Literatura i przyroda ANTOLOGIA EKOLOGICZNA Wyboru dokonał, opracował i wstępem opatrzył Jacek Kolbuszewski Wydawnictwo „Książnica' Redaktorzy serii Krystyna Heska-Kwaśnieuiicz Bogdan Zeler Opracowanie graficzne serii Marek J. Piwko Ilustracja na okładce Mariusz Banachowicz Copyright © by Wydawnictwo „Książnica", Katowice 2000 Wydawca dołożył wszelkich starań, aby odnaleźć posiadaczy praw autorskich do cytatów zamieszczonych w książce. Dziękuje wszystkim osobom i instytucjom, które wyraziły zgodę na opublikowanie tekstów. Ewentualne niedopatrzenia zostaną naprawione w kolejnych wydaniach. ISBN 83—7132-417-0 Wstęp Otwartą księgą jest natura, Dla tego, kto w niej czytać umie. Konstanty Damrot W słynnej, acz stanowczo dziś zbyt mało znanej roz- prawie Kultura a natura^ (1913), stanowiącej fundamenty nowoczesnej ideologii ochrony przyrody, Jan Gwalbert Pawlikowski (1860—1939) trafnie napisał, że „kultura wyszła z przyrody i nosiła na sobie długo jej cechy, potem zwróciła się przeciwko niej"2. W zwięzłym tym zdaniu, być może z pewną przesadą, uchwycił Pawlikowski zjawisko niezwykle charakterystyczne dla dziejów kultury europej- skiej. Przeciwstawne bowiem traktowanie „kultury" i „na- tury", długo pojmowanej po prostu jako synonim pojęcia „przyrody"3, zakorzeniło się w europejskim myśleniu nie- 1 Jej fragmenty celowo znalazły się w niniejszej antologii, zob. s. 337. 2 J.G.Pawlikowski: Kultura a natura. W: O lice ziemi. Warszawa 1938, s. 55. 3 Tak było w myśli i języku pokolenia romantycznego w pierwszej połowie XIX wieku. Dla romantyków pojęcia „natura" i „przyroda" (czasem nazywana „przyrodzeniem") były synonimami. Zróżnicowanie tych pojęć w szerszej skali pojawiło się dopiero — u nas w okresie Młodej Polski — na przełomie XIX i XX wieku. Jeszcze jednak wielki twórca ekologii Ernest Haeckel (1834—1919), który stworzył jej koncepcję, trochę zresztą inaczej dziś rozumianą niż w jego pracach, oba te pojęcia traktował wymiennie, trochę tak, jak to czyni! Pawlikowski. Warto jednak, zastanawiając się nad tym zagadnieniem, przypomnieć znamienną w tym zakresie uwagę Romana Ingardena, który rozważając relację przyro- da—człowiek, napisał: „Niewielką rolę w tym zagadnieniu odgrywa pytanie, jak pojmie się samą Przyrodę: czy jako ogół rzeczy, czy jako ogół tego, co widzialne, czy wreszcie jako całość bytu. Doniosły jest jedynie LITERATURA I PRZYRODA WSTĘP zwykle głęboko i związane było z instrumentalnym trak- towaniem natury-przyrody. Myślenie takie uprawomoc- niały zarówno religijne koncepcje chrześcijaństwa4, jak poglądy wybitnych filozofów, na przykład wielkiego Kar- tezjusza5, który twierdził, że człowiek stać się powinien „panem i posiadaczem natury"6. W myśleniu takim kiero- wano się przekonaniem, że inne prawa rządzą człowiekiem, inne zaś przyrodą, że przeznaczeniem i dziejową rolą człowieka jest tworzenie „postępu". Taki niezwykle silny kult postępu znalazł wyraz na przykład w Dialektyce przyrody Fryderyka Engelsa7, akcentującego, że „przeob- rażanie przyrody przez człowieka, a nie sama tylko przyro- da jako taka, jest najbardziej istotną i bezpośrednią pod- stawą myślenia ludzkiego i w miarę tego, jak człowiek uczył się zmieniać przyrodę, rozwijała się jego inteligencja"8. Komentując tego rodzaju eksploatatorskie koncepcje postawy człowieka wobec przyrody, a można by ich przykładów przytoczyć tu nieporównanie więcej9, współ- czesna nam badaczka związków człowieka z przyrodą powiada interesująco i dość ekspresywnie: fakt, że Przyroda istnieje przed wszelką działalnością człowieka i że zmienia się w sobie na ogół niezależnie nie tylko od działania człowieka, lecz także od jego istnienia. Ona jest też ostateczną podstawą jego bytu, jak też istnienia jego dzieł. Widać to nie tyle w fakcie poznania ludzkiego, ile w zawartości i sposobie istnienia wytworów kultury ludzkiej"; R. Ingarden: Człowiek i przyroda. W: Książeczka o człowieku. Kraków 1973. s. 13—14. 4 Por. biblijne słowa Boga: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną"; Rdz. 1,28. 5 Renę Descartes (1596—1650) był czołowym przedstawicielem francuskiego racjonalizmu, uznawał pewność własnego myślenia człowie- ka za fundamentalną podstawę wiedzy. 6 Bardzo ciekawie i głęboko koncepcję tę tłumaczy J. Dorst: Siła życia. Warszawa 1987, s. 86. 7 Fryderyk Engels (1820—1895), niemiecki myśliciel i działacz rewolucyjny, współtwórca materializmu dialektycznego. 8 J. Dorst: Siła żyda..., s. 87. 9 Czytelnik bardziej tą problematyką zainteresowany powinien zaj- rzeć do cytowanej tu książki Jeana Dorsta Siła życia. „[...] pragmatyczne traktowanie przyrody jako człowie- czej służebnicy jest tylko złagodzoną wersją antropocent- rycznej pychy kowbojskiego do niej podejścia. Nie otwiera perspektywy dialogu z przyrodą, o który tak pięknie upomina się Martin Buber w swej formule »ja—ty«, »pod- miot—przedmiot«. Jeszcze bardziej ograniczona, a nawet zawodna, jest lękowa postawa wobec przyrody. Obawa przed »rewanżem« przyrody10 najczęściej prowadzi bądź to do utopijnych wizji powrotu człowieka do wyimaginowa- nego stanu natury, bądź też przeciwnie — do prób stosowa- nia jeszcze »skuteczniejszych« technologii w jej opanowy- waniu"11. Wynika stąd niemal jednoznacznie niewątpliwa potrze- ba tworzenia nowej orientacji postaw ukierunkowanych na — jak to ujmuje Bożena Markowska — „pozytywne aspekty relacji człowiek — przyroda". Przede wszystkim dlatego, że mając przed oczyma tylko sprawy ludzkie, problemy polityczne, społeczne, ekonomiczne, rzadziej wreszcie kulturowe, zajmując zatem wobec świata ową postawę antropocentryczną12, mamy przesadnie uprosz- 10 Przypomnijmy sobie, bo daje to dobrą rzeczy miarę, tę ogromną powódź, jaka nas nawiedziła latem 1997 r. W jakiej mierze była ona „zawiniona" przez „siły natury", w jakiej zaś wywołał ją człowiek, nie błędami w spuszczaniu wody ze zbiorników retencyjnych, wysadzaniem bądź rezygnacją z przerywania wałów ochronnych, ale przede wszystkim wielowiekową eksploatacją dolin i zlewisk rzecznych, wycinaniem lasów, kanalizowaniem i „ujarzmianiem" rzek, ograniczającym ich naturalne rozlewiska w imię ich zaludniania i zagospodarowywania? Nieunikniony w warunkach ewolucji ludzkości rozwój gospodarczy istotnie się przejawia w czynieniu sobie „ziemi poddaną", przecież jednak ów proces w istocie jest swoistym wymuszaniem na „biernej" przyrodzie albo pewnych uległości wobec człowieka, albo jakichś wobec niego świadczeń, sprzecz- nych z jej ontologią (sposobem istnienia). Powodzie są zatem skutkiem tego procesu! 11 B. Markowska; Siódmy nieprzyjaciel i siódmy świata kierunek. W: Nieobecne dyskursy. Cz. II. Pod red. Z. Kwiecińskiego.Toruń 1992, s. 57. 12 Przypomnijmy, że antropocentryzm jest poglądem, wedle którego człowiek jest ośrodkiem i „celem" świata, wszystko zaś w przyrodzie 8 LITERATURA I PRZYRODA czoną wizję „użyteczności" przyrody, traktowanej jako źródło różnorakich korzyści, energii, pożywienia, zysku, technologicznych wykorzystań. Ładnie w związku z tym pisze wspomniana badaczka: „Znamy zaledwie znikomą część gatunków zasiedlają- cych ziemię i nie wiemy, jaką rolę w cyklach naturalnych odgrywa ich większość. Niszczenie niektórych gatunków, wprost lub pośrednio — poprzez degradację środowisk ich życia — doprowadzić może do niewyobrażalnych dziś następstw. W przyrodzie bowiem [...] nie ma [...] niczego zbędnego — ostrzegają obdarzeni pokorą i wyobraźnią naukowcy"13. Zarazem jednak jednym z największych błędów popeł- nianych przez ludzi jest w tym wypadku stanowczo zbyt łatwe przecenianie zasobności i „odporności" przyrody, co dotyczy nie tylko takich, szybko się przecież wyczer- pujących, zasobów naturalnych, jak węgiel, rudy żelaza czy ropa naftowa14, ale także innych zjawisk. O przyrodzie bowiem skłonni jesteśmy nieraz myśleć w kategoriach pewnego jej „nadmiaru", a w związku z tym o jej niemal nieskończonych możliwościach regeneracyjnych. Gdy do- wiadujemy się, że na wodach tundry i metr kwadratowy dzieje się ze względu na niego, co pociąga za sobą interpretacje świata wyłącznie z punktu widzenia doświadczenia ludzkiego. Życie w społecznie zorganizowanych formach, szczególnie na przykład w miastach, bodaj właśnie sprzyja takiemu myśleniu antropocentrycznemu, obiektywnie jednak nie zmienia ono oczywistego przecież faktu, iż nie jesteśmy jedynymi danego nam świata mieszkańcami, w sensie zaś liczebności istot żywych zamieszkujących ziemię stanowimy, my ludzie, niepokaźną mniejszość. Rzadko kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, że w Polsce żyje ok. 25000 gatunków owadów (policzmy w pamięci, ile ich może być, gdyby każdy gatunek reprezentować miała skromna liczba tylko 10 000 okazów!), na świecie zaś zarejestrowano ich dotąd około miliona. 13 B. Markowska: Siódmy nieprzyjaciel..., s. 57. 14 Zauważmy tu na marginesie, iż poszukiwaniu nowych źródeł energii, „uwalniających" człowieka od zależności od ropy naftowej i węgla, w równej mierze nie towarzyszy jednak poszukiwanie sub- stytutów żelaza i innych potrzebnych człowiekowi metali, produkcja zaś samochodów stale rośnie! WSTĘP „produkuje" w okresie lęgowym 100 000 komarów, bądź gdy postrzegamy rośliny, określane przez nas mianem „chwastów", a więc roślin zbędnych i nawet „szkod- liwych"15, roślin rozsadzających na mniej uczęszczanych drogach asfalt, wciskających się między płyty chodników i wyrastających na dachach zaniedbanych domostw, wów- czas nieledwie przekonani jesteśmy o potędze jej witalno- ści, a zatem także swoistej „niezniszczalności". Wizja takiego „nadmiaru" bogactwa form przyrody i jej żywotności, zwłaszcza w sytuacjach, gdy sprawia nam ona w naszym ucywilizowanym życiu jakieś kłopoty, prowadzi — znów antropocentrycznie — do złudzeń o moralnym prawie człowieka do jej temperowania, formowania, ogra- niczania. Pragmatyczne racje sugerują przecież tępienie plagi komarów, te same jednak względy kierują wycina- niem amazońskich puszcz i — to już u nas, na przykład na Górze św. Anny w Opolskiem — prowadzeniem autostrad niedaleko rezerwatów przyrody. Jest to jednak tylko jedna strona medalu. Wyznacza ją zatem, jak rzecz ujął Roman Ingarden, fakt, iż człowiek „transcedentuje przyrodę" i wskutek tego „wytwarza świat, który mimo swej stale utrzymującej się postaci przybiera niezliczone, wciąż nowe oblicza historyczne"16. Ingarden akcentuje bowiem zarazem mocno i to, co już mniej chętnie przyjmowane jest do wiadomości przez 15 Zauważmy, że ta kategoria „szkodliwości" znów jest antropocent- ryczna, uwzględnia bowiem tylko to, że one człowiekowi przeszkadzają, nie liczy się zaś z ich ontologią. 16 R. Ingarden: Człowiek i przyroda..., s. 13. Uzupełnia te słowa Ingardena bardzo ciekawa, godna osobnego zastanowienia, jego refleksja mówiąca, iż człowiek „Zmienia Przyrodę ujarzmiając ją (rolnictwo, technika) i nadaje jej zarazem pewien sens, którego ona sama w sobie nie posiada, tworzy dzieła różniące się w swej istocie od tego wszystkiego, co znajduje się w świecie jako twór samej Przyrody. Dzieła te są dostosowane do jego ducha i stanowią jego dopełnienie. Gdy są już raz wytworzone, natrafia na nie w świecie, jakby były w nim czymś rzeczywistym"; tamże, s. 15. IO LITERATURA I PRZYRODA ludzi, że człowiek żyjąc w świecie „odmiennym od Natu- ry", i tworząc nową rzeczywistość ludzkiego świata, „pra- wie całkiem zapomina, że u podłoża całej tej nowej rzeczy- wistości kryje się Natura obojętna na wszelką wartość i nieczuła na szczęście i niedolę człowieka. Zapomina też, że to jedynie cienka warstwa na jego powierzchni stanowi w nim człowieczeństwo i że to ona zmienia cały sens jego życia i jego losu"17. Zarazem zaś, powiada Ingarden w wywodzie wnik- liwym i subtelnym, ów człowiek „[...] czuje się w swej czystej i autonomicznej istocie czymś wyżej stojącym od przyrody i czymś o tyle szlachetniejszym od procesów czysto fizycznych lub tego, co się dzieje w zwierzętach, że nie może poczuwać się do ścisłego związku z przyrodą i żyć w jej obrębie w jedności z nią będąc w pełni szczęśliwym, gdy od czasu do czasu odkrywa w sobie coś z Pierwotnej Przyrody, czuje się tym nie tylko niezmiernie upokorzony, ale i sobie zupełnie obcy, i staje się sobie wówczas niezrozumiałym. Nie może i nie chce uwierzyć, że stanowi człon pierwotnej natury, że jest zwierzęciem i że nie jest ani jako naturalna rzeczywistość, ani jako pewne indywiduum pod żadnym względem czymś lepszym od zwierząt, ani też niczym radykalnie odmiennym od reszty Natury. Nie może w to uwierzyć w głębi swego serca, choć nauka mówi mu, że procesy życiowe zachodzące w jego ciele i nawet w jego duszy nie są w zasadzie innego rodzaju niż procesy rozgrywające się w zwierzętach. I w głębi swego serca nie wierzy w swą własną śmierć, i przekonywa sam siebie, że dusza jego jest nieśmiertelna, choć codziennie widzi, jak umierają jego przyjaciele i towarzysze pracy. Nie rozumie też śmierci innych ludzi i jest przerażony widokiem roz- kładającego się trupa, kryje go przeto głęboko w ziemi. Jest głęboko nieszczęśliwy, gdy czuje się w jakiejś sytuacji sprowadzony do poziomu zwierzęcia lub gdy widzi, że wszystkie jego siły i cały wysiłek nie pozwalają mu prze- 17 Tamże, s. 16. WSTĘP II kroczyć naprawdę granic wyznaczonych przez Przyrodę. Poczyna tedy żyć ponad stan swych sił i swoją naturę przyrodzoną: tworzy sobie nowy świat, nową rzeczywistość dookoła siebie i w sobie samym. Tworzy świat kultury i nadaje sobie aspekt człowieczeństwa"18. Czy jednak nadając sobie ów „aspekt człowieczeństwa" człowiek istotnie musi stawiać go opozycyjnie wobec natury? Czy powinien go tak stawiać i zawsze w dziejach ludzkiej przeszłości tak stawiał? By znaleźć odpowiedź na to pytanie, nie wystarczy ograniczyć się do — skądinąd, zwłaszcza z perspektywy nauk historycznych, godnego uwagi — prześledzenia (na przykład w ramach historii gospodarczej) form ludzkiego współżycia z przyrodą, obserwując i ustalając, w jakie stosunki z nią człowiek wchodził poprzez różne postaci swej aktywności w różnych stadiach organizacji życia społecznego. Analiza bowiem takich faktów, obejmujących na przykład między innymi oswajanie dzikich zwierząt dla ich gospodarczego wyzyskania, historię łowiectwa i hodo- wli, poczynania badawcze i zdobywcze (odkrywanie nie- znanych krain, alpinistyczna eksploracja wysokich gór itp.)19 ujawnić musi — zwłaszcza w próbach ujęcia takich i wielu innych zagadnień w perspektywie historycznej 18 Tamże, s. 13—14. 19 Po chwili namysłu możemy ten wykaz poważnie powiększyć, tworząc pełniejszy ich katalog. Może by warto w ramach jakiejś lekcji, może biologii, a może historii, bądź innego spotkania, uczynić to zagadnienie przedmiotem szerszej, zbiorowej dyskusji? Dojść tu możemy do bardzo ciekawych wniosków, zauważając na przykład znaczenie, jakie dla człowieka miało nabycie umiejętności żeglugi po rzekach i morzach, jakie sposób wykorzystywania rzek miał znaczenie dla życia ludzkich zbiorowości (tu pomocne nam mogą być np. następujące przystępnie napisane prace: G. Lab u da: Rzeki w dziejach narodów [ze szczególnym uwzględnieniem narodu polskiego]. W: Rzeki. Kultura — cywilizacja — historia. Pod redakcją J. Kułtuniaka. T. 1. Katowice 1992, s. 15—38; L. Leciejewicz: Rola mniejszych rzek w dziejach dawnych społeczeństw na przykładzie Parsęty, tamże, s. 121—140; M. Parczew- ski: Sieć rzeczna a rozmieszczenie osadnictwa wczesnośredniowiecznego we wschodniej części polskich Karpat, tamże, s. 141—152). 12 LITERATURA I PRZYRODA — konieczność, a w każdym razie niewątpliwą celowość, widzenia ich z perspektywy kulturowej. W myśleniu bowiem o zjawiskach przyrody celowe staje się dostrzeżenie swoistej dwoistości sposobu ich istnienia w ludzkiej świadomości — najpierw jako prawdziwych, obiektywnie istniejących bytów, potem jako wyobrażeń o nich, konkretyzujących w ludzkiej świadomości ich istnienie20. Wedle bowiem tych wyobrażeń przyroda (jej zjawiska) staje się przedmiotem pewnych „wmówionych", a w każdym razie przypisywanych i często szeroko akcep- towanych jej znaczeń, w ślad zaś za tym także i wartości. Przykład najprostszy: obiektywnie rzecz biorąc (użyjmy tu określenia antropomorfizującego) „głupia" sowa jest po prostu ptakiem, który swą życiową aktywność realizuje nocą, zarazem jednak stanowi wyrafinowany symbol mąd- rości. Z kolei — znów rzecz antropomorfizując — niepo- równanie od niej „mądrzejsza" (inteligentniejsza) gęś, tak ceniona przez ludzi tylko dla smaku jej mięsa oraz wartości jej ciepłego pierza, stała się na podstawie powierzchownej jej obserwacji symbolem głupoty („głupia gęś"). „Głupia" jest obok niej tak kura, jak i koza; owieczka natomiast jest „potulna". Można takie przykłady, będące ocywiście do- wodem antropocentryzmu, mnożyć21, już jednak na pod- stawie tych kilku widać wyraźnie, że zjawiska przyrody w ludzkiej świadomości funkcjonują jakby na dwóch wspo- mnianych poziomach. Pierwszym z nich jest ich realny byt przyrodniczy, drugim — sposób, w jaki wpisują się one w ludzką świadomość. Co przy tym ważne, każda epoka w dziejach kultury wnosi do tych wyobrażeń nowe jakości, 20 Zob. np. A. Gruszecki: Znaczenie świata roślinnego w podaniu i poezji ludu polskiego. „Biblioteka Warszawska" 1877, t. 3; tenże: Symbolika ptaków w podaniu i poezji ludu polskiego. „Echo" 1878, nr 156—210; Z. Ulanowska: Róża w poezji i obyczaju naszym i obecnym. „Tygodnik Ilustrowany" 1886, nr 183. 21 Przytoczenie większej ilości takich frazeologizmów może być zabawnym i przyjemnym ćwiczeniem językowym, dobrze oddającym istotę omawianej tu rzeczy. ^^_____________________WSTĘP_________________________1^ znaczenia i wartości, te zaś, przekazywane z pokolenia na pokolenie, stają się elementami tradycji: ciągłości kulturo- wej o mniej czy więcej długim trwaniu. Otóż w tym drugim poziomie zjawiska przyrody stają się swoistym elementem ludzkiej kultury, choć z natury swojego bytu jej przejawy nie należą do tego zespołu wytworów człowieka, o których zwykliśmy myśleć, mając na uwadze przejawy kultury. Zwykle bowiem myślimy tak, że do kultury należą np. Koncerty brandenburskie Jana Sebastiana Bacha, Wawel i powieści Stefana Żeromskiego, popularne piosenki czy moda, gdy koty, słonie, porosty, jaskinie i skały, lasy i puszcze, czy zielone łąki szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnione, należą już tylko do przyrody. W istocie jest trochę inaczej, choć nie zawsze to umiemy dostrzec. Wystarczy jednak sobie uprzytomnić, że „klasyczna" definicja kultury sformułowana przez Edwar- da Ty lora (1832—1917) w dziele Pńmitive Culture (1871) mówi, że ,jkultura [...] jest to złożona całość, która obej- muje wiedzę, wierzenia, sztukę, moralność, prawa, obycza- je oraz inne zdolności i nawyki nabyte przez ludzi jako członków społeczeństwa"22, by pojąć, że istnieją poważne podstawy po temu, by zjawiska przyrody postrzegać także w perspektywie kulturowej, choćby na przykład jako przedmiot literackiego czy malarskiego obrazowania. Na- tomiast Ralph Linton (1893—1953), amerykański an- tropolog i teoretyk kultury, autor wybitnego dzieła Kulturo- we podstawy osobowości (1945; wyd. poi. 1975), owo pojęcie kultury wiązał z zachowaniami człowieka, stąd w jego ujęciu kulturą jest „konfiguracja wyuczonych zachowań i rezultatów zachowań, których elementy są wspólne człon- kom danego społeczeństwa i przekazywane w jego obrę- bie"23. Wedle wybitnego polskiego socjologa i cieszącego się światową sławą badacza kultury Stefana Czamowskiego 22 Cyt. za A. Kloskowska: Socjologia kultury. Wyd. 2, Warszawa 1983, s. 19—20. 23 Tamże, s. 24. LITERATURA I PRZYRODA (1879—1937) kulturą jest „wszelki dorobek umysłowy tak czy inaczej utrwalony w praktyce społecznej i przekazywa- ny z pokolenia na pokolenie"24. Takie rozumienie kultury znów uprzytamnia, że ludzkie myślenie o przyrodzie, szczególnie wtedy, gdy w jakikolwiek sposób jest twórcze, tworzy jakiś odrębny, inny od naturalnego jej bytu status. Takie definicje kultury można by mnożyć25, ale nie to jest celem niniejszych rozważań. Warto tu bardziej zwrócić uwagę na to, iż z każdej z nich wynika jasno, że ludzkie wyobrażenia o przyrodzie, ludzkie o niej myślenie tworzące tradycję tych wyobrażeń, ludzkie wobec niej zachowania, ludzkie wmawianie jej pewnych znaczeń i wartości, czynią z niej zjawisko kulturowe. Owym więc zjawiskiem kulturo- wym przyroda staje się nie tylko wtedy, gdy „czyniąc z natury sztukę" (by użyć słów osiemnastowiecznego poety), człowiek tworzy piękne parki i ogrody, odpowiada- jące jego potrzebom estetycznym i emocjonalnym26, ale także wtedy, gdy tworząc i przekazując tak otoczeniu, jak pokoleniom następnym jakieś wyobrażenia o przyrodzie dzikiej, pierwotnej, przydaje jej znaczenia symboliczne, metafizyczne oraz kategorię piękna bądź brzydoty. Uj- mując rzecz żartobliwie, rzec można, iż powiadając, że kura jest brzydka albo głupia, czynimy z niej fenomen o znacze- niu kulturowym... Nie przypadkiem zatem mówimy także często o pięknie zjawisk przyrody, z niejakim zdumieniem zauważając, iż nie zawsze było ono dostrzegane, jeśli zaś było, to na sposoby historycznie zmienne27, w dodatku, zaś na sposoby niewiele mające wspólnego tak z metafizycznym po jmowa- 24 S. Czarnowski: Dzieła. T. 1. Warszawa 1956, s. 20. 25 Zob. S.Bednarek: Pojmowanie kultury i jej historii we współczes- nych syntezach dziejów kultury polskiej. Wrocław 1995. 26 Wspomnimy tu piękną „Sofiówkę" w Tulczynie Potockich, upamiętnioną we wspaniałym poemacie Stanisława Trembeckiego pod tym samym tytułem, cytowanym w niniejszej antologii. 27 Dodajmy: nie tylko historycznie. Wchodzą tu w rachubę także inne uwarunkowania, np. geografkzno-kulturowe. W różnych kulturach różne są ideały piękna! WSTĘP niem przyrody, jak z interpretacją niewątpliwego istnienia celowości jej form. Ciekawie o tym trudnym zagadnieniu pisał wybitny uczony Stanisław Ossowski (1897—1963), zauważając, że choć z perspektywy metafizycznej „można wszystkie twory przyrody uważać za jednakowo »doskona- łe«, to jednak w estetyce, jako nauce o pięknie, taki „egalitaryzm" utrzymać się nie da, bowiem „budowa jastrzębia lub jaskółki wydaje się doskonalsza niż budowa kury"28. Oczywiście, dodaje Ossowski, prawdziwość takie- go stanowiska z punktu widzenia filozofii przyrody jest co najmniej wątpliwa, dla estetyki jednak ma ona znaczenie niezwykle doniosłe, bowiem „o naszych przeżyciach es- tetycznych decydują nasze nastawienia", stąd zjawiska przyrody traktować możemy tak, jak gdyby one były wytworami sztuki29, a zatem tak, jakby ich brzydota lub piękno były w nich świadomie „zaprojektowane" — tak samo, jak z woli artysty i jego możliwości twórczych „wpisane" są one w dzieło sztuki. I na takiej właśnie zasadzie, konstatuje Ossowski, „estetyka przyrody naśla- duje estetykę sztuki"30, co sprawia, że ludzkie sądy o pięk- nie czy brzydocie przyrody budowane są jakby na zasadzie analogii do sądów o dziełach sztuki. Dzieje się zaś tak mimo kilku fundamentalnych różnic między światem przyrody a sztuką. Trudno tu mówić o wszystkich, warto jednak wyjaśnić, w jaki sposób ulega zniesieniu antynomia bodaj najpoważniejsza, jaką tworzy fakt, iż sztuka nastawiona jest na przekazywanie właś- ciwych ludzkiej logice i specyfice języka danej sztuki znaczeń oraz wartości31, podczas gdy, jak celnie powiada 28 S. Ossowski: U podstaw estetyki. Wyd. 2. Warszawa 1949, s. 259; zob. też M. Gołaszewska: Zarys estetyki. Wyd. 2. Warszawa 1983, s. 92—115- 29 Zob. tamże, s. 267. 30 Tamże, s. 267. 31 Pamiętajmy, że innymi — i to diametralnie innymi — językami przemawiają literatura, malarstwo, rzeźba czy muzyka, fakt jednak, że owe „języki" wyrażają jakieś znaczenia, powoduje, że są one także nośnikami pewnych konkretnych wartości. 16 LITERATURA I PRZYRODA WSTĘP 17 Ossowski — „w przyrodzie [...] nie spotyka się stosunków semantycznych. Nie ma tam przedmiotów, które by coś oznaczały, coś wyobrażały, komunikowały jakąś treść"32. W ślad za tym rzec zatem można, że świat przyrody w rzeczywistości, na tyle, na ile ona jest dla nas obiektywnie poznawalna, w istocie swego bytu nie zna takiego systemu wartości, jaki istnieje w świecie sztuki. W maleńkiej mierze już o tym była tu mowa. Jak też widzieliśmy, orzekając, że kura i gęś są głupie, paw jest próżny, dodając nadto dla przykładu, że tatrzański Giewont to „śpiący rycerz", orzeł jest „królem ptaków", gdy lew to „król zwierząt", dąb zaś Bartek k. Zagnańska to „świadek historii", człowiek zja- wiskom przyrody wmawia pewne znaczenia, w ten zaś sposób buduje stosunki semantyczne i systemy wartości, jednakże nie w autonomicznym obrębie świata przyrody33, ile w jego relacji z człowiekiem. Zarazem też, co niezwykle istotne, na różnorakie sposoby wprowadza owe wyobraże- nia, znaczenia i wartości w szerszy obieg, co sprawia, że stają się one własnością wspólną pewnych społeczności. Moment ten nieraz doceniali wybitni przyrodnicy. Tak czynił wybitny botanik, badacz historii polskiej flory, Marian Raciborski (1863—1917), tak rzecz ujmował idący jego śladem współczesny geolog Krzysztof Jakubowski, gdy akcentował trafność zaproponowanego przez niego pojęcia „zabytku przyrody", rysującego się zresztą w wy- raźnej analogii do koncepcji „pomnika przyrody"34 Alek- sandra von Humboldta. Stąd już tylko krok do budowania narodowej inter- pretacji pojęcia przyrody, która w pewnych okoliczno- ściach staje się w zbiorowej świadomości istotnym iden- tyfikatorem pojęcia ojczyzny. W ślad za tym idzie znamien- ny sposób jej widzenia przez pryzmat pewnych, aprobowa- 32 Tamże, s. 248. 33 Lew przecież nigdy się nie dowie, że jest „królem zwierząt". 34 Zob. K. Jakubowski: Tradycje i główne kierunki rozwoju ochrony przyrody nieożywionej w Polsce. W: Studia z dziejów ochrony przyrody. Warszawa 1985, s. 150—151. nych przez narodową zbiorowość wartości. Co oczywiste, ma to pewne godne uwagi następstwa dla sposobu ludz- kiego myślenia o zagadnieniach ochrony tyleż środowiska naturalnego, ile — przede wszystkim — przyrody. Wniosek taki można zresztą logicznie wyprowadzać z wielu różnych przesłanek. Uprawnia do tego lektura geograficznych pism Wincentego Pola, o którym będzie tu jeszcze mowa, interesujących także sugestii dostarcza pi- sarstwo Stanisława Vincenza, nie tylko jako autora Na wysokiej połoninie, ale także eseju Krajobraz jako tło dzie- jów, w którym rozważa on istnienie krajobrazu jako tła i zarazem wyniku dziejów. Vincenz istotę wywodów Pola spointował w celnym stwierdzeniu, iż jego Północny wschód Europy jest „[...] wyrazem wiary, że Rzeczpospolita to ludzkie życie zbiorowe, której tłem i wynikiem jest część Europy między Morzem Bałtyckim a Dnieprem, posiada w krajobrazie fundamenty jeszcze głębiej założone niż w państwowości"35. Orzeczenia takie, mówiące, iż nie tylko człowiek kształtuje krajobraz „milionami kropel pracy ludzkiej", ale także przyroda formuje człowieka, prowadzą Vincenza do konstatacji o istnieniu swoistego układu między człowiekiem a przyrodą, w którym przyroda ,,[...] na ogół dotrzymuje układów. I wtedy już raczej wzywa i uczy, niż zmusza. Najważniejsze, gdy człowiek nie tylko umie i zdoła wykorzystać jej okazje, lecz gdy pojmie jej intencje. Tych przecie nie trąbi ona nikomu w uszy. Co najwyżej pozwala je odgadnąć jak artysta prawdziwy"36. Stąd owa przyroda w przekonaniu Vincenza jest dla człowieka jednocześnie wyzwaniem i wezwaniem. Tę filo- zofię krajobrazu rozwinął Vincenz nadto w swej koncepcji „pisma światowego", pod którym to pojęciem rozumieć należy dające się w krajobrazie „odczytać" i zinterpretować wpisane w przyrodę „znaki świata", ukazujące, w jakim stadium znajduje się dany krajobraz. Wyjaśnił to pisarz na 35 S. Vincenz: Z perspektywy podróży. Kraków 1980, s. 363. 36 Tamże, s. 385. 2 Literatura i przyroda i8 LITERATURA I PRZYRODA WSTĘP przykładzie celowości studiowania zespołów roślinnych: nauka taka prowadzi wedle niego do czytania „tekstów przyrody"37. Stąd wyrastać może i powinno przekonanie o celowości ochrony takich krajobrazów, środowisk „tek- stów przyrody" jako „znaków świata" ukazujących jego wartość w perspektywie ludzkiej, przecież jednak nie tylko materialnej. Powiada Vincenz: „Gdy wędrujemy ścieżką, gdy węd- rujemy wśród krajobrazu, gdy patrzymy na jego widomą postać, wynik pracy tylu pokoleń — łączymy się z nimi, z wieloma nieznanymi pracownikami wspólnoty"38. Tę wspólnotę tworzą jednak nie tylko ludzie, należą bowiem do niej również owe przyrodnicze, kulturowej i cywiliza- cyjnej obróbce nie poddane „znaki świata" takie, jak rośliny, ptaki, woda, a zatem składniki wspomnianego „pisma światowego"39. Z wyrastającej stąd skali wartości najszerzej rozumianych zjawisk przyrodniczych łatwo już wyprowadzić szersze wnioski dotyczące sposobu ludzkich zachowań wobec tych „znaków świata" — nośników „pisma światowego", opowiadającego o ontologii40 przyro- dy, jej dziejach i sposobie ludzkiego z nią współżycia. Pierwszym wynikającym stąd wnioskiem jest poznanie tych wartości, drugim — konieczność ich ochrony. Chroni się bowiem to, co się ceni, mamy zaś wiele różnych powodów o charakterze nie tylko egzystencjalnym, ale także kulturowym, by liczne zjawiska przyrody prawdziwie cenić. Choćby dlatego, że się nam podobają, bądź dlatego, 37 Zob. S. Vincenz: Outopos. Wrocław 1993, s. 154—155. 38 Tamże, s. 185. 3S Jego koncepcję zrekonstruowałem w szkicu „Pismo światowe" Stanisława Vincenza. W: Z problemów aksjologii literatury i kultury popularnej. Prace ofiarowane Józefowi Nowakowskiemu. Pod redakcją Stanisława Uliasza. Rzeszów 1996, s. 41—54, gdzie bliższe, tu zbędne, szczegóły. 40 Pamiętamy, że ontologia jest działem filozofii zajmującym się ogólną teorią bytu, a zatem owo pojęcie oznaczać także może sposób istnienia pewnych bytów. że — oczywiście w związku z tym — przypisujemy im, często przejęte z tradycji, znaczenia ich wartości. Ma to naturalny nieledwie związek z zagadnieniem „dłu- giego trwania" pomnikowych wartości różnorakich fenome- nów przyrodniczych. Przede wszystkim z problemem seman- tycznego (znaczeniowego) i aksjologicznego (wartościujące- go) ich nacechowania, wskutek czego wiąże się dodatkowo z istnieniem i znaczeniem pojęcia „przyrody polskiej". Stosowane jest ono niemal powszechnie, czasem wy- miennie z pojęciem „przyrody ojczystej", co zaś oczywiste, jest metaforą, w istocie jednak w potocznym rozumieniu nierzadko wcale jako przenośnia (a niekiedy i symbol) pojmowane nie jest. Z przyrodniczo-ontologicznego punk- tu widzenia jest ono oczywiście pozbawione najmniejszego sensu, ma jednak istotną wartość emocjonalną, której zresztą wcale nie należy lekceważyć, wręcz zaś przeciwnie, wysoko trzeba cenić. Stanowi ono przecież podstawę uczuciowego stosunku do zjawisk przyrody, co dobrze ilustrują słowa Cypriana Kamila Norwida o jego tęsknocie do kraju, w którym „winą jest dużą popsować gniazdo na gruszy bocianie, bo wszystkim służą". Na jego jednak logiczną i — by tak rzec — ontologiczną — absurdalność świetnie wskazuje przykład poetyckiej gry, jaką z pewnym fragmentem Pana Tadeusza Adama Mickiewicza podjął Leo Belmont41. Jak bowiem pamiętamy, Mickiewicz w Pa- nu Tadeuszu, w ósmej księdze poematu napisał o tym, jak Tadeusz, zrozpaczony po kłótni z Telimeną w samobój- czych zamiarach „biegł ku łąkom, gdzie stawy błyszczały się w dole", bowiem — ironicznie dodał autor — „czuł pociąg niewymowny utopić się w błocie". Otóż „Dziwnym zrządzeniem losów, po tym samym brzegu Jechał hrabia na czele dżokejów szeregu, A zachwycony wdziękiem nocy tak pogodnej 41 Leo Belmont — pseudonim poety Leopolda Blumentala (1865—1941). 2O LITERATURA I PRZYRODA WSTĘP 21 I harmoniją cudną orkiestry podwodnej, Owych chórów, co brzmiały jak harfy eolskie (Żadne żaby nie grają tak pięknie jak polskie), Wstrzymał konia i o swej zapomniał wyprawie, Zwrócił ucho do stawu i słuchał ciekawie..." Żartobliwe słowa poety, że „żadne żaby tak pięknie nie grają jak polskie", skłoniły Leo Belmonta do napisania wiersza Zły patriota —filister (1900): „Stałem długo, stałem jakby gap, Zapatrzony — w co? — w przydrożne błoto! Zasłuchany — w co? — w skrzeczenie żab! Zrozpaczony... żem złym patriotą! Nie odkryłem, aby gorszy głos Miały żaby niemieckie od polskich, A na domiar — to filistra los! Nie słyszałem żadnych harf eolskich! Brzydkie błoto, brzydki żabi skrzek, A najbardziej... chyba w mojej duszy! Świat jest piękny w każdym pyłku swym: Mickiewicza miej oczy i uszy!" Co oczywiste, w najpoważniejszych polskich nauko- wych pracach przyrodniczych już od kilkudziesięciu lat owo pojęcie „przyrody polskiej" pojawia się coraz rza- dziej42, wypiera je bowiem współcześnie43 ściślejsze, uj- 42 Aczkolwiek w jednej z najpopularniejszych swych prac, jeszcze przedwojennych, wybitny botanik Władysław Szafer (1886—1970), autor wielkiego dzieła Szata roślinna Polski (1959) i redaktor czasopisma „Chrońmy Przyrodę Ojczystą", rosnącą dziko na Polesiu azalię pontyjską nazwał „najpiękniejszym polskim kwiatem"; zob. W. Szafer, J. Szafę- rowa: Kwiaty w naturze i sztuce. Lwów 1939, s. 40—48. 43 Co zupełnie nie przeszkadza temu, że najpopularniejszym i bodaj najważniejszym z racji jego społecznego zasięgu periodykiem poświęco- mujące rzecz w kategoriach geopolitycznych, określenie mówiące o pewnych zjawiskach przyrodniczych „w Pol- sce". I tak we wstępie do niezwykle ciekawej i cennej pracy zbiorowej Ostoje ptaków w Polsce, wydanej pod auspicjami Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, Maciej Gromadzki napisał: „Ptaki nie uznają granic wyznaczonych przez człowie- ka. Przemieszczają się z kraju do kraju i z kontynentu na kontynent, przelatują nad morzami i oceanami, zamiesz- kują niemal wszystkie siedliska, w inny sposób spotykają się z zupełnie innymi ludźmi, innymi narodami. Oznacza to, że chronić ptaki można tylko w skali całego świata, że trzeba to czynić w szerokiej międzynarodowej współpra- cy"44. Słowa te — choć zapewne nie to w tym wypadku było intencją autora — w oczywisty sposób relatywizują pojęcie „przyrody polskiej", zwracając uwagę na potrzebę global- nej w skali całego świata ochrony nie tylko ptaków, ale i ich siedlisk. Sugestywnie i mądrze w związku z tym pisze dalej Gromadzki: „[...] do tego, aby wiosną pod naszym dachem ulepiła swe gniazdko jaskółka, potrzeba, aby w Afryce Południowej istniały bagna, na których jaskółki spędzają zimę i aby bagien tych nikt nie osuszył. A jeśli chcemy, aby do naszego gospodarstwa zawitał bocian, to musimy oczekiwać, że nie zostanie on otruty przez rolników na dalekich afrykańskich sawannach. Nie zaśpiewa w Polsce skowronek, jeśli zjedzą go Włosi. Ale do innych krajów nie polecą inne ptaki, jeśli w Polsce nie znajdą miejsca i warunków do przetrwania nym ochronie przyrody jest czasopismo „Chrońmy Przyrodę Ojczystą". Ze ściśle logicznego punktu widzenia pojęcie „przyrody ojczystej" jawi się jednak na pewno zasadniej od pojęcia „przyrody polskiej", bowiem „polskość" nie może być i nie jest obiektywnie cechą zjawisk przyrody, bocianów czy wierzb. 44 Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków, Ostoje ptakom w Polsce. Opracowali M. Głowacki, A. Dyrcz, Z. Głowaciński, M. Wieloch. Gdańsk 1994, s. 14. 22 LITERATURA I PRZYRODA zimy czy wypoczynku w czasie wędrówki. Takie przykłady można podawać w nieskończoność. To właśnie ptaki poma- gają nam zrozumieć, że w swoim kraju żyjemy wprawdzie u siebie, ale nie jesteśmy tu sami i nie żyjemy tylko dla siebie"45. W sposób bodaj oczywisty dla każdego przyrodnika odnosi się tu Gromadzki do tych globalnych strategii, które głoszone są też coraz częściej i coraz powszechniej także w licznych pracach naukowych i popularnonaukowych, jakie mniej więcej od ćwierćwiecza poczęły coraz liczniej docierać do polskiego czytelnika. Zarazem jednak owe perswazyjnie zabarwione sugestie naprowadzają na istotny moment dobrze objaśniający pewien przynajmniej aspekt ontologiczny pojęcia „przyrody polskiej", odwołują się bowiem do znamiennych przejawów współżycia ludzi i ptaków w Polsce, do emocjonalnej potrzeby obecności w naszym życiu indywidualnym i zbiorowym skowronków, jaskółek, bocianów. W świadomości bowiem zbiorowej jawią się one jako ptaki specyficznie polskie i w tym sensie stały się ważnym składnikiem kultury polskiej. Stąd owe wędrujące daleko na zimę ptaki stanowią integralny ele- ment polskiego krajobrazu kulturowego i wyobrażenia o nich należą do ważnych czynników go identyfikujących, co widać choćby z przytoczonych wyżej słów Norwida. Postrzegany, by tak rzec, w perspektywie kulturowej bocian jawi się jako ważny czynnik obrazujący swojskość ładu świata, w którym żyje człowiek. Jest to swojskość ekosfery danej wspólnie ludziom i bocianom. Dość tu wspomnieć o kilku choćby przysłowiach pobliskich doty- czących tego pięknego ptaka: „Bocian na ogonie jaskółkę przynosi"; „Bociek jest wiosny wiest"; „Gdzie bocian na gnieździe siedzi, tam piorun nie uderzy"; „Gdzie bocian, tam pokój"; Ostoje ptaków w Polsce... s. 14. WSTĘP 23 „Kiedy bociek w gnieździe siedzi, to pociecha wam sąsie- dzi; a nad czyją, nad chałupą, z tym nie będzie latoś krucho"46. Spoza treści tych bocianich przysłów wyrasta nieraz wiedza o pewnych przejawach wiejskiego stylu życia. Jako zwiastun wiosny, ten, co jaskółkę na ogonie przynosi, przylatujący do kraju bociek zapowiada zarazem doraźną poprawę kondycji parobków zatrudnionych u gospodarza, odlatując obwieszcza jej okresowe pogorszenie. Mówi o tym następujące przysłowie: „Boćki przyleciały — podwieczorki przywróciły, boćki odleciały — podwieczorki zabrały"47. Kryje się za tymi słowami treść objaśniona przez wydawców Nowej księgi przysłów polskich : „Na wiosnę, kiedy przylatują bociany, w związku z rozpoczynającymi się robotami rolnymi, gospodarze na wsi zaczynali wydawać służbie podwieczorki; w jesieni, po ukończeniu robót polnych, podwieczorki już nie obowiązy- wały gospodarzy"48. Wywód podobny można by powtórzyć ilustrując go przysłowiami dotyczącymi innych ptaków; spośród wielu możliwych przykładów wybierzmy już tylko kilka najbar- dziej reprezentatywnych: „Kiedy się jaskółka zniża, deszcz się do nas zbliża"49; „Jak skowronek zaświergoli, myślą chłopi o roli"50; „Kto słowika zabija, zasmuci aniołów"51. Uważna obserwacja zjawisk zachodzących w awifaunie prowadziła czasem do przysłowiowego werbalizowania istotnych refleksji o znaczeniu szerszym. Jedno z przysłów 46 Nowa księga przysłów i wyrażeń przysłowiowych polskich. W opar- ciu o dzieło Samuela Adalberga opracował zespól redakcyjny pod kierunkiem Juliana Krzyżanowskiego, t. 1, Warszawa 1969, s. 120—121. 47 Tamże, s. 120. 48 Tamże. 49 Tamże, s. 834. 50 Tamże, t. 3, s. 211. 51 Tamże, t. 3, s. 234. LITERATURA I PRZYRODA dotyczących czapli, w wersji najwcześniejszej konotowane już w 1582 r., mówi: „I czapla czasem jastrzębia zwycięży", odwołując się zaś do tego przykładu Maciej Stryjkowski (1547—po 1582) w 1582 r. tłumaczył, że nie można lekceważyć „mdłych", to znaczy pozornie słabych, nie- przyjaciół, okazać się oni bowiem mogą groźni52. Zakres tego rodzaju konotacji akcentujących swojskość owych wędrownych ptaków jako wpisanych w rodzimy krajobraz można by oczywiście poszerzyć, i to znacznie, przynajmniej w dwóch kierunkach, obserwacją obejmując inne zjawiska przyrody. Płaszczyznę pierwszą wyznaczają tu czynniki natury etnologicznej i folklorystycznej, a zatem zespoły wyob- rażeń ludowych i związanych z nimi różnorakich kul- towych praktyk, zasięgiem swym obejmujących relacje człowiek—przyroda w życiu dawnej wsi polskiej. Wchodzi tu w zakres ogrom zagadnień, których w niniejszym ujęciu ogarnąć się na pewno nie da, można je zatem tylko w paru znamiennych przykładach zasygnalizować. Pierwszym momentem najsilniej może rzucającym się w oczy jest magiczna i lecznicza rola roślin w życiu i kulturze luduS3. Ten wątek został w badaniach etnologicznych i antropolo- gicznych bardzo bogato udokumentowany (w pewnych znamiennych przejawach zostanie on zilustrowany niżej). Moment drugi wyznacza tu rozległa sfera magicznych wyobrażeń i wierzeń o ontologii i funkcji różnych zjawisk przyrody, przede wszystkim może świata roślinnego i zwie- rzęcego, wraz z rozległym kompleksem wyobrażeń aitiolo- gicznych (najmocniej utrwalonych w polskiej bajce ludo- wej54), dotyczących genezy, okoliczności powstania i w ślad 52 Tamże, t. i, s. 351. 53 Zob. np. J. Talko-Hryncewicz: Zarysy lecznictwa ludowego na Rusi południowej. Kraków 1893; H. Biegeleisen: Lecznictwo ludu polskiego. Kraków 1929; P. Kowalski: Leksykon znaki iwiata. Omen, przesąd, znaczenie. Warszawa 1998. 54 Zob. J. Krzyżanowski; Polska bajka ludowa w układzie sys- tematycznym. T. 1—Z. Warszawa 1956. WSTĘP 20. za tym znaczeń pewnych czy to zjawisk, czy obiektów świata przyrody, czego ślady oczywiście licznie przenikały do literatury, romantycznej zwłaszcza. Dobrym tego świa- dectwem może być na przykład poemat Aleksandra Fredry Kamień nad Liskiem. Dążąc tu jedynie do wskazania najbardziej znamien- nych prawidłowości determinujących kulturowe aspekty pojmowania zjawisk przyrody, z braku miejsca ograniczmy się do jednego tylko przykładu takich ważnych wyobrażeń magicznych, jakim było przeświadczenie ludowe, iż jas- kółki nigdzie z Polski nie odlatują, lecz zimują pod lodem. Jego bezpośrednim wyrazem jest przysłowie: „Piejąc do kółka lata jaskółka, zrodziwszy dzieci w wodę poleci"55. Wyrażone tu przekonanie, że jaskółki zimę spędzają na dnie wód, co paradoksalne, wcale nie jest sprzeczne z cytowa- nymi wyżej wyobrażeniami o tym, że na wiosnę powracają one „na ogonie bociana". Wiadomo bowiem, że różnorakie przejawy wiedzy ludu o świecie nie układały się wedle kryteriów zracjonalizowanych. Powiada o tym celnie Lud- wik Stomma, dostrzegając „dualizm w spojrzeniu kultury ludowej na rzeczywistość" i wyjaśniając, że sprzeczności są w niej czymś oczywistym, jednemu bowiem aspektowi tego widzenia odpowiada „relacja o świecie", gdy drugiemu — „przeżywanie świata"56. W interesującym nas przypad- ku wiedza o bocianie i jaskółkach, iż przylatują z wiosną, doświadczona autopsyjnie, wyznacza relacje o świecie, gdy przekonanie, iż jaskółki zimują pod lodem, jest sposobem jego przeżywania. I tego sposobu przeżywania ani nie należy lekceważyć, ani tym bardziej stawiać niżej od porządku „relacji o świecie", choćby dlatego, że zazwyczaj był on silniej i wyraźniej nacechowany aksjologicznie (tak jest zresztą w wielu potocznych wyobrażeniach i dzisiaj, gdy porządek wyobrażeń mitycznych góruje nad relacją 55 Nowa księga przysłów..., t. 2, s. 834. 56 L. Stomma: Antropologia kultury wsi polskiej XIX wieku. Warszawa 1986, s. 192—193. 26 LITERATURA I PRZYRODA i rzetelniejszą wiedzą o rzeczywistości, co odnosi się także do zjawisk przyrody nawet w bliskim otoczeniu człowieka). Co znamienne, właśnie ten porządek przeżywania i wyob- rażanie sobie świata, nie zaś uporządkowanej wedle zrac- jonalizowanych kryteriów ludowej o nim wiedzy (wyrosłej najczęściej z doświadczenia), był fascynujący dla literatury romantycznej, gdy dostrzegła ona atrakcyjność motywu jaskółek spędzających zimę pod lodem. Wkracza on nie przypadkiem do literatury już nie na zasadzie autorskiej wiedzy o przyrodzie, ale na zasadzie artystycznej stylizacji danego zjawiska, realizowanej w imię jakiejś autorskiej celowości w sposobie pokazywania świata. Oto na przykład należący do mitycznego porządku owego świata Skierka w Balladynie Juliusza Słowackiego, wyjaśniając Choch- likowi, co zdobi wianek „wytryskającej" z wody „na słońca promyku" cudownej w swym pięknie Goplany, powiada, prostując błąd Chochlika, że zdobią go albo kwiaty, albo... sitowie: „O nie... to na włosach wróżki Uśpione leżą jaskółki. Tak powiązane za nóżki Kiedyś w jesienny poranek Upadły na dno rzeczułki: Rzeczułka rzuciła wianek, Wianek czarny jak heban Na złote włosy Goplany". Ten motyw jaskółki zimę spędzającej pod lodem arcyciekawie pojawił się także w ważnej funkcji symbo- licznej w wierszu Cypriana Norwida Marzenie w sło- wach: „Gdy po deszczu, po majowym. Wstęga tęczy cicho spłynie, Ja w wianeczku lilijowym Biegam sobie po dolinie. WSTĘP Biegam, latam, krążę w kółka, po dolinie, po jeziorze, I w głąb patrzę jak jaskółka, Gdy zimowe zwiedza łoże". Ta koncepcja „patrzenia w głąb", wnikania pod nie dającą się wzrokiem przełamać warstwę lodu ma wyrazistą symbolikę ujawniającą, że istotne znaczenia świata są zakryte dla poznania zewnętrznego, powierzchownego. Warto tu zaś zwrócić uwagę na jeden jeszcze ową sytuację znakomicie dookreślający z przyrodniczego punktu widze- nia i dobrze świadczący o zmyśle obserwacyjnym poety, moment „krążenia w kółka", dający się celnie zinter- pretować dopiero z przyrodniczego punktu widzenia. Oto owo krążenie w koło charakterystyczne jest w przyrodzie dla sytuacji związanych z dezorientacją w terenie: brak owej orientacji w przestrzeni wywołuje u organizmów żywych ruchy koliste, sprawiające, że dana istota wraca do punktu wyjścia. U Norwida przełamanie owego zagubienia symbolizuje znalezienie się — jak jaskółka pod lodem — w głębi wód, będących symbolem istoty tajemnic życia. I ten motyw także jest swoistym wykładnikiem uznania kulturowych wartości pewnych wyobrażeń o przyrodzie nie jako obiektywnego faktuS7, ale czynionych przyrodzie wmówień, pociągających za sobą ważne z ludzkiego, kul- turowego punktu widzenia, wartości. Ten zaś sposób wykorzystania pewnych znamiennych motywów folklorys- tycznych (liczbę przykładów można by tu powiększyć, poddając np. analizie z tej perspektywy ballady Adama Mickiewicza, ale na to już brak tu miejsca) zwraca uwagę na drugi istotny w tym wypadku układ odniesienia. Jest nim — oczywiście — literatura. Już u pseudo- klasycznego Kajetana Koźmiana w Ziemiaństwie polskim czytamy: 57 bo poeci romantyczni mieli osobliwą wiedzę o przyrodzie, o czym jeszcze będzie tu w różnych aspektach mowa. 28 LITERATURA I PRZYRODA „Gdy skowronek nad bruzdą rodzinną zanuci I bocian klekocący na gniazdo powróci, I żurawie w powietrzu przez krzyki radosne Głoszą w szacie zielonej wracającą wiosnę, Oto jest chwila pracy — niech ją rolnik chwyta; Kto pierwszy pola zwiedza, pierwszy wiosnę wita". Nie chodzi jednak w tej chwili o rozwijanie tego literackiego wątku, lecz jedynie o wskazanie, jaki ważny się za nim kryje aspekt kulturowy, a mianowicie, w jaki sposób awifauna staje się identyfikatorem jedynej w swoim rodzaju niepowtarzalnej polskiej swojskości przyrody i polskiego z nią współżycia. Doskonale ten moment objaśniają celne uwagi Józefa Bachórza na temat — szerzej ujętego — „zoo- graficznego" aspektu twórczości Adama Mickiewicza. Pi- sze Bachórz: „Swojszczyzna Mickiewiczowskiego repertuaru »zoo- graficznego« oglądana z lotu ptaka, czyli bez zbliżeń do określonych tekstów, to już na pierwszy rzut oka rezultat i wyraz zakorzenienia poety w najbliższej ojczyźnie geogra- ficznej i w szlacheckiej społeczności »domowej«. Dominują w jego »zwierzyńcu« te gatunki i odmiany, które zna szlachcic litewski tamtych czasów. Zna albo z autopsji, albo z uczestnictwa w kulturze, dziedziczonej z pokolenia na pokolenie. W Słowniku Adama Mickiewicza nie ma jakichś spektakularnych wykroczeń poza zwykłą wiedzę »wieśnia- ka« dworkowego, dozorującego gospodarstwa i chadzające- go na polowania, i poza wiadomościami, które tradycyjnie czerpano z kalendarzy drukujących ciekawostki zoologicz- ne, z opowieści biblijnych, z bajek zwierzęcych, z miejs- cowych podań ludowych, z podręczników szkolnych i—je- śli chodzi o stwory mitologiczne — ze szkolnej nauki łaciny i rudymentów rymotwórstwa sarmackiego, przepisywa- nego do domowych sylw". Odpowiada to zresztą szerzej pewnej regule, o której pisała Anna Martuszewska, akcentując, iż w literaturze zwierzęta „[...] przyczyniają się [...] do kreowania obrazu WSTĘP 2Q środowisk, w których żyje człowiek, współtworzą określo- ny typ tego środowiska [...]". Otóż istotnie, uogólniając uwagę Martuszewskiej i nie odnosząc jej tylko do problemu awifauny czy literackich „zwierzyńców", ale poszerzając ją zasadnie na całość różnorakich motywów przyrodniczych w literaturze, orzec można, iż jedną z jej najistotniejszych (prawda: nie jedyną, lecz jedną z wielu, tu nas jednak interesującą najbardziej) funkcji jest „kreowanie obrazu środowiska, w którym żyje człowiek", jak mówi cytowana autorka. Motywy przyrod- nicze, obejmujące arcyliczny szereg zjawisk z zakresu przyrody ożywionej i nieożywionej stanowią niejednokrot- nie w literaturze kulturowo zdeterminowany i określony identyfikator niepowtarzalnej lokalnej swojskości. Tak jest u Adama Mickiewicza w Panu Tadeuszu z grzybami. Już w wykazie treści księgi trzeciej poematu Umizgi dał Mic- kiewicz sygnał — zapowiedź, że scharakteryzuje tam zna- mienne dla Litwy ich gatunki. W tekście owej księgi mamy zaś do czynienia z kapitalnym poczuciem humoru poety, ujawniającym się w „serwisowych" porównaniach (grzyby jak kieliszki na stole); humor ten nacechowany został dyskretnie zabarwionym i trochę figlarnym erotyzmem. Nie dostrzegli tego dotąd badacze poematu, choć Władysław Dynak akcentował dość wyraźnie paraerotyczne funkcje pewnych epizodów myśliwskich w tym poemacie, w aluzji do charta bez ogona. Tu zawarły się one w konstatacji, iż młodzieńcy w lesie poszukują grzyba będącego „godłem panieństwa", gdy panny biegają za fallicznie „wysmuk- łym" borowikiem, będącym „grzybów pułkownikiem". Nie to jest jednak dla nas najważniejsze. Porzucając dygresje zwrócić tu warto uwagę na dwa momenty. Pierw- szym jest stopień zadomowienia tak owych grzybów, jak i grzybobrania w litewskiej kulturze obyczajowej: świat tych grzybów staje się, trochę żartobliwie, jednym z przy- rodniczych wyróżników litewskiej regionalności. To praw- da, że inne wyznaczniki, puszcze (opis matecznika), drze- wa, globalna wizja krajobrazu określają ją nieporównanie 3p_ LITERATURA I PRZYRODA WSTĘP głębiej i wnikliwiej, ale owa, mówiąc żartobliwie, mikosfera jest arcyważnym czynnikiem dookreślającym miejsce akcji Pana Tadeusza: „Grzybów było w bród: chłopcy biorą krasnolice. Tyle w pieśniach litewskich sławione lisice. Co są godłem panieństwa, bo czerw ich nie zjada, I dziwna: żaden owad na nich nie usiada. Panienki za wysmukłym gonią borowikiem, Którego pieśń nazywa grzybów pułkownikiem. Wszyscy dybią na rydza; ten wzrostem skromniejszy I mniej sławny w piosenkach, za to najsmaczniejszy, Czy świeży, czy solony, czy jesiennej pory, Czy zimą. Ale Wojski zbierał muchomory. Inne pospólstwo grzybów pogardzone w braku Dla szkodliwości albo niedobrego smaku, Lecz nie są bez użytku: one zwierza pasą I gniazdem są owadów, i gajów okrasą. Na zielonym obrusie łąk jako szeregi Naczyń stołowych sterczą: tu z krągłemi brzegi Surojadki srebrzyste, żółte i czerwone, Niby czareczki rożnem winem napełnione: K o ź 1 a k, jak przewrócone kubka dno wypukłe; Lejki, jako szampańskie kieliszki wysmukłe; Bielaki krągłe, białe szerokie i płaskie, Jakby mlekiem nalane filiżanki saskie, I kulista, czerniawym pyłkiem napełniona Purchawka, jak pieprzniczka — zaś innych imiona Znane tylko w zajęczym lub wilczym języku, Od ludzi nie ochrzczone; a jest ich bez liku. Ni wilczych, ni zajęczych nikt dotknąć nie raczy, A kto schyla się ku nim, gdy błąd swój obaczy, Zagniewany, grzyb złamie albo nogą kopnie; Tak szpecąc trawę, czyni bardzo nieroztropnie". Szczególnie istotne, dodatkowe znaczenie ma tu pewien moment ekologicznej, jak dzisiaj rzecz nazwiemy, świado- mości poety, gdy orzeka on, że ci, którzy niepotrzebne grzyby łamią albo kopią, czynią „bardzo nieroztropnie". Odzywa się tu konstatowane przez Bachórza współbrzmie- nie myśli Mickiewicza z dzisiejszymi rzecznikami ochrony przyrody i nowoczesnym pojmowaniem roli grzybów w środowisku przyrodniczym i stąd wynikającej celowości ich chronienia. Otóż takimi identyfikatorami tych małych ojczyzn poetów, nie tylko zresztą romantycznych, bardzo często bywały liczne inne zjawiska przyrody ożywionej i nieoży- wionej. W roli tej występowały zwierzęta i rośliny, drzewa, lasy i puszcze, skały i góry, jeziora i rzeki. Literatura, romantyczna zwłaszcza, ale przecież nie tylko ona, dostar- cza na to tysięcznych przykładów i nimi zajmować się tu nie będziemy. Chodzi bowiem tylko o wskazanie, iż liczne zjawiska przyrodnicze wielokrotnie w przeszłości odgry- wały istotną rolę takich właśnie identyfikatorów najpierw „małych ojczyzn" pisarzy i poetów (nie tylko romantycz- nych, acz oni te koncepcje najwyraźniej może rozwinęli). Z tego rodzaju założeń wyrosła wspomniana wyżej koncep- cja „przyrody polskiej". Będąc w sensie ontologicznym metaforą, pełni ono jednak dobrze swoją aksjologiczną i semantyczną funkcję, odwołuje się bowiem do emocjonal- nego i kulturowego związku z danymi zjawiskami przyrody jako identyfikatorami narodowej swojskości. Bardzo na to znamiennie wskazuje znany powszechnie ze szkolnej lek- tury przykład z Juliusza Słowackiego, który na Morzu Śródziemnym oglądając bociany lecące „długim szere- giem", przypominał sobie Polskę. Nie ulega przy tym wątpliwości, iż do roli owego znamiennego identyfikatora „polskości" przyrodę, jej zjawiska, podniosła właśnie kul- tura romantyczna. Znajduje to najwyraźniejsze odbicie w geograficznych pismach Wincentego Pola, który sieć hydrograficzną Polski w jej historycznych, przedrozbioro- wych granicach, od Odry (nazwał ją „rzeką graniczną"), po Dniestr, nie mówiąc o innych różnych specyficznych wyznacznikach, uczynił generalnym i zasadnym wyznacz- 2Ł. LITERATURA I PRZYRODA nikiem terytorium polskiego bytowania. Poi, co dla owej sprawy ma bardzo istotne znaczenie, wyraźnie uznawał za konieczność „odgraniczenie historycznego obszaru Polski pod względem pojęć natury". Odnosząc „odrębność histo- rycznego obszaru Polski" do kategorii „indywidualności", zapatrując się na „naturę ojczystego kraju", uznając, że nasze dzieje narodowe „posuwały się" za biegiem Odry i Wisły, uznając związek „życia ludu z naturą" za podstawę organizacji życia zbiorowego, stanął na stanowisku że „[...] wody lądowe, kiedy nie mają dopływów, nie łączą z sobą ziem i narodów, lecz stanowią między nimi przyrodzone granice, rozdzielając je". „Geograficzne położenie" Poi uznawał za „przyrodzony zadatek dla dziejów", stojąc na stanowisku, „że historyczny obszar Polski ma własną swoją ideę, która jest wyryta na ziemi polskiej odrębnie". W myśl tych kryteriów Odra stała się dla niego ,,[...] prawdziwym granicznikiem polskiej doliny od zachodniej strony", wschodnią zaś jej granicę stanowiły Dniestr i Dźwina. Uznając „polność" za wyróżnik między nimi, Bałtykiem od północy i Karpatami od południa, stwierdził Poi, że „[...] ochrzcił naród tę ziemię podług przyrodzonych jej własno- ści", uznając, że „[...] od równych pól albo właściwie od polan nazwano może naród". Koncepcja zatem Pola, iż historyczny obszar Polski zdeterminowany został przez czynniki natury przyrod- niczej — w tym wypadku przede wszystkim geograficznej (acz nie należy w tym wypadku zapominać także o jego pewnych zasługach w zakresie geografii roślin) — była ważnym naukowym usankcjonowaniem wcześniejszej, tę samą ideę realizującej koncepcji literackiej, opartej na kryteriach etnologicznych, uznających państwową jedność mieszkańców dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Na tej samej podstawie budowana była koncepcja szczegól- nych narodowych wartości przyrody polskiej. Stworzyła ją kultura romantyczna w imię zrozumiałych strategii za- chowania istotnych wartości narodowych w okresie zabo- rów. To ona przecież utrwaliła wyobrażenie o pewnych WSTĘP zjawiskach przyrody jako pomnikach wspaniałej narodowej przeszłości i niezniszczalnych świadkach historii. Warto jednak przy tym pamiętać, że najważniejszym bodaj inicjatorem owej idei był preromantycznie i zarazem bardzo racjonalistycznie w spojrzeniu na przyrodę na- stawiony wybitny geolog Stanisław Staszic (1755—1826). To bowiem on jako pierwszy spojrzał na Tatry jako świetny pomnik polskich dziejów. To on przecież, dumny z tego, że — wedle własnego mniemania — pierwszy stanął na szczycie tatrzańskiej Łomnicy — napisał te pamiętne 0 Tatrach słowa, które potem stały się wielkim i ważnym toposem literatury polskiej o owych górach, echem od- zywających się w poezji Seweryna Goszczyńskiego, wier- nego jego ucznia i głosiciela jego kultu, Wincentego Pola 1 inicjującego Młodą Polskę Franciszka Nowickiego: „Wy, ogromne grobowiska przeszłych wieków! Wy, najtrwalsze pomniki dla wieków przyszłych, w niedostępną wyniesione wysokość, w obłokach utykające wasze szczyty, wy zachowacie niezgubne imię Polaków. Żadnym gwałtem ludzkim nie dosięgnione, wy zachowacie ten znak i podacie to wiekom następnym świadectwo, że pierwszy, co na tych waszych wystrychłych stanął rypach, był Polakiem". Operując koncepcją „przyrody polskiej" jako istotnego znaku narodowej tożsamości, romantyczne pokolenie kro- czyło zatem tropem wyznaczonym przez Staszica. Siła utrwalenia się owego stereotypu wyobrażeniowego była wielka. Miarę tego dał wybitny krytyk, Stanisław Brzozow- ski (1878—1991), pisząc w Legendzie Młodej Polski: „[...] ziemia rodzinna staje się jakby pierwszą i najgłęb- szą naszą mową, której uczymy się rozumieć, żyjąc na niej w ciągu wieków. Nie darmo mówi [...] Mieczysław Lima- nowski o strukturze geograficznej ziem polskich, jako momencie narodowego poznania. Gleba nasza, pejzaż, rośliny, lasy, zwierzęta, wszystko to wrasta w nasze życia, ma w sobie pewne jego potencje"S8. 58 S. Brzozowski: Legenda Młodej Polski. Lwów 1910, s. 587. 3 Literatura i przyroda LITERATURA I PRZYRODA Będąc zbiorem w przeważającej większości literackich, obok nich jednak także nieliterackich, naukowych i użyt- kowych utworów i tekstów o dość szeroko pojmowanej tematyce przyrodniczej, antologia niniejsza ten moment narodowego interpretowania przyrody eksponuje w sposób szczególny. Zgromadzone tu teksty służyć mają zatem ukazaniu nie tylko znaczeń i wartości, jakie w dziejach kultury i literatury polskiej przypisywano różnorakim zjawiskom przyrody, ale także uprzytomnić, jakie znacze- nie ma ich ochrona. Stąd w pierwszej jej części zgromadzo- no utwory zaświadczające o dziejowych przemianach ludz- kich postaw wobec przyrody, zmianach w sposobie jej widzenia i artystycznego kreowania jej obrazów. Część druga antologii zawiera teksty obrazujące sposoby po- strzegania przyrody jako pewnego rodzaju tekstu kultury, w związku z czym znalazły się tu także utwory, w których motywy przyrody odgrywają rolę ważnych symboli. Dwie końcowe części antologii gromadzą utwory związane z pol- skim, narodowym pojmowaniem przyrody i dziejami wzra- stania ekologicznej świadomości, zmierzającej do tworze- nia nowoczesnych reguł ochrony przyrody. Zaprezentowane tu utwory i ich fragmenty oraz przyto- czenia tekstów nieliterackich w dużej części pochodzą spoza klasycznego szkolnego kanonu lekturowego, acz nieraz się z nim wiążą. Lektura bowiem tej antologii nie ma być ani klasyczną „powtórką z polskiego", ani literacką czy kulturowo zdeterminowaną ingerencją w kształt szkolnej i pozaszkolnej edukacji przyrodniczej. Zamierzeniem pi- szącego te słowa było zgromadzenie obok siebie takich utworów i tekstów, które w różnych sytuacjach, tak na lekcjach języka polskiego, jak może historii i przedmiotów przyrodniczych, w działalności kółek zainteresowań i in- nych sytuacjach pozaszkolnych mogą się okazać przydatne w tworzeniu nowej, rozumnej wobec świata, który nas otacza i w którym żyjemy, postawy. Postawy wobec przyrody Jednym z najczulszych instrumentów dokumentują- cych dziejowe przemiany postaw ludzkich wobec przyrody jest literatura. Ewolucja motywów przyrody w literaturze realizuje się w trzech łatwych do uchwycenia poziomach. Pierwszy z nich wyznacza sam fakt pojawiania się w twór- czości literackiej owych motywów, przy czym proces ten znamiennie przebiega od opisu zjawisk bliskich człowieko- wi do stopniowego obejmowania literackim zainteresowa- niem dla egzotyku i dzikiej przyrody pierwotnej. Poziom drugi wyznacza tu stopniowe narastanie dążności do artys- tycznie najudatniejszego ukazywania owych zjawisk i eks- ponowania ich piękna. Poziom trzeci wiąże się z funkcją nadawaną motywom przyrody w dziele literackim. Owe motywy pojawiać się bowiem mogą w roli ozdobników (np. w porównaniach i metaforach), mogą stanowić tło dla zdarzeń ukazanych w utworze, bywa jednak i tak, że przyroda staje się samoistnym bohaterem utworu litera- ckiego. Odkrycie piękna w krajobrazie i dostrzeżenie piękna przyrody było wytworem renesansu. Kultura średniowie- cza jeszcze nie umiała się cieszyć urodą krajobrazów i zjawisk przyrody, nie umiała ich w gruncie rzeczy nawet spostrzegać. O ile jeszcze w malarstwie religijnym, po przeminięciu ery dominacji złotego tła, w twórczości mistrzów pędzla takich, jak wielki inspirator Odrodzenia LITERATURA I PRZYRODA POSTAWY WOBEC PRZYRODY Giotto, pojawiały się w roli owego tła szerokie, sztuczne jednak i konwencjonalnie ujęte, krajobrazy ze wzgórkami, zamkami, lasami, o tyle w całej literaturze średniowiecznej nie odnajdziemy jednego nawet pełniejszego opisu przyro- dy. Ma to oczywiście związek z charakterystyczną dla owej literatury poetyką przestrzeni, niemal jednakowo bezbarw- nie funkcjonującą bodaj we wszystkich jej gatunkach z kronikami włącznie. Literatura ta oczywiście zna i rozu- mie konieczność budowania w ramach utworów pewnych koniecznych relacji przestrzennych, sprowadza je jednak zwykle do układów najprostszych typu: tu — tam, blisko — daleko, przy czym znamienne jest i to, że żadnych się w niej obiektów przestrzennych bliżej przez opis nie identyfikuje. Dobrze to ilustruje Satyra na leniwych chło- pów, w której stosunki przestrzenne ograniczają się do stwierdzenia, iż uciekając od pracy leniwy chłop „szedł do chrosta, za krzem leży, nierychło zasię wybieży". Ponieważ jednak chodzi tu o prawidłowość charakterystyczną nie tylko dla literatury polskiej, lecz ogólnoeuropejską, przeto podobne przykłady odnaleźć możemy w dobrze nam znanej Pieśni o Rolandzie. Jest w tym coś paradoksalnego, w gruncie bowiem rzeczy nigdy już potem w dziejach nowożytnych ludzie nie żyli tak blisko przyrody, jak w średniowieczu. Inna rzecz, że ta bliskość bywała dla ludzi nieprzypadkowym źródłem głębokich stanów lękowych: człowiekowi średniowiecza przyroda nie tylko stwarzała warunki do życia, była jedno- cześnie jednym z najsilniejszych dla niego — w różnych przejawach — zagrożeń, z którymi częstokroć nie umiał sobie radzić. Dlatego rzec można, iż postawą średniowiecza wobec przyrody był — nigdy jawnie, expressis verbis nie wyrażony — lękowy do niej stosunek. Sporo najróżniej- szych zabobonów i przesądów dotyczących zjawisk przyro- dy ma swe źródło właśnie w średniowieczu. Stan ten generalnie zmienił się w okresie Odrodzenia. Pojawiło się wówczas w skali szerszej odczucie piękna owej przyrody, oparte jednak najpierw przede wszystkim na kryteriach natury pragmatycznej, utylitarnej, z czego prze- jawami spotykamy się najwyraźniej może u Mikołaja Reja, choć i on czasem umiał „bezinteresownie" postrzegać piękno pewnych zjawisk. Dopiero później, przede wszyst- kim za sprawą Jana Kochanowskiego, literatura polska widzieć poczyna estetyczne walory pewnych krajobrazów i zjawisk przyrody. Stąd też wynika i w interesującym nas zakresie wielka, dziejowa rola Jana Kochanowskiego. Od niego bowiem rozpoczyna się w literaturze polskiej rozwój artystycznie kształtowanych motywów przyrody. W początkowym jednak stadium owego zjawiska zary- sowały się nadto dwie jeszcze ważne i charakterystyczne prawidłowości. Pierwszą z nich jest niemal całkowita w tej twórczości nieobecność motywów przyrody pierwotnej, dzikiej. Znamienny od tego wyjątek stanowią właściwie tylko obrazy morza, a ściślej burzy morskiej w poezji Kochanowskiego, najpiękniejsze i najciekawsze, dające obraz wielkiej wrażliwości poety, w jego Pamiątce Tęczyń- skiemu. Najczęstszym natomiast przedmiotem opisu były tu zjawiska, z którymi renesansowi poeci byli silnie zżyci, do których byli przyzwyczajeni i na które spoglądać mogli z pragmatycznego punktu widzenia. Ziemiański kult życia na wsi zrodził w dojrzałej literaturze renesansowej sielankę, przynoszącą pochwałę tyleż owego życia, ile przjrrody oswojonej i uładzonej. Natomiast zjawiska egzotyczne, przyroda dzika, pierwotna nie budziły zainteresowania ówczesnych pisarzy, fascynowało ich bowiem bardziej to, co bezpośrednio mieściło się w kręgu ich życia. Zmieniając dość znacznie poetykę, a więc formę eks- presji literackiej, zwłaszcza zaś poetyckiej, barokowi pisa- rze niewiele zmienili w zakresie obserwacji i interpretacji zjawisk przyrody. Ziemiański tryb życia determinuje u nich sposób widzenia krajobrazu, wartościowanego naj- chętniej wedle kryterium swojskości i użyteczności, coraz częściej postrzeganej w konwencjonalnej perspektywie sielankowej. W sielankopisarskiej zaś twórczości stopnio- wo coraz częściej i coraz wyraźniej poczęto ukazywać LITERATURA I PRZYRODA pewne typowe elementy krajobrazu polskiej wsi, z tym jednak, że jego elementy pierwotne owa literatura — nadal — niemal całkowicie pomija. Ani głębie puszcz, ani wielkie góry nie doczekały się w tym czasie poważniejszego litera- ckiego opisu, niechęć zaś wobec przyrody dzikiej i pierwo- tnej odziedziczył po baroku jeszcze klasycyzm z sentymen- talizmem. Dopiero oświeceniowy racjonalizm, acz z niejaką niechęcią — na przykład pod piórem Stanisława Staszica — poczynił nad tego rodzaju zajwiskami głębsze refleksje, by wespół z sentymentalizmem, wprowadzającym coraz silniej elementy emocjonalnego, uczuciowo nacechowa- nego widzenia przyrody, otworzyć perspektywę dla roman- tycznego odkrycia i kultu przyrody przede wszystkim pierwotnej. Dopiero więc romantyzm stworzył podstawy pod no- woczesne widzenie zjawisk przyrody, tworząc wielość systemów jej interpretacji. Egzegetyczne traktowanie przy- rody, wysnute zresztą z wcześniejszych lekcji „czytania" w księdze sentymentalnych ogrodów angielskich, prowa- dziło do wielorakości interpretacji jej zjawisk. Stają się one obrazem Boga i jego kreacyjnej mocy, symbolem polskości, tłem dla wzruszeń i przeżyć literackich bohaterów, samo- istnym wreszcie przedmiotem opisu literackiego. Siła, z jaką utrwaliły się te romantyczne stereotypy, doprowa- dziła do tego, że dość intensywnie z nimi walczyła literatura pozytywistyczna, pragnąca w fenomenach przyrody wi- dzieć przede wszystkim przyrodę (Adam Asnyk), acz nie umiejąca się uwolnić od narodowych jej interpretacji. Co ciekawe, niewiele później znamienny dla młodopolskiej literatury i kultury kult Tatr jako symbolu pierwotnej potęgi natury poszedł w parze z pewnym zawężeniem kręgu literackiej obserwacji innych zjawisk przyrody. Rzec moż- na, iż najpopularniejszym przyrodniczym literackim boha- terem Młodej Polski były—obok oczywiście Tatr—kwia- ty. Urbanizacja życia, i związany z tym fakt, iż literatura na przyrodę poglądać poczęła niemal wyłącznie z perspektywy miejskiej, miały swe istotne konsekwencje. Od tego bo- POSTAWY WOBEC PRZYRODY AL wiem czasu pisarze coraz rzadziej — wyłączywszy piszą- cych taterników, alpinistów, naukowców i zaciekłych eks- ploratorów — docierają do „jądra gęstwiny" przyrody w stanie pierwotnym. Główną formą kontaktu człowieka miasta z przyrodą stały się zatem wyjazdy wakacyjne na wieś (zob. w antologii S. Wyspiańskiego Wierszyk waka- cyjny), stąd zaś domeną poezji tego okresu były kwiaty w ogrodzie i wazonie, las, szeroka panorama krajobrazowa, rośliny polne i przydrożne. To one symbolizować poczęły od tego czasu świat przyrody, bowiem tylko już z nimi, nie zaś z przyrodą pierwotną „zwyczajny" człowiek XX wieku ma autentyczny kontakt. Nie oznacza to oczywiście, by dwudziestowieczna lite- racka refleksja nad przyrodą stawała się płytsza. Paradok- salnie jednak zakres objętych nią zjawisk stał się swoiście coraz to w miarę upływu lat mniejszy. W parze z tym jednak idzie — najsilniej w naszym stuleciu — narastanie znacze- nia wątku ekologicznego w literaturze, związanego z prze- świadczeniem o celowości i konieczności ochrony tak naturalnego środowiska człowieka, jak przyrody. Zilust- rowany on został w odrębnym dziale naszej antologii. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Marcin Bielski ok. 1495—1575 Sen majowy pod gajem zielonym jednego pustelnika Uda mi się rozmyślać o niniejszym wieku: Jako są rzeczy przeciwne człowieku, Jaką w ludziach odmienność te czasy sczyniły, Zwierciadło Boskiej prawdy na ziemi zaćmiły. [•••] Te rzeczy rozmyślając, po dąbrowiem chodził W ten czas, gdy pod Bliźnicty swój wóz Tytan woził1; Wonią mi wdzięczną z kwiecia ziemia podawała, Osobne potwierdzenia głowa moja miała. Ptacy też rozmaite głosy wymyślali; Chwalebne sprawy pańskie głośno wysławiali Kosowie i grzywacy, kukały gżegżółki. A brzęczący na kwieciu zbierały miód pszczółki. W temże miejscu ze zdrojów cieką żywa woda, Tegoż mi się trafiła dnia czysta pogoda: Słuchając rozkosznego śpiewania słowika, Słodki mię sen umorzył nagle pustelnika. Tekst według: M. Bielski: Satyry. Wydał Władysław Wi- słocki, Kraków 1889. Pierwodruk: Kraków 1566/67. Mowa o zodiakalnym znaku Bliźniąt (21 maja—21 czerwca). LITERATURA I PRZYRODA Sen majowy pod gajem jednego pustelnika Marcina Biel- skiego powstał około roku 1566, pierwodruku doczekał się na przełomie lat 1566/1567. W dziejach tematyki przyrodniczej w literaturze polskiej Stanisław Dobrzycki przyznał mu pierw- szeństwo nie na zasadzie chronologii dzieł, ale chronologii autorów, orzekając, iż Bielski poetą wprawdzie „jeszcze" nie był, ale miał jakieś „przeczucia poezji, jakieś sny o pięknie" i podlegał pewnemu estetycznemu oddziaływaniu przyrody3. Na czym polega wizja owego piękna przyrody w ujęciu Bielskiego? Mikołaj Rej 1505—1569 Żywot człowieka poczciwego (fragment) Ale iż rożne są czasy w roku, też są i rożne przypadki i w gospodarstwie, i w każdej sprawie człowieka poćciwego, gdyż rok jest na czworo rozdzielon: naprzód wiosna, więc lato, potym jesień, więc zima. A w każdym z tych czasów i potrzebnego a rożnego gospodarstwa, i rozkosznych czasów i krotofil swych w swoim ono pomiernym a w spo- kojnym żywocie poćciwy człowiek może snadnie użyć. Bo gdy przypadnie wiosna, azaż owo nie rozkosz z żonką, z czeladką po sadkoch, po ogródkoch sobie chodzić, szczepków naszczepić, drobne drzewka rozsadzić, niepo- 2 Zob. S. Dobrzycki: Przyroda vi literaturze polskiej w epoce Odrodzenia. W: Z historii literatury polskiej. Wybór i opracowanie Jacek Kolbuszewski, Warszawa 1986, s. 137—138. POSTAWY WOBEC PRZYRODY trzebne gałązki obcinać, mszyce pozbierać, krzaczki ochę- dożyć, okopać, trzaskowiskiem3 osypać? Bo tego trzeba, aby około młodego drzewka chwast nie rósł: bo coby miało drzewko róść, to mu onę wilgotność chwast wyciągnie. [-] Więc też sobie pójdziesz potym do ogródeczków, do wirydarzyków4 grządki nadobnie każesz pokopać; nie czyń- że ich owak kołpakiems nazbyt wysoko, bo i woda snadnie z nich spłynie, i w głębokiej bruździe nic nigdy nie będzie. To sobie z oną rozkoszą nasiejesz ziółek potrzebnych, rzodkiewek, sałatek, rzeżuszek, nasadzisz maluneczków6, ogóreczków. I majoranik, i szałwijka, i inne ziółka, wszyst- ko to nie wadzi. Więc włoskich grochów, więc wysokich koprów, więc i innych wiele rzeczy, co się to wszystko przygodzi. Bo to zasię kiedy wzejdzie, tedy to i panienki albo ty ine domowe dzieweczki mogą wypleć i ochędożyć. Więc nie wadzi brzoskwiniową, morellową, marunkową7 kosteczkę8 wsadzić albo też włoski orzeszek, bo to wszystko prędko uroście, a przedsię i pożytek uczynić może. [...] Nuż gdy przyjdzie ono gorące lato, azaż nie rozkosz, gdy ono wszystko, coś na wiosnę robił, kopał, nadobnieć doźrzeje a poroście? Tekst według: M. Rej: Żywot człowieka poczciwego. Opraco- wał Julian Krzyżanowski, Wrocław 1956, s. 356—357. Pierwo- druk jako główna cześć dzieła Reja Zwierciadło albo Kształt, w którym każdy stan snadnie się może swym sprawom jako we zwierciadle przypatrzyć. Kraków 1568. 3 trzaskowisko — wióry drzewne i trzaski uniemożliwiające wyrastanie chwastów. 4 wirydarzyk — ogród klasztorny, tu w znaczeniu: „dekoracyjna część ogrodu". 5 kołpakiem — na kształt kołpaka, czapki, a zatem zbyt wysoko. 6 maluneczki — melony. 7 marunkową — śliwkowa. 8 kosteczka — tu: pestka. LITERATURA I PRZYRODA Wizerunek (fragmenty) [Niezwykłe piękno świata] Patrzeż na tę stodołę9, na jej dziwne sprawy, Jakoć ją uchędożył10, tak jako Pan prawy. Gdy uźrzysz piękne góry, ano się zielenią, Dziwne kształty i farby rozno w sobie mienią. Poźrzysz zasię na pola, a na łąki śliczne, Ano na nich kwiateczki błyszczą się rozliczne. Jako drogie kamyczki, rożne farby mając, Prawie na wszem nadobnie świat uweselając Gdy poźrzysz na niebieskie ony straszne dziwy. Których nigdy nie dosięgł żaden rozum żywy, Słońce, gwiazdy i miesiąc z złotemi farbami, Jako dziwnymi kstałty błyszczą się nad nami. Zwierzęta rozmaite, których ziemia pełna, Jako w nich dziwne kstałty a rozliczna wełna11. Ptaszkowie na powietrzu jako się wieszają, A jaką dziwną piękność na swym pierzu mają. Rzeki bystre i morza i tam co w nich pływa, I jako w nich bez wiatru duszy bywa żywa12, I jakie rozmaite dziwy w nich bywają, Nie mogą wypowiedzieć, co po nich pływają13 9 stodoła — stodołę świata tego, budowę świata. 10 uchędożyć — ułożyć, uporządkować (oczywiście — Bóg). 11 wełna — tu: sierść. 12 To znaczy: żyją, choć nie oddychają powietrzem. 13 To znaczy: nie są w stanie wyrazić tego nawet ci, którzy pływają po morzach. POSTAWY WOBEC PRZYRODY [Wrony i jastrząb] Acz się więc jako wrony czasem w kupę zlecą, Kraczą, wrzeszczą, a drudzy jako sroki rzekcą14, A jako jastrząb którą za ogon połapi, To wnet pilnie każda się do swego krza15 kwapi. Więc się pod skrzydło dłubie, a w nos drapie nogą, A ono przedsię dawią16 nędznicę ubogą. Tekst według: M. Rej: Wizerunek własny żywota człowieka poczciwego. Wydanie S. Ptaszyckiego, Petersburg 1881—1888; pierwodruk Kraków 1558; układ fragmentów (X, w. 655—663; II, w. 57—68;w. 595—600) i ich podtytuły pochodzą od wydawcy antologii. Ideałem szlacheckiego życia wedle Reja był ziemiański żywot na wsi, co dobrze widać w jego Żywocie człowieka poczciwego (1568). Jaki to miało wpływ na dobór i sposób widzenia motywów przyrody w tym dziele? W Wizerunku natomiast okazał Rej najwięcej zaintereso- wania koncepcji całości świata, zdradzając zarazem pewien zmysł obserwacyjny w stosunku do zjawisk przyrody pojawia- jących się w jego bezpośrednim otoczeniu, ujmowanych w zwięzłych, krótkich literackich obrazkach. Co można powie- dzieć o ich artyzmie? 14 rzekcą — skrzeczą, | 15 kier z — krzak; do krza — do krzaka (aby się schować). 16 d a w i ć — dusić, zabijać. LITERATURA I PRZYRODA Jan Kochanowski 1530—1584 Na lipę Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie! Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie. Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie. Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają, Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają. Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły. A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie, Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie. Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie Jako szczep najpłodniejszy w hesperyjskim sadzie. Tekst według: J. Kochanowski: Dzieła polskie. Opracował Julian Krzyżanowski. Warszawa 1976. T. I., s. 156. Pierwodruk: Kraków 1584. Fraszka Na lipę, jeden z najsłynniejszych polskich wierszy, w dziejach tematyki przyrodniczej w literaturze polskiej zajmuje miejsce niezwykle ważne. Wynika to w sporej mierze z koncepcji podmiotu lirycznego, jak również z zaprezentowa- nego w owej fraszce systemu wartości. Warto się nad oboma tymi kwestiami zastanowić. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Pieśni Księgi pierwsze Pieśń II Serce roście patrząc na te czasy! Mało przed tym gołe były lasy, Śnieg na ziemi wysszej łokcia leżał, A po rzekach wóz najcięższy zbieżał. Teraz drzewa liście na się wzięły, Polne łąki pięknie zakwitnęły, Lody zeszły, a po czystej wodzie Idą statki i ciosane łodzie. Teraz prawie świat się wszystek śmieje, Zboża wstały, wiatr zachodny wieje; Ptacy sobie gniazda omyślają, A przede dniem śpiewać poczynają. Ale to grunt wesela prawego, Kiedy człowiek sumnienia całego Ani czuje w sercu żadnej wady, Przeczby się miał wstydać swojej rady. Temu wina nie trzeba przylewać Ani grać na lutni, ani śpiewać; Będzie wesół, byś chciał i o wodzie, Bo się czuje prawie na swobodzie. Ale kogo gryzie mól zakryty, Nie idzie mu w smak obiad obfity; Żadna go pieśń, żaden głos nie ruszy. Wszystko idzie na wiatr mimo uszy. 4 Literatura i przyroda 3° LITERATURA I PRZYRODA POSTAWY WOBEC PRZYRODY Dobra myśli, której nie przywabi, Choć kto ściany drogo ujedwabi, Nie gardź moim chłodnikiem chruścianym17, A bądź ze mną, z trzeźwym i z pijanym. Tekst według: J. Kochanowski: Dzieła polskie. Opracował J. Krzyżanowski. Warszawa 1976, t. I, s. 221. Pierwodruk: J. Kochanowski: Pieśni. Kraków 1586. Charakteryzując poetyckie obrazy przyrody w twórczości Jana Kochanowskiego, zauważył Stanisław Dobrzycki, iż poeta „[...] obejmuje nimi najczęściej duże obszary: nie zatrzymuje się na drobiazgach, nie wykrawa cząstki małej z tego widoku, który ma przed sobą, ale stara się go dać możliwie w całości. Horyzont jego widoków jest bardzo rozległy. I tu znowu mamy cechę epoki"18. Tu — (zob. pierwsze trzy strofy) przyroda ukazana została w bogactwie swej witalności, w ruchu. Warto zauważyć silną osobistą reakcję poety na owo piękno przyrody („Serce roście..."). Jakie ono zajmuje miejsce w systemie wartości Kochanow- skiego? 17 chłodnik chruściany — ogrodowa altanka zrobiona z chrus- tu. 18 S.Dobrzycki: Przyroda w literaturze polskiej w epoce Odrodze- nia. W: Z historii literatury polskiej. Wybór i opracowanie Jacek Kol- buszewski. Warszawa 1986, s. 167. Szymon Szymonowie 1558—1629 Dafnis (fragmenty ) Kozy, ucieszne kozy! ma trzodo jedyna! Tu kępy, tu zarosła poziomo leszczyna, Tu gryźcie liść zielony, gryźcie chruścik młody; Ja tymczasem przy strugu tej ciekącej wody, Przylegnę i frasunku lubo snem swobodnym, Lubo będę zabywał19 śpiewaniem łagodnym. Ponieważ mnie tak moja Filis wyprawiła, Że mnie na wieki wolnych myśli pozbawiła. Cóż czynić, jakie szczęście o człeka się kusi, Tak sercu bywa błogo i tym się paść musi. Okrutna Fili! tobie ani zdrowie moje, Ani starganych myśli ciężkie niepokoje, Ani serce związane, ani zbytnie chęci, Ani słowo oddane zostawa w pamięci, Chociaż tobie i sady moje zaradzały20, Chociaż koszary mleka21 i słodkie nabiały, I co piękniejsze jagnię i koźlęta małe, I za tobą szły barci i pasieki całe — A nade wszystko ja sam, i pieśniami memi Rozsławiłaś się między pasterzmi wszystkiemi. [•••] Ja tylko nędznik w sercu mam ustawną trwogę, Ani strapionych myśli uspokoić mogę. Lwica za wilkiem pędzi, za kozą wilczyca, Koza za wrzosem, a mnie do ciebie tęsknica22: 19 zabywał — zapominał. 20 zaradzały — tuw znaczeniu: służyły. 21 koszary mleka — skrót myślowy oznaczający zasobność gos- podarstwa narratora w mleko; koszar — zagroda dla bydła. LITERATURA I PRZYRODA Każdego swoja lubość, swoja żądza pędzi, Każdego swój mól gryzie, swoja nędza swędzi. Ułapiłem sarneczek parę: jeszcze mają Srokacinki na grzbiecie23, co dzień wysysają Dwie dojne kozie, a te chowam samej tobie; Dawno Tystelis chciała uprosić je sobie I podobno otrzyma — ponieważ przez twoje Zbytnią hardość, u ciebie w wzgardzie dary moje. Tu lasy, tu po lesiech ptaszkowie śpiewają, Tu łąki, a po łąkach pięknie stada grają, Tu byśmy z sobą wieku miłego zażyli, Tu byśmy aż do śmierci lata przetrawili — Byś się tylko pasterską budą nie brzydziła, Byś tylko umysł ku mnie cały przykłoniła. Tu jamy mchem odziane, tu debrze, tu cienie, Tu strugi uciekają szemrząc przez kamienie; Tu wyniosłe topole, lipy rozłożyste. Tu jawory, tu dęby stoją wiekuiste: Ale bez ciebie żadne miejsce k sercu nie przystaje. Tekst według: Idylla polska. Antologia. Wybór tekstów Alina Witkowska przy współudziale Izabeli Jarosińskiej. Wstęp Alina Witkowska. Komentarze Izabela Jarosińska. Wrocław 1995, s. 18—19. Pierwodruk: Zamość 1614. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Dafnis otwiera ogłoszony w Zamościu w 1614 r. zbiór sielanek Szymonowica, rzec więc można, iż inicjuje historię tego gatunku w Polsce, z nią zaś pewien sposób widzenia przyrody. Co znamienne, poeta przejmując antyczną konwen- cję gatunku, realia utworu zabarwił polskim kolorytem lokal- nym. Stąd obraz przyrody ukazuje tu środowisko przyrod- nicze i krajobraz okolic wsi polskiej z początku XVII w. Co tu należy do elementów konwencjonalnych, co jest obrazem polskiej przyrody? Jakie z nią poeta wiąże wartości? 22 tęsknica — tęsknica. 23 srokacinki na grzbiecie—srokate, plamiste, znamienne dla młodziutkich saren zabarwienie sierści. Sebastian Fabian Klonowic ok. 1545—1602 Flis, to jest spuszczanie statków Wisłą i inszymi rzekami do niej przypadającymi (fragment) Sama namędrsza mistrzyni, natura, Uczy rzemięsła dowcipnego gbura, Jej naśladuje, jako więc z daleka Małpa człowieka24. Murarza uczy murować jaskółka, Malarza cudnych gweksów2S uczą ziółka, Cieśla się uczy od ptaków, gdy w maju Budują w gaju Rybogony bóbr26 gdy na brzegu wody Buduje przętra27 i osobne grody28, Z olszyny sobie czyni indermachy29 I dziwne gmachy. Pająk uczy prząść rodząc z siebie włókno, Z niego pojął knap30 osnowę na sukno, Od niego przywykł tkacz cwelichów31 ślicznych, Wzorów rozlicznych. Pająk z Minerwą szedł o zakład świętą32, 24 To znaczy: ów gbur tak naturę naśladuje, jak małpa człowieka. Zilustrowaniu tej tezy służy dalszy wywód autora. 25 gweksy —roślinne ornamenty. 26 rybogony bóbr — bóbr o rybim ogonie. 27 przętra — piętra. 28 osobne grody—osobliwe, dziwne miasta. 29 indermach — tylna część domu z pokojami mieszkalnymi. 30 knap — tkacz. 31 cwelich — lniana tkanina o podwójnej osnowie. 32 Uwaga: szyk przestawny: świętą jest tu Minerwa, z nią pająk poszedł w zakład, jakby w odwet za to, że pająkiem uczyniła go z mistrzyni LITERATURA I PRZYRODA Ktoby cieńszą nić i przędzę zaczętą Ukręcił ze lnu, lecz straciła nakład, Zaraz i zakład. Takowy dowcip33 lichemu zwierzątku W tak małe ciałko Pan Bóg wlał z początku, I gospodarstwa uczą nas też zgoła, Mrówka i pszczoła. Tak też i szkutnik przykład, bez pochyby, Pojął od pławnej i od wodnej ryby, Której rzecz własna jest w wodzie przebywać, I po niej pływać. Jest ryba trefna34 rzeczona Nautilus, A od niektórych nazwana Pompilus35, A naszym polskim możesz ją językiem Zwać żeglarzykiem. Bo z siebie własny uczyni okręcik, Jakby błazenek i morski natręcik36, Gdy sobie igra za czasu pogody Po wierzchu wody A niż się z morza nad wodę wydźwignie, Najpierw z siebie powódź precz wyrzygnie37, A gdy się ulży, stroi dziwne cuda Ona obłuda. Wspłynąszy na wierzch wypręży się opak I położy się na kształt okrętu wznak; POSTAWY WOBEC PRZYRODY tkactwa wściekła Atena: Arachne, rywalizując z Ateną, utkała szatę piękniejszą niż ona, za co wściekła Atena zamieniła ją w pająka. Pająk potem w innym micie wziął swoisty „odwet" na Minerwie, wygrywając z nią tkacki zakład. 33 dowcip — spryt, inteligencję. 34 t r e f n a — niezwykła. 35 Nautilus (łac.) — żeglarz; Pompilus (łac.) — tu: wchłaniająca wodę. 36 natręcik — stale bowiem towarzyszy statkom. 37 To znaczy: chcąc pływać po powierzchni morza wyrzuca z siebie „balast" słonej wody. Opowieść poety jest tu ślicznym elementem starego folkloru marynarskiego. Wnet miasto żagla nastoperczy38 wzgórę Posłuszną skórę. I płynie sobie by co statecznego, Jak bosman, gdy co prowadzi krzecznego39; Da z sobą srogim wiatrom, co chcą, broić, Igrzyski stroić. A gdy się czego on pompilus lęknie, Radzi o sobie bez mieszkania pięknie; Gdy zasię znowu słoną wodę pije, W morze się kryje40. Tak na to patrząc w głowie sobie kryślił Człowiek roztropny i okręt wymyślił. Tak wzór rzemięsło z przyrodzenia brało, Gdy nastawało. Tekst [zadiustowany] według: S. F. Klonowicz: Pisma po- etyczne. Wydanie Kazimierza Józefa [!] Turowskiego, Kraków 1858, s. 27. Klonowic w poemacie swoim stanął na stanowisku, iż ludzkie twórcze poczynania są owocem naśladowania natury. W jaki sposób wykorzystał do zilustrowania tej samej tezy marynarską opowieść o mitycznym żeglarzyku? 38 nastoperczy — nastroszy (jakżagiel). Sens jest taki: żeglarzyk wypłynąwszy na powierzchnię morza, obraca się na wznak i z fałd skóry tworzy żagiel, który czyni go podobnym okrętowi, umożliwiając mu (zob. następna strofa) żeglugę. 39 krzeczny — (od k'rzeczy — do rzeczy) — dobry, sprawny. 40 To znaczy: napiwszy się słonej wody — jako balastu — kryje się pod powierzchnią morza. LITERATURA I PRZYRODA Andrzej Zbylitowski ok. 1565— ok. 1608 Wieśniak (fragment) Teraz, miła, której moje Serce dało hołdy swoje. Nimfo słowieńska wstydliwa. Nade wszystkie urodziwa. Nie gardź moją wsią ubogą! Nawiedź twoją śliczną nogą Gęste lasy, śliczne sady, Będą-ć ściany moje rady I dom z drzewa budowany, I mój chłodnik przeplatany. Półmisków nie mam bogatych: Śliw a kasztanów kosmatych41 Włożę przed osobę twoje, A przy tym wszytkę chęć moje. Orzechy, jabłka, jagody I lipienie z bystrej wody42, Melon słodki, grono wina, Leśne rydze i malina, Gruszki, brzoskwinie ogrodne, Mleko świeże, piwo chłodne, I co jedno wieś uboga 41 kasztany kosmate — mowa o kasztanach jadalnych, rzadko współcześnie sadzonych w Polsce głównie w celach dekoracyjnych, w XVII jednak wieku często pojawiających się w szlacheckich sadach. Orzechy kasztanów jadalnych znajdują się w pokrytej kolcami miseczce, stąd u Zbylitowskiego mowa o „kasztanach włochatych". 43 lipień — rodzaj osiągającej 50 cm długości ryby (sześć gatun- ków), zamieszkującej bystre i czyste wody. POSTAWY WOBEC PRZYRODY _5Z Rodzi, Amaryli droga, Tym czcić będę usta twoje I uderzę w struny moje: Nie gardź chłodnikiem chruścianym, Gęstą lipą przyodzianym. Pościeli-ć nie mam kosztownych Ni ziółek przecie wydwornych; Namiot — gałązki lipowe Abo liście jaworowej Materac — trawa zielona, Wonnym kwieciem ozdobiona; Poduszki — kwiat fijołkowy; Wierzchnia kołdra — list43 klonowy. Tekst według: / w odmianach czasu smak jest. Antologia polskiej poezji Baroku. Opracowała Jadwiga Sokolowska. War- szawa 1991, s. 101. Pierwodruk: J. Zbylitowski: Wieśniak, Kraków 1600. Andrzej Zbylitowski gorliwie głosił pochwałę szlacheckie- go życia na wsi. Zapraszając w Wieśniaku do siebie na wieś swą ukochaną, o sielankowym imieniu Amarylis, ujawnił przy okazji postać swoich zainteresowań przyrodą. Co o nich można powiedzieć? Jakie zjawiska przyrody Zbylitowskiemu podoba- ły się najbardziej? 43 list —liść. LITERATURA I PRZYRODA Adam Jarzębski przed 1590—1648 lub 1649 Gościniec abo krótkie opisanie Warszawy z okolicznościami jej Ogród Króla Jego Mości, Pana mego Miłościwego (fragment) Potym do ogroda wnidę, A nie wiem, jako wynidę44; I uczynię kroków kilka, Aż na dole, jakby wilka Zoczyłem: coś leży w trawie Nad sadzawką przy murawie: Krzyknę, aż tam jelonkowie Wyskoczą, danijołkowie45: Te żurawie przestraszyły, Łabęcie w wodę wpłoszyły; Z gęsiami dzikiemi spoinie. Tam pływały zobopólnie. Woda z krynic46 swe strumienie Prowadzi, bystre promienie: Źrzódło samo niżej [!] leży, Z niego szumiąc na dół bieży. Na wierzchu kamień wysoki, Na cztery granie szeroki, Stoi na nim Kupidynek Z strzałami, Wenery synek: przed nim jakiś płotek z lazek, 44 A nie wiem... —ogród bowiem jest labiryntem, stąd wyjście z niego jest trudne do odnalezienia. 45 danijołkowie — daniele. M krynice — źródła. POSTAWY WOBEC PRZYRODY pracuski to wynalazek. Dalej idę i zbłądziłem, 2 myślą długo się biedziłem47, pokąd pierwej iść, obaczę Piłki i tych nie przebaczę48: Na długiej ławie kamienie Żelazne są, nie krzemienie; Patrzę, jeden w przód ciskają, Drugie go z lawy zrzucają: A który w kraju zostanie, Temu się ta gra dostanie49. Pomknę się dalej: fontana! Neptunsona niej, tuż altana, W której malowania buczne51; Są tam rzeczy pańskie, sztuczne. Pod wierzchem w koło ganeczek I wesoły alkiereczek" Na dole piwnica chłodna Czasem i w trunki nie głodna. Tekst według: A. Jarzębski: Gościniec abo opisanie Warszawy 1643 r., Warszawa 1909, s. 69—70. Pierwodruk: A. Jarzębski: Gościniec abo krótkie opisanie Warszawy z okolicznościami jej, dla kompaniej dworskiej [...] wydany, Warszawa 1643. 47 Nie zapominajmy, że w duchu francuskim ten ogród jest labiryn- tem. 48 Oznacza to: zobaczył piłki do gry i nie zamierza rezygnować z ich obejrzenia. 49 ta gra dostanie — tę grę wygra. Oznacza to, iż grę wygra ten, kto z centralnego pola wypchnie kule przeciwnika. 50 Neptun — italski bóg wody i morza. 51 malowania buczne — urozmaicone, ciekawe, bogate malowi- dła. 52 alkiereczek — alkierzyk, boczny pokoik. 6o LITERATURA I PRZYRODA Adam Jarzębski zapisał się w dziejach kultury polskiej przede wszystkim jako wybitny kompozytor, acz był i ar- chitektem. W jedynym swym znanym dziele literackim cieka- wie opisał szesnastowieczną Warszawę. Jego — skrócony tu znacznie — opis ogrodów królewskich dobrze obrazuje kon- wencje ogrodów barokowych. Co można powiedzieć o ich charakterze? Jaki model natury ilustrują? Jan Andrzej Morsztyn ok. 1620—1693 Chłód daremny Kiedy się słońce przez Raka przedziera I Lwa strasznego nawiedzić napiera53, W powszechnym świata znoju i spaleniu Szukałem, gdzie by głowę skłonić w cieniu. Raz się przechodzę do bliskiego gaju I żebrzę łaski zielonego maju54; Tam mię wspomaga dąb chaoński55 cieniem I grab twardością zrównany z kamieniem, I piękny jawor fladrowanej więziS6 53 Mowa o znakach zodiaku Raka i Lwa; chodzi tu o połowę czerwca, gdy zaczynają się w Polsce wielkie upały. 54 zielony maj — zielone gałązki (objaśnienie J. Sokołowskiej). 55 Słynne starożytne dęby w Dodonie rosły w lasku chaońskim i poświęcone były Jowiszowi. Tu rodzime dęby określone zostały mianem „chaońskich" dla ich nobilitowania. 56 fladrowana więź — „o wyrazistym rysunku słojów w drew- nie" (objaśnienie J. Sokołowskiej). POSTAWY WOBEC PRZYRODY 61 I szkolna brzoza drobniuchnej gałęzi, I żerne buki", i klon niewysoki, I lipa, matka pachnącej patoki58, Jasion wojenny59, i brzost60, który naszem Krajom intraty przyczynia potaszem61. Drugi raz w gęste zapuszczam się bory, Kędy świerk czarny roście w górę spory I modrzewina czerni nie znająca, I terpentyną jedlina płacząca, I sośnia wielkiej w budynkach wygody, I kadzidłowej jałowiec jagody. Trzeci raz różnie próbując ochłody, Chodzę po brzegach przezroczystej wody: Tam mam dostatnie chłody topolowe, Olsze czerwone i wierzby domowe, Chrust dereniowy62, więzy, rokocinę63, Tawułę, bagno64 i złotą wierzbinę. Ale cóż po tym? Lubo ta zasłona Schroni mej głowy od Hiperyjona65, Lubo mi na czas psia gwiazda sfolguje, Zaraz te pustki miłość opanuje. Próżno się tedy cieniem z wierzchu chłodzę, Gdy w sobie noszę ogień i z nim chodzę. 57 żerne buki — owocami buka powszechnie pasiono świnie. 58 matka pachnącej patoki — dawczyni miodu. 59 jasion wojenny — twardość jesionu sprawiła, iż wyrabiano z niego drewniane części uzbrojenia (np. włócznie). 60 brzost — wiąz. 61 potasz — potaż, węglan potasu, otrzymywany z popiołu drzew- nego i mający spore zastosowanie przemysłowe. 62 dereń — drzewo lub krzew z pestkowymi owocami, wykorzys- tywanymi do robienia konfitur. 63 rokicina — wierzba rokita, niewysoki krzew, w Polsce wy- stępujący na torfowiskach i mokradłach. 64 tawuła — wysoki krzew z rodziny różowatych, chętnie wykorzy- stywany do celów dekoracyjnych; bagno — niski krzew z rodziny wrzosowatych, rośnie na terenach podmokłych, uchodzi za środek zwal- czający mole. 65 Hiperion — słońce. 62 LITERATURA I PRZYRODA POSTAWY WOBEC PRZYRODY Tekst według: / w odmianach czasu smak jest..., s. 405—406. Zbiór Kanikuła albo psia gwiazda, z którego pochodzi wiersz, powstał w 1747 r., pierwodruku zaś doczekał się dopiero w 1844 r. Nie wszystkie z wymienionych przez Morsztyna roślin mogły mu dać ochłodę w upale i cień, kilka z nich bowiem to niskie krzewy. Bardziej tu szło o wykazanie znajomości wielu różnych roślin, a więc o pewnego rodzaju popis erudycyjny niż o rzeczywiste ich artystyczne zobrazowanie. Jakiż więc był sens tej poetyckiej gry podjętej przez Morsztyna? Rzeki Kanikuło66, promieńmi swymi uprzykrzona, Przed którymi tak mdleje głowa upalona, Jako kiedy Klimeny nierozsądne plemię Zwierzonym ogniem palił wszystkorodną ziemię, Pofolguj albo — jeśli z głodnym nie masz sprawy I trzeba-ć, niż mię wolno puścisz, nabyć strawy —, Masz rzeki, z których tyle weź sobie obroku, Żebyś mi chociaż tego sfolgowała roku. Niechaj ci Wisła napój leje wszystką siłą, Królewnej naszej śmiercią sławna i mogiłą67, Lubo się do Elbląga udała w bok prawy, Lubo Leniwką gdańskie rozdziela Żuławy68, I kamienista Biała, i Raba, co małym Zbiera deszczem i nurtem brzeg ryje zuchwałym, 66 kanikuła — najgorętszy okres lata, temat często pojawiający się w poezji Morsztyna, zwłaszcza w tak zatytułowanym zbiorze wierszy, z którego też pochodzą Rzeki. 67 Mowa oczywiście o legendarnej Wandzie. 68 Wiersz Morsztyna rejestruje siedemnastowieczny bieg Wisły, rozpadającej się u ujścia na dwie odnogi. Delta Wisły zaczynała się wówczas pod Gniewnem i tworzona była przez Nogat, mający ujście w Zalewie Wiślanym pod Elblągiem, i Leniwkę, wpadającą do Bałtyku pod Gdańskiem. j z Tatr bieżący Poprad nieleniwym skokiem, Wisłoka niespokojna z spokojnym Wisłokiem. I bystrych wód Dunajec sławny łososiami, I Nida pińczowskimi zabawna młynami, I San szkutom niepewny dla prądziny skrytej, I Wisznia, co o Rzeczy słucha Pospolitej69, I Tanew czarna, i Wieprz, dla spustnych przekazów, Od młynów uwolniony prawem i od jazów, I co dwie województwa Radomierz70 graniczy, I Pilica, co czopowe pierwsze w Polsce liczy, Bug ruską krwią pamiętny, i Narew gadziny Nie cierpiąca, i pełen Muchawiec kłodziny, I Liw, na którym kiedyś Jadźwingi siedzieli, I co litewskie księstwo z Podlasiem Piś dzieli, I Świder mazowiecki, i Ossa co słupów Bolesławowych tyka, świadectw pruskich łupów, I Drwęca spod Brodnice, i Brda, co ponosi W Bydgoszczy spore skrzynie na połów łososi, I Motława, u której jak w porcie okręty Cumuje gruba lina i postronek kręty, Więc i Odra, co tylko głową u nas leży, I Noteć, co jak Rodan przez jezioro bieży, I Warta, która wody swoje tocząc szczodrze, Aż do Niemiec powinny obrok niesie Odrze, Także Dniestr71 ukraiński, który częste łupy Aż z Stambułu odwoził w kozackie chałupy, Skąd i Sławutą rzeczon, że mu nie był srogi Bisurmaniec ni Krymczyk, ni straszne porogi, I Prypeć, co od Pińska suche juny wozi, " Aluzja do faktu, iż sejmiki województwa ruskiego odbywały się w Wiszni Małej nad rzeką Wisznią. 70 Radomierz — dziś Radomka. 71 Morsztyn wymienia liczne rzeki kresowe; dziś ich nazwy tak niewiele nam mówią, że ich objaśnianie jest po prostu zbędne, dla czytelnika jednak siedemnastowiecznego i nawet — w sporej mierze — dziewiętnastowiecznego były one nazwami żywymi, określającymi terytorium dawnej Rzeczypospolitej. LITERATURA I PRZYRODA I Styr, co wylewaniem częstym Łucku grozi, I Słucz skalistobrzeżna, rybna w wirozuby, I Roś z zbitych Tatarów niedaremnej chluby, Horyń, co Wołyń dzieli, i Boh, co swe wody Równo z Dniestrem w limańskie toczy czarne brody, I ujściem głośna Sawrań, gdzie ostatnie pole Ukrainne zasiadło Nowe Koniecpole, I Tykicz ochmatowski, i te Sine Wody, Gdzie swe przeprawy mają ordyńskie narody, I rybna Desna, i Sem, który w Baturynie Trzydzieści i siedm w jednym kół obraca młynie, I Suła, co łożysko swoje ma pod Rumnem, I Worskło, co graniczy z Moskwicinem dumnem I przez saltrne płynie hadziackie osady, I Psoł, co się przez trzcinne przedziera zawady, I Oreł bliższy Krymu z kozackim Samarem, Kołmak i Merło sławny obozem niestarem, Albo i Dniestr chocimską pamiętny rozprawą, I Prut cecorską wiecznie nam sromotny krwawą, Seret i Zbrucz, i Smotrycz kamienieckie wały Opasujący, i Stryj od podgórskiej skały, Albo spokojny Niemen, co brzegów nie psuje, Choć się różne zakręty jak Meander snuje, I Wilija, co imię swoje w Niemnie traci, I Dźwina, która w Rydze myto morzu płaci. Ale jeśli-ć by tyle rzek na strawę mało I kosztować by ci się wód słonych zachciało, Masz morza, lubo Białe, co po długich biegach Holenderskie przy naszych stawia nawy brzegach, Lubo Czarne, którego choć Ordyńczyk broni, Naszej jednak zdobyczą będzie, da Bóg, broni. Samej mi tylko, radzę-ć, nie tykaj Śreniawy, Której nurt nieraz bywał krwią pogańską krwawy; Niechaj ją Zefir wiecznie powiewając chłodzi, Niech jej wód zbytnią suszę krople nie odchodzi, Niech spokojnie w ozdobę tej ojczyźnie płynie I przy nagrodzie jako zasłużonej słynie. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Tekst według: J. A. Morsztyn: Utwory zebrane. Opracował Leszek Kukulski, Warszawa 1971. Wiersz ze zbioru Kanikuła, i647- Źródłem pomysłu tego oryginalnego wiersza są „katalogi rzek" w Metamorfozach Owidiusza. Jako pierwszy z poetów polskich stworzył w ten sposób Morsztyn swoistą „poetycką hydrografię" Rzeczypospolitej, by kontynuatorów tego pomy- słu znaleźć dopiero w romantycznym wieku XIX72. Czy ten barokowy wiersz jest tylko popisem autorskiej erudycji, czy też niesie ze sobą jakieś głębsze znaczenia, dotyczące sposobu pojmowania przestrzennego kształtu Polski? Spróbuj znaleźć w atlasie geograficznym choćby część wymienionych rzek. Wespazjan Kochowski 1633—1700 O Łysej Górze, gdzie klasztor Śzoiętego Krzyża Las ten, co Łysą Górę73 opasał dokoła, Kto uważy, cudem jest od natury zgoła; Jako bowiem monarchów gwardie ich strzegą, Tak te lasy Żywota Drzewa74 nie odbiega, 72 Przykłady tego zob. Rzeki. Antologia poetycka. Wybór i opracowa- nie Jacek Kolbuszewskij Wrocław 1998. 73 Łysa Góra w Górach Świętokrzyskich w dawnych dokumentach określana była m.in. jako Mons Crucis, tj. Góra Krzyża [św.]: w 1626 r. w złotym krzyżu w tutejszym kościele przy opactwie Benedyktynów umieszczono, traktowane odtąd kultowo, relikwie Krzyża Św. 74 Żywot Drzewa — krzyż. 5 Literatura i przyroda 66 LITERATURA I PRZYRODA POSTAWY WOBEC PRZYRODY Ale mając wśród siebie drogie depozyty. Przy nich codziennie szylwacht7S dzierżą znamienity. Et exultabunt omnia ligna sifoarum76 Tekst według: W. Kochowski: Utwory poetyckie. Wybór. Opracowała Maria Eustachiewicz. Wyd. drugie zmienione. Wro- cław 1991, s. 251. Pierwodruk: W. Kochowski: Epigramata polskie, po naszemu fraszki. Kraków 1674. Czy wiersz jest przejawem uznania samoistnych wartości zjawisk przyrody? Na czym zasadza się uznanie przez Wespaz- janaKochowskiego cudowności lasu otaczającego świętokrzy- ski klasztor z jego relikwiami? W jakiej mierze i w jaki sposób uznać można ten wiersz za przejaw autorskiego wyczulenia na piękno przyrody? Elżbieta Drużbacka ok. 1695—1765 Pochwała lasów i miłego w nich na osobności życia w stanie pasterskim Zważywszy życia ludzkiego obroty, Uchodzę w lasy i wesołe knieje, Mając w nich więcej gustu i ochoty; Niech kto chce z mojej dzikości się śmieje, Nie dbam nic na to, wolę z swej prostoty Las aniżeli świat pełen niecnoty. 75 szyi wacht — warta. 76 Et exultabunt... (lac.) — i drzewa leśne. uniosą się radością wszystkie umiem bajek prawie szeptać w ucho, Łaciny nie znam ni terminów prawnych, Wody sprowadzić tam, gdzie było sucho, O Cyceronach nie słyszałam sławnych. Więc kto tych czasów w tej nie ćwiczon szkole, Niech pasie bydło albo kopie role. Lasy kochane, zielone chłodniki, Drzewa przyjemny szum dające z siebie, Trawy, pagórki, biegnące strumyki, Przy was niech mieszkam, choć o suchym chlebie, Zdrowszy mi napój z waszych źródeł żywych Niż drogie trunki, gdy z rąk nieżyczliwych. Jak ranna zorza swój rumieniec śliczny Pokaże, rosa perłowe kropelki Pozbiera, jużci pasterz okoliczny Nie zaśpi, a ptak wyśpiewuje wszelki. Ci trzody owiec żeną77 między wrzosy, Te — mokre skrzydła otrzepują z rosy. Wnet różnych głosów stroją instrumenta, Po drzewach skacząc wysoko, to nisko, Krzykną roślejsze i drobne ptaszęta, Bezpieczne, chociaż słuchamy ich blisko. Za nic koncerty i włoskich nut sztuki, Ich milsze głosy bez mistrza nauki. Odpocznie ptastwo, aż zaczną pasterze Smutne wywodzić dumy na fujarze, Inni zaś skoczne mazury na lerze78. Tańcują z nami każdy w swojej parze; My wdzięczne pieśni śpiewamy koleją, Lasy słuchają, a gaje się śmieją. " z e n ą — zaganiają. 78 lera — lira. 68 LITERATURA I PRZYRODA Nie wiem, co tęsknić pasąc owiec trzodę, Z pilnością strzec ich potrzeba od wilka. Przebrnąwszy potok oczyma powiodę, Aż pastereczek bieży ku mnie kilka, Z tymi się witam chwytając za szyje, Wnet jedna drugą sczesze, splecie, zmyje. Usiędziem sobie pod jaworem ciemnym, Nad czystym źródłem pryskającej wody, Ze skał fontanny natura foremnym Kunsztem zrobiła pasterzom ochłody, Nic nam słoneczny upał nie dokuczy. Jawor zaszumi, a strumyk zamruczy. Zaczniemy mówić o naszych zabawach, Na czym dzień cały przeminie godziną. O pięknym kwieciu, w jakich rosną trawach. Ta powie: jest tu miejsce nad doliną, Na którym kwiaty w rozliczne kolory Kwitną, posiane od bogini Flory79. Więc wszystkie w zawód bieżąc, jedna drugą Popchnie w bok, by się wyprzedzić nie dała; Ta w miękką trawę upadnie jak długa, Ta już tymczasem kwiatków nazbierała; Z tych wieńce wijąc głowy sobie strojem, O brylantowe korony nie stojem. Szczera wesołość, śmiech, żarty niewinne Nikogo zgorszyć, owszem, cieszyć mogąj Prostoty naszej niech się uczą inne, Przystojnych zabaw z nami idą drogą: To, co ma która, wybiera z koszyka, Jemy chleb z serem i masło z jaszczyka80. 79 Flora — rzymska bogini, opiekunka wiosennego zakwitania kwiatów. POSTAWY WOBEC PRZYRODY 6Q po tym bankiecie, chcący trunku zażyć, Spieszno biegniemy do naszej piwnicy, Którą nad winne więcej trzeba ważyć, Czystej jak kryształ pod skałą krynicy; Z tej, co dzień dzbanem pijąc, nie ubywa, W pełni zostaje, nikt jej nie dolewa. Gdy już z południa słońce niezbyt grzeje, Wychodzim z gęstych lasów na krzewiny, Tam, gdzie chłód miły od pagórków wieje, Igramy w babkę81 pomiędzy jedliny, Patrząc przez niskie krzaczki i jałowce, Czy dobrze nasze napasły się owce. Samym wieczorem zbliżając do domu, Zganiamy trzody społem do gromady, Poznają owce, co należy komu, Bierzemy swoje bez swaru, bez zwady, Żadna nie zbłądzi do cudzej owczarnie, Każda do swego szałasu się garnie. My zaś, pasterki, do chaty chrościanej, Nad pałac cichszej, bieżym na spoczynek, Mleka siadłego na misce glinianej Podjadłszy, nie śląc po mięso na rynek; Nie psują takie potrawy żołądka, Dłużej my niż pan żyjem, niebożątka. Tekst według: Idylla polska. Antologia. Wybór tekstów Alina Witkowska przy współudziale Izabeli Jarosińskiej. Wrocław i995j s. 81—85. Pierwodruk: E. Drużbacka: Zbiór rytmów duchownych, panegirycznych, moralnych i światowych..., War- szawa 1752. 80 jaszczyk — skrzynka, pojemnik na żywność. 81 Być może mowa o zabawie w chowanego; zob. I. Jarosińska: Komentarze. W: Idylla polska. Antologia. Wrocław 1995, s. 84. 70 LITERATURA I PRZYRODA POSTAWY WOBEC PRZYRODY -21 Elżbieta Drużbacka, jedna z pierwszych autorek w literatu- rze polskiej, za wdzięk języka ceniona przez Ignacego Krasi- ckiego, pisywała między innymi romanse i sielanki, w których okazała sporą wrażliwość na piękno przyrody. Pochwała lasów jest jednym z najładniejszych jej wierszy. Na czym polega sielankowy charakter tego utworu? Wacław Rzewuski 1706—1779 O nauce wierszopisarskiej (fragment) Miłe śpiewanie, śliczny głos słowika, Wyszły spod liścia kwitnącego gaju. Gęstwinę lasu swym wdziękiem przenika, W bliskim obszernie rozlega się kraju, Pasterz z pasterką w cieniach pastewnika, Głos taki słysząc, cieszą się jak w raju, Lecz gdy im sowa okropnie zanuci, Pasterz się znudzi, pasterka zasmuci. Tekst według: Poezja polskiego Oświecenia. Opracował Jan Kott. Warszawa 1956, s. 27. Pierwodruk: O nauce wierszopiskiej, Poczajów 1732. Przytoczony fragment charakteryzuje dwie modelowe kon- cepcje przyrody: którą z nich aprobuje — wzorowana na Horacym i Boileau — klasycyzująca estetyka Rzewuskiego? Franciszek Karpiński 1741—1825 Podróż z Dobiecka na skalę (fragment) [...] nasz tabor cały Na koniec do żądanej przybliżył się skały. Jakże to wielki widok! Woda popędliwa Przeciw skałom na pomoc czasu przywoływa, I chociaż wody miękkie, chociaż czas leniwy. Przecież krają na poły kamień uporczywy. Właśnie wtenczas pogodnie słońce zachodziło I białych skał wierzchołki same czerwieniło, Po których nad urwiskiem idącą drożyną Pasterz bydło popędzał. Na dole rozwiną Sieci z czółen rybacy. My rzucamy okiem Nie wiedząc, którym pierwej napaść się widokiem. A jeszcze te ozdoby nam się podwajały, Bo wszystko najczyściejsze wody odbijały; Że dwoistym bawiem się za jednym razem Pasterzem, bydłem, czółnem, rybakiem i głazem. Hej! kto nie był na skale, jakby nigdzie nie był! Czółnem z madam, z Kloryną, a Albina jam przebył. Kamila po swojemu w bród San przejechała. Pnie się znowu pod górę rota nasza cała. Już na wierzchu stajemy. Inszy widok cale: Ziemia, wody, opoka, które tak zuchwale Z dołu patrząc, niebiosom panować się zdały, Stąd widziane przy samej pysze pozostały. A niebo stare swoje panowanie wzięło, Ziemię z wodą, z lasami w łonie swym zamknęło. LITERATURAI PRZYRODA Tekst według: F. Karpiński: Wybór poezji. Opracował Wła- dysław Jankowski. Kraków 1926, s. 85—86. Pierwodruk: Za- bawki wierszem i prozą. 1787. Franciszek Karpiński był wybitnym przedstawicielem sen- tymentalizmu. Co w jego poezji jest tradycyjnie sielankowe, na czym zaś polegają tu nowe — sentymentalne — elementy sposobu widzenia krajobrazu? Franciszek Dionizy Kniaźnin 1749 lub 1750—1807 Babia Góra Do Pawła Czenpińskiego,82 gdy objeżdżał góry krakowskie (fragmenty) Trwoga warszawskie gubi dziewczęta. Ta pierś wzdychaniem obrywa. Płacz tej nabrzmiałe skrwawił oczęta. Ta na twą pamięć omdliwa. Ta już umarła!... Nie tak się bały, Gdyś w obce kraje wędrował: Choć innym niosłeś krok swój niestały, Serceś im przecie zachował. 82 Paweł Czenpiński (1755—1793) — wybitny przyrodnik i lekarz, odbył w 1782 r. z polecenia Komisji Edukacji Narodowej podróż naukową po „górach krakowskich" — Karpatach, aby zebrać okazy do gabinetu „historii naturalnej" (przyrody) w Akademii Krakowskiej. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Jl Lecz teraz grożą krępackie kmochy83, Niechże cię niebo uchowa! Ach! Na cóż tobie, zuchwalcze płochy, Podróż do tego Krakowa? Kędyż tam jesteś? Na Babiej Górze84 Słońce zza chmury zapada, Krwawią się nieba na nocną burzę, Wicher się z Tatrów zakrada8S Ale ty, widzę, drwisz z naszej wiary I gardzisz radą przyjaźni: Nie wierząc w diabły, upiory, czary, Śmiejesz się z ojców bojaźni. Dokąd lat młodych niesiesz powaby? Nazbyt swej ufasz nauce. Jeszcze ty nie znasz, co to te baby: Uległ niejeden ich sztuce. Już dziesięć wieków, jak Polska stoi, Wiedmy dotychczas tam były86. Szczęśliwy, kto się bał ich i boi: Śmiałego zawsze zgubiły. Niejeden pielgrzym czynił przysięgę, Jako ich straszne wyroki. Widziano z ludzi, przez ich potęgę, Żmije, ropuchy i sroki87. 83 krępackie kmochy — czarownice, wiedźmy z Karpat. 84 Nazwa „Babia Góra", stosowana nie tylko do słynnej góry w Beskidzie Wysokim, nadawana była wzniesieniom uchodzącym za miejsce spotkania czarownic („bab"). 85 Kniaźnin musiał tamte okolice znać, tu wykazał bowiem pewną orientację w realiach terenowych, wspomniał zaś nadto o Babiej Górze w innym jeszcze wierszu Góra w połogu. 86 wiedmy — czarownice; beskidzka Babia Góra miała szczególnie złą sławę jako miejsce ich spotkań. 87 To znaczy: czarownice ludzi zmieniały w żmije, ropuchy i sroki. TA. LITERATURA I PRZYRODA Lub jeśli który młodzik się ważył Krok tam posunąć zuchwały, Przymus go dzikiej pastwie88 obnażył, A one kwiat krwi wyssały. Wracając nam się tu do stolicy89, W nadgrodę mojej pamięci, Urwij po drodze garść ciemierzycy90, Bo mi się we łbie coś kręci. Tekst według: Z. Libera: Poezja polska XVIII wieku. War- szawa 1983, s. 365—367. Pierwodruk: Poezje. Edycja zupełna. Warszawa 1787—1788. Na czym polega znamienna dla Oświecenia postawa autora zamanifestowana w tym wierszu? Co sądzi on o zabobonach i przesądach? 88 pastwa — motłoch, tłum. Chodzi o to, że młodziana, który się tam na Babią Górę zapędził, ów motłoch czarownic obnażał, aby wypić z niego krew. 89 do stolicy — do Warszawy, skąd pisałem [przypis autora]. *° ciemierzyca — roślina górska stosowana przy wyrobie le- karstw, przez lud używana do leczenia zaburzeń psychicznych. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Stanisław Trembecki ok. 1739—1812 Sofiózoka91 W sposobie topograficznym wierszem opisana92 (fragment) Miła oku, a licznym rozżywiona płodem93, Witaj, kraino mlekiem płynąca i miodem!94 W twych łąkach wiatronogów rżące95 mnóstwo hasaj Rozroślejsze czabany96 twe błonie wypasa. Baran, którego twoje utuczyły zioła, Ciężaru chwostu jego muszą nosić koła97. Nasiona, twych wierzone bujności zagonów, 91 Sofiówka — słynny park sentymentalny zbudowany ogromnym kosztem w latach 1796—1805 w Tulczynie k. Humania przez Stanisława Szczęsnego Potockiego (nawiasem mówiąc, zdrajcę, przywódcę Targowi- cy) dla jego „pięknej Bitynki", Zofii Wittowej, poślubionej przezeń w 1796 i nazwany jej imieniem. 92 w sposobie topograficznym — słowa te określają gatun- kową przynależność utworu jako tzw. poematu opisowego. 93 Warto pamiętać, że wydanie Sofiówki z 1822 r. wnikliwymi i ciekawymi komentarzami dotyczącymi przede wszystkim artyzmu poematu opatrzył Adam Mickiewicz. Nie przytaczamy tu wszystkich tych objaśnień, zajęłyby bowiem zbyt wiele miejsca. 94 O wersie tym Mickiewicz napisał: „Wiersz powtarzany przez wszystkich poetów, opisujących wiek złoty, nieznacznie przyrównywa Ukrainę do szczęśliwego świata za owych wieków". 95 wiatronogi rżące — (szyk przestawny) rżące, szybko, z wiat- rem w zawody biegające konie. 96 czabany — woły. 97 chwost — ogon; wedle komentarza Mickiewicza na stepach ukraińskich rosły barany z tak wielkimi ogonami, że dla ulżenia im ciężaru podmocowywano pod nie koła. W tym jednak wypadku wielki poeta chyba trochę przesadził w idealizacji ukraińskich baranów i gospodarzy! LITERATURA I PRZYRODA POSTAWY WOBEC PRZYRODY Jl Pomnożeniem dochodzą babilońskich plonów98 Czernią się żyzne role; lecz bryły tej ziemi Krwią przemokły, stłuszczone ciały podartemi". Dotąd jeszcze, wieśniaczą grunt sochą rozjęty, Zębce słoniów i perskie wykazują szczęty100. W tych gonitwach, od obcych we śrzodku poznany, Szesnaście potem razy kraj odmienił pany. W nim najsroższe z Azyją potyczki Europy, W nim z szlachtą wielokrotnie łamały się chłopy. Przeszły więc niwy w stepy, a trawa bez kosy Pokrewne Pytonowi mnożyła połosy101 W leciech niższych102, otwartej acz nie było wojny, Utrapiał Ukrainę pokój niespokojny. To sieczowe nachody103, to taurydzkiej ordy104 Zdradne zawsze nad karkiem strzały, spisy, kordy, Dzicz wnętrzna, często rozruch i sąsiad niemiły Majętniejszych opodal mieszkać niewoliły. 98 babilońskie plony — wspaniałe starożytne urodzaje asyryj- skie. 99 Mickiewicz w swych objaśnieniach pisał, że chodzi tu o ciała poszarpane pługiem rolnika, myląc się jednak. Trembecki nawiązał tu bowiem do pamięci o licznych wojnach, jakie toczyły się na Ukrainie; motyw ten w rozległej skali (step jako wielki „rnogilnik, krwią i ciały poległych żyzny") podjęła literatura romantyczna. 100 Wedle komentarza Mickiewicza: „Na Ukrainie [...] znajdują się kości słoniów. Poeta uważa je za pozostałe od wojen; jakoż około roku 506 przed E[rą] C[hrystusową] Dariusz, uganiając się za Scytami, przechodził okolice Dniepru i Dniestru". Jest to oczywiście komentarz błędny, chodzi tu bowiem o — trudne do bliższego zidentyfikowania — wykopaliska przedhistoryczne z odległych epok geologicznych. 101 „Głębsze stepy Ukrainy, mniej zaludnione, są wygodnym schro- nieniem gadu. Krążą dotychczas między pospólstwem bajki o połosach, żmijach nadzwyczajnej wielkości. Poeta nazywa je pokrewnymi Pytonowi, czyli podobnymi do Pytona, sławnego w starożytności węża, który ścigał Dianę, zabity od Apollina" [objaśnienie A. Mickiewicza]. 102 w iecjecij niższych—później. 103 sieczowe nachody — najazdy Kozaków siczowych, mają- cych swe siedliska w tzw. siczy nad Dnieprem. 104 taurydzka orda — Tatarzy z Krymu, w starożytności zwa- nego Taurydą. Dozorca się panoszył, a posiadacz grodu Za łaskę swego cząstki przyjmował dochodu105. Katarzyna, przez czyny nieśmiertelna swoje, Gdy zniosła Zaporoża i Krymu rozboje106, Odtąd dopiero każdy swojej pewien właści, pod zbrojnym żyje prawem wolny do napaści. Wygnała barbarzyństwo rzeczy postać inna I obfita ziemica jest, czym być powinna. Ciągną ninie ku sobie te pola karmiące Przez niegościnne morze korabiów107 tysiące. Ordessa108 zmartwychwstała i wymienia złotem Uroszony rolniczym owoc ziemi potem. Skutkiem przezornych rządów, zaniedbane wioski Na wzór się przekształcają angielski i włoski; Zapomnianego niegdyś przystrojeniem kąta Gromadny obywatel pilnie się zaprząta. [...] Nie dość nam słyszeć, wszystko chce przebiec szeroko Ciekawe, a w Tulczynie znarowione109 oko, Gdzie znajdując przedmioty z każdej miary znaczne, Wszelkie potem śrzedności zdają się niesmaczne. Pędzę, z utrudzonego nie zstępując konia110, 105 To znaczy: dzierżawca gruntu (tu: dozorca) bogacił się, prawo- witemu właścicielowi ziemi wypłacając niewielkie cząstki należnego mu dochodu. 106 Cesarzowa Rosji Katarzyna II w 1764 r. podporządkowała sobie Kozaków, z Ukrainy czyniąc jedną z guberni rosyjskiego imperium, by zagarnąć Krym w 1783 r. Założyciel Sofiówki, Stanisław Szczęsny Potocki, targowiczanin, był wiernym poddanym Katarzyny II, stąd w poemacie Trembeckiego nie dziwią następujące niżej słowa pochwały dla niej za „zaprowadzenie porządku" na obszarze dotąd niespokojnym. 107 korab — okręt. 108 Ordessa — dziś Odessa, ważny port nad Morzem Czarnym. 109 znarowione — „rozpuszczone"; to znaczy: napatrzywszy się w Sofiówce najwspanialszych piękności, owo oko nie umie potem docenić uzwyczajnego" piękna różnych zjawisk. 110 Pędzę... — „Utrudzenie konia wyraża pośpiech, z jakim poeta biegł oglądać okolice Zofiówki" [objaśnienie A. Mickiewicza]. LITERATURA I PRZYRODA POSTAWY WOBEC PRZYRODY JZ2 Aż gdy mię Sofijówki otoczyła wonią. Stworzenie wszędy świeże postrzega źrzenica, To mię bawi, to cieszy, to zmysły zachwyca. Chudą pierwej golizną świecące pagórki Z daleka przyniesione ocieniły borki111. Gdzie między krajowymi umieszczane drzewy, Są z Libanu, z Atlasu, z antypodów krzewy. Od nich mię po kamieniach noga niesie letka Ku niższej grocie króla, rzeczonej Łokietka112. Nie wszystkim w tę jaskinię uczęszczać się godzi, Młodszy świat w niej się bawi, patagon nie wchodzi113. A stamtąd pochodziste przebiegłszy zielenie114, Starowniejlls kuta grota większe ma przestrzenie, Z czoła olbrzymi granit na kształt słupa stoi, Krenica116 ją z opoki wytoczona poi. Tam słodki wiersz, którego żaden wiek nie zmaże, Wchodzącemu w tę grotę szczęśliwym być każe117. Smutnym nieposłuszeństwem ciężko jest przewinić, Ten kazał, co szczęśliwszych chce i może czynić118. Przy lewej stronie drogi, od swych sióstr osobna, 111 To znaczy: na gołych wzgórzach nie tyle posadzono las, ile go na owe wzniesienia przesadzono. 112 rzeczonej Łokietka — nazwanej imieniem króla Włady- sława Łokietka, który wedle legendy ukrył się przed wrogami w jednej z jaskiń w Ojcowie. 113 „Pat a gony, właściwie lud amerykański, ogromnej budowy ciała" [objaśnienie A. Mickiewicza]. Sens tego zdania jest taki, że do nisko sklepionej jaskini wejść mogą ludzie niscy (dzieci), nie wejdą zaś do niej wysocy. 114 pochodziste [...] zielenie — pochyłe trawniki. 115 starowniej — staranniej. 116 krenica — krynica, źródło. 117 To znaczy: na ścianach owej groty wyryto w kamieniu każący czytelnikowi być szczęśliwym wiersz, który tam przetrwa tak samo wiecznie, jak skały owej jaskini. 118 Mowa oczywiście o gloryfikowanym w tym poemacie Stanisławie Szczęsnym Potockim. Wisząca grozi skała, Leukacie119 podobna, Ma której, gdy ich miłość niewzajemna pali, Lekarstwa długiej męce amanci szukali: Po wzdychaniach ostatnich, w krótkim ciała rzucie, Żalu, gryzot, boleści pozbywając czucie120. Młode i hoże nimfy, co na wasze wianki Przy wdzięcznych Bohu121 nurtach łączycie równianki122, Nie bądźcie nieużyte i przez wspólną tkliwość Nagradzajcie uprzejmą kochanków życzliwość. Bo jeśli na ich modły duszę macie twardą, Jeśli wierne usługi płacicie pogardą, Jeśli w daniu otuchy zbyt jesteście trudne, Jeśli dla szczerze prawych będziecie obłudne, Idąc, gdzie znęcająca murawa się ściele, Znak skończenia naszego przerwał nam wesele. Posępne stoją ciosy123, ukochane cienie, Warn na cześć: Konstantemu, Mikule, Helenie124, Bez względu na maleństwo zamknął los do trumny Wielkie domu nadzieje i przyszłe kolumny. Żyjecie dotąd w sercach, a wasze wspomnienia Łzy matki wyciskają i ojca westchnienia. Nikłą im radość, długą sprawiliście żałość, Mający krasę kwiatów i onych nietrwałość. 119 „Leukas, przylądek spadzisty nad morzem Jońskiem, sławny zgonem wielu kochanków, którzy z owej skały rzucali się w morze, szukając lekarstwa niewzajemnej miłości. Sławna Safo podobnym sposo- bem zakończyła życie" [objaśnienie A. Mickiewicza]. 120 Mowa o tym, że na owej skale w Sofiówce podobnie nieszczęśni amanci szukali zgonu, ale to oczywiście literacka fikcja. 121 Boh — rzeka na Ukrainie, sławiona potem przez poetów roman- tycznych. 122 łączycie równianki — splatacie wianki. Wedle objaśnienia Mickiewicza: „Wijecie pączki, bukiety kwiatów. Równianka właściwie znaczy słomkę, kwiatek". 123 ciosy — kamienie, pomniki nagrobne. 124 Groby tych przedwcześnie zmarłych dzieci Szczęsnego Poto- ckiego i Zofii umieszczone zostały w Sofiówce. 8o LITERATURA I PRZYRODA Co nam zostaje życzyć: niech do tej ustroni Popioły z ciałek waszych przenasza Fawoni12S. Święte pola Elizu126 opuściwszy czasem, Bawcie się z nasadzonym od rodziców lasem; Niech was dziecinny szelest świadczy tu przytomnych, Zmieszany z szmerem zdrojów i powiewów skromnych. Stąd krążę, gdzie rozlewu pilnujący ścieków127, Z jednego most granitu kły wyzywa wieków128, Inne z kruszcu Chalybów129 wytopione sztucznie. Mniemam, że je ulali Mulcybera130 ucznie. Tekst według: S. Trembecki: Pisma wszystkie, wydanie krytyczne. Warszawa 1953, t. 2. Utwór powstał w 1804 r., pierwodruk 1806. Młody Mickiewicz uważał Sofiówkę za wybitne dzieło poetyckie, cenił je za kunszt poetycki, co złagodziło oceny tego utworu przez potomnych, poemat bowiem pozbawiony jest większej głębi. A jednak w dziejach postaw wobec przyrody tak słynny park Potockiego, jak poemat Trembeckiego, odegrały istotną rolę. Romantyczny poeta Seweryn Goszczyński przy- znał, że w tulczyńskim parku uczył się wrażliwości na piękno przyrody, poemat zaś Trembeckiego jest modelowym przed- stawieniem charakterystycznej konwencji parku sentymental- nego. Na czym ona polegała? W jaki sposób w takim parku sztucznie imitowało się pierwotność przyrody, nadając jej atrybut arkadyjskiego piękna? Jaką symboliczną rolę odgrywa- ło umieszczenie w takim parku prawdziwej lub symulowanej mogiły? 125 F a w o n i — wiatr zachodni, zapowiadający ocieplenie i wiosnę. 126 Eliz,Elizjum — pola elizejskie znajdujące się obok wejścia do Hadesu (piekieł). Panowała na nich wieczna wiosna. 127 rozlewu [...] ścieków — ujścia wód stawu lub sadzawki. 128 Z jednego most granitu... — most z jednego bloku granitowego wykuty, rzuca wyzwanie wiekom swą trwałością. 125 z kruszcu Chalybów — z żelaza; Chalibowie znad Morza Czarnego słynęli w starożytności z wytopu żelaza. 130 Mulcyber — łacińskie imię Hefajstosa, boga kowali. POSTAWY WOBEC PRZYRODY 8l Izabela Czartoryska 1746—1835 Myśli różne o sposobie zakładania ogrodów O kwiatach Do moich Przyjaciół Jeżeli drzewa są najcelniejszym dziełem wegetacji, to kwiaty można nazwać najwdzięczniejszym. Rozliczne kolo- ry, które je farbią, upiękniają całą Naturę. Powietrze wiosenne tchnie ich wonnością. Młodość i wdzięki nimi się stroją. Każdy wiek ma w nich upodobanie. Starość nawet rozweselają swym blaskiem. Kiedy wiosna powraca ich kwitnienie, zapominają się przykre chwile zimowe. Jeżeli kiedy łzy płyną na grobach tych, cośmy kochali; to jeszcze czułość i żal kwiatami je posypie. Nic, podług mnie, do kwiatów lepiej przyrównać nie można, jak przyjaźń. Ona szczęśliwi całe przyrodzenie131. Jej czułość, jak wonność kwiatów, tchnieniem naszym się staje. Jak rozliczne kolory kwiatów, przyjaźń tysiączne ma sposoby, które się ustawnie odradzają. Kiedy po długo ciągłych bólach, przyjaźń je osładza, zapominają się gorzkie momenta, jak dni zimowe przy wiosennych kwiatach. Młodość i wdzięki nawet przyjaźń upięknia swoją czułością. Każdy wiek uszczęś- liwia: starość na jej łonie zapomina o przykrych chwilach, które napełniały ciąg życia całego; a kiedy i to się kończy, w grobie nawet nas nie opuszcza. Jeszcze i tam przyjaźń znajduje sposoby uwieczniać pamięć i zwracać czułe wspo- mnienia. Z tych powodów ten rozdział poświęcam przy- jaźni. W każdym wieku była dla mnie wiosną: w każdej okoliczności jej starania, jej tysiączne dowody odradzały się 131 przyrodzenie — natura. 6 Literatura i przyroda 82 LITERATURA I PRZYRODA jak kwiaty więdną, róża opada, fiołek wonność traci. Przyjaźń zawsze stała, zawsze ciągła, nigdy się dla mnie nie odmieniała. Kwiaty, żeby je utrzymać, pracować koło nich trzeba; przyjaźń i owszem nie czekając żądania, szczęśliw- sza, kiedy je przeniknąć może. Kwiaty bez wątpienia stroją, świeżą, odżywiają ogrody. Jest ich dwa gatunki: jedne są rzadkie, drugie takie, że je każdy może zebrać i utrzymywać. Kwiaty drogie i rzadkie nie każdy mieć może. Kwiaty w małej liczbie skutku wielkiego nie czynią. Z tych dwóch względów wypada, żeby gromadzić wiele kwiatów, a wybierać te, które każdy mieć może. Pewnie, komu na to stanie, miłą jest rzeczą posiadać kwiaty najpiękniejsze i najrzadsze. Ale te gatunki stawiają się w oknach pod okiem, i nie mogąc być w dużej liczbie, są tylko pieszczotą (jeżeli można użyć tego słowa) małego ogródka, zgromadzone w koszu, albo ustawione na gradusach132. Ten rodzaj kwiatów zostawuję do woli każ- dego; ponieważ zamiar takiego wyboru zależy od sposobów tego, który kwiaty droższe lub rzadsze sprowadzać chce, czyli może. Ja tylko mówić będę o użyciu tych kwiatów, które gminem133 sadzić można i które pomieszane z roś- linami134 są ostatnim przystrojeniem klombów i innych części ogrodu. Kwiat najwspanialszy wpuszczony jeden między krzewy albo na wolnym miejscu tam stojący traci zupełnie skutek, który kolor, zapach, wzrost czyli kształt13S jego czynić powinny. Oko często go nie postrzeże, a w po- równaniu szerokiej przestrzeni lub gęstwiny bujnej całkiem ginie, albo się szczupłym drobnym wydaje. Kwiaty, żeby jakiś skutek miały, trzeba sadzić gronami i suto. Brzeg pięknego klombu szeroko napełniony kwiatami spaja drze- wa z darniną i z najdalszego miejsca się postrzega. 132 gradusy — stopnie, podesty, podstawy. 133 gminem — tu w znaczeniu „niemal wszędzie", „powszechnie". 134 rośliny — tuw znaczeniu „inne dekoracyjne rośliny niekwitną- 135 ksztaJt — wygląd, postać. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Tekst według pierwodruku: I. Czartoryska: Myśli różne o sposobie zakładania ogrodów. Wrocław 1805, s. 61—63. Dzieło Izabeli Czartoryskiej poświęcone jest estetyce sen- tymentalnych ogrodów angielskich. Jakie znaczenia i wartości autorka nadaje tu kwiatom? Stanisław Staszic 1755—1826 0 ziemiorództwie Karpatów 1 innych gór i równin Polski Druga rozprawa. O górach Beskidach i o Krywanie w Tatrach (fragmenty ) W zamiarze wniścia na Krywań wyszedłem ze wsi Ważca z rana dnia 12 sierpnia 1805 roku. Naprzód prze- chodziłem przez liczne góralskie polany, z początku nie- znacznie, dalej coraz przykrzej w górę, a ciągle prawie borową136 dosyć wygodną drożyną. W pięć godzin na wysokości, gdzie już lasy ustają, a tylko się jeszcze po skałach kosodrzew płaszczy, wyszedłem na najpierwszą Krywaniu upłazę, znacznie na południe wysuniętą. Jest to jama, czyli Jamiec Krywaniu137, od góralów zwany, cztery 136 borowa — leśna. 137 Jamiec Krywaniu — nazwę jamy nosi taras położony na po- łudnie od wylotu Doliny Ważeckiej, znajduje się tam Jamski Staw (1444 m). LITERATURA I PRZYRODA tysiące kilkaset stóp wysokości. Od wschodu leży Baszta Szczyrbska, pod którą rozlega się szeroko wielka Zielona Plesa, czyli jezioro na szczyrbskim gradku138. Za basztą wysuwa się góra Złomisko, a za tym jeszcze wyżej wznosi się stary Hendel139. Od zachodu zaś i od północy dwa jeszcze widać potężnych skał grzbiety, jeden wyższy od drugiego, do przejścia na najwyższy szczyt Krywaniu. Te obydwa wierzchoły musiały się dawniej z sobą równać. Rozwalił się prawie do połowy pierwszy, jak to ukazują niezmierne jego rumowiska; ale drugi za nim zdaje się tu stąd jeszcze stać w całości. Idąc dalej w górę, na wysokości 960 sążni, spotykać z wielką pracą kowane w granitach różne lochy, czyli stole. Są to dawne górnicze wyroby na złoto, które znajduje się samorodne w kształcie listeczek lub gruzełek. Kwarc robi tego kruszcu złoże (gang) i ciągnie się w głąb skały żyłami. Kierunku żył dostrzegać nie mogłem. Bo stole wszystkie częścią zapadły się, częścią śniegiem i lodami są zawalone. [...] Od tych kopalń złota jeszcze pozostaje czwarta część góry do ostatniego jej wierzchołku. Idąc prosto, można by wyjść w godzinę czasu, ale bardzo przykro. Lecz idąc grzbietami, które od rozwalonego wierzchowiska ciągną się z strony wschodu aż do głównego wierzchu w dwie godzin czasu, z wygodą, stanąłem na najwyższym Krywaniu cyplu. 138 jezioro na szczyrbskim gradku — Szczyrbskie Jezioro (1350 m), jedno z największych jezior tatrzańskich położone na tarasie (zwanym przez Staszica, „gradkiem") pod wylotami Doliny Furkotnej i Doliny Młynicy. Nazwa jeziora pochodzi od niedalekiej wsi Szczyrba. 139 Staszic popełnia tu kilka omyłek: Baszta (w pierwodruku: „basz- ta"j co jest oczywistym błędem) oznacza Grań Baszt oddzielającą Dolinę Mięguszowiecką od Doliny Młynieckiej; Złomisko oznacza zapewne Tępą i Kończystą wznoszące się nad Doliną Złomisk. Stary Hendel oznacza tu zapewne Gerlach, ale w rzeczywistości nazwę Doliny Za Hendlem nosi Ważecka Dolina u stóp Krywania. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Trudne do pojęcia, trudniejsze jeszcze do opisu te pierwsze wrażenia, które na umyśle z wysokich gór stawia razem zoczona rozstrzeni niezmierność i tylu przedmiotów ogromnych nieprzejrzałość. Jest to nagłe jakieś dziwne zachwycenie: wzrok olśnion, wewnętrzny zmysł rozumu prawie osłupiony; pełno poruszeń, pełno wewnątrz czucia, ale przy tym żadnych wyobrażeń. Zdaje się i tu ostrzegać natura, iż ograniczone człowieka zmysły. Chcąc razem pojąć cały, staje się niepojętym dla niego ogół każdy. Nic nie widzi oko, kiedy razem widzi wszystko. Tylko rozważa- nie części; tylko rozbiór na szczegóły jest jedyną drogą do ogółów objęcia, poznania i wyobrażenia. Wkrótce dzieląc mą uwagę postrzegłem z tym większym podziwieniem, że te wszystkie dotąd z taką trudnością przebyte góry prawie znikły, wszystko zwodniczym ukazu- je się oczu zachwyceniem. Pierwsza uwaga z wolna rozróż- nia różne przez tyle mil przebyte góry, dostrzega poziomo leżące bez znaczenia owe ogromne wierzchy, na które z taką się trudnością wchodziło; ów Luboń, ta Babia Góra, na którą pół dnia drapać się trzeba było, tu stąd ukazują się ledwo znaczniejszymi kopcami w wielkim poziomie, co od Tatrów schodzi pochobem140 aż do Bałtyckiego Morza. Przypatrując się uważniej, spostrzegać i początek i koniec tej wyrwanej i uniesionej góry, gdzie leży Nowego Targu dolina. Spojrzawszy na południe, spostrzegać szeroki niedo- statek w ościeniach południowych między Tatrami i tymi Kraleskimi Góry141, w których bogate kopalnie węgierskie. Przebiegając okiem Tatry ku wschodowi, widzieć Wołoszyni szczoty142, Pięciu Stawów turnie, Oka Morskiego rypy143. Zwracając wzrok i uwagę ku zachodowi i południu, wnet dostrzegać, którędy ciągnie ramię gór śląskich. 140 pochobem — ukośnie. 141 KraleskieGóry — zachodnia część Niżnich Tatr zakończona masywem Kralowej Holi (1943 m); pasmo równoległe do Tatr po ich południowej stronie. 142 szczoty — turnie. 143 rypy — ostre i wyniosłe skały. 86 LITERATURA I PRZYRODA Razem wyraźnie rozpoznawać, jak z ogólnego kierunku głównego strychu Karpatów od wschodu na zachód stąd niedaleko skręca się nagle główny łańcuch gór pierworod- nych od północy na południe i ciągnie między Morawą i Węgrami w okolicach Presburga144 ku Tyrolskim Górom. Natura w dolinach i w równinach jest skrytą. Aby ją rozpoznawać, odkopywać ją trzeba. W górach jest otwartą. Tu daje się sama odkrywać, sama wynosić, aby się ukazała całą. W równinach, w przedwodowych i pomorskich gó- rach145 natura jest niezmiernie czynną, w swym działaniu coraz niepojętszą, rozmaitą, w wodach, w powietrzu, wewnątrz i po wierzchu ziemi, wszędzie nieustannie świat uzdabia, upiększa, nieustannie inne zmienia, inne tworzy kwiaty, drzewa i zwierzęta. Jakaż z tamtym porównaniem okrom zmiana! Tu natura martwą, smutną!... Stracone razem te wszystkie jej cudne dzieła. Ni tu znaku przemysłu, ni śladu rozumu. Niczym człowiek nie stropiony, wszędzie gdzie spojrzy, spotyka tylko jeden i zawsze ogół jeden. Jest to świat stary, nieużyty, chropawy. Natura czyli nie śmie, czyli nie może, ani go tu nie uzdabia, ani rozmaici. Wśród łysych skalisk i natura sama łysa i zimna. Tu zdają się spotykać pierwsze na naszym świecie ostateczności krańce. Ów koniec, gdzie wszystko martwieje, gdzie same żywioły rzedzieją. Powietrze jakieś głuche, niezdatne do dźwięków odgłosu; światło jakieś spokojne, nie tak jak na dole żywe, połyskłe, świetne. Jaśnieje, ale nie ogrzewa. Przecież od szczegółu do szczegółu postępując z uwagą, widać niezadługo, że i tu natura jest niezmiernie czynną, że i tu nieskończenie wszystko przerabia i przemienia, a nawet bez tutejszych przysposobień. Podobno nie potrafiłaby po dolinach działać tyle cudów. Ogromne rozwaliska wszystkich gór pierworodnych, szczególniej Krywaniu, dowodzą, że ten świat stary nie był 144 Presburg — dawna nazwa Bratysławy. 145 pomorskie góry — góry z epoki mezozoicznej („pomorski' oznacza u Staszica „mezozoiczny" lub „trzeciorzędowy"). POSTAWY WOBEC PRZYRODY takim jak dzisiaj, kiedy udziałanym został. Góry pierwo- rodne przynajmniej kilka razy jeszcze od teraźniejszych były wyższe. I żywioły tu są gwałtowne. Są dzielniejsze146 w górach niżeli w dolinach. One tam granitów runionych147 nie mogą naruszać i nietykalnymi zostawują od wieków. Tu przeciwnie, też granity kruszą, prują, rozwalają. Dowodem skały granitowe Krywaniu. Tekst według: S. Staszic: O ziemiorództwie Karpatów iinnych gór i równin Polski. Warszawa 1955 [fotoofset wydania pierw- szego: Warszawa 1815], s. 107—110. Wyrażona w opisie wycieczek po Tatrach oraz prowadzo- nych tam badań geologicznych postawa Staszica zapowiadać zaczyna z wolna romantyczną rewolucję stosunku człowieka do przyrody. Wprawdzie w ostateczności górę w nim bierze oświeceniowy racjonalista, ale emocjonalne reagowanie na krajobraz i wygląd gór jest u niego już bardzo silne. Jak się te akcenty rozkładają? Co szczególnie uderza w prezentacji osobistej postawy pisarza wobec górskiego krajobrazu? 146 dzielniejsze — aktywniejsze. 147 runi one — te, które ongiś runęły w dół. 88 LITERATURA I PRZYRODA Kazimierz Brodziński 1791—1835 Hymn na Górach Olbrzymich™ Czyliż na sam tron natury wzniosłem stopę moje? Nad trzech mocarzów ziemie wywyższony stoję149 I wy, chmury, co krążąc otaczacie ziemię, Deszcze lub gromy na ludzkie rozsiewając plemię, I wy nawet pode mną! — Duchu śmiertelnika, Jakaż cię razem trwoga i duma przenika! Gdzież się wzniosłem — niestety! — nad ogniwo ludzi? Ni tu ptak samotnego echa nie obudzi, Ni wiatr wstrząśnie jagody, ni pochyli kwiatka; Już tu dla ziemskich dzieci pierś zakryła matka. Lecz myśl i tutaj nie zginie; owszem, z ziemskiej osi Gardząc zmysłów potrzebą, pod nieba się wznosi. Znikną ciała żywioły, zniknie życie ciała: Ona nad krajem śmierci unosi się śmiała, Wzięci za śladem słońca ku Twórcy wiecznemu I w krainach wieczności przejdzie w cześć ku niemu. Swiadki przedwiecznych czasów! wy, milczące góry, Jakże dzielnie sławicie potęgę natury! Czyli Neptun stąd kiedyś ustępował niebu, Czy Pluto w gmach Jowisza chciał się wznieść z Erebu1S0, Góry Olbrzymie—Karkonosze. Wiersz wiąże się z pobytem poety na Śnieżce. "' Nad trzech mocarzów ziemie... — na zetknięciu się granic ziem rządzonych przez władców Prus, Saksonii i Austrii. Czyli Neptun... — Neptun by 1 władcą mórz. Pluton rządził w Erebie — podziemnej krainie zmarłych. Jest to nawiązanie do kon- kurujących ze sobą w nauce początków XIX wieku koncepcji geologicz- nych: t^w. neptuniści uważali, że na powstanie gór decydujący wpływ miała p»-aca wód, gdy plutoniści akcentowali tu znaczenie wulkanów. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Czyli barki olbrzymie te niezmierne skały W gniewie jedne na drugą z piekieł wyrzucały, Czy wy bogów siedliska, czy olbrzymów rodu, W strasznych gruzach świadczycie spaniałość ich grodu. Tekst według pierwodruku: K. Brodziński: Poezje. Opraco- wał i wstępem poprzedził Czesław Zgorzelski. Wrocław 1959, t. II, s. 1091. Wiersz za życia poety nie drukowany pochodzi sprzed 1821 r. Kazimierz Brodziński przebywał w Cieplicach latem 1819 roku i odbył wówczas wycieczkę na szczyt karkonoskiej Śnieżki, której owocem stał się przytoczony tu wiersz, będący ciekawym wykładnikiem preromantycznego sposobu przeży- wania bytności na wyniosłym szczycie górskim151. W końcowej części zawiera on także ubrane w zretoryzowany poetycki kształt uwagi „geologiczne" o dziejach powstawania gór. Co wskazuje na to, że wiersz jest przejawem preromantycznego spojrzenia na przyrodę? Adam Mickiewicz 1798—1855 Pierwiosnek Z niebieskich najrańszą piosnek Ledwie zadzwonił skowronek, Najrańszy kwiatek pierwiosnek Błysnął ze złotych osłonek. 151 O zjawisku tym zob. E. Słoka: Romantyczne przeżycie szczytu. W: Góry, literatura, kultura. T. 1. Pod redakcją Jacka Kolbuszewskiego, Wrocław 1996, s. 31—56. LITERATURA I PRZYRODA POSTAWY WOBEC PRZYRODY Ja Za wcześnie, kwiatku, za wcześnie, Jeszcze północ mrozem dmucha, Z gór białe nie zeszły pleśnie, Dąbrowa jeszcze nie sucha. Przymruż złociste światełka, Ukryj się pod matki rąbek, Nim cię zgubi śronu ząbek, Lub chłodnej rosy perełka. Kwiatek Dni nasze jak dni motylka, Życiem wschód, śmiercią południe; Lepsza w kwietniu jedna chwilka Niż w jesieni całe grudnie. Czy dla bogów szukasz datku, Czy dla druha lub kochanki, Upleć wianek z mego kwiatku, Wianek to będzie nad wianki. Ja W podłej trawce, w dzikim lasku Urosłeś, o kwiatku luby! Mało wzrostu, mało blasku, Cóż ci daje tyle chluby? Ni to kolory jutrzenki, Ni zawoje tulipana, Ni lilijowe sukienki, Ni róży pierś malowana. Uplatam ciebie do wianka; Lecz skądże ufności tyle! Przyjaciele i kochanka Czy cię powitają mile? Kwiatek Powitają przyjaciele Mnie, wiosny młodej aniołka; Przyjaźń ma blasku niewiele I cień lubi jak me ziółka. Czym kochanki godzien rączek? Powiedz, niebieska Marylko! Za pierwszy młodości pączek Zyskam pierwszą... ach! łzę tylko. Tekst według: A. Mickiewicz: Wybór poezji. Opracował Czesław Zgorzelski. Wydanie ósme przejrzane. Wrocław 1997, s. 97—98. Pierwodruk w pierwszym znanym tomie poezji Mic- kiewicza w 1822 r. Ten wiersz jest prawdziwym pierwiosnkiem polskiego romantyzmu. Wiersz początkowo przeznaczony był do — nie zrealizowanego— literackiego almanachu filomackiego, mają- cego nosić tytuł „Primula veris" (łac. pierwiosnek). Jaki rys nowej zupełnie postawy wobec przyrody ujawnia się w tym utworze? LITERATURA I PRZYRODA Pan Tadeusz czyli Ostatni zajazd na Litwie Księga czwarta: Dyplomatyka i łowy (fragment) Któż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy Aż do samego środka, do jądra gęstwiny? Rybak ledwie u brzegów nawiedza dno morza; Myśliwiec krąży koło puszcz litewskich łoża, Zna je ledwie po wierzchu, ich postać, ich lice, Lecz obce mu ich wnętrzne serca tajemnice; Wieść tylko albo bajka wie, co się w nich dzieje. Bo gdybyś przeszedł bory i podszyte knieje, Trafisz w głębi na wielki wał pniów, kłód, korzeni, Obronny trzęsawicą, tysiącem strumieni I siecią zielsk zarosłych, i kopcami mrowisk, Gniazdami os, szerszeniów, kłębami wężowisk. Gdybyś i te zapory zmógł nadludzkim męstwem, Dalej spotkać się z większe masz niebezpieczeństwem: Dalej co krok czyhają, niby wilcze doły, Małe jeziorka trawą zarosłe na poły, Tak głębokie, że ludzie dna ich nie dośledzą (Wielkie jest podobieństwo, że diabły tam siedzą). Woda tych studni skini się plamista rdzą krwawą, A z wnętrza ciągle dymi, zionąc woń plugawą, Od której drzewa wkoło tracą liść i korę: Łyse, skarłowaciałe, robaczliwe, chore, Pochyliwszy konary mchem kołtunowate I pnie garbiąc brzydkimi grzybami brodate, Siedzą wokoło wody jak czarownic kupa Grzejąca się nad kotłem, w którym warzą trupa. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Za temi jeziorkami już nie tylko krokiem, Ale daremnie nawet zapuszczać się okiem, Bo tam już wszystko mglistym zakryte obłokiem, Co się wiecznie ze trzęskich oparzelisk wznosi. A za tą mgłą na koniec (jak wieść gminna głosi) Ciągnie się bardzo piękna, żyzna okolica: Główna królestwa zwierząt i roślin stolica. W niej są złożone wszystkich drzew i ziół nasiona1", Z których się rozrastają na świat ich plemiona; W niej, jak w arce Noego, z wszelkich zwierząt rodu Jedna przynajmniej para chowa się dla płoduls3. W samym środku (jak słychać) mają swoje dwory: Dawny Tur1S4, Żubr i Niedźwiedź, puszcz imperatory. Około nich na drzewach gnieździ się Ryś bystry I żarłoczny Rosomak, jak czujne ministry; Dalej zaś, jak podwładni szlachetni wasale, Mieszkają Dziki, Wilki i Łosie rogale. Nad głowami Sokoły i Orłowie dzicy, Żyjący z pańskich stołów dworscy zausznicy. Te pary zwierząt główne i patriarchalne, Ukryte w jądrze puszczy, światu niewidzialne, Dzieci swe ślą dla osad za granicę lasu, A sami we stolicy używają wczasu; Nie giną nigdy bronią sieczną ani palną, Lecz, starzy, umierają śmiercią naturalną. 152 To nieledwie fantastyczne, że pisząc o złożeniu owych zapasów nasion roślin w owym skarbcu puszczy, Mickiewicz antycypuje nowo- czesną ideę banku genetycznego. Jak tego jednak dowodzi napisana przez niego — mniej znana—Historia przyszłości, potrafił on przewidzieć wiele wynalazków i nowych osiągnięć techniki. 153 Abstrahując od bajeczności owego motywu, zauważyć warto, iż jego wprowadzenie przez poetę dowodzi, że miał on świadomość ginięcia pewnych gatunków. 154 Ostatni tur padł w Polsce w Puszczy Jaktorowskiej w 1627 r. — zniszczyło go myślistwo i jego wyginięciu nie przeszkodziło to, że był chroniony jako zwierz królewski (to znaczy prawo polowania na niego miał tylko król). LITERATURA I PRZYRODA POSTAWY WOBEC PRZYRODY Mają też i swój smętarz, kędy, bliscy śmierci. Ptaki składają pióra, czworonogi sierciiss. Niedźwiedź, gdy zjadłszy zęby, strawy nie przeżuwa, Jeleń zgrzybiały, gdy już ledwie nogi suwa, Zając sędziwy, gdy mu już krew w żyłach krzepnie, Kruk, gdy już posiwieje156, sokół, gdy oślepnie, Orzeł, gdy mu dziób stary tak się w kabłąk skrzywi, Że zamknięty na wieki już gardła nie żywi157, Idą na smętarz. Nawet mniejszy zwierz raniony Lub chory, bieży umrzeć w swe ojczyste strony. Stąd to w miejscach dostępnych, kędy człowiek gości, Nie znajdują się nigdy martwych zwierząt kości158. Słychać, że tam w stolicy między zwierzętami Dobre są obyczaje, bo rządzą się sami; Jeszcze cywilizacją ludzką nie popsuci, Nie znają praw własności, która świat nasz kłóci, Nie znają pojedynków ni wojennej sztuki, Jak ojce żyły w raju, tak dziś żyją wnuki, Dzikie i swojskie razem, w miłości i zgodzie, Nigdy jeden drugiego nie kąsa ni bodzie. Nawet gdyby tam człowiek wpadł, chociaż niezbrojny, Toby środkiem bestyi przechodził spokojny; 155 sierci — sierści; tu w znaczeniu pars pro toto: składają swą powłokę doczesną; warto pamiętać, że Mickiewicz wierzył w metem- psychozę. 156 kruk [...] posiwieje — według ludowych przekonań kruki siwieją na starość od wypijanej rannej rosy. 157 Orzeł, gdy mu dziób stary... — „Dzioby wielkich ptaków drapieżnych z wiekiem coraz bardziej zakrzywiają się i na koniec wierzchnie ostrze, zagiąwszy się, dziób zamyka i ptak z głodu umierać musi. To mniemanie gminne przyjęli niektórzy ornitologowie" [objaśnie- nie A. Mickiewicza]. 158 Stąd to w miejscach dostępnych [...] nie znajdują się nigdy martwych zwierząt kości — „Rzeczywiście, nie ma przykładu, aby znaleziono kiedy szkielet zdechłego zwierza" [objaśnienie A. Mickiewicza]. One by nań patrzyły tym wzrokiem zdziwienia, Jakim w owym ostatnim, szóstym dniu stworzenia Ojce ich pierwsze, co się w ogrójcu159 gnieździły, Patrzyły na Adama, nim się z nim, skłóciły. Szczęściem, człowiek nie zbłądzi do tego ostępu, Bo Trud i Trwoga, i Śmierć bronią mu przystępu. Czasem tylko w pogoni zaciekłe ogary, Wpadłszy niebacznie między bagna, mchy i jary, Wnętrznej ich okropności rażone widokiem, Uciekają skowycząc, z obłąkanym wzrokiem; I długo potem, ręką pana już głaskane, Drżą jeszcze u nóg jego, strachem opętane. Te puszcz stołeczne, ludziom nie znane tajniki W języku swoim strzelcy zowią: mateczniki. Tekst według: A. Mickiewicz: Pan Tadeusz czyli Ostatni zajazd na Litwie. Historia szlachecka z roku 1811 i 1812 we dwunastu księgach wierszem. Wydanie ósme. Opracował Stanisław Pigoń, Wrocław 1980, s. 229—235. Pierwodruk: Paryż 1834. Część motywów w opisie matecznika Mickiewicz przejął z ludowej baśni białoruskiej, część jednak uznać można za stylizowany artystycznie obraz zjawisk autentycznych. Na czym polega artyzm owego opisu i co, wedle ciebie, należy tu do świata fantastyki, co zaś może być rzeczywistością? ogrój ec — raj, ogród rajski. LITERATURA I PRZYRODA Seweryn Goszczyński 1801—1876 Dziennik podróży do Tatrów (fragment) Około piątej z południa stanęliśmy z powrotem przy źródle Czarnego Dunajca160 [...]. W tej chwili nim głównie się zająłem. Wybucha ono wielkimi bałwanami, z wielkim szumem, z otworu pieczary znajdującej się u podnóża Upłazu. Naga skalista ściana, dosyć wysoka, podnosi się dokoła otworu. Jest ona gościnną księgą dla zwiedzających Dolinę Kościeliska. Miękki jej kamień okryty jest napisami rozmaitego kształtu, rozmaitej mowy, rozmaitej treści, imionami i nazwiskami osób wszelkiej płci, wieku, stanu i narodu. Jakiejkolwiek są one wagi, mnie zajmowało głównie źródło i pieczara, z której biło. Zaostrzały moją ciekawość rozliczne o nich wieści. Jedni powiadali, że zwiedzano ją z pochodniami, że po długiej, trudnej i chłod- nej podziemnej wędrówce dotarto nareszcie do ogromnej sali, ozdobionej kolumnami i sztukateriami z kamienia tak jasnego, że przy blasku pochodni sala świeciła niby dia- mentowa, że pośrodku sali leży małe jeziorko, właściwe źródło Dunajca. Odtrąciwszy przydatki o podziemnych mostkach na podziemnym Dunajcu, wierzyłem w salę i zdobiące ją stalaktyty. Inni utrzymywali, że tę salę wykuli górnicy dobywający niegdyś w tym miejscu srebro; w tym podaniu nie mogłem dostrzec poetycznej strony. Niektórzy twierdzili, że tym podziemiem trzy dni i trzy nocy iść potrzeba, aby dojść do źródła, że nawet w końcu tej wędrówki można się było obaczyć na szczycie jakiejś góry, 160 Za źródła Czarnego Dunajca Goszczyński uznał piękny wypływ z Jaskini Pisanej w Dolinie Kościeliskiej. POSTAWY WOBEC PRZYRODY na to bym się nie odważył. Inni na koniec zapewniali, że szperanie po pieczarze oburzało ducha mającego tam swoje siedlisko, który w gniewie spuszczał na dolinę chmury i ulewę161. Tym się nie trwożyłem i postanowiłem w ciem- nym siedlisku ducha rozniecić ziemskie światło. Dziś jeszcze zamierzyłem tego dopełnić. Opatrzony więc w po- trzebne zapasy, jako to: świeczki woskowe, zapałki che- miczne, pulares itp., wziąłem się natychmiast do dzieła. Zapaliłem świeczkę i wszedłem w groźny, bez przesady mówiąc, otwór. Kształt jego z początku foremny, sklepie- nie okrągło-wklęsłe, wysokość dorodnego człowieka; pod tym więc względem było mi wygodnie, ale niższa część ciała miała wiele do zniesienia. Woda nadzwyczajnie chłodna i gwałtowna, lub z początku sięgała mało co wyżej nad kolana, parła mię wciąż na powrót ku żyjącemu światu; przy tym dno tak jest nierówne i śliskie, że co chwila byłem w obawie upadku i całkowitego skąpania się. W takiej walce z prądem wody nieraz już pochyliłem się i zamoczyłem po szyję prawie. Trzymałem się jednak, jak mogłem, chodziło mi najwięcej o światło, bez którego czułem, że byłoby mi źle w miejscu ciemnym, nieświado- mym i zalanym wodą rwącą. Mimo to, chociaż z trudem, postępowałem naprzód; szum wody coraz głuszej rozlegał się w podziemiu; ale dotąd szedłem w prostej linii i miałem jeszcze za towarzysza trochę blasku dziennego zazierające- go w otwór; naraz pośliznąłem się, upadłem i świeca mi zgasła. Chciałem korzystać z zapałek, na nic się nie przydały; powietrze w podziemiu nasiąkłe wilgocią, a przy tym wietrzyk mały, skutek zapewne nadzwyczajnego pędu wody, zgasiły mi każdy siarniczek, że w końcu nie pozo- stawało mi, jak wycofać się. Zapaliwszy na nowo świecę przed otworem puściłem się weń po wtóre, ostrożniejszy już pewniejszy drogi, bom ją dwa razy przeszedł i poznał. Prędko dosiągłem kresu poprzedniej wyprawy; świecę 161 Ten motyw wykorzystał potem Goszczyński w projektowanym, nie ukończonym jednak, poemacie Kościelisko. 7 Literatura i przyroda LITERATURA I PRZYRODA zasłaniałem, jak mogłem, wszakże światło jej coraz bardziej mdlało. W zakręcie podziemia straciłem z oczu jego otwór, grube ciemności otoczyły mię dokoła; bałwany wody za każdym krokiem silniej uderzały i huczały głośniej; staną- łem na chwilę; huk podziemny, daleki, mocniejszy od szumu tłukącej mnie po nogach fali, mieszanina tysiąca najsprzeczniejszych tonów, muzyka dzika, przeraźliwa, jakiej nic podobnego w życiu moim nie słyszałem, niby echo oddalonego piekła, ogłuszyły mnie naprawdę. Mimo- wolnie uległem groźnemu wrażeniu, zdało mi się w tej chwili, że się otwierają tajniki ciemnego, duchowego świa- ta, że postacie jego nieżywe zaczną przesuwać się przed okiem, jak poczęły przelatywać po myślach; spodziewałem się co chwila, że trup jakiś przepłynie koło mnie na falach, że jakiś potwór, nieznajomy dotąd światu, objawi mi się przy konającym blasku mojej świeczki; uwierzyłem na chwilę w nietykalność miejsc podobnych i tajemnic podań ludowych; szedłem jednak, wkrótce pęd wody wolnieje, trafiam nogą na tram kilkołokciowy, przyglądam się mu, obrobiony widocznie ręką ludzką; co on tu robił, tego nie potrafię wytłumaczyć. Opierając się ręką o ścianę trafiłem na wyżłobienie i znalazłem w nim kawałki szkła potłuczo- nego; musiał tu więc być człowiek, i oto ujrzałem się w próżnej przestrzeni, mającej obwód kilkanaście kroków, ale ze sklepieniem tak niskim, że ledwie wyprostować się mogłem. Główny nurt szedł bokiem tego ustępu, woda zaś pokrywająca jego dno była spokojna i płytsza; zboczyłem kilka kroków, wylazłem na kamień, aby zdrętwiałe od chłodu nogi przyszły cokolwiek do siebie. Ale świeca moja coraz widoczniej groziła zgaśnięciem. Nie zważając na to powracam znowu na dawną drogę. Pomykam się do korytarza, skąd bije nurt najmocniejszy. Wtem dmuch niespodziewanego wiatru gasi mi powtórnie światło. Jedna była droga dla mnie, ta, którą przyszedłem; łatwo więc, chociaż omackiem, trafiłem na nią, trzymając się przy tym fali najgwałtowniejszej, i wróciłem na świat z przedsię- wzięciem ponowienia wyprawy [nazajutrz]. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Tą rażą puściłem się z latarnią. Wrażenie podziemnej zgrozy słabiej już na mnie działało. Większa świeca, dobrze szkłem osłoniona, pomogła mi jaśniej widzieć podziemie. Rozpatrywałem dłużej jaskinię, w której wczoraj odpoczy- wałem; było to proste dzieło przyrody, ozdobione tylko kroplami zgęstniałej wilgoci. Posunąłem się dalej. Z po- czątku zdawało mi się, że jaskinia rozgałęzia się w kilka uliczek; obejrzałem każdą, niektóre nie miały długości, jak kilka łokci, inne obiegały tylko jaki głaz i łączyły się z głównym przechodem; po tym jednym obiecywałem sobie piękne odkrycia, cieszyłem się naprzód radością, której doznam stanąwszy w owej sali, która w podobnym miejscu musiałaby przedstawiać coś osobliwego; ale skle- pienie, wycięte pod kątem, coraz się bardziej zniżało i zwężało; chyliłem się, dopóki tylko mogłem, przysiada- łem, mimo to poznałem wkrótce, że dalej nikt by posunąć się nie potrafił. Woda wybuchła wprawdzie z równą obfitością jak gwałtownością, ale już tylko ze szczeliny, i to tak ciasnej, żeby się przez nią żaden człowiek nie przecisnął, choćby miał odwagę pod wodą nurkować. Tak zakończyłem podziemną moją podróż i zaspokoi- łem ciekawość. Jakkolwiek nie trafiłem w niej na przed- mioty nadzwyczajne, chcę jednak wierzyć, że śmielszy czy wytrwalszy, czy szczęśliwszy ode mnie potrafi głębiej się zapuścić i odkryć te dziwa, o których podanie zapewnia. Co do mnie, z tego, com dokonał, i z chwili przepędzonej w podziemiu źródła, pozostały tak żywe, tak miłe spomnie- nia, że jeszcze chętnie bym powtórzył tę wyprawę i mam nadzieję, że bym wrócił nie bez zdobyczy, jeżeli nie dla oka, to dla uczuć i myśli. W niezwyczajnych tylko położeniach budzi się wnętrzne życie człowieka. Tekst według: S. Goszczyński: Dziennik podróży do Tatrózu. [Powstał w 1832 r.]. Opracował Stanisław Sierotwiński, Wrocław 1958. Pierwodruk: Petersburg 1853. IOO LITERATURA I PRZYRODA Za sprawą tych dwóch wypraw do tzw. Wypływu spod Pisanej w Dolinie Kościeliskiej w Tatrach Goszczyński stał się inicjatorem, jak to dawniej ujmowano — „ojcem", polskiej speleologii. Na czym polega romantyczny charakter okazanej w tym — bardzo zresztą szczerym — opisie postawy pisarza wobec poznawanych przez niego zjawisk przyrody? Teofil Lenartowicz 1822—1893 Kalina Rosła kalina z liściem szerokim, Nad modrym w gaju rosła potokiem. Drobny deszcz piła, rosę zbierała, W majowym słońcu liście kąpała. W lipcu korale miała czerwone, W cienkie z gałązek włosy wplecione. Tak się stroiła jak dziewczę młode I jak w lusterko patrzyła w wodę. Wiatr co dnia czesał jej długie włosy, A oczy myła kroplami rosy. U tej krynicy, u tej kaliny Jasio fujarki kręcił z wierzbiny I grywał sobie długo, żałośnie, Gdzie nad krynicą kalina rośnie, I śpiewał sobie: Dana! oj dana! A głos po rosie leciał co rana. Kalina liście zielone miała I jak dziewczyna w gaju czekała. POSTAWY WOBEC PRZYRODY IOI A gdy jesienią w skrzynkę zieloną162 Pod czarny krzyżyk Jasia złożono, Biedna kalina znać go kochała, Bo wszystkie swoje liście rozwijała, Żywe korale wrzuciła w wodę, Z żalu straciła swoją urodę Tekst według: T. Lenartowicz: Wybór poezji. Opracował Jan Nowakowski. Wydanie czwarte uzupełnione i poprawione, Wroc- ław 1972, s. 18—19. Pierwodruk w almanachu „Niezapominaj- ka", 1845. Pisząc o swej młodości, Lenartowicz wspominał, że gdy go zły ojczym wyganiał z domu, uciekał do pobliskiego lasu, gdzie chował się w starym wypróchniałym drzewie i płacząc, siedział w nim do wieczora: „Były to moje dni narodowej poezji: chłopaki pasący bydło dzielili się ze mną pieczonymi karto- flami i cieszyli, jak mogli, biedną sierotę. [...] Poezja moja cała w tym wypróchniałym drzewie się poczęła [...], jeżeli wierszyki te poezją nazywać się godzi, chłopskie, nie uczone [...]16S. Na czym polega znamiennie romantyczne, stylizowane na ludo- wość, widzenie przyrody w tym utworze? 163 skrzynka zielona — pomalowana na zielono trumna; kolor zielony symbolizuje tu młody wiek zmarłego. 163 Cyt. za: S. Nowakowski: Wstęp. W: T. Lenartowicz: Wybór poezji. Wrocław 1972, s. VI. 102 LITERATURA I PRZYRODA Władysław Syrokomla (wł. Ludwik Kondratowicz) 1823—1862 Chatka w lesie Dziwactwo dramatyczne Część druga. Ustęp pierwszy (fragment) Ciemny las — opodal schludna chatka Henryk (zamyślony, siedząc na wywróconej kłodzie, mówi do siebie). Tak tu milo, jak w raju, choć ciemno, jak w grobie! Jak tu rzeźwo mym piersiom, po ciężkiej chorobie!... Serdecznie bądź pozdrowion ciemnych puszcz namiocie! Tak dawno z całą żądzą garnąłem się do cię; Lecz głuszon gwarem świata, kędy troski bodą, Człek nie czuł się być godnym rozmawiać z przyrodą; Duch nie dosyć był święty, nie dość uroczysty, Rozważać szelest dębów, albo jodeł świsty, Nie rozumiał strumyka, co wśród olszyn burczy, Zapomniał pisku wilgi i mowy przepiórczej... Część tutaj była mojej, część nie mojej winy... Ot, jak ten trup zwalonej na ziemię sośniny, Czemu się nie podniesie? czemu nie zieleni? Bo ma próchno pod korą, a robactwo w rdzeni, Bo sam środek jej piersi młodzieńczej, a wątłej Porozbijały żołny, poraniły dziątły. Rozsochate jej ręce zielenią się, kwitną. Ale to mchem zielonym, trawą pasożytną... Tak i z sercem człowieka, tak i z głową jego: POSTAWY WOBEC PRZYRODY Gdy niedole obarczą, gdy troski oblega, Życie niby to tleje, krew swój obrót kreśli, Lecz karmi pasożytne uczucia i myśli. Kiedy ręce opadną, gdy zamroczy głowę Wśród niemierzonych godzin lenistwo grobowe, Nie znajdziesz dobrej woli, ani chwilki czasu Na modlitwę pod krzyżyk, na dumkę do lasu. I cóż wtedy natura obchodzić nas może? Słowik śpiewa — tem lepiej, snadź w dobrym humorze; Kraśnieje złota jutrznia — co mi tam do złota? Wietrzyk łąkę kołysze — a i to robota!... O! takie to bluźnierstwa i urągowiska Człek z matowym spojrzeniem na przyrodę ciska; Bo, przygnębion ku ziemi, sam o sobie nie wie. Jak bujny zagon żyta po gęstej ulewie. Lecz Bóg przesyła promyk pogodnego słonka, Ten w ciemną otchłań duszy kiedy się zabłąka, Kiedy z piersi upadnie gniotąca opoka, Gdy łza rzewna opłucze kataraktę z oka, Wtedy idzie myśl zbawcza i lepsza otucha... Tekst według: L. Kondratowicz: Wybór poezji. Wydanie nowe, t. III, Warszawa 1890, s. 212—213. Pierwodruk: Wilno 1855—1856, inscenizacja 1856. Monolog Henryka w modelowo czystej postaci wyraża istotę romantycznej postawy wobec przyrody. Na czym ona polega? 104 LITERATURA I PRZYRODA Bogusz Zygmunt Stęczyński i814—1890 Tatry (fragment) W dolinie Koperszagi16* przez zwisłe konary. Przez trawy i gałęzie idźmy w głębsze jary, Gdzie łatwo oko przebić lub nogę skaleczyć, Zesunąć się i życie w przepaściach zniweczyć, Gdzie jeszcze nie zabiegła mordercza siekiera, Gdzie wszystko samo rośnie i samo umiera, I wieku dojrzałego spokojnie dochodzi, Jedno ginie, a drugie z pierwszego się rodzi. Ciało żywi się ciałem i nabiera ciała — A w tym jest niezgłębiona tajemnica cała. Jesteśmy poświęceni na wszystkie przykrości, By dojść do miejsca buku w ukrytej bliskości; Strumień z wielkim hałasem na dół spadający, Wyniosłe swoje brzegi pianą pryskający, Przeraża nas widokiem, jak drzewa rozkrusza, Skały i drzewa wstrząsa, a ucho zagłusza. Czymże człowiek, gdy stanie przy owym jawisku Na oślizłej opoki zdradnym wychylisku? Stoimy niebezpieczni na wysokiej skale Przy burzliwych bałwanach sterczącej zuchwale. Zamyśleni, jak bałwan bałwany zaciera, Jak od brzegu do brzegu walka się rozpiera; Tak i życie człowieka przemija skwapliwie, Szczęśliwy! kto żyć umie skromnie i uczciwie! Strojne barwą różową bujne straceliny16S 164 Koperszagi — Dolina Koperszadów w Tatrach. 165 straceliny — łopuchy z kwiatem różowym [przypis autora]. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Panują tu nad wielu innymi rośliny, I ślimaki z kwiatami fijoletowymi166 Utrudzają nam przejście łodygami swymi, Przez które rzeka, płynąc, głośno zapowiada: Że do wody Popradu na nizinie wpada I swym niepospolitym zajmując podziwem, Jest Zielonego Stawu gwałtownym odpływem. - Wielkiego miłośnika potrzeba przyrody, Aby się nie obawiał zbliżyć do tej wody, Która w swoim korycie burzliwie upływa I pod skały wiszące często się ukrywa. Cieniami starych jodeł przez bujne paprocie. Borówki i nietoty167, i białe stokrocie Wchodzimy między skały pleśniami porosłe168 I modrzewie sędziwe, proste i wyniosłe, Których gęste gałęzie, zwieszone do ziemi, Okryte są nadobnie mchami śnieżystymi, Co tu jak długie sznury rozmaicie wiszą, A na nich podkamionki169 mile się kołyszą. Drozdy, czyże, sikory, makolągwy, szpaki, Lubiące wzniosłe drzewa i poziome krzaki, Pełne zdrowia z skromnego sobie pożywienia Rozlewają po lesie swoje lube pienia, Mając zadowolenie do zmroku od ranku Kochanek w swej samicy, samica w kochanku. - A mlecz z fijoletowym kwiatem wystający I łopuch z mordownikiem170, i kobylnik lśniący Stoi nad głębokimi rozpękami głazów, 166 ślimaki — wedle przypisu autora jest to fioletowo kwitnąca „roślina zwana ślimak"; nie udało się jej zidentyfikować. 167 nietota — gwarowa nazwa rośliny widłak wroniec. 168 pleśniami porosłe — mowa o mokrych mchach i porostach. 169 podkamionek — regionalna nazwa czamogłowego górskiego ptaka, w nomenklaturze zoologicznej nazywanego w XIX w. Saxicola nibicola [dziś: Saxicola rubetra], rzadka już pokląskwa. "° mordownik — powszechnie i dziś w Tatrach występujący wyniosły tojad mordownik z pięknymi fioletowymi kwiatami. io6 LITERATURA I PRZYRODA Pełnych wężów, jaszczurek, żab i innych płazów. A te garby, mrowiska i gęstwin zagrody Piękniejsze się wydają niżeli ogrody, Jakie przemysł i ręka człowieka zrobiła, Choć drzew obcych i kwiatów w nich nagromadziła!... Tu przyroda w postaci zostając wieśniaczej, Prosta, dzika, a wszędzie wygląda inaczej... Tu używa chwil błogich swym wolnym istnieniem, Nie wstydzi się człowieka żadnym ozdobieniem, Nie ulega dziwactwu ni natchnień przywarom, Ani się nie poddaje nudzącym rozmiarom! Wszystko buja rozkosznie, szczęśliwie oddycha Swym szczęściem do człeka mile się uśmiecha! A człowiek, chociaż duszą jest ubogacony, Uczuciem i wymową wyżej postawiony, Nie jest w stanie zrozumieć głosu tej przyrody Ani pojąć jej życia, szczęścia i swobody, Domy śliwa się tylko — lecz jego domysły Nikłymi są jak iskry, co zgasły, jak błysły!------- Tekst według pierwodruku: B.Z. Stęczyński: Tatry w dwu- dziestu czterech obrazach. Kraków 1860, s. 54—56. B. Z. Stęczyński nie by! poetą wysokiego lotu, napisał kilka poematów opisowych będących rezultatem jego wieloletnich pieszych wędrówek po polskich górach, z nich zaś najlepszym utworem są Tatry. Przytoczony tu fragment celnie obrazuje pierwotny stan przyrody Tatr w połowie XIX wieku i zarazem dokumentuje romantyczny sposób jej pojmowania. Czy wi- działeś kiedyś taki dziki krajobraz? Spróbuj wyjaśnić, dlaczego zafascynował on tak poetę. Jakie refleksje wzbudził w poecie widok tak pierwotnej natury? POSTAWY WOBEC PRZYRODY IO7 Józef Kremer 1806—1875 Listy z Krakowa Ust IV: Sztuka nie jest naśladowaniem natury (fragment) Nikt nie przeczy, iż sztuka piękna była nauczycielką ludów i karmicielką wysokich myśli i uczuć prawdziwie człowieczych; gdyby tedy ona była prostym natury na- śladowaniem, rzecz jawna, iżby same dzieła natury były potężniejszym środkiem do tego celu, niż dzieła sztuki. Na cóż byśmy więc mieli tworzyć z całym mozołem i po- święceniem naszym to, co już przyroda sama tak sutą, tak wielką odmierzyła nam miarą. Czyliż mogłaby już praca być mniej pożyteczna i mniej potrzebna? Odwiedź no te nasze Tatry, zapuść się w serce tych olbrzymich grodów natury, a wnet odstąpią myśli porów- nujące sztukę i przyrodę. Pożegnaj społeczność ludzi, co tętni życiem i ciepłem w dolinie, porzuć sioła i kołyszące się błogosławieństwem zbożne łany, a wstąp na ostrze Łomni- ckiej iglicy, na najwyższy szczyt Krępaku171, wspinając się po piętrach coraz wznioślejszych, przedrzyj się przez wszystkie szczeble coraz biednejszej, coraz niższej roślin- ności. Przebywszy bory ciemnej sosny, wyżej dosięgnij krzewów karłowatej brzozy172, wyżej jeszcze granice naj- wznioślejszych polan, zostaw następnie pod sobą państwo 171 K r ę p a k — dawna nazwa Łomnicy, długo uważanej za najwyż- szy szczyt Tatr. Nazwa ta oznaczała jednak także całe Tatry. 172 brzoza karpacka — Betuła carpatica występuje koło górnej granicy lasu i w kosodrzewinie. io8 LITERATURA I PRZYRODA czarnej kosodrzewiny o rozkręconych warkoczach, następ- nie ostatnie strugi traw zielonych, a staniesz w smutnej ojczyźnie gładkich i surowych mchów i pierwotnych poro- stów, kędy poczyna się grobowe samowładztwo martwego kamienia. Wkoło dźwigają się stos na stosie gruzy ogrom- nych bałwanów granitowych — głuchego zniszczenia ob- raz. Rozwtorzą ci się zewsząd niby ulice, niby labiryntne budowania, place i ściany roztrzęsionego miasta Gigan- tów173, a wszędzie cisza śmiertelna, jakby u grobu natury. Ni tu kwiatek zabłyśnie, ni listek zaszeleści, wszelki głos tu zamarł i został gdzieś w głębi. Od czasu do czasu tylko usłyszysz martwy i trupi łoskot; jest to skała granitowa, co, urwawszy się z posady swojej, podskoki szalone podbijając się niby rykoszetem, coraz chyżej pędzi i warcząc przepada w otchłaniach; porywa w swym polocie do okropnej podróży tłumy skalnych ułomów, góra się poruszyła, odezwała się głuchym, przytłumionym grzmotem—i znów ucichła. Znowu natura w koło oniemiała, a ta cisza, niby zimną ręką śmierci, okryła serce; bo to milczenie głębokie straszniejsze niż głos grożących piorunów na ziemi. Spinaj się wyżej a wyżej po urwiskach sterczących i stromych upłazach, aż cię kołem obstąpią niby straszydła niebosięż- ne, szczyty bure Tatrów, syny innej natury, co je zrodziła wśród mąk i cierpień ziemia nasza i wśród wytworów całej świata dzielnicy. Te szczyty zrosłe u dołu kotliną czarną, pokryte śniegów płachtą niby koszulą śmiertelną, bo tu skonanie wszelkiego żywota i ciemno wiecznie i wiecznie zimno. Gdy po długiej fizycznej pracy, po twardszym jeszcze trudzie duszy, staniesz wreszcie na samym ostrzu łomnickim, świat nowy, dziwny i straszny obejmie cię sobą. W głębiach pod tobą przeciągają chmury i pokryły sobą ziemię całą niby morzem nieprzejrzanym, a miotane od- dechem wiatru igrają falą i wzdymają się jakby oceanu 173 Giganci — w mitologii greckiej synowie Tartaru i Gai, istoty ogromnego wzrostu z wężami zamiast nóg. Tu miasta Gigantów w znacze- niu: „miasta olbrzymów". POSTAWY WOBEC PRZYRODY IO9 wody. Turnie sterczą wśród chmur jak wyspy wśród łona powodzi. Wrychle wiatry tu i ówdzie przedarły obłoków oponę, a poprzez te szczeliny, jakby przez okna, widzisz w przepa- ści płatami świat zielony, rozkoszny. Teraz rozstąpiły się chmury, spadła zasłona ze sceny stworzenia, a już jakby mapą na dnie otchłani roztaczają się całe kraje, narzucone tkanicą, srebrną siatką rzek; z dala, na rąbku północnym widnokręgu, świeci się stary Kraków nasz. Krechy ciem- niejsze, tu i ówdzie rozsypane, znaczą porozrzucane szma- tami bory, a w kropki i plamki bezkształtne spłynęły mieszkania ludzi, sioła i miasta. Wszystko w głębi pozo- stało, i życie ludzi, i ok morskich gromady, i kosodrzewi- ny, i zwierzęta, i rośliny, i trop dzikiej kozy, i gniazda tatrzańskich orłów, i wszystko przepadło w toni głębokiej, przepadło życie i śmierć, radość i żal, śmiechy i westchnie- nia. Tu sam jeden Bóg mieszka na majestacie swoim; sąsiadujesz z gwiazdami, a dwie otchłanie objęły cię sobąj tam Ziemia tonie gdzieś pod tobą, tu sklepi się bezdno błękitów niebiańskich. Dech wiekuistości powiewa ochło- dą, a przeczucie nieśmiertelnej istoty twej wzmaga się w piersiach i tysiączne, dotychczas drzemiące w duszy, głosy budzą się hymnem zmartwychwstania; żywot tutecz- ny znika z oczu i wyciera się z pamięci; coś w ciągu lat twoich przeżył, przecierpiał, toć jest teraz jakby snem, — niby wieki całe rozdzielają cię od dnia wczorajszego. Zdaje się tutaj, jakbyś już przebył chwilę skonania twego i odprawił już tę najcięższą i ostatnią pracę, i jakbyś tu teraz ocucił się z długiego snu grobowego i przez wspomnień śrzeżogę patrzał się na lata twoje upłynione na ziemi, co jeno słabo jeszcze brzmią w sercu niby głosy dalekiej muzyki. Wszystko, co doczesne, w głębi pozostało srebrne, tylko obłoki wznoszą się nad Ziemią niby dymy ofiarnych kadzideł; posyła je świat ku Niebu jako modlitwy dzięk- czynienia i zrękowiny swoje z Bogiem. Mamyż się jeszcze w myśli postawić na śnieżnych czubach wiekuistej Himalai, czy na lodowych Andów lub IIO LITERATURA I PRZYRODA Alpów rogali? Kędy atmosfera rzadka, misterna, nie zafar- bowana więcej błękitną barwą, ale gdzie na miejsce lazurów niebiańskich już czarny i ciemny eter rozpostarł się na onym przestworzu wiekuistym świata, a twarz słońca i gwiazdy wszystkie palą się czerwonym ogniem? Jeśli człowiek, zapomniawszy o wątłych siłach swoich cielesnych, pracowaniem fizycznym zechce się mierzyć z olbrzymią potęgą natury, już też stanie się podobnym do owych nieszczęśliwych podupadłych na rozumie i wy- stawionych tak po mistrzowsku na onym obrazku Hogar- tha174, kędy biedak jeden, marząc na jawie i położywszy sobie szpargał starych nut na głowie, rozumie, że jest wielkim kompozytorem. Tam znów drugi, w łzawym obłędzie, zamknięty w ciasnej ciemnicy, nagi, drżący od zimna, wyschły w szkielet, przykuty łańcuchem, siedząc na garści słomy, trzyma patyk w ręku, a opasał sobie zwiędłe czoło papierem, marzy, że jest królem, cesarzem i żąda poszanowania i czci. Tak się też dzieje, jeżeli sztuka wypuści z pamięci prawdziwe powołanie swoje i jeżeli się pokusi pracowaniem cielesnym naśladować naturę, zawsze w takich razach spaczy się w sobie i skręci. Tekst według: J. Kremer: Listy z Krakowa T. I. Wstępne zasady estetyki. Wyd. III. Naumburg 1869, s. 56—60. 174 William Hogarth(l697—1764) — angielski malarz i grafik, w swych słynnych cyklach miedziorytniczych krytykował ludzkie słabości i moralność mieszczańską. POSTAWY WOBEC PRZYRODY III Józef Kremer był filozofem i teoretykiem sztuki, profeso- rem filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Najcenniejszym jego dziełem są przytoczone tu we fragmencie Listy z Krako- wa, zawierające wykład jego estetyki. Zastanowiwszy się nad tym, jak w świetle jego poglądów wygląda stosunek sztuki romantycznej do przyrody, odczytaj następujący niżej frag- ment jednego z poematów romantycznego poety Maurycego Gosławskiego: „Próżnobyś tej natury przekreślać chciał wdzięki, / Pióro pada nieśmiałe z niedołężnej ręki, / Ona piękna i żyje! a podobnaż szczerze / Oddać ją w tej postaci na martwym papierze? / Nie! inna będzie w twojej, inna w własnej szacie, / Tak jak obraz kochanki po kochanka stracie; / Chociaż rysy te same, te same odbicia, / Nie tak sercu przypada, brak tchnienia, brak życia! / Lecz te niezgrabne jary, te olbrzymie góry, / Świadki wieków odciekłych przybytki natury; / Zapom- nianego świata ochronione szczątki, / Wiekom naszym zostały dla groźnej pamiątki. / I nas tu zabrakuje — i nasze imiona, / I tysiąc późnych plemion w ich obliczu skona, / One jak trwały pierwej, tak postacią swoją / Do strasznej chwili sądu nietknięte dostoją!" Wiedząc, że obaj pisarze reprezentują estetykę romantyczną, spróbuj określić, czy koncepcje Gos- ławskiego bliskie są poglądom Kremera? Na czym polega ich podobieństwo? 112 LITERATURA I PRZYRODA Adam Asnyk 1838—1897 Maciejowi Sieczce175 przewodnikowi w Zakopanem Mój przewodniku! tyś mnie wiódł przez góry, Dając mi poznać ich poezję świeżą, Nagą, dziewiczą piękność tej natury Nie zeszpeconą mdłych legend odzieżą, Nie rozdrobnioną na powszednie rysy, Zdawkowe słowa, zdawkowe opisy. Tyś ją pojmował swojem sercem prostem Wiernie, jak staje wyciosana z głazów; Nie pociągałeś fałszywym pokostem, Co kryje nicość bezmyślnych obrazów, Ale umiałeś jędrne znaleźć słowo, Aby jej wielkość wyrazić surową. Tyś mnie nauczył czuć ją silniej, lepiej, Bez wykrzykników i przenośni bladej, I w dzikich formach, które ona sklepi, Nie szukać natchnień niemieckiej ballady176, Lecz na nią okiem spoglądać górala, Co wszystkie wierchy rozpoznaje z dala. 175 Maciej Sieczka (1824—1897) — jeden z pierwszych i naj- słynniejszych przewodników tatrzańskich, poznał Tatry jako myśliwy, od 1868 r. był pierwszym w Polsce strażnikiem ochrony przyrody, kozic i świstaków. Prowadził w góry Adama Asnyka. 176 Aluzja do literatury romantycznej. POSTAWY WOBEC PRZYRODY 113 Tyś mnie nauczył, drapiąc się na turnie, Nie brać przyborów romantycznej muzy I na klasycznym nie stąpać koturnie Przez naszych żlebów kamieniste gruzy, Ale wesoło, bez zawrotu głowy Mijać głęboko wycięte parowy. Pamiętam, nieraz siedząc na upłazku, Rzeźbiłeś słowem Tatr skalisty wątek, Każdy szczyt w wiernym schwytałeś obrazku, Każdej doliny koniec i początek, I piętr górzystych oznaczałeś biegle Trawiaste kopy i lesiste regle; Umiałeś kształty każdego olbrzyma Z gór zębatego grzebienia wydostać, Wskazać, jak drugich ramieniem się trzyma, Jaką przybiera z każdej strony postać, I na swych palcach przedstawiłeś żywo Każde odrębne łańcucha ogniwo; Ukazywałeś ciemne wód lusterka W wgłębieniach, w śniegu błyszczące oprawie, Siklawy w przepaść skaczące z piąterka, Wnętrza wąwozów splątanych ciekawie, Kierunek dolin i strumieni koryt, Wszystkim właściwy nadając koloryt. Wszystko, coś mówił — miało więcej wdzięku, Niż romantyczna daje opisowość. Bo mówiąc, miałeś pierś natury w ręku — A każde słowo miało dziwną nowość, Świeżą poezję górskiego powietrza, Do której rymów i porównań nie trza. I nie prawiłeś mi spłowiałej bajki O dziwożonach lub zaklętych skarbach, 8 Literatura i przyroda !!?_ LITERATURA I PRZYRODA Lecz dym puszczając z swej króciutkiej fajki, Juhasa w żywych malowałeś farbach, Życie w szałasach i życie na hali, Dolc-niedolc pasterskich górali. Ich ciemne twarze i kożuszki smolne. Zgrzebne koszule, ciupagi i pałki Więcej mi serce rozgrzać były zdolne Niż wszystkie gnomy, ondyny, rusałki, Co w Tatr poważnych wyniosłym łańcuchu Tak wyglądają — jak kwiat przy kożuchu. Żadne się bowiem widmo nie przyswoi Tej wyniesionej pod niebo pustelni, Gdzie tylko jeden duch na straży stoi, Bez kształtów, w które chcą go wprząc śmiertelni: Duch wszechświatowy, duch wód i kamieni, Co się w milczącej unosi przestrzeni. Przy nim już nie ma dla fantazji tworów Odpowiedniego miejsca wśród tych wyżyn — Wielka symfonia turni, hal i borów Nie znosi ludzkich trefień i postrzyżyn, Nie znosi skrzydeł przyprawnych z tektury, Gdy sama cała wzlatuje do góry177. Ty czułeś dobrze, że wielkość przyrody Nie potrzebuje bielidła i różu, Że miło patrzeć na schodzące trzody, Gdy z gór pędzone w szarym skaczą kurzu, I że tatrzańskiej polany nie szpeci Wkoło szałasu chwast na stosach śmieci. Tyś czuł, że prawda piękna — chociaż naga, Gdy już odczutą silnie a głęboko; 177 Aluzja poety do pojawiających się niejednokrotnie w literaturze projektów „upiększenia" Tatr na wzór np. Sofiówki. POSTAWY WOBEC PRZYRODY 115 Ze tracić musi dzika gór powaga, Gdy fantastyczną okryć ją powłoką, I że nie trzeba robić z gór posągów Ani wytwarzać różnych dziwolągów. Tyś czuł, że każda z okolic mieć musi Swój wdzięk właściwy i wyraz odrębny — Że Tatrom trzeba bydła, a nie strusi178, Że zapatrzone w niebo wiejskie bębny Piękne są — tworząc harmonię pastuszą, Do której trzeba dostroić się duszą. Twa estetyka prosta, domorosła, Znała jednakże widnokręgi szersze I choć nie byłeś poetą z rzemiosła. Co mierzy swoje uczucia na wiersze, Choć nie goniłeś w laur zmienionej Dafne179, Poczucie piękna zawsze miałeś trafne. I realizmu powszedniego mistrze Nie mogą ciebie w swej zamieścić szkole... Boś kochał wszystko jaśniejsze i czystsze I nie lubiłeś pozostawać w dole, Lecz rozumiałeś, że ludziom potrzeba Piąć się — by wyjrzeć oczami do nieba. Dobrze więc było mnie pod twoją wodzą W królestwie głazów dni pogodne przeżyć, Chwytać wrażenia, jak same przychodzą, Piersi nieznanym uczuciem odświeżyć 178 Tatrom trzeba bydła... — złośliwa aluzja do egzaltowanej, epigońskiej, późnoromantycznej poezji, która pisząc o zjawiskach przyro- dy, także tatrzańskiej, siliła się na różne egzotyczne porównania, miast utrafić w istotę ich piękna. 179 Dafne — w mitologii greckiej nimfa, która broniąc swego dziewictwa przed ścigającym ją Apollinem przemieniona została, na własną prośbę, w drzewo laurowe (wawrzyn), z którego Apollo uwił sobie wieniec. n6 LITERATURA I PRZYRODA I w samym źródle piękności i czarów Ożywczą rosę z śnieżnych pić wiszarów. Dobrze mi było, idąc za twym śladem, Zdobywać z trudem mało znane szczyty I z rączych kozic spotykać się stadem, Przeskakującym granitowe płyty, I na najwyższym ostrej turni zębie Ograniać wzrokiem niejprzejrzane głębie. I chociaż czasem deszcz lał jakby z cebra I trzeba było zmoczonym do nitki Umykać na dół z skalistego żebra, By gdzie w szczelinie czas przeczekać brzydki, Tyś miał w zapasie zawsze myśl wesołą, Co rozchmurzała zasępione czoło. I słodko było gwarzyć z tobą potem, Po całodziennym spoczywając znoju Pod rozpostartym błękitów namiotem, Ponad brzegami jeziorka lub zdroju, Gdzieśmy budzili krzykiem echa dolin I chleb chwytali — głodni jak Ugolin180. A gdy ostatnie zgasły zórz kolory, Wtedy i nasze przycichły gawędki... Bośmy słuchali, co szumiały bory, Co na kamieniach szemrał potok prędki, Myśmy milczeli... a gwarzyły skały... I tak wśrzód marzeń nadchodził dzień biały. To wszystko jeszcze w mych myślach się kręci I wszystkie twoje starania i prace iso Ugolin (zm. 1289) — Ugolino delia Gherardesca, szlachcic z Pizy, jej dyktator, poniósłszy klęskę, skazany został na śmierć głodową. Uwiecznił go Dante w Boskiej komedii i do niej nawiązuje ta aluzja Asnyka. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Sffc wdzięcznej u mnie zostały pamięci — Więc dług wdzięczności wspomnień płacę, Które, jakkolwiek spełzły na papierze, Jednak gór tchnienie przechowuje świeże. (29 VIII 1879) Tekst według: A. Asnyk: Poezje. Wstępem poprzedził Stefan Lichański. Warszawa 1974, s. 437—441. Pierwodruk: „Echo" 1879, nr 193 Na czym polega pozytywistyczna koncepcja widzenia i poj- mowania przyrody ukazana w tym wierszu? Jaką rolę w jej kreowaniu przez poetę odegrał Maciej Sieczka, chłop-prze- wodnik? Czy można wpisać ten wiersz w dzieje literackich koncepcji ochrony przyrody? Utwory dotyczące pewnych innych aspektów pozytywis- tycznej postawy wobec przyrody odnajdziesz także w innych częściach antologii (zob. np. A. Świętochowski, Woły). Franciszek Nowicki 1864—1935 Świerk Los go rzucił na skałę nieczułą a hardą; Wśród kurhanów praczasu, wśród górskich rozłomów Ćwierć wieku ten świerk pośród śniegów, burz i gromów Prowadził bój rozpaczny o swą bytność twardą. LITERATURA I PRZYRODA Gór tytany nań patrzą z kamienną pogardą; On, młodzieniec, żyjący pył, atom atomów, Życie wszczepiać chce pośród ich martwych ogromów, Ku słońcu dąży głową młodą, tęsknią, hardą! Darmo zimny głaz tuli w korzeni ramiona I czepia się z rozpaczą piersi skał świerk młody — Gniewnie góry wód orkan cisnęły nań z łona. Bój zaciekły, lecz krótki, z paszczą wściekłej wody — Trzasnął świerk... upadł... fala go zmiata spieniona... I drzemie znowu pusty nekropol przyrody. Tekst według: Poezja Młodej Polski. Wybrał, wstępem i nota- mi biograficznymi poprzedził Mieczysław Jastrun. Wydanie trzecie, zmienione, Wrocław 1967, s. 33. Pierwodruk: „Tygodnik Ilustrowany" 1888, nr 292. Franciszek Nowicki zasłynął jako autor cyklu sonetowego Tatry, drukowanego w lwowskim tomie jego poezji z 1891 r., jego zaś ważność w dziejach literatury polega na tym, że formował w nim poeta kontur języka poetyckiego Młodej Polski. I także przytoczony tu Świerk obrazuje nowy sposób widzenia i artystycznego ujmowania obrazów przyrody nie dla ich opisu, ale dla nadania poetyckiemu obrazowi symbolicznej wymowy. Jak interpretować można symboliczną ekspresję tego wiersza? POSTAWY WOBEC PRZYRODY Stanisław Witkiewicz 1851—1915 Ma przełęczy (fragment) Jeszcze straszniejszym jest ryś, przed którym ustrzec się trudno jak przed widmem. Małe, ale zajadłe i krwiożercze zwierzę, zjawiające się cicho jak cień i szybko jak błyskawi- ca, w mgnieniu oka nadusi tyle owiec, jak gdyby przygoto- wywało żer dla całego rysiów stada. Ożłopie się krwią, nałyka się żarłocznie, porwie, co może unieść, i znika jak wiatr, bez śladu. Wlatuje on jak ptak na wierzchołki drzew i na najstromniejsze skały, a rzuca się bez namysłu w prze- paście, jak gdyby u swoich miękkich łap miał skrzydła. „Ryś to jest nad wilkami jako oficerz przy wojsku — on im przewodzi". Dziś wilków tu nie ma, ale niedawno jeszcze, kiedy było mniej ludzi, a więcej owiec pasło się w halach, wilki rzeczywiście dusiły je lub szły za rysiem i żywiły się resztkami jego uczt zbrodniczych i krwawych. Troje małych juhasiąt, dwaj chłopcy i dziewczyna, zostało samych na Hali pod Ornakiem. W nocy przyszedł wilk i zabił cielę; na rano, wyganiając statek, naszli koście na perci, a pod wykrotem pół cielęcia; krowy się zestrachały i poczęły ryczeć. Koło czwartej po południu Jaś Fedro, pasący owce, widział, że z dołu idzie cosik, pies nie pies. I był taki chromy baran, to go dopadło i zabiło, a potem do tych zdrowych się wzięło. Owce otoczyły Fedrę, że bieda było poruszyć się, cisnęły się, o kęs chłopaka nie stratowały, on kijem wywijał, krzyczał, ale wilk nie bał się, tylko zabijał owce, i zabił pięć, a potem poszedł. Fredro z małym dziewczęciem pognali owce do szałasu, dwie zabite zaciąg- nęli, a trzy ostały tam. Ledwie przyszli na polanę i zdołali 120 LITERATURA I PRZYRODA zawrzeć statek w szopie, a wilk już tu. Zamknęły się te dzieci w szałasie i tuliły się koło ognia. Wilk biegał dookoła szopy, przystawiał do szpar nos czarny i wyszczerzał zęby; dzieci kryły się między barany i truchlały ze strachu. Nagle wilk zabrał się i pobiegł skulony wzdłuż kamiennego wału, okalającego polanę. Był tam stary kocur, czarny i zły jak licho, a drugi mały kotek, i szły gdzieś po tym wale; wilk czaił się za nimi i w mgnieniu oka porwał kocię i kilku klapnięciami zębów schrupał to i połknął. Ale stary kocur najeżył się, ogon mu stanął do góry i zgrubiał od nastroszonej sierści jak ręka, skupił się i cisnął między oczy wilka, mało mu kufy (pyska) nie rozerwał. Wilk stulił uszy i rzucił się w las, a stary kocur, plując, pędził za nim, rzucając się wielkimi susami. I tak „ci obaj" biegli ku lasowi, a potem kot sam wrócił. I nie odegnał tego wilka nikt, ino ten kocur, bo dzieci ze strachu wyjrzeć nie śmiały i nie miały ani pistolca, ani nijakiej broni. Dawniej, kiedy tych drapieżców było tu więcej, ow- czarze bardzo radzi widzieli myśliwców, polowacy, którzy z zaciekłością ścigali wszelką dzicz po turniach i staczali z dzikimi bestiami walki na śmierć i życie. Tekst według: S. Witkiewicz: Na przełęczy. Opracowanie, posłowie, dobór ilustracji Roman Hennel. Kraków 1978, t. I, s. 118—119. Pierwodruk książkowy: Warszawa 1891. Na czym polega ekspresja tego opisu życia ludzkiego w obliczu przyrody pierwotnej? POSTAWY WOBEC PRZYRODY 121 Stefan Żeromski 1864—1925 Ludzie bezdomni (fragment) Judym podniósł do góry swą lampę i przyglądał się ścianom. Gładkie albo chropawe ich płaszczyzny tu i ów- dzie miały na sobie rysy ostrego żelaza, jakby pismo jakieś klinowe pracowicie wyryte. Idąc z wolna obok gładkiej ściany, miał złudzenie jakby je czytał. Ze znaków koś- lawych, kierujących się to w tę, to w inną stronę, składała się historia tych czeluści. Zdawało mu się, że stoi w cudownym lesie, w puszczy odwiecznej, nie sianej, przez którą nie szła jeszcze stopa człowieka. Rosły naokół olbrzymie paprocie z pniami, jakich nie obejmie trzech ludzi, skrzypy w drzewa wybuja- łe, straszne widłaki i inne, niewidzianych form, mistycznej piękności albo potwornej brzydoty, jakieś sigillaria181, odontopterydy182, lepidodendrony183... Te wielkie potwo- ry, splecione między sobą łańcuchami lian, krzewiły się na pulchnym trzęsawisku, gdzie mchy przepyszne i niewy- słowione kwiaty pachniały w czarnym gorącu wieczystych cieniów. Słodkie, upalne lata wyciągały z ziemi pod chmury te pnie i gałęzie, dostępne tylko dla wzroku i skrzydeł, wilgotne, deszczowe zimy zasilały glebę na wieki. Swobod- ne wichry, w dalekich stepach i w śniegach łańcuchów górskich zrodzone, przylatywały bić puszczę rycząc jako szczenięta lwie. 181 sigillaria — wymarły rodzaj drzewiastych widłaków. 183 odontopterydy —kopalne rośliny o liściach podobnych do paproci. 183 lepidodendrony — kopalne widłaki drzewiaste. 122 LITERATURA I PRZYRODA Wtedy kołysała w łonie swoim pieśń huczącą na podo- bieństwo morza. Jakże często trzaskał w nią piorun, a huragan ją deptał, łupił i rwał! Dzikie chmury iskrą czerwoną zapalały jej głębie śpiewające. Wtedy gorzała jak wielki stos. Ale gdy deszcz ustawał, przychodziła wieczy- ście młoda, lilioworamienna wiosna, jak dziewczątko szu- kające kochanka, i swawolnymi usty zdmuchiwała pyły roślin w ziemię rozmokłą, marzącą o cieniu konarów. Nowe morze zieleni wylewało się na ten sam grunt, przez który pędziły krzemienne kopyta ognia i szprychy jego wozu tak samo prędkie jak wicher. I znowu na ciszę gęstwin młodej puszczy przypadał niespodziewany krzyk wojenny jaguara i rozdzierał ją wrzask, śmierć głoszący, bezlitosnego orła. Aż oto wielkie jakieś morza w głębi lądów próżnu- jące wyrwały się ze swoich grobel i puściły prądy szalone, które zdjęły z korzeniem olbrzymie lasy, niosły je w pianach swych niby flotę okrętów zdruzgotaną i pchały w te zaklęsłe niziny. Tu je niezmierną masą wwaliły jakby do grobu. Przykryły je warstwami gruntu zdjętymi z gór. W ciągu tysięcy lat w ciałach tych krzewów, na których gniazda sobie słały, ustało rozkład. Wielkie ciśnienie pływ wód i czas wiekami ziemną; stwarzanie wody z gałązkach ptaki niezliczone życie i począł się tajemny zapadniętych warstw, na- idący czyniły sprawę pod- tlenu i wodoru tych cielsk obumarłych, wydobywanie z nich kwasu węglowego i tlen- ku węgla. Został tylko węgiel sam, jedyny, w olbrzymim nadmiarze, nie mający się z czym połączyć, jak samotny duch ciemności. Straszliwe jego cielsko martwiało, stygło i umierało w sobie samym tysiące lat. W męczarni zrastało się samo ze sobą, tuliło się do siebie jak byt przeklęty. Z dawnej budowy nic nie zostawił czas długi. Tylko jakby jedyne echo z ojczyzny, gdzie wszystko kwitło, rosło i kochało się w niebiosach — został nikły rysunek warstw pnia albo odcisk powiewnego liścia w czarnym, żałobnym kamieniu. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Długie prace przyrody, nie dające się myślą ogarnąć zaczyny i odczynienia, człowiek chwyta jako łup swój za pomocą pracy krótkotrwałej, chytrej i ułatwionej. Przy- chodzi w święte czeluście z bladym płomykiem i krótkim swoim kilofem. Siłą nędznego ramienia wyniesie to, co tu schował ocean. Bierze cały pokład do cna, od wychodni do upadu, zgrzebie okruszyny i na świat wyda. Zostawi tylko tę hałdę na wierzchu i próżnię w głębinie. Ziemia nie oddaje swej pracy i swojego dorobku bez walki. Prosta i obojętna jak dziecko, od człowieka uczy się zdrady. Czyha na niego z bryłami, które ruszył, ażeby mu je cisnąć na głowę, gdy się nie obejrzy. Rozsiewa w jego komorach śmiertelne gazy i czeka, jakby w niej biło serce pana puszcz zmarłych—tygrysa. Wylewa zaskórne, niewi- dzialne wody. Spuszcza ciemne jeziora, od wieków nie- przeliczonych kropla po kropli zebrane a śniące na zimnych granitach. Otwiera podziemne baseny kurzawki, którą zawaliska ruszyły, i gliniastym jej mułem napełnia galerie pracowicie wykute. Tekst według: S. Żeromski: Ludzie bezdomni. Opracowała Irena Maciejewska, Wrocław 1987, s. 352—355. Pierwodruk: Warszawa 1899 [dat. 1900!] Jak w świetle przytoczonego fragmentu dzieła Żerom- skiego rozumiesz stosowane czasem pojęcie „poezja geologii"? 124 LITERATURA I PRZYRODA Wincenty Korab Brzozowski 1877—1941 Powinowactwo cieni i kwiatów o zmierzchu O korowody umarłych cieni Wśród wirowań eterów przestrzeni, O, płynące kaskady Pod zamyślonych iw184 czarne arkady! O, bez skrzypcowych łkań Tańce gwiazd pod oponą niebiosów, Oj pląsy, pełne migotań i drgań, Świetlaków wśród kwiecia zapomnień i wrzosów! Lubicie kamelie — Ofelie? Akacjowe puchy Czekające na wiatrów podmuchy, — Izydoro, — Lenoro? Na szkarłatach królewskich lilie, — Emilie? Tuberozy, co czarem odurzeń tchną, — Ninon? O, korowody umarłych cieni Ofelie, Izydora, Lenora, Emilie, Ninon — Wśród wirowań eterów przestrzeni, O, płynące kaskady Pod zamyślonych iw czarne arkady! Księżyca łódź pomyka w dal, Unosząc kwiaciarkę w zaświaty — Mróz warzy kwiaty, iwa — gatunek wierzby. POSTAWY WOBEC PRZYRODY __Kamelie, akacje, lilie, tuberozy — Najdroższych kwiatów jakżeż jej żal! O, bez skrzypcowych łkań Tańce gwiazd pod oponą niebiosów. O, pląsy pełne migotań i drgań, Świetlaków wśród kwiecia zapomnień i wrzosów! Przełożył z francuskiego Stanisław Korab Brzozowski Tekst według: Poezja Młodej Polski. Wybrał, wstępem i nota- mi biograficznymi poprzedził Mieczysław Jastrun. Wrocław 1967, s. 286—288. Wiersz jest — dokonanym przez Stanisława, brata Wincentego Brzozowskiego, przekładem na język polski jego francuskiego wiersza Affinite d'ombres et defłeurs en le soir, który ukazał się w „Życiu" 1899 r., nr 4 — był to debiut literacki Wincentego Brzozowskiego. Pierwodruk przekładu, czyli wersji tu przytoczonej: S. Korab Brzozowski: Nim serce ucichło... Warszawa 1910. Wiersz Wincentego Brzozowskiego jest rozważaniem po- wiązań zachodzących między zjawiskami natury i sztuki. Realizują się one za sprawą nastrojowego charakteru utworu, który, wedle interpretacji Stanisława Przybyszewskiego, uka- zywał kogoś, kto siedzi w cieplarni czy innej kwietnej scenerii i pod wpływem doznań zmysłowych (zapach) snuje luźno rysujące się wspomnienia, związane z jakimiś postaciami kobiecymi z jego życia. Wiersz sytuuje się na skrajnym biegunie młodopolskich, estetyzujących wyobrażeń o przyro- dzie. Czy wywarły one silniejszy wpływ na dalsze dzieje ludzkich postaw wobec przyrody? 126 LITERATURA I PRZYRODA Kazimierz Przerwa-Tetmajer 1865—1940 Limba Samotna limba szumi na zboczu stromem, U stóp jej czarna przepaść zasłana złomem. Wokoło się piętrzy granit zimny, ponury, ponad nią wicher ciemne przegania chmury W krąg otoczona taką pustką okrutną, samotna limba szumi bezdennie smutno. Tekst według: K. Przerwa-Tetmajer: Poezje. Warszawa 1980, s. 234. Pierwodruk: Poezje. Seria druga. Kraków 1894. Poezja młodopolska miała charakter nastrojowo-symbo- liczny, jej więc interpretacja zjawisk przyrody najczęściej zmierzała w tych dwóch kierunkach ukazywania nastrojowo- -twórczej siły owych fenomenów i ich symbolicznych znaczeń. Widać to dobrze w poezji Jana Kasprowicza, którego cykl sonetowy Krzak dzikiej róży w Ciemnych Smreczynach znany jest ze szkolnej lektury, widać równie dobrze w tym wierszu Tetmajera. Spróbuj określić nastroje i znaczenia, jakie on ewokuje. Jakie widzisz związki między charakterystycznym dla pierwszej fazy Młodej Polski pesymizmem a nastrojem tego utworu? POSTAWY WOBEC PRZYRODY J2J Wiktor Gomulicki 1848—1919 Modlitwa do przyrody Przyrodo, matko nasza, Ukołysz nas! Przyrodo, siostro nasza, Cierp z nami wraz! Przyrodo, karmicielko, Patrz: oto łakniemy! Przyrodo, cieszycielko, Utul, bo cierpiany! Ty, któraś jest gorącym wszystkiego poczęciem, Zapłodnij nas siłą! Ty, któraś lodowatym wszystkiego zamknięciem, Ulecz choć mogiłą! Silnych kochanko, My bólu mocarze! Słabych tyranko, Korne nasze twarze! Ty, co o Stwórcy mówisz od świtania, Staw go przed oczy! Ty, w której wszystko Stwórcę nam zasłania, Wyjdź z swej zamroczy! Wiary gasicielko, Zaklnij nas w kamień! Wiary głosicielko, Głos w kształty zamień! Przez mgły, co kryją twe cudne oblicze, Przez puszcz olbrzymich szumy tajemnicze, 128 LITERATURA I PRZYRODA Przez pierwsze dreszcze zbudzonego serca, Przez dreszcz ostatni, który nas uśmierca, Przez pieśń słowika, milknącą o świcie, Przez wilków, hyjen i szakali wycie, Przez orły, rajskie ptaki, stubarwne motyle, Przez ropuchy, skorpiony, węże, krokodyle, Błagamy ciebie, Roztapiająca się w niebie. Jeżeliś wyższej potęgi zakryciem, Za cierpiącymi się wstaw, A jeśli samowładnie wszelkim rządzisz życiem — Zbaw. Tekst według: Od Kochanowskiego do Staffa. Antologia liryki polskiej. Ułożył Wacław Borowy, wyd. III, Warszawa 1958, s. 251—252. Jaką terapeutyczną rolę przypisuje poeta przyrodzie? Dla- czego zwraca się do niej w konwencji modlitwy? Stanisław Wyspiański 1869—1907 [Hej, las rymanowski za mgłą] Hej, las rymanowski za mgłą, a mnie dzisiaj jechać do Krakowa czemuż mi to oczy zaszły łzą, czemuż słońce za chmury się chowa? Hej, gospodarz myje powóz na drogę, spakowane koszyska już stoją, POSTAWY WOBEC PRZYRODY jeno rozpierzchłych myśli sprząc nie mogę ni w podróżny tobołek związać żałość moją. Jeden mi się podobał ten las, jako ściana stał przede mną posępny, dumny, tajemniczy, była weń uroczystość set-letnia chowana, milczał, a mnie zdawało się, że pieśnią krzyczy. Że tam stały w stal zbroić rycerze zakute, ślepcy, króle i giermki, i lirni, i dziady, że kniaź Kiejstut, gdy swoją poimał Birutę, tak mnogie może wodził w orszaku gromady — Czemuż stoją i patrzą, i za mną się wleką, chór tajemny, ponury, przeszłości przeklętej, czego chcą — ?! — Boże — czegóż łzy po twarzy cieką — ja nie rozumiem ich — nie jestem święty. Bądźcie zdrowe, przeszłości uroczyste cienie, wszak żywym jest świat żywy, a Sztuką świat myśli. I kniaź, i zbrojne roty — to było marzenie — Tak wszelką wielkość duszy cenzor mały skryśli. dnia 24-ego sierpnia, 1901, Ryman&w Tekst według: S. Wyspiański: Dzieła zebrane, t. II, Kraków 1961, s. 143—144. Pierwodruk: „Kurier Warszawski" 1924, nr 220. Ciekawe są okoliczności powstania tego bardzo osobistego, pełnego dramatycznej ekspresji wiersza. Zapisał go mianowi- cie poeta w pamiętniku małej dziewczynki, Janiny Zapolskiej (później Jasieńskiej), która latem 1901 r. była z matką na wakacjach w Rymanowie. Wyspiański często bawił się z nią i jej bratem, gdy zaś poprosiła go o wpis do pamiętnika, zgodził się. Wiedząc, że panienka pochodzi z Litwy, wprowadził do wiersza motywy litewskie. Okolicznościowy, pamiętnikowy charakter utworu nie spłyca jednak jego wielkiej głębi. Jest on bowiem wyrazem refleksji poety nad ważną dla Młodej Polski relacją między naturą a sztuką. Porównaj ten utwór z przyto- czonym wyżej, dotyczącym problematyki podobnej, a jakże inaczej ujętej, wierszem Wincentego Korab Brzozowskiego Powinowactwo cieni i kwiatów o zmierzchu. 