BIBLIOTEKA POLSKIEJ POEZJI MIŁOSNEJ Pod redakcją Stanisława Stanucha Tom III "Twój czar nade mną trwa..." Antologia polskiej poezji miłosnej od Kochanowskiego do Barańczaka Tom I Wstęp, wybór i opracowanie Jan Marx © Copyright by Wydawnictwo SPONSOR, 1992 Printed in Po land Wydanie trzecie, poprawione Wydawnictwo SPONSOR, Kraków oś. Hutnicze 1/81 "B"; 31-917 Kraków, tel (0-12) 44 96 22 Skład komputerowy: BELLATRIX Publisher ul. Płaszowska 42/14, 30 707 Kraków, tel. (0-12)56 3148 Druk: Agencja Poligraficzno Wydawnicza 32-082 Bolechowice, Kraniowice Osiedle 6/6 tel: (0-12) 21 46 85, w.207 Oprawa: Zakład introligatorski Aleksandry Plewy 32-030 Kraków, ul. Golkowicka 8 Wysyłka i sprzedaż hurtowa książek Wydawnictwa SPONSOR Przedsiębiorstwo "Krakinform", Sp. z o. o. Biuro handlowe: ul. Łokietka 98/104, 31-334 Kraków tel: (0-12) 33 01 18 ISBN 83-85846-12-3 Jan Marx O POLSKIEJ POEZJI MIŁOSNEJ Stanisław Przybyszewski z właściwym sobie napię- ciem emocjonalnym napisał w Wigiliach: "Siedzę i my- ślę, czemu cię kochać musiałem. Serce rozpala się wspomnieniem, jaśnieje przebłyskami ognia, co w najtaj- niejszej głębi mej duszy się żarzy". Ten fragment z po- ematu prozą sławnego ongiś pisarza a dziś już niemal doszczętnie zapomnianego, mimo prób reanimowania jego sławy po wieloletnim czyśćcu, wydaje mi się nie od rzeczy jako punkt wyjścia do rozważań o polskiej poezji miłosnej. Większość bowiem erotyków jest albo projekcją pragnienia, albo projekcją przeżycia. W tym pierwszym przypadku najogólniej rzecz ujmując, poeta uruchamia żywioł egzaltacji i wtedy wiersze ekspresywnie zbliżone są do tokowania poprzedzającego gody, z nagromadzo- nym przez całe wieki arsenałem rytualnych środków składających się na liturgię wabienia samiczki, w dru- gim natomiast, utwory pisane ex post są konkretyzacją przeżycia, nie wolną najczęściej od idealizacji, mitologi- zacji, ornamentyzacji i innych zabiegów zacierających kontury konkretu psychologicznego i fizjologicznego. Im przeżycie odleglejsze tym silniej zaznacza się deformu- jący wpływ pamięci, która wyzłaca przeszłość barwiąc uczucie nieistniejącymi powabami, w sposób niekiedy wręcz iluminacyjny w sferze ewokacyjnej i porywający zdolnością wywoływania przeszłości. W polszczyżnie nieprześcignionym w tej mierze poetą był Słowacki, nikt jak on nie potrafił jednym pociągnięciem pióra zmieniać to co było, w to co jest: Kłębami dymu niechaj się otoczę, Niech o młodości pomarzę półsenny. Czuję, jak pachną kochanki warkocze, Widzę, jaki ma w oczach blask promienny... Gdybym był historykiem literatury, to zawodowa powinność kazałaby mi napisać, że wielka poezja miłos- na w Polsce zaczyna się od Kochanowskiego. Niestety nie jest to żywa poezja tylko szacowny zabytek. Mam tu oczywiście na myśli wyłącznie jego tzw. poezję wysoką, którą czytamy w szkole i to bez specjalnego entuzjazmu. Żarliwość tych wierszy, których inspiratorek i adresa- tek, to jest padewskich kurtyzan i polskich dworek i gamratek, możemy się jedynie domyślać, jest umiarko- wana i zwietrzała. Kochanowski bowiem, choć był ko- chliwy i żył bujnie i barwnie, pisywał dość konwen- cjonalne utwory o miłości, w których namiętności zostały przefiltrowane w konwencję i gdzie próżno szukalibyśmy owej osławionej renesansowej pełni życia. Żywioł eroty- czny kipi natomiast w epigramatyce Kochanowskiego. Tyczy to zresztą nie tylko jego, ale prawie wszystkich poetów renesansowych i barokowych, którzy właśnie w rubasznych, sprośnych czy wulgarnych fraszkach dali swą najpełniejszą miarę. I to są ich utwory najtrwalsze, do dziś zaciekawiające inwencją, trafnością obserwacji i celnością puent znamionującą dobre oczytanie w epigra- matyce starożytnej. Analiza krytyczna poezji renesansowej, na przykład wierszy Kochanowskiego i Sępa-Szarzyńskiego, byłaby wchodzeniem w szkodę historykom literatury staronol- skiej, z których erudycją truano Dyiooy mi rywauunai., a poza tym nie ma potrzeby, bowiem inwentaryzacja wpływów i zależności na przykład Pieśni Kochano- wskiego od poetów starożytnych i włoskich jest wdzięcz- nym polem do popisów dla komparatystów, ale czytelnikowi poezji nie na wiele się przyda. To, że sam czytuję z przyjemnością staropolskich poetów, nie zna- czy, abym oczekiwał, że z równą pasją i skwapliwością będą to robili inni. Lektura wierszy sprzed czterech wieków wymaga wysiłku, który musi być czymś umoty- wowany, inaczej staje się tylko uciążliwym pensum. Rezygnując tedy z opisu poezji wysokiej renesansu i baroku proponuję w zamian nieco bliżej przyjrzeć się staropolskiej poezji erotycznej. Wolna od presji konwe- ncji i od koncesji na rzecz obyczajności stanowi ona w dziedzinie miłości i erotyki żywą spuściznę renesansu. Ach, gdzie są niegdysiejsze świnie... Wszystko na tym świecie jest kombinacją rzeczy wzniosłych i trywialnych, poważnych i błazeńskich, ja- tetycznych i groteskowych. Podobnie jest z miłością. Tak więc dla równowagi uczuć i higieny ducha warto chyba pokazać obok wzniosłej również i tę drugą, trywialną stronę miłości. Tym bardziej, że stanowi, zwłaszcza w poezji, sferę, która jest nieco wstydliwie skrywana pod koturnowym frazesem erotyków, nawet tych pisanych współcześnie. Myślę, że w wierszach miłosnych co naj- mniej trzech ostatnich epok literackich króluje teatralny frazes, psychologiczny fałsz, sztubackie lub pensjonar- skie naiwności — zależnie od płci poety — bo całe lata szkolnych ćwiczeń we wzniosłości nie pozwalają uwolnić się od tych konwencji, które z upodobaniem przedkładają egzaltację miłosną nad konkret erotyczny. No dobrze, pomyśli sobie niejeden czytelnik, ale przecież w najnowszej poezji polskiej nie brakekshibicjo- nistycznych wierszy miłosnych, półpornograficznych erotyków, brutalnych, więcej nawet, skatologicznych motywów, od biedy nawet zrozumiałych u poety, który swoim długopisem niczym wysterylizowanym instru- mentem chirurgicznym rozchyla i odsłania intymne za- kamarki u swojej partnerki, dając do zrozumienia, że drąży metafizykę płci. I chociaż taki czyściec rekwizytor- ski był bardzo potrzebny polskiej poezji, to jednak trudno powiedzieć, aby ów stan rzeczy był oznaką zdrowia. W Polsce dość długo łączono sprawy miłości z poję- ciem bezwstydu. Ale nasze pojęcia moralne są stosunko- wo świeżej daty. Bo przecież dość byłoby cofnąć się do epoki renesansu i zagadnąć Jana Kochanowskiego w tym przedmiocie, a niewykluczone, że odparłby nam greckim przysłowiem: theos he anaideia — również bezwstyd jest bóstwem. Bo autor Trenów pisał sprośne wierszyki tą samą ręką, którą potem przekładał Psalmy Dawidowe. I nie ma w tym sprzeczności. Był przecież Grekiem i Rzymianinem polskiego renesansu. Tematyka nie może być kryterium wartościowania poezji. Wiersz sprośny może być arcydziełem formy, zaś wiersz bogobojny zaledwie natchnioną ramotą. Co w polskiej poezji jest regułą. Nie ma bowiem złych wierszy, prócz tych, które są źle napisane. Zstąpmy więc z podniebnych wysokości na ziemię i zobaczymy, jak pisali najwięksi poeci dawnych epok. Mikołaj Rej — kalwin, a więc po trosze niedowiarek — w figliku Dziewka, co kożuszka szanowała poka- zuje, że już wtedy przypieczony celibatem ksiądz skłon- ny był przejawiać żywsze zainteresowanie tym, co się działo w kościelnych ławkach, niż tym, co miał w mszale po łacinie napisane, a także i same owieczki nie były od tego i wodziły swego pasterza na pokuszenie, co nie uszło uwadze bystrego oka Mikołaja z Nagłowić, który to śli- cznie uwiecznił. Zresztą uczyniłto dość oględnie, a nawet ceremonialnie, jak na rubasznego w mowie opoja i war- choła. Antyk nigdy chyba nie był bardziej żywy w Polsce niż w czasach renesansu. Klemens Janicki w epigra- matycznym anakreontyku Na obraz Penelopy poka- zuje nam, jak osobliwe i bardzo antyczne z ducha były renesansowe nawiązania do starożytności i jej mitologii: Przez dwa dziesięciolecia broniła swej cnoty Przykładna Penelopa wśród gachów hołoty. W nieobecności mężów także nasze żony Często żyję nabożnie jak żeńskie zakony. By w świętości pozostać bez pokus szatana, W łożu trzymają mnichów przez noc aż do rana. No cóż, natura nie znosi próżni. W dwa wieki później sekrety miłosne zakonów polskich zdradzi, tym razem już sam książę Kościoła, Ignacy Krasicki. Warto więc pamiętać, że podążał duktem już dobrze udeptanym przez swych nie mniej znakomitych poprzedników. Zre- sztą wytworny ksiądz biskup, jak przystało na wiek prymatu—przynajmniej deklarowanego—rozumu nad zmysłami, o życiu erotycznym "wielebnego głupstwa" napomykał w formie dyskretnie zawoalowanej, gdy — na przykład w Monachomachii — sławił przewagi miłosne ojca Hiacynta. Nie dziwimy się zatem, że nie był on mężem wojowniczym i stronił od zgiełku i wrzawy. Ale upadek ducha rycerskiego, bądź co bądź zrozu- miały u służki Bożego, choć też egzotyczny wśród zapal- czywych i wojowniczych mnichów, zaznaczył się wcześniej. Bowiem już u Hieronima Morsztyna znajdu- jemy cokolwiek zaskakującą, jak na rycerski wiek sie- demnasty, hierarchię męskich czynów. Bezpieczniej jest w zielonym namiotku z dziewczyną, Na wdzięcznej lutni grając, leżeć pod pierzyna. Niż tarcz i ostrogrotną kopijępiastować Albo ciężką przyłbicą czuprynę prasować. Konsekwencją owej hierarchii jest bez wątpienia tego samego poety zaproszenie do perwersji we fraszce Do Kasie. Co do owej wojowniczości zresztą, to godziłoby się uczynić w tym miejscu uwagę, że kobiety od dawna mają zgoła inne pojęcie o dzielności mężczyzn niż oni sami i najlapidarniejszym rzecznikiem tego białogłowskiego punktu widzenia był staropolski poeta Daniel Naboro- wski, który pisał: Nie to chłop dobry, co się drugiego nie boi Lecz ten co z k..., a k... mu stoi. Pomińmy tedy aluzje i finezje osiemnastego wieku i zajrzyjmy znów do staropolskich rymopisów. Ci bowiem nie tylko w klasztornych refektarzach podglądali mni- chów, ale spotykali się z nimi w różnych, niekoniecznie świętych miejscach, co między innymi skrupulatnie za- notował poeta Erazm Otwinowski, protestant zresztą, we fraszce O mnichu: Ziemianie mnicha w zamtuzie zastali I wnet go swymi chłopięty poszczwali Opisawszy barwnie rzecz całą akuratnym wierszem autor opatruje historyjkę morałem: Wprawdzie wżdy mnicha było o co winić, Lecz też tam ślachta nie miała co czynić... Mam także pokusę przytoczyć wierszyk O przywi- lejach, niepewnego autorstwa, przypisywany temuż Erazmowi Otwinowskiemu, dworzaninowi Piotra Kmity i Tęczyńskich, poecie renesansowemu, rówieśnemu Ko- chanowskiemu. Odsłania on zupełnie nieznane elemen- ty folklorystyczne staropolskiego obyczaju, bo trzeba przyznać, że test jakiemu matka poddaje konkurenta do ręki córeczki, aczkolwiek rozminął się w rezultacie z intencjami zapobiegliwej i troskliwej mamusi, to bez wątpienia rezultat jego, przynajmniej wedle kryteriów, tym razem współczesnej już psychologii i fizjologii mał- żeństwa, mógłby zostać uznany za ważne kryterium szczęścia. Przeczytajmy zresztą sami, jak się chadzało i jeździło w konkury w lata one: Panicz do panny przyjechał w oglądy — Dowiedz się, chceszli, jać nie powiem, kędy — I pocznie tak z nią z daleka załatwiać, A matce o nią z prośbą się przymawiać. Panna mu każe dobrej być nadzieje, Matka wżdy rzecze: "Ukaż przywileje, Żebych wiedziała, za kogo ją dawam, Jak majętnego zięcia dziś dostawam." On sobą wzruszy, pocznie ich dobywać: Panna też, siedząc, imię wnet omdUwać; Porwie ją matka, dalej nie czekały, O przywilejach więcej nie pytały. Otwinowski nie pierwszy wpadł na ten koncept, bo na pewno był pilnym czytelnikiem Kochanowskiego, któ- ry, jeśli sądzić po tym, co napisał w utworze O gospo- dyniej, dobrze wiedział od czego zależy nierozerwalność małżeństwa i białogłowska wierność. Czy istotnie kryte- rium antropometryczne ma tu coś do rzeczy? Długo by o tym rozprawiać. Zaufajmy jednak renesansowym po- etom. Zwłaszcza, że także Wespazjan Kochowski w wier- szu O kornutach za żonami sugeruje wyraźnie, że cnota zależy nie tylko od moralności i ćwiczenia silnej woli: Często niewinne żony małżonkowie winią, Iże im rogi na łbie jak satyrom czynią. Lecz każdy niech swej spyta; wierę, tak mu odpowie: "Niech będzie róg, gdzie trzeba, nie będzie nagłowię!". Prawda to niby oczywista, choć niewątpliwie trochę uwikłana. O pożytkach płynących w miłości z różnicy lat pisał był Kochanowski w apostrofie Do dziewki, rozta- czając przed nią powaby i przewagi wieku dojrzałego: Nie uciekaj przede mną, dziewko urodziwa, Serceć jeszcze nie stare, chocia broda siwa; Choć u mnie broda siwa, jeszczem niezganiony, Czosnek ma głowę białą, a ogon zielony. Na wypadek zaś, gdyby te istotnie przekonujące argumenty, a przy tym na sugestywne obrazy poetyckie przełożone, nie odniosły pożądanego skutku. Kochano- wski miał na podorędziu niewinny epigramacik pod tym samym tytułem, ale już nie tak dworny i dowcipny: Daj czegoć nie ubędzie byś nawięcej dała: Daj, czego próżno dawać potym będziesz chciała, Kiedyć zmarski twarz zorzą, a gładkie zwierciadło Okaże tona oko, że cię siła spadło. Wdzięcznym splotem pokusy i przestrogi zarazem jest także wierszyk Kochanowskiego O starym. Bo są też jawne niebezpieczeństwa takich związków, zwłasz- cza gdy z przelotnej igraszki satyra z nimfą zmienią się w trwałe stadło. Przestrzega o tym Jan Gawiński, poeta o sto lat młodszy od Kochanowskiego, w dystychu O nierównym stadle: W stary wóz konie zaprzęga szalone, Gdy stary młodą pojmuje za żonę. Kochanowski, jak o tym świadczy sugestywna apo- strofa Do dziewki, nie miał gustu do starszych pań, mając 45 lat wziął sobie przecież młodziutką żonę, i wyzbywszy się galanterii pisał w utworze Na starą: Teraz by ze mną zygrywać się chciała, Kiedyś, niebogo, sobie podstarzała. Daj pokój, prze Bóg! Sama baczysz snadnie, Że nic po cierniu, kiedy róża spadnie. Zawtóruje mu w półtorasta lat później Stanisław Jan Niewieski: Wolą brać młodą, wesoła, ruchową Niż babę smutną, gnuśną i plugawą; Do tamtej jest chęć, a zaś do tej ni ma, Milszeć każdemu lato niźli zima. Natomiast Jan Daniecki, poeta żyjący na przełomie XVI i XVII wieku tak pisał o kaprysach fortuny w epi- gramacie Stara: Staraś, aprzedsię widzę, żebyś chciała Swych zabaw; trzeba, byś coś w trzos wwiązała, Oddać to musisz, coś przedtem nabrała, Gdyś młodą by wszy, darmo nie dawała. Jak widać ustępujący Kochanowskiemu w słowie poeta nie był tak nieprzejednany jak on w sprawach wieku i dawał paniom leciwym szansę — przyznajmy niekoniecznie renesansową z ducha — wyrównania mi- łosnych rachunków w dość dosłownym, bo pieniężnym znaczeniu. Sposoby i środki pobudzające i rozgrzewające krew byty dobrze znane już w dawnej Polsce i chętnie stoso- wane dla rozbudzenia opornych lub mało skwapliwych w miłości partnerek. Skuteczność tych usiłowań była rozmaita, co można wnosić z wierszowanej opowieści Reja Mnich chcąc sczarować pannę oszukan. Kuszenie jabłkiem nadzianym lubczykiem lub inną miksturą wzmagającą gorącość krwi jest tu widoczną kontynuacją omszałej biblijnej tradycji, tyle że w dużo skuteczniejszym wariancie niż kuszenie Ewy przez wę- ża, które tak smutno się dla nas skończyło. Staropolscy poeci uciekali się do rozmaitych sposo- bów kuszenia białogłów. Puenta epigramatu Do dzie- wki Wespazjana Kochowskiego dobrze świadczy o inwencji artysty w tym względzie: Jeźdźca nie cierpiąc, koń w cenie nie będzie: Tak i ty, pokąd kto cię nie dosiędzie. W XVI i XVII wieku ryzyko w miłości było większe — nie było przecież antybiotyków. Jan z Kijan w wierszu Gościec tak pisze: Tak się między pachołki teraz gościec wnęcił, Niejeden nań styskuje, choć się nie wykręcił. Jeden go w łaźni parzy, a drugi na słońcu, Owemu gębę skrzywił, temu siadł na końcu. Nie muszę tłumaczyć, że mowa nie jest o poczciwym reumatyzmie, lecz o pewnej wstydliwej chorobie. Toteż nic dziwnego, że kult dziewictwa, z którego prześmiewcy pokpiwali sobie w różnych epokach literackich, miał racjonalne, nie tylko metafizyczne uzasadnienie, iswych zwolenników zwłaszcza w XVII wieku. Jan Czerwiński tak odzywa się do dziewczyny we fraszce Do jednej: Wieręś się teraz do mnie przybliżyła, Kiedyś wianeczka swojego pozbyła. Pódź precz ode mnie, żeć tak rzekę czyście; Zbywszy jagody nie wab mię na liście. Domyślamy się jednak, że to tylko przekomarzanie, skoro w innym wierszu ten sam Jan Czerwiński nic już o cnocie nie wspomina: Ano dałaś mi ust swych, ba i śmiele Rękę założyć na swym pięknym ciele. Dałaś i słowa; dalej o co stoję, Acz nie wymówię, zrozumiesz myśl moje. Trzeba przecież na koniec tej kwestii przyznać, że dzielni staropolscy miłośnicy brakiem cnoty specjalnie się nie turbowali. Fraszka Jana Smolika Do Hanuśki — "Pisałem do Hanuśki — odpisu nie dała: / Podobno, o com pisał, dać będzie wolała" —już u schyłku XVII wieku wróży upa- dek pięknej sztuki epistolografii, która dziś prawie zu- pełnie zanikła. Konflikty temperamentowe też nie są wynalazkiem naszych czasów, Jan Danieeki w Wymówce pisze: Żonapytała męża: "Już to miesiąc cały. Jakoś w mych rzeczach i swych tak bardzo ospały. Czemóż to?" A on powie: "Bolała cię główka I zęby moje serce". — "Co mi za wymówka? Nie pochlebiaj! A diabeł tobie do mej głowy I do zębów boleści, kiedy zadek zdrowy." Mędrcy powiadają, że łatwiej jest upilnować worek pcheł niż niewiastę, wiedział o tym także cytowany już Jan Daniecki, skoro w Niepewnej straży napisał: Nie wierzył żonie, a nie miał też komu, Słudze rozkazał by pilnował domu, A ta sposobem tym stróża użyła; Dała mu wprzód, i galanta wpuściła. Sposób, wierę — jak mawiali starożytni Polacy — znakomity. Ze sług, jak z posłańców, niewielki był za- wsze pożytek jako pośredników miłości. Przestrogą dla tych, co chcieliby się wyręczać umyślnymi, jest do dziś fraszka Kochanowskiego O chłopcu: Pan sobie kazał przywieść białogłowe, Aby z nią mógł mieć tajemną rozmowę. Czekawszy chłopca dobrze długą chwilę, Tak żeby drugi uszedł był i milę, Pojźrzy pod okno, a ci sobie radzi! I rzecze z góry do onej czeladzi: "Po diable synku folgujesz tej paniej: Jam kazał przywieść, a ty jedziesz na niej." Jedną z cech dawnego obyczaju polskiego była jego głęboka rytualizacja oparta na ścisłym związku między rokiem astronomicznym i rokiem liturgicznym. Siadów tej rytualizacji nie brak nie tylko w poezji współczesnej, ale także ówczesnych poetyckich krotochwilach, jak o tym świadczy choćby ta fraszka Jana z Kijan: I to ujdzie, mniemam, za fraszkę, Obłapiłem w mięsopusty Kaśkę. Dałem jej ślak od sukna w kolędzie, Pewnie Stasia powijać weń będzie. Barokowe układanki Jana Andrzeja Morsztyna nie są pozbawione wdzięku i psychologicznej przenikliwości, toteż mimo pewnej bibelotowatości warto je odkurzyć. Sądzę, że Omyłka Jana Andrzeja Morsztyna zasługuje na naszą wdzięczną pamięć: Zgubił gdzieś matkę Kupido zbłąkany, Wtem zoczył Kasię i rzekł oszukany: "Matko, o matko!"