WHITNEY HOUSTON w adaptacji bestsellera CZEKAJĄC NA MIŁOŚĆ TERRY McMILLAN Najpopularniejsza, obok Toni Morrison i Alice Walker, amerykańska czarna powieściopisarka. Jest autorką trzech powieści: Mama, Disappea- ring Acts i najnowszej — Waiting to Exhale („Czekając na miłość"), a także antologii współczesnej literatury afro-amerykańskiej. Mieszka w pobliżu San Francisco. PRIMA 1994/95 LITERATURA KOBIECA I OBYCZAJOWA Sandra Brown • UPADEK ADAMA Jackie Collins • DZIECIAKI Z HOLLYWOOD R. F. Delderfield • DIANA Winston Groom • FORRESTGUMP* Erica Jong • JAK OCALIĆ SWOJE ŻYCIE* • SPADOCHRONY 1 POCAŁUNKI • STRACH PRZED PIĘĆDZIESIĄTKĄ Susan Howatch • CZEKAJĄCE PIASKI • KRZYK W NOCY • CIEMNY BRZEG Susan Lewis • TAŃCZ JAK DŁUGO POTRAFISZ Terry McMillan • CZEKAJĄC NA MIŁOSC* Saria „z piórem"— WSPÓŁCZESNA PROZA ŚWIATOWA William S. Burroughs • NAGI LUNCH r-f. Avery Corman ^ Joseph Heller » WIELKA PROMOCJA » TO CO NAJCENNIEJSZE » OSTATNI ROZDZIAŁ czyli PARAGRAF 22 BIS* » PARAftRAF 99 ' rMnHunnr LŁ. > GOLD JAK ZŁOTO cyc ' » COS SIĘ STAŁO C WÓ Elia Kazań < » BEYOND THE AEGEAN * _ _. - Toni Morrison < » JAZZ » BELOYED 4 9Qh BIOGRAFIE/LITERATURA FAKTU Karen Armstrong < > HISTORIA BOGA: 4000 LAT DZIEJÓW RELIGII Betty J. Eadie « • W OBJĘCIACH JASNOŚCI* Lesley-Ann Jones < > NAOMI , , j Robert Lacey « tW Richard Rhodes • > GRACE > UPRAWIAJĄC MIŁOŚĆ: EROTYCZNA ODYSEJA Jean P. Sasson « • KSIĘŻNICZKA* > CÓRKI KSIĘŻNICZKI SUŁTANY* Donald Spoto • MARYLIN MONROE: BIOGRAFIA PORADNIKI Edward de Bono • NAUCZ SWOJE DZIECKO MYŚLEĆ* NAUCZ SIĘ KREATYWNEGO MYŚLENIA Linda i Richard Eyre • NAUCZ SWOJE DZIECKO ODPOWIEDZIALNOŚCI NAUCZ SWOJE DZIECKO ZASAD MORALNYCH STWÓRZ FUNDAMENTY TRWAŁEJ RODZINY Tytuły oznaczone „* " ukażą się w 1994 roku. Czekając na miłość Przełożyła ANNA KRUCZKOWSKA 1000054923 Wszelką korespondencję do Wydawnictwa PRIMA prosimy kierować pod adres: skr. pocztowa 55, 02-792 Warszawa 78; tel./fax (22)-406-184 PRIMA Tytuł oryginału: WAITING TO EXHALE Copyright © Terry McMillan 1992 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo PRIMA 1994 Copyright © for the Polish translation by Anna Kruczkowska 1994 Published by arrangement with Yiking Penguin, a division of Penguin Books USA, Inc. 689113 ^f'^i> *?,-> Projekt i opracowanie graficzne okładki: Lidia Michalak Redakcja: Helena Klimek Redakcja techniczna: Janusz Festur ISBN 83-85855-49-1 Wydawnictwo PRIMA Warszawa 1994. Wydanie I Objętość 23 ark. wyd., 23 ark. druk. Skład: Zakład Poligraficzny „KoloneT Druk i oprawa: Drukarnia Wojskowa w Łodzi To dla Ciebie, Tatusiu Dla Edwarda Lewisa McMillana, 1929-1968 Gdyby istniała inna droga... Nie sądzicie, że starałabym sieją odnaleźć...? „(Gdyby istniała) Inna droga" (P. Bliss) Celinę Dion Podziękowania Mam dług wdzięczności wobec kilku osób, które towarzyszyły mi podczas pisania tej książki. Nie znajduję dość słów podzięki dla swojej najlepszej przyjaciół- ki, Doris Jean Austin, za jej surowość i rzetelną krytykę. Do tej pory nie odesłałam jej wycinków prasowych. Dziękuję swojej nowej sąsiadce, Monice Stewart-Ferris, która przerwała malowanie i zadała sobie trud lektury, oraz mojej siostrze, Crystal Joseph, której moja książka bardzo się podobała (ale to moja siostra). Pragnę podziękować Blanche Richardson, właścicielce Marcus Bookstores w Oakland i San Francisco, która ponaglała mnie bezustannie, telefonując po każdych kolejnych stu stronach, aby dowiedzieć się, „co dalej"; mojej służącej Rasheedah Ali, rozmowa z którą dodawała mi otuchy, kiedy traciłam odwagę; Gildzie Adams, która uratowała mnie w Tucson, i Terence'owi Pughowi za troskę o moje włosy. Dziękuję również moim prawnikom, Oliverowi Jonesowi i Janis Wiggins, za ich cenne rady. Słowa podzięki kieruję również do Fletcher Diggins, której przyjaźń towarzyszy mi niezmiennie od lat czterdziestu. Podziękowanie należy się również Charlesowi „Box" Smithowi, prawdziwej ofierze choroby Alzheimera. Żywię także dozgonną wdzięczność dla swojej agentki, Molly Friedrich, za jej niezłomną wiarę w moje dzieło, oraz dla mojej redaktorki, Dawn Seferian, za to że zawsze była pod ręką, ale głównie za jej cierpliwość. I wreszcie nie mniej gorąco pragnę podziękować swemu synkowi Solomonowi, za to że tak bardzo starał się nie przeszkadzać Mamusi, kiedy miesiącami siedziała przed ekranem komputera. Kocham was wszystkich. KOBIETY Savannah Jackson Bernadine Harris Robin Stokes Gloria Matthews BYLE NIE DICK CLARK Powinnam być w tej chwili cała w skowronkach, bo przecież szykuję się na sylwestra z pewnym facetem imieniem Lionel. Lionel mieszka tu, w Denver. Moja młodsza siostra Sheila koniecznie chciała mnie z nim poznać. Jej beznadziejny mąż jedenaście lat temu na Uniwersytecie Wa- shingtona grywał z nim w koszykówkę, a ponieważ ja ciągle jeszcze jestem panienką (co daje jej powód do użalania się nade mną, zważywszy, że jestem najstarszą z nas czworga i jedyną, która jeszcze nie powiedziała: tak), Sheila bardzo się o mnie troszczy. Ona i mama są przekonane, że ja tutaj usycham z samotności, co wcale nie jest prawdą. Oczywiście miewam różne dni i noce, ale daleko mi jeszcze do takiej desperacji, aby wyjść za pierwszego lepszego. Między łaknieniem a wygłodzeniem jest niejaka różnica. Ale Sheila i mama zawsze były zdania, że lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu, i patrzcie tylko, do czego je to doprowadziło. Mama, która uważa, że wszystkie rozumy zjadła, od siedemnastu lat nie miała nawet kawałka mężczyzny; gdybym wiedziała, gdzie teraz podziewa się mój ojciec, zabiłabym go z rozkoszą, za to że zmarnował jej życie; nigdy się już nie zdołała podnieść po tym ciosie. A Sheila? Nie ma roku, aby nie rozwodziła się z Paulem. Zabiera wtedy dzieci i ukrywa się z nimi w jakimś tanim motelu, zamierzając mu wysłać pozew, a potem dzwoni do mnie i prosi, aby ją stamtąd zabrać. Godzinami słucham jej jęków, jak to ma go już po same uszy i że tym razem na pewno nie uda mu się zmusić jej do powrotu. Po czym jak idiotka zmienia zdanie i dzwoni do niego, wymienia długą listę oczekiwań, a on oczywiście obiecuje wszystko spełnić. Ona mu nie wierzy, więc on codziennie przez dwa tygodnie błaga ją, dopóki nie zdoła jej przekonać; ona w końcu poddaje się i wraca do domu. Potem podczas miodowego miesiąca rzadko się do mnie odzywa, 11 a jeżeli już zadzwoni, to na krótko, nie dłużej niż trzy minuty, aby mj opowiedzieć, jak to teraz jest między nimi dobrze i że ponieważ on pozwolił jej wyrzucić stary dywan i kupić nowe meble do jadalni, ong musi oszczędzać i nie stać jej na dłuższą rozmowę. Jeden z moich braci siedzi w więzieniu za jakieś drobne wykroczenie, obrót fałszywymi bank- notami, ale nie jest przestępcą; drugi służy zawodowo w marynarce, Wszelkie ich rady przyjmuję więc raczej sceptycznie. Problem w tym, że w Denver trudno o ciekawych mężczyzn. Jest to jeden z wielu powodów, dla których postanowiłam opuścić to miasto. Mam dość tych gór, tego cholernego śniegu, tego bzika na punkcie ujeżdżania dzikich koni. Przez ostatnie trzy lata miałam poczucie, że moje życie pozbawione jest wszelkiej logiki, choćby dlatego że nikogo praktycznie nie obchodziło, co robię i jak robię. Na pozór jestem kobietą sukcesu: mam dobrą pracę, konto w banku, mieszkam w ładnym miesz- kaniu i jeżdżę samochodem znanej marki. Mam wszystko, czego mi potrzeba, z wyjątkiem mężczyzny. I chociaż nie należę do kobiet, które myślą, że mężczyzna jest lekarstwem na wszystko, to mam jednak dość tej ciągłej samotności. Pozycja kobiety wolnej nie jest nawet w części tak zabawna jak niegdyś. Odkąd zerwałam z Kennethem, ani razu nie spot- kałam nikogo, w kim byłabym chociaż na krótko zakochana, a od wyjaz- du z Bostonu bądź co bądź minęły cztery lata. Brakuje mi miłości i bardzo chcę znów się zakochać. Ale nie należę również do ludzi, którzy siedzą z założonymi rękami i czekają, aż pieczone gołąbki same wpadną im do gąbki. Jeśli chcę, aby mnie spotkało coś dobrego, wiem, że muszę się do tego przyczynić. Ale mimo naprawdę usilnych starań w Denver nie spot- kało mnie nic szczególnego i dlatego, do diabła, wynoszę się stąd. Moja siostrzyczka również nigdy nie akceptowała ani nie rozumiała potrzeby podejmowania ryzyka, dlatego też nie bardzo się przejęła, kiedy dwa tygodnie temu zadzwoniłam do niej, aby ją poinformować, że prze- noszę się do Phoenix. — Kto przy zdrowych zmysłach chciałby mieszkać w Arizonie? — zapytała. — Czy są tam jacyś czarni? I czy to nie jest ten stan, w którym gubernator zakazał obchodzenia święta Martina Luthera Kinga, chociaż już zostało uchwalone? Musiałam jej przypomnieć, że moja najlepsza przyjaciółka Bernadine, z którą dzieliłam pokój w college'u i na której weselu byłam druhną — aby dojechać na czas, musiałam pokonać dziewięćdziesiąt kilometrów w burzy śnieżnej — mieszka w Scottsdale. Całe życie była czarna i jak na razie powodzi się jej tam całkiem nieźle. Co się zaś tyczy święta Martina Luthera Kinga, mogę jedynie oświadczyć, że kiedy przyjdzie czas, jako jedna z pierwszych stawię się przy urnie wyborczej. Bernadine zaproponowała mi, żebym spędziła u niej w Phoenix swoje urodziny, które, jak musiałam Sheili przypomnieć, wypadają czternastego października, nie zaś dwudziestego drugiego, kiedy to otrzymałam od njej kartkę z życzeniami. Gdybym to ja pomyliła datę jej urodzin, przy- prawiłabym ją chyba o zawał. W każdym razie zachwyciło mnie, że w Arizonie jest tak pięknie, ciepło i tanio. Poszliśmy do Urban League, gdzie jeden z przyjaciół męża Bernadine poinformował mnie o tej wolnej posadzie w dziale public relations w jednej z miejscowych stacji telewizyj- nych. Złożyłam podanie, a potem odbyłam trzy kolejne podróże samo- lotem na rozmowy na różnych szczeblach. Dostałam tę pracę i, do licha, jest to mile widziana odmiana po przedsiębiorstwie gazowym, a poza tym daje duże możliwości awansu na przyszłość. Nie powiedziałam jej tylko, że moja płaca zmniejszy się o dwanaście tysięcy dolarów rocznie, ponieważ na wieść o tym wyleciałaby chyba przez sufit w powietrze, jako że ostatnie trzy lata to ja mam głównie mamę na utrzymaniu, podczas gdy reszta rodzeństwa tylko się przygląda. Mama dostaje co miesiąc z opieki społecz- nej zawrotną sumę czterystu siedmiu dolarów i kupony żywnościowe wartości stu czterech dolarów, ale jak, do licha, można z tego wyżyć? Ma mieszkanie w domu komunalnym, a ja opłacam część czynszu i wysyłam jej jeszcze parę dolarów, aby miała przynajmniej na kino, ale ona wydaje je przeważnie w sklepach z tandetą lub kupuje używane meble, które każe sobie odkładać na przechowanie i trzeba będzie lat, aby je stamtąd wydobyć. Jeśli nie uda mi się sprzedać mego locum, zostanę z ręką w nocniku. Będę się starała utrzymać w granicach swoich dochodów i mam nadzieję, że przejście do produkcji, co jest moim głównym celem, to tylko kwestia czasu. Sheila ma troje dzieci, nie pracuje i od urodzenia mieszka w Pitts- burghu. — To już czwarte miasto, które zmieniasz w ciągu piętnastu lat. Nie mogę za tobą nadążyć, Savannah. Kiedy wreszcie zakotwiczysz się gdzieś na dobre? Moją jedyną odpowiedzią było: — Kiedy znajdę to, czego szukam. Nie chciało mi się powtarzać jej po raz nie wiadomo który, o co mi naprawdę chodzi, ponieważ i tak nie potrafi tego zrozumieć; a są to: spokój wewnętrzny, miejsce, które mogłabym nazwać domem, świa- domość, że się coś dla kogoś znaczy, jednym słowem, nadanie życiu sensu, wagi i wartości. Oczywiście Sheili nie chciało się tym razem za- dawać takich pytań. Udało się jej natomiast po raz n-ty wcisnąć mi swoje frazesy w rodzaju: lata lecą i zważywszy fakt, że mam już trzy- dzieści sześć i nadal jestem niezamężna, nie widzi przede mną wielkich 12 13 widoków. A już szczytem wszystkiego była jej uwaga, że moje swobodn, - A wiec - odezwałam się zaciągając się głęboko - co on ma za panieńskie życie niewarte jest funta kłaków, bo chociaż z niejednegc felef? pieca chleb jadłam i tyle energii wkładam w swoją pracę zawodową, t( — On nie ma żadnego leleru. . brak męża i potomstwa odbiera mu sens. Dodała jeszcze, że trawersuj, ~ Jeżeli ma czterdZ1eści jeden lat i jest kawalerem, to cos z mm musi mało uczęszczany szlak i że do tej pory powinnam już przynajmniej ra; być fiie tak- sie rozwieść i mieć co najmniej dwoje dzieci. Sheila powtórzyła raz jesz — ^n lf cze, że jestem zbyt wybredna, że mam za wysokie wymagania i ona klni( się na wszystko, że jeśli nie obniżę poprzeczki, jedyną istotą, która irr sprosta, będzie sam Pan Bóg. Kocham ją ogromnie, ale daję słowo doprowadza mnie do szału. Zadzwoniła do mnie, aby powiedzieć mi o tym Lionelu, tuż po Święcie Dziękczynienia. Właśnie zawiesiłam akwarelę Charlesa Alstona przed- stawiającą czarną parę w tańcu z lat czterdziestych. Nie mogłam się nacieszyć, że wreszcie mam ten obraz u siebie na ścianie; oszczędzałam na niego sześć miesięcy. Stałam więc i przyglądałam mu się z uśmiechem, On jest rozwiedziony. — Od jak dawna? — Paul twierdzi, że od czterech lat. Prowadzi własny biznes. — A jaki, można wiedzieć? — Handluje wozami strażackimi. — Czym? — Powiedziałam już — wozami strażackimi. — To rzeczywiście bardzo interesujące zajęcie. — Nie bądź cyniczna, Savannah. — Nie jestem cyniczna. — W każdym razie ma dom i nawet czynszową kamienicę. — Czy ja się ciebie pytałam o stan jego majątku? — Nie. Dlatego ci go podaję. Ciebie nigdy nie interesowało, czy kiedy zadzwonił telefon. Przysiadłam na stole w jadalni i spojrzałam przea —•-------&- - &~ *-—«• ~........e-j — i.1~i—„^, «., okno. Śnieg znowu padał, ale było pięknie. Daję słowo, że czasami wydaje mężczyzna ma coś jeszcze oprócz tego co między nogami, a potem bywało mi się, jakbym mieszkała w niebie. Z wysokości swoich dwudziestu trzech W- zazwyczaj za późno. pięter mam widok na Góry Skaliste i rozciągające się u stóp mego budyń- Nie chciało mi się odpierać jej zarzutów, ponieważ, do cholery, Sheila ku śródmieście Denver. Zapaliłam papierosa i wsparłam się łokciami w ogóle nie wie, o czym mówi. Jestem pewna, że zanim poślubiła Paula, o szklany blat. musiała przeprowadzić dobry wywiad co do jego pozycji materialnej. Ile on ma lat? — zapytałam. ponieważ jej zdaniem, jeżeli dochody mężczyzny nie są sześciocyfrowe, Czterdzieści jeden — odparła. nie warto na niego tracić czasu i energii. — Czterdzieści jeden? Taki stary? — Czterdzieści jeden lat to nie jest wiek, Savannah. Tobie też niewiele brakuje do czterdziestki, więc lepiej nic nie mów. — Słuchaj, Sheila. Znałam paru czterdziestolatków i wiem co o nich sądzie Większość z nich szczytuje po pięciu minutach, pije, przemawia do ciebie mentorskim tonem i upiera się przy własnym zdaniu jak stara baba. A jeśli o mnie chodzi, nie lubię nudnego towarzystwa. — Posłuchaj, co ci powiem. Paul mówił, że on biega po dziesięć Zaczynasz mówić jak nasza mama. kilometrów dziennie, remontuje stare samochody, jeździ jeepem, ma Poczułam się dotknięta tą głupią uwagą. Sheila nie wie jednak, z jakim wyższe wykształcenie, mierzy ponad metr osiemdziesiąt i to jest wszystko, to rodzajem mężczyzn miałam do czynienia, odkąd wyprowadziłam się co mi ° nim wiadomo. z Bostonu, a ja nie paliłam się, aby ją w to wtajemniczać. Zarzuciła mi, Muszę przyznać, że Sheila rozpaliła moją ciekawość, ale wiedziałam, ze ich za szybko osądzam, ale do diabła, wiem, co lubię, a czego nie, i nie że me należy się przedwcześnie podniecać. Miałam już niejedno takie trzeba mi dużo czasu, aby zorientować się, czy moje hormony poszły doświadczenie. Ale zadzwoniłam do niego. Nie było go w domu. Zo- wruch. Spotkałam bardzo wielu wykształconych, przystojnych czarnych, stawiłam więc wiadomość w automatycznej sekretarce. Miał kulturalny mających spore osiągnięcia na swoim koncie, którzy wcale na mnie nie §łos> a w tle słychać było Grovera Washingtona. Lubię Grovera Wa- działah. Barachło może występować w różnych opakowaniach. shingtona. Przez trzy tygodnie graliśmy w telefonicznego berka. Jako — No a jak ten fant wygląda? — zapytałam. — Nie bądź taka sarkastyczna. Wnioskując z fotografii jest przy- stojny. — Ile lat ma to zdjęcie, Sheila? — Nie wiem, może dziesięć. — Dziesięć lat to szmat czasu, wszystko może zniszczyć. 14 15 przedstawicielka działu public relations w mojej firmie dość często wyjeż- dżam, a Lionel za pośrednictwem maszyny poinformował mnie, że i on też sporo podróżuje starając się o poparcie dla pewnych swoich pomys łów, które w tej chwili realizuje. No cóż, przynajmniej jest przedsiębior- czy, pomyślałam. Ale w parę dni po świętach Bożego Narodzenia, które po raz kolejny spędziłam w nudzie i samotności, wróciwszy z pracy zastałam na maszynie dwie wiadomości. Jedna była od mamy, która prosiła mnie, abym wysłała jej ekspresem dziewięćdziesiąt pięć dolarów, ponieważ pragnie zapisać się na kurs szydełkowania i zapłacić zaległy rachunek za światło, a druga od Lionela. Donosił, że on i kilku jego kolegów od tenisa zamierzają urządzić zabawę sylwestrową w bardzo ładnym hotelu i pragną mnie na nią zaprosić. Nie była to więc randka. Ale przynajmniej było to coś. Było to lepsze niż siedzenie w domu z mruczącym kotem na kolanach. Ja nie miałam okazji mruczeć od poznania Freda, ale to trwało tylko tydzień, ponieważ żona, o której zapomniał, wróciła z podróży służbowej. I było to trzy miesiące temu. Czy to nie byłaby ironia losu, gdyby ten Lionel Playworld miał być moim przeznaczeniem? Teraz, kiedy się właśnie przeprowadzam. Mam nadzieję, że okaże się obyty, w miarę elegancki, powściągliwy w słowach, że nie będzie się starał pół nocy przekonywać mnie, jaki to z niego jest Adonis. Jedno wiem dobrze. Jeżeli rozmowa z nim nie wzbudzi we mnie zainteresowania, postaram się możliwie grzecznie i szybko spławić go. Mam taki test na to, czy dany mężczyzna odpowiada mi czy nie: jeżeli zaczynam się zastanawiać, jak on wygląda nago i czy jest dobry w łóżku— to w porządku. Jeżeli taka myśl nie zagości w mojej głowie, stanowi to dla mnie dowód, że mnie seksualnie nie podnieca. A brak pożądania jest równoznaczny z brakiem zainteresowania. Właśnie wychodziłam spod prysznica, kiedy zadzwonił telefon. Miałam nadzieję, że to on, że chce upewnić się, czy przyjdę. — Halo — odezwałam się w słuchawkę służbowym tonem. — Savannah? — zapytała mama, jakby oczekując, że ktoś inny od- bierze telefon. Wyłączyłam radio i zaczęłam szukać papierosów. — Tak, to ja, mamusiu. Co u ciebie słychać? — Wszystko w porządku. Dziękuję ci za pieniądze. Nie wyłączyli światła, a ten kurs okazał się za trudny. Trzeba się było codziennie nauczyć nowego ściegu, a teraz, kiedy jest u mnie Sheila z dziećmi, nie bardzo mam na to czas. 16 — Sheila jest u ciebie? — Tak. Myślałam, że wiesz. Nie wsyp mnie przed nią, że ci powie- działam. Twierdzi, że tym razem naprawdę zamierza się z nim rozwieść. A ja tej dziewczyny nie biorę poważnie. Ona nie wie, czy ma wejść czy wyjść. Wydaje się, że jest bliska załamania. — Mamo, ty mówisz tak zawsze, kiedy ona porzuca dom. — Ale wiesz, on dzwonił i rozmawiali ze sobą. Ona lada moment wróci do domu, wspomnisz moje słowa. A ty, mam nadzieję, w tę niepo- wtarzalną noc nie siedzisz samotnie w domu. — Nie, nie siedzę, mamusiu. — To dobrze. Wybierasz się na zabawę? — Tak. — Co masz zamiar na siebie włożyć? — Dlaczego cię to interesuje? — Spodziewam się, że będzie to jakaś seksowna kreacja, a nie jeden z tych urzędowych uniformów, których masz pełną szafę. — Mamo, jakie to ma dla ciebie znaczenie, co ja na siebie włożę? Mieszkasz trzy tysiące kilometrów stąd i nie muszę się ciebie radzić, co mam dziś na siebie włożyć, zgadzasz się, prawda? — Słuchaj, nie musisz mi przypominać, gdzie mieszkam. I jasne, że moja aprobata nie jest ci potrzebna, ale ja nadal jestem twoją matką, uważaj więc, jakim tonem się do mnie zwracasz. Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. — Wkładam dzisiaj na siebie obcisłą sukienkę z dekoltem na plecach sięgającym pupy, rozciętą z przodu prawie do pępka. Jak ci się to podoba? — Owszem. Nie zapomnij tylko o ciepłym płaszczu. Idziesz z kimś? — Można by tak powiedzieć. — Tak czy nie, zdecyduj się. — Nie, ale zostałam zaproszona. — Przez kobietę czy mężczyznę? — Przez mężczyznę, mamusiu. — Wobec tego dlaczego ci nie towarzyszy? — Mamo, to długa historia, a poza tym właśnie się ubieram. Co robisz dziś wieczorem? — Siedzę w domu. W sylwestra jest bardzo niebezpiecznie na ulicach, więc postanowiłyśmy z Sheila ugotować trochę nakrapianej fasolki i flacz- ków na jutro, a dzieci wypożyczyły parę kaset wideo i robią kulki z pra- żonej kukurydzy. — Przekaż ode mnie wszystkim najlepsze życzenia noworoczne. — Czekaj, nie wyłączaj się jeszcze. Przyrzeknij mi coś. — O co chodzi, mamo? - Czekając na miłość 17 — Staraj się nie używać brzydkich słów. — Przyrzekam ci, mamo. Wierz mi na słowo. Takim językiem po. sługuję się wyłącznie, gdy jestem wśród przyjaciółek; nigdy nie kln^ w towarzystwie mężczyzn, chyba że znam ich bliżej. — Nadal palisz? — Od czasu do czasu — odparłam. — Skoro już musisz palić, pal w łazience i trzymaj w torebce jakiś odświeżający spray. — Tak robię. Daję słowo. — Staraj się dużo uśmiechać, Savannah. — Będę się uśmiechać, mamusiu, będę się uśmiechać całą noc. — Umaluj się trochę jaskrawiej i skrop się najlepszymi perfumami. — Dobrze, mamusiu, posłucham twojej rady. — Dobrze. I pamiętaj jeszcze. Nie każdy mężczyzna, którego poznasz, musi być twoim przyszłym mężem. Nawet jeśli nie zainteresuje cię spe- cjalnie, staraj się być dla niego miła i sympatyczna. On może mieć kole- gów, którzy ci się bardziej spodobają. — Czy mówisz z własnego doświadczenia? — Coś powiedziała? — Nic takiego. — Dobranoc, dziecko. Życzę ci szczęśliwego Nowego Roku. — Ja tobie także — odparłam i odłożyłam słuchawkę. Nalałam sobie kieliszek wina, zapaliłam kolejnego papierosa i stanęłam przy oknie. Na dworze aż po horyzont padał gęsty śnieg. Nie widziałam nic poza rozświetlonymi oknami biurowców oraz czerwonych i żółtych świateł sunących po ulicy samochodów. Mama po prostu nie ma pojęcia 0 pewnych rzeczach. Będę szczęśliwa, gdy pewnego dnia podniosę słu- chawkę i oznajmię jej, że oto mam zamiar przedstawić jej mego przyszłego męża. Może wtedy da mi spokój. Udałam się do łazienki, włączyłam lokówkę i bez zastanowienia na- lałam sobie na głowę sporą ilość szamponu Joy. Kiedy wysuszyłam głowę, uruchomiłam wentylator, ponieważ w łazience zaczęło się robić duszno. Moja kotka Yasmine udała się za mną do sypialni i usiadła obok mnie na łóżku. Wciągnęłam na nogi rajstopy, a następnie wcisnęłam stopy w nowe zamszowe czerwone pantofle, żeby je trochę rozbić przed zabawą. Stanęłam i spojrzałam na swój brzuch. Był tak wzdęty, że wyglądałam, jakbym była w trzecim miesiącu ciąży. Yasmine patrzyła na mnie ze zrozumieniem. Nie wiem, jak mogłam zapomnieć, że za cztery dni będę miała menstruację, co powinno tłumaczyć moje rozdrażnienie w pracy 1 łzy ronione w poduszkę przez połowę ubiegłej nocy bez żadnego obiek- tywnego powodu. Ten idiotyczny zespół przedmiesiączkowy jest naprawdę 18 kłopotliwy i z każdym rokiem przybiera na sile. Bardzo bym chciała jakoś temu zaradzić. Zdjęłam rajstopy i przewróciłam do góry nogami górną szufladę komody, aż znalazłam inne ź elastycznymi majteczkami. jsfie na wiele to się zdało, co oznacza, że chodząc będę musiała wciągać brzuch, jako że postanowiłam włożyć na dzisiejszą noc tę mocno dopa- sowaną kreację. I szczerze mówiąc okłamałam mamę. Jedyne, co się w niej zgadza, to fakt, że jest rzeczywiście obcisła. Niebieska zamszowa tkanina ma odcień upierzenia dzikich kaczek, a ponieważ suknia nie ma żadnego rozcięcia, mój wydatny tyłek będzie w niej jedynym rzucającym się w oczy szczegółem. Te włosy nie dają się ułożyć, ale dokładam wszelkich starań, aby z pomocą lokówki nadać im jakiś kształt. Pociągnęłam kolejny łyk wina, w nadziei że wprawi mnie w bardziej zabawowy nastrój. Włączyłam małe radio i usiadłam na klapie sedesu śpiewając do wtóru z Whitney Houston How Will I Know i jednocześnie robiąc sobie makijaż. Zabrało mi to sporo czasu, ponieważ chciałam nadać swojej twarzy wygląd możliwie najbardziej naturalny, z wyjątkiem ust. Lubię szminki, ale używam tylko trzech kolorów: mocnej czerwieni, fuksji i letniej pomarańczy. Kiedy już pomalowałam usta, wyjęłam z szafki buteleczkę czerwonego lakieru, aby poprawić sobie paznokcie, ponieważ wczorajszy zdążył już zblaknąć. Potem włożyłam w uszy parę tych zabójczych kryształowych kolczyków i przyjrzałam się sobie w lustrze. Wydawało mi się, że wyglądam dobrze, ale nowe pantofle piły mnie straszliwie. Mam nadzieję, że za godzinę lub dwie będą trochę luźniejsze. Przeszłam do saloniku i włączyłam telewizor. Jakiś reporter pytał znane osobistości o ich postanowienia noworoczne. Jakby to kogo obchodziło. Potrząsnęłam buteleczką i zaczęłam od kciuka. Po czym, chociaż jest to głupi przesąd, sama zaczęłam zastanawiać się, jakie by tu poczynić postanowienia. Na samej górze mojej listy znalazło się poszukać sobie męża. Obiecuję sobie, że w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym roku nie będę już spędzać samotnie ani dnia moich urodzin, ani święta Czwartego Lipca, ani Święta Dziękczynienia, a już na pewno kolejnych walentynek, Bożego Narodzenia ani Nowego Roku. Powinnam również rzucić palenie. Ale nie dziś wieczór. Muszę być realistką. Lecz zanim skończę trzydzieści siedem lat, co przypada za dziesięć miesięcy, nie będę już paliła. Modlę się tylko, aby nie zacząć tyć. Jak dotąd dopisuje mi szczęście. Jestem ciągle szczupła i czuję się, jakbym miała trzydziestkę, choć jedyne ćwiczenia, jakie uprawiam, to parę kroków do samochodu. Zdaję sobie sprawę, że postępuję bardzo niewłaściwie. Wiem, że wkraczam w wiek, kiedy moje ciało zacznie podlegać korozji, i powinnam podjąć wysiłek, aby ten proces powstrzymać. Pamiętam 19 trzydziestą rocznicę swoich urodzin. Wyszłam spod prysznica, stanęłam jeStem zadowolona, iż żadnego z nich nie poślubiłam, bo każdy był moją przed lustrem i przyglądałam się sobie dłuższą chwilę. Egzaminowałam ioniyłką. Patrząc z dystansu, odnoszę wrażenie, że byłam z nimi tylko swoje ciało cal po calu i cieszyło mnie, że wyglądam wreszcie jak dorosła jiatego, aby przekonać się, że nie powinnam z nimi być. Teraz nie kobieta. Wydawało mi się wtedy, że tak będę wyglądać do końca życia: zainierzam już żyć z żadnym mężczyzną, tylko z moim przyszłym mężem. że los pozwoli mi uniknąć procesu powolnego starzenia się; po prostu j0 wiem na pewno. I nie przepuszczę nadarzającej się okazji. Ludzie, kiedy pewnego dnia spojrzę w lustro i zobaczę w nim twarz starej kobiety juz są małżeństwem, nie kwapią się rozstawać z lada powodu. Jeśli nie A Bóg tylko raczy wiedzieć, co by się stało z moim ciałem, gdybym znajdę mężczyzny, który zdoła wzbudzić we mnie uczucie, jakbym urodziła urodziła dziecko. Piersi, brzuch i uda Sheili pocięte są wzdłuż paskami sjc z królewską tiarą na głowie, jestem zdecydowana zostać starą panną, rozstępów. Nie mogę sobie wyobrazić, abym mogła mieć dziecko w wieku jakie osoby jak Sheila i mama przyprawiają mnie o wstyd i zażenowanie, czterdziestu lat. Moim zdaniem jest za późno, aby powoływać do życia Ze jeszcze do tej pory nie wyszłam za mąż. Mama specjalnie zostawiła nową istotę. Ale żeby zamknąć temat. Gdybym miała właściwego partnera dziesięć pustych stron w rodzinnym albumie na moje zdjęcia ślubne. Rada i była do tego biologicznie zdolna, chętnie miałabym dziecko nawet byłaby widzieć mnie ustabilizowaną u boku jakiegoś nieciekawego, ale w wieku pięćdziesięciu lat. W każdym razie po przeniesieniu się do Phoenix wiarygodnego faceta; byłaby zadowolona, gdybym tę swoją tęsknotę za zamierzam zapisać się do klubu i zacząć uprawiać aerobic oraz jeździć na prawdziwą miłością umieściła trochę niżej na totemicznym słupie i dała tym rowerze, na którym, choć kosztował mnie tyle pieniędzy, przejechałam sobie z nią spokój. Ale ja nie mogę tego zrobić. Mam tylko jedno życie, dotychczas do końca ulicy i z powrotem. Niewykluczone więc, że kiedy a to jest dla mnie dziedzina zbyt ważna, abym mogła pójść na kompromis, zdecyduję się wreszcie rzucić palenie, kolejny, tym razem zdrowy nałóg W gruncie rzeczy mężczyźni, których spotkałam w ciągu ostatnich wejdzie mi już w krew. Do licha, już sama myśl o tym wprawia mnie kilku lat, byli nudni, samolubni, nieuczciwi lub słabi. Gorsi jak dzieci, w lepszy humor. j^a WSZyStko mieli wymówki. Jedni byli życiowymi nieudacznikami, dru- Dmuchając na pomalowane paznokcie, żeby szybciej wyschły, za- dzy bezwzględnymi dorobkiewiczami, którzy uważają, że prawdziwą miarą częłam się zastanawiać: czy wystarczy tylko mocno chcieć, aby móc sukcesu jest to, ile pieniędzy zarabiają, jaki mają dom, samochód i ile zrealizować swoje marzenia? Chodzi mi o to, czy ja na przykład mog- dup potrafią wypieprzyć, zanim umrą. Dla mnie wszystkie te ich ważne łabym znaleźć sobie męża tylko dlatego, że gorąco tego pragnę. Czy to cele są diabła warte. A im większy osiągają sukces, tym bardziej stają się pragnienie ma być czymś w rodzaju modlitwy? Od dawna już proszę aroganccy. Wzięli na serio te idiotyczne statystyki na nasz temat i wyko- Boga, aby zesłał mi odpowiedniego mężczyznę, a tymczasem na mojej rzystują sytuację na całego. Nie muszą się tłumaczyć z niczego i przed drodze stanęli dotychczas tylko tacy jak — wymieniając w kolejności — nikim, a ich postępowanie w stosunku do nas, kobiet, jest zbrodnicze. Robert, Cedric, Raymond i Kenneth. Niestety zapomniałam wspomnieć I my im na to pozwalamy. Okłamują nas bez skrupułów, pieprzą tyle ile Mu o paru ważnych szczegółach: takich jak na przykład wrażliwość, się da naraz, a potem, kiedy zaczniesz traktować związek z nimi na serio, duma zamiast buty i ufność w miejsce arogancji. Postaram się wyjaśnić wołają: Nie jestem jeszcze przygotowany do małżeństwa. Jedno udało im to bardziej szczegółowo: czy możesz, Boże, dać mi gwarancję, że to, co się niewątpliwie osiągnąć: przekonali siebie — i wiele spośród nas — że ten mężczyzna mówi, wyraża jego prawdziwe uczucia? Czy może to być sytuacja nasza jest rozpaczliwa, wobec czego gotowe jesteśmy na wszystko, ktoś, kto wie, do czego dąży w życiu, kto ma poczucie humoru i jest taki, byle złowić któregoś z nich. Ale to nie ze mną takie numery. Nie po- za jakiego chce uchodzić? Czy może to być człowiek uczciwy, odpowie- trzebuję mężczyzny, aby mnie ratował lub utrzymywał — potrafię sama dzialny, dojrzały, bez nałogów i z odrobiną fantazji? Czy może odznaczać zatroszczyć się o siebie. Byłoby jednak dobrze wiedzieć, że ma się przy się poczuciem smaku, być na tyle przystojny, aby mi się podobać, i być swoim boku kogoś, komu twoje dobro leży na sercu, dzięki komu czujesz cierpliwym, czułym, namiętnym kochankiem? Moje obecne modlitwy są się wyjątkowa, bezpieczna i pewna siebie. I żeby to był ktoś, kto potrafi teraz bardzo długie i zabierają mi mnóstwo czasu, ale zadaję sobie ten w tobie wzbudzić pożądanie. Mam dość bezustannego sprawdzania siebie, trud, ponieważ chcę mieć pewność, że Bóg nie będzie musiał trudzić się dość udowadniania, że potrafię rozbudzać męskie żądze. To ja dla od- zgadywaniem. miany chcę być tą, w której te żądze się gotują. Pragnę mężczyzny, który Prawda jest taka, że spędziłam dziewięć lat mego dorosłego życia fatygując się dla mnie, nie będzie uważał, że robi mi łaskę. Pragnę czło- z trzema różnymi mężczyznami, o których mogę tylko powiedzieć, że wieka, który rozumie, że kobiecie do szczęścia trzeba czegoś więcej niż 20 21 sztywny.kutas. Większość tych, których spotkałam, nie miała o tyntyCznie jak tylko umiałam, że nie odpowiadają mi, że nie powinni się na najmniejszego pojęcia. fflflie obrażać, ponieważ znajdą przecież w końcu swoją partnerkę. Dlatego Chciałabym wiedzieć jedno. Jak dać do zrozumienia mężczyźnie -- zoStałam dziwką. Nie mogli znieść myśli, że zostali odrzuceni, że ich nie możliwie uprzejmie — że budzi w tobie wstręt? Cecil, kiedy wypił, stawał chciałam, więc uważali, że ze mną jest coś nie tak. Wiem, że nie jestem się tak wulgarny, że musiałam odwozić go do domu po kolacji na mieście joskonała, ale staram się, ze wszystkich sił się staram. Miałam ochotę A było tego wszystkiego raptem trzy razy. Nadal nie może zrozumieć, poradzić im, aby spotkali się ze mną za parę lat, gdy wydorośleją, lub dlaczego nie chcę go więcej widzieć. Bili działał mi strasznie na nerwy żeby zasięgnęli porady psychologa. Niestety, większość mężczyzn jest Postawił przed sobą ambitne zadanie — wykazywać mi, co jego zdaniem głucha na takie uwagi. Nienawidzi rad. Zwłaszcza jeśli pochodzą od robię niewłaściwie. Poprawiał mnie za każdym razem, kiedy źle wymó. kobiety. Ilekroć usiłujesz im zasugerować, czym mogliby sprawić ci przy- wiłam jakieś słowo, i uważał, że zbyt obficie podlewam swoje rośliny. Ni«jemność, natychmiast stają okoniem. — Idź do cholery — odpowiadali jadał mego budyniu, ponieważ trafiały się w nim grudki. I pouczał mnie mi w końcu, ponieważ nie życzyli sobie, abym im podpowiadała, co lubię uparcie, jak zmieścić więcej naczyń w maszynie do zmywania. Zawszqub czego mi trzeba; woleli zgadywać. No cóż, mogę tylko stwierdzić, że miał rację i wszystko musiało być po jego myśli. Chciało mi się rzygać co najmniej siedemdziesiąt pięć procent mężczyzn, których spotkałam, od tych jego nauk. A co jeśli mężczyzna jest do niczego w łóżku? Ta lista było kiepskimi zgadywaczami. jest zbyt długa, aby wymieniać nazwiska, ale oczywiście wszyscy czarni Wszystko, co przeżyłam podczas trzyletniego pobytu w Denver, to są przekonani, że potrafią pieprzyć jak nikt, ponieważ mają kutasy długo- były randki — w takiej czy innej formie. A ja nie znoszę randek. Na ści dwudziestu pięciu centymetrów. Chciałabym niektórym z nich dać studiach cały czas miałam chłopaka. Wszystkie moje przyjaciółki miały radę, aby najpierw sprawdzili w słowniku, co znaczą słowa: gra wstępna, chłopaków. Nie chodziłyśmy na randki. Na randki chodziły białe dziew- czuły, delikatny, a także — powoli. Chciałabym również dodać, że wy-czyny. Spotykało się faceta na zabawie lub w klubie lub gdziekolwiek czyny akrobatyczne i pieprzenie się ze mną do upadłego nie ma nic indziej i jeśli wpadł ci w oko, podobało ci się, jak tańczy lub pachnie, co wspólnego z prawdziwym kochaniem się. A infekcji pęcherza, których się ma do powiedzenia lub sposób, w jaki to mówi, wiedziałaś, że następnym przy tych okazjach nabawiłam, wystarczy mi do końca życia. A nudal etapem będzie kolacja, a kolejnym łóżko. I jeśli on na dodatek potrafił John i Elliot byli więcej niż nudni. Potrafili rozmawiać tylko o swojej wywołać w tobie ten wewnętrzny dreszcz, a na twej twarzy uśmiech, pracy lub o sporcie. Początkowo wydawało mi się, że jest to oznaka a czasami sprowokować cię do śmiechu, i jeśli przeżyłaś z nim orgazm, męskości, ale oni żyli tylko ESPN. Obaj mieli telewizję satelitarną, totei miałaś już pewność, że będziecie tworzyć parę, aż do momentu kiedy związek z żadnym z nich nie trwał dłużej niż sezon baseballowy. A co jakaś zapiekła czy niewybaczalna uraza doprowadzi do zerwania waszego można powiedzieć o Samie i Arturze i paru innych, którzy zażywali związku. A potem wszystko zaczynało się od początku. Na studiach narkotyki, „aby się odprężyć", ale nie byli w stanie ruszyć ręką ani nogą, miałam czterech chłopaków jednego po drugim i nie zdarzyło mi się, dopóki nie przebiegli paru kolejek lub przynajmniej nie zapalili skręta? abym choć raz na dwa tygodnie nie doznała orgazmu. Nie miałam pojęcia, Popełniłam błąd mówiąc im, że po ukończeniu studiów zażywałam ko- co znaczy samotność, ponieważ zawsze był w pogotowiu ktoś drugi, gotów kainę i zerwałam z tym niebezpiecznym nałogiem już dawno temu. Teraz, natychmiast wypełnić miejsce opuszczone przez poprzednika, kiedy zbliżam się niebezpiecznie do wieku średniego, nie chcę zadawać Czasy zmieniły się z całą pewnością. się z nikim, kto ma cokolwiek wspólnego z narkotykami. I nie mam Nie potrafię kłamać. Zaczynam się niepokoić. Kiedy i czy w ogóle zamiaru nikogo od tego nałogu odzwyczajać. Próbowałam parę razy, ale znajdę właściwego mężczyznę, czy kiedykolwiek będę mogła dać upust bez skutku. Taki Darrell. Słabeusz. Bał się wszystkiego: prowadzenia swoim uczuciom? Im bardziej staram się o tym nie myśleć, tym bardziej samochodu nocą, pająków, węży, myszy, wysokości i niczego nie potrafi! ta myśl mnie prześladuje. Dziś rano pijąc kawę uświadomiłam sobie nagle, naprawić. I wreszcie cała reszta, którzy potem, jak się z nimi parę razy że mam już za sobą połowę życia. Gdybym nawet miała żyć milion lat, przespałam, uważali mnie za swoją własność, albo ci, których umysł nigdy bym nie uwierzyła, że w wieku trzydziestu sześciu lat nie będę przypominał komputery IBM lub byli zbyt pochłonięci swoją pracą, aby wiała męża ani dzieci. Ale tak właśnie jest. mieć czas dla siebie, a co dopiero mówić o mnie. Starałam się być wobec nich uczciwa, wytłumaczyć im tak dyploma- 22 23 Wyłączyłam telewizor, ponieważ zaczęło robić mi się smutno i ckliwie na duszy, a bardzo nie lubię takich nastrojów. Teraz, kiedy już paznokcie były suche, udałam się do łazienki uczesać włosy. Moje piersi wypełniał} nie więcej niż połowę miseczek czarnego koronkowego biustonosza; właś. ciwie nie wiem, po co go w ogóle na siebie włożyłam. Gdyby tylko star. czyło mi odwagi, zafundowałabym sobie większe piersi, zamiast latami chodzić z tym wielkim tyłkiem, wielkimi nogami i tymi małymi, jedno, stronnie wysmażonymi pagóreczkami na mojej klatce piersiowej. Włożyłam sukienkę, wzięłam płaszcz i podeszłam do windy nacisnąć guzik. Proszę cię, panie Boże, modliłam się czekając, aż podjedzie nj moje piętro, jeżeli ten mężczyzna nie okaże się tym Wybranym, spraw, abym przynajmniej wytańczyła się za wszystkie czasy, abym się śmiała abym czuła, że żyję. Kiedy drzwi windy otworzyły się i zaczęłam zjeżdżać w dół, niespo. dziewanie przyszedł mi na myśl Gerard, moja sympatia z czasów liceal- nych. Był moją pierwszą prawdziwą miłością. To on przez dwa lata z rzędi wiernie dotrzymywał mi towarzystwa, kiedy dyżurowałam jako baby. -sitter, całował mnie, gdy szedł Teatr Sensacji, i pieścił pod bluzką moje piersi, ale nigdy nie przekroczył granicy, ponieważ mnie szanował; to on szukał mnie oczami na widowni, kiedy odnosił zwycięstwo na boisku, przynosił mi walentynkowe słodycze i dorabiał u McDonalda, aby pomóc matce. W wieku siedemnastu lat był dojrzałym mężczyzną, a ja nigdy się z nim nie przespałam. W końcu wyjechał do Wietnamu, ja poszłam do college'u i nigdy już nie wróciłam do Pittsburgha. Uśmiechnęłam się myśląc, jaka się czułam przy nim czysta i niewinna. Nie miałam pojęcia, gdzie teraz mieszka i co robi, lecz instynkt mówił mi, że to właśnie on powinien zostać moim mężem. Kiedy wjeżdżałam na parking hotelu, byłam zdenerwowana, a serce galopowało mi w piersi. Wysiadając z samochodu odniosłam wrażenie, jakby ktoś starał się wyrwać mi policzki z twarzy; oczy napełniły mi się łzami, a szminka na wargach zmieniła się w stężałą wazelinę. Śnieg przes padać, ale mróz dochodził do dwudziestu stopni. Wiedziałam, że powin- nam włożyć coś na głowę i narzucić na siebie puchowy płaszcz, ale nie — musiałam przecież wyglądać elegancko. Zanim dobiegłam do holu, stopy miałam jak sopel lodu, a odcisk dokuczał jeszcze bardziej. Wsiadłam do windy z trzema parami. Dałam sobie słowo, że nie będę się denerwować widokiem małżeńskich par. Szczególnie dzisiejszej nocy. Jeżeli mi szczęście dopisze, za rok będę w ich gronie. Mruknęli halo, ale ja odpowiedziałam im głośno i radośnie: — Szczęśliwego Nowego Ro- 24 j^f — Zdejmowałam z rąk skórzane rękawiczki, kiedy drzwi windy otworzyły się ukazując długi stół i siedzącego za nim portiera. Wkładał do metalowej skrzynki pieniądze i bilety. Lionel nic o tym nie wspomniał. — Ile kosztuje wstęp? — zapytałam odźwiernego. — Jak dla ciebie, siostrzyczko, dwadzieścia dolarów. Z uśmiechem wręczyłam mu dwudziestodolarowy banknot. Następnie oddałam w szatni płaszcz i podeszłam do drzwi prowadzących do wielkiej sali balowej. Była bogato ozdobiona balonikami i krepiną. Znajdowało się w niej przynajmniej dwieście osób. Na podium zauważyłam disc jockeya. Muzyka grała głośno. Melodie były stare, ale dobre. Na parkiecie kręciło się tylko kilka par. Stałam i modliłam się w duchu, aby ta zabawa nie okazała się jeszcze jedną urzędową imprezą czterdziestolatków z po- krewnych branż, którzy przez całą tę cholerną noc będą siedzieć i ględzić, ponieważ wydaje im się, że skoro wkroczyli już w wiek średni, nie wypada im się wyluzować. A przecież, do cholery, to sylwester! Z opisu, jaki mi podał Lionel, wiedziałam jedynie, że będzie miał na sobie kowbojskie buty z wężowej skóry i kowbojski krawat zakończony srebrnymi skuwkami. Ten krawat się jakoś specjalnie nazywał, ale zapo- mniałam jak. Zastanawiałam się, dlaczego tak wielu mężczyzn w tych okolicach pasjonuje się końmi, i miałam tylko jedno życzenie, aby te buty były bez ostróg i żeby nie miał na głowie tego idiotycznego olbrzymiego kowbojskiego kapelusza. Nabrałam powietrza w płuca i wciągnęłam brzuch, usiłując stworzyć pozór, że mam wagę piórkową, a nie te swoje sześćdziesiąt pięć kilo- gramów. Rozejrzałam się po sali za wolnym miejscem. Po drugiej stronie przy wielkim okrągłym stole było puste krzesło. Muzyka przestała grać, a ja znalazłam się na środku opustoszałego parkietu. Przy stole siedziały trzy pary. — Czy to miejsce jest wolne? — zapytałam uprzejmie. — Tak, wolne — odparł jeden z mężczyzn. — Proszę, niech pani siada. Wszystkie trzy kobiety obrzuciły mnie szybko podejrzliwym spoj- rzeniem, po czym przybrały twarz w ten fałszywy uśmiech, na który nawet ; nie da się nabrać. Żadna nie odezwała się słowem, nawet nie skinęła głową. Zastanawia mnie, dlaczego niektóre kobiety są takie złoś- liwe lub uważają się za zagrożone, gdy w ich obecności pojawi się jakaś samotna, atrakcyjna dziewczyna. To nie moja wina, że nie jestem tłusta i szpetna. Mierzyły mnie wzrokiem, jakbym miała na sobie tabliczkę z napisem: „Uwaga! Jestem samotna, napalona na mężczyzn i pozbawiona Moralności; gdy tylko się odwrócisz lub pójdziesz do łazienki, zacznę flirtować z twoim mężem, aby ci go odbić". Mam nadzieję, że sama nigdy nie doznam podobnych uczuć. 25 Niemniej skoro już się tam znalazłam, usiadłam przy stole, ale p< — Życzę panu szczęśliwego Nowego Roku — rzekłam i oddaliłam dziesięciu, piętnastu minutach zaczęło mi się robić nieswojo; czułam sij sj- szybko. jak ktoś niepożądany, jak jakiś intruz lub zapowietrzona. Czarni za Miałam ogromną ochotę zatańczyć, ale nie odważyłam się nikogo zwyczaj nie postępują w ten sposób. Tam, skąd pochodzę, ludzie chętni p0prosić, z obawy że natknę się na kogoś, kto nie będzie wolny. Nie wdają się w rozmowy z nieznajomymi. Kiedy te baby zaczęły szeptapiałam mieć przykrości dzisiejszej nocy. Postanowiłam poszukać toalety, i chichotać, postanowiłam udać się do baru, wziąć sobie drinka i rozejrzei wypalić papierosa i poprawić makijaż. Była to w istocie wymówka przed się, czy nie znajdę tu kogoś ze znajomych. Może też spotkam wreszci sObą, aby móc przejść się po sali. Jednego byłam pewna. Jeżeli w przeciągu owego Lionela. dwudziestu minut nie spotkam tego Lionela lub jeśli nikt przyzwoicie DJ puszczał w tej chwili Michaela Jacksona Dont Stop TUI You Ge wyglądający nie poprosi mnie do tańca, wracam do domu i oglądam Enough. Wszystkich w jednej chwili zdmuchnęło na parkiet. Tym razen ?>icka Clarka. musiałam torować sobie drogę między tańczącymi. Poczekalnia pełna była jaskrawo wystrojonych, błyszczących cekinami — Hej, mamusiu, czy mogę ci towarzyszyć? — usłyszałam za plecami j sztucznymi brylantami, rozpłomienionych kobiet. Wszystkie tłoczyły się ale nie odwróciłam nawet głowy, aby zobaczyć, kto to mówi. I znów piprzed lustrami, rozpylając lub wyciskając sobie krople odświeżające na paru krokach: — Czy nie uważasz, kotku, że powinniśmy razem powita język, poprawiając szminkę, nakładając róż na policzki, perfumując, Nowy Rok? — Szłam dalej. — Siostrzyczko, siostrzyczko! To, co mas;podciągając biust, pudrując się i otrzepując z włosów. Niektóre po prostu pod tym niebieskim zamszem, wygląda diabelnie interesująco. Masz ocho przyglądały się sobie z upodobaniem. Zdjęłam pantofle i zapaliłam pa- tę pójść ze mną? — Nie zwracałam uwagi na te zaczepki i dalej przepierosa. Nagle uczułam potrzebę udania się do toalety, zajęłam więc dzierałam się przez tłum. Byłabym rada, gdyby ci faceci nauczyli sii miejsce w kolejce. W pewnej chwili ktoś dotknął mojego ramienia. Od- wreszcie, że jeśli chcą zwrócić uwagę dojrzałej kobiety lub powiedzieć je wróciłam się i ujrzałam dziewczynę, która prawdopodobnie byłaby znacz- komplement, to nie tędy droga. — Hej, mamusiu — i inne temu podobnnie ładniejsza, gdyby nie była tak jaskrawo umalowana i gdyby miała zwroty świadczą nie tylko o braku wychowania, ale są obleśne i obraźliwe trochę mniej włosów; włosy zakrywały jej twarz. i gdyby starczyło mi tylko odwagi, odparowałabym z przyjemnością: - — Świetnie ci w tej sukni, dziewczyno. Ta kreacja jest wprost szało- Czy wyglądam na twoją mamusię? — Zastanawiam się, czy zwrot w rowa — zauważyła. dzaju: — Halo, jak się masz, nazywam się Carl, Bili lub James. A t; — To prawda — dodała inna stojąca przed lustrem, wyglądasz dziś szałowo — przeszedł im kiedykolwiek przez głowę. A ji — Dziękuję — odparłam i uśmiechnęłam się. właśnie chcę coś takiego usłyszeć. Chciałabym widzieć ich reakcję, gdybyn Kiedy drzwi od kabiny otworzyły się, weszłam do środka. Wyszedłszy to ja zechciała zastosować wobec nich podobny styl i odrzekła: — Hej sprawdziłam się jeszcze raz w lustrze, życzyłam wszystkim szczęśliwego kotku, od dawna czekałam na takiego jak ty i marzę, żeby się z toh Nowego Roku i opuściłam garderobę. pieprzyć do upadłego. Idziemy! Podążyłam w kierunku sali balowej i zatrzymałam się przy drzwiach. Zamówiłam białego zinfandela, a dojrzawszy nie zajęte miejsce prz; Niezliczona ilość par kręciła się po parkiecie, ponieważ szło właśnie Truły oknie, podążyłam w tamtą stronę. Za chwilę mężczyzna, który wyglądaw wykonaniu Lionela Ritchiego. Było mi głupio tak stać samotnie, ale jak bliźniaczy brat Barry'ego White'a, zajął miejsce obok mnie uśmiecha modliłam się, aby nikt mnie w tej chwili nie poprosił do tańca; nie znoszę jąc się zachęcająco. Złoty ząb w ustach nie świadczył jednak o nic tańczyć wolnych tańców z obcymi mężczyznami. najlepiej, przybrałam więc na twarz ten sam fałszywy uśmiech, jakin Oparłam się całym ciężarem na prawej stopie — odcisk na palcu lewej obdarzyły mnie owe trzy kobiety. Kichnęłam nagle, ponieważ zapaclpulsował — kiedy poczułam, że poszło mi oczko w rajstopach. Niech to wody Polo, którą skropił się obficie, podrażnił mi nozdrza. licho. Słusznie nie cierpię rajstop. Wydaję na nie majątek. Spojrzałam — Na zdrowie — odezwał się, a ja grzecznie podziękowałam. w dół, aby zobaczyć rozmiar szkody, i to spojrzenie pozwoliło mi dostrzec Na każdym małym palcu miał pierścionek z brylantem. Bezskuteczni dość długie nogi obute w kowbojskie buty bez ostróg. Uniosłam wzrok usiłował założyć nogę na nogę, przesunął więc jedynie dłonią po swyD i ujrzałam przystojnego, dobrze zbudowanego mężczyznę o włosach częś- jheri-kurl i pochylił się ku mnie z wyraźnym zamiarem zaanektowani! cioWo przyprószonych siwizną, z wąsikiem, w którym również przebłys- mojej osoby na całą noc. Wstałam. kiwały srebrne nitki, i ze schludną siwiejącą bródką. Miał kowbojski 26 27 krawat ze srebrnymi skuwkami. To nie może być Lionel, pomyślałam papierosa wyjęłam z torebki dwa tic taki, włożyłam do ust i zaczęłam ale on uśmiechnął się do mnie ukazując białe jak perły zęby i spojrzał nj „Spiesznie ssać. Aby nie wywoływać wrażenia, że się denerwuję lub że mnie wzrokiem, w którym czytało się pytanie: Czy to ty jesteś tą, któr, czUję się zagubiona i przerażona, zaczęłam udawać, że się za kimś roz- mam na myśli? Odwzajemniłam uśmiech. Rozmawiał z grupką mężczyzn „jadam. Ciągle jeszcze ze skupieniem poszukiwałam tej niewidocznej Poklepał jednego z nich po ramieniu i podszedł do mnie. osoby, kiedy wrócił Lionel. — Savannah? — Szukasz kogoś? — zapytał. — Lionel? — Nie. Wydawało mi się, że zobaczyłam znajomego, ale okazało się, Uściskał mnie zamiast podać mi rękę, co mnie zupełnie zaskoczyło ^e to ktoś inny. ponieważ nie oczekiwałam podobnego powitania. Podczas tych dwi —Wyglądasz naprawdę ślicznie — stwierdził z podziwem, a ja o mało sekund, kiedy mnie trzymał w ramionach, przez głowę przebiegła mi myśl nie posiusiałam się na podłogę z wrażenia. Zarumieniona, podziękowałam Bóg istnieje i tej nocy czuwa nade mną. głosem miękkim jak aksamit. — Czy mogę zaprosić cię do mojego stolika? — Świetnie, że nareszcie się spotkaliśmy — powiedział i ostrożni — Z przyjemnością — odparłam podążając za nim. wypuścił mnie z uścisku, jakby w obawie że upadnę. — Co za mił Przy stoliku siedziało kilka par będących najwyraźniej małżeństwami, niespodzianka. No więc? Od jak dawna tu jesteś i jak się bawisz? aie stary tam również wolne krzesła. Usiedliśmy. Położyłam przed sobą — Jestem tu od godziny i bawię się świetnie. To bardzo przyjemn torebkę i oparłam ją o brzuch, a dłonie skrzyżowałam na kolanach, impreza. — A więc — odezwał się — jak długo mieszkasz w Denver? — Doskonale, doskonale — powtarzał przypatrując mi się z takii — Trzy lata. wyrazem twarzy, jakby on również nie spodziewał się, że będę wygląda — No i jak ci się tutaj podoba? tak jak wyglądam. — Uważam, że nie jest najgorzej, ale pod koniec lutego przenoszę.się Wciągnęłam głębiej brzuch i możliwie najdyskretniej usiłowałam wjdo Phoenix. pchnąć do przodu klatkę piersiową. Modliłam się w duchu, aby ni — Phoenix? Dlaczego do Phoenix? zadawał mi zbyt wielu pytań, bo chcąc odpowiedzieć musiałabym wypuś — Zaproponowano mi tam lepszą posadę, cić powietrze z płuc. Przynajmniej dopóki nie usiądę. — A czym się zajmujesz? — Napijesz się czegoś? — zapytał. — Gdzie siedzisz? — Od trzech lat pracuję w dziale public relations w przedsiębiorstwie Nie spotkałam dotąd nikogo, kto by jak on potrafił jednocześni gazowym. Będę robiła to samo, tylko że w telewizji. mówić i uśmiechać się. — To bardzo interesujące — stwierdził kiwając powoli głową. — Nie — Właściwie nigdzie nie siedzę i chętnie napiję się wina. — Spuściłaima tam zbyt wielu naszych, prawda? wzrok i szybko wciągnęłam powietrze w płuca. — W Denver również nie ma nas dużo, ale to nie powstrzymuje — Białego czy czerwonego? nikogo od osiedlania się tu, prawda? Byłam przyjemnie zaskoczona, że wykazał tyle taktu, aby o to zapytać — W rzeczy samej. Słyszałem, że Arizona jest piękna. Jesteś pewna, — Dziękuję. Poproszę białego zinfandela. że wytrzymasz te upały? — Zaraz wracam — odparł. — Nie ruszaj się stąd. — Wiesz, co ci powiem. Wolę się piec w upale niż trząść się z zimna. Wcale nie miałam zamiaru odchodzić i z punktu zdążyłam zauważyć Roześmiał się. Nie uważałam wcale, aby moja odpowiedź była aż tak że ten mężczyzna różni się od innych. Przede wszystkim jest grzeczirdowcipna, ale też wybuchnęłam śmiechem, jak idiotka. Zamierzałam i ma dobrą dykcję. Poza tym jest w tym tłumie jedynym, który nie niWłaśnie zapytać Lionela, z czego się utrzymuje, ponieważ wspomniał coś na sobie garnituru. Był w wypłowiałych niebieskich dżinsach i nie przyo interesie, który rozkręca, ale powstrzymałam się. Nie mam zwyczaju pominam sobie, abym kiedykolwiek spotkała mężczyznę, któremu byłobiwystępować z takimi pytaniami na samym początku, ponieważ wydaje równie do twarzy w białej koszuli. Szedł krokiem człowieka, świadomegipi się, że oni zaraz zaczynają podejrzewać, że próbuję z nich wydobyć, swej mocy, pewnego siebie. I daję słowo, jeśli mnie oko nie myliło, ludzik zarabiają, chociaż mnie to wcale nie obchodzi. Pytam o to głównie rozstępowali się przed nim. Od razu przypadł mi do gustu jego styl. dlatego, że sposób zarabiania na życie wiele mówi o danej osobie. Starałam się stać spokojnie, ale bardzo chciało mi się zapalić. Zamias — Podjęłaś już noworoczne postanowienia? — zapytał. 28 I 29 — Tak — odparłam i upiłam nieco wina. Uśmiechnęła się do mnie i rzekła: — Masz zamiar ich dotrzymać? ____ Myśmy się już poznały. — Właśnie pracuję nad jednym z nich — odrzekłam. _ Wobec tego witam raz jeszcze _ odparłam nie wiedząc jak mam — Masz zamiar z czymś skończyć? postąpić — usiąść czy nie. Ale usiadłam. To zależy. ..... Lionel wyglądał na zaskoczonego. Wówczas Denise przysunęła swoie W tym momencie oboje wybuchnęlismy śmiechem. krzesełko do jego krzesełka możliwie jak najbliżej, objęła go ramionami — A ty? — zapytałam. — Czy też podjąłeś jakieś postanowienia? . oWjedziała: — Robię to bez przerwy — odrzekł. — Codziennie. l __ Jeszcze ani razu nie zatańczyłeś tej nocy ze mną Lionelu W tym momencie zaczęto grać Cańbbean Queen Billy'ego Oceana Podniosła się, stanęła tuż przed nim i wzięła go za ręce Wstał i spojrzał Kiedyś z przyjemnością tańczyłam pod tę melodię. na mnie przepraszająco. Odpowiedziałam mu, tak mi się przynajmniej — Masz ochotę zatańczyć? — zagadnął. wydawało, spojrzeniem pełnym zrozumienia i starałam się nie patrzeć na — Owszem — odparłam i wstałam. nichj gdy zmierzali w kierunku parkietu. Nie słyszałam nawet melodii: Przecisnęliśmy się na parkiet. Trzeba przyznać, ze jak na mężczyzn^ zahipnotyzowana, patrzyłam, jak obejmuje ją ramieniem tak samo jak czterdziestoletniego tańczył doskonale. Jego ruchy były pewne, płynnf mnie Zanim zdążyłam pomyśleć, sięgnęłam do torebki, wyjęłam papierosa i swobodne, aja patrzyłam na te atletyczne uda i biodra, wyobrażając sobie j zapaliłam. Oderwałam od nich wzrok, starając się patrzeć w innym jakie muszą być owłosione i muskularne i jaki z mego musi byc wspamał; kiemnku, ponieważ nie byłam w stanie tego znieść Kiedy zdjęłam nogę kochanek. Uśmiechał się do mnie cały czas podczas trzech kolejnych tańców z kolana j ujrzałam, że oczka poleciały mi aż do kostki a goła pięta i uparcie patrzył mi w oczy, az zaczęło mnie to w końcu złościć. Kied]wylazła przez dziurę i przykleiła się do wyściółki buta przepełniło to usłyszałam, że zaczynają grać If Only for One Night Luthera Vandrossa kielich goryczy. Odłożyłam papierosa, wzięłam ze stołu torebkę i skiero- zrobiłam ruch, aby zejść z parkietu, ale on wziął mnie za rękę i poprosił wałam sie do szatni Jeśli będę miała trochę szczęśdaj zdąże jeszcze — Jeszcze jeden taniec, dobrze? zobaczyć w telewizji Dicka Clarka. Dziękuję ci, Jezu, pomyślałam. Lionel objął mnie ramieniem i przycis nął mocno do siebie, tak blisko, że musiałam obrócić głowę na bok, ab; nie pomalować mu szminką koszuli. Nie pozostało mi zatem nic innegf jak złożyć głowę na tej piersi, ciepłej i muskularnej. Jego ręce otoczył; moje plecy i usłyszałam słowa: — Założę się, że jest ci teraz bardzo dobrze, co? Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. — Tobie chyba też jest nieźle — odparłam. Roześmiał się i przycisnął mi z powrotem głowę do ramienia. Pod| dałam się i zamknęłam oczy, czując, jak oczka w rajstopach lecą coraj niżej, ale było mi to teraz obojętne. Westchnęłam z głębi przepełnionej szczęściem piersi, starając się sobie wyobrazić, że ten mężczyzna należ; do mnie, że jest ucieleśnieniem wszystkich moich marzeń i że jest tym, ni którego czekałam całe życie. Kiedy muzyka się skończyła, Lionel zszedł z parkietu, a ja podążyłaD za nim do jego stolika, ale teraz ostatnie krzesło było już zajęte. Siedział na nim ta sama dziewczyna, która w garderobie obdarzyła mnie koni plementem. — Pozwól, Savannah, że ci przedstawię moją dobrą przyjaciółkę Denise, Savannah. 30 NIESPODZIEWANIE SAMA jakby wypełniał ją hel. Nie była w stanie się poruszyć. Na przemian to f ainieniem ciągnęło ją w dół, to wzlatywała w górę jak balon. I to ją rzerażało. } Usiłowała ruszyć się z miejsca. Zrobić w tył zwrot i oddalić się, ale była jak sparaliżowana. Próbowała unieść ramiona, aby pozbyć się cię- żaru, ale one również były sztywne. Nie była w stanie nawet poruszyć mięśniami grzbietu. I wtedy nagle przypomniała sobie, że już kiedyś doznała uczucia podobnej bezsilności. Było to wtedy, kiedy się topiła. Płynęła środkiem jeziora do tratwy z koleżanką, która była w szóstym miesiącu ciąży. Jako nałogowa palaczka i nieświetna pływaczka, Bernadine z największym trudem dopłynęła do celu. Wspiąwszy się na tratwę, padła bez ducha na drewniane deski. Za jej zamkniętymi powiekami słońce przybierało kolor pomarańczy. Właśnie zaczynało ją ogarniać przyjemne rozleniwienie, kiedy usłyszała głos: — Gotowa? — Otworzyła oczy i zo- Gdy mąż oświadczył Bernadine, że zamierza ją opuścić dla biał baczyła sterczący nad sobą wielki brzuch. — Ścigamy się do brzegu — dziewczyny, stanęła w drzwiach i wyrywając kolejne osiemnaście gorącyc zaproponowała przyjaciółka i dała nurka do wody. Bernadine usiadła lokówek z włosów, ciskała nimi w niego. Kilka luźnych loków opadło j i wolno zsunęła się z tratwy. Niezdarnie rozgarniała rękami wodę. Przy- na oczy i weszło do ust, więc założyła je sobie za uszy. jaciółka odpłynęła już daleko. Pierwsze parę metrów Bernadine płynęła — Bardzo mi przykro — odezwał się John dopijając kawę. — Może kraulem, lecz kiedy chciała wyrzucić prawe ramię do góry, zabrakło jej zatrzymać dom, ale mieszkanie zostaje dla mnie. siry. Starała się trzymać prosto na wodzie, ale i to było dla niej zbyt — Dom? — powtórzyła pytająco Bernadine. — Mieszkanie? wielkim wysiłkiem. Usiłowała przewrócić się na plecy i dać się unosić Chciała spojrzeć Johnowi w oczy, aby zorientować się, czy przypal wodzie, ale sama myśl o tym ją zmęczyła; wreszcie poddała się i pozwoliła kiem nie żartuje, ale straciła ostrość widzenia. Widziała go jak przs ciału iść pod wodę. Nie zamykając oczu Bernadine opadała w dół, ob- mgłę, nie mogła zatem stwierdzić, czy na jego twarzy maluje się obaw serwując, jak złocisty żywioł wiruje wokół niej, rozpryskując się w tysiące czy ulga. Oboje wiedzieli chyba od roku, że sprawy między nimi ni bąbelków. Wydawało jej się, że unosi się w powietrzu. W dalszym ciągu układają się najlepiej. Nie było już przeprosin, wykrętów, wyjaśnia poddawała się biernie fali, przepełniona niewysłowioną błogością i spo- dlaczego nie wrócił na czas do domu. Fizyczne zbliżenia w ogóle ni kojem, kiedy nagle doszło do jej świadomości, że przecież tonie. Wpadła wchodziły w grę. Nie pragnęli siebie. A kiedy spali w jednym łóżki w panikę. Zachłysnęła się i zaczęła kaszleć. Pod stopami poczuła dno zaledwie ocierali się o siebie plecami. jeziora. Skuliła się i całą siłą odbiła się od gruntu. Wydało jej się, że Strużki potu pociekły jej od karku po szyi, wsiąkając w tkaninę nocm przebiła kilometrowe zwały wody, kiedy nagle, zdumiona, stwierdziła, że koszuli. Cienki strumyczek spłynął wzdłuż krzyża. Bernadine jednak ni po prostu stoi. Woda ledwo sięgała jej do ramion. Po kilku minutach, zwracała na to uwagi. Przymrużyła oczy pragnąc przyjrzeć się Johnov odzyskawszy oddech, zaczęła powoli brnąć do brzegu. Woda sięgała jej dokładnie. Na jego twarzy widniała obojętność. Wkładając pop-tart d najpierw do piersi, do bioder, a potem do łydek. Nie powiedziała przy- tostera, wyglądał tak wyniośle, że wiedziała, iż jest mu zupełnie obojętni jaciółce, która leżała już na kocu, że właśnie prawie pożegnała się z życiem, co ona czuje lub co myśli o jego oświadczeniu. Teraz patrzyła na męża i myślała, że przecież od dawna miała go W tej chwili usiłowała sobie przypomnieć, w jaki sposób jej to ozną dość, że już dawno zbierała się na odwagę i gromadziła siły, aby powie- mił. Wydawało jej się, że powiedział to takim samym tonem jak kied dzieć mu, żeby sobie poszedł do diabła, ale dotąd nie mogła się na to informował: Idę do sklepu, czy mam ci coś kupić? lub: Czy dziś wieczć zdobyć. Jedyne, czego chciała, to poczuć na nowo, że żyje. Z utęsknieniem jest coś dobrego na HBO? Bernadine czuła się zupełnie odurzona, jaki) %ślała o chwili, gdy wraz z jego osobą zniknie z jej życia główne źródło wypaliła mocnego skręta. Ale przecież nawet nie brała nic takiego i Cierpienia i zgryzoty. Ale to był cios poniżej pasa. Nie chodziło o to, że ręki. A jednak jakaś siła przyginała jej ramiona, a głowę miała lekki Ją porzucał. I nie o to, że porzucał ją dla innej kobiety. On ją porzucał 32 ~ Czekając na miłość 33 dla białej dziewczyny. Bernadine nie spodziewała się takiej zniewagi. Jot, ^jne, która dawno już zamieniła się w Marthę Stewert, godzinami tkwiła wiedział, że dotknie mnie tym do żywego, myślała próbując siłą pc °rZy kuchni, przygotowując egzotyczne potrawy z przepisów zaczerp- wstrzymać łzy spływające jej po policzkach. Wybrał drogę najbardziej dj; jętych z niezliczonych książek kucharskich. Miał pokaźny zapas dobrych siebie bezpieczną. Jedynie biała kobieta zdobędzie się na to, aby tolerową ^ w piwniczce, którą specjalnie w tym celu kazał wybudować. Jednak jego niegodziwości. Będzie się czuł przy niej jak król. Musi jej chyb; m nie przepadał za alkoholem. szalenie pochlebiać, że taki przystojny, bogaty Murzyn zechciał się ni; Rzecz jasna, John miał też głowę do interesów. Wierzył, że pieniądz zainteresować. Na pewno nie widzi poza nim świata. Będzie leżała prze( fOt,i pieniądz. Dlatego też głównie on zajmował się ich sprawami finan- nimplackiem, tak jak ja to robiłam na początku, dopóki jego czar jeszc2lsoWymi. Mieli aktywa w Lehman Brothers i Prudential Bache; bony działał. Jedenaście lat to ja byłam jego białą dziewczyną. depozytowe i papiery Pracowniczego Programu Emerytalnego, obligacje Jakie to smutne, myślała patrząc na białe łuski łupieżu na klapacl bezkuponowe i obligacje oszczędnościowe dla dzieci. Poza tym, o czym ciemnego ubrania Johna, pochodzące przypuszczalnie z włosów Kathleei gernadine nie wiedziała, John miał jeszcze osiemdziesiąt hektarów ziemi że dopiero wtedy zaczynasz rozumieć ukochanego mężczyznę, kiedy g( upfawnej w Kalifornii i był współwłaścicielem winnicy w Arizonie. Nie już przestajesz kochać. Mówiąc szczerze, nie cierpiała Johna. Minęły lata miała pojęcia o jego zasobach akcji, ponieważ nie wolno jej było otwierać zanim zorientowała się, że to zwykły bufon; wszystko było u niego m jeg0 korespondencji. Nie wiedziała też, że wykupił prawo do trzytygod- pokaz: małżeństwo, interesy, nawet dzieci — one także były na pokaz. mowego pobytu nad jeziorem Tahoe i o świeżo nabytej kamienicy czyn- I tak jak sobie obiecał, zrealizował amerykańskie marzenie: wybudowa szowej w Scottsdale. Gdyby Bernadine nie ufała Johnowi przez te wszys- dom w reklamowej dzielnicy i umeblował go sprzętami z katalogów tkie lata, wiedziałaby także o koncesji na bary Subwaya i domu z pias- reklamowych. Ponieważ mieszkali na pustyni, John postanowił, że po kowca w Filadelfii, który chytrze nabył na nazwisko matki. Gdyby mu dworko będzie przypominało pustynię. Wydał majątek na zakup wyroś nie ufała przez wszystkie te lata i nie ograniczała się do składania pod- niętych palm, kaktusów, ogromnych krzewów saguaro, drzew jadłoszym pjsów pod wspólną deklaracją podatkową, wiedziałaby o tych wszystkich oraz innych pustynnych roślin, jakie zaproponował mu projektant zieleni machinacjach. Gdyby mu nie ufała przez cały ten czas, wiedziałaby, że Żadne z nich nie grało w tenisa, ale ponieważ było miejsce na korty, więi sprzedał swemu wspólnikowi połowę swej firmy komputerowej za jedyne zostały wybudowane. No i półkolisty basen, z którego skorzystał moż trzysta tysięcy dolarów, choć warta była ponad trzy miliony. Ale wspólnik trzy lub cztery razy. Od wypadku w jeziorze Bernadine bała się wody i a Johna był też jego przyjacielem i jakkolwiek John był teraz jego pracow- najwyżej odważyła się zanurzyć stopy na schodkach przy jego płytszyn nikiem — wspólnik zobowiązał się „zrewanżować mu się" potem, kiedy końcu. John musiał również mieć takie auta, jakie według wyobrażei Bernadine zniknie już z horyzontu. Jednakże John mógł bez ograniczeń Bernadine mają tylko gwiazdy Hollywoodu. W garażu stanęły jego por dysponować kontem firmy. Gdyby Bernadine nie była taka ufna, wie- sche, BMW dla Bernadine oraz cherokee do wożenia dzieci. działaby, że wszystkie te posunięcia były starannie zaplanowane i skal- Tylko prywatna szkoła była dobra dla dzieci Harrisów, chociaż miesz kulowane. W tej chwili dochody Johna na papierze spadły z czterystu kali w jednej z najlepszych pod względem oświaty dzielnicy Scottsdale tysięcy do osiemdziesięciu tysięcy dolarów rocznie. Lecz Bernadine ufała W całej szkole było zaledwie czworo murzyńskich dzieci, ale o to właśnif mu przez wszystkie te lata i nie miała pojęcia, ile przyjdzie jej za to chodziło Johnowi. zapłacić — Otrzymają solidne wykształcenie i będą pod dobrym wpływem Jaka szkoda, myślała obserwując go, jak pije kawę, i z całej siły I nie będziemy musieli martwić się, że wpadną w złe towarzystwo — do zaciskając zęby, żeby jej nie szczękały, że on nigdy nie rozumiał ani nie wodził. doceniał cnoty cierpliwości, dobrodziejstwa stabilizacji czy też luksusu W ciągu ostatnich pięciu — sześciu lat stało się dla niej jasne, że John kierowania własnym losem. Gdy do świadomości Johna dotarło już, że nie robił nic innego, tylko naśladował zachowanie białych, według wzorów osiągnął wszystko, do czego dążył, kiedy wszystko uładziło się w jego propagowanych przez telewizję lub magazyn Money. Na początku uważał życiu i nie było już dokąd zmierzać, kiedy rutyna stała się zbyt nużąca się za J. R. Ewinga, potem za czarne wcielenie Donalda Trumpa, a w koń' i kiedy nawet robienie pieniędzy przestało go podniecać, John zaczął cu zdecydował się na Cliffa Huxatable'a. I był w tym dobry. Uwielbiał poszukiwać nowych wrażeń. Znalazł Kathleen. Jego znudzenie Bernadine się bawić. Przynajmniej raz w miesiącu wydawali nudne kolacje, a Ber i rodziną jak gangrena toczyło ich życie, a ona wiedziała, że żaden, nawet 34 35 najskuteczniejszy antybiotyk nie jest w stanie zapobiec jego chorobj Prawie miała ochotę ostrzec białą dziewczynę. I wcale nie czuła się dotknięta. Była wściekła. Tak wściekła, że czul jak pulsują jej skronie, a czoło ściska coś w rodzaju gumowej opasl Chciała się odezwać, ale nie mogła otworzyć ust. Wciągnęła głębol powietrze i zatrzymała, chcąc dostarczyć płucom odrobinę tlenu. — Spokojnie, Bernie. Wiedziałaś, że to się tak skończy, więc ni rób scen. Bernadine powoli wypuściła powietrze i powtórzyła za nim jak ech — Scen? — Zabrzmiało to, jakby śpiewała sopranem, więc spróbował jeszcze raz, tym razem altem: — Scen. Chciała powiedzieć, aby zabierał sobie tę swoją maleńką Barbie i wy nosił się choćby zaraz. Ale słowa nie przechodziły jej przez gardło, b( w głowie w dalszym ciągu miała zamęt, a powieki drgały nieustanni w nerwowym tiku. Oparła się ciężko o framugę drzwi, aby nie upaść. A więc taka jest prawda, pomyślała. Tak to wygląda po jedenastt latach małżeństwa. Tak to się kończy, właśnie tak; budzisz się niedzielnyn rankiem, szykując się do kościoła, zakładasz lokówki na włosy, udajes się do sypialni, aby zobaczyć, jak tam dzieci, i pozwalasz im pospai jeszcze parę minut, a twój mąż tymczasem przywołuje cię do kuchni gdzie pije kawę w tym samym stroju, co wczoraj szedł do pracy, więi rozumiesz, że on wcale nie wybiera się z tobą, i mówi ci: — Musirn; porozmawiać — czego ty serdecznie nie cierpisz, ponieważ wiesz, że takif rozmowy zawsze kończą się wymówkami z jego strony o to, co jegc zdaniem robisz niewłaściwie lub czego w ogóle nie robisz, albo pouczę niami, jak powinnaś robić. Wręcza ci filiżankę z kawą, a ty już szykujes; się, aby odeprzeć jakiś kolejny atak z powodu jakiejś bzdury, gdy 01 nagle wyrzuca z siebie: — Wystąpiłem o rozwód, bo chcę się ożenić z Kathleen. — Dobra że nie usiadłaś. Upuszczasz filiżankę na podłogę, a gorąca kawa ochlapuje ci kostkę i rąbek nocnej koszuli. Początkowo nie czujesz tego, ale roz grzane lokówki zaczynają cię parzyć, więc wyszarpujesz je po dwie narai i rzucasz w niego. Wiesz, kto to jest Kathleen, i wiesz dobrze, że się ni< przesłyszałaś. Kathleen jest dwanaście lat młodsza od ciebie. Ma dwadzieś' cia cztery lata. Jest biała. Jest księgową w firmie twojego męża. W tej firmie, która sprzedaje oprzyrządowanie do komputerów. Firmie, którą pomagałaś mu założyć i rozwinąć. Odkąd otrzymałaś dyplom ukończenia szkoły biznesu, pracowałaś jak głupia pełniąc rolę jego sekretarki, kieroW' nika biura, komputera, rachmistrza, buchał tera, żony i kochanki. Byłaś wszystkim naraz. A potem on zaczął iść w górę. Miał już wspólnika, prawdziwe biuro 36 • orawdziwych pracowników, a potem Kathleen, blond piękność z Kalifor- jjj buchalterkę, która świeżo ukończyła jakieś dwuletnie studia, ale nie wydawała się być żadnym zagrożeniem, ponieważ, po pierwsze, była biała, a ty wiedziałaś, że John nigdy nie spojrzy na białą dziewczynę, a po drugie* kochał ciebie i wasze dzieci. Oczywiście wszystko to jest twoja wina, Bernadine, ponieważ zbytnio ulegałaś mu we wszystkim i jak głupia pozwoliłaś nad sobą zapanować, przekonał cię, że lepiej będzie dla was opuścić Filadelfię i przenieść się tu do Phoenix, gdzie życie miało być tańsze. John wiedział, że marzysz, aby założyć własne przedsiębiorstwo — przetwórstwa żywności, ale kazał ci czekać. Czekać, dopóki jego interes nie rozwinie się na tyle, że będzie go stać na ryzyko finansowe. Podjęłaś więc nieciekawą pracę, pierwszą, jaka nawinęła ci się pod rękę, w domu dla starców. Potem on wybudował ten dom na górskim zboczu w Scottsdale, ponieważ, jak twierdził, pragnie prywatności. Czułaś się samotna na tej górze w tym rozłożystym domu. przestały cię cieszyć światła miasta, widoczne z każdego okna. Zaczęły cię złościć zachody słońca, bo wszystkie były do siebie podobne. Modliłaś się prawie o kilka chmurnych dni, aby przerwały monotonię tej cholernie niezmiennej słonecznej pogody. A na dodatek wszyscy twoi sąsiedzi byli biali i niezbyt towarzyscy. Zarzuciłaś więc marzenia i skupiłaś się na urządzaniu domu. Chwilowo myślałaś tylko o francuskich drzwiach, meksykańskich kafelkach, okien- nicach, sedesach Kohlera, zamrażarkach, porcelanowej zastawie i stoło- wiźnie z nierdzewnej stali, automatycznej wentylacji typu Casablanka, oświetleniu wnęk w tonie łagodnej zieleni, wykładzinach z impregnowa- nego drewna dębowego. Cały twój dom utrzymany był w stylu połu- dniowo-zachodnim. Ale ty miałaś już dość pastelowych odcieni i wzorów w kojoty i kaktusy. Wyposażenia w twojej kuchni nie powstydziłaby się żadna restauracja: ekspres do parzenia rozmaitych rodzajów kawy, cztery różne komplety garnków i patelni: calphalonowe, emaliowane w kolorze białym i poma- rańczowym oraz z nierdzewnej stali, belgijska maszynka do wafli, kosz- towne miksery, sokowirówka Acme i wiele innych wymyślnych urządzeń. Zapisałaś się nawet do klubu książki kucharskiej i spędzałaś w kuchni długie godziny, ucząc się przygotowywać coraz bardziej wyszukane eg- zotyczne potrawy. Aby nie siedzieć w domu, zaczęłaś uczęszczać na kursy gotowania, a potem na kurs przedsiębiorczości dla kobiet. Miałaś stosy książek na temat cateringu, ale wtedy John wpadł na pomysł, że dobrze by było, gdybyś uzyskała uprawnienia głównego księgowego. Przystąpiłaś wiec do egzaminu i celowo oblałaś dwa testy, bo nie chciałaś zostać buchalterem. 37 Niepotrzebne ci było BMW — kochałaś swoją legendę. Nie chciak trzymać swoich plakatów w stylu art deco w garażu tylko dlatego, ^ nie były oryginałami. Nie zależało ci na butach za dwieście dolarów ani na walizkach od Louisa Vuittona, ani na etykietkach znanych fim na każdym drobiazgu z twojej garderoby. Nie chciałaś również teg( brzydkiego rolexa — twoje seiko było wystarczająco ładne. Byłaś zdania że srebro jest znacznie ładniejsze niż złoto i szlachetniej wygląda, lec] za sprawą Johna miałaś więcej złota niż niejeden bogacz Ameryki. Bry lanty również nie przyprawiały cię nigdy o zawrót głowy; lubiłaś ka mienie, które miały związek z kulturą; lapis, nefryt, turkus, karneo] kość słoniowa, onyks i obsydian. Ale John chciał, żebyś wyglądała bo gato, i w ciągu tych jedenastu lat na każde urodziny i Boże Narodzeni dostawałaś od niego maleńkie puzderko, które z łatwością mieściło si w dłoni, i nie musiałaś nawet zgadywać, co w nim jest. A dzieci. Byj zepsute doszczętnie. Przez ostatnie cztery lata na każde Boże Narodzeni które spędzaliście w Meksyku, dostawały sterty kosztownych budko' i ubranek, z których wiele nie włożyły ani razu. Co było jednak najbardziej bulwersujące, to fakt, że cały ten luksi wcale ci nie był potrzebny do szczęścia. I wcale ci go nie dawał. Potrafił; doceniać przyjemne strony życia i bogactwo nie było ci do tego konieczn Zaraz po ślubie John zaczął swoją litanię. — Zobaczysz, kiedyś będę miał to samo co oni — powtarzał. „Oni" to byli bogaci biali. Wytężał wszystkie siły, aby dopiąć swego, ale nie mogłaś mu zwrócić uwagi. Nie wiedziałaś, jak mu to powiedzieć. Nie wiedziałaś jeszcze wtedy, że brakuje ci odwagi ani że w obcowaniu z mężem będziesz jej potrzebować aż tyle. Kiedy powiedziałaś mu, że zamierzasz obciąć włosy, zagroził, że cię zostawi, jeśli ośmielisz się przyjść do domu w krótkiej fryzurze. Pozwoliłaś więc, aby rosły. Musiałaś używać kremu przeciwsłonecznego z filtrem numer trzydzieści albo unikać słońca, co w Phoenix było dość trudne, bo John nie chciał, żebyś była zbyt ciemna. I co ważniejsze, nie zdobyłaś się na odwagę, aby powiedzieć mu, że twoim zdaniem posyłanie dzieci do szkoły, w której poza dwójką innych czarnych maluchów były wyłącznie dzieci białych, jest dla nich szkodliwe. Ale byłaś jego żoną i robiłaś to, czego cię uczono: pozwoliłaś mu zasiąść za kierownicą, a sama zajęłaś miejsce z tyłu. Ty idiotko. Nawet się nie spostrzegłaś, kiedy przestało cię interesować, dokąd jedzie. Wreszcie pewnego dnia John, znudzony obserwowaniem rybek rozmnażających się w jego stawach, które kazał sobie wykopać za domem, oświadczył, że czas najwyższy pomyśleć o powiększeniu rodziny. Tak więc zaszłaś w ciążę. Ciśnienie podskoczyło ci tak niepokojąco, że zmuszona byłaś porzucić pracę, ale John stwierdził, że to nawet lepiej. 38 poVVjnnaś siedzieć w domu. Poszłaś więc za jego i lekarza radą i przez sześć miesięcy spoczywałaś w horyzontalnej pozycji i czytałaś doktora Spocka ? wszystkie książki na temat dzieci, jakie ukazały się w księgarniach, tak że fflOgłaś wkrótce dorównać wiedzą w tej dziedzinie niejednemu pediatrze. Kiedy urodził się John junior, z całą energią oddałaś się pielęgnowaniu niemowlęcia. Przypatrywałaś się z boku, jak twój mąż rozwija skrzydła w świecie biznesu. Wierzyłaś mu, wierzyłaś w jego finansowy rozsądek. I na jego prośbę, zanim John junior nauczył się formułować zdania, znów zaszłaś w ciążę. John nalegał, aby pierwsze dziecko nosiło jego imię, ale ty uparłaś się, że musi zostawić ci swobodę w wyborze imienia dla drugiej pociechy. John nie zgadzał się, aby któreś z jego dzieci nosiło afrykańskie imię- Chciał swą córeczkę nazwać imieniem Jennifer albo Kristen, albo Ashley, albo Lauren, ale ty postawiłaś jednak na swoim. Po jakimś czasie, gdy już odstawiłaś Onikę od piersi, stałe przebywanie w domu z dziećmi zaczęło cię nużyć i męczyć. Zaczęłaś oglądać te głupie opery mydlane i gry telewizyjne i dostałaś od doktora receptę na Xanax, ponieważ całymi dniami płakałaś. Miałaś wrażenie, że twój mózg się kurczy. Za każdym razem kiedy wspominałaś Johnowi, że chciałabyś już przystąpić do realizacji swoich dawnych projektów, on wykręcał się pod pretekstem, że twoja obecność w domu jest konieczna ze względu na dzieci. Nie pozwolił oddać ich do przedszkola, bo uważał, że nie będzie to dla nich bezpieczne. Woziłaś więc po południu Johna juniora na lekcje muzyki, na karate, na zebrania zuchów i piłkę nożną. Onika ledwo odrosła od podłogi, kiedy zaczęłaś ją prowadzać na lekcje gimnastyki i baletu. Wmówił w ciebie, że dobra matka siedzi z dziećmi w domu, przynajmniej dopóki nie pójdą do szkoły. Tak więc znów odłożyłaś swoje marzenia. Na następne pięć lat. Ale czułaś się, jakbyś nie miała męża, bo John pracował do późna i kiedy wracał do domu, dzieci właściwie zawsze już spały. Oglądały go tylko w weekendy. To ty czytałaś im książeczki na dobranoc. To ty chodziłaś z nimi do lekarza i do dentysty. Ty czuwałaś nad nimi, kiedy były chore. Ty nie opuściłaś żadnego występu ani zawodów sportowych. Ty woziłaś je do szkoły, ty czyściłaś im uszy z woskowiny, dbałaś, aby brały witaminy, 3 potem sprawdzałaś, czy odrobiły lekcje. To ty bawiłaś się z nimi, przebierałaś się za króliczka na Wielkanoc, a przez ostatnie osiem lat urządzałaś przyjęcia urodzinowe i towarzyszyłaś im na setkach podobnych Hnprez ich rówieśników. A potem zaczęły się zebrania. Konferencje. Prezentacje handlowe. Obiady. Kolacje z potencjalnymi klientami. Spotkania z kontrahentami. John chodził wszędzie gdzie mógł, byle nie przebywać w domu. I seks. Stał się prawie zupełnie obojętny, jakby z góry zaplanowany. 39 Kiedy już dochodziło do zbliżenia, John zachowywał się, jakby robił Cj łaskę, ale i tak był przesadny. Przestałaś więc nosić podwiązki, paski i koronki i pantofle na tych dziewięciocentymetrowych obcasach. Chowałaś] głęboko kasety wideo, z których czerpał pomysły. Przestałaś udawać, żt cię to bawi, i rutynowo nadstawiałaś mamusiną pupę. Nie fatygowałaś się nawet, aby nią ruszać. Oczywiście, domyślałaś się już wówczas, j coś jest nie tak, ale nie wiedziałaś, jak temu zaradzić, a zresztą nie chciałaś. A w ubiegłym roku, potem jak Onika zaczęła chodzić do szkoły, John, dostał kolejnego napadu. Chciał mieć jeszcze jedno dziecko. Po ra;j pierwszy od lat zdobyłaś się na odwagę i stanowczo powiedziałaś nie, Oświadczyłaś mu, że nie po to studiowałaś, aby tkwić bez końca w garach, że aby żyć pełnią życia, potrzebujesz odpowiednich bodźców i że ich sobie poszukasz. Zrobił piekielną awanturę, a ty zabezpieczyłaś się przed niepożądaną ciążą. Poskarżyłaś się Glorii, twojej zwariowanej fryzjerce, która orzekła, że jedynym skutecznym lekarstwem na chroniczną nudę jest znaleźć sobie jakieś sensowne hobby. Ona należała do organizacji Akcja Czarnych Kobiet, skupiającej kobiety, które pragnęły coś więcej zrobić w życiu niż tylko gotować i sprzątać czy chować dzieci. Kobiety, które już osiągnęły pewien sukces, ale nie umiały sobie poradzić z wyni- kającym z niego stresem, które chciały być czymś więcej niż tylko wzo- rowymi żonami i matkami, które pragnęły zrobić coś dla swoich czarnych braci w potrzebie. Przystąpiłaś więc do tego ruchu. Gloria przedstawiła cię wszystkim swoim znajomym; jedna z nich, Robin, szczególnie przypadła ci do gustu. Była twoim przeciwień- stwem — pewna siebie, wesoła, skłonna do wygłupów, pełna optymizmu. Usta jej się nie zamykały. Nie miała klasy ani stylu, ani smaku, ale bardzo się o to starała. Ty nie zwracałaś uwagi na te wady; podobało ci się, że Robin wie, kim jest i czego chce, a tym czymś było dziecko. Kazała się nazywać ciocią Robin i zaczęła zabierać twoje dzieci do parku, do kina, do zoo, na wrotki, na wszystko co na lodzie i na każdą imprezę, o jakiej wyczytała w niedzielnej gazecie — dzięki czemu zyskiwałaś parę godzin dla siebie, a ona trochę macierzyńskiego doświadczenia. Uważałaś, że jest trochę lekkomyślna, jeśli idzie o mężczyzn, bo pozwalała temu swojemu przyjacielowi wykorzystywać się finansowo. Ten gach traktował ją jak burą sukę, ale ty nie pozwalałaś sobie na żadne uwagi, trzymałaś je dla siebie, ponieważ przyjaźń z Robin zapewniała ci to, czego tak bardzo było ci trzeba — miałaś dokąd pójść, miałaś co robić i z kim. Kiedy John ostatecznie odmówił sfinansowania twego interesu, twier- dząc, że jest zbyt ryzykowny, podjęłaś kolejną nudną pracę; zostałaś kontrolerem w przedsiębiorstwie obrotu nieruchomościami. Nie powie- 40 W działaś mu, ile naprawdę zarabiasz. Zaczęłaś odkładać pieniądze, aby tworzyć sobie własny fundusz i w przyszłości otworzyć wymarzoną finnc> n*e oglądając się na niego. Zrobił ci parę scen, że ośmieliłaś się podjąć na nowo pracę, bo teraz nie tylko miałaś własne pieniądze, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułaś się niezależna od niego, dzieci i tego głupiego domu. Od tej chwili sprawy potoczyły się lawinowo. __Przyjdę w następną niedzielę po swoje rzeczy — usłyszała głos Johna. — Wkrótce zgłosi się też do ciebie mój adwokat. To wszystko wyglądało dla niego zbyt prosto. I mogła dać głowę, że podobnie jak w komputerach, którymi handlował, cały ten program przygotował przedtem starannie. Ale źle to zaprogramował. Miałaś ochotę zaskoczyć go, przypomnieć, że ty również wiesz, jak wyjść z DOS, jak wyszukiwać i przetwarzać dane, ale nagle zdałaś sobie sprawę, że nareszcie nie musisz już niczego mu udowadniać, więc tylko przesunęłaś kursor. Z trudem przełknęłaś ślinę i wydusiłaś z siebie: — A co z Oniką i Johnem? — Kocham moje dzieci — odparł. — Załatwię to. — Co załatwisz? — Nie martw się, dostaniesz swoje pieniądze. — Pieniądze? — A więc o to naprawdę chodzi. Podział. Dolary. Udział. Boi się śmiertelnie, że puszczę go z torbami. Bernadine miała uczucie, jakby ktoś uderzył ją pięścią. Skurcz przebiegł jej palce, a w sto- pach poczuła mrowienie. Teraz, kiedy była już w stanie przemówić, nie miała mu nic do powiedzenia. Odwróciła się, minęła salon, a potem po dwóch schodkach udała się do sypialni. Z hukiem zatrzasnęła drzwi i zamknęła je na klucz. Rozejrzała się po pokoju. W tej chwili przywodził jej na myśl pomiesz- czenie domu pogrzebowego. Mahoniowe łoże było zbyt bogato zdobione; wyglądało jak gigantyczne sanie. Nie widziała nigdy lilii burgundzkich, ale miała ich pełno na kołdrze. Wszystkie ściany obwieszone były tymi brzydkimi obrazami olejnymi w brzydkich złoconych ramach. Nie cier- piała ich. Marzyła o białych półkach na książki, ale John postanowił, że będą z klonowego drewna. I ten chiński chodnik. Nie znosiła tego choler- nego chodnika, bo nie lubiła zieleni. I wreszcie fakt, że ani w tym pokoju, ani w całym domu nie było żadnego szczegółu, który by świadczył, że mieszkają tu czarni. Przeskoczyła przez chodnik. Dotknięcie zimnych kafelków przejęło ją dreszczem, ale Bernadine nie chciało się wkładać rannych pantofli. Skierowała się do łazienki. Stanęła wyprostowana przed szerokim lustrem umieszczonym nad dwiema umywalkami i przyjrzała się sobie uważnie. Prześwitujące przez 41 ci — iśmy :zyli. jego ków ktoś >ba. oba lód. wie irc ał górne okno słońce oblało ją jasnym strumieniem. Miała wytrzeszczon6 oczy, spękane wargi, a na lewym policzku widniały cztery czerwone plamy Wyglądała okropnie. Odwróciła się, aby obejrzeć się z tyłu w lustra umieszczonym na drzwiach szafy z bielizną pościelową; bezwiednie uniosły do góry nocną koszulę. Piersi jej zmalały. Nie wyglądają już teraz tak jalc przed urodzeniem dzieci. Są wiotkie i prawie płaskie, a brodawki wyka. żują tendencję do opadania. Jej krępa figura była lekko zaokrągloną a skóra miała odcień ciemnobrązowy. Na udach i brzuchu widniał) jaśniejsze beżowe smugi. Bernadine poczuła się stara. Wyglądała staro, Wyglądała na więcej niż trzydzieści sześć lat. Podeszła bliżej do lustra, tak blisko, że jej oddech utworzył na szkle dwa małe mgliste kółka, Zaczęła uważnie studiować swoją twarz. Wiedziała, że nigdy nie była ładna, a teraz jeszcze utwierdziła się w tym przekonaniu. Cofnęła się o krok. Jeszcze raz zlustrowała wzrokiem swoje ciało od dołu do góry, zastanawiając się, czy ktoś może ją jeszcze uważać za atrakcyjną, bo w tym momencie była naprawdę brzydka. Opuściła koszulę, jej rąbek dotknął kolan. — A teraz uśmiechnij się — powiedziała do siebie. Miała żółte zęby, mimo iż minęło sto sześć dni, odkąd rzuciła palenie, Ale do diabła, dobrze, że jej się to przypomniało, przecież tego właśnie potrzebowała w tej chwili. Papierosa. Papieros pomoże jej uwierzyć w to, co się stało. Papieros pomoże jej uświadomić sobie fakt, że stoi na gruzach swego małżeństwa. Papieros podpowie jej, jak ma teraz postępować, jakie kroki przedsięwziąć. Do jej świadomości dotarło, że nie ma już męża. Zastanowiła się nad tą myślą. Nie mieć męża? Usiadła na sedesie i opuściła głowę na kolana. Wydało jej się, że była mężatką od zawsze. Teraz wiedziała, że zostanie trzydziestosześcioletnią rozwódką z dwojgiem dzieci. Co oznaczało samotność. — Samotność? — Podrzuciła głowę do góry, jakby przeszyta gwał- towną myślą. — Ty sukinsynu! — wykrzyknęła i zerwała się z sedesu, aby znów przyjrzeć się sobie w lustrze. — Kto mnie teraz będzie chciał? Przecież już dla mnie za późno, aby zaczynać życie od nowa. Przecież przeżyłam już ponad połowę tego cholernego życia. I mam dwoje dzieci. Bernadine otworzyła apteczkę i przejrzała lekarstwa. Znalazła butelecz- kę z Xanaxem. Odkręciła nakrętkę i łyknęła na sucho dwie pastylki. Nigdy przedtem nie brała dwóch naraz. Dopiero kiedy zaczęły jej się rozpuszczać na języku, przypomniała sobie, że powinna popić je wodą. Odkręciła kurek, położyła dłonie na blacie swojej części toaletki i popat- rzyła na złoto-czarne plamki sztucznego marmuru. Opadła na ręce całym ciężarem ciała. Ramiona jej obwisły. Nie miałam tego w planach, pomyś- 42 i ła. Nigdy nie przewidywałam, że moje małżeństwo się rozpadnie. Ono iało trwać. Napełniła kubek wodą i wypiła ją jednym haustem. Wy- zuciła kubek do śmieci. Ogarnęła ją wściekłość na swoją własną zarozu- miałość- Poczuła chęć, by ukarać się za to, że była taka naiwna, ale ograniczyła się tylko do kopniaka w lustro na drzwiach szafy. Jego srebrna powierzchnia pokryła się pajęczą siecią drobnych rys, sprawiając wrażenie, lakby JeJ ciało pękło na setki małych kawałków. — Paczkę koolsów, proszę — zwróciła się do sprzedawcy za ladą przy Circle K. — Nie ma pani drobniejszych? — zapytał oddając jej studolarowy banknot. — Nie wiem — odparła nie zadając sobie nawet fatygi, aby spraw- dzić. Spoglądał na nią dziwnym wzrokiem, bo chociaż zdarzało mu się widywać w tym sklepie od czasu do czasu wariatów, ta kobieta nie budziła takich podejrzeń. Tyle że jej głowa wyglądała dość niezwykle — była cała w lokach przypominających Shirley Tempie — jakby przed chwilą zdjęła lokówki i nie zdążyła się jeszcze uczesać. I dlaczego ubrana jest w kąpielowy szlafrok i wytworne pantofle, a na ręku ma pierścionek z brylantem wielkim jak ten, który kiedyś dostała Liz Taylor? Wygląda, jakby płakała, bo wokół oczu ma czerwone obwódki, ale mógł to też być, pomyślał, skutek zażywania narkotyków. To bardzo prawdopodobne. Musiała nie spać. Wiele z tych tutejszych bogatych białych kobiet nie robi nic innego, tylko łyka pigułki i pije cały boży dzień; przychodzą do niego po alkohol i gdy otwierają torebki, aby zapłacić, widzi w środku te papierowe torebeczki z nadrukiem Walgreena. To wstyd, pomyślał, obserwując, jak Bernadine usiłuje wepchnąć banknoty do portfela. Ta tutaj jest jednak czarna. Bernadine nie pamiętała, jak i kiedy opuściła dom, nie pamiętała jazdy samochodem ani tego, że John wyszedł przed nią. Nie pamiętała, że kiedy poszła szukać portmonetki, stoczyła się z dwóch schodków prowadzących z sypialni na dół. Nie zdawała sobie sprawy, że zostawiła śpiące jeszcze dzieci bez opieki, ani z tego, że mimo iż był to luty, temperatura na dworze wynosiła ponad trzydzieści stopni. Nie pamiętała, kiedy wsiadła do samochodu. Jak automat uruchomiła stacyjkę, ale nie tylko nie słyszała Pracy silnika, ale nawet nie czuła w ręku kierownicy. Głośna muzyka Pfy przez radio wydawała jej się odległa i przytłumiona. Starała się 43 szeroko otwierać oczy, ale kiedy wyjrzała przez szybę, wszystko wokó wydawało jej się szare. Bernadine wiedziała, że podczas upału otoczeń połyskuje srebrzyście, ale chociaż przymrużyła oczy, nadal wszystko by[ dla niej pozbawione barw. Nacisnęła zapalniczkę i oderwała celofai z paczki. Zapaliła papierosa i wciągnęła w płuca zimny dym. Nie zakas? lała. Wsunęła się głębiej w wyściełane futrem siedzenie, wcisnęła wstecztij bieg i wyjechała z parkingu nie odwracając głowy, usiłując sobie przyp0 mnieć, którędy jedzie się do domu. ZAPOMNIJ, CO POWIEDZIAŁEM Mówi się, że miłość jest jak dwukierunkowa ulica. Ja w to jednak nie wierzę, bo ta, w którą ja wdepnęłam na ostatnie dwa lata, była jak błotnista droga. Zdecydowałam się w końcu porzucić Russella — kłam- liwą, podstępną i rozpustną Rybę — potem gdy zrozumiałam, że się ze mną nigdy nie ożeni. Kiedy spytałam go o to po raz pierwszy, odparł: — Trochę cierpliwości, dziecinko. Byłam więc cierpliwa. Minęło sześć miesięcy, a on nie wrócił do tematu. Przemknęło mi wówczas przez myśl, że może przyjdzie mi żyć z nim w takim luźnym związku już na stałe. W styczniu ubiegłego roku wybraliśmy się na Accidental Tourist. Po powrocie do domu kochaliśmy się zapamiętale. Widziałam, że Russell jest w sentymentalnym nastroju, pomyślałam więc, że jest to niezły mo- ment, aby ponownie poruszyć tę kwestię. I wiecie, co mi odpowiedział? Oświadczył, że małżeństwo go przeraża i że nie dojrzał jeszcze do tego kroku. Zepchnęłam go z siebie i usiadłam. — Co w tym jest takiego strasznego? — Wszystko — odparł i zaczął mnie głaskać po piersiach. — Ależ, Russell, to nie jest więzienie — odrzekłam i odsunęłam jego rękę. — Żyjemy ze sobą już rok, cóż więc za różnica? — Jest wielka różnica. — Czy ty mnie naprawdę kochasz, Russell? — Oczywiście, że cię kocham — odpowiedział i zaczął całować moje ramię. — Nie jesteś ze mną szczęśliwy? — Jestem. — Zaspokajam cię? 45 śmy żyli. jego tków ktoś oba. loba hód. spoj- liwic parę igrać ciepło zyjem- e. Nie ? sobie i podał kasyna >wać. awnym ;a. Ale, 329 — Jak najbardziej. — Wobec tego nie rozumiem, w czym problem. Masz już trzydzieści siedem lat, Russell. — Wiem o tym. — A ja za sześć miesięcy będę miała trzydzieści pięć. — To też wiem — odrzekł. Wskazującym palcem kreślił teraz kółk-J wokół mojego pępka. — A więc kiedy twoim zdaniem dojrzejesz do tej decyzji? — zapytałam i klepnęłam go po ręce — Wkrótce — odpowiedział przewracając się na plecy. — Naprawdę chcę cię poślubić, Robin, ale to jest wielkie zobowiązanie, więc muszę się trochę zastanowić. Gdy tylko podejmę decyzję, wierz mi, dziecko, będziesz pierwsza, która się o tym dowie. Tak więc jak głupia trzymałam kciuki za szczęśliwe uwieńczenie na- szego związku i wisiałam przy nim następne sześć miesięcy. Nie chciałam stracić Russella. W ciągu ostatnich siedmiu lat pięć razy byłam poważnie uczuciowo zaangażowana. W dwóch przypadkach zerwanie nastąpiło z powodu partnerów, którzy znaleźli sobie inne przyjaciółki. Postanowi- łam, że więcej się to nie powtórzy. Robiłam wszystko co w mojej mocy, aby utrzymać Russella przy sobie. Dbałam o swój wygląd. Pracowałam cztery dni w tygodniu i prawie nigdy nie pokazałam mu się bez makijażu. Straciłam majątek na tę plecionkę, nie gorszą —jeśli nie lepszą — niż to, co ma na głowie Janet Jackson. Zazwyczaj sama robiłam sobie manikiur, ale po uwadze Bernadine, że moje paznokcie nie wyglądają najlepiej, kazałam Glorii pokryć je akrylikiem Zawsze miałam pod ręką buteleczkę dobrego lakieru, aby je odświeżyć. Stopy też miałam zadbane — co najmniej raz, a czasem dwa razy w miesiącu chodziłam do pedikiurzystki. Mieszkanie lśniło czystością, a jedynym obowiązkiem Russella było wy- rzucanie śmieci. Ostrzegłam go na samym początku, że nie będę gotować, ale on powiedział, że nie przywiązuje do tego wagi. On także nie byl typem domatora: lubił wycieczki, wędrówki, wyprawy na ryby. Ja nie cierpiałam kempingów, brakowało mi prawdziwej łazienki, a łowienie nudziło mnie śmiertelnie. Nie narzekałam jednak i dotrzymywałam mu towarzystwa. Na dodatek dawałam mu jak chciał i kiedy chciał, nawet wtedy kiedy byłam śmiertelnie zmęczona. Czegóż więcej może mężczyzna żądać od kobiety? Kiedy poznałam Russella, mieszkał z pewną panią w superluksusowym apartamencie, lecz pewnego dnia po powrocie z pracy zastał tylko gołe ściany. Pani wyprowadziła się, zabierając wszystko, co tylko dało się zabrać. Nie wypada mi tego mówić, ale byłam bardzo rada z takiego obrotu sprawy. Miałam dość poniżania się i krycia. Męczyło mnie jego 46 ychodzenie nocą i niemożność skontaktowania się z nim, wyjąwszy mo0ienty, kiedy owa pani wyjeżdżała. Pracował na kolei, w Southern Pacific Railroad, tak że i tu kontakty były trudne. Byłam parę razy w tym mieszkaniu, ale nigdy nie zgodziłam się tam z nim przespać. Miałam trochę dumy. Russell twierdził, że stać go na utrzymywanie tego miesz- kania, ale po co? Zapewniał mnie przynajmniej ze sto razy, że jak tylko orzyjdzie mu do głowy jakiś dobry pomysł, aby po przyjacielsku rozstać się z *4 Pam^> nie omieszka tego uczynić; kocha mnie i marzy o tym, by być ze mną dwadzieścia cztery godziny na dobę. — Moim zdaniem nic nie dzieje się bez przyczyny, prawda, dziecin- ko? -— zwykł powtarzać. Ta wróżka, do której chodzę, która jest również numerolożką, powie- działa mi to samo tydzień temu. — Najważniejsza rzecz to synchroniza- cja — twierdziła. A ponieważ wkraczałam w czwarty miesiąc osobisty, powiedziała mi, że „niektóre błędy zostaną wkrótce naprawione". Nie powiedziała, czyje błędy, ale zauważcie, jaki to wszystko przybrało obrót. Nie interesowało mnie, dlaczego ta kobieta go zostawiła, i nie pytałam o to. Byłam szczęśliwa, że mogę go mieć wyłącznie dla siebie, i dlatego w cztery dni później pozwoliłam mu wprowadzić się do mojego miesz- kania. Byłam w siódmym niebie; Russell jest taki przystojny, że moim zdaniem nie ma czarnej kobiety w Ameryce, która nie chciałaby go zdobyć. Teraz należał do mnie. Miał parę problemów. Niektóre, sądziłam, pomogę mu rozwiązać. Przede wszystkim był po uszy w długach. Pożyczyłam trzy tysiące do- larów od swoich rodziców, aby mógł spłacić zobowiązania. Miał drobny wypadek samochodowy i, jak się okazało, właśnie stracił ubezpieczenie. Ale ponieważ pracuję w jednym z największych towarzystw ubezpie- czeniowych w Phoenix, wykonałam parę telefonów i udało mi się dostać dla niego wstecznie datowaną polisę ubezpieczeniową, na dodatek zna- cznie tańszą niż poprzednia. Potem ukradziono mu samochód, więc poręczyłam za niego, aby mógł sobie kupić nowy, nie mógł przecież jeździć do pracy motocyklem. Krótko mówiąc wszystko było pięknie, do chwili kiedy znalazłam tę haleczkę w jego torbie gimnastycznej i stwierdziłam brak kilku par krót- kich kalesonków, które kupiłam mu u Calvina Kleina. A potem, tak jak pokazują to w kinie, zaczął co piątek wieczór grywać z kolegami w pokera. No cóż, powiecie, że jestem głupia, bo nie chciałam wierzyć, że spotyka si? z inną kobietą. Moja matka zawsze mi powtarzała, że sytuacja nigdy nie jest taka zła, jak się człowiekowi wydaje, i że nigdy nie należy się spieszyć z wydawaniem sądu. Tak więc nie wspomniałam Russellowi o tej haleczce. Łamałam sobie głowę usiłując dociec, dlaczego mnie zdradza. 