9 Literatura i przyroda 130 LITERATURA I PRZYRODA Wierszyk wakacyjny (Do Leona Stępowskiego) I cóż, kochany Panie Leonie, czy byłeś już Pan w lesie? czyś widział, jak się pasą konie? słyszałeś, jak gęś drze się? Po stawie jak pływają kaczki i zboże jak chwieje się, modre bławaty, krasne maczki, puch jak się z wiatrem niesie? Czyliś oddychał już jedliną, pod sosną czyliś dumał? czyliś zapoznał się z gadziną18S i z wierzbą pokumał? Czyś dopadł gdzie, jak sroka skrzeczy, w oborze bydło ryczy? — Czyś znalazł wszystkich kopę rzeczy, które mieć dusza życzy? Czyś widział pawia na ogrodzie, pod chatą dzieci płowe? Czyś pochylony stał ku wodzie na fale patrząc nowe? Na fale patrząc, jak kołują, gdy wodne muchy kroczą, jak żaby na się nawołują, stąpisz — a w topiel skoczą? 185 gadzina (ludowe) — bydło. POSTAWY WOBEC PRZYRODY 131 Czyliś odnalazł w leśnej głuszy tych świerków kilkunastu, ten czar, co Polskę budzi w duszy? Czy tęsknisz już ku miastu? Czyś się przypatrzył na obłoki, jak płyną wiecznie świeże? Czyś jest już młodszy o te roki, które ci smutek bierze? Czy się już czujesz odmłodzony, jak chłopiec, jak młodzieniec? obok żywiołów, dzieci, żony czujesz się pan czy jeniec? Czyliś odzyskał już swobodę i myśl, tę myśl pogodną, i chęć tych dążeń, co są młode, bo dusza tych jest głodną? Czy gdyś w lesie legł na krzewach, czy ścieżką kiedyś chodził, czyś poznał Elfy po ich śpiewach, Bóg leśny czy cię zwodził? A gdyś to wszystko już przeczytał, gdyś wszystko już zrozumiał, to rozważ, żem Cię listem witał, jak myślę, jakem umiał. Kraków, lipiec 1903 St. Wyspiański Tekst według: S. Wyspiański: Poezja Młodej Polski. Wstępem 1 notami biograficznymi poprzedził Mieczysław Jastrun. Kra- ków 1976, s. 184—186. Pierwodruk: „Nowa Reforma" 1903, nr 185. LITERATURA I PRZYRODA Gdyby nie wymowa ostatniej strofy (a także znane nam przekazy, mówiące o okolicznościach powstania wiersza), sądzić by można, że jest to utwór ironiczny, wyśmiewający mieszczucha na wiejskich wakacjach. Jest nieco inaczej, acz- kolwiek w istocie chodzi tu o kwestię terapeutycznego i euge- nicznego oddziaływania przyrody wiejskiej na człowieka z miasta, dla którego jest ona niemal zjawiskiem egzotycznym. Zauważmy jednak, że dzisiejszy urlopowicz przebywający na wakacjach w domu wczasowym czy pensjonacie ma ze zjawis- kami przyrody jeszcze mniejszy kontakt niż pan Leon — kra- kowski aktor zaprzyjaźniony z Wyspiańskim. Karol Irzykowski 1873—1944 Cisza leśna Pusto w tym lesie, Pusto i cicho. Głosów nie niesie Powietrze znikąd. I stoją drzewa Jakby kamienne. Na nich nie śpiewa Ptak nieruchomy. Tam pierś owisa Wapiennej skały, A pod nią misa Wyschłego źródła. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Robak się dobył Ze skalnej dziupli I chwilę pobył, I skrył się znowu. Czy one są tu, Te martwe gaje, U Acherontu186 Bramy nieznanej? Bezdenną ciszę Chciałbym przeniknąć, Może usłyszę Skrzydła Nicości. Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Ułożył i opraco- wał Paweł Hertz. Księga czwarta, Warszawa 1965. Pierwodruk: K. Irzykowski: Wiersze i dramaty. Stanisławów 1907. Karol Irzykowski zasłynął przede wszystkim jako wybitny krytyk literacki i autor powieści Pałuba (1903), debiutował jednak jako poeta. Czym jest tu dla niego — jakże w tej postaci dla postaw młodopolskich charakterystyczne — doświadcze- nie ciszy leśnej? Jak rozumieć można zakończenie wiersza? 184 Acheront, Acheron — w mitologii greckiej rzeka smutku, oddzielająca w Hadesie świat żywych od świata zmarłych. UA. LITERATURA I PRZYRODA Tadeusz Miciński 1873—1918 Nokturn Las płaczących brzóz śniegiem osypany, pościnał mi mróz moje tulipany. Leży u mych stóp konająca mewa — patrzą na jej trup zamyślone drzewa. Śniegiem zmywam krew, lecz jej nic nie zagłuszy — słyszę dziwny śpiew w czarnym zamku duszy. Tekst według: T. Miciński: Poezje. Opracował Jan Prokop, Kraków 1980, s. 83. Wiersz z tomu W mroku gwiazd, Kraków 1902. Nokturn jest znamiennym dla poezji młodopolskiej przy- kładem symbolicznego wykorzystania motywów przyrody, ujętych w łańcuchu wolnych, niemal luźnych, skojarzeń dla stworzenia „pejzażu wewnętrznego". Nie jest to zatem opis świata zewnętrznego, lecz symboliczna, obrazowa ilustracja stanów duszy mówiącego podmiotu. Scharakteryzuj przyrod- nicze elementy owego skomplikowanego, wielowarstwowego obrazu i określ stan podmiotu mówiącego. Doceniając rolę myślnika w dziesiątym wersie utworu, zauważ, że ów zespół obrazów wpisany w wersy 1—9 jest ekwiwalentem określenia „dziwny śpiew w czarnym zamku duszy". Na czym więc polega nowatorski sposób wykorzystania motywów przyrody w tym utworze? POSTAWY WOBEC PRZYRODY Cezary Jellenta (wł. Napoleon Hirszband) 1861—1935 Jodły Dziatwa lasu Muzyką mi nie wrzawa dusznych miast gorąca, Lecz szczebiot makolągwy, stukanie dzięcioła. Płochliwy okrzyk kraski, gdy turkusem lśniąca Miga wśród drzew — kukułki pobudka wesoła, Co naraz wszystkie struny ech uśpionych trąca. Kapelą mi tysiączny ptaków chór; on słucha Bicia mojego serca; tajemnicze dźwięki Rozkwieconej natury drżą jak skrzydła ducha, To grając jak skrzypcowe leśnych żuków brzęki, To łopocąc tajemnie jak ćma-polatucha. Żyję, gdy dziatwa lasu na słońce wylęga, Gdy sarny, nad zwierciadłem stanąwszy jeziorka, Trwogę swych wielkich oczów ślą do mego brzega, I sam się dzikim staję, gdy zwinna wiewiórka, Nie tknąwszy ziemi, knieję po gałęziach zbiega. Las mię zrodził, kołysał. Jam ptakom rówieśny, W podszytych dębem jodłach przelatam swobodnie, Upojony śpiewami w sen zapadam wczesny, A budzę się i zrywam, gdy las świtem chłodnie I górą jodeł płynie szum dziwny, bezkresny... Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Ułożył i opraco- wał Paweł Hertz. Księga czwarta, Warszawa 1965, s. 278. Pierwodruk: „Rydwan" 1912, nr 2. 136 LITERATURA I PRZYRODA Scharakteryzuj opisaną w tym wierszu formę obcowania człowieka z lasem. Jakie ona niesie ze sobą wartości? Jan Kasprowicz 1860—1926 Nasturcje Kwiaty nasturcji, gęste Nieugaszone rany, Krwawym wieńcem opasują Nasz domek drewniany. Świecą, jak złote słońca, Płoną jak purpury, To spadają ku dołowi, To pną się do góry. Naokół naszego balkonu Smrekowe korytka, A z nich główki swe wychyla Kwiatów gawędź wszystka. Niektóre z nich swe dzióbki Wznoszą szczebiotliwie, Z gwiazd drewnianych, niby ptactwo, Pierzące się na niwie. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Lecz po co szukać niwy? Szczebiocą by jaskółki, Co się tak do nich lubią mizdrzyć Z balkonowej półki. Dola kwiatów, ludzi, ptaków Ze sobą jest sprzęgnięta: Jednak spójnią los je spina, O losie Bóg pamięta. Cóż tam się dzieje na górze? Coś wre w jaskółek gnieździe, Czyżby tu się już znudziły? Myślą o wyjeździe? Myślą rzucić już okap? Nasturcji rzucić kwiaty? O, jak nam będzie teraz bez nich smutno 0 raty! przeraty! O, jakże będą więdnąć! Jak będą gasnąć one! O, jakże nasze zamrą serca, Całkiem przygaszone! Lecz chwała Bogu, że dotąd Jeszcze płomienieją, Chociaż ich ogień będzie tylko Zwodniczą nadzieją. Palcie się, kwiaty drogie! Palcie się do syta! 1 niech z was się o swe losy Żaden już nie pyta. 138 LITERATURA I PRZYRODA Palcie się, kwiaty wrzące! Chłońcie własne ognie! Bez troski o to, co was jutro Zwarzy, skruszy, pognie. Tekst według: J. Kasprowicz: Dzieła. Pod redakcją Stefana Kołaczkowskiego, Kraków 1930, t. XVIII s. 149—151. Pierwo- druk: „Wiadomości Literackie" 1926, nr 43 (wiersz powstał w 1925 r.) Jak można rozumieć w świetle tego wiersza słowa Kasp- rowicza mówiące, że „dola ludzi, kwiatów i ptaków ze sobą jest wprzęgnięta"? Na czym polega wykazany tu związek emocjonalny człowieka z kwiatami nasturcji? Zdzisław Dębicki 1871—1931 Maki (Z cyklu: Chwieją się w polu maki purpurowe) Chwieją się w polu maki purpurowe Jakimś marzącym, sennym, dziwnym chwianiem... (Drżącymi dłońmi złotą tuląc głowę, Ktoś dziewczę ze snu zbudził całowaniem...) Chwieją się maki wśród pszenicy złotej, Pośród srebrnego kołyszą się żyta------- (Usta miłosnej szukają pieszczoty, Pierś drży, miłosnej pieszczoty niesyta...) POSTAWY WOBEC PRZYRODY 139 Chwieją się maki... Wiatr rytmiczną falą Czerwone kwiaty ich z lekka kołysze... (Szalone usta drugie usta palą, Upajające w nie sącząc chaszcze...) Chwieją się maki płomienne w rozkwicie, W słonecznym blasku południa mdlejące... (O upojenia miłosne! O życie! O czarodziejskie i wszechmocne słońce!...) Tekst według pierwodruku: Z. Dębicki: Święto kwiatów. Lwów 1904. Bodaj w żadnym z okresów w dziejach literatury polskiej poetycki kult kwiatów nie był tak silny, jak w Młodej Polsce. W liryce tego okresu pojawiały się one jako samoistny przed- miot estetycznego zachwytu ich pięknem w roli czynnika nastrojotwórczego, symbolu, znaku witalności i przemijania. Z którą z wymienionych tu funkcji można związać motyw maków w tym wierszu Dębickiego? Kazimiera Zawistowska 1870—1902 [O maków purpurowych...] O maków purpurowych, kraśnych maków kwiecie! O usta całowane, drogie usta twoje! Złote życia na oścież rozwarte podwoje... Słońce! Słońce w upalnym, rozgorzałym lecie! 140 LITERATURA I PRZYRODA Słońce, słońce, i maków purpurowych kwiecie! Pszennych łanów poszumy, pszczół grające roje! I usta całowane, drogie usta twoje, I w lipowych alejach kwietniane zamiecie! Harfo wspomnień! twe struny z rdzy krwawych korali Dłoń moja dziś otrząsa, ogrzewa, rozzłaca, Lecz melodia ta dawna, słoneczna nie wraca, Tylko motyw tęsknoty snuje się i żali... A ścichłe, obumarłe jak cmentarni stróże, Więdną maki w królewskiej zszarpanej purpurze! Tekst według pierwodruku: K. Zawistowska: Poezje. Lwów 1904, s. 5. Czym od powyżej przytoczonego utworu Zdzisława Dębi- ckiego różni się, w czym zaś jest do pewnej miary podobny sonet Kazimiery Zawistowskiej? Jakie cechy maków zadecydo- wały o takim poetyckim użyciu ich motywu w obu wierszach? Stanisław Wyrzykowski 1873—1945 Róże mistyczne Mistyczne róże spadają w mrok, W bezwzględne, ciemne przestworze; Ich blask posępny wodzi mój wzrok W dali, po pustym ugorze. POSTAWY WOBEC PRZYRODY I widzę ciebie; za tobą żwir Pod światło srebrzy się mgliściej — Widzę, jak lecisz porwana w wir I w tłum ćmiących się liści. Twych piersi uwiądł dziewiczy pąk, Zastygło ciało twe śliczne; Bezwładnie lecą z twych martwych rąk Na ciemność róże mistyczne. Na wiatr się włosy rozwiały twe, Zawieje mroźne je pieszczą, A ty mych oczu jak gdyby w śnie Źrenicą szukasz złowieszczą. Wirujesz, lecisz, gniesz się jak wąż W uwiędłych liści wichurze, A twoje oczy szukają wciąż, A z rąk twych sypią się róże... Tekst według: j.w., s. 928. Pierwodruk: „Chimera" 1902, t. VI, z. 16. Odnajdź w Słowniku symboli Władysława Kopalińskiego (Warszawa 1990) znaczenia symboliczne przypisywane róży i spróbuj wyjaśnić, dlaczego w tym wierszu ów kwiat zyskał miano „mistycznego". LITERATURA I PRZYRODA Bolesław Leśmian 1877?—1937 Odjazd Gdym odjeżdżał na zawsze znajomym gościńcem, Patrzyły na mnie bratków wielkie, złote oczy, Podkute szafirowym dookoła sińcem. Był klomb i rój motyli i błękit przezroczy, I rdzawienie się w słońcu dojrzałej rezedy. A gdy byłem już w drodze, sam nie wiedząc kiedy I czemu — przypominałem te oczy, przyziemne Śledząc mą zadumę i wpatrzone we mnie Tym wszystkim, czym się można wpatrzeć w świat i dalej. Co widziały te oczy, nim w tysiącu alej Zginąłem, jedną chatę rzucając za sobą I czemu z szafirową zawczasu żałobą Patrzyły w ten mój odjazd poprzez zieleń rdzawą Rezedy, co pachniała, przytłumiona trawą? I dlaczego te oczy były coraz łzawsze? Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze I zostawiać samopas kędyś — na uboczu? Czy nie wolno odjeżdżać znajomym gościńcem I oddalać się zbytnio od tych złotych oczu, Podkutych dookoła szafirowym sińcem? Tekst według: B. Leśmian: Poezje wybrane. Opracował Jacek Trznadel, Wrocław 1991, s. 51. Pierwodruk: B. Leśmian: Łąka. Warszawa 1920. W konwencji „mowy kwiatów" bratki oznaczają pamięć, myśl o kimś troskliwą. Przeżywając zawczasu żałobę po odjeż- dżającym, bratki w tym wierszu znają jego przyszłość i rozumieją, czym j est każdy odj azd (przypomnij sobie, co w poetyckim j ęzyku Norwida oznaczało to słowo w wierszu Bema pamięci żałobny rapsod). Co zatem widziały — przewidziały oczy bratków? POSTAWY WOBEC PRZYRODY J42 Tadeusz Hollender 1910—1943 Wierzba Kwitnąć na brzegu — rzecz niepospolita, burzliwe myśli wymienić na liście, gdy najzwyklejszy człowiek mnie zapyta jak pragniesz rosnąć? — odpowiem — puszyście. Tak. Gdzieś na brzegu szumnołuskiej rzeki w zielonym, bystrym utonąć rozumie, i jeśli — drzewo — spotkam się z człowiekiem, nie rzec nic słowem, tylko liśćmi szumieć. A niżej — wartko, i bystro się toczy, wód płynne szkliwo ściera śliski kamień, błękitny błękit głaska chłodno oczy... Żyć — to zielono w dół spływać strugami. Tekst według pierwodruku: T. Hollender: Czas, który minął i inne wiersze. Lwów 1936. Porównaj ten wiersz z przytoczonym nieco wyżej utworem Cezarego Jellenty. Jakie widzisz podobieństwa i jakie różnice w postawie obu poetów wobec przyrody? Czy można na podstawie wyników tego porównania coś powiedzieć o od- działywaniu pewnej formy młodopolskiego widzenia przyrody na poezję dwudziestolecia międzywojennego? LITERATURA I PRZYRODA Leopold Staff 1878—1957 Wysokie drzewa O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa, W brązie zachodu kute wieczornym promieniem, Nad wodą, co się pawich barw blaskiem rozlewa, Pogłębiona odbitych konarów sklepieniem. Zapach wody, zielony w cieniu, złoty w słońcu, W bezwietrzu sennym ledwo miesza się, kołysze^ Gdy z łąk koniki polne w sierpniowym gorącu Tysiącem srebrnych nożyc strzygą ciszę. Z wolna wszystko umilka, zapada w krąg głusza I zmierzch ciemnością smukłe korony odziewaj Z których widmami rośnie wyzwolona dusza... O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa! Tekst według: L. Staff: Poezje zebrane. Warszawa 1967, t. II, s. 549. Wiersz jest tytułowym utworem z tomu Staffa Wysokie drzewa. Warszawa 1932. Jak sądzisz, czy można j eszcze (a jeśli tak, to gdzie) w Polsce znaleźć taki krajobraz, jaki ukazany został w Wysokich drze- wach? Czy jest on zjawiskiem unikatowo niezwykłym? Szuka- jąc odpowiedzi na te pytania, przypomnij sobie, co wiesz o poezji Staffa. Na czym polega piękno tego obrazu przyrody? POSTAWY WOBEC PRZYRODY 2A1 Julian Tuwim 1894—1953 Słopiewnie ?. Słowisień Karolowi Szymanowskiemu1*7 W białodrzewiu jaśnie dźni słoneczno, Miodzie złoci białopałem żyśnie, Drzewia pełni pszczelą i pasieczną, A przez liście kraśnie pęk słowiśnie. A gdy sierpiec na niebłoczu łyście, W cieniem ciemne jeno niedośpiewy: W białodrzewiu ćwirnie i srebliście Słodzik słowi słowisieńkie ciewy. Tekst według: J. Tuwim: Wiersze wybrane. Opracował Mi- chał Głowiński. Wydanie czwarte rozszerzone, Wrocław 1986, s. 53—54- 187 Karol Szymanowski (1882—1937), wybitny kompozytor napisał — w dwóch wersjach: na sopran z fortepianem i na sopran z orkiestrą — cykl pieśni do pięciu części Slopiewni (całość liczyła ich sześć). 10 Literatura i przyroda 146 LITERATURA I PRZYRODA Julian Tuwim był mistrzem pięknych neologizmów, dzięki którym realizował finezyjne poetyckie gry, przypominające czasem (jak tu właśnie) językowe i formalne eksperymenty futurystów. Usiłowali oni stworzyć dla poezji „pozarozumowy język", wyrażający ludzkie emocje i stany psychiczne, obra- zujący świat w drodze systemu pewnych skojarzeń. Podobne jest i w tym wierszu, choć oczywiście nie jest on utworem futurystycznym. Spróbuj go odczytać, dostrzegając w nim nie tyle zabawę, ile próbę stworzenia swoistego „kodu" — sy- stemu znaków, przypominających jakiś dawny język słowiań- ski, wyrażający ekspresywnie i nastrojowo witalizm przyrody, urok słodyczy lata. Spójrz na wers 5: czyż nie mówi tu poeta o sierpniowym księżycu na bezchmurnym niebie błyszczą- cym? Zastanów się nad sensem innych fraz i zobacz, jak wiele w nich uroczej obrazowości i jak wiele zachwytu dla piękna przyrody. POSTAWY WOBEC PRZYRODY Kwiaty polskie (fragment) W bukiecie wiejskim, jak wiadomo, Róże są skromne, bo po-domu; Nie tkwią w kryształach na wystawie Za lśniącą taflą szkła w Warszawie, Nie sterczą swą łodygą długą, Jakby połknęły jedna drugą; Bez aspiracji do salonu, Bez wywodzenia się z Saronu188, Bez dąsów, pląsów i purpury, Nie zadzierają głów do góry; 188 Róża Saronu — w istocie nie jest to róża; nazwą tą określa się narcyza, a także szafran (krokus). W biblijnej Pieśni nad pieśniami oblubienica porównana została do Róży Saronu. Saron to region w okoli- cach góry Karmel. Tak porzucone narzeczone, Trzymają główki opuszczone, A oczy wznoszą — i tak trwają, I spoglądając — przepraszają. Owe z cieplarni emigrantki, Sztamowych189 biedne familiantki, Nie są wyniosłe ni zawistne, Lecz dobroduszne, drobnolistne, Gęste i niskie, krasne i kraśne, Zawsze z żółtawym proszkiem w środku, Dobre przy bluzkach u podlotków Lub w szklance. Takie róże właśnie. A woń kwiatowej mają wody, Świeżej jak mojej Łodzi młodej Kwietniowy dyngus na Piotrkowskiej I uśmiech Zosi Opęchowskiej. Gdzie jesteś dziś, dziewczyno śliczna 0 dwu warkoczach wyzłoconych, Na pierś wzdłuż ramion, przerzuconych, Smukła i smagła, i pszeniczna, Miodna, dysząca plonem pszczelim 1 wiatrem w zbożu pochylonem, I wczesnym na wsi dniem niedzielnym, Gdy kolorowe, krochmalone, Krajkami szumiąc wzorzystemi, Ścieżką przydrożną idą z sioła Kwietne dziewczęta do kościoła: Z oczyma niebu odjętymi I chabrom inowłodzkiej ziemi190; Choć wystrojone, idą boso, Trzewiki na ramionach niosą. 189 sztamowe róże — róże pienneo dużym znaczeniu dekoracyj- nym; uzyskuje się je przez szczepienie na wysokiej do półtora metra tzw. podkładce odmian szlachetnych; powstaje w ten sposób drzewko różane (stąd „róża pienna"). 190 Inowłódz — miasto między Rawą Mazowiecką a Tomaszowem Mazowieckim. 148 LITERATURA I PRZYRODA Wcześnie na świecie — i po łące Świeżości płyną parujące. Ja, siadłszy na zwalonym drzewie, Patykiem w pniu żywiczym grzebię, Wyciągam bursztynowe pasmo W nitkę wciąż cieńszą, aż pajęcząj Las pachnie mocno, kwiaty brzęcząj Zamykam oczy — jak w nich jasno! Otwieram oczy — co to? o czem? Urwana nitka... Gdzie warkocze? Gdzie echo napiętego rymu? Gdzie wiersz? gdzie sen? „Kłębami dymu Niechaj otoczę się"191... I płaczę. Drobnomieszczańskie nasze róże. Różyczki raczej lub różęta, Tak jak je widzę i pamiętam, Z barwy przyrównywałbym tynkturze192 Na siódmej wodzie po purpurze. Coś miały z barszczu i coś z malin Rosnących dziko śród rozwalin, Gdzie żużle, cegły, osypiska I złom kredowy w słońcu błyska, I rozpalony wielki kamień (I błyski lśniącej miki na nim, A pod nim wilgny, chłodny piasek I panika spłoszonych mrówek: Dla skarbów wymarzony schowek, 191 „Kłębami dymu..." — aluzyjne przytoczenie słów Juliusza Słowackiego z poematu Beniowski (pieśń IV, w. 473—476): „Kłębami dymu niechaj się otoczę, / Niech o młodości pomarzę półsenny. / Czuję, jak pachną kochanki warkocze, / Widzę, jaki ma w oczach blask promienny [•??]• 192 tynktura — nalewka (alkoholowa, eterowa, czasem nawet wodna) roślinna o przeznaczeniu leczniczym. Tu mowa o „tynkturze na siódmej wodzie po purpurze", a zatem — wyblakłej. POSTAWY WOBEC PRZYRODY 149 Wię ukrywałem je tam czasem... O, czarodziejstwo tych kryjówek!) — Gdzie stary trzewik szpilki szczerzy, Gdzie zardzewiały nocnik leży, Gdzie na cykorii kwiat niebieski, Falując, siada paź królewski, progenitury193 pół-jaskółczej, Skrzydełka składa i rozkłada I w lot — i na dziewannę spada: Bardziej mu swojsko tam, bo żółciej; Gdzie stare gonty, klepki z cebra I smród, i żar, i końskie żebra Albo zbielały kundla szkielet I potłuczone szkło butelek, Przez które widać świat na piwno, Gdzie rozeschnięte kół obręcze, Gdzie chaos zielska i rozbrzęczeń, Gdzie parzę się o dzicz pokrzywną I siekę kijem, mały wariat, Roślinny lumpenproletariat — Tam zawsze w rumowisku owem Stał malinowy krzak, przybłęda. Sam nie wie, jak się tu przyszwendał, Lecz rósł, lecz trwał — i malinowe Grube łzy ronił... Jednym słowem, Róż wiejskich czerwień rozcieńczona Coś miała z malin, coś z buraków, Coś z pomidorów i coś z raków, Ot, jakaś niedoczerwieniona. Ogrodnik, czuły na harmonię I rozkład sił między barwami, Rezedę przypiął pod różami. Poeta dałby tu piwonie, Lewkonie albo pelargonie, 193 progenitura — potomstwo, tu w znaczeniu: pochodzenie. 150 LITERATURA I PRZYRODA Żeby słuchowi była radość, By rymem wzmocnić te harmonię — Lecz on, kwiecistej znawca flory, Patrzącym oczom czyniąc zazdrość. Dbał nie o rymy, lecz kolory. Posłuszny tedy barw naturze, Kępką rezedy podparł róże. Bo jeśli czerwień róż naoczna Jakaś barszczowa jest, uboczna (Patrz wyżej, bo już nie powtórzę), To zieleń, tutaj mu niezbędna, Też musi w tonie być podrzędna, Inaczej — zginą biedne róże... Przez zieleń brnąć i jej odcienie Można, jak wiemy, nieskończenie (Patrz „Zieleń"194, bo już nie powtórzę), Lecz gdy się pióro raz rozejdzie (Rok nie pisałem, nawet dłużej), To trudno! muszę o rezedzie. Jak barszcz (pamiętaj o uszkach!) Przedstawił róże-prowincjałki, Tak o rezedzie — ulęgałki Niech barwą świadcząj owoc miałki, Bękarty po karlicach gruszkach. Zgniławe były i rudawe, A gdy rozgryzłeś miąższ ich cierpki, Fermentujący, ziarnkowaty, Widziałeś brąz — brąz taki prawie Jak cukier umoczony w kawie. A przysypane są te kwiaty Rdzą bardzo świeżą lub przetartą Pomarańczową skórką. Rosną — Nie wiem, jak rosną; lecz nie mszyste, 194 Patrz „Zieleń" — odesłanie do słynnego wiersza Tuwima Zieleń („Bo o zieleni można nieskończenie...") z tomu Treść gorejąca (1936)- POSTAWY WOBEC PRZYRODY J1I Gąbczaste, wilgne i porzyste, Jakby szczeliny w nich otwarto, By chłód chłonęły i ciemń nocą — I że są rdzawe, więc w pobliżu Musi być woda zielonawa, Staw zarzęsiony, zgniła trawa I jar bedoński na Zakrzyżu195, I stąd ten przyrodzony wyrzut, I leśność kwiatu stąd wynika (Za pozwoleniem botanika, Który mi tutaj racji nie da, Bo — ogrodowa jest rezeda196). A pachnie — Właśnie? Jak opiszę Woń, którą kwiat swobodnie dysze? Ile słów trzeba i łamańców? Jaki zawiły sprzęgnąć muszę Metafor i porównań łańcuch! Jak mózg utrudzę i wysuszę, Zanim wykrętnie i wymyślnie Pióro tę woń w wyrazy wciśnie, W słowa bezradne i bezsilne, W fałszywe słowa bezradne i omylne Co już tuż-tuż, są niby blisko, Już wlazły w kwietny pył jak osa — I nic. A przytknąć kwiat do nosa, Powąchać raz — i wie się wszystko. Weź jaśmin. Choćbyś zamknął oczy, On całą jaśmień mleczną leje I żółtą farbką złociściej e, I blaski listków swoich toczy, I pąki jak jajeczka ptasie, 195 jar bedoński... — realia topograficzne dawnej Łodzi, miasta młodości poety. 196 Rezeda pachnąca (R. odorata L.) jest istotnie silnie pachnącą rośliną ogrodową, istnieją wprawdzie także gatunki rezedy zdziczałe, rosną one jednak na wzgórzach, przydrożach, nie zaś w lesie. 152 LITERATURA I PRZYRODA I giętkich krzaków gąszcz i trzepot, Wszystko na dłoni masz, głuptasie. Gdy raz nim westchniesz — choć na ślepo. A róża, pachnąc samej sobie, Sobie i głupiej twej osobie (I niezawodnie innym różom, Które na wyścig tamtej wtórzą). Róża, wkrwawiona w dzień rozgrzany. Składa ci paszport swój różany. Ona w ogrodzie, ty w pokoju, Ale ci całą siebie powie, Jeśli na chwilę dzień u znoju Wybłaga upragniony powiew: Ten aromatów wierny aliant Przywionie przez otwarte okno Nią jedną tchnący, oczywisty, Cudowny dowód osobisty, Zawierający personalia. Jak pachną niezapominajki W glinianej misce pod kamieniem? Jak narcyz, biały książę z bajki, W kryzie, z zieloną długą szpadą? Jakim wyrazić mam imieniem Woń miękkiej mięty nad strumieniem? Za aptekarską stanąć ladą I poczęstować czytelnika Pastą do zębów albo proszkiem? A może pani dobrodzika Pozwoli eliksiru troszkę? A może podam na ochłodę Angielkę pepermintu z lodem197? Bardzo orzeźwia zgrzanych gości, A także, co do zieloności... Rzecz by to była niepojęta, 197 Angielka pepermintu chłodzącego napoju miętowego. z lodem — mała szklaneczka POSTAWY WOBEC PRZYRODY Gdyby po tylu porównaniach Ktoś nie wyrobił sobie zdania, jak (najdokładniej) pachnie mięta. Z tym zastrzeżeniem i pointą (Niechaj czytelnik się nie żachnie), Że to nie mięta nimi pachnie, Lecz wprost przeciwnie: one miętą. Stwierdziwszy tedy niewątpliwie, Że z „opisami" wielka bieda, Należy uznać, że właściwie Rezeda pachnie — jak rezeda. Tekst według: J. Tuwim: Rariaty polskie. Wydanie VI, Warszawa 1976, s. 12—17. Poemat powstał w latach 1940—1944; pierwodruk — Warszawa 1949. Odczytując ten fragment prześlicznego poematu Tuwima warto zwrócić uwagę nie tylko na finezję i pełnię zaangażowa- nia emocjonalnego, z jaką opisuje on urodę, barwy i zapachy roślin powszechnie uznanych za piękne, ale także na to, ile miłości okazuje tzw. roślinności ruderalnej, roślinności ruder, gruzowisk i śmietników, raju młodości łódzkiego dziecka. Tadeusz Śliwiak 1928—1994 świt w Bieszczadach Wiatr ustał wąska rzeka płynie brzegiem nocy jest cicho — jakby umarł kto wzywał pomocy IS4 LITERATURA I PRZYRODA w szuwarach jeszcze nie widać, że biała jest mgła daleko o krzyk koguta jest jeszcze do dnia ale rzeka już ziemi niebo dopowiada z octów owoc się wiąże w na wpół dzikich sadach dom tu był nie ma domu wziął go stąd pod boki z jednej strony dym czarny z drugiej strony ogień dawna studnia kamieni pełna i tajemnic już nie wróci do ludzi już się nie odciemni trupim jadem otruta przeklęta rozpaczą wokół dzikie agresty kolczą się i krzaczą Tekst według: T. Kubiak: Widnokrąg. Warszawa 1971. Druga wojna światowa i następujące po niej na połu- dniowym wschodzie Polski zdarzenia wyniszczyły nie tylko ludzi, ale także krajobrazy i przyrodę, zmieniając jej charakter. Bieszczadzki wiersz Kubiaka ukazuje owe góry jako przestrzeń zniszczenia, w której zjawiska przyrody są świadectwem ogromnego dramatu ludzi (zastanów się nad motywem studni „trupim jadem przeklętej" — jest to nie tyle nawiązanie do znanego symbolicznego obrazu młodopolskiego Jacka Mal- czewskiego Zatruta studnia, ile do pospolitego w czasie wojny domowej w Bieszczadach sposobu mordowania bezbronnych ludzi przez wrzucanie ich do studni). Zwróć uwagę na to, jak piękno bieszczadzkiego świtu ewokuje tu myśl o ciszy śmierci i zniszczenia. POSTAWY WOBEC PRZYRODY J55 Roman Brandstaetter 1906—1987 Kwiaty mojej żony Palma z pestki daktylowej Zasadzonej w doniczce — Oto smukły kształt skradziony Wergiliuszowym dolinom198 Na tle szyby, jarzębiny i Giewontu, Nieomal smukła dziewczyna z dzbankiem na głowie. Potem kaktus, Kulisty gbur o kolczastej głowie, Kłujący, zły i gniewny, Nienawidzi szyby i Giewontu, Bo tęskni za hieratycznym199 krokiem mułów I chętnie zamieniłby pokój W pałac Inków zarośnięty puszczą. A potem różowe gołębie alpejskich fiołków Gruchające na wiotkich łodygach, Trzepoczące skrzydłami, Wyzbyte poczucia rzeczywistości, Chętnie sfrunęłyby w niebo, Gdyby nie prawo korzeni i doniczki. 198 Wergiliusz — Vergilius Maro Publius (70—19 r. p.n.e.), najbardziej znany poeta rzymski był autorem sielanek (Eclogae, Bucolicd). 199 hieratyczny — właściwy dla podniosłego rytuału. LITERATURA I PRZYRODA Jest i wąs polski200 — oto wiolinowe nitki dźwięków Wylewające się z wazonu, Zwisają coraz cichsze i cichsze, Coraz rzadsze, Strugami i strunami Spływa ku dołowi Przejrzysty welon Sennej byliny. Jak fikus mieszczański aptekarz, I są storczyki o paszczach chińskich smoków, I biała hortensja w koronkach, Ale nad wszystkim króluje Burza azalii, Gąszcz kwiatów przeobrażonych w motyle, Las, przez który umie się przedrzeć Tylko krok mojej żony. A wśród nich jest jedna azalia Kwitnąca późną jesienią, Obłąkana azalia, Ofelia nad strumieniem201, Która nie ma szacunku dla pór roku I — o wstydzie — wypuszcza pączki w październiku. Wieczorem moja żona Obchodzi wiszące ogrody202, A gdy zasypia, kwiaty wstępują w jej sen I przechadzają się po szklanej posadzce Jak kwitnące madonny. 200 wąs polski — jak się zdaj e, nie jest to nazwa konkretnej rośliny, ale określenie przypominające pospolite u sporej ilości roślin występują- cych w Polsce istnienie tzw. wąsów, czyli organów czepnych, mających często postać wąsów pędowych (jak u winorośli) albo też liściowych (bluszcz). 201 Ofelia — bohaterka Hamleta, dramatu Szekspira, obłąkana w wyniku dramatycznych zdarzeń popełnia samobójstwo, topiąc się. 202 wiszące ogrody — wiszące ogrody Semiramidy w starożyt- nym Babilonie stanowiły jeden z siedmiu cudów świata antycznego. POSTAWY WOBEC PRZYRODY 151 Tekst według: R. Brandstaetter: Hamlet i łabędź. Poznań 1988, s. 98—99- Poeta napisał ten wiersz w Zakopanem, stąd w jego utworze pustynny kaktus nienawidzi nie tylko ograniczającej jego pustynną wolność szyby, ale i obcego mu Giewontu. Czym jest w opinii poety ów sztuczny ogród założony przez jego żonę w mieszkaniu? Jan Brzękowski 1903—1983 Pająk Zaatakował mnie dziś pająk. Ogromny pająk, który na nici zsunął się z powały na podłogę i, zamiast szybko schować się w szparze między deskami, ruszył do natarcia. Posuwał się powoli z ostentacją młodzieńca, który udaje, że jest zajęty czymś innym, by tym łatwiej wyciągnąć z kie- szeni cudzy zegarek. Wiedziałem, że nie mogę się przed nim ukryć, że uderzy we mnie swoją lepkością. Wlókł za sobą grubą nić utkaną ze śliny. Był przemys- łowcem i produkował seryjnie dobre fabrykaty. Na stole stał telefon; nie mogłem jednak zdobyć się na wysiłek, by podnieść słuchawkę i zadzwonić do Komisariatu Policji lub na Pogotowie. Nie należał do gatunku jadowitych, ale paraliżowała mnie myśl o jego lepkości. Na szczęście weszła Marcysia, w złotym hełmie straża- ckim na głowie jak Junona, trzymając w ręku szczotkę. Bez protestu dał się ująć za jedną z nóżek i powiesić u sufitu na LITERATURA I PRZYRODA haku, gdzie przedtem znajdowała się lampa. W ten sposób przeszedł w nową reinkarnację zastępując pająka-lampę, którą przed tygodniem zastawiłem w lombardzie. Miły pająk! Grzeczny pająk! Tylko niepotrzebnie narobił mi tyle strachu. Tekst według: Wiersze wybrane. Warszawa 1980, s. 151. Ten utwór jest na pewno żartem, przecież jednak nie tylko nim. Jak go można postrzegać w perspektywie kontaktów z przyrodą człowieka dwudziestego wieku? I jak go można interpretować w świetle dwudziestowiecznych dyskusji o rela- cjach między człowiekiem a przyrodą? Anna Kamieńska 1920—1986 Pisz o kamieniu, gdzie ważka suszy skrzydła, O leśnym cieniu, gdzie paproć i widłak, O chłopcach z kolonii, co myją się nago W zimnym potoku z buziami czarnymi od jagód, O głazach zanurzonych w chmurze, O całej tej architekturze, W której... Tekst według: Poezje wybrane. Warszawa 1959, s. 144. POSTAWY WOBEC PRZYRODY W świetle sformułowanego tu programu poetyckiego spró- buj określić istotę świata wartości Anny Kamieńskiej. Czym powinna się zajmować jej poezja i jaki to ma związek z rolą przyrody w życiu ludzkim? Jak rozumiesz końcowe niedomó- wienie w tym wierszu? Miron Białoszewski 1922—1983 Obrachunek z obserwunku gołąbkowego Zawsze grrrrr rodząc się pięć gołąbków brodzi w gzyma drugi za jednym trzeci za drugim pierwszy za dobrą do rynn przefrrrr przeczep na jako piąty a to przed się okazuje pcha cztery zawsze piąty Tekst według: Wiersze wybrane. Warszawa 1978. i6o LITERATURA I PRZYRODA W jaki sposób językowe gry poety ilustrują tu zachowanie się gołębi? Stanisław Grochowiak 1934—1976 Dąb Bo dąb z drzewów wszystkich niepodobny wiela, Jak niedźwiedzia z gawrą — grzmot z chmurą rozdziela. Weź tę metaforę, w głąb korzeni zawęź: W solach minerału znajdziesz dębu pawęź. A tam małych nóżek, chitynów203 igrzysko. Blaskiem kominkowym buzuje mrowisko. Szczupłe czaszki dzwonią, młoteczki łękotek Niebu odgwiazdują, jaki dąb jest obiekt. Tedy Bóg się wstydzi. Grom w niebie zawisa, A polana łysa jako pusta misa. Ludzie tam siadają, obrusom na postój, Rybkę smagłą dzielą dla zacnego postu. I kiedy już bezpiecznie tłusta warga mlaska, W ość spluniętą z wargi nagle piorun trzaska. Nie masz poniedziałku, choć była niedziela... Bo dąb z drzewów wszystkich niespodziany wiela. 203 chityna — polisacharyd w połączeniu z innymi związkami chemicznymi tworzący pancerz skorupiaków i owadów; tu jako aluzja do mrówek, zamieszkujących u podnóża dębu. POSTAWY WOBEC PRZYRODY IÓI Tekst według: S. Grochowiak: Wiersze wybrane. Warszawa 1978, s- 35°- O jakim zdarzeniu opowiedział tu poeta, ukazując miesz- czuchów niebacznie rozsiadłych pod rosłym dębem w przed- burzowym czasie z istotną tego konsekwencją? Co oznaczają tu słowa: „Nie masz poniedziałku, choć była niedziela?" Za- stanów się nad stylizacją językową zastosowaną w tym utworze — na czym ona polega i jaka jest jej funkcja? Dlaczego z wielu drzew dąb jawi się tu jako „niespodziany"? Maria Kalota-Szymańska ur. 1926 Jesteście tylko jednym z wielu miejsc na ziemi punktem na mapie To nasze ludzkie oczy przemieniają was stale od nowa w żywe piękno To nasze ludzkie oczy pozwalają wam istnieć inaczej II Literatura i przyroda IÓ2 LITERATURA I PRZYRODA Tekst według: M. Kalota-Szymańska: Sezon w Tatrach i inne wiersze. Gdynia 1964, s. 63. Oto filozoficzna wykładnia sposobu istnienia gór, a zatem i innych zjawisk przyrody, znamienna dla postawy człowieka XX wieku! Na czym w świetle wymowy tego wiersza polega dwoistość bytu zjawisk przyrody? Tomasz Gluziński 1924—1986 Dno zdumiewające co może zdziałać czas głazy litego granitu od skał potężnych do najdrobniejszych kamyczków wszystkie gładko zaokrąglone rzeka zasłana bochenkami granitu dwadzieścia trzydzieści czterdzieści milionów otoczaków żeby choć jeden rogaty POSTAWY WOBEC PRZYRODY I63 ale nie jedyna możliwość skaleczenia jak w karczmie o dno rozbitej butelki nad Białka — lipiec 1978 Tekst według pierwodruku w tomie Szczątki emocji. Kraków 1982. Cechą współczesnego widzenia przyrody bywa, jak w po- ezji Tadeusza Gluzińskiego, narciarza i przewodnika, umiejęt- ność zwracania uwagi na drobiazgi, krajobrazowe detale, których pisarze w poprzednich epokach nie dostrzegali, a które stanowią o charakterze obserwowanych zjawisk. Zwróć uwagę na to, że filozoficzna refleksja otwiera ten wiersz, poprzedzając poetycki, uzasadniający ją obraz. Jan Twardowski ur. 1916 Nie tylko o czaplach Piszę o czaplach co wstają jak poranne zorze 0 jeżu co ma oczy wystające o morelach co pochodzą od dziadka migdała śmiejąc się że mają drzewa ginekologiczne LITERATURA I PRZYRODA o słoniu co ma problem bo usiąść nie może o kundlu bliskim sercu bo wyje po trochu Boga najłatwiej znajdziesz nie pisząc o Bogu Tekst według: J. Twardowski: Trzeba iść dalej, czyli spacer biedronki. Wiersze wyszystkie 1981—1993. Zebrała i opracowała Aleksandra Iwanowska. Warszawa 1994, s. 220. Pierwodruk: „Tygodnik Powszechny" 1992, nr 45. Księga natury Jeden z najwybitniejszych i najpoczytniej szych współczes- nych poetów polskich, ksiądz Jan Twardowski, w tym pięk- nym i zarazem dowcipnym wierszu wyraził pewną ważną koncepcję światopoglądową. Na równi dotyczy ona przyrody, jak teologii. Spróbuj ją wyrazić swoimi słowami. Tendencja do traktowania zjawisk przyrody czy to jako swoistego zespołu — czasem alegorycznych, czasem sym- bolicznych i traktowanych emblematycznie, nieraz wresz- cie całkowicie jednoznacznych — znaków, czy to swoistego tekstu („księgi"), rozpowszechniona bardzo silnie za spra- wą literatury sentymentalnej, a potem romantycznej, nie jest jednak tworem ani XVIII, ani tym bardziej XIX wieku, czy choćby tylko romantycznej jego części. Pojawiła się ona nieporównanie wcześniej, w bogaty sposób zabar- wiła już przed wieloma wiekami kultury orientalne, np. japońską (czego śladem po dziś dzień jest imponująca Europejczykom sztuka japońskich ogrodów, nacechowa- nych głęboką symboliką), jest też znamienną cechą wszel- kiego niemal ludowego, w tym pierwotnie animistycznego postrzegania przyrody. Przejawia się też ona wyraźnie w ludowej baśni zwierzęcej czy dotyczącej obiektów przy- rody nieożywionej. Tu zaś znaczenie najistotniejsze mają wyobrażenia związane z ludową obrzędowością, z magicz- nym pojmowaniem funkcji pewnych zjawisk przyrody, w związku zaś z tym z ich rolą tak w obrzędzie, jak ludowym rytuale. Dla dwudziestowiecznego regionalizmu natomiast bardzo atrakcyjny jest ajtiologiczny charakter pewnych ludowych bajek, związanych z konkretnymi obiektami topograficznymi, opisujących dzieje ich powstania i objaś- niających ich nazwę. Przykładem tego jest sytuujące się i68 LITERATURA I PRZYRODA — bezwiednie — opozycyjnie wobec Kazania do ptaków św. Franciszka bytomskie podanie o św. Jacku i — dziś już nie dającej się zidentyfikować — Sroczej Górze: zyskała ona tę nazwę stąd, że święty przeklął gnieżdżące się tu sroki, bo mu przeszkadzały w głoszeniu kazania1... Traktowanie przyrody jako pewnego rodzaju tekstu, bądź księgi, wydało liczne literackie owoce, czego przejawy odnaleźć można także w innych częściach niniejszej an- tologii, szczególnie w jej partii poświęconej przyrodzie polskiej. Tu zgromadzono zaledwie kilkanaście utworów, najdobitniej ilustrujących owo zjawisko czytania przez pisarzy w księdze natury. 1 Zob. H. Andrzej czak: Między Sroczą Górą a Wzgórzem im- Małgorzaty. Podania i legendy bytomskiego ludu. W: „Miscellanea Ślą- skie" XI. Katowice 1998. KSIĘGA NATURY I69 Konstanty Damrot 1841—1895 Głosy przyrody Otwartą księgą jest natura Dla tego, co w niej czytać umie; Kazaniem — ptak, kwiat, las i chmura Dla tego, co ich głos rozumie. A wszystko prawi jednogłośnie, Czy drobny mech, czy wielkie morze. Choć różnym głosem, lecz radośnie: O, jakżeś dobry, wielki Boże! Tekst według: K. Damrot: Wiersze wybrane. Wstępem po- przedził i do druku przygotował Stanisław Kołbuszewski. Wroc- ław 1965, s. 22—23. Pierwodruk w tomie Z niwy śląskiej. Bytom 1893. Konstanty Damrot był katolickim księdzem, stąd genolo- giczny (gatunkowy) system zastosowany przez niego do klasy- fikacji zjawisk przyrody ma zabarwienie idealistyczne, za- mknięcie zaś wiersza jest przejawem uwielbienia Boga. Jak rozumiesz pierwsze dwa wersy utworu? LITERATURA I PRZYRODA Franciszek Dionizy Kniaźnin 1750—1807 Poranek Po srogiej burzy, co pełna gromów I ślepa w hardej przemocy. Niosła pół klęskę i pożar domów Kręcona wichrem północy. O, jakże wdzięczny jesteś poranku! Jak słodka twoja nam rosa! Świeżo w gotowym jaśniejąc wianku. Błękitne witasz niebiosa. Na twoją postać, na twoje wdzięki, Wzbudzone zewsząd ptaszęta Głosem brzmią temu dzięki, Skąd czucie, skąd ich ponęta! Roń2 chętniej ziemi balsamy życia, Napawaj siłą rozkoszą3; Te wśród miłego kwiatów rozwicia Niech i me serce unoszą. Obyś tak mojej błysnął ojczyźnie! Nadzieję dla niej coś kryślił, Lecz gdy się oczom coraz wyśliźnie, Boję się podać jej myśli. KSIĘGA NATURY 2 roń —tryb rozkazujący od czasownika „ronić* 3 siłą rozkoszą — wielką, silną rozkoszą. Jak to te pączki, co raz trwożone, Niestałą wiatrów koleją, Słodkiemu słońcu listki zielone Jeszcze powierzyć nie śmieją. Ty, co po zimie prowadzisz wiosnę4, Którego ranek ten świeci, Rozkwieć nam znowu myśli radosne, Natchnij nadzieją twe dzieci. Tekst według: Piękna jesteś ziemio moja ojczysta. Antologia. Opracował Jan Szczawie), Warszawa 1981, s. 37. Ten wiersz ma charakter alegoryczny, wiąże się zaś z waż- nymi wydarzeniami politycznymi z dziejów Polski, rozbiorem Polski w 1772 r. oraz uchwaleniem Konstytucji 3 maja. Czy odkrywasz te powiązania utworu? 4 Ty, co po zimie... — apostrofa do Boga. LITERATURA I PRZYRODA KSIĘGA NATURY JLZ1 Maurycy Gosławski 1802—1834 Podole (fragment) Jaka przestrzeń stąd widna! Nie znaleźć granicy. Ni lotom wyobraźni, ni biegom zrzenicy; Tak się ćmi na przyszłości tęskny odłóg życia, Różnowzory, czy jeden, zawsze do przebycia: Łąka — to naszych uciech i radości łąka, Strumień — to po niej strumień łez się naszych błąka, Światło — to gwiazdka marzeń kołysze nadzieje, Widnokrąg — to dni naszych blada wieczność dnieje: Dalej — ślepnie wzrok ziemski odrętwiały w rzucie: Bór tajemnic zaporą — a wzrokiem przeczucie! Tekst według: M. Goslawski: Podole, Poema opisowe w czte- rech częściach. W: Poezje, wydanie zbiorowe i zupełne. Lipsk 1864, s. 14. Jakie znaczenia zjawiskom przyrody przypisał tu roman- tyczny poeta? Wincenty Poi 1807—1872 Motva kwiatów Jest mowa kwiatów tajemna i cicha, Od tęczy wzięta, nawiedzona wonią, Na wielką ucztę podana z kielicha I bardzo szczodrą i łaskawą dłonią. A co w milczeniu na wieki zaklęte, To niby cudem odzywa się słownie, I bez zasługi staje niby święte, I wielkie dzieje prawi tak wymownie, Jakby ten żywot, i niemy, i chłodny, Płomieniem grzał i łzami wytryskał, Jak gdyby wielką wolą był swobodny I owoc czynów poza siebie ciskał... Z wielkich tajemnic jedna tajemnica Jest w mowie kwiatów miłośnie czytelna: I kwiaty mówią, jak mówi źrenica. Życiem wymowna, duchem nieśmiertelna! Tekst według: Kwiaty i poezje. Warszawa 1858. Ten wiersz Pola, podobnie jak wiele jego innych utworów, był bardzo znany w swoim dziewiętnastowiecznym czasie. Dotyczy on niezwykle popularnego w kulturze romantycznej zjawiska, jakim była „mowa kwiatów", polegająca na przypi- sywaniu różnym gatunkom roślin kwiatowych pewnych zna- czeń symbolicznych. Jaką „tajemnicę kwiatów" wyjawia ten wiersz? 124. LITERATURA I PRZYRODA Józef Dunin Borkowski 1809—1843 Mowa kwiatów (wybrane fragmenty) Agrest — Ci, co cię otaczają, naprzykrzają mi się bardzo. Akacji kwiat — Kiedy nadejdzie ta pożądana dla nas chwila? Aksamitek — Popieść się ze mną. Barwinek — Kocham Cię, ale jestem, w obawie, ośmiel mnie swoim spojrzeniem lub słowem. Bez — Są chwile, w których oddalona od zgiełku światła, od wrzawy zabaw, dumasz samotna w twoim pokoiku, wtedy pomyśl o mnie. Bratki (brat i siostra) — Miłe i niepodlegające żadnej odmianie jest uczucie przyjaśni. Oby ten węzeł święty, który nas łączy, trwał wiecznie. Czeremcha — Był czas, kiedy oczy twoje uśmiechały się do mnie. Czosnek — Idź precz ode mnie! Fiołek—Zachwycasz mnie twoją prostotą, twoją skromno- ścią; kwitniesz w ukryciu, ale woń twoja przyciąga do ciebie. Goździk biały — Serce moje jest już zajęte. Goździk ciemny — Mylisz się, nigdy go nie kochałam. Goździk czerwony — o całuj mnie, zawsze po twoim uściśnieniu zostaje mi jakaś myśl słodka, która trwa długo jak zapach przyjemny kadzidła. Jabłko nadgryzione — Kocham cię namiętnie! Jarzębina — Wzdychać mi tylko z daleka wolno. Kalina — Kocham ciebie. Konwalia — Zadrżałem mimowolnie, gdym cię pierwszy raz ujrzał, serce mi biło gwałtownie, myśli mąciły się, słowa ginęły w ustach. KSIĘGA NATURY J31 jVlaku główka — zapomnij o mnie! ]Vlalwa — Ty go kochasz? ]Viięta — Zezwalam. Niezapominajka — Nie zapomnę cię nigdy. Osika — Serce moje do ciebie ma żal. piołun — Ach! jak smutne, jak bolesne jest rozłączenie. Rosiczka — We wszystkim zwykłem iść za własnym natchnieniem. Róża — Kocham ciebie. Rzepa — Jakże mnie nudzisz. Śliwka — Tyś tylko jedna. Sosnowa szyszka — Nie czyń tego, gniewałabym się. Stokrotka — Powiedz, o powiedz, jakim sposobem pozys- kam miłość twoją? Szczaw — W nieszczęściu poznać można przyjaciela. Topoli listek — Czekam na ciebie. Tulipan czerwony — Myślisz, że mnie, kobietę, cackami i świecidełkami ułudzie zdołasz, włosy ci się połyskują, wąsiki przymuskane, buty świecące... ach! wolałabym mniej połysku na tobie, a więcej światła w głowie. Wierzbowy listek — Gdzie nie ma szacunku, tam, gdy złudzenia miłości, które zwykle krótko trwają, przeminą — cóż pozostanie? Zawilec — Nie ukrywaj przede mną, czego sam przed sobą ukryć nie jesteś w stanie. Tekst według: J. Dunin-Borkowski: Mowa kwiatów. W: Pisma. Z przedmową Augusta Bielowskiego, Lwów 1856,1.1., s. 406—419. Świetna poetka, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, w swo- ich notatkach określiła „mowę kwiatów" mianem wymysłu dla półgłówków i pensjonarek. Co sądzisz o jej opinii? 176 LITERATURA I PRZYRODA KSIĘGA NATURY Mieczysław Limanowski (1876—1948) O Tatrach (fragment) [...] Te same skały, które dziś na Gładkiem ocalały wysoko ponad stłoczonym granitem, znachodzą się wszę- dzie wzdłuż północnego brzegu Tatr. One tu budują regle. Zmyte z wierzchnich regionów Tatr zachowały się jeszcze po ich północnej stronie. Wierchy Tatr Bielskich, Gęsiej Szyi i Porońca, Kopieńców i Nosala, Krokwi, Łysanek, Hrubego, Bobrowca i turniczek pod Osóbką, oto ciągnące się jedno morze skał od wschodu na zachód, które całe wybudowane jest z obcej, egzotycznej skały! Pokażcie mi poetę, którego by fantazja proklamować śmiała rozgłośnie, że wszystkie te wierchy są jedną i tą samą gigantyczną falą skalną, przewaloną z południa aż gdzieś znad szumiącego Hronu? Przecież te wierchy wyrastają śmiało i szeroko. Któż by więc wierzyć śmiał, aby ich stara skała mogła miażdżyć w głębiach ukryte młodsze osady? Dorastają wierzchołkom Giewontu! Dźwigają się przecież z ziemi, jakby były urodzone na niej! O, przyroda jest bez granic fantastyczna! Jej to siły przywlokły z oddali, gdyby drobny okruch, miliony kubicznych metrów skały. Przyroda pracowała przy tym w taki sam sposób, jak nad Liliowem. Tylko to samo zjawisko powtarzała na większą skalę, wyrażała je w bardziej potworny sposób! Na miejscu Tatr rodziły się jeno wapienie Giewontu, Liliowego i Czerwonych Wierchów, pustyniowe osady Cichej, zwęglałe łupki z paprociami Tomanowej, granity prastarego trzonu i gnejsy. J22 Skała zaś wapiennego łańcucha opodal Zakopanego to materiał przywleczony w postaci gigantycznej fali pod- ziemnej z dalekiego południa. Przewalały się kiedyś te skały pod wielkim ciśnieniem. Wyginały się jak węże, prostowały się miejscami i znowu skłębiały. W ten sposób płynęły w stronę Polski. Jak gdyby tam, na południu gromadzące się coraz bardziej osady wytłaczały spod siebie plastyczną skałę, tak, że ta zamieniona w wężowe płaszczowiny zmuszona była przesuwać się pod ziemią bezgłośnie, jedy- nie podległa żelaznej mechanicznej konieczności. W chwili, kiedy się przesuwała, nie było jeszcze gór. W miejscu Tatr panowały płaskie brzegi. Z Polski szerokie wody przynosiły grube piaski i muły lądowe. Morze podczas przypływów zatapiało szerokie wybrzeże i materiał naniesiony z lądów na wszystkie strony roz- rzucało... W powietrzu unosił się chwilami popiół niezliczonych pracujących wulkanów ówczesnej Europy. Wulkany zdra- dzały, że pod ziemią wykuwa się powoli skomplikowany architektoniczny gmach. Pod ziemią górotwórcze moce wlokły skałę z jednych obszarów w drugie. Spod rowów geosynklinalowych, wypełniających się na południu coraz grubszymi pokładami fliszu, skały w plas- tycznym stanie przesuwały się ku polskiemu przedmurzu. Aż jednego dnia gmach zbudowany pod ziemią zaczął się podnosić. Skorupa ziemska na linii podziemnego labo- ratorium wygięła się w garb, a wody, które się wgryzły w grzbiet tego garbu, odsłaniają dziś w obce regiony zabłąkane masy! Słońce zachodzi w tej chwili! Czubek Gładkiego pali się w dogorywającym słońcu! Poziomo leżące egzotyczne skały nagle zdradzają w jasnym świetle szereg stłoczeń i spraso- wań, których nie dostrzegliśmy przed chwilą! Jak to? Więc ponad sanicą miażdżącego Gładkiego jeszcze wyższa masa ongiś przesuwała się, gruchocząc pod sobą skały? 12 Literatura i przyroda LITERATURA I PRZYRODA KSIĘGA NATURY Na lasy w dole kładzie się noc czarna. Stoimy pośród ciszy niezmiernej. Słoneczna tarcza spływa powoli za wierchy! Wzlatujemy jeszcze raz na wierzchołek! W oddali Karpaty złocą się jeszcze wschodnią połową. Czyżby one, całe Karpaty przeszły ongi nad Gładkiem? Zmęczeni schodzimy z wierchów. Myśli kotłują się i kłębią, jak war w garnku nad ogniem. Powoli prze- dzieramy się przez lasy w stronę Kościelisk. Noc zapano- wuje czarna. Całą uwagę musimy teraz skupiać, aby ścieżki w ciem- ności nie stracić... — O Tatry! Dozwalacie wglądnąć w wielkie procesy matki ziemi! W waszym ostrym powietrzu człowiek nie tylko fizycznie tężeje. Problemy wasze są jak te szlaki, dla których przebycia wymagany jest rozrost wszystkich wadź duchowych. Człowiek pośród was uczy się nieustraszenie myśleć. A posuwając się powoli wśród zaobserwowanych faktów, uczy się równocześnie wzlatywać w przeźrocz osłonecznioną najbardziej rozkiełznaną fantazją! Ziemi trzymać uczy się człowiek, a jednocześnie jak orły wasze wzbijać się w górę, aby spoglądać na majestat wasz z oddali... We Lwowie, 15 kwietnia 1909 Tekst wedug pierwodruku: „Pamiętnik Towarzystwa Tat- rzańskiego" T. XXX, 1909, s. 48—49. Mieczysław Limanowski był wybitnym geografem, geolo- giem i zarazem teatrologiem (wraz z Juliuszem Osterwą założył teatr „Reduta" (1919—1927). Doskonale znał Tatry, o jego pracach naukowych pisano, iż była to „poezja geologii". W przytoczonym fragmencie pisze on u ruchach tektonicz- nych, które ukształtowały dzisiejsze oblicze Tatr. Zastanów się, na czym polega istota tej „poezji"? Jakie wartości przypi- sywał Limanowski poznawaniu Tatr? Julian Tuwim 1894—1953 Zieleń Fantazja słowotwórcza O zieleni można nieskończenie. Powielając dźwiękiem jej znaczenie. Można kunsztem udanych powieleń Tworzyć światu coraz nowszą zieleń. Nie dość słowo z widzenia znać. Trzeba Wiedzieć, jaka wydała je gleba, Jak zalęgło się, rosło, pęczniało, Nie, jak brzmi, ale jakim nabrzmieniem Dojrzewało, zanim się imieniem Czyli nazwą, wyrazem, rozpękło. W dziejach wzrostu słowa — jego piękno. Więc nie lepo-ż by nam zieleń ziemi Opowiedzieć słowiesy staremi! A poczniemy tę powieść — do spodu, Od pierwizny, od lęgu, od rodu, Od rdzennego zrodzenia, od jądra, Tam, gdzie wnętrze, gdzie nuro, gdzie jątra, Od głebizny, gdzie szepnął w zawięzi Pierwszy dźwieczek zielonej gałęzi. Nie wydziwiaj i nie bierz mi za złe, Że w posłowia tego świata wlazłem. Że się ziaren i źródeł dowiercam, Że pobożny jestem Słowowierca, Że po mojej ojczyźnie-polszczyźnie Z różyczką chodzę, wiedzący gdzie bryźnie Strumień prawdy żywiący i żyzny i8o LITERATURA I PRZYRODA Z mojej pięknej ojczyzny-polszczyzny. Jedni wiosną słuchają słowików, Innym — panny majowa przynęta. Dla mnie — dźwięczą słowicze dziewczęta W młodych pąkach liściastych słowików: Wieczna młodość w kwitnącej starzyźnie, Z wiosny w wiosnę i młodsza i świeższa! Oto dom mój: cztery ściany wiersza W mojej pięknej ojczyźnie-polszczyźnie. Zjedźmy tędy w dzieciństwo tej mowy, Jako górnik zjeżdża w szyb węglowy I latarką rozświetla cmentarze Leśnych dziejów i drzewnych wydarzeń. Oto leży hercyńskie cesarstwos, A niepołomickie6 na nim warstwą, Na niepołomickiem — białowieska Starodrzewna monarchia litewska; Oto moje inowłodzkie lasy, Gdy w nich jeszcze Centaur miał popasy, A nad niemi mateczna, pogańska; Altantyda jodłowo-słowiańska; Oto miazga rozgromionej kniei: Herculanum dębowe, Pompei, Nieprzebyte uroczyska ciemne, Tajne jary i puszyste podziemne, Jarogniewem niebiosów spalone, Siekierami błyskawic zwalone, W tysiącwiecznym ubite moździerzu W węgiel, który jest z ogniem w przymierzu, W skamieniały grobowiec przepastny, Tchnący chłodem zamglonej astmy, W diamentowy lodowiec — w milczenie. s hercyjskie cesarstwo—wedle geografów starożytnych pusz- cza pierwotna z okolic źródeł Dunaju. 6 niepołomickie — chodzi o Puszczę Niepołomicką, prezen- towaną w niniejszej antologii w tekście Wincentego Pola. KSIĘGA NATURY 181 Zjedźmy w głąb i obudźmy kamienie, Wyczarujmy zielenie. Bo górnik, Spraw umarłych wskrzesiciel, powtórnik, Mogił świadom i głosów przedwiecza, Wie, że leśna rzecz jest jak człowiecza, Że w jednakich głębokościach giną, Pomnikami płyną, aż wypłyną I wyjawiają prawdę człowiekowi Źródłosłowin blaskiem i śródsłowin: I zaszumi rozruszony węgiel Lasem polem, miodoborem, łęgiem, I wyszumi z siebie słońca snopy, Mchy piętrowe, brodate potopy, I płaz wszelki posłucha rozkazu, I wyślizgną się jaszczury z głazu, Wiatr się wyrwie i ptaki wyskrzydli, Jeż z jałowcem się równie naigli, Aż zwierz grubszy wyruszy: korzenie, Pnie, konary opuszczą więzienie I otrząsną się po długim znoju, Zielem strzela — i do słowopoju. Wtedy źródło wzejdzie do korzeni W trzon pijących gałęzi-jeleni, i samica przebudzona, Mowa, Po swych pierwszych płodownikach wdowa, Na zielone wyjdzie rykowisko! I zakopie że słowiska wyskok, I pociągnie od końców korzeni Krew-zielica, miód żywiczny ziemi, I — brzask w lesie, zaiskrzy się wszystko: Grekowisko, żmudzisko, sanskrzysko, Po ziemi pójdą ech bliźnie W mojej pięknej ojczyźnie-polszczyźnie. Zaziołali na głos bracia braci, Wszystko krewni i powinowaci, I zaczęli się wabić, tokować, 182 LITERATURA I PRZYRODA Imionami-echami mianować. Choć z oddali, to po dziadach z bliska, Zieleniący bujnego słowiska, Z prajednego szczepu, z para-praiska. Do nurtowań, gruntowań się wzięli: Kto się pierwszy w cel zielisty wzięli, Kto z zielinek i pozielcpw wiela Wydrze ślad najdrzewniejszego ZIELA, Kto w złoci stawów i strumieni, Zielonorostek pierwszy wyzieleni, Kto z zielistków, ziółek i przyziółków ZIELA zerwie w podsłownym zaułku, I w zieliszczu, w szumnej zielbie świata, Antenata znajdzie, Zielonata. Przyłączyły się do nich jaszczurki, Że tej samej są zielszczyzny córki, Że też zielskie — i że przecież one, Jak te inne zielaki, są zielone! Lecz zielacy trawowici, iści, Zaszumieli — i większością liści Wiec uchwalił, że im praw nie przyzna, „Precz!" szeleszcząc i „Ziel i zielszczyzna!". Zapłakały jaszczurki skulone, Powtarzając: przecież my zielone... Zapłakały, jak płaczki na tryźnie, W swojej pięknej ojczyźnie-zielszczyźnie. Przeszukali milion zieloności, Nie znaleźli ziela Zielonośni, Bo on, kłżeczek zieleniście mokry, Trwał nie w trawie i nie mchem się pokrył, I nie w liściach, nie w lesie, nie w grządce, Lecz w zielatce — zielonawej łątce, Co w tym wierszu od początku fruwa, Śród słów krąży, łączy je, rozsnuwa, Siada na nich, nawylot przeziela, KSIĘGA NATURY Dźwięki spaja, przeszczepia, rozdziela, I odleci — i znów przyfruwa. Tak nad pracą ziołowieda czuwa Nakrapiana słońcem łąka trawna Nie od dzisiaj. Z pradawien, pradawna: Gdy się jeszcze zioło nie zieliło, Ani ziela na ziemi nie było, Ani złote z zełtem przemiennie Wspólnem gełtas nic pluskało w Niemnie, (A i dziś — wyjdź za Wilno, na pole, Na tem polu nie trawa, lecz zole, Nie zieleni się: żelti murawa, A żolynas: złotawa otawa), Jeszcze w Renie nie bulgnęło glithem I nie było ni złotem ni żółtem, Ani w skarbcach łotewskich zelstem (Znaczy: złotem — a słychać go zielcem!) Jeszcze kręten wikliny zawijas Nie rozprężył się Prusom w zalias, Jeszcze Żmudzin, zanim słowo znalazł, Rdzy wiewiórczej nie nazywał żalas, Jeszcze zołki-bylice, przez załkiem, Słowiańszczyźnie żółciły się złatem, Jeszcze ZEL kroplą „I" się nie zrosił, Jeszcze żółcień o złocistość prosił, Jeszcze żołna (zielony dzięciołek, Chloropicus, pożółtek, od-ziołek) Żlutą żluną nad Wełtawą była, Jeszcze Chole się nie zieleniła, Ani trawy zielonawy porost Nie podszepnął Greczynowi chloros — — A już łątki-polotki złocone Że słowami grywały myśli domyślne, przedśpiewne, Już ziołoród przeświecał niepewnie. Tak to było i tak się ziściło, 184 LITERATURA I PRZYRODA Taką pieśnią się dozieleniło. I zielono, zielono w ojczyźnie, W mojej pięknej ojczyźnie-polszczyźnie! Tekst według: Treść gorejąca. Warszawa 1936. Zwróć uwagę na to, iż w tym niezwykłym, jakże mądrym wierszu, nie tylko piękno, ale i początek poetyckiego języka kojarzy Tuwim z zielonością świata roślinnego. Bronisława Ostrowska 1881—1928 Nieśmiertelniki Zerwij sztywne, syczące nieśmiertelniki, Zapalmy lampę na grobie zmarłej przeszłości: Na każdym grobie migocą żółte ogniki, Na każdym grobie szeleszczą nieśmiertelniki... Pamiętasz lata dziecinne? przeszłość umarłą... Pod kloszem starej serwantki sztywne bukiety... Na tle kominka skroń siwa... spłowiałe karło... W nieśmiertelniki ustrójmy przeszłość umarłą! Tekst według: B. Ostrowska: Poezje. Lwów 1905. Nieśmiertelniki są tradycyjnie kwiatem nagrobnym. Jak ten motyw wyzyskała młodopolska poetka? KSIĘGA NATURY Jerzy Kamil Weintraub 1916—1943 Dzieci i las (fragment) Idą dzieci, depczą suchy chrust, strumień sosen białe chmury niesie, a piosenki biegną z ust do ust złotą ścieżką po sosnowym lesie. Biegnie ścieżka i kłosi się łan, gdy z sosnowej wynurzone fali niosą dzieci uśmiechy i dzban pełen jagód, poziomek i malin. Ach, ten uśmiech, co na wargach drży, jest jak obłok od słońca jaśniejszy. Jeśli patrzą — to w prawdziwe sny, jeśli widzą — widzą po raz pierwszy. Patrz, jak rośnie płomień złotych głów, wynurzony z leśnego strumienia: od nich ucz się, poeto, swych snów, od nich ucz się, poeto, spojrzenia. Tekst według: Dziecko w poezji polskiej. Wyboru dokonała T. Słońska. Warszawa 1963. Jak rozumiesz zakończenie wiersza Weintrauba? Czym jest dziecięce widzenie świata? 186 LITERATURA I PRZYRODA Stanisław Ciesielczuk 1906—1944 Las mnie zawołał Kto mnie zawołał? Las mnie zawołał! Rzucił mi w oczy gałęzi wiew. Las mnie doskoczył, obrósł dokoła: Gdzieżeś ty bywał, o bracie drzew? W spokojnym chłodzie serce swe umyj, W świeżości moich ranków i ros — słuchaj, jak mówią liściaste szumy: Szczerej zieleni poznajesz głos? Chodź, zobacz siebie w czystych strumieniach, Chodź, usłysz siebie w śpiewaniu wilg. Strumień ci spojrzy wzrokiem jelenia, Twym własnym wzrokiem z twych dawnych chwil. O, daj się z ludzkiej złudy obudzić, W tobie ta sama, co i w nas, krew! Zostań, nie wracaj więcej do ludzi, Zostań już tutaj, o bracie drzew! Tekst wedhig: Teatr natury. Warszawa 1937. Czy opisany w tym wierszu „zew lasu" jest dla ciebie czytelny? Zastanów się: dlaczego w poezji polskiej tak często pojawiają się — w zróżnicowanych zresztą funkcjach i znacze- niach — motywy lasu? KSIĘGA NATURY Jan Maria Gisges 1914—1983 Droga przez Bieszczady Zanim tu przyszedłem, chodziłem po mapie, co mi się jawiła ponurą legendą zwiększoną o strzały do generała7 o Dzikie Południe o zdziczałe wiśnie w pustych sadach, 0 powiew słowa i gniewu. Zieleń okryła historię: kości, Czaszkę oczyszczoną przez mrówki, zeschnięte pnie cerkiewek bez konarów, bez pieśni i modlitwy. Wdzieram się w zamkniętą pagórkami ziemię umarłych znaczeń; woda jest niebem, połonina drogą, gdzie gonię czas 1 dźwigam przeczute dzieje: każdy krok po kolei. 1966 7 Mowa tu o śmierci gen. Karola Świerczewskiego (1897—1947), zastrzelonego przez UPA pod Baligrodem w Bieszczadach. 188 LITERATURA I PRZYRODA Tekst według: Wiersze z Rzeszowskiego. Wybór i opracowa- nie Jerzy Pleśniarowicz, Lublin 1974, s. 186—187. Wiersz z tomu: Przeczuwanie. Warszawa 1970. Wątek bieszczadzki był w poezji polskiej po 1960 r. rozwinięty bardzo silnie i tematyka ta realizowana była przez wielu poetów. Wiersz Gisgesa jest dość typowy dla tego nurtu. Zastanów się, czym fascynowała poetów ta bieszczadzka „ziemia jałowa"? Przyroda polska Charakteryzując różne postawy ludzkie wobec świata przyrody Jan Gwalbert Pawlikowski w rozprawie Kultura a natura (jej fragmenty znajdują się w niniejszej antologii na s. 337—345) bardzo mocno zaakcentował pewne bardzo ważne zjawisko. Pisał: „Pomiędzy czynnikami warunkującymi charakter uczuciowego stosunku człowieka do przyrody jest jeden [...] szczególnej wagi. Jest nim przywiązanie do ziemi ojczystej. Uczucie to jest organiczne i odwieczne: ludzie najpierwotniejszych kultur chorują i mrą z nostalgii1, i bodaj częściej nawet niż ludzie kultury rafinowanej. Uczucie to jest starsze od dzisiejszego pojęcia miłości ojczyzny, bo w pojęciu Ojczyzny tkwią oprócz pierwiast- ków przyrodniczych, geograficznych i etnograficznych jeszcze pierwiastki historyczne i prawnopaństwowe. Ale pojęcie ojczyzny i miłości ku niej wyrosły z tego skromnego ziarna. I dziś jeszcze chłop nasz, nawet kiedy szersze pojęcie ojczyzny nie jest mu obce, w gwarze swojej nazywa ojczyzną swą ojcowiznę, a pojęcie to rozszerza do wsi rodzinnej i jej okolicy. Niemcy mają na to osobną nazwę: Heimat, której nam i wielu innym ludom brakuje. [...] Mickiewicz, kiedy mówi »Litwo, ojczyzno moja!« nie jest przecież wyznawcą separatyzmu litewskiego, ale piękność nostalgia — tęsknota za ojczyzną. LITHRATURA I PRZYRODA ojczyzny widzi tylko i widzieć nie może inaczej, jak przez pryzmat ziemi rodzinnej, którą mu jest Litwa". Nie była to dla Pawlikowskiego kwestia błaha, do- strzegał on w niej bowiem jeden z ważnych aspektów ideologii ochrony przyrody, stąd nie przypadkiem z roz- ważań tych wysnuł bardzo istotny wniosek praktyczny: „Z rozważenia tego stosunku należałoby zaczerpnąć naukę, że wychowanie w duchu miłości ojczyzny powinno by większą niż dotychczas zwrócić uwagę, jako na jej potężny czynnik, na miłość ziemi rodzinnej, ziemi ojczystej w ściślejszym znaczeniu. Drogą ku temu jest przede wszystkim jej poznanie. Zyskałaby też na tym bardzo wiele pedagogia, gdyby to w program swój wzięła, bo odnalazła- by najprostszy środek złączenia nauki szkolnej z życiem, a przy tym ożywiłaby tę iskrę uczucia. A wreszcie miłość ziemi rodzinnej w tym ściślejszym znaczeniu, w tym promieniu, jaki pracą swoją społeczną mocen jest zakreślić zwyczajny człowiek, może się stać silną dźwignią rzetelnej kultury. Miłość ta wiedzie za sobą szanowanie zabytków tej ziemi, usuwanie skaz, jakie pojawiają się na jej kochanym obliczu, staranie o jej piękność [...]". W rozważaniach swych Pawlikowski zwrócił nadto uwagę na jeden jeszcze istotny także i dla nas dzisiaj aspekt owego zagadnienia, konstatując: „Od czasów naszego romantyzmu przyroda stając się nieodzownym składnikiem poezji, stała się równocześnie składnikiem tego uczucia, która całą tę poezję przelewa, uczucia miłości ojczyzny. Pan Tadeusz jest dla nas księgą świętą, nie jako epos naszych dziejów, ale jako epos naszej ziemi i nieba. Zresztą, czy poezja nauczyła nas tego, czy i ona i my mieliśmy wspólnego nauczyciela w tętnie tajemnym tej ziemi, dość, że tak jest: stepy2 i góry, pola i lasy, wody i trzęsawiska zdają się mówić naszym własnym językiem, czuć ból i radość, którymi raduje się i smuci lud 2 stepy—stepy stanowiły zauważalnie dużą część krajobrazu Polsta historycznej na Kresach. PRZYRODA POLSKA 193 cały. Samo powietrze zdaje się być inne jak gdzie indziej i otaczać nas miłosnym ramieniem matczynym. [...] Oj- cowie nasi, idąc na wygnanie3, nosili garść ziemi w worecz- ku na piersiach, aby w trumnie posypane nią oczy widziały we śnie wiecznym ojczyznę. W ten sposób przyroda już nie przez zmyślenie [...], ale przez pojęcie związku organicz- nego współżycia, związku krwi, wzięła w siebie ducha i nabrała nowej godności". Ta „nowa godność" — pojmowanie przyrody rodzimej jako istotnego identyfikatora ojczyzny — dla Pawlikow- skiego była ważną przesłanką jej ochrony. Ten aspekt znaczenia nie utracił i dzisiaj, gdy chaotyczna zabudowa wprowadziła nasz kraj do „międzynarodowej wspólnoty brzydoty". Można więc i warto — chroniąc przyrodę — bronić urody polskiej ziemi, polskiego krajobrazu jako istotnego znaku naszej tożsamości narodowej, także dlate- go, że — jak to napisał Władysław Krygowski — „historia zapisana jest w krajobrazie" i lice naszej ziemi, obraz jej środowiska przyrodniczego, jest ważnym znakiem narodo- wej naszej wspólnoty. Pawlikowski miał rację, twierdząc, iż owo pojęcie polskości naszej przyrody utworzyła i silenie rozwinęła poezja romantyczna. Doceniając stąd wynikające wartości i przesłania, powinniśmy jednak pamiętać, że owo — tak chętnie stosowane — pojęcie „przyrody polskiej" w istocie jest tylko silnie wartościującą metaforą. Jest ono bowiem wmówieniem sobie i przyrodzie pewnych cech i wartości, których ona nie posiada i którymi wcale się nie odznacza. Obiektywnie na rzecz patrząc, spoglądając na zagadnienie z punktu widzenia ontologii — sposobu istnienia—zjawisk przyrody, nie można przecież mówić o ich „polskości" czy np. „niemieckości"4. Pojęcie jednak „przyrody polskiej", 3 ojcowie nasi — mowa o popowstańczej Wielkiej Emigracji po powstaniu listopadowym, podjęli ją jednak także chiopi dla zarobku emigrujący do Ameryki. 4 Aczkolwiek, co oczywiste, sposób, w jaki dane narody zagos- podarowywały swoje terytoria, nadał im pewien indywidualny charakter. J3 Literatura i prayroda 194 LITERATURA I PRZYRODA choć z logicznego i przyrodniczego punktu widzenia fał- szywe, wyraża przekonanie, iż zjawiska przyrody mają walor integracyjny, że współorganizują polskie życie zbio- rowe i są jednym z ważnych przejawów naszej narodowej kultury. I dlatego poznawczo chybiona, owa kategoria „przyrody polskiej" zachowuje godną docenienia wartość emocjonalną. PRZYRODA POLSKA Stanisław Staszic 1755—1926 0 ziemiorództwie Karpatów 1 innych gór i równin Polski Rozprawa piąta: O Krapaku Wielkim, teraz pospolicie od góralów Słowaków nazywanym Wysoką, od Niemców Lomnitzer Spitze (fragment) W roku 1805 w miesiącu sierpniu, szukając ze strony Polski wejścia na Krapak Wielkis, zbliżyłem się do granito- wych szczytów Jeziora Żabiego. Znalazłszy wądół ułat- wiający przystęp w ten jar, spuściłem się, chociaż z trudno- ścią, aż do Żabiego, takie nazwisko nosi leżące tu jezioro. [...] Przechodząc wysokość tysiąca dwuchset sążni6, za- cząłem czuć pierwszy raz jakąś omdlałość, sił opadłość, czego nigdy nie doświadczałem niżej, chociaż na przykrzej- 5 Krapak Wielki — Łomnica, drugi co do wysokości szczyt w Tatrach, za czasów Staszica uważany za najwyższą w nich górę, co dla wywodów uczonego-pisarza ma pewne znaczenie. 6 sążeń — miara długości odpowiadająca 17258 cm; na wysokości ok. 2000 m Staszic rejestruje u siebie objawy choroby wysokościowej — jest to pierwszy w języku polskim jej opis, zresztą tak sugestywny, że bardziej pod jego wpływem niż na podstawie własnych doświadczeń niektórzy późniejsi autorzy, np. Teodor Tripplin, pisali o jeszcze silniej- szych jej objawach, nawet u górali (krwotoki z nosa), co było oczywiście zmyśleniem. iq6 LITERATURA I PRZYRODA szych jeszcze skałach. Po górach niższych czuć utrudzenie, ale nie wpada się w niemoc i w nagłe sił zaniewładnienie. Dopiero koło tysiąca dwuchset sążni doświadczyłem tego. Ta niemoc, to odpadnienie sił bywa takie, iż koniecznie spocząć trzeba, inaczej wszczyna się serca tłuczenie. Kilka minut spoczynku wraca znowu władzę. Nie jest to skutkiem trudności oddechu w rzadszym powietrzu: bo ta rzadkość jest i wtenczas, gdy się spoczywa. Ale jest to skutek rozwolnionej sprężystości naszych muskułów, nerwów i żył. Na dole dźwiga każdy człowiek na sobie ciężar 22 033 funtów, a przeszedłszy tysiąc sążni w górę, ubywa z niego około 5000 funtów ciężaru, który go barczył i zewsząd ściskał. Ta zmiana musi koniecznie robić w sprężystości naszych muskułów także zmianę. W tym rozwolnieniu nerwów i żył musi krew z każdym ruchem więcej się poruszać jak na dole. Przychodziło mi w tym doświad- czeniu na myśl, jak człowiek tak niezmierny ciężar dźwiga- jąc, takim brzemieniem naokoło party i ściskany, przecież długo upierał się, rozprawiając i kłócąc się, że rozstrzeń nad nim jest czczą, próżną, vacuum7. Około pierwszej godziny po południu stanąłem na najwyższym cyplu Krapaku Wielkiego. [...] Niebo było jasne, a światłość słońca nie olśnęła oczu. Powietrze czyste, dla wzroku łatwiło przezieranie dalekie. Widok niezmierny od północy i południa; od Bałtyckiego Morza aż do Morza Adriatu słupił swoją wielkością zmysły, razem stawał się miłym mojej duszy, gdy mi się w tym samym czasie nasuwała myśl, że te naokoło okiem nie- zmierzone ziemie są wszystkie siedzibą wielkiego narodu Sławian, którego ogromna rozległość zastanawiając mię często, w rozważaniu przyszłego losu narodów, skazywała w stosunkach politycznych niegdyś wielkie jego prze- znaczenia, lecz te zdawały się tak jeszcze oddalać, ginąć w nieprzejrzanej czasów przeszłości; właśnie jak tu stąd 7 vacuum (łac.) —próżnia. PRZYRODA POLSKA 197 niezmierne sławiańskie krainy giną w nieprzejrzałej ziem rozstrzeni. Te na zachód i północ aż ku morzom rozlegające się równiny, są moją ojczystą krainą. Po niej rozpościera się najezdników gwałt. Ten, mniemając usprawiedliwić się drugim gwałtem, usiłuje przeistoczyć cny naród i zniszczyć pamięć i imię Polaków. Wy ogromne grobowiska przeszłych wieków! Wy naj- trwalsze pomniki dla wieków przyszłych, w niedostępną wzniesione wysokość, w obłokach utykając wasze szczyty, wy zachowacie niezgubne imię Polaków. Żadnym gwałtem ludzkim niedosięgnione, wy zachowacie ten znak i podacie to wiekom następnym świadectwo, że pierwszy, co na tych waszych wystrychłych stanął rypach, był Polakiem. Z Krapaku Wielkiego patrząc na potężne w okrom góry, widać, że Tatry najstarszym zarojcem wszystkich karpa- ckich łańcuchów a tak wszystkich sławiańskich rzek i sła- wiańskich krajów. Tekst według: S. Staszic: O ziemiorodztwie Karpatów i innych gór i równin Polski. Warszawa 1955 [fotoofset wydania pierw- szego: Warszawa 1815], s. 163—188. Odnajdź w tym tekście fragmenty wskazujące na to, że Staszic Tatry interpretował jako niezniszczalny pomnik pol- skości. Zwróć uwagę na dumę, z jaką pisze on o sobie jako pierwszym zdobywcy najwyższego — bo za taki wówczas uważano Łomnicę — szczytu Tatr. Mówiąc nawiasem, Staszic się trochę mylił, nie wiedział bowiem, że już ktoś przed nim był na tej górze. 198 LITERATURA I PRZYRODA Kazimierz Brodziński 1791—1835 Pobyt na Górach Karpackich* (fragment) Noc była — ciemna ziemia niosła mnie po świecie, Siedzącego na zimnym gór karpackich grzbiecie; Pode mną pola, miasta i skały, i chmury Bezdennością się zdały w rozstrzeniach natury. Pod płaszczem nocy spały dzieci otulone, Krążył księżyc, na straży gwiazdy rozstawione; Ja w zimnej mgle czuwałem. Straszna samotności! Gdzie echo śpi umarłe i wiatr nie zagości, A myśl wnet się unosi po światów przestworzach — Wnet z trwogą błędną krąży po ciemności morzach, Sama tworzy widziadła i nimi się nęka, Własnej się swej odwagi i wolności lęka. Tak błądzącą utkwiłem na twarde opoki, Co wieków upłynionych widziały potoki. Czy Neptun9, rzekłem, z miejsc tych ustępował niebu, Czy Pluto w gród Jowisza wdzierał się z Erebu10, Czyli barki olbrzymów te niezmierne skały W gniewie jedną na drugą z piekieł wyrzucały11... Czy wy, bogów siedliska, czy olbrzymów rodu, W strasznych gruzach świadczycie rozległość ich grodu? 8 Góry Karpackie — Tatry. 9 Neptun — w mitologii starożytnej bóg wody; Brodziński nawią- zuje tu do aktualnych wówczas teorii geologicznych o powstaniu Tatr, przejętych zresztą od Staszica. 10 Pluto w gród Jowisza wdzierał się z Erebu — Pluton, mroczny bóg podziemia z Erebu (piekła), wdzierający się do siedziby starożytnego boga jasności (Jowisza). 11 Nawiązanie do wulkanicznej teorii powstania gór. PRZYRODA POLSKA 229. Żelaznym snem śpi przeszłość, jak ta noc milcząca... Dumne i zimne świadki pokoleń tysiąca! Długoramienna straży sławskiej12 niegdyś ziemi, Więc i pamięć puściłaś za ludy zbiegłemi? Rozszarpany pod tobą przestwór ziem ogromny I ogniwo z ojcami przerwał lud potomny. Nie przemoc, nie zaborca wygubią lud bratni, Ale własna niepamięć niesie cios ostatni. To gdym dumał, w przepaści jeziora pode mną Księżyc zdawał się podróż odbywać podziemną, A po tle wody złote prowadząc promienie Senne skały oświecał i przenaszał cienie. Wiatr jak duch z szumen pędził rozgarniając kłody, Drżał księżyc, gdy długimi skrzydły dotknął wody, A z rozpadlin wokoło roznosząc szmer głuchy, Zdawał się jęcząc krążyć z powietrznymi duchy; Nagle uczułem lubość i przestrach głęboki, Aż wtem widzę tłumami ściągane obłoki, Z krętych przerwisk się toczą przez skały i lasy, Księżyc z góry złotymi otaczał je pasy, Na powierzchnię jeziora gromadzą się razem I burzy mórz powietrznych zdają się obrazem; Milczące walczą z sobą, zmieniają postaci, Ten rozszarpan, ten niknie, ten się z drugim braci, Inne porozrywane na dalekie smugi, Przez szczyty drzew pierzchając, rozciągły pas długi, Te z osobna się kładnąc na krzewy i wrzosy Nikną i łzawe tylko zostawują rosy. Wnet stekiem chmur, jak morzem, przepaść zapełniona, Zimna ciemność wokoło, aż oto z jej łona Dziwny zjawia się widok: zdało się, że zorze Rozświeciło przede mną to krążące morze; Widzę, jak wszystko w różne postaci się zmienia, Tysiące męskiej twarzy rozpoznaję cienia: 12 sławska — słowiańska. 2OO LITERATURA I PRZYRODA Postać dzika w połowie, w połowie wspaniała Otuchę tchnęła w serce, gdy trwogę wrażała; Tłum widem się przesuwa nagle, w takim tłoku, Że żadne nie trwa, nie da dosięgnąć się oku. Wnet jakby za mgłą pole poznaję otwarte — Siedzą bardowie, lutnie na puklerzach wsparte, Dźwięk ich słychać, jak wiatry na wiosnę świszczące Z okólnych mogił duchy schodzą się milczące. Tekst według: Księga wierszy polskich XIX wieku. Zebrał Julian Tuwim. Opracował i wstępem opatrzył Juliusz W. Gomu- licki, Warszawa 1955, t. I, s. 81—83. Pierwodruk książkowy: K. Brodziński: Dzieła. Wydanie zupełne i pomnożone pismami dotąd drukiem nie ogłoszonymi. T. I. Poezje oryginalne i naśladowa- nia. Wilno 1842. Jakie związki łączą ten wizyjny wiersz Brodzińskiego w interpretacji Tatr z poglądami Staszica zawartymi w przyto- czonym wyżej fragmencie jego dzieła? Rajmund Korsak ok. 1767—1817 Poema o miłości ojczyzny (fragment) Stąp, synu, na tę ziemię, kędy wiosna trwała Świeżość, rozkosz i wdzięki po niej rozsypała. W okrąg natura z ciosu zbudowawszy wieżę, Tej osady pokoju wieczystego strzeże. PRZYRODA POLSKA 2OI W tym schronieniu rozkoszy, w tej krainie mocy Słońce roztacza promień tęczysty bez nocy. Strumień, w brzegach z kryształu wiodąc czyste zdroje Nie wody sączy, ale nektaru napoje. Na ziemi, która nie zna rydla ni lemiesza, Z owocem użytecznym wdzięczny kwiat się miesza. Dalej buja po niwie byk nieujarzmiony I baran wilka nigdy zębem nie zdraśniony. Po zastępie powietrza uciszonym lata Reszta w rozmiar nadobna i chyżość bogata. W cieniu róży ustawnie słowik nuci pienie, Wszędzie tchnie żądna rozkosz i lube mamienie. Tu piękność ma warsztaty, gdzie natury czysty Zdobi w złoto, lazury, szmaragdy, rubiny. Oto na prawej stronie gaj po jeża stary, W nim, jak stoi, wietrzące się stały ogary. W ojczyźnie lubych cieni, chłodu i milczenia Leśne twory wywodzą szczęsne pokolenia. W gęstwinie zielonego nie ujrzysz chłodnika, Ni lwa Nemeja ani Kaledonu dzika. Tam sarna trwożna, tam i jeleń wymuskany Nie znają, co to puszczy drapieżne tyrany. Dyjana o nich myśli, jej to pocisk dłoni Tego tworu słabego niewinności broni. Sama miłość je drażni i w dzikim tarasie Bogini lubą postać łani bierze na się. Wnet jeleń rzuca na nią roziskrzone oczy, Łbem wstrząsa, kopie nogą i kark cienki toczy. Ogień skryty go pali, żądza go przenika, Zbliża się do kochanki, kochanka mu znika. Nie gaszone pożary czynią upał nowy: Ściąga marę zwodniczą, wysadza parowy, Pod ulotnym poskokiem chyżego kopyta Kwiat stoi nie złamany, trawka nie przybita. Skory zalotnik, w dalsze gdy się puszcza gony, Wypada, kędy strumień stokroć powtórzony, Muska nurty racicą, a na poskok rączy 202 LITERATURA I PRZYRODA Tknięta woda w obręcze drżące się rozłączy; Depce wiry, nareszcie we zwierciadle wody Widząc swój rys, mniema być tej, co zgubił wprzódy. Kiedy miłość go drażni a mamienie bawi, Nurza się, goni marę i swe ognie pławi. Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Księga pierwsza, s.256—257.Pierwodruk: „PamiętnikWarszawski" i8i9,t.XIII. Na czym polega ideaiizacja ojczystego krajobrazu w tym, nawiązującym do tradycji sielankowej, wierszu? Konstanty Gaszyński 1809—1866 Tęsknota za krajem A znasz ty kraj, gdzie brzegiem strumieni Niezapominajki i kaliny rosną; Gdzie zbóż falami niwa się płomieni, A bory ćmią się jedliną i sosną; — Gdzie chmiel złociste rozwiesza festony Po szczytach olszyn, usrebrzonych mchami, Gdzie biała brzoza i jawor zielony Błyszczą malowane nad łąk kobiercami? Och! za tym krajem, Jakby za rajem PRZYRODA POLSKA 2O3 Codzień wzdycham i płaczę: I nie będę szczęśliwy, Aż te lasy, te niwy Jeszcze raz choć obaczę! A znasz ty kraj ten, gdzie wzdłuż bitej drogi, Co płynie wstęgą pod topoli cieniem. Każdy wędrowiec, czy pan czy ubogi, Wita przechodniów Chrystusa imieniem; — Gdzie szary bocian na dachu przedsienia Wije swe gniazdo na wiosny powrotem; Gdzie krzyże z drzewa lub święci z kamienia Stoją na straży przed wiosk kołowrotem? Och! za tym krajem, Jakby za rajem, Codzień wzdycham i płaczę; I nie będę szczęśliwy, Aż te sioła, te niwy Jeszcze raz choć obaczę! A znasz ty kraj ten serdeczny, wesoły, Gdzie się gospodarz pełen uprzejmości Wszystkiem, co może, dzieli z przyjacioły I tęskni lud, choć biedny, rad w święto się stroi. W tańcu czy w pracy zawsze piosnki śpiewa; Gdzie czapka chłopca i warkocz dziewoi Szychem się święci, wstęgami powiewa? Och! za tym krajem, Jakby za rajem, Codzień wzdycham i płaczę: I nie będę szczęśliwy, Aż te stroje, te niwy Jeszcze raz choć obaczę! A znasz ty ten kraj, gdzie w chwilę wesołą, Gdy grzmi od ucha zapustna kapela, 2O4 LITERATURA I PRZYRODA Sunie poważnie poloneza koło, Jak szyk pancernych na nieprzyjaciela; Gdzie rzeźka młodzież przy hucznym mazurze Brzękiem podkówek gromko takt wybija; Gdzie żywym wieńcem przy piosenek chórze W rączych się pląsach krakowiak przewija? Och! za tym krajem. Jakby za rajem, Codzień wzdycham i płaczę; I nie będę szczęśliwy, Aż te tańce, te niwy ' Jeszcze raz choć obaczę. A znasz ty kraj ten, gdzie na głos ojczyzny Mąż rzuca żonę, kochanek kochankę; Gdzie starzec z chlubą wskazuje swe blizny, A młodzian cieszy się na bojów wzmiankę; Gdzie każdy pomnik starożytnej chwały Ma swych czcicieli i swój liść wawrzynu; Kraj, choś go losy w obcą przemoc dały, Silny na duchu i skory do czynu? Och! za tym krajem, Jakby za rajem, Codzień wzdycham i płaczę: I niebędę szczęśliwy, Aż tych ludzi, te niwy Jeszcze raz choć obaczę! Tekst według: Ziemia polska w pieśni. Antologia. Ułożył i wstępem opatrzył Jan Lorentowicz, Warszawa [1913], s. 7—9- Jaką rolę w tym wierszu w budowaniu pojęcia ojczyzny odgrywają zjawiska przyrody? PRZYRODA POLSKA 2O5 Aleksander Fredro 1793—1876 Ojczyzna nasza (fragment) Na długich górach czarne świerki rosną, Z wiatrem północy szumią pieśń żałosną, A dołem, dołem, jak wzrok sięgnąć może, Złocistych kłosów kołysze się morze; I rozproszone, jak wędrowne nawy, Gdzieniegdzie domki bieleją z poddasza... To Polska!... Polska... To Ojczyzna nasza! Ciemne błękity mleczna droga dzieli, Ziemia spoczęła w zroszonej pościeli, Czasami tylko koń zarży na stepie Lub na jeziorze ptak skrzydłem zatrzepie, Czasami tylko spływa z gór, jak struga, Trąby juhasa nuta smętna, długa, Obudzą czujność i napad odstrasza... To Polska!... Polska!... To Ojczyzna nasza! Zima pokryła pola, lasy, skały, Nad strumieniami zawisły kryształy, Po srebrnych wstęgach, przez białe doliny Suną się sanie, jak szare godziny; Liszka na słońcu czerni się z daleka, Gromada ptasząt pod strzechę ucieka, A dym w słup bije, w obłok się rozprasza... To Polska!... Polska!... To Ojczyzna nasza! Tekst według pierwodruku: „Szkółka dla Dzieci" 1852, z. 8. 2O6 LITERATURA I PRZYRODA W jaki sposób identyfikuje tu Fredro Polskę jako naszą ojczyznę? Teofil Lenartowicz 1822—1893 Jak to na Mazowszu (fragmenty) Po szerokim polu modra Wisła płynie, Pochylone chaty drzemią na dolinie. Nad wodą zgarbiony stary dąb żylasty, Kędy bielą płótna wesołe niewiasty; Po łące stąpają bociany powolne, W owsach jednostajnie brzęczą świerszcze polne, A z borów cienistych leśnej okolicy Rozwiewa się wonność sosnowej żywicy. Po niebie obłoki, jak bieluchne runo, Słoneczkiem przeciekłe pod błękitem suną. Na wodzie, na Wiśle, śród ciszy poranka, Płynie łódź flisowa jak szara cyranka, A za nią ładowne pszenicą galary, Szum wioseł na falach i śmiechy, i gwary. Po boru jagody dziewczę rwie we wrzosie, I śpiewa miłemu: „Pędź głosie, po rosie". Po długiej dolinie tęskne tony cieką, I słychać piosenkę daleko, daleko. I gdzie się obrócisz, nad Wisłą, nad Bugiem, Brzmi nuta serdeczna, za bydłem, za pługiem, Po wodzie srebrzystej, po zielonym gaju, PRZYRODA POLSKA 207 Jakby jedna dusza była w całym kraju. Oj! śliczna to ziemia to nasze Mazowsze! I czystsza tam woda, i powietrze zdrowsze, I sosny rosiej sze, i dziewki kraśniejsze, I ludzie mocniejsi, i niebo jaśniejsze. Gdzie mi tak na świecie kto zagra od ucha? Gdzie mi się rozśmieje tak raźna dziewucha? Gdzie mi pokażecie naszą chatę lichą, Taki bór szumiący, taką łąkę cichą? Kędy ja usłyszę tyle ptastwa wrzasku? Skąd wam modrej Wisły i białego piasku? Serce moje, serce do tych lasów goni, Do Wisły, do Wisły — oj, tęskno mi do niej! Szczęśliwe kukułki, szczęśliwe rybitwy, Co nad nią powietrzne zawodzą gonitwy. Oj! Mazur ja. Mazur, pomiędzy obcemi Zmarnuję ja młodość na nie swojej ziemi. Kiedym szedł do ludzi, cały dzień padało, Pod wieczór się za mną słońce obejrzało — Oj, poczerwienione jak oczy matczyne, Co mnie błogosławiąc patrzyła w dolinę. Wiatr szumiał po polu, a pszeniczne kłosy Strząsały na ścieżkę krople jasnej rosy. Po boru, po lesie, przez gęstwinę ciemną. Na gałęziach wrony krakały nade mną — Sierocemu sercu tak się wydawało, Jakby coś w powietrzu po lesie płakało. Spojrzałem przed siebie — nikogo nie było, Kilka ciemnych sosen w ziemię się chyliło. Daremno po drodze patrzałem za siebie, Jedna tylko gwiazdka mrugała na niebie, I ta utonęła w ciemnej, mrocznej fali; Nie było nikogo — i poszedłem dalej... I dalej, i dalej, w świat szeroki, długi — Bywajcie mi zdrowe, mazowieckie smugi! Skrzypki, moje skrzypki, do serca zagrajcie, 208 LITERATURA I PRZYRODA A wy też, Mazury, chętnie posłuchajcie! Wszystko zostawiłem, a wziąłem to jedno, Od czego wam lica to płoną, to bledną; I włóczę się oto, i tęskliwie żyję — Westchnieniem się żywię i łez się napiję. I tak schodzi zima, a za zimą lato — Boże dopuszczenie — chwała mu i za to! Zagrajcie, skrzypeczki, niechaj wdzięczne granie Cichy wiatr zaniesie, gdzie moje kochanie. I życie, i piosnka dobrze się opłaci, Jeżeli łzy — perły weźmie z serca braci. Witajże mi, witaj, kraino kochana, W boleści, w tęskności — oj dana! oj dana! Tekst według: T. Lenartowicz: Wybór poezji. Opracował Jan Nowakowski, Wrocław 1972, s. 53—56. Pierwodruk w innej nieco wersji: „Wielkopolanin" 1849, nr 84, s. 195—196. Ten wiersz Lenartowicz napisał już na emigracji. W jaki sposób w tej romantycznej poezji wspomnień ojczyzna iden- tyfikuje się z krajobrazem i zjawiskami przyrody? Włodzimierz Wysocki 1846—1894 Sosna Rodzinnych lasów moich ozdobo, O, sosno! palmo północy! Czemu ty szumisz z taką żałobą, Szumisz i we dnie, i w nocy? PRZYRODA POLSKA 2O9 Postać kordyckiej wzięłaś kolumny I czołem wsparłaś niebiosy, Hymny ci nuci ptasząt tłumny, A wiatry czeszą twe włosy. Nad głową twoją wspaniałe nieba Cudnym zawisły namiotem, U nóg twych legła piaszczysta gleba, Jak dywan przetkany złotem. A ty wciąż nutą szemrzesz żałosną, W której się skarga zawiera: Że cię niedługo, rodzinna sosno, Niemiecka zetnie siekiera... Lubię ja słuchać twych szumów jęki, Choć smutek w duszę mą tłoczą, Lubię na kształtów twych patrzeć wdzięki, Chociaż łzy oczy me moczą... W zachwyt mię wprawia twoja uroda, W zadumę — szumy twe głuche, I nieraz myślę: jaka to szkoda, Że twe gałązki tak kruche I że tak jakoś wysoko rosną... O, gdyby rosły inaczej — Można by na nich, ojczysta sosno, Zawiesić twoich siepaczy! Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX a). Księga trzecia, Warszawa 1962, s. 822—823. Pierwodruk: Bard polski. Album poetów polskich. Poznań [b.r.]. Na czym polega ekspresja patriotycznego widzenia rodzi- mej sosny? Skąd się bierze silny ton rozpaczy w tym wierszu? 14 Literatura i przyroda 2IO LITERATURA I PRZYRODA Seweryn Kapliński ok. 1826—1857 Do nadwiślańskiej topoli Topolo smukła, drzew naszych królowo! Czemuż tak smętnie twe konary zawisły? I dumy jakiejś wieją ci nad głową, Jakbyć czekała kochanka zza Wisły! Czy płaczesz jodeł, co próchnieją w dali? Czyć w myśli zimna z jej mroźnymi łany, Czy twe serce losem dębu żali, Którego czoło spaliły pioruny? Topolo smukła, spojrzyj dookoła Na białą Wisłę, co u stóp szeleści, Na żółte łany, na kwieciste sioła I na to niebo, co się wszystkim pieści. Póki to wszystko masz wokoło siebie, Z dala odpędzaj twe dumy złowieszcze, Nie schylaj głowy — czołem utkwij w niebie. Smukła topolo — boś szczęśliwa jeszcze! Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Księga trzecia, Warszawa 1962, s. 284—285. Pierwodruk: Dzwon literacki. Pismo zbiorowe, t. II, Warszawa 1853. Dlaczego topola jest „szczęśliwa jeszcze"? Spróbuj roz- szyfrować aluzje z pierwszej części wiersza. Czy nie mają one silnego zabarwienia patriotycznego? PRZYRODA POLSKA 211 Władysław Chomętowski 1829—1876 Lipa (fragmenty) Poważna lipo, sadów królowo, Drzew naszej ziemi stara matrono, Stroisz się w szatę wiosny zieloną, Choć licznych jesteś pokoleń głową. Lubię cię widzieć mogił ozdobą, Gdy z ojców naszych rozmawiasz światem, Czyś strojna w liście zielone latem, Czyli w jesieni smutna żałoba — Lipo! tyś moich marzeń ołtarzem, Wspomnień przeszłości żywym obrazem, W szmerze twych liści ponad cmentarzem Przemawiasz do mnie zmarłych wyrazem. Ty chat wieśniaczych i świątyń progi Osłaniasz twoim przyjaznym cieniem, Choć po twym czole piorun złowrogi Nieraz ognistym orał ramieniem. Ty u wrót wspomnień stoisz na straży, Ty przypominasz nam w obcej stronie Miłość rodzinnych naszych ołtarzy, Woń naszych kwiatów i nasze błonie. Ty przypominasz mi, lipo stara, Jak silna ludu naszego wiara 212 LITERATURA I PRZYRODA Stroi ołtarze pod twoim cieniem, Jak każdy spieszy i z serca drżeniem Ubiera ołtarz w wianek różany,' By uczcić święto Pana nad pany. [•??] Od pokolenia do pokolenia Stary i młody pod lipy cieniem W pięknych dniach wiosny, w godzinach lata To życie trudów, pracy, cierpienia Pieśnią, muzyką, tańcem przeplata I słodkim dawnych czasów wspomnieniem. O czarnoleska lipo poety, Pod twoim cieniem śpiewak natchniony głos wydobywał żalem tłumiony, Nucąc Urszuli swojej zalety. Kilkuwiekowym poważna czołem, Tyś była wspomnień wieszcza kościołem... Ale już runął gmach wspaniały, Podcięty podłą ręką zbrodniarza; Bo kto pamiątki kraju znieważa, Na tego klątwę rzuca kraj cały. Odwieczna lipo, co w Piotrowinie13 Słyniesz świętego męża imieniem, Strzelając w niebo dzielnym ramieniem, Świadczysz, że pamięć cudu nie ginie. Ty według podań naszego ludu Jesteś żyjącym świadectwem cudu. 13 Słowa te autor opatrzył następującym komentarzem: „W okolicy Piotrowina przechowuje się między ludem podanie, że mąż święty [wskrzesił zmarłego] zasadził własną ręką gałązkę lipy, z której wyrosło drzewo po dziś dzień lipą św. Stanisława zwane". PRZYRODA POLSKA 213 Niby nad dziećmi, nad nami w górę Twe opiekuńczo wznosisz ramiona... Lubię cię widzieć, gdyś ozłocona Słońcem zachodu, strojna w purpurę. Lubię cię, lipo, w blasku promienną, Bogatą, złotym kwiatem brzemienną, Co ma woń lilij i słodycz miodu; Lubię cię widzieć matką narodu, W kole drzew młodych, wpośród ogrodu I w cichej nocy pięknego lata, Gdy księżyc srebrną nicią oplata, Gdy drżą twe liście w jego promieniu. O, lubię wtedy, siadłszy w twym cieniu, Wznieś się mą myślą do tronu Pana, Gdy nikt prócz Boga modłów nie słyszy I oprócz ciebie, lipo kochana! Przy szmerze liści, w tej nocnej ciszy Lubię, ach, lubię przeszłości szlakiem Po niebie wspomnień wędrować ptakiem. Ty przypominasz mi dawne dzieje, O polska lipo, o lipo stara! Stoisz od wieków wolna jak wiara, Jak święte w sercach ludu nadzieje, Przetrwałaś burze, wieków koleje, A szmer twych liści smutnie wspaniały Jak żal po latach minionej chwały. Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Księga trzecia, Warszawa 1962, s. 318—322. Pierwodruk: W. C[homętowski] Legendy polskie. Kraków 1862. LITERATURA I PRZYRODA Na jakiej podstawie poeta uznał lipę — uważaną w poezji romantycznej takżs za symbol słowiańskości — za święte drzewo polskie? Stefan Witwicki 1802—1847 Do sosny polskiej na obczyźnie znalezionej w jednym z ogrodów w Chatenay1* Gdzie winnice, gdzie wonne pomarańcze rosną, Domowy mój prostaku, witaj, moja sosno! Od matki i sióstr twoich oderwana rodu, stoisz, sierota, pośród cudzego ogrodu. Jakże tu miłym jesteś gościem memu oku! Oboje doświadczamy jednego wyroku: I mnie także poniosła pielgrzymka daleka, I mnie na cudzej ziemi czas życia ucieka! Czemuż, choć cię starania czułe otoczyły, Nie rozwinęłaś wzrostu, utraciłaś siły? Masz tu wcześniej i słońce, i rosy wiośniane, Przecież gałązki twoje bledną poschylane. Więdniesz, usychasz smutna śród kwietnej płaszczyzny, Nie ma dla ciebie życia, bo nie ma Ojczyzny! Drzewo wierne! Nie zniesiesz wygrania tęsknoty! Jeszcze trochę jesiennej i zimowej słoty I padniesz martwe, obca ziemia cię pogrzebie... Drzewo moje! czyż będę szczęśliwszym od ciebie! 14 Chatenay — miejscowość we Francji. PRZYRODA POLSKA 215 Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Księga pierwsza, Warszawa 1959, s. 150—151. Wiersz ze zbioru: S. Witwicki: Zbiór pism pomniejszych. Lipsk 1878, t. I. Zauważ, że los rosnącej wśród egzotycznych drzew na obczyźnie sosny, uznanej za drzewo charakterystycznie pol- skie, poeta porównał do doli emigranta — wygnańca z włas- nego kraju i w tej perspektywie ujął jej dramat. Walentyna Horoszkiewiczowa 1817—1891 Polskie kwiaty Na polskiej ziemi kwiecia tak wiele! Po lasach, górach, puszczach, po błoni, Wszędzie się kwiatem murawa ściele Wdziękami barwy i woni. A wszystkie kwiatki na polskiej ziemi Miały początek, mają swe dzieje, I swą podstawę, bo Bóg przed niemi Siał wiarę, miłość, nadzieję. Z nasienia wiary lilia wyrosła, Stopy przy ziemi, głowa wysoko, ą tak pokorna, choć tak wyniosła, Że w niebo wynosi oko. I przyodziała szaty śnieżyste. Którym od Boga czar taki dany, że balsamiczne wonie ich czyste Najcięższe zagoją rany. 2l6 LITERATURA I PRZYRODA Na krwią zroszonej dolinie chwały. Gdzie menczenników bieleją kości, Kolcami zeszedł wspaniały Krzak róży, to kwiat miłości, I bohaterów uwieńczył skronie I stał się hasłem nagrody cnoty. A tam wśród łanów zbożowej trawy, W cieniu gałązek nadbrzeżnej kniei, Wyrósł drobniutki kwiatek modrawy, Bławat to kwiat nadziei. Gdy troską życia rolnik się trudzi, Niebieską łaską on się zaśmieje, W sercach otuchę, siły rozbudzi, Że plon obfity dojrzeje. Dzieweczko polska, w życiu podróży Każdy ten przytul do serca kwiatek, przybierz za godło, niech przyszłość wróży Lilijka, róża, bławatek. I bracia twoi w polskiej krainie, Gdy upadają, kiedy wątpieją, Ty ich podtrzymuj w walki godzinie Wiarą, miłością, nadzieją. Tekst według: J. Kolbuszewski: Ochrona przyrody a kultura. Wydanie 2 poprawione, Wrocław 1992, s. 68. Ten wiersz utrzymany w konwencji późnoromantycznej symbolicznej mowy kwiatów Horoszkiewiczowa napisała dla swoich uczennic — słuchaczek pensji, którą prowadziła. Zinterpretuj wprowadzoną tu symbolikę poszczególnych kwiatów. PRZYRODA POLSKA 212 Franciszek Żygliński 1816—1849 Drzewa ojczyste Fantazja Serdeczniem cię ukochał, drzew ojczystych szumie! Bo każdy poświst liścia, głuchy jęk konaru Gra mi ojczystą dumę — w ciemnej głębi jaru, A tyle spomnień, żalów w samotnej drzew dumie. To zaklęte mych ojców przelatują duchy, Bo kiedy im liść drżący dolę synów wieści Wnet całe drzewo smutną dumkę zaszeleści I bór się cały łamie w dziwne, groźne ruchy. Ja bym cię wiecznie słuchał, boru pieśni dzika, Wpośród burzliwej życia mojego zawiei, Tyle żalu w twej nucie — i tyle nadziei Wieścisz skołatanemu sercu samotnika! Zda mi się, żem uleciał w dawne pokolenia, Że ucztuję z duchami — ciągnę z nimi w boje; Opromieniony chwałą między bracią stoję, Ściskam dłoń męską — wciągam bratnie odetchnienia. A nagła cisza boru dodaje uroku, Duch mój opuścił ciało i w przyszłość ulata, Z duchami rodzinnymi w mogiłach się brata I znowu wraca z grobów z nadziei łzą w oku! Warn, o ojczyste drzewa, winienem te cuda, Kiedy mnie cisza boru ogarnęła głucha, Wyście ukołysały do snów mego ducha I błędnego sierotę wzbiły w wielkoducha! 218 LITERATURA I PRZYRODA Tekst według: Zbiór wierszy polskich XIX w. Księga druga, Warszawa 1962, s. 811—812. Pierwodruk: F. Żygliński: Dumki i fantazje. Poznań 1844. Scharakteryzuj istotę miłości poety do ojczystych drzew. Julian Maciej Goslar 1829—1852 Pieśń o jaskółkach (fragment) Młody wojownik wpośród obcej ziemi, Wśród obcych ludów nękany niewolą, Usiadł zajęty myślami tęsknemi Nad losem Polski i nad własną dolą. Gdy wtem jaskółki z wschodu nadleciały, Młodzian rzekł do nich z wyrazem boleści: Wyście zapewne nad Polską bujały, Jakież mi stamtąd przynosicie wieści? Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Księga druga, Warszawa 1962, s. 917. Wiersz ogłosił F. M. W. Czaplicki: Rzeź w Humaniu i Pamiętnik więźnia stanu. Lwów 1892. Porównaj zakończenie tego wiersza ze sposobem ujęcia motywu bocianów w wierszu Juliusza Słowackiego Testament mój. PRZYRODA POLSKA 219 Maria Steczkowska XIX w. Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin Do czytelnika (fragment) Nie ma nigdzie gór, jako nasze Hale, Ani górali, jak nasi górale. Seweryn Goszczyński Poznanie cudów przyrody, którymi Bóg tak hojnie polską ziemię uposażył, jest obowiązkiem każdego, co się na niej urodził, o ile czas i okoliczności pozwoląj i trudno zaiste dobrze trzymać o tych, którzy zwiedzili Alpy, wstąpili na dymiący wierzchołek Wezuwiusza, unosili się nad piękno- ścią brzegów wspaniałego Renu, podziwiali sławną grotę Fingala itp., a nie znają Tatrów z ich Morskim Okiem i Doliną Kościeliska; nie znają czarujących Pienin, pieczar ojcowskich, Pieskowej Skały i tylu innych zachwycających okolic naszych, których piękność przyrodzoną podnosi jeszcze często urok wiążących się do nich wspomnień narodowych. Dzięki Bogu z dniem każdym niemal znika u nas owo uprzedzenie, owo uwłaczające nam samym lekceważenie tego co ojczyste; a lubo są jeszcze tacy, co nie wierzą, aby rodzinna ich ziemia mogła mieć piękne góry, huczące wodospady, rozkoszne łąki, czarowne widoki i tych wszyst- kich wdzięków przyrody pod obcym biegną szukać niebem, liczba jednak hołdujących tym przesądom codziennie się zmniejsza, cichnie głos zbytecznego uwielbienia dla stron 22O LITERATURA I PRZYRODA obcych, a coraz głośniej brzmią pochwały dawane powa- bom naszej krainy. Uczone badania lekarzy naszych, poparte licznymi doświadczeniami, w wielu razach przy- znały mineralnym zdrojom naszym pierwszeństwo nad sławnymi zagranicznymi. Zmniejszają się też corocznie liczne emigracje do obcych kąpieli, a natomiast skuteczne źródła i urocze okolice Szczawnicy, Krynicy, Żegiestowa coraz liczniejszych ściągają gości, którzy jednym i drugim przyznawają odmawiane dotąd zalety. Tatry, ów gród olbrzymi na granicy ziemi naszej wszechmocną Przedwiecznego wzniesiony ręką, Tatry, owe wspaniałe, piękne góry nasze, przed niedawnymi jeszcze czasy znane tylko geologom i botanikom zwiedzają- cym je w celach naukowych, co rok więcej wabią miłoś- ników przyrody dzikiej, olbrzymiej, groźnej, ale obok tego pełnej uroku i zachwycających, im tylko właściwych pięk- ności. Kto raz wstąpi w tajemniczą Tatrów głębię, kto raz odetchnie lekkim ich powietrzem, kto zapozna się z tym poczciwym ludem pod ich opieką i w ich cieniu wzrosłym, ten niezawodnie zostawi tam połowę serca; bo te wspaniałe szczyty, te czarujące doliny, rozkoszne polany, bystre potoki, jakiś niepojęty wpływ wywierają na całą istotę człowieka, wabią i przywiązują do siebie tak silnie, że tęsknimy za nimi jakby za drogą sercu osobą. Nikt podobno nie odgadł dotąd, w czym spoczywa owa czarodziejska gór władza; jest to zapewne jedna z tajemnic natury, której jednak zaprzeczyć nie można, bo doświad- czenie sprzeciwia się wszelkim rozumowaniom. Nie znam nikogo, kto by choć raz zwiedził góry, a nie uległ temu niepojętemu wpływowi, kto by nie zatęsknił za nimi, nie pragnął ujrzeć je raz jeszcze. Doznałem i ja tego wpływu i mnie opanował ów nieprzeparty pociąg, jakim one wabią nas ku sobie. Już to od dzieciństwa góry miały dla mnie niepojęty jakiś urok. Gdy inni w złotych snach widzą się to na pięknej włoskiej ziemi, wdzięczącej się wiecznej wiosny uśmie- chem, to w świetnej niegdyś stolicy płochej mody, szalo- PRZYRODA POLSKA 221 nych zabaw i zbytku, to w przepysznych parkach dumnych lordów angielskich, ja marzyłam o Tatrach; ich widoki, ich cuda w czarownych barwach snuły się przed oczyma wyobraźni; do ich też poznania ograniczały się wszystkie życzenia moje. A jednak i te skromne życzenia długo nie mogły być spełnionymi. Tekst według: M. Steczkowska: Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin. Kraków 1872, wyd. II, s. 3—5. W jaki sposób ujawnia się w tym dziele zapomnianej autorki (o jej życiu wiadomo bardzo niewiele) dojrzały roman- tyczny kult swojskości? Autor nieznany Lipa Ze wszystkich drzew największej czci u dawnych Sło- wian doznawała lipa. Wszędzie sadzili ci nasi przodkowie to piękne drzewo, tak przy świątyniach bogów, przy chatach, jak i nad drogami. Pod lipą składano bogom objaty15, a była ona drzewem miłości, gdyż była szczególniej poświęcona na cześć Lady czyli Krasopani. Stąd też po dziś dzień we wszystkich słowiańskich krainach znajduje się znaczna lip ilość, a bardzo często ujrzysz te wspaniałe drzewa, jak ocieniają świątynie pańskie. — Też w rzeczy samej pod o b j a t a — kultowa ofiara z żywności. 222 LITERATURA I PRZYRODA wszelkim względem zasługuje lipa na wszelką uwagę i roz- powszechnienie. Mało jest drzew u nas, któreby co do piękności mogły się równać z lipą. Prześliczny a miły to widok, gdy to rozłożyste drzewo bujnym się liściem i kwieciem okryje, a tysiące pszczół słodki miód z jej kwiatów zbiera. Lipa jest obrazem powabu, wspaniałości, ale zarazem i siły, najtęższe bowiem wytrzymuje wichry i burze. Jak zaś wielce była ulubioną od Słowian, to okazuje nazwa siódmego miesiąca w roku, który u Polaków zwie się lipiec, u Rusinów lipec czyli lipeń, u Chorwatów zaś czerwiec nosi nazwę lipanj, zapewne dla tego, że tam już w czerwcu lipa zakwita. Ale lipa jest nie tylko pięknem, okazałem, miłem lecz zarazem i jednem z najużyteczniejszych drzew naszych. Popatrz tylko na te pszczół gromady, które nie tylko z kwiecia, ale i z liści nawet miód zbierają. Miód z lipowego kwiecia jest daleko lepszym, aniżeli z innych kwiatów, a barwa jego jest biała. Miód pitny, z takiego miodu sycony, słynął dawniej w Polsce pod nazwą lipca. Nie dosyć mieć pszczoły i je pielęgnować, trzeba się też starać i o paszę dla nich, bo inaczej skąd mają miód robić. Dla tego też na Ukrainie, gdzie lip mnóstwo, bo całe nawet lasy lipowe tam się znajdują, liczne są pasieki, dostarczające wybornego miodu. Ile to kilkanaście tylko lip przysporzyć może dla pszczół paszy. Kto wie dlaczego dawnymi czasy w Polsce, bo już za czasów nawet Piasta, poczciwego rolnika w Kruś- wicy, który przed lat tysiącem królem narodu był obrany, kwitnęło u nas pszczelnictwo, może w znacznej części i wielka ilość lip do tego się przyczyniła. — Lipowy kwiat dostarcza nie tylko herbaty na lekarstwo, ale i przyjemnego napoju do picia. Na wiosnę płynie z drzewa lipowego, podobnie jak z brzozy, sok z którego napój ma pewne podobieństwo do wina. Dawniej używano też młodych gałązek, które rozgniecione i przyłożone na rany, wyciągały wszelkie zapalenia i goiły. — Drzewo lipowe, nie tylko zdatne na opał, ale i na sprzęty domowe; wyrabiają z niego posągi, a dawniej były ulubione lipowe sanki. Używano PRZYRODA POLSKA 223 także dawniej często w Polsce lipowego drzewa na kołyski i na krzyże grobowe, a tak lipa od kolebki do grobu towarzyszyła naszym przodkom. — Z węgli lipowych dobrym jest proch do strzelania, proszek na zęby, a węgiel lipowy najlepszym jest do grubego rysowania. Owoc lipowy daje wyborny olej, który nie ustępuje olejowi z migdałów i można go używać zamiast oliwy. Suche liście dobre na podściółkę, świeże na paszę dla dobytku. Spodnia kora czyli łyko już w najdawniejszych czasach była używa- ną na obuwie. W łykowatych chodakach czyli kierpcach chodził nasz Piast i czeski Przemysław; owszem ten ostatni, takoż z rolnika królem obrany, kazał swe lipowe chodaki zachować na pamiątkę w zamku wyszogrodzkim przy Pradze. Oprócz tego z łyka robią powrozy, rogoże, służy także do przywięzywania drzewek, obwięzywania cygar itd. Cień rozłożystej lipy, jakież jest wśród gorącego lata miłym, gdy jeszcze liczne ptaszęta na jej wierzchołku nucą wesoło. Słusznie twierdzić można, że z naszych drzew leśnych lipa jest najużyteczniejszą, a naszą tylko winą, że za mało ją pielęgnujemy i nie tyle z niej korzystamy ile moglibyśmy. Różne są lipy gatunki, u nas najpowszechniejsze są wielko- i małoliściowa [...], oprócz tego jeszcze kilka mniej u nas znanych gatunków. Lipa żyje więcej aniżeli 1000 lat — i do takich to lip starożytnych odbywali dawni Słowianie pielgrzymki. Sta- rożytne lipy zachwycają swym ogromem i wspaniałością. Mickiewicz w Panu Tadeuszu wspomina o lipie Hołowińs- kich nad brzegami Rosi, pod którą sto młodzieńców i sto panien szło w taniec parami. W Czechach największą i najstarszą jest lipa przy miasteczku Kamienicy, która się z tego powodu zwie „nad lipou". Pomiędzy gałęziami tego ogromnego drzewa jest umieszczona altana, w której liczne towarzystwo bawić się może. Sławną była w Polsce lipa Jana Kochanowskiego, która tego wieszcza do tylu pięk- nych rymów natknęła. Jako dowód rozpowszechnienia lipy mogą posłużyć liczne nazwy wsi i miast, które od lipy 224 LITERATURA I PRZYRODA wzięły nazwisko, jak w samem tylko dzisiejszem Królestwie Polskiem 117 miast i wsi lipę swą nazwę przypomina. Sławne miasto w Saksonii Lipsk (Leipzig) od lipy tak się zowie i lipie zawdzięcza swój początek, jak o tem nuci piewca czeski Kollar16. U ludu słowiańskiego sławną jest lipa w pieśniach i przysłowiach. Podług podań ludu polskiego diabła tylko łykiem lipowym można związać, a kijem lipowym można go odpędzić, zaś pod lipą piorun nie zabija człowieka. Są to zapewne zabytki starodawnych czasów słowiańskich, kiedy lipa świętem była drzewem. Toteż dawniej nie było w Pol- sce wioski, gdzie by choć tylko jednej nie było lipy, a jak dawniej pod jej cieniem przodkowie składali bogom objaty, tak później potomcy zasiadali w jej cieniu, bawiąc się gawędką. Przy każdym dworcu szlachcica polskiego rosła potężna i okazała lipa. Lipę przyrównywano często do dobrych obyczajów, była ona obrazem dobroci, uczynno- ści, jak oto stary nasz Rej z Nagłowić się odzywa: „Tak i ty się staraj przyjaciołom służyć, a jako pszczoły do lipy, tak do ciebie, by się zbiegali po radę, pomoc i poczciwość". I dziś jeszcze nawet lipa nie utraciła swego dawnego znaczenia. Gdy w przeszłym roku pierwszy raz po kilku wiekach zaczęto na sejmie w Pradze przemawiać po czesku, wtedy zaczęto na tę pamiątkę sadzić lipy. Czyż to nie obudził się dawny zwyczaj słowiański? Towarzystwo w Czechach r. 1848, mające na celu wzrost narodowości czeskiej i wzajemność słowiańską, przybrało nazwę Lipy, a i dziś Słowiańszczyznę nieraz przyrównują do potężnej lipy, a pojedyncze ludy słowiańskie do konarów lipowych. Lipa więc jest obrazem wzajemności, połączenia, miłości ludów słowiańskich. Tak więc lipa nie tylko co do piękności i użytku, ale i pod narodowym względem zasługuje na pielęgnowanie. Niechże 16 Jan Kollar (1793—1852) — poeta, wybitny przedstawiciel czeskiego i słowackiego odrodzenia narodowego na początku XIX w. Motyw słowiańskiej lipy podjął on w poemacie Córa sławy. PRZYRODA POLSKA 225 tedy nad naszemi drogami, nad chatami i obok kościołów wznoszą się te święte drzewa słowiańskie, a z niemi oby dawny zwyczaj słowiański wrócił pod nasze strzechy. Tekst według: „Gwiazdka Cieszyńska" 12 lipca 1862. Zwróć uwagę na wynikający z rozważań nieznanego autora postulat ochrony lip — silniejsza jest jego motywacja kulturo- wa niż ekonomiczna. Stefan Giller 1834—1918 U Siklawy Przeciągły gwar zakłócił naraz ciszę, Gdym z turni spojrzał na dół... Nie widzę dusz, a przecież ciągle słyszę, Jak huczy głucho padół — To bije jęk, jak z potępieńców kotła, To jak Sobótki17 krzyk, gdy miłość ręce splotła. „Nie dziewcząt pieśń, ni czarcie słychać gody!" Rzekł wierny stróż mych kroków. „To gędźba gór! to żywe grają wody! To górskich śpiew potoków! Z kamiennych warg puszczają go opoki, Jak dudarz mocny dech na cały świat szeroki". 17 Sobótka — tytuł poematu Seweryna Goszczyńskiego. 15 Literatura i przyroda 226 LITERATURA I PRZYRODA Gdziekolwiek bądź skieruję moją drogę, Pełno cudownych zdumień! Prawda co krok, gdzie na głaz spuszczam nogę. Spod stóp mi tryska strumień, Gdzie poślę wzrok — wnet rzuca się kaskada, A z nią ogranów szum deszczami dźwięków spada. W głęboki cień siadam o skał grzebienia, Śród mchu czarnego łanów, W pracowni wód, co żywi od stworzenia Przepaście oceanów... Każda tu z gór stoi jak prządka w rzędzie, Płynnych kryształów nić gdzieś w nieskończoność przędzie. Ach! czarów kraj! po setne wołam razy, Wybucham sercem całem — A echem wnet lodowce mi i głazy Wtórują i zapałem. Lecz góral mój zachwytu krzyk rozprasza... „Nie żaden czarów kraj, toć przecie Polska nasza!" Błogo, że tak! rzekłem, a myśl nie drzymie, Ku przeszłym wraca śladom... Nie czarów kraj lecz czar ma Polski imię! Dobrze go każdy świadom. Na sam jej dźwięk — krew w żyłach gra do skoku, I zrywa się człek nasz, jakby na głos z obłoku. Nie stanie on na żadnych mar zaklęcie, Do żadnych krwawych szranek! Lecz „Polska chce!" tak powiedz mu — na ścięcie Pójdzie ci jak baranek... I płynie wciąż struga tej krwi aż ciemno... Panie! nie dopuść brać imienia jej daremno. PRZYRODA POLSKA 227 Tekst według pierwodruku: Sobótka. Księga zbiorowa na uczczenie pięćdziesięcioletniego jubileuszu Seweryna Goszczyńskie- go. Lwów 1875, s. 124—125. Jak — odrzucając romantyczne iluzje — poeta buduje tu pojęcie Polski? Zwróć uwagę na rolę, jaką w kreowaniu tego sposobu widzenia przyrody odgrywa góral — przewodnik, prosty w istocie chłop. Henryk Sienkiewicz 1846—1916 Pieśń litewskich borów Wyszedł raz srogi ukaz do litewskich borów, Aby nie śmiały szumieć ni modlić się, ani Mruczeć inaczej swoich wieczornych nieszporów, Jak na suzdalską nutę: „Boże, cara chrani"18. Trwoga padła na puszczę. Stoją ciche drzewa Jak wynurzon z wód łona bór zakamieniały, Ani zwierz się nie ozwie, ni ptak nie zaśpiewa, Dzięcioł boi się nawet pukać w pień spróchniały. D i e j a t i e 1 e zaś krzyczą potrząsając knuty: „Bór się boi, więc zagra wedle carskiej nuty". 18 „Boże, cara..." — słowa hymnu carskiej Rosji. 228 LITERATURA I PRZYRODA Wtem wstaje wiatr — i leci od zachodniej strony, Już spadł na gonnych sosen wyniosłe korony, Mruknęły dęby, trzęsie liściami brzezina: Słuchajmy! pieśń się jakaś wśród puszczy poczyna I brzmi coraz potężniej między konarami: „Święty Boże a mocny, zmiłuj się nad nami!" Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Księga trzecia, Warszawa 1962, s. 814. Pierwodruk bez wiedzy autora w „Gaze- cie Czerniowieckiej" 1892. Znając Henryka Sienkiewicza jako wybitnego prozaika, przede wszystkim powieściopisarza, nie sądziłeś zapewne, że pisywał on i wiersze. Czy można ten utwór określić mianem apoteozy niepodległości przyrody polskiej? Maria Konopnicka 1842—1910 Lipy kwitną... Lipy kwitną... Woń przesłodka dyszy, Puch się kwietny sypie poprzez płoty; Wskroś szerokiej, wskroś porannej ciszy Brzęczy w słońcu pszczeli rój nasz złoty! Lipy kwitną... złoty rój nasz brzęczy, Miodem pachnie prastara pasieka, Malowany kolorami tęczy Tuman siny wieje gdzieś z daleka. PRZYRODA POLSKA 229 Lipy kwitną... W sinym wskroś tumanie Ciche, senne, w zorzach widać chaty, A do każdej światła zwiastowanie Jasną stopą niesie duch skrzydlaty. Lipy kwitną... Idą w gości duchy, Do chat czarnych, do niskiej zagrody, A wskroś drogi polatują puchy, A wskroś drogi pachną białe miody. Lipy kwitną... Oto przypomina Stara chata przedwiekowe dzieje... Oto bije przejrzenia godzina, Oto blask się ciemnym oczom sieje... Lipy kwitną... wieją wonie miodu, Prastarego wieją wonie cudu... W słońce spojrzał ślepy syn narodu, W słońce spojrzał duch mojego ludu! Lipy kwitną... Woń przesłodka dyszy, Kwietne puchy lecą poprzez płoty, Wskroś szerokiej, wskroś porannej ciszy Brzęczy w słońcu stary rój nasz złoty! Tekst według: M. Konopnicka: Linie idżwięki. Kraków 1897. Na czym polega istota polskości opisanego przez Konopni- cka krajobrazu? LITERATURA I PRZYRODA Zofia Poznańska koniec XIX w. W więzieniu Topolka Ach kochał ją tak bardzo, jako nienawidził Samotności i ciszy swej ponurej celi, A czy za to ją kochał, że pod oknem stała, Czy za to, że listeczki w falistym szkle szyby Poszarpane na strzępki były mu obłokiem Barw nadziei? Czy za to, że w szepcie gałązek Słyszał mowę wiosenną barw, blasków i woni, Tę mowę, która idzie z słonecznych przestrzeni Wprost do serca? Czy za to, że gdy wichry burzy Szarpały jej postacią wątłą, to się drżąca Do żelaznych krat okna tuliła? Czy za to, Że w splątanych gałązkach ptak szary słał gniazdo I świergocząc, piosenkę śpiewał mu do domu?... Za co? Tego nikt wiedzieć ni zgadnąć nie zdołał... Ale wszyscy wiedzieli, że kochał nad miarę! Ale wszyscy wiedzieli... Te promienne słońca, Co złotem bramowały ząbki jej listeczków, I kroki jego długiej wędrówki po celi, Które nagle wstrzymywał, by wzrok utkwić tęskny W jej zwikłane gałązki, i te kraty chłodne, Co gasiły mu ognie przytulonej skroni, I ten biały mur ściany, na którym wieczorem Srebrny księżyc wyrzeźbiał cień jej kształtów wiotkich, Chwiejący się pod tchnieniem słodkiej nocnej ciszy, I ten powiew łagodny, co na lotnych skrzydłach Niósł mu woń balsamiczną jej wiosennych pąków. PRZYRODA POLSKA 231 Wszyscy, wszyscy wiedzieli... i nikt się nie dziwił, Gdy raz, w chmurny poranek, trzymając się kraty, Stał w oknie zapatrzony i tak zadumany, Iż nie słyszał, jak żołnierz wartujący groził Wystrzałem, gdy zbrodniczej nie przerwie zabawy Wychylania za kratę swej zuchwałej głowy... Padł więc strzału huk ostry! I nikt się nie dziwił, Tylko echo porwało ten nagły głos śmierci I jak piłką rzucało o więzienne mury, A gdy wreszcie jęknęło ostatnimi dźwięki Aż na stokach zielonych strasznej Cytadeli I skonało westchnieniem wśród polnego kwiecia, Z okna kratą zbrojnego padło więźnia ciało. I zbroczyło mur biały krwi młodej purpurą. A topola — kochanka drżała owej chwili, Bo nim kula dosięgła wiernego jej serca, Listków kilka strąciła i parę gałązek, Co opadały na ziemię jak wielkie łzy ciche... Odtąd rośnie wciąż wyżej, a coraz smuklejsza, Co dzień więcej podobna grobowej kolumnie... Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Księga czwarta, Warszawa 1965, s. 1077—1078. Pierwodruk: Z. P[oznańska]: Echa Sybiru. Lwów 1900. Wedle komentarza autorki wiersz oparty został na auten- tycznym zdarzeniu, jakie zaszło w warszawskiej Cytadeli w 1879 r., gdy zastrzelony został przez strażnika siedemnasto- letni więzień. Spróbuj wyjaśnić, czym był widok topolki dla owego zamkniętego w więzieniu chłopca? LITERATURA I PRZYRODA Stanisław Wyspiański 1869—1907 [Die Sonne nie tak świeci jak słońce] Die Sonne19 nie tak świeci jak słońce, choć jest równie parne i palące, a heuszreki20 nie tak świerszcza jak dzwońce21 te nasze po ścierniskach goniące. Diese ganze podsłoneczne wonne drzewo ciche w upale stojące samt Wiesen, Weiden und Sonne są nudne i uprzykrzające22. Dzwony z pfarkirchu23 bijące też obcym językiem dzwonią — O Słońce, Słońce, o Słońce! Nad Krakowem Słońce i nad błonia!! 6-go sierpnia 1904 Tekst według: Poezja Młodej Polski. Wybrał, wstępem i nota- mi biograficznymi poprzedził Mieczysław Jastrun. Wydanie trzecie zmienione, Wrocław 1967, s. 128—129. Pierwodruk: „Tydzień" 1906, nr 38. 19 Die Sonne (niem.) — słońce. 20 heuszreki (niem. Heuschrecke) —konik polny. 21 dzwoniec — Cloris chloris, oliwkowozielony, występujący w Polsce, objęty dziś ochroną ptak z gatunku łuszczaków. 22 Ten, celowo tu zastosowany przez poetę, niemiecko-polski maka- ronizm, tłumaczy się następująco: „Całe to podsłoneczne wonne / Drzewo ciche w upale stojące / Wraz z lasem, łąką i słońcem / są nudne i uprzykrzające". 23 pfarkirch (niem. Pfarkirche) — kościół parafialny. PRZYRODA POLSKA 233 Wybitny filozof niemiecki Martin Heidegger powiedział kiedyś, że „język jest domem bytu". Wyspiański przytoczony tu wiersz napisał w czasie pobytu na kuracji w uzdrowisku Bad-Hall w Austrii. Czy słowa Heideggera ułatwiają jego zrozumienie? Na jakiej zasadzie takie same zjawiska przyrody widziane w różnych przestrzeniach i w innych językach nazywane wywoływać mogą różne nastroje i wrażenia? Edward Słoński 1872—1926 Bociany Ferdynandowi Ruszczycowt24 Na strzechach naszych bociany z wiosną swych gwiazd nie poznają — łan, jak gościniec zdeptany, gościńcem kule latają. Nad wód wezbranych topielą, gdzie dzień się kąpał co rano, dziś siwe dymy się ścielą i myją wodą wiślaną. Za lasem grają armaty, a po wsi ledwie rozdnieje chodzi od chaty do chaty wiatr, który w oczy wciąż wieje. 24 Ferdynand Ruszczy c (1870—1936)—wybitny malarz pol- ski, autor wielu pejzaży wiosennych. 224. LITERATURA I PRZYRODA A tam, jak jakieś organy, armaty grają i grają... Na wiosnę polskie bociany swych polskich gniazd nie poznają... 1915 r. Tekst według: Wybór wierszy. Warszawa 1979. Wiersz dotyczy pierwszej wojny światowej. Zauważ, jak jej dramat ogarnia nie tylko ludzi, ale i przyrodę. Ze zjawiskiem podobnym spotkać się mogłeś w Księdze ubogich Jana Kasp- rowicza. Bronisława Ostrowska 1881—1928 Stoi nad Polską w piorunowej chmurze Bólu i sławy sarkofag kamienny, Odwieczny Giewont-Piast. Co dnia opływa w zorzanej purpurze, I w mroki czasów wzrok topi bezsenny, I czyta runy gwiazd. I nie wie lud mój, krwią płynąc i łzami, I w targowiska brudne grzęznąc stopą, Że nad nim dzierży straż PRZYRODA POLSKA puch, w tarczę głazu bijący skrzydłami, — Wysoka, wolna ponad Europą Sumienia Polski twarz. Tekst według: Pisma poetyckie. Kraków 1933, t. IV, s. 43. Poetka nawiązała tu do tradycji, uznającej Tatry za nie- zniszczalny pomnik narodowej wolności. Co symbolizuje tu Giewont określony mianem „Piasta"? Jerzy Liebert 1904—1931 Na lipę czarnoleską Wonna lipa czarnoleska Gęsto niebem przytkana, Pyszna w gwarze i królewska — Oto lutnia mistrza Jana, Lira, której miodu siła Na trzy wieki Polskę spiła. Z drzewa prostego ciosana, Jak drzewo ssała u szczytu Z bożego pełnego dzbana Wyniosłą mądrość błękitu — By między życiem a śpiewem Nie rozdzielać ziemi z niebem. 236 LITERATURA I PRZYRODA Dzisiaj, przed zgiełkiem i gwarem, Pozwól skryć się, o lutnisto, Pod owej pieśni konarem, Jak pod lipą rozłożystą, Gdzie ptak w nocnym chłodzie, Księżyc rogiem chmury bodzie. Tu pod niebo rosną wieńce, Ponad wielką pustkę miasta, Struna sama idzie w ręce, A serce w serce nam wrasta — Tu cień daje laur z drzewa, A laur w cieniu dojrzewa. Tekst według: Poezja polska 1914—1939- Antologia. Wybór i opracowanie Ryszard Matuszewski, Seweryn Pollak, Warszawa 1984, t. I, s. 446—447. Wiersz z pośmiertnie wydanego tomu Kołysanka jodłowa (1932). Czarnoleska lipa słynna dzięki fraszce Jana Kochanow- skiego Na lipę jest w dziejach poezji polskiej drzewem o naj- większych tradycjach, poświęcono jej bowiem dziesiątki utwo- rów. Nie ma przesady w twierdzeniu, że trudno w innych literaturach wskazać drzewa, które jako temat poetycki kon- kurować by mogły — choćby w sensie ilościowym — z lipą czarnoleską. Drzewo to stało się symbolem: w interpretacji wiersza połóż szczególny nacisk na cztery pierwsze wersy, wówczas określisz ów symbol. PRZYRODA POLSKA _23JZ Antoni Słonimski 1895—1976 Drzewa Wiedziałem zawsze — piękne są drzewa W Fontainebleau25 Zwłaszcza pod wieczór, gdy złoto nieba Biorą za tło. A przecież teraz wspomnieć muszę, Niemal co dzień, Polnej topoli, wierzby czy gruszy Przydrożny pień. Uczył mnie tego, trafiał wierszami W serce do dna, Ten, co się teraz modli za nami Z Place de l'Alma26. Wiedziałem zawsze — piękne są drzewa W Fontainebleau, Gdy je okryje letnia ulewa Srebrzystą mgłą. Lecz nie wiedziałem, co najważniejsze — Ach, uczeń zły! — Francuskie drzewa, choć najpiękniejsze, To drzewa z mgły. 25 Fontainebleau — podparyska miejscowość słynąca z chętnie odwiedzanego przez mieszkańców Paryża lasku. 26 Place d'Alma — w Paryżu na Place d1 Alma stoi słynny pomnik Adama Mickiewicza. 238 LITERATURA I PRZYRODA A nam potrzebny las, który śpiewa, Szumiący bór, Konar prawdziwy twardego drzewa I mocny sznur. Tekst według: A. Słonimski: Poezje. Warszawa 1954. Czy łatwiej będzie pojąć sens zakończenia tego wiersza, gdy się przypomni, że jego autor w czasie wojny przebywał jakiś czas w Paryżu? Mieczysław Jastrun 1903—1983 Bajka o ziemi naszej27 Są świerki, dzieci, Sanek dzwoneczki, Śnieg nocą świeci Jaśniej od świeczki. Piękna jest zima w Polsce. W noc mrużąc oczy Mówią zwierzęta, Lecz o czym, o czym? Nikt nie pamięta, Wiatr tylko szumi po wiosce. 27 Tytuł utworu jest trochę żartobliwym nawiązaniem do tytułu znanego poematu Wincentego Pola Pieśń o ziemi naszej, napisanego w 1835 r-» wydrukowanego zaś po raz pierwszy w całości (anonimowo) w 1843 r- PRZYRODA POLSKA 239 Pod Wielkim Wozem Cień się przemyka, Iskrzy się mrozem Siwa sierść wilka, Jeleń przystaje w pół drogi. Łoś, który w puszczy Najgłębszej żyje, Dziś ją opuszcza, Kopytem bije I w śniegu drży białonogi. Dąb pomrukuje W mroku dąbrowy I nasłuchuje, Czy to na łowy Gra róg, czy w kniej wiatr huczy? Próbują ożyć Zatarte dzieje, Zając się trwoży, Czy to już dnieje Wśród olch nadrzecznych i buczyn. Ci, którzy znają Tej ziemi przeszłość, Tu odczytają Księgę zamierzchłą Piękniejszą od Świętokrzyskiej28: Księżycem pada Na ostrze pługa, W stodołach gada Senna i długa, Skrzypi w lipowej kołysce. 28 księga świętokrzyska — mowa o średniowiecznych tzw. Kazaniach świętokrzyskich, najdawniejszym, czternastowiecznym artys- tycznym zabytku polskiej prozy. 24O LITERATURA I PRZYRODA Tekst według: M. Jastrun: Poezje zebrane. Warszawa 1975,! 356—357. Wiersz ze zbioru Rok urodzaju (1950). Tytuł utworu zdaje się sugerować, że Bajka o ziemi naszej jest utworem adresowanym do dzieci. Tak jednak chyba nie jest. Pieśń o ziemi naszej Pola była poematem opisowym, zgodnie więc z gatunkową przynależnością utworu zawierała poetycki opis Polski ujęty w porządku geograficznym. Czy określenie „bajka" oznacza tu gatunek literacki, czy też może pewną kategorię estetyczną? Świat bajek jest światem piękna. Jak jawi się Polska w utworze Jastruna? Zofia Kossak- Szczucka 1890—1968 Rok polski (fragmenty) W szerokim pasie strefy umiarkowanej maj jest najpięk- niejszym z miesięcy. Miesiąc czaru, poezji, piękna jeszcze dziewiczego. Zaręczyny ziemi. Prześliczny romans, nie- znający powszedniego dnia. Antologia wierszy sławiących uroki maja objęłaby grube tomy. Legendy mówią, że Bóg stworzył świat w maju. Lub że odblask raju padł na ziemię, gdy Archanioł otworzył wrota, by wygnać Adama i Ewę. Z woli Bożej ten odblask powraca co roku majem, budząc w sercach ludzkich tęsknotę. Mimo swojej objętości ewentualna antologia wierszy sławiących maj nie wyjawiłaby tajemnicy jego piękna. PRZYRODA POLSKA Konwalie, bzy, słowiki przełożone na język ludzki stanowią nieznośny banał, a cud trwa, jak trwał, i nic go odtworzyć nie zdoła. Ani pędzel, ani pióro. Można go jedynie przeżyć. Jestli człowiek, stary czy młody, nieczuły na maj? Chyba nie ma. Młody, bo dusza w nim kwitnie do wtóru, stary, bo wspomina... Może sześćdziesiąty maj wydaje się piękniej- szy niźli osiemnasty? Sędziwy Jagiełło nie był poetą, a umarł z zachwytu nad słowikiem i majem. Kościół uznał ten miesiąc za godny tego, by go ofiarować Królowej wszystkiego piękna. Kapele słowików przydzwaniających Jagiełłę musiały być bardzo liczne, skoro jeszcze przed ostatnią wojną na wysepkach rozrzuconych po Trockim Jeziorze można było o zmierzchu majowym słyszeć równocześnie setki słowi- ków, usiłujących prześpiewać się wzajemnie. Przedziwne trele niosły się po wodzie, od kępy starodrzewu do kępy. Istniejąż jeszcze te rezerwaty słowicze i świecą pieśnią dni maja? Zapewne tak. Przyroda jest znacznie obojętniejsza na naszą obecność lub nieobecność, niż to chcielibyśmy uznać. Słowiki śpiewają, kukułka kuka i wróży. Na wschod- nich ziemiach Polski zowią ją zazulą, a jej dar przepowiada- nia słynie szeroko w całej Słowiańszczyźnie. Każdy rad o przyszłość pyta niefrasobliwej wietrznicy. Inaczej rzecz się ma z sową. Tej głos wróżebny brzmi groźnie, przejmuje dreszczem. Niektórzy uczeni wywodzą jej nazwę od woła- nia, zwania, sowa — zowa, czyli ptak zwący, wzywający, zapowiadający zgon. Podobnie złą markę posiada nieto- perz, czyli gacek, a wywodzi się to jeszcze z czasów pogańskich, gdy gacka utożsamiano z wąpierzem, upiorem. Czasy chrześcijańskie dorzuciły przekonanie, że nietoperz to mysz, która zjadła święconego. Za karę lata i wrócić do swojej norki nie może. Jakkolwiek jest, nietoperz mimo swej użyteczności posiada mało przyjaciół wśród ludzi. Zdaje się obcy, tajemnicza pozostałość epok zmarłych, szczątek modeli dawno wycofanych z obiegu, niegdyś panujących i groźnych. Niewielu inteligentów wytrzymuje Literatura i przyroda LITERATURA I PRZYRODA nerwowo przebywanie z nietoperzem w jednym pomiesz- czeniu. Słowo „maj" stanowi nie tylko nazwę miesiąca, lecz określonej młodej zieleni. „Chwalcie łąki umajone" — mó- wi pieśń. W kościołach mai się ołtarze. Chaty są strojne majem. [...] Sianokosy to wsiowy karnawał. Praca mniej znojna od innych, czysta, przyjemna, dopuszczająca zalecanki i po- gwarki. Jedyny zasadniczy warunek jej powodzenia: pogo- da. „Gdy chłop trawę kosi, lada baba deszcz uprosi." Co gorsza (bo babę można ujednać29), na łąkach rośnie ziele zwane „Wodną trawą", mające tę smutną właściwość, że — ścięte przez nieuwagę — wywołuje natychmiast deszcz. Jak się przed nimi ustrzec? Nie wiadomo. Kosiarze stanęli w rząd. Rytmicznie, jak na paradzie, klepią kosy, ujmują styliska, zagarniają tęgi pokos. Idą równym, skośnym sznurem, wcinając się w ścianę traw. Nazajutrz, gdy trawa przeschnie, dziewczęta przewrócą pokos na drugą stronę. Znów trzeba poczekać parę dni i już wszyscy pospołu, spiesząc się, przeganiając wzajemnie, grabią suche siano, składają w kopki, z kopek na wozy i cenny ciężar jedzie do stodoły, względnie jest stawiany w stogi. Jeśli pogoda dopisze, zbiór może być dokonany w przeciągu tygodnia. Takie siano jest wonne do zawrotu głowy, a zielone jak ruta. Lecz biada, jeśli z takiej czy innej przyczyny słota się zacznie, gdy trawa leży na pokosach! Siądź wtedy, człowieku, i płacz albo lepiej daj na wotywę w kościele, bo tylko Bóg może tu zaradzić. Bywają takie lata płonę, że co siano przeschnie, to deszcz znów je zmoczy. W podgórskich okolicach Polski, o częstszych opadach, używano orstwi (drąg wbity w ziemię, z poziomymi szczeblami) lub rohaczy (trójkątne koziołki), by układana 29 babę można ujednać — autorka się myli, bowiem w tym przysłowiu „baba" oznacza „czarownicę". PRZYRODA POLSKA na nich trawa nie ciągnęła wilgoci z ziemi. W zły rok jednakże i to nie pomaga. Młodopolscy literaci wywodzili mylnie słowo czerwiec od czerwieni jagód. W rzeczywistości, wraz z czerwienią pochodzi ono od czerwia. Czerw, robaczek, a raczej pają- czek maleńki jak kropka nad „i", purpurowej barwy, roi się między korzeniami dębów. W tym miesiącu jest najsilniej zabarwiony. To żyjątko kolorowe stanowiło niegdyś ważny przedmiot handlu, używano je do barwienia tkanin. Drogo płacono kwartę czerwia, wszelka zapłata jednak wydaje się niska, porównana z trudem zbierania. Rozgarnąć ziemię pod drzewem, śledzić miganie ruchliwych czerwonych punkcików, zgarniać je do podstawionej króbki; gdy znikną spłoszone, czekać, aż pojawią się znowu... Zaprawdę, cierpliwość była cnotą owych czasów! Kosztowna purpura wrosła w pamięć mieszkańców puszcz polańskich tak mocno, że miesiąc zatrzymał jej nazwę. Czerwiec... Najdłuższe dnie, najkrótsze noce, noce ciepłe i wonne, rozjaśnione błyskaniem świętojańskich robaczków, luksusowej fantazji natury. Szczytowy punkt lata. Rytmiczne kumkanie żab w strugach i stawach o zmie- rzchu... „...żadne żaby nie grają tak pięknie, jak polskie..." Dla każdego rozbitka, osiadłego poza krajem, usłyszeć polskie chóry żabie byłoby wstrząsającym przeżyciem. Wielkim zdarzeniem września są odloty ptasie, sygnał zamknięcia pewnego etapu życia i pracy, swoiste „memen- to mori" ziemi. Rolnicy, nie opuszczający nigdy swojego zagona, patrzą z niepokojem na instynkt wędrowny, budzą- cy się nagle wśród codziennych towarzyszy — ptaków. Z pośpiechu albo powolności zbiórek, ich przebiegu, liczby uczestników zamorskiej podróży wróżą nie tylko o rychłym nadejściu i srogości zimy, lecz o wypadkach ogólnych. Nie są w tym odosobnieni. Wróżby związane z ptakami były powszechnie stosowane w starożytności. Jeżeli legie rzym- skie udając się na wyprawę zabierały ze sobą kurczęta, by 244 LITERATURA I PRZYRODA z ich zachowania wnosić o przebiegu bitwy — cóż dziw- nego, że polska Maryśka lub Kaśka, oczekując dziewo- słębów, rachuje wrony, liczba ich parzysta czy, broń Boże, nieparzysta? Śledzi z niepokojem chmurę szpaków kołującą nad polem: przeleci z lewej na prawo czy z prawej na lewo? Odloty ptasie... Już pod koniec sierpnia apel jaskółek gromadził stare i młode na drutach telegraficznych. Rów- nocześnie manewry bocianie odbywały się na łąkach, z krwawą eliminacją słabych lub kalekich członków bocia- niej gromady. Teraz, we wrześniu, na bezchmurnym niebie rysują się czarne krzyżyki odlotne, ułożone w eskadry i klucze. Z wysoka dolatuje na ziemię klangor żurawi jak rzucona stronom rodzinnym waleta. Gdy pod chmurami przelatują dzikie gęsi, ich swojskie siostrzyce biją bezsil- nymi skrzydłami, podlatują krzycząc przez całe obejście od chlewu do stodoły i tam opadają. Dzikie przeleciały — pra- gnienie wolności nagle rozbudzone gaśnie. Dziwne są odloty ptasie. Pozornie, zdawałoby się, nic prostszego. Ptaki nie znoszące zimy chronią się przed jej nadejściem w cieplejsze strony. Nieprawdaż? Lecz relacje naukowców, poświęcających życie badaniu wędrówek pta- sich, brzmią fantastycznie jak bajka. Nie rozsądek lub instynkt praktyczny kieruje rzeszami ptasimi. Nachodzi je mus. Zjawia się moment, w którym przestają być sobą, niefrasobliwymi poszukiwaczami jadła, walczącymi o swój byt. Nieznana wola obejmie ster rzeszy, czyniąc z niej całość wzajemnie odpowiedzialną. Stąd ta surowa selekcja przygotowawcza, te przeglądy i apele. W normalnym stanie cóż by obchodziło zwykłego ćwierkacza, czy drugi ćwier- kacz doleci lub nie doleci? Słabsi niech giną — ich rzecz. Lecz w tym wypadku, z tych, które wyruszą, żadne nie śmie odpaść po drodze. Poczucie wspólnoty sprzęga je w jeden organizm, który pruje przestworza, trawiony gorączką pośpiechu. Podobno w locie tym, wynoszącym tysiące kilometrów, ptaki nie przyjmują pożywienia. Gdy dla noclegu opadną na drzewa albo wyniosły szczyt skalny, można ujrzeć nocujące pospołu wszelkie rodzaje ptactwa. PRZYRODA POLSKA 245 Wielkie drapieżniki, mniejsze drapieżniki i drobiazg śpie- waczy, będący zwykle upragnionym łupem poprzednich, siedzą obok siebie bez trwogi ni chęci agresji, związane powszechnym zawieszeniem broni. Niektórzy uczeni przy- puszczają, że ptaki w tym okresie ulegają prądom mag- netycznym ziemi i pozostają w pewnym rodzaju hipnozy. Nie mniejszą zagadkę stanowią trasy odlotów. Ptaki nie lecą najkrótszą drogą, nakładają lotu, jak gdyby okrążając niewidzialne przeszkody, co wzbudziło hipotezę, że kierują się granicami nie istniejących już dziś gór i mórz. Posiadają kilka wielkich szlaków, nielogicznie w naszym pojęciu przydzielonych. Z takiej to Wólki ptactwo leci przez Bałkany na Suez, a z innej wioski, bardziej na wschód położonej — Przełęczą Dukielską na Sycylię do Tunisu. Raz ustalony porządek nie bywa nigdy zmieniany. Dopiero po przybyciu do celu opada z rzeszy ptasiej obręcz uniesio- na. Wędrowcy stają się na nowo normalnymi przedstawi- cielami swojego gatunku, żyją zwykłym ptasim życiem, do chwili gdy niepojęte przeczucie naznaczy im porę powrotu i sprzęgnie znów w jedno ciało, tysiącem skrzydeł bijące oporne powietrze. Takie zatem, a nie inne — i jakże pogodne — były do niedawna skojarzenia budzące się w umyśle polskim przy wspomnieniu września. Od i września 1939 roku tamte wrażenia zapadły w niepamięć. Odtąd dla każdego Polaka, gdziekolwiek by się znajdował, wrzesień jest miesiącem klęski. Tekst według: Z. Kossak: Rok polski. Obyczaj i wiara. Warszawa 1968. Pax. Pierwodruk: Londyn 1955. Na czym polega w świetle tych fragmentów utworu Zofii Kossak-Szczuckiej istota związku człowieka z ojczystą przyro- dą? 246 LITERATURA I PRZYRODA Tadeusz Nowak ur. 1930 Psalm o lecie Przyszło do nas ze stepu to słowiańskie lato białą laską upału prowadzące w zieleń Mrówce psu czy też wołu podziękować za to że się toczy przez pola kołacz coraz śmielej Z tym kołaczem pod pachą uciekamy w brzozy skąd chłód i sen się rozlewa szeroko gdzie we wstążkach weselnych chodzą dzikie kozy i powieka zasłania Opatrzności oko Tam o zmierzchu z nas wszystkie kościółki wychodzą i cmentarze od wieków noszone cierpliwie i nasz zmarły się czerni stokrotnie jagodą i jest z nami tak cierpko jak w ustach igliwie I jest z nami i w lesie i lecie takie bowiem są lata i lasu pożytki zanim brzoza w twój warkocz żółty liść zaplecie zanim pająk do babiej przywiąże się nitki Tekst według: T. Nowak: Psalmy. Kraków 1971. Ochrona przyrody Jakie są „lata i lasu pożytki" w świetle poetyckich przemyś- leń Nowaka? Jak rozumiesz słowa mówiące, że „nasz zmarły się czerni stokrotnie jagodą"? Co one mówią o relacjach człowiek—przyroda i przyroda—człowiek? Przystąp tutaj, człowiecze, co się zwiesz półbogiem, Wejrzyj na kwiat, co pod tym okwitł wczoraj progiem, Zapuść myśli w mój utwór i w tę krzewę drobną, W wielu częściach ją znajdziesz do siebie podobną. (Dyzma Bończa Tomaszewski) Jednym z najciekawszych zjawisk w dziejach literatury okresu Młodej Polski na przełomie XIX i XX wieku oraz z początkiem XX stulecia było pojawienie się w niej swoistego nurtu „przyrodniczego", zdradzającego zaska- kująco wysoki poziom swoistej świadomości ekologicznej. Przejawił się on w licznych utworach żywo reagujących tyleż na zagrożenia pojawiające się w naturalnym środowis- ku człowieka, ile na coraz to postępujące zniszczenia w świecie przyrody. Korespondował on dość wyraźnie z silnymi w literaturze tego okresu tendencjami antyur- banistycznymi, czego przykłady odnaleźć można w Ziemi obiecanej Władysława Reymonta. Choć miał ów nurt dość silną ekspresję i wydał pewne godne uwagi owoce, przeja- wił się zaś w dziełach tak dużej rangi, jak na przykład Ludzie bezdomni Stefana Żeromskiego i jego Puszcza jodłowa, to jednak zauważony przez badaczy literatury został on dość późno, dopiero bowiem za naszych czasów i dotąd nie powstała jego monografia. Stąd opisany jest tylko fragmentarycznie i omówienia doczekało się tylko kilka ważnych zjawisk z jego zakresu. W niczym jednak to nie umniejsza jego znaczenia i roli, jaką odegrał w dziejach ochrony przyrody w Polsce. Liczne bowiem nad ową problematyką dyskusje, zwieńczone bardzo ważną roz- prawą Jana Gwalberta Pawlikowskiego Kultura a natura, budującą podstawy ideologii ochrony przyrody w Polsce, 250 LITERATURA I PRZYRODA wydały cenne owoce wkrótce po odzyskaniu niepodległości w postaci zinstytucjonalizowanych i prawnie uregulowa- nych poczynań na polu ochrony przyrody. Pojawienie się takiej tendencji właśnie w literaturze młodopolskiej na przełomie XIX i XX wieku oraz z począt- kiem naszego, kończącego się już stulecia, oczywiście nie było rzeczą przypadku. To wtedy bowiem w największym nasileniu dały o sobie znać skutki intensywnej — na proste, bezpośrednie zyski nastawionej — gospodarki kapitalis- tycznej, całkowicie zaniedbującej ochronę środowiska w imię szybkich zysków. To wtedy także w sposób szczególny nasiliły się zjawiska, których konsekwencje płacimy do dzisiaj, acz, oczywiście, nie można tu pominąć zaniedbań w ochronie środowiska i przyrody późniejszych, charakterystycznych zwłaszcza dla powojennego okresu „gospodarki socjalistycznej" Polski Ludowej. Fakt, iż szczególne natężenie działań zmierzających do wykazania błędów i przewinień człowieka wobec przyrody i własnego ludzkiego środowiska nastąpiło w okresie Mło- dej Polski nie oznacza jednak wcale, że problematyka ta obca była świadomości i w ślad za tym literaturze innych epok. Literatura młodopolska wykazała w tym zakresie najwyższy stopień zgoła już nowoczesnej świadomości ekologicznej, co oczywiście nie było rzeczą przypadku. Z jednej strony było to konsekwencją pozytywistycznego silnego rozwoju nauk przyrodniczych i wyraźnego wzrostu ich znaczenia. Dały tu o sobie znać liczne zjawiska związane z chaotycznym rozwojem przemysłu i miast, którym brako- wało podstawowej infrastruktury sanitarnej. Tendencja jednak do bronienia wartości naturalnego środowiska przy- rodniczego przejawiła się w polskiej świadomości — i w ślad za tym w literaturze — znacznie wcześniej. Najpierw ujawniła się ona w postaci obrony przed znisz- czeniem polskich lasów (zob. utwory Jana Kochanow- skiego i Kajetana Koźmiana w niniejszej antologii). Potem przybrała ona postać sentymentalnego w literaturze oświe- ceniowej kultu przyrody, dostrzegającego jej samoistną OCHRONA PRZYRODY i zarazem użyteczną dla człowieka wartość, co ilustruje w antologii spory fragment Kajetana Koźmiana Ziemiań- stwa polskiego. To wtedy, co ilustruje motto przyjęte dla niniejszego rozdziału naszej antologii, po raz pierwszy w dziejach kultury polskiej, ujawniło się uczuciowo inter- pretowane poczucie wspólnoty losów przyrody i człowieka. Pogłębił ten typ refleksji romantyzm, dobrze postrzegają- cy, że przemiany cywilizacyjne i rabunkowa gospodarka dobrami przyrody wywierają szkodliwy wpływ na przemia- ny oblicza polskiego krajobrazu. Najpełniejszą jednak, w pełni dojrzałą, świadomość ekologiczną zademonstrowa- ła dopiero literatura Młodej Polski i stąd ona właśnie zajmuje najważniejsze miejsce w naszej antologii. Ludzie z przełomu XIX i XX wieku może najsilniej bowiem odczuwali owo tragiczne rozdarcie między człowiekiem a przyrodą, gdy uwikłani w cywilizacyjne przemiany po- częli dostrzegać, jaki ogromny dystans dzieli sielankowe wyobrażenia literackie o przyrodzie i krajobrazie od rzeczy- wistości ich miejskiego życia. OCHRONA PRZYRODY Wincenty Poi 1807—1872 Północny wschód Europy (fragment) Od owej pierwszej wycieczki do Puszczy Niepołom- skiej1 poszło zapoznanie się z miejscowymi ludźmi — i na- stępnych lat każdej wiosny, każdej jesieni, gdy kilka dni wolnych było, odszukiwałem z upragnieniem tę leśną ustroń, i bawiłem nieraz po tygodniu w puszczy, chcąc bliżej poznać i oddech natury miejscowej i podania miejs- cowe. Tak powstał tu zbiorek poezji Z boru2 — a Silva rerum3 w tym zbiorze nie jest poetycznym wymysłem, ale rzeczywiście miejscową legendą, i rzuca wielkie światło na naturę puszczy, na osiedlenie miejscowe i powolne szerze- nie się chrześcijaństwa w wiekach, które historia już za chrześcijańskie podaje. Tu przytoczę z legendy te tylko ustępy, które rzucają światło na miejscową naturę, dając nam wyobrażenie, jakiego to rodzaju była roślinność ów- czesna puszczy, kiedy jeszcze drogi prowadziły „góro- -lesiem". Wyraz ten został w języku miejscowym, chociaż już takich drzew dzisiaj, ani ścieżek „góro-lesiem" nie ma... Tu w naszej puszczy nie znalazł po zrębach Jeszcze maliny człowiek w one czasy — Bo były dawne, nieprzebyte lasy, A ludzie z wieka mieszkali po dębach, 1 Puszcza Niepołomska — Puszcza Niepołomicka, położona niedaleko Niepołomic, ongiś służąca królom Polski za miejsce polowań. 2 Z boru — część cyklu poetyckiego Z klasztoru i z boru, ogłoszo- nego drukiem w tomie Pola Z podróży po burzy, Kraków 1856. 3 Silva rerum (łac.) — „las rzeczy", zbiór wierszy i różnorakich opowieści stanowiący swoistą literacką skarbnicę szlacheckiego domu; tu tytuł utworu Pola. 254 LITERATURA I PRZYRODA Żyli zwierzyną i jajmi ptasiemi; Kazik4 dopiero z łasa wyprowadził, I postanowił na roli i ziemi I pod dachami przy chlebie osadził... Od owych czasów my tu w młynie siedziem, I po siostrzeniu nasz rodowód wiedziem... Nawet gdy mury król dźwignął i domy, Stały przy zamku dęby niepołomys, A kiedy miejscu poszło na świątnice, To też nazwano je „Niepołomice". Toporem drzewu człek tam nie poradził, Chyba, że ogień pod niego podsadził, A kiedy wiosną zakrzątał się z dziatwą, Tyle jaj ptasich zebrał i tak łatwo, Że przez rok cały mógł się przehodować6, Jeśli je dobrze umiał w dziuplach chować7. Puszcza szumiała od ptactwa i zwierza... I z Bogiem jeszcze nie było przymierza, Nie było także puszczą żadnej drogi. Gdy się polaną pomknęły jelenie, To jak las niosły się za nimi rogi... I przy ognisku brało człeka drżenie, Bo było gęsto wilków i niedźwiedzi, A często także ryś na czatach siedzi... Były jeziora i turze ostępy8, I po jeziorach pływające kępy, Gdzie nigdy ludzka nie stąpała noga, Toteż na dęby wiodła puszczą droga: 4 Kazik — król Kazimierz Wielki, król Polski w latach 1333—1370. Jego wielką zashigą był silny cywilizacyjny rozwój kraju („Zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną"). 5 niepołomy — dęby ogromne, nie do „połamania", obalenia. 6 przehodować — wyżywić, utrzymać. 7 w dziuplach chować — jakby w dzisiejszej lodówce, w ukry- ciu chłodnym o stałej temperaturze. 8 turze ostępy — siedliska turów. OCHRONA PRZYRODY gdzie niezręczny konar, lub dąb rzadki, Tam sztukowały już przeprawę kładki. Spodem ni drogi, ni wrębu, ni zrębu, Lecz ścieżka tylko szła z dęba do dębu9 — I „góro-lesiem" zwiedzali10 się ludzie, Kiedy się przyszło cieszyć w jednej budzie. Nigdy nie trafiłem w ciągu mych naukowych podróży na podobne podanie — i tylko dzisiejsze puszcze amery- kańskie, gdzie także „góro-lesiem" po konarach drzew, a na pomoście wijących roślin przeprawiają się przez rzeki dzicy ludzie mogą dać niejako żywe wyobrażenie o tych drzewach olbrzymich rozmiarów i o tym zaplecieniu konarów pusz- czy wzdłuż jej sklepienia, o których ta legenda mówi. Tekst według: W. Poi: Dzieła prozą, t. II, Lwów 1876, s. 229—231. Jeśli nawet ten obraz pradawnej puszczy, wysnuty po części z ludowych opowiadań, zabarwiony jest elementami fantastycznej fikcji, nie zmienia to faktu, iż dobrze ukazuje on obraz najpierwotniejszego środowiska przyrodniczego Polski. Czy można powiedzieć, że Poi stworzył tu osobliwie roman- tyczno-ekologiczny wariant sielanki? 9 z dęba do dębu — z dębu na dąb, górą, nie po ziemi, lecz po konarach drzew. 10 zwiedzali — odwiedzali. 256 LITERATURA I PRZYRODA OCHRONA PRZYRODY Jan Kochanowski 1530—1584 Satyr albo dziki mąż (fragment) Tak jako mię widzicie, choć mam na łbie rogi I twarz nieprawie cudną, i kosmate nogi, Przedsięm uszedł za boga w one dawne czasy, A to mój dom był zawżdy, gdzie nagęstsze lasy. Aleście je tak długo tu, w Polszcze, kopali. Żeście z nich ubogiego Satyra wygnali. Gdzie pojźrzę, wszędy rąbią: albo buk do huty, Albo śośnią na smołę, albo dąb na szkuty11. I muszę ja podobno prze ludzie łakome, Opuściwszy jaskinie i góry świadome, Szukać sobie na starość inszego mieszkania. Gdzie by w ludziach nie było takiego starania O te biedne pieniądze; wszak i drew po chwili Nie najdą, żeby sobie izbę upalili. Próżna to, niech mi wierę, jako kto chce, łaje. Nie masz dziś w Polszcze — jedno kupcy a rataje. Tekst według: J. Kochanowski: Dzieła polskie. Opracował Julian Krzyżanowski, Warszawa 1976, t. I, s. 58; pierwodruk Kraków ok. 1564. Satyr Kochanowskiego jest utworem satyryczno-politycz- nym. Mitologiczny bohater, opuściwszy w chwili jego upadku świat antyczny, zamieszkał w polskich lasach, skąd musi uciekać w wyniku intensywnego ich wyrębu. Przytoczony tu wstępny fragment poematu jest najdawniejszym literackim głosem w obronie polskich lasów przed ich rabunkowym wyrębem. Warto tu zwrócić uwagę na ostrzeżenie Satyra, iż taki sposób gospodarowania w lasach rychło może obrócić się przeciwko ludziom. 11 szkuty — statki, okręty. Franciszek Dionizy Kniaźnin 1749 lub 1750—1807 Sameczka Płocha sarneczko stroskana, Trwożliwe nazbyt stworzenie! gdzież to lecisz obłąkana Przez knieje, góry, strumienie? Sama zostawszy, bez matki, Rzucasz się tylko po lesie: Drżąca na smutne przypadki Leda szmer trąca i niesie. Szukasz dla siebie ochrony: Oj niebezpieczno w tej kniei! Strzelec niejeden ze strony Czeka cię w srogiej nadziei. '7 Literatura i przyroda 258 LITERATURA I PRZYRODA Ej! do tej mknij ustroni, Jeżeli pragniesz być cała. Tu cię zła napaść nie zgoni, Ani doścignie jej strzała. Przytuliłaś się z popłochu, Gdzie ci życzliwa chęć radzi. Śmielsza ty nieco we tym lochu! Ale ostrożność nie wadzi. Oto i u mnie skwapliwa Broń, co ranić cię życzy... Nie bój się! Litość prawdziwa Okrutnej nie chce zdobyczy. Tekst według: F. D. Kniaźnin: Poezje. Edycja zupełna. Wilno 1820, t. I, s. 48—49. Sentymentalizm czułą tkliwością, najważniejszym z ele- mentów swej postawy, objął także zjawiska przyrody, stąd rzec można, iż pojawiająca się w nim tendencja do uszanowania życia przyrody była jedną z podstaw, na jakiej potem pojawić się mogły myśli o jej ochronie. Zastanów się nad zakończeniem wiersza. OCHRONA PRZYRODY Kajetan Koźmian 1771—1856 Ziemiaństwo polskie (fragment Pieśni III) Lubię poważnych lasów uroczystą ciszę, Lubię szum, gdy wierzchami wicher zakołysze. Czy mię chęci tam wiodą w południa upały, Czy wśród milczącej nocy, gdy księżyc wspaniały Zwiedzając te odwieczne pomroku siedliska, Przez czarne jodły srebrne promienie przeciska, A między ciemnych świerków ukryty konary Puchacz huka, i ze snu zda się budzić mary — Mierzę wzrokiem te buki władnące dokoła, Jak stopą gniotą ziemię, w niebo wznoszą czoła; Badam dęby odwieczne o ich młode lata, I przenoszę się myślą do kołyski świata. Zwiedzam ich ramionami sklepione jaskinie, Pierwsze dachy śmiertelnych, pierwsze bóstw świątynie, Groźne niegdyś wyroczni nieprzebyte progi, Których strzegł postrach blady i zabobon srogi, Zabobon, co na ołtarz wyniósłszy bałwany, Katów z nożem za pierwsze wybrał im kapłany. Ach, gdy wspomnę, że może pod tych drzew konary, Pierwsze nędznej ludzkości padały ofiary, Myśl moja tak posępna, jak pomrok tych cieni, Smutkiem obciąża piersi, niezdolne do pieni. Chętnie dążyłem w lasy, prędszym wracam krokiem, Utęsknionym pól, błoni, zagród szukam wzrokiem, A gdy ujrzę nad szczytem wiosek dym białawy, Złote kłosy na niwach, kwiaty śród murawy, Gdy słyszę ryki trzody skaczącej po smugach, Pieśń wesołych oraczy idących przy pługach; 2ÓO LITERATURA I PRZYRODA Czuję do innych natchnień mą duszę sposobną, I nie dziką naturę śpiewam, lecz nadobną. — O! gdyby dawną władzę miały wieszcza pienie, Drzewa z miejsca poruszać, ożywiać kamienie. Padłyby za mym głosem te lasów pustynie. Co swój zmierzch rozciągnęły przy Słuczy i Pinie, cień posępny nad źródłem Narwi by zaginął, Prypeć wyjrzałby z borów i po błoniach płynął. Nie żali się mieszkaniec Renu i Dunaju, Że mu hercyńska puszcza12 już nie mroczy kraju, Skoro tam, gdzie rozsiełał zwierz drapieżny leże, Złotem błyszczące obłok przecinają wieże, Dzwon się na nich kołysząc niebu dźwiękiem głosi Każdy ruch, którym ziemia toczy się na osi. A gdzie pasterz nie zaszedł, pług nie tknął zagona, Dziś dowarza na tykach słodkie promień grona. Ale chociaż za śladem tak powabnych wzorów Rad bym ojczystą ziemię z ciemnych dobyć borów, Chociaż rad bym z daleka odepchnąć od włości Tę sosnę, co natrętna po zagonach gości13 — Nie odważę się powstać bluźnierczymi słowy Na te nadobne gaje, rozkoszne dąbrowy, Gdzie odwieczne wiejskiego szczęścia mieszka echo, A korzyści dla pługa połączają strzechą. Cóż, gdy wspomnę, że jestem mieszkańcem Północy, Że niszczyć w mojej władzy, stwarzać nie w mej mocy, Złorzeczę srogim ciosom, co je rozpościera 12 hercyńska puszcza — określenie pochodzi od starogermań- skiego wyrazu „hart", oznaczającego górę pokrytą lasem (zob. na mapie góry Harzu!); w starożytności mianem tym określano lesiste góry w Ger- manii, z których — wedle Arystotelesa — wypływać miała rzeka Ister (Dunaj). Ptolemeusz mianem hercyńskiego lasu określał góry łączące Karpaty z Sudetami. U naszego poety „hercyńska puszcza" to tyle, co „puszcza pierwotna". 13 To znaczy: usunąć sosnę jako drzewo szkodliwe dla upraw rolnych. OCHRONA PRZYRODY 26l Z krzywdą nawet dla pługa zawzięta siekiera, Przeklinam dłoń napastną, która zapomina, Że za jednym zamachem kilka wieków ścina; Walą się dęby, wierzchy kryjące w obłokach, Nie strawił płomień zwłoków leżących na zwłokach, A już nowy ród pada od zawziętej dłoni; Lipa utracą korę, olsza liście roni, Brzoza w chwili rozwicia ciosem świdra ginie I sok, co miał ich żywić, jak łzy na dół płynie. Narzekał na te gwałty, za dawnego czasu, Satyr, co go wychował wieszcz z Czarnegolasu14, Przecież daremnie nucił żale i przestrogi, Przeszły z dziedzictwem ojców do synów nałogi. Gdzie tylko po rozległej wzrok rzucisz przestrzeni, Stoją puszcze bez drzewa15 i lasy bez cieni; A gdy bałtycki16 żeglarz zapytać przychodzi O sporne wiatrom sosny i dęby do łodzi, Świadczą pnie martwe, łomy leżące pomiotem17, Jak zgubna była chciwość, którą wzniecił złotem. Padły na jej ofiarę dąbrowy i gaje, Kraj w pustych tonie puszczach, wsiom chrustu nie staje. Czemuż znikłyście, szczęsne i urocze wieki Ułudzeń dla śmiertelnych, a dla drzew opieki; Pod waszą strażą dotąd trwałyby nietknięte Te leśnych bóstw mieszkania i tajniki święte. Jak tylko mgłę uroku przedarł wieśniak śmiały, Utraciły słuch gaje, drzewa zaniemiały18. Jak zmieniona w topole nimfa nie narzeka, 14 Aluzja do przytoczonego wyżej fragmentu poematu Satyr Jana Kochanowskiego. 15 puszczebezdrzewa—słowo „puszcza" w dawnej polszczyź- nie oznaczało „pustynię" (stąd w Piśmie Świętym „głos wołającego na puszczy", to jest właśnie na pustym). 16 bałtycki — bałtycki. 17 łomy leżące pomiotem — obszary wyrąbane, pokryte powa- lonymi drzewami. 18 zaniemiały — oniemiały. 262 LITERATURA I PRZYRODA Nie jest łzą mirry balsam19, co po korach ścieka, Wawrzyn przestał być Damą20, płochy pasterz trzody Poniósł tam gwałt bezbożny, gdzie czołem bił w przody. Kto te czarne oglądał lasów zgorzeliska, Wyschłe chrusty bez liści, ziemię bez pastwiska, Przestwory pochłonięte przez płomień pożerczy, Na których okopciały łom przy łomie sterczy21, Gdzie się już ptak nie gnieździ, zwierz żeru nie szuka I tylko po spróchniałych dzięcioł korach stuka — Czyliż pośród ciężkiego nie wyrzekł westchnienia: „Nie ma tu rąk do pracy, lecz są do niszczenia." Jakiż to wróg te klęski roznosi zawzięty? Zaledwie wiosna sieje wdzięki i ponęty, Tu się już dymią lasy — i jak sięga oko, Młodą zieloność mroczą błękitną powłoką: Bo ten wietrzyk, co w chwili natury od życia Kołysząc młode pączki uwalniał z powicia, Tu płochymi igraszki z zdradliwym żywiołem Gdy budzi tlejącą iskrę pod popiołem, Już ta iskra rozdęła lekkimi podmuchy Chwyta drobne gałązki, chwyta listek suchy22; Żarzy się i błysnąwszy jak zbrojne szeregi Lub szklniące nurty rzeki wyparte nad brzegi, Pędzi ogniste strugi i szerzy się z trzaskiem; Zrywa się zwierz zbudzony łoskotem i blaskiem. Osaczony wkoło — śmierci nie ominie, Błąka się, wpada w płomień i w płomieniach ginie. Lecz gdy nie syty żywioł poziomymi łupy, Pnąc się, zamieni drzewa w pałające słupy, 19 mirry balsam — żywica. 10 Dafna, Dafnis — nimfa, córka boga rzek Peneusza czuła awersję do mężczyzn, kochała tylko las i łowy; gdy ścigał ją, pragnąc pozbawić dziewictwa, Apollo, na jej prośbę ojciec przemienił ją w laur (wawrzyn), z którego Apollo zrobił sobie wieniec. Wawrzynem nagradza- no w starożytnej Grecji zwycięzców olimpiad. 21 Mowa o wypalaniu lasów dla uzyskania terenów pod uprawy rolne. 22 To znaczy: wiatr rozszerza pożary lasów. OCHRONA PRZYRODY 263 Napowietrznych mieszkańców23 płoną wzniosłe domy; Porzuca gniazdo orzeł nietrwożny na gromy, Ufny skrzydłom pod nieba niesie krzyk i trwogę. Wiatr za nim iskry miota — dym przecina drogę I aż pod gwiaździstym doścignion lazury, Martwy z ogorzałymi spada na dół pióry. Cóż, gdy na buchającej ogniami przestrzeni W jeden się płomień złączą tysiące płomieni; Gore ognista góra, a wierzch jej wysoki Wąskim językiem sięga i parzy obłoki, Po rzekach, po jeziorach blask jutrzenki nieci, Już nie słońce na ziemi — ziemia niebu świeci. Odległych stron mieszkaniec truchleje śród cieni Na tę łunę, co miedzią błękity rumieni, Mniema, że twarde pieczar przedarłszy sklepienie, Piekło z czarnych otchłani wyrzuca płomienie, Że część ziemi w popiele, że już świat przy zgonie, Jak go chłonęły morza, tak go ogień chłonie. Taką trwogę rozniosły te straszne pożary, Co zaledwie zagasły w nurtach Nijagary. Ale tam na te borów odwiecznych podpadły Skryte w wnętrznościach ziemi zarzewia zatlały; A tu cóż sprawia postrach i klęski podobne? Drobna iskra! — przez ręce porzucona drobne. O! gdybyście na własne dobro mniej zawzięci24, Wyryć to chcieli, w wiernej, rolnicy, pamięci, Że bez tych drzew pomocy nie stałyby chaty, Nie orałyby pługi, nie snuły warsztaty, Nie tlałyby domowe ogniska w zagrodach Ni byście suchą stopą deptali po wodach; Inną by część te gaje zyskały w podzielę. Dziś je niszczycie wszyscy, bo macie za wiele; 23 napowietrznych mieszkańców — peryfraza oznaczająca ptaki. 24 mniej zawzięci — mniej chciwi. LITERATURA I PRZYRODA Przyjdzie czas, gdy ta sama dłoń, obfita w ciosy, Zasiewać będzie lasy, jak zasiewa kłosy25, Albo z głębi podkopów i przepaści ciemnych Wydzierać czarny żywioł płomieni podziemnych. Któż nie zna ziemi płodnej w bujnorodne żniwa, Na niej żaden gaj cieniem stepu nie okrywa, Nieprzychylnego drzewo wyrzekło się łona; Nie wabi tam do chłodu dąbrowa zielona, Po ciernistych ostrowiach wysmukłe jelenie Nie przychodzą spragnione nad czyste strumienie; I tylko na przestrzeni nieprzejrzanej okiem Ociężałym poważny drop26 przechodzi krokiem. Jednak ta ziemia, skoro krótką chwilę spocznie, Lasy olbrzymich chwastów wydaje corocznie, Corocznie ostrą gracą gospodarz je ścina I na podpał przed zimą znosi do komina Lub wiotką słomą karmiąc nietrwałe płomienie, Zazdrości tobie gajów, których nie masz w cenie. Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Ułożył i opraco- wał Paweł Hertz. Księga pierwsza, Warszawa 1959, s. 345—350. Pierwodruk: K. Koźmian: Ziemiaństwo polskie, poema w czterech pieśniach. Wrocław 1839. 25 Bardzo znamienne jest to ostrzeżenie Koźmiana. Czyż nie spraw- dza się ono dzisiaj? 26 drop — wielki ptak stepowy z rodziny żurawi zamieszkujący Eurazję, w Polsce dziś rzadki, występuje w jednej tylko odmianie gatunkowej. OCHRONA PRZYRODY To o tej poezji Adam Mickiewicz złośliwie powiedział w Dziadów części III: „opiewa tysiąc wierszy o sadzeniu grochu". Koźmian, wybitny przedstawiciel tzw. pseudoklasy- cyzmu, wielki wróg romantyzmu, szczególnie zaś Mickiewi- cza, pisał i cyzelował Ziemiaństwo polskie, poemat opisowo- -dydaktyczny, 28 lat (1802—1830), nadając mu doskonały kształt stylistyczny i wersyfikacyjny, zarazem jednak ogłasza- jąc drukiem (1839) dzieło już anachroniczne, w czysty jednak sposób reprezentujące — bezsensownie spóźnioną—klasycys- tyczną koncepcję przyrody. Jak rozumieć tu należy opozycyjne pojęcia „natury dzikiej" i „natury nadobnej"? Zarazem jednak w parze z jawną tu niechęcią do krajobrazu pierwotnego, dzikości i puszczy, idą nader światłe myśli Koźmiana o za- chowaniu środowiska naturalnego Polski, o ochronie lasów. Koźmian był pierwszym, który w tak szerokiej skali owo zagadnienie podjął. Silny wydźwięk ma tu przestroga pisarza przed rabunkową gospodarką leśną i brutalnością jej metod. Zwróć uwagę na to, jaki jest stosunek poety do zwierząt — zwłaszcza ptaków — zagrożonych przez wypalanie lasów? Józef Ignacy Kraszewski 1812—1887 Pamiętniki (fragment) Niedaleko od Prużany zaczyna się Puszcza Białowieska, na której skraju jakiś czas mieszkał Franciszek Karpiński, z którym ojciec był blisko znajomym, i jeśli się nie mylę, wyznaczonym przez niego na wykonawcę testamentu. [...] 266 LITERATURA I PRZYRODA Po wielekroć przejeżdżałem w różnych kierunkach tę Białowieską Puszczę, której olbrzymie drzewa i malow- nicze gąszcze jeszcze mi stoją przed oczyma. Nie wiem, czy w całej Europie znajdzie się gdzie las tak pierwotnej jakiejś epoki, nadzwyczajnej siły wzrostu noszący cechę. Nie- zmierzone błot obszary, rozległe puszcze Białowieska i Ko- bryńska nadawały tej okolicy charakter przypominający dawne wieki, gdy się te kraje zaludniać dopiero poczynały. Dziś on już w znacznej części się zmienił. Lasy przerzedzo- ne i powycinane zostały, błota osuszone i zmienione na łąki żyzne. Tam, gdzie między Sapieżyńskimi Bogusławcami a Dołhem była tak zwana dyferencja i granica nie oznaczona na niezgruntowanych grzęźniach i kępiastym błocie, dziś wybitny kanał ściągnął wody i manna27, którą na nich zbierano, a którąśmy się karmili z upodobaniem, pewnie rosnąć przestała. Kto wie, ucichły może owe stada czajek i batalionów, owi błot mieszkańcy, których głosy znaliśmy tak dobrze, bo stanowiły muzykę smętnego krajobrazu tego zapadłego kątka. Tekst według: J.I. Kraszewski: Pamiętniki. Opracował Win- centy Danek, Wrocław 1972, s. 213—214. Puszcza Białowieska jest dziś w Polsce jednym z bardzo niewielu fragmentów krajobrazu pierwotnego. O ileż ona była dziksza i większa za życia Kraszewskiego! Zwróć jednak uwagę, iż już sam Kraszewski odnotował skutki zmieniających jej wygląd przeobrażeń cywilizacyjnych. 27 manna — manna jadalna, dziko rosnąca trawa z terenów wilgot- nych, wydająca podobne do zbożowych kłosy z ziarnami, z których sporządzano kaszę zwaną manną. OCHRONA PRZYRODY 267 Adam Mickiewicz 1798—1855 Pan Tadeusz czyli Ostatni zajazd na Litwie Księga czwarta: Dyplomatyka i łowy (fragment) Rówienniki litewskich wielkich kniaziów, drzewa Białowieży, Świtezi, Ponar, Kuszelewa28! Których cień spadał kiedyś na koronne głowy Groźnego Witenesa, wielkiego Mindowy I Giedymina29, kiedy na Ponarskiej Górze, Przy ognisku myśliwskim, na niedźwiedziej skórze Leżał, słuchając pieśni mądrego Lizdejki30, Ukołysany, marzył o wilku żelaznym31; I zbudzony, za bogów rozkazem wyraźnym Zbudował miasto Wilno, które w lasach siedzi Jak wilk pośrodku żubrów, wilków i niedźwiedzi. n Białowieża — Puszcza Białowieska; Ś w i t e ź — jezioro w oko- licach Nowogródka silnie upamiętnione w balladach Mickiewicza; P o - nary — Góry Ponarskie — pasmo wzniesień w okolicach Wilna; Kuszelewo — Puszcza Koszelewska w okolicach Nowogródka. 39 Witenes, Mindowe, Giedymin — władcy Litwy w XIII i XIV w. 30 Lizdejko — wedle objaśnień Stanisława Pigonia: „ostatni arcykapłan pogańskiej Litwy". 31 wilk żelazny — „Podług tradycji, wielki książę Giedymin miał sen na Górze Ponarskiej o wilku żelaznym i za radą wajdeloty Lizdejki założył miasto Wilno" (objaśnienie Adama Mickiewicza). 268 LITERATURA I PRZYRODA Z tego to miasta Wilna, jak z rzymskiej wilczycy32, Wyszedł Kiejstut i Olgierd, i Olgierdowicy33, Równie myśliwi wielcy, jak sławni rycerze, Czyli wroga ścigali, czyli dzikie zwierze. Sen myśliwski nam odkrył tajnie przyszłych czasów, Że Litwie trzeba zawsze żelaza i lasów34. Knieje! do was ostatni przyjeżdżał na łowy, Ostatni król, co nosił kołpak Witoldowy3s, Ostatni z Jagiellonów wojownik szczęśliwy I ostatni na Litwie monarcha myśliwy. Drzewa moje ojczyste! jeśli niebo zdarzy Bym wrócił was oglądać, przyjaciele starzy, Czyli was znajdę jeszcze? czy dotąd żyjecie? Wy, koło których niegdyś pełzałem jak dziecię... Czy żyje wielki Baublis36, w którego ogromie Wiekami wydrążonym, jakby w dobrym domie, Dwunastu ludzi mogło wieczerzać za stołem? Czy kwitnie gaj Mendoga pod farnym kościołem?37 32 Rzymska wilczyca—założycieli Rzymu, Romulusa i Remu- sa, wykarmiła wedle podania wilczyca; według litewskiej legendy naród litewski jest potomkiem rycerzy rzymskich, którzy osiedlili się na Litwie. 33 Kiejstut — syn Giedymina, brat Olgierda; Olgierdowicy — dwunastu synów Olgierda, od których wywodziły się wielkie rody litewskie. 34 żelaza i lasów — żelaza jako broni, lasów jako symbolu litewskości krajobrazu. 35 kołpak Witoldowy — „Zygmunt August był podniesiony starożytnym obyczajem na stolicę Wielkiego Księstwa Litewskiego, przypasał się mieczem i koronował się kołpakiem" (objaśnienie A. Mickiewicza); kołpaka jako nakrycia głowy używali władcy Litwy. 36 Baublis — „W powiecie rosieńskim, w majętności [Dionizego] Paszkiewicza [...] rósł dąb znany pod imieniem Baublisa, niegdyś w cza- sach pogańskich czczony jako świętość" (objaśnienie A. Mickiewicza). Dąb ten liczył podobno tysiąc lat, ścięty został w 1812 r. Z jego pnia zrobił Paszkiewicz altanę i założył w niej litewskie muzeum. 37 gaj Mendoga—„Niedaleko fary nowogrodzkiej rosły starożyt- ne lipy, których wiele wycięto około roku 1812" (objaśnienie A. Mickie- wicza). OCHRONA PRZYRODY 269 I tam na Ukrainie czy się dotąd wznosi Przed Hołowińskich domem, nad brzegami Rosi, Lipa tak rozrośniona, że pod jej cieniami Sto młodzieńców, sto panien szło w taniec parami?38 Pomniki nasze! ileż co rok was pożera Kupiecka lub rządowa, moskiewska siekiera! Nie zostawia przytułku ni leśnym śpiewakom, Ni wieszczom, którym cień wasz tak miły jak ptakom. Wszak lipa czarnoleska na głos Jana czuła, Tyle rymów natchnęła! Wszak ów dąb gaduła Kozackiemu wieszczowi39 tyle cudów śpiewa! Ja ileż wam winienem, o domowe drzewa! Tekst według: A. Mickiewicz: Pan Tadeusz czyli ostatni zajazd na Litwie. Historia szlachecka z roku 1811 i 1812 we dwunastu księgach wierszem. Wydanie ósme. Opracował Stanisław Pigoń. Wrocław 1980, s. 197—200. Powołując się na dostojną wiekowość litewskich drzew, Mickiewicz nazwał je pomnikami. Określenie „pomnik przy- rody" wprowadził wybitny przyrodnik Aleksander von Hum- boldt (1769—1859) w swym arcydziele Kosmos czyli rys fizyczny opisu świata (1845—1862) — Mickiewicz go jednak, co ciekawe, nie znał. W jakim znaczeniu poeta wprowadził więc tu określenie „pomnik", gdy twierdził, że litewskie drzewa są „rówiennikami" najdawniejszych władców Litwy? Czym w opinii poety było wycinanie litewskich lasów przez chciwych kupców i Moskali? 38 Mieszkający na Ukrainie nad rzeką Rosią Hołowińscy gościli Mickiewicza w 1825 r., gdy jechał do Odessy. Wedle objaśnień S. Pigonia szczątki owej lipy istniały jeszcze z początkiem XX w. 39 Kozacki wieszcz — autor Zamku kaniowskiego, romantyczny Poeta Seweryn Goszczyński. 270 LITERATURA I PRZYRODA Tomasz Padalica (wł. Zenon Fisz) 1820—1870 Listy z podróży (fragment) Któż nie wie, iż na ziemię własną patrzymy zwykle innym okiem jak na cudzą; że widzim ją przez uczucie, przez serce, i ten pryzmat nie przenosim nigdy na miejsca nam obce? Z latami, co przeszły na rodzinnych błoniach; ze słońcem, co nas oświecało; z powietrzem, co dmuchało nam w lice; z lasami, co szumiały nam do uszu niewysłowioną piosenkę zadumy; słowem z tym wszystkiem, co nas wykarmiło i z nami rosło, jest pewna święta pokrewność uczuć, coś, czego nie oddamy za najpiękniejsze widoki Szwajcarii, ani klimat włoski. Nie bierzemy w tej chwili uczucia tego w znaczeniu jego najwyższym i mowim niejako o jego pierwszych zawiązkach, o tym dzicięcem przywiązaniu, które nas łączy instynktownie z piastunką i domem. Przywykliśmy widzieć zawsze kraj nasz obleczo- nym w tę majestatyczną a świętą szatę pustyni, gdzie jeszcze poezja zdaje się uosabiać Duch Boży, gospodarzący w jego lasach i stepach; gdzie człowiek podrzędną miał rolę, a jak wyraził się jeden z naszych poetów, „niewiadome siły, jego samego pilnowały jak dziecka". W takim stosunku człowieka do przyrody, czegóż tu nie tworzyła wyobaźnia, jakimiż dziwami nie zaludniała kraju! Złotym deszczem pieśni i bajek ludowych, oblewały one nas w kolebce; przeobrażały się na cudackie postacie w dziecięcej wyob- raźni, potem gadały niewysłowioną mową do serca mło- dzieńczego; aż rozwidnione dojrzalszym umysłem, ob- lekały się w idealne kontury poezji. Kto lata swe najpięk- niejszego, bo młodego życia, przekołysał w tych przemia- OCHRONA PRZYRODY nach, żadna już siła niwelującej cywilizacyi nie zatrze w nim tych wspomnień i nie zmusi go ukochać ją jak tamte. W wagonie na żelaznej drodze, w pałacu wystawy po- wszechnej, wśród rozmaitych cudów przemysłu i sztuki, jak skoro gwar nużący zmysły opuści cię na chwilę, ta „mizina", serdeczna struna zadrumka40 w sercu i zrobi ci się tęskno za tamtym obrazem!... Te myśli i wiele innych, któremi tu czytelnika nudzić nie myślę, obudziły się we mnie na bitym gościńcu żytomierskim, na szosę41 doskonałym jak tylko być może — i dziwna! właśnie wtedy, gdy czułem przyjemność jazdy spokojnej, niemęczącej, gdy stosunek jeszcze do szlaków ukraińskich był żywy w mej pamięci i boleśnie czuć się dawał w bokach. Zgaduję, jak to moje naiwne wyznanie rozśmieszy wielu; z jakim politowaniem wyobrażać sobie będziecie jakiegoś tam podróżnego, który wpada w zapał na widok pierwszego szosę i dziwi się mu jak ów Poleszuk znajdujący but42, którego użytku zgadnąć nie może. A wy- znaję wam szczerze, tak było istotnie!... To szosę równe jak struna, ten szlak przełożony przez bory, co jeszcze niedawno były pustynią głuchą, do tych mię przywiodły myśli. Z dziwnym uczuciem patrzałem na ten okrzesany pod liniję bok lasu, z którego wyzierały sosny, gdzie przeświecały bagna i odsłaniały się knieje, może nigdy nie deptane nogą człowieka. Roiłem sobie: jak się musiał zwierz zdziwić, gdy z legowisk, gdzie go nie płoszono nigdy, obaczył po raz pierwszy toczącą się przed nim karetę warszawską, a w niej dandysa43, który na miesiąc przedtem może tańczył z loretką44 w Mabilu4S paryskim? 40 zadrumka — zadźwięczy (od nazwy instrumentu: drumla). 41 szosę — dziewiętnastowieczna forma wyrazu szosa (wówczas rodzaju nijakiego). 42 Mieszkańcy błotnistego Polesia najdłużej żyli w głębokim zacofa- niu, w stanie nieledwie cywilizacyjnej pierwotności. 43 dandys — elegant. 44 loretka — fr. łorette, kobieta lekkich obyczajów. 45 Mabil — popularna restauracja paryska. LITERATURA I PRZYRODA Co za zbliżenie! jaki kontrast na pięciosążniowej46 prze- strzeni! I pomyślałem: oto maluczka żyłka przecisnęła się jak strumyk do wnętrza olbrzymiego kraju z oceanu europejskiej cywilizacji — i patrzcie tylko, jak go zalewać będzie stopniowie, jak przerobi za lat kilkanaście! Da nam ona wszystko, zabuduje miasta, powznosi hotele zamiast karczem, zabierze zboże, naszle mnóstwo materii, bawełny i świecidełek; ale natomiast odbierze krajowi ten jego wdzięk pustynny, przerobi jego i człowieka, zajrzy wszę- dzie, wyssie wszystko, do czego przyłoży spragnione usta. Jakże nie miałem patrzeć z pewnem uczuciem żalu na tę młodą naturę, na ten serdeczny jej wyraz, kiedy mimowol- nie porównywałem ją do dziewczyny, którą biorą guwer- nantka i tancmistrz w opiekę, ażeby przerobić ją na damę salonową i popędom naturalnym nadać odtąd pewny wyra- chowany tok i stopień. Nie przeczę, że tym podniosą jej wdzięki; ale czy nie wyziębią serca, czy będziem kochać ją jak wtedy? Długoby o tem mówić: w czym tu jest złe, w czym dobre i czemu należy dać pierwszeństwo? A nie zda się to na nic; bo ducha czasu nie zmożesz niczem; opóźnisz go tylko uporem, ażeby jak wstrzymana powódź z tym większą siłą zerwał potem tamy. Więc starajmy się przynajmniej dać mu bieg stosowny, weźmy z niego wszystki korzyści, nie zapoz- nając47 skarbów domowych — a ocalejem jeszcze. Tekst według: T. Padalica: Listy z podróży t. I, Wilno 1859, t. I, s. 48—52. Jaką rolę w budowaniu emocjonalnych związków człowie- ka z przyrodą przypisuje autor wspomnieniom i doznaniom z dzieciństwa? Jakie wady i jakie zalety rozwoju cywilizacyj- nego, zmieniającego oblicze środowiska przyrodniczego, do- strzega Padalica? Co sądzisz o końcowej jego uwadze — czy nie należy brać jej poważnie i dzisiaj? 46 sążeń — dawna jednostka długości odpowiadająca z grubsza zasięgowi rozszerzonych rąk człowieka, wynosząca ok. 2 m. 47 zapoznając — zapominając. OCHRONA PRZYRODY 273 Wincenty Poi 1807—1872 Północny wschód Europy (fragment II) W Niepołomicach [...] uderzyły nas [...] pojedyncze stare dęby, z rzadka rozsiane po ogrodach miejskich i przyległej okolicy, które przechowały niby podanie od- wiecznej dąbrowy, tworzącej niegdyś wstęp do tych króle- wskich lasów. Dziś poczyna się puszcza nieco dalej za Niepołomicami, które niegdyś wśród lasów leżały, i od razu odsłaniają się tu poza miastem piaski. Wstęp do puszczy otwierają masztowe sosny, które się wznoszą niepodszytą ścianą, a wstąpiwszy pod ich sklepienie, zamyka się widok dla oka na długo. Cały obszar dzisiejszej puszczy, pośrodku której kilka wsi legło, zajmuje przestrzeń 22000 kwadratowych mor- gów samego lasu48 i jest podzielony na 10 oddzielnych leśnictw, które kwatermistrzostwami nazywają z dawna, podobnie jak i nadleśniczy bywa dotąd łowczym królew- skim zwany. Cała puszcza leży na opaku49 i ma własne swoje pochylenie ku Wiśle; środkowe jej wody nie mają żadnego spadku na dolinę Raby, lecz tylko ku środkowi puszczy, a Wisła odgraniczała ją przed wieki, ściśle na północy, kiedy dziś, pomiędzy puszczą a właściwym korytem Wisły, leżą wielkie błonia miejscami, które są odchodziskiem, prze- rzniętem rzędem podłużnych jezior, które już od Niepoło- 48 Dziś szczątki Puszczy Niepołomickiej obejmują ok. 115 km kw., z czego zaledwie 3,5% (ok. 402 ha) stanowią resztki pierwotnego pralasu. Dominuje tu sosna; 30% stanowi drzewostan mieszany. Kilka dębów (tzw. Dęby Królewskie) jest pomnikami przyrody. 49 na opaku — na pochyłości. *8 Literatura i przyroda 274 LITERATURA I PRZYRODA mic krańcem puszczy przechodzą i do których Wiśliska50, lub też podmokłe przytykają łąki. Wszystko wskazuje tu na to, że cała Puszcza Niepolom- ska była dawniej daleko więcej podmokłym obszarem; jakoż dzisiejsze stawy wśród puszczy noszą jeszcze nazwy jezior, lubo ich wody już są dziś groblami ujęte, a dawniej- sze dzikie i nieprzystępne bagna osuszone rowami i w pros- tych liniach przeciętymi drogami, w kształcie warcabnicy, zmieniły i pozór puszczy i roślinność, i pozbawiły znaczną jej część potrzebnej wilgoci do wzrostu olbrzymich drzew i potrzebnej ciszy do przechowania grubego zwierza. Znikły tu dzikie ostępy i bagna, znikł razem z nimi i ów nieład puszczy — ale młode pokolenie lasów nie zapowiada gonnościąsl swoją, aby nawet z laty dojść miało dawniej- szego pokolenia, czy to śmiałym rozrzucaniem gałęzi, czy potęgą wyniosłego pnia — a o turach, rysiach, łosiach, o niedźwiedziach i jeleniach, które tu niegdyś na królews- kich bito polowaniach, pozostało tylko podanie. [...] Las porasta tak długo całą siłą, póki nieprzerwanie masami okrywa całe krainy, i tak długo przechowuje się w nim zwierz gruby, dopóki wielkie orne obszary nie przedzielają jednej puszczy od drugiej. Jeżeliby wolno było gubić się domysłami w tych stopniowych zmianach, które tu zaszły, tak co do roślinności, jako też co do odwiecznych mieszkańców tych lasów, rozumiem, iż w osuszeniu tej puszczy i w uporządkowaniu leśnego gospodarstwa trzeba głównie upatrywać przyczynę, z której i pozór52 puszczy zmienił się w przeciągu wieku jednego i z której gruby zwierz wyginął. I tak — z osuszeniem jeziorzysk i błot niezwarzonychs3 znikły dzikie moczyska54 i odkryte bagna, bez których łoś się utrzymać nie może; z uporządkowaniem lasów i uprząt- 50 W i ś 1 i s k a — rozlewiska Wisły. 51 gonność — tempo wzrostu. 52 pozór — wygląd, charakter. 53 niezwarzony — niezakwaszony. 54 moczyska — mokradła. OCHRONA PRZYRODY nieniem wykrotów leśnych łomów, nie znajduje już nie- dźwiedź zacisznej gawry55 dla siebie. W ślad ich, przeniósł się leśnym podgórzem i ryś w samotniejsze strony Beskidu, jako zwierz najdzikszy naszego kraju i szukający zaciszy samotnych ostępów, a jelenie znikły z niepołomickich lasów już za naszej pamięci, bo je wybito do reszty w czasie przechodu wojsk w roku 1812. Pozostała tedy tylko sarna, liszka i mały zwierz, którym już dzisiaj nie zagraża ryś — a czasem zaplata się i wilk po lodzie z świętokrzyskich lasów56, w górach chociaż i miejscowo przechowało się jeszcze parę gniazd wilczych. Z osuszeniem puszczy znikło z wielkiej części mchowe podsłanie lasów i podsłanie borówek, tyle sprzyjające i przechowaniu nasion leśnych i przyczyniające się tyle do utrzymania jednostajnie potrzebnej wilgoci północnych borów, wyrastających na pokładzie piasków. Jakoż nie robią nowe zapusty57 sośniny, po zrębach puszczy, wielkiej nadziei i nie urosną w bory. Karłowate ich pnie okrywają się wcześnie chorowitym porostem liszajców, a drzewa nie strzelają w pień, lecz tylko w choinę. Podobnie jak po bagnach i wilgotnych łąkach wśród lasów sadzone olszyny nie mają przyszłości, bo się tu po ich zniknięciu sam z siebie nie odsieje las. Gdzie bowiem człowiek w opiekę las bierze, a tym samem drzewa w uprawne zamienia rośliny, tam nie zwykły się one odsiewać koleją wielkiego płodozmianu natury, lecz potrzebują już wiecznie jego ręki i starania. Tekst według: W. Poi: Dzieła prozą. Lwów 1876, t. II, s. 253—255. 55 gawra — legowisko niedźwiedzia. 56 świętokrzyskie lasy — lasy w Górach Świętokrzyskich. 57 zapusty — zasadzenia. 276 LITERATURA I PRZYRODA Porównaj ten opis Puszczy Niepołomickiej z przytoczo- nym wyżej obrazem jej stanu pierwotnego. Zwróć uwagę na wnikliwość analizy, w której Poi wskazuje na rolę gospodarki leśnej w zmianie charakteru puszczy i traceniu przez nią charakteru pierwotnego. Odnieś te uwagi autora do prowadzo- nej od kilku lat walki o ochronę pierwotnego stanu Puszczy Białowieskiej i zaprzestanie w niej wyrębu drzew. Józef Bohdan Dziekoński 1816—1855 Wspomnienia z wędrówki po kraju Dąbrowa (fragment) Gdyby nawet nie szeroka czarna droga, okruchami żużli i węgli zasypana, wiodąca do fabryk, to czerwona łuna jak od ogromnego pożaru byłaby przewodnikiem. Mało jest tak ciekawych widoków jak zakłady Dąbrowy i Będzina wieczorem. Dopiero spuszczając się z góry raptownie spostrzec można huty i kopalnie. Nagle uderza fantastycz- ne i dziwne panorama58. Setne różnych kolorów płomienie chwiejąc się w powietrzu wznoszą ogniste języki i sieją niekiedy kłębami brylantowych iskier, a gdzieniegdzie odbite w wodach Przemszy jeszcze niezrozumialszym uderzają pozorem. Przy świetle ich oswojone oko rozpo- znaje czarne przepaści kopalni i rzędy długie białych 58 Wyraz panorama uważany byl dawniej za rodzaju nijakiego. OCHRONA PRZYRODY 277 domków, a dalej wysokie kominy machin parowych i pud- lingarni jak ciemne obeliski wznoszą się wspaniałe, za tło służą zielone łany, które ostatni blask tego ogromnego ogniska prawdziwej siedziby nowoczesnych wulkanów zaledwo oświeca. W miarę przybliżenia się cały ogół się ożywia. Młoty z dźwiękiem i łoskotem biją o kowadła; machiny parowe z takowym stukiem odzywają się; huczy ogień pod gwał- townym dęciem miechów, a po długich kolejach żelaznych cicho jak cienie przesuwają się wózki ciężko ładowane. Odgłos dzwonu znaczy rozpoczęcie i zmianę pracy, która w hutach dzień i noc nie ustaje, a tłumy robotników zaludniających te osady roją się po drogach, bo Będzin i Dąbrowę zaludniają teraz kilka tysięcy ludzi. Trzeba jednak przyznać, że dzienne światło wielką część poezji tego miejsca niszczy. Wszystkie ogniska, które w nocy tak pięknie kolorowo oświecały tajemnicze okolice, w dzień buchają tylko gęstymi bałwanami czarnego dymu. Ziemia pokryta jest pyłem węglowym, który najlżejszy wiatr unosi tak, iż przenikają do najszczelniej zawartych pokojów, dokoła rzadkie kawałki zieloności szpecą kupy popiołów i żużli. Wreście zamiast podziwienia żywości i energii ludności hutniczej i górników trzeba się litować nieraz widząc ich z bliska, jak w podartym i brudnym odzieniu pokryci kurzawą, z twarzą zlaną potem, wy- trzymują najtwardszą codzienną pracę, połączoną nieraz z niebezpieczeństwem życia lub zdrowia. Jest jeszcze jednak w okolicy i w miasteczku kilku starców, którzy pamiętają czasy, kiedy ta cała osada była dość płonnym polem, należącym do podupadłego miasteczka. A kilka- dziesiąt lat temu jak odkrycie węgli kamiennych czarodziej- sko zaludniło Dąbrowę. Tekst według: Górny Śląsk i Zagłębie w dawnych opisach literackich. Wiek XIX. Wybór, wstęp i opracowanie Andrzej Zieliński. Katowice 1984, s. 58—59. 278 LITERATURA I PRZYRODA Bardzo to osobliwy tekst: romantyczny zachwyt nad pięk- nem krajobrazu przemysłowego kojarzy się tu z odkryciem negatywnych zjawisk, zagrażających życiu i zdrowiu robot- ników. Oto jedno z wczesnych stadiów rodzenia się nowoczes- nej świadomości ekologicznej. Wincenty Poi 1807—1872 Z wycieczki (fragment) Okolica Gliwic i Królewskiej Huty [Chorzowa] należy na Śląsku do najbardziej ożywionych przemysłem. Gdzie tylko okiem rzucisz, wznoszą się po polach samotne domy fabryczne, kuźnie i warsztaty, i wysokie kominy parowych maszyn, i długie koszary robotników, a obok nich sterczą wszędzie mogiły rudy, żużla i węgli kamiennych. Żużelicą wysypane drogi, dymami napełniona nieraz cała okolica; a sadzą okopcone domy, pola, nawet i lasy na znacznej przestrzeni dokoła tych kuźnic nadają dziwnie ponury wyraz tym okolicom, gdzie człowiek pod ziemią nurtuje tylko za rudą i węglem, a na ziemi zajmuje się tylko wyrobem żelaza. Do łatwiejszego przewozu jest tu kilka rzek skanalizo- wanych, a podziemny kanał, sztucznie bardzo prowadzony aż w głębie kopalni węgla kamiennego, ułatwia ich dostawę w odleglejsze strony. Stąd poczyna się cały ruch handlu żelazem, który się na wszystkie rozchodzi strony, i Gliwice, lubo małe, mają już pozór handlowego miasta. [...] Czterdzieści kilka wagonów składało tą rażą tabor, który z nami odpłynął lekką pochyłością kraju ku Odrze, OCHRONA PRZYRODY 279 a w Kożlu ujrzeliśmy się już w obszernej dolinie Odry, którą dotąd na całej przestrzeni aż do Wrocławia prowa- dzona jest kolej żelazna. Zda mi się, iż nie oceniono dotąd dostatecznie tych korzyści, jakie daje podróż koleją żelazną pod względem poznania fizjognomii kraju i jego rzeźby geograficznej. [...] Przyznaję, iż kto by się chciał z tej podróży uczyć geografii, ten się jej nie nauczy. Kto jednakowoż długo ślęczał po kartach i księgach, a na szczegółach utykał nie umiejąc sobie z nich złożyć całości pewnej krainy i jej odrębnej fizjognomii — kto ptakowi lotu zazdrościł, a powietrznemu żeglarzowi tego widoku na ziemię, jaki tylko z balonu mieć można, chcąc sobie utworzyć pewną całość, temu zastąpi panorama widoków na kolei żelaznej czynność fantazji, bo z nich utworzy się w duszy jego obraz zbiorowy kraju, za którym w duchu gonił na próżno. Tego wrażenia do- znałem, gdyśmy po łagodnych stokach wysoczyzny śląskiej spłynęli w Koźlu na dolinę Odry. Tekst według: Górny Śląsk i Zagłębie w dawnych opisach. Wiek XIX. Wybór, wstęp i opracowanie Andrzej Zieliński, Katowice 1984, s. 79—80. Pierwodruk: „Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich" 1847, z. 11. W 1847 r. Poi, redagujący podówczas lwowskie czasopismo „Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich", w któ- rym cytowany tu tekst był po raz pierwszy wydrukowany, odbył podróż przez Górny Śląsk do Wrocławia, Poznania i na Rugię. Był on jednym z pierwszych pisarzy polskich, którzy doceniając cywilizacyjne znaczenie rozwoju przemysłu, do- strzegali także jego negatywne skutki w postaci degradacji środowiska. Warto nadto zwrócić uwagę na to, jak postrzegał on zalety i wady kolei żelaznej. 28O LITERATURA I PRZYRODA Józef Lompa 1797—1863 Lud polski i jego siedziby na Śląsku Pruskim (fragment) Za to Górny Śląsk inne posiada bogactwa w łonie ziemi, a prawie też same ma rudy i kopaliny co i obwód krakowski, lecz przemysł górniczy na znacznie wyższym stoi tam szczeblu. Największą zamożnością Górnego Śląska są węg- le kamiennej a po nich idzie galman, czyli ruda cynkowa. Rzadko w Europie znaleźć tak małą okolicę, która by tyle pokładów mineralnych w łonie swoim posiadała co połu- dniowe powiaty Śląska. Kopalnie te są po większej części w rękach wielkich panów, jak księcia Pszczyńskiego, hr. Henckla, księcia Hugona Hohenlohe itd. Skarby to niewyczerpane: w miarę ich użytkowania zdają się jeszcze rozmnażać, bo każda nowa szyba nowe otwiera zasoby. I tak w górnośląskim obwodzie górniczym wydobyto w r. 1836 tylko 1815 556 beczek (tonnów)s9 węgla kamiennego, a w roku zeszłym już przeszło 8 milio- nów, i według zdania znawców ani myśleć o wyczerpaniu tych kopalni przez wieki. W stosunku dobywanego węgla wzrasta i pokup jego przez rozpowszechnienie w domo- wym użyciu, wzrastające potrzeby na kolejach żelaznych i po fabrykach. Beczka węgla sprzedawana na miejscu w r. 1836 po 6 srebrników 3 fen., kosztuje dziś 10 do 12 sr. Taki sam postęp przedstawiają kopalnie galmanu. Z 30 kopalń wydobyto w 1853 r. 2383492 cent. pr.60 rudy wartości 59 beczka (niera. Tomie)—wedle objaśnienia A. Zielińskiego miara węgla odpowiadająca 1560—2000 kg. 60 cent. pr. — centnarów pruskich; centnar — jednostka masy odpowiadająca ok. 60 kg. OCHRONA PRZYRODY 28l 1650056 tal.61 Niektóre z tych kopalń są tak rozległe i głębokie, że je oceniają na 5 do 7 milionów tal. wartości. Niedawno temu właścicielka Miechowic62 sprzedała nale- żącą jej część tylko kopalni pewnej za 11/2 mil. tal., lubo od 20 już lat wydobywano z niej rudę. Ruda żelazna przynosi rocznie kilkanaście milionów tal. Oprócz robotników w kopalniach rudy żelaznej tudzież przy nutach żelaznych i cynkowych pracujących zatrudnia obwód górnośląski górniczy przeszło 12000 górników, po większej części rodowitych Niemców z rodzinami swymi osiadłych. Doliczyć do tego należy mniejsze prywatne przedsiębiorstwa nie idące w ten rachunek, przy tym mnóstwo oficjalistów, techników, dozorców, kupców, fur- manów i rzemieślników, którzy z kopalń tych żyją. Po kopalniach, mianowicie przy rudzie żelaznej, pracuje wiel- ka liczba robotników polskich, lecz ci nie biorą tego zatrudnienia za stały dla siebie zawód, jak to czynią Niemcy, ale chwytają się pracy jedynie, żeby zaspokoić pierwsze potrzeby życia. Niedbalstwo, oziębłość i jakaś wschodnia obojętność na przyszłość cechuje ich powszech- nie, gdy tymczasem robotnik niemiecki pracowity, oszczędny, zabiegliwy przychodzi nieraz do poprawy losu swego, bądź zebrawszy grosza przez oszczędność, bądź też posuwając się na wyższą posadę w kopalni lub fabryce, co zawdzięcza pilności swojej lub nabyciu potrzebnych wia- domości. Niektórzy też doszli do majątków znacznych tylko pracą rąk, przemysłem i roztropnym z okoliczności korzystaniem. Niezmierne one puszcze, śród których dawni Słowianie zamieszkiwali, zostawiły na niektórych punktach Górnego Śląska ślady swojej wspaniałej przeszłości. Są to bory sosnowe dość rozległe, gdzie przeszło wiekowe napotyka się drzewa, w powiatach gliwickim, pszczyńskim i rybni- ckim, a które dla nieświadomych takich puszcz, jak np. 61 tal. — talarów. 62 Miechowice — obecnie dzielnica Bytomia. 282 LITERATURA I PRZYRODA Białowieska wydają się być istotnymi puszczami63. Wszela- ko Górny Śląsk największymi w państwie pruskim po- szczycić się może borami. Gospodarują w nich wyłącznie polscy Ślązacy, a im bór gęstszy i obszerniejszy, tym rasa polska czystsza. Chłop polski woli pracować w borze niż w hucie, woli palić węgle i smołę niż topić galman albo żelazo. Z szczególnym zamiłowaniem do swojego stanu pali węgiel, rżnie deski, wytapia smołę, ciosa klepki i drzewo budulcowe i spuszcza na wodę. Czy dzikość natury a nagle potem przerzucenie się z samotnego życia w wir miast większych, dokąd swój towar spławia, czy zupełne zanie- dbanie moralne i religijne, w jakim ten lud się znajduje, dość, że pilarze drzewa największą może liczbę łotrów dostarczają. Nie jest to wszelako wpływem charakteru narodowego, bo węglarze robotnicy leśni po innych krajach słyną ze swoich sprawek. [...] Tekst według: j.w., s. 114—115. Pierwodruk: „Czas" 1855, nr 160. Ukazując przemiany środowiska naturalnego Górnego Śląska, Józef Lompa położył jednocześnie — w duchu trochę moralizatorskim — spory nacisk na problematykę charakteru narodowego, ujawniającego się w postawach niemieckich górników i robotników polskich. Trochę zabawne są tu — odbiegające od owej kwestii charakteru narodowego — uwagi, iż „pilarze drzewa" są największymi łotrami, ale można w tym dostrzec rys polemiczny w stosunku do sen- tymentalnych przekonań Jana Jakuba Rousseau, iż życie na łonie natury czyni człowieka lepszym. 63 To znaczy: na tych, którzy nie widzieli takiej puszczy, jak Białowieska, lasy te sprawiają wrażenie prawdziwie pierwotne. OCHRONA PRZYRODY 283 Stanisław Jachowicz 1796—1857 Tadeuszek Raz swawolny Tadeuszek Nawsadzał w flaszeczkę muszek, A nie chcąc ich morzyć głodem, Ponarzucał chleba z miodem. Widząc to ojciec przyniósł mu piernika I nic nie mówiąc drzwi na klucz zamyka. Zaczął się prosić, płakać Tadeuszek, A ojciec na to: „Nie więź biednych muszek". Siedział dzień cały, to go nauczyło: Nie czyń drugiemu, co tobie niemiło. Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Ułożył i opraco- wał Paweł Hertz. Księga pierwsza, Warszawa 1959,5. 801. Wiersz ze zbioru: S. Jachowicz: Bajki, przypowiastki i powieści Stani- sława Jachowicza. Wydanie czwarte, Warszawa 1829. Stanisław Jachowicz był jednym z najwybitniejszych i przez długie lata najpoczytniej szych polskich pisarzy dla dzieci. Moralizował i pouczał młodocianych swych czytel- ników w sposób dziś sprawiający wrażenie naiwnego, ale nie ulega wątpliwości, że jego wierszyki kształtowały postawy dziecięce także wobec zjawisk przyrody. 284 LITERATURA I PRZYRODA Władysław Tarnowski 1836—1878 Panienka i ptaszek Leć, leć, ptaszyno! otwieram ci klatkę. Już szczęście moje z chmurami powiało, Ulatuj ptaszę! swobodnie i śmiało Odzyskaj wolność, i braci, i matkę — Przy pustej klatce zostanę, ziębnące Będę w cichości podlewała kwiatki, Czasami dla mnie zaśpiewaj na łące, Serce me — na kształt twojej pustej klatki — Leć! leć! o żegnaj! a gdy zejdą śniegi I grób mój świeży porośnie fiołkami, To powróć, powróć nad tej rzeki brzegi I dawną piosnkę, zanuć nad — grobami. I wolne ptaszę z szczęściem uleciało, Znikło w błękitach z wieścią o swym losie Co wszystkim gajom dzwoniło po rosie, A serce z klatką puste pozostało, Ach! i już nie wiem, co się dalej stało... Tekst według: W. Tarnowski: Nowepoezje. Lwów 1872, s. 77. Ten trochę naiwny, z pewnością przesadnie romantyczny wiersz, dobrze, choć pośrednio tylko, ilustruje efekty edukacji prowadzonej przez Stanisława Jachowicza. W czym się tu one objawiają? Jak się panienka z tego wiersza zachowuje wobec ptaka w obliczu jakiegoś swojego, zapewne miłosnego, nie- szczęścia? OCHRONA PRZYRODY 285 Włodzimierz Wysocki 1846—1894 Las Z każdym dniem las mię większym otacza urokiem I staje się piękniejszym, droższym w każdej dobie. Zachwyca ciszą, szumem, gęstwiny swej mrokiem... Lesie! Jam całą duszą rozkochał się w tobie! Ja kocham was, szanowne szczątki starych borów, Sosny nasze, jawory, graby, brzozy, dęby... Witam was! Nim padniecie pod ostrzem toporów, Nim wandalizm pił swoich w was zapuści zęby! Nim was komin fabryczny w swej paszczy pogrzebie, O lesie mój rodzinny, niech dziś witam ciebie, Niech twą krasą, urokiem nasycę źrenicę... Skarbie nasz, naród z ciebie możny był i dumny! Mieliśmy z darów twoich kolebki i trumny, Ciepło — chaty — świątynie — ha!... i szubienice... Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Księga trzecia, s. 821. Pierwodruk: W. Wysocki: Las. Kijów 1885. Jakie znaczenia i wartości przypisane tu zostały polskiemu lasowi? Jakie zagrażają mu niebezpieczeństwa? 286 LITERATURA I PRZYRODA Adam Asnyk 1838—1897 Sztuczne kwiaty Fabrykacja sztucznej flory Z wielką prawdą dziś oddaje Roślinnego świata wzory I odmienne ich rodzaje. Każdy nawet kwiat najrzadszy Naśladuje zręcznie sztuka — Kto się dobrze nie przypatrzy, Bardzo łatwo się oszuka. I w poezji wdzięcznych kwiatach Wzmógł się przemysł — gdyż je sztucznie Wyrabiają na warsztatach Wyzwolonych kunsztów ucznie. Odtwarzają nader wiernie Układ, barwę i kształt wszelki, Płatki koron, listki, ciernie, Nawet lśniące ros kropelki. Pierwszorzędnych firm wyroby, Posiadając wiele zalet, Służyć mogą do ozdoby Salonowych dam toalet. Fabrykaty mocne, tanie, Pełne smaku i świeżości, Zasłużyły na uznanie Eleganckiej publiczności. OCHRONA PRZYRODY Znaczny zapas jest do zbycia Doskonałych tych towarów — Nic im nie brak... oprócz życia I poezji słodkich czarów! Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Ułożył i opraco- wał Paweł Hertz. Księga druga, Warszawa 1961, s. 494—495. Pierwodruk: „Reforma" 1882, nr 38. Wiersz dotyczy dwóch zjawisk. Z jednej strony mowa w nim o rzeczywiście umiejętnie produkowanych sztucznych kwiatach, z drugiej owe sztuczne kwiaty są alegorią pewnego typu poezji, pozbawionej szczerego zabarwienia uczuciowe- go... Co sądzisz o takich imitacjach natury, spotykanych bardzo często i dzisiaj w różnych publicznych miejscach, a nawet w prywatnych mieszkaniach? W drugim znaczeniu (zob. zwrotka trzecia) sztuczne kwiaty oznaczają pewien typ poezji. Spróbuj go określić. Przypomniawszy sobie z innej części antologii wiersz Asnyka Maciejowi Sieczce, scharak- teryzuj stosunek poety do owych „sztucznych kwiatów". Bolesław Prus (wł. Aleksander Głowacki) 1847—1912 Kroniki tygodniowe (fragment) Czy widzieliście kiedyś, czytelnicy, piątkowy targ na Pradze? Jest to rzeczywisty jarmark w błocie, kopalnia typów sytuacji i nadużyć. 288 LITERATURA I PRZYRODA Pewnego dnia miałem rozkosz przez godzinę krążyć po tamtejszych wertepach. Oto mi karnawał! Jak żyję nie widziałem takiego zbiegowiska ludzi gubiących buty w ka- łużach, ziemian w czapkach jajowatego kształtu, olbrzy- mów dosiadających szkap wielkości prosiąt i wszelkiego rodzaju złowrogich oberwańców. Na ulicy Brukowej sprzedawano konie — nawet z bryczkami, między sprzedającymi zaś wcale poczesne miejsce zajmowali Cyganie, których nikt nie kontrolował, pomimo to że w ciągu tygodnia w okolicach Warszawy zginęło sześć par koni64. Oto jeden punkt ciemny jarmarku. [...] Jeżeli na Brukowej ulicy zdarzają się koniokrady, za to na targu wołowym spotkać już można tyranów i katów. Naprzeciw apteki jest skład cieląt. Proszę municypalno- ści6s i Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, aby raczyły wyliczyć wszystkie sposoby wiązania, układania i rzucania na wozy cieląt. Leżą one bokami, krzyżami, głowami nawet — na bruku, od czasu do czasu rzucają się jak w konwuls- jach, beczą i — w tej samej chwili na dwojgu z nich... siada jakiś młodzieniec ważący około dwustu funtów66! Widziałem kiedyś kopię Sądu Ostatecznego, gdzie spa- dający do piekła grzesznicy tłoczyli się jeden na drugim w niezmiernie chaotycznym nieporządku. I otóż sądziłem, że miłosierdzie boskie przynajmniej uporządkuje ich w ot- chłani i nie pozwoli na to, aby piekli się w pozycjach sprawiających najwyższe męczarnie. Cóż to za katusza — choćby kilka minut leżeć na złamanym karku, na zwichniętych rękach i nogach, w formie zgiętej sprężyny, pod naciskiem mnóstwa innych ciał w podobny sposób wykoszlawionych! 64 Jak wynika z doniesień ówczesnej prasy, liczba tych kradzieży była jeszcze większa; zob. Z. Szweykowski: Objaśnienia. W: B. Prus: Kroniki, t. IV, Warszawa 1955, s. 496. 65 municypalność — odpowiedzialne władze miejskie. 66 dwieście funtów — czyli około 100 kg. OCHRONA PRZYRODY 289 Takie jednak piekło ludzie bojący się o własne dusze sprawiają lub pozwalają sprawiać—zwierzętom. Mająż oni prawo wyglądać dla siebie miłosierdzia? Koronę bydlęcej tragedii stanowią szranki dla wołów. Zwierzęta te stoją w błocie, literalnie sięgającym do kolan, przez parę dni bez jadła i napoju — o podściółce bowiem mówić nawet nie warto. Są też natłoczone i w okru- tny sposób przepędzane z kąta w kąt. Odrobina względnej swobody jeszcze bardziej przeraża widza, który w tych poruszających się nieszczęsnych oka- zach dostrzega procesy psychiczne. Są tam temperamenta ponure, łagodne i wesołe, są objawy przywiązania i nie- chęci. Jakaś niespokojna, odarta z sierści krowa bodzie wszystkich kolegów bez powodu. Dwa woły liżą się na- wzajem labo drapią szerokimi mordami. Zauważyć też można niefortunne objawy zalotności. Ależ te biedaki czują, co się z nimi dzieje!... Czują głód, pragnienie, zimno, ciasnotę, deszcz lub śnieg padający z góry, kałużę pod nogami i — bezsenność, a niemożność wypoczynku. Wszakże i w tych długich, łagodnych gło- wach tleje jakaś myśl, jakieś wspomnienia, żal!... Jeżeli los skazał nas na pożeranie istot żyjących, nie dręczmyż ich przynajmniej, a jeżeli wznieśliśmy się do współczucia, do opieki nad zwierzętami, pełnijmyż ją. Targ wołowy jest zakałą Pragi, wrzodem, którego niepodobna tolerować. Zaraża on przedmieście i demorali- zuje ludzi. Dla zdrowia mieszkańców i rozwoju miasta należy go przenieść, ale dla najniższych uczuć ludzkości wypada go zreformować i czujną nad nim rozciągnąć opiekę. Psychologia zwierzęca nie jest urojeniem, a okru- cieństwa popełniane na wołach są posiewem dzikości i zbrodni. Dokądże będziemy przypatrywać się męczar- niom wykonywanym na tych, którzy się skarżyć nie mogą, i pielęgnować insekta, na których wyrastają zbóje? Tekst według: Bolesław Prus: Kroniki. Opracował Zygmunt Szwejkowski, t. IV, Warszawa 1955, s. 41—42. Pierwodruk: „Kurier Warszawski" 1874, nr 61. 19 Literatura i przyroda 290 LITERATURA I PRZYRODA Porównaj z uwagami Prusa przytoczone niżej opowiadanie Aleksandra Świętochowskiego Woły. Jak sądzisz, czy choć zmieniły się pewne realia, ów problem okrucieństwa wobec zwierząt przestał istnieć? Jak sądzisz, skąd się owo okrucień- stwo bierze? Aleksander Świętochowski 1849—1938 Woły Najcenniejszym przymiotem natury jest jej rozmaitość. Nie ma podobno jednakich dwu kropli wody, dwu liści na drzewie. Wyobraźnia, pomysłowość przyrody nie tylko zdumiewa, ale stanowi źródło wielu naszych zadowoleń. Bo czymżeż byłoby życie wśród widoków tożsamości? Czyta- niem książki sklejonej z komunałów. Od czasu istnienia świata słońce co dzień inaczej wschodzi i zachodzi, bo natura może wytwarzać nieskończoną ilość kombinacji. Malarze mają zapewnione tematy i nie potrzebują się powtarzać. Polak smutny zawsze filozofuje, więc i ja prządłem nici z tego kłaczka uwag, a choć je woźnica przeciął pytaniem: „która godzina?" — rozmyślałem dalej: Ręczę, że i te dwa byczki, mocując się rogami na paśniku, są odmienne od wszystkich poprzednich, współ- czesnych i przyszłych, a nawet figlują oryginalnie. Prze- rwały zabawę spostrzegłszy przejeżdżającą bryczkę, fuk- nęły nozdrzami, zwróciły uszy ku przodowi i przyglądały OCHRONA PRZYRODY 291 się nam buńczucznie, jak dwaj młodzi Szwajcarzy podróż- nikom. Z lasu wyszedł chłopiec wiejski, który mijając je krzyknął i śmignął prętem. Byczki odskoczyły nieco, ale znowu stanęły odważnie. — A nie pójdziesz ty od nich, kanalio! — zawołał na chłopca orzący nie opodal parobek. — Sybirak szelma, przeszkadzają mu! „Poczciwy człowiek — rzekłem do siebie — strzeże wołki jak dzieci i nie pozwala ich nawet płoszyć". Bryczka nasza, wybrnąwszy z piasku, potoczyła się raźniej wzdłuż niw zżętych, zalanych złocistymi odblas- kami sierpniowego słońca, które coraz mocniej dopiekało. Spotykaliśmy ludzi pracujących w polu, bydło wyskubują- ce trawę ze rżyska, psy myszkujące po nie skoszonych jarzynach67, niemowlęta zawieszone w płachtach — a ja ciągle mimo skwaru i kurzu rozsnuwałem przekonanie, że cały ów krajobraz w tej postaci ułożyła natura po raz pierwszy. Przy drodze stał wóz drabiniasty naładowany zbożem. Wieśniak, zanim ruszył, wyrwał z dużego, prawdopodobnie dworskiego łanu wiązkę grochu i karmił nim woły, które jadły z powagą Niemców posilających się przed ciężką robotą. Troskliwy gospodarz kradnie, a żywi swoich pomoc- ników! Pył znowu otoczył nas obłokiem, koła zgrzytnęły w pia- sku, długą smugą zalegający stok znacznej wyżyny. Przed nami para rosłych byczków i dobrze utrzymanych wołów ciągnęła na wozie sosnę. Dwaj chłopi podparłszy ramiona- mi kłonice pomagali wyprężonym zwierzętom zachęcając je do wysiłków. — Ho, ho, dalej, małe, uuup! Ale małe, szarpnąwszy kilkakrotnie, stanęły. Starszy wieśniak zbliżył się do nich, pogłaskał po głowach i grzebie- niach, mówiąc: 67 jarzyny — tuw dawniejszym, dziś nie używanym znaczeniu: zboże jare. 2C2 LITERATURA I PRZYRODA — Odpocznijcie sobie. Psia góra! Woźnica mój chcąc rozszerzyć sobie przejazd zawołał: — Na prawo! — A to włóż jarzmo i ściągnij na prawo — ofuknął go młodszy. — Patrzcie go, jaki chwast z morskiej piany. Miał słuszność broniąc zmęczonych bydląt, ale mój furman odparł: — Muszą być „frajcuzy", delikatne. Odpłacono mu za tę uwagę radą, której powtórzyć nie mogę. Wydostaliśmy się wreszcie na szosę. Wlokły się po obu jej stronach ciężkie bryki i wozy w kierunku miasta. Pod stacją kolei uwięzliśmy między nimi, a zwłaszcza jedna fura tarcic, ciągniona przez woły, zagrodziła nam drogę. Wśród wzajemnych wymysłów utorowanych wreszcie przesmyk, którym mieliśmy przemknąć. Podrażniony wszakże mój Łukasz zaciął batem w przejeździe najmniej winne woły. Właściciel ich ryknął, skoczył ku nam, za nim pospieszyli jego towarzysze, a ponieważ przed zamkniętą rogatką kolejową musieliśmy stanąć, rozpoczęła się bijatyka, z któ- rej Łukasz wyszedł mocno poturbowany. Walce tej woły przpatrywały się z angielskim spokojem. Skutkiem zajęcia linii głównej pociąg nasz zatrzymano daleko od dworca. Na sąsiednich szynach z kilku wagonów wyładowywano wiel- kie woły ukraińskie, które miały zginąć w żołądku stolicy. Złym jest człowiek — według pewnej autorki angiel- skiej68 — którego nie wzrusza widok zżółkłych liści jesien- nych; gorszym jest, według mnie, ten, którego nie wzrusza widok płowych, opiętnowanych, na rzeź pędzonych wołów. Czy kiedykolwiek przypatrzyłeś się im, czytelniku? Jak smutnie spoglądają ich duże, bolesnym przeczuciem za- ćmione oczy! Boki zapadłe, skóra wypalonymi stemplami oznaczona, w całej postaci rozlana niema rozpacz. Dźwiga- ją swe mięso na ofiarę człowiekowi, które nie ma dla nich litości. Ile razy przechodzę koło gromadki tych płowych 1 Nazwiska tej pisarki nie udało się ustalić. OCHRONA PRZYRODY skazańców wiedzionych na śmierć, serce mi się ściska strasznym kurczem. Wyprowadzone z wagonu, obejrzały się wkoło: jedne wąchały ziemię, drugie szukały na niej źdźbła pożywnego, inne wsłuchiwały się w gwar miejski, inne nareszcie spoglądały w górę, jak gdyby badając, czy to samo niebo nad nimi sklepione. We wszystkich odbijało się oburzenie, niemoc, rezygnacja. Ze stepów, ze swobody, z traw wonnych i czystego powietrza, przeniesiono je w odmęt piekielny, gdzie węszą krew. — I to one w drodze nie jedzą? — zapytał służący kolejowy. — Szlamują sobie kiszki — odrzekł odbiorca „towa- ru". — Choćby im wody trochę... — Może sodowej... Prędzej tam, nie bałamucić, bo przed czwartą muszą być w szlachtuzie69. — Pierwsza partia już poszła. — Potrzebne wszystkie — zakończył odbiorca. Odszedłem od okna — w tej chwili pociąg się podsunął pod dworzec. Z nieprzyjemnym wrażeniem wsiadłem do dorożki odpędzając z myśli mary nieszczęśliwe. Czy człowiek wiecznie karmić się będzie cudzym życiem? Czy on nie wynajdzie sposobów istnienia bez morderstwa? Czy ta konieczność natury nigdy się nie złamie? I ja za chwilę jeść będę pieczeń z tych samych istot, których niedola tak mnie rozrzewia. Co tu właśnie jest słusznym: moje współczucie czy apetyt? Na moście zakotłowały się wrzaski: jakaś przeszkoda zatamowała przejazd. Jeszcze nie zdążyłem zbadać przy- czyny, gdy dorożka wjechała ze mną w gromadę płowych wołów. Powiązane za rogi parami, tłoczyły się i rzucały, a wściekły czeladnik rzeźnicki, w niebieskim fartuchu i zatłuszczonym kaftanie, smagał je niemiłosiernie skręco- nym w kilkoro postronkiem. Jednocześnie z każdego kozła 69 szlachtuz(z niem.) —rzeźnia. 294 LITERATURA I PRZYRODA spadały im na grzbiety bicze, od których skóra się pręgowa- ła. Nareszcie utorowano drogę. Mój dorożkarz miał już wolną, mijając wszakże woły ciął jednego z nich tak mocno batem, że aż biednemu stworzeniu z oka wyciekł krwawy wężyk. — I za co go bijesz? — zawołałem, wzburzony. — To na rzeź, panie. Cały w tej odpowiedzi systemat. Co ma prawo do życia — to pozostaje pod osłoną wszystkich naszych uczuć; co na rzeź przeznaczone — zasługuje tylko na okrucieństwo. Chłopiec źle zrobił postraszywszy pasące się byczki, woźni- ca oberwał po karku za uderzenie wołów ciągnących wóz, ale nie płowe mięsa wolno ćwiczyć dla rozrywki. Na koźle dorożki siedział prawdziwy Pindter70. Tekst według: A. Świętochowski: Pisma, t.1: Obrazki powie- ściowe. Warszawa 1908, s. 213—220. Pierwodruk: „Prawda" 1886, nr 40. Co narrator dostrzega w przeznaczonych na rzeź, a zatem na ludzkie pożywienie, wołach? Scharakteryzuj jego postawę na tle zachowań innych ludzi, mających do czynienia z tymi zwierzętami. Co wyznacza sposoby ich traktowania? 70 Pindter — znany wówczas szeroko ze swoich antypolskich wystąpień dziennikarz niemiecki. Świętochowski pisał o nim i gdzie indziej, ale tu przywołanie jego nazwiska ma szczególną wymowę. OCHRONA PRZYRODY 295 Teodor Jeske-Choiński 1854—1920 Listy ze Śląska (fragment) Podzielimy Górny Śląsk na dwie części: na okręg przemysłowy i rolniczy. Zajmiemy się nasamprzód prze- mysłową częścią Górnego Śląska. Przemysł górnośląski kwitnie głównie w kilku powia- tach obwodu regencyjnego opolskiego: w bytomskim, tarnowickim71, katowickim i w okolicach Zabrza. Sąsiednie powiaty: pszczyński, gliwicki i rybnicki mają także znaczną ilość kopalń, jednak nie tyle, ile poprzednie. Poszukiwania geognostyczne wykazały, że się w pół- nocnej stronie tego kraju wapno, dolomit, ołowiane krusz- ce, cynk, żelazo, tu i ówdzie srebro znajduje; południowa część posiada przeważnie węgiel kamienny. Kraj to bogaty, jak widzimy, pełen ukrytych skarbów, które już tysiące ludzi wzbogaciły. Bogaty dla górników, ubogi dla rol- ników, bo 6—8 cali głęboki czarnoziem (humus) zawiera w sobie za wiele pierwiastków piaszczystych, aby mógł obficie rodzić. Kopalnie też potrzebują całych szmat ziemi, która stoi bezczynna — poorana, zasnuta kurzawą, zawalo- na odpadkami węgla i kruszców. Płomienie buchające z kominów hut, dym snujący się szerokimi, długimi wstęgami, iskry pryskające daleko wkoło, ubezpładniają setki mórg. Klimat Górnego Śląska tuż nad austriacką granicą jest ostry, niemiły. Karpaty zatrzymują wiatry południowe, a północne bujają swobodnie, przychodząc z Polski. A jeże- li się wiatr południowy aż dotąd przedostanie, przychodzi 71 tamo wieki — tarnogórski. 296 LITERATURA I PRZYRODA zwykle z deszczem. Wiosna tu późna i nieprzyjemna, lato krótkie, dotkliwie gorące. Szarugi ciągłe i wichry, deszcze i mgły. Siedząc od dwóch tygodni na Górnym Śląsku przebiegłem już kawał kraju, a nie pamiętam dnia, który by przez całą dobę był jasny i pogodny. Dla ludzi dotkniętych chorobą nerwową jest tu klimat zabójczy. Wstaje się codziennie rano z mocnym bólem głowy jak po nocy przehulanej. Otwiera się oczy z rana — przez okno zaziera słonko, pierś wolniej oddycha, ledwo godzina mija, a już bębni w okna gęsty deszcz. Trzeba mieć zdrowe nerwy, aby tu wytrzymać. Dym i kurzawa szkodzą nie tylko zasiewom, ale i drze- wom. Mało tu drzew (w dzielnicy przemysłowej, oczywi- ście) po drogach, mało w ogrodach. Najcierpliwiej znoszą owe ataki przemysłu topól i brzoza. Że powietrze nie może być zdrowe w okręgu przemysłowym, to się samo przez się rozumie. Z kominów hut wypływa codziennie tyle różno- rodnych dymów, które zanieczyszczają powietrze, iż mowy być nie może o balsamicznej woni pól i łąk. Kurzawa na drogach dochodzi często do grubości kilku cali. Kurzawy tej nikt nie zmiata, krom wiatru, który od czasu do czasu uniesie gęsty tuman, zasnuwając nim okolicę. Albo deszcz zmiłuje się nad mieszkańcami, zamieniając pokłady kurzu na czarne strugi błota. Kurzawa ta przyodziewa latem całe okolice: drzewa, domy, krzewy i pola, nadto do mieszkań ludzkich przenika, a jednak ludzie żyją. A żyją, bo się przyzwyczajają do takiego powietrza. I wody okręg przemysłowy nie ma za wiele. Milowe podziemne ganki kopalń są drenami na wysoką skalę, które osuszają kraj. Wprawdzie wydobywają wspaniałe maszyny wody podziemne na wierzch, lecz wody tej użycie nie tylko ludziom nie służy, ale nawet ryby zabija, gdy ją wpuszczą do stawów. Pominąwszy już pierwiastki, które woda kopalń zawiera, skutkiem obecności mnóstwa ludzi i zwierząt łączy się z wodą podziemną, zanim ją maszyna na wierzch wydobędzie, kwas siarczany. Wielkie wsie, liczące po kilka tysięcy mieszkańców, skazane są na kilka niezdrowych OCHRONA PRZYRODY .222 źródeł. Sam rząd pruski uznał potrzebę zaopatrzenia Górnoślązaków w wodę; poczyniono roboty przedwstępne, aby krajowi dać wody, ale skończyło się i tu, jak w wielu razach — na robotach przedwstępnych. Brak dobrej wody jest powodem częstych chorób, jako to tyfusu, cholery itd. Powodem jest dalej w znacznej części pijaństwa, które panuje miedzy robotnikami hut. Ludzie mają dobrą wymówkę: nie ma uczciwej wody, trzeba pić wódkę. Więc piją. W kopalniach widać same blade, ponure twarze. Praca pod ziemią bierze tym biedakom kęs powie- trza, brak wody nie pozwala im się pokrzepić tym najlep- szym ze wszystkich napojów. Widok tzw. górników (Berg- leute), albo jak tu z niemiecka mówią bergmanów, robi na mnie przykre wrażenie. Zarabiają też niewiele, więc czasem buntują się, jak przed kilkoma dniami w Zabrzu. [...] Tekst według: Górny Śląsk i Zagłębie w dawnych opisach. Wiek XIX, s. 205—207. Pierwodruk: „Wiek" 1879, nr 179,191, 203, 218, 238. Zwróć uwagę na wrażliwość, z jaką autor mówi o zagroże- niach wynikających z rozwoju przemysłu dla ludzkiego zdro- wia i jak negatywnie ocenia krajobraz cywilizacyjny Górnego Śląska. 298 LITERATURA I PRZYRODA Franciszek Nowicki 1864—1935 Kozica Dziwny głos bólu, strachu, rozpaczy złowrogiej Biegnie w skalnych ruinach, w przedświata zwalisku... To kozica w żelaznym oklepca72 uścisku Porusza skały jękiem śmierć wróżącej trwogi. Wolna córa gór patrzy na łańcuch u nogi Mętnym skazanki okiem, bez nadziei błysku, I skargi dziwne, ludzkie, śle ku skał urwisku, Rzekłbyś: to śpiew łabędzi po wolności drogiej. Tam — po turniach jej stado rodzinne gdzieś goni... Tam — swobodnym siostrzycon wiatr pieśń halną dzwoni... Tam jej młode... bez piersi matki... tęsknią do niej... Coś brzmi w skałach! to stado! Niech stanie! niech czeka! Nagle drgnęła — mgłą śmierci oko się powleka: Tam!... wynurza się z turni groźno — cień człowieka... Wiersz z cyklu Tragedie pustyni. Tekst według: Wybór poezji. Kraków 1960. Pierwodruk: Poezje. Lwów 1891. Kozice w Tatrach objęte zostały ochroną już w 1868 r., góralscy „polowace" bowiem doprowadzili do takiego ich wybicia, że mogły one całkowicie zginąć (jednym z inicjatorów ich ochrony był prof. Maksymilian Nowicki, ojciec poety). Dziś jednak także kłusownictwo w górach daje się poważnie we znaki. Dlaczego Nowicki umieścił ten wiersz w cyklu Tragedie pustyni? ników. o k 1 e p i e c — sidła żelazne, zastawiane na zwierzęta przez kłusow- OCHRONA PRZYRODY Stanisław Witkiewicz 1851—1915 Tatry w śniegu (fragment) Stare chałupy góralskie są budowane z pysznych kłód świerkowych, których pięć do sześciu wystarcza na całą, stosunkowo znaczną wysokość ścian chaty. Teraz już o taki materiał trudno, gdyż las ucieka coraz dalej w góry. Cała dolina zakopiańska szumiała niegdyś jednym czar- nym lasem świerkowym, przez który rwały potoki, zatapia- jąc niższe miejsca i tworząc młaki, czyli trzęsawiska. Dziś ledwo trochę lasu zostało w dolinie, a podgolone regle odsłaniają swoją kamienistą powierzchnię. Limba, cedr tatrzański73, który służył dawniej do wyro- bu sprzętów domowych, skrzyń na odzież, dziś kryje się po niedostępnych miejscach, na skraju skalnej pustyni, z dale- ka od ludzi; rośnie samotnie lub w małych grupach, widny z daleka po wielkiej, ciemnej koronie. „Krowa to ta lasu nie zje, ino siekiera" —tłumaczył się Sabała74, kiedy mu zajęto krowę w sadzonym lesie — las ten w istocie zjadły dawniejsze kuźnice7S, a dziś żywią się nim jeszcze fabryki tektury. Tekst według: S. Witkiewicz: Tatry w śniegu. W: Tatry to śniegu. Na przełęczy. Wrażenia i obrazy z Tatr. Opracowanie, posłowie, dobór ilustracji Roman Hennel, 1.1, Kraków 1978, s. 16. 73 limba — Pinus cembra, drzewo z rodziny sosnowaty ch, znamien- ne ongiś dla krajobrazu Tatr, dziś poważnie zagrożone, z racji szlachetno- ści swego drewna zwane „cedrem tatrzańskim", długowieczne (żyje nawet do 1000 lat), acz obecnie najstarsze jego okazy w Tatrach liczą 300 lat. 74 Sabała — Jan Sabała, wł. Jan Krzeptowski-Sabała (1809—1894), słynny góralski gawędziarz, muzykant i myśliwy. 75 kuźnice — huty żelaza u podnóża Tatr. Dziś na ich miejscu znajduje się osada zwana Kuźnice. 300 LITERATURA I PRZYRODA Czy w świetle przytoczonego fragmentu utworu Witkiewi- cza można twierdzić, że wywołane przez rabunkową gospodar- kę przemiany w środowisku przyrodniczym Tatr pociągnęły za sobą zmiany w kulturze góralszczyzny? Co myślisz o od- notowanym przez Witkiewicza poglądzie Sabały na niszczenie lasu? Na przełęczy (fragmenty) W Tatry ściągają ludzie z różnych powodów. Są tu i tacy, dla których włóczęga po górach jest dalszym ciągiem jakiejś kuracji regulującej funkcje żołądka. Udoskonalają oni tu swoje trawienie, ostrzą apetyt, znoszą różne niewy- gody i braki dlatego tylko, żeby wróciwszy do zwykłych swych warunków życia, lepiej odczuwać ich zalety. Nie mają zresztą ani szczególnego zamiłowania do gór, ani nadmiaru odwagi; jednak, dla zasady, pracowicie spędzają parę tygodni w Tatrach. Inni znowu mają tylko dobre chęci. Ciągnie ich tu zwyczaj, teoretyczne przekonanie o stosowności zwiedza- nia gór i zachwycania się pięknością natury. Tacy wśród ciągłych wykrzykników: „Ach! jakie to ładne!" prowadzą zwykle rozmowę na temat: „Czy pani lubi góry?". Przychodzą tu też ludzie z tak przedrażnionym po- czuciem osobowości, że nie mogą znosić obok siebie innych ludzi. Najwspanialsza panorama, najbardziej malownicza ruina góry, najdziksze, najniedostępniejsze wąwozy tracą dla nich urok z chwilą, w której tam zaczynają wszyscy chodzić. Szczęście też, że ten świat górski jest tak rozległy, przepaścisty, pakowny; ma tyle ukrytych, zapadłych ką- tów, dróg wiadomych tylko zwierzynie i kłusownikom, że najbardziej nawet drażliwy indywidualista zawsze jeszcze znajdzie takie miejsce, gdzie zostanie sam na sam ze swoją OCHRONA PRZYRODY _3oi duszą, którą uwielbia, i naturą, którą może jeszcze tolero- wać. Do szczególnych typów tatrzańskich należy taternik symulacyjny, który nie ruszając się z Krakowa lub War- szawy, za pośrednictwem drugich zwiedza najwyższe szczyty, przebywa najtrudniejsze miejsca. Taki idealny taternik daje swoim znajomym bilet wizytowy z prośbą, aby umieścili go w odpowiednim miejscu lub wypisali tam jego nazwisko. Być na Garluchu lub Łomnicy jest tak dobrą sławą, jak każda inna, dla ludzi ambitnych bądź co bądź. Wszakże skromny tytuł: Członka Towarzystwa Ta- trzańskiego76 widziałem w głębi Litwy na zapadłym wiej- skim cmentarzyku, wyryty obok nazwiska na nagrobku! Nie trzeba myśleć, żeby ci ludzie cywilizowani, którzy tu przychodzą dla zaspokojenia pierwotnych instynktów pożycia z naturą, żeby oni swój świat zostawiali za sobą i wyzbywali się ze wszystkich swych nałogów, przyzwycza- jeń, śmieszności — złych czy dobrych przymiotów życia miejskiego i bardziej powikłanych stosunków towarzyskich i społecznych. Jak ślimak swoją skorupę, niosą oni za sobą cały ciężar potrzeb wyrafinowanych. Przeciągają druty telegraficzne, zawieszają skrzynki pocztowe, stawiają teat- ralne budy, ściągają hecarzy, fryzjerów i prelegentów, robią wszystko, co mogą, żeby przez te parę miesięcy oddychania czystym powietrzem trochę kurzu i zapachu, trochę hałasu i odurzenia miejskiego domieszać do wrażeń górskich. Potrzeba żywienia się i nałóg knajpowy sprzyja ist- nieniu rozmaitych restauracji, szynków, cukierni i ka- wiarni. Cywilizacja, z całym swoim bagażem dobrego i z całą swoją lichotą i tandetą, ciągnie tu razem ze wschodnim 76 Towarzystwo Tatrzańskie — założona w 1873 r. organiza- cja miłośników Tatr, zajmująca się turystycznym udostępnianiem gór, ochroną przyrody i rozwojem badań naukowych o nich. 302 LITERATURA I PRZYRODA wiatrem, wiejącym wzdłuż doliny ze świata. Tam skrawek lasu świerkowego odcięty na parki Sześciu zakatarzonych Żydków wygrywa na zdetonowanych wilgocią strunach, starając się bez skutku zagłuszyć szum bliskich potoków i turkot podskakujących na kamienistej drodze wozów. Ten park! — to pół morga lasu, obrzuconego żerdziami płotu, z ławkami z surowych desek, przybitych do kołków krzy- wych, z wydeptaną i pooraną korzeniami świerków darnią — ma jednak nieprzeparty urok dla gości. Tu, wśród całej wspaniałości otoczenia, wśród ogromu dzikiej natury, to słabe wspomnienie jakichś miejskich ogródków ciągnie ich; jest w tym widać coś z alei Ujazdow- skiej, z Ogrodu Saskiego, z tych wszystkich miejsc, gdzie ludzie chodzą, żeby się pokazać... Miejski filister77 w czystej swój postaci, spotkany gdzieś w górach niedostępnych, robi wrażenie dziwne, niehar- monijne — nie mniej dziwacznie wygląda wśród ciemnego lasu, na pniu ociekłego żywicą świerku, afisz teatralny, w którym z daleka można wyczytać między innymi: „Mo- nolog ze śpiewami wygłosi p. Solski"78. Ta parodia sztuki, artyzmu, zbytku, komfortu tym śmieszniej wygląda na tle natury bogatej, na tle życia ludu góralskiego, który w grani- cach swego ubóstwa ma swoje oryginalne, szczere artys- tyczne upodobania i ten prosty zbytek, którym jest krój i czystość jego ubioru, ozdobność pełna charakteru jego chałupy. Tekst według: j.w. s. 68, 72—73, 73—74. Pierwodruk książ- kowy: Warszawa 1891. 77 filister — człowiek ograniczony, małostkowy. 78 Ludwik Solski (wł. L. Napoleon Sosnowski, 1855—1954) — wybitny aktor i reżyser teatralny. OCHRONA PRZYRODY 3O3 Za czasów Witkiewicza Tatry i Zakopane stały się modne jako miejsce spędzania wakacji. Jakie postawy wobec gór i ich przyrody rejestruje dana przez pisarza typologia odwiedzają- cych te góry? Jak oceniasz poglądy Witkiewicza na cywilizacyj- ny rozwój Zakopanego? Czy we wszystkim miał rację? Andrzej Niemojewski 1864—1921 Podziemia IV Potwór Tam hala nad szybem jak klatka u góry, A w klatce śpi potwór sfinksowy. Za ścianą grzmi węgiel, wrą głosy, drżą mury, Przed sfinksem uśpionym cień staje ponury I w rękę pręt bierze stalowy. Potworny kot cicho tam leży na bloku, Kark liną szybową owity. Śpi teraz bezduszny, skłębiony w pomroku, Za chwilę się zbudzi, gotowy do skoku, I w paszczy zatrzeszczą kłów zgrzyty. Cień drasnął go prętem. Kot wstaje, kark kłębi, Przebiera tłokami, szaleje. Rozwija się lina, mknie szala do głębi, Kot parą zaryczał... Ha, ryk ten krew ziębi! Kot cichnie, już słabnie, już mdleje. 29A. LITERATURA I PRZYRODA I znowu to cielsko bezduszne śród hali Potwornie się kłębi na bloku. Za ścianą grzmią wózki. Ha, idźmy tam dalej, Skąd czarne diamenty kot dźwignął na szali, Gdzie państwo bogactwa i mroku! Ta otchłań... Czy brama do piekieł czeluści? Zgrzytnęły żelazne zapory. Nim oko swój promień do głębi zapuści, Już lecim, już lecim w głąb czarnych czeluści, W głąb niosą maszyny-potwory! Kaganiec jak gwiazda u bladej drży skroni, Jak głucho, jak czarno, jak wrogo! W głąb lecim i lecim, a głębię mrok słoni... Czy brakło nam ziemi dla ludzi już błoni Czy tam się pomieścić nie mogą? I lecim w głąb ziemi... Kaganiec ścian trąca, A wkoło brzmi cicho głos rzewny: „Ty chciwy człowieku, czy nie żal ci słońca? Czy wrócisz?..." Któż pyta!... My lecim bez końca, Jak Ludzkość... na szali niepewnej! VI Rzeka podziemna Czy słyszysz tam w dali huk rzeki podziemnej? Patrz, ona w pieczarach ujęta Jak lwica przebiega podziemia świat ciemny, Łeb wznosi i poryk wydaje tajemny, Chcąc przegryźć kamienne swe pęta. Stalowe pijawki u wodnej gardzieli Ssą żywioł, pulsują wentyle, Ssą wody nieznanej, ukrytej topieli, OCHRONA PRZYRODY A wody wciąż rosną śród skalnej gardzieli, Ach, skąd ich tam bierze się tyle! Pulsują wentyle i słychać syk pary, Wre ciągły bój z wodnym żywiołem. Przy blasku latarki patrz w głębię pieczary, Czy widzisz, jak gryzie skaliste filary, Jak krąży, jak czai się kołem? Jak lwica pierś wzdyma: ryknęła, szaleje, Wre, bryzga pianami białemi, Za chwilę, swobodna, chodniki zaleje, Stuletnie krużganki, bogactwa nadzieje I szybem wybuchnie z podziemi! Zatopi świat fabryk ta lwica, ta rzeka, Rozpędzi tłum kupców dokoła I rykiem ogłosi po polach z daleka Swobodę żywiołów z niewoli człowieka, Co jarzmił posępne ich czoła! Patrz, tłumie! Tam strzeże śród pieczar pomroki Dostępu do czarnych diamentów! O, biada zaborcom! Jej szumne potoki Stargają zapory, przegryzą opoki — Rozumiesz te ryki odmętów?... XI Rabunek Wydarto już skarby spod łona opoce, Podparły ją sosen filary, Lecz jeszcze latarka w ciemnościach migoce Wracajmy! Porzućmy te noce! Pod słońcem niech spłynie wiek stary! 20 Literatura i przyroda 3O6 LITERATURA I PRZYRODA Tyś nie sam? Śród mroku drżą lampki dokoła?... Ktoś sklepień podpory tam wali? Szaleńcy!... Przygniotą was drżące skał czoła! Trzask słychać! Dłoń drzewca skał wstrzymać nie zdoła! Nie słyszą!... Rabunek wre dalej! W węglowych pieczarach latają jak duchy, Unieśli na barach podpory... Za nimi w podziemiach zahuczał grzmot głuchy. Powiały chodnikiem piekielne podmuchy... Już znikli, jak nocne upiory! Pękają opoki, podziemie zapada, Głaz pryska i bucha płomieniem... Ucieka do szybu górników gromada, Za nimi chodnikiem podąża Zagłada I lampki im gasi swym tchnieniem. Do szybu! Do szybu! Podajcie sygnały! Minęła noc burzy i mroku! Już szale ku górze z podziemia wzleciały, O, żegnaj, ty, nocy! O, witaj dniu biały! O, witaj dniu w świateł potoku! Wiek życia nam minął śród nocy podziemia, Śród nocy, ach, długich stuleci! Daremnie świat mrokiem nasz żywot zaciemnia, Wnet inna nas szala wyniesie z podziemia, I inne nam słońce zaświeci! Dość długo rabunek był godłem, był hasłem! Dość długo był prawem, był mocą! Dość długo świat-żebrak szedł z okiem wygasłem, Wiek nowy wnet innym powita go hasłem I dzień wnet zwycięży nad nocą! OCHRONA PRZYRODY 391 Ziemia obiecana VIII Zalew kopalni Odkryj, ziemio, swe otchłanie, Bezsłonecznych państwo mroków, Gdzie wezbrane sto potoków Łby dźwignąwszy czarnej toni Zmiata trupy na grzyw pianie! Stójcie, wody! Stójcie, piany! Rozpacz ludzka was powstrzyma, Choć się nurt wasz groźnie wzdyma, Wzniesie tamy, dźwignie ściany! Czy słyszycie dzwonków jęki? Czy słyszycie szal bieg żwawy? Już podszybie wre od wrzawy, Nie brak serca, nie brak ręki! Czy widzicie te gromady Z rojem lampek nad głowami? Lecą, lecą chodnikami Z jakimś ogniem w twarzy bladej, Rozbiegają się na dole, Gdzie zalane nocne pole, Kędy szumią wód pochody — Milczcie, nurty! Stójcie, wody! Ale nurty rzek podziemnych Suną dalej z głuchym rykiem, Nikną lampki w grotach ciemnych, Niknie chodnik za chodnikiem, Woda bieży w ślad górnika, Wszystkie drogi mu zamyka, Wszędzie śmierć na niego dybie! Ludzka wrzawa ginie w dali, Już ją słychać gdzieś przy szali, Teraz głuchnie w górnym szybie. 3O8 LITERATURA I PRZYRODA Stójcie, wody! Stójcie, piany! Młodsi uszli, ale starzy Pójdą jeszcze raz w toń szumną Z siłą dziką, bezrozumną... Może jest tam ktoś kochany — Z obłąkaniem czeka w twarzy, Ręce wznosi do nas w górę, Błaga wzrokiem z głębi toni?... Stójcie, piany wy ponure! Stójcie, wody śród pogoni! W mroku jakiś cień się skrada. Ręką ciemne ściany bada, W dół pochylnią śliską schodzi, Już do kolan w mule brodzi. Światło lampki w ręku mdleje, Pot kroplami spływa z czoła... Dalej w mule iść nie zdoła... Brak oddechu... Cień się chwieje, coraz duszniej śród chodnika, Płomyk z knota lampki znika I ciemności zaświatowe Otoczyły jego głowę... Wsparł o ścianę pierś znużoną, Sił nie stało, próżna męka! Tu zziajane jego łono Dotknie lekko śmierci ręka... Ach, bez bólu, bez konania Skołatany duch uleci! Już chłód czuje... czuje drgania... Boże! W dali płomyk świeci... Drugi!... Trzeci! Świeci, świeci! Już trzy gwiazdki zapomniane Na dnie świata śród pieczary, Tak trzy lampki przez opary Błyszczą lekko w mgle rozlane... OCHRONA PRZYRODY 309 A nad nimi śród chodnika Nieruchome trzy oblicza, Skamieniałe... oczy mętne I na wszystko obojętne... Wkoło cisza tajemnicza, Woda wzbiera, płomyk syka, Jedna lampka zgasła właśnie I twarz znika... Druga gaśnie I twarz druga w mroku znika... Jeszcze jedna lampka błyska I twarz jedna... znana... bliska... Patrz!... Poznajesz? Włos się jeży. Dreszcz przez całe ciało bieży, Lampka zgasła i widziadło W wiekuistą noc zapadło... Tekst według: Wybór wierszy. Warszawa 1983, s. 61—65, 74—75 i 137—139. Wiersze z tomów „Polonia irredenta"7^'. Podziemia, Lwów 1895 i ,J*olonia irredenta". III. Ziemia obieca- na. Lwów 1895. Wybitny historyk literatury polskiej, Kazimierz Czachow- ski, napisał o Niemojewskim, iż „[...] znacznie wyprzedzając powojennych urbanistów, wprowadził do poezji polskiej krajobraz fabryczny, z trafnym realizmem i nieraz z wstrząsa- jącą wymową faktów przedstawił życie Zagłębia Dąbrow- skiego, a na tle kopalń, hut i maszyn wnikliwie sięgnął w głąb doli robotniczej [...]"80. Przemysł i broniąca się przed człowie- kiem natura są tu wrogami górników, problemem zaś szczegól- nej wagi jest zagadnienie konieczności humanizacji ludzkiej pracy. Na czym więc polega, twoim zdaniem, ważność tych wierszy w dziejach myśli o środowisku naturalnym człowieka? 79 Polonia irredenta (łac.) — Polska niewyzwolona. 80 K. Czachowski: Obraz współczesnej literatury polskiej. Lwów 1934, t. I, s. 76. 3io LITERATURA I PRZYRODA Kazimierz Sterling 1875—1933 [Ulicą ciągną tramwajowe konie...] Ulicą ciągną tramwajowe konie81 Z zagasłym okiem, z zapadłymi boki, Z szczątkami włosia w grzywie i ogonie, Pod batem chwiejne stawiające kroki. Przed nimi szyny biegną równomiernie, Trzymając smutne na twardym łańcuchu, Więc idą wolno pod batem i biernie — Nie siłą woli, lecz raczej odruchu. I one może z wiatrem dawszy grzywę, Roiły niegdyś w zapomnieniu świętem Rwać jak huragan, wolną deptać niwę, Napełniać ziemię pędem i tętentem. Dziś idą wolno pod batem i biernie, Nie siłą woli, lecz raczej odruchu. Przed nimi szyny biegną równomiernie, Trzymając smutne na twardym łańcuchu... Tekst według: Zbiór poetów polskich XIX w. Ułożył i opraco- wał Paweł Hertz. Księga czwarta, Warszawa 1965, s. 1030—1031. Pierwodruk: K. Sterling: Nastroje. Warszawa 1900. 81 tramwajowekonie — konie ciągnące tramwaj konny, poprze- dzający tramwaje elektryczne środek komunikacji miejskiej. OCHRONA PRZYRODY 311 Francuski symbolista Edmund Haraucourt w sonecie Le Chevał defiacre (Koń dorożkarski), przypominającym ekspre- sją i obrazem doli zwierzęcia wiersz Sterlinga, napisał, że ów koń „byłby świętym, gdyby Bóg uczynił go człowiekiem". Czy tę refleksję francuskiego poety odnieść można także do wiersza Sterlinga? Stefan Żeromski 1864—1925 Ludzie bezdomni (fragmenty) W pierwszych dniach września, kiedy przyszły słoty, w czworakach folwarcznych zapadło mnóstwo dzieci na tak zwaną frybrę. Czworaki owe mieściły się za dużym i wilgotnym parkiem, który jak płaszcz ogromny spływał po pochyłości wzgórza od szczytu dworskiego aż do rzeki płynącej w łąkach. Tam były owczarnie, obory i mieszkania służby folwarcznej. Plenipotent majątku, człowiek nad- zwyczaj energiczny i świetny agronom, z rzeczułki bezpo- żytecznie płynącej skorzystał w ten sposób, że na skraju parku, w trzęsawisku podmytym przez tajemne źródła, wybrał kilka sadzawek idących jedna za drugą. Woda przez właściwie urządzone „mnichy" spadała z jednej do drugiej. Sadzawki te wykopane były w torfiastym gruncie. Ił, porzucony na brzegach i groblach, macerował się w słońcu i we właściwym czasie służył do użyźniania roli. Woda odpływająca stamtąd łączyła się podłużnym basenem ze stawami, które rozlewały się w parku zakładowym, co bardzo upiększyło wiecznie kwaśne pobrzeża. Miejsce i tak 312 LITERATURA I PRZYRODA już mokre, przez wstrzymanie zbiorników martwej wody wyziewało ze siebie ciężki opar, którego słońce strawić nie mogło. Tam to właśnie (w czworakach i we wsi leżącej na drugim brzegu łąki) grasowała f r y b r a. Dzieci przyprowa- dzone stamtąd do Judyma były wyschnięte, zielone, z war- gami tak sinymi, jakby je miały poczernione węglem, z oczyma, które nie patrzały. Periodyczne ataki gorączki, ciągłe bóle głowy i owa jakby śmierć duszy w żywych jeszcze ciałach zmusiły Judyma po długim badaniu do smutnego rokowania, że ma przed sobą ofiary malarii. Wówczas wybrał się cichaczem na zwiedzanie miejscowo- ści leżących na dole. Przekonał się, że wiele rodzin było dotkniętych tą klęską. Mieszkańcy wioski, autochtonowie, znosili ją, widać, łatwiej, ale ludność folwarczna, wędrowna, przybywająca z innych okolic, padała ofiarą w bardzo wielkiej ilości. Judym brał do szpitala tylko dzieci bardzo chore, leczył je chininą i trzymał na słońcu w ogrodzie, zapędzając do różnych robót, a po trosze i do nauki. Ale nie mógł zabrać ani czwartej cząstki. Ci zaś, co „na górze", w cieple doświadczyli poprawy, musieli wracać do swych mieszkań nad wodą. Mieszkania owe, dawno wzniesione, były stosunkowo bardzo porządne, murowane z cegły, tak samo jak owczar- nie, stodoły, spichlerze itd. Nie mogło być mowy o umiesz- czeniu tych rodzin w innym miejscu, gdyż pociągnęłoby to za sobą ogromne koszta. Tam koncentrowało się życie folwarku. Kiedy pierwszy raz Judym zapytał mimochodem pleni- potenta, czy nie dałoby się przenieść czworaków na miejsce bardziej suche, ten zaczął mu się przypatrywać z uwagą, a w taki sposób, jakby doktor ni z tego, ni z owego w towarzystwie osób starszych i godnych szacunku tańczył kankana albo wywrócił koziołka. Judym nie stracił przyto- mności i nie spuścił oczu. Czekał jeszcze chwilę, czy mu wszechwładny agronom nie odpowie, a gdy się niczego nie doczekał, rzekł z całą delikatnością; OCHRONA PRZYRODY 311 — Tam, w tych czworakach panuje malaria. Przy- czyniają się do tego w znacznej mierze... przyczyniają się do tego... zaprowadzone sadzawki... Plenipotentowi lica i oczy krwią zabiegły. Sadzawki były to jego ulubienice. Sam je wymyślił, zarybił i osiągnął z nich dla majątku znaczny dochód. Ryby w ciągu całego roku szły na sprzedaż do kuchni zakładu leczniczego, czyniąc już dużą pozycję, a na przyszłość cała sprawa, prowadzona umiejętnie, miała stanąć jeszcze lepiej. Prócz tego lód, szlam itd. Toteż wielkorządca i teraz nic nie rzekł, tylko błysnął oczami, a później przeszedł na inny temat w sposób zabójczo grzeczny. Taki wstęp nie zwiastował zgody ani jakiegokolwiek kompromisu. Trzeba było wywierać na- cisk. Do pani dziedziczki w kwestii tak czysto folwarcznej droga prowadziła jedynie via plenipotent. Panny załamy- wały białe dłonie, ale nic poradzić nie mogły. Jesień nadchodziła. Po dżdżystych nocach stało nad łąkami i dolnym parkiem jakby błoto w przestworze. Gdy nim kto długo oddychał, uczuwa ból głowy i jakiś pulsujący szelest w żyłach. Wtedy również Judym zauważył, że i w zakładzie około stawów było powietrze jeżeli nie takie samo, to bardzo siostrzane. Liście zlatujące z olbrzymich gra- bów i wierzb sypały się w stojące baseny wody i tam w niej gniły. Na powierzchni stawów pieniła się masa wodoro- stów, które gdy było wyrwać i rzucić na brzegu, szerzyły woń cuchnącą. Kuracjusze przybywający do Cisów dla pozbycia się malarii nie tracili jej, a były nawet dwa wypadki febry zdobytej. Kiedy Judym zakomunikował te swoje obserwacje doktorowi Węglichowskiemu, ten zmie- rzył go takim samym wzrokiem jak plenipotent i żartob- liwym, a jednak cierpką esencją zaprawionym tonem oświadczył, że to nie jest wcale ani febra, ani tym mniej — malaria. — Główna rzecz — dodał — nie należy o tym wcale mówić... 314 LITERATURA I PRZYRODA Cmoknął go przy tym w czoło i uderzył bratnią, przyjacielską dłonią po ramieniu. Judym zdziwił się, ale... nie mówił nikomu. [...] Okolica za miastem sprawiała wrażenie rzeczy wciąż przetrząsanej, i to nie w tym celu, żeby ją uporządkować, lecz dla wydobycia metodą rabunku tego, co zawiera. Wszystko zostające na miejscu było resztką. Co chwila dręczyły oko jamy, rowy, kanały, ścieki. Gdzieniegdzie stała jeszcze kępa sosen, z rzadka ros- nących jak żyto na piasku. Przez ten las widać było, co się za nim dzieje. Pewne przestrzenie były zarośnięte krzywą sośniną, skarłowaciałym wyrodkiem drzewa, inne — jałow- cem. Ogół miejsca był pustką, nieużytkiem. Na wszystkie strony biegły gościńce, drogi, ścieżki. Co pewien czas koła powozu stukały o szyny drogi żelaznej. Wszędzie widziało się kominy, kominy i dymy ciągnące w dal po lazurowym niebie. Droga biegła obok przeróżnych zabudowań fabrycz- nych, które już to łączyły się w dziwne gromady, już rozpryskiwały w szeregi mieszkań ludzkich. W sąsiedztwie tych skupień ukazywały się oczom jamy ogromne, głębokie, w których stała nie mając gdzie odpłynąć brudna, spluga- wiona, żółtoryża woda. Judyma widok tych dołów przy- prawiał o smutek niewysłowiony. Był to bolesny obraz sromoty. Nie może nigdzie odpłynąć, odejść, uciec, ruszyć się ani w tył, ani naprzód, nie może nawet wsiąknąć i bez śladu, bez pamięci, śmiercią zginąć. Nie służy już do niczego, bo ani za napój, ani za środek oczyszczenia jakiegokolwiek ciała. Nie dano jej nawet odbijać w sobie chmur i gwiazd niebieskich. Jak oko wybite, patrzy w górę ze straszliwym błyskiem, z niemym krzykiem, który goni człowieka. Przeklęta od wszystkich, służy za zbiornik zarazy. I tak musi istnieć na swoim miejscu bez końca, bez śmierci. W pobliżu takich wyrw wznosiły się „hałdy", ogromne zwały piachu węglowego, tworzące istne wzgórza. Gdzie- OCHRONA PRZYRODY niegdzie rozerwały je deszcze i burze na części i utworzyły między jedną a drugą doliny poprzeczne. Te dziwne nasypy o barwie cegły wypalonej, w których stlił się miał węglowy połączony z łupkiem, tu i ówdzie przerzynały obszar jak krwawe, zaognione obrzęknienia tej schorzałej, zmaltretowanej ziemi. Gdy powóz wtoczył się wreszcie na szeroką, dobrze utrzymaną szosę, ukazał się w oddali cel drogi: kopalnia „Sykstus". Widać było jej zewnętrzne budynki, podobne do trzech zlepionych wiatraków, okryte czarnym pyłem tak dalece, że jakieś dwie szyby u spodu jednej z tych wież drewnianych nęciły oko przechodnia miłym stalowym blaskiem. Na szczytach dwu najwyższych graniastosłupów w kłębach pary i dymu obracały się to w tę, to w inną stronę koła od wind podziemnych. Węgiel czarnymi groblami rozchodził się od zabudowań na wszystkie strony, a nad nimi wznosiły się ogromne żebra drewnianych pomostów. Z dala już słychać było mowę kopalni. Na jednej z belek stał człowiek w grubych butach i kurcie do kolan. Był cały czarny. Coś musiał gadać, bo wywijał rękami, widocznie rozkazując ludziom, którzy w dole pracowicie sypali i sy- pali łopatami czarne bryły. Naokół w rowach i za- głębieniach stała woda, nie woda, jakiś płyn ciemny, bez barwy, martwo i ciężko leżący w porozdzieranej ziemi, która już nie ma siły okryć trawą swoich obnażeń. Czarne prochy walą się na nią z przestworu i wszystko na jej powierzchni, co tylko słońce zasieje, wytracają. Za ogro- dzeniem terytorium kopalnianego ciągnęły się rumowia kamieni zmieszanych z węglem. Dalej rozwalał się szmat czarnego miału jak łata na poszarpanej odzieży. Za nim jeżyła się chropawa przestrzeń pniaków, którą łupi burza, zjada skwar i miałki kurz pływający w powietrzu zasiewa. Te wystające resztki odziemków drzew bujnych a dawno ściętych były dla oczu Judyma niby twarze jakichś krzywd, jakichś niedoli zdławionych i wdeptanych w siemię. Zda- wały się łkać płaczem rozdzierającym i strasznym, którego nikt nie słyszy. LITERATURA I PRZYRODA Tekst według: S. Żeromski: Ludzie bezdomni. Opracowała Irena Maciejewska, Wrocław 1987, s. 237—239 i 330—331. Pierwodruk: Warszawa 1899 [z datą 1900]. Pierwszy z przytoczonych fragmentów powieści dotyczy pobytu jej bohatera, dr. Judyma, w uzdrowisku w Cisach (jego pierwowzorem był Nałęczów). Drugi jest opisem krajobrazu Zagłębia Śląsko-Dąbrowskiego. W pierwszym z nich pisarz położył nacisk na ukazanie pewnych typowych ludzkich po- staw wobec zagadnienia środowiska naturalnego. Scharak- teryzuj owe postawy wszystkich trzech ukazanych tu postaci. Drugi z tych fragmentów jest opisem krajobrazu przemys- łowego. Mamy w nim do czynienia ze zjawiskami i dzisiaj jeszcze dobrze, niestety, znanymi. Jak interpretuje je Stefan Żeromski? Jeżeli znasz zakończenie powieści Żeromskiego, poddaj je „ekologicznej" interpretacji: kto tam płacze, czy Joasia, czy sosna rozdarta? Władysław Orkan (wl. Franciszek Smreczyński) 1875—1930 W roztokach (fragment) „To dopiero jedno drzewo... A telo już postrachu wzbudziło dokoła. Osądźcie, kielo krzywdy zrobiliście światu. Bo nie myślcie jako insi, że las to jak zboże. Zetnie się i posieje, i nowe urośnie. Tak ino myślą bezrozumni OCHRONA PRZYRODY Jill albo ci, co nie mają nijakiego zmysłu. A jeżeli człek ma uszy, to na to, by słuchał; oczy też nie na co insze, jak ino na to, aby patrzał. Ale patrzeć, moiściewy, to jeszcze nie sztuka, bo to bądź kto potrafi, ino trzeba widzieć, trzeba umieć tak po ludzku oczami pomyśleć. To wtedy i las inaczej będzie się przedstawiał. Dy to świat nie podlejszy od naskiego świata. A więcej w nim ciekawości, niżby se kto myślał. Przemieszkują tu narody nie głupsze od ludzi, choćby ino, na ten przykład, mrowczyce robotne. A inszych stworzeń co niemiara, ani wypamiętać. Żebyście tak rankiem przy- szli, przysłuchali się uważnie, jak to wszystko gwarzy... Gwar telo przerozmaitych, bo każde ma swoją, że choćby człek całe życie wsłuchiwał się pilnie, to się nijak nie zdole wszystkich ponauczać. To se możecie uważyć, kielo tam narodów!... Teraz wam powiem taki przykład, może się wam przyda... Nie macie kąta między ludźmi, szukacie osiedla i zachodzicie w taką okolicę, kany możecie śmiało bezpiecznie osiąść. Wypatrzyliście odpowiednie miejsce i uradziliście se w myślach swoich wybudować dom. Juścić z wielkim mozołem znosicie kamienie, piasek, glinę i belki, i wszelaki przystój. Musicie wszystko sobą wozić i na sobie dźwigać, bo wołem trudno sie wyręczyć, jak go nie ma, a psa nie upytacie, żebym wam dospomógł. Wreszcie po długiej męce postawiliście chałupę i pourządzali wszystko, jak wam się żywnie spodobało. Teraz myślicie ino o tym, jak by ją gwarem zapełnić, aby nie czuć pustki w izbie i w całym osiedlu. Szukacie se towarzyszki, błąkając się długo, aż nareszcie spotykacie stworzenie przepiękne, o włosach połyskujących jak skrzydło janiołka, który obło- kiem staje przed wychodem słonka. Serce onej boginki porywacie śpiewem i oswaja się jak ptaszę i leci za wami, nie pytając, kany, dokąd, na jakie wygnanie. A taką towarzysz- kę mieć, to duże szczęście. Zaludniła wam się chata i gwar jest w osiedlu. Tak mija rok i drugi, trzeci i więcej. Co dzień o świcie stajecie przy oknie i witając białe słonko, śpiewacie se psalmy. Spokojność macie za sąsiedztwo, szczęśliwość przy sobie. I dnia jednego, przypołudnia, idziecie do lasu, 3i8 LITERATURA I PRZYRODA aby rodzinie swojej przynieść jagód abo korzeni jakich do jedzenia, abo jeszcze co. Raptem słyszycie z daleka huk straszny. Z bijącym sercem pędzicie na powrót—i cóżeście zastali w miejscu swojej chaty? Pustkę... Pagórek rozsypa- nych gruzów. A tam w kołysce były dzieci... i matka przy nich..." Tekst według: W. Orkan: W roztokach. Opracował Stanisław Pigoń, Wrocław 1965, s. 179—181. Pierwodruk książkowy: Lwów 1903. Bohater powieści rąbie — na zarobkowe zlecenie — las. Widząc to, „leśny człowiek", Cyrek, trochę dziwak, wygłasza przytoczony tu monolog. Czy wypowiada on naiwne głupoty, czy ma głęboką rację? Niegdyś — drzewiej — huczał tu żywotny ruch. Dzwon puszczy, o którym zaginął słuch, Wypełniał dźwiękiem kotlinę. Krzyki ptactwa, jak słoneczne groty, Przestrzelały mroczną drzew gęstwinę. Z jedli starych sączył się miód zloty Na użytek bartników — niedźwiedzi. Na polanach wśród leśnych przerzedzi Pasły się stadem jelenie-rohacze. A w górze, hen, U niebios błękitnych pował Orzeł królewski kołował... Przeszło jak sen. _OCHRONA PRZYRODY Niedawno jeszcze, baczę, Stał tu smrekowy las — Szumiały drzewa — Dziś pustka... Tekst według: W. Orkan: Poezje zebrane. Opracował Jerzy Kwiatkowski, Kraków 1968, t. I, s. 169. W twórczości Orkana motyw „pustki" — zniszczonego przez człowieka krajobrazu jego ukochanych Gorców — poja- wiał się niejednokrotnie. Czym była wedle poety pierwotna Arkadia przyrody? Władysław Stanisław Reymont 1867—1925 Ziemia obiecana (fragmenty) Borowiecki przesuwał się pod domami, po wąskich kładkach i kamieniach, miejscami zupełnie zalanymi przez błoto, które niby wodą falowało i rozpryskiwało się aż na parterowe okna i na drzwi prowadzące do sień i kuryta- rzów, w których huczały krzyki dzieci. Za domami wszedł do długiego ogródka, graniczącego przez drogę z polami rozległymi, na których w oddaleniu czerwieniły się mury fabryk i porozrzucane samotnie LITERATURA I PRZYRODA domy. Wiatr stamtąd zawiewał zimny i wilgotny i szeleścił liściami żywopłotów grabowych, co uschnięte, żółte, trzęs- ły się za każdym powiewem i opadały na czarne, rozmiękłe uliczki ogródka. W ogrodzie stał wysoki, jednopiętrowy dom, w którym mieszkał jego pomocnik Murray, było'w tym domu i jego mieszkanie, jakie mu fabryka wyznaczyła, całe piętro lub parter do wyboru, ale Borowiecki miał nieprzezwyciężony wstręt do tego mieszkania smutnego. Z jednej strony z okien widać było podwórza domów robotniczych; od frontu szedł ogródek i widok na fabrykę, a z lewej szła tak samo jak od frontu ostatnia zamiejska ulica, nie brukowana, otoczona rowami o kilkołokciowej głębokości, nad którymi rosły stare, umierające drzewa, chylące się coraz bardziej, podmywane ściekami spływają- cymi z sąsiednich fabryk, a za nimi oczy leciały po wielkim kawale ziemi, pełnej dołów, kałuż, gnijącej wody, zafar- bowanej odpływami z blichów i apretur82, stosów rumo- wisk i śmieci, jakie tutaj wywożono z miasta, rozwalonych pieców cegielnianych, grup drzew poschniętych, śladów zagonków, kup gliny pozostawionej od jesieni, domków skleconych z desek i małych fabryczek pod lasem szajb- lerowskim, co swoją zdrową czerwonością i martwymi, twardymi konturami raziły wprost oczy. Nie cierpiał tego łódzkiego krajobrazu [...] Liczne rusztowania, stojące przed nowo wznoszonymi lub nadbudowanymi domami, spychały wszystkich w błoto 82 Reymont wielokrotnie opisuje ulice Łodzi, przypominające kolo- rowe ścieki. Fabrykanci spuszczali nieczystości z farbiarni wprost do rynsztoków, ulicami płynęła zawsze różnokolorowa woda. Mówiono wówczas w Łodzi, że z jej barwy można było odczytać, co się aktualnie produkuje. Miasto nie było skanalizowane, nie miało wodociągów miejs- kich. Magistrat nie przeprowadzał większych inwestycji, a prezydent miasta, J. Pieńkowski, lokował nadwyżki dochodów miasta w bankach carskich, za co otrzymał dyplom „dobrego gospodarza" (zob. A. Ryn- kowska, op. cit.). OCHRONA PRZYRODY ulicy83. Niżej, za Nowym Rynkiem, pełno było Żydów i robotników, dążących na Stare Miasto. Piotrkowska ulica w tym miejscu zmieniała po raz trzeci swój wygląd i charak- ter, bo od Gajerowskiego Rynku aż do Nawrót jest fabryczną; od Nawrót do Nowego Rynku—handlową, a od Nowego, w dół, do Starego Miasta — tandeciarsko- -żydowską84 Błoto było czarniejsze i płynniejsze, trotuary zmieniały się przed każdym prawie domem, raz były szerokie z kamie- nia, to biegły wąskim wydeptanym paskiem betonu, albo szło się wprost po drobniutkim zabłoconym bruku, który kłuł przez podeszwy. Rynsztokami płynęły ścieki z fabryk i ciągnęły się niby wstęgi brudnożółte, czerwone i niebieskie; z niektórych domów i fabryk położonych za nimi przypływ był tak obfity, że nie mogąc się pomieścić w płytkich rynsztokach, występował z brzegów, zalewając chodniki kolorowymi falami, aż pod wydeptane progi niezliczonych sklepików, ziejących z czarnych zabłoconych wnętrzy, brudem i zgni- lizną, zapachem śledzi, jarzyn gnijących lub alkoholu. Domy stare, oddarte, brudne, poobtłukane z tynków, świecące niby ranami nagą cegłą, miejscami drewniane albo ze zwykłego pruskiego muru, który pękał i rozsypywał się przy drzwiach i oknach, o krzywych obsadach futryn, pokrzywione, wyssane, zabłocone, stały ohydnym rzędem domów-trupów, pomiędzy którymi wciskały się nowe, trzypiętrowe kolosy o niezliczonych oknach, jeszcze nie tynkowane, bez balkonów, z tymczasowymi oknami, a peł- ne już ludzkiego mrowia i stuku tkackich warsztatów, jakie pracowały bez względu na niedzielę, turkotu huczącego maszyn szyjących tandetę na wywóz [...]. 83 W Reymontowskich opisach Łodzi powraca często obraz błotni- stych ulic. Łódź była istotnie bardzo zaniedbana pod względem komunal- nym. Dopiero w roku 1865 wybrukowano główną arterię miasta — ul. Piotrkowską, a w latach siedemdziesiątych założono pierwsze chodniki. 84 Według badaczy dziejów Łodzi ta relacja Reymonta ma dużą wartość dokumentalną. 21 Literatura i przyroda 322 LITERATURA I PRZYRODA [] Kazał stangretowi jechać do lasku Milscha. Przed starym browarem, olbrzymim budynkiem, na pół zrujnowanym, który niby trup leżał już za miastem, kazał zatrzymać konie (i zaczekać na siebie. Obszedł te opuszczone mury z powybijanymi oknami, bez drzwi, bez bram, z dachami pozapadanymi, ze ścianami porozwalanymi, co się rudą cegłą rozsypywały w grząskie błoto, obszedł parkany osłaniające skały i po rozmiękłym zagonie, zapadając po kostki w błoto, wszedł do tak zwanego lasku Milscha. — Niech diabli wezmą histeryczki! — klął coraz ener- giczniej, bo gliniasta rozmiękła ziemia tak oblepiała mu obuwie, że z trudem wyciągał nogi — romantyczka jerozo- limska!85 — dodawał ze złością, bo czuł się śmieszny w tej roli kochanka, zmuszonego po błocie lecieć na schadzkę gdzieś aż na drugi koniec miasta, do lasu, w marcu! Dzień był posępny, chmury płynęły nisko nad ziemią i rozsączały się z wolna w drobny, przenikliwy deszcz. Łódź tonęła w brudnych, prawie czarnych oparach i dymach, które leżały niby opona nad miastem, jakby się wspierając na tysiącach kominów. Borowiecki przystanął na chwilę pod ścianami restaura- cji letniej, przypierającej do lasu, która teraz była za- mknięta, okna miały kagańce okiennic, wielkie werandy były zapchane stołami i krzesłami i drzwi pozabijane deskami, tylko pomiędzy nagimi drzewami, nad żółcącymi się żwirem uliczkami bieliły się nie posprzątane ławki, zarzucone gnijącymi liśćmi. Ciszej było za tą zasłoną, ale że stąd nic nie mógł dojrzeć, zapuścił się w lasek. Lasek był nędzny, świerkowy i konał powoli, zabijało go sąsiedztwo fabryk, te niezliczone studnie, wiercone coraz głębiej, które osuszały okoliczne grunta i zabierały drze- 83 romantyczka jerozolimska — kochanka bohatera była Żydówką. OCHRONA PRZYRODY wom wszelką wilgoć i ta rzeczka odpływów ścieków fab- rycznych, co niby nóżnokolorowa wstęga przewijała się pomiędzy pożółkłymi drzewami, wsączała rozkład w te potężne organizmy i roztaczała dokoła zabójcze miaz- maty86. Pod osłoną drzew, na dróżkach leżał jeszcze śnieg, a drogą, którą zimą nikt nie jeździł, a chodzili tylko robotnicy z pobliskich wsi, ciągnęły się głębokie ślady stóp, wyciśnięte w zielonawym przemiękłym śniegu. Boro- wiecki ślizgał się po błocie i po śniegu, potykał się 0 korzenie drzew i szedł w głąb, nie mogąc nigdzie dojrzeć Lucy. Zirytowany bezowocnym poszukiwaniem i zimnem, 1 tą wilgocią przejmującą, miał już zawrócić do powozu, gdy zza grubszego drzewa, gdzie stała zaczajona, rzuciła mu się na szyję Lucy, i z taką gwałtownością, że mu zrzuciła kapelusz na ziemię. — Kocham cię, Karl — szeptała całując go namiętnie. Odpowiedział na pocałunek, ale nie rzekł nic, bo mu się chciało kląć ze złości. Ujęła go pod ramię i spacerowali tak pomiędzy drzewami, po rozkwaszonym, oślizgłym gruncie. [...] Porywało ją to romantyczne spotkanie z kochankiem. [...] Budynki po fabryce Meisnera, które Borowiecki kupił i przerabiał dla swojej fabryki, stały z boku Konstantynow- skiej, na jednej z małych uliczek; była to dzielnica małych fabryczek i samodzielnych warsztatów, teraz już obumarła — zabita przez wielki przemysł. Uliczki były krzywe, obstawione parterowymi domami o wielkich facjatach, nie brukowane, nędzne i brudne. Domy powykrzywiały się ze starości i powoli zapadały w grząską ziemię, jakby przygniatane wielkością gmachów fabryki Miillera i olbrzymimi kominami innych fabryk, które gęstym, kamiennym lasem chwiały się dookoła. Resztki trotuarów ciągnęły się obok obszarpanych domów, zaglądały w niektórych głębiej zapadniętych do miazmaty — wyziewy, zaduch. LITERATURA I PRZYRODA okien i tworzyły szereg dołów i wybojów, zasypanych śmieciami. Na środku ulicy leżały miejscami wielkie kałuże nigdy nie wysychającego błota, nad którymi snuły się gromady dzieci, podobnych przez wynędznienie i brud do wielkich stonóg wylęgłych w tych ruderach; gdzie zaś nie było błota, tam leżała gruba warstwa węglowego miału, który rozbija- ny kołami wozów, podnosił się i czarnym tumanem wisiał nad uliczkami, oblepiał domostwa i żarł nędzną zieloność drzew anemicznych, pokrzywionych, które poskręcane i narosłe guzami wychylały się zza parkanów lub ciągnęły się przed domkami szeregiem połamanych szkieletów. Monotonny, suchy stukot warsztatów tkackich, trzęsą- cych się szarymi szkieletami za przepalonymi szybami okien, przepełniał powietrze i łączył się z potężnym szu- mem fabryki Miillera. [??•] Godziny płynęły wolno, miasto spało, ale spało nie- spokojnie, gorączkowo — bo przez pohaftowany światłami nocy tuman, jaki je oblał, przebiegał czasem dreszcz jakiś, to znowu rozległ się jęk głęboki, przeciągły, bolesny — jakby jęk maszyn spracowanych, ludzi mordowanych lub drzew skazanych na zagładę; to jakiś krzyk zrywał się z głębi pustych ulic, drgał chwilę i roztapiał się w milczeniu — to jakieś nieodgadnione drganie, pełne błysków tajem- niczych, głosów, płaczów, szlochań, śmiechów—cała gama przeszłego czy jutrzejszego życia rozlewała się po mieście i była jakby marzeniem sennym tych murów, drzew spowitych w mroki, ziemi zmordowanej... To chwilami panowała tak głęboka, przerażająca cisza, że można było wyczuć pulsację tego uśpionego olbrzyma, który przywarł do ziemi i spał tak ufnie jak dziecię na piersiach matki. Tylko daleko, poza murami, hen w polach, dookoła tej „ziemi obiecanej", w głębiach nieodgadnionych nocy wrzał ruch jakiś, rozlegały się szmery głosów, turkoty, szumy, echa śmiechów, łkań, przekleństw. OCHRONA PRZYRODY Wszystkimi drogami, połyskującymi kałużami wód wiosennych, które biegły ze wszystkich krańców świata, do tej „ziemi obiecanej", wszystkimi ścieżkami, co się wiły wskroś pól zieleniejących i sadów kwitnących, wskroś lasów pełnych zapachów brzóz młodych i wiosny, wskroś wiosek zapadłych, moczarów nieprzebytych — ciągnęły tłumy ludzi, setki wozów skrzypiało, tysiące wagonów leciało jak błyskawice, tysiące westchnień wznosiło się i tysiące rozpalonych spojrzeń rzucało się w ciemność z upragnieniem i gorączką szukając konturów tej „ziemi obiecanej". Z równin odległych, z gór, z zapadłych wiosek, ze stolic i z miasteczek, spod strzech i z pałaców, z wyżyn i z ryn- sztoków ciągnęli ludzie nieskończoną procesją do tej „ziemi obiecanej". Przychodzili użyźniać ją krwią swoją, przyno- sili jej siły, młodość, zdrowie, wolność swoją, nadzieje i nędze, mózgi i pracę, wiarę i marzenia. Dla tej „ziemi obiecanej", dla tego polipa87 pustoszały wsie, ginęły lasy, wycieńczała się ziemia ze swoich skarbów, wysychały rzeki, rodzili się ludzie, a on wszystko ssał w siebie i w swoich potężnych szczękach miażdżył i przeżu- wał ludzi i rzeczy, niebo i ziemię, i dawał w zamian nielicznej garstce miliony bezużyteczne, a całej rzeszy głód i wysiłek. Tekst według: W.S. Reymont: Ziemia obiecana. Powieść. Opracowała Magdalena Popiel, Wrocław 1996, s. 120—121 i 134—135, 174—175 i 176, 459> 734—735- Pierwodmk książ- kowy: Warszawa 1899. 87 polip — narośl, pasożyt. 326 LITERATURA I PRZYRODA W powieści tej ekologiczna świadomość autora zawarła się przede wszystkim w opisach Łodzi. Czy są one wyrazem wiary w cywilizacyjny postęp ludzkości? Czy można na podstawie tych fragmentów mówić o antyurbanistycznym charakterze powieści Reymonta? Ofiarą degradacji padają tu także główni bohaterowie utworu. Co powiesz o „romantycznej" scenerii miłosnego spotkania Karola i Lucy? Jak rozumiesz ostatni z przytoczonych fragmentów? Czy nie odnosisz wrażenia, że złudną obietnicą szczęścia „ziemia obiecana" Łodzi zabija ludzi i niszczy ich? Spróbuj określić ważność tego utworu w dziejach młodopolskiego nurtu ekologicznego. Maria Szembekowa 1862—1937 Perehińsko** (fragmenty) Ja wracam z gór!... Com przeżył, przeżyć chciałbym znów sto razy! W oczach mi dotąd lśnią cudne obrazy. Dotykam chmur! Pod stopą czuję granitowe głazy — Ja wracam z gór!... [...] ...Przygodom rad. Prę się mozolnie wzdłuż stromej z brył ściany, 88 Perehińsko — wedle objaśnienia W. Dynaka (Poezja i łowy. Antologia. Wrocław 1994, s. 657) miejscowość w Karpatach Wschodnich. OCHRONA PRZYRODY ,322 A czasem czołgam w odzieży starganej Jak istny gad. — Aż wraz mnie wstrzyma na „płaju" dojrzany Niedźwiedzi ślad... Ach ciszy czar! Czar samotności w obliczu przyrody! Dzicz starych borów — zwalone w nich kłody Olbrzymich miar! Śród skalnych, rwące wstęgi wody — Gdzieś w dali — jar! [???] Wtem nagły ruch! Daleko w jarze — w jego głębi burej, Ozwał się pomruk raz jeden i wtóry... — Natężam słuch. Brzmi coraz głośniej ryk ponury, groźny — — Czuj duch! Czuj duch! Broń chwytam w lot! Spuszczam się pędem przez śliskie urwiska — Zdobycz się zdaje tak pewna — tak bliska — skroń zrasza pot — Wzrok mgłą zachodzi — pięść sztuciec89 zaciska - W piersi mam młot! Prawdziwy szał!! Nie pomnę już nic... Wciąż, wciąż przed oczyma Widzę jedynie jelenia olbrzyma Śród płowych skał! Dłoń moja chwilę na muszce go trzyma — I pada strzał!!... 89 sztuciec — sztucer, broń myśliwska. 328 LITERATURA I PRZYRODA ...Ja wracam z gór! Com przeżył, przeżyć chciałbym znów sto razy! W oczach mi dotąd lśnią cudne obrazy! Dotykam chmur! Pod stopą czuję granitowe głazy! — Ja wracam z gór!... Tekst według: Poezja i łowy. Wybór i opracowanie Włady- sław Dynak, Wrocław 1994, s. 383—384. Pierwodruk: „Łowiec" 1911, nr 19. Maria Szembekowa pochodziła z Fredrów, poetką na pewno nie była, określić ją raczej można jako pólgrafomankę i półgrafomański jest — umyślnie tu jednak przytoczony — jej krzykliwy wiersz. Jego autorka wsławiła się wśród ziemiaństwa i środowiska myśliwych tym, że — jak pisze Władysław Dynak90 — „przez całe życie namiętnie polowała, chlubiąc się ubiciem ponad 800 rogaczy". Zadajmy sobie pytanie, czym jest, tak w języku myśliwskim określane, „ubicie zwierzyny". Czy czymś innym, niż po prostu zabiciem żywej istoty? Powodem do chwały i źródłem radości wierszokłetki było więc to, że 800 razy skutecznie dokonała aktu morderstwa na niewinnych i bezbronnych, nie mogących się przed nią bronić, zwierzętach. Co myślisz o idealizacji takiej postawy? Czy zwierzęta mają jakieś szansę nawiązania walki z myśliwymi wyposażonymi w broń palną? 90 Poezja i łowy..., s. 657. OCHRONA PRZYRODY 329 Jan Lemański 1866—1933 Polowanie Kogo by tu dzisiaj zabić? — gdy człek przemyśliwa, Jest to w życiu tym szarym godzina szczęśliwa. Na ramię broń wziął, torbę, gwizdnął na wyżlicę I idzie albo jedzie strzelać w okolicę. Nad łąkami cudowny różowieje ranek. Boże! Leci na wystrzał gromada cyranek91. Pif! Paf. Kilkoro sztuk się tego ptastwa tłucze. Rozlega się radosne skowytanie sucze. Poczciwy piesek! W pysku ofiary przywleka... Nie, nie ma przyjemniejszej rozrywki dla człeka. Polowanie na kozły92 albo na jelenie, Też należy do uciech przyjemnych szalenie. Co za rozkosz na stanowisku w krzakach zaleć! Czatujesz z biciem serca, na cynglu masz palec. Wtem chrustnęła racicą zgnieciona gałązka. Jest... Pif. Paf... Trup. Krew cieknie, jak wstążeczka wąska. Oczy zwierzęcia gasną i zachodzą bielmem. Dumnyś z siebie, żeś takim Tellem jest Wilhelmem93. Pobożnie słuchasz granej na trąbce przegrywki... Nie, nie masz przyjemniejszej na świecie rozrywki. 91 cyranka — jeden z popularnych gatunków dzikich kaczek. 92 kozły — samce saren. 93 Wilhelm Tell — legendarny szwajcarski bohater z początków XIV w.j który odmówiwszy złożenia ukłonu kapeluszowi jako symbolowi władzy cesarskiej, zmuszony został pod groźbą śmierci do zestrzelenia z łuku z głowy własnego syna jabłka, co znakomicie mu się powiodło, był bowiem znakomitym łucznikiem. Wydarzenie to dało początek niepodleg- łościowym ruchom szwajcarskich chłopów. LITERATURA I PRZYRODA Albo dzik! Kto polował w życiu swym na dzika. Ten wie, że to jest miła rzecz i niezbyt dzika. Ponieważ dziki mają kłami groźne ryje, Więc śię za grube drzewo człek z kulturą kryje I czeka... Gdy trzymają psy go już za uszy, Pif! Pafl Trup. Cienkim sznurkiem jucha zeń się juszy94. Psy skomlą i nurzają języki w posoce95... Słowem, jest to rozrywka przyjemna wysoce. Kochasz ten bór, te łąki, te pola, te niwy I czujesz, żeś jest królem Nemrodem z Niniwy96. Polować na mniejszego zwierza, na zająca, Również jest to uciecha bardzo wzruszająca. Ach, pardon! O zającu mówiąc, gdyś rzekł: zając, Zamiast „kot"97, popełniłeś grzech nie przymierzając. Gdy mówi o zajęczym nie „skoku", lecz łapie, Łatwo na profanacji profana się złapie98, Kto nie wie, co w zającu zowie się turzyca,99 Tego widać nie tknęła kultury płużyca100. I tego życie nie jest, daję słowo, wartem Polowania z ogarem, wyżłem, albo chartem. O niewypowiedzianą szczęśliwość zahacza Polowanie na wrony z udziałem puchacza. Kopiesz dół, chrustem kryjesz go dla niepoznaki, 94 jucha zeń się juszy — leje się z niego krew. 95 posoka — krew rozlana po trawie. 96 Nemrod z Niniwy — postać biblijna (Gen. io, 9—u), założyciel Niniwy, wielki myśliwy. 97 kot — w środowiskowym języku myśliwskim (przez samych myśliwych zwanym terminologią łowiecką) „zając". 98 Odstępstwa od stosowania owego języka były w środowisku myśliwskim odpowiednio karane. W. Dynak, w komentarzach do an- tologii Poezja i łowy (Wrocław 1994, s. 660), skąd zaczerpnięto część objaśnień do tego utworu, przypomina, że wedle znanego publicysty Zygmunta Nowakowskiego ów język jest tylko „kabotyńskim żargonem". 99 turzyca — w owym języku czy żargonie — sierść zajęcza. 100 płużyca — pług. Ironiczne: kto nie zna tego języka, ten jest pozbawiony kultury. OCHRONA PRZYRODY J2I Sadzasz uwięzionego tuż puchacza na kij, I w zasadzce tej czekasz pod liści ochroną, Aż zacznie zlatywać wrona się za wroną, Siedzisz cicho. Do strzału gotowa twa fuzja. Gdy się wron nazlatuje wielka już profuzja101 — Pif. Paf!... Jest kilka trupów — widzisz spod przykrywki... Nie, nie ma rozkoszniejszej dla człeka rozrywki. Miło także jest, kiedy cietrzew gra na toku102, Między tym głupim ptactwem narobić krwotoku. Ledwie świt. Oczekuje harem kur wśród łasa. Cietrzew poczyna wobec nich tan lowelasa103: Roztoczył skrzydła, ogon nastroszył puszyście, Wobec kochanki ruchów wystawia korzyście — I gdy się tak w miłosnym szale zacietrzewi — Pif! Paf! Posyłasz porcję śrutu mu do trzewi. Ogłupiałe rozkoszą stado nie ucieka... Pif! Paf — znowu... Nie, nie ma milszej gry dla człeka. Strzelaniem do gołębi — tir'em au pigeon'em104 Zabawiać się — jest także szczęściem wymarzonem, Jeżeli oczywiście strzelasz bez fuszerek. Przedstaw sobie zamkniętych z ptastwem klatek szereg. Gołąb wyfruwa z jednej, w której nie wie, po co Zamknięto go. Skrzydełka w wietrze mu trzepocą. Myśli, że jest już wolny, człowiekowi ufa, Nagle: Pif! Paf.... Posyła śmierć mu twoja lufa. Zdaje ci się, żeś prym wziął na Wilhelmem Tellem: Jemu jabłko, a tobie żywy cel jest celem. Podobno nie polował, gdy żył w raju Adam. Lecz za tym czasem ni wy, ni ja nie przepadam. 101 profuzja — obfitość. 102 gra na toku — śpiewa na tokowisku, miejscu ptasich zalotów. 103 Iowelas — uwodziciel. 104 tir aux pigeons — francuski sport myśliwski: strzelanie do gołębi wypuszczonych przed strzelcami z klatek, w istocie więc ich rzeź. 332 LITERATURA I PRZYRODA Jak to? Żyć i morderstwa nie mieć przywileju? Nie, nie!*Na to potrzeba człeka bez oleju. Więc patrzeć, jak przy tobie tuż młodziutka łania, I nie czuć myśliwskiego ku niej powołania? Albo znosić, by śmiał zwierz ląc się105, płodzić, cielić, I za to go nie więzić, nie tłuc, nie zastrzelić? Nie. Być może to rajem, ale my, Nemrody, Wolimy byt zgodniejszy z prawami przyrody. A te są: Kiedy widzisz na wolności ptaszę, Za broń! Pifl Paf! Zabijaj i pakuj w jagdtasze!106 Rajem niech sobie żyją mazgaje i beksy. Ausrotten!107 — niech wasze każą wam kodeksy. Widząc, że gdzie samica dziko chowa dziecię, Tropić ją, szczuć, zabijać i jeść ją będziecie! Gdy pozwolić zwierzęciu żyć tak, jak chce który, Wkrótceby nie zostało miejsca dla kultury. Pamiętaj, iż ogień prometejskim darem... Ognie! Pifl Paf! — niech będzie twoich dni sztandarem. 