— lecz harda dziewczyna, Nie chcąc ni gościa takiego, ni syna, Rzekła: "Pewnie mi na łonie nie siędziesz, Nie jestem matka." On rzekł: "Ale będziesz". Ale barok i wiek XVII to już były czasy, kiedy do celu coraz mniej chętnie chadzano prostymi drogami. Poeci zaczynali kluczyć, dziergać koronkowe wiersze zacie- mnione girlandami metafor, parafraz, symboli. Przycho- dzi epoka, w której miejsce otwartej oferty miłosnej, konkretnej propozycji, słowem fizjologicznego konkretu i miłosnej konsumpcji zajęły salonowe gry i zabawy miłosne. Przyszła epoka flirtów. Poeci wydelikatnieli, już mało który przypuszcza szturm i gwałtem — który kobiety dość lubią — bierze przeszkody, najczęściej zre- sztą urojone. Stąd takie, jak Jana Andrzeja Morsztyna Do panny, apostrofy: Na głuche skały, na śnieżyste Tatry, Których południe nie odkryją wiatry, Twoja się była matka zapatrzyła, Kiedy cię dziecko, szczęśliwie nosiła; Stad ci się, na złość sługom twym, dostało Serce jak skała, a jako śnieg ciało. Lecz bardziej śniegi polubiła stałe, Stad jak śnieg serce, zimne ciało białe. Porównajmy to ze sposobem i formą, w jakiej zwra- cał się Kochanowski do panien swojej epoki w cytowa- nych tu wierszach, a niechybnie przyznamy rację historykom literatury, że barokjest dekadencją renesan- su. Poza tym mistrz z Czarnolasu niezbyt lubił miłosne przekomarzania, bo go może odrywały od poważniej- szych zatrudnień literackich, na przykład, tłumaczenia Psalmów Dawidowych. Toteż załatwiał sprawę krótko: Odmów, jeślić nie po myśli; daj, masz li dać wolą; Słuchając słów niepotrzebnych aż mię uszy bolą. Barok w stosunku do renesansu był w poezji miłos- nej bardziej teatralny, zawoalowany, żeby nie powie- dzieć pruderyjny, bo to jednak byłaby przesada. Najlepiej pokazać to na przykładzie. Otóż Zbigniew Mor- sztyn napisał ładny wierszyk Na ukąszenie od pszczo- Nie gniewaj się napszczółkę, że cię ukąsiła W ten rumiany policzek, bo się omyliła I rozumiała, że tym kwieciem, w którym miody Zwykła brać, twoje śliczne zakwitły jagody. Tak więc pracowita pszczółka już jako motyw zda się zapowiadać wiek osiemnasty, epokę pracy, rozumu i oświecenia. Strach pomyśleć, jak będzie nudno! Zanim jednak dobrniemy do czasów biskupów Krasickiego i Naruszewicza cofnymy się raz jeszcze do wieku Kocha- nowskiego i posłuchajmy, co o niebezpiecznych ukąsze- niach owadów pisze Jan Smolik w epigramacie O płesz- ce: W smaczny kąsek panience płeszka ugodziła, A przez włosiany gaik w brzeg ją. zakąsiła. Czuje, że gonić miano; kęs niżej uskoczy, Ale próżno! Panienka namaca, choć w nocy, Bo wnet jej na udzie swym srogą śmierć zadała, Której Wenus nagrobek taki napisała: Płeszka tu jest zabita; ma być pogrzebiona W mogile, w której mało nie jest uchwycona. Płeszka to oczywiście pchełka, może jakaś daleka krewna Pchły Szachrajki ze znanego wierszyka Brze- chwy? Napisałem, że wiek osiemnasty z jego kultem oświe- conego rozumu mniej jakby sprzyjał miłostkom. Atena podówczas była w większej estymie niż Eros. Ale bóg miłości nie dał się wygnać z polskiej ziemi. Świnił prze- cież ze smakiem i dowcipem Stanisław Trębecki. A Fran- ciszek Karpiński, podobnie jak Kochanowski, zasłużony tłumacz Psalmów Dawidowych, też skłonny byłby po- igrać z młódkamijakjego szesnaste wieczni poprzednicy, ale jest oględniejszy od autora Trenó w. Przy czym z panienkami to Karpiński jeszcze się trochę ceregieli, ale już do kobiet dojrzałych ma więcej śmiałości, co wymow- nie pokazuje Prośba do mężatki: Od oczu twoich i białego czoła Równym gościńcem wiedziesz do miłości; środkiem dwóch kępin, gdzie kochania szkoła, Pozwól, niech płynę pod brzeg szczęśliwości; Jeśli chcesz skarać zaprawa zgwałcone, Niech, winowajca, w samym porcie tonę. Trzeba przyznać, że zajmująca jest ta miłosna topo- grafia starego poety. Już Mikołaj Rej w figliku "Rym: nago mi namil- sza" zdaje się zapowiadać, że jego stulecie bez ceremonii rozbierze kobiety: Pisał jeden na ścianie: "Nago mi namilsza," Drugi potem wziął kredkę — będzie z tego insza. Napisał: "Jałowica koszule nie miewa, Podobno na pokoju ta u pana bywa." Ten przyszedłszy napisał: "Wołowi się godzi, Co wspomionął jałochnę, bo to społu chodzi." Jakie Benedicte, też Oremus taki, Kto tym rymom przy gani, całuj babę w kłaki. Renesans był także dla miłości wiekiem złotym. Wczytując się pilniej w staropolskich literatów niechyb- nie dostrzeżemy niepruderyjność ich prozy i poezji. Na- turalia non sunt turpia, ta zasada w sztuce i literaturze tamtej doby była jedną z naczelnych w składzie zasad każdego artysty. Zebrałem tu garść wierszy i powiązałem je bardziej konferansjerskim słowem niż krytycznym komenta- rzem, bowiem ulotna materia tych sprośności nie nadaje się do mentorskich komentarzy i egzegez. Cel przyświe- cał mi skromny. Chciałem tyleż ochotę do lektury staro- polskich igraszek miłosnych, co uśmiech pobudzić. Bo miłość bez uśmiechu, seks bez zabawy, to obrzędy dość ponure, których jako żywo nie godzi się celebrować. O dwoistości, a nawet wielości przywiązali i miłos- nych namiętności dobrze wiedzieli nasi pradziadowie, skoro nawet cnotliwy i oględny w słowie Sęp-Szarzyński pisał we fraszce O Kasi i o Anusi: Kasia z Anusią, wdzięcznych i pięknych oboje, Jednakimi płomieńmi trapią serce moje; Obyczaje w obudwu, godne pochwalenia, Też wielką sąprzyczyną mego udręczenia. A gdy czasem pospołu wedle siebie siedzą, Na którą pilniej patrzeć, oczy me nie wiedzą. Anusiazda mi się być piękniejsza nad Kasię, Kasia zda mi się piękniejsza nad Anusię zasię, Tamta nad tę, a ta też nad tamtą wdzięczniejsza, I w rozmowie, ja nie wiem, która przyjemniejsza, To jedno wiem, że obie bez miary miłuję, Jak to może być? Nie wiem. Ale miłość czuję. Tam gdzie się kończą egzaltacje, uniesienia, akty strzeliste, tam zaczyna się erotyczny konkret. Psyche ustępuje miejsca Erosowi. Cezurą jest tu spełnienie. Kilka jurnych wierszy staropolskich włączyłem do antologii, ale ponieważ nie jest tego dużo, więc tym wierszom frywolniejszym poświęcam nieco więcej uwagi w tym szkicu, nie można bowiem udawać, że nie było tej poezji, w której często więcej psychologicznej wiedzy niż w konwencjonalno — stereotypowej tzw. wysokiej liryce miłosnej. Byli wśród staropolskich wierszopisów poeci, którzy w ogóle nie podlegali ambiwalencjom wzniosłości i try- wialności i wyłącznie świnili. Mało świnili — wieprzyli. Przykładem Mikołaj Rej i nieco młodszy od niego Jan Daniecki. "Zawiązka miękka... z warkocza dziewicy..." Przez trzy wieki Polska poezja miłosna stała pod znakiem ćwiczeń w naśladownictwie obcych wzorów — łacińskich i włoskich. Przez długie lata poeci terminują u Owidiusza, Tybulla i Propercjusza, a przede wszy- stkim u Petrarki, Tassa, Ariosta, Guarina, Marina i włoskich "koncetystów". Tak było w XVI i XVII wieku. Wiek następny toruje drogę wpływom francuskim, które do wierszy erotycznych epoki wprowadzają rokokowe pasterki. Swojskie Hanny, Doroty, Zosie i Maryny przy- bierają egzotyczne imiona Doryd, Rozyn, Palmir i Laur. Rozkwita ulubiona forma poezji miłosnej tamtej epoki— sielanka, która jest kostiumem, arkadyjsko — paster- skim sztafażem maskującym lubieżność i zmysłowość, dość zresztą wyrafinowane. Trembecki, Węgierski, Bo- homolec, Karpiński, Kniaźnin — to najpopularniejsi i najwybitniejsi "poeci serca", klasycy rozrzewnionej i za- łzawionej — istotnie ponad miarę — poezji miłosnej tamtej doby. Moda na te utrefione żale była powszechna i trwała długo. Dość powiedzieć, że pod ich urokiem był jeszcze młody Mickiewicz, który wkrótce napisze erotyki otwierające nową epokę w polskiej poezji. Przecież sen- tymentalny Pierwiosnek tym tylko różni się od senty- mentalnych sielanek Karpińskiego, że Mickiewicz wprowadza doń niebieską Marylkę. Ba, nawet Roman- tyczność i Świtezianka są na wskroś sentymentalne mimo odkonwencjonalizowania i upotocznienia języka i postaci. Podobnie To lubię i Widzenie się w gaju — utwory również naznaczone powrotną falą sentymen- talizmu. "Tyżeś to? i tak późno?"— "Błędną miałem drogę, Śród lasów, przy niepewnym księżyca promyku, Tęskniłaś? myślisz o mnie?" — "Luby niewdzięczniku! Pytaj się, czyja myśleć o czym innym mogę!" Brzmi to jak przekomarzanie się Laury i Filona pod jaworem, choć przyznać trzeba, że Mickiewiczowski Fi- lon jest już śmielszy w żądaniach: "pozwól uścisnąć dłonie, ucałować nogę." Dopiero po tym sielankowym epizodzie napisze Mic- kiewicz wiersze miłosne, żarliwe, namiętne, nawet bluźniercze, które odtąd będą nie tylko wzorem dla po- etów, ale ich miarą i wagą. Pierwsze sonety — "Le- dwiem ciebie zobaczył, jużem się zapłonił...", "Mówię z sobą, z drugimi plączę się w rozmowie...", "Nieuczona twa postać, niewymyślne słowa...", 'Potępi nas świętoszek, rozpustnik wyśmieje..." są jeszcze klasycyzujące, więc nieco powściągliwe i konwe- ncjonalne, choć już czuć w nich ten ogień namiętności, który potem wybuchnie w Dziadach. Ale z wiersza na wiersz gorset konwencji rozluźnia się i sonety brzmią coraz czystszym tonem, którego w polszczyźnie nie po- wtórzy nikt. W dynamicznych, kadrowanych zdaniach Rezygnacji nie ma już ornamentu: Nieszczęśliwy, kto próżno o wzajemność woła, Nieszczęśliwy jest kogo próżne serce nudzi, Lecz ten u mnie ze wszystkich nieszczęśliwszy ludzi Kto nie kocha, że kochał, zapomnieć nie zdoła. Wyznania będą także coraz śmielsze: 'Pierwszy raz jam niewolnik z mojej rad niewoli...", ("Z tobą tylko szczęśliwy z tobą moja droga. /Bogu chwała, że taką zdarzył mi kochankę,/i kochance, że uczy chwalić pana Boga.") ."Luba!, ja wzdycham pamięć niebiańskiej pieszczoty..." I wreszcie ten najpiękniejszy i najbar- dziej poruszający z polskich wierszy miłosnych—Do •** (Na Alpach w Spliigen): Nigdy, więc nigdy z Tobą rozstać się nie mogę! Morzem płyniesz i lądem idziesz za mną w drogę, Na lodowiskach widzę błyszczące twe ślady I głos twój słyszę w szumie alpejskiej kaskady, I włosy mi się jeżą, kiedy się oglądam, I postać twoje widzieć lękam się i żądam. Zanim Mickiewicz napisał to dramatyczne posłanie do "kochankipierwszych dni", już dziesięć lat wcześniej świeża jeszcze pamięć miłości do Maryli wybuchła w wyznaniu Gustawa w Dziadach: Zawiązka miękka... z warkocza dziewicy... Lecz skórom tylko położył na łonie, Opasała mię wkoło na kształt włosiennicy; Pierś przejada... w ciało tonie!... Tonie, tonie, i wkrótce przetnie mi oddechy, Wiele cierpię! ach! bo też wielkie moje grzechy! U Mickiewicza oferta miłosna jest otwarta i niezawo- alowana: Strudziłem usta daremnym użyciem Teraz chcę z twymi je stopić ustami I chcę rozmawiać tylko serca biciem, I westchnieniami, i całowaniami I tak rozmawiać godziny, dni, lata, Do końca świata i po końcu świata. Mickiewicz żył pełnym życiem męskim, można naj- oględniej powiedzieć, że kochał wiele kobiet, był podob- nie jak Krasiński kobieciarzem o czym z goryczą pisze w Żalu rozrzutnika: Kochanek, druhów! ileż was spotkałem! Ileż to oczu jak gwiazd przeleciało! Ileż to rączek tonąc uściskałem! A serce? nigdy z sercem nie gadało!. Jeżeli dziś, brzmiące czasem rzeczywiście trochę staroświecko, wiersze Mickiewicza mogą być odczuwane jako anachroniczne, zwłaszcza gdy zestawi sieje z osten- tacyjnym ekshibicjonizmem poetów późniejszych — to trzeba pamiętać, że był on pierwszym poetą, który o miłości mówił wprost. Z jego poezji można wywieść bodaj wszystkie późniejsze erotyki, to uniwersalne matryce, z których odbijali poeci następnych generacji hałaśliwie orkiestrując proste melodie Mickiewiczowych wierszy. Toteż Mickiewicz pojawiać się będzie w tym szkicu często właśnie jako punkt odniesienia. Napisał bowiem co naj- mniej kilkanaście wierszy, które mogą być miarą innych wierszy. O Mickiewiczu pisał Boy: "Weźmy przed nim stosu- nek literatury polskiej do kobiety. Kobieta nie istnieje. Poza paroma trefnościami starych Polaków i paroma sonetami Szarzyńskiego cóż mamy? Kto się w Polsce kochał kiedy? Chyba biskup Krasicki, ale gdzieś pokąt- nie, w każdym razie tym się nie chwalił. (...) Pierwszy raz odzywa się w poezji ów ton, będący pradźwiękiem wszelkiej poezji miłość do kobiety. A odzywa się z taką siłą, z takim pierwotnym żarem, jak gdyby coś długo powstrzymywanego, zatamowanego przez całe wieki, wybuchło nagle i runęło nagle potokiem lawy. Bo też tak było. Może to będzie bluźnierstwo, ale cała nasza literatura przedmickiewiczowska przedstawia mi się ja- ko wielka szkolna ława, w której mniej lub więcej zdolni i pilni uczniowie odrabiają pensa na tematy dyktowane im przez Europę, ale przykrojone ostrożnie ad usum scholarum: w dobie humanizmu odbywa się to z postę- pem celującym, w epoce saskiej z niedostate c z n y m. Później w dobie stanisławowskiej znowuż z b ardzo dobrym. Dlatego, mimo wszystkich wysiłków "pietyzmu", zawsze piśmiennictwo to będzie tylko dla nas jedynie zabytkiem: nikomu nie przyjdzie na myśl szukać w nim dla siebie ludzkiej treści." Przesada? Zapewne. Nie lekceważyłbym staropol- skich sprośności Kochanowskiego, Danieckiego, Naboro- wskiego, Gawińskiego, Morsztynów, Potockiego i wielu innych poetów minorum gentium dawnych epok, z tego samego powodu, dla którego cenię Słówka Boya. Jest w nich bowiem ów konkret erotyczny, owa prawda trywial- ności, sprowadzająca miłość do tego, czym najczęściej bywa, do kontaktu dwóch naskórków. Każda wzniosłość potrzebuje odtrutki w trywialności i pospolitości. Nie jest prawdą a tylko retoryczną formułą to, że w poezji miłos- nej a ściślej erotycznej dawnych epok polszczyzny nie ma "ludzkich treści". Jest ich bodaj więcej niż w podniosłej liturgii miłosnej tzw. poezji wysokiej. Ale istotnie — i tu Boy ma rację — Mickiewicz wprowadził kobietę do poezji polskiej, jeszcze nie tak ostentacyjnie nagą jak Tetmajer, ale już przeznaczoną do kochania, nie do natchnionych obcymi wzorami hoł- dów. Celibat literacki Warto tu może uczynić dygresję na temat tak zwa- nego "celibatu literackiego". Był to termin ukuty w jaw- nie szyderczej intencji na określenie owej platoniczno—wzniosłej tradycji poezji miłosnej, której złoty okres przypadł na epokę romantyczną, jest zresztą paradoksem, że z drugiej strony wiek XIX odrzucił w poezji konwencjonalizm neoklasycyzmu i maskę sztucz- ności odłożył do rekwizytorskiego lamusa — z tą uwagą, że zrobili to jedynie najwięksi poeci epoki, i to za sprawą przede wszystkim poezji Mickiewicza, który o miłości mówił wprost, po męsku, tak jak Kochanowski. Przy czym Kochanowski azyl dla swego zmysłowego konkretu znajdował wexdefinitione żartobliwej ifrywolnej epigra- matyce. To byfy kułby wzniosłości, okruchy poetyckie dworskiego obyczaju, tym znamiennego, że sporo się tam jadło, piło i kochało. Rozkosze stołu i łoża — najczęściej nieprawego — w życiu dworów renesansowej Polski niemal same prosiły się o kronikarskie pióro. I tak po- wstała na przykład rubaszna, dowcipna i mądra kronika igraszek miłosnych spisana we fraszkach Kochano- wskiego. Natomiast we wszystkich odmianach tzw. po- ezji wysokiej, horacjańsko—wergiliańskiej, w hymnach, pieśniach, odach, dramacie, Kochanowski był, można powiedzieć, konwencjonalnie powściągliwy; był zresztą, ściślej rzecz ujmując, prawodawcą konwencji wzniosło- ści w liryce polskiej, bowiem tradycj i hymnicznych przed nim tak dobrze jak nie było. Chociaż już w XV wieku zdarzały się bardzo podniosłe wiersze miłosne, zaś ano- nimowi poeci Bogiem się klęli na wierność i stałość w kochaniu. Przykładem anonimowy List z tamtej epoki i jedno z jego zaklęć: Toć na mię wie Pan Bóg z wysokości, Iż ja ciebie miłuję z serdecznej miłości, Tak, iż też o tobie nie mogę przestać myślić we dnie i w nocy. Dobrze, że ze mnie zdrowie nie wyleci. Natomiast formułą wspomnianego "celibatu literac- kiego" można niewątpliwie objąć wiersze miłosne Sło- wackiego, mimo że dla jego ezoterycznej, sublimującej się w marzenie i tęsknotę erotyki określenie to jest, przy całej trafności, nieco deprecjonujące. Te piękne halucy- nacyjne ewokacje nie są przecież ze świata konkretu zmysłowego, choć paradoksalnie konkret ów implikują. Nieodwzajemnionej, a więc wedle potocznych wyob- rażeń nieszczęśliwej, miłości szesnastoletniego Juliusza Słowackiego do dwudziestotrzyletniej wówczas Ludwiki Sniadeckiej, poezja polska zawdzięcza swe najpiękniej- sze chyba strofy o miłości. W Godzinie myśli, napisanej w grudniu 1832 lub styczniu 1833 roku, poeta wspomni swą jeszcze na poły dziecinną miłość: Przez te trzy lata dziecko z czarnymi oczyma Poznało miłość. — Pierwszą i ostatnią była, I najsilniejsza z uczuć, uczucia przeżyła. Widziałem go przy stopach dziewicy — anioła, Czarnymi weń oczyma patrzała i bladła Myśląc o dziecka życiu, bo z wielkiego czoła Przyszłość mu nieszczęśliwą jak wróżka odgadła. Więc odwracała oczy i wtenczas łzy lała. Przed nią dusza dziecięcia jako karta biała Czerniła się na wieki miłością daremną. Miał osiemnaście lat, gdy wyznał Ludwice miłość i został odtrącony przez tę, która sama także nieodwzaje- mnioną miłością kochała Włodzimierza Korsakowa, sy- na generała — gubernatora Litwy, poległego w 1829 roku przy szturmowaniu Szumli podczas wojny Rosji z Turcją. Odtąd pamięć o niespełnionej miłości towarzyszyć będzie poecie wszędzie barwiąc się na przemian nostal- gią i szyderstwem, miłością i gniewem. W Podróży do Ziemi Świętej z Neapolu 28-letni poeta pisał: I znowu wspomnień pieśń dzika, echowa Zagrała w sercu, i łzy moje płyną O Lutko! dziecka kochanko, bądź zdrowa! Jeżeli kiedy pod tą jarzębiną, Co nieraz kładła koralowe grona Na twoje włosy, siądziesz zamyślona, Jeżeli książkę położysz przy stole, Jeżeli szalona ta pieśń z tobą będzie, Kart nie odwracaj... bo nim spocznę w grobie, Będę ci śpiewał jak mrące łabędzie; Tak nieśmiertelnym płaczem, że raz jeszcze Łez brylantowych osypią cię deszcze... I łzy się żywe rozbiegną po łonie, I strumień palce różowe otworzy, Jeśli spłakaną twarz ukryjesz w dłonie; Ja wtenczas będę spokojny, jak w zorzy Gwiazda niknąca blady — lub z obliczem Pełnym promieni boskich... albo niczem. Miał Słowacki niezwykłą zdolność sugestywnego wywoływania obrazów z przeszłości, potrafił zmieniać to co było w to, co jest i trwa. Uczyli się od niego wszyscy nasi wielcy poeci nostalgii — nie dorównał mu żaden: Sen mi pokazał aż w Litwie niebieską Niezabudkami rzeczułkę — na zdroju Miejsce kładkową przeskoczone deską, Zawsze błękitne i zawsze w pokoju Dokoła w kalin ustrojone wianki, Było kąpielą gwiazd i mej kochanki. Bardzo to ładny obraz metaforyczny zarówno w ma- larskiej jak i czysto sensualnej urodzie. Ale w poemacie tym poeta nie tylko tęskni, składa żarliwe słowa aktów strzelistych i śle czułe pożegnanie, był bowiem spontaniczny w uczuciowych reakcjach, po- tem ten roztęskniony obraz kochanki skontrapunktuje ironią, gdy dowie się o śmierci Korsakowa i o tym, że jego ukochana Lutka zapamiętuje się w ostentacyjno — de- monstracyjnej rozpaczy po utraconym Moskalu, że poje- chała do