47 Bernadine stwierdziła, że powinnam spuścić mu manto, ona tak by właśnje zrobiła, gdyby dowiedziała się, że John ją oszukuje. Gloria była zdania że należy przestać się łudzić i zdjąć sobie bielmo z oczu. Moja matka ostrzegła mnie, abym nigdy nie zapominała sprawdzić, czy on używa prezerwatyw, a mój ojciec, który choruje na alzheimera, w ogóle nie rozumiał, wokół czego robi się taki szum. Nie mogłam zrezygnować bez walki, wychodziłam zatem ze skóry aby go tylko zadowolić. Kochałam Russella i chciałam, aby się ze mną ożenił, bo pragnęłam mieć z nim dziecko. Marzyłam o tym dzień i noc, Ale wiem, co mówi moja karma. Moja księga numerologiczna mówi, że nie jestem dość skoncentrowana, aby wyrazić siebie, i będę musiała stoczyć walkę, ponieważ będę spotykała się z oporem. Mówi też, że być może zmienię swoje imię, aby osiągnąć wyższy poziom wibracji, gdyż jak długo będę piątką, nie potrafię dostrzec lasu spoza drzew. Ale przecież nie mogę tego zrobić. Cyfry Russella są jeszcze gorsze. On ma pełno czwórek. To oznacza, że jest nieodpowiedzialny. Brakuje mu zdolności koncentracji, nie potrafi usiedzieć na miejscu i trudno go zadowolić. W razie pożaru będzie na oślep szukał drzwi, straci orientację i będzie biegał, krzycząc, w kółko. Dopóki nie wyciągnie wniosków z nauk swojej karmy, pozo- stanie człowiekiem poszukującym stale nowych wrażeń i odmiany. Ale ponieważ nasze Ścieżki Życia zsumowały się w jednakową liczbę, miałam prawo przypuszczać, że jego przeznaczeniem jest związać swój los z moim. Była to jedna z przyczyn, dla której chciałam go przy sobie zatrzymać. Później przyszła seria anonimowych telefonów od jakiejś kobiety. Wreszcie do pracy przyszedł anonim z napisem: POUFNE, ale moja sekretarka otworzyła go, twierdząc że nie zauważyła napisu. Przeczytawszy nie wiedziałam zupełnie, co mam o tym myśleć. List był napisany na maszynie. Jego treść była następująca: „Ty głupia babo. Czy zdajesz sobie sprawę, że jedynym powodem, dla którego Russell się do ciebie wprowa- dził, był fakt, że kobieta, z którą mieszkał, kazała skreślić jego nazwisko z umowy najmu, a ponieważ jego finansowa wiarygodność była równa zeru, został po prostu wyeksmitowany. Czy ci o tym wiadomo? Czy wiesz również, że zupełnie inna kobieta pomogła mu kupić to 325i, a kiedy nie uiścił kolejnych rat, skreśliła jego nazwisko z tytułu własności i zażądała zwrotu samochodu? Założę się, że tobie powiedział, że mu go ukradziono, prawda? A ty ile mu pożyczyłaś? Czy obiecał ci, że się z tobą ożeni? Czy nie masz przypadkiem wrażenia, że cię zwodzi, że jego tłumaczenia, dlaczego jeszcze nie może się zdecydować na ten krok, są tylko niezdar- nymi wykrętami? Łudź się dalej, kotku. Łudź się dalej. Lepiej wycofaj się, póki czas". Anonim był podpisany: „Sparzyć Można Się Tylko Raz". Podarłam list na strzępy. Ale powiedziałam o nim Russellowi, i wiecie, 48 • va była jego reakcja? Oświadczył, że musi to być któraś z jego dawnych ?L-Zyjaciółek, która w ten sposób usiłuje się na nim zemścić. Stwierdził, z nie ma pojęcia, kto to może być, a jeśli ja wierzę w podobne bzdury, to znaczy, że mu nie ufam, i jak on wobec tego może się ożenić z kimś, ho mu nie wierzy? Minęło parę tygodni. Świąteczny weekend Czwartego Lipca spędziliśmy na wyprawie wioślarskiej na Arizonie. Pojechaliśmy motocyklem Russella, a kiedy po powrocie usiłował zaparkować go obok naszych samochodów, okazało się, że ktoś pociął na kawałki dach mojego 5.0. To wydarzenie przepełniło czarę. Nie chciałam już słuchać jego kolejnych nudnych wyjaśnień. Nic nie było w stanie usprawiedliwić go w moich oczach. Spakowałam więc jego ubrania i bez pardonu wyrzuciłam go za drzwi. Kiedy już sobie w pełni uświadomiłam, że odszedł, ogarnęło mnie uczucie, jakby nagle w moim życiu powstała ogromna dziura, którą koniecznie muszę czymś zapełnić. Byłam zdruzgotana. Straciłam prawie cztery kilo w ciągu dwóch tygodni i nadal nie mogę odzyskać wagi. Zawsze miałam płaski tyłek, ale teraz to już w ogóle nie ma o czym mówić. Jest dla mnie zagadką, dlaczego nie wylano mnie z pracy: zapominałam o datach spotkań z maklerami i nie byłam w stanie wynegocjować żadnej umowy. Wieczorami tkwiłam przy telefonie, ale nawet jeśli zadzwonił, to nigdy nie był to telefon, na który czekałam. W końcu miałam już dość tej depresji i aby się wprawić w lepszy humor, rzuciłam się w wir zakupów: począwszy od lipca do Bożego Narodzenia byłam pierwsza przed każdym sklepem, w którym odbywała się wyprzedaż. Stałam się również królową zakupów w domach wysył- kowych. Przynajmniej dwa lub trzy razy w tygodniu posłaniec UPS dzwonił do moich drzwi lub zostawiał zamówione paczki za wielką donicą z opuncją przed wejściem do mieszkania. Było mi przyjemnie, gdy wra- całam do domu i zastawałam oczekującą na mnie niespodziankę. Niejed- nokrotnie nie pamiętałam nawet, co zamówiłam, ale bawiło mnie zgady- wanie, co zawiera kartonowe pudło. Nie miałam już pokrycia na moje karty kredytowe, w związku z czym w ubiegłym miesiącu musiałam zaciągnąć kredyt krótkoterminowy. Bank natychmiast odebrał mi dziewięć kari, lecz na szczęście pozwolił mi zatrzymać karty Visa i Spiegel. Russell, jak dotąd, nie oddał mi nawet dziesięciu centów. Nigdy nie lubiłam samotności i nie byłam do niej przyzwyczajona. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zdarzyło mi się nie mieć mężczyzny. Konieczna mi była podnieta w postaci męskiego towarzystwa, aby nie Wariować do reszty i nie popaść w ruinę finansową. Zaczęłam więc na li. w )Ś a. le sobie m podał kasyna :ować. idwnym ga. Ale, 329 — Nie żartuję. — Gdzie mieszkają twoi rodzice? — W Tucson. — Jeździsz do nich? — Tak, oczywiście, ale to nie są szczególnie miłe wizyty. Ostatnie dwa lata były dla moich rodziców bardzo ciężkie. Matce amputowano obie piersi, a ojciec zachorował na alzheimera. — To bardzo przykre, Robin. Czy ojciec jest w domu? — Tak. Dlatego przynajmniej dwa razy w miesiącu jeżdżę do nich aby pomóc matce. Ojciec nie bardzo już może zrobić coś koło siebie Słuchaj, nie możemy pomówić o czymś przyjemniejszym? — Dobrze — odparł i pociągnął łyk kawy. — Masz jakieś hobby? — Hobby? — No wiesz, coś, czemu się poświęcasz w wolnych chwilach. — Kiedyś sporo szyłam, pikowałam kołdry, ale teraz nie mam na to czasu. Kolekcjonuję tylko czarne lalki. — Naprawdę? A jaki jest twój ulubiony kolor? — Pomarańczowy. — Ulubiona miejscowość? — Hawaje. — Owoc? — Śliwki. — Film? — Nie wiem. Ale czy to jest Wielka Gra? Roześmiał się. — Chciałbym cię tylko trochę rozbawić. Jeśli cię to denerwuje, mogę przestać. — Nie. Pozwól niech pomyślę. Moim ulubionym filmem jest Body Heat. Teraz dodałabym jeszcze Raging Buli i Poszukiwaczy zaginionej arki. Michael uśmiechnął się. Dopiero teraz zauważyłam, że ma seksowny, pewny siebie uśmiech. — Masz kogoś stałego? — zapytał. Jakie to banalne, pomyślałam, ale dobrze, że go to interesuje, i po- stanowiłam, że lepiej będzie nie mówić prawdy. — No cóż, jak chcesz wiedzieć, mam kogoś, z kim regularnie się spotykam, ale trudno mi jeszcze powiedzieć, na ile to jest poważne. Dlaczego pytasz? — Chcę po prostu wiedzieć, czy nie wchodzę komuś w drogę? Czyżbym nieświadomie otworzyła przed nim drzwi, zapraszając: Pro- szę, Michael, wejdź — czy też mój wzrok był taki wygłodniały? Zajrzał mi głęboko w oczy. Zauważyłam, że oczy ma ciepłe, o brązowych tęczów- 54 tach i białych jak mleko białkach, trochę jakby rozmarzone. Może ma feż inne ukryte zalety, rekompensujące jego fizyczne niedostatki. Lecz Aosyć już, Robin. Jeszcze tylko tego ci trzeba, abyś uwikłała się w miłostkę tą małą pucołowatą kreaturą z twego biura. Jednakże ponieważ zaczął ozpytywac mme ° moje hobby, poczułam się w obowiązku również zadać mU podobne pytanie. — A ty, Michaelu, masz jakieś hobby? — Owszem mam. Wyścigi samochodowe. To jedno. Z wrażenia omal nie zachłysnęłam się pepsi. Michael kierowcą wy- ścigowym? .— Poza tym łowienie ryb na głębokim morzu oraz nurkowanie. — Gdzie ty uprawiasz to wszystko? — W Meksyku. Mam również łódź żeglarską, na której pływam, jeśli tylko czas mi pozwala. Z trudem przełknęłam ślinę. To nieprawdopodobne. — Tutaj w Phoenix? — Nie, trzymam ją w White Mountains. — Nie zmyślasz chyba, żeby mi zaimponować, co? — Gdybym chciał ci zaimponować, wybrałbym inne bardziej spek- takularne dziedziny, Robin. Potem przeszedł na sprawy zawodowe. Chciał wiedzieć, od kiedy pracuję jako agent ubezpieczeniowy, ale ja nie chciałam rozwodzić się o tym, tak że w końcu mu przerwałam i zapytałam bez ogródek: — Kiedy obchodzisz urodziny? — Drugiego czerwca — odparł posypując solą frytki. — Dlaczego pytasz? — Jestem po prostu ciekawa. — Natknęłam się na plasterek avocado w sałatce, nadziałam go na widelec i westchnęłam. Kolejne Bliźnięta. Innej kobiecie Michael może wydałby się całkiem niezłą partią, jeśli już " tym mowa. Sprawia wrażenie inteligentnego, stara się być dowcipny, ma dobrą pracę i wreszcie — jest do wzięcia. Wydaje się interesujący i nie pozbawiony pewnego wdzięku. Zachowuje się też jak dżentelmen, co go korzystnie wyróżnia spośród innych mężczyzn. Przyglądałam mu się jeszcze przez parę minut bez żadnej odrazy. Jeśli dopisze mi szczęście, fl}oże ascendent i descendent będą w Skorpionie lub Wodniku. Czy mam iść na całego i dać Michaelowi szansę? — zadawałam sobie pytanie. Czy może powinnam w ogóle odrzucić astrologię i nie oceniać mężczyzny, dopóki go nie poznam? Odpowiedź na moje pytanie znalazłam nazajutrz rano na moim biurku w postaci wielkiego bukietu wiosennych kwiatów. Nie miałam jeszcze Pewności, czy lubię Michaela czy nie, ale kiedy ostatecznie doszłam do 55 yłam. wniosku, że go jednak trochę polubiłam, nie mogłam zrozumieć dlaczeg0 Nie pociągał mnie fizycznie, ale może tego właśnie było mi trzeba; m& czyzny, którego nie będą obśliniać wszystkie kobiety. Kogoś uczciweg0 i przeciętnego. Ale, kurczę, przecież i on może okazać się Pozorantem No cóż. Był jeden sposób, aby się o tym przekonać. Tak więc siedzę teraz w domu i czekam. Mam na sobie jasnopomarańczową sukienkę, ponieważ kazałam sobie postawić horoskop kolorów i Sunanda poleciła mi ubierać się w ciepfo barwy, jeśli chcę emanować ciepłem. Emanuję nim. I to jak! Ale może ten kolor jest dla Michaela za mocny? Może pomyśli, że jestem rozero. tyzowaną babą, i zrobi to na nim złe wrażenie? Pobiegłam do sypialni i przebrałam się w miękki żółty sweter, a do kieszeni spódnicy wsunęłam koronkową chusteczkę. Spojrzałam w lustro pragnąc w nim znaleźć aprobatę dla swego wyglądu, kiedy na myśl przyszły mi Gloria i Ber- nadine. Zapinając wszystkie prócz trzech górnych perłowe guziki, usły. szałam w myślach ich chichot. Ich zdaniem, jeśli chodzi o mężczyzn, nie mam za grosz gustu. Russella miały za nic, a poza tym uważają mnie za nimfomankę i czasami żartobliwie nazywają kurewką. Ale one są po prostu zazdrosne. Bernadine ma męża, z którym nie ma ochoty się pie- przyć, a Gloria nie ma nikogo, kto chciałby ją pieprzyć. Walczymy ze sobą jak rodzone siostry, ale nie wiem, co bym bez nich poczęła. Kiedy moja matka znalazła się w szpitalu, Bernadine i Gloria natychmiast tam się zjawiły. A kiedy okazało się, że tatuś ma alzheimera i moja matka zwróciła się do mnie, żebym jej oddała te trzy tysiące dolarów, Bernadine najzwyczajniej wypisała mi czek i kazała nie myśleć o zwrocie — nie miałam zielonego pojęcia, skąd wytrzasnąć taką sumę. A kiedy zerwałam z Russellem, to właśnie Bernadine i Gloria siłą wyciągnęły mnie z domu i zafundowały Dzień Piękności w Canyon Ranch, i dzwoniły co trzy godziny, aby się upewnić, czy wszystko ze mną w porządku. Zawsze pamiętają o moich urodzinach i przysyłają mi kwiaty, a na Boże Naro- dzenie obdarzamy się wzajemnie prezentami. Obie są starsze ode mnie, toteż usiłują dawać mi rady, bez których mogę się doskonale obejść. Na podstawie tego co mówią można by przysiąc, że spałam z połową męż- czyzn w Phoenix, Scottsdale i Tempe. Ale to nieprawda. Spałam tylko z tą częścią, która przypada na mnie statystycznie, a nie zapominajcie, że ta dolina nie jest wcale taka duża. Nie przeczę, że zanim poznałam Russella i zaraz po zerwaniu z nim, dość swobodnie szafowałam swoim ciałem. I przyznaję, że zdarzało mi się bywać na spotkaniach i przyjęciach, gdzie mogłabym zacząć liczyć, ilu 56 r obecnych na sali mężczyzn przeszło przez moje łóżko. Niestety, prawie •epodobna, aby o sobie nie wiedzieli, jeśji było ich więcej niż jeden. Świat jest mały ?. ?> To nie jest dla mnie dobry interes wiązać się z kimś z biura, nie uważacie? Michael już stwierdził, że jest pod wrażeniem mojej szybkiej kariery w naszej firmie. Ale on nie wie jednego. Żyję od wypłaty do wypłaty i czasem obawiam się podnieść słuchawkę, bo wiem, że to może być telefon w sprawie zaległej raty za kredyt zaciągnięty na studia. Odkąd zachorował mój ojciec, pieniądze, które oboje z matką odłożyli na starość, topnieją w oczach, a ja nie jestem w stanie im pomóc. A oni potrzebują pomocy. Ponadto mam już dość tyrania po dziesięć, dwanaście godzin na dobę. Będę pierwsza, która nie będzie się wstydziła przyznać otwarcie, że z przyjemnością zamienię się w gospodynię domową, gdy tylko spotkam mężczyznę, który będzie mnie traktował z należytym szacunkiem. Chcia- łabym być rozpieszczana, chciałabym nie musieć się martwić wysokim rachunkiem telefonicznym ani wzrastającym czynszem za mieszkanie. Chciałabym urodzić dwoje dzieci, zanim wejdę w menopauzę. Nie chcę wlec ich do przedszkola o wpół do ósmej i śpieszyć na złamanie karku w godzinach szczytu, aby je odebrać przed szóstą, jak Bernadine i inne moje przyjaciółki. Ich dzieci spędzają więcej czasu poza domem niż w domu. Chciałabym mieć znowu trochę czasu na swoje robótki ręczne, biegać, czytać książki, wozić dzieci po szkole na balet i karate, i na lekcje muzyki, i jeszcze zdążyć na czas do domu, aby z uśmiechem popatrzeć mężowi w oczy. Chciałabym chodzić na gimnastykę i ćwiczyć, gdy inni pracują. Psiakość, chciałabym udzielać się w dobroczynności. Wyjeżdżać na weekendy. Chciałabym ogromnie robić zakupy w dowolnym dniu tygodnia po południu, a niekoniecznie w sobotę rano. I chciałabym mieć dom, a nie mieszkanie, ponieważ teraz, gdy co roku zalegam w urzędzie podatkowym, nigdy nie wiem, czy starczy mi na nie pieniędzy. Usłyszałam dźwięk dzwonka. Zanim podeszłam do drzwi, upewniłam się, czy kwiaty, które sama kupiłam, z karteczką podpisaną zmyślonym męskim imieniem są do- statecznie wyeksponowane. Chciałam, aby Michael sądził, że ma rywala. Zdjęłam Rebę McEntire'a i założyłam Freddiego Jacksona. Przedtem rozpyliłam w całym mieszkaniu trochę odświeżacza o wiosennym zapachu 1 prysnęłam parę kropli perfum na moje cztery poduszki — na wszelki wypadek. Wytarłam pomarańczowe usta w chusteczkę z ligniny, aby szminka się nie rozmazała, gdy będzie mnie całował. Otworzyłam drzwi. — Cześć — powiedział Michael. Wydawał mi się jakby wyższy i wcale nie taki gamoniowaty. Ciekawe dlaczego, zastanawiałam się. 57 lec. — Cześć — odparłam. — Przepraszam za spóźnienie. Utknąłem w korku i nie mogłeni zadzwonić — wyjaśnił przechodząc dalej. A gdzie mój pocałunek? Był dziś inaczej uczesany, włosy miał gładko zaczesane do tyłu i uł0. żonę w drobne fale. Nieźle, Michael. — Zaczęłam się obawiać, że coś ci się przydarzyło. — To miłe z twojej strony — odparł podchodząc do kanapy i sado. wiąc się na niej. — Czuję jakiś smakowity zapach. Prawie zapomniałam o kolacji i przez moment zastanawiałam się nawet, co zamierzałam podać. Nadziewane małże, kupione w Price Club, duszone z bazylią w sosie pomidorowym, z włoskimi paluszkami. Miałam dwie butelki wina. Otworzyłam jedną z nich. Sałatkę ze szpinaku zrobiłam własnoręcznie. — Masz przyjemne mieszkanie — pochwalił. — Dziękuję, Michael. — Piękne kwiaty — stwierdził dotykając płatka gladioli. Spojrzał na mnie z uśmiechem i zapytał: — Przyznaj się, Robin, kupiłaś je sama czy też mam jakiegoś rywala? — Mrugnął do mnie. — Nie musisz odpowia- dać — dodał. — Jesteś głodny? — Umieram z głodu. Widzę to, pomyślałam, ale powiedziałam tylko: — Dobrze, wobec tego siadamy do stołu. Zaczęliśmy jeść. Wykończyliśmy butelkę wina, zanim zdążyłam wyjąć sernik, również kupiony w Price Club. Teraz, gdy wino rozmarzyło nas oboje, głos Freddiego Jacksona brzmiał jeszcze piękniej. — Deser? — zapytałam. — Tak — odparł, lecz zanim wstałam od stołu, aby podać sernik, rzekł: — Mam ochotę spróbować ciebie. — Jego krzaczaste brwi na- przemian unosiły się i opadały. — Mnie? — spytałam, bo nie mogłam wyobrazić sobie nic lepszego. Michael podniósł się z krzesła, ujął mnie za rękę i poprowadził w stron? kanapy. — Jesteś wspaniałą kucharką — stwierdził, a ja podziękowałam krót- ko; wiedziałam, że pochwała jest niezasłużona. Zanim się spostrzegłam, zaczął mnie całować. Jak na człowieka tak niskiego wzrostu miał niezwykle długi język, który w dodatku okazał sif dość natrętny. Odsunęłam się i przycisnęłam wargi do boku jego warg, starając się nie myśleć o ślinie spływającej kącikami moich ust. Zmieniłam pozycję i zaczęłam lizać językiem konchę jego ucha, ale twarde włosy porastające małżowinę odwiodły mnie od tego zamiaru. Oparłam m" 58 oodbródek na ramieniu i przycisnęłam biust do jego piersi, miękkiej ?gąbczastej. Przez chwilę wydawało mi się, że trzymam w ramionach kobietę- Odsunęłam się więc, rozpięłam mii koszulę i wsunęłam pod nią płonie. Zamiast muskułów wyczułam pod rękami grubą warstwę tłuszczu. jylichael miał rozmiar trzydzieści osiem. Poczułam odruch wstrętu, ale nie mogłam się odezwać, bo znowu zaczął mnie całować i wciągać na siebie. Spojrzałam na niego; naturalnie miał zamknięte oczy. Ja również przymknęłam powieki, ale z zupełnie innego powodu: starałam się wyob- razić sobie, że zamiast niego jest tu Russell. Ale ciało Michaela było zbyt miękkie. W co ja się wdałam? — Jesteś lepsza, niż sądziłem — zauważył. Milczałam, bo nic mi nie przychodziło na myśl. Miałam ogromną ochotę powiedzieć mu: Zejdź ze mnie i zmiataj do domu, i nie przychodź tu więcej, ty beczko sadła — ale przecież nie mogłam okazać się tak niegrzeczna. Wtedy poczułam, że Michael podnosi mnie i niesie do sypialni, właśnie kiedy zaczęłam przemyśliwać, jak się go pozbyć. Ale gdy ujrzałam grube krople potu spływające z jego skroni i usłyszałam sapiący jak u astmatyka oddech, zrobiło mi się go żal. Tak więc kiedy uderzyłam stopami w drzwi łazienki, powiedziałam: — To nie tutaj — i wskazałam właściwe wejście. W pokoju panował mrok; Michael zwalił się na łóżko upuszczając mnie jak worek kartofli. Szepnęłam: — Chwileczkę — i udałam się do łazienki, gdzie z nawyku zaaplikowałam sobie środek antykoncepcyjny. Po po- wrocie zapaliłam w sypialni pachnącą świecę. Michael był prawie cał- kowicie rozebrany, miał na sobie tylko krótkie bokserskie spodenki. Ponieważ nie wykazywał ochoty, aby mnie rozebrać, sama rozpięłam sweterek i zdjęłam biustonosz. Kiedy zobaczyłam, że oczy robią mu się wielkie jak spodeczki, poczułam obawę o swoje piersi. Nie zdejmując szortów Michael wślizgnął się pod kołdrę, zanim zdążyłam zobaczyć, co ma mi do zaoferowania. — Wiedziałem, że jesteś cała piękna — stwierdził, kiedy wyciągnęłam się obok niego. — I tak wspaniale pachniesz. Położył swoją małą tłustą rękę na mojej piersi i ścisnął ją. Moje sutki oklapły natychmiast. — Czy masz zabezpieczenie, czy ja mam ci dać? — zapytałam. — Mam tutaj — odpowiedział, wyciągając je z boku łóżka. Ściągnął kalesonki i rzucił je na podłogę. Włożył ręce pod kołdrę, a szybkie ruchy ramion świadczyły, że śpieszy się z zakładaniem prezerwatywy. — Może ci pomóc? — zaofiarowałam się. — Nie, nie, nie — odrzekł. — Już w porządku. Położył się na mnie, a ponieważ nie byłam w stanie odetchnąć ani tym 59 bardziej się poruszyć, nie mogłam mu pokazać, co ma ze mną robić, mnie podniecić. Znowu przystąpił do tych swoich mokrych, ociekającym śliną pocałunków. Jednocześnie poczułam, że coś wsuwa się w głąb meg0 łona. Z początku myślałam, że to jego palec, ale nie, ręce trzymał u \ve& głowią łóżka. Pchnął owo coś, a ja czekałam, że za chwilę pchnie dalej i mocniej, na całą długość, ale kiedy zaczął się poruszać, zrozumiałam że to już wszystko. Wkurzyło mnie, ale starałam się dostosować do jego drobnych szybkich ruchów, a kiedy wreszcie udało mi się trafić w jeg0 rytm, on przyśpieszył tempo, przycisnął mnie silniej i wykrzyknął: — Boże, jak dobrze — po czym zwalił się na mnie całym ciężarem. Czy on mówj poważnie? Leżałam i myślałam: Cholera, jemu naprawdę wydaje się, ^ czegoś tu dokonał. Minęło parę minut, uniósł się, popatrzył mi w oczy i stwierdził: — Wiedziałem, że z tobą będzie inaczej. A ty co o tym sądzisz? — O czym? — zapytałam. — O mnie. O tym co teraz. O wszystkim. — W porządku, tylko mam ochotę zapalić. — Nie przeszkadza mi, kiedy kobieta pali. Miałam ochotę powiedzieć: A czy ktoś ciebie pyta? — ale odparłam: — To był komplement. Nie palę — po czym wstałam i udałam się do kuchni, aby nalać sobie kieliszek wina. Wypiłam je duszkiem i znów napełniłam kieliszek. Przystanęłam przy drzwiach sypialni i spojrzałam na tę ludzką kanapkę z paryskiej bułki rozwaloną na moim łóżku. Jak się ciebie pozbyć, zastanawiałam się. O nieba, czy będę musiała widywać cię również w pracy? — O czym myślisz? — zapytał. Oczywiście uśmiechał się. — O niczym — odparłam. — Wiesz co? — zagadnął ponownie. — Nie, nie wiem. — Bardzo cię lubię. Bardzo. — Przecież mnie prawie nie znasz, Michaelu. — Wystarczy mi to, co już wiem. — Może wcale byś mnie nie lubił, gdybyś mnie naprawdę znał. — Powiedz mi, czego byś chciała, czego ci potrzeba. — Co? Na jego twarzy malowało się wyraźne zadowolenie, jakby rzeczywiście coś o mnie wiedział. — Jakie są twoje marzenia? — O czym ty mówisz, Michaelu? Znowu łyknęłam wina i bezwiednie skierowałam się w stronę łóżka, mimo że wcale nie miałam tego zamiaru. Nie wiem dlaczego, ale wszystko 60 r wydawało mi się jakieś nierzeczywiste, zupełnie jak ii u;^i ; łam bawić siękilk l jak na filmie. odstawiłam kieliszek i zaczęłam bawić się, kilkoma lokami, które zo- tawiłam sobie na głowie; nagle ogarnęła mnie fala takiej wściekłej żądzy, • aż mnie to przeraziło; widziałam się jakby od zewnątrz, tak jakbym Zbserwowała siebie i swoje poczynania na jakimś wielkim ekranie. Ob- 1 załam wargi i popatrzyłam z góry na Michaela, aż wydało mi się, że to Russell, lecz nagle przypomniało mi się, że przecież nienawidzę Russella. ^en oto Denzel Washington musi mi go zastąpić, pomyślałam i uśmiech- nęłam się do niego złośliwie. Drugą ręką cały czas gładziłam swoje biodro, z góry na dół, i oddychałam ciężko, tak że widziałam, jak moja pierś wznosi się i opada. To było wspaniałe uczucie. — Chodzi mi o to, czego oczekujesz od mężczyzny? Co chciałabyś, aby dla ciebie zrobił? Michael wyrzucał z siebie słowa, choć ja wolałabym, aby raczej był cicho. — Mówisz poważnie? — zapytałam wracając do rzeczywistości. — Najzupełniej. — Wszystko — odrzekłam usiłując zatrzymać swoją nową osobowość, ale było już za późno. Odeszła. — Powiedz bardziej konkretnie. Spojrzałam na Michaela i zdałam sobie sprawę, że mówi zupełnie poważnie. Zdjęłam kieliszek z nocnego stolika i postawiłam na podłodze, po czym usiadłam naprzeciwko niego w nogach łóżka i zapytałam: — Naprawdę chciałbyś wiedzieć? — Dlatego właśnie pytam. Splótł ręce i założył pod głowę. Dziwna rzecz, ale Michael wydał mi się teraz bardziej atrakcyjny. Ciekawe dlaczego, zastanawiałam się. Zadał mi pytanie, więc uważałam, że powinnam powiedzieć mu prawdę; nic przecież nie tracę wykładając kawę na ławę. — Chcę mieć własny dom — usłyszałam swój głos. -— To nic trudnego. — W Scottsdale. — Mam dom w Scottsdale. — Doprawdy? — Tak jest. Co jeszcze? — Chciałabym wyjeżdżać na długie weekendy. W tym momencie poczułam, że jego stopa pod prześcieradłem powęd- rowała pod moje krocze, a jej wielki palec wsunął mi się do pochwy jak do namiotu. — Co jeszcze? ~~ Chciałabym chodzić do restauracji przynajmniej dwa razy w ty- godniu. 61 ie •ie al na ym Je, 329 — Co dalej? — Chciałabym wyjść za mąż i mieć dzieci. Dwoje lub troje. — Co jeszcze? — Nie pracować i zajmować się tylko domem, dopóki dzieci nie do szkoły. — Co jeszcze? — To chyba wystarczy, nie uważasz? — Nie żądasz zbyt wiele — stwierdził i zrobił ruch w moją stronę. Poczułam wilgoć w miejscu, gdzie powinnam mieć mokro już przed. tem. Wyprostowałam się i na kolanach posunęłam w jego kierunku Przyjrzałam się Michaelowi bacznie, bardzo bacznie, a on odpowiedział mi uśmiechem. Nie jest wcale taki zły, pomyślałam, i spójrzmy prawdy w oczy, Robin, on jest naprawdę dobrą partią, i do diabła, jest wolny, Uniosłam nakrycie i usiadłam na jego oklapniętej bryłce. Może uda mj się go odchudzić. Może uda mi się go nauczyć, jak dobrze pieprzyć. Jak bardziej skutecznie posługiwać się językiem. Może uda mi się skłonić go, aby zaczął się opalać, uprawiać gimnastykę i wówczas sprawy międzj nami jakoś się ułożą. Mogę przecież poprzycinać mu te włosy w uszach, czyż nie? Wsunęłam rękę między nogi Michaela i dotknęłam tego, co wyraźnie uważał za swoją zabójczą broń. — Jestem pewien, że się do ciebie przyzwyczaję — odezwał się. Objął mnie ramionami i zamknął oczy. Zapadł w sen. Zamierzałam go obudzić i odesłać do domu, ale po namyśle zmieniłam zamiar. Dobrze byio mieć w łóżku mężczyznę, nawet jeśli nie był Mężczyzną Moich Marzeń. Ja też zasnęłam, a kiedy się obudziłam, postanowiłam, że nie pozwolę mu odejść, póki nie da mi chociaż odrobiny przyjemności. Za wielu z nich odchodziło nie dawszy mi rozkoszy. Zmieniłam zatem pozycję, uniosłam biodra i sięgnęłam ręką pod spód, aż znalazłam to, czego szukałam. Pracowałam nad tym przez chwilę, aż stwardniał dostatecznie, Wówczas siadłam na nim okrakiem, napierając na niego energicznie. — A jakie są twoje pragnienia? — zapytałam spoglądając na Michaela i masując sobie piersi, tak aby przynajmniej widział, jak się to robi. — Myślę, że już się spełniają — odparł z uśmiechem. — Dlaczego tak sądzisz, Michaelu? — Od lat nie było mi z nikim tak dobrze jak z tobą, Robin. — To znaczy jak? — Tak jak teraz. — To powiedziawszy ogarnął mnie ramionami, a ja przez chwilę spoczywałam z głową na tej poduszce, jaką stanowił jeg1 tors. — Mogę ci dać wszystko, czego pragniesz, wszystko, czego po- trzebujesz, tylko mi na to pozwól — oświadczył. Niewiele myśląc odparłam: 62 _. Jesteś pewien tego, co powiedziałeś? ~Z- Dobrze wiem, co mówię. Obserwowałem cię przez trzy lata. Cze- łefli na tę okazję. Nie mam żadnych wątpliwbści. ^a Te słowa tak mi pochlebiły, że nawet nie zwróciłam uwagi na to, co czynią moje ciało. Napierałam mocno, kręcąc biodrami, a potem chyliłanl się nad nim i wyszeptałam mu do ucha: p0 __ Chcesz mnie uszczęśliwić już teraz? __Oczywiście — odrzekł. __Naprawdę chcesz? — Naprawdę. Zakołysałam się w tył i przód i delikatnie wepchnęłam sutki między ;ego wargi. — Spróbuj je ssać, tylko wolno i delikatnie. Posłuchał. Robił to tak jak trzeba, a ja zmiękłam cała jak wosk i przez następnych kilka minut Michael nie był już tłusty, niski i blady, ja znowu byłam młoda, piękna, seksowna i pożądana, a kiedy wreszcie zacisnąwszy powieki zwarłam się w sobie i poczułam, jak ciałem moim wstrząsa ten upragniony wewnętrzny spazm, wydało mi się, że Michael jest właśnie tym Prawdziwym Mężczyzną, i wszystko było wspaniale. Przynajmniej ten jeden raz. ić ;o Tl- Ue Die iał /na .ym Me, 329 NIE WYSŁUCHANE MODLITWY — Tank. — Co? — Wyłącz muzykę. — Co mówisz? — Powiedziałam ci, wyłącz tę cholerną muzykę! Gloria stała na górnym podeście w drzwiach sypialni, z gołymi po. śladkami i nie ruszyła się, dopóki dźwięki Run D.M.C nie przycichły. — A teraz, proszę cię, zadzwoń do zakładu i powiedz Phillipowi, że spóźnię się dwadzieścia minut. — Nie możesz sama zrobić tego, mamo? — Nie mogę, bo właśnie wchodzę pod prysznic, a poza tym, Tarik, uważaj i nie stawiaj mi się dzisiaj. Rób, co ci mówię. — Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zacznę na siebie zarabii i przestanę być twoim niewolnikiem. — Co ty powiedziałeś? — Nic. Gloria połknęła na sucho pigułkę na nadciśnienie, włożyła szlafro przewiązała się mocno paskiem i popędziła na dół. Ociekała poten głównie dlatego, że miała prawie dwadzieścia pięć kilo nadwagi. U sz, Tarika wisiał saksofon. Miała ochotę go nim udusić, ale tylko wspar! ręce na biodrach i spojrzała na niego płonącymi z gniewu oczami. — Słuchaj. Nie wiem, gdzie nabrałeś tych nieprzyjemnych manier, ale radzę ci, żebyś się ich wyzbył. I to jak najszybciej. Czy masz jakieś kłopoty, Tarik? — Ależ, mamo, dlaczego zaraz uważasz, że mam kłopoty? Nie mogf znaleźć telefonu. — Dobrze, już nie trzeba. 64 podeszła do kanapy, przerzuciła cztery poduszki i wyciągnęła spod • h aparat. Ukrywała go przed nim jak zwykle. Przyciskała guziki tarczy nl jej siły, aż wskazujący palec ześlizgnął się po nich; przerwała więc Z aczcła wybierać numer od nowa. 1 _-- Jednego możesz być pewien: jeśli nadal będziesz odzywał się do nie takim tonem i nie zmienisz swojej postawy, zobaczysz Wroga Pub- icznego dopiero wtedy, gdy zjawi się w twoim domu. A jeśli w piątek twoje oceny będą wyglądały tak jak w ubiegłym tygodniu, będziesz rozumiewał g-ę ze ^vszystkimi swoimi przyjaciółeczkami alfabetem Mor- ska, dopóki się nie poprawisz. Czy wyrażam się jasno? Tarik, który mierzył dobrze ponad metr osiemdziesiąt, spojrzał na matkę i rzekł: — Staram się jak mogę, ale tobie wszystkiego mało. Dlaczego wobec tego nie uziemisz mnie od razu? — Halo, Phillip? — Gloria, kotku, co się stało? — Spóźnię się trochę. Mógłbyś sprawdzić, kiedy mam pierwszą klientkę? — Bądź spokojna, kotku. Wszystko w porządku. Właśnie dzwoniła siostra Monroe, że się trochę spóźni, i powiedziałem starej poczwarze, że jeśli ma jakieś sprawy do załatwienia, niech je sobie załatwia jak długo zechce. Żartuję — dodał. — Bernadine odwołała wizytę o je- denastej. Powiedziała, że Onika zachorowała i musi pójść z nią do le- karza. Poza tym, kochanie, wczoraj wieczór jakiś pijany kierowca na motocyklu najechał na syna Gwen, ale na szczęście niegroźnie. Chłopak odniósł tylko parę drobnych obrażeń. Ale moim zdaniem powinni za- bronić jazdy na tych cholernych maszynach. One są bardzo niebezpie- czne i każdy... ' — Phillip? — Już dobrze. Przesunąłem siostrę Monroe na miejsce Bernadine. Gloria spojrzała na zegar wiszący nad kominkiem. Było piętnaście po dziewiątej. — A co z Desiree? Czy już przyszła? — Zgadnij. Gloria tylko potrząsnęła głową. Desiree zaczynała działać jej na nerwy; C14gle się spóźniała, bez przerwy wszczynała kłótnie, a ostatnio coraz więcej klientek uskarżało się na nią. Gloria zatrudniła ją niecały rok temu, bo nagle wśród czarnych kobiet w Phoenix nastała moda na obfitsze fryzury, a Desiree była specjalistką od plecionki. Gloria niechętnie by się JeJ pozbyła; przynosiła duży dochód. Ale Josepha nie było już od tygodnia 1 brakowało jej ludzi do pracy. śmy żyli- jego ków ktoś sobą. ?doba chód. ? spoj- tbliwie te parę zagrać i ciepło >rzyjem- Mc Nie lalę sobie tm podał o kasyna 'kować. dziwnym Ale, 329 Czekaj: ając na miłość 65 — Dziękuję ci, mój drogi — rzekła i odłożyła słuchawkę. — — No? — Co? — To znaczy, słucham, mamo. — Posłuchaj. Kto mnie prosił, żeby mu kupić samochód, kiedy będzje w ostatniej klasie? — Ja — odparł spuszczając głowę. — A kto przez ostatnie pięć lat miał prawie same piątki? — Ja. — A kto w ciągu ostatnich dwóch tygodni przynosił prawie same trójki i jeszcze dwójkę z plusem z gimnastyki? — Ja. — No więc co mam o tym sądzić? — Jedenasta klasa jest trudna, mamo. — Mówisz bzdury i wiesz o tym. Tarik, usiądź na chwilę. — Czy koniecznie? — Powiedziałam, sadzaj dupę. Tarik podszedł do sofy, wziął jedną z brzoskwiniowych poduszek i położył sobie na kolanie. — Odłóż tę poduszkę. Odrzucił poduszkę i czekał ze znudzoną miną. Gloria usiadła w skórzanym fotelu naprzeciwko i przyglądała się synowi dłuższą chwilę. Nie myślała w tym momencie o prysznicu ani o tym, że musi jechać do zakładu. — Przy takich słabych postępach, jeśli się nie poprawisz, możesz mieć kłopoty z dostaniem się do college'u. — No to co? — No to co? — Gloria miała ochotę podbiec i wymierzyć mu policzek, ale zaprzestała tego, gdy chłopiec skończył trzynaście lat i zaczął spoglądać na nią z góry, a jego dłonie zrobiły się dwukrotnie większe od jej. — Ach tak, więc teraz, kiedy jesteś już dorosły, postanowiłeś zrezygnować z col- lege'u. — Chciałbym wstąpić do marynarki. — Do czego? — Do marynarki. Dlaczego nie podoba ci się ten pomysł? — Nie o to chodzi. I tak potrzebne będzie ci świadectwo maturalne. Do marynarki nie przyjmują bałwanów. — Och, dostałem raptem parę trójek i jedną parszywą dwójkę i już od razu stałem sie bałwanem. — Czy ja nazwałam cię bałwanem? — Nie. 66 __jesteś bystrym chłopcem, Tarik, i nie chcę, żebyś skończył jak • którzy z tych ulicznych chuliganów. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego Upuściłeś się w nauce? ,;•_, __ Już ci powiedziałem. * '?< __Czy powodem twego rozdrażnienia nie jest przypadkiem fakt, że dziś wieczór ma nas odwiedzić twój ojciec? __Nie. __To co cię dręczy? .__Nic mnie nie dręczy, mamo. __ Może powiedział ci coś przez telefon, co cię zdenerwowało? — Nie — odparł i zerwał się z kanapy. — Słuchaj. Nie widziałem faceta od dwóch lat, a on raptem dzwoni i mówi, że ma okienko w swoim harmonogramie i może się ze mną spotkać. I ja mam burzyć swoje plany, ponieważ on nagle zapragnął mnie zobaczyć? Po co? Nie mamy sobie nic do powiedzenia i nie dla mnie przyjeżdża; tu chodzi o ciebie. — To nieprawda, wiesz o tym. Nie musiał dzwonić. Nie musiał ci proponować, że zabierze cię na wycieczkę do Wielkiego Kanionu, a jednak to zrobił. — Gdzie spał, kiedy tu był ostatnim razem? — Uważaj, co mówisz. Nie twój interes, gdzie spał. — To przecież tylko przystojny facet, na którego poleci każda kobieta. Mam nadzieję, że nie masz złudzeń, że mu na tobie zależy. Gloria porwała telefon i rzuciła w niego, ale Tarik był szybszy i uchylił się w porę. Spojrzał na nią wywracając oczy białkami do góry i pobiegł do swego pokoju. Usłyszała, jak trzasnął drzwiami. Co miała począć z tym chłopakiem? Przez piętnaście, szesnaście lat nie było na świecie lepszego syna niż Tarik. Nie powinna była zabierać go z tej chrześcijańskiej szkoły. Teraz odzywa się jak chuligan, ubiera się jak chuligan, za nic nie włoży na nogi butów, tylko tenisówki, których ma chyba siedem czy osiem par, i wszystko na nim jest za duże. Słucha wyłącznie muzyki rap, jakby nie było innej, i nosi kolczyki, dwa w jednym uchu. Włosy na czubku ściął płasko, a z tyłu głowy powycinał zygzakowate linie. Udała się na górę i zapukała do jego drzwi. — Tarik? — Słucham? — Czy możesz otworzyć na chwilę? Proszę cię. — Słyszę cię i tak. — Tarik, otwórz, do cholery. — Gloria, która używała brzydkich słów, tylko gdy była bardzo zła, sama otworzyła drzwi. — Słuchaj. Nie Podoba mi się nasza kłótnia. Pogódźmy się. — To nie ja się kłócę, mamo. Naskakujesz na mnie z byle powodu. I 67 — Nie chcę się kłócić i przepraszam cię. Ale, Tarik, dawniej ro mawialiśmy o wszystkim. Byliśmy parą przyjaciół. Zmieniłeś się i ^ wiem już, jak do ciebie podejść. — Nie zmieniłem się, mamo. Słuchaj, jeśli masz ochotę teraz ze nit, rozmawiać, to rozmawiaj. a Nie ułatwiał jej zadania. Wciągnęła głęboko powietrze i wyrzuci) dręczącą ją myśl. a — Pamiętasz naszą rozmowę o narkotykach? — Jakie znowu narkotyki? — zapytał zdejmując tenisówki i zmienia. jąc je na inne, z wyższymi cholewkami. — Pamiętasz rozmowę o presji środowiska? — Pamiętam. — Czyż nie uzgodniliśmy, że jeśli kiedykolwiek będziesz miał ochoti spróbować, powiesz mi o tym. Przyjdziesz z tym do mnie. — Ach tak, to znaczy, że według ciebie zacząłem brać narkotyki prawda? — Nie powiedziałam tego, Tarik, lecz naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. Zachowujesz się tak arogancko, a twój stosunek... — Nie biorę żadnych narkotyków, mamo. Wierz mi. Nie jestem taki głupi. Chciałbym, żebyś miała do mnie trochę zaufania — powiedział zawiązując podwójnie grube sznurowadła i zaciskając kokardkę. — Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale mam nadzieję, że nie jest to mc takiego, o czym nie mógłbyś powiedzieć mnie lub swemu ojcu. Zerwał się i wyrzucił ręce w górę. — Chyba nie mówisz tego poważnie. Ten człowiek nie jest moim ojcem, on jest moim tatusiem. Gdyby był moim ojcem, mieszkałby razem z nami i pomagał ci w wychowaniu mnie. Gdyby był moim ojcem, nie ograniczałby się do wysyłania czeku. Zabierałby mnie na mecze baseballowe, do kina, gdziekolwiek — wszędzie. Wiem coś o dandysach, którzy produkują dzieci i chełpią się tym. Wielebny Jones mówił nam na obozie, na który nas wziął w ubiegłym roku, że dziecko może zrobić każdy, ale żeby być ojcem, trzeba być mę> czyzną. Widuję tego łobuza raz na dwa lata i mam się z tego powodu wzruszać? To ty się tym przejmujesz, mamo. Czy mogę iść do kina? Pozwalasz? Wiedziała, że nawet jeśli powie nie, on i tak pójdzie, gdy tylko ona przestąpi próg. — Postaraj się tylko być w domu przed szóstą. — Dobrze — przyrzekł i założył swego walkmana. — Możesz mi dać dziesięć dolarów? — poprosił. Gloria wyjęła banknot z torebki. — Dzię- kuję — rzekł. Pochylił się i jak zwykle cmoknął ją w policzek. Był* , jwiona, że zdobył się na ten gest, ale bardzo jej to ulżyło. Patrzyła za m \®k pędził po schodach wybijając prawym ramieniem takt do rytmu nl. t'anl piosenki czy melorecytacji, czy jak to się u nich nazywa. Wróciła do sypialni, włączyła wentylator sufitowy, po czym udała się a łazienki wziąć prysznic. Co miała zrobić z tym chłopakiem? Miała adzieję, że nie wplątał się w narkotyki, szczególnie w ten, który był "statnio w modzie — crack. Było to wyjątkowe świństwo. Bardzo wiele • j klientek przeżywało z tego powodu dramaty rodzinne. Gloria nie miała noięcia, co to za substancja, ale musi być niezwykle silna, bo każdy, kto jej spróbował, uzależniał się błyskawicznie. W Oakland, gdzie się wy- chowywała, najgroźniejsza była heroina. Ale nie przypominała sobie, aby heroina rozpowszechniała się tak szybko jak to paskudztwo. I jak zwykle upodobało sobie szczególnie kolorowych. Gloria kupiła dom w tej dzielnicy dlatego, że cieszyła się opinią czystej i bezpiecznej. Zamieszkiwali ją w większości przedstawiciele klasy średniej, głównie biali. Jej zdaniem był to najlepszy sposób, by uchronić Tarika przed wpływami ulicy i zapewnić mu wykształcenie w jednej z najlepszych szkół w Phoenix, wolnej od gangów i narkomanów. Zdjęła szlafrok, na głowę włożyła czepek i weszła pod prysznic. Nie przeżyłaby, gdyby coś przydarzyło się jej synowi. Miała go już siedem- naście lat. I nieustannie o niego drżała. Drżała z niepokoju, gdy nie wracał na czas do domu, i siedziała ze słuchawką w dłoni zastanawiając się, czy nie czas dzwonić na policję, bo serce mówiło jej, że on leży martwy na dnie jakiegoś kanału lub na poboczu mało uczęszczanej drogi. Martwiła się, czy obrała właściwą metodę wychowawczą. Już dawno oddała go Bogu w opiekę, ale ciągle miała wątpliwości, czy nauczyła go odpowied- nich rzeczy w odpowiednim czasie; dobrych manier, uprzejmości, wielko- duszności, szacunku dla innych i dla siebie oraz dumy z koloru swojej skóry. Czy wpoiła w niego, jak zachowywać się przy stole i w restauracji, jak odzywać się sensownie, jak bronić swojego zdania i jak walczyć, gdy argumenty nie pomagają. Nie roztkliwiała się nad nim, gdy cierpiał z powodu otartego kolana, upadku czy zranionych uczuć; przekonywała go, że nie należy wstydzić się płaczu i że nie trzeba zwracać uwagi na rówieśników, którzy przezywali go mięczakiem. Tłumaczyła mu również, dlaczego nie kupuje mu zabawek militarnych z wyjątkiem wodnych ka- rabinków. Nie była jednak pewna, czy zrobiła tyle, ile powinna, i czy zrobiła to w sposób należyty. Chciała być dobrą matką, zapewnić Tarikowi dostęp do wszystkich dóbr kultury, na które było ją stać. Kiedy w wieku siedmiu lat objawiły sic u niego zainteresowania muzyczne, zaczęła posyłać go na lekcje gry na pianinie; kiedy jego płuca rozwinęły się już na tyle, że mógł grać na 69 trąbce, kupiła mu klarnet; a kiedy już w liceum dostał obsesji na punkCj saksofonu sopranowego, kupiła mu i ten instrument. Przez wszystkie t lata, gdy Gloria śledziła jego rozwój —jak zaczął samodzielnie posługi^, się łyżką, jak po raz pierwszy sam zawiązał sobie sznurowadło, jak nauc^i się jeździć na dwukołowym rowerze, jego pierwszy szkolny występ, p() raz pierwszy rozkwaszony w bójce z kolegami nos — trawił ją macierzy^ ski niepokój, była bowiem świadoma, że odpowiada za kształtowanie ludzkiej osobowości. A potem obserwując jego pierwsze sukcesy sport0. we — w koszykówce, w piłce nożnej — widząc pierwsze ślady zarostu na jego brodzie i górnej wardze, pierwsze dowody męskiej siły, kiedy wytaczaj jej samochód z dróżki dojazdowej, Gloria doświadczyła innej niepewności, płynącej ze zrozumienia, że oto przygotowuje swego syna do roli mę> czyzny. A jeśli zapomniała o czymś ważnym? Jak się o tym dowiedzieć? Kiedy? I od kogo? A co będzie, jeśli wyrośnie z niego maminsynek? Żałowała, że tak długo pozwalała mu spać w swoim łóżku, ale było to silniejsze od niej. Przez pierwsze lata, potem jak wyprowadziła się od rodziców do własnego mieszkania, czuła się taka samotna. Jej łóżko zawsze było zimne. A drobne ciałko Tarika dawało tyle ciepła, a kiedy jego maleńka stopka ocierała się o jej nogę, Gloria miała pewność, że nie jest na świecie sama. Zaszła w ciążę na ostatnim roku college'u. Jej koleżanki, które „wpa- dały", pędziły bez wahania do ginekologa, aby przerwać ciążę, ale Glo; nie potrafiła się na to zdobyć. Była katoliczką i chociaż rzadko ki chodziła teraz do kościoła, wiedziała, że seks przed ślubem jest poważn grzechem. Nie chciała obciążać swego sumienia kolejnym ciężkim kroczeniem przeciwko boskiemu przykazaniu. Koleżanki starały się przekonać, że zabieg jest prosty i bezpieczny i że nie powinna przejmow; się Bogiem, ponieważ to ona, i tylko ona będzie ponosiła ciężar chowania małej istoty. Gloria jednak bardzo się bała i doszła do wniosku, że dziecko to nie jest aż tak wielka kara za grzech. Rodzice nalegali, aby poślubiła ojca Tarika, ale Gloria i na to się nie zgadzała. W gruncie rzeczy nie była wcale dziewczyną Davida. Spotka się z nim parę razy — podobnie jak połowa czarnych dziewcząt z miai teczka akademickiego. I tak jak większość z nich skrycie się w nii podkochiwała. Ale czy można było się oprzeć, patrząc jak David szybkimi1 ruchami swoich mocnych nóg skacze przez płotki w takim tempie, że jego biało-niebieski dres rysuje się jak sina smuga. Unosząc się w górę o tyczce wyglądał jak zwiewna balerina, a skacząc w dal — jak piękny kangur. Jego bieg na czterysta metrów przypominał lot czarnej błyskawicy. Gloria, wówczas jedna z najatrakcyjniejszych dziewcząt w miasteczku akademic- kim — nosiła rozmiar dziewięć — była dumna, że przez dwa lata opierała 70 r ? zalotom Davida. Nie miała ochoty być jedną z wielu w jego stajni. Ate 1eJ stanowczość tym bardziej go podniecała. Ostatecznie pewnego południa zgodziła się umówić z nim na kawę*. Z początku pograli trochę P jy-ęgle, a potem poszli do kina na wcześniejszy seans. Kiedy David nytał, czy pójdzie z nim na wielką zabawę korporacji studenckich, Gloria poczuła się tak zaszczycona tym wyborem, że przestała się opierać. To była noc szaleństwa, takiego szaleństwa, że kiedy po wypiciu czterech niw i dwóch rumów z coca colą obudziła się następnego dnia rano w jego studenckim pokoju, nie wiedziała, co się z nią dzieje. Była już w trzecim miesiącu, kiedy wreszcie zdobyła się na odwagę, aby go o tym powiado- mić. David przeraził się. — Dlaczego się nie zabezpieczyłaś? I dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz? — pytał. —- Nie wiem — to wszystko, co mogła powiedzieć Gloria. David, który jako lekkoatleta miał stypendium sportowe, został wy- typowany do reprezentacji na Olimpiadę 72. Gloria nie chciała niszczyć jego kariery swoją lekkomyślnością i zaniedbaniem; poprosiła go tylko o jedno — aby po urodzeniu dziecka uznał swoje ojcostwo. Oświadczyła, że nie ma do niego żadnych pretensji, chce tylko zawsze znać jego aktualny adres, tak aby wiedziała, gdzie go szukać, gdy dziecko będzie na tyle duże, że zacznie pytać o ojca. David początkowo opierał się, ale jego rodzice byli tak oburzeni nieodpowiedzialnym postępowaniem syna, że w końcu przystał na jej warunki. Gloria robiła specjalizację z teatru, ale nie mogła liczyć, że utrzyma się z aktorstwa. Dorabiała sobie, pracując przy projektowaniu dekoracji lub kostiumów, przy oświetleniu czy nawet charakteryzacji. Gdy zrobiła dyplom i urodził się Tarik, w Bay Area nie było dla niej pracy związa- nej z kierunkiem studiów. W wieku trzech lat Tarik zachorował ciężko na astmę; był tak uczulony, że praktycznie nie mógł przebywać na powietrzu. Czwartego lipca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego roku, na pikniku zorganizowanym przez kościół z okazji święta narodowego Ame- ryki, matka Glorii upuściła nagle na trawę salaterkę z sałatką kartoflaną łowiąc, że kręci jej się w głowie i że się dusi. Za kilka minut już nie żyła. Ojciec Glorii tak się przejął jej śmiercią, że w tydzień po pogrzebie, nie mogąc znieść samotności, postanowił pojechać do Alabamy odwiedzić rodzinę. Gloria była przeciwna temu pomysłowi, lecz on upierał się, twierdząc, że prowadzenie samochodu dobrze na niego wpływa. W drodze zasnął za kierownicą. Samochód przewrócił się, przygniatając go swym ^Czarem. Wkrótce potem Gloria zdecydowała się opuścić Kalifornię. Nic JeJ już tu nie trzymało. Postanowiła osiąść w Phoenix, choć nie znała 71 W w tym mieście nikogo. Było jej to jednak obojętne. Przynajmniej i będzie mógł tam swobodnie oddychać. Sprzedała domek rodziców, część pieniędzy ofiarowała kościołowi którego byli członkami, resztę umieściła w banku i zapisała się na kurs kosmetyczny. Gloria zawsze przecież strzygła, układała i farbowała włosy swoim sąsiadkom. Układanie fryzur wydawało jej się zajęciem równie pasjonującym jak zawód, który zdobyła w college'u. Przez następne kilka lat David przysyłał pieniądze i parę razy odwiedzi) Tarika. Astma trochę mu ustąpiła. Pomagały też zastrzyki przeciwaler. giczne, które dostawał raz w tygodniu. Nadal jednak nie mógł się bawić na trawie, a jego pierwszy futerkowy ulubieniec, królik, był zarazem ostatnim. Mając pięć lat Tarik nie pamiętał ojca. David doznał kontuzji kolana, która przekreśliła jego karierę sportową. Na nowo podjął studia, zrobił dyplom magisterski i został fizykoterapeutą kontuzjowanych spor- towców. Mieszkał w Seattle i pozostał kawalerem. Ciągle podróżował i widywał Tarika raz na parę lat. Gdy Tarik skończył sześć lat, zaczął dopytywać się o ojca. Umiał już pacierz i Gloria zawsze mu mówiła, że jeśli będzie czegoś bardzo pragnął, czegoś, co jest osiągalne, powinien o to prosić Boga. A Pan Bóg, jeśli uzna, że na to zasługuje — wysłucha jego modlitwy. I tak Tarik zaczął się modlić o tatusia — co wieczór. Glorii, gdy tego słuchała, serce pękało z żalu. — Nie martw się — pocieszała go. — Kiedyś mamusia wyjdzie za mąż i będziesz miał tatusia, który zamieszka razem z nami. — Dlaczego jeszcze go nie ma? — dopytywał się stale. — Musisz dać Bogu czas — odpowiadała. Mając siedem lat, Tarik stracił część swojej wiary, ponieważ Bóg nie odpowiadał na jego prośby. I wtedy zaczął prosić Glorię o maleńką siostrzyczkę lub braciszka. Starała się mu wyjaśnić, że w tym celu musi mieć najpierw męża. — Ale mnie masz, chociaż nie masz męża — upierał się. Tłumaczyła mu, że to bardzo trudno mieć dwoje dzieci nie mając męża, po czym szukała na półce książeczki, która by odwróciła jego uwagę, i na tym rozmowa się kończyła aż do następnego razu. Gloria nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jej życie kręci się wokół syna, do czasu gdy dorósł na tyle, że wolał spędzać wolny czas z rówieś- nikami niż z nią. Wtedy przekonała się, że jedzenie może zastąpić towa- rzystwo. Kiedyś Bernadine poradziła jej, aby częściej wychodziła z dom1' i udzielała się ludziom. Ale Gloria zatraciła już umiejętność współżyć^ z ludźmi, zwłaszcza z mężczyznami. Nie wiedziała, jak z nimi postępować. traktowała ich więc jak małe dzieci; chciała stać się niezastąpiona, uprze' 72 kiedy jest nie uczesane. Zadzwoń. Nie chciała wspominać przez telefon, że zna już prawdę. Miała jeszcze chotę zadzwonić do Robin, ale kiedy spojrzała na siostrę Monroe, która Wprost kipiała z niecierpliwości, postanowiła przesunąć to na później. Kiedy wróciła do domu, Tarika jeszcze nie było. Była prawie siódma. isjie odłożywszy nawet torebki, znów zadzwoniła do Bernadine i znów uSryszała automatyczną sekretarkę. __ Słuchaj, Bernie. Mam nadzieję, że czujesz się dobrze. Joseph po- wiedział mi, co się stało, czekam więc na twój telefon. Strasznie się o ciebie martwię i nie zasnę, dopóki się nie dowiem, jak to wszystko znosisz. Proszę cię, zadzwoń, bez względu na porę. Potem zadzwoniła do Robin, ale jej również nie było w domu. Zo- stawiła więc tylko wiadomość z pytaniem, czy rozmawiała z Bernadine, i z prośbą o możliwie szybką odpowiedź. Sprawa pilna. David miał przyjechać koło ósmej. Pomyślała o kolacji i doszła do wniosku, że byłoby nieładnie nie mieć nic do jedzenia, gdyby się okazało, że jest głodny. Trzeba też było pomyśleć o Tariku. Ale nie chciało jej się siekać, krajać, szatkować. Zanim usłyszała tę wiadomość o Bernadine, modliła się, aby David został na noc. Ale teraz nie miało to dla niej znaczenia. Myślała tylko o przyjaciółce. Wstała i poszła do garażu, aby wyjąć z zamrażarki sos do spaghetti. Włożyła go do kuchenki mikrofalowej, aby się rozmroził, po czym udała się do sypialni, aby sprawdzić, jak wygląda. Na bluzce widniało parę włosków, więc strzepnęła je starannie. Jej farbowane kruczoczarne włosy były ścięte poniżej podbródka. Gdyby nie to, że jej twarz była taka nalana, ścięłaby je jeszcze krócej. Phillip zawsze się z nią przekomarzał. — Cóż z tego, że jesteś trochę za tęga, kotku. I tak jesteś ładna. Uwielbiam twoje wysokie kości policzkowe. Pokazuj to, co masz najład- niejszego. Gloria spojrzała na swoje zdjęcie z Tarikiem, które wisiało na ścianie. Na tej fotografii mogła mieć najwyżej rozmiar dwunasty, podczas gdy teraz nosiła osiemnastkę, a najlepiej czuła się w dwudziestce. Na wszelkie sposoby próbowała się odchudzić, ale podejmowane przez ostatnie dwa lata głodówki źle wpływały na stan jej nerwów. Tak ją to męczyło, że w końcu porzuciła myśl o odchudzaniu i pogodziła się z tym, że jest gruba 1 Prawdopodobnie taka pozostanie. 77 Gloria przegryzała właśnie krakersy z serem, popijając je niskokai ryczną pepsi w półlitrowej puszce, kiedy zadzwonił telefon. Była to Roty — Cóż to za pilna sprawa? — zapytała. — Rozmawiałaś z Bernie? — zagadnęła ją Gloria pociągając łyk peps — Rozmawiałam z nią w zeszłym tygodniu. Czemu pytasz? — Miałaś od niej jakąś wiadomość? — Nie. Przestań się bawić ze mną w ciuciubabkę, Glorio. Co się sta}oi — John ją zostawił. — Powtórz. — John ją zostawił. — A nie mówiłam, że to kawał drania? — Dla białej kobiety. — Nie, Glorio, jestem pewna, że zmyślasz. — Mówię serio jak nigdy. Joseph opowiadał, że spotkał ją w niedzielę w Circle K, sprawiała wrażenie nieprzytomnej i musiał odwieźć ją do domu. Od tej pory nie słyszałam, żeby ktokolwiek miał z nią kontakt, Dobrze byłoby znać nazwisko jej matki, mieszka gdzieś w Sun City. Dwa razy zostawiłam jej wiadomość w automatycznej sekretarce, ale jeszcze się nie odezwała. — Dobrze, postaram się ją złapać. Dam ci znać, jak tylko czegoś się dowiem. Ale, ale, chwileczkę. Zdaje się, że to dziś wieczór ma przyjść do was ojciec Tarika? — Już wkrótce powinien tu być, ale z kolei nie mam pojęcia, gdzie podziewa się mój syn. — Słuchaj, zadzwoń do mnie, jak tylko od ciebie wyjdzie. — Mam nadzieję, że nie wyjdzie. — Posłuchaj, panno Frygido. Jeżeli coś złego stało się Bernie, będę musiała cię niepokoić. Czekałaś latami, poczekasz jeszcze kilka minut. — Daj spokój, Robin, mam nadzieję, że z Bernie wszystko w porządku. — Ja również. Do usłyszenia. Odłożywszy słuchawkę, Gloria wyszła przed dom, aby zobaczyć, czy nie ma gdzieś w pobliżu Tarika. Nigdzie go jednak nie było. Usłyszała, jak włącza się zraszacz. Stała w ogródku przed domem pośród pustynnej roślinności. Rosły tam różne rodzaje opuncji, pałczaki, saguaro, szkarłatna i różowa werbena, meksykańskie strelicje królewskie i drzewa jadłoszyna. Przypomniała sobie, że kiedyś barwy pustyni wydawały jej się brzydkie i nieciekawe. Teraz ten ogródek wyglądał jak oaza. Wróciła do domu, nastawiła garnek z wodą na spaghetti, potem przygotowała sałatę. Smarowała właśnie masłem francuską bułkę, kiedy znów odezwał się telefon. Miała nadzieję, że to Bernadine. — Mamusiu, czy mogę zostać na noc u Bryana? 78 lol I Nie wygłupiaj się. Twój tatuś lada chwila się zjawi, r garść i wracaj do domu. I to już. Nie żartuję, Tank. tyłe jsjie mam ochoty się z nim widzieć. - j więc bierz _ Co takiego? __- Powiedziałem, że nie chcę go widzieć. __ Tarik, twoje postępowanie tylko pogarsza sytuację. Nie zmuszaj mnie, abym przyszła po ciebie. Daj mi matkę Bryana do telefonu. __Nie ma jej w domu. A jeśli po mnie przyjdziesz, to mnie nie zastaniesz. Dlaczego to robisz, Tarik? O co ci chodzi? i facet był nieobecny przez całe moje życ; wizyty, myśląc, że mnie tym uszczęśli znam go i nie chcę go znać. — Umi Mam nadzieję, że nie zostanie na noc. pogrzebany. Gloria zrozumiała teraz, dlaczego był ł i ? r_ czego to robisz, lanie/ u co ci uwimi Ten facet był nieobecny przez całe moje życie, dlaczego teraz składa -"?"'*" *vi-wćiar» he. rnnie tym uszczęśliwi? Czego on ode mnie chce? Nie znam go i nie chcę go znać. __- len VUXl uyi nicuuwiij ] odświętne wizyty, myśląc, że n ~i„v»? Nie znam go i nie chcę przez całe moje życie, dlaczeg mnie tym uszczęśliwi? Czego ć Umilkł na chwilę, po czym dodał: A tu był pies taki niegrzeczny przez cały tydzień. — No cóż, słuchaj, nie będę cię zmuszać, żebyś się z nim zobaczył, ale dlaczego nie powiesz mu o tym sam? — Po prostu nie mogę, mamo. — Dobrze — westchnęła. — Zostań więc. Postaram się coś wymyślić, aby mu wytłumaczyć. Ale co z planami na jutro? — Powiedz mu, żeby z nich zrezygnował, albo wyślij go do braci Warner. Słyszałem, że poszukują tam statystów. — Uważaj, co mówisz, Tarik. — Przepraszam, mamo. I dziękuję, że spełniłaś tym razem moją prośbę. Czy możesz jeszcze coś dla mnie zrobić? — Co takiego? — Nie baw się za dobrze dziś wieczór. Odłożył słuchawkę, zanim zdążyła mu coś odpowiedzieć. To wszystko była jej wina. A przecież chciała tylko, żeby wiedział, kto jest jego ojcem. Nic więcej. Teraz zdała sobie sprawę, że więcej wyniknęło z tego szkody niż pożytku. Nie miała pojęcia, co powie T^—"'-1-«>' Mieszała sos do spaghetti, gdy doszedł ją zgrzyt hamującego samo- chodu Podbiegła i zerknęła przez zasłonki. Wygląda doskonale, pomyś- lała, obserwując go, jak wysiada z auta. Tarik ma jego budowę. Silną i muskularną. Ponieważ nie chciała, aby sobie pomyślał, ze oczekuje go niecierpliwością, odsunęła się od okna. Kiedy zadzwonił dzwonek, liczyła do trzech, zanim poszła otworzyć. Nabrała głęboko powietrza ł i l tł drzwi policzyła do trzech, p w płuca i wolno otworzyła drzwi. — Witaj, David — powiedziała. 79 — Witaj, Glorio — odparł i uścisnął ją lekko. Wszedł i usiadł krześle. — Jak się miewasz? — Dobrze — odrzekła. — Świetnie wyglądasz — stwierdził. Wiedziała, że ma na myśli jej tuszę, niemniej odpowiedziała: — Dziękuję. Miał na sobie granatowy garnitur i jasnoróżową koszulę oraz, ja^ zdążyła zauważyć, jedwabny krawat i pantofle z prawdziwej jaszczurczej skóry. Tym razem był całkowicie ogolony — przedtem zawsze nosił wą. sik — i przypominał modela z okładki magazynu GQ. — Trzeba przyznać, że masz fantastyczny ogródek — stwierdził to prostując, to krzyżując nogi. Zachowuje się niezwykle oficjalnie, pomyślała. Nie, to nie było tylko to. Gdyby zamknęła oczy, mogłaby przysiąc, że to mówi biały. — Dziękuję — rzekła. — A więc — zapytał bębniąc palcami po poręczy krzesła — gdzie jest Tarik? — Nie ma go w tej chwili w domu. — Zdążyłem zauważyć. Kiedy wróci? — Nie wiem dokładnie. — Czy powiedziałaś mu, o której ma się mnie spodziewać? — Powiedziałam. — Wobec tego w czym problem, Glorio? — Widzisz, on ma pewne opory przed zobaczeniem się z tobą. — Ja również czuję się niezręcznie. Właściwie nawet nie wiem, dla- czego tu przyjeżdżam. Nie znam chłopaka, a przecież to już prawie dorosły człowiek. David wyraźnie sprawiał wrażenie spiętego. Gloria widziała, jak drgają mu mięśnie podbródka. Wydawało jej się również, że słyszy, jak zgrzyta zębami. — Zrobiłam spaghetti, gdybyś chciał coś zjeść — zaproponowała. Jej głos brzmiał teraz równie oficjalnie jak jego. — Nie, dziękuję, nie jestem głodny — odparł. W głosie jego wy- czuwało się napięcie i było widoczne, że jest zdenerwowany, ale Glorii to nie dziwiło. — Może kieliszek wina? — Z przyjemnością. Kiedy więc Tarik wróci do domu? — Jutro — odparła i popędziła do kuchni. — Zaczekaj, Glorio. Powiedziałaś: jutro? — Tak — odrzekła. — Nie fatyguj się. Nie będę pił wina. — Podniósł się z krzesła. Gloria odwróciła się i spojrzała na niego. Na jej twarzy odmalował się wyraz zawodu. 80 Wyjeżdżasz? — spytała. Tak — odparł. Jesteś tu mile widzianym gościem*: Mógłbyś zostać. Zostać? — powtórzył. i '?! Widzisz, po prostu pomyślałam sobie, że może... ponieważ ostat- ni razem... no wiesz, po prostu pomyślałam sobie, że może i tym razem zechcesz pobyć trochę z nami. ' _— Posłuchaj, Glorio. Chciałbym pomówić z tobą szczerze. __ O czym? — O mnie. — Nie rozumiem. — Pamiętasz, co się wydarzyło, kiedy byłem tu ostatnim razem? .__Oczywiście, pamiętam. — Pamiętasz, jak zareagowałem na ciebie? — No, tak. — A czy wiesz dlaczego? — Myślałam, że to dlatego, że tak utyłam. — To tylko część prawdy. — A jaka jest cała prawda? — Przez parę lat byłem biseksualny — wyjaśnił z całym spokojem. — Jaki? — Nie przesłyszałaś się. Ale teraz już nie jestem. Teraz jestem homo- seksualistą. — Czym jesteś? — Cóż cię tak dziwi? Byłaś ostatnią osobą, którą miałem o tym poinformować. I dobrze, że mam to już za sobą. — Słuchaj, nie musisz uciekać się aż do takich wykrętów, jeśli nie chcesz spędzić tu nocy. Rozumiem. — Mówię prawdę, Glorio. Za długo kłamałem i doszedłem do wnios- ku, że czas najwyższy, abyś się dowiedziała. Aha, zatrzymałem się w Bilt- more — mówił kierując się do drzwi. — Gdy Tarik wróci, powiedz mu, gdzie jestem. Jeśli nie odezwie się do południa — znikam. Dosłownie i w przenośni. Jeśli kiedykolwiek chciałby się ze mną zobaczyć, inicjatywa musi wyjść od niego. Otworzył drzwi, podszedł do samochodu i zajął miejsce za kierownicą, ^anim zapalił, odwrócił się i spojrzał na Glorię. Na jego twarzy widniała całkowita obojętność. Patrzyła, jak wypożyczona niebieska celebrity wy- jeżdża tyłem z jej uliczki. Spoglądała w ślad za nią, aż zniknęła za zakrętem. Zraszacz wyłączył się. Gloria cofnęła się i zamknęła drzwi. Siadając ciężko na krześle, zauważyła, że odpadł jej górny guzik od bluzki. Nie schyliła się jednak, by go podnieść; nie była w stanie wykonać żadnego ruchu. POŻAR Gdy Joseph wyszedł, Bernadine włożyła szorty i trykotową bluzkę, spakowała podróżne torby dzieci i kazała im wsiąść do samochodu. Skierowała się w stronę Sun City. — Na co jedziemy do babci? — zapytała Onika. — Mówi się dlaczego. Ponieważ mamusia i tatuś wyjeżdżają. — A dlaczego nie zabieracie nas ze sobą? — zapytał John junior. — Bo tam, gdzie jedziemy, wolno przebywać tylko dorosłym. — Nie moglibyśmy zostać z ciocią Robin? — Nie, nie możecie. — Nie chcę jechać do babci — zaprotestował. — Dlaczego nie? — Ponieważ jest niemiła. — To nieprawda — odparła Bernadine. — To prawda. — Mówicie tak dlatego, że nie pozwala wam robić wszystkiego, co wam się podoba. — Och, och. Krzyczy na nas bez przerwy, prawda, Onika? — Nie bez przerwy — zaprotestowała Onika. — Ale krzyczy. — Słuchajcie. Wasza babcia ma niski głos i dlatego wam się wydaje, że ona na was krzyczy, ale wcale tak nie jest. — Nie pozwala nam nawet bawić się przed domem. — Ani za domem na podwórku. — Nie wierzę wam. — Nie pozwala nam zrywać ani pomarańczy, ani grapefruitów i za- brania wchodzić na wysokie drzewa. — Owoce nie są jeszcze dojrzałe. A z drzewa możecie spaść. 82 __- Każe nam wcześnie chodzić spać i nie ma u niej Nintendo, i w jej domu jest nudno. .__To niedobrze. Ale przestań jęczeć, j John junior westchnął tylko zrezygnowany. Bernadine wiedziała, że mówią prawdę. Jej matka Geneva rzeczywiście czasami nieznośna, ale kochała swoje wnuki. Miała tylko dziwny d śi lh di yła czasa , j sposób okazywania tej miłości. Po dwudziestu ośmiu latach prowadzenia szkolnego autobusu miała dosyć dzieci. Wyjątek stanowiły jej własne wnuki, chociaż czasami Genevie zdarzało się zapomnieć, że są to żywe istoty, a nie manekiny. — Mamo, Onika nie zapięła pasa. — Onika, zapnij pas. Bernadine nacisnęła guzik odtwarzacza kompaktowego na Autumn George'a Winstona. Zawsze włączała ten utwór, kiedy chciała się zrelak- sować, a w tej chwili nie była w stanie słuchać żadnej innej muzyki z wyjątkiem utworów fortepianowych. Wiedziała, że zapomniała o czymś ważnym, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć, o co jej chodziło. — Mamo, czy musimy znowu słuchać tej muzyki fortepianowej? — zapytał John junior. — Nie — odparła i wyłączyła aparaturę. — Raffi, Raffi, Raffi — domagała się Onika. — Przestań skamleć. Słyszę cię — rzekła. Nie miała nastroju do dziecinnych melodii, ale co tam. Przerzuciła stos taśm, aż natrafiła na właściwą. John junior szukał teraz Waldo. — O, jest Waldo. Znów go znalazłem, mamusiu. Onika nigdy nie mogła znaleźć Waldo, a John junior nie chciał jej powiedzieć, gdzie jest, gdy już go znalazł, i Onika zaczynała płakać, a Bernadine musiała im grozić odebraniem książki, ale on i tak pokazywał jej go tylko wtedy, gdy płacz siostry stawał się już nie do wytrzymania. Ale Gdzie jest Waldo? zapewniało jej trochę spokoju podczas jazdy. — Dobrze, już dobrze — odezwała się pojednawczo do Johna junio- ra. — A teraz zobaczymy, jak długo będzie cisza. Minęła minuta. — Mamusiu, spójrz, McDonald — wykrzyknęła Onika. — Jestem głodna. I chcę zabawkę. Czy możemy zjeść Happy Meal? Zgódź się, mamusiu, zgódź. — Ja też jestem głodny — poparł siostrę John junior. — Ale ja chcę McNuggets z sosem barbecue i frytki, i koktajl waniliowy. — W porządku, w porządku. Tylko niech będzie spokój. Bernadine nie miała czasu założyć gogli. Skręciła, aby podjechać pod °kienko baru i zamówić posiłki. 83 — Mamusiu, możemy zjeść tutaj? Chcę pobawić się piłkami — (jQ magała się Onika. — Ja nie chcę tu jeść. Zaraz będzie inspektor Gadget. Zjedzmy u bab. ci, mamusiu, dobrze? — Bądźcie cicho. Już podjeżdżamy pod okienko. Śpieszę się i uje mam ochoty tu siedzieć. Zjecie w samochodzie i niech wam idzie ua zdrowie. Zrozumiano? — Tak — odparła Onika. John junior nie odpowiedział, tylko przerzucił wielką stronice w książce. — O, znowu znalazłem Waldo. Wręczając dzieciom pudełka z jedzeniem, Bernadine zwróciła uwagę na włosy Oniki; były w zupełnym nieładzie. Nie czesała ich od dwóch czy trzech dni i głowa dziewczynki przypominała stracha na wróble. Chciała jej zrobić trwałą, ale John nie pozwolił nakładać na głowę swej córeczki żadnych chemikaliów. Onika miała niezwykle bujne i gęste włosy, za- platane w długie i grube warkocze, a skórę na głowie tak wrażliwą, że ilekroć usłyszała o czesaniu, podnosiła płacz. Od kilku miesięcy Ber- nadine, która miała już serdecznie dość tego ciągłego zawodzenia, co sobota oddawała ją w ręce Glorii, aby zrobiła porządek z jej głową. Teraz zaś, gdy John odszedł, postanowiła, że za tydzień od najbliższej soboty, kiedy to przypadają również urodziny Oniki, każe zrobić dziewczynce trwałą. Bernadine była na ostatnim długim odcinku drogi prowadzącej do Sun City. Była to dwupasmowa jezdnia używana głównie przez starszych kierowców, którzy nie lubią rozwijać większej szybkości. Przed nią ciągnął się długi sznur pojazdów i Bernadine zdążyła wypalić trzy papierosy, zanim wreszcie przejechała owe dziesięć kilometrów dzielące ją od miejsca, gdzie należało skręcić. Dzięki Bogu, że jest to pora kolacji, pomyślała. Sun City było sterylnie czystym miasteczkiem zamieszkanym głównie przez starszych ludzi. Matka jej bardzo je lubiła. Dwa lata temu, po śmierci ojca Bernadine, Geneva sprzedała dom, w którym przeżyła czterdzieści dwa lata, i przeniosła się tutaj. Chciała być blisko któregoś ze swych dzieci, na wypadek gdyby coś się z nią stało. Dwaj bracia Bernadine mieszkali w Filadelfii, niecałe piętnaście minut drogi od domu Genevy. Uliczka, przy której stał dom matki, była jak zwykle pusta. Najdrob- niejszy listek nie zaśmiecał chodnika. Starannie przystrzyżone trawniki wyglądały jak zielony aksamit. Drzewa palmowe o krzaczastych koronach stały w równym rzędzie. Nigdzie nie było widać samochodów, bo par- 84 anie przy krawężnikach było wzbronione. Bernadine podjechała pod matki i nacisnęła klakson. Był to budynek z suszonej na słońcu j jkb łiłj ł \^ki d tj Hm matki i nacisnęła klakson. By t by j aZo\voczerwonej, jakby wypłowiałej cegły. \^szystkie domy w tej przecz- my były jednakowe. Kiedy matka się tu wprowadziła, Bernadine kilka- krotnie się myliła, a za każdym razem drzwi otwierała jej ta sama siwo- włosa staruszka. Geneva pojawiła się na progu z rękami wspartymi na biodrach. Mimo fąCa miała na sobie sportowy dres w kolorze lawendy. Sprawiła sobie też chyba nowe okulary. Gdyby nie siwe włosy, Geneva w wieku sześć- dziesięciu czterech lat nie wyglądałaby na więcej niż pięćdziesiąt. Twarz miała właściwie bez zmarszczek. W ubiegłym roku Bernadine namówiła ią aby dała odpocząć włosom i przestała je farbować. Krótkie, wijące się, miały teraz naturalny siwy kolor. Geneva przestrzegała diety, bo zawsze miała skłonności do tycia, co drugi dzień odbywała dwukilometrowy spacer i trzy razy w tygodniu chodziła na wodny aerobic. Mieszkała w reprezentacyjnej części miasta, toteż Bernadine była rada, kiedy matka nauczyła się wreszcie właściwie malować. Bernadine ze zdziwieniem stwier- dziła, że matka wygląda lepiej od niej. A przecież powinno było być odwrotnie. — Cóż za niespodzianka — odezwała się Geneva. — Co się stało? Nie mogłaś się dodzwonić? — Nie — odparła Bernadine i wysiadła z samochodu. Dzieci biegły już w kierunku domu. — Witaj, babciu — zawołały jednocześnie. — Witajcie, moje kluseczki. Co ja widzę na głowie tego dziecka? — Nie miałam czasu jej uczesać. — Na wszystko inne masz czas. Powinnaś mieć i na to. Bernadine nie miała ochoty spierać się dzisiaj z matką. Nie była w nastroju i chciała zażegnać sprzeczkę w zarodku. Geneva przy każdej sposobności wytykała jej błędy wychowawcze. — Nie miałabyś nic przeciwko temu, aby dzieci zostały u ciebie parę dni? — zapytała. — Dokąd się wybierasz? — Do Sedony. John i ja chcemy trochę odpocząć. — Ile to ma być te parę dni? — Cztery albo pięć. — A co ze szkołą? Wiesz, że nie mogę wozić ich taki kawał przez kilka dni z rzędu. — Zadzwonię do szkoły i uprzedzę, że będą nieobecne przez parę dni. — W następnym tygodniu jest rodeo, mamusiu — przypomniał jej John. — Mamy tylko trzy dni zajęć. 85 Bernadine zupełnie wyszło to z pamięci, ale to nie to usiłowała sobj» przypomnieć. — Świetnie. Będziecie mieli cały tydzień wolny. John junior skakał z radości, ale Onika była wyraźnie nieszczęśliwa — Ja wolę chodzić do szkoły — oświadczyła. — Nie bądź głupia — strofował ją. — Pierwsza klasa nie jest ważna — Jest ważna, a ja jestem w tym tygodniu solenizantką. — To nie teraz, tylko w następnym tygodniu — sprostowała Bernadine — Czy u was wszystko w porządku? — zwróciła się Geneva d0 Bernadine. — Jak najbardziej. Chcemy tylko parę dni odpocząć. — A teraz powiedz mi jeszcze raz. Kiedy zamierzasz odebrać dzieci? — W piątek wieczorem, a najpóźniej w sobotę rano. Może być? — W sobotę o ósmej rano mam lekcję golfa, ale nic się nie stanie, jeśli ją opuszczę. W żadnym razie nie mogę się jednak spóźnić na autobus do Laughlin. Wyrusza punktualnie o dziesiątej. — Znowu jedziesz do Laughlin? — A dlaczegóż by nie? Ostatnim razem wygrałam dziewięćdziesiąt trzy dolary. I doskonale się bawiłam. — Możesz być pewna, mamo. Wracam, to znaczy, wrócimy na tyle wcześnie, abyś swobodnie mogła zdążyć na swój autobus. Geneva przyjrzała się córce badawczo. — Wejdziesz czy zamierzasz stać tu i piec się w słońcu? — Powinnam już jechać. Muszę się spakować. — Gdzie jest John? — Chyba w drodze do domu. — Jesteś pewna, że wytrzymacie tylko sami we dwoje przez czte- ry dni? — Tak, mamusiu. Bernadine wiedziała, co matka ma na myśli. Geneva od początku nie lubiła Johna, a ponieważ nie należała do osób, które trzymają gębę na kłódkę, kilka lat temu powiedziała Bernadine wprost, że za bardzo po- zwoliła Johnowi wejść sobie na głowę. — Niektóre kobiety pozwalają, aby mężczyzna zdominował je zupeł- nie. Jeśli na to pozwolisz, cóż ci pozostanie? Czekam tylko dnia, kiedy mi powiesz, że się z nim rozwodzisz. Zresztą o ile go znam — pod- sumowała — to pewnie on zostawi cię pierwszy. — Odejdź od tych kwiatów — upominała teraz Johna juniora. —' I chodź tu do mnie. — Podszedł wolnym krokiem do babki, która prze- ciągnęła szorstką ręką po jego głowie. — Masz za długie włosy. Kiedy to ostatni raz byłeś z tatusiem u fryzjera? 86 r __Nie wiem — odparł. _— Przywiozłaś dzieciakom coś do ubrania? Bernadine sięgnęła na tylne siedzenie i Wydobyła podróżny neseser Barbie Oniki i plecak Spider-Man Johna juniora. Dzieciaki podbiegły do samochodu i chwyciły swoje bagaże. — A teraz posłuchajcie, co wam powiem. Chcę, abyście zachowywały sie grzecznie, słuchały babci i robiły wszystko, co wam każe, tak żeby nie musiała się przez was denerwować. — Pochyliła się i ucałowała swoją dwójkę. — Do zobaczenia za parę dni. Kocham was. — Do widzenia — zawołały i pobiegły w stronę domu. __Nie tak szybko — upomniała je Geneva. Bernadine pomachała im na pożegnanie. Wyjęła Raffi i włożyła Geor- ga Winstona. Cały samochód wypełniał zapach barbecue. Odwróciła gło- wę i zobaczyła wymazane sosem tylne siedzenie, walające się po podłodze pudełka po Happy Meal i McNuggets. Zanim Bernadine wydostała się na bezkolizyjny przejazd, zatrzymała się przy Circle K i kupiła kolejne trzy paczki koolsów. Wydawało jej się, że droga do domu zajęła jej zaledwie kilka minut, choć jechała prawie czterdzieści. Znalazłszy się pod domem, sięgnęła ręką do przeciwsłonecznej klapy i nacisnęła pilota, aby otworzyć drzwi garażu. Zaparkowała swój samochód przy cherokee, stojącym obok forda z czterdziestego dziewią- tego roku: John trzymał go pod pokrowcem. Kilka minut Bernadine siedziała nieruchomo w samochodzie słuchając pracy silnika. Rękami mocno ściskała kierownicę. Nie chciało jej się opuszczać auta. Nie chciało jej się wchodzić do domu i błądzić po pustych pokojach. Ale musiała. Chociaż wiedziała, jakie to jest uczucie, kiedy się zostaje samą. Potem zaczęła płakać. Potem przestała. Za chwilę znów dostała napadu takiego płaczu, jakby serce miało jej pęknąć z bólu. Wyciągnęła chusteczkę ze schowka na rękawiczki, wytarła nos, osuszyła oczy i nakazała sobie: A teraz wysiadaj. Chwyciła torebkę i znowu nacisnęła pilota. Zanim jeszcze zdążyła wejść do domu, usłyszała, jak drzwi garażu zatrzaskują się za nią. — Halo — zawołała głośno. Odpowiedziało jej własne echo, ponieważ duży pokój — jak na połu- dniowym zachodzie określano ogromne pomieszczenie w centrum domu służące za salon, jadalnię i bawialnię — miał ściany z cegieł, sufit o po- wierzchni pięćdziesięciu metrów i grube betonowe kolumny. . Bernadine usiadła na kanapie, czując, jak skórzane obicie przykleja JeJ się do ud, otworzyła torebkę i wyciągnęła papierosy. Zapaliła. 87 1- ie ić ło Tl- Jie jie lał na ym de, 329 Zaciągnęła się dymem. Potem zapaliła drugiego i wsunęła paczkę sów wraz z pudełkiem zapałek do kieszeni szortów. Spojrzała na ny kominek, tak wielki, że można było w nim stanąć, bez śladu p^ Chwilę lustrowała uważnie cały pokój. Wszystko było w nim cholery, nienaganne. Znudziło jej się to patrzenie, wstała więc i licząc po dro^e kafelki — naliczyła ich czternaście — udała się do sypialni. Zatrzasną drzwi, padła na łóżko i zrzuciła sandały. Zamknęła oczy, ale po sekun. dzie otworzyła je znowu. Spojrzała na sufit. Ujrzała na nim liczbę siedemset trzydzieści dwa. Cyfry tej nie było na suficie, była zapisana w jej pamięci. Oznaczała, jak powiedział jej John, ile razy kochali sjc w życiu. Pamiętała, kiedy ta liczba wynosiła pięćdziesiąt jeden i ja]j wstrząsnęło nią odkrycie, że liczył ich akty miłosne. Po pewnym czasie nic, co robił, nie zdołało jej zadziwić. Nie mogła uleżeć z zamkniętymi powiekami, ponieważ oczy jej nie były zmęczone. Czując, że ogarniają zdenerwowanie, wstała, zażyła Xatiax i wyszła z sypialni. Przyjrzała się książkom na półkach zajmujących całą ścianę. Było tam około tysiąca tomów, ułożonych na ogół w porządku alfabetycznym. John twierdził, że jest to najlepszy sposób na odszukanie bez trudu odpowiedniej lektury. W tym cholernym domu panował zbyt wielki porządek. Wszystko leżało na swoim miejscu. Otworzyła garderobę Johna. Buty ustawione były porządnie, w równym rzędzie. Koszule uło- żone kolorami: białe, kremowe, jasnoniebieskie, różowe. Garnitury poseg- regowane w zależności od firmy, poczynając od Adolfo; tak samo spor- towe marynarki, spodnie, również krawaty. John pienił się wprost z wście- kłości, gdy odkrył kiedyś zaplątaną w jego koszulę bluzkę Bernadine. Stojąc teraz pośrodku jego garderoby zdejmowała z wieszaków ubra- nia i zarzucała je sobie na ramię, tyle ile się dało na raz. Wyszła z sypialni, minęła duży pokój, wzięła z kuchni swoją parę kluczy i nacisnęła umiesz- czony w ścianie guzik od garażu. Rzuciła stos ubrań na chodnik przy wjeździe, po czym zasiadła za kierownicą BMW i opuściła wszystkie okna. Wyprowadziła samochód na sporą odległość od domu, otworzyła tylne drzwi i rzuciła odzież na siedzenie. Bernadine musiała sześć razy obrócić tam i z powrotem, zanim opróżniła wszystkie wieszaki Johna. Otworzyła górną szufladę w jego komodzie. Cała bielizna złożona była porządnie i równo, tak jak lubił. Wiedziała o tym dobrze, ponieważ jej obowiązkiem było pamiętać, aby nie pomieszać podkoszulków z rę- kawami z tymi bez rękawów, a wyciętych z tymi pod szyję. Kalesonki nie mogły leżeć razem ze slipkami. Skarpetki ułożone były również kolora; mi — od ciemnych do jasnych. Wrzuciła bieliznę do kosza na śmieci i udała się z nim do łazienki, gdzie zgarnęła jego drobiazgi toaletowe wraz ze szczoteczką do zębów i elektryczną maszynką do golenia. Ułożyć wszystko na stosie skarpetek. Kiedy wróciła do sypialni, zauważyła 1 nstątorb — To nie będzie konieczne — odrzekł. — Zawsze chciałem zobaczy Phoenix. Nigdy nie byłem w Arizonie; może zostanę tam parę dni i 2a bawię się w turystę. Słyszałem dużo o Sedonie. Proponuję więc —- dod8i nachylając się ku mnie — zostawić rzeczy własnemu biegowi. — Spqjr2ai na mnie, jakby już wszystko zostało ustalone, a potem rzucił okiem na kartę. — Co wybierasz? Chciałam odpowiedzieć, że tego, na co mam ochotę, nie da się znale& w karcie, ale zamówiłam befsztyk z imbirem. Lionel oświadczył, że nje jada czerwonego mięsa, i zamówił jarzyny po japońsku. Czekając, dzieli^. my się uwagami, jak to wspaniale, że wreszcie wczoraj, po dwudziestu siedmiu latach, uwolniono z więzienia Nelsona Mandelę. Chyba z godzinę rozmawialiśmy o problemie apartheidu, a potem przerzuciliśmy się na lżejsze tematy, stwierdzając zgodnie, że Denver jest bardzo nudnym miastem. Przez ten czas mój umysł zarejestrował, że za dwa dni ten człowiek zasiądzie w mojej celice, aby mi towarzyszyć półtora tysiąca kilometrów na autostradzie międzynarodowej. Uparł się, żeby odprowadzić mnie do domu. Kiedy znaleźliśmy się w holu, podziękowałam mu za kolację, powiedziałam dobranoc, a on pocałował mnie w policzek. Musiało mnie to trochę podniecić, bo znalazł- szy się w windzie, zaczęłam sobie wyobrażać, jak to skręcamy z autostrady w jakieś ustronne miejsce i nie będąc już w stanie opanować pożądania, zaczynamy się namiętnie kochać na tylnym siedzeniu samochodu. Przy- pomniało mi się jednak, że siedzenie jest pośrodku wygniecione i nierówne. Cholera. Zaczęłam żałować, że nie mam większego samochodu. Taki buick na przykład byłby w sam raz. Zatelefonowałam do Bernadine, która w tym czasie zostawiła mi wiadomość, że ma dla mnie coś ważnego. — Cześć, dziewczyno — odezwałam się słysząc jej głos w słuchawce. — Cześć. Miałam właśnie do ciebie dzwonić — odparła zmęczonym głosem. — Co się stało, Bernie? — John wyprowadził się z domu. — Nie, kłamiesz. — Już dwa tygodnie temu. — I dopiero teraz mówisz mi o tym łajdactwie? — To mnie zdrowo pieprznęło, nie nadawałam się do niczego. — Dlaczego nie zadzwoniłaś? Wsiadłabym w pierwszy samolot i już byłabym u ciebie. Wiesz o tym dobrze. Cholera, Bernie. 106 r - Już wszystko dobrze. Naprawdę. __ Chwileczkę. Zacznijmy od początku. Dokąd on poszedł? I dlaczego A szedł? Czekaj. Niech zgadnę. Chodzi Ó kobietę? 0 __O białą dziewczynę. * >' __ Jasna cholera! '? __ W każdym razie teraz, kiedy to się stało, jestem zadowolona, że tego skurwiela już nie ma. Chciałam tylko, żebyś zanim przyjedziesz, była orientowana w sytuacji. __Naprawdę dobrze się czujesz? Nie wydaje mi się, aby twój głos brzmiał zbyt radośnie. __Właśnie wróciłam do domu, ale mówię prawdę. Wszystko w po- rządku. Po prostu jestem zmęczona. Będę jednak ogromnie szczęśliwa, kiedy wreszcie przywleczesz tutaj swój czarny tyłek. ?— Ja również. A co z dziećmi? — Nic im jeszcze nie mówiłam. Myślą, że John jak zwykle znowu gdzieś wyjechał za interesami. Oczywiście powiem im za jakiś czas. Muszę tylko zastanowić się, w jaki sposób to zrobić. W każdym razie będę ci miała mnóstwo do opowiedzenia. — Nie mogę wprost uwierzyć w takie draństwo. — Niestety, to prawda. — A teraz ty zgadnij, co się stało. — Co takiego? — Moja tak zwana przyjaciółka wystawiła mnie do wiatru i zamiast niej jedzie ze mną facet, Lionel, pamiętasz? — Ten, którego poznałaś na sylwestra? — Tak. Będziemy musieli przenocować w motelu po drodze, ale w piątek powinniśmy być na miejscu. Od razu kieruję się do ciebie. — W takim razie zostawię klucz pod wycieraczką. W piątek biorę sobie wolny dzień. Muszę spotkać się z moją adwokatką, bo podobno są jakieś sprzeczności w naszych oświadczeniach o stanie majątkowym. Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale jestem pewna, że o jakieś jego kolejne łajdactwo. To chyba nie zajmie mi dużo czasu. Potem mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, muszę odebrać dzieci ze szkoły i wpaść do matki. — Nadal nie mogę uwierzyć w to świństwo, Bernie. — Były chwile, że mnie samej trudno było uwierzyć, dziewczyno. — Twoja matka już wie? — Jeszcze nie, ale znasz jej zdanie, będzie tylko zadowolona. — Mam nadzieję, że nie sterczysz samotnie w domu, dostając bzika od ciągłych rozmyślań? — Tak było rzeczywiście, ale pamiętasz, wspominałam ci o moich Przyjaciółkach, Glorii i Robin? 