochody na Rynku wygaszają motory i w tej samej chwili wybucha zgiełk uderzeń kolbami w żaluzję. Znowu ujadają psy. Słychać wście- kle okrzyki żolnierzy, powtórny łoskot w żaluzję. RESTAURATOR To Niemcy! CÓRENKA Boję się! RESTAURATOR Znowu masz złe myśli. Burmistrz poinformował mnie dokład- nie... Zbliża się do witryny, szczęk klucza, manipuluje przy żaluzji, tupot nóg esesmanów, którzy wbiegli do wnętrza. DRUGI Z ESKORTY Ubierać się i wychodzić! Wszyscy na Rynek! RESTAURATOR próbuje protestować Ależ, panie wojskowy, moja córka ma szesnaście lat... DRUGI Z ESKORTY Powiedziałem: wychodzić!... C ó r e ń k a płacze. RESTAURATOR z rezygnacją Ubieraj się. Zamkniesz oczy. DRUGI Z ESKORTY do W ey cha A ty czego siedzisz? No, ruszaj się, bandyto. WEYCH Tylko nie bandyto! Widzisz siekierę?... DRUGI Z ESKORTY oslupial Co? Coś ty powiedział? OFICER który wszedl w tej chwili do restauracji ...Zostawić go! zbliża się majestatycznie do W ey cha Dzień dobry, panie Weych! WEYCH Dzień dobry, panie pułkowniku. A gdzie są pańscy chłopi? OFICER ze swoim oschłym śmiechem Trudności komunikacyjne, panie Weych. Bandyci... No właś- nie!... Musimy stanowczo powiększyć produkcję. Pan, oczywiś- cie, nie musi uczestniczyć w widowisku... WEYCH Chcę. Właśnie ja. OFICER Nie wygląda pan zbyt dobrze. Pił pan? WEYCH Piłem. OFICER Proszę bardzo, zostawiam panu wolność wyboru. Pan jednak jest jednym z tamtych. Na to mi wyglądało od początku. Ale proszę bardzo... nie robię przeszkód. do Restauratora i C ó r eńki O nie! Proszę puścić pana Weycha przodem. No właśnie! Pań- stwo poczekają. Weych wychodzi. RESTAURATOR z lękiem Ten człowiek jest pijany, panie pułkowniku. Przecież pan widzi, że się zatacza. Wśród narastającego ujadania psów stychać, jak Weych nagle za- czyna biec, jak woła: “Ludzie, ludzie!", jak to wołanie ginie w zalewie pokrzykiwań żolnierzy. OFICER Słyszę nawet, że coś krzyczy. Proszę spojrzeć na skazańców: woła do nich. CÓREŃKA ...Coś się stanie!... Ojcze, coś strasznego! OFICER Bez wątpienia, panienko. do Restauratora Ma pan piękny widok ze swojej restauracji... Cały Rynek... Seria z pistoletu maszynowego, krzyk C ó r eńki, stłumiony wtuleniem się w ramiona Restauratora. RESTAURATOR Weych!... Dlaczego dałem ci tej wódki? PO TAMTEJ STRONIE ŚWIEC Dramat w trzech aktach OSOBY: A b e r — komendant Gestapo Czako — lider partii H e l m u t — adiutant A b e r a Krammer — propagandysta Dziadek — ojciec Czako Krzysztof — syn Czako Wanda — żona Czako Ksiądz prefekt Sublokator D r u h — towarzysz partyjny Czako Praczka Diabeł — piekarz Śmierć — uczeń piekarski Herod — rzeźnik Anioł — córka rzeźnika Prezes Załoga Komendantury Rzecz dzieje się w Warszawie w pierwszych latach okupacji. AKT PIERWSZY Po wygaszeniu świateł na widowni Kurtyna rozjarza się metalicznym blaskiem koloru starego złota. Z głębi widowni wchodzi A b er, w skó- rzanym płaszczu, z charakterystycznie uniesionym kołnierzem. Wkra- cza po schodkach na proscenium, wyprężony staje twarzą do kurtyny. Zasłona podnosi się majestatycznie, objawiając wnętrze gabinetu. ABER siada w płaszczu za biurkiem, mokrą czapkę kładzie na biurku ...Zapal świeczki na choince, Helmut. zaciera skostniałe ręce Trzeba coś zrobić. Coś zupełnie innego. Helmut, dotąd, niewidoczny, wychodzi z cienia, zapala. Ta najwyższa jest krzywo. HELMUT przygląda się Która, panie komendancie? Ta? ABER Ta również. I sąsiednia. Wszystkie trochę pijane. Nie włoży- łeś w to zbyt dużo serca. HELMUT Wina żabek, panie komendancie. Przysłali już takie gówno... ABER Kto przysłał? HELMUT Jakieś takie Mateczki Wschodu czy też inna ferajna. Bombki, szpice na wierzchołek, łańcuchy z kolorowego papieru. ABER Co jeszcze przysłały? HELMUT Skarpetki, szaliki. Zatrzęsienie nauszników. Jakby dla całej kompanii. ABER Żebyśmy sobie nie odmrozili?... HELMUT Takie mają wyobrażenie. ABER Byłeś dzisiaj na dworze, Helmut? HELMUT Odbierałem dwie budy Polaków. ABER Pokazać by tym Mateczkom tutejszą zimę! Ciepłe kałuże, pod- ciekłe czymś mętnym. Pełno ptaków o grubych dziobach. ...Ma się wrażenie, że Bóg splunął na to miasto. HELMUT Coś jak flegma suchotnika? ABER O! Niezłe określenie. Sam wymyśliłeś? HELMUT Nie wiem dokładnie. Ale kiedy się codziennie patrzy na ten pomiot ludzki w podziemiu, różne porównania przychodzą do głowy. ABER wstaje, podchodzi do wieszaka, zdejmuje płaszcz. Potem popra- wia jedną ze świeczek Jacy są dzisiaj? HELMUT Na ogół spokojni. Kobiety płaczą. Ale bez krzyku. Raczej wszyscy spokojni. ABER W porządku. Dopilnowałeś, żeby nikogo nie bito? HELMUT Przecież to pański rozkaz, komendancie. ABER Dostali świąteczną kolację? HELMUT Pański rozkaz, komendancie. , ABER I co? Zjedli? HELMUT Rozsądni tak, zwariowani kapryszą. Rozsądnych jest więcej. Jak to w życiu. ABER A Numer Pierwszy? HELMUT Nieźle sobie poczyna. W ogóle nie gardzi żarciem. Czasami myślę, że on chce przeżyć. Wesoły facet! ABER W takim razie: nie przeszkadzać! Musi jeszcze dużo wytrzy- mać. A co słychać u naszych chłopaków? HELMUT No cóż! Wigilia... Trochę markotno. Niektórzy zrzędzą, że ograniczyłem picie. ABER Wytłumaczyłeś im dlaczego?... Gdyby nie byli takimi krwio- żerczymi skurwysynami... HELMUT Tłumaczyłem, ale nie rozumieją. Przecież zawsze ich uczono, aby byli krwiożerczymi skurwysynami. Nie potrafią się prze- stawić, w każdym razie nie tak od razu. ABER No, niby racja. Nie szkodzi. Odrobina duchowej rozterki wyj- dzie im na dobre. Więc gadają jedynie o sznapsie? HELMUT Nie tylko. Byli tacy, co martwili się o pana komendanta. Ze tak sam jeden... bez obstawy... W odkrytym aucie. ABER niechętnie To miasto jest zmiażdżone, Helmut. Nie oglądałem jeszcze, czegoś podobnego... Ponad milion ludzi. HELMUT Zupełnie kaputt? ABER Jakby im ktoś rozgniótł obcasem jaja. Na jakimś placu za- trzymałem samochód i zwymiotowałem prosto w otwarty brzuch końskiego trupa. Oni jeszcze do dzisiaj skrobią no- żykami po kościach tych rozwalonych zwierząt. HELMUT Jednak za dużo się modlą. To fakt. ABER Numer Pierwszy także? HELMUT On? Po nim się takie rzeczy nie pokażą. Powtarzam panu, komendancie, zagadkowy jegomość. Wie pan, co on może robić w tej chwili? ABER Co? HELMUT Gwizdać. Ale zupełnie bez wydawania dźwięku. Okropnie de- nerwująca sprawa, kiedy nie wiadomo, co jakiś bandzior sobie gwiżdże. Raz nie wytrzymałem i ryknąłem do zasrańca: “co tam sobie gwiżdżesz, polska świnio?" A on ze słodkim uśmie- chem: “nie pytaj, co gwiżdżę, ale na kogo". A b er parska śmiechem. Helmut dotknięty Pan zapewne myśli, komendancie, że on gwizdał na mnie?... Otóż dam sobie łeb uciąć, że łajdak gwizdał wyżej. Znacznie wyżej! ABER poważnieje W porządku. Nagadałeś się, Helmut. A teraz przyprowadzisz mi tego człowieka. HELMUT Będzie pan go badał? ABER Powiedzmy. HELMUT Ależ to potrwa, panie komendancie. Chłopcy czekają w kan- tynie... ABER Niech się nimi zajmie ktoś z propagandy. Na przykład Kram- mer. Dzisiaj jest dzień dla pupilków Goebbelsa. Przemówienia, wspólne śpiewy, rozdanie tych nauszników od Mateczek Wschodu... Otworzysz też kilka butelek. Ja zejdę do ludzi, kiedy wytworzy się nastrój. No, dawaj naszego Numer Jeden! HELMUT trzaska obcasami Rozkaz jest rozkaz! ABER Aha!... Chciałbym, żeby ten człowiek był wymyty. HELMUT Kąpał się w łaźni. Jak reszta. ABER Opatrunki? HELMUT Godzinę temu mu zmieniano. Wszystko w najlepszym po- rządku. ABER W takim razie sięgnij do biblioteki i wyciągnij koniak. rozgląda się po biurku Cygara są, zapałki... widząc, że Helmut stawia jeden kieliszek Dwa kieliszki. Zajrzyj głębiej do szafy, powinno się znaleźć pudełko śliwek w czekoladzie. Doskonale. Nigdy nie znosiłem słodyczy, a sam mówiłeś, że ten człowiek zeżre wszystko. HELMUT uśmiecha się kwaśno Jeśli nie dostanie sraczki... Na kolację opchnął się kapuś- niakiem. ABER Najwyżej zasmrodzi cały oddział. Niech Polaczkowie mają pretensje do własnego bohatera. HELMUT wybucha żołdackim śmiechem Kawał kanalii z pana, komendancie, kawał kanalii... ABER Dziękuję, Helmut, za dobre słowo. I wynocha!... Za pięć minut mam tutaj mieć gościa! Helmut wychodzi. A b e r zbliża się do choinki, dławi palcami jed- ną ze świeczek. Ogląda opuszki sparzone knotem. Przysmażyło się. wącha palce Spalenizna. gwałtownie zawraca do biurka, siada, rozchyla mały zeszycik, pisze nerwowo Pierwsza Wigilia poza domem. Spoufalenie się z Helmutem. Ohydne słownictwo. chłodzi oddechem skaleczoną ręką Za karę sparzyłem palce choinkową świecą. Na barometrze strzałka w okolicach siedemdziesiąt trzy. Mokre płaty śniegu. Nerwobóle pod prawym żebrem. Helmut wprowadza więźnia. A b e r szybko zamyka zeszycik. Z trzaskiem zasuwa szufladę. ABER daje znak ręką Dziękuję, Helmut. Zejdę do chłopców, tak jak mówiłem. W razie czego przywołam cię dzwonkiem. Helmut odwraca się do wyjścia Mam nadzieję, że wstrzymałeś rozdanie listów z Rzeszy?... HELMUT Oczywiście. Rozda je pan komendant. ABER A twoi pisali? HELMUT Jest nawet paczka. ABER Otworzyłeś? HELMUT Skoro pan komendant zakazał... Żadnych wyjątków. A szko- da... Wymacałem palcami: tam coś jest extra!... ABER A na moje nazwisko?... Ma się rozumieć: poza służbowymi?... HELMUT List od starszej pani Aber i mały pakiecik od nieznanej oso- by. Bardzo woniejący. ABER Jaki zapach? HELMUT Myślę, że to fiołki. Chociaż równie dobrze może być jaśmin... Perfuma, którą wytworne damy nacierają sobie za uszami. Albo w dekolcie. ABER Dziękuję, Helmut. Helmut wychodzi. Aber przechadza się przed więźniem, ogląda go, zagląda w oczy. Wskazuje na drzewko, jakby przedstawiał kogoś z towarzystwa. Choinka. CZAKO Zauważyłem, panie komendancie. ABER brutalnie A więc siadać! Czako siada. Nie tak. Rozluźnić się w sobie... Dłonie położyć na biurku! CZAKO Czy mam z tego wnosić, że nie będzie badania? ABER Nie będzie badania!... A cóż, pańskim zdaniem, może nas łą- czyć poza śledztwem? CZAKO Istotnie. Ma pan rację, panie komendancie. ABER W porządku... panie... Szuka w pamięci nazwiska. CZAKO Czako. ABER Panie Tszkako. CZAKO poprawia Czako. ABER Pięć lat uczyłem się tego cudacznego języka... Byłem celują- cym uczniem. Więc jak to się mówi? CZAKO Proszę wymawiać, jak się panu podoba. Zrozumiem. ABER Nie chodzi o to, żeby pan mnie rozumiał. Też mi powód!... Dbam jedynie o perfekcję. Dociera to do pana?... CZAKO W najogólniejszym sensie. Proszę wybaczyć gruboskórność. O ile nie ulegam omyłce, pan jest pedantem. ABER Niemcem, panie... Do diabła?! Kiedy wreszcie przejdziemy do mechaniki? CZAKO Mechaniki? ABER Sposobu formułowania tego dźwięku!... Jak pan to robi ? CZAKO Przykładam koniuszek języka do tylnej ścianki górnych zę- bów. Potem przepuszczam powietrze, podobnie jak przy wy- mawianiu pańskiego sch... ABER powoli Czako. CZAKO Gratuluję, panie komendancie. Aber podchodzi do okna, powtarza cicho: “Czako, Czako...", wpa- truje się poza szyby, potem odwraca się raptownie. ABER Byłem dzisiaj w mieście, panie Czako. Nazwijmy to: osobistą inspekcją... Muszę wyrazić panu moje najwyższe ubolewanie i oburzenie. CZAKO Mnie? Pan chyba żartuje, komendancie? ABER A niby komu?... to przecież pan jest członkiem tej społecz- ności, tego krajobrazu, tego wszystkiego, co dzisiaj w osłu- pieniu oglądałem! Ponure niechlujstwo, panie Czako! Proszę nie przerywać!... Bez zbytniej przesady można pana nazwać reprezentantem... tak, nawet reprezentantem tego burdelu. CZAKO Jestem tylko więźniem. ABER Proszę mi wybaczyć, ale nie zauważyłem. Gdyby był pan jedynie więźniem, pańskie zachowanie się przekraczałoby gra- nice rozsądku i wyznaczonej panu przez los skromności. Tego oczekiwaliśmy. Tymczasem pan się przekomarza... CZAKO Przekomarzam się? Znoszeniem tortur? O tym pan myśli, komendancie? ABER Chociażby cierpieniem. Panie Czako, pan jest. lis. Pan wie, jak wielką siłę polityczną... podkreślam: polityczną!... stanowi wszelkie męczeństwo. ogląda palce Przed pańskim przyjściem eksperymentalnie sparzyłem sobie dłoń świecą. Paskudne uczucie — nie tylko bólu, ale i wstrę- tu. Proszę rozchylić koszulę!... C z a k o nie wykonuje gestu. A b er krzyczy. Rozchyl koszulę, durniu! Czako rozpina guziki, A b er obserwuje go z odrazą. No tak. Palnik acetylenowy. Ile razy? CZAKO Podczas dwóch posiedzeń. Usiłuje zgarnąć koszulę. ABER Nie zasłaniaj! Teraz ci wstyd... Wstrętne są te wodniste bąble, co?... Nie zasłaniaj! Człowieku, przecież to wszystko, co masz: skóra, jakieś włókna mięśni, gruczołki, naczynia limfatyczne. I co z tym zrobiłeś! CZAKO To pan przykładał ten palnik! ABER Krzyczałeś? CZAKO Darłem się. Wyłem. ABER Czułeś, że jeszcze jesteś? Czy został tylko ogłupiający ból? CZAKO Tylko ból. ABER wybucha śmiechem A więc wyrzekłeś się duszy. Wyzbyłeś się człowieczeństwa. Padlina. Mój Boże, co za gnój!... spokojnie Ile od ciebie żądano? CZAKO Kilku nazwisk. ABER Kilku nazwisk... siada za biurkiem, napelnia kieliszki, podsuwa jeden więźniowi A więc podtrzymuję moje zdanie, panie Czako. Ubzdurał pan sobie, że jest reprezentantem choćby tych kilku nazwisk. Pan jednak uważa siebie za coś jeszcze więcej... Bo ja wiem, jak tytułować pana przy podnoszeniu toastu?... Proszę, niech pan pije, ambasadorze. CZAKO pije, odstawia pusty kieliszek Nie obrazi mnie pan, komendancie. Nawet jeżeli ja wyzbyłem się człowieczeństwa, to ludzkość jeszcze zachowała osobo- wość. A ta osobowość ma pamięć... Czytałem bardzo uczoną książkę, w której pisano, że w Hiszpanii podczas palenia na stosach przebierano ofiary w groteskowe stroje. Królów, infułatów, możnowładców. Smutny nałóg inkwizytorów. Dręczyć, a przy tym szydzić. W gruncie rzeczy podejrze- wam pana o naturę artystyczną... Nie zbiera się panu na mdłości? ABER który pił dotąd malymi łykami, zawiesza kieliszek przy wargach Nie. To bardzo zabawne. CZAKO Ale zatrważająco podłe. Niskie. ABER wstaje gwałtownie zza biurka, podchodzi do okna Te półgłówki z przeciwnej strony ulicy znowu nie zasłonili okien. Przecież rozkaz o zaciemnieniu nie jest szykaną... W razie nalotu sprowadzą niebezpieczeństwo również i na sie- bie. odwraca się Zanim aresztowałem pana, zaciemniał pan okna. CZAKO Nie pamiętam. To trwało tak krótko... Chociaż przypominam sobie. Mój syn ma zamiłowanie do majsterkowania. Zrobił bardzo piękne urządzenie, które musieliśmy podziwiać. Zna- czy się: sąsiedzi, krewni... Szast, prast! — roleta idzie w gó- rę. ABER I nigdy nie brała pana chętka, żeby rozstrzeliwać warcho- łów? Proszę zajrzeć w głąb duszy, Czako. CZAKO Jak pan wie, byłem pacyfistą. ABER A więc chociażby wychłostać skurwysynów? CZAKO Czułem niechęć do wszelkiej przemocy. Dzisiaj zastanawiam się, czy to nie był błąd? , ABER Błąd?! Niewybaczalny błąd!... Niech pan spróbuje wyobrazić sobie tych z przeciwka: zapewne już do szczętu pijani tar- moszą swojego świątecznego śledzika. Niskie czoła, wodniste oczy, cofnięte w głąb czaszek. Niemiłosiernie fałszując ryczą religijne pieśni. Potem będą rzygać, kotłować się w miłosnych uściskach, płodzić podobnych do siebie. CZAKO Zapomniał pan o chudej, brzydkiej dziewczynce przy wigilij- nym drzewku. ABER Jest zawszona. CZAKO Żeby to były tylko wszy głowowe... ABER Tak. Wielka, tłusta wesz odzieżowa. CZAKO Ale dziewczynka nie pamięta o nieznośnym swędzeniu. Roz- szerzonymi źrenicami podziwia anielskie włosy na młodych gałązkach świerka. ABER wzrusza ramionami Poezja. W dodatku: kiepska... naciska guzik na biurku, natychmiast pojawia się Zbrojny Podejdź do okna, Sieber. Z b r o j n y podchodzi. Co widzisz? ZBROJNY Deszcz. Mżawka ze śniegiem, panie komendancie. Pierońska kasza. ABER Nie przyszedłeś na pogawędkę, Sieber. Mów, co widzisz oczy- ma niemieckiego żołnierza. ZBROJNY Za dużo światła!... O psiekrwie! Już trzeci raz w tym tygo- dniu... ABER Masz natychmiast przyćmić te światła. Zrozumiano? ZBROJNY Dokumentnie? ABER W każdym razie skutecznie. Odmaszerować! Zbrojny wychodzi. ABER Oto moja odpowiedź na pańską dziewczynkę z anielskimi włosami... ujmuje butelkę Pozwoli pan, że naleję, czy też chce mnie pan rozbawić ja- kimś świętobliwym gestem? CZAKO Chętnie panu potowarzyszę w zalewaniu robaka. ABER Jak? CZAKO W zalewaniu robaka. Pan wybaczy, komendancie, ale pan się czegoś boi. Nie, źle powiedziałem: panu coś dolega. ABER Jestem najzupełniej zdrów. Ostatnie badanie kontrolne... wybucha śmiechem Nie! To paradne. Pan, taki zdechlak, troszczy się o moje zdro- wie! poważniejąc Wracajmy do tematu. Co ma pan na usprawiedliwienie?... CZAKO Nie rozumiem. ABER Myślę o tej bezczelnej niesubordynacji!... CZAKO Nadal nie rozumiem. ABER Niech pan nie będzie osłem! Kiedy wkroczyliśmy do tego miasta, pierwszą rzeczą, o której pomyśleliśmy, było dostar- czenie gorącej strawy dla ludności. Zgadza się? CZAKO Zgadza się. ABER Przyczyniliśmy się do ugaszenia pożarów... Było tak? CZAKO Było. ABER Uprzątnięcia trupów. CZAKO Kawał roboty. ABER Powołaliśmy administrację. Uruchomiliśmy elektrownię, wo- dociągi, koleje... CZAKO Inaczej również wy nie moglibyście tutaj istnieć. ABER Inaczej. Nie ma żadnego “inaczej". Było tak? CZAKO Powiedzmy. ABER A co robimy dzisiaj? Uwalniamy was od Żydów, wszy, ty- fusu i głupich złudzeń. Edukujemy przez pracę. W jakimś sensie zapraszamy, abyście partycypowali w naszym dziele. Powie pan: zasrana taka partycypacja. Zgoda. Nie oferujemy wam współdecyzji, ale, do stu diabłów, zostaliście pokona- ni. CZAKO Pan wspominał o dziele. Jakie to dzieło? ABER Niech pan nie nadużywa mojej gościnności. Wiemy, o co cho- dzi. Gdyby panu zależało na dogłębniejszych studiach, odsy- łam pana do Krammera. To człowiek Goebbelsa. Boję się, że pan — jako wieloletni polityk — zna naszą ideę dokładniej niż ten młody propagandysta. Przepraszam... przypomina sobie o pudełku ze słodyczami ...lubi pan śliwki w czekoladzie? CZAKO Wolałbym jeszcze kieliszek koniaku. ABER Ma pan mocną głowę. Kiedy po raz pierwszy pana zobaczy- łem, pomyślałem: to jest człowiek w naszym stylu. Wielka szkoda. CZAKO nalewa koniak Czy można szczerość za szczerość? ABER Słucham. CZAKO Chciałbym rozbawić pana pewnym paradoksem: pan nigdy nie wydawał mi się w stylu hitleryzmu. ABER Ciekawe. Napisze pan na mnie donos do kancelarii Rzeszy? CZAKO Nie widzę tam odpowiedniego adresata. Hoess z głęboko osa- dzonymi oczyma schizofrenika ? Goring z tłustymi palcami miłośnika biżuterii? Nieudany literat Goebbels? Himmler z fanaberiami filozoficznego samouka? Może Horst Wessel, którego opiewacie w pieśniach; ale po pierwsze nie żyje, a po drugie alfons i sutener. ABER Pozostał Hitler. Zapomniał pan o najważniejszym? CZAKO Niestety. O nim nie można zapomnieć. Dba o to, żeby mi się przypominać. ABER śmieje się z przymusem. Widzę, że humor pana nie opuszcza. To dobrze. A teraz, po wszystkim co panu przypomniałem poprzednio... ciepła stra- wa, uruchomienie handlu, odbudowa administracji... i proszę nie zapomnieć o policji, policję też macie własną... poczytam sobie. Jest pan w nastroju do trudnej lektury?... CZAKO Będę cierpliwy. ABER otwiera jedną z teczek ...Dnia 28 listopada w zaroślach parku Ujazdowskiego odkry- to zwłoki małżonków Vogel... Przynależność: Reichsdeutsche. Dnia 2 grudnia wyłowiono z Wisły ciało w daleko posunię- tym rozkładzie. Identyfikacja: podoficer Wehrmachtu. CZAKO Prawdopodobnie pijany. Stracono w odwecie dwunastu za- kładników. ABER czyta Dnia 15 grudnia zamordowano niejaką Urszulę Dubiel, for- danserkę w niemieckim lokalu. CZAKO Była na usługach Gestapo. ABER bije pięścią w stół Na usługach?!... Była pracownicą mojego Urzędu. Czy o mnie również pan powie, że jestem na usługach?... Ten Urząd, pa- nie Czako, jest legalną placówką niemieckiej administracji, wobec której obowiązuje pana bezwzględna lojalność. Uznały to również polskie władze w akcie kapitulacji. Pan stoi na bakier z prawem międzynarodowym, panie Czako!... To, co pan w tej chwili zechciał mi łaskawie zademonstrować, mo- żna nazwać wyłącznie łobuzerią. I pomyśleć: człowiek z pań- skimi poglądami był liderem partii politycznej w europej- skim kraju! CZAKO Jezu! ABER wzburzony, odwraca się do okna Pan coś mówił? CZAKO “Jezu", powiedziałem. ABER zbliża się zaciekawiony Pan się modli? CZAKO Jeżeli osłupienie jest modlitwą. ABER jakby nie słyszał, podchodzi do choinki, wpatruje się w blask świeczek Jestem zmęczony. Bezustannie wprowadza pan atmosferę na- pięcia, irytacji. Nie rozumiem was: łachmaniarze z diabłem za skórą. W ten sposób daleko nie ujdziemy, panie Czako. Sądzę, że przyda nam się chwila wytchnienia. rozpina kołnierzyk gestem udarowca Więc jednak pan wierzy, że tam coś jest?... CZAKO zdezorientowany Gdzie? ABER ruch głową No tam... Po drugiej stronie świeczek. CZAKO Po śmierci?... Nic podobnego nie twierdziłem. ABER Z uporem Powiedział pan. Sam słyszałem. Wzywał pan Boga. CZAKO Zwyczajny wykrzyknik. ABER jw. Niech pan nie kluczy. To się na nic nie zda. W tym Urzędzie obowiązuje prawda i tylko prawda! Co pan wie o tamtej stronie? Czego się pan domyśla? CZAKO wzrusza ramionami Wyznałem już panu. Kiedy mnie przypiekano, nie odczuwa- łem w sobie duszy nieśmiertelnej. ABER Sytuacja była wymuszona, niezgodna z naturą. Ale zanim pana przypiekano?... CZAKO Nie mogę się nazwać wierzącym. Doprawdy, panie komen- dancie, istnieją chyba jakieś kwestie, które pozostają poza obrębem pańskiego zainteresowania... ABER Żadnych. Rozumie pan? Nic nie jest pańską własnością, absolutnie nic. Tego właśnie uczy nasza idea. Mam prawo domagać się od pana wiedzy o wszelkich związkach, kontak- tach... Nawet tych, które ma pan z Bogiem. Więc doczekam się łaskawego słówka? CZAKO A co pan chce usłyszeć, komendancie? Bo pan bardzo chce. ABER Grzech. Tak, tak, panie Czako. Fascynuje mnie grzech. Skąd się bierze? I czy w ogóle istnieje? chichoce Niech pan nie sądzi, że nigdy nie zdejmuję tego budzącego postrach uniformu. Bywa ze mnie całkiem fertyczny świntu- szek. Całkiem fertyczny. Co pan sądzi o Helmucie? CZAKO Biedna ludzka szuja. ABER Mocno powiedziane, ale nie bez odcienia przenikliwości. W samej rzeczy: plugastwo. Proszę jednak pomyśleć o fute- rale. Jakże ten nędzny Helmut jest przyobleczony: policzki niby skóra brzoskwini, usta pulchne jak u dziecka, plecy ła- godne i delikatne na podobieństwo płaszczy z gronostajów! Zdumiewasz się, ojczulku, skąd to wiem? A widzisz! Zaba- wiłem się co nieco z rozkosznym Helmutem. Matko, jak on nieromantycznie stękał... A po wszystkim pocałował mnie w rękę. Wypisz wymaluj, dziewka od krów dziękuje panu dziedzicowi, że ją raczył... CZAKO Śmierdzący błazen! ABER Nie zaperzaj się. W naszym układzie, mam na myśli zasady moralności partyjnej... uczyniłem rzecz równie szaloną, bo- haterską jak ty siedząc w kiblu za kilka milionów łachma- niarzy. Gdyby się dowiedziano o moich praktykach z Helmu- tem, czekałaby mnie śmierć bardziej gówniana niż ta, o któ- rą ty się dopominasz. Tu śmierć i tutaj śmierć. Skoro sku- tek jest taki sam, podobne muszą być przyczyny. Gatunek glist, które nas zeżrą, spokojnie można zostawić specjalistom od robaków. CZAKO Chce mnie pan splugawić? Wciągnąć w amikoszonerię? ABER Chyba... chyba że jest coś po drugiej stronie świeczek?.... Ale powiadasz, że to twoje prywatne sprawy. I nie chcesz się nimi podzielić z nędznym żebrakiem. zmiana tonu Panie Czako! Proszę ściśle odpowiadać na moje pytania. Był pan liderem partii socjalistycznej? CZAKO Należałem do władz. ABER Czuje się pan bardziej Polakiem czy bardziej socjalistą? CZAKO Odpowiem pytaniem na pytanie. Jest pan bardziej Niemcem czy... ABER U nas to rozróżnienie nie zachodzi. Być może w tym właśnie względzie objawił się geniusz Adolfa Hitlera. CZAKO Dzięki temu geniuszowi nosicie przydomek socjalistów na zasadzie szczątkowej. Jak, nie przymierzając, człowiek kość ogonową. ABER Nieważne. Istotne jest to, że pan czuje się zdeklarowany. A więc socjalista!... Przyjaciel ludu. Bardzo pięknie. podsuwa kartonik z łakociami Może jednak jedną śliwkę w czekoladzie? CZAKO bierze, wklada do ust, wypluwa na dlon Mydło! ABER Z troską Bardzo nieświeże? CZAKO Najzwyczajniejsze świństwo! Przeleżały się u pana chyba kilka tygodni? ABER namyśla się Zaraz, zaraz... Dokładnie czternaście dni. Ma pan wyczulone podniebienie?... Gdzie pan się zaopatrywał w słodycze? CZAKO Jak każdy. U Wedla. ABER Zapewne w sklepie firmowym! CZAKO Skoro był pod ręką?... ABER Ale w takich firmowych sklepach zawsze panuje nieopisany tłok. Kolejki. Przynajmniej u nas w Rzeszy. A u was? CZAKO Również trzeba było czekać. ABER Wystawał pan w kolejkach? CZAKO ze zdumieniem Ja?... Nie miałbym cierpliwości. ABER Przepraszam. Sądziłem jednak... przy pańskiej wytrwałości do znoszenia tortur. Takie głupstewko. CZAKO To zupełnie co innego. Nie rozumiem. Do czego pan zmie- rza?... ABER krzyczy Kto stał w kolejkach po słodycze?... Służąca? CZAKO Niania. Opiekowała się synem. ABER A pańska żona? Nie miała czasu dla dziecka? CZAKO Ależ skąd? Bardzo kocha Krzysia. Wszakże inne obowiązki... ABER Jakie?... Jakie inne obowiązki? CZAKO Bo ja wiem. Wizyty, fryzjer, krawcowa... dużo czytała. ABER Co jeszcze? CZAKO Pilnowała porządku w moich papierach... ABER Co jeszcze?... CZAKO Teatr. Podróże. ABER bardzo łagodnie Panie Czako. Pan pochodzi ze szlachty, prawda? CZAKO W pewnym sensie. Mój dziadek... ABER Wiem. Był człowiekiem z fantazją. Roztrwonił rodzinne do- bra w domach gry. Sporą fortunę rozpuścił również w Niem- czech. Jesteśmy bardzo zobowiązani. Wie pan, wśród wielu dziwactw, które zdążył już pan we mnie zauważyć, mam jeszcze słabość do pięknych naczyń szklanych. Jak pan to kojarzy z brutalnością mojego munduru?... Heca, prawda?... Otóż moja kolekcja — zastrzegam, że w ani jednym wypadku nie dopuściłem się grabieży — przekracza znacznie to, co można by nazwać prywatnym zbiorem. Nieładnie, że tak się przed panem chełpię, ale ta choinka, koniak... wszystko wy- twarza pewien nastrój. Otóż główną chlubą mojej kolekcji są szkła polskie. Siedemnasty, osiemnasty wiek. Puchary bro- dawkowe, szklenice niciowe, ornamenty malowane, lamino- wane... Wszędzie orły, łańcuchy z laurowych ogniw, monogra- my, inskrypcje. Robota nie mająca równych sobie w całej Europie. A wszystko za pół, za ćwierć ceny. Żaden naród z taką fantazją nie marnotrawił... CZAKO przełyka ślinę Wszystkie szkła rodowe mam w komplecie. ABER Gratuluję. Chciałbym je kiedyś zobaczyć. CZAKO Wystarczy wysłać kilku żołdaków w rodzaju Siebera. ABER Pan uparł się, żeby mnie obrażać. Wcale nie żartuję, panie Czako. Chętnie coś od pana odkupię, ale tylko wtedy, kiedy będzie pan wolnym człowiekiem. Musi pan wiedzieć, że ko- lekcjonerzy... Wchodzi Kr a m m e r. Ignorując więźnia staje w napastliwej pozie naprzeciw A b e r a. KRAMMER Przyszedłem interweniować, panie komendancie. I to w spo- sób kategoryczny... Kozumiem pańską gorliwość, ale dzisiaj jest dzień świąteczny. Pańskie miejsce, przynajmniej tego wieczoru, jest wśród chłopców. ABER Przede wszystkim, doktorze Krammer, powinien się pan za- meldować przez adiutanta. Po wtóre, nie jestem przyzwycza- jony do podnoszenia głosu w mojej obecności. Po trzecie, pan mi przeszkadza. KEAMMER Przychodzę tu w imieniu całej załogi. wyciąga plik listów Co mam z tym zrobić? Domagają się. ABER A więc niech pan im wyda. Paczki również. KRAMMER I to wszystko? Nie zejdzie pan do chłopców? ABER Na razie nie. gest w stroną Czako Jak pan widzi... KRAMMER Przygotowali niespodziankę. ABER Na pewno jakieś pruskie świństwo. Coś w rodzaju nocnika z parówkami?... Zgadłem?... KRAMMER cicho Rzeczywiście nocnik. Ale spod serca. ABER śmieje się Nocnik spod serca? Pan się chyba upił, Krammer? KRAMMER Są rubaszni. Nie przeczę. Ale sam Fiihrer nieraz oświad- czał, że najlepiej i najweselej czuje się w koszarach. ABER Tu jest front, a nie koszary, panie mądralo. Proszę to sobie wreszcie wbić do łba!... Co tam na dole? KRAMMER Już mówiłem. Czekają na pana. ABER Pan się naprawdę upił. Pytam o prawdziwy dół. O dno... KRAMMER wzrusza ramionami Chodzi panu o więźniów? Zdaje się, że jeden zdechł. Ale spokojnie. ABER Kto ma służbę? KRAMMER Chyba Otto Fielde. Nie jestem pewien. ABER Trzeźwy? KRAMMER Nie jestem pewien. ABER Więc proszę sprawdzić!... Na oddział pijani nie mają wstępu! Zrozumiano? Krammer potakuje glową. Na co pan czeka? Trzeba rozdać listy! Krammer odwraca się Chwileczkę, doktorze Krammer!... Moja korespondencja?... KRAMMER wyłuskuje z paczki listy i paczuszkę dla komendanta To wszystko. ABER przybliża paczuszkę do nozdrzy, uśmiecha się Helmut się nie mylił. Fiołki... No, idź pan już! Co pan tak na mnje patrzy? KRAMMER Z pijacką determinacją Więc dobrze. Golnąłem sobie sznapsa. I to niejednego... ABER Pomodlę się za pana do Goebbelsa. KRAMMER Postanowiłem powiedzieć panu coś osobiście. ABER Byle prędko. KRAMMER Helmut miał rację. Pan nie jest człowiekiem. ABER A kim, jeśli wolno zapytać? KRAMMER Góra lodowa! Góra lodowa! Oto co rzucam panu prosto w oczy! Tam, w kantynie, tyle życzliwości... tyle najserdecz- niejszych uczuć, a pan... ABER wypycha silą opierającego się Krammera Człowieku! Ja nie mam czasu. KRAMMER Gdyby to działo się w Rzeszy. Tam wolno było się z nami nie patyczkować. Ale tutaj... W morzu nienawiści. W samym ją- drze plugastwa. Zagryzą nas, panie komendancie, oni nas zagryzą! Niech pan zapyta chłopców!... Ale pan jest wyższy, niedosięgalny, sama kwintesencja zasranej władzy! ABER Won, szczeniaku! wyrzuca Krammera, otrzepuje race, patrzy na Czako pustymi oczyma Ma słabą głowę. Goebbels lubi się otaczać suchotnikami, aby ukryć własne kalectwo. O czym to mówiliśmy?! CZAKO O szkłach z siedemnastego i osiemnastego wieku. ABER jakby w zapaści O jakich szkłach? Kpisz ze mnie? CZAKO Ma pan imponującą kolekcję... ABER jakby w zapaści Nie zawracaj głowy. Po co tu przyszedłeś? CZAKO Sprowadził mnie pan przez Helmuta. Wnioskując z przebiegu rozmowy, przygotował pan dla mnie jakieś propozycje. ABER Zgadza się. To się zgadza: przygotowałem. Ale nie jesteś dzi- siaj w dobrym usposobieniu. Ciągle się stawiasz. CZAKO Niczego konkretnie pan nie sformułował. ABER uderza pięścią w biurko Jesteś krnąbrny! Tak, krnąbrny i nieokrzesany! Mimo mojej najlepszej woli, trwasz w karygodnym uporze. Najchętniej bym cię rozstrzelał. wyciąga rewolwer z kabury Własnoręcznie. CZAKO Bez sądu? ABER repetuje broń Sąd? A po co mi sąd? Nuży i rozwleka radość mordu. Wiesz, dlaczego ludzie naprawdę zabijają? Dzieci z ciekawości, ko- biety z braku wyobraźni... nigdy nie zdają sobie sprawy, że czynią coś nieodwracalnego... mężczyźni z chęci przewagi. Ale pluton egzekucyjny? CZAKO Z nawyku. ABER Gówno wiesz!... Ze strachu przed śmiercią. Radość zabijania to nic innego niż uczucie ulgi w tej przewlekłej męce dogo- rywania, jaką jest życie każdego z nas. Każdego. Po- myśl!... Jedynie w krótkim momencie zadawania śmierci masz poczucie nieśmiertelności. To ten z przeciwka kona, a nie ty. To jemu osuwa się ziemia spod nóg, a nie tobie. To on obsikał się śmiertelnym moczem, a nie ty. Sam tak zdecydowałeś jednym poruszeniem palca, sam wybrałeś chwi- lę!... Kiedy patrzę na chłopaków z plutonu egzekucyjnego, myślę, że tylko oni... wyłącznie oni bywają na mgnienie oka bogami. CZAKO dotykając palcem lufy rewolweru ...I właśnie teraz poczuł pan nieznośny strach przed śmier- cią? ABER dźwiga broń, przygląda się otworowi lufy, energicznie wsuwa rewolwer do kabury Błazenada! Schyla się i z pobliża biurka podnosi kosz na śmieci, stawia na blacie. Przetrząsa kulki zgniecionego papieru, niektóre rozwija, potem, znowu wrzuca do kosza. Jęki o litość. Klątwy. Nieudane próby żałosnego szantażu. Po- ciesz się, to głównie od świeżo upieczonych Niemców. Są w tym śmietniku i donosy. Tak, tak... Myślałeś, że kupujemy całe łajno, jakie się tylko zdarzy. Nie, mój panie! Pod tym względem jesteśmy szczególnie wybredni. Można powiedzieć: smakosze. A tutaj stosy grafomanii. O, na przykład... “Kra- wiec Mleczko Antoni przykłada sobie grzebyk do nosa i uda- je prezydenta Hitlera Adolfa..." Podpisano: inny krawiec z tej samej ulicy. znajduje poszukiwany papier Poznajesz? Czako potwierdza ruchem glowy. Powiedz mi: miałeś jakąkolwiek nadzieję, kiedyś to pisał? CZAKO Helmut mnie zachęcał... czynił wrażenie... ABER Robił z ciebie durnia!... prawie z rozczuleniem Taki duży chłop, a naiwność sztubaka. CZAKO Liczyłem na wielkoduszność. ABER Więc żałuj, że nie widziałeś Helmuta i Krammera, kiedy im to odczytywałem. Niewiele brakowało, a zesraliby się ze śmiechu. CZAKO poważnie Zaręczyłem panu słowem honoru. ABER Otóż właśnie!... Słowem honoru! A może mi wytłumaczysz, co to takiego?... Dwa dni zwolnienia z Gestapo za słowo ho- noru. Całkowite uwolnienie od inwigilacji. Za słowo honoru. CZAKO Nie rozumiem, dlaczego pan mnie dręczy... Pan już zdecydo- wał, wrzucając prośbę do kosza. ABER podnosi się zza biurka, idzie w stroną choinki Słowo honoru!... Nalej sobie koniaku! C z a k o rozlewa resztę z butelki. A b er nie odwracając glowy Proszę wypić za zdrowie Fiihrera, panie Czako. CZAKO Wie pan, że tego nie zrobię. ABER Ale ja proszę. CZAKO Nie mogę. ABER Więc odrzuca pan moją prośbę? CZAKO Rozumiem, bierze pan odwet. ABER Nic podobnego. Zdawało mi się jednak, że ktoś tutaj gadał o wielkoduszności. C z a k o milczy. Nikt by się o tym nie dowiedział, że piłeś za Hitlera. Daję słowo honoru. CZAKO Ale panu sprawiłoby satysfakcję. ABER Maleńką. Taki zdawkowy gest... No, jak tam pracuje pańskie sumienie, panie Czako?... Kto wie, czy nie przyczyniłbym się do pańskiej prośby... O kilka ulic stąd pańska rodzina: żona, synek. CZAKO Nie. ABER Jedna... dwie noce w jej ramionach. A wszystko czyste, nie- winne, pobłogosławione przez samego papieża. CZAKO Nie. ABER odwraca się, podchodzi do więźnia, wysuwa ręką Brawo! Gratuluję, panie Czako. Spodziewałem się tego po panu. Proszę wybaczyć, jeśli pana w czymkolwiek dotknąłem. Brawo, brawo!... Mimo wszystko zasługuje pan na to, aby być liderem. siada za biurkiem, ujmuje pióro Niech pan pije swobodnie. wypisuje przepustką ...Całkowita swoboda w poruszaniu się po mieście... również po godzinie policyjnej... podnosi wzrok na więźnia Ale... słowo honoru, panie Czako? CZAKO Słowo honoru. ABER W razie krzywoprzysięstwa miałbym przykrości, łagodnie to określając. wraca do przepustki Od dnia dwudziestego czwartego do dnia dwudziestego piąte- go... godzina... podnosi wzrok ...godzina? CZAKO Proponowałbym powrót na wieczorny obchód cel... ABER Wyśmienicie. Godzina siedemnasta czterdzieści pięć... Kola- cję zje pan w domu. Czy też zostawić coś dla pana? CZAKO Zjem w domu. ABER do siebie Zje w domu. podejmuje pióro Komendant Policji Thilo Aber. Podaje przepustkę więźniowi. CZAKO Co mam z tym zrobić? Zjeść? ABER Nie rozumiem. CZAKO Po co mi pan to daje? ABER Przecież sam pan prosił? naciska guzik na biurku, wchodzi Zbrojny Sieber, pchnij kogoś po Helmuta. ZBROJNY Czy to koniec badania, panie komendancie?... Na dole roz- dają pocztę!... Spodziewam się od Lizy... ABER Zaraz będzie po wszystkim. Sprowadź Helmuta! ZBROJNY Dziękuję, panie komendancie! Wychodzi. ABER Jeszcze pan nie wierzy?... Rozumiem. Ja sam, gdyby mi to ktoś powiedział... No cóż, jedno mam na usprawiedliwienie: to pan pierwszy rozpoczął ten karnawał niepodobieństwa. Słowo honoru! Gdyby mi pan gwarantował setką zakładni- ków, tysiącem, dziesięcioma tysiącami... i to byłoby za mało. Ale uderzył pan chytrze: kompletnym wariactwem! Skąd pan wiedział, że hitlerowcy są bezradni wobec irracjonalizmu, jak — nie przymierzając — dziewka wobec komplementu? CZAKO Nie bawiłem się w makiawelizm, komendancie. W moim świecie honor jest czymś wymiernym i pozostaje w regionach rozsądku. ABER Tak jak mój rewolwer? CZAKO Tak jak acetylenowy płomień, który powoduje bąble na skó- rze. ABER pociera czoło Okazuje się, że muszę jeszcze dużo przemyśleć. Tymczasem coraz bardziej mnie korci, żeby kopnąć pana w jaja. Osobli- wa psychomachia, prawda?... Wchodzi H e l mu t. A b e r rozpręża się z ulgą. Nareszcie!... Siadaj i dobrze słuchaj! H e l m u t siada. Zwalniam pana Czako na dwa dni z aresztu. Zabraniam rów- nież wszelkich form inwigilacji. Należy jednak zagwaranto- wać bezpieczeństwo naszemu więźniowi. Dlatego osobiście od- wieziesz go do domu. Pożegnasz się pod samym progiem, bez niepokojenia rodziny pana Czako. Naciska dzwonek. Wchodzi Zbrojny. Sieber! Zaprowadzisz pana Czako do fryzjera. Do nasze- g o fryzjera... Strzyżenie, golenie, masaż twarzy. obrót tu stronę więźnia Mam nadzieję, że odwdzięczy mi się pan odrobiną dyskre- cji... Chodzi o te oparzenia. Nawet w miłosnym zbliżeniu nie należałoby do dobrego tonu... CZAKO pospiesznie Proszę mnie nie pouczać, komendancie. ABER do Siebera Kiedy pan Czako będzie pod opieką fryzjera, zajrzysz do magazynu. Niech ktoś oczyści buty. Krawat... do Czako Nosił pan krawat? CZAKO Nosiłem. ABER A więc wyprasować. Tak samo spodnie. Niech się goli w ga- ciach. To wszystko. Życzę wesołych świąt, panie Czako. No? Na co czekasz, bydlaku?! Jaaazda! Sieber z Czako wychodzą. Długa pauza. HELMUT z trudem otrząsa się z osłupienia Coś ty zrobił, Thilo? Przecież on ci zwieje. Wypuściłeś takie- go ptaszka? ABER Wypuściłem ? śmieje się urągliwie Och, ty żałosny pedrylu!... Ja go wypuściłem? Dopie- ro teraz dobrałem mu się do piórek. gorączkowo Nie znasz się na takich facetach! Jak tylko wyjdzie za próg komendantury i wsiądzie do samochodu, będzie oczekiwał, kiedy do niego strzelisz. A ty nic. Zdziwi się, Wieziesz go główną ulicą i pod właściwy adres. Jeszcze naciskając na guzik dzwonka u własnych drzwi będzie liczył na strzał w plecy. Ale ty nic... Wyobrażasz sobie, co będzie się wy- prawiało w jego biednej socjalnej głowie? HELMUT Pomyśli: “Ciężkie frajery. Przecież dam im drapaka." Ja bym tak pomyślał. ABER Ty. Ale on? Wiesz, co pomyśli? “Mimo wszystko postąpili honorowo." HELMUT Aż taki idiota? ABER Być może później najdzie go chętka skorzystania z okazji... HELMUT Więc jednak trzeba ptaszka nie spuszczać z oczu? ABER Człowieku! Gdybym mógł mu ułatwić ucieczkę, zachęcić go!... Prędzej czy później dostałby się w nasze ręce. Za miesiąc, dwa... Czas nie gra roli. Ważne, że złapalibyśmy już kogoś in- nego. Nie dumnego pana Czako, ale zastrachanego zbiega! Nie lidera rozwiązanej partii politycznej, ale zaszczutego przebie- rańca!... Wyobraź sobie: wyławiamy jegomościa z jakiejś wiej- skiej kloaki! Albo jeszcze gorzej: spod sterty betów w pro- wincjonalnym burdelu!... HELMUT z uznaniem Kawał kanalii z pana, komendancie, kawał kanalii... ABER Trzeba zrobić wszystko, aby się powiodło. Z takim to panem Czako chcę rozmawiać w cztery oczy! HELMUT Pan porozmawia, a ja powieszę sukinsyna. ABER Powiesisz? macha z rezygnacją ręką Idź już, Helmut, do chłopaków. Powiedz, że zaraz będę z ni- mi. Po więźnia zajedziesz od strony tylnego wejścia. Nie chcę nikomu nic dzisiaj tłumaczyć. Helmut wychodzi, A b er siada za biurkiem, nerwowo rozrywa kopertę listu od rodziny. Czyta. Kochany Thilo, syneczku! Jako matka-Niemka spieszę ci donieść, że dzisiejszą Wigilię w całości poświęcamy tobie. Wpatrzeni w pusty talerz przy twoim ulubionym miejscu, będziemy rozmyślać o naszym wspaniałym Thilo, najlepszej i najczystszej cząstce naszej familii. Ale bądź pewien,, że najmniejsza nawet łza nie zmoczy naszych powiek, wręcz przeciwnie: radosny uśmiech dumy i jedności w Fuhrerze rozświetli nasze usta... ponownie, ze zdumieniem ...najmniejsza nawet łza nie zmoczy naszych... pospiesznie przesuwa wzrok w dół listu ...Niepotrzebne więc ci są nasze błogosławieństwa i słowa otuchy. Wsłuchaj się w ciszę, która cię otacza, a posłyszysz nasz radosny śmiech, dziarskie śpiewy i toasty za nasze wspólne powodzenie... ponownie ...radosny śmiech... śmiech... Podnosi się zza biurka, rozgląda po wnętrzu, jakby szukał pomocy, wreszcie mnie ; papier i wrzuca do kosza ze śmieciami, z wieszaka zdejmuje czapką, naciska na czoło gwałtownym gestem, zwraca się w stronę proscenium. Co ty wygadujesz?... Mamo?! AKT DRUGI Wieczerza wigilijna w domu Czaków. Długi stół podścielony sia- nem, biała serweta, szlachetna zastawa. Na ścianach obrazy Kossaka, makaty, fotografie z zamierzchłych czasów. Na sekretarzyku niewielka choinka. Przy stole siedzą: Prefekt, Sublokator, Krzysztof, Druh. Miejsca dla Wandy i Dziadka wolne. Wanda jeszcze zajęta w kuchni, Dziadek stoi naburmuszony pod szafkowym ze- garem w stylu empire. KRZYSZTOF Niechże dziadek siada!... Wszyscy czekają. DZIADEK Powiedziałem: nie! Słyszałeś przecież? KRZYSZTOF To dziecinada. Po prostu wstyd. PREFEKT energicznie Robi pan afront naszej biednej pani Wandzie. Ta wigilia jest już dość gorzka... DZIADEK A co mi tu wielebny kazania wygłasza. Toż ja chyba sam wiem najlepiej, komu gorzka... Ale jeszcze nie było tak w polskim domu, żeby z powodu żałoby wszystko przeina- czać. Właśnie tym stoimy w historii, moiściewy. Żałoba ża- łobą, a duch narodu niezłomny. KRZYSZTOF Duch narodu! Zwykła przypadkowa liczba. DZIADEK Modernista się odezwał!... Zwykła przypadkowa licz- ba. Dla smarkaterii wszystko jest przypadkowe. I to, żeś się urodził Polakiem, też przypadkowe? PREFEKT Zrządzenie Boskie. DZIADEK Idź mi, ksiądz prefekt, z tym Panem Bogiem!... Nie osobę obrażam, ale spoufalenie z osobą mnie przyprawia o apoplek- sję. Jak tak dalej pójdzie, kler będzie z Boga majonezy ukrę- cał... Kiedy Józef z Wandą poczynał tego tu Krzysztofa, Bóg im nie wybijał rytmu na werbelku! PREFEKT osłupialy Ależ, panie Wojciechu! KRZYSZTOF parska śmiechem No, dziadku, nagadałeś się, to teraz odpocznij. Usiądź przy stole, bardzo proszę. DZIADEK Za rany Chrystusa nie usiądę! Wchodzi Wanda z wazą zupy. Rozlewa na talerze. WANDA Dlaczego ojciec nie siada? Ostygnie. SUBLOKATOR Pan Wojciech w ogóle dzisiaj nie usiądzie. Fantastyczny sta- rzec! DZIADEK Tylko nie starzec, panie... jakże mu tam... rezydencie!... WANDA Ojcze! Pan Koliba jest naszym sublokatorem. Trochę delikat- niej... SUBLOKATOR I szczerze oddanym sługą. DRUH Sam za Kolibę zaręczałem. Wiesz o tym, Wojciechu... Jako przyjaciel Józefa nie sprowadziłbym pod jego dach byle ko- go. Pan Koliba to człowiek godny szacunku... DZIADEK No proszę! Sfiksować można. Adoracja pana... jakże mu tam... rezydenta!... Więc powiem otwarcie: pan Koliba na dolarach robi geszefta, i tyle całej jego zacności. Nie mam nic na- przeciw. Lubi handlować, niech handluje. A mnie chodzi o principia... tylko do Wandy, tonem wyjaśnienia Nie ma trzynastu potraw, Wandziu!... O to idzie cała afera. WANDA spłoszona, obrzuca wzrokiem stoi Jak to: nie ma?! W kuchni się zgadzało... DZIADEK A więc policz, córeczko, sama. WANDA Zupa. DZIADEK Zupa. WANDA Łazanki w zupie. DZIADEK zagląda w talerz Ty to nazywasz łazankami? No dobrze, niech będą. WANDA Ryba. DZIADEK Ryba... Poczekaj... Karp, szczupak — to rozumiem. Ale ryba? Tak po prostu? WANDA Kartofle. To już cztery. DZIADEK oblicza na palcach Zupa, łazanki, ryba, kartofle. Zgadza się. WANDA Kapusta. Dziadek potakuje. Kompot. DZIADEK Na razie sześć. KRZYSZTOF Obiecała mama makiełki. A więc mak i bułka. Będzie osiem. DZIADEK To nieuczciwie! Makiełki są makiełki, a więc liczę za jedno. Siedem. WANDA Piernik. DZIADEK Nazywasz tak uprzejmie to wykopalisko? WANDA Ojciec może nie jeść, inni będą jedli... To ile tego mamy? Całkiem się pogubiłam. PREFEKT Osiem. WANDA Herbata. DZIADEK Nie ma zgody, waćpanna! Herbata nigdy nie wchodziła w ra- chubę!... Ciesz się, że przystałem na ten kompot! Dwa litry wody, sacharyna i pół suszonej gruszki. Możemy doliczyć sa- mogon. Będzie dziewięć. SUBLOKATOR Ze swojej strony dołożę pudełko czekoladek. Co prawda nie- mieckie, ale dadzą się przełknąć. DZIADEK Dziesięć. WANDA Orzechy! Dobrze, że sobie przypomniałam! Józef przecho- wuje w gabinecie. Pamięta ojciec, zeszłej zimy dostaliśmy je wprost z orzechowca państwa Stajudów... Sam je ojciec takim wielkim kijem... DZIADEK Nie zagaduj, rybeńko. Zaledwie jedenaście. KRZYSZTOF A gdyby mama nagotowała kisielu, co na to dziadek? DZIADEK Dla ochłody po gorzałce... Całkiem niezłe... Poczekaj! Te orze- chy chyba zupełnie zapleśniałe. KRZYSZTOF Jesteśmy, dziadku, przy kisielu. Bierze się ze trzy łyżki mąki kartoflanej, trochę soku i sacharyny... oczywiście nie zapo- minając o wodzie. DZIADEK A więc dwanaście. Tak czy tak postoję, bo już niczego więcej w domu nie ma. Brak przedsiębiorczości, defetyzm... WANDA prawie z płaczem , A skąd ojcu wziąć co innego? Czy ojciec naprawdę nie zdaje sobie sprawy z rzeczywistości? Kraj jest w niedoli, Józef na Gestapo, a ojciec... KRZYSZTOF To oburzające! Wszystkim naokoło świeci ciągle ojczyzną w oczy, a w gruncie rzeczy samolub... Żubr! Wiem, co mówię, dziadku: jesteś żubrem i warchołem! Przez takich jak ty Pol- ska upadła! DZIADEK Znam, znam to, synku! Rozbiory! Już tyle razy zadano mi je na barki, że i tym razem poniosę. Ale fakt pozostaje faktem: w tym domu nie uszanowano tradycji! Mówicie: do kaduka z tradycją, kiedy w kraju nędza. Dajcie więc odpowiedzieć: właśnie dlatego że nędza, trzeba obstawać przy tradycji. Ina- czej obedrą nas z wszystkiego do imentu! Zabierz mi kon- tusz, szablę, konia, ale nie tykaj wąsów. Oto co powinieneś wbić sobie pod strzechę, młody panku! WANDA siada z determinacją Wszystko brednie. Ja zabieram się do jedzenia. Nie dość, że z erzacu zupa, całkiem wystygnie! podnosi lyżkę Kto tam woli udawać wahadło pod zegarem, niech udaje. DZIADEK Do mnie piją. PREFEKT sięga za pazuchę sutanny Chwileczkę, łaskawa pani. Jakże tak, bez opłatka? DZIADEK łapczywie Przyniosłeś ksiądz opłatek? PREFEKT kładzie pakiecik przy talerzu Wandy Skromniutki dar ubogiego kościoła. DZIADEK sadowi się na krześle A więc jest trzynaście potraw! O nic innego nie chodziło! ...Ale też kutwa z prefekta. Do ostatniej chwili... Skromniut- ki... dar ubogiego kościoła. PREFEKT Do sposobnej chwili. Wyczekiwałem na moment. DRUH Kto będzie dzielił? Nie ma Józefa. Gdyby państwo pozwolili, jako jego najbliższy przyjaciel... Unosi się na krześle. KRZYSZTOF Pan wybaczy. Wydaje mi się jednak, że dziadek... DZIADEK Nie, nie. Zróbmy tym razem wyjątek. Niech pierwszy łamie Krzysiu... Mój wnuk i syn Józefa. Krew z krwi. WANDA Dajcie! bierze oplatek; kładzie na pustym talerzu Już po dyskusji. Poczeka. Wszyscy pochylają się nad talerzami, jedzą w milczeniu. DZIADEK żeby zagadać sytuację ...Dziwne jakieś tego roku Boże Narodzenie. Bez śniegu. Zaj- rzyj no, Krzysiu, za roletę. Może zaczęło padać?... Od pół go- dziny mam jakieś dziwne ćmienie zęba. Nie wróży to co praw- da zamieci, ale jakąś zasypkę... Kapuśniaczek... KRZYSZTOF nie ruszając się z miejsca Plucha od samego rana. Skąd by teraz śnieg? DZIADEK Za moich czasów nie było gwiazdki bez śniegu. Mróz, aż drzewa pękały, za oknami dzwonki u sanek... Kolędnicy z tu- roniem, a kiedy się szło na pasterkę, pod obcasami droga świerczała, jakby kto nasypał świerszczy. Zaginął porządek w naturze... WANDA Ja wolę tak. Tak jak jest. odkłada lyżkę, nagle zatapia twarz w dłoniach Żeby jeszcze można było przeinaczyć kalendarze... Boże mi- łosierny !... KRZYSZTOF Mamo! WANDA wstaje, rzeczowo Przyniosę rybę. do Dziadka A ojciec na co czeka? Trzeba panom napełnić kieliszki. Wychodzi do sieni, nagly krzyk. Dziadek rozlewa samogon po obru- sie. Wszyscy zrywają się. W a n d a wraca do pokoju z rękoma wznie- sionymi na wysokość oczu. Był tam... We własnej osobie! Widziałam. Przyszedł. KRZYSZTOF Co się stało... Mateczko! WANDA Ojciec. Twój ojciec nie żyje. Widziałam go. Stał w sieni. Przyszedł. SUBLOKATOR Proszę się uspokoić. Przywidzenie. DRUH To z powodu nastroju. Nerwy. Ostatnio wszyscy jesteśmy chorzy. WANDA Widział am! To był Józef. Bardzo blady. Z plamą krwi na środku czoła. DZIADEK niespokojnie Napatrzyłaś się na Grottgera. Ot, i fanaberie z duchem... Ale gdzie on jest? CZAKO wchodzi niepewny, przerażony zamieszaniem, którego narobił. Po ostatnich stówach Wandy przesuwa ręką po czole, ogląda palce Drobiazg, Wandeczko. Uderzyłem się o słup na klatce schodo- wej. Nie umiem się do niego przyzwyczaić. z bezradnym uśmiechem Pamiętasz? Zawsze... DZIADEK Józiu!... Żyjesz? KRZYSZTOF Ojcze! Przytula się do piersi Czako. KSIĄDZ Nadzieja! Niech mnie teraz ktoś przekona, że Bóg nas opuś- cił. Pan Józef w naszym gronie... SUBLOKATOR Łapówka! Jednak dają się przekupić!... Aż do tego stopnia?... DRUH Osobliwość. Niepodobieństwo! Wypuścili cię z Gestapo? Tak po prostu!... WANDA Ale jak?!... Jakim prawem takie szczęście? Za co? Co prawda zbierałam pierwsze piątki, ale nigdy... CZAKO Najzwyczajniej. Zaręczyłem słowem honoru, że wrócę. DZIADEK I dali się oszwabić?... Muszą mieć o was wysokie mniemanie. Zapewne napomknąłeś o Grunwaldzie. SUBLOKATOR Rozumiem. Są łasi na pieniądze. Okup był w twardych? CZAKO Powtarzam. Dałem słowo honoru. Obiecałem, że jutro wró- cę. DRUH Jednak mimo wszystko. Nie mieści się w głowie. Gdyby to był oflag, ale Gestapo?! KRZYSZTOF Najważniejsze, że ojciec jest z nami. Z wszystkich rzeczy waż- nych ta jest najważniejsza. Nie przywitasz się z mamą? Na- wet się nie pocałowaliście. Czako zbliża się do Wandy, obejmuje ją. Mężczyźni odwracają się dyskretnie. WANDA tonem wyrzutu Józek! Pachniesz koniakiem. CZAKO Jak by ci to wyjaśnić?... Naprawdę nie wracam z nocnej lumpki! WANDA wybucha śmiechem Och, doprawdy! To ze szczęścia... Wszystko wydaje się jak przedtem. CZAKO zaciera ręce, spogląda na stół Obrus. Chyba ten najstarszy?... Z wesela?... Podłożyliście siano? KRZYSZTOF Dziadek by nas wyklął, gdyby zabrakło siana. Była przed chwilą awantura o ilość potraw... CZAKO do Dziadka I wszystko w porządku! DZIADEK Jest trzynaście. Chcieli mnie wystrychnąć na dudka, ale ja twardo. Bez pardonu. CZAKO Cieszę się, że widzę ojca przy szklanicy i szabli. A co z opłat- kiem? DZIADEK Jak to co? Czekaliśmy. Choćby nawet pięć zim miało prze- cwałować... CZAKO Przesada. Oni się za bardzo spieszą. Wracam nie tylko z ja- skini lwa, ale i ze śmierdzącej nory tchórza. Czy wierzycie, że jeszcze przed chwilą widziałem śmiertelnie przerażonego Niemca? podnosi opłatek z talerza, dzieli w milczeniu między zgromadzonych, wszystko z zachowaniem rodzinnej hierarchii A jednak niewiele nam z tej Polski zostało. Trochę szarej mąki i wody. Na początek powinno wystarczyć. SUBLOKATOR Na początek!... Na początek czego?... Ledwo dobiliśmy końca, gospodarzu. DRUH Pan Koliba ma, niestety, rację. Źle się dzieje, Józefie. Pamię- tasz, mówiłeś na ostatniej konferencji przed wybuchem woj- ny: wszystko może nas opuścić, ale gniew nas nie opuści. To nasz niezłomny kapitał... Nie ma już nawet gniewu. Otępienie. Nie ma gniewu. DZIADEK Wypraszam sobie. Zawsze stać mnie na apopleksję!... DRUH ze smutnym uśmiechem Na apopleksję tak, nie zaprzeczam. CZAKO do żony A ty co powiesz? WANDA To, co powiedziałaby każda kobieta: będę czekać, może się przejaśni. KRZYSZTOF Musi się przejaśnić, mamo. Dopomożemy! Jest nas wielu młodych!... I teraz, kiedy ojciec wrócił, jego mądrość, od- waga... SUBLOKATOR Nasz gospodarz zapewne nie wie, że pan Krzysztof uczy się strzelać. Owszem, owszem. Ma nawet swoje wojsko. Za opusz- czonymi budami na Powiślu młodzi strzelają z wiatrówki. O, taka wiatrówka to jest gwarantowana broń. Zwłaszcza przeciwko zagonom Guderiana! O podchorążówce pana Krzy- sia głośno w całej okolicy. Nie dalej jak wczoraj zgadałem się z pewnym granatowym policjantem, oczywiście na płasz- czyźnie interesu. Również wspominał o budach na Powiślu. Może być pan spokojny, panie Krzysiu. Nasz granatowy jest sentymentalny. Czytuje “Chłopców z Placu Broni" Molnara. CZAKO A pan nie lubi tej książki, panie Koliba? SUBLOKATOR zbity z pantałyku Przeciwnie. W dzieciństwie nawet płakałem. Wiecie państwo, kiedy ten mały umiera na zapalenie płuc... Staje na pościeli, a potem trąbi hejnał czy pobudkę... Już nie pamiętam... CZAKO A więc proszę się nie dziwić młodym. do Krzysztofa, surowo Myślę, że nie będziesz więcej dostarczał powodów do uciechy panu Kolibie. Matka zaś będzie zadowolona, kiedy przesta- niesz budzić zainteresowanie sentymentalnych policjantów!... SUBLOKATOR unosi się na krześle Pan mnie, pan mnie źle zrozumiał, panie Czako! Ja z tym granatowym, jak Bozię kocham!... tylko z ręki do ręki. Czysta gra interesu! rozpaczliwie do Księdza Księże prefekcie... ksiądz zna moje grzechy. KSIĄDZ Tajemnica spowiedzi, panie Koliba!... Ale po co się waśnić w takiej chwili?... Jeszcze ciągle nie mogę uwierzyć oczom. Kochany pan Józef w rodzinnym gronie!... Proszę opowiadać, panie Józefie! Ciężko tam? Bardzo ciężko? Podobno wielu umiera... Kapelanów czy dopuszczają?... CZAKO Myślę, że warto przedtem wychylić po kieliszku. Wandeczko, co z Wigilią?! Gdzie karp? WANDA podnosi się gorliwie Zupełnie zapomniałam! Chyba zwęgliło się na amen!... Wybiega. Mężczyźni wypijają samogon. SUBLOKATOR częstuje papierosami, zaczynając od gospodarza Włoskie. Myślę, że pan nie odmówi... A synkowi? Czy wolno? CZAKO do Dziadka Pali? DZIADEK Jak nikt nie widzi. Ostatnio zaczął się nawet golić. Ale nigdy nie oczyści brzytwy!... CZAKO Niech ojciec mu wybaczy. To po mnie. Nigdy nie starczyło mi czasu. DZIADEK gderliwie Jak to: po tobie?... Po mnie. I ty, i on. Wszyscy byliśmy flejtuchami. Taka nasza rodowa fantazja!... KRZYSZTOF litując się nad oczekującym lokatorem No więc jak, ojcze? Mogę?... CZAKO Ale pal szybko. Dopóki matka nie widzi!... Grunt to konspi- racja. napełnia kieliszek Gadajcie. Co tam w mieście? Naprawdę aż tak źle? Wchodzi Wanda z półmiskiem, rozdziela rybę. WANDA Dzisiaj rano, kiedy wracałam z zakupów, spotkałam Drene- rową, na schodach: Wiesz, Józiu, tę nauczycielkę, która uczyła Piotrusia Stawiszyna angielskiego. Niegdyś bardzo uprzejma, kulturalna osoba. Jej mąż próbował nawet tłumaczyć Szeks- pira. Pozdrowiłam ją, a ona tylko zadarła podbródek. Tak mi się ciężko zrobiło, że szybko wbiegłam na półpiętro i rozbe- czałam się. Albo ten smarkacz od szewca z sąsiedniej kamie- nicy. Powiedz, Krzysiu, ojcu, co ten łobuz ci zrobił!... KRZYSZTOF Mamo! Zwyczajny łapserdak! WANDA A przecież ile on prezentów dostał od Krzysia. To starą hu- lajnogę, to znowu ubranko od pierwszej komunii, to znowu Krzyś zaprosił go na imieniny!... do C z a k o, zdetonowana Z czego się śmiejesz, Józefie?... Z ryby?... Trochę nadwęglona. DZIADEK Józef prosił nas o naświetlenie sytuacji, a ty, córeczko, z ja- kąś Drenerową!... Co nieco od tematu. CZAKO Ależ pozwólcie jej! Kiedy przez kilka miesięcy człowiek żyje między śmiercią i nadzieją, powinnością i pokusą wiarołom- ności, między strachem i bólem, Drenerową jest jak muzyka sfer! Oczyszczenie! Wybawienie! Jeżeli nie jest folksdojczką. proponuję wypić za jej zdrowie. Gwałtowne dobijanie się do drzwi w sieni. Ostre dzwonki. Znowu łomot. Zgromadzeni zastygają w przerażeniu. WANDA szeptem Otworzyć? DRUH podnosi się z krzesla Ja zobaczę. CZAKO Lepiej, żebym ja. Mam przepustkę. Glejt... KSIĄDZ wchodzi do sieni Kogo Bóg prowadzi? Kto tam? GŁOS Swój. KSIĄDZ ostro Co za swój? GŁOS Gestapo. Ksiądz spogląda pytająco na gospodarza, Czako ruchem glowy daje pozwolenie. Ksiądz otwiera, wbiegają w śmiechu i rozgardiaszu — kolędnicy. Nie zwracając uwagi na zbitych z tropu biesiadników, przy- stępują do upozowania się w jasełkową grupę. Następują jasełka. S ZOPKA HEROD Jam jest król tego świata, Hitlerodem zwany, Siwizną wdów i starców mam płaszczyk dziergany. Trzewiki ołowiane, regalia kościane. Jak się szablą odwinę, to Niebios dostanę. Obecność moją wszystkim godzi się obaczyć I królewski majestat pokłonem uraczyć. POKOJOWY (w jego roli Śmierć) Nie wiem, czyś je przyzywał, czy w tym Piekła błądy, Wszako bieżą w tę stronę trzy juczne wielbłądy. Bez żadnej legacyjej w pałacowe progi Wstępują, znać z dalekiej trzej królowie drogi. Jeden czarny na gębie, Yankes to pewnikiem, Drugi śmierdzi Francuzem, trzeci jest Anglikiem. HEROD Obecność moją wszystkim godzi się obaczyć I królewski majestat pokłonem uraczyć. PRIMUS REX (w jego roli Anioł) Widzieliśmy na wschodzie gwiazdę jaśniejącą Rectum iter do Boga nam pokazującą. SECUNDUS REX (w jego roli Anioł) Insze przyjścia nie było motivum naszego, Jako to adorare Boga Wcielonego. TERTIUS REX (w jego roli Anioł) Do ciebie wstąpiliśmy przeto po przygodzie, Good luck, wielmożny panie, adieu, Hitlerodzie! HEROD Po przygodzie, gadają? Za jaje mnie mają? Ledwo to powitawszy, żwawo porzucają? Widno to, że pod bokiem jakiś żmij mi rośnie. Niechaj szpiegi pilnują, gdzie zdążają goście. Czy to aby nie w polskiej, sturbowanej ziemi Ostał który Król jeden między pobitemi? Niechaj mi tu przybieży sam wódz na początek I zda pełną rachubę z Rzezi Niewiniątek. WÓDZ (w jego roli Diabeł} Cośmy żywem znaleźli, mieczem my pobili, Cośmy grodem zoczyli, ogniem my spalili, Nie frasuj pięknych liczek, wdzięczny Hitlerodzie, Nie ma już niewiniątek w tym polskim narodzie. Smutne wrzosy ich ciałka całe pożerają, A pustynni wichrowie po kościach świstają. Żebyś zasię spał smacznie, słuchaj do imentu Polskiej matki żałobnej strasznego lamentu. MATKA ( w jej roli Śmierć) O pociecho! O serce! o kwiateczku drogi! Pozbyłam cię: kto mi cię postawi na nogi? Ooo, przebóg, co ja teraz mam począć, sierota, Gdy się kwiatek wrzosowy zmieni w garstkę błota? Boże, spuść pomstę srogą na Niemca tyrana, Sama bym ją sprawiła na kres tego pana. Zamierza się kosą na Heroda. HEROD Niewieści ból, któremu wydziwić nie mogę, o największą przyprawia mężobójcę trwogę, Jużeś actum est de me, postradam korony, I płaszczyk pieszczony turpitem złożony, O, golenie pawężne, coście mnie nosiły, Jakże łatwo pod kosą zbywacie się siły. Nie darmo to Eolus rusza nawałności: Śmierć dając po triumfach, zgniłość po wielkości. Pada pod kosą Śmierci. DIABEŁ przystępuje Nuże, krucy i wrony! Żywo, psy cmentarne, Rozwłóczcie po mogiłach to truchło poczwarne! Dla mnie niechaj ostanie ożóg duszy nagi, Wezmę ja go świętować w Piekle parteitagi. Będzie mu sam Belzebub w Hadesie hajlować, A Lucifer buzonem srakę koronować. ANIOŁ Nie żałujcie, drużbowie, żeśmy wilka zbyli, Będziem grać, będziem śpiewać, będziem sobie pili. Który tu jest najstarszym, niechaj każe zagrać, Nie będę ja w kalecie żałował pobabrać. Dmij, duda, w kozę dobrze, niech się brat ucieszy, Prędzej się do swojego rzemiosła pospieszy. PASTERZ (w jego roli Diabeł) A my, co tam kto może, bierzmy w zawiniątka Postną strawę, chleb czarny dla Panny Dzieciątka. Nie, zafrasowałem się: sperka mi zginęła, Rybeczkę Niemce zjedli, ość jeno umknęła. Pobieżaj ostro, ości, za rybeczką w tropy, Wliź Niemcom na talerze, niech się zdławią szkopy. Ale cóż ja uczynię? Podoję koziołka, Polskim mlekiem napójmy ślicznego Pachołka. Du-duuu-hoc-hoc. Eja, eja! Krętum-wętum, Sakramentum, Vivat nam, Nadzieja! KOLĘDA Wszyscy śpiewają. I Kiedy stary Józef za proszonym chodził, Rzadko kto odmykał skobelki u wrót. “Myślałem, ludziska, syn mi się przygodził, Nieroztropna Panna powiła mi Cud." “Miałeś ty, Józeczku, łoj, miałeś ty pecha." A dziadek tańcuje, jeno się uśmiecha. A dziadek harcuje, aż coś sypie z pował. “Pewnikiem na starość dziad skrucyfikował." II Kiedy święta Panna boso szła przez rosy Nie czująca wcale, jak ją chłodzi szron... “Myślałam ja: Synek drze się wniebogłosy, A to wniebogłosy śpiewał Boży Dzwon." “Miałaś ty, Maryśka, feler u żywota." A Jej ino śmieszno do tańca ochota, Odsuwa kopystkę, gardzi świeżym chlebkiem, Raz śmignie w drobuszkę — drugi raz w odsiebkę. III Dziwujcie się, ludzie, jaka z onej macierz, Obcasikiem stuka, zamiast klepać pacierz, Tak po wszystkie czasy wiwaty wywija Pacholęciu swemu Józef i Maryja. Za nimi w korowód ptacy i anieli l Jako i my, ludzie, w Bogu poszaleli, j Ogólne ożywienie, śmiechy. Gonitwa Diabła z Aniołem wokół świątecznego stolu. Kolędnicy zdejmują maski. Czako rozsadza ich w swoim pobliżu, ugaszcza wódką. CZAKO do Diabła Jak mi Bóg miły, sam pan majster Mitręga! Z piekarza Dia- beł... Po całej dzielnicy tak chodzicie? DIABEŁ wychyla kieliszek Tylko tam, gdzie krztyna nadziei. Dom pana dyrektora mie- liśmy ominąć, ale dogonił nas Wacek od dozorcy i powiada, że pan dyrektor już w domu, tośmy biegiem zawrócili. ANIOŁ Jakżeby tu rączki pani Wandusi nie ucałować przy takim święcie. Mąż w domu, Archanioł pierzynę oklepuje. KSIĄDZ Ale dowcip z Gestapo nieco przyciężkawy. DIABEŁ Sam wiem, księże dobrodzieju. Ludziom się. przecie podoba. To my, artyści, nie mamy już nic w tej sprawie do gadania. Publika jest publika. DRUH A Niemcy tak pozwalają? ŚMIERĆ Bo ja wiem, nie pytalim. Fakt, że patrzą przez palce. Obym ja, śmiertka, tak na nich patrzała. SUBLOKATOR Lubią, kiedy z Polaków błazny... DIABEŁ Może i szanowny pan ma rację. Nie zaszkodzi jednak spoj- rzeć na sprawę z przeciwnej strony. W końcu to są ludzie. Ja myślę, że im czasem jest ponuro. KRZYSZTOF Jak? Ponuro?... DIABEŁ Mówię, że psychologicznie to im jest ponuro. Weź pan, panie Krzysiek, taką sytuację: gdzie się pan pojawiasz, tam siejesz postrach. Co zagadasz, to nie masz prawa inaczej, jak tylko rozedrzeć mordę. Uśmiechniesz się do kobiety, a ona bez dania jakiejkolwiek racji splunie ci pod nogi. Chcesz posłu- chać ptaszka w parku, a on ci — szczyl nieudobruchany — “Warszawiankę" zasuwa. Nie ma życia, panie Krzysiu. CZAKO Ale pan ich nie żałujesz, panie majster? DIABEŁ Truję ich. Pan zapyta córki, znaczy się naszego Anioła, jakie zakalce im fabrykuję. Część wyrobów idzie dla Nierriców, wszystko ze zakalcem. Pan się nie gniewa, panie dyrektorze, ale w piekarskim fachu pan jest noga. Więc wytłumaczę... Dobry chleb, no, w miarę dobry, wypiecze panu każdy czelad- nik. Jednak do zakalców, żeby to były zakalce jak się patrzy, trzeba mistrza. Panie! Po zakalcu od Mitręgi żaden szkop nie rozdziawi śpiewnika przez pół godziny. SUBLOKATOR Wielka buźka, panie majstrze! DIABEŁ Komu tam buźka, temu słodycz!... Mnie jednak trapi zgryzota. Wyobraźcie sobie, państwo: piekę te zakalcowe chleby i piekę. Mało tego, uczę innych. A jak wojna się przedłuży, partanina wejdzie nam w krew. I co będzie z fachem, panie dyrekto- rze?... Odbudujemy Polskę, a w chlebie zakalec !. CZAKO Polakom sprzedaje pan dobry towar. unosi pajdą z talerza Sucha, lekka... DIABEŁ Staram się, jak mogę. Ale czy to trudno się pomylić?... Już mi rodacy zwracali kluchowate pieczywo. Najgorzej, kiedy człowiek traci szacunek dla własnej roboty. A oni na nas wymuszają takie podejście. Sfuszerowali nam Warszawę, to i serca chcą sfuszerować. CZAKO Więc nie dać się. ŚMIERĆ Diabeł widłaty — a ja kosynier. To my zbrojni. Ale reszta? Spojrzeć po ludziach: same garbate. DIABEŁ Ale że pana dyrektora tak wypuścili! Te belzebuby! Musiał pan ich zdrowo wykołować. Głowa... DZIADEK Głowa też, ale przede wszystkim fason Józiu dał słowo ho- noru, że wróci. DIABEŁ bez pytania napelnia sobie kieliszek, wychyla Pan dyrektor zaświadczył się honorem przed Niemcami? Dobrze mówię?... CZAKO Dobrze. A pańskim zdaniem postąpiłem głupio? DIABEŁ ostrożnie Musielibyśmy pogadać na stronie. A tu kobiety, dzieci... CZAKO Aż tak? Nie obyłoby się bez męskich określeń? DIABEŁ Skądże? Ja do pana dyrektora? Gdzieżbym się odważył?! Chciałem tylko powiedzieć, że sprawa poważna, politycz- na. Nie dla wszystkich. DZIADEK parska śmiechem Patrzcie go!... Statysta, jak — nie przymierzając — szewc Ki- liński!... DIABEŁ Starszy pan mi nie przeszkadza. Właściwie nikt mi nie prze- szkadza. Ale proszę, żeby się nie śmiać! Kiedy rzecz o honorze, sprawa prawie wojskowa. Oficerska! WANDA Słuchamy z uwagą. DIABEŁ znowu napełnia kieliszek, tym razem również dla Czako Pańskie zdrowie, dyrektorze! CZAKO Aby do wiosny, panie Mitręga! Wypijają. DIABEŁ obciera usta wierzchem dłoni Więc ja chciałbym podziękować. CZAKO Za co? DIABEŁ Za ten pański wygłup z honorem. Powiem szczerze: mnie od rozważania takich rzeczy boli głowa. Najzupełniej fizycz- nie. maca w okolicy ciemienia O, gdzieś tutaj... Albo trochę wyżej. I spać wtedy nie mogę, i co zjem, to zwrócę. Chorobliwa natura. Wszakże z tym ho- norem zajechał mnie pan, dyrektorze, jak jeszcze nikt nigdy w życiu. KSIĄDZ klaszcze delikatnie w dłonie No i podziękować, dobrzy braciszkowie. Jasełka były prze- śliczne, a i z czupryn się solidnie zakurzyło. Pora, abyście zanieśli słowo otuchy do innych chrześcijańskich rodzin. ANIOŁ do Diabla Słyszy ojciec? Ksiądz prefekt każą. DIABEŁ Jak żegnać, to żegnać... obejmuje C z a k o w rozpaczliwym uścisku Dobranoc, mądra głowo! CZAKO wzruszony Nie płacz, Diable! Przecieżeś rogaty! DIABEŁ macha z rezygnacją ręką E tam! Piekarz jestem. Gęba biała, a oczy zaczerwienione. Feler zadawania się z ogniem. Kolędnicy wychodzą w niskich uklonach. KSIĄDZ A cóż byście, panowie, powiedzieli, gdybym zaproponował przejście do salonu? Fortepian jeszcze stoi? WANDA Zamknęłam go po aresztowaniu Józefka. Jednakże dzisiaj... Wiesz, Krzysiu, kluczyk na spodzie zegara. KSIĄDZ Ja coś zabrzdąkam, a panowie zaśpiewacie. W tym czasie pani Wanda posprząta naczynia, a również pan Józef... DZIADEK Mimo żem ateusz, lubię niekiedy koncepty naszego kleru. Tylko ostrzegam, beczę jak zarzynany baran... SUBLOKATOR U mnie znowu gorzej ze słowami... “Pójdźmy wszyscy do stajenki..." Tak, to powinno wyjść. DRUH Ja się piszę na “Lulajże, Jezuniu". Lubię rzeczy konsekwentne, a tam, co zwrotka, to “lulaj" i “lulaj". KSIĄDZ ze śmiechem Byleby intonacja była zbożna. No, panie Krzysiu! Polonezem do kluczyka. Mężczyźni przechodzą do salonu, skąd po chwili dobiegają śpiewy sta- ropolskich kolęd. Na scenie tylko Wanda i Czako. Wanda bez pośpiechu zbiera talerze, Czako nieruchomo na swoim miejscu. WANDA Ledwo co tknęli. Dziwne. Nawet dziadek. A wiesz, jak to na starość: żenujące łakomstwo. CZAKO Kosztowny? WANDA Tego nie powiedziałam. Twój ojciec. CZAKO nalewa sobie drżącą ręką kieliszek Nasz. A Krzysio sporo jada? Pamiętasz o jego płucach?... WANDA Pamiętam... Wrócisz tam? Czako w milczeniu wpatruje się w kieliszek. Również nie dojadłeś. W rybie jest fosfor. Doktor Gawial bardzo ci zalecał... CZAKO Przypominam sobie... Kalafior, kraby... Biedny Gawial, żyje? WANDA To nieważne. Chodziło o twój mózg, co teraz będzie? CZAKO Nie zawsze strzelają w głowę. Zdarza się, że bywają estetami. Zostaw talerz. Dokończę. WANDA Bardzo boli? CZAKO Gdzie? WANDA To, co oni robią. Bałeś się przecież nawet dentysty. CZAKO Widzisz, dentyście musiałem być wdzięczny. Tutaj nie. Nawet wręcz odwrotnie. To pomaga... WANDA Bredzisz. Znam tylko jeden ból, który pomaga naprawdę... Kiedy rodziłam Krzysia. Cierpiałam strasznie, tak strasznie, że trudno pojąć. CZAKO Z uśmiechem czułości Miałaś kłopoty z rozstępowaniem się miednicy. Przy następ- nym poszłoby łatwiej... WANDA Wiedziałeś? CZAKO Raz w życiu podczas dwunastu godzin wypaliłem osiem paczek papierosów. A potem krzyk... WANDA Mój? CZAKO Dziecka. Telefonując do ojca bełkotałem tak niedorzecznie, że zapytał, ile wypiłem. Litr czy też półtora... WANDA I wrócisz tam?! CZAKO Ta ryba rzeczywiście zwęglona. Ale jak dobrze oskrobać wi- delcem, reszta przypomina twoją kuchnię. Najpiękniejszy pre- zent. WANDA Cierpieć czy umrzeć... Nie rozumiem, Józefku. nagle siada, zakrywa twarz dłońmi Możesz mi pomóc? Ból, a na końcu nic?... CZAKO Musiałabyś za wiele przebaczyć. Niemądre chłopięce marze- nia, zapasy gimnazjalistów na ustronnej łące, pierwsze zwady z policją, śmiertelnie poważną obronę godności złotych war- koczy. Chłopackość, smarkaterię, gówniarstwo. I nawet się nie opatrzysz, kiedy zawiśnie ci u szyi kamień poważny: naród. A potem wszystko jest już tak za późno, że słowo “naród" brzmi za wcześnie. Jeżeli tam wrócę, wybiegnę trochę w przód. WANDA Umarły? CZAKO Poległy. Umarłymi będziemy wszyscy, poległymi tylko wy- brani. Coś jak nieruchomy stadion, który śledzi męstwo bie- gaczy. WANDA podnosi się, nakłada na stos naczyń talerz męża Na szczęście, porządnie zjadłeś. To jedyne, co może mi dodać otuchy, zarozumialcze. CZAKO Ktoś puka. WANDA kierując się w stronę kuchni Zapewne Bogdanowa. Przychodzi, jak co roku, w dzień Wi- gilii. Przynosi świeżo wypraną i uprasowaną bieliznę. CZAKO Żebym miał dyrektorski sznyt na pierwsze święto. WANDA A w gruncie rzeczy, aby łyknąć ćwiartuchnę gorzałeczki. Ta przynajmniej jest nieśmiertelna. Odstawiłam już porcyjkę w kredensie. Ani kropli mniej, ani więcej. Bogdanowa zna swój honor. Wychodzi. Czako wsłuchuje się w głosy z kuchni: WANDA To co, pani Bogdanowa, będziemy liczyć? BOGDANOWA Nasamprzód życzenia... Wszelkiej pomyślności... WANDA Znaczy się wpierw poczęstunek. BOGDANOWA Może być równocześnie. Pauza. Pycha! Nieboszczyka by podźwignęło... Więc jak, liczymy? od prezesunia? WANDA Chwileczkę. Znajdę kartkę. BOGDANOWA Zbywalne. Mam w głowie. Cztery pary kalesonów... j WANDA Trochę ciszej, pani Bogdanowa. Mąż na te wstydliwości czuły. BOGDANOWA Przeliczmy więc koszule. Jedna popelina... W sam raz na pa- sterkę. Osiem w płótnie. Dwie specjalnie krochmaliłam na święta. Pani pomaca kołnierzyki... Kryształ, nie płótno!... Jeszcze podwiązać jakąś elegancką muszkę... Powiedzmy, w ciemnym kolorze... Wnoszą kosz demonstracyjnie na sceną. Dalszy ciąg dialogu przy Czako. WANDA A to co? BOGDANOWA Wstyd, kochanieńka. Toż to japoński szalik do panaprezeso- wej dyplomatki. Sliczności, prawda? Cały kolor wyciągnęłam na wierzch. Kiedy pan prezes pokaże się w czymś takim w Ła- zienkach albo na innej promenadzie, toż to dopiero będzie wiosna w Warszawie. Musi pani dużo promenować tego roku z panem prezesem. Niech szkopy zobaczą, jak wygląda polski pan. Bo one same, aż przykro powiedzieć, byle jakieś takie. Ino feldgrau i feldgrau... Ja tam obrzydliwa nie jestem, ale za szpinakiem nie przepadam. Ni to szatkowana sałata, ni to krowie łajno... Wchodzi Sublokator. SUBLOKATOR Pan prezes pozwoli? W gardle zaschło... “Pójdźmy wszyscy do stajenki..." Chyba ze trzydzieści kilometrów tak przesze- dłem. A ponadto ksiądz prefekt raczy nieco fałszować ścieżki Pańskie. Jak trzasnę kielicha, zgodzę się nawet na bieg prze- łajowy. wypija Oho, pani Bogdanowa! Cóż tam słychać z moimi bryczesami? BOGDANOWA Będą zaraz po świętach. W Boże Narodzenie partyzanci cha- dzają na cywila. Zwłaszcza ci w pańskim rodzaju... SUBLOKATOR Słyszy pan, prezesie? Bogdanowa pozuje na boginię pogardy. I za cóż to, poczciwa szwaczko? BOGDANOWA Boś pan cinkciarz, panie Koliba. Dolarowiec i tyfus. Okoliczni określają. SUBLOKATOR Okoliczni. Oto na czym pan budował, panie Czako. Na oko- licznych. Nie na obywatelach, jak jakobini, nie na towarzy- szach, jak bolszewicy, ale na okolicznych. z niespodziewaną furią Czy wiesz, duszo żelazkowa, że ten skromny człowiek chce zginąć za waszą okoliczną hołotę? Może masz jakąś okolicz- ność w swojej obronie? BOGDANOWA Sam byś się zatroszczył o swoje sumienie! Konszachtujesz z granatowymi. SUBLOKATOR Ale za to nie kradnę. Pokaż pani torbę, pani Bogdanowa... nie zwracając uwagi na reakcję praczki, zagłębia rękę w ceratowej torbie, wyciąga trzy pęczki marchwi, blady seler Witaminy, jeden z wielu składników pokarmowych, biorący udział w regulacji procesów przemiany materii. Na przykład pan Krzysiu bardzo tych rzeczy potrzebuje. Pani już może się obyć. Nie ma ratunku, pani Bogdanowa. A w moich wita- minach — i owszem. Na przykład tego czy owego wykupić z kacetu. Albo kawał świni podrzucić na rynek. Jak się do- brze uprzeć przy tych moich witaminach, to i szmajsera kie- dyś się wytrzaśnie... BOGDANOWA strapiona Ale pan z granatowymi... SUBLOKATOR A pani by chciała, żeby niby z kim? Z biało-czerwonymi? Święta prawda, pani okoliczna. Zwróć im ten blady seler, ale ciupasem!... O ile mnie pamięć nie myli, leżał między framu- gami okna w kuchni, tuż przy lufciku. ostro No, jazda!... Bryczesy zaś będą nie później niż na jutro! I żeby kant się błyszczał jak monstrancja w procesji!... BOGDANOWA pokornie wycofując kosz Do usług, panie żołnierzu — do usług. Kobiety wychodzą. SUBLOKATOR nagle bardzo zmęczony Pan pozwoli, panie prezesie, jeszcze kusztyczek. nalewa, wypija Założę się, że chciała pana wziąć na bieliznę. Stary sposób. Czułem w tym jakiś szwindel, ale ciągle powoływali się na księcia Pepi. On nawet do Elstery rzucił się w rajtuzach. Pan mnie łapie?... CZAKO Co nieco. Tyle, żeby zrozumieć rozpacz. SUBLOKATOR ...Bo ja o panu myślę, ale jak to powiedział ten piekarz? CZAKO Że boli go w okolicach ciemienia. Może trochę wyżej... SUBLOKATOR naśladując ruch Czako Gdzieś tu?... Bardzo prawdopodobne. Co na ten temat wspo- mina anatomia?... Przysadka mózgowa? CZAKO Przymóżdżek. SUBLOKATOR chichocze Przymóżdżek!... Okropieństwo. Ale jak pan myśli, prezesie, czy bez tej trywialności organizm potrafiłby funkcjonować? CZAKO Tam właśnie oddają strzał z pobliża. Nazywa się Genug- schuss. Rzeźnicy. SUBLOKATOR Zabijają wpierw śmieszność. CZAKO Dlatego właśnie to nas tak bardzo boli, niejako na zapas... Sublokator kieruje się w stronę drzwi do salonu. Kłania się, za- miatając ręką podlogę. Ironia? Próba ukrycia wzruszenia? Na wypięte pośladki Sublokatora nadziewa się Dziadek, dzierżący Krzysztofa za ucho. DZIADEK Z przejścia, mój panie! Sprawa familijna: osoby postronne, lepiej, żeby poszły na nieszpór. Ksiądz prefekt jeszcze brzdą- ka... SUBLOKATOR Jednym słowem: łyczko i z dworca? DZIADEK A idźże już waszeć! Nie widzisz, "że temperamenta mnie roz- noszą! Sublokator wychodzi, Dziadek starannie zamyka drzwi od sa- lonu, ani przez chwilę nie uwalniając Krzysztofa. Twój druh, Długosz, swołocz nam napędził. Niby rezydent, a nawet do Wandzi ślepiami strzyże. KRZYSZTOF Co też dziadek wygaduje?... I to w obliczu ojca. Koliba nie Kościuszko, jednak solennie płaci... I niechże dziadek wreszcie puści moje ucho! DZIADEK Chwileczkę, młody panku. Ktoś tu przed momentem histery- zował? CZAKO Krzyś dawał przedstawienie? DZIADEK A jakże! Mazgaił się, o samobójstwie bajdurzył... że się ob- wiesi... Zupełnie jak baba albo Spinoza z Tarchomina. CZAKO do Krzysztofa Robiłeś z siebie pajaca?... Ty?... Młody Czako? DZIADEK Pluł na twoje słowo honoru. Szastał. CZAKO Dlaczego? KRZYSZTOF Bo nie chcę, żeby cię zabito! Rozumiesz? Protestuję. Gdzieś mam te wszystkie słowa honoru, przysięgi harcerskie, mocne postanowienia poprawy... Słowa, słowa, słowa... Wi- działem egzekucję. Najpiękniejszy zeszczał się tuż przed sal- wą... CZAKO Nie mówmy więc o honorze... do Dziadka Niech ojciec przypomni: jak to się nazywało przez całe wie- ki, kiedy chciano z nas zrobić niewielki, szczający ze strachu naród, a mimo to walczyliśmy o swoją osobowość ? DZIADEK . Kiedy obudzić mnie w środku nocy, tak raptownie, jak dzi- siaj budzą, ja, staruch, zawsze zawołam: matko! A zaraz po- myślę: godność. Nie ma sklerozy, która by nas z tych dwóch gniazd wygnała... Godność, Józiu! CZAKO do Krzysztofa Chciałeś, abym się wyzbył godności?... KRZYSZTOF rozluźnia prawą dłoń, przygląda, się skrupulatnie palcom Nie chcę, abyś mnie zmuszał do odwetu. Koliba miał rację: byłem Boką z Placu Broni. A jeśli odejdziesz, mam tak, na serio?... Nie celuj w serce, nie wiadomo, czy trafisz... Po- luj na wątrobę. Jest większa i niezawodna. Zdycha się dłu- żej, a niechybnie. Jedna z pierwszych prawd skautingu. BOGDANOWA wbiega chyłkiem do kuchni, dopada do koszuli Czako Ten trzeci guzik, panie prezesie, od góry... To znaczy ten na samym brzuszku... Przymocowałam na trzy okrętki... Widzi pan, jak pamiętam?... Nawet żona by nie pamiętała. A teraz będzie ślicznie. Jak podgrzeje słoneczko, może pan bez stra- chu promenować nawet w rozpiętej marynarce. CZAKO Dziękuję, pani Bogdanowa. nerwowo Ale my... BOGDANOWA Rozumiem. Męska rozmowa. Chodziło mi tylko o ścisłość. Na- wet w rozpiętej marynarce, panie prezesie... Żeby sznyt był na panu. Wybiega. KRZYSZTOF porusza wolno palcami, wciąż nie opuszczając ręki Palce mam. Każdy czarną lufą, co zabić umie. DZIADEK To i bardzo dobrze. Nie myśmy zaczęli. KRZYSZTOF Bo przecież trzeba znów miłować. Oczy — granaty pełne śmierci. DZIADEK Poetyckie trele-morele. Krzysio stanowczo za dużo czyta Sło- wackiego. Sam czas, byś mu, Józefku, nasypał soli na ogon. W algebrze same niepowodzenia. Z łaciną dość krucho. A Po- lacy, jak ci wiadomo, to Rzymianie Północy. KRZYSZTOF ...I pośród nich jakże ja stanę z garścią, co tylko strzelać umie. znowu przygląda się dłoni Palce mam. DZIADEK Niech mnie sto kartaczy rozłupie, jeśli ten młokos nie sfik- sował! Palce i palce... Lepiej, żebyś bardziej dbał o paznok- cie. Pokaż no pazurki! Krzysztof poslusznie, ale bezwiednie wysuwa dlonie. Dzięki Bogu, w miarę przyzwoite. do Czako Józefku! Dbacie tam o prezencję? CZAKO Gdzie? DZIADEK Tam, gdzie wrócisz? Powinieneś dbać o sprawy wyglądu. Całym swoim autorytetem. CZAKO Pomyślę o tym, ojcze. DZIADEK I żeby nie skamlać. W decydującej chwili wysoko głowę. Kto chce, niech się modli. Ale bez lamentowania. Innym zaleć powtarzanie jakiegoś wierszyka. Chociażby: “Chodzi lisek koło drogi, nie ma ręki ani nogi..." CZAKO Postaram się, ojcze. DZIADEK Szafowanie okrzykami w rodzaju: “jeszcze Polska nie zgi- nęła", na ogół nie zdawało egzaminu. Przede wszystkim da- wało złudę mordercom, że są w ogniu walki. Nie wywyższać rzeźników. Lepszy już ten lisek koło drogi. KRZYSZTOF Dziadku! Wydajesz wyrok! DZIADEK Twój ojciec wie, co robi. Czy sądzisz, że tkwi przy tym pu- stym stole dla lepszego trawienia?... A teraz wrócisz do sa- lonu i naprawdę pokażesz, po co masz palce. Ksiądz prefekt morduje się już od kwadransa. “Wzgardzony — okryty chwa- łą, Śmiertelny — Król nad wiekami..." Potrafisz wtedy mocno uderzać w klawisze. Obaj z ojcem lubiliśmy, kiedy odginasz głowę. Przypominasz sobie, Józefku? “To czoło — mówiłeś — moje czoło." “Ale nos — poprawiałem — profil ptaka o błę- kitnie skupionym oku." “Najbardziej kocham jego grdykę — szeptała zawsze zawstydzona Wandusia — mój Boże, urodzi- łam mężczyznę." Nie błaznuj, Krzysiu, w takiej chwili, kie- dy ten, co patrzy wstecz, ma jedyną szansę zobaczyć przy- szłość. CZAKO Dziękuję, ojcze. KRZYSZTOF do Czako Przebacz mi, ojcze. Wychodzą. Czako nagle zgina się nad stolem, powtarza kilkakrotnie “chodzi lisek koło drogi...", jego ramionami wstrząsa niepohamowany spazmatyczny płacz. Z salonu dobiegają już tony kolędy Karpińskiego, z kuchni dalsze rozrachunki bielizniane. Kiedy wkraczają Ksiądz z Druhem, Czako zaledwie obciera oczy. Nie podnosi twarzy. KSIĄDZ Wiem, co pan przeżywa, parne Józefie. Ktoś powiedział, że człowiek uczciwy nawet psa się wstydzi... Wygłosić rotę przy- sięgi wiedząc, że się ją złamie, to sprawa nad wyraz bolesna. Zwłaszcza kiedy podobnego krzywoprzysięstwa dopuszcza się człowiek tak subtelnego sumienia... DRUH Będą zapewne kłopoty z Naczelnym Komitetem. Sam rozu- miesz. Gdyby ktoś inny zaręczał ci, że wyszedł z Gestapo za zwykłe słowo honoru... Mnie i księdzu prefektowi możesz śmiało wyznać: jakiej natury były twoje ustępstwa? Rozpię- tość tych kompromisów? Przydatność polityczna? KSIĄDZ To sprawy na później, panie Długosz. Trudno wprost przy- puścić, aby pan Józef interesa polityczne przegalopował. W tej chwili najważniejsza jest moralna rzeczywistość tej decyzji o ucieczce. DRUH Księdzu łatwo mówić. Jeżeli ucieczka ma się udać, bez po- mocy Naczelnego Komitetu nie poczynimy ani kroku. Kto wie, czy nie zajdzie konieczność przerzutu za granicę? Sa- molot, solidny korpus zabezpieczający? Partia robi bokami. Bez dokładnej rozprawy na temat okoliczności się nie obej- dzie. A nuż Józef strzelił coś nieroztropnego? CZAKO Do mnie będą strzelać, panie ubezpieczający! KSIĄDZ Otóż i meritum sprawy. Pan Józef ma nadczułe sumienie. My, duchowni, nazywamy to sumieniem skrupulatnym. Wspo- minałem panu, panie Długosz, że właśnie tej materii należy dotknąć na samym początku. Czy pan coś słyszał o kazuisty- ce, panie prezesie? CZAKO Nie moja branża. KSIĄDZ Domyślam się, o co panu chodzi. Dzieło jezuitów... Ani my- ślę zaprzeczać. Towarzystwo Jezusowe nie cieszy się popu- larnością nawet w łonie Kościoła. Ale akurat kazuistyka... DRUH Najtrudniej będzie wytłumaczyć Smugoniowi. Powiem po pro- stu: rozparł się na twoim stołku i ani mu w myśli, że go ktoś przepędzi. Dla Smugonia już nie żyjesz... Chyba że cię ukryć gdzieś na boczku. Powiedzmy, w jakimś zadupiu... KSIĄDZ Pomału, panie Długosz. To są sprawy świeckie, do niektórych jeszcze niejednokrotnie, panowie, powrócicie. Rzecz zgoła obo- jętna, jeśli chodzi o dobro sprawy. Wszakże pan Józef głów- nie oczekuje moralnego wsparcia? I oto kazuistyka głosi: nie zawsze kłamiemy, kiedy mówimy nieprawdę... Tak, tak, pa- nie Długosz! Jeśli język jest komunikatem między osobą a osobą, to warto się zastanowić, czy każda osoba upoważnio- na jest etycznie do odebrania właściwego komunikatu. Pan Józef zaręczał, ale komu? Gestapowcowi. Czyżby gestapo- wiec wydawał się panom osobą naznaczoną od Boga do wy- słuchiwania jakiejkolwiek prawdy?... Nie, panowie, a Bóg postawi mu za to złotą kreskę w raptularzu. DRUH Jednakże Smugoń... Ksiądz nie zna jego talentów. Brutalny, ale przenikliwy polityk. Józef sam wyhodował tę żmiję na swojej piersi. Będzie węszył, szperał. Kto wie, gdzie sięgają jego źródła informacji... A tutaj, aż wstyd powtarzać: słowo honoru. Głupiutkie, naiwne alibi. CZAKO podnosi sią zza stolu Co głupiutkie? DRUH Słowo honoru. Józef, opamiętaj się: byłeś liderem politycz- nej partii!... Powoływałeś się na Makiawela. CZAKO Nie wierzysz mi? DRUH Bo ja wiem... W głowie się nie mieści. CZAKO Ale trochę samogonu jeszcze się zmieści? rozkazująco Teraz nalewaj i pij! DRUH Akurat w czasie tej poważnej rozmowy? CZAKO Akurat. I księdzu prefektowi na okruch kazuistyki. Sążniście, panowie, po brzegi kielichów! KSIĄDZ Pan wie o moich wrzodach na dwunastnicy, prezesie? CZAKO Wiem. Prawdopodobnie będzie z nich całkiem okazały rak. Wtedy wypisze sobie ksiądz całą kazuistykę paznokciami na ścianie. KSIĄDZ pobladły Nie zasłużyłem. CZAKO Ja też nie. Ale nikogo nie podejrzewam ani o skrupulatne sumienie, ani o to, że godność jest w ogóle niemożliwa. W gardziołka, panowie!... Najwyższy czas na strzemiennego! DRUH wypijając Wypraszasz? Wielka niesprawiedliwość, Józefku! CZAKO Strzemienny oznacza tylko tyle, że ktoś wsadza obcasy w strzemiona. Kto to będzie, nie my decydujemy... KSIĄDZ wypijając z przymusem Bóg? !... DRUH Koń, który nas poniesie? CZAKO Ani ten skrzydlaty, ani ten ognisty... Biedna stara szkapa o zrytych ostrogami bokach. Historia. FINAŁ Ten sam gabinet A b er a, co na początku sztuki. Przy biurku suto zastawionym Kr a mm er, H elmut, Ab er. Sluchają z gramofonu “Eine kleine Nachtmusik" Mozarta. HELMUT pojadając ...A jednak wciąż nie dorastam do Fuhrera. To znaczy, wcale nie chcę dorosnąć, ale żeby choć się zbliżyć. Weźcie, pano- wie, tę muzyczkę. Nie mówię: łaskocząca jakoś, świerzbiąca tu i ówdzie. A zdaniem Fuhrera: arcydzieło! Jak mam wolną niedzielę, to puszczam sobie bez ustanku, żeby zrozumieć. KRAMMER Doktor Goebbels nie ująłby tego aż tak prostacko. Ale i on traci godziny na perswazje... Wagner! Oto co proponuje no- wym Niemcom. Ale Fuhrer jest niezłomny. Być może zbież- ność rodowodu — Mozart, podobnie jak Hitler, był Austria- kiem. ABER spogląda na zegarek Małe, pospolite głupstwa! Czy nie przyszło wam do głowy, że Hitler po prostu kocha Mozarta... szczypie H elmuta w policzek Nie myślisz, prosiaczku. HELMUT Mógłby pan użyć stosowniejsżego określenia. ABER A to dlaczego? Pan stoi na straży pragermańskiej niemczy- zny, doktorze Krammer... Czyżby istniała inna nazwa na drob- ną świnię w okresie niebezpiecznego pokwitania? KRAMMER chrząkając Warto jednak wrócić do Wagnera, panie komendancie. Mo- zarta co prawda można kochać, ale Wagnera trzeba podzi- wiać. Ta wszechobejmująca synteza... Skoro chcemy zaimpo- nować światu... ABER spojrzenie na zegarek Powiedziałem już: małe, pospolite głupstwa! Pan ma chyba za dużo woskowiny w uszach. Warto byłoby przepłukać. No, powiedz sam, Helmut: czy nasz doktorek nie wydaje ci się ostatnio zaniedbany?... A, fe! Przedstawiciel Ministerstwa Propagandy!... Doktor... Goebbels postarał się przynajmniej o pokaźne małżowiny uszne, aby mu czaszka nie zalazła na oczy. Trzeba naśladować, trzeba brać przykład z szefa, dok- torze Krammer... HELMUT wybucha śmiechem To ja powiem całkiem niezłego wica. Posłuchajcie, panowie! ABER spojrzenie na zegarek Skoro nie masz gorszego pomysłu?! KRAMMER zaczepnie A ja chętnie posłucham. zagryzając Ciasteczka starszej pani Aber wyborne. HELMUT podniecony Więc wystawcie sobie, panowie. Był pewien Żyd. Garbaty. śmieje się Nazywał się, powiedzmy, Rozenkranz. ABER Znamy. Niestety, daje się odczuć smak margaryny. Niegdyś matka piekła na maśle... HELMUT W takim razie inny kawałek. Ostatnio słyszałem. W pewnym włoskim burdeliku pojawił się incognito sam duce Mussolini... ABER Znamy. HELMUT zrezygnowany Innych nie znam... ABER Koniec repertuaru. spojrzenie na zegarek A pan, doktorze?... ironicznie Może coś na temat Szkotów? KRAMMER Skoro pan rozkazuje — komendancie. ABER Ale coś oryginalnego! HELMUT Skoro pan rozkazuje — komendancie. ABER Brawo. Chce mnie pan zajechać z flanki? KRAMMER Skoro pan rozkazuje — komendancie. Pauza. Aber i Krammer mierzą się oczyma. Fragment Mozarta z kotłami. ABER leniwie Proszę, pan zaczyna. KRAMMER bez cienia uśmiechu ...Pewnego Szkota odumarła żona. Kobieta niepospolitej tu- szy. Elephantiasis każdego członka ciała: ud, brzucha, biustu, nie wspominając o pośladkach. Ogromne koszta związane z trumną wielkości sarkofagu Wilhelma Zdobywcy. Zresztą, zupełnie na wzór tego monarchy, wystąpiły wielogodzinne trudności z upchaniem cielska do skrzyni. Mozoliła się nad tym cała ekipa łapiduchów, również łasa na pieniądze. Nasz Szkot był w obliczu ruiny, oczywiście biorąc poprawkę na poglądy Szkotów w kwestiach oszczędności. Tedy kazał za- trzasnąć wieko, zaszpuntować gwoździami, sam rozparł się z fajką przy kominku i czekał. Tydzień, dwa. HELMUT Na co, do cholery, czekał? KRAMMER Aż kobiecina, mimo uszczelnienia, zaczęła kapać z trumny. Starannie pozbierał to, co wykapało, i z trupiego tłuszczyku utoczył gromnice. Za darmo... Pan się nie śmieje, komendan- cie? ABER z niesmakiem Wprost przeciwnie. Umieram z rozbawienia. Brawo, doktorze Krammer... spogląda na zegarek Co za tumult na korytarzu? HELMUT Pójdę sprawdzić. ABER nerwowo Chwileczkę. Jest dzwonek. Naciska guzik. Wchodzi Zbrojny. Sieber! Skąd te hałasy na schodach? Polacy zafundowali so- bie kolejne powstanie? ZBROJNY Najmocniej przepraszam, panie komendancie. Przyszedł. ABER spojrzenie na zegarek Ach, tak! Przyszedł. Jednak przyszedł. Punktualne, żmije! ZBROJNY Chce tutaj wejść. ABER Więc wpuść go, ale przedtem sążnistego kopa w dupę. Tak jak ty to potrafisz, Sieber. ZBROJNY Dziękuję, panie komendancie. Wszystkie hemoroidy mu roz- kwaszę. Wychodzi. ABER Wyłącz płytę, Helmut. do Kr a mm er a Chyba teraz wrócimy do pańskiego Wagnera, doktorze? Hel- mut będzie dyrygentem... Znasz “Chór pielgrzymów"? HELMUT Przypomnę sobie. Rozśpiewam tych drani z dołu. Wpada kopnięty od tyłu Prezes. Szpakowaty mężczyzna w czarnej dyplomatce, białym szaliku, w rękach melonik. Ogólna konsternacja. A b er śmieje się z ulgą. ABER A cóż to za pajac? Skąd się tu wziął? PREZES Grubiaństwo pańskiej służby, pułkowniku. Spodziewałem się Europy... ABER Spodziewał się Europy... Proszę, proszę... A czy wolno wie- dzieć, kto się spodziewał? PREZES Moja godność: Dereń. Jan Ambroży Dereń. Byłem współor- ganizatorem — oczywiście ze strony polskiej — rozdzielania między ofiarami napaści... HELMUT Napaści... Zrobiliśmy z was zwykły szajs. Pomyśleć: tuczyli- śmy gówno... ABER Bez dowcipów, Helmut. Do persony gadasz. Czym w końcu mogę służyć personie? PREZES Zaopatrzenie miasta jest skandaliczne. Choroby, kompletny brak witamin... ABER Istotnie. Szkorbut. Polacy powinni zbierać lebiodę. Mogę pa- na mianować Generalnym Nadzorcą Dobrowolnego Skupu i Konsumpcji Lebiody. PREZES Afronty puszczam mimo uszu... Myślałem, że moja interwen- cja... ABER Chciałbyś pomóc? PREZES Tylko w tym sensie, o jakim mówiłem przed chwilą. Naród polski jest zagrożony biologicznym wyniszczeniem. KRAMMER Naród polski? Jeszcze istnieje coś takiego? PBEZES Tak, mój panie, nie wiem, jak pana tytułować... Skapitulo- wało państwo... KRAMMER Jakie? PREZES Wiem, co pan chce powiedzieć. Mimo to byłem Polakiem, je- stem Polakiem i niech nikt nie żąda, abym Polakiem być przestał. ABER Ależ,- drogi generalny nadzorco! Kto by się ośmielił! Miałbyś czelność, Helmut, urazić dumę narodową pana Derenia? HELMUT Tożby mnie w odwecie polskie wszy żywcem zżarły... ABER do Prezesa Czy proponowany przeze mnie resort racjonalnego pożerania lebiody pana interesuje? PREZES Pracowałem w Komowisie. KRAMMER W czym? PREZES Nadal nie wiem, jak pana tytułować. Ale skoro pan zadaje pytania, musi pan mieć do tego prawo. Chodzi o Komitet Opieki nad Wdowami i Sierotami... , ABER I chciałby pan tę ideę pociągnąć? Wyprowadzać wdowy i sieroty na pastwiska... PREZES Chyba sobie pójdę. Pomyliłem adres. Chyba przez pomyłkę trafiłem do monachijskiej piwiarni. HELMUT A dupa boli? KRAMMER Dość z tą przesadą, Helmut. Komendant już zwracał ci uwa- gę... Pamiętasz Nietzschego? Zresztą skądże miałbyś pamię- tać. “Nie doprowadzi się tłumu do wołania: Hosanna, dopó- ki się nie wjedzie do miasta na ośle." Koniec cytatu. ABER spojrzenie na zegarek Dziękuję, Krammer. Być może ta kreatura zapowiada wio- snę... PREZES Niech panowie sobie używają do woli. Tam gdzie gbur się obraża, tam dyplomata udaje, że szuka gwiazd na niebie. Nie przyszedłem tutaj na łatwe pertraktacje, tym bardziej że chodzi o sieroty i wdowy po poległych żołnierzach pol- skich. W drzwiach pojawia się Czako. Odpina pasek, kładzie na podłodze. W zwykłym, ludzkim pochyleniu wysupłuje sznurowadła z trzewików. Scena niema, pełna prostoty i powagi. ABER głucho do Prezesa Stul pysk, zasrańcze! PREZES jeszcze nie orientując się. Proszę mi wskazać drogę na powietrze... A b er odsuwa Prezesa gwaltownym ruchem ręki. Stary czlowlek zatacza się. ABER Helmut! Obu! Obydwu, Helmut! Kurtyna powoli opada. Dopiero kiedy dotyka desek, rozświetla się zlo- cistym kolorem, jak na początku pierwszego aktu. Majestatyczny “Chór pielgrzymów" Wagnera. SZACHY Rzecz na scenę w trzech epizodach OSOBY: Hrabia — mężczyzna o znamionach starości, ubrany w czar- ny, ściśle przylegający do ciała surducik. Trochę tak, jakby wyszedł z trumny. Hrabina-żona — młoda, biała, pozbawiona wszelkich ry- sów twarzy, poza oczami. W jej ruchach jest skupie- nie, jakim cechują się kobiety świadome swej histerii. Hrabina-rezydentka — stara, matronowata, najlepiej w purpurze. Trochę dobroduszności. Baron — tłuścioch w średnim wieku. W mundurze niemiec- kim. Człowiek S o ł d y k — drwal z baśni. Olbrzymi, w kożuchach, z wąsami. Tępy w miarę i w miarę groźny. Lokaj — lisi, służalczy, ale bezczelny. Najlepiej w rudym uniformie. Gestapowiec pierwszy Gestapowiec drugi Uwaga: w “Szachach" szczególną rolę gra gest, pantomima, zawieszenia między słowami. I W dużym, pokoju (komnatce?) o marmurowych ścianach, marmurowym kominku, gdzie szeleści słaby, bladawy ogienek — przy żelaznym stoliku o marmurowym blacie siedzi Hrabia, z namysłem zabawiając się. szachami z kości słoniowej. Za oknami na tle nocy osypuje się. du- żymi płatami śnieg. Wszystko to jest zimne i pachnące stearyną, która sowicie okapuje z chudych lichtarzy. Czasami rozlega się tylko głuchy grzmot dalekich detonacji. Wówczas Hrabia na chwilę podnosi głowę, ale zaraz ją opuszcza, powracając do szachów. Po chwili wchodzi Lo- k a j, bezszelestnie podchodzi do kominka, pochyla się., rozdmuchuje bezskutecznie słaby ogień, potem staje w milczeniu za plecami H r a- b i e g o. HRABIA nie odrywając się od gry Jozue kogoś anonsuje?... LOKAJ z ukłonem Tak jest, panie hrabio. Sołdyk przyszedł i prosi o posłucha- nie u pana hrabiego. HRABIA unosząc pionek w palcach Sołdyk? LOKAJ Drwal, panie hrabio. Przywozi nam drzewo, a na Boże Na- rodzenie choinkę... Taki duży, z wąsem, panie hrabio. HRABIA Niech wejdzie i przyniesie od razu wiązkę jakiegoś suchego drzewa. Nie jestem wrażliwy, Jozue o tym wie, ale jest tu trochę za zimno. Jozue zrozumiał? LOKAJ Tak jest, panie hrabio. Wychodzi, okrążając Hrabiego i ponownie przykucając przy ko- minku, ale próby rozdmuchania ognia i tym, razem spełzają na niczym. W chwilę po wyjściu Lokaja — w chwilę przerywaną detonacjami — wchodzi barczysty chłop w kożuchu, z wiązką drewna w ramionach. W progu spogląda wyczekująco na Hrabiego, ale nie zauważywszy żadnej reakcji, idzie do kominka, rzuca wiązkę na ogień, obciera ręką nos, przystaje za plecami Hrabiego — w miejscu gdzie poprzednio stał Lokaj. SOŁDYK Pan hrabia w tym kabaciku nie zmarznie? Kiedy człowiek tak siedzi, to musi być zimno. HRABIA odwracając się na taborecie Nie jestem człowiek, mój drogi. przygląda się uważnie Soldykowl Piękniejesz mi z dnia na dzień, mój drogi. Ile masz lat? SOŁDYK Koło sześćdziesiątki, panie hrabio. HRABIA wracając do szachów Z tego dziesięć lat przychodzisz do mnie w tej samej spra- wie. No, ile dzisiaj proponujesz? S o l d y k milczy. Hrabia z uśmiechem Powiedziałem ci, że piękniejesz mi z dnia na dzień. Dzisiaj bowiem jesteś dumny. Już nic mi nie proponujesz. Przysze- dłeś tu jako zwycięzca. Dostaniesz tę ziemię za darmo... A co ze mną zrobisz? Widzisz, chciałbym cię prosić, żebyście mnie nie wieszali. Zawsze byłem estetą — och, nie rozumiesz, co to jest esteta. Więc — zawsze brzydziłem się wisielcami. Gdybyście mogli mnie zastrzelić, nawet z wiatrówki... SOŁDYK Cieplej panu hrabiemu? HRABIA Co?... Aaaa, rzeczywiście: cieplej. znowu z uśmiechem Nie bój się, nie przeziębię się do tego czasu. patrzy na ogień Ale gdybyś zechciał podmuchać trochę... SOŁDYK rusza w stronę ognia, nagle staje plecami do Hrabiego Pan hrabia wybaczy, załatwimy wpierw pewien interes. Nie przyjechałem sam... HRABIA z niesmakiem Miałem jednak nadzieję, że zaoszczędzisz mi dzisiaj intere- sów. Przychodziłeś tutaj jako żebrak, więc oczywiście z in- teresem. Teraz przychodzisz jako triumfator — i pomyśla- łem, że będziesz miły. Po raz pierwszy moglibyśmy sobie usiąść i wypić flaszkę burgunda... Lubiłem cię przecież za- wsze. Domyślałeś się tego? Kto wie, czy to nie byłoby dow- cipne, gdybym cię jeszcze — zanim mnie zarżniesz — nauczył partii szachów? SOŁDYK Potem mnie może pan hrabia nauczyć, ale wpierw interes... Ja nie w sprawie ziemi. Na mrozie czeka człowiek, a ten człowiek jest ranny. HRABIA wstaje z wolna od szachownicy, mija nieruchomo stojącego S o ł d y k a, długo ogrzewa dłonie nad kominkiem Kto to jest? SOŁDYK Bolszewik. HRABIA Rosjanin? SOŁDYK Nasz. Przedzierał się przez front i go postrzelili. Tropią go we wsi, ale tutaj nie będą go szukać... Gdyby pan hrabia... HRABIA Wie, dokąd go przywiozłeś? SOŁDYK Wie. Nawet sam mi to poradził. Jest chytry i odważny... HRABIA podchodzi do kominka, siada przy szachach, przestawia jeden z pionków Widzisz, mój drogi, to właśnie nazywa się chamstwo. Grozić komuś grabieżą i równocześnie prosić tego kogoś o ratunek... Ale widzisz, mój drogi, to coś, co ja zrobię, nazywa się per- wersją. Chcieć dokładnie obejrzeć prawdziwego chama, tak jak ja ciebie za każdym razem oglądam. Przyprowadź go tutaj... SOŁDYK rusza ku wyjściu, w progu jednak zatrzymuje się. To jest ranny człowiek z wysoką gorączką. Gdyby pan hra- bia... HRABIA z uśmiechem ...gdyby pan hrabia zrobił mu krzywdę lub gdyby pan hrabia nie zechciał go przyjąć, to jak przyjdą tu bolszewicy, zrobią z pana hrabiego widowisko dla całej okolicy. Ale pan hrabia zechce go przyjąć... Sołdyk wychodzi, a Hrabia zastyga jak martwa woskowa kukła, do której nie docierają nawet detonacje zza okien. Nie zauważa też wejścia Hrabiny-rezydentki. Ta stara, wysoka kobieta w pło- miennoczerwonej sukni wchodzi z drzwi przeciwnych niż te, które słu- żyły za wejście Lokajowi i S ołdy kowi — w jednej ręce niesie wielką naftową lampę, w drugiej rozwartą książką. HRABINA-BEZYDENTKA Mam nadzieję, że za jakiś tydzień moi chłopcy przełamią ten front. Nie uważasz, że detonacje jakby dzisiaj były bliższe?... Hrabia nie zmienia pozycji. Może przyjdą tutaj w samą Wigilię? Szkoda, że ksiądz Gaweł wczoraj uciekł. Z przyjemnością patrzyłabym na naszego księdza, gdyby obwiesili go bombkami i obsypali lametą. W dziewięćset piątym właśnie z popów robili choinki. Cóż za bzdura, kiedy mówimy, że oni nie mają fantazji!... HRABIA Niestety ciebie już nie zgwałcą. Zrobili to w dziewięćset pią- tym i przypuszczam, że wystarczy im na długo. Zresztą w ogóle ich przeceniasz. Nie uznają już czerwonych hrabin, i ci, którzy tu przyjdą, będą mieli nawet wypastowane bu- ty... To trywialne, prawda? Niektórzy nawet czyszczą zęby... Czy nie mogłabyś już postawić gdzieś tej lampy?... Wiesz, jak bardzo mnie to denerwuje. Hrabina-rezydentka obraca się bezradnie z lampą, ale poza marmurowym stolikiem i taboretem Hrabiego w komnatce nie ma ani jednego mebla. Wchodzi Sołdyk z Człowiekiem. Czł o- w ie k ledwie trzyma się na nogach, kurtka okrywa zranione ramię. W długiej pauzie, wypełnionej milczeniem, rozlega się tylko jego suchy kaszel. Więc widzisz, hrabino-rezydentko, tak właśnie wygląda nowo- czesny bolszewik. Podaj mi teraz swoją lampę... Odbiera lampę z rąk Hrabiny, podchodzi do Człowieka, zasta- nawia sią, woła Lokaja i po wręczeniu mu lampy wydaje tylko krótkie poleceniś: “poświecić"; Jozue wodzi światłem, po zgarbionej sylwetce Człowieka. Jest brudny, ale tylko w miarę. Jest pokrwawiony, ale tylko na tyle, żeby nie upaść. Jest zmarznięty, ale nie odpadł mu ani jeden palec. Jest cały trywialny, ale w każdej chwili może stać się tryumfatorem. I niestety, hrabino-rezydentko, nie przyniósł ci ani gwałtu, ani wymyślnych zbrodni, ani nie zrobi z twojego księdza choinki. Kiedy przyjdą tu wszy- scy, każą sobie dać żreć — wszystkim dać żreć, całemu świa- tu dać żreć... Czy ze swoim słabym żołądkiem, hrabino-rezy- dentko, nie odczuwasz mdłości na myśl o takim mnóstwie żarcia? Ty przecież kąsasz tylko pastylki... zmieniając ton, do Człowieka Umie pan grać w szachy? CZŁOWIEK w milczeniu podchodzi do stolika, nieludzko zmęczony pa- trzy na szachownicę Wolałbym teraz gdzieś się położyć. Nie potrzebuję żadnego jedzenia... HRABIA z uśmiechem Ale pan przyszedł z wizytą i nie może pan zacząć od pójścia do łóżka. Proponuję panu partyjkę szachów... HRABINA-REZYDENTKA Ten człowiek jest ranny, Alfonsie. HRABIA A ja jestem prawie trupem, prawda, Sołdyk? I czy ktoś słyszał, żebym chociaż raz się poskarżył? SOŁDYK Niech pan hrabia da mu usiąść... Stracił bardzo dużo krwi. HRABIA Och, Sołdyk, Sołdyk. Tyle razy ci mówiłem, że w mojej obec- ności się stoi. Miałem jedną ambicję w życiu, prawdziwą am- bicję: nauczenia właśnie ciebie, Sołdyk, kilku podstawowych rzeczy. Czy mogłem wiedzieć, że będziesz aż tak tępy? A te- raz już nam obu zabrakło czasu... wstaje, zniechęcony odbiera lampę z rąk Lokaja i podaje ją Hra- binie Jozue! Lokaj prostuje się. Jozue widzi tego człowieka? LOKAJ Tak jest, panie hrabio. HRABIA Ale czy Jozue widzi go dokładnie? LOKAJ Tak jest, panie hrabio. Jest ranny... HRABIA Ranny i tropiony. Chcę, żeby jutro był w stanie zagrać ze mną partyjkę szachów. I żeby nikt w okolicy nie wiedział, że mam swojego człowieka do szachów. LOKAJ To jasne, panie hrabio. HRABIA A teraz chcę być sam. Sołdyk pomoże Jozuemu zataszczyć tego człowieka na górę, a hrabina-rezydentka zajmie się jego ranami. I proszę nie budzić mojej żony... nie lubię wieczo- rem zbyt wiele szumu. Wyprostowany patrzy za wychodzącymi, potem nagle kurczy się roz- luźnia się w sobie, nerwowo zaciera ręce i zmierza w stronę, wejścia w głąb pałacu. Ale w progu natyka się na Hrabinę-żonę. Młoda kobieta jest blada, tak że jej twarz niknie w zestawieniu z białą koszu- lą i równie bialym kubraczkiem. W jednej dloni niesie duży krysztalo- wy kielich, w drugiej butelkę wina. Podaje je Hrabiemu. HRABINA-ŻONA Nie potrzebujesz się fatygować... Przyniosłam. Idzie do kominka, przykuca, rozdmuchuje nikły płomień, siada na po- sadzce z rękoma zaplecionymi wokół kolan; Hrabia nalewa sobie kolejno trzy duże porcje wina, przełyka i wyciera usta dużą bialą chusteczką. HRABIA Myślałem, że już śpisz. Niestety, moja droga, zawsze byłaś księżniczką na ziarnku grochu... Zapewne boisz się detonacji? H r ab ina - ż o na potrząsa przecząco głową. Obudził cię hałas na schodach? Hrabina-żona jw. Mysz?... HRABINA-ŻONA Tu nie ma myszy. Wiesz o tym. Po prostu nie zasnęłam w ogóle. Kiedy weszłam do sypialni i dotknęłam pościeli, pie- rzyna była wilgotna od zimna. Mimo to położyłam się... Ale nie rozgrzałam pościeli, nie, wręcz przeciwnie, w pewnej chwili dotknęłam brzucha i poczułam, że też jest lekko mokry od zimna. Jak zawsze, nazwiesz to wszystko głupstwem — znam twoje gesty i oszustwa równie dobrze, jak ty znasz moją słabość. Ale powiem ci: przychodząc tutaj miałam cichą na- dzieję, że zastanę cię przy szachach już zupełnie skostniałego... Że zostanie ci tylko tyle luźności, by móc cię zapakować w trumnę. HRABIA Mam nadzieję, że w srebrną? HRABINA-ŻONA Oczywiście. Szczęki podwiązalibyśmy ci czarnym płótnem, a w ręce — zamiast świętego obrazka — wcisnęli widelec. Hrabia śmieje się uprzejmie. Spodziewałam się tego śmiechu. To byłoby ponad twoje siły, gdybyś się w tym miejscu nie zaśmiał... Daj mi kieliszek wina. Hrabia posłusznie nalewa wino do naczynia, podaje je H r a b i- nle - ż o ni e. Kobieta ogląda płyn pod światło, potem wylewa go na ognisko kominka. Płomień rośnie, podsycony alkoholem. Teraz będzie ci cieplej. Kiedyś marzyłam o cieple w tym sensie, o jakim marzy kobieta. Dzisiaj już marznę dosłownie. Zrobiłeś ze mnie bezużyteczne samotne zwierzę, które poszu- kuje ognia. Co jest w tobie poza klęską? HRABIA To co i w tobie, moja złota. HRABINA-ŻONA Strach? HRABIA Nienawiść, moja złota. zmieniając ton Powiedziałaś, że znasz moje oszustwa równie 'dobrze, jak ja znam ciebie. Otóż bezużytecznie gadasz rzeczy, które już tysiąc razy sobie powiedzieliśmy. Przyszłaś tu dla czegoś in- nego. Chcesz zapytać o człowieka, którego zobaczyłaś na kory- tarzu... Hrabina-żona śmieje się, speszona. Spodziewałem się tego śmiechu. To byłoby ponad twoje siły, gdybyś się w tym miejscu nie zaśmiała... Otóż ten człowiek jest rzeczywiście bolszewikiem. Przyznasz, że to pachnie jak słonina, jak pieprz, jak nagrzane łóżko, jak kuchnia — jak wszystko, za czym tęskni w tobie zwykła samotna kobieta. Przyznasz, że twój mokry od zimna brzuch nabiera z miej- sca na okrągłości, że się w myślach rozkraczasz, że jesteś gotowa pobiec tam, rozwinąć go z bandaży i lizać po rękach... HRABINA-ŻONA wstając Szczur. HRABIA zasiada spokojnie do szachów, robi posunięcie Nie mogę rozegrać tej końcówki. Albo rozgrywam z absolut- nie głupim baronem, albo sam stawiam sobie zbyt trudne problemy. Może dlatego jestem poirytowany? Słyszałem, że na- wet Jozue narzeka na moje nerwy?... HRABINA-ŻONA ze znużeniem. Teraz mam ci powiedzieć, że skądże znowu, że wszyscy po- dziwiają twoje nerwy i twoją godność. Że jesteś jedynym z ziemian, który nie wziął jeszcze tyłka w garść i nie po- mknął na Zachód. -I mam jeszcze .powiedzieć, że może jutro albo pojutrze powieszą cię na suchej gałęzi... HRABIA Uważaj, moja droga, bo jesteś bliska wyobrażenia sobie, jak będę wyglądał jako wisielec. Nie chciałbym ci sprawić aż tyle przyjemności... A skoro już mówimy o ucieczce, to po- nawiam swoją propozycję: możesz wziąć stangreta i sanie. Choćby zaraz. Nie czynię tego przez wielkoduszność: po pro- stu wiem, że trzymasz się mnie do ostatniej chwili tylko z nienawiści. A co do bolszewika... HRABINA-ŻONA zbliża sią do okna Przyjechał ten twój baron. Podziwiam go swoją drogą. Żoł- nierz z pierwszej linii frontu, który z dnia na dzień tyje. Dzi- siaj jest znowu grubszy... HRABIA Wolałbym, żebyś odeszła. Kiedy widzę, jak pochyla się nad twoimi rękami, robi mi się mdło... I a propos: nie masz po co zaglądać do tamtego człowieka, pilnuje go hrabina-rezy- dentka. Jej marzenie życia również się spełniło, a bardzo nie lubię waśni kobiet w mym domu... Spróbuj jednak zasnąć. HRABINA-ŻONA Spróbuję. Zaopatrzyłeś nas wszystkich w kilogramy luminalu. Po wyjściu Hrabiny-żony Hrabia bierze butelkę z winem i kieliszek, aby wystawić je do sąsiedniego pomieszczenia. Potem zasia- . da przy szachach i tak go zastaje Baron. Jest to tęgi Bawarczyk w mundurze Wehrmachtu. Z trudem usiłuje utrzymać w oku monokl. HRABIA Znowu ten przeklęty monokl, baronie. Czy .naprawdę nie może pan uszanować moich nerwów? BARON wypuszczając nerwowo monokl Przepraszam najmocniej, hrabio. Ciągle zapominam. W służ- bie wymagają ode mnie noszenia tego szkiełka. To podnosi autorytet oficera, kiedy podkreśli się jego arystokratyczne pochodzenie. HRABIA Powtarzałem panu już tysiąc razy, że jesteście arystokracją ściennego malarza. zauważywszy, że Baron stoi Taboret? BARON Bardzo chętnie rozegrałbym partyjkę... chociażby dla rozprę- żenia nerwów. I gdyby... Pan hrabia pojmuje, jest straszliwy mróz... gdyby tak kieliszek czegoś mocnego... HRABIA Niestety, mój kochany. Wczoraj — o ile pan pamięta — wy- piliśmy ostatnią butelkę. w stronę drzwi Jozue! Wchodzi Lokaj Czy Sołdyk już poszedł? LOKAJ Tak jest, panie hrabio. spogląda niespokojnie w stroną Barona Wszystkie życzenia pana hrabiego w wiadomej sprawie... HRABIA Doskonale. Jozue zapewne zauważył, że pan baron chciałby usiąść? LOKAJ Zauważyłem, panie hrabio. HRABIA A więc niech Jozue wyciągnie odpowiednie wnioski. po wyjściu Lokaja Moja żona podziwiała przed chwilą pana barona... BARON rozradowany Pani hrabina zawsze była łaskawa... HRABIA ...podziwiała pański upór w tyciu. Pomimo służby jest pan z dnia na dzień grubszy... BARON To z nerwów, panie hrabio. Miałem to już w dzieciństwie... Po każdej awanturze w domu lub niepowodzeniu w szkole... sadowi się na podstawionym przez J o zue g o taborecie, naprzeciw Hrabiego ...wzrastał mój apetyt. Ostatnio mamy nieustanne egzekucje. Te rozstrzeliwane kobiety tak strasznie krzyczą, a pan zna moją naturę, panie hrabio. Od razu przypomina mi się moja nieszczęśliwa małżonka... HRABIA z odrazą Tylko niech mi pan znowu nie pokazuje tej makabrycznej fotografii. Jak pan może ją w ogóle nosić przy sobie? BARON To wszystko, co mi z niej zostało... Gdyby — co nie daj Bo- że — coś podobnego stało się z panią hrabiną... HRABIA nerwowo rozstawiając pionki do gry Nonsens! Hrabina nawet w trumnie będzie wyglądać inaczej... Proszę, pan zaczyna. BARON unosząc pionek Czy pan w ogóle się nie boi, panie hrabio? Co prawda wie- rzę w naszą siłę, mamy wspaniałych chłopców, którzy potra- fią tak samo umierać jak i zabijać, ale stamtąd nadciąga tłuszcza. Nie wiem, czy pan hrabia Wierzy w Boga — ja wierzę — i powiadam panu hrabiemu: to już koniec. Spraw- dza się cała Apokalipsa — na przykład te złote skorpiony, ta gwiazda Piołun, ten wszystkie szczegóły... Czy można w ta- kiej chwili siedzieć i po prostu grać w szachy? HRABIA posuwając pionek Okazuje się, że widocznie można. Pański ruch. BARON Przedwczoraj wymknął nam się groźny szpieg. Chciał przejść linię frontu, ale mu się nie udało. Został raniony... W takim stanie nie mógł uciec zbyt daleko. Ukrywa się gdzieś wśród ludzi... I niech pan mnie teraz dobrze zrozumie, panie hra- bio: trzy lata bez przerwy tłukę się po froncie. Gdybym ujął tego człowieka, dostałbym ze dwa tygodnie urlopu. Poje- chałbym do Bawarii, mam tam wielu krewnych i znajomych na wysokich stanowiskach, nie dałbym się drugi raz we- pchnąć w to piekło. Czy w takiej sytuacji i pan nie byłby okrutny? HRABIA Co pan robi? BARON Poszedłem skoczkiem. HRABIA Pytam o pańską służbę. BARON ze śmiechem Przepraszam najmocniej. Jestem ostatnio taki roztargniony... Oczywiście, stosuję represje... HRABIA Zabija pan? BARON Pacyfikuję. Nie ma innego sposobu... HRABIA Bezczelnie morduje pan moich chłopów, a potem przychodzi pan z tym swoim śmiesznym monoklem w oku, żeby z kuzy- nem-hrabią rozegrać małą partyjkę szachów. Powiem panu szczerze: od dawna przeczuwałem, że pańskim przodkiem musiał być jakiś nobilitowany rzeźnik... BARON Z urazą Producent mydła, panie hrabio. Pan znajduje jakąś radość w obrażaniu mnie. Naturalnie, pan jest arystokratą czystej krwi — pan wie, jaki żywię dla niego szacunek — ale obraża pan we mnie wszystko... Nawet zwłoki mojej nieszczęśliwej żony. HRABIA Stwierdzam tylko, że morduje mi pan moich chłopów. Nie trzeba panu chyba tłumaczyć, że jest to godne parobka, a nie barona. Dziwię się najzwyczajniej, że szuka pan u mnie ja- kiegoś usprawiedliwienia... BARON zawstydzony Jest wojna, panie hrabio. Naprawdę wojna. HRABIA Zdążyłem zauważyć. Otóż niech pan mnie teraz dobrze po- słucha. Bolszewik, którego pan szuka, śpi w tym oto pałacu, w gościnnym pokoju. Przyszedł tu dzisiaj i ja mu udzieliłem noclegu... BARON zrywając się Pan nie żartuje, panie hrabio? Dlaczego mi pan nie powie- dział wcześniej?... HRABIA Po pierwsze: niech pan siada i nie krzyczy. Po drugie: nie widzę powodu, ażebym musiał komunikować panu o każdym, komu udzielam gościny... Pański ruch! B a r o n siada posłusznie, niecierpliwie zerka na szachownicę, robi jakiś prędki ruch. To pana nie ratuje. zniecierpliwiony, sam robi ruch zamiast Barona O, tak. BARON Dziękuję bardzo. Niech pan hrabia się nie gniewa, ale ten człowiek... tam na górze... HRABIA Ten człowiek nie zostanie tknięty. Nie pojedzie pan na ża- den urlop, bo straciłbym partnera do szachów. Poza tym ja potrzebuję tego człowieka. Podobnie jak i panu, pozostało mi tylko kilkadziesiąt godzin życia i chcę mieć w nim jeszcze jakąś uciechę... Pan chyba mnie zrozumiał? BARON podnosi się powoli; jest teraz tylko niemieckim żołnierzem Nie, panie hrabio. Pan jednak się zapomina... Ja pojadę na urlop. Czy pan również mnie zrozumiał? HRABIA podobnie jak w rozmowie z Sołdykiem, wstaje leniwie od szachów, podchodzi powoli do kominka, ogrzewa dłonie nad wątłym plamieniem i dopiero po chwili, nie odwracając sią, mówi Jozue! Wchodzi Lokaj; staje w drzwiach w oczekującej pozie, ale Hra- bia się nie odwraca; w zalegającej ciszy nabrzmiewają grzmoty frontu. Jozue widzi tego człowieka? LOKAJ przez chwilą milczy zdetonowany, potem mierzy Barona pogardliwie To zdaje się pan baron, panie hrabio? HRABIA Jozue się myli. To nie jest pan baron. To pewien Niemiec, który bardzo chce wyjść... BARON obraca się niespokojnie Chwileczkę, panie hrabio... Jesteśmy przecież kuzynami... HRABIA odwraca sią zainteresowany Tak pan twierdzi? Co prawda, grywałem z panem w szachy, ale z kim to ja nie grywałem, mój Boże? Kiedyś nawet sta- rałem się nauczyć Jozuego... Jozue pamięta? LOKAJ ze wstydliwym zadowoleniem Nie wchodziło mi do głowy, panie hrabio. Ale tak czy tak — czuję się zaszczycony... HRABIA No właśnie. do Barona Pan — o ile się nie mylę — gdzieś się spieszył?... BARON z desperacką stanowczością Panie hrabio, proszę odprawić lokaja... Ostatecznie między nami... HRABIA Jozue pozwoli, ale pan baron się opanował. Proszę, niech Jozue nas zostawi samych... Po wyjściu Lokaja Baron siada ciężko na taborecie i zatapia twarz w rękach. Hrabia zajmuje swoje miejsce. Może pana skrzywdziłem, baronie, ale wydawało mi się, że wasza arystokracja zamiast godności ma tylko monokl. Prze- raziłem się tej myśli — i jestem panu szczerze wdzięczny, że mnie pan mile rozczarował. Arystokratyzm ostatecznie jest jak świętość: zimny i bezlitosny. Jesteśmy męczennikami, mój drogi kuzynie... Lepiej umrzeć jak baron niż żyć jako... świnia. spogląda z namysłem na szachownicę, przypomina Teraz pański ruch, baronie. I proszę się nie martwić: nie zostawię pana z pustymi rękoma. Co prawda dwóch tygodni urlopu nie będzie, ale tydzień może się przydarzyć... Baron podnosi powoli głowę i wpatruje się tępo w szachownicę. II W kilka dni później. Ten sam salonik, w jasnym słońcu zimowego po- łudnia. Pośrodku saloniku stoi Lokaj z miotełką na wysokim drą- żku, ujmuje ją przez białe rękawiczki. Obok H r abina- żona w czar- nej obcisłej sukni. LOKAJ Nie widzę żadnej pajęczyny, pani hrabino. Może była tutaj wczoraj, ale służba musiała ją usunąć... HRABINA-ZONA Jozue jest najwidoczniej ślepy. Przecież obok tego gzymsu... LOKAJ Nie ma nic. HBABINA-ŻONA Proszę, żeby Jozue nie był bezczelny. Ostatecznie nie ulegam jeszcze halucynacjom. LOKAJ Dzisiaj takie nerwowe czasy, pani hrabino. Wszyscy jesteśmy, wytrąceni z równowagi... HRABINA-ŻONA Kto: my? Ja i Jozue? Czy Jozue zdaje sobie sprawę, że się spoufala? LOKAJ opuszcza głowę Nie jestem święty, pani hrabino. Nie chodzi o mnie. Jeśliby mieli tu przyjść bolszewicy, zawsze się jakoś urządzę. Ale co będzie z panią? Pani jest taka delikatna i taka opuszczo- na... Czy pani myśli, że nie wiem, co się tutaj dzieje? Pani nie może tak ciągle... HRABINA-ŻONA Jak? Jak nie mogę? LOKAJ Niech pani mnie dobrze zrozumie. To wszystko panią poni- ża... Trudno, powiem. Zauważyłem kiedyś, jak podpatrywała mnie pani w łaźni. Teraz widzę, jak pani patrzy na tego bol- szewika. To naprawdę panią poniża. Trzeba się raz zdecydo- wać. HRABINA-ŻONA Niech Jozue zdejmie rękawiczki i mi poda... L o k a j posłusznie ściąga rękawiczki, podaje Hrabinie, która zło- żywszy je pedantycznie, uderza Lokaja w twarz; potem rzuca rąkawiczkl na posadzkę. L o k a j chwile stoi nieruchomo, wreszcie zgina się, podnosi rękawiczki, naklada. Proponujesz mi? LOKAJ Chcę panią stąd zabrać. Nie potrafię już dłużej wytrzymać pani spojrzeń na tego chama... Oni panią zbezczeszczą. HRABINA-ZONA A ty? Co ty mi proponujesz? Mały domek, gdzie w oknach będą różowe firanki i sześcioro pociech naszego poczciwego Jozuego. Będziesz mi pokazywał wschody i zachody słońca, a w niedzielę grywał na gitarze. Jeżeli gdzieś jest niebo lo- kajów, to tak właśnie wygląda. Żonami zbawionych lokajów są hrabiny. Ale jest to równocześnie piekło upokorzonych hrabin. Jozue tam na pewno prędko trafi, bo Jozuego powie- szą na wstępie. Czy Jozue o tym myślał? Lokaj milczy. Wchodzi Człowiek. Jest już bardzo zmieniony, tylko jedna raka zwisa mu bezwładnie. CZŁOWIEK Przepraszam. Pana hrabiego nie ma w pałacu? LOKAJ Pan hrabia wezwie pana, gdy zajdzie potrzeba. Jeśli będzie się pan kręcił, sprowadzi pan nieszczęście... CZŁOWIEK Chciałem rozmawiać z panią hrabiną... Lokaj stoi nieporuszony. HRABINA-ŻONA Jozue słyszał? LOKAJ z ociąganiem Tak jest, pani hrabino. Wychodzi. HRABINA-ZONA Nie wiem, czy to jest również waszym celem, ale na początku stworzycie królestwo lokajów. podchodzi do Człowieka, delikatnie dotyka jego ramienia Zwierzęta. CZŁOWIEK Kiedy tu wchodziłem, słyszałem, jak pani mówiła, że powie- simy ich jako pierwszych... HRABINA-ŻONA błagalnie Powiesicie? CZŁOWIEK Mamy tak mało czasu do namysłu. Przypuszczam, że w ogóle nie zaczniemy od wieszania... Zdaję sobie sprawę, że w ten sposób zawiedziemy wiele nadziei. Są w to wliczone i pani nadzieje. HHABINA-ŻONA śmieje się sztucznie Kilka dni temu powiedziałam mężowi, jak go widzę w trum- nie — dzisiaj namawiam pana do wieszania Jozuego. To chy- ba nie jest normalne? CZŁOWIEK , Nie wiem. Wydaje mi się po prostu, że pani nienawidzi... Chodzi mi o hrabiego. Pani nie wie, dokąd pojechał? HRABINA-ŻONA O ile się nie mylę, to wybrał się do miasteczka. Boi się pan? CZŁOWIEK Straciłem kontakt z Sołdykiem. I teraz boję się. Nawet bar- dzo. HRABINA-ŻONA Sołdyk?... Czy to ten drwal, który od lat męczy męża o zie- mię pod lasem? CZŁOWIEK Drwal. HRABINA-ŻONA O, to już nie złapie pan z nim kontaktu. Przedwczoraj go aresztowano... Mieli go postawić pod sąd doraźny... CZŁOWIEK Pani się chyba pomyliła?... HRABINA-ŻONA Mówię o tym wysokim, z wąsem, który tu pana przyprowa- dził... Na święta Bożego Narodzenia przywoził nam choinki... CZŁOWIEK Aresztowano go? Za co? HRABINA-ZONA Wiem tylko tyle, że go aresztowano. Od kilku dni Niemcy jakby poszaleli: jedną wieś wybili aż do nogi. Sprowadzili Łotyszy i ci się uporali z kobietami. Nigdy nie byłam chło- pomanką... CZŁOWIEK Czym? HRABINA-ŻONA Nigdy nie byłam chłopomanką... Pan nie zna tego określenia? CZŁOWIEK Słyszę je po raz pierwszy, ale mogę się domyślić, co znaczy. HRABINA-ŻONA Rozmawia pan ze mną tak, jakby zdychał pan z obrzydzenia. Czy pan wie, że mam dwadzieścia pięć lat? CZŁOWIEK Nie rozumiem pani. HRABINA-ŻONA Dla pana nie ma żadnej różnicy między mną, hrabiną-rezy- dentką, moim mężem i lokajem. CZŁOWIEK Nie ma. Albo bardzo niewielka... Hrabina-rezydentka jest poza tym śmieszna. Czy przez całe życie była tylko rezyden- tką? HRABINA-ŻONA O, nie. Pochodzi z bardzo dobrej rodziny. Potem wyszła za Rosjanina, mieli piękne posiadłości w Rosji, ale w dziewięć- set piątym spalono dwór, męża hrabiny-rezydentki zaciukano motyką, ją samą zgwałcono i puszczono z torbami. Przewró- ciło się jej w głowie i pokochała bolszewików. CZŁOWIEK Można powiedzieć, że jest chłopomanką... HRABINA-ŻONA z namysłem Tak. To będzie śmieszne, gdy również i ją postawicie przed sądem. Pan chyba będzie odgrywał w tym jakąś rolę?... Co prawda nie znoszę jej tak samo, jak nienawidzę całego tego domu, ale byłoby mi bardzo przykro patrzeć na jej cierpie- nia. CZŁOWIEK Widzę panią dopiero po raz trzeci, a już zdążyła mi pani wy- dać dyspozycje dotyczące wszystkich mieszkańców pałacu. Jozuego należy powiesić, po śmierci małżonka też by pani zbytnio nie rozpaczała, starą hrabinę mamy oszczędzić, ale tylko dlatego żeby pani nie sprawić przykrości... Jeśli ktoś w tym domu naprawdę pozostał arystokratą, to tylko pa- ni... HRABINA-ŻONA Ja? Naprawdę pan tak myśli? Mój mąż widzi we mnie tylko mieszczankę... Pan tego nie zrozumie, ale żeniąc się ze mną popełnił skandaliczny mezalians. Opamiętał się za późno: byłam już jego żoną. CZŁOWIEK ze znużeniem Niech mi pani uwierzy, że interesuje mnie tylko los Soł- dyka... HRABINA-ŻONA zbliża się Tylko los Sołdyka? Pamiętam cię. Nauczyciel wiejski, który czytał Petrarkę i Marksa, a potem przychodził pod kościół, aby oglądać panią hrabinę. Pamiętasz kiecki, spod których wysuwałam do ciebie nagą nogę? Wchodzi Hrabia. Jest w futrze, skrzącym się od śniegu. Jego mała żółta główka dziwnie kontrastuje z sobolowym kolnierzem. Staje po- środku salonu, zdenerwowany zszarpuje rękawiczki. W milczeniu mierzy Hrabinę-żonę i Człowieka. HRABIA Gdzie jest hrabina-rezydentka ? HRABINA-ŻONA Chyba jest u siebie. Wiesz, że całymi dniami robi banda- że... HRABIA Więc poślij po nią Jozuego. Ściągnąwszy rękawiczki pozostaje w futrze, nieruchomy aż do chwili wejścia Hrabiny-rezydentki. Podczas gdy Hrabina-żona wychodzi, by zawiadomić Lokaja o poleceniu, podczas całej sek- wencji oczekiwania Hrabia ogląda ze wstrętem Człowieka, W drzwiach staje przelękniona Hrabina-rezydentka. HRABINA-REZYDENTKA Co się stało, Alfonsie? HRABIA Chciałem ci powiedzieć, moja droga, że byłaś, jesteś i bę- dziesz idiotką... HRABINA-REZYDENTKA cofając się Z przerażeniem Ale cóż ja ci zrobiłam? HRABIA Ty? No, to byłby koniec świata, gdybyś ty była zdolna coś mi jeszcze zrobić. Od iluś tam lat jesz przy moim stole, ubie- ram cię, dostarczam ci lekarstw... ale ten twój Sołdyk... Ci twoi chłopi... HRABINA-REZYDENTKA Przecież, go aresztowali... HRABIA Ostatnio mówisz same rewelacje... “Aresztowali". Dwie godzi- ny temu powieszono go w miasteczku... CZŁOWIEK z przerażeniem Co? HRABIA ze złością Ciszej, człowiecze, kiedy mówię... Wieszano tego durnia pu- blicznie. Dowiedziałem się o egzekucji od barona, pomyśla- łem sobie: pojadę zobaczyć. Ufałem temu chłopu... Bądź co bądź wyglądał na kawał mężczyzny. Pomyślałem sobie: po- każę Niemcom, jak umiera polski chłop. Chodziło mi szcze- gólnie o barona — jego kwękanie i biadolenie odbierało mi wszelką wiarę w ludzi i... w końcu nawet apetyt. Pomyśla- łem sobie: Sołdyk mu pokaże. z nieoczekiwaną emfazą Przecież ja kochałem tego chłopa. Bóg mi świadkiem, że kochałem... Kiedy musiałem go wydać za tego tu... wskazuje palcem Człowieka ...i za tę mierzwę ludzką codziennie rozstrzeliwaną w moich wsiach, krwawiło mi serce. Ale miałem nadzieję: on jest zwy- cięzcą. On — taki rasowy, taki piękny, taki polski... A wiecie, co wprowadzono na szubienicę? Krzyczącą szmatę. Pauza. Baronowi aż pysk się świecił z rozradowania. Żeby taki ba- ron, taki wnuk czy prawnuk mydlarza, żeby taki żołdak mógł mnie pyskiem świecić w oczy, no, to jest na pewno koniec Rzeczypospolitej! CZŁOWIEK powoli, dopiero zaczynając rozumieć ...Wydałeś go? HRABIA odwracając się całą twarzą do Człowieka Przecież ci powiedziałem. CZŁOWIEK Zadenuncjowałeś go Niemcom? HRABIA z ironią Więcej niż zadenuncjowałem. Sprzedałem go. A wiesz za co? Za ciebie. Miałem do wyboru: albo zgodzić się na wymordo- wanie mi chłopów, albo wydać ciebie, albo człowieka, który co prawda pomógł ci w ucieczce, ale cię nie zdradzi. Wybrałem więc Sołdyka. Przypuszczam, że ta twoja rewolucja powinna mi być wdzięczna... Za cenę jednego nędznego, zapewne nie- piśmiennego chłopa uratowałem bądź co bądź prawdziwego bolszewika. do H r a b i n y - ż o n y No, czy nie mam racji? Hrabina-żona odwraca się i przechodzi obok mężczyzn w stroną wyjścia. Tu natrafia na skamieniałą Hrabinę-rezydentkę, ze złością szarpie ją za rękaw i obie wychodzą. Mężczyźni pozostają sami, naprzeciw siebie Człowiek i Hrabia. Wchodzi Loka j. LOKAJ Przyjechał pan baron... HRABIA odwraca się ostro Powiedz, że jeszcze nie wróciłem... Nie chcę go widzieć... LOKAJ Tak jest, panie hrabio. Będę musiał coś wymyślić, bo pan baron zobaczył sanie przed gankiem... HRABIA W takim razie zaczekaj. chodzi po komnacie, wyłamuje ręce Poprosisz go tutaj... widząc, że Człowiek chce odejść Nie, nie, drogi panie, pan zostaje... Podasz dwie butelki szam- pana, owoce i ciasto. zrzucając płaszcz Zabierz moją szubę. Lokaj wychodzi, za moment wchodzi Baron. Jest w doskonałym nastroju. BARON Jozue szepnął mi, że znalazły się jeszcze jakieś dwie butel- czyny... Milknie zauważywszy Czlowieka. HRABIA Racja! Panowie się nie znają. Pan baron, mój bliski przyja- ciel, oraz pan... BARON sztywno Rozumiem. Więc pan aż tak wygląda? HRABIA który najwidoczniej bawi się sytuacją Aż jak?... BARON Rzeczywiście. Spotkanie jest dosyć szokujące... Domyślam się, że pan hrabia chce wyrównać naszą dzisiejszą rozgrywkę na remis. W tym czasie Lokaj wpycha wózek barowy zastawiony winem i przekąskami, wnosi trzy taborety, potem się usuwa. CZŁOWIEK Przed trzema laty, kiedy byłem w partyzantce, złowiliśmy trzech folksdojeżów. Stacjonowaliśmy wówczas na rozbitym cmentarzu, w zrujnowanych grobowcach. Chłopcy się nudzili, więc spito tych trzech i wyprawiano z nimi różne sztuki. Pi- jani folksdojcze tak dalece dali się zwieść rzekomą serdecz- nością partyzantów, że kiedy prowadzono już ich na rozwałkę, wzięli się za ręce, śpiewali i tańczyli. Jeden był taki gruby jak pan..., Gdy go trafiono, to tak jakby się zdziwił, chciał jeszcze zatańczyć, ale już nie mógł... Wpadł w dziurę po dawno zapadłym grobie. BARON siadając sztywno na taborecie Czy pan chce, żebym się śmiał, czy żebym płakał? HRABIA wybijając korek i nalewając szampana Panu baronowi trzeba wszystko wytłumaczyć dokładnie, dobry człowieku. Bawarczycy piją dużo piwa, a ono wpływa na po- wolność myśli... Przypuszczam, że nasz bolszewik, drogi ba- ronie, tylko przez grzeczność nie wspomniał o drugim folks- dojczu, który był podobny do mnie i który też tańczył na swoim pogrzebie... do Człowieka My, Polacy, rozumiemy się łatwiej, prawda, dobry człowieku? CZŁOWIEK Nie wiem, czy my Polacy, czy wy arystokraci. Przypuszczam, że w jednym punkcie jesteśmy identyczni — w nienawiści. Chociaż nie. Wy już nic nie czujecie — potraficie tylko my- śleć uczucia. Pan hrabia myśli swoją nienawiść, pan baron myśli swoje łotrostwo. Nie czuje nawet rozkoszy bycia łotrem, myśli, że być łotrem powinno sprawiać rozkosz. BARON wychylając nerwowo kieliszek Jestem żołnierzem. CZŁOWIEK A ja? BARON Pan? Z każdego punktu widzenia jest pan tylko bandytą. HRABIA Monokl, baronie... Przy wygłaszaniu podobnych kwestii powi- nien pan zakładać monokl... rozradowany Nie, panowie. Cóż za wspaniały dzień... BARON Zapomina pan o kompromitacji z Sołdykiem... HRABIA zastyga jak uderzony Nie zaprzeczy pan, że na śledztwie zachowywał się znakomicie. BARON Byłem przy tym i muszę pana zmartwić, panie hrabio. Po- trzebne informacje miał już na końcu języka. Zawdzięcza pan tylko mojej czujności, że w odpowiednim momencie kazałem przerwać badania... CZŁOWIEK Więc panu również zawdzięczam życie? BARON z pompatyczną pogardą Pan nie może mi nic zawdzięczać. Powodowałem się tylko życzeniem hrabiego... I jego dobrem. HRABIA stoi przez chwilę oniemiały, potem zanosi się. śmiechem Nie, tego już za wiele. Pan baron usiłuje mnie szantażować. Moralnie szantażować... Kiedy panu to przyszło do głowy, drogi kuzynie? BARON Powtarzani: gdybym w odpowiednim momencie nie przerwał badania, miałby pan do czynienia z Gestapo. CZŁOWIEK Co robiliście z Sołdykiem? BARON Pan wybaczy, ale pewnych rzeczy nie mówi się przy je- dzeniu. wstaje To jest szczyt bezsensu. Mam przed sobą szpiega i szpieg żąda, abym mu ujawniał nasze metody śledcze... do Hrabiego Czy pan w tej swojej idiotycznej zabawie nie pamięta, że jest wojna? HRABIA Wojna... Ciągle powtarza pan to nudne słowo. No, więc jest wojna, i co z tego? Mam może wleźć pod stół i przeczekać ją do końca? Nudzicie mnie, panowie, okropnie... Chwilami wydaje mi się, że żyję wśród ludzi, że jest miejsce dla patosu, dla ironii, dla czystej, krystalicznej nienawiści. Potem sta- wiam na takiego Sołdyka i wychodzi, że jestem winny wdzięczność baronowi... Tragedia przechodzi w trywialność, trywialność w nudę, nuda w nicość. Na kilkadziesiąt godzin przed śmiercią pławię się w samych trywialnościach. CZŁOWIEK Może dlatego, że nicość jest w środku pana, że jest pan za- maskowaną nicością... krzyczy A w ogóle: niech pan wreszcie przestanie tańczyć... Zamor- dowaliście człowieka! HRABIA Na kogo pan krzyczy? Na mnie i na barona? Pan baron na przestrzeni ostatniego tygodnia raczył zamordować kilkuset ludzi, w tym dużo kobiet i niemało dzieci. Ale na kogo pan krzyczy? Na kogo pan woła: zamordowaliście? To myśmy za- mordowali Sołdyka? A pan? Czy pan, kiedy schronił się u niego w lesie, czy już wtedy nie wydał pan na niego wy- roku? A kiedy pan kazał się tutaj wieźć, to też nie zdawał pan sobie sprawy z ryzyka? Ależ pańska ucieczka kosztowała życie całe wsie. To przecież i pan ich zabijał. Ale ja panu nie robię z tego zarzutu, nie jestem demagogiem tak jak pan, mój drogi. Nie miejmy o to do siebie pretensji. A co ten Soł- dyk? Cyferka, zero, nic. Nawet umrzeć nie potrafił... Niech pan się tak nie martwi, mój drogi. Naprawdę nie ma po czym. BARON Podziwiam pana, panie hrabio. HRABIA Robi pan to codziennie, więc dzisiaj może pan sobie darować. Po prostu nienawidzę hipokryzji. do Człowieka Albo pan uważa, że jest pan godny życia innych, albo też sam oddaje się pan w ręce nieprzyjaciół. CZŁOWIEK ponuro Oddałem się. HRABIA podnosi kieliszek z szampanem pod światło, mruży oczy Chyba pan mnie przecenia, prawda, baronie? Z punktu wi- dzenia patriotyzmu jesteśmy wrogami z kochanym baronem, ale z punktu widzenia czysto ludzkiego możemy sobie pograć w szachy. Przypuszczam, że jednak zgodzi się pan wychylić kieliszek szampana?... BARON Obchodzimy przecież coś w rodzaju stypy. Muszę przyznać, że ja też polubiłem jakoś tego Sołdyka... CZŁOWIEK gwałtownie Dosyć. Patrzy jak urzeczony w cienką i pofałdowaną szyję Hrabiego, na- gle dopada do starego i zaczyna się z nim szarpać. Baron wyciąga rewolwer z kabury, ale nie zdążył go podnieść. W tej chwili bowiem w drzwiach staje Hrabina-żona. Odzywa się nie przestępując progu. HRABINA-ŻONA Cierpliwości, panowie. C z ł o w i e k opuszcza ręką z grdyki Hrabiego, wszyscy zastyga- ją patrząc w okna, za którymi przewala się gluchy grzmot: w przeciw- nych drzwiach staje Lokaj. LOKAJ Goniec ze sztabu do pana barona. Wzywają pana do natych- miastowego powrotu. III Sytuacja jak na początku dramatu. Noc, Hrabia, szachy. Tylko na kominku nie płonie już nawet najniklejszy ogienek. Natomiast w od- głosach detonacji można się doszukać dalekich serii cekaemów. Okna raz po raz zapalają się fosforycznym światłem eksplozji. Gwiżdże ja- kaś zabłąkana kula. Hrabia nagle podnosi się z taboretu, jest zgar- biony, stary — z trudem maskuje strach; wyciąga dłonie nad świecą i ze zdumieniem przygląda się drżeniu palców; odwraca się gwałtow- nie, biega po komnacie, zasiada przy szachach, próbuje przesunąć fi- gurę, ale rozsypuje pionki; wtedy znowu zrywa się od stolika, woła. HRABIA Jozue! Jozue! Odpowiada mu milczenie. Jozue! Gdzie, przeklęty fagasie, jesteś? Wchodzi Hrabina-rezydentka z lampą naftową. Ciągnie za sobą długi, rozwinięty bandaż. HRABINA-REZYDENTKA Zapomniałeś, Alfonsie, że Jozue uciekł dzisiaj w południe... Nie powinieneś tutaj siedzieć — tu jest tyle okien. Mogą cię trafić... HRABIA Nie denerwuj mnie, staruszko... Poczekam na nich w głównej komnacie. Nie myśl, że się boję. Po prostu nudzi mi się sa- memu. Wchodzi Człowiek; zbliża się do okien, stoi chwilę plecami do widowni, potem odwraca się Z rozjaśnioną twarzą. CZŁOWIEK Przełamali. Znam ich. Będą za godzinę... spostrzega rozsypane pionki, podchodzi do szachownicy, ustawia je Zagra pan, panie hrabio? Już teraz na pewno zostało nam niewiele czasu... HRABIA otrząsa się, jakby przeszedl go dreszcz Nie mogę usiedzieć w miejscu, za zimno. placzliwie Przecież tutaj nikt nie pali... Nikt nie pomyśli nawet o odro- binie ognia. Mam zupełnie skostniałe pięty i ręce... Gdzie jest moja żona? HRABINA-REZYDENTKA z niespotykaną u niej powagą Posądzasz ją? Hrabia milczy bezradnie, coraz bardziej przestraszony. Więc jednak umiałeś się na to zdobyć? HRABIA Na co, u stu diabłów? O czym ty mówisz? HRABINA-REZYDENTKA Nie udawaj. Przez chwilę posądzałeś ją o to, że uciekła z lo- kajem. Nigdy jej nie kochałeś i nigdy jej nie wierzyłeś. Komu ty naprawdę wierzyłeś? Kogo ty chcesz sądzić? Przez całe życie uważałeś mnie za wariatkę, bo czekałam na bolszewi- ków. Ani razu nie pomyślałeś, że po prostu cię nienawidzę. Za te śledzie, które mi dawałeś trzy razy w tygodniu, za te samotne Wigilie, które spędzałam zamknięta w swoim po- koju, a ty przysyłałeś mi opłatek przez Jozuego. Za te sa- motne choroby, kiedy widziałam tylko postać lekarza i księ- dza, a z całego życia domu pozostały mi jedynie wasze kroki na tych martwych podłogach. Wariatka. Z jakąż satysfakcją wmawiałeś starej kobiecie, w której zresztą nigdy nie wi- działeś kobiety, że aż do śmierci pielęgnować będzie rozkosz, jakiej doznała w chwili swojej hańby. Wymyty aż po czubki palców, wypłukany w wodzie z mydłem, czysty jak ryba, byłeś w istocie ohydnym niechlujem, babrającym się we wnętrznościach innych... HRABIA cicho Gdzie jest moja żona? W tej chwili w rozjaśnieniu idącym od bliskiej eksplozji spostrzega Hrabinę-źonę stojącą w drzwiach od głębi pałacu. Nie słyszałaś, że cię wołałem? HRABINA-ŻONA Wołałeś Jozuego. podchodzi do Hrabiego Powinniśmy zejść do piwnicy. Tutaj wszyscy zginiemy... Nie zależy mi już na tym. HRABIA Nie układasz mnie już w srebrnej trumnie, ze szczęką pod- wiązaną czarnym płótnem?... CZŁOWIEK który przez cala poprzednią sekwencję zabawiał się sza- chami Niech pan zejdzie do piwnicy. Przecież pan się wreszcie boi. Przecież wreszcie pańska żona boi się o pana. To drugie jest zresztą ważniejsze... śmieje się, odginając glowę, odurzony jakby uderzeniem wiosny O, jaka wesoła jest wasza klęska. Jak jeszcze usiłujecie tań- czyć, jaki w was jest upór tańca... No, schodźcie do tej swojej piwnicy, ale nie zapominajcie wziąć się za ręce... HRABINA-REZYDENTKA z przerażonym zdumieniem Ja?... HRABINA-ZONA Myślałaś, że się od nas odczepisz? HRABINA-REZYDENTKA Ale ja?... HRABIA nagle zesztywniały Do piwnicy niech zejdą kobiety. Ten pałac stoi już dwieście lat i jeszcze żaden mężczyzna nie schodził do jego piwnicy w żadnym innym celu, jak po wino. To nie jest taniec, mój drogi człowieku. do Hrabiny-rezydentki, wskazując na Hrabinę-żonę Zaopiekujesz się nią... HRABINA-REZYDENTKA z furią odrzuca bandaż Niedoczekanie! Nie będę się -ukrywać! Więc właśnie mnie chcecie ukryć? Więc to ja mam się chować? Byłam w tym domu tylko rezydentką... do Człowieka Czy pan nie rozumie tego słowa? HRABIA Zabierzesz moją żonę i zejdziecie do piwnicy. HRABINA-HEZYDENTKA ze wzrastającą furią Przygotowuję bandaże... Za chwilę będę tu potrzebna. W cza- sie kiedy wy wszyscy załatwiacie swoje brudne sprawy, ja jedna starałam się być pożyteczna. odwraca się do Hrabiny-żony Niech ona zejdzie. Chociaż nigdy nie była piękna, jest jeszcze młoda. ze złym śmiechem Może się ktoś na nią złakomi? Na ten jej zimny brzuch i lo- dowate ręce?... Przez całe życie powinna siedzieć w piwnicy. Kobieta, której nie dotknął żaden mężczyzna, hrabina, którą trzeba było ukrywać przed prawdziwą arystokracją, mieszczka, która nie potrafi nawet ugotować zupy... O, taką należałoby ukryć... Jest zbyt drogocenna, aby spotkać się twarzą w twarz z ludźmi. Ale ja?... Ja przygotowuję bandaże... Mogę się przy- dać. do Człowieka Ja potrafię. Potrafię opatrzyć rannych, potrafię gotować w ko- tłach, rąbać drzewo, mogę tu zrobić całe koszary... Będzie na pewno dużo rannych. Będą zabici... Umiem się modlić. HRABINA-ŻONA Zawsze potrafiłaś żebrać. HRABINA-REZYDENTKA Obie byłyśmy żebraczkami. Tylko że ja miałam tyle odwagi, ile potrzeba na szczerość. HRABIA patrząc na Człowieka Żebrała? CZŁOWIEK wstaje od szachów, podchodzi do okna, powraca Powinniście zejść do piwnicy. Front jest coraz bliżej... HRABIA Pytam się ciebie, czy moja żona żebrała? To jedno jeszcze powinieneś mi powiedzieć. Jesteś zobowiązany... CZŁOWIEK Jestem zobowiązany ułatwić ci śmierć? Jestem zobowiązany pomóc ci w ostatecznym zbrukaniu wszystkiego, co musisz pożegnać? Nigdy nie wierzyłem w anioły, a oto — proszę — istnieją... Rezydentka powiedziała ci prawdę: starasz się być świetlisty, promienny, czysty przez to, że tworzysz koło siebie kałuże błota. To nie jest twoja osobista tajemnica, to taje- mnica twojej krwi, twojej warstwy, was wszystkich. Ciągle zapominasz, że jestem twoim wrogiem. I dlatego ty przede wszystkim powinieneś schować się do piwnicy... Masz coraz mniej czasu. HRABIA zesztywniały w nieoczekiwanym uporze Odpowiesz mi na pytanie. Chcę wiedzieć, czy moja żona że- brała u ciebie o cokolwiek? CZŁOWIEK ze złością Dobrze. Odpowiem ci... Żebrała... HRABIA Możesz mnie nie oszczędzać. Łasiła się, tak. CZŁOWIEK Żebrała o twoją śmierć. HRABIA ociera z ulgą czoło To śmieszne, jak dalece nie panuję nad swoimi nerwami. do H r ab iny- ż o ny Przepraszam cię, moja droga. Bardzo mi zależało na tym. abyśmy odeszli z godnością. HRABINA-ŻONA Kiedy ja nie chcę odchodzić!... Chcę, żebyśmy zeszli do piw- nicy. Wszyscy. patrząc na Człowieka On też. Czy nie słyszycie, że za oknami gwiżdżą kule? Za- chowujecie się jak obłąkani. Wystarczy jedna seria, aby wasze klęski i zwycięstwa straciły wszelki sens. Chcę, żeby nikt nie umarł. Mówię wam, że zależy mi na tym... CZŁOWIEK patrząc na nią badawczo Pani?... HRABINA-ZONA nasłuchując Słyszycie? HRABIA Co? Wszyscy zastygają w milczeniu; za oknami slychać warkot auta, trzask drzwiczek, okrzyki w języku niemieckim, coraz bardziej wzrastające. HRABINA-ZONA To jeszcze Niemcy. doskakuje do Człowieka Człowieku, musisz się ukryć. Gdyby cię teraz tu zobaczyli... Przecież jeszcze godzinę... gorączkowo Jeszcze tylko godzinę... Nagly podmuch bliskiej detonacji gasi świece. Widać tylko lampę naf- tową w rękach Hrabiny-rezydentki. Lampa przesuwa się po- przez sceną. Kroki rozbiegających się ludzi. Po chwili zupełna ciemność, przerywana czyimś ciężkim oddechem. Trzask łamanych zapałek, wre- szcie jedna zapala świece w lichtarzu. To samotny Hrabia usiłuje wzniecić światło. Jest zakurzony, z trudem panujący nad nerwami. Przyczajony rozgląda się. i nagle znad świecy dostrzega Gestapow- ców i Lokaja stojących w wejściowych drzwiach. N i e m c yf nie zważając na blask świecy, nie zgasili ręcznych latarek, którymi oświetlają twarz Hrabiego. J ozu e — za nimi, w podróżnym pla- szczu, ze zwieszoną głową. Hrabia prostuje się na widok niespo- dziewanych gości, ma w twarzy coś z chwilowej ulgi, szybko ukrywa to pod zwyklą u niego ironiczną maską, pedantycznie otrzepuje kurz z klapy surduta. GESTAPOWIEC PIERWSZY do Jozuego To ten? LOKAJ Nie. To pan- hrabia. GESTAPOWIEC PIERWSZY Hrabia? Polacy mieli kiedykolwiek hrabiów? ostro w stronę Hrabiego Gdzie go ukrywasz? Hrabia milczy. LOKAJ ostrożnie Pan hrabia nie jest przyzwyczajony, by mówić do niego “ty". GESTAPOWIEC DRUGI popychając brutalnie Jozuego Ty... parobku... Hrabia śmieje się cicho. GESTAPOWIEC PIERWSZY Gdzie pan ukrywa tego komunistę? Szybko, szybko, nie mamy zbyt wiele czasu. HRABIA Wiem. Gestapowiec pierwszy podchodzi gwałtownie do Hrabię- g o, zamierza się do uderzenia. LOKAJ krzyczy Panie poruczniku! Gestapowiec drugi nakrywa mu skórzaną rękawicą usta. GESTAPOWIEC PIERWSZY opuszcza ręką No? HRABIA Nie rozumiem panów. Domyślam się, że sprowadził panów mój lokaj, ale ja go do panów nie wysyłałem. Inne sprawy mojego lokaja całkowicie mnie nie interesują... GESTAPOWIEC DRUGI podchodzi też" do Hrabiego jak zahipnoty- zowany Co on? Zwariował? GESTAPOWIEC PIERWSZY ze złością Cicho, Klaus. do Hrabiego W pańskim domu ukrywa się bolszewik. Wie pan coś o tym? HRABIA Jeżeli się ukrywa, to jest to sprawa bolszewika i panów. GESTAPOWIEC PIERWSZY krzyczy Pan go ukrywa! HRABIA Ja? Ja jestem właścicielem ziemskim, polskim arystokratą. Czeka mnie to samo co i panów. Czy panowie mnie rozu- mieją? GESTAPOWIEC DRUGI zbliżając się jeszcze bardziej do Hrabiego Możemy rozstrzelać... HRABIA Uciekł! GESTAPOWIEC PIERWSZY Kiedy? Więc jednak go pan ukrywał?... HRABIA Mówię o lokaju. Wasz lokaj uciekł. Gestapowcy ostro odwracają się w stronę drzwi, przy których zostawili Jozuego. Hrabia przez cały czas stał twarzą do wej- ścia i mógł zaobserwować zniknięcie Lokaja. Gestapowiec drugi dopadł do drzwi, wyjrzał, zaklął. Gestapowiec pierw- szy też jest zdenerwowany. Miał zawsze coś ze zwierzęcia, a zwierzęta przeczuwają ka- tastrofy. To są ostatnie chwile, proszę panów. Myślę, że pa- nowie są już zwolnieni ze swoich obowiązków... Trzeba po- myśleć o swoich żonach i dzieciach. One zawsze się liczą. Nawet przy końcu świata. GESTAPOWIEC PIERWSZY cofając się w stronę wyjścia My tu jeszcze wrócimy... HRABIA Ale wtedy mnie już panowie nie zastaną. Raczej spotkamy się... pokazuje palcem sufit ...tam. Patrzy spokojnie za zmykającymi Gestapowcami. Podchodzi do stolika i unosi w ręce lichtarz. Ręka z lichtarzem zastyga nad blatem stolika: za szybami rozlegają się serie karabinów i przenikliwy, mrożą- cy krew w zylach krzyk umierającego. Jozue? Hrabia znowu nią może powstrzymać się od cichego śmiechu zadowolenia. Rusza z lich- tarzem w ręku, powoli, majestatycznie. Kiedy już ma zniknąć po prze- ciwleglej stronie sceny, staje jak wryty. Zatrzymuje go glos Barona. Baron pojawia się w wejściowych drzwiach cicho, tak cicho jak zjawa. To już nie ten sam czlowiek: czarna twarz, przecięta brudnym bandażem na oku, w którym zwykle trzymał monokl. Na bandażu śla- dy krwi. Pierwsze partie dialogu Hrabia toczy z Baronem nie odwracając się. BARON Mnie pan nie ucieknie, panie hrabio. HRABIA Baron? Przyszedł pan na szachy? BARON Tym razem bez monokla... HRABIA Doprawdy? odwraca się, jest zaszokowany widokiem partnera Rzeczywiście. Nie byłem aż na tyle wymagający... wraca ze świecą do stolika, ustawia lichtarz Czego pan chce? BARON Rozbili nas. Oglądałem dzisiaj więcej trupów, niż wynosiła liczba naszego wojska. Śmierć chyba rozmnaża ludzi. HRABIA Ale czego chcesz? BARON Odcięli nam możliwość odwrotu. Ukradłem auto i od dwóch godzin tłukę się po całej tej przeklętej ziemi. Oni są wszę- dzie, zewsząd wychodzą mi naprzeciw. Słyszałeś strzał? HRABIA Słyszałem. BARON Rozwaliłem swojego szofera. Wiem, że nas dwóch nie mógłbyś ukryć. HRABIA Chcesz, żebym cię ukrył? Przecież rozumiesz, że oni mnie też zniszczą. BARON Bzdura. Tam są Polacy — przebaczą ci. Ukryjesz mnie w ja- . kiejś dziurze, a potem ulotnię się w cywilnym ubraniu. HRABIA Poznają cię. Ciebie nie można nie rozpoznać. Czy myślisz, że te matki, których synów kazałeś zabijać strzałem w tył głowy, potraciły wzrok? Baron rozgląda się, podchodzi do taboretu, ciężko siada. Ale ty chcesz związać mnie z twoją zbrodnią. Tymczasem zawsze tobą gardziłem... Wiedziałeś o tym. Mówiłem ci. Po- wtarzałem. BARON Słuchaj. Przez dwa dni, kiedyśmy się nie widzieli, zestarzałem się o dwadzieścia lat. Spójrz na moją twarz,,, HRABIA Niestety, to jest ta sama gęba. BARON Nie o to chodzi. Chciałem ci pokazać, że nie jestem już czuły na twoje sztuczki. Może ty jesteś jeszcze hrabią, ale ja już nie jestem baronem. Dla mnie się już skończył dramat z ży- cia wyższych sfer towarzyskich. Zaczęła się tragedia... W niej nie ma nic z ambicji i dostojeństwa. Powiem ci coś, że wresz- cie mnie zrozumiesz. Wczoraj, kiedy szły na nas ich czołgi, gdy nagle ich zobaczyłem, szarych jak ziemia, padających w ziemię i wstających na powrót, jakby ziemia wypluwała ich ze swego wnętrza... Zresztą co ja gadam. Wczoraj nafaj- dałem w spodnie... I chciałem ci powiedzieć, że przyjdzie taki moment, kiedy ty także nafajdasz... Nie mów mi nic o try- wialności. HRABIA Wynoś się. Chcesz mnie złamać? BARON Jesteś mi obojętny jak guzik. Co ty się teraz liczysz? Liczę się tylko ja. Muszę żyć. HRABIA Za późno doszedłeś do tego przekonania. Po co byś miał żyć? Dla pamięci, że gdzieś, kiedyś sfajdałeś się z trwogi? Radzę ci po raz ostatni, chociaż na to nie zasługujesz: wsiadaj w to swoje auto ł jedź im naprzeciw. To będzie krótko trwało, a przynajmniej dostaniesz w twarz lub w piersi. Nie w plecy. BARON wstaje Kłamiesz do ostatniej chwili. Po prostu chcesz się mnie po- zbyć. Moja obecność nie leży w twoim interesie, tak jak było ci na rękę ukrycie tego bolszewika... Ale ja nie będę ciebie pytał. Bolszewicy pojawią się za dwadzieścia, może trzydzieści minut... Masz tutaj jakieś piwnice albo strych? .HRABIA Nigdzie nie wejdziesz. BARON Mam rewolwer. HRABIA Nie odważysz się. Jesteś za tłusty i za słaby. BARON Powtarzam ci, że przed chwilą rozwaliłem swego szofera... HRABIA To był tylko szofer... BARON zbliża się do Hrabiego i ordynarnie popycha go lufą w brzuch No co, stary? Jeszcze grasz arystokratę? Jeśli chcesz wiedzieć, to szofer znaczył więcej od ciebie, bo też miał rewolwer. To teraz więcej znaczy niż tytuł. HRABIA Mógłbym cię uderzyć w twarz, ale poniżę cię zlekceważeniem. Nie zasługujesz nawet na mój policzek... BARON Niepoprawny głupcze! chwyta Hrabiego za klapy, przyciąga Mój dziadek był naprawdę właścicielem rzeźni. Dostał tytuł barona za ofiarowanie armii trzech wagonów mięsa. Było to podczas poprzedniej wojny... Zarobił tytuł na wojnie, ja — również na wojnie — na ten tytuł się zesrałem. Przypuszczani, że twoi przodkowie otrzymali tytuł za bicie chłopów po gę- bach... Ale mnie już bić nie będziesz. Czy nie rozumiesz, że jesteś żałosną kukłą z innego świata, że twój świat zgnił dobre sto lat temu? HRABIA Cofnij ten rewolwer. Nie przypuszczasz chyba, że będę się z tobą szarpał. Nie mógłbym cię dotknąć... Zawsze bałem się, że mnie zbrukasz tą twoją rzeźnią. Baron cofa się, nasluchuje, nie spuszczając rewolweru idzie szybko do lichtarza, nerwowo zdmuchuje świecę. Teraz dalsze wypadki oświe- tlane są tylko rozblyskami strzelaniny. BARON Głupieję przy tobie. Mogli nas tutaj zdmuchnąć, że nawet byśmy się nie obejrzeli... No więc jak? Gdzie mnie ukryjesz? HRABIA głuchym, zrozpaczonym glosem Odejdź chociażby przez wzgląd na moją żonę... BARON Brednie. Gdyby to o nią tylko chodziło, nie wahałbyś się ani przez chwilę. HRABIA Kocham ją. BARON Nikogo nie kochasz poza sobą. No, stary, czas teraz liczy się na sekundy. Nawet nie zdążysz zmówić pacierza... ostrzegawczo Nie próbuj ucieczki, bo strzelę ci w plecy, czego bardzo nie lubisz. Gdzie mnie schowasz? HRABIA zrezygnowany Dobrze. Zaprowadzę cię na strych. Podaj mi rękę. Sylwetka Barona zbliża się do Hrabiego. Nagle zamieszanie. Hrabia usiłuje obezwładnić Barona, zataczając się. w fosforycz- nym świetle eksplozji. Ciężko dysząc upadają na posadzkę. Jest to wal- ka dwóch starych, zmęczonych mężczyzn o życie. Nie ma w niej nic pięknego, jest brzydota strachu, wysilku ponad sily. Walczący lżą się najwulgarniejszymi wyzwiskami. Nagle silnie odepchnięty H r a b i a zatacza się do tylu i tak — w ostrym przechyle — odbiera kulę. Do po- walonego doskakuje Baron i oddaje jeszcze kilka strzalów. Ockną- wszy się, w panice rzuca rewolwer i wybiega z palacu. Dopiero po pewnej chwili wbiega Hrabińa-rezydentka z lampą naftową, Hrabina-żona, Czlowiek. Człowiek pierwszy podbiega do zwlok, klęka. CZŁOWIEK do Hrabin y-rezydentki Poświeć. unosi bezwladną glowę Hrabiego, opuszcza ją delikatnie Martwy. Wszyscy troje stoją nieruchomo w nagle zapadlej ciszy. Już nie ma eksplozji, urwaly się serie karabinowych strzalów. Cisza aż niepokojąca. HRABINA-ŻONA Słyszycie? Słyszycie tę ciszę? HRABINA-REZYDENTKA Zapewne już nikt nie żyje... Wymordowali się aż do ostatnie- go człowieka... CZŁOWIEK Nie. Przegnali Niemców. Po prostu ich przegnali. spogląda nieprzytomnie po kobietach Jesteśmy wolni. HRABINA-ZONA To ty jesteś wolny. Ale my? On? HRABINA-REZYDENTKA Zginął za ciebie. Ocalił cię... CZŁOWIEK Nie. Nie miałem z nim nic wspólnego. HRABIŃA-REZYDENTKA Ocalił cię... Nie wolno ci o tym zapominać... HRABINA-ZONA podeszła do drzwi, woła w stronę Człowieka No, chodź! Jesteś wolny! CZŁOWIEK patrząc nieprzytomnie na zwłoki Hrabiego Nie miałem z nim nic wspólnego... Nic... HRABINA-REZYDENTKA Nie myśl o tym. Jesteś wolny. CZŁOWIEK oddzielony od drzwi trupem, robi ruch, jakby chciał usłu- chać wezwania kobiet, jednak znowu zastyga, bezsilny Nie mogę... Nie mogę go przejść... WERGILI OSOBY: Browling — Amerykanin, turysta Paryżanka Wycior — pokątny oprowadzacz Dyrektor Przewodnik Kustosz Ogrodnik Zamiatacz I Ja cię zaś teraz w swoją biorę pieczę. Pójdź ze mną! Ja ci będę przewodnikiem! Tam cię zawiodę, gdzie duchy człowiecze wiecznie się skarżą rozpaczliwym krzykiem, gdy śmierć je wtórna ościeniem przebodzie na wieczność całą w tym ostępie dzikim. Dante, “Boska komedia" Łagodny szum auta. Można się domyślić, że samochód jest wysokiej marki, z rozmowy, jaką prowadzi kierowca, widać, że i dobra droga. Aura pogodnej, weekendowej wycieczki. On, ona, nieznaczna atmosfera flirtu. PARYŻANKA ...Lubię, kiedy prowadzi Amerykanin. Jedziemy ostro, ale pewnie... BROWLING ze śmiechem W tym kraju prawie nie ma samochodów... Rowerzyści i fur- manki... Czasem krowy. PARYŻANKA ...I zapach jabłek. Czuje pan? Browling pomrukuje przytakująco. Chciałby pan tu kiedyś mieszkać? Ja tak, ale tylko jesienią. Kocham zapach owoców. BROWLING Nie miałbym tutaj co robić. Z jednej strony są zbyt leniwi, z drugiej — za sprytni. znacząco Podobno kochliwi? PARYŻANKA śmieje się Nie miałam czasu... BROWLING Są zwinni. Ale jeżeli pani nie kłamie, że dopiero wczoraj... PARYŻANKA Nie. Do hotelu przyjechałam wprost z lotniska. BROWLING ...I pierwszego dnia chce pani zobaczyć obóz? To podobno wstrząsa. Ja zacząłem od Warszawy. Pogodne miasteczko!... Wczoraj oglądałem Wawel. Więc najpierw widziałem kości królewskie... Mieli dużo królów. Francuzi za to więcej nume- rowanych. PARYŻANKA ze śmiechem Dziękuję. po pauzie, poważnie Jadę do obozu w sprawie osobistej... Pisk opon, B r owling z wrażenia przyhamował. BROWLING O!... Bardzo przepraszam!... W hotelu wydawało mi się, że pa- nią namawiam. PARYŻANKA Przestraszyłam pana?... Jadę tam jednak po raz pierwszy. Po tylu latach. Więc chyba nie jest tak źle?... BROWLING Zobaczy pani na miejscu: nie wolno odgrzebywać takich wspomnień. PARYŻANKA z lekkim uśmiechem Ach, nie! Ja nie siedziałam w obozie. BROWLING Więc ktoś z rodziny?... I pani dopiero teraz... Rozumiem. Jest pani rozsądna. PARYŻANKA Nie. Też nie. po pauzie Jeszcze daleko?... BROWLING Ze dwadzieścia minut... Proszę, niech pani odwróci twarz do słońca. O, tak... PARYŻANKA Czytałam kiedyś książkę o obozie. Pisali, że nad całą okolicą unosi się zapach spalonych ciał. Tymczasem tylko jabłka... To dobrze... BROWLING W innym wypadku zawróciłbym auto. PARYŻANKA ...Lubię jeździć z Amerykanami. Są delikatni. Nie mają do- brego smaku, ale cechuje ich jakaś wrażliwość. No, niech pan powie... Jest pan wzruszony?... BROWLING Wzruszony?... Ależ, ależ... tak! Oczywiście. PARYŻANKA Nie. Pan znowu nie rozumie. Myślałam, że jesteśmy daleko... Daleko od wszystkiego. Ktoś napisał: w Polsce, czyli nigdzie... Słyszał pan? BROWLING śmieje się Nie, ale zabawne. Francuz? PARYŻANKA Nie wiem. Usłyszałem to właśnie od Polaków... Może Francuz. BROWLING Od Polaków. A więc nie tylko leniwi i sprytni... namyśla się Bardzo sprytni! Umieją imponować! Pewna pauza w rozmowie, szum motoru, B r owling na coś czeka, Paryżanka domyśla się. PARYŻANKA sennie Widzi pan, to był mój mąż... Dlatego jadę. B r o w l i n g milczy. Paryżanka jw. Słucha mnie pan? BROWLING Tak. PARYŻANKA jw. Ale rozeszliśmy się. Jeszcze przed tym wszystkim. Ja kocha- łam życie, on — politykę. ostro Jestem potworem, prawdą? BROWLING Nnie... No nie. Może z innych powodów był nieznośny? PARYŻANKA śmieje się Nie czyścił zębów? Tak? O to panu chodzi? BROWLING szorstko Nie wiem. PARYŻANKA Nie. Zakochałam się w kimś innym. Niczego nie ukrywam. Potem już męża nigdy nie widziałam; że siedział i zginął, w obozie, dowiedziałam się kilka łat po wojnie. Teraz do- piero, gdy przyjechałam do Polski... BROWLING ...Jednak! PARYŻANKA Jednak? To był po prostu napis w biurze podróży: “Visitez la Pologne!" Czy pan myśli, że oni umieszczają na takich pla- katach fotografie krematorium?... I gdyby pan właśnie dzisiaj nie wybierał się do obozu, na pewno zdążyłabym wpierw zwiedzić Wawel. Spełniam jakiś nieokreślony obowiązek — zawsze starczyłoby czasu. BROWLING Podziwiam panią. Ale tak czy tak, przeżyje pani wstrząs. Zobaczy pani. Pokazano mi ruiny getta... Czy widziała pani krajobraz księżycowy? PARYŻANKA po chwili ...Chyba dojeżdżamy? Jakieś napisy... O, na prawo!... Bocz- nica. BROWLING Zatrzymam wóz przy tamtej budce. Może chce się pani napić? Zdaje się, że sprzedają piwo. PARYŻANKA śmieje się Piwa? Tym się można upić. Chyba nie wypada... Gdybym nagle zaczęła się śmiać? BROWLING Tam?... Ależ pani jest osobą kulturalną!... śmieje się Co za pomysły! Wygasanie motoru, Br owlin g i Paryżanka wysiadają, poszum rozmów przy budce z piwem. BROWLING do kogoś przy piwie, kordialnie Przepraszam panów, czy panowie znają drogę do obozu?... Zamieszanie przy budce, zbliża się Wycior. WYCIOR Mogę panu pokazać... Ale po co? Zamknięte. Chyba że pry- watnie... BROWLING Chcieliśmy obejrzeć Muzeum... WYCIOR Zamknięte. BROWLING Jak to: zamknięte? WYCIOR W poniedziałek zamknięte. BROWLING Jesteśmy obcokrajowcami. Ta pani przyjechała z Francji, ja ze Stanów Zjednoczonych... WYCIOR To co? BROWLING podenerwowany Jak to: co? WYCIOR pojednawczo No, ja rozumiem... Ale nie tu. Tutaj już byli Amerykanie, Francuzi, Grecy, Niemcy, nawet Murzyni, Tak, Murzyni też. Niech pan przyjedzie jutro... Ma pan ładny wózek. BROWLING coraz bardziej zdenerwowany Jutro jadę do Zakopanego! Pani też nie ma czasu... Może pan nas zaprowadzi do dyrektora. WYCIOR Nie pomoże. Dyrektor nie urzęduje. Ma swój dzień! BROWLING gwałtownie zwraca się do Paryżanki Słyszała pani? Po prostu zamknęli! Muszą odpoczywać!... Mamy przyjechać jutro. PARYŻANKA Może przyjedziemy jutro? BROWLING z rozpaczą Jutro mam być w Zakopanem! Wspominałem pani... PARYŻANKA wesoło Nawet zaprosił mnie pan na kilka dni. Ale czy to bezpiecz- ne? BROWLING rozpogodzony, jakby na chwilę zapomniał o gniewie Jestem przede wszystkim amatorem pejzaży... I jakże bym się ośmielał? PARYŻANKA Ale ja zwracałam się do siebie. Nie do pana... nagle zmieniając temat i ton glosu, do W y ci or a Tu sprzedaje się kwiaty? WYCIOR który się, zasłuchał Co? BROWLING Pani pyta, czy przy Muzeum można kupić kwiaty? WYCIOR W poniedziałek zamknięte. Mówiłem już... Jak jest .otwarte, to też kwiatów nie ma. Nie pomyślano... BROWLING Nie pomyślano... z sarkazmem Widzę, że przeżyję tutaj wstrząs, ale zupełnie innego typu. PARYŻANKA Chciałam kupić wiązankę. Wrzucilibyśmy przez płot i... ze śmiechem To by nas jakoś rozgrzeszyło... WYCIOR Tak. W ogrodzeniu jest dziura. Znam to miejsce. BROWLING z ożywieniem Dziura?... Może pan pokaże?... chociażby przez dziurę. WYCIOR Pokazać mogę, ale... BROWLING Odwdzięczę się... WYCIOR W porządku. Tylko trzeba po cichu, a pani bardzo lubi się śmiać... PARYŻANKA śmieje się. Och, pan czuje się urażony! WYCIOR Nie. Dyrektor już raz mnie przyłapał... O to chodzi... BROWLING Dobrze, dobrze. Podjedziemy samochodem? WYCIOR ze strachem Pan zwariował. Może jeszcze zamówimy orkiestrę?... Pójdę przodem, a państwo kilka kroków za mną. Tak jakbyście mnie nie znali... Słychać, jak Wycior się oddala. B r o w li n g z Paryżanką idą za nim. Po chwili szum łanów zboża, ćwierkanie polnych ptaków. PARYŻANKA Och! BROWLING szeptem Co się stało? PARYŻANKA szeptem Niech pan popatrzy!... BROWLING szeptem Trupia .główka... Widziała pani takie na słupach wysokiego napięcia... PARYŻANKA szeptem ...Ale tutaj... tutaj jest dziwnie... szuka określenia ...nas t r o j o w o. po pauzie, zapominając o obowiązku mówienia szeptem Chabry! Boże, ile chabrów! Niech mi pan pomoże, panie Browling! Słychać, jak buszują w zbożu, są blisko siebie. Paryżanka z udanym oburzeniem Panie Browling... Pan zawsze w zbożu?... BROWLING zmienionym glosem Przepraszam... Mam raczej słabość do Francuzek... śmieje się Ale istotnie... przypomniała mi się farma mojego ojca... byłem bardzo młody, a właśnie przyjechała daleka kuzynka... PARYŻANKA Nie powiem, żeby pan był miły... WYCIOR który widocznie im się przyglądał, oschle Mamy mało czasu. Dziura jest tutaj... Teraz pójdziemy razem. Znam ścieżki niewidoczne z okien komendantury... BROWLING To pan fachowiec... Czyżby to dla pana zorganizowano te po- niedziałki? WYCIOR nadal oschle Znam ścieżki od bardzo dawna... zmieniając ton, do Paryżanki Co, nie może pani przejść? Trudno, niech pani zakąszę spód- nicę. Zamkniemy oczy... PARYŻANKA z zażenowanym uśmiechem Miejsce nie jest nazbyt wytworne. WYCIOR Nie. W inne dni można wjeżdżać autokarami... Ale jutro pań- stwo jadą do Zakopanego. po pauzie Wejdziemy do komory. Państwo widzą ten bunkier? BROWLING podekscytowany To jest komora gazowa? Wyobrażałem je sobie zupełnie ina- czej. Zwykła ziemianka... WYCIOR W środku jednak solidna. BROWLING Ludzie musieli się schylać przy wejściu?... na pogłosie, który będzie towarzyszył wszystkim dialogom w komorze ...Pan coś wie o sposobie eksterminacji? Ile osób naraz? Jak to było po zamknięciu drzwi? WYCIOR Nie byłem tutaj po zamknięciu drzwi. BROWLING poirytowany Wiem. Pytam, czy pan coś wie z teorii, z materiałów... Jeśli podjął się pan zawodu nielegalnego oprowadzacza, już sama uczciwość nakazuje... WYCIOR Zamykano i zabijano. BROWLING Jw. Też mi rewelacje! Ale jak następowała śmierć? Po ilu minu- tach? Śmierć trudna czy raczej łagodna? WYCIOR Rzygano. BROWLING To już coś. Mógłby pan jednak używać łagodniejszych okreś- leń... Jak się nazywał ten gaz? WYCIOR Cyklon. PARYŻANKA widać trochę zaszokowana Tak. W tej książce o obozie też pisano, że cyklon. Podobno na robaki?... WYCIOR Nie wiem. Zabijano ludzi. BBOWLING Z rozpaczą Z tego człowieka nic nie wyciśniemy. Niech pan mi powie: bierze pan pieniądze za oprowadzanie? WYCIOR ...jak dają... BROWLING Więc bierze pan! We Włoszech też są tacy cicerone jak pan. Ale oni przynajmniej znają się na rzeczy... Pieniądze za to- war!... A pan chce się wykpić... To nieuczciwe, mój panie! WYCIOR Zgodziłem się pokazać dziurę... BROWLING Nie interesuje mnie to, na co się pan zgadza, ale to, co jest pańskim obowiązkiem!... A pańskim obowiązkiem jest znać szczegóły... Jak wprowadzano gaz? WYCIOR ponuro Wrzucano przez te kanały. On był w proszku i potem się ulatniał... BROWLING ...I dusił? WYCIOR Dusił. PARYŻANKA Kobiety razem z mężczyznami? WYCIOR Tak. Nago... Wszyscy nago. PARYŻANKA nieśmialo Dla kochanków mogło to być jakąś osłodą... WYCIOR Ciała znajdowano osobno. z nieoczekiwanym ożywieniem, bardzo szybko ...Były takie specjalne szczypce, brało się zwłoki za jedną nogę, najlepiej powyżej pęciny, o tak, a potem ciągnęło się na sterty, albo... urywa, gwaltowna zmiana tonu Nie wiem, jak było. Chodźmy!... BROWLING Zaraz, zaraz!... Pan jednak coś wie! WYCIOR Chodźmy! BROWLING Kto to wykonywał? Niemcy? WYCIOR Nie wiem. No, chodźmy już! BROWLING Powiedzmy, ile dziennie? Tysiąc? Dwa tysiące?... Zapłacę panu za każdą informację. WYCIOR krzyczy Chodźmy już, do cholery!... Czy nigdy... DYREKTOR zmęczonym głosem ...Dzień dobry, Wycior. Znowu pracujesz? WYCIOR przepraszająco Bardzo nalegali, panie dyrektorze... DYREKTOR Zaciągnęli cię tutaj siłą? Tak? WYCIOR No, nie..., ale oni aż z Ameryki... jutro jadą do Zakopanego. Szkoda by było... BROWLING uznaj za stosowne interweniować Trudno nam zrozumieć, na jakiej zasadzie dyrekcja... DYREKTOR Przepraszam. do W y ci o r a Wycior! Mam cię zaskarżyć w milicji?! Wycior milczy. Dyrektor ostro Wynoś się!... Raz na zawsze wyjdź już z tego obozu!... WYCIOR pokornie Tak jest, panie dyrektorze. slychać, jak zmierza do wyjścia, po chwili zatrzymuje się, jakby coś sobie przypomniał Panie dyrektorze! Chyba w ogóle wyjadę... Szwagier ciągnie mnie na wieś... Wychodzi. DYREKTOR po pauzie Wprowadził państwa przez dziurę? BROWLING już pewniejszy siebie Tak, to bardzo przykre, ale pani pokaleczyła nogi... DYREKTOR jakby nie slyszal tej uwagi Zapłacił mu pan? BROWLING Nie. Na szczęście nie zdążyłem.,. DYREKTOR Więc na co pan czeka?... BROWLING zaskoczony Nie rozumiem... DYREKTOR Pytam: na co pan czeka? Można go jeszcze dogonić... BROWLING Ależ... doprawdy... trudno mi pojąć... PARYŻANKA z niesmakiem Panie Browling! BROWLING Tak... Już biegnę. Poszedł zapewne tą samą drogą? II Gabinet Dyrektora w budynku Komendantury. Zza ściany, z są- siedniego pokoju, odgłosy rozmów, niekiedy bardzo ożywionych, szczęk naczyń. Obchodzi się tam imieniny. Głos Browlinga narasta z wycisze- nia, można się domyślać, że jest to dalszy ciąg większego monologu. BROWLING ...i to nie jest tylko wasza własność. Obóz powinien być otwarty codziennie, przez całą dobę. Tak, nawet w nocy. Po- wiem panu szczerze: oświetlenie jak za czasów niemieckich, reflektory, to mogłoby robić 'kolosalne wrażenie... DYREKTOR ...Rozumiem, ujadanie psów nagralibyśmy na taśmie. BROWLING Nie! Żadnej przesady w efektach. Ale pewna iluzja, owszem... Może potężny ekran, na którym bez przerwy szedłby doku- mentalny film? Nie wiem... To są szczegóły, a mnie chodzi o zasadę... Przede wszystkim konserwacja!... Czy nie pomy- śleliście o jakiejś gigantycznej kopule, która okryłaby cały teren, chroniąc go przed deszczem, śniegiem, upałami? DYREKTOR Chodzi panu o klosz? BROWLING Coś w tym rodzaju. DYREKTOR Nie, nie pomyśleliśmy. BROWLING z zapałem Otóż to! To jest marnotrawstwo! Marnotrawicie własność ca- łej ludzkości! DYREKTOR O ile pana rozumiem, to pan żałuje, że Niemcy zbudowali obóz właśnie w Polsce? Dziękuję panu. Paryżanka śmieje się.. BROWLING nerwowo Paradoks? Proszę bardzo, układajcie paradoksy, a za dziesięć lat z Muzeum pozostanie tylko nędzny cmentarz. DYREKTOR To jest cmentarz, panie Browling! po namyśle Tak, nędzny. BROWLING Kwestia zapatrywania... Zgoda: niech będzie i cmentarz. Czy koniecznie w takim stanie? Był pan gdzieś poza granicami tego kraju? DYREKTOR Ale nie zwiedzałem... Przesiadywałem w dusznych salach, gdzie mówiono o obozach... O tym i o innych... To były pro- cesy sądowe, zjazdy. Teraz już nie jeżdżę. BROWLING A szkoda. DYREKTOR oschle Panie Browling! BROWLING przybierając podobny ton Dobrze. W takim razie może mi pan wytłumaczy... DYREKTOR jw. Słucham? BROWLING Siedzimy w pańskim gabinecie, czy tak? DYREKTOR Tak. BROWLING Ale przedtem to nie był pański gabinet? DYREKTOR Nie. Biuro komendanta obozu. BROWLING Doskonale. Więc tutaj pracował mózg zbrodni. patetycznie Tu się rodziła śmierć milionów, czy tak? DYREKTOR W ograniczonym zakresie: tak. BROWLING z oburzeniem A tam? Za ścianą? PARYŻANKA prawie wesoło Bawią się!... BROWLING Jak to pan wytłumaczy, panie dyrektorze? Slychać, jak Dyrektor gwałtownie wstaje, trzask odsuwanego krze- sła. DYREKTOR panując nad wzburzeniem Pan tu wszedł drogą nielegalną, panie Browling! Postaram się, aby opuścił pan Muzeum oficjalnym wyjściem! BROWLING Czy pani to również dotyczy? DYREKTOR Nie widzę różnicy. BROWLING Pani jednak nie przyjechała z ciekawości ani... DYREKTOR Nie widzę różnicy! BROWLING kontynuując ...ani żeby podziwiać pańską arogancję. DYREKTOR spokojnie Słucham panią? PARYŻANKA nieśmiało Podobno w tym obozie zginął mój mąż... poprawia się szybko Mój były mąż! Ponieważ znalazłam się w Polsce... DYREKTOR siadając Znała pani jego numer? PARYŻANKA zaskoczona Numer ? DYREKTOR W którym roku przywieziono go do obozu? Paryżanka milczy. Kiedy go aresztowano? Paryżanka milczy. Nie rozumiem. Nic pani o nim nie wie? BROWLING delikatnie Pani nie żyła w tym czasie ze swoim mężem. PARYŻANKA Nazywał się Rene. Rene Pons. Jak ten z Balzaka... DYREKTOR Rene Pons? Namyśla się. Rene Pons? Za co go aresztowano? PARYŻANKA z wahaniem Chyba za politykę... Niski, barczysty, smagły... Miał piękne włosy. DYREKTOR Włosy odpadają na wstępie. Niski? Rene? PARYŻANKA z nagłym zaciekawieniem Przypomina pan sobie? DYREKTOR Nie. znowu się namyśla Barczysty... To znaczy gruby? Tak, to też nic nie daje. Po miesiącu już był inny. BROWLING Powinniście mieć jakąś kartotekę. DYREKTOR zniechęcony To są strzępy, a nie kartoteka. Gdybyśmy choć znali rok... namyśla się Rene... Smagły, mówi pani? PARYŻANKA Tak. Spotkał go pan? DYREKTOR znowu wstając Nie. W ogóle nie znałem chyba żadnego Rene. Pauza, w której narastają głosy zza ściany: śmiech, gwar rozmów. Nie cichną nawet w czasie ostatniej kwestii Dyrektora. DYREKTOR prawie uroczyście Panie Browling! Za ścianą kilku ludzi opija moje zdrowie. Mam tak zwane imieniny. Niektórzy się śmieją... słyszy pan? Ktoś opowiada dowcipy... radio... Będzie pan musiał tam wejść. Po prostu ci ludzie, którzy piją i śmieją się, mogą przypomnieć sobie kogoś nazwiskiem Rene Pons. Czy zechce nam pan towarzyszyć? III Wnętrze pokoju, w którym obchodzi się imieniny Dyrektora. Są tu wszyscy oprócz W y ci o r a. Radio ściszono, ale muzyczka płynie dalej. Wielość planów. ZAMIATACZ podchmielony, plan pierwszy ...Pan z Ameryki! Rany boskie! Jak ja kocham Amerykanów!.. W Sachsenhausen wjechali na takich... ooogromnych czoł- gach... Ale niech pan pije! No, zdrowie Amerykańców! KUSTOSZ kontynuując, w planie drugim ...Nie, dyrektorze! Tamtych wystrzelał z miejsca Palitsch. lekceważąco Nie było ich dużo: ze trzynastu. Poszli raz-dwa. W pięć albo sześć minut. OGRODNIK z zaciekawieniem, w planie drugim Mówisz o tych listopadowych?... No, pamiętani. Ale to byli spadochroniarze czy coś takiego! Chłop w chłopa! Ani jeden niski! Palitsch wspinał się na palce, żeby w kark trzasnąć... DYREKTOR plan drugi Pijany jesteś czy co? Pałitsch kazał wszystkim klękać. Coś ty robił w obozie? ZAMIATACZ plan pierwszy ...I jeden z tych Amerykańców zlazł z czołga ł dał mi taką... niech pan patrzy! Taką czekoladę. Była w sreber- ku, potem w takiej przepasce, a na wierzchu... śmieje się ...naga kurewka... Jezus Maria, jak ja po niej wymiotowa- łem... Ale luksusowo! Prima sort! BROWLING to planie pierwszym, do Zamiatacza No dobrze, dobrze. Niech pan pośpi!... O tak, tak... OGRODNIK w drugim planie, który na długo dominuje ...Państwo wybaczą, ale dyrektor się czepia... Co ja robiłem w obozie? A potrafi pan na palcach wymienić służbę war- towniczą? Od imion, panie dyrektorze, od imion?... DYREKTOR wylicza ...Anton Echner, Josef Kollmer, Detlef Nebe... Detlef Nebe... zaciął się Detlef... PRZEWODNIK nagle Mam! Mam go! Ogólne poruszenie. DYREKTOR No, gadaj! Pracował na rewirze? PRZEWODNIK gorączkowo Nie, to z moich czasów kuchennych! Przyprowadzili jednego takiego smagłego do obierania ziemniaków i profesor Dygma gadał z nim po francusku. Oni gadali, a myśmy musieli obie- rać! To na pewno ten! OGRODNIK Teraz on się upił, dyrektorze. Kiedy ciebie wzięli do kuchni? PRZEWODNIK obrażony W czterdziestym trzecim. OGRODNIK No i widzisz! A w zimie czterdziestego drugiego profesor Dygma odjechał do krematorium! Sam go wynosiłem z re- wiru. PRZEWODNIK gwałtownie Profesor Dygma pracował ze mną w czterdziestym trzecim w kuchni! DYREKTOR Poczekaj! W czterdziestym trzecim to ja tam pracowałem. Ty wtedy podlewałeś kwiatki w Rajsku! PRZEWODNIK zacukal się. Psiakrew! Zupełnie zapomniałem! OGRODNIK śmieje się uradowany No i widzisz! Fachowców chcesz nabrać! PARYŻANKA z pierwszego planu Ale ten niski... ten, co przyszedł do kuchni... powiedział pan, że pan go widział... PRZEWODNIK w planie drugim, ze zniechęceniem Nie, mnie tam wtedy w ogóle nie było! ZAMIATACZ w planie pierwszym, widocznie się ooudzil No, dlaczego pan nie pije? słychać, jak nalewa ...Niech pan pije! Zdrowie Amerykańców! Jeden dał mi w Sachsenhausen taką... pani patrzy! Taką czekoladę! PARYŻANKA krztusi się Och!... Jakie to mocne! ZAMIATACZ Ale sprawiedliwie... Każdemu po równo. Zupełnie jak Ame- rykańcy. Dobrze mówię, panie Amerykan? BROWLING sztywno Nie wiem. Prosiłem pana, żeby pan nie przeszkadzał. Tu cho- dzi o dzieje człowieka... ZAMIATACZ ziewając ...o człowieka? O jakiego człowieka? DYREKTOR kontynuując, w planie drugim ...On miał na imię Rene. Ogrodnik ma rację, pójdziemy naj- pierw po imionach. KUSTOSZ w planie drugim To na nic. Ja nie znałem ani jednego Francuza z imieniem. Mówiliśmy o nich: Paryżanin, Mineta, Zyg-Zyg... z naglym olśnieniem Zyg-Zyg był mały i śniady. prawie z radością I zatłukli go. Wiecie: w łaźni. Wpakowali do beczki z wodą. potem wepchnęli głowę... DYREKTOR Komu ty to mówisz? PARYŻANKA z pierwszego planu, z przerażeniem ...Nie, niech opowiada! Niech mówi! DYREKTOR w planie drugim Ale po co? Znałem Zyg-Zyga z nazwiska. Nazywał się Sigis- mond. PARYŻANKA z pierwszego planu To jest imię. DYREKTOR w planie drugim W takim razie nie Rene... Nie, nie uprawiajmy partyzantki, chłopcy. Musimy ustalić jakąś metodę. Kto w ogóle pracował z Francuzami? OGRODNIK Mówię, że przeważnie ich rozwalali z miejsca. Palitsch czuł do nich jakąś słabość. KUSTOSZ Trochę gazowano. PRZEWODNIK Kiedy był tłok. DYREKTOR Czterech powiesili za próbę ucieczki. OGRODNIK Nie czterech, ale trzech... nie za próbę ucieczki, ale za kradzież chleba... DYREKTOR obrażony Ogrodnik, czy ty nie jesteś trochę za mądry? Może chciałbyś awansować? Przedtem jednak dowiedz się ode mnie jednego: za kradzież chleba szło się na druty. OGRODNIK z pokorą Dyrektora to nikt nie zagnie! PARYŻANKA plan pierwszy Na druty? Jak to: na druty?... Zabijano ich prądem? ZAMIATACZ plan pierwszy, znowu się ocknąl Panie Amerykan, daj pan kobiecie marynarkę. Przecież toto się całe trzęsie... I wódki za mało pije... nalewa pociągając nosem Teraz jest jesień, łatwo o katar... Na jesień starałem się do- stać do pracy przy preparowaniu nieboszczyków. Z dumą To pani wie, ile tam było spirytusiku? Ho, ho, ho! BROWLING plan pierwszy, do Zamiatacza Niech pan się napije i śpi! do Paryżanki Proszę się uspokoić! Mąż na pewno umarł w kulturalnych warunkach! PARYŻANKA łapie oddech po wypiciu wódki, śmieje się sztucznie Nie... Ja nie dlatego. Powiedziałam panu... ZAMIATACZ ...Męża pani straciła?... Taka młoda?... No to na ten frasu... Usypia. DYREKTOR kontynuując, w planie drugim Może by kogoś jeszcze sprowadzić? Mówicie: Wycior... Prze- gnałem go przed godziną z obozu. OGRODNIK z zabobonną trwogą Znowu się tu pętał? Będzie tak łaził, łaził, aż po raz drugi trafi do czubków. Jego by trzeba psami, panie dyrektorze! DYREKTOR Żal mi go. Poza tym kustosz ma rację: on wie wszystko. Albo prawie wszystko. Tyle, ile człowiek może wiedzieć. OGRODNIK stanowczo Za dużo! Wzięliby go na tej medycynie, położyli na stole i wycięli z pół mózgu! PRZEWODNIK Żeby to wiedzieć, z której strony jest pamięć! OGRODNIK l Wtedy, przed rokiem, narzekał, że go boli z tyłu głowa. PRZEWODNIK Z tyłu głowy mieści się wariactwo... OGRODNIK ze złością I tam właśnie jest pamięć! Prawda, dyrektorze? KUSTOSZ Mieliśmy mówić o Francuzie! To niemożliwe, żeby człowiek rozwiał się jak dym. Że go zatłukli, to zatłukli, ale żeby nikt z nas.... DYREKTOR z rezygnacją Starzejemy się. Ot, i wszystko... OGRODNIK Gadanie! z pasją Więc jak on wyglądał? Śniady, niski, krepy?... Tak? BROWLING z pierwszego planu Przepraszam panów, ile tysięcy więźniów przeszło przez obóz? KUSTOSZ w planie drugim, nagle zaczyna coś nucić, przechodzi na gwizdanie, z trudem znajduje melodią; przeszkadza mu radio Zgaś radio, Ogrodnik! Ogrodnik natychmiast reaguje, poruszenie, wszyscy coś sobie przy- pominają, Kustosz znowu szuka melodii, widocznie falszuje. DYREKTOR Nie, nie tak, Kustosz! Zawsze miałeś kiepski słuch! sam nuci, wygrzebuje z pamięci slowa Oh! Oh! Oh! Oh! Ah! Ah! Ah! Ah! Quel bon petit roi c'etait la! La, la... OGRODNIK gorączkowo Dobrze, dyrektorze! A pamiętacie początek? DYREKTOR z namyslem Początek? OGRODNIK śpiewa triumfalnie Ile etait un roi d'Yvetot Peu connu dans 1'histoire Se lavant tard, se couchant tót Dormant fort bien sans gloire... KUSTOSZ Et couronne par Jeanneton OGRODNIK unisono D'un simple bonnet de coton, DYREKTOR Dit-on... Wybuchają śmiechem. DYREKTOR Tak, on był niski, właściwie malutki... OGRODNIK Zza gitary widziało się tylko głowę i nóżki... KUSTOSZ I te biegające ślepka! Pietra to on miał! OGRODNIK A ty byś nie miał? Ale przychodził śpiewać! śpiewa Oh! Oh! On! Oh! Ah! Ah! Ah! Ah! Quel bon petit roi c'etait la! do Paryżanki Powinna pani to znać? PARYŻANKA plan pierwszy Tak, znam... To piosenka Berangera, ale... . KUSTOSZ Et couronne par Jeanneton OGRODNIK plan drugi, unisono D'un simple bonnet du coton, Dit-on... Znowu wybuchają śmiechem. OGRODNIK Nawet Niemcy go lubili. Raz miał już pójść do dziesiątego bloku, ale pokazał gitarę... KUSTOSZ Co ty myślisz, że Niemcom się nie nudziło ? Też mieli tego wszystkiego dość. Spróbuj przez całe życie bić kogoś w mordę i chodzić do burdelu... DYREKTOR Czasami słuchać przemówień Hitlera... OGRODNIK ze zlością A kto im kazał? My? My, Polacy, już dawno byśmy nawiali z takiej roboty. KUSTOSZ I wszystkich rozpuścili... z melancholią Tak, my mamy za miękkie serce. Przez cały czas w obozie czaiłem się na jednego kapo... wiecie, na Fryderyka... a jak przyszli Ruscy, to dałem go sobie świsnąć sprzed nosa... Przez serce... PRZEWODNIK z nagła Ja nie znałem tego z gitarą... Co? To ma być ten Rene? DYREKTOR wesoło Gdzież tam! Ten mały z gitarą przeżył! Piliśmy razem wód- kę w Krakowie! PRZEWODNIK Więc co? DYREKTOR Jak to co? PRZEWODNIK Po co o nim mówisz? Mamy szukać Rene... DYREKTOR z westchnieniem Właśnie. Zupełnie głupieję... KUSTOSZ ostrożnie Przeżył? Pan się nie myli, panie dyrektorze? Bo mnie mó- wiono... DYREKTOR ze złością Przeżył, cholera! Nawet był całkiem odkarmiony! KUSTOSZ jeszcze próbuje ...Ale... DYREKTOR prawie krzyczy Odkarmiony! PARYŻANKA z pierwszego planu Nie trzeba się kłócić, panowie! Rene nie miał nigdy słuchu... Nigdy nie śpiewał. Nawet przy goleniu... jakby smakowała to wspomnienie Miał silny, czarny zarost. Wielokrotnie zapuszczał brodę. spostrzega się Mówię to dlatego, że długo przesiadywał w łazience. Ale nig- dy nie śpiewał. BBOWLING Przepraszam, ile tysięcy więźniów przeszło przez obóz? DYREKTOR z drugiego planu No... kilka milionów... BROWLING w pierwszym planie, do Paryżanki Kilka milionów? I pani chce po nim znaleźć ślad? Myślę, że powinniśmy jechać. Zrobiło się bardzo późno. Szosa nie najlepsza... Może pani wstać? Slychać odsuwanie krzeseł, chwila pauzy, w której tylko oddech Paryżanki. PARYŻANKA plan pierwszy, z ostatnią nadzieją Panowie... przypomnijcie sobie, panowie... Rene Pons... Może wam to coś powie: Rene Pons?... ZAMIATACZ plan pierwszy, ocknąl się ...Co? Kto mówi: Renś? też poderwał się z krzesła ...Kto mówi o tej szui? Panie Amerykan! To pan mówił?... Pan go znał? To pan mi dawał tę czekoladę w Sachsenhau- sen? Właśnie dostałem ją za Rene! Że go tak pięknie... tak pięknie kamieniem!... O, to była szuja! Chłopaki! BROWLING gwałtownie Chodźmy! On coś bredzi!... PARYŻANKA dziwnie spokojnie Nie! Teraz nie pójdę! OGRODNIK z triumfem No i co? Starzejemy się, dyrektorze? Ptaszek był w Sachsen- hausen! ZAMIATACZ ...A ja wam nie opowiadałem, chłopaki? Nie mówiłem wam o Rene?... On miał takie sztuczki, jakich i dyrektor nie zna! śmieje się. Cholernie dowcipne! Kobietom wtykał tam proch, potem gi- psował — i bach! Fajerwerk!... A ja go tylko kamieniem. Ja z chłopów, panie Amerykan. Co ja tam wymyślę?... BROWLING Usuńcie, na Boga, tego pijaka! ZAMIATACZ surowo, jakby wytrzeźwiał Tylko nie pijaka, panie gość, ja bardzo proszę: nie pijaka. Ja zamiatam w Muzeum, a pan wie, co to za Muzeum? No, co pan w ogóle wie? Ja zabiłem krwawego Rene, Rene-piro- technika z Sachsenhausen, o którym piszą w książkach! DYREKTOR z drugiego planu, prawie krzyczy Ale jak on się nazywał? Jak się nazywał ten twój Renś? ZAMIATACZ plan pierwszy No jak to: jak? Rene Yarech! W książkach o nim piszą!... po pauzie No, czego tak na mnie patrzycie? Popiliście się czy jak? IV Łagodny szum auta. Paryżanka milczy, może tylko chwilami słychać jej wzmożony oddech; Browling prowadzi monolog prawie bez zna- ków przestankowych, tak jakby chciał zagadać milczenie partnerki. ...Ale dlaczego pani im ulega? No, proszę, po co te łzy? To są ludzie tak zbutwiali od środka, że nie stać ich na odrobinę wrażliwości. Muzeum powinni prowadzić spokojni, opanowa- ni naukowcy, grzeczni i wrażliwi... Jakim prawem ci ludzie urządzili sobie tutaj dom?... Nie, nie mówmy już o tym. Ju- tro pojedziemy do Zakopanego, zmieni pani krajobraz, dużo świeżego powietrza. Nie tęskni pani za widokiem nieba? Ale nie tego nieba oglądanego z hotelowego okna — całych ka- wałków nieba, brył nieba?... No, niech pani powie! Będzie- my się dużo śmiać, zbierać kwiaty, bo ja wiem... Nie jestem poetą. Ale zaraz, zaraz. Zna pani “Boską komedię"? Było piekło, a potem Wergili prowadził Dantego do Beatrycze, ta zaś zawiodła poetę do nieba. Rzućmy już Wergilego! Nie mo- żna tak! No, proszę: nic z tego nie było naprawdę, nie wie- rzmy im, oni na-pewno mylą się co do innych szczegółów tak samo jak co do osoby pani męża... A zresztą pani go nie kochała... Więc co to panią obchodzi?... O szóstej rano zapu- kam do pani drzwi i pojedziemy do Zakopanego... Czy nie tęskni pani za niebem? Ale nie za niebem... Ostatnie słowa B r ow l i n g a stopniowo cichną wraz z oddalaniem się auta. Kategorycznie żadnej muzyki. KAPRYSY ŁAZARZA OSOBY: D z i ad e k Stara Syn pierwszy Syn drugi Synowa Ksiądz Lekarz Ministrant Gwar rozmów w wiejskiej izbie, głosy zniżone do szeptu, jeden z gło- sów wybija się ponad inne: “Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Pa- nie..." — jest to monotonny lament starej kobiety. Zbliża się z oddali pobrzękiwanie dzwonka ministranckiego, znak, że nadchodzi kniądz z wiatykiem. Trzask drzwi, ogólne poruszenie, postękiwanie towarzy- szące padaniu na kolana. Głos księdza — na tym tle — tubalny. KSIĄDZ Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus... CHÓR ...na wieki wieków amen. KSIĄDZ Podnieście się, kochani. STARA która przerwała monotonną modlitwę A ksiądz dobrodziej przysiadzie. O... umiotłam kurz z ławy. KSIĄDZ Bóg zapłać, matko. siadając Umarł? STARA Dycha jeszcze, nieboraczek. SYN PIERWSZY Doktor jest u niego. Matka mówi pacierze na zapas. Skrzęt- liwość w niej taka. KSIĄDZ z namysłem Dycha jeszcze, nieboraczek... No, no. I znowu coś nabroił? STARA Bez poprawki się nie obędzie, księże dobrodzieju. Nagrzeszył, nieboraczek, oj, nagrzeszył. Powiedz, Kaziuk... SYN PIERWSZY Eee tam... Hadko gadać. SYNOWA No, powiedz księdzu. Twoja krzywda, Kaziuk. SYN PIERWSZY Złajał, ot co. KSIĄDZ Ciebie złajał? Używał wyrazów? milczenie Psiajucha stary! chrząka Który to już raz biegam z wiatykiem? Bo mi się w głowie mąci od upału. MINISTRANT Już czwarty albo piąty raz, księże proboszczu. KSIĄDZ A on żyje i grzeszy. Ludzie, toż ja mam inne obowiązki. STARA pokornie Pan doktor też się użalał. SYNOWA Napiekłyśmy już z matką placków na stypę. Wszystko za- tęchnie. SYN DRUGI Żniwa w pełni, a my z Kaziukiem w chałupie. STARA Zawsze był najważniejszy... tonem swarliwym Ale kiedy mówiłam, kiedy otwierałam wam oczy, to wszyscy huzia! na matkę. KSIĄDZ No, no... nie narzekajcie, matko. Były i dobre chwile. Żyli- ście ze sobą pięćdziesiąt lat. Coś tam miłego się znajdzie. STARA przez łzy Oj, znajdzie się, znajdzie, księże dobrodzieju. KSIĄDZ Zaraz po ślubie... STARA płacząc Mój Boże, po ślubie... Jaki on był piękny! KSIĄDZ A i potem... STARA jw. A i potem, księże dobrodzieju. Skarb, nie człowiek. KSIĄDZ Ale i psia jucha! STARA Oj, co prawda, to prawda, księże dobrodzieju. Kamień, nie człowiek. Trzask drzwi w głębi izby. Z pokoju chorego wychodzi Lekarz. Pan doktor! Panie doktorze... jak tam?! Dycha jeszcze? LEKARZ Z niechęcią A bo ja wiem... KSIĄDZ głucho Nie umarł? LEKARZ Nie. KSIĄDZ Ale powinien? LEKARZ Powinien. Gdyby miał więcej rozumu w głowie... Rzecz się staje wręcz nieprzyzwoita... KSIĄDZ Doktorze, możemy mówić uczciwie: co to jest? Nerki? LEKARZ Nerki też. KSIĄDZ To i serce? LEKARZ Serce, żołądek, wątroba... KSIĄDZ podpowiadając ...śledziona? LEKARZ Śledziona, płuca, naczynia wieńcowe, układ nerwowy, pę- cherz. STARA z grozą Jezus Maria! LEKARZ Nie mam tu nic do roboty. Za dużo tego dobrego. do krewnych Proszę już mnie nie wzywać. Chyba że umrze. cło Księdza Ustępuję księdzu miejsca... KSIĄDZ Dziękuję. LEKARZ ze złośliwą satysfakcją Ksiądz, niestety, będzie tu jeszcze przychodził... Do widzenia. Wychodzi, chwila milczenia. STARA Księże dobrodzieju... KSIĄDZ jakby się ocknął Co? STARA ostrożnie Trzeba tam iść... Do Jacenta. KSIĄDZ Aaa, prawda. Podnosi się. SYNOWA Będziemy się za księdza modlić... KSlĄDZ osłupialy Za mnie? STARA ...Żeby się księdzu udało. KSIĄDZ ze złością Psiajucha stary! Muzyka organowa. Drugi pokój. Ciężki oddech umierającego starca. Slychać ciche kroki Księdza. KSIĄDZ Przychodzę z Bogiem, Jacenty. DZIADEK Z nalewką nigdy ksiądz do mnie nie przychodził. Ksiądz chrząka. ...No i zgrzeszyłem. Mam opowiadać? KSIĄDZ Trzeba będzie, mój Jacenty. DZIADEK ...A to znowu mnie krew zaleje! KSIĄDZ Nieładnie, mój Jacenty. Pomyśl o Bogu, który na ciebie czeka. Czeka już, czeka, mój Jacenty. Wyciąga ramiona ku tobie, pochyla się nad ziemią, wypatruje i woła: “Gdzie jesteś, Ja- centy, gdzieś mi się zapodział? wpadając w uniesienie Dlaczego się wzdragasz, mój synu? Czy byłem dla ciebie nie- dobry? Dlaczego odpychasz ojcowskie ramiona?" DZIADEK A ja nie ustąpię! KSIĄDZ oschle Nie ustąpisz? DZIADEK Nie ustąpię i basta! KSIĄDZ Dobrze. W takim razie opowiadaj. Cóżeś powiedział grzeszne- go? DZIADEK ...Śmierduchu... KSIĄDZ Co jeszcze? DZIADEK ...Zasrańcu... KSIĄDZ Jeszcze? DZIADEK ...Żeby ci, ty bąblu ciukany, ty chlamajdo zasitwana, żeby ci wróble chleb wyjadły, ty pomyłko własnego ojca, żeby ci żaby zęby policzyły, żeby ci własna żona rodzona garnitur niedzielny uszyła! Jest grzech? KSIĄDZ Jest. Teraz trzeba, abyś żałował. DZIADEK Nie mogę. KSIĄDZ Jacenty! Przeklinałeś własnego syna. DZIADEK A bo i zasraniec! KSIĄDZ Jacenty! Jeśli nie wzbudzisz w sobie żalu... DZIADEK Niech mi ksiądz nie grozi. Bóg mnie zrozumie. Czy ja dużo chcę? z mocą Chcę, żeby tu wszyscy przyszli, padli na kolana i przysięgli w obliczu majestatu Bożego. Przysługa za przysługę. Wtedy ja przysięgnę, że umrę. Jestem tak rozklekotany, że wystar- czy tylko moja dobra wola. KSIĄDZ No i widzisz, Jacenty! Błagamy o twoją dobrą wolę. Pan Bóg, ja, pan doktor, a i w gminie już się sposobią do pochówku. Wielkie zamieszanie jest z tobą, Jacenty. Synowa napiekła placków, ale za dzień, dwa trzeba będzie je wyrzucić. Po- myśl, tyle jaj pójdzie na marne! Żniwa w pełni, a synowie w chałupie. Gospodarka podupadła, zamieszanie, mój synu, wielkie zamieszanie. DZIADEK To czego się uparli? Niech przysięgają! KSIĄDZ Żeby cię przewieźć za Bug? Na starą ziemię? DZIADEK Na starą ziemię. KSIĄDZ ...Myślałem nad tym, Jacenty, zupełnie z innej strony. Po- wiedzmy, że przewiozą cię za Bug. Ale tam już nie ma Smrekowic, całe Smrekowice są tutaj, z nami. Będziesz sam, wśród obcych. DZIADEK Chcę leżeć w starej ziemi. KSIĄDZ z sarkazmem Co to była za ziemia, Jacenty?! Piasek i kamienie. DZIADEK U innych może była kiepska, ale ja miałem kawałek pod la- sem. KSIĄDZ Ten jeden kawałek pod lasem!... Ile tego było? Mórg, pół morga? A reszta? Zasiałeś pole, a nazbierałeś garść słomy. DZIADEK Powietrze za to było zdrowsze. Chałupy bardziej swojskie. KSIĄDZ Ale nie było piorunochronów! A tutaj są... DZIADEK Ja się piorunów nie boję! KSIĄDZ Nie? Widać, Jacenty, że ci choroba na pamięć padła. Za- pomniałeś już, jak wyrżnęło w obejście Smorgoniów? Smorgo- niową zabiło, Smorgonia zatłukło, a i krowy nie oszczędziło. DZIADEK z triumfem Bo Smorgoń do kościoła nie chodził! Ja mam dobrą pa- mięć — pamiętam, co ksiądz wtedy mówił na ambonie. KSIĄDZ oklapnięty Myliłem się, Jacenty, bardzo się myliłem. Miałbym rację, gdyby zabiło tylko Smorgonia i Smorgoniową, ale krowa? Nie wziąłem pod wzgląd Bogu ducha winnej krowy... Zawi- nił brak piorunochronu! I ty tam chcesz wracać, Jacenty! W tę niebezpieczną okolicę? DZIADEK Księże proboszczu!... Nad rzeką był mały zagajnik... KSIĄDZ przypominając sobie Był. DZIADEK Chodziłem tam z Agnisią. KSIĄDZ Jeszcze przed ożenkiem?! DZIADEK Po ożenku mieliśmy wygodne łoże. Ksiądz chrząka. Od rzeczki zalatywało zgnilizną, zbutwiałym tatarakiem. Już po latach pożycia małżeńskiego, kiedy się swarzyłem z Agni- sią albo kiedy mnie tęsknota jakaś sparła, chodziłem nad rzekę i całą piersią wciągałem powietrze. O tak! KSIĄDZ W grobie nie będziesz oddychał, Jacenty! DZIADEK ze złością I nie będę potrzebował piorunochronu... A z tą piaszczystą ziemią to dla mnie nawet lepiej, jak Bóg mnie powoła na sąd ostateczny, łatwiej mi będzie pozbierać członki. KSIĄDZ ostrożnie Jacenty! DZIADEK obrażony CO? KSIĄDZ ostrożnie Ale ładnie tutaj, naprawdę ładnie. Przy domkach są ogród- ki, w ogródku kwitną magnolie... W Smrekowicach — pod- czas kazania — porównywałem cnotę do niewinności cha- bru albo innego zielska. Dzisiaj mówię: “Bądźcie otwarci na Boga jako magnolie kwitnące..." — i żebyś widział efekt, mój Jacenty, imponujący efekt! Albo wzgórza! Jakże można było namawiać ludzi z wielkiej równiny, żeby pięli się w gó- rę, żeby zdobywali szczyty doskonałości? Tutaj inaczej, ka- żdy ma przed oczyma sfalowany krajobraz wzniosłych ce- lów! DZIADEK Ja nie będę wygłaszał kazań. KSIĄDZ z narastającym zapałem Nie. Skoro jednak służba boża tutaj łatwiejsza, skoro ziemia lepsza, plony obfitsze, skoro na twoją stypę można było upiec placek na mendlu jaj — myślę, Jacenty, że i umarłym bę- dzie wygodnie w nowej ziemi. DZIADEK z oschłą dumą Przez całe życie nie dbałem o wygody, księże proboszczu. KSIĄDZ Wiem, Jacenty, wiem. Dzielny był z ciebie człowiek. I muszę powiedzieć, że głos miałeś piękny... chrząka To znaczy się: mocny głos. Zawsze umiałeś zagłuszyć cały chór. Ty sobie, a chór sobie. Ale teraz sprawa inna: umiera- my wszyscy jednakowo, wszyscy spoczniemy na tym samym cmentarzu. Syn koło ojca, mąż koło żony, proboszcz obok wikarego. I tak chyba dobrze: wśród swoich jakoś... Jak by to powiedzieć?... jakoś raźniej, weselej, jak to bywa w dobrej kompanii. Dziadek milczy. No widzisz. Przemówiłem ci do serca... A teraz drobnostka, niewarta nawet funta kłaków, wzbudź w sobie żal za grzechy, Jacenty. Jeśli sam nie potrafisz, pomogę ci... Pomyśl: przy- szedł do ciebie rankiem syn ukochany, wierny, poczciwy syn, aby zamknąć twoje znużone powieki, ucałować blednące czo- ło... DZIADEK Przyszedł mnie ogolić. Ciepłego brzytwa łatwiej się ima, KSIĄDZ No i dobrze. Przybiegł syn troskliwy, aby przysposobić cię na spotkanie z Panem Bogiem. A ty co? Zamiast okazać mu wdzięczność... DZIADEK Przecież ksiądz widzi, że jestem ogolony. Dałem się ogolić. KSIĄDZ Ale potem? Coś potem uczynił, nieszczęsny starcze? DZIADEK Potem kazałem chmyzowi jednemu, żeby padł na klęczki i poprzysiągł. A on do mnie: “Co ojciec sobie myślą? O pasz- porty będziemy się dla ojca starali?" Więc ja: “A ty zasrań- cu zapiekły, umierającemu ojcu paszportu żałujesz!" Nie, księże proboszczu. Jak zacznę sobie przypominać, to mnie krew zaleje. KSIĄDZ słodko Więc przypomnij sobie, Jacenty! DZIADEK chichocze Oj, szutnik z proboszcza, szutnik. Na to mnie ksiądz nie zła- pie. Umrę, kiedy poprzysięgną. KSIĄDZ podniósł się, chodzi po izbie, mówi z determinacją Dobrze. Wyłudziłeś ode mnie. Pamiętaj, że wyłudziłeś! Ale nie jestem chciwy, niech ci ta ziemia lekką będzie... Mamy tutaj dwa cmentarze, nie jak w Smrekowicach, gdzie wszy- stko było na kupie. Mamy cmentarz gminny, mamy i przy- kościelny. Na przykościelnym chowa się tylko duchownych, przecież ja ustąpię. Ustąpię i odstąpię. z mocą Jacenty, bierz mój grób! DZIADEK Nie chcę. KSIĄDZ łamiącym się. głosem Bierz, kiedy ci mówię! Nie potrzebujesz dziękować. Otrzymam za to zapłatę w niebie... Trudno, mój drogi, dobry pasterz odejmie sobie od ust ostatni kawałek chleba i odda go owiecz- kom. DZIADEK chichocze Chleb owieczkom? Chlebem się karmi świnie... KSIĄDZ z narastającym oburzeniem A żebyś wiedział, że świnie! Żebyś wiedział!... To jednak nie ma znaczenia. Daję ci grób, a ty go bierz! z żałośliwym rozmarzeniem Upatrzyłem sobie spłachetek pod północną ścianą kościoła. Dwa metry dwadzieścia na metr sześćdziesiąt. Wokoło darń, u wezgłowia tuja, nawet w największe skwary chłodny, orzeź- wiający cień... A jaki widok, jaki widok na okoliczne wzgó- rza, na doliny!... W pogodny dzień zobaczysz stamtąd deli- katne świecenie Odry i słabe kontury powiatowego miasta. Nad tobą kościół, a na horyzoncie powiat!... Nie dziękuj mi, Jacenty, bierz grób i zmykaj mi sprzed oczu. DZIADEK Kiedy nie mogę. KSIĄDZ prawie krzyczy Możesz! DZIADEK Nie mogę! Nie ustąpię! KSIĄDZ syczy Gardzisz? DZIADEK Nie gardzę i nie ustąpię! KSIĄDZ jw. Gardzisz, rogata duszo! Proboszczową mogiłą pomiatasz, tu- recki pomiocie!... A toż mnie chyba zaraz apopleksja grzmot- nie, ty nekrofilu pogański! Już ja ci przyjdę następnym ra- zem, capie wyliniały!... Już ja ci przyjdę z chrześcijańską po- ciechą!... Drzwi otwierają się, dźwięk ministranckiego dzwonka, potem przestra- szony głos Ministranta. MINISTRANT Księże proboszczu, księże proboszczu!... Pytają, czy dycha je- szcze, nieboraczek? KSIĄDZ krzyczy Co? Nieboraczek?! ocknął się, spokojniej Idziemy stąd, chłopcze, idziemy z tego zapowietrzonego domu. DZIADEK Tylko nie z zapowietrzonego, księże proboszczu, tylko nie z zapowietrzonego! Zatrzaśnięcie drzwi. Ministrant i dyszący z oburzenia Ksiądz wrócili do głównej izby. Długa chwila trwożliwego milczenia, znać, że odglosy kłótni dobiegły do rodziny umierającego. Ksiądz posapuje, Stara chlipie, synowie pokasłują z zażenowaniem. SYNOWA Może szklankę wody, dobrodzieju? KSIĄDZ Daj. STARA A gdyby tak ukroić księdzu placka? Na mendlu jaj... KSIĄDZ Zapakuj. Zjem u siebie. SYN PIERWSZY Mamy nalewkę na jagodach... Nalać butelczynę? KSIĄDZ Nalej. Wypiję u siebie. SYN DRUGI A i kurak by się przydał na rosół... i KSIĄDZ Zarżnij! Zarżnij kuraka! Wypatroszę u siebie... STARA błagalnie Bo my mamy prośbę, księże dobrodzieju... KSIĄDZ Nie! Nigdy już tu nie przyjdę. To znaczy: za jego życia, nie przyjdę! STARA ...Ale gdyby pomarł, biedaczysko, żeby go w poświęconej zie- mi... KSIĄDZ Poświęcona ziemia trupa na wierzch wyrzuci! Grób mu wła- sny odstąpiłem, a on mi grobem w twarz cisnął... STARA Jezus Maria! KSIĄDZ do Ministranta Dzwoń, chłopcze. Wracamy na plebanię. SYN PIERWSZY Nie poczeka ksiądz na kuraka? Wacek pobiegł zarżnąć... KSIĄDZ Zarżnął? SYN PIERWSZY Z kretesem, księże dobrodzieju. KSIĄDZ To rni wystarczy. Rosół nagotujcie sobie sami. Muzyka organowa. Ma się pod wieczór, okna w rodzinnej izbie otwarte, znad stawów do- biega monotonny, sielski rechot żab. Stara klepie pacierze, pozostali rozmawiają szeptem. SYN PIERWSZY ...Dobrze. Spłacę cię i pójdziesz do miasta. Ale gospodaruj groszem, nie rozrzucaj... SYN DRUGI Kupię tylko motocykl. SYN PIERWSZY Zaczniesz od motocykla, potem na motocykl pannę posadzisz, a wiesz, jak te miastowe: kapelusz potrzebują, puder, do ki- na co tydzień... SYN DRUGI No to na co mi pieniądze? SYN PIERWSZY Kupisz sobie wysokie buty, płaszcz ze skóry, jedno ubranie na niedzielę, jedno na co dzień. Jeść trzy razy dziennie, paczka sportów na dwa dni, raz w miesiącu pójdziesz na zabawę. Ja bym na zabawy nie chodził, ale ty to lubisz, niech ci więc będzie. SYN DRUGI A reszta pieniędzy? SYN PIERWSZY Odłożysz. I jak już wyrobisz sobie stanowisko w pracy, kie- dy dostaniesz te premie, to dziel na połowę: część na życie, a część odłożysz; daleko od kobiet. Kiedy cię już przyciśnie, to sobie ulżyj, ale z rozsądkiem. Żebyś się tylko nie podko- chiwał! To kochanie to zostaw miastowym, niech oni forsę tracą. Za to jak wyjdziesz w niedzielę: w bryczesach, w ofi- - cerkach, w skórzanym płaszczu, jak sobie pospacerujesz wśród tych miastowych świszczypałów, co mają garniturki z papie- ru, a kapelusze z tektury, poczujesz, żeś chłop rasowy, w so- bie godny, warty zachodu. I wtedy poznasz kobietę zamożną, znającą życie, a choćby i szpetną, to też godną w sobie. SYNOWA U ojca cicho. SYN PIERWSZY jakby nie zauważyl wypowiedzi żony Nie dam ci zmarnieć, Wacek. Pamiętaj, my teraz inni niż ojcowie. Myśmy nie tylko dwie rzeki przeskoczyli, ale i biedy dwie. Mógłbym się postarać o ten paszport dla ojcowskiego truchła, mógłbym. Nam przecież potrzebny jest grób na no- wym mieszkaniu. Chcemy być rodziną szanowaną, a co to za szanowna rodzina, co nie ma grobu na miejscowym cmenta- rzu, i to zacnego grobu, z pomnikiem, ze złoconymi literami?! Więc kiedy cię spłacę, to kupisz sobie dwa garnitury, brycze- sy, buty i skórzany płaszcz... SYNOWA U ojca cicho. SYN PIERWSZY Co? SYN DRUGI Ona mówi, że jakoś cicho u ojca. SYN PIERWSZY po pauzie, wypełnionej nasłuchiwaniem Nawet nie pokasłuje'... SYNOWA Może uświerknął? SYN PIERWSZY Wacek, zajrzyj do ojca. SYN DRUGI Ja? Lepiej, żeby Kasieńka zajrzała. Zawsze ją lubił... SYNOWA Kaziuk powinien tam iść. Tak się godzi. SYN PIERWSZY do Starej Matko!... U ojca jakoś cicho... Gdybyś tak zajrzała? STARA przerywa pacierze Ja? Idź ty, Kaziuk!... A zabierz różaniec, cobyś mu ręce — w razie potrzeby — związał... SYN PIERWSZY Może śpi?... SYN DRUGI Cichaj! Coś się poruszyło... SYNOWA Wacek prawdę mówi: rusza się. STARA....., Jezus Maria, tak jakby się zewlókł z łoża!... SYN PIERWSZY Postękuje. SYN DRUGI Otwiera szafę. DZIADEK spoza zamkniętych drzwi Agnisia, gdzie moje krochmalone koszule? STARA załamującym się glosem Na lewej półce, Jacenty! Przyjdę i pomogę... DZIADEK spoza drzwi Siedź, nie ruszaj się! Nie chcę was widzieć. STARA szeptem, z rozpaczą To już koniec, moje dzieci. Ubiera się, biedaczyna, do trum- ny. Zupełnie tak samo jak jego ojciec. Kiedy poczuł, że du- szyczka w nim płochliwa, gotowa już do drogi, zewlókł się z łoża i dokumentnie się ubrał, buty przeczyścił, paznokcie przystrzygł nożyczkami... A wszystko sam, nikomu nie po- zwolił przekroczyć progu. Weszliśmy do izby chorego w kwa- drans potem, kiedy przestał się krzątać. Jak pięknie wyglą- dał! DZIADEK jw. No tak! Brak guzika u rękawa!... Przez pięćdziesiąt lat nie mogłem sekutnicy nauczyć... STARA głośno Przyszyję na tobie, Jacenty! DZIADEK jw. A gacie rozdarte!... STARA jw. Nałożysz spodnie. Nie będzie widać. DZIADEK chichocze za drzwiami Taka jesteś pewna? SYN PIERWSZY głośno Nie zarósł ojciec od rana? Może przyjść ogolić? D z i a d e k milczy. SYNOWA Nie drażnij go, Kaziuk. Trzeba uszanować. Ojciec zawsze mi się podobał: wstydliwy taki jakiś, staranny. Ubiera się sam, bo nie chce. żebyśmy chociaż i po śmierci oglądali go w bie- liźnie... Oj, wdałbyś się w ojca, Kaziuk! Czasami chodzisz przede mną bez nijakiego wstydu. SYN PIERWSZY Własnej żony mam się wstydzić?! SYNOWA Ja nie mówię, Kaziuk, gospodarny to ty jesteś, bardzo gospo- darny. DZIADEK zza drzwi Gdzie wsadziłaś czarny krawat? STARA szeptem Ostatni raz wiązał krawat na waszym weselu. Pamiętasz, Ka- sieńko? głośno 'Leży w pudełku na szafie... Trzeba go chyba uprasować? DZIADEK zza drzwi, chichocze Nie kłopocz się, Agnisia. Uprasujesz go już na mnie. STARA tłumiąc łkanie Może masz i rację, mój ty nieboraczku!... SYN DRUGI szeptem Pobiegnę, Kaziuk, do księdza. Powiem, że ojciec się zdecydo- wał. SYN PIERWSZY Myślisz, że ksiądz przyjdzie? Po takiej porucie?... SYN DRUGI Za kolana go ścisnę, na Boga żywego zaklnę. STARA Spróbuj, chłopcze, spróbuj. Ksiądz dobrodziej niejeden raz się swarzył z Jacentem, a w dwa dni potem wino razem spijali. I antałek potrafili we dwóch oprawić!... SYN PIERWSZY filozoficznie Widać ksiądz proboszcz był bardziej krzepki... no, spróbuj, Wacek! SYN DRUGI Idę. Po wyjściu Syna drugiego chwila milczenia, w której nabrzmievja rechotanie żab oraz krzątania starca za drzwiami. DZIADEK spoza drzwi A moja złota szpilka do krawata?! STARA w panice Złota szpilka?! Nie znalazłeś?! DZIADEK jw. Szukam od kwadransa! STARA Później ci znajdę. szeptem Mówiłam Wackowi, żeby jeszcze nie zabierał tej szpilki! Ale on elegant, od tygodnia już się z nią obnosi. DZIADEK jw. Który wziął szpilkę? Kaziuk? SYN PIERWSZY Niczego, co ojcowe, nie ruszałem... DZIADEK jw. Więc to ty, Wacek? Milczenie. No, nie bój się! Wziąłeś szpilkę?! Milczenie. Ogłuchłeś, muchotłuku przeklęty?! Mam wyjść i zajrzeć ci w oczy?! Milczenie. Drzwi od pokoju starego otwierają się z łoskotem, pojawienie się Dziadka w progu wywołuje wśród zgromadzonych jęk oslupienia. Gdzie jest Wacek?... STARA Na Boga, Jacenty! Ty chodzisz?! DZIADEK Pytam się, gdzie jest Wacek?! SYNOWA Tatuśku! Poruszasz rękoma!... DZIADEK A tak. Poruszam. Jestem głodny, ćmi mnie w zębie, rosną mi włosy, nie mam guzika u rękawa koszuli, za chwilę zapalę fajkę. SYN PIERWSZY z odcieniem zgorszenia Ojciec nie chcą umierać? DZIADEK A nie chcą. Wyście chcieli przysięgać? Też nie chcieliście. Oko za oko, ząb za ząb... Agnisia, masz coś na ból zęba? STARA Naparzę ci szałwii, Jacenty! Przysiądź sobie na ławie... O, umiotłam kurz z ławy... Slychać krzątaninę Starej wśród garnuszków, naczynia dzwonią w jej rozdygotanych rękach, stopniowo dźwięk ten przeradza się w sygnaturkę ministranckiego dzwonka. Znak, że nadchodzi ksiądz a wiatykiem. DZIADEK Posłaliście Wacka do proboszcza?... Bardzo mądrze. Zaraz wam się ksiądz proboszcz pokłoni. STARA błagalnie Jacenty, połóż się do łóżka! DZIADEK Szałwii chcę, a nie do łóżka. SYN PIERWSZY Niech ojciec będą rozsądni... DZIADEK Jestem rozsądny. Jestem na tyle rozsądny, ile trzeba, żeby mieć cię za zupełnego cymbała!... chichocze Co to? Uciekasz? Uciekasz przed księdzem dobrodziejem? I ty też, Agnisia?... STARA placzliwie Boję się, Jacenty!... DZIADEK No to zmykajcie, zmykajcie!... Niepotrzebna mi jesteś, Ka- sieńko! Schowaj się w mojej izbie. A zamknijcie dobrze drzwi. O tak, właśnie tak! Slychać trzask rygli, potem serdeczny, choć podszyty astmą, śmiech Starego. Sygnaturka zbliża nią, wchodzą Ksiądz i Ministrant. KSIĄDZ z rozpędu Niech będzie pochwalony Jezus... urywa Jezus Maria! Tego już za dużo... Pozwól, że usiądę, Jacenty, DZIADEK Niech ksiądz siada. Niepotrzebnie fatygowali księdza dobro- dzieja! Właśnie wybierałem się na plebanię, aby obejrzeć to miejsce pod północną ścianą kościoła. Za dwa, trzy lata może mi się przydać. KSIĄDZ Za dwa, trzy lata? Ty już dzisiaj jesteś ruiną, mój synu. Ner- ki, wątroba, śledziona, pęcherz... DZIADEK Ksiądz dobrodziej też na nerki narzeka, a wątroby już bym wolał nie oglądać... K s i ą d z chrząka.. Więc pomyślałem sobie... długo myślałem, ze trzy albo cztery godziny... pomyślałem tak: jeśli mam być pochowany w tej ziemi, to muszę się, przyzwyczaić. Przydeptać ją tu i ówdzie, kawałek przeorać, coś zmarnotrawić, coś wypielęgnować. Ina- czej nie może być!... Mam leżeć w ziemi, która mnie nie zna?! A jak się zaprę, jak się w sobie natężę, to jeszcze ze dwa lata pociągnę... zmieniając ton Idziemy? KSIĄDZ Dokąd, Jacenty? DZIADEK Obejrzeć grób, który mi ksiądz podarował. KSIĄDZ markotnie Nie ma w tobie litości, mój synu. DZIADEK Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera. Zna to ksiądz? KSIĄDZ ugodowo Posłuchaj, Jacenty. Nie chcę odbierać, chcę odkupić... Po- wiedzmy, powiedzmy... za antałek wina? DZIADEK Będziemy pili we dwójkę? KSIĄDZ Wstydź się, Jacenty! Przecież nie jesteś alkoholikiem, na Bo- ga! Tylko alkoholik pije do lustra. DZIADEK W takim razie dwa antałki! KSIĄDZ A niech ci będzie, harpagonie!... Mam nadzieję, że cię przy pierwszym wykończę!... z nagłym zwątpieniem Chociaż, czy to można być czegoś pewnym w dzisiejszych niespokojnych czasach?... Muzyka organowa — vivace. DZIEŃ ORDERU OSOBY: Młody głos — Paluch Starszy głos — Hahn Młody Hahn Głos kobiecy Pieślak Sekretarka i inni Gwar odświętnego przyjęcia. JEDEN Z GOŚCI wznosi toast Proszę państwa! Proszę o chwilę spokoju... Ja w imieniu miejscowej inteligencji... Proszę państwa! Panie i panowie, zdrowie towarzysza dyrektora! Na tle nieustającego rozgardiaszu, dzwonienia kryształowych kieliszków zmęczony, ale stanowczy Głos starszego mężczyzny. GŁOS STARSZEGO MĘŻCZYZNY Pan pozwoli ze mną! MŁODY GŁOS Chce pan opuścić gości? Piją pańskie zdrowie... STARSZY GŁOS Na chwilę. Pan pozwoli ze mną. MŁODY GŁOS Koniecznie teraz?... Nie można panu odmówić. Stukot odsuwanego krzesla, kroki po miękkim dywanie, skrzypienie drzwi, odgłos drzwi zamykanych. Nagła cisza innego pokoju. I HAHN Proszę, niech pan siada w fotelu... Nie, nie, proszę nie zwra- cać na mnie uwagi. Lubię chodzić w czasie rozmowy... Odgłos karafki. Koniaku? PALUCH Jechałem całą noc. HAHN nalewa Koniak wzmacnia. jakby się przyglądał Rzeczywiście. Nie wygląda pan wspaniale. PALUCH Prawda, że kiepsko? Nigdy nie wyglądałem dobrze. HAHN Płuca? PALUCH Nie wiem. Chyba nie. Zawsze byłem taki. HAHN A ja? PALUCH , O, pan jest wielki. To widać. Pan się odróżnia. Można pana podziwiać. HAHN śmieje się. Pan chciał mi coś powiedzieć. Dlaczego pan odkłada to do jutra? Pan jest wrażliwy? PALUCH Nie jestem chamem. Nie chcę być. HAHN Bez przesady. Przyzwyczaiłem się nawet do otrzymywania niezasłużonych orderów. Wie pan, można się przyzwyczaić... Chociaż ten dzisiejszy jest przedostatni. Następny będzie już na trumnie. Ale do rzeczy: nic o panu nie wiem, pan prawie nic o mnie... Przyjechał pan w ostatniej chwili. ostro Więc to pan obejmie fabrykę? Nasłali pana? Paluch milczy. Pan coś mówił? Paluch milczy. H a h n znowu się śmieje. Liczyłem tylko na Oficerski... kiedy dowiedziałem się, że ma być Komandoria, zrozumiałem: koniec. Pan kiedyś dostał od- znaczenie?... PALUCH Jakiś medal. Ktoś tonął. HAHN To niech pan się nie śpieszy. Warto poprzestać na małych. PALUCH Czuję się tak... jak... HAHN Jak świnia? Jak tchórz? PALUCH zaskoczony Nie. Dlaczego? Ratowałem tonących. HAHN Ile pan ma lat? PALUCH Trzydzieści... Niedługo trzydzieści jeden. HAHN A więc dwudziesty ósmy rocznik... Zaraz, zaraz... Co ja robi- łem w dwudziestym ósmym roku? PALUCH podpowiada Siedział pan w więzieniu? HAHN Zamknęli mnie dwa lata później. Wtedy pan układał pier- wsze zdania: “Mamo, daj jeść..." ostro Pańscy rodzice? PALUCH Nie rozumiem... HAHN No, jaki był ten pański dom? Kto panu podcierał tyłek? PALUCH Matka. HAHN Żyje jeszcze? PALUCH Tak, jakoś żyje. HAHN Moja matka nie doczekała nawet trzydziestu lat... Tyfus, cho- roba biednych. PALUCH Może kieliszek koniaku? HAHN A, proszę, niech pan pije. odgłos nalewania To wszystko odbywało się właśnie w tym mieście... Tu stał szpital, w którym umierali “ci na tyfus", tu było więzienie. Widział pan miasto? PALUCH Szedłem z dworca pieszo. HAHN A więc widział pan prawie wszystko. Jest inaczej, niż mówię, prawda? PALUCH Nowe. Pachnie świeżym tynkiem. HAHN prawie krzyczy Wszystko jest nowe! Kazałem zburzyć ten tyfusowy szpita- lik, a więzienie przynajmniej otynkować!... Bez znaków na ścianach. Postawiłem nowe domy, nowe ulice... Ja!... PALUCH Mam jeszcze w uszach toasty na pana cześć!.., HAHN Nikt nie kłamał! Nikt! PALUCH Wiem. Za to właśnie dostał pan Komandorię... HAHN słychać, że usiadł w fotelu, krótka pauza Dlaczego więc odbieracie mi fabrykę? Jestem stary? PALUCH Nie. Sam pan powiedział, że wyglądam od pana gorzej. HAHN Ktoś mi podłożył świnię? Kombinacje? Znam w Centrali Ko- walskiego. Na ogół się nie wyróżnia. Ale tacy są najgorsi... PALUCH O ile wiem, nie ma pan wrogów. Przynajmniej wśród tych, którzy decydują... HAHN Ale nasłali pana!... Mnie wyganiają... A czym pan jest? Czym pan jest dla tutejszych ludzi? śmieje się, nagle urywa Ludzie oceniają człowieka w pamięci... Nawet dygnitarzy lu- bią znać “od takiego"... Przechodził pan koło ratusza? PALUCH Trudno to nazwać ratuszem. Ta buda pośrodku rynku? HAHN A mimo wszystko zabytek. Młody zabytek. Na jednej ścianie są ślady od kuł. W czterdziestym pierwszym stałem pod tą ścianą... PALUCH I ocalał pan? HAHN W ostatniej chwili cofnięto nas czterech... Landratowi uro- dził się syn. Miał sześć córek, i nagle syn! Teraz pan rozu- mie? PALUCH Rozumiem. Nie stałem pod murem ratusza, nie siedziałem w więzieniu, moja matka nie umarła na tyfus... Żyje. HAHN Nie budował pan nowych osiedli. PALUCH Nie budowałem nowych osiedli. HAHN A fabryka? Czy to pan ją podniósł z ruin? PALUCH Nie podniosłem z gruzów fabryki. Rozumiem, panie Hahn. HAHN nalewając koniak Teraz ja się też napiję. PALUCH ...Przed chwilą zdziwiło mnie, że miałbym się czuć jak świ- nia. W tej chwili dziwię się, że w ogóle istnieję. To rzeczy- wiście jest niewiarygodne: urodziłem się, chodziłem do szkół, skończyłem chemię, trochę obijałem się po fabrykach. I jak wyglądam? Pan od razu pomyślał, że gruźlik. HAHN pocieszająco Nooo... PALUCH ...No, nie na sto procent... Ale kiepsko. Czy takiego człowie- ka można podziwiać? HAHN Dyrektor zakładu. Pan w ogóle nie wie, co to tutaj znaczy, panie Paluch. PALUCH Dużo. HAHN Wszystko. Zresztą nie tylko w mieście. Wśród robotników są chłopi z pobliskich wiosek. Dla ludzi fabryki pracuje całe miasto. Fabryka jest wszystkim dla miasta. PALUCH A ja mam zapadłą klatkę piersiową, okulary i doktorat z che- mii. Czy mogę przekonać? HAHN ostro Niech się pan nie wygłupia. Oni, ci, którzy decydują — nie myśleli o autorytecie. O najważniejszym myślą na końcu. PALUCH Nie zwracają uwagi na aparycję, nie badają życiorysu. Albo badają już inaczej. HAHN Nagle komuś zaświta pomysł, że Hahn już niedobry: “Wiecie, towarzyszu, ten Hahn już się wysłużył... Może by tam pchnąć kogoś nowego?" “Nowego, powiadacie? Zaraz, zaraz. Mam tu- taj młodego inżyniera. Paluch się nazywa, akurat chemik..." PALUCH ...Akurat chemik. HAHN Pan pakuje koszule, dwie pary skarpetek... PALUCH ...Jedną parę... HAHN ...Jedną parę skarpetek, pan wsiada do pociągu, przyjeżdża na gotowe. Gotowa fabryka, gotowy gabinecik, gotowe zasłu- gi. Wszystko gotowe. bardzo glośno Panie Paluch, pan lubi paprotki czy asparagusy? Co panu wstawić do gabinetu? PALUCH Nie wiem. Słucham pana i zastanawiam się, jak ta Polska w ogóle trzyma się kupy... HAHN zdezorientowany Co? PALUCH ...Jakim cudem Polska trzyma się kupy? HAHN zorientowal się, groźnie Pan mnie podpuszcza? Pan mnie od strony Polski? podnosi się No więc, gdzie pan był? Co pan zrobił dla Polski? śmieje się Dyplom z chemii? A może to właśnie ja dawałem na pańskie stypendium? PALUCH Nie wiem. Może. Nie było takie wysokie... Miesięcznie kil- kadziesiąt obiadów w barze mlecznym. HAHN Wystarczyło, żeby pan trafił aż tutaj. PALUCH Wystarczyło. HAHN Widzę, że jest pan zdecydowany. To nawet dobrze: nie będę miał w stosunku do pana złudzeń... Postaram się, żeby i pan ich nie miał... PALUCH Dziękuję. HAHN Niech pan wie. W tej całej zmianie nie pomyślano również i o panu... Trzeba nie mieć serca, żeby pana tu przysyłać. Takie chuchro... Czy pan wie, jacy tu są ludzie? W przeciągu roku zajeżdżą pana na śmierć! ...Wyśmieją, zaszczują plotka- mi, zagonią w kozi róg!... nagle zmęczonym, pelnym goryczy tonem Niektórzy nazywają mnie kurhanem stepowym. Że niby z wierzchu imponująca budowa, a w środku — próchno. Oni również nie kłamią... Kurhan stepowy? Śmieje się. PALUCH Myślę, że odwdzięczył im się pan... HAHN jakby nie zauważył tej wypowiedzi ...I wreszcie ich spętałem. Opanowałem. Po co? Po to, żeby pan... taki naguśki, taki Chrystusik w okularach... PALUCH Pan mnie przecenia, panie Hahn. HAHN A wie pan?... Mam syna. PALUCH Zdążyłem go poznać. HAHN Też jest inżynierem... Też studiował chemię!... PALUCH Nawet dłużej ode mnie. Chyba o osiem lat... HAHN Nie wszyscy są geniuszami! PALUCH Nie wszyscy studiują z własnej woli. Niektórzy idą na che- mię z rozkazu rodziców... HAHN Więc nie miałem prawa? Znam tę fabrykę od podstaw, od korzeni, znałem ją jeszcze w czasach, kiedy była małym, śmierdzącym kiblem, zatruwającym całą okolicę. Moja żona... moja żona straciła w tych kwasach zdrowie. Czy więc jej syn... Czy jej syn nie mógłby... tu... po mnie?... PALUCH Tak. Może tak byłoby i dobrze. Sprawiedliwie. Ale nie wy- szło. HAHN Nie wyszło. To cała pańska racja? Nie wyszło. PALUCH Panie Hahn. Goście się niecierpliwią... Na pewno chcą pana zobaczyć. HAHN Rozumiem. Mam im pobrzęczeć orderem? mściwie Ale pan też kiedyś będzie dzwonił. Kroki, nagle otwarcie drzwi, naplyw gwaru. GŁOSY Dyrektorze Hahn? Co się dzieje?... Niech pan nas nie unika, dyrektorze!... W takim dniu! No, chodźże tu, stary... Pokaż nam tę Komandorię! HAHN No, słuchaj pan! Słuchaj! To już prawie do pana! II Na tle trwającego przyjęcia. Młody Hahn mówi z pewnym trudem, widać — dużo wypił. Zresztą suto polewa kieliszki alkoholem. MŁODY HAHN Niech pan pije. Tutaj nie wtedy się pije, kiedy się chce, ale kiedy można. A kiedy naprawdę można? Imieniny dyrektora Hahna, urodziny dyrektora Hahna, w rocznicę ślubu dyrekto- ra Hahna... Wtedy można spaść pod stół, a nikt nie powie, że... że pan się stoczył... Nawet kiedy się jest jego synem... ze śmiechem Synalkiem. PALUCH W Warszawie wolno pić, kiedy się chce... MŁODY HAHN z rezygnacją W Warszawie? nagle zrozumial ...To znaczy, że pan wraca? Złamał pana?... No, jak tam? PALUCH O niczym nie wiedziałem. Nie poinformowano mnie dobrze. . Nawet nie pomyślałem, że to tak... MŁODY HAHN Że jak?... z blazeńską dumą No tak, tak, panie Paluszek... W nim coś jest, w tym moim ojczulku... PALUCH Nie mogę się z nim równać. Nie wolno mi. MŁODY HAHN śmieje się Nie stał pan pod ścianą ratusza. PALUCH poważnie Nie. MŁODY HAHN Kiepsko uczyłem się tej nieszczęsnej chemii, ale ojciec ma przewagę: nie uczył się w ogóle... No więc, fatalnie oblewa- łem egzaminy z tej chemii, jednak żaden profesor nie pytał mnie, czy stałem pod ścianą ratusza... Co to za fachowcy nas uczyli, panie Paluch? PALUCH oschle Uderza panu do głowy. MŁODY HAHN W nim coś jest, w tym moim. ojcu... Pan nie pierwszy. Wszy- scy jakoś ulegli. Tylko ze mną się nie udało. Ale ja, psiamać, indyferentny. PALUCH Indyferentny? MŁODY HAHN. Mam za mało ambicji. Ambicja, panie Paluch, ambicja! PALUCH Niech pan nie gra zbuntowanego zasrańca. To głupia gra! MŁODY HAHN nagle poważnieje Nie jestem idiotą, panie Paluch. I dlatego właśnie to mówię: on jest nieszczęśliwy. Cholernie. PALUCH Z własnej winy? MŁODY HAHN namyśla się Nnie... Choroba zawodowa. Atakuje serce. U jednych serce naciska wapnem, u innych betonem. Betonem, cementem, co pan tam woli... PALUCH Nienawidzi mnie za to, że urodziłem się tak późno... MŁODY HAHN ...A przecież zawsze wierzył, że wszystko robi dla przyszłych pokoleń. Powinien pana kochać. PALUCH Chciałby, żeby to pan objął fabrykę. MŁODY HAHN W ostateczności... Dopiero po złożeniu wieńca na jego grobie. Ale i to nie: zna moją miękkość. gwałtownie Ale niech pan go nie oskarża!... PALUCH Ja? MŁODY HAHN To nie jest chciwość i ambicja, panie Paluch. To jest strach. On... on boi się, żeby pan nie spaprał... PALUCH Żebym czego nie spaprał? MŁODY HAHN Wszystkiego. Fabryki, tego odnowionego miasteczka, idei Pol- ski, przyszłości. Patrząc na pana... niech pan mi wybaczy... nie ma żadnych gwarancji. PALUCH Wyglądam na partacza? MŁODY HAHN Wszyscy urodziliśmy się jacyś tacy pokraczni, wodniści, jedno, co przez nas prześwieca, to nerwy... A pan ma gospodarzyć, rządzić, agitować! PALUCH Może potrafię?... MŁODY HAHN Eee... Przecież nie stał pan pod ścianą ratusza... zmieniając ton Panie Paluch? PALUCH Tak? MŁODY HAHN Teraz poważnie: ja jestem kiepski. PALUCH Wiem. Słyszałem. MŁODY HAHN Jeżeli on... jeżeli on zostanie... jeżeli pan pojedzie do Warsza- wy... PALUCH Niech pan obetrze czoło... I w kącikach warg... O, teraz do- brze! MŁODY HAHN ...Gdyby mnie kochał! Tak jak pana... Jak przyszłe pokołe- lenia! PALUCH Może nas usłyszeć. MŁODY HAHN Idę na oślep. Pan wie, idę wśród tych białych kitli, wśród tych moich kolegów, pan wie, idę, a oni mówią: “Młody Hahn... Synalek! Zafajdany synalek! Stary — mówią — nic nie umie, ale coś może. Młody — mówią — nie umie. Tylko nie umie." ze złością A przecież nawet ja jestem lepszy. PALUCH Panie Hahn!... MŁODY HAHN Niech pan mnie nie obraża: jestem gówniarz Hahn! PALUCH Przepraszam! MŁODY HAHN Te białe kitle... Pan słyszy? Zawsze byli zdolniejsi ode mnie. Patrzą na mnie jeszcze gorzej niż na starego. Stary? wola w stroną narastającego gwaru Dyrektorze Hahn! Tak na próbę: co to jest C6H5NH8? uciszenie gwaru No, co to jest, dyrektorze? Stary?! GŁOS KOBIECY Dyrektor Hahn?... Panie Romeczku, pan woła tatusia? MŁODY HAHN Tego... GLOS KOBIECY wyraźnie do Palucha Nie znam pana, ale mógłby pan zadbać. Pan Romek ma skłonności, a pan mu ułatwia. do Ml o d e g o H a hna Panie Romeczku, pana boli głowa? MŁODY HAHN Tego... GŁOS KOBIECY Dyrektor był bardzo wzburzony. Nie wiem. kto to spowodo- wał, ale naprawdę wstyd. Psuć radość w takim dniu... Chyba nikt z miejscowych? MŁODY HAHN Zwiał? PALUCH do kobiety Dyrektor Hahn nie miał miejscowych wrogów? Nikogo z miej- scowych? MŁODY HAHN prawie plącząc Zwiał. Zobaczcie, czy na wieszaku jest popielaty kapelusz!,,. Pilśniowy dyrektorski kapelusz! III Kroki na chodniku małego, uśpionego miasta. Dalekie ujadanie psów. GŁOS STARSZEGO MĘŻCZYZNY na poglosie ...Ty mnie oskarżasz? Ty? Stworzyłem ciebie, od pierwszej kości aż po twój bezradny strach. Ale ilu was stworzyłem? Ilu wam dałem prawo?... Kroki czlowieka z naprzeciwka. MĘŻCZYZNA Z NAPRZECIWKA Dobry wieczór, dyrektorze! Pogratulować orderu! Jesteśmy zaszczyceni. GŁOS STARSZEGO MĘŻCZYZNY naturalnie Przyjdziecie jutro wcześniej do pracy. MĘŻCZYZNA Z NAPRZECIWKA Uroczystość, dyrektorze! Kwiaty mamy na jedenastą... GŁOS STARSZEGO MĘŻCZYZNY Chuchnijcie! MĘŻCZYZNA Z NAPRZECIWKA bardzo spłoszony No co, dyrektorze? Jak Boga kocham, syn mi się urodził! GŁOS STARSZEGO MĘŻCZYZNY Myślisz, że cię nie poznaję, Żelechowski? MĘŻCZYZNA Z NAPRZECIWKA Pan się pomylił, dyrektorze, kto inny jestem... Slychać, jak Mężczyzna z naprzeciwka umyka, tupiąc cięż- kimi buciorami. Dyrektor odczekuje to w milczeniu, potem znowu rusza, a jego kroki narastają w pustce ulicy. GŁOS STARSZEGO MĘŻCZYZNY na pogłosie ...Ile jeszcze mogę wytrzymać? Mam sześćdziesiąt osiem. Mój ojciec dożył siedemdziesiątki. Dwa lata. Nie powinienem wię- cej. Kroki zatrzymują się, odglos dobijania się do zamkniętej bramy, w głębi jakieś stłumione przekleństwa, potem człapanie. Zgrzyt ciężkich zamków i zasuwy. DOZORCA chrypliwie No i czego się pchasz, szmirusie? Nie możesz wcześniej? Dla takiego oliwiarza z betów wstawać? widocznie Dozorca poznał dyrektora, bo nagła zmiana tonu Jezus Maria! Toż to pan dyrektor!... Myślałem, że ten Żele- chowski. Ma tutaj siksę. Wróbel Eleonora! Pan zna, dyrek- torze? GŁOS STARSZEGO MĘŻCZYZNY Nie. DOZORCA Pracuje na farbach. Wróbel Eleonora. monolog Dozorcy trwa równolegle z odglosami kroków w sieni, po- tem po schodach ...Słuchałem, panie dyrektorze, słuchałem. I na radiowęźle, i w dzienniku wieczornym. Komandoria. No, no! Po takim czymś można spokojnie umrzeć... GŁOS STARSZEGO MĘŻCZYZNY ostro Zostaw mnie. DOZORCA Tak jest, panie dyrektorze! Słychać, że Dozorca przeraził się i człapiąc zbiega z powrotem na parter. Dyrektor przyciska guzik elektrycznego dzwonka, którego prze- ciągły terkot staje się nie do zniesienia. IV PIEŚLAK głos prawie ze starości wygasający, przerywany kaszlem Po coś przyszedł? HAHN Niech pan odłoży ten pogrzebacz. Przecież to śmieszne... PIEŚLAK Śmieszne? szczęk odkładanego żelaza Oni ciągle myślą, że mam piernaty pełne pieniędzy!... To ty ich nauczyłeś! HAHN Pan ich nauczył. Pan naprawdę miał piernaty pełne pie- niędzy. PIEŚLAK No po coś przyszedł? HAHN Popatrzeć. po pauzie Można usiąść? PIEŚLAK A siadaj, siadaj. z satysfakcją Też ci wchodzi w krzyże, co? Patrzcie, i gardło ci się po- marszczyło. Pokaż no ręce... Masz już te brunatne plamy? Wiesz, co się od nich zaczyna? HAHN Więzienie, do którego mnie pan pakował, nie poszło na marne. PIEŚLAK z rosnącą satysfakcją A nie poszło! chichocze Tyle i mojej radości... Chociaż nie, nie. Wiem, dlaczego przy- szedłeś... HAHN Popatrzeć. PIEŚLAK No to patrz! mściwie Oglądaj, oglądaj! To jestem ja, dwadzieścia lat temu przede mną trzęsło się całe miasto. I ty też miałeś pietra... Co? God- ne śmiechu, co? H a h n milczy. ...Ale słuchałem radia. Dostałeś order... A jakże... Komandorię! I wiem, po co przyszedłeś... HAHN Popatrzeć... PIEŚLAK ...Na mnie czy na siebie? HAHN Mogę się zrobić taki jak pan. Na to nie pomogą żadne rewo- lucje. To zrozumiałem. Nigdy jednak nie będę otwierał drzwi mojego domu z pogrzebaczem w ręku... PIEŚLAK pobłażliwie Będziesz, będziesz. HAHN ze wzrastającą wściekłością Zbudował pan mały, śmierdzący kibel, który trudno było na- wet nazwać fabryką! Ludzie wypluwali płuca. Pan jednak napychał piernaty pieniędzmi... ja nie wziąłem dla siebie nic, wszystko dla miasta i fabryki. Wszystko! PIEŚLAK A wyglądasz, jakby cię ograbiono!... No co? Zabrali ci tę fa- brykę?... Dali ci ten order?... No co? Zapomniałeś języka w gębie? H a h n milczy. Pie ś lak podnosi się z westchnieniem, krząta się wśród jakichś naczyń. ...Dostaniesz herbatki. chichocze ...Bladej herbatki!... Zapewne masz słabe serce. Bulgot nalewanego płynu. A tak sobie mówiłem: niech pan poczeka, panie Pieślak, czas zrobi swoje. Jeszcze przyjdzie do pana ten Hahn czy Cham... jeszcze przyjdzie... HAHN Niech pan nie kłamie! Inaczej pan to sobie wyobrażał. Pan myślał, że przyjdę przynajmniej ze zdjętą czapką... że się wszystko na nowo odwróci. PIEŚLAK Wystarczy, że przyszedłeś ze zdjętą koroną. troskliwie Cukru? HAHN Ale korona nie wróciła do pana. krzyczy Nie wróciła! PIEŚLAK To dlaczegoś tu przylazł? Dlaczego nie cieszysz się z tym, który ją ma?... No, po coś przyszedł? HAHN Popatrzeć. PIEŚLAK siorbiąc herbatę A tak. Ciekawe zajęcie. Bardzo ciekawe na starość... siorbie zajęcie. Ja patrzyłem na ciebie kilka lat. Za chciwy byłeś, Hahn. HAHN oslupialy Jak? PIEŚLAK Za chciwy byłeś. Postanowiłeś unowocześnić mój bajzel? No i unowocześniłeś. Rozbudować? Rozbudowałeś. Skomunizo- wać? Skomunizowałeś. I to cię zeżarło... Gdybyś tak nie uno- wocześniał, tak nie rozbudowywał, kto by się tam. pytał o dyplom czy kompetencje... Sam się zeżarłeś we własnym sosie. chichocze I znowu został tylko parobek. Tyle że z orderem. HAHN przełyka ślinę Niech będzie. Niech będzie znowu parobek. A jednak przydał się. PIEŚLAK Powiedzieli ci to wyraźnie? Kto? HAHN On. PIESLAK On? HAHN Ten młody. Ten nowy. PIEŚLAK zanosi się śmiechem, który przechodzi w astmatyczny kaszel Przecież nie wierzysz mu bardziej niż mnie. Mnie potrafi- łeś przynajmniej nienawidzić. Kiedy siedziałeś w więzieniu, wspominałeś tylko imię matki i moje... Kiedy byłeś głodny, myślałeś o tym, że ja jestem syty. Kiedy było ci zimno, my- ślałeś o moich bamboszach... Jaki ty byłeś mną oczaro- wany... HAHN Ścierwo. PIEŚLAK jakby nie zauważył ...A kim dla ciebie jest ten młody? Najwyżej gówniarzem. z rozmarzeniem Nasze czasy?... Hahn. Prawda, że to były fajne czasy? Siedzę teraz z nosem w Biblii: walka Jakuba z Aniołem... Znasz to? HAHN O to walczyłem, żebyś już nigdy z niej nie wylazł. PIEŚLAK A ty? HAHN Wiem: wlokę cię jak kulę u nogi... Przyszedłem popatrzeć, kiedy się odczepisz... PIEŚLAK Od ciebie? HAHN Od wszystkiego. PIEŚLAK O! Lekarze mówią, że kretynieję bardzo powoli. I serce mam mocniejsze... Chyba że dostanę reumatyzmu. udaje, że sobie przypomniał Właśnie. Towarzyszu Hahn, posłuchajcie skargi obywatela. Sufit u mnie zacieka. Daliście mieszkanie, no toście dali, ale po pół roku już remontować trzeba... U sąsiada z dołu par- kiet się spaczył, na parterze znowu szczeliny w oknach... Nie odchodź, Hahn! wybucha chichotem Hahn! Przyszedłeś popatrzeć? HAHN posępnie Naprawdę nie wiem, co mnie tu przygnało. PIEŚLAK ...Opuściłeś gości... Hahn milczy. Uciekłeś od toastów, życzeń, owacji... H a h n milczy. ...I kiedy poczułeś się zupełnie opuszczony, samotny, stary... tak, wtedy pomyślałeś o swoim prawdziwym, ukochanym wro- gu. Pomyślałeś, że znajdziesz tutaj trupa. To by ci przyniosło ulgę, prawda, Hahn? Gdybym tak rozciekał się w betach... Hahn milczy. ...Ale życie jest okrutniejsze. Oto siedzimy razem — prawie tacy sami — i słuchamy wiatru za oknem. Bardzo ci jestem wdzięczny, żeś o mnie pamiętał. Teraz, gdy już idziesz na emeryturę, możemy spotykać się częściej. śmieje się Powspominać, podumać... I protektora w tobie znajdę. Bo przecież jeszcze będą się z tobą liczyli... Z grzeczności. HAHN Niedoczekanie! Nie wyciągaj do mnie rąk. PIESLAK Myślisz, że wciągnę cię do grobu? Sam tu zalazłeś! Jak wy- gląda ta twoja maskotka? Ten order? HAHN Czy nigdy nie było w panu niczego prócz złości? PIESLAK z westchnieniem Nie. Moglibyśmy być braćmi, Hahn. Ja też ciebie oglądam... oglądałem. Miotasz się tak samo jak wtedy... szczęk żelaza Chcesz pogrzebacz? Masz rację. Mnie on już niepotrzebny. Ale ty weź. Zaciukasz tego szczeniaka, który nam nastał. No, weź. HAHN ze zgrozą Nie. PIEŚLAK łagodnie Nie bądź dzieckiem, Hahn. Bierz, kiedy ci dają. Dawali fa- brykę, to brałeś... Ode mnie wziąłeś... Teraz mogę ci dać tyl- ko pogrzebacz. No, masz. Zaciukasz smarkacza... HAHN jw. Nie. Slychać, że wybiega na klatkę schodową, za nim kuśtyka stary. PIESLAK woła w czeluść klatki schodowej Hahn! Hahn! zaśmiewając się Weź pogrzebacz, Hahn! V Kroki na pustej ulicy narastają coraz większym tempem, wreszcie przeradzają sią w bieg. Jest to bieg niezdarny, pelen wysiłku. Tak biegnie ktoś bardzo zmęczony albo prawie stary. Wbiegając po scho- dach, mężczyzna niekiedy przystaje, z trudem lapie oddech. Są to jed- nak krótkie pauzy, mężczyzna wie, że nie ma ani chwili do stracenia. Chrobot klucza w zamku. Skrzypnięcie, drzwi, trzask lańcucha, kroki po puszystym dywanie. Mężczyzna potrącil jakiś mebel, spadl kieliszek, szklo skwierczy pod podeszwą. HAHN z wysilkiem Roman! Obudź się, Roman! Odglosy szamotania, znów spada naczynie. MŁODY HAHN belkotliwie Daj mi spać. Poszli. HAHN Obudź się, Roman. MŁODY HAHN nieco przytomnieje Obrazili się. Bo widzisz: mogą się już obrażać. Wolno im. Zostało morze wódki... trochę wypiłem. Ale nie dałem rady. Pomożesz? HAHN Przestań bredzić. Popatrz na mnie! MŁODY HAHN O! Niedobrze z tobą, stary... Rozepnij kołnierzyk... HAHN Gdzie jest Paluch? MŁODY HAHN A może strzelisz kieliszek koniaku? Poczekaj. Jakby się schylał Postawiłem karafkę przy nodze od stołu. HAHN Pytam się ciebie, gdzie jest Paluch! MŁODY HAHN zniecierpliwiony Rany boskie! Przecież mówię: wyjechał. HAHN Wyjechał? MŁODY HAHN No wyjechał, wyjechał... Złamałeś go. HAHN Ale... ale dlaczego?... Tak po prostu zrezygnował?! MŁODY HAHN Mówił, że nie chce cię okradać, a że to tak właśnie by wy- glądało... że im tam wszystko przetłumaczy w Centrali... Że jesteś dobry. Tyle lat praktyki, autorytet, tralala... tralala... zupełnie zmęczony Zresztą przestań mi zawracać głowę... Chcę spać. HAHN Nie będziesz spał. odgłosy szamotania Co mówił Paluch? MŁODY HAHN ze złością Że jesteś święty i że od jutra powiesi twój obrazek nad łóż- kiem. Odglos uderzenia w twarz. Młody Hahn groźnie Bijesz? Nauczyłeś się, co? Nie umiesz odwyknąć? Ale od- wykniesz. Prędko odwykniesz. HAHN spokojnie O której odjeżdża pociąg do Warszawy? MŁODY HAHN ...Za jakieś dwadzieścia minut... HAHN Pobiegniesz! MŁODY HAHN Ja?... Gdzie?... Po co? HAHN Musisz go zatrzymać! MŁODY HAHN ziewając Nie ma mowy. Nie bój się, nie podłoży ci świni. Może dosta- niesz jeszcze jedną fabrykę? Może kanalizację? Może wodo- ciągi?... Na tym też się nie znasz. HAHN Ubieraj się! MŁODY HAHN Co jest z tobą, stary? Przecież on nie stał pod ścianą ra- tusza?... HAHN Pobiegniesz. MŁODY HAHN No więc pobiegnę, pobiegnę!... I co mu powiem? HAHN Musi wracać... Nie możemy go stracić. On musi wrócić! MŁODY HAHN No dobrze. Dobra. Znajdzie się inny. Za rok, za dwa. HAHN Nie! w rosnącym zdenerwowaniu Ubieraj się! Musi wrócić! MŁODY HAHN Ja już nic nie rozumiem... Teraz? O tej porze? HAHN krzyczy Zatrzymaj go! Zatrzymaj! MŁODY HAHN Za późno! HAHN Dlaczego? MŁODY HAHN Mój zegarek stoi. Popatrz na własny... Odjechał przed godziną. HAHN To okropne! MŁODY HAHN widocznie znalazł butelkę, nalewa Wstydź się, stary. Opuszczasz gości, potem wracasz jakiś roz- mamłany, nie ten sam... prawie serdecznie No, napij się. To ma być dyrektor Hahn? To ma być towa- rzysz Hahn, kawaler Komandorii?... Zdrowie. Wypijają. O tak! Jutro wrócisz do pracy, ochrzanisz tego i owego, zaraz ci ulży. Głowa do góry, dyrektorze Hahn! załamującym się głosem Jeszcze byle pętaczyna nie będzie nam dmuchał w wąsy! Jesz- cze byle inżynierek... HAHN glucho Dość! VI Nazajutrz rano w Korytarzach biurowych. Słychać trzaskanie wielu drzwi, kroki męskie i kobiece, wymianę przelotnych zdań z fachowy- mi terminami. GŁOSY Zosieńko, czy widziałaś inżyniera Stecia?... Chyba jeszcze nie przyszedł. Spił się na pewno u dyrektora Hahna... Panie woź- ny. Panie woźny. Kupił pan kwiaty? Goździki czy róże?... Pan- no Pelu, niech pani mi pomoże w przeniesieniu tej Staro- niowej. U mnie ona jest do niczego... Ciszej. Ciszej: zdaje się, Hahn przyjechał. Kroki dyrektora Hahna. Sprężyste, ale powolne. HAHN co chwila zatrzymuje się, ostrożnie bada atmosferę To wy, Żelechowski. No, jak tam po wczorajszym? Boli gło- wa? ŻELECHOWSKI Nnie, panie dyrektorze, można wytrzymać. Ale to nie byłem ja. Pan dyrektor się pomylił. HAHN Podobno chcecie się żenić z niejaką Wróbel? ŻELECHOWSKI Ja?! Żenić? Niech mnie Bóg broni, towarzyszu dyrektorze. HAHN No dobrze, dobrze... Śmiech Hahna jest dobrotliwy. Znowu kilka kroków, znowu się zatrzymal. Dzień dobry, inżynierze. INŻYNIER Kłaniam się panu dyrektorowi. HAHN Co macie taką niewyraźną minę? INŻYNIER Ja? Niewyraźną? HAHN Wiem, że lubicie bawić się w plotki... Może coś nowego, co? INŻYNIER Ależ, towarzyszu dyrektorze... Ale glos Hahna jest ostry, prawie zirytowany. HAHN Proszę o większą obowiązkowość w pracy. Kawiarnia znajdu- je się w mieście... INŻYNIER Tak jest, towarzyszu dyrektorze. HAHN następne kilkanaście kroków, znowu przystanek Towarzyszu Szydrak. SZYDRAK Słucham, dyrektorze... HAHN O dwunastej odprawa. Proszę zawiadomić wszystkich kie- rowników. SZYDRAK Ale, towarzyszu... HAHN Co? Nie zrozumieliście?... SZYDRAK Zrozumiałem. Tylko, że... HAHN Nie, nie. Żadnych uroczystości w związku z odznaczeniem. Znacie moje zasady? SZYDRAK Tak jest, towarzyszu dyrektorze. HAHN Aha. Mój syn dzisiaj nie przyjdzie do fabryki. Jest chory. To wam wystarczy? SZYDRAK Tak jest, towarzyszu dyrektorze. Jeszcze kilkanaście kroków, Halin wchodzi do swego sekretariatu. Skrzypnięcie drzwi, ustaje odglos maszyny do pisania. HAHN Dzień dobry, pani Lolu. SEKRETARKA najwyraźniej zdetonowana Dzień dobry, panie... HAHN Ma pani pocztę? Musimy ostro zabrać się do pracy. Te ostat- nie dni... SEKRETARKA niepewnie Właśnie. Ale pocztę... pocztę już... HAHN Nie rozumiem. No, gdzie ma pani teczkę? SEKRETARKA niepewnie Ja... jeszcze... To znaczy, że ja jeszcze nie uszeregowałam... HAHN z naganą, ale dość ciepło Marudzi pani, panno Lolu. Może nowa miłość? SEKRETARKA jw. Ależ nie. Pan... przełyka ślinę ...pan dyrektor dobrze wie. HAHN A więc zamykam się w mojej jaskini. Do dwunastej proszę nikogo nie wpuszczać. konfidencjonalnie Robimy nowy wielki skok, pani Lolu. Dawno już o nas nie pisali w gazetach. SEKRETARKA rozpaczliwie Panie... panie Hahn. HAHN jakby się zatrzymał Co tam jeszcze? SEKRETARKA Nnie... nic. HAHN z cieplą naganą Oj, pani Lolu. Musiała pani wczoraj przeżyć też piękny dzień... To widać po oczach. Gwaltownie wchodzi do gabinetu; dluga, o sekundą za dluga pauza. Hahn cicho, ochryple Przepraszam. Nie wiedziałem. PALUCH Nie ma pan chyba pretensji? Jeszcze raz wszystko przemy- ślałem... Byłem już na dworcu. Chciałbym porozmawiać... dłu- żej. Potem mogę pójść. Mam następny pociąg w południe. HAHN zgaszony Tak. Oczywiście. Dwudziesta piętnaście. Jeździłem nim. PALUCH Nie chciałem popełnić nietaktu. Wszedłem tutaj tylko dla- tego, że... HAHN jw. Tak, tak. Rozumiem. Dlaczego pan stoi?... Niech pan siada Proszę, niech pan pozostanie po tamtej stronie biurka. PALUCH Przejrzałem dzisiejszą korespondencję. Są wcale ładne za- mówienia... HAHN jw. Są. Na pewno są. PALUCH z troską Panu słabo, panie Hahn... Może przynieść wody? HAHN z wysiłkiem Nie. Nie trzeba... pauza Widzi pan, potrzebny jest mi odpoczynek. A w moim wieku... Tutaj trzeba największego wysiłku. ze smutnym uśmiechem Odpoczywać to trudna robota. I ją właśnie trzeba wykonać. PALUCH Pomóc panu, panie dyrektorze? HAHN Nie. Ja sam... Sam się wyprowadzę. CHŁOPCY Dramat z życia sfer starszych OSOBY: K a l m i t a — lat 75, starzec w szlafroku Jan Nepomucen Pożarski — lat 75, starzec w surdu- cie, srebrzysty wąs J o - j o — lat 70, starzec w stylu Pickwicka, łysina, cwikier Smarkul — lat 66, starzec-olbrzym, bardzo gapowaty Profesor — lat 70, starzec z hiszpańską bródką Narcyza Kalmitowa — żona K a l m i t y, lat 55, spóź- niona papuzia elegancja Hrabina de Profundis — lat 70, drobna staruszka w żałobie Siostra przełożona — lat 65, przypomina żołnierza w habicie Siostra Maria — chłodna piękność zakonna Wiktoryna Zuzia Rzecz dzieje się w Domu Starców, w małym miasteczku. An- trakt po pierwszej części, druga i trzecia część rozdzielone wy- ciemnieniem. I Obszerny pokój w Domu Starców, przerobionym zapewne z Klasztoru. Duże łukowate okno, drzwi z karbowanego szklą. Pokój umeblowany obficie, nawet z pewną przesadą — meble staroświeckie, bardzo pod- niszczone (jeden fotel z wyraźnie wystającą sprężyną). Na ścianach mnóstwo fotografii. W chwili podniesienia kurtyny Kalmita siedzi na wysoko zasłanym łóżku, ręce opuścił bezradnie. Toczy wzrokiem po pokoju, jakby coś sprawdzal. Otwierają się drzwi, do pokoju paku- je się Smarkul, podtrzymując jedną stronę, białego żelaznego łóżka. Tarmoszenie w drzwiach, za chwilę wchodzi J o - j o, dźwigający łóżko z drugiej strony. Ustawiają mebel w poprzek pokoju, siadają ciężko na gołych sprężynach, ocierają pot. SMARKUL No! JO-JO Dawno się tak nie narobiłem. Oj, dawno. SMARKUL No! JO-JO Dla ciebie, Smarkul, to bagatelka. Młody jesteś. SMARKUL Pewnie. JO-JO A we mnie trzeszczy. Najgorzej w nocy. Budzę się, zrywam i słyszę trzeszczenie... Co to tak trzeszczy? — myślę... A to ja sam. SMARKUL Rdza cię przeżera. Teraz wszędzie wilgoć, Jo-jo. Pewnie rdza cię przeżera. Jak to na wiosnę. JO-JO Rdza! Całe rusztowanie trzeszczy. Kiedy się zawali, to ci do- piero będzie kurz! śmieje się patrząc na Kalmitę A Kalmita piękny! Dzisiaj nawet chyba nogi wymył... Widzisz, Smarkul, jaki Kalmita przystojny? SMARKUL z uznaniem Pewnie! Kobieta przyjeżdża. JO-JO Ale jakiś osowiały! woła Kalmita! E, Kalmita! SMARKUL Daj spokój. Sposobi się chłop. To znaczy... chciałem powie- dzieć: pan Kalmita się sposobi. JO-JO On się sposobi, a my harujemy. Po to przez czterdzieści lat byłem kościelnym u Świętego Józefa, żeby na starość łóżka, do umizgów nosić? KALMITA nie ruszając sią z miejsca Głupi. JO-JO Co on powiedział? SMARKUL Głupi, powiedział. Kogoś miał na myśli. JO-JO Ja głupi? Ejże, Kalmita, miej litość nad sobą. śmieje się. Tak jest zawsze, kiedy staremu zachciewa się żeniaczki z młódką. Ile ona ma lat, ta twoja Narcyza? KALMITA nie ruszając sią z miejsca Pięćdziesiątki doszła! JO-JO do Smarkula, jakby Smarkul już tego tysiąc razy nie slyszał Wydarzyło się przed wojną... Przed tą drugą, bo wtedy były już takie tingel-tangle. Kalmita podpił sobie i skoczył do rewietki... Na dobrym rauszu człowiek lubi zerknąć na gir- laski. Popatrzyłby i świeć, Panie... Ale nasz Kalmita roman- sowy. Nie po nóżkach poglądał, lecz na buziaczki. Aż tu pa- trzy: pyszczek jak u anioła!... Oczęta niewinne, liczka zrumie- nione, lilia, mówię ci, Smarkul! Tylko nóżki nieprzyzwoicie fikają... Niedobre nóżki, nieposłuszne! Albo raczej: biedne nóżki, z nędzy na pośmiewisko wystawione, na hańbę! Bo Kalmita od razu odczuł, że dusza dzieweczki pozostała nie- winna! Ach, jak on się zatroskał o tę duszę... SMARKUL poważnie Dusza to grunt! Proboszcz mówił. JO-JO Kościelnego uczysz? Pewno, że grunt. do Kalmity ze złością Więc gdzie tę twoją duszyczkę ulokujemy? KALMITA podnosi się leniwie, znowu siada Bo ja wiem? Gdzie bądź. JO-JO A gdzie spała w zeszłym roku? Może już ma jakieś swoje miejsce? KALMITA Bo ja wiem? Gdzie bądź. JO-JO chwytając za lóżko Koło drzwi? KALMITA Koło drzwi. ' JO-JO A może koło okna? KALMITA Dobrze. Koło okna. JO-JO Tu? KALMITA Tu. JO-JO Ale może tam? KALMITA Bo ja wiem? Gdzie bądź. JO-JO tarmosząc łóżko ze Smarkulem Koło okna, Smarkul. Niech ją zawieje. Zrobimy to dla Kalmi- ty: niech ją zawieje i pokręci... Niech wie, że na artystki też przychodzi czas. SMARKUL O, to elegancka pani! Pieprzyk ma na policzku. Miastowa pani. JO-JO Ale rupieć! SMARKUL z uporem Elegancka pani! nagle, spoglądając za okno Jo-jo! JO-JO Co tam? SMARKUL No! No popatrz, Jo-jo! No pewnie!... JO-JO przyciskając twarz do szyby Święty Józefie! chichoce Kalmita! Chodź no tu, Kalmita! KALMITA niechętnie podnosi się Co jest? JO-JO parskając śmiechem Profesor... Profesor z hrabiną de Profundis!... Patrzcie, zrywa dla niej kwiatek!... A świntuch! Zrywa kwiatek z klombiku siostry Marii! SMARKUL ze współczuciem Pewnie! Złapał się za krzyże! Od razu go Bóg pokarał. JO-JO Teraz ją pod de pache... KALMITA Paskudztwo! JO-JO A ona jak wróbelek!... przedrzeźnia drobny kroczek staruszki Ćwir, ćwir, panie profesorze, cóż pan sądzi o comtesse de Noailles?... Prawda, że, ćwir, ćwir, jej poezja jest pełna me- lancholii?... nagle basem Nie znam się na tym, moja droga hrabino. Jestem fizykiem, pomówmy o ujarzmieniu piorunów! znowu sopranem Och, boję się pana, panie profesorze, pan taki brutalny... Chociaż prawdę mówiąc, ćwir, ćwir, i w piorunach jest coś ogromnie poetycznego. SMARKUL głupkowato He, he, he! KALMITA Z czego się śmiejesz? SMARKUL przestraszony Ja? KALMITA Ty. Z czego się śmiejesz, smarkaczu?! odsuwa brutalnie Smarkula, sam zajmuje jego miejsce przy oknie To nie dla ciebie widok. SMARKUL ustępując No pewnie. KALMITA patrząc za okno, Z rosnącym zadowoleniem ...A mnie wygłaszał kazania... Pamiętasz, Jo-jo, co on w ogóle mówił o kobietach?... cytuje “Współczuję panom. Tylko ten jeden rodzaj wspomnienia! Oto co panom zostało!" JO-JO Z naszej hrabiny de Profundis niezła szelmutka. Wpierw zła- pała Pożarskiego na haczyk, teraz profesora... O, zobaczcie: tańczą?... Święty Józefie, oni tańczą! KALMITA Nie. Tak. Nie. No tak, tańczą walca. nuci melodię Zgadza się, walca! do Smarkula, stojącego pokornie na boku No chodź już! Popatrz... SMARKUL Dziękuję, panie Kalmita. KALMITA Profesor niezdarny... Zapewne dlatego został starym kawale- rem. Jakże on robi chasse?! JO-JO Byłem żonaty, a tańczyłem tylko na stypie nieboszczki. Róż- nie bywa, Kalmita. KALMITA Ale ona!... To jest szyk, panowie!... znowu nuci Szyk, panowie, szyk! JO-JO zawistnie Gdyby ich przycupiła przeorysza! Święty Józefie! SMARKUL nieśmiało Przez tydzień nie dostaliby podwieczorku. JO-JO Skończyłoby się na obcięciu leguminy. Siostra przełożona ho- duje ostatnio cnotę pobłażliwości... Wśród kwiatów mistycz- nych jest to tuberoza. Wiecie, panowie, że Pożarskiemu wy- baczyła rysunek w toalecie? z grozą A on narysował wszystko! Z włosami... KALMITA jakby nie sluchal Chciałbym ją poznać z pięćdziesiąt lat temu... Była na pew- no biała i lekka. Leciutka! JO-JO ostrzegawczo Kalmita!... KALMITA jakby nie słuchał Nie cierpię tego wszystkiego!... To świństwo! Odwraca się gwałtownie od okna. SMARKUL nieśmiało Co jest świństwo, panie Kalmita? To, że tańczą? nieśmiało Przecież jeszcze ludzie. KALMITA Ludzie?... Nie o tym mówiłem. Nie wiesz, o czym mówiłem? SMARKUL Nie... KALMITA A ty, Jo-jo? JO-JO poważniejąc Nie myślę o tym, o czym ty myślisz. Co było, to było. Co jest, to jest... Nam już nie wolno myśleć, Kalmita. odwraca się do okna, znowu chichoce Jest heca, panowie! SMARKUL z żalem Przestali. JO-JO ze złością Profesor zepsuł. Stary piernik ma słabe serce... Hrabina tań- czyłaby jeszcze z godzinę. Czy nie uważacie, że profesor ostat- nio w ogóle trochę świniowaty?... SMARKUL Przeoryszy się podlizuje... KALMITA ostro Smarkul! Za dużo mówisz!... SMARKUL pokornie Przepraszam, panie Kalmita. Ale naprawdę... KALMITA patrząc za okno Usiadł na ławce. Rozpina kołnierzyk... Lekarz ma rację... Te pioruny coś w nim naruszyły. po pauzie A ona patrzy. Widzicie, jak ona patrzy? JO-JO Wściekła jest. SMARKUL Żałośliwa. KALMITA Wczoraj wracałem z przechadzki i spotkałem ją przy szkla- nych drzwiach na korytarzu. Wiecie, w tych drzwiach odbija się wszystko. Stała naprzeciw drzwi i właśnie tak patrzyła w to niby-lustro. Zakaszlałem, odwróciła się — krzyknęła i pobiegła. Odwracają się od okna, wchodzi Jan Nepomucen Pożarskl. Nerwowo zrzuca płaszcz, wściekłym wzrokiem toczy po obecnych, z rozmachem siada na fotelu z wystającą sprężyną. POŻARSKI tubalnie Wojna! WSZYSCY Co? POŻARSKI kładąc dłonie na kolanach Wojna, mówię! Wojna, wojna — i jeszcze raz wojna! JO-JO Wesoły nam dziś dzień nastał. Przyjeżdża żona Kalmłty, pro- fesor tańczy z hrabiną, a teraz wojna. Wojna, święty Józefie! Kiedy? KALMITA Pożarski! Mów: kiedy? Zaczęło się coś? Ruszyli? POŻARSKI zaciskając szczęki Od dzisiaj! I psiamać, bez pardonu! SMARKUL No pewnie! Takie bomby... KALMITA Nie wtrącaj się, smarkaczu! To już czwarta w moim życiu. Czwarta. do J o- j a Jo-jo, jaki masz stopień? JO-JO Sierżant. KALMITA Za niski. Ciebie nie wezmą. zaciera ręce Przewidywałem! Przewidywałem! JO-JO A ty? KALMITA Ja? Ja stary sztabowiec!... rozgląda się Trzeba coś robić. do Pożarsklego Przeorysza już wie?... Mówiłeś komuś?... Powiedziałeś prze- oryszy ? POŻARSKI O czym? JO-JO O wojnie? POŻARSKI z pogardą Przeoryszy? Jakbym powiedział, od razu stanęłaby po stronie tego imperialisty, zrobiłaby z siebie coś na kształt... na kształt... obraca rękami ...na kształt partyzantki. Nie mogę pozwolić, żeby jeszcze podjeżdżano mnie z boku. wstaje, groźnie Cały zapas sił na front! Na pierwszą linię! SMARKUL No pewnie! Pan Pożarski wie. KALMITA Pożarski, ocknij się! O czym ty mówisz? POŻARSKI O czym? wyciąga zza pazuchy litr pospolitej wódki, z rozmachem stawia na stole O tym. Taką gromnicę sobie zapalimy... JO-JO zacierając ręce Wojna, nie wojna. Pożarski nie żartuje. Litr stoi. SMARKUL No pewnie, że stoi. PO2ARSKI zabierając sią do opowiadania ...Wyszedłem, jak wiecie, na spacerek. Akurat kończyło się majowe nabożeństwo... KALMITA zrezygnowany Akurat. POŻARSKI A właśnie, że akurat. I oto patrzę: wysypują się te czarne kwoczki, te wymoczki uwędzone w kadzidle, te knoty gro- mniczne... Myślę: Pożarski, całą parą naprzód! Wąsa podkrę- ciłem i nacieram! wszystko pokazuje gestami Parasolem kręcę młynka, uchylam kapelusza, rozdaję całusy. A one piszczą, oganiają się ode mnie jak od muchy, niektóre kreślą znak krzyża świętego. A ja w lansadach: “Ach, od jak pięknej małpy musi pani pochodzić, miła pani Flotz, skoro pani taka urodziwa!" Albo: “Czy nie wstąpiłaby pani do mnie na jeden grzeszek? Miałaby pani wreszcie się z czego spo- wiadać!..." Ot, takie szrapneliki, ale one ciągle we mnie z ciężkiej armaty: “Antychryst! Bezbożny staruch! Obyś za- miast piwa pił smołę piekielną, ty bolszewiku!" SMARKUL Zamiast piwa? POŻARSKI odsapując Zamiast piwa. Ale to nic. Zagalopowałem się i wpadłem do kruchty. A tutaj przed świętym obrazkiem pali się gromnica. Gruba jak ten litr!... I na bristolu — na takim karto- nie — napis różowym atramentem: Módlmy się za dusze bez- bożnych! A czarnym atramentem, uważacie, panowie? — czarnym, dopisano: Jana Nepomucena Pożarskiego i jakiegoś Gawdzika, podobno nałogowego pijaka... JO-JO Gorze, panowie! POŻARSKI A gorze, gorze! Proboszcz mnie wzywa na udeptaną ziemię! Słyszycie, panowie? Proboszcz! KALMITA siada zrezygnowany na swoim łóżku To taka wojna! POŻARSKI Taka! A jakiej ty byś chciał? Czy nie dosyć haniebna? przygląda się przeciągle Kalmicie, jakby go pierwszy raz ujrzał; zmienionym tonem Jo-jo! JO-JO Odbić! POŻARSKI Co? A tak, odbij! I niech Smarkul podwędzi w kuchni kie- liszki ! do Smarkula, konspiracyjnie Najlepiej w aliansie z Wiktoryną... SMARKUL No pewnie! Robi się. Wychodzi. POŻARSKI nie odrywając wzroku od Kalmity Jo-jo, kto to jest? JO-JO Niejaki Kalmita, lat siedemdziesiąt pięć. Za sanacji był wy- zyskiwaczem... POŻARSKI ...krwiopijcą... JO-JO ...krwiopijcą, ale stosunkowo umiarkowanym. Fabryczka wody sodowej. POŻARSKI przypominając sobie Zaraz... zaraz... Fabryczka wody sodowej? A więc to mój znajomy Kalmita? JO-JO Obawiam się, że tak. Nie poznajesz go, bo ma coś szlachetne- go w twarzy. Umył nogi. POŻARSKI Czyżby dostał order? JO-JO O nie, order przyjdzie w porę. Jak zawsze. Na razie Kal- mita spodziewa się odwiedzin małżonki... POŻARSKI Nie podniecaj mnie, Jo-jo! Masz na myśli tę młodą aktorecz- kę z dołeczkama na policzkach? JO-JO Chodzi właśnie o słodką Narcyzę, która, jak wiesz, robi fu- rorę we wszystkich varietes świata! POŻARSKI Czarujące stworzenie! Chociaż ostatnio lekko podupadła... A jak ty ją znajdujesz, Jo-jo? JO-JO Dupiasta poniekąd. POŻARSKI Podgarle jej obwisło. JO-JO Reumatyzmy łupią. I już nie od samego rana rusza każdą nogą z osobna... POŻARSKI Trudno się dziwić! Podobno ma dziadygę za męża... Jakiś Kalmita, nie Kalmita... coś bardzo wulgarnego, rzekomo były producent wód gazowanych. Musisz przyznać, Jo-jo, że dla młodej, pełnej życia istoty taka parantela może być prze- kleństwem. JO-JO Więc jeszcze nie wiesz, że się go pozbyła? POŻARSKI Co ty powiesz! JO-JO O, już blisko dziesięć lat, jak wsadziła starucha do przytułku. POŻARSKI Gratuluję! Rozwiodła się? JO-JO Skądże! Artystki są zazwyczaj bardzo religijne. Co roku, w okolicach rocznicy ślubu, aktoreczka odwiedza swego mał- żonka. Przyjeżdża na dzień lub dwa... Wtedy koledzy Kalmity wnoszą do jego pokoju dodatkowe łóżko. POŻARSKI I ustawiają koło okna. JO-JO Tak. Tam jest piekielny przeciąg. Duje jak u Belzebuba. POŻARSKI Więc może kiedyś? JO-JO ...może kiedyś?... KALMITA podnosząc się leniwie z lóżka Może kiedyś ją szlag trafi. Wpada Smarkul, bardzo zdenerwowany. Drżącymi rękoma ustawia na stole kieliszki, SMARKUL Wszystko zrobione, panie Pożarski. Dwa kieliszki, szklaneczka i musztardówka. JO-JO Smarkul! Widział cię ktoś?... SMARKUL Nnie. Ale kręcą się. Strasznie ruchliwe. POŻARSKI Kto się kręci? SMARKUL Ptaki. Siostra Maria i inne. JO-JO energicznie Panowie, trzeba się rozebrać do kalesonów. Tak jak ostatnio na moich imieninach. Wtedy nie wejdą... Robi ruch przy szelkach, Smarkul go naśladuje. POŻARSKI Ja? Do kalesonów? Z powodu kilku mniszek? J o - j o i Smarkul zamierają. JO-JO Kręcą się. Ostatnio siedziałeś w gaciach. POŻARSKI No i co z tego! Żadna z mniszek mnie nie rozbierze do kale- sonów! Toby się dopiero proboszcz ucieszył! ostrożnie Moglibyśmy skorzystać z uprzejmości hrabiny de Profundis. W Wielki Piątek także pikietowała na korytarzu... Jak wie- cie, mam u niej pewne względy. Co o tym sądzisz, Kalmita? J o - j o parska śmiechem. Pożarski gwałtownie Nie widzę w tym nic śmiesznego! po pauzie Owszem, nie przeczę: byłem całe życie radykałem, a ona hra- biną. Zgoda. Wtedy walczyliśmy ze sobą. Ale kiedy moja sprawa zwyciężyła... J o - j o — ponowny atak śmiechu. Pożarski ze złością Smarkul, duchem po hrabinę! Przecież ten kościelny wyraź- nie działa mi na nerwy. To tragiczne: być sklerotykiem, i w dodatku: kościelnym! po wyjściu Smarkula podejrzliwie Jo-jo, czy to nie ty podszepnąłeś księdzu pomysł z gromnicą? JO-JO przestraszony Ja? Na rany Chrystusa!... Ja z proboszczem?! Przeciwko to- bie? Tożbym się w piekle smażył! POŻARSKI macha ręką Dobrze, dobrze. Nalej. przyglądając się, jak Jo-jo nalewa Dla Smarkula pół. I nie rozchlapuj po stole. KALMITA Dla mnie też pół. JO-JO do Kalmity Nie lubiła, kiedy piłeś? KALMITA Nie. JO-JO A ty piłeś coraz częściej? KALMITA Piłem. unosi ostrożnie kieliszek do twarzy, wącha płyn, jakby to byl koniak Zdradzałem ją. JO-JO smakowicie Z perwersją? Opowiedz, Kalmita! KALMITA Można zdradzać przez dotknięcie ręki, przez słuchanie głosu. Niektóre miały głos chrapliwy. To lubiłem. POŻARSKI Więc dlaczego za ciebie poszła? KALMITA wzrusza ramionami Nie wiem. Po coś. JO-JO z zażenowaniem Nie gniewaj się, stary. Można spytać?... KALMITA Spytaj. POŻARSKI Tylko delikatnie, Jo-jo. JO-JO niepewnie A ty?... Ty jak?... No... czułeś coś dla niej? Kalmita patrzy na J o - j a z namysłem, wypija wódką, ma od- powiedzieć, ale... wchodzi Smarkul z Hrabiną de P r o f un- dis. Na widok żwawej staruszki wszyscy wstają, ona z uśmiechem podaje dłoń do pocałunków. Scena trochę jak ze starego sztychu. POŻARSKI Nareszcie coś słonecznego w tym przeklętym dniu!... Pani zno- wu młodsza, droga hrabino! Jakże pani to robi? KALMITA Pożarski nie kłamie. Oglądałem panią przez okno... nuci znacząco kilka taktów walca To był Strauss? HRABINA śmieje się z zażenowaniem, właściwym młodym kobietom Lehar, Lehar, panie Kalmita! Jednak mnie pan postarzył... Och, okrutnik z pana! POŻARSKI Zawsze był niezgrabiasz, jak wszyscy z drobnej burżuazji! Niech pani stawia na radykałów. I dlatego z największym lę- kiem ośmielam się... tak, chcę panią prosić... Niech pani się nie gniewa, pani Emilko! JO-JO mrugając do Smarkula Emilko! HRABINA Muszę jednak zobaczyć ile! Ostatnio było stanowczo za dużo. Pan profesor bardzo narzekał na nerkę. Zrobiła się bardzo... bardzo latająca. JO-JO O, proszę nas nie krzywdzić! Tylko Smarkul upił się jak mops. SMARKUL osłupialy Ja? POŻARSKI Dzisiaj będzie pił co drugą kolejkę! Dajemy uroczyste słowo honoru... HRABINA A pan, panie Pożarski? W kuchni służbę ma Wiktoryna... POŻARSKI Pani Emilko! To się nie powtórzy. Czy mogę być z panią szczery?... Incydent z Wiktoryna był odruchem buntu, dzie- cinnego... chrząka ...zdziecinniałego protestu. Gdyby pani, właśnie pani, mniej zwracała uwagi na tego bezzębnego listonosza... No cóż, dzi- siaj jest inaczej. Zupełnie inaczej. Jo-jo z trudem powstrzymuje śmiech. A ten co znowu? To aluzje, Jo-jo? HRABINA Moi chłopcy, moi kochani chłopcy, zachowujcie się po cichu! Siostry to pół biedy. Gorzej z sąsiadkami. Sami wiecie. SMARKUL Wszystko głuche. HRABINA Na jedno ucho. Drugie przykłada się do ściany. SMARKUL konspiracyjnie Szczególnie babcia Peloponez. HRABINA Dobrze, siądę na korytarzu koło obrazka świętej Cecylii i bę- dę odmawiała różaniec. Za was, chłopcy. Za pana przede wszystkim, panie Pożarski. POŻARSKI sztywniejąc Co?! HRABINA Cicho, cicho, bezbożny staruchu! Z przekornym chichotem wybiega. Pożarski patrzy nieruchomo w drzwi. POŻARSKI ochryple Smarkul, nalej gorzałki!To ona zapaliła tę gromni-. c ę!... Nalej gorzałki, Smarkul! SMARKUL nalewając Pewnie. Robi się, panie Pożarski! POŻARSKI Jeszcze kielicha! wypija, ociera usta wierzchem dłoni Zmówili się! To jest cała siatka, panowie. W samym środku, niby łeb i tułów pająka: ksiądz proboszcz. Przednie macki: wszystkie dewotki, a tylne odnóża to przeorysza, hrabina i ty... wysuwa palec w stronę J o - j a ...ty, Jo-jo. Myślisz, że to kadzidło, którym nasiąkłeś przez czterdzieści lat, wywietrzało jak kamfora? Jezuita jesteś, je- zuita!... Nie zaprzeczaj !.. melancholijnie Pomyślcie, panowie: taki Paganini! Nie pozwolili go nawet zakopać!... A mnie? Mnie na złość pochowają w święconej ziemi, z aniołkiem u wezgłowia, z przeoryszą po prawicy, z kościelnym po lewej stronie!... No, dlaczego nic nie mówisz, Kalmita? Ty jedyny masz tu jakieś sumienie! Odezwij się. KALMITA Myślę. JO-JO O czym? KALMITA Że to nawet ładne. POŻARSKI Co ty widzisz ładnego, do kroćset diabłów? KALMITA Ciebie. POŻARSKI Mnie? zupelnie zdębiał, pojednawczo Zwariowałeś, co? I boisz się przyznać? KALMITA śmieje się, prawie radośnie ...Bo przecież jeszcze siedzimy na koniach, panowie! Pożarski na wielkim białym ogierze, i zobaczcie: jak mu ładnie z tym parasolem uniesionym jak kopia... POŻARSKI Upił się. KALMITA ...a my tyralierą za nim... do Jo-ja No, dosiądź dzianeta, Jojo! Czoło do góry! Pokaż je! Masz piękne czoło... Jo-jo zrozumiał żart, udaje, że cwałuje na koniu. A ty, Smarkul? Na co czekasz? Ciura jesteś, bo ciura, ale czasami i ciury wygrywały wojny! Śmiało! Rozpuść kopyta!... Teraz wszyscy trzej udają cwałującą konnicę. A niech im się tynk osypuje na głowy! Jak wojna, to wojna! Tupać, panowie! Toż to jesteśmy ciężka konnica! JO-JO nie przestając cwałować Hej, hej, Kalmita! Widzę proboszcza na horyzoncie!... Stoi nad wielką kadzią i miesza parasolem Pożarskiego różowy atrament... POŻARSKI podskakując do Smarkula, gwałtownie osadza go w miejscu Stój! Wszyscy zamierają, ciężko posapując. Naśmiewacie się ze mnie? I ty, Smarkul?... z mocą A ja walczyłem o ciebie! Pokazuje szczerbę w uzębieniu. SMARKUL Już pan pokazywał, panie Pożarski! POŻARSKI To było w tysiąc dziewięćset pięć... Stałem na barykadzie, a tu nagle... KALMITA ...szarża kozaków! Oficer podsunął się pod samą barykadę i strzelił Pożarskiemu prosto w twarz. po pauzie, poważnie Mówiąc serio: wtedy zginęła ta jedyna, którą Pożarski ko- chał... Smarkul rozlewa do wszystkich kieliszków, nad swoim zatrzymuje rękę, patrzy błagalnie na Kalmit ę i Pożarskiego. POŻARSKI Do pełna, do pełna. Niech ci tam będzie. SMARKUL Dziękuję, panie Pożarski. po wypiciu, trochę luźniejszy Panowie zapewne myślą, że ja się napraszam. Ale ja przy- niosłem to łóżko i tak już się zostałem. Posłuchać miło... POŻARSKI Dobrze, dobrze. wzrusza ramionami Miło. SMARKUL Nie, panie Pożarski. Ja chciałbym powiedzieć... No pewnie. Chciałbym powiedzieć... JO-JO Słuchajcie, panowie, Smarkul chciałby powiedzieć. SMARKUL Ja chciałbym powiedzieć... namyślą się, z mozołem ...że ja panów rozumiem. No pewnie, że rozumiem. Do imentu. Nagle, zanim przerażeni mężczyźni zdołają cokolwiek zamaskować, otwierają się drzwi. Wchodzi Siostra Maria, ściskając za ramię l ochlipującą Hrabinę de Profundis. Mężczyźni stoją oniemiali. Siostra Maria przez chwilę tkwi również w nieruchomej pozie. Jest blada, bardzo piękna. HRABINA DE PROFUNDIS pochlipując To nie ja. To naprawdę nie ja, panie Pożarski. Babcia Pe- loponez!... SIOSTRA MARIA lodowato Proszę się uspokoić, hrabino! Zachowuje się pani jak nie- znośny dzieciak! HRABINA DE PROFUNDIS Przepraszam, siostro Mario, ale... ale oni muszą wiedzieć, że nie ja... Aj, boli, siostro Mario! Pochlipuje z bólu. SIOSTRA MARIA Oni powinni wiedzieć? Ma pani na myśli tych nieodpowie- dzialnych starców?! POŻARSKI żachnął się Siostro Mario! Ja... my... Proszę dobierać słów... SIOSTRA MARIA Pan nie ma prawa głosu! Jest pan zakałą zakładu, dziwię się siostrze przełożonej, że w ogóle pana trzyma! Tacy ludzie dawniej kończyli pod płotem! HRABINA DE PROFUNDIS Proszę tak nie mówić, siostro Mario! Nie wolno tak do star- szego człowieka... SIOSTRA MARIA Znam w tym zakładzie tylko jednego człowieka, który zasłu- guje na szacunek. Jest nim profesor Perlec!... JO-JO kłótliwie Bo założył na dachu piorunochron, a siostra Maria boi się burzy. SMARKUL No pewnie. Jeszcze jak się boi! A tylko grzesznicy... SIOSTRA MARIA Milczeć! do K a l m i t y, z udaną słodyczą '"Jedynie pan Kalmita uniknie normalnej kary. Owszem, kie- liszki i trunek pozostaną na stole aż do przyjazdu pani Nar- cyzy... Przypuszczam, że małżonka bardzo się ucieszy z nie- frasobliwego trybu życia, jaki pan prowadzi! KALMITA przełykając śłinę Naskarżycie? POŻARSKI ponuro Nie proś... Mogłaby być twoją wnuczką... SIOSTRA MARIA jakby nie zauważyła Rencista Pożarski pożegna się ze swoimi spacerkami po mieś- cie. Pan powinien być większym domatorem, panie Pożarski. Myślę, że co najmniej przez tydzień nie będzie się pan odda- lał z zakładu. POŻARSKI ponuro Bo siostra się mści!... SIOSTRA MARIA Ja? Pan wybaczy, ale nie zrozumiałam pana... Ja się mszczę? A niby za co? POŻARSKI Wielka rzecz!... Pewno, że siostra się mści. KALMITA Powiedzieć siostrze? Na przykład hrabina de Profundis... tań- czyła dzisiaj na ścieżce. Przynajmniej tyle... HRABINA DE PROFUNDIS wesoło Boże, jak ja lubię tańczyć! SIOSTRA MARIA Milczeć! Proszę o natychmiastową ciszę!... patrząc chłodno na Hrabinę de Profundis Nie wstyd pani? HRABINA DE PROFUNDIS Nnnie, siostro Mario... Ja tak lubię... ja tak lubiłam tań- czyć!... SIOSTRA MARIA Ale teraz lubi pani leguminę. I to aż do przesady. Myślę, że przez tydzień zrezygnuje pani ze słodyczy, pani hrabino... SMARKUL No pewnie, pewnie. Ja przez tydzień będę rąbał drzewo. Je- stem jeszcze młody. JO-JO ...Mnie zaś czeka obieranie ziemniaków. Może byś się ze mną zamienił, Pożarski? Będziesz w pobliżu Wiktoryny!... SIOSTRA MARIA Tak, panowie są domyślni. Zbliża się jesień, a drewutnia świe- ci pustkami. W kuchni też mamy kłopoty. I już na zakon- czenie tego niemiłego incydentu: czy państwo naprawdę orientują się w swojej sytuacji? W swojej trudnej sy- tuacji? Wszyscy milczą. Siostra Maria po pauzie Dziękuję. Wolałabym jednak, aby ta świadomość była bar- dziej trwała. z nagła klaszcze w dłonie jak przedszkolanka Proszę, wszyscy do swoich pokojów!... Proszę przygotować się do kolacji! Żwawiej, żwawiej, proszę! Starzy ludzie wychodzą, pozostaje tylko Kalmita, Siostra Ma- ria, po chwili Siostra przelożona. Siostra przełożona wchodzi niespodziewanie, rozgląda się po wnętrzu pokoju, spłoszona patrzy na butelkę i kieliszki. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Siostro Mario, co to znaczy? SIOSTRA MARIA sztywno Pan Kalmita podejmował przyjaciół. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Ależ za chwilę... z załomów habitu wyciąga mały złoty zegareczek ...Tak, właśnie przyszedł pociąg... Pani Narcyza będzie tutaj, za pięć minut. SIOSTRA MARIA Przekona się, jak wygląda sytuacja. To może wydać owoce. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Siostro Mario! Proszę zabrać te kieliszki. do Kalmity Niech pan sprzątnie butelkę! Schować! KALMITA niepewnie Ale gdzie? SIOSTRA MARIA wyjmuje mu butelkę z rąk Ja zabiorę. spogląda oschle na Siostrę przelożoną Oczywiście siostra przełożona ma rację. Pani Narcyza nie po- winna zobaczyć tych naczyń. Pan Kalmita miałby zbyt wiel- kie przykrości... SIOSTRA PRZEŁOŻONA Tak. O to mi chodzi, siostro. SIOSTRA MARIA Siostra przełożona lubi pogodny nastrój w zakładzie. Nie ma przecież w tym nic zdrożnego, kiedy staruszki pląsają ze starcami w parku... SIOSTRA PRZEŁOŻONA Nie wiem, o czym siostra mówi. Wiem natomiast, że przed chwilą poprosiłam siostrę o wyniesienie naczyń. Czy wyra- żałam się niezbyt jasno? SIOSTRA MARIA z chłodnym ukłonem Wystarczająco jasno, proszę siostry przełożonej. Wychodzi. KALMITA Dziękuję. SIOSTRA PRZEŁOŻONA z nagłą złością A za co ty mi dziękujesz? Wzięłabym pasa i zerżnęła skórę!... Zapewne ten wasz Pożarski przyniósł alkohol?!... Cały zakład śmierdzi jego tytoniem!... KALMITA Pożarski zbuntował się. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Ja mu się zbuntuję! Czego on właściwie żąda? Siedzi tutaj jak u Pana Boga za piecem... KALMITA Właśnie. Że u Pana Boga... SIOSTRA PRZEŁOŻONA siada na jednym z krzeseł, jakby bardzo zmę- czona A co, to już taka najgorsza firma? Miałby więcej rozsądku w głowie. KALMITA Z każdym jest tak samo, ale... ale on nie chce. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Czego on znowu nie chce? KALMITA W ogóle. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Aaa, bredzisz, moje dziecko! Wszyscy zaczynacie w pewnym wieku filozofować: ten zwariowany Syrkuć napisał już trzeci traktat o jakiejś tam filozofii totalnej. Siostra Maria przy- niosła mi fragment do cenzury. KALMITA A przedtem babcia Peloponez doniosła siostrze Marii, że Syr- kuć pisze bezeceństwa. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Jakbyś zgadł! No i czytam tę Syrkuciową filozofię. śmieje się aż do łez, którę ociera w rąbek rękawa Zupełne fiksum-dyrdum! Czy ty wiesz, Kalmita, że on chce... znowu wybuch śmiechu ...on pisuje listy do różnych prezydentów, nawet do Ojca świę- tego pisuje... o Boże, nie wytrzymam!... on chce uratować świat. KALMITA poważnie Syrkuć? SIOSTRA PRZEŁOŻONA jeszcze rozbawiona Syrkuć, Syrkuć! Zupełnie zwariował: uratować świat! KALMITA poważnie To nie byłoby najgorsze, proszę siostry. SIOSTRA PRZEŁOŻONA poważniejąc Tak myślisz, Kalmita? A od czego byś zaczął? I czy starczy- łoby ci czasu? KALMITA Już nie, siostro przełożona. Na korytarzu rozlegają się jakieś hałasy, wśród nich wibruje piskliwy sopran. SIOSTRA PRZEŁOŻONA zrywa się z krzesla Przyjechała!... Która to rocznica poza domem? KALMITA nie spuszczając wzroku z drzwi Dziesiąta. Przyjeżdża po raz dziesiąty. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Powinieneś się cieszyć. No, przynajmniej... bo ja wiem, jak to nazwać... przynajmniej z uprzejmości. KALMITA poważnie Cieszę się. po pauzie Siostra również, prawda? SIOSTRA PRZEŁOŻONA A tak, bardzo mi miło. Bardzo. Taka sławna artystka... grzebie w habicie, wyciąga cukierka, rozwija go, wklada Kalmicie do ust Dobrze pogryź!... Racja, nie masz czym... No to ssij! W progu staje Narcyza Kalmitowa. Jest ubrana z krzykliwą elegancją starej aktorki. Przez chwilę panuje wymowne milczenie, które przerywa Siostra przelo żona, biegnąc na spotkanie gościa. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Pani Narcyza!... Cóż za szczęśliwy dzień! Doprawdy, kto by się spodziewał?! II Nazajutrz w poludnie. Ten sam pokój co w pierwszej odslonie. Oba lóżka starannie pościelone, stół zasłany bialym obrusem, przygotowany do stawiania pólmisków, W fotelu z wystającą sprężyną siedzi Kal- mita w wypłowiałym szlafroku, stopy trzyma w miednicy z wodą. Obok parujący czajnik, a nieco dalej krzeslo, na którym ustawiono niezliczone mrowie butelek z lekarstwami. Narcyza — również w szlafroku — krząta się po pokoju ze ściereczką, ze wstrętem unosi przedmioty, otrzepuje je z kurzu. KALMITA Dosyć, Narcyzo. Starczy. Chce wyciągnąć nogi z miednicy. NARCYZA Proszę cię, Józefku, nie sprzeciwiaj się. Jesteś zaziębiony, za- niedbany, postarzałeś się co najmniej o pięć lat. Przyjecha- łam tutaj z określonym zamiarem, a ty kaprysisz. Włóż nogi do wody! Zbliża się do czajnika, nalewa ukropu. KALMITA krzyczy Miejże litość! To ukrop! NARCYZA przytrzymuje mu kolana Musi boleć. Boże, jaka ta twoja skóra cieniutka! Jak perga- min. śmieje się To nawet wzruszające, Józefku, może jeszcze kiedyś będę się nad tobą roztkliwiała?! podnosi się znad miednicy, oschle Nigdy nie walczyłeś ze swoją starością. A przecież były wa- runki... KALMITA Walczyłem. NARCYZA Ty? Walczyłeś? Przez całe życie byłeś głupim dzieciakiem. Uciekałeś od lekarza, bałeś się dentysty... No, ale zmieniło się. podchodzi do butelek z lekarstwami Nawet jestem zadowolona, że doprowadziłeś się do ruiny. Wreszcie musisz mnie słuchać... Otwórz usta, Józefku! podaje mu na łyżeczce krople A teraz aspiryny! Weź od razu dwie... Tak. kokieteryjnie No i wygrzeczniał mi dzieciaczek!... KALMITA Czy mogę przestać moczyć nogi? NARCYZA Józefku! Do czego ty zmierzasz? Chcesz postawić na swoim? znowu się śmieje Kiedy Dobrzycki dowiedział się, że mam męża w domu star- ców, nie potrafił uwierzyć!... Ale nie martw się! On też nie- długo tutaj trafi. Na scenie gra co najwyżej epizody. KALMITA A ty? NARCYZA odwraca się gwaltownie Co ja?! krzyczy O czym myślisz, staruchu? KALMITA Chciałem zapytać, co grasz na scenie? NARCYZA raptownie zmienia ton Interesujesz się moją karierą? Naprawdę? KALMITA Trochę. NARCYZA To bardzo ładnie z twojej strony, Józefku. rzuca mu ręcznik Proszę cię, w nagrodę, że jesteś grzeczny. KALMITA pospiesznie wynurza nogi z miednicy, nerwowo naciąga skar- petki, pantofle. Spogląda na N ar c y z ę z wdzięcznością psa spusz- czonego z obroży Bałem się... przez cały czas bałem się, że ktoś wejdzie. Zuzia albo Wiktoryna. To by dopiero było! NARCYZA wybucha śmiechem, dopiero po chwili łapie oddech Zuzia albo Wiktoryna! Czyżbyś się jeszcze zalecał? KALMITA Nie, Nie chodzi o to, NARCYZA Och, szkoda! Byłabym z ciebie dumna. Możesz mi wierzyć, Józefku, ani cienia zazdrości... Och, to byłoby niebywałe! KALMITA Nie zalecam się. NARCYZA bierze go za ręce, aby siadł koło niej A powiedz... troszeczkę? Na przykład do siostry Marii? Jest przecież bardzo piękna. K a l mit a milczy. Wiesz, co mam na myśli?... Jakieś grzeszne marzenie, jakiś dreszcz... Chyba to miewasz... przed snem? Kalmita milczy. NARCYZA podnosi się, znowu mówi oschle A przecież wyobrażałeś sobie, że będziesz wieczny! Durna męska duma!... Wieczni chłopcy, nieśmiertelne pieszczochy, słodkie dranie, którym wszystko wolno, którym trzeba wyba- czać, wybaczać, wybaczać... I co? Zawaliło się? KALMITA Niekiedy wspominam. Właśnie przed snem: ale bez dreszczu i bez grzesznej myśli. NARCYZA Ach tak? Mam być przynajmniej zazdrosna o twoje wspo- mnienia ! "Wchodzi Wiktoryna, wnosząc talerze i sztućce. Ustawia je na stole, chce wyjść. Chwileczkę, panienko! WIKTORYNA dygając Słucham panią. NARCYZA Proszę, aby Wiktoryna zabrała tę miednicę i czajnik. Pan Kalmita przed chwilą przestał moczyć nogi. WIKTORYNA bierze miednicę i czajnik Pan Kalmita? Moczył nogi? NARCYZA Jeszcze momencik!... Wiktoryna bywa w zakładzie codzien- nie? WIKTORYNA Raz ja, a raz Zuzia. My na przemian, proszę pani. NARCYZA No to ślicznie. Więc Wiktoryna zna tutaj wszystkich. Ba: Wiktoryna zna nawet takie szczegóły, o których ani siostra Maria, ani siostra przełożona nie mają zielonego pojęcia... WIKTORYNA chichoce zażenowana Eee tam, wstyd mówić!... No, na przykład babcia Peloponez chowa wędliny pod prześcieradła... Aż spleśnieją... Albo chci- wa się zrobiła, albo też boi się, że ją zamorzymy głodem. Pa- ni wie, stare ludzie to jak dzieci! NARCYZA A pan Kalmita? KALMITA ostro Narcyzo! NARCYZA Proszę się nie bać, Wiktoryno, proszę nie zwracać uwagi na Józef ka... WIKTORYNA uroczyście Ja tam na pana Kalmitę nic nie mogę powiedzieć! Zacny i czysty człowiek. Higieniczny, jak to mówią. Sam sobie w po- koju wietrzy, zawsze ogolony, żwawy, aż miło popatrzeć. On i pan Pożarski, o, pan Pożarski tyż!... To są, proszę pani, dwa dżentelmeny. Żeby wszystkie takie były! NARCYZA Przyjemnie mi tego posłuchać, kochana Wiktorciu. A jak tam kurczaki? Zmiękły? WIKTORYNA Już bardzo piękne, proszę pani. Za kwadrans mogę nakry- wać do stołu. NARCYZA To niech się Wiktoryna postara. Ma być uroczyście, jak w zwykłym domu. Wiktoryna wychodzi, Narcyza otwiera drzwi wielkiej szafy i ukryta za nimi jak za parawanem, zaczyna się ubierać. Przez chwilą nuci, przerywa nucenie. Zaprosiłam siostrę przełożoną i tego profesora od piorunów... Chociaż go nie lubisz, to jednak to jest człowiek z jakąś kul- turą... Dlaczego nic nie mówisz? Och, wiem, Józefku, wolał- byś, abym zaprosiła tę twoją zgraję... Jakże oni się zwą: Po- żarowy... KALMITA Pożarski... NARCYZA ...Pożarski, Ping-pong... KALMITA ...Jo-jo... NARCYZA Skąd wy bierzecie takie trywialne przezwiska? Jo-jo, babcia Peloponez... z naglym zainteresowaniem Dlaczego Peloponez? KALMITA niechętnie Zmoczyła kiedyś pościel. Właśnie w kształcie Peloponezu. NARCYZA Fuj! Stałeś się okropnie trywialny, Józefku. KALMITA Pytałaś, więc odpowiedziałem. NARCYZA To są właśnie wpływy pana Pożarskiego. Józefku, słyszysz mnie? Zabraniam ci kontaktować się z tym gburem. KALMITA Nie powinnaś go tak nazywać. Jest nieszczęśliwy. NARCYZA Zgorszył cały zakład. Podobno podszczypywał Wiktorynę?... KALMITA Nie wiem. Jego sprawa. NARCYZA Wychodzi na rynek albo na skwerek, zwabia cukierkami małe dziewczynki i szepce im do ucha sprośności. KALMITA Ohoho! NARCYZA Józefku! KALMITA Tak? NARCYZA Chodź tu, milutki, zapniesz mi ekler! Wychodzi zza drzwi szafy, ubrana w zbyt obcisłą, czarną długą suknię. Objawia plecy z nie dopiętym zamkiem blyskawicznym. K alm.it a usiluje podciągnąć ekler i zapiąć suknię. Narcyza chichoce. Łaskoczesz mnie!... KALMITA Przepraszam. NARCYZA Ależ nie gniewam się, dzieciaczku. Łaskotałeś mnie tak samo, kiedy po raz pierwszy wyprawialiśmy się na bal... To jednak miłe, że mamy wspólne wspomnienia... KALMITA Bo ja wiem?... Zapięte. NARCYZA Nie odchodź! caluje Kalmitę w policzek Było przecież ładnie?... Chwilami bardzo ładnie! KALMITA Odsuwając się Ja... NARCYZA Wygląda, jakbyś chciał mi coś powiedzieć! KALMITA Tak. Pomyślałem wczoraj, kiedy czekałem... kiedy czekaliśmy na ciebie... pomyślałem, że nigdy nie jest za późno. NARCYZA zaintrygowana Zapowiada się wcale obiecująco! KALMITA Uważasz mnie za skończonego... NARCYZA Histeryzujesz, Józef ku! KALMITA nerwowo Nie, nie. Przemyślałem wszystko od początku. Jeszcze kiedy byłem młody... no, względnie młody... To znaczy, na począt- ku... Nie, Narcyzo, to nie wychodziło. NARCYZA Nic nie rozumiem. Postaraj się opanować. Może coś cię boli? Bierze torbę, wysypuje kosmetyki, rozklada je pedantycznie jak w gar- derobie teatralnej, przystępuje do nakladania makijażu. Kalmit a przygląda się jej odbiciu w lusterku. KALMITA Czy nie mogłabyś trochę później ?[ NARCYZA rozcierając krem Wykluczone! Za kilkanaście minut zjawią się goście. My to nazywamy e n t r e e. Słyszałeś? KALMITA Chodzi o ważne sprawy. NARCYZA Ależ mów, Józefku, ja naprawdę słucham. KALMITA staje przy oknie, patrzy w gląb parku Gdybym teraz, właśnie teraz poszedł z kobietą do ołta- rza?... Niekoniecznie z młodą... Powiedzmy: dwadzieścia lat różnicy? Narcyza parska śmiechem. Ale gdybym na przykład udał się do sądu, ażeby wnieść spra- wę o rozwód?... Narcyza wybucha głośnym śmiechem. Coraz częściej masz rację. NARCYZA objawiając białą maskę pokrytej kremem twarzy I to mnie właśnie do ciebie zbliża, Józefku! KALMITA Ale gdybym na nic nie zwracał uwagi, gdybym się nawet zgo- dził na śmieszność... prawie ze zlością ...jeśli wniosę sprawę o rozwód?! NARCYZA pobłażliwie Wniesiesz, na pewno wniesiesz, Józefku... podnosi się, podchodzi do lekarstw, nalewa krople ...Najpierw łykniesz trochę waleriany. O tak! KALMITA przełknąwszy lekarstwo, żałośnie Nie kocham cię, Narcyzo. NARCYZA kończy makijaż Trudno. Jakoś to zniosę. przybliża twarz do lusterka Ty powinieneś moczyć nogi, a ja... ja muszę coś zrobić ze zmarszczkami na szyi. .Ohyda! Nawet Dobrzycki je zauważył! KALMITA Nie! NARCYZA Wyobraź sobie, że tak. Miał czelność mi to powiedzieć. Gra- łam lady Makbet, a Dobrzycki jednego z oprychów... Biegłam na scenę, wtedy on zaczepił mnie, przybliżył gębę i powie- dział: “Przypudruj dekolt..." Najgorsze, że cały pachniał ko- niakiem albo czymś w gorszym gatunku. KALMITA Nie kochałem cię, Narcyzo, nigdy. NARCYZA podnosi się zrezygnowana, znowu idzie do lekarstw Co oni teraz sprzedają w aptekach?! Lekarz zapisał largactil na bezsenność, a dali mi fenactil... Niby to samo. z ironią To samo! Przez całą noc zwisał nade mną twój wymizerowa- ny pyszczek... Nie gniewaj się, Józefku, nie lubiłam cię. podsuwa łyżeczkę z kroplami Rano myślałam o tobie z czułością. Kalmita odtrąca lyżeczkę, lekarstwo wylewa się. Józefku! KALMITA znowu podchodzi do okna, staje tyłem do widowni Wymusiłaś na mnie... Wy to umiecie robić, wy to musicie robić... Nie ma takiej kobiety, która by przynajmniej z kilka razy nie żebrała: “No powiedz, że mnie kochasz. Powiedz, je- śli nawet w to nie wierzysz, powiedz, że mnie kochasz..." Nie macie wtedy ani wstydu, ani litości. Gorzej: tracicie wzrok! Przecież tuż nad sobą widzicie nasze ogłupiałe, nieruchome twarze... Wystarczyłoby trochę wrażliwości, żeby dostrzec, no, żeby chociaż dostrzec krople potu na czole... Ale wtedy za- mykacie oczy niby z rozmarzenia, a naprawdę ze strachu. Nie, nie ze strachu! Z okrucieństwa i z egoizmu. Z chciwości. Bo przecież dobrze wiecie: on wreszcie nie wytrzyma. Wreszcie wyjąka to swoje żałosne “kocham"! NARCYZA Śmieje się niepewnie Ależ, Józefku, to takie nieważne w naszym wieku! KALMITA I dopięłaś swego. Którejś nocy... a przecież żyliśmy ze sobą rok... którejś nocy powiedziałem, że kocham. Kłamałem z ta- kim mozołem, z jakim się chyba tylko umiera. Ty przyjęłaś moje kłamstwo tak łatwo jak zaproszenie do tańca. I zaczął się ten taniec... NARCYZA Ale już dawno się skończył. Przecież, gdyby nas teraz ktoś podsłuchał... śmieje się ...to wręcz paradne, Józefku! Zachowujesz się jak dwudziesto- letni smarkacz! KALMITA osłupiały Ja?! Jak smarkacz? Wchodzą W ikt or y na i Zuzia z półmiskami. Rozstawiają na stole, Narcyza kieruje calym zajęciem, Kalmita schodzi zupełnie na bok, siada na łóżku w swej zwykłej pozie. NARCYZA No, nareszcie! unosi pokrywy pólmisków Pozwól, Wiktoryno, że to obejrzę... Wygląda całkiem przyzwo- icie... I aromat jest! Czujesz, Józefku? Kalmita milczy. ZUZIA Wiktoryna gotowała u księdza biskupa Zasławskiego. Jeszcze rok temu nazad. Bardzo dobrze gotowała, ale ksiądz biskup umarł, to Wiktoryna nie miała po co gotować... Bo to nie ma, jak dla mężczyzny! NARCYZA Czy goście już idą? ZUZIA Zara przyjdą. Chyba dopchać się nie mogą, bo pod drzwiami pełno tych babciów. Jak mrówkowi... WIKTORIA chichocąc Nawet babcia Peloponez zwlokła się z pościeli... NARCYZA poważnie Przecież wszystkich nie mogę zaprosić? WIKTORYNA A gdzie by tam! Pani Narcyza by się zrujnowała, a oni by powymierali. Tłuszczów za dużo... NARCYZA niecierpliwie Dziękuję, Wiktoryno, dziękuję, panno Zuziu. Potem proszę pa- miętać o ciastkach... Wiktoryna i Zuzia zabierają się do wyjścia, wchodzą kolejno: Siostra przełożona, Siostra Maria, Profesor. Ten ostatni bardzo odświętny, ze śladami męskiej urody. NARCYZA Podnieś się, Józefku! Przywitaj gości. Kalmita wstaje, patrzy w milczeniu na przybyłych. Państwo wybaczą, ale małżonek nie jest w najlepszej kon- dycji. odsuwa krzesła Proszę, siostro przełożona! Tak, w środku siądzie pan profe- sor! Teraz siostra Maria!... Czy pan się ze mną zgodzi, profe- sorze, że siostra Maria powinna występować w filmie?... Oczy- wiście, oczywiście, mam na myśli film głęboko religijny! PROFESOR siadając Nie znam się na tym, łaskawa pani. Wiem natomiast, że sio- stra Maria boi się wyładowań atmosferycznych... W ten spo- sób łączy nas jakieś pokrewieństwo duchowe... SIOSTRA MARIA gwałtownie, patrząc przy tym na Kalmita Pan jest w błędzie. Niczego się nie boję. Uważam, że w dwu- dziestym wieku nawet w klasztorach powinny być odgromni- ki... I to wszystko. NARCYZA do wciąż stojącego K almity No, siadajże wreszcie! Kalmita siada, Narcyza zwraca się do Siostry przełożo- n e j Proszę, jedna pałeczka dla siostry przełożonej, druga dla sio- stry Marii. A pan profesor? Zgodzi się pan na kawałeczek z kuperkiem? nagle wybucha śmiechem Popatrz, Józefku, siostra Maria się zarumieniła! Przecież nie powiedziałam nic zdrożnego, prawda, siostro przełożona? SIOSTRA PRZEŁOŻONA Czy będzie wino? Chciałabym wznieść toast... NARCYZA zrywa się z miejsca Widzisz, Józef ku! Tak to bywa, kiedy mężczyzna zapomina o swoich obowiązkach!... Jedną chwileczkę! Państwo wyba- czą... podchodzi do walizki stojącej obok łóżka przy oknie, wydobywa dwie butelki cinzano Ale kto otworzy? SIOSTRA PRZEŁOŻONA Mamy mężczyzn. NARCYZA Nooo... niby tak. To chyba pan, profesorze? PROFESOR Niestety, nie posiadam przyrządu, łaskawa pani. SIOSTRA PRZEŁOŻONA wydobywa z załomów habitu duży uniwersal- ny scyzoryk Masz tu, Kalmita! Rób swoje!... No, ruszże się, mów coś! Kalmita w milczeniu otwiera butelki. NARCYZA przygląda się jego robocie Kiedy dzisiaj patrzę na Józefka, często nachodzi mnie coś w rodzaju zadumy filozoficznej. Może używam niewłaści- wych określeń, profesorze, ale nie jestem intelektualistką... proszę mnie poprawiać!... Myślę jednak, że ma to coś wspól- nego z filozofią. Otóż poznałam pana Józefa Kalmitę jako człowieka pełnego werwy, donżuana, być może nawet trochę lekkoducha... Ubóstwiał otwieranie szampana. Robił to za po- mocą nieznacznego gestu palców... I nawet w najdrobniejszym geście potrafił być tak młodzieńczy, tak silny, że w końcu uwierzyłam, iż dla niego jednego zatrzymał się czas. Pa- miętasz, Józefku? Mieszkaliśmy wtedy nad morzem, spaliśmy przy otwartych oknach... Słyszałam bicie wody o brzeg, a wy- dawało mi się... Nie, nie, siostro przełożona, już się stresz- czam!... Powiedziałam wtedy Józefkowi, że on się chyba nig- dy nie urodził i dlatego nigdy nie umrze!... SIOSTRA MARIA Porównała go pani do Boga! NARCYZA Tak?... Z namysłem A rzeczywiście! Siostra ma rację: po prostu bluźniłam! SIOSTRA PRZEŁOŻONA podsuwa kieliszek Kalmicie Nalej! Chciałabym wznieść toast... NARCYZA Chwileczkę!... Panie profesorze!... Kiedy pan już poczuje, że nadchodzi koniec... no, ta ostateczna godzina... czy będzie pan krzyczał? PROFESOR przestraszony Ja?... Ja nie wiem, o czym pani mówi. SIOSTRA MARIA Dziwię się panu. Pani Narcyza zadała pytanie chyba dość ja- sno... PROFESOR Tak, ale... Łapie się. w okolicach serca. SIOSTRA MARIA Przecież prowadził pan niebezpieczne prace?... PROFESOR ciężko oddychając Przepraszam. Czy można by otworzyć okno? K a l m i t a chce wstać, ale Profesor go zatrzymuje Nie, już nie potrzeba. Musi siostra wiedzieć, to znaczy... mu- szą panie wiedzieć, że co prawda pracowałem nad ujarzmie- niem piorunów, ale to była przygoda. Pytanie pani Nar- cyzy nie dotyczy żadnej przygody, ono jest związane z ko- niecznością, z wyrokiem. błagalnie No, pomóż mi, Kalmita! Dobrze mówię? SIOSTRA PRZEŁOŻONA nagle wstając z kieliszkiem w ręku Chcecie albo nie, a ja wygłaszam toast! NARCYZA Rozgniewałam siostrę... Wiem, że jestem wścibska, może na- wet nietaktowna, ale taka już specyfika mojego zawodu. Kie- dyś miałam grać prostytutkę... KALMITA To było dawno... NARCYZA z nie tajoną wścieklością Milcz! KALMITA Powiedziałem to przez wzgląd na siostrę Marię. Teraz grasz tylko poważne role. NARCYZA ochłonąwszy ...więc proszę sobie wyobrazić: zaprzyjaźniłam się z takimi dziewczętami. Ale i one w końcu się obraziły! Kto jak kto... SIOSTRA PRZEŁOŻONA Chcę wygłosić toast! NARCYZA Ach, tak, słuchamy!... Józefku, napełnij kieliszki! SIOSTRA PRZEŁOŻONA ...Chcę podziękować pani, pani Narcyzo. Utrzymujemy ten za- kład prawie cudem. Jesteśmy biedne, a i nasi pensjonariu- sze... to oczywiście nie ich wina... SIOSTRA MARIA Nie we wszystkich wypadkach. SIOSTRA PRZEŁOŻONA ...Więc i nasi pensjonariusze jakoś nie mieli szczęścia w ży- ciu. W tej sytuacji każdy cieplejszy odruch, no... kiedy ktoś nam okaże serce... tak jak pani, pani Narcyzo... NARCYZA Siostra przesadza. Spełniam swój obowiązek! SIOSTRA PRZEŁOŻONA z gniewem, że jej przerywają Nie mówię o obowiązkach! pociera dłonią czolo O czym to ja właściwie mówię? SIOSTRA MARIA podpowiada Dziękujemy pani Narcyzie za jej wspaniały podarunek... SIOSTRA PRZEŁOŻONA ...A tak. Dziękujemy pani Narcyzie za jej wspaniały podaru- nek. KALMITA poruszył się Czy chodzi o mnie? SIOSTRA PRZEŁOŻONA Cicho, na rany Chrystusa!... Pozwolicie skończyć czy nie? po pauzie A co to znowu za hałasy? SIOSTRA MARIA odłożyła sztućce, wszyscy zastygli Gdzie? SIOSTRA PRZEŁOŻONA Za ścianą. U babci Peloponez. Jakieś krzyki. PROFESOR Babcia Peloponez zwykła przemawiać do siebie. Nie są to rzeczy koniecznie ciekawe... Ponieważ z dnia na dzień coraz bardziej głuchnie, ostatnio zwraca się do siebie w tonacji komendy wojskowej. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Ale chyba się nie rozmnożyła? Słyszę kilka głosów. NARCYZA Głosy są męskie. KALMITA gorliwie Pójdę sprawdzić! SIOSTRA MARIA Zaraz. Ja to załatwię. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Tak. Lepiej, żeby siostra Maria... Siostra Maria wychodzi. Siostra przełożona siada, zupełnie oklapła. Mówię pani, że czasami wolałabym prowadzić przedszkole. Wszystko rozumiem, ale dlaczego oni obgryzają kubki? I czym? W tym miesiącu trzeba było wymienić cały komplet... Dzisiaj sprawdzałam w kuchni: znowu obgryzione! NARCYZA Tak, to kosztuje. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Najgorsze, że i na mnie przyszła kryska. Wie pani, lubię na noc wypijać filiżankę kawy... To się nazywa podciśnienie lub niedociśnienie, zapomniałam! Drobiazg, zaraz z kuchni po- biegłam do swego pokoju i obejrzałam filiżankę. Nadgryzio- na! KALMITA ostrożnie Nie wypilibyśmy wina? SIOSTRA PRZEŁOŻONA nieprzytomnie Co? PROFESOR Mieliśmy wypić toast. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Poczekajcie! Przecież nie dokończyłam przemówienia! wstaje Jak więc już powiedziałam, nasz zakład nie należy do szcze- gólnie dostatnich... Ale nie narzekamy! Prawda, Kalmita? KALMITA Nie narzekamy, siostro przełożona. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Z mocą I niech nikt się nad nami nie lituje! Nie potrzebujemy niczy- jego współczucia!... Wiążemy koniec z końcem, a to w dzi- siejszych czasach — grunt! prawie groźnie Jeśli mamy jakieś niedostatki, potrafimy je załatać sami... Profesor chrząka dyplomatycznie. O, na przykład profesor! Nie udało mu się ujarzmić tych pio- runów kulistych, nie jego wina. Nie starczyło mu środków, musiał strawić całe życie jako belfer gimnazjalny... Ale pio- runochron na dachu założył! Chciałaby pani, pani Narcyzo, mieć taki piorunochron nad głową! Jak wiadomo, pioruny nie wybierają! Kalmita parska śmiechem. Nie przeszkadzaj, Kalmita, kiedy mówię! O czym to ja?... NARCYZA z przekąsem O piorunach! SIOSTRA PRZEŁOŻONA O jakich piorunach? A, dajcie mi święty spokój! Wypija jednym haustem wino, chce usiąść, ale w tej chwili otwierają się drzwi, w progu stają Pożarski, Smarkul i J o - j o. Za nimi Siostra Maria. SIOSTRA MARIA Bardzo mi przykro, pani Narcyzo, ale takie sprawy załatwia się u nas na gorąco... Siostro przełożona! Panowie renciści znów dopuścili się przestępstwa! SIOSTRA PRZEŁOŻONA Jezus Maria! Na babci Peloponez?! SIOSTRA MARIA Jak siostra pamięta, wczoraj zlikwidowałam alkohol u pana Kalmity... Trudno, trudno, panie Kalmita, niech pan ma pre- tensje do swoich przyjaciół! NARCYZA do Kalmity Staczasz się? Więc nie ma dla ciebie dna? SIOSTRA PRZEŁOŻONA ...Chwileczkę, proszę pani! Posłuchamy siostry Marii... SIOSTRA MARIA ...Zaniosłam resztę wódki do babci Peloponez. Po prostu do- myślałam się, że panowie będą węszyć za swoją, pożal się Boże, własnością. POŻARSKI Zapłaciłem równe sto złotych. Jedna czwarta mojej renty, Bóg znowu nie ma czego żałować!... SIOSTRA MARIA ...Wiedziałam, że taki pan Pożarski nie cofnie się nawet przed zrewidowaniem mojego pokoju. POŻARSKI Na bezprawie odpowiadam bezprawiem. Inaczej nie byłbym tym, kim jestem! SIOSTRA MARIA Siostro przełożona, proszę zwrócić uwagę panu Pożarskiemu, aby nas uwolnił od słuchania podobnych aforyzmów! SIOSTRA PRZEŁOŻONA groźnie Zamknij się wreszcie, Pożarski! SIOSTRA MARIA ...Ktoś zdradził, że alkohol jest u babci Peloponez. Panowie wdarli się do pokoju staruszki i zastosowali metody, po któ- rych... nie jestem pewna, że kobiecina się zestarzeje. SIOSTRA PRZEŁOŻONA ze zniecierpliwieniem Co też siostra wygaduje! Przecież ona ma już ze dwieście trzynaście lat! do Smarkula, prawie krzycząc Kto wam zdradził kryjówkę? Smarkul przestępuje z nogi na nogę. Nie powiesz? A wiesz, że umiem łamać ludzi? SMARKUL Wiem. Ale nie będę gadał. SIOSTRA MARIA Ja się domyślam, siostro przełożona... Panowie ostatnio bar- dzo zbliżyli sięs z hrabiną de Profundis... Szczególnie pan Po- żarski!... Znając przeszłość hrabiny, należy przypuszczać, że względy u mężczyzn, nawet w tym wieku... PROFESOR nagle wstaje, przybiera hieratyczną pozę Państwo wybaczą, ale nie mogę tego dłużej wysłuchiwać! To upokarzające! SIOSTRA MARIA ze słodyczą Do pana nie mamy pretensji, profesorze. PROFESOR A szkoda, siostro Mario! To właśnie ja widziałem sio- strę, kiedy siostra wchodziła z litrem pod pachą do pokoju tej starej wiedźmy! NARCYZA Panie profesorze! Jakie słownictwo! PROFESOR z rozpadu I powiem więcej: siostra Maria widziała, że to ja widzia- łem!... Więc po co ta obłuda? SIOSTRA MARIA śmiertelnie blada Pani rozumie, pani Narcyzo, że muszę opuścić pokój. Bardzo mi przykro. Wychodzi. PROFESOR jeszcze z rozpadu A niech to jasny piorun spali! Nagle łapie się za serce, siada. Długa pauza, w czasie której wszyscy patrzą na Profesora. SIOSTRA PRZEŁOŻONA bardzo cicho ...Akurat dzisiaj. A gdyby tak poczekać do jutra z tą awan- turą? No, pomyśl, Pożarski! Jak my wyglądamy w oczach pa- ni Narcyzy?... POŻARSKI też cicho, ze spuszczoną głową Ona wie najlepiej, dlaczego musimy zalewać robaka! NARCYZA Ja? Niestety, nie znam się na przypadłościach nałogu JO-JO Zabiera nam pani kumpla. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Co? Co on powiedział? Pani Narcyzo?! SMARKUL Przełożona zawsze wie o wszystkim na ostatku. KALMITA podnosi się z wolna, podchodzi do Pożarskiego Upadłeś na głowę? O czym wy mówicie? POŻARSKI Spytaj siostry Marii... Nie, zapytaj twoją oblubienicę! Kalmita odwraca się w stronę Narcyzy, chwila milczenia. NARCYZA z udaną swobodą A tak, Józef ku!... Chciałam sprawić ci tę niespodziankę do- piero pod koniec obiadu, ale panowie wszystko zepsuli... Za- bieram cię stąd. KALMITA przetyka ślinę Zabierasz? A dokąd? NARCYZA Boże, jaki on naiwny! Jak dzieciak!... Zabieram cię do domu. Będziesz miał własny pokoik... POŻARSKI Rowerek... JO-JO Konika na biegunach... SIOSTRA PRZEŁOŻONA Po tylu latach? Zdecydowała się pani? POŻARSKI Bo i u niej już się skończyło. Niedługo zacznie grać wyłącz- nie w sztukach o starcach. NARCYZA Już gram! I to w sztuce o starcach wyjątkowo bezczelnych! KALMITA Ten Dobrzycki... dostał wreszcie mieszkanie? Tak? NARCYZA Nie bądź łajdakiem, Józefku! Właśnie dzisiaj, kiedy... SIOSTRA PRZEŁOŻONA Smarkul! SMARKUL Słucham, siostro przełożona! SIOSTRA PRZEŁOŻONA Znaleźliście wódkę? Mężczyźni patrzą po sobie, Pożarski przyzwala gestem glowy. SMARKUL Na minutę przed wejściem siostry Marii. A ile zagrychy zna- leźliśmy! Wszystko pod piernatem. SIOSTRA PRZEŁOŻONA Dużo tego jest? JO-JO Pokaż, Smarkul. SMARKUL wydobywa butelkę zza kapoty O! SIOSTRA PRZEŁOŻONA No to na co czekasz? Ponalewaj! NARCYZA Siostro przełożona! Wiktoryna i Zuzia... zaraz przyniosą coś słodkiego... SIOSTRA PRZEŁOŻONA Coś słodkiego?! Też ma pani pomysły! Korniszony by się przydały. III Po upływie miesiąca. Pokój Kalmlty, ale już bez łóżek; usunięto też fotografie, na ich miejscu pejzażyki (widoczki) w czarnych ram- kach. W pobliżu okna hasło z papieroplastyki: “Starość nie radość, sta- rość to schludność." Przez chwilę scena pusta, potem drzwi się otwie- rają, slychać okrzyki ,,heej rrup!", wchodzi Profesor, cofa się ty- łem, widocznie czymś kieruje, za nim Smarkul i J o - j o wnoszą potężny telewizor, na samym końcu Siostra Maria z rękami skrzyżowanymi na piersiach. PROFESOR Ostrożnie, ostrożnie, panowie, bo może być implozja!... Taki kineskop gorszy niż handgranata! JO-JO postękując Gdzie go postawimy? SMARKUL Może pod oknem? PROFESOR Tyłem do okna. Tak żeby promienie słoneczne nie padały na ekran... JO-JO No to podstaw stolik, profesor! Też coś zrób! SIOSTRA MARIA Ja podstawię. Przesuwa stolik na wskazane przez Profesora miejsce, Smarkul i J o - j o ustawiają tam olbrzymią skrzynię. Pan profesor będzie zakładał antenę dachową... Pan profesor ma nadzór techniczny. Panowie zajmą się urządzeniem świe- tlicy. Trzeba odpowiednio poustawiać krzesła, odsunąć stół pod ścianę... Czy rencista Pożarski skończył już wyklejanie gazetki ściennej?... JO-JO Już kończy. SMARKUL Miałby ją na wczoraj, gdyby siostra jej tak surowo nie cen- zurowała... SIOSTRA MARIA Zdjęłam tylko wspomnienie o panu Kalmicie. To było wprost nieprzyzwoite: zaledwie jedno zdanie o pani Narcyzie, a i ono bardzo dwuznaczne. POŻARSKI staje u progu, z rulonem brystolu pod pachą Proszę się nie martwić, siostro. Uwypukliłem Narcyzę. SIOSTRA MARIA Cieszę się, że jest pan rozsądny. Czy dostatecznie pan podkre- ślił, ile jej zawdzięczamy? POŻARSKI Napisałem o telewizorze. SIOSTRA MARIA Bardzo dobrze. Panie profesorze!... Profesor kłania się. Przypilnuje pan całokształtu. Gdyby któryś z panów okazał się niesforny, proszę zapisać nazwisko na karteczce... No, a te- raz do roboty! Po obiedzie sprawdzę, jak to wygląda. Wychodzi. Mężczyźni siadają na krzeslach, Pożarski na stole, kolysze nogami, chwila milczenia. JO-JO Widzicie, jaka zadowolona? Zrobiła interes. Przehandlowała Kalmitę za telewizor... PROFESOR Nie przesadzaj. We wszystkim doszukujesz się złych intencji... Siostra Maria cieszy się z telewizora, bo ma zrozumienie dla ducha czasu. POŻARSKI ponuro Nie wybielaj tego anemicznego ptaka!... Przez jedną chwilę myślałem, że jesteś porządnym człowiekiem. Nawet mi się po- dobałeś, ale to trwało krótko. Stoczyłeś się. SMARKUL No pewnie. Znowu pokumał się z babcią Peloponez! PROFESOR Zaraz, zaraz, panie Pożarski!... A ty nie przepracowujesz swo- ich artykułów?... Piszesz wszystko, co ci każą, bo chcesz być redaktorem gazetki ściennej!... Aha! SMARKUL No pewnie. Pan Pożarski sflaczał ostatnio. POŻARSKI groźnie Smarkul! JO-JO Nie krzycz, Pożarski, nie krzycz!... Ten artykuł o wewnę- trznej dyscyplinie świadomego weterana... no, nie gniewaj się... zupełna bzdura. Nawet Wiktoryna śmiała się w kułak!... POŻARSKI Nie pisuję dla kucharek!... Dobrze, niech będzie. Napisałem rzecz pozornie nieuczciwą. Tego jednak wymagała strategia — wiedza, o której nie macie zielonego pojęcia. Ale czym uspra- wiedliwisz, Jo-jo, twoją gorliwość w uprzątaniu korytarza, zmienianiu wody przy ołtarzyku, wysługiwaniu się kapelano- wi... Proszę, proszę, i Smarkul chce mnie sądzić!... A któż to chodzi z siostrą Marią po zakupy? Kto ugina się pod siatkami z marchwią, pietruszką, selerami, twarrrogiem?... JO-JO Przykład idzie z góry. Lud jest taki, jaka inteligencja. Nie- stety, nasza inteligencja sprzedajna! POŻARSKI zeskakuje ze stolu, zbliża się do J o - j a Coś powiedział? JO-JO nie ustępując Sprzedajna, powiedziałem! POŻARSKI Odszczekasz, Jo-jo! JO-JO Nie odszczekam. POŻARSKI A ja ci mówię, że odszczekasz! JO-JO A ja ci mówię, że nie odszczekam!... POZARSKI Ty pterodaktylu kościelny!... JO-JO A ty co? Zatabaczony radykał!... POZARSKI Ty spleśniała katakumbo! JO-JO Bezbożna szlachciuro! POZARSKI Twoja matka musiała zrobić ciebie z proboszczem! Inaczej być nie mogło! JO-JO zupełnie rozwścieczony Co?! Mamusię moją obrażasz, sukinsynu? Rzuca się na Pożarsklego, sczepiają się jak walczący chlopcy, Smarkul i Profesor usilują interweniować, w zamieszaniu Pro- fesor otrzymuje cios od Smarkula, ogólna kotlowanina. Wchodzi Hrabina de Profundis ze ściereczką w dloni. Patrzy na męż- czyzn w przerażeniu. HRABINA DE PROFUNDIS Chłopcy! Mężczyźni rozchodzą się, otrzepują ubrania, oddychają ciężko. Hra- bina de Profundis nieśmialo Siostra Maria przysłała mnie, żebym powycierała kurze. POZARSKI gburowato No to niech pani wyciera! HRABINA DE PROFUNDIS Ale... JO-JO Jakie “ale"? Każą wycierać, niech hrabina wyciera. HRABINA DE PROFUNDIS zbliża się ostrożnie do telewizora, przesuwa ściereczką po szybie ekranowej Szkoda, że nie ma pana Kalmity. Cieszyłby się razem z na- mi... POŻARSKI Z czego mógłby się cieszyć? HRABINA DE PROFUNDIS Z telewizora. POŻARSKI A! JO-JO Jestem ciekawy, co nam pozwolą oglądać? Chyba tylko audy- cje dla dzieci. HRABINA DE PROFUNDIS Bardzo lubię kukiełki. POŻARSKI Teraz rozumiem, dlaczego pani nas tak lubi, pani hrabino. HRABINA DE PROFUNDIS Lubię. Naprawdę lubię. zorientowala się, zakryła usta dłonią Boże! PROFESOR z rezygnacją A wszystko przez Kalmitę. Tak, panowie, proszę nie zaprze- czać, trzeba to wreszcie powiedzieć! Pokładaliśmy w nim du- żo nadziei. Od miesiąca nosimy w sobie tę samą gorycz... Te- raz już nikt nie ma siły się bronić. Przynajmniej ja... JO-JO Ty? Zawsze trzymałeś się od nas z daleka. Co ty możesz wie- dzieć ? PROFESOR Dobrze. Nie chodzi o mnie. Ale was Kalmita zdradził. Od- szedł potulnie jak baranek... SMARKUL Każdy chciałby do domu. po pauzie Gdyby go miał... PROFESOR W takim razie trzeba się pogodzić. POZARSKI Jak to: pogodzić? PROFESOR Wyciągnąć konsekwencje z tego, co jest. Niestety, kolego Po- żarski... wyciąga z marynarki notes i ołówek, ślini grafit Jeśli natychmiast nie przeprosisz Jo-ja, będę zmuszony zano- tować twoje nazwisko. POZARSKI przestraszony Zaczekaj! PROFESOR Liczę do dziesięciu. Raz... dwa... POŻARSKI nerwowo Jak on odwoła swoje, ja odwołam swoje! PROFESOR ...Trzy... cztery... pięć... W drzwiach ukazuje się Kalmita. Jest w podróżnym płaszczu, z wa- lizką obwiązaną sznurkiem. Nie zauważony przez nikogo, w milczeniu przygląda się całej scenie. POŻARSKI Jo-jo!... Posłuchaj, Jo-jo... do Profesora Zęby cię pokręciło, ty piorunochronie! PROFESOR ...sześć... siedem... osiem... SMARKUL No, niech się pan złamie, panie Pożarski! Dwa słowa i po kłopocie! POŻARSKI Nie mogę! Raczej duszę bym diabłu sprzedał, niż... PROFESOR Już sprzedałeś. Doliczyłem do dziesięciu. Otwiera notes, ma zapisać nazwisko Pożarskiego, w tej chwili wchodzi Kalmita. KALMITA Proszę schować ołówek! Wszyscy patrzą w osłupieniu na przybysza. Kalmita kladzie walizkę na stole, przygląda się haslu na ścianie, pejzażykom, telewizorowi. Nie ma mojego pokoju. Prędko się uwinęliście... Starczyło kilka tygodni. HRABINA DE PROFUNDIS Siostra Maria... KALMITA Z nikim tak nie postąpiono. Kiedy umarł Pomsta... pamięta- cie?... siostra przełożona nie pozwoliła nic ruszać przez trzy miesiące... SMARKUL niepewnie Pan nie umarł, panie Kalmita... KALMITA Jeszcze nie. POZARSKI Józek! Wygnała cię? KALMITA zdejmuje płaszcz, przerzuca przez oparcie krzesła Uciekłem. POŻARSKI Uciekłeś z domu? KALMITA Uciekłem. rozgląda się z dumą po obecnych A co, nie wolno? JO-JO zacierając dlonie Kalmita, Kalmita, aleś klawo zrobił!... Ja, chłopaki, uciekałem trzy razy z domu... PROFESOR W dzieciństwie. JO-JO Niezupełnie. Pierwszy raz w dziewięćset szóstym... potem do legionów... a trzeci raz dobre kilka lat po małżeństwie. Wy- szedłem w Boże Narodzenie, wróciłem na Wielkanoc. SMARKUL No pewnie. Nieraz się uciekało! POŻARSKI Biła cię czy co? HRABINA DE PROFUNDIS Panie Kalmita, niech pan się nie wstydzi!... Nie ma takich upokorzeń, które... KALMITA Była słodka. Co wieczora przynosiła mi do łóżka termofor z gorącą wodą. SMARKUL Morzyła głodem!... KALMITA Na śniadanie jadłem rogaliki z masłem i piłem kawę ze śmietaną, potem drugie śniadanie, trzydaniowy obiad... JO-JO Zdradzała cię! KALMITA O, to już przeminęło z wiatrem!... Po skończonym spektaklu brała taksówkę, żeby czym prędzej być w domu, leczyć moją bezsenność najbardziej tkliwymi wspomnieniami. POŻARSKI Przeraziło cię jej gadulstwo!... KALMITA Ona potrafi mówić, kiedy chce. Jest naprawdę znakomitą ak- torką. PROFESOR Czy panowie nie rozumiecie, że pan Kalmita ironizuje?! KALMITA Niech się pan nie zgrywa, profesorze. Pan — jako człowiek wybitnie inteligentny — powinien przewidzieć, że właśnie tak będzie... Stałem się potrzebny... PROFESOR Więc dlaczego pan uciekał? KALMITA Bo ja wiem? Jo-jo, ty wiesz, dlaczego uciekałeś? Wszyscy oprócz Profesora wybuchają śmiechem. Denerwowała mnie jej pewność. Dla niej już wszystko się stało. Ułożyła mnie w tym łóżeczku — jak w trumnie — i po- szła do teatru... Zegar tyka, ciepło mi jest, przyjemnie... nic, tylko umrzeć!... Wtedy zacząłem marzyć: ona wraca, oczywi- ście taksówką, pewna siebie wchodzi po schodach, szuka klu- cza, znajduje, otwiera drzwi, zapala światło... JO-JO entuzjastycznie ...a łóżeczko puste! Chyba krew ją zalała! POŻARSKI Majstersztyk, Kalmita, majstersztyk! KALMITA Mało, panowie! Okradłem ją. HRABINA DE PROFUNDIS Jezus Maria! Z pieniędzy? KALMITA Z pieniędzy też... Okradłem ją z pewności, że teraz już tyl- ko... dla nas obojga... pozostała śmierć. Stało się coś. Coś innego! HRABINA DE PROFUNDIS modlitewnie Panie Józefku!... Gdyby to było pięćdziesiąt lat temu... KALMITA Wiem, hrabino. Muszę być jednak szczery: uciekłbym również od pani. HRABINA DE PKOFUNDIS Byłabym zachwycona. POŻARSKI To się tak mówi. JO-JO Wszystkie tak mówią na początku. SMARKUL Zanim co do czego... PROFESOR A potem? Nie, nie, panowie, miałem rację!... JO-JO Z tym starokawalerstwem? Trochę żałujesz... KALMITA zbliża się do telewizora Dobrze, dobrze. Tylko dlaczego nie ma mojego poko- ju?... ostro Pożarski! Nie dopilnowałeś! Pożarski opuszcza glowę. KALMITA Jo-jo? J o - j o opuszcza głowę. Smarkul? Smarkul opuszcza głowę. Kalmita patrzy na Profesora, wzrusza ramionami. No tak! SIOSTRA MARIA staje w drzwiach, mówi ze slodyczą Pan zapewne w odwiedziny, panie Kalmita? O, wygląda pan wspaniale!... Proszę się obrócić do światła!... Tak! Spójrzcie, panowie, oto wpływ czułej kobiecej ręki!... Chyba teraz pan nie -żałuje, panie Pożarski, że namówiłam pana do przerobie- nia artykułu o pani Narcyzie?... Tu jest teraz świetlica imie- nia Narcyzy Kalmitowej. Spędzi pan z nami uroczy wieczór, panie... panie Józefie. Pociąg ma pan zapewne w nocy? KURTYNA LĘKI PORANNE Dramat w dwóch odsłonach OSOBY: Alf Med Bednarkowa Żona Bis Opas Kola Brynion Panna Frunze Dzielnicowy I Scena wyobraża wnętrze dużego pokoju-pracowni. Jest to prywatna klinika lalek. W obszernej przestrzeni zgromadzono sprzęty z różnych epok: stolik w stylu biedermeier, krzesla wyplecione sitowiem, fotel bujany z końca dziewiętnastego stulecia, emhadowską szafę, wreszcie — w głębi sceny — szafki, lustro i fotel fryzjerski z lat międzywojen- nych. Widać, iż poprzednim zawodem wlaściciela tego mieszkania była profesja wlaściciela salonu fryzjerskiego. Teraz na ścianach mieszka- nia-pracowni dominują lalki bez oczu, górnych i dolnych kończyn. To symbol nowego zajęcia Alfa. Na prawo wejście z Klatki schodowej, na lewo — dobrze eksponowane — drzwi do kuchni. Po odsłonięciu kurtyny Alf i Med siedzą na krzesłach w przedzie sceny, rozdziele- ni stolikiem, na którym walają się instrumenty lekarskie. Obaj zwró- ceni profilem do widowni. MED Teraz wyciągnij ręce, wyprostuj dłonie i staraj się trzymać je nieruchomo w powietrzu. A l f siedzi zesztywniały, palcami obejmuje jabłka kolan. Drżą mu ramiona, jakby szlochał. Co jest? Nie słyszysz, co powiedziałem? Wyciągnij ręce przed siebie. Widziałeś kiedyś lunatyków? No, na obrazkach. W ga- zetach. ALF Bo ja wiem? To było dawno. MED Nie rób z siebie idioty. Po prostu się boisz. ALF Źle mnie traktujesz, Med. Przecież sam wiesz, co będzie. Mam pogruchotane nerwy. Jak mnie zawaliło podczas po- wstania... MED ...To uszkodziło ci kręgosłup. Słyszałem. No, raźno. Wyciągaj ręce. ALF Krzyczysz. MED Patrzcie go: pieszczoszek. Podnoszę wreszcie te swoje kończy- ny. A l i nieporuszony. Jak nie będziesz grzeczny, walnę cię znowu w kolano. bierze ze stołu odpowiedni młoteczek Mam łupnąć? Alf cofa się rozpaczliwie wraz z krzesłem. W porządku. Nabrałeś rozumu. Alf powoli podnosi ramiona, z nadludzkim wysilkiem stara się opa- nować drżenie dłoni. Jest to mozół zgoła daremny. Przez chwilę obaj mężczyźni przypatrują się dygocącym rękom, potem A l f opuszcza je bezradnie. ALF Bo widzisz, jeden odłamek zatrzymał się zaledwie o trzy pal- ce od kręgosłupa. Potem mi go wyjmowali żywcem w nie- mieckim szpitalu. Dla Polaków nie było znieczulenia... Poka- zali mi to świństwo. Taki kawał żelaza. MED Niedobrze z tobą, Alf. Na dodatek bredzisz. ALF rozpaczliwie Jak Boga kocham, że nie bredzę. Kobieta mi to robiła, taka gruba Szwabka... Fartuch miała cały we krwi. Chciałem ze- mdleć, to mnie tarmosiła za włosy i tłukła moją głową o stół operacyjny. MED Gdzie ją chowasz? ALF Kogo? Tę Niemrę? MED ze wzruszeniem ramion Myślisz, że nie znajdę? Rozgląda się po pokoju, idzie w stronę lóżka, pochyla się. Z czeluści pod łóżkiem wyciąga napoczęty litr denaturatu. Jeszcze żaden z waszej ferajny nie wymyślił innego schowka. Klucz od mieszkania chowa się pod wycieraczką, pieniądze między bielizną albo w książkach, a to unosi butelkę koło łóżeczka. Łatwo sięgnąć... ALF błagalnie Zostaw, Med. Mówiłem ci, że denaturat potrzebny do roboty przy lalkach. MED przygląda się ponuro bezokim lalkom rozpiętym na ścianach W takim razie wyrzuć je. Idzie w stronę zlewu, po drodze wysupłując korek uwity z kawalka gazety. ALF z rozpaczą Nie rób mi tego, Med! M e d wlewa denaturat do zlewu, zostawia jednak sporą porcję, którą napełnia szklankę od mycia zębów. Stawia naczynie na stole przed zdrętwiałym Alfem. MED Widzisz, jaki jestem równy? Powinieneś mi zafundować buź- kę, Alf. No co? Kochasz swojego Medusia? ALF głucho Gestapo! MED Dobra. Zaraz mnie będziesz kochał. Rzucisz mi się na szyję, obcmokasz, obślinisz... naśladuje “Kocham cię, Meduchna, Daj karpia, Meduchna." ALF głucho Gestapo! MED Fajnie. Przestań się droczyć, głuptasku. Żłopaj! Alf waha się, wpatrzony w szklankę z alkoholem. No, nie wstydź się. Kiedy mój ojciec — równy gość — zapro- wadził mnie po raz pierwszy do burdelu, wyrzekł święte sło- wa: “Masz, chłopcze, robić poza moimi plecami, lepiej rób to na moich oczach." ALF wychyla szklankę jednym haustem, obciera usta wierzchem Alom, patrzy z nienawiścią na M e d a Ale ty też umrzesz, Med! MED Daję słowo honoru. ALF I zgnijesz! MED Jeżeli sobie życzysz... ALF I zeżrą cię robaki. Razem z tymi twoimi mankietami u świe- żo wyprasowanej koszuli. MED Co do robaków, Alf, to ździebko przesadzasz. Nie we wszy- stkich glebach występują. A ja jeszcze nie wiem, na jakich glebach wykorkuję. ALF A może już teraz jesteś śmiertelnie chory? Lekarze zazwy- czaj zapominają o sobie. Podobnie te wymoczki z różnych towarzystw abstynenckich. wybucha śmiechem Ale ci miałem frajdę, Med!... Tu, przez ulicę, mieszkał taki Kalinowski. Abstynent i kanalia. Do towarzystw należał, a jakże — do komitetów, chyba nawet do Ligi Kobiet. Ale to wszystko — małe piwo! Najgorsze, że ten szubrawiec z własnej, nieprzymuszonej, prywatnej inicjatywy pisywał donosiki. Na kogo? A na kogo teraz się pisuje takie świń- stwa? Może na kler? A może na przedszkolanki?... MED Rozumiem. Na ciebie też napisał. ALF I nie przeżył. Nie dalej jak przedwczoraj wyciągnął kopyta. znowu parska śmiechem A wiesz, co go zmogło?... odczekuje pauzę. Marskość wątroby i nieżyt nerek! pokazuje na zaciśniętej dłoni Wątróbkę to miał taką, o taką jak piąstka. I bielutką jak be- za... MED przygląda się zaciśniętej pięści Alfa Klawo to opowiedziałeś, Alf. Rozluźnij palce. ALF zaskoczony, wciąż z uniesioną pięścią O co chodzi?... MED krzyczy z wściekłością Rozluźnij palce, łobuzie! A l f, przerażony, rozchyla powoli dłoń, obróconą wnętrzem ku górze. Med już spokojniej Widzisz? ALF przygląda się w skupieniu wlasnej ręce W porządku. Nie drżą. MED Teraz nie drżą. Naoliwione. Ale na jak długo? Alf w milczeniu opuszcza rękę. Strach. Za godzinę... — co ja mówię? — za pół godziny roz- pocznie się nowy strach. brutalnie osadza Alfa naprzeciw siebie, tak jak na początku aktu Pomówmy o lękach, stary. Masz je codziennie? ALF ostrożnie Żartujesz. Czego się mam bać?... Anim ja bogaty, ani nikomu nie wlazłem w drogę... MED To się zdarza rano, prawda? Właściwie jeszcze się nie obu- dziłeś, jeszcze biegasz po tych swoich snach, jak Żyd po pu- stym sklepie... tak, dobrze mówię... snów już nie ma, chcesz je pochwycić, przywołać na powrót, a tu tylko piasek. Ohyd- ny piasek w czaszce, pod powiekami, w całym cielsku. No, nie jest tak?... ALF Niezupełnie... MED Dobra, Alf. Nie będziemy tacy drobiazgowi. W każdym bądź razie boisz się. Przede wszystkim przebudzenia. Potem tego, że w ogóle jeszcze jesteś. Jest ciebie za dużo: o nos, brzuch, genitalia, stopy. Wszystko to razem — ta zmaltreto- wana sterta mięsa — obdarza cię grozą... ALF Nie galopuj, Med. Nie mam czkawki, a ty naprawdę chcesz mnie przestraszyć. Med bez słowa podnosi się ze swojego stoika, znowu kieruje się w stroną łóżka, brutalnie odchyla kołdrę. A l f ostrzegawczo Te, nie zaglądaj mi w bety!... Nie lubię. MED jakby nie słyszał Prześcieradło i poduszka czarne. A przecież jesteś czyścioszek. ALF groźnie Odejdź od moich betów!... MED groźnie To od potu, stary. Od dzisiejszego potu. Odcisnąłeś się na tych betach tak dokładnie jak Chrystus na całunie. wraca na swój stołek, patrzy na Alfa przejmująco Tylko wy i konający tak się pocicie. Nie mogę pojąć... skąd, u diabła, tyle w was samoudręczenia? Co to jest, Alf? Zgo- dzić się na umieranie każdego dnia, każdego poranku... ALF Ty też umrzesz. MED Ale ja tylko raz. A ty codziennie. ALF ze zmęczeniem Moja sprawa. Med, jestem zmęczony. MED Co? Już wyparowało? ALF Nie, jeszcze siedzi... Ty mnie zmęczyłeś. MED Trudno. Nie przyszedłem tutaj, aby się z tobą cackać. A t e- raz uważaj: musisz powiedzieć mi prawdę! Jeśli skła- miesz, domyśle się tego. Zawsze bardzo kiepsko kłamałeś. ALF Wiem. Tobie szło to lepiej. Dlatego teraz jesteś moim leka- rzem. MED po raz pierwszy dotknięty Zamknij się, moczymordo. Miej się jednak na baczności: je- śli zechcesz zełgać, koniec z nami. Już więcej tu nie przyjdę. ALF To chyba zełgam. MED Nie błaznuj! Wiesz, że wtedy przyjdą inni. Tacy bardziej krzepcy w barach... ALF Nie mają prawa. Jestem spokojny i zrównoważony. MED Te czasy się skończyły, mój chłopcze. Dzisiaj już nie potrze- ba rozrabiać... ALF gorzko Oczywiście. Skrzyknie się kilku sąsiadów, sporządzą raporcik, i hajda do domciu bez klamek. Święta racja, Med. Ludzie teraz bardzo troskają się o innych. Co to za dobroczynna epo- ka! MED Zostaw ludzi w spokoju. Kto inny cię dręczy... ALF Kto? MED Właśnie. Kto? O to chciałem zapytać. Masz przyjaciela? ALF Przyjaciela? Kiedyś liczyłem na ciebie... MED To ładnie z twojej strony. Dziękuję, stary. Naprawdę dzięku- je, Unosi się lekko na stoiku i nagle bije Alfa na odlew w twarz. Alf zasłania wierzchem dłoni rozciętą wargę. Więc słyszałeś już o Darku? ALF ocierając usta, pospiesznie Podobno zobaczył pająka. Tylko tyle. Zobaczył pająka. MED A ja ci opowiem dokładnie. Darek wracał z “Bristolca". Nie było nawet tak późno, i Darek trzymał się jeszcze w zawia- sach. ALF z uznaniem On ma głowę. MED Ma. Więc był w całkiem znośnej formie. Kto wie, czy nie my- ślał sobie, że właśnie od tego dnia przestanie pić. Oczywiście pomalutku, stopniowo, żeby mu serce nie wysiadło. ALF Nie można przestać zbyt nagle, Med.., MED Jasne. Pamiętasz klatkę schodową u Darka? ALF Pamiętam. Stare budownictwo. Stromo i ciasno... Kiedyś zje- chałem tam na tyłku. MED Więc Darek drapie się po tych koślawych schodach, może podśpiewuje, podzwania kluczami... I nagle: co za cholera? Smród! Obrzydliwy, ciepły smród!... ALF Dawno powinni rozwalić tę ruderę. Tam jest grzyb. MED Gówno prawda. Darek obejrzał się i zobaczył. Na pół- piętrze, odcinając całą drogę w dół, gramolił się olbrzymi śmierdzący pająk. Był duży jak wieprz, albo jeszcze większy. ALF ze zgrozą Wymyśliłeś to, Med. Chcesz mnie postraszyć? Przez cały czas chcesz mnie postraszyć!... MED Nie. Takie rzeczy nie dają się wymyślić. A może to ja wy- myśliłem legiony cynowych żołnierzyków, które co pewien czas wkraczają do separatki pijaczka z Mokotowa, wpełzają na kołdrę i małymi bagnecikami wykłuwają mu oczy?... To ja jestem ten poeta, co? ALF Jak nie przestaniesz, puszczę pawia! Ostrzegam. MED Rozumiem. ALF cicho Czy ten pająk wraca do Darka? Med milczy. I za każdym razem tak śmierdzi? M e d jw. Co wtedy robi Darek? MED wrzeszczy Trudno na to patrzeć... No więc jak? Masz swojego przyja- ciela? ALF w rozterce Nie widziałem żadnego pająka. Przysięgam na grób mojej matki. MED rozgląda się po ścianach Niekoniecznie trzeba widzieć. Najpierw dzieje się coś ze słu- chem. Na przykład lalki. Nigdy nic do ciebie nie mówiły? ALF Są grzeczne. MED Ale są chore. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nagle zaczęły się skarżyć. ALF z uporem Są bardzo grzeczne. MED Dobra. Zostawmy je w spokoju. A więc co to jest? Zwierzę? Człowiek? Może trup? ALF Wiem, że zaraz się pogniewasz i mnie opuścisz. Nawet gdy- bym uklęknął? MED Nawet. ALF rozpaczliwie Nawet gdybym całował cię po rękach? MED Nawet. ALF A pamiętasz, draniu, glinianki? Uratowałem cię wtedy. A już miałeś brzucho pełne wody... MED Zgadza się. Dostałeś wtedy od moich starych rower. Jesteś- my kwita. ALF błagalnie Med, nie wolno ci mnie zostawić. Przecież trochę mnie ko- chasz? MED Fuj. Skamlesz jak pederastyczna ciota. ALF A co mi tam zależy! Jeżeli już nigdy nie wrócisz, skończę z sobą. Tak, skończę z sobą na pewno! MED powoli zgarnia swoje przybory ze stolika, zamyka walizeczkę No i bardzo dobrze. Masz wszystko na podorędziu. spogląda w głąb sceny Brzytwa. ALF Choćby i brzytwa. Coś obmyślę. MED A więc nie powiesz mi prawdy? Daję ci ostatnią szansę. Alf zwiesza glowę. Med gotuje się do wyjścia. Recepta leży na stole. Mimo wszystko poślij kogoś po te le- karstwa. Niewiele ci pomogę, ale... Żałuję, Alf. Bardzo żałuję. ALF Uważaj, Med! Doniosę na ciebie do milicji!... MED śmieje się Ty na mnie? ALF Na ciebie. Nie wzywałem cię. Nie chciałem cię wpuścić, ale ty wszedłeś. Naszedłeś moje mieszkanie i uderzyłeś mnie w usta. Może nie tak? MED ze znużeniem Tak. Racja. Tylko widzisz: na to potrzeba świadków. A poza tyni kto uwierzy takiej szmacie jak ty? ALF Przyszedłeś, żeby się nade mną znęcać. Tylko dlatego. MED Bardzo prawdopodobne. W dzieciństwie wyrywałem muchom skrzydełka. Lubiłem też smażyć glisty przez szkło powiększa- jące. No, trzymaj się, Alf. Przyjdę na twój pogrzeb. ALF głucho Gestapo! M e d wychodzi. Alf przez dlugą chwilę wpatruje się w zatrzaśnięte drzwi, potem zaczyna nerwowo krążyć po wnętrzu, wyłamując palce. Usuwa kopnięciem napotkane po drodze przedmioty. Jest wzburzony, mówi sam do siebie, ale widać, że zwyczaju monologowania nabył już od dawna. ...Popapraniec... Zasraniec jeden! I po co ja go błagałem?... zbliża się do lustra w glębi, ogląda swoje odbicie Parszywa mordo!... Żeby tak się upokorzyć! I to przed kim? Mówił o glistach... Ale on ich wcale nie przypiekał. To ja przypiekałem! On za to żarł glisty. Kiedy chodziło o za- kład... Wszystko by zrobił dla pieniędzy! odchyla palcem skaleczoną wargę; mówi z podziwem Ale mi dosunął! I to tak ni stąd, ni zowąd. odwraca się raptownie w stronę drzwi, mówi mściwie, jakby M e d znajdował się jeszcze w pokoju A żebyś wiedział, że mam przyjaciela! Nie, nie pająka. Mój jest człowiek. Cały człowiek: z twarzą, rękami, z nogami w trzewikach. I wcale nie śmierdzi! znowu zmienia miejsce na scenie, podchodzi do sterty lalek, z bezglo- wego kadłubka wyciąga “piersiówkę" z fioletowym alkoholem; go- rączkowo nalewa ...Koło łóżeczka!... Owszem, koło łóżeczka też. Ale to dla ta- kich głupców jak ty. Jak ty, jak moja żona i jak ten złodziej dzielnicowy... Bo może mi powiesz, że on nie kradnie? O, bra- chu, przejrzałem tego mundurowego na wylot. Zabiera mi jagodówkę, a potem sarn... wychyla jednym haustem zawartość szklanki, zanosi się długim, nie- przyjemnym kaszlem Hieny. Bandyci. Mordercy. Rozlega się. pukanie do drzwi. Ali odstawia pustą szklankę, patrzy w drzwi jak zahipnotyzowany. Widać, jak ogarnia go paniczny lęk. Mówi szeptem. Nie chcę. Nie wpuszczę!... Ponowne pukanie, już bardziej natarczywe. Alf szeptem Mówię ci, odejdź! Nie mogę cię jeszcze przyjąć... Za wcześ- nie! Ktoś szarpie klamką. A l f jw. Odejdź! Nie jestem gotowy. Jeszcze nie... BEDNARKOWA spoza drzwi Pan otworzy, panie Aluś. To ja, Bednarkowa. ALF wciąż wpółprzytomny Kto? BEDNARKOWA jw. O rany! Bednarkowa!... Pan otworzy, panie Aluś. A l f ociera pot z czola. Wyraźna ulga. Podchodzi do drzwi, odmyka zasuwkę. Wchodzi Bednarkowa, rozgląda się podejrzliwie po wnętrzu. BEDNARKOWA Może przeszkadzam? ALF Nie. Dobrze, że pani przyszła. BEDNARKOWA Komorne. ALF A, racja. Dzisiaj dziewiąty. BEDNARKOWA Dziesiąty. Ale wczoraj nie mogłam. Po sądach targali... ALF udając zainteresowanie A za co to, pani Bednarkowa? BEDNARKOWA No jak: za co? Za zeszłoroczny śnieg... ALF nie bardzo rozumiejąc Za zeszłoroczny?... BEDNARKOWA Że nie uprzątnęłam. To mi wlepili mandat. To ja się odwo- łałam. To oni do kolegium. To ja do adwokata. To oni do sądu. To ja wzięłam drugiego. z powagą Mecenasa de Viriona. To się wlekło ł wlekło... ALF No i przegrała pani? BEDNARKOWA ze zdumieniem A dlaczego? Wygrałam. Nawet mi adwokatów popłacili. Tylko widzi pan, panie Aluś, za moje nerwy to już mi nikt nie zwróci. płaczliwie A ja nawet jeść nie mogę. ALF zaprasza gestem Bednarkową, aby siadła Więc może kielicha? BEDNARKOWA przygląda się “piersiówce" przymrużywszy oczy Niech pan się nie gniewa, panie Aluś, ale kolorowej to mi nie wolno. Nie, żeby szkodziło, ino że w kościele ślubo- wałam. W intencji nieboszczyka Bednarka. Polej pan sobie. ALF nalewa, ale teraz popija już drobnymi łyczkami Ile w tym miesiącu? BEDNARKOWA Trzysta sześćdziesiąt. Zostawić panu czy zapłaci pan z miej- sca? ALF zbliża się do szafki z lustrem, wyjmuje pieniądze, odlicza Z miejsca. BEDNARKOWA ukontentowana Widzi pan, panie Aluś, jak to jest: wieszają na panu psy, Jezusie, co oni o panu nie wygadują!... A pan przecie za- wsze taki solidny. Od tych z pierwszego piętra — a to przecie inteligencja i partyjni — zanim człowiek grosz wyciśnie, to pierwej sobie nogi z pośladków poucieka. ALF Płacą raty za samochód. BEDNARKOWA Oj, co racja, to racja. Mówię panu z doświadczenia: ci ze sa- mochodami to najgorsza hołota. Dawniej nie było samocho- dów, ale za to jaśnie państwo znaczyło się jaśnie państwo. Na przykład pan, panie Aluś, kiedy jeszcze prowadził pan fryzjernię... ALF nerwowo Teraz prowadzę Klinikę Lalek! BEDNARKOWA z westchnieniem Na pewno. Do tego też trzeba mieć głowę. A jednak fry- zjernia... taka fryzjernia! Dwa salony, manikurzystka, w świąteczne dni wizyty w co lepszych domach... ALF jw. Moje lalki też pochodzą tylko z dobrych domów. BEDNARKOWA Ja rozumiem, panie Aluś. Zgryzoty pana zjedli. Zupełnie tak samo jak nieboszczyka Bednarka. ALF Kręgosłup. Przecież sama pani wie... podczas powstania... BEDNARKOWA A tak, tak. Przywaliła pana ściana w piwnicy. ALF Największy odłamek zatrzymał się zaledwie o trzy palce od kręgosłupa. BEDNARKOWA I potem operowała pana jakaś tłusta Niemra... ALF z namaszczeniem Żywcem. BEDNARKOWA Żywcem. przygląda się z uwagą, jak Alf wychyla kolejną porcję denaturatu Dlaczego pan tego nie strąci, panie Aluś? ALF Co mam strącić? BEDNARKOWA No, tę kielczastą? Przecież to okropny widok. Gdyby ją pan czym złamał... ALF Chodzi pani o kolor? BEDNARKOWA Nieboszczyk Bednarek miał taki przepis, że robiła się zupeł- nie biała. Jak mleko. I zapachu nie było... ALF Zna pani ten przepis? BEDNARKOWA Nie. Zawsze robił to sam, a potem tajemnicę zabrał do grobu. Bo musi pan wiedzieć, że w gruncie rzeczy nieboszczyk Bed- narek to był bardzo nieużyty człowiek. ALF i Na co właściwie umarł? BEDNARKOWA Przecie mówiłam przed chwilą: zgryzoty go zjedli. Wpierw mu się ręce trzęśli, potem na wzrok się przerzuciło, a jak już zaczął krzyczeć po nocach, to i wiedziałam: robak do- włerca mu się do mózgu. Chciał zalać tego robaka, ale nie dało rady. z rezygnacją Jak ktoś choruje na duszę, to i się nie zestarzeje. ALF odstawia szklankę, patrzy na Bednarkową z ogromnym sku pieniem Pani Bednarkowa! BEDNARKOWA poprawia się na krześle, zaniepokojona Pan niezdrów, panie Aluś? ALF jw. Pani Bednarkowa! Pani tu wszystko widzi... myślę o naszym domu... kto wchodzi, kto wychodzi... BEDNARKOWA z ożywieniem A żeby pan wiedział! Ile to ja głowy sobie nałamię, ile na- kombinuję!... Weź pan takiego Posmysza z mansardy. Wie pan: w drugim podwórzu. Ani toto bogate, ani szanowne, a z figury: pokurcz. Małe toto, zielonkawe, z rudawym wą- sikiem. Istny utopiec, żeby nie powiedzieć gorzej. Każdego wieczoru przyprowadza sobie inną. Nie, nie żadne płatne la- firyndy... Panny we futrach, panienki w salopach, raz u jed- nej zobaczyłam szkolną tarczę na ramieniu... A druga znowu przywiozła go własnym samochodem. Całą noc stał ten wart- burg przed naszą bramą. Tak mnie to dotknęło, panie Aluś, że chciałam już skoczyć po dzielnicowego. Bo też wyobraź sobie pan: żeby taki łapserdak... A tam zapewne mąż na sta- nowisku, kto wie, czy nie partyjny... ALF gorączkowo Proszę teraz dobrze uważać, pani Bednarkowa. Czy ostatnio... no, mniej więcej od dwóch tygodni... ktoś dopytywał się o mnie? Bednarkowa kręci w zamyśleniu glową. Na przykład wczoraj. Gdzieś około południa... Była pani wtedy w stróżówce? BEDNARKOWA Koło południa? Zaraz, zaraz... Co ja robiłam o dwunastej? ALF Niech pani sobie przypomni. To bardzo ważne. BEDNARKOWA zadowolona z siebie A tak. Siedziałam w stróżówce. Właśnie trąbili hejnał. Wiem, bo zaraz wyłączyłam radio. Ja już tego nie mogę słuchać, panie Aluś. Od przeszło dwudziestu lat codziennie trąbią to samo, ALF Siedziała pani, jak zwykłe, przy okienku? BEDNARKOWA A co miałam robić? Jak usiadłam, tak też i siedziałam. ALF I nikt wtedy nie wchodził na górę? BEDNARKOWA Wchodziła. Służąca od tych z pierwszego piętra. ALF Ale mężczyzna? Chodzi mi o mężczyznę. BEDNARKOWA A jak wyglądał? ALF Wysoki, bardzo blady, cały ubrany na czarno. BEDNARKOWA W meloniku? ALF z nadzieją W meloniku. I z parasolem... BEDNARKOWA Znaczy się: taki bardziej staroświecki. ALF jw. Znakomicie, pani Bednarkowa, znakomicie!... jeszcze stara się przypomnieć jakiś szczegół Nosi białe rękawiczki. BEDNARKOWA I biały szalik. ALF coraz bardziej uradowany Tak. Owinięty wokół szyi, wyrzucony na wierzch płaszcza. BEDNARKOWA Powinien mieć lakierowane trzewiki. ALF trze dłonia, czolo w zamyśleniu Chwileczkę. Niech się zastanowię, pani Bednarkowa... z triumfem Nosi lakierki. Ależ pani spostrzegawcza! BEDNARKOWA Byłoby dobrze, gdyby używał również getrów. Wie pan, panie Aluś, takich zamszów na gumkę i na guziki. ALF Tego nie zauważyłem. BEDNARKOWA Szkoda. Bo wtedy to byłby naprawdę wielki pan. ALF A więc szedł na górę? Około dwunastej? BEDNARKOWA ze zdziwieniem Kto? ALF No, ten wysoki, blady, ten ubrany na czarno? BEDNARKOWA pobłażliwie Ależ pan dziecinny, panie Aluś! Gdzie pan widział dzisiaj takich ludzi?! Ja nie mówię, ja pamiętam tych panów, ale wtedy byłam, o, taką, pokazuje ręka taką dziewczynką. chichoce Jeździli dorożkami i palili cygaretki. Lubili zajeżdżać na przedmieścia do młodych dziewcząt. Nas, smarkule, częstowali dropsami, a czasami uszczypnęli w policzek, albo i gdzie in- dziej. O, to były eleganckie czasy, panie Aluś. ALF ponuro Nie wchodził na górę? BEDNARKOWA wciąż nie mogąc powstrzymać chichotu To się pan dzisiaj rozdokazywał, jak Boga kocham! Lepiej chyba sobie już pójdę. Jeszcze jakieś plotki będą... ALF jw. Blady. Wysoki. Cały ubrany na czarno... BEDNARKOWA Ludziskom niewiele trzeba. A musi pan przyznać, że można mnie jeszcze o grzech pomówić. Nieboszczyk Bednarek nie był na te rzeczy zbytnio pazerny. Chyba lepiej już pójdę... W drzwiach staje Żona. Ali zapomniał zatrzasnąć zasuwką po wpuszczeniu Bednarkowej. Żona w milczeniu przysłuchuje się ostatniej kwestii Bednarkowe j, korzystając z nieuwagi zalecającej się dozorczyni i zupełnie zdruzgotanego Alfa. Jest to kobieta w śred- nim wieku, o zimnej, prawie nienawistnej urodzie brunetki, która led- wo co przekroczyla próg uwiądu. Czarny płaszcz z futerkiem, czarny toczek na kruczych wlosach, wygląd wdowy. Mówi od drzwi, niepo- ruszona. ŻONA Co pani robi, głupia kobieto? Co pani tu robi? Alf i Bednarkowa odwracają się gwałtownie w jej stronę. BEDNARKOWA Jezusie Nazareński! Tak się zasiedziałam!... ALF nerwowo podsuwa jej pieniądze, spoczywające dotychczas na stoliku Komorne. BEDNARKOWA pospiesznie zgarnia banknoty Kwit odbierze pan w stróżówce. Przy okazji... Albo córka panu przyniesie. ŻONA wciąż od drzwi Zaraz. Alf i Bednarkowa zastygają w miejscach. Nie potrafią sprzeciwić się rozkazom Żony. Są zniewoleni. To nieładnie, pani Bednarkowa. Przecież mieszkałam w tym domu wiele lat... A teraz, kiedy tylko przyjdę, pani zaraz ucieka. Inna sprawa, że mam jakieś osobliwe szczęście. Za- wsze zastaję panią w mieszkaniu mojego męża. BEDNARKOWA przychodzi powoli do siebie Oj, kłamie pani, kochaneńka. To przecie żadna dziwota. Około dziesiątego schodzimy się tutaj wszyscy: komornik, inkasent od gazu i światła, ja z czynszem, dzielnicowy z mandatem, a pani z alimentami. Same urzędowe osoby. ŻONA zajadle Chciałabyś się też wkręcić w te alimenty, cwaniaro! BEDNARKOWA z niezwykłą godnością, do Alfa Hałas u pana w domu, panie Aluś. Pan artysta nie może pra- cować w takim hałasie. Pogadam o tym z administracją, a jak będzie trzeba... przenosi wzrok na Żonę to i z milicją. A jak na razie, to pardons dla jaśnie pani. Dozorczyni omija zdetonowaną Żonę, wychodzi. Mocne trzaśniecie drzwiami. Żona sadowi się przy stoliku, na miejscu opuszczonym przez dozorczynię. Nerwowym ruchem zdziera toczek z głowy, kładzie na stole. Otwiera torebkę, wyciąga kartką z rachunkami. ŻONA Znowu chlałeś? ALF Chlałem. ŻONA Med był? ALF Był. ŻONA I co? ALF Nic. Więcej nie przyjdzie. ŻONA Przyjdzie. ALF Jak sobie życzysz. ŻONA Forsa jest? ALF Chyba nie dam rady wszystkiego. Ile naliczyłaś? ŻONA spogląda na kurtkę Dwa tysiące sześćset siedemdziesiąt cztery. Co do grosza, jak widzisz. ALF Tak dużo? ŻONA Zbliża się zima. Kozaczki dla Anulki — trzysta czterdzieści, płaszczyk dla Jędrusia... grzebie w torebce ...proszę, tutaj kwit. Czterysta dziesięć. Był też za światło. ALF Nie gniewaj się, ale nie dam rady. Ja też muszę coś jeść. ŻONA podnosi na Alfa zdumione oczy Jeść? ALF Tak. Czasami coś jem. ŻONA A więc pożycz. ALF Ale od kogo? I z czego oddam? Obdzierasz mnie z każdej zło- tówki. ŻONA Trudno. Sam tego chciałeś. ALF ostrożnie Nie mogłabyś pójść do jakiejś pracy? Wszystkie kobiety pra- cują. ŻONA A dzieci? ALF Przecież mieszkacie u matki. Ją również utrzymuję. Chyba nie byłaby to zbyt wielka krzywda, gdyby matka zajęła się dziećmi. Ż0NA Ma na starość zostać służącą? Czy ty wiesz, kim ona była? ALF Wiem. Sierżantową. ŻONA dobitnie Żoną przedwojennego podoficera. A ty? ALF Fryzjerem. ŻONA A więc sam widzisz. Co z forsą? ALF Na razie dam tysiąc pięćset. Muszę przecież coś sobie zo- stawić... ŻONA wstaje z krzesła Dobrze. Będzie prokurator. ALF w panice Kto? ŻONA siada Prokurator. ALF Chcesz mnie zamknąć? ŻONA Ty chcesz. z udanym znużeniem Wybacz, Alf, ale ja doprawdy nie mam czasu. Te wizyty u ciebie są takie przykre. ALF podchodzi na ołowianych nogach do komódki pod lustrem, wyj- muje banknoty, kładzie na stoliku Dwa tysiące. Resztę przyślę ci w ciągu tygodnia. ŻONA która obserwowała jego ruchy, bezceremonialnie podchodzi rów- nież do komódki, wyciąga szufladkę Jest jeszcze pięćset. Pozostajesz mi dłużny sto siedemdzie- siąt cztery złote. Tak, na taką sumę mogę poczekać. ALF siada ciężko na pobliskim krześle, zanurza twarz w dłoniach A jeśli umrę? ŻONA pakuje pieniądze do torebki Przewidziałam to. Liga Kobiet postara mi się o całkiem przy- zwoitą rentę. Zresztą pod każdym względem byłoby to ko- rzystne. Dzieci otrzymałyby stypendium... Tak. Wtedy nawet wzięłabym sobie jakieś pół etatu. ALF podnosi głowę A teraz? ŻONA Teraz nie muszę. ALF Dlaczego nie przysyłasz dzieci? ŻONA Do kogo? Do ciebie? ALF Do mnie. ŻONA zdezorientowana lub też tylko udając dezorientację Nie mówiłam ci? ALF Nie. Coś się stało? ŻONA Naprawdę ci nie mówiłam? ALF O czym? ŻONA Boże, jaka ja jestem ostatnio roztargniona! Zawsze zapomi- nam o najważniejszym. Na przykład podczas zakupów. Wy- chodzę do rzeźnika po schab, do zieleniarki po włoszczyznę, do mydłami po proszek do prania. Oczywiście, przynoszę zie- leninę i proszek, a o schabie zapominam. Ty nie żyjesz, Alf. ALF przestraszony Co ty bzdurzysz? Jak to: ja nie żyję? ŻONA Już od dwóch lat nie żyjesz. Kiedy po raz ostatni widziałeś Anulkę? No, przypomnij sobie. ALF Z namysłem Tak. Przeszło dwa lata temu. ŻONA I zaraz potem to się wydarzyło. Wypadłeś z pociągu. Chyba gdzieś koło Kielc... przecież masz tam rodzinę. Jechałeś na chrzciny czy też wesele kuzynki, nie wiem dokładnie. Mama zna ten wypadek w szczegółach, bo ona go wymyśliła. Wy- szedłeś na papierosa na korytarz, a może do toalety... muszę zapytać mamę... i czekając, aż się ubikacja zwolni, oparłeś się nieostrożnie o drzwi. ALF A drzwi były nie domknięte. Gdzie jest mój grób? W Kiel- cach? ŻONA Nie. Na tej waszej rodzinnej wsi. W Leszczynach. ALF Rozumiem. Dzieci tam nigdy nie pojadą. ŻONA Nigdy. Zrozum, Alf: to naprawdę dobry pomysł. Powinieneś być wdzięczny mamie... Jędruś jest nawet z ciebie dumny. ALF A to dlaczego? ŻONA Że tak dziwnie zginąłeś. W wypadku. Opowiada o tym kole- gom w przedszkolu. Naprawdę jest dumny. ALF zatacza głową, jak ogłuszony Przecież mogą mnie spotkać na ulicy?... ŻONA Mieszkamy na dwóch krańcach miasta. One nie opuszczają swojej dzielnicy, a ty prawie nie wychodzisz z domu. Tyle tylko co do mydłarni i z powrotem. A l f podnosi się z krzesła, przesuwa wzrokiem po ścianie z ułomnymi lalkami, obraca się niezdecydowany, wreszcie zagląda pod łóżko. Wy- suwa stamtąd wielkie pudło i z trocinowego posiania wydobywa wielką porcelanową lalę. Jest to prawdziwe dzieło sztuki lalkarskiej z prze- lomu wieków. ALF podaje lalkę Żonie Weź. Dasz to Anuli. ŻONA Mówisz serio? ALF ^ Serio. ŻONA Ale jak... jak jej wytłumaczę? ALF Wygrałaś na loterii. Zresztą, bo ja wiem? Zabieraj i zmiataj. ŻONA chłodno Tylko się nie zapominaj. To już nie te czasy... ALF Krzyczy Zabieraj i zmiataj! Ostrzegam... ŻONA nakłada pospiesznie toczek, zatrzaskuje torbę Chamidło! Na pewno ukradłeś któremuś z klientów!... ALF resztką sil Ukradłem. Zabieraj i zmiataj! Mówię po raz ostatni... ŻONA Złodziej! Do czego ty się doprowadziłeś!... Cała ta kwestia jest jednak tylko próbą obrony własnej godności. Żona pospiesznie, w narastającej panice podąża w stroną drzwi. Znika za progiem, unosząc przecież pod pachą wielką porcelanową lalkę. A l f długo wpatruje się w zamknięte drzwi. W tym samym czasie w progu kuchni — na razie niewidoczny dla Alfa — pojawia się Bis. Wysoki, bardzo blady, caly ubrany na czarno. W każdym szcze- góle odpowiada portretowi, jaki A l f naszkicował w rozmowie z dozor- czynią. W charakteryzacji i kostiumie tej postaci należy połączyć praw- dopodobieństwo z koszmarem, realność z przywidzeniem. A l f odwraca się i spostrzega Bis a. Wydaje krótki, rozpaczliwy okrzyk śmiertelnego lęku. BIS Tylko bez histerii, Alf. Ona jeszcze jest na schodach. ALF zasłania twarz rękoma, krzyczy Aaaa! Aaaa! BIS Wczoraj zachowywałeś się bardziej po męsku. ALF z trudem wymawiając słowa Wczoraj... wczoraj byłem już dobry. Przychodzisz za wcześ- nie. BIS Musisz do tego przywyknąć, pastuszku. Teraz będę przycho- dził coraz wcześniej. ALF Miej litość! Zniknij! BIS Wstydź się. Przecież jestem twoim przyjacielem. Sam mnie przywołujesz. ALF Wiem. To moja wina. To wina mojej biednej, zatrutej gło- wy... Energiczne pukanie do drzwi. Bis drgnął, postąpił krok do tyłu, tak że wypełnia sobą framugę, drzwi kuchennych. Alf miota się po pokoju, nie wie, co zrobić. Mówi bardziej do siebie niż do B i s a. Nie mogę otworzyć. Właśnie teraz, kiedy się zaczyna... BIS Otwórz. ALF Ale ty! Ty tutaj jesteś. Widzę cię. BIS Na razie odejdę. Uwolnię cię. Poczekam... Ponowne pukanie do drzwi wejściowych. Bis znika w głębi kuchni, A l f rozlatanymi rękoma odmyka zasuwką. Wchodzi Opas — wesoły, energiczny grubas w stroju znamionującym posiadacza willi i samocho- du. W ręku trzyma butelkę owiniętą w papier z “Delikatesów". Mija z werwą Alfa, rozsiada się to bujanym fotelu. Odsapuje, jak po wiel- kim wysiłku. OPAS Paskudne schody u pana, maestro. Niby niewysoko, drugie piętro, ale jakoś tak stromo. przygląda się A l f o w i Ale, ale, mistrzuniu, co się dzieje z panem? Pan cały w siód- mych potach! Serducho? ALF gorliwie ociera chusteczką czoło, uśmiecha się blado To nic. Chwilowa zapaść. OPAS podnosi się z fotela, mówi energicznie W naszym wieku najgorsze są właśnie te momentalne zapaści. Przyniosę panu wody, a pan niech siada w fotelu. Kieruje się w stroną kuchni. ALF rozpaczliwie Nie! Proszę tam nie wchodzić! OPAS figlarnie Aaa, teraz rozumiem, dlaczego tak długo czekałem pod drzwia- mi. Miał pan wizytę... ALF plącze się Tak. Nie. To znaczy... Proszę, niech pan mi przyniesie tej wody. Szlanki są w kredensie. Opas z rozmachem przekracza próg kuchni, słychać pobrzękiwanie naczyń, ciurkanie kranu. Alf z najwyższym napięciem, szeroko roz- szerzonymi oczyma wpatruje się w otwór wejściowy do kuchni. Po chwili wraca Opas ze szklanką w dloni. OPAS podając szklankę Czyściutko tam u pana. Samotny człowiek... no, no... można mieć do pana zaufanie i w innych sprawach. Lepiej? ALF odstawia szklankę na stolik Przepraszam. Czy pan tam niczego nie zauważył? OPAS Gdzie? ALF W kuchni. Była pusta? OPAS poważnieje Ejże, maestro, to żadne serducho, tylko w głowinie się coś pokałapućkało. Jesteśmy wczorajsi, prawda? Katzenjam- mer nami potrząsa jak ministrant dzwonkiem... znowu rubasznie, odwijając butelkę No to ja przydźwigałem właściwe medykamenta. Kurasao. Przedni trunek, maestro, powiadam panu. ALF przygląda się z obrzydzeniem likierowi Trochę słodki. OPAS odbija butelkę, nalewa do tej samej szklanki, w której przy- niósł wodę Nie marudzić. Nie kwękać. W tej miksturze jest wszystko dobrze obliczone: alkohol leczy głowę, a ulepek — serducho. No, chlup w ten głupi dziób! A l f macza usta z wyraźnym niesmakiem. Krztusi się. Opas przy- gląda mu się z rozmarzeniem. Ej, niedobrze, maestro. Co to za picie? Ja, zacny panie, to kiedyś pijałem!... kuflami od piwa. To była zupełnie inna szkoła jazdy. ALF pokornie, z odcieniem ironii Przyniosę panu kufel. OPAS w popłochu Nie, nie, nie trzeba. Moją cysternę już odstawiono na bocz- nicę. Trawka tam porasta. Wie pan, woreczek żółciowy, ne- reczki, nadkwasotka... Nie ten wiek, mistrzuniu. ALF Chyba jesteśmy obaj po czterdziestce. A jednak mnie pan zachęca... OPAS zacukal się O, pan to co innego. Pan to wesoły człowiek!... ALF posępnie Bardzo wesoły. OPAS ...I samotny. Ech, nie ma to jak kawaleria! A ja, widzi pan, żonaty, dzieciaty, z teściową na karku. No i stanowisko pań- stwowe, obowiązki reprezentacyjne. A przy tym wszystkim samochód... Niewesołe życie, maestro, bardzo niewesołe. ALF już nie ukrywając ironii Taaak. Wpakował się pan w nieszczęście. OPAS Z kopytami, zacny panie, z kopytami. No, ale każdy ma swo- jego mola, który go gryzie. Więc wstyd narzekać... są ludzie w jeszcze większej biedzie. zmiana tonu A jak tam z moją lalunią? ALP teraz on jest speszony No cóż... robię, co mogę. Ale to bardzo misterna robota. OPAS Nie mnie to mówić, zacny panie. Przecież to arcydzieło sztuki lalkarskiej!... Wie pan, był kiedyś u mnie taki facet z “Desy". Zobaczył lalunię w salonie i oniemiał. A przecież ona, bie- dactwo, była jeszcze bardzo chora. Zresztą sani pan wie, jak wyglądała. I wyobraź sobie pan, że ten facet chciał ją kupić. Nie w żaden komis, ale z ręki, na pniu. Alf nerwowo popija łyk ze szklanki. Zgadnij pan, ile oferował? ALP Nie mam pojęcia. OPAS błagalnie Niech pan zgadnie. No, jak pan myśli? ALF Z tysiąc. OPAS wybucha śmiechem Dwanaście. Dwanaście tysiaków, jak w gębę strzelił. Alf znowu sięga po szklankę, wypija haustem. Potrzebowałem wtedy trochę szmalcu na wyżwirowanie ale- jek w ogrodzie, chciałem też urządzić taki szykowny ogródek alpejski... widział pan zapewne: kupa kamieni, rozmaite egzo- tyczne zielsko i wodotrysk... Marzenia mojej żony. A jednak laluni nie opyliłem. To jakbym świętością kupczył, zacny panie. Bo musisz pan wiedzieć, że lalunią jest zgrzybiałą sta- rowinką. W naszej rodzinie przechodzi z matki na córkę już od blisko stu lat. No, więc się zmitrężyła... ale pan ją przywró- ci do formy. ALF Oczywiście. Jednakże to jeszcze potrwa... OPAS Przecież nie popędzam. Ot, chciałem rzucić okiem, jak po- stępuje praca. ALP Tak. Rozumiem pana. Ale... niech pan wybaczy... OPAS zaniepokojony Coś się panu nie udało? ALF pospiesznie Nie. Wręcz przeciwnie. Mam jednak taki zwyczaj... No, po prostu nie lubię pokazywać dzieła przed skończeniem. Może to pana śmieszy... OPAS podnosi się z szacunkiem, uroczyście Śmieszy? Proszę mnie nie obrażać, maestro. Ja chylę czoła przed sekretami warsztatu artysty. Trudno. Potęsknię jeszcze trochę za lalunią. Grunt, że mogę być spokojny o jej los. A w pańskich rękach... patrzy przenikliwie na Alfa Może są kłopoty natury... że tak powiem: materiałowej? sięga po pugilares W tym wypadku nie można ograniczać kosztów. ALF przestąpuje z nogi na nogę W zasadzie... OPAS No proszę... Proszę śmiało! ALT Pokazał się w komisach specjalny klej do porcelany. Ja- poński... OPAS z ożywieniem Japoński, powiada pan? To na pewno musi być coś extra. Ile? ALF Nie dowiadywałem się dokładnie. Sądząc jednak po krajo- wych... OPAS Do rzeczy, kochany mistrzu. Ile? Alf ma już wypowiedzieć zmyśloną liczbę, kiedy od drzwi rozlega się pukanie. Tym razem jest to umówiony sygnał, bo Alf podchodzi do zasuwki bez chwili wahania. Jest tak rozpromieniony, iż zupełnie za- pomina o Opasie. Otwiera drzwi i wpuszcza Kolę B r y ni o na. Kola to niewielki czlowieczek w podeszlym wieku, odziany w jakieś przedziwne części garderoby z różnych epok swego życia, a zarazem z odległych od siebie okresów mody. Wszystko bardzo wyświecone, zużyte, jednak nie pozbawione swoistego poetyckiego wdzięku. W jednej ręce Kola trzyma klatkę z kanarkami, teraz okrytą pokrowcem, wi- docznie ze względu na ziąb na dworze. W drugiej koszyk, sowicie czymś wyladowany, ale również zasłonięty płótnem. ALF Koła! Szlachetny Kola Brynion! Mężczyźni padają sobie w ramiona i długo pozostają w uścisku. Oszo- łomiony Opas kręci się wciąż z pugilaresem w ręku, wreszcie chrząka znacząco. Przyjaciele ocknęli się, Alf przytomnieje. ALF do Opasa Przepraszam. Przyjaciel. OPAS uprzejmie Wzruszający widok. Doprawdy wzruszający. ALF do Koli Rozgość się, stary. Płaszcz, kanarki... Wieszaj wszystko, gdzie należy. I zaraz siadaj. KOLA Pójdę nastawić na herbatę. ALF gwałtownie Nie! Nie wchodź do kuchni. Ja sam... Za chwilę będę wolny. OPAS zrozumiał Tak. Dobiegamy już do sedna z kochanym mistrzem. uderza pugilaresem o wyciągniętą dloń A więc, maestro? ALF bez wahania, odwracając glowę w stronę Koli Trzysta. OPAS gwizdnął przeciągle Słono. ALF Zapomina pan, że klej jest japoński. OPAS odlicza pieniądze No tak, japoński... A więc do zobaczenia, maestro. odwraca się w stronę Koli Życzę miłej pogawędki. Mówiłem już mistrzowi, że zazdrosz- czę panom. To jest życie, to ja rozumiem. wzdycha A mnie co pozostaje? Zwiesić pyski i wracać do tej mojej bidy. Szacunek dla panów. Opas wychodzi. Alf sadza Kolę przy stoliku, na którym Kola poprzednio już postawił kosz z wiktuałami i klatkę. Patrzą na siebie, uśmiechając się w milczeniu. ALF Nic nie mów, Kola. Nie wolno zamącić. Kola potwierdza skinieniem glowy. Pauza. ALF wskazuje oczyma klatkę Co tam masz? Norwiki? KOLA zdejmuje zasłonę z klatki Jokszyry. ALF przygląda się pięknym angielskim kanarkom Jokszyry. Słyszałem o nich. Rzeczywiście. Chyba przed chwi- lą wyfrunęły z Izby Lordów. Co za dystynkcja! KOLA Mam nadzieję zrobić na nich fortunę. Oczywiście, na skalę ptasznika. ALF Nic nie mów, Kola. Nie wolno zamącić. Zaturlikaj! Kola wyciąga z bocznej kieszeni staroświecki przyrząd do nauki tur wodnych. Dmucha w dziobek naczynia, wywołując imitację śpiewu. Kanarki poruszają się, zaczynają wtórować urozmaiconym szokiem. Alf przymyka — w zasłuchaniu — oczy. KOLA odejmuje Instrument od ust Mają głęboki szokel. To już jest coś. Alf, gdybym mógł skądś wytrzasnąć magnetofon! Faceci ze Związku mówią, że koller jest już niemożliwy... Słuchaj, gdybym miał magnetofon, Lord Oliver śpiewałby kollerem! Alf, znalazłbym cel w życiu. ALF A teraz? KOLA Teraz? Zabiera się do rozpakowywania kosza. Najpierw wyjmuje trzy butelki taniego wina. Teraz? fachowo odbija flaszki Teraz zamiast kollera będzie alpaga, czyli belfegorek, inaczej mówiąc: dykta alias szmaga, albo — jeśli wolisz — jabcok, primo voto bełt, secundo voto: j-23, a w istocie rzeczy: ba- łagan. odwija paczki z jedzeniem Na zagrychę: dwa pęczki rzodkwi, śledź dla amatora ostrości, czekoladka z nadzieniem dla wielbiciela cukrów i słodyczy, pół bochna chleba dla pospólstwa i... i co tu jeszcze?... ćwierć paczki tabletek na ból zębów. To dla mnie, ale nie jestem skąpy. Gdybyś wyraził ochotę... Rozlewa wino, sam wypija swoją porcję bardzo szybko. ALF Myślałem, że to ja ciebie ugoszczę. KOLA oblizując wargi Trafiłeś tego grubasa. Bardzo starannie go ustrzeliłeś. Nie lubię jednak pić na koszt jeleni. zastanawia się Bo ja wiem... wrażliwość taka... To chyba po moim stryju: był rzeźnikiem na Czerniakowie. Ale wieczorami pisywał wiersze. ALT Gdzie się tak zapodziałeś, Kola? Miałeś przykrości? KOLA Chcesz powiedzieć, że siedziałem w kazamatach?... O, to się grubo mylisz! Bardzo grubo!... Interesa, mój stary. Sprawa za sprawą, afera za aferą, komeraż za komerażem. W czym to ja nie arbitrowałem, a w czym nie pośredniczyłem! Nie mogli się beze mnie obejść! ALF rozbawiony Kto? Komu byłeś taki potrzebny? KOLA z urazą Ludziom. I to w najrozmaitszych kręgach. Pomagałem nawet arystokracji, chociaż wiesz na podstawie moich poglądów, jak bardzo się brzydzę tą zgrają degeneratów... Służyłem radą i życzliwością również księciom Kościoła, ale o tym sza! Były to sprawy nieomal polityczne. Niech ci wystarczy, że musia- łem całkowicie zrezygnować z życia osobistego. Wpadłem tutaj do ciebie między jedną konferencją a drugą... Notabene wra- cam ze spotkania z pewnym biskupem Kościoła polskokato- lickiego, a spieszyć się muszę na pogawędkę z wysoko posta- wionym dygnitarzem partyjnym. Rozchwytują mnie, Alf! Jeszcze nigdy nie miałem takiej prosperity. znowu napełnia szklankę, wypija A co tam u ciebie, nieboraczku? ALF Nie tak wspaniale. KOLA klepie przyjaciela po kolanie Głowa do góry, Alf! Jesteś inteligentny, obdarzony trzeźwym spojrzeniem na świat... Mogę się założyć, że jeszcze wypły- niesz! Społeczeństwo czeka na takich jak ty, a skoro cię do tej pory nie dostrzegło, znak, że jeszcze nie wybiła godzina. Twoja godzina, Alf. ALF rozpaczliwie podchwytuje ton Koli Źle mnie zrozumiałeś, Kola. Nie mam najmniejszych powo- dów do narzekania. Na przykład dzisiaj: zaraz z samego rana był u mnie lekarz. pospiesznie, chcąc uprzedzić reakcje. Koli Nie, nie. Nic mi nie dolega. Stary kumpel z ławy szkolnej. Przyszedł mi zaproponować, żebym został krwiodawcą. KOLA kiwa z powagą glową Mnie też proponowali. Musiałem odmówić. Interesa... ALF To jednak był tylko pretekst. Wyczułem od razu, że chciałby odnowić stosunki towarzyskie. Rozumiesz, prowadzą wraz z żoną otwarty dom... Adwokaci, inżynierowie, dyrektorzy szpitali, naukowcy... KOLA kiwa z powagą glową Ja, niestety, skazany jestem na arystokrację. A znasz moje obrzydzenie do tej socjety. Znowu napełnia szklanki. ALF z troską Czy nie za prędko? KOLA Co? ALF Ten belfegorek. KOLA patrzy na szklankę Szmaga? ALF Szmaga. Zarżniesz się, Kola. KOLA spokojnie wypija Nie znasz mnie, Alf. Zasuwaj dalej. ALF Ledwo go wypchnąłem za drzwi, a tu przychodzi dozorczyni. Wiesz, która: Bednarkowa. Zgadnij, czego chciała? KOLA Domyślam się. Masz zostać prezesem Komitetu Blokowego. ALF uściśla Wiceprezesem. Sam rozumiesz: na stanowisku prezesa jest pewien zasłużony staruszek. Tykociński. Niezbyt wypada... KOLA Zachowałeś się bardzo ładnie. Alf. Poproszę o małego karpia. ALF Już? KOLA Maciupeńkiego. Źle powiedziałem, Alf. Poproszę o karpika. Wysuwa wargi do pocalunku. A l f odwzajemnia pijacki pocałunek. W porząsiu. Rozpuszczaj wodze, Alf! ALF ociera usta, musi popić ...I nagle wchodzi moja żona. Nie poznałbyś jej, Kola. KOLA Nawet w piekle ją poznam. Megiera. ALF z przekonaniem Taka była dawniej. A teraz... nie ten sam człowiek! Eleganc- ka, zadbana, pełna dobrych manier. KOLA Bujasz. Za bardzo popuściłeś cugli. woła ze śmiechem Oszwabiasz mnie, Alf! ALF zaperzony Szanuję cię, Kola, ale jeśli chodzi o kobiety, zawsze miałeś do nich zły stosunek. KOLA Bo dziwki i kaducznice! Megiery i hetery! udobruchał się równie niespodziewanie, jak i wybuchnął No i co ta twoja Emilka Plater? ALF Chce wrócić do mnie z dziećmi. Gdybyś widział, jak bardzo mnie o to błagała! Początkowo byłem niewzruszony... za du- żo krzywd... za dużo krzywd, Kola... Przecież nie mogę być bez serca. Kiedy rzuciła się na kolana... o tu! pokazuje ręką w stronę podłogi na tym miejscu... zmiana tonu Kola! Nie wygłupiaj się. Stary. Płaczesz? KOLA szerokim gestem ociera łzy Cholerna wilgoć u ciebie, Alf. Jak się koło tego nie zakrę- cisz, złamie cię reumatyzm. Albo inny paralusz. Przez chwilą mężczyźni siedzą ze zwieszonymi glowami. Rozlega się śpiew kanarków. ALF jakby chciał się upewnić Jokszyry? KOLA Jokszyry. ALF Angielskie? KOLA Angielskie. ALF I gdybyś miał magnetofon?... KOLA ...Lord Oliver wyśpiewałby po raz pierwszy od wieków koller. Prawdziwy, czysty koller! Pociąga duszkiem z drugiej butelki. Pierwsza flaszka jest już opróż- niona. Alf, lubisz kanarki? ALF Coś w końcu trzeba lubić. Inaczej człowiek by zdechł. KOLA A dlaczego lubisz kanarki? Bo mógłbyś lubić na przykład krokodyle. ALF One nie śpiewają. KOLA To jest świństwo ze strony Pana Boga, a więc radzę porzu- cić ten niebezpieczny temat. Ale kanarki... ALF Kojarzą mi się. KOLA bełkoce Z czym? z czym ci się kojarzą?... ALF również pociąga z butelki, a potem mówi w rozmarzeniu Kiedy byłem mały... białe marynarskie ubranko z wykłada- nym kołnierzem... szliśmy z dziadkiem do kościoła. Wielki Piątek. Dziadek nie znosił wszelkiej żałoby, a jednak chodzi- liśmy... do Franciszkanów. Chrystus leżał przykryty śnieży- stym płótnem... dziesiątki świec, setki świec. I kwiaty. Wszyst- kie wesołe: prymule, cyklameny, pierwiosnki, krokusy. A po dwu stronach grobu zawieszono klatki z kanarkami. Chryste, jak one krzyczały! Jak wrzeszczały na umarłego Boga, żeby się wreszcie obudził!... KOLA mozolnie drapie się na krzesło, rozchyla ramiona jak kazno- dzieja na ambonie I obudził się. Zmartwychwstał! Hosanna, Alf! Tak samo będzie z nami. Nagle — nie chodzi o to, żeby to była sobota... może być zwykły wtorek... — nagle podniesiemy swoje mordy znad szynkwasów, pozbieramy swoje gnaty ze śmietników, wyka- łapućkamy się z brudnych barłogów naszych kochanek, i... hosanna, Alf! Czy widzisz nas na przedzie tego wielkiego pochodu? ALF sceptycznie Przydałoby się kilka budek z piwem przy trasie... KOLA w uniesieniu Pluń na te śmierdzące kioski! To będą piwogródki, Alf! Dzie- siątki piwogródków z lampionami. wpadając w mistyczną ekstazę Widzę, przyjacielu! Daję słowo uczciwego człowieka, że wi- dzę!... ALF podniecony Co? Co widzisz? Mów! KOLA rozkłada bezradnie race, niezdarnie schodzi z krzesła, omal nie pada Przykro mi, Alf. Wszystko zamazane. Fatalny brak ostrości w tym kinie. ALF podpowiada Mówiłeś o lampionach... KOLA Ja? O lampionach? Upiłeś się, nieboraczku! ALF Więc niczego tam nie było? Kłamałeś? KOLA ogląda butelki pod światło, jedną chowa do koszyka, zakrywa też zasłoną klatkę z jokszyrami Być było, ale niewyraźne. Czym głębiej zaglądałem, tym bar- dziej robiło się dwuznacznie. Nie lubię dwuznaczności, Alf. Idę sobie. ALF pokuśliwie Mamy kurasao po moim kliencie, Kola. KOLA nakładając płaszczyk i gotując się do wyjścia Bóg z tobą, dobry człowieku. Ty jesteś domator, a ja pędzi- wiatr. To po pierwsze. Po drugie czeka na mnie ta partyjna figura. A po trzecie: strułem się. Nie daj licho, zamkną mnie w żłobku. Tymczasem trzeba ci wiedzieć, że jokszyry bardzo ciężko znoszą pobyt w izbie wytrzeźwień. To nie ludzie, żeby je bezkarnie polewać lodowatą wodą. ściska znieruchomiałego Alfa Głowa do góry, Alf. Mam dla ciebie coś na oku... Muszę jednak przedtem znaleźć kontakt z premierem. Zataczając się Kola B r y ni o n wychodzi wraz z niedokładnie po- zbieranym dobytkiem. Zagrycha została. A l f podchodzi do stolika, wychyła resztki alkoholu w szklankach, kładzie, policzek na blacie, stołu. Z kuchni wychodzi Bis, przygląda się znieruchomiałemu w półśnie Alf o w i, siada wygodnie w bujanym fotelu, zaczyna się lekko kole- bać. Powieki przymknięte, ogromny spokój na nieruchomej bladej twarzy. BIS Hola, jest tutaj kto? ALF podnosi leniwie głowę A kto woła? BIS Przyjaciel. ALF znowu zwiesza głowę Ten wysoki? BIS Wysoki przyjaciel. ALF Nieprzyjemny. BIS Najukochańszy. Dziurki nie zrobi, a krew wypije. Zresztą kiedyś zrobi dziurkę. ALF Dlaczego? Dlaczego mu na tym zależy? BIS Bo on to lubi. ALP Krew? BIS A jakże! ALF To niech się odpieprzy. Alf bardzo nie lubi, żeby mu zrobić dziurkę. BIS A co właściwie Alf lubi? ALF Jagodziankę na kościach. BIS Szlachetna zupka. O ile Bis się nie myli, to coś tam jeszcze zostało na stole. Niech sobie Alf pochłepce. ALF sięga po omacku ręką, nalewa, wypija Alf ma spróbować wstać? BIS Alfowi wszystko wolno. Wszystko, na co Alf ma ochotę. ALF podnosi się, staje w pewnej odleglości od bujaka, chwieje się Bis jest bardzo dobry. Czy można Bisa dotknąć? BIS zatrzymał w przechyle fotel, otworzył oczy pełne nienawiści Ani mi się waż! ALF z pijacką ironią Bis się gniewa. Ja to rozumiem: Bis boi się dotknięcia, bo wtedy okaże się, że Bisa w ogóle nie ma. Ze jest przywi- dzeniem, pijacką halucynacją, omamem, upiorem, larwą, strzygą, zmorą nocną... BIS poprawia Raczej poranną! ALF siada zdesperowany na podłodze, macha z rezygnacją ręką Wszystko jedno. Moc jest wtedy, kiedy nie ma wódki. Poza tym wszystko zależy od kaprysów zegara. BIS znowu wchodzi w monotonne kołysanie Ładnie powiedziane. Alf zmarnował się nie tylko przez de- naturat, ale dużo wcześniej... Wtedy kiedy postanowił zostać fryzjerem. Czy marzył o tym zawodzie w dzieciństwie? ALF Nie. BIS A o czym marzył? ALF Że będzie nosorożcem. BIS I co, nie udało się? Nie było odpowiedniej szkoły? ALF Gdyby dobrze poszukać na mapie, może by się i znalazła. Ale rodzice Alfa byli bardzo leniwi... BIS I surowi. Ojciec Alfa miał poza tym bzika na punkcie swoich świetnie przystrzyżonych wąsów... ALF Tak. Dlatego właśnie Alf nie został nosorożcem, ale fryzje- rem. BIS Alf kochał? ALF Kogo? BIS Żonę. To znaczy — biorąc poprawkę w czasie — przyszłą żonę Alfa. ALF Nie. BIS Może go podniecała? ALF A czym, jeśli wolno zapytać? BIS Więc była zamożna? ALF Wniosła w posagu pierzynę i dwie poduchy. Pękate i twarde jak młyńskie kamienie. BIS No i bardzo dobrze. Tak, już jestem na tropie: była piękna. Oszałamiająco piękna? ALF To rzecz gustu. Alfowi się nie podobała. BIS Przecież jednak Alf podreptał do ołtarza. ALF Podreptał. BIS Potem zaczął robić dzieci. ALF Nie miał innego wyjścia. BIS Niechże Alf wypowiada się jaśniej. ALF Alf nie może wypowiadać się jaśniej, bo jakkolwiek miał zamiar zostać nosorożcem, nigdy nie widział siebie w roli filozofa. A to jest rzecz filozoficzna. BIS Alf mnie niecierpliwi. ALF Gdyby Bis był ze krwi i kości... BIS Bis taki jest. ALF Bzdura, Gdyby Bis był ze krwi i kości, toby wiedział, co z nami nawyprawiała Matka Natura. A tak możemy sobie co najwyżej pogawędzić o nadziewaniu kapłonów, siodłaniu wa- łachów i roli kastratów we włoskiej operze. Amen. BIS Dobrze. Zostawmy te szczegóły na boku. ALF Zostawmy. BIS Alf kocha swoje dzieci? A l f podnosi się sztywno, zadziwiająco sztywno, jak na stan opilstwa. Wraca za stół, uderza zaciśniętą pięścią w blat. ALF Dosyć! Dosyć, ty deliryczny pomiocie! O dzieciach ani słowa. kładzie palce na wargach Ani mru-mru!... Grób. Ciemna mogiła. uderza się palcem w czoło Jeżeli w tej głowie, w tej biednej ludzkiej chlewni znajduje się chociaż jedna czysta przegroda, jeżeli wpada tam chociaż jeden snopek słońca, to... palec znowu na ustach ani mru-mru. BIS znieruchomiał wraz z fotelem, patrzy na Alfa ze wzgardą Patrzcie. Mokrą szmatę wywleczono na mróz. Stwardniała. zmienia ton Och, Alf, Alf, ja tak cię kocham. Codziennie kołyszę cię w ramionach, nucę ci kołysankę do najdłuższego snu. Bo przecież tylko o śnie marzysz? A ty jaką odwdzięczasz mi się pieszczotą? ALP wychodzi spoza stolu Chcę dotknąć. Zbadać. BIS czujnie Powiedziałem, że to wykluczone. ALF postępuje w stroną fotela Jednak dotknę. Pomacam. BIS coraz ostrzej Uważaj, Alf! Gdybyś to zrobił, musiałbym przyspieszyć swoje zamiary. ALF robi jeszcze jeden krok Zabijesz? BIS Zabiję. ALF przystaje, ale nie jest to decyzja ostateczna Co to będzie? Zawał? Wylew krwi do mózgu? Na jakiej mięk- kiej części mojego cielska siedzisz? Gdzie się osiedliłeś? Gdzie się zagospodarowałeś? Posiadłeś wątrobę? Cwałujesz po ner- kach? BIS już swobodnie zaczyna kołysać się w fotelu, raz po raz parskając śmiechem Och, ty mój pastuszku! Nie możesz uwierzyć, że ja jestem na zewnątrz. Śmierć, którą nosisz sam w sobie, ta twoja nieod- rodna córeczka, którą dźwigałeś w sobie, jeszcze kiedy byłeś nasieniem, jest małą dziewczynką. Zapewniam cię, Alf: masz końskie zdrowie, chłopie. Ci głupcy z tpwarzystw przeciwal- koholowych straszą was jakimiś zwapniałymi wątrobami w słoikach, nerkami podobnymi do odsmażanych pierożków, flaczkami z beszamelem. A to wszystko fiume. Najczęściej oni sami nadają się na ruszt, natomiast panowie pijaczko- wie... no, no, chłopy jak żelazo. To, co im naprawdę grozi, jest na zewnątrz. Widziałeś kiedyś, Alf, ślimaka wydobytego ze skorupy? ALF Robiłeś takie rzeczy? BIS w rozmarzeniu Zbierałem je zaraz po deszczu. Wielkie, tłuste winniczki. A potem patykiem... To już nie są zwierzęta. To chodzące rany. ALF I my?... BIS Tak. Wy tak samo. O, jacy jesteście podniecający! O, jak się prosicie o zdeptanie! Ta wasza słabość, miękkość, ta wasza ślimacza bezradność pod naszymi butami! Widzisz, pastuszku, zbrodnia nie miałaby gdzie popasać, gdyby nie było słabości. Więc jesteście skarbem, drogocennym klejnotem, inkrustacją w dziedzinie zła i zbrodni. Co tam wasze wątroby!... ALF Wolałbym już, żebyś był śmierdzącym pająkiem, tak jak przy- jaciel Darka. prawie płacze Zawsze miałem cholernego pecha. Nawet w delirce! Nawet w delirce... ubzdurałem sobie diabła. BIS Znowu głupio, przyjacielu. Jak ci zapewne wiadomo, pierw- szym fortelem diabła wobec ludzkości było wmówienie lu- dziom, że diabła w ogóle nie ma. A ja odwrotnie. Od pierwszego naszego spotkania staram ci się udowodnić, że jestem. ALF To się nie mieści w głowie. Żeby podobna ohyda... BIS Galopujesz, Alf. Bardzo nieładnie galopujesz. Jednak muszę przyznać, że trafiasz w sedno: to wam się nie mieści w głowie. I dlatego tacy jak ja wypełzają ze ścian, ze szpar w podłodze, z dziurek od klucza. Bo my jesteśmy kra- snoludki... No, napij się, Alf. ALF Nie. BIS Rąbnij sobie, Alf. Przecież bez wódki tego nie rozbierzesz. ALF A właśnie że rąbnę! BIS Wiedziałem, że się na tobie nie zawiodę. A l f wypija pod rozradowanym spojrzeniem B i s a. A teraz posłuchaj: nie jestem halucynacją. Gdybym nią był, nie miałbym na przykład wieku. ALF Zgadza się. BIS A ja, owszem, liczę sobie trzydzieści wiosen, chociaż wyglą- dam znacznie poważniej. Wyglądam poważniej, Alf? ALF Zgadza się. BIS A nawet gdzieś pracuję. Jestem cichym, skromnym pracowni- kiem pożytecznego urzędu. Przecież zjawa nie może być urzędnikiem?... ALF Zgadza się. BIS Ale mam w sobie coś, coś, czego ta cała swołocz, która mnie otacza, nie docenia, nie widzi, nie honoruje. coraz bardziej mściwie, aż do krzyku Ślepcy? Krety? Dostrzegają we mnie tylko skrybę, który po- pierduje w stołek i czeka na emeryturę. Chcą mnie wchło- nąć, zrównać ze sobą, zamroczyć bladą urzędniczą herbatką. Gdybym mógł, Alf!... gdybym miał karabin maszynowy!... Najpierw ustawiłbym pod ścianą te wszystkie piękne kurew- ki przechadzające się po ulicach, te królowe o wycackanych piersiątkach i zadartych nosach. Ale przedtem jeszcze bym je wytarzał w kałuży... Alf, mój kochany, jedyny przyjacielu, czy wyobrażasz sobie ich zwłoki? Tysiące pięknych, ale bez- użytecznych przedmiotów, które nie mogą już nas zdradzić. A więc byłyby moje. Nasze. Mielibyśmy wielki, śmiertelny harem, Alf! ALF już bardzo pijany Diabeł. BIS A potem starcy. Pytasz: za co starcy? Za ich dumę, za ich syte zadowolenie, że potrafili tak długo wymykać się śmier- ci. Tak długo, kiedy my — nie jesteśmy pewni nawet ju- trzejszego poranka. A potem dzieci... Dzieci za to, że są pewne swego, że jeszcze wszystko mają przed sobą, kiedy my — utraciliśmy już wszelką nadzieję. Dla nich rozpaliłbym wiel- kie ogniska. ALF bije pięścią w stoi Diabeł! Diabeł! Diabeł! pada na kolana Chryste Panie! BIS calkowita zmiana tonu Ale muszę poprzestać na małym. Codziennie po pracy prze- bieram się w ten dziwaczny strój, aby mnie lepiej zauważono, i wkradam się do waszych domów, upadli braciszkowie. Wy zaś, jak najczulsi krewni, przyjmujecie pod swój dach moją mękę. Jedyna pociecha w tym, że jest was coraz wię- cej. Rozmnażajcie się, pastuszkowie, rozmnażajcie. ALF Chcesz odejść? Idziesz sobie? BIS Wrócę. Po pewnym czasie wrócę. ALF zatacza się szerokim łukiem przez sceną, staje na rozkraczonych nogach Błagam! BIS Nie. ALF Tylko raz. BIS Tego ci właśnie nie wolno. Tylko tego. ALF Ledwo musnę. BIS Nawet nie muśniesz. ALF wyciąga przed siebie rozdygotaną rękę Opuszkami palców. BIS Ani mi się waż. ALF A więc kłamałeś. Nie ma cię. BIS Jeżeli chcesz, to ci powiem. Skonałbym z obrzydzenia. ALF zwiesza bezwładnie głowę na piersi, potem długo siąka nos w chusteczkę W porządku. Nie ma cię. Ale mogę z tobą gadać... Bóg jest jednak miłosierny, skoro przysyła nam gadające upiory. BIS O czym chcesz pogadać? ALF robi szeroki gest w stronę drzwi wyjściowych. Znów się zatacza ...Med. Ten lekarz... i moja żona... Żyją ze sobą? BIS To zrozumiałe. Zaczęło się od pocieszania. ALF Na mój temat? BIS To zrozumiałe. Rozścieliłeś się pod nimi jak rozkładane łóżko. ALF Na moim sercu? Na moich trzewiach? BIS To zrozumiałe. Nie dostarczasz już nikomu wyrzutów su- mienia. ALF A dzieci? Bo są przecież dzieci... BIS Dzieci chodzą do szkoły. Potem do kościoła na lekcje religii. Potem na lekcje angielskiego. Ćwiczą na fortepianie w ogni- sku muzycznym. Jedzą. Śpią. Jeśli się dobrze zastanowić, to właściwie nie ma dzieci. ALF niedowierzająco Nie ma? BIS Nie ma. ALF z głębokim namysłem Chyba masz rację. Były dzieci, nie ma dzieci. A jak zrobić, żeby ciebie nie było? Rozumiesz, w żadnej postaci. krzyczy W żadnej! BIS ironicznie Jest sposób. ALF Jaki? BIS kieruje wzrok w głąb sceny, gdzie stoi fotel l lustro Brzytwa. Pomyśl, będziesz mógł mnie dotknąć. ALF toczy się w głąb sceny, chwyta za brzytwę Mam cię zarżnąć? BIS wycofuje się powoli w stronę drzwi kuchennych Oczywiście. Tylko że na to potrzeba charakteru. To jeden szkopuł... ALF zbliża się do Bis a z obnażoną brzytwą A drugi? BIS wciąż cofając się tu stroną kuchni Drugi? Obawiam się, że dla ciebie rzecz jest nieosiągalna. ALF zbliża się do Bis a z obnażoną brzytwą Co takiego? BIS wciąż cofając się w stronę kuchni Nie masz jej w sobie, pastuszku! Nie masz ani odrobiny! ALF jw. Woli? BIS jw. Woli też nie masz. Ale nie o nią chodzi. ALF Jw. Mówże, do cholery. Czego nie mam? BIS znikając w drzwiach kuchni Nienawiści. Alf i Bis znikają we wnętrzu kuchni. Przez chwilę na scenie zu- pełna pustka i martwa cisza. Nagle — z kuchni — dobiega rozpaczli- wy, deliryczny krzyk Alfa. Prawie w tej samej sekundzie A l f, śmiertelnie blady, wtacza się na scenę. W bezwładnie zwieszonej ręce trzyma obnażoną brzytwę. Rozgląda się po wnętrzu swej pracowni, przesuwa meble, przetrząsa zakamarki. Szuka nawet w szczelinach, tak jakby uwierzył, że Bis jest koboldem. ALF Gdzie mi uciekłeś? Pokaż się!... Nie zostawiaj mnie samego!... Mamy przecież tyle do pogadania. Jeżeli nie wrócisz, będę chory. Zawsze jestem taki chory po twoim odejściu. kuli się na posadzce sceny, jak czlowiek oczekujący no. uderzenia bi- zuna Matko Boska, ześlij nawet cuchnące pająki, byle nie ten na- gi strach! II Ten sam pokój. Klinika Lalek. Wszystko jednak uładzone aż do granic pedanterii. Co okropniejsze lalki zdjęto ze ścian, stoi cofnięto w głąb sceny, nakryto serwetą, zastawiono naczyniami z tartinkami. Kwiaty, butelki z czerwonym i białym winem z winnic śródziemnomorskich. Na szafce fryzjerskiej adapter i płyty. Muzyka z adapteru — mdląco- sentymentalny slow-fox — rozlega się jeszcze na dobrą chwilę przed rozsunięciem kurtyny. Alf i Bednarkowa siedzą sztywno na krzesłach w pobliżu proscenium, pod prawą kulisą. Oboje w strojach odświętnych, umieszczeni nie vis-a-vis, ale równolegle do siebie, zwró- ceni są profilami do widowni, twarzą zaś w stronę otwartych drzwi kuchennych. Za drzwiami — na razie niewidoczni — M e d i Żona krzątają się wokół przyjęcia. Dobiega stamtąd szmer rozmów, nagle wy- strzela wysokim sopranem frywolny okrzyk i chichot Żony. BEDNARKOWA Słyszy pan, panie Aluś? Międlą się, psiajuchy. ALF pociera dlonią czoło; ten gest będzie często powtarzał Przesadza pani, pani Bednarkowa. Powiedział jej jakiś żart. On lubi opowiadać kawały. BEDNARKOWA Uszczypnął ją w zadek. Ja mam na to ucho. ALF Stary przyjaciel. Zresztą żonaty... BEDNARKOWA I dlatego chce, żebyście znowu byli ze sobą. ALF Tak. Jest życzliwy. BEDNARKOWA Życzliwy? To kanalia, panie Aluś. Założę się, że pańska żona wierciła mu dziurę w brzuchu w sprawie rozwodu. Wtedy dostał stracha i przypomniał sobie o panu... ALF Przesadza pani, pani Bednarkowa. BEDNARKOWA Więc po co tam tak długo siedzą? ALF Przygotowują niespodziankę. Znowu chichot Żony z kuchni. BEDNARKOWA unosi się lekko na krześle Pan się nie gniewa, panie Aluś, ale ja chyba sobie pójdę. Nie na moje nerwy... ALF osadza ją łagodnie w miejscu Przecież to ja panią zaprosiłem. Urodziny. Czterdzieste piąte. BEDNARKOWA Nie, panie Aluś, to nie są urodziny. To cyrk. Od kiedy pan przestał... no, wie pan... wyprawiają się tutaj różne dziwne breweryje. A i z panem się coś niedobrego dzieje. ALF W popłochu Ja? Jestem w znakomitej formie, pani Bednarkowa, naprawdę w znakomitej. wysuwa ręce przed siebie, jak w pierwszej scenie dramatu O, proszę popatrzeć! BEDNARKOWA osłupiała Co mi pan tutaj pokazuje mankiety? ALF wciąż z wyciągniętymi rękoma Niech pani popatrzy na dłonie. BEDNARKOWA ze złością At, wariactwo i nic więcej! Urządzili pana, panie Aluś. A l f opuszcza z rezygnacją ręce. ...A jeszcze niedawno jakiż to był spokojny, cichy dom! Wia- domo: dorosły mężczyzna musi raz po raz gruchnąć sobie kielicha. Takie chłopy, co nie piją, nie mają wszystkiego jak się należy. Znaczy się: w portkach. ALF Med pije bardzo mało, a jednak pani sama... BEDNARKOWA znów ze złością Mówi pan o tym lekarzu w kuchni?... Panie Aluś!... To prze- cież skądinąd nienormalny facet. Zwierzę. Wampir. Wystar- czy popatrzeć! odsapnęła Ja się nie upieram: owszem, trochę pofolgować należało. Nie- raz jak zaglądnęłam do śmietnika i policzyłam pańskie butel- ki, to pomyślałam sobie: zdrowo ten pan Alf pociąga! Kto wie, czy nie za zdrowo! ALF A widzi pani! BEDNARKOWA Ale żeby zupełnie przestać!... Jakoś nieelegancko, panie Aluś. Z kuchni wychodzą Med i Żona. Dźwigają wielki tort urodzinowy, z którym kierują się wprost do Alfa. ŻONA Z serdecznymi życzeniami dla ozdrowieńca. Ładny? ALF czyta napis na torcie “Alfowi na zdrowie — na pohybel wódce." podnosi oczy na M e d a Musiałeś napisać o tej wódce? Wolałbym... MED z profesjonalną powagą Trzeba, abyś pamiętał, Alf. Abyś zawsze był czujny... ALF pociera czoło Kiedy ja pamiętam. Jak by to powiedzieć?... Sam z siebie. ŻONA do Meda No i masz! Niezadowolony. Chociażby się człowiek urobił po łokcie... ALF pospiesznie Ależ ja bardzo dziękuję. To wspaniały tort. BEDNARKOWA Jestem ciekawa, gdzie go też państwo zamówili?... Szykowna robota. Naprawdę szykowna. ŻONA Niech pani mi tu nie dojeżdża, pani Bednarkowa! “Zamówi- li!" Sama piekłam. Do czwartej rano nie zmrużyłam oka. BEDNARKOWA bez wiary A, to powinszować łaskawej pani, powinszować. ŻONA niesie tort w głąb sceny, ustawia na stoliku Mnie tam pani powinszowania do niczego niepotrzebne. Wy- starczy, że pan doktor pochwalił. A on z niejednego pańskiego stołu jadał. BEDNARKOWA Na pewno, kochana, na pewno z niejednego. Żona odwraca się ostro w stronę Bednarkowej. Zrozumiala aluzję. Zamiast jednak zareagować repliką, wzrusza pogardliwie ra- mionami. 'Pochyla się nad adapterem, zmienia plytę. Wola przez ra- mię w stronę Alfa, który wciąż tkwi nieporuszony na swoim krze- śle. ŻONA bez entuzjazmu Zatańczysz, Alf? ALF drgnął Ja? Przecież wiesz... ŻONA Nie mam do ciebie pretensji. Jesteś chory... do M e d a Ale Med mi chyba nie odmówi? MED kłania się — z odcieniem ironii — przed Alfem Pozwolisz, stary? ALF Oczywiście. To przecież radosny dzień. Powinniście tańczyć. Med i Żona tańczą w głębi sceny — tak, ze można założyć, iż rozmowa Bednarkowej i Alfa do nich nie dociera. Zwłaszcza iż Żona wtóruje muzyce dość głośnym nuceniem, a oboje partne- rzy popadają w cos na kształt erotycznej ekstazy. BEDNARKOWA zniżając glos A co będzie dalej, panie Aluś? ALF gest pocierania czoła Dalej? No co ma być? Przyjdzie niejaka panna Frunze z przy- chodni przeciwalkoholowej, zaprosiłem również Kolę Brynio- na. Wie pani: tego od kanarków. BEDNARKOWA Ja pytam: co będzie z panem? ALF znów pociera czoło, mówi z coraz większym wysiłkiem Chce pani wiedzieć, co będzie ze mną? BEDNARKOWA Z panem. ALF Chyba gdzieś wyjadę. BEDNARKOWA Na długo? ALF Co najmniej na trzy miesiące. Chodzi o miejsce w sanatorium. Ale Med ma chody... Obiecał, że postara się nawet o pół ro- ku. BEDNARKOWA A mieszkanie? ALF Żona będzie tutaj zaglądać. Niekiedy zatrzyma się na noc... BEDNARKOWA nie spuszcza wzroku z tańczącej pary A to kundle! ALF Przesadza pani, pani Bednarkowa. Rzeczywiście nieładnie postąpili z tym tortem... Mogli nie wspominać o wódce. Prze- cież sam wiem, jaką byłem szmatą do niedawna. Ale bardzo się zmieniłem. jakby sam się przekonywał Bardzo. Jestem innym człowiekiem, pani Bednarkowa. To już nie to samo. Na pewno. Na pewno się nie mylę: jestem teraz mocny, stanowczy, godny szacunku. Więc po co o tej wód- ce?... M e d i Żona przestają tańczyć. Skończyła się plyta. Żona chce ją wymienić, ale Bednarkowa skwapliwie wykorzystuje chwilę przerwy. BEDNAKKOWA bardzo głośno Podobnież pan Aluś wyjeżdża? MED Tak jest, szanowna pani. W wypadku choroby, na którą Alf cierpiał, nie jest ważne tylko podjęcie decyzji. Umysł i wola, że tak powiem, muszą być wspomożone przez organizm. A co tu dużo ukrywać: Alf zrujnował swoje zdrowie. Nerki, wątro- ba, no i przede wszystkim system nerwowy. Na szczęście znajduję się w tak pomyślnej sytuacji, że mogę przyjaciela wyekspediować do uzdrowiska. Nie wiem jeszcze: Duszniki, Polanica... W każdym razie co najmniej pół roku. BEDNAKKOWA A mieszkanie?... Proszę się nie gniewać, jestem dozorczynią... ŻONA A ja żoną Alfa. I to najzupełniej legalną, pani Bednarkowa. BEDNARKOWA Czy ja co mówię? Pewnie że tak. ŻONA Więc wszystko w porządku. rozgląda się po wnętrzu Kiedy Alf będzie odpoczywał, zrobimy tutaj porządek. To i owo się wyrzuci, co nieco wstawi... Liczę na pani pomoc, pani Bednarkowa. BEDNARKOWA Jeśli to dla dobra pana Alusia... ŻONA A dla kogo? Och, zrobimy z tego mieszkania prawdziwą bom- bonierę, prawda, Med? Ty masz taki dobry smak!... Musimy jednak poprosić Alfa o zgodę na pewien drobiazg. przysiada na piętach naprzeciw Alfa, mówi z udaną pieszczotłiwo- ścią Alf! Będziesz dobry dla swojej żoneczki? ALF nerwowo pociera czoło O co chodzi? ŻONA z udaną pieszczotliwością Nie. Wpierw musisz mnie pocałować. rozgarnia włosy O tu, w sam środek czółka. A l f pochyla się, całuje. Będziesz dobry dla żoneczki? No, powiedz: “będę dobry". ALF Będę dobry. ŻONA podnosi się energicznie, zmiana tonu Najwyższy czas, żeby wyrzucić te fryzjerskie graty! Kto to widział, Alf? W porządnym mieszkaniu takie paskudztwo. ALF To jedyne, co mi zostało z dawnych czasów. MED Ona ma rację, stary. Trzymając te meble, tylko się ośmie- szasz. Wychodzisz na sentymentalnego durnia... ALF z mozołem zbierając słowa Myślałem... wydawało mi się... właśnie chciałem się was po- radzić... ŻONA ze zniecierpliwieniem Och, marudzisz, Alf. ALF jw. Myślałem, że kiedy wrócę z tego... z tego uzdrowiska... to mo- że jakiś mały salonik. Naprawdę niewielki: tylko dla panów... Ja i uczeń... Bo przecież podnosi wzrok na Meda wtedy już będę mógł?... MED nieostrożnie Brednie! ALF Jak to: brednie, Med? przerażony zrywa się z krzesła Jak to: brednie? Z opresji wybawia Meda delikatne pukanie do drzwi. Otwiera Ż o- n a. Wchodzi Panna Frunze z kwiatami i piramidką paczuszek. Jest to młodziutka kobietka w okularach, ale ubrana wedlug wymagań najnowszej mody, nawet z pewnym zacięciem sportowym. Kobiety wi- tają się wśród uścisków, okrzyków, chichotu. ŻONA Już nie mogliśmy się doczekać pani, panno Frunze. Ach, po co te kwiaty! Takie koszta! Pani pozwoli, że zajrzę! Róże! Herbaciane róże! No, doprawdy, jak to uprzejmie z pani strony!... Alf! Ruszże się z miejsca. Przyszedł twój dobry anioł: panna Frunze!... Med, pomóż pani zdjąć płaszcz!... A to pani Bednarkowa. Nasza dozorczyni... Proszę, niech pani sia- da. Med, otwórz wino i porozlewaj do kieliszków. Ogromny zaszczyt, doprawdy, ogromny zaszczyt! PANNA FRUNZE Przede wszystkim jestem ciekawa, jak tam zdrowie naszego pupilka. Wszystko bez zmian? Trwamy przy decyzji? ŻONA Oczywiście. Med i ja czuwamy nad jego nawróceniem w dzień i w nocy. Prawda, Med? MED znad kieliszków Na razie jesteśmy zadowoleni. Przypuszczam, że i poradnia będzie miała z niego pociechę. PANNA FRUNZE To bardzo pocieszająca wiadomość. Gdyby nasi podopieczni wiedzieli, ile nam niekiedy przynoszą prostego, słonecznego szczęścia!... A przecież potrzebujemy tej odrobiny ciepła i ra- dości na cierniowej drodze naszego powołania. Czy już mó- wiłam państwu? Dwa tygodnie temu otworzyliśmy Klub Ambitnego Alkoholika. Co czwartek przychodzą tam wszyscy, którzy znajdują się w sytuacji dobrego pana Alfa. Jedni grają w ping-ponga, inni w kręgle, jeszcze inni wymieniają się znaczkami pocztowymi. W przyszłości mamy zamiar założyć kółko śpiewacze... choć z tym przyjdzie trochę poczekać... Te- atrzyk Poezji i Kurs Papieroplastyki. Ale najważniejsze w ca- łym tym przedsięwzięciu jest wspólne samowychowanie. Otóż na specjalnych seansach Klubu A. A. uczestnicy będą sobie wzajemnie opowiadać o niedolach "i tragediach swego minio- nego życia. Jeden opowie, jak to nieładnie rozbił swą rodzinę, inny przypomni pobyt w kryminale, następny podzieli się wrażeniami z pijackich melin, noclegów pod mostem i bija- tyk na peryferiach miasta. Za granicą podobne kluby zrobi- ły istną furorę!... Ale, ale, dobry pan Alf jakiś nieswój. Mamy kłopoty z nerwami? ALF pociera czoło Trochę. To przejdzie. Proszę sobie nie przeszkadzać... PANNA FRUNZE zgarnia z kolan przyniesione paczki, wciska je A l- f owi Dobra panna Frunze nigdy nie przychodzi do przyjaciół z pu- stymi rękoma. Proszę, oto są proszeczki. I witaminki. I ampu- łeczki. I herbatunia przeciw bezsenności... Jak to wszystko spożyjemy, oczywiście, w przepisanych dawkach, będziemy zdrowi i mocni. A teraz co głównie dolega? MED przy stoliku z kieliszkami Stan organizmu nie budzi obaw, chociaż zalecić należy dłu- gotrwałą rekonwalescencję. ALF Z mozołem Widzi pani, panno Frunze... Jak by to powiedzieć? PANNA FRUNZE No, śmiało! Proszę się zwierzyć swojej małej opiekunce. ALF jw. Widzi pani, panno Frunze, mam pewne kłopoty... mam trud- ności... no właśnie: z wysłowieniem. PANNA FRUNZE Z aparatem mowy? ALF Tak. Z apa... jąka się ...z appa... aparatem mowy. PANNA FRUNZE beztrosko Naturalne. Najzupełniej naturalne. ALF Kiedy dawniej... PANNA FRUNZE Przeminie. Jestem pewna, że jeszcze będzie pan podporą na- szego Teatrzyku Poezji. ŻONA Przepraszam, panno Frunze, ale zapomina pani o nas. Czy ludzie normalni już pani w ogóle nie interesują?... Med, proszę cię: poczęstuj nas winem. Dla Alfa, oczywiście, soczek. Dla pani Bednarkowej? Tak, może być szklaneczka wina. PANNA FRUNZE odbierając kieliszek Och, ja tylko symbolicznie. Tyle żeby umoczyć wargi. BEDNARKOWA odbierając kieliszek Całuję rączki. A potem niech się pan lekarz nie fatyguje. Sa- ma sobie doleję. MED podając wino Żonie Jeżeli państwo pozwolą... kiedy przysłuchiwałem się rozmo- wie panny Frunze z Alfem, przypomniała mi się pewna aneg- dota. ŻONA z entuzjazmem Och, tak! do Panny Frunze On tak fajnie opowiada kawały. MED Nie wiem, czy można? PANNA FRUNZE Ależ prosimy! Pan Alf też zezwala, prawda? ALF Co? A tak. Mów, Med. MED Więc proszę sobie wyobrazić, że pewnego dnia do wybitnego neurologa zgłasza się nędzna, zabiedzona kobiecina. Wyjaśnia, iż przychodzi w sprawie swego męża. “A cóż mu dolega?" — zapytuje lekarz. “Widzi pan, doktorze — odpowiada niewia- sta — coś mi się wydaje, że on za "dużo pije." “Ile wyciąga tego dziennie?" — indaguje neurolog. “Na śniadanie ćwierć, do obiadu pół, na kolację też ćwierć. To chyba będzie liter dziennie, jeśli nie mylę się w rachunkach." Neurolog wpada w uzasadnioną panikę: “Kobieto — woła — toż on podąża prosto do grobu!" “I mnie się coś tak widziało, panie dokto- rze — zgadza się kobiecina — ale nie byłam pewna. Co ro- bić?" “Co robić? Oczywiście natychmiast odstawić go od butelki. Ani kropli alkoholu, słyszy pani?, ani kropli! A po tygodniu proszę przyjść i zdać mi sprawę ze skutków tego zabiegu." Jako się rzekło, kobiecina równo po tygodniu znów jest w gabinecie neurologa. “No i jak tam?" — dopytuje się lekarz. “Wszystko w najlepszym porządku, panie doktorze. Jeno że chłop całkowicie zaniemówił." “Całkowicie?" — nie dowierza neurolog. “Z kretesem. Ani pary z gęby nie puści." Neurolog się zasromał: może przesadził z radykalizmem te- rapii? Rada w radę, uchwalono przywrócić pijakowi ćwiart- kę dziennie i przez kolejny tydzień poczekać, co z tego wy- niknie. Po upływie tego okresu kobiecina znów siedzi naprze- ciw neurologa. “Poprawiło się z mową pani męża?" Kobieta kręci głową: “I tak, i nie, panie doktorze. Jak rąbnie sobie tę ćwiartkę, to owszem, coś tam się z niego wydobywa, ale trudno to nazwać mową." “A co to takiego?" “Jakieś takie przeciągłe: szszszsz..., panie doktorze." Lekarz zbaraniał. “Szszszszsz, powiada pani? I nic więcej?" Od tego dnia neu- rolog popadł w bezsenność. Już nie obchodził go los alkoholi- ka, a tylko i wyłącznie zagadka owego: szszszsz. Wreszcie nie wytrzymał, kupił litr czystej w “Monopolu" i zaszedł do do- mu pijaczka. Rzecz jasna, że nie musiał mu wlewać wódy przemocą. Alkoholik pił ochotnie, równomiernie, szklanka za szklanką. I rzeczywiście: po pierwszej szklance zaczęło się to szszsz... Po drugiej: również tylko szszszsz... Po trzeciej: nadal szszszsz... Ale po czwartej, proszę, państwa, po czwartej jak pijaczek nie wrzaśnie, to aż szyby zadzwoniły: “Szszszszu- mią jodły na gór szszczycie!... Szszumią sobie w dal." Wszyscy, może z wyjątkiem Alfa, wybuchają huraganowym śmie- chem. Panie biją brawko, M e d kłania się, a B e d na r k o w a wprost zatacza się. ze śmiechu. Zatacza się, bo wstała z krzesła i bez nijakiej atencji zmierza z pustym kieliszkiem w stroną stolika, zastawionego butelkami wina. BEDNARKOWA Jezusie! Jezusie!... Zupełny nieboszczyk Bednarek! Wypisz wymaluj, calusieńki Bednarek!... Nalewa sobie kielicha i — o dziwo — spostrzega wyciągniętą rękę Panny F r unz e również z pustym kieliszkiem. BEDNARKOWA łapiąc oddech Co to? Czy mnie oczy nie mylą? Miała pani tylko umoczyć wargi. PANNA FRUNZE wciąż nie mogąc opanować śmiechu Błagam. Jeszcze ociupinę. To było takie wspaniałe!... ŻONA oschle, do Bednarkowej No, co Bednarkowa tak sterczy? Jak każą nalać, to obowiązek Bednarkowej nalewać. do Panny F r unz e Cieszę się, że panią tak to rozbawiło. Med jest niezrównany, prawda, Alf? Ale Alf od chwili zajęty jest czymś innym. Oto w drzwiach wej- ściowych stoi wyczekująco Kola. On również postarał się jakoś przystroić na przyjęcie: w butonierkę plaszczyka ma wpiętą wielką zlocistą chryzantemę. Teraz spogląda rozszerzonymi, nic nie rozumie- jącymi oczyma raz na Ali a, raz na resztę towarzystwa. Alf odwza- jemnia się przyjacielowi milczącym, posępnym spojrzeniem. Należy w tej scence wydobyć kontrast między rozgardiaszem zabawy a nie- mą — pełną jednak rozpaczliwej treści — “rozmową" przyjaciół. ALF Państwo pozwolą, że przedstawię. Mój przyjaciel: Kola Bry- nion. Kola kłania się wszystkim. ŻONA tonem wyjaśnienia Alf gustuje w extraordynaryjnych znajomościach. Pan Kola, o ile mnie pamięć nie myli, hoduje kanarki. PANNA FRUNZE już po drugim kieliszku, podnosi się z krzesła, na- prawdę urzeczona Ależ on jest zachwycający!... Co za typ! Co za głowa! KOLA znowu się kłania Dziękuję, panienko. do Alfa Alf, ja tylko na chwilę. Rozumiesz. Interesa. PANNA FRUNZE okrąża Kolę, przyglądając mu się z niekłamanym podziwem Doprawdy. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam. A więc istnieją jeszcze tacy ludzie? KOLA zupełnie zdetonowany, do Alfa Chciałem ci złożyć życzenia... i sam rozumiesz. Interesa. PANNA FRUNZE chwyta Kolą za dłonie, potrząsa nimi wylewnie Czy wie pan, kochany panie Kola, że do dzisiaj piszę wier- sze? Bo pan na pewno pisze, prawda?... Ach, poezja! Ta słod- ka tajemnica ludzi nie zrozumianych przez otoczenie. Niech pan nie odchodzi, Kola! Ja pana zrozumiem. Proszę mi za- ufać. MED nalewa Żonie kieliszek Pojmujesz coś z tego? ŻONA wzrusza ramionami Chyba się wtrąbiła. Dwoma kieliszkami. Głupia gęś! do Panny F r u n s e, słodko Panno Frunze, o ile wiem, Kola nigdy nie napisał nic do ry- mu. PANNA FRUNZE Nic do rymu! wybucha pogardliwym śmiechem To mi dopiero określenie! To mi słownictwo! Proszę się nie gniewać, droga pani, ale muszę panią pouczyć: rym to spra- wa zamierzchłej przeszłości. Osobiście również nie skalałam się ani jednym rymem. BEDNARKOWA do Alfa Jest heca, panie Aluś. Teraz mnie pan wołami stąd nie wy- ciągnie. ALF Boję się o Kolę. BEDNARKOWA Da sobie radę. PANNA FRUNZE prowadzi Kolę do stolika Wypije pan ze mną kieliszek? KOLA przygląda się zagranicznym winom To nie dla mnie, śliczna panienko. PANNA FRUNZE Pan niepijący. Rozumiem: ani na chwilę nie chce pan zamą- cić swego wspaniałego umysłu. Bowiem w każdym momen- cie może nadejść olśnienie. My, poeci, jesteśmy jak żołnierze na wartowni: trwamy w bezustannym pogotowiu. Trututu- -trututu! Niech no tylko zaśpiewa trąbka natchnienia, zrywa- my się na równe nogi. KOLA rozpaczliwie, naprawdę przestraszony Alf! Interesa! PANNA FRUNZE Proszę więc tylko umoczyć wargi. Symbolicznie. KOLA Umoczyć wargi? nareszcie przyszedl do siebie Alf, słyszałeś? Ona chce, żeby mi się rozlało po zębach. Słu- chaj no, pannico, ja piję szklankami. Ale nie to wasze świń- stwo. sięga za pazuchę, wyjmuje butelkę taniego wina Tego się napijemy., PANNA FRUNZE która zdąźyla wychylić już napełniony przez siebie kieliszek A co to jest, mistrzu? KOLA Szmaga! PANNA FRUNZE Szmaga? KOLA Dykta. PANNA FRUNZE Rozumiem. Alpaga. Niestety, nie widzę tutaj szklanek... KOLA Nie szkodzi. Rąbniemy sobie wprost z flakona. Kieruje butelkę do ust Twoje zdrówko, Alf! ŻONA zerwała się z miejsca, łapie Kolę za rękę Zabraniam. Natychmiast przestać. Tu jest przyjęcie w inte- ligentnym domu, a nie pijacka melina. Alf!... Med!... Wypro- wadźcie tego człowieka! PANNA FRUNZE Pani chyba żartuje?... O, pani na pewno żartuje. ŻONA Panno Frunze! Nie chciałam tego czynić przez wzgląd na go- ścinność. Teraz jednak muszę powiedzieć prawdę: ten czło- wiek jest nałogowym alkoholikiem, notowanym w waszych kartotekach. Niech pani przeglądnie rejestry izby wytrzeź- wień... ALF krzyczy Przestań! Kola, chodź tu do mnie. PANNA FRUNZE Zaraz. wyjmuje butelkę z rąk Koli Ja też chcę rąbnąć z flakona. pociąga łyk, krztusi się, ale szybko wraca do równowagi To nieładnie, droga pani. Miało być wesoło, a pani histeryzu- je. Walczymy co prawda z alkoholizmem, ale — dopóki to możliwe — nie tykamy geniuszy. Czy wie pani, czym jest mózg poety? ŻONA Ależ on nie napisał nic do rymu! PANNA FRUNZE Znowu to samo. W pani jest jakaś szczególnie uparta tępota! MED ostrzegawczo Panno Frunze. Mówi pani do gospodyni przyjęcia... BEDNARKOWA do Alf a Słyszał pan? Za chwilę będą się trzaskać po dziobach. ALF pociera czoło Wszystko jedno. Wszystko jedno, pani Bednarkowa. Mam taki okropny ból głowy... PANNA FRUNZE Dobrze, panie doktorze. Przepraszam. Chciałabym jednak pójść dalej za swoją myślą. Otóż mózg poety, takiego artysty jak na przykład pan Kola, to wiecznie otwarta rana. Wy- obraźcie sobie, szarzy ludzie, że chodzicie po tym pełnym urazów i zarazków świecie z otwartą raną. Czy nie używali- byście wtedy — od czasu do czasu — środków znieczulają- cych? Na przykład dykty albo szmagi? KOLA coraz bardziej przejęty Święte słowa, śliczna panienko. PANNA FRUNZE Dziękuję, mistrzu. Dlatego też my — poeci — jesteśmy jak pijani myśliwi w gęstniejącej mgle. przyklada dłonie do ust Hop-hop! Hop-hop! opuszcza race gestem bezradności I tylko nikłe echo nam odpowiada... KOLA teraz on jest urzeczony Co ty na to, Alf? Fantastyczna smarkula, co? ŻONA energicznie Med! Jak mamy pić, to niech piją wszyscy. Napełnij kielisz- ki! Pani Bednarkowa, kochana pani Bednarkowa, niechże się pani przymierzy do tego tortu!... BEDNARKOWA ochoczo, przechodząc koło Żony Mała zwymiotuje. ŻONA Niech rzyga. Na zdrowie. głośno Ja nastawię adapter. A ty, Alf?... macha ręką Zostań na miejscu. Widzę, że się źle czujesz. pochylona nad adapterem Co państwo wolą? “Czatanoga czu-czu" czy też “El kondor passa"? MED Jeśli pan Kola ma tańczyć, to chyba daj tego “Kondora". PANNA FRUNZE Czy nie mają państwo czegoś bardziej poetycznego?... Bo ja wiem... choćby “Koncerty brandenburskie" Bacha? MED Potrafiłaby pani zatańczyć? PANNA FRUNZE Oczywiście. Robię to nieraz w swoim kółku. Ale to nie jest taniec, to raczej ekstaza. ŻONA ze zniecierpliwieniem, Więc co? “Czatanoga czu-czu"? Czy “Kondor"? PANNA FRUNZE Gdyby państwo mieli. Vivaldiego. Jest w “Porach roku" taki muzyczny zakątek... Zaraz, zaraz... Chyba między “Jesienią" i “Zimą". Przypomina pan sobie, mistrzu?... O tak. “Święto winobrania". “La Caccia". do Koli Zatańczy pan ze mną “La Caccię", mistrzu? ŻONA coraz bardziej zniechęcona Mogę dać pani “Bezame-muczio". Też włoski kawałek. BEDNARKOWA znad tortu Gdyby o mnie chodziło, tobym wybrała tych młodych, co grają na dwóch fortepianach. Jeden taki ryży... MED roznosi kieliszki Chodzi o Tomaszewskiego i Kisielewskiego. Nastaw “Ostatnie- go walca". Żona włącza adapter. Rozlegają się dźwięki “Ostatniego walca". Wszyscy wypijają pospiesznie wino, zwlaszcza kobiety. M e d prosi do tańca Ż o n ę, Panna F r u n z e zniewala Kolę Br y ni o na. Bednarkowa podchodzi z zachęcającym uśmiechem do Alfa. Tańczą. M e d i Żona, jak zwykle, bez cienia wstydu. Kola nie- zdarnie, ale z przejęciem: ta Panna F r unz e naprawdę go ocza- rowała. Alf i Bednarkowa — zamaszyście, z ludowym przytu- pem. Jednakże widać, że Alf spelnia swój obowiązek gospodarza z największym wysiłkiem, na granicy wytrzymałości. Kiedy płyta do- biega końca, rozlega się donośne pukanie do drzwi. Raz. Drugi. Tań- czący nie reagują. W progu staje wzburzony Opas. Przyszedł tutaj z awanturą. Jednakże na widok tańczących mityguje się, a nawet wy- daje się być onieśmielony. Cierpliwie czeka, aż muzyka zamilknie. PANNA FRUNZE Co prawda to bardzo sentymentalne, ale w ramionach pana Koli nawet największa tandeta wydaje się sztuką. Proszę, bar- dzo proszę o powtórzenie!... Mistrzu, ukołyszę pana aż do stanu nirwany! Opas chrząka. KOLA. do Panny F r u n z e Przedtem jednak zwilżymy gardziołka? PANNA FRUNZE Prosto z flachy? KOLA Hejnałem, śliczna panienko, hejnałem! OPAS chrząka od drzwi Przepraszam... Wszyscy odwracają się w jego stronę ze zdumieniem. Jedynie Alf sprawia wrażenie przerażonego. Biegnie do stolika, chwyta za pierw- szy z brzegu talerzyk z tortem, niesie smakołyk w stronę Opasa. ŻONA Pan do męża? Może kiedy indziej?... Sam pan widzi. Goście. OPAS zwilża językiem wargi Ja tylko na sekundę. ALF Kawałek tortu? OPAS odbiera posłusznie talerzyk, dziobie ciasto łyżeczką Och, maestro! Pan nie szanuje mojego zdrowia. Minął jeden termin, drugi, trzeci... Chciałem dać córeczce na urodziny, nie wyszło. Trudno. Kupiłem jej złoty zegarek. Potem był Dzień Dziecka. Znowu nie wyszło. Sprawiłem jej rozkładany rower. Nadeszły imieniny. I teraz nie wyszło. Zafundowałem jej wycieczkę do Drezna. Pan mnie zrujnuje, maestro!... Toż to zbliżają się święta! I co ja jej kupię: futro z piżmowców? Alf w milczeniu pociera czoło. Niech pan powie prawdę, maestro. Co z lalunią? Umarła? ALF Niestety. OPAS płaczliwie, choć nie przerywa jedzenia tortu Jak to się stało? ALF Sprzedałem ją. ŻONA w olśnieniu Alf! Pan w sprawie tej dużej lalki?... ALF brutalnie Zamknij się! Nie twoja sprawa! Sprzedałem ją. Na wódkę. OPAS wypuszcza talerzyk z resztką tortu Oooo! ALF z determinacja Za dwieście złotych, panie Opas. Na bazarze. OPAS z trudem łapie oddech Za dwieście złotych?... Wziął pan tylko dwieście złotych?... ALF Więcej nie było mi potrzeba. OPAS rzuca się. do Alfa, chwyta go za gardlo Ty szubrawcze! MED rozdziela sczepionych mężczyzn Panowie!... Miejcie wzgląd na damy. do Opasa Może pan jednak przyjdzie innym razem?... OPAS kieruje się wprost do Panny F r unz e, jakby tylko u niej mógł znaleźć zrozumienie Proszę panią, proszę panią: za dwieście złotych! Nie dość, że zabił moją lalunię, zatracił, zaprzedał, to jeszcze tak ją splu- gawił!... Na bazarze! Tam gdzie sprzedają stare wiadra i ki- szoną kapustę. Kiedy pomyślę o wstrętnym proletariackim bachorze, który tłamsi moją porcelanową lalunię... O, proszę pani: czy po to robiliśmy w tym kraju rewolucję? Jestem zrujnowany. KOLA ostrożnie Mógłbym dać panu za tę lalkę... OPAS z ironią Pan? A cóż pan może mi podarować, dziwolągu? KOLA nie zwraca uwagi na obrazę Jokszyry. ALF Nie trzeba, Kola! To moja sprawa. OPAS Milczeć! Niech pan przynajmniej milczy!... do K o l i Co to są te jokszyry? KOLA przełyka ślinę Kanarki. OPAS wybucha sardonicznym śmiechem Kanarki! Słyszeliście państwo? Kanarki! KOLA Mają bardzo pięknie rozwinięty szokel. OPAS Komornika naślę, ot co! Do prokuratora oddam, ot co! Do ciupy wsadzę, ot co! BEDNABKOWA to calym majestacie swego zawodu i postury No, no, tylko nie krzyczeć! Tu nie jest pańska zasrana willa. Tutaj jest dom dla ludzi. Nie żaden prywatny, ale uczciwy: kwaterunkowy. OPAS ze zdziwieniem A ta co znowu? BEDNARKOWA Tylko nie “ta", nie “ta". Służącą u pana nie byłam i nie będę. Jestem osoba państwowa: na urzędzie. A teraz bierz pan ty- łek w garść i fora ze dwora. OPAS zupełnie zdetonowany, znowu do Panny F r unz e Słyszała pani? Ludzie, co tu się dzieje?! Ukradli i jeszcze lżą. PANNA FRUNZE Bo mają rację. Zachowuje się pan poniżej wszelkiej krytyki. Pańskie słownictwo, pańskie niekontrolowane gesty! OPAS wycofuje się przezornie do drzwi A więc tak?! Wszystko jedna szajka!... Jestem ciekaw, kto tutaj jest szefem? wycelowuje palcem w M e d a Chyba ten ełegancik!... Znam się na tym: modny garniturek, krawacik, skarpetki z Pekao, a pod nonajronową koszulką dusza mordercy. MED postępuje krok w stronę Opasa Pan chyba zwariował, poczciwcze?! OPAS histerycznie Nie zbliżać się! Już ja wiem, jakiego majchra trzymasz w kie- szeni. Kanarki! Jokszyry! Już ja was zamknę w klatce. MED Postradał zmysły! OPAS Nie zbliżać się! otwiera drzwi na oślep, wciąż zwrócony twarzą do znieruchomiałych gości Alfa Mam dobrą pamięć wzrokową. Daleko mi nie uciekniecie! Wychodzi. Przez chwilę wszyscy pozostają na swoich miejscach w osłu- pieniu. ŻONA Med! Trzeba coś robić!... On chyba poszedł po milicję. MED Nie ma obawy. Zwyczajny atak histerii. Jestem przekonany, że kiedy znajdzie się na powietrzu, wróci do równowagi. Je- dynie Alf może mieć kłopoty... Ile ta lalka była naprawdę warta ? ALF pociera czolo Facet z “Desy" chciał mu dać dwanaście tysięcy. KOLA aż jęknął Dwanaście badyli? ŻONA do A l f a Powiedział ci to przedtem?... ALF Nie. Potem. BEDNARKOWA Przechwalał się. PANNA FRUNZE I ja tak myślę. Głowa do góry, kochany panie Alf. Przecież nie opuścimy naszego pupilka w biedzie. Powoła się eksper- tów, adwokatów... ALF Nieważne. widać, jak rozpaczliwie zmaga się z pamięcią Ale on... i ta lalka... MED Źle się czujesz, Alf? ALF Tak. Bardzo źle. Mam w głowie taki szum!... Rozumiesz: dzwony. Dziesiątki dzwonów. MED Nadciśnienie. Zaraz ci coś zaaplikujemy. ALF Nie. krzyczy Nie! Nie ogłupiajcie mnie! ŻONA Drugi wariat! Med, dajże mu coś na uspokojenie. ALF Poczekaj! Przecież muszę sobie przypomnieć: on i ta lalka.., Rozumiesz, Med?... Idę korytarzem, posuwam się wzdłuż ścia- ny, ale to nie ma końca. To nie ma końca. MED rozpakowuje jedną z paczuszek przyniesionych przez Pannę. F runze Gdzie jest, do licha, faustan? ALF Chwileczkę, Med. Już mam. Już znalazłem sposób... MED Jaki sposób? Na co? ALF No, żeby sobie przypomnieć. omija M e d a, podchodzi do stolika z trunkami Fajnie opowiedziałeś ten kawał o pijaku, który zapamiętał tylko szszsz... Przechyla pierwszą lepszą butelkę, oblewając sobie podbródek i kra- wat. Pije łapczywie, z pośpiechem. PANNA FRUNZE rozpaczliwie Panie Alf! Tyle pracy na marne... MED Odstaw butelkę! Natychmiast odstawisz butelkę! ALF z wypróżnioną flaszką w dłoni Uważaj, Med! Jeżeli spróbujesz mi przeszkodzić, rozwalę ci tę flaszkę na łbie. MED Brednie! Myślisz, że się przestraszę?... KOLA ostrzegawczo Ostrożnie, panie doktorze! On może to zrobić. ALF Kola! Jak dobrze, Kola, że przyszedłeś. Zbliż się do mnie i przynieś ze sobą resztę alpagi. KOLA Nie wygłupiaj się, stary. Jesteś po prochach. ALF No, zbliż się, przyjacielu. Ty jeden możesz do mnie podejść. Kola podaje mu butelką. A l f pije, ale już znacznie spokojniej. ŻONA do Meda I ty chciałeś coś na takiej świni zbudować! wybucha płaczem Za co? Panie Boże, za co? MED otula ją ramieniem Uspokój się. Panna Frunze jest świadkiem. Użyjemy innych metod. Dobra wola się skończyła... PANNA FRUNZE Niestety. A ja tak liczyłam na ten Teatrzyk Poezji!... ALF Teatr? Ależ będzie pani miała i teatr, panno Frunze. Nagtym ruchem ściąga serwetę ze stolika wraz z wszystkimi nakrycia- mi. Popłoch. Okrzyki. ŻONA Mój tort! Barbarzyńca! PANNA FRUNZE Kola! Proszę tu przyjść! Proszę mnie bronić! KOLA Stary, co ty wyprawiasz? Dostałeś małpiego rozumu? BEDNARKOWA Nieładnie, panie Alf! Pan, człowiek inteligentny! MED To furiat, proszę państwa!... Pani Bednarkowa, pani jako do- zorczyni powinna natychmiast zawiadomić milicję! ALF zbiera z podlogi niedopitą butelkę, spokojnie Łajdacy! Doszedłem wreszcie do końca korytarza. MED Tak. To już koniec. Dobrze, że zdajesz sobie sprawę. ALF zamierza, się butelką w stronę M e d a Jeszcze słowo, Med, a... Przypomniałem sobie: tę lalkę poda- rowałem mojej córce. Mojej córce! Mojemu dziecku. Tylko że to był dar zza grobu... Bo przecież ja nie żyję, a umarli nie mają już dzieci. Są niczym. I nie można ich wskrzesić. Wskrzesiłeś kiedyś umarłego, Med?... MED Co on wygaduje? ŻONA lękliwie Sam powiedziałeś, że furiat... ALF do Żony A więc nie ośmieliłaś się powiedzieć tego swojemu gacho- wi. Patrzcie, patrzcie: wstydziłaś się... MED Co on wygaduje? ALF No, powiedz mu, żoneczko! Żona milczy. Nie potrafisz? Dobrze. A więc stypa skończona. znowu popija z butelki, toczy po zgromadzonych mętniejącym wzrokiem Wynosić się! Precz! Precz ode mnie! Panno Frunze, niech pani zabierze te swoje paczuszki!... No, mówię do pani!... unosi najbliższe krzesło, rozłamuje uderzeniem o podłogę; koleiny krzyk kobiet Med, to ostrzeżenie. Żeby nigdy twoja noga nie przekroczyła tego progu!... MED nakłada płaszcz Żonie, pospiesznie narzuca własny na ramio- na Kto inny tu przyjdzie. Nie będziesz musiał długo czekać. ALF zbliża się do adapteru na fryzjerskiej szafce, wyrzuca go na śro- dek sceny W porządku. Zabieraj również to swoje pudło! KOLA sceptycznie Już nie ma co zbierać! ALF Bardzo mi przykro, Kola, ale ty też musisz odejść. KOLA lekko urażony Nie trzeba mówić. Dostałeś delirki. ALF Nie o to chodzi, Kola. Kocham cię... Widzę cię, jak wędrujesz szeroką szosą z kijem na ramieniu i z klatką uwiązaną do jego końca. Powietrze, słońce, kałuże po deszczu. A ty idziesz i tylko sobie świstasz. ociera łzy prawdziwego wzruszenia Idź już w świat, Kola!... zmiana tonu Zaś pani, pani Bednarkowa, tak jak radził Med: po milicje! No, chyżo!... BEDNARKOWA z płaczem Panie Aluś!... Ja na pana?! ALF rozbija dalsze sprzęty, w furii Uciekajcie, póki czas! PANNA FRUNZE Panie Kola! Niech pan mnie stąd zabierze! KOLA z powagą, prawie trzeźwy Idziemy. Dobrej nocy, stary. Bo coś mi się widzi, że dzień już się skończył. Alf zostaje sam w spustoszonym i zrujnowanym mieszkaniu. Po ha- łasach poprzedniej sceny teraz zapada szczelna, nieprzenikniona cisza. Alf — zmęczony, ale dziwnie spokojny — wędruje bez celu po sce- nie, raz po raz potrącając walające się przedmioty. Podchodzi do fry- zjerskiej komódki, wysuwa szufladę, wyjmuje z jej głębi brzytwę. Ba- da sprawność ostrza kciukiem wolnej dłoni. W trakcie tego zabiegu w kuchennych drzwiach ukazuje się Bis, zawsze taki sam, zawsze w siooim osobliwym stroju. Cicho podchodzi do Alfa, wyjmuje mu brzytwę z rąk. BIS A fe! ALF bez zdumienia Bis!... Spodziewałem się. BIS Chciałeś mnie uprzedzić, pastuszku? ALF Nie. Wiedziałem, że przyjdziesz. Właściwa pora. BIS Jaka zdumiewająca cisza! Jaki spokój!... ALF To nie potrwa długo. Za chwilę zwali się milicja, potem sprowadzą pielęgniarzy... BIS Mylisz się, pastuszku. To trochę potrwa. szeptem, konfidencjonalnie Oni mocują się z sumieniami. ALF I jaki będzie wynik? BIS Przyjdą pielęgniarze. Ale ty już będziesz za granicą... ALF Tak mało podróżowałem. BIS Wyślę cię, pastuszku, bardzo daleko. ALF Piękna i swobodna podróż. Nie trzeba zabierać bagaży. BIS To nie jest celnie powiedziane: na dworzec jednak przychodzi się z bagażem. Tylko że potem gubi się kwit. ALF A mój bagaż? Czy jest wielki?... BIS Dość nieporządny. Większość dobór rozsypała się po drodze. ALF Niechlujstwo. BIS Tak. Tak to można nazwać, jeśli chce się być dla siebie ła- skawym. wsłuchuje się w dalekie gwizdki za oknem Słyszysz? ALF Ze dwa, trzy kilometry stąd jest cukrownia. Kolejka prze- mysłowa zwozi buraki. Nie ma w tym żadnej symboliki. Bu- raki. BIS Za kogo mnie bierzesz? Kiedy Bednarkowa zaproponowała, abyście zatańczyli “Ostatniego walca", zrobiło mi się niedo- brze. ALF Byłeś już wtedy tu? BIS Poniekąd. ALF Skąd wiedziałeś, że właśnie dzisiaj?... Że dzisiaj tak serdecz- nie cię przyjmę?... Jeszcze godzinę temu byłem z tobą w sta- nie wojny. BIS Wierzyłeś w wygraną? ALF. Początkowo. Ale potem... zacząłem tracić pamięć. BIS Przecież przypominali ci. Nie przywiązuję zbytniej wagi do konwenansów... sam rozumiesz... chichoce ...w moim położeniu... popełniono tu jednak sporo nietaktów. ALF Przypominali mi o moim upokorzeniu. Tak. Równocześnie zatruwali moją pamięć o tym jedynym, co mogło mnie wy- zwolić: o lęku. Moim, własnym, osobistym. Tam właśnie, gdzie mózg rozmawia z organizmem, gdzie tli się ostatnia iskra nadziei, wprowadzili intruza. Chemię. BIS Sądzisz ich? ALF Nie. Są jak ludzie, którzy stanęli nad wielką przepaścią, a przynieśli w garściach tylko trochę piasku, aby ją zasypać. BIS Jesteś dobrotliwy. Przecież korzystali z twojej słabości, a w zamyśle mieli jeszcze gorsze łajdactwa. ALF To nie ma nic do rzeczy. Po prostu dostarczyłem im okazji. Sam powiedziałeś, że to słabość przywołuje zbrodnię. Jestem grzesznikiem, Bis, wielkim grzesznikiem. Dopóki nie uświado- mimy sobie, że tylko z naszego przyzwolenia, z naszej lito- ści nad samymi sobą, z tej pustej wyobraźni, która miota się między urojeniem a śmiertelnym lękiem, wywodzi się okru- cieństwo — będziemy ofiarami. sięga po najbliższą butelkę Już nikt tej złotej myśli nie zapisze. Prawda? Zresztą wziąłem ją od ciebie. BIS Jest zbyt okrągła, Alf. Prawda musi mieć trochę szczelin, trochę nierówności, odrobinę zamętu. Nie pij tego świństwa, Alf. Na dolnej półce prawej komódki jest flaszka jagodzian- ki. ALF kieruje się do szafki fryzjerskiej, znajduje ulubiony trunek Pamiętałeś? BIS Wspólnie pamiętaliśmy. ALF Tak. Wszystko razem. popija lyk Wiesz, Bis, nawet nie chce mi się ciebie dotykać. Kiedyś bardzo mi na tym zależało... BIS Bardzo. śmieje się pogodnie Broniłem się przed tobą jak prawiczka. Chyba nie masz żalu, Alf? ALF znowu popija Nie. W gruncie rzeczy tylko ty mi się zostałeś. BIS poważnie Tak. Będę bardzo osamotniony, Alf. To wielkie nieszczęście, że umarli tak szybko zapominają. Wyobraź sobie: żołnierz, który ginie za ojczyznę. Ledwo przykryje go ziemia, a on już nie pamięta, kim był, jakiego używał języka, jakiego sztan- daru bronił... Właściwie: dezerter. A teraz matka ratująca dziecko w pożodze... Ledwo tknięta tchnieniem śmierci, nie wie nawet, czy była kobietą... zwierzęciem... czy też przed- miotem? Mówiąc sprawiedliwie: suka. Weź sobie za przykład Romea i Julię. Ile słodkich słów, ile zaklęć, ile zapewnień! A zapytaj umarłego Romea o Julię? W odpowiedzi tylko kor- nik zaszeleści. Więc filut, lekkoduch, zbereźnik. ALF Czy chcesz powiedzieć, że umarli zapominają również o bólu? BIS To wielka klęska, Alf. ALF Dla morderców?... BIS Niestety, pastuszku. Również i nasze radości pozostają tylko po tej stronie. Czy jesteś gotów? ALF zmierza w stronę fryzjerskiego fotela, siada tyłem do widowni. Mam nadzieję, że zrobisz to zgrabnie. BIS Czeladnik nie powinien zawieść mistrza. Wyobraź sobie, że sam stoisz za fotelem. Ale jeszcze sekundkę... ALF Wybacz, Bis. Nerwy. BIS Gdzie mieszka ten twój przyjaciel od kanarków? No, wiesz: ten Kola... ALF Brynion? BIS Tak. Ten sam. Ten, za którym panna Frunze... ALF Musisz zostawić go w spokoju. Jest dobry. BIS O to mi właśnie chodzi. Ty również byłeś dobry. ALF Bis! Załatw mnie. Już pora, BIS Chcesz mnie zostawić tak z pustymi rękami? Za wszystko, co dla ciebie zrobiłem? ALF Zgoda. Informacja za informację! Skąd tutaj przychodzisz? BIS Od ludzi. ALF Ale którędy? Nikt cię nigdy nie widział!... BIS śmieje się cicho Oni są ślepi, Alf. Mówiłem ci przecież, że nawet wybrałem ten śmieszny strój. Chciałem, żeby mnie dostrzegali. Jednak widzą tylko to, co chcą zobaczyć... Sąsiada z pierwszego piętra, bo sąsiad ma zagraniczny samochód. Lowelasa z mansardy, bo lowelas lekceważy sobie zasady seksualnej obłudy... I to jest mój triumf. Bo oto rny, prawdziwi nieprzyjaciele, przemykamy się w blasku rozżarzonego słońca. Za chwilę wyjdę stąd, pa- stuszku, po rozchwierutanych schodach, stukając mocno ob- casami. Skłonię się twojej pani Bednarkowej, a potem wsią- dę do taksówki i podam wyraźnie mój prawdziwy adres. ALF Ale którędy przychodziłeś? BIS Pod oknem od kuchni jest drewutnia. Na drewutni stary Bed- narek wybudował gołębnik. W kącie podwórka stoi drabina. Ty zaś z kolei od lat nie zadbałeś o remont zdezelowanego lu- fcika w kuchennym oknie. No cóż? Gotowy jesteś spłacić dług? ALF z wysiłkiem Ale nie skończysz z nim tak jak ze mną? BIS Inaczej. Ostatecznie nie każdy ma w mieszkaniu fryzjerski sa- lon. ALF jw. Mieszka na Annopolu, Zielona chałupina przy nowych blo- kach. BIS Drewniak. ALF Z połowy dziewiętnastego wieku. Na dachu są trzy telewizyj- ne anteny. Pocieszam się, że trudno go zastać w domu. BIS Jestem cierpliwym interesantem. Dziękuję, Alf. Głowa do góry! ALF Tak? BIS Tak. Dobranoc, książę. Tnie jednym szybkim ruchem. Ociera brzytwę o połę płaszcza, wciska narzędzie zbrodni w zastygającą, bezwładnie zwieszoną dłoń Alfa. Odwraca zbielałą twarz w stronę drzwi wejściowych, zza których sły- chać donośne pukanie. Wzrusza ramionami, po czym znika we wnętrzu kuchni. Trzask wyłamywanych drzwi. Kurtyna zasuwa się leniwie. KRÓL IV OSOBY: Król IV — czwarty król z kolei Fortynbras —- król z zewnątrz Generał Premier Minister wewnętrzny Woźna Prezes Zausznik pierwszy Zausznik drugi Zamachowiec A t i l a t i k a — żona Ojady Liktor dworzanie, tłum, efekty akustyczne DO CZYTELNIKA Baśń (?), przypowieść (?) sceniczna, którą tu podaję, nie mając związku z żadną rzeczywistą historią, posiłkuje się jednak wieloma cytatami. Są to cytaty raz z pewnych wydarzeń, raz wprost z Shakespeare'a, raz znowu z potocznych, może trywialnych trochę obserwacji. Uważam za niezbędne podać pewne przykłady: cała sytuacja w akcie IV nawiązu- je jawnie do smutnej śmierci premiera Austrii Dolfussa, który — nie- chlujnie postrzelony przez hitlerowca Otto Planettę — umieral z upływu krwi. Do samobójstwa — reżyserowanego przez zamachowców — zmu- szono duchowego przywódcę spisku na Hitlera, generala Ludwika Be- cka. To do niego wolal zniecierpliwiony generał Fromm: “Pomóżcie starszemu panu..." Kwestia: “Niech się wykrwawi do reszty ta świ- nia!", pochodzi znowu z innej sytuacji. W czasie krwawej rozgrywki Hitlera z opozycją SA w gmachu Gestapo w Berlinie — śmiertelnie po- strzelono Gregora Strassera. Kiedy ówczesny szef Gestapo, Heydrich, dowiedział się, że Sttasser w mękach dogorywa w swej celi, wypowie- dział te lekceważące slowa. Tyle cytatów historycznych. Powracająca jak refren kwestia Króla IV: “Brońcie mnie jeszcze, to jest tylko ra- na", została zaczerpnięta z ostatniego aktu “Hamleta". U Shakespea- re'a wypowiada ją Król po otrzymaniu sztychu z ręki Hamleta. Podob- nie cytatem z Shakespeare'a jest prośba o obwołanie Fortynbrasa kró- lem. Podobnych cytatów — całkowicie zamierzonych — jest w sztuce znacznie więcej. I RADA KRÓLEWSKA Wielka Sala Rady, przypominająca jednak z lekka zaniedbaną salę konferencyjną prowincjonalnego urzędu. Długi stół ze spłowiałym zie- lonym suknem, wiele standardowych popielniczek. Woźna zdjęła trzewiki, w pończochach stoi pośrodku stołu, przytwierdza do szklane- go abażuru lep na muchy. Nie zauważa wchodzącego Generała. który też jest spłowiały, nawet na twarzy. Generał korzysta z nie- uwagi Woźnej, przykuca, rzuca ukradkowe spojrzenia pod falbanki dziewczyny, ale Woźna spostrzega, wydaje okrzyk. GENERAŁ Pierwszy przyszedłem? WOŹNA siada na stole, General podaje jej trzewiki Świnia! GENERAŁ No, no! Pytam, czy nikogo nie było? Gdzie ministrowie? Król? WOŹNA zeskakuje ze stołka Moglibyście dać deputat na nowe trzewiki. Jak idę w deszcz, to mi pięty mokną. GENERAŁ Mamy poważniejsze zmartwienia. Wróg za drzwiami... No, gdzie ministrowie? WOŹNA Ciągle to samo, a lep na przykład kupiłam za swoje. GENERAŁ Lep? Patrzy z zainteresowaniem na abażur WOŹNA A co? Nie podoba się? GENERAŁ z uznaniem Całkiem porządny. Ale o tej porze roku nie ma much. WOŹNA Kiedyś się znajdą. GENERAŁ siada na jednym z krzeseł Kiedyś. Mój Boże, kiedyś. WOŹNA Za to dzisiaj nie będzie kawy. Przepaliła się grzałka. GENERAŁ gwałtownie wstaje, krzyczy Co? Co woźna powiedziała? Czy woźna wie, że... macha ręką, siada Mnie tam nawet szkodzi. Woźna chichoce. Generał podejrzliwie Śmieszne, co? Woźna chichoce jeszcze głośniej. To ładnie tak?... Ładnie, co? WOŹNA parska A bo wam... wam już wszystko szkodzi! GENERAŁ wstaje, też się śmieje, przysuwa się do Woźnej Ale ty, świniaczku? Woźna śmiejąc się wybiega. Gwałtownie otwierają sią drzwi z głębi, wchodzi L i k t o r. Jest w pe- ruce, pończochach z kutasami, w dłoni ma długą laskę. Wali nią w pod- łogę, wznieca kurz. LIKTOR tubalnie Król IV! Proszę wstać! Generał stoi. Lłktpr już normalnie, nawet z zażenowaniem Co to, pan sam? A reszta? GENERAŁ Jeszcze nie przyszli! LIKTOR A, do licha! odwraca się, woła za drzwi Wasza Wysokość się wstrzyma. Jeszcze nie przyszli... wysłuchuje odpowiedzi, zza drzwi, potem zwraca, się do Generała Ma pan papierosa? Żona zakazała mi palić, to ja po cichu. Dziękuję. Bierze papierosa od Generała. GENERAŁ Ze względu na zdrowie? LIKTOR zaciągając się dymem i wypuszczając kółka Oszczędności, mój panie. Podobno coś znowu zdrożało. Nie wiem co. GENERAŁ ze strachem Alkohol? LIKTOR Nie wiem. Od roku nie piję. Też z oszczędności. rozgląda się po pustych krzesłach Ale co z tą resztą? Ostatnio spóźniają się już po świńsku. GENERAŁ Hołota, panie. KRÓL IV zza drzwi, krzyczy No co tam? Mogę wejść? LIKTOR w stronę drzwi Jeszcze nie przyszli, Wasza Wysokość. Jak przyjdą, to znowu zapukam. bierze jedno krzeselho Przyniosę Waszej Wysokości coś do siedzenia... wynosi krzesełko, wraca, mówi konfidencjonalnie do Generała Starzeje się... Generał z ubolewaniem kiwa głową. Śpi z termoforem. GENERAŁ Niedługo pociągnie. Jak pan myśli, kto będzie następny? L i k t o r pochyla się, szepce Generałowi do ucha. Generał prostuje się., zaprzecza glową, szepce Liktorowi do ucha. Llktor prostuje się, zaprzecza glową, szepce G e n er a l o w i. General prostuje się, wybucha śmiechem. Ta dupa? LIKTOR też zaśmiewając się Ale on ma koncepcję! Cha cha cha! Koncepcję! GENERAŁ poważnie No, no, pan się zapomina! LIKTOR patrzy na Generała, poważnieje Przepraszam, panie generale. Jego Wysokość jeszcze w goto- walni. Kazał przeprosić... GENERAŁ Jego Wysokość jest bardzo uprzejmy. Z przyjemnością pocze- kam. Sadowi się w krześle, kładzie dłonie na blacie stołu. Minister wewnętrzny — ubrany w długi surdut z kwiatkiem w butonierce — wpada drzwiami, którymi wszedł Generał. Ciężko dysząc opada na krzeslo. Najwyższe podniecenie. MINISTER WEWNĘTRZNY łapiąc oddech Panowie! Drodzy panowie!... GENERAŁ nieruchomo Dobrze już, dobrze. Niech pan nie udaje. MINISTER WEWNĘTRZNY jw. Gdzie król, panowie? LEKTOR nieruchomo, nawet z niesmakiem W gotowalni. Jego Wysokość kazał przeprosić. MINISTER WEWNĘTRZNY Dziwię się, że pan taki spokojny, generale. Pędziłem co tchu. KRÓL IV zza drzwi No co tam? Ilu przyszło? MINISTER WEWNĘTRZNY łapiąc oddech, głośniej Panowie!... Drodzy panowie!... LIKTOR nieruchomo, w stroną drzwi Jeszcze jeden. Jest dwóch. Wasza Wysokość sam zadecyduje... KRÓL IV zza drzwi A co ja jestem: babcia klozetowa, żebym wciąż siedział przy tych drzwiach? Pukaj! Wchodzę! Lik tor puka, Generał i Minister wewnętrzny wsta- ją. Król ukazuje sią w drzwiach w głębi. Ma rude bokobrody, frak, wstęgę przez piersi. W momencie gdy chce przekroczyć próg, w drzwiach przeciwległych ukazuje się malutki, pękaty Premier. Król patrzy na Premiera na przestrzał sali, nie zwracają uwagi na pozostałych, którzy wciąż stoją. Wzrok Króla przypomina spojrze- nie uradowanego nauczyciela, który przydybał spóźnionego ucznia. KRÓL IV uszczypliwie A kłaniam się, kłaniam szanownemu panu premierowi. Czy to nie za wcześnie? PREMIER w głębokim ukłonie, speszony Wasza Wysokość wybaczy, ale Wasza Wysokość wie, że miesz- kam na dalekim przedmieściu. Tymczasem strajk w autobu- sach. KRÓL IV ze złością Siadać! Siadać! Wszyscy siadają, Premier podbiega truchcikiem, zajmuje miejsce. Król IV pociągając nosem Jakiż tu zaduch! do Lik t o r a Otwórz okno! Liktor pośpiesznie otwiera, po czym staje za krzeslem Króla. Ten fetor to z popielniczek. Czy woźna już ich w ogóle nie czyści? GENERAŁ Istotnie. Ona się ostatnio opuszcza. Dzisiaj na przykład nie będzie kawy. PREMIER z przerażeniem Jezus Maria! To ja wysiadam! Pan chyba żartuje?... KRÓL IV Spokojnie! do G e n e r ala Generale! A to dlaczego ma nie być kawy? GENERAŁ Mówi, że grzałka się zepsuła. KRÓL IV surowo do Premiera Słyszał pan? Ostatecznie to jest Rada Królewska, a nie ka- wiarnia ! PREMIER pospiesznie Tak jest, Wasza Wysokość! Mam zaczynać? KRÓL IV Dlaczego pan? PREMIER Jestem premierem, Wasza Wysokość. KRÓL IV 0 tym ja decyduję. wali pięścią w stół Ja! zmieniając ton, do Ministra wewnętrznego No, co tam słychać, ministrze wewnętrzny? MINISTER WEWNĘTRZNY z zadyszką ...Wasza Wysokość! Wasza Wysokość!... Alarmujące wieści! Wasza Wysokość wybaczy, ale... KRÓL IV spostrzega lep A to co? GENERAŁ Lep. KRÓL IV Lep? GENERAŁ Na muchy, Wasza Wysokość. Nawet dość porządny... KRÓL IV z uznaniem A zauważyłem. Czym to jest posmarowane? Miodem? PREMIER usłużnie Taką słodką mieszaniną, Wasza Wysokość. KRÓL IV z rosnącym zainteresowaniem I to my produkujemy? W kraju? PREMIER radośnie Jestem prawie przekonany. Może Wasza Wysokość chciałby zwiedzić fabrykę? MINISTER WEWNĘTRZNY rozpaczliwie Wykluczone!.. Zabraniam!... KRÓL IV Ciszej! Kto tutaj powiesił ten lep? GENERAŁ Woźna. Chyba chciała się zrehabilitować za grzałkę? KRÓL IV surowo No więc nie rozpraszajmy się, panowie. Kiedy mogę zwie- dzić fabrykę? MINISTER WEWNĘTRZNY zrywa się z krzesla Wasza Wysokość!... Ja... Ja... nie pozwolę! KRÓL IV odwracając glowę Liktor! Uspokój zgromadzonych! L i k t o r stuka laską. Minister wewnętrzny siada jak pod- cięty. Król IV słodko do Ministra wewnętrznego. No właśnie. Teraz słucham pana, panie ministrze. MINISTER WEWNĘTRZNY gorączkowo Wasza Wysokość! Panowie Rada!... Protestuję przeciwko wszelkim podróżom Jego Królewskiej Mości, a to ze względu... KRÓL IV do Liktor a Przeciąg. Nie czujesz? LIKTOR Tak jest, Wasza Wysokość. zamyka okno Nie chciałem nic mówić, ale złapałem chyba postrzał. KRÓL IV z zainteresowaniem Postrzał? Też tak łatwo łapiesz? LIKTOR zbliża się do stolu, łakomie patrzy na krzesło Można, Wasza Wysokość? KRÓL IV życzliwie A siadaj, siadaj! kiedy Liktor już usiadł Gdzie? LIKTOR zabierając się do dłuższego opowiadania Najczęściej gdzieś tu... pokaźnie na tył głowy Ale bywa, że i w łopatkę. Najgorzej, panowie, kiedy łupnie w krzyż. KRÓL IV wybuchając śmiechem Tak, tak. Pamiętam. Wtedy nie można się ruszać! GENERAŁ również podochocony Moją starą kiedyś tak pogięło! Wyglądała jak pogrzebacz! LIKTOR Trzeba ją było posmarować ichtiosolem! Tylko należy mocno wcierać! PREMIER pęka ze śmiechu A jeśli poniżej krzyża? LIKTOR zrywa się z pałającym wzrokiem Wtedy siadać w pokrzywy. Gołą w pokrzywy! A co za nieza- pomniane przeżycie, Wasza Wysokość! KRÓL IV kładzie przyjacielsko dłoń na ramieniu Liktora Stary! LIKTOR czule Słucham, Wasza Wysokość! KRÓL IV Co z tą kawą? To serio? Liktor śmieje się wstydliwie. Może dzbanuszek dałoby się zorganizować? LIKTOR jw. Może... P r e mi e r zaciera ręce, spogląda rozpromienionym wzrokiem po ze- branych. KRÓL IV Masz względy u woźnej... Trzeba przyznać, że dziewczyna wcale, wcale... LIKTOR wstydliwie Nie jest piękna, ale zgrabna, Wasza Wysokość. Kiedy się roz- bierze, to mój Boże! KRÓL IV śmiejąc się sprośnie Tak też myślałem. Więc dzbanuszek się znajdzie? LIKTOR wstaje Niech stracę! idzie w stronę drzwi, którymi wyszła Woźna, na chwilę przystaje Ale, panowie, proszę, bez kawałów! Wychodzi, ogólne poruszenie, Król IV ociera chusteczką czoło. MINISTER WEWNĘTRZNY Wasza Wysokość jest wprost genialny! KRÓL IV z dumą Drobiazg! Nie ma o czym mówić! Przystępujemy, panowie, do obrad! niecierpliwie, prawie surowo Bałaganimy, oj, bałaganimy! do Ministra wewnętrznego Przerwaliśmy panu wątek. MINISTER WEWNĘTRZNY wstaje z podnieceniem Wasza Wysokość! Panowie Rada! Ministerium Wewnętrzne otrzymało przygnębiające wieści. Mimo przechwycenia Ojady spisek koronacyjny trwa, a nawet niebezpiecznie się rozszerza. Życie Waszej Wysokości wisi na nitce!... KRÓL IV Na czym? PREMIER ze złośliwym uśmiechem. Na nitce? KRÓL IV Proszę kontynuować. Ale bez metafor. MINISTER WEWNĘTRZNY Może niefortunnie się wyraziłem. Panowie wybaczą, ale w ta- kiej chwili trudno przesadnie dbać o formę. Alarmy ogła- sza się za pomocą syren, a przecież nikt ich głosu nie przy- równa do dźwięku harf... KRÓL IV A propos, generale. Czy nie można by tego zmienić? General milczy, zajęty rysowaniem czegoś na kartce. Król IV głośniej Generale! Czy nie można by zmienić? GENERAL ocknął się, schował kartkę Zmienić? Co zmienić, Wasza Wysokość? KRÓL IV Nieładnie, generale. My tu mówimy o systemie alarmowym, a pan zajmuje się głupstwami. Proszę podać mi tę kartkę. GENERAŁ przestraszony Kartkę? Jaką kartkę, Wasza Wysokość? KRÓL IV surowo Pan coś rysował. GENERAŁ Ja? Ja coś rysowałem? KRÓL IV Pan. GENERAŁ Ależ ja niczego nie rysowałem! KRÓL IV Rysował pan! GENERAL Nie! KRÓL IV Tak! GENERAŁ Nie! KRÓL IV uderza pięścią w stół Tak, do diabła, tak! Rysował pan! spokojnie Proszę panów, ja zwariuję. do stojącego Ministra wewnętrznego Niechże pan już siada! W pańskiej postawie jest coś wyzy- wającego ! Wchodzi Liktor; niesie wielką plastykową tacę, na niej pięć filiżanek z kawą; wita go ogólne: aaaa..., lecz Liktor nie zwraca na to uwagi; stawia tace. na stole, prostuje się, przez chwilę tkwi nieruchomy, z po- bladlą twarzą; wszyscy milkną. LIKTOR tubalnie Wasza Wysokość! Petycje, zażalenia i tak dalej. Pani Atila- tika Ojada, małżonka rokoszanina! pochyla się, szeptem Licho wie, jak się wdarła! Czeka już za drzwiami... Okrrrop- na. KRÓL IV też szeptem Cicho, panowie, cicho!... Ministrze wewnętrzny, co trzeba mówić ? MINISTER WEWNĘTRZNY szeptem Ja przez cały czas, Wasza Wysokość... KRÓL IV trochę glośniej Ale teraz!... Teraz!... O, wielkie nieba, cóż to za cymbał! zupełnie głośno, do Liktor a Proszę powiedzieć pani Atilatice Ojada, że czekamy na nią wraz z Wysoce Oświeconą Radą! LIKTOR Tak jest, Wasza Wysokość! Wychodzi; wszyscy automatycznie sięgają po filiżanki, Minister wewnętrzny parzy wargi; po chwili wchodzi Atilatika Ojada. niepozorna kobieta w czerni; na prawym kolanie wielka dziura w poń- czosze. KRÓL IV Czyżby szanowna pani Atilatika Ojada? ATILATIKA Tak jest, Wasza Wysokość. KRÓL IV Tak, tak. Pamiętam. To pani mąż podniósł bunt przeciwko Naszemu Majestatowi? ATILATIKA płaczliwie Przez roztargnienie, Wasza Wysokość. Zawsze był ogromnie niezrównoważony. ze złością Stary chłop, a dzieciak! KRÓL IV Tak, tak. Pamiętam. W college'u oblewał wszystkie egzaminy. Ba, pił wódkę... ATILATIKA Mało, Wasza Wysokość. Chodził do burdelu... GENERAŁ raptownie Pojedynkował się. Trzem burszom poobcinał nosy... KRÓL IV Jak to “poobcinał", generale? Dosłownie? GENERAŁ Tak się mówiło, Wasza Wysokość. Ale jednemu naprawdę wybił ząb. Chłopak miał śliczne uzębienie... KRÓL IV ze smutkiem Sama pani słyszy, droga pani Atilatiko. Hołysz i hałabur- da. ATILATIKA Powiadają, Wasza Wysokość, że jednak każdy kiedyś się wyszumi. GENERAŁ z westchnieniem Kiedyś. Mój Boże, kiedyś. ATILATIKA ostro, do Generała A wszystkiemu winien brak rozrywek! Gdyby miał gdzie pójść, do jakiejś kulturalnej kawiarni, powiedzmy, na jakąś ciekawą imprezę... Albo książki. Co się dzieje z tą naszą literaturą? Same okropności, dziwactwa, problematyka z mar- ginesu. KRÓL IV Mógł sięgać po klasyków. Czytałem ostatnio “Księgę z San Michele" doktora Munthe... Czytał? ATILATIKA Wątpię. Czytywał wyłącznie broszury. Takie cienkie, bez okładek, niekiedy wysmarowane jakimś smalcem lub ochla- pane wódką. MINISTER WEWNĘTRZNY Jednym słowem: niehigieniczne? ATILATIKA Nie wiadomo, kto je miał ostatnio w ręku. Może rakarz? Może wenerycy? KRÓL IV No cóż, droga pani, głęboko pani współczujemy... Pamiętam panią roześmianą, pełną życia, w paryskiej sukni... To chyba w parku — nad stawem z łabędziami... W letniej rezydencji... ATILATIKA Koło słonecznego zegara, Wasza Wysokość. Stałam tam z grup- ką osób w oczekiwaniu na ukazanie się słońca. Był chmurny dzień i zegar nie funkcjonował. KRÓL IV Swoją drogą paradne! Jak radzono sobie z czasem, kiedy na świecie były li tylko słoneczne zegary? PREMIER Znano chronometry wodne, klepsydry z piaskiem... . KRÓL IV oschle Proszę mnie nie pouczać, panie premierze. Odbywamy audien- cję, a nie repetycję z historii! do Atilatiki No więc? ATILATIKA cicho Nie rozumiem, Wasza Wysokość... KRÓL IV wyraźnie zirytowany Pytam, po co pani tu przyszła? Gadamy o jakichś klepsy- drach, uzębieniu pewnego bursza, jeszcze chwila, a przedstawi nam pani swój kalendarzyk małżeński... do Generała Generale, proszę nie rysować! do Atilatiki Mamy naprawdę mało czasu, droga pani! ATILATIKA jąka się Ależ... ależ, Wasza Wysokość... ja przyszłam prosić... KRÓL IV zauważywszy dziurą w pończosze Prosić! ATILATIKA Usilnie błagać!... KRÓL IV Błagać? ATILATIKA ...Upraszać się łaski!... KRÓL IV W takim stroju? Atilatika spłoszona rzuca po sobie wzrokiem, spostrzega dziurę na kolanie, z okrzykiem zasiania ją dlonią; przez kilka kwestii będzie stała w tej osobliwej pozycji. Prosty lud, idąc choćby do fotografa, myje całe ciało. Prosty biedak, wychodząc na ulicę, przyszyje sobie oderwany guzik. A tu jest urząd królewski, droga pani! ATILATIKA Pośliznęłam się na schodach, Wasza Wysokość. KRÓL IV Trzeba było nie wchodzić na schody. ATILATIKA Pośliznęłam się na pałacowych schodach, Wasza Wyso- kość! MINISTER WEWNĘTRZNY zrywa się Co?! W pałacu ślisko? KRÓL IV Chwileczkę, ministrze! do Atilatiki Pani pośliznęła się w pałacu? ATILATIKA Tak jest, Wasza Wysokość. KRÓL IV Na schodach? W pałacu? ATILATIKA Bardzo się spieszyłam, aby zdążyć przed końcem posiedzenia. Tymczasem schody były wypucowane aż do połysku. Znako- mita pasta, znam jej zapach: wirginia-primasort. MINISTER WEWNĘTRZNY podniecony Ależ na tych schodach mógł się pośliznąć Najwyższy Maje- stat! Panowie, zdrada podchodzi nam pod gardło! KRÓL IV Pod co? gwałtownie Niechże pan wreszcie siada, ministrze. Gada pan jakieś głup- stwa i wymachuje rękami!... Zresztą pan wie, że od roku nie opuszczam pałacu, a więc nie używam frontowych schodów! PREMIER Ale wirginia-primasort?... KRÓL IV Właśnie. Kto ją kupił? Za czyje pieniądze? GENERAŁ Obawiam się, że woźna za swoje. KRÓL IV Woźna? Wpierw lep, a potem pastę? Czy nie za dużo tego dobrego? PREMIER Skąd ona ma tyle pieniędzy? Bardzo, bardzo ciekawe... MINISTER WEWNĘTRZNY Jestem gotowy przeprowadzić dochodzenie. Jednak do tego czasu... KRÓL IV stanowczo Tak. To przekroczyło wszelkie granice. Nie lubię rzeczy nie- jasnych... do Likt o r a Liktor! LIKTOR Słucham, Wasza Wysokość? KRÓL IV Sprowadź mi tutaj tę pannicę. patrzy na zegarek Przypuszczam, że jeszcze nie poszła do domu? LIKTOR posępnie Zobaczę, Wasza Wysokość. Wychodzi. Wszyscy czekają w milczeniu, Król IV bębni palcami w blat stolu, Generał pracowicie ogląda swoje paznokcie; Atila- tika — pewniejsza siebie — poprawia wlosy. Wchodzi Woźna, za nią Liktor. WOŹNA niepewnie Wasza Wysokość mnie wzywał? KRÓL IV Niestety, moja droga. WO2NA jw. Ugotowałam kawę... Myślę, że smakowała? KRÓL IV A tak, ugotowałaś. WOŹNA brutalnie No więc czego? KRÓL IV Liktor! L i k t o r uderza laską. WOŹNA lekceważąco Tylko kurzu narobisz! KRÓL IV O tym ja decyduję! wali pięścią w stoi Ja! zmieniając ton Jesteś zwolniona z pracy. WOŹNA Ja? KRÓL IV Ty. WOŹNA A to niby za co? KRÓL IV O ile wiem, urlop wykorzystałaś? WOŹNA głośniej Za co? KRÓL IV Najlepiej sama poproś o zwolnienie. Pójdziemy ci na rękę. WOŹNA Krzyczy Ale za co? Za co? KRÓL IV wstaje Możesz mi wierzyć, że rozstajemy się z tobą nie bez bólu. Kochaliśmy cię. Jednakże życie płynie. Ludzie spotykają się i rozchodzą. WOŹNA patrząc na Ministra Który to? Który mi podłożył świnię? KRÓL IV Gdybyś na przykład zachorowała i leżała w szpitalu, napisz, w jakie dni odbywają się odwiedziny. Chętnie odwiedzimy. Będziesz miała dziecko? Napisz, kiedy chrzciny. Potrzymamy. WOŹNA płacze O, skurczybyki! KRÓL IV Nie chcemy cię okradać. spogląda znacząco na lep Są w tej sali rzeczy, które nabyłaś za prywatne pieniądze. Możesz je zabrać... namyśla się Oczywiście byłoby nam miło, gdybyśmy mieli po tobie jakąś pamiątkę. Mój Boże, tyle lat spędzonych pod wspólnym da- chem!... No więc cóż? Zabierasz czy zostawiasz na pamiątkę? WOŹNA płacząc Na... na pamiątkę! KRÓL IV Dziękuję ci. Chociaż nieuczona, zawsze byłaś szlachetna. Idź już, moje dziecko, idź do domu. WOŹNA zanosząc się płaczem Dziękuję, Wasza Wysokość! Wychodzi. KRÓL IV do Atilatiki A więc widzi pani, że zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Ba, nawet ponad nasze siły. Rzeczywiście kochaliśmy woźną... No cóż, lud rozkazuje, król jego sługą. I proszę nam nie dziękować, nie, to raczej my jesteśmy zobowiązani. Pani petycja została przyjęta. ATILATIKA oszołomiona Ale ja... ja w innej... KRÓL IV Jeszcze raz przepraszam za moje chwilowe grubiaństwo. Mia- ła pani całkowitą rację! Całkowitą! do Lik t or a Liktor! Proszę sprowadzić panią po schodach, by znowu nie upadła! To skandal, żeby w pałacu było ślisko! LIKTOR Przytrzymam ją, Wasza Wysokość. L i k t o r wyprowadza pod ramię szarpiącą się A t i l a t i k ę. Jej krzyki słychać jeszcze poza sceną. Kiedy milkną zupełnie, ogólne poruszenie na sali; ministrowie nie ukrywają zachwytu. PREMIER Dwie za jednym zamachem! Toż to arcydzieło, Wasza Wy- sokość. GENERAŁ Lubię, kiedy takie rzeczy robi się kulturalnie. To było dobre, Wasza Wysokość! KRÓL IV Istotnie, panowie, mieliśmy trudny dzień. Nie chcę niczego panu wyrzucać, panie ministrze wewnętrzny, ale dzisiaj pra- cowałem właśnie za pana. PREMIER złośliwie Niestety! KRÓL IV Gdybym otrzymał od pana informacje w sprawie tego... tego Ojady, nie musiałbym stosować aż tylu kruczków. GENERAŁ z emfazą Wasza Wysokość wybaczy, lecz ośmielę się bronić ministra. Przecież tylko dzięki jego niedorajdstwu oglądaliśmy tak wspaniały pokaz gry! KRÓL IV śmieje się z zadowoleniem No dobrze już, dobrze. Minister się zrehabilituje. Niech pan jutro wypuści tego Ojada, a po pewnym czasie znowu przy- skrzyni. I znowu wypuści... I znowu przyskrzyni. Nie można rozbijać małżeństw. GENERAŁ śmieje się Brawo, Wasza Wysokość ma dzisiaj swój dzień. MINISTER WEWNĘTRZNY zgaszonym głosem Panowie... Wysoki Majestacie... KRÓL IV No cóż tam, ministrze? Canossa? Nie mamy już na to czasu. Najwyższa pora na kolację!... Podnosi się dając przykład zgromadzonym. MINISTER WEWNĘTRZNY zupełnie złamany Panowie... dzisiaj o świcie... no, może trochę przed świtem... Tak, było chyba wpół do piątej... GENERAŁ Pan o tej porze nie sypia? Starość włazi na naszego we- wnętrznego !... MINISTER WEWNĘTRZNY nie zwracając uwagi na. Generała ...ścięliśmy gilotyną ze trzydziestu chłopa. Nie przypominam sobie dokładnie, ale ten Ojada też chyba ścięty!... KRÓL IV siada osłupiały Jak?! MINISTER WEWNĘTRZNY Już od tygodnia skończyły się śledzie, a... żadnych widoków na przyszłość. Trochę więźniów pomarło z głodu... To co? Miałem ogłosić plajtę?... Wolałem zrobić akt polityczny. Wa- sza Wysokość pojmuje: odwet, polityka mocnej ręki!... KRÓL IV Bzdury! Znowu nasmażyłeś mi bohaterów! MINISTER WEWNĘTRZNY A skąd miałem wziąć śledzie? K r ó ł IV milczy. PREMIER drapiąc się w głowę Głupio, panowie, jakoś głupio... GENERAŁ oglądając paznokcie A tak się ładnie rozwijało... KRÓL IV cicho Głupio. Naprawdę głupio... II SPISEK KORONACYJNY Jakieś duże, ponure wnętrze — może to piwnica, może loch, może stary zamek. W każdym razie filarek, dużo pajęczyn, ciemno. Ze sprzę- tów: długi stół, ale bez pokrycia, ławy, skrzynia, która może być trum- ną, lecz także niewinnym kufrem. Ma uchwyty. Woźna wchodzi, wno- sząc dwie naftowe lampy. Stawia je na stole, podkręca knoty. Z mroku w jednym z kątów wylania się blogo uśmiechnięta postać Generała. GENERAŁ Swiniaczku! A kuku! WOŹNA drgnęła, zdławiła okrzyk Kto tu? GENERAŁ zbliża się z palcem na ustach Ciii... Znalazłaś pracę? WOŹNA wzrusza ramionami Zawsze znajdę. Służących potrzebują wszędzie. Gorzej z ge- nerałami. GENERAŁ Jakbyś zgadła. Ile płacą? WOŹNA Na razie nawet lepiej niż na starym miejscu. Ale pan? Co pan tutaj robi? GENERAŁ Rozglądam się. Ponuro. WOŹNA Oni to lubią. GENERAŁ Zanim się wejdzie na pałace, dobrze posiedzieć trochę w pi- wnicy. Człowiek lubi takie przeskoki. WOŹNA przygląda się. Z niedowierzaniem G e nerał owi Nawet mądre. Jak na pana, to... GENERAŁ Dużo w życiu widziałem, Swiniaczku. Topiłaś się kiedy? WOŹNA Nie. GENERAŁ A widzisz, ja się topiłem. Raz nawet na koniu. WOŹNA Za to wywichnęłam nogę. GENERAŁ Też mi coś! Ja trzy razy! WOŹNA A tyfus pan miał? G e n e r a ł potakuje. Woźna rozpaczliwie Mnie odumarła mamusia!... GENERAŁ śmieje się lekceważąco Pochowałem dwie żony. Nie, nie, Swiniaczku, mógłbym cię jeszcze wiele nauczyć. WOŹNA Niedoczekanie! Tego mnie pan generał nie nauczy! GENERAŁ Czy ja mówię o tym? WOŹNA Więc o czym? GENERAŁ Niczego nie rozumiesz. Idą wielkie zmiany, mój Swiniaczku. WOŹNA Eee, pan generał jeszcze wierzy? A jak tam mój lep? GENERAŁ Lep? WOŹNA Lep. Ten na pamiątkę. GENERAŁ A wisi. Coś się nawet przykleiło. Chyba jakiś pająk, ale nie jestem pewny... Kiedy przyjdą spiskowcy? WOŹNA A bo ja wiem? No, na mnie czas. Oni jadają bigos. Tak jak myśliwi lub leśnicy... Trzeba pilnować, aby się nie przypalił GENERAŁ za wychodzącą już Woźną Dla mnie też przygotuj porcyjkę! przypomniał sobie Ale z mięsem. Dużo mięsa! Kiedy Woźna znika za sceną, Generał ponownie wraca do swojego mrocznego kąta. Siada na jakiejś skrzyni, tak że staje się prawie nie- widoczny. Wchodzi Zausznik pierwszy. Istotnie, w jego wyglą- dzie — podobnie jak w wyglądzie innych spiskowców — jest coś z leś- niczego. Zausznik pierwszy niesie olbrzymią, staroświecką ma- szynę do pisania typu “Remington". Na rękach ma urzędnicze zarę- kawki. Stawia maszynę na stole, przesuwa lampy. ZAUSZNIK PIERWSZY w stroną wyjścia No co tam? Nie może pani trafić? ATILATIKA zza sceny, z towarzyszeniem jakiegoś rumoru Potknęłam się o trumnę! ZAUSZNIK PIERWSZY Na co pani ma oczy? zniecierpliwiony Szybciej! Za chwilę przyjdzie prezes, a my daleko w polu. Wchodzi Atilatik a. Jest w zalotnym kwefie, na którym osiadly pajęczyny. Nieśmiało przysiada na ławie naprzeciw Zausznika pierwszego, który reguluje papier w maszynie. ZAUSZNIK PIERWSZY Wczoraj opisaliśmy wszystkie jego zasługi, nie pił, nie palił, unikał kobiet. ATILATIKA skwapliwie Tak. ZAUSZNIK PIERWSZY ...Czytałem to sobie w nocy: drętwe. Nawet bardzo drętwe. Potrzebujemy bohatera z krwi i kości, a nie woskową figurę. A tutaj: nie pił, nie palił, unikał kobiet. ATILATIKA skwapliwie Tak, tak. ZAUSZNIK PIERWSZY Powinien mieć jakąś śmiesznostkę, niezbyt wielką, ale za- wsze. No, tak na przykład... namyśla się ...pociły mu się nogi. wybucha śmiechem To cholernie dobre! Trafia do żołnierzy!... ATILATIKA Mył nogi bardzo często, a skarpety wysypywał talkiem. ZAUSZNIK PIERWSZY Czym? ATILATIKA Talkiem. ZAUSZNIK PIERWSZY I wtedy nic? ATILATIKA Nic. ZAUSZNIK PIERWSZY Nie, nie. W ten sposób nie ujedziemy, droga pani. Ja się zdzie- ram, męczę się nad tym trupem, a pani swoje. Co my rzu- . cimy przed naród? Świętą Cecylię? odczytuje Nie pił, unikał kobiet... Wzrusza ramionami. ATILATIKA ostrożnie ...Bał się dentysty. Wolał nie spać po nocach niż pójść wyrwać. ZAUSZNIK PIERWSZY lekceważąco Eee... wszyscy boją się dentysty. namyśla się Coś życiowego, po mieszkaniu chodził w gaciach. No, po prostu miał taki zwyczaj. ATILATIKA z zaciekawieniem On miał taki zwyczaj? ZAUSZNIK PIERWSZY To ja panią pytam. Co z tym chodzeniem w gaciach? Często tak chodził? stuka w maszynę Napiszemy, że w niedzielę. Snuł się po mieszkaniu, drapał się po piersi, wychodził na przyzbę... ATILATIKA Nie wiem, czy to mu doda rumieńców... ZAUSZNIK PIERWSZY przerwał pisanie, patrzy na Atllatlkę znie- chęcony A czy ja mówię, że doda? z goryczą To wszystko lipa! nagle Pani wie, kto ja jestem? ATILATIKA udaje zainteresowanie Kto? ZAUSZNIK PIERWSZY Ja jestem żołnierz, proszę pani. W ostatniej wojnie to ja... ja po wszystkich bach-bach-bach!... “Groźny" — słyszała pani. ATILATIKA Nie. ZAUSZNIK PIERWSZY Ja się urodziłem do romantyzmu, proszę pani. Mógłbym pod- rzucać bomby, okradać skarb państwa, bo ja wiem co. Tylko nie to pisanie... To mnie męczy. ATILATIKA Przepraszam. ZAUSZNIK PIERWSZY bardzo rozgoryczony Przepraszam, przepraszam... Co mi tam z pani przepraszania? Pani przeprosi i pójdzie sobie, a ja zostanę. Wszyscy teraz zrobili się strasznie mądrzy. ATILATIKA Przecież pana nie zmuszam... ZAUSZNIK PIERWSZY śmieje się sarkastycznie Widzicie ją! Łaskawa! Ona nie zmusza... A ta ulotka o pani- nym nieboszczyku sama się zrobi, co? ATILATIKA Ależ to nie mój pomysł... ZAUSZNIK PIERWSZY A może mój? ATILATIKA Nie, nie twierdzę, że... ZAUSZNIK PIERWSZY ...Czy ktoś się pyta, ile ja zarabiam?... Czy kto wie, ile ja mam dzieci?... Co pani myśli, że jak ja czerstwo wyglądam, to już na pewno jestem zdrowy?... A może ja mam reu- matyzm? ATILATIKA niepewnie Może... ZAUSZNIK PIERWSZY A może mnie rzuciła żona? I to dla kogo! Dla jakiegoś mydł- ka, wietrznika, który nawet nie zapewni jej utrzymania. Ale dobrze jej tak!... Poliże trochę nędzy, odechce jej się amo- rów... ATILATIKA ostrożnie Proszę pana... ZAUSZNIK' PIERWSZY Co? ATILATIKA jw. ...Niedługo przyjdzie prezes... ZAUSZNIK PIERWSZY Przyjdzie. I co z tego? ATILATIKA ...A my daleko w polu. ZAUSZNIK PIERWSZY ze złością No więc jak? Do burdelu chodził? Chlał wódę czy nie chlał? Poobcinał nosy burszom? Jak tam było naprawdę? Kawał drania, co? Wchodzi P r e s e s. Jowialny starszy pan w zielonej kurtce i sztyl- pach. Przyjmuje honory ze strony Zausznika pierwszego, zaciera ręce. PREZES Robótka leci? O, jeszcze w polu? patrzy na lampy naftowe Ależ, dziecinko, ty sobie niszczysz oczy. Dlaczego nie ma światła? ZAUSZNIK PIERWSZY Strajk, szefie. PREZES Coś zgniłego jest w państwie duńskim. ZAUSZNIK PIERWSZY Rozpuścili motłoch, to i mają. PREZES Przede wszystkim brak wzorców osobowych, dziecinko. Po- mniki, pomniki!... Zaczniemy od pomników. do Atilatiki Tak. Pani mąż dostanie ulicę. ATILATIKA O, jak się cieszę, panie prezesie! Nie wiem, jak dzięko- wać! PREZES ...I to jedną z tych lepszych. Z oświetleniem! do Zausznika pierwszego Masz plan, dziecinko? Zausznik pierwszy wyciąga z bocznej kieszeni kurtki mapą, rozkłada ją na stole, przygniata do blatu lampami; Prezes cofa się, mruży oczy, coś z nastroju sztabu wojskowego! Prezes wskazuje palcem. Tu! ZAUSZNIK PIERWSZY przybliża oczy do mapy Zarezerwowane, szefie! PREZES wskazuje gwałtownie inne miejsce Więc tu! ZAUSZNIK PIERWSZY Tu jest plac, szefie! PREZES Plac? patrzy pytająco na Atilati k ę ATILATIKA nieśmiało ...Wolałabym ulicę. Nie wiem dlaczego, jednakże place częściej zmieniają nazwy. PREZES Racja, racja. wskazuje na mapie Więc może to? ATILATIKA przygląda się, kręci glową Wstydliwa ulica, panie prezesie. Tam chodzą mężczyźni, kie- dy ich żony są niedysponowane... PREZES ukrywając zniecierpliwienie Nic o tym nie słyszałem... Ale dobrze. Wybierzemy co innego. wskazuje Hę? Jak pani to odpowiada? ATILATIKA kręci nosem Prawie za miastem... W nocy chłopi jadą na targ i gubią główki kapusty... To właściwie szosa, a nie ulica. PREZES z perswazją Niechże pani mnie zrozumie, dziecinko. Przez te ładne kilka wieków oczekiwania zebrała nam się spora przygarść boha- terów, rocznic, miejsc uświęconych pamięcią. Nie chcę umniej - szać zasług pani męża... Ach, to był świetlany człowiek!... ATILATIKA wskazując na Zausznika pierwszego On mówi, że nawet za bardzo. Że drętwe... PREZES śmieje się sztucznie Za bardzo! Niech pani nie wierzy, droga pani! Za bardzo? z wyrzutem do Zausznika pierwszego Co ty, kochasiu? Dlaczego panią obrażasz? do Atilatiki Proszę mu wybaczyć: wszyscy jesteśmy przemęczeni... ATILATIKA rzeczowo No więc co z ulicą? PREZES A rzeczywiście, rzeczywiście! patrzy zgaszonym wzrokiem na mapą A gdyby tak park? Piękny park z łabędziami? ATILATIKA A bo ja wiem? z miną kobiety, która wybiera kapelusze Jakoś nie mogę się zdecydować... Park? namyśla się Był pan kiedyś w krzakach w parku? PREZES Ja?! W krzakach?! ATILATIKA chichoce No właśnie! Co pan tam wie o życiu!... z rosnącym zapałem Panie prezesie! Czy pan kiedyś się topił? Tak z pompowa- niem brzucha? PREZES niepewnie Nnie... ATILATIKA A ja się topiłam! Z wodorostów mnie wyplątywali... Nie, nie, panie prezesie, ja się nie dam nabrać! PREZES Nabrać? Któż panią chce nabrać? ZAUSZNIK PIERWSZY brutalnie Niech pan się nie męczy, szefie. Widziałem wiele wdów, ale ta jest szczególnie marudna. Wystarczy, że zetną takiej męża, a babie przewraca się w głowie. PREZES zgorszony Czyżby to było możliwe, droga pani? Generał wychodzi z cienia, wszyscy odwracają się gwałtownie w jego stronę. GENERAŁ Zausznik ma rację, prezesie. Nie wolno się patyczkować. Kil- ka dni temu zawracała nam głowę na Radzie Królewskiej. Może pół godziny albo i więcej. Bez cienia litości. PREZES do Atilatiki Czyżby to było możliwe, droga pani? GENERAŁ Gadała o jakichś zegarach słonecznych, uzębieniu pewnego bursza, Bóg wie o czym. Tacy ludzie są niebezpieczni w każ- dym miejscu, gdzie tylko się -znajdą. Wprawdzie chaos.. PREZES No wie pani! ZAUSZNIK PIERWSZY Tak, szefie, całkowicie solidaryzuję się z generałem. Przede wszystkim nie uszanują niczyjej pracy. Mało tego: robią sobie różne pośmiechujki!... Człowiek z całym poświęceniem, z ca- łym zapałem, a to chi-chi-chi i chi-chi-chi! Niby co ja jestem dla niej? Hetka-pętelka? GENERAŁ Pojedli wszystkie rozumy świata! Już im władza niedobra, porządek zgniły, autorytety niemiarodajne. Brać, to braliby chętnie, a pracować, płacić? Nie, o tym nie ma mowy. PREZES oburzony No wie pani! Takie rzeczy!... Żona bohatera! ZAUSZNIK PIERWSZY Czy pan nie widzi, że ona się z nas śmieje, szefie? Robi wiel- kie rzeczy, wyłamuje palce, ale to wszystko na pokaz. Tam, w samym środku, aż zwija się ze śmiechu. PREZES Ze mnie się śmieje? GENERAŁ A z pana, panie prezesie, z pana! Z króla, ze spisku, z całej rzeczywistości. Śmiech się zrobił teraz bardzo modny! PREZES czerwony z oburzenia, do płaczącej Atilatiki Precz! Ani chwili dłużej! Nie natrząsać się! ATILATIKA Panie prezesie!... Jakieś... jakieś nieporozumienie! PREZES To ja w panią ulicą, a pani we mnie kamieniem? Nie, dzie- cinko. Pani natychmiast opuści to miejsce. Natychmiast! Zanim A t ii a tik a zdąży zaprotestować, Prezes wespół z Zausz- nikiem pierwszym wypychają ją za scenę; rumor trumny. Pre- zes wraca na scenę, ciężko oddychając siada na lawie; patrzy oscnla na General a. Generale! A pan tu właściwie czego? General wzrusza bezradnie ramionami. Rozumiem. Ale mógłby się pan jakoś zaanonsować?... Może jakaś wstępna korespondencja, dysputy ideowe... GENERAŁ Kiedy widzi pan, panie prezesie, zdecydowałem się nagle. Olśnienie. Błyskawica! PREZES drwiąco Błyskawica! Przez pięć lat tropił pan i mordował moich lu- dzi. I teraz: błyskawica! GENERAŁ ze zdziwieniem Ależ, prezesie! Pan się kieruje emocjami! W polityce? Zawsze imponował mi pan trzeźwością, a dzisiaj... PREZES speszony Zaraz, zaraz, dziecinko. Mówimy o panu... Istnieją chyba ja- kieś zasady. W każdym razie kiedyś zaistnieją... GENERAŁ siadając obok Prezesa, z westchnieniem Kiedyś, mój Boże! Kiedyś! wyciąga papierosy, kumoterska Zapali pan? PREZES też z westchnieniem A daj pan. Raz nie zawsze... GENERAŁ podając Prezesowi ognia Jak leci? PREZES wydmuchując dym Pomalutku. Jest jeden kłopot: duch bojowy maleje. Jeśli teraz nie zrobię przewrotu, to chyba nigdy. Widział pan zausznika? Generał potakuje. Zupełnie zurzędniczał. Śniadanie do pracy przynosi, żona go rzuciła... GENERAŁ Nie miał racji z tą Atilatiką... PREZES A nie miał. W końcu biedna kobieta. GENERAŁ melancholijnie Kiedy człowiek na to patrzy, to aż litość bierze. Wszyscy się szarpią, obrzucają wyrazami, najchętniej potopiliby się w łyż- ce wody. Jakże tak można? PREZES Czasy nerwowe, generale. Elektryczność, parowozy, tramwaje. Gdzie tylko się obrócić, tam hałas i mechanizacja. Człowiek zerwał kontakt z przyrodą, a to nie może ujść bezkarnie. By- łem ostatnio w górach... Wie pan, dziecinko, taki mały wy- skok. GENERAŁ śmieje się porozumiewawczo Ładna? PREZES śmieje się porozumiewawczo Bestyjka! poważnieje Ale ja nie o tym. Zaszyłem się w zupełnej głuszy. Ani radia, ani gazet, daleko od poczty. Panie drogi! Jakie to wszystko nieważne, co my robimy! Jak to nikogo nic nie obchodzi! Trzeba się zupełnie oderwać, żeby zrozumieć! GENERAŁ Panie prezesie, rób pan ten przewrót! PREZES Wiem, wiem. Ze mną też nie najlepiej. Ale niech pan się nie lęka, jestem konsekwentny. Lada dzień, a pęknie. GENERAŁ Chcecie zgładzić króla? To musowe? PREZES Nie ma innego wyjścia. Zwyczaj jest zwyczaj. GENERAŁ Szkoda. Porządny człowiek. PREZES Kochany, do kogo pan to mówi? Znam króla jak własną kie- szeń. Złoty człowiek. Trochę zrzęda, ale na ogół... Co to? Co się tam dzieje? Zza sceny dobiegają odgłosy szamotaniny, jakieś zwaśnione męskii głosy, przekleństwa. Za chwilę do pomieszczenia spiskowców wdziera się Zamachowiec, powstrzymywany przez Zausznika pier- wszego i Zausznika drugiego. Zamachowiec jest w kapeluszu, prochowcu, przypomina sylwetkę z niemieckich plakatów z napisem, “Pstl"... Pod pachą dźwiga mechanizm z grubsza podobny do bomby. ZAMACHOWIEC wrzeszczy Puszczajcie, do diabła! Powiadam, że mam dość, i powtórzę to prezesowi w oczy!... spostrzega Prezesa Dość, prezesie, dość! ZAUSZNIK DRUGI Zwariował. Może zadzwonić na Pogotowie? PREZES z naglą energią Żadnych telefonów! Na pięć minut przed dwunastą? cio Zamachowca Czego wrzeszczysz, dziecinko? ZAMACHOWIEC Mówię wyraźnie: dość, prezesie, dość! Poza tym, tylko nie “dziecinko"! PREZES Ale co cię ugryzło? ZAMACHOWIEC spostrzega Generała O, generał! Bardzo dobrze! Bardzo dobrze, że tu jest gene- rał! GENERAŁ zaskoczony Tak, ale... ZAMACHOWIEC Pan stoi z boku, generale! Tym lepiej. Pan rozsądzi. To po to ja pracowałem jak wół? PREZES zgorszony Co ty? Awanturujesz się o podwyżkę? ZAMACHOWIEC Ja? O podwyżkę? Pan mnie obraża, szefie. Moja żona ma gru- źlicę, babcia w domu starców, dzieci u zakonnic... Jeżeli raz w tygodniu zjem kotlet schabowy, uważam ten tydzień za tłusty! PREZES Więc o co idzie? GENERAŁ Właśnie! Cóż pana tak podnieca? ZAMACHOWIEC podnosząc bombę O! Widzi ją pan, generale? GENERAŁ Bomba. ZAMACHOWIEC Drobiazg. Waży dwadzieścia kilo. GENERAŁ Współczuję panu... ZAMACHOWIEC Jeździłem z nią pociągami, tłukłem się autostopem, a ileż dróg przebyłem pieszo! Pan wie, generale, że pogody się nie wy- biera. Zwłaszcza ostatnio... Deszcze, grady, bezustanne burze. GENERAŁ Tak. Rolnicy bardzo narzekają. ZAMACHOWIEC Z narażeniem życia! Z narażeniem życia przesiadywałem za jakimiś krzakami, pełzałem w zagonach kapusty, przeskaki- wałem dwumetrowe płoty! PREZES Nikt ci nie chce tego ująć! ZAMACHOWIEC ironicznie A, dziękuję, panie prezesie! GENERAŁ zaintrygowany Ale do czego pan zmierza? ZAMACHOWIEC Do czego zmierzam? Dobrze. Niech pan nastawi uszu, generale. do Zauszników Wy też! Zobaczymy, kto tutaj jest wariat! PREZES ostro Tylko bez propagandy! ZAMACHOWIEC Więc tak — przyjechał mój ośmioletni synek od zakonnic. Przychodzę ci ja do domu i drętwieję: dziecko bawi się bombą... GENERAŁ Jezus Maria! ZAMACHOWIEC' Proszę się uspokoić, generale. Smarkacz walił w bombę młot- kiem... Ale jak! Sąsiadowi z dołu sufit osypywał się na głowę. PREZES pobladły I co? Nie wybuchła? ZAMACHOWIEC A nie, panie prezesie! Nie wybuchła!... I to jest właśnie naj- gorsze. Bomba nie wybuchła. Spyta pan: dlaczego? Odpowiem: widocznie nie mogła. PREZES gwałtownie Kłamiesz! ZAMACHOWIEC śmieje się gorzko Ja oszukuję? To nie mnie oszukano? Więc to ja? No wiecie, państwo! Słyszał pan coś podobnego, generale? Przez pięć lat biegam ze sfuszerowaną bombą jak kot z pęcherzem, a potem okazuje się, że jestem kłamcą i łajdakiem!... PREZES Nigdy w to nie uwierzę. Nie mogę uwierzyć. Jakieś bzdury... ZAMACHOWIEC groźnie Tak? Nie uwierzy pan? O, proszę bardzo! Proszę! Nagłym ruchem kładzie bombę na stole, z kieszeni płaszcza wyciąga młotek na dziwnie długim trzonku, kilkakrotnie uderza z całe) siły w machinę, piekielną. Przy którymś uderzeniu mechanizm bomby, za- czyna wydawać ciągle, przejmujące brzęczenie, przypominające rozkrę- canie się sprężyny w eegarku. Bomba działa. Zamachowiec jak senny cofa się o krok, ale dalej odstąpić nie ma siły. Wszyscy sztyw- nieją z trwogi. Generał otworzył usta, lecz nie może dobyć glosu. Oczy Prezesa okrągłe jak śliwki. Bomba brzęczy. ZAMACHOWIEC z wysiłkiem O rany! Zaskoczyła!... ZAUSZNIK PIERWSZY bełkoce Nogi! Co z moimi nogami? Chryste Panie, nogi! ZAMACHOWIEC wciąż osłupiały Zaskoczyła! ZAUSZNIK DRUGI bełkoce A miałem dzisiaj jeść flaki!... PREZES sennie, nie ruszając się z miejsca U... u... uciekajmy! Wchodzi Woźna z dymiącym garem bigosu. Nie zwracając uwagi na brzęczenie bomby ani na dziwne postawy zgromadzonych, Kroczy god- nie do stołu. Ciężko stawia gar w pobliżu machiny piekielnej. Pod wpływem wstrząsu mechanizm w bombie zacina się, milknie. WOŹNA Bigos... Może i nie najlepszy, ale nie stanę na głowie. Bigos nabiera smaku dopiero na drugi, trzeci dzień. Trzeba odgrze- wać i odgrzewać. do G e n erał a Zjadają cały gar za jednym zamachem, a potem pretensje... PREZES patrząc wciąż na bombę Zacięła się. ZAMACHOWIEC ocierając czolo, prawie triumfalnie No i macie swój szmelc! PREZES Bomba zacięła się pod wpływem wstrząsu od garnka. Tak. Inaczej by wybuchła! WOŹNA do Cenerala Chcieliby z grzybkami!... A pan wie, ile kosztuje kilo suszo- nych grzybków? Tyle co moja cała pensja. Nie kupuję grzy- bów i koniec! ZAMACHOWIEC śmieje się gorzko ...pod wpływem wstrząsu!... I to miał być wstrząs, generale? GENERAŁ Pan wybaczy, prezesie, ale zamachowiec wyraża słuszną wąt- pliwość. Taki wstrząs? WOŹNA Przynieść talerzyki czy będziecie jeść wprost łyżkami? Mam już dość tego wiecznego zmywania... PREZES patrzy nieprzytomnie na Woźną Co? WOŹNA Mówię, że mam dość zmywania. patetycznym gestem pokazuje zebranym dłonie To są ręce młodej dziewczyny?... A czy ja nie mam prawa do życia? Ja też chciałabym pójść do kina, potańczyć w ka- wiarni... ZAMACHOWIEC spoglądając bezwolnie na ręce Woźne) Żądają, żebym wierzył w spisek, a nie potrafią zrobić po- rządnej bomby. Bardzo pięknie! A kiedy przejmiemy władzę, to co będzie z kolejami? PREZES Oczywiście, oczywiście! Zaczyna się demagogia! gwałtownie do Generała Generale! Bombę wykonał inżynier docent Apt!... Gdyby nie wstrząs, bomba na pewno by wybuchła! WOŹNA przesuwa się kolejno, pokazując ręce Ręce kuchty!... Choćbym nawet została królową, to tylko w rękawiczkach!... Kęce kuchty i kata — tego się nie zmyje... PREZES Co ona plecie? GENERAŁ Bardzo przykry incydent, panie prezesie, bardzo przykry!... ZAMACHOWIEC Wystawiać człowieka na pośmiewisko!... Przed własnym dziec- kiem! ZAUSZNIK DRUGI ponuro, wskazując na W o ź ną Bomba na pewno by wybuchła, szefie, gdyby nie woźna. Wszędzie wsadza nosa... PREZES triumfalnie Oczywiście, że wybuchłaby! ZAMACHOWIEC Widzicie ich! Jedyny człowiek kompetentny to generał. Ge- nerał powiedział wyraźnie: bardzo przykry incydent. GENEBAŁ ostrożnie Zaraz, zaraz... Pan zbyt śmiało interpretuje moje sformuło- wanie. Historia jest oczywiście przykra, ale nie jednoznacz- na... Wstrząs idący od bigosu mógł zaważyć... ZAUSZNIK DRUGI ponuro Zaważył! GENERAŁ ...Inżynier docent Apt uchodzi za znakomitego fachowca. Nie przypuszczam, aby... PREZES podniesiony na duchu Każdemu zdarzy się jakiś niewypał, nie zaprzeczam. Jednak w tym wypadku wykluczone! GENERAŁ Istotnie! Wypada nam jedynie ubolewać, że woźna weszła akurat w takiej chwili. Niechcący rzuciła cień na całą spra- wę... ZAMACHOWIEC ze złością, do Woźnej Po co przynosiłaś ten bigos? PREZES To ja pytam: kto ci pozwolił wtrącać swoje trzy grosze? Je- steś tu do usług, a nie do zabierania głosu w sprawach po- litycznych ! spoglądając z obrzydzeniem na gar bigosu I zabierz mi tę śmierdzącą kapustę! WOŹNA No, nareszcie! Przynajmniej raz będę mogła ją podgrzać!... Ale żeby za chwilę który nie przybiegł do kuchni, bo dam po łbie. Podchodzi do stołu, unosi gar, z pogardą wychodzi; przez chwilą wszyscy mężczyźni patrzą z napięciem na bombę; mechanizm milczy. PREZES z ulgą, serdecznie Cieszę się, dzieci, że skończyliśmy z niesnaskami. Wszystkie rewolucje republikańskie upadały dzięki niesnaskom. A to, a śmo, a owo. Ten chciał tekę ministra wodociągów, a tam- temu nie podobała się idea parlamentaryzmu. Niesnaski wio- dły do malkontenctwa, a malkontenctwo do zmieszczanienia. do Zausznika drugiego, mimochodem Zdejm już te narękawniki!... wraca do poprzedniego tonu, nawet wzniosiej My nie! Zwłaszcza że bije godzina, moje dzieci!... zapalając się Oto nastaje najwyższa pora, aby wyjąć nogi z miednicy, prze- stać płukać sztuczne zęby, wypychać ptaki i reperować ze- gary!... Z tym wszystkim raz na zawsze koniec! wskakuje na ławę, toczy wzrokiem po zebranych Opuśćcie wasze żony. Pożegnajcie płaczące matki. Po raz ostatni przyciśnijcie dziatki swe do piersi!... Niech gniew okuje wasze twarze, a wilcze wycie zwiąże gardła! ochryple Krwi! Krwi! Kto zabijał młotkiem rybę, ten bez trwogi za- tłucze tego nędznego śledzia, Króla IV! ZAUSZNIK PIERWSZY jw. Tego sparszywiałego cywila! ZAMACHOWIEC jw. Tę flądrę! PREZES Ojczyzna patrzy i błogosławi świętemu zapałowi, który prze- mawia przez wasze usta! do G e n e r a ł a Za tydzień, generale, pałac stanie się widownią krwawych zdarzeń... Jesteśmy niecierpliwi, generale!... Przypuszczam, że ten sam zapał przygnał pana w nasze progi? Baczność, ge- nerale! Generał wypręża się. Prezes patrząc pogardliwie na bombę To żelastwo oddamy na złom! do Zamachowca Nie ze względu na techniczne usterki, bo ich nie ma. krzyczy Nie ma! spokojniej Minęły jednak czasy walki zza węgła, wstydliwego przemy- kania się z bombą pod pachą. Teraz wystąpimy pierś w pierś, czoło w czoło! Za Ojadę! Za Atilatikę! III AMBICJE FORTYNBRASA Zamek króla Norwegii Fortynbrasa. Wszystko w stylu szekspirowskim, rozpaczliwie restaurowane, stare rusztowania przy ścianach. Z rzeczy nowych jedynie wielkie radio marki “Telefunken", dziewiętnastowiecz- ny telefon na ścianie. Na jednym z rusztowań siedzi Woźna, wy- machuje nogami, zajada chleb spowinięty w pergamin, obtlukuje jajka na twardo. Wchodzi General, ostrożnie rozgląda się po wnętrzu. Woźna spostrzega go pierwsza. WOŹNA A kuku! GENERAŁ obraca się zdezorientowany Ktoś wołał? WOŹNA machając nogami A kuku! GENERAŁ zadziera głowę, spostrzega Woźną, nie wierzy oczom Co to? WOŹNA Drugie śniadanie. Pan się od tego odzwyczaił, generale? GENERAŁ Emigrowałaś? WOŹNA Boże! Wczoraj jadłam podwieczorek... Jajka na miękko! pokazuje ...Bo te są na twardo. GENERAŁ Dlaczego opuściłaś prezesa? WOŹNA zajadając Przypaliłam bigos. Strrraszliwie! Widocznie nie nadawałam się do tamtej pracy. GENERAŁ z niesmakiem Zmieniłaś się! Jakieś nowe maniery!... WOŹNA Nowe? uradowana To ja też się zmieniłam?! GENERAŁ Wstyd, żeby opuszczać kraj w takiej chwili!... Żeby ojczy- znę... WOŹNA A pan?! GENERAŁ Ja? Ja przelotnie... Jutro wracam. Muszę się zobaczyć z For- tynbrasem. Przywiozłem listy. WOŹNA parska śmiechem Listy! Będzie znowu na podpałkę!... Wszystkie skrzynie w ku- chni mam pełne listów. GENERAŁ ze złością Co ty tam wiesz! Przez to kręcenie się przy politykach stra- ciłaś resztki moralności!... WOŹNA wymachuje nogami A propos, generale... GENERAŁ Co a propos? WOŹNA Pan chce jutro wracać? GENERAŁ Najpóźniej jutro!... Pierwszym aeroplanem. WOŹNA obtłukując nowe jajko Szkoda. Już nie jestem tych zasad. zastanawia się Tak, chyba się zmieniłam. Bezwolna jakaś jestem, leniwa... GENERAŁ rozgorączkowany Mówisz serio? Leniwa? Ospała?... WOŹNA Jak się położę, to swędzi mnie skóra. Lekarze mówią, że ner- wowe. A ja bym tylko się drapała. Najgorzej to spód stóp. GENERAŁ z niewyraźną miną Spód stóp?... WOŹNA Wie pan, już w kraju chciałam panu zaproponować. Poje- chalibyśmy w góry albo nad morze... Najwyżej na tydzień... Dłużej nie warto. GENERAŁ wstydliwie - Jestem sentymentalny... Mam pięćdziesiątkę, świniaczku. WOŹNA Eee, chybaby wystarczyło. przygląda się krytycznie Generałowi Znowu nie przesadzajmy! GENERAŁ Można tam wejść do ciebie? WOŹNA Na rusztowanie? GENERAŁ Na rusztowanie. WOŹNA Jak pan woli. Tylko że tutaj trzeba spokojnie. Te rusztowa- nia są spróchniałe. parska śmiechem Byłaby heca! GENERAŁ śmieje się zażenowany Nie poznaję cię, świniaczku. gramoli się po drabinie, siada kolo Woźnej Porozmawiamy ? WOŹNA Możemy. O dzieciństwie? GENERAŁ nie rozumiejąc O dzieciństwie? WOŹNA No jasne, że nie o moim, tylko o pańskim. Mamusia pana nie rozumiała, potem kochał się pan w służącej, ale była ordy- narna. Całe życie nie zrozumiany!... Wzdycha. GENERAŁ zdumiony Skąd wiesz?! WOŹNA macha nogami Zapisałam się na kursy wieczorowe. Teraz wszyscy się do- kształcają... Ja wybrałam biologię. Mądrze? Uczę się o rod- niach paproci... GENERAŁ wstydliwie Widzisz, świniaczku, jest tu pewien hotelik... WOŹNA Wiem. “Pod Kulą Ziemską''. Kiedyś tam był teatr. GENEBAŁ biorąc od Woźnej jajko Kiedyś... Mój Boże, kiedyś. WO2NA Co prawda u Fortynbrasa panują zwyczaje, ale mam znajo- mości w recepcji... Myśli pan o tym hoteliku? GENERAŁ Piękny widok na morze — zwłaszcza nocą. Mgliste zarysy Elsynoru... WOŹNA Bardzo mgliste. GENERAŁ kłótliwie Ale są! Chyba nie zaprzeczysz? WOŹNA Mnie wszystko jedno. Chyba nie da mi pan czasu na ogląda- nie widoków... GENERAŁ chrząka Nie wiem, z kim dotychczas obcowałaś... Ja... WOŹNA Ależ, generale! Nie chciałam pana urazić!... Jakże mogłabym pana przyrównywać do dzisiejszej młodzieży! GENERAŁ Właśnie! WOŹNA Byle szybko, byle dużo, byle jak! I oni mają być nauczyciela- mi miłości? Czegóż taki młokos może nauczyć? GENERAŁ No pytam się, czego? WOŹNA Jestem szczęśliwa, że spotykam mężczyznę w pełni wieku, w rozkwicie grzechów, w pełnym owocowaniu. Taki potrafi najwyższą delikatność pogodzić z perwersją, tkliwość z bez- względnością. GENERAŁ chrząka Skrzywdziłem cię, świniaczku. Po prostu nabrałaś ogłady... WOŹNA Głupstwo. A cóż tam ze staruszkiem Królem IV? Wysadzą go? GENERAŁ zagryza jajkiem Cała nadzieja w Fortynbrasie!... WOŹNA Kto pana tutaj przysłał? Prezes czy król?... Generał chichoce. A, to z pana taki numer? GENERAŁ poważnieje Nie. Nie taki. Naprawdę cała nadzieja w Fortynbrasie. Jak zawsze. WOŹNA I jak zawsze skończy się na nadziei. namyśla się On nie jest zły. Powinniśmy go kochać. Niezależnie od tego, czy przychodzi w czas, czy już po wszystkim. wsluchuje się w kroki za sceną Cicho! Obawiam się, że nadchodzi!... Słyszy pan stukanie laski?... GENERAŁ Słyszę. zrywa się. Boże! Przecież muszę zleźć z tego rusztowania. Jakże tak?! WOŹNA szarpie go za rękaw, zmusza do przykucnięcia Za późno!... Tylko się pan ośmieszy!... General i Woźna przykucają w glębi rusztowania. Wchodzi Fortynbras. Jest w stroju z “Hamleta", tyle tylko, że bardziej spłowiałym. Ma wielką, starczą głowę, pałąkowate plecy, laskę w dłoni. Rozgląda się zamglonym wzrokiem po sali, podchodzi do radioodbior- nika, wlącza go. Słychać trzaski, potem glos spikera. GŁOS SPIKERA ...i tak sytuacja dojrzałaby do katastrofy, gdyby nie strach przed Fortynbrasem. Jego karzące ramię wisi nad światem. Ludzkość musi wybierać: albo rozsądek, albo zagłada z ręki gniewnego króla... F ortynbras kręci głową ze starczą przekorą, ramiona podrygują mu śmiechem. Szuka na skali innej stacji, znajduje miłą wiedeńską muzyczką. Przysuwa sobie elżbietański fotel, zapada w nim z błogim uśmiechem. Nie na długo. Muzyczka urywa się, glos spikerki. GŁOS SPIKERKI Uwaga! Uwaga! Komunikat specjalny! Agencje donoszą, że Fortynbras nadchodzi z odsieczą. Odsiecz jest zarówno do- słowna, jak i przenośna. Liczymy przecież, że wszystkie nasze problemy zostaną rozwiązane. Zostaną rozwiązane! Prosimy o przygotowanie chorągiewek, kwiatów i drobnych podarków. Najgustowniejsze są lalki w strojach ludowych... Tanie, lecz od serca. Fortynbras przechyla się w fotelu, przekręca gałką telefunkena, błądzi po skali. Znowu natrafia na jakiś komunikat. GŁOS SPIKERA ...Fortynbras, król Norwegii, para się od pewnego czasu che- mią. Jego środek na porost włosów daje rewelacyjne wyniki. Tysiące zamówień! Tysiące podziękowań!... Tym razem stary król ze zlością wyłącza radioaparat. Przymyka oczy, objawiając wielkie zsiniałe powieki. Wydaje się, że drzemie. Zrywa go śmieszne, staroświeckie terkotanie telefonu. Fortynbras podnosi sią, kusztyka do aparatu, z niechęcią zdejmuje sluchawkę. FORTYNBRAS do telefonu Tak, tak, słucham... Skąd? No to proszę mówić głośniej.., Głośniej!... Eeee... Niemożliwe. Chyba przesadzacie!... No do- brze, spróbuję... Spróbuję!... Zrozumcie, że to się nie da tak od ręki!... No nie! Nie .da się!... Mam terminy, spotkania, wy- jazdy!... Bitwy? Tak, bitwy też mam. Jedną na przyszłą środę... Dobrze, dobrze, wykroję. Coś tam wykroję... Najlepiej zadzwońcie do mnie za jakieś dwa tygodnie... Gdyby mnie nie było, to w sekretariacie!... Mówię, że będę próbował, ale wy próbujcie na własną rękę... Co? Na własną rękę!... błagalnie No, choćby troszeczkę!... Gdyby mi coś nie wyszło... Musi wyjść?... zrezygnowany Dobrze... Dobrze... Tak... Nie ma za co... powoli wiesza sluchawkę, mówi automatycznie Nie ma za co. Wraca na fotel. Zaledwie zdołał usiąść, wchodzi Dworzanin; strój również z epoki elżbietańskiej. DWORZANIN Zbliża się godzina dwunasta, królu. Pora audiencji. FOHTYNBRAS podnosi powieki Dużo? DWORZANIN Na szczęście pogoda niedobra. Mniej. FORTYNBRAS Sprawy? DWORZANIN czyta z przyniesionej przez siebie listy Sprawy militarne: Szkocja z Irlandią, Polska z Inflantami, Francja z Holandią, Belgia przeciw Turkom... FORTYNBRAS Chiny? DWORZANIN Chiny spokojne. FORTYNBRAS Czytaj dalej. DWORZANIN Dwie sprawy o wskrzeszenie zmarłych, jedna mieszkaniowa. FORTYNBRAS Wiesz, że mieszkaniowych nie przyjmuję... DWORZANIN Nie dają sobie wytłumaczyć. Pięć metrów kwadratowych i ja- kaś kupa dzieci. FORTYNBRAS ze złością Niech się nie mnożą!... DWORZANIN gorzko Łatwo powiedzieć. FORTYNBRAS patrzy na niego przenikliwie Co? ty też? DWORZANIN gorzko ...A przecież należę do inteligencji! FORTYNBRAS opiera dłonie na poręczach, unosi się lekko jak do mo- nologu Więc to jakiś przymus? Jakiś zamysł dziwny Losów czy Duchów, które naraz rodzą Zbrodnie niesyte i pokarm dla zbrodni? Więc próżno się wzbraniać, gdy ani rozsądek, Ani też mądrość, naukami wsparta, Tych głupstw nie wstrzyma?... Wiem. Miecze są głodne... DWORZANIN ostrożnie Trochę od rzeczy, królu. FORTYNBRAS siadając znowu w fotelu A ty, byś na moim miejscu nie zwariował? Krytykować za- wsze łatwo. DWORZANIN z zapałem Ja nie krytykuję. FORTYNBRAS Dobrze, dobrze. Opowiedz coś obojętnego. z ożywieniem Jak tam twoi sąsiedzi? Tłuką się? DWORZANIN też z ożywieniem ...Wczoraj już nawet nie mógł wejść po schodach. Wnieśli go. FORTYNBRAS niechętnie Więc nic się nie działo? DWORZANIN Cierpliwości, królu. Po godzinie się ocknął, i to akurat w mo- mencie kiedy jego żona zeszła do sklepu kupić jakiś proszek do prania... Nie, po szare mydło. Za tydzień będą malować... Dzwoni telefon. Dworzanin chce podjąć słuchawkę, ale F o r- tynbras wstrzymuje go, machając pogardliwie ręką. FORTYNBRAS w stronę, telefonu A niech się powiesi! do Dworzanina I co? Co dalej? DWORZANIN ze śmiechem Proszę sobie wyobrazić, że on jest zazdrosny!... Zupełnie jakby oślepł! Zrobił z kobiecinki bezzębną staruszkę, czupiradło niegodne jednego spojrzenia, a posądza ją o szwadron ko- chanków!... FORTYNBRAS zaciera ręce To powinno jej pochlebiać! DWORZANIN Istotnie. Jednak kobieta nigdy nie potrafi ocenić. FORTYNBRAS podpowiadając ...Więc ona wraca. Wraca z szarym mydłem... DWORZANIN chichoce On jej drzwi otwiera. FORTYNBRAS I z miejsca bęc?! DWORZANIN Nie. Najpierw się skłonił. FORTYNBRAS Świetnie. Krzyczał coś? DWORZANIN ...Ty lafiryndo! A potem jaaazdaaa! FORTYNBRAS Pięścią? DWORZANIN Gorzej. FORTYNBKAS Kijem? DWORZANIN Jeszcze gorzej, królu! FORTYNBRAS unosząc się w fotelu Kablem od żelazka? DWORZANIN Nie. Od razu lampą. A huk od żarówki! FORTYNBRAS przeciąga się leniwie Nie masz to jak życie mieszczańskie! Gdyby ludzie potrafili poprzestać na małym! Codzienna praca, ale w ramach roz- sądku, wieczorami alkohol, gazety w międzyczasie. Co zwykle robisz w niedziele? DWORZANIN Zazwyczaj jadę za miasto. FORTYNBRAS zazdrośnie Z żoną? Z dzieciakami? DWORZANIN Inaczej mnie nie puszcza. Kładę się pod drzewem, twarz na- krywam gazetą... FORTYNBRAS Wiem! Ona rozebrana do halki!... DWORZANIN ...Wdziewa na głowę kapturek z innej gazety. Siada, ceruje albo robi uwagi. Nagle urywa, wpatrzony ponad głowę Fortynbrasa. FORTYNBRAS Czego tak gapisz się na to rusztowanie? Jeszcze rok wytrzy- ma. Potem zmienimy. DWORZANIN zaniepokojony Królu, tam ktoś jest!... Jakieś postacie!... FORTYNBRAS porusza się leniwie Postacie? Jakie? DWORZANIN przyglądając się Mężczyzna w stroju generała... FORTYNBRAS wzrusza ramionami Generał?... To niech sobie siedzi. Widocznie lubi to... Nigdy nie mogłem pojąć natury wojskowych. Na oko poczciwi, a przecież skomplikowani. DWORZANIN woła w stronę rusztowania Hola, generale! Pan chciał się przemycić poza kolejką?... FORTYNBRAS A zostaw go. Gdyby to był kapral, to co innego... Kaprali się boję. DWORZANIN informacyjnie, do króla Stanął na baczność. Widocznie chce mówić... FORTYNBRAS z naglym zainteresowaniem Na baczność? Na rusztowaniu? O, to się rzadko widuje!... F o r ty n b r a s podnosi się z fotela, staje naprzeciw rusztowania, mruży z ukontentowaniem oczy. Istotnie: Generał stoi wyprażony jak struna, z zażenowania nie może wykrztusić slowa. Woźna na- dal pozostaje w cieniu. FORTYNBRAS Z uznaniem, do Dworzanina Piękny! Zupełnie zapomniał języka w gębie! do G e n e r a ł a A czegóż tam, żołnierzu? Źle was karmią w koszarach? GENERAŁ bąka Ja w delegacji, szlachetny Fortynbrasie... Przez jakiś przy- padek... Wlazłem za wysoko... FORTYNBRAS złośliwie Przez żaden przypadek! Sam wlazłeś tam z ochotą. Ambicja czy kobieta?... Co cię pcha w górę? DWORZANIN dostrzegając Woźną Tym razem — zdaje się — kobieta. GENERAŁ zupełnie zdetonowany Czy mogę zejść? FORTYNBRAS Niech cię Bóg strzeże! Tyle wysiłku miałoby pójść na marne? GENERAŁ Zaręczam, Wasza Wysokość, że przez przypadek... FORTYNBRAS ostro Nie pleć głupstw! Przez przypadek się zlatuje, na górę wcho- dzicie z rozmysłu... Zresztą mnie tak wygodnie. do Dworzanina Oto jesteśmy w sytuacji ludu. do G e n e r a ł a No cóż? Nie możesz ze mną znaleźć kontaktu? GENERAŁ jąka się . . Myślę, że... powinno być odwrotnie, Wasza Wysokość! FORTYNBRAS Ejże! A jeśli ja.już nie mam ambicji?... Szumiało, szumiało, przeszumiało się... GENERAŁ Wasza Wysokość chyba o czymś innym... FOKTYNBRAS O tym samym, żołnierzu. Kto tu w ogóle mówi o czymś innym? GENERAŁ Przychodzę błagać o pomoc... FORTYNBRAS wskazując palcem Z takiej pozycji? GENERAŁ Otóż właśnie! blagalnie Gdybym mógł ją zmienić... FORTYNBRAS A powiadają, że najtrudniej wskoczyć. I znowu brednia: ze- skoczyć znacznie łatwiej. ze złością No dobrze! Złaź już! również dostrzegając Woźną I zechciej łaskawie zwolnić moją służbę! General i Woźna zbiegają pospiesznie po drabinie, Woźna w ogóle wymyka się z sali. Fortynbras — z odętą twarzą — zaj- muje miejsce w fotelu, daje znak ręką Dworzaninowi, D w o- rzanin wychodzi. General, bardzo blady, staje naprzeciw króla. FORTYNBRAS opryskliwie No, słucham cię! GENERAŁ ...Kiedy nie wiem, od czego zacząć? FORTYNBRAS Najlepiej od daty urodzenia. Imię, nazwisko, zawód ojca... GENERAŁ z przejęciem ...Lada dzień wybuchnie, królu! FORTYNBRAS z westchnieniem Spodziewałem się. zamyka oczy Gdzie to jest? Azja? Afryka? Australia? GENERAŁ Przez miedzę. Dosłownie przez miedzę... Tym bardziej pomoc Waszej Wysokości... FORTYNBRAS Wiem. Kto kogo? Jakobini duchownych czy kler jakobinów? GENERAŁ Spiskowcy króla, król spiskowców. FOBTYNBRAS otwiera oczy A ty? Po czyjej stronie? GENERAŁ wzrusza bezradnie ramionami Tu ludzie i tu ludzie, Wasza Wysokość. FORTYNBRAS zamyka oczy Spodziewałem się. Tu ludzie i tu ludzie. A dlaczego by miało być inaczej?... GENERAŁ Najlepiej zapobiec z zewnątrz. Może kompromis? Referen- dum? FORTYNBRAS Może. Ale to się zazwyczaj urządza po wszystkim... I słu- sznie... GENERAŁ Wasza Wysokość raczy żartować? FORTYNBRAS otwiera oczy Zawsze spóźniałem się. celowo. Chciałem zobaczyć, co wyni- kło. O, niekiedy rzeczy pocieszające... GENERAŁ patetycznie Wasza Wysokość kocha historię? To pasmo zbrodni?! FORTYNBRAS zamyka oczy Jesteś sentymentalny jak wszyscy żołnierze, mój drogi. A co byśmy bez niej poczęli? Jadłbyś korzonki? GENERAŁ Wasza Wysokość mnie oszołamia! FORTYNBRAS ledwo unosi powieki Najbardziej oszołamiają ci, którzy nie krzyczą. Ty chyba lu- bisz krzyk? Zawodowo? GENERAŁ gorączkowo Trzeba coś robić! Działać! FORTYNBRAS Nie bój się! Zadziałają. Oni, a może ktoś trzeci... Raz już byłem tym trzecim, zapewne słyszałeś. Niestety, teraz jestem stary. GENERAŁ Ależ to wszystko nie ma sensu! FORTYNBRAS otwiera oczy Ma sens. Tego naucz się przede wszystkim, bo właśnie tego najtrudniej się nauczyć. Czyżbyś lubił łatwizny? GENERAŁ Ależ... FORTYNBRAS Śmieszność, małość, brudy... Znam, znam. Z czego jednak bra- łaby się wielkość? kiwa sennie glową Wielkość! Mój Boże... GENERAŁ widząc, że F orty nbr a s usypia Chwileczkę, królu! Przywiozłem listy, petycje, adresy!... FORTYNBRAS w ostatnim wysilku ...Oddasz w sekretariacie. Przeczytamy, postudiujemy, wycią- gniemy wnioski... Najlepiej zadzwoń do mnie za jakieś dwa tygodnie... Tak. Dwa, trzy tygodnie. Gdyby mnie nie było, zostawię wiadomość w sekretariacie. GENERAŁ Ależ tam pożar, królu! Za dwa tygodnie będzie za późno! FORTYNBRAS ...Nie mogę zapewnić, że odpowiedź dam pozytywną. Pięć- dziesiąt procent na tak, pięćdziesiąt — na nie. Gdybyście spróbowali również na własną rękę, o, to szansę byłyby większe... GENERAŁ Jeszcze dzisiaj trzeba dosiadać koni! FORTYNBBAS ...A proszę przekazać najniższe ukłony małżonce, krewnym, przyjaciołom... przypomniał sobie Właśnie! Drogi kuzyn, Król IV, tak rzadko pisuje... GENERAŁ z nową nadzieją Właśnie przywiozłem jego listy! Wyciąga gza kurtki na piersiach plik kopert. FORTYNBRAS ...Mówiłem, że oddasz w sekretariacie. Przeczytamy, postudiu- jemy, wyciągniemy wnioski... Najlepiej zadzwoń do mnie za jakieś dwa, trzy tygodnie. Jeśli nie zadzwonisz, będę wiedział, że już nieaktualne. A proszę przekazać ukłony... General przyklęka, aby podnieść opadającą glowę Fortynbra- s a, ale wszelkie usiłowania są bezskuteczne. Król śpi snem kamien- nym. Generał jednak nie ustaje. Woła: “Królu, królu! Królu, miej- źe litość!" i w jego nawoływaniach pobrzmiewa nuta coraz bardziej autentycznej rozpaczy. W końcu General, płacząc, biega po całej sali, znowu wraca do fotela Fortynbrasa, ponawia próby. Król śpi. Wchodzi Woźna, niosąc trzewiki w ręku, staje kilka kroków za progiem. WOŹNA obojętnie Chodź już!... Załatwiłam hotel!... GENERAŁ Nie! Nie ruszę się. WOŹNA jw. Chodź już! Nie obudzisz go! Nigdy nie wiadomo, czy jeszcze żyje... GENERAŁ •» To okropne! Okropne! G e n e r a l bezwiednie idzie w kierunku Woźnej, ale wzrok ma utkwiony w zgiętej postaci Fortynbrasa. Po wyjściu Genera- ła i Woźnej kilkakrotnie — bez skutku — terkoce telefon. Jego dźwięk tlumi osuwanie się kurtyny.. IV FINAŁ ALBO WYCIECZKA DO RZEŹNI Sala Rady Królewskiej, ta sama co w obrazie I. Późny jesienny wie- czór, bardzo mroczno. Lep zeschnął się, skurczył. Wchodzi Lik t o r, wnosi karbidówkę o ledwo tlejącym się, zimnym płomyczku. Stawia karbidówkę na stole, przywoluje kogoś gestem ręki. Wślizguje się Z a- machowiec. W zielonej poświacie nędznego oświetlenia jego twarz jest twarzą trupa. Ciemny kopeć zarostu, czerwony wełniany szalik koło szyi. ZAMACHOWIEC półgłosem Tutaj? LIKTOR jw. Tutaj. ZAMACHOWIEC Ale jak go zwabić? LIKTOR Sam przyjdzie. ZAMACHOWIEC Po co? LIKTOR Po papierosy. Zawsze zapomina i zostawia je na tym stole... Nie masz się co bać, zaraz przyjdzie. Poznasz go: będzie w nocnej koszuli. ZAMACHOWIEC ciężko Jezus Maria! LIKTOR Miękki jesteś. ZAMACHOWIEC Ty byłbyś twardy! LIKTOR Ja? Ja nie biorę się za robotę, której nie umiem. ZAMACHOWIEC To nie jest robota!... To jest czyn! LIKTOR A z jego strony? ZAMACHOWIEC Umieranie? Bo ja wiem?... LIKTOR mocno Robota! Potworna robota! ZAMACHOWIEC patrzy z rozpaczą na karbidówkę Jeszcze na dokładkę to kiepskie światło. nerwowo Więcej światła! krzyczy Więcej światła! LIKTOR A skąd je wezmę! Ostatnia świeca skopciła się wczoraj. rozgląda się po wnętrzu, chce odejść No, wszystko w porządku. Ja nie jestem potrzebny. ZAMACHOWIEC Poczekaj! LIKTOR zatrzymuje się. Co? ZAMACHOWIEC jąka się Właściwie nnic... Mógłbyś coś opowiedzieć. LIKTOR Teraz? Za chwilę przyjdzie... Nie chcę, by mnie dostrzegł. ZAMACHOWIEC rozpaczliwie Nigdy go nie widziałem z bliska. Jaki jest? LIKTOR Morowy. Trochę śmieszny. Tak jak wszyscy. ZAMACHOWIEC Mam z nim gadać? LIKTOR O czym? ZAMACHOWIEC Zawsze się coś mówi. Dzień dobry. Dobry wieczór. LIKTOR Z pogardą Wpuść chama do biura, to atrament wypije!... Czy wiesz, co ty wygadujesz? ZAMACHOWIEC Jezus Maria! Jezus Maria! gwaltownie wyciąga rewolwer z kieszeni Idzie! LIKTOR nasłuchuje Okiennice trzeszczą. Uważaj, żebyś nie strzelał do myszy!... ZAMACHOWIEC Nie śmiej się. Całe życie operowałem bombą. Bombą jednak znacznie łatwiej... LIKTOR Ejże! ZAMACHOWIEC Można współuczestniczyć. Nie wiesz, czy sam nie zginiesz. Taka bomba jest nieobliczalna. LIKTOR dał się wciągnąć Więc chyba trudniej? ZAMACHOWIEC Łatwiej, łatwiej. Moralnie łatwiej. LIKTOR Moralnie! Też mi coś!... Wzrusza ramionami, wychodzi. Zamachowiec ociera pot z czoła, szuka w kieszeniach papiero- sów. Nie znajduje. Przypomina sobie uwagę L i k t o r a, podchodzi do stołu, drżącymi palcami wyjmuje z papierośnicy Króla jedną sztu- ką. Ma włożyć papieros do ust, ale w tej chwili w drzwiach od prywat- nych apartamentów staje Król IV. Jest w długiej bialej koszuli, na ramiona ma narzucone wypłowiałe futro z lisim kołnierzem. KRÓL IV surowo Mógłby pan zapytać, czy pozwalam. Dość już mnie opalają na posiedzeniach... rusza w stronę stolu, by wziąć papierośnicą Pół pensji wydaję na papierosy... ZAMACHOWIEC mierzy z rewolweru Staać! KRÓL IV staje, zdumiony Co to znaczy? Zamachowiec nie może wykrztusić ani slowa. Kto pana tu wpuścił? Jakim prawem? Zamacha w ie c jw. Król IV niepewnie Zdrada? ZAMACHOWIEC histerycznie Sprawiedliwość, mości królu! KRÓL IV Sprawiedliwość? Jaka sprawiedliwość? Pan się chyba po- mylił... ZAMACHOWIEC Za Atilatikę! Za Ojadę! KRÓL IV przestraszony Ach, ten fatalny błąd! Proszę przyjąć moje ubolewanie. Tak jest zawsze, kiedy ministrowie rządzą, a król przegapia. Pan. chyba człowiek rozsądny? ZAMACHOWIEC Nie jestem rzeźnikiem, Wasza Wysokość. Proszę stanąć bli- żej światła... KRÓL IV robi kroczek Więc m u s i s z strzelać? Musisz? Nie żartuj... ZAMACHOWIEC z rozpaczą Muszę, królu, muszę! KRÓL IV Poczekaj moment! Porozmawiamy... Od kogo przychodzisz? pojednawczo Porozmawiamy... ZAMACHOWIEC Nie! Stań bliżej światła!... KRÓL IV robi kroczek Tak dobrze? ZAMACHOWIEC krzyczy Bliżej! KRÓL IV robi kroczek Jestem cały mokry... Człowieku, zlituj się! ZAMACHOWIEC łamiącym się glosem Tak. Teraz dobrze... W piersi czy w głowę? KRÓL IV Jak radzisz? ZAMACHOWIEC Głowa jest mniejsza. Strzelam niezbyt dobrze. KRÓL IV Trudno zabić strzelając w to większe. ZAMACHOWIEC Ach, wszystko straszne! Strzela. KRÓL IV Mamo! Zatacza się wpółzgięty, ginie w mroku sceny, gdzie osuwa się pod ja- kąś ścianą; jaśnieje tylko plama koszuli. ZAMACHOWIEC cicho, nie ruszając się z miejsca Królu! Nie żyjesz?... głośno Nie żyjesz? Królu! K r ó l IV jęczy. No tak. To jasne: nie trafiłem. patrzy z nienawiścią na pistolet, podbiega do Króla, gorączkowo wciska rannemu broń do ręki Najlepiej, jeśli sam to zrobisz! Ja... ja nie potrafię. cofa się kilka kroków, wchodzi w krąg światla Włóż lufę do ust... Nie uniesiesz? KRÓL IV Brońcie mnie jeszcze. To jest tylko rana. Tupot nóg za sceną, wbiegają Prezes, Zausznik. pierwszy, Zausznik drugi. Wszyscy bardzo podnieceni. PREZES do Zamachowca Jak poszło? Zamachowiec wzrusza ramionami. ZAUSZNIK PIERWSZY pochylając się. nad Królem On jeszcze żyje, szefie. PREZES nerwowo Co, jeszcze nie zdechł? Niech się wykrwawi do reszty ta świnia! siada na jednym z krzeseł, zakrywa twarz rękoma, przez chwilę sie- dzi nieruchomy; potem gwaltownie, podnosi się A więc wybił zegar! do Zausznika pierwszego Odszukasz ministrów! Rozmawiaj z nimi twardo: z nami lub z grabarzem. Innych przyjaźni nie zawrą. do Zausznika drugiego Ty zdejmiesz chorągiew królewską z wieży! do Zamachowca A ty? Czego sterczysz? ZAMACHOWIEC On jeszcze żyje, szefie. Chcę, by sam dokończył. PREZES ostro, w stronę Króla Słyszysz? Czekamy! KHOL IV To nie takie proste... PREZES ...A więc pomóżcie starszemu panu! No raźniej, raźniej! Zamachowiec, Zausznik pierwszy, Zausznik drugi nie ruszają się z miejsc. Wrośliście w ziemię? ZAUSZNIK DRUGI Człowiek powinien umierać sam, szefie. PREZES Ale nie tak długo. Długie agonie przeszkadzają żywym. do Króla Słyszysz? KRÓL IV z wysilkiem Jeszcze chwilę!... Spróbuję... może... Pada strzał. ZAUSZNIK DRUGI Trafił?! PREZES Trafiłeś? KRÓL IV rozpaczliwie Brońcie mnie jeszcze. To jest tylko rana. PREZES zniecierpliwiony At, zawracanie głowy! Takie przełomy jak nasz robi się szybko. do Zamachowca Spaskudziłeś początek! ZAMACHOWIEC Przepraszam, szefie. Widocznie całe moje życie było pomyłką. Za mało próbowałem... PREZES Wszędzie dokoła tylko aktorzy. Nie obędą się bez próby. wskazując na Króla On też!... A miałem dla ciebie tyle szacunku... KRÓL IV słabo Nie bój się... za chwilę... Włożę do ust! PREZES Lepiej nie gadaj! Ośmieszasz się... idzie w stronę proscenium Zapewne myślałeś, że my też jesteśmy śmieszni? Śmiałeś się? No to śmiej się dalej!... wraca do stołu, długo patrzy w oczy Zau s z ni k ó w i Zama- chowca Poznajecie mnie? ZAUSZNIK PIERWSZY Tak. Jest pan naszym szefem. PREZES Jestem rzeźnikiem. Odrąbuję palce... do Zamachowca A ty? Co sądzisz? ZAMACHOWIEC Ma pan wielkie plany... PREZES Plany? To się skończyło: teraz będę robił. Z chromych bie- gaczy, z garbatych saki na wino. do Zausznik,a drugiego No? ZAUSZNIK DRUGI Chyba zaczniemy od kształtowania młodych? PREZES Młodzi? W tym kraju? Dostrzegam samych starców... Musimy sięgnąć w głąb kołysek, prawie... ZAUSZNIK PIERWSZY fanatycznie ...w głąb kobiet ciężarnych. PREZES śmiejąc się Tak. Będziemy akuszerami. Znasz się na ginekologii? ZAUSZNIK PIERWSZY Nie, szefie. PREZES Nie szkodzi. Poznasz się na polityce. ZAMACHOWIEC ponuro, wskazując wzrokiem w stroną Króla Jeszcze nie znamy rzemiosła grabarzy... PREZES Zostaw to padło! z nieprzyjemnym uśmiechem Jesteś dziwnie miękki!... Zza okien pałacu zaczyna dobiegać narastające bicie dzwonów; na szy- bach pojawiają się. migotliwe odblaski piorunów lub pochodni; Pre- zes odwraca się gwałtownie. Co to? Kto kazał dzwonić? do Zausznika pierwszego Ty? ZAUSZNIK PIERWSZY Niczego nie uzgadniałem, szefie!... PREZES do Zausznika drugiego Więc ty? ZAUSZNIK DRUGI Od dawna nie utrzymuję kontaktu z klerem... Od pierwszej komunii. PREZES Bzdura. To inne łapska ciągną za sznury... krzyczy Kto kazał dzwonić? Wbiega Generał, Jest wytarmoszony, niechlujny, na wpół obłąka- ny. Rozgląda się po spiskowcach, odnajduje wzrokiem ciało Króla. Klęka nad rannym. GENERAŁ Królu, mój królu!... KRÓL IV Wody! Dajcie mi wody... X GENERAŁ zrywając się Liktor! Gdzie jest liktor, do cholery?! PREZES Właśnie. Gdzie jest liktor? LIKTOR wchodzi Czego się drzecie? GENERAŁ Przyniesiesz wody!... Ale bez dyskusji!... LIKTOR Ostatnia kropla wyschła przed chwilą. Wszystko się kończy. PREZES Co znaczą te dzwony? Może ktoś mi odpowie? GENERAŁ z jadowitym uśmiechem Prezes jeszcze nie wie? Lud przyszedł... PREZES Lud? patrzy po Zausznikach Kto go tu przysłał? ZAUSZNIK PIERWSZY bąka Ja... ja nic nie wiem. PREZES No, ktoś musiał go przysłać! Ale za wcześnie, za wcześnie. Delegacje później! GENERAŁ Obawiam się, szefie, że lud przyszedł sam. PREZES Nie przysłany? Generał potakuje ruchem głowy. Prezes siada, znowu zakrywa twarz dłońmi. Tak, tak, słyszałem. Mieli swoje związki, Jakąś posępną politykę biedy, Szczury!... do Generała Co robić? GENERAŁ Jest ich bardzo dużo. Pytają o króla, o was, prezesie, o wszystkich pytają. PREZES Dziwny głód wiedzy! Tak nagle? W czasie tego dialogu Król IV zdołał się podźwignąć na parapet jednego z okien. Omiatają go światła pochodni. KRÓL IV krzyczy Brońcie mnie jeszcze, to jest tylko rana. PREZES podskakuje do okna, odpycha Króla, który pada Głupiec! Mówiłem, że trzeba z nim skończyć! do Zauszników Słyszeliście? Pomóżcie starszemu panu... GENERAŁ siada ciężko przy stole Jakie to wszystko niedorzeczne! PREZES Potem będzie pan nas sądził, generale. Teraz potrzebny jest nam sposób... GENERAŁ Sposób? Na co? PREZES wskazuje głową w kierunku okien Na nich!... GENERAŁ ...w ogóle? PREZES błagalnie Choćby na chwilę. Kiedy ochłoną, zawsze są inni. Teraz są gniewni. GENERAŁ Dziwne. Wierzył pan, że będzie pan nimi rządził. Nie wy- chodzi? PREZES groźnie Proszę się nie rozbestwiać, generale! Umiemy strzelać... GENERAŁ Bardzo żałośnie, panie prezesie. PREZES ze złością, do Zamachowca Och, spaskudziłeś, spaskudziłeś początek! ogląda się w stronę K r ó l a No jak tam? Długo jeszcze? KRÓL IV słabo Myślcie o sobie. Dla mnie te dzwony są już kołysanką... PREZES gniewnie A więc dobranoc, dobranoc, królu! GENERAŁ Śmierć króla niczego nie rozstrzygnie. Oni łakną innej śmierci... PREZES Innej? po chwili, cicho Mojej? General milczy. Ależ działałem w ich imieniu. Marzyłem o ich - nie o mo- im szczęściu... Zdzierałem się dla nich. GENERAŁ Nie zauważyli. PREZES Nie zauważyli. To obłąkane: żądać śmierci własnego zbawcy!. To szuje! Kto ich tu przysłał?!. GENERAŁ Z westchnieniem Tak. Ta śmierć byłaby za mała. podnosi się z krzesła, energicznym Krokiem podchodzi do okien, jedno z nich otwiera gwałtownym gestem; pogłos dzwonów i krzyk tłumu ze zdwojoną silą, potem milknie; do ludu za oknami Ludzie! Wiem, po co przyszliście. Wiem, że przyszliście w słu- sznych zamiarach! Ale król jeszcze żyje. Nie był najlep- szym królem, lecz jest królem nieszczęśliwym! To nie- szczęście, wspólne nieszczęście wiąże nas dzisiaj w jedno. Nie trzeba, aby było większe! Posłańcy donieśli, że na gra- nicach stanął Fortynbras, groźny król Norwegii. Nie macie chwili do stracenia... Porachunki potem! Dzisiaj jeszcze wspólna sprawa! Narodzie mój, naprzód!... Gwar za oknami znowu narasta, a potem jakby się oddalał. Nikną również migotania pochodni. Syczy karbidówka. Generał powoli zamyka okno. PREZES cicho Poszli? Generał potakuje ruchem głowy. Prezes radośnie zacierając ręce Pan daleko u nas zajdzie, generale! Spisek panu tego nie za- pomni ! siada przy stole, wyciąga jakieś papiery Jak zawrzemy z Fortynbrasem pokój, chętnie ofiaruję mu przyjaźń. Jest nieoceniony z tą swoją punktualnością... No, do roboty, panowie, do roboty! Zmiany personalne... Na po- czątku wykreślamy króla. O tak... Wykreśla. LIKTOR nieruchomo Król IV jeszcze żyje. PREZES z niesmakiem Jeszcze? To już naprawdę nieprzyzwoite! do Generała Generale, może pan?... Byliście przyjaciółmi. Ponadto pan fa- chowiec... Na tych moich, jak pan widzi, nie mogę liczyć. Sentymentaliści... GENERAŁ Chciałem pana ostrzec. PREZES Ostrzec? Co tam nowego? GENERAŁ Ma pan zegarek? PREZES do Zauszników Który tam ma zegarek? ZAUSZNIK DRUGI sprawdzając Za dziesięć dziesiąta, szefie. PREZES Za dziesięć dziesiąta, generale. GENERAŁ Jak pan myśli, jak długo można biec do północnych granic naszego kraju? Ale tam i z powrotem? Z powrotem szybciej... PREZES namyśla się Bo ja wiem... Dwadzieścia, trzydzieści minut... GENERAŁ A więc trzydzieści minut... Dwadzieścia po dziesiątej będą tutaj znowu. PREZES zrywa się Co? Wrócą tu? ostro do Zamachowca Stój! Nie uciekaj! do Generała Bez potyczki? Bez wykrwawienia? GENERAŁ Bez. ZAUSZNIK PIERWSZY A co z Fortynbrasem? ZAUSZNIK DRUGI To straszny król! Chyba ich przetrzepie? ZAMACHOWIEC Ja już w nic nie wierzę... PREZES Co z Fortynbrasem? KRÓL IV cicho ...obierzcie go królem, Jemu oddaję głos mój konający, Niech będzie królem... GENERAŁ Nie, królu, Fortynbrasa nie ma. Jeśli nawet jest, to tak jakby go nie było. tonem żołnierza wydającego komendę Wstawać, panowie! wszyscy się zrywają Lud znowu przyjdzie nie przysłany, lecz tym razem wejdzie tu do wnętrza. Wtedy oszczędzi jedynie te biedne zwłoki. Kto wie, może je uczci?... Dla was, gorzko dla siebie... mam tylko jedną radę... PREZES gorączkowo Mów, mów, na Boga! GENERAŁ Właśnie w kraju Fortynbrasa jest mały hotelik. Nazywa się “Pod Kulą Ziemską". Kiedyś był tam teatr... PREZES Znam. Widok na zarysy Elsynoru... GENERAŁ Bardzo mglisty... PREZES Ale jest! Dobrze pamiętam... GENERAŁ Ciepłe łoża. z chwilowym rozmarzeniem Rozkoszne gniazdko do łajdactwa!... Przeżyłem tam chwile może brzydkie, lecz szczęśliwe... PREZES zacierając race Hotel “Pod Kulą Ziemską". To brzmi!... W sam raz na emi- grację... A Fortynbras nie będzie przeciwny? GENERAŁ, Pod warunkiem, że damy mu spokój... Niczego nie pragnie. PBEZES patrzy na Zauszników, rozklada race Trudno, panowie, widać nie nadeszła jeszcze pora. Jesteście gotowi? ZAUSZNIK PIERWSZY Zabrać papiery? PREZES patrzy na rozesłane na stole dokumenty A tak, tak. Wszystko aktualne... do L i k t o r a Idziesz z nami? LIKTOR nieruchomo Król IV jeszcze żyje. KRÓL IV próbuje podnieść się w swym ciemnym kącie Idź!... Uciekaj!... Za chwilę... będę wolny... PREZES patrzy na słaniającego się Króla Fatalny koniec. Właściwie na próżno... Znów odzywają się dzwony, poważne, dalekie. ZAMACHOWIEC Z trwogą Idą! PREZES jw. Jak bestie!... Och, gdybym mógł ich wszystkich!... ZAUSZNIK PIERWSZY jw. ...Ani chwili dłużej!... LIKTOR cofa się w stronę wyjścia ...Wybacz, królu! Idą! GENERAŁ Fortynbrasa nie ma! PREZES Do Fortynbrasa! WSZYSCY z wyjątkiem Króla Do Fortynbrasa!, Uciekają. Tylko Generał zatrzymuje się przy wyjściu, przez chwilę patrzy ze zgrozą w czeluść za sceną, potem zamyka oczy, przełyka ślinę. Zawraca. W ciemności odnajduje ciało Króla IV, klęka nad nim. Poświata pochodni rozświetla cala scenę. Po raz pierwszy widać krew na koszuli i twarzy Króla. Jest to smutne, ale nie makabrycz- ne. Bicie dzwonów. KRÓL IV Wróciłeś?... GENERAŁ Nie byłem złym człowiekiem, królu. Trochę dziecinnym... KRÓL IV Wiem. Nie byłeś. GENERAŁ Głupim? KRÓL IV Tak. Zapewne. GENERAŁ Gniewasz się, królu? KRÓL IV Za co? Nikogo nie winie... GENERAŁ Ale to niechlujstwo? Nie gniewasz się, królu? KRÓL IV Tak, tak. Niechlujstwo. Umiera. Kurtyna opada z towarzyszeniem tupotu wielu nóg na pałacowych schodach. OKAPI Komediofarsa w czterech nierównych częściach OSOBY: Okapi Antoś (Anton) Trot Fifi Jaksa Zakapiorek Rzecz dzieje się gdzieś w Europie — w roku 1909 (złowienie pierwszego cielęcia okapi). I Scena przedstawia ubogą mansardę z końca XIX wieku, początków XX stulecia. Facjata, lufciki w szybach, firanki przewiązane różowymi kokardami, deptana maszyna do szycia firmy “Singer", łoże metalowe, białe, ze złoconymi gaikami. Dużo drobiazgów: poduszki, hafty i paja- cyki na łóżku, pelargonie na parapecie facjatki, fotografie w owalnych ramach, ni stąd, ni zowąd — postrzępiony chiński parawan. Okapi — wysunięta ku przodowi sceny — prasuje wielkim żelazkiem “na duszę" męskie koszule. Lufcik jest otwarty, z podwórza dobiegają głosy dzie- cięcej zabawy, kobiecych sprzeczek, wędrownych kramarzy i rzemie- ślników. Nad wszystkim: “Noże ostrzyć! Nooo-że!" Okapi od cza- su do czasu przerywa prasowanie, wsłuchuje się czujnie w kłótnie za oknem. Nie wytrzymuje i podbiega do lufcika. OKAPI w głąb podwórza Niech jej pani nie daje wiary, pani Pickel! Sama widziałam tę lafiryhdę z pani mężem. Balansowali sobie na łóżkach. A pani dobrze wie; zaczyna się od takiego cour de balance, a potem tylko patrzeć brzucha. Niewyraźny głos z podwórza. ,,.,Co! ona mówi? A to hermafrodyta przeklęta! Pani, Pickel!... proszę: w moim imieniu...' niech pani weźmie lalunię za pe- rukę i zdrowo wy trzepie te mole, które się w niej zalęgły. O, wybornie, pani Pickel!... Przyłączyłabym się do pani, ale mam inną robótkę. Muszę żelazko wykołysać! Wrzask bijących, się kobiet... Zacnie, pani Pickell Po katolicku! Tak,- teraz za boże poszy- cie i głowiną do kropielnicy!... Dokąd ją pani ciągnie, pani Pickel? Beczka z deszczówką stoi koło wygódki. Okapi wraca do prasowania, prostuje ramiona z lubością I znowu nastała nam niedziela! bada poślinionym palcem temperaturę żelazka, zaczyna cicho nucić Panna da jabłuszko, chłopiec coś nawzajem — I tak zwykłe łóżko stanie im się rajem, Hopsa, hopsa, hyc! Nie gadają nic — Bo już zwykłe łóżko stało im się rajem. Chłopiec bez koszuli i panienka bosa, A jak ją przytulił, pomknęli w niebiosa. Hopsa, hopsa, hyc! Nie gadali nic — Wilgotnymi oczy patrzali w niebiosa. Tak się bez pamięci miodem swym sycili, że aż Wszyscy Święci w Niebie się dziwili. Hopsa, hopsa, hyc! Nie gadali nic — Bo się w dziwowaniu z wszystkim pogubili. znowu podchodzi do okna, zwabiona nie ustającym rozgardiaszem Ależ, moje panie! Jak tak można! Przy świętej niedzieli pu- bliczne zgorszenie. Gdzie są nasi dzielni mężczyźni, gdzie słu- żba kamieniczna?!... Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała się przeprowadzić na Bulwary. Mam tam upatrzone zaciszne pied a terre. No, czego się natrząsasz, waćpanna?! Tak za mną tęsknisz? Chcesz, żebym zeszła na dół? wraca do żelazka, ślini palec Na dół. Dla jednej ryżej podfruwajki. z westchnieniem Swoją drogą, to Bóg ją upstrzył piegami jak — nie przymie- rzając — gołębie pomnik na wiosnę. Biedna mała! Biega za żonatymi, bo kto ją inny pocieszy? Za dwa lata ruszy w mia- sto, a na starość zostanie filarem Trzeciego Zakonu świętego Franciszka, i po herbacie. w rozmarzeniu Ale pochowają ją ładnie: z wianuszkiem na głowie i w pa- pierowych trupięgach z nie najpodlejszego zakładu. No i po herbacie. Gwałtowne stukanie do drzwi. Okapi z ociąganiem podchodzi do progu, przyklada ucho do futryny, nasłuchuje. Szlifierz? Za drzwiami cisza. No, nie wstydź się, malutki. Wiem, że to ty, Kręcijunku. Otwiera szeroko drzwi, w których stoi Antoś. Drobny, dziwacznie ubrany mężczyzna o przerażonej twarzy. W roztrzęsionych dloniach pełno paczuszek. Rany boskie, Antoś!... Znowu cię gonią? Antoś ciężko dysząc potakuje głową. Dużo tego robactwa? ANTOŚ jw. Nie liczyłem. A poza tym tajniaków trudno się doliczyć. Je- den w drugiego... I oblicza identyczne. filozoficznie Pan Bóg nad tym stoi; dlaczego szuje zawsze upodabniają się do siebie? Słowo daję: gorzej niż bliźniaki jednojajowe. OKAPI Weszli za tobą na podwórze? ANTOŚ Chyba jeszcze nie. Węszą na dzielnicy. Ale jeden, taki konu- sek... OKAPI Kto? ANTOŚ Niziołek taki, pikulik. pokazuje ręką wzrost karła Znam nawet jego przezwisko. Jaksa Zakapiorek. OKAPI parska śmiechem Jaksa! Też mi coś! Pamiętaj, Antoś, że jestem panienka. ANTOŚ ...Od kilku kwadransów sterczy przy trafice naprzeciw bramy. Musiałem minąć bramę niby nic i przeleźć przez płot sąsied- niej posesji. OKAPI z oburzeniem Śliczna mi posesja! Na froncie zamtuz, w pierwszym podwó- rzu komornik z rodziną, na drugim zawodowy przystawiacz pijawek, a na trzecim hycel, ślusarz i jakiś uczony w przed- miocie solitera! ANTOŚ Mają nas na oku, Morduchno. OKAPI ocknęła się Co racja, to racja. Trzeba coś z tobą zrobić! Ale co? chwyta Antosia za ramiona i od tej chwili wodzą sią w gwałtow- nym, pełnym uskoków tańcu Może wtranżolisz się do szafy?... Wiem, wiem. Boisz się ciem- ności... Zresztą uświerknąłbyś od zaduchu naftaliny. Nie! Do kuchni nie wpuszczę! Zostawiłam tam wczoraj tak bezbożny roztruchaniec, że... co ja, biedna, uczynię z tym durszlakiem? wciąż w ruchu Tym razem durszlak zaklajstrował się do imentu... Chyba wezwę tego gamułę policmajstra, żeby mi przedrutował dur- szlak z fuzji! Jak myślisz, Antoś?... ANTOŚ zniecierpliwiony Smutasy depcą mi po piętach, a ta plecie wierutne brednie. OKAPI Masz rację, Antuchna! Niewybredne drewutnie!... Przecież ten policmajster też... ANTOŚ Prawdopodobnie. Pospiesz się, Morduchno. Nie ma chwili do stracenia. Jeszcze nigdy tak zawzięcie nie deptali mi po pię- tach. OKAPI energicznie sadza go przy stole Skoro inaczej nie da rady, trzeba pójść w aktory, zacny pa- nie Antoni. Od tej chwili jesteś inkasentem miejskiej gazow- ni. Tak, dobrze mówię: inkasentem gazowni. Proszę! kładzie na stół przedmioty Książka w zatłuszczonej oprawie. Piórko do dziabania much w kałamarzu. Jak taką muchą pociągniesz kleksa, to niekie- dy wychodzi Straszydło. Mnie raz wyszło. ANTOŚ Ale dzisiaj niedziela, Morduchno. Inkasenci nie chodzą. OKAPI zamyśla się “Inkasenci nie chodzą." Nie wzięłam tej pierońskiej niedzieli pod uwagę. Jak to jeden taki powiada?... Powstaje za- gadnienie. Co tu z ciebie wykrzesać, Antoś?!... W takiej kapotce!... Ależ to nawet nie kapotka!... Skądżeś wziął ten indiański wigwam na dupę? ANTOŚ At, mimochodem. Od jednego śpioszka... OKAPI Śpioszek? Jaki znowu śpioszek? ANTOŚ Lew rynsztokowy. OKAPI Pantalony też mu zdjąłeś? ANTOS Nawet sztylpy. OKAPI Pokazuj pantalony! Antoś wysuwa ostrożnie nogi spod stołu. Szykowne, można powiedzieć. Dwie rury do barszczu, dla smaku dobrze podsypane tabaką. Nie przefajnowałeś co nieco w tej kostiumacji, Antoś? ANTOŚ rozpaczliwie Ratuj mnie, Morduchno. Przez cały czas mam wrażenie, że oni już idą... Kiedy Jaksa Zakapiorek wkracza do akcji... nasłuchuje z policzkiem przy drzwiach Słyszysz? OKAPI Dobra. Zostaniesz moim Trąbizupką. Na to mogą się nabrać. Trąbizupki robią się w niedzielę szczególnie ruchliwe. Bę- dziesz siedział z nosem w talerzu, siorbał, mlaskał i gulgo- tał. Poza tym ani słowa! ANTOŚ Co to jest Trąbizupką? Utrzymanek? OKAPI Głupiś jak dziecko!... Utrzymanek to Student. Trąbizupką słu- ży wyłącznie potrzebom serca. Jest to zazwyczaj stetryczały farmazonik w twoim guście, którego co prawda wpuszcza się schodami od kuchni, ale za to pani domu zawsze mu towa- rzyszy w dojadaniu resztek zupy i niestrawności z drugiego dnia. Każdy Trąbizupka ma jakiś tytuł: pan radca, nadzorca podatkowy, eks-pedel... Czujesz to? “Kochany panie eks-pedel- ku", łatwo wjechać w pedryla, co?... albo też: nadekspedient lub podprofesor. Rozmowę będziemy toczyli o twojej dolegli- wości. Wbij sobie w łepetynę: dolegliwości. Każdy Trą- bizupka ma jakąś dolegliwość, ale nie byle tam łupanie w krzyżu czy szkarlatynę. Dolegliwość musi być smako- wita, jak to: sucha rączka, wodowstręt, epileptyczne uczule- nie na papucie służby domowej albo chroniczny trądzik mło- dzieńczy. ANTOŚ niecierpliwie Ale ja? Co ja? OKAPI Spokojnie, Antoś. Rozglądniemy się w twoich możliwościach. Na początek zrób garb. ANTOŚ Nie wiem, czy potrafię?... Nigdy nie próbowałem. wtula glowę w ramiona Coś takiego? OKAPI Maminsynek!... Nigdy nie robił garbu!... A wodę w brzuchu robiłeś ? ANTOŚ Nnie... OKAPI z dumą U nas na podwórku nawet dziewczyny umiały robić wodę w brzuchu. A gdybyś widział Adasia!... Ruszał każdym uchem w inną stronę. No, ale to urodzony aktor. Teraz gra na sce- nie narodowej. Zegar wydzwania godzinę piątą. ANTOŚ Która to? OKAPI wsłuchuje się w odglosy za oknem. Głos dzwonu Biją na Anioł Pański. Będzie szósta. ANTOS nagle odprężony Już szósta?... To po co te ceregiele? Jesteśmy wolni, Mor- duchno. O szóstej rozpoczyna się przedstawienie w tingel- -tanglu. Występuje Srebrzysta Wiwera z Monako. Wezuwiusz, nie kobieta! OKAPI Ta przekarmiona brunetka z afiszy? ANTOŚ Ta sama! W całej Europie nie ma tajniaka, który by nie po- galopował na Srebrzystą Wiwerę. Założę się, że nawet Jaksa Zakapiorek wystawił dęba ze swojej szpicelwarty. OKAPI A co ona tam takiego pokazuje? I to specjalnie dla tajnia- ków? ANTOŚ Wstydliwe sekreta. Całą podszewkę. OKAPI Fuj! Powinieneś stanowczo mniej zadawać się z tajniakami. Jeszcze cię zgorszą. ANTOŚ Gwoździem programu jest Chiński Grzebień. OKAPI Chiński Grzebień? ANTOS Podobno niesłychane świństwo. A szelmutka lubi bisować — i to do upadłego. zaciera dłonie Co będzie na początek? Ksiuty czy podwieczerz?... O k a p i wysuwa spod łóżka pokaźny cebrzyk do kąpieli na siedząco, rozstawia postrzępiony japoński parawan. A n t o ś pochyla się nad cebrzykiem, uderza w drewno zagiętym palcem. Metaliczny, dębowy dźwięk. A n t o ś z uznaniem Jaka wspaniała sitzwanna! Trudno się połapać w twoim bo- gactwie, Morduchno. Dębina? OKAPI Wszystko rodowe. Sitzbaden jest po dziadku. Chciałam po- wiedzieć: po mieczu. Lubił w niej przesiadywać godzinami i czytać spirytystyczne gazetki. No, zdejmuj te szantrapy z siebie!... Wyrzuć wszystko na środek pokoju, żeby się po kątach nie rozlazło. Ja pójdę po wodę. Wychodzi do kuchni, słychać krzątaninę przy kociołkach. Zza parawa- nu wypadają poszczególne części garderoby Antosia. Rozmowa mię- dzy kuchnią i parawanem. Przyznaj się, Antoś: to ty sprowadziłeś tę Srebrzystą Wiwerę z Chińskim Grzebieniem? ANTOŚ Musiałem jakoś zabezpieczyć nam wieczór, Morduchno. Rzuci- łem słówko ministrowi kultury, a on je w lot złapał. Zresztą mamy wymianę kulturalną z Monako. W zeszłym miesiącu wysłaliśmy im nasz galowy ensemble. Głowę, oddzieloną od korpusu, która gada do wiersza, zmumifikowanego wieloryba - z jednym tylko nieświeżym kawałkiem i wiolonczelistkę o światowym rozgłosie. Mało? OKAPI Sowizdrzał z ciebie, Antoś. Jak Bozię kocham!... ANTOŚ Zimno mi, Morduchno. Poza tym nie lubię politykować na golasa. Wchodzi Okapi z. gorącą wodą, znika za parawanem. Chlupot nale- wanej wody. Antoś widocznie sadowi się w cebrzyku. Niebo! Arkadia! Jesteś moim aniołem, Morduchno! A, racja! Poszperaj w paczkach, które przyniosłem: są tam suweniry i cymelia. Rozpakuj ten największy kartonik. Znajdziesz w nim pieczone kasztany, prosto z Paryża. A w tym podłuż- nym jest mrożona róża. OKAPI wychodzi zza parawanu, zbiera porozrzucaną odzież Najpierw sfajczę ten cały lombard! Wychodzi do Kuchni. ANTOŚ Jaki lombard? OKAPI O rany! Pajacyk twojego śpioszka! na tle dźwiękowym rozsuwanych fajerek Co ci przygotować?... Do obiadu zawsze nakładasz szlafrok... Chcesz ten japoński z kutasem czy francuski z pomponem?... Rany boskie, jaki płomień! Twój rynsztokowy śpioszek żłopał wyłącznie czysty spirytus!... ANTOŚ spoza parawanu Dzisiaj mam chrapkę na perski. OKAPI wraca do pokoju, rozwija kartonik z łakociami Ten z frędzlami u dołu? Nie gniewaj się, Antoś, ale wyglą- dasz w nim jak dywan świeżo zwinięty do trzepania!... ANTOS Ordynarniejesz mi, Morduchno. Dawniej porównywałaś go do naleśnika. To było subtelniejsze. Bardziej kobiece. Jak ci podchodzą kasztany? OKAPI Pycha! Szkoda, że nie mogę zjeść ich wszystkich! ANTOS Kto ci przeszkadza? OKAPI z wypelnionymi ustami Wdowa po piekarzu. Nieboszczyk piekarz był mocny w przy- rodzeniu, zrobił jej siedem bachorów, a sam poszedł do lali. Jak dam dzieciakom pół pudła pieczonych kasztanów, chyba dostaną kręćka z radości. Ty nie masz dzieci, Antoś, więc nie wiesz!... ANTOŚ z gniewem Tylko bez polityki socjalnej! Dzisiaj jest niedziela, Morduch- no. Przyszedłem odpocząć... Okapi leniwie podnosi się z krzesła, podchodzi do szafy, wyjmuje bieliznę i perski szlafrok. Wszystko wiesza na obramowaniu parawanu. OKAPI Grzebyk i perfumy na komódce. Sięgniesz sobie ręką. ANTOŚ znowu wesoło Zaczniesz od filantropii, a skończysz na anarchii. OKAPI Nie mów źle o anarchistach. W gruncie rzeczy to rozsądni ludzie. Chcą cię zabić. ANTOŚ sięgając po rzeczy na obramowaniu parawanu Jak na razie zabijają kobiety stojące w kolejce po mleko, Bogu ducha winnych stróżów nocnych i masarzy, których pomawiają o masonerię. Mam z nimi mniej kłopotu niż z własną tajną policją. Wychodzi zza parawanu. Odziany w perski szlafrok, z fularem przebi- tym, diamentową szpilką, wygląda imponująco mimo nagich stóp. No i jak?... OKAPI składa ręce w szczerym zachwycie Jesteś piękny! Jesteś wspaniały, Antoś! ANTOŚ Chciałabyś, aby mnie zabito? OKAPI gorączkowo Co ty wygadujesz, Antoś?! Ja?... Żeby ciebie?... Toż to by było bluźnierstwo! Takiego pomazańca?! zauważyła brak pantofli Poczekaj! Dam ci papucie!... ANTOS przygląda się władczo, jak Okapi myszkuje pod szafą Znajdź mi ciżemki z kręconymi nosami. O, fantastycznie! Nie poniżaj się, Morduchno! Sam założę. OKAPI Wyglądasz jeszcze dostojniej niż wtedy, kiedy cię poznałam. zastanawia się Może nie byłeś tak wymyty? ANTOS sadowiąc się majestatycznie za stołem Dalibóg, nie pamiętam. Kiedyśmy się poznali? OKAPI żarliwie Otwierano właśnie Volkshall dla ubogich z naszego miasta. Na terenie dawnej cegielni... Chłopom zafundowano strzelni- cę, pawilon bilardowy i ze trzy piwiarnie. Jak to chłopom. Dzieciska otrzymały karuzele z wypchanymi wielbłądami, wó- zek z dmuchanym cukrem i jednego takiego w białym kitlu, co rąbał tasakiem ciągutkł. Dla dam — a jakże, dla dam! — wystawiono wiklinowe krzesełka i serwowano wodę z mali- nowym sokiem. Jak się zdrowo pociągnęło tej wody, to w no- się perkotały gazowe bąbelki. Szkoda, że z czasem wszystko podupadło. Kiedy coś jest dla ludzi, to przedziwnie szybko podupada. Zauważyłeś, Antoś? ANTOŚ Po prostu ludzie są niechlujni. No, ale my? Co z nami? OKAPI Z nami było tak. Glinianki przerobiono na sadzawki dla łó- dek. Napis głosił, że są to “Nawodne Promenady dla Kochan- ków i Mizantropów". Nigdy nie zapomnę tej nazwy; niekie- dy śni mi się po nocach. W samej rzeczy nasypano tam tro- chę nenufarów o paskudnie długich i oślizłych łodygach oraz wrzucono kilka wyliniałych karpi, które nie miały się do ży- cia. Ale łódki były fajne, pomalowane na zielono, ze staran- nie wyheblowanymi ławeczkami. Wyobraź sobie, Antoś: kiec- ki się nie darły. ANTOŚ Ale my?... OKAPI My?... To znaczy ja... W sam raz chodziłam wówczas z listo- noszem. Co ja wygaduję za brewerie! Chodziłam! Przesiady- wałam. Facet był tak zmitrężony całotygodniowym łażeniem, że na randkach wypatrywał tylko ławeczek. Co ławeczka, to on bęc! Co zielona trawka, to on klap!... Kiedyś nawet wilka złapałam... Miałeś wilka, Antoś? ANTOŚ Chodzi ci zapewne o nieodpartą konieczność drapania własne- go tyłka? OKAPI Elegancko to ująłeś, Antoś! A więc wsiedliśmy na te łódki ł zbieramy te nie kończące się nenufary. Nagle co ja widzę? Widzę ciebie! Stoisz na brzegu wśród różnych ministrów, którzy zaszczycili nasz ludowy bajzelek, i wybijasz się. Naj- wyraźniej się wybijasz! Masz na sobie cudownie skrojony szezlong. ANTOŚ Raglan... OKAPI Raglan. Na rękach renifery, a na głowie szapoklak. I getry. Bieluteńkie jak śnieg, zapinane na guziki — lśniące i czarne jak oczka myszy. Cóż to był za pejzaż! Jakaż starożytna martwa natura!... Tak też postawiłam oczy w słup, włosy uro- sły mi aż do nieba, a całą sobą chlusnęłam pod wodę. Kiedy się ocknęłam, wycierałeś mi właśnie latarenkę u nosa. Pa- miętasz? ANTOŚ Teraz już pamiętam. Kazałem cię wyłowić gorylom z obstawy. OKAPI Potem spoiłeś koniakiem i własnym powozem przywiozłeś do domu. Ale dżentelmeńsko. Żadnej odpłatności w gotówce... Wiesz, co pomyślałam? ANTOŚ Co? OKAPI Że musisz być co najmniej felczerem. A jak się rozdokazywa- łam, to i ksiądz w cywilu nie był dla mnie wykluczony. ANTOŚ Nie poznałaś mnie z gazet? Ze znaczków pocztowych? OKAPI Z gazet? Wychodzi do kuchni po nakrycie i kieliszki. Dalszy ciąg dialogu w trakcie tej krzątaniny, Nie gniewaj się, Antoś, ale w gazetach robią z ciebie małpę. Poszedłbyś raz do porządnego fotografa... O, w sam raz wpro- wadził się jeden do tej narożnej kamienicy z maglem. Sata- nello Maurycy! Przyjrzałbyś się jego witrynie!... Nowożeńcy uroczyści i sztywni, że tylko kłaść ich do trumny!... Dzieci od konfirmacji jak porcelanowe aniołki na cmentarzu!... Pan- ny przed zamążpójściem jakby ze wszystkim zafastrygowa- ne!... A mężczyźni! ANTOŚ Mam swojego fotografa. Nie nudź, Morduchno! OKAPI ze złością nalewa zupą z wazy Rosół. Makaronu dużo?... ANTOŚ zachłannie Ze trzy chochle. Dosyp też gotowanej marchewki... Co to jest? Pietruszka?... Dajże pietruszkę! wącha smakowicie opar nad talerzem Delicje! Co będzie na drugie? OKAPI z lekka udobruchana Sztukamięs w sosie chrzanowym. Ale nie myśl, że byle ja- ki!... Ani krztyny przerostów, a włókienka delikatniusie... Sa- me spływają po języku. Na deser budyń z waniliową polew- ką. Odstawia wazę, sama sadowi się. do jedzenia. Ant o ś połyka zupą łapczywie, Okapi przygląda mu się z odcieniem współczucia. Antoś?... ANTOŚ Yhy... OKAPI Kiedy jakoś niesporo mi zapytać... ANTOŚ Nie krępuj się. OKAPI Antoś... Powiedz prawdę: głodzą cię? ANTOŚ Jakże można głodzić tyrana? OKAPI Nie znam się na tym, ale widać po tobie, że można... Dają ci jakieś pastylki? ANTOŚ Pastylki? OKAPI Tabletki. ANTOŚ Chyba sfiksowałaś! Na śniadanie wsuwam krwawy befsztyk... OKAPI z uporem Ale z tabletkami. ANTOŚ Na obiad przystawki, czerninę z jabłkami i kapłona nadziewa- nego pulardą. OKAPI jw. Ale z tabletkami. ANTOŚ gwałtownie Bez tabletek! OKAPI jw. Gdyby jednak dobrze poszukać, na pewno by się znalazły. ANTOŚ Na kolację... patrzy na Okapi, odsuwa raptownym ruchem talerze Nie wytrzymam z tą babą! Na kolację też nie jem tabletek! OKAPI z triumfem To dlaczego tak szuflujesz ten rosół? Myślisz, że ja oczu nie mam? Nie, Antoś. Naród oszukasz, a kobiety nie zwiedziesz. ANTOŚ zupełnie sflaczały Lepiej daj wina, Morduchno. Co tam trzymasz w szafliku? OKAPI podchodzi posłusznie do szafy Co wolisz? “Veuve du Pape", czy też “Chateau Clicquot"? ANTOŚ Może być “Clicąuot du Papę". Byle raźno. bierze butelkę Daj, otworzę. A ty uwiń się z tym sztukamięsem. Okapi wchodzi do kuchni, A n t o ś rozlewa wino, Kosztuje, głośno mlaskając. To dziwne. W pałacu smakuje jak ocet siedmiu złodziei. Zwłaszcza na tych cholernych dyplomatycznych postójkach z symboliczną lampką wina. A tutaj niebo w gębie... OKAPI z kuchni Nie służy ci otoczenie, Antoś. ANTOŚ Symboliczna lampka wina!... Wypiłabyś kiedyś takie świń- stwo? OKAPI z kuchni Trzeba, abyś zmienił zawód. ANTOŚ A przy tym wszyscy kradną. Ambasadorowe sardynki do to- rebek, a konsulowie pełne garście cygar upychają do fraków. Sam się kiedyś na tym złapałem... Wyobraź sobie, buchnąłem cały talerzyk solonych migdałków! Na własnym przyjęciu... OKAPI wnosząc półmisek Ja tylko raz puściłam się w tango. Zwędziłam bibelota z Ma- gazynu Rozmaitości. No i nakryli mnie. Siedem dni aresztu. Ale nie żałowałam: po raz pierwszy w życiu ktoś inny prał moje szmatki... Jak tam sztukamięs? Podchodzi? ANTOŚ Gładziutko. OKAPI Smaczno ci, Antoś? ANTOŚ Bardzo smaczno! OKAPI A czysto ci na ciele? ANTOŚ Oj, czysto. OKAPI I w nożęta cieplutko? ANTOŚ Cieplutko. OKAPI To teraz się zastanów. Mógłbyś to wszystko mieć na co dzień. Poważnie mówię... Nie chcę cię czarować. Stary już jesteś, zniedołężniały, a w sprawach damsko-męskich też już mleko wykipiało. Właściwie wcale mi się nie podobasz. Ale gdybyś miał poważną propozycję i zmienił zawód... Znasz jakiś fach poza tą dyktaturą? ANTOŚ Jak byłem w wojsku, pomagałem przy robieniu pryczy. OKAPI Więc o co chodzi! Masz przecież jakie takie chody i wyro- bienie majstrowskiego dyplomu to dla ciebie pestka. Myślę, że pozwolenie na własny warsztat też byś wykuśtykał. w rozmarzeniu A ja byłabym Pani Majstrowa. ANTOŚ Rozczulasz mnie, Morduchno. OKAPI ...Prowadziłabym ci gospodarstwo z należytym uważaniem, nie szastając groszem. Anibyśmy się obejrzeli, a już by się uskładało na bicykl. Albo na dwa bicykle?... Widzisz nas, Antoś? Czy widzisz te jesienne niedziele, kiedy ty w pum- pach, a ja w długiej spódnicy i w bluzce z bufami... pokazuje na sobie spódnica wcięta w talii, koniecznie czarna... do tego obcisłe buciki, wysoko sznurowane... pod szyją koniecznie gustowny żabocik, u rękawów też wąskie mankiety, zapinane na guziki koloru ryjówki... pedałujemy gdzieś na skraj świata, na wrzo- sową polanę lub w brzozowe zagajniki?... To byłoby życie! Dwa nowiusieńkie bicykle! Śniadanie, oczywiście, na trawie. Świeżo wyprany obrus... ANTOŚ Nie będę stolarzem, Morduchno. OKAPI zgaszona Nie będzie bicykli? ANTOS odsuwa posępnie talerz, drżącą ręką nalewa wina Widzisz, dziecko, mojego zawodu się nie zmienia. Pierwszego dnia, gdybym tylko zmienił zawód, powieszono by mnie na ulicznej latarni. OKAPI Ci twoi?... Tak bardzo cię kochają? ANTOŚ Moi?... wypija jednym haustem wino Wszyscy. Ty również znalazłabyś się wśród gapiów, po- dziwiających dyndającego potwora. OKAPI Ja?... Nigdy! ANTOŚ Dlatego cię lubię. Dlatego wymykam się zasadzkom moich gorliwych hycli, którzy strzegą dyktatora przed skandalem... bo chyba przeczytałaś w jakiejś gazecie, jak bardzo jestem nieskazitelny?... dlatego przynoszę ci te zdechłe mrożone róże. Dlatego wolę rosół z marchewką zamiast kremu z homarów, obżeram się sztukamięsem, przeżywam chwile rozkoszy w dę- bowej sitzwannie. U mnie też było takie studzienne podwó- rze... tak dawno, że już trochę w to nie wierzę. U mnie też nasłuchiwało się głosów za oknem, innych w niedzielę niż w poniedziałek, głośniejszych z wiosną, markotniejszych na jesieni. OKAPI To dlaczego zalazłeś tak wysoko? ANTOŚ Sprzedawałem gazety na ulicach. Liznąłem trochę tej dzien- nikarskiej trawy. Zacząłem chodzić do sal bilardowych, żło- pać piwo i mądrzyć się. Potem poszło samo: smarkaczowskie konfraternie, półlegalne związki, wreszcie stronnictwo poli- tyczne. Kilkanaście lat upodlenia, złudzeń, kupczenia przeko- naniami. OKAPI z radością Ty masz przekonania, Antoś? Nigdy mi o tym nie mówiłeś. Głupi stary, gdybyś wiedział, jak urosłeś w moich oczach... Mój świętej pamięci tatuś też miał przekonania. Ale chyba za bardzo katolickie, bo mu nic nie wyszło... ANTOŚ A mnie, jak na pohybel, wyszło! Więc już nigdy nie będę stolarzem. OKAPI melancholijnie zbiera talerze Powiedz mi, Antoś, za jakie my grzechy cierpimy? Kogo by tu nie wziąć, każdemu się nie udało. Ty Prezydent — ja Szwaczka. A oboje jak te biedne bezpańskie psy na deszczu... przygląda się badawczo Antosiowi No, głowa do góry, staruszku! Może ci posłać łóżko?... Lubisz podrzymać w krochmalonej pościeli. Nastawić termoforek? ANTOŚ żałośnie Nie dzisiaj. Mam alibi tylko do dziewiątej. Chyba poczytam gazetkę... Znajdziesz jakiegoś szmatławca? OKAPI rozgląda się Coś powinno być. Poczekaj!... W którym to straganie?... A, ra- cja! Kupowałam zielone śledziki do octu. Handlarz mi je owi- nął... Nie wiem tylko, czy dzisiejsza? ANTOŚ Wszystko jedno jaka. Okapi wynosi talerze, wraca z gazetą, którą dzierży w dwóch pal- cach, daleko od twarzy. OKAPI Trochę zalatuje. ANTOŚ Lubię zapach zielonych śledzików do octu. OKAPI Tu i ówdzie zatłuszczona. ANTOŚ Umyję potem ręce. Okapi wręcza gazetą Antoslowi, sama sadowi się naprzeciw z pudełkiem prażonych kasztanów. Wydłubuje łakocie dystyngowanym ruchem i z upodobaniem zajada. OKAPI Czytaj na głos. Ubóstwiam twój sznapsbaryton, Antulka!... ANTOŚ wertuje gazetą “Jego Arbitralność prezydent Anton przyjmuje delegację Na- rodowych Włościan. Chłopi przepraszają prezydenta za ze- szłoroczną powódź." OKAPI Jak to: przepraszają? ANTOŚ Zwyczajnie. Obejmowali mnie za kolana. OKAPI I się nie kopyrtnąłeś? ANTOŚ Nie wypadało. czyta “Prezydent Anton otwiera błotne kąpiele na południu kraju. Prezydent jako pierwszy zanurza się w glajzdyce." OKAPI To chyba nie najzgrabniej napisali, Antulka? ANTOŚ Przesadzasz, Morduchno. Tego tak czy tak nikt nie czyta. “Jego Arbitralność prezydent Anton w składzie porcelany. Upominek dla małżonki prezydenta w postaci filigranowego słonika." OKAPI zastyga z czekoladką w palcach Dali jej słonika! ANTOŚ Dali. OKAPI Tej starej lokomotywie, słonika? ANTOŚ Tej starej lokomotywie. OKAPI ze złością A więc anarchiści mają rację! uderza pięścią w stół Tylko się nie kłóć ze mną. Wiesz, że jak wpadnę w gniew, to bywam straszna!... Żeby takiej... takiej biżuteryjnej karu- zeli dawać słonika!... Za naszą krwawicę, za nasze nieprze- spane noce!... Nie, Antoś, tego już za wiele!... Jeszcze jutro zobaczysz mnie na barykadzie, ty biżuteryjny nicponiu! Pod czarną chorągwią mnie zobaczysz!... Ramię w ramię z Super- dynamitardą Trotem! ANTOŚ ostrożnie A może byś zjadła czekoladkę? Zupełnie rozkitwasiłaś ją w palcach. Żal patrzeć. OKAPI wracając do przytomności Co? ANTOŚ Ubabrzesz sobie bluzeczkę. Czekoladka. Sflaczała co nieco. OKAPI Jak? ANTOŚ Szkoda twojej bluzeczki. OKAPI oblizuje palce, uśmiecha się. z ukontentowaniem Podoba ci się? ANTOŚ Prześliczna. Zwłaszcza ta zazdrostka wokół dekoltu. OKAPI kryguje się, całkowicie rozpromieniona Zazdrostka! Oj, sprośniku, sprośniku!... Umiesz zawrócić w głowie, Antulka. A wiesz? Tę bluzkę dostałam po jednej umarłej z sąsiedztwa. Chorowała na piersi. Na stypie nie- boszczki wdowiec rozdał między dziewczyny wszystko, co po niej zostało. Do ostatniego ciuszka. Ot, taka romantyczna historia! No, ale czytaj, co tam słychać w szerokim świecie!... ANTOŚ pochyla się nad gazetą ...Co tam słychać na szerokim świecie?... “Jego Arbitralność prezydent Anton przecina wstęgę..." Milknie raptownie. OKAPI Czytaj!... Dlaczego utknąłeś? uprzejmie To bardzo ciekawe, z tą wstęgą... A n t o ś w milczeniu przewraca stronice gazety. Gdzie ją przeciął? Czym? Z jakiego powodu?... Może mu to nie wyszło?... Ja na przykład nigdy nie przecinałam wstęgi. Nawet nie wiedziałabym, jak się do tego zabrać... A n t o ś milczy, wlepiając zgaszony wzrok w szpalty gazety. Zabolało cię coś, Antoś? Ząb? Zrobię ci tamponik ze spirytu- sem. ANTOŚ Rzygam tym Antonem! OKAPI Widocznie sam sobie życzyłeś. ANTOŚ Życzyłem? Rozkazałem. A teraz zbiera mi się na wy- mioty. OKAPI Może byłoby warto, abyś poszperał w nekrologach. Tam jeszcze znajdziesz kawałek życia. Na przykład: “Maniuś Zą- bek powiększył grono aniołków" albo “Nieutulony w żalu Sebastian Niewybredny." ANTOŚ z entuzjazmem Mam! OKAPI aż się poderwała Znalazłeś coś, Antoś? ANTOŚ Znalazłem! Jak Boga kocham, że znalazłem!... O, tutaj! Po- patrz ! O k a p i okrąża stół, w największej ekscytacji zagląda Antosiowi przez ramię. W tym samym momencie za oknem wybucha katarynko- wa muzyczka ze znajomą kantyleną piosenki. Podkład muzyczny to- warzyszy całej tej scenie. OKAPI sylabizuje O-ka-pi. A cóż to za dziwadło? ANTOS śmieje się rozradowany Dziwadło! Wybornie powiedziane, Morduchno! Okazuje się, że są jeszcze dzłwadła na świecie! Mam czytać? OKAPI No pewno! Może to będzie coś do śmiechu? ANTOŚ Niewykluczone. OKAPI Albo coś do płaczu? ANTOŚ Bardzo prawdopodobne. OKAPI A może tajemnicze? Zupełnie tajemnicze? ANTOŚ Przypuśćmy i taką możliwość!... OKAPI Albo straszne? Takie straszne, że nie da się w ogóle wy- obrazić. ANTOS Wcale bym się nie zdziwił. OKAPI Boję się, Antoś!... Okrutnie się boję! ANTOŚ Więc nie czytać? OKAPI Coś ty? Głupi? Czytaj, i to prędko! ANTOŚ czyta przy wtórze katarynki “Jak donoszą z belgijskiego Konga, natrafiono tam na ślad nie znanego dotychczas zwierzęcia. Pigmeje ze szczepów Bambuba i Manjema..." OKAPI ...Bambuba i Manjema... Jaka dystyngowatość!... ANTOŚ “od dawna wyrabiali ze skóry zwierzęcia rzemienie, paski i pasy do naboi..." OKAPI Obrzydliwe czarnuchy! Mordowali nasze dziwadło! ANTOŚ “Oficerowie z fortu belgijskiego..." OKAPI Oficerowie z fortu!... Ja chyba nie wytrzymam, Antoś! ANTOŚ “...Oficerowie z fortu poświadczyli, że znane im jest osobliwe zwierzę pod nazwą o-api albo okapi. Niekiedy obserwowali je przez lornetki. Zdaniem oficerów potwór był całkiem po- wabny..." OKAPI Jaki? ANTOŚ Powabny. Znaczy się: pełen wdzięku. OKAPI Od razu tak myślałam. ANTOŚ czyta “...Jako pierwszy zdjęcia okapi dokonał pan Andersen, my- śliwy światowej sławy, ale cielątko okapi było martwe." OKAPI Biedactwo! Dzieci teraz tak wcześnie umierają. Głównie ze szkorbutu. ANTOŚ czyta “Dopiero w bieżącym roku wyprawa profesora Langa przy- niosła olśniewający sukces. Udało się schwytać do wilczego dołu cielę okapi, które oswojono i przyzwyczajono do żywie- nia się skondensowanym mlekiem. I tutaj wkraczamy już w dziedziny prawdziwej poezji!..." OKAPI Widzisz, Antoś! Piszą, żebyś czytał z namaszczeniem. ANTOŚ “...Bo czym jest okapi, jeśli nie ziszczeniem się greckich mi- tów o syrenach, pół rybach, a pół kobietach, o centaurach i bazyliszkach, o wszystkich tych chimerach, które w jednym ciele łączą wiele gatunków. Okapi! Zwinność i sprężystość antylopy, dostojeństwo żyrafy, czujność i płochliwość konia, egzotyczne piękno zebry — to wszystko jedna w sobie okapi, tajemnicza kuzynka naszego rodzimego osła!..." OKAPI Tfu!... Coś zachachmęciłeś, Antoś! ANTOŚ Z czym? OKAPI Z tym osłem! Przywidziało ci się. ANTOŚ Być może żurnalista się pomylił. Przeczytałem wszystko, jak stoi. Ale masz rację: ci gryzipiórkowie zawsze muszą zohy- dzić. Dlatego trzymam ich za pysk! przeciąga się z zadowoleniem. Ale niedziela była udana!... Nalej jeszcze kusztyczek wina. potem pójdę. Okapi nalewa, A n t o ś smakowicie obraca kieliszek w palcach Jakże to ja ciebie nazywam, Morduchno? OKAPI Właśnie tak: Morduchna. ANTOŚ Przyznasz chyba, że to brzmi trochę grubiańsko? OKAPI z westchnieniem Gorzej. Alfonsowato. ANTOŚ Z burdelu jakoś? OKAPI Jeszcze gorzej. Z małżeńskiego łoża. ANTOŚ Ona do niego: “Puntusiu", a on do niej: “Morduchno". O to ci chodzi? OKAPI Na dobranoc ona go szczypie w policzek, a on ją klepie w pośladek. ANTOŚ ze śmiechem Tak jak Prezydent Prezydentową? OKAPI Zupełnie tak samo. ANTOŚ wychyla jednym haustem kieliszek A przecież ty jesteś niewydarzona! Jota w jotę nasze dzi- wadło. Antylopa, żyrafa, koń, zebra — cały zachwycający ga- limatias. Chcesz, żebym cię nazywał Okapi? OKAPI w zawstydzeniu Nie wiem, czy zasługuję? Jesteś dzisiaj wobec mnie bardzo nonszalancki. ANTOŚ Szarmancki. OKAPI Chciałam powiedzieć, że zwracasz się do mnie z niezwykłą pasmanterią. ANTOŚ Galanterią. OKAPI z triumfem Teraz sam się zakałapućkałeś. Galanteria to jest towar w sklepie galanteryjnym. Może się założysz? Guziki, fiszbiny do gorsetów, haftki, podwiązki, rajsweszlusy... ANTOŚ Chyba już lepiej sobie pójdę, Okapi. Dopóki mi się jeszcze wydaje, że cię kocham... OKAPI Łyso, ci, Antoś, okropnie ci łyso. Tylko dlatego tak ci spieszno, żeby dać dyla!... II Środek burzliwej nocy. Pokój tonie w sinym półmroku, raz po raz rozświetlanym fosforycznym rozbłyskiem bezgłośnych błyskawic. Oka- pi śpi, skulona na łóżku. Zdjęła tylko trzewiki, rozpuściła włosy. Przy stole, na dawnym miejscu Antosia, zgarbiona sylwetka innego mężczyzny, w kapeluszu i płaszczu z wysoko podniesionym kołnie- rzem, T r ot także drzemie, sposobem bywalca dworcowej poczekalni, z rękoma zaciśniętymi na starej walizce, która spoczywa na stole. Fos- foryczne światło zza okna podkreśla trupią bladość jego twarzy. OKAPI przez sen ...Nie całuj mnie po kopytkach!... Słyszysz? Przestań całować, bo wierzgnę!... z lubością. O tak!... Pogłaszcz ją jeszcze raz! Podoba ci się moja grzy- wa?... Nie. Żadnych kokardek!... śmieje się A to świszczypała! Zawiązał mi kokardkę na ogonie!... Ucho od śledzia! Mówię przecież: mam ucho od śledzia!... Sam je- steś osioł! krzyczy Osioł! TROT zrywa się, nieprzytomny Mama? płaczliwie Dlaczego mnie tak brzydko nazywasz, mateczko?... Powiem tatusiowi. On nie pozwala zamykać mnie w ciemnej komórce. Dlaczego tak mnie dręczysz, mamo? OKAPI przez sen Zamknij pysk!... Przepraszam, to ja mam pysk. Ty masz fi- zjonomię. Źle mówię? Fizjonomię?... Istotnie, zapomniałam, że jesteś fizylierem. TROT obija się na oślep wokół mebli Będę gryzł! Jak kocham Pana Jezusa, ukąszę cię w rękę. W matczyną rękę... Nie chcę do komórki! Nie chcęęę!... Tam są pająki i kartofle, które poruszają wąsami. Wielkie, obśliz- łe wąsiska. OKAPI przez sen Wąsiska ma okapi-samiec. A ja jestem dziewczynka. Dzie- wica. Wącham kwiatki i jem waniliowe ciasteczka. TROT jw. Mama! Nie mogę już więcej ciasteczek!... Rozboli mnie brzu- szek, przyjdzie pan doktor i przystawi mi pijawki. Wiem, że lubisz się przypatrywać, kiedy pijawki odpadają. Wtedy kapie ze mnie krew. potrząsa rękoma Pełno krwi! Obmyjcie mnie z krwi! OKAPI siada raptownie na brzegu łóżka, przytomnieje, z grozą wpa- truje się w chybotliwą postać Trota Kto jest?! spazmatycznie Kto tutaj?!... TROT półprzytomny, zbliża się do Okapi z rozpostartymi palcami, jakby chcial dusić Nie pójdę do komórki!... Uduszę cię!... Bądź przeklęta, ty skurwymatko!... OKAPI cofa się na łóżku Tylko precz z łapskami. Macać to możesz kury, bandziorze. Czegoś się do mnie przypałętał? TROT prostuje się, rozmawia znowu z kimś innym, z osobą służbową Przejrzał pan moje dokumenty?... Chyba wszystko w porząd- ku?... Proszę, oto bilet. Czekam na pociąg do uzdrowiska. Ot, i zdrzemnąłem się, jak to zwykle na dworcu. Tak, ma pan rację. Są kłopoty z płucami. Nie zamierzam ukrywać: bardzo poważne kłopoty. OKAPI Trot! Aleś mi napędził stracha!... TROT oprzytomniał Za pozwoleniem... Gdzie ja jestem? OKAPI zapalając naftową lampę z umbrelką Jak to gdzie? U twojej ulubionej Morduchny! TROT zdejmuje kapelusz, ociera pot z czola Oczywiście. Kiedy rozum śpi, budzą się potwory. Myślałem, że jestem... OKAPI ...na dworcu. Wybrałeś sobie znakomitą garsonierę. Pogratulo- wać. Zwłaszcza przy twoich płucach. Przecież tam musi okrop- nie ciągnąć od tych pociągów. TROT siada przy walizce Lekceważysz zasadę uschniętego liścia, Morduchno. OKAPI Jakiego znowu liścia?... TBOT Powiedzmy, że masz uschnięty liść... OKAPI sceptycznie Powiedzmy. TROT I postanowiłaś ten liść ukryć. OKAPI Nie rób ze mnie wariatki! Co to jest za liść? Zrywasz mnie w nocy, napędzasz strachu... TROT cierpliwie Uschnięty. Już ci tłumaczyłem. Więc co zrobisz, aby go ukryć ? OKAPI ostrożnie Trot, ty nie masz przypadkowo kręćka? TROT jw. Otóż wkładasz go w stertę innych uschniętych liści. OKAPI Ależ wtedy i ja go nie znajdę! TROT O to właśnie chodzi. OKAPI Więc po co mi ten liść? TROT Po to, żebyś zrozumiała, dlaczego nocuję na dworcach. Chyba jasne? OKAPI Za to zupełnie niejasne jest, skąd się tutaj wziąłeś. TROT Zostawiłaś otwarte drzwi. Bardzo nieostrożnie, Morduchno. Bardzo... Wiesz, jakie niespokojne czasy. Poza tym jesteś samotna... OKAPI z tajoną złością Cholernie rzadko. Niektórzy nachodzą mnie nawet w nocy. Na przykład w sprawie... wstyd powiedzieć... uschniętego liścia. TROT Musiałem. Ten ludobójca Anton znowu powiększył zgraję hycli. Są wszędzie, węszą w .każdym zakamarku. Na domiar złego do akcji włączył się Jaksa Zakapiorek! OKAPI Pikulik! TROT Kto? OKAPI Niziołek? TROT Jak? OKAPI No, taki konusek? TROT czujnie A ty skąd wiesz? OKAPI Chyba z magla. Zjesz coś? Zostało trochę sztukamięs z obia- du. Chichoce. TROT Co cię tak śmieszy? OKAPI Zrób mi przyjemność, Trot, i zostań moim Trąbizupką! Znowu chichoce. TROT oschle Zapominasz się. Gdyby któryś z dynamitardów tak się ode- zwał... OKAPI Wiem. Zrobiłbyś z niego szrapnel po wiedeńsku. Ale tutaj jest moja jadłodajnia. Spałaszujesz kęsek wołowiny? TROT O tej porze spożywam tylko tabletki. OKAPI znowu ze śmiechem Racja. Wszystko mi się dzisiaj pokitwasiło. Przecież to ty jadasz tabletki!... Że też zapomniałam. W takim młodym wieku!... I popatrz, zupełna awitaminoza! TROT Skleroza! OKAPI Skleroza. Podgrzeję ci herbatki! Chyba jeszcze zostało trochę żaru pod blachą. TROT Ale słabiutką. Jak słomka... I nie więcej niż pół szklanki. Tylko aby popić. OKAPI Kieruje się w stroną kuchni Nigdy nie mogę się tobie nadziwić, Trot. Rozrzucasz po ca- łym mieście bomby, ćwiartujesz ludzi, a wcinasz tabletki. Z radością wyrwałbyś Prezydentowi nóżki z dupy, a popijasz słomkę. U nas w domu ta twoja słomka nazywała się jeszcze delikatniej: “siki świętej Weroniki". TROT Tfuj! Ordynarniejesz, Morduchno. OKAPI z kuchni Z łatwością podpisujesz wyroki śmierci, a każdy szykowniej- szy wyraz napawa cię obrzydzeniem. Gdybym cię nie znała, podejrzewałabym, że jesteś katastrofem. TROT Kastratem. OKAPI Dobra. Katastrofalnym kastratem. Na pewno po każdym pisiu myjesz rączki w toalecie?... TROT Dbam o czystość. Higiena jest ozdobą naszej Wielkiej Re- wolty. Tego również musisz się nauczyć. OKAPI Emancypacji... Dobrze mówię? TROT Dobrze. OKAPI Abstynencji... Dobrze mówię? TROT Na razie dobrze. OKAPI Konstatacji. TROT Kontestacji. OKAPI Kontestacji... Konstantynopoliteizacji... A teraz higieny. Nie, Trot, stanowczo mnie przeceniasz. Nigdy nie miałam szczę- ścia do chłopców, ale z tobą to już Pan Bóg trochę przesolił. Superdynamitarda... Dobrze mówię? TROT Trochę za poufale. OKAPI Superdynamitarda Trot! Nigdy bym nie pomyślała o czymś takim!... Z wybuchowych chłopów już kominiarz był dla mnie zbyt piekielny! wnosi herbatę, stawia przed T r o t e m Masz tu swoją słomkę!... TROT wysupłuje tabletki z płaszcza, łyka, popija Dełicje! Niebo w gębie! OKAPI przygląda mu się ze zdziwieniem Jak myśmy się znaleźli, Trot? Ty i ja?... TROT Nie pamiętasz? OKAPI Dalibóg, w głowie mi się nie mieści. Ty i ja! T r ot otwiera pedantycznie walizkę, wyciąga z niej paczuszki z dyna- mitem, starannie ustawia w foremne kuby, całość obwiązuje wianusz- kiem jajowatych granatów. TROT w miarę opowieści coraz bardziej podniecony, aż po granico histerii ...Piętnasty lipca 1905 roku. Godzina 16.05. Gwałtowny dzwo- nek .do drzwi. Byłem sam w domu. Samiec w okresie spóźnio- nego pokwitania. Poczucie bezbronności, zagadkowy niepokój. Zawsze ktoś przy mnie: ojciec, guwernantka, nauczyciel mu- zyki albo matka. Z matką się nie lubiłem. Dręczyła mnie. Ale choćby ona. A tu nikt. I ten szarpiący nerwy dzwonek. Otwo- rzyć? Akurat tego dnia wylazł mi szpetny karbunkuł na grdy- ce. Obrzydzenie. Wstręt do samego siebie. Wstręt do materii, która rodzi karbunkuły. Pryszcze. Flaki. Bebechy. Otworzyć? Wylewam na potylicę pół butelki lawendy, otwieram. W progu ty. Niezwykła. Wyalienowana z klatki schodowej. Pod pachą kosz bielizny. Zapach kobiecego potu i krochmalu. Odchodzę od zmysłów. Chrapliwie pytam: “W jakiej sprawie?" A ty nadnaturalniej pod słońcem: “Ja z bielizną." Z bielizną? Tak po prostu: z bielizną? Wewnętrzny chichot rozsadza mi trze- wia. Histeria. A za plecami puste mieszkanie. “Pani dziwnie pachnie!" Chichoczesz: “To krochmal, paniczu!" Krochmal! Gwałtowna asocjacja: krochmal — krochmalić. Więc chromo- lę! Będziemy się krochmalić. Wciągam cię do sieni, drzwi na łańcuch. Tarzasz się u moich stóp: “Jestem biedną szwaczką, hrabiczu!" Szwaczką? Tym lepiej. Wykrochmalę szwaczkę! Oszalały z perwersji rozpinam niezliczone gorsety, łuskam jak cebulę. Nad cebulą karbunkuł. Cebula pod karbunkułem. In- fernum! I ty tego nie pamiętasz? OKAPI Teraz sobie przypominam. Było trochę niezdarnie. Dużo krzy- ku, bałaganu, żyrandol się urwał... Ale samej rzeczy nawet nie zauważyłam. TROT Niemniej jestem ci głęboko zobowiązany. Gdyby nie ten prze- łom, ten święty chrzest ognia... kto wie, czy nasz naród miał- by swego superdynamitardę. OKAPI A już wdowa Pickel mnie przestrzegała: “Pani kochana, tyl- ko z daleka od mieszczańskich lowelasów. Wszystkie moczo- płciowo poplątane." TROT Dałaś mi poznać, że jestem mężczyzną. Potem już poszło gład- ko: gwałt na służącej, stratowanie guwernantki, demolacja fortepianu. Jakże nienawidziłem tych klawiszy z kości sło- niowej! Pożółkłe zęby starca... Wreszcie zdobyłem się na osta- teczność: sfajczyłem całą chałupę. Pluskałem się w blasku płomieni jak ryba w świeżej wodzie! Och, Morduchno, Mor- duchno! Gdybyś znała słodką radość wolności, która nas wią- że... Nas: wyzwolonych dynamitardów. Jeszcze zgnieść tę plu- skwę, prezydenta Antona! OKAPI Krzywdzisz go. Stary, zmęczony człowiek. TROT Strażnik grobowca! Kąsa w obronie trupiej zgnilizny... Mor- duje dla ocalenia martwych idei, konwenansów, przesądów! To ma być człowiek?! OKAPI Dba o interes. TROT Piorąc mieszczańskie brudy sama stałaś się burżujką! OKAPI Dbam o interes. TROT Interes, interes! Właśnie od tego trzeba was wyzwolić. Ostrzec. Nastraszyć. Wiesz, kiedy to pojąłem?... Był taki dzień. Splunąłem w chusteczkę i nagle zobaczyłem krew. Tym razem własną... Śmietelny strach przeistoczył się w objawienie: trzeba upuścić krwi! Jedynie ta purpurowa ciecz może wam przypomnieć, że jesteście ludźmi. Inaczej wasze żyły wypeł- nią się bagienną wodą, a mózgi przeobrażą się w kupieckie kantorki. Więc również mózgi na bruk! Popatrzcie: oto cały interes! Trochę białawej miazgi, na której można się co naj- wyżej poślizgnąć. OKAPI Uważaj, synku, żeby cię muchy nie obsiadły na wiosnę!... Mą- drala! Ludzkim mózgiem poniewiera!... A ty niby kto? Bóg Ojciec czy woźny w magistracie? TROT Przepraszam cię, Morduchno, uniosłem się. Niekiedy zapomi- nam, do kogo mówię... OKAPI płaczliwie Ażebyś wiedział!... Wyrażałeś się do mnie. TROT Masz rację. Fałszywy adres. OKAPI jw.. Wyzywałeś od najgorszych. Ino patrzeć, a byś mnie pobił. Damski bokser! TROT Zapomnijmy o tym. wskazuje na paczki z dynamitem Przyniosłem ci na przechowanie. OKAPI Co to jest? TROT Fajerwerki. Niewiele: z pięć kilogramów, oczywiście, nie li- cząc opakowania. Ale wystarczy, żeby narobić bigosu... ujmuje jedną z paczuszek. Widzisz? OKAPI Widzę. TROT Pałac prezydencki. Cztery stulecia budowy, przebudowy, do- budówek, modernizacji, udoskonaleń... Cztery wieki groma- dzenia dzieł sztuki, porcelan, majolik, terakot, stiuków, dy- wanów, żyrandoli, kinkietów, kandelabrów... A tu szast-prast i perzyna. OKAPI poprawia Pierzyna. TROT podejmuje następną cegiełkę trotylu A to co? OKAPI Bo ja wiem? TROT Koszary i arsenał broni. Dwa tysiące chłopa, sześć tysięcy karabinów, granatów, pałaszy i kaszkietów. A tu szast-prast... OKAPI ...i pierzyna? TROT Perzyna. podnosi kolejną paczuszkę Dworzec Centralny. Następna cegiełka. Poczta. Kolejna ce- giełka. Bazar. Siedlisko nędzy i oszustwa... OKAPI stanowczo Bazaru nie waż mi się ruszać! TROT A to dlaczego? OKAPI Powiedziałam: nie, to nie. TROT Ale dlaczego? OKAPI Takiej zieleniny jak na bazarze nigdzie nie dostaniesz!... No i gadki: cudowniejszych gadek nie usłyszysz nawet w teatrze! TROT Więc może szast-prast z teatrem? OKAPI po namyśle Dobra. Jeżeli zostawisz mi bazar, możesz schrupać sobie te- atr. Do teatru chodzą damulki, żeby się wypindrzyć. Niektó- re przynoszą lornetki i oglądają podtatusiałych grubasów na scenie. A potem włażą im do garderoby i wachlują grubasów wachlarzami. Bezterminowa ohyda! Wiem, bo w czasach bie- dowania występowałam w jednym bulwarowym. TROT zgarnia paczki z dynamitem Więc przechowasz? OKAPI podchodzi do komody, wysuwa szufladę, rozkłada przyniesiony małeriał wybuchowy Tu będzie najlepiej. Cała szuflada pełna piorunków. TROT zagląda jej przez ramię Zbierasz kamyki? OKAPI Kamyki? Mówiłam już, że pioruny. Scheda mojego dziadka po kądzieli. z dumą Majestatyczna, co? TROT Jeżeli ktoś lubi kamyki... OKAPI Głupiś, jak cała dzisiejsza inteligencja!... To są pioruny! Nie- które sama zbierałam z dziadkiem. Wychodziło się nieraz po burzy i szukało w pobliżu miejsca, w które wyrżnęła błyska- wica. Cudownie było chodzić boso w kałużach! Dziadek wy- patrywał nieomylnie: pochylał się i za chwilę trzymał w dło- niach pokaźnego pioruna. TROT Bajdurzysz! OKAPI ze złością Więc popatrz!... Widzisz ten krzemień w zielonkawe żyłki? TROT Zadziwiający. OKAPI To nie byle jaki piorun. Wszyscy w parafii na niego polowa- li, ale dziadek przechytrzył... Piorun zabił samego organistę przy farze. Tak się gracko uwinął z organistą, że chociaż chło- pa zakopano na godzinę do ziemi, powiększył chóry Serafi- nów... Przepalił go od głowy do stóp... Jak była msza żałob- na, dziadek wskazał mi palcem na dziurę w podeszwie nie- boszczyka. Nic nie kłamię. TROT jak zahipnotyzowany przesypuje kamyki w garściach Pozwolisz się pobawić, dziewczynko? OKAPI czule Ale niczego nie zgubisz! Ani nie popsujesz? TROT siada na podłodze, rozsypuje kamyki, uklada z nich mozaikę Ułożę z nich kościotrupa. OKAPI Obrzydliwy bachorek! glaszcze Trot a po włosach Chciałabym mieć chłopczyka, Trot. Właśnie takiego jak ty: z kieszeniami wypchanymi kapiszonami do podkładania pod koła powozów, z bałaganem różnych rozmaitości w szufladce, z piegami na nosie. Wszędzie musiałby mieć piegi... śmieje się beztrosko ...nawet na jajeczkach! Widziałeś kiedyś gniazdko biegusów? Tam są takie nakrapiane jajeczka. Pełne gniazdko piegusów. Zrobisz mi dziecko, Trot? TROT Nie teraz, nie teraz. OKAPI Ale — powiedzmy — za miesiąc. Za miesiąc i kilka dni... Trzeba dobrze obliczyć. przelicza na palcach Nie musiałbyś się żenić ze mną. Sama bym wychowała. A że miałby w metryce NN, to dla mnie fiume. Boże, jak bym ja go broniła! Przed obelgami, przed biedą, chorobą, przed wszy- stkim! Zrób mi chłopczyka, Trot! TROT Przecież widzisz, że jestem zajęty... OKAPI przygląda się mozaice Szkarada! Toż to kostucha z czarnych sztandarów! T r ot chichoce złośliwie. Oddawaj pioruny! TROT Nie dam! OKAPI Oddawaj, bo popamiętasz! Gdyby dziadek zobaczył, co wy- prawiasz z jego piorunami... TROT Całuj psa w nos! OKAPI zawadiacko Szurasz? TROT Szuram! OKAPI Więc uważaj, żeby ci nie odpadły zelówki! TROT Babskie gadanie! OKAPI chwyta za granat ze stołu A teraz?... co teraz powiesz, zasrańcu? TROT zrywa się przerażony Nie wygłupiaj się, Morduchno! Ludzi przebudzisz... OKAPI z pogardą opuszcza ręką, w której dzierży granat I to miał być ojciec mojego dziecka! TROT wyjmuje jej granat z ręki, kamyki i ładunki pakuje pospiesz- nie do komódki Podobałaś mi się w pozie Furii, Morduchno. Ten gest... Jakże naturalny! Potrzebuję kogoś takiego jak ty. OKAPI Zwłaszcza kiedy zatęsknisz za swoją cienką herbatką. TROT Nie rozumiesz. Ostatnio przemyśliwam nad utworzeniem ko- biecego korpusu dynamitardów. To niezbędne. Poza tym wro- dzony fanatyzm kobiet doda naszemu ruchowi rozmachu... Wszystko uwzględniłem. Chodziło tylko o przywódczynię. O główną Amazonkę! I nagle ty, ty z granatem w zaciśniętej piąstce... Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności! A może znak od Boga? Jak masz na imię naprawdę, Morduchno? O k a p i milczy, całkowicie zbita z pantałyku. Trot zatrzaskuje szu- fladę w komodzie. Przecież nie “Morduchna"? To byłoby tragiczne. OKAPI bąka Sam przywlokłeś to przezwisko. A teraz wlecze się za mną jak fetor za wojskiem! TROT Wiem, Powinienem się za to spoliczkować. Haniebne reminis- cencje nocnego zakradania się pod małżeńskie łoże rodziców... Więc jak cię zwali ojce, moje biedne dziecko? O k a p i milczy w konsternacji. Śmiało! Czym bardziej plebejskie będzie twe nazwanie, tym bardziej się nada na pseudonim superdynamitardki!... Magda? Petronela? Justa? Placyda? OKAPI Gorzej. TROT z entuzjazmem Superamazonka Aniela! wsłuchuje się w pogłos tej nazwy Aniela! Anielcia?... Wolałbym jednak coś innego. To nie po- rywa tłumu. Miałkie. Ckliwe. Mazgajowate. Funta kłaków nie- warte. OKAPI Nie mam na imię Anielcia! TROT Więc jakże, do jasnej Anielki? OKAPI powoli, z niechęcią Mój ojciec Józef... po dziadku Bazylim... i matka Alewtina... po babci Praksedzie... byli ludźmi nad wyraz bogobojnymi. Wszystko, co tylko w Piśmie napisane, brali do serca. Tak to brali, że miałam siedmiu braci i sześć sióstr. Ja byłam czter- nasta. Dobrze, że nie trzynasta, nieprawdaż? TROT A co z trzynastką? OKAPI Jakże co? Do dzisiaj ma pecha... Więc rodzice dawali imiona według kalendarza. Najstarszy urodził się 24 grudnia, przy- niósł sobie Adama. Drugi przyszedł na świat 5 września, przy- niósł sobie Wawrzyńca. Trzeciego mama powiła dziesięć mie- sięcy później, 7 lipca, przyniósł sobie Cyryla i Metodego. Za- decydowało losowanie. Wygrał Metody. Z siostrami nie ina- czej. Ta, co 8 marca — Beata, ta, co 13 listopada — Stani- sława, ta, co 7 kwietnia — Donata, a ta, co 22 października — Kordula. TROT zniecierpliwiony A ty? OKAPI Ja?... Ja trafiłam na jeden jedyny dzień w kalendarzu, kiedy nie obchodzi się żadnego chrześcijańskiego imienia... TROT W ogóle nic? Pustka? OKAPI Owszem. Było napisane: Katedry Świętego Piotra w Rzymie. I tak już zostałam. TROT osłupialy Katedrą?! OKAPI opuszcza głowę Ojciec był bardzo zasadniczy. TROT zwija się ze śmiechu Katedra!... Nie, nie wytrzymam! OKAPI przekrzykuje rozpaczliwie śmiech T r o t a Ojciec był bardzo zasadniczy!... Miał przekonania!... TROT Superdynamitardka Katedra!... A niech to gęś kulawa kopnie! Superdynamitardka... Dławi się ze śmiechu. OKAPI przez łzy Mogłabym nosić pseudonim: Okapi. Takie niewydarzone zwie- rzę... Ostatnio wykryli. Pigmeje. Ze szczepów Bambuba i Man- jema. TROT wstrząsany śmiechem szuka kapelusza Bambuba i Manjema!... A to swołocz! OKAPI jw. ...Generał Anderson... Z belgijskiego fortu... TROT jw. Generał Anderson... A to piwniczna nędza! Nawet imienia nie ma porządnego!... Katedra! nowy paroksyzm śmiechu Szwaczka imieniem Katedra! zanosi się kaszlem, pluje w chusteczkę Powietrza! Szybko na powietrze, bo zdechnę ze śmiechu na tym poddaszu. Wciąż śmiejąc się i kaszląc na przemian, wybiega na klatkę schodową. Tupot chwiejnych kroków. Okapi przez chwilę stoi nieruchomo, wpatrzona w zatrzaśnięte drzwi. Głośno uciera nos. OKAPI głucho No i po herbatce!... Ale jeszcze wróci. Jeszcze będzie żało- wał. macha lekceważąco ręką Lepiej rozpatrzmy się w finansach... Czy coś tam przybyło? podchodzi energicznie do stolu, odgina serwetę Staruszek lubi wsunąć pod obrus. z rozczarowaniem Ani jednego papierka!... Skutwiał do reszty. Może więc ter- rorysta? ! wspina się przy szafie, przesuwa ręką po szczytowej ściance mebla Ubzdurał sobie to miejsce, aby mnie zmusić do prostowania kręgosłupa. Higienista. otrzepuje ręce z kurzu Kompletna bryndza. ze złością Co oni sobie myślą, dziady przeklęte? Gębami przed narodem świecić, a do domu ani grosza?! A co ja jestem? Towarzy- stwo dobroczynności? kładzie się, zrezygnowana, na łóżku Łóżka też żaden nie zagrzał. Jedyne, co potrafią, to te i c h- nie męskie rozmyślania na promenadzie. nuci “Chłopiec bez koszuli i panienka bosa..." Spij, Okapi! przewraca się na bok I pamiętaj, żebyś znowu się nie obudziła z ręką w nocnym kałamarzu. III W miesiąc później. Ten sam pokój na poddaszu, zastawiony jednak koszami z bielizną, przygotowanymi do zabiegu maglowania. Za oknem szara poświata przedmiejskiego poranka. Z klatki schodowej dobiega tupot robotni- czych buciorów, z podwórza nawoływania i pozdrowienia, spoza horyzontu gwizd fabrycznych syren. Okapi wchodzi drzwiami z klat- ki schodowej, ugięta pod ciężarem siatek z zakupami. Ściąga chustkę, apatycznie kładzie na stole bochen chleba, pęki jarzyn, stawia konwię z mlekiem. Ciężko siada na krześle, opiera dlonie na kolanach i z nie- smakiem rozgląda się po wnętrzu. Przenosi wzrok na podłogę. OKAPI Ile to nawnosili tego błocka!... W jeden dzień!... Żaden bucio- rów nie wytrze. Dystyngowani panowie, frymuśne damy, a wszystkie — cholera! — ślepe na wycieraczkę. U siebie — to i owszem. W papuciach safianowych posuwają, na szma- tach jeżdżą jak na lodowisku. wychodzi do kuchni, wraca z kubłem i ścierką. Przyklęka, zanurza łachman w wiadrze A u szwaczki musi być schludnie. Schludnie! na chwilę nieruchomieje w zamyśleniu Skąd im właściwie przyszło do głowy takie słowo?... “Biedny, ale schludny". “Głodny, ale schludny", “Ubogo, ale chędogo". Muszą mieć w tej schludności jakiś paskudnie brudny inte- res!... ze złością wyciera podłogę Już ja bym tych czyścioszków wypucowała ryżową szczotką!... A potem drapakiem!... Co mi tam?!... Zajzajerem bym ich ochrzciła! Z naglym jękiem chwyta się w okolicy nerek. Przez chwilę z trudem łapie oddech. Ból. Matko Boska, dobra taka, żeś jak ogród pełna łask!... Ze też pan Bóg nie zna się na żartach!... Od razu mnie ukarał; Bez najmniejszego zastanowienia... Usiluje zagłuszyć cierpienie pojękliwym, przymuszonym śpiewem. Śpiew. Nagi, surowy, bez akompaniamentu. Krzyżu, mój krzyżu, Mój kościany skarbie — Nie lękaj się, krzyżu, Ja ci garb zaskarbię. Ja ci garb wystrugam Z dębowego bólu, Krzyżu, mój krzyżu, Kostnicowy królu. Łydki, me łydki, Mej urody łódki, I dla was, ślicznotki, Czas kwitnienia krótki — Dla was mam fiolety Z białogłowej męki, Łydki, me łydki, Robotne panienki... Skrzypienie ostrożnie odmykanych drzwi. Okapi raptownie odwraca głowę w kierunku wejścia. Ze złością A kogo tam zaraza niesie?... To pani, pani Pickel?... FIFI jeszcze spoza uchylonych drzwi To ja. Pani właśnie śpiewała... OKAPI nie podnosząc się znad wiadra Śpiewałam. No i co z tego? FIFI jw. Ale pani śpiewała rzewnie. OKAPI Rzewnie?... Nigdy bym nie pomyślała. Rzewnie. Też cu- daczne słowo. FIFI jw. Powiedziałbym nawet: spazmatycznie rzewnie. OKAPI A to ci dopiero! Ja i spazmatycznie. Słuchaj, ty, kim- kolwiek tam jesteś, czy nie chcesz mnie przypadkowo obra- zić? Bo jeśli masz taki zamiar, to wybrałeś sobie paskudną porę... I pokaż się wreszcie!... Robisz przeciąg, a mnie dopie- ro co łupnęło w krzyże. Wchodzi Fifi. Młody chłopak w marynarskiej, pręgowanej koszulce, z licznymi tatuażami. Przez barki ma przewieszony warsztacik do ostrze- nia noży. U pasa puszkę z wodą do zwilżania osełki. Okapi podnosi się z klęczek. Jest wyraźnie rozczarowana. OKAPI Ach, to ty!... Kręcijunek od noży. Nie mam dla ciebie robo- ty, chłopaczku. Nie pamiętasz? Nie dalej jak przedwczoraj wyostrzyłeś mi nawet szczypce do kręcenia włosów. FIFI Ale pogrzebacza pani nie dała! OKAPI Nie dałam przez wzgląd na własne zdrowie. Musiałabym być horyzontalnie puknięta, żeby się na podobną sprośność zgo- dzić. FIFI ostrożnie Kiedy ja nie w sprawie roboty... OKAPI Nie w sprawie roboty?... A, tu mi śmierdzisz, chłopaczku!... Ludziska od świtu harują za byle psi grosz, a panu Kręcijun- kowi praca obrzydła. Srebrna młodzież, oto co teraz w modzie! W parku przesiadywać, panny służące zaczepiać parszywym słowem, proboszczowi gospodynię wymawiać, a rządowi gospo- darkę!... Zawróć, Fifi, z tej drogi, póki nie za późno. FIFI Kiedy ja... ja w sprawie intymnej. OKAPI W intymnej? FIFI No, w takiej... tylko między mną a panią. OKAPI Chyba bajdurzysz, mój synu!... Między tobą i mną? Z tym całym przedsiębiorstwem, które dźwigasz na plecach? FIFI Mogę zdjąć? OKAPI rozgląda się bezradnie Zdjąć możesz, ale gdzie postawisz? FIFI obraca się z kołowrotkiem w rękach W samej rzeczy. Nieprzewidziana afera. OKAPI Klops! Chyba trzeba będzie pertraktacje odsunąć w czasie?... FIFI spogląda z nadzieją na Okapi Ale gdyby pani?... OKAPI ujmuje za kolowrotek. Ja? FIFI wręcza jej maszynerię Tylko na momencik... OKAPI Kaducznie ciężkie. FIFI tonem przechwałki Jak dla kogo! Dla mnie to piórko! Oglądała już pani moje bicepsy? napręża mięśnie Tatuaże robił mi pewien autentyczny marynarz z Recife. O, proszę się dobrze przypatrzyć. To jest atol... OKAPI krzywi się z wysiłku Atol... Nie słyszałam. FIFI Rafa koralowa w kształcie wianuszka... znaczy się: obarzan- ka. W środku jest laguna. OKAPI jw. A te białe plamy w lagunie?... FIFI z niesmakiem rozluźnia rękę Zwykłe oszpice. Wie pani, od szczepienia ospy. Takich oszpi- ców nie da się niczym zetrzeć ani zamalować. Podobnież sa- ma królowa angielska je ma. Tylko papież jakimś cudem... OKAPI opuszcza kołowrotek na podłogę, tuż koło wiadra Nie, dłużej nie dam rady. Delikacik z oszpicami do mnie przyszedł!... Zabieraj, bracie, ten swój zdezelowany lunapark i niech cię więcej na oczy nie oglądam. FIFI rozpaczliwie Ale ja coś przyniosłem dla pani!... OKAPI Dasz innej. FIFI Prezent. OKAPI popycha go w stronę drzwi Dobra. Dobra. Za tydzień stępią mi się nożyce krawieckie,: bę- dziesz miał okazję. F i f i znika za drzwiami, Okapi klęka przy wiadrze. Śpiewa. Krzyżu mój, krzyżu, Mój kościany skarbie: — Nie lękaj się, krzyżu, Ja ci garb zaskarbię... Wraca Fifi, tym razem bez kołowrotka. FIFI Zostawiłem warsztat na schodach. Teraz przychodzę niejako prywatnie. Czy wolno mi będzie pani towarzyszyć? Na ten przykład: przy szmacie?... OKAPI podnosi się, ciężko siada na krześle, wskazuje ręką Szoruj od pieca! Ale z włosem, nie pod włos, ślepiszonku! Matka cię nie uczyła? FIFI na klęczkach Z sierocińca jestem. A tam wszędzie glazura. OKAPI Z sierocińca? I takie bary wyhodowałeś? No, no... FIFI śmieje się cicho Robiłem w kuchni. Dawało się coś niecoś skombinować! OKAPI A czyj to zakład? FIFI Księży salezjanów. OKAPI Ale skarbonek w kruchcie nie karczowałeś? FIFI Gdzieżby tam! Przecież to dary ludzi. Z krwawicy. OKAPI Widzę, andrusku, żeś chłopiec ułożony... I dziwujcie się, pan- kowie: od księży salezjanów!... Aż cię wreszcie wygnali? FIFI Sam się relegowałem. Na okręty mnie pogoniło... OKAPI Na okręty? FIFI Do portu. Myślałem, że zabiorą. Na ten przykład: do Afryki. Albo do jakiejś innej Andaluzji. Tam bym się zamustrował. OKAPI I nie wyszło? FIFI Jak pani widzi. OKAPI ze złością Wszędzie te pierońskie nieudańce!... Jakżeż ty ściągasz wodę! Trzeba miłośnie, delikatnie, z całym brudem... O, teraz już lepiej! łagodnie Swoją drogą szkoda by cię było na marynarza. Żułbyś tabakę, spluwał, gdzie popadnie, i używał wyrazów. FIFI Zobaczyłbym za to Krzyż Południa. OKAPI Wierzysz w coś takiego? FIFI Wierzę. I w Przylądek Dobrej Nadziei... Nawet w Słupy Her- kulesa wierzę. OKAPI sceptycznie Z tymi Słupami rzecz jest co najmniej wątpliwa. FIFI pokornie Tak pani sądzi? OKAPI Nie chciałabym cię rozczarować całkowicie, ale zalecałabym pewną ostrożność. FIFI Że niby pic na wodę? OKAPI ...Raczej pewnego rodzaju “gadka-szmatka, a kto wierzy — chomąto". Kobieca intuicja. FIFI z podziwem Pani to niby nieuczona, a jak coś powie... OKAPI Bo nie marnuję czasu, tak jak ty. Z uczonymi ludźmi się za- daję, konwersację uprawiam, do gazet od czasu do czasu za- glądam. My, biedni, tak powinniśmy: nic, tylko szlifować so- bie poziom. Niech nas nie biorą za hetki-pętelki, za byle mie- rzwę z przedmieścia! FIFI podnosi się z klęczek, caly nabożnie zasłuchany No pewnie! OKAPI Jeszcze przyjdzie taki czas, że im wszystkim pokażemy!... To my będziemy zasiadać w sądach, konstytucje różne układać i wiersze... wiersze też. FIFI Wiersze trzeba do rymu... Niemożebna trudność. OKAPI No to zlikwidujemy rym. Wielkie mi bógwico! Jak lud ze- chce, będą wiersze bez rymu. Nawet bez kropek i przecin- ków!... I każde słowo z małej litery. FIFI ostrożnie Ja jednak lubię z rymem... OKAPI patrzy na niego oslupiala Czytasz wiersze? FIFI wstydliwie Poniekąd. Mimochodem. Jak by to powiedzieć?... Z głupoty. Jeden nawet napisałem. Dla pani... OKAPI I to jest ten twój prezent?... A idźże już sobie, chłopta- siu! Wyrywa szmatą z rąk, chlopca, ale w tej samej chwili nieruchomieje z wrażenia. F i f i wyciąga bowiem zza pazuchy linkę z pętlą, unosi triumfalnie do góry. FIFI No i co teraz pani powie?! Aligancki prezent?! OKAPI Jezusie Nazareński! Toż to stryk! FIFI Świeżo odcięty z latarni!... Przyniósł ktoś pani tyle szczę- ścia? OKAPI A ile tego jest? Na oko nie wymiarkuję... FIFI Równe trzydzieści centymetrów, nie licząc pętli. OKAPI A skąd?... Gwałtowne pukanie do drzwi. Zresztą powiesz później!... Dawaj! Znowu stukanie. Zaraz, zaraz, pani Pickel. Nie pali się!... do F i f i e g o Teraz zmiataj. Przyjdź trochę później... Pomożesz mi zanieść kosze do magla! Chowa stryczek za dekoltem. FIFI uradowany Pozwoli pani?... Aż do samego magla? OKAPI Nawet tam i z powrotem. Otwiera drzwi, wypycha Fifiego, który w progu zderza się. z Anto- nem. Anton już nie w przebraniu, ale w gali dostojnika, bardzo blady i usztywniony. ANTOŚ po zamknięciu drzwi Co to za młody człowiek? OKAPI At, taki jeden... Podobno daleki krewniak... Ale ty, Antoś? Tak po prostu?... Bez żadnej kostiumacji? I o tej porze? ANTOŚ podaje jej szapoklak, rękawiczki, laskę, z kościaną gałką Dosyć już komedii!... Niech mi kto spróbuje coś zrobić! OKAPI Postawiłeś się, Antoś? Naprawdę? Umiesz jeszcze się posta- wić? Podsuwa mu krzesło. Wszystko z nabożeństwem. ANTOŚ siadając Za każdego fiuta w nos odwzajemniam się kulą w łeb! Za byle objaw lekceważenia publiczną chłostą! w tym samym tonie Masz coś na podkurek? Może być pęto suchej kardynalskiej, wianuszek czosnku i kwarta gorzały. Najlepiej: anticholerycz- nej! Wszystko, co się podaje chłopu z jajami. OKAPI Mam tylko jaja. Zrobię na miękko. ANTOŚ uderza dłonią o kolano Na twardo! Do kroćset Lindleyów! Na twardo, jak kamień! OKAPI podejrzliwie Zbąblowałeś coś, Antoś? Zmonstruowałeś?... Za bardzo mi tu odstawiasz bohatera!... No, podnieś te swoje modraczkowe oczęta! ANTOŚ jakby wypuszczono z niego powietrze Zgadza się. Co nieco zmonstruowałem... OKAPI Bardzo zajeżdża chlewikiem? ANTOŚ jw. Chciałem ci właśnie opowiedzieć... Muszę opowiedzieć! Ale najpierw daj przekąsić. I nie bacz na to, co mówiłem. Jajka, oczywiście, jak zawsze: na miękko. Stukanie do drzwi. Antoś zrywa się, rozgląda za kryjówką, ale pu- kanie jest tak natarczywe, że bezradnie opada na krzesło. OKAPI Za późno. Kto by się tam nie dobijał, jesteś moim wujem. do drzwi To pani, pani Pickel? Co panią dzisiaj tak nosi od samego rana? Drzwi otwierają się, w futrynie staje T r ot. Nieprzytomnie rozgląda się po wnętrzu. W ręku — jak zwykle — walizka obwiązana sznur- kiem. OKAPI ściska Trota, jakby nie widziała go od lat Kuzyn Kleofas! Kto by się spodziewał?... Zapewne prosto z dworca?... do Antosia Wuju Polikarpie, poznajesz kuzyna Kleofasa? ANTOŚ chrząka Istotnie. Twarz jakaś dziwnie znajoma... OKAPI Ostatni raz widziałeś Kleo, jak był małym, grzecznym chłop- czykiem... Nie lubił tylko, kiedy go zamykano w komórce... do zdetonowanego Trota No, szastnij nóżką przed wujem, Kleofasie! T r ot szasta. Ślicznie! A teraz, jak każe rodzinny obyczaj, buchnij wuja w mankiet! TROT całując Antosia w rękę Padam do nóżek, wuju!... podnosi wzrok na Antosia A wuj też mi kogoś przypomina.... Tylko kogo? OKAPI pośpiesznie Zapewne twego — świętej pamięci — ojca. Wszak byli spo- krewnieni w drugim pokoleniu... Doprawdy! Cóż za familiar- ny dzień! Zaledwie zamknęłam drzwi za wujem Polikarpem, a tu wtranżala się kuzyn Kleofas!... Pisałeś mi, Kleofasie, że chcesz wstąpić do klasztoru kamedułów bosych?... Czy to nie za wielkie umartwienie? Z twoimi piersiami? TROT siada zupełnie oszołomiony na, drugim krześle Pozwolisz... pozwolisz, kuzyneczko, że trochę odsapnę?... I gdy- byś mogła... Szklankę wody! Okapi wybiega do kuchni, mężczyźni przyglądają się sobie w mil- czeniu. OKAPI Zażywasz jeszcze te pastylki? Co prawda pomagają na piersi, ale podobno psują żołądek. wraca z wodą, Trot łyka tabletki, popija No, cóż ci tak latają ręce?... surowo Kleofas, przyznaj się: nabroiłeś coś w rodzinie?... Uciekłeś z domu?... A taki porządny dom!... Z fortepianem. Trot wpatruje się posępnie w czubki trzewików. Tak to zawsze bywa!... Dopiero jak bieda, przypominacie so- bie o ubogiej krewnej!... Wuj Polikarp też coś przeskrobał. Miał mi właśnie opowiedzieć... No, wuju? Co nas uwiera na parszywym sumieniu? ANTOŚ rozpaczliwie Hadko wspominać. Lampartowałem trochę ubiegłej nocy... OKAPI Ksiuty? ANTOS Kaczej koperczaki. Mała lumpka, lansady... Wiesz, jak to bywa u ramoli... OKAPI z okrucieństwem Aż nadto dobrze. do T rota A co zmalował nasz wymuskaniec Kleo? TROT kręci się na krześle Nie mogę przy wuju... z udanym gniewem Jak ty nas traktujesz?... Widzimy się po raz pierwszy... OKAPI Po wielu latach... TROT ...Po wielu latach. I jakże tak? Zaraz na wstępie mamy sobie prezentować nasze bezeceństwa? ANTOŚ w tym samym tonie Kuzyn Kleofas ma zupełną rację!... Nie wykazałaś delikatno- ści, moja mała! TROT jw. Powiedziałbym to mocniej, czcigodny wuju: ona chce nas sponiewierać!... ANTOŚ jw. Obedrzeć z honoru! TROT jw. Utytłać w błocie! ANTOŚ jw. Zeszmacić, ześcierwić, ześwintuszyć! TROT jw. Miłe powitanie! ANTOS jw. Plebejska gościna! TROT jw. Chamstwo peryferyjne! Nic dodać, nic ująć!... OKAPI przygląda się im oszołomiona, potem wybucha niepohamowa- nym śmiechem Cudaki!... Jak Boga kocham: cudaki! Nawet wdowa Pickel by w to nie uwierzyła! surowo A teraz zamknijcie te swoje śpiewniki!... Jeśli chcecie tu przeczekać swoje grzechy, Bóg nad nimi stoi — jak bardzo szpetne, to łaskawie upraszam się o poszanowanie. Ja teraz idę do magla... ANTOŚ A śniadanko? OKAPI Później, panowie delektanci! Wuj Polikarp dokończy zmywa- nia podłogi... Taka robota lepsza jest od wskazówek doktora Prischnitza... Kleo zaś zakrzątnie się w kuchni. Żeby puc był na rondlach, a na talerzach glanc! Mamy jakieś ingrediencje? TROT pokornie Indagacje... OKAPI Nie poprawiaj, kiedy mówię! przygląda się skruszonym mężczyznom Musieliście się zdrowo złajdaczyć!... Tyle pokory!... podchodzi do drzwi, otwiera je, woła w głąb klatki schodowej Fifi!.. Fifi! Czas do magla! Tupot na schodach, wbiega zdyszany F i f i. Na widok A. n t o s i a i T r o t a staje speszony w progu. Złapałam cię na muchę, wuju Polikarpie. Ten chłopak ruch głowy w stroną F i f i e g o to żaden krewniak. Narzeczony. Ukłoń się rodzinie, Fifi! FIFI nie wierzy własnemu szczęściu Pani... pani poważnie? OKAPI Raźniej, chłopcze!... Wuja Polikarpa trzeba buchnąć w man- kiet, a kuzyna Kleofasa z dubeltówki!... ANTOŚ podnosi się z krzesla, chowa race za plecami Nie czuję się aż tak godny, moja mała! TROT również wstaje Ponad wszelkie serdeczności przekładam męski szacunek. FIFI z zapałem Kiedy ja naprawdę mogę... I w mankiet. I z dubeltówki... Ja teraz to wszystko mogę!... OKAPI No i bardzo dobrze!... Chwytaj się za kosz!... Tobie także się przyda ta szwaczkowa golgota! poprawia bielizną w koszu Ineksprymable hrabiego, kalesony radcy, gacie rzeźnika... Jest i dezabil w czarnym kolorze. Kolor śmierci i burdelu. Jaka to nędza ufarbowała go tak na czarno?... F ii i i Okapi ujmują z obu stron ucha kosza, kierują się ku wyjściu. Wrócę za kwadrans!... Żeby wszystko było po mojemu! Wychodzą. T r o t i Ant o ś stoją znieruchomiali, wpatrzeni w zatrza- śnięte drzwi. ANTOŚ Jawnogrzesznica! TROT Hetera! ANTOŚ W tym jednym punkcie sobór trydencki nie miał racji... Żeby kobietom przyznać duszę nieśmiertelną!... TROT Kwestia emancypacji również wymaga pewnych rewizji. W gruncie rzeczy co to za postęp, że kobiety palą cygara?... ANTOŚ Bystro gadasz, mój drogi. Niektóre grają w ruletkę... TROT Zażywają plaży w kostiumach ponad kolana. ANTOŚ Chcą uprawiać futbol. TROT Dosiadają koni na oklep! Wstyd powiedzieć, ale obcują na- wet z siodełkiem u bicykla! ANTOŚ Tedy nie pokaże się po mnie, abym — jak byle baba — wy- cierał zabłoconą podłogę! TROT ...Ani żebym j a pucował zasmolone rondle! ANTOŚ zbliża się do “swojej" szafy, odmyka drzwi Coraz bardziej przypadasz mi do serca, mój pociotku!... Czy naprawdę masz zamiar utopić swe talenta w klasztorze?... TROT Ależ, wuju!... Pobożne życzenia najbliższej rodziny. ANTOŚ szperając w szafie Tak myślałem. Uciekłeś przed despotyzmem otoczenia... odwraca głowę w stronę T r o t a Czy mówiłem ci, że nic nie jest mi tak obce jak dyktatura? TROT Demokratyzm wuja bije z całej jego postaci! ANTOŚ wstydliwie Nie galopuj, mój chłopcze. Mam pewne skłonności do konser- watyzmu... Umiarkowane, bo umiarkowane, ale zawsze. Nie usiłuję również wyłgać się z pewnych związków z reżimem prezydenta Antona... TROT Przyzna wuj, że reżim trochę zgliwiał. ANTOŚ wraca do stołu z butelką koniaku i dwoma kieliszkami No, wreszcie znalazłem!... Przysłałem tego “Napoleona" kuzy- neczce na imieniny! Nawet nie tknęła. Jednak dziewczyna dobrze się prowadzi. TROT spoglądając, jak Antoś napełnia kieliszki Zacna panienka. ANTOŚ O, to święty człowiek! Klejnot rodziny! Zagulgotamy? TROT Raz nie zawsze, dwa razy — nie wciąż, trzy razy każdemu się zdarzy. ANTOŚ O czym to mówiliśmy? TROT O reżimie. Że zgliwiał... ANTOŚ pobłażliwie Mój kochany szaleńcze! Wszystko na tym świecie gliwieje. Nawet ser... A tylko durnie wyrzucają go na śmietnik. Praw- dziwi smakosze smażą zgliwiały serek na wolnym ogniu, z dodatkiem żółtek i kminku. I co otrzymują?... Rarytas! Nie- bo w gębie!... Próbowałeś kiedy?... TROT Ostatnio rzadko mam dostęp do kuchni. ANTOŚ To bardzo źle!... sięga po butelkę Jeszcze po kusztyczku? nalewa Mężczyzna pozbawiony dostępu do kuchni łatwo daje się wcią- gnąć w zasadzki nowinkarzy. Zagulgotamy? TROT ochoczo W rączuchny wuja perswaduję. Wypijają ze smakiem. ANTOŚ Nie musisz się tłumaczyć, Kleo. Wiem, że fascynuje cię po- stać tego zdechlaka Trota!... Powiem ci szczerze, że i mnie, w tym i owym, smarkul się podoba. Ale nazbyt narowisty!... Zza okna dobiega narastający głos dzwonów, jęk syren fabrycznych. Mężczyźni w panice odwracają twarze w tę stronę. A n t o ś chrapliwie Zamknij okno! Na Boga, zamknij okno! TROT Hałasują. ANTOŚ Nie, nie. Chodzi o przeciąg. Mam skłonności do postrzału... . Hexenschuss.... zapewne słyszałeś? TROT Powietrze nieruchome, że nawet wisielec by się nie obrócił. ANTOŚ Zamknij okno! Rzekomo sam jesteś chory na piersi... Tobie też może zaszkodzić. T r o t podchodzi do okna, Zamyka. Głosy dzwonów i syren matowieją. TROT Zbyt narowisty! A jak nazwiesz, wuju, postępek Antona, któ- ry za wysadzenie byle szyldwachu przed prezydenckim pała- cem... ANTOŚ ...wytapetował dzisiaj cały bulwar wisielcami?... Otóż to. Pod- leźli mu pod gardło. Powyżej gardła! TROT Zapewne po całonocnym lampartowaniu wuj przechodził tym bulwarem? Jako zwolennik Antona nie miał więc cykorii? ANTOŚ Tfu, trochę następował, ale przeczmychnąłem dorożką. Nie znoszę takich widoków. Brak w nich życia. A ty? Co tam ro- biłeś? TROT napełnia kieliszki, podnosi swój W rączuchny wuja perswaduję. Jako gap się znalazłem. ANTOŚ Więc podziwiałeś również robótkę twojego Trota... wychyla kieliszek Za jeden szyldwach, psiamać! Bodaj go krochmal spotkał!... Wysadzili babkę szyldwacha, bo łobuz wartownik pił w są- siedniej knajpce. A po babci — tylko druty i włóczka. TROT Widzi mi się, wuju, że ty — z Antonem, a ja — z Trotem, wyszliśmy na jakiś głupi remis. Wisielcy też nie byli z Tro- towej gromadki. Trochę się orientuję... Nie te gęby. ANTOŚ Rewelacja! Pewno że nie. Starzy, zasłużeni zakładnicy. Wete- rani walk, już nie pamiętam jakich. Niestety, w przeważają- cej części nie dokończyli pamiętników. TROT Więc mord? ANTOŚ Wyrażasz się grubiańsko, mój synu, ale dotknąłeś sedna rze- czy. Coś podobnego do masakrowania kobiet w kolejce po mleko. TROT uśmiecha się leniwie, wyciąga z bocznej kieszeni surduta talie, zatluszczonych kart Nie wiem, czy wuj podziela moje zdanie, ale polityka po pewnym czasie staje się nużąca. ANTOŚ poziewając Polityka?... W gruncie rzeczy to takie nieważne!... Lubię spę- dzać wakacje na wsi. Wilegiatura mnie odmładza. Tylko wło- ścianie potrafią żyć zgodnie z naturą: zasiejesz, wzejdzie. Wzeszło, pozbierasz. Pozbierałeś, oddasz. Oddałeś, masz z gło- wy. I znowu zasiejesz... TROT ...A wszyscy tak się rwą do władzy!... Nie dla nich kobiety, za jaje staje im literatura, nawet Bóg się gdzieś zawierusza... Rządzić, uciskać, wyszargać za mordę — oto wymarzona uciecha... A kiedy się już ma tę władzę albo widzi się ją na wyciągnięcie ręki... Do stu tysięcy kartaczy, co właściwie się zyskuje?... Bezustanny kociokwik! ANTOŚ Masz na myśli Katzenjammer? TROT Glątwę po przepiciu. ANTOŚ Pochmiel, jak powiadali dziadowie? TROT Ogólną samoohydę. ANTOŚ Sam miód płynie z twoich usteczek, młodzieńcze. Musiałeś, niebożątko, co nieco doświadczyć ciężkich klęsk pomiatania innymi. Może nawet doznałeś nieludzkich katuszy zabijania... przygląda się Trotowi Płacz, płacz nad sobą, Kleo, bo nikt z tych niewdzięczników za ciebie tego nie zrobi! Byle zdechlak na stryku budzi wię- cej współczucia niż całe dzieje duszy szlachetnego oprawcy! TROT przez łzy Kocham wuja!... Ta delikatność wytwornego mistrza... Prze- cież i wuj cierpi z powodu tych śmiesznych dyndusów na bulwarze!... Będzie z tej afery cholerny ambaras! ANTOŚ Wrzask, a może nawet i tumult! TROT Nie daj Bóg ruchawka wśród motłochu! Barania kołowaci- zna! ANTOŚ Jezuici wścibią swoje trzy grosze. TROT Rzucić by to wszystko, napluć, odstawić jak talerz z nieświe- żą potrawą... A macie, wieprze, nażryjcie się tą walką o wła- dzę... ANTOŚ I władzą samą! TROT A nam, męczennikom obowiązku i ładu... wszystko jedno: sta- rego czy nowego... dajcie trochę odsapnąć. ANTOŚ Co byś wybrał na odsapkę?... Wywnętrz się przed wujem, Kleo. Co byś wziął na odtrutkę? TROT Jakieś wystawne sanatorium. Wuj rozumie: doborowe towa- rzystwo, codzienne fajfy z Leharem i Offenbachem, pogrzeby w stylu high-life'u. Jest coś podobnego... Nazywa się poetycz- nie: Czarodziejska góra. Leżakowanie pod palmami w doni- cach, długie konwersacje o śmierci, instynkcie mrówek i głę- biach Goethego. Ale posługaczką w tym przedśmiertnym fo- yer powinna być... wuj wybaczy odrobinę sprośnej perwer- sji... nasza miła kuzyneczka. ANTOŚ Okapi! TROT Jak? ANTOŚ Okapi. wstydliwie Tak ją nazwałem w chwili rozczulenia. TROT Nawet ładnie, jeżeli chodzi o brzmienie... Więc wuj także upodobał sobie w jej powabach?... ANTOŚ Upodobał?... Cóż za mizerne określenie! Obracam ją w swo- ich chuciach jak dzwonko śledzia w mące przed rzuceniem na patelnię! TROT A ja bym szczypał!... Dlatego powinna być wycirusem w tym ekskluzywnym sanatorium. Ja na leżaku, w filozoficznej kon- wersacji, a ona wyciera marmurową posadzkę. Jakże malow- niczo wznosi się napiętą pupą w sąsiedztwie mojej ręki. ANTOŚ Jak te baby zbierające kłosy na obrazie Milleta?... TROT Zgoła jak te ordynarne baby!... Więc ja ciach znienacka! • gest palcami I znowu ciach!... A równocześnie dywagacje o transcenden- cji!... I: piszcz mi, garkotłuku! Pokwikuj, podniecające po- miotło!... Kolekcjonuj siniaki, nasienie szatana!... A równocze- śnie dysputy o sztuce wiązania kwiatów na rozmaite okazje. ANTOŚ Oj, co prawda, to prawda, bez Okapi nie ma życia... TROT zupełnie ostygł ...Nie ma. Czy wuj sądzi, że ona z tym Fifi?... To byłoby zu- pełne zbydlęcenie! Ta imbecylowata fizjonomia, czoło pitek- antropa, dłonie producenta kiełbas! ANTOŚ Obawiam się. Pociągnęło plebejską dziewkę do prostackiego byczka!... TROT Ale ona!... Taka wyniosła, niedotykalna!... Założę się, że jest bękartem margrabiego lub co najmniej Żyda-karczmarza. Skoro musi koniecznie z ludem, mogłaby wybrać jego naj- dostojniejszego przedstawiciela. Na przykład Superdynamitar- dę Trota!... ANTOŚ Sądzę, że byłoby jej do twarzy z dostojnikiem bardziej usta- bilizowanym. No, z politykiem na państwowej posadce... Cho- ciażby Jego Arbitralność Anton... Człowiek starszy, zrówno- ważony, żonaty... Bądź co bądź, jeszcze Prezydent! TROT przygląda mu się przenikliwie Wuju! ANTOŚ Słucham cię, Kleo? TROT grożąc figlarnie palcem. A ja wuja przejrzałem! ANTOŚ mrużąc oko A ja ciebie, chytrusku, również! TROT Mam szepnąć na uszko? ANTOŚ Mam szepnąć na uszko? TROT z palcem na wargach, głośnym szeptem Anton! ANTOŚ Identycznie Trot. Parskają śmiechem, szybko wychylają po kieliszku, trącając się przy- jacielsko. Ale niech to pozostanie bez konsekwencji. Ci od dzwonów i sytren, ci wszyscy zza okna, zdarliby dzisiaj skórę z nas obu... A więc pacta clara, boni amici... Bądźmy nadal ro- dzinką, Kleo... TROT To może by w karcioszki. Jak wuj znajdujesz pokerka? ANTOŚ napełnia kieliszki Gra nie z naszej sfery. Jeśli jednak wolno zapytać o stawkę... TROT podnosząc kieliszek W rączuchny wuja perswaduję. wychyla koniak Wuj wspominał o pewnych względach u prezydenta Antona... ANTOŚ Podobnie jak ty u superdynamitardy Trota... TROT Oby zawsze w naszej familii panowała taka otwartość! rozdaje karty Gdyby z majętności prezydenta wuj potrafił wyłuskać pewien klejnocik... ANTOŚ Malutki? TROT Niewielki. ANTOŚ Pikulik? TROT Niziołek. ANTOŚ Jaksa? THOT I dalej w tym duchu... Docierają kart, inscenizacja gry w pokera. ANTOŚ zagląda w karty Chcesz go puścić w ruch po swojej stronie czy wysłać na przeszpiegi do Bozi? TROT Tacy fachowcy jak Zakapiorek dożywają sędziwej starości. ANTOŚ kiwa glową, pstryka palcami w karty O, Jaksa Zakapiorek! Niewyobrażalna szuja! TROT rozsuwając swój sekwens Wuj go nie docenia, jak wszyscy politycy dawnego typu. Za- kapiorek to jednak coś więcej niż szuja. ANTOŚ Kanalia! Tyle wychodzi mi z rachunku... Poczekaj! Może co nieco podwyższę: kanalia z chronicznym, wrodzonym platfu- sem. TROT Za słabo wuju Polikarpie. ANTOŚ Dobra. Przebijam. Infamia i rzygulec niepohamowany! TROT Jeszcze za mdło. Skąd u wuja ten wstyd skrytopłciowy? ANTOŚ Bluffujesz, synku. Niech mnie za żebro powieszą, że bluffu- jesz. TROT Za żebro... nuci, jak zwykle przy kartach Za żeberko wuja Polikarpa... Polikarpa za żebrusio... No co, podciągnąć wuja?... Zrobię to z ochotą. ANTOŚ rozpaczliwie Glista!... Glista — Zakapiorek. Ohydna glista w świeżym ka- lafiorze! TROT I znowu cieniutko! Siedem kręgów Piekła, a Dantego nie widać... ANTOŚ Nie strzymam, kuzynie. Odkrywaj karty. Pokaż tę swoją karetę! TROT nonszalancko rozklada sekwens na stole Zakapiorek to Geniusz! ANTOŚ przechyla się nad stołem. Wygrałeś!... Jako żywo: Jenijusz! Tak wielkiego świństwa o nim nie pomyślałem! Kiedy mam ci oddać tego szubrawca? Ostatnia kwestia gry o Zakapiorka w obecności O k a p i. Dziew- czyna i F i f i stoją w otwartych drzwiach na klatkę, schodową. F i f i wsuwa ostrożnie kusz z bielizną, Okapi przemierza mansardą, staje nad stołem, wyciąga zza dekoltu stryk, ciska między grających. Męż- czyźni zrywają się. OKAPI ...Gówniarz przyniósł mi to dzisiaj rano na szczęście. do Antosia To ty go zaplotłeś, stary rakarzu. Dwadzieścia cztery takie kokardy w ciągu jednej nocy... do T r o t a A ty czego się głupio uśmiechasz?... Posłuchałbyś w maglu. Posłuchałbyś ludzi, co sądzą o twojej rewolcie z wysadzaniem babciów w powietrze!... Politycy, psiekrwie!... Już wam tę po- litykę kto inny na dupach uwierzytelni. nagle z płaczem Ale co mi tam polityka?... Ja się do was zwracam jako baba do chłopów!... Coście mi zrobili, dranie?! Jakim prawem świeciliście mi tymi krwawymi sińcami w mo- je niewinne oczy?... Wasze słówka, umizgi, miłosne trele- -morele... A teraz taki wstyd! Taka hańba! Takie wydrwienie mnie!!... właśnie mnie, takiej... takiej Okapi! Raptownie odwraca się. w stronę, okna, rozpycha okiennice. Potężny glos dzwonów. Powoli wraca do stołu, ale już z suchą twarzą. Anton... pamiętasz swoją matkę? Nie bój się, Anton, riie mu- sisz odpowiadać. Ja ją znałam. Jestem zbyt młoda?... Och, ty liściu na kapuście! Kobieta nie ma wieku. Kobieta idzie przez wieki. Kiedy nasienie twego ojca stało się dla niej nie- uniknione, najpierw przemierzała wszystkie ciemne zakątki swej dzielnicy. Szukała porady u kobiet. One, tak samo za- lęknione, z pięciorgiem, ośmiorgiem dzieci u kolan, patrzyły bezradnie w bezradne oczy twej matki... No i trzeba było pójść przez ten smętarz ludzkich narodzin. Dużo mdłości. Chrystusowi, jak zapewne gdzieś tam czytałeś, wpierw podano gąbkę octu, a potem dopiero żółci... I nagle zaczęła się prze- kształcać!... Wyobraź sobie: ten twój cichy, potulny ryjek ogromnieje ci z dnia na dzień, a jedynym wyzwoleniem jest suchy, przytomny ból... Twoja matka rodziła cicho, zapisano ją w kartotekach szpitalnych wśród dobrotliwych przypad- ków. Była szczupła, jak wszystkie kobiety przedmieść, kości miednicy rozsuwały się bez oporu. Inaczej przy narodzinach Trota. Aby urodzić tego chuderlawca, trzeba było przez czter- dzieści osiem godzin zmagać się z tłuszczem, witaminami, udrękami posiedzeń pod hełmem fryzjera. Fifi, ile czasu po- chłania śmierć na szubienicy? FIFI Czterdzieści sekund. OKAPI No, więc powróciliśmy z magla. Panowie jacyś osowiali... Właściwie co mają teraz ze sobą zrobić?... Jak sądzisz, Fifi?... ANTOŚ Zamknijcie to okno! Przeciąg... TROT Prezydent, moim zdaniem, stoi na wysokości zadania. Poru- szone przez koleżankę sprawy narodzin i śmierci mogą stano- wić dobry materiał do studiów nad zagadnieniem. Gdyby na ten temat zwołać komisję ekspertów... Uwzględnić paradoks Epikura... do F i f i e g o Zamknij okno, młodzieńcze. Litości dla prezydenta!... OKAPI do F i f i e g o Jeden boi się dzwonów, drugi lęka się syren fabrycznych... Tylko nie wiadomo: który? do Trota Czego naprawdę boisz się, chłoptasiu? FIFI On jest z lewej strony. Boi się chyba dzwonów. OKAPI Więc ten po prawicy?... FIFI Siedzi u Boga Ojca Wszechmogącego. Potem zstąpi do pie- kieł. OKAPI Trzeciego dnia! FIFI Nie zmartwychwstanie. OKAPI A jak się dowlecze na tę ucztę? FIFI Na którą? OKAPI Na której nie on jeść będzie, ale jego zjedzą?... TROT do A n t o na Wydaje mi się, Ekscelencjo, że w tej sytuacji nic nas tak nie urządzi jak dobrze zorganizowana konferencja prasowa. Pa- dły pytania, są przedstawiciele magla, a również głos opinii publicznej, dopóki oczywiście nie uwzględnimy wrażliwości Ekscelencji na przeciąg. OKAPI Zamknij okno, Fifi! F i f i wykonuje polecenie. ANTOŚ Oświadczenie. Wybacz, Okapi, nie będę odpowiadał na po- szczególne pytania. Nie mam siły... Wyłącznie, jak to się na- zywa, Trot... Szuka u niego ratunku. TROT Oświadczenie. ANTOS Oświadczenie. W samej rzeczy, nie byłem potrzebny na tym świecie. Ale kiedy sięgnę pamięcią, widzę szczęśliwy uśmiech mojej matki. wyciąga dłonie, rozszerza palce Nigdy nie pomyślała, że na tych właśnie dłoniach będzie tyle napęczniałych żył, plam wątrobianych i blizna, jaka mi pozostała po nocach bezradności. Matka rodziła spokojnie — to prawda. Choć dla ciebie, Okapi, tak niewdzięczna, odcho- dziła spokojnie z berłem mojej gorejącej dłoni w siniejących paznokciach. Niech Bóg błogosławi te, które rodziły dziecko:, niech Bóg współczuje tym, którzy odumierali matkę... do Okapi No, nie becz, Okapi! idzie w stronę proscenium, twarzą do widowni A jakoś tak się zdarzyło, że rozlałem atrament w kajecie. Cała stronica do komina!... Ale próbowałem: najpierw gum- ką-myszką, potem zwilżoną bibułą, święconą wodą skradzioną z zakrystii, dotyka palcem wargi własną serdeczną śliną... I jak mnie cholera nie trzaśnie! Wyrwałem! Pomyślcie, panie i panowie z magla, jeśli coś się nie da zetrzeć, zwilżyć, zawieruszyć, zachachmęcić, zakitwa- sić, obrócić w waszych obtłuszczonych brytfannach... bardzo delikatnie to może by się przydało relegować karteluszek z personalnej kartoteki?... No, nie becz, Okapi! wraca w głąb sceny, siada obok T r o t a. przeczesuje palcami włosy Oświadczenie skończone. TROT Może potrzebny komentarz?... Appendix?... Eksplikacja? ANTOŚ Już jest! Spogląda zmęczonym wzrokiem na drzwi, w których stoi J a k s a Za- kapiorek. Niewielka kreatura w meloniku i z parasolem, zaopa-i trzonym w sztylet. Widownia tego nie odczuje, ale aktor winien pa- miętać o podwójnej roli rekwizytu. Okapi i F i f i wycofują sią za plecy agenta. TROT z entuzjazmem Jaksa! ANTOŚ Z rezygnacją Zakapiorek. Agent czternastej kategorii z własnym atramen- tem. JAKSA Prezydent! ANTOS jw. Zakapiorek! JAKSA Superdynamitarda! TROT Wreszcie ktoś mnie oddziewiczył z tego Kleofasa... klania się Superdynamitarda Trot. JAKSA mlaska z ukontentowaniem No, no, żeby tak o jednej porze zastać wszystkich w domu! wyjmuje z parasola szpikulec, mierzy w pierś T r o t a Jest pan aresztowany w imieniu Jego Arbitralności prezy- denta Antona. chowa szpikulec, klania się Ant o s i o w i Wielki skandal obyczajowy, żeby w tak arbitralnym państwie prezydent ze zwykłą szwaczką!... OKAPI Ejże, maluchu, tylko nie ze zwykłą!... JAKSA przygląda się po raz pierwszy wnikliwie Okapi W samej rzeczy, frymuśna szelmutka!... bezceremonialnie podchodzi do stolu, wypija pozostawiony przez A n- t o sia kieliszek, przymyka oczy sposobem kipera Nie byłbym sobą, gdybym nie wyczuł słodkich usteczek na- szego wodza. A więc oprócz rozpusty Wasza Ekscelencja nie gardzi ochlajem? Coraz szpetniej, panie prezydencie, coraz bliżej łagodnej dymisji... ANTOŚ chrapliwie Kto ma być moim następcą? JAKSA porusza figlarnie palcami Nie musi być to od razu człowiek wielkiej postury... ANTOŚ Trot, pora kończyć! Kiedyś pisano mi na płotach: “Niech kto spuści jaka bania, bo to nie do wytrzymania!" Dla nas dwóch wystarczy byle bombonierka. Masz jakiś szrapnel? TROT wyjmuje z bocznej kieszeni surduta granat Trzeba, Antoś, żebyś wsadził pigułę do tej komódki. Pokazuje. ANTOŚ A co to jest? TROT Komódka pełna piorunów!... Antoś podchodzi do mebla, wysuwa szuflady. JAKSA postępuje krok do przodu Panowie!... Na honor Ojczyzny! ANTOŚ Zmykaj, Jaksa! Zadbaj również o ewakuację tych dwojga... do T r o ta Zawleczkę odgryza się zębami? TROT potakuje głową, słania się na nogach Ze... zębami! JAKSA Stanowczo zakazuję! W imieniu Jego Arbitralności prezydenta Antona. ANTOŚ Won, śmierdzielu! JAKSA Jeszcze mnie popamiętacie! płacze z bezsilności Jeszcze ja wam pokażę... Zbiega po schodach śladem Okapi i F if ie g o, An t o n odgryza za- wleczkę granatu, wrzuca do komódki. Gwałtowny, choć bezgłośny roz- błysk magnezji na scenie. Zapalają się światła na widowni. Potem nagłą ciemność z tej i tamtej strony rampy. IV Łagodna kantylena piosenki. W miarę, jak narasta, światła objawiają odmienioną scenografię. Ten sam pokój na mansardzie, ale w stanie calkowitej ruiny. Pośrodku tylko osmalone łóżko z gołymi sprężynami, na nim w pozie pogorzelców Okapi i Fifi. OKAPI rozgląda się z zachwytem po wnętrzu O, jak fajniście!... Cała chałupa do imentu! Żeby jeszcze dach zerwało!... FIFI Za duży cug by ciągnął od gwiazd. OKAPI przygląda się chłopcu zdumiona Powiadasz, że od gwiazd wieje? FIFI Niektórzy tak powiadają. OKAPI A jednak i Anton, i Trot to były chłopaki z ikrą. Nie doce- niałam ich. Jezusie Maryjo, na całej ulicy powypadały szyby!... Stary Fabian, szklarz z sąsiedztwa, w rękę mnie uca- łował. Z ogromną pasmanterią. FIFI Będziesz musiała znowu zaczynać wszystko od nowa... OKAPI Też mi frasunek! Bo to my, ludzie, mało tego zwyczajni? Co się dorobisz, to ruinacja. Co uzbierasz, to pożar od piecyka. Co osiądziesz na swoim, to komornik... Światowe życie. Ale bogać tam! obejmuje F i f i e g o Grunt, że wreszcie mam swojego syneczka!... Chociaż Anton i Trot... Co tam po nich, niebożątkach, znaleziono? FIFI Po Trocie żelazne pudełko z pastylkami, po Antonie nawet tyle nie. OKAPI z przekonaniem Powinien jeść tabletki. Zawsze go namawiałam... A tak, to tylko Trot zostawił coś do pochówku. niespodziewanie przewraca Fifiego na druciany materac Poszczęścimy sobie trochę? Fifi, zapomnij o naukach księży salezjanów. FIFI z wysiłkiem wyzwala się z jej ramion Tak jak cię kocham, tak nie mogę. Sprężyny!... Od samego siedzenia mam tyłek w kratkę!... OKAPI zanosi się śmiechem Mówiłam, że chłopaki z fantazją! Nawet miłość nam wyeks- plodowali nuci Na pościeli Z pogorzeli Przezroczystej jak anieli, Nam wesele na popiele, Druhna z próchna Niech pościele — Dym, dym, Razem z nim Nocka ślubna się rozbieli. FIFI W miękkiej sadzy Złoto-nadzy Doświadczamy ognia władzy Wpół objęci Prawie święci Z krzyżów zdjęci Święci, nadzy — Dym, dym — Razem z nim W niebo wzięci święci, nadzy. RAZEM Dym, dym. Razem z nim W niebo wzięci, święci nadzy. OKAPI Uch, tośmy sobie naćwierkali!... Teraz byś zapewne coś solid- nego przekąsił... Przez ten kwartał od fajerwerku bardzo okrzepłeś w sobie! FIFI Prawda, że nie jestem kręcijunek? OKAPI Nie pleć drewutni!... Rzemieślnik jesteś, i to całym warszta- towym majestatem! Więc co ci dać na ząb? W tym pogorze- lisku najlepiej by pasowała wędzonka... Fifi wyciąga wielki kieszonkowy zegarek, odmyka wieczko. Okapi widzi zegarek po raz pierwszy. Ależ cebula! Pokażże, Fifi! Nie mówiłeś mi nic o tej nowej posiadłości. FIFI z dumą Nagroda za wzorowy egzamin czeladniczy... Jeszcze młody Pickel dostał, ale malutki... Wstyd takie gówienko nosić. OKAPI z podziwem No wiesz, Fifi!... FIFI podnosi się z godnością Dlatego na mnie już pora... Zjem, jak wrócę. OKAPI A dokąd to, mosterdzieju?... FIFI Na zebranie. OKAPI z jękiem Na jakie zebranie? FIFI Organizacji. OKAPI prawie krzyczy Organizacji? Cóż to znowu za sodalicja? FIFI Związek Wolnych i Nieprzymuszonych Ostrzycieli Noży. Je- stem tam za kandydata na członka. śmiesznym basem No, moja droga, trudno, trudno... Musisz się z tym pogodzić. W czasie nieobecności możesz sobie chodzić na nieszpór... OKAPI Na nieszpór! FIFI Popatrzeć na śluby albo pogrzeby... OKAPI siada ciężko na sprężynach łóżka Pogrzeby. FIFI A teraz bywaj, moja duszko. wygraża jej żartobliwie palcem A żeby kotuś był grzeczny, kiedy mężuchna męczy się dla spraw publicznych. Wychodzi. OKAPI spogląda osłupiala na drzwi Mężuchna... Kalesonnik zafajdany... Wolny Nieprzymuszony Ostrzyciel Noży!... A przecież tylu ich na tym świecie!... Do- rożkarze i woziwody, cebularze i latarnicy. Panienko Prze- najświętsza... Lodziarze i handlarze starzyzną, tragarze i pta- sznicy, Panienko Przenajświętsza... Stróże ł piaskarze, sprze- dawcy zabawek i orzechów, figurek gipsowych i kradzionych psów, Panienko Przenajświętsza... Szklarze i cymbaliści, wę- glarze i faktorzy, Panienko Przenajświętsza... Rybacy i szat- kownicy, druciarze i posłańcy, przewoźnicy i komedianci, le- karze i łowcy pijawek... A ja musiałam... My musimy zawsze wziąć sobie gamonia z jakimś nożem! nagle podnosi się, wyciąga ręce w stronę sufitu Boże, coś ty nam, niewiastom, narobił, stwarzając te męskie gasparony!... Zastyga w nasłuchiwaniu kroków na schodach. Delikatne pukanie do drzwi. Okapi z uśmiechem Fifi!. Przyszedłeś przeprosić się z rozumem. Drzwi uchylają się, w progu stoi obleśnie uśmiechnięty J a k s a Z a- kapiorek. W rękach paczki przewiązane kolorowymi wstążkami. JAKSA Pozwolisz, Morduchno?... Od kiedy cię zobaczyłem... Co tu dużo zawracać kontrafałdę... Czy lubisz, Morduchno, mrożoną różę? Kurtyna Z GŁĘBOKIEJ OTCHŁANI WOŁAM OSOBY: Grzesznica Spowiednik Organista Rzecz dzieje się w chłodnym wnętrzu kościoła. Struktura dźwiękowa: Plan I, naglośnienie lewego kanalu — pogłosowe miejsce spowiednicy. Plan II — nagłośnienie prawego kanalu — przyćmione konfesjonalem siedzisko Spowiednika. Plan III, próg stereofoniczny, gdzieś w głębi, wyżej — zydel Orga- nisty przy manuale. Plany te rozmieszczać trzeba zależnie od występowania i eksponowania osób. Muzyka: raz cichsza, raz glośniejsza, niekiedy przerywana na uciążli- wym palcowaniu, fragmenty fantazji e-moll Jana Sebastiana Bacha. ORGANISTA ...To idzie. To jakoś się klei. Żeby nie ten kostnicowy ziąb w katedrze. Krew odpływa z opuszków... Ale jakoś się fa- stryguje. wtóruje Dylu, dylu, dyr... dyr... No i znowu kołtun zamiast palców!... Psiekrwie, leniuszki. GRZESZNICA ...Teraz, o ile mnie pamięć nie zawodzi, trzeba przelecieć pięć przykazań kościelnych. Jak to było?... “W czasach zakazanych zabaw hucznych nie urządzać." A jak się zdarzy święto pań- stwowe?... Zakazane czy nie zakazane? No więc, ja się py- tam?... Albo ten skórkowaniec dziewierz zwali się z wojska?... Co sobie kaloryferek wstawi, to zaraz do tańców. Adwent, nie adwent. Jak odmówić, zaraz na honorze cierpi. A bitny, że Jezusie Nazareński!... Ale teraz się do przykazań kościelnych nie dobierają, tak myślę. W tym nowym katolicyzmie zelżeli na skrupułach. Domyślają się, ile to człowiek ma na głowie!... Chyba że mantyka w konfesjonale. Ani czubka nosa nie po- każe. Stułę wywiesił i po paradzie. Zaskroniec, nie spowied- nik. ORGANISTA No i proszę: palcóweczki!... Musiały przyjść, więc przyszły. Jak on... taki opasły?... Zamiast palców miał chyba parówki. próbuje, przestaje Wszystkich! tylko nie Bacha!... A biskup akurat sobie Bacha upatrzył. Chyba ze snobizmu! Inaczej być nie może. Majtasy też ma pewno w barokowe koronki. próbuje raz jeszcze A czy kuria troszczy się, ile ja zarabiam! Żeby choć wymy- ślili jakieś cudowne smarowidło na reumatyzm w lewej łopatce! Słyszałem, że takie sprzedają, spod tygrysiego ogona. Ino że w Bombaju. Duperela! Już by mnie oni do Bombaju wysłali !... GRZESZNICA Boże! Ty oświecasz każdego człowieka przychodzącego na świat, oświeć Łaską swoją mój rozum... A Karol wciąż po- wtarza, żem bezrozumna. Dziurę w spodniach żelazkiem wy- paliłam — bezrozumna. Nie przyniosłam sporciaków z kios- ku — to od razu: kto nie ma w głowie... Pokażę mu, jak tutaj pięknie napisali, zaraz dziób zatrzaśnie. Albo przyśle mi jehowitów, wstyd na całą klatkę schodową... Bym za grze- chy naprawdę żałowała i szczerze je na spowiedzi świętej wyznała. SPOWIEDNIK z konfesjonału Nie dosyć tych modłów, córeńko?! Pomogę ci, we dwoje pój- dzie bardziej szparko. Ziąb w kościele. GRZESZNICA Widzę, że z ojca człowiek. SPOWIEDNIK Ten organista na chórze tak bzdryngoli, że Bach się chyba w grobie przewraca. Staruch. Na domiar złego: schorowany. Żal oddalić. GRZESZNICA Teraz coraz trudniej o państwową posadkę. Zwłaszcza w ta- kiej dziwacznej branży. SPOWIEDNIK No, przystępuj do konfesjonału, kobiecino. Tylko nie na takich rozedrganych nogach. To znacznie lżejsze niż wyrwa- nie zęba. Wstyd, który ci szatan przy spełnieniu grzechu ode- brał, teraz z nawiązką oddaje. Ot, i całe mecyje. GRZESZNICA Bez obciachu?... SPOWIEDNIK Bez. Kiedy byłaś po raz ostatni u spowiedzi? GRZESZNICA Czy ja wiem? Pięć albo sześć lat temu... Nie. Jak nieboszczyk tatuś leżał pośrodku kościoła... Znaczy się: w charakterze drogich nam zwłok... Albo jeszcze wcześniej: proboszcz po kolędzie przyszedł i okropnie mnie zeszmacił. Nikogo innego, tylko na mnie się zawziął. Trudno, powziąć decyzję, ojcze du- chowny. Może mnie wtedy przycisło? Choć zawzięta byłam, oj, jaka zawzięta! Wikary, smarkul jeszcze, co on wie o ży- ciu? SPOWIEDNIK Więc zastanów się. ORGANISTA ...A mówiłem, że pedał się urwie. Wszystkim naokoło: pro- boszczowi, wikaremu, nawet kościelnemu. “Jeszcze jakoś wy- trzyma, może się wciśnie albo zaskoczy!" No i zaskoczył! Na amen. A tu jutro biskup z wizytacją. I do kogo ja teraz pój- dę? Zanim stolarza wyciągnę z knajpy, zanim majster klej przyłoży, zanim to się zaschnie... Całe palcóweczki diabli wzięli! A już się zaczynały fastrygować... krzyczy w dól Księże proboszczu! SPOWIEDNIK Co tam, Pękała?... Palcóweczki się kitwaszą?... ORGANISTA jw. Bogać tam z palcówkami! Na jutro bym jakoś wysmyczył. Pedał tupnął w nożnym rejestrze. Przewidywałem. SPOWIEDNIK Przewidywałeś, Pękała. Bóg cię za to wynagrodzi. Teraz nic innego, tylko zeszmalcuj jakoś gwoździem. ORGANISTA Zwykłym gwoździem? SPOWIEDNIK Byle się trzymało. ORGANISTA Zabytek? SPOWIEDNIK Nie filozofuj, szukaj raczej gwoździa. Całą parafię postaw na nogi. Niech szukają. Gdyby cię nie słuchali, walaj do prezesa Rady Parafialnej. ORGANISTA do siebie Jakby nie wiedział, że rnam pełną puszkę gwoździ na pod- orędziu. Trzeci pedał przyszmalcowany w tym kwartale. Stuka. SPOWIEDNIK przekrzykując hałas No i co? GRZESZNICA Znalazł gwóźdź. ze zdumieniem Bez przeprowadzenia przez magazyn!... Kombinator! SPOWIEDNIK Umiem dobierać ludzi. chrząka Więc kiedy ostatnio? GRZESZNICA Chyba jednak ze dwa lata temu. SPOWIEDNIK I co cię tak dzisiaj nagle naszło? Sen?... Objawienie? GRZESZNICA Autobus. Spóźni się o dwie godziny. Na szosie do Radziejowic przejechali babę na rowerze. SPOWIEDNIK Na placek? Znaczy się: zejście śmiertelne? GRZESZNICA Ładne mi zejście. Spadła na kręgosłup... Mlecz się urwał. SPOWIEDNIK Nazwisko ? GRZESZNICA Moje? SPOWIEDNIK Twoje należy do tajemnicy spowiedzi. O nieboszczkę pytam. GRZESZNICA Mówią, że małżonka leśniczego. Inni jednak, że córka fry- zjera. Ta blondyna od manikury... Ale skąd by wzięła tyle jaj?... Cała szosa jak patelnia. Tak twierdzą. SPOWIEDNIK Mogłaś pójść do kina. Przyszłabyś następnym razem. O ja- kiejś rozumnej godzinie. GRZESZNICA W kinach teraz same bezeceństwa. Bożyczku, co oni tam wy- prawiają z kobietami!... I te nagie półdupki. Kino straciło dla mnie twarz, ojcze duchowny. SPOWIEDNIK Brzydzisz się? GRZESZNICA Strach mnie oblatuje. Człowiek żyje z jednym chłopem... SPOWIEDNIK A więc szóste przykazanie masz z głowy. GRZESZNICA Zaraz, zaraz. SPOWIEDNIK Powiedziałem ci po prostu: masz z głowy. Chcesz uczenie?... GRZESZNICA Chcę. SPOWIEDNIK Nie cudzołożysz w sercu swoim, a to dzisiaj grunt!... o Organiście Na rany Chrystusa, on znowu bzdryngoli. ORGANISTA Odfastrygowała się. A gdyby tak prawdą trzasnąć na odlew: skandaliczny brak warunków. Wyobrażam sobie tego lipskiego tłuściocha na moim miejscu!... Geniusz! A może ja także był- bym geniuszem, gdyby choć ociupinę zrozumienia. Ale mój los odmienny: perły przed wieprze. Tak, dobrze mówię, nie cofnę się ani o centymetr: wieprze! Z pasją palcuje Proboszcz — wieprz ryżawy; wikary — wieprz na przychów- ku; kościelny — wieprz z marcypanu. A biskup? Bezprzy- kładna świnia, świnia! SPOWIEDNIK ze zdumieniem Przebrnął! Jak Boga kocham, prześmignął bez najmniejszego zająknienia. zmiana tonu I co z tym kinem? GRZESZNICA Pomyślałam raczej o jakiejś książce. Najlepiej: starodawnej. SPOWIEDNIK France? GRZESZNICA Nie słyszałam o człowieku. SPOWIEDNIK Voltaire? GRZESZNICA Podobno ateusz. Oni są najnudniejsi. SPOWIEDNIK Więc co przeczytałaś? GRZESZNICA “Zaraz wrócę." Taką wywieszke na kancelaryjnym papierze. Znaczy się: w księgarni. Ale jeden miejscowy z lodem na patyku, wyglądał na uczonego człowieka, powiedział, że jak księgarniana tak pisze, to pewien lekarz z Ośrodka też pisze coś podobnego u siebie i że oni są nienasyceńcy. Więc gdzie tu się podziać? Chyba posiedzę sobie w kościele... Ale w kruchcie kupiłam sobie mszalik, niby też do czytania i... i znalazłam. SPOWIEDNIK Czego tam grzebiesz w torebce? GRZESZNICA Za tym mszalikiem uganiam. Człowiek nie ma pamięci, żeby wszystko powtórzyć. Zaraz ojcu przeczytam... Zagięłam taki “sekret" u dołu stroniczki. O, i pan organista rozdokazywał się na instrumencie. czyta “Chcielibyśmy mieć tyle języków, ile ziarnek piasku w mo- rzu, tyle serc, ile gwiazd na niebie..." SPOWIEDNIK kończy “...by za miłość odpłacić ci miłością." GRZESZNICA Tak. To się zgadza, ale mnie wydaje się niepotrzebne. Prze- gadane. Wystarczy o tym piasku i gwiazdach. Siedzę w ław- ce, poglądam po wszystkich figurach, obrazach, nawet po ma- lowidłach na suficie, i nagle, jakże tak? cała zalewam się łzami. Ja, która ze suchymi oczami biorę cięgi od Karola, ja, która ani pisnęłam przy. śmierci tatusia... SPOWIEDNIK Nie zaznałaś zbyt wiele dobrego w życiu. GRZESZNICA O, przepraszam! Trzy razy w tygodniu mięso, okrągła sumka na książeczce... Chłop, choć czasem i do szpitala pośle, nigdy nie zapomni za dwa, trzy dni pojawić się z kwiatami. Ostatni raz przyniósł dwie gerbery po dwadzieścia złotych sztuka. Ksiądz się do tego przyłoży: dwadzieścia złotych od sztuki. ORGANISTA Widzę dokładnie w lusterku. Nie tylko to, co celebrans wy- prawia z Tajemnicą Przemienienia. Główną uwagę zwracam na tackę z ofiarami od wiernych. Niektórzy zwyczajnie: piąta- lak, okrągła dyszka, żeby mocniej grzmotnęło. Ogólna mi- zeria. To ci, którzy już mają Niebo w garści i pomniczek za- wczasu ufundowany na cmentarzu. Ale zdarzają się krezusy: nawróceńcy lub krewni parafian z zagranicy. Boże miłosier- ny, co tam się nie sypie: bokobrody Washingtona, wotywa, garście czystego złota. Rada Parafialna wyraziła zgodę: niech proboszcz już kupi sobie tę syrenkę... A tu patrzcie, państwo: czym paroch zajeżdża? Wartburgiem w najbardziej modnym kolorze, jak kakao. Monika Vitti lub gubernator Gibraltaru. chichoce Gubernator z parafii świętej Petroneli. A jakże? Wygarnąłem na Radzie: to ja gwoździami przyszmalcowuję pedały, a taki posuwa sobie Wartburgiem? Do władz doniosę, konserwatora wojewódzkiego zaalarmuję. Świętej Petroneli zakomunikuję w najbliższej modlitwie. I nie takiej szast-prast z byle mo- dlitewnika. Krzyżem się położę na dwadzieścia cztery go- dziny. To ich przeraziło: głaskali, komplimentowali, do su- mienia wnosili apele, wreszcie dotowali na nową puszkę gwoździ. Mimo to chciałem przeleżeć krzyżem, ale reuma- tyzm wtrącił swoje trzy grosze... Skąd mogłem wiedzieć, że idzie na trzydniówkę? SPOWIEDNIK głośno Pękała! ORGANISTA Słucham wielebnego. SPOWIEDNIK Strasznie trąbisz. Same dysonanse... Penitentki nie mogę się dosłuchać! ciszej, do Grzesznicy Więc otworzyłaś gaz? GRZESZNICA Wszystkie kurki. SPOWIEDNIK Żeby zagazować męża? GRZESZNICA Otworzyłam i czekam. Kwadrans, pół godziny... A on jak chrapał, tak chrapie. SPOWIEDNIK Ani trochę nie zesiniał? z nadzieją Może jakieś obrzęki? GRZESZNICA Cały jest obrzękły od tej budki z piwem. A ja też głupia: nie wyczytałam w gazecie, że dopływ gazu tego dnia prze- rwany. Znaczy się: nie w ogóle. Jestem jak najdalszą od ogólnej krytyki, która cechuje reakcję. Krytykuję tylko z we- wnętrznych pozycji. Ksiądz proboszcz zapewne także? SPOWIEDNIK chrząka Święte słowa. GRZESZNICA Więc dopływ nie funkcjonował tylko na naszej ulicy. Jeśli taki drobiazg przymierzyć do tego, że cała Warszawa była w ruinach, a teraz jeszcze się rozbudowuje... SPOWIEDNIK Coś mi się wydaje, że jedziemy nie we właściwym kierunku. GRZESZNICA Za socjalizmem? SPOWIEDNIK Z tą twoją spowiedzią. Więc zaraz... Niech pozbieram myśli. Gazu nie było, ale intencje istniały. Chciałaś uśmiercić czło- wieka. z nadzieją Może nawet poćwiartować zwłoki i spalić tę całą powierz- chowność? GRZESZNICA Ja? A kto to księdzu powiedział? SPOWIEDNIK Nie doprowadzaj mnie do ostateczności. Sama mówiłaś. GRZESZNICA Na to zgoda. Przecież jednak nie wziąłeś, ojcze duchowny, jednej sprawy pod rozwagę: ja byłam przy tym. W tym sa- mym pokoiku. Metraż zaledwie opędzający niezbędne potrze- by: trzy na dwa i pół. Do tego wszystkiego on kombinuje jakiś motocykl. Wszędzie śrubki i szprychy. SPOWIEDNIK A więc jeszcze gorzej: podwójne samobójstwo. GRZESZNICA Może księdzu byłoby coś takiego na rękę, mnie w żadnym wypadku. Gdybym tylko poczuła, że zaczynam się dławić... o tu... SPOWIEDNIK wychyla się z konfesjonału Gdzie? GRZESZNICA O tutaj. SPOWIEDNIK Trochę wyżej. Znam się na tym. Miałem zawał. Nie dalej jak półtora roku temu. z dumą Rozcięli klatkę piersiową i ugniatali goły mięsień. GRZESZNICA Biedactwo! SPOWIEDNIK Ale rzuciłem palenie. GRZESZNICA Jak to ksiądz zrobił? Ja się nie mogę wyzbyć nałogu. SPOWIEDNIK Najlepsza guma do żucia. Byleby nie krajowa. Okropne świń- stwo: z wierzchu cukier, a w środku kawałek dętki samo- chodowej. zmiana tonu Rozpraszasz mnie, córko. Może się razem pomodlimy?... Po- wtarzaj : “Z głębokiej otchłani wołam..." GRZESZNICA “Z głębokiej otchłani wołam..." SPOWIEDNIK “Do Ciebie, który na obłokach deszcze rozkładasz..." GRZESZNICA “...który na obłokach deszcze rozkładasz..." Śliczne! SPOWIEDNIK Pomogło ci? GRZESZNICA Pytanie! Mogłabym tak przez cało życie. Niektóre to miały szczęście: taka święta Tereska. Nic, tylko sypie róże z ko- szyka. Lubi ksiądz dotykać palcami płatków róż? Jak pra- cowałam u ogrodnika... Najpiękniejszy okres życia. U starego Szarugi. Może go ksiądz zna?... SPOWIEDNIK Wracajmy do tematu, córko!... Więc poczułaś, że się dławisz... GRZESZNICA ...Resztkami sił do okna. SPOWIEDNIK ...I? GRZESZNICA ...Wybijam pięściami szybę. Albo lepiej głową... Bardziej krwawi. Paskudny widok. SPOWIEDNIK Wyobrażam sobie. A on? GRZESZNICA Nadal chrapie. Ma zdrowie byka... “Który na obłokach deszcze rozkładasz..." Naprawdę śliczne! SPOWIEDNIK Dobrze już, dobrze. Lepiej wyznaj: co byś tym wszystkim osiągnęła ? GRZESZNICA Jak to: co? Raban na całe osiedle. Milicja, protokólik, obduk- cja i może jakieś trzy zawodowe z Ligi Kobiet... Paradne pa- niusie! Zaraz do rozwodu zapraszają, paczki z ciepłą bielizną przynoszą, o pracę zabiegają... Socjalistyczny fraucymerek, jak powiada moja kształcona mamusia. SPOWIEDNIK A fe! GRZESZNICA podejrzliwie Na kogo to “a fe!", proszę duchownego? Na mamusię czy na Ligę Kobiet?.., SPOWIEDNIK Kto tutaj kogo spowiada, do kaduka?! Galopuj dalej! Co ci jeszcze leży na sumieniu? GRZESZNICA Leżało. SPOWIEDNIK No więc co ci leżało? GRZESZNICA Budka z piwem. Gdyby ją zlikwidowali na skutek mojego ra- banu z tym nieudanym gazem... To już wolałabym jak ta na szosie pod Radziejowicami. No, ta z przerwanym mleczem. SPOWIEDNIK I słusznie. Jedyny punkt w okolicy, dokąd mogę posłać ko- ścielnego po skrzynkę radebergera. Papierna odstawia mi co sobotę zapasik... GRZESZNICA pośpiesznie Ale nie zlikwidowali. Co prawda te z Ligi Kobiet używały najwyższych wpływów, ale ojciec duchowny może być spo- kojny. Papierna też ma chody. Dzięki temu ratowała mi dolę moją jedyną... Święta kobieta. ORGANISTA ...Maestoso. Maestoso i maestoso... Skąd ten Bach miał tyle tego maestoso? Powiadają, że dziecisków kupa... Żona za- pewne megiera. Rondle w kuchni. Zatrzęsienie garów. I na pewno co drugi dzień pranie... Całe podwórze poprzecinane sznurami, a tam pieluchy, gacie — za przeproszeniem — i wszystko obcieka. Chlip, chlip, kap, kap... A zęby rwali takim zagiętym szpikulcem. U fryzjera. Jak dobrze pomyśleć, to pedały też przyszmalcowywał gwoździami... I proszę: dzi- siaj taki naperfumowany biskup przyjeżdża limuzyną, żebym ja... nawet bez smarowidła spod tygrysiego ogona... całą tę mękę ludzką w palcóweczki przeoblekał. głośno O Bachu, stary głupcze, bracie mój! SPOWIEDNIK jakby się ocknął Mówiłaś coś? GRZESZNICA To nie ja. Organista. Coś tam wyklinał. SPOWIEDNIK Zostaw go. Róbmy swoje, bo muszę ci powiedzieć, dziecko, że ciężki mamy dzisiaj mozół. Wyglądałaś tak niewinnie... Kradłaś?... GRZESZNICA Kiedy? SPOWIEDNIK Od ostatniego razu. GRZESZNICA Wentylowałam kieszenie Karola, kiedy chrapał. SPOWIEDNIK Dużo? GRZESZNICA Co: dużo? SPOWIEDNIK Dużo tam tych dobrodziejstw znalazłaś? GRZESZNICA ...Ot, żeby koniec z końcem. SPOWIEDNIK Brałaś więc to, co ci się świecie należało. Nie kradłaś... GRZESZNICA Raz w Samie. Ale złapali i z grzywną wyszło, że zapłaciłam potrójnie. SPOWIEDNIK A więc i to mamy z głowy. Mówiłaś fałszywe świadectwo na- przeciwko bliźniemu swemu? GRZESZNICA uradowana O tak! Dziennie po trzy, cztery razy. Język mam taki więcej świerzbiący... SPOWIEDNIK Na przykład? GRZESZNICA Że doktor Fuzon psuje kobietom dzieci i nawet się dwukrot- nie z tego pobudował. Ale to prawda, ojcze duchowny, Fuzon mieszka piętro nade mną, to nieraz nie można się przepchać przez te dziewczyny na klatce schodowej. A wszystko robi jakoś tak po partacku: krzyku tam tyle, że Karol apelował w samej administracji. Owszem, po tygodniu przysłali nam dwóch z murarskiego fachu i załatali dziurę pod parapetem przy oknie. Karol — jak zechce — umie się postawić. Bar- czysty w sobie, a ci z administracji jacyś tacy, jakby wszyscy chorzy na piersi. SPOWIEDNIK Więc z tym lekarzem postąpiłaś nie grzesznie, ale po katolic- ku. Chodzi mi o jakąś świnię. GRZESZNICA O kogo? SPOWIEDNIK No, komu podłożyłaś świnię? Nie rozumiesz? GRZESZNICA Poniekąd, ojcze duchowny. Jak Karol miał się poważnie do jednej takiej aż z Zawiercia, ze Śląska, co ją na praktykę przysłali... Więc ja mu kiedyś po całej nie przespanej nocy... bo on się dancingowa! z tą drugą... powiedziałam, że chyba oczu nie ma. SPOWIEDNIK Kto? GRZESZNICA No, Karolek. Że on oczu nie ma, bo ona ma sztuczne zęby. Co do jednego — sztuczne. I to było właśnie moje miłosne kłamstwo. SPOWIEDNIK Wiesz na pewno, że kłamstwo? GRZESZNICA Jeszcze gorzej: namiętnościowa obmowa. Sama sprawdziłam, jak doszło do ostateczności. Nie pamiętam już, czy to na fa- bryce, czy też ria jakiej zabawie kropnęłam tę praktykantke w uśmiech. Patrzę, a ona wypluwa ząb. Żaden sztuczny, ale najprawdziwszy pod słońcem, dorodny, że do rany przyłóż. Ale ponieważ szczerba zrobiła się w samym środeczku, prak- tykantka musiała odfrunąć z powrotem do swojego Zawiercia. Kobiety z osiedla po rękach mnie całowały... Bo gdyby ojciec duchowny widział, jak ona się nosiła! Spódniczka do pępka... SPOWIEDNIK pośpiesznie To są szczegóły. Z ogólnego obrazu wnioskuję jednak, że i w tym wypadku Pan Jezus by cię nie potępił. GRZESZNICA triumfująco A więc kobiety z osiedla miały rację, kiedy mówiły, że Matka Boska nie postąpiłaby inaczej. SPOWIEDNIK surowo Ty się z Matką Boską nie równaj! GRZESZNICA Ja i równać się! Ani mi przez myśl nie przeszło. Upraszam się jedynie łaski, żebym mogła powtórzyć kobietom z osiedla, jaką wielką rację wypowiadały. Widzi ksiądz, u nas kobiety tak rzadko doczekują się swojej racji. ORGANISTA na tle łagodniejszego motywu fantazji Zapewne wyciskała z grubasa, żeby pisał wciąż nowe prelu- dia i fugi. Forsa na babskie fatałaszki — oto co jest praw- dziwym posiewem geniuszu. Same partolą jakieś akwarelki, od których ciamga się w oczach, pitolą “Modlitwy dziewicy" lub improwizują wierszydła, jakie chyba tylko Piekarski skła- dał na mękach, a ty, chłopie, fresk na powałę Sykstyńskiej kaplicy wykoncypuj. Katedrę w Chartres ufunduj. Requiem lub msze wypisz na krosnach potężnej partytury. Od piramid już się to zaczęło, jak mi Bóg świadkiem, od piramid! Weźmy chociażby takiego Mozarta... Ale co tam Mozart!... Ja tam, gdybym nie miał przy sobie tego wiecznego kwękania, a to o zlewozmywak do kuchni, a to o prawidła do lakierków, a to o węgiel na zimę... Jedyna pociecha, że Bóg istnieje, bo inaczej rzucić to wszystko i wreszcie pójść sobie na ryby. SPOWIEDNIK Skoro już więcej grzechów nie pamiętasz... GRZESZNICA Zaraz, zaraz, przypomniałam sobie. SPOWIEDNIK z mocą Powiedziałem, skoro już więcej... GRZESZNICA Ale to muszę opowiedzieć. SPOWIEDNIK Więc gadaj. Byle szybko. GRZESZNICA Jak raz szłam poboczem drogi. A tu zatrzymuje się samochód. Ale jaki samochód! Z pół miliona co najmniej, jak by się nie przymierzyć. Drzwiczki uchylają się, a jakże: bardzo ele- gancko, a z wnętrza wychyla się prawdziwy biskup lub kar- dynał. SPOWIEDNIK Na szosie do naszej parafii? GRZESZNICA Po innych szosach nie chodzę. Nie jestem latawica... Więc ten biskup w takiej mycce był... SPOWIEDNIK W piusce. GRZESZNICA I z wielkim pierścieniem, który dał mi do ucałowania. Po- całowałam, wargi obtarłam rękawem i myślę: po wszystkim. Zwłaszcza że boso wędrowałam, bo latówka rozgrzana, mięk- ka jak aksamit, swędziła przyjemnie między palcami. Ale biskup pośladkami trochę się przesunął i mnie do wsiadania napędza. Do takiej hrabiowskiej taksówki. Wsiadam, a jak- bym się w pierzynę zapadła. Radio gra smutną muzykę, szo- fer uśmiecha się łaskawie, ale też wstydliwie — nie tak jak do kobiety — a biskup gada i gada, gada i gada. Czasem coś wtrąci po łacinie, ale zaraz “pardons" podrzuca i na swojskie tłumaczy. Że w takich jak ja, co boso latówką zasuwają, te- raz jest ostoja Kościoła po całym świecie, że to wielka od- powiedzialność, chwała i temu podobnież, że on się cieszy, że ma okazję mnie ten kawałek podrzucić, bo Pan Jezus też spotkał dwóch wędrowców na drodze do Emausu, i tu mu się coś poplątało, bo ja przecież byłam jedna, a Pan Jezusinek w żłobku się urodził i o żadnej taksówce nie mógł sobie ma- rzyć. Ale nie pisnęłam ani słówka, bo jakże ja mam rozplą- tywać to, co się biskupowi poplątało, i zwłaszcza że aż cała dygotałam z wielkiego przyczajenia!... SPOWIEDNIK Nie rozumiem cię, siostro. Na co się tak przyczaiłaś? GRZESZNICA Na tę wielką dziurę w asfalcie, która jest zaraz za mostkiem. SPOWIEDNIK Wiem. Karygodne niedbalstwo. Tam kiedyś będzie wypadek. GRZESZNICA Bez pesymizmu, ojcze duchowny. Załatają. Już nawet pisali o tym w “Głosie Żyrardowa", że w ten sposób uczczą święto państwowe. Kłopot w tym, które święto okaże się wystarcza- jąco zaszczytne. To nie zwykła dziurka, ale wykrot, żywioł nieziemski. Więc jakże tak? Dla byle powodu?... Ale niech ksiądz nie przerywa... SPOWIEDNIK Ten biskup miał brodawkę na lewej powiece? GRZESZNICA O, właśnie. Paskudny defekt. SPOWIEDNIK niecierpliwie Więc przyczaiłaś się... GRZESZNICA Z myślą, że nic nie powiem. Jechali jakieś osiemdziesiąt na godzinę... Boże Przenajświętszy, kombinuję, jak ten omni- bus drygnie, to chyba huk pójdzie po całej okolicy. A ja, pro- szę księdza, jeszcze nie widziałam biskupa trzaskającego łbem o dach samochodu. Ot, dziewczyńska ciekawość. SPOWIEDNIK smakowicie I wyrżnął łbem? GRZESZNICA Przecudownie! Mycka... znaczy się: piuska, spadła mu na ko- lana, a na łysinie guz jak śliwa. Taka wielebność z guzem. Ksiądz sobie wyobraża? SPOWIEDNIK dławiąc śmiech Przeklinał, staruch? GRZESZNICA Coś mamrotał, ale odstawiłam ucha, bo to przeciw władzom powiatowym. Nie wypadało brać udziału... zacukała się Boże! Czy to nie był biskup przełożony nad księdzem probo- szczem? SPOWIEDNIK Drobiazg, córeczko. Grunt, że wszystko odbyło się bez więk- szego szwanku?... GRZESZNICA Chyba bez. Nie wiem dokładnie, bo zaraz kazali wysiadać i znowu puścili w dyrdy na latówkę. Ale com zobaczyła, tom zobaczyła. SPOWIEDNIK Po ludziach nie rozpaplałaś? GRZESZNICA Nie jestem taka hojna, żeby szastać moją najświętszą ta- jemnicą. Tylko na tej świętej spowiedzi... a potem do grobu zabiorę. SPOWIEDNIK Bardzo roztropnie, córeczko, bardzo roztropnie. Tak i tutaj grzechu nie widzę... Może jakieś biedactwo: powszedniaczek. W nauce, której ci teraz udzielę, króciutko powiem: postępuj tak dalej, a ominą cię ognie piekielne. Wyspowiadałaś się rzetelnie i z wielką dbałością o fakty, mimo tak drobnych przewinień. Za pokutę zmówisz przed tym ołtarzem litanię loretańską... GRZESZNICA Ale za co? Skoro grzechów nie było... SPOWIEDNIK Pokutuje się nie tylko za grzechy. GRZESZNICA Może dla rozrywki? SPOWIEDNIK Nie błaznuj, córeczko. Pokutuje się z zasady. Powie ci to każda praczka, a ty z Bogiem na udry idziesz. Wstyd. Zmó- wisz litanię loretańską dwukrotnie. GRZESZNICA Gdzie ona jest? SPOWIEDNIK W twojej książeczce na osiemdziesiątej piątej stronie. GRZESZNICA Ojcze duchowny! Jawna niesprawiedliwość. Dwie kartki ta- kim maczkiem... SPOWIEDNIK Jak sobie życzysz. Odmówisz i trzeci raz... A teraz żałuj za grzechy i uczyń w sercu swoim mocne postanowienie popra- wy. GRZESZNICA Kiedy ja... Ksiądz przed chwilą sam powiedział... SPOWIEDNIK wychyla się z konfesjonału Kończymy, Pękała. Złaź już z chóru. do Grzesznicy A teraz udzielę ci rozgrzeszenia. Ego te absolvo... reszta formuły szeptem Ślicznie. Hejże, dokąd tak ci spieszno? GRZESZNICA Do ołtarza. SPOWIEDNIK Wpierw ucałuj stułę. Zapomniałaś?... No, nie patrz na mnie takim mściwym okiem. Postękiwanie. Ksiądz wychodzi z konfesjonału. P ękała gramoli się z chóru. Przystaje przy Spowiedniku. PĘKAŁA Co ona tam robi przed ołtarzem? SPOWIEDNIK Modli się. Trzy loretańskie. PĘKAŁA gwiżdże, prawie bezgłośnie A wyglądała tak niewinnie. SPOWIEDNIK Jak zasiedzę się w konfesjonale, trzeszczy mi pod kolanami. Masz to samo? PĘKAŁA Przydałaby się herbata ze spirytusem. A tutaj — przez jedną grzesznicę — nie można zamknąć Przybytku. Cóż ją ksiądz tak katuje? Dziwka? Pijaczka? SPOWIEDNIK Tobie, Pękała, gdybyś nawet otruł swoją starą, nakazałbym tylko dwie zdrowaśki. Ale ona... ona musi się modlić. PĘKAŁA Teologiczne wygibasy. Skleroza na księdza cwałuje. SPOWIEDNIK szeptem, konfidencjonalnie Ma wiarę. PĘKAŁA W Boga? Też mi zacność. Albo ja to ateusz? SPOWIEDNIK A w Bacha, którego zarzynałeś jak tępym tasakiem koguta? Masz wiarę? PĘKAŁA Wiem. Zachciało się staremu prebendarzowi nowej bigotki. Ja tam idę na herbatę ze spirytusem. Kroki starego Organisty, trzaśniecie drzwi od zakrystii. Grzesznica w planie stereofonicznym, na stopniowo narastającym kunsztownie wykonanym motywie fantazji. Czyta, zastanawia się, znowu wraca do czytania i monologu. Można podejrzewać, że Spowiednik podsłuchuje gdzieś z ubocza tą dziwną modlitwę. GRZESZNICA monodram ...Matko nieskalana, Matko najczystsza, Matko dziewicza, Matko nienaruszona, Matko najmilsza... To chyba nieprawda. Nie zdarzają się. Popatrzeć tak po na- szym bloku: jedna może i nieskalana i nienaruszona, wszyst- ko poświęciła dziecku... Ale te zmarszczki w kącikach warg. Tak jakby wiecznie gryzła chrust. Ile razy zdarzało się, że zapragnęła jakiegoś zdrowego chłopa. Byka. I dziecko poszło- by w kąt, i cała dziewiczość. Tylko co by było następnego dnia, gdyby taki smyk, taki sponiewierany bachorek wdra- pał się na kolana i powiedział: najmilsza. Wtedy tylko wziąć młotek i roztrzaskać małemu głowinę. A sama na mokrym ręczniku... No to na co było rodzić? Matko przedziwna, Matko dobrej rady... Dziwna. Dziwaczka. Wariatka właściwie. Szurgnięta. I ona może dawać dobre rady? Dobre rady dają kobiety z mężem, z porcelaną, z domem wczasowym co roku. Jak oczy męża nie widzą, to go i serduszko nie boli. A za przysługę wczasową zawsze przywiezie się jakiś prezencik... Tylko poczekaj! No, poczekaj chwilę! Czy to nie jest czasami zwykłe kurewstwo? Matko Stworzyciela... Boże mój, jak wysoko! Jak wysoko nas podniosłeś! Bo to nie tylko o Chrystusa chodzi. Popatrzeć na jasną twarz Torbie- lowej, kiedy idzie ze swoim synem przez podwórze. Pan ofi- cer na jakimś statku. Ale gdyby, co nie daj Boże, utonął, Tor- bielowa stałaby pod krzyżem. Zaraz obok Matki Boskiej i te- go dziwnego świętego w niedźwiedziej skórze, który zawsze — na wszystkich obrazach — wskazuje na krzyż palcem. Blada, chroma Torbielowa, ze stopą odciętą przez podmiejską ko- lejkę do Piaseczna. Zwierciadło sprawiedliwości... Nie. Tego nie łapię. To musi mi objaśnić ktoś oblatany na wierszach. Zwierciadło — że niby takie duże lustra. Ale co ma do lustra sprawiedliwość?... Coś mi się majaczy: nie da- lej jak wczoraj sama przewieszałam lustro. Z pokoju do sion- ki. Już wiem! W sionce jest ciemniej. A lustro, kiedy było w pełnej jasności, pokazało mi sińce pod oczami i skórę, którą trzeba smarować kremem, żeby się tu i ówdzie nie roz- chylały takie małe szczelinki. A piersi już też nie takie... Ka- rol się przyzwyczaił, ale jest bliższy odzwyczajenia niż rok temu. Zwierciadło sprawiedliwości... więc aż tak okrutna je- steś, Matko najmilsza? Stolico mądrości,.. Tu już nie ma zgody, święta Panno. Bo przecież nie chodzi o wysokie szkoły albo jeszcze wyższe progi. Tam jest inte- ligencja, na przykład żeby znać nazwiska różnych mod- nych pisarzy, co nieraz do nas przyjeżdżają, albo że rybę je się dwoma widelcami, albo kiedy był hołd pruski i jak ten hołd pisać: przez ce-ha, czy przez samo? To się nawet w ży- ciu podoba i kobiety lubią, kiedy ich mężczyzna jest inteli- gentny... Co innego z mądrością. U nas w rodzinie najmądrzej- sza była taka ciocia-babcia Alewtina Gubin. Z każdą rzeczą do niej się szło, z każdziuteńką. Ciotka Alewtina poradzi... I pora- • dziła. Ale sama co przez to miała? Wieczną biedę, staropanień- stwo, a potem raka na obu piersiach. I jak umierała, przeklęła nawet Boga Ojca... Z krzykiem umarła, dobrze pamiętam, bo w szpitalu zrobił się rwetes, a dyrektor biegał i w kółko: “Dlaczego nie wypisano jej w porę do domu? Co to, lekarze oczu nie mieli? A teraz wrzeszczy mi, stare pudło, psychote- rapię diabli biorą!..." Ładna mi stolica mądrości! Pudło, które trzeba było wyrzucić na śmietnik... Chyba że... że w ciotce Alewtinie tylko ten rak tak wrzeszczał? Nie śmierć, a pluga- we, rozsierdzone życie. Bo serce miała jak miech kowalski. I nagle zrobiło jej się ciemno, cicho, spokojniutko... Jak pier- wszy śnieg, kiedy jeszcze nie stopnieje na chodnikach. Przyczyno naszej radości... A więc miałam rację: jest coś o tym śniegu. Przyczyna na- szej radości. No pewnie!... Stoję wtedy przy oknie: patrzę, jak się obsuwa, okrywa dachy... Taki spokój, jakby nigdy nic nie było przede mną i jakby już nic nie miało nastąpić. Żadnych utarczek w kolejce po mięso, żadnych kombinacji, od kogo tu pożyczyć przed pierwszym, żadnego brania w pysk od pijanego Karola... Różo duchowna! ...O tak! Domie złoty! ...Och, jak najbardziej! Bramo niebieska! :..Złoty dom, a brama do tego domu błękitna. Bardzo gustow- na. Przydałby się jeszcze jakiś parkanik z sosnowych desek. Ale nie bielony, nie, po prostu delikatnie pochlapany bejcem, żeby się korniki za prędko nie dochrapały swojego. Kolor drewna. Gwiazdo zaranna! ...Też lubię. Szkoda, że człowiek — utrudzony całym dniem — tak mocno śpi nad ranem... Zaraz, zaraz. Przecież mogę na- stawić budzik! Karol tak czy tak nie usłyszy, a ja się obudzę. Budzik trzeba nastawić według kalendarza... Tam piszą o wschodzie słońca, więc wystarczy odliczyć godzinkę albo pół do tyłu!... śmieje się, zadowolona, sama do siebie Bystra jestem! Od czasu do czasu będę miała Matkę Boską dla siebie. To będzie taka moja racjonalizacja! Wspomożenie wiernych! Nie da się zaprzeczyć: wspomogłaś mnie z tym budzikiem. Ale czy można liczyć na więcej?... Pocieszycielko strapionych! Daję słowo honoru, że nie ma we mnie nic z tej baby, o któ- rej opowiada bajka o złotej rybce! Zaczęła od starego kory- ta, a potem nawet być cesarzową wydawało jej się za skąpo. Znam takie!... U nas na osiedlu... Co ja mówię! Na tej samej klatce schodowej znalazłabym takich pazernych bab na pę- czki!... Nie chcę się rozwadniać, więc poprzestanę na sobie: rzecz idzie o ten żylak na lewej łydce. Jeszcze prawie nie- widoczny, ale z miesiąca na miesiąc jakby bardziej rzucający się w oczy. Na razie da się przypudrować... Uzdrowienie chorych! Jeżeli to ponad Twoje siły, ani myślę nalegać. Ja tylko tak sobie... na wszelki wypadek... Królowo Aniołów! Królowo Wniebowzięta!... pauza. Muzyka się urywa. Raptowne poruszenie. Grzesznica zrywa się g klęczek. Innym tonem Jezusie Nazareński, przecież ja mam widzenie. Widzenie! SPOWIEDNIK zaniepokojony wychodzi z ukrycia Tylko spokojnie, córeczko!... Przywidziało ci się. Osiągnięcie stanów ekstatycznych wymaga wielu ćwiczeń!... GRZESZNICA Ależ za parę minut... ten autobus... Naprawdę mam widzenie, w i d z e n i e! SPOWIEDNIK błagalnie Błagam cię o jedno. Ani słówka w autobusie! Toż to byłby klops! Jutro biskup z wizytacją, a tutaj tysiące gawiedzi z ca- łej okolicy! GRZESZNICA Autobusowi nic do tego. Moja prywatna sprawa. Mam w i- d z e n i e i koniec. SPOWIEDNIK Życzę ci, byś miała ich jak najwięcej. Byle nie u mnie. Te- raz... po drugim Vaticanum! To byłoby najgorsze: widzenie w posoborowej parafii. GRZESZNICA Bylebym jeszcze zdążyła! SPOWIEDNIK Zdążysz. Na pewno zdążysz!... W razie czego ja sam. Para- fianie sprezentowali mi Wartburga... GRZESZNICA Punktualnie o siódmej muszę być na tym widzeniu. Dwie z Ligi Kobiet przyprowadzą adwokatkę... Wciąż męczą mnie o rozwód z Karolem. A ja wcale nie chcę! SPOWIEDNIK z ulgą, ale groźniej A więc chodzi o nikczemną konferencyjkę z jakimiś damul- kami... A ja myślałem... GRZESZNICA Co się ojciec duchowny indyczy? Sam mi kazał postępować jak wprzódy. I niech się nie boi: tę litanię jeszcze odmówię dwa razy. Ale w domu. Zamiast telewizji... Chociaż dzisiaj “Al Capone i inni". Po katolicku? SPOWIEDNIK z ironią Jak najbardziej, kobiecino. Myślałem przez chwilę, że widzia- łaś Matkę Boską!... GRZESZNICA zaaferowana To ją się widuje?... Jak żywą?... W takim razie mogę zbasto- wać z tej adwokatki, chociaż kazali ją nazywać mecena- ską. SPOWIEDNIK pośpiesznie Podobno niektórzy święci ją widywali. Ale po pierwsze: nie jesteś święta... GRZESZNICA No nie. SPOWIEDNIK jw. Po wtóre słychać klakson autobusu na rynku. GRZESZNICA Znak, że zaraz ruszy. SPOWIEDNIK Więc krzyż ci na drogę, siostrzyczko. Jeżeli raz-dwa uwiniesz się ze swoimi bambetlami... No, patrzaj, jak to ci idzie zgrab- nie! GRZESZNICA Dziękuję księdzu proboszczowi. SPOWIEDNIK Nie ma za co. Zwykły duszpasterski obowiązek... ostrzegawczo Autobus! Stukot kobiecych pantofelków, potem ciężki odgłos rygli. SPOWIEDNIK Zmarudziła, oj, zmarudziła!... A co najgorsze: mam zupełną pustkę w głowie. I jakże ja napiszę powitalne przemówienie dla Ekscelencji?... idzie w głąb nawy ...Dostojna Ekscelencjo!... No proszę, dostojny Ekscelencjo czy dostojna?... Ominiemy to fortelem.,. Dostojna Zwierzchności! W okresie od ostatniej wizytacji liczba parafian zmalała o 0,4 procenta... Należy w to jednak wliczyć wzrost umieral- ności wiernych na skutek skażenia dróg oddechowych wy- . ziewami świeżo zbudowanej fabryki nawozów sztucznych... Byłoby jednak niesprawiedliwością niedocenianie inwestycji, która w skali globalnej naszego powiatu o 4,2 procent zbio- rów roślin pastewnych... Sam ksiądz prymas w kazaniu w gnieźnieńskiej katedrze oświadczył z całą mocą swojego autorytetu, że poprawa ekonomiczna naszego kraju... I dalej w tym duchu. Trzeba posłać kościelnego do gminy, aby uzy- skał dalsze dane. Dom kultury, biblioteka, rozlewnia mleka... wyciszenie A jak skończyć? Może przydałby się jakiś cytacik? Tylko z kogo? Kto teraz jest na rzeczy? En vogue, jak powiadają Francuzi? Można by ewentualnie sięgnąć po Ewangelię... Nie- stety, biskup jest intelektualistą, i to w stylu moderne... Wy- maga czegoś więcej. Bezwarunkowo; czegoś więcej. Nie ma nawet dwóch zdań: czegoś więcej. Dam sobie głowę uciąć: czegoś więcej... czegoś tam... byle czego... ale więcej... czegoś... PRINTED IN POLAND Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1975 r. Wydanie pierwsze. Nakład 9000+290 egz. Ark. wyd. 21,3. Ark. druk. 36,75. Papier m/gł kl. III 70 g, format 75X100/32 Oddano do składania w styczniu 1975 r. Podpisano do druku 30.IX.1975 r. Druk ukończono w lutym 1976 r. Prasowe Zakłady Graficzne w Krakowie Nr zam. 360/75. Z-016-2415 Cena zł 70,—