Turcji, aby odnaleźć trupa ukochanego, który — co nie wykluczone — mógł nawet nie wiedzieć o szalonej miłości rozegzaltowanej Polki. Plotkowano po- tem, że odnalazła grób kochanka i trumna z jego procha- mi stała cały czas w jej sypialni. Szkoda, że te makabryczne szczegóły, skądinąd bardzo poetyckie, nie znalazły jednak potwierdzenia. Czarna legenda okazała się zmyśleniem. Mogiła Korsakowa nie została nigdy odnaleziona. W cytowanym poemacie tę wyprawę swej "kochanki pierwszych dni" Słowacki kwituje szyderczą sykstyną: Znałem... lecz, szczęściem, uleczoną z żalu Saffonę bardzo podobną do greckiej. Ta się, nieszczęściem, kochała w Moskalu, A Moskal zginął na wojnie tureckiej, Ta poszła zabrać na warneńskim polu Zwłoki, a uszy — w Konstantynopolu. A jednak na kilka lat przed śmiercią pisząc czwartą pieśń Beniowskiego Słowacki tylko o niej zdaje się pamiętać, Ludwika usuwa w cień Marię Wodzińską, Aleksandrę Moszczeńską, Joannę Bobrową, (o której wprawdzie w tym samym Beniowskim napisze "Teraz mi wezgłowiem jedno kobiece serce...", ale która będzie beznadziejnie, bo niewzajemnie zakochana w Krasiń- skim), a wreszcie Angielkę Ludwikę z Henseltingów Reitzenheimową ostatnią miłość poety. Ta ostatnia mi- łość dojrzałego mężczyzny do zamężnej cudzoziemki, żony przyjaciela — emigranta, była — podobnie jak pier- wsza miłość mężczyzny—dziecka do Śniadeckiej —plato- niczna. Tęsknota Słowackiego do Śniadeckiej ma wszystkie odcienie nastrojów odtrąconego kochanka. Wspominają z miłością, gniewem, żalem, szyderstwem, a więc w rytmie pulsujących nastrojów, chwilowych emocji, wktó- rych tyleż buntu, co rezygnacji. Jest to nawet trochę zaskakujące, gdy się zważy, że miłość Słowackiego do Śniadeckiej była nie tylko nieodwzajemniona, ale też niespełniona, w tym trywialnym fizjologicznym sensie. Zatem wyobraźnia poety nie miała materialnego punktu zaczepienia. I można chyba wiersze do Ludwiki zaliczyć do owej platoniczno — wzniosłej, celibatowej tradycji poezji miłosnej, gdyby nie przedziwna zdolność do kreo- wania, bo przecież nie ewokowania! — prawdy namięt- ności, nigdy nie spełnionej, stworzonej siłą imaginacji: Twój czar nade mną trwa. — O! ileż razy Na skatach i nad morzami bez końca W oczach twój obraz, w uszach twe wyrazy, A miłość twoje miałem na kształt słońca W pamięci mojej. — Anioł twój bez skazy Na moich piersiach spał — a łza gorąca Nigdy mu jasnych skrzydeł nie splamiła; Twa dusza znała to — i przychodziła. W par excellence ezoterycznej aurze tej inwokacji jest jakaś przedziwna, niepokojąca sensuałność. Na przekór platonicznej oczywistości. To przecież Słowacki o Ludwice mówił słowami Anhellego na syberyjskim wygnaniu: "wie wziąłem nawet pocałowania od jej ust koralowych, choć byłem blisko; jak gołąb, mówię, siedzą- cy na ramieniu dziewczyny". Czyż nie miał racji Boy pisząc przekornie o bohate- rach wierszy miłosnych Słowackiego: "A te w czułym atramencie I urodzone nimfy wodne..." "Aten trzeci wasz poeta..." Krasiński był poetą o dużej samoświadomości. Do- wodzi tego ogromna epistolografia poety. Dużo pisał tam o powołaniu i posłannictwie poetów i ich roli w dziejach narodu i ludzkości. Zwłaszcza w listach do Delfiny i do Konstantego Gaszyńskiego sporo jest na temat profety- zmu dzieła literackiego. Lubił Krasiński proroctwa, któ- re się zresztą najczęściej nie spełniały. Nie to jest jednak ważne. Ważne natomiast jest, że poglądy formułowane w listach były komentarzem do jego własnej twórczości poetyckiej, niekiedy do powstającego w czasie pisania listu wiersza. Czasem wiersz włączony do listu wieńczył wywody poety, a czasem wykład był rozwinięciem naj- świeższych doświadczeń poetyckich. Wiersze pojawiają- ce się w listach do Delfiny bywały syntezami lirycznymi nastrojów marzenia, tęsknoty, pragnienia, które poeta cafymi stronicami wyrzucał z siebie z ekshibicjonistycz- ną pasją w histerycznych niekiedy wyznaniach, ofiaro- waniach i aktach strzelistych. Ciekawe rzeczy można tam niekiedy przeczytać. Pi- sze na przykład Krasiński do Gaszyńskiego: "Winszuję Ci, Konstanty, żeś umiał pogodzić miłość z ducha pokojem, z ograniczeniem żądz ciała. Ta sztuka nazawsze niedościgniętądlamnie pozostanie, ale pojmu- ję, że w niej musi być szczęście, którego nigdy nie doznam, a którego Ci zazdroszczę. Ideał takowego nieraz zstąpił mi w serce, ale kiedy sam byłem na kanapie, sam jeden, zapatrując się na siebie jak gdyby na drugiego. Ileż razy wstawałem i stałem się Ja, tyle razy prysło widzenie." Dość osobliwe są te tęsknoty do platonizmu u poety, o którym Boy pisał: A ten... trzeci wasz poeta... No, ten... hrabia... z dużym nosem, Któremu każda kobieta, Co ją ujrzał bez bielizny, Była symbolem Ojczyzny, A łóżko ofiarnym stosem! Do zacytowanego listu dołącza Krasiński dwa wier- sze, których adresatką była Joanna Bobrowa, w tym jeden z najpiękniejszych z cyklu poświęconego kochance młodości: Chciałbym anioła widzieć na twym grobie, Kędy sny nasze leżą pogrzebane, Co by mi czasem zaśpiewał o tobie, Jak śpiewa tułacz pamiątki kochane; (...) Przed nocą wieczną niech głos twój usłyszę, Jak pieśń nadziei w godzinie konania, A może wtedy ponad grobu ciszę Wejdzie mi blady księżyc zmartwychwstania!. Do Joanny Bobrowej pisał Krasiński swe najpier- wsze utwory przesyłając je pod sąd Gaszyńskiego: Gdzie oczy zmienne, co kiedy zawrzały Ukryte w piersiach czary uniesienia, Z błękitnych nagle w czarne przeiskrzały, Aż znów wróciły lazury cierpienia? Należał do tych poetów, którzy niczego właściwie innego nie robili tylko kochali. U stóp Delfiny, która była autentyczną lub wykreowaną namiętnością jego życia, złożył nie tylko kilkanaście żarliwych erotyków, ale tak- że setki listów o niesłabnącej przez lata temperaturze uczuć. I właśnie owa żarliwa, hołdownicza, wyznawcza epistolografia miłosna do jednej adresatki czyni z Kra- sińskiego pierwszego bodaj poetę miłości epoki romanty- zmu. To z tych listów bardziej niż z wierszy odczytujemy pulsowanie uczuć poety: "Droga, najlepsza, najukochańsza! Ledwom przybył do Drezna, wysiadł z powozu, wypił kawę, piszę do Cie- bie, tęsknię niespokojny, za każdym słowem gotów się rozpłakać, boś misie śniła noc całą, a zdawało mi się, żeś chora gdzieś w nieznanym mieście. Nic nie mam nowego do doniesienia Tobie, amuszę pisać, boby mi serce pękło." Zaś wiersz zaczynający się słowami: "Wzywam cię w boskiej wspomnienia godzinie, / Stań tu przede mną, nim ta chwila minie..." —jeden z piękniejszych — włożony do listu pisanego w Wigilię 1839 roku, opatruje poeta komentarzem: "Miłość, jak religia, ma obrządki swoje. Te wiersze to była modlitwa do Ciebie, zupełnie to samo co modlitwa..." A wiersz ten powstał, jak się dowiaduje- my z listu, w ciągu jednej godziny daremnego czekania na kochankę. "Nic od ciebie nie chcę, śliczna panienko..." Wiersze miłosne Norwida są najsilniej spośród na- szych poetów romantycznych odsubiektywizowane. Ad- resatki jego erotyków są starannie ukryte. To przeciwległy biegun erotyków Krasińskiego, w porówna- niu z autorem Vademecum ekshibicjonisty, niedyskret- nie i ostentacyjnie adorującego Delfinę. Chociaż te dziesiątki wierszy składanych u jej stóp to także swoisty kamuflaż nałogowego kobieciarza, który sądząc z listów do kochanki swą miłość do niej traktował po trosze jak temat literacki o akcentach neurasteniczno — masochi- stycznych. A przecież kobiet w życiu Norwida także nie brakowało. Dość tu wspomnieć niefortunne narzeczeń- stwo z Kamilą L., a nade wszystko wieloletnią nie— odwzajemnioną miłość do Marii Kalergis, za którą Nor- wid włóczył się po całej Europie i równie daremnym uczuciu do Marii Trębickiej, a także tragicznie przerwa- nej śmiercią kochanki, wzajemnej tym razem, miłości do pisarki Zofii Węgierskiej i romansie z zamężną powie- ściopisarką Marią Sadowską. Być może owa bezinteresowność wierszy erotycz- nych Norwida da się wytłumaczyć jego wysokim instyn- ktem moralnym, czy pewną wstydliwością uczuć, ale wynika także ze skłonności do idealizacji kobiet, łych kobiet idealnych szukał wprzeszłości antycznej (Kleopa- tra), czy polskiej (legendarna Wanda, królowa Jadwiga, Zofia z Quidama). Nie był chyba niewrażliwy na kobiece piękno, na kokieterię i zalotność, ale stawiał kobietom wysokie, zbyt wysokie wymagania etyczne, intelektual- ne. Kobieta nie była dlań partnerką seksualną, lecz duchową. Chciał kobiety wodzić po górnych szlakach, stawiać na koturny. Koturn i piedestał, a nie salon, były wedle niego stosowniejszym miejscem dla tych, które dawały życie. Kobiety winny być inspiratorkami męż- czyzn. Miafy ich pobudzać do wielkich czynów i pomagać w realizacji powołań. Norwid był organicznie niezdolny zarówno do flirtu, jak do wielkiej namiętności, której pierwszym warunkiem jest zdolność skupienia całej uwagi na kochanej kobiecie. Kobieta była dlań przedmio- tem operacji intelektualnych nie zaś obiektem bezkryty- cznej adoracji. Zresztą zdawał sobie sprawę z tej szalonej ułomności, jaką jest niezdolność do flirtu, skoro pisał: "Kobietę każdą znudzę po czterech godzinach — ja, uważając za słuszne, iż banalne rzeczy rozpowiada — ona za niesłuszne, iż nie rozpowiada ich." Zamiast adoro- wać, strofuje kobiety. W poemacie Ziemia bohater mówi do ukochanej: "...Kobieto!—czekałem i niechcący / Na bransoletki patrzyłem robotę, I Kobieto mówiąc — oto waż cię gorejący I Rubinem wkoło wziął — rzuć tę brzydotę!..." Przeciwko konwencjonalnemu, salonowemu i mod- nemu pięknu występował poeta w Promethidionie. Najbardziej znamiennym zaś wierszem w tej mierze jest Polka. Konwencjonalnemu pojmowaniu kobiecego pięk- na, jego opisowi zatrzymującemu się na zewnętrznych powabach, urodzie i zalotności, przeciwstawia Norwid opis interpretujący, odkrywający wnętrze kobiety, szu- kający piękna duszy. "Gdzie wnijdzie — i gdzie postawi stopę swoją, Nie oglądają, się ludzie zadziwieni, Lecz jak stali pierw, stoją. Potem, niby ocknieni, Czują, więcej światłości wokoło siebie I rozpowija się im powoli w oczach, Jako jutrznia na niebie, Odbłysk na jej warkoczach. Ale włos, jakiej ma barwy? — zapomniałem. Ale oko? — nie wiem, doprawdy, czy modre; Jeśli to gdzie pisałem, To odszukam i podrę!------ (...) Coś matrony, coś wodza w piersi potędze, Jak ta Maria, co za wielkich dni Mojżesza, Podobna psalmów księdze, Szła przodem — za nią rzesza. (...) A jakie ma zębów perły? — nie pomnę; Ani ile jest iv rumieńcach jej korali? — Słowa są wiarołomne — Skończyłem! — nie wiem dalej------" Tu dla ścisłości dodać trzeba, że pierwsze erotyki Norwida były na wskroś romantyczne, manierycznie idealistyczne, sentymentalne; kobiecym ideałem była dlań wówczas eteryczna kochanka, jakby przesłanie z zaświatów, wcielenie boskiej doskonałości, personifika- cja cnót niebiańskich — słowem istota pozaziemska. Dziewiętnastoletni poeta pisał w impresyjnym Marze- niu: Dziwne uczucia — dawniej ja marzyłem, Wszystko kochałem, we wszystko wierzyłem, Szczęśliwy byłem! A dziś?... Smutny—i czemuż! —precz to narzekanie, Lepiej oto zawołam marzenia, miłości, Miłość moja! Marzenie! ja was proszę w gości, Proszę, wołam — a tutaj taka cisza wszędy, Jakby miłość z marzeniem umarła przed chwilka, Jakby właśnie skończono pogrzebu obrzędy, I dym pozostał tylko, I dalekie śpiewanie... Tak pisał młody Norwid, składając daninę obowią- zującym modom i konwencjom poezji miłosnej romanty- zmu. Później, w latach dojrzałych, pod wpływem rozczarowań i niepowodzeń w miłości, Norwid stopniowo dochodzi do przekonania, że miłość to nie tylko "nerwów drżenie w takt namiętnościom", ale także ta faustowska siła, która ciągnie nas wzwyż. Norwid ignoruje to, o czym wiedział już libertyn La Rochefoucauld, gdy pisał, że "mało jest kobiet, których wartość trwałaby dłużej niż ich uroda", i zarzuca polskiej literaturze brak w niej pra- wdziwej kobiety, tj. towarzyszki życia imyśli mężczyzny. Na te uzurpacje Norwida, spragnionego stosunków... intelektualnych z kochanką, a odrzucającego jej urodę, wdzięk i kokieterię, można by odpowiedzieć wierszem Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej: "Zalotność jest pachnąca i różowa, A mądrość żółta i sucha. Wolałabym, by mnie Mickiewicz chciał całować, Niż gdyby mnie chciał słuchać." Na co zapewne z kolei kostycznie odpowiedziałby Norwid, apostrofą adresowaną do wszystkich kobiet, z którymi los go związał trwale lub przelotnie: I nic nie wziąłem od nich w serca wnętrze, Stawszy się ku nim jak one bezwładny, Tak samo grzeczny i zarówno żądny Że aż mi coraz szczęście niepojętsze. Myzoginizm Norwida miał osobiste tło urazowe — nieodwzajemnioną miłość do Marii Kalergis. Poetę—sa- motnika oczarowała ta piękna, wytworna dama, separo- wana z bogatym mężem, opływająca w dostatki, podróżująca po Europie, otoczona rojem wielbicieli. Była typową grandę amoureuse tamtej epoki. Nie jedyną zre- sztą. Pełen pychy Norwid, odkąd poznał ją w 1844 roku we Florencji, nie stronił od jej towarzystwa, tym bar- dziej, że uważał się za arystokratę. Wyrachowana i chłodna "biała czarodziejka", obracająca się w gronie najwybitniejszych i najbogatszych ludzi epoki, podejmo- wana na dworach panujących, trzy razy odtrącała miłość Norwida. Choć ciężko dotknięty, nie zrażał się tymi rekuzami i nie odstępował pięknej i inteligentnej damy zamieszanej nawet w aferę szpiegowską. W twórczości Norwida "biała tragedia" odbiła się, niczym w krzywym zwierciadle, wizerunkami sześciu różnych postaci w jego utworach scenicznych. Ich podo- bieństwo do Marii Kalergis jest niekiedy uderzające. I tak: Wielka Dama z Nocy tysięcznej drugiej ma wszelkie cechy Marii Kalegris, dalej Lia z Za kulisami, Eginea z tragedii Tyrtej jest przecież personifikacją niezrealizowanych marzeń Norwida o miłości kobiety, towarzyszki pracy i ideowej powierniczki, hrabina Har- rys z Pierścienia Wielkiej Damy, która jednak spełni miłość poety—bohatera sztuki, i wreszcie Julia w Miło- ści czystej u kąpieli morskich oraz hrabina Dalmyra, która na wzór pani Kalergis bierze lekcje muzyki, tyle że nie u Szopena. Wszystkie główne role męskie sztuk Norwida także mają rysy autobiograficzne. Można więc przypuścić, że gdyby nie odtrącona miłość do Marii Ka- lergis postacie kobiece dramatów Norwida byłyby bar- dziej pogłębione, gdyż w takiej stylizacji raczej do manekinów niż do żywych kobiet są podobne. Natomiast w nielicznych wierszach miłosnych okre- su florenckiego pojawiają się tony żałobne, uczucia spo- wite kirem. To bez wątpienia wpływ zerwanego przez Kamilę L. dwuletniego narzeczeństwa z Norwidem, o czym zresztą poeta dowiaduje się nie bezpośrednio od niej, ale z ust matki narzeczonej. To właśnie na pamiątkę tej miłości, rok później, otrzymując bierzmowanie z rąk kardynalskich w Rzymie Norwid przyjmuje imię Kamil. Epitafium poetyckim tej miłości jest chyba Pamiątka antycypująca własną śmierć: Jeżeli kiedy płatne serca dzwonów Leniwo zadrżą, echo porwie jęki I do wesołych rzuci je salonów — Ty westchnij! — smutek uzalotnia wdzięki... Norwid, który Zosi z Pana Tadeusza nie uważał za kobietę, w młodzieńczym autobiograficzno—rozrachun- kowym Pożegnaniu podrwiwał sobie z romantycznych tradycji miłości czystej: Potem jeszcze miłość czysta, Umarłego cień rycerstwa, Za—urocza i za—mglista, By w nią wierzyć — bez szyderstwa------ A jednak do romantycznej tradycji dopisał kilka znakomitych wierszy utrzymanych w charakterystycz- nej dla jego poezji ściemnionej tonacji. Od Tetmajera do Boya Pragnę postawić tu tezę, jak sądzę oryginalną, że forma erotyków w okresie Młodej Polski była ściśle sprzęgnięta z modą. I to bynajmniej nie z modą poetycką, ale po prostu z modą kobiecą tamtych czasów. Czy pa- miętacie jak były ubrane nasze prababki? — Ja też nie pamiętam, ale od czego są wiarygodni świadkowie epoki. Stefan Zweig tak nakreślił portret kobiety fin de siecle 'u: " Ściśnięta w pasie jak osa gorsetem na twardych fiszbinach, od pasa w dół miała kształt olbrzymiego dzwonu; szyję zakrywała aż do podbródka, nogi zasła- niała po czubki palców i nawet w czasie największych upałów nie zdejmowała rękawiczek; włosy nosiła ułożone w loczki, koki, korony, a wszystko spiętrzone pod maje- statycznym kapeluszem (...) Figura pod nakładanymi jedna na drugą halkami, spódnicami, kaftanikami, i staniczkami tak długo była urabiana i modelowana, dopóki ostatecznie nie utraciła kształtów kobiecych i indywidualnych". Tak właśnie, jak kobieta spowita była w konfekcyjny kokon, tak poeci i poetki spowijali swe uczucia w kokon utkany z wyszukanych metafor, słów egzotycznych naelektryzowanych tłumionym pragnieniem. Kobieta, jak średniowieczna twierdza posiadająca kilka pierście- ni murów, wymagała potężnych machin oblężniczych umożliwiających wdarcie się do zamku. Mówiąc prościej, trzeba było długo mówić, aby zmiękczyć opór, a potem jeszcze sztuka po sztuce zdjąć szaty z wybranki, co też trwało. Utrzymać wysoką temperaturę uczuć przez cały ten czas było niemałą umiejętnością. Zacisza Tetmajera są dla mnie wierszem świetnie nadającym się do takiej hipnozy. Są te zacisza, gdzie się dwa oddechy, jak dwa gorące promienie słoneczne, łączą ze sobą, gdzie się w gardła mleczne wpijapragnące usta rozpalone, gdzie roztapiają się w niemoc uśmiechy i z biódr i piersi zrywa się zasłonę. Takimi słowami hipnotyzował kobiety jeden z naj- większych obok Zygmunta Krasińskiego miłośników po- śród naszych poetów. Dziś wydaje nam się to nieco anachroniczne, bo role płci w miłości odwróciły się. Dziś poeta raczej broni się przed kochanką, gra na zwłokę, aby doprowadzić swoje pragnienia do właściwej tempe- ratury. To on kluczy i piętrzy przeszkody udając, że nie dostrzega skwapliwej gotowości oblegających go kobiet. Nie wiem czy ktoś zwrócił uwagę na podobieństwo aktów kobiecych Siemieradzkiego do opisów lubieżnej nagości w wierszach Tetmajera. Przy czym warto tu zaznaczyć, że zachwyt Tetmajera nad kobiecym ciałem miał coś z fascynacji starych mistrzów włoskich czy starożytnych Greków i Rzymian. Piękna artystycznie i trafna psychologicznie jest także Tetmajerowska parafraza mitu Pigmaliona — oto do posągu Hermesa ustawionego w mirtowej alei, co noc przychodzi kochanka: Spośród gęstwiny stopą wybiega motylą dziewczyna—i objąwszy pierś boga w ramiona, wrzące pragnienie gasi na zimnym marmurze. Gdy czytam najbardziej greckie pejzaże kobiecego ciała malowane przez Tetmajera, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że poeta kochał się we własnych wizjach, jak Pigmalion zakochał się w wyrzeźbionym posągu Galatei. Pióro było tu posłuszne wyobraźni, choć może niewierne, bo mitologizujące mniej idealną rzeczywistość. Zapewne tu, podobnie jak w sonetach miłosnych Mickiewicza, mamy do czynienia z częstą w takich razach dwoistością marzeń i spełnień. Czy te postacie kobiet o rysach i Uniach zdjętych z greckich i rzymskich posągów i z włoskich płócien, miały