107 — Pamiętam. — Otoczyły mnie taką opieką, jakbym za chwilę miała przenieść »• na tamten świat. Wychodziły ze skóry, żeby mnie ratować. W ubiegfyj tygodniu Robin wzięła dzieci do siebie na weekend, a Gloria wyciągn»i mnie do kina na The War of Roses. Wszyscy twierdzili, że to bard^ zabawna komedia, ale ja wysiedziałam na tej bzdurze tylko do poło\w i wyszłam. Kawałek dalej grali Men Dont Leave, machnęłam więc ręta i poszłam dalej. Wreszcie zobaczyłam, że grają Steel Magnolias. To byt film, dziewczyno. W każdym razie moje przyjaciółki nie pozwalają ^ teraz za dużo pracować. Ale muszę czytać Onice w kółko na okrągło te same bajeczki i pomagać Johnowi juniorowi w doświadczeniach przyrod. niczych. Teraz na przykład potrzebuje octu i proszku do pieczenia. A więc do zobaczenia. I nie martw się o mnie. Baw się dobrze w czasie podróży. Odłożyłam słuchawkę i przyglądałam się, jak Yasmine skacze p0 skrzynkach i pudłach. — Jasna cholera — wyrzekłam i to był cały mój komentarz. Zajechałam przed dom Lionela o piątej trzydzieści. Yasmine siedziała w koszyku podróżnym, który umieściłam na wierzchu walizki na tylnym siedzeniu. Bagażnik był wypchany po brzegi. Kupiłam kilka zabawek dla dzieci Bernadine, co okazało się zupełnie bezsensowne, ponieważ zajęł mnóstwo miejsca. Napełniłam termos napojem Five Alive z tłuczonym lodem, kupiłam parę plastikowych kubków, wielką torbę kartoflanych chipsów i trochę owoców, które włożyłam do podróżnej chłodziarki. Dom był niewielki. Na zaśnieżonym podjeździe do garażu na wspor- nikach, czy jak się to tam nazywa, stał zardzewiały stary samochód Nigdzie nie widziałam jeepa. Chciałam zadzwonić, ale nie mogłam znaleźć dzwonka, wobec czego zapukałam. W drzwiach pojawił się Lionel w czar- nym trykotowym dresie z kapturem. W półmroku, mimo że miał usta wymazane pastą do zębów, wydał mi się atrakcyjny. — Wejdź — wymamrotał. — Zaraz będę gotowy. Zajęłam miejsce na sofie, tak niskiej, że omal nie skręciłam sobie karku siadając. Mieszkanie pozbawione było, jak ja to nazywam, planu kolorystycznego czy „wyglądu", do czego wyraźnie pretendowało, ałe było czyste. Ot, kawalerowie, pomyślałam i zachichotałam. Przez mgiełkę odświeżacza, która jeszcze unosiła się w powietrzu, przebijał jakiś stęchły, trudny do zidentyfikowania zapach. Rozejrzałam się po pokoju. Taki sprzęt stereo miałam będąc w co- llege^. Setki kaset piętrzyły się jedna na drugiej. Po kątach walały się pootwierane książki, a koło siebie zobaczyłam Sztukę interesów Donalda 108 jjjpa. W następnym pokoju, który wyglądał na jadalnię, tyle że nie Lło w n*m stom> teżały porzucone na środku podłogi dwa komplety eżarków. ot, mężczyźni. Uniosłam się, ąby^ przyjąć wygodniejszą pozycję, C wtedy zauważyłam przy drzwiach wejściowych dwie wypchane torby 'nortowe. Jak długo planuje zostać w Phoenix? __ Śmiejesz się z mojego kawalerskiego mieszkania? — zapytał wy- nurzając się z głębi domu. __Nie. Zastanawiam się tylko, gdzie w moim samochodzie zmieszczą się te bagaże? — Nie martw się. Jakoś je upchnę. Włożył puchową kamizelkę, wziął torby, zamknął frontowe drzwi i wyszedł. Obrócił się ku mnie z uśmiechem. — Wyglądasz na damę, która jeździ czerwonym samochodem — stwierdził otwierając drzwi od strony pasażera. — A co jest w tej klat- ce? — zapytał wciskając swoje torby między tylne siedzenie. — To Yasmine, moja kotka. Błagam, nie mów mi tylko, że jesteś uczulony na kocią sierść. — Nie — odrzekł. — Ja tylko nie znoszę kotów. Napełniliśmy bak na stacji benzynowej przy Chevron, przeszliśmy przez ulicę do Circle K, kupiliśmy kawę i kilka pączków i wjechaliśmy na autostradę 25. Lionel wyraził chęć prowadzenia, co było mi bardzo na rękę. — Jeździsz jeepem? — zapytałam. — Już nie. Sprzedałem go parę miesięcy temu. — Ach tak — odparłam i postanowiłam nie dowiadywać się dlaczego. Pierwsze trzysta kilometrów przeleciało nam w świetnych nastrojach. Lionel prawie cały czas bawił mnie rozmową. Poinformował mnie, że zajmował się kiedyś handlem nieruchomościami i nawet nabył pewną posiadłość, ale kiedy dowiedział się, ile można zarobić na handlu wozami strażackimi, sprzedał ją i kupił dwa takie wozy. Przez kilka lat wiodło mu się całkiem nieźle, ale potem koniunktura się skończyła; powstała silna konkurencja, a służby przeciwpożarowe nie wymieniały sprzętu tak często jak kiedyś. Wycofał się więc z tego interesu i wszedł w spółkę z facetem, który namówił go na import z Korei i Japonii różnego — jak się wyraził — chłamu, dowodząc, że będzie to świetny wteres. Lecz ubiegły rok nie przyniósł im spodziewanych zysków. Rynek był już nasycony, a jego partner postanowił się wycofać — ot- Wiera wraz z żoną pensjonat w jednym z modniejszych ośrodków sPortów narciarskich. Lionel musiał go spłacić. Oddał wszystko, co 109 miał, a w dodatku większość jego kontrahentów też się wycofała. ^Sli wał ich przekonać, aby postawili na sztukę afrykańską, która je zdaniem ma wszelkie szansę stać się przebojem na amerykańskim ryT ku, ale oni nie okazali zainteresowania tym pomysłem. Jego obecn sytuacja jest więc niezbyt wesoła. Poszukuje sposobu, aby się wydosta/ z impasu. — Jakie są twoje dalsze plany? — zapytałam. — Wieprzowina — odparł. — Co takiego? — Wieprzowina. Na wieprzowinie można dobrze zarobić. — Wydawało mi się, że jesteś wegetarianinem. — Jestem, ale co z tego? — Jeśli jej nie jadasz, to dlaczego chcesz nią handlować? — Uważasz, że każdy, kto ma sklep z alkoholem, jest alkoholikiem? — Oczywiście że nie. — Poznałem takiego faceta, który jest jednym z największych eks- porterów wieprzowiny w kraju, i od miesięcy usiłuję się z nim skontak- tować. Spotkałem go na ranczo w Cheyenne. Upoważnił mnie, żebym do niego zadzwonił, jeśli będę miał kiedyś chęć wejść do tego interesu. — No i co? — Jeszcze nie oddzwonił. Ale wyobraź sobie, wprost trudno uwierzyć w taki zbieg okoliczności. Potem jak wróciłem do domu po kolacji z tobą. dobrze poinformowany facet powiedział mi, że ten gość będzie pojutrze w Phoenix. Wiem nawet, w którym hotelu zamierza się zatrzymać i wszys- tkie inne szczegóły. Musiał mnie chyba uważać za głupią. Wprost odebrało mi mowę. Podczas gdy Lionel nawijał dalej, ja spoglądałam przez okno na góry. Myślałam o swojej nowej pracy. Nie tyle o pracy, ile możliwościach, jakie się z nią wiązały. Podczas rozmów wstępnych nie ukrywałam, że interesuje mnie produkcja, że nie zamierzam spędzić życia w dziale public relations. Zapewnili mnie, że starają się w miarę możności awansować ludzi spośród własnej załogi, a ponieważ wiedziałam, że jestem dobra w tym co robię, nie obawiałam się o przyszłość. Dowiodłam już co potrafię w przed- siębiorstwie gazowym. Zrobiłam dla nich kilka reklam i filmów instruk- tażowych, ale osiągnęłam pułap w swojej dziedzinie. Nie uśmiechała mi się myśl o mniejszych zarobkach, ale wiedziałam, że rozgłośnie telewizyjne zaczynają płacić dobrze dopiero wtedy, kiedy zaczyna się pracować przy kamerze. Oznaczało to, że przez jakiś czas będę musiała tyrać dzień i noc, a jednocześnie spieniężać swoje obligacje i bony depozytowe, aby spłacie kredyt i pomóc mamie. — Nudzę cię? — usłyszałam pytanie. 110 J lam _. Nie, Lionelu. Przepraszam. Jestem trochę zmęczona. Nie przywyk- wstawać tak wcześnie. __ A ja tak — odrzekł. — Codziennie o szóstej rano uprawiam jOgging. J__A więc to dlatego udaje ci się zachować taką dobrą figurę. po sów A więc to aiaiego uuajc ci się auiuwai, uuvą uu^cj aBmv Po części — odparł i mrugnął do mnie porozumiewawczo. Sięgnął ' . popielniczkę. Zapachniało starymi petami i popiołem z papiero- - Pozwolisz, że zapalę skręta? Ale nie w samochodzie, błagam. Jestem na to uczulona — skła- małam. — Może zatrzymamy się na chwilę? — Poczekam. Ja też jestem uczulony na dym papierosowy — odparł i odłożył popielniczkę. — Jaką muzykę masz w tym pudełku? Wyjęłam pudełko z kasetami i zaczęłam przeglądać. Proponowałam kolejno Phyllis Hyman, Simply Reda, Anitę Baker, Trący Chapman, a także The Whispers, Steviego Wondera i Michaela Jacksona, ale nic z tego mu nie odpowiadało. Nie słyszał również nigdy o Julii Fordham, a kiedy w końcu wymieniłam Czajkowskiego, roześmiał się głośno. — Proszę — rzekłam kładąc pudełko z kasetami między nami. — Wybierz sobie sam. — Nie, ty wybierz. — Powiedz, czego chcesz posłuchać? — Masz coś Kenny G.? — Tak — odparłam i włożyłam kasetę do magnetofonu. Nastawiłam na tyle głośno, abym nie musiała słuchać bredni Lionela, gdyby zaczął coś mówić. Potem zdecydowałam, że najlepiej będzie udawać, że śpię. Tak też zrobiłam. Musiałam jednak rzeczywiście zdrzemnąć się parę minut, bo wzdrygnęłam się gwałtownie, kiedy samochód nagle się za- trzymał. Znajdowaliśmy się przed stacją benzynową. — Ile kosztuje napełnienie twojego baku? — zapytał Lionel. — Około piętnastu dolarów. — Mamy jeszcze pół baku, ale moim zdaniem powinniśmy się zabez- pieczyć, aby brak benzyny nie zaskoczył nas na jakimś pustkowiu. Wręczyłam mu banknot dwudziestodolarowy. Lionel wyszedł i zatan- kował paliwo. Gdy czyścił przednią szybę, widziałam, jak para idzie mu z nozdrzy. Nie był wcale taki przystojny, jak wydawało mi się na początku. Mówiąc szczerze, przypominał konia. Ciekawiło mnie, ile jeszcze mamy Przed sobą kilometrów, więc spojrzałam na mapę. Dojeżdżaliśmy prawie do Trinidadu, co oznaczało, że mamy jeszcze do przejechania jakieś tysiąc dwieście kilometrów. Benzyna kosztowała siedem dolarów i trzydzieści centów, ale Lionel Usiadłszy nie oddał mi reszty. 111 — Może teraz ja poprowadzę? — Nie, siedź i odpoczywaj. zaproponowałam. Zanim dojechaliśmy do granicy Nowego Meksyku, poczułam wścieka głód. Miałam też ogromną ochotę zapalić. Zatrzymaliśmy się w mały*, miasteczku o nazwie Springer. Lionel zjechał na bok szosy, stanął w rozmieć łym śniegu i zapalił swego skręta. Ja sięgnęłam po papierosa. Udaliśmy się Co; przekąsić. Zamówiłam kanapkę z tuńczykiem, a Lionel hamburgera z frytka. mi i koktajl mleczno-truskawkowy. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem — Od czasu do czasu pozwalam sobie na hamburgera — wyjaśnił. Kiedy już skończyliśmy jeść, oświadczył, że jeszcze jest głodny, i Za. mówił porcję szarlotki. Wróciliśmy do samochodu i postanowiłam, że tym razem ja poprowadzę; nie wiedziałam, do jakiego stopnia ta mari- huana go odurzyła, a nie miałam ochoty przekonać się na własnej skórze. Zanim dojechaliśmy do Santa Fe, krajobraz zmienił się zupełnie. Wszystko wokół było zielone. Chciałam się zatrzymać, bo po raz pierwszy byłam w tych okolicach, a wiedziałam, że Santa Fe słynie jako Mekka artystów. Nigdy nie widziałam również domów z suszonej na słońcu cegły. Wreszcie chciałam kupić sobie jakąś biżuterię z turkusem. Ale Lionel sprzeciwił się. — Dlaczego? — zapytałam. — To jest pułapka na turystów. Wyciągają tylko od ludzi pieniądze. Za każdy drobiazg każą sobie słono płacić. — No i co z tego? Sprawiał wrażenie podnieconego. — Po prostu nie lubię częstych przystanków na autostradzie. A poza tym zdawało mi się, że chcesz jak najprędzej znaleźć się w Phoenix. — Masz rację — odrzekłam. — Im szybciej dojedziemy, tym lepiej. Uśmiechnął się nieznacznie, a ja poczułam nieodpartą chęć wyrzucenia go z tego cholernego samochodu. Robiło się już ciemno, gdy dojechaliśmy do Gallup. Byłam zmęczona prowadzeniem i zabrakło mi już tematów do rozmów. Aby przerwać monotonię podróży, zaproponowałam nocleg w motelu. — Do Phoenix zostało już tylko pięć godzin — zaoponował. — Nie jestem zmęczony i chętnie usiądę za kierownicą. — Jedziemy już dwanaście godzin. Marzę, aby wziąć prysznic, umy< zęby i rozprostować kości. — Rozumiem — zgodził się. 112 __Zamówię dwa pokoje. ^_ No wiesz, Savannah. Dlaczego chcesz wyrzucać pieniądze? Ja nie zę — protestował uśmiechając się. . ^ przejechaliśmy jeszcze parę kilometrów, a kiedy ujrzałam Great Wes- m zjechałam z autostrady. Zamówiłam jednak dwa pokoje. Biedna yaSrnine — prawie zapomniałam o jej istnieniu — nafaszerowana pastyl- kami nasennymi siedziała spokojnie w swojej klatce. Zaniosłam ją do nokoju. Wydostałam też z bagażnika przybory toaletowe i ubranie na zmianę. Lionel wszystkie swoje rzeczy zostawił w samochodzie. Był na- dąsany. Yasmine obudziła się, więc wypuściłam ją na podłogę i nakarmiłam. Ledwo usiadłam, do drzwi zapukał Lionel. Otworzyłam. — Wiem, że byłem upierdliwy. Przepraszam cię. — Nie ma za co, Lionelu. Myślę, że oboje jesteśmy porządnie zmę- czeni. — Wcale nie jestem zmęczony — zaprzeczył z uśmiechem. Teraz nie wiadomo dlaczego wydał mi się równie pociągający jak wtedy w sylwestra. — Może potrzebujesz kogoś na rozgrzewkę? — zapytał. — Wzięłam piżamę. — Myślę, że jestem cieplejszy niż piżama — przekonywał. Zastanawiałam się przez chwilę. Marzyła mi się przygoda miłosna podczas podróży. I do diabła, od pięciu miesięcy żyłam jak pustelnica. Chociaż Lionel działał mi na nerwy, pomyślałam, że może w łóżku łatwiej się z nim dogadam. Nie musiałam być zakochana, aby oddać się męż- czyźnie, a moje biedne ciało będzie mi wdzięczne za odrobinę strawy, bo dość się już wypościło. Postaram się zapomnieć o bzdurach, które plótł, jak nieraz już robiłam. Nie powinnam się zastanawiać, tylko przystąpić do akcji. Jeśli dopisze mi szczęście, pojutrze będę miała tego faceta z głowy na zawsze. — Proszę, wejdź — powiedziałam i włączyłam telewizor. — Muszę wziąć prysznic. Czuję się ohydnie. — Nie śpiesz się. Nie śpieszyłam się. Kiedy wyszłam z łazienki, leżał już rozebrany do naga na łóżku. Był cały owłosiony, lecz piękno jego męskiego ciała nic na tym nie traciło. Omal nie wyrwało mi się: A niech cię licho, Lio- nel — ale tylko upuściłam na podłogę ręcznik, którym byłam owinięta. Jeśli to miała być przygoda z marzeń, pragnęłam, aby miała odpowiednią oprawę. Ty pewnie też chcesz wziąć prysznic, prawda? — zwróciłam się do widząc, że mi się przygląda. Przysięgam, że bardzo bym chciała 1 "~ Czekając na miłość 113 — Zaraz wracam — obiecał. Padłam na łóżko i przez otwarte drzwi przyglądałam się jego syhvetc w zaparowanym lustrze, czując wzbierające we mnie pożądanie. Jak te dobrze, że nie wyjęłam spirali, pomyślałam. Zakręcił wodę, podszedł d° umywalki i wziął moją szczoteczkę do zębów. Czy on zwariował? Chcia łam mu coś powiedzieć, ale, daję słowo, zatkało mnie. Patrzyłam w mil. czeniu, jak wyciska pastę z tubki i czyści sobie zęby. Zanim skończył, ostygłam zupełnie. Starałam się znów wprawić w stan podniecenia, bo chciałam tego, było mi to potrzebne, ale kiedy potem włożył spodnie i kurtkę mówiąc, że zaraz wraca, wszystko mi przeszło Nie musiałam nawet pytać, dokąd się udaje. Gdy wrócił, wyraźnie pachniał marihuaną. Rzucił ubranie na krzesło po czym podszedł do łóżka i zwalił się na mnie. Ręce miał zimne jak lód a całował mnie tak, że nie mogłam złapać tchu. Po chwili poczułam, jak jego wielka gruba pała usiłuje wedrzeć się w głąb mojego ciała, ale nie byłam w stanie mu pomóc. W dodatku to, kurczę, naprawdę bolało. — Masz prezerwatywę, Lionelu? — Już nałożyłem — odrzekł. Sięgnęłam ręką, by sprawdzić. Kiedy on ją do licha zdążył nało- żyć? — zastanawiałam się. — Słuchaj, nie śpiesz się, mamy przed sobą całą noc. — Jestem bardzo podniecony. Od Nowego Roku myślałem o tym, co będę z tobą wyprawiał, i chyba się trochę gorączkuję, ale postaram się robić to wolniej. Równie dobrze mogłam mówić do ściany; wprawdzie wycofał się, ale zamiast, jak oczekiwałam, zająć się najpierw moją górą, wsadził mi głowę między nogi i zaczął mnie lizać i gryźć jak dzikie zwierzę. Musiało mu się chyba wydawać, że jestem bardzo podniecona, bo chwytając się wezgłowia łóżka, wiłam się i wykręcałam. Tymczasem ja starałam się tylko ochronić swoją clitoris, z obawy że mi ją odgryzie, jeśli się na nią natknie. Chciałam z tym skończyć, zanim mi coś uszkodzi. Wzięłam więc w ręce jego głowę i odepchnęłam ją. Potem jęknęłam, złapałam go za ramiona, wciągnęłam na siebie i zdesperowana zawołałam: — Proszę cię, wchodź już. — Już to robię, kochanie — odparł i dźgnął mnie jeszcze boleśniej niż przedtem. Wstrzymałam oddech i po chwili poczułam, że jego członek pogrąża się w mojej ciepłej jamce. Przystąpił do akcji i podczas całej tej tortury 114 pewnym momencie poiwuru., „ „ f. 1 mu się niedźwiedzi ryk. Nie przesadzam ani trochę. Grrrrrrrrr — warknął i zgrzytnął zębami, a oczy świeciły mu jak lasery. — Grrrrrrrrr — zawarczał znowu, podczas gdy jego pe- js __jak mi się zdawało — przewiercał mi klatkę piersiową na wylot. Chciałam go odepchnąć, ale bałam się, a on powtórzył to jeszcze raz, głośniej i bardziej przenikliwie. — Grrrrrrrrr — po raz kolejny zgrzytnął i w końcu opadł na mnie bez siły. Leżałam cichutko, nie ruszając się, przerażona nie na żarty. Nie miałam pojęcia, z kim poszłam do łóżka: i człowiekiem czy z bestią. Cholera. Dałabym sobie radę i bez niego. Uniknęłabym zbaczania z trasy i doświadczenia z tym cholernym byd- lakiem. Lionel położył się na wznak i westchnął. Ociekałam jego potem, ale czoło i pachy miałam suche. — Dobrze było — stwierdził. — Chciałbym to jeszcze powtórzyć, zanim rano wyruszymy w drogę. Osłupiałam. — Zaspokoiłeś mnie wystarczająco — zapewniłam go. — Nie, nie, nie — zaprotestował śmiejąc się triumfalnie. Odwrócił się i pocałował mnie w plecy. — Następnym razem będzie jeszcze lepiej. Kiedy usłyszałam, że chrapie, zaczęłam się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby ubrać się, porwać Yasmine i uciec z tego przeklętego pokoju, jak najdalej od jego czarnego tyłka. Usiłowałam zasnąć, ale nie mogłam. Przeciągnęłam więc sznur od telefonu do łazienki, zamknęłam drzwi i zadzwoniłam do Sheili. Opieprzyłam ją zdrowo. — Dziękuję ci ślicznie, żeś poznała mnie z tym palantem — oznaj- miłam, wyjaśniając, co się stało. Przepraszała mnie, co chwila wybuchając śmiechem. Ja również w koń- cu zaczęłam się śmiać. Chciała mi jeszcze koniecznie opowiedzieć o ich nowym samochodzie, ale byłam już zmęczona i kazałam jej to odłożyć na następny raz. Wróciłam do łóżka. Nie miałam zamiaru jeszcze raz narażać się na tę makabrę i postanowiłam wstać i ubrać się, zanim on otworzy oczy. Na szczęście Bozia mi sprzyjała, bo wykąpana i ubrana zażywałam właśnie dwa Advile, kiedy on się obudził i usiadł na łóżku. — Savannah? — Dzień dobry — powiedziałam. — Co robisz? — Wybieram się na dół do kawiarenki, aby przynieść nam coś do jedzenia. 115 e e ił — Nie dają tu śniadania do pokoju? — Nie wiem, ale muszę wyprowadzić Yasmine na dwór, aby łykn trochę świeżego powietrza. Postaraj się do tego czasu umyć i ogolić. Za wracam. Zanim zdążył coś odpowiedzieć, byłam już za drzwiami. Prowadziłam ja. Z Flagstaff zadzwoniłam do Bernie. Nie było jej w domu. Zostawiła^ nagraną wiadomość: „Nie będziesz miała okazji poznać Lionela, dziew. czyno. To jeden wielki, dziwaczny skurwiel. Oszust, jakiego świat nie widział. Zawiozę tego czarnego sukinsyna do motelu. Nie zniosłabym kolejnej nocy z tym płazem. Do zobaczenia". Byłam zadowolona, że podejmuję pracę dopiero za dwa tygodnie. Jeden Bóg wie, jak bardzo potrzeba mi kilku dni oddechu po tych przeżyciach. Kiedy mijaliśmy leżącą w pewnej odległości od naszej trasy Sedonę, Lionel zapytał: — Może ją zwiedzimy? — Nie — odparłam. — Dlaczego nie? — Trzeba by było zbaczać z trasy, a po drugie, w Phoenix oczekuje mnie przyjaciółka. — Przyjaciółka? — Tak, czyżbym nie zdążyła cię poinformować, że zatrzymuję się u przyjaciółki? — Nic mi o tym nie wspominałaś. — Mój plan jest taki: zamówię ci pokój w motelu na dzisiejszą noc i, tak jak obiecałam, opłacę powrotny samolot. Zaraz zobaczymy, ile kosztuje bilet. — Miałem nadzieję, że spędzimy jakiś czas razem, Savannah. Bardzo lubię twoje towarzystwo. Naprawdę. — Ja też dobrze się z tobą czuję, Lionelu, ale za trzy dni zaczynam nową pracę i muszę w tym czasie znaleźć sobie mieszkanie. — Nie wiedziałem, że tak szybko zaczynasz pracę. — Niestety. — Słuchaj — odezwał się wyraźnie zmartwiony. — W czym pracuje twoja przyjaciółka? — Czemu pytasz? — Z ciekawości. — Jest kontrolerem w przedsiębiorstwie obrotu nieruchomościami. — A co robi jej mąż? 116 __ Ona właściwie nie ma męża. Właśnie się rozwodzą. Ale on jest łaścicielem firmy software'owej. w błły ścicie y oczy mu rozbłysły. __To znaczy komputerowej? __ Tak — odrzekłam. .' __Słuchaj, kiedy znajdziemy się w Phoenix, czy mogłabyś mnie z nim ooznać? Chciałbym poradzić się go, jak wejść w interes komputerowy. Y^iem na ten temat bardzo dużo i od dawna nosiłem się z zamiarem nodzielenia się swymi pomysłami z kimś, kto w tym siedzi. __ Czy nie słyszałeś, co ci przed chwilą powiedziałam? __Tak, ale to, że oni się rozwodzą, nie znaczy wcale, że nie możesz z nim porozmawiać. — Posłuchaj, Lionelu. Spotkanie z nim byłoby dla mnie bardzo nie- zręczne, zważywszy okoliczności, których sama dobrze nie znam. — Czy mogę z tobą zamieszkać? — zapytał. Popatrzyłam na niego jak na wariata. — Bardzo mi na tym zależy — potwierdził. — Wysadzę cię, gdy tylko napotkamy jakiś motel w śródmieściu. — Wysadzisz mnie? — Tak. — Odrzucasz moje towarzystwo? — Nie w tym rzecz. Jestem zmęczona i mam tysiąc spraw do zała- twienia w najbliższych dniach. Przecież się jeszcze zobaczymy, prawda? — Mam nadzieję. Gdy wjechaliśmy w granice miasta, zatrzymaliśmy się przy stacji benzynowej i zapytaliśmy o drogę do centrum. Dojechaliśmy do Camel- back w pobliżu Dwudziestej Czwartej Ulicy, wzdłuż której rozciągał się rząd pięknych hoteli. Jechałam dalej. — Dokąd jedziesz? — pytał Lionel. — Gdzieś tu powinno być biuro turystyczne — odparłam. — Po co ci teraz biuro turystyczne? — dopytywał się. — Chcę ci kupić bilet na samolot, Lionelu. — Ależ dopiero co przyjechaliśmy. Chciałbym trochę pozwiedzać miasto. — Co stoi na przeszkodzie? -— Wydaje mi się, że chcesz się mnie jak najszybciej pozbyć. — Nieprawda. Jestem zmęczona, Lionelu, i mam wiele spraw na głowie. — Ja też mam już dosyć Denver, a z tego co widzę, Phoenix wygląda obiecująco. 117 ay li. ?o w DŚ 1. a 1. Nie zareagowałam na tę uwagę i gdy tylko zauważyłam biuro tu tyczne, skręciłam w jego stronę. Wyszliśmy z samochodu zostawia^ uchylone okno, aby Yasmine miała czym oddychać. Było bardzo cien^° Nareszcie! Weszliśmy. Natychmiast podeszła do nas przedstawicie]!,01 biura oferując swoje usługi. Zapytałam o cenę biletu do Denver w je(j stronę. Na jutro. Kiedy usłyszałam sumę dwustu dziewięciu dolaró^ myślałam, że sie rozpłaczę. *> — Czy mam zamówić dwa bilety, proszę pani? Lionel nachylił się ku mnie, mówiąc: — Chciałbym zamienić z tobą parę słów. Przeprosiłam i odeszłam z nim na stronę. — Słuchaj, czy możemy załatwić to inaczej? Ja naprawdę chcę si zobaczyć z tym gościem od wieprzowiny, ale on przyjeżdża dopiero z^ dwa dni. Czy możesz mi dać te pieniądze na samolot, a ja wynajmę sobi jakiś tani hotel, a potem wrócę do Denver autobusem? — Mówisz poważnie? — Jak najbardziej. — Czy masz jakieś pieniądze? — Mam przy sobie około sześćdziesięciu dolarów. — Masz kartę kredytową? — Już nie. Musiałem ją oddać. Posłuchaj, Savannah. Nie wiodło mi się ostatnio. Staram się wejść w ten interes z wieprzowiną. Gdybyś ze- chciała przedstawić mnie swoim przyjaciołom lub jeśli uda mi się złapać tego faceta, może wreszcie szczęście uśmiechnie się do mnie. Chciało mi się rzygać. Podziękowawszy za uprzejmość, przeprosiłam, że nie skorzystamy z usług biura. Zasiadłam za kierownicą szukając najbliższego banku, w którym mogłabym skorzystać z bankomatu. Wy- jęłam z konta dwieście dolarów, wręczyłam mu w milczeniu, po czym podjechałam pod skromny hotelik, gdzie go grzecznie wysadziłam. Kiedy poprosił o telefon Bernadine, podałam mu zmyślony numer. — Czy mogę dostać całusa na pożegnanie? — zapytał. Wciągnęłam powietrze w płuca, spuściłam do połowy szybę i nad- stawiłam policzek do pocałunku. — Zadzwonię do ciebie wieczorem — obiecał. — Proszę. — Włączyłam pierwszy bieg i dodałam gazu. ODKRYCIE Bernadine kipiała. Właśnie opuściła biuro swojej adwokatki i jechała do banku. Starała się panować nad sobą. — Ty kłamliwy, wykrętny skurwysynu — wykrzyknęła i przygryzła ustnik papierosa. W myślach odtwarzała rozmowę z Jane Milhouse. Z oświadczenia Johna o stanie majątkowym wynika, że jego roczny dochód wynosi osiemdziesiąt tysięcy dolarów — w porównaniu z czterystoma tysiącami, na które oceniła go Bernadine. — Łże jak pies — oświadczyła. — Skąd on, u diabła, wytrzasnął tę sumę? — Zdaje się, że pod koniec ubiegłego roku John odsprzedał swój udział w firmie współwłaścicielowi i jest w tej chwili jego pracownikiem. — Czym? — Tu jest oświadczenie — wyjaśniła Jane. — John zeznał, że od- sprzedał swój udział wspólnikowi za jedyne trzysta tysięcy dolarów. — Trzysta tysięcy? Dolarów? Bernadine zapaliła papierosa, mimo iż w gabinecie Jane Milhouse wisiała plakietka: NIE PALIĆ. — Teraz rozumiem, dlaczego kobiety zabijają swoich mężów — do- dała. Jane wyjaśniła dalej, że ponieważ dochód Johna był znacznie niższy, niż wskazywały ubiegłoroczne zeznania podatkowe, a stosunek przy- chodów do wydatków bardzo niekorzystny, jego adwokat utrzymywał, ze John nie jest w stanie sprostać finansowym żądaniom Bernadine. Jane piętrzyła ze strony Johna jakieś oszustwo, było bowiem jasne, że sprzedaż Jego części firmy miała na celu zmniejszenie udziału Bernadine we wspól- n majątku. Wygląda to na sprytnie obmyślony plan — twierdziła. Jej 119 zdaniem John tak skwapliwie przekazywał Bernadine prawo własno domu, bo chciał zmniejszyć swój stan posiadania, przy czym z kolei d niejako wyczerpie wartość tego, co jej się należy ze wspólnego W głowie Bernadine powstał chaos, ale po chwili wszystko stało Chciał ją wykończyć. Jane stwierdziła, że wymieniając swoje aktywa, naruszył przepjs w sprawie ujawnienia swego stanu posiadania, ponieważ nie poparł swoich oświadczeń wymaganymi przez sąd dowodami. Zaleciła Bernadine, k, jeszcze dzisiaj udała się do banku i sprawdziła, czy John nie podjął jakich' większych sum. Na tę ewentualność Jane doradziła jej, aby wycofaj połowę pozostałej sumy i założyła nowe konto. Tylko dla siebie. — Nie ufam mu. Jeśli sprzedał swoją firmę bez twojej wiedzy, i to za tak niewiarygodnie niską cenę, musi mieć również inne aktywa, które stara się przed tobą ukryć. Powiedziała, że małżonkowie posiadający znaczne zasoby często sto- sują różnego rodzaju wybiegi, aby uchronić swoje firmy przed zakusami drugiej strony. Jane uważała, że dobrze byłoby wynająć detektywa skarbowego, aby dokonał wyceny majątku, który ujawnił John, a także tego, który praw- dopodobnie zataił. Poradziła Bernadine nie rozmawiać z nim na ten temat ani w żadnym razie nie negocjować na własną rękę. W ogóle Jane nalegała na Bernadine, aby unikała wszelkich kontaktów z Johnem przed rozprawą o opiekę i alimentowanie dzieci, która miała się odbyć za dwa tygodnie. W tym czasie Jane planowała zwrócić się do sędziego z czterema wnioskami: o zakwestionowanie wiarygodności oświad- czenia Johna o stanie majątkowym; wydanie postanowienia o zamrożeniu jego aktywów; wydanie postanowienia o tymczasowych świadczeniach na rzecz dzieci i widzeniach oraz o niewyznaczanie terminu rozprawy przed upływem sześciu tygodni, co dałoby jej czas na szczegółowe zbadanie zeznań Johna o stanie jego majątku. — Ile to wszystko będzie kosztować? — zapytała odrętwiała Ber- nadine. Jane odparła, że to zależy od tego, ile pracy wymagać będzie dochodze- nie. Pocieszyła Bernadine, że jeśli sędzia przychyli się do tej prośby — a była przekonana, że tak się stanie — i gdyby okazało się, że John uchybił wymaganiom sądu, wówczas zostanie zmuszony nie tylko pokryć wszystkie jej koszty sądowe, ale może zostać oskarżony, a nawet trafić do więzienia. — W tej chwili — oświadczyła Jane — najważniejsze jest dla nas oszacowanie firmy, abyśmy mogli ustalić, dlaczego i w jaki sposób sprze- dał swój interes za cenę niższą niż rynkowa, co zrobił z pieniędzmi i czy ma jakieś inne aktywa, których nie ujawnił w oświadczeniu. 120 To nie rozwiało jednak obaw Bernadine. Co będzie, jeśli sędzia zgodzi . aby John płacił jej tylko tyle, ile wynika z jego obecnych, oficjalnych Schodów? Jest wielka różnica między psie^mdziesięcioma a czterystu stecam* dolarów. Jak sobie ma radzić w ciągu tych sześciu tygodni, jeśli 'dwokatka otrzyma od sądu zgodę na niewyznaczanie terminu rozprawy arzed ich upływem? Koszty utrzymania wynosiły prawie sześć tysięcy ećset dolarów miesięcznie. Ona przynosiła do domu tylko około tysiąc 'zterysta dolarów co dwa tygodnie. Z czego popłaci rachunki? ° Zanim dojechała do banku, zdążyła wypalić trzy papierosy. Zapar- kowała samochód, ale nie wysiadła od razu. Jak można upaść tak nisko, aby oszukiwać własne dzieci? I jak to się, do diabła, stało, że zakochała sjc w człowieku, dla którego nie liczyło się nic oprócz własnej osoby? Gdyby wiedziała, jakiego to typa wybiera sobie na męża, nigdy nie zgodziłaby się powiedzieć tak. — Chciałabym otworzyć nowe konto — zwróciła się do urzędnika w banku. — Ale najpierw chciałabym sprawdzić te salda, aby się zdecy- dować, ile przenieść na nowy rachunek. — Wręczyła mu numery kont dla rynku pieniężnego, dwa świadectwa depozytowe i numer konta cze- kowego. Urzędnik zaczął naciskać klawisze komputera i Bernadine zobaczyła nazwisko swoje i Johna wypisane pomarańczowym drukiem u góry mo- nitora. — Jest pewien problem — odezwał się. — Co się stało? — przechyliła się przez biurko, aby lepiej widzieć. — Przykro mi, ale to konto jest zamknięte, zostało tylko konto czekowe. — Zamknięte? — powtórzyła i nachyliła się jeszcze bardziej. — Co to znaczy zamknięte? — Pan Harris zamknął je na początku tego tygodnia, ale ma pani do dyspozycji konto czekowe, na którym jest trzy tysiące dziewięćdziesiąt dwa dolary; tu może być debet do wysokości trzech tysięcy dolarów. — Ale nie można przecież zamknąć konta bez mojego podpisu, czyż nie? — Okazuje się, że można, i pan Harris to zrobił. — Ale ja jestem jego żoną — wyjaśniła. — Rozumiem, pani Harris, ale na takich warunkach konto zostało otwarte. Doprawdy nie wiem, co mam pani powiedzieć. Bardzo mi przy- kro, że dowiaduje się pani o tym w ten sposób. Ty skurwielu, pomyślała, ale w tej chwili ogarnęło ją przerażenie. 121 e W ubiegłym tygodniu dała swojej adwokatce pięć tysięcy dolarów tytułem kosztów rozwodu, a nie dalej jak wczoraj popłaciła czn świadczenia. Wypisała czeków na jakieś trzy tysiące dolarów, nie uregue lowała tylko raty od zaciągniętego kredytu. Termin upływał za " tygodnie. — Ale ja mam czeki, rachunki, muszę mieć na nie pokrycie. — Niestety, niewiele mogę pani pomóc — wyraził ubolewanie dnik. — Jednak chciałabym wiedzieć, ile było na tym koncie, zanim zosta}0 zamknięte — poprosiła. — Chodzi mi o całą sumę. Wydobył kalkulator, spojrzał na monitor i zaczął liczyć. Po chwili napisał liczbę na kawałku papieru i wręczył go Bernadine. Trzydzieści dwa tysiące dolarów z jakimś ogonkiem. — Jesteśmy w trakcie rozwodu. — Domyślam się — odparł. — Nadal chce pani sobie otworzyć konto? Bernadine nagle zmieszała się. Dlaczego zrobił im — jej i dzieciom — takie świństwo? Jakąż to straszną zbrodnię popełniła, że pragnie ją znisz- czyć, zostawić bez grosza, tak jak teraz? Przecież tu nie chodzi o jakąś błahostkę. Czyż jej życie w ogóle się już nie liczy? Czy życie dzieci również nie ma dla niego znaczenia? Czy to był odwet za samochody? Czy dowiedział się o wyprzedaży rzeczy z garażu? Ale przecież zażalenie Johna złożone w sądzie uwzględniało już te fakty. — Pani Harris? Bernadine ocknęła się. — Tak, chcę. Bardzo proszę o otworzenie mi nowego konta. Wręczył jej kilka małych formularzy, a ona podpisała je wszędzie tam, gdzie wskazał urzędnik. Kiedy Bernadine wyprostowała się, w głowie zagościła jej myśl, że oto jest zrujnowana. — Ty skurwielu — powiedziała już głośno, a urzędnik wzdrygnął się z wrażenia. Włożyła czyste czeki do torebki, powiedziała dziękuję i wyszła z banku na ziejącą popołudniowym żarem ulicę. Bernadine zatrzymała samochód i spojrzała na szyld: HARRIS. KOM- PUTERY I OPROGRAMOWANIE. Jakie to mało oryginalne, pomyś- lała gasząc silnik i wychodząc z samochodu. Należało chociaż zmienić to cholerne nazwisko. Budynek był ciemnoszary; jego front stanowiła ściana z czarnego szkła. Biura „zarządu", jak nazywał je John, znajdowały się w głębi; za nimi był magazyn. Pierwszą osobą, na którą się natknęła, była stojąca za kontuarem Lena. Widok Bernadine wyraźnie ją zaskoczył. 122 ,— Halo, Bernadine — przywitała ją. — Jak się miewasz? _- Świetnie — odparła mocnym głosem. _— Chcesz się widzieć z Johnem? ,' Co za głupie pytanie, pomyślała Bernadme, ale wiedziała, że sytuacja Leny Jest niezręczna. Jej mąż i John grywali razem w golfa. —- Oczywiście, Leno, przyszłam zobaczyć się z Johnem — odparła. — fzy urzęduje w tym samym gabinecie? _- Tak. Zaraz się z nim połączę. Ale Bernadine nie czekała, tylko przeszła przez hol i skręciła do orrlieszczeń biurowych. Przez szklane przepierzenie zobaczyła, jak John podnosi słuchawkę i odkładają na widełki. Co za uroczy obrazek, pomyś- lała ujrzawszy siedzącą przed jego biurkiem Kathleen. Jej włosy wydały się Bernadine jeszcze jaśniejsze niż dawniej. Na widok Bernadine Kathleen poderwała się z krzesła. John uniósł rękę, jakby chciał powiedzieć: Siedź spokojnie, już ja się tym zajmę. Bernadine weszła i stanęła w miejscu nieruchomo jak słup. Spoglądała kolejno na Kathleen, na Johna i znowu na Kathleen. Twarz Kathleen była czerwona. Bernadine czuła, że jej policzki również pąsowieją. Krew w niej wrzała. Dygocąc i nie panując nad ręką wymierzyła policzek i otrzeźwił ją dopiero widok padającej na biurko Kathleen. Zanim John zdołał wydostać się zza biurka, Bernadine chwyciła włosy Kathleen i przy- ciągnęła ją do siebie tak blisko, że poczuła jej oddech. — A teraz czy pozwolisz łaskawie, że zostanę przez chwilkę sam na sam ze swoim mężem? To nie potrwa długo. John skoczył do przodu i odepchnął na bok krzesło, po drodze poty- kając się o własną teczkę. Bernadine zwolniła uchwyt i Kathleen wybiegła z pokoju, a ona złapała torebkę i spoglądała na Johna oczami zmrużonymi w dwie małe szparki. Stanął w miejscu jak wryty. Bernadine ogarnęło miłe uczucie przewagi. — Nie denerwuj się. Nie mam przy sobie broni — uspokoiła go i usiad- ła na krzesełku opuszczonym przez Kathleen. — I ciesz się, że jej nie mam. — Ty chyba zwariowałaś — wybuchnął. — Doprawdy nadużywasz Mojej cierpliwości. Jeśli będziesz się nadal tak zachowywać, postaram się, aby cię zamknięto w domu wariatów. Jeśli Kathleen zechce wytoczyć ci sprawę, będę jej koronnym świadkiem. Po co tu przyszłaś? — Wracam z banku. John usiadł. — Ponieważ ty nie grasz ze mną uczciwie, ja też nie czuję się do tego obowiązany. . Zachowuje się zupełnie jak biały, pomyślała, tak jak to zawsze było Jego ambicją. 123 — Dlaczego postępujesz w ten sposób John? — Dlaczego spaliłaś moje rzeczy? Dlaczego, do cholery, sprzeda moj samochód który latami restaurowałem, za jednego zasranego dO]aaŚ Postępuję zgodnie ze wskazówkami mojego adwokata ara? — A co będzie z pieniędzmi dla mnie? — Zostawiłem ci prawie siedem tysięcy dolarów na koncie czekowa Pracujesz. To powinno ci wystarczyć, dopóki nie osiągniemy porożu^' ma. Naprawdę powinnaś wziąć lepszego adwokata. Gdyby ona S?" się na sumę, jaką zaproponowaliśmy, nie musielibyśmy tracić czfsu a pieniędzy na włóczenie się po sądach. atl1 Bernadine korciło, aby mu powiedzieć, że jest świadoma wszystkim, jego podstępów, ale przypomniała sobie w porę, że przecież wedm 2 W "C T^ °8le S1tU P°JraĆ X niC Ch^ł * ? — Słuchaj, John. MusiaWzapłacić swemuTdwokTtowfpięć dolarów tytułem zaliczki na koszty sądowe wiedział" PrZykre' PraWnlCy bardZ° drOg° k°SZtUJa' czy^ o tym nie — Poza tym musiałam zapłacić świadczenia za marzec. Nie mam pokrycia na czeki. Co, do pieprzonej cholery, mam zrobić? ~ 5S2w 7TyŻ,nie mf&^ ZałatWiĆ tych sPraw k^turalnie? — Kulturalnie? To ty zamknąłeś to pieprzone konto. Za dwa tygodnie przypada rata za dom. Kto ją zapłaci? tygoanie — To twój dom - oświadczył. - Jeśli przystaniesz na moje pierwotne warunki, chętnie zapłacę ratę i będę ci dawał tysiąc pięćset dZów miesięcznie az do zakończenia sprawy. uowrow — Chromolę to, John. — Słuchaj, oddałem ci ten cholerny dom. Możesz go sobie sprzedać. — Sprzedać go? Teraz? Zrobię to, jak będę miała gdzie mieszkać. Jak będę miała do mego prawo. A teraz powiedz mi, kiedy to podjąłeś decyzję o sprzedaży swojej połowy przedsiębiorstwa? — Sześć miesięcy temu. — Czy naprawdę sądziłeś, że uda ci się ukryć to świństwo? — Nie zamierzałem niczego ukrywać? j — Nienawidzę cię, wiesz o tym? 1] — Przykro mi to słyszeć, Bernadine. — Jak ci się zdaje, kto pomagał ci rozwijać tę pieprzoną firmę? Czy naprawdę sądziłeś, ze możesz ot tak sobie wziąć pieniądze i uciec? John wstał i zamknął drzwi. • 7 łlnturejy me ida~ WCale tak dobrze >k ci si? ^daje, ale nie martw się, ty tez będziesz coś z tego miała. — Nie martwię się. 124 Posłuchaj, Bernadine. Nie pozwólmy, aby ta sprawa przybrała bardziej nieprzyjemny charakter,) niż ma w tej chwili. Dom jest /oją własnością. Będę płacił tyle, ile halcaże mi sąd, aby moje dzieci nie jajy krzywdy. Jestem gotów dać ci trzysta tysięcy dolarów. Już dzisiaj, gotówką. I na tym zakończmy ten cały nasz spór. — Teraz ty mówisz, jakbyś postradał rozum. Moja dupa jest warta więcej niż trzysta tysięcy dolarów. Wiesz co, John? Doprawdy trudno o bardziej nikczemne postępowanie. — Na twoim miejscu wziąłbym te pieniądze. Zaoszczędzisz sobie sporo wydatków. — Może przez te jedenaście lat byłam idiotką. Ale to już przeszłość, kolego. Chcesz dojść ze mną do porozumienia? Niech twój adwokat skontaktuje się z moim. — Czy mogę w sobotę zabrać Onikę i Johna? — Raczej nie. — Nie możesz mi-zabronić widywania się z dziećmi, Bernadine. — Czyżby? Przed rozprawą nie pozwolę ci się w ogóle z nimi widywać. To ty doprowadziłeś do rozbicia naszego małżeństwa. To ty nas po- rzuciłeś, czyżbyś o tym zapomniał? — Porzuciłem ciebie. Nie porzuciłem moich dzieci. Mam nadzieję, że nie używasz ich do walki przeciwko mnie. — Gdybym była podła, to bym tak zrobiła. Ale nie jestem. Dokąd chcesz je zabrać? — Do kina lub gdziekolwiek indziej; do siebie do domu. — Do siebie do domu? Skoro już o tym mowa, można wiedzieć, gdzie mieszkasz? U tej swojej blond piękności? — Nie chcę o tym mówić. — Ach tak. Dobrze, kiedy odzyskasz pamięć, wtedy możesz przyjść i zabrać je. — W poniedziałek mogę zwrócić się do sądu i jeszcze tego samego dnia otrzymam prawo widywania dzieci, wiesz o tym. — Słuchaj, John. Nie powiedziałam, że nie możesz ich widywać, ale uprzedzam cię — nie waż się zabierać ich tam, gdzie przebywa ta biała &iwka. — Ona nie jest dziwką — odparł tak urażony, jakby chodziło o niego samego. — Jeszcze nie — odparowała Bernadine. Pomyślała chwilę. — Jeśli dowiem się, że przebywały w towarzystwie tej ździry, nigdy nie prze- staniesz tego żałować. — Grozisz mi? A jak myślisz? 125 nec. wę. Bernadine wzięła torebkę i podniosła się. — Mogłeś przynajmniej wybrać dojrzalszą partnerkę, John. Ale p0 czekaj. Na razie to ona jest ładna, ale niech no tylko urodzi dwójkę dziec" i poobcuje z tobą na co dzień przez parę lat, a zobaczymy, czy wtedy te> będzie ci się wydawała taka piękna. — Czy godzina dziesiąta ci odpowiada? — Daj znać klaksonem — odparła. — Będą gotowe. Bernadine podeszła do drzwi, ale dłonie miała tak mokre od potu, że ręka ześlizgnęła jej się z klamki. Żałowała, że nie ma przy sobie broni Przynajmniej roztrzaskałaby na kawałki tę przeklętą szybę. — Zetnij je na krótko — poleciła Bernadine Phillipowi. Desiree i Cindy odwróciły się i spojrzały na nią. Obie niechętnie odnosiły się do ścinania długich włosów, bo żadna z nich nie była zbyt szczodrze obdarzona nimi przez naturę, ale nie odezwały się słowem. Joseph wyszedł coś załatwić, a Gloria, o czym Bernadine już wiedziała, leżała w domu z grypą. — Naprawdę chcesz je obciąć, Bernie? — spytał Phillip. — Naprawdę — odparła przypatrując się swemu odbiciu w lustrze. Żaden z czekających w kolejce klientów nie zwracał na nią uwagi. Wszyscy pochłonięci byli oglądaniem Oprah Winfrey. — Masz takie piękne włosy, dziewczyno, a wiesz, że kiedy się już je raz zetnie, to koniec. — Wiem. Ale mam już dość tej fryzury. Jest bardzo kłopotliwa, stale muszę o niej myśleć. Mam na głowie ważniejsze sprawy niż włosy. — Jak uważasz — rzekł. — Co u Glorii? — zapytała. — Mówiłem ci, złapała tę grypę, dziewczyno. Ja przechodziłem ją w zeszłym tygodniu; trzymała mnie przez całe pięć dni. To było okropne Miałem wysoką gorączkę i straszną biegunkę. Z trudnością unosiłem głowę znad poduszki, nie mówiąc już o wstaniu z łóżka. Jej grypa ma ciężki przebieg. Tarik też jest chory, tak że prawdopodobnie przez naj- bliższe parę dni żadne z nich nie opuści domu. — Muszę do niej zadzwonić — oświadczyła biorąc do ręki ilustrowany magazyn z wzorami najmodniejszych fryzur. Zagięła stronicę z interesu- jącym ją uczesaniem. — Co myślisz o tym, Phillipie? Potrafisz mnie tak ostrzyc? — Potrafię, złotko, ostrzyc cię jak tylko zechcesz, wiesz o tym i nie zadawaj niemądrych pytań. Pokaż mi ten magazyn. — Wyciągnął rękę po pismo. — Oczywiście, że mogę cię tak uczesać — stwierdził ujmując 126 palce grube, szorstkie pasmo włosów Bernadine. — Masz włosy jak tonią, dziewczyno. Wracajmy do umywalki. Najpierw nałożymy ci dobrą odżywką a dopiero potem reszta, i :/ Bernadine udała się za nim. Opadła na krzesło i przechyliła głowę do tyłu, wkładając kark w plastikowy kołnierz nad umywalką. Spojrzała w górę na Phillipa. Miał brązową owalną twarz, starannie pokrytą płyn- nym pudrem, który zatuszował ślady po trądziku. Dolna powieka pod- kreślona była czarnym ołówkiem. W obramowaniu swych platynowych włosów wyglądał jak kudłaty księżyc. Zamknęła oczy, podczas gdy spraw- dzał temperaturę wody. Parę kropel prysnęło jej na twarz. Wziął prysznic i przycisnął jej sitko do głowy. Ciepły, prawie gorący strumień objął jej czaszkę, wprawiając Bernadine w stan takiej błogości, że gdyby to było możliwe, chętnie zostałaby w tym krześle już na stałe, tym bardziej że Phillip wycisnął jej na włosy sporą ilość szamponu i zaczął starannie masować skórę głowy. Kiedy skończył wcieranie odżywki, nałożył jej na głowę plastikowy kapturek i poprowadził w stronę suszarki. — Piętnaście minut — powiedział ściągając w dół aparat. Głowę i barki Bernadine owionął strumień gorącego powietrza. Po- czuła, jak opadają jej ramiona. Nigdy jeszcze w zakładzie nie było tak spokojnie, a Bernadine przychodziła przecież do Oasis od lat. Na palcach jednej ręki mogła policzyć przypadki, kiedy Gloria była zmuszona odwołać umówione klientki z powodu choroby. W drzwiach pojawił się Joseph w swoim nieśmiertelnym czarnym uniformie i przywitał wszystkich krótkim: — Cześć. — Przekąszę tylko tę bułeczkę i zaraz się panem zajmę — zwrócił się przepraszająco do swojego klienta. — Cały dzień nie miałem nic w ustach. Och — dodał słysząc przez radio / Want Your Sex George'a Michaela — nastawcie to głośniej. Desiree, która wyglądała dzisiaj jak Diana Ross, odrzuciła włosy z twarzy mówiąc: — Już się robi. Kiedy gorące powietrze przestało płynąć, Bernadine uniosła kaptur suszarki do góry. — Phillipie — zawołała. — Jestem gotowa. Był w głębi, zajęty myciem głowy innej klientki. — Siądź przy umywalce, zaraz ci spłuczę głowę. W ciągu godziny Bernadine pozbyła się swoich długich, ciężkich włosów na rzecz krótkiej, lekkiej fryzurki. . — Wielki Boże — wyraził swe uznanie Phillip. — Nie wiedziałem, że Jesteś taka ładna. 127 — Nie jestem ładna, Phillipie, ale w tej fryzurze jest mi rzeczywić ? do twarzy. c — Posłuchaj, Bernie. Jeśli ci mówię, że jesteś ładna, to wierz mi • tak jest. Musisz tylko nauczyć się akceptować swoją twarz. Myślę^ ^ obcięcie włosów było jednak dobrym pomysłem, ale jeśli chcesz za\vs,e wyglądać tak jak teraz, musisz przychodzić do nas co najmniej raz w mJ siącu. — Na pewno będę — zapewniła. — I dziękuję ci, Phillipie. Podoh mi się. Bardzo mi się podoba. — Powinnaś zawsze tak wyglądać, nie uważasz, Joey? — Wspaniale, kotku — potwierdził Joseph popijając kawę. Nawet Desiree wyraziła swoje uznanie. Cindy zaproponowała Ber- nadine, aby kiedyś przyszła do niej na makijaż. Bernadine spojrzała na zegarek i stwierdziła, że ma jeszcze pół godziny. — A może teraz? — spytała. Jedna z manikiurzystek zaproponowała: — Powinnaś teraz pójść na całość i zrobić sobie manikiur. Bernadine spojrzała na swoje paznokcie. Były popękane, nierówne i rozdwajały się. Chętnie skorzystałaby z tej propozycji, ale musiała już wyjść. Nigdy nie przyszło jej na myśl, aby nosić sztuczne paznokcie. Robin co drugi dzień mówiła, że musi sobie poprawić manikiur. Bernadine nie zawracała sobie tym głowy. — Innym razem — odparła i wręczyła Phillipowi i Cindy dziesięć dolarów napiwku. Byli uszczęśliwieni. Wyszła z Oasis świeża i odnowiona. Zastanawiała się, czy Savannah już dotarła. Sądziła, że Savannah raczej nie odbierze telefonu, a do automatycznej sekretarki nie było sensu dzwonić. Wsiadając do cherokee Bernadine rzuciła torebkę na sąsiednie siedzenie i znów spojrzała w lus- terko. Zdecydowanie korzystniej, pomyślała i sięgnęła do torebki po papierosy. Przy okazji odkryła, że ma w niej swoją książeczkę czekową American Express. — Cholera — zaklęła. — Zupełnie o niej zapomniałam! Włożyła zapalniczkę do torebki, odszukała długopis i wypisała czek na szesnaście tysięcy dolarów. — Mamusiu, kiedy tatuś wraca z podróży? — zapytała Onika prze- chylając się ku niej ze swojego siedzenia. Bernadine zdawała sobie sprawę, że termin, który sobie wyznaczyły aby im powiedzieć prawdę o ojcu, dobiegał końca. Zamierzała usiąść z nimi spokojnie któregoś dnia i wyjaśnić im wszystko, ale sprawy toczyły 128 I tak szybko, że nigdy nie mogła znaleźć odpowiedniej chwili. Teraz też obecności Johna, ale teraz to już nie fniało znaczenia. Wprowadziła W -ochód na pusty parking przed bankiem i wyłączyła silnik. John \ moment nie był właściwy, ale chciała, aby dowiedziały się wcześniej, te zawiadomi matkę. Myślała też, że uda jej się odbyć tę rozmowę unior zaprzątnięty był bez reszty tą swoją głupią grą Nintendo dla Chłopców __Dlaczego się tu zatrzymujemy, mamusiu? — dopytywała się Onika. __Muszę coś jeszcze załatwić. Wysiadła, zaadresowała kopertę i wrzuciła ją w otwór. John otrzyma rachunek w biurze, a kiedy ją zapyta, powie mu, że zabrała swoją połowę. Bernadine wróciła do samochodu, ale John junior nawet nie zauważył, że stoją w miejscu. — No nie — westchnął. — Zostałem trafiony. — Czy możesz odłożyć na chwilę tę grę? — zapytała. Prztyknięciem zamknął leżącą na kolanach zabawkę. Bernadine od- wróciła głowę i spojrzała na swoją dwójkę. — Muszę wam, moi drodzy, powiedzieć coś ważnego. — John junior bawił się teraz żółwiem Ninja. Twarz jego była popielata, a warkocze Oniki rozplotły się. — Czy wiecie, co to jest rozwód? — Tatuś i mamusia Jenny mają rozwód — wyjaśniła Onika. — To znaczy, że już nie mieszkają razem — wytłumaczył z dumą John i upuścił swego żółwia na siedzenie. Jak na dziewięcioletnie dziecko ten chłopiec wykazuje wielką pewność siebie, pomyślała. — Słusznie, John. Ale czy wiesz, dlaczego tak się dzieje? — Ponieważ się nienawidzą. — To nieprawda. Kto ci to powiedział? — Zachary mówił, że jego mamusia nienawidziła tatusia, a tatuś nienawidził mamusi i dlatego się rozeszli. I Zachary powiedział jeszcze, że wszyscy się rozwodzą, bo rodzice wszystkich dzieci się nienawidzą. — To nie jest prawda. Nie słuchaj tego, co mówi Zachary. Czasami zdarza się, że tatuś i mamusia nie kochają się już tak jak kiedyś i rozwodzą się, bo trudno jest im wtedy mieszkać razem. — Czy ty i tatuś rozwodzicie się? — zapytał. Bernadine miała ochotę zapalić papierosa, ale starała się tego nie robić w samochodzie przy dzieciach, więc tylko zagryzła dolną wargę i odparła krótko: — Tak. — Hurra! — wykrzyknęła Onika ku zdziwieniu Bernadine. — Nie się doczekać, aby powiedzieć o tym Jennie. Czekając na miłość 129 a n 3 19 — Czy to znaczy, że ty i tatuś nie będziecie mieszkać razem? — zapyla, John junior. — Raczej nie. — Czy nie kochasz już tatusia? — dopytywał się dalej. Bernadine miała ochotę odpowiedzieć, że nie, i to od dawna, a[e wiedziała, że nie powinna. — No cóż, to jest trochę bardziej skomplikowane. Czasami ludzie nadal się kochają, ale nie lubią ze sobą przebywać tak jak dawniej Działają sobie wzajemnie na nerwy i wtedy robią się smutni albo wpadają w gniew i ciągle się kłócą, i wtedy dla wszystkich najlepiej jest, kiedy przestają mieszkać razem. — A tatuś gdzie teraz mieszka? — chciała wiedzieć Onika. — Będziesz miała nowego męża? — pytał John. — Sądzę, że nadal mieszka w Scottsdale, a jeśli o mnie chodzi, to w najbliższym czasie nie zamierzam mieć innego męża. — Czy będziemy mieszkali czasem u tatusia, jak Jenna? — pytała dalej Onika. — Jeszcze tego dokładnie nie ustaliliśmy, ale będziecie się często widywać z tatusiem. Będziecie spędzać z nim weekendy i może wakacje. — Czy to wszystko, co chciałaś nam powiedzieć? — zapytał John, znów uruchamiając swoją grę. — Nie. Chcę jeszcze dodać, że wasz tatuś nadal was kocha i będzie was zawsze kochał, moi drodzy. — Kiedy go zobaczymy? — zapytał. — W sobotę. — Czy będziemy się przeprowadzać? — indagował dalej. — Skąd ci to przyszło do głowy? — Zachary i jego mamusia musieli się przeprowadzić do zwykłego mieszkania. — Nie sądzę, abyśmy musieli to zrobić. — Ale ja chcę się przeprowadzić — domagała się Onika. — Dlaczego? — Bo to będzie zabawne mieszkać w innym miejscu, prawda, J. J? — No tak. Czy nie możemy się również przeprowadzić, mamusiu? Proszę cię! — Moi drodzy, to wcale nie jest takie proste. — Powiedziałaś, że spędzimy tę sobotę z tatusiem, czy to prawda? — pytał dalej John. — Tak. — Hurra! — wykrzyknęła Onika. — A co z moim meczem siatkówki? 130 ^- Pójdziesz z tatusiem — odparła. Po raz pierwszy w życiu, po- myślała- _- Czy tatuś będzie miał nową żonę.? — pytał John. pytanie potrąciło czułą strunę w duszy Bernadine i nie bardzo wie- działa, co odpowiedzieć, ale odparła wymijająco: — Jeszcze za wcześnie, aby ożenił się po raz drugi, ale może mieć przyjaciółkę. __To znaczy ukochaną — dopowiedziała Onika. — Tatuś nie może mieć ukochanej, głuptasie — skarcił ją John junior. — Nieprawda, może — upierała się Onika. — I ja nawet wiem, kto to jest. Bernadine pragnęła uniknąć tej rozmowy. — Kto chce McDonalda? — Ja chcę. A kto to jest? — indagował John junior. — Kathleen. I ja chcę Happy Meal, mamusiu. — Skąd o tym wiesz, panno Mądralińska? — zapytał. Bernadine zapaliła papierosa i zapuściła motor. — Bo... — Bo co? — Co chcecie w Happy Meal? — McNuggets i sprite — zażądał John. — Cheeseburger i cola — poprosiła Onika. — Bo widziałam, jak całowała tatusia w usta. Ot co. Bernadine wykręciła samochód i wyjechała na ulicę z takim impetem, że przecięła krawężnik. Włączyła radio na cały regulator, aby nie słyszały, jak płacze. Łzy dusiły ją w gardle. Bernadine siedziała w saloniku matki, a dzieci bawiły się na dworze. Opowiedziała Genevie o swoich przeżyciach. Genevę zdziwiła jedynie nowa fryzura córki. — Nigdy mu nie ufałam — stwierdziła. — Na jakiej podstawie? — Obserwowałam jego poczynania od dłuższego czasu. I to, jak musiałaś się zwijać, podczas gdy on robił co mu się podobało. Przez wszystkie te lata ty sama wychowywałaś dzieci, tak więc to, że sobie teraz poszedł, nie powinno być dla ciebie aż takim przeżyciem. Chciałabym tylko mieć pewność, że dostaniesz to, co ci się słusznie należy, tak abyś nie musiała skąpić sobie i dzieciom ani liczyć się z groszem, gdy on tymczasem będzie sobie żył jak Donald Trump. — Mówiłam ci, że moja adwokatka już się tym zajęła. 131 — No cóż, lepiej niech John nie wstępuje już nigdy w progi te domu, bo nie zamierzam ukrywać, co o tym wszystkim myślę. °" — W stosunku do ciebie był zawsze w porządku, mamusiu. — Ale skrzywdził ciebie, a to tak jakby skrzywdził mnie. Przyjrzyj »• sobie. Jesteś ruiną. Nowa fryzura i mocniejszy makijaż nie są w stan'^ tego ukryć. Twoje oczy są smutne. I chociaż założę się, że to co masz ^ sobie, kosztuje przynajmniej trzysta lub czterysta dolarów, wyglądy nieszczególnie. Żaden mężczyzna nie jest wart, aby się przez niego do prowadzać do takiego stanu. Żaden. — No cóż, mam nadzieję, że to się wkrótce skończy. — Nie bądź taka pewna, takie sprawy ciągną się czasmi bardzo dług0 Wszystko trwa dłużej, niż ci się wydaje. — Geneva sięgnęła do kartonu z Happy Meal Oniki, wyciągnęła zimną frytkę i włożyła ją sobie do ust. — Tylko, błagam, nie pozwól mu się zagadać i nie rezygnuj ze swoich praw. On jest w tym bardzo dobry, sama wiesz. A ty jesteś łatwowierna jak dziecko. — Mamo, daj mi już spokój, dobrze? — Dobrze, już dobrze. Nie rozumiem, dlaczego tak długo go tolero- wałaś. To kawał butnego skurwysyna. I pomyśleć tylko, że zostawił cię dla białej kobiety. — Nie musisz mi o tym przypominać, mamo. — Założę się, że ona nie ma pojęcia, w co wdepnęła. — Wkrótce się przekona. — W każdym bądź razie, moje dziecko, zdaję sobie sprawę, że jest to dla ciebie ciężkie przeżycie. Tak więc kiedy te smarkacze dadzą ci już dobrze w kość lub gdy będziesz chciała gdzieś się wyrwać lub po prostu odpocząć w spokoju, podnieś słuchawkę i zadzwoń do swojej matki, a ja już się nimi zajmę. Rozumiesz, co mówię? — Dziękuję, mamusiu. Ale one nie są aż takie niegrzeczne. — John junior jest, ale nie o tym chciałam mówić. Proszę cię, nie starai się robić z siebie superkobiety. Masz za dużo obowiązków, pracujesz na pełnym etacie — taka praca bardzo wyczerpuje; doprawdy nie wiem, jak kobiety mogą udźwignąć te wszystkie ciężary. Wracają z pracy, gotują, sprzątają i jeszcze doglądają dzieci. A przecież i potrzeby męża nie mogą być lekceważone. Kiedy mają mieć czas dla siebie? Mnie się naprawdę udało; twój ojciec miał nocną pracę i zawsze był w domu, kiedy ty wracałaś ze szkoły. Wiedział, że kiedy wysiadam już wreszcie z tego autobusu, jestem zmachana jak pies, i zdążył podgotować dla ciebie obiad. Pamiętasz, prawda? — Tak, mamo, pamiętam. — Teraz kobiety dużo biorą na siebie. 132 I ,— Można się do tego przyzwyczaić. Owszem. I dostać zawału przed czterdziestką. Skórka nie warta W łdi i macie pojęcia! co to znaczy cieszyć się życie za raWkę. Wy, młodzi, nie macie pojęcia!, co to znaczy cieszyć się życiem. ?viecie w nieustannej gonitwie. Musisz zwolnić tempo. Naucz się relak- ować. Kiedy to ostatnio ty i John spędzaliście wolny czas w tym miesz- . nju w Sedonie, które uparliście się, kupić? _- Nie pamiętam. __A więc to tak. Okłamałaś mnie co do tego weekendu. Nie jestem głupia- Wiedziałam, że nie jedziecie tam po to, aby spędzić we dwoje romantyczne dwa dni. Wyglądałaś, jakby cię ktoś przepuścił przez wyży- maczkę, ale nie chciałam nic mówić. Nie lubię się wtrącać. — No cóż, mam zamiar zmienić trochę swoje życie. -— Chciałabym wierzyć — odparła i poszukała kolejnej frytki na dnie kartonu. — Od czego zamierzasz zacząć? -— Nie wiem jeszcze — zastanawiała się Bernadine. — Lecz cokolwiek zrobię, będzie to z korzyścią dla mnie i dla moich dzieci. — Powinnaś więcej się ruszać, spacerować. Chyba ja więcej ćwiczę niż ty, a nie wyobrażasz sobie, jak to świetnie wpływa na umysł. — Wiem, mamo. Słyszałam. — A gdy będziesz już miała to wszystko za sobą, mam nadzieję, że rzucisz palenie. — Rzucę. — To by było wszystko, co miałam ci do powiedzenia — zakończyła i wsunęła do ust ostatnią zwiędłą frytkę. Dzieci, gdy tylko weszły do holu, zauważyły zabawki na stole w jada- lni. Były tak podekscytowane, że pobiegły do swoich pokojów, zanim Bernadine zdążyła im przypomnieć, że należy podziękować. — Savannah? — Jestem tutaj — zawołała z patio. Bernadine szła w kierunku drzwi, ale Savannah już ujęła klamkę. — Dziewczyno — westchnęła Bernadine i mocno uścisnęła Savannah. Dawno już nie ściskała nikogo równie serdecznie. — Dlaczego siedzisz w takich ciemnościach? — Rozmyślam — odparła Savannah i wyciągnęła się wygodnie na leżaku. — Po prostu rozmyślam. Bernadine przysunęła do niej swój leżak. Obie zapaliły papierosa 1 w milczeniu zaciągnęły się. Savannah pierwsza wypuściła kłąb dymu. —- Boisz się? — Tak — przyznała Bernadine. 133 sje — Ja też — stwierdziła Savannah i odłożyła papierosa. Odrzu j głowę w bok i spojrzała w ciemności. — Wiesz, co chciałabym v dzieć? Ie" — Co takiego — zapytała Bernadine. — W jaki sposób uzyskać pewność, że postępuje się właściwie. jal. do diabła, się o tym przekonać? ' — Zadajesz to pytanie niewłaściwej osobie, dziewczyno — zauważy} Bernadine. — Szukam sposobu, jak podźwignąć swoje życie z ruiny Savannah zapaliła kolejnego papierosa; zaciągnęła się dymem dw razy i podała go Bernadine. — Nie wiem — odparła Savannah. — Naprawdę nie wiem. Kiedy Bernadine zwróciła jej papierosa, Savannah przyjrzała jej z uwagą. — Podoba mi się twoje uczesanie — stwierdziła. — Dziękuję — odparła Bernadine i podniosła się. — Napijesz sie czegoś? — Chętnie. Bernadine weszła do domu i wróciła z dużą butelką perriera i dwiema wysokimi szklankami. Ustawiła wszystko na cementowej podłodze. Pa- nowała taka cisza, że słychać było plusk wody w naczyniach. Zrzuciły pantofle, rozciągnęły się na leżakach i popijały orzeźwiający płyn. Milczały chwilę spoglądając w górę, na ciemne niebo. Wsłuchiwały się w cykanie świerszczy i odległe wycie kojotów i obserwowały migocące świetliście w mroku robaczki świętojańskie. Zanim skończyły opowiadać sobie aż do najdrobniejszych szczegółów, co ostatnio przeżyły, na dworze zaczęto już świtać. WENUS W ZNAKU PANNY Nie jestem aż tak zdesperowana jak mi się wydawało. Michael się stara. I przegrywa sromotnie. Nie może nauczyć się pieprzyć; jako jego nauczycielka mogę go nazwać jedynie pracowitym nieukiem. Muszę sobie powtarzać, że nie jest ostatnim mężczyzną na ziemi. Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdybym już miała odpowiedni wiek, no i tak dalej, ale przecież tak nie jest, prawda? To znaczy Michael jest bardzo miłym człowiekiem i prawdopodobnie byłby zdolny uszczęśliwić kobietę, która nie ma zbyt wielkich potrzeb fizycznych. Chciałabym być taką kobietą. Może jestem głupia. Ale co mam robić, jeśli on mi się nie podoba? Życie jest zbyt krótkie, aby je oszukiwać. A Michael jest jeszcze większym głupcem niż ja. Tak mi się przynajmniej wydaje. Leży teraz oto przy mnie i śpi. Już po raz dziewiąty śpimy ze sobą i do tego wszystko się właściwie sprowadza. Nigdy w życiu nie spotkałam mężczyzny, który by tak szybko się spuszczał. I jaki uparty. Nie stracił na wadze nawet pół kilograma. Odwrotnie, wydaje mi się nawet, że przytył. Tydzień temu przyglądałam mu się, gdy brał kąpiel, i zrozumiałam wtedy, że za nic na świecie nie zajdę z nim w ciążę. Która kobieta przy zdrowych zmysłach chciałaby obnosić się przez dziewięć miesięcy z brzuchem, mając świadomość, że dziecko będzie niewydarzone. Na pewno nie ja. Nie ma sensu angażować się i trudzić, i zawracać sobie głowę. Ja i mój niewyparzony jęzor. Ja ze swoim bezgranicznym zaufaniem do ludzi. Ja, nieskłonna słuchać rad. Moja matka powiedziała mi swego czasu, że kobieta nigdy nie powinna mówić mężczyźnie całej prawdy. Mówiła, że są sprawy, które powinna zachować tylko dla siebie, ponieważ może się zdarzyć, że on zechce użyć ich przeciwko niej. Dodała też, że kobieta nigdy nie powinna mówić mężczyźnie, ile razy była zakochana 1 z iloma mężczyznami spała, a już w żadnym wypadku nie powinna 135 opowiadać mu szczegółów na temat swoich poprzednich związków, stety, zapomniałam o tym. W tej chwili usiłuję znaleźć najłagodniejszą formę, aby powiedzj - Michaelowi, że nie widzę przyszłości dla nas obojga. Chcę z nim zerwa^C Ale jednocześnie nie chcę ranić jego uczuć, ponieważ ten głupiec jeCj wyraźnie zakochany; stracił zupełnie głowę, połknął haczyk. Wydaje iJ się, że to raczej Michael jest w stanie desperacji, co jest zrozumiała ie I Naliczyłam czterdzieści jeden siwych włosów na jego głowie, po czym iciłam go delikatnie. __Michael — powiedziałam1 ?cicpo. — Obudź się. — Ale on ani Michael — powtórzyłam już głośniej. — Obudź się. przewraca się, ściąga na siebie kołdrę, strącając ze stojącej obok prawowej skrzyni kolekcję moich lalek. W kącikach ust zebrała mu się ę, j a jest w stanie desperacji, co jest zrozumiałe Przyznał, że jest „niefrasobliwym" typem mężczyzny i od swego ostatniego rozwodu sparzył się parę razy. — Ale będę dotąd próbował, aż trafię właściwie — powiedział. Jeśli się dobrze zastanowić, to z niego kompletny żółtodziób. Bałwan Stracił na mnie więcej czasu i pieniędzy przez te sześć tygodni niż wszyscy moi dawni kochankowie razem wzięci. Dlaczego to na mnie nie robi wrażenia? Zabierał mnie do najlepszych restauracji, do lokali, w których wymagana jest rezerwacja. Dał mi pieniądze na uregulowanie należności wobec mojej firmy z tytułu rachunku na American Express i pożyczył mi dwa tysiące dwieście dolarów, aby zaspokoić urząd podatkowy, który groził mi zajęciem rzeczy. Ofiarował się nawet spłacić mój studencki kredyt, ale nie chciałam zaciągać wobec niego aż tak wielkich zobowiązań. Niezależnie od tego, jaki będzie koniec naszego związku, mam zamiar zwrócić mu te pieniądze. Ale Michael tego nie rozumie. Osiemdziesiąt tysięcy dolarów rocznie, dom w Paradise Valley i 300E nie są w stanie przemienić go w rycerza. Ale jeśli zerwę z nim teraz, będzie prawdopodobnie myślał, że go wykorzystywałam, co nie jest prawdą. Wcale nie musiał być taki hojny Cały czas miałam nadzieję, że nasz układ okaże się trwały i udany, ale to nie moja wina, że tak się nie stało. Może nie mam racji? Rada jestem, że dałam sobie postawić ten horoskop. Planety Michaela znajdują się w nie dobrych domach i są w opozycji do moich. Moja Wenus jest w Pannie, co w największym skrócie oznacza, że jestem bardzo wybredna, jeśli idzie o kochanków, i dlatego do tej pory jeszcze nie wyszłam za mąż. Ale według Francesa Sakoiana i Louisa Ackera to oznacza również, że mam „naturę współczującą i chętnie pomagam chorym i cierpiącym z powodu nieprzystosowania społecznego". Pomyślcie tylko, ile czasu wytrzymałam z Russellem. Oni twierdzą również, że charakterystyczną cechą dla Wenus w znaku Panny, pozostającej pod wpływem Marsa, Urana, Neptuna lub Plutona, jest swobodny sposób życia i rozwiązłość seksualna jako reakcja na wrodzoną nieśmiałość i dobre wychowanie. Wymusza to na mnie dążenie do miłosnych podbojów celem potwierdzenia własnej atrakcyj- ności. To jest absolutna bzdura. Tak czy inaczej muszę powziąć jakąś decyzję co do Michaela. 136 ^yprawowej skrzyni kolekcję moich lalek. W kącikach ust zebrała mu się biała wydzielina, ale nie mam mu tego za złe, bo ja, kiedy się budzę, też tak wyglądam. Kładzie głowę na moich kolanach; mam ochotę ją ze- pchnąć, ale się powstrzymuję. Po dziesięciu minutach nie czuję nóg. Kiedy już moje stopy są zimne jak lód, trącam go znów, tym razem po plecach, podrywa się jak na dźwięk budzika, ale kiedy jego wzrok pada na mnie, uśmiecha się. — Dzień dobry — mówi i ściska moje biodra. — Musimy porozmawiać, Michael. Siada na łóżku. — Porozmawiać? — Tak, porozmawiać. — To brzmi poważnie. — Uśmiecha się. — Czy pozwolisz mi najpierw umyć zęby? — Proszę bardzo — odpowiadam. Zwleka się z łóżka, a ja czuję, jak uwolnione od jego ciężaru sprężyny materaca wracają do swojej pozycji. Idę w ślad za nim do łazienki, udając, że kieruje mną jakaś pilna potrzeba. Odnajduję Visine i wpuszczam sobie po parę kropel do każdego oka. Kiedy kończę tę czynność, Michael wyciąga rękę i kładzie ją na moim zadku. Odsuwam się. — Ach, więc to tak? — powiada. — Co się stało? — Michael — zaczynam i urywam. — Nie podoba mi się twój ton, Robin. Bardzo mi się nie podoba. — Chcesz kawy? — pytam zagryzając dolną wargę. — Chętnie. Czy to będzie coś poważnego? — Nie wiem, Michael. Kawa już gotowa. Chodź. Bierze leżący w nogach łóżka szlafrok w niebieskie i białe pasy i ob- wiązuje się paskiem w miejscu, które powinno być talią. Wstrzymaj się, Robin. Wstrzymaj się. Nie jesteś Vanessą Williams, więc nie rób tego. Nalewam kawę jemu i sobie. Siadamy przy kuchennym stole. — O co chodzi? — pyta. — Dlaczego poczułaś nagle taką potrzebę rozmowy? Chociaż domyślam się chyba, co to za sprawa. — Nie powiedziałam jeszcze słowa, Michaelu. Jesteś jasnowidzem czy co? — mówię. — Przepraszam, nie chciałam cię obrazić. — Nadal nie potrafię cię zaspokoić, prawda? Nie jest ani odrobinę lepiej, prawda? 137 Zamiast odpowiedzi podnoszę filiżankę z kawą do ust. — Robię co mogę — stwierdza. — Wiem o tym, Michaelu, i ostatnio rzeczywiście jest lepiej, ale nj tylko to mnie dręczy. — Postanowiłam załatwić sprawę dyplomatyc? nie. — Uważam cię za wspaniałego mężczyznę, naprawdę, i cały C2a miałam nadzieję, że zdarzy się jakiś cud i będzie nam ze sobą dobrze ja], w bajce, ale niestety, nie czuję w sobie tej oczekiwanej radości; to nie ma nic wspólnego z tobą, z tym, że nie jesteś dobrym kochankiem czy wspa. niałym człowiekiem, bo jesteś. — W czym więc problem, Robin? Czy to chodzi o Russella? Czyżby znowu pojawił się na horyzoncie? — Nie. Nie kontaktuję się z Russellem. — Ja cię kocham, Robin. — Wiem, Michaelu, i dlatego jest mi tym bardziej trudno. — Chcesz powiedzieć, że nie będziesz się już ze mną spotykać, czy tak? — Myślę, że potrzeba mi trochę czasu. Może lepiej będzie, jeśli spojrzę na ciebie z dalszej perspektywy. Wiesz, widujemy się prawie codziennie, w pracy i poza pracą; tymczasem nazbierało mi się mnóstwo prania, poza tym od tygodni nie sprzątałam mieszkania. Nie widuję się również ze swymi przyjaciółkami i nie pamiętam, kiedy odwiedziłam ostatnio rodzi- ców. Od czasu do czasu chcę również mieć dzień dla siebie... Rozumiesz, o co mi chodzi? — Czy chcesz się ze mną dalej widywać, Robin, czy nie? — Mówię tylko, że wolałabym, abyśmy się widywali rzadziej. Jest tyle rzeczy do zrobienia, że nie nadążam ze wszystkim. — Wydaje mi się, że zrobiłam dobrą woltę prosząc o „czas". Ciekawi mnie, czy mężczyźni myślą podobnie, kiedy występują z taką prośbą. Tobie się wydaje, że coś dla nich znaczysz, a oni chcą się tylko od ciebie uwolnić. — Dobrze, że nie pracujemy na tym samym piętrze — zauważył. — I nie martw się, Michael. Zwrócę ci wszystko co do grosza. — Nie chodzi mi o pieniądze. Jak mam cię przekonać, jakim słowem czy uczynkiem, abyś zmieniła zamiar? — W tej chwili niczym. — Upiłam trochę kawy. — Michael? — Słucham cię. Oparłam się na łokciach i pochyliłam do przodu. — Możesz mi powiedzieć, co ci się we mnie podoba? — Mówiłem ci to już wielokrotnie, Robin. — Ale powtórz jeszcze raz. — Nie mam ochoty robić z siebie głupca. — Ależ skąd. Nie o to chodzi. Możesz mi wierzyć. 138 fylizy jakieś pół minuty, ale ponieważ, jak sądzę, wie, że nie ma nic , stracenia, w końcu zaczyna: .__Podobasz mi się głównie dlatego, )że jesteś zupełnym moim prze- ?wieństwem. Ty jesteś spontaniczna i trochę narwana — ale, proszę, nie rozum mnie źle. Chcę powiedzieć, że'kierujesz się emocjami i nie myślisz konsekwencjach swego postępowania. Jesteś nieobliczalna, inteligentna i masz analityczny umysł. Kochasz życie i możliwości, jakie ono ze sobą niesie; poza tym uwielbiam twoje poczucie humoru. A na domiar wszys- tkiego jesteś piękna. __No, no, no! — Nigdy przedtem nie przyglądałam się sobie cudzymi oczami i opinia MTchaela bardzo mi pochlebiła. Oby kiedyś ktoś jeszcze zechciał spojrzeć na mnie w ten sposób i oby był to ktoś, kto dla mnie coś znaczy. — Powtarzam ci raz jeszcze, kocham cię, Robin. I chcę się z tobą ożenić. I jestem gotów czekać tak długo jak będzie trzeba. Możesz ze Uiną zerwać i spotykać się z innymi, ale kiedy będziesz miała już dość, kiedy zapragniesz mieć u swego boku prawdziwego mężczyznę, który da ci oparcie, jakiego potrzebujesz, zadzwoń do mnie. Zrobisz to? — Dlaczego tak sobie wyobrażasz moją przyszłość? — Bo sama nie wiesz, czego chcesz od życia. Musi ci się jeszcze sporo v\)ody nalać do uszu, zanim zrozumiesz, że warto mieć przy swym boku takiego człowieka jak ja. — To znaczy jakiego? — Jestem starszy od ciebie, Robin. Czekasz na kogoś, kto roznieci w tobie płomień. Ale taki ktoś może w ogóle się nie zjawić. Ponadto wiedz, że czasami trzeba włożyć więcej wysiłku, aby ognisko zapłonęło, ale wtedy żar trzyma się dłużej. Słowa Michaela brzmią bardzo logicznie, ale Michael w ogóle od- znacza się piekielną logiką. Jest to właśnie jedna z jego cech, która szczególnie mnie męczy. — Muszę się przekonać, czy jestem świadoma tego, co robię — oświad- czam. — Bo czasami nie jestem pewna. Wstaje od stołu i wkłada do zlewu brudny kubek. — Czy jeszcze masz dziś chęć na kino? — pyta. — Chyba nie — odpowiadam i podnoszę się również. — Muszę jechać do Tucson. Moja matka nie może sobie dać rady z ojcem i muszę jej pomóc. Michael wyszedł, a mnie ogarnia uczucie ogromnej ulgi. Odczuwam ągły przypływ energii i chęci do pracy. Jest dopiero wpół do dziewiątej, wi?c robię pranie, a nawet później układam wszystko porządnie w szafie. 139 Odkurzam i sprzątam mieszkanie. Czyszczę łazienkę, a wreszcie k- kąpiel w obfitej pianie. Siedzę w wannie dwadzieścia minut PotenT°r? kładam na twarz maseczkę odżywczą i zmieniam pościel. Zmywam tw ^ wkładam dżinsowe szorty, intensywnie żółtą trykotową koszulkę o> żółte skarpetki i tenisówki firmy Nike. Do tylnej kieszeni chowam ch^ teczkę, a na głowę wciskam baseballową czapeczkę Los Angeles Lat jako że moje włosy dawno nie widziały fryzjera. Jadę do myjni u ' samochód i ruszam w drogę do Tucson, sto trzydzieści kilometr^ Opuszczam dach i śpiewam w rytm rozbrzmiewającej przez radio m-i JJ1 ale kiedy przechodzi w rap, przestaję. Zakładam kasetę z Trący Chanm ale jest ona dla mnie w tej chwili zbyt spokojna, więc wymieniam jaV Bobby ego Browna. Mijam indiański rezerwat Gila i jak zwykle zasta wiam się, gdzie podziewają się jego mieszkańcy. Oglądam spalone słońce!" pola i gaje pomarańczowych drzew obwieszonych zielonymi owocam Oglądam pola bawełny i myślę o ironii historii — teraz pracują tu MA sykanie. Mijając więzienie śmieję się na widok przydrożnego napisu- Ntf ZABIERAĆ AUTOSTOPOWICZÓW. Widniejące z daleka na horyZ0n cie góry przypominają kiczowaty pejzaż. Najbliższa z nich, Picacho Peak budzi we mnie chęć, aby się zatrzymać i wejść na szczyt. Któregoś dnia muszę to koniecznie zrobić. Mijam Pima Air Museum i przez chwile zastanawiam się, czy nie zawrócić, nie zjechać z autostrady na boczna drogę i me obejrzeć jego atrakcyjnych eksponatów. Docierając do Orange Grove Road, uświadamiam sobie, że przez cały czas usiłuję odsunŁ krążące mi po głowie myśli. Dotąd oddawałam się kontemplowani urzekającego piękna krajobrazów Arizony. Starałam się skupić uwagę na tym, co widzę wokół siebie, tak aby nie rozmyślać zbytnio o tatusiu Ale teraz, kiedy juz jestem prawie na miejscu, obraz jego pogarszającego sie stanu wypiera wszystkie refleksje. Drzwi otwiera mi matka, zmęczona i smutna. Dalej traci na wadze. Zawsze była drobna, ale teraz jest wręcz wychudzona; zdaję sobie sprawę, ze przyczyną jest choroba tatusia. Całujemy się na przywitanie a ona przyciska rękę do prawego policzka, jakby chciała mi coś powiedzieć ale nic nie mówi. Albo nie może. Jej ręce pokryte są siateczką zielonkawych i niebieskich zył, a przecież pamiętam ich dawny gładki brąz Ma na sobie spraną podomkę w kwiaty, a we włosach lokówki. Mimo przebytej operacji nadal nosi biustonosz, ale wypycha miseczki gąbką Kiedy po- chylam się, aby ją uściskać, czuję, jak ustępują pod dotknięciem Serce ściska mi się z żalu. — Gdzie tatuś? — pytam. 140 Trzęsie głową i wskazuje na kuchnię. __ Tam, szykuje sobie lunch. przechodzę przez salonik, w którym' ciągle stoją te same stare meble, pamiętane od dzieciństwa. W kuchni ha stole leży przynajmniej dziesięć trOmek pszennego chleba i słoik majonezu. Ojciec trzyma w ręku plas- rkowy nóż; prawdziwą stołowiznę trzeba było pochować. Jest wysoki — to po nim odziedziczyłam wzrost —- ale teraz chudy jak patyk. Niebieskie dżinsy wiszą na nim jak na kiju, niegdyś szerokie barki zrobiły się wąskie i okrągłe, a długie ręce są cieńsze od moich. Białe małe loczki przylegają mu płasko do czaszki. Między nimi prześwitują płaty gołej skóry; ma teraz zwyczaj wyrywać sobie włosy. — Witaj, tatusiu — mówię, a on na dźwięk mego głosu odwraca się i wita mnie skinieniem głowy nie przerywając smarowania kromki. — Co tam u ciebie, kuleczko? — pyta, a ja uśmiecham się, uszczęś- liwiona, że mnie poznał. Dzisiaj w jego głosie pobrzmiewa dawny ton, ale od dłuższego czasu mówi już wolno i niewyraźnie. — Przyjechałam zobaczyć, jak się czujecie, ty i mama. — Doskonale. Właśnie szykuję sobie kanapki do pracy. Do pracy? Przestał pracować w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym pierwszym roku, po wyjściu z wojska. Nie mogę znieść jego widoku w takim stanie jak teraz. — Musisz być bardzo głodny — zauważam. — Co to ma znaczyć? — Mówię, że chyba bardzo chce ci się jeść. — Nie wymądrzaj się — odpowiada. — To jest moja sprawa, to są moje kanapki, a ty się nie wymądrzaj. — Przepraszam, tatusiu. Nie chciałam się wymądrzać. — To zostaw mnie w spokoju — mówi i odpycha mnie. Wracam do saloniku, gdzie zastaję siedzącą bezradnie matkę. Niena- widzę tej choroby, tego, co zrobiła z moimi rodzicami. Kilka miesięcy temu szukając ratunku przed rozpaczą, w jaką wprawiał ją pogarszający się stan tatusia, poszła za radą lekarza i wstąpiła do towarzystwa niosącego pomoc ludziom mającym w rodzinie chorych na alzheimera. Zabrała tatusia na jedno z takich spotkań, ale najadła się tam przez niego tyle wstydu, że nigdy więcej nie odważyła się już tam pójść. Mówiła, że uparł się stać podczas czyjegoś przemówienia, podczas gdy wszyscy inni siedzieli, potem odśpiewał hymn mormonów, a wreszcie zaczął płakać i nie można go było uspokoić. Pamiętam, kiedyś tatuś namówił mamę, aby przystąpiła do mormonów. Byli tam jedynymi czarnymi, ale to mu zupełnie nie Przeszkadzało. Kiedy zapytał ją, czy zechce przejść z katolicyzmu na mormonizm, był to dla nas widomy znak, że coś jest z nim nie tak. 141 .aczęło się od kłopotów z pamięcią; początkowo zapominał B(1>- -łać tym ciężkim obowiązkom. Gdybym miała pewność, że rezygnacja f^. C,° "a Pfzykład miał Przed chwilą w ręku, a gdy i?6,* P0^ i zamieszkanie z nimi poprawiłoby ich sytuację, zrobiłabym to PntJf mU,jakieS P°lecenie' natychmiast wylatywało mu to z Sj^ zP wahania. Ale mama nie chce'p tfm słyszeć. W ubiegłym roku za- Potem zaczęły się poważniejsze problemy: zapomniał gdzie mie Jl8 ^- heZ ' :-J ^--------------1"* -*"" i-™-*-™ -i— «k„ - ™Ar ma numer telefonu zapomniał, jak się wiąże sznurowadła, i ni "1^ trafie do domu ze sklepu parę domów dalej. Zaczął robić rzeczy ??** me robił nigdy przedtem, i martwić się sprawami, którymi niSy pS^ sie me nrzeimnwał w ^Qm, „„t„,.:i j__ , ,', •* UI&u.y Przedtem ych gy pm, i martwić się sprawami, którymi nigdy przedtem się nie przejmował. W ciągu ostatnich dwóch lat stan jego ciągle »' pogarszał, co jest typowe dla rozwoju tej choroby. Czasami wydaje mu się, że mama jest jego matką i, jak mi mamusia opowiadała, nie ma sposobu, by mu to wyperswadować. Moi rodzice $a małżeństwem od trzydziestu dziewięciu lat. Podróżowali po całym świecie Grali w golfa. Jeździli na kempingi. Nasz dom w Sierra Vista tatuś zbudował sam, własnymi rękami, a teraz mama musi iść z nim pod prysznic, aby go umyć. Nie panuje nad czynnościami fizjologicznymi i bezustannie trzeba zmieniać mu pościel. Niegdyś mówił płynnie po francusku, a teraz nie rozumie ani słowa. Stale mu się wydaje, że go ktoś śledzi i pragnie go zabić, i szuka przed tym kimś schronienia. Mama mówi, że czasami wpada w taki straszny gniew, że musi osłaniać się poduszką na wypadek, gdyby ją chciał uderzyć lub uszczypnąć — co się parę razy zdarzyło. Staje się szczególnie drażliwy i wybuchowy, gdy kilka rzeczy jednocześnie przyjdzie mu do głowy lub gdy coś nagle zakłóci ustalony rytm ich dnia, albo też gdy widzi brutalne sceny w telewizji. Od kiedy nocą zaczęły ją budzić telefony policjantów, że tatuś włóczy się po ulicach w piżamie, zmieniła zamki, aby nie mógł wyjść. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy jego zdolności ruchowe uległy takiemu ograni- czeniu, że nie jest w stanie sam się ubrać ani rozebrać. Czasmi nie rozumie, co się do niego mówi, więc mama stara się posługiwać tylko krótkimi zdaniami. Tatuś zdaje sobie sprawę, na co jest chory, ale nie może temu przeciwdziałać, bo nie jest już w stanie kontrolować swego zachowania — Mamo, musimy coś zrobić — mówię. — Wiem. Ale on powiedział, że nie chce iść do żadnego zakładu, i wiadomo, że się na to nie zgodzi. A i ja nie chcę go oddać. — A może by tak wziąć pielęgniarkę? Dam ci pieniądze na opłacenie całodziennej pielęgniarki. — Czy ty masz pojęcie, ile taka pielęgniarka kosztuje? Tysiąc dwieście dolarów miesięcznie. Ty nie masz tyle pieniędzy i my także nie. Wiem, że ma rację, ale nie mogę siedzieć i przyglądać się bezczynnie postępującej degrengoladzie ich życia. Jeśli sytuacja będzie się nadal pogarszać w takim tempie, mama pierwsza pójdzie do grobu. Jest zmę- czona. Zajmuje się ojcem od dwóch lat i widać wyraźnie, że nie może już 142 i obowiązkom. Gdybym miała pewność, że rezygnacja meszKanie z nimi poprawiłoby ich sytuację, zrobiłabym to *» wahania. Ale mama nie chce o t^m słyszeć. W ubiegłym roku za- oponowałam jej, że wezmę na jakiś czas bezpłatny urlop, aby jej pomóc, L odmówiła. __Masz przed sobą życie — oświadczyła. — Nie masz prawa tak się -. „^-..Wio^aó r»Q«w snHip mHe i hez oiebie. dla nas poświęcać. Damy sobie radę . ^^ —— Postaram się znaleźć jakieś rozwiązanie — pocieszam ją. m;j_ —u„„„,,A „,-. „„ »-/-vki ----nAr^nmioAo i r>r>Hnr>si sie z miejsca i bez ciebie, wiązanie — Pójdę zobaczyć, co on robi — odpowiada i podnosi się z miejsca. Rozglądam się po domu i widzę, że jest „bezpieczny dla dzieci", bo jś co pewien czas bez żadnego powodu wpada w szał i niszczy wszystko, *"„__-.-* —»».«ij-*-»y-»lr» tAfn/łn vi7/-*/-4i» \it ła r7tf^r\r%(^ r\n nnnar7Vł się ^—t- _—,------ w najmniej oczekiwanych miejscacn; włozyi na przyKiau zcgarcK. uu uusjvj klozetowej, ulubiony kubek do kawy ukrył pod łóżkiem, a książki, których .^a ^mrtnr- «7 Vr.c7n nci hmHna hieliyne Poczuł szczeeólnv oociae na przykład zegarek < wu^„___j,_______,____ i«j ui^ij! pod łóżkiem, a książki,-----_,— już nie może czytać, w koszu na brudną bieliznę. Poczuł szczególny pociąg do srebra. Kiedy mama zauważyła brak srebrnego zestawu do przypraw, a potem srebrnych tacek i srebrnych dzbanuszków do herbaty i spytała go, czy ich nie wziął, tatuś wyparł się tego stanowczo. Nawet gdy znaj- dowała poszczególne sztuki stołowizny w kieszeniach jego zimowych płaszczy, twierdził z uporem, że to nie on je tam schował. Wychodzi z kuchni z mamą. Mama trzyma go za rękę. Mówiła, że dotknięcie jej dłoni bardzo go uspokaja. Sadza go na kozetce i idzie wyciągnąć pranie z suszarki. Gdy tylko wychodzi, tatuś wstaje i zaczyna krążyć niespokojnie po pokoju. — Która godzina? — pyta. — Wpół do drugiej — odpowiadam. — Muszę już iść. Spóźnię się — oznajmia i zmierza w kierunku drzwi. — Zaczekaj — krzyczę i zrywam się z miejsca. — Nie krzycz — ostrzega mama i biegnie do wyjścia. Ale tatuś już jest na zewnątrz. — Krzyk tylko pogarsza sprawę — wyjaśnia. Obie biegniemy za nim, ale ponieważ tatuś nie może iść szybko, doganiamy go bez trudu. Tyle że on nie pozwala nam się dotknąć. — Odejdźcie — krzyczy i odpycha mnie i matkę z siłą, o jaką trudno byłoby go podejrzewać. — Chcemy tylko, żebyś wrócił do domu, tatusiu — odzywam się łagodnie jak tylko potrafię. — Chodź, Fred, wszystko w porządku. Czekają na ciebie w pracy. Twój szef właśnie dzwonił przed chwilą. — Naprawdę? — Naprawdę. Musisz się przebrać. Już przygotowałam ci mundur. 143 — To podstęp? — Nie, tatusiu, to nie podstęp — mówię i wyciągam do niego r Spogląda na mnie nieufnie i przenosi wzrok na matkę. Ujmuj dłoń. To okropne, ale tak właśnie objawia się jego choroba. Wracj do domu trzymając go pod ręce, a potem mama zamyka drzwi n klucz. Tatuś kieruje się do sypialni, mama idzie za nim. Czuję sa niepotrzebna i nie wiem, co mam ze sobą zrobić; podążam więc ^ kuchni. Tatuś posmarował majonezem wszystkie kromki i ułożył je w stosik jedną na drugiej. Wsypał trochę rozpuszczalnej kawy do plastikowego pudełka i zmieszał z cukrem i śmietanką w proszku. Włożył do pias. tikowego woreczka puszkę soku. Nie ruszam niczego, by go nie dener- wować. Słyszę, jak mama mówi, że czas wziąć lekarstwa. Wchodzę znów do saloniku, mama włącza telewizor i nalewa mu podwójną whisky. — Czy to jest jego lekarstwo? — pytam. — Alkohol dobrze na niego działa — wyjaśnia. — Uspokaja go. Zresztą zobaczysz sama. Siadam i patrzę, jak tatuś pije swoją whisky. Prawie godzinę ogląda telewizję, po czym zamyka oczy i zapada w głęboki sen. — Tak wygląda mój dzień — mówi matka. — Nie martw się — pocieszam ją. — Coś wymyślę. Nie mogę patrzeć na to piekło, w które zamieniło się wasze życie. I nie zamierzam dalej biernie mu się przyglądać. Kończę pranie i sprzątanie i myślę, że dobrze by było wziąć ich gdzieś na zakupy albo do kina, ale z powodu ojca jest to niemożliwe. Nie można go również zostawić samego w domu. Mama nastawia telewizję na pro- gram dla dzieci Nickelodeon. — On lubi to oglądać — wyjaśnia i idzie robić kolację. Tatuś się budzi, oglądamy Inspektora Gadgeta, a potem Looneya Tunesa. Nie odzywa się ani jednym słowem. Kiedy pytam, czy mu się to podoba, nie reaguje najmniejszym ruchem, jakby mnie w ogóle nie słyszał lub jakbym była powietrzem. Jemy kolację, która przebiega zadziwiająco spokojnie. Mama daje teraz ojcu właściwe lekarstwa i czyta mu książkę do poduszki. Widocznie musi mu się podobać, bo słyszę, jak się śmieje. Zapada w sen, zanim mama skończyła czytać. Dwadzieścia po ósmej mama wychodzi ze swej sypialni już w piżamie. Jej pierś jest teraz płaska. — Idę do łóżka — oznajmia. — Nie musisz tu spędzać nocy, dziecin- ko. Jeśli masz coś do roboty w domu, to wracaj. Dam sobie radę. — Ale ja chętnie zostanę na noc. 144 I I ,— Pościel więc sobie na kozetce. Jeśli usłyszysz, że ojciec wstał i chodzi pokojach, nie odzywaj się do niego, on wróci do łóżka. P__Dobrze — odpowiadam i obejmuję ją całując na dobranoc. Zasypiam z trudem. A ojciec przesypia spokojnie całą noc. Ani na uwilę nie opuszcza mnie myśl, choć staram się odsuwać ją od siebie, dlaczego mój ojciec musiał paść ofiarą tej głupiej choroby. Dlaczego Bóg nie doświadczył tego silnego człowieka innym schorzeniem, takim, które oszczędziłoby jego umysł? Ojciec był jedynym mężczyzną, dla którego żywiłam szacunek i który stanowił dla mnie wzór postępowania. Jego miarą mierzyłam innych. Byłam zawsze jego małą córeczką i jestem nią do dziś. A co z matką? Co ona pocznie, gdy go nie stanie? Jak będzie wyglądała jej egzystencja? Przecież ojciec był osią, wokół której obracało się całe jej życie. Budząc się rano czuję, że ktoś stoi nade mną, i kiedy otwieram oczy, widzę ojca. Uśmiecha się. Tak samo jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem. — Chcesz, żebym ci coś powiedział? — pyta. — Tak — odpowiadam i siadam na łóżku. — Kocham cię — oświadcza i wali mnie po głowie. — Zawsze o tym pamiętaj — dodaje i kieruje się w stronę kuchni. Po przyjeździe do domu zastaję wiadomość od Bernadine. Savannah jest już w Phoenix od tygodnia, wynajęła mieszkanie w mojej okolicy. Chce, żebyśmy całą czwórką spotkały się na jakimś rozrywkowym wie- czorku w lokalu. Proponuje środę. Pamiętam, że tego dnia biorę udział w prezentacji oferty naszej firmy w Casa Grandę, ale powinnam być w domu przed szóstą. Oddzwaniam jej. Telefon odbiera Savannah. — Cześć — witam ją. — Tu mówi Robin. — Cześć. Słyszałam dużo o tobie, a teraz okazuje się, że będziemy prawie sąsiadkami. — Nie wierz w żadną z tych niegodziwości, które rozpowiada o mnie Bernadine. Kiedy się przeprowadzasz? I dokąd? — Jutro. A moje mieszkanie jest w kompleksie budynków Pointę. — A ja mieszkam niecałe pięć przecznic od Pointę. Wspaniale. Rze- czywiście będziemy sąsiadkami. — Bardzo się cieszę. Nie znam w Phoenix nikogo poza Bernadine. — Teraz znasz już mnie. Ale muszę cię uprzedzić, że czasami potrafię być denerwująca. Bernadine mówiła, że pracujesz dla KPRX. To jest telewizja kablowa, o ile się nie mylę? — Tak. Kanał trzydziesty szósty. Zaczynam od poniedziałku. — Umówmy się więc na lunch któregoś dnia. Moje biuro znajduje się trzy czy cztery przecznice od twojej telewizji. I Czekając na miłość 145 — To świetnie. — Lubisz życie towarzyskie? No wiesz, przyjęcia, zabawy i tak dal ? — Kto nie lubi? ej? — Posłuchaj, za trzy tygodnie odbędzie się Eboney Fashion Pa- Masz może ochotę się wybrać? r' — Nie przepadam za tego typu imprezami. Byłam już kiedyś podobnej, owszem, było przyjemnie, ale to mi wystarczy. a — Rozumiem. Ale jest wiele innych spotkań. Weź mój numer od Bernadine. I zadzwoń do mnie. — Dobrze. Do zobaczenia w środę. — Dajcie mi tylko znać, gdzie mamy się spotkać. Zaczynasz się przyzwyczajać do Phoenix? — Nie sądzę, aby było się do czego tak bardzo przyzwyczajać. — Masz rację. To jest nudne miasto. Co cię skłoniło, aby się tu przenieść? — Praca. Ale z pewnością nie ma nudniejszego miasta niż Denver. — Mam nadzieję, że będzie ci się tutaj dobrze wiodło. — Ja też mam taką nadzieję. Nie rozłączaj się, zobaczę, czy Ber- nadine jest już wolna. Maluje system słoneczny w pokoju Johna ju- niora. — Co takiego? — pytam, ale ona już odłożyła słuchawkę. — Cześć, dziewczyno — słyszę za chwilę głos Bernadine. — Czym to jesteś taka zajęta? — Postanowiłam wymalować chłopakowi sypialnię w gwiezdny wzór. Kiedy się w nocy obudzi, będzie mu się wydawało, że jest na kempingu. Malowanie sufitu jest strasznie męczące. Nie czuję karku. Ale już skoń- czyłam. — Nie bardzo rozumiem, o co chodzi, Bernie. — Kiedy zgasisz światło, pokój przypomina kosmos. Gwiazdy i kon- stelacje i temu podobne rzeczy. W tej chwili szukam tej cholernej Drogi Mlecznej. Dobrze by było, żebyś pomyślała o czymś takim dla siebie, chodzisz przecież z głową w chmurach. — Odchrzań się, Bernie. — W każdym razie najwyższy czas, żebyś się wreszcie odezwała do przyjaciółek. Bankietujesz bez przerwy i nie dajesz znaku życia. Co no- wego u ciebie? — Nic. Właśnie wróciłam z Tucson od rodziców. — Jak się miewa ojciec? — Bez zmian. — A jak mama się trzyma? — Jakoś daje sobie radę. Koniecznie muszę jednak coś wymyślić, aby 146 ? oofflóc- To prawdziwa tragedia, dziewczyno. Ojciec jest za ciężki, aby $ dźwigać, podtrzymać i tak dalej. Wymaga opieki jak dziecko. $°__A nie można by zatrudnić do nifego pielęgniarki? __ Nie mam pieniędzy. Rodzice też nie mają. __ A nie możesz ich wziąć na swoje ubezpieczenie? —- Myślałam już o tym, ale to niestety niemożliwe. __Więc co zrobisz? __Jeszcze nie wiem. Muszę się zastanowić — odpowiadam i zmię- łam temat. — Co do środy to termin mi odpowiada. Savannah jest bardzo miła. — Polubisz ją. Zwariowana jak ty. — To w dechę. A co u ciebie? — Obleci. Idąc za radą mojej adwokatki wynajęłam detektywa do spraw finansowych. — Po co? — Żeby John nie wystrychnął mnie na dudka. To przebiegły skurwiel, dobrze wiesz. — Owszem, wiem. — Nic nie wiesz. Ten facet odkrył już łajdactwa, w które wprost trudno uwierzyć. — Na przykład? — Na przykład to, że John jest właścicielem kilku nieruchomości w okolicy. Wiesz o tym, że sprzedał swoją firmę? — Nic nie wiem — mówię, choć to nieprawda. Gloria opowiedziała mi wszystko; że wyciągnął pieniądze z konta, że Bernadine wypisała na siebie czek, który John, choćby nie wiem jak się wściekał ze złości, będzie musiał pokryć. Bernadine i tak wszystko mi opowie, wolałam więc udawać zdziwioną. — Tak — ciągnie. — Myślał, że uda mu się ukryć to łajdactwo, ale moja adwokatka nie w ciemię bita. Była już rozprawa o opiekę i mojej adwokatce udało się uzyskać zgodę sędziego w jednej ważnej sprawie — niewyznaczania terminu rozprawy przed upływem sześciu tygodni, dopóki nie sprawdzimy wszystkiego. Sędzia był wkurzony. — Dlaczego? — Bo oświadczenie Johna o stanie majątkowym roi się od kłamstw, a sędzia nie lubi mieć trudności. Moja adwokatka złożyła wniosek o za- mrożenie jego aktywów, a jeśli będzie usiłował coś zachachmęcić, zanim osiągniemy porozumienie, to jego dupa może się znaleźć w niezłych opałach. — Kiedy będziesz wiedziała, ile od niego dostaniesz? — Jeszcze nie wiem. Mamy się znowu spotkać w sądzie za sześć 147 tygodni. Na razie sędzia wydał nakaz, aby mi dawał tysiąc osiems dolarów miesięcznie i pokrywał wydatki związane z samochodem, ube pieczeniem i spłatą kredytu. 2" — A co z dziećmi? — Do następnej rozprawy ma prawo zabierać je do siebie co weekend i dwa razy w ciągu tygodnia. Rzygać mi się chce, gdy go Nie wpuszczam go do domu. Każę mu czekać w samochodzie. — Dobrze robisz. Jak długo twoim zdaniem może się jeszcze wlec ta sprawa? — Nie mam pojęcia, dziewczyno. Tygodniami, miesiącami, a nawet latami. To zależy od tego, co odkryją i ile czasu im to zabierze. — Nie żartuj. — Mówię poważnie. Dociekanie prawdy to bardzo żmudna praca. A John miał czelność proponować mi trzysta tysięcy dolarów. — Nie zgodziłaś się? — Nie jestem głupia. Moim zdaniem jest głupia. Gdyby to mnie ktoś dawał taką sumę, wzięłabym ją z pocałowaniem ręki. — Czy zdajesz sobie sprawę, na co to starcza w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym roku — Dla mnie byłoby to aż nadto. Mogłabym wtedy zapewnić ojcu całodzienną pielęgniarkę, spłacić kredyt zaciągnięty na studia i na kartę kredytową, a także kupić sobie dom. — Adwokatka zaleca mi cierpliwość. Twierdzi, że John jest sprytny, ale niedbały. Jego największym błędem była sprzedaż firmy poniżej jej rzeczywistej wartości. Dlatego sprawdzają wszystko. Byłam już gotowa pójść na ugodę, ale na szczęście dowiedziałam się o tych jego krętactwach. Teraz już nie ma o tym mowy. — Rozumiem — odparłam. — Być może będę też musiała sprzedać dom. — Dlaczego? — Bo będę potrzebowała pieniędzy, gdyby ta sprawa się przeciągała. — Powiedziałaś przecież, że dostajesz alimenty na dzieci. — Owszem, ale one ledwie starczają na życie. Czy masz pojęcie, i!e kosztuje utrzymanie dzieci i tak dużego domu? — Nie, ale wyobrażam sobie, że bardzo dużo. j — Czy wiesz, ile kosztuje klimatyzacja w takim domu? 1 — Nie. ' — Do tego jeszcze ogrodnik, konserwator basenu i sprzątaczka. Nie mam zamiaru jej się pozbyć żeby nie wiem co. Nie wspominam już o kosztach wyżywienia. A stopy Johna juniora rosną dwa centymetry 148 . jennie. Trzeba mu ciągle kupować nowe buty. Tak czy inaczej, nie „uiierzam składać broni. Na razie sąd nakazał mu spłacać kredyt, ale ;e riioże zmusić go, aby robił to stale. Atiwokatka uprzedziła mnie o tym. r^ się miewa Michael? * < __Zerwałam z nim. ( — Już? H — Nudził mnie. __Wiesz co, naprawdę jesteś niemądra, Robin. Osobiście niewiele mogę ° nim powiedzieć, ale sądząc po tym, co ty opowiadałaś, to był facet całkiem do rzeczy. Co z tego, że ma parę kilo nadwagi? To chyba nąjprzyzwoitszy mężczyzna, jaki ci się trafił, odkąd cię znam. Ciche brzęczenie telefonu na szczęście przerwało tę rozmowę. — Nie odkładaj słuchawki — mówię i naciskam na odbiór. To Rus- sell. — Jak się czujesz, Robin? — Świetnie. — To dobrze. Co robisz? — Rozmawiam z Bernadine. — Co u niej słychać? — Wszystko dobrze. — Stęskniłem się za tobą — powiada. — Kłamiesz. — Naprawdę tęsknię. — Od kiedy? — pytam. — Od kiedy się rozstaliśmy. — Rozstaliśmy się już bardzo dawno temu, Russell. — Wiem o tym. Zbyt dawno. Brak mi ciebie, Robin. — Masz dość dziwny sposób okazywania tego. — Nastaje długie milczenie. — Russell? — Słucham — odzywa się. — Chcesz czyjegoś towarzystwa? Nie zastanawiając się mówię tak. — Będę za pół godziny. Przełączam telefon na Bernadine. — Muszę już kończyć. — Czy coś się stało? — Nie — odpowiadam. — Skąd ci to przyszło do głowy? — Wydawało mi się, że mamy sobie jeszcze coś do powiedzenia. — Muszę z kimś porozmawiać. — Czy to Russell? — Nie, to nie Russell, Bernadine. A gdyby nawet, to co z tego? — Pytam tylko przez ciekawość. Do zobaczenia w środę. Jeszcze jedno. 149 — Co takiego? — pytam niecierpliwie. — Zebranie Akcji Czarnych Kobiet zostało przełożone na piąty w nia. To jest czwartek. Zaznacz sobie w kalendarzu. — Gloria już mi mówiła. — Przygotuj się, że znajdziesz się w jednym z zespołów roboczych — W którym? — Nie wiem. Przyjdź, to się dowiesz. — Do zobaczenia, Bernadine. I pozdrów ode mnie dzieci. Kładę słuchawkę i biegnę do łazienki. Biorę szybki tusz i dziękuj Bogu, że zsyła mi na dzisiejszą noc mężczyznę, którego pożądam. J\fj! dbam o to, że Russell jest związany z inną kobietą. Jest mi obojętne, czv kiedy już będzie po wszystkim, wyjdzie i zostawi mnie samą w środku nocy. I prawie zupełnie mnie nie martwi, że pudełko z gąbkami antykon- cepcyjnymi pod umywalką jest puste. ROZRYWKOWY WIECZOREK Bernadine była szczęśliwa, że urywa się z domu. Gloria obawiała się nudy. Savannah miała nadzieję, że pozna kogoś, komu warto dać numer telefonu, a Robin trzymała kciuki, aby nie spotkać nikogo, z kim spała. Uzgodniły, że spotkają się w Pendleton około szóstej trzydzieści. Dowiedziawszy się, że prezentacja oferty skończy się wcześniej, Robin zaproponowała, że zabierze Savannah. Miała jeszcze dość czasu, aby odwiedzić Oasis i poprawić manikiur, a także wpaść do domu i przebrać się w coś bardziej wystrzałowego. Ale Robin przede wszystkim chciała skorzystać z pretekstu, aby obej- rzeć mieszkanie Savannah. Bernadine twierdziła, że Savannah ma bardzo dobry gust, i zachwycała się jej kolekcją dzieł sztuki. Robin pragnęła to zobaczyć. Wiedziała, że jej własne mieszkanie nie przypomina wnętrza z Architectural Digest, ale jest kolorowe i wesołe. Kiedy Robin nacisnęła dzwonek, Savannah pojawiła się w drzwiach w dopasowanej pomarań- czowej sukni z szerokim białym paskiem i pomarańczowych sandałkach. Włosy miała krótko ścięte po bokach, a na górze piętrzącą się burzę loków. Robin nigdy nie widziała, aby któraś z klientek Oasis miała takie uczesanie. — Cześć — odezwała się. — Jestem Robin. — No nie! Cześć! — Savannah uściskała ją serdecznie. — Proszę, wejdź dalej. Usiądź. Za dziesięć sekund będę gotowa. Jak widzisz — ciągnęła prowadząc ją przez przedpokój — nie zdążyłam się jeszcze dobrze rozpakować, przepraszam więc za bałagan. — Jak na dwa dni zrobiłaś bardzo dużo — stwierdziła Robin siadając na kanapie. Przesunęła dłonią po zielonkawym obiciu. Na pewno nie jest to żadna tandeta, pomyślała. Na tylnym oparciu leżało sześć poduszek w zielonkawo-brzoskwiniowych pokrowcach. W rogach pokoju piętrzyły 151 się sterty pudeł, ale na postumentach stało już kilka rzeźb, a na stolika^ bukiety jedwabnych kwiatów. Były tam również wazy o nie znanym dotąd Robin kształtach i kolorach: ceramiczne, miedziane, pokryte śniedzią i ze starego poczerniałego srebra. Niektóre miały kolorowe wypukłości, przypominające mapę świata. Kilka zostało wyraźnie uszko- dzonych w czasie przeprowadzki, ale Robin nie chciała robić uwag Savannah zdążyła już rozwiesić część obrazów na ścianach. Robin nie interesowały one zbytnio, ponieważ wydawały jej się jakby nie dokoń- czone. Nieliczne, których treść jakoś do niej przemawiała, jej zdaniem nie pasowały do tego wnętrza. — Jestem gotowa — oświadczyła Savannah wychodząc z łazienki. — Twoje mieszkanie jest wspaniałe — stwierdziła Robin podnosząc się z kanapy. — Ile masz sypialni, jedną czy dwie? -— Jedną, niewiele jest tam do oglądania, ale jeśli chcesz obejrzeć, to proszę bardzo. — Jestem ciekawska — wyjaśniła Robin podążając za Savannah. — Oto moje królestwo — oznajmiła Savannah wykonując ręką sze- roki gest niczym konferansjer na konkursie wskazujący zawodnikom nagrody do wygrania. Pośrodku pokoju stał olbrzymi tapczan z czterema wielkimi poducha- mi. Nad wezgłowiem wisiał obraz przedstawiający nagą parę. Obok kominka stał kremowy stoliczek nakryty serwetą w czarne i czerwone róże; krzesełka miały oparcia z kutego żelaza, a róg sypialni zawalały stosy nie rozpakowanych kartonów i pudeł. Jedna ściana przypominała dział dodatków w domu towarowym; wisiało tam przynajmniej dwadzieś- cia kapeluszy. — Widzę, że uwielbiasz kapelusze — zauważyła Robin. — Rzeczywiście — odparła Savannah wracając do saloniku. — Powinnaś do mnie zadzwonić. Z chęcią pomogłabym ci się roz- pakować. — Dziewczyno, podczas tej przeprowadzki wszystko mi się pomie- szało. Z trudem odnajduję coś w tym galimatiasie. Dziękuję, ale dani sobie radę. — Jedni ludzie mają gust i wiedzą, co do czego pasuje, a inni są pozbawieni tego wyczucia. Ty chyba minęłaś się z powołaniem; powinnaś zostać projektantką wnętrz. — Bernadine twierdzi, że twoje mieszkanie też jest bardzo miłe. Prze- stańmy więc o tym mówić. Żałuję tylko, że nie mogłam sprowadzić tutaj swoich kwiatów. — Dlaczego? — Jest zakaz przewożenia roślinności do innych stanów. Chodzi 152 0 robactwo i zarazy. Nie mogę ich odżałować. Ale trudno. Muszę sobie zCjobyć nowe. Nie wyobrażam sobie życia bez żywej zieleni. — Ja mam trzy rośliny, które leĄwi^ zipią. — Robin zaczęła nagle trzeć swędzące oczy. Wiedziała, że zaraz" zacznie kichać. — Jesteś uczulona na koty, prawda? — spytała Savannah. — Tak. O Boże, gdzie jest ta łajza? — Tam w głębi. Jestem gotowa. , Sięgając po torebkę i klucze Savannah spojrzała uważniej na Robin, a zwłaszcza na ów rowek między piersiami; rysował się szczególnie im- ponująco w tej białej bluzce. — Wyglądasz bardzo elegancko. Gdybym miała takie długie nogi jak ty, też nosiłabym mini-spódniczki. Ile masz wzrostu? — Prawie metr osiemdziesiąt — odrzekła Robin wyjmując chusteczkę 1 wycierając oczy. — Chciałabym mieć połowę twego tyłka — dodała i kichnęła. — A ja chętnie pożyczyłabym od ciebie z pół kilo twoich piersiątek. — Kup sobie. Jak myślisz, skąd ja je mam? Roześmiały się, a Robin kichnęła znowu. — Jak widzę, nie będę się musiała obawiać, że zechcesz odwiedzać mnie zbyt często. — To masz jak w banku — potwierdziła Robin. — No, ale czas ruszać. — Co to ma być? — spytała Savannah Robin. Przejechały prawie całe Little Mexico, aby tu dotrzeć, a tymczasem lokal wyglądał, jakby ktoś szykował go do generalnego remontu. — Nie mam pojęcia, dziewczyno. Ja też jestem tu po raz pierwszy. Przy wejściu powitał je czarny mężczyzna w wieku około trzydziestu lat. Wydawał się bardzo uszczęśliwiony ich przybyciem. Robin uszczyp- nęła Savannah, jakby chcąc powiedzieć: Jest twój. Savannah odpowie- działa jej tym samym, co miało oznaczać: Rezygnuję. — Miło, że panie raczyły przyjechać — odezwał się mężczyzna. — Czy panie są tutaj po raz pierwszy? Skinęły głowami. — Nazywam się Andre Williams. Wraz z kilkoma przyjaciółmi i part- erami postanowiliśmy stworzyć Towarzystwo Maklerskie. Chcemy oży- wić Phoenix, dać okazję naszym czarnym braciom i siostrom z branży sPotkać się na neutralnym gruncie, ułatwić wzajemne kontakty, a przy °kazji trochę potańczyć, zjeść i wypić. -— Czy wszyscy tutaj są maklerami? — zapytała Robin. 153 — Nie, siostro. Chodziło nam o chwytliwą, a jednocześnie oryginalna nazwę. Ta podobała się wszystkim. Czy macie panie wizytówki? Robin miała, ale Savannah nie zdążyła sobie jeszcze wyrobić; nje przewidywała, że tak szybko będzie jej potrzebna. Savannah słysząc o „kontaktach" skurczyła się w sobie. Nie cierpiała tego określenia. Kfie podobało jej się, że czarni ludzie spotykają się teraz nie w celu beztroskiego spędzenia czasu, jak dawniej, ale dla interesów zawodowych, z myślą 0 tym, co jeden drugiemu może załatwić. Gdzie się podziała stara, dobra tradycja spontanicznej zabawy? Robin wrzuciła swoją wizytówkę do stojącego obok koszyczka. Na co im one potrzebne? — zastanawiała się Savannah. — Przyniosę swoją następnym razem — obiecała i zerknęła w stronę sąsiedniego pomieszczenia. Było tam jakieś piętnaście do dwudziestu osób. Też mi wielki tłum, pomyślała. Bernadine i Glorii jeszcze nie było, zwróciła się więc do Robin, ale ta podeszła już w stronę okna, gdzie przy dwóch stolikach urzędowała kobieta z włosami splecionymi w długie warkocze na afrykańską modłę. Na jednym stoliku leżały książki napisane przez czarnych o czarnych, a na drugim rozłożone były wyroby afrykańskiej sztuki ludowej: srebrna 1 miedziana biżuteria, stroje kinte, rzeźby w drewnie i steatycie, ręcznie malowane karty, T-shirty z mapą Afryki oraz buteleczki wonnych olejków. Były również plakaty z podobiznami Nelsona i Winnie Mandelów, Mal- colma X, Martina, Magica Johnsona i Michaela Jordana. Robin trzymała w ręku portfel, a na przegubach miała już dwie czarne obręcze. Bernadine uprzedziła Savannah, że ta dziewczyna uwielbia trwo- nić pieniądze na głupstwa i nie potrafi nimi gospodarować. Savannah uśmiechnęła się do sprzedawczyni, przyjrzała się bliżej jednej z rzeźb ze steatytu, ale nie podeszła do stoiska. Nie przyjechała tutaj na zakupy. Poza tym musiała się teraz, po raz pierwszy w życiu, liczyć z pieniędzmi. — Chodź, Robin — przywołała ją Savannah i skierowała się do jednego z czterdziestu nie zajętych krzeseł. Kiedy zajęły miejsca, poczuły się jak na cenzurowanym. Na Robin nie robiło to najmniejszego wrażenia. Lubiła, kiedy zwracano na nią uwagę, i dawała temu wyraz. Na barowych stołkach siedziało z dziesięciu męż- czyzn. Niektórzy odwrócili głowy, przyglądając się im uważnie, po czym zajęli się swoimi drinkami. -— Podobno ta impreza miała zacząć się o szóstej — zauważyła RO' bin. — Przynajmniej tak mówiła Bernadine. — To wasze środowisko. Ja tu jestem obca — odparła Savannah. — Ciekawe, gdzie reszta. Dobrze, że przynajmniej jest dobra muzyka Grano Forever Your Girl. 154 I Nie cierpię Pauli Abdul — oświadczyła Savannah. — Ona nie jjuiie śpiewać. Jodey Watley zresztą, też, a jak chcesz wiedzieć, to Janet jackson też kiepsko śpiewa. Nie lub; ię. jcałej tej trójki. Ale pomyślała, że gdyby ją ktoś w tej chwili zaprosił do tańca, toby zatańczyła. Ale nikt tego nie zrobić Nadeszła kelnerka i przyjęła od nich zamówienie. Robin zamówiła taeliszek wina, a Savannah margaritę. — To chyba sala taneczna — zauważyła Robin wskazując na szerokie drzwi. Nie namyślając się wstała, zajrzała do środka i wróciła. — Tak jest, mają disc jockeya i wszystko co trzeba. Są również stoliki. Ale na parkiecie żywej duszy. Savannah przyglądała się przez okno rozgrywkom golfowym, kiedy pojawiła się kelnerka z drinkami. — Ja zapłacę — zaproponowała Robin. — I chodźmy do bufetu coś zjeść. Jedzenie jest bezpłatne, a ja jestem głodna. Nikt sobie tu nie skąpi, pomyślała Savannah, nakładając na talerz po odrobinie z bogatego zestawu sałatek: ze świeżych owoców, zielonej sałaty, makaronu i kurczaka. Zazwyczaj nie jadała kurczaków poza domem, bo mięso zawsze wchodziło jej między zęby, a dziś na dodatek nie miała przy sobie nitek dentystycznych. Ale nie było tu nikogo takiego, przed kim miałaby się krępować. Robin dwa razy napełniała sobie talerz i popijała wino. W drodze opowiedziała Savannah o swoim życiu, które, jak się zdawało, miało swój początek w poznaniu Russella. Opowiedziała Savannah o nim wszystko. I o Michaelu. I o tym, jak bardzo chciałaby mieć dziecko, nim będzie za późno. Kiedy wreszcie zaczęła mówić o swojej pracy ajenta ubezpiecze- niowego i o tym, co się z nią łączyło, a zwłaszcza o tym, jak to czasami udaje jej się wynegocjować wielomilionowe umowy, Savannah pomyślała, że praca jest jedyną dziedziną, w której Robin odznacza się rozsądkiem. — To wygląda dobrze na papierze — ciągnęła Robin —- ale ja ciągle nie zarabiam tyle, ile powinnam, i poważnie noszę się z zamiarem przejścia do jakiejś większej firmy. W tej chwili żyję od wypłaty do wypłaty i nie stać mnie na pielęgniarkę dla ojca. To żałosne — dodała jakby do sie- bie. — Po jakiego diabła był mi ten dyplom? Lokal powoli zaczynał się zapełniać, ale wciąż nie było Glorii i Ber- nadine. Opróżniając drugi kieliszek wina, Robin wróciła do swego ulu- bionego tematu: do Russella. — Czy to jego wina — tłumaczyła go — że jest tak przystojny i wszys- tkie się w nim kochają? Może gdybym miała więcej cierpliwości i nie naciskała go, ożeniłby się ze mną — przekonywała samą siebie. — Ale zdanie nie jest skończone, póki nie postawi się kropki. 155 li 11 i^ i Savannah siedziała słuchając tej paplaniny i miała ochotę dać potężnego klapsa. Wbić jej do głowy trochę rozumu. Słusznie mówi}1 Bernadine: ta dziewczyna ma bzika na punkcie mężczyzn. a Savannah sączyła swoją margaritę i myślała: biedna kobieta, się na mężczyzn. Ale zasadniczo polubiła Robin — za jej usposobienie, uczciwość, która wyzierała jej z oczu, i za całkowi^ nieświadomość własnej głupoty. Siedziały tu już od trzydziestu pięciu minut i przez cały czas usta nie zamykały jej się ani na chwilę. Savannah dobrze wiedziała, jak długo trwa ta paplanina, bo zdążyła wypalić aż trzv papierosy. W pewnym momencie Robin nachyliła się ku niej przez stolik. — Coś ci powiem, ale przyrzeknij, że nie powtórzysz tego ani Glorii ani Bernadine? — Obiecuję — przyrzekła Savannah. — W sobotę wieczór Russell był u mnie. — To twoja sprawa — stwierdziła Savannah. — Wiesz, Bernadine mówi, że Russell to taka kurwa z kutasem, ale ona nie jest w stanie tego pojąć. A Gloria miała śmiałość powie- dzieć mi, że Russell wcale nie kręci; on po prostu nie chce się ze mną ożenić. Ale Gloria nie ma pojęcia o mężczyznach, sama nie miała w ży- ciu żadnego. Według mnie to wstyd. Byłaby taka ładna, gdyby nie ta tusza. — Nie każda kobieta może mieć rozmiar dziewięć, Robin. — Wiem. Ale powinna stracić z dziesięć kilogramów, dobrze by jej to zrobiło. Mniejsza z tym. Ja jednak ciągle jestem optymistką — stwier- dziła Robin i przechyliła się na krześle. — W jakiej sprawie? — Chodzi mi o Russella. Dziewczyno, tak mu dogodziłam, że wcale nie miał ochoty wyjść. — Spędził u ciebie całą noc? — Nie. Obiecał matce, że zaprowadzi ją rano do kościoła. — Robin opowiedziała Savannah, co słyszała od Glorii, że Russell żyje z jakąś kobietą, która spodziewa się jego dziecka. — Russell powiedział, że to nieprawda. A po tej sobotniej nocy, choć nie chcę tego mówić, wierzę mu. Savannah znowu poczuła chęć zdrowo jej przyłożyć. — Chcę, żeby do mnie wrócił, dziewczyno — wyznała. — I zamierzam tego dopiąć. — A dlaczego tak ci na nim zależy? — Bo nigdy już nie spotkam takiego faceta jak on. — To znaczy jakiego? — Po pierwsze, wie, co ma włożyć na tyłek, jest najlepszym kochan- 156 ein jakiego miałam, od kiedy jestem tu w Phoenix, przystojny jak żaden, 0 i jestem pewna, że zrobiłby mi piękne dzieci. 11 _— Ale przecież zadał ci tyle bólu? ? ' } _— To prawda, ale znajdź mi mężczyznę, który nie zadaje bólu. A on :e zrobił tego naumyślnie. Russell musi jeszcze trochę dojrzeć. __I ty chcesz, żeby dojrzewał twoim kosztem? __To nie jest zupełnie tak. Ale wydaje się, że nasze rozstanie dobrze 0iu zrobiło. On ma też pewne zalety. — Na przykład jakie? — Ma w sobie charyzmę i, kiedy chce, potrafi być bardzo zabawny. — I co jeszcze? — pytała dalej Savannah. — Jak już powiedziałam, jest wspaniałym kochankiem, mamy jed- nakowe upodobania i zawsze zaskakujemy. No i ja go kocham. — Dlaczego sądzisz, że nie spotkasz nikogo lepszego? — Rozstaliśmy się prawie rok temu i w tym czasie poznałam tylko tego starego głupkowatego Michaela. — Czy mogę cię o coś spytać, Robin? Na czym opierasz przypusz- czenie, że on chce do ciebie wrócić? — On mi to powiedział. — I ty mu uwierzyłaś? — A dlaczegóż miałabym mu nie wierzyć? Savannah opadła z sił. — Dlaczego chcesz być z człowiekiem, o którym wiesz, że nie można mu ufać? — Ja mu ufam — odparła. — Ludzie się zmieniają. I nie można całe życie żywić urazy za kilka popełnionych błędów. — To prawda — przyznała Savannah. Zadziwiające, jak głupie po- trafią być kobiety. Robią wszystko, aby usprawiedliwić mężczyznę, który potraktował ich jak śmieci; tłumaczą jego niegodziwe zachowanie; po- zwalają mu wrócić, choć już raz złamał ich naiwne serca, chyba po to, aby złamał je po raz drugi. I to ma być miłość? To ma być szczęście? To tak ma wyglądać życie z mężczyzną? Nie ze mną takie numery, myślała Savannah, podczas gdy Robin przerzuciła się na inny ulubiony temat — na siebie. — Chciałabym sobie zrobić operację plastyczną i poprawić niektóre szczegóły swojego wyglądu — oświadczyła. — Po co ci to? — Mam zbyt płaski zadek, niekształtny nos, za cienkie wargi, a i wnę- trza moich ud nie są już tak prężne. Robią mi się worki pod oczami, widzisz? — pociągnęła skórę na poparcie swoich racji. — Trzymasz się bardzo dobrze — zaprzeczyła Savannah. 157 — Kiedyś wyglądałam lepiej. Nienawidzę się starzeć. z całej duszy. Robin wydawała się Savannah całkiem atrakcyjna i nie mogła zr mieć, dlaczego ktoś, kto naprawdę wygląda dobrze, zadręcza się mvśl°2U" o swoim wieku i wyglądzie. Jedyne, co mogłaby zrobić, to zmienić fryz,^1 pozbyć się tych idiotycznych warkoczyków i przestać używać czerwon różu, ponieważ przy jej ciemnej skórze wygląda zbyt wyzywająco 8o — Chciałabym mieć dziecko, zanim skończę trzydzieści sześć lat r o tym sądzisz? — zapytała. ' ° — Ja już mam trzydzieści sześć — odparła Savannah. — I wcale n zamartwiam się swoim wiekiem. Powiem ci jedno: nie mam zamia samotnie wychowywać dziecka, w żadnym wypadku. To wiem na pewno — A ja mogłabym — odparła Robin. — Gdybym musiała Sdoh jakiego jesteś znaku? v u — Co? — Kiedy się urodziłaś? — Czternastego października. — Waga. Świetnie. Z wagą dobrze mi się układa. Jak się domyślam nie znasz też swego ascendentu? ' — Nie, nie znam — potwierdziła Savannah. — Czy wiesz, o której godzinie się urodziłaś? — Tak. — Dobrze. Postawię ci horoskop. — Nie chcę żadnego horoskopu — zaprotestowała Savannah. — Dowiesz się, co dzieje się w twoim życiu. — Wiem, co się dzieje w moim życiu — odparła Savannah. — Czy tobie to w czymś pomogło? Robin nie odpowiedziała, bo właśnie dostrzegła Glorię i Bernadine. Ten sam czarny mężczyzna witał je przy wejściu. — Coś ci powiem, dziewczyno. Jak na swoje trzydzieści sześć lat wyglądasz doskonale. — Dziękuję — odparła Savannah. — Jakiego kremu używasz? — Aveda. — A co? — Wpadnij któregoś dnia, to ci pokażę. Kupiłam go w Denver. Bernadine i Gloria podeszły do stolika. — Spóźniłyście się, dziewczyny — zganiła je Robin. — Już wpół do ósmej. Dużo straciłyście. — Właśnie widzimy —.. odparła Bernadine. — Zdążyłyście się już zaprzyjaźnić? lat I 158 I Jak najbardziej — zapewniła Savannah, a Robin dała jej kuk- w bok. Tylłćo nie staraj się mnie przekonać, że jeszcze nikogo nie pode- a}aś — zwróciła się Gloria do Robin śmiejąc się. __Zamknij się, Gloria. Ładnie dziś wyglądasz. __Dziękuję, kochana. Ty jak zwykle wyglądasz porywająco, a Savan- nah też, zwłaszcza jej włosy. Musisz mi dać adres swego fryzjera. Savannah roześmiała się. Gloria czesała ją nie dalej jak przedwczoraj. Savannah wyrwała fotografię z czasopisma Essence i pokazała ją Glorii, pla Savannah była dobra każda fryzura; miała takie włosy, że po obcięciu wystarczyło je umyć i energicznie potrząsnąć głową. — Wy również wyglądacie korzystnie — stwierdziła Savannah. Bernadine miała na sobie obcisłą czarną sukienkę, a Gloria czarne spodnium i czerwoną bluzkę. — Czy tu rzeczywiście jest tak wesoło, jak zapowiadano w zaprosze- niu? — spytała Gloria. Spojrzały po sobie i zaczęły się śmiać. W tej chwili Bernadine spo- strzegła znajomego przy barze. Pomachała mu ręką, ale zaraz potem wstała i podeszła do niego. Do mężczyzny! Savannah, Gloria i Robin zaniemówiły z wrażenia. Po chwili wróciła do ich stolika z okazem przy- stojniaka, a one znów zaniemówiły. — Pragnę wam przedstawić, miłe panie, mojego dobrego przyjaciela, Herberta Webstera. Jak dowiedziały się za chwilę, gdy nowy znajomy wrócił już na swoje miejsce przy barze, był to dawny piłkarz; teraz pracował jako agent sportowy. Żonaty, co z miejsca ostudziło zainteresowanie jego osobą Robin i Savannah. Dla Glorii nie miało to znaczenia. — Jest również działaczem politycznym — poinformowała Berna- dine. — Członkiem komitetu, który stara się przeforsować święto Martina Luthera Kinga. — To ładnie — zauważyła Savannah. — Akcja Czarnych Kobiet również nad tym pracuje — dodała Glo- ria. — Może przystąpisz do naszego ruchu? — zaproponowała Savan- nah. — Zajmujemy się wszystkimi ważnymi dla naszej społeczności spra- wami. W ubiegłym roku ufundowałyśmy dziesięć stypendiów po sześćset dolarów, z pieniędzy zebranych na bankiecie wydanym z okazji rozdania nagród Czarnych Kobiet Sukcesu. Zorganizowałyśmy Dzień Świadomości Kobiet i Dzień Samopomocy, aby wskazać czarnym kobietom otrzymu- jącym AFDC możliwości dodatkowych zarobków. Mamy wśród swoich członków prawniczki, możemy więc udzielać bezpłatnych porad prawnych. Raz w roku organizujemy całodzienne warsztaty poświęcone różnym 159 I ważnym problemom. Radzimy, jak postępować w razie zachorowania n raka piersi, jak zachować się wobec kazirodztwa, nękania seksualne? w pracy, jak samotnie wychowywać dzieci, jak planować wydatki czy jau zwalczać stres. Interesuje nas wszystko, co może ułatwić życie czarnych kobiet. Po zakończeniu imprezy urządzamy sobie tak zwaną Zabawe Sióstr. Przebieramy się, gramy w różne szalone gry, organizujemy kon- kursy, tańczymy, śpiewamy i rozdajemy ciekawe nagrody. — Czy jest to wyłącznie damska impreza? — zapytała Savannah. — Na początku są same kobiety — wyjaśniała Robin — ale około dziewiątej, dziesiątej zjawiają się mężczyźni. Zazwyczaj przyprowadzają jakiś dobry zespół. Jest szalenie wesoło. To jedyna impreza w tym mieścis z wyjątkiem Ebony Fashion Fair i Nowego Roku, na którą możesz wlożJ prawdziwie wieczorową kreację. Ja biorę w niej udział od pięciu lat i zawsa się szampańsko bawię. Jedzenie też jest wyśmienite, prawda, Glorio? Gloria znacząco pogroziła jej palcem. — To brzmi rzeczywiście interesująco — powiedziała Savannah. J Do kogo mam się zwrócić w sprawie członkostwa? — Do mnie lub do Bernadine — odparła Gloria. — Nie ma u na| czegoś takiego jak formalne członkostwo. Całością prac kieruje jaki, piętnaście osób, ale mamy ciało doradcze, do którego mogłabyś się włą czyć. Spróbuj to załatwić jeszcze przed naszym zebraniem w przyszłyń miesiącu, na którym musimy powołać zespoły robocze do organizacj Zabawy Sióstr i przedyskutować zamierzenia na najbliższą przyszłość. — Świetnie — ucieszyła się Savannah. Robin siedziała cicho. Nienawidziła pracy w zespołach roboczych pochłaniała sporo czasu — telefony, gromadzenie funduszy i pozyskiwani współpracowników wśród nie zawsze chętnych i ofiarnych ludzi. Bei nadine była zajęta rozglądaniem się po sali, w tej chwili już pełnej gości Gloria wstała, aby przynieść sobie coś do jedzenia, a Bernadine zapalili papierosa. — Będę szczęśliwa, kiedy rzucisz ten obrzydliwy nałóg — zganiła j Robin. — A ja będę szczęśliwa, kiedy ty rzucisz kilka swoich obrzydliwyc nałogów — odcięła się Bernadine. Siedziała kołysząc się rytmicznie w tak dobiegającej z sąsiedniej sali muzyki. W drzwiach robiło się coraz tłoczniej. Robin i Savannah spoglądały na sąsiednie stoły; na ogół siedziały przy nich kobiety i rozglądały się wokół podobnie jak one. — Mam ochotę zatańczyć — oświadczyła nagle Bernadine i pode- rwała się. Pomaszerowała prosto do baru, ujęła za rękę Herberta i zniknęła wraz z nim za drzwiami sali tanecznej. 160 T - Cóż to za nagły przypływ odwagi? — zdziwiła się Savannah. - Nie mam pojęcia; jak widać, Bernadine jest dzisiaj w swoim żywio- . __ odpowiedziała Robin. , J Wróciła Gloria. Robin zaskoczyła skromna zawartość jej talerza. ~— Odchudzam się — wyjaśniła Gloria. — Żartuję. Jadłam obiad przed wyjściem. Savannah i Robin spoglądały na jedzącą Glorię i od czasu do czasu r0Zglądały się po sali, oczekując, że ktoś poprosi je do tańca. Ale nikt do nich nie podchodził. Przebrzmiały już trzy kolejne melodie, a one nadal siedziały. Savannah miała ochotę sama do kogoś podejść, ale nie widziała na tej sali nikogo godnego uwagi. Jeśli to ma być kwiat mężczyzn Phoenix, jnoże ich sobie darować. — No nie! — jęknęła Robin. — Co to ma znaczyć? — spytała Gloria. — To niewiarygodne. — Co takiego? — dociekała Savannah. Robin spuściła głowę. — O kogo chodzi? — Gloria znała ten scenariusz. — Michael. — No i co z tego? — Savannah ze stoickim spokojem spojrzała w kierunku wejścia. Ujrzała tam pulchnego jasnoskórego mężczyznę w towarzystwie niebrzydkiej czarnej kobiety. — To jest Michael? — Tak. I chciałabym wiedzieć, kim, u diabła, jest ta, co z nim przy- szła. — Skurcz przebiegł po twarzy Robin. Nie mogła uwierzyć w takie świństwo. — Podobno miał być we mnie zakochany, tymczasem nie minął tydzień, odkąd z nim zerwałam, a on już pokazuje się publicznie z inną. — Nie denerwuj się — uspokajała ją Savannah. — Tylko nie rób głupstw — ostrzegła Gloria. — To ty go rzuciłaś, zachowuj się więc kulturalnie. Nie rób wstydu sobie, a zwłaszcza nam. — Nie bójcie się, nie jestem Bernadine. To dopiero mały tłusty pier- dziel! Aby przejść dalej, Michael musiał minąć ich stolik. Na widok Robin uśmiechnął się i powiedział cześć. Nie zareagowała. — Jak się macie? — powitał Glorię i Savannah. Robin rozsadzała złość. Spocona i zadyszana Bernadine opadła na krzesło obok. — Widziałaś Michaela, dziewczyno? — A jak ci się wydaje? — odparła Robin wściekła. — Tak sobie spytałam. Odpłacił ci pięknym za nadobne. Świetnie się bawię. A wy? Jeszczeście nie zatańczyły? Muzyka jest cudowna. Powin- nyście ruszyć do tańca. - Czekając na miłość 161 Słusznie — stwierdziła Savannah. Ale czekamy, aż nas ktoś zaprosi. — Nie czekajcie, aż okręt po was przypłynie. Płyńcie do niego. Nie poznawały Bernadine. Kiedyż to wydostała się z tego kokona w którym tkwiła przez wszystkie te lata? Bernadine nie była specjalnie towarzyska, tymczasem dzisiejszego wieczoru lokal należał do niej. Znów zerwała się z miejsca. — Muszę poprawić sobie makijaż. Tego mi właśnie było trzeba. Daję słowo, właśnie tego. Robin siedziała jak zahipnotyzowana. Wreszcie ktoś podszedł do Savannah prosząc ją do tańca. Było jej obojętne, z kim tańczy. Przeciętny facet, wzrost, uroda, tusza — wszystko przeciętne. Spojrzała na niego kiedy spytał, jak ma na imię. A kiedy zadał jej pytanie, czym się zajmuje^ przez grzeczność zadała mu to samo pytanie. Usłyszawszy odpowiedź, że jest przedsiębiorcą pogrzebowym, mało nie padła trupem. Wydało jej się, że czuje zapach płynu do balsamowania zwłok, i była rada, że nie musi trzymać go za ręce. Tańczyli w takt piosenki Bobby'ego Browna Every Little Step, kiedy ujrzała Robin, wkraczającą na parkiet z jakimś niecie- kawym typem. Tuż za nią postępowała Bernadine trzymając za rękę Herberta. Gloria nie przestąpiła progu sali tanecznej i miała to w nosie; jej myśli zaprzątały tylko dwa pytania: dlaczego, u licha, przyszła tutaj zamiast oglądać Cagneya i Lacey oraz czy Tarik wróci do domu przed dziewiątą. Michael ze swoją partnerką był gdzieś po przeciwnej stronie sali. Robin wykręcała sobie szyję, usiłując dojrzeć go w tłumie, ale na próżno. Gdy melodia się skończyła, wszystkie trzy wróciły do stolika. Zamówiły kolej- nego drinka i sączyły go z wolna. Gloria i Savannah co chwila spoglądały na Robin, która lustrowała nabitą salę, usiłując dojrzeć Michaela. Ale on siedział przy stoliku w sali tanecznej. Chociaż były tu jednymi z najbardziej aktywnych społecznie czarnych kobiet, nikt nie spieszył do nich z wyra- zami uznania. Od czasu do czasu któryś z mężczyzn przechodząc obok ich stolika skinął głową lub uśmiechnął się półgębkiem. To wcale nie było zabawne. — O której kończy się ta impreza? — spytała Gloria. — A o co chodzi? Masz już dość? — spytała Bernadine. — Jakbyś zgadła. Wracam do domu. — Ja też — poparła ją Robin. — Tu jest beznadziejnie. — Jest beznadziejnie, bo nie poznałaś jeszcze nikogo ciekawego, a na dodatek poniosłaś uszczerbek na ambicji. Nie zawsze musisz poznawać nowych mężczyzn, Robin. — Zamknij się, Bernadine, dobrze? Na moim biurku piętrzy się 162 ! stos spraw, za które muszę się wziąć jutro rano. Nie mam zamiaru zarywać nocy. __Nie ma jeszcze dziewiątej. A"ty| Savannah, też chcesz już wyjść? — Przyjechałam z Robin. ' — Jesteście gromadką leniuchów, moje drogie, daję słowo. Jedźcie sobie, jedźcie. Ja zostaję. Przyszłam tu, żeby się odprężyć i zabawić j właśnie to robię. __ Baw się dobrze — życzyła jej Robin. — Jesteś gotowa, Savannah? — Owszem. Glorii Robin w ogóle nie musiała pytać, bo już zmierzała ku drzwiom. Kiedy wszystkie trzy znalazły się przy wyjściu, mężczyzna, który je witał, wychylił się zza przepierzenia. — Już panie wychodzą? Tak wcześnie? — Wcześnie wstajemy — wyjaśniła Robin. — Rozumiem — odparł. — Postarajcie się przyjść w piątek. Będzie jeszcze przyjemniej. Siostry takie jak wy stwarzają właściwą atmosferę. — Tak, oczywiście, tak — mruczała Robin, kiedy wkraczały na wy- sypany żwirem parking. Gloria powiedziała im dobranoc, wsiadła do swego samochodu i ru- szyła zostawiając za sobą chmurę kurzu. — Czy nasi rodacy tutaj tylko tak potrafią się bawić? — zapytała Savannah Robin. — Bywa gorzej. — Żartujesz? — Nie mogę uwierzyć w postępek Michaela, dziewczyno. Nie mogę. — Nie ma się czym przejmować — pocieszała ją Savannah. — Tak mi się zdawało. Tymczasem wiesz, co się okazało? — Co? — Jestem zazdrosna. Nie mogę wprost uwierzyć w taką głupotę. — A ja mogę. Zawsze się pragnie tego, czego nie można mieć. — Ale ja to już miałam. — Dobrze wiesz, co chciałam powiedzieć. — No cóż, nigdy nie wiesz, że masz coś dobrego w ręku, dopóki ktoś ci tego nie odbierze. — Nie zapominaj, że to ty kazałaś mu czekać, a rzadko który męż- czyzna odznacza się cierpliwością w tym względzie, kochana. — To prawda, ale nie mówmy już o nim. Jak ci się dziś podobała nasza Ginger Rogers? — Masz na myśli Bernie? — No przecież. Jeszcze jej takiej nie widziałam. — To znaczy jakiej? I 163 — Czyżbyś nie zauważyła, jak flirtowała z żonatym mężczyzną? xai; czyła tylko z nim. — Cóż w tym złego? Tylko tańczyła. — No, nie jestem taka pewna — powątpiewała Robin. — Wiesz przecież, różnie to bywa. — Z czym? — Gdy ludzie się rozwodzą. — Wybacz, ale nie mam w tym względzie żadnego doświadczenia. -, Robin wreszcie zapuściła silnik. — Ból związany z tym ciężkim przeżyciem może objawiać się w różny sposób. — Również przez flirty i tańce z innymi? — Dlaczego nie? Bernadine przechodzi teraz ciężkie chwile. — Tak, rzeczywiście — zgodziła się Robin kierując się w stronę Tempe. — John był stuprocentowym sukinsynem. Spod znaku Panny, moja droga. Perfekcjonista, jakiego świat nie widział. — Ty go też nie lubiłaś? — To samolubny egoista i dawno już powinna go była rzucić. — Miejmy nadzieję, że to się niedługo skończy. — Wiem jedno: gdyby mój mąż zostawił mnie dla białej dziewczyny, zabiłabym go z zimną krwią. Po prostu. — No, nie wiem, czy bym go aż zabijała, może bym mu obcięła kutasa, żeby zapamiętał mnie na całe życie — zażartowała. — Ale mówiąc serio, Bernie zawsze była chyba dość bierna. Pomagała Johnowi rozwijać jego firmę, z nadzieją że jak już dobrze staną na nogi, to wtedy ona założy własny interes. Zdaje się, że marzyła o wytwórni gotowych dań i... — No i przepraszam, gdzie ten interes? — Właśnie. — Mam tylko nadzieję, że sąd przyzna jej to, co się jej należy. Bo on rzeczywiście ją wyrołował. A taki Eddie Murphy śmie pytać, jakim pra- wem kobiety domagają się połowy majątku. Jechały parę kilometrów w milczeniu. — Wiesz co? Nienawidzę czarnych, którzy uganiają się za białymi dziewczynami — przerwała milczenie Robin. — Ja nie żywię aż takich mocnych uczuć — odparła Savannah. — Ale dobija mnie, że oni zazwyczaj wybierają nieciekawe i niewiele warte przedstawicielki tej rasy. — Nienawidzę ich za to, że uważają, iż białe dziewczyny są uosobie- niem piękności i kobiecości. — Zgadzam się. Ale wiesz co? — Co takiego? 164 _— Mam to gdzieś. __Dlaczego? — Bo moim zdaniem ludzie rijajf prawo kochać tego, kogo chcą. Ą ja nie mam prawa ich osądzać. , .— Dobra, ale jeśli nasi mężczyźni będą się uganiali za białymi kobie- tami, to co z nami? ? — Gdy się tak głębiej nad tym zastanowić, to tych, którzy związali się z białymi kobietami, nie ma znów tak wielu. Wydaje mi się, że nasze przewrażliwienie wynika, po pierwsze, z tego że jesteśmy czarne, a po drugie, że jesteśmy kobietami. — A więc? — Nie mam im tego za złe. Jeśli czarny mężczyzna pragnie białej kobiety, to jest to jego rzecz. Mnie zaprzątają inne pytania. Na przykład czy Phoenix nie okaże się takie nudne jak Denver. — Czyżby Denver było również nudnym miastem? — Przez jakiś czas wydawało mi się całkiem atrakcyjne, ale nie ma tam interesujących miejsc i obiektów, a ja nie należę do osób, które przepadają za restauracjami i klubami. Rzadko można też spotkać tam kogoś ciekawego. Czy dzisiejszy wieczór był interesujący? Nie. O to mi właśnie chodzi. Russella spotkałam w klubie — oznajmiła Robin. Z jakim skutkiem? — Gdyby tak policzyć, to w klubach spotkałam paru mężczyzn. — Czy któryś z nich został twoim mężem? — Daj spokój, dziewczyno. — Wiesz dlaczego zarzuciłam uczęszczanie do klubów? — Dlaczego? — Bo nie cierpię, gdy mężczyźni przyglądają mi się, jakby wiedzieli, że przyszłam szukać faceta. — Dlaczego cię to denerwuje? — Ponieważ to prawda. Poza tym mam już dość chodzenia wszędzie z kobietami. — A idź do diabła, Savannah. — Wiesz, o co mi chodzi? — Naturalnie. Rozumiem cię doskonale. Kiedy Robin zatrzymała się, by wysadzić Savannah, zaczęła się śmiać. — Z czego się śmiejesz? — zapytała Savannah. — Ze wszystkiego. — Ale tak naprawdę z czego? — Nie wiem. Wydaje mi się, że się nie uspokoję, dopóki nie odzyskam 165 t Russella, chociaż w głębi duszy wiem, że to kawał aktora. Po prosty n jestem w stanie wyrzucić go z siebie. Przypuszczalnie żyję mrzonką iul czymś w tym guście. Lubię Michaela, ale on nie pociąga mnie fizycznie Mam też problem pieniędzy, powinnam więcej zarabiać, a nie wiem, czv w tym mieście są jakieś szansę znalezienia lepszej pracy. Czy zdarzyło c się kiedyś mieć uczucie kompletnego zagubienia? — Oczywiście. Każdemu to się zdarza, Robin. Niech to licho, za. stanawiam się, czy zrobiłam dobry krok przeprowadzając się tutaj. Za- mieniłam pracę za pięćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie na zajęcie za trzydzieści osiem tysięcy, i to brutto. Jeśli w przeciągu najbliższego pó}. rocza nie dostanę awansu lub nie przeniosę się do innego działu, nie wiem, czy nadal będę w stanie pomagać mamie. — Gdzie mieszka twoja matka? — W Pittsburghu. — Tam się urodziłaś? — Tak. — Masz jakieś rodzeństwo? — Siostrę i dwóch braci. — Ja jestem jedynaczką — wyjaśniła Robin. — A dlaczego inni z twego rodzeństwa nie pomagają matce? — To dłuższa historia. Pozakładali już rodziny, a z pieniędzmi u wszy- stkich jest krucho. — Nie musisz mi mówić. — W każdym razie mama jest głównie na moim utrzymaniu. Zała- twiłam jej wygodne mieszkanie z dwoma sypialniami i myślałam nawet, aby jej kupić mały samochód, ale muszę odłożyć to na później. Mam nadzieję, że wkrótce spotkam kogoś, ale jeśli dzisiejszy wieczór miał być próbką tego, czego mogę oczekiwać, moja sytuacja jest taka sama jak w Denver. — No cóż, wydaje mi się, że mamy coś niecoś wspólnego, dziewczyno. — Wolałabym, aby była to inna wspólnota — stwierdziła Savannah i pochyliła się, aby ucałować policzek Robin. — Do zobaczenia. I dziękuję za podwiezienie. — Chwileczkę — zatrzymała ją Robin. — Podobno chciałaś wstąpić do klubu sportowego? — Tak — odparła Savannah z ręką na klamce. — Czy jutrzejszy dzień ci odpowiada? — Może być. — Wobec tego spotkajmy się w Desert Fitness po pracy. Około piątej trzydzieści. Zadzwonię i uprzedzę, że jesteś moim gościem. Klub mieści się tutaj, w Tempe, a jego adres znajdziesz w książce telefonicznej. D° zobaczenia, dziewczyno. Nie ma co, ubawiłyśmy się setnie. 166 T Kiedy Savannah weszła do mieszkania, Yasmine już czekała pod mi. Cześć, dziecinko — przywitała' ją) i położywszy torebkę na podłodze wzięła kotkę na ręce. — Mama miała dzisiaj okropny wieczór. Obawiam się, że w Phoenix jest tak samo nudno jak w Denver. A skoro już o tym mówimy, to wiesz co, Yasmine? Poznałam dzisiaj przedsiębiorcę pogrze- bowego. Nie żartuję. I wiesz co jeszcze? Dajmy Phoenix rok. Jeśli nic ciekawego nas w tym czasie nie spotka, wynosimy się. — Yasmine spoj- rzała na nią obojętnie i polizała ją po policzku. — Naprawdę — powie- działa Savannah i udała się do łazienki zmyć makijaż. Wróciwszy do domu Robin natychmiast zadzwoniła do Michaela. Nie było go jeszcze, więc zostawiła mu wiadomość na taśmie: „To było bardzo sprytne posunięcie z twojej strony. Myślałam, że jesteś lepiej wychowany, Michaelu. Ale obawiam się, że byłam w błędzie. Ale, ale. Mówi Robin, na wypadek gdyby ci się pomyliły przyjaciółki". Koniec. Kropka. Potem zadzwoniła do Russella. Wybrała numer, który jej podał. Odezwał się kobiecy głos, ale Robin nie przejęła się tym. Sądziła, że to żona jego kolegi, u którego, jak twierdził Russell, mieszka obecnie. — Czy jest Russell? — zapytała. — Kto mówi? — Robin. — Słuchaj. Dlaczego do cholery nie odczepisz się od niego? Nie waż się więcej dzwonić do mego domu, rozumiesz? Zanim dotarło do niej, że jest to ten sam kobiecy głos, który dawniej nękał ją telefonami, kobieta odłożyła słuchawkę. Znowu mnie okłamał, pomyślała Robin. Miała uczucie, że w ciągu tego jednego wieczoru ukłuto ją dwa razy. Doskwierało jej to nieznośnie i przez kilka minut siedziała na kozetce z ręką na telefonie. Przebiegała myślą, do kogo by tu za- dzwonić. Ale nikt nie przychodził jej na myśl. Ponieważ nikogo nie było. Glorii dopisało szczęście. Straciła tylko piętnaście minut Cagneya i Lacey. Oglądając program jednocześnie zdejmowała z siebie suknię. Uprażyła sobie kukurydzy w kuchence mikrofalowej, położyła się do łóżka i czekała na Tarika. Dlaczego zadawała sobie trud uczęszczania wraz z przyjaciółkami na podobne imprezy? Była to strata czasu. Rzadko kto się nią interesował lub poprosił do tańca, nie mówiąc już o tym, aby zapytać, jak ma na imię. Nawet tak atrakcyjne zewnętrznie dziewczyny 167 jak Robin i Savannah nie miały powodzenia. Dlaczego? — zastanawiała się gasząc światło. Dlaczego wszystkie cztery jesteśmy samotne? Czy marny pogodzić się z myślą, że już do końca życia zostaniemy bez stałych partnerów lub będziemy skazane na typy takie jak Russell, John czy innych Michaelów? Kiedy usłyszała, że drzwi wejściowe zamykają się spojrzała na zegarek. Była za dziesięć dziesiąta. Nie chciało jej się wstawać lub wołać go przez drzwi. Nie wrócił tak bardzo późno. Zamknęła oczy i próbowała myśleć o czymś, o czym chętnie pomarzyłaby we śnie. Bernadine wróciła do domu dopiero po północy. Bawiła się jak nigdy od lat. Była zaskoczona uwagą, jaką po wyjściu przyjaciółek okazywali jej mężczyźni, a zwłaszcza Herbert. Odprowadził ją do samochodu i za- pytał, czy może sama pojechać do domu. Bernadine odparła, że czuje się dobrze; wypiła przecież tylko dwa kieliszki wina. — Chętnie znowu zobaczyłbym się z tobą — zaproponował. Bernadine zaczerwieniła się i ku swemu zdziwieniu odparła, że chyba da się to zrobić. Stał na parkingu z rękami w kieszeniach i z uśmiechem przyglądał się, jak wycofuje samochód. Podczas długiej powrotnej jazdy w ciemnościach nocy myślała: Właśnie że mu się oddam. Dlatego że miała na niego ochotę. I dlatego że dni, kiedy nie miała nikogo, wydały jej się wiekami. Fakt, że Herbert ma żonę, nie stanowił dla niej problemu. W gruncie rzeczy, myślała Bernadine wprowadzając swego cherokee na ścieżkę do garażu i naciskając pilota, aby otworzyć drzwi, to nawet dobrze, że jest żonaty; nie będzie musiała się martwić, co z nim zrobić, kiedy będzie go miała już dość. f H ? I ? •; " WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI W poniedziałki Gloria miała wolny dzień. Słuchając Take 6 złożyła na podłodze dziewięć toreb z zakupami i właśnie miała zabrać się za porządkowanie szuflad, gdy do kuchni wszedł Tarik. Na jego widok przeraziła się śmiertelnie: — Dlaczego nie jesteś w szkole? — Odesłano mnie do domu. — Mam nadzieję, że cię nie wylano — rzekła zamykając jedną szuf- ladę i wyciągając drugą. — Tak jakby. — Nie ma czegoś takiego jak wyrzucić „tak jakby". Co się stało, Tarik? I mów prawdę, bo prędzej czy później i tak się dowiem. — Oskarżyli mnie, że należę do gangu. — Do gangu? Takiego jak opisują w gazetach? — Tak. — A na jakiej podstawie? — Bo my założyliśmy klub. Naszym znakiem rozpoznawczym były białe chusteczki w tylnych kieszeniach spodni. Wezwano nas do dyrekcji i zabroniono je nosić. — Chwileczkę. Zaczekaj. Zacznijmy od początku. Przede wszystkim, kto to są ci „my"? — My to ja, Bryan, Terence i kilku innych chłopaków, których nie znasz. — I oni również zostali wyrzuceni? Skinął głową. — Kiedy po raz pierwszy zagadnięto was p te chusteczki, dlaczego mi nie powiedziałeś, że założyliście klub? — Bo nie było to nic poważnego. 169 — Ale kiedy zabroniono wam je nosić, dlaczego nie usłuchaliście? — Ponieważ nie robiliśmy nic złego. O tym mówi Pierwsza Poprawka mamusiu. Wolność wypowiedzi. ' Oczy Glorii zamieniły się w dwa wielkie okrągłe spodeczki. — Pierwsze co? — Spojrzała na Tarika i na jego twarzy zobaczyła powagę. — Ile dni? — Trzy. — Do kogo mam zadzwonić? — W jakiej sprawie? — W tej sprawie. Spodziewasz się, że ja wezmę na serio twoje wyjaś- nienia. Wiem, że musisz mieć jakiś papierek, cokolwiek. — Miałem go gdzieś w moim tornistrze. — Znajdź, go Tarik. Zanim się z tobą rozprawię. — Mamusiu, nie zrobiłem nic złego. Daję słowo. Sięgnął do tornistra i wręczył jej pismo ze szkoły informujące o jego przestępstwie. Wyjaśnień miał jej udzielić niejaki pan Dailey. — Powiedz mi, Tarik. Co robi ten twój klub? Gdzie się spotykacie? Jaki jest jego cel? Nigdy mi nie wspomniałeś o żadnym klubie. — Nic nie robimy, tylko się jednakowo ubieramy. I czasami spoty- kamy się pod drzewem, żeby zjeść wspólnie lunch. Innym chłopcom się to nie podoba i donieśli na nas do wychowawcy. — I to jest to całe przestępstwo? — Tak jest, mamusiu. Możesz dzwonić. Potwierdzą, że nie zrobiłem nic złego. Cały powód to to, że nasza grupa składa się z czarnych i La- tynosów. W tym jest całe zło. — Nie mów głupstw. — To prawda. Jesteśmy wszędzie w mniejszości, nie tylko w szkole, ale w całym stanie. Czy zdajesz sobie sprawę, że my stanowimy zaledwie trzy procent całej ludności? Czy wiesz, ilu tu mieszka mormonów, ilu jest ukrytych członków Ku-Klux-Klanu, z których dziećmi ja chodzę do szkoły? Oni nas nienawidzą. Jak ci się wydaje, dlaczego nie chcą się u nas zgodzić na to, aby ogłosić dzień urodzin pastora Kinga świętem narodo- wym, tak jak w innych stanach? — Słuchaj. Znam dobrze te problemy, ale co ma piernik do wiatraka. Zostałeś zawieszony w zajęciach szkolnych, a to oznacza, że będziesz miał trzy wolne dni. Jeśli sądzisz, że będziesz się tutaj obijał przez cały ten czas, to bardzo się mylisz, chłopczyku. Jak tylko się dowiem, o co naprawdę chodzi, zastanowię się, jak z tobą postąpić. Na razie nawet mnie nie pytaj, czy możesz przez następne trzy tygodnie wziąć samochód lub wyjść przed dom dalej niż na chodnik. Czy wyrażam się jasno? W odpowiedzi udał się na górę i zatrzasnął za sobą drzwi. Gloria 170 tworzyła apteczkę, wyjęła buteleczkę z lekarstwem na nadciśnienie i po- sila tabletkę wodą. Potem wyszarpnęła szufladę ze stołowizną, zgarnęła Loczki od herbaty i cisnęła je na blat. Dorzuciła komplet noży i widelców. Qiy na wierzchu znalazły się łyżki stołowe, cały stos runął z brzękiem na podłogę- W takich sytuacjach jak ta uzmysławiała sobie w całej pełni, do jakiego stopnia rodzice potrafią nieraz ranić własne dzieci. I jak zawsze żałowała wtedy, że Tarik nie ma ojca, który dzieliłby z nią trudy jego wychowania. Była zmęczona stawianiem w pojedynkę czoła skompliko- wanym problemom wieku dojrzewania. Już dawno powinna zatroszczyć się o to, aby w tym domu był mężczyzna; ktoś, kto lepiej od niej potrafiłby sprawować swoją władzę. Gloria po raz setny oglądała Łódź miłości, kiedy zadzwoniła Savannah pytając, czy nie zechciałaby pójść z nią i Robin na przyjęcie. Gloria bezbarwnym głosem odpowiedziała, że nie. — A co z Bernie? Idzie z wami? — Nie — odparła Savannah. — Ta dziewczyna jest ciągle zajęta. Chcę powiedzieć, że trzyma się dzielnie. Zawsze kiedy do niej dzwonię, odpowiada mi baby-sitter. Nie mam pojęcia, co się z nią ostatnio dzieje. — Założę się, że chodzi o tego Herberta. Powinna bardziej uważać, tyle tylko mogę powiedzieć. — A czy u ciebie wszystko w porządku? — W zasadzie tak, poza tym, że mój syn ma zakaz przychodzenia do szkoły przez trzy dni za to, że utworzyli z kolegami jakiś klub. Poszłam do dyrektora — zatwardziałego rasisty — i nawtykałam mu ile wlezie, potem jak mi oznajmił, że żaden z tych chłopców nie ma prawa pojawić się w szkole przed upływem tego terminu. Tarik siedzi w domu za karę, że tak długo ociągał się z powiadomieniem mnie o tej aferze. Można było tego uniknąć. A co do reszty to właśnie oglądam telewizję. I jestem zmęczona. — Wyobrażam sobie, być tak na nogach przez cały dzień. A teraz zgadnij. Jestem już członkiem komitetu doradczego Akcji Czarnych Kobiet. — Świetnie. Czy poznałaś już Ettę Mae? — Tak. Za kilka tygodni mam odwiedzić szkołę dla nastolatek, aby opowiedzieć im o swojej pracy. Etta Mae jest zdania, że powinny jak najczęściej spotykać się z przedstawicielkami czarnej inteligencji, aby miały się na kim wzorować. Nigdy nie myślałam, że moja osoba może stanowić dla kogoś wzór, ale rada jestem, że mogę się w to włączyć. Wydaje mi się, że to dobra organizacja. Szkoda, że w Denver nie było czegoś takiego. 171 — Cieszę się, Savannah. Wszystkie mamy po uszy własnych pro blemów i w ogóle, ale daję słowo, wiele z tych dzieciaków jest zupełni zagubionych i koniecznie potrzebują jakiejś motywacji. Jeśli dzięki nasze- pomocy wejdą na właściwą drogę, będzie to dowód, że zrobiłyśmy kawałek dobrej roboty. Bardzo ci dziękuję. — A ja dziękuję tobie, że mi o tym powiedziałaś. No, ale muszę jUj, kończyć. Mam nadzieję, że zobaczymy się w przyszłym tygodniu. Gdy ponownie zadźwięczał telefon, Gloria zdziwiła się. Jakiś czas temu złamała się i pozwoliła Tarikowi mieć własny aparat, dość miała tych ciągłych telefonów od jego przyjaciółek i roli sekretarki. Zastanawiała się, kto może dzwonić, ponieważ jej aparat rzadko odzywał się w piątek wieczorem. Na chwilę serce jej zamarło, że może to ma związek z Tari- kiem, ale przypomniała sobie, że przecież zakazała mu wychodzić z domu i że w tej chwili jest na górze w swoim pokoju. — Halo. — Tu Bernie. Co robisz, Glorio? — Oglądam telewizję. Jak się miewasz? — Tak sobie. — Czy coś się stało? — Dziewczyno, jestem wściekła jak cholera i nie wiem, co mam ze sobą począć. Raz wydaje mi się, że panuję nad wszystkim, a za chwilę mam w głowie zupełny chaos. Palę nieprzyzwoicie dużo. Nie uwierzysz, do czego John się posunął i jaki wyciął numer. — Co takiego? — Dostałam zawiadomienie z banku, że zalega ze spłatą kredytu. — Czy to znaczy, że nie uiścił raty? — Tak z tego wynika; zadzwoniłam do skurwiela, a on mi na to, że to nie prawda, że zapłacił i że to jakaś pomyłka. Łże jak pies, Glorio, ale moja adwokatka twierdzi, że niestety w tej chwili nic nie możemy na to poradzić. — Nic? — Nic, tylko czekać i patrzeć, jakie będą jego dalsze kroki. — To skandal. — Wiem i dostaję wariacji z niepokoju, czy raczy zapłacić raty czy nie, i czy wracając któregoś dnia do domu nie zastanę zawiadomienia, że zostałam pozbawiona prawa wykupu. Nie mam żadnych możliwości sama spłacić te cholerne raty. W ogóle nie wiem, co robić. — A co z ugodą? Jak to się posuwa? — Dziewczyno, to czyste szaleństwo. Dopóki nie będą mieli wszyst- kich danych co do prawdziwej wartości majątku Johna, jestem uziemiona. — A co na to twoja adwokatka? Czy ona nie może tego przyśpieszyć? 172 __Ona robi co może, ale prawnik Johna jest równie cwany jak jego klient. Nie chce jej pójść na rękę, bo działa w interesie Johna. — Do licha. A kiedy spodziewasz się, że dostaniesz rozwód? -— Nie wiem. Ale w tej chwili sjesjt mi to zupełnie obojętne. W słuchawce rozległo się łkanie, Płacz ten rozdzierał serce Glorii. — Co się dzieje, Bernie? —/Domyśliła się, że Bernadine stara się panować nad sobą, ale jej się nie udaje. — Chcesz, żebym przyjechała do ciebie? — I tak, i nie. Po co mam cię dobijać? — Nie dobijasz mnie. I nie martw się o mnie. Gdzie są dzieci? — Tutaj ze mną. Też doprowadzają mnie do szału. — Tylko się uczeszę i za pół godziny będę u ciebie. — Doprawdy, Glorio. Nie musisz tego robić. — Wiem, że nie muszę, ale już wyjeżdżam. Włącz Łódź miłości. To oderwie cię od twoich kłopotów. Do zobaczenia za chwilę. Odłożyła słuchawkę i wsunęła się głęboko w fotel. Dlaczego życie musi być tak cholernie skomplikowane? Ponieważ takie już jest, doszła do wniosku. Dlaczego Bóg nie mógł uczynić go łatwiejszym? Ponieważ wtedy pewnie nie docenilibyśmy go, pomyślała. Udała się na górę i za- pukała do pokoju Tarika. — Słucham — odezwał się. — Jadę do Bernadine. Wrócę za godzinę lub coś koło tego. Jeśli zadzwoni mój telefon, masz go odebrać. To ja będę dzwonić i radzę ci go przyjąć. Rozumiesz? — Tak jest — odpowiedział przez drzwi. Kiedy Gloria zajechała przed dom Bernadine, wydało jej się, że to Boże Narodzenie. We wszystkich pokojach paliło się światło. Gloria zgasiła silnik, wyszła z samochodu i przycisnęła dzwonek. Bernadine otworzyła drzwi. Gloria uścisnęła ją mocno. — Dziękuję, dziewczyno — Bernadine odsunęła się, przepuszczając Glorię. Gloria weszła do wielkiego salonu i rozejrzała się. Panował w nim nieludzki bałagan. Potem swoim zwyczajem udała się do kuchni. Spoj- rzenie jej padło na długi sznur mrówek maszerujących w kierunku zlewu. — Gdzie masz raid? Wiesz, że masz mrówki? Bernadine wydawała się tak zdziwiona, jakby nie zaglądała do kuchni już od dawna. — Mrówki? — powtórzyła. Sięgnęła pod zlewozmywak i wydobyła środek przeciwko insektom, po czym z nienaturalnym zapamiętaniem 173 zaczęła spryskiwać nim owady. — Nienawidzę tego cholernego domu. p0 mrówkach zjawią się termity. Siadaj, dziewczyno. Dać ci coś do picia? — Może coli. — Nie mam coli, mam pepsi. — Co za różnica? Usłyszawszy, że matka ma gościa, John junior i Onika wybiegli ze swoich pokojów. — Dobry wieczór, panno Glorio — wykrzyknęli oboje naraz. —. A gdzie Tarik? — U siebie w domu — odrzekła Gloria. — Nasz tatuś już nie mieszka z nami — oznajmiła Onika. — Wiem o tym — odparła Gloria. — Wracajcie do siebie i kończcie to, co macie skończyć. Panna Gloria przyszła w odwiedziny do mnie, nie do was. Pozwólcie więc dorosłym porozmawiać. — Możemy dostać pepsi? — poprosił John junior. — Owszem. Weźcie sobie i fruwajcie stąd. Nie mam zamiaru po- wtarzać dwa razy. Posłusznie wybiegli z pokoju, a Gloria i Bernadine usiadły naprze- ciwko siebie na dwóch przeciwległych krańcach sofy. Telewizja była wyłączona. — Oglądałaś Łódź miłoścP. — zapytała Gloria. — Nie byłam w stanie. — Miałam nadzieję, że ten głupi program pozwoli ci się trochę zrelak- sować. Bernadine miała rozbiegany wzrok, ale Gloria przypisywała to piguł- kom, które zażywała przyjaciółka, bądź krańcowemu wyczerpaniu ner- wowemu. — Bierzesz jeszcze to lekarstwo na nerwy? — Czasami. Dlaczego pytasz? — Nie bierzesz więcej, niż powinnaś, mam nadzieję. — Nie, dziewczyno. Biorę je głównie na noc, aby spać. — Czy na pewno nic ci nie jest? — indagowała ją w dalszym ciągu Gloria. — Czy wiesz, Glorio, że jeśli John nadal będzie postępował, tak jak postępuje, będę musiała sprzedać ten dom, bo nie będę w stanie płacić tych trzech tysięcy dolarów od zaciągniętego kredytu? Już sama myśl o tym odbiera mi siły. — Dlaczego uważasz, że jedynym wyjściem jest sprzedaż domu. — Ponieważ ten dom był nagrodą za poślubienie tego skurwysyna. On przepisał na mnie prawo własności. Co prawda sędzia nakazał mu 174 spłacać kredyt, ale moja adwokatka twierdzi, że zanim ten nakaz się uprawomocni, mogę stracić prawo wykupu tej cholernej chałupy. — Tak ci powiedziała? l[yĄ — Tak. |-J- — Cholera. Jesteś pewna, że ona wie, co robi? .— Bez wątpienia. Nie mam do niej zastrzeżeń. Te pięć tysięcy dola- rów, które jej dałam na poczet kosztów, już się rozeszły i nie uwierzysz ile jestem jej winna. — Ile? — Trzy tysiące czterysta dolarów, i ta suma będzie rosła, dopóki nie dojdzie do ugody. Opłacam też jeszcze tego detektywa. Ona wie, że ja nie mani takiej sumy, ale dzięki Bogu jest kobietą. Jej podejście jest naprawdę przyzwoite. Zgodziła się, abym do zakończenia sprawy płaciła jej dwieście dolarów miesięcznie lub tyle, na ile mnie stać. — Sprzedaj więc ten cholerny dom i przenieś się do mniejszego. Nie musisz mieć aż tyle przestrzeni. — To samo poradziła mi adwokatka. Ale zdajesz sobie sprawę, jak ciężko jest sprzedać taki dom jak ten. Nie ma popytu na wielkie domy. Zvnót tylko uwagę, ile obiektów na sprzedaż jest w dolinie, że nie wspomnę już o naszej dzielnicy. Bardzo prawdopodobne, że będę mieć trudności. — Niekoniecznie. Na twoim miejscu nie martwiłabym się tym w tej chwili. — Doprawdy? A czym twoim zdaniem powinnam się martwić, Glorio? — Czy ja wiem? Może powinnaś pomyśleć o zmianie pracy? — O zmianie pracy? Myślisz, że jestem teraz w stanie uganiać się za lepszym zajęciem? Moje małżeństwo legło w gruzach; tkwię w ogromnym jak wielka dupa domu, na który mnie nie stać i z którego będę musiała się wyprowadzić; mój oddany mąż porzucił mnie dla tej białej pizdy i żyje sobie z dala ode mnie jak jakiś cholerny kawaler i pewno w tej chwili pieprzy się na całego; tymczasem ja spędzam oto piątkowy wieczór ze swoją przyjaciółką i dostaję obłędu, bo nie wiem, do pieprzonej cholery, co będzie z moim życiem i co zasrana przyszłość zgotuje mnie i moim dzieciom, bo nigdy dotąd nie zdarzyło mi się mieć na głowie takiej kupy gówna! — Uspokój się, Bernie. Gloria była pewna, że Bernadine rozpłacze się za chwilę, ale nie. — Przepraszam cię — rzekła usiłując się opanować. — Gdybym ttogła, zabiłabym go z rozkoszą, za to że zgotował mi takie życie. Przy- sięgam, naprawdę gotowa byłabym to zrobić. 175 — Rozumiem cię — przyznała Gloria ku swemu zdziwieniu. — Dzięki Bogu, że jest ktoś taki. — A jak dzieci to przyjęły? — Z Oniką nie ma problemu, ale John junior opuścił się w szkole Ostatnio zarobił dwie uwagi. Wychowawczyni pisze mi, że gapi się przez okno i nie uważa na lekcjach, a gdy mu każe coś zrobić, to on za parę minut już o tym nie pamięta. Dwa razy pod rząd nie odrobił lekcji a wczoraj zgubił drogą kurtkę. Wiem, że on to przeżywa, i staram się nie okazywać przy nim zdenerwowania. Ale do cholery, to wszystko mnie wykańcza. Mam uczucie, jakbym rozpadała się na małe cząsteczki, z któ- rych każda wypruwa z siebie ostatnie włókienko. — Podobno chłopcy gorzej znoszą rozwód rodziców niż dziewczynki. — Akurat w naszej rodzinie ta teoria się sprawdza. Muszę z nim pomówić. Nic więcej nie mogę zrobić. — Chcę cię o coś zapytać, tylko daj mi słowo, że nie będziesz się gniewać? — Słucham. — Kręcisz z tym Herbertem, prawda? Bernadine zaczęła się śmiać. — Dlaczego myślisz, że coś łączy mnie z Herbertem? — Po prostu byłam ciekawa. Savannah mówiła, że ilekroć dzwoni do ciebie, nigdy nie ma cię w domu, chyba więc często wychodzisz. — To bzdury. Nie było mnie dwie noce, tydzień czy dwa tygodnie temu. Savannah nie wie, co mówi. 1 — No więc jak? "\ — Co jak? ! — Tak, czy nie? — Rzeczywiście umówiłam się z nim parę razy. — Bernie. — Co Bernie? Nie mogę siedzieć tu i usychać ze zmartwienia. Jestem kobietą i mam potrzeby jak każda kobieta, a on jest całkiem przyjemnym facetem. — Tak, ale on jest żonaty. — I cóż z tego? Nie mam zamiaru wychodzić za niego za mąż. Ja się tylko z nim pieprzę. — Jak możesz mówić takie rzeczy? — Jakie? — Że sypiasz z nim tylko dlatego, żeby się pieprzyć. — Chwileczkę. Mężczyźni robią tak od początku świata. — No dobrze. A co będzie, jeśli się do niego zbytnio przyzwyczaisz? — Ja już się do niego przyzwyczaiłam, ale wielka mi rzecz. Nie 176 zakochałam się w jego tyłku i nie zamierzam odbierać go tej jego pie- przonej żonie. Po prostu, przyjemnie wiedzieć, że mogę mieć to, czego chcę, wtedy kiedy chcę. -" Jf — Masz na myśli seks? /' — Nie, Glorio. Kino. Ty także powinnaś o tym pomyśleć, radzę ci. Mam na myśli to, że dobrze jest mieć koiło siebie kogoś, kto z tobą porozmawia, kto otoczy cię ramieniem, pocieszy i powie, że wszystko będzie dobrze. Nawet jeśli to jest cholerne kłamstwo, to i tak przyniesie ci ulgę. — I jak długo zamierzasz się tak bawić? — Nie bawię się. Powiedziałam ci już, że nie mam zamiaru poślubiać tego skurwiela. Małżeństwo jest ostatnią rzeczą, jaka mi w tej chwili w głowie. Poza tym, do cholery, ciągle jeszcze jestem mężatką, więc tylko taki układ może wchodzić w grę. Gloria potrząsnęła głową. — Jeśli cię to może uspokoić, Glorio, to wiedz, że dzieci nie mają pojęcia o jego istnieniu, a on nigdy tu nie przychodzi. — To jest przecież twój dom. Możesz w nim robić co ci się podoba. Następną godzinę siedziały słuchając muzyki i z rzadka wymieniając luźne uwagi. Bernadine odpalała papierosa od papierosa i wypiła dwa kieliszki wina. Kiedy zadzwonił telefon, Gloria od razu domyśliła się, że to Herbert, bo nastrój Bernadine zmienił się raptownie. Szczebiotała jak zakochany podlotek. Gloria zdążyła zjeść torebkę kartoflanych chipsów i wypić kolejną pepsi, zanim w końcu przyjaciółka zdecydowała się skoń- czyć rozmowę. — Zadowolona, co? — Bernadine tylko się uśmiechnęła w odpowie- dzi. — Czy mogę skorzystać z telefonu, Kopciuszku? Bernadine, uśmiechając się głupkowato, wręczyła jej aparat. Gloria odczekała dziesięć dzwonków, ale nikt nie podnosił słuchawki. — Ja go zabiję. — Kogo? Tarika? — No a kogo? Przez tego chłopaka tak mi kiedyś skoczy ciśnienie, że dostanę zawału. Muszę już iść. Zabroniłam mu przecież wychodzić z do- mu. Doprawdy nie wiem, co gorsze — wychowywać samotnie kilkunasto- letniego chłopaka czy być porzuconą przez męża dla białej kobiety. Bernadine nie zadała sobie trudu, by jej odpowiedzieć. Naciskała guziki tarczy, aby zamówić baby-sitter. Gloria nie zawołała Tarika, jak to miała w zwyczaju, ale poszła prosto na górę. Drzwi do jego pokoju nadal były zamknięte. Bez pukania wtar- gnęła do środka i stanęła jak wryta. Położyła dłonie na piersi i przyciskała 12 — Czekając na miłość 177 je do serca, aby złapać oddech. Nie wierzyła własnym oczom: jej siedział na brzegu łóżka z rozpostartymi nogami, ze spodniami pS2 czonymi do kostek, a ta nędzna, mała biała kreatura klęczała na podłodze z głową między jego udami i robiła coś, o czym Gloria nawet nie ważyła się pomyśleć. Dopiero gdy krzyknęła przeraźliwym głosem: — Wynoś się do cholery, z mego domu! — zauważyła przerażenie malujące się na twarzy Tarika. Odepchnął dziewczynę i wstał, tak że Glorii nie pozostało nic innego jak wycofać się. Zbiegła po schodach w dół i usiadła w saloniku. W głowie jej się kręciło. Kątem oka dostrzegła różową smugę, która przemknęła koło niej. Usłyszała otwieranie i zamykanie drzwi wejściowych i ujrzała przed sobą wysoką, ciemną sylwetkę swego syna. — Przepraszam, mamo. Gloria odkaszlnęła. — Przepraszam? Za co mnie przepraszasz, Tarik? — Za to że zastałaś mnie w takiej sytuacji. — Od jak dawna, Tarik, przemycasz tę dziewczynę do naszego domu? — Od niedawna. — Zakazałam ci opuszczać dom. — Zakazałaś mi wychodzić, więc siedzę. — Mam już po uszy tych twoich sprawek. Gdyby twój ojciec nie był pedałem, przysięgam, że wzięłabym cię za ten czarny tyłek i odesłała do niego czym prędzej. — Gdyby nie był czym? Cholera, pomyślała Gloria. Cholera, cholera, cholera! Zapomniała na śmierć, że chłopiec o niczym nie wie. Cholera! Do ciężkiej cholery! Skoro tak, to nie ma już co ukrywać. — Słyszałeś, co powiedziałam. — Czy to znaczy, że on jest ciotą? — Nie lubię tego słowa. — Ciota, homo, pedał — co to za różnica? A nie mówiłem ci, z nim coś jest nie w porządku? Ale ty mnie nie słuchałaś. — Usiadł obol Glorii. — A więc mój ojciec jest ciotą — powtórzył i wybuchnął śmie^ chem. — No cóż, mamo — dodał usiłując się hamować. — Przynajmni jedno wiesz, tej skłonności nie przekazał mi na pewno. — Uważaj, co mówisz. — Przepraszam. — Przepraszasz za wszystko, Tarik, prawda? Przepraszasz za stopnie. Przepraszasz za sposób, w jaki potraktowałeś swojego ojca — choć dla mnie nie ma znaczenia, jaki on jest. Przepraszasz za to, że zawieszono cię w zajęciach szkolnych na trzy dni i że ukradkiem ściągasz do mego domu 178 T białą dziewczynę, aby ssała twego siedemnastoletniego kutasa. Co • szcze wymyślisz? Może narkotyki? Może na nie przyjdzie teraz kolej. Co? — Nie. :•' ./ Ł. . Gloria nie zauważyła, kiedy cłd gniewu przeszła w histerię. — Wynoś się, nie chcę cię widzieć na oczy. Tarik wstał i ze zwieszoną głową poszedł w kierunku schodów. W pew- nej chwili przystanął i zapytał: __W jaki sposób dowiedziałaś się, że on jest homo/ Gloria wciągnęła głęboko powietrze w płuca i oparła głowę o tył 1— Idź do łóżka. Zamknij te cholerne drzwi i idź spać. SAUNA Robin znowu się spóźniała; był to, jak zdążyłam zauważyć, jeden z jej brzydkich nawyków. Spędziłam pół godziny w sali gimnastycznej ćwicząc aerobic i jeżdżąc na rowerku, a teraz siedziałam w saunie czując w ciele przypływ nowej energii. Był to sukces, zważywszy, że kiedy przyszłam tu po raz pierwszy, wytrzymałam zaledwie pięć minut. — Savannah? * — Tu jestem — odparłam. Weszła, zamknęła drzwi i opadła na ławkę. — Ci biali doprowadzają mnie do rozpaczy, wiesz? — Dlaczego? Co się dzieje? — Po pierwsze, w mojej firmie jest oprócz mnie jeszcze czterech ajentów ubezpieczeniowych, pojmujesz? — Tak. — Więc kilka miesięcy temu Marva urodziła wspaniałe zdrowe dziec- ko. Jest to jej pierwsze dziecko. Ma trzydzieści dziewięć lat, ale wygląda na pięćdziesiąt. Zawsze kiedy dziecku coś dolega, a zdarza się to przynaj- mniej dwa razy w miesiącu, Marva szaleje z niepokoju. Rzuca wszystko i pędzi do domu. Dziś rano znów było to samo. Właśnie przygotowywała polisę, no i zgadnij, kto będzie musiał ją za nią dokończyć? — Oczywiście ty. — Tak jest. Pytam, dlaczego nie mogli zwrócić się z tym do Molly czy Normana. Żaden nie miał nic pilnego do roboty. Chociaż Normanowi to obijanie się zajmuje cały dzień. Właściwie powinno mi to pochlebiać. Ale nie pochlebia. Ciekawa jestem, kiedy wreszcie przestaną mnie wy- próbowywać. Sprawdziłam się już tysiące razy. Wiedzą, że mogą na mnie liczyć, kiedy sprawa jest pilna. To mnie właśnie wścieka. I przepra- szam — kiedy to ostatni raz dostałam podwyżkę, co? Ciekawe, jaką też 180 I premię dadzą mi na Boże Narodzenie, nie mogę się wprost doczekać. W każdym razie muszę zrezygnować z przerwy obiadowej i wstać jutro bladym świtem, grubo przed siódmą, aby dokończyć tę umowę, bo inaczej stracimy klienta. I słuchaj dalej; Marva przyjdzie do pracy jakby nigdy nic i albo weźmie na siebie cały splendor, albo pogmatwa wszystko do reszty. — Moja praca też nie jest specjalnie ekscytująca. Zamiast o gazie fabrykuję teraz informacje o naszych nudnych programach. Właściwie nie robię nic, tylko staram się przekonać prasę i inne środki masowego przekazu, aby zamieszczały o nas wzmianki. Poczynając od przyszłego tygodnia będę miała przyjemność kierować biurem prasowym prezesa naszej firmy, skupiającym korespondentów i dziennikarzy gorącej linii. Jednym słowem, stanę się cenionym agentem biura podróży. Już i bez tego spędzam cały dzień przy telefonie. — Twoja praca wydaje mi się ciekawa. — To głupie zajęcie. — A które takie nie jest, Savannah? — To, co robię, nie jest nikomu potrzebne. To tylko błyskotliwa forma propagandy. Mam już dość tej roboty. — Gdyby nie była potrzebna, nie płaciliby ci za nią. — Płacą mi grosze. A wiesz dlaczego? * — Nie musisz mi mówić. Ponieważ jesteś czarna. — To tylko część prawdy. Dział łączności z widzami i słuchaczami jest uważany w telewizji za najmniej ważny. Pracują tam przeważnie kobiety, i to jest przyczyna. Starzy fachowcy są zdania, że w porównaniu z działami marketingu i reklamy, nasza rola jest znikoma i nie daje firmie wymiernych korzyści. Nie mamy uznania, a praca w tej komórce prowadzi donikąd. — Dlaczego ją przyjęłaś? — Bo jest to jedyny sposób, aby wsadzić nogę w drzwi. — To znaczy? — Chcę dostać się do produkcji. Chciałabym robić coś bardziej twór- czego. Miałam więcej satysfakcji, nie mówiąc już o pieniądzach, gdy pracowałam w tym przedsiębiorstwie gazowym. Zrealizowałam tam parę filmów. Były to filmy instruktażowe i informacyjne, ale to nieważne. Nadal otrzymuję za nie tantiemy. Musiałam wymyślać tematy, pisać sceniarusze, decydować o formie i treści, a jednocześnie tak przedstawiać fakty, aby film był interesujący. A przecież gaz to była nuda. Wciągnęłam w płuca kłąb pary i poczułam, jak wilgoć wnika głęboko w ich tkankę. Niezwykłe doznanie. — Wiesz co, ty nie zachowujesz się jak Waga. Zawsze miałam wra- żenie, że ludzie spod tego znaku są bardziej cierpliwi. 181 — Daj spokój, Robin. — Serio, powinnaś pozwolić postawić sobie horoskop. Założę się, ^ w twoich domach jest dużo znaków powietrza. Twoim ascendentem sa prawdopodobnie Bliźnięta. — Kto traktuje to poważnie? — Nancy Reagan. Obie zaczęłyśmy się śmiać. Robin wytarła twarz ręcznikiem i związała włosy — lub coś, co nimi było — w węzeł. — Powiem ci jeszcze coś, skoro już tak sobie tutaj siedzimy. Nie mam zamiaru więcej uczestniczyć w takich nasiadówkach jak ta ostat- nia. Nie pytaj dlaczego. To był kompletny niewypał, nie próbuj za- przeczać. — Phoenix to nie Boston ani nie Nowy Jork, Savannah. -— Tego nie twierdzę, ale do licha, miałam uczucie, jakbym się cofnęła 0 całe wieki. Czy ci ludzie nie wiedzą, w jakich czasach żyją? — Chyba masz miesiączkę — zauważyła Robin. — Odkąd przyszłam, nie przestajesz narzekać. — Mam, ale moje utyskiwania nie mają z tym nic wspólnego. — Ja też rada powitałam swoją. — Menstruację? — Tak, menstruację. — Nie powiesz mi, że nie używasz środków antykoncepcyjnych. — Oczywiście, że używam. — To dlaczego się denerwowałaś? — Bo nigdy nie można mieć całkowitej pewności. Ale i tak bawiłam się świetnie na przyjęciu u Lorethy. — Co do mnie, to mam już dość tych wszystkich spotkań, tego niepotrzebnego strojenia się; przecież nic z nich nie wynika. W Denver bez przerwy chodziłam na przyjęcia. Nie mam zamiaru powtarzać tego scenariusza tutaj. — O ile się orientuję, dziewczyno, sytuacja wszędzie jest podobna. Co miesiąc okładki magazynów kobiecych alarmują. Dotyczy to także 1 białych kobiet. Tytuły się zmieniają, ale zawsze chodzi w nich o to samo. Znam je wszystkie na pamięć: „Nowa sztuka uwodzenia", „Czy spotkam kiedyś uczciwego mężczyznę?", „Idealny mężczyzna: czy taki istnieje?", „Jak przeżyć prawdziwy romans?", „Jak uniknąć czułej puła- pki?", „Sto najdziwniejszych miejsc, gdzie możesz poznać mężczyznę". I tak dalej, i tak dalej. — Sytuacja wcale nie jest taka rozpaczliwa. To tylko media tak histeryzują. Pracuję tam. Wiem, jakie są skuteczne. Rzecz w tym, że mężczyźni to kocięta. Nie chcą zrobić pierwszego kroku, bo obawiają się, 182 że gdy icn zdobędziemy, będą zmuszeni wreszcie dojrzeć i zachowywać się jak mężczyźni. To ich przeraża. Nie my. — No cóż, Russell z pewnością podpada pod tę kategorię. — Słuchaj, czy na tym spotkaniu nie wyglądałam zbyt wyzywająco? — Wyglądałaś bardzo seksownie, podniecająco, jak gorąca dziew- cZyna. Ale skoro już o tym mowa, to w tej saunie też robi się coraz goręcej. — Tak właśnie ma być, Robin. Jak to się stało, że znowu weszłyśmy na ten temat. Mam serdecznie dość rozmów o mężczyznach. — To ty go wywołałaś. — Wobec tego przerzucam się na inny. — Wytarłam ręcznikiem pot z twarzy i ramion, zamknęłam oczy i pochyliłam się, tak aby para znów mnie ogarnęła. — Wiesz, czego mi najbardziej brakuje? — Czego? — Mężczyzny przyjaciela. Kiedyś miałam ich bardzo wielu. Wiesz co mam na myśli, kumpli, kolegów, z którymi można wyjść, zabawić się. — Im bardziej się starzejemy, tym o nich trudniej. Na ogół mężczyz- nom chodzi głównie o to, aby zaciągnąć cię do łóżka. — Wiem. I to jest smutne. Ale jak się tak głębiej poskrobie — więk- szość z nich jest zdania, że to nam głównie o to chodzi. I szczerze mówiąc, Robin, czy tak nie jest? — I tak źle, i tak niedobrze. — Ale zastanów się, kiedy miałyśmy po paręnaście lat — cholera, nawet w college'u — czy nie było nam znacznie łatwiej nawiązywać z nimi znajomości? — Oczywiście. — Czy stosunki między nami nie były swobodniejsze, pozbawione tego napięcia, jakie je teraz cechuje? — Masz rację. — Czy nie wydaje ci się czasami, gdy poznajesz kogoś nowego, że on od razu zaczyna cię kwalifikować, oceniać, stara się odgadnąć, jaki jest twój gryplan. — Gryplan? Otworzyłam oczy. Robin leżała teraz na dolnej ławce. Jej piersi ster- czały jak dwa brązowe grapefruity. Co do mnie, pozostanę przy swoich miniaturkach. — Z góry zakładają, że upatrzyłyśmy ich sobie na kolejną ofiarę, że Wzięłyśmy ich sobie za cel, i starają się zachować dystans. Niektórzy, ilekroć stajemy się bardziej rozmowne, twierdzą, że ich onieśmielamy lub Wręcz oskarżają nas o agresję. Odnoszę wrażenie, że im się nadal wydaje, że żyją w latach pięćdziesiątych, kiedy to mężczyzna robił pierwszy krok. Ale, do diabła, jeżeli będziemy czekały z zapartym tchem, aż raczą się do 183 im nawet mc uim^u piuw»u.Liv ua^wyjvitjoz,cj luzniuwy oez ooawy, ze mogę ich jakimś zbędnym słowem odstraszyć lub urazić. Cholera. Miałam kiedyś tylu przyjaciół, do których mogłam zadzwonić bez żadnej ubocznej myśli, ot tak, po prostu, i zaproponować wypad do kina, na zabawę czy na przyjęcie. Jeśli tylko dysponowali wolnym czasem, zawsze byli chętni. Taki układ odpowiadał zarówno mnie, jak i im. Nigdy nie postała mi w głowie myśl, aby potem pójść z którymś do łóżka. To w ogóle nie wchodziło w grę. Fizycznie nic nas do siebie nie ciągnęło, ale to nie miało żadnego znaczenia. Czuliśmy się dobrze w swoim towarzystwie i zawsze mieliśmy dość tematów do rozmowy. Bardzo mi tego brakuje. — Cóż, dziewczyno, to jest gra w kości, tylko że nikt nie chce rzucić pierwszy. —- Często tęsknię za kimś, z kim mogłabym porozmawiać, powy- głupiać się i poszaleć. I komu mogłabym zaufać. Nie musi być kandydatem na męża. — Rozumiem cię. — Zastanawiam się, co zrobić, aby to do nich dotarło. — Ja ci tego nie powiem. Moim zdaniem czarni mężczyźni to jeden wielki znak zapytania. Ciągłe pasmo rozczarowań. Czasem zadaję sobie pytanie, czy nie powinnam przerzucić się na białych. —- Mężczyzna jest mężczyzną. 184 W nas odezwać, zabraknie nam powietrza. Kiedyś wybrałam się do kin W kolejce po bilety stał pewien przystojny czarny. Spojrzał na mnie tępJL' ' wzrokiem, po czym spuścił głowę. Był w towarzystwie dziewczyny, ale c z tego? Cóż, gdyby powiedział halo? Czy oni muszą być zawsze w'defen° sywie, jakby podejrzewali nas o jakieś ukryte zamiary? Zazwyczaj jestem wobec nich grzeczna, nie szczędzę podziękowań za towarzystwo, ba, nawet zdobywam się na wyrazy uznania, ale dam głowę, że jest to przez nich poczytywane za wstęp do oświadczyn. — Rozumiem cię — potwierdziła Robin. — Czy ty też masz uczucie, że przy nich nie jesteś sobą? — Nie bardzo rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć. —- Czy nie wydaje ci się czasami, że zbyt usilnie starasz się nie wydać się przyziemna, zbyt poważna bądź też zbyt bezpośrednia. — Nie, chyba nie. — Czy nie zachowujesz się przy nich nienaturalnie, nie dobierasz przesadnie słów? Czy nie ukrywasz się za jakąś fasadą, bo chcesz wywrzeć korzystne wrażenie? — Ja nie. — A ja tak. Gdy przebywam wśród kobiet, nie odczuwam nawet części tego skrępowania. To mnie przygnębia. Nie powinno tak być. Już nawet nie umiem prowadzić najzwyklejszej rozmowy bez obawy, że mogę ir-h idkimś zbednvm słowem odstraszyć luh nra^ir- PlinWa A/rioło™ i,:„j - — Nieprawda. Widuję ostatnio wiele czarnych dziewcząt w towarzys- kie białych facetów. Robią wrażenie bardzo zadowolonych. Biali męż- czyźni wiedzą, jak traktować kobiety. — Bzdura. Może są pozbawieni tych obciążeń, jakie mają nasi rodacy, ale nie zapominaj, że oni nigdy nie doświadczyli na sobie problemu rasizmu. A gdyby było tak jak mówisz, prasa białych kobiet nie byłaby pełna tych samych problemów. Wiele z tych białych dzierlatek, z którymi pracuję, ma takie same trudności ze znalezieniem męża. — Słusznie, Savannah. Miałaś kiedyś białego mężczyznę? — Nigdy. — Dlaczego? — Tak się zawsze składało, że kochałam się w czarnych. — Rozumiem — rzekła Robin i wstała. — Ale wiem jedno: jeśli się nie pośpieszę i nie wykażę więcej zdecydowania, będę zmuszona postąpić tak jak te nasze siostrzyczki, którym, jak widać, zadawanie się z białymi nie sprawia przykrości. — Nie mów tylko nigdy takich rzeczy przy Bernie. — To tylko luźne uwagi, dziewczyno. Ale czarni mężczyźni prowadzą zbyt skomplikowaną grę. Jakby stale wystawiali nas na próbę. Co, do cholery, trzeba zrobić, aby zdać ten egzamin? — Chciałabym to wiedzieć. — Moim zdaniem życie jest jednym długim kursem tolerancji, ale kobieta, aby zdobyć z niego doktorat, musi zaliczyć stu i jednego faceta. — Czasem jesteś dla mnie zbyt głęboka, Robin, wiesz? — Nie wygłupiaj się, Savannah. Dałam susa do tyłu, przycisnęłam łopatki do gorących kafelków i odetchnęłam głęboko. — Marzę, aby coś przeżyć. Mieć jakiś cel. Spotkać kogoś, kto by wypełnił pustkę w moim życiu. Ale w tym roku czekam tylko na jedno. — Na co? — Na konferencję środków masowego przekazu, która odbędzie się w listopadzie w Las Vegas. — Uwielbiam Las Vegas, dziewczyno. — Ja też. Jadę na koszt firmy. Na całe pięć dni. Nie mogę się do- czekać. — Może i mnie udałoby się wyskoczyć tam na weekend? Jak myślisz, będą tam jacyś czarni? — A gdybym powiedziała, że nie, czy też byłabyś zainteresowana? — Trudno powiedzieć. —' Byłam tam już cztery razy; czarnych, którzy brali w tym udział, m°gC policzyć na palcach obu rąk. 185 — Muszę się więc zastanowić. Nie wiedziałam, jak wytłumaczyć Robin, że konferencja ma charak ter zamknięty, a żeby być już całkiem szczerą, nie bardzo mi się ten je~ pomysł podobał. Lubię Robin, ale na mój gust jest trochę zbyt wyzywa. jąca, i jak zdążyłam zauważyć, w większym towarzystwie zachowuje sie jak tablica ogłoszeń: „Oto ja. Jestem do wzięcia". Mogła mnie skom- promitować. Gęsta biała para wypełniała już całe pomieszczenie, tak że nie widzia- łam przed sobą nawet własnej ręki. Nadal byłyśmy w saunie tylko we dwie. Całe moje ciało ociekało potem. Kiedy wdychałam powietrze odnosiłam wrażenie, że moje płuca są czyste, jakbym nigdy nie miała w ustach papierosa. Wstałam, przeszłam koło drzwi, odszukałam srebrny wąż i pociągnęłam go do siebie. Zimna woda trysnęła mocnym strumie- niem, ale nie odczułam chłodu. Kiedy wyszłam spod prysznicu, znów wspięłam się na górną ławkę. Czułam się pełna energii. Zdrowa. Kipiąca życiem. Doprawdy powinnam rzucić palenie. — Co robisz dziś wieczorem? — zapytała Robin. — Mam zamiar zjeść kolację. — Powinnaś grać w komediach, wiesz? Masz ochotę gdzieś potem wyskoczyć? — Nie dzisiaj. Odgrzeję sobie resztę kurczaka i muszę zrobić pranie. Nie mam już czystych majtek. Może jutro? — Jutro nie mogę. — Co będziesz robić? — Idę do domu. — Myślałam, że chciałaś pójść na kolację? — Owszem, ale nie sama. — Nie sama? Mówisz poważnie? — Najzupełniej poważnie. Nigdy nie chodzę do restauracji sama. — Dlaczego? — Bo to głupio wygląda. — Co jest w tym głupiego? Ja chodzę. — Naprawdę? I nie masz wrażenia, że ludzie gapią się na ciebie? — Co takiego? A dlaczego ludzie mieliby się na mnie gapić? Dlatego, że siedzę sama przy stoliku? — Nie wydaje ci się, że ludzie mogą pomyśleć, że nie masz żadnego towarzystwa? — Mówisz poważnie, Robin? — Oczywiście. Dlaczego miałabym żartować? — Co więc według ciebie powinnam zrobić, jeśli mam ochotę cos zjeść, a nie mam nikogo do towarzystwa? Przyrządzić sobie posiłek 186 w domu? Podjechać pod okienko szybkich dań w Taco Bell byle tylko zachować twarz? — Ty ze wszystkiego robisz kpinki. Ja tylko mówię, że nie chodzę sama do restauracji, bo czuję się, niezręcznie. Jakbym była na cenzu- rowanym. — Ależ dlaczego? f — Boję się, że ludzie mogą sobie pomyśleć, że nie mam z kim pójść na kolację. — To największy idiotyzm, jaki słyszałam w życiu. Powinnaś skończyć z takim myśleniem. — Nie mogę się przemóc. — Możesz, możesz. Musisz wziąć swój czarny tyłek w garść, pod- jechać do restauracji, wysiąść z samochodu, wejść do środka, usiąść przy stoliku, zamówić, na co masz ochotę, i zjeść, gdy ci podadzą. Żyjemy w latach dziewięćdziesiątych, Robin. Spożywanie posiłku w pojedynkę w restauracji niekoniecznie musi oznaczać brak powodzenia. A zresztą, kogo to obchodzi? Radzę ci, nie wahaj się i idź. — Nie mogę. — Spróbuj. — Jestem zbyt tchórzliwa. — Miej to gdzieś — poradziłam jej. Para ulotniła się. Wyraźniej widziałam teraz twarz Robin, a zwłaszcza te jej wydatne piersi. Sięgnęła po ręcznik, na palcach podeszła pod prysz- nic, z piskiem przyjęła na siebie strumień wody i wyskoczyła. Biust jej sterczał sztywno. Wzięłam ręcznik i pomaszerowałam w stronę drzwi. Brakowało mi słów. Kobiety rozumujące tak jak Robin wyprowadzają mnie z równowagi. W domu położyłam korespondencję na kuchennym stole i weszłam do sypialni, aby przesłuchać automatyczną sekretarkę. Były dwa telefony. Najlepszy dowód jaka jestem popularna. Yasmine leżała zwinięta w kłębek w nogach łóżka. Na mój widok wstała, przeciągnęła się i powachlowała ogonem. Padłam na łóżko, zrzuciłam pantofle i słuchałam nagranych na taśmę głosów. „Savannah, tu matka. Już od dłuższego czasu nie mam od ciebie wiadomości. Mam nadzieję, że czujesz się dobrze. Zadzwoń do mnie. Podobno niedawno było u was prawie czterdzieści stopni. Czy masz jakieś interesujące towarzystwo? Może poznałaś ciekawych mężczyzn? Odezwij się, koniecznie. Do usłyszenia, kochanie". Następne bip, bip. 187 „Cześć, Savannah, tu Kenneth. Pamiętasz mnie jeszcze? Za miesiac będę w twojej okolicy na zjeździe lekarzy. Z przyjemnością spotkałbym się z tobą. Zadzwonię jeszcze raz. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Do zobaczenia". Kilka minut trwałam w oszołomieniu, potem przewinęłam taśmę, aby upewnić się, czy dobrze usłyszałam. Kenneth Dawkins odezwał się do mnie po latach milczenia? Ciekawe, skąd wziął mój numer. Mama. Zało ^ się, że od mamy. Kiedy oznajmiłam jej, że mam chłopaka, który jest lekarzem ogromnie jej to zaimponowało. Powiedziała, że go lubi, chociaż go jeszcze nie widziała. Gdy go przyprowadziłam do domu, jej zachowanie było obrzydliwe. Na kolację przygotowała zieloną kapustę, chlebek kukurydzia- ny, kandyzowane yamy i pieczonego kurczaka. Ciągle dolewała mu do kieliszka. Zdobyła go z miejsca. Jak się później dowiedziłam, rozpowie- działa o nim całej rodzinie, jakbym już miała wychodzić za niego za mąż. Myślę, że gdy z nim zerwałam, mama była bardziej rozczarowana niż ja. W Pittsburghu było już po jedenastej, postanowiłam zadzwonić do mamy jutro rano z pracy. Nie będę płacić za rozmowę. Prysznic wzięłam już w saunie, otworzyłam więc, jak ją nazywałam, szufladę Sekretów Wiktorii i zaczęłam przebierać w swoich seksownych łaszkach, aby znaleźć coś ładnego, lecz niezbyt wyzywającego. Bóg raczy wiedzieć, kiedy będę miała okazję się w nich pokazać. Czasami zastanawiam się, dlaczego w ogóle je kupuję. Te, które tu leżą, pewnie dawno już wyszły z mody. Rozmyśliłam się jednak i otworzyłam następną szufladę, w której były stare bawełniane T-shirty; natarłam się balsamem od stóp do głów i włożyłam jeden z nich. Wrzuciłam woreczki z bielizną i biustonoszami do pralki i nastawiłam pokrętło na najkrótszy cykl. Przeglądając korespondencję zjadłam swego kurczaka z resztką makaronu. Nie było nic oprócz rachunków. Wyciąg- nęłam się na kanapie, nacisnęłam guzik pilota i wzięłam pierwsze lepsze czasopismo, jakie nawinęło mi się pod rękę. Było to New Woman. Rozległ się głos Arethy Franklin, śpiewającej partię z A Different World. W wy- tłuszczonym na czerwono spisie treści rzucił mi się w oczy artykuł zaty- tułowany: „O czym mężczyźni nie mówią kobietom". Przyszła mi na myśl Robin. Wtedy zadzwonił telefon. Poznałam głęboki głos Kennetha. — Savannah? — Cóż za niespodzianka — odparłam odkładając pismo. — Trudno cię znaleźć. — Nie ukrywam się. Roześmiał się wesoło. — Jak się czujesz, Savannah? —Doskonale. A co u ciebie? 188 — Tak sobie. To tylko ty kąpiesz się w słońcu. — Skąd masz mój numer? — Twoja mama mi go podała. , J — Moja mama — powtórzyłam.' — Powiedziała, że w lutym wyprowadziłaś się z Denver. — To prawda. Co jeszcze ci powiedziała? Zaśmiał się znowu. Kenneth zawsze był skory do śmiechu. — Czemu pytasz, czyżbyś chciała coś przede mną ukryć? Teraz z kolei ja się roześmiałam. — Nie. Moja mama jest bardzo gadatliwa. Rozpowiada o wszystkim, tylko nie o sobie. — Zadowolona jesteś ze zmiany miejsca? — Trudno mi jeszcze ocenić. — Nadal zajmujesz się tym co dawniej? — Tak, tylko dla odmiany w telewizji. — To doskonale — stwierdził. — Chyba ci się dobrze powodzi? — Tobie też. Podobno się ożeniłeś, masz dziecko i tak dalej. — Podobno. A jak ty? Dlaczego nie uszczęśliwiłaś jeszcze żadnego mężczyzny? Ach to gadulstwo mamy. — Jak dotąd nie udało mi się spotkać właściwego kandydata na mę- ża — odparłam. — Miło mi to słyszeć. Nie znalazłam odpowiedzi. — Jesteś szczęśliwy? — zapytałam w końcu i rozejrzałam się za pa- pierosem. — Jestem szczęśliwy, że zostałem ojcem — oświadczył. — Nie wątpię, Kenneth. — Słuchaj, w przyszłym miesiącu przyjadę tam na zjazd lekarzy. Nie wyjeżdżasz nigdzie? — Kiedy to będzie? — Zjazd ma się odbyć między dwudziestym szóstym a dwudziestym ósmym. Ale chyba daruję sobie ostatnią sesję. — Nigdzie się w tym czasie nie wybieram. — Zatrzymuję się w Phoenician. Słyszałem, że to przyjemny hotel. — Przyjemny to za mało. On jest piękny. — Powiedz mi, Savannah. Masz kogoś? ? — Czemu pytasz? — Po prostu jestem ciekaw, Savannah. — Jestem tu dopiero od niedawna. — Kiedy przyjadę, pójdziemy na kolację, dobrze? 189 — Nie widzę przeszkód. — Świetnie. Czy byłaś już w Sedonie? — Nie, jeszcze nie. — Jak to daleko od Phoenix? — Około godziny drogi, jak mi się zdaje. Ale nie jestem pewna. — Widziałem zdjęcia w National Geographic. Te czerwone góry wy. glądają bajkowo. — Nic dziwnego, niedaleko jest Wielki Kanion. — Chciałbym tam pojechać w sobotę. Wybrałabyś się ze mną? — Nie wiem, Kenneth. Poczekajmy, aż przyjedziesz. Nie wiem, jaki będę miała program tego dnia. — Zgoda — odrzekł i umilkł na chwilę. — Nadal kolekcjonujesz dzieła sztuki? — Owszem, ale nie kupuję ich tyle co dawniej. — Szczerze mówiąc, Savannah, ulżyło mi, kiedy dowiedziałem się, że nie wyszłaś za mąż? — Dlaczego? — Dlatego. — Dlatego, że co? — Powiem ci, jak się zobaczymy. Naprawdę się cieszę, że będę mógł znowu cię zobaczyć. Wspominam cię z czułością. I bardzo często. — Z pewnością, Kenneth. — Dostałaś moją kartkę na Boże Narodzenie? — Nie — skłamałam. Dostałam ją, ale jak miałam na nią zareagować? Wysłać mu podziękowania czy jak? Zadzwonić? — Naprawdę? — Naprawdę. — Mieszkałaś przecież jeszcze wtedy w Denver? — Owszem. — No cóż, w moim życiu dzieje się ostatnio bardzo dużo. Opowiem ci, jak się zobaczymy. Dobrze? — Słuchaj. Nie miałam zamiaru zamieniać się w FBI. Po prostu spytałam, czy jesteś szczęśliwy. — Wiem. Ale w tej chwili nie mogę o tym mówić. — Nic nie szkodzi. — Słuchaj, kotku, u nas już późna pora. — Nadal mieszkasz w Bostonie? — Mieszkam teraz w Brighton. — Ach tak. — Odezwę się, jak tylko przyjadę. Nie mogę się doczekać chwili, kiedy się z tobą zobaczę. Trzymaj się. 190 I — Miło było cię usłyszeć, Kenneth. Rzuciłam się na poszukiwanie papierosów. Padłam na kanapę i przez j minut leżałam w głębokim kzafnyśleniu. Kiedyś szalałam za tym mężczyzną. Boże, z nikim nie czułam się tak dobrze jak z nim. Miałam wrażenie, że jestem kimś wyjątkowym. Mówił, że moje towarzystwo wpływa na niego stymulujące Tak jak jego obecność na mnie. Zapaliłam papierosa. Ile to razy w sobotę rano dzwonił do mnie i pytał: — Masz ochotę wybrać się do Cape? A kiedy już byliśmy na miejscu, wyjmował z bagażnika wędzonego indyka, ser Brie, krakersy, wino, świeże owoce i obrus. Leżeliśmy nad brzegiem na kocu, czytaliśmy Newsweek lub Life, a potem rozmawialiśmy o tym, co się dzieje na świecie, spoglądając na fale rozbijające się u naszych stóp. Potrafił stworzyć romantyczną atmosferę. Często chodziliśmy do teatru, a potem potrafiliśmy pół nocy dociekać, dlaczego sztuka podobała się nam lub nie. Był jedynym mężczyzną, jakiego znałam, który chętnie chodził do kina na zagraniczne filmy. Wyznał, że jestem najinteligentniej- szą kobietą, jaką spotkał w życiu; i najbardziej seksowną. A on był najbardziej zmysłowym z moich kochanków. Teraz, gdy się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że to Kenneth w dużej mierze sprawił, że mam tak wysokie wymagania wobec mężczyzn. Zawsze traktował mnie jak damę. Kiedy raz zaznało się podob- nego komfortu, trudno zaakceptować kogoś o gorszych manierach. Byłam przekonana, że to, co jest między nami, przerodzi się w trwalszy związek. Ale nie przerodziło się. Całymi tygodniami nie miałam od niego znaku życia, a potem ni stąd, ni zowąd dzwonił, jakby nigdy nic, jakbyśmy rozstali się wczoraj. Potrafiliśmy godzinami rozmawiać przez telefon, poruszając wszystkie możliwe tematy prócz jednego; co do siebie czujemy. Kiedy uświadomiłam sobie, że jestem w nim zakochana, lęk nie pozwolił mi tego wyznać. Wiedziałam, co myśli o mnie, ale nie wiedziałam, co do mnie czuje. Nigdy przedtem nie byłam w takiej sytuacji. Nie wiedziałam, czy nie spotyka się również z innymi kobietami, czy nie traktuje mnie tylko jako relaks, zabawkę, jako chwilową rozrywkę. Męczyło mnie to zgadywanie. A było mi niezręcznie pytać go. Tak więc pewnego dnia wysłałam mu list, w którym donosiłam, że uważam nasz związek za skończony. Nie mógł zrozumieć dlaczego. Skłamałam i powiedziałam, że poznałam kogoś innego. Potem już się do mnie nie odezwał. Intryguje mnie, dlaczego po tak długiej przerwie chce się znowu ze mną spotkać. Dlaczego telefonuje nagle do mamy, szukając mnie? Dla- czego właśnie teraz? Mam nadzieję, że nie wyobraża sobie, że spotkamy S1ę po tych wszystkich latach i znów zacznie mnie uwodzić; to mu się nie uda. Jest żonaty. To już nie ma znaczenia, że kiedyś go kochałam. Nie 191 obchodzi mnie, czy nadal wygląda jak Evander Holyfield, z tym swoim uśmiechem z pasty Pepsodent, czy obejmuje tak, że ciało topnieje jak wosk, czy rozchyla ci wargi w wyrafinowanym pocahinku. Nie pozwolę mu wsunąć języka do ust. Nie oddam mu uścisku, kiedy zechce mnie objąć. Nie popatrzę mu w oczy. Jeśli zacznę mięknąć albo poczuję, że ogarnia mnie sentymentalny nastrój, przywołam się do porządku. Niczego nie jestem tak pewna jak tego jednego: w żadnym wypadku nie pójdę z nim do łóżka. Gdy nazajutrz rano zjawiłam się w pracy, okazało się, że muszę odpowiedzieć na szesnaście telefonów i dokonać ostatnich retuszy w zwiąż- ku z zaplanowanym na popołudnie spotkaniem z działem marketingu. Mimo to postanowiłam najpierw zadzwonić do mamy, aby mieć to już z głowy. Musiała chyba czekać przy telefonie, bo odezwała się zaraz po pierw- szym sygnale. Jak zwykle skoro tylko usłyszała mój głos, zaczęła swoje. — Dlaczego nie dzwonisz? Zamartwiam się o ciebie. Jesteś sama w obcym mieście. Jak się czujesz? — Czuję się doskonale, mamo. Na litość boską przecież dzwoniłam do ciebie dwa tygodnie temu. Czy coś się stało? — Nie. Sheila jest w ciąży. — Znowu. Jak sobie da radę z czwórką dzieci? — Twoja uwaga jest nie na miejscu. Poza tym Pookey już jest w domu. — Kiedy wrócił? — Dwa tygodnie temu. — Jak się miewa? Co robi? — Szuka pracy. Wygląda dobrze. Nareszcie trochę przytył. Na razie mieszka ze mną i zostanie tu, dopóki nie przyjdzie do siebie. I jeśli nie będzie rozrabiał, to niech sobie mieszka. — Mamo, pamiętaj, urzędnicy z Ośmego Wydziału nie mogą się o tym dowiedzieć. — To nie jest ich interes. — To jest ich interes. I tak ich kłuje w oczy, że masz dwie sypialnie. Jak dobrze wiesz, niezbyt im się podoba, że córka płaci za ciebie twoją część czynszu. Jeśli się dowiedzą, że przyjęłaś kogoś do mieszkania, mogą cię wyrzucić. Bądź więc ostrożna. — Postaram się. Ale tak przy okazji, wiem, że miałaś przeprowadzkę i inne wydatki, więc nie chciałam ci o tym wspominać. — O czym? — Podniesiono mi czynsz. 