I oto przed wami, szanowni czytelnicy, kolejne opowiadanie Clive’a Barkera. Utrzymane w „starym, dobrym stylu” (choć oczywiście Clive nie ma w swoim dorobku złych rzeczy, a jego styl w zasadzie latami ulega jedynie drobnemu wygładzeniu ;). Opowieść o mitycznym stworzeniu, odpowiedzi na ludzkie modły i prośby; pomocnej dłoni w ich rozrachunkach z bliźnimi. A zarazem historia niezwykłej miłości, zemsty i powtarzających się mechanizmach historii: na zgliszczach jednego imperium powstaje nowe, z innymi władcami poddanymi …i strachami, oczywiście. Ale ponad wszystko następna wciągająca i inspirująca opowieść liverpoolczyka, po raz n-ty zapraszającego nas w świat swojej ogromnej imaginacji. Świat zadziwiający, barokowo bogaty i jednocześnie mocno upiorny. Zapraszam was do jego odwiedzenia i życzę mocnych wrażeń. JZ, październik 2004. Umęczone Dusze: Legenda Primordium Copyright 2001 Clive Barker Księga Pierwsza: Sekretne oblicze Rodzaju I Jest transformatorem ludzkiego ciała; twórcą potworów. Jeśli Suplikant przychodzi do niego z wystarczającą potrzebą, odpowiednim głodem zmian – wiedząc jak bardzo bolesne będą to zmiany – dostarcza je. Stają się obiektami perwersyjnego piękna w jego rękach; ich ciała ulegają zmianie w fasonach jakie sami sobie nie są w stanie narzucić. Przez lata, właściwie przez stulecia, ta postać pojawiała się pod wieloma różnymi imionami. Ale my nazwiemy go pierwszym mu przypisanym: AGONISTES. Gdzie może odnaleźć go Suplikant? Zazwyczaj w miejscach, które on nazywa „płonącymi”: na przykład na pustyniach. Jednak niekiedy może on znaleźć takie „płonące miejsce” w naszym własnym rozpalonym mieście: miejscach gdzie desperacja wypaliła całą wiarę w nadzieję i miłość. I tam przybywa, cichy, nienaganny, jego obecność jest znana jedynie w pogłoskach. I czeka tam na tych, którzy chcą go odnaleźć. Kiedy Suplikant znajduje jego lub zostaje odnaleziony, nie ma w tym przymusu. Nie ma przy tym przemocy, przynajmniej do czasu gdy Suplikant zapisuje jego lub jej ciało. Wtedy owszem, pojawiają się pewne wątpliwości, gdy rozpoczyna się praca. Prawdę mówiąc w wielu sytuacjach Suplikant błaga o śmierć w obliczu kontynuacji „upoważniania” do dalszych działań Agonistesa. To zbyt wielki ból, mówią mu, gdy jego skalpele i pochodnie wykonują makabryczną pracę na nich. Ale w czasie całej swej wędrówki po świecie Agonistes tylko raz pozwolił umrzeć zmieniającemu zdanie Suplikantowi. Tym człowiekiem był Judasz Iskariota, jęczący tak bardzo, że Agonistes powiesił go na drzewie. Pozostali na których pracował, pomimo tych narzekań, czasami trwających dzień i noc, powracali do jego laboratorium po zagojeniu ran i mógł wtedy dalej przekształcać ich ciała. Są niekiedy pewne małe rekompensaty bólu dostarczanego przez Agonistesa Suplikantom w czasie jego pracy. Na przykład śpiewa dla nich, a mówi się że zna każdą kołysankę napisaną w jakimkolwiek języku na świecie; piosenki kołyski i piersi, kojące mężczyzn i kobiety przetwarzane w postaci ich własnego strachu. I jeśli z jakiegoś powodu czuje częściowe współczucie dla Suplikanta, Agonistes może nawet dać swej ofierze kawałek własnego ciała do zjedzenia: tylko pasek, odcięty za pomocą jednego ze swych najlepszych skalpeli, z delikatnego ciała jego biodra bądź dziąsła. Według legendy, nie ma bardziej komfortowego ani pożywnego mięsa niż mięso Agonistesa. Najzwyklejszy jego kawałek na języku Suplikanta, pozwala jemu lub jej zapomnieć o doświadczanych właśnie mękach i dostarcza im momenty rajskiego spokoju. Jak tylko klient jest ukojony, Agonistes kontynuuje swoją pracę, tnąc, zszywając, wypalając, przyżegając, rozciągając, skręcając, rekonfigurując. Niekiedy przynosi lustro aby pokazać Suplikantowi co już do tej pory stworzył. Często jednak ogłaszają że chcą aby rezultat pozostał niespodzianką; wówczas Suplikantom pozostają jedynie wyobrażenia, poprzez męki bólu, w co ich zmienia Agonistes. II Sztuką jest to, co osiąga Agonistes. Uważa że jest to Pierwsza Sztuka, ta kreacja nowego ciała, będąca sztuką którą Bóg używał do powoływania życia. Agonistes wierzy w Boga, modli się do niego wieczorami i rankami: dziękując Mu za stworzenie świata w którym jest tak dużo beznadziejności i tak głębokiego głodu zemsty że Suplikanci sami go szukają i błagają o przekonfigurowanie ich w oblicza własnego monstrualnego ideału. I wydawało się że Bóg najwyraźniej nie znajdował w działaniu Agonistesa nic zdrożnego, skoro ten przez dwa i pół tysiąca lat wędrował po planecie, odtwarzając coś nazywanego przez siebie świętą sztuką, i nie doznawał żadnej krzywdy. W istocie zaś dobrze mu się wiodło. Niektórzy ludzie trafiający pod jego nóż, jak Poncjusz Piłat, znaleźli miejsce w historii naszej kultury. Wielu pozostało anonimowymi. Przekształcił wielu potentatów, gangsterów, upadłych aktorów i architektów, kobiety oszukane przez swych mężów i pragnące odszukać nową formę dla kochanków w małżeńskich łożach; nauczycielki i perfumerki, treserów psów i palaczy kotłowych. Potężni i niezauważeni, bogacze i nędzarze. Tak długo jak są oddanymi Sygnifikantami, a ich błagania brzmią szczerze, Agonistes zwraca na nich swoją uwagę. Kim on jest, ten Agonistes? Ten artysta, wędrowiec, przekształcacz ludzkiego ciała i kości? Prawdę mówiąc, nikt tak dokładnie nie wie. Istnieje w Bibliotece Watykanu heretycka księga zatytułowana „Pułapki bożego szaleństwa”, napisana przez kardynała Gaillemię w połowie XVII wieku. Gaillemia zaprzecza w niej wyliczeniom dotyczącym kreacji świata w Księdze Rodzaju, podając kilka przykładów: kardynał spiera się m.in. o to, jakoby Bóg siódmego dnia nie miał odpoczywać. Zamiast tego, doprowadzony do swoistej twórczej ekstazy przez wytwory swej Kreacji, nadal pracował. Jednak twory jakim dał życie w stanie swojego wyczerpania, nie były bestiami podobnymi tym którymi zasiedlił Eden. Jednego dnia i nocy, wędrując między nowo stworzonymi cudami, stworzył formy zaprzeczające wszelkiemu pięknu jego wcześniejszych dzieł. Niszczyciele i demony, były antytezą wszystkich stworzeń ożywionych w czasie poprzednich sześciu dni. Jednym z tworów Jehowy – jak twierdzi kardynał – był Agonistes. Stąd też może on modlić się do swojego Ojca W Niebiosach Niebiosach i może liczyć na wysłuchanie. Jest on – przynajmniej według obliczeń Gaillemii – jednym z własnych tworów Boga. I nie ma wątpliwości co do tego, że Agonistes w pewien perwersyjny sposób spełnia swoją funkcję. Przez lata, stulecia, był odpowiedzią na niezliczone modły zanoszone przez bezsilnych. Słowa mogły ulegać zmianie z modlitwy na modlitwę, jednak ich sedno było zawsze takie samo: „ O Agonistesie, mroczny dostarczycielu, stwórz mnie na podobieństwo koszmarów moich wrogów. Pozwól mojemu ciału być materią z której wyrzeźbisz ich strach; pozwól mojej czaszce być dzwonem o dźwięku ich modłów o śmierć. Daj mi pieśń do wyśpiewania, która będzie melodią ich rozpaczy, i daj mi obudzić ich i pozwolić im odnaleźć mnie śpiewającego na dnie ich łóżek. Zdeformuj mnie, zwiąż mnie, przekształć mnie. A jeśli nie możesz zrobić tego dla mnie, Agonistesie, daj mi być ekskrementem; daj mi być niczym, mniej niż niczym. Albowiem chcę być przerażeniem moich wrogów, lub chcę zapomnienia. Wybór, Panie, jest twój.” Księga Druga Zabójca przemieniony I Miasto Primordium zostało założone wcześniej niż jakiekolwiek w mitycznej historii. Jest, według wielu źródeł, pierwszym miastem kiedykolwiek założonym. Przed Troją, przed Rzymem, przed Jerozolimą, było Primordium. Do czasu gdy zostało opanowane przez dynastię Cesarzy, których tenure stopniowo wytwarzało poziom okrucieństwa przewyższający najgorsze ekscesy skorumpowanych władców Rzymu. Przykładowo cesarz Perfetto XI, który rządził Primordium przez szesnaście lat do czasu Wielkiej Insurekcji, był człowiekiem znającym wszelkie korupcje umysłu i ducha. Żył w wystawnym luksusie, w pałacu który uważał za niezdobyty, niewiele lub wcale troszcząc się o dwa miliony siedemset pięćdziesiąt tysięcy ludzi zamieszkujących Primordium. Na końcu, to okazało się jego zaniedbaniem. Ale dojdziemy do tego. II Po pierwsze, pozwólcie mi opowiedzieć o Zarlesie Kreigerze, który pochodził z najniższej warstwy społecznej miasta. Jako dziecko, często jadał w Vomitorium, gdzie - jak w starożytnym Rzymie – pożywne jedzenie odrzucone przez bogaczy można było nabyć za małe pieniądze i ponownie skonsumować. Szczęśliwy dla Kreigera był fakt, że życie w takiej nędzy nie doprowadziło do jego śmierci. Swoistym fizycznym paradoksem było to, że doświadczenia czyniące z większości mężczyzn zredukowane cienie ich poprzednich sylwetek, służyły wzmacnianiu Zarlesa. W wieku 13 lat był już większy od swych starszych braci. A z fizyczną przemianą przyszło też coś innego – ciekawość, jak też nieskończenie skorumpowane miasto w którym zamieszkiwał mogło funkcjonować. Bez zrozumienia pułapki w którą został złapany, reasumował, nie będzie w stanie z niej uciec. W wieku 14 lat został gońcem gangstera Wschodniego Miasta, zwanego Durafem Cascarellianem, i szybko piął się w hierarchii zatrudnienia, głównie dlatego że robił wszystko o co go proszono. W podzięce, Cascarellian traktował Kreigera jak syna, chronił przed odkryciem poprzez wysyłanie ludzi do sprzątania po morderstwach Kreigera. Kreiger był bałaganiarskim mordercą. Nie dla niego było proste poderżnięcie gardła. Lubił używać kosy, najpierw rozcinając brzuch a następnie dusząc delikwenta jego wnętrznościami. Teraz takie zachowanie nie pozostawało na długo niezauważone, nawet w tak przepełnionym ekscesami mieście jak Primordium. A reputacja Kreigera stopniowo wzrastała poprzez fakt, że zlecane mu przez Cascarelliana zabójstwa miały często podłoże polityczne. Sędziowie, kongresmeni, dziennikarze krytykujący Cesarza: to były często ofiary Kreigera. Osobiście, nie dbał wcale o powiązania swych ofiar. Krew była krwią, tak długo jak pozostawał o tym przekonany, a czerpał równą przyjemność z wykrwawiania Republikanina jak Rojalisty. Wtedy spotkał kobietę o imieniu Lucidique i wszystko uległo zmianie. III Lucidique była córką Senatora, który ostatnio narzekał na publicznym forum na fakt, że miasto popada w stan dekadencji. Dynastia Perfettów używa podatków ludzi do hołdowania własnym przyjemnościom, argumentował Senator: to musi być zatrzymane. Rozkaz szybko przyszedł od Cesarza: usunąć tego Senatora. Cascarellian, nie dbający o filozoficzne zawiłości, ale szczęśliwy z zadowolenia Cesarza, posłał Kreigera w celu zabicia politycznego kłopotliwa. Kreiger wpadł do posiadłości Senatora, złapał go w ogrodzie między różami, zadźgał i zabrał do środka. Był w trakcie usadzania ciała Senatora przy stole jadalnym, gdy weszła Lucidique. Była naga, prosto po kąpieli; ale równocześnie przygotowana na nadejście intruza – niosła dwa noże. Okrążyła Kreigera i stanęła pomiędzy krwią i wnętrznościami ojca. „Jeśli się ruszysz, zabiję Cię” – powiedziała. „Dwoma nożami kuchennymi?” – powiedział Kreiger, przecinając powietrze swymi kosami „Wracaj do kąpieli i zapomnij o tym, że tu byłem”. „Zamordowałeś właśnie mojego ojca” „Tak, widzę podobieństwo” „Sądziłam, że człowiek jak ty pomyśli dwa razy zanim przytknie nóż do gardła mojego ojca. On chciał ocalić Imperium, by tacy jak ty i tobie podobni nie byli wyzyskiwani”. „Ja i mnie podobni? Nie wiesz nic o mnie.” „Zgaduję” – powiedziała Lucidique- „Urodziłeś się w nędzy i żyłeś w niej tak długo, że nie dostrzegasz co się dzieje tuż przed twoimi oczami”. Zmienił się wyraz twarzy Kreigera. „Więc może i nieco wiesz” powiedział nieswoim głosem. Pewność siebie kobiety zmieniła jego nerwy. „Pozwolę Ci na pogrzebanie ojca” stwierdził odchodząc od stołu. „Stój” powiedziała kobieta. „Nie tak szybko”. „Co to znaczy stój? Mógłbym Cię zabić w ułamku chwili, gdybym chciał”. „Ale nie chcesz, inaczej już byś to zrobił.” „Jak masz na imię?” „Lucidique” „Więc, czego chcesz ode mnie?” „Chcę, abyś poszedł ze mną w najgorsze ulice Primordium.” „Uwierz mi, widziałem je.” „Więc pokaż mi je.” IV To był najdziwniejszy spacer kobiety z mężczyzną. Choć Kreiger zmył krew Senatora ze swej twarzy, rąk i ramion nadal cuchnął mordem. I oto on, idący obok córki mężczyzny którego właśnie zabił, owiniętej w czarne płótno. Razem widzieli najgorsze rzeczy Primordium: choroby, przemoc i harówkę, niewyzwoloną nędzę. I wtedy i wcześniej Lucidique wskazałaby ściany i wieże Zimowego Pałacu Cesarza, którego każdy pokój zawierał wystarczające dla uprzątnięcia slumsów i nakarmienia każdego głodującego dziecka bogactwo. I po raz pierwszy od wielu, wielu lat Kreiger czuł pewien stopień prawdziwych emocji, pamiętając o okolicznościach własnego dorastania, siedzenia w rynsztokach ulic Primordium, gdy jego matka sprzedawała swe zniszczone narkotykami ciało strażnikom Cesarza. Był w nim gniew, gdy tak szedł. I gniew ten narastał. „Co chcesz bym uczynił?” zapytał, sfrustrowany przez to co czuł i swoją bezsilność „Nie dostanę się do Cesarza.” „Nie bądź taki pewny” „Co masz na myśli?” „Masz rację, Dynastia jest nietykalna tak długo, jak jesteś tylko człowiekiem – zawszony mały zabójca, najęty do zabijania nadgorliwych senatorów. Ale gdybyś miał być czymś więcej? Wtedy zniszczyłbyś Dynastię.” „Jak?” Lucidique spojrzała na Kreigera z ukosa. „Nie mogę Ci nic tutaj pokazać. Poza tym, muszę pochować ojca. Jeżeli chcesz wiedzieć więcej, spotkaj się ze mną jutrzejszej nocy przed Zachodnimi Brzegami. Przyjdź sam.” „Jeśli to jakaś pułapka…” powiedział Kreiger „…sposób na pomszczenie twego ojca…to zanim mnie dopadną, wykłuję twoje oczy.” Lucidique uśmiechnęła się. „Pięknie adorujesz.” „Mówię serio.” „Wiem. I nie jestem tak głupia by konspirować przeciw tobie. Wręcz przeciwnie. Wierzę, że mieliśmy się poznać. Miałam mówić z Tobą po zabiciu ojca, a ty miałeś się powstrzymać przed zabiciem mnie. Jest między nami jakaś więź. Czujesz to, prawda?” Kreiger spojrzał na dzielącą ich brudną ulicę. Ta noc napełniła go uczuciami, jakich nie spodziewała się doznać. A to było kolejnym, przyznanie do dziwnego odczucia w związku z córką zamordowanego przez siebie człowieka. „Tak” , rzekł. „Czuję to.” Potem, po długim milczeniu „O której jutro w nocy?” „Po pierwszej” oznajmiła Lucidique. „Będę tam.” V W kolejnych dniach ulice Primordium wrzały od plotek i spekulacji: śmierć Senatora uruchomiła wszystkie rodzaje pogłosek. Czy było to pierwsze oznajmienie, że Cesarstwo nie podejmie kolejnych kroków w stronę demokratyzacji miasta? Wierząc, że będzie to sprawa w wyniku której wielu członków Senatu szybko opuści miasto, na wypadek gdyby byli na liście zabójstw Cesarza. Wszędzie panowało generalne uczucie niepokoju . A w Kreigerze głębokie uczucie oczekiwania. Prawie nie spał, myśląc o wydarzeniach poprzedniej nocy. Nie, nie tylko poprzedniej. Myślał o życiu: gdzie go do tej pory zaprowadziło, i gdzie – jeśli obietnica Lucidique była prawdą – znajdzie się potem. Wtedy i obecnie spoglądał na ściany pałacu (który miał od wczoraj podwojoną liczbę strażników) zastanawiając się co miała na myśli mówiąc o znalezieniu drogi do zniszczenia Dynastii przez jednego człowieka? VI O godzinie pierwszej, milę przed Zachodnią Bramą Primordium, usiadł na kamieniu i czekał. Dziewięć minut po pierwszej pojawiła się para koni (nie z miasta, kierunku jakiego Kreiger oczekiwał na jej przybycie, ale z Pustyni, która – obszerna i w większości niezbadana – leżała na zachód i południowy zachód od miasta.) Zbliżyli się i zsiedli z koni. „Kreiger…” „Tak?” „Chcę, abyś poznał Agonistesa” Kreiger słyszał pogłoski o tym człowieku. Był to rodzaj opowieści wymienianych między zabójcami, bardziej legendarnych niż rzeczywistych. Ale oto był. Tak prawdziwy jak kobieta która go przywiodła. „Słyszałem, że chcesz uczynić Primordium republiką” powiedział Agonistes „Jedną ręką.” „Ona przekonała mnie, że to możliwe” odparł Kreiger „Ale…ja w to nie wierzę.” „Powinieneś mieć więcej wiary, Kreiger. Mogę uczynić cię przerażeniem Cesarzy, jeśli cholernie tego chcesz. To należy do Ciebie. Zdecyduj się szybko, bo mam lepszy interes gdzieś indziej tej nocy, jeśli nie chcesz mych usług. Słyszę setki modlitw wypływających z Primordium w tej chwili; ludzie chcą, abym dał im siłę na zmianę ich świata.” Lucidique położyła dłoń na twarzy Kreigera „Teraz jest ta chwila, widzę że jej nie chcesz” rzekła „Boisz się.” „Nie boję się” zaprzeczył Kreiger. Pomyślał o swojej matce, śmierci swoich braciach zabitych na ulicach jako dzieci przez konie przejeżdżającyh bogaczy, o swojej siostrze w domu wariatów, nigdy więcej normalnej. „Weź mnie” zdecydował. „Jesteś tego pewien?” zapytał Agonistes „Pamiętaj, nie ma odwrotu.” „Nie chcę wracać. Weź mnie. Przemień mnie.” Spojrzał na Lucidique. Uśmiechała się. „Zabierz konie” – nakazał jej Agonistes – „Nie będziemy ich potrzebować” Razem, Kreiger i Agonistes, odwrócili się i skierowali na pustynię. VII Następnego dnia Lucidique pochowała ojca. Pogłoski nieco ucichły w mieście, ale wciąż były jak nurt wody, łagodny lecz dominujący: Primordium było w bardzo zmiennym stanie; jak ładunek wybuchowy, który można podpalić za pomocą wstrząsu. Osiem nocy po zabraniu Kreigera przez Agonistesa na pustynię, Lucidique – której ojca pałac znajdował się blisko pałacu – obudziły odgłosy kroków. Wstała i podeszła do okna. Światła paliły się we wszystkich pałacowych oknach. Bramy były szeroko otwarte. Strażnicy biegali wokół zmieszani. Ubrała się i wyszła na ulicę. Hałas obudził miasto; i chociaż strażnicy Cesarstwa biegali we wszystkie strony, starając się zarządzić natychmiastową godzinę policyjną, nikt nie zwracał na nich uwagi. Lucidique weszła do pałacu. Krzyki teraz nieco ucichły, ich miejsce zajęły częściowo szeptane modlitwy. Ale nie zajęło jej wiele czasu odkrycie, co uczyniło stworzenie będące niegdyś Zarlesem Kreigerem. Zewsząd była śmierć. A jego rzeź nie miała granic: mężczyźni i kobiety, ale także ich dzieci, narodzone i nienarodzone. Imperium Perfettów nie mogło rządzić tą nocą Primordium. Nie było komu tego uczynić. Kreiger zabił ich wszystkich. Gdy Lucidique stała w Wielkim Hollu pałacu, w kałuży krwi która sięgała ścian, dostrzegła odbicie. Odwróciła się. Był tam. Przetworzony Kreiger. MISTRZ OSTRZ. Nie zostało w nim prawie nic z człowieka którego znała: rękodzieło Agonistesa przetworzyło skromnego zabójcę w coś co miało być koszmarami koszmarów i ulic Primordium przez najbliższe lata. Zauważył ją. Zastanawiała się, czy to jej ostatnie chwile; jeśli ma zamiar zabić ją równie dokładnie jak zniweczył innych. Lecz nie. Nachylił się i wyszeptał jej do ucha: „Nie możesz sobie wyobrazić…” I odszedł, pozostawiając za sobą rzeź, wędrując w noc, zatrzymując się tylko w celu obmycia ostrz w jednej z wielu fontann na podwórzu. Księga Trzecia Mściciel I Zarles Kreiger był kiedyś człowiekiem. Jako zabójca pracujący dla gangstera Duarfa Cascarelliana, Kreiger mógł zrobić wszystko dla pieniędzy. Ale są pewne zadania mające niewidzialną cenę, a to okazało się jednym z nich. Złapany na gorącym uczynku przez córkę senatora, wytworną Lucidique, Kreiger został przekonany że tym razem sam jest ofiarą. Władcy miasta w którym żyli – zdegenerowanego, chorego Primordium – byli prawdziwymi winowajcami i dopóki dynastia nie zostanie zniszczona, nastąpi kontynuacja krwawego zmieszania w którym ludzie tacy jak Kreiger zachowywali się jak chore zwierzęta a kobiety jak Lucidique traciły swych ukochanych. Trzeba to było skończyć. A Lucidique wiedziała jak. Przekonała Kreigera do oddania się w ręce starożytnego bytu zwanego Agonistesem, który miał go przekonfigurować. Zrobił tak, jak sugerowała, i po ośmiu dniach i nocach na pustyni powrócił do Primordium jako Władca Ostrz: mocarny silnik zniszczenia, który w ciągu kilku godzin unicestwił dynastię Perfettów. Przed zniknięciem na pustyni wypowiedział do Lucidique trzy drażliwe słowa: „…nie możesz sobie wyobrazić…” II Nazwali tę noc – noc zamordowania Cesarza i jego rodziny – Wielką Insurekcją. W jej trwaniu miało miejsce kilka mniejszych insurekcji miało miejsce, gdyż wybuchły stare waśnie. Władcze postaci które używały aktualnych rządów Imperium Perfettów jako przykrywki dla własnych korupcji – sędziowie, biskupowi, członkowie duchowieństwa, przywódcy cechów i związków zawodowych – byli teraz bez ochrony i stawali oko w oko z wykorzystywanymi przez siebie ludźmi. Nawet ci pośród klasy kryminalistów, którzy mieli prywatne armie do ochrony przed takimi okolicznościami, żyli teraz w strachu. Choćby, dla przykładu, Cascarellian. Nie był głupkiem. Fakt, że Zarles Kreiger, jego zabójca, zniknął w noc Insurekcji uczynił go mocno podejrzliwym że los Kreigera był powiązany z niemal nadnaturalnym upadkiem Cesarstwa. W rzeczy samej, jeden ze szpiegów Cascarelliana , który był strażnikiem w pałacu w noc rzeźni, widział stwora którego wszyscy zwali Mistrzem Ostrz, obmywającego swą broń w jednej z fontann pałacowych. Informator uszedł z masakry bez uszczerbku i stwierdził, ze prawdopodobnie nieprzypadkowo półmityczna postać Mistrza Ostrz miała pewne delikatne lecz niezaprzeczalne podobieństwo do Kreigera. Czy było możliwym – zastanawiał się Cascarellian – że zaginiony zabójca i Mistrz Ostrz byli tą samą osobą? Czy jakieś bezkompromisowe zmiany spotkały ciało Kreigera, zamienionego w niepowstrzymanego zabójcę? I jeśli tak, to jaką rolę Lucidique – widziana w krótkiej rozmowie z Mistrzem Ostrz – grała w tym procesie? III Cascarellian nie spał dobrze. Miał koszmary, w których Mistrz Ostrz rozwalał drzwi Pałacu Cesarza, zabijając jego pułkowników i strażników pałacowych, a następnie podchodząc do stóp jego łóżka – tak jak zabójca podszedł do łoża Cesarza, zabijając go kawałek po kawałku. Zdecydował, że najlepszą drogą obrony przed nieznaną siłą była Lucidique. Posłał trzech swoich synów do złapania córki senatora, rozkazując im złagodzenie jej gniewu. W głębi serca (choć nie przyznawał tego nikomu, nawet księdzu) nieco bał się Lucidique. Należało ją traktować z większym respektem niż inne znane mu kobiety. Niestety, jego potomkowie nie byli równie bystrzy jak ojciec. Chociaż nakazał im szacunek wobec złapanej, wykorzystali pierwszą sposobność do sprawdzenia granic cierpliwości swego ojca. Lucidique była krępowana, obrażana, upokarzana. Bez wątpienia spotkałby ją gorszy los, gdyby Cascarellian nie wrócił tego dnia wcześniej, przeszkadzając synom w upokarzaniu kobiety. Lucidique nieustannie żądała wyjaśnienia powodów przetrzymywania. Jeśli Cascarellian miał zamiar ją zabić, dlaczego tego nie czynił? Była chora i zmęczona. Nim, jego synami, życiem samym w sobie. Widziała zbyt wiele krwi. „Byłaś w pałacu, czyż nie? W Noc Wielkiej Insurekcji?” „Byłam” „Masz coś do czynienia z tym stworem, Mistrzem Ostrz?” „To moja sprawa.” „Mogę Cię oddać moim synom na pół godziny. Wyciągną to z Ciebie!” „Twoi synowie mnie nie zastraszą. Podobnie jak ty.” „Nie chcę, byś czuła dyskomfort. Jesteś tu pod moją ochroną, to wszystko. Wiesz co dzieje się na ulicach? Pandemonium! Miasto pęka w szwach!” „Sądzisz, że trzymanie mnie tu ochroni Cię przed twoim przeznaczeniem?” zapytała. Rodzaj zabobonnego strachu objawił się na twarzy Cascarelliana. „Co ma mnie spotkać? Wiesz coś o mojej przyszłości?” „Nie” odparła ze znużeniem „Nie jestem prorokiem. Nie wiem, co się zdarzy, i prawdę mówiąc, nie obchodzi mnie to. Jeśli świat skończy się jutro, nie sądzę by spotkał Cię łagodny osąd, lecz” – wzruszyła ramionami- „co mnie to obchodzi? Nie będę patrzeć jak cierpisz w Piekle.” Cascarellian pobladł i spocił się, gdy Lucidique mówiła. Wiedziała tylko częściowo co z nim czyni, lecz czerpała z tego przyjemność. To człowiek, który ją osierocił; czemu nie rozkoszować się jego zabobonnym strachem? „Sądzisz, że jestem głupcem?” „Bojąc się tak jak teraz? Tak. Sądzę, że to żałosne.” „Nie chcę twojej pogardy.” Rzekł z dziwną szczerością „Mam wielu wrogów.” „Nie jestem jednym z nich. Daj mi odejść. Pozwól mi zobaczyć niebo!” „Wypuszczę Cię, jeśli tego chcesz.” „Zrobisz to?” „Tak. Pójdziemy gdzie zechcesz.” „Chcę iść na pustynię. Poza miasto.” „Naprawdę? Czemu?” „Powiedziałam Ci. Chcę ujrzeć niebo…” IV Następnego dnia konwój trzech samochodów jechał przez chaotyczne ulice Primordium i kierował się w stronę zachodniej Bramy. W pierwszym z nich, dwóch najlepszych ludzi Cascarelliana – lojalni ochroniarze, którzy widzieli go w wielu sytuacjach życiowych. W tylnym samochodzie trzech braci, zastanawiających się (podobnie jak w trzech poprzednich dniach), jaki rodzaj szaleństwa opętał ich ojca. Dlaczego pobłażał kaprysom tej Lucidique? Czy nie rozumiał, że miała ona powody do nienawiści, do spiskowania przeciw niemu? W środkowym samochodzie, prowadzonym przez Mariusa, od 30 lat kierowcy Cascarelliana, siedział sam Don w towarzystwie Lucidique. „Usatysfakcjonowana?” zapytał, gdy byli poza bramami, widząc otwarte niebo. „Nieco dalej, proszę….” „Niech Ci się nie wydaje, że mnie oszukasz, kobieto…Możesz być sprytniejsza od innych twojego rodzaju, ale nie uciekniesz mi jeśli taki miałaś zamiar!” Jechali w milczeniu przez pewną odległość. „Sądzę, że dojechaliśmy odpowiednio daleko. I widziałaś już wystarczająco dużo nieba!” „Czy mogę wysiąść i przejść się?” „Teraz chcesz pochodzić, tak?” „Proszę. Nie ma w tym szkody. Zobacz…otacza nas otwarta przestrzeń.” Cascarellian zastanowił się przez moment. Potem nakazał zatrzymanie się konwoju. Na horyzoncie pojawiła się burza piaskowa, wolno osiągająca drogę. „Lepiej się pospiesz!” zakomenderował jej Don. Lucidique patrzyła na zbliżającą się ścianę piasku, potem zerknęła na ludzi wysiadających z samochodów – zwłaszcza na braci. Uśmiechali się obleśnie, gdy na nich spoglądała. Jeden z nich wysunął język z warg, tworząc wyraz prostej obscena. To był gwóźdź do trumny. Lucidique odwróciła się od niego – nich – i zaczęła iść w stronę burzy. Litanie ostrzeżeń natychmiast pojawiły się w ślad za nią. „Ani kroku dalej!” krzyknął jeden z braci „Albo Cię zastrzelę”. Odwróciła się do niego i rozłożyła szeroko ramiona. „Więc strzelaj!” I zaczęła iść dalej. „Wracaj tu kobieto!” wrzeszczał Don. „Tam nie ma nic poza piaskiem”. Wiatr burzy uderzał teraz we włosy Lucidique. Wyglądało to jak ciemna aureola wokół jej głowy. „Słyszysz mnie?” krzyczał w ślad za nią Don. Lucidique spojrzała przez ramię. „Chodź ze mną”, zaprosiła. Starzec zaciągnął się cygarem i poszedł za kobietą. Jego synowie zaczęli narzekania: co on robi? Czy zwariował? Ignorował ich. Po prostu podążał w ślad za Lucidique. Zerknęła na niego, mającego teraz ciekawski wyraz twarzy. W dziwny sposób był teraz szczęśliwy; szczęśliwszy niż przez wiele poprzednich lat, z gorącym piaskiem wokół twarzy i piękną kobietą wołającą do pójścia za nią. Widząc, że jej słucha, zwróciła się ku burzy piaskowej, będącej teraz nie więcej niż 100 jardów przed nią. Coś poruszało się w jej sercu. Nie była zaskoczona. Choć nie planowała zjednoczenia z tym, co było przed nią, mimowolnie wiedziała, że nadchodzi. Jej życie od chwili wkroczenia do sali śmierci ojca i ujrzeniu „pracującego” Kreigera było jak dziwny sen, który usiłowała ukształtować bez większego powodzenia. Stanęła. Cascarellian złapał ją i objął jej ramię. W drugiej ręce miał nóż. Przycisnął go do jej piersi. „Więc tu się ukrywa!” powiedział Cascarellian wpatrując się w wielkiego czarnego giganta w sercu burzy. „Twój Mistrz Ostrz”. Gdy mówił, burza gwałtownie zerwała się i przybliżyła do nich. „Nie podchodź bliżej!” Don ostrzegł stwora w burzy „Zabiję ją!” Przycisnął nóż do skóry Lucidique, upuszczając nieco krwi. „Powiedz mu, żeby trzymał się z daleka” ostrzegł. „To nie Kreiger. To człowiek zwany Agonistesem. Ma na sobie boskie znamiona.” Herezja ta wzburzyła żołądkiem Cascarelliana. „Nie mów tak!” krzyknął i szybko oraz dokładnie przeniósł nóż ku jej sercu. Sięgnęła i dotknęła rany, a potem powiodła palcami po czole. Znamię śmierci. Cascarellian pozwolił ciału opaść na ziemię i postanowił szybko uciec do samochodu zanim dosięgnie go burza. Ten ponury interes nie był zakończony, ponieważ ona była martwa. Wiedział, że to był dopiero początek. Zamienił dom w fortecę. Wprawił w oknach kraty i namaścił je święconą wodą. Ocementował kominy. Straże i psy patrolowały jego posiadłość nocą i dniem. Po tygodniu zaczął wierzyć, że być może wiara i podarunki dla diecezji, kupujące zgromadzenia modlące się za jego bezpieczeństwo, przynosiły jakiś efekt. Zaczął się odprężać. Wtedy, popołudniu ósmego dnia, z zachodu zerwał się wiatr: piaskowy wiatr. Świszczał przez zamknięte drzwi i okna. Przewiewał przez korytarze. Starzec wziął dwie tabletki na uspokojenie oraz kieliszek wina i poszedł do łazienki. Przyjemne odrętwienie przeszło go gdy siedział w ciepłej wodzie. Jego oczy mrugając zamykały się. I wtedy – jej głos. Jakimś cudem dostała się do środka. Przeżyła pchnięcie nożem w serce i dopadła go. „Spójrz na siebie” zakpiła „Nagi jak niemowlę”. Chwycił ręcznik by się okryć, ale zaraz jak to zrobił wyszła z cienia i ukazała mu się, w całej swej okrutnej chwale. Nie była Lucidique którą znał – nie dosłownie. Całe jej ciało było przetworzone. Stała się teraz żywą bronią. „Jezu pomóż mi…” zamruczał. Podeszła i wykastrowała go jednym pociągnięciem ostrza. Przytknął swe zakrwawione ręce do ust aby wzmocnić krzyk i złagodzić upadek, wołając o pomoc. Ale dom od sufitów po piwnice był pusty. Wołał imienia swych synów, jednego po drugim. Nie zjawił się nikt. Jedynie jego stary pies, Malleus, odpowiedział na wezwanie i kiedy przebiegał pozostawiał czerwone ślady łap na białym dywanie. Jadł coś ludzkiego. „Wszyscy nie żyją” powiedziała Lucidique. Potem, bardzo łagodnie, chwyciła szyję Cascarelliana w sposób w jaki kocie matki chwytają nieposłuszne dzieci i uniosła ją, bez wysiłku. Wbiła ostrze w klatkę piersiową i wycięła jego serce. Potem pozwoliła jego ciału stoczyć się po schodach. Następnie, gdy wiatr ustał i mogła zobaczyć wyraźnie gwiazdy, wyszła na ulicę pozostawiając drzwi do posiadłości Cascarelliana szeroko otwartymi, więc okrucieństwo szybko miało być odkryte. Potem skierowała się przez wiele innych bocznych uliczek i alejek do zachodniej bramy, i przez nią w kierunku oczekującej pustyni. Księga Czwarta Chirurg Świętego Serca I Z Cesarzem i jego rodziną martwymi z ręki Mistrza Ostrz i głównym Donem Primordium Durafem Cascarellianem zamordowanym przez Lucidique (pośród większości jej synów i ochroniarzy), niełatwy spokój ogarnął miasto. Mniejsze potyczki i bitwy które wybuchły po Wielkiej Insurekcji ucichły. Jak sądzono, nikt nie chciał zwracać na siebie uwagi; nie z taką wielką liczbą morderczych sił na ulicach miasta. Wojskowa junta objęła przywództwo w mieście podczas kryzysu, prowadzona przez triumwirat generałów: Bogotę, Urbano i Montefalco. Byli ani lepsi ani gorsi w porównaniu z innymi ich typu: ludzie którzy osiągnęli szczyty rzemiosła wojennego przez użycie wielkiej zdolności w okrucieństwie i kontroli. Ale pod instytucjonalnym sadyzmem i szaleńczym zapędem do przemocy, dwiema zdolnościami długo ukrytymi w swadach generałów, istniały także zdolności jakich wstydzili się przyznać do posiadania. Jedną, chory sentymentalizm (skupiony w matkach Bogota i Urbana oraz sześciu lub siedmiu córkach Montefalco). Druga, przerażająca skłonność do przesądów. Przeszło to bez echa, jednak każdy z nich wiedział, że inny też był dotknięty przez głęboki strach przed nieznanym. A nie było teraz miasta bardziej zalanego nieświętymi sprawami niż Primordium. Pogłoski były tu powszechne, a ich przedmiot rzadko racjonalny. Opowieści przekazywane przez żołnierzy, przy ognisku ( wcześniej czy później sięgające uszu generalskich), traktowały o nienaturalnych horrorach i rzeczach przeczących rozsądkowi. Opowieści o potworach spłodzonych przez lędźwia Mistrza Ostrz, o mściwych duchach dzieci; o sukkubach, ich seksualnych detalach dyskutowanych w sposób lepki, lecz konkretny. Pewnej nocy, po ostrej libacji, trzech mężczyzn ujawniło swe strachy. „Sądzę” powiedział Urbano, „że to przeklęte miasto jest nawiedzone.” Dwaj pozostali przytaknęli milcząco. „Co sugerujesz, aby z tym zrobić?” zapytał Bogato. Odpowiedział Montefalco „Na początek… gdybym miał swoje prawa wyboru, spaliłbym kwatery nielegalnych emigrantów. Oni są zaangażowani w większość tych złych działań.” „Ale siła robocza…” zripostował Bogato. „Kto oczyści nasze szamba? Kto pochowa trędowatych?”. Montefalco musiał zgodzić się z tym zarzutem „Powinniśmy chociaż namierzyć jakiekolwiek elementy podejrzane o związek z siłami zła”. „Dobrze, dobrze” przytaknął Urbano „czujność”. „I kara” wtrącił Montefalco „Surowe drakońskie sposoby…” „Publiczne egzekucje” „Tak!” „Spalenia?” „Nie, zbyt teatralne. Rozstrzelania są czyste i szybkie. I nie śmierdzą.” „To cię niepokoi?” spytał Bogato. Montefalco wzdrygnął się „Odraża mnie zapach spalonych ciał.” II Podczas gdy generałowie debatowali relatywne aspekty różnych rodzajów egzekucji, Lucidique spała – próbowała spać – w domu zbudowanym przez jej ojca lata temu dla matki. Jej drzemki były niełatwe. Tyle wspomnień, tyle zaniechań. Zwykle we wcześniejszych, prostszych czasach, gdy odechciewało jej się spać, wychodziła na spacer. Teraz oczywiście nie mogła chodzić za dnia. Transformacja jej ciała dokonana przez Agonistesa przyniosła rezultat w postaci silnego, giętkiego i mocarnego ciała, które przerażało wielu widzących ją. Gdy wychodziła – nawet w najczarniejszą noc – starała się bardzo wybierać tylne uliczki Primordium, gdzie nie byłaby widziana. Tej nocy, nie mogąc już zasnąć, wałęsała się tymi alejkami i wyczuła, że jest śledzona. Po krótkiej chwili wyczuł rytm kroków i zdała sobie sprawę, że zna tożsamość podążającego. Było to Zarles Kreiger, zabójca zmieniony w Mistrza Ostrz. Zatrzymała się i odwróciła. Mistrz Ostrz stał w pewnej odległości od niej. Jego mięso miało ten sam chory odblask jak jej; bakteriopodobna jasność będąca częścią rękodzieła Agonistesa. Im bardziej surowe rany (a część ciał obojga miała się już nigdy nie zagoić), tym bardziej palący ich odblask. „Sądziłam, że opuściłeś miasto” powiedziała. „Tak zrobiłem. Na chwilę. Poszedłem na pustynię. Medytowałem nad swoim zmienionym stanem.” „I nauczyłeś się czegoś ze swych medytacji?” Kreiger pokiwał głową. „Więc wróciłeś?” „Wróciłem” III Kilka dni później, po tym jak trzech generałów wymieniło swe obawy na temat obecności nieustraszonych sił w Primordium, Montefalco zgromadził ich ponownie razem na wyprawę o północy. „Gdzie idziemy?” „Jest człowiek, zwany doktoremTALISACEM, który w moim imieniu prowadzi od kilku lat eksperymenty.” „Jakie eksperymenty?” dopytywał Urbano. „Liczyłem, że stworzy idealnego żołnierza. Wykreuje maszynę do walki nie znającą strachu.” „Czy udało mu się?” „Jak na razie nie. I nie żywię wielkich nadziei z nim obecnie. Jest uzależniony od wielu ze swych lekarstw, i…sami zobaczycie. Ale jeden z jego błędów może być dla nas teraz użyteczny.” „Użyteczna pomyłka?” zapytał Bogato, zadziwiony tym paradoksem. „Potrzebujemy stwora, który wywiedzie nieświęte elementy z Primordium. Wierzę, że ma takiego stwora” „Ach…” westchnął Urbano. „Zobaczycie go razem ze mną?” „Gdzie on jest?” „Ukryłem go w Hospicjum Świętego Serca na Dreyfus Hill.” „Sądziłem, że to puste miejsce” „Takie miało być przekonanie świata. Kiedy ktoś znalazł się tam, kazałem go zabić i wrzucić do kanału.” „To spotkało zakonnice?” Montefalco uśmiechnął się. „Nic ludzkiego, obawiam się. Żołnierze potrafią być bydlętami gdy daje im się wolną rękę.” Na tym poprzestali rozmawiać i skierowali się w stronę Dreyfus Hill. IV Zarles Kreiger rozciągnął się nagi na łóżku Lucidique. Patrzyła na niego kusicielsko: na mrowie ran; na skomplikowane machinacje jego ciała będące efektem własnych wizji Agonistesa. Srebro połączone z kośćmi i nerwami; podobnie brąz i złoto. Wspięła się na niego. Promienie elektryczne zaistniały między nimi: sutek do sutka, oko do oka. Co to był za czas! Pomyślała. Oto spotyka się z mężczyzną będącym zabójcą jej ojca. W pewnym sensie było między ich intymnością coś więcej niż tylko tabu. Oboje pochodzili od tego samego ojca. Oboje byli dziećmi Agonistesa. „Zastanawiasz się czy zaaprobuje?” powiedziała. „Mówisz o Agonistesie?” „Tak” Kreiger nie odpowiedział. Lucidique zrozumiała, że zależność jej kochanka od Agonistesa była duża. „Widziałeś go na pustyni?” „Tak” „I odesłał cię tutaj” „Tak” „Aby mnie odnaleźć?” „Abym był z tobą. Powiedział że jesteś jedyną rzeczą która uczyni mnie szczęśliwym.” V Hospicjum Świętego Serca było niezwykłym gmachem, którego górne piętra skrywała ciemność. Ale generałowie nie musieli długo czekać na przewodnika. Po kilku minutach kobieta-karzeł – przedstawiająca się jako Camille – przybyła ze świecami. Eskortowała trio w uniformach przez korytarze (wypełnione sporą ilością brudu) i dwie kondygnacje w dół po stromych schodach do laboratorium doktora Talisaca. Jego pracownia była wykopana w ziemi, aby pomieścić skalę eksperymentów doktora i zachować tajność jego położenia. W miejscu podłogi była twarda, udeptana ziemia, a ściany były pokryte brudem. Miejsce cuchnęło zimną ziemią, co służyło dopełnieniu sceny. Jeśli odór pochodził z grobu, zwiastowało to wiele widoków przed nimi. Umarli byli surowcami Talisaca, leżeli wszędzie wokół, w różnych stadiach rozkładu. Był nieekonomicznym konsumentem. W wielu przypadkach ciało brakowało tylko tkanek, albo ich części; oka w jednym przypadku, wargi w innym. „Gdzie on jest?” chciał wiedzieć Urbano. Camille wskazała drogę ponad dywanem z ciał do ciemnego rogu wielkiego pomieszczenia, gdzie oczekiwał na nich Talisac. Wyglądał, ku zaskoczeniu oczu generalskich, jak jedna ze swoich ofiar; przerażający, odpychający eksperyment doprowadzony do granic wyobrażalnego ludzkiego rozkładu. Zwisał na czymś czego pochodzenie znajdowało się poza pojmowaniem generałów, jego usta były zahaczykowane jak rybie. W swojej perwersji, lub geniuszu, lub ich obu, wykreował swoisty ekstremalny grobowiec dla siebie samego. Półprzezroczysta macica zwisała z niższej części jego brzucha, pomiędzy pająkowatymi nogami. We wnętrzu było życie. „Mongroid” wyszeptała Camille. Montefalco zwrócił swe oczy od błędnych stron grobowca i jego drażniącej zawartości i zwrócił się do ich właściciela: „Talisac?” zapytał „Potrzebujemy czegoś od Ciebie”. Taliac zwrócił swe drgające oczy w kierunku Montefalco. Gdy mówił okaleczoną formą swych ust, jego słowa były wirtualnie niezrozumiałe. Potrzebował Camille jako tłumaczki. „Mówi: Czego? Czego potrzebujesz?” „Potrzebujemy drapieżcy, aby tchnął strach w serce samego diabła” zdecydował Montefalco „Bestii pośród bestii. Czegoś co przerazi potwory miasta przez bycie jeszcze bardziej monstrualnym”. Talisac wydał dziwny dźwięk – który mógł być śmiechem; trzęsąc się zwisał ze swych haków. Stwór w jego łonie reagował na ruchy ojca spazmem. „Jak doprowadził się do takiego stanu?” mruczał Bogoto do Urbano, zasłaniając usta dłonią. „Nie szepcz” syknęła Camille „Nie cierpi tego.” „Zastanawiałem się jak Talisac zaszedł w ciążę?” rzekł Urbano. Tym razem Talisac nacisnął posłusznie swe wargi w celu odpowiedzi dla samego siebie. Odpowiedzią było jedno słowo: „Nauka.” „ Naprawdę?” zapytał Urbano, wystarczająco upewniony aby przejść przez niektóre zniekształcone ciała i bliżej przyjrzeć się Talisacowi „Miło mi to słyszeć. Byłbym w kropce, gdyby chodziło tu o jakieś seksualne niewłaściwości”. Ponownie Talisac zaśmiał się, chociaż żaden z generałów nie był w nastroju do żartów. Jego śmiech umilkł, i przemówił ponownie. Tym razem wymagało to tłumaczenia Camilli. „On ma golema, który może przysłużyć się waszej sprawie” rzekła karlica „Prosi tylko o jedną rzecz w zamian…” „Co to jest?” zapytał Montefalco. „Aby nie służył do krzywdzenia żadnego z jego dzieci” „W rodzaju tych?” Montefalco wskazał w stronę wykrzywionego łożyska. „Powiedział, że to było jego dziecko.” Montefalco wzdrygnął się. „Tego Mongroida nie spotka żadna krzywda, jeśli otrzymamy drapieżcę jego rodzaju.” Stwierdził Montefalco „Osobiście to gwarantuję” „Dobrze” powiedziała Camille. Wtedy, choć Talisac nie przemówił, dodała „Wolałby, żebyście nie przychodzili tu ponownie. Tylko generał Montefalco.” „Nie będę się z tym sprzeczał” zapewnił Bogoto, kiwając ręką na grozę gdy wychodził. „jeśli da nam potwora, to może urodzić tysiące małych bachorów tak długo, jak nie mam nic przeciwko. Tylko niech je trzyma z daleka ode mnie.” VI Lucidique leżała na przesiąkniętym krwią i potem łóżku obok swego kochanka i obserwowała księżyc przez okno. „To nie może trwać długo, wiesz o tym. To coś między nami” „Czemu nie?” „Dwoje takich jak my ma znaleźć szczęście w byciu razem?” zapytała „To wbrew naszej naturze. Zabiłeś mego ojca. Powinnam Cię nienawidzić.” „A ty wydałaś mnie na piekielne męki z rąk Agonistesa. Powinienem Cię nienawidzić.” „Cóż z nas za para” „Może powinniśmy wrócić na pustynię” zastanawiał się Kreiger „Będziemy tam bezpieczniejsi” Lucidique wybuchła śmiechem. „Posłuchaj sam siebie. Bezpieczniejsi! Czy świat ma się nas nie obawiać? Nie ma innej możliwości.” „Chcę się po prostu tego trzymać…nadziei, którą odczuwam.” Lucidique powiodła swym ostrzem wzdłuż ramienia Kreigera „Nie możemy opuścić Primordium” „Czemu nie? Ono spłonie, wcześniej czy później. Niech i tak się stanie.” „Ale kochany, my wywołaliśmy ten pożar, ty i ja. Powinniśmy zaczekać tu i zobaczyć koniec.” Kreiger przytaknął. „Jeśli tego chcesz” „To droga, jaką coś ma się zakończyć” „Koniec? Czemu o tym mówisz?” „Cicho, ukochany. Lepiej będzie w ten sposób, zobaczysz.” Położyła się na nim i pocałowała. „Zrób to dla mnie” „To najlepszy z powodów o jakich słyszałem” przytaknął Kreiger. „Więc zostajesz.” „Tak.” KSIĘGA PIĄTA Upiór Primordium I Po dokonaniu układu z Talisacem na dostarczenie im stwora, trzech generałów powróciło do kwatery dowodzenia wojska i czekało. Bogoto był z nich najbardziej niespokojny. Widział swój udział w scenach bitewnych; ciała rozerwane na strzępy, smród palonych włosów i kości, ale groteskowość laboratorium Talisaca pozostawiło go zniesmaczonym i nerwowym. Zdecydował by zrobić to, co często robił, gdy jego życie stawało się skomplikowane: pojechał przez miasto w nocy na spotkanie z kobietą zwaną Gretą Sabatier, wróżką. Choć byłby przerażony, gdyby dowiedział się o tym że zna ją też któryś z pozostałych generałów, rady Sabatier stały za wieloma czynami Bogota w ostatnich latach: kogo faworyzować wśród podwładnych, kogo traktować z pogardą, i nawet - w niektórych okazjach – jak dowodzić kampaniami wojskowymi. I gdy wydarzenia w Primordium stały się stopniowo bardziej szalone, Bogoto coraz mocniej polegał na wiedzy Sabatier. Jej karty, którym wierzył, przynosiły witalne tropy dla jego przeznaczenia. W świecie, gdzie szaleństwo nieustannie wisiało w powietrzu, i nikomu oraz niczemu nie można było ufać, posiadało paradoksalny sens szukanie oświecenia u kobiety czytającej przyszłość z paczki brudnych kart. „Widziałeś kogoś potężnego” Greta powiedziała mu tej nocy, wskazując odwróconą właśnie kartę. „Nie mogę powiedzieć, czy to mężczyzna czy kobieta” Bogoto opisał Talisaca, zwisającego z haków, z okrutnym łożyskiem między nogami. Sabatier badała jego twarz „Wiesz o jakiej osobie mówię?” Bogoto skinął. „Więc nie potrzebujesz więcej ostrzeżeń ode mnie. On czy ona – czym to jest?” „Mężczyzną” „Ma przyjaciół…sojuszników…trudno jednoznacznie powiedzieć, kim lub czym są….karty są niejasne. Ale z tego źródła przyjdzie krzywda, czymkolwiek ono jest.” „Krzywda dla mnie?” „Dla świata” „Acha” „To mniej cię obchodzi, tak?” „Oczywiście. Sądzisz, że powinienem rozważyć opuszczenie miasta?” „Jesteś wojskowym. To nie pierwszy przypadek, że widzę śmierć w twoich kartach, generale” – po raz pierwszy Greta wspomniała o profesji generalskiej. Czy wiedziała to z kart, czy informacji prasowych w których był wysławiany – nikt nie wiedział. „Ale nie sądzę, żebym widziała ją TAK BLISKO obok ciebie” kontynuowała, patrząc w karty. „Rozumiem” „Więc tak, powinieneś rozważyć wyjazd. Przynajmniej dopóki nie zakończy się ta niespokojna era astronomiczna.” „Zatem to nie tylko karty, ale też gwiazdy?” „One odbijają się w sobie: karty, gwiazdy, dłonie. To ta sama opowieść, gdzie by nie patrzeć.” Sortowała karty podczas mówienia i upuściła jedną na stół przed Bogatą. Była to karta zwana Wieżą i reprezentowała – w nawet największym uproszczeniu – wieżę trafioną przez błyskawicę. Jej górna część wybuchała, spadały ciała i gruzy; dolna część zaś była pęknięta i gotowa do rozdwojenia. „To Primordium?” zapytał Bogoto. „To przyszłość miasta.” Przytaknęła Greta. „Albo chociaż jednego z nich.” „Więc też odejdziesz?” zapytał Bogoto, myśląc o wzięciu jej ze sobą. Greta była stara jak antyczny stół na którym czytała swe karty, a jej nogi były w zasadzie mało posłuszne. Nie opuści nigdy Primordium – tak myślał. „Tak, odchodzę. Widzisz mnie po raz ostatni, generale, chyba że przenosisz się do Calyx” „Jedziesz do Calyx?” „Jutro. Zanim sprawy się pogorszą.” II Dom na Diamanda Street, który kiedyś należał do zamordowanego senatora, miał opinię przeminionego. Wewnątrz byli kochankowie, takie chodziły plotki; kilkoro z nich. W nocy i w dzień przechodnie słyszeli odgłosy miłości: westchnienia, szlochy, żądania nie do odparcia. Domy obok były opuszczone, ich właściciele wyjechali z Primordium do bezpieczniejszych miast; albo raczej do innych krajów. Życie na farmie świń może być nudne, ale chociaż daje szansę na przetrwanie. Ostatnio jednak ludzie przychodzili na Diamanda Street, głównie aby posłuchać odgłosów rozkoszy z jasnego domu. Nie, nie tylko aby słuchać. Było odczucie związane z tym miejscem, podskórne odczucie. Energia wypływająca z otwartych okien była wystarczająca aby zwabić tysiące świetlików każdego zmierzchu, tworzących wyśmienite arabeski w pościgu za sobą, powietrze tak lepkie od ich pasji i ich światło tak nalegające, że dom był oświecony torami ich lotów, które pozostawały długo po wykonaniu pościgów a insekty leżały wyczerpane w wysokiej trawie. Czasem ludzcy voyeryści, którzy ociągali się w cieniach pobliskich domów, mając nadzieję na uchwycenie mignięcia kochanków, byli upewniani o konieczności bycia i widzenia tego. Jak sugerowała dziwna siła kochanków, nie byli zwykłymi stworzeniami, pod żadnym pozorem. Zdawali się być hybrydami; w jednej trzeciej ludzie, jednej trzeciej metalicznymi, jednej trzeciej ziemią niczyją i narzędziami do rozbierania, cięcia i czyszczenia. Krwawili gdy wyrastali z małżeńskiego łoża, całując wzajemnie swe rany, jak długo byli niekonsekwentni, jak długo te klapsy, rany i otwory były dowodami dewocji. Słowa szybko krążyły. Nie trwało długo, gdy generał Montefalco usłyszał o domu na Diamanda Street i osiągniętej przez niego reputacji. Poszedł na to miejsce, późno pewnej nocy. Rzeczy ukazane były w pełnej krasie: powietrze wypełnione światłami, domy jęczące i trzęsące się. Wtem krzyki strasznej rozkoszy z wnętrza oświetlonego, i ślepe cienie, przemieszczające się z pokoju do pokoju aż pasja kochanków zmusiła je do krążenia wokół domu. Montefalco nigdy nie widział, słyszał ani czuł czegoś takiego. Fala przesądu przeszła jego ciało, osłabiając jego wnętrzności i powodując stanie włosów na karku. Zaczął wycofywać się z domu, mając spocone dłonie. Gdy to robił, usłyszał głos za sobą. Odwrócił się. Był tam Urbano. Wyglądał na człowieka, który odkrył właśnie coś naprawdę przerażającego o sobie, lub Bogu, lub obu. „Ich zabijemy” powiedział łagodnie Montefalco. Urbano zaczął przytakiwać, ale to poruszenie było zbyt wielkie dla jego chorego systemu. Puścił żółtawego pawia, który rozprysnął się po jego wypolerowanych butach. Wyciągnął chusteczkę i otarł usta, potem powiedział: „Tak.” „Tak?” „Tak. Ich zabijemy.” Później, tej nocy, Montefalco wrócił do Talisaca. Poszedł samemu, co okazało się być mądrym krokiem. Ani Urbano ani Bogoto nie mieli wystarczających nerwów aby znieść to, co go oczekiwało. Miejsce pogorszyło się zdecydowanie przez 48 godzin, od kiedy przekroczył jego próg: ciała były wciąż wszędzie, ale w nowym stanie. Wyglądało, jakby cała wilgoć, cała energia została z nich wyssana, pozostawiając je wyschnięte. Oczy wyszły z orbit, a usta odsłaniały zęby, dając im wszystkim wygląd ślepych, skrzeczących małp. Ciało z ich korpusów obeschło kości; podobnie jak mięso na ich ramionach i nogach. Skóra sama w sobie była teraz jak cienka powłoka wysuszonej tkaniny, pokrywająca strukturę kości. Kiedy karlica Camille pojawiła się aby pozdrowić Montefalco i wyrzucić kilka ciał na zewnątrz, wytaczały się od jej kopnięć jak papierowe manekiny. „Czy to jest uczynione?” zapytał ją Montefalco. „O tak, jest uczynione” powiedziała z zanikającym uśmiechem. „ I sądzę, że będziesz bardzo zadowolony” Głos dochodził z cienia, wypowiadając niezrozumiałe dla Montefalco słowa. „Prosi mnie, abym to uwolniła” powtórzyła Camille. Generał przeszukiwał wzrokiem pokój, szukając czegoś czym „to” mogło być; i wtedy na końcu komnaty dostrzegł monumentalną formę, pokrytą wytartym obiciem, najwyraźniej wziętym z wyższego piętra. „To?” zapytał, nie czekając na potwierdzenie przed zaakceptowaniem. Gdy kroczyło przez ciała, pękały pod jego stopami, wybuchając w pył i fragmenty. Wkrótce pokój wypełniony był spiralnymi kawałkami białych ludzkich szczątków. Montefalco złapał kawałek pokrycia. Gdy to zrobił, Camille nazwała rzecz - „SPRZEDAJNĄ ANATOMIĄ”. Generał oderwał kawałek okrycia i ukazał wnętrze. Jak można było zgadnąć po skali dywanu, był to stwór heroicznych rozmiarów, dziewięcio a może więcej stopowy. Miał oblicze śmierci i był wyekwipowany w różnorodne średniowieczne śmiercionośne bronie. Gwoździe były okrutnie powbijane w jego ramiona i nogi. Krew zakrzepła wokół gwoździ, ale kiedy Anatomia zaczęła się ruszać (jak teraz) świeża krew bąblowała z ran i ściekała wzdłuż ciała. „Czy to mnie zna?” zapytał generał. „Tak” powiedziała Camille „i jest gotowe aby wykonywać twe polecenia.” Talisac przemówił, a Camille tłumaczyła: „Mówi że nie ma lojalności wobec swego twórcy, jedynie wobec Ciebie, generale Montefalco.” „Dobrze to słyszeć”. Montefalco przywołał istotę „Chodź więc.” Kreatura wykonała posłuszny krok. Potem następny. „Czy mogę iść z tobą?” spytała Camille. Montefalco spojrzał na jej nagość „Tylko jeśli się ubierzesz.” Uśmiechnęła się i odeszła po swe pogryzione przez pchły futro. Wyszli w noc razem: w trójkę. Generał, Karlica i Sprzedajna Anatomia. Do świtu nie było blisko. Podobnie jak do końca pewnych rzeczy. Chociaż Greta Sabatier została zabita przez bandytów na drodze do Calcyx – los, którego nie przewidziała – miała wiele racji. Nadchodził koniec ery: a była to Era Kochanków. KSIĘGA SZÓSTA Ponowne Nadejście I W swoim bunkrze brudu i ciał Talisac oczekiwał samotnie, podczas gdy jego ciało – będące czymś bezprecedensowym – drżało, skakało i spazmowało. Wewnątrz niego było dziecko; MONGROID, niemowlak Ponownego Nadejścia. A w zasadzie tak wierzył, po latach spędzonych na eksperymentach na innych – i sobie. Nie było tak do czasu, gdy stworzył homunkulusa, będącego według wszelkich przewidywań jego dzieckiem, jego ciałem stworzonym z tego samego DNA, które jak wierzył będzie czymś świętym w zbliżającym nadejściu. To było kolejne Niepokalane Poczęcie. Było tylko kwestią godzin, kiedy znajdzie się w jego ramionach. Nie miał z kim dzielić swego sukcesu, ale niech tak będzie. Był sam przez całe życie, nawet w towarzystwie swych ludzkich kompanów. Sam ze swoją ambicją, sam ze swymi błędami, sam z dziwnymi snami znajdującymi go w środku nocy; snami o dziecku, mówiącym do niego, powiadającym o końcu świata, ale to nie miało znaczenia, gdyż będą razem, Człowiek i Dziecko, do Końca Czasu. Czuł dziecko walczące o wydostanie się. Mógł słyszeć jego piskliwy, wysoki głosik – gdy pracowało nad uwolnieniem się. Ból był ogromny: podły halucynogen. Łkał i krzyczał. Konwent nigdy nie słyszał takich przekleństw jak teraz. Ale ostatecznie łono rozdarło się gdy Święte Dziecko wypełzło swymi małymi rączkami, małymi gwoździkami, i w wytrysku krwawych fluidów Mongroid wydostał się z czeluści na grunt między ciała. II „Kreiger?” Lucidique podeszła do okna i zawołała w dół do ogrodu wokół domu jej ojca. Zarles Kreiger, który ostatnio został kochankiem Lucidique, wyszedł do ogrodu po kilka pachnących kwiatów dla niej. Sypialnia cuchnęła zużytym olejem, który wydzielały ich zmienione ciała. Był to nieco nieprzyjemny zapach; nie ten słonawy zapach naturalnego seksu. Ale ogród był pełen pachnących kwiatów, które mogły osłodzić gorycz; niektóre z najdziwniejszych zapachów pochodziły od kwiatów otwartych po zmroku. Była teraz niemal druga w nocy, a zapach unoszący się znad ciemnego ogrodu był zawrotnie silny. Wezwała ponownie imię Kreigera. Potem zdawało jej się, że go widzi; ciemną obecność przemieszczającą się przez krzaki. Jeśli był to w istocie Kreiger, czemu nie odpowiadał na wezwania? Może to nie był on. Będąc teraz cicho, spełzła po schodach i weszła do ogrodu. Tej nocy powiew wiatru był łagodny i balsamiczny, wzburzał krzaki i drzewa. Ogród był rozległy, ale bawiła się w nim od czasów dzieciństwa. Mogła odnaleźć boczną drogę w dół ostrych, labiryntowatych ścieżek, wokół rosnących dróżek i ukrytych lasków z zamkniętymi oczyma. Szła bezpośrednio do miejsca, gdzie sądziła że zobaczy mężczyznę wypatrywanego z okna sypialni. Pomimo słodkości miodu i jaśminu, jej nozdrza wyczuły zapach nie będący gorzkim zapachem jej własnego ciała, albo ciała Kreigera. To było coś innego, coś pachnącego jej zniszczeniem, korupcją, śmiercią. Stała bardzo spokojnie. Coś poruszyło się w pobliskich krzakach. Widziała jego formę, sylwetkę na tle bezgwiezdnego nieba: rozległa zniekształconą głowę, uzbrojone ramiona, klatkę wołu. Im bliżej podchodziło do niej tym silniejszy był zapach korupcji. Przechodzień był z pewnością jego źródłem. Wtedy, z pobliskiej ciemności rozległ się głos jej kochanka: „Lucidique! Uciekaj stąd! Szybko!” – było coś niedobrego w jego głosie. „Co ci się stało?” zapytała, obawiając się odpowiedzi. Słysząc głos, intruz spojrzał w jej kierunku. Część ciała zsunęła się ślisko z tylnej części jego twarzy, odsłaniając jej szkieletową konstrukcję. Był to – jak i oni – potwór. Ale jednak nie był tym co oni. W każdym razie nie rękodziełem Agonistesa. Nie produktem niesławnego architekta Edenu. Intruz był dzieckiem prosektorium, jeśli takie istniało. Był stworzony z części zgniłego mięsa, nerwów i kości, wszystkich przybitych razem i obdarzonych wrogim oddechem. Wycofała się, gdy kroczył w jej kierunku. Wiedziała jak zabijać; nie było co do tego wątpliwości. Ale stworzenie wciąż napawało ją obawą. To była maszynownia; nieczuła – jak zgadywała – na każdy ból jaki może jej zadać. „Idź!” usłyszała krzyczącego na nią Kreigera. Jej oczy drgnęły w jego kierunku i przez światło dochodzące z okna sypialni zobaczyła go, na ziemi, krwawiącego. „Chryste!” Zaczęła iść w jego kierunku, ale intruz poruszył się aby ją wyczuć, ze swymi niekształtnymi łapskami gotowymi na rozdarcie jej gardła. Ale zamierzała uciec z ogrodu; nie z kochankiem, leżącym tam w brudzie, krwawiącym ze stu miejsc. Odwróciła się i odciągnęła rzeź od Kreigera, przemieszczając się przez ogród, używając swej wiedzy o jego budowie dla podwojenia dystansu między nimi. To wciąż za nią podążało, przeskakując przez plątaninę ciernistych krzaków, emitując gardłowy hałas, niczym odgłos pewnego ogromnego mechanizmu który nieudanie kopiował dźwięk rozrywanego zwierzęcia; być może byka, pod rzeźnickim młotem. Był to okropny dźwięk. Przyszła do miejsca gdzie spodziewała się przechytrzyć tropiciela: drzewo na które wspinała się tysiące razy jako dziecko, a teraz robiła to ponownie, tak szybko że zanim intruz pojawił się w zasięgu wzroku, znajdowała się już ukryta w jego obrośniętym sklepieniu. Teraz, jak sądziła, jeśli bestia zechce wspiąć się po drzewie, ona może ją przypuszczalnie zabić. Wyskoczyć z gałęzi i rozciąć jego gardło…Jeśli nawet to coś było stworzone z martwych resztek, oddychało ; a jeśli mogła podciąć jej gardło od ucha do ucha, będzie martwe jak każda inna istota z taką raną. Ale około sześć stóp od drzewa stworzenie się zatrzymało i wąchało powietrze, rozglądając się podejrzliwie wokół. Czy wyczuło że była w pobliżu pułapka? Nie mogła uwierzyć w to, że był to stwór na tyle rozumny by być przezornym. A jednak zatrzymał się, prawda? I wycofał się spod drzewa, wydając niski, ledwo słyszalny głos z gardła, wydzierający się w ciemność. Ostrożnie odsłoniła listowie, aby zobaczyć czy mogła odkryć co zamierzało. Był jakiś dźwięk ze strony z której przyszła i słyszalne mruczenie Kreigera. O Boże, nie, pomyślała. Nie pozwól intruzowi być wystarczająco cwanym do użycia Kreigera jako przynęty. Jej strachy były ujawnione moment potem, gdy stworzenie pojawiło się ponownie między ciernistymi krzakami, ciągnąc za sobą ciężar. To był oczywiście Kreiger. Jej kochanek, teraz zmniejszony do rozmiaru mniejszego niż worek, holowany za bezimiennym drapieżcą. , będący jeszcze niedawno grozą na własnym prawie. Jako zabójca Zarles Kreiger kiedyś nawiedzał miasto Primordium, od bud po pałace. Potem, po transformacji, dokonanej na nim przez Agonistesa, jako Mistrz Ostrz, wyciął klasę rządzącą w mieście jednej szkarłatnej nocy. Ale teraz spójrzcie na niego! Jego twarz była rozdarta, jakby drapieżnik po prostu włożył palce w usta Kreigera (których wargi Lucidique całowała godzinę wcześniej) i rozpruł je jak papierową torbę. Reszta jego ciała była równie okrutnie potraktowana; ciało rozprute od pasa, ukazujące klatkę piersiową, żebra i długą kość udową. Upływ krwi z tych ran był traumatyczny. Zastanawiała się czy Kreiger nadal żył. Ale jednak– zaskoczony w ogrodzie podczas spokojnego zrywania kwiatów – walczył dopóki nie miał dalszych sił na walkę, przez co jego napastnik po prostu czekał w ogrodzie podczas gdy jedna z jego ofiar wolno się wykrwawiała, wiedząc że druga zaraz się pojawi. I tak się stało. Bez wątpienia, stworzenie liczyło na mord w ułamku chwili; teraz było zobligowane do wypłoszenia jej z kryjówki za pomocą krwawego zakładnika. Złapał kark Kreigera i podniósł go jedną ręką, przedzierając jego zmasakrowaną twarzą przez drzewo. Głowa Kreigera wisiała na karku, jego oczy wytoczyły się z orbit. Był tak blisko śmierci że nie sprawiało to różnicy. Wtedy zabójca uwolnił swą drugą dłoń i nawoływał kobietę siedzącą na drzewie. Gdy to robił, głowa Kreigera skakała w tył i w przód jak u lalki. Dla Lucidique było to nieme cierpienie widzieć jej kochanka, człowieka który zniszczył dynastię, podskakującego jak kukła. Sprawiło to że straciła rozsądek. Choć wiedziała, że intruz na dole ma dość siły by ją zabić, nie mogła patrzeć na ostatnie chwile Kreigera traktowanego jak upokorzona pacynka podczas show. Opadła z drzewa z krzykiem wściekłości i zanim stwór zdołał opuścić przyłbicę swego ciała, miał rozcięte oba swoje oczy, za pomocą oślepiającej go broni. Upuścił Kreigera i wydał hałas brzmiący jak odgłos paniki. Podreptała pod jego wiotczejącymi ramionami i podeszła do Kreigera. Nie żył. Zerknęła na zabójcę, który był w stanie dziecinnego terroru. Jego ryk zmienił się w skowyty bliskie opadnięciu w skomlenie. Mogła go ponownie zranić z łatwością, i przypuszczalnie po jednym lub dwóch tuzinach ran mogła odebrać mu życie. Ale nie miała czasu do stracenia z oślepionym. Musiała zabrać Kreigera gdzieś, gdzie miała nadzieję na zmartwychwstanie. Na pustynię. Odnaleźć Agonistesa. Przerzuciła ciało kochanka przez plecy (był lżejszy niż oczekiwała; problemem było to że masa jego ciała odeszła z nim i nigdy nie powróci, nawet cudem). Nie pozwoliła jednak takiemu pesymizmowi na istnienie w umyśle. Pozostawiając ślepego intruza wściekłego wśród róż, skierowała się na przednią część domu. Delikatnie położyła ciało na tyle samochodu i odjechała z miasta, w poszukiwaniu burzy piaskowej. III Talisac spoglądał na stworzenie które wypadło z jego ciała: jego Mongroida. Widział piękniejsze rzeczy, ale również brzydsze. Miało więcej samodzielności niż jakiekolwiek inne stworzenie po pięciu minutach życia; chodziło, niczym krab, na czterech rękach; czyniło podstawowe próby wyrażenia siebie. Zawołał je, jakby było psem, ale nie przyszło. Było zbyt zainteresowane leżącymi wszędzie w komorze ciałami, badając je za pomocą odwracającej się głowy, wąchając zgniłe przypadki. Zdawało się mieć dobrze uformowaną głowę, na ile mógł stwierdzić Tallisac. Było pewne rodzinne podobieństwo, sądził. Zaprzestał prób zwrócenia jego uwagi, ale teraz – paradoksalnie – oczy dziecka spoczęły na nim i swym niepewnym, nierównym chodem osiągnęło go. Zerknął na Prosektorium jak i ono, myśląc o perfekcyjnie czystym procesie. Tworzyło pierwsze rozróżnienie w swym młodym bycie: między życiem a śmiercią. „To prawda…” powiedział Talisac, przyjmując zachęcający ton „…są martwi. Dla ciebie bezużyteczni. Ja ci pomogę. Jestem twoim ojcem.” Ile z tego – jeśli cokolwiek – Mongroid zrozumiał, Talisac nie wiedział. Sądził, że bardzo mało. Ale jakoś musieli zacząć. To będzie długi, nużący proces – ukształtowanie tej rzezy. Miał nadzieję urodzić coś bardziej cennego; coś co mógł pokazać Montefalco i w efekcie mogło posłużyć do dalszych, bardziej ambitnych badań. Teraz musiał szybko porozmawiać z generałem o swojej wizji rzeczy. Krabowaty homunkulus wyprodukowany z jego worka nasienia i morskiej wody był daleki od ideału, bestialskiego dzieła jakie chciał wyprodukować: hymn ku chwale testosteronu. Ale nieważne, będą inni. Po czasie ujarzmi tego i dokona wiwisekcji dla sprawdzenia czy może odkryć źródło błędów. Potem spróbuje ponownie. Stwór trzymał się kilka jardów przed nim i studiował łożysko w którym był przetrzymywany przez siedemnaście miesięcy. Krew wciąż z niego wypływała na brudną podłogę. Podpełzło do niego i wetknęło język do środka, smakując fluid. „Nie” powiedział Talisac, mdlejący wręcz na widok buntu „Nie rób tego” Nie chciał by nabrało nienaturalnego apetytu; na krew, mięso lub jakiekolwiek inne soki wypływające z niego gdy tak zwisał.. Był w całości zbyt podatny na zranienia w obecnym stanie. „Źle” powiedział, osiągając ton obrzydzenia „Żłe” Ale stwór nie był zainteresowany zakazami czegokolwiek. Był istotą instynktu, a instynkt podpowiadał mu że był tu posiłek który mógł spożyć. Namierzył źródło sadzawki zwisającego ciała, które było jego zastępczym łożyskiem. Nie podobało mu się spojrzenie w oczach istoty. Ani też sposób rozciągnięcia jego brzucha, zmiany anatomicznej spowodowanej przypuszczalnie przez rosnący apetyt. Mongroid ciągnął za luźne krwawe skrawki ciała, skóra jego brzucha obscenicznie nabrzmiewała. „Camille” wrzasnął Talisac, zapominając w strachu, że karlica opuściła go w towarzystwie generała Montefalco. Był sam. A teraz, gdy tu zwisła, bez szans, brzuch jego potomka otworzył się, ukazując obszerne usta, kompletnie przystrojone w oślizgłe zęby. „Jezu! O Jezu!” – to były ostatnie słowa wypowiedziane przez Talisaca. Używając swych czterech rąk dla wspięcia się w górę w kierunku łożyska z którego był ostatnio dostarczony, istota zacisnęła swe przepastne usta na pachwinie swego rodzica, jej zęby grzebały głębiej w ciele Talisaca. Błagania Jezusa stały się solidnym krzykiem. Mongroid wziął zdrowy kęs wnętrzności, męskości i łożyska, i spadł na ziemię ponownie aby pożreć to co odgryzł. Przyrodzenie Talisaca, ze swoją dolną częścią usuniętą, po prostu wypadło z jego ciała: w ślad za nim także wątroba, nerki i śledziona. Geniusz Hospicjum Uświęconego Serca przestał krzyczeć. IV Oto w jednej nocy Primordium straciło dwójkę nawiedzających ulice potworów, i zyskało dwójkę nowych. Sprzedajna Anatomia – albo Ślepy, jak był nazywany, był, prawdę mówiąc, czymś w rodzaju żartu. Pomimo swej wielkości i fenomenalnej siły, nigdy nie osiągnął rekompensujących umiejętności jakie zazwyczaj przychodzą po oślepieniu. Zawsze żył tak, jakby dopiero co stracił wzrok. Zawsze cepowaty, zawsze miotający się, zawsze brutalny. Montefalco jednakże zaopiekował się nim, w rodzaju dziwacznego poczucia lojalności. Rozkazał by ktokolwiek czyniący docinki niegdyś wielkiej Sprzedajnej Anatomii został bezzwłocznie rozstrzelany. Po tuzinie podobnych egzekucji, wiadomości dotarła do tych którzy lubili torturować stwora . Ślepy był pozostawiony w spokoju, dręczył kostnice miasta, zjadając świeżo zmarłych. V Lucidique nigdy nie znalazła Agonistesa. Choć jeździła przez kilka dni, szukając burzy piaskowej dla ukrycia siebie, pustynia była przednaturalnie spokojna. Nie jak podmuch poruszający tak wiele jak ziarnko piasku; o wiele mniej niż burza. Po tygodniu, kiedy ciało Mistrza Ostrz zaczęło cuchnąć, wykopała dziurę swymi nagimi rękoma i włożyła go do niej. Nawet gdy siedziała tuż obok kopca, przejęta, sądziła że słyszy Agonistesa, wzywającego jej imię, i wstała gotowa do natychmiastowego podniesienia Kreigera z jego suchego łoża i pozwolenia dokonania czarów lazareńskich geniuszowi Edenu na jej kochanku. Ale nie o Rezurekcji słyszała. Był to tylko psikus wiatru. W rzeczy samej, ani razu w następnych 41 latach, podczas których rzadko oddalała się więcej niż ćwierć mili od miejsca gdzie leżał Zarles Kreiger, pojawił się Agonistes. Pewnego dnia, budząc się pod tym samym jasnym niebem co przez ponad cztery dekady –została nawiedzona przez pożądanie ujrzenia Primordium. Dom wybudowany przez jej ojca nadal stał, co ją zaskoczyło: pozostawiony przez władze zbyt przesądne by go zburzyć. Zamieszkała w nim znów, i po kilku nocach spania na gołej posadzce przemogła strach przed wspomnieniami rozwiązującymi jej szaleństwo i przeniosła się na zaplamione, starożytne łoże w którym ona i Kreiger kochali się tyle razy wcześniej. Nie było koszmarów. Była z nią, tutaj, częściej niż kiedykolwiek na pustyni. Trzymał ją, w jej snach, i szeptał niegodziwości które niekiedy wykonywała, przez pamięć dawnych czasów. Pozwalała płynąć krwi, gdy ją to bawiło. Nikt nie był bezpieczny. Z radością zabiłaby świętego gdyby spojrzał na nią w pewien irytujący sposób. Pewnej nocy, tak dla zasady, zabiła trzech generałów – Montefalco, Bogoto i Urbano, którzy byli teraz grubi i starzy, słabo protestujący przed jej przybyciem. Innym razem, poszła znaleźć zabójcę Kreigera, Ślepego. Znalazła go na cmentarzu, łkającego ze swych wyciętych oczu, żałosne łzy człowieka łkającego każdą noc, ale nie miała dla nich lekarstwa. Patrzyła na niego przez moment, gdy płakał i zjadał umarłych. Potem pozostawiła go jego cierpieniu. Był to oczywiście okrutne, pozwolić mu żyć, gdy mogła go uwolnić od nieszczęścia za pomocą trafnego uderzenia. Ale czemu miała wymierzać miłosierdzie kiedy nikt nie był dla niej miłosierny? Poza tym,, radował ją fakt istnienia trzech monstrów w Primordium. Mongroid (którego także widziała w jego ekskrementalnym królestwie) w ściekach, Sprzedajna Anatomia w Prosektorium, ona w posiadłości ojca. Była w tym oczywista gustowność. Czasem, gdy czuła się samotna, zastanawiała się nad pójściem na pustynię i położeniu obok zmumifikowanego ciała Kreigera, pozwalając piaskowi okryć ją. Ale coś ją od tego powstrzymywało. Być może musiała wcześniej zobaczyć spłonięcie Primordium, lub poczuć szaleństwo pełznące po jej kręgosłupie. Do tego czasu, będzie żyła poza pustynią w krwi łzach i samotności; z wiedzą, że jest wymieniana w modłach dziesiątek i tysięcy bogobojnych obywateli każdej nocy, błagających Pana o bezpieczeństwo ich i ich twarzy od niej. To była kraina nieśmiertelności. KONIEC Tłumaczył: Cabal Trudne słówka tłumaczył: Japko 1 Clive Barker - Umęczone Dusze: Legenda Primordium www.clivebarker.prv.pl