swe równie piękne ziemskie odpowiedniki, czy też byty idealizacją pospolitszej rze- czywistości? Jedno jest pewne. Tetmąjer, jak każdy na- prawdę wielki artysta, uczył się patrzeć nie od natury, ale od starych Greków i Rzymian, a także od renesanso- wych mistrzów. Tak samo jak konkret erotyczny podpa- trzył u Kochanowskiego i Mickiewicza. I dlatego stał się największym poetą miłości tamtej epoki. Był w swej epoce księciem poetów. Bynajmniej nie uzurpatorskim. Parnasizm Tetmajera bywał najwyższej próby. Napisał co najmniej kilka wierszy klasy Baude- laire'a. "O melancholio! nimfo, skąd ty rodem? Czyś ty chorobąjest epidemiczną?" — pytał Słowacki i w nastę- pnej oktawie odpowiadał: "Trochę w tym wina jest mojej młodości..." U Tetmajera nie była to tylko sprawa wieku. On był melancholikiem genetycznym. Przez całe świado- me życie, zanim omroczyło go szaleństwo, był poetą smutku, melancholii, a nawet rozpaczy. I wtedy w cieniu Erosa pojawiał się Thanatos. Miłość i śmierć. Chyba najlepiej, a przy tym chyba także najdemoniczniej, ten omal synergiczny związek Erosa z Thanatosem ilustruje opowiedziana przez Boya anegdota o Zdzisławie Gabryelskim, właścicielu składu fortepianów w Krzysztoforach: " Kiedy go ktoś odwiedzał po raz pierwszy, Gabryel- skiprowadziłgościado wykwintnego męskiego buduaru, gdzie na półce stało kilka słojów z poronionymi foetusa- mi. "To moje dzieci", objaśniał bardzo naturalnym tonem w odpowiedzi na pytające spojrzenia gości. I podobno była to prawda!!" Gabryelski, związany z legendą krakowskiego epi- zodu Przybyszewskiego, też należał do naznaczonych śmiercią. Skończyło się więc samobójstwem. "W gabine- cie z foetusami znaleziono Gabryelskiego z przestrzeloną czaszką, martwego na kanapie". Eros i Thanatos są nierozłączni w poezji Tetmajera. Mały skrzydlaty bóg majaczy w tle ekstatycznych wier- szy miłosnych. Naj wyraziściej w cyklu sonetów z trzeciej serii. Nie śmierć biologiczna jest przedmiotem refleksji lirycznej Tetmajera, lecz umieranie uczuć, próchnienie namiętności, wygasanie żądzy. Do najpiękniejszych wierszy kojarzących motywy miłości i śmierci należy utwór Tę kulę. Może to widok naturalistycznie świeckich nagrobków oglądanych na cmentarzu we Florencji lub w innych miastach włoskich podsunął Tetmajerowi tę bardzo poetycką myśl, aby nagą dziewczynę położyć — koniecznie położyć — sobie na płycie grobowej. Może by warto dziś dokonać tej kosmetyki grobu w Zakopanem. Na przykład w roku pięćdziesięciolecia śmierci poety. Tetmajer był kontynuatorem liryki miłosnej Mickie- wicza i trzeba powiedzieć, że mało kto, poza jednym może Leśmianem, dorównywał mu w sensualnej i psychologi- cznej prawdomówności jego wierszy miłosnych. To do dziś bodaj są najwybitniejsze osiągnięcia polskiej poezji miłosnej. Kochając frenetycznie wiele kobiet, tak jak kochał Tetmajer, też płacimy wysoką cenę wydrążenia psychi- cznego i oschłości serca, które mogą prowadzić do roz- darcia i szaleństwa. Bo przecież Tetmajer nie był libertynem. Nie umiał oddzielić Erosa od Psyche. Tetma- jer umiał odsłonić i nazwać kobietom to, co w nich drzemało półświadome, ledwie przeczuwane. Charakterystycznym rysem erotyków Tetmajera jest ich prawie wyłącznie adoracyjno—wyznawczy cha- rakter. Tam nie ma śladu pretensji do kobiety. Tetmajer kobiety nie przeklina—kocha również pamięć rozkoszy, nie dopuszcza innych uczuć poza ubóstwieniem, tęskno- tą, nostalgią, żalem, aktem strzelistym: W pamięci mojej złożyłem cię w grobie taką, jak byłaś —gdy myślę o tobie, widzę cię taką, jak niegdyś dziewczynę,------ a lata płyną, puste, głuche płyną, Sensualizm wierszy Tetmajera usprawiedliwiał wy- ostrzenie odczuwania, które jest szczególnie wyraziste w cyklu Z dawnej przeszłości, gdzie przybiera kształt halucynacyjnej tęsknoty. Tetmajer wznosi piękne zamki odznaczające się nie tylko przepychem, ale wręcz rozpu- stą architektoniczną sugerując, że zamieszkują je nie- zwykłe piękności. Patrzy na kobietę jak na portret swojej własnej daremności. W ekshibicjonizmie miłosnym Kazimierza Tetmaje- ra jest coś z zatrutej wyobraźni średniowiecznego mni- cha. Poeta wyrzuca z siebie wiersze, jakby egzorcyzmował demony, które mu duszę obsiadły. Był z tych poetów, którzy spełnienie uważali za zdradę ma- rzeń. I to jest główny klucz do liryki autora Skalnego Podhala. Tetmajer pisze rozwiązłe i zmysłowe wiersze. Ale nie jest nowatorem ani odkrywcą. Podobne były wiersze poetów XVIII wieku. Ich wiersze do Matki Bo- skiej były hymnami miłosnymi do nieosiągalnej postaci szczęścia. Nienasycenie było nieodłączne od miłości ro- mantycznej. To z poczucia braku poeci romantyczni na- dawali swym uczuciom rozpięcie kosmiczne, wprawiali w ruch gwiazdy, rzucali cały kosmos pod nogi swych kochanek. Cierpki smak w ustach i uczucie ssącej pustki pozostawiały po sobie liczne miłostki Tetmajera. I pięk- ne wiersze — dodajmy dla prawdziwości rachunku zy- sków i strat. Paul Valery nazywał poezję grą słów i mowy. Otóż gry Tetmajera należały do najbardziej ha- zardowych gier tamtej epoki. Nie ulega dla mnie kwestii, że autor Zaciszy grał swymi narkotycznymi erotykami z kobietami. Tetmajer należał do mężczyzn, których w jego epoce mieniono łowcami kobiet lub pospoliciej — kobieciarzami. Bezlik miłosnych przygód Tetmajera po- zwala dopatrywać się w nim znamion prawdziwego myśliwego. To znaczy takiego, co gdy nie ma dzika, strzela do kaczek. Tetmajer nie uprawia maskarady pożądań, w każdym razie czyni to rzadko. Zwykle od razu podejmuje grę erotyczną z kobietą. Wabi, kusi obietnicą miłosnej przygody, snuje obrazy perwersyj- nych pieszczot po to, aby kobieta oddała mu się z pełną świadomością. Jest w wierszach Tetmajera, wspomnia- ny już, pieszczotliwy bezwstyd potajemnych dotknięć. Przy tym te wiersze to jak niewidzialne łańcuchy przy- kuwające poetę do kobiet, to jego obsesje. Takich eroty- ków jak Tetmajerowskie nie sposób wymyślić przy biurku. Być może to bogactwo odcieni miłości pojawiają- cych się w poezji Tetmajera bierze się ze skłonności poety do unikania powtarzania tego, co raz już przeżył. Zbyt ostentacyjnie poeta okazuje swą miłość, z jakąś wybu- chową czułością zbliża się do każdej kobiety. Był znako- mitym psychologiem kobiecości. W całej jej bogatej skali — od dziecięcej do dojrzałej. Poskramiał kobiety dumne, harde, suwerenne. Pokazywał, jak pod wpływem żądzy mięknie w nich wola. Ale przecież wiedział także, że są dziewczęta tak bardzo wstydliwe, że można sobie z nimi pozwolić na wszystko, gdyż raczej ścierpią to co najgor- sze, niż zwierzą się komukolwiek. Nie ma rozkoszy bar- dziej kuszącej, bardziej niebezpiecznej i perwersyjnej niż rozdmuchanie pierwszej iskry w oku dziewczyny w tra- wiący ogień, pisze o tym poeta w Virgini intactae. Dwoistość pragnień i spełnień jest zasadą poezji miłosnej Tetmajera. Czułe westchnienia kieruje on do zwiewnej, eterycznej , imagimacyjmej, idealnej kochan- ki: Gdzieś ty, o gdzieś ty!?... Kocham cię, jedyna, kocham cię zawsze... Zdasz mi się tak bliska, że tylko rękę wyciągnąć ku tobie, a ręka, zda się, twą. rękę ściska. Natomiast ukojenia zmysłów szukał u kobiet przaś- nych, żeby nie powiedzieć pospolitszych: Odpocząć wreszcie... Na zielonej hali jest jedno dziewczę ciche------niech mi ono pachnącą watrę smrekową, zapali i głowę oprzeć da na bujne łono. A. czyż ta dwoistość nie miała pięknego precedensu w niedawnej epoce, wszak "śnieżnepiersi i złote... pier- ścienie" z Przypomnienia odruchowo i chyba zbyt po- chopnie przypisano piersiom i włosom Maryli, sporo bowiem wskazuje na to, że owe piersi i włosy należały do pięknej doktorowej Karoliny Kowalskiej, kowieńskiej Wenery. Niespełnienie miłosne z Marylą znalazło swą rekompensatę w żywiołowej rozpuście z panią Kowal- ską. Kowalska była dla Mickiewicza materacem marzeń o Maryli. W jej sypialni powoli zapomniało rekuzie. Pisał do Onufrego Pietraszkiewicza: "Nie zarzucaj mnie wsze- teczeństwa; owszem, byłem aż do szaleństw a estetycznym w czasie owychpistoletowań. Me teraz, niestety, wyobraź, jeśli możesz, bóstwo z igrającym na barkach włosem, wśródbiałych muślinów nawspaniałymłożu, w pięknym pokoju. Na to bóstwo codziennie patrzę. Już estetyka uleciała". Owe pistoletowania to aluzja do niedawnego poje- dynku z Nartowskim, który też kręcił się koło sypialni Karoliny i był rywalem młodego nauczyciela kowieńskie- go, toteż gdy raz przy kartach obraził Mickiewicza, ten bez wahania rozbił mu łeb świecznikiem. W stosunku do sonetów miłosnych Mickiewicza i IV części Dziadów wiersze Tetmajera, aczkolwiek śmiel- sze w obrazowaniu, to jednak w odsłanianiu czysto fizy- cznego uroku kobiety—i to zarówno kobiety luksusowej jak i prostej dziewczyny — były naznaczone powrotną falą sentymentalizmu, a więc czystej konwencji. Dramatyczność wierszy Tetmajera. Trochę inaczej ją rozumiem, niż się potocznie o niej sądzi. Czytając poezje miłosne Tetmajera, czujemy ten podmuch na- miętności prawdziwej. W młodych latach Tertmajer ko- chał za całą epokę. Można powiedzieć, że właściwie niczego innego nie robił. Kobieta była dlań środkiem kosmosu. Wszystko co najlepsze w swej poezji złożył u jej stóp: Z łez, które dla mnie mgliły twoje oczy, Różaniec w mojej uwiłem pamięci. Tetmajer wiedział, że każda kobieta nade wszystko pragnie afirmacji swojej kobiecości i tego oczekuje od kochanka. Ten komfort psychiczny Tetmajer zapewniał swoim partnerkom, gdy pisał: Szukałem Ciebie pośród kobiet roju, czekałem Ciebie o każdej godzinie i pełen byłem trwóg i niepokoju, że zanim przyjdziesz życie moje minie. Wpływ Tetmajera na poezję polskiego modernizmu był ogromny, oddziałał na całą ówczesną poezję, zarówno męską, jak kobiecą, rozbuchał żywioł liryczny Młodej Polski, a potem przez dwadzieścia lat snuł się poeta po Warszawie, ślepnący od nieleczonej katarakty, z pomie- szanym rozumem, pełen pretensji do świata, brudny, obdarty. Ale ten jego upadek z księcia poetów Młodej Polski w nędznego włóczęgę był dramatem odczuwalnym dla tych, co go pamiętali z czasów świetności, on sam był już poza światem. " Ktoś widział — wspomina Boy w pośmiertnym szkicu o Tetmajerze — taką scenę. W wiosenne popołud- nie wlókł się alejami poeta, zaniedbany, zarośnięty, wy- chudły, w czarnych okularach — upiorny. Na jego widok poruszyły się na ławce dwie pensjonarki. Patrz, patrz— zaszeptała jedna do drugiej — Tetmajer! To ten co napi- sał Lubię, kiedy kobieta...". Przybyszewski a Tetmajer Pomiędzy Przybyszewskim i Tetmajerem była ot- chłań. U autora Deprofundis gigantyczny kopulodrom, wizje korowodów "ludzkich par w konwulsjach kopula- cji", zaś u autora Zaciszy kontemplacja piękna kobie- cych kształtów, anatomia pragnień i rozkoszy, a więc rzeczywista, a nie werbalna , jak u Przybyszewskiego, metafizyka ciała. Erotyzm odczytywany z wierszy Tetmajera jest na- miętny i pełnokrwisty, chociaż nie pozbawiony elemen- tów fatalistycznych czy wręcz tragicznych. Był zatem bardzo różny od erotyzmu Przybyszewskiego, który był mroczny, niszczący, apokaliptyczny — przechodził jak orkan przez dusze kochanków i zostawiał rumowiska. Życie erotyczne Przybyszewskiego, kilka nieszczęśli- wych kobiet —jego kochanek, żon, a zwłaszcza matek jego dzieci, dwie niepotrzebne śmierci Marty Foerder i Dagny Przybyszewskiej, upiorny kontredans miłości, nienawiści i śmierci, wielokrotnie już opisywany, jest wymowną ilustracją miłosnej demonologii Smutnego Szatana. Ale nad erotyzmem Przybyszewskiego zaciąży- li Ibsen i Strindberg. Więcej nawet — ich dramaty w znacznej mierze ukształtowały masochistyczny chara- kter uniesień miłosnych Przybyszewskiego. Zauważmy przy tym, że demonizm erotyki Przybyszewskiego, mate- rializujący się w nieślubnych i ślubnych dzieciach, dziś, w dobie skutecznych pessariów i dostępności abortów, wydaje się nieco historyczny i anachroniczny. Podobnie jak mało nas dziś poruszają Upiory Ibsena, których "upiorność" polega na tym, że tatuś był syfilitykiem. Syfilis został dziś dzięki antybiotykom obłaskawiony, jak dziesiątki innych poetycznych chorób. Tak samo z nieślubnymi dziećmi Przybyszewskiego. Dziś po prostu mogłoby ich nie być, a w tamtych czasach każdy właści- wie romans kończył się dzieckiem. Dzieło Przybyszewskiego jest martwe. Czasem sięga się po jego powieści i dramaty — ale to odruch wywołany fluktuacją mód, jakichś retrosentymentów, komercyj- nych koncesji na rzecz nagle rozbudzonych przekornych zainteresowań i nawiązań. W dziele i w życiu — przede wszystkim w życiu! — Przybyszewskiego nie brak ostrych przypraw: seks, szatan, gotyk, Szopen, wódka, morfina, a więc takich samych ingrediencji, których nie szczędzą dzisiejszym czytelnikom pisarze współcześni. Poezję erotyczną Młodej Polski inspirował Schopen- hauer. To przecież on przyznawał miłości płciowej ogromny wpływ na ludzką psychikę, wolę i działanie. Problematyce miłości płciowej poświęcił swoją Meta- physik der Geschlechtstłebe, która w polskim prze- kładzie Antoniego Langego ukazała się pod mylącym tytułem Psychologia miłości. Totenmesse Przyby- szewskiego, która w polskim przekładzie otrzymała ty- tuł Requiem aeternam, zaczynała się Schopenhauerowską parafrazą biblijnej księgi rodzaju: Am Anfang war das Geschlecht. Po polsku zaś: "Na początku była chuć. Nic prócz niej, a wszystko w niej". "Widzę całą naturę jako apokaliptyczną apoteozę wiecznie drgającego phallusa" — pisał Przybyszewski. W jego panerotycznych wizjach roi się od demonicznych kobiet, nierządnic apokaliptycznych. W Na drogach duszy Przybyszewski pisał z właściwą sobie skłonnością do mętnej hipertrofii: "Duszanie znaszczęścia, Radosna, rozanielona dusza to dziwoląg, to koło kwadratowe, to bicz z piasku. Dusza jest ponura, groźna, bo jest bólem namiętności i szałem rozmachów, bo przeżywa ekstazy wrzących chuci i potworną trwogę wszechgłębi, i bezgra- niczny ból istnienia". Legendarne, mityczne pijaństwo Przybyszewskiego, tylekroć już drobiazgowo opisywane, też miało swój okres triumfalny. Bo przecież ten pijak napisał Modli- twę, jeden z najpiękniejszych wierszy miłosnych tej rozegzaltowanej epoki: "O jasna moja! Już tysiąc razy świat się przeobraził, odkąd Twe ostatnie spojrzenie wchłonęło gasnące blaski mej duszy, a wciąż jeszcze widzę Twą drobną twarz dziecka i złotą, koronę jedwabnych włosów wokół Twej skroni, widzę, jak dwie łzy spłynęły w blady uśmiech, co tlał na Twych ustach, i słyszę, jak Twój głos ciemną skargą się żali..." "Zazdrość moja bezsilnie po łożu się miota..." Pomimo nadrealizująco—mistycyzującej aury eroty- ki Leśmiana należą do najmocniejszych w polszczyźnie. Niezawoalowany konkret fizjologiczny, męska erotyka, zaborcza w dążeniu do posiadania w sensie zarówno fizycznym jak metafizycznym. Kobieta według Leśmia- nowego kodeksu miłości powinna być kochanką biegłą w miłosnym kunszcie, ale uległą i powolną. U Leśmiana nie ma miejsca na miłosne przekomarznia, na platonicz- ne erupcje słowa. Oferta uczuciowa jest konkretna i czytelna mimo pewnej nadwyżki uczuciowej ekspresji i hipertrofii słowa: Pragnę w tobie mieć czujną na byle skinienie Sługę, co pieszczotami gasi me pragnienie... Miał Leśmian, podobnie jak Tetmajer, umiejętność nazywania kobietom tego, co w nich domaga się nie- ustannej afirmacji, a zarazem tego, co najsilniej podlega erozji — fizycznej urody, cielesnego powabu: "Ja, zamil- kły wargami u piersi twych zdroju. I Modlę się o twojego nieśmiertelność ciała." Kobieta nie jest dlań przedmio- tem kontemplacji estetycznej, jak czasem była dla Tet- majera, bo Leśmian jest piewcą miłości seksualnej i pokazuje — w odróżnieniu np. od Pawlikowskiej-Jasno- rzewskiej — kochanków czyniących miłość, w trakcie bardzo niekiedy perwersyjnych obrzędów erotycznych. Jeśli wnosić z poezji, Leśmian jak Tetmajer dąży do mnożenia własnych przeżyć, chciał żyć jak najwięcej, zgodnie z ideałem nitzscheańskim... Wydaje mi się, że Leśmian, podobnie jak Tetmajer, dużo wymagał od mi- jającej chwili. Ów ideał uita maxima formułowany jest wprost: "Spieszno nam do łez szczęścia, do tchów naszych woni, I Chcemy pieszczot próbować, poznawać swe dar la," Wiersze miłosne Leśmiana to pochwała hedonizmu. Patronuje im wyłącznie Eros. Psyche nie ma tu nic do roboty. To poezja na wprost cielesna i seksualna, najbar- dziej chyba konsekwentna w niezawoalowanych opcjach, niealuzyjna, wypowiadająca się wprost, nawet z pewną ekshibicjonistyczną ostentacją. Bardzo ładnie opowiada Leśmian swe rzeczywiste lub imaginacyjne — co zresztą jest mało istotne — przygody miłosne: Nocą. umówioną, nocą ociemniałą Przyszło do mnie ciszkiem toprzychętne ciało (...) I nic w nim nie było prócz czaru i grzechu Prócz bezwiednej woni — wiednego pośpiechu — 1 prócz tego dreszczu, co ginie w krwi szumie — A bez niego ciało — ciała nie rozumie. Zakochani chcieliby panować nie tylko nad teraźniejszością, ale także nad przeszłością, zazdrośni są o każdy uśmiech, wyznanie, gest, pieszczotę, każdy spazm rozkoszy, czasami do tego stopnia, że nie są zdolni cieszyć się chwilą, która trwa i zamiast za Faustem powtarzać "trwaj chwilo, jesteś takapiękna", zadręczają się poszukiwaniem w kochance lub w kochanku (chociaż kobiety na ogół mniej bywają zazdrosne o przeszłość, ich zaborczość jest konkretna i osadzona w teraźniejszości) śladów dawnych upojeń. Musi takim detektywistycznym skłonnościom towarzyszyć świadomość ich daremności. To są przecież strefy nieprzenikalne, toteż każda uzur- pacja w tej mierze ma podłoże masochistyczne. Leśmian też osacza swą kochankę dociekliwością i w jednym z najmocniejszych swych erotyków pyta wprost, być może w samym środku upojenia, żeby było perwersyjniej: Zazdrość moja bezsilnie po łożu się miota: Kto całował twe piersi, jak ja, po kryjomu? Czy jest wśród twoich pieszczot choćjednapieszczota, Której, prócz mnie,nie dałaś nigdy i nikomu? Chyba niejeden mężczyzna jest ciekaw, czy pośród najbardziej nawet wyrafinowanych pieszczot kochanki jest bodaj jedna, której nie dzieli z nikim. Ale nie każde- mu duma lub wstydliwość uczuć pozwala o to zapytać. Leśmian na szczęście nie jest powściągliwy, ale niepo- trzebnie grozi kochance: "Gniewu mego łza twoja wów- czas nie ostudzi.1", co wywołuje bunt dziewczyny. Oczywiście wszystko się dobrze skończy i pojednanie odbędzie się według wiekuistego rytuału: Jakże łzami przemokła, znużona po walce Dźwigam z nurtów pościeli w ramiona obłędne! A nóg twych rozemknione pieszczotami palce Jakże drogie mym ustom i jakże niezbędne! Ale pojednanie będzie chwilowe, o czym poeta napi- sze już w innym wierszu, w którym na odmianę chciałby przeniknąć tajemnicę orgazmu: Gdy domlewasz na łożu, całowana przeze mnie, Chcę cię posiąść na zawsze, lecz daremnie, daremnie! Już ty właśnie—nie moja już nie widzisz mnie wcale: Oczy mgłą ci zachodzą, ślepną w szczęściu i szale! Dotyka tu Leśmian kapitalnego fenomenu: osobno- ści, a może obcości w rozkoszy! Niepokojącej choć prze- widywanej "Mam twe ciało posłuszne, ale ciało — bez oczu!..." Uczucia są nietrwałe, pieszczoty stają się rutyną, namiętności stygną, słowa zaklęć powszednieją i dewa- luują się od częstego użycia (wszak słowo "kocham" należy do najbardziej kłamanych na świecie), zostaje pustynny krajobraz wypalonej namiętności. Jednak po- ecie wydaje się, że kochankowie mogą choćby w niespeł- nionym marzeniu zawrócić w przeszłość i szkicuje ładny scenariusz tego powrotu: Dziś w naszego spotkania rocznicę Pozawrzemy szczelnie okiennice, By powtórzyć wśród nocnej ciemnoty Dawne nasze,najpierwsze pieszczoty. Dawne słowa z dni pierwszych kochania... To oczywiście tylko poetycka fantazja, ale trafnie nazywająca wcale nie rzadką gotowość kochanków do powtórzenia miłosnych ról w nadziei, ze odnajdą dawną spontaniczność. Są to nadzieje płonne najczęściej, ale pomysł takich obchodów rocznicy kochania jest piękny, jak piękne bywają bajki o miłości. Chart bez ogona Przybyszewski cenił Kasprowicza. Stawiał go ponad Mickiewiczem, Słowackim, Wyspiańskim. Mienił naj- większym poetą Wszechświata, zestawiał z Szekspirem. Żarliwość tych nieskromnych hołdów graniczyła z szy- derstwem. Chociaż uwalniając autora hymnów od jędzo- watej żony, Przybyszewski wyświadczył mu niemałą przysługę. Więc może naprawdę go cenił? "Listy poetów do kobiet ukochanych zawsze są do- skonałą próbą ich talentu. Poeta, który by nie tęsknił, nie kochał kobiety, tak samo mało wzbudza zaufania jak ślepy malarz, kulawy szybkobiegacz, niemy śpiewak, se- pleniący deklamałorczy wałach występujący w charakte- rze reproduktora rasy końskief. Co napisawszy, Stanisław Cat—Mackiewicz —bo to jego słowa — porów- nuje listy Krasińskiego do Delfiny z listami Kasprowicza do Marii Buninówny, narzeczonej poety ijego późniejszej drugiej żony. Oczywiście te drewniane, mdło sprawoz- dawcze listy Kasprowicza wyglądają żałośnie przy wspa- niałym epistolarium Krasińskiego. Nie o listy tu wszakże idzie, ale o poezję. Tej rzeczywiście w wierszach Kasprowicza było niewiele, skoro obecnie jego, tak sła- wione za życia, dzieło jest martwe. Dzisiaj wydaje się nam zabawne, że można było Kasprowicza stawiać ponad Tetmajerem, nie mówiąc o Wyspiańskim. A już żadną miarą nie da się obok siebie postawić ich wierszy miłosnych. "Pisarz, poeta, mąż stanu, wielki człowiek nie może istnieć bez wielkiej miłości. To tak jak chart bez ogona w Panu Tadeuszu" — powiada w innym miejscu Cat— Mackiewicz. Otóż jako poeta swej epoki Kasprowicz był takim chartem bez ogona. Erotyki Kasprowicza i Tetmajera dzieli przepaść. Kasprowicz pisze z niezdarnym deklaratywnym pato- sem i pseudomistyczną żarliwością. Natomiast Tetmajer zapisuje niekiedy chwile przechodzące w wieczność. "Różowa koncha jej sromu..." Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy Stafiie. Już u schyłku Młodej Polski Leopold StafF napisał Duszę kwiatu. Wiersz zamknięty nieoczekiwaną puentą, któ- rej nic nie zapowiada, bowiem cztery pierwsze zwrotki są konwencjonalnie stęsknione, sztampowo—nostalgi- czne i dopiero rozbłysk metafory rzuca na tę introdukcję snop jaskrawego światła prześwietlającego sensualne jądro wiersza i zdzierającego zasłonę konwenansu. Tego wiersza nie doścignie później nawet wezbrana zmysłową retoryką poezja Leśmiana. Żaden po tobie nie został mi ślad, Nic, jeno echo wspomnienia, Bo przecież przeszło tyle, tyle lat Wśród głuszy i milczenia. (...) A jednak żywy mam w oczach twój wdzięk, Gdy ujrzę hiacynt różowy. W złotych twych włosach nosiłaś ten kwiat, Co lśnił wśród nich po kryjomu, Jak u dziewczyny w świeżej wiośnie lat Różowa koncha jej sromu. Niespodzianka. Zamiast kwiatu zasuszonego w książce, ten hiacynt we włosach tak intymnie skojarzo- ny. Ale Staff też ulegał manierze, bądź ją tworzył — co na jedno wychodzi — gdy pisał na przykład w Chwili "Spojrzelim sobie w oczu miłosny żar...", to samo widzi- my w sonecie Kto miłość zna? Kobieta służy Staffowi do metaforycznych wariacji, miłość zaś do mętnych eg- zaltacji, szczególnie w Snach o potędze. Młody Staff w erotykach był gadułą. Może tu zawiniła epoka konwer- sacji, która lubowała się i wyżywała w takich erupcjach. Młody człowiek przychodził do panny, siedział z nią parę godzin w przytomności matki i domowych, patrzył w oczy i od tego patrzenia dostawał halucynacji według takiego scenariusza: Ciche kobiece oczy! 0, tonie jeziorne! Jakiś kobold, zazdrosny pan skarbów bajecznych, Ukrył w głębinach waszych dziwy cudów wiecznych! A potem młodzian szedł studzić swe rozgrzane zmy- sły w lupanarze. Takie było ówczesne życie. Dostępu do panien broniły nie tylko krynoliny, halki, gorsety, ale także matki, ciotki, babki. Nawet jeśli dziewczyna była nie od tego, to okazji miała niewiele, chyba, że wykorzy- stała trochę wcześniej inne możliwości, które niedys- kretny Boy podpatrzył w panieńskiej sypialni i o których jeszcze będzie w tym szkicu mowa. Staff w tamtych młodopolskich czasach rzadko cho- dził po ziemi. Ale gdy zniżał swe farysowe loty, to o miłości odzywał się po ludzku, na nutę nieuczonej śpie- wki, na przykład w parafrazie: "Czy ma dziewczyna I Wspomina, / Żem ją nauczył miłości?" Dlatego może na tle koturnowej erotyki tak drama- tycznie czystym tonem brzmi Bądź zdrowa!... Tadeu- sza Micińskiego. To jak odłamek wielkiej poezji miłosnej romantyków, porzucony między Słowackim a Mickiewi- czem, między Beniowskim a Sonetami krymskimi: Bądź zdrowa! (jak dziwnie brzmi dzwon!) Bądź zdrowa! (lecą liście z drzewa...) Bądź zdrowa! (miłość jest jak zgon...) Bądź zdrowa! (wiatr złowrogi śpiewa...) — Już nigdy! Rwie serce Twój płacz! — Wydarł się z piersi niespodzianie, — żegnam Cię — trzeba—i Ty Boże racz — litości!...------ W konie!... Chryste Panie! Meteor Stanisław Korab Brzozowski, gdyby nie zabił się w dwudziestym piątym roku życia byłby może wielkim poetą. O jego możliwościach świadczy jeden z najle- pszych wierszy epoki, który wyszedł właśnie spod jego pióra — Próżnia. Dość porównać ten gęsty wiersz z wielosłowiem na- strojowych wierszy największych poetów tamtej doby, np. Staffa, który o swoich nastrojach, pragnieniach, przekonaniach ględził w kobylastych wierszach i nie zdobył się na taką syntezę, sprowadzającą do trzech symboli—drzewa, krzyża iduszy—wszystkie niepokoje egzystencjalne epoki. Był także Stanisław Brzozowski autorem Ukrzyżo- wania, jednego z najśmielszych erotyków epoki, równie bluźnierczego jak Tę kulę Tetmajera, a przy tym epigra- matycznie zwięzłego. Może do napisania tego utworu natchnęła Brzozo- wskiego piękna rzeźba Vigelanda: Na białym krzyżu jej ciała? Bardzo proste jest przesłanie tego wiersza. Oto niemożliwe jest duchowe zjednoczenie kobiety i mężczy- zny, o czym wiedzieli już starożytni, a co współczesnym tamtej epoki ponownie objawił Schopenhauer. Miłość cielesna jest zdradą wobec miłości idealnej. Ten konflikt Erosa i Psyche umiał Brzozowski pokazać w sugestyw- nym rozbłysku. Tetmajer, również przenikliwy analityk miłości, a także aktu miłosnego, nigdzie nie nazwał go Golgotą duszy. U niego tragizm—podświadomie wyczu- walny — aktu miłosnego był tłumiony kontemplacją kobiecego piękna. Faustowska wieczna kobiecość miała dlań zawsze kształt pięknego ciała, które nie podlega erozji. To piękne chwile wydarte czasowi. Jego wiersze sąjak starożytne posągi pięknych kobiet. Szukał bowiem wśród kobiet żywych replik doskonałości zakutej w ka- mieniu przez starych mistrzów. Krasiński nazwał pozbawioną wolności Polskę kra- jem "mogił i krzyżów". Otóż te mogiły i krzyże najczęściej zdobił wizerunek Chrystusa. Wiersz, wktórym Tetmajer niczym w testamencie prosi o zwieńczenie swego gro- bowca posągiem nagiej kobiety, to było bardzo wymowne zastąpienie idei wolności ideą piękna. Piękna pani z Podola Kazimiera Zawistowska, jedna z najciekawszych obok Ostrowskiej i Wolskiej poetek Młodej Polski, popeł- niła samobójstwo w 32 roku życia. Piękna, wykształco- na, wrażliwa, nie mogła znieść prowincjonalnej egzystencji, na jaką skazała się wychodząc za mąż za ziemianina na Podolu. Z tęsknoty do światowego życia wyrywała się często do Krakowa. Była ponoć egerią ówczesnej bohemy krakowskiej. Niedużo ojej życiu wie- my. Przekazy pisane są lakoniczne i często sprzeczne. Za życia mało znana jako poetka, po śmierci rychło i nie- sprawiedliwie zapomniana. Była podobno kochanką Tet- majera. Kochał się w niej młody Boy—Żeleński. Dziwić może, że utalentowana, piękna i tragiczna zarazem po- etka, nie stała się bohaterką legendy młodopolskiej. A przecież miała po temu wszelkie dane, tak samo jak Tetmajer czy Korab Brzozowski. Miłość, rozpacz i śmierć to motywy zbliżające poezję Zawistowskiej do wierszy Baudelaire'a, Verlaine'a i Heredii. Autor Zaciszy ostentacyjnie adorował we Lwowie poetkę, o której współcześni wspominali po latach, że była porywająca i otoczona tłumem wielbicieli. Czyż mogła nie ulec Tetmajerowi, który po drugiej serii Po- ezji był księciem młodopolskich poetów i pierwszym poetą miłości tamtej epoki? "Są te zacisza..." Może to właśnie na dźwięk tych słów, którymi wabił i hipnotyzo- wał kobiety Kazimierz Tetmajer, w poetce wzburzyła się ormiańska krew, po kądzieli płynąca w jej żyłach, a rozbudzona namiętność podyktowała jej Herodiadę — namiętny i piękny parnasistowski sonet: Pójdź!... ja Ci włosy me rozplotę czarne, Wężem pożądań wejdę do Twej duszy! Komentatorzy utyskują na brak dowodów romansu Tetmajera i Zawistowskiej. Jest wprawdzie w papierach po Tetmajerze nie datowany — niestety! — bilecik od poetki, zaczynający się słowami: "Pojutrze odjeżdżam, ju tro mam dzień cały fatalnie zajęty, niech więc serdeczny i bardzo kochany wieszcz poświęci mi dziś wieczorem godzinkę czasu..." Nie wiemy, czy spotkanie doszło do skutku, ale godzina to chyba byłoby dość... Wystarczy wziąć do ręki wiersze Tetmajera i Zawi- stowskiej, aby nie mieć wątpliwości, że oboje psychicznie byli niemal stworzeni dla siebie. Posłuchajmy, co mówi Tetmajer do przelotnie spotkanej dziewczyny: "wolał- bym cię śmierci poślubioną I widzieć niż z innym sple- cioną uściskiem...". Nikt, jak on, nie potrafił odmalować patosu oddania. Prawda, że trochę teatralnego i stylizo- wanego, ale na nie rozbudzoną kobiecość wiersze Tetma- jera musiały działać obezwładniająco. Nie było w Polsce, ani przedtem ani potem poety, który umiałby pokazać kobietę w jej uroku czysto fizycznym. Zawistowska powtarzała w swoich wierszach nie- znacznie odmienione słowa z wierszy Tetmajera, odwra- cając tylko ich adres i umieszczając w dramatyczniejszym kontekście; jak choćby owo zakoń- czenie Zaciszy — "całą słodycz wyssawszy z kobiety, / przed śmierci nie drży się wstającą nocą", któremu wtó- ruje Zawistowska w Kleopatrze: Piła dusze, jak perły w rubinowej czarze — Antonia i Cezara dusze piorunowe — (...) Wszystką rozkosz wyssawszy, wszystką słodycz ziemi Jak kwiat słońcem przesycon w dzień lata upalny, Kleopatra oczyma śledzi znużonemi. Śmierć Antonia i tryumf Octawia brutalny... Nie°dosobnione to, z mimowolnych lub świadomych, podobieństw czy nawiązań Zawistowskiej do Tetmajera. Erotyki Zawistowskiej na tle kobiecego poezjowania epoki wyróżniały się dużo mniejszą skłonnością do ma- nieryzmu, którymi tak silnie naznaczone są wiersze miłosne Wolskiej, Ostrowskiej, Komornickiej. A poza tym jej poezja to prawie wyłącznie liryka miłosna. Chcia- ła być heroiną głośnych romansów, a los kazał jej być tylko żoną i matką. Ona zaś nade wszystko chciała spełnienia swej kobiecości. Wyżycia jej w miłości, w romansie w wielkim stylu. Chce być wielką miłośnicą w rodzaju Kleopatry, Herodiady, pani de Pompadour, Inez de Castro. Poświęca zresztą tym bohaterkom głośnych romansów, gdzie miłość, zbrodnia i śmierć ocierały się o siebie, piękne wiersze. Namiętność, nawet zbrodnicza, znajduje łaskę w jej oczach. Zawistowska była z pewnościąjedną z tychfemmmes damne.es Baudelaire'a, do których wielki poeta w ostat- niej strofie wiersza zwracał się ze współczuciem i miło- ścią: Kocham was i żałuję, o siostry tułacze, Duszy waszej piekielną przeczytawszy księgę, Za niesytośćpragnienia, za tęsknot rozpacze I za wielkich serc waszych miłosną potęgę. Jeszcze jedna przeklęta Twórczość bywa często nazwaniem tego, czego arty- ście brak lub czego pragnie. To jest motor napędzający jego fantazję. W ten sposób poeta koryguje i upiększa świat, który nie zaspokaja jego pragnień. Sztuka ma więc charakter kompensacyjny. Erotyka Marii Komornickiej zaciekawia dzisiaj nie- co muzealnym ekspresjonizmem. To poetka przesady, krzyku, demonizacji — z natury swej gwałtownych, lecz ostatecznie naturalnych, uczuć. W jej erotyce dominują nekrofilia i sadyzm. Żywiołowe erupcje, ciemna sceneria o akcentach katastroficznych i apokaliptycznych: Wyzwolę z pęt żądz ogromny... wszechużyć kosmosu wieków! Słońca dla mojej wszechmocy w ognia się zmie- niąpuchary! Czasami owe erupcje przybierają kształt nieco gro- teskowy w żywiołowej skrajności — niedaleko stąd do karykaturalnych monologów Przybyszewskiego: "Bo już idzie — bo już idzie chwila — gdy staniesz przede mną — spieniony — a ja cisnę się na twój kark! Za grzywę chwycę — i poniosę, poniosę — na śmierć poniosę — hurra!" Wiersze Komornickiej przywodzą na pamięć sfynny Krzyk Muncha; ale ten kolorowy, w wersji z 1893 roku. Majaczy w ich. tle maska poetki wywrzaskującej swe utwory poetyckie i prozatorskie (Biesy). Secesja była arystokratyczna, elitarna, potępiała tłum, głosiła pochwałę uduchowionych, utalentowa- nych, uprzywilejowanych. Napisałem, że Zawistowska była jedyną polską po- etką przeklętą. Jest to trochę nieścisłe, bowiem również Maria Komornicka, pisująca także pod pseudonimem Piotra Własta, naznaczona była stygmatem maudite. Autorka Baśni i psalmodii wyszła za mąż za poetę Jana Lemańskiego, głośnego bajkopisarza i poetę saty- rycznego, z którym rozstała się w okolicznościach dra- matycznych, gdy zazdrosny małżonek w przystępie szału usiłował ją zabić a sam popełnić samobójstwo. W roku 1907 popadła zaś w obłęd i siedem lat przemieszkała w domu obłąkanych. Obłęd ów ujawnił się w sposób dość osobliwy. Mianowicie pewnego wieczoru poetka spaliła wszystkie swe suknie, obcięła włosy ioświadczyła, że jest mężczyzną: Piotrem Włastem. Wcieliła się we własny pseudonim. Oczywiście rodzina zapakowała ją natych- miast do szpitala. Zmarła w Izabelinie pod Warszawą w roku 1949. Kobiece echa Tetmajera Z Tetmajerem, który w Lubię kiedy kobieta... pisał: (...) tę chwilę lubię gdy koło mnie wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie, a myśl moja już od niej wybiega skrzydlata w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata przekomarzała się Maryla Wolska w Duszy mojej, przeciwstawiając jego kultowi ciała kobiecego nie pod- legającego erozji, swoją suwerenną duszę nie poddającą się czasowi i namiętności, która duszę uskrzydla, ale jej nie zniewala: "Dusza moja na zawsze zostanie dziewczy- ną I ...I Dusza moja nikomu wziąć się nie da w ręce..." Suwerenne strefy nieprzenikalne dla kochanka czy męża, to one sprawiają, że miłość najczęściej zostaje zredukowana do kontaktu dwóch naskórków, a orgazm bywa tylko chwilowym pojednaniem, po którym oboje partnerzy oddalają się od siebie psychicznie. Cykl Na dnie zwierciadeł zaczyna Wolska pięknym wierszem: Kocham czar wspomnień, smutny wdzięk dawności, Woń starych dworów, pustki i lawendy, Rozwory wielkich, szklanych drzwi — bez gości, Myśl, że tak wiele przeszło życia tędy, Życia co płynąc, jak dym się ulatnia, I żem nie pierwsza tu i nie ostatnia... I zdaje mi się, że w powietrza strudze, Co przez pokoi płynie pustkę wonną, Dech się czyjś, tęsknotą gnany tupozgonną, Coś, co jak zapach uwiędłego kwiatu, Miejsc się kochanych nie puszcza i trwa tu. Natomiast Noc Marii Grossek — Koryckiej to pan- seksualizm kupalnej nocy czerwcowej, czasu kwitnienia akacji i godów. Poetka zagląda niedyskretnie przez ża- luzje do mieszczańskich sypialni: Księżyc wysrebrzył niebo — a miejskie podwórze Ostro na nim wyrzyna czarnych murów brzegi, Łyskają w cieniu tylko szkłem okien szeregi — Tam w puchach toną ludzkich ciał lilie i róże... Pozorny sen!... na każdym takim ciemnym piętrze Szał czuwa! korzystając z ciemności i ciszy, Wije się w spazmach szczęścia, piersią szybko dyszy Wziewąjąc szept gorący w ciemne, ciche wnętrze... W jednym oknie, otwartym, przez drewniane kraty, Akacja obciążona białymi bukiety, Wsunęła gałąź w izbę samotną Poety... On kładł na nią policzek i całował kwiaty!... To ta noc temu winna!... Gdy zaczną wibrować W srebrnej masie powietrza: Szał, Miłość, Rozpusta, Każde żyjące, choćby też najczystsze usta W taką noc musząjeszcze coś w świecie całować! Niektóre z tych miłosnych wierszy brzmią jak arie operetkowe. Wiersz Myślę o tobie Grossek—Koryckiej zaczyna się konwencjonalnym, w guście epoki malowa- nym, rozleniwionym obrazem stęsknionego marzenia: Gwiazdy otwarte gorejące oczy Święte patronki strudzonej czeladzi Noc po mnie cienie coraz grubsze toczy, Czemuż sen pierzcha, coś jakby mu wadzi... Myślę o tobie! Zwieńcza to nastrojowe otwarcie dynamiczna scena przypominająca naelektryzowane żądzą wiersze Tetma- jera czy Zawistowskiej: Rzucam na pościel rozplecione włosy I ręce na krzyż — w grobie nocy, cicha Myślę o tobie! Jest to oczywiście jeszcze jeden wariant wiekuistego tematu samotnej nocy kobiety spragnionej kochanka — jak u Safony. Zostawcie wy mnie w spokoju — Nie płaczę, nie płaczę przecież! Dobrze mi w kacie pokoju, Czego wy jeszcze chcecie? Nie męczcie mnie już daremnie — Me płaczę przecież nie szlocham! Czego wy chcecie ode mnie? — Kocham go! Kocham go! Kocham !!! Ta naiwna prostota wyznania Bronisławy Ostro- wskiej jest lepsza od tautologicznych konstrukcji, od pokrętnej, sparaliżowanej składni, od dziwolągów słow- nikowych i neologizmów, patetycznej demagogii, pogoni za niecodziennością, egzotyką, która dawała rezultaty zdumiewająco nikłe w stosunku do użytych i rymowa- nych w pocie czoła środków. Niekonkretność tych wizji była uderzająca, a w połączeniu z ekspresywną bezrad- nością wobec uczuć gwałtownych, przeżyć o dużym na- pięciu i natężeniu emocjonalnym — dawała w efekcie kakofoniczne monologi. U pomniejszych poetów ten grzechot słów egzotycznych, a więc w intencji bardzo poetyckich, bywał z reguły przykry. Sam Tetmajer zdawał sobie sprawę z konwencjonal- nej przesady swoich ekstaz miłosnych, z owego czucia na wyrost, ponad stan uczuć swoich i partnerki. I dlatego wprowadzał do swych wierszy ton autoironiczny i scep- tyczny. Rzadki w jego erotykach. Na przykład Satyr może być znakomitym negatywem uniesień lirycznych Tetmajera. Prawda? Kiedy nam serce uczucie rozpiera i z duszy uniesienie namiętnie wybucha: nagle widzim gdzieś z boku szpetną twarz Satyra, który oczy przymruża, patrzy w nas i słucha. Drwi — a my zawstydzeni milkniem — i przepada chwila ekstazy duszy albo szału serca; z iluż skarbów nas samych i ludzkość okrada ten wiecznie czuwający nad nami szyderca! Takim satyrem dla całego zakonu braci i sióstr wier- szujących w okresie tryumfalnym Młodej Polski miał stać się jej outsider, Tadeusz Boy—Żeleński, któremu prześmiechy zielonobalonikowe zebrane w Słówkach zapewniły sławę przerastającą rozgłos wszystkich sece- syjnych rymopisów. Słówka stały się podzwonnym Mło- dej Polski. Daleko bardziej bezlitosnym rozrachunkiem z modernistycznym manieryzmem niż Legenda Młodej Polski Brzozowskiego. A kiedy przyjdzie... Boya pokazuje, jak nie- uchwytna granica dzieli Tetmajerowe, masochistyczne wiersze — wezbrane łzami, samoudręczające wizje fata- listycznych rozstań, te piersi przepełnione żalem tak, że pękaty od nich gorsety — od karykatury. Jak łatwo jest poecie, nieznacznie tylko przesunąwszy akcenty, senty- mentalno—melodramatyczny szafaż podszyć nostalgicz- ną ironią. Warto zauważyć, że serduszka panien i mężatek tamtej krynolinowo — bufiastej epoki wystukały Boyowi wiele nieskromnych sekretów. Na przykład taki uroczy sekrecik z panieńskiego pokoiku, w Dobrej mamie. Utuliwszy do snu swą pociechę i odmówiwszy z nią Aniele Stróżu, mamusia opuszcza sypialnię dziewczyn- ki i zaczyna się wieczór niespodzianek: Zaledwie mama przeszła próg, Już jej dziewczynce grzecznej Z radosnym śmiechem legł u nóg Braciszek jej... cioteczny; Ręce chłopcu drżą, Tuli siostrę swą, I gryzie w samo uszko; To zuchwały smyk: Tak jak zawsze zwykł, Schowany był pod łóżko! Pamiętamy szorstkie egzaltacje Listu Hanusi: Kwilo jedyna, kaześ się podziała, kiej ty przychodził ku mnie w nockę ciemną i kies mnie objon tak serdecnie w rence, jakbyś przy miejskiej leżał kapanience. To tęsknota dziewczyny zbałamuconej przez poetę — Żurawca. Trochę pewnie ekspiacyjny był list Hanusi. Ale współczując młodej góralce, trzeba po sprawiedliwo- ści powiedzieć, że "krzepkie góralskie juhasy" też wcho- dziły w szkodę miastowym panienkom, co ślicznie opisał Boy w Kuplecie zakopiańskiego górala, podobnie jak Hanusia silnie stęsknionego, tyle że w nieco mniej gór- nych rejestrach: Poglondajom chłopcy jaze spod Orawy, Ej, cy tez ku nim jadom panienki z Warsiawy? Pogniły jawory i limbowe lasy, Ej, inojesce krzepkie góralskie juhasy. Bucyna, bucyna, na bucynie wróble, Ej, kochałek was, pani, jaze za tsy ruble. Dała mi tsy ruble, nie żądała reśty, Ej, moja frairecko, kaneśty, kaneśty? Pamiętas te trawkę na Grulowej hali, Ej, gdzieśwa to Tetmaira ze sobom cytali? Kosi hale kosiarz, ksywduje se z tego, Ej, ze tu latoś trawa cosi do nicego. Wróćze, panno, wróćze jesce tych wakacji, Ej, straśnie mi się cnijus do ty hedukacji! Takie to były góralskie tęsknoty w owe lata. Może kogoś razi, że mieszam do podniosłych wierszy miłosnych błazeństwa Boya. Ale skoro umówimy się, że miłosne fraszki Kochanowskiego mogłyby stać się ozdo- bą każdej analogii poezji miłosnej — a chyba nikt temu nie zaprzeczy!— to chyba bez żadnych zastrzeżeń może- my również wpuścić Boya do poetyckiego obejścia Erosa. Tak więc dla higieny uczuć warto chyba pokazać również drugą, trywialną stronę miłości. Przekłuć wzdę- ty pęcherz egzaltacj i i przewzbrań miłosnych. W Madry- gale spod ciemnej gwiazdy Boy pokazuje, że Galicja była nie tylko azylem demokracji parlamentarnej, ale także demokracji miłosnej i spontanicznego kojarzenia się wszystkich stanów, między którymi bariery konwe- nansu ustępowały pod naporem prawdziwej namiętno- ści. Przeżyliśmy podniosłe chwile przy lekturze pięk- nych wierszy modernizmu. Raz jeszcze opuśćmy się więc na ziemię z podniebnych wysokości takich wierszy jak Virgini intactae Tetmajera i spójrzmy na to przebó- stwienie dziewictwa nie z nirwanicznych wyżyn, lecz z przyziemniejszej perspektywy, którą zakreśla wierszyk Boya Naszym hymenografomanom: W prochu wielbi nasza małość Dziewiczości Arcy — statut: Panieńskiego... wdzięczku całość, To najwyższy Stwórcy atut! Póki tej ozdoby swojej Nie uroni dumna Polka, Póty małe czółko stroi Wszechpotęgi aureolka; Tłumów, co jej żebrzę łaski, Brzmi w powiastkach naszych lament Tak czarowne rzuca blaski Anatomii cenny diament... Młoda Polska uchodzi za epokę śmiałej poezji miłos- nej. Trudno się z tym do końca zgodzić, gdy pamiętamy, jak dużo w erotykach tamtej epoki było stylizacji, jak mało zaś erotyzmu konkretnego. Dość cofnąć się do Kochanowskiego, aby uświadomić sobie różnice dzielące erotyzm konkretny od stylizowanego. Fraszki Kochano- wskiego świadczą o zdrowiu erotycznym poety, koturno- wate i śmiertelnie poważne wiersze miłosne z epoki Tetmajera są oznaką choroby, której na imię sentymen- talizm, czasami podbarwiony mistycyzmem. Nic dziwne- go, że już wtedy niektórych poetów musiała razić sztuczność, dekoracyjność, teatralność wierszy miłos- nych. Słówka Boya były właśnie odtrutką na ten czad erotyki młodopolskiej. Słówka które z ducha tak buskie są jurnym fraszkom Kochanowskiego. Każdy romans, choćby najwznioślejszy, kończy się w łóżku. Przy czym to, co się dzieje w sypialni, "czasem cudzej, czasem włas- ne/', to jest właśnie ów konkret erotyczny, którego nie za wiele było w poezji młodopolan a zwłaszcza młodopola- nek. Rozumiał to również Jan Lemański, który także był orędownikiem miłości konkretnej: Żyć — to kochać. Stwierdź to czynem! Porzuć księgi! Łap dziewczynę, I wyciskaj jak cytrynę! (...) Młodyś ? — użyj. Dziad — klep pacierz! Zdrowie masz, to nim się naciesz! Żyj, bo raz rodziła macierz! Każda wzniosłość potrzebuje dla zwykłej równowagi przejrzeć się w pospolitości. Duch przebywający długo w podniebnych rejonach musi od czasu do czasu wytarzać się w trawie. Te dwie strony naszej natury, wzniosłą i trywialną, można właśnie zilustrować poezją Tetmajera i Boya. Klimaty miłosne fin de siecle'u i jego farbowane sublimacje najtrafniej, choć nieco jadowicie, uchwycił Adolf Nowaczyński, mało wrażliwy na dekorację rzeczy, bardziej uczulony na jej istotę: Boudoir. Kozetka baraczek. W jednej z nisz. Kochasz? Wszak wiesz, Więc, kotku, masz łapkę! Liż! Z batystu Ula szlafroczek, Ciepło i cicho. Czar oczek. Apres nous, apres nous le deluge Trubadurzy z Picadora Nad kramem ze skamandryckimi erotykami rozwie- sić można transparent z wypisaną na nim maksymą mądrego księcia La Rocherfoucauld. "Są ludzie tak prze- pełnieni sobą, że gdy są zakochani, znajdują sposób zajmowania się swoją miłością, a nie jej przedmiotem". Nie spotykamy na ogół u skamandrytów prawdziwych uczuć, to teatr namiętności utrefionych. Ich wiersze, także miłosne, były jak szlagiery w "Quipro quo", "Mor- skim Oku", "Bandzie" i dziesiątkach innych efemerycz- nych kabaretów i teatrzyków rewiowych międzywojnia. Te wiersze były jak tanga, walce i foxtroty. To prawda, skamandryci byli znakomitymi anima- torami starych rekwizytów, potrafili nadawać im pozór nowości. Ponieważ uchodzili za najwybitniejszych po- etów w swej epoce, warto przyjrzeć się co wnieśli do poezji miłosnej swego czasu, czy rzeczywiście byli nowa- torscy wswej dziedzinie, czy istotnie zrewolucjonizowali manieryczne konwencje poezji miłosnej modernizmu pa- chnące naftaliną, czy oczyścili erotyki z ornamentów stylistycznych zacierających ich czytelność. Słowem: byli czy nie byli autentycznymi poetami miłości. Kokieteryjna kronika wzruszeń Spośród wszystkich skamandrytów Tuwim napisał najwięcej erotyków. Nie byłjednak poetąmiłości, jak byli przed nim Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, Tetmajer, Leśmian. Był poetą flirtu, czasem rozegzaltowanego, czasem po pensjonarsku naiwnego, to znów kpiąco—iro- nicznego. Wogóle wiersze miłosne skamandrytów cecho- wała sztubackość, zaś u Tuwima była ona tylko kunsztowniejsza, choć kunszt ów był już nie pierwszej świeżości, a patronowały mu młodopolszczyzna i przy- byszewszczyzna. Tyczy to zwłaszcza wierszy do Stefanii Marchew—późniejszej żony Tuwima — które od jesieni 1912 roku poeta pisał seriami. Epitety, metafory, obrazy są w nich dość konwencjo- nalne, to tylko trochę odkurzona rekwizytornia modern- izmu: Nie wiem, jak myśleć o tobie — a cóż dopiero słowem Chwycić cię w uścisk (z daleka) w złotej ulewie czułości! Tymczasem, pokój nawiało ciepłym powietrzem akacjowem I, oddychając, śmieję się i płaczę z miłości... Jakież to sztubacko — pensjonarskie. A przecież Wspomnienie to wcale nie odosobniony przykład sen- tymentalnego manieryznu erotyków Tuwima: Jeszcze mi nazbyt jesteś anielicą I duchem jasnym, na ziemię zesłanym, Jeszcze mi nazbyt Bogiem tchnie twe lico, Nazbyt zjawieniem mi jesteś świetlanym. Początek utworu jest naiwnie patetyczną idealizacją kochanki, dopiero na końcu wybuchnie namiętność "krwi purpurowej gorącym strumieniem". Widać z tego, że Tuwim jako poeta miłości miałby bardzo dużo do nauczenia się od Tetmajera. Zaś w prozie poetyckiej mógłby terminować u Przybyszewskiego. Miał po temu predyspozycje, o czym świadczy utwór Serce powinowa- ty ekspresywnie spazmatycznym erupcjom uczuć autora Wigilii "Do twej piersi, twej piersi dziewiczej, przytuliłem rozpaloną głowę: bije ci serce, bije, żądza przeze mnie krzyczy, oczy przed tobą kryję. Przytuliłem głowę rozpa- loną do twej piersi dziewiczej, okrągłej: krzyk, krzyk, długi, przeciągły, płoną mi usta, płonę, jak ślepiec szu- kam, szukam,pachniesz tak oszołomnie, chodź, chodź do mnie, młoda, ramionami owiję, ustami na usta wskoczę, bije ci serce, bije, spójrz mi w oczy — spójrz — zgadnę — o, ustaw ustach, o, serce nasercu—trwogo!Ratuj!Ratuj! I—chwila—/. Coś światem targa, rwiejtrzyczy, w kon- wulsje się wije, spłońmy, spalmy się, ratuj, coś jeszcze żyje! Ratuj! Bije ci serce, bije... Wwgi broczą broczą purpurowe.... Biała, słyszysz? Krzyczy! — Przytuliłem rozpaloną głowę do twej piersi, twej piersi dziewiczej." Czyż nie jest to halucynacyjna przybyszewszczyzna w najczystszej postaci. Owe konwulsje — przyjmijmy, że przeddefloracyjne, co je trochę tłumaczy — na piersi dziewiczej i to wskakiwanie ustami na usta miało miej- sce w 1921 roku. Wtedy bowiem ukazała się dedykowana żonie Siódma jesień zawierająca wybór wierszy miłos- nych z lat 1912 —1919. Jako poeta miłości był Tuwim kontynuatorem mło- dopolskich — ale nie Tetmajerowych! — uniesień: "dolo tuje mn(e upojny zapach ciała ciepłego" (Atlas), "wkwitniesz w sploty moje na żądzy zew", albo "w śród- biedrze, siejby spragnione, tryśnie wyczekiwany żywotny siew" (Rozkaz). Nawet jeśli przyjmiemy, że erotyki Tuwima to za- mierzone pastisze młodopolskich ekstaz, czego nie moż- na wykluczyć pamiętając o innych — już wyraźnie ironiczno—przekornych — erotykach z tej samej Siód- mej jesieni, to jednak pewien rys histerycznej uczucio- wości poety — ewidentnej cechy jego osobowości — wyraźnie naznacza te utwory wyświechtanym senty- mentalizmem. Każda nadwyżka sentymentalizmu, na- wet uświadomionego i pastiszowego, budzi percepcyjny opór przez sugestię sztuczności lub naiwności tracącej infantylizmem. Chociaż z drugiej strony niektóre strefy miłosnych oczarowań, ekstaz, tęsknot i rozmarzeń Tu- wim penetruje z niekłamanym wdziękiem i finezją. Na przykład w trochę sztubackim Intymnym 'wierszu fa- buła została wzięta w żartobliwy cudzysłów. Takie wier- sze, bynajmniej nie odosobnione u Tuwima, składają się na kokieteryjną kronikę wzruszeń i są liryczną konfe- kcją, zgrabnie krojoną z sentymentalnej materii. Tuwim był w tej dziedzinie mistrzem, który posiadł w stopniu absolutnym zdolność ewokowania nastrojów. Nauczył się tego w kabarecie. Tam bowiem ekonomia środków— lirycznych bądź satyrycznych —jest nieodzownym wa- runkiem powodzenia. Wiersz recytowany na estradzie musi natychmiast wywołać reakcję sali. Tuwim — stary wyga kabaretowy — potrafił wprawiać słuchaczy i czy- telników w sentymentalny rezonans. Banalne rekwizyty dzięki kolokwialnej naturalności języka i swobodzie wersyfikacyjnej ożywają, odbanalizo- wują się, ale to jest złudzenie aury, banał nawet najefe- ktowniej przyrządzony pozostaje banałem i w takich wierszach jak Tęsknota, Irysy, Wieczorny wiersz, Sen dostrzegamy przede wszystkim, nie pozbawione zresztą inwencji, teatralizacje uczuć ulotnych. Pośród tej pensjonarsko—sztubackiej erotyki, czasem zwiewnej, delikatnej, koronkowej, czasem znów szorstkiej, kancia- stej, maskującej uczucie ironią, żartem, nie ma właści- wie miejsca na prawdziwą namiętność, lecz na sentymentalne westchnienie, np. w wierszu Imię; to znów na kostium rozpaczy w wierszu Ty. Nie ma tu żadnej prawdy namiętności, jest kabaret miłości. Bo w ogóle sporo wierszy miłosnych napisał Tuwim w poetyce skeczu, monologu estradowego, pio- senki. Można to wyjaśnić skłonnością poety do traktowa- nia miłości jako tematu literackiego. Słowa w erotykach Tuwima rzadko służyły nazywaniu, częściej natomiast czarowaniu, uwodzeniu i hipnotyzowaniu wielosłowiem. Wyniosły statek z obwisłymi żaglami Wierzyński, drugi hierarchicznie skamandryta po Tuwimie, był świetnym lirykiem emocji. Nie był nato- miast nigdy poetą miłości, jak to się kiedyś przywidziało Marii Dłuskiej. Dowodzi tego Pamiętnik miłości wy- dany w 1925 roku i złożony u stóp Bronisławy Kojałłowi- czówny pierwszej żony poety, którą złośliwy myzoginista i pederasta Iwaszkiewicz perfidnie nazwał "okazałą Bry- sią". Otóż Wierzyński w Pamiętniku miłości poniósł klęskę, ponieważ zamiast spontanicznej erupcj i namięt- ności, zaufał teatralizacj i wystylizowanych uczuć i chciał je rozpalić słowami oscylującymi między koturnem i naiwnością. To są sztuczne kwiaty, atrapy namiętności, Wierzyński nie zdobywa się na własny ton, podsłuchuje innych poetów, pożycza od nich wyblakłe kostiumy, się- ga po przebrzmiałe konwencje modernistyczne. Efektem są wiersze sztambuchowe, których prywatności chyba nie powinien poeta naruszać drukiem: "O, jakże do tego przywyknę, I O, jakże z tem się oswoję / Jak cię ogarnę, pr-zeniknę, / Umiłowanie moje". Ta naiwnie pensjonar- ska zwrotka Umiłowania stanowi jeden biegun eroty- ków Wierzyńskiego, drugim zaś jest koturn i patos Miłości. Gdzie poeta zbliża sie do kochanki z taką tyradą na ustach: Oto jest ziemia moja, oto niebo moje, Oto dni, co minęły, i dni, które miną, Z gwiazdami twoich imion pośród świata stoję, Niosę je jak me szczęście i jak niepokoje Imiona twe pachnące i słodkie, jak wino. Na Młodej Polsce skończyła się romantyczna epoka wielkich miłośników. Poczytajmy Listy do Delfiny Krasińskiego, to zobaczymy jak kochali nasi najwięksi poeci. Zestawmy wiersze miłosne Mickiewicza i Słowac- kiego z Pamiętnikiem miłości, a uzmysłowimy sobie różnicę tonu. Minęło już półtora wieku od tamtej epoki, a erotyki romantyków nie wyblakły. Natomiast Pamięt- nik miłości to smętny lamus sztuczności. Więc to nie tylko sprawa anachroniczności szybko starzejących się konwencji. To kwestia szczerości, spontaniczności prze- życia i zdolności zuniwersalizowania swoich doświad- czeń miłosnych. Niedostępność tajemnicy kobiecości, jej sanktuaryj- ność, nieprzenikliwość dla profanów w pięknym obrazie metaforycznym zamknął w powieści Azyl (Sanctuary) Faulkner, który napisał: "Młoda dziewczyna, jak wiesz, jest czymś w rodzaju świątyni. Przechodząc koło niej zastanawiasz się , jakie tam tajemnicze obrzędy odpra- wiają wierni, jakie odmawiają modlitwy, jakie mają wizje. Uprzewilejowany mężczyzna, kochanek czy mąż któremu wręczono klucz do tego sanktuarium, nie zawsze umie go użyć." Wierzyński na pewno nie umiał się tym kluczem posługiwać. Świadczą o tym nie tylko wiersze, ale przede wszystkim szczegóły z życia intymnego poety zdradzane przez niedyskretnych przyjaciół. Pewne światło na sztu- czność erotyków Wierzyńskiego rzucają wspomnienia Stanisława Balińskiego, zaprzyjaźnionego dość serdecz- nie z Bronisławą Kojałłowiczówną: "Brysia mi się zwie- rzała. Kazia szalenie kochała z początku, on ją uwielbiał... apotem Kazio ją szalenie nudził... bo Kazio był wyjątkowo przystojny i bardzo wiele kobiet, o które zabiegał, szybko się do niego zrażało... nie miał w sobie tej jakiejś ciągłości, tej, którąpiękny mężczyzna przycią- ga kobiety. Opowiadała mi toM. (...), która się podkochi- wała w nim: Kazio jest śliczny. Kazio jest cudowny. Uwielbiam Kazia, ale Kazio jest nudny... nudny w se- ksie." Może właśnie z tej seksualnej nudy rzuciła Wierzyń- skiego pierwsza żona... W Pamiętniku miłości nie ma ani jednego wiersza o sile erotyków Tetmajera, z których wybuchają płomie- nie, gdy u Wierzyńskiego tu i ówdzie pełgają nikłe pło- myki namiętności, zda się znużonej już sobą, dogasającej. Pisze wiersze do ukochanej kobiety jakby odrabiał pańszczyznę, gorzej — jakby jej nigdy nie do- tknął. Kochankowie są dla siebie jak ciała astralne. Lunatyczna kochanka modli się do księżyca, który od paru wieków nadużywany jako rekwizyt świeci w tych wierszach już nie tylko odbitym, ale fałszywym świat- łem: Prześwietli] mnie na wylot swoją drżącą smugą, Po promieniu mię prowadź wysoko i długo, Chmurami mię spowij i unieś, jak w wianku, W prześcieradła twej tęczy, umarły kochanku. Oczywiście traktowanie kochanki jak ciała astralne- go mogłoby tworzyć niepokojącą, seksualno—erotyczną aurę, wywoływanie ducha kochanki lub kochanka z od- dalenia, z przeciwległego brzegu życia może być porusza- jące i fascynujące. Umiał to czynić Słowacki. Nie umiał — niestety — Wierzyński. Pamiętnik miłości to wy- niosły statek z obwisłymi żaglami. Gdy Wierzyński chodził jeszcze wolny po mieście, miał więcej śmiałości erotycznej: Dziewczęta moje, dziewczęta, O piersi podwójnych pękach, Śmiejcie się ze mnie, lecz dajcie Choćby się nosić na rękach! Gdy się natomiast ożenił, poezja jego się skonwencjo- nalizowała. Ale nawet kawalerskie erotyki — Ty jesteś taka ładna — Wierzyńskiego dziwią aseksualną ezo- terycznością, stanowczo przesadną jak na miłośnika Bło- ka. Uderzająca jest pensjonarskość erotyków Wierzyń- skiego z okresu Wiosny i wina. Ta pensjonarskość musi trochę niepokoić. Przecież poprzednia epoka nie po to rozebrała kobiety, żeby je skamandryci nosili na rękach zapięte pod szyję. Kobieta znowu stała się bibelotem, rekwizytem, bierną adresatką mniej lub bardziej strze- listych aktów. Po lekturze Pamiętnika miłości mamy ochotę dla higieny poczytać sobie Słówka Boya, albo erotyczne wiersze staropolskich rymopisów. Gdy Wierzyński ufał bardziej dobrym poetom, niż własnym nastrojom, to wtedy całkiem udatnie wtórował Kwiatom zła, jak w wierszu Venus o pierwszych, chło- pięcych doświadczeniach miłosnych. W Wiośnie i winie znajdzie się również śmiały, po tetmajerowsku zmysło- wy wiersz "Podściel twe pyszne, świetne ciało", gdzie poeta woła : "W każdym zakątku ciała, nerwie I Oślepiająca biel twej skóry.!" Ten wiersz to jedyny namiętny — mimo stylizacji — autentyczny wybuch zwyczajnej męskiej żądzy zespole- nia się z kochanką. Przy czym wigor słowa, energia uczuć i dynamika