192 — O ile? — O czterdzieści osiem dolarów. — To niedużo. k / — Owszem, dużo, jak chcesz' wiedzieć. Właśnie otrzymałam nową umowę najmu. Przysłali mi również z wydziału nowe formularze do wypełnienia, które musisz podpisać. — O ile pamiętam, podpisywałam jakieś papiery kilka miesięcy temu. — To chodziło o kupony żywnościowe. Pamiętasz. Teraz władze komunalne żądają od ciebie, abyś potwierdziła na piśmie, ile mi dajesz na mieszkanie. — Ta biurokracja wyprowadza mnie z równowagi. — Nie przypuszczasz chyba, że ja potrafię wypełnić te formularze. Są bardzo skomplikowane. Trzeba odpowiadać na te same pytania po sto pięćdziesiąt razy na różne sposoby. Wysyłam ci je jutro pocztą. Odeślesz mi? — Oczywiście. — Poza tym Pookey wyciąga mnie na miasto, abym się nie trudziła gotowaniem w domu. — Potrzebujesz pieniędzy? — A kto ich nie potrzebuje? Ale nie. I tak mi bardzo pomagasz. Dostałam list od Samuela. Wiesz, że stacjonuje w tej chwili w Niemczech? — Nic nie wiedziałam. Jak mu się powodzi? Kiedy przyjedzie na urlop? Nie widziałam go od dwóch lat. Czasem zapominam, że mam jeszcze jednego brata. — Nic nie wspominał o przyjeździe. A jak tam twoje nowe miesz- kanie? — Bardzo przyjemne. — A praca? — Też fajna. — To dobrze. Skoro już mówimy o przyjemnych rzeczach, to czy poznałaś już kogoś przyjemnego? Oczekiwałam tego pytania. — Nie — zaprzeczyłam. — Masz jakieś towarzystwo? Chodzisz gdzieś? — Owszem. — Dlaczego wobec tego jeszcze nikogo nie poznałaś? Jesteś już tam od miesiąca. — To nie jest takie proste, mamo. — A cóż w tym skomplikowanego? — Posłuchaj, staram się, rozumiesz. A skoro już o mężczyznach mowa, dlaczego dałaś Kennethowi mój telefon? — Czekając na miłość 193 — Dlatego, że prosił. Co miałam zrobić, udawać, że nie znam telefonu własnej córki? — Co mu o mnie powiedziałaś? — Że przeprowadziłaś się do Phoenix. — Co jeszcze? — Że nie spotkałaś jeszcze swego ideału. — Domyśliłam się. — Pytał mnie, czy wyszłaś już za mąż. On, zdaje się, ma tam zamiar przyjechać. — Może powiesz, co wiesz. — Ma być w Phoenix dwudziestego szóstego w przyszłym miesiącu. Nie cieszysz się? Lubiłaś go przecież. — To ty go bardzo lubiłaś, mamo. — Dobrze, dobrze. O ile pamiętam, bardzo się zmieniłaś, potem jak się rozstaliście. On byłby dla ciebie wymarzonym mężem. Przyjęłaś nie- właściwą postawę. Brakuje ci cierpliwości i nic się pod tym względem nie zmieniłaś. Ten człowiek cię rozumiał, ale tobie to nie wystarczało. — Mamo, Kenneth jest żonaty. — Chyba nie jest zbyt szczęśliwy, skoro stara się nawiązać z tobą kontakt. — Po prostu chce się spotkać z dawną przyjaciółką, tak myślę. Nie doszukuję się w tym niczego innego. — Tak, tak. Już widzę tego twojego „dawnego przyjaciela". Ja nie przyjaźniłam się nigdy z mężczyzną, z którym spałam. — Mamy rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty. — Wiem, który mamy rok, Savannah. Są zasady nie podlegające zmianom. I to jest właśnie jedna z nich. Nie powiesz mi, że nic nie czujesz do tego człowieka. — Mamo, powiedziałam ci już. Traktuję go jak przyjaciela. Nie widziałam Kennetha od czterech lat. — To co z tego? Dla mnie może być nawet i pięćdziesiąt. Kiedy się już raz kogoś pokochało, to się go nigdy nie przestanie kochać. — Muszę już kończyć. — Zadzwoń do Sheili. — Dlaczego ona do mnie nie zadzwoni? — Oni rozbudowują dom i muszą oszczędzać. — Wstydziłaby się. Kiedy się rozwodzi z Paulem, nie martwi się wysokością rachunku za telefon. Powiedz jej, żeby do mnie zadzwoniła. — Ona też martwi się o ciebie. — Dlaczego tak się wszyscy o mnie martwicie? — Ponieważ jesteś tam sama, bez rodziny i krewnych, bez nikogo. 194 j^jew, ile masz przyjaciółek; nie ma to jak rodzina. Jesteś już tak dług° sama, Savannah, chcemy wiedzieć, czy nie czujesz się osamotniona. — Mamo, proszę cię. ' ? -— Proszę, coś takiego. Będę szczęśliwa, jeśli zejdziesz z tego wysokiego Iconia i przestaniesz zachowywać się jak ktoś, komu nic i nikt nie jest potrzebny. Każdej kobiecie potrzebny jest mężczyzna, a ty nie jesteś wyjątkiem. — Nie powiedziałam, że nie potrzebuję nikogo, ale nie mogę siedzieć i ronić łzy, dlatego że nie mam męża. — Zakrzątnij się więc wokół tego. Gdybyś włożyła tyle samo starań w zdobycie męża co w swoją karierę zawodową, już dawno byłabyś mężatką. — Do widzenia, mamo. — Zaczekaj, nie rozłączaj się jeszcze. — Co jeszcze? — Przyślesz mi zdjęcia swego mieszkania? — Naturalnie. — I kilka zdjęć pustyni? — Dobrze. — Chodzi mi szczególnie o kaktusy. — Przyślę ci na pewno. — Kiedy mnie zaprosisz do siebie, żebym mogła zobaczyć to na własne oczy? Do licha. Zawsze kiedy zmieniam miejsce zamieszkania, mama wyjeż- dża z tą propozycją. — Dam ci znać, mamo. Niedawno tu przyjechałam. Nawet jeszcze nie zdążyłam dobrze poznać miasta. Może na Święto Dziękczynienia. Jeśli moje finanse pozwolą. — Czy w Phoenix utrzymanie jest droższe niż w Denver? — Nie, mamusiu. — Jeżeli nie masz pieniędzy, to wysyłaj mi mniejsze sumy. Jak Pookey znajdzie pracę, to mi pomoże. Chcesz usłyszeć na koniec coś zabawnego? Spojrzałam na zegarek. I tak już rozmawiałam dłużej, niż planowałam, ale rozmowa z mamą zawsze tak wyglądała. Powinnam zadzwonić do niej wczoraj w nocy i sama zapłacić za ten telefon. — Tak. Chętnie usłyszę coś wesołego, ale staraj się streszczać. Mam mało czasu. — Dobrze, już dobrze. Pookey opowiadał mi, że kiedy wypełniał kwestionariusz o pracę w przedsiębiorstwie gazowym i doszedł do rubryki »Wykształcenie", napisał: „Stanowe". — Co w tym śmiesznego, mamo? 195 — Chwileczkę, posłuchaj do końca. Powiedział, że jeśli zaczną 8 wypytywać, to wyjaśni, że oczywiście miał na myśli więzienie stanowi a nie uniwersytet stanowy. ' Mama zanosiła się od śmiechu, a muszę przyznać, że i mnie to roz. bawiło. — W każdym razie, mamo, u mnie z pieniędzmi krucho. Muszę kupić samochód, i to szybko. — Przecież twój samochód ma dopiero cztery lata. — To prawda, ale na liczniku sto dwadzieścia tysięcy kilometrów Muszę się go pozbyć, zanim całkiem mi się rozsypie. Już i tak nie przed- stawia sobą żadnej wartości. — Chciałabym mieć samochód. — Bardzo bym chciała móc ci go kupić. — Przecież wiesz, że nie prowadzę. Powiedz mi jeszcze, czy lepiej się tam czujesz niż w Denver? — Mamo, muszę już kończyć. Bez żartów. — Powiedz to chociaż w dwóch słowach. — Na razie nie mogę jeszcze powiedzieć. Jak dotąd, wszystko jest w porządku. Mieszkałam w ciekawszych miejscach. — W tym właśnie tkwi cały twój problem, Savannah. Ciągle szukasz nowych podniet. Powinnaś pogodzić się z myślą, że nie wszystko, wszyscy i wszędzie musi być na miarę twoich oczekiwań. Zwolnij tempo. Pozwól temu miastu wykazać się. Nie chcę, żebyś za pół roku dzwoniła do mnie oznajmiając, że znowu się przenosisz. — Do widzenia, mamo. Powiedz Sheili, żeby odezwała się do mnie. Przekaż pozdrowienia Pookeyowi i powiedz mu, że gdyby czegoś po- trzebował, niech do mnie zadzwoni. W którym miesiącu jest Sheila? — W trzecim. — Mam ochotę powiedzieć coś brzydkiego. — Daj spokój. — Nareszcie odłożyła słuchawkę. SIŁA WOLI — Temu skurwielowi wydaje się, że jest bardzo sprytny — odezwała się Bernadine do Glorii. Wczesnym niedzielnym popołudniem siedziały przy kawie w patio u Bernadine. Dzieci były u Johna. Bernadine oczekiwała ich dopiero 0 szóstej. Miała przed sobą pięć godzin swobody, pięć godzin nieróbstwa. Rzadka okazja. — Nie miałaś pojęcia, że on jest właścicielem czynszowej kamienicy w mieście? — dziwiła się Gloria. — Ma też wykupiony udział na trzytygodniowy pobyt nad tym pie- przonym jeziorem Tahoe. — Żartujesz. — Nie żartuję. A i to jeszcze nie wszystko. Okazuje się, że nabył osiemdziesiąt hektarów ziemi rolnej w Kalifornii i winnicę tu, w Arizonie. Nawet nie wiedziałam, że w Arizonie wyrabia się wino. Uważał, że postępuje bardzo chytrze sprzedając je w zeszłym roku. Ale to nadal liczy się jako wspólna własność. Słuchaj dalej. Ten sukinsyn wykupił koncesję na sieć barów kanapkowych Subwaya. Tego nie sprzedał. Wiesz co ci powiem: nigdy póki życia nie tknę żadnej kanapki z krewetką na mieście. Ma wszelkie możliwe polisy ubezpieczeniowe, pod zastaw których zaciąg- nął pożyczki; słyszałaś o tych systemach ubezpieczeń emerytalnych 401K 1 Keogha. O tym wiedziałam, bo pakował w to pieniądze bez opamiętania. Ile, nie mam pojęcia. I słuchaj dalej. Detektyw finansowy powiedział mi dzisiaj, że John prawdopodobnie kupił dom, a może nawet dwa na nazwisko swojej matki. — To mi przypomina Dallas. — Jak ci się wydaje, jak ja się mogę z tym wszystkim czuć? — Jak idiotka. Wiem. 197 \ — Uważaj, bo to jeszcze nie koniec. Rzeczoznawca dobiera się właśni do dokumentów jego firmy. Sprawdzają kwity podatkowe za ostatni pięć lat, książeczkę opłat telefonicznych, pokwitowania ze sprzedaży -^ wszystko. Moja adwokatka otrzymała już zgodę na jedno odroczenie- spotykamy się w sądzie trzydziestego kwietnia. Ale ona twierdzi, że na tym się nie skończy, że będzie musiała prawdopodobnie wystąpić z kolej, nym podobnym wnioskiem. Chce wypruć z niego flaki. Mówiłam ci już dlaczego John sprzedał połowę swej firmy. — Tak, mówiłaś. To niewiarygodne. — Gołym okiem widać, że to oszustwo. Sędzia też jest tego zdania A ten detektyw wcale nie jest pewny, czy odkrył już wszystko. John bardzo sprytnie otoczył się „pajęczą siecią korporacji". Nie było jeszcze mowy o akcjach, obligacjach i temu podobnych drobiazgach. Kiedy jego majątek zostanie ujawniony, trzeba go będzie oszacować i wreszcie wyli- czyć rzeczywiste dochody Johna. Przedtem nie ma co myśleć o ugodzie. Niewykluczone, że ta parszywa sprawa będzie ciągnęła się w nieskoń- czoność. — Miejmy nadzieję, że nie. — Gloria pociągnęła łyk kawy. — Takie coś może doprowadzić człowieka do szaleństwa. — To przykład, jak można załatwić żonę. — Bez wątpienia. — Ale coś ci powiem, Glo: to ostatnia taka historia w moim życiu. — Mam nadzieję. — Z całą pewnością. Od tej chwili sama będę rządzić swoimi pienię- dzmi. Nie dam się już nikomu zapędzić w kozi róg. — Rozumiem cię, Bernie. — I jeszcze jedno: nigdy więcej nie ściągnę sobie na głowę takich kłopotów. — Tak sądzisz? — Miałam dość czasu, aby przemyśleć ten temat. Nigdy w życiu nie wyjdę już za mąż. Nieważne, kim by on był, czym by był i co bym do niego czuła. — Mówisz tak, bo się sparzyłaś, Bernie. Za jakiś czas spojrzysz na to innym okiem. — Dobrze wiem, co mówię. Nie jestem aż tak rozstrojona. To znaczy jestem, ale nie rzucam słów na wiatr. — Ja nie będę udawać. Dużo bym za to dała, żeby wyjść za mąż. — Nic nie stoi na przeszkodzie. Nie wszystko musi kończyć się źle. Ale wierz mi, Glo, lepiej nie ryzykować. Ty sobie nie zdajesz sprawy, co to jest małżeństwo. — Nie wszystkie małżeństwa są nieudane, Bernie. 198 — Nie mówię, że wszystkie są nieudane, ale każde niesie z sobą tyle problemów, że gra nie jest warta świeczki. Weź mój przykład. — Bywa, że trafi się na nieodpowiedniego partnera. — Tak, ale w jaki sposób rozpoznać takiego gagatka przed ślubem? -— W tym cały kłopot. Skończyły kawę. — Masz ochotę przejść się po sklepach? — zapytała Gloria. — Dlaczego nie — odparła Bernadine zbierając filiżanki ze stołu. Odwiedziły chyba z osiem czy dziewięć sklepów. Gloria nie wytrzy- mała i kupiła w końcu parę tenisówek Air Jordan za sto pięćdziesiąt dolarów dla Tarika. W nagrodę za to, że poprawił stopnie i przynosił same czwórki. Prosił ją o nie od wielu miesięcy. Bernadine lekką ręką wydała ponad tysiąc dolarów w czekach American Express na rzeczy, które nie były jej wcale potrzebne: zestaw kosmetyków, jeszcze jedną czarną torebkę, kostium w musztardowym kolorze do czegoś tam i tan- detny zegarek. Dzieciom zabawki, bez których świetnie mogły się obejść: nową grę Nintendo dla Johna juniora i coś w rodzaju gadającego kom- putera dla Oniki. — Spójrz tylko, kogo nasze oczy widzą — zwróciła Gloria uwagę Bernadine na wychodzącą ze sklepu z bielizną Robin. Była w mocno obcisłych dżinsach z szerokim czerwonym paskiem, obcisłej czerwonej bluzce, jak zwykle głęboko wyciętej z przodu, a na nogach miała płaskie czerwone pantofle. Bernadine i Gloria wiedziały, że nawet śmierć nie zdołałaby zaskoczyć Robin w adidasach. — Musimy ją spławić. — Bernardine spojrzała na swój nowy zegarek. Była za dziesięć piąta. — Nie mam ochoty słuchać dzisiaj jej trajkotania. Muszę wracać do domu. Za godzinę będą dzieci. John jest cholernie punktualny. — Cześć — zawołała Robin na ich widok. Trzymała w ręku małą białą torebkę. Z daleka wydawała się Bernadine podobna do tej gidii Robin Givens, ale gdy podeszła bliżej, podobieństwo znikło. — Co wy tutaj robicie, babeczki? — Zgadnij — rzekła Gloria. — No, no, ale torby. Dla niektórych takie zakupy to drobiazg, ale my, wieśniaczki, nie możemy sobie pozwolić na luksus chodzenia po sklepach do upadłego. — Właśnie wracamy — oznajmiła Bernadine. — Co u ciebie? — Nie uwierzysz, dziewczyno, co mi się przydarzyło? — Co takiego? — zapytała Robin. 199 i. ;o w )ś a. >a i. J- ie ?ę ić o l- ie ie ił a n ™> 9 — Usiądźmy gdzieś na chwilę. Bernadine i Gloria spojrzały po sobie. — Tylko na chwilkę. Nie widziałam was, moje mewki, od wieków Nasze kontakty ograniczają się do rozmów telefonicznych. No, chodźcie tylko na minutkę. ' — Dobrze, Robin — westchnęła Bernadine. — Ale najdalej za pięt. naście minut muszę wyjść. Powędrowały we trójkę w dół, po schodach, do atrium. Ciągnął się tam rząd małych sklepików, oferujących pizzę, mrożony jogurt, hambur- gery, dania greckie i chińskie oraz kruche czekoladowe ciasteczka. Przed każdym stały krzesła i białe stoliczki. Bernadine przeszła się między nimi aż znalazła miejsce, gdzie wolno było palić. Usiadły. — Poznałam kogoś — oznajmiła Robin, przeczesując palcami włosy. Kiedy pochyliła się, jej piersi wychynęły z bluzki, jakby zabrakło im powietrza. — Tak? Co w tym nowego? — spytała Gloria. — Przestań, Glorio. On jest... Przysięgam Bogu, nie jestem wprost w stanie go opisać. — Spróbuj — zachęcała Gloria. Bernadine zapaliła papierosa. — Ma na imię Troy. Czy już samo imię nie jest wymowne? — Mnie kojarzy się tylko z Troyem Donahue — oznajmiła Berna- dine. — Nie powiesz mi chyba, że to biały. — No wiesz, Bernie. Nie. Na pewno nie jest biały. Jest zdecydowanie brązowy, a także przystojny i wykłada w South Mountain Community College, i jest trenerem piłkarskim, i pochodzi z Atlanty, i jest Wodnikiem, za co Bogu niech będą dzięki. — Widzę, że twoje modlitwy zostały wysłuchane — stwierdziła Gloria. — Daj spokój, Glorio. — A co on wykłada? — spytała Bernadine i strzepnęła papierosa, choć nie było na nim popiołu. — Nauki przyrodnicze. — To świetnie. To znaczy, że ma głowę na karku, to dobrze wróży. — Czy jest miły? — zapytała Gloria i wstała. — Miły to mało. Od trzech dni chodzę nieprzytomna. Dokąd idziesz? — Mam ochotę spróbować tego mrożonego jogurtu — odparła Glo- ria. — Może wziąć i dla was? — Ja dziękuję — odparła Robin. — Ja również — dodała Bernadine. Gloria przewiesiła sobie torebkę przez ramię i skierowała się do skle- piku z jogurtami. 200 — Całe trzy dni, mówisz? — powtórzyła Bernadine. — Co ty wy- czyniasz, Robin, chcesz pobić rekord i wejść do Księgi Guinessal — Odczep się, Bernie. * > :-j — Gdzie poznałaś tego gościa? — Nie uwierzysz, dziewczyno; W sklepie spożywczym. — W sklepie? — Właśnie — potwierdziła i zabębniła błyszącymi czerwonymi paz- nokciami po stole. — Gdy kupowałam papier toaletowy. — A co z Michaelem? — Dzwoni. Pamiętasz tę kobietę, która była wtedy z nim? — Owszem. — Powiedział, że to nic poważnego. Poszedł z nią, bo nie miał co robić. Ale obsztorcowałam go zdrowo; stary Michael oświadczył, że nie będzie siedział w domu i kręcił młynka, czekając, aż raczę wystąpić z jakąś inicjatywą. — Brawo, Michael. Ma rację. — Ale ja i tak nie mam ochoty się z nim spotykać. — Staraj się nie palić za sobą wszystkich mostów, Robin. — A Troy spadł mi jak z nieba. Tego mi było trzeba. — No więc co robiliście przez te trzy dni, jeśli wolno spytać? — Do licha, Bernie. Zaczynasz mówić jak Gloria. — To znaczy, że poszłaś już z nim do łóżka? — A cóż w tym złego? — Nie mogę się doczekać, Robin, kiedy ty się wreszcie nauczysz, że twoja głowa ma rządzić twoją dupą. Nie umiesz powiedzieć nie? — Dlaczego miałabym mówić nie? — Najpierw trzeba człowieka poznać, do cholery. — Pomyśl tylko, co by było, gdybym nie przespała się z panem Michaelem Niedopieprzaczem? — Może byś go polubiła? — Ja go lubię, ale on nie jest w stanie mnie zaspokoić. Czegoś się jednak dowiedziałam: nie da się nauczyć mężczyzny dobrze pieprzyć. — W tym względzie nie mogę się z tobą sprzeczać. — Czy ty wiesz, jak trudno jest ssać małego kutasa? Bernadine roześmiała się. — Szczęśliwie nie wiem. — Tak czy owak, tego faceta muszę przy sobie utrzymać. — Mówisz głupstwa, Robin. Przecież znasz go dopiero trzy dni. — Co ty możesz wiedzieć o prawdziwej namiętności, Bernie? Za długo byłaś mężatką. — Może masz rację. 201 Gloria wróciła i nie siadając odezwała się ponaglająco: — Idziemy, Bernie? — Tak jest. — Bernadine zaczęła zbierać swoje torby. — Przyjdziesz na zebranie? — zapytała Gloria Robin. — Chyba tak. Kiedy to wypada? — W czwartek, piątego kwietnia. Myślałam, że sobie zapisałaś. — Ale nie mam przy sobie kalendarzyka, panno Oasis. — No to cześć, Robin, do zobaczenia na zebraniu. — Do zobaczenia. Idąc do samochodu Bernadine spojrzała na Glorię i zaczęła się śmiać. — Co cię tak rozśmieszyło? — spytała Gloria. — Robin. Ona jest naprawdę żałosna. — Myślałam, że wiedziałaś. Gloria wyciągnęła z torebki pojemniczek z jogurtem karmelowym. Palce Bernadine biegały po klawiaturze maszyny do liczenia. Leżało przed nią co najmniej dziesięć różnych arkuszy kontrolnych. W przyszłym tygodniu mieli zjawić się rewidenci. Jeśli nie uporządkuje rachunków, może mieć duże nieprzyjemności. Była to jej wina, bo zaabsorbowana swoimi problemami, odkładała wiele spraw z dnia na dzień, aż się w końcu pogubiła. Dodatkową przyczyną opóźnienia było odejście jednej sekre- tarki. Bernadine potrzebna była asystentka, ale szef skąpił na personelu. Jednym z jej obowiązków było regulowanie rachunków swoich klientów; wystawiała również czeki dla urzędu podatkowego, na płace dla pracow- ników, na koszty utrzymania nieruchomości i nieprzewidziane wydatki. Czuwała również nad księgami wszystkich transakcji pieniężnych oraz kontrolowała dochody i rozchody. Jedna z firm będących w gestii Ber- nadine miała sieć domów opieki. Dziś rano dowiedziała się, że owa firma została pozwana do sądu; w jednym z domów popsuła się lodówka i kilku z pensjonariuszy zatruło się nieświeżym jedzeniem. Dwoje zmarło. Rzecz jasna, kierownictwo szalało ze zdenerwowania. W dodatku właśnie dzisiaj Bernadine miała wizytę u lekarza, na której jej bardzo zależało. W pokoju pełno było dymu. Odezwał się telefon. — Herbert na drugiej linii — poinformowała ją sekretarka. Czego on może chcieć, zastanawiała się Bernadine. Dzwoni już dzisiaj drugi raz. Dopiero jedenasta. Podniosła słuchawkę. — Czy coś ważnego, Herbercie? — Chciałem zapytać, czy zjesz ze mną lunch? — Jestem bardzo zajęta. — A może kolację? 202 — Powtarzam, że jestem zajęta. Czy ty nigdy nie jadasz w domu? — Nigdy, jeśli nie muszę. Chciałbym się z tobą zobaczyć. — Posłuchaj, Herbercie. ManJtrijisę pracy. Będę musiała prawdopo- dobnie zostać po godzinach i doprawdy nie wiem, kiedy będę miała trochę Wolnego czasu. ; — A wieczorem, kiedy dzieci pójdą spać? Czy mogę wpaść na chwilę? — Zwariowałeś? Posłuchaj, Herbercie, nie planowałam, że nasza znajomość przyjmie taki charakter. Sekretarka zapukała do drzwi. — Szkoła do ciebie, na pierwszej linii. Onika się rozchorowała. — Cholera — zaklęła Bernadine. — Herbercie, muszę kończyć. Coś się dzieje z moją córką. Zadzwonię do ciebie w przyszłym tygodniu. Kiedy naciskała guzik innej linii, serce waliło jej jak młotem. — Co z moją córką? Pielęgniarka szkolna poinformowała ją, że Onika ma ponad trzydzieści dziewięć. Bernadine powinna ją jak najszybciej zabrać i jeśli gorączka nie spadnie, udać się do lekarza. Zabrać ją ze szkoły? Nie może zostawić rozgrzebanej roboty i jechać po nią. W pierwszym odruchu chciała za- dzwonić do Johna, ale przypomniała sobie, że jest w Meksyku, na urlopie. Zapaliła kolejnego papierosa, zapominając, że nie skończyła poprzedniego; tlił się obok na popielniczce. Do szkoły Oniki miała stąd dwadzieścia pięć minut drogi. — Przyjadę najszybciej jak będę mogła — obiecała i położyła słu- chawkę. Zaciągnęła się głęboko papierosem; porwał ją gwałtowny kaszel, bo dym powędrował nie tam gdzie trzeba. Spojrzała na biurko, a potem na kalendarz. Będzie musiała siedzieć co dzień do późna aż do końca tygod- nia, także w sobotę i niedzielę, aby to wszystko wyprowadzić. Cholera. Znowu będzie musiała zatrudnić baby-sitter, czego bardzo nie lubiła. Bernadine zdawała sobie sprawę, że odkąd zaczęła ten romans z Herber- tem, nie poświęcała dzieciom tyle uwagi, ile powinna. Miała zamiar położyć temu kres. Dzieci były dla niej ważniejsze, a poza tym Herbert zaczynał działać jej na nerwy. Zdusiła papierosa i wzięła torebkę. — Postaram się wrócić, jeśli to będzie możliwe. Gdy zadzwonią z ban- ku, powiedz, że będę dopiero jutro. Tych z Utah poinformuj, że wysłałam im czeki. I, och, w Mission Palms pod osiemdziesiątym drugim mieli zakładać nowe dywany. Zadzwoń i sprawdź. Co tam jeszcze? — Idź już — ponaglała ją sekretarka. — Jeśli będzie jakiś problem, zadzwonię do ciebie do domu. — Na śmierć zapomniałam. — Pędem wróciła do pokoju, oderwała 203 czek z księgi czekowej i wręczyła go sekretarce. — To dla tych z klima tyzacji. Będą tu między pierwszą a drugą. Wychodząc, Bernadine miała świadomość, że powinna przekazać sekretarce jeszcze wiele innych spraw, ale nie była w stanie zebrać myśli Prowadziła samochód jak automat. Tymczasem Onice temperatura spadła już o parę kresek. Kiedy przyjechały do domu, wydawało się, że się ustabilizowała. Onika trochę kaszlała i ciekło jej z nosa. Rano, kiedy Bernadine odwoziła ją i Johna juniora do szkoły, nie miała żadnych objawów przeziębienia. Zaaplikowała jej łyżeczkę od herbaty Tylenolu dla dzieci, zapakowała ją do łóżka i sama położyła się przy niej. Przez godzinę co piętnaście minut sprawdzała jej ręką czoło i wstała dopiero wtedy, kiedy gorączka ustąpiła, a Onika zasnęła. Siedziała w kuchni rozmawiając przez telefon z sekretarką, kiedy w drzwiach pojawiła się Onika. Silne dreszcze wstrząsały jej małym ciałkiem. — Co się stało? — zapytała Bernadine. Onika splotła wokół siebie ramiona, nie przestając się trząść. — Strasznie mi gorąco — wymamrotała. Bernadine dotknęła jej czoła. Było rozpalone. Przerwała rozmowę, zapowiadając, że zadzwoni później. Nakręciła dziewięćset jedenaście. Obiecano jej, że karetka będzie za dziesięć minut. Ale Bernadine wiedziała, że dojazd do domu na tych przeklętych wzgórzach zajmie im znacznie więcej czasu. Wzięła Onikę na ręce i zaniosła ją do samochodu. — Wszystko będzie dobrze, dziecinko. Czy coś się boli? Onika skinęła głową. — Teraz mi znów zimno, mamusiu. Bernadine wróciła szybko do domu, wzięła z pralni brudny ręcznik i owinęła nim Onikę. — Lepiej? Onika przytaknęła i oparła głowę o szybę. Bernadine zamknęła obie pary drzwi i wyjechała tyłem z garażu tak szybko, że przejechała pojemnik na śmiecie. Zostały już tak na drodze, porozrzucane. Minąwszy jakieś sześć przecznic, zauważyła karetkę pogotowia. Nacisnęła klakson. Karetka zawróciła, a sanitariusz wysiadł i podbiegł do samochodu. Bernadine wyjaśniła, kim jest. Wyniesiono Onikę z cherokee i umieszczono w karetce. Sanitarka na sygnale ruszyła w dół pagórka, a Bernadine podążyła jej śladem. Zachodziła w głowę, co może być Onice. Zapaliła papierosa. W radio rozległa się piosenka, w której Janet Jackson pytała: „Co zrobiłeś mi ostatnio?" Bernadine przekręciła gałkę mówiąc: — Nic, dziwko. Gdy wjechali na teren szpitala od strony izby przyjęć, Bernadine była 204 trzępkiem nerwów. Wyskoczyła z cherokee i rzuciła się do lekarza po- gotowia, zanim zdążył wysiąść. ' . * — Czy nic jej nie grozi? Co leśt Czy nic jej nie grozi? Co jest mojemu dziecku? — Wszystko będzie dobrze,' proszę pani. To tylko zapalenie ucha. Staramy się zbić jej temperaturę; Ma prawie czterdzieści. Proszę się teraz udać do izby przyjęć i zarejestrować dziecko. Za parę minut powiadomię panią, jaki jest jej stan. Proszę się nie martwić. Bernadine odpowiedziała na niezliczone pytania i podpisała dziesiątki różnych papierków. Miała straszną ochotę zapalić, ale rzecz jasna nie mogła sobie na to pozwolić w takim miejscu. Poczekała piętnaście minut i wyszła na zewnątrz; kilka pielęgniarek również zaciągało się tam dymem. Wróciła, usiadła i czekała dalej. Minęło kolejne piętnaście minut. Znów wyszła i zapaliła następnego papierosa. Wreszcie pojawiła się pielęgniarka i oznajmiła, że Onika czuje się już dobrze i że Bernadine może się z nią zobaczyć. Odłożyła papierosa i podążyła pośpiesznie długim korytarzem do izby przyjęć. Onika leżała na białych noszach. Wyglądała już znacznie lepiej. — Jak się czujesz, maleńka? — zapytała Bernadine. Pochyliła się nad nią, jedną ręką ściskając rączkę Oniki, drugą głaszcząc ją po włosach i jednocześnie całując w policzek. — Dobrze — odparła. — Mamusiu, czy możemy już wracać do domu? Do Bernadine podszedł lekarz. — Dobrze pani zrobiła telefonując po pogotowie. Zapalenie ucha może być groźne. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. Przy temperaturze powyżej czterdziestu stopni dziecko może dostać drgawek, a to z kolei grozi uszkodzeniem mózgu. Bernadine wyprostowała się. — Nie rozumiem, jak i kiedy to się mogło stać. Kiedy rano odwoziłam ją do szkoły, była zupełnie zdrowa. A potem nagle zadzwoniła pielęgniarka z wiadomością, że dziecko ma ponad trzydzieści dziewięć stopni. — Temperatura może skoczyć w ciągu paru minut. Ale wydaje się, że zdołaliśmy już ją opanować. Powiedz mamie, jakie lekarstwo dosta- łaś — zwrócił się do Oniki. — Popsicle. — Popsicle? — zdziwiła się Bernadine. — Właśnie. Czy jest na coś uczulona? — Nic mi o tym nie wiadomo. — Przepiszę jej amoxycylinę. Proszę dopilnować, aby zużyła całą butelkę. — Napisał coś na kawałku papieru i wręczył go Bernadine. — Ma trochę zaczerwienione i przekrwione gardło, ale zasadniczo wszystko jest w porządku. Dobrze byłoby jednak przetrzymać ją jutro w domu. 205 nnmmm o g- p o Q g.-. -?> j- g N-^ fo co ^S et o ° s. ?r w p^n g^-g o « cr o c o p III Slls-a J Bernadine miała dwoje dzieci. Nie mogła sobie pozwolić na wyłączenie świadomości. — No cóż, myślę, że trzeba będzie pani zaaplikować jakiś środek antydepresyjny. Poprawi pani samopoczucie i pomoże koncentrować myśli. Minie trzy do czterech tygodni, zanim odczuje pani jego działanie. Daję pani na początek receptę na dwanaście pigułek, zobaczymy, jak pani na nie zareaguje. To będzie nasz punkt wyjściowy. — Dobrze — zgodziła się Bernadine i na tym zakończyły rozmowę. Słyszała o środkach antydepresyjnych. Może one, kurczę, pomogą. Przez pierwsze pięć dni zażywania pastylek Bernadine nie zauważyła u siebie żadnej zmiany. Zresztą nie spodziewała się jej. Szóstego dnia obudziła się rano z uczuciem mdłości i biegunką. Pomyślała, że i ją w końcu dopadła szalejąca wokół grypa. Siódmego dnia wstała z łóżka z dziwnym uczuciem. Nie była w stanie określić, jak się czuje, ale wydała się sobie jakaś oderwana od rzeczywistości, jakby przebywała w jakimś nierealnym świecie. Obudziła dzieci, a potem jak zwykle zrobiła sobie kawę, ale zupełnie nie czuła jej smaku. Odstawiła nie dopitą filiżankę. Gdy odwoziła dzieci do szkoły, odniosła wrażenie, że samochody są jakieś większe, jaśniejsze, a światła na przejściach bardziej intensywne. W pracy była tak niepewna tego, co robi, że po pięć razy sprawdzała każdą cyfrę. Dźwięk telefonu podrywał ją do góry. Była przekonana, że jej dziwne zachowanie rzuca się każdemu w oczy, starała się więc udawać, że wszys- tko jest w porządku. Po powrocie do domu zaczęła robić dzieciom kolację. Wtedy to uświa- domiła sobie, że od dwóch dni nie miała niczego w ustach. Mimo to wcale nie odczuwała głodu. Przygotowała hamburgery i frytki. Usiłowała się zmusić do zjedzenia jednego kotleta. Mięso miało dla niej smak gumy. Bernadine nie mogła zrozumieć, dlaczego. Tego wieczoru przeczytała Onice opowiadanie Liza Lou and Yeller Belly Swamp, pomogła Johnowi juniorowi w matematyce i położyła się do łóżka. Nie czuła senności ani zmęczenia, leżała więc i czekała, aż zmorzy ją sen. Kiedy wreszcie zasnęła, śniło jej się, że wiedźma wrzuca ją do czajnika z wrzącą, błotnistą cieczą. Wydobyła się na wierzch przez metalową krawędź. Ale jej ciało roztopiło się. Następnie znalazła się wśród ruchomych piasków, gdzie rzucił się na nią aligator. Odgryzł jej kawałek biodra. Udało jej się znaleźć schronienie w lesie, na wierzchołku trzydziesto- trzymetrowego dębu. Kiedy drzewo zamieniło się w zielonego potwora, skoczyła w dół i wylądowała na kępie bazi. Wtedy wyciągnęła się ku nie) sękata ręka i pochwyciła ją w swe szpony. Przerażona i zlana potem, 208 Bernadine obudziła się. Czując, że za chwilę zwymiotuje, zerwała się j pobiegła do łazienki. Na próżno. ? \ Usiłowała znów zasnąć, ale tyrici ^azem wydawało jej się, że słyszy jakieś odgłosy. Myślała, że to rabuś, schowała się więc pod kołdrę. Dlaczego jednak było jej tak zimno? Zerknęła spod przykrycia i widząc, że nie ma nikogo, pobiegła do garderoby i wzięła szlafrok kąpielowy. Wydawało jej się, że jeden z jej pantofli poruszył się. Może to nie był pantofel. Może to rabuś ukrywa się między jej sukniami. Zatrzasnęła drzwi, zamknęła je na klucz i wbiegła do salonu. Ale tam było jeszcze bardziej przerażająco. Stuk kostek spadających na tacę z maszyny do lodu wprawił Bernadine w taki popłoch, że krzyknęła przeraźliwie. Dzieci zerwały się z łóżeczek i wybiegły ze swoich pokojów — Co się stało, mamusiu? — zapytał John junior. — Nic się nie stało. Wydawało mi się, że zobaczyłam mysz. Ale to był tylko kurz. Wracajcie do łóżek, moje drogie. Gdy wyszły, Bernadine usiadła na kanapie. Może nie ma już dla niej ratunku. Może powinna poszukać jakiegoś zakładu, gdzie mogłaby ochło- nąć i przyjść do siebie. Jak widać, nie panuje już nad swoimi nerwami i ogromnie ją ten stan deprymował. Czyżby przeżywała załamanie ner- wowe? Może tak się to właśnie objawia? Wróciła do sypialni. Zamknęła oczy i ujrzała się w białym pokoju, w białym łóżku, w białej nocnej koszuli. Stała nad nią pielęgniarka w białym fartuchu. — Wystarczy ci miesiąc — mówiła do Bernadine. — Potem możesz wrócić do pracy. Ten wypoczynek doskonale ci zrobi. Następny dzień był jeszcze gorszy. Bernadine do wszystkich i wszyst- kiego podchodziła paranoidalnie. Chciała dzwonić do Savannah, Glorii czy Robin, ale nie wiedziała, co ma im powiedzieć. Jak mogła wytłumaczyć im, co się z nią dzieje, kiedy ona sama nie potrafiła dobrze tego określić. Odwożąc dzieci do szkoły nie odezwała się do nich słowem. W pracy każdemu drobiazgowi poświęcała dwa razy tyle uwagi co zazwyczaj. Wszyscy w biurze wiedzą, że pęka psychicznie, myślała. Udają tylko, że tego nie zauważają. Wiedzą, że nie wytrzymuje presji wydarzeń, ale zamierzała wyprowadzić ich wszystkich w pole. Z przeraźliwą jasnością zdawała sobie sprawę z wszystkiego, co robi; idąc do łazienki liczyła każdy swój krok. Obliczała, ile chusteczek zażyła na otarcie twarzy. Paląc papierosa liczyła ilość wydechów. Policzyła, ile musiała wykonać czynno- ści, aby dojść do samochodu i zapuścić silnik. Jadąc po dzieci do szkoły liczyła mijane po drodze światła. Była zbyt zdenerwowana, aby gotować, odgrzała więc dzieciom pizzę w kuchence mikrofalowej. Jej własną kolację stanowiła szklanka wody. 14- Czekając na miłość 209 Bernadine nadal nie odczuwała głodu. Po doświadczeniach ostatniej noc bała się czytać Onice bajki przed snem, wykręciła się więc konieczność'^ jednodniowego odpoczynku. Chciała pomóc Johnowi juniorowi w matę matyce, ale to również okazało się ponad jej siły: w głowie miała zamęt Powiedziała, żeby się nie przejmował i przeszedł do następnych zadań Położyła się do łóżka, modląc się o dobry sen. Ale niestety. Śniło sie jej, że znajduje się pod gilotyną. John wziął siekierę i przeciął linę. Ujrzała jak jej głowa toczy się po drewnianej platformie. Bernadine odwróciła głowę i zobaczyła siebie, jak wyskakuje z okna wieżowca. Spadła na chodnik. I umarła. Ale ponieważ nie chciała spaść na chodnik, weszła jeszcze raz na ostatnie piętro i znów wyskoczyła. Tym razem, kiedy tak spadała w dół, ujrzała innych ludzi, podobnie jak ona szybujących w po- wietrzu. Bernadine zaczęła krążyć między nimi. Wylądowała przy eks- presowym okienku u McDonalda. Zamówiła dwa Happy Meal. Młody chłopak wręczył jej pudełka. Otworzyła jedno z nich. Było w nim pełno zdechłych myszy. Bernadine wyrzuciła oba pudełka przez okno i od- jechała. Nazajutrz rano zadzwoniła do swojej lekarki. — Cóż to za świństwo mi pani przepisała? — Odczuwa pani jakieś skutki uboczne? — Skutki uboczne? Jestem od krok od domu wariatów. Podczas ostatniej wizyty u pani czułam się bez porównania lepiej niż w tej chwili. — No cóż, pacjenci różnie reagują na to lekarstwo. Na niektórych wpływa ono zbawiennie. Innym niewiele pomaga. Proszę mi powiedzieć, jakie ma pani objawy. — Zaczęło się od dwudniowej biegunki i mdłości. Straciłam prawie trzy kilo, ponieważ nie jestem w stanie przełknąć ani kęsa. — Niektórzy pacjenci dlatego uwielbiają to lekarstwo. Są szczęśliwi, że tracą na wadze. — Nie przyszłam do pani z problemem nadwagi. Kiedy już wreszcie udaje mi się zasnąć, mam koszmarne sny. Nie sposób opisać, co mi się śni. Miewam również halucynacje i wydaje mi się, że widzę rzeczy, których w rzeczywistości nie ma, na przykład że coś pełza. Czuję się, jakbym była pod wpływem narkotyków. Nie mam za grosz pewności siebie, w naj- mniejszej sprawie, i to doprowadza mnie do rozpaczy. Nie będę brała tych pigułek. Uprzedzam panią. — No cóż, Bernadine. Pani dolegliwości to kliniczny przypadek de- presji. Musi pani coś brać, aby przez to przebrnąć. Nie ma potrzeby się umartwiać. Niech pani spróbuje brać pół pastylki. 210 Czy ta suka ogłuchła? Czy -do. tarło do niej choć słowo z tego, co jej powiedziała. t ;/ — Proszę mnie posłuchać, — powiedziała z naciskiem. — Nie będę jch brać, czy pani rozumie? Powinna pani być ostrożniejsza w doborze leków; te pigułki są niebezpieczne. — Rozumiem panią doskonale, Bernadine. Bardzo mi przykro, że to lekarstwo okazało się w wypadku pani nieskuteczne. Może spróbujemy innego leku? — Chyba nie — odparła Bernadine. — Postaram się jakoś sama z tym uporać. Tak jak dotąd to robiłam. Dziękuję. — Odłożyła słuchawkę. Wysypała pozostałe pastylki oraz resztkę Xanaxu do maszyny mielącej śmieci. Odkręciła kurek; szum lejącej się z kranu wody odbił się w jej uszach ostrym dźwiękiem. Zgrzyt pracującej śmieciarki stał się tak głośny, że Bernadine zapomniała o wodzie. Wsłuchiwała się w niego tak inten- sywnie, że stało się to nie do wytrzymania. Wyłączyła śmieciarkę, pod- biegła do telefonu i jeszcze raz zadzwoniła do lekarki. — Proszę mi powiedzieć, ile czasu trzeba, aby mój organizm wyrzucił z siebie te pastylki? Kiedy znów poczuję się jak dawniej? — Około tygodnia — odparła lekarka. Bernadine z trzaskiem odłożyła słuchawkę. Ta idiotka jest zupełnie bez pojęcia. Najpierw powiedziała, że lekarstwo zadziała dopiero po trzech, czterech tygodniach, podczas gdy jego cholerne skutki objawiły się już po siedmiu dniach. Poza tym Bernadine już poczuła się sobą. Była wściekła. I wiedziała, że ma prawo być wściekła. — Nie dam się zwariować, do pieprzonej cholery — powiedziała do siebie. Wyciągnęła z kredensu pudełko cheeriosów, wsypała trochę płat- ków do miseczki i zjadła je na siłę. I ŻADNA SPRAWA Otworzyłam Troyowi drzwi. Wielki Boże, ten mężczyzna to istny cud. W palcach trzymał zapalonego papierosa. Wolałabym, aby nie palił, ale potrafię chyba znieść jeden nałóg. — Cześć, kochanie — przywitał mnie. Ubrany był w jasnopopielatą koszulkę polo i obszerne granatowe spodnie. Przeciwsłoneczne okulary przesłaniały mu oczy, chociaż na dworze było ciemno. Do kieszeni koszuli miał przytwierdzony syg- nalizator. Troy zupełnie nie wygląda na swoje czterdzieści lat. Ma doskonałą figurę. Hura! Jego talia jest równie wąska jak moja, a idąc porusza tymi swymi szczupłymi biodrami, jakby ciągle był dwudziesto- latkiem. Pocałował mnie w przelocie. Bardzo przyjemnie. Kiedy jednak zrobił ruch, aby włożyć mi rękę pod bluzkę, przypomniało mi się ostrzeżenie Bernadine. Prawda, że nie zdążyłam jeszcze poznać Troya jak należy i dobrze byłoby wykorzystać dzisiejszy wieczór, aby się czegoś więcej o nim dowiedzieć. Z tą myślą odsunęłam się lekko. — Co jest, mała? — zapytał i zaciągnął się papierosem. — Nic. Siadaj. — Poszłam poszukać popielniczki, a potem usadowi- łam się na kanapie. Troy podszedł do mojego stereo. — Może puścimy jakąś muzykę — zaproponował i nacisnął guziki kasetowego magnetofonu z taką swobodą, jakby był u siebie w domu. Trudno wprost uwierzyć, że znam go zaledwie od trzech dni. — Jaką masz propozycję na dzisiejszy wieczór? — zapytałam. — To zależy od ciebie — odrzekł. — Ależ ta siostrzyczka potrafi dmuchać — zauważył, gdy Vanessa Villiams zaczęła śpiewać. — Marze- nie. — Troy podskoczył, włożył papierosa do ust, obrócił się w moją 212 stronę i udając, że trzyma w ramionach wyimaginowaną partnerkę, wy- konał parę powolnych tanecznych riichów. — Może pójdziemy do kina? —-- zaproponowałam. — Nie mam ochoty na kino! Zgadnij, na co mam ochotę? — Na co? -— Kochać się z tobą przez całą upojną noc. Podszedł do przenośnego stoliczka, zgniótł papierosa i rzucił się obok mnie na kanapę. Odsunęłam się nieznacznie. — Przecież tylko to robimy cały czas, Troy. Chciałabym gdzieś pójść, a także poznać cię w innej niż horyzontalna pozycji. — Ach tak — odrzekł uśmiechając się. — Stajemy się poważni, tak? — A ty nie jesteś poważny? — Czy zachowuję się niepoważnie? — Nie zdążyłam sobie jeszcze wyrobić zdania. — Co byś powiedziała na kieliszek wina? — Zaraz będzie — odparłam podnosząc się z kanapy. Udałam się do kuchni, napełniłam dwa kieliszki, przyniosłam butelkę do pokoju i postawiłam na stoliku. Troy zapalił kolejnego papierosa. Jednym haustem wypił swoje wino, po czym nalał sobie następny kieliszek. — O co ci więc chodzi? — zapytał, ponownie podnosząc się z miejsca. — Wydajesz się jakiś niespokojny — zauważyłam. — Nie. Mam tylko parę spraw na głowie. — Odezwał się jego syg- nalizator. — Czy mogę skorzystać z telefonu? — Proszę. Jest w kuchni. Wstał i pociągnął sznur bokiem koło zlewu. Usłyszałam, jak mówi: — Dobrze, człowieku, będę u ciebie za parę minut. Będzie ze mną moja przyjaciółka. To świetna dziewczyna. Odłożył słuchawkę, przeszedł z tyłu wzdłuż kanapy i pocałował mnie w czoło. Poczułam, że mięknę. Chciałam się jednak przekonać, czy potrafię nad sobą zapanować. Chociaż raz w życiu. — Muszę spotkać się na parę minut z jednym z moich partnerów. Masz ochotę pojechać ze mną? — Chętnie. — Doskonale. On mieszka w Scottsdale. Jest prawnikiem. Bardzo przyjemny gość. Polubisz go na pewno. Poza tym chciałbym, żebyś po- znała środowisko, w którym się obracam. To mi odpowiadało. — Czy zdążę się umalować? — I tak ładnie wyglądasz — odparł i znowu zapalił papierosa. — To nie potrwa długo. 213 Wyjęłam z torebki kosmetyczkę i udałam się do łazienki. Uróżowałam trochę policzki, pociągnęłam szminką usta, uczesałam inaczej włosy i ^y jęłam świeżą chusteczkę z szuflady. Kiedy wróciłam do pokoju ze słowa" mi: — Jestem gotowa — Troy był tak zaskoczony, jakby zobaczył ducha Jego samochód był bardzo głęboki. Cadillac, rocznik tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty ósmy. Nie wiedziałam, że należy do mężczyzn, którzy lubią cadillaki. Siedzenie wybite było szarą skórą, a w środku unosił się zapach jaśminu. Tę przyjemną woń wydzielała filcowa choinka dyndająca przy tylnym lusterku. Jechaliśmy przez Tempe, w górę, w kierunku Scotts- dale Road. Im bliżej wzgórz byliśmy, tym ciemniej było na ulicach. — Pozwolisz, że otworzę okno? — spytałam. — Oczy swędzą mnie od dymu. — Proszę bardzo — odrzekł. — A ty gdzie mieszkasz, Troy? — Na Siedemnastej, na prawo od Baseline. — Mieszkasz sam? — Już nie. — Nie sam? — Nie. Mieszkam z matką i z synem. — Ach tak — zauważyłam. To nie była pomyślna informacja. Facet ma czterdzieści lat. I wciąż mieszka z matką? Już widzę, co to za matka. Zważywszy, że znamy się od niedawna, nie mogłam być zbyt dociekliwa, coś niecoś jednak chciałam wiedzieć. — Ile lat ma twój syn? — Szesnaście. — Czy jego matka mieszka w Phoenix? — Nie, w Detroit. Miał pewne problemy jakiś czas temu, więc go od niej zabrałem. To dobre dziecko. Wpadł tylko w niewłaściwe towarzystwo. — A jak z twoją matką? — Co znaczy jak? — Jak się czujesz, mieszkając z nią? — Bardzo wygodnie. Gotuje, sprząta i prowadzi dom. Dostaje zasiłek, lubi grać w bingo i chodzi do kościoła. Trudno o korzystniejszą dla mnie sytuację. Ma jedynie sześćdziesiąt osiem lat, ale trochę boi się mieszkać sama. Cierpi na astmę. Ale odkąd zamieszkała tutaj, miała tylko trzy razy poważne ataki. — Kiedy tu przyjechała? — Cztery lata temu. — I cały czas mieszka z tobą? — Tak. — I jak ci się z nią układa? — Jak mówię, wszystkim nam jest wygodnie. Ona nie wtrąca się do 214 spraw i nie robi żadnego problemu, jeśli prz^ swoje przyjaciółki. Przekonasz się. \ — Przekonam się? ' ' — Tak, powiedziałem jej już o tobie. Chcę, ż«ą Jakie to pokrzepiające, pomyślałam. Ma a; czekać, kiedy dojedziemy na miejsce, poniew trzebę skorzystania z łazienki. Niedobrze. "Wjech prowadzącą do pięknego domu o architektura z^' nacisnął dzwonek u wielkich dębowych drzwi po^ całował mnie. \ — Polubisz Billa — zapewniał. — To napnvy Bili, moim zdaniem, zupełnie nie wygląd nas w spranym T-shircie z ledwo widoczna Tysona. Miał dwa złote kolczyki w jednym rclrw rzoną jheri-kurl. Twarz jego poznaczona była ś^ musiał być przystojny. Oczy miał podbite, prosiło się o dentystę, a dżinsy były wyraźnie niż mój ojciec. — Proszę, wejdźcie — zapraszał Bili wprow^ Odniosłam wrażenie, że się bardzo czegoś śp; że chcąc dotrzymać jemu i Troyowi kroku na tej o mało się nie przewróciłam. Znaleźliśmy si? W salonie. Wszędzie dominowały biel i czerń, conaV\ surowy, nowoczesny wygląd. Bili miał głos tubal\ koju zastaliśmy jeszcze czterech mężczyzn. Tele^\ nikt nie wydawał się być zainteresowany tyn, cA Poczułam zapach marihuany i ujrzałam szkląc i^j mały ogień. O cholera, pomyślałam, byle Usiadłam. Bili przedstawił mnie zebranym; n^ miętywać ich twarzy ani nazwisk. Dlaczego nie \ zażywam narkotyki albo czy akceptuję takie ?o\x f uprzedził mnie, że jest w to wplątany? \ — Czy mogę skorzystać z pańskiej łazienki? \ — Proszę bardzo — odparł Bili i wskazai p Kiedy wróciłam, siedzieli na miejscach sld jednego do drugiego, tam i z powrotem. Troy się krztusił. — Masz ochotę spróbować? — zapropocaw^ — Nie, dziękuję — odparłam. — Może napijesz się wina? — Musimy zaraz iść — wykręcałam się s?o r II A im — Zdążymy wypić kieliszek wina — zgodził się Troy, mrugając d mnie okiem. ° Siedziałam przysłuchując się ich rozmowie o jakiejś walce, któ rozgrywała się na HBO, i obserwując, jak przekazują sobie kolejno szklarń rurkę. Jeden zapalił skręta, a ja miałam chęć wstać i uciec. To było talci^ nudne. A ci mężczyźni byli już na tyle dojrzali, aby mieć trochę oleju w głowie. Dopiłam wino, a tymczasem dokonano transakcji. Troy wręczył Bil. łowi studolarowy banknot, a Bili podał mu biały trójkątny kawałek papieru. Kiedy Troy oznajmił, że na nas już czas, pożegnałam się, uda- jąc że było mi miło ich poznać i że mam nadzieję jeszcze się z nimi spotkać. W samochodzie Troy zachowywał się, jakby go podłączono do elek- trycznego kontaktu. — Chcesz wstąpić na drinka do Jockey Club? Mam ochotę gdzieś się wybrać. Mówiłaś, że chętnie poszłabyś na koncert. Chyba dziś występuje Patti Williams. Możemy sprawdzić w gazecie, gdzie śpiewa, albo za- dzwonić z budki i poprosić o informacje. Ona jest dobra. Słyszałaś ją kiedyś? — Nie — odparłam sucho. Nie wiedziałam, jak zacząć, bo on naj- wyraźniej uważał za normalne to, czego byłam świadkiem. — Chcę wracać do domu — powiedziałam bez ogródek. — Coś nie tak, mała? — Nie wiedziałam, że wdajesz się w takie rzeczy. — Tylko czasem, dla odprężenia. Czy to cię denerwuje? — Owszem. — Nie będę więc robił tego w twojej obecności. Zgoda? — Zazwyczaj nie zadaję się z mężczyznami, którzy biorą narkotyki. Boję się narkotyków. — Mówisz tak, jakbym był narkomanem. Zaciągnąłem się parę razy, kupiłem małą paczuszkę, ale mówiąc szczerze mogę się swobodnie bez tego obejść. Przysięgam. Lubię cię, Robin, i nie chcę, aby ta sprawa popsuła nasze stosunki, kiedy się dopiero poznajemy. — To mi się nie podoba, Troy. Jak możesz brać nakrotyki, kiedy masz tak odpowiedzialną pracę? — To nie ma żadnego wpływu na moją pracę. Pomyśl. Czy gdybym był uzależniony, udałoby mi się zachować taką kondycję? Tu musiałam mu przyznać rację, bo rzeczywiście odznaczał się świetną formą, co stanowiło dla mnie zupełną zagadkę. Dziwiłam się, jak może brać to paskudztwo i jednocześnie pracować, nie ryzykując zawału serca lub innej poważnej choroby. 216 __ Słuchaj — powiedział. — Moja matka jutro wieczorem robi żeber- ka barbecue i zapowiedziałem jejj, że cię przyprowadzę. O której kończysz pracę? *'*!. ' —Około szóstej. < — Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej. I, słuchaj, poradzimy sobie z tym- To wcale nie jest aż taki problem, jak ci się wydaje. To naprawdę żadna sprawa. Uśmiechnął się do mnie i mrugnął okiem. Wiedziałam, że postępuję głupi°> ale żaden mężczyzna od lat nie przedstawiał mnie swojej matce, więc pomyślałam, że może nie jest bardzo uzależniony, i że jeśli poznamy się bliżej — teraz, kiedy już wie, że jestem przeciwna narkotykom — zdołam go od nich odzwyczaić. Odparłam więc, że zgadzam się go od- wiedzić oraz poznać jego matkę i syna. Kiedy zajechaliśmy do mnie, znów pozwoliłam mu wejść do swego łóżka. Kochaliśmy się, tak mi się przynajmniej wydawało, godzinami. Troy był nienasycony. Wciąż nie miał dość, a ja byłam zmęczona i w koń- cu kazałam mu przestać. Za kilka godzin musiałam wstać i iść do pracy. Myślałam, że zasnął, tak jak i ja, ale kiedy obudzona telefonem sięgnęłam po słuchawkę, zauważyłam, że Troy już wyszedł. — Cześć, mała — usłyszałam jego głos w telefonie. — Troy? — We własnej osobie — odparł. — Jak spałaś? — Chyba dobrze. Kiedy wyszedłeś? — Około piątej. — Jesteś w domu? — Tak, czytam i słucham trochę Coltrane'a. Słyszałaś kiedyś Coltrane'a? — Nie, nigdy. — Powinnaś. Jest głęboki, tak głęboki, że czasami nawet nie bardzo go rozumiem. Jak się czuje moja maleńka? Nie bardzo wiedziałam, jak zareagować, więc odpowiedziałam tylko: — Doskonale. — To dobrze. A jak się miewają moje rozkoszne cycuszki? — One nie są twoje, tylko moje, ale czują się dobrze. — Proszę cię, Robin. Pomóż mi zasnąć. — Czyżbyś w ogóle nie spał tej nocy? — Miałem ochotę trochę poczytać. Rozpaliłaś mnie do tego stopnia, że wciąż nie miałem cię dość. Ale kiedy zobaczyłem, że jesteś wykończona, pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli wrócę do domu i poczytam, a tobie dam odpocząć. — Dziękuję za troskliwość. — Spełnij moją prośbę i rozchyl dla mnie nóżki. 217 — Co? — Rozchyl swoje długie brązowe nóżki i dotykaj się tam, aż ci zrobi wilgotno. — Troy, nie podoba mi się to, co mówisz. — Proszę, mała, zrób to dla mnie. — Nic nie będę robić. A raczej zrobię jedno: odłożę słuchawkę, je nie zmienisz tonu swego głosu i tej rozmowy. Mówię poważnie. — Dobrze, już dobrze. Żartowałem tylko. Do licha. Mam na ciebie straszną ochotę, mała. Widzisz, jaką masz moc. Widzisz, do czego możesz doprowadzić dorosłego mężczyznę samą tylko rozmową przez telefon? Czy to ci nie mówi, jaką jesteś kobietą? — Niezupełnie. Ton jego głosu zmienił się. Niespodziewanie zrobił się poważny. — Przyjadę do ciebie o wpół do siódmej. Moja matka już zrobiła sałatkę kartoflaną. Zgoda? — Zgoda — odparłam, nie zdając sobie sprawy, w co się pakuję. — Co byś zrobiła na moim miejscu? — zapytałam Savannah. Spędzi- łam pół ranka opowiadając jej, co mi się przydarzyło. Rozmawiałyśmy w czasie pracy. — Nie poszłabym. Zwłaszcza wiedząc, że zażywa crack. — Wiem. Ale on mówi, że tylko sporadycznie. — A co ma mówić? Że jest narkomanem? Zrób mi przysługę, Robin. Przestań być taka naiwna. — Która godzina? — Minęła jedenasta. — Zadzwonię do niego zaraz teraz i odwołam spotkanie, jak myślisz? — Ja bym tak postąpiła, a ty rób jak uważasz. Ciekawi mnie, dlaczego tak mu zależy, abyś poznała jego rodzinę, choć znacie się niecały tydzień. To dziwne, nie mówiąc już o innych sprawach. Cóż takiego zrobiłaś, poza tym że się z nim pieprzysz, iż uważa cię za godną przedstawienia matce? — Ja się też nad tym zastanawiam, dziewczyno. — Zadzwoń do niego, a zaraz potem do mnie. — Nie mam jego telefonu do pracy. — Zadzwoń do matki i z nią to załatw. Posłuchałam jej rady. Telefon odebrała matka. — Dzień dobry — przywitała mnie. — Cieszymy się na spotkanie z panią. Troy opowiedział mi wszystko o pani. Rzadko przedstawia mi swoje przyjaciółki, wyobrażam więc sobie, że musi pani być wyjątkową 218 oSobą. Dlatego postanowiłam urządzić to małe barbecue. Będzie pani jniała okazję poznać wszystkich członków naszej rodziny, którzy mieszkają w phoenix. •? .J — Czy dobrze rozumiem, że to barbecue jest na moją cześć? — Troy nie powiedział pani? Chcemy powitać panią w naszej rodzinie. Ąby czuła się pani u nas jak ii siebie w domu. — To bardzo uprzejmie z pani strony. Czy może mi pani podać numer Troya do pracy? — On dziś nie poszedł do pracy. — Nie poszedł do pracy? — Zdaje się, że jest przeziębiony. — A jest w tej chwili w domu? — Nie. — A kiedy się go pani spodziewa? — Trudno mi powiedzieć. Chory czy zdrowy, ten chłopak porusza się z szybkością błyskawicy. Nie lubi marnować czasu. Jeśli wkrótce wróci, czy mam mu przekazać, żeby do pani zadzwonił? — Będę bardzo zobowiązana. Jestem w pracy. On ma numer. — Na pewno zadzwoni. Miło nam będzie poznać panią. To nie będzie żadne wytworne przyjęcie, nie obowiązują jakieś specjalne stroje. Paru kuzynów Troya, jego brat i trzy siostry. To wszystko. — Cieszę się na to spotkanie — odparłam. — Do widzenia pani. — Do widzenia, dziecko — odpowiedziała i odłożyła słuchawkę. Co to wszystko ma znaczyć? Nie wiedziałam, że planuje spotkanie rodzinne. Dlaczego nie uważał za stosowne poinformować mnie o tym? Z jakimże to typem się zadałam? Boże, miej mnie w swej opiece. Nie chciało mi się wychodzić na lunch, kazałam sobie przynieść ze sklepu na dole kanapkę z szynką i serem. Kiedy sięgnęłam do torebki po portfel, aby za nią zapłacić, stwierdziłam, że go nie ma. Wyrzuciłam całą zawartość torebki na biurko — na próżno. Usiłowałam sobie przypo- mnieć, w jakich okolicznościach wyjmowałam go ostatnio. Siedziałam i zastanawiałam się, podczas gdy posłaniec czekał. Pożyczyłam więc od Marvy cztery dolary i dalej szukałam w myślach, gdzie ewentualnie mogłabym go zgubić czy zostawić. Dziesięć po szóstej wróciłam do domu. Przeszukałam całe mieszka- nie — podniosłam poduszki na kanapie, zajrzałam pod łóżko i do łazien- ki — nigdzie nie znalazłam swego portfela. Troy zjawił się punktualnie o szóstej trzydzieści. Miał przekrwione °czy i zalatywało od niego alkoholem. Był nie ogolony i nie wyglądał już 219 tak seksownie. Gdy nachylił się nade mną, aby mnie pocałować, zrobi}0 mi się niedobrze. — Jesteś gotowa, mała? — Nie zamierzam z tobą iść. — Co? — Powiedziałam, że nie pójdę. — Dlaczego? — Bo mi się nie podoba. — Co ci się nie podoba? — Sposób, w jaki to załatwiasz. — O czym ty mówisz? — Troy, po pierwsze, w ogóle mam poważne wątpliwości. Prawie cię nie znam, a ty mnie to już na pewno, skoro zanim mnie zawiozłeś do tego siedliska narkomanów, nie raczyłaś nawet, jak nakazywałaby przyzwoi- tość, zapytać, czy ja też zażywam narkotyki lub czy nie przeszkadza mi, że ty je bierzesz; ponadto dzwonisz do mnie w środku nocy z jakimiś wulgarnymi propozycjami i dajesz do zrozumienia swojej matce, że prawie jesteśmy parą narzeczonych, a na domiar wszystkiego dowiaduję się, że całe to przyjęcie ma być na moją cześć. — I co w tym złego? — Znam cię zbyt krótko, abyś wprowadzał mnie do swej rodziny. — I ty to mówisz? — Tak, ja. Zbyt szybko się to wszystko dzieje, jak na mój gust. — Ach tak, jak więc sobie wyobrażasz, co mam powiedzieć mojej matce i synowi, i wszystkim krewnym, którzy siedzą u mnie i czekają na ciebie? — Powiedz im, co chcesz. — I ja mam się z tym pogodzić? — Nie masz wyjścia. Najpierw powinieneś mnie zapytać. — Pytałem cię. — Nie, nie pytałeś. Oznajmiłeś mi. — Słuchaj. Czy wiesz, ile kobiet na twoim miejscu nie posiadałoby się ze szczęścia, że raczyłem zaprosić je do siebie i przedstawić swojej matce? — Mogę sobie wyobrazić. — A ja chcę, żebyś to była ty. — Powiedziałam, że nie chcę, i nie pójdę. — Wiesz co? Wy, czarne dziwki, wszystkie jesteście jednakowe. Naj- pierw skarżycie się, że wasze dupy nie budzą w nas pożądania lub że nie traktujemy was z należytym szacunkiem, ale kiedy mężczyzna zaczyna się wami rzeczywiście interesować, zachowujecie się jak idiotki. A potem dziwicie się, że zadajemy się z białymi kobietami. 220 Wiedziałam, że chce mnie dotknąć tymi słowami, ale się przeliczył, sobie biała bierze jego,nędzny tyłek. — Skończyłeś? — zapytałam. — Mniej więcej — odrzekli skierował się w stronę drzwi. — Jeszcze tylko jedno — rzucił. — Co takiego? — Powinnaś ostrożniej zawierać znajomości w sklepach. Zamknął za sobą drzwi, a ja stałam w miejscu pieniąc się ze złości. podbiegłam do telefonu i zadzwoniłam do Savannah. Przyjęła moją relację bez specjalnego zdziwienia. — To teraz chyba już wiesz, co się stało z twoim portfelem. — Sądzisz, że on go ukradł? — Do zobaczenia, Robin — odpowiedziała i odłożyła słuchawkę. AKCJA CZARNYCH KOBIET — A więc siostrzyczki — zagaiła Etta Mae Jenkins, przywoławszy zebrane do porządku — mam wam do przekazania parę wiadomości, dobrych i złych. Przed chwilą skończyła czytać Oświadczenie Programowe Akcji Czar- nych Kobiet oraz protokoły z ostatniego posiedzenia, których zatwier- dzenie wlokło się w nieskończoność. Jak zwykle Dottie Knox miała zastrzeżenia do wszystkich punktów. Gloria siedziała przy długim stole wraz z dziewięcioma innymi człon- kiniami zarządu. Bernadine i Savannah dalej, w głębi sali. Robin jeszcze się nie pojawiła. Ogółem, w zebraniu uczestniczyły dwadzieścia dwie czarnoskóre kobiety, wszystkie ubrane w dobrze skrojone kostiumy, swój zawodowy uniform. Posiedzenie odbywało się w sali konferencyjnej First Interstate Bank, którego Etta Mae była wiceprezesem. — Mam zaszczyt przedstawić wam, siostry, nowego członka naszego komitetu doradczego, Savannah Jackson. Proszę się pokazać, siostro. Savannah zdjęła z kolan swój fioletowy kapelusz, oddała go do po- trzymania Bernadine i podniosła się. Zebrane powitały ją oklaskami. — Przyjechała z Denver i pracuje w telewizji w Channel 36, dział public relations. Jesteśmy zdecydowane wykorzystać jej umiejętności, prawda? — Kobiety śmiejąc się przytaknęły. — Witaj, siostro — zakoń- czyła prezentację Etta Mae i Savannah usiadła. Judy Long-Carter odczytała sprawozdanie finansowe, które niewiele zebranym mówiło, ale gdy skończyła, Etta Mae ponownie zabrała głos: — Słyszałyście wszystkie ten raport, prawda? Jednogłośne potwierdzenie z sali. — Pozwólcie mi coś wyjaśnić. Bankiet na cześć kobiet sukcesu był tylko częściowo udany. Jak wam zapewne wiadomo, nie miałyśmy w tym 222 rOku takiego obrotu jak w ubiegłym i twierdzę, że winę za to ponosi organizatorka imprezy. Wiem, żemiektóre obecne na sali siostry są innego zdania, ale nie o to w tej chwili fchodzi. — Jedno jest pewne — zabrała głos Bernice Mitchell. — W przyszłym roku musimy zamówić jedzenie w lepszej restauracji. Nie jadłam w życiu tak wysuszonego kurczaka i twardego befsztyka; wieki minęły, zanim podano kawę. — Ja też tak uważam — poparła ją Mary Collins i odwróciła się, aby spojrzeć na Princess Childs, która przewodniczyła komitetowi or- ganizacyjnemu. — Ta restauracja cieszy się bardzo dobrą opinią — broniła się Prin- cess. — Wiem, że zlecano jej urządzanie przyjęć dla magistratu i innych instytucji w Phoenix i nigdy nie słyszałam, aby były jakieś skargi. Proszę więc nie zwalać winy na mnie. Zrobiłam, co do mnie należało. — Kontynuując, drogie panie — ciągnęła Etta Mae — przed tym przyjęciem w kasie było niecałe szesnaście tysięcy dolarów. Jak wam wiadomo, nie udało nam się, wbrew naszym oczekiwaniom, uzyskać sponsorów wśród korporacji. Zespół, w skład którego wchodziły Janis, Paulette, Marlene i Winona, dwoił się i troił, ale wszystkie wiemy, jak trudno jest uzyskać jakieś fundusze od firm i przedsiębiorstw, których właścicielami są czarni. Z ogromnym trudem udało im się zgromadzić pięć tysięcy dolarów. Ostatni bankiet, jak wiecie, kosztował nas dwa- dzieścia sześć tysięcy. Rok temu dochód z przyjęcia wyniósł blisko pięć- dziesiąt tysięcy dolarów. Tym razem, jak wynika z raportu, do kasy wpłynęło zaledwie dwadzieścia osiem tysięcy. To skandal. Dokąd nas to zaprowadzi? — Na dno — stwierdziła Dottie. — Może nie aż na dno, ale znaczy to, że niektóre przedsięwzięcia, zwłaszcza program przetrwania czarnych rodzin i program stypendialny, mogą być zrealizowane tylko kosztem naszej tradycyjnej corocznej im- prezy, czyli Zabawy Sióstr. Zewsząd rozległy się jęki i okrzyki zawodu. — Jak wiecie, celem tego spotkania miało być powołanie zespołów roboczych do organizacji Zabawy Sióstr, złożenie sprawozdania z bankietu oraz uaktualnienie niektórych naszych planów dotyczących usług komu- nalnych. Ale zacznę od innej sprawy. W ciągu ostatnich dwóch lat prze- znaczałyśmy dwadzieścia pięć procent naszych dochodów — nie więcej niż sześć tysięcy dolarów — na fundusz stypendialny. Ta suma nie może ulec zmianie. Zgadzacie się? Siedzące przy stole przytaknęły. — Może przegłosujemy ten wniosek? 223 Stół ponownie przytaknął. — Kto jest za wnioskiem, by w dalszym ciągu przeznaczać dwadzie' cia pięć procent, nie więcej niż sześć tysięcy dolarów, naszych wpły^A * z bankietu na fundusz stypendialny, proszę, niech podniesie rękę. Dziesięć kobiet przy stole uniosło ręce. Komitet doradczy nie miał prawa głosu w sprawach dotyczących samej organizacji. — Proszę to zaprotokołować. — Zrobione — odezwała się Winona. — Kolejny punkt dzisiejszego spotkania — kontynuowała Etta Mae — to znaczy powołanie grup roboczych dla zorganizowania Zabawy Sióstr jest już nieaktualny. — Przecież Zabawa Sióstr zazwyczaj przynosi dochód — zauważyła Gloria. — To prawda, ale niestety nie możemy sobie pozwolić na wyłożenie pieniędzy z naszego budżetu. ? — A jaka suma wchodzi w grę? — pytała dalej Gloria. — W ubiegłym roku wydałyśmy siedemnaście tysięcy dolarów. Zakwate- rowanie i wyżywienie wyniosło prawie dziewięć tysięcy, orkiestra i jej przelot niecałe cztery, tysiąc trzysta kosztowało nas wypożyczenie aparatury dźwię- kowej; trzeba też było zapłacić za jedzenie dla muzyków. Reszta poszła na reklamę. Problem polega na tym, że hotel, w którym zawsze urządzałyśmy imprezę, żąda zapłaty z góry, w przeciwieństwie do instytucji, która wypoży- czała nam salę na bankiet. Ale to też tylko dzięki Dolores, która tam pracuje. — Może mamy kogoś znajomego w którymś z hoteli w mieście, kto mógłby nam pomóc? — Niestety, nie — odparła Etta Mae. — Poza tym w tym roku konieczna byłaby większa sala bankietowa, na czterysta do pięciuset osób. — Ale orkiestra ostatnim razem była naprawdę dobra — wtrąciła się Robin. Wślizgnęła się niezauważalnie do sali i zasiadła dwa rzędy z tyłu za Bernadine i Savannah. Bernadine nachyliła się do ucha Savannah. — Ona odpowiadała za rozrywkę. Pieprzyła się z wokalistą. Savannah zaczęła się śmiać; odwróciła się i kiwnęła ręką na Robin, która zbliżyła się na palcach i cichutko przysiadła obok. — Czy ktoś ma jeszcze jakieś uwagi w związku z Zabawą Sióstr? — zapytała Etta Mae. — Mam nadzieję, że w następnym roku stan naszych finansów się poprawi — zauważyła Dottie. — Wprost nie mogłam się doczekać Bożego Narodzenia i przerwy świątecznej. W tym nudnym mieście nic ciekawego się nie dzieje i była to jedyna impreza, na którą czekałam z prawdziwą niecierpliwością 224 I — Nie mogę uwierzyć, że w tym roku nie będziemy miały tej zaba- wy -— szepnęła Robin do SaYanąah. — Chciałam jeszcze zauważać — podjęła znowu Etta Mae — że vv ubiegłym roku w naszym bankiecie uczestniczyło ponad tysiąc dwieście czarnoskórych mężczyzn i kobiet oraz przynajmniej sześćdziesięciu bia- jych. W tym roku na sali było zaledwie sześćset osób. Co się stało? Zebrane przy stoliku kobiety spojrzały jedna na drugą. Etta Mae widocznie nie oczekiwała odpowiedzi, ponieważ ciągnęła dalej: — Powstaje pytanie, co zrobić, aby spopularyzować naszą organiza- cję? Co zrobić, aby stać się bardziej dynamiczną grupą w naszej społecz- ności. Znam dobrze tę społeczność, tu się urodziłam i wychowałam i zadziwia mnie wzrastająca z roku na rok ludzka apatia i bierność. — Jest recesja — odezwała się Dolores. — Ludzie nie mają pieniędzy na rozrywki. — Bilet wstępu kosztował tylko czterdzieści pięć dolarów — zauwa- żyła Dottie. — Czterdzieści pięć dolarów to bardzo dużo dla osób na zasiłku lub o niskich dochodach a obarczonych liczną rodziną. — Bardzo niewiele osób podpada pod tę kategorię, wiesz o tym — sprostowała Dottie. — Ile dostałaś bezpłatnych biletów, Dolores? — Tyle samo co ty, Dottie. — Ja dostałam tylko cztery, a ty dziesięć, o ile mi wiadomo. — Spokojnie, siostry — odezwała się pojednawczo Etta Mae. — Mamy jeszcze parę spraw do omówienia. Czy chcecie je rozstrzygnąć dzisiaj, czy mamy to przełożyć na następne spotkanie? — Wydaje mi się, że na przyszłoroczny bankiet powinniśmy zaprosić kogoś takiego jak Oprah Winfrey lub Maya Angelou — zaproponowała Dolores. — Czy masz pojęcie, ile one zażądają? — zapytała Dottie — To dla dobra sprawy. — Powinnyśmy to przemyśleć — stwierdziła Etta Mae. — Mam prośbę. Niech każda siostra z zarządu prześle mi pocztą nazwiska dwóch konferansjerów, których chciałaby zaprosić na przyszłoroczny bankiet. Przedyskutujemy tę kwestię na następnym zebraniu. — Moim zdaniem powinniśmy położyć większy nacisk na uzyskanie sponsorów spośród firm, z którymi dawniej robiłyśmy interesy — poddała myśl Roberta Mason. — Proponuję dołożyć starań, aby więcej biznesmenów wykupiło stois- ka dla propagowania swoich wyrobów. I różnicować opłaty — wystąpiła z propozycją Dolores. — Biżuteria i dzieła sztuki to jedno, ale... '5 — Czekając na miłość 225 — Co możemy im w zamian ofiarować? — zapytała Dottie. — Bezpłatne ogłoszenia w naszych biuletynach — odrzekła Dolores — To rozsądna propozycja — zgodziła się Roberta. — W ubiegły^ roku wysłałam im wszystkim listy z podziękowaniami, ale w tym część nawet nie raczyła odpowiedzieć na mój telefon. — Najwidoczniej oszczędzają — ironizowała Dottie. — Moim zdaniem — zasugerowała Gloria — w następnym roku powinno się zwrócić większą uwagę na kampanię reklamową i rozpocząć ją wcześniej. — Niełatwo jest o bezpłatną reklamę — stwierdziła Princess. __ Nie macie pojęcia, ile kosztowało mnie trudu, aby umieścić ogłoszenie w gazetach i w radio. Telewizja w ogóle nie wchodzi w grę. — Proponuję, aby w przyszłym roku ogłosić się w biuletynach koś- cielnych, dotrzeć do organizacji uniwersyteckich i innych — radziła Do- lores. — To dobra myśl — stwierdził ktoś. — Możemy zaproponować, że zapłacimy za ogłoszenie — dodała Dottie wywołując ogólną uciechę. — Ogłoszenia są drogie — zauważyła Dolores. — Jeszcze nie skończyłam — przerwała dyskusję Etta Mae. — Czy nasze warsztaty miały dobrą frekwencję? Wszystkie skinęły głowami. — Z szesnastu warsztatów, jakie zorganizowałyśmy, największą frek- wencją cieszyły się: „Jak pozbyć się niekorzystnego kredytu?", „Crack i kokaina w twoim domu", „Starzeć się z wdziękiem", „Niepełna rodzina", „Stres i depresja czarnoskórych kobiet", „Możliwości zarobkowania". — Moim zdaniem wielu ludzi zapłaciło za warsztaty, a nie za ban- kiet — zauważyła Dottie. — Stąd tak niewielki zysk. — Wiemy, jakie są potrzeby, i musimy się starać, aby znaleźć fundusze na ich realizację — stwierdziła Etta Mae spoglądając na zegarek. — Wydaje mi się, że powinnyśmy zwrócić większą uwagę na przed- stawicieli czarnej inteligencji — zaproponowała Gloria. — Niechby bar- dziej udzielali się publicznie, dzielili swym doświadczeniem i wiedzą. To nic nie kosztuje. Tylko trochę fatygi. — Zgadzam się — rzekła Dottie. — Wielu mieszka w Scottsdale, nie interesują się niczym poza swoim BMW, ogrodem i urlopem na Hawajach. Bernadine spojrzała na Savannah. — Jak dotąd głównym obiektem naszej troski jest poprawa jakości życia młodzieży — zabrała znów głos Etta Mae. — Ale przecież starsi obywatele również wymagają naszego zainteresowania. — Nie możemy sobie poradzić z narkotykami, nie mówiąc już o gan- 226 gach w szkołach, do których uczęszczają nasze dzieci — wyraziła zanie- pokojenie Gloria. ,' i — Nie jesteśmy w stanie zterr&dzić wszystkiemu złu, ale możemy się starać robić co do nas należy ->—' oświadczyła Etta Mae. — Moim zdaniem należy zwiększyć liczbę członków, a nie tylko ograniczać się do zarządu i ciała doradczego — wyraziła pogląd Roberta. — Nam się też tak wydawało na początku, zanim do nas dołączyłaś, Roberto, ale ten system nie zdał egzaminu — wyjaśniła Etta Mae. — Większość zwykłych członkiń, obarczonych rodziną i pracą zawodową, pojawiała się na zebraniach jedynie sporadycznie. Postanowiłyśmy więc utrzymać stały zarząd złożony z dziesięciu osób oraz komitetu doradczego do specjalnych zadań. Ta struktura chyba dobrze zdaje egzamin, jak sądzicie? — zwróciła się do kobiet siedzących przy stole. Ich wzrok wyrażał pełną aprobatę. — Praca nasza byłaby znacznie bardziej efektywna, gdyby panie z niektórych zespołów roboczych pilnowały tego, do czego zostały powo- łane, i nie zwlekały do ostatniej chwili z oddaniem swoich sprawozdań, które, nawiasem mówiąc, niejednokrotnie pozostawiają wiele do życze- nia — wystąpiła z krytyką Dottie. — Moim zdaniem należy starać się o pozyskanie większej liczby wolontariuszek. Musimy nawiązać kontakt z Urban League, Izbą Han- dlową i tego rodzaju organizacjami — zasugerowała Gloria. — Zgadzam się — potwierdziła Etta Mae. — Czy któraś ma jeszcze jakieś uwagi? Ogólne milczenie. — Ile starszych osób zgłosiło się do pilnowania porządku podczas rozgrywek Ligi Młodzieżowej, Marylin? — Potrzebujemy czterdziestu, a mamy już dwadzieścia sześć. Staram się pozyskać resztę. — A co z programem „Szczęśliwe matki — szczęśliwe maluchy"? — Wszystko idzie zgodnie z planem — wyjaśniła Roberta. — Czego się podjęłam, to wykonam. — A koszulki dla młodzieży na zakończenie roku szkolnego? — zwróciła się Etta Mae do Dottie. — Będą gotowe za trzy tygodnie. Plakaty również. — Mam nadzieję, że pamiętacie o tym, że każda ma przynieść jakieś danie na sprzedaż — przypomniała Etta Mae. — Obojętne, czy to będzie ciasto czy masło orzechowe. Chodzi o to, aby dać jakiś wkład. Coś mi się jeszcze przypomniało. Babtysta z Mount Calvary prosił, aby im pomóc w Święto Dziękczynienia i w Boże Narodzenie rozprowadzać posiłki dla bezdomnych; potrzebne nam będą wolontariuszki. To sprawa nie na 227 dzisiaj, ale trzeba ją mieć na uwadze. Niektóre z was planują w tym czasie urlopy, wiem, ale te, które zostają, niech mają to w pamiec' A teraz, czy życzycie sobie na dzisiejszym zebraniu omówić nasze plany perspektywiczne? Odpowiedziało jej milczenie. — Pozwólcie jednak, że wspomnę o nich pokrótce, aby dostarczyć wam materiału do przemyśleń na następne zebranie. Proszę, zapamiętajcie sobie lub zanotujcie w kalendarzykach: odbędzie się ono w czwartek siedemnastego maja. Nasze plany na przyszłość są zakrojone na czas od roku do pięciu lat. Będziemy się koncentrować na zwiększeniu efektyw- ności działania naszej organizacji oraz polepszeniu jakości życia ludności kolorowej, tu, w Phoenix. Szczególnie leży nam na sercu dola czarnych kobiet; tutaj działalność nasza musi być bardzo intensywna i wielostronna. Jeśli im nie pomożemy, perspektywy na przyszłość naszych dzieci i naszych rodzin będą bardzo kiepskie. Mówiłyśmy już o utworzeniu banku miejsc pracy, jako pośrednim ogniwie między firmami a kolorową społecznością. Nasze plany przewidują objęcie opieką starszych wiekiem obywateli, otwarcie świetlicy oraz opracowanie programu edukacyjnego dla dzieci z dzielnic przeludnionych i ubogich. Należałoby również pomyśleć o roz- szerzeniu działalności naszej organizacji na cały kraj. W Phoenix Akcja Czarnych Kobiet ma już trwałą pozycję, ale byłoby dobrze założyć filie również i w innych miastach. Na sali rozległ się szmer akceptacji. — Chciałabym jeszcze przypomnieć, że na następnym zebraniu ocze- kuję sprawozdań szefowych zespołów roboczych do zadań, o których mówiłam. Wiem, że mamy jeszcze sporo czasu, ale muszę mieć orientację, jak postępują prace. Czy są jeszcze jakieś pytania? Nikt się nie odezwał. — Wobec tego kończymy zebranie. Wszyscy wstali, a kilka kobiet zbiło się w grupkę, aby poplotkować. Robin zauważyła znajomą i podeszła do niej. Bernadine i Savannah wyszły do holu na papierosa. — Jak się czujesz? — zapytała Savannah wkładając kapelusz. — Znacznie lepiej, ałe mam do ciebie prośbę: nie wspominaj o tym incydencie ani Glorii, ani Robin — one nic nie wiedzą. — Dobrze. — Nigdy póki życia nie zażyję podobnego świństwa, choćbym była w najcięższej depresji. Tanecznym krokiem podeszła do nich Robin. — Bernadine, Gloria prosi cię na chwilę. Chce cię komuś przedstawić. Bernadine zaciągnęła się parę razy papierosem i wróciła na salę. 228 — Mam nadzieję, że nie opowiedziałaś Bernadine historii z moim portfelem ani o tej całej aferze z- Troyem, co? — Skądże znowu. if if — A Glorii? ,: — Też nie. — To dobrze — westchnęła z ulgą Robin. — Są rzeczy, z których wolę się im nie zwierzać. — Czy Troy odezwał się jeszcze do ciebie? — zapytała Savannah. — Nie. Ale zgadnij, co się stało? — Co takiego? — Znalazł się mój portfel. — Znalazłaś go? — Tak. Przejechałam po nim. Był pod tylną oponą samochodu. W garażu. — Czy coś z niego zginęło? — Nic oprócz pieniędzy. Miałam tam tylko około czterdziestu dola- rów. Niewielka strata. — Sądzisz, że to ty go tam upuściłaś? — Nie pamiętam. Przysięgam, że nie pamiętam. Trzeba przyznać, że nosisz odważne kapelusze, dziewczyno. Ja czułabym się w nich głupio. Przyłączyły się do nich Gloria i Bernadine. — Szkoda, że trzeba było zrezygnować z Zabawy Sióstr — utyskiwała Gloria. — Nie sądziłam, że może do tego dojść. — Nie szkodzi — pocieszyła ją Savannah. — Możemy sobie same urządzić zabawę, nie uważacie? — zwróciła się do przyjaciółek. — Jeszcze jaką — poparła ją Robin. — A dlaczegoż by nie? — dodała Bernadine. — Ja też jestem za tym — stwierdziła Gloria. — Ale w tej chwili umieram z głodu. Od rana nie miałam nic w ustach. Możecie tu sobie zostać choćby i do rana, jeśli macie ochotę, ale ja idę do domu. — My także — oświadczyła Robin i podążyła za nią jak kaczątko za matką. Savannah klepnęła ją w plecy popychając do przodu. Bernadine miała poczucie uczestnictwa w czymś wartościowym. DLACZEGO? Byłam niespokojna i tak zdenerwowana, że zapomniałam o umówionej zmianie oleju w samochodzie. Jak nigdy, wypaliłam osiemnaście papiero- sów, prawie całą paczkę, a dzień przecież jeszcze się nie skończył. Pa- miętam, że Kenneth był bardzo punktualny. Przyleciał wczoraj wczesnym rankiem, ale wprost z lotniska udał się na te swoje obrady, które ciągnęły się przez cały dzień do wieczora. Dzisiaj również miał mieć kilka posie- dzeń. Umówiłam się z nim na ósmą wieczór. Teraz jest wpół do ósmej, a ja nadal nie wiem, w co mam się ubrać. Nie chciałabym wkładać nic obcisłego, aby nie wyglądać prowokująco, ale nie powinien to też być strój zbyt oficjalny. Dżinsy są zupełnie nie na miejscu, a strojniejsza suknia świadczyłaby o braku stylu. Cholera, nie wiem. Zatelefonowałam do Robin. Trudno mi powiedzieć dlaczego właśnie do niej. — Nie potrafię logicznie myśleć. To jest aż śmieszne. Można by pomyśleć, że wybieram się na bal absolwentów, a nie na zwykłą kolację. — Załóż coś seksownego, dziewczyno. Niech zobaczy, ile stracił przez te lata. — Na przykład co? — Włóż ten pomarańczowy kostium. Jest ci w nim bardzo do twarzy. — Wiesz, że może masz rację. — I nie zapomnij o dobrych perfumach. — Dziękuję, dziewczyno. Zadzwonię do ciebie później. — Uszczknij coś dla mnie — wykrzyknęła i odwiesiła słuchawkę, zanim zdążyłam jej powiedzieć, że nie planuję nic z tych rzeczy. Ale na wszelki wypadek rozpyliłam trochę dezodorantu w dolnych partiach ciała, po czym przymierzyłam pomarańczowy kostium. Rzeczywiście wygląda- łam dobrze. Znów pobiegłam do łazienki, aby przepłukać sobie usta plaxem. Ponieważ zdecydowałam się na kolor pomarańczowy, starłam 230 z warg swoją fuksję i nałożyłam szminkę w odcieniu mandarynki. Szuka- łam właśnie w garderobie odpowiednich butów, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Serce zaczęło mi walić tale, że słyszałam każde jego uderzenie. Zabrakło mi powietrza. Zaczęłam energicznie oddychać przez otwarte usta, aby odzyskać równowagę.; Zanim dotknęłam klamki u drzwi, byłam już zupełnie spokojna. Pewne rzeczy nie zmieniają się, pomyślałam otwierając drzwi przed stojącym w progu Kennethem. Wyglądał jak murzyński książę. Nigdy nie będę w stanie zrozumieć, jak i dlaczego dopuściłam do naszego zerwania. — Masz zamiar trzymać mnie pod drzwiami? — zapytał. Roześmiałam się, ale on zachował powagę. — Dlaczego nie miałbyś postać tam trochę? — odparłam zaczepnie i obrzuciłam go szybkim spojrzeniem. Miał na sobie granatowy garnitur, popielatą koszulę i różowy krawat. Mierzy ponad metr osiemdziesiąt i nadal chyba nie waży więcej jak dziewięćdziesiąt kilo. Gdzieniegdzie w jego włosach — nawet w wąsach — przebłyskiwały pojedyncze pasemka siwizny. Skóra, która zawsze swym kolorem przypominała mi gorzką czekoladę, była wciąż gładka; nos szeroki, a wargi pełne. — Nie zmieniłeś się ani trochę — stwierdziłam. — Za to ty się zmieniłaś — odparł. — I to na korzyść. Minione lata posłużyły ci zdecydowanie, Savannah. Uściskał mnie mocno i pocałował w usta. Byłam rada, że nie potrak- tował mego języka jako coś, co mu się należy. — Proszę, wejdź i siadaj — zapraszałam. — Widzę, że twoje zamiłowanie do piękna nie przygasło — zauważył rozglądając się po pokoju. — Dalej kolekcjonujesz? — Staram się. Krążył po pokoju przyglądając się moim dziełom sztuki. — Masz parę niezłych okazów. A pamiętam, że był czas, kiedy miałaś kłopot z zapłaceniem czynszu. — Nie musisz mi przypominać — odrzekłam. Miałam mu ochotę wyznać, że nadal mam problemy z jego uiszczeniem; z tym że teraz chodzi nie o jeden, lecz o trzy lokale. — A ten obraz kto malował? — zapytał, starając się odcyfrować nazwisko na jednym z moich abstrakcyjnych płócien. — John Rozelle, czarnoskóry malarz z Saint Louis. Ten obraz w za- sadzie nie jest reprezentatywny dla jego twórczości. On uprawia różne rodzaje sztuki, ale ten obraz należy do moich ulubionych. Zresztą była to jedyna jego praca, na którą było mnie stać. — Mówisz, że to czarny? 231 in- na LSZ ch /je tiie id, raz jąc .da pa- oże yj do 303 — Tak. — Bardzo przyjemnie to słyszeć. A te obrazy tutaj? Są wręcz fantas- tyczne. — To jest Charles Alston, a tamten to dzieło Joea Overstreeta. Jest to tak zwany serigraf. Ta pastela jest autorstwa Brendy Singletary. Twórcą tego dużego kolażu jest Noah Purifoy. A ten gwasz — wskazałam podchodząc bliżej — to Joseph Holston. Obraz z mosiężnymi maskami i tkaniną kinte jest dziełem Franka Fraziera, a tu jest abstrakcja pędzla Lamerola Gatewooda. — Pomagasz lansować przymierających głodem artystów, co? — Próbuję — odparłam. — Jeśli nie będziemy kupować ich prac, jaki los ich czeka? — Byłam rada, że rozmawiamy o rzeczach obojętnych, takich jak sztuka, a nie o nas. Ale wiedziałam, że to musi przyjść. — A więc przeniosłaś się do Phoenix? — odezwał się siadając na kanapie. Wyglądał tak urzekająco, że musiałam przywołać na pomoc całe swoje opanowanie. — Robisz karierę, jak rozumiem? — Dopiero co zaczęłam — stwierdziłam przybierając niedbały ton. — Nadal palisz? — Niestety, ale jestem zdecydowana zerwać z tym nałogiem do końca dziewięćdziesiątego pierwszego roku. — Czy nie przyrzekałaś tego już sobie w osiemdziesiątym szóstym? — Przestań, Kenneth. — Czy zamierzasz tak stać, dopóki nie wyjdziemy? Ja nie gryzę, Savannah. Usiądź. Usiadłam na krześle naprzeciwko niego. — Jak ci się podoba Phoenician? — Z zewnątrz wygląda imponująco, ale pokój jest dość przeciętny. Wiesz, wszystkie hotele pewnej klasy wyglądają w środku jednakowo. — A teraz powiedz mi, Kenneth. Jak ci się wiodło przez te wszystkie lata? Skrzyżował nogi, następnie splótł ręce na kolanach i pochylił się. — Jak by ci tu powiedzieć? Mam własną praktykę. — Naprawdę? Nie pracujesz już w szpitalu? — Nie. Mam własny zespół. Zatrudniam dziesięć osób. — To wspaniale. — Mam również trzyletnią córeczkę. — Słyszałam. — Kto ci mówił? — Pamiętasz Belindę i Rogera? — Tak. — Dowiedziałam się od Belindy w ubiegłym roku, gdy przyjechałam w odwiedziny do domu. Masz może przy sobie zdjęcie? — Oczywiście — odparł i sięgnął do portfela. Mała dziewczynka na fotografii wcale nie była taka/ ładna, ale skłamałam i powiedziałam, że jest zachwycająca. — A jak układa się twoje małżeństwo? — Ma swoje wzloty i upadki. — Jesteś szczęśliwy? Przepraszam, zagalopowałam się. Nie powinnam przecież zadawać takich pytań. — Można by tak powiedzieć. Nie mógłbym marzyć o lepszej matce dla mojej córeczki. — Nie to miałam na myśli, Kenneth. Spojrzał w sufit, jakby zastanawiając się. — Można by powiedzieć, że ją kocham. Ale nie jest to miłość głęboka i płomienna. Jest to rodzaj uczucia, które rozwija się z czasem. — Dlaczego zatem ożeniłeś się z nią, skoro jej nie kochałeś? — Bo nosiła w sobie moje dziecko. — Dałeś się złapać? — Na nic nie dałem się złapać, Savannah. Chyba palnęłam głupstwo. — Chodziłem z nią z przerwami jakieś pół roku. — Tak jak ze mną — wyrwało mi się. • — Nie, nie tak. Jeśli się nie mylę, to ty dzieliłaś swój czas między mnie i innych mężczyzn. — Nic podobnego! — Tak było, Savannah. — Skąd wiesz, Kenneth? — Bo tylko ja występowałem z inicjatywą spotkań. — Cóż z tego? — Miałem więc prawo sądzić, że spotykasz się z innymi. — Ale tak nie było. — Dlaczego więc nigdy nie zadzwoniłaś pierwsza? — Bo wydawało mi się, że nie traktujesz poważnie naszej znajomości, że dzwonisz tylko wtedy, kiedy jest ci wygodnie. — To nieprawda, Savannah. — Tak mi się wydawało. — Z tego, co mówisz, wynika, że oboje byliśmy w błędzie. — Być może. Ale, Kenneth, spójrzmy prawdzie w oczy. Przyznasz, że nie byłeś zbyt komunikatywny. Nie miałam pojęcia, co do mnie czujesz. — No cóż, jak też nie wiedziałem nic o twoich uczuciach. — O to właśnie chodzi. Nie mogłam chodzić z tobą bawiąc się ciągle w zgadywankę, a nie chciałam pytać cię o to wprost. — Dlaczego? 232 233 — Czułabym się jak idiotka. Nigdy nie musiałam pytać mężczyzny co do mnie czuje. ' — Czyż nie traktowałem cię z należytym szacunkiem i podziwem? — Podziwem? Nie zależało mi na twoim podziwie, Kenneth. Chciałam twojej miłości. Ale dajmy spokój tej dyskusji. Dopiero przyszedłeś. Nie widzieliśmy się kawał czasu. Zapomnij o tym, co powiedziałam. Jesteś głodny? — Nie — odparł z uśmiechem. — W tej chwili nie. — Nie patrz tak na mnie. — Nie patrzę na ciebie „tak". A skoro już wyjaśniliśmy sobie pewne kwestie, powiedz mi jeszcze: co do mnie czułaś? Nie chciałam mu na to odpowiedzieć. . — Już zapomniałam. — Nieprawda. — Powiedziałabym, że durzyłam się w tobie. — Durzyłaś się? — A czego się spodziewałeś? Że byłam zakochana do szaleństwa? — Miło byłoby to usłyszeć. — Jakie to ma teraz znaczenie, Kenneth? Rozmawiamy o zamierzch- łych czasach. Siedzisz w moim mieszkaniu w Phoenix, w Arizonie, w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym, żonaty, dzieciaty, i chcesz, żebym robiła ci wyznania? — Byłem w tobie zakochany — odparł. Mało nie umarłam z wrażenia. Ale on tylko igra ze mną, wiedziałam. Mówi tak, bo chce pójść ze mną do łóżka. Prawdopodobnie wszystko sobie z góry zaplanował. Ale to mu się nie uda. — Nie byłeś. — A jednak byłem. — To dlaczego tak postępowałeś? — Powiedziałem ci już. Ja też nie chciałem robić z siebie głupka. Sądziłem, że rozgrywasz sprawę na zimno. Byłaś młoda, ładna i seksowna, i popularna w Bostonie. Miałaś do wyboru setki mężczyzn. Nie chciałem się narażać. — I udało ci się. Ale wiedz, że umawianie się z kilkoma mężczyznami jednocześnie nie jest w moim stylu. Jeśli sypiam z tobą, to nie będę sypiała z nikim innym. Jestem monogamistką. A poza tym, jeśli nam z sobą dobrze, to dlaczego mam sypiać z kimś innym? — A więc było nam z sobą dobrze? — A jak sądzisz, dlaczego byłam na ciebie czasami taka wściekła? — zapytałam i zaczęłam się śmiać. — Czekałam, aż się odezwiesz, a kiedy już wreszcie zadzwoniłeś, rozmawialiśmy o jakimś głupim artykule w News- 234 week, a potem życzyłeś mi przyjemnego dnia. Tak jakby chodziło o in- teresy. Czasami miałam ochotę :j6ię zabić, przysięgam. Czy mogę zrobić to teraz, aby zemścić się za cierpienia, jakie mi zadałeś? — Podejdź i zrób to — odparł i roześmiał się ubawiony. Zawtórowałam mu. Naraz zrobił się poważny. To mi nie odpowiadało. — Bardzo się cieszę, słysząc to, Savannah. To doprawdy wstyd, że trzeba mi było aż tyle czasu, abym poznał twoje uczucia. — Tak bywa. Mądrość przychodzi z wiekiem — odparłam senten- cjonalnie. Siedzieliśmy chwilę jak para głupców. — Dlaczego chciałeś spotkać się ze mną? — zapytałam. — Bo nie widziałem się z tobą od lat. Chciałem zobaczyć, jak ci się wiedzie. I stwierdzam, że całkiem dobrze. — To może już wyjdziesz? Żegnaj. Parsknął śmiechem. — Nie jesteś głodna? — Nie — odparłam i była to prawda. Tak jak kiedyś, jego obecność zabiła we mnie wszelki apetyt. Przynajmniej na jedzenie. — Co będziemy robić? — Mogę ci powiedzieć, czego nie będziemy robić. — Czyja zachowuję się tak, jakbym chciał cię uwieść? — zapytał i oparł się plecami o kanapę. — Dlaczego jesteś taka nabuzowana? Myślałaś, że przyszedłem, aby zaciągnąć się do łóżka w imię starych wspomnień, tak? — Zgadza się. — A ty cały czas myślisz tylko o tym, że jestem żonaty, a ty nie masz zamiaru pójść do łóżka z żonatym mężczyzną? — Prawda. — Możesz być spokojna, Savannah — oświadczył. — Chciałem się tylko z tobą zobaczyć. Nawet nie chciał się ze mną przespać? Nic się nie zmienił, pomyślałam. Sam nie wie, czego chce. — Może pójdziemy gdzieś na drinka? — zaproponowałam. — Możemy — odrzekł. — Możemy też posiedzieć i tu, dopóki nie zgłodniejesz. Mówię poważnie, Savannah. Spotkanie z tobą sprawiło mi wielką radość. Chciałam powstrzymać te wynurzenia. — Bez sensu jest tak siedzieć tutaj — stwierdziłam. — Możemy przecież rozmawiać — odparł i uśmiechnął się uwodziciel- sko. Tylko nie to! — Czułabym się znacznie lepiej, gdyby ta rozmowa odbywała się poza domem — stwierdziłam. — Ruszaj się, Kenneth, idziemy. 235 Podniósł się i stanął przede mną tak blisko, że czułam jego oddech Pachniał przyjemnie, tak przyjemnie, że musiałam się odsunąć. — Masz ochotę pojechać ze mną jutro do Sedony? — Chyba nic nie stoi na przeszkodzie. — Świetnie. Wiesz, co proponuję? Jestem wykończony. Od czwartku spałem tylko cztery godziny i dlatego mam takie przekrwione oczy. Wrócę do hotelu, wezmę prysznic i prześpię się. Przyjadę po ciebie o siódmej — Rano? — Tak. Może być? — Dlaczego tak wcześnie? — Będziemy mieli dla siebie cały dzień — odparł i pocałował mnie w czubek nosa. To także mi się nie podobało. — Niech będzie — zgodziłam się. — Ale pamiętaj, abyś sobie za wiele nie obiecywał. — Obiecuję sobie bardzo wiele — oznajmił i skierował się ku drzwiom. Myślałam, że padnę trupem. Tu na podłodze. I oczywiście natychmiast odezwał się we mnie głód. Poszłam do kuchni, zadzwoniłam do Pizza Hut i zamówiłam średnią wegeteriańską. Tymczasem zrobiłam sobie sałatkę i kiedy po półgodzinie przyniesiono mi zamówioną potrawę, zjadłam wszystko z apetytem. Właśnie się rozbierałam, kiedy zadzwonił telefon. — Savannah? — odezwał się Kenneth głębokim głosem. Wolałabym, żeby nie wymawiał mego imienia takim tonem. — Śpisz już? — Nie. Jest dopiero dziesiąta. Kładę się po dzienniku. Co się stało? — Chciałem ci powiedzieć, że wcale nie miałem ochoty wychodzić od ciebie — oznajmił. Z trudem przełknęłam ślinę. — Prawdę mówiąc, Kenneth, ja też nie chciałam, żebyś wyszedł. — Naprawdę? — Tak. — Czy nie jest za późno na powtórną wizytę? — Nie, nie jest za późno — stwierdziłam. — Mam tylko nadzieję, że jutro rano nie będę czuła do siebie obrzydzenia. — Zapewniam cię, że nie — przyrzekł. — Będę u ciebie za pięć minut. — Za pięć minut? — Od półtorej godziny siedzę na parkingu tego magazynu Circle K roz- myślając o naszej rozmowie i zbierając się na odwagę, by do ciebie zadzwonić. — Kenneth — westchnęłam. — Savannah — powtórzył jak echo. Bardzo mi się podobała intonacja, z jaką wymówił moje imię. 236 Jestem w poważnym kłopocie. Wiedziałam, że nie powinnam temu człowiekowi pozwolić się dotknąć. Wrażliwość moja jest jeszcze większa niż cztery lata temu. Wystarczy/samo dotknięcie. Pocałunek. I już jestem gotowa. Wolałabym, aby nie był taki czuły. Wolałabym nie czuć się przy nim jak Mała Syrenka lub kilkumiesięczne niemowlę. Na Boga, powinien otworzyć krajową szkołę sztuki miłości. Moja reakcja nie ma nic wspól- nego z faktem, że od miesięcy nie spałam z mężczyzną. Chodzi o tego mężczyznę. Wystarczyło, że Kenneth otoczył mnie ramieniem, a od razu zamieniłam się w bezwolną masę. Nie musiał mi nawet wkładać swego ptaszka (chociaż cieszę się, że to zrobił). Teraz leży oto w moim łóżku trzymając mnie w objęciach, a ja boję się drgnąć, bo jest mi jak w niebie. Byłam tam dzięki niemu tej nocy. Ale nie mogę wrócić, bo on nie może tu zostać. Musi jechać do domu, do żony. — Dzień dobry — odzywa się. — Dzień dobry — odpowiadam. — Co, już wstajesz? — Jest wpół do ósmej. O ile pamiętam, mówiłeś, że o tej porze chcesz już być w drodze. — Rzeczywiście — odparł i usiadł. Odsunęłam się na krawędź łóżka, ponieważ wiedziałam, że jeśli mnie dotknie, to ulegnę mu znowu. Dlaczego poddałam się tak szybko? Dla- czego tak łatwo straciłam głowę dla tego przyjemniaczka i pozwoliłam mu robić ze mną co zechce? Mam nadzieję, że nie wyznałam mu, że go kocham, choć po trzech, czterech orgazmach jestem gotowa powiedzieć wszystko. Daję słowo, nic nie pamiętam. Idiotka. — Jedziemy? — spytał. — Mówiąc uczciwie, Kenneth, nie wiem, czy to jest dobry pomysł — odparłam i wyskoczyłam z łóżka. — Co się stało? — Nic. Zupełnie nic. — Czy coś zrobiłem nie tak? Powiedziałem coś? — Nie. — Powiedz mi, Savannah. — Nie powinniśmy tego robić, Kenneth. Można wskoczyć na kogoś, popieprzyć się, a potem wstać i iść do domu; ale zupełnie co innego, kiedy się kogoś kochało i ten ktoś obejmuje cię i pieści tak, jak ty to robiłeś ze mną. Czuję się nie w porządku. Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam się na to zgodzić. — Co chcesz przez to powiedzieć? — Chcę powiedzieć, że czasami dawne uczucie odżywa, kiedy się robi pewne rzeczy, a ta noc z tobą to jest właśnie taka rzecz. 237 — Pochlebiasz mi — zauważył. — Nie wątpię. A — Czy sądzisz, że tylko ty potrafisz czuć? — Nie powiedziałam tego. Ale co to ma do rzeczy? — To, że chciałem się z tobą zobaczyć bez żadnych ubocznych myśli. Nie zamierzałem pójść z tobą do łóżka ani uwodzić cię. Przy- sięgam. — Nie oskarżam cię, ale nie zrozumiałeś sedna sprawy. Jestem na to za stara, Kenneth. — Na co? — Na to, żeby sypiać z byłym kochankiem, który jest żonaty jak jasna cholera. — Mam zamiar to zmienić — oznajmił. — Każdy tak mówi. -— Ja nie jestem każdy. Ja jestem Kenneth. — Co zamierzasz? — Myślę o rozwodzie. — Dlaczego? — Nie jestem szczęśliwy. — A co z dzieckiem? — Jeszcze nie wiem. To jedyne, co mnie dręczy w całej tej sprawie. Co będzie z moją córeczką. — Nie pojadę do Sedony — wybuchnęłam. — Dlaczego? — Już ci powiedziałam. — Nie musimy nic robić, Savannah. — Już to zrobiliśmy, Kenneth. — Chciałbym, żebyś pojechała ze mną. Marzyłem o tym od tygodni. Mam ci jeszcze tyle do powiedzenia. Jest wiele spraw, o które chciałbym cię zapytać. — Powiedz mi teraz. Zapytaj mnie tutaj. No już, zaczynaj! — Słuchaj. Sama mówiłaś, że droga do Sedony jest piękna. — Tak słyszałam. Ale, Kenneth, mówię poważnie. Nie mogę. Zada- łabym sobie nowy ból. — Jeśli ty ze mną nie pojedziesz, ja też nie pojadę — oświadczył stanowczo. — Nie mogę. Przysięgam, nie mogę. — Czy pozwolisz mi spędzić ten dzień w swoim towarzystwie? Przy- sięgam, nie tknę cię palcem. — Nie. — Starałam się, aby mój głos brzmiał zdecydowanie. — Po- winieneś teraz wstać, wziąć prysznic, usiąść za kierownicą swego wyna- 238 T jętego samochodu i pojechać do Sedony, tak jak planowałeś, a jutro wrócić do domu, do żony. > , — Jak myślisz, dlaczego tułjestem? — zapytał. — Nie mam pojęcia. Dlaczego? — Bo nie chcę wracać do domu. — Ale wracasz. Milczał. Włożyłam szlafrok i poszłam do kuchni zaparzyć kawę. Wyszła bardzo mocna. Gdy już się wykąpał i ubrał, napełniłam jego filiżankę. Nawet jej nie dotknął. Odprowadziłam go do drzwi. — Powiedz mi, Savannah... — Słucham, Kenneth? — Co się stało tej nocy? — O wiele więcej, niż powinno — odrzekłam. — A teraz idź już. Zamknęłam za nim drzwi, ale wiedziałam, że dalej tam stoi, bo była cisza. Nie chciałam, aby odchodził. Kiedy jednak w końcu usłyszałam jego oddalające się kroki, poczułam coś w rodzaju ulgi. Ale — muszę przyznać — długo jeszcze siedziałam przy tych drzwiach, w nadziei że usłyszę, jak wraca. ODWET Wiadomość od Troya brzmiała: „Robin, skończyłem już z tym i chcę się z tobą zobaczyć. Naprawdę. Zadzwoń". — Zjeżdżaj — skwitowałam go. Nagrał się również Michael: „Cześć, Robin, gdzie się ukrywasz? Czemu nie odpowiadasz na telefony? Chciałbym się z tobą spotkać w ten week- end. Tęsknię za tobą. Proszę, zadzwoń do mnie". — A nauczyłeś się już dobrze pieprzyć, Michael? Dalej jesteś taki nudny? Dalej jesteś taki gruby? Ostatni odczyt wstrząsnął mną. To był Russell. Dzwoniłam do niego kilka razy, ale on od tamtej nocy nie odezwał się do mnie. „Robin, proszę cię, zechciej wyświadczyć przysługę mnie i sobie i przestań wydzwaniać do mnie do domu. Mam z tego powodu przykrości od żony. Przykro mi, że muszę ci to przekazać w taki sposób. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku". Poczułam ból w uszach. Słyszałam skrzypy i piski, a serce przez chwilę jakby stanęło mi w piersiach. Potem wydało mi się, że czyjaś ręka sięgnęła mi pod żebra i zaczęła wyciągać je na wierzch. Dygotałam, a każda żyłka i każdy mięsień pęczniały w moim ciele z sekundy na sekundę, niemal widziałam, jak mi pulsują pod skórą. Czy powiedział żona? Kilka razy cofałam taśmę i płakałam coraz bardziej rozpaczliwie. Kiedy już miałam tego dość, skasowałam wszystkie trzy nagrania i usiadłam na kanapie. Wydawało mi się, że trwam w tej pozycji przez kilka godzin, bo nie byłam w stanie zrobić żadnego ruchu. Serce przestało mnie już boleć, ale teraz dla odmiany w ogóle nie czułam, że je mam. Byłam jak sparaliżo- wana. Minął jakiś czas, aż w końcu bezwiednie sięgnęłam ręką do stosu korespondencji. Było chyba z sześć katalogów. Po kiego licha przysyłają mi tę całą makulaturę? Na diabła mi ona. Żonaty? 240 To było wstrętne, Russell. Niskie. A co mówiłeś mi ostatnim razem? %q nadal mnie kochasz, że wiesz*iż popełniłeś błąd, i próbujesz go naprawić. Mówiłeś: *r > — Jeszcze trochę cierpliwości — czy nie tak właśnie powiedziałeś? Ty nędzny skurwielu. Przez całe dwa lata pałętałeś się przy moim boku udając zakochanego, a ja jak głupia wierzyłam. Co takiego ma w sobie Carolyn, czego ja nie mam? Co takiego ci daje, czego ja nie mogę ci dać? Jak mogłeś zachować się tak nonszalancko? Dzwonić do mnie i zostawiać na taśmie taką wiadomość: że twoja żona gniewa się, gdy telefonuję do ciebie? Nie wierzę ci. Zbyt długo robiłeś ze mnie idiotkę. Ale dałeś mi dobrą lekcję, Russell. I w sposób najgorszy z możliwych. Wiem, że nie powinnam się tym przejmować, ale jest to ponad moje siły. I pomyśleć, że pozwalałam ci mieszkać u siebie za frajer tyle miesięcy. Pozwalałam ci korzystać z mojej karty kredytowej, załatwiłam ci dobre ubezpieczenie i zgodziłam się dać poręczenie na ten twój cholerny samo- chód. Jesteś mi ciągle winien trzysta osiemdziesiąt sześć dolarów, skur- wysynie. Ciekawe, czy rzeczywiście masz z nią dziecko, jak mówią. Ja mogłam urodzić ci już dwoje dzieci, ty głupkowaty skurwielu, ale ty oświadczyłeś mi wtedy, że jeszcze nie dojrzałeś do tego, aby zostać ojcem; że najpierw musisz uporządkować swoje sprawy i rozwiązać problemy finansowe. Dopiero potem, twierdziłeś, możesz zacząć myśleć o małżeń- stwie, nie mówiąc już o ojcostwie. Co ona zrobiła dla ciebie takiego, czego jak nie byłam w stanie zrobić? Dlaczego nie powiedziałeś mi, co ci się w moim postępowaniu nie podoba? Przecież mogłabym to zmienić. Co było we mnie złego, Russell, co? Odsunęłam katalog i zabrałam się do otwierania koperty. Kiedy przekonałam się, że jest to rachunek od Spiegla, odrzuciłam ją na bok i wstałam. Muzyka. Oto czego mi teraz potrzeba. Włączyłam radio. Lisa Stansfield śpiewała: „Objechałem cały świat i nigdzie nie znalazłem swojej ukochanej". Nie miałam nastroju słuchać teraz tej muzyki, włączyłam więc kasetę. Prince wykonywał Thieves in the Tempie. Do diabła, tylko nie to. Nie dziś wieczór. Zamieniłam ją na Paulę Abdul. Szłam właśnie do sypialni, aby zdjąć z siebie biurowe ciuchy, kiedy zadzwonił telefon. — Halo — odezwałam się w słuchawkę. — Halo — usłyszałam głos, wyraźnie z komputera. — Przeprowa- dzamy ankietę... — odłożyłam słuchawkę. Za chwilę telefon odezwał się ponownie. — Tak — odezwałam się, przekonana, że to znowu komputer, ale pomyliłam się. Była to moja ulubienica, ścierwo z agencji ściągającej raty za pożyczkę. — Cześć, Carol — pozdrowiłam ją. a sz /je lie id, raz jąc ida ił. ' pa- noże sacyj- Iłado 303 16 — Czekając na miłość 241 ODWET Wiadomość od Troya brzmiała: „Robin, skończyłem już z tym i chce się z tobą zobaczyć. Naprawdę. Zadzwoń". — Zjeżdżaj — skwitowałam go. Nagrał się również Michael: „Cześć, Robin, gdzie się ukrywasz? Czemu nie odpowiadasz na telefony? Chciałbym się z tobą spotkać w ten week- end. Tęsknię za tobą. Proszę, zadzwoń do mnie". — A nauczyłeś się już dobrze pieprzyć, Michael? Dalej jesteś taki nudny? Dalej jesteś taki gruby? Ostatni odczyt wstrząsnął mną. To był Russell. Dzwoniłam do niego kilka razy, ale on od tamtej nocy nie odezwał się do mnie. „Robin, proszę cię, zechciej wyświadczyć przysługę mnie i sobie i przestań wydzwaniać do mnie do domu. Mam z tego powodu przykrości od żony. Przykro mi, że muszę ci to przekazać w taki sposób. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku". Poczułam ból w uszach. Słyszałam skrzypy i piski, a serce przez chwilę jakby stanęło mi w piersiach. Potem wydało mi się, że czyjaś ręka sięgnęła mi pod żebra i zaczęła wyciągać je na wierzch. Dygotałam, a każda żyłka i każdy mięsień pęczniały w moim ciele z sekundy na sekundę, niemal widziałam, jak mi pulsują pod skórą. Czy powiedział żona? Kilka razy cofałam taśmę i płakałam coraz bardziej rozpaczliwie. Kiedy już miałam tego dość, skasowałam wszystkie trzy nagrania i usiadłam na kanapie. Wydawało mi się, że trwam w tej pozycji przez kilka godzin, bo nie byłam w stanie zrobić żadnego ruchu. Serce przestało mnie już boleć, ale teraz dla odmiany w ogóle nie czułam, że je mam. Byłam jak sparaliżo- wana. Minął jakiś czas, aż w końcu bezwiednie sięgnęłam ręką do stosu korespondencji. Było chyba z sześć katalogów. Po kiego licha przysyłają mi tę całą makulaturę? Na diabła mi ona. Żonaty? 240 To było wstrętne, Russell. Niskie. A co mówiłeś mi ostatnim razem? %q nadal mnie kochasz, że wiesz- ii popełniłeś błąd, i próbujesz go naprawić. Mówiłeś: * — Jeszcze trochę cierpliwości — czy nie tak właśnie powiedziałeś? Ty nędzny skurwielu. Przez całe dwa lata pałętałeś się przy moim boku udając zakochanego, a ja jak głupia wierzyłam. Co takiego ma w sobie Carolyn, czego ja nie mam? Co takiego ci daje, czego ja nie mogę ci dać? Jak mogłeś zachować się tak nonszalancko? Dzwonić do mnie i zostawiać na taśmie taką wiadomość: że twoja żona gniewa się, gdy telefonuję do ciebie? Nie wierzę ci. Zbyt długo robiłeś ze mnie idiotkę. Ale dałeś mi dobrą lekcję, Russell. I w sposób najgorszy z możliwych. Wiem, że nie powinnam się tym przejmować, ale jest to ponad moje siły. I pomyśleć, że pozwalałam ci mieszkać u siebie za frajer tyle miesięcy. Pozwalałam ci korzystać z mojej karty kredytowej, załatwiłam ci dobre ubezpieczenie i zgodziłam się dać poręczenie na ten twój cholerny samo- chód. Jesteś mi ciągle winien trzysta osiemdziesiąt sześć dolarów, skur- wysynie. Ciekawe, czy rzeczywiście masz z nią dziecko, jak mówią. Ja mogłam urodzić ci już dwoje dzieci, ty głupkowaty skurwielu, ale ty oświadczyłeś mi wtedy, że jeszcze nie dojrzałeś do tego, aby zostać ojcem; że najpierw musisz uporządkować swoje sprawy i rozwiązać problemy finansowe. Dopiero potem, twierdziłeś, możesz zacząć myśleć o małżeń- stwie, nie mówiąc już o ojcostwie. Co ona zrobiła dla ciebie takiego, czego jak nie byłam w stanie zrobić? Dlaczego nie powiedziałeś mi, co ci się w moim postępowaniu nie podoba? Przecież mogłabym to zmienić. Co było we mnie złego, Russell, co? Odsunęłam katalog i zabrałam się do otwierania koperty. Kiedy przekonałam się, że jest to rachunek od Spiegla, odrzuciłam ją na bok i wstałam. Muzyka. Oto czego mi teraz potrzeba. Włączyłam radio. Lisa Stansfield śpiewała: „Objechałem cały świat i nigdzie nie znalazłem swojej ukochanej". Nie miałam nastroju słuchać teraz tej muzyki, włączyłam więc kasetę. Prince wykonywał Thieves in the Tempie. Do diabła, tylko nie to. Nie dziś wieczór. Zamieniłam ją na Paulę Abdul. Szłam właśnie do sypialni, aby zdjąć z siebie biurowe ciuchy, kiedy zadzwonił telefon. — Halo — odezwałam się w słuchawkę. — Halo — usłyszałam głos, wyraźnie z komputera. — Przeprowa- dzamy ankietę... — odłożyłam słuchawkę. Za chwilę telefon odezwał się ponownie. — Tak — odezwałam się, przekonana, że to znowu komputer, ale pomyliłam się. Była to moja ulubienica, ścierwo z agencji ściągającej raty za pożyczkę. — Cześć, Carol — pozdrowiłam ją. 16 — Czekając na miłość 241 — Robin, przypominam ci, że nie uiściłaś w tym miesiącu twojej raty — Wiem o tym. — Dlaczego jej nie zapłaciłaś? — Bo nie mam pieniędzy. — A kiedy spodziewasz się je mieć? — W następnym miesiącu. — Którego dnia? — Nie wiem jeszcze. Ale powtarzam, w następnym miesiącu. — Potrzebna mi dokładna data. — To ją sobie ustal. — Robin — westchnęła. — Co takiego? — Wiesz, jak długo to już trwa? — Mnie to mówisz? — Nie masz już dość moich telefonów? — Nie. Uwielbiam, kiedy do mnie dzwonisz i żądasz pieniędzy, któ- rych nie mam. Naprawdę. — Dlaczego nie kontrolujesz swoich wydatków, nie byłabyś wówczas narażona na moje telefony. — Czy nie słyszałaś, co ci mówiłam? Nie mam pieniędzy. — Robin, stać cię na luksusowy samochód, a nie stać cię na spłacenie tysiąca stu dolarów kredytu, co jest twoim obowiązkiem? — Mój samochód to moja sprawa. — Niestety, nie tylko twoja. Moja też. I to jak jeszcze. Twoim obo- wiązkiem, Robin, jest przede wszystkim spłacić zaciągnięty dług. — Słuchaj, mój ojciec jest chory na alzheimera i muszę wynająć mu pielęgniarkę; to jest dla mnie znacznie ważniejsze niż twoja głupia pożyczka. — Bardzo mi przykro, że masz kłopoty z ojcem, Robin, ale kto będzie następny? Matka? Jaką ciężką chorobę wymyślisz dla matki? — Radzę ci, hamuj swój język. — To raczej ty hamuj. Masz kartę kredytową Visa; nie możesz z niej skorzystać i raz na zawsze załatwić sprawę? — Ty chyba jesteś głucha, Carol? — Słuchaj, Robin, mam już tego dość. Mój klient też ma tego dość. Albo podasz mi datę, kiedy zapłacisz ratę, albo będę zmuszona przekazać sprawę naszym prawnikom. — Odpowiada ci piętnasty? — Życzę ci przyjemnego wieczoru, Robin. Rzuciłam słuchawkę. — Ścierwo. 242 Kiedy już rozebrałam się i odwiesiłam ubranie do szafy, stanęłam, nie wiedząc, co ze sobą począć, zdenerwowana, znużona, nieszczęśliwa. Dlaczego zadzwonił i powiedział mTtakie świństwo. Żonaty? A ja nie jestem dobra? Nie jestem dostatecznie ładna? Nie jestem dostatecznie wrażliwa i inteligentna? Nie byłam' dość dobra w łóżku? Co ci we mnie nie odpowiadało? Dlaczego nie chciałeś się ze mną ożenić, Russell? Dlaczego? Włożyłam stare leginsy i luźny T-shirt i wróciłam do saloniku. Wyłą- czyłam Paulę i nastawiłam telewizję. Świetnie: właśnie nadawali Cheers. Obejrzałam. Potem obejrzałam coś jeszcze, ale już nie pamiętam, co to było. Poszłam do kuchni, nalałam sobie kieliszek wina i wychyliłam go duszkiem. Następnie udałam się do łazienki i spojrzałam w lustro. Twarz miałam opuchniętą, oczy szkliste i drżące usta. Każda cząsteczka mego ciała dygotała z bólu. Mimo wysiłków nie potrafiłam się opanować i znowu zaczęłam płakać. Co można zrobić innego, kiedy człowiek czuje się tak skopany? Co zrobić, aby przekonać siebie, że masz to w nosie? Co masz powiedzieć swemu sercu, aby przestało boleć? Co? Usiadłam na toalecie. Opuściła mnie wszelka energia. Głowę miałam lekką jak piórko. Miałam wrażenie, że nie istnieję. Za chwilę poczułam takie wyczerpanie, taką ociężałość, że nie byłam w stanie się podnieść. Tak się nie robi, myślałam. Nie podnosi się słuchawki telefonu i nie rzuca się we mnie gównem. Czy uważał, że spłynie to po mnie jak woda po kaczce? Żonaty. Zaczęłam się śmiać. Nie pozostało mi już nic innego. Podniosłam się w końcu. Znowu poszłam do kuchni i nalałam sobie kolejny kieliszek wina. Otworzyłam jeden z katalogów; wykręciłam bez- płatny numer Sekretów Wiktorii. Kiedy głos w słuchawce zapytał mnie, co chcę zamówić, uświadomiłam sobie, że nie wiem. Odłożyłam słuchawkę. Michael. Powinnam zadzwonić do Michaela. Wykręciłam jego numer. Telefon odebrała kobieta. Byłam przekonana, że się pomyliłam, więc zadzwoniłam jeszcze raz. Odezwał się ten sam kobiecy głos. — Czy to jest mieszkanie pana Michaela Davenporta? — zapytałam. — Tak jest. Kto mówi? — Robin. — Jaka Robin? — Robin Stokes. — Michaela nie ma w tej chwili w domu; jak tylko wróci, przekażę mu, że pani dzwoniła. — Czy może pani określić, kiedy go będzie można zastać? — Około dziesiątej. — Dziękuję. 243 n- la sz :h r. je ie i, z c a — Do widzenia. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Wiedziałam na pewno, że Michael nie mieszka z żadną przyjaciółką. Musiała to być jego krewna Rozmawiała ze mną przyjaźnie. Może to jego siostra albo jakaś kuzynka? Kto wie? Co to ma zresztą za znaczenie? Savannah nie mogła uwierzyć w postępek Russella. Bernadine oświad- czyła, że Russell jest marną kreaturą i że może teraz wreszcie wybiję g0 sobie z głowy. Gloria stwierdziła, że nic, cokolwiek zrobi Russell, nie jest w stanie ją zaskoczyć. Chciały mnie zabrać na obiad, aby poprawić mi humor, ale nie byłam w nastroju do rozmowy. Michael nie odezwał się, chociaż minęły już dwa dni od mojego telefonu. Ta kobieta chyba nie była jego krewną. Pewnie nie przekazała mu wiadomości. W biurze też go nie było, wobec czego postanowiłam zadzwonić do niego jeszcze raz. Tym razem zastałam go. — Michael? — Jak się masz, Robin? Już myślałem, że zapadłaś się pod ziemię. — Czy przekazano ci wiadomość, że do ciebie telefonowałam? — Prawdę mówiąc, nie. — Kim jest ta kobieta, która przyjmuje telefony w twoim imieniu? — Ach, to Giną, moja stara przyjaciółka. Chwilowo mieszka u mnie, ponieważ jest w trakcie zmiany miejsca zamieszkania, ale to długa historia. Staram się jej pomóc, aby jakoś stanęła na nogi. — A więc ona mieszka u ciebie? — Chwilowo; jest moją przyjaciółką, Robin. — A gdzie ona śpi? — Twoje pytanie mnie zdumiewa, Robin. Czyżbyś była zazdrosna? — Nie jestem zazdrosna. O co lub o kogo miałałabym być zazdrosna? — No właśnie. — Jak długo ona będzie u ciebie mieszkać? — Chyba do końca miesiąca. — Do końca miesiąca! — Spokojnie, Robin. Doprawdy wbijasz mnie w dumę. — Słyszałam, jak się śmieje. — Nie mam zamiaru wbijać cię w dumę. Zdawało mi się, że chciałeś się ze mną zobaczyć. — To prawda. — Mimo iż mieszkasz z inną kobietą? — Ona śpi w gościnnym pokoju, jeśli to ma dla ciebie jakieś znaczenie. — To żadna przeszkoda. Ani dla kobiet, ani dla mężczyzn. 244 — Posłuchaj, Robin. Chodź ze mną w piątek na kolację, to ci wszys- tko wyjaśnię. tf;/ — O której? — Odpowiada ci siódma? — Może być. — Przyjadę do ciebie o siódmej. — W jego głosie brzmiało wyraźne rozbawienie. Nie wiem dlaczego zgodziłam się na kolację, na którą nie miałam ochoty. Może dlatego że trzeba było jakoś zabić wolny czas, urozmaicić w jakiś sposób codzienną monotonię. Robić coś, co pomogłoby mi zapo- mnieć o wstrętnym postępku Russella. W piątek o siódmej czekałam na Michaela przerzucając ostatni katalog Spiegla. Do wpół do ósmej zdążyłam zagiąć rogi przynajmniej ośmiu stron, na których były seksowne biustonosze i majteczki oraz przezroczys- ta szyfonowa nocna koszula, którą już oczami wyobraźni widziałam na sobie. Gdy zegar wskazał siódmą czterdzieści pięć, podniosłam słuchawkę i zamówiłam z tych stronic wszystko jak leci. Zamówiłam to na kartę American Express mojej firmy wiedząc dobrze, że nie stać mnie na żadną sztukę tej bielizny. Około ósmej zaczęła mnie ogarniać złość. Czyżby połamał sobie palce? Nie może zadzwonić i powiedzieć, że się spóźni? Wykręciłam jego numer. Znowu odezwał się kobiecy głos. — Tu Robin. Czy jest Michael? — Owszem — odparła. To nie do wiary. Michael podszedł do telefonu. — Co jest? — zapytałam. — Jak to co? — odparł zdziwiony. — Już ósma. — Wiem, Robin. Co się stało? Czemu jesteś taka zła? — Podobno miałeś być u mnie o siódmej. — O, cholera! Wiedziałem, że czegoś zapomniałem. Przepraszam, Robin, bardzo cię przepraszam. Byłem ostatnio tak zawalony pracą, że mi to zupełnie wypadło z głowy. Czy możemy to przełożyć na inny termin? — Na inny termin? Czy to znaczy, że dzisiaj się nie spotkamy? — Właśnie jem kolację. — Z tą jak jej tam? — Ma na imię Giną. — Nieważne. — Posłuchaj, Robin. Ona zadała sobie trud i przygotowała tę kolację. Byłoby niegrzecznie z mojej strony wstać teraz i zostawić ją. Rozumiesz to, prawda? — Tak, rozumiem. Ale może mi wobec tego powiesz, co ja mam 245 n- na isz ich or. yje nie ;ąd, •raz ąjąc ąda ohn lił. v pa- może lsacyj- dła do zrobić z resztą wieczoru. Ty masz problem z głowy; jesz sobie kolan'* swoją przyjaciółką. J? 2e — Powiedziałem, że ci to zrekompensuję. Czego jeszcze oczekuje^? — Nie mówmy już o tym, Michael. • — Odpowiada ci koniec przyszłego tygodnia? — Koniec przyszłego tygodnia? — W poniedziałek jadę do Los Angeles na dwa dni, a potem czekać mnie tysiące spotkań z klientami. Do czwartku jestem bardzo zaiett Może być piątek? JC y- — Życzę ci dobrego apetytu — pożegnałam go. — Do zobaczenia w piątek. w Odłożyłam słuchawkę; nie chciało mi się wierzyć, że jestem zazdrosna o tę kobietę. Widocznie jestem w stanie wielkiej desperacji, bo moja reakcja była niespodzianką dla mnie samej. Ale następny tydzień to następny tydzień. A co począć z dzisiejszym wieczorem? Potrzebny mi był ktoś na dzisiejszą noc. Troy odebrał telefon, zanim w moim mózgu zaświtała myśl abv do niego zadzwonić. — Robin — przywitał mnie. — To miło z twojej strony, że się ode- zwałaś. Myślę o tobie od tygodni. Co słychać? — Co robisz? — zapytałam. — Oglądam mecz baseballowy. Brutalna walka. Dlaczego pytasz? — Może chcesz obejrzeć go u mnie? — Już jadę. II ZABIĆ CZAS Bernadine nie mogła znieść samotności w swoim ogromnym domu. Marzyła o ciszy i spokoju, ale kiedy wróciła z pracy, wydawało jej się, że jest w grobowcu. To było coś więcej niż pustka. Dom jest stworzony dla dzieci i ja jestem stworzona dla nich. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, kiedy przebywały u Johna. Samotne weekendy nie były dla niej prob- lemem, ale teraz, w czasie letnich wakacji dzieci wyjechały na całe cztery tygodnie. Nie pamiętała, kiedy to ostatni raz była tak długo sama i kiedy to ostatni raz miała tyle czasu dla siebie. Usiłowała sobie przypomnieć, co robiła, zanim wyszła za mąż i urodziła dzieci. Ale w głowie miała pustkę. Poza tym Herbert. Jaki z niego w rezultacie okazał się dupek. Dzwoni do niej po dwa, trzy razy dziennie i każe jej się spowiadać, jak spędza wolny czas. Działa jej na nerwy. Zwróciła mu uwagę, że powinien się raczej interesować tym, co robi w wolnych chwilach jego żona, a nie ona. Jedyną korzyścią, jaką Bernadine odniosła z tej znajomości, było odzyskanie wiary w swoje możliwości jako obiektu męskiego pożądania. Przekonała się, że potrafi przyciągnąć uwagę mężczyzny i wydrzeć z jego gardła krzyk rozkoszy. Po dwóch tygodniach zażyłości Herbert wyznał jej miłość. Bernadine wielce to rozśmieszyło. Uśmiechała się z rozbawieniem i spoglą- dała na siedzącego na parapecie za oknem kardynała, podczas gdy jej ręce i nogi oplatały ciało Herberta. On gotów był dla niej uczynić wszystko, czego zażąda, ale ona nie dała się skłonić, aby wziąć do ust jego penis. — Niech ci to robi żona — oświadczyła stanowczo. — Lub ktokol- wiek inny. — I Herbert przestał nalegać. — Ale ja cię kocham — powtórzył znów w ubiegłym tygodniu, kiedy Bernadine zaproponowała, żeby na jakiś czas przestali się widywać. — Ty mnie nie kochasz, Herbercie; ty po prostu lubisz nowość. 247 Oczywiście zaprzeczył i przekonywał ją, że ma już dość swojej żonv i że jak tylko syn skończy szkołę średnią — za dwa lata — odejdzie od niej. — Słuchaj, Herbercie — tłumaczyła mu — przeżyliśmy wspólnie wiele przyjemnych chwil, ale ja cię nie kocham. A nawet gdybym cię kochała nie wyszłabym za ciebie. ' Ale Herbert jej nie wierzył. Bernadine uważała, że popełnia błąd powszechny również wśród kobiet: myli seks z miłością. — Dlaczego nie? — dopytywał się. — Po pierwsze — odparła — oszukujesz żonę, a to znaczy, że oszu- kiwałbyś także mnie. Oczywiście Herbert twierdził, że to zupełnie co innego. Ją kocha, a do żony nie żywi już żadnych uczuć. — A po drugie — ciągnęła — nie mam zamiaru w ogóle wychodzić za mąż. Koniec. Kropka. Herbert jednak nie był przekonany. Bernadine była zdania, że przeżyli oboje przygodę i nie ma podstaw do żadnych pretensji. Dla niej liczyło się tylko to, co Herbert ma między nogami. Ale on widocznie uważał, że daje jej coś ponad to. Sądził, zdaje się, iż jest w nim zakochana do szaleństwa. Nie wiedział, że Bernadine chodziło głównie o to, aby mieć do kogo zadzwonić, gdy zechce naoliwić swoje tryby. Traktowała go instrumentalnie. Cóż z tego? Mężczyźni od wieków tak traktują kobiety, myślała. Wykorzystują nas. Ale Herbert nie był facetem, którego łatwo można spławić. Wiedział, że dzieci wyjechały. I dzwonił raz po raz. Bernadine nie miała ochoty na rozmowę, a poza tym chciała się zabezpieczyć, na wypadek gdyby jej silna wola zaczęła słabnąć; uruchomiła więc automatyczną sekretarkę w domu, a w pracy nie odbierała jego telefonów. Siedziała na kanapie przeglądając Essence. Zabrało jej to trzydzieści pięć minut. Była rada, kiedy uczuła potrzebę udania się do łazienki, ponieważ zmusiło ją to do wstania z miejsca. W łazience zauważyła, że umywalka zachlapana jest pastą do zębów, wyjęła więc fantastik i zaczęła ją szorować. Zanim się obejrzała, wyczyściła wszystkie lustra, wannę, kabinę prysznicu i sedes. I wcale nie czuła zmęczenia. Rozpierała ją energia, z którą nie wiedziała co zrobić. Kiedy ujrzała ślady rąk na ścianie, zaczęła się poważnie zastanawiać, czy nie pomalować jej na nowo, ale sklep z farbami był już zamknięty. Bernadine byłaby teraz niemal rada, gdyby miała przy sobie Champa, ich ostatniego psa, który podobnie jak osiem czy dziewięć domowych ulubieńców — chomików, królików, szczurów, kotów i czterech jaszczu- rek — nie zagrzał u nich długo miejsca. Był to rottweiler. Bernadine 248 zwróciła Johnowi uwagę, że dzieci chcą mieć psa, a nie niedźwiedzia, i że Champ nie jest dla nich odpowiediuWzwierzęciem. — Ależ, Bernadine — protestował John — to nie są psy agresywne. Są duże, ale charakter mają łagodniejszy niż spaniele. Przekonasz się. Champ, kiedy miał zaledwie cztery miesiące, ważył prawie dwadzieścia kilogramów i ugryzł Johna juniora „szczenięcymi" mlecznymi zębami. Onika, kiedy usiłował ją polizać, biła go piąstkami. Nie lubili się. Byli 0 siebie zazdrośni. Gdy Champ widział, że Bernadine robi coś w pokoju Oniki — czyta jej, maluje z nią czy pomaga jej sprzątać — rzucał się na parapet od zewnątrz i drapał w okno pazurami. I szczekał. Szczekał. Szczekał. Doszło do tego, że John junior przestał go karmić, ponieważ Champ ciągle na niego skakał i powalał go na ziemię pomimo odbytej tresury w specjalnej szkole. Gdy miał osiem miesięcy, Champ ważył prawie czterdzieści kilo. Kochał Bernadine. To ona karmiła go zalecanym przez weterynarzy specjalnym pokarmem, to ona wyprowadzała go na spacer, drapała za uszami i pod brodą. Champ nienawidził chodzić na smyczy. Pewnego dnia, kiedy, jak zwykle podczas spaceru, puściła go, aby się wyhasał, nie dał się ponownie wziąć na smycz. — Champ, do nogi! — zawołała Bernadine. Champ jednak nie słuchał. — Champ, do nogi! — powtórzyła, tym razem już bardziej stanowczo. Champ nadal udawał, że nie słyszy; wbiegał na obcy teren, sikał na drzewa, tratował kwiaty w ogródkach. Bernadine oparła ręce na biodrach i krzyknęła głośno: — Champ, powie- działam do nogi! — Tym razem przysiadł na chodniku i zaczął rozglądać się wokół ze znudzoną miną. Nie ruszył się z miejsca. Kiedy podeszła 1 sięgnęła ręką do obroży, Champ błyskawicznie obrócił pysk z wyraźnym zamiarem złapania jej zębami. Ale Bernadine równie szybko wtłoczyła mu pięść głęboko w paszczę, złapała za obrożę, założyła smycz i klepnąw- szy po głowie powiedziała: — Niedobry pies. — W powrotnej drodze Champ szedł już posłusznie przy nodze. Kiedy podeszli pod drzwi garażu i Bernadine nakazała mu siad, Champ wykonał polecenie. — Co ty sobie myślisz?! — skarciła go. — Chciałeś mnie ugryźć. — Champ zrobił zawstydzoną minę i polizał jej rękę, jakby chciał przeprosić. — Masz się go pozbyć — oświadczyła Johnowi. — Wybieraj, albo ja i dzieci, albo pies. — Nie bądź śmieszna. Tym razem Bernadine nie czekała. Minęło trzy dni, zanim John za- uważył, że Champa nie ma w domu. Zrobił wściekłą awanturę, bo to zwierzę kosztowało go tysiąc dwieście dolarów. Ale dzieci cieszyły się. Cieszyły się swoją nową maskotką — świnką morską, która w ciągu trzech tygodni zdechła z przejedzenia. 249 c a n i- lo Bernadine stanęła w drzwiach pokoju Oniki. Sprzątaczka zaścieliła jej łóżeczko. Usiadła na nim i przeciągnęła ręką po postaciach z disneyow- skich bajek. Onika była jak chomik — ściągała wszystko do siebie i nje pozwalała nic wyrzucać. W rogu stał mały stoliczek z krzesełkami. ]sja każdym krzesełeczku siedziało wypchane zwierzątko. Każde miało przed sobą malutki plastikowy talerzyk ze sztucznym jedzeniem. Na komodzie wznosił się wielki drewniany dom dla lalek wyposażony w miniaturowe mebelki. Tuż obok — piecyk, umywalka oraz mały biały odkurzacz. Ubrania jej lalek leżały w plastikowych koszyczkach. W pokoju panował porządek. I Onika zawsze wiedziała, gdzie co leży. Ogłosiła się rodzinną artystką. Wszystko wokół obwieszone było jej rysunkami; ściany, biurecz- ko, drzwi od pokoju i od łazienki. Pod biurkiem stała wielka zielona puszka pełna ołówków i flamastrów. Jej sztalugi i pudła z farbami znaj- dowały się w garażu. Lalki Oniki siedziały rzędem w nogach łóżka. Bernadine wzięła jedną z nich do ręki. Wszystkie oprócz jednej były czarne. Tym wyjątkiem była Barbie. Pierwsza lalka, jaką Bernadine kupiła Onice, była czarna. Dawno zapowiedziała córce, że nie będzie jej kupować żadnych jasnowłosych niebieskookich lalek, toteż Onika rosła w przekonaniu, że Barbie ustano- wiła kryterium piękności. Ale podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia Onika zwróciła się do matki z błagalną prośbą, aby kupiła jej Barbie, ponieważ wszystkie jej przyjaciółki miały przynajmniej po jednej. Bar- nadine poddała się. Wzięła teraz do ręki maleńki grzebień i szczoteczkę, którymi Onika czesała włosy swoich lalek, a czasami również i własne. Była zadowolona, że przed wyjazdem zabrała dziewczynkę do Oasis i kazała Cindy zapleść jej francuski warkocz. Wstała, zamknęła drzwi i właśnie miała zamiar przejść do pokoju Johna juniora, kiedy zadzwonił telefon. Wysłuchała nagrania. Była to pomyłka. Pokój Johna juniora znajdował się na wprost pokoju Oniki. Sprzątaczka zapowiedziała, że nie będzie więcej sprzątać z podłogi żadnych zabawek, i dotrzymała słowa. Od lat szalał na punkcie gry Nintendo i miał ich chyba ze dwadzieścia. Bernadine zdawała sobie sprawę, że kupuje mu za dużo tych gier, ale jego zachowanie ostatnio poprawiło się, a i stopnie przynosił lepsze. W nagrodę prosił tylko o kolejną grę Nin- tendo. Wszędzie było ich pełno, jak również miniaturowych samochodzi- ków, żółwi Ninja oraz zielonych, purpurowych i pomarańczowych ludzi- ków. Po podłodze walały się także fragmenty układanek. Uwielbiał je — w niecałą godzinę potrafił ułożyć dwustuelementową. Bernadine nie mogła się nadziwić jego bystrości. Często zasiadała obok niego, usiłując mu pomóc, ale nieodmiennie kończyło się to dla niej bólem głowy. Pozbierała starannie wszystkie zabawki i powkładała je do plastiko- 250 wych pojemniczków znajdujących gię pod jego łóżkiem. Potem obrzuciła pokój uważnym spojrzeniem. Nie ^iała już tu nic więcej do roboty. Poszła do salonu, a potem do kuchni, aby włożyć do kuchenki mikrofalowej kupiony gotowy obiad. Ponownie zasiadła na kanapie. Samotność do- prowadzała ją niemal do obłędu. Ileż to razy modliła się o chwilę spokoju? 0 to, aby przynajmniej przez jeden dzień nie słyszeć słowa: mamusiu. W tej chwili miała tej swobody do woli. Nigdy nie przypuszczała, że da jej ona tak mało zadowolenia. Czuła się teraz nie tylko samotna, ale 1 niepotrzebna. Mogła jeść, kiedy i na co miała ochotę, ale zadowalała się daniami z El Pollo Loco, Jackiem z Pudełka, a nawet hamburgerami od McDonalda — chociaż zapychacze ją mierziły. Mogła chodzić, dokąd tylko dusza zapragnie, ale nigdzie jej nie ciągnęło, chyba że do kina. Ale jak często można chodzić do kina? W ostatnich tygodniach nie opuściły z Savannah ani jednego filmu, który wart byłby obejrzenia. Nie mogły się doczekać następnego tygodnia, kiedy na ekrany wejdzie Mo' Better Blues Spike'a Lee. I Robin. Mało z niej było teraz pociechy, ponieważ wiadomość, że Russell jest żonaty, odebrała jej cały humor. Bernadine dziwiła się, dlaczego Robin tak to zaskoczyło. Dla nikogo oprócz niej nie było tajemnicą, że to kawał łajdaka. Nie mówiąc już o Glorii. Z przyjem- nością zaaplikowałaby tej kobiecie jakieś pastylki pobudzające, bo jedyne, co ją obchodziło, to jej zakład fryzjerski i ten siedemnastoletni mąż, jak nazywała swego syna. Kuchenka wyłączyła się, dając znać krótkim sygnałem, że jej nisko- kaloryczny obiad jest gotów. Nie mogła już patrzeć w tym tygodniu na smażone hamburgery. Wzięła do ręki nóż i widelec i usiadła przy długim pustym stole. Cisza dzwoniła jej w uszach. Nie mogła jej znieść. Usiłowała ukroić kawałek kurczaka, ale zabrakło jej siły, bo nagle dostała napadu płaczu. Nóż i widelec wypadły jej z rąk. Usłyszała, jak z brzękiem padają na wyłożoną płytkami podłogę. Nie przewidywała, że tak potoczy się jej życie, że zostanie w tym domu sama, bez męża, a teraz nawet i bez dzieci. Nie przewidywała, że będzie musiała się rozwieść, ponieważ jej mąż postanowił przekroczyć zaklętą białą linię. Nie miała w planach harować całymi dniami dla białych pracodawców i pomagać im się dorabiać, a następnie wracać do domu zatłoczonymi ulicami, denerwując się, czy zdąży odebrać przed szóstą dzieci ze świetlicy oraz czy rata za dom została uiszczona na czas. Nie planowała uwodzić cudzego męża, ponieważ jej własny od niej odszedł. Nie przypuszczała, że znajdzie się w podobnej sytuacji. Ale się znalazła. Otarła oczy serwetką. Nie chciała dłużej roz- tkliwiać się nad sobą. I teraz pochłonęła cały obiad z takim apetytem, jakby była wygłodniałym dzieckiem z sierocińca. Może dobrze byłoby coś poczytać, pomyślała, ale żadna książka nie 251 l- ia sz ;h q lie id, raz j.da )hn ił. pa- aoże lacyj- ta do 303 interesowała ją w tej chwili. A może zrobić sobie manikiur? Nie radziła sobie jednak z nim za dobrze. A może zadzwonić do kogoś, na przykład do Savannah, pomyślała. Ale przecież rozmawiała już z nią dzisiaj. Robin nie wchodziła w rachubę, miała dosyć słuchania jej bezustannych jęków Gdyby Bernadine jeszcze raz przyszło usłyszeć imię Russelła, dostałaby furii. I Michaela również. Która to może być godzina? Spojrzała na zega- rek. Było dwadzieścia po siódmej; Gloria o tej porze zazwyczaj oglądała jakiś ważny dla niej program w telewizji. Nie zamierzała jej przeszkadzać. Bernadine wzięła papierosy i zapalniczkę, wstała, otworzyła francuskie drzwi i wyszła na powietrze. Było ciepło, ale wiał lekki wiaterek. Popa- trzyła na wodę basenu i zaczęła liczyć zmarszczki na jej powierzchni; minęła chwila, zanim zorientowała się, co robi. Spojrzała w kierunku pustyni. Miała wrażenie, jakby drzewa jadłoszyna ruszyły w jej kierunku, ale zatrzymały się w drodze. Grzbiet Superstition Mountains przypominał leżącą na plecach nagą kobietę. Poszarpane wierzchołki góry dominowały na purpuroworóżowym horyzoncie, ale krawędź pomarańczowej kuli słońca wisiała jeszcze nad widnokręgiem. Bernadine zapaliła papierosa i wyciągnęła się na leżaku. Leżała, dopóki nie zapadła ciemność. — Już po wszystkim — wykrzyknęła Bernadine do słuchawki. — Co takiego? — spytała Savannah. — Dostałam rozwód! — Chwileczkę. Wydawało mi się, że mówiłaś, że macie się jeszcze raz spotkać w sądzie dla osiągnięcia ugody. — To jest w dalszym ciągu aktualne, ale adwokat Johna zwrócił się do sądu z wnioskiem o rozdzielenie spraw rozwodu i podziału mająt- ku — i uzyskał zgodę. O mało się nie posikam ze szczęścia. — Nigdy przedtem nie słyszałam o podobnym rozwiązaniu. — Ja też nie, ale jestem zadowolona, że przynajmniej tę część sprawy mam już za sobą. Chciałabym cię zaprosić na drinka, kolację czy coś w tym rodzaju. Muszę to jakoś uczcić. Jestem wolną kobietą, dziewczyno. — Z wielką przyjemnością, Bernie, ale szkopuł w tym, że właśnie przyleciał mój przyjaciel Kenneth. — Znowu jest w Phoenix? — Tak. Zdziwił mnie. Twierdzi, że chce kupić nowy sprzęt optomet- ryczny. — Do licha. To zakrawa na coś poważniejszego. — Ale nie jest. — Mimo to koniecznie muszę jakoś uczcić to wydarzenie. Muszę. Jedno wiem na pewno, nie mogę dzisiejszego wieczoru spędzić w domu. 252 — Dzwoniłaś do Robin? — Jeszcze nie. Ona nadal przeżyw^ tę sprawę z Russellem. Poza tym na dziś wieczór potrzebuję innego towarzystwa. W każdym razie baw się dobrze i nie przejmuj się zanadto.» — Wcale się nie przejmuję. Najwyżej zrobię to, co ty z Herbertem, prześpię się z nim i odeślę go do domu, do żony. — Dlaczego tak mówisz? — Ponieważ jest żonaty. — No i co z tego? — Nie mogę się wiązać z kimś, kto jest żonaty. — Ale będziesz się z nim widywać, gdy przyjedzie do Phoenix? — Wygląda na to, że nie mam wyboru. — Kiedy ostatni raz spałaś z mężczyzną, Savannah? — W kwietniu. Kiedy tu był ostatni raz. — Psiakość. Teraz mamy lipiec. — Wiem, i to mnie przeraża. — Co cię przeraża? — Mówiłam ci, jak bardzo kiedyś kochałam tego człowieka, Bernie. — Tym lepiej. Idź na całość. — Ostatnim razem poszłam na całość i tylko sobie przysporzyłam problemów. — I co z tego? Wrócił przecież, prawda? — Tak. — Czy nie powiedział ci, że zamierza się rozwieść? — Owszem, ale się nie rozwiódł. — Jak widzisz po moim doświadczeniu, to nie odbywa się tak jak w wyliczance, raz, dwa, trzy. To trwa. — Zdaję sobie sprawę, ale nie wiem, jakie są jego plany. — Poczekaj jakiś czas, a dowiesz się. Ale przynajmniej dobry z niego kochanek, prawda? — O, tak! — Więc korzystaj z okazji. Na twoim miejscu nie miałabym wyrzutów sumienia. Na jak długo przyjechał? — Na dwa dni. — Nie żałuj więc sobie przez ten czas. Ma ci to wystarczyć do na- stępnego razu. — Puszczam to na żywioł. Bardzo żałuję, że nie mogę ci dzisiaj dotrzymać towarzystwa. Ale uczcimy to zaraz po jego wyjeździe. — Do zobaczenia, dziewczyno. Wyłączam się. Zadzwoniła następnie do Robin, ale nie było jej w domu. Bernadine była nawet rada. Potem dla porządku zadzwoniła do Glorii, ale Tarik 253 c a n a- że yj- do 503 wyjaśnił jej, że Gloria jest na posiedzeniu zarządu Akcji Czarnych Kobiet i nie wróci przed dziewiątą. Była szósta czterdzieści pięć. Bernadine odczuwała przemożną potrzebę wyjścia z domu. I to zaraz. Ale dokąd tu się udać, zastanawiała się. Większość sympatycznych miejsc, gdzie kiedyś bywali z Johnem, nie istniała już, co było typowe dla Phoenix. Żaden nowy lokal, który miał wzięcie u czarnych, nie mógł utrzymać się dłużej niż kilka miesięcy. Na jego miejsce powstawał nowy, ale i ten wkrótce dzielił los tamtego. Jednakże Bernadine było dzisiaj obojętne, w jakim środowisku się znajdzie. Zależało jej, aby wyjść z domu, a gdzie, to już było bez znaczenia. Wzięła prysznic, umalowała się i ubrała. Postanowiła włożyć na tę okazję jedwabne niebieskie spodnium i różową bluzkę. Kiedy jednak spojrzała w lustro, nie spodobało jej się własne odbicie. Gorączkowo zaczęła przerzucać garderobę w poszukiwaniu czegoś stosowniejszego. Wybrała w końcu białą lnianą sukienkę bez rękawów, głęboko wyciętą pod szyją. Prezentowała się w niej świetnie. Ostatecznie wylądowała w barze przy Scottsdale Princess, lokalu z widokiem na niewidoczne w tej chwili w ciemnościach pole golfowe. Właściwie zamierzała wybrać inną restaurację, ale ta była w pobliżu jej domu. Usiadła przy stoliku pod oknem i rozejrzała się wokół. W lokalu przebywali sami starsi ludzie. Siwe lub białe włosy kobiet spiętrzone były w kunsztowne fryzury na czubku głowy. Bernadine od sylwestra nie miała okazji oglądać takiej kolekcji sztucznych diamentów i innej biżuterii. Może potem idą jeszcze gdzie indziej, myślała pociągając przez słomkę truskaw- kowe daiąuiri. Podszedł kelner. Zamówiła żeberka, pieczony kartofel z kwaśną śmietaną oraz fasolkę szparagową z migdałami, chociaż wcale nie chciało jej się jeść. Zamieszała słomką bitą śmietankę. Naraz zrobiło jej się głupio. Przecież nie ma czego świętować. Co chciała udowodnić przychodząc tutaj? Nikt na nią nie zwracał uwagi. Nikt tutaj nie wiedział, że dziś dostała rozwód, więc jaki to wszystko ma sens? Kiedy kelner spojrzał w jej stronę, skinęła na niego. Zapytała, czy może odwołać zamówienie. Odparł, że sprawdzi. Wrócił za chwilę przepraszając, że niestety, jest już za późno. Bernadine odrzekła, że nic nie szkodzi, i ure- gulowała przedstawiony rachunek. Nadal nie miała ochoty wracać do domu. Nie bardzo wiedziała, co dalej robić, więc na razie zjechała w dół od góry Camelback, docierając aż do Dwudziestej Czwartej Ulicy. Kiedy ujrzała różową od świateł europejską sylwetkę hotelu Ritz-Carlton, wjechała na parking. — Czy pani jest naszym gościem? — zapytał ją dozorca parkingu. — Zaraz się dowiem — odparła wysiadając. 254 — Na pewno są wolne pokoje — zapewnił ją. — Teraz jest u nas martwy sezon. »,;/ Po chwili Bernadine stała w oknie luksusowego apartamentu na siód- mym piętrze i spoglądała na rozciągającą się przed jej oczami panoramę miasta. W pokoju było pełno antyków. Zasłony, narzuta na łóżku i pościel były w różnych odcieniach błękitu, chociaż miały odmienne wzory. To było piękne. Nawet bardziej niż piękne, pomyślała Bernadine. Wzięła mały kluczyk i otworzyła barek. Zawierał różne smakołyki, między innymi małe buteleczki alkoholu i kalifornijskich win, ale ona postanowiła zejść na dół do baru i tam wypić sobie drinka. Było jeszcze za wcześnie, aby iść spać, a skoro się już tutaj znalazła, nie miała ochoty siedzieć samotnie w pokoju. Znalazła wolne miejsce przy barze, który mieścił się w przyciemnionej, bogato zdobionej sali. Muzyk przy fortepianie grał jakieś klasyczne kawał- ki, ale Bernadine wolałaby dzisiaj inną muzykę. Nie mogła jednak nie słuchać. Zamówiła jeszcze jedno truskawkowe daiąuiri i rozejrzała się wokół. Znowu sami biali. — Czy to miejsce jest wolne? Bernadine odwróciła się; ze zdziwieniem ujrzała za swymi plecami wysokiego, przystojnego czarnego, mniej więcej w jej wieku, w ciemnym garniturze. — Tak, wolne — odparła. Krępowało ją, że siedzi przy barze sama, bez towarzystwa. Nie chciała, aby on lub ktoś inny pomyślał, że jest to dla niej chleb powszedni. Miała nadzieję, że nie będzie się do niej odzywał. Nie czuła się w nastroju wysłuchiwać cudzych zwierzeń ani prowadzić sztucznej konwersacji z nie- znajomym — mimo jego atrakcyjnej powierzchowności. Starała się przy- zwyczaić do myśli, że nie jest już mężatką. Potrwa to z pewnością dłużej niż ten dzisiejszy wieczór. — Nazywam się James Wheeler. Jak się pani miewa? — Dobrze, dziękuję panu. — Czy ma pani jakieś imię? — Bernadine Harris — odparła w odpowiedzi, nie podnosząc oczu znad szklanki. Wyciągnął do niej rękę, podała więc swoją, a kiedy ją uścisnął, poczuła, że ta ręka jest nie tylko silna, ale i gorąca. Ciepło jego dłoni przeniknęło wprost do jej, przebiegło wzdłuż ramienia, dotarło do głowy, a potem ogarnęło całe ciało. Bernadine nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nigdy przedtem nie doznała podobnego uczucia. Puścił jej rękę. Doleciał ją zapach słodki i cierpki, jakby metaliczny, a jednak kojący. To był jego zapach. 255 1- .sz ch or. nie >raz ając tąda John śnił. w pa- może — Skąd pani pochodzi? — zapytał. — Kto, ja? Uśmiechnął się do niej. Bernadine zauważyła z ulgą, że miał obrączkę na palcu lewej ręki. Przypuszczała, że jest prawnikiem, a może nawet modelem lub kimś w tym rodzaju, ponieważ był niezwykle starannie ubrany. — Mieszkam w Scottsdale — wyjaśniła. — I zatrzymała się pani w tym hotelu? — Tak. — A więc to tak — zauważył i przeciągnął prawą ręką po włosach — Co tak? — Jestem tu nowy. Przepraszam — odpowiedział. — Nie ma sprawy — odrzekła Bernadine i pociągnęła kolejny łyk swego koktajlu. Nie bardzo wiedziała, jak ma dalej postępować. Było widoczne, że zamierzał podtrzymywać rozmowę, a ponieważ miała przed sobą jeszcze połowę swojej szklanki, nie mogła tak od razu poderwać się ze stołka i wyjść, nie narażając się na śmieszność. Jednocześnie, chociaż wydawało jej się to niemądre, ona także poczuła ochotę kontynuować tę konwersację. — Właśnie dostałam dzisiaj rozwód i postanowiłam uczcić tę okazję — wymknęło jej się. — Moje gratulacje — odparł na to. — Jeśli oczywiście gratulacje są w tym przypadku na miejscu. — Najzupełniej. — Jak długo była pani mężatką? — Jedenaście lat. — No, no — zauważył i łyknął piwa, które zamówił. — A pan od jak dawna jest żonaty? — zapytała z kolei Bernadine. — Od pięciu lat. — Szczęśliwie? — Był taki okres. — Gdzie pan mieszka? — indagowała dalej. — W Wirginii, w pobliżu Waszyngtonu. — Co pana sprowadziło do Phoenix? — Przyjechałem tu, aby uzyskać pewne dane w sprawie, którą ak- tualnie prowadzę. Jestem rzecznikiem praw obywatelskich. — Kiedy pan przyjechał i jak długo zamierza pan zostać? — Dziwiąc się swojej dociekliwości, obarczyła winą wypite daiąuiri. — Jestem tu cztery dni i jutro wyjeżdżam. — Miał pan okazję zwiedzić miasto? — Miasteczko, chciała pani powiedzieć, prawda? — sprostował i uśmiechnął się. 256 Miał niezwykły uśmiech. Seksowny, gdyby miała go określić. I te wąsy, te krzaczaste brwi, i wspaniałe wargi, i sposób, w jaki się porusza, jakby kości jego stawów były trybami iobrze naoliwionej maszyny. Ber- nadine była przekonana, że to alkohol jest źródłem jej nowych odczuć i skojarzeń. Nigdy przedtem nie zdarzyło się jej, aby nieznany mężczyzna sprawił na niej równie piorunujące wrażenie, i teraz, kiedy to sobie uświadomiła, poczuła się nieswojo. Nie przypominała sobie, aby poznanie Johna lub innego mężczyzny wywarło na niej równie wielkie wrażenie. — Ma pan rację — zgodziła się, próbując skupić uwagę na rozmowie, a nie na osobie. — Chociaż Phoenix liczy milion mieszkańców, nie zmienia to faktu, że jest po prostu wielką mieściną. — Dość dużo już widziałem w życiu, aby mieć pewność, że nie chciał- bym tu mieszkać. Przede wszystkim jest za gorąco, a poza tym, co tu można robić? — Nic. — Muszę przyznać — rzekł — że jest pani najbardziej zadziwiającym zjawiskiem, na jakie natknąłem się tu podczas tego czterodniowego pobytu. — Dziękuję — odparła Bernadine i zaczerwieniła się. Wiedziała, że gdyby była biała, jej policzki spłonęłyby żywym rumieńcem. — Tak więc świętuje pani rozwód? — dopytywał się. — Tak właśnie — odrzekła. — Czy świętuje pani sama? — W tej chwili pan siedzi tu koło mnie — zauważyła dowcipnie, ale natychmiast pożałowała tych słów. Czyżby zaczynała jakiś flirt? Albo może po prostu robiła z siebie idiotkę? — Słusznie — stwierdził. — Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciw- ko temu. — Jak na razie, nie. Zaczął się śmiać i zapytał, czy nie zgodziłaby się usiąść przy stoliku, tak aby mógł lepiej widzieć jej twarz, gdy będą rozmawiać. Bernadine wstała zostawiając nie dopity drink na ladzie. — Ma pani ochotę na coś jeszcze? — zaproponował. — Myślę, że już wystarczy — odrzekła. — Może wodę sodową z kro- pelką alkoholu. James zamówił dwa drinki i przyniósł je do stolika. Przez następne trzy godziny opowiedzieli sobie nawzajem więcej niż inni ludzie przez dziesiątki lat znajomości. Bernadine nie bardzo wiedziała, co począć z tymi informacjami — jak je przetworzyć — teraz, kiedy już je znała. Okazało się, że James ma trzydzieści siedem lat i że jego żona, która jest biała (nie wiadomo dlaczego, ale dziś wieczór ten fakt nie miał dla niej żadnego n- la sz r. je ie d, az la a- że 17 — Czekając na miłość 257 3- lo (3 znaczenia) i ma zaledwie trzydzieści dwa lata, choruje na niezwvlH złośliwego raka piersi. W ciągu ubiegłego roku przynajmniej sześTra C była hospitalizowana. Słuchając jego zwierzeń, Bernadne wierzyła *7 W takich sprawach się nie kłamie. Z winy żony nie mieli dzieci chocl gorąco ich pragnęli. Stanowiło to największy problem ich nSżeltw? Choroba zaczęła się trzy lata temu, kiedy to żona zauważyła wielki sn7at na lewej pieni Nie pamiętała, by się o coś uderzyła. Po zrobieniu ffi lekarze oswiadczyh, ze jest to przypadek, w którym nie pomoże amputacja. James opowiedział Bernadine, że przedtem mieli zamSr się, ale teraz nie mógł Jej przecież zostawić; przez ostatni rok bl tycznie cały czas na morfinie. Mieli w domu aparat do sztuczneg dychania i czekali, kiedy przyjdzie to najgorsze. Był tym wykończony. Bezsilne przypatrywanie się if m^JorJl niego trudne do opisania przeżycie. Bernadine opowiedziała mu całą historię z Johnem, nie ukrywaiao nawet epizodu z pigułkami. James stwierdził, że dzielna z niej koS Nie tylko daje sobie radę z wszystkimi problemami, ale wychowuje - tnie dwoje dzieci i pracuje na pełnym etacie. Jego zdaniem fakt że się na odwagę i przyszła sama do tego hotelowego baru był te d potwierdzeniem Powiedział, że widział ją, jak Lmawia po^w rtS i wyznał ze miał nadzieję, że nie przyjechała, aby się tutaj z kTmLpotkać Trzymał kciuki, aby zeszła do baru na drinka. No i tak się 2o mężczyzn J6SZCZe' * ^ ^ k°mPletnym idio^ tak jak zresztą wielu - Większości z nas wydaje się, że to, co otrzymujemy od losu jest rzeczą naturalną _ zauważył - podczas gdy wcale tak nie jest Ranimy osoby, które nas kochają, a potem dziwimy się, dlaczego mamy takTe przepraszam za wyrażenie, popieprzone życie ' — Nie ma co przepraszać. Zgadzam się z panem całkowicie - W istocie Bernadine zgadzała się z każdym słowem wypowiedziana nrzez niego w ciągu tych trzech godzin. W miarę rozmowy James uSią coraz bardziej. Bernadine zastanawiała się, dlaczego niektórymmeżSyz nom tak łatwo przychodzi interesująco rozmawiać, czarować uwodTć poruszać się , patrzeć tak, że się zaczyna za nimi tęsknić James był właśnie jednym z takich mężczyzn. Nie pamiętała, kiedy to oTtn raz przebywała w towarzystwa mężczyzny, który by miał taką wiedzę Go- towa była siedzieć tak całą noc i tylko słuchać, jak mówi — Czy mogę uczcić wraz z panią to święto odzyskanej wolności? — spytał ujmując jej dłonie w swoje. J womosci- Serce Bernadine przepełniła słodycz. — W jaki sposób? 258 — Może najpierw o coś panią zapytam. Czy pragnęła pani kiedyś przeżyć taką sytuację? — Jaką? l;ij — Spotkać kogoś, kto wzbudzi w pani takie zainteresowanie, że odrzuci pani na bok wszelkie udawanie, ponieważ zechce pani przebywać z tym kimś, czuć tego kogoś przy sobie i ta potrzeba będzie tak przemożna, że zapomni pani o wszelkich hamulcach i da się unieść fali namiętności. O, do licha, pomyślała Bernadine. Jego słowa brzmią jak najpiękniejsza muzyka. Co prawda, miała ten romans z Herbertem, ale w porównaniu z tym, co przeżywała teraz, był to nic nie znaczący epizod. Ona i Herbert nigdy ze sobą nie rozmawiali; tylko się pieprzyli. — No cóż — odparła. — Tak długo byłam mężatką, że nie miałam okazji nad tym się zastanawiać. — Proszę mi pozwolić stać się dla pani oazą pokrzepienia dzisiejszej nocy — poprosił i spojrzał jej głęboko w oczy. Temu człowiekowi można było ufać. — Już sama rozmowa z panem była pokrzepieniem — stwierdziła. — Ale jeśli mam być szczera, chętnie się zgadzam. — Zmieszała się. Ale chrzanić to. Chciała przekonać się, jak smakuje taka przygoda, zanim odzyska rozsądek i zmieni zamiar. James wstał od stołu i pomógł Bernadine podnieść się z krzesła. Podszedł do kelnera, aby uregulować należność za drinki, odwrócił się i znowu spojrzał jej w oczy. Bernadine obserwowała każdy jego krok. Ramiona miał tak szerokie, że aż westchnęła z wrażenia. Nie mogła doczekać się chwili, kiedy się w nie wtuli. Gdy James dotknął jej ręki, poczuła, jak ten sam ciepły prąd przenika jej ciało. Pojechali windą na jej piętro. Bernadine na próżno usiłowała trafić kluczem w zamek. James widział, że jest zdenerwowana, wyciągnął więc rękę ponad jej głową i odebrał od niej klucz. — Nie denerwuj się. Pozwól, że ja otworzę. Czuła, jak jego szeroka pierś dotyka jej pleców. Miała ochotę osunąć się na podłogę, tak aby pochwycił ją i powstrzymał przed upadkiem. Ale tymczasem tkwiła w miejscu nieruchoma jak skała. Kiedy otworzyli drzwi, fala zimnego powietrza wypełniła pokój i owionęła ich twarze. Położyła torebkę na łóżku i podeszła do wielkiego okna. Teraz, kiedy już była razem z nim w tym pokoju, nie wiedziała, jak ma się zachować. Nie chciała działać zbyt obcesowo. Ale James postąpił za nią. Wspólnie spoglądali na malowniczą panoramę miasta zatopionego w powodzi świateł. Kiedyś miewała piękne sny, ale daleko im do uroku tej chwili. — Dobrze się czujesz? — zapytał. — Jestem trochę zdenerwowana. 259 a »z ;h >r. /je nie łd, raz ijąc ąda ohn aił. n pa- może nsacyj- idła do 303 — Rozumiem. Widać, że nigdy przedtem nie przeżywałaś podobnej przygody. — Rzeczywiście. — To mi się podoba. Masz jakieś wątpliwości? — Mam różne wątpliwości. — Jeśli powiem ci, że ja również po raz pierwszy przeżywam coś takiego, czy mi uwierzysz i uspokoisz się? — Tak. — Mówię prawdę — zapewnił ją. — Jest to tylko chwilowe odsunięcie problemu, który powróci. — James pochylił się i pocałował Bernadine w głowę, policzki, a potem w obnażone ramiona. Czuła, jak jej barki opadają ku ziemi. — Wiem, że to brzmi banalnie, ale mam wrażenie, jakbym znał cię całe życie — powiedział i pocałował ją w usta. — Chcesz wiedzieć coś jeszcze? Jego głos prawie nie docierał do uszu Bernadine. Ten pocałunek oszołomił ją. — Co? — zapytała w końcu. — Nie spałem z żadną kobietą od sześciu miesięcy. To już Bernadine usłyszała. — Teraz ci nie wierzę. — Ale to prawda. — Dlaczego? Zamiast odpowiedzi popatrzył na nią wymownie. — Pragnę, abyś dzisiejszej nocy miała uczucie, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie — oświadczył i znów ją pocałował. Bernadine spojrzała w jego oczy i uśmiechnęła się. To brzmiało tak cudownie, tak cudownie, że wciągnęła głęboko powietrze w płuca, ogar- nęła spojrzeniem całą sylwetkę tego mężczyzny i poddała się. Bądź co bądź była już rozwódką. W torebce miała środki antykoncepcyjne. Poza tym była przecież dorosłą kobietą. Była wolna, mogła robić, co jej się podobało. Czyż nie? Czyjej serce nie dało jej już na to przyzwolenia? Jeśli tak, to dlaczego teraz, gdy sprawy zaszły już tak daleko, zaczynały ogarniać ją wątpliwości? Dlaczego rozum mówił jej, że nie powinna się tu znaleźć, że to, co robi, jest niskie i wstrętne, i nie przystoi kobiecie ty jej wieku? Ale umierała z tęsknoty za prawdziwym uczuciem, za praw- dziwą czułością. Coś takiego mógł jej ofiarować tylko prawdziwy męż- czyzna i takiego mężczyzny potrzebowała Bernadine. Pragnęła, aby James vVziął ją w ramiona. Pragnęła, aby tak długo przekonywał ją, że jest Piękna, aż w to uwierzy. Pragnęła, aby zapewnił ją, że wszystko będzie Robrze i że jej życie dalej potoczy się już gładko. Ale ona pragnęła, aby ^ wszystko było prawdą. 2&n James wyznał jej, że od dziesięciu 4at nie całował i nie trzymał w ra- mionach czarnej kobiety. Od dziesięeiij/lat nie rozmawiał z kobietą, która niczego nie udawała. Powiedział, że jest jej wdzięczny, iż pozwoliła mu tu przyjść i stać tak przy sobie. Otoczył Bernadine ramionami i trzymał ją w uścisku tak mocno i długo, aż zaczęła płakać. James pozwolił płynąć jej łzom. To była dla niej wielka ulga. Stali tam, przy tym wielkim oknie, aż poczuli się na tyle silni, aby ofiarować sobie inny rodzaj pociechy. O szóstej rano następnego dnia James Wheeler i Bernadine Harris byli w sobie zakochani. Oboje wiedzieli i powiedzieli sobie, że to, co sobie nawzajem dali, jest ulotne. James podziękował Bernadine za to, że złagodziła jego ból. Podziękował za okazane mu zaufanie. I podziękował jej za uczciwość. Dziękował jej za wszystko, ale zwłaszcza, jak powiedział wsiadając już do taksówki, za to, że przywróciła jego wiarę w czarne kobiety. Bernadine wymeldowała się z hotelu, wsiadła w swego cherokee i udała się w powrotną drogę. W domu usiadła na kanapie i z przyzwyczajenia sięgnęła po papierosa. Ale nie ciągnęło ją wcale, aby zapalić, więc go odłożyła. Siedziała i z uśmiechem na ustach długie godziny rozpamiętywała wspomnienia ubiegłej nocy. To bez znaczenia, że może nie spotka go już nigdy więcej. Zupełnie bez znaczenia. Znowu czuła, że żyje. i- la sz ch yje lie Id, :az Jac ida >hn ł. pa- loże a do 303 NOWY OBSZAR Zza okien sypialni dobiegł Glorię łoskot ogromnej ciężarówki. Wie- działa, że nie jest to dzień śmieciarzy, podniosła się więc i wyjrzała przez wąskie żaluzje. Olbrzymi wóz transportowy skręcał na ścieżkę do garażu po przeciwnej stronie ulicy. Po chwili przed frontem domu naprzeciwko zatrzymał się granatowy buick. Z samochodu wysiadł Murzyn w wieku około pięćdziesięciu lat, w szaroniebieskim mundurze. Zapewne był pra- cownikiem firmy transportowej. O ile Gloria pamiętała, tak wyglądał ich służbowy uniform. Miał prawie zupełnie siwe włosy i początkującą łysinę. Jego skóra miała odcień czerwonawobrązowy. Na oko mógł mieć chyba z metr osiemdziesiąt wzrostu, ale nie dałaby za to głowy. Nie mogła również określić, czy był przystojny czy nie. O ile mogła to stwierdzić ze swojego miejsca, jak na starszego pana nie prezentował się najgorzej. Nareszcie, pomyślała, zamieszkają tutaj jacyś czarni. Gloria była podekscytowana. Oboje z Tankiem mieli już dość wyłącznego sąsiedztwa białych w swojej okolicy. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nie wprowadza się tutaj więcej Murzynów. Mieszkania w tej dzielnicy wcale nie były droższe niż gdzie indziej. Kolor skóry też nie stanowił problemu. Siedziała tak jeszcze może z piętnaście, dwadzieścia minut, obserwując, jak tragarze wyładowują skrzynie. Gloria rozglądała się za żoną. Może powinna wziąć butelkę wina i odwiedzić ich później, przedstawić się jej. Lepiej nie. Może to byli jacyś ortodoksi, którzy nie piją. Nie chciała ich obrazić. Po czym przypomniała sobie, że w zamrażarce ma podpieczone ciasto ze słodkich kartofli. Zastanowi się, czy nie rozmrozić go i zanieść im. Dobrze byłoby, gdyby miała wreszcie kogoś, z kim mogłaby wypić kawę lub przynajmniej porozmawiać. Mimo że sąsiedzi Glorii zachowy- wali się przyjaźnie, kiedy spotykała się z nimi przy skrzynce pocztowej, wcale nie byli tacy serdeczni, jak by się to mogło wydawać. Mówili cześć 262 i zazwyczaj machali jej ręką z samochodu, kiedy dostrzegli ją na podwórku (czasami nie robili i tego), ale hiit nie zaprosił jej na drinka czy na kolację; ona też im się nie narzufcała. Prawdę mówiąc, nie czuła, żeby ją coś z nimi łączyło. Wszyscy byli biali. A większość kobiet nie pracowała. Ich zainteresowania koncentrowały się głównie na zakupach, które robiły w pasażach handlowych lub w Price Club, i pucowaniu na okrągło swoich domów. Gloria nie zauważyła, aby jej nowi sąsiedzi mieli jakieś dzieci. Nie widziała, aby tragarze wynosili dziecinne meble, zabawki czy rowerki. Może mieli jakiegoś nastolatka lub nastolatkę. A może ich latorośle były już dorosłe. Ich dom był mały, jedyny na jej ulicy jednopiętrowy dom o dwóch sypialniach, ale bardzo ładny i nowy. Zbudowano go zaledwie pięć lat temu. Jedynym jego mankamentem była okropna, brudnobrązowa wykładzina położona przez poprzednich lokatorów oraz krzykliwe po- marańczowe kafelki w holu i w kuchni. Gloria wiedziała o tym, ponieważ gdy dom stał pusty po wyprowadzce ostatnich właścicieli, zajrzała do każdego okna. Wiedziała również, że ta nowa rodzina zapłaciła za niego tylko dziewięćdziesiąt pięć tysięcy dolarów, ponieważ wszyscy w okolicy regularnie czytywali informacje pośrednika handlu nieruchomościami umieszczone za szkłem w rubryce: NA SPRZEDAŻ. Ten dom czekał na kupca dziewięć miesięcy. Gloria tak się do tego przyzwyczaiła, że zupełnie umknęło jej uwagi, kiedy przeszedł do rubryki: SPRZEDANE. Wreszcie opuściła żaluzje, wstała i udała się do kuchni zrobić sobie kowbojski omlet. Potem zaczęła zbierać się do wyjścia. Bóg jeden wie, jak bardzo nie miała dzisiaj ochoty oglądać całe to towarzystwo. W zakładzie zastała pustki. To było dziwne. Phillip zawsze zjawiał się pierwszy. Desiree spóźniała się jak zwykle, a Joseph nie umawiał się z nikim przed dziesiątą. Cindy miała dzisiaj iść zapisać się do szkoły dla sprawozdawców sądowych, tak że Gloria nie spodziewała się jej wcześniej niż koło południa. Włączyła automatyczną sekretarkę, aby dowiedzieć się, kto dzwonił, i wtedy zauważyła karteczkę od Desiree z informacją, że porzuca pracę. Gloria odwróciła się gwałtownie i spojrzała na jej stanowisko. Było puściuteńkie. Ani śladu końskich ogonów. Kiedy po- wzięła tę decyzję? Ale w gruncie rzeczy była zadowolona, że pozbyła się tej drzazgi. Maszyna wydała krótki sygnał. „Tu Phillip, Glorio. Nie chcę cię martwić, dziewczyno, ale mam dla ciebie złą wiadomość. Jestem chory. Mam wysypkę. Nazywa się półpasiec. Jest pochodzenia wirusowego. Coś w rodzaju wietrznej ospy. Ale nie wietrzna ospa. Nie będzie mnie w pracy 263 a z h r. je de d, az jąc da ihn 1. pa- loże iacyj- ła do 303 przynajmniej przez miesiąc, a może nawet dłużej. Nie martw się o mnie Wszystko w porządku. Mam nadzieję, że moja nieobecność nie odbije się na sytuacji w zakładzie. Mieszkam u przyjaciela, nie możesz więc do mnie dzwonić. Zadzwonię do ciebie sam. Kocham cię, skarbie". Półpasiec? Nie słyszała nigdy o takiej chorobie. I nie będzie go przez miesiąc. Jak sobie poradzi bez dwóch fryzjerów? Gloria sięgnęła do torebki i wyjęła pigułkę na nadciśnienie. Idąc ją popić, modliła się, aby tylko nie okazało się, że Phillip jest chory na AIDS. Żałowała, że nie może do niego zadzwonić. Chciała usłyszeć uczciwą odpowiedź. Dowiedzieć się, co to jest naprawdę, ten półpasiec. Powinna się kogoś zapytać. Ale kogo? Włączyła wiatraczki u sufitu i nastawiła stereo. Nagle zrobiło się zimno. Głucho. Zakład był pusty. Wszystko szło nie tak jak trzeba. Bernadine zjawiła się przed czasem. — Cześć, dziewczyno — przywitała ją od progu. Miała na głowie czerwoną baseballową czapeczkę, co znaczyło, że włosy pod nią musiały wyglądać jak strzecha. I rzeczywiście. Bernadine ostatnio dwa razy odwołała wizytę, nic więc dziwnego, że krępowała się chodzić z gołą głową. Ale wyglądała świeżo, była wyraźnie ożywiona i jakby czymś podekscytowana. Gloria nie mogła się doczekać, kiedy jej się z tego zwierzy. W zakładzie zjawiło się już kilku klientów Josepha i Cindy. Raczyli się tanią, darmową kawą Glorii, dosypując sobie nieco za dużo, jej zdaniem, śmietanki w proszku. Miała im także ochotę zwrócić uwagę, aby nie przesadzali ze słodzeniem, ale pamiętała, że Phillip miałby jej to za złe. — Nareszcie — westchnęła z ulgą Bernadine opadając na krzesło Glorii. — Jak tam sprawy, dziewczyno? — Czekam, co ty mi powiesz — odrzekła Gloria. — Dziewczyno, tak się bawiłam, że wprost nie chce mi się w to wierzyć. Widzisz moje włosy, prawda? — Tak, widzę — rzekła Gloria. — To nieprawdopodobne, jak szybko ci ta szopa odrasta. Powiedz, doszliście już do porozumienia? — Bardzo bym chciała. Co tydzień wyskakuje coś nowego. Można by rzec, że moja adwokatka rozsyła pozwy całemu światu. Czasami mam już tego serdecznie dość. Marzę, aby dostać trochę pieniędzy i mieć już spokój. Nie chodzi mi o samą sprawę. Ale gromadzenie dowodów, które ona uważa za konieczne, jest szalenie pracochłonne. A zdarza się, że Przedstawiają jej niewłaściwe dokumenty. W każdym razie przestałam się już tym wszystkim przejmować. Nie mam na to wpływu. 264 — A co z domem? — Pośrednik już wywiesił wczoraj sfcyld. — Naprawdę? *' '» i aK. — Czy John płaci raty w terminie? — Nie dostałam żadnego upomnienia, więc przypuszczam że tak. Myślę, że się przestraszył, kiedy moja adwokatka ostrzegła go, że może pójść za to siedzieć. Trzy klientki, które wypiły już swoją kawę, nastawiły ciekawie uszu. Kiedy Bernadine zorientowała się, że jest obiektem zainteresowania, ściszyła głos. — Chcę ci powiedzieć w tajemnicy, że poznałam wspaniałego męż- czyznę. — Wiem jedno, jesteś jedyną znaną mi kobietą, która nie ma prob- lemów w tej dziedzinie, daję słowo. — Ale to żółtodziób. — Chcesz powiedzieć, że jest młodszy od ciebie? — I to dużo. — Ile? Trzy klientki znów zamieniły się w słuch. — Dziesięć lat. — Czy to znaczy, że on ma zaledwie dwadzieścia sześć lat? — Do cholery, nie musisz mówić tego tak głośno, Glorio. Jedna z klientek, około sześćdziesięcioletnia, przerzucając stronice Ebony śmiała się od ucha do ucha. Ale widać było, że to nie pismo wywołuje jej wesołość. — Co ty wyprawiasz, Bernie? Masz już dwoje dzieci; na co ci trzecie? — On jest mężczyzną w całym tego słowa znaczeniu. A dla mnie jest to po prostu zabawa — dodała. — Domyśla się, że się nim bawisz? — W tym jest właśnie cały sęk. Podchodzi do tego bardzo poważnie. Powiedziałam mu, że jestem dla niego za stara, ale on odparł, że jemu mój wiek nie przeszkadza. Dzieci za nim przepadają. — To znaczy, że dzieci też go już znają? — A co w tym złego? — Nie bądź taka lekkomyślna. Nie powinnaś dopuszczać do tego, aby dzieci stykały się z każdym mężczyzną, z którym się zadajesz. Co one sobie pomyślą? — Mówisz tak, jakbym chciała pobić rekord z Księgi Guinessa lub coś w tym stylu. One myślą, że to jest mój przyjaciel, co jest prawdą, i że jest miły. Nie mogę im zabronić iść z nim do parku, do zoo czy do kina 265 lub puszczać latawce, jeśli on występuje z taką propozycją. Chodzimy nawet razem do kościoła, dziewczyno. — Czym on się zajmuje? — Jest mechanikiem samolotowym. — To dobrze — wtrąciła się starsza pani, przyciągając uwagę Glorii i Bernadine. — Gdybym była na twoim miejscu, moje dziecko, również nie miałabym żadnych oporów. Młodsi partnerzy odnoszą się do ciebie z większym szacunkiem, są bardziej energiczni, mniej złośliwi i nie upierają się tak przy swoim zdaniu. — Zachichotała i dalej przerzucała stronice, udając, że czyta. Minę miała tak obojętną, jakby przed chwilą w ogóle nie wydała z siebie głosu. Bernadine i Gloria spojrzały na siebie w lustrze i wybuchnęły śmie- chem. — Chodź do umywalki — poleciła Gloria. — Jak on się nazywa? Bernadine odczekała z odpowiedzią, aż przeszły w głąb salonu, i do- piero wtedy powiedziała. — Vincent. Vincent Gresham. — Przechyl się. — Gloria przycisnęła głowę Bernadine do umywalki mocniej, niż to było potrzebne. — Poznałam go kilka tygodni temu w banku. Staliśmy w tej samej kolejce i on mnie zagadnął. Nawet nie pamiętam, o czym wtedy roz- mawialiśmy. Wiem tylko, że cały czas myślałam, jaki ten chłopaczek jest piękny, ale, krótko mówiąc, poprosił mnie o numer telefonu i ja mu go dałam. W jakiś czas potem zadzwonił i zaprosił mnie na kolację i tak dalej, i tak dalej. — No i? — zapytała Gloria, wmasowując gęsty szampon w jej skórę. — To wszystko. — Jaki on jest? — Jaki on jest? Jak każdy dorosły mężczyzna, Glorio. Myślałam sobie, cholera, że skoro ten „dzieciak" ma na tyle odwagi, aby poprosić mnie o numer telefonu, to może warto by się przekonać, co to on potrafi. Przenicował mnie, dziewczyno. Ale, ale, jakoś nie widzę ani Phillipa, ani Desiree. Klientki podniosły głowy czekając, co powie Gloria. — Jest chory — wyjaśniła krótko nie rozwijając tematu.— A Desiree wymówiła pracę. — Co mu jest? — zapytała Bernadine. — Nie wiem. Ale nie będzie go jakiś czas. — A kiedy odeszła Desiree? — Dziś rano, jak przypuszczam. I nie ukrywam, że wcale mnie to nie martwi. 266 — Znajdziesz kogoś odpowiedniego na jej miejsce? — Nie mam pojęcia. J Joseph i Cindy zjawili się wKrótce jedno po drugim; przywitali obec- nych ogólnym dzień dobry. — Rozmawiałaś ostatnio z Robin? — Widziałam ją w ubiegłym tygodniu, kiedy przyszła zrobić sobie nianikiur. Dlaczego pytasz? — Gloria przystąpiła do płukania włosów. — Ta dziewczyna skończy tragicznie. Wspomnisz moje słowa. — Co ona znowu wyczynia? — Zgadnij? — Nie, mów. Joseph podprowadził starszą panią do umywalki obok. Promieniała zadowoleniem, że może w dalszym ciągu być świadkiem ich rozmowy. Usiadła, przechyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. — W ubiegły piątek dzieci spędziły u niej noc. Poszłam z Vincentem do kina i, dziewczyno, o mało nie dostałam ataku serca z wrażenia, gdy w drzwiach ujrzałam Russella. — Nie wierzę. — Nic nie zmyślam. — A co z jego... no, wiesz? — Wyprowadził się. Są w separacji. — Ale przecież pobrali się dopiero parę miesięcy temu! — Wykopała go, dziewczyno. — Żartujesz, Bernie. — Powiedziałam ci, że to on otworzył drzwi, słyszałaś? — Zgadza się — odparła Gloria nakładając jej na włosy odżywkę. -— Możesz w to uwierzyć? — Jestem gotowa uwierzyć w każdy postępek Robin. Ta dziewczyna nie ma za grosz rozsądku i ani odrobiny godności. Dlaczego z nią nie porozmawiasz, Bernie? — I co mam jej powiedzieć? „Dlaczego nadal jesteś taką cholerną idiotką i nie zostawisz w spokoju tego pasożyta?" Gdy chodzi o niego, Robin gruchnie. Kocham ją nad życie, ale szkoda, żeś jej wtedy nie widziała. Nie była ani trochę speszona. Radosna jak skowronek; nie posiadała się wprost ze szczęścia. Dla niej nie rna już ratunku, jeśli chcesz znać moje zdanie. Niemniej, powinna się zastanowić. — Nie sądzisz chyba, że pozwoliła mu wprowadzić się znowu do siebie, co? — Nie mam odwagi jej o to zapytać — odpowiedziała Bernadine. — Ale Robin nie potrafi trzymać języka za zębami. Puści farbę, ale ja udam wtedy całkowitą obojętność. To jest jej życie, nie moje. 267 a >z :h yje nie ąd, raz — A teraz chodź — Gloria trąciła Bernadine, aby podniosła sie z krzesła — trzeba wysuszyć włosy. — To lepsze niż opera mydlana, nie? — rzuciła Bernadine w stronę klientki przy sąsiedniej umywalce. W domu Tarik grał na swoim saksofonie. Gloria od dawna nie sły- szała, aby tak regularnie ćwiczył. Był teraz znacznie poważniejszy. Wyniki w nauce miał prawie o sto procent lepsze. Gloria na tysiące sposobów starała się okazać mu, jak bardzo jest z niego dumna. Powtarzała mu ciągle, że wiedziała, iż go na to stać. Nie wspominał już o swojej orga- nizacji i przestał się spotykać z tą białą dziewczyną. Zastanawiające było, dlaczego wszystkie dziewczyny, które przyprowadza do domu, wyróżniały się podobnymi cechami: miały długie włosy, jasną skórę i były ładne. Zapytała go, czy są to dla niego niezbędne atrybuty urody, ale Tarik odpowiedział, że nie. Po prostu taki ma gust. Gloria nie chciała mu zwracać uwagi, że wybiera głównie dziewczęta z białą skórą. Skąd się u niego wzięła ta obsesja? Jaki był jej początek? Dlaczego nie podobały mu się czarne koleżanki o krótkich, kędzierzawych włosach? Czy również uważał je za ładne? Ale Tarik odpowiadał z uporem, że ma swój gust. Saksofon zamilkł. Gloria żałowała, że przestał grać. Lubiła, kiedy grał. Wyjęła placek z pieca i zaczęła prasować jego koszulę. Jutro klasa miała pozować do uroczystego wspólnego zdjęcia. Tarik zszedł na dół i usiadł przy kuchennym stole. — Chciałbym z tobą porozmawiać, mamo. Gloria modliła się w duszy: niech to tylko nie będzie coś złego, Tarik. Wszystko się teraz tak dobrze układa; tylko tego nie popsuj. — Słucham cię — rzekła i spryskała rękaw krochmalem. — Pamiętasz, co ci mówiłem o tej organizacji W Służbie Człowiekowi? — Owszem. — Przeczytałaś te informacje, które ci dałem? — Oczywiście. — Co o tym myślisz? — No cóż, wydaje mi się, że może to być korzystne doświadczenie dla młodego człowieka, co do tego nie ma wątpliwości. — Chciałbym się tam dostać. — Tarik — westchnęła i odstawiła żelazko. — Wydawało mi się, że umówiliśmy się, że wstąpisz na Uniwersytet Stanowy w Arizonie. — Po pierwsze, wydaje mi się, że nie dojrzałem jeszcze do studiów, 268 I mamusiu. Nie wiem, co naprawdę chciałbym robić w życiu. Ale kiedy już się zdecyduję, pójdę do Morehouse.'; ''/ — Ależ to jest aż w Atlancie. ' — Chcę wstąpić do college'u dla czarnych. Od dzieciństwa chodziłem tylko do szkół dla białych. Mam już dosyć bycia jedynym czarnym w całej klasie. Chcę się przekonać, jak będę się czuł między rówieśnikami należącymi do mojej rasy. W każdym razie, gdyby mnie przyjęto do tej organizacji, to uniwersytet w Arizonie może mi zaliczyć ten okres na poczet studiów. Pomyśl tylko. Podróżować po świecie przez cały rok i jednocześnie występować. — Myślisz, że wytrzymasz tyle czasu wśród ludzi, których nie znasz? — Oczywiście, że wytrzymam. Ale to nie tylko o to chodzi, mamusiu. Czy nie myślałaś o tym w aspekcie pracy społecznej? Czytałaś w tej broszurce, czym się ta organizacja zajmuje, prawda? Występują w domach opieki, dają dobroczynne koncerty na rzecz pokrzywdzonych kobiet i dzieci i robią mnóstwo innej dobrej roboty. Na całym świecie. Czy nie uważasz, że to byłoby dla mnie bardzo korzystne wychowawczo? — Tak, oczywiście. — Nie muszę być wcale aż takim świetnym muzykiem, to nie jest najważniejsze. Pozwól mi zatem pójść tam na wstępną rozmowę. — W broszurze była również mowa o tym, że musisz wziąć udział w koncertach. — Będzie jeden za dwa tygodnie na USA. Już to sprawdziłem. — Nie powiedziałeś mi, jak dotąd, ile to ma kosztować. — Ale Gloria wiedziała już ile. Przejrzała całą literaturę informacyjną i nawet odbyła rozmowę z dyrektorem na temat działalności tej instytucji. Musiała przy- znać, że przedsięwzięcie przedstawia się nader ciekawie. Siedmiusetoso- bowa grupa młodzieży w wieku od siedemnastu do dwudziestu pięciu lat z dwudziestu pięciu krajów dzieliła się na pięć różnych „zespołów". Zaczynali od Tucson, gdzie przez pierwsze pięć tygodni doskonalili się, ćwiczyli, uczyli muzyki i choreografii, a sądząc po zdjęciach opublikowa- nych w broszurze wyglądało to bardzo atrakcyjnie. Wspomniano w niej również, że młodzież będzie miała okazję uczestniczyć w różnego rodzaju seminariach i dyskusjach oraz spotykać się i słuchać wykładów i odczytów znanych przedstawicieli świata kultury, biznesu i polityki nie tylko ze Stanów Zjednoczonych, ale także z innych krajów. — Wydaje mi się, że opłata wynosi tylko około ośmiu tysięcy dolarów, ale jest możliwość uzyskania stypendium. — „Tylko" osiem tysięcy dolarów! — Mamusiu, jeśli się dostanę, postaram się zdobyć tę sumę; organizuje się różne zbiórki, pozyskuje sponsorów i tak dalej. Dużo młodzieży tak robi. Ale bardzo wiele zależy od tego, jaką sumę od ciebie dostanę. 269 n- na tsz ch Dr. yje nie ąd, raz ohn ił. pa- noże iacyj- ła do 303 — Częściowo będę w stanie cię sfinansować — oświadczyła. Gloria starannie ukrywała przed Tarikiem swoje dochody oraz wyso- kość konta. Potem jak sprzedała dom po rodzicach, część pieniędzy zużytkowała na założenie Oasis, resztę zaś ulokowała w banku, a później w bonach depozytowych. Nie chciała, aby rósł w przekonaniu, że wszys- tko, co od niej dostaje, słusznie mu się należy. Obawiała się, aby nie wyrósł z niego zepsuty smarkacz, lekceważący jej z trudem zapracowane pieniądze. Nieraz, gdy Tarik zwracał się do niej z prośbą, aby mu coś kupiła, Gloria odmawiała, tłumacząc się brakiem pieniędzy, lub po prostu odpowiadała nie. Czasami jednak niespodziewanie spełniała jego życzenie, ponieważ, w jej przekonaniu, jego wdzięczność wtedy była tym większa. — Ile? — zapytał Tarik. — Powiedziałam ci już, że częściowo — odparła wymijająco, wiedząc dobrze, że stać ją na całą sumę. — Pozwól tylko, że dodam: jeśli cię przyjmą, będziesz musiał sam postarać się o resztę. — Zrobię wszystko, co w mojej mocy — zapewnił ją. — Strasznie mi na tym zależy, mamusiu. Strasznie. Myślałem o tym przez całe lato. Pamiętasz Billa, tego chłopca, który mieszka przy naszej ulicy i który skończył szkołę w zeszłym roku? — Pamiętam. — Nie umiał śpiewać ani niczego szczególnego, a został przyjęty. Mówił, że ta wyprawa to coś wspaniałego. Był w Finlandii, we Francji, we Frankfurcie w Niemczech, nie mówiąc już o tym, że zjeździł cale Stany, był nawet w Nowym Jorku. I zgadnij, mamusiu, co jeszcze? Był na spotkaniu z królową Anglii. Wyobrażasz sobie? — Nie musisz mnie przekonywać, Tarik — odparła i mocniej psiknęła krochmalem na przód koszuli. — Mnie głównie zależy na tym, abyś skończył studia. Możesz grać na saksofonie, tańczyć i śpiewać po całym świecie, jeśli takie jest twoje marzenie, ale bez tego świstka nie widzę dla ciebie przyszłości. Ale ty sam dobrze o tym wiesz. — Bili jest w tej chwili na pierwszym roku college'u. Gloria odstawiła żelazko. — Kiedy wrócę z tej podróży, będę miał dopiero dziewiętnaście lat. Wiele osób zapisuje się na studia, ale zaczyna je dopiero po roku. I ja tak zrobię, przyrzekam ci. — No dobrze, dlaczego zatem nie poczekać, aż się dostaniesz? — Idę o zakład, że się dostanę — zapewnił ją. — Czyż nie kazałaś mi zawsze myśleć pozytywnie? — Zgadza się. — Właśnie stosuję się do twoich zaleceń — odparł podnosząc się z miejsca. 270 Gloria mogłaby przysiąc, że tjej syn w ciągu ostatnich miesięcy urósł przynajmniej pięć, sześć centymetrów. Miał już w tej chwili dobrze ponad metr osiemdziesiąt. Był rosły jak dojrzały mężczyzna. — Jestem z ciebie dumna, Tarik — oświadczyła ściskając rączkę że- lazka. — Dlaczego jesteś ze mnie dumna, mamo? Jeszcze niczego nie doko- nałem. — Ale nie sprawiasz mi żadnych kłopotów. Przynajmniej takich, w jakie pakują się niektórzy z tutejszych nastolatków. Mam na myśli narkotyki i wszystko inne. Jestem bardzo szczęśliwa, że mam takiego syna. Tarik podszedł do niej, położył ręce na koszuli, na fragmencie właśnie uprasowanym przez Glorię, pochylił się i pocałował ją w czoło. — Dziękuję ci, mamusiu — rzekł. — A teraz czy mogę dostać kawałek ciasta? — Nie — odmówiła. — To dla naszych nowych sąsiadów. — Jakich sąsiadów? — Rano wprowadziła się tutaj czarna rodzina. Zamieszkali po drugiej stronie ulicy. — Dość już siedzenia — rzekł. — Czas na mnie. — Tanecznym krokiem wycofał się z kuchni. Za chwilę Gloria usłyszała znowu dźwięki jego saksofonu. Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Takim właśnie chciała widzieć swego syna: wiarygodnym, odpowiedzialnym, świadomym, czego chce od życia. Dzisiejszego wieczoru Gloria czuła się, jakby ją ktoś na sto koni wsadził. Brama garażu była zamknięta, a samochód stał w środku, przeszła więc przez ulicę z wystudzonym plackiem owiniętym w aluminiową folię i pociągnęła za dzwonek u wejścia; drzwi otworzył jej mężczyzna. — Dzień dobry — przywitał ją. — Dzień dobry — odparła Gloria. Jeśli przyjrzeć mu się bliżej, pomyś- lała, całkiem przystojny z niego facet, całkiem interesujący. Wyleciało jej z głowy, co chciała powiedzieć. Jak to było możliwe. Nigdy dotąd nie traciła tupetu w obecności mężczyzny, nie mówiąc już o człowieku star- szym od niej i na dodatek nieznajomym. — Nazywam się Gloria Matt- hews — przedstawiła się, przypomniawszy sobie nagle, że ma nazwisko. — Mieszkam naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy. Chciałam powitać pana i pańską rodzinę jako sąsiadów. — Bardzo dziękuję — odparł z wyraźnym południowym akcen- 271 hn )że 39 do 303 tem. — To szalenie uprzejmie z pani strony. Proszę, niechże pani wej- dzie — zapraszał ją ruchem ręki. — Nie chciałabym państwu przeszkadzać — odrzekła nie ruszając się z miejsca. — Chciałam się tylko państwu przedstawić. Czy zastałam żonę? — Niestety nie. Umarła dwa lata temu. Jestem wdowcem. — Ach, tak! Bardzo mi przykro. — Dziękuję — powiedział. — Co pani tutaj ma? Jakiś placek? — Ze słodkich kartofli. — Kto nie lubi placków ze słodkich kartofli? — zauważył i roześmiał się. — Ale dlaczego pani nie wejdzie do środka i nie spocznie przez chwilę. Nie mam nic pilnego do roboty, krzątam się tylko wokół jakichś drobiazgów. Moja córka miała przyjść pomóc mi rozpakować te pudła, ale zadzwoniła, że coś jej wypadło i nie zdążyła w porę odebrać dzieci ze świetlicy, siedzę więc tutaj i próbuję uruchomić maszynę do lodu. Ale proszę, niechże pani nie stoi tutaj i wejdzie dalej. — Przepraszam, ale jestem w trakcie przygotowywania kolacji, a chciałam przedtem przynieść panu to ciasto. — Zjem je więc zamiast kolacji — stwierdził i znów się roześmiał. Jaki on ma serdeczny śmiech, pomyślała Gloria. I usposobienie też ma chyba sympatyczne. Naprawdę miała ochotę wejść do środka, ale wiedziała, że to nie bardzo wypada, a poza tym nie chciała, aby od- niósł złe wrażenie, zważywszy, że był jej sąsiadem z naprzeciwka i w ogóle. — Nie musi pan — odparła. — Mój syn przyniesie panu kolację ode mnie. Nie mam nic specjalnego, prawdę powiedziawszy, jakieś resztki z obiadu, zieleninę, kukurydziany chlebek, trochę kandyzowanych yamów, sałatkę z kartofli i parę plasterków szynki. — Ależ to prawdziwa uczta — zauważył."— Nie należę do tych, którzy pogardzają domowym posiłkiem. Dziękuję ci, Glorio. Cały dzień nie miałem nic w ustach. Jak ma na imię twój syn? — Tarik. .— Tar... —jak dalej? — Tar-iik — wymówiła staranniej. — Ach, to afrykańskie imię. Podoba mi się. Tylko dwie sylaby. A ile lat ma Tarik? — Siedemnaście. — To już z niego nastolatek. — Tak, mój Boże, nastolatek. — Moje dzieci są już dorosłe i dawno wyszły z domu. Dzięki Bogu. — On chyba też wyjedzie w czerwcu, tak się wydaje. — Idzie do college'u? 272 — Tak jakby. — Co to znaczy tak jakby? — zapytał. Ale Gloria nie odpowiedziała mil od razu. Starała się odwrócić od niego wzrok. Ale nie mogła. Patrzyła nieruchomo, przez chwilę miała wrażenie, że rzucił na nią jakiś urok, ponieważ nie słyszała ani słowa z tego, co mówił. Widziała, jak jego wargi poruszają się, ale w głowie miała tylko jedną myśl: Jeśli masz pięćdziesiąt lat, to niewątpliwie prezen- tujesz się bardzo dobrze. Pięćdziesiątka nie oznacza jeszcze starości, czyż nie? A twoja skóra? Jest gładka jak u trzydziestopięciolatka. Musiałeś chyba bardzo o siebie dbać — lub ktoś inny o ciebie dbał. I pomyśleć tylko, że mieszkasz po drugiej stronie ulicy, tuż naprzeciwko mnie. — Przepraszam — usłyszała swój głos. — Pytałeś mnie o coś? Na jego twarzy igrał filuterny uśmieszek. — Pytałem, co to znaczy, że twój syn idzie do college'u tak jakby? — On gra na saksofonie i ma zamiar wstąpić do organizacji, która objeżdża świat z charytatywnym programem pod nazwą „W służbie człowiekowi". Ale ja nie jestem przekonana. — Pozwól chłopakowi jechać — wyraził swoją opinię. — A co na to jego ojciec? — Jego ojciec mieszka gdzieś w Kalifornii — odparła Gloria. Nie bardzo wiedziała, dlaczego dopuściła się tego oczywistego kłamstwa. — Jesteś więc rozwiedziona, czy tak? — Tak — potwierdziła, ponieważ w dalszym ciągu zależało jej na jego opinii. — Posłuchaj, Glorio. Jeżeli będziesz kiedyś potrzebowała, aby ci w domu pomóc, to możesz na mnie liczyć. Wystarczy zapukać. Ja na- prawiam wszystko — pochwalił się. — I naprawdę zrobię to z wielką przyjemnością. Naprawdę z wielką. — To bardzo uprzejmie z twojej strony... Przepraszam, nie wiem, jak masz na imię. — Marvin. Marvin King — przedstawił się. — Bardzo mi było przyjemnie poznać cię, Marvin — oświadczyła wręczając mu wreszcie placek. — Witamy nowego sąsiada. Odgrzeję kolację i przyślę ci przez Tarika. — Ogromnie ci dziękuję, Glorio. Mam nadzieję, że niebawem ujrzę cię znowu. — Ja też mam taką nadzieję — odparła niewyraźnie Gloria i zawróciła do domu. Starała się iść w miarę swobodnie, z podniesioną głową. Coś jej mówiło, że Marvin ją obserwuje, odwróciła się więc, by sprawdzić, i rze- czywiście, stał nadal w drzwiach i machał jej ręką. Pomachała mu również, ii- la ,sz ch or. yje nie ąd, raz yąc ąda ohn uł. v pa- może Lsacyj- iłado 303 18 — Czekając na miłość 273 tym podniesiona na duchu, ponieważ nigdy dotąd żaden a. Glorii było dobrze z tym uczuciem BLIŻEJ MIODU Jestem taka szczęśliwa, że Russell wrócił. Wprawdzie nie na sto pro- cent, ale jednak. Większość jego rzeczy nadal znajduje się w tamtym domu, ale nie może ich zabrać, bo ona zmieniła zamki. Szybko odkryła, dokąd się wyprowadził, i okazała się na tyle bezczelna, że zadzwoniła do mnie i nawymyślała mi od ostatnich. — Ty głupia dziwko — krzyczała. Z początku miałam zamiar rzucić słuchawkę, ale potem zdjęła mnie ciekawość, co też ona ma mi do po- wiedzenia, trzymałam ją więc przy uchu i nie odzywałam się słowem. — Jak mogłaś znów przyjąć tego sukinsyna do swojego domu, nie mówiąc już o łóżku, wiedząc że już cię raz porzucił i wybrał mnie? Ty chyba musisz mieć wściekliznę macicy, bo Russell to szmata, sama chyba naj- lepiej o tym wiesz. Widocznie chcesz napytać sobie biedy. A w ogóle to ile ty masz lat? Musiało cię chyba coś opętać albo dostałaś jakiegoś bzika, bo daję słowo, nie potrafię zrozumieć, dlaczego koniecznie chcesz ładować się w to piekło, wiedząc dobrze, że jest to obleśna, nikczemna, męska kurwa, która nie potrafi panować nad swoim kutasem. Ale wiesz co? Weź sobie tego skurwiela. Mam dosyć jego dupy. A może jeszcze chcesz się czegoś dowiedzieć? Módl się do Boga, aby cię nie zaraził tym herpesem, jak mnie. A więc uważaj! — Rzuciła słuchawkę. Herpes? Zręczny chwyt, nie ma co! Russell nie miał żadnego herpesa. Gdyby miał, zauważyłabym już przedtem. Wszystko się we mnie gotowało po tym telefonie. Co ona sobie myśli, że kim ona jest, żeby dzwonić do mnie i opowiadać mi te wszystkie bzdury. Ciekawa jestem, spod jakiego ona jest znaku, bo zaraz bym wiedziała, z jakim żywiołem mam do czynienia. Może Baran, bo Barany są mściwe. I kiedy to właściwie Russell miał złapać ten herpes? Kobiety zrobią wszystko, aby utrzymać mężczyznę. Nie rozumiem, dla- czego one zawsze wyładowują gorycz swojej zawiedzionej miłości na innej 275 i- ia sz :h q lie td, az jąc ida >hn ł. pa- loże acyj- ia do 303 kobiecie, podczas kiedy to właśnie on powinien stać się obiektem ich ataków. Nie chciałam jednak, aby wyładowywała się na mnie, ilekroć jeszcze przyjdzie jej na to ochota, a już w żadnym wypadku nie chciałam, aby telefonowała do Russella, i postanowiłam zmienić numer telefonu i za- strzegłam go. Dopiero po paru dniach wspomniałam Russellowi o tej rozmowie i o tym, jaka byłam wściekła. — Co ona ci mówiła? — zapytał. — Była bardzo nieuprzejma — odrzekłam. — Wiem. Ale co ci powiedziała? — Dlaczego pytasz? Czy jest może coś, o czym według ciebie nie powinnam się dowiedzieć? — Nic takiego nie ma — odparł. — Powiedziała, że zaraziła się od ciebie herpesem. — Co? A ty, jak cię znam, oczywiście uwierzyłaś w te bzdury? — A nie jest to prawda? — Czy widać po mnie, żebym miał herpes? — Nie chodzi o to, co widać, Russell. Czy ty masz to paskudztwo czy nie? — Nie, nie mam żadnego cholernego herpesa, a jeśli miałem, to złapałem od niej — odpowiedział i nastawił telewizję na kanał ESPN udając, że jest bez reszty pochłonięty oglądaniem meczu futbolu. Tej nocy sprawdziłam u siebie. Byłam gładka jak zawsze. Podobnie jak Russell. Założę się, że Bernadine, Gloria i Savannah używają sobie na mnie za moimi plecami, ale nie dbam o to. Żadna z nich od lat nie była w nikim zakochana, nie mają więc prawa dawać mi żadnych rad. Russell dosłownie błagał, żebym mu dała jeszcze jedną szansę; przy- znał, że porzucając mnie, zrobił największy błąd w swoim życiu. Miałam ochotę sprostować i przypomnieć mu: To nie ty mnie zostawiłeś, to ja cię wyrzuciłam. Pamiętasz? Ale nie ma sprawy. Mężczyźni na ogół nie od- znaczają się zbyt dobrą pamięcią. W każdym razie po jego powrocie mieliśmy ze sobą długą rozmowę. Wyznał mi, że ożenił się z Carolyn jedynie pod wpływem chwilowego kaprysu i nie może teraz odżałować tego kroku. Opowiadał, że go bez przerwy kontrolowała. Nie mógł wyjść z domu, nie tłumacząc się, dokąd idzie i kiedy wróci. Była również bardzo apodyktyczna. Bez przerwy chciała nim dyrygować i wydawała polecenia, aż wreszcie miał tego dość. Powiedział też, że po urodzeniu dziecka (jak się okazało, była to jednak 276 prawda; mieli synka) Carolyn zmieniła się. Roztyła się i rozleniwiła. Nie chciało jej się gotować, a^w.^lomu panował wieczny bałagan. Miał już tego wszystkiego po same uszy. Można by mnie posądzać o zazdrość, bo sam dźwięk jej imienia wywołuje ciarki na mojej skórze, dlatego też zabroniłam mu wymieniać przy mnie jej imię. Teraz mówi zawsze o niej bezosobowo: Ona. I to już nie jest takie denerwujące. Przyznał na koniec, że był głupcem, traktując mnie tak, jak mnie traktował, i przepraszał. Czy jestem gotowa darować mu? Nie chciałam rozgrzeszać go od razu, ale wyglądał tak żałośnie i był tak prawdziwie skruszony i w ogóle, że uległam. Najwięcej miłości otrzymuje się od mężczyzny, kiedy o coś prosi. Potem zapytał: — Czy mogę pomieszkać u ciebie przez jakiś czas? Odpowiedziałam, że nie mam pewności, czy to będzie dobre roz- wiązanie. Zmienił front i zaczął się do mnie czulić. — Nie jestem pewny, czy wróciłem na stałe, ale jedno wiem na pewno, pragnę być z tobą. Czy dasz mi tę szansę, przynajmniej do chwili, kiedy dokładnie zdam sobie sprawę z moich uczuć — zapytał, nie przestając dotykać erogennych punktów mego ciała. Dobrze wiedział, że jestem gotowa zgodzić się wtedy na wszystko, czego zażąda. Później przyszło mi do głowy, żeby go zapytać, jak właściwie wygląda cała prawda, ale mówiąc szczerze, przestało mnie to już obchodzić. Nie musiałam znać wszystkich szczegółów. Najważniejsze było, że wrócił do mnie. Miał wiele miejsc, gdzie mógł pójść, ale jednak wybrał mnie, co w moim odczuciu oznacza, że chce być tu, bliżej miodu. Jestem w tej chwili trochę podenerwowana, ponieważ on poszedł do Niej porozmawiać na temat rozwodu; chce obejść się bez prawnika, aby jak stwierdził, uniknąć niepotrzebnej wrzawy. Powiedział, że będzie jej płacił na dziecko tyle, ile będzie konieczne. W istocie zabrał ze sobą jeden z tych małych formularzy do nabycia w każdym sklepie papierniczym, aby rzuciła na niego okiem. Takie formularze wypełnia się samodzielnie, bez pomocy adwokata. Słyszałam, że jest jakiś punkt w Phoenix, gdzie po złożeniu takich papierów w ciągu minuty otrzymuje się rozwód; pod warunkiem, że nie posiada się żadnego majątku nieruchomego. Majątek Russella sprowadza się do tego, co ma na sobie, w szafie i w garażu. Cieszę się, że uczciwie powiedział mi, dokąd idzie, co moim zdaniem świadczy o tym, że zaczyna dorośleć. Mówienie prawdy, gdy się tego nie robiło całe życie, stanowi bez wątpienia oznakę dojrzałości. Mogę jedynie dodać: czas najwyższy. 277 278 Nie ma go już od trzech godzin; zastanawiam się, dlaczego ta rozmowa zajmuje im tyle czasu. Usiłowałam śledzić akcję serialu Cierpienia wieku dojrzewania w telewizji, ale nie byłam w stanie skupić uwagi, więc prze- rzuciłam się na Na nie rozwiązane zagadki, który z kolei okazał się zbyt dziwaczny. W końcu postanowiłam zadzwonić do mamy i dowiedzieć się, jak się miewa tatuś. Najbardziej przerażającym aspektem choroby Alz- heimera jest dla mnie świadomość, że choćbym błagała Boga z całej duszy, nie zdołam wymodlić wyzdrowienia tatusia. Ta straszna choroba będzie go trzymała w swych szponach aż do końca. Ciągle miałam nadzieję, że jego stan się poprawi, ale kiedy odwiedziłam ich ostatnim razem, już nie mówił. Bełkotał coś do siebie pod nosem i stale zapominał, gdzie jest i kim ja jestem. Uparł się iść sam do łazienki, chociaż mamusia postarała się dla niego o specjalny fotel na kółkach z wmontowanym w środek sedesem. Tatuś nie chciał jednak na nim usiąść, a kiedy usiłowała go do tego zmusić, ugryzł ją w rękę. Wkrótce potem jak u tatusia stwierdzono chorobę Alzheimera, lekarze uprzedzili nas, że już teraz powinnyśmy zacząć go opłakiwać. Ale on przecież jeszcze żyje, upierałyśmy się z mamą. Lekarze powiedzieli, że musimy liczyć się z tym, że wszystkie pozytywne cechy tatusia zaczną zanikać jedna po drugiej. Nie chciało nam się w to wierzyć. Tatuś miał zawsze w sobie tyle werwy, życia i odwagi, taki był zawsze w stosunku do nas grzeczny, że nie byłyśmy w stanie wyobrazić go sobie innym. Nie minęło wiele czasu, a przekonałyśmy się, że doktorzy mieli rację. Ale nie umiałyśmy opłakiwać go przedwcześnie. Byłyśmy zbyt zaprzątnięte troską o zapewnienie mu należytej opieki. Mama może już jest w łóżku o tej porze. Dochodziła dziewiąta. Ale natychmiast podniosła słuchawkę. — Dobry wieczór, mamusiu. Czy cię nie obudziłam? — Nie, jeszcze się nie położyłam. Nie mogę spać — odpowiedziała. — Co się dzieje? — No wiesz — westchnęła gorzko. — Czy chodzi o tatusia? Czy coś się stało? A może jest w szpitalu? — Nie, nie jest w szpitalu — odparła powoli. — Mamusiu? — Słucham cię, dziecko. — Co się stało? — Byłam u adwokata. — W jakim celu? —? Chodzi o aktywa moje i twego ojca. — Do czego ci to potrzebne? Poczekaj chwilę przy telefonie. Ściskałam słuchawkę przy uchu, że aż zrobiła się śliska od wazeliny, którą natarłam sobie dłonie. *, ?;/ — Robin? — Słucham, mamusiu. Może mi wyjaśnisz, dlaczego poszłaś do ad- wokata w takiej sprawie. — No cóż — westchnęła. — On uważa, że powinnam rozejść się z twoim ojcem. — Co powinnaś? — Byłam pewna, że się przesłyszałam. To, co przed chwilą powiedziała, brzmiało potwornie. Może pod wpływem stresu stra- ciła głowę i nie wie, co mówi. Ale ja znam matkę i wiem, że trudno o drugą równie silną kobietę. Postanowiłam zatem wysłuchać ją cierpliwie do końca. — Muszę go oddać z domu, Robin. Nie jestem w stanie dłużej temu podołać. Nie może unieść widelca, nie może wstać z łóżka, a ja muszę przewracać go co dwie godziny. W ciągu dwóch tygodni stracił pięć kilogra- mów. Gdybyś go zobaczyła teraz, nie poznałabyś go, tak bardzo się zmienił. Aby się z nim jako tako porozumieć, muszę posługiwać się takimi kartoni- kami jak nauczycielka w pierwszej klasie. Ale on i tak nie ma pojęcia, kim jestem. Nie wiem, kochanie, naprawdę nie wiem, co mam robić. — Rozumiem cię, mamusiu. Ale dlaczego adwokat uważa, że musisz rozwieść się z tatusiem? Czemu ma to służyć? — Posłuchaj, co ci powiem. Twój ojciec pracował ciężko całe życie, aby zapewnić nam spokojną i dostatnią starość. Odkładaliśmy więc pie- niądze, ale gdyby mi przyszło opłacić z nich dom opieki, wkrótce nie zostałoby z tego ani grosza. Zaraz potem jak ojciec dowiedział się, na co jest chory, kazał mi przysiąc, że gdy już będzie z nim źle, nie zużytkuję na niego naszych oszczędności. Bardziej martwił się, co będzie ze mną niż z nim. W tej sytuacji adwokat doradził mi, abym rozwiodła się z ojcem, co pozwoli na podział naszych oszczędności oraz da podstawę do starań o miejsce w domu finansowanym przez władze stanowe; jego niski dochód w pełni by to uzasadniał. — Ile kosztuje pobyt w domu opieki? — Dwa i pół tysiąca dolarów miesięcznie. — Co? Wiem, że to jest głupie pytanie, ale jak możesz decydować się na coś takiego? — Myślałam, że mama rozpłacze się, ale nie. Chciałam wiedzieć, jaki jest jej stosunek do tego pomysłu. — Poślubiłam twego ojca na dobre i na złe. — Wiem o tym, mamusiu. — Jako katoliczka... wiem, że nie jesteś już praktykującą katoliczką, Robin, aleja nią być nie przestałam. Nie wiem, jak przyjdzie mi to znieść. Rozwód jest grzechem. 279 len- na lasz ich lor. żyje nie tąd, iraz ąda )hn I pa- oże do 503 — Wiem, mamusiu, wiem. — Mam uczucie, jakbym porzucała twego ojca. Przysięgłam przed Bogiem, że nigdy tego nie uczynię. — Wiem, mamusiu. — Gdyby wiedział, że taki pomysł w ogóle przyszedł mi do głowy, bardzo by się gniewał, bardzo. — Wiem, mamusiu. — Fred mówił zawsze, że raczej woli, bym go zabiła, niż oddała do domu opieki. Gdyby dowiedział się, że wyzbywam się z tego powodu wszystkich naszych oszczędności, byłby wściekły. Wiem, że byłby wściekły. — I co my poczniemy, mamusiu? — zapytałam, wiedząc, że nie jest w stanie mi na to odpowiedzieć. Pragnęłam, aby w tej chwili Russell — lub ktokolwiek — był tu przy mnie i pomógł znaleźć rozwiązanie. Ma- rzyłam, aby objął ją i mnie ramieniem i sprawił, aby wszystko było dobrze. Marzyłam, aby ktoś powstrzymał powolną agonię mego ojca i uwolnił go od bólu. I żebym znowu miała dziesięć lat i nadal mieszkała w Sierra Vista i żeby wszystko było jak dawniej. Tak jak powinno być; spokojnie i normalnie. — Muszę to jeszcze przemyśleć, chociaż adwokat ostrzegł mnie, że nie mam za wiele czasu. Jeśli mam zamiar to zrobić, muszę się śpieszyć, aby później nie wzbudzać podejrzeń. — Naprawdę chciałabym pomóc wam w jakiś sposób, mamo. Ale nie mam niczego wartościowego. To prawdziwy wstyd. W moim wieku powin- nam być w stanie pomóc tobie i tatusiowi. Ale nie jestem. — Robisz, co możesz, Robin, wiem o tym i nie martw się. Coś się wymyśli. Coś się musi wymyślić. — Czy on śpi? — Tak, śpi. — Chciałabym bardzo wziąć jutro wolny dzień, ale mam spotkanie z tymi ludźmi od transportu, dla których przygotowałam propozycję umowy. Jeśli chcę, aby transakcja doszła do skutku, muszę być; chodzi o dużą sumę, o dziesięć milionów dolarów. Jeżeli mi się to uda, to może dostanę podwyżkę. Niech no pomyślę. Jutro jest czwartek. W piątek wezmę wolny dzień i przyjadę do was. Co o tym myślisz? — Nie musisz zwalniać się z pracy, Robin. Wystarczy jak przyjedziesz w sobotę. — Gdybym mogła, już byłabym w drodze do was, mamo. Czuję się taka bezradna. Ale sądzę, że uda mi się wziąć urlop na cały następny tydzień. Tak zrobię. A nawet dłużej, jak będzie trzeba. Jeszcze ci się uprzykrzy mój widok. Usłyszałam, jak śmieje się przez telefon. 280 — Czy masz jakieś środki nasenne? — Owszem, ale nie mogę ich zażywać. Śpię wtedy jak zabita i nie słyszę ojca. Nie martw się. Zaraz się zdrzemnę. Zawsze tak robię. — Naprawdę? *< :>{ — Oczywiście. — Kocham cię, mamusiu. Ucałuj ode mnie tatusia i powiedz mu, że go kocham. — Dobrze, kochanie, ja również cię kocham, córeczko. Dobranoc. Odłożyłam słuchawkę i siedziałam myśląc o katuszach, jakie prze- chodzi moja matka. Czuję się, jakbym była kaleką, ponieważ nie mogę zrobić niczego, aby poprawić ich sytuację. Miałam ochotę powiedzieć jej, że Russell wrócił, ale wiedziałam, że nie jest to właściwy moment do takich zwierzeń. Poza tym tatuś nigdy nie lubił Russella. Twierdził, że Russell jest zbyt przystojny i za bardzo dba o swój zewnętrzny wygląd; nigdy nie należy ufać takiemu mężczyźnie. Mamusia nie mogła mu darować, że dotychczas mi się jeszcze nie oświadczył, i miała nam za złe, że żyjemy w grzechu. Był to główny powód, dla którego nie odwiedzili mnie ani razu przez cały czas, gdy Russell mieszkał ze mną. Oglądałam Wielki skok, kiedy Russell wreszcie się pojawił. — Cześć — powiedział. — Dlaczego nie było cię tak długo? — zapytałam i natychmiast pożałowałam tych słów. Nie chciałam postępować tak jak Ona. — Wcale nie tak długo — odparł kierując się do łazienki. Wstałam i poszłam za nim. — No i? — O co chodzi? — zapytał zdejmując ubranie. Odkręcił kurek od prysznicu i stał, jakby czekając, żebym wyszła. — Co się stało? — Nic. — Co rozumiesz przez „nic"? — Mieliśmy rozmowę. — Nie wątpię, Russell. Czy Ona podpisze te dokumenty w sprawie rozwodu, czy nie? Pytanie jest proste. Byłabym wdzięczna za prostą odpowiedź. — Rozważaliśmy ten temat. — Rozważaliście? — Tak, po to przecież tam poszedłem — odrzekł. Wszedł pod prysznic i zaczął się namydlać. — To wcale nie jest takie proste, jak by się mogło 281 wydawać; podejmujesz decyzję o rozwodzie, a potem składasz podpis na wykropkowanym miejscu i koniec. To jest znacznie bardziej skompliko- wana sprawa. W łazience było tak parno i gorąco, że postanowiłam poczekać, aż wyjdzie, i dopiero wtedy wrócić do tematu. Chciałam opowiedzieć mu o tacie i trudnej sytuacji matki, ale podejrzewałam, że nie zostanie to przyjęte z należytym zrozumieniem. Nałożyłam na siebie jedwabną nocną koszulę i czekałam na niego w łóżku. Wyszedł z łazienki i stanął na środku pokoju, nagi jak go Pan Bóg stworzył. — Gdzie schowałaś moją piżamę? — Dlaczego pytasz? — Ponieważ chcę ją włożyć, proste? — A co będzie, jeśli powiem, że nie chcę, abyś ją wkładał? — Słuchaj, Robin, miałem ciężki dzień i nieprzyjemny wieczór i nie mam nastroju do pieprzenia. Powiedz, gdzie jest moja piżama, żebym się mógł położyć. O siódmej muszę być w Yumie. — Jest w dolnej szufladzie, tam gdzie zawsze — poinformowałam go. — Ale skąd ta agresja? Nic ci przecież nie zrobiłam. — Wiem — odrzekł tym samym tonem. — Chodzi o to, że nadal nie mam pojęcia, co robić z całą tą sytuacją. — Jaką sytuacją? — No, że znalazłem się tutaj w takich okolicznościach i w ogóle, podczas gdy prawdę mówiąc to chciałbym być sam, aby móc się spokojnie zastanowić. Mieszkając z tobą, jestem narażony na dociekliwe pytania, co robię i czego nie robię ze swoją żoną. — Ja ciebie nie naciskam, Russell, po prostu zadaję ci zwykłe proste pytanie, na które mam prawo, jak mi się wydaje, dostać odpowiedź. Nie uważasz? — Słuchaj. Staram się to wszystko rozwiązać, rozumiesz? — Owszem — odparłam. — A teraz chodź do łóżka. Otworzył szufladę, znalazł piżamę i włożył ją na siebie, po czym wsunął się pod kołdrę. — Jadę do Tucson w piątek rano. Nie będzie mnie przez cały następny tydzień. — To z powodu ojca? — Raczej z powodu mojej matki. Ma różne kłopoty. W każdym razie muszę jechać. — Czy masz dla mnie jakieś polecenia na czas twojej nieobecności? — Podlewaj rośliny. — Bądź spokojna, a teraz dobranoc. — Od niechcenia pocałował 282 mnie w usta, bez języczka, po czym odwrócił się do mnie tyłem. W kilka minut chrapał tak głośno, że mopy nie było, abym mogła zasnąć. Zadzwonił telefon. Wiedziała^n, kto to. — Słucham — odezwałam się w słuchawkę niskim głosem. — Robin, co jest? — usłyszałam głos Troya. — Nic — odrzekłam. — Jestem już w łóżku. Czy możesz zadzwonić do mnie jutro? — Dobrze — zgodził się. — Powiedz mi coś, co by mnie podnieciło, złotko. — Nie mogę. — Dlaczego? Jest ktoś u ciebie? — Nie. — Nie kłam, Robin. — Nie kłamię. — To powiedz coś nieprzyzwoitego. Odłożyłam słuchawkę. Miałam nadzieję, że domyśli się, o co chodzi. — Kto to był? — spytał ku memu przerażeniu obudzony Russell. — Savannah. — Proponuję, żebyś zakazała swemu przyjacielowi dzwonić po jede- nastej — zagroził, odwracając się z powrotem na bok. Jest zazdrosny. To dobry znak. Uśmiechnęłam się do siebie. Siedziałam w łóżku jakieś piętnaście, dwadzieścia minut, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. Potem wstałam, bo musiałam udać się do łazienki. Zamknęłam za sobą drzwi. Ubranie Russella leżało na podłodze. Zarzuciłam sobie na ramię jego dżinsy, a kiedy schyliłam się po koszulę, doleciał mnie lekki zapach. Podsunęłam ją sobie pod nos i powąchałam. Cała prawa strona kołnierza i rękawa przesycona była zapachem przypominającym perfumy Eternity. Zanim zdałam sobie sprawę z tego, co robię, chwyciłam jego slipki i odwróciłam na drugą stronę. Sprawdziłam je w kroku. Nie było nic podejrzanego. Znów powąchałam koszulę. To na pewno był zapach Eternity, a ja przecież nie używam tych perfum. Rzuciłam z powrotem jego ubranie na podłogę i kopniakiem przesunęłam w róg łazienki. Spuściłam wodę, weszłam do łóżka i zaczęłam zastanawiać się nad tym nędznikiem. Byłam rada, że nie powiedziałam Michaelowi, iż Russell do mnie wrócił. Widzę wyraźnie, że nie można traktować go poważnie. W dalszym ciągu stosuje swoje stare gierki. Ale ja tym razem nie dam się wystrychnąć na dudka. Mówię zupełnie poważnie. Chwileczkę. Pomyśl trochę. Nie bądź idiotką, Robin. Ona prawdo- podobnie urządziła mu patetyczną scenę i postanowiła wypłakać swój żal na jego ramieniu lub coś podobnego. Pewno błagała go, aby od niej nie odchodził. Stąd prawdopodobnie ten zapach na jego koszuli. Jak mógł 283 oprzeć się jej uściskom? Z pewnością zrobiła to celowo, wiedząc, że ja wyczuję ten zapach. Przypuszczalnie miała nadzieję, że zrobię mu awan- turę, w rezultacie której on ucieknie i wróci do Niej. O, nie, nie dam się nabrać na tę sztuczkę. Obróciłam się, przycisnęłam piersi do pleców Russella, przerzuciłam mu rękę przez tors i objęłam dłonią jego prawy nadgarstek. Pod palcami czułam kość. Uścisnęłam lekko przegub jego ręki w nadziei, że poczuje ciepło mego ciała i przytuli się mocniej, ale on odłożył moją dłoń na kołdrę i odsunął się bliżej krawędzi łóżka. Musiał być naprawdę zmęczony. PIJAŃSTWO — Powinnyśmy wyciągnąć ją z domu — zaproponowała Robin. — Już widzę, jak ci się to udaje — roześmiała się Savannah. — Wiesz dobrze, z jakim trudem przychodzi nam namówić ją, aby ruszyła ten swój tłusty tyłek. Proponuję wziąć kilka butelek szampana, kupić urodzinowy tort, zamówić pizzę czy coś podobnego i pojechać do niej, do domu. — To Bernadine. Ostatnio Bardzo Zrównoważona Osoba. — Dobry pomysł — zgodziła się Savannah. Dopiła kawę i odłożyła papierosa. Jadły lunch w ulicznej kawiarence. Savannah nie chciało się wierzyć, że to już koniec września; było prawie czterdzieści stopni, a na dodatek parno jak diabli. W Denver o tej porze często zdarzają się już przygruntowe przymrozki. — Nadal nie palisz? — zapytała Savannah Bernadine. — Nie, nie wzięłam papierosa do ust od trzech miesięcy. I wcale mnie nie ciągnie. — Jak ci się to udaje? — indagowała dalej Savannah. — Po prostu rzuciłam palenie. — Jedna z dziewczyn z mego biura poszła na akupunkturę — oznaj- miła Robin. — I co, pomogło jej? — zainteresowała się Savannah. — Od tej pory nie pali. Przysięga, że nie kłamie. Ale do rzeczy. Organizujemy tę babską randkę czy nie? — Tak mówisz, jakby cię to szalenie śmieszyło? — Odczep się, Bernie. Pytam tylko ot tak sobie. — Czyście zauważyły, dziewczęta, że Gloria od jakiegoś czasu jakoś dziwnie się zachowuje? — Owszem — potwierdziła Robin. — To od tego momentu, kiedy 285 Phillip dostał tej wysypki. Myślę, że coś się za tym kryje. Ale ona nie chce nic mówić. — Jedźmy jednym samochodem — zaproponowała Bernadine. — Świetnie, wsiadajmy do twojego BMW. — Odczep się, Robin — skarciła ją Bernadine i roześmiała się. — Co z rachunkiem? Każda płaci osobno czy jak? — zapytała Robin. — Ty zapłać, a my ci zwrócimy — zaproponowała Savannah. Robin spojrzała na rachunek — Dziesięć dolarów od łepka. — Bernadine i Savannah położyły pieniądze na stole. Robin włożyła je do portmonetki i wyjęła swoją American Express. — Jestem zrujnowana — stwierdziła. Kiedy już załatwiły sprawę z kelnerką, opuściły lokal i wyszły na zionącą żarem ulicę. — Czekajcie — krzyknęła Robin za podążającymi przodem Bernadine i Savannah. — A co z prezentami? — Psiakrew, rzeczywiście — zastanowiła się Bernadine. — Zupełnie mi to wyszło z głowy. Tak, każda musi jej kupić coś od siebie. A ty, Robin, nie zapomnij dobrze zapakować swój prezent. — Idź do licha, Bernie — rozgniewała się. — Które to urodziny? — Trzydzieste ósme — odparła Savannah. Wraz z Bernadine skręciły za budynek w kierunku parkingu. Robin wsiadła do auta. Opuściła przeciwsłoneczną klapę i włączyła radio. Śpiewała Paula Abdul. Nie obchodzi mnie opinia Savannah, pomyś- lała. Ta dziewczyna potrafi śpiewać. Uprosiły Glorię, aby nie szła po pracy na żadne zakupy i koniecznie o ósmej była w domu. Domyślała się, że szykują jej niespodziankę. Gloria potrzebowała rozrywki. Choroba Phillipa przygnębiła ją. Nadal nie miała nikogo na miejsce Desiree, a wczoraj Cindy oznajmiła jej, że została przyjęta do owej szkoły dla sprawozdawców sądowych. Miała mieć dużo zajęć, a zaczynała już od stycznia. Gloria zastanawiała się, jak sobie da radę w takiej sytuacji. Jak zdobyć trzech nowych pracowników. Ona i Joseph nie zdołają obsłużyć wszystkich klientów przez dłuższy czas. Nie wiedziała, kiedy Phillip wróci do pracy i czy w ogóle wróci. Nie chciała również rozmawiać o tym ze swymi przyjaciółkami. To był jej problem, nie ich. Ciśnienie także jej skoczyło. Miała sto dziewięćdziesiąt na sto czter- dzieści. Prawie graniczne. Trzy dni temu była u swego lekarza i zapewniała go, że czuje się doskonale, ale doktor powiedział, że nie zawsze muszą występować jakieś symptomy. Powtórzył to co zawsze: że musi schudnąć, 286 ograniczyć potrawy zawierające sól i sód oraz przestrzegać diety anty- cholesterolowej. ? ? ?;/ Tarik zapowiedział, że nie ma zamiaru siedzieć w domu ze starymi babami. Poprosił Glorię, aby pozwoliła mu pójść do kina z Bryanem. — Masz być w domu o dwunastej — zapowiedziała Gloria — i ani minuty później. — Obiecał, że będzie i pocałował ją w policzek. Rano zapukał do drzwi jej sypialni. Pozwoliła mu wejść, ponieważ leżała w łóżku przykryta kołdrą. — Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, mamusiu — wyrecyto- wał i wręczył jej paczuszkę, którą, była przekonana, zawijał ktoś inny. Cieszyła się, że pamiętał. Otworzyła paczuszkę. Były w niej cztery pudełeczka różnej wielkości, włożone jedno w drugie. W ostatnim, naj- mniejszym, znajdowała się para kolczyków z macicy perłowej, w kształcie ptaszków. Były bardzo ładne. Gloria nigdy nie nosiła tego rodzaju biżu- terii, ale natychmiast je włożyła oświadczając Tarikowi, że zawsze marzyła o podobnym prezencie. Czekała teraz na przybycie przyjaciółek. Zapowiedziały, że nie wolno jej „tknąć niczego palcem", i kazały zostawić wszystko im. Gloria czekała cierpliwie, ale ponieważ nie potrafiła siedzieć bezczynnie nawet dziesięciu minut, a cóż dopiero mówić o półgodzinie, zaczęła przestawiać buteleczki z perfumami na toaletce. Paris przesunęła do przodu, a Ysatis postawiła w tyle. Buteleczka Anals Anais była już prawie pusta, więc ją wyrzuciła. Miała dużo sypkiego pudru, ponieważ bardzo się pociła. Postanowiła przenieść pudełka do łazienki, ale zmieniła zamiar i zostawiła je na starym miejscu. — To śmieszne — powiedziała do siebie i przeszła do saloniku. Usłyszała szum opon parkującego samochodu i muzykę. Czasami Glorii trudno było uwierzyć, że jej przyjaciółki są mniej więcej w tym samym wieku co ona. Czuła się od nich znacznie starsza, zwłaszcza od Robin. Może dlatego, że była wśród nich jedyną, która miała kilkunas- toletnie dziecko. Czasami zachowywały się, jakby dalej miały po dwadzieś- cia parę lat. Gloria uważała za naturalne, że mają w sobie tyle energii, i zazdrościła im tej żywotności. Ale z takimi cechami trzeba się już urodzić, a Gloria uważała, że ma naturę bierną. Wyszła im na spotkanie. — Wszystkiego najlepszego! — zawołały jednogłośnie. — Dziękuję wam, dziękuję, dziękuję. Wyciągały torby z bagażnika. Po drugiej stronie ulicy Marvin podlewał swój trawnik. Pomachał ręką. — Kto to jest? — zapytała Robin. 287 n- la .sz ch or. yje nie ąd, raz yąc ąda ohn lił. v pa- może isacyj- iła do 303 — To mój sąsiad, Marvin. — Uważaj — ostrzegła Robin. Gloria zauważyła białe pudło i domyśliła się, że jest w nim tort. Jakie one są przewidujące, pomyślała, patrząc, jak idą w stronę domu. Po- stępowała za nimi, ale najpierw sprawdziła, czy Marvin nadal jest w swoim ogródku. Był. Gloria pomachała mu ręką. — Gdzie ta zabawa? — zapytała Robin, gdy weszły do środka. — Gdzie muzyka? — powtórzyła Savannah. — Zaraz zaczynamy — oświadczyła Bernadine. Savannah wróciła do samochodu po prezenty i jeszcze jedną torbę. Umieściła ją na stoliku do kawy, wyciągnęła urodzinowe czapeczki, małe różki i inne zabawne urodzinowe akcesoria. Gloria była uszczęśliwiona. — Na co czekasz, Gloria? Dalej, wyciągaj kieliszki — rozkazała Robin. Savannah manipulowała przy stereo Glorii. Przyniosła swoje najnow- sze płyty kompaktowe, a tu okazuje się, że ta dziewczyna ma tylko staroświecki adapter. — Chcesz mi wmówić, że nie stać cię na odtwarzacz kompaktowy? — Mam płyty, które wcale nie są gorsze od kompaktowych. Dlacze- go mam niepotrzebnie wydawać pieniądze? — odkrzyknęła z kuchni Gloria. — Glorio, mamy lata dziewięćdziesiąte, dziewczyno. Do licha z tym. Pozwól, niech zobaczę, co tu masz za starocie. Savannah i Robin na kolanach zaczęły przeglądać płyty. — Zaczekaj — odezwała się Robin. — Popatrz na to. Co za albumy?! Kiedy to ostatni raz kupowałaś sobie coś do słuchania. Gloria wróciła niosąc cztery kieliszki do wina. — Nie pamiętam. Muzyka to domena Tarika. Ale trzyma wszystko w swoim pokoju. A ja nie dotykam jego rzeczy. — W porządku — oświadczyła Robin — ale to nie ja mu to obiecy- wałam. — Każda płyta tego chłopaka to albo rap albo hip-hop. Ciągle muszę słuchać tego wariackiego jazgotu i będę wam wdzięczna, jeśli pozwolicie mi odpocząć. Zwłaszcza że to są moje urodziny — dodała. — Mamy zamiar wlać trochę życia w twój tłusty tyłek — zapowie- działa Bernadine. — Niewiele brakowało, a przyprowadziłybyśmy ze sobą męskiego striptizera — oznajmiła Savannah. — Dlaczego tego nie zrobiłyście? — zapytała Gloria. — Ponieważ, zważywszy, w jakiej jesteśmy sytuacji, prawdopodobnie rzuciłybyśmy się wszystkie na niego, by go zgwałcić. 288 — W porównaniu z moją wasza sytuacja wcale nie jest taka zła — zaprotestowała Gloria. — Moja cipka dawno już zarosła pajęczyną — stwierdziła Bernadine. — A co się stało z yincenifeiifr — zainteresowała się Gloria. — Kto to jest Vincent? — dopytywała się Robin. — Nikt — odparła Bernadine. — Byłam zmuszona się go pozbyć. Okazał się dużym dzieciakiem. — Moja się na mnie gniewa. Znowu uległam i poszłam z Kennethem do łóżka. Ostatni raz, przysięgam Bogu — zwierzała się Savannah spo- glądając na Bernadine. Ta mrugnęła do niej okiem, jakby chcąc powie- dzieć: Gadaj zdrowo. — Moja jest w dobrej formie — stwierdziła Robin. — Staram się ją nastroić przynajmniej raz w tygodniu. — Kto ci to robi? — pytała Gloria. — A może mamy zacząć zga- dywać? — W każdym bądź razie nie Russell. Zniknął z mojego życia. Na zawsze. — Bzdura — stwierdziła Bernadine. — Ale mniejsza o to, rozlejmy tego szampana i wypijmy zdrowie Glorii. Savannah usiłowała otworzyć butelkę. — Och, och, panienki, co ja tu mam. Nie do wiary. Zgadnijcie, co znalazłam? — cieszyła się Robin. — Co takiego? — zapytała Savannah. — Rick James. — Puść go — zażądała Bernadine. — Ona ma też Teddy'ego Pendergrassa oraz Arethę i Gladys i The Temptations. Ty masz wszystkie stare przeboje, dziewczyno. — Nastaw najpierw tego Ricka z wyuzdanym tyłkiem — powiedziała Savannah. — Chętnie bym z nim poszła do łóżka — zwierzyła się Robin. — Z tym obleśnym skurwielem? — zdziwiła się Bernadine. — Chyba masz źle w głowie. — Mówię poważnie. U mnie miałby szansę, daję słowo. Zwróciłyście uwagę na jego usta? I na te wąskie szczupłe biodra, i tę wypukłość w spodniach. A teraz powiedzcie mi prawdę. Gdyby Rick James zjawił się teraz w tym domu i chciał to z wami robić, czy odmówiłybyście mu? — Oczywiście. — Głupstwa gadacie. — Miałam kiedyś do czynienia z muzykiem — wyznała Savan- nah. — Nigdy więcej. — Dlaczego? a z h r. je ie d, az ąc da hn 289 19 — Czekając na mitośc — To kurwy. — A są jacyś niekurwy? — pytała Robin. — Nie każdy chłop jest kurwą, Robin. Ale muzycy mogą mieć kobiety w każdym mieście, w którym występują. My jesteśmy dla nich jak dołki, w które się spuszczają na trasie. — Dlatego mądry Bóg wynalazł prezerwatywy — zauważyła Ber- nadine. — Żaden mężczyzna i żaden, choćby największy kutas nie jest wart, aby przez niego umierać. Co do Robin, to nie używała ich tak często, jakby należało. Przynaj- mniej nie z Russellem. A gdyby się okazało, że jest w ciąży, już podjęła decyzję, że się jej nie pozbędzie. — Na zdrowie — wzniosła toast Bernadine, kiedy wszystkie cztery kieliszki zostały napełnione. — Chwileczkę — powstrzymała ją Savannah. — A gdzie kapelusze i ta reszta? — Rzuciła torbę z urodzinowymi akcesoriami na podłogę. Każda wybrała jakiś drobiazg i włożyła na głowę kapelusz. — Doskona- le — stwierdziła. — Mój kapelusz jest świetny. Gloria, chcę także zau- ważyć, że jesteś najlepszą fryzjerką w mieście, i cieszę się, że cię poznałam, i mam nadzieję, że teraz, kiedy wreszcie skończyłaś trzydzieści osiem lat, zacznie się dla ciebie prawdziwie dobry okres. — Twoje życzenia są nudne — zaprotestowała Robin i wstała. — Wierzę, że spotkasz prawdziwą miłość i odrobisz wtedy w łóżku te wszys- tkie lata, kiedy nie miałaś do tego okazji. Otóż to. — Wszystkiego najlepszego, dziewczyno — wzniosła toast Berna- dine. — Życzę ci, abyś znalazła prawdziwą miłość i spokój ducha. — Dziękuję — odparła wzruszona Gloria. Wszystkie wychyliły kie- liszki. Bernadine ponownie napełniła szkło. — Uwielbiam szampana — stwierdziła. — Powoduje takie przyjemne ogłupienie. — Ty już jesteś ogłupiała. — Wolę być ogłupiała niż bezmyślna — obruszyła się Bernadine. — Odczep się ode mnie — rozgniewała się Robin. — Dobrze, już dobrze, tylko bez kłótni — mitygowała je Savannah. — Włączamy muzykę. Gdzie jest tort? — W kuchni — odparła Gloria. — Zaraz go przyniosę. — Chcesz już teraz zdmuchiwać świeczki? — Niekoniecznie, mogę poczekać — zgodziła się. — Zamówmy pizzę. Domino dostarczy nam pizzę w pół godziny. — Tylko dla mnie bez peperoni — uprzedziła Savannah. — Ja nie uznaję pizzy bez peperoni — zaprotestowała Robin. 290 — Mnie jest wszystko jedno — oświadczyła Gloria. — Zamówmy więc dwie, jedną z śpeperoni, drugą bez. — Minnie Riperton i Smokey* Robinson — wykrzyknęła Robin. — Odłóż je. — Savannah usiadła na podłodze obok Robin. Prze- glądały stosy płyt, odkładając najlepsze na stronę. — Steve i Roberta, dziewczęta, spójrzcie. The Emotions. Dziś wieczór wracamy do starych czasów, siostrzyczki. Idziemy na całość. — Nie chcę żadnej muzyki, która wyciśnie mi łzy z oczu — zastrzegała się Bernadine. — A ja tak — powiedziała Robin i zaczęła się śmiać. — A ja nie — poparła Bernadine Savannah. — Czy ta maszyneria działa? — zapytała Robin. — Naturalnie — odparła Gloria i wychyliła kieliszek szampana. — Świetnie — stwierdziła Robin. — A zatem posłuchajmy tego. Powiedzcie, kogo wam to przypomina, tylko mówcie prawdę. Wszystkie trzy siedziały jak przykute do swoich miejsc, wytężając słuch, aby nie uronić najmniejszego akordu. — No nie — wykrzyknęła Savannah i rozciągnęła się na podłodze. — Psiakrew — zaklęła Bernadine. Teddy Pendergrass śpiewał: Tum off the Lights. — Dlaczego nastawiłaś to gówno? — zapytała Savannah wyjmując papierosa z torebki i zapalając go. — No dalej. Płaczcie, dziewczyny. Nie żałujcie sobie — nawoływała Robin. — Nie masz jakiegoś M.C. Hammera lub Bobby'ego Browna? — do- pytywała się Bernadine. Gloria śmiała się, po czym robiąc smutną minę nalała sobie kolejny kieliszek szampana. Wstała i napełniła pozostałe kieliszki. — Myślę, że każda pamięta tę piosenkę. — Słuchaj, stara — mówiła Robin. — Ja kochałam tego nędznika. Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że takie jest właśnie moje prze- znaczenie. Kochać łajdaków. Ale chwileczkę, jak on miał na imię? Cholera, jak on miał na imię? — Wtedy naprawdę kochałam Johna — Bernadine spoglądała przed siebie rozmarzonym wzrokiem, kołysząc głową w takt muzyki. — Chodziłam wtedy z facetem, który miał na imię AL Wielki Boże! Co ten gość wyczyniał! Pieprzyliśmy się bez końca, ale warto było. Miał największego kutasa na świecie. Ja też byłam naciągana na tę strunę. Nie mam ochoty tego nawet wspominać. Wyłączcie światło. — Savannah zamknęła oczy i zaczęła pstrykać palcami. Ale nie myślała wcale o Alu. Myślała o Kennecie. 291 n- aa isz ich or. yje nie ąd, raz ijąc ąda ohn lił. v pa- może sacyj- Iłado 303 — Hej! A teraz pozwólcie, że ja wam coś puszczę. — Savannah założyła kolejną płytę. — To się wam powinno podobać, moje panie Dźwięk dzwonka poderwał je wszystkie na nogi. — To pizza — uspokoiła je Gloria. Wtuliła głowę w ramiona i zaczęła chichotać. Bardzo jej się to wszystko wydało zabawne. — Kto za nia płaci? Ja nie mam zamiaru płacić za moją urodzinową pizzę. Bernadine sięgnęła do portmonetki i wyjęła dwie dwudziestki. — Czuję się, jakby to były moje urodziny. — Posłuchajmy teraz tego — wrzasnęła radośnie Savannah. Założyła Jamesa Ingrama, który śpiewał o miłości na sto sposobów. Ale tym razem i ona zgodziła się, że wybór był nieciekawy. Nietrudno było rozpoznać tę piosenkę. Żyła z Raymondem. Cholera, nie mogła sobie za nic przy- pomnieć, dlaczego ze sobą zerwali; jej mózg był zbyt zamroczony, wobec tego nalała sobie jeszcze jednego szampana. — Siadamy do pizzy? — zapytała Bernadine. Savannah i Robin zaprzeczyły ruchem głowy. Były zbyt pochłonięte muzyką. Gloria zamiast odpowiedzi zabrała pudełka do kuchni, gdzie natychmiast otworzyła jedno z nich; popatrzyła i zawołała głośno: — Nie! — Wsadziła pizze do pieca, aby się odgrzały, po czym strze- lając palcami wróciła do przyjaciółek. — Wiecie, jakie jest moje marzenie? — pytała Savannah. — Nie. Powiedz. — Chciałabym, jak w tej piosence, mieć mężczyznę, który by mnie kochał na sto sposobów. — Możesz sobie marzyć — zauważyła sceptycznie Bernadine. — Nie mogę tego zrozumieć — rzekła Savannah. — Czego nie możesz zrozumieć? — spytała Robin. — Dlaczego nie możemy się czuć jak w piosenkach? Dlaczego na przykład nie możemy być czyimś aniołem? — Przerzucała płyty tworząc z nich gigantyczny stos. — Albo być czyjąś największą miłością? O, psiakrew! Ten cholerny zespół Earth, Wind and Fire przekonuje nas, że „nie można ukryć miłości". — Dość! — zawołała Bernadine. — Odchrzań się! Ten niesamowity Prince opowiada, że „gołębie pła- czą". Ale to grało, pamiętacie? Tu Roberta Flack po raz pierwszy ujrzała czyjąś cholerną twarz... I mój chłopak, Al Green, chce, żebym została z nim. Chciałabym móc zatrzymać przy sobie wszystkie te piosenki, aby uczucia zawarte w tych słowach towarzyszyły mi przez następne trzydzieści lat. Czy żądam za wiele? Jeśli tak, to po co się je tworzy i komponuje, tak że oddają nasze myśli, naszą wiarę i marzenia? Co? Ktoś chyba musiał to wszystko przeżyć, nie uważacie? 292 -— Podniecasz się, Savannah — zauważyła Bernadine. — Nieprawda. Jestem tylko trochę pijana i cieszę się, że tak jest — upierała się. — Ale pozwólcie, moje siostrzyczki, że was o coś zapytam, powiedzcie mi, jeśli plotę głupstwa. Co my wszystkie mamy wspólnego? — Wszystkie jesteśmy czarne i jesteśmy kobietami — odparła Gloria i zaczęła chichotać. — Nie żartuję. Mówię poważnie. — Nie każ nam się w to wgłębiać — rzekła Bernadine. — Nie każę. Ale nie, właśnie każę. Być może, w tym tkwi całe zło: nie jesteśmy zbyt głębokie. Musimy zwrócić większą uwagę na nasze wnętrze. — Zaczęła potrząsać głową na wszystkie strony, jakby chciała zmusić swój mózg do pracy. — Ale odbiegam od tematu. O czym to ja mówiłam? — O czymś, co nas wszystkie łączy — przypomniała jej Robin. — Ach, prawda. No właśnie, wiecie, co mamy ze sobą wspólnego? Coś, co jest prawdziwą hańbą. Wszystkie znały już odpowiedź. — Żadna z nas nie ma mężczyzny. — Ja nie potrzebuję nikogo — oświadczyła Bernadine. — No i cóż z tego? — protestowała Gloria. — Świat nie kończy się na mężczyznach. Kiedy wreszcie zrozumiecie tę prawdę? Bawię się dos- konale wygłupiając się w waszym towarzystwie. A gdyby któraś z nas miała męża, czy taka wspólna zabawa byłaby możliwa? — O to mi właśnie chodzi — wyjaśniła Savannah. — Gdyby. Ale nie mamy. I pozwól sobie powiedzieć. Gdybym miała męża, a ty, w dniu twoich urodzin, siedziałabyś samotnie w domu, a Robin i Bernie we- zwałyby mnie, aby wspólnie z nimi uczcić twoje święto, to też byłabym tutaj, dziewczyno. Zapewniam cię, że żaden mężczyzna nie jest w stanie zawładnąć mną na tyle, abym z jego powodu zaniedbywała swoje przy- jaciółki. I taka jest prawda, Ruth. Czy widziałyście ten film? — Do the Right Thingl — zapytała Gloria. — Tak. — Nie, jeszcze na nim nie byłam. — Ja widziałam go już dwa razy — powiedziała Robin. — Spike Lee jest bardzo przekonujący. — Moim zdaniem on jest bardzo seksowny — stwierdziła Savan- nah. — Ale może porozmawiamy o czymś innym. — Gloria, na ciebie kolej, żebyś wybrała melodię — oznajmiła Ber- nadine. — Nic specjalnego nie przychodzi mi na myśl. — No cóż, to też jest jakieś wyznanie — stwierdziła Bernadine 293 c a I- o spuszczając głowę. — Wiecie co, dostaję szału z wściekłości — wymawia- ła słowa bełkotliwie, ale żadna z nich nie zwracała na to uwagi. — O co ci chodzi? — zapytała Robin. — O wszystko. Poświęciłam temu skurwielowi jedenaście najlepszych lat swojego życia, a ten porzuca mnie dla jakiejś parszywej białej dziwki. I teraz zostałam sama na tej górze i w ogóle... — Masz dopiero trzydzieści sześć lat, do licha, i nie mów mi takich rzeczy — zaprotestowała Savannah. — Ty, my wszystkie wyglądamy lepiej niż niejedna z tych dwudziestoletnich panienek. Udowodnijcie roi, że nie mam racji. A przecież nie jestem żadną seksbombą. — Jesteś atrakcyjną kobietą i dobrze o tym wiesz. Twoja fałszywa skromność dobija mnie — stwierdziła Bernadine. — Ja jestem przeciętna — oświadczyła Robin. — Wszystkie jesteśmy szałowe — zaprzeczyła śmiejąc się Berna- dine. — Zależy tylko, kto nas ocenia. Nie mam racji? — Tak jest, dziękuję ci, siostro — odparła Savannah zapalając pa- pierosa. — Gdyby tylko udało mi się rzucić palenie, zaraz ubyłoby mi parę lat. Spójrzcie na Glorię. Ma tyłek jak wialnia, a mimo to jest wciąż ładna. Powinna tylko wziąć go na małą głodówkę i przestać obżerać się bez pamięci. Dwadzieścia kilo mniej i całe twoje życie zmieni się. — Mówisz głupstwa — odezwała się Robin. — Ja nie muszę się odchudzać. A też mam problemy. — Nie prowokuj mnie — ostrzegła ją Bernadine. — Zamknij się — odcięła się Robin. — Czyż nie jestem warta uwagi? — Wszystkie jesteśmy warte uwagi — podsumowała Bernadine. — A dlaczegóż to niby mamy być jej takie warte? — zapytała Savan- nah; pochyliła się w przód i wsparta na łokciach sięgnęła po kolejną butelkę szampana. — Ponieważ mamy dobre serca i jesteśmy świetne w łóżku, i w ogóle są z nas przyjemne stworzonka. Czy to nie wystarczy? — rozważała Bernadine. — Dobrze, skoro tak jesteś o tym przekonana, to wytłumacz nam, dlaczego dotąd nie udało nam się natrafić na tego wymarzonego? — spy- tała Robin. Bernadine zastanawiała się chwilę, a potem odparła dobierając staran- nie słowa: — Ponieważ za bardzo wam na tym zależy, ot co. — A cóż w tym złego? — odezwała się nie przekonana Robin. — Słuchaj, jeśli chodzi o mnie, to mam tysiące ważniejszych spraw na głowie niż chłopy — warknęła Bernadine. — Nie wątpię — zgodziła się Robin. — Ja też. Cholera, mój tata jest umierający. 294 — Czynsz za mieszkanie mojej matki poszedł w górę — dołączyła Savannah. — A dzięki prezydentowi Bushowi mój młodszy brat praży się nad tą pieprzoną Zatoką Perską czekając, kiedy rozpocznie się ta cholerna wojna. Moje zasoby finansowe kończą się. A przecież moja matka jest praktycznie na moim utrzymaniu. I jeżeli chcecie znać prawdę, to nienawidzę swojej pracy — zwierzała się dalej. — Podobnie więc jak i wam nie tylko mężczyźni mi w głowie. Sprawiamy takie wrażenie, bo stale o nich mówimy. Robin ponownie pociągnęła szampana i wywróciła oczy, głęboko się nad czymś zastanawiając. Nagle jakby coś rozświetliło jej umysł. — Wszystkie jesteśmy głupie. — Mów za siebie — ostrzegła ją Bernadine. — Mówię poważnie. Ci, którzy są dla nas dobrzy, wydają się nam nudni i nieciekawi, jak na przykład Michael, i zamiast nich wybieramy nędzników, jak Russell, takich, którzy nie nadają się do życia, takich, którzy wymagają od nas najwyższego wysiłku, wysysają z nas krew i tak dalej. Jednym słowem, źle lokujemy swoje uczucia. — Dziękujemy ci, pani Freud — powiedziała Savannah. — Nie wy- daje mi się jednak, abym podpadała pod tę kategorię. Po prostu nie spotkałam jeszcze mężczyzny, który by mi odpowiadał. — A jaki jest twój typ? — dopytywała się Robin. — Wyjaśniłabym to tak. Zakochałam się w Kennecie, ponieważ miał naturę niezależną. Był elegancki, dowcipny, pełen energii i wierzyłam, że kiedyś będzie miał coś do powiedzenia w sprawie losów ludzkości. Był też uczciwy, miał dużo wdzięku i był seksowny. W dodatku odnosił się do mnie z szacunkiem, chociaż nie miałam kompleksu wyższości. Do licha, to chyba wystarczy. — I co się stało potem? — chciała wiedzieć Robin. — Nie pytaj. — Moim zdaniem świat pełen jest głupich mężczyzn — wtrąciła Gloria. Jej uwaga zaskoczyła przyjaciółki. — Mów, doktor Ruth, mów — zachęcała ją Bernadine. — Mówię poważnie. Wielu z nich to zwyczajni głupcy. Nie wiedzą, czego chcą, i nie potrafią traktować kobiet jak należy. — Czy ktoś może być mi świadkiem? — nie dowierzała Savannah. — Trafiłaś w sedno — zgodziła się Bernadine. — Ten nędznik, które- go poślubiłam, z pewnością do takich należy. A skoro już mowa o łajda- kach, to powinnam do niego zadzwonić. — Wstała i podeszła do telefonu. — Oszalałaś, dziewczyno! — zawołała Savannah wyrywając jej słu- chawkę z ręki. — Nie wolno ci odzywać się do niego dziś wieczór, dopóki nie wytrzeźwiejesz. 295 z h nie raz ając lada John — Wobec tego zadzwonię do tej dziwki — rzekła. — Do Kathleen? — zapytała Gloria. Ttłt — Daj mi telefon — poprosiła Robin. — Ja zadzwonię do tej kurwy. Savannah wręczyła aparat Robin, a Bernadine, ku zdziwieniu ich wszystkich, podała jej numer z pamięci. Serce Robin waliło jak młotem z podniecenia. Co za świetna zabawa. A ona myślała, że będzie to tylko zwykłe babskie spotkanie. Doznała przyjemnego rozczarowania. Kiedy usłyszała w słuchawce głosik Shirley Tempie, zapomniała, co miała powiedzieć, i bez słowa wyłączyła się. — Co się stało? — zapytała Bernadine. — Oddaj ten cholerny telefon. — Nie, daj go mnie — zażądała Savannah odbierając od Robin słuchawkę. — Powtórz numer. — Bernadine wyrecytowała cyfry. Savan- nah nacisnęła guziki; głosik odezwał się zaraz po pierwszym sygnale. Ale Savannah również nie starczyło odwagi. — Co się stało? — zapytała Bernadine. — To jest głupie i dziecinne. — Macie rację — zgodziła się Gloria. — Pieprzyć to — zawołała Bernadine. — Nastawmy jakąś muzykę. Jesteśmy przecież na urodzinach. — Gdzie jest pizza? — dopytywała się Savannah. Gloria podniosła się, aby wyjąć pizzę z pieca. — Niech mi któraś pomoże — zawołała. Bernadine udała się za nią do kuchni. — Wyjmij talerze — poleciła Gloria wskazując głową miej- sce — i ostry sos. — Ostry sos? Do pizzy? — Masz rację. Nie wyjmuj. Gloria i Bernadine wróciły do pokoju. Issac Hayes śpiewał właśnie, co będzie, gdy znajdzie się w Phoenix. — My już jesteśmy w Phoenix, Issac — odezwała się Gloria chichocząc. — Hej! — zawołała Savannah. — Gdybyście miały być instrumen- tami, to jaki byście wybrały? Najpierw ty, Robin. Robin wywróciła gałki oczu. Ten niewinny odruch zaczął działać Savannah na nerwy. — Saksofon sopranowy. — A dlaczego? — Nie potrafię ci w tej chwili dokładnie odpowiedzieć. Jedź dalej. — A ty, Bernadine? — Kontrabas. — Dlaczego? — Bo one zawsze są w tle, ale na nich spoczywa cały ciężar. 296 Dla tej — A ty, Glorio? — Flet. ' J — Z powodu? *'H — Brzmi miękko i melodyjnie. _ Ja chciałabym być harfą — oświadczyła Savannah. samei przyczyny, dla której Gloria chciałaby byc fletem. . samej przyczy * wszystkie życzenia, to może zasiądziemy wre^citdo pL^/o? - zaproponowała Bernadine. Każda sięgnęła po swoją porcję^ ^^ ^ ^^ .^ ^^ __ zapytała Robin. — Tak, idź i przynieś. — A potem zaśpiewamy Sto lat. — Nie musicie mi wcale śpiewać — zaoponowała Glona. Spojrzały na nią, jakby postradała zmysły. _ Mówię poważnie. I tak jest miło. Wystarczy to, co jest. Przv okazji przynieś również tort, dziewczyno. - Bernadine sięg- neła"do torebkf ab? wyjąć świeczki. Robin wróciła z butelką i z pudłem^ ptstawiłaTe na ma^ym stoliczku. Bernadine wetknęła świeczki. - Czy mnżerrw zrobić słabsze światło? — poprosiła. możemy zrobić _ powiedziala Savannah. - Wybrałam juz melodię. _ Będziemy przecież śpiewać Sto lat - zdziwiła się Bernadine _ W porządku, ale nie trzymajmy się tak sztywno tradycji. To może n^a Bernadine zapaliła świeczki. Była to urodzinowa niu Steviego Wondera dla doktora Martina Luthera ^ zawtórowały Steviemu, kłaszcząc w ręce a potem 3i!^czy! Kiedy pieśń skończyła sie, Bernadine, Savannah i Robin zawołały jednym głosem, ile tylko siły w płucach: — Sto lat, sto lat niech żyje, żyje nam. Gloria miała łzy w oczach. Musiała dmuchać dwa razy, zanim udało iei się zgasić wszystkie świeczki. Dziekuie wam, dziękuję, moje drogie — powtarzała. Z a terafczas na prezenty - stwierdziła Robin i podniosły.paczki z krzesła — Oczywiście, zaraz nam powiesz, ze to niepotrzebne, ale staio Sn^rirrS Otworzy,a Szczęka jej opadła: seksowna, pomarańczowa nocna że będzie na mnie dobra - rzekła. r Gdybyś miała ^iZto%*b? ci całą szufladę tych fatałaszkow. Jeszcze trochę, a otworzę magazyn Sekretów Wiktom. 297 — Czyżbyś ich w ogóle nie nosiła? — zdziwiła się Bernadine. — Niektóre tak, ale te bardziej wyzywające czekają na okazję. — Dziewczyno, powinnaś nosić te ciuszki. Nie możesz czekać na mężczyznę swego życia; on może nigdy się nie zjawić. Wkładaj je dla własnej przyjemności. Ja śpię codziennie w jedwabnej bieliźnie — oświad- czyła Bernadine. — Tak jest, słusznie — poparła ją Robin. — A teraz otwieraj mój prezent. Jej pudełko było małe. Gloria domyśliła się, że musi tam być coś z biżuterii. O mało nie parsknęła śmiechem, odkrywszy wieczko — były w nim takie same kolczyki, jakie dostała od Tarika. Robin oczywiście nic o tym nie wiedziała. Udała więc, że ogromnie się cieszy. Robin była uszczęśliwiona. Wreszcie Gloria otworzyła pudełko od Bernadine. Wie- działa, że będzie to na pewno kosztowny prezent. I rzeczywiście, dostała dużą czarną torebkę od Coacha, które tak jej się podobały. — Dziękuję wam, moje drogie, że jesteście dla mnie takie dobre. Naprawdę. — Mam nadzieję, że nie jest to koniec przyjęcia — zaniepokoiła się Robin. — Dopiero zaczynam się rozkręcać. — A może byście tak zostały u mnie na noc — zaproponowała Glo- ria. — Szczerze mówiąc, wątpię, aby któraś z was była w stanie zasiąść za kierownicą po takiej ilości szampana. — Słusznie — zgodziła się Robin. — Upijmy się jak bele. Robin znów napełniła kieliszki szampanem. Przez następną godzinę puszczały płyty i upiły się tak, że nie mogły się już nawet śmiać. Ze spuszczonymi głowami, w milczeniu, słuchały łzawej piosenki w wykona- niu Smokeya Robinsona. — Mówiłam, że nie mam ochoty się rozrzewniać — przypomniała Savannah. — Mam już tak tego wszystkiego dość, że czasami naprawdę nie mogę sobie dać rady. Może któraś powie mi, gdzie popełniamy błąd? — Co masz na myśli? — zapytała Bernadine. — Chcę wiedzieć, dlaczego mam trzydzieści sześć lat i nadal jestem niezamężna. Tak nie powinno być. Gdzie się podziały dawne dobre czasy? — Jakie dawne dobre czasy? — dopytywała się Gloria. — Mężczyzna dojrzał cię w tłumie, uśmiechnął się, podszedł i zaczął rozmawiać. Odkąd tu przyjechałam, nikt jeszcze nie poprosił mnie o te- lefon. Dlaczego? Przecież niczego mi nie brak, musicie przyznać? Jestem elegancka, inteligentna, wykształcona, a w łóżku też nie najgorsza, jeśli wolno mi się pochwalić. Co się stało? Gdzie się podziali ci wszyscy odważni mężczyźni, którzy nie bali się przemówić do kobiety. Gdzie się ukrywają? 298 — Oni się nie ukrywają. Oni się po prostu nie chcą angażować — zauważyła Robin. — Wolą białe kobiety — dodałaiBernadine. — Albo chłopaczków — wtrąiała Gloria. — Albo są żonaci — stwierdziła Savannah. — Ale wiecie co? Nie wszyscy wybrali białe dziewczyny, nie wszyscy są homoseksualistami, nie wszyscy są też żonaci. Gdyby ująć to cyfrowo, to takich mężczyzn byłoby może pięć, może dziesięć procent. A co z resztą? — Są szpetni. — Są głupi. — Siedzą po więzieniach. — Nie mają pracy. — Narkotyzują się. — Kurduple. — Kłamią. — Nie można na nich polegać. — Nieodpowiedzialni. — Zaborczy. — Skąpiradła. — Płycizny umysłowe. — Nudziarze. — Zacofani. — Aroganccy. — Dziecinni. — Gogusie. — Uparte staruchy. — Do niczego w łóżku. — Dość tego — położyła kres tej wyliczance Savannah. — Sama przecież zaczęłaś — zauważyła Robin. Savannah sięgnęła wolnym ruchem do torebki po ligninową chusteczkę; coś przeszkadzało jej w oku. Ale zabiegi nie pomogły. Robin podała jej swoją. — Masz, weź moją. — I przestań się mazać — skarciła ją Bernadine. — To takie smutne. — Ja nie płaczę. Coś mi wpadło do oka. Do licha, mam już dość tej ciągłej samotności, robienia wszystkiego samej i... Ojej, ojej — jęknęła, z trudem usiłując się podnieść. — Zaprowadźcie ją do toalety — poradziła Gloria. Wspólnymi siłami postawiły Savannah na nogi i zawlokły ją do ła- zienki. Gdy tylko znalazła się za drzwiami, zwymiotowała. — Takie są skutki szampana — zauważyła Robin. — Kto to wszystko sprzątnie? 299 — Ja to zrobię — zaoferowała się Gloria. — Dziś są twoje urodziny — mruczała Bernadine. — Daj mi jakąś ścierkę, a ją połóżmy na sofie. Bernadine na czworakach zmywała podłogę. Kiedy skończyła, nie tylko nie mogła wstać, ale nawet wyprostować się. Zaczołgała się więc do salonu. Savannah leżała bez przytomności na kozetce. Gloria poszła do pralni, aby opróżnić wiadro. Chciała przy okazji przynieść jakiś koc dla Savannah, ale poruszała się w tak zwolnionym tempie, że zanim doszła do pojemnika na śmieci, zapomniała, po co przyszła. Robin i Bernadine usłyszały zgrzyt klucza w zamku. Włamywacz z własnym kluczem. Ale ten włamywacz to swój, pomyślała Bernadine i chciała się roześmiać, ale nie była w stanie poruszyć wargami. Oczy Robin były na poły przymknięte, ale i ona również rozpoznała syna Glorii. Tarik, zaskoczony, przyglądał się przyjaciółkom matki rozciągniętym na podłodze living roomu. Jedna, nieprzytomna, zwisała z kanapy. W pokoju panował niewiarygodny bałagan. Wszędzie walały się płyty i kasety. Na stoliku do kawy stało chyba z pięć butelek po szampanie i talerze z kawał- kami wyschłej, nie dojedzonej pizzy. — Cześć — odezwał się z pewną rezerwą. — Cześć, Tarik — wybełkotały Robin i Bernadine. — Z każdym dniem jesteś wyższy — wyszeptała Bernadine. Głowę miała tak ciężką, że ciągle opadała jej na piersi. Tarik zauważył, że wszystkie są wstawione. — Jak widzę, dobrze sobie dogodziłyście, drogie panie. — Raz w życiu kończy się trzydzieści osiem lat — wybełkotała Robin. Tarik popatrzył na tort. Był nie tknięty. — Gdzie jest moja mama? Bernadine i Robin popatrzyły na siebie. — A nie ma jej tutaj? Tarik zrozumiał, że rozmowa z nimi jest stratą czasu. — Dobranoc — pożegnał je. Kierując się w stronę schodów na górę, zauważył matkę, która z trudem przemieszczała się przez kuchnię. Tarik zaczął się śmiać. Zauważył, że też jest podpita. Starał się przybrać poważną minę, ale Gloria go nie zauważyła. — Hej, mamo, dobrze się czujesz? — zapytał. Gloria machnęła ręką, z trudem wydobywając z siebie nieartykułowany dźwięk potwierdzenia. Tarik pobiegł na górę. Gloria nareszcie przypomniała sobie, co miała zrobić. Sięgnęła w głąb szafy, gdzie trzymała pościel, i wyciągnęła parę kocy. Kiedy dotarła do saloniku, światła były przygaszone, tak jej się przynajmniej wydawało. Robin i Bernadine leżały na podłodze pogrążone 300 w głębokim śnie. Gloria narzuciła na nie koce i skierowała się w stronę schodów. Zatrzymała się u ich podnóża i spojrzała w górę. Z początku wydało jej się, że to winda, ąle^otem stopnie jakby zaczęły się poruszać. Zamrugała powiekami, uchwyciła się poręczy i znów spojrzała do góry. Nie dzisiaj, pomyślała i poszukała wolnego miejsca koło drzwi wejś- ciowych. Podłożyła sobie pod głowę stosik płyt, naciągnęła na ramiona poddartą suknię jak koc i zapadła w sen. Nie czuła zimna kafelkowej podłogi, ogarniającego jej nogi i biodra, nie czuła pająka pełzającego po jej prawej stopie. Nie słyszała też Smokeya Robinsona, który nadal wyśpiewywał swoje serce. MONSUN Bernadine oglądała telewizję, kiedy porsche Johna zatrzymało się przy krawężniku. Był punktualny jak zwykle. W dalszym ciągu, ku jej zado- woleniu, nie przekraczał progu mieszkania. Nie wspomniał również nic na temat wywieszki: NA SPRZEDAŻ. Widniała przy domu już od dwóch miesięcy, ale jak dotąd żaden pośrednik jeszcze się nie pojawił. Gwałtowny podmuch wiatru wtargnął wraz z Oniką przez drzwi wejściowe. Onika miała na sobie nową sukienkę. — Mamusiu, zgadnij, co się stało? Tatuś i Kathleen wzięli ślub. John junior, który w ślad za nią wkroczył do pokoju z ich plecakami, zamknął drzwi. Bernadine nacisnęła guzik pilota, aby przyciszyć dźwięk. — Co powiedziałaś? — Dobrze słyszała słowa córki. Rzuciła pilota na podręczny stolik i patrzyła, jak sunie po blacie; czekała, kiedy spadnie na podłogę. Ale zatrzymał się w połowie swej długości poza krawędzią stołu. — Kathleen i tatuś pobrali się — wykrzyknęła ponownie Onika, jakby recytowała zadaną lekcję. — Kiedy to się stało? — Dzisiaj — odparł John junior. — Dzisiaj? A wy gdzie byliście? — Też byliśmy na tym ślubie — oświadczył. — To było strasznie nudne. — Kiedy was zabierał w piątek, nie wspomniał, że ma zamiar brać ślub w ten weekend. Dałabym wam coś lepszego do ubrania. — On nam też to powiedział dopiero wczoraj — wyjaśnił John junior. — A skąd macie te stroje? — zapytała Onikę. Oczywiście dobrze wiedziała, że John im je kupił, ale starała się zmienić temat. Podstępny sukinsyn. Za wszelką cenę chciał jej zrobić na złość, zrujnować jej świat. Ale to mu się nie uda. 302 — Kathleen wzięła nas wczoraj na zakupy. Ona wibrała mi tę sukien- kę. Czy nie jest piękna, mamusiu? Bernadine miała oeh^tę złapać nożyczki i pociąć sukieneczkę na drobne kawałki. — Bardzo ładna -— potwierdziła. — Ale, Oniko, wiesz jak masz mówić? Wzięła, a nie wzięła, i wybrała, a nie wibrała. — Kupiła mi trzy nowe sukienki, ale tatuś kazał je zostawić w ich nowym domu. — W jakim domu? — dopytywała się Bernadine. — Kupiła mi Megaman Two i Rescue Rangers — dodał John junior. Bernadine z trudem powstrzymała się, by nie powiedzieć: Wiecie, czyje pieniądze ona wydaje, prawda? Od początku przyrzekła sobie nigdy nie mówić do dzieci nic złego na temat Kathleen ani ich ojca. Jak dotąd, udało jej się dotrzymać tego przyrzeczenia, ale przychodziło jej to z coraz większą trudnością. — No cóż, to dobrze, że jest taka hojna — orzekła Bernadine siadając na kanapie. Przydałby się teraz papieros — pomyślała. — Jak wygląda ten nowy dom? — Jest duży, dużo większy niż nasz — stwierdziła Onika. — Moim zdaniem nasz dom jest znacznie ładniejszy — orzekł John junior. — A wesele było przyjemne? — Mówiłem, że było okropnie nudno — powtórzył John junior — Ja byłam kwiaciarką — poinformowała Onika. — Gdzie odbyła się ta uroczystość? — Nie wiem, jak to się nazywa, ale to nie był kościół — wyjaśnił. — Ile było osób? — Chwileczkę, muszę się zastanowić — odparł i zaczął liczyć w pa- mięci. — Chyba sześcioro. Z pastorem siedmioro. — Tatuś powiedział — wtrąciła Onika — że teraz Kathleen może spędzać z nami więcej czasu. — Tak powiedział, naprawdę? — Tak. I że mamy teraz dwie mamusie. — To nieprawda — zaprzeczył John junior. — Właśnie że tak, mamy — protestowała krzykliwie. — Nie mamy — wrzasnął. — I wiesz, co ci jeszcze powiem, mamusiu? — Zamknij się wreszcie! Ale Onika go nie słuchała. Podobała jej się rola zwiastunki sensacyj- nych wiadomości, dlatego wybiegła pierwsza z samochodu i wpadła do domu, aby uprzedzić Johna juniora. 303 — Kathleen będzie miała dziecko — oznajmiła triumfalnie. — A my za siedem miesięcy będziemy mieli przyrodniego braciszka lub sio- strzyczkę. — Bardzo się z tego cieszę — stwierdziła Bernadine i zerwała się z kanapy. — To jest najlepsza wiadomość, jaką dzisiaj usłyszałam. To świetnie. I mam nadzieję, że ten nędznik, wasz tatuś, będzie szczęśliwy z tą białą szmatą. — Głos jej się załamał, a ręce zaczęły drżeć. Wybiegła jak szalona z pokoju, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi sypialni. Żałowała, że nie ma w domu Xanaxu. Nie, nie żałuję, pomyślała, padając na łóżko. Leżała nasłuchując, jak wiatr tłucze się o szyby, ale dzieci rozmawiały tak głośno, że słyszała każde ich słowo. — Widzisz, coś narobiła, ty mała wiedźmo! — krzyczał John ju- nior. — Doprowadziłaś ją do płaczu. — Nie doprowadziłam! — Właśnie, że doprowadziłaś! — Nieprawda! Nie doprowadziłam! Bernadine usłyszała, jak John junior uderzył Onikę. — To za to, że jesteś taką plotkarką. Myślisz, że mamie przyjemnie słuchać, że ta biała pani będzie miała dziecko z naszym tatusiem? Nie dosłyszała odpowiedzi Oniki. Musi być zaszokowana, pomyślała Bernadine i zaczęła się śmiać. Dobrze jej tak. Należało się jej. Onika często plecie różne głupoty. Mówi wszystko, co jej ślina na język przy- niesie. A on nazwał ją wiedźmą. Na twarzy Bernadine wykwitł uśmiech. Dobrze było wiedzieć, że syn jest po jej stronie. — Jeżeli podejdziesz do jej pokoju — usłyszała Bernadine głos Johna juniora — przyleję ci jeszcze raz, tylko mocniej. Bernadine wstała, uchyliła nieznacznie drzwi i zerknęła przez szparę. John junior przechadzał się wokół kanapy w głębokim zamyśleniu. — A teraz sadzaj na tej kanapie swój mały tyłek i powtarzaj: „Za dużo mówię" pięćset razy. I ani mi się waż z niej wstać, dopóki ci nie powiem, że dość. Onika posłusznie zaczęła powtarzać. Bernadine zakryła usta dłonią, aby stłumić śmiech. Gdy Onika doszła do pięćdziesięciu sześciu, zamknęła drzwi. Padało. Bernadine leżała w łóżku w białej jedwabnej pościeli, pod kołdrą w kolorze leśnej zieleni. Francuskie drzwi od patio były otwarte. Zimny wiatr wdzierał się przez okienne siatki. Deszcz był tak silny, a krople tak wielkie, że wydawało się, jakby ktoś wbijał miliony gwoździ w okno u sufitu łazienki. Widziała, jak woda w basenie pluszcze i roz- 304 pryskuje się pod spływającymi z nieba strugami deszczu. Jak na paździer- nik pogoda była dość* niezwykła. Jeszcze bardziej zdziwiła się, kiedy usłyszała grzmot. Pora monsunowa dawno już minęła. Kiedy wyjrzała przez okno, zobaczyła fiołkowo-żółty grot błyskawicy nad Superstitions Mountains. „Bagienko" za domem, które zazwyczaj było wielkim wy- schniętym parowem, zamieniło się w rwącą rzekę. Grządki kwiatowe znalazły się pod wodą. W patio było jej tyle, że można było pływać łódką. Przypomniało jej się, jak kiedyś podczas podobnej ulewy Onika stwier- dziła, że to Pan Bóg płacze. Teraz to określenie wydało jej się całkiem na miejscu. Wentylator u sufitu obracał się powoli. Lampa paliła się, ale pokój wypełniała szara mgiełka. Bernadine miała na kolanach książkę, której nawet nie otworzyła. Pod plecy podłożyła sobie dwie wielkie po- duchy. Przez cały ubiegły tydzień odsuwała od siebie myśli o Johnie i Kathleen. Denerwowało ją, że się ożenił. Nie dlatego żeby go kochała, bo go nie kochała. Nie żeby była zazdrosna, bo nie była. Chodziło o... Chodziło o to, że to był zawsze jej mąż, a teraz ten mężczyzna był towarzyszem życia innej kobiety. A ona tu w tym domu, w ten deszczowy dzień, sama, samiuteńka. Bernadine ogarnęła tęsknota za kimś, kto by ją przygarnął, przytulił. Pomyślała o Jamesie. James, James, James. Kiedy poczuła się samotna, myślała o Jamesie i tamtej nocy. Kiedy czuła się sfrustrowana, myślała o Jamesie. I o tamtej nocy. Kiedy wydawała się sobie stara i brzydka, myślała o Jamesie. I o tamtej nocy. I kiedy chciała przypomnieć sobie, co można przeżyć z mężczyzną, myślała o Jamesie i o tamtej nocy. Bernadine zamknęła oczy. Puściła wodze wyobraźni cofając się wspo- mnieniem do tych niezapomnianych chwil, aż poczuła zapach jego wody kolońskiej, dotyk jego piersi na swoich plecach, ciepło płynące od jego rąk, usłyszała jego śmiech i każde słowo, które do niej wypowiedział. Jej poduszka to były teraz jego ramiona, jego szeroka pierś, jego szyja i usta. Utonęła w niej twarzą tak głęboko, że pierze w środku się spłaszczyło. Już miała na ustach jego imię, kiedy usłyszała ciche pukanie do drzwi. Bernadine usiadła, przeciągnęła rękami po twarzy, zacisnęła mocno, a potem otworzyła powieki i powiedziała: — Proszę. Onika ukrywała coś za plecami. — Co tam chowasz przede mną? — Zgadnij? — odparła Onika śmiejąc się. Włosy sterczały jej na wszystkie strony jak czarne druty, przez co twarz jej wydawała się nie- proporcjonalnie mała w stosunku do głowy. — Pojęcia nie mam — odparła Bernadine. — Spróbuj, mamusiu, proszę cię. 20 ~ Cykając na miiość 305 — Dobrze, już dobrze. Gazeta? ' — Nie. — Moja torebka? — Nie. — Twój rysunek? — Nie. — Jakiego to jest koloru? Onika uniosła oczy w górę. — Niektóre są białe, a niektóre brązowe. — Czy to cukierki? — Też nie. — Poddaję się. Powiesz mamie, co to jest, prawda? — To poczta — wykrzyknęła wyrzucając ręce przed siebie i upusz- czając przy tym około siedmiu kopert. Przeprosiła i zaczęła zbierać poroz- rzucaną korespondencję. Wręczyła koperty Bernadine. Łatwo można było odróżnić urzędowe pisma i rachunki. Zrzuciła je na podłogę. W jednej z kopert był list. Zaadresowany do niej. Z hotelu Ritza-Carltona. Co oni mają do mnie za interes, zastanawiała się Ber- nadine. Pośpiesznie otworzyła list. W środku była druga koperta. List nie był z hotelu. Był od Jamesa. Myśl to jednak potężna siła. — Mamusiu, czy „zboczeniec" to brzydkie słowo? — pytała Onika. Droga Bernadine! Mam wrażenie, że nie bardzo lubisz pisać ani dzwonić, prawda? Nie dopuszczam myśli, że wyrzuciłaś moją wizytówkę, a ponieważ twój numer nie figuruje w książce telefonicznej, nie mogłem się do ciebie odezwać. Nie znam też twojego telefonu do pracy. (Mam twoją wizytówkę. Ale co mi z tego? A numer musiałam zmienić, bo ten dureń Herbert nie dawał mi żyć). — Nie — odparła Bernadine. — Zboczeniec to nie jest brzydkie słowo. Czekałem bardzo długo, aby nawiązać z tobą kontakt, aż wreszcie przyszło mi na myśl, żeby spróbować za pośrednictwem hotelu. Prawdopo- dobnie myślisz, że ta noc była dla mnie tylko nic nie znaczącą przygodą, ale jak ci już powiedziałem, zanim się rozstaliśmy, ten epizod bardzo się liczy w moim życiu. Bardzo. — Elisabeth powiedziała, że to nieprzyzwoite słowo. — To słowo nie jest ani przyzwoite, ani nieprzyzwoite. — Czy mogę go używać? W sierpniu pochowałem żonę, a zważywszy, jak cierpiała, jestem rad, że jej męczarnie się skończyły. Sprzedałem również dom i prawie wszystko, co w nim było. Nie potrzebuję żadnych wspomnień, a już zwłaszcza nie potrzebuję nadmiernej przestrzeni. — Nie, nie możesz używać tego słowa. 306 — Dlaczego nie? — Bo to jest brzydkie słowc>. Chciałbym cię znowu ujrzeć;{Bernadine, ale nie po to, aby spędzić z tobą kolejną jedną noc. Jeżeli prawdą jest, że istnieje ..braterstwo dusz", to ty jesteś mi taką bratnią duszą. Próbowałem cię zapomnieć, wierz mi, naprawdę próbowałem. Ale nie mogę. To mówi samo za siebie. Nie interesuje mnie zabawa we flirt ani związek, który nie ma przyszłości. Gram o większą stawkę i nie jestem fircykiem, który poluje na dobrą okazję. (O Boże, on chce się ze mną zobaczyć). — Co ono znaczy? — Co co znaczy? — ocknęła się Bernadine. — Zboczeniec? — To znaczy dziwaczny. Przypuszczasz pewnie, że jestem pogrążony w żalu i bólu z powodu tego, co mnie spotkało, i jest w tym trochę prawdy. Ale wiem, że kochałem cię na długo przedtem, zanim przekręciliśmy klucz w drzwiach tego pokoju hotelowego. Nie domagam się od ciebie żadnych obietnic ani zobowiązań. Pytam jedynie, czy chcesz, abyśmy dalej odkrywali siebie? (Odkrywać siebie? Podoba mi się to słowo. A także słowo kochać. Ono także dobrze brzmi. Do licha. Ten człowiek traktuje tę przygodę poważnie). — Pozwalasz mi używać słowa „dziwaczny", to dlaczego nie mogę mówić „zboczeniec", mamusiu? — Bo ja tak każę i koniec. Będę czekał na wiadomość od ciebie. Na wszelki wypadek jeszcze raz podaję swój numer. Mam nadzieję, że ty i twoje dzieci czujecie się dobrze. Spodziewam się, że dostąpię pewnego dnia tej przyjemności, aby je poznać. Uściski, James. PS Jeśli mogę być ci w czymś pomocny, zadzwoń do mnie. — Psiakrew — powiedziała głośno biorąc głęboki oddech. — Teraz ty powiedziałaś brzydkie słowo, mamusiu. — Przepraszam. — Mamusiu, co ty czytasz? — List. — Od kogo? — Od przyjaciela. — Czy mogę go przeczytać? — Nie. — Dlaczego nie? — Ponieważ ten list jest do mnie, córeczko. — Zdrzemniesz się jeszcze, mamusiu? — Tak, zdrzemnę się. — Na co tak się uśmiechasz? 307 — Mówi się dlaczego? — Dlaczego tak się uśmiechasz? — Bo się cieszę. — Dziwacznie wyglądasz — stwierdziła. — Ty też — odparła Bernadine ujmując nos Oniki między palce. — Czy mogę zdrzemnąć się z tobą? — zapytała. — Za parę minut wstaję — odrzekła Bernadine. W tej chwili roz- sadzała ją energia, ale poklepała dłonią poduszkę obok siebie. — No, wskakuj. Onika dała nura pod kołdrę i przytuliła się do niej tak mocno, że książka Bernadine spadła na podłogę. — Bóg przestał płakać — stwierdziła Onika spozierając spod przy- krycia na szkarłatne słońce. To było dziwne jak monsun, pomyślała Bernadine. Ucałowała list, złożyła go i wsunęła do szufladki nocnej szafki. Wciągnęła w płuca zapach deszczu i spojrzała na turkusowe niebo, na którym teraz rozpinała się podwójna tęcza. Objęła ramionami córeczkę i przycisnęła mocno do piersi. — Nie wiem — odparła. — Nie wydaje mi się, aby to były boskie łzy. Moim zdaniem, to jest tylko Jego sposób na to, aby wszystko, co stworzył, rosło i rozwijało się. Kiedy Onika zasnęła, Bernadine zadzwoniła do Savannah i przeczytała jej list od Jamesa, nie opuszczając ani jednej literki. — Stara, to wspaniale — wykrzyknęła Savannah. — Chce mi się płakać. — Rozumiem cię, dziewczyno — zgodziła się Bernadine. — To fak- tycznie wygląda na coś głębszego. — Zadzwonisz do niego? — Jeszcze nie teraz. Przecież dopiero otrzymałam ten list. — Na co czekasz? Zapytaj go, czym przyjedzie. — Cholernie się boję tego spotkania, Savannah. — Wszystko, co ma jakąś wartość w życiu, budzi lęk, Bernie. Wiesz o tym dobrze. Co masz do stracenia? Sama mi to przecież stale po- wtarzasz. — Masz rację, ale nie zapominaj, że to była tylko jedna noc, Sa- vannah. — Cóż z tego? Nieraz się zdarza, że taka miłość od pierwszego wej- rzenia kończy się bardzo szczęśliwym małżeństwem. A co ci mówi twoja intuicja? — Mówi, żeby iść na całość. 308 — No to na co czekasz? — Savannah. Jedenaście lat byłam mężatką. Wydaje mi się, że wy- szłam już z wprawy. Widzjął^ś, co wyczyniałam po rozwodzie. — Dostałaś bzika na punkcie mężczyzn. — To nie to. Chciałam się sprawdzić, udowodnić sobie, że jeszcze mogę się podobać. — No i co? — Sprawdziłam się. Ale tu chodzi o coś innego. James naprawdę mi się podoba. Stąd moje opory. Boję się głębszego uczucia. Wystarczy mi jeden nieudany związek. — Posłuchaj, dziewczyno. Nie wszyscy mężczyźni są takimi łajdakami jak John i nie należy sądzić wszystkich według tej samej miary. Po świecie chodzi wielu przyzwoitych mężczyzn. Ja osobiście nie zdołałam spotkać w ostatnich latach nikogo takiego, ale wydaje mi się, że tobie pod tym względem dopisało szczęście. — Zdaję sobie z tego sprawę — westchnęła. — Mam tylko wątpliwo- ści, czy powinnam przywiązywać taką wagę do swoich przeżyć z tamtej nocy — to moje zasadnicze zastrzeżenie. Tego dnia dostałam rozwód, pamiętasz? Byłam w stanie euforii. — Tak, pamiętam. To było podczas wizyty Kennetha. — Jak według ciebie powinnam postąpić? Ale tak naprawdę, bez żartów, Savannah? — Już ci powiedziałam. Ale coś ci poradzę. Zastanów się nad tą sprawą parę dni, ale koniecznie zaproś go, aby tu przyjechał. Przynajmniej na tydzień. Musisz spędzić jakiś czas z tym człowiekiem. On niech zamiesz- ka w hotelu. Powiedz mu o swoich obawach i czuwaj nad rozwojem sytuacji. — Twoja rada nie jest pozbawiona sensu — zgodziła się. — Powiedz mi teraz, co czujesz, gdy myślisz o nim? — Określiłabym to tak: Będę pamiętała tę noc do końca życia, chociaż nieraz zdarzały mi się różne przygody. Nigdy z żadnym mężczyzną nie czułam się tak jak z Jamesem. Nawet z Johnem. — Zadzwoń więc do niego, kiedy będziesz uważała za stosowne. Ale powiem ci jedno: nie zwlekałabym z tym za długo. Geneva siedziała na kanapie w domu córki, pociągając dżin z tonikiem i zaplatając włosy Oniki w warkocz. Bernadine zdziwiła się, gdy matka zadzwoniła do niej z pytaniem, czy nie ma nic przeciwko temu, że złoży jej wizytę. Matka niechętnie ruszała się z Sun City i Bernadine podej- rzewała, że musi mieć w tym jakiś cel. W swoim różowym dresie do 309 joggingu (aczkolwiek go nie uprawiała) Geneva wyglądała wyjątkowo korzystnie; włosy jej lśniły jak stalowa wełna. — Siedź spokojnie — upominała Geneva Onikę. Rzecz dziwna, obe- szło się bez najmniejszej łzy. Mała siedziała rysując i oglądając telewizję. Nigdy nie była tak spokojna, gdy to Bernadine ją czesała. — Przeprowa- dzam się z powrotem do Filadelfii. — Co takiego? — zapytała zaskoczona Bernadine. Stała przed ku- chenką wyciskając sok z cytryny do skwierczącej na patelni potrawki z porów i cielęciny. — To, co słyszałaś. — Dlaczego się przeprowadzasz? — dopytywała się Bernadine wycie- rając ręce w ściereczkę. — Ponieważ — westchnęła matka — nudzę się tutaj śmiertelnie. Jestem pozbawiona przyjaciół i mam już dość towarzystwa białych. Nie zrozum mnie źle; nie chodzi o to, że ich nie lubię, ale tęsknię za towarzys- twem swoich. Znudziły mnie te ciągłe brydże i beziki i ten cholerny aerobik. Czasami nie wiem wprost, co nam ze sobą zrobić. Jestem tu zupełnie sama. A poza tym, tu jest potwornie gorąco. Na początku wydawało mi się, że się do tego przyzwyczaję, ale niestety, a na dodatek moje rachunki za elektryczność tutaj są tak wysokie, że opłaty za ogrze- wanie nie powinny wynieść więcej. — Kiedy podjęłaś tę decyzję? — Noszę się z tym zamiarem już od czerwca. Nie chciałam cię wcześ- niej powiadamiać, ponieważ dość miałaś przejść w tym roku. Chciałam ci oszczędzić dodatkowego stresu. Poza tym obawiałam się, że będziesz się starała odwieść mnie od tego zamiaru. — Dlaczego miałabym cię odwodzić, mamusiu? Ty sama wiesz naj- lepiej, co jest dla ciebie dobre. Mówiąc prawdę, nigdy nie mogłam zro- zumieć, jak ty w ogóle możesz tu wytrzymać. — Będę mieszkała razem z Mabel. — Z ciotką Mabel? — Tak — odparła i poklepała Onikę po głowie. — Teraz, dziecinko, wyglądasz jak ludzie. — Dziękuję, babciu — rzekła Onika. Wstała z podłogi i pędem po- biegła do swego pokoju, plaskając głośno biczami swych grubych war- koczy. — Dlaczego chcesz mieszkać z ciotką Mabel? — Nie dziw się tak. Wiem, że potrafi być wiedźmą, ale to moja siostra. A po śmierci Miltona Mabel czuje się równie samotna jak ja. Będziemy sobie wzajemnie dotrzymywać towarzystwa. A ja wiem, jak ją wprawić w dobry humor. Sprzedała wreszcie ten stary dom. Złożyłyśmy się i ku- 310 piłyśmy mieszkanie z dwiema sypialniami w samym śródmieściu, gdzie jest czysto i bezpiecznie i skąd ^wszędzie będziemy miały blisko. — No cóż, kiedy masz zamiar się przeprowadzić? — Właśnie wczoraj to ustaliłyśmy; będę tu jeszcze do piętnastego listopada. — A więc niecały miesiąc? — Gdyby to było możliwe, wyjechałabym już dzisiaj, ale zostało mi jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia. W tym czasie chciałabym również spędzić jakiś weekend ze swymi wnukami. Nie ten oczywiście, kiedy bawią u swego tatusia. — Będą uradowane — skłamała Bernadine. Wiedziała, że tylko szan- tażem będzie je w stanie do tego zmusić. — Nie wiem, co tam pichcisz, ale pachnie pięknie. — To cielęcina. W tym garnku jest ryż, w tamtym cukinia, a jeszcze zrobię sałatkę. Jeśli pomożesz mi nakryć do stołu, to za dwadzieścia minut zasiądziemy do obiadu. — Sądzisz, że dzieci będą rozczarowane, jeśli po obiedzie nie pojadę z wami na te łyżworolki? — Wybieramy się tylko na godzinę, mamo. — Wiem, ale nie lubię wracać do domu po ciemku. — Wobec tego nie mamy o czym mówić. John junior chce wypró- bować swoje nowe rollersy. W ciągu tych ostatnich paru miesięcy byłam tak zajęta, że niewiele miałam czasu dla dzieci. To ja im poddałam ten pomysł. — Ty też masz zamiar jeździć na łyżworolkach? — Jasne. — Kiedy ostatni raz jeździłaś? — Nie pamiętam, ale niektórych umiejętności się nie zapomina. — Mam nadzieję, że kiedy zobaczymy się następnym razem, nie będziesz miała nogi w gipsie — odpowiedziała Geneva i roześmiała się. Pociągnęła kolejny łyk dżinu. — Czy przychodził już ktoś oglądać dom? — Dwa dni temu zjawiły się trzy osoby. Wszystkie tego samego dnia. — Interesowali się kupnem? — Nie wiem. Pośrednicy mnie jeszcze nie powiadomili. — Mam nadzieję, że ktoś w końcu kupi tę ssawkę, i to niedługo. — Ja też mam taką nadzieję — rzekła Bernadine. — Co zrobisz, jeśli nie sprzedasz wkrótce tego domu? — Nie wiem — odparła Bernadine. — Będę się martwić kiedy przy- jdzie czas. 311 — Zadzwoniłam do niego — poinformowała Savannah Bernadine. — No i? -— Przyjeżdża. — Kiedy, kiedy, mów szybko. — Na początku przyszłego miesiąca. — Kiedy dokładnie? — Czwartego listopada. — Cholera, będę wtedy w Las Vegas, na konferencji. Jak długo tu zostanie? — Przynajmniej tydzień. Wykupił bilet open. — Poważnie? — Serio. Nie masz pojęcia, jakiego mam stracha. — To dobry znak — stwierdziła Savannah. — To naprawdę dobry znak. — A co będzie, jeśli się okaże, że nie czuję już tego co przedtem, że już mi się nie podoba? — Zaczynasz mówić jak Robin. Ważne jest, jak się z nim czujesz. A nie jak wygląda. Podobał ci się, kiedy go zobaczyłaś po raz pierwszy, tak czy nie? — Tak. — A więc przestań się martwić. Moim zdaniem jest to szalenie eks- cytująca przygoda. — Muszę sobie zrobić pedikiur. Moje pięty są szorstkie jak tarka. — Idź więc do pedikiurzystki — poradziła Savannah. — I muszę wybielić sobie zęby. — Zadzwoń zaraz do dentysty. — I muszę... psiakość, dziewczyno, nie jestem w stanie logicznie myśleć. — No a teraz... — Savannah zawiesiła głos. — Co takiego? — Może mi wreszcie złożysz gratulacje z okazji urodzin? — Urodzin? Czyżbym o nich zapomniała? Czy one wypadają dzisiaj? — To było wczoraj. — Wczoraj? Cholera. Przepraszam cię, stara. Dlaczego mi nie przy- pomniałaś? Psiakrew. Jak je uczciłaś? — Zaprosiłam sama siebie na kolację. — Mam przez to rozumieć, że poszłaś sama, bez żadnego towa- rzystwa? — Tak jest. — Dlaczego nie poprosiłaś, aby ktoś ci towarzyszył? — Ponieważ chciałam być tylko sama. 312 — To bez sensu, Savannah. — To nie było wcale takie okropne. Najpierw poszłam trochę po- ćwiczyć, jak zwykle. Potem udałam się do restauracji, a na koniec wró- ciłam do domu, zrobiłam sobie manikiur, położyłam maseczkę na twarz i położyłam się. — Powinnaś się do mnie odezwać, do cholery. — W dniu swoich urodzin lubię sobie pomyśleć o tym, co zrobiłam w życiu, co robię i co powinnam zrobić. — No i do jakiego doszłaś wniosku? — W ubiegłym roku powzięłam to idiotyczne postanowienie nowo- roczne. — Czego ono dotyczyło? — Że nie będę już spędzać kolejnych urodzin ani żadnego większego święta sama. — No i...? — No cóż, Święto Czwartego Lipca spędziłam z tobą i dziećmi, Święto Pracy z tobą i dziećmi, a resztę to już sama sobie dopowiedz. W każdym razie przysięgłam sobie wtedy, że zanim zacznie się rok dziewięćdziesiąty pierwszy, u mego boku znajdzie się już ten Wybrany. Ale chrzanić to. Odkąd opuściłam Denver, nie spotkałam nikogo, w kim warto byłoby się zakochać. Nikogo, paru bezbarwnych chłystków. Podjęłam więc kolejne postanowienie, dziewczyno. — Jakie? — Trzeba będzie zacząć przyzwyczajać się do myśli, że być może nigdy nie wyjdę za mąż. — To nie brzmi optymistycznie, Savannah. — Nie jestem pesymistką; jestem realistką. Muszę przyjąć do wiado- mości fakt, że istnieje możliwość, iż nie będę miała męża ani dziecka. Jeżeli stanie się odwrotnie, tym lepiej. Ale nie mogę spędzić całego życia na wyczekiwaniu i zadręczaniu się swoją sytuacją. Mówię poważnie. Dostałam parę kartek i dwanaście róż od Kennetha. — Przysłał ci róże? — Tak. Ale nie wywarło to na mnie wielkiego wrażenia. — Dlaczego? Rozmawiałaś z nim? — Zostawił mi wiadomość na taśmie. Mówiłam ci już. Nie mam zamiaru wiązać się z tym człowiekiem. Jeszcze jedna jego wizyta tutaj, a wszystko zacznie się od nowa. Muszę temu zapobiec. — Powiedział, że chce się rozwieść, Savannah. — Oni wszyscy tak mówią, Bernie. — John porzucił mnie dla Kathleen, prawda? Nie mów więc, że to się nie zdarza. 313 — To zbyt skomplikowana sprawa. — Słuchaj. Jestem przekonana, że kogoś spotkasz. Mieszkasz tu dopiero niecały rok. — Wiem, ale mam już trzydzieści siedem lat. — Urodziny mogą każdego wpędzić w depresję. — Nie jestem w depresji. Przeciwnie, jestem nawet w doskonałym nastroju. I, mówię poważnie, w głębi serca wierzę, że go spotkam. Nie wiem tylko kiedy, ale z pewnością nie wcześniej, nim utwierdzę się w przekonaniu, że jest mi dobrze tak, jak jest, że ja, Savannah Jackson, potrafię normalnie żyć i cieszyć się życiem nie mając męża. Nie mam zamiaru zaglądać w każdy kątek, w nadziei że on się gdzieś tam kryje. Jeżeli jest mi przeznaczony, natkniemy się na siebie prędzej czy później. To by było wszystko. — Naprawdę nie spotkałaś nikogo interesującego w Phoenix? — Owszem, spotkałam paru interesujących facetów, ale żaden z nich nie był w moim guście. — Rozumiem. — W każdym bądź razie nie mogę trzymać swego życia na uwięzi, czekając na tego Wybranego. A, jeszcze jedno. Zaproponowano mi wresz- cie przejście do pracy w charakterze asystenta reżysera. — Naprawdę? Co ty wyrabiasz, Savannah? Dlaczego trzymasz wszys- tko w takiej cholernej tajemnicy? Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? Ja zwierzam ci się ze wszystkiego. — Chciałam się najpierw upewnić, czy mnie nie wystrychną na dudka. Oglądasz ten program dla czarnych Czarna tablical — Dziewczyno, ten program idzie w niedzielę o szóstej rano, prawda? — Owszem. — Powiem prawdę, nie oglądam go. — Nieważne, o której go nadają. Ważne, że będę tam pracować, chociaż na razie biorą mnie na okres próbny. — Nie żartujesz? — Nie żartuję. Widocznie musi mieć kiepską oglądalność i dlatego starają się go zmienić. — A na czym ta twoja praca będzie polegać? — Przede wszystkiem muszę przedstawić swoją koncepcję tego pro- gramu, co nie jest specjalnie trudne. Obejrzałam osiem tych audycji na wideo i stwierdzam, że niestety nie były ciekawe. Po drugie, i to jest najważniejsze, muszę przedstawić listę ludzi, którzy moim zdaniem, z pun- ktu widzenia kolorowej widowni, zasługują, by ich pokazać w telewizji. W moim próbnym programie wystąpi tylko jedna osoba. W przyszłości zamierzam zaprosić do niego kilka członkiń zarządu Akcji Czarnych Kobiet. Pierwsza jest Gloria. 314 — To interesujący pomysł. — Najpierw oczywiście muszę napisać scenariusz i zastanowić się nad pytaniami, jakie należy zadać gościowi, rozumiesz, co mam na myśli, chodzi o to, aby telewidzowie dowiedzieli się, czym się ta organizacja zajmuje, jaka jest jej struktura itd. To powinno być ciekawe. — Jesteś pewna, że po okresie próbnym dadzą ci tę pracę? — Nie wiem. Jest jeszcze dwóch kandydatów z innych ośrodków telewizyjnych. Zobaczymy. Jeżeli ma mi się udać, to się uda. — Słuchaj, będę trzymała za ciebie kciuki, dziewczyno. To naprawdę wygląda interesująco. A co tam u Robin i Glorii? Masz od nich jakieś wieści? — Nie rozmawiałam z Glorią od paru dni, a co do Robin to wiem, że jest w Tucson. — Czyżby coś stało się z jej ojcem? Może jest w szpitalu? — Nie przypuszczam. Ale nie jest z nim dobrze. — Założę się, że będą go w końcu musiały oddać do domu opieki. Jej matka przechodzi prawdziwe piekło. Moim zdaniem, Robin radzi sobie w tej sytuacji całkiem nieźle. — Tak. Niemniej to bardzo smutne. Nie mam pojęcia, co bym zrobiła, gdyby moją matkę spotkało podobne nieszczęście. — Codziennie dziękuję Bogu, że moja matka cieszy się dobrym zdro- wiem i ma wszystkie klepki w porządku. — Moja również — stwierdziła Savannah. — Wysyłam jej nawet swój darmowy bilet lotniczy, ponieważ koniecznie chce mnie odwiedzić. Miała zamiar przyjechać na Święto Dziękczynienia, ale z powodu dyżuru, jaki pełnię w ten dzień z ramienia Akcji Czarnych Kobiet w kościele, rozdając posiłki bezdomnym, przeniosłyśmy tę wizytę na Boże Narodzenie. Plano- wałam pojechać na ten bilet do Londynu. Ale chrzanić to. Od roku nie widziałam matki. Odpocznie od mego brata, a ja nie będę samotnie spędzać świąt. — Moja matka z kolei przenosi się do Filadelfii. — Żartujesz? — Mówię poważnie, powiedziała, że ma już dość Arizony. — Można ją zrozumieć. — Psiakrew, na domiar złego zapomniałam o twoich urodzinach. Mam ochotę kopnąć się w tyłek. Ale coś ci zaproponuję. Zarezerwuj sobie sobotę wieczór; zapraszam cię na kolację. Wypijemy sobie. — Doskonały pomysł. — A teraz pozwól, że ci powiem, co mnie ostatnio spotkało. — Co takiego? — Widziałam się dzisiaj z moją adwokatką. Okazuje się, że wybrała właściwą taktykę. 315 — To znaczy? — Biegły księgowy zbadał całą dokumentację dotyczącą podatków i obrotów firmy Johna. Wydało mu się podejrzane, że transakcje pieniężne były różnie kodowane i, dziewczyno... — Streszczaj się, Bernie. — Dobrze, dobrze. Postaram się. Jednym słowem, porównując nie- które sumy z podatkami, jakie od nich zapłacono, stwierdził, że się nie zgadza. — Sądzisz, że oszukuje na podatkach? — Gorzej. Nie tylko bierze forsę do własnej kieszeni, ale kantuje swego wspólnika. Na konto wydatków firmy zaliczył także swoje porsche i moje BMW. Znaleźli tyle nieprawidłowości, że wprost trudno w to uwierzyć. — Tylko nie pokpij sprawy, kiedy przyjdzie do składania zeznań w urzędzie podatkowym. — Możesz być spokojna. — Jaki z tego wniosek? — Mogę sprawić, że pójdzie siedzieć za oszustwo. — Jesteś gotowa to zrobić, Bernie? — Oczywiście że nie; nie jestem taka podła jak on. Poza tym, moja adwokatka przestrzegła mnie, że mnie również może grozić kara, ponieważ podatki płaciliśmy wspólnie. Trzymam więc buzię na kłódkę. Moim marzeniem jest otrzymać to, co mi się należy, i zapomnieć o całej sprawie. Ale moja adwokatka nadal zamierza użyć tego argumentu jako straszaka wobec niego. Ostateczna rozprawa ma się odbyć w przyszłym tygodniu. — O, cholera! — zaklęła Savannah. — Właściwe słowo — stwierdziła Bernadine. — Ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to wkrótce ta cała sprawa stanie się już tylko wspomnieniem. — Rozmawiałaś z nim może ostatnio? — Tak, ale nie na ten temat. Moja adwokatka zakazała mi rozmawiać z nim o czymkolwiek prócz dzieci. Czy ci już mówiłam, że po jego ślubie musieliśmy zmienić rozkład widzeń z dziećmi? — Nie, nic mi nie mówiłaś. — Tak jest. — Nadal nie mogę uwierzyć, że nic ci nie powiedział. — Nie ma sprawy. Bo wiesz co? — Co? — Umieram z ciekawości, czy ta biała dziwka będzie go tak samo kochała, kiedy zamiast tym cholernym porsche będzie jeździł hyundai. DO NIEBA I Z POWROTEM — Savannah? — Słucham, mamo. — Śpisz już? — Spałam — odrzekłam i usiadłam na łóżku. — Co się stało? — Och, nic wielkiego. — Dlaczego więc wyrywasz mnie ze snu, skoro nic się nie dzieje — skarciłam ją i jak zwykle kiedy do mnie dzwoniła, sięgnęłam po papierosa. — Trochę się martwię. — Czym się martwisz? Czyżby coś złego stało się z Samuelem? — Nie, telefonował wczoraj. Powiedział, że wojna jest prawie nieunik- niona. Ale nawet jeśli wybuchnie, dodał, to rodzaj jego pracy wyklucza wysłanie go bezpośrednio na front. Kazał mi się nie martwić. — O co zatem chodzi? — Mam mały problem. — Jaki problem, mamusiu. — Naprawdę mały. — Mamo, mów wreszcie. Chodzi o Pookeya, tak? — Nie, z nim wszystko w porządku. Mieszka z pewną dziewczyną. Nadal pracuje w tej gazowni. — Czy Sheila już urodziła? — Nie. Spodziewa się rozwiązania za parę tygodni. Na razie czekają. — No to o co chodzi? Dzwonisz do mnie w środku nocy i napędzasz mi stracha, ale nie chcesz powiedzieć, jaki masz problem, tylko cały czas kluczysz. — Musisz mi wysłać kolejny list. — W jakim celu? — Chodzi o moje kupony żywnościowe. 317 — Dlaczego? Co się stało z tym, który napisałam przedtem. — Zaniosłam im. — Dlaczego wobec tego żądają następnego? — Słuchaj, Savannah. Kilka miesięcy temu kazali mi znów wypełniać jakieś formularze. Właśnie wystąpiłam do opieki społecznej z prośbą, aby przelewali mi zasiłek bezpośrednio na konto. I muszę ci wyznać, widziałam wszystko podwójnie. Już nie jestem taka bystra jak kiedyś. Krótko mó- wiąc, pomyliłam się i zakreśliłam nie tę kratkę co trzeba. I — tu westchnęła głęboko — obcięli mi część bonów żywnościowych. — Do jakiej wysokości? — Dwudziestu siedmiu dolarów. — Miesięcznie? — Tak. — Niemożliwe, mamo. — Chciałabym, aby to było niemożliwe. — Kiedy to było? — W sierpniu. — W sierpniu? — Tak. — Chcesz mi powiedzieć, że od sierpnia dostajesz bony żywnościowe na sumę dwudziestu siedmiu dolarów miesięcznie? — Tak. — Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałaś? Przecież już mamy lis- topad. — Wiem, Savannah, ale ty nie zarabiasz teraz tak jak w Denver i wciąż nie możesz sprzedać swego mieszkania. Zdaję sobie sprawę, że u ciebie też teraz krucho z pieniędzmi. — A skąd ty to wszystko wiesz? — zapytałam, chociaż dobrze znałam źródło. — Sheila mi mówiła. — Sheila jest głupią plotkarką — oburzyłam się, chociaż to była moja wina; to ja nie potrafiłam utrzymać języka za zębami. W kwietniu, kiedy dowiedziałam się od mamy, że jest w ciąży, zwierzyłam jej się z niektórych swoich problemów. Co mnie podkusiło, nie mam poję- cia. — No dobrze, a teraz powiedz mi, tylko mów prawdę: Jak żyjesz nie mając pieniędzy? Nie głodujesz przypadkiem? Czy Pookey ci po- maga? Czy Sheila o tym wie? — No wiesz — westchnęła. — Z początku Pookey dawał mi parę groszy. Kiedy jednak właściciel domu zaczął się o niego rozpytywać, przeprowadził się do tej dziewczyny; nie chciał, aby urzędnicy z Wydziału Ósmego zaczęli się mnie czepiać z jego powodu. Ale nie głoduję. Żywię 318 się głównie zupami. A co do Sheili? Ma dość własnych kłopotów: jest w ciąży, a poza tym, nie wiem, czy wiesz, ale Paul został zwolniony z IBM. — Co takiego? *; q — Nie wiedziałaś? — Nie. Nikt mi nic nie mówił. — Jego pracę wykonują teraz komputery. Znalazł jakieś drobne za- jęcie, ale nie zarabia nawet połowy tego co przedtem. Na razie, dopóki nie znajdzie czegoś lepszego. Mówią, że zbliża się recesja. Zaczynam w to wierzyć. Wszystkim teraz jest ciężko. Powinnaś zadzwonić do Sheili. Nie jest w najlepszym nastroju. — Psiakrew — zaklęłam. Wzięłam przenośny telefon do kuchni i na- lałam sobie kieliszek wina. — Jak dajesz sobie radę? Tylko mów prawdę. Masz jakieś pieniądze? — Trochę. — Ile wynosi to trochę? — Osiemnaście dolarów. — Osiemnaście dolarów — powtórzyłam. — Prześlę ci jutro parę groszy telefonicznie. — Wystarczy dwadzieścia dolarów. — Mamo, proszę. — Upiłam trochę wina i zaciągnęłam się papiero- sem. — Powiedz mi więc, co trzeba zrobić, aby przywrócili ci cały zasiłek żywnościowy? — Musisz napisać list potwierdzający to, co napisałaś poprzednim razem, że dajesz mi na mieszkanie ze swojej kieszeni trzysta dziewięć- dziesiąt sześć dolarów. Oni już wiedzą, że Wydział Ósmy dopłaca pozo- stałą część. — Komu mam to wysłać? — zapytałam wracając do sypialni. — Prześlij to na mój adres. — Wyślę przez Federal Express jutro rano. A może wolisz, żeby to było szybciej? — Nie, nie trzeba. Kazali mi zjawić się dopiero w przyszłym tygodniu. Dziękuję ci, dziecko. Przepraszam, że cię zdenerwowałam. Naprawdę nie miałam tego zamiaru. Sądziłam, że sama sobie poradzę. Krępuje mnie to ciągłe zwracanie się do ciebie o wszystko. Ale żywność jest taka droga, że mój zasiłek topnieje w oczach. Dobrze, że chociaż starcza mi na opłacenie telefonu. Zaczyna się już robić zimno, a jak wiesz, w moim mieszkaniu wszystko jest na elektryczność. — Tak, mamusiu, wiem. Ale nie martw się. Bądź jutro z samego rana w Western Union. Słyszysz mnie? — Dobrze, będę. — I proszę, obiecaj mi coś. 319 — O co chodzi? — Następnym razem pamiętaj informować mnie o takich sprawach od razu, rozumiesz? — Dobrze, przyrzekam — obiecała. — W przyszłości, jak tylko zabraknie ci pieniędzy, masz wziąć słu- chawkę do ręki i zadzwonić do mnie. Jeżeli będzie ci czegoś trzeba, masz dzwonić do mnie. Obojętne, czy będzie chodzić o kurs szydełkowania, pasek do pończoch czy nowy opiekacz do chleba. Nie unoś się dumą. Jesteś moją matką. A ja jestem twoją córką. Nie chcę, abyś siedziała w tym cholernym mieszkaniu bez światła, ogrzewania, przymierając gło- dem, ponieważ wstydzisz się prosić mnie o pomoc. Słyszysz mnie? — Tak — odrzekła. — Dwadzieścia siedem dolarów miesięcznie, no, no? Władzy nie interesuje, co się z tobą dzieje na starość, prawda? Możesz sobie przy- mierać głodem. Teraz rozumiem, dlaczego ludzie kończą na ulicy. A ty starasz się wyżyć za czterysta dolarów miesięcznie. — Czterysta siedem. — To już nie ma znaczenia, mamo. Ich to w ogóle nie obchodzi. — Chyba nie. — Ale nie obawiaj się. Napiszę ten list, o który prosisz. A ci skur- wiele powinni się opamiętać. — Nie chciałam się tak wyrazić, wyrwało mi się, taka byłam wściekła. Ale o dziwo, mama jakoś nie zareagowa- ła na moje przekleństwo. Zazwyczaj w takim przypadku robiła jakąś uwagę. — A u ciebie, moje dziecko, wszystko w porządku? — Wszystko dobrze, mamusiu. Prawdopodobnie zmienię pracę. — Ale pracujesz jeszcze na starym miejscu? — Oczywiście. Powiem ci coś więcej na ten temat za kilka tygodni. Nadal będę pracować w telewizji. Będzie to pewnego rodzaju awans. — A niech cię, z twoimi awansami! — Tymczasem muszę bardzo wcześnie wstać. Lecę do Las Vegas. — To bardzo ciekawe. — Nie wiem, czy konferencja, w której mam wziąć udział, rzeczywiście okaże się ciekawa. — Wrzuć za mnie dolara do jednego z tych automatów, a jeśli wy- grasz, prześlij mi wygraną przez Federal Express — zachichotała. Był to dobry znak. — Dobrze, mamusiu, zrobię, o co prosisz — przyrzekłam. — Kocham cię. — Ja też ciebie kocham, moje dziecko. — Zobaczymy się na Boże Narodzenie — zapewniłam ją. 320 — Nie mogę się doczekać. A teraz wracaj do łóżka i staraj się zasnąć. — Tak zrobię — odłożyłam słuchawkę. Długo czekałam na sen. A, J Nazajutrz rano wrzuciłam do skrzynki kopertę z moim głosem na rzecz ustanowienia święta Luthera Kinga, zamieniłam na gotówkę ostatnie bony depozytowe wartości pięciu tysięcy dolarów, przekazałam z tego mamie telefonicznie pięćset oraz wysłałam przez Federal Express list, o który prosiła. Kiedy znalazłam się na pokładzie samolotu, moje samo- poczucie było już znacznie lepsze. Dostanę tę pracę, czuję to. Zasłużyłam sobie na nią. Będzie moja. Jestem o tym przekonana. Bóg chce, abym pomogła matce. Strach mnie ogarnia na myśl, jaki byłby jej los, gdyby nie moja pomoc. Poza tym należy jej się to ode mnie. Pracowała ciężko całe życie, harowała jak wół, aby wychować naszą czwórkę. A teraz, kiedy jest stara i samotna, winniśmy spłacić jej dług. Ja, która jestem jej najstarszym dzieckiem, zrobię, co tylko będzie w mojej mocy, aby ulżyć jej doli, uprzyjemnić ostatnie lata życia. Nie mogę dopuścić, aby zamar- twiała się na śmierć, z czego zapłaci ten czy tamten rachunek. Jedno wiem już teraz na pewno. Pierwszy program, jaki zaproponuję, będzie dotyczył losu starych ludzi. Będzie mówił o tym, jak źle są trak- towani, jak lekceważy się ich potrzeby, jak często spychani są na margines przez własne dzieci i co trzeba zrobić, aby poprawić ich sytuację. Nie na wszystkie pytania znalazłam odpowiedź, ale mam już parę pomysłów. Za trzy tygodnie dowiem się, czy będę miała szansę ich upowszechnienia. Las Vegas wprawiło mnie w stan euforii. Miałam niejasne przeczucie, że spotka mnie tutaj coś ciekawego. W moim przekonaniu nie byłam w tym odosobniona; wszystkim udzielała się niepowtarzalna atmosfera tego miasta. Cieszyło mnie wszystko: tonące w powodzi świateł ulice, tłumy w wyzywających strojach, wędrujące od jednego kasyna do dru- giego, luksusowe auta, a nawet bezustanny ryk klaksonów. Wewnątrz hotelu Caesar's Pałace (gdzie zostałam zakwaterowana) kusiło kolejne kasyno; słychać było łoskot pociąganych dźwigni w automatach do gry, dzwonienie dzwonków i przenikliwe okrzyki szczęściarzy, którym udało się wygrać — kakofonia dźwięków podekscytowała mnie do tego stopnia, że sama miałam ochotę krzyczeć z radości. Natychmiast gdy się rozpakowałam, zbiegłam na dół i wrzuciłam pierwsze dwadzieścia dolarów do automatu, z nadzieją że wypadnie z niego coś więcej. Niestety. Godzinna gra w dwadzieścia jeden przyniosła 21 — Czekając na miłość 321 mi w rezultacie czternaście dolarów; potem wróciłam do automatów i ostatecznie odzyskałam swoją dwudziestkę. W końcu poczułam się zmęczona; postanowiłam wrócić do pokoju i wziąć kąpiel w hotelowej pianie. Co też uczyniłam. Seminaria odbywały się w ośrodku szkoleniowym położonym dzie- sięć minut drogi samochodem od Caesar's Pałace. Zawiózł nas tam wahadłowy autobus, który rankiem następnego dnia zatrzymał się przed frontem hotelu. Zajęłam pierwsze napotkane wolne miejsce. Moim sąsiadem okazał się czarny mężczyzna. Był przystojny tą nieco szorstką, surową urodą, którą tak lubiłam. Przez moment wahałam się, czy usiąść obok niego, ale zwyciężyła obawa, czy nie weźmie tego za afront. Usiadłam. Od razu zwrócił się do mnie. — Cześć — powiedział ciepłym barytonem. — Charles Turner, KXIP- -TV, San Francisco. Jak się masz? — Savannah Jackson, KPRX-TV, Phoenix. Miło mi cię poznać, Charles. — Nie miałam możności obejrzeć jego całej sylwetki, ale to, co było widoczne, wydawało się całkiem interesujące. — Ach, tak — zauważył. — KPRX to nasz siostrzany regionalny ośrodek. Skinęłam głową i uśmiechnęłam się. — Jestem po raz pierwszy na takim zjeździe. A ty? — Ja już po raz czwarty — wyjaśniłam. — Warto w tym uczestniczyć? — To zależy. Wiele z tego, co usłyszysz, jest ci już na pewno dobrze znane. Spotkasz wielu ważnych ludzi z różnych ośrodków telewizyjnych; będą się o ciebie ubiegać, naturalnie jeśli twoje dane zawarte w biuletynie informacyjnym zainteresują ich. Odnajdą cię bezbłędnie w tłumie uczest- ników. Odjedziesz z toną wizytówek i oczywiście nigdy więcej się do ciebie nie odezwą. — Dlaczego więc znowu tu jesteś? — Powiedzieć ci? — Koniecznie. — Chciałam trochę odpocząć i zrelaksować się. A ta impreza jest bezpłatna. — Rozumiem — uśmiechnął się. — Prawdziwa zabawa zaczyna się wieczorem. — Czy to znaczy, że masz zamiar wziąć w niej udział? — Właśnie się zastanawiam. — Czyżby była jakaś inna, ciekawsza impreza, o której nie wiem, 322 1 czy też wolisz przejść się po kasynach — pytał przybierając umyślnie karcący ton. i — To zależy od tego, jak Ibęaę się czuła, czy nie będę bardzo zmę- czona. — Rozumiem — powtórzył. — Jakie sobie wybrałaś dzisiaj tematy? — Najpierw chcę zobaczyć wystawę poświęconą Ośrodkowi Infor- macyjnemu. — Ja też zamierzam to obejrzeć. — Doprawdy? — zauważyłam rzucając mu ironiczne spojrzenie. — Potem pójdę chyba na odczyt dla dziennikarzy wywodzących się z grup etnicznych. — Ja również to sobie zaplanowałem — dodał. — Mówisz poważnie? — Nie mam zamiaru cię oszukiwać. Spójrz, jakie tematy sobie za- kreśliłem na programie naszego pobytu. Zerknęłam na papier. Mówił prawdę. — Widzę, że będziesz uczestniczył również w seminarium dla reżyse- rów. Jesteś może reżyserem? — Tak. A ty? — Na razie pracuję w dziale public relations, ale być może wkrótce zostanę asystentem reżysera. Mam obiecaną pracę w programie poświę- conym sprawom czarnej społeczności. Dowiem się o tym za parę tygodni. — Życzę ci powodzenia. — Dziękuję. — A więc — odezwał się znów, usiłując rozprostować nogi — wygląda na to, że spędzimy razem większość dnia. — Rzeczywiście — potwierdziłam, dziękując Bogu. Żadna uwaga nie przychodziła mi do głowy i czułam się trochę zdenerwowana. Wyjrzałam przez okno; rzuciła mi się w oczy reklamowa tablica loterii stanowej w Newadzie. Mężczyzna z plakatu zastanawiał się, co zrobi z pieniędzmi, jeśli wygra. Reklama głosiła: „W dalszym ciągu będę codziennie pracował nad... swoją opalenizną". Roześmiałam się głośno. — Co cię tak rozśmieszyło? — Widziałeś tę reklamę? — Nie, a co takiego? Opowiedziałam mu treść plakatu. Rozbawiło go to również. Zajecha- liśmy już przed gmach ośrodka. Cała nasza grupa, złożona z czterdziestu osób, wysypała się z autobusu. Przed nami stało już coś ze siedem podob- nych pojazdów. Po zarejestrowaniu się i otrzymaniu plakietek identyfi- kacyjnych oraz teczek z literaturą informacyjną udaliśmy się na wystawę. Przez cały czas trwania imprezy prowadziłam z Charlesem ożywioną 323 rozmowę. W seminarium dla reżyserów wzięło udział tyle osób, że za- brakło siedzących miejsc. Było ono jeszcze bardziej nudne niż odczyt dla dziennikarzy z grup etnicznych. Prawie całe zagadnienie było nam dobrze znane, więc bezustannie spoglądaliśmy na zegarki. Charles natknął się na znajomego ze swojego ośrodka telewizyjnego, który pragnął go przedstawić jakiejś osobie z innej stacji regionalnej. Stali pośrodku sali. Nie było go przez dwadzieścia minut. Celowo nie spoglądałam w ich kierunku. Kiedy wreszcie zdecydowałam się spojrzeć, zauważyłam, że Charles patrzy na mnie i wskazuje ręką drzwi. Wstałam i wyszłam. Pojawił się w parę minut później. — Myślałem, że to się nigdy nie skończy — zauważył z ulgą. — Co jeszcze mamy w rozkładzie? — Ja już chyba na tym poprzestanę. — Ja również — oświadczył. — Powiedz mi, co masz zamiar zrobić z resztą popołudnia? — Chcę pójść na basen, trochę popływać. Jest dość ciepło. — W hotelu? — Tak. — Czy masz coś przeciwko temu, abym ci towarzyszył? — Nie, oczywiście, że nie — odparłam. Czy ja śnię czy co? — Świetnie — uradował się. — Pobiegnę na górę do swego pokoju, szybko się przebiorę i spotkamy się na basenie. Co o tym myślisz? — Dobra myśl — odrzekłam starając się przybrać obojętną minę. Wszystkie autobusy już odjechały, wzięliśmy więc taksówkę. Powie- działam Charlesowi, że zejdę dopiero za pół godziny. Nie wyjaśniłam dlaczego. Chciałam ogolić te brzydkie włosy w pachwinach i pod pachami. Miałam jednak problem z wyborem kostiumu kąpielowego; nie wiedzia- łam, na który się zdecydować; czy na ten, w którym moje piersi wydawały się większe, czy na drugi, w którym tyłek wydawał się mniejszy. Czułam się, jakby mnie kto nakręcił. Nie pamiętam, kiedy ostatnio mężczyzna wprawił mnie w podobny stan. Nie, pamiętam, Kenneth. Tylko że ten facet nie jest żonaty. Powiedział mi to podczas zwiedzania wystawy. Mogłam więc sobie pozwolić na odrobinę euforii. Nie obchodziło mnie również, jak ta znajomość się potoczy. Bardziej mi odpowiadało dać się unosić fali. Poza tym chciałam się po prostu zabawić. Wzięłam prysznic, zgoliłam niepotrzebne włosy i trochę się umalowa- łam. Zdecydowałam się w końcu na dwuczęściowy kostium w kolorach fuksji i bladej zieleni. Miał dość śmiały krój, ale mój tyłek wydawał się w nim jakby mniejszy, a poza tym zakrywał także kilka jasnych rozstępów na udach. Góra była plisowana, dzięki czemu moje cycki sprawiały wrażenie, że mają rozmiar 3-D. Włożyłam luźny T-shirt i wsunęłam sto- 324 py w plażowe sandałki. Nie mogłam się doczekać, kiedy winda zjedzie na dół. Mam nadzieję, że go polubię^ myślałam przechodząc przez drzwi na basen. I spodziewam się, że ja również mu się spodobam. Czy nie byłaby to ironia losu? Spotkać Mężczyznę Swego Życia nie gdzie indziej tylko na służbowej konferencji? Znowu zaczynasz swoje, Savannah. Marzysz głośno. Ale mam to gdzieś, pomyślałam. Życie ma się tylko jedno. Postawiłam swoją płócienną torbę między dwoma leżakami i poszłam wziąć jakieś ręczniki. Właśnie wróciłam i ściągałam bluzkę przez głowę, kiedy usłyszałam ten głos: — Nie patrzę — odezwał się wesoło. Odwróciłam się i spojrzałam na Charlesa. Miał na sobie bokserskie spodenki w hawajskie wzory. Dzięki Bogu, byłoby ponad moje siły oglą- dać inne fragmenty jego ciała. Klatkę piersiową miał mocno owłosioną. Mogłabym przysiąc, że robił pompki, bo muskuły na jego ramionach rysowały się wyraźnie. Jego biodra i nogi przywodziły na myśl lekkoatletę. Skóra była w odcieniu smakowitego brązu. — Zgodzisz się ze mną, że pogoda jest fantastyczna? — zagadnęłam go. Nie stać mnie było na nic głębszego. — Jest lepsza niż w San Francisco. Tam nigdy nie ma takiego upału, chyba że w październiku, podczas babiego lata. — Pochodzisz z San Fancisco? — Nikt nie pochodzi z San Francisco. Urodziłem się w Chicago. — Chodziłeś tam do szkoły? — Tak. Studiowałem na Northwestern. Po ukończeniu studiów pra- cowałem przez sześć lat w dziennikach, a potem przerzuciłem się na reżyserowanie. Jednakże Chicago zmęczyło mnie i postanowiłem przenieść się na Zachodnie Wybrzeże. Ale Los Angeles działało mi na nerwy. Wytrzymałem tam tylko rok. Kiedy więc zaproponowano mi tę pracę w San Francisco, skorzystałem z okazji. Pracuję tam jakieś dwa lata. — Ile masz lat, jeśli wolno spytać? — Trzydzieści trzy. A ty? — Trzydzieści siedem. Podniósł brwi wyraźnie zdziwiony. — Nie wyglądasz na więcej niż trzydzieści jeden, trzydzieści dwa. — Ale mam trzydzieści siedem — powtórzyłam z satysfakcją. — Świetnie się trzymasz. — Dziękuję. — Wiesz, co ci powiem? Kiedy rano wsiadałaś do tego autobusu, miałem nadzieję, że nie zachowasz się tak jak niektóre z naszych kobiet, które traktują mnie jak powietrze. 325 — Skąd takie przypuszczenie? — Trudno mi to wyjaśnić, ale częstokroć czarne kobiety na mój widok nie tylko nie raczą się odezwać, ale nawet odwracają wzrok. — Mnie się zaś wydaje, że to właśnie czarni mężczyźni tak się za- chowują. — Chyba żartujesz? I to mówisz ty, taka ładna dziewczyna. — Przyjrzyj się sobie. — Jeśli to ma być komplement, to bardzo ci dziękuję. Ale mówię poważnie. Tyle razy oblano mnie zimną wodą, że trudno sobie wyobrazić. — Ilekroć jestem w restauracji, barze, klubie, gdziekolwiek, czarni mężczyźni ledwo raczą obdarzyć mnie spojrzeniem, a co dopiero mówić o rozmowie. — Nie mogę w to uwierzyć. Mówię uczciwie. Jesteś atrakcyjną, po prostu piękną, seksowną i najwyraźniej inteligentną dziewczyną. — Dziękuję ci, Charles. Ale skąd wiesz, że jestem inteligentna? — Jeżeli prowadzisz dział public relations i na domiar masz wkrótce otrzymać swój własny program, nie możesz być tępa. — Nie powiedziałam, że jestem tępa. Ale nie można oceniać inteligen- cji na podstawie tak powierzchownej znajomości. — Ośmielam się być innego zdania — zaprotestował. — No cóż — westchnęłam. — Skoro takie jest twoje zdanie, to trwaj sobie przy nim. — Masz ochotę się czegoś napić? — Mrożonej herbaty — odparłam. — Z wielką przyjemnością. Wstał i podszedł do pobliskiego baru, podczas gdy ja wcierałam olejek w swoje trzydziestosiedmioletnie ciało. Charles wrócił z dwiema mrożo- nymi herbatami i postawił je na małym stoliczku. — No to co, wskakujemy do wody? — Możemy — odrzekłam. — Muszę się tylko trochę napić, zanim się zupełnie odwodnię. Poszedł w moje ślady i również pociągnął parę łyków. Podeszliśmy na krawędź basenu od głębszego końca. Charles skoczył pięknie, jak Greg Louganis. Miał świetną formę. I tyle wdzięku. Jego brązowe ciało sunęło przez błękitną wodę jak torpeda. Wreszcie wynurzył się, stanął na płytszym końcu i obserwował, jak skaczę. Nie jestem najlepsza w nurkowaniu, ale o dziwo, tym razem wyszło mi całkiem nieźle. Przestałam puszczać bąbelki, gdy ujrzałam przed sobą jego nogi. Wynurzyłam się na głębokości metr dwadzieścia. On stał na głębokości dziewięćdziesięciu centymetrów. — Podejdź bliżej — zachęcał. On zwariował, pomyślałam. Widziałam, jak jego wąsy, jego bicepsy, do diabła, całe jego ciało lśni złotym blaskiem w promieniach słońca. Nie 326 ruszał się. Staliśmy naprzeciwko siebie, jakby oceniając się nawzajem. Uśmiechnął się do mnie. Odpowiedziałam tym samym. Było jasne: widocz- na nić sympatii zadzierzgnęła się między nami. Nie mogłam się doczekać dalszego ciągu. Siedzieliśmy nad basenem i rozmawialiśmy, dopóki nie zaczęło się ściemniać. Charles poddał mi szereg pomysłów na różnego rodzaju puenty, kawały i kalambury do mojego programu. Radził mi podejść do tej pracy śmiało i odważnie; nie bać się wyzwania, tylko starać się skoncentrować na nim wszystkie siły. Podzielił się ze mną niektórymi swymi doświadczeniami. Złymi i dobrymi. Stwierdził, że czarnemu nie jest łatwo dostać pracę w tej dziedzinie. Ale nie narzekał. Powiedział, że biali nie lubią, gdy czarni ich w czymś przewyższają. Że to nie jest dobrze. On postawił sobie za cel zostać jednym z najlepszych czarnoskórych reżyserów telewizyjnych w kraju. Miał mnóstwo pomysłów. Już samo obserwowanie, z jakim przejęciem o nich mówi, przyspieszało obieg krwi w moich żyłach. Można by przypuścić, że nigdy w życiu nie miał chętnego słuchacza. Charles powiedział, że jego tak zwana dobra prezencja także ma swoją niekorzystną stronę i często obraca się przeciw niemu. Stara się w miarę możności nie wysuwać na pierwszy plan, 0 ile nie jest to uzasadnione względami programowymi; woli raczej być w tle. Odprowadzając mnie do windy (nie chciałam go jeszcze zapraszać do swego pokoju) wyznał, że spotkanie czarnej kobiety, która „odbiera na tych samych falach", jest dla niego inspirującym przeżyciem. Postanowi- łam być szczera i odparłam, że i ja odczuwam podobnie. Cechowała go także rzadko spotykana powaga i trzeźwość umysłu. Miał filozoficzny stosunek do życia. Zapowiedział, że pragnie mi ofiarować małą książeczkę 1 weźmie ją ze sobą na zabawę. W tej chwili zastanawiam się, jak mam się na tę cholerną zabawę ubrać. Zawsze tak jest, kiedy mnie coś podnieca. Dlaczego niektórzy mężczyźni wywierają na ciebie tak ożywczy wpływ, a inni nie? Kto to wie? Kogo to obchodzi, myślałam wyciągając z walizki wszystkie wieczo- rowe sukienki. Rozłożyłam je na łóżku, krześle i kanapie. Wybrałam kreację z czarnej koronki. Powinna być świetna na tę okazję. Ponownie przyjrzałam się swoim strojom; zrezygnowałam z czarnej sukni na rzecz długiej, białej, w stylu Diany Keaton, lecz bardziej ozdobnej. Ma obniżoną talię i jest na dole obrzeżona złotym haftem. Umiarkowany dekolt i tak niestety nie jest w stanie ukazać zbyt wielu kuszących partii mego ciała. Przyglądałam się sobie w lustrze, kiedy zadzwonił telefon. To musiał być on. Nikt inny nie miał mego numeru. Kusiło mnie, aby odczekać do trzeciego dzwonka, ale co tam. 327 L. a i. /ie arę ;rać :pk> jem- Nie sobie >odał asyna jvać. wnym i. Ale, 329 — Halo — odezwałam się zaraz po pierwszym sygnale. — Jesteś już gotowa zatańczyć boogie? — zapytał. Podobała mi się jego witalność. Jego humor. Daję słowo. Od lat nie spotkałam wykształconego Murzyna, który nie stara się odgrywać przede mną ważniaka. Charles na dodatek nie zapominał, że należy do czarnej rasy. Z jego wypowiedzi dziś po południu jasno wynikało, że jest świa- domy swoich korzeni. — Za chwilę będę na dole — zapowiedziałam. Czekał na mnie przy windzie. Wyglądał bardzo szykownie w dobrze skrojonym niebieskim garniturze, zielonej koszuli i zielono-pomarańczo- wym krawacie z drukowanej tkaniny. Uśmiechnęłam się do niego jak pensjonarka. Charles spojrzał na mnie i potrząsnął głową. — Wyglądasz zabójczo — stwierdził. — Dziękuję — odpowiedziałam. — Ty też jesteś bardzo elegancki. Wziął mnie za rękę. Czyżbym rzeczywiście spotkała tego człowieka dopiero dziś rano, czy mi się tylko tak wydaje? Dlaczego czuję się przy nim tak dobrze? Tak jakbym go znała już od dawna? Dlaczego wszystko dzieje się tak szybko? — zastanawiałam się. W tej chwili jednak nie próbowałam nawet odpowiedzieć sobie na to pytanie. Jakie to miało znaczenie? Byłam zadowolona, że coś się dzieje. Kiedy wyszliśmy z hotelu, Charles zapytał, czy chcę wziąć taksówkę czy się przespacerować. Miałam pantofle na płaskim obcasie, odparłam więc, że chętnie pójdę pieszo. — Świetnie — ucieszył się. — Czuję się tak naładowany energią, że mogę iść nawet pięć kilometrów. — Co jadłeś na kolację? — zapytałam. — Nic. A ty? — To samo. — Dlaczego nic nie jadłaś? — Nie byłam głodna — wyjaśniłam. — Ja również — odrzekł. — Straciłem przy tobie apetyt, Savannah. Burzysz mój cały dotychczasowy porządek. Przywiozłem ze sobą dwa garnitury i długo musiałem się zastanawiać, który mam włożyć. Jeśli nie wyniosę żadnej korzyści z tego seminarium, będzie to twoja wina. — Przestań, Charles. Zawstydzasz mnie. — To dobrze. Chcę, żebyś czuła się równie oszołomiona jak ja. — Myślę, że czuję się podobnie — odparłam i wzięłam go za rękę. Szliśmy wąskim chodnikiem, mijając pary również trzymające się za ręce. Nareszcie mogłam się z nimi identyfikować. Charles musiał widocznie odgadnąć moje myśli, ponieważ ścisnął lekko moją dłoń. Zrobiło mi się przyjemnie. Odpowiedziałam mu również uściskiem. 328 W sali hotelowej, w której odbywało się przyjęcie, było pełno gości — głównie białych. Czarnych można było policzyć na palcach. Znaleźliśmy stolik, ale zanim usiedliśmy, Char|es;^aproponował, żebyśmy zatańczyli. Tańczył swobodnie, z dużą pewnoścfą siebie. Obserwował mnie. Ja jego również. Uśmiechał się, a ja odpowiadałam. Nie wiem, ile kawałków przetańczyliśmy, ale kiedy wreszcie wróciliśmy do naszego stolika, ktoś już zajął nasze miejsca. Ale nie przejmowaliśmy się tym. — Podobasz mi się — stwierdził. — Co mówisz? — Powiedziałem, że mi się podobasz. Podobasz mi się jako osoba. Podoba mi się to, co robisz. Podoba mi się twój sposób myślenia. Podoba mi się, jak postępujesz i jak mówisz. I podoba mi się bardzo twój chód. Naprawdę się cieszę z tego popołudnia. — Ja również się cieszę, że cię poznałam — oświadczyłam. — Może zatem uda mi się coś wynegocjować? — Zamieniam się w słuch — odparłam rzucając mu żartobliwe spoj- rzenie. — Zgadzasz się jeszcze raz ze mną zatańczyć? — rzucił żartobliwie błagalnym tonem. — Tylko jeden — zdecydowałam. — Ale wiesz co? Umieram z głodu. A ty? — Nie słyszysz, jak mi w brzuchu burczy? — Nie. Nie byłem przy tobie tak blisko. Wytrzymasz jeszcze parę minut? Po tej godzinie nieustannych rock and roili muszą wreszcie zagrać coś wolniejszego. Nie mogę się doczekać, aby poczuć pod ręką ciepło twego ciała. — Nie musisz z tym czekać na spokojniejszy taniec. — Nie muszę? — Nie. — Niech ochłonę — odezwał się Charles. — Z największą przyjem- nością wziąłbym cię teraz w ramiona i okrył pocałunkami. Ale. Nie chciałbym stracić we własnych oczach opinii dżentelmena. Pozwolę sobie za to puścić wodze fantazji podczas kolacji. — Szarmanckim gestem podał mi ramię. Wsunęłam pod nie rękę i tak opuściliśmy zabawę. Dziobałam jedzenie jak ptaszek. Po kolacji wstąpiliśmy do kasyna w Caesar's Pałace. Charles zapytał, czy nie mam ochoty zaryzykować. — Ja ciągle ryzykuję — odpowiedziałam. Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Nie wiem doprawdy, skąd się u mnie wzięła taka odwaga. Ale, 329 do licha, moje serce wypuściło się na rekonesans. Cieszyłam się każdą jego minutą. — W co grasz? — zapytał. — W nic nie gram — odrzekłam. — To świetnie — ucieszył się. — To tak jak ja. Ktoś krzyknął przenikliwie. Obejrzałam się na prawo i zobaczyłam rozbłyskujące nad automatem czerwone światło sygnalizacyjne. — Komuś udało się trafić pulę — zawołałam. — Mnie chyba też — zauważył. — Chwileczkę, jak mam to rozumieć, Charles? — Dobrze wiesz, co miałem na myśli, więc nie baw się ze mną w ciu- ciubabkę — powiedział zasiadając do jednego z automatów. — Dobrze. Żarty na bok. Czy uważasz się za szczęśliwca, czy za człowieka, któremu się udało? — Nie słuchasz, co do ciebie mówię, Savannah. Jeżeli uważasz, że zależy mi przede wszystkim na tym, aby się z tobą przespać, to się głęboko mylisz. — A więc nie chcesz się ze mną przespać? Tak? Sięgnął do kieszeni, wyjął ćwierćdolarówkę, wrzucił ją do maszyny i pociągnął za drążek. Czekaliśmy w napięciu. Wygrał jedną wiśnię. Wypadły dwie ćwierćdolarówki. — To znaczy mieć szczęście — oświadczył i wręczył mi monety. — Naturalnie, że chcę się z tobą przespać. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Byłbym niepocieszony, gdyby do tego nie doszło. Ty trzymasz wygrane. Powiesz kiedy. — Chodź ze mną — rzekłam i poprowadziłam go do windy. Razem z nami wsiadła starsza para. Kiedy drzwi się zamknęły, Charles skierował mnie w stronę rogu i popatrzył na mnie z góry. — Cieszę się, że cię spotkałem — oświadczył i pocałował mnie w usta. Niewiele brakowało, a osunęłabym się na podłogę. — Bardzo się cieszę — powtórzył. Starsza para udawała, że nie widzi co wyczyniamy. Gdy wysiadaliśmy, krzyknęli za nami: — Słodkiego miodowego miesiąca. Zanim otworzyłam drzwi, przeprosiłam Charlesa za bałagan panujący w pokoju. Gdy tylko weszłam, zabrałam się do zbierania porozrzucanych ciuchów. Charles okazał się dżentelmenem. Nie przystępował do rzeczy od razu. Usiadł na sofie, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki małą czerwoną książeczkę, otworzył ją na zaznaczonej stronie i przyglądał się, jak uprzątam garderobę. 330 — Kiedy śpiewałaś sobie ostatnio? — Nie pamiętam. Czy to jest ta książeczka, o której wspominałeś? — Tak. Zostawię ci ją.*Je?t bardzo interesująca. Każe człowiekowi zastanawiać się nad rzeczami, które nigdy nie przyszłyby mu na myśł. — Jaki ma tytuł? — Zapytaj siebie — wyjaśnił. — Gdybyś mogła zmienić chociaż jedną rzecz na tym świecie, co byś zrobiła? Przerwałam składanie kostiumu kąpielowego i zamyśliłam się. — Jest wiele rzeczy, które chciałabym zmienić. — Masz wymienić tylko jedną. — Moim największym marzeniem jest, aby ludzkość ogólnie, a wszys- tkie rasy w szczególności traktowały się nawzajem uprzejmie i z szacun- kiem. Ale chciałabym mieć na tyle mocy, aby zlikwidować nędzę, a zwłasz- cza narkotyki. Skinął głową z aprobatą. — A gdzie chciałabyś mieszkać, gdyby dano ci wybór? — Nie wiem. — Do czego przywiązujesz największą wagę w życiu: poczucia bez- pieczeństwa, miłości, siły, uciech czy pieniędzy? — Do wszystkiego — odrzekłam. — Ale przede wszystkim do miłości, która, moim zdaniem, zapewnia poczucie bezpieczeństwa, daje siłę i jest źródłem uciech. Przyjemnie by też było nie być biedną. — Gdybyś miała obudzić się jutro rano obdarzona nowym talentem lub zaletą, co byś wybrała? — Siłę woli. Żebym mogła rzucić palenie. — Nie wiedziałem, że palisz. — Ale palę, możesz mi wierzyć. — O czym był twój najprzyjemniejszy sen? — Nie mogę powiedzieć. — Twój najgorszy koszmar? — Że kogoś zabiłam. Ale obudziłam się tak przerażona, że postarałam się zasnąć na nowo i podczas tego drugiego snu dokonałam zmiany scenariusza. — Czy uważasz, że wielkie bogactwo warte jest roku codziennych koszmarnych snów? — Nie. — Czy posłużyłabyś się indiańską lalką wudu, aby zemścić się na znienawidzonej osobie? — Nie. — Czy zazdrościsz niektórym ludziom do tego stopnia, że gotowa jesteś frymarczyć swoim życiem? 331 — Nie. — Jest gorące popołudnie, przechodzisz przez rozpalony parking wielkiego centrum handlowego. Widzisz psa, który dusi się w zamkniętym samochodzie. Jaka jest twoja reakcja? — Wybijam szybę i wypuszczam psa. — Czego poszukujesz w mężczyźnie? — zapytał. — Czy to pytanie również pochodzi z tej książeczki? — Nie. — Zamknął książkę. Zastanawiałam się przez chwilę. — Szacunku, uczciwości, odpowiedzialności, poczucia humoru, świa- domości własnego ja, wrażliwości, inteligencji, energii... i chyba wystarczy. — Czy wierzysz w Boga? — Oczywiście. — Czy wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? — Nie wiem, co przez to rozumiesz. — Nieważne — odrzekł. — A teraz ostatnie pytanie. — Jakie? — Co to jest twoim zdaniem udany wieczór? — To co teraz — odrzekłam. W końcu wstał, podszedł do łóżka, na którym przysiadłam, i pocało- wał mnie. Nigdy dotąd nie przeżywałam podobnej gry miłosnej, ale podobała mi się. Bardzo mi się podobała. — Masz takie słodkie usta — zauważył. — A ty świetnie całujesz — westchnęłam. Ucałował koniuszki moich palców. Każdy z osobna. Potem przejechał dłonią po mojej sukni aż do stóp i zaczął ssać palce u nóg. Cieszyłam się, że nie miałam na sobie rajstop, że wzięłam prysznic przed wyjściem, a już najbardziej że wsypałam do pantofli pachnącego talku. Szybowałam. Ale chciałam, aby jemu było równie przyjemnie. Wyciąg- nęłam rękę, ale Charles powstrzymał moją dłoń. — Nie ruszaj się. Pozostawało mi tylko poddać się jego woli. Niepostrzeżenie, jednym gładkim ruchem ściągnął mi sukienkę przez głowę. Kiedy zaczął całować mój brzuch, poczułam, że zamieniam się w wosk. Miałam wrażenie, że się za moment rozpłynę. Tak chyba wygląda niebo. Charles tak długo i wolno całował moje piersi, że nie byłam już w stanie zapanować dłużej nad sobą. Nieswoim głosem wykrzyknęłam jego imię. — Co ty ze mną wyrabiasz? — jęknęłam. — Co wyrabiam? — zapytał całując moje usta. — Co? Nie byłam zdolna odpowiedzieć. Zmieniłam pozycję i rozpięłam mu koszulę, a potem spodnie. Zaczęłam 332 całować jego pierś. Pragnęłam robić mu wszystko. Ale nie mogłam. Jeszcze nie teraz. Zaczęłam go więc pieścić. Lizałam wnętrze jego ud, całowałam jego kolana, pokrywałam pocałunkami jego stos pacierzowy z góry na dół i z dołu do góry. * '? H — Chodź, Savannah. Charles wparł się we mnie całą mocą, po czym się cofnął. Wparł się znowu i znów się cofnął. Potem przywarł do mnie z taką siłą, jakbym miała mu zniknąć. Kiedy strumień zalał moją pochwę, poczułam znowu, jak krzyk podchodzi mi pod gardło. Więc krzyknęłam. Ruszył do tańca. Podążyłam za nim. Ja ruszyłam do tańca. Podążył za mną. W końcu obojgu zabrakło nam siły. — Wielki Boże! — wykrztusiłam. — O, tak, wielki — odrzekł i objął mnie tak silnie, że miałam wra- żenie, iż leżę pod elektryczną kołdrą. Chętnie bym znów udała się w drogę do nieba. Jeszcze tylko raz. Ale nie chciałam być natarczywa. — Chętnie zatrzymałbym cię przy sobie. — Pogładził mnie po włosach. — Może zatrzymasz. — Zamknęłam oczy. Rankiem wzięliśmy wspólnie długi ciepły prysznic. Charles zamówił francuskie rogaliki i cappuccino i kazał wystawić rachunek na siebie. Nie paliłam od wczoraj, ale nie ciągnęło mnie do papierosów. Nie pojechaliśmy na żaden odczyt. Poszliśmy na spacer, zjedliśmy razem lunch i kolację i długo wylegiwaliśmy się przy basenie. Zadałam mu wówczas kilka pytań z tej jego książeczki. Dawał interesujące odpowiedzi. Tym razem noc spędziliśmy w jego pokoju, a następne dwie w moim. Ostatniej nocy stwierdziliśmy zgodnie, że sytuacja jest co najmniej śmieszna. Cierpieliśmy na myśl o rozstaniu, ale nie byliśmy w stanie nic temu zaradzić. — Kiedy przyjedziesz do San Francisco? — zapytał. — Muszę najpierw zorientować się, czy będzie tam dla mnie praca — odrzekłam. — Czy przyjedziesz do Phoenix? — Jeśli tylko będę mógł — odparł. — I kiedy tylko będę mógł. Ledwie przekroczyłam próg mieszkania, zadzwoniłam do Bernadine, Glorii i Robin. Opowiedziałam im całą historię. Od początku do końca. Robin próbowała udawać, że jest ogromnie podekscytowana moją opo- wieścią, ale nie była w najlepszym nastroju, ponieważ jej ojca zabierano jutro do domu opieki. Z Bernadine sprawa przedstawiała się zupełnie inaczej. Żyła pogrążona po uszy w swym nowym świecie. James jeszcze bawił w Phoenix, a ona była w siódmym niebie. A Gloria, ostatnia, po 333 której można się było tego spodziewać, miała śmiałość nadmienić, że ten jej sąsiad, który mieszka po drugiej stronie ulicy, z każdym dniem staje się jej coraz bliższy. Powiedziała, że naprawia jej wszystko, cokol- wiek tylko złamie się lub zepsuje. Już miałam na końcu języka uwagę, że byłoby wspaniale, gdyby zaczął te naprawy od niej, ale się w porę powstrzymałam. Nie mogłam się doczekać powrotu do domu, ale postanowiłam nie łamać ustalonego porządku i poszłam jak zwykle na gimnastykę. Kiedy w głośnikach rozległ się głos Pauli Abdul, zaczęłam śpiewać do wtóru z nią. Wróciłam do domu po ósmej. Ku swemu zdziwieniu nie zastałam żadnej wiadomości. Lada chwila spodziewałam się telefonu. Tłukłam się po mieszkaniu do jedenastej, a nawet dłużej. Telefon milczał. Przypusz- czalnie jest bardzo zajęty, pomyślałam i poszłam spać. Minął następny dzień i nadal znaku życia. Szalałam ze zdenerwowania, aż po długiej walce z sobą postanowiłam zadzwonić do niego do pracy. Chciałam wiedzieć, co się za tym milczeniem kryje. W słuchawce usłysza- łam jego głos nagrany na automatyczną sekretarkę. Przybrałam oficjalny ton i zostawiłam mu wiadomość: „Cześć, Charles. Tu Savannah. Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku. Zadzwoń do mnie przy okazji. Podaję ci swój numer, na wypadek gdybyś zgubił ten, który ci dałam". Pod koniec tygodnia byłam jednym strzępkiem nerwów. Bernadine przypuszczała, że coś się musiało wydarzyć. Gloria radziła mi przestać się martwić, ponieważ z tego, co jej opowiadałam, Charles wydaje się czło- wiekiem odpowiedzialnym. Robin kazała mi zadzwonić do niego jeszcze raz. Nie chciałam przedstawiać się jako osoba zdesperowana, szalejąca z niepokoju, jednym słowem, wariatka, ale z drugiej strony bardzo chcia- łam wiedzieć, co to wszystko ma znaczyć. Spędzasz oto z człowiekiem sto dwadzieścia godzin, oddychasz z nim tym samym powietrzem, rozmawiasz o różnych rzeczach, wygrzewając się w ciepłych promieniach słońca, aż tu nagle paf, cisza, figa, grobowe milczenie. Siedziałam przy telefonie ponad godzinę walcząc z sobą, zadzwonić czy nie. Nie chciałam wyjść na idiotkę, ale ciągle miałam w pamięci te wszystkie wspólnie spędzone chwile, te wszystkie słowa, które mi mówił. Bez końca odtwarzałam w pamięci nakręcony film. Czyż nie wyciągnął Biblii z szuflady nocne- go stolika i nie czytał mi z niej swych ulubionych ustępów? Tych, które, jak twierdził, były odbiciem jego własnej filozofii życia? Czyż nie zwrócił się do mnie zaglądając do szafy któregoś ranka, abym pomogła mu wybrać, co ma na siebie włożyć? Czyż nie skakał w górę bijąc się radośnie piętami, aby wyrazić, jak dobrze się ze mną czuje? Czyż nie wyznał mi, że przed rokiem dowiedział się, iż jego ojciec jest narkomanem, a siostra 334 umiera na AIDS, i prosił mnie, abym nie zdradziła się z tym przed nimi, gdy ich poznam? Czyż nie śpiewaj mi, i to aż trzy razy, mimo że nie umiał śpiewać? *; ij Nie zadzwoniłam. Czekałam. Minął kolejny tydzień. Nadal ani słowa. Za cztery dni powinnam mieć okres. Wydawało mi się, że umieram. Poważnie. Usiadłam w sypialni na podłodze z głową opartą o ścianę. Przez trzy bite godziny praktycznie nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. Po prostu siedziałam spoglądając tępym wzrokiem na wtyczkę od lampy wystającą z gniazdka po przeciwnej stronie pokoju. Straciłam zupełnie apetyt i nie mogłam spać. Brakowało mi sił, aby chodzić na gimnastykę. W pracy zachowywałam się jak automat; wracałam prosto do domu, karmiłam kota i zasiadałam przed telewizorem. Siedziałam tak, dopóki nie nadszedł czas, aby położyć się spać. I teraz też siedzę. Wiem, że nigdy się do mnie nie odezwie. Wściekam się na myśl, że pozwoliłam zrobić z siebie idiotkę. Że wywlokłam przed nim bebechy. Pozwoliłam mu poznać swoje najskrytsze myśli. Jak to możliwe, że ktoś, kto zachowywał się tak poważnie, okazał się tak niepoważny? Jak mógł tak igrać moimi uczuciami? Ja nigdy bym tak po świńsku z nikim nie postąpiła. Nigdy. Wyłączyłam telewizor, włączyłam odtwarzacz kompaktowy i padłam na łóżko. Trący Chapman śpiewała jedną z moich ulubionych piose- nek — This Time. Ten śpiew dodawał mi siły. Naciągnęłam na siebie narzutę aż po szyję i patrzyłam w sufit. Zastanawiałam się, co w tej chwili porabia Charles. Leży pewnie w łóżku ze swoją kobietą, pieprząc się na całego, i przez myśl mu nie przejdzie, co ja przeżywam i jaką wyrządził mi krzywdę. A nawet jeśli mnie wspomina, to ja o tym nic nie wiem. Nie zmienia to faktu, że cierpię przez niego. Że mam uczucie, jakby moje serce było jedną wielką raną. To nieważne, że ten epizod trwał tylko tydzień. Kto dał mu prawo postępować w ten sposób? Czy on nie wie, że takie postępowanie jest podłością? Czy on nie wie, że kiedyś za to zapłaci? Czyżby nie wierzył w słowa Biblii? Charles zranił moje serce, rozbił mój pieprzony świat. Takiej krzywdy nie zapomina się szybko. Nie tak łatwo przejść nad nią do porządku dziennego. Nie można obudzić się rano udając, że nic się nie stało, bo się stało. Jestem istotą czującą. I w tej chwili czuję ból w sercu. A on jest jego sprawcą. Podobno od czarnych mężczyzn należy nam się czułość, miłość, szacunek i współczucie; pytam, gdzie to wszystko jest? Wydawało mi się, że my, czarne kobiety, stanowimy cenną „wartość". Jak można od nas wymagać, abyśmy były piękne, kochające, delikatne i troskliwe, łagodne, czułe i współczujące, kiedy oni potem, gdy już osiągną cel, traktują nas jak śmiecie? Czy ktoś może mi to wytłumaczyć? 335 3 2 3 »? §• «=f 9 fflf o > Odkąd Phillip zachorował, Gloria przejęła jego klientów. Przez ostat- nie półtora miesiąca pracowała po czternaście godzin na dobę. Nie mogła tak dalej ciągnąć. Ciśnienie jej skoczyło. Stopy wieczorem miała zawsze spuchnięte i prawie nie widywała Tarika. Ogłoszenie w oknie: POTRZEB- NY FRYZJER wisiało od tak dawna, że papier zaczął już żółknąć. Chociaż wiedziała, że nie powinna się uciekać do takiego środka, ale jednak powiadomiła kilka szkół fryzjerskich w mieście, że potrzebna jej pomoc; niestety, młode dziewczęta, które się do niej zgłaszały, nie miały jeszcze dostatecznego przygotowania. Po prostu w Phoenix trudno było o dobrych czarnych fryzjerów. Miała również paru białych kandydatów. Twierdzili, że uczyli się „pracować" z czarnymi włosami. Ale był z nimi tylko kłopot. Niektórzy z klientów Glorii już jej zapowiedzieli: — Nie pozwolę żadnemu białemu robić bałaganu na mojej głowie. — Twierdzili, że nie wierzą, aby jakikolwiek biały fryzjer potrafił im zrobić dobrze trwałą. Mogą poparzyć im skórę i co będzie? I skąd oni mogą wiedzieć, jak obcinać włosy, jeśli po umyciu dalej się kręcą? A co z jheri-kurl? Joseph, który zapewniał Glorię, że wszystkie jego badania na wirusa HIV są ujemne, okazał się na tyle w porządku, że przedstawił jej wyniki. Jemu również brakowało Phillipa. Atmosfera w zakładzie w tym okresie była ponura. Cindy również była przygnębiona — zbliżał się grudzień i jej dni w Oasis były policzone. Najtrudniej było znaleźć kogoś na miejsce Desiree. Moda na plecionkę trwała w dalszym ciągu, a niewielu fryzjerów w mieście potrafiło ją robić tak jak ona. Gloria musiała również brać pod uwagę ewentualność, że Phillip w ogóle nie wróci do pracy. Czasami rankiem zastanawiała się całkiem poważnie, czy nie sprzedać zakładu i nie wrócić do Oakland. Tam nie byłoby trudności ze znalezieniem czarnych fryzjerów. Ale, do licha, przecież ubiegłego roku było tam wielkie trzęsienie ziemi, a z tego, co słyszała i czytała, to Oakland bardzo się zmieniło. Miastem rządziły gangi narkotykowe prawie tak groźne jak w Los Angeles. Tarik kończy szkołę w maju. Odbył już kwalifikacyjną rozmowę z kierownictwem zespołu W Służbie Człowiekowi i teraz czekał na odpowiedź. Powiedziano mu, że ma spore szansę. Nic właściwie nie będzie ją wtedy trzymało w Phoenix, myślała Gloria. Jeśli zajdzie potrzeba, sprzeda zakład, ale na razie trzeba czekać i patrzeć, co będzie. Leciała z nóg. Dzień był ciężki. Wszystko szło źle od samego rana. Phillip zadzwonił do niej o wpół do siódmej oświadczając, że po namyśle postanowił, iż lepiej będzie, jeśli nie wróci do Oasis. Gloria nie znalazła żadnego argumentu, który mógłby go odwieść od tego zamiaru. Potem zatkała jej się toaleta, a w spiżarni między puszkami zjedzeniem zauważyła 338 przemykającą się mysz. Drzwi od garażu znowu wypadły z zawiasów. Zraszarka przestała działać. Tarik miał małą stłuczkę na parkingu w domu towarowym Safewaya, w rez\ili4cie czego podniosą jej stawkę za ubez- pieczenie samochodu. A zmywarka wirowała bez przerwy i nie można jej było zatrzymać. Na dodatek, siostra Monroe, która pociła się jeszcze bardziej niż Gloria, zlała się dzisiaj ohydną śmierdzącą wodą kolońską. Ale spotkała ją również przyjemność. Tuż przed końcem pracy Cindy odciągnęła Glorię na bok i oznajmiła jej, że się rozmyśliła. Nie ma sumienia opuścić jej w takiej sytuacji. — Jesteś dla mnie dobra — stwierdziła Cindy. — Dałaś mi pracę, kiedy mi było ciężko. Zostanę, dopóki nie znajdziesz kogoś innego. Szkoła mi nie ucieknie. W każdej chwili mogę podjąć zajęcia. A mówiąc między nami, Glo, pieniądze też mi się przydadzą. Gloria była rada, że włosy Savannah są krótkie. Nie będzie musiała robić trwałej, układać ich na szczotce ani tym bardziej zwijać w loki. Cały dzień nie miała nic w ustach. Skąd więc, zastanawiała się, to uczucie niestrawności? Właśnie ostatnimi pociągnięciami grzebienia wygładzała rude włosy siostry Monroe, kiedy do salonu weszła Savannah. — Cześć, dziewczyno. A gdzie reszta? Jesteś sama? — W domu, tam gdzie i ja powinnam już dawno być. — Widzę, że nie jesteś w humorze — zauważyła Savannah zdejmując swój czerwony kapelusz. — Stara, jestem zmęczona jak pies. Siadaj na fotelu. — Czekaj. Bardzo jesteś zmęczona? — Nawet mnie nie pytaj — odrzekła Gloria. Przerzuciła swoje sto kilogramów na jedną nogę i wsparła się prawą ręką o biodro. Grube krople potu, jak zauważyła Savannah, lśniły miejscami na jej nie pokrytym pudrem czole. — Nie będzie katastrofy, jeśli się dzisiaj nie uczeszę. — Nie mam zwyczaju odsyłać z kwitkiem swoich klientów. — Jestem twoją przyjaciółką, Gloria, a nie klientką, więc nie musisz się przejmować — powiedziała wkładając z powrotem kapelusz. — To nie potrwa długo. — Tym bardziej nie chcę, abyś szczękała nożyczkami nad moją głową, kiedy ledwo trzymasz się na nogach. Ja nigdy niczego nie robię na siłę. Mówię poważnie, z powodzeniem mogę poczekać jeszcze tydzień. — No więc dobrze. Czy miałaś kiedyś taki ból w piersiach, jakby za chwilę groził ci atak serca lub coś podobnego? — Owszem. Ale dlaczego pytasz? Boli cię w piersiach? — Nie uwierzysz, jak bardzo. — Masz przy sobie Rolaids lub jakiś inny lek? 339 — Mam w samochodzie Mylantę. Ale jestem taka głodna, że byłabym w stanie zjeść to krzesło. Pewnie dlatego tak źle się czuję. — Wobec tego chodźmy coś zjeść. — Muszę wracać do domu. — Koniecznie? Gloria pomyślała chwilę. Właściwie to dlaczego miała się tak śpieszyć. Tarika praktycznie nie było całymi dniami; rozwoził jako wolontariusz posiłki starym, samotnym, przykutym do łóżek ludziom. Uprzedzono go, że praca społeczna bardzo się liczy przy przyjęciu do zespołu. Był więc teraz stale zajęty. Gloria w pierwszej chwili miała mu za złe, że nie podjął się tej pracy z własnej inicjatywy. Tarik odparł, że dopiero działalność w organizacjach charytatywnych uświadomiła mu rozmiar potrzeb. Przy- znał, że początkowo jego motywy były czysto egoistyczne, ale ostatnio Gloria zauważyła radykalną zmianę w jego zachowaniu. Praca dawała mu widoczną satysfakcję. Cieszył się i opowiadał to często Glorii wieczo- rami, gdy udało mu się czytaniem bajeczek wywołać uśmiech na twarzy chorego dziecka w szpitalu lub gdy pomógł niepełnosprawnemu starcowi skorzystać samodzielnie z łazienki. Gloria uświadomiła sobie, że po prostu przywykła od lat wracać z pracy prosto do domu. Stało się to jej codzienną rutyną, a teraz oto Savannah proponuje jej od niej odstąpić. Cóż się takiego stanie, jeśli pozwoli sobie na mały wyskok? Tarik wróci do domu nie wcześniej niż o ósmej, a zresztą poradzi sobie sam. — Masz rację — usłyszała swoją odpowiedź. — Dokąd pójdziemy? — Gdziekolwiek, byle nie do baru szybkiej obsługi i nie tam, gdzie są stoły z blatami z formiki i obsługa w papierowych czepkach na głowie. Gloria parsknęła śmiechem. — Muszę tylko wszystko pozamykać. Za minutę będę gotowa. — Opróżniła pojemnik z włosów, wyłączyła klimatyzację, wzięła torebkę, włączyła alarm i zgasiła światła. — Jedziemy — oznajmiła, mimowolnie naśladując styl Tarika. — Jedź pierwsza. — Ty znasz lepiej miasto — odpowiedziała Savannah. — Pojadę za tobą. W samochodzie Gloria sięgnęła do schowka na rękawiczki po swoją Mylantę i połknęła dwie pastylki, modląc się, aby ból ustąpił. Przyrzekła sobie nie jeść nic tłustego ani ciężkiego, aby nie pogarszać swego stanu. Przejechała dwie przecznice i zatrzymała się przy Dennym. Savannah zatrąbiła klaksonem i potrząsnęła przecząco głową. Tylko nie tu! Dała Glorii sygnał, aby jechała dalej. Przed Chinese Paradise Gloria zdjęła ręce z kierownicy, jakby pytając: A tu może być? Savannah skinęła twierdząco i zaparkowała swoją celicę tuż obok volvo Glorii. 340 Stoły były z formiki, ale Savannah powstrzymała się od uwag. Gloria też. Ból w piersiach ustąpił i gdy zasiadły do stolika, nastrój Glorii znacznie się poprawił. Zdecydowała się już, co zamówi, zanim Savannah 'y- spojrzała w kartę. Kelnerka zapytała, czy życzą sobie coś do picia. Gloria lie już gotowa była złożyć zamówienie, ale Savannah uniosła do góry brzeg P- kapelusza i spojrzała na nią. o. — Powinnaś się trochę ochłodzić, Gloria. Napij się czegoś. — Poproszę sprite — uległa Gloria. — A ja kieliszek białego wina — zamówiła Savannah. Kelnerka zapowiedziała, że wróci za chwilę i przyjmie zamówienie. ła — No więc? — zapytała Savannah. — Co nowego u ciebie? — Odkąd Phillip zachorował, pracuję jak wół. — Ta choroba jest wyjątkowo okrutna, nie uważasz? Tyle ludzi na to choruje, nie tylko homoseksualistów. — Coś w tym jest — przytaknęła Gloria. — Phillip nie wraca do pracy. — Nie wraca? a- — Nie. Poinformował mnie o tym dzisiaj rano przez telefon. Powie- m dział, że nie chce, abym przez niego zbankrutowała. Oczywiście starałam e. się go odwieść od tego zamiaru, ale nie chciał o tym słyszeć. Twierdzi, że czuje się lepiej. Ma zamiar poszukać pracy gdzieś dalej od domu. ;n — Co zamierzasz zrobić? ic — Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Wczoraj miałam rozmowę ia z dziewczyną, która ma przyjść na miejsce Desiree, ale wygląda mi na 1- alkoholiczkę albo narkomankę. f- — Skąd takie przypuszczenie? it — Zachowywała się, jakby coś zażyła. Ale plecionki wychodzą jej cholernie dobrze. Powiedziałam, że dam jej znać. Mam zamiar to zrobić i- w tym tygodniu. Jeśli stwierdzę, że jest trzeźwa, zatrudnię ją. ą — A co z Josephem? — Joseph jest moją prawdziwą ostoją. Nigdzie nie odchodzi i z całą pewnością nie jest chory. — A Cindy? e — Ona również na razie zostaje. Powiedziała, że poczeka, aż znajdę 3 sobie kogoś na jej miejsce. Czy to nie ładnie z jej strony? h — Masz rację. Wkrótce powinno ci być trochę lżej. e — Dzięki Bogu. ' -— A teraz może ty wreszcie zapytasz, co z moją pracą. ° — Otrzymałaś to stanowisko, prawda? ł — Tak, dostałam. > Gloria wyciągnęła rękę przez stół, aby zafundować jej „piątkę", i stu- knęła w szklankę z wodą. i 341 — Wspaniale! Kiedy się o tym dowiedziałaś? — Wczoraj. — Powiedziałaś już Bernie? — Naturalnie. Zostawiłam też wiadomość dla Robin. Ona jest w tej chwili w Tucson, jak ci pewnie wiadomo. Jej ojciec ma zapalenie płuc. Nie wiadomo, jak długo jeszcze pociągnie. — Modlę się za tego człowieka z całej duszy. Mam nadzieję, że niedługo stanie przed obliczem Stwórcy i nastąpi koniec jego męczarni. — Ja również mam taką nadzieję — dodała Savannah. — Musisz mi wszystko dokładnie opowiedzieć. — No więc okazało się, że ten mój próbny program o Akcji Czarnych Kobiet został bardzo dobrze przyjęty. Na razie jestem pomocnikiem reżysera. Kolejny awans za rok. Ogromnie się cieszę. — A jak z wynagrodzeniem? — Bardzo dobre. Moja pensja wynosić będzie prawie pięćdziesiąt tysięcy, czyli tyle, ile zarabiałam w Denver. Bogu niech będą dzięki. — Cudownie, Savannah. Widzisz, jak się wszystko obraca na dobre. — Wiem. Postanowiłam zastosować metodę Robin. Wyobraziłam sobie, że już mam tę pracę. Musiałam urzeczywistnić to pozytywne prze- świadczenie. Chciałabym jeszcze tylko móc sprzedać swoje mieszkanie. Kamień spadł mi z serca, gdy dowiedziałam się, że dają mi to stanowisko, możesz mi wierzyć. — Czy twoja mama przyjeżdża na Boże Narodzenie? — Tak. Słuchaj, Glorio, dlaczego ty nigdy nie wspominasz swoich rodziców? — Moi rodzice zmarli w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym piątym. W miesiąc jedno po drugim. — Jak to się stało? — Matka zmarła na serce, a ojciec zasnął za kierownicą w drodze do Alabamy. Zaraz potem przeprowadziłam się tutaj. Zbyt ciężkie to było przeżycie, aby tam zostać. — Strasznie ci współczuję, Glorio. — Dziękuję. Gdzie się podziała ta kelnerka? — Gloria zaczęła machać ręką, aby zwrócić jej uwagę. Dziewczyna podeszła i przyjęła zamówienie. Gloria złamała dane sobie słowo i zamówiła porcję wieprzowiny, befsztyk po mongolsku oraz sma- żony ryż yangchow. Na przystawkę poprosiła porcję chińskich pierożków i dwie porcje kurczaka z folii. Savannah zadowoliła się kurczakiem w ziar- nie sezamowym z gotowanym ryżem i pasztecikami z jajkiem. — Czy byłaś kiedyś na urlopie, Glorio? — Czy byłam gdzie? 342 -- e d ;e — O czym chcesz ze mną mówić, Kenneth? — O nas. — O nas? Bądź poważny, dobrze? — Jestem śmiertelnie poważny — odrzekł. — Myślałem o tym, co mi ostatnio powiedziałaś. Zamierzam dokonać istotnych zmian w swoim życiu. — Dlaczego nie postąpisz inaczej? Zaproś mnie do Palm Springs, gdy już ich dokonasz. Co ty na to? — Savannah. O nic cię nie proszę. Chcę tylko wiedzieć, czy możemy spędzić ze sobą trochę czasu, aby zorientować się, czy to, co nas łączy, może stanowić podstawę trwalszego związku. — To bardzo miłe z twojej strony, Kenneth. Naprawdę miłe. — Słuchaj. Proszę cię tylko, żebyś przyjechała do mnie do Palm Springs, na mój koszt oczywiście, na parę dni, tak abyśmy mogli poznać się na nowo. Przekonać się, czy nasze wzajemne więzi są w dalszym ciągu tak silne, jak ja to odczuwam. Czy jest w tym coś złego? — Odpieprz się, Kenneth, i zejdź z konia, na którego wsiadłeś! — Odłożyłam słuchawkę. Oczywiście zaraz zadzwonił po raz drugi. — Co się z tobą dzieje, Savannah? Czy w czasie kiedy się nie widzieliś- my, ktoś złamał ci serce? Chyba jesteś bardzo rozgoryczona. — Nie jestem rozgoryczona. Czuję się dobrze. Czy mogę cię o coś zapytać? — Zamieniam się w słuch. — Wystąpiłeś o rozwód? — Jeszcze nie. Jestem w trakcie rozmów na ten temat. — Tak przypuszczałam. Mimo to chcesz, żebym spotkała się z tobą w Palm Springs. Chcesz się ze mną swobodnie pieprzyć przez trzy dni, a potem jakby nigdy nic wrócić do domu, do żony. A za miesiąc lub dwa zadzwonisz znowu, skarżąc się, jaki to jesteś nieszczęśliwy, bo chociaż kochasz mnie nad życie, to jednak na razie nie możesz zostawić żony. Ze względu na dobro dziecka, koszty rozwodu lub jakieś inne wykręty, które tacy skurwiele jak ty zawsze mają pod ręką. — Naprawdę nie znasz mnie, Savannah. Nie mam zamiaru robić nic takiego. — Wszyscy to mówicie, Kenneth. Wiem, że masz dobre intencje, ale jeżeli jesteś taki cholernie nieszczęśliwy, to dlaczego nie odejdziesz od żony niezależnie ode mnie i nie wyłączysz mojej osoby z krajobrazu swojego życia? — Pragnę wiedzieć, czy chcesz być fragmentem tego krajobrazu? — Posłuchaj, Kenneth. Mam trzydzieści siedem lat i mnóstwo różnych 350 1 problemów na głowie. Nie mam zamiaru komplikować sobie życia cze- kaniem, kiedy raczysz podjąć decyzję o rozwodzie. Dlaczego wy, mężczy- źni, zawsze postępujecie tak nikczemnie? Zdradzacie swoje żony, tłuma- cząc się, że jesteście nieszczęśliwi w małżeństwie, a jednocześnie żądacie od tej drugiej kobiety, aby cierpliwie czekała, aż sfinalizujecie swoje cholerne plany. Macie chyba nie po kolei w głowach. Jestem przekonana, że znajdzie się wiele kobiet, które z radością skorzystają z takiej szansy. Należysz przecież do mężczyzn powszechnie uważanych za tak zwaną dobrą partię. Ale ja nie jestem taką kobietą. Nie czuję się aż tak nie- szczęśliwa ani zdesperowana. — Nie twierdzę, że tak jest, Savannah. Proszę cię jedynie, abyś ze- chciała poddać ocenie nasze stosunki. Myślałem, że jestem ci równie bliski jak ty mnie. Czy nie mam racji? — Nie słuchasz tego, co mówię, Kenneth. — Słucham cię dobrze. Słucham uważnie każdego twego słowa. Ale życie nie składa się z samych tylko czarnych i białych barw, Savannah. Nie jest takie jednoznaczne, jak ci się wydaje. Dużo dałbym za to, aby móc ci oświadczyć, że mam już za sobą sprawę rozwodową. Ale tu nie o to chodzi. — A o co? — zapytałam. — Widzę, że ta rozmowa do niczego nie doprowadzi — zauważył. — Może spróbujmy więc inaczej. Zadzwonię do ciebie za parę dni. Ty zastanów się poważnie nad moją propozycją. Wtedy porozmawiamy. Czy możesz wyświadczyć mi tę uprzejmość? — Skoro już mowa o uprzejmościach, czy ty też zechciałbyś zrobić coś dla mnie? — O co chodzi? — Odpieprz się ode mnie. — Odłożyłam słuchawkę. Tym razem wyłączyłam telefon z gniazdka. Zrobiło mi się radośnie na duszy. Tak radośnie, że podskoczyłam do góry bijąc się piętami. Jak kiedyś Charles. Powiadomiłam swego szefa, co się stało z moim samochodem, i uprze- dziłam, że może mnie nie być w pracy nawet i cały dzień. Miałam również zamówioną wizytę u lekarza. Zdobyłam się wreszcie na odwagę, aby odwiedzić gabinet akupunktury. Ale miałam być przyjęta dopiero w połu- dnie, w czasie lunchu. W tajemnicy szykowałam się również do swego kolejnego występu w telewizji. Miałam już umówionych paru rozmówców do programu o starych ludziach. Przewertowałam stare numery Arizona Informanł — pisma tutejszych czarnych — i wycięłam parę artykułów poruszających interesujące mnie zagadnienia. Jeden problem wydał mi 351 się szczególnie wart pokazania: dotyczył czarnych dzieci zmuszonych przebywać dłuższy czas w rodzinach zastępczych. Zadzwoniłam po infor- macje do Ośrodka Służby na Rzecz Czarnej Rodziny i Dziecka, ale pani kierująca tą instytucją nie miała dla mnie czasu. Umówiła się ze mną właśnie na dzisiaj. Ponieważ nie miałam samochodu, zadzwoniłam do niej, czy nie ma nic przeciwko temu, aby przełożyć spotkanie na późniejszą godzinę. Niechętnie, ale się zgodziła. Do salonu Nissana pojechałam autobusem. Zjawiłam się tam pięć po dziewiątej. Przed jedenastą wyjechałam z parkingu czarnym 300ZX, rocz- nik dziewięćdziesiąty pierwszy. Pierwszą ratę mam uiścić piętnastego stycznia. Tego samego dnia otrzymuję swoją pierwszą przyzwoitą pensję. W drodze na akupunkturę wypaliłam papierosa, ale nie strząsałam popiołu do moich nowych popielniczek. Lekarz zaprowadził mnie do małego pokoju i kazał mi się położyć na kozetce, takiej samej, jaka znajduje się w każdym gabinecie lekarskim. Potem wbił mi długie jak druty igły w nadgarstki i poniżej kolan. Nawet nie zabolało. — To jest odtrutka — oświadczył i zamknął drzwi. Leżałam tak czterdzieści pięć minut i myślałam. Przecież to niemożliwe, żeby taki głupi zabieg mógł mnie wyleczyć z nałogu. Kiedy lekarz wyjął igły, czułam się tak samo jak na początku, poza tym że miałam niesmak w ustach. Chętnie bym umyła zęby. Doktor dał mi się napić jakiejś herbaty i oświadczył: — Więcej nie weźmie pani papierosa do ust. Wyrzuciłam pudełko z papierosami do kosza, zatrzymałam się przed sklepem Walgreena i kupiłam płyn do płukania ust. Po lunchu pojechałam na rozmowę z panią od adopcji. Było już po trzeciej i nie widziałam sensu wracać do redakcji. Zazwyczaj kiedy mnie nie ma przez parę godzin, dzwonię, aby się dowiedzieć, czy ktoś nie ma do mnie jakichś spraw. Ale czy to takie ważne? Ponieważ byłam zaledwie parę przecznic od Oasis, postanowiłam zatrzymać się i pokazać Glorii mój nowy samochód. PRZYJAŹŃ Glorii wydawało się, że umarła. Z początku nie mogła otworzyć oczu ani poruszyć wargami, gdyż coś zakrywało jej twarz. Była to maska tlenowa. Ale Gloria nie wiedziała o tym. Jej skóra była lepka. Zastana- wiało ją również, co to za rurki wystają jej z ramienia. Klatka piersiowa bolała ją okropnie. Pamiętała, że ktoś mocno w nią walił. Widziała już trochę lepiej. Ciekawa była, kim są ci ludzie, którzy zebrali się wokół niej. I co oni tu robią? Nie słyszała, co mówią; niektórzy z nich ubrani byli na biało. To chyba lekarze, pomyślała Gloria. A ona chyba jest w szpitalu. — Gdzie jest mój syn? — zapytała. Ale jakoś nikt nie zareagował. — Co u licha, co się tu dzieje? — odezwała się znowu, ale teraz też nikt jej nie odpowiedział. Dopiero znacznie później, kiedy Gloria rozumowała już jaśniej, po- wiedziano jej, że miała rozległy zawał serca. Usłyszawszy to, o mało nie dostała drugiego. Zasnęła. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała wokół swego łóżka grupkę ludzi. — Kim oni są? — zapytała, ale nikt jeszcze nie zdołał dosłyszeć jej słów. Ktoś trzymał ją za rękę. Spojrzała w lewo i zobaczyła pochyloną nad sobą wysoką czarną postać. Domyśliła się, że to Tarik. — Dzięki Bogu, że czujesz się dobrze — wyszeptała. Ale jej słowa ciągle były niesłyszalne. — Będziesz zdrowa, mamo — zapewniał ją Tarik. Wydawało jej się, że mówi tłumiąc płacz. Gloria nadal nie rozróżniała dobrze jego twarzy. Odwróciła głowę w prawo, aby zobaczyć, kto trzyma ją za drugą rękę. Zobaczyła inną czarną postać, ale nie tak wysoką. — To Marvin, mamu- siu. To on ratował cię sztucznym oddychaniem usta-usta i wezwał pogo- towie. Kiedy upadłaś na podłogę, byłem tak przerażony, że nie chciałem cię odstąpić. — Gloria ścisnęła rękę Tarika. 23 — Czekając na miłość 353 — Już dobrze, dziecko — odparła, ale on nie słyszał. Glorii wydawało się, że mówi, ale w istocie nie była w stanie wymówić słowa. Marvin ścisnął jej rękę. — Już my obaj z Tarikiem zaopiekujemy się tobą, kiedy stąd wy- jdziesz. Nie wolno ci się niczym martwić. Rozumiesz? Absolutnie niczym. Gloria usłyszała inne znajome głosy. Bernadine, Savannah. I Robin. Czuła, że wszyscy ją głaszczą; po nogach, stopach, ramionach, barkach. Ale jej stopy nadal były zimne. Dlaczego mam takie zimne stopy, za- stanawiała się. Przez głowę przemknęła jej myśl, że może umiera. Ale przecież żyła. — Ja nie umarłam — wydawało jej się, że krzyknęła. Ale nikt nie słyszał tego krzyku. Kardiolog zapytał, kto z nich jest rodziną. — To jest moja matka — odezwał się Tarik. — A ja jestem jej mężem — dodał Marvin. — Jestem ojcem tego chłopca. — Tarik spojrzał na Marvina. Marvin spojrzał na Tarika. Uśmie- chnęli się do siebie. — Wszyscy tutaj jesteśmy rodziną — oświadczyła Bernadine. — To jest nasza siostra. Proszę powiedzieć, że ona wyzdrowieje, doktorze. Doktor popatrzył na trzy kobiety. Wiedział dobrze, że Bernadine nie mówi prawdy. Ale był do tego przyzwyczajony. — No cóż, ma niedrożną tętnicę; nie wiemy, jaki był stan jej serca przed zawałem; można powiedzieć, że doszło do skurczu tętnicy wieńcowej przedniej, co spowodowało niedokrwienie mięśnia sercowego. Robimy wszystko co w naszej mocy, aby ustabilizować czynność serca. Mięsień został uszkodzony, ale w tej chwili nie grozi już jej właściwie żadne niebezpieczeństwo. Krytyczne były pierwsze cztery godziny. Miała szczęś- cie, że był ktoś w domu, kto zrobił jej sztuczne oddychanie, i że szybko przewieziono ją do szpitala. Potem lekarz polecił wszystkim opuścić pokój. Gloria poczuła, jak czyjeś wargi dotykają jej twarzy, czoła, rąk i ramion. Nie wiedziała, kto ją całuje, ale sprawiało jej to przyjemność. Nie wiedziała również, co znajduje się w tych rurkach, które sterczą z jej rąk. Ale nie obchodziło jej to. Spojrzała na maszynerię, do której ją podłączono. Domyśliła się, że mały ekranik nad głową rejestruje pracę jej serca. Przynajmniej bije, pomyślała. Bolała ją klatka piersiowa. Czuła w niej ucisk. Bolały ją mięśnie i lewa ręka. Nie wiedziała, że co dwie minuty uciskał ją mankiet auto- matycznego ciśnieniomierza. Gloria chętnie wstałaby teraz z łóżka i zażyła przeciwbólowy Advil. Nacisnęła guzik obok swej prawej ręki. Weszła pielęgniarka pytając, czy ją boli. Gloria skinęła głową. Pielęgniarka ścisnęła koniec jednej rurki i ból zaraz ustąpił. Gloria uchwyciła dłoń pielęgniarki, spojrzała na nią z rozpaczą i wskazała na swoje seree. — Będziesz zdrowa — pociekz^ła ją pielęgniarka, ale Gloria zapadła w sen, zanim ta zdążyła dokończyć zdanie. Czwartego dnia Gloria poczuła się znacznie lepiej. Nawet ten głupi ciśnieniomierz uciskał jej rękę tylko raz na piętnaście minut. Odłączono ją już od aparatów i rurek. Z rozkoszą zjadła swój pierwszy posiłek. Kiedy pielęgniarka zabierała ją na oddział poerkowy, Gloria usłyszała oklaski. Jej trzy najlepsze przyjaciółki stały obok lekarza i pielęgniarki. — Mamusiu, przyjęto mnie do zespołu — szepnął jej Tarik i wyrzucił w powietrze zaciśniętą pięść. Gloria uśmiechnęła się. — Czym prędzej zabieraj stąd swój tyłek, bo moje włosy wymagają obcięcia — zażądała Savannah. — Tak — dodała Robin. — A ja chcę się pozbyć tych warkoczyków. Już mi się uprzykrzyły. — Ty to masz czelność, Glorio — odezwała się dość głośno Berna- dine. — Musiałaś dostać zawału akurat wtedy, kiedy wybierałam się do ciebie z Oniką, aby zrobić jej trwałą. Podejrzewam, że to z tego powodu wycięłaś ten numer. Przyznaj się! Gloria śmiała się tak serdecznie, że nie była w stanie im odpowiedzieć. — Jest tu również siostra Monroe — oznajmiła Bernadine. O Boże, pomyślała ze strachem Gloria. Usiadła na łóżku, na jej twarzy malowało się niekłamane przerażenie. — Żartuję — uspokoiła ją Bernadine. — Będziesz chyba teraz musiała odchudzić trochę swój tłusty tyłek, co? — zapytała Savannah. Gloria potrząsnęła głową. — Nie ma sprawy — uspokajała ją Robin. — Będziemy cię kochały niezależnie od tego, czy będziesz gruba czy cienka jak patyk. — Gdzie jest Marvin? — wyszeptała Gloria. — Jestem tutaj — odezwał się wychodząc zza drzwi. — Mam nadzieję, że weźmiesz mnie pod uwagę w tej diecie i nie odchudzisz się zanadto. Lubię kobiety przy kości. Gloria uśmiechnęła się i zanim zamknęła oczy, obrzuciła raz jeszcze spojrzeniem cały pokój. Wszyscy, których kochała, byli przy niej. 354 TO, CO SIĘ NAPRAWDĘ LICZY Mój tatuś zmarł we śnie wczoraj rano. Chociaż na pozór nie był świadomy, mama twierdzi, że wiedział, gdzie się znajduje. Kiedy to zro- zumiał, postanowił od nas odejść. I to w taki właśnie sposób. Zważywszy wszystkie okoliczności, mama znosi ten cios stosunkowo dzielnie, a ja ciągle nie mogę otrząsnąć się z odrętwienia. Te przejścia wyczerpały nas obie, ale mamy przynajmniej tę pociechę, że tatuś przestał już cierpieć. Nie musimy już dłużej patrzyć bezsilnie, jak na naszych oczach przemienia się w obcego człowieka. No i to dziecko, które noszę w sobie. Nie pozbędę się go. Russell może sobie robić, co chce. Ale ja utrzymam tę ciążę. Nie powiedziałam mu jeszcze o tym, ale to zrobię. Kiedy już będzie za późno na zabieg i nie pozostanie nic innego jak tylko pogodzić się z sytuacją. Nie chcę, aby rozwodził się z żoną. Nie będę również taka głupia, aby pociągać go do odpowiedzialności. To jest wyłącznie moja decyzja. Nawet przez myśl mi nie przejdzie, aby przyjąć go do siebie, choćby nie wiem jak mnie błagał i prosił. Nawet gdyby dzisiaj dostał rozwód i tak nie pozwoliłabym mu przekroczyć progu swojego domu. Dziecko, nie dziecko. Mam go dość. Jest moralnym zerem. Zepsuty do szpiku kości. Nareszcie to zrozumiałam. Skrzywdził mnie tyle razy. Mam już dość robienia z siebie idiotki. Wy- starczająco długo pozwalałam mu sobą rządzić i panować nad swoim życiem. Wszystko uchodziło mu bezkarnie. Nawet głupców w pewnym momencie zaczyna denerwować ich własna głupota. Jeżeli śmierć może stanowić dla człowieka jakąś lekcję, to mnie nauczyła ona szacunku dla życia i dla siebie samej. Są to zjawiska dla mnie nowe. A zgadnijcie, kto się pojawił, aby złożyć mnie i matce kondolencje po śmierci ojca? Michael. Zgadnijcie, kto oświadczył, że jest mu obojętne, czy dziecko, które noszę w sobie, jest Russella czy nie, bo on i tak chce się ze mną ożenić? Michael. Odpowiedziałam mu, że nie mogę się na to zgodzić. Nie kocham Michaeląi j^n o tym wie. Jest wspaniałym człowie- kiem, ale nie dla mnie. Chociaż bardzo chcę wyjść za mąż, zdaję sobie sprawę, że to nie wystarczy, aby się ustatkować. Muszę nauczyć się stać na własnych nogach. Nauczyć się polegać na Robin. Jak to zrobić? Odpowiedzi nie znajdę w astrologii ani w numerologii, ani w moich liniach papilarnych. Odpowiedź jest we mnie. Niemniej, świadomość, że jest przynajmniej jeden uczciwy mężczyzna, któremu moje dobro leży na sercu, jest bardzo krzepiąca. Zamierzam wziąć zwolnienie z pracy przynajmniej na miesiąc. Moja matka potrzebuje mnie. A jeszcze bardziej ja jej. Nie powiedziałam nikomu w biurze, że jestem w ciąży, ale mam zamiar to zrobić. Matka nie była zachwycona tą wiadomością, ale już zaczęła robić kołderkę. No i nareszcie dali mi podwyżkę. Nie mieli wyjścia. Sfinalizowałam ostatecznie tę transakcję na dziesięć milionów dolarów, o której wspomi- nałam kilka miesięcy temu. Wiem, jak ważne jest zdobycie takiego klienta pod koniec roku. Oznacza to, że firma nie musi się martwić o pokrycie strat. Bardzo to wzmocniło moją pozycję zawodową. Szef oznajmił mi, że mogę spodziewać się dużej nagrody na Boże Narodzenie. Zapytałam go, jak dużej. Odparł, że sumy w granicach pięciu do dziesięciu tysięcy dolarów. Może wreszcie spłacę ten kredyt zaciągnięty na studia, ale to się jeszcze zobaczy. Lekarz orzekł, że dziecko przyjdzie na świat około piętnastego czerwca. Nie dbam o to, spod jakiego znaku będzie, byleby było zdrowe. Doradził mi również, abym zrobiła badania prenatalne. Dowiedziałabym się wów- czas także, jaka jest płeć dziecka. Ale mnie to nie interesuje. Obojętna mi jest także jego uroda. Jest wiele rzeczy, które robię nie tak jak trzeba, ale to jedno na pewno zrobię jak należy. Nareszcie będę miała kogoś, kogo będę mogła kochać tak mocno, jak tego pragnę. Kogoś, komu będę potrzebna. Wierzę, że mam przed sobą przynajmniej osiemnaście lat, aby się do tego przyzwyczaić. A ilekroć natknę się na jakieś trudności czy wątpliwości, będę mogła zwrócić się do Glorii lub Bernadine. One zawsze wiedzą, co zrobić. 356 POWRÓT DO ŻYCIA Bernadine siedziała przy biurku, udając, że przebiera palcami po klawiaturze kalkulatora. Zadzwonił telefon. Nareszcie. Modliła się w duchu, aby to była jej adwokatka. Od rana czekała od niej na wia- domość. — No więc — odezwała się Jane Milhouse. — Już po wszystkim. Serce Bernadine omal nie rozsadziło jej klatki piersiowej. Wciągnęła głęboko powietrze w płuca. — No i? — Jak ci się podoba suma dziewięciuset sześćdziesięciu czterech tysięcy dolarów? Bernadine zachłysnęła się. Dłonie jej opadły na klawiaturę. — Powiedziałaś dziewięćset sześćdziesiąt cztery tysiące dolarów? — Tak. Tak powiedziałam. — To prawie milion. — Tak jest — potwierdziła Jane. — John chyba tego nie przeżyje. — Może, ale to nie jest nasze zmartwienie, prawda? — Słusznie — przyznała Bernadine i przełknęła ślinę. — Słuchaj, ale czy jesteś tego absolutnie, całkowicie pewna? — Właśnie wyszłam od jego adwokata. — A John tam był? — Nie, nie było go. — Dziewięćset sześćdziesiąt tysięcy i ile? — Dziewięćset sześćdziesiąt cztery tysiące dolarów. Będziesz miała również prawo do połowy jego emerytury, gdy osiągnie wiek emerytalny. Ponieważ wiemy już, jakie będą opłaty za usługi prawne, możemy poroz- mawiać o szczegółach naszej umowy. 358 — Dziękuję ci — powiedziała Bernadine. — Naprawdę bardzo dziękuję. — No więc oczekujemy cię. Kiedfy możesz wpaść? — Dostosuję się. *' *f — Mają dwadzieścia cztery godziny na doręczenie mi potwierdzonego czeku. Czy odpowiada ci pojutrze? — Tak jest — odparła. — I dziękuję raz jeszcze. Bernadine odłożyła słuchawkę i natychmiast zadzwoniła do Savannah. Podzieliła się z nią dobrą wieścią i zapowiedziała, że zaprasza ją, Glorię oraz Robin jutro na kolację, aby uczcić to wydarzenie. Ku zdziwieniu Bernadine, Savannah oświadczyła, że ma randkę. — Co? — Słyszałaś. Mam randkę. — Z kim? — Z artystą malarzem. — Gdzie go poznałaś? — W tej nowo otwartej galerii, gdzie wystawiają czarni plastycy. — Czy to przyszłościowa znajomość? — Dziewczyno, nie myślę o tym. Mogę tylko stwierdzić, że jest miły. Ale odwołam to spotkanie ze względu na ciebie. Próżność Bernadine została mile połechtana. — Nadal nie palisz? — Nie. Nie wiem doprawdy, co jest w tych igłach, ale poskutkowało. Nie ciągnie mnie. Ale nie chcę ci kłamać, dla wzmocnienia efektu po- wtórzyłam ten zabieg. Bernadine roześmiała się. Nie znała drugiej tak żywotnej osoby. — Potrzebujesz czegoś? — zapytała Bernadine. — Czego na przykład? — Czegokolwiek. — Nic mi nie przychodzi do głowy. — Nie udawaj, wiedźmo — skarciła ją Bernadine. — Po tym wszys- tkim, co przeszłyśmy, obu nam się należy dobry urlop. Wiesz co? Spędzi- my Nowy Rok w Londynie. Nie próbuj protestować. Czyż nie marzyłaś o tym, aby zobaczyć Londyn? — Nie pozwoliła Savannah dojść do sło- wa. — Powiedz tym ludziom z Drum Beat, czy jak się tam ten twój program nazywa, powiedz im, że jedziesz zobaczyć się z królową tej pieprzonej Anglii. Czas na to — dodała. — Najwyższy czas. — Zwariowałaś zupełnie — zauważyła Savannah. — Ale już dzisiaj zaczynam się pakować. W Londynie mają najpiękniejsze na świecie ka- pelusze. Nakupię ich sobie tyle, ile zdołam pomieścić w samolocie. 359 — Skoro już mowa o kapeluszach. Umówmy się, że jutro wszystkie przyjdziemy w kapeluszach, Savannah. Pamiętaj, masz włożyć swoje najpiękniejsze nakrycie głowy. Nie musi być wyzywające, ale odpowiednio eleganckie. Pamiętasz, kiedyś przyrzekłyśmy sobie urządzić własną Zaba- wę Sióstr? — Pamiętam. — Teraz właśnie nadszedł odpowiedni moment. — Rozumiem — odrzekła Savannah. — Co będziesz robić w Boże Narodzenie? — Spędzę je z tobą i dziećmi. — Nie zapominaj o Jamesie — przypomniała jej Bernadine. — Cholera, rzeczywiście zapomniałam. Nie muszę być u ciebie cały dzień. Wręczę dzieciom prezenty, wypiję trochę ajerkoniaku, powygłupiam się i zmykam. — Savannah, pozwól, że ci przerwę, dobrze? Chcę, żebyś została na noc. Pomożesz mi grać rolę Świętego Mikołaja i gotować. James to prawdziwy mężczyzna, dziewczyno. Nie to co John. Pamiętaj, przyjeżdżaj z piżamą. — Zgoda — powiedziała Savannah. — Milion cholernych dolarów, co? — Taka jest prawda, Ruth. Do zobaczenia. I kocham cię, dziewczy- no — wyznała spontanicznie Bernadine. Następnie zadzwoniła do Robin. Podzieliła się z nią swoją radością i poinstruowała co do kolacji, włącznie z tym, co ma na siebie włożyć. Robin była tak podekscytowana, że jak powiedziała, mało się nie posikała z wrażenia. — Nie mam ani jednego kapelusza — stwierdziła w końcu. — To kup sobie — przykazała Bernadine. — Poważnie, Robin. Co u ciebie słychać? — Wszystko w porządku, dziewczyno. Chociaż stale chce mi się rzygać. Trudno trzymać fason przy takim samopoczuciu. — Jak się czuje twoja mama? — Nieźle. Załamała mnie ostatnio, bo znowu zaczęła robić kołderki. — To dobrze. Nie pakuj się w kłopoty. Russell odzywał się? — Tak. Chcesz wiedzieć, co ten łobuz powiedział? — Co takiego? — Wyraził wątpliwość, czy jest to jego dziecko. — Niemożliwe. — Dziewczyno, Russell mnie zupełnie nie obchodzi. — Pieprzyć go — skwitowała sprawę Bernadine. — Jak tylko to małe przyjdzie na świat, możesz liczyć na wszelką pomoc z naszej strony, poza karmieniem piersią. A dla twojej wiadomości, kiedy już rozwiązanie będzie blisko, możesz spodziewać się $de mnie takiego deszczu podarków, jakiego nie miało żadne dziecko. A zatem wsadzaj jutro swój ciężarny tyłek do samochodu i przyjeżdżaj. I nie zapomnij o kapeluszu. — Po co te kapelusze, Bernie? — Ponieważ wybieramy się na elegancką kolację. A w ogóle to czas na nie najwyższy — powtórzyła znów Bernadine. — A skoro już mowa o czasie, to pamiętaj, nie spóźnij się. Oczekuję cię punktualnie o siódmej, Robin. Żadnych wykrętów. — Będę na czas. Będę, będę — zapewniała. — Do zobaczenia, milio- nerko. Telefonując do Glorii Bernadine wciąż jeszcze się śmiała. Savannah oczywiście już do niej zadzwoniła. — Savannah nie potrafi utrzymać języka za zębami — zauważyła Bernadine. — Ale do rzeczy, Glo. Powiedz mi. Potrzebujesz jakichś pieniędzy dla Tarika? — Nie — odrzekła Gloria. — Radzimy sobie. On haruje jak koń. Sprząta podwórka, maluje płoty, bierze różne prace. — Pamiętaj, Glorio, chłopak wybiera się w podróż dookoła świata. — Wiem. Ale jeśli chcesz już być taka hojna, to podsunę ci myśl. Wyślij parę dolarów Phillipowi. — Załatwione. Daj mi tylko jego adres. A jak on się czuje? — Znacznie lepiej. Ale nie ma tylu klientów, ilu się spodziewał. Pieniądze przyjmie z wdzięcznością. Zwłaszcza od ciebie. Phillip cię lubi. — Nie obrazi się chyba, co? — Na pewno nie. — Czy masz już kogoś na miejsce Desiree? — Miss Czarnej Ameryki wróciła do mnie na klęczkach. Błagała, żebym ją przyjęła z powrotem. — Wypomniałaś jej dawne zachowanie? — Nie — odrzekła śmiejąc się Gloria. — Kazałam jej uprzątnąć swoje stanowisko, opróżnić z włosów plastikowy worek i zabrać się do roboty. Dopóki będziemy trzymać się od siebie na dystans, nie powinno być między nami żadnych zadrażnień. — Jesteś pewna, że niczego ci nie trzeba, Glorio? — Mam wszystko, czego potrzebuję. — Co chcesz przez to powiedzieć? — Ja i Marvin kręcimy ze sobą — wyznała Gloria i zachichotała jak pensjonarka. 360 361 — Czy mam przez to rozumieć, że robicie te nieprzyzwoite rzeczy — zapytała Bernadine. — Na razie do tego nie doszło — odrzekła Gloria. — Nie wróciłam jeszcze w pełni do zdrowia. Ale całował mnie. — Całował cię? — jęknęła Bernadine. — Tak. Pocałunek bardzo dużo znaczy. On jest dla mnie taki dobry. Wszystko mi w domu naprawił. Kiedy już będę całkiem zdrowa, nie martw się, będziemy robić te rzeczy i wtedy powiem ci, jak nam to wychodzi. Co ty na to? — Psiakrew, Glorio. — Powinnaś przestać kląć. To do ciebie nie pasuje. — Psiakrew, Glorio. Jak myślisz, uda ci się wcisnąć mnie do siebie poza kolejką? Muszę się koniecznie uczesać. Może sobie również zafunduję te długie paznokcie. Ale nie, czekaj. Nie potrzeba. Przecież będę miała kapelusz na głowie. A o tych paznokciach też zapomnij. Będą mi tylko przeszkadzać w tym, czym zamierzam się zająć. — To znaczy w czym? — Dowiesz się wkrótce. Tylko pamiętaj, Glorio. Masz być w kape- luszu. Chodzisz do kościoła, więc wiem, że masz ich całe mnóstwo. Uważaj tylko, żebyś nie wyglądała jak siostra Monroe. — Psiakrew, Bernie. Rozmowy z Savannah, Robin i Glorią uświadomiły Bernadine, że pomyślne zakończenie sprawy z Johnem wprawiło jej przyjaciółki w nie mniejszą euforię niż ją samą. Mówiły jej to ich radosne głosy. Do diabła, czekały na to równie długo jak ona. A teraz wszystkie zachowy- wały się tak, jakby wygrały los na loterii. Bernadine to się rzeczywiście zdarzyło. Spojrzała na rozłożone na biurku płachty papieru, a potem przeniosła wzrok na kalkulator. Zastanawiała się, w którym miejscu przerwała. To jest wręcz nie do uwierzenia. Nie mogła doczekać się chwili, kiedy wróci do domu i opowie wszystko dzieciom. Ale co miała im powiedzieć? Nic nie przychodziło jej do głowy. Ale po chwili wpadła na pomysł — powie im, że tatuś okazał się wyjątkowo wspaniałomyślny i dał im bardzo dużo pieniędzy. Bernadine odruchowo sięgnęła po papierosa, ale zatrzymała się w pół drogi. Wciągnęła głęboko powietrze w płuca, po czym zrobiła wydech. Pomyślała o jutrzejszym dniu i o tym, że ma właściwie tylko jeden przyzwoity kapelusz. Postanowiła wracając zatrzymać się w pasażu handlowym. Potem jak odbierze dzieci ze świetlicy. Nie. Nie mogła tego zrobić. Obiecała im, że zabierze je dziś wieczór na Home Alone. Zbyt często nie dotrzymywała im obietnic. Musi się zadowolić tym kapeluszem, który ma. ^ Bernadine siedziała tak kilka mhn$t, bębniąc ołówkiem o biurko. Myślała intensywnie. O wszystkim. Oczywiście rzuci tę cholerną pracę. Ale dopiero po Nowym Roku. Jej odejście w tej chwili postawiłoby firmę w trudnej sytuacji. To nie byłoby w porządku. Jak mówi Robin, należy dbać o dobrą karmę. Nareszcie będzie miała więcej czasu dla dzieci; na myśl o tym Bernadine uśmiechnęła się. Pierwsza będzie odbierała dzieci ze szkoły. Codziennie. Będzie czekała na nie w cherokee słuchając Geor- ge'a Winstona, na długo zanim rozlegnie się dzwonek. Skończy się po- śpiech w godzinach szczytu. Skończy się wychodzenie o świcie i powroty do domu, gdy jest już ciemno. Przestanie się martwić, czy znajdzie kupca na dom. Ale na razie nie zdejmowała skurwiela z rynku. Opuści trochę cenę. I ofiaruje niezłą sumkę na United Negro College Fund, o czym zawsze marzyła. Nakarmi kilkoro tych umierających z głodu dzieci w Afryce, które ogląda wieczorami w telewizji. Zadzwoni pod ten bezpłatny numer, który zanotowała na kawałku papieru i wsadziła pod magnes na lodówce. Może przeznaczy też trochę pieniędzy na Urban League i na NAACP, a już z całą pewnością wspomoże finansowo niektóre programy, które Akcja Czarnych Kobiet od dawna usiłuje ruszyć z miejsca. Nie minęło wiele czasu, a Bernadine rozdysponowała już ponad milion dolarów. Ale dalej siedziała rozmyś- lając, komu jeszcze przydałaby się jej pomoc. Pomyślała o Jamesie. Każde słowo tego człowieka znajduje pokrycie w czynach. Bernadine nadal była w nim zakochana. I zamierzała w tym trwać. Ma przyjechać na Boże Narodzenie. Znalazł już mieszkanie. Za- kłada również kancelarię adwokacką. James oznajmił, że zamierza walczyć o to, aby wyniki referendum w sprawie ustanowienia święta Martina Luthera Kinga zyskały w tym rasistowskim stanie moc prawną. Raz na zawsze. Włączył się już w akcję zmierzającą do ograniczenia liczby sklepów z alkoholem w dzielnicach zamieszkanych przez ludność kolorową. Savan- nah nosi się nawet z zamiarem poruszenia tego tematu w telewizji. To jest poważny człowiek. James oświadczył, że nie będzie na nią naciskał. Że będzie cierpliwy. Ale teraz Bernadine zaczęła się śpieszyć. Chciała, aby ten wóz wyruszył już w drogę. Odzyskała swoje życie. To życie, które przegrała jedenaście lat temu. Teraz, kiedy już miała pieniądze, aby założyć ową wymarzoną wy- twórnię gotowych dań, postanowiła odstąpić od tego zamiaru. Wpadła na lepszy pomysł. Taki, który gwarantuje powodzenie. Biali dorabiali się fortun na tych cholernych czekoladowych ciasteczkach, więc i ona otworzy 362 363 własny nieduży sklepik. Będą w nim wyłącznie słodycze, takie, jakie lubią czarni; napoje: jeżynowy i brzoskwiniowy, ciasto ze słodkich kartofli, puddingi: chlebowy, bananowy, ryżowy, bezy cytrynowe, placek. Otworzy go w największym pasażu handlowym w Scottsdale. Będzie się starała o najlepsze rodzaje kawy: cappuccino i te inne śmieszne gatunki, bez których nikt w dzisiejszych czasach nie potrafi się obejść. Miała już nawet nazwę dla swego sklepu: SŁODKOŚCI BERNADINE. Chyba dobra. Brzmi całkiem nieźle. I dobrze się kojarzy. Spis rozdziałów Byle nie Dick Clark................................11 Niespodziewanie sama..............................32 Zapomnij, co powiedziałem...........................45 Nie wysłuchane modlitwy............................64 Pożar........................................82 Gruba.......................................95 Pożądanie na autostradzie...........................104 Odkrycie.....................................119 Wenus w znaku Panny.............................135 Rozrywkowy wieczorek.............................151 Wolność wypowiedzi..............................169 Sauna.......................................180 Siła woli.....................................197 Żadna sprawa..................................212 Akcja Czarnych Kobiet.............................222 Dlaczego? ....................................230 Odwet ......................................240 Zabić czas....................................247 Nowy obszar...................................262 Bliżej miodu...................................275 Pijaństwo.....................................285 Monsun .....................................302 Do nieba i z powrotem.............................317 I wciąż są fale..................................337 Niedorzeczne wymagania............................347 Przyjaźń .....................................353 To, co się naprawdę liczy............................356 Powrót do życia.............^_...................358 ZAPOWIEDZI WYDAWNICZE 1994/95 WINSTON GROOM: Forrest Gump Życie idioty to nie bułka z masłem — mówi Forrest Gump, bohater bestsellerowej powieści Winstona Grooma i zrealizowanego na jej podstawie filmu, który w 1994 roku podbił Amerykę. W roli głównej — nierozgarniętego młodego człowieka o wiel- kim sercu, który przez przypadek staje się gwiazdą futbolu, bohaterem wojennym, odnoszącym sukcesy biznesmenem, jakimś cudem odnajdując się w największych wydarzeniach w historii USA — wystąpił Tom Hanks. Polskie wydanie najzabawniejszej książki ostatniego dziesięciolecia — w grudniu 1994 roku, tuż przed Gwiazdką! JOSEPH HELLER: Ostatni rozdział czyli Paragraf 22 bis t Na łamach „Ostatniego rozdziału" spotykamy Yossariana, Mila Minderbindera, byłego starszego szeregowca Wintergreena oraz innych bohaterów najgłośniejszej powieści Hellera — „Paragraf 22", a oprócz nich wiele nowych, lecz nie mniej oryginalnych postaci, takich jak onkolog, który przyjmuje pacjentów chorych na raka na oddziale psychiatrycznym, gdzie sam przechodzi intensywną kurację; prezydenta Ameryki, który uwielbia gry komputerowe i cieszy się, gdy rozmówcy tytułują go kutasem; Lwa Rabinowitza, który przeżył bombardowanie Drezna w Rzeźni numer 5 razem z Kurtem Vonnegutem i dobrym wojakiem Szwejkiem. Tym razem akcja toczy się w Nowym Jorku, mieście opanowanym przez nar- komanów, żebraków i prostytutki. Yossarian znów trafia do szpitala, gdzie symu- luje chorobę i podrywa pielęgniarki. Przed szpitalem czatują na niego detektywi. Może wynajęła ich jego trzecia żona, z którą właśnie się rozwodzi? Może jego szef. Milo Minderbinder, właściciel jednego z największych koncernów w Ameryce? A może to nie detektywi, lecz agenci wywiadu zamieszani w porwanie kapelana Tappmana, który zaczął nagle siusiać ciężką wodą, jednym ze składników niezbęd- nych do produkcji bomby atomowej? Lecz wytwarzanie ciężkiej wody wymaga zezwolenia, którego kapelan nie posiada. Yossarian rozpoczyna poszukiwania kape- lana, a Milo go opatentowuje, gdy dowiaduje się, że ciężka woda jest droższa od złota. I pobiera od rządu opłaty za użytkowanie kapelana. Ale to tylko tak na mar- ginesie innej działalności. Bo przede wszystkim chce sprzedać generałom z Pen- tagonu bombowiec nowej generacji, który odznacza się tym, że w ogóle go nie widać. Problem polega na tym, że nikt nie wie na pewno, czy mas7yna istnieje. W końcu nikt jej nie widział... Przezabawne wydarzenia gonią jedno za drugim, dialogi iskrzą się dowcipem, a czarny, absurdalny humor, tak dobrze znany czytelnikom „Paragrafu 22", sprawia, że niemal gotowi jesteśmy uwierzyć, że to, co dobre dla Mila i jego koncernu, jest dobre dla nas wszystkich. „Ostatni rozdział" czyta się jednym tchem, a polski przekład powieści ukaże się już w listopadzie, równocześnie z wydaniem amerykańskim. Jest na co czekać! JOSEPH HELLER: Gold jak złoto " Bruce Gold, ojciec trójki dzieci, syn tyrana i pasierb wariatki, jest wykładowcą, pomimo że nie cierpi riauszania. Pisze też książki, których nikt nie czyta. Ma idealną' żonę, która go nudzi, narzeczoną, która jest córką milionera i może mu pomóc w zro- bieniu kariery, i jest zakochany w nauczycielce swojej córki. Prezydent USA go podziwia, a rodzina uważa za idiotę. Bruce pragnie zostać sekretarzem stanu jak Henry Kissinger, choć nienawidzi władzy i polityków... Nieznana w Polsce powieść Hellera, którą musi przeczytać każdy fan „Paragrafu 22"; tamta była drwiną z wojny i armii; w tej autor w niezwykle zabawny i inteligentny sposób wyśmiewa waszyngtoński establishment i polityków. RICHARD NORTH PATTERSON: Stopień winy * Trzymająca w napięciu książka z modnego obecnie gatunku „thrillera prawniczego" spopularyzowanego książkami Johna Grishama. Bohater, znany adwokat, broni daw- nej kochanki, a zarazem matki swojego kilkunastoletniego syna, oskarżonej o zabój- stwo sławnego pisarza. Czy było to morderstwo, czy samoobrona przed gwałtem? 13 tygodni na liście bestsellerów New York Timesa w 1993 roku; jednoczesne wydanie w 9 krajach. jackie collins: Dzieciaki z Hollywood Najnowsza powieść sławnej amerykańskiej pisarki, której książki niejednokrotnie przenoszono na ekran telewizyjny. Akcja „Dzieciaków z Hollywood" nawiązuje do wcześniejszych, znanych polskim czytelnikom bestsellerów „Żony z Hollywood" i „Mężowie z Hollywood". avery CORMAN: Wielka promocja ^ Paul Brock jest wziętym telewizyjnym scenarzystą, ale jak każdy ambitny autor pisze na boku Prawdziwą Powieść. Napotkawszy kłopoty z jej wydaniem zwraca się do swego przyjaciela z lat młodości, który jest teraz rekinem show-businessu. Ten odnaj- duje receptę na jego kłopoty: dobrze sprzedają się wyłącznie książki znanych osobisto- ści, trzeba więc uczynić z Brocka gwiazdę estrady. Cały sztab specjalistów przygoto- wuje go do odegrania nowej roli. Brock szybko zdobywa sławę i... Na kartach tej skrzącej się humorem satyry na show-business i kulturę masową spotykamy między innymi Roberta Ludluma, Michaela Jacksona i księżniczkę Dianę. Autor „Wielkiej promocji", Avery Corman, jest dobrze znany polskim czytelnikom ze swojej wcześniejszej, sfilmowanej powieści „Sprawa Kramerów". RICHARD RHODES: Uprawiając miłość: Erotyczna odyseja Richard Rhodes to wybitny amerykański eseista, dwukrotny zdobywca nagrody Pulitzera w dziedzinie literatury. „Uprawiając miłość" stanowi jego manifest erotycz- ny, a zarazem szczere wyznanie ujawniające najbardziej intymne doświadczenia i sek- sualne fantazje. Rhodes przedstawia w nim szczegółowe opisy swoich związków z kobietami, opisy miłości fizycznej i stosowanych przez siebie technik seksualnych. - JEAN P. SASSON: Księżniczka Książka, której wydanie wywołało skandal dyplomatyczny na Zachodzie, zakazana w większości krajów arabskich — prawdziwa historia losów księżniczki w dzisiejszej Arabii Saudyjskiej, jeszcze bardziej dramatyczna niż opisana w „Tylko razem z córką" Betty Mahmoody! Sułtana, siostrzenica panującego króla Fajsala, wychowana w niesłychanym boga- ctwie, jest właścicielką rezydencji na trzech kontynentach i prywatnego odrzutowca, opływa w drogą biżuterię i suknie z najsławniejszych domów mody na świecie. W rzeczywistości żyje jak ptak w pozłacanej klatce — pozbawiona wolności, prawa wyborczego, kontroli nad własnym życiem. Z twarzą ukrytą za długim, czarnym welo- nem, jest więźniem swojego ojca, męża i brata, swojego kraju. Kraju, w którym trzynastoletnie dziewczęta są nierzadko zmuszane do poślubiania mężczyzn pięcio- krotnie od nich starszych, a młode kobiety pozbawiane w okrutny sposób życia przez własnych ojców za „wykroczenia przeciw miejscowym zwyczajom" lub zamykane dożywotnio w celach bez światła i okien. Kraju, w którym swoboda wypowiedzi jest karana śmiercią, a seksualna perwersja na porządku d; 'snnym. 2003 07- 15 JEAN P. SASSON: Córki księżniczki Sułtany Najnowszy, szokujący bestseller Jean Sassbn, który opowiada o dalszych losach Sułtany (po 1992 roku, gdy ukazała się „Księżniczka") oraz o losach jej dwóch córek. Mahy — niezwykle utalentowanej i pełnej temperamentu piękności, nie umiejącej odnaleźć się w społeczeństwie, w którym absolutna dominacja mężczyzn uniemoż- liwia jakiekolwiek partnerskie związki między kobietą a mężczyzną; Amani, która pod wpływem dorocznej pielgrzymki do Mekki z pogodnej i kochającej zwierzęta dziew- czyny zmienia się w religijną fanatyczkę. ii z li z g ti vi Vi a ni d DONALD SPOTO-. Marylin Monroe: Biografia Najnowsza, bestsellerowa biografia sławnej amerykańskiej aktorki, ujawniająca nie znane wcześniej fakty z jej życia prywatnego i rzucająca nowe światło na rzeczywiste okoliczności jej śmierci. Wyczerpująca relacja o życiu i śmierci jednej z największych i zarazem najbardziej kontrowersyjnych gwiazd kina XX wieku. Donald Spoto uzyskał dostęp do nie publikowanych dotąd dokumentów i zdjęć. LESLEY-ANN JONES: Naomi W ciągu zaledwie czterech lat nieśmiała, czarnoskóra dziewczyna wychowana na przedmieściach Londynu zdobyła status najsławniejszej czarnej supermodelki lat dzie- więćdziesiątych. Jej uroda inspiruje najlepszych projektantów mody na świecie, jej zdjęcia trafiają na okładki najpoważniejszych czasopism, a prasa pisze szeroko o jej romansach z gwiazdami filmu i rocka — Robertem DeNiro, Sylvestrem Stallone, Ericem Claptonem, Adamem Claytonem z U2. Jaka naprawdę jest Naomi Campbell? Biografia pióra Lesley-Ann Jones daje defini- tywną odpowiedz na to pytanie, ujawniając nieznane fakty z życia gwiazdy, roz- wiewając mity. Dystrybucją i sprzedaż książek Wydawnictwa PRIMA prowadzi INTERNOVATOR Sp. z o.o. ul. Postępu 2, 02-676 Warszawa, tel. 43-48-41 lub 43-11-61 wew. 323, tel./fax 43-04-20 CZEKAJĄC NA MIŁOŚĆ Sensacja wydawnicza 1992 roku (50 tygodni na listach bestsellerów w USA!); historia przyjaźni czterech młodych, afroamerykańskich kobiet, a zarazem zabawny i pełen ciepła portret nowoczesnej kobiety lat dziewięćdziesiątych: kapryśnej, lubiącej seks, czasami cynicznej i śmiesznej, pełnej sprzeczności, a równocześnie zaradnej i odpornej na ciosy życiowe. po 11 łatach małżeństwa mąż porzuca Jernadine dla 24-letniej dziewczyny, .eki i kochanek pozwalają jej wyjść depresji, ale Bernadine tęskni za prawdziwym uczuciem... Życie uczucio- we Savannah, atrakcyjnej dziennikarki telewizyjnej, prześladuje pech. Prze- sadna duma niweczy jej związek z mło- dym lekarzem; pięć nocy spędzonych wspólnie w Las Vegas z dziennikarzem z San Francisco wydaje się zalążkiem głębszego uczucia - Savannah spotyka jednak zawód... Nieślubny syn stanowi dla Glorii jedyną miłość jej życia. Niepowodzenia życiowe rekompensuje sobie dobrym jedzeniem; w końcu nad- miar kilogramów przyczynia się do cho- roby serca - akurat wtedy, gdy na horyzoncie pojawia się odpowiedni męż- czyzna... Robin uparcie poszukuje kandydata na męża, by spełnić swoje naj- większe marzenie - założyć rodzinę. Niestety spotyka jedynie pospoftfych uwodzicieli, którzy wykorzystują ją materialnie i uczuciowo. Kolega z pracy, który darzy ją prawdziwym uczuciem, nie ma u niej szans - nie jest niestety przystojny... Wzajemnie się wspierając, Bernadine, Savannah, Gloria i Robin czekają na miłość, na mężczyznę, który odbierze im dech w piersiach... Zdjęcie Whitney Houston: East News Ilustracja na tylnej stronie okładki: Bożena Kowalewska ISBN 83-85855-49-1 PRIMA