0 Boże! Dziękuję Ci za wszystko w ogóle, Lecz zwłaszcza, żeś wynalazł proch, śrut oraz kule; Żeś odkrył z szmelcowanych dwóch luf dubeltówki 1 żeś mi na nabycie ich dość dał gotówki; Że mogę sobie chodzić pod niebem niebieskim I polować samotnie, z nagonką lub z pieskiem; Żeś mi dał pełne ptastwa moczary i łąki; Że mogę strzelać sobie kaczki, tudzież bąki. Zaiste, w życiu ludzkim chwila to szczęśliwa, Gdy: kogo by tu zabić? w duszy przemyśliwa! Tekst według: Poezja i łowy. Antologia. Wybór i opracowanie Władysław Dynak, Wrocław 1994, s. 392—395. Wiersz ze zbioru J. Lemański: Baśń o prawdzie. Nowy zbiór piosenek, bajek, poematów, baśni satyrycznych, melodii i pieśni. Warszawa 1910, s. 69—72. 105 ląc się — rozmnażać. 106 jagdtasze — z niem. torby myśliwskie. 107 a u s r o 11 e n (niem.) — wytępić. OCHRONA PRZYRODY 333 Porównaj wiersz Lemańskiego z przytoczonym wyżej utworem Marii Szembekowej, zwracając uwagę nie tylko na artystyczną nierówność utworów (dlaczego wiersz Lemań- skiego można uważać za znacznie lepszy?), ale na wpisaną w nie ocenę myślistwa. Komu jesteś skłonny przyznać rację: Szem- bekowej czy Lemańskiemu? Edward Słoński 1872—1926 Wycięty bór Pod tęczą złotobramną stoimy — ja i żal... Nic nie zostało za mną, nikt mnie nie woła w dal! Śni mi się wieś daleka, zapadły jakiś kąt — wycięty bór i rzeka, i brzóz płaczących rząd... Śni mi się wieś daleka 0 sto mil prawie stąd. Tak samo kwitną wrzosy, tak samo pachnie mech! Znajome jakieś głosy Spod niskich wyszły strzech 1 na kwitnące wrzosy rzuciły płacz i śmiech. LITERATURA I PRZYRODA To było gdzieś przed laty: blask słońca, płacz i śmiech... Dokoła kwitły kwiaty i miękko słał się mech... To było gdzieś przed laty i znikło, jak na śmiech... Idę przez bór wycięty i szukam swoich lat, zapachom mchów i mięty, i złotym blaskom rad... Idę przez bór wycięty dziś ja twój druh i brat... Tekst według: Wybór wierszy. Warszawa 1979, s. 80—81. Ten wiersz jest przejawem „poezji wspomnień". Czym jest tu wycięty las? Jakie wartości symbolizuje? Bronisława Ostrowska 1881—1928 Czarny bór; wytrysk kwitnących sił, ptasie kapele, szumów chór — śpiewanie, śpiewanie, śpiewanie. OCHRONA PRZYRODY 335 Kopalniaki, deski, bele, drwa... W zgrzycie świszczących pił przewartościowanie? zgłębianie dna? Rozpatrzmy rzecz po ludzku, po prostu, jak zadanie matematyczne. Mamy oto dwie linie wytyczne: Pierwsza — tęsknota wzrostu. Roślinnych łodyg pieśń, sokami życia gwarna, zielona, żywa, wzlatująca od centra rodzącego ziarna do centra rodzącego słońca. (O cicha walko podniebna i podziemna, męko tajemna odchyleń stokrotnych! Tajnico wszystkich siewów, zwiędnień i rozkwitów, błogosławieństwo szczytów prostych i samotnych!) Pierwsza linia — to stugłosy, śpiewający, roztęskniony boru wzlot. Druga linia — to śmiertelny grot ciosu, złomu; linia poziomu, którą wykreśla zgon. Obręcz czerwona, znacząca skazane pnie, piła ostrzona, topór, co tnie. (O rozpostarte miłościwie ramiona, o wichry, o kołysania, o śpiewy! O starodrzewy... Głową skrzydlatą o ziem! o ziem! o ziem! LITERATURA I PRZYRODA Czemżeście były? snem?) Druga linia — to poziom; widnokrężnym ostrzem przecinająca pion przecięciem jak najprostszem. (O tajemnico dokonań odwiecznych, pieczęci złota — w zbiegu życia i śmierci wykreśleń koniecznych ty nieodmiennie tryskasz snopem zórz słonecznych, światłem żywota!) Droga się rozwiązuje z wymiarów w bezmiary: pion strzelający wzwyż i poziom, rozpostarty nad światem, kreślą swym nieodmiennym, koniecznym stygmatem symbol ofiary — Krzyż! A tu już brak i miar i słów... Zrób krzyża znak i pacierz zmów. Tekst według: Pisma poetyckie, t. IV, Kraków 1933, s. 123—125. Zwykło się uważać, że „polność" jest symbolem polskiego krajobrazu, ogląd jednak literatury wskazuje na to, iż najwięk- szą jego atrakcją jest jednak jego „leśność", stąd zaś szczegól- nym bohaterem poezji polskiej stał się właśnie las, co na pewno zauważyć można w niniejszej antologii. Ekologiczna zatem świadomość literatury polskiej nie tylko XX wieku skupia się szczególnie na dolach i niedolach lasów. Zinterpretuj ekspresję ostatniej strofy wiersza Ostrowskiej. OCHRONA PRZYRODY Jan Gwalbert Pawlikowski 1860—1939 Kultura a natura (fragmenty) Człowiek nowoczesny pochlebia sobie, że odkrył, więcej nawet, że wynalazł przyrodę. Odkryciem bowiem jest od- słonięcie zakrytych dotąd tajemnic, jakiego dokonały nauki przyrodnicze, ale wynalazkiem zużytkowanie przyrody jako źródła nowych, przedtem nie znanych wzruszeń i radości, ułożenie nowego stosunku między przyrodą a człowiekiem. Wskazuje się nawet niekiedy datę tego wiekopomnego wynalazku, odnosząc go do Jana Jakuba Rousseau108. Oczywiście jest to złudzenie, jedno z tych licznych złudzeń, w które popada człowiek nowoczesny, kiedy za wiele mówi o swej wielkości. Twierdzenie bowiem, że przeszłość odnosiła się obojętnie do przyrody, powołuje się głównie na świadectwo sztuki; sztuka przeszłości, o ile idzie o odczucie i przedstawienie przyrody, jest rzekomo jałową. Ale przede wszystkim sztuka nie jest ani twórcą, ani nawet koniecznym i jedynym wykładnikiem uczuć. Nie można powiedzieć, aby miłość wynaleźli erotyczni poeci. Wypo- wiedzenie się przez sztukę jest tylko jedną z form wypowie- dzenia się, zależną od zbiegu najrozmaitszych okoliczności; ale nawet jakiekolwiek wypowiedzenie się nie jest jeszcze niezbędnym towarzyszem uczucia. Są uczucia niewypo- wiedziane i niewypowiedzianie; może być, że niewypowie- dzianie tylko do czasu; jest to w gruncie rzeczy kwestia 108 Jean Jacąues Rousseau (1712—1778) — wybitny pisarz francuski, podjął koncepcję ratowania człowieka przed niszczącymi wpływami cywilizacji, postulował równość społeczną (Umowa społeczna, 1762), wierzył w naturalną dobroć człowieka i był przekonany, że powrót do stanu natury uczyni go lepszym. 22 Literatura i przyroda 338 LITERATURA I PRZYRODA techniki. Jeśliby ktoś z tego^że miłość płciowa już w najdaw- niejszych zabytkach poezji znalazła sobie wyraz, chciał wyprowadzić wniosek, że tak samo znalazłoby go było uczucie dla przyrody, gdyby się już było narodziło, to temu przeciwstawić można argument bardzo prosty: pieśń ero- tyczną zrodziła potrzeba, chciała jej słuchać kobieta, przyro- da zaś jest kochanką, która nie potrzebuje zalecanek. Pieśń miłosną tak samo jak człowiek zna słowik i głuszec; ale i one nie śpiewają zawsze i wszędzie; do śpiewu musi zaprosić je wiosna, cień i cisza gaju, szczególnie ulubiona pora dnia lub nocy. Kto wie, czy ich pieśń nie jest w równej mierze pieśnią miłosną, co hymnem na cześć przyrody. I gdyby one mówiły ludzkim językiem i układały wiersze i strofy, to kto wie, czy nie spotkalibyśmy się w ich śpiewie z tym samym zjawis- kiem, które charakteryzuje lirykę pierwotnąj ze zjawiskiem paralelizmu, gdzie jedna fraza zwrotki jest zwyczajnie im- presją przyrody, druga zaś inwokacją miłosną. [...] Sztuka nigdy nie przestawała zajmować się przyrodą. Nie tylko zwierzę i rośliny były zawsze jej przedmiotem, ale nawet i krajobraz — a ten mamy na myśli, kiedy mówimy o współczesnym ukochaniu przyrody — nie był jej obcy od bardzo dawna. Tylko, że traktował go inaczej, inne miał sposoby wyrazu, inne, nie tak doskonałe środki techniczne. Czy jednak mniej miała możności, potrzeby czy chęci zajmowania się przyrodą, to w każdym razie nie może służyć za dowód, że człowiek jej współczesny był wobec przyrody obojętny. Raczej mniemać by należało, że zwią- zek jego z przyrodą był daleko ściślejszy niż dzisiaj; może mniej wynurzający się, mniej uświadomiony, ale tym bardziej konieczny, naturalny, organiczny. Mówiąc tedy o stosunku nowoczesnego człowieka do przyrody, można tylko tyle słusznie twierdzić, że jest to miłość bardziej wynurzająca się, więcej sentymentalna, więcej egzaltowana, choć niekoniecznie głębsza od tej, którą żywili ludzie czasów dawniejszych, a dalej, że ma ona swoją właściwą barwę, swój odrębny styl i charakter. OCHRONA PRZYRODY ^39 I w tym ograniczeniu można też mówić o Roussie, jako 0 inicjatorze tego nowoczesnego prądu. Wynalazcą jego on nie był, jak zresztą nie był wynalazcą żadnego ze swych wstrząsających świat pomysłów, ale był i tu szczególnie gorącym i szczególnie wpływowym apostołem. Wszystkie zaś te idee, zarówno pomysł o umowie społecznej, jak 1 stosunek sentymentalny do przyrody, wyrosły z jednego i tego samego gatunku: z zasadniczego zwątpienia o warto- ści kultury. Nauka o umowie społecznej była ucieczką przed kulturą w matecznik czasów zamierzchłych, gdzie żył człowiek pierwotny, wolny, szczęśliwy i dobry, nie skrzy- wiony na ciele i duszy; sentyment do przyrody był taką samą ucieczką w ostępy samotne przyrody nieskalanej i dziewiczej. Takie są cechy nasienia, z którego wyniknął ów nowożytny prąd kulturalny, uczuciowy stosunek czło- wieka do przyrody; jest to wyjście kultury ponad siebie, przez zaprzeczenie siebie samej, a stąd i kierunek uczucia zwraca się przede wszystkim ku przyrodzie, będącej prze- ciwstawieniem kultury, ku przyrodzie samotnej i dzikiej. Dawna sztuka zajmowała się wyłącznie prawie człowie- kiem. Natura odgrywała tylko podrzędną rolę tła. Tak samo w malarstwie, jak w poezji. Nie miała ona samoistno- ści. Nie miała także własnego duchowego wyrazu. A gdzie bywała uduchowiona, tam pożyczała sobie wyrazu u czło- wieka. Gdy dawno już zamarła dawna wiara animistyczna, w sztuce żył jeszcze wciąż cały świat driad i najad109. Linia rozwoju zmierza ku usamodzielnieniu i uduchowieniu natury. Usamodzielnienie mogło się odbyć w dziedzinie malarstwa łatwiej i prędzej niż w poezji. Droga ta była krótsza; sztuka wzrokowa mogła ujawnić swobodnie swój interes dla wzrokowego pojawu natury z chwilą, gdy z wyżyn tematów hieratycznych110 i alegorycznych zstąpiła 109 driady — w starożytności greckie boginki lasów; najady — boginki źródeł i rzek. 110 hieratyczny — podniosły. LITERATURA I PRZYRODA na poziom realistycznej anegdoty. Realizm w traktowaniu tematu głównego przeniósł się i na tło, a uprawnienie świeckości i codzienności utorowało drogę emancypacji tego tła do godności tematu samoistnego. [...] W poezji rzecz nie jest tak prosta. Opis zjawiska statycznego, czym zwyczajnie jest opis przyrody, nie może konkurować z opi- sem zjawiska dynamicznego, to jest z przedstawieniem zdarzeń. Toteż rewolucja odbyła się tu nie w dziedzinie epiki, ale liryki, w dziedzinie przedstawiania nie rzeczy i wypadków, ale uczuć i nastrojów. Rewolucja romantyczna w traktowaniu przyrody jest literacką. [...] Przestawanie z naturą dziką i samotną, poddawanie się jej nastrojom, ujawniło swój wpływ na poezję w obyczaju wprowadzania obrazów przyrody jako tła współbarwnego, na którym liryka haftowała uczucia ludzkie. W tych obrazach człowiek był zawsze tym, czym morał w bajce. Przyroda współczuje niejako człowiekowi, jest akompaniamentem jego uczuć, przede wszystkim jego smutków i tęsknot. Tęsknoty te zwrócone są ku jakimś lepszym, nieznanym światom, smutki i gniewy przeciwko zhańbionej ludzkości i jej zwyrodniałym, prawom. [...] To szukanie sobie nowego wyrazu rozpoczęte przez sztukę romantyczną prowadzi sztuka współczesna dalej; jest to spadek romantyzmu żywy i trwały. Natomiast inne cechy romantyzmu były przemijające, miedzy innymi i owa cecha pesymistycznej, uciekającej w pustynie mizantro- pii111. Ale chociaż ten rys pesymistyczny się zatarł, to przecież można powiedzieć, że i dzisiejszy stosunek uczu- ciowy do natury nosi cechę przeciwstawienia się kulturze. Przeciwstawienie się to ma tylko inny ton i inną pobudkę, natura jest tą kąpielą ożywczą, która przywraca siły wyczer- pane w świecie ludzkim, jest zaciszną świątynią, w której dusza, z dala od zgiełku codziennych zabiegów, staje oko w oko przed sobą samą i przychodzi nad sobą do refleksji, mizantropia — niechęć do obcowania z ludźmi. OCHRONA PRZYRODY 341 jest miejscem oczyszczenia i tego wszystkiego, co przy- lgnęło do nas jako obce i narzucone, jest miejscem miary i wagi, miejscem bezinteresownego sądu, miejscem spoj- rzenia z oddali pod kątem widzenia wieczności; jest ona wreszcie miejscem wzlotu myśli wolnej, własnej, wypoczę- tej, nie skarlałej i skurczonej przez względy i okoliczności. Tego miejsca nie szuka już zgorzkniały samotnik dla zapomnienia i cichej śmierci112, ani leniwy snob dla uchyle- nia się od obowiązków, ale rycerz w przededniu walki, pracownik w przededniu trudów, Anteusze113, którzy przed chwilą zapasów dotykają życiodajnego łona matki- -ziemi: „Nie masz myśli—mówi Nietzsche114—nad myśli wychodzone {ergangene Gedankeń) wśród wolnej natury", a Helmholtzlls powiada, że największe wynalazki robi się patrząc z wyniosłego punktu na majaczejącą przed nami przestrzeń. Ukochanie natury, którego nauczycielami byli dla nas sztukmistrze szukający bezcelowego piękna, ujaw- niło swe wartości społeczne jako źródło skrzepienia dusz i ciał. Kultura współczesna mieści w sobie pierwiastki przy- czyniające się do degeneracji człowieka w stopniu daleko wyższym, niż to było w czasach dawniejszych. Pomiędzy innymi ważne znaczenie ma ciągłe zmniejszanie sie procen- tu ludności poświęcającej się rolnictwu na rzecz zawodów przemysłowych i biurokratycznych. Równolegle z tym zwiększa się liczba ludności miejskiej. Rola, jaką w dzisiej- szych demokratycznych społeczeństwach odgrywa burżua- 112 Pawlikowski mówi tu o przezwyciężeniu tendencji pesymistycz- nych, tak charakterystycznych dla postawy modernistycznej w pierwszej fazie Młodej Polski. 113 Anteusz—postać z mitologii greckiej, syn Posejdona i Gai, siłę czerpał z dotykania ziemi. 114 Friedrich Wilhelm Nietzsche(i844—1900) — wybitny filozof niemiecki, przedstawiciel irracjonalizmu, głosił pogląd, że samo życie jest celem i najwyższą wartością człowieka. 115 Hermann Ludwig Ferdinand von Helmholtz (1821—1894) — niemiecki fizyk i fizjolog, zajmował się fizjologią zmysłów. 342 LITERATURA I PRZYRODA zja, wiedzie za sobą skutek, że cały niemal charakter współczesnej kultury, fizjognomia116, jaką epoka nasza nosić będzie kiedyś w historii, zawisły przeważnie od ludności żyjącej w warunkach degenerujących życia miej- skiego i zawodów sedentarnych117 i w ogóle niehigienicz- nych. Przedziwdziałanie tym wpływom degenerującym jest niewątpliwie najważniejszym zagadnieniem społecz- nym naszych czasów. [...] Jedną z cech kultury dzisiejszej jest coroczna „wędrów- ka ludów" z miasta na wieś, powstawanie pierścienia na pół wiejskich siedzib wokoło miast, wreszcie rzucona jako najnowsze hasło idea miast-ogrodów. Człowiek różnymi drogami powraca tam, skąd wyszedł, pragnie odzyskać to, co utracił. A jeśli sam odbił się już od macierzy za daleko, przyprowadza jej przynajmniej na powrót swe dzieci. [...] Człowiek, odkąd pojawił się na ziemi, począł „ujarz- miać" przyrodę. Aż nareszcie ujarzmił ją tak gruntownie, że poczynają mu włosy stawać z przerażenia, aby w pustce przestrzeni nie został sam na sam — z trupem. [...] Zaczęło się to od zbierania owoców i łowienia zwierza. Człowiek, jako część przyrody, brał należny sobie udział. Potem przyszło karczowanie puszcz, osuszanie bagien, wprowa- dzanie dróg przez bezdroża. Użyteczne a poddające się człowiekowi rośliny i zwierzęta zostały udomowione, po- szły w niewolę; nieprzyjacielskim wytoczono wojnę. Czło- wiek rozpoczął panowanie. Na królewskiej szacie ziemi pojawiły się łaty, różnobarwne prostokąty pól, jak na płaszczu dziadowskim. Na skraju osad ludzkich wiały strzępy puszcz wytrzebionych. Ale człowiek, będąc króle- więciem z pierworodzeństwa, czuł się zawsze jeszcze dziec- kiem przyrody. Łączyły go z nią węzły nieprzeliczone, przejście od kultury do natury nie było gwałtownym 116 fizjognomia — oblicze, obraz. 117 sedentarny — uprawiany na siedząco, w bezruchu. OCHRONA PRZYRODY rozłamem; kultura była tylko modyfikacją przyrody, może nawet tylko jej urozmaiceniem. Kiedy przyjrzymy się dzisiaj jeszcze przeciętnej wsi polskiej, zauważymy łatwo, jak ona organicznie z przyrody wyrosła; dzieła ludzkie jak gdyby wynikały z tej samej duszy, z tej samej myśli, która tkwi w przyrodzie. Oto droga polna, którą idziemy, zlewa się tak harmonijnie z otocze- niem, jak gdyby wypełzła tutaj sama dobrowolnie; za- czynają nam majaczyć myśli o panpsyche118... Wije się ta droga śladami stóp, które przeszły tędy tysiąckrotnie, półbezwiednie, kierowane samą pochyłością wzgórza, śla- dami pługa, wleczonego po linii najdogodniejszego spadku; opasuje wzgórze jak przepaska uwydatniając plastykę tere- nu. Między rolami rozpostarły się łąki po łęgach i dołach; i one podnoszą rzeźbę powierzchni; wśród złotych zbóż, wygrzewających się w słońcu, swą zielenią, znaczą oddech wilgotny zagłębień. [...] Żywą siłę kultury stanowią ludzie, którzy przynoszą ludzkości nowe idee. Ale kiedy idea się przyjmie, rzuca się na nią tłum podludków, czyni z niej modne hasło, wy- krzywia, banalizuje. Z idei uchodzi duch, zostaje tylko pusta i skalana forma. Ale dopiero po odbiciu się w tym małpim zwierciadle idea staje się w oczach tłumu podlud- ków „kulturą". Wtedy dopiero, rozreklamowana, roztrą- biona, wyniesiona na targowisko i wykrzywiona należycie, dorasta do godności fetysza119; ludzkość od czasu dzieciń- stwa swego zdaje się żywić cześć szczególną dla potworków. Te same zwykłe koleje przeszła i piękna, pełna świeżości i siły idea ukochania przyrody. Wyniesiona na targowisko jako moda, została ona wprowadzona w życie pod dwoma hasłami: upiększania i uprzystępniania przyrody. Same w sobie hasła te są niewinne, a mogłyby nawet być 118 panpsycbe — tuw znaczeniu: wszechwładztwo duszy. 119 fetysz — przedmiot obdarzony mocą magiczną. 34Ł. LITERATURA I PRZYRODA pożyteczne, ale w wykonaniu stały się nader niebezpiecz- nymi a nawet zabójczymi dla idei. Podobnym losom uległo uprzystępnianie dzikiej przy- rody. Ludzie przejęci jej pięknością chcieli się uczuciem swym z drugimi podzielić; poczęli ułatwiać do niej dostęp, robiąc drogi i ścieżki, budując schroniska. [...] na serio człowiek współczesny potrzebuje komfortu. A więc schro- niska zmieniły się w hotele, czemu przemysł gospodnio- -szynkarski przyszedł z ochotną pomocą. Jest to przecież w interesie wyższej kultury, jeśli umiłowanie dzikiej przy- rody staje się nowym źródłem bogactwa krajowego, którego reprezentantami są panowie hotelarze. Ścieżki opatrzono w poręcze i drogowskazy, drogi zamieniono w gościńce, a wreszcie ku chlubie wieku pary i elektryczności sztuka inżynierska dokonała cudu; dokonała dzieła herostrateso- wego120, zbezczeszczając szczyty górskie przez wprowadze- nie na nie kolei żelaznej... Pewien kacyk murzyński kazał podobno w swej pańsko- ści swojej żuć swój pokarm niewolnikowi; tutaj kultura robi to samo. Oto co zrobiono z owych źródeł zdrowia i siły, z miejsc, w których miała hartować się wola, z samotni, w których duch miał powracać sam w siebie dla odnalezie- nia siebie samego... przyroda tak jak prawda jest kobietą i lubi bojowników; chce być za każdym razem zdobywana na nowo. Inaczej zamyka swoje skarby. Najpiękniejsze góry świata znieprawione przez filisterską kulturę stają się bezwartościową kupą gruzów. [...] Człowiek pierwotny żył w zespole z przyrodą, stanowił z nią jedność i nie zdawał sobie sprawy, jak ona mu jest droga. Potem oddalił się od niej, zatęsknił i poczuł ku niej miłość. Zapragnął powrotu. [...] Ale ten powrót nie jest 120 Herostrates — szewc z Efezu, aby zdobyć nieśmiertelną sławę, spalił w 365 r. p.n.e. słynną świątynię Artemidy; skazany na śmierć i zapomnienie swą niechlubną sławę jednak zachował. OCHRONA PRZYRODY przywróceniem stosunku pierwotnego; wytworzył or sunek zgoła nowy. Człowiek pierwotny żył z przyrodą i z przy: Stawiał swój dom, jak go stawia bóbr, zaopatrywał się' jak ryś lub wydra, karmił się ziarnem i owocem jak ] gromadził zapasy jak chomik i przerabiał je jak pszi Żył z przyrodą, ale jej nie niszczył. Lecz gdy rozmnoś zbytnio i spotężniał, stał się dla niej plagą jak mys szarańcza. Wtedy ujrzawszy ją odartą z wesołej zi obaczył się i zatrzymał. Postanowił chronić ją własnym łupiestwem i przywrócić jej piękność i zdi Ale to, co osiągnąć zamierzał, osiągnąć się nie da dawny minął bezpowrotnie; ten, co przyjdzie, będzie czymś nowym. Kultura wyszła z przyrody i nosiła długo na soi cechy; potem zwróciła się przeciwko niej. A kied nowoczesnym hasłem „ochrony" zawiera z nią ; przymierze, to pod wpływem tego prądu odnowiona roda nie będzie już tym, czym była dawniej; będz nieodzownie nosić na sobie cechy tworu kultury. ' miejmy nadzieję, nie tej kultury filisterskiej i barb skiej, która z miłości do przyrody zrobiła sobie i suknię lub pojęła ją jako źródło nowych kram; zysków, ale kultury prawdziwej, wewnętrznej 1 ducha i serca. Hasło powrotu do przyrody to ni< abdykacji kultury, to hasło walki kultury praw z pseudokulturą, to hasło walki o najwyższe kuł dobra. Tekst według: J. G. Pawlikowski: Kultura a natura. „. 1912—1913, t. 5, s. 158—219. 346 LITERATURA I PRZYRODA Rozprawa Pawlikowskiego Kultura a natura była klasycz- nym manifestem idei ochrony przyrody i stała się ideologiczną podstawą ruchu ochrony przyrody w Polsce. Z jej ducha wyrosły prawne regulacje ochrony przyrody po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Można ją też uznać za wielki triumf młodopolskich myśli o konieczności ochrony w imię dobra człowieka. Scharakteryzuj główne poglądy autora i spróbuj określić ich aktualność w świetle takich pomysłów, jak np. zamiar organizowania Olimpiady 2006 w Tatrach. Stanisław Ryszard Stande 1897— ok. 1939 Tryśnie żywicznym sokiem drzewo ścięte toporem — rosło wczoraj wysokie tuż nad bladym jeziorem. Będzie się chwiało chwilkę, zanim na zieleń spadnie, z lasu zawyje wilkiem, woda zamąci się na dnie. Tekst według: S.R. Stande: Wiersze. Warszawa 1958, s. 116. Jak rozumiesz słowa poety mówiące, iż drzewo toporem ścięte „lasu zawyje wilkiem"? Jak sądzisz, dlaczego drama- tycznie ujmowany temat ściętego drzewa (ew. wycinanego lasu) tak często (bo przecież od czasów Jana Kochanowskiego) pojawia się w poezji polskiej, szczególnie zaś w poezji dwudzie- stowiecznej? Julian Tuwim 1894—1953 Życie codzienne Tajemniczeją rzeczy, fantastycznieją zdania, I mówić coraz trudniej, i milczeć coraz boleśniej, Obrastają natrętnym szeptem głębiny mieszkania, Krzesło przy stole zaczęte, melodią kończy się we śnie. Z dnia na dzień więcej znaczy każde słowo codzienne, Mchem wieków obrośnięte, korci ukrytą pierwszyzną. Przykładam ucho do mebli — słyszę szumy tajemne: Skarżą się dęby, skarżą i płaczą za ojczyzną. Tekst według: J. Tuwim: Pisma zebrane. Wiersze 2. Opraco- wała Alina Kowalczykowa, Warszawa 1986, s. 152 Jak rozumiesz ostatni wers utworu Juliana Tuwima? LITERATURA I PRZYRODA Wojciech Bąk 1907—1961 Bałwochwalcy XX wieku Nie wiesz, czemu w sercu jęk jak żużel, Czemu sen jak topór w pierś uderza? Patrząj: oto sosny kąpią głowy w chmurze, Zielone, gotyckie wieże. Gałęziami wyrosły wysoko, Jak im kazał mądry nakaz soku — Jak im kazał nieświadomy rozkaz, Z ziemi korzeniami wysłuchany, W każdym liściu i w każdym konarze Alfabetem nerwów wypisany! Oto źrebię, jak z księgi rytmicznej, Z tętna serca jasną mądrość czyta — I źrebięcą pogodą nad światem Rży radośnie jak ponad korytem. Ani mniejsze, ani większe niż krew każe Życie prosto jak żyto i owies, Jak mech siwy, modra koniczyna I jak dęby — chmurzyska listowia. Oto chłop jako chleb drożdżami Nabity zdrowia — Spokojny jak chałupa z bierwion, Twardy jak pług stalowy. Oto obok kobieta brzemienna, Jako ziemia cierpliwa, I jak ziemia żniwami ciężarna, Senna! OCHRONA PRZYRODY 3Ś3. Ciężko stąpa, lecz mądrą ciężkością, W nakaz tajemniczy zasłuchana, Którym krew jej szepce w ciele bujnem — Strumieniami mądrości rozlana! A ty? Spojrzyj, co z tobą zrobili, Bałwochwalstwo wieku — dusznej zmory! Policzyli, pomierzyli, oznaczyli, Odrąbali od ziemi toporem. W histerycznym świście, jęku syren Serce zdarli, jak biczem na strzępy — Przy maszynach, oszalałych wirem, Chodzisz — robot — ogłuchły i tępy. Półlunatyk toczysz się jak kukła, W ruch puszczona naciskiem sprężyny — I już, patrz — nie człowiek żywy stoi, Lecz maszyna kręci przy maszynie. Zmaszyniałe widmo mechanicznie Wciąż tak samo ruszasz się dokoła — I jak w wieczność patrzysz hipnotycznie W tarczę błędną — wirujące koło. A to koło mózg pędem rozdziera I pod czaszką obłędem się kręci — I otchłanie jak świder otwiera Przepaść pustki — chaos niepamięci. I człowieka nie ma. Słupem ciała Trup, porwany rozpędem turbiny — I nie człowiek — lecz w huku i trzasku Nieżyjące i żywe maszyny! Tekst we s. 105—107 dług: W. Bąk: Brzemię niebieskie. Kraków 1934, LITERATURA I PRZYRODA Na czym polega podjęta w tym wierszu obrona godności człowieka — człowieka pracy? Jak sądzisz, czy problematyka tego utworu ma jakiś związek z zagadnieniami ochrony natu- ralnego środowiska (a może nawet ochroną przyrody)? Władysław Sebyła 1902—1941 Woźnica Mój bracie, od konia swego już niczym się prawie nie różnisz. Obadwaście starzy wędrowcy, strudzeni drogą podróżni. Młodość i miłość, garść myśli przez głowę przewiały ci burze. A teraz chodzisz za wozem bezmyślny, okryty kurzem. Kiedy wieczorem dosypiesz do żłobu obroku swej szkapie, Zasiadasz sam za stołem przy wódce i nędznym ochłapie. Potem jak kłoda drzewa w zleżały walisz się barłóg, A koń twój w gnoju grzeje wyleniały, żebrzysty kadłub. Rankiem naciągasz buciory, odmawiasz codzienny klątw pacierz I z kąta w kąt się wałęsasz, myśląc o skromnej zapłacie. Tak pracujecie — koń twój i ty — od początku do końca roku. OCHRONA PRZYRODY Już żadnych innych myśli nie macie, tylko o wć ot Będziesz tak chodził za wozem, jadł i spał lat trzyd: I nigdy ci się w głowie nic nadto nie pomieści. A kiedy konisko schorzałe zdechnie na środku rynk Na śmierć się, bracie, zapijesz, w brudnym, podmie sz Tekst według: Strofy o pracy. Antologia. Wybór i oprs nie Grażyna Konecka, Ryszard Matuszewski, Warszawa s. 166. Wiersz z tomu Pieśni szczurołapa, Warszawa 193C Zestaw ten wiersz z pomieszczonym wyżej w ant< młodopolskim wierszem Kazimierza Sterlinga o doli t wajowych koni, zauważając w utworze Sebyły wspó tragedii człowieka i zwierzęcia. Tadeusz Hollender 1910—1943 Wiersz o czarnej wodzie Halinie Gó\ Wypływa z brzucha miasta, gęsta i nieczysta, pod niebem raz z ołowiu, raz z błękitnej bieli. Wiecznie w czarnych kanałach charczy, parska, śwista w zwyczajne dni tygodnia i w białe nie< 121 Halina Górska (1898—1942) — pisarka, autorka powie czarną wodą (1931), opowiadającej o nędzy życia na warss Powiślu. „Czarną wodą" jest tu zanieczyszczona Wisła. Do tego nawiązuje tytuł wiersza. LITERATURA I PRZYRODA Wtłoczona najprzezorniej w kazamaty sklepień, odgrodzona od świata kratą i kanałem122. — Smutno — nigdy błękitów malowanych nie pić; — Ciężko — nazwać nurt życia — czarnym kryminałem. Trudno być czarną wodą, smutno wiecznie pluskać w szachownicę z żelaza przemądrze splecioną, i zbierać brudy miasta w skneblowane usta, wiecznie dusić się w sobie, być wodą — a płonąć. I z wszystkich strasznych mieszkań123, z mieszczańskich wychodków brać przetrawione żarcie. I nie móc zawrotnym nurtem jak czarny wulkan trysnąć w miasta środku na rynku, gdzie zasiłki dają bezrobotnym. Płynąć, płynąć złowrogo i długo — jak życie, zdechłe szczury, odpadki i gazety toczyć, zgniłemi jarzynami codziennie się sycić, a zapijać gruźlicą, mydlinami, moczem... Gdzieś za miastem wstydliwie spod ziemi wychynąć, jak kiszka odchodowa smrodem w niebo buchnąć, i tam płytko po drutach, puszkach, blachach — płynąć, nocami pod księżycem lśnić jak martwe próchno, nad sobą czuć tramwaje i tysiące kroków, bijących w czarny sufit jak serce bezmyślnie, i tylko czarną ziemię ryć i ryć — głęboko, przy elektrycznych drganiach w nadziemnym przemyśle, 122 Wiersz dotyczy, co wynika z ostatniego jego wersu, płynącej przez Lwów, z którym był związany Tadeusz Hollender, rzeki Pełtwi. Prze- pływa ona pod miastem podziemnymi kanałami i nie jest w infrastrukturze miasta widoczna, stąd w pierwszym wersie utworu mowa o tym, że „wypływa z miasta..." 123 straszne mieszkania — widoma aluzja do znanego wiersza Juliana Tuwima Mieszkańcy (z tomu Biblia cygańska). OCHRONA PRZYRODY I nic nie móc, straszliwie — nie móc, nie być w stani tłuc tylko łbem w przemądre, inżynierskie pęta. — A na górze są oni — panowie i panie, ulepszone, w surdutach i sukniach — zwierzęta. Sine trupki niemowląt, rude szczątki szczurów tłoczą się przy odchodzie, w strasznej wodzie mol narasta wał rozkładu pod cuchnącą dziurą, wzbiera nurt, będzie czarno wyczyszczonym oknom. ...Kiedy w nie lepkie chlusty z wnętrza ziemi trysną, gdy się gejzer jak czarna chorągiew podniesie... — Nazywają ją Renem, Tamizą czy Wisłą, U nas płynie pod miastem. U nas Pełtwią zwie się. Tekst według: T. Hollender: Czas który minął i inne wiet Lwów 1936, s. 46—47. W świetle tego wiersza widać bardzo wyraźnie, że zags nienie czystości wód ma wymiar nie tylko ściśle ekologica i sanitarny, ale także estetyczny i nawet moralny. Zauważ, stan rzeki odpowiada tu jakości ludzkiego życia. Czy wie Hollendra dotyczy tylko lwowskiej Pełtwi? Kazimierz Wierzyński 1894—1969 Pieśń ze środka miasta Boże, zbaw mnie ze Świętokrzyskiej, Ze środka miasta, z potopu kamieni, Z wilgoci murów słotnej i śliskiej, Z posuchy skwarów, z dusznej agonii, 23 Literatura i przyroda 354 LITERATURA I PRZYRODA Z szarości życia i monotonii, Z gwałtu, pośpiechu, który nie zmieni Tego, do czegośmy przeznaczeni, I który w uszach jak popłoch dzwoni. Zbaw mnie od wystaw z starymi książkami, Z markami, mapami i globusami, Od statystyk importu, eksportu, Od szkieletów z wykresem krążenia krwi — Ratuj nas żywcem zamurowanych, Na wiecznie to samo skazanych, W każdym oknie zapatrzonych, W każdej ulicy zgubionych, Szalonych i obłąkanych Od tylu dni. Pod czaszką dachów blaszaną Wysechł nam mózg i sypie się kurzem, Ciężko w kamieniach budzimy się rano, Udławieni jak kneblem każdym podwórzem, I nie ma już sił, by dźwigać te mury, W piwnice się zaprzeć, oddychać kominem, Kręcić windami jak wiatrakami, jak młynem, Kołować, wirować tą panoramą I wiedząc codziennie o tem, Od rana do nocy z powrotem Bez krzyku, bez słowa, bez skarg, Powtarzać to samo, to samo I tylko w upalny wieczór niedzieli Rykowiskiem napełniać na karuzeli Rozkołysany luna-park. Ratuj nas Z konwulsji zastygłych kamieni, Pozwól zdjąć z pleców mury, Wyjść z tej ulicy, co pali nam stopy Asfaltem wszystkich placów Europy, OCHRONA PRZYRODY Pozwól wyzwolić, ocalić człowieka Z gorączki, z popłochu nieprzytomności, Niech stąd uchodzi, niech stąd ucieka, Niech wszystkich zwoła i wyprowadzi Bezludnym, pustym wieczorem Z miasta kamiennym tkniętego pomorem Na emigrację wolności. ...I potem, gdy wróci zwykły przechodzień Tą samą drogą w wąwóz ulicy, Którą wlókł stopy kamienne co dzień, Potem wśród pustki, bezludzia i ciszy Zedrzyj przed nim znad miasta zasłony, Poświeć i olśnij go ostrym blaskiem — Niech wtedy stanie nagle zdumiony I niech w radości wielkiej i wszystkiej Zapach poczuje swobody słonej, I niech zobaczy, usłysz nas, Boże! Morze, morze, morze Na Świętokrzyskiej. Tekst według: Wiersze wybrane. Warszawa 1974, s. Jak rozumiesz wyrażoną w tym wierszu koncepcję , racji wolności" człowieka, uciekającego od przemocy n Końskie kolana Na Górnośląskiej124 Upadł koń na śliskim bruku, Wyskoczyłem bezmyślnie z dorożki, Koń sunął się w dół na startych kolanach, Górnośląska — ulica w Warszawie. LITERATURA I PRZYRODA Próbował wstać i upadał. Aż położył się na bok I dyszał zdumiony. Potem nastała epoka Wyskakiwania z pędzących pociągów. Więc skakali po nocy. Łamali nogi i żebra. Nie mogli powstać, By się ocalić. Ćwierć wieku temu. Wciąż bolą mnie tamte końskie kolana, Niewyrażone Zwierzęce Proroctwo. Tekst według: Wiersze wybrane. Warszawa 1974, s. 233. Zauważ symboliczną analogię międy losem biednego konia a ludźmi, którzy wyskakiwali z niemieckich transportów w czasie wojny. Dlaczego obraz konia, który upadł na ulicy, stał się dla poety „niewyrażonym proroctwem"? Jan Brzękowski 1903—1983 Choroby ekologiczne Dnia każdego w godzinach wyznaczonych dla środków przekazu masowego OCHRONA PRZYRODY dowiaduję się o kataklizmach które chronicznie ustawicznie nawiedzają naszą planetę drążoną przez choroby ekologiczne doskonałe — jak szarańcza biblijna zwarte masy DDT dokonały defoliacji całkowitej nie zostawiając ni liścia jednego — lasy i pola zostały zastąpione przez płaszczyzny betonowe zamrożonej przestrzeni biegnące w nieskończoność nie domkniętą. Stan zarybienia i planktonu spadł do zera geometrycznego zaokrąglonego do koła. W dzielnicy łacińskiej stwierdziłem spustoszenie ogromne w domach odgrzybionych do białości pod działaniem zaczepnym chmur rozbitych do proszku i koparek zaporowych ułożonych w rzędach — rue Mouffetard nawet ulica nożowników i apaszów nie potrafiła oprzeć się skutecznie pracy młotów pneumatycznych — w tempie rekordowym ustawiono domy nowe prefabrykowane i miejsca zabawy w betonowym smutku. Nie lubię też Montparnasu od chwili gdy nocy każdej burzy się domy wyrywając z korzeniami nie wychodzę więc w obawie by w mojej nieobecności fale potopu lub ogień z nieba nie spadły Na tę Sodomę i Gomorę zabierając to co kocham LITERATURA I PRZYRODA bez respektu dla mego podeszłego wieku. Wyszedłem jednak dzisiaj rano zauważyłem że okna domu naprzeciwko na framugach pierwszego piętra huśtają się nieporęcznie a zgrzyt potwornej mechaniki wwierca się do głębi brzucha — zaproponowałem więc przedsiębiorcy aby zamiast domu wyrwał mój ząb złoty ale on odmówił pokrótce. Ten dom może zniknąć przed nadejściem nocy pobiegłem zawiadomić komisarza policji by w ramach swojej kompetencji urzędowej i obowiązujących przepisów puścił w wielkim rozmachu maszynę biurokratyczną gotową do startu. Był bardzo zajęty musiałem więc czekać kolejki gdy nadeszliśmy zdołał tylko urzędowo stwierdzić na miejscu dowodnie że dom wyrwany z korzeniami przez dźwig mechaniczny F.S.A. powoli oddalał się z pola widzenia holowany nieodparcie. Postanowiłem więc zwrócić się do inicjatywy prywatnej i zamówiłem u Królowej Kosmetyków kilka ton wody odmłodzonej Jouvence. Tak więc przez rozpylacz zahamowałem proces starzenia kruszących się murów i ocaliłem moje miasto. Tekst według: Wiersze wybrane. Warszawa 1980, s. 258—260. Gdzie w tym wierszu przebiega granica między pełną powagą a absurdalną groteską? Jaką funkcję pełnią tu owe elementy groteski? OCHRONA PRZYRODY Park narodowy Narodowy park ludzki podlega specjalnym prawor ochrony. Wstęp do niego mają tylko osobniki ze wszec miar godne tego wyróżnienia i wraz ze zwierzętami zajmuj specjalne rezerwaty, które chronione są nie tylko w posta< zadrzewień, żywopłotów i pasów wiatrochłonnych, al i w formie torfowisk wśródłąkowych i żyjącego na nic ptactwa wodnego. Dotyczy to także samozapładniającyc się nektarników. Nie podlegają natomiast ochronie litew skie żubry, których nadmierna ilość zaczyna zagrażs bezpieczeństwu publicznemu powodując wiele wypadkó' wśród policjantów na służbie. Natomiast niedźwiadk -zagrodniki okazały się łatwe do oswojenia. Są one nawi pożyteczne przy wyszukiwaniu leśnego miodu ukryteg w trudno dostępnych matecznikach. Nawozy naturalne! przedmiotem specjalnej troskliwości i ulegają skrupulatn rekuperacji, a następnie, przy pomocy pomp ssąco-tłocz; cych umieszczane są, po segregacji, w zbudowanych c tego celu pojemnikach. Wszystkie osobniki płci żeński powierzono opiece Wojskiego. Od tego czasu panuje tut wzorowy nie-porządek, który każdego roku, w okres wakacyjnym, przyciąga tłumy cudzoziemców dewizowy* i domorosłych turystów. 6 I 69 Tekst według: Wiersze wybrane, Warszawa 1980, s. 151. Ten utwór Brzękowskiego jest absurdalny — jaką funkcj pełni w nim widome zaprzeczenie logicznego sensu obrazi literackiego? 360 LITERATURA I PRZYRODA Bronisław Przyłuski 1905—1980 Zapałczany las Zachrzęściał zapałczany las, Sosna przy sośnie w pudełeczku Pocięte szalejącą piłeczką, Zadźwięczał rozbiegany pas. A zdrowa kora i igliwie Butwieją na tartacznym boisku, Rdzewieją na jarmarcznym klepisku. Luźno marnieją i prawdziwie. A tam w karczowisku cietrzewie Na malinach i na czarnej jagodzie I krogulce w ostrężynach przy wodzie, I nóż w mojej zaroszonej cholewie. Poteraną dolę waszą wspominam, Trumnę sosny, com was zaznał za lasu, I mnie także na tych młakach do czasu I ja także po kolei wyginę. Tekst według: Poezjapolska. Antologia. Wybór i opracowanie Ryszard Matuszewski, Seweryn Pollak, Warszawa 1984, t. II, s. 167. Wiersz z tomu Dalekie łąki (1935). OCHRONA PRZYRODY Chyba trafnie ujął poeta niedolę lasu, skoro rolą drzew staje się bycie zapałkami, gdy był on ostoją wspaniałych ptaków: cietrzewi i krogulców, a zatem siedliskiem naturalnego życia przyrody. Zastanów się, czy mamy aż tyle lasów, by drzewa z nich przeznaczać na produkcję papieru i zapałek? A może by warto uruchomić wreszcie w Polsce system odzysku tzw. surowców wtórnych, np. makulatury, by oszczędzić lasy? Co byś zrobił, gdybyś mógł w takich sprawach decydować, wiedząc, że skup makulatury jest dzisiaj nieopłacalny? Anna Kamieńska 1920—1986 Aby ziemia nie była pustynią oplatamy ją gorączkowo — miastami, włóknem, wypaloną gliną, wierszami, partyturami, hukiem wentylatorów, zgiełkiem kin. A mimo to ciągle rwie się tkanina. I wtedy poprzez nagłe szpary widzimy ją ogromną, nagą, niepojętą. Tekst według: Wiersze dla was. Antologia polskiej poezji współczesnej. Wybrał Jan S. Kopczewski, Warszawa 1987, s. 88. Wiersz z tomu Rzeczy nietrwałe (1963). 362 LITERATURA I PRZYRODA Zastanów się nad sposobem istnienia pojęcia ziemi w naszej świadomości. Czy wiersz Kamieńskiej otwiera drogę do nowej, dwudziestowiecznej jego interpretacji? Czym więc dla ciebie jest owa „ziemia" jako świat naszego życia? Oda do rzeki miejskiej Śnie smutnych rzeko. Kiedy widzę, jak z czystych dolin, korowodów gęsich, spod piersi chłopców wpływasz mężnie w przedmiejskie szlamy, gdzie się sączą w ciebie fabryczne jady, garbarnie piany, tęczowe brudy, tłuszczów gęste oka — i już cię niebo blaskiem dna nie tyka i już cię mosty w grzmiące biorą pęta, rzeko — epoko przemian, wart dostojny, pod gnojnym bełtem wyrzeczenia kwiecie — narodzie, który dla systemu prawa dziś się wyrzekasz blasku i łazienki, auta dla byle sprytu pucybuta. Znam twoje imię bystre, strug współimię górzystych, skalnych, które w szczęk obrotach głazy na piasek zmielą blond dno morza. Płyniesz. Twa kropla każda się przetacza, każdy żwir ciężko falom się odrywa, o brzeg ślini, Ty, coś spod łydek chłopcom wiejskim rwała, pędziła turbin ostrozębne koła, rybom mąciła szlaki — zwalniasz biegu oto, powściągasz pędy. OCHRONA PRZYRODY Późny przechodzień, choć śpieszy się, staje i szuka rzeki, gdzie w ciemności leży. I gdzie jest plusków twoich wdzięk, gdy czasem mknęłaś pod dworem, a ktoś zbiegał z góry? Gdzie kropel polot, co z kijanek prysnął na dziewczyn śmiechu? Gdzie chłodu kawały dzwoniące w wiadrach? Gdzie lustro! gdzie wszystko? A tu się wspinaj w wodociągów wieże, w beczki i rury, tłocz się i rozprężaj w gardziele kranów, w wąskie zlewów ścieki — wodo, twa szczodrość w górę się rozpiętrza po wszystkie piętra. I myjesz, i poisz. Wodo, i chęci brud się tobie nie ostoi i ten zbawiony, kto się kąpie co dzień; twój kryształ z nocy małżonków rozgrzesza, z narodzin maże i w śmierci upieszcza. Kaczeniec miejskich twoich łąk — gruźlica. A jak cię chwalić, Żeś w miasto raczyła wpłynąć i stanąć, tym, co chcą myśleć — alegorią życia, zdrowym kąpielą, cierpiącym pokusą. Śnie smutnych rzeko, pragnienie dom szklany. Tekst według: A. Kamieńska: Poezje wybrane. Wan 1959, s. 26—27. Przypomnij sobie, co to jest oda? Czy ta „miejska rze jest aż tak wielkim bohaterem, by zasługiwać na poświęć jej właśnie ody? 364 LITERATURA I PRZYRODA Józef Rataj czak ur. 1932 Motocross Zbocze wypełnione jazdą, przybrane w opony, przegląda się w nim czarny mechanizm podwozia wzdęty od smarów, rozpękany błyskiem pośpiesznej błyskawicy, która bije w koła. Ziemia się zwełnia, nachyla w dolinę, hałas benzyny żłobi nad nią chmury, nakryte maską, zmechanizowane, sunące niebem wciąż na pierwszym biegu. Nad nimi szczyty: gdzie zamknięty wjazd, skały rozgrzane do świerku, łąki do góry brzuchem leżące w ciszy, spięte klamrą śniegu, skąd z objawieniem piły spada wolno las i krople rzeki do iskry elektrycznej opuchłe. Tekst według: Wiersze dla was. Antologia polskiej poezji współczesnej. Wybrał Jan S. Kopczewski, Warszawa 1987, s. 85. Wiersz z tomu: Wygnanie z mitu. 1971. Spróbuj wyjaśnić, dlaczego ten wiersz poeta umieścił w tomie zatytułowanym Wygnanie z mitu. Z jakiego mitu wygania człowieka XX wieku ów motocross? OCHRONA PRZYRODY Kazimierz Śladewski ur. 1932 Drogi Drogi kamienne Przybite do ziemi Betonowymi hakami Drogi omdlałe Odorem spalin Podyktowane Drogowskazami Wiecznie huczące — Drogi przez jesień i lato Przez śniegi wrzosy i wzgórza Zazdroszczą leśnym miedzom I leszczynowym ścieżkom Które jak ptaki przelatują świecąc Nad drogą przybitą i ciężką A jednak opuściłem Miedz pachnące zarośla I wstąpiłem w ulice By się osaczyć do końca Tekst według: j.w., s. 84. Wiersz z tomu Wiklinowe furtki (1968). Określ na podstawie tego wiersza postawę dwudziesto- wiecznego poety wobec przemian funkcji, jakie naturalnemu środowisku przyrodniczemu nadaje człowiek. Jak rozumiesz ostatnie cztery wersy tego utworu? 366 LITERATURA I PRZYRODA Tomasz Gluziński 1924—1986 Zanieczyszczenia nie wszędzie betony to tylko u nas dyskretny szept opon biel aluminium i tony siarki kubometry czadu tam nie podają herbaty z fenolem a nawet pstrągi są zdrowe jak ryby tam jeszcze zieleń i nikt nie umiera uduszony smogiem a tylko czasem spokojny nurt rzeki niesie ku morzu purpurową pianę tam zwłok ławice od brzegu do brzegu dryfują ciężko jak zbutwiałe kłody OCHRONA PRZYRODY Tekst według: Wybór wierszy. Kraków 1982. Jaką wizję stanu naturalnego środowiska roztacza Gluzińskiego? Jak rozumieć w tym wierszu opozycję n „u nas" i „gdzie indziej"? Czy jest to opozycja pozorr rzeczywista? Rozwiązując to zagadnienie, weź pod uwi omawiany utwór powstał w epoce tzw. realnego socje i wyraża świadomość opozycyjną wobec oficjalnej proi dy. Wisława Szymborska ur. 1923 Zwierzęta cyrkowe Przytupują do taktu niedźwiedzie, skacze lew przez płonące obręcze, małpa w żółtej tunice na rowerze jedzie, trzaska bat i muzyczka brzęczy, trzaska bat i kołysze oczy zwierząt, słoń obnosi karafkę na głowie, tańczą psy i ostrożnie kroki mierzą. Wstydzę się bardzo, ja — człowiek. Źle się bawiono tego dnia: nie szczędzono hucznych oklasków, chociaż ręka dłuższa o bat cień rzucała ostry na piasku. 368 LITERATURA I PRZYRODA Tekst według: Wiersze wybrane. Warszawa 1964, s. 11. Dlaczego zilustrowana tu ludzka postawa wobec zwierząt wzbudziła dezaprobatę poetki? Skąd się bierze jej dezaprobata dla cyrku ze zwierzętami? Jak rozumiesz słowa: „ręka dłuższa o bat"? Czy podzielasz myśl Szymborskiej, czy też uważasz, że tresowane zwierzęta powinny ludziom dostarczać — taniej w istocie — rozrywki? OCHRONA PRZYRODY Tekst według: A. Lam: Kolumbowie i współcześni, poezji polskiej po r. 1939. Warszawa 1976, s. 76. Wiersz Chleb i obłok. Warszawa 1955. Zastanów się nad ekspresją dwóch pierwszych utworu. Co o nich sądzisz? Spójrz na nie z perspekty lasu. Mieczysława Buczkówna ur. 1924 Wyrąb lasu Krzyczał wniebogłosy Zarzynany las. Chwycony za gardło, Trzepotał na uwięzi Zamierający szum. W łagodny zachodu blask W trzasku gałęzi Ogromne drzewo upadło. Zjeżyły się włosy jodeł. Sęków okrągłe oczy Śledziły z ukrycia Powalone ciała złotych pni, A już mrucząc z poszycia Mrok po cichu się skradał. Zwabiony zapachem krwi. Zbigniew Herbert 1924—1998 Pan od przyrody Nie mogę przypomnieć sobie jego twarzy stawał wysoko nade mną na długich rozstawionych nogach widziałem złoty łańcuszek popielaty surdut i chudą szyję do której przyszpilony był nieżywy krawat on pierwszy pokazał nam nogę zdechłej żaby która dotykana igłą gwałtownie się kurczy 24 Literatura i przyroda LITERATURA I PRZYRODA OCHRONA PRZYRODY on nas wprowadził przez złoty binokular w imtymne życie naszego pradziadka pantofelka on przyniósł ciemne ziarno i powiedział: sporysz z jego namowy w dziesiątym roku życia zostałem ojcem gdy po napiętym oczekiwaniu z kasztana zanurzonego w wodzie ukazał się kiełek i wszystko rozśpiewało się wokoło w drugim roku wojny zabili pana od przyrody łobuzy z historii jeśli poszedł do nieba — może chodzi teraz na długich promieniach odzianych w szare pończochy z ogromną siatką i zieloną skrzynką wesoło dyndającą z tyłu ale jeśli nie poszedł do góry — kiedy na leśnej ścieżce spotykam żuka który gramoli się na kopiec piasku podchodzę szastam nogami i mówię: — dzień dobry panie profesorze pozwoli pan że mu pomogę przenoszę go delikatnie i długo za nim patrzę aż ginie w ciemnym pokoju profesorskim na końcu korytarza liści. Tekst według: Wiersze dla was, s. 57. Wiersz z tomu Hermt pies i gwiazda (1957). Czy można oddzielać postawę wobec przyrody od postawj wobec innych zjawisk i faktów? Bolesław Taborski ur. 1931 O wołach co wiemy? mówicie że z mejszagoły12S woły pędzono do rzeźni trzy dni i noce dwie no cóż (tylko kurz się wzbijał w niebo) 12S Mejszagoła, Molodeczno Kresach. ? miejscowości na dawny i LITERATURA I PRZYRODA rzeźnia miejska w mołodecznie od wieczności czymś się różnić musi a tu ani rusz woły woły z mejszagoły bite grzecznie w mołodecznie czy my o was wszystko wiemy 0 waszym życiu-nieżyciu i mięsie 1 rogach tej ostrej twardej drwinie natury z łagodności waszej co wiemy o skórze poza tym że głupia wam z grzbietu zdarta zalśni nam na nogach co wiemy o wolich oczach wyłupiastych pełnych smutku nieistnienia co wiemy o skazańca krokach i o nozdrzach czujących własną krew na przedpolach wiecznej ciszy słyszymy tylko gwar ubojowiska ryk ofiarny widzimy jak tryska fontanna (czerwona hosanna) jak ziemię kopyta wdeptują jak kona pod stalą ofiara i znowu chmury tupoty wiatr niesie kto wzbił tuman aż po niebo z mejszagoły jak nie woły jak nie ludzie jak nie woły. Tekst według: A. Lam: Kolumbowie i współcześni, s. 382. Pierwodruk: Twórczość 1961, nr 5. Porównaj wiersz Taborskiego z przytoczonymi wyżej tekstami Aleksandra Świętochowskiego i Bolesława Prusa, również mówiącymi o losach wołów przeznaczonych na rzeź. OCHRONA PRZYRODY 311 Ewa Najwer ur. 1933 Drzewo przed ścięciem Nad kratownicą belek przyklęknąwszy na pierwszym stopniu nieba kładziesz głowę na ramię wiatru i ufnie zakwitasz bielą. Jutro topór zmiesza z prochem puszysty ciężar twoich kwiatów a ty jak człowiek witasz śmierć pełnym rozkwitem z przekorą i majestatem. Tekst według: E. Najwer: Gorzkie tęcze. Poznań 1979, s. 24. Jak sądzisz, dlaczego ścięcie drzewa poetka porównała do okrutnej egzekucji, przyjmowanej przez drzewo z pełnią monarszego majestatu? 374 LITERATURA I PRZYRODA Joanna Papuzińska ur. 1939 Chora rzeka Śniła się kotkowi rzeka, wielka rzeka, pełna mleka...126 Tutaj płynie biała rzeka. Ale to jest chora rzeka. Jak tu pusto! Drzewo uschło... Cicho tak — ani ptak, ani ważka, ani komar, ani bąk, ani gad, ani płaz, ani ślimak, ani żadna wodna roślina, ani leszcz, ani płoć, ani pstrąg, nikt już nie żyje tutaj, bo rzeka jest zatruta. Sterczy napis: „zakaz kąpieli". Mętna opar nad wodą się bieli. Chora rzeka nie narzeka tylko czeka, czeka, czeka... Tekst według: J. Papuzińska: Wędrowne wierszyki. Warszawa 1980. Takie, jak w wierszu Joanny Papuzińskiej, są krajobrazy Twojego współczesnego dzieciństwa. Czy muszą one być takie? im Wyraźna aluzja do znanego wiersza dla dzieci Juliana Tuwima Kotek: „Śniła mi się wielka rzeka, / Wielka rzeka, pełna mleka / Aż po samo dno". OCHRONA PRZYRODY JlZ5 Jerzy Kronhold ur. 1946 Rezerwat nie palić ognisk nie zrywać kwiatów nie deptać trawników nie rzucać śmieci nie zanieczyszczać powietrza nie kalać gniazd nie hałasować nie zakłócać ciszy poobiedniej nie płoszyć zwierzyny łownej nie wchodzić na ścieżki wojenne nie strzelać do pianisty nie wychylać się nicht hinauslehnen nie spuszczać wody w czasie postoju nie czerpać z zatrutych studni nie mącić stojącej kałuży nie przelewać z pustego w próżne nie dolewać oliwy do ognia nie kąpać się w czasie sztormu nie wypływać poza żółte boje nie przechodzić ulicy po przekątnej nie wchodzić na pasy przy czerwonym świetle nie jeździć lewą stroną nie ścinać zakrętów nie wyprzedzać pod górę nie przewozić materiałów łatwopalnych i cuchnących nie wpuszczać na widownię w czasie przedstawienia nie wpuszczać na widownię w czasie kroniki filmowej nie przekraczać dozwolonej szybkości nie gromadzić się na placach i polanach nie zrywać grzybów trujących nie celować w czasie ochronnym nie dawać fałszywych świadectw nie kłamać LITERATURA I PRZYRODA nie rozpychać się łokciami nie mówić całej prawdy nie napychać się słodyczami nie ulegać wrogim pod- szeptom, nie szeptać sobie na ucho nie kopać dołków pod kimś nie wyrywać się do raportu nie przesypiać dnia ani godziny nie zasypiać gruszek w popiele nie zrywać więzów krwi nie łamać postanowień ani kości nie ruszać ran nie dotykać brudnym paluchem bandaży nie karmić zwierząt w klatkach cukierkami nie mrugać okiem nie wychodzić z siebie nie przkraczać granic wychodka nie naruszać strefy granicznej nie drażnić lwów nie wzywać bogów na darmo nie obnażać się w miejscach publicznych nie pokazywać pięści ani paznokci nawet nie pokazywać po sobie nie dawać łatwo wiary nie zginać kręgosłupa nie trzymać się kurczowo pośladków nie ciągnąć za hamulec nie podejmować środków nieostrożności nie otwierać ust nie puszczać pary nie spuszczać z oczu nie płakać nie śmiać się nie żałować róż ani lasów gdy płoną ludzie Tekst według: Wiersze dla was. s. 80. Pierwodruk „Nowy Wyraz" 1975, nr 6. Czym w rzeczywistości jest ów przedziwny rezerwat z wiersza Kronholda? OCHRONA PRZYRODY JO1 Stanisław Czycz ur. 1929 Szczur Zaraz po wojnie gdy tylko skończyły się ciągłe przeloty samolotów podczas których mały chłopiec kuliłem się drżałem z trwogi zacząłem z poniemieckich magazynów amunicji znosić do domu granaty miny pięści pancerne małe lotnicze pomby pociski moździerzowe naboje lont ekrazyt zapalniki spłonki artyleryjski proch tańczyłem z radości wokół żółtego syczącego i wyjącego ogniska z małych w kształcie pierogów woreczków z prochem woreczków skaczących wirujących pękających ogniem ścinałem granatami drzewa rozrywałem małe skalne groty w lesie raz rzuciłem bombę w głąb starego szybu chciałem podminować jakiś mostek albo rzucić komuś wieczorem do mieszkania granat przez okno w rzece Rudawie głuszyłem ryby Ale raz wybuch wyrzucił na brzeg szczura z urwanymi tylnymi nogami i rozprutym brzuchem Podszedłem do niego i leżący na boku zdychający szczur chciał jeszcze uciekać nie mógł podniósł głowę i patrzył na mnie 328, LITERATURA I PRZYRODA drżał Kto widział gasnące zaciśnięte męką oczy szczura i nagle rozszerzone przerażeniem oczy konania Kto widział oczy konania przerażone Potem ściągnąłem ze szczura futro bo to był rudy szczur piżmowy i sprzedałem je za 50 zł i teraz mogę jeszcze sprzedać ten wiersz o nim OCHRONA PRZYRODY Przejmujący liryk powiedziała po przeczytaniu tego pani we futerku z piżmowych szczurów Tekst według: Od Staffa do Wojaczka. Poezja polska 1939—19&5- Antologia, Łódź 1988, t. 2, s. 160—161. Wiersz z tomu Tla (1957). Co sądzisz o ekspresji ostatniej zwrotki tego wiersza? Maria Kalota-Szymańska ur. 1926 Zakaz wstępu Najeżyły się moje góry zakazami Och porębo gdzie słodkie maliny w pachnącej gęstwinie 379 Głazie omywany wodami potoku przystanku w drodze O szorstka trawo śródleśnej polany miękkie moje leża Upłazie wysoki gdzie widok jedyny na szczyty w słońcu Wszystkie moje świątynie górskiej samotności zamknięte teraz tablicami z surowym zakazem wstępu Tekst według: M. Kalota-Szymańska: Sezon w Tatrach i po sezonie, Gdańsk 1981, s. 58. Paradoks naszych czasów: przyrodę trzeba zakazami chro- nić przed człowiekiem — dla człowieka. „Zakazy wstępu" w parkach narodowych są pewnego rodzaju koniecznością, tym jednak większym także powodem smutku dla człowieka, przywykłego do pełnego kontaktu z naturą. Spis treści Wstęp................. i Postawy wobec przyrody........ 35 Marcin Bielski Sen majowy pod gajem pustelnika jednego..... 43 Mikołaj Rej Żywot człowieka poczciwego (fragment)..... 44 Wizerunek (fragmenty)........... 46 Jan Kochanowski Na lipę................ 48 Pieśni. Księgi pierwsze. Pieśń II........ 49 Szymon Szymonowie Dafnis (fragmenty)............ 51 Sebastian Fabian Klonowic Flis, to jest spuszczanie statków Wisłą i inszymi rzekami do niej przypadającymi (fragment)....... 53 Andrzej Zbylitowski Wieśniak (fragment)............ 56 Adam Jarzębski Gościniec abo krótkie opisanie Warszawy (fragment). . 58 Jan Andrzej Morsztyn Chłód daremny.............. 60 Rzeki................. 62 Wespazjan Kochowski O Łysej Górze, gdzie klantor Świętego Krzyża ... 65 SPIS TREŚCI 381 Elżbieta Drużbacka Pochwała lasów i miłego w nich na osobności życia w stanie pasterskim............ 66 Wacław Rzewuski O nauce wierszopisarskiej (fragment)...... 70 Franciszek Karpiński Podróż z Dobiecka na skałę (fragment)...... 71 Franciszek Dionizy Kniaźnin Babia Góra............... 72 Stanisław Trembecki Sofiówka (fragment)............ 75 Izabela Czartoryska Myśli różne o sposobie zakładania ogrodów (fragment)............... 81 Stanisław Staszic O ziemiorództwie Karpatów i innych gór i równin Polski (fragmenty)............... 83 Kazimierz Brodziński Hymn na Górach Olbrzymich......... 88 Adam Mickiewicz Pierwiosnek............... 89 Pan Tadeusz (fragment).......... 92 Seweryn Goszczyński Dziennik podróży do Tatrów (fragment)..... 96 Teofil Lenartowicz Kalina................100 Władysław Syrokomla Chatka w lesie (fragment)..........102 Bogusz Zygmunt Stęczyński Tatry (fragment)............ . 104 Józef Kremer Listy z Krakowa (fragment).........107 Adam Asnyk Maciejowi Sieczce przewodnikowi w Zakopanem . . . 112 Franciszek Nowicki Świerk................117 Stanisław Witkiewicz Na przełęczy (fragment)..........119 Stefan Żeromski Ludzie bezdomni (fragment).........121 LITERATURA I PRZYRODA Wincenty Korab Brzozowski Powinowactwo cieni i kwiatów o zmierzchu .... 124 Kazimierz Przerwa-Tetmajer Limba................126 Wiktor Gomulicki Modlitwa do przyrody...........127 Stanisław Wyspiański [Hej, las rymanowski za mgłą]........128 Wierszyk wakacyjny............130 Karol Irzykowski Cisza leśna...............132 Tadeusz Miciński Nokturn................134 Cezary Jellenta Jodły. Dziatwa lasu............135 Jan Kasprowicz Nasturcje...............136 Zdzisław Dębicki Maki.................138 Kazimiera Zawistowska [O maków purpurowych...]..........139 Stanisław Wyrzykowski Róże mistyczne.............140 Bolesław Leśmian Odjazd................142 Tadeusz Hollender Wierzba................143 Leopold Staff Wysokie drzewa.............144 Julian Tuwim Słopiewnie (fragment)...........145 Kwiaty polskie (fragment)..........146 Tadeusz Śliwiak Świt w Bieszczadach............153 Roman Brandstaetter Kwiaty mojej żony............155 Jan Brzękowski Pająk.................157 Anna Kamieńska ***[Pisz o kamieniu]...........158 SPIS TREŚCI Miron Białoszewski Obrachunek z obserwunku gołąbkowego Stanisław Grochowiak Dąb........... Maria Kalota Szymańska ***[Jesteście tylko...]..... Tomasz Gluziński Dno........... Jan Twardowski Me tylko o czaplach...... Księga natury..... Konstanty Damrot Głos przyrody...... Franciszek Dionizy Kniaźnin Poranek ........ Maurycy Gosławski Podole (fragment)..... Wincenty Poi Mowa kwiatów..... Józef Dunin Borkowski Mowa kwiatów (wybrane fragmenty) . . . Mieczysław Limanowski O Tatrach (fragment) . . . Julian Tuwim Zieleń. Fantazja słowotwórcza Bronisława Ostrowska Nieśmiertelniki...... Jerzy Kamil Weintraub Dzieci i las (fragment) . . . Stanisław Ciesielczuk Las mnie zawołał..... Jan Maria Gisges Droga przez Bieszczady . . 384 LITERATURA I PRZYRODA Przyroda polska............189 Stanisław Staszic O ziemiorództwie Karpatów i innych gór i równin Polski (fragment)...............195 Kazimierz Brodziński Pobyt na Górach Karpackich (fragment).....198 Rajmund Korsak Poema o miłości ojczyzny (fragment)......200 Konstanty Gaszyński Tęsknota za krajem............202 Aleksander Fredro Ojczyzna nasza (fragment).........205 Teofil Lenartowicz Jak to na Mazowszu (fragmenty).......206 Włodzimierz Wysocki Sosna.................208 Seweryn Kapliński Do nadwiślańskiej topoli...........210 Władysław Chomętowski Lipa (fragmenty).............211 Stefan Witwicki Do sosny polskiej na obczyźnie znalezionej w jednym z ogrodów w Chatenay...........214 Walentyna Horoszkiewiczowa Polskie kwiaty..............215 Franciszek Żygliński Drzewa ojczyste. Fantazja..........217 Julian Maciej Goslar Pieśń o jaskółkach (fragment).........218 Maria Steczkowska Obrazki z podróży do Tatr ów i Pienin (fragment) . . 219 Autor nieznany Lipa.................211 Stefan Giller U Siklawy...............225 Henryk Sienkiewicz Pieśń litewskich borów...........227 Maria Konopnicka Lipy kwitną................. 228 SPIS TREŚCI Zofia Poznańska W więzieniu. Topolka........... 229 Stanisław Wyspiański [Die Sonne nie tak świeci jak słońce]...... 231 Edward Słoński Bociany................232 Bronisława Ostrowska ***[Stoi nad Polską...]...........233 Jerzy Liebert Na lipę czarnoleską............234 Antoni Słonimski Drzewa................236 Mieczysław Jastrun Bajka o ziemi naszej............237 Zofia Kossak-Szczucka Rok polski (fragmenty)...........239 Tadeusz Nowak Psalm o lecie..............245 Ochrona przyrody...........247 Wincenty Poi Północny wschód Europy (fragment).......253 Jan Kochanowski Satyr albo dziki mąż...........256 Franciszek Dionizy Kniażnin Sarneczka...............257 Kajetan Koźmian Ziemiaństwo polskie (fragment)........259 Józef Ignacy Kraszewski Pamiętniki (fragment)...........265 Adam Mickiewicz Pan Tadeusz (fragment)..........267 Tomasz Padalica Listy z podróży (fragment).........27C Wincenty Poi Północny wschód Europy (fragment II)......273 Józef Bohdan Dziekoński Wspomnienia z wędrówki po kraju. Dąbrowa (fragment) 276 Wincenty Poi Z wycieczki (fragment)...........278 Józef Lompa Lud polski i jego siedziby na Śląsku Pruskim (fragment) 280 Stanisław Jachowicz Tadeuszek...............283 Władysław Tarnowski Panienka i ptaszek............284 Włodzimierz Wysocki Las.................285 Adam Asnyk Sztuczne kwiaty.............286 Bolesław Prus Kroniki tygodniowe (fragment)........287 Aleksander Świętochowski Woły.................290 Teodor Jeske-Choiński Listy ze Śląska (fragment)..........295 Franciszek Nowicki Kozica................298 Stanisław Witkiewicz Tatry w śniegu (fragment)..........299 Na przełęczy (fragment)..........300 Andrzej Niemojewski Podziemia...............303 Kazimierz Sterling [Ulicą ciągną tramwajowe konie...].......310 Stefan Żeromski Ludzie bezdomni (fragmenty).........311 Władysław Orkan W roztokach (fragment)..........316 Niegdyś — drzewiej.............. 318 Władysław Stanisław Reymont Ziemia obiecana (fragmenty).........319 Maria Szembekowa Perehińsko (fragmenty)...........326 Jan Lemański Polowanie...............329 SPIS TREŚCI Edward Słoński Wycięty bór....... Bronisława Ostrowska ***[ Czarny bór]..... Jan Gwalbert Pawlikowski Kultura a natura (fragmenty) . Stanisław Ryszard Stande ***[Tryśnie żywicznym sokiem] Julian Tuwim Życie codzienne..... Wojciech Bąk Bałwochwalcy XX wieku . . Władysław Sebyła Woźnica........ Tadeusz Hollender Wiersz o czarnej wodzie . . Kazimierz Wierzyński Pieśń ze środka miasta ... Końskie kolana...... Jan Brzękowski Choroby ekologiczne . .,.,>... Park narodowy . ... . . Bronisław Przyłuski Zapałczany las....... Anna Kamieńska ***[Aby ziemia nie była pustynią]........ Oda do rzeki miejskiej . . . . Józef Ratajczak Motocross........ Kazimierz Śladewski Drogi.......... Tomasz Gluziński Zanieczyszczenia...... Wisława Szymborska Zwierzęta cyrkowe..... Mieczysława Buczkówna Wyrąb lasu........ Zbigniew Herbert Pan od przyrody...... 388 LITERATURA I PRZYRODA Bolesław Taborski O wolach co wiemy?............371 Ewa Najwer Drzewo przed ścięciem...........373 Joanna Papuzińska Chora rzeka..............374 Jerzy Kronhold Rezerwat...............375 Stanisław Czycz Szczur................377 Maria Kalota-Szymańska Zakaz wstępu..............378 . 15 661 POEZJA POLSKA. INTERPRETACJE Wszechstronna propozycja analiz nie tylko szkolnego kanonu tekstów poetyckich Książka zawiera ?/ 87 oryginalnych interpretacji najwybitniejszych polskich tekstów poetyckich ze wszystkich epok, prądów, kierunków i gatunków (od Bogurodzicy po współczesne, m.in. E. Stachury, J. Twardowskiego) ?/ podstawowe wskazówki bibliograficzne przydatne każdemu, kto pragnie pogłębić znajomość poezji polskiej - ANTOLOGIA DZIENNIKÓW I PAMIĘTNIKÓW Propozycja kanonu tekstów prezentujących różnorodne kręgi tematyczne dzienników i pamiętników Książka zawiera / interesujący wstęp, który charakteryzuje cechy dziennika i pamiętnika jako odmiany prozy autobiograficznej, przedstawia ich historię oraz odpowiada na pytanie, dlaczego tak chętnie są czytane * •/ obszerne fragmenty dzienników i pamiętników wybitnych pisarzy polskich (m.in. K. Brandysa, M. Dąbrowskiej, W. Gombrowicza, G. Herlinga-Grudzińskiego, J. Iwaszkiewicza, Z. Nalkowskiej, S. Żeromskiego) * ?/ objaśnienia, wskazówki interpretacyjne, materiały do przemyśleń * / noty o autorach ANTOLOGIA REPORTAŻU POLSKIEGO Propozycja kanonu tekstów prezentujących różnorodne kręgi tematyczne polskiego reportażu Książka zawiera ?/ obszerny wstęp, który obejmuje interesujący esej o wytrawnych reportażystach oraz krótkie studium na temat reportażu jako gatunku prozy publicystycznej * ?/ szesnaście reportaży znakomitych autorów (m.in. K. Kąkolewskiego, R. Kapuścińskiego, H. Krall, K. Pruszyńskiego, B. Wachowicz, M. Wańkowicza) * •/ objaśnienia, wskazówki interpretacyjne, materiały do przemyśleń / noty biograficzne o autorach Wydawnictwo „Książnica" sp. z o.o. ul. Powstańców 30/401 40-039 Katowice tel. (032) 757-22-16, 757-22-19 faks (032) 757-22-17 http://www.ksiaznica.com.pl e-mail: ksiazki@ksiaznica.com.pl Wydanie pierwsze Katowice 2000 Skład i łamanie: Z.U. „Studio P", Katowice Druk i oprawa: Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza Cena det. 20,00 zł Nowoczesna pomoc naukowa dla uczniów gimnazjów i liceów, dla nauczycieli zaś propozycja bogatego zestawu tekstów o szeroko rozumianej tematyce przyrodniczej Książka zawiera obszerny komentarz, w którym autor analizuje przyrodę jako zjawisko kulturowe i przedmiot literackiego obrazowania liczne utwory poetyckie i prozatorskie od najdawniejszych po współczesne wybitnych pisarzy polskich ilustrujące zmiany ludzkich postaw wobec przyrody, swoiste pojmowanie polskiej narodowej przyrody, rozwój świadomości ekologicznej * objaśnienia, wskazówki interpretacyjne, materiały do przemyśleń * noty bibliograficzne ISBN 83-7132-417-0 9 788371 324178 > Dla gimnazjów i liceów