obrazów jest trochę futurystyczna, porów- najmy tę apostrofę z dużo spokojniejszymi, kontempla- cyjnymi a przecież nie mniej namiętnymi, erotykami Tetmajera ( Zacisze, Virgini intactae, Lubię kiedy kobieta i dziesiątek innych). Ale jest tu ten sam eksta- tyczny ton miłosnych zaklęć Młodej Polski. Ten nirwa- niczny klimat: "Gdzieś ponad światem przelatamy I W dymiących splotach — ludzkie bogi" —jest nam skądś dobrze znany: Tetmajer, Przybyszewski, Zawistowska, Leśmian. Skamandryci byli nie tylko duchowymi — także formalnymi spadkobiercami Młodej Polski. Sentymentalizm ulotnych wzruszeń i perwersyjny niepokój mijania Antoni Słonimski kochał się w Marii Morskiej, była to podobno miłość ślepa, niewolnicza, rodzaj zapamięta- łego amoku. Miał wówczas 24 lata. Maria Morska była aktorką Teatru Polskiego, była kobietą piękną, o ogro- mnych szafirowych oczach, które na długo zafascynowa- ły autora Czarnej wiosny. W pięknej inwokacji Do Wiktorii Colonny, mimo renesansowego kostiumu, nietrudno odgadnąć adresatkę aktu strzelistego poety, który należy zresztą do jego piękniejszych wierszy: Nie obejmę Cię wielkiej, a jako cień lotnej, Choćbym rozpiął ramiona i natężył siły, I pragnę — wciąż samotny, Ciebie — wciąż samotnej. Ciebie, lutni mej, róży, gwiazdy i mogiły. Słonimski kochał Morską bez wzajemności. Była dla niego wszystkim, czym może być kobieta dla zakochane- go bez pamięci mężczyzny. Miłość ta, jak każda zresztą miłość irracjonalna, opętała poetę na długo, właściwie chyba wszystkie erotyki, wśród nich niektóre niezwykłej urody, można przypisać Marii, pięknej platonicznej ege- rii kawiarni Pod Pikadorem. "Kocham to, co mi nigdy się nie odwzajemnia" pisał Słonimski w Muzie, też bardzo ładnym wierszu z Go- dziny poezji. Trudno tu nie dostrzec refleksu adoracyj- nej miłości z okresu pikadorskiego, podobnie jak w późniejszych utworach, gdzie motyw ten powraca w co- raz dyskretniej zawoalowanej metaforyce. Wiersze z pierwszych tomów poetyckich Słonimskie- go, przynajmniej te nie retoryczne utwory, które można zaliczyć do liryki czystej, naznaczone są pogodnym smut- kiem. Jest to smutek letniego wieczoru, który przygasza barwy dnia, budzi żal za odeszfym południem i spowjja wszystko melancholią mijania. W wierszu Flamengo poeta pokazuje kunszt budo- wania takiego nastroju. Zaś w bardzo sugestywnym epigramacie Oczy, wyzna już otwarcie bez nastrojowej stylizacji: Kiedy tylko otworzę oczy, to Cię widzę Włochy, Grecja i Egipt — to wszystko daremne, Całemu światu dzisiaj przyznać się nie wstydzę — Piękniejsze są Twe oczy, usta, włosy ciemne. Czy były to oczy Marii Morskiej? Zapewne. Ale wiersz nie zatrzymuje się na subiektywnej migawce. Poeta wyraża uniwersalną tęsknotę. Tęsknotę wszy- stkich rozłączonych z kochankami, dla których bezbarw- ne stają się egzotyczne podróże. Dzięki pozornej bezadresowości erotyki Słonimskiego nabierają cech bardziej uniwersalnych niż Pamiętnik miłości Wie- rzyńskiego. Można powiedzieć, że beznadziejna miłość do Mor- skiej — świetna recytatorka była przecież mężatką i podobno szczęśliwą — nie mogąc się spełnić, z koniecz- ności musiała się sublimować w poezję. Była to więc miłość ślepa, upokarzająca i chyba tragiczna. Możemy jej kontury odgadywać z wierszy. W Ogniwach odsłaniających nieprzenikalność su- werennych stref w duszach kochanków, nagle ujawnio- nych lub uświadomionych, Słonimski czyni to bezboleśnie, nie dramatyzuje. Nazywa i oswaja. Zamiast rozdarcia maluje spokojny smutek tego stanu, kiedy partnerzy są jeszcze razem, ale już osobno: Nic się przecież, nic się nie zmieniło. I wiem wszystko, i czuję jak ty, Lecz osobno serce mi zabiło I osobno serce twoje drży. Trwałe wśród wierszy miłosnych Słonimskiego oka- zały się erotyki wystylizowane na sympatyczną pensjo- narskość, otoczone sentymentalną aureolą ulotnych wzruszeń, pamięci obietnic nigdy nie spełnionych, per- wersyjnego niepokoju mijania. Mam tu na myśli Żal, YT OT, Łomianki, Wyznanie. Miłość była marginesowym motywem w poezji Sło- nimskiego. W tym względzie nie różnił się zbytnio od swych rówieśników. Bo przecież skamandryci nie byli poetami miłości. Byli dość wyczuleni na konkret, co albo utrudniało egzaltacje miłosne, albo czyniło je sztuczny- mi. Słówka Boya to było epitafium także na grobie pewnych konwencj i poezj i miłosnej. Dlatego skamandry- ci, też przecież pilni czytelnicy Boya, lawirując między odświętnością a codziennością, pomiędzy koturnem a naturalnością — nie zdobyli się na czysty ton. Zresztą nie tylko oni. Następne pokolenia poetów też będą się szarpać pomiędzy stylizacją a perwersją. Przy czym ta pierwsza nabierze chrakteru obscenicznego, ta druga zaś neurotycznego. Przecież okres międzywojenny to była poniekąd epo- ka powrotnej fali libertynizmu. Kobiety stały się łatwiej dostępne. Tego zaś, że nawet najwznioślejszy romans kończy się w łóżku, nie trzeba było nikomu dowodzić; ludzi mniej zajmowała liturgia uczuć, a bardziej sposoby zapobiegania niepożądanym skutkom miłości. Skaman- dryci nie byli jeszcze tak odważni, aby wprowadzić pes- saria jako motywy do swych wierszy — i jak Andrzej Bursa opiewać prezerwatywy—toteż miłość jako motyw liryczny była tylko młodzieńczym epizodem w ich poezji. Nie stworzyli wielkiej poezji miłości, choć mieli po temu predyspozycje. Pomiędzy heteroseksualizmem a homoseksualizmem czyli gorące słowa zimnych wierszy Już we wczesnych erotykach Iwaszkiewicza ujawnia się skłonność do kobiecych przebrań, sprawiająca, że w erotykach dojrzałego poety zaciera się granica pomiędzy męskością a żeńskością. W cyklu czterech Sonetów miłosnych samotnika ujawnia się jeszcze jedna cecha poety: narcyzm. Cały ten namiętny kwartet łączy łatwy do odczytania motyw narcystyczny. Poeta z równą przy- jemnością, a może nawet większą, kontempluje swą urodę niż urodę kochanki. I ten motyw zakochania w sobie jest nowym, oryginalnym motywem, który dopisuje młody Iwaszkiewicz, zapóźniony modernista, do poezji epoki. "Grałem tobie — wówczas gdym raz na zawsze rozesłał się u twoich stóp, jak podeptana nieskończoność" — to ładne, choć nieco pretensjonalne, wyznanie z Wal- ca Brahmsa, ale w nim także brzmią echa Przybysze- wskiego i jego skłonności do metaforyki rzucającej do stóp ukochanej wszystkie ziemskie i kosmiczne żywioły. Przy czym warto pamiętać, że wiersze Tetmajera i po- ematy prozą Przybyszewskiego dyktowała prawdziwa namiętność. U nich obu kobieta znajdowała się zawsze w centrum tego Kosmosu, który składali u jej stóp. Natomiast Iwaszkiewicz wprawdzie skwapliwie się- ga po młodopolski kostium stylistyczny, ale w jego wier- szach miłosnych nie ma prawdy namiętności. Słowa są gorące, a wiersze chłodne. Bo dla Iwaszkiewicza miłość jest tematem literackim, namiętność nie wypowiada się wprost, jej erupcje są przefiltrowane i przestylizowane. Przy czym nie wynika to z chęci zdystansowania wobec własnych przeżyć i zobiektywizowania ich w takim sto- pniu, który nie naruszając osobistego charakteru wyzna- nia, otworzy czytelnikowi uniwersalny horyzont miłości. Inaczej mówiąc nie odnajdziemy swoich własnych prze- żyć w erotykach Iwaszkiewicza, chociaż sporo wskazuje na to, że "Goethe z Podola"—jak go z ironiczną intencją określił Tyrmand — miał ambicje Horacego. Nigdy zre- sztą nie spełnione. Nie brak u niego utworów przewrotnych, jak choćby ów Erotyk z Oktostychów będący chyba zawoalowa- ną pochwałą uaginae jeśli sądzić po przejrzyście dwuzna- cznym dystychu zamykającym wiersz: Bursztynowych czereśni rozsypane krocie, W twardości swojej wargom podobne Sulamith. / w ciężkiej swojej woni więdnące, jak w złocie, Morele, co się dają gładzić jak aksamit. Zmysłowo wonne grusze, banany jak strzały. Śmietankowe melony o naskórku z mory. I owoc najsoczystszy i najbardziej żrały: Czara miłości, skryta w jedwabiu kędziory. Sensualizm Iwaszkiewicza wyżywa się nie tylko w metaforyce opiewającej seksualność owoców, ale także w obrazach konkretnych i ostentacyjnie brutalnych: "gąjzery spermy", "zmęczone piersi zgwałconej Izoldy", "konania z żądzy, rozkosze śmiertelne, I Bóle drapiące, jak chutne kocice", "Mojżesz oszalały ze śniadym fallo- sem" (Confiteor); "porubstwo gorące" (Do Dionizosa); "upaja mnie i rani do biódr twych lekki dotyk", "ognisty krzak twej nagości (Liliowa dolina); "czuję w mej krwi gorący prąd' (Bruksela). Nawet w Dionizjach, którym nie brak żarliwości, znajdujemy wiersze nadmiernie przestylizowane, reanimujące umarłe konwencje po- etyckie. Dość zestawić ładne młodzieńcze Witraże z opar- tym na tym samym motywie oktostychem Do Izoldy, z pośmiertnie wydanej Muzyki wieczorem, pisanym przez dożywającego już swych lat starego poetę, by prze- konać się, że ostatnie oktostychy Iwaszkiewicza będące jakby symbolicznym powrotem do form własnej młodości poetyckiej, nie są wyprzedażą nostalgii za zamierzchłą przeszłością kawiarni Pod Pikadorem, ala nową zdumie- wającą liryczną erupcją Iwaszkiewicza. "Czyż śmierci nie ma w uśmiechu miłości? I Czyż nie zawiera każdy poca- łunek I Ziarna nicości?" To paradoksalne, że pod koniec życia Iwaszkiewicz dochodzi do tych samych formuł eg- zystencjalnych, od których pół wieku wcześniej zaczynał Mieczysław Jastrun! Motywy homoseksualne pojawiają się u Iwaszkiewi- cza nie wprost, ale w postaci mniej lub bardziej zawoalo- wanej. Odnajdziemy je także w wierszach z Lata 1932 i Mapy pogody. Wspominam o motywach homoseksual- nych w poezji Iwaszkiewicza, ponieważ zainteresowania erotyczne poety miały bezsporny wpływ na niedookre- śloność podmiotów lirycznych także innych jego eroty- ko w. Ten perwersyjny wdzięk wierszy rozpiętych pomiędzy heteroseksualizmem a homoseksualizmem (Iwaszkiewicz zdaniem Balińskiego wykazywał w mło- dości jednakowe zainteresowanie erotyczne kobietami i mężczyznami — potwierdza to także Irena Krzywicka w swych wspomnieniach) to w kanonie skamandryckich erotyków ton osobny tym bardziej, że czytelny mimo kamuflażu w odróżnieniu od dość szczelnie zawoalowa- nego w tym względzie Lechonia, którego wiersze nawet w aluzyjnej formie nie ujawniają tych samych co u Iwa- szkiewicza inklinacji erotycznych. Iwaszkiewicz nie był psychologiem miłości, on jej zmysłowo doznawał i raczej kontemplował piękne ciała męskie i kobiece—i zachwycał się nimi—niż analizował dusze. Miłość była dlań środkiem doznawania życia. Mam nieodparte wrażenie, że podmioty liryczne eroty- ków Iwaszkiewicza to kolekcja pięknych manekinów, muzeum posągowych ciał bez duszy. Przy czym wpatrze- niu poety na piękne ciała nie było owego odcienia wyra- finowanego estety, z jakim na Eunice patrzył Petroniusz. Jest bowiem w erotykach Iwaszkiewicza, mimo wspo- mnianych już niedomówień i zawoalowań pewien odcień lubieżności homoseksualno — heteroseksualnej, czytel- ny mimo efekciarskiej pomłodopolskiej stylistyki. Cho- ciaż trzeba dodać, że nie łatwo czytelny, bowiem progra- mowy amoralizm poety działa dezorientująco i neutralizująco. Zwłaszcza w orgiastycznych, cielesno — anatomicznych, nie wolnych od ostentacyjnych drasty- czności — Dionizjach. Dosyć dramatów i pląsów, Nadchodzą czasy łożnicy. (...) Jeszcze pogrozi wargami Jakaś zmęczona kokota (...) Sami się tu zostaniemy Na łożu, jak warkocz komety (...) W zielonej, ślepiącej jasności, Porubstwie gorącym. Zaś w tle apologii Dionizosa żarliwie głoszonej w Liliowej dolinie, Confiteorze, Podróży po Warsza- wie, pojawia się lęk metafizyczny, świadomość mijania namiętności, uczucie dojmującej pustki po spehiieniu. Toteż obok wizji oszalałego Mojżesza "ze śniadym fallo- sem" pojawiają się jedwabne strofy wierszy i delikatne akordy muzyki Schumanna. Sztuka jest bezpieczną przystanią, odpoczynkiem od natury. Agresywna zmy- słowość nuży. Orgiastyczność sublimuje się w nastrojo- wą zadumę i obleka w metafizyczne tęsknoty. Post coitus mas tristis. I dlatego, gdy ostygnie nieco krew, która w Dionizjach leje się wiadrami, zupełnie jak u Przyby- szewskiego, pojawiają się także wyciszone wiersze— westchnienia, wiersze marzenia lub po prostu melancholijne dygresje, jakby zabłąkane w namiętnych aż do granic zapamiętałej orgiastyczności wierszach: "...zagajniki ciche, pełne smutku I po deszczu w mgle aż popas stoją i czekają "(Melancholia); "Przed tobą ścież- ki oceanów, a ty zaglądasz pełen smutków do dalekich domów dzieciństwa" (Powroty). Iwaszkiewicz, który pisał bardzo dużo, przenosił bez- pośrednio do wierszy swoje chwilowe nastroje. Czasem są to spontaniczne erupcje, ale częściej pozy wystudio- wane jak martwe natury. Miłosne kamuflaże neurastenicznego egotysty Lechoń był maksymalistą i perfekcjonistą. Toteż trudno się dziwić, że nie zadowalały go wiersze ze Sre- brnego i czarnego. Bo chyba tylko Spotkanie kończą- ce się słynnym: "Jest tylko Beałrycze. I właśnie jej nie ma" jest naprawdę pięknym wierszem w tym tomiku z trochę koturnowatych utworów, w których zbyt wyraźnie brzmią echa dekadenckiej poezj i przełomu wie- ków. Nawet w nieco ironicznych i przekornych Siedmiu grzechach głównych Lechoń nie przekonuje, że mło- dopolski frazes jest w tym wypadku trafną konwencją stylizacyjną, którą poniekąd narzuciła artyście tematy- ka wierszy i że przerosty ekspresywne są konieczne dla stworzenia sugestywnej aury grzechu, występku, zła. Może w intencji poety miała być to skameralizowana replika Kwiatów zła, o czym mogą świadczyć inne wiersze tego tomu " Co noc, gdy już nas nuda bez- brzeżna ogarnie...", Toast, albo 'Tytasz co w moim życiu z wszystkich rzeczy główną..." —jeden z naj- bardziej znanych i rzeczywiście dobrych wierszy zakon- czony zręcznym retorycznie i chwytliwym paradoksem: "Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci", ale baudelaire'owska taedium uitae jest tu nieobecna. Zaś forma też daleka od prawdziwych Kwiatów zła, bo naśladująca ich niedobre, manieryczne przekłady mło- dopolskie. Tak więc nie jest to poezja grzechu, ale spowiedź sentymentalnego egotysty rozdartego pomię- dzy hedonizmem a idealizmem, użyciem a cnotą, Erosem i Psyche. "Bo tyś razem piekło, gdzie rodzę, się żądze, i niebo, w którym miłość niczego nie żąda". Trudno byłoby dzisiaj rozstrzygnąć, czy w kilkuna- stu wierszach ze Srebrnego i czarnego Lechoń styli- zował, czy też — co jest prawdopodobne ze względu na jego depresyjno—neurotyczne usposobienie — są one zapisami chwilowych stanów psychicznych, ulotnych na- strojów etc. A jednak, gdy czytam te wiersze miłosne tragicznego poety na tle retorycznych gier w tej mierze uprawianych przez jego rówieśników z "pięknej plejady", to nie mam wątpliwości, że z całej skamandryckiej piątki on jeden pisał żarliwe erotyki, które nie były atrapami namiętności jak u Wierzyńskiego, stylizacjami estetyzu- jącego pięknoducha w sobie najbardziej zakochanego, jak wiersze miłosne Iwaszkiewicza, gejzerami pensjo- narskich uczuć ociekających łzami lub eksplodujących jak petardy liryzmem i sentymentalizmem w erotykach Słonimskiego i Tuwima. Dla tej czwórki, której wiersze miłosne, oczywiście tylko w przybliżeniu, dt. się ująć w powyższe formuły, miłość była tematem literackim przy- rządzanym wprawdzie na rozmaite sposoby, ale zawsze czuło się w nich jakąś sztuczność miłosnych erupcji, albo przesadną powściągliwość i wstydliwość uczuć, albo eks- hibicjonizm zwierzeń i wyznań. Zresztą w tym drugim wypadku ów ekshibicjonizm nie tyczył bynajmniej cie- lesności, ale materializował się w niepohamowanym wielosłowiu, aktach strzelistych, wybuchach egzaltowa- nej czułości. Krótko mówiąc, w najlepszym razie były to wiersze sztambuchowe. Sztuczne ognie konwenansu. Po Tetmajarze był to krok wstecz. Lechoniowi kobieta nie służy do literackich zabaw, lirycznych wzruszeń i werbalnych egzaltacji, on jest kobietą opętany, nie modli się do niej, nie wzdycha. Nie może znieść braku wzajemności, buntuje się przeciwko obojętności. Chętnie stargałby niewidzialne więzy, ale zamiast odejść z rozdartym sercem, korzy się przed kochanką: Złe myśli w moim sercu jak zgłodniała lwica, Jak pod wzrokiem pogromcy cichną pod twym wzrokiem. Albo wygłasza taką żarliwą pochwałę namiętności: O! boskie, o tragiczne łakomstwo Adama! 0! grzechu pierworodny, mędiy i głęboki! Czyż jest jaśniejsze słońce niż te wieczne mroki, Gdzie nie ma ukojenia, tylko żądza sama! No tak, to wszystko jest bardzo podniosłe i namiętne, lecz nieco trąci osławioną mistyką chuci Stanisława Przybyszewskiego. Z tą jednak uwagą, że kobieta, co najciekawsze i o czym za chwilę, służy jednak Lechonio- wi także do erotycznych kamuflaży, a nie tylko do chut- liwych aktów strzelistych, dziś trochę już zwietrzałych. "Są czary spojrzenia, uśmiechu, prawie duchowe uroki, poezja ciała, którą dopiero wzburzone zmysły mo- gą wydobyć". Ta refleksja Lechonia dowodzi, że był nie- złym psychologiem miłości. U każdego wszakże, kto trochę zna biografię uczu- ciową poety, zrodzić się musi niedyskretne pytanie: o jakie ciało tu idzie? Nieuprzedzony czytelnik odpowie na nie: — "Kobiece, oczywiście.1". Otóż okazuje się, że wcale nie jest to takie oczywiste. I tu jest miejsce na stosowną dygresję. Baliński —jak wspomniałem — twierdził, że Lechoń podobnie jak Iwaszkiewicz miał skłonność zarówno do mężczyzn jak do kobiet. Zmowa milczenia — a właściwie przemilczania za cienkim przepierzeniem eufemizmów, trzykropków, gwiazdek etc. — wokół homoseksualizmu poety mogła być zrozumiała w otoczeniu Lechonia, które znając dra- żliwość i przesadną wstydliwość w tym punkcie samego poety, nigdy nie pisało wprost o jego seksualnych rozter- kach. W miarę upływu lat zmowa milczenia była coraz szczelniejsza. Szeptano sobie na ucho nieskromne sekre- ty tylko w gronie najbliższych. No bo jakże to, Polak z Ormian — katolik, autor wierszy o Matce Boskiej Czę- stochowskiej i Madonnie Nowojorskiej—pederastą! Zre- sztą żarliwa matejkowsko—sienkiewiczowska polskość w świetle skłonności do amitie amoureuse też mogłaby się wydać mało przekonywująca. W mitologii narodowej, gdzie Matka—Polka i Pułkownik—Dziewica zajmują wśród patriotycznych symboli pierwsze miejsca, nie ma go dla pederastów i lesbijek, toteż, gdy tej skłonności ulegają wybitni artyści, trzeba to skrzętnie ukrywać zwłaszcza przed młodzieżą szkolną. A ona dzięki temu będzie jeszcze mniej rozumiała z ich dzieł. Sam o sobie Lechon pisał, że jest "kapryśny, egotycź- ny, neurasteniczny". Naturalne i uświadamiane przezeń dyspozycje neurotyczne pogłębiły się jeszcze z powodu homoseksualizmu poety. Nie mogąc się spełnić w miłości heteroseksualnej i zerwawszy narzeczeństwo z piękną, i mądrą podobno, Wandą Serkowską, Lechoń zaczyna interesować się mężczyznami. Pisał o tym przed paru laty Henryk Szletyński — nawiasem mówiąc kolega szkolny Lechonia — w "Życiu Literackim". "W okresie warszawskim poprzedzającym exodus do Paryża — pisze profesor — Lechoń zakochany był w sympatycznym i przystojnym młodzieńcu stale skłonnym do eleganckiego flirtu z urodziwymi paniami. Pragnął stać się poetą, przesyłał wiersze do Skamandra, a gdy się uwidoczniło, że nie maku temu uzdolnień stał się bliskim przyjacielem i współtowarzyszem Skamandrytów. I trwa z Lechoniem jego serdeczna przyjaźń. Po ukończeniu przezeń fakultetu prawa Lechoń dopomoże mu do uzy- skania posady w Ministerstwie Spraw Zagranicznych". Homoseksualizm bez wątpienia pogłębiał neuraste- nię poety, tym bardziej, że w nietolerancyjnej Polsce ostracyzm wobec mniejszości seksualnych jest silny i przybiera niekiedy formy agresywne. Po drugie zaś w świetle ambiwalencji erotycznych poety, jego niezłe, choć nieco staroświeckie miejscami, erotyki nabierają no- wych znaczeń. Zwiększa się jeszcze bardziej, i tak nie- mały, ładunek perwersji. Wcale nie mniejszy od tego, który towarzyszył rozterkom siwobrodych filologów do- ciekających, czy "śnieżne piersi" z Przypomnienia Mic- kiewicza należą do Maryli Wereszczakówny, czy też do pięknej doktorowej Karoliny Kowalskiej, która ponoć miała najbardziej romantyczny biust w całym Kownie. Ale rzecz ciekawa, o ile z erotyków Iwaszkiewicza można odczytać, mimo przemyślnych kamuflaży, homo- seksualne skłonności poety (w prozie są one aż nadto czytelne), to Lechoń swe zainteresowania miłosne i se- ksualne dość szczelnie ukrywa. Oczywiście na trop mi- łosnych konfliktów mogłyby naprowadzić czytelnika melancholia, akcenty znużenia i przesytu, masochisty- czny wręcz smutek, czasem ocierający się o rozpacz. Skrywa je autor pod klasycystycznym kostiumem, ale przecież nie mamy wątpliwości, że zwiedzamy—mówiąc metaforycznie — ogrody udręczeń jego rozdartej duszy i nienasyconego serca. Przy czym charakter owego niena- sycenia, czy też, inaczej mówiąc, spełnień nieadekwat- nych do pragnień, pozostaje nieujawiony nie tylko wprost, ale także aluzyjnie. Więcej, są to właśnie erotyki heteroseksualne a nie homoseksualne, jeżeli jakiś sens ma to rozróżnienie. Gdy wiemy o homoseksualiźmie, a ściślej biseksuali- zmie, poety — to również niektóre wiersze ujawniają ukryte pomiędzy słowami znaczenia. Wtedy bowiem na- gle spostrzegamy, że na przykład Nieczystość, Za- zdrość, Gniew mogą być adresowane zarówno do kobiety, jak do mężczyzny. Płeć jest niewiadoma! Podo- bnie Apokryf, Sprzeczka, "O! Jak strasznie się wlo- ką te długie godziny..." Ale z drugiej strony Manon, Alina, czy ezoteryczna Bajka o miłości, to bez cienia wątpliwości erotyki heteroseksualne, oczywiście pod- miotowo. Sądzę, że mimo chęci ukrycia w Dzienniku swych najsekretniejszych przeżyć, Lechoń ujawnia je w wier- szach, zwłaszcza gdy odczytywane są przez pryzmat jego powikłanej biografii. Szkoda tylko, że autor skrył swoje burze pod klasycystycznym kostiumem. Cytowany już Adolf Nowaczyński, bystry kronikarz obyczajów, odnotował dość znamienną przemianę miłos- nych konwencji z dziewiętnastowiecznych romantycz- no-rycerskich na dwudziestowieczne racjonalno - konsumpcyjne: Oto jak czasy wytwornymi nie są. Dzisiaj kochanek przed ganek nie konno Zajeżdża z gracja i z wiązanka wonną, Lecz w aucie syknie, potrząsnąwszy kiesą: Chce mi się ciebie, bądź moją metresą! Gdy dawniej: kocham, bądź moją madonną. I tu rzecz ciekawa, obyczaje miłosne zmieniły się, można powiedzieć nawet, że zaczął kształtować się ry- nek miłości, ludzie łatwiej się brali i łatwiej rzucali, relacje między płciami ulegfy uproszczeniu, natomiast konwencje poetyckie zastygały w sztucznym geście po- przedniej epoki. Bo przecież wraz z demokratyzacją, to jest de facto rozluźnieniem obyczajów, swobodą strojów, łatwym kontaktem płci, uwolnieniem kobiet od kurateli mężczyzn (dzięki powszechnej pracy kobiet i rozpadowi patriarchalnego obyczaju miłosnego) nie nastąpiła rewo- lucja w liryce miłosnej. Przeciwnie, młodzi poeci — ska- mandryci i ich równieśnicy—sprawiają wrażenie jakby ich liryka była hermetyczna na inwazję nagości, swobo- dy obyczajowej i seksu. Powstał wyraźny rozziew pomiędzy paseistycznymi konwencjami poetyckimi a nowoczesnymi obyczajami. Przynajmniej w sferze tzw. poezji wysokiej, bo oczywi- ście szlagiery piosenkarskie i poezja kabaretowa reago- wała jak najczulszy sejsmograf na wszystkie ewolucje i rewolucje w tej mierze. Gdy uświadomimy sobie, że pierwsze pełne wydanie Słówek ukazało się w 1913 roku, wówczas tym bardziej anachroniczna wyda nam się poezja miłosna skamandrytów. "Zanurzcie mnie w Niego" Była wielką poetką miłości. Posiadała rzadką zdol- ność subtelnego analizowania wszystkich jej form i od- cieni, oczywiście w głęboko subiektywnej kobiecej optyce. Interesował poetkę nie tyle zapis — zazwyczaj nie wolny od mitologizującej przesady — miłosnej kul- minacji, apogeum namiętności, która najczęściej jest stanem patologicznym graniczącym z manią, notabene nieuświadamianym przez kochanków, ale doskonale wi- docznym dla osób postronnych, ile przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, analizą wszystkich migotliwych chwil szczęścia lub jego złudnych pozorów w fazie budze- nia bądź wygasania miłości; prowadzona z niezwykłą przenikliwością i notowana ze stenograficzną skrupulat- nością zdumiewającą umiejętnością docierania do najin- tymniejszych pokładów kobiecej wrażliwości. Pewna impresyjna zwiewność tych wierszy i ulot- ność chwilowych nastrojów jest pozorem, gdyż właśnie owa niewymuszona, wręcz odruchowa, zwyczajność wes- tchnień, zwierzeń, wyznań, rozmarzeń jest liturgią taje- mniczych obrzędów miłości rzadko ujawnianych dotychczas przez poetów w tak gęstej epigramatycznej formie. Tę sanktuaryjność kobiecej duszy — pisał o niej cytowany już przeze mnie wcześniej Faulkner — odsła- nia Pawlikowska-Jasnorzewska w niejednym wierszu. Jak choćby w tym ekstatycznym wyznaniu zakochanej dziewczyny naelektryzowanym przeczuciem spełnienia pragnień tak intensywnym, że już bliskim ekstazy: Dziś pobiegnę do kogoś szczęśliwcu Ktoś mnie chwyci, ktoś płaszcz ze mnie zerwie i ustami z ust zetrze mi czerwień... Dość powszechne jest przekonanie, że w ciągu kilku- dziesięciu wieków o miłości powiedziano już w poezji wszystko i wobec tego poeci skazani są na powtarzanie banałów. Wynika to zapewne po trosze ze stand- ardowości zewnętrznych objawów miłości — przynaj- mniej dla bezstronnych obserwatorów, którzy oceniają miłość wyłącznie na podstawie gestów, słów, rytuałów, bez zadania sobie trudu ich zniuansowania i zróżnico- wania, co już wymaga pewnego wysiłku wyobraźni. Wiersze Pawlikowskiej pokazują jak pasjonującym zajęciem jest analiza kobiecych uczuć i wydobywania na jaw tego, co z natury swej ukryte. Poetka ujawnia raz jeszcze to, co dostrzegali już psychologowie, że dla kobie- ty mniej ważne jest być kochaną niż odczuwać miłość samą w sobie. Co oznacza skoncentrowaną gotowość oddania się kochankowi, oczekiwania nań lub dążenia ku niemu. Niekoniecznie kulminującemu spełnieniem. Zgodne jest to z istotą kobiecości. Kobieta bowiem ma poczucie całkowitego spełnienia swego przeznaczenia tylko wtedy, gdy oddaje się mężczyźnie. Wiersz Zanurz- cie mnie w niego jest właśnie poetycką transpozycją owej gotowości oddania i spełnienia kobiecości w akcie ofiarowania, które ma coś z religijnego rytuału: Zanurzcie mnie w Niego jakby różę w dzbanek po oczy, po czoło, po snop włosa jasnego — niech mnie opłynie wkoło, niech się przeze mnie toczy jak woda całująca. Oceanu Wielkiego. Niech zginie noc, poranek, blask księżyca czy słońca, lecz niech on we mnie wnika jak skrzypcowa muzyka— gdy mi do serca dotrze, będę tym co najsłodsze, Nim. — Miłość dla kobiety jest suknią, bez niej jest naga, czuje się 'jak Mojżesz w koszu z wikliny". Pisze o tym poetka w wierszu Sen i przebudzenie: Serce moje straciło pół wagi w czarnej kąpieli... Przyszło kilku aniołów półnagich------ miłość ze mnie jak suknię zdjęli. Wspomniałem już, że Pawlikowska jakby rozmyśl- nie unika analizy i kontemplacji chwil spełnienia, nie popełnia częstego grzechu niedyskrecji lub ekshibicjoni- zmu poetów podglądających kochanków czyniących mi- łość. Ona najchętniej opisuje przeżycia i dokonuje bilansu uczuć kochanek pozostawionych na chwilę, dłuż- szą lub krótszą, bądź na zawsze już, sam na sam ze swymi myślami o miłości budzącej się, dążącej do speł- nienia, a potem spełnionej, mijającej i odchodzącej. W ten sposób domyka się koło samotności, która jest prze- znaczeniem człowieka. Nie była to zatem poetka ekstazy miłosnej jak Tetmajer czy Zawistowska, lecz poetka kontemplacji, zamyśleń, rozmarzeń nie pozbawionych przekornego dystansu neutralizującego dramaturgię mijania, który jest motywem głównym poezji Pawliko- wskiej. My jednak wiemy, że są to kostiumy rozpaczy: Nad łóżkiem samotnej kobiety, dla której nie ma już rady, księżyc tapicer blady, rozwijapełne wspomnień tapety... To wieczorny pejzaż samotności, zaś ranek, zwykle mądrzejszy od wieczora, podsuwa pomysł radykalnego uwolnienia się od wspomnień: Do pieca, miłosny zeszycie! Do pieca listy — stos cały! A żeście z ognia powstały, więc w ogień się obrócicie! Ta ofiara ognia to chęć wyegzorcyzmowania duchów miłosnej przeszłości w gniewnym i irracjonalnym w gruncie rzeczy geście zmierzającym do odebrania sobie pamięci, która podsuwając natrętne obrazy niepowrot- nej przeszłości nie pozwala zapomnieć zarówno o chwi- lach szczęścia, jak o chwilach cierpień i upokorzeń. Tak więc, gdy zastanowimy się nad ładną paradoksalną for- mułą uzasadniającą niszczenie pamiątek miłości, do- strzeżemy w niej także akt rozpaczy. Nie mogąc miłości wyrzucić z pamięci poetka rzuca na stos ofiarny pamiąt- ki kochania. Jest tu także potencjalnie możliwa inna, bardziej przyziemna, choć nie mniej kobieca motywacja — chęć oczyszczenia przedpola dla innej miłości. To liryka miłosna na wskroś kobieca. Pawlikowska w ogóle nie dopuszcza mężczyzny do głosu. Jest on w tych wierszach statycznym rekwizytem, omal nie napisałem: przyrządem seksualnym, a nie partnerem. Stąd ich kon- templacyjność. Tam się miłości nie uprawia, tam się ją rozpamiętuje. Jest to miłość bezadresowa, sama w sobie, podsycana oczekiwaniem spełnienia lub jego wspomnie- niem. Chyba nigdy nim samym. Jak w Epitafium za- kochanej: Obtoczona światu i jawnie Ziemskim okryta całunem, Leżała kiedyś Krzyżem na trawie, Rozpamiętujqfc pocałunek... te wiersze mogą być ćwiczeniami w oswajaniu sa- motności dla kobiet opuszczonych, porzuconych, nie ko- chanych. Młodych i starych. Zresztą samotność jest bardziej inspirująca poetycko, bo stwarza możliwości pełnej koncentracji na rzeczywistym lub imaginacyjnym przedmiocie miłości. Samotność zdaniem mędrców jest nieodzownym warunkiem uwagi zupełnej skupionej na badanym lub kontemplowanym przedmiocie. Trwałość liryki Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej bie- rze się stąd, że w miłości bardziej zajmował ją konkret psychologiczny, co zresztą wbrew oczekiwaniom wcale nie pozbawia tych utworów seksualności, a nawet para- doksalnie ją wzmacnia. Dzięki aurze aluzji i niedookre- śleń poetka nie przekracza progu drastyczności. Koncentruje swą uwagę na psychologicznych konse- kwencjach przeżyć miłosnych. Zaś stan najintensywniej- szych doznań mających charakter anormalny przez samo skupienie uwagi partnerów na sobie i odwrócenie jej od wszystkiego innego, tworzy specyficzną próżnię percepcyjną. Postrzegamy tylko obiekt miłości. Jest to oczywiście stan mistyczny poprzedzający miłosną eksta- zę oznaczającą wydostanie się poza siebie, a więc stan pokrewny mistycznej transcendencji. Przez duchowe i fizyczne zespolenie się z drugim człowiekiem uwalniamy się od samotności. Znakomitym analitykiem ekstaz mi- łosnych i praktyk orgiastycznych był Tetmajer, nato- miast Pawlikowską interesują zabiegi hipnotyzujące przed ekstazą, a więc alchemia procesu zakochania. Nie ma tam wyznań, aktów strzelistych i całego owego teatru werbalnej żarliwości, który znamy z poprzedniej epoki. Jest natomiast finezyjna analiza psychologiczna rozmai- tych stanów kobiecej duszy. Wiersze te wykazują zdu- miewającą trwałość głównie dzięki potoczności rekwizytów pozwalających ominąć koturn, patos, i całą tę nadwyżkę ekspresj i, która — gdy przeminie językowa moda — śmieszy czytelników muzealnością. Madrygały i persyflaże Gałczyńskiego Gałczyński, jeden z największych poetów tego stula- cia, pisywał bardzo oryginalne erotyki, z wirtuozerską maestrią kojarząc style, gatunki, poetyki i stapiając je w utwory o przedziwnej sentymentalno—perwersyjnej au- rze naśladującej i parafrazującej jednocześnie dawną poezję sztambuchową. Madrygały i persyflaże Gałczyń- skiego to kontynuacja dawnych poetyckich zabaw, w których celowali poeci XVII wieku, to podszyty parado- ksem i kabaretem teatr miłości, to wyiskrzona poezją zwykłość, codzienność, nawet zgrzebność. Jak w Balla- dzie ślubnej: Gdyby nie te guziki, byłby zwyczajny kum z rękami jak dębczaki i z nosem jak dzwonnica, orałby czarne pole. A teraz gwar i szum: — Stangret! Wariat w cylindrze! —piszczy, tańczy ulica. Ta kareta wioząca do ślubu kochanków, a ściślej zakochanych — bo werbalnie i rekwizytowo erotyki Gał- czyńskiego są zdecydowanie platoniczne, żeby nie powie- dzieć aseksualne — to rekwizyt, który jak za dotknięciem magicznej różdżki przenosi cały ślubny ob- rządek w sam środek krynolinowo—sztambuchowej epo- ki i tamtej pensjonarskiej poezji. Bo Gałczyński, jak Tuwim, był poetą, któremu wszystko czego tknął zmie- niało się w poezję. Czy może być coś bardziej banalnego niż ślub, czy może być coś bardziej wyświechtanego i ogranego jak ślubne rekwizyty, a jednak Gałczyński jakby od niechcenia, z niewymuszoną swobodą i przekor- nym wdziękiem filtruje to w prawdziwą poezję. Podda- jemy się tej aurze bezwiednie i dopiero po chwili uświadamiamy sobie banalność tworzywa, stragano- wość wiersza, odpustowość szychu i wodewilowość dra- maturgii. Jest w wierszach miłosnych Gałczyńskiego jakiś wdzięk starych rycin, urok wodewilowego epizodu, czar dawnych ogródkowych przebojów i arii operetkowych — słowem trochę jarmarczna staroświeckość destylująca się w poezję. To chyba sprawia, że ponad pół wieku już nowożeńcy wpisują ostatnią ze zwrotek wspomnianej ballady do zaproszeń ślubnych: A gdyby nie ten wianek i welon ten, i mirt, i księżyc twojej twarzy mały, zawstydzony, mógłbym przecie pomyśleć, żem jest narzeczony, a tyś jest narzeczona i że to jest flirt. A może rzeczywiście wszystko się nam przyśniło: Stangret, kareta, wieczór, mój frak i twój tren, i nasze życie twarde i słodkie jak sen. Nie byłoby małżeństwa, gdyby nie nasza miłość. Dość te bezpretensjonalne zwrotki zestawić z opar- tymi na tym samym motywie wierszami dawniejszymi, a znajdziemy odpowiedź na pytanie, na czym polegało nowatorstwo Gałczyńskiego. Na przykład u Tetmajera w dwóch wierszach zaczynających się od słów "A kiedy będziesz moją żoną..." koturn, patos metafor i fałszywa psychologicznie apoteoza małżeństwa jako rajskiego ogrodu szczęścia (sam jego apologeta wolał nie weryfiko- wać własnej wizji i na wszelki wypadek nie żenił się), a tu feeria, zabawa karnawałowa i wieczór niespodzianek w zaczarowanej karecie. I oczywiście ten klimat grote- skowo—persyflażowy, i ta madrygałowa forma, bliższe są naszym dzisiejszym odczuciom niż erupcje egzaltacji poety poprzedniej epoki. Umiał Gałczyński kolokwializować wyznania i na- dawać im dyskretny wdzięk wyrafinowanej intymności: Już kocham cię tyle lat na przemian w mroku i w śpiewie, może to już jest osiem lat, a może dziewięć? — nie wiem... To właśnie ów kunszt poety obdarzonego absolut- nym słuchem językowym jedno zdanie zmienia w poezję narzucającą się wyobraźni i pamięci nieodpartym uro- kiem prostoty. Zżymamy się na banalność tych wierszy, ale one powracają jak refren z sentymentalnej piosenki z koncertu życzeń: Kochanie moje, kochanie, dobranoc, już jesteś senna — i widzę twój cień na ścianie i noc jest taka wiosenna! Nie ma u Gałczyńskiego erotyki, ale jest poezja miłości. Anachroniczna, staroświecka, sentymentalna, jakby zabłąkana w tym stuleciu, a jednak autentyczna. Po wojnie W powojennej liryce polskiej nie było wielkich po- etów miłości, których można byłoby zestawić z Tetmaje- rem czy Leśmianem, nie wspominając o Mickiewiczu, Słowackim czy Krasińskim. Tej miary poetów opętanych miłością i kobietą nie było, natomiast było kilku obsesjo- natów kobiecości, dla których kobieta była tą wiecznie intrygującą zagadką i którzy próbowali ją oswoić lub wyegzorcyzmować. Być może emancypacja kobiet i rów- nouprawnienie płci połączone z usamodzielnieniem ma- terialnym kobiet i ich uniezależnieniem od mężczyzn sprawiły, że nie tylko dla feministek czy tak zwanych kobiet niezależnych i suwerennych my mężczyźni stali- śmy się przyrządami seksualnymi i prokreacyjnymi. I mężczyźni poeci nagle uświadomili sobie cały ładunek demonizmu kobiecego uwolniony przez rewolucję oby- czajową tego stulecia. Femmes fatales rozmnożyły się ponad wszelkie oczekiwania, co musiało wywołać wśród mężczyzn poczucie zagrożenia i dwie reakcje, obie psy- chologicznie trafne, jedna to oswoić seksualną bestię traktującą instrumentalnie kochanków przez fałszywą adorację, podszytą strachem przed opiewanym bó- stwem, druga zaś, to ją wyegzorcyzmować zredukowa- wszy przedtem do cykli owulacyjnych, słowem czystej fizjologii. Miłosny atlas anatomiczny Grochowiaka Wśród kilku generacji poetów powojennych pisują- cych systematycznie lub okazjonalnie wiersze miłosne chyba tylko u jednego Grochowiaka pełnym głosem prze- mówił erotyzm. Jego zmysłowe, ekshibicjonistyczne wiersze nawet w epoce agresywnego seksu atakującego widza z ekranów, plakatów, reklam są, lub ściślej, były, tak szokującym przewartościowaniemkanonupoezji mi- łosnej, jaką stanowiły Zacisza Tetmajera wobec barcha- nowo—krynolinowych konwencji liryki sprzed Lubię kiedy kobieta... Takimi Grochowiakowymi Zaciszami jest dla mnie Upojenie z tomu Nie było lata. Ten ciemny wiatr namiętności smagający wieżę z kości słoniowej, w której kochankowie znaleźli azyl i śmierć, schronienie i uspo- kojenie, to metafora albo więcej: parabola miłości. Gro- chowiak, jak mało który poeta w jego pokoleniu wierny cielesności jako jednemu z głównych motywów swej po- ezji, dał w tym wierszu kwintesencję fizjologii miłości. Ekstrakt zmysłowości. Uchwycił fenomen psychologicz- ny, bynajmniej nie poetyckiej czy literackiej prowenie- ncji, pokazując, jak namiętność wypala się w jednorazowym błysku, by już się nie odrodzić: "Jest skwar, co ciała kochanków spopiela: I jest taki skwar. I Jest śmierć, co oczy kochanków rozszerza; I Jest taka śmierć. Słychać tu pogłos katastrofizmu, ale poeta nie dochodzi, jak rówieśny mu Stanisław Czycz, do granicy negacji, poza którą jest już tylko ruja i porubstwo. Jest w ten wiersz wpisana szeroka metafora. Upojenie może być symbolicznym zapisem aktu miłosnego rozładowują- cego się ekstatycznym orgazmem. