Anatolij Dnieprow Twarzą do ściany Promień komory dwadzieścia metrów, promień komory sto siedemdziesiąt metrów... Trzysta pięćdziesiąt metrów, tysiąc czterysta metrów... - Co za monstra! Ileż czasu i mrówczej pracy pochłaniała budowa takich akceleratorów-dinozaurów! Oglądałem schematy i zdjęcia” starych akceleratorów cząstek elementarnych i za każdym razem z politowaniem i współczuciem myślałem o ludziach, którzy do poznania struktury materii dochodzili tak wyboistą drogą. W nauce jest zresztą tak zawsze. Ujrzawszy pierwszy niezgrabny model radioodbiornika uśmiechamy się pobłażliwie nie myśląc o tym, że bez tego pionierskiego aparatu nie byłoby miniaturowej kruszynki, która teraz śpiewa w zegarku elektronicznym na mojej ręce. Uczeni tamtych czasów byli prawdziwie dumni ze swych dzieł. Tony metalu i imponująco geometryczne wymiary urządzeń były dla nich dowodem dojrzałości naukowej wykonawców i konstruktorów. - Śmieszne, prawda? - powiedział Walentin Kamienin, pochylając się nad schematem synchrofazotronu na sto miliardów elektronowoltów. - Ani trochę. Bez tych urządzeń nigdy by się nie narodził pomysł doktora Gromowa. Właśnie dzięki nim odkryte zostały cząstki o ujemnej energii, które wykorzystał Gromów. - Cząstki o ujemnej energii były teoretycznie znane już dawno. Trzeba było tylko dobrze pomyśleć... Walentin zawsze twierdził, że „trzeba było tylko dobrze pomyśleć”, a cała nasza współczesna cywilizacja byłaby stworzona jeszcze w epoce kamiennej. - Wiesz, czym zajmowałem się przez ostatni rok? - Czym? - spytał Walentin bez specjalnego zainteresowania. - Przejrzałem czasopisma z zakresu fizyki teoretycznej z ostatniego ćwierćwiecza. Okazało się, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent zamieszczonych w nich artykułów to najczystsza fantastyka naukowa, fantastyka, której fizycy tak nie lubią i którą tak krytykują. Walentin spojrzał na mnie ze zdumieniem. - Tak, tak. Najprawdziwsza fantastyka naukowa, tyle że zamaskowana matematycznymi wzorami i równaniami. Każdy artykuł to wymyślony przez teoretyka model zjawiska fizycznego. Opracowuje go matematycznie, otrzymując różnorakie wyniki... i tak dalej. Każdy z nich uważa się za reprezentanta nauki ścisłej, gdyż fantazjuje używając aparatu matematycznego. Ale przecież ze wszystkich teoretyków, którzy rozpatrują to samo zjawisko, tylko jeden będzie miał rację, a pozostali to zwykli fantaści. - Ciekawe! - Walentin uśmiechnął się. - Ale do czego właściwie zmierzasz? - Do tego, że teoretyk może dowieść na papierze wszystkiego, czego tylko zechce. Ale to za mało. Jego przepowiednia musi się sprawdzać. Trzeba było na przykład nie tylko przepowiedzieć, ale i znaleźć cząstki do ujemnej energii. Zeszliśmy do szybu, gdzie nasi koledzy kończyli montaż akceleratora na dziesięć tysięcy miliardów elektronowoltów. W porównaniu z dinozaurami było to malutkie urządzenie, stojące pośrodku okrągłej wybetonowanej sali. Zakończona ostrym szpicem wtryskiwacza grafitowa dysza skierowana była na grubą ścianę, za którą rozpościerała się warstwa ziemi. - Jaką weźmiemy tarczę? - zapytałem profesora Gromowa. - Klasyczną. Parafinę. - Dlaczego? - Zobaczymy, jak będą się rozpraszały elektrony na elektronach. Ciekawe, czy elektron ma strukturę wewnętrzną. Obliczyłem sobie z grubsza w pamięci, jaka do tego potrzebna jest energia, i zrobiło mi się nieswojo. - Chłopcy! Nasza maszyna zadziała i za kilka milionów lat gdzieś w gwiazdozbiorze Herkulesa astronomowie z nieznanej planety zarejestrują pojawienie się karla-supernowej! Powiedziawszy to, nasz technik próżniowy Feliks Krymów zeskoczył z komory na podłogę i wycierając gazą ręce podszedł do Gromowa. - Aleksieju Jefimowiczu, czy to możliwe? Profesor Gromów w zamyśleniu pokręcił przecząco głową. - Skąd ta pewność? Przecież nikt jeszcze nie próbował przeniknąć w przestrzeń o wymiarach liniowych mniejszych niż kwant! - Będziemy zwiększać energię cząsteczek stopniowo. A propos, jak działa system płynnej regulacji energii?, - Znakomicie. Ale skąd pan będzie wiedział, gdzie należy się zatrzymać? Boja sobie tego nie wyobrażam. Powiedzmy szczerze: pracujemy metodą prób i błędów. A kto wie, do czego mogą doprowadzić nasze błędy. Gromów w milczeniu opuścił szyb. Nawet jemu po tej rozmowie zrobiło wyraźnie nieswojo. A potem rzucił nieostrożnie: - Fizycy jądrowi to naród ryzykantów. Ta romantyka ryzyka nie wywołała najmniejszego entuzjazmu w młody pracownikach laboratorium. Więcej nawet, jeden z nas, Wołodia Szarkoy następnego dnia złożył podanie o zwolnienie „w związku z przejściem do innej pracy”. - Nie chcę mieć nic wspólnego z waszą diabelską kuchnią. Wybuchajcie sobie sami, jeśli chcecie. Nie urządziliśmy mu żadnych uroczystych pożegnań, ponieważ był zwykłym tchórzem. Od wielu lat fizycy przenikają coraz głębiej w samo serce materii i zatrzymanie się w pół drogi oznaczałoby haniebną kapitulację. A po jego odejściu wszyscy staliśmy się poważni, skoncentrowani jak alpiniści idący po wąskiej, śliskiej półce nad przepaścią. Dlatego właśnie Walentin Kamienin uparcie rozwiązywał swoje równania, starając się znaleźć optymalne warurtki, Feliks, jak mówił, „ścierał ze ściany komory próżniowej wszystkie zbędne atomy”, Halina Samojłowa i Fiodor Złotow codziennie raz po raz sprawdzali niezawodność systemu kierowania i blokady, nazywając swoją skrupulatną pracę „gimnastyką poranną”, ja zaś dokładnie przeglądałem opisy doświadczeń, wykonanych na starych akceleratorach, starając się wykryć choćby cień zagrożenia. Czy ono w ogóle istniało? Wydawało mi się, że tak... Ze wzrostem energii cząsteczek rosła law inowo liczba antycząsteczek, rodzących się na tarczy. Ich dematerializacji towarzyszyło gwałtowne wydzielanie się ogromnych ilości energii. Jakby przyśpieszone do potwornej energii elektrony i protony żłobiły niewidzialną ścianę i odrywały od niej kawałki potężnego materiału wybuchowego. Może ta niewidzialna ściana to właśnie antyświat? W miarę zbliżania się montażu akceleratora ku końcowi przestaliśmy niemal ze sobą, rozmawiać. Wszyscy zamknęli się w sobie, starając się odgadnąć rezultat doświadczenia. Tylko Feliks ciągle doskwierał nam swoimi żarcikami: - Chłopcy, nie bądźcie tacy posępni! Wszystko dokona się w ciągu ułamka mikrosekundy. Uczucie strachu iv człowieku powstaje minimum po jednej dziesiątej sekundy, a bólu po pięciu! dziesiątych. Oznacza to, że jeśli się coś stanie, i tak nie zdążycie niczego poczuć. Hala, czy ty się bardzo rozzłościsz, jeśli ktoś ciebie uszczypnie w nos, a ty to poczujesz dopiero za dziesięć lat? - Znowu żartujesz? Lepiej włącz jeszcze raz płynną regulację! - Aha, boicie się, atlasi! Herkulesy myśli. Mam was wszystkich w garści! A nuż niechcący się pomylę i maszyna da od razu całe dziesięć tysięcy miliardów? To dopiero będzie fajerwerk! Punktualnie o piątej Feliks szedł na basen popływać, a my zostawaliśmy, żeby jeszcze raz sprawdzić działanie wszystkich systemów konstrukcji. W dniu próby zebraliśmy się w laboratorium wokół profesora Gromowa. On sam kilka razy włączył i wyłączył przekaźnik elektronowy, sprawdził aparaturę pomiarową i blokadę, po czym powedział z westchnieniem: - Można zaczynać. Powiedział to takim tonem, że dla wszystkich stało się jasne: nie mamy już odwrotu. Trzeba zaczynać. Musimy koniecznie przejść przez to doświadczenie. Jeśli my tego nie uczynimy - zrobią to za nas inni. Każdy z nas poczuł to nagle z całą ostrością - taka już jest logika badań naukowych... Siedliśmy na swoich miejscach wzdłuż głównego pulpitu rozdzielczego. - Pamiętacie instrukcję komisji Akademii Nauk? - zapytał profesor Gromów. - Tak. - Powtórzę jeszcze raz: Jeśli strumień antycząsteczek przekroczy dziesięć do piątej na sekundę na centymetr kwadratowy, przerywamy doświadczenie. Dotyczy to przede wszystkim pana, Wiktorze - zwrócił się do mnie - pan uważa na licznik scyntylescencji i na komorę pęcherzykową. Skinąłem głową. - Zaczynamy. Rozpędzanie elektronów zaczęło się od stu miliardów elektronowoltów. Transformatory mocy znajdowały się poza dyspozytornią, dlatego nie słyszeliśmy zwykłego w podobnych wypadkach szumu. W miarę przyrostu energii co dziesięć miliardów cicho szczękały przełączniki. Przy pięciuset GeV drgnęła strzałka licznika mezonów, potem poruszyły się wskaźniki ilości rodzących się hiperonów, niedługo zaczęła migotać neonówka liczniku antycząsteczek. - Zaczęło się - wyszeptałem. Gromów zastygł przy energometrze. - Co tak powoli, Feliksie?! - wykrzyknął z rozdrażnieniem, - Przecież ten przedział energii został już dawno zbadany. Nic ciekawego tu nie ma. Niech pan da od razu tysiąc GeV. - Niech się dzieje co chce! - powiedział Feliks i przeskoczył od razu przez kilkaset miliardów elektronowoltów. - Stop! - rozkazał Gromów. - Wiktorze, co u pana? - Sto czterdzieści antycząsteczek na sekundę. - Dobrze. Idziemy dalej. Tylko płynnie. Zwiększajcie energię jak najpłynniej. To już był nie znany przedział. Tysiąc pięćset... Tysiąc pięćset dwadzieścia... dwadzieścia pięć... - Wiktorze, proszę stale podawać wskazania! - Dwieście pięć na sekundę... Dwieście dziesięć... Oho, pojawiły się antyhiperony! - Ile? - Na razie... Na razie tylko czterdzieści, czterdzieści siedem! - Stop! Przyrządy zamarły na wskazywanych liczbach. - Jaka energia? - ochryple zapytał Walentin. - Tysiąc sześćset czterdzieści GeV... No i co, żyjemy? Gromów obszedł wszystkie przyrządy, po czym znowu zatrzymał się przy energometrze i powiedział: - Idziemy dalej, Feliksie. Tylko proszę bez żartów. Ostatnia zarejestrowana wielkość potoku antycząsteczek wynosiła tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt. Potem rozległ się głośny szczęk przełącznika blokady i strzałki wskaźników powoli zaczęły zbliżać się do zera. Akcelerator się wyłączył. - Co się dzieje? Gromów zaczął nerwowo zacierać ręce. - Co się stało, Aleksieju Jefimowiczu? Gromów pochylił się nad metalową siatką zakrywającą przełącznik blokady i wycedził przez zęby: - Nie mam pojęcia... Dziwne... Zacznijmy jeszcze raz, od początku. Feliks przekręcił gałkę regulatora dopływu energii na sto GeV i włączył moc. Ale aparat nie zadziałał, choć blokada była wyłączona. - Wygląda na to, że akcelerator się zepsuł. Włożyliśmy skafandry ochronne i po kilku minutach wszyscy byliśmy już na dnie szybu. Jasne lampy oświetlały zewsząd czarną bryłę akceleratora. Jego ostry dziób, otoczony ze wszystkich stron kamerami i licznikami, urywał się przed betonową ścianą. Wszystko wyglądało tak, jak przed godziną. Nie czekając na rozkaz, Feliks odkręcił boczne śruby i zdjął osłonę. - Tu wszystko w porządku. Próżnia dziesięć do minus trzynastej... Kilka razy obeszliśmy wokoło groźną maszynę, starając się wykryć choćby najdrobniejszą usterkę w jej konstrukcji. - A może to... - zaczął już Gromów, lecz przerwał mu głos Haliny Samojłowej, pochylającej się nad dyszą wtryskiwacza: - Mam, mam! Patrzcie! To, co zobaczyłem, przyprawiło mnie o dreszcze. Na końcu wypolerowanego grafitowego stożka wisiała wielka czarna kropla. Zastygła Jakby na cieniutkiej niteczce, nie zdążywszy oderwać się i spaść. Nigdy dotąd nie widziałem stopionego grafitu. - Zdumiewające - wyszeptał profesor Gromów. - To coś nowego. Długo milczeliśmy, patrząc na błyszczący skrzep, zwisający z końca dyszy. W końcu nie wytrzymałem i spytałem: - No i co zrobimy? Gromów spojrzał na mnie ze zdziwieniem: - Jak to co? Powtórzymy doświadczenie. Szybko wymieńcie dyszę i wtryskiwacz. Dokładnie w ten sam sposób zepsuliśmy tego dnia jeszcze trzy dysze. Wszystkie zaczynały się topić przy energii tysiąc dziewięćset miliardów elektron owoltów... - Gdybyż tak dociągnąć do dwóch tysięcy miliardów... - szeptał marzycielsko Feliks. - Ciekawe, jak wygląda stop z betonu, stali, niklu, kwarcu, ceramiki i grafitu? Profesor Gromów spojrzał na niego surowo: - Zabroniłem panu dowcipkować, panie Feliksie. Niech pan tu wstawi kamerę telewizyjną. Wznowiliśmy doświadczenia dopiero po dwu dniach. Nie przewidywaliśmy wcześniej możliwości umieszczenia w szybie kamery telewizyjnej, gdyż nikt z nas nie spodziewał się jakichkolwiek efektów wizualnych. Przez te dwie doby porządnie się napracowaliśmy, ustawiając kamerę tak, żeby można było obserwować, co dzieje się wokół dyszy, kiedy energia cząsteczek osiąga wielkość krytyczną. W czasie następnego doświadczenia Feliks przeskoczył cały zakres niskich, średnich i wysokich energii i zaczął od razu od tysiąca GeV. W miarę jak strzałka energometru zbliżała się do dwu tysięcy, na monitorze zaczął pojawiać się zdumiewający obraz. Najpierw na końcu dyszy ukazała się malutka iskra, jak przy wyładowaniu elektrycznym. Iskra stawała się coraz jaśniejsza, aż zapłonęła jak łuk Volty. Świeciła tak silnie, że - jak zwykle przy przekazywaniu obrazu jasnych źródeł światła - na ekranie powstała wokół niej czarna aureola, zasłaniająca wszystkie szczegóły obrazu. Żeby ją usunąć, profesor Gromów kazał ustawić przed obiektywem kamery gęsty neutralny filtr świetlny. Zdarzyło się to, kiedy zaczęliśmy dziesiąte z kolei doświadczenie. W kącie dyspozytorni, koło przełącznika blokady, leżał już cały stos nadtopionych grafitowych dysz. Nigdy nie zapomnę widoku, jaki ujrzeliśmy na ekranie monitora w czasie tego eksperymentu. - Zwróćcie uwagę - wyszeptał Gromów - czarna aureola wokół łuku nie znikła! - Na odwrót, zrobiła się wyraźniejsza i nawet... Patrzcie, patrzcie! Kamienin objął rękami ekran, po czym podniósł dłoń i drżącym palcem przejechał po ciemnoszarym paseczku, przecinającym jak średnica czarną plamę wokół migoczącego płomienia. Z początku nikt nic nie rozumiał. Potem Feliks wykrzyknął: - Dziura! ł coś w dziurze... - Nie, to nie dziura! To lustro! W nim odbija się dysza i... W tej chwili znów zadziałała blokada i wszystko znikło. Spojrzeliśmy po sobie z niedowierzaniem. Czy to możliwe? Czyżby to było właśnie to „okno”, o którym tyle pisali fantaści? Nawet Gromów był blady i wzruszony, lecz pierwszy wziął się w garść. - Trzeba zbudować wtryskiwacz i dyszę z trudniej topliwego materiału. Niezbędne jest też sfilmowanie wszystkiego, co zachodzi na ekranie monitora. Jeszcze dwa dni minęły na gorączkowych przygotowaniach do kolejnego doświadczenia. Teraz dysza, z której były wyrzucane cząsteczki, została wykonana ze specjalnie trudno topliwego stopu. Przed ekranem zjawił się wielozdjęciowy aparat filmowy z czułą kontrastową błoną. Kamera została ustawiona w ten sposób, że jej obiektyw skierowany był na dyszę akceleratora i jej najbliższe sąsiedztwo. Termin kolejnego doświadczenia został wyznaczony na wczesny ranek, - a w poprzedzający je wieczór pozostałem w laboratorium sam, pod pretekstem, że chcę raz jeszcze sprawdzić schemat urządzenia. Kiedy wszyscy się rozeszli, zszedłem do szybu. Martwa cisza, ukrywająca tajemnice natury. Fantastyczna armata, wycelowana w pustą przestrzeń. Czy to nie tu rozgrywa się dramat między przestrzenią, którą przywykliśmy wyobrażać sobie jako pustkę, a cząsteczkami materii, przeszywającymi ją z fantastyczną szybkością? Czy ta pozornie pusta przestrzeń nie okaże się ową ścianą, za którą ukryty jest inny świat, podobny do naszego, lecz dla nas nieosiągalny? Czy nie balansujemy teraz na krawędzi przepaści, usiłując otworzyć drzwi do tego tajemniczego, zamkniętego świata? Antycząsteczki... Skąd się one biorą? Na czym polega tajemnica ich powstawania? Skąd przenikają do naszego świata? Czy nie stamtąd? Stojąc twarzą do ściany z betonu, za którą rozpościerały się dziesiątki kilometrów ziemi, próbowałem wyobrazić sobie, co się właściwie dzieje. Jeśti wierzyć teorii, to może właśnie teraz, dokładnie w tej samej chwili, tam stoi człowiek dokładnie taki sam jak ja i myśli o tym samym? A może ten człowiek i ja stanowimy jedną całość?... Myśl ta przejęła mnie taką zgrozą, że już chciałem opuścić szyb - i w tym momencie doznałem olśnienia. Zastanowiwszy się, doszedłem do wniosku, że jest to jedyne prawidłowe rozwiązanie. Wziąłem arkusz papieru i napisałem na nim kilka słów... - Zaczynamy. Dajcie od razu tysiąc sześćset miliardów - zarządził profesor Gromów cicho, lecz triumfalnie. W dyspozytorni pogaszone były wszystkie światła i tylko błyszczący ekran i lampki sygnałowe na urządzeniach rozpraszały gęstą mgłę. Zaszumiała cicho kamera, przepuszczając przez obiektyw tysiące kadrów na sekundę. - Pojawiła się iskra - wyszeptałem. - Dalej. Tu już nie ma nic ciekawego. Aha, oto i aureola. Wielkość energii zbliżała się do tysiąca dziewięciuset GeV. Na końcu dyszy błyszczał olbrzymi łuk, ale metal wytrzymywał. Aureola rozszerzyła się na tyle, że można było spojrzeć w jej głąb. I to, co tam zobaczyliśmy, wywołało wśród nas popłoch. Tam, w czarnej pustce, odbijała się dysza naszego akceleratora... Ostry koniec dyszy naszego aparatu stykał się z ostrym końcem dyszy jego odbicia w ciemności, a w punkcie ich styku szalał płomień... - Zwiększyć energię! - ledwie słyszalnym głosem przykazał Gromów. Bardziej poczułem niż zobaczyłem, że Feliks przekręcił gałkę zaledwie o ułamek stopnia. Ale to wystarczyło, żeby czarna aureola wokół płomienia rozszerzyła się tyle, że ukazała się w niej nie tylko dysza, lecz i cały akcelerator - dokładna kopia tego, który stał u nas w szybie... Stało się to tak nagle, aż krzyknąłem. - Śmiało, śmiało! - gorączkowo szeptał Gromów. - Bo i ta dysza się roztopi! No, nie bójcie się!. Feliks ostro przekręcił gałkę regulatora. Na mgnienie czarna aureola wokół płomienia rozszerzyła się na całą ścianę i ujrzeliśmy w niej, jak w olbrzymim lustrze, nasz szyb, jasne lampy elektryczne na ścianach, cały akcelerator, kable i uchodzące ku górze spiralne schody, prowadzące na podest przed windą. Zobaczyliśmy cały świat, odbity w wyrwie, przebitej w pustej przestrzeni przez cząsteczki, pędzące z szybkością światła... - Oto i okno w antyświat... - szeptał zachwycony Walentin - A na granicy materia naszego świata anihiluje z antyma... Nie zdążył dokończyć zdania. Ekran jasno rozbłysnął i przełącznik blokady zadziałał z ogłuszającym grzmotem. Długą chwilę staliśmy w bezruchu, wstrząśnięci tym, co widzieliśmy. - Chyba żyjemy... - wymamrotał Feliks, lecz już nie tak wesoło, jak zwykle. - Spróbujemy jeszcze? - Nie - sprzeciwił się Gromów. - Najpierw obejrzymy film. Rzucając film na wielki ekran mogliśmy obejrzeć w najdrobniejszych szczegółach wszystko, co działo się w szybie w czasie poświadczenia. Ujrzeliśmy teraz, że promień czarnej aureoli dookoła centrum anihilacji nie był stały. Okno w nic to rozszerzało się, to zwężało w takt migotania płomieni. Przy wzroście dopływu energii jego brzegi kołysały się. Potem zobaczyliśmy, jak przy kolejnym wzroście aureola, jak przesłona jakiegoś gigantycznego obiektywu, gwałtownie rozszerzyła się we wszystkich kierunkach, odsłaniając ściany laboratorium. Trwało to tylko moment. Nagle rozbłysnął płomień i ekran zapełniły bryzgi topiącego się metalu. - Chwileczkę, cofnijcie film o siedemset tysięcy klatek! - rozległ się przerażony głos Gromowa. Czekałem, wstrzymując oddech. Feliks przewijał taśmę... Na ekranie znów pojawiło się lustrzane odbicie naszego laboratorium. - Zatrzymajcie film. Tak. Teraz patrzcie uważnie. Na przeciwległej ścianie widać coś białego... - Gromów podniósł się i podszedł pod sam ekran. - To papier... Arkusz papieru z jakimś napisem... Jakiś plakat czy coś w tym rodzaju. Nie przypominam sobie, żebyśmy tam rozwieszali jakieś plakaty. Panie Feliksie, proszę zrobić większe zbliżenie. Jeszcze jeszcze... Serce waliło mi jak młotem. Nareszcie biały pas zajął cały ekran. Teraz już wszyscy widzieliśmy, że na papierze był niezrozumiały napis. Gromów przyłożył do ekranu arkusz papieru i skopiował napis ołówkiem. Feliks zapalił lampę i wszyscy skupiliśmy się wokół profesora, żeby przeczytać w stożku światła odbity w lustrze tekst: Nie przekraczajcie progu dwu tysięcy miliardów elektronowoltów. W przeciwnym wypadku powstanie nowa gwiazda. Gromów kilka sekund stał nieruchomo, po czym pobiegł do szybu. Rzuciliśmy się za nim, ale on zatrzymał się przy luku wejściowym jak wryty: - Cofnijcie się, tam wszystko płonie! Był to najzwyklejszy ziemski pożar, ugaszony najzwyklejszą wodą. Kiedy dym się rozwiał, zszedłem na dół w kombinezonie i z latarką w ręce. Człapiąc po wodzie, obejrzałem pogorzelisko. Swąd palony gumy i zwęglonych smarów był nie do wytrzymania. Ściany były zakopcone, z sufitu zwisały porwane przewody. A pod samymi schodami na powierzchni wody pływał poczerniały strzęp spalonego papieru. Ostrożnie wziąłem go w ręce i zacząłem z całej siły rozcierać, zmieniając go w czarny proszek. Przez chwilę z całą ostrością czułej ze zupełnie blisko to samo robi inny człowiek. Szybkim ruchem podniosłem latarnię nad głową i dokładnie obejrzałem szyb. Nikogo, pusto, tylko zakopcone ściany. Może ten drugi człowiek to też ja? Na górze czekał na mnie, uśmiechając się kwaśna Walentin Kamieniu. - Możesz nam pogratulować, mam na myśli ciebie siebie Feliksa profesora Gromowa i całe nasze laboratorium. - Pogratulować?... Czego? - Ostatniego eksperymentu w fizyce jądrowej. - Dlaczego ostatniego? - Przyrządy zarejestrowały, że potok antycząsteczek przekroczył wymienioną w instrukcji Akademii Nauk liczbę o cały rząd wielkości Zabrania się prowadzenia dalszych doświadczeń w tym kierunku. - A co z oknem w antyświat? - Trzeba szukać okrężnej drogi. Prosta droga jest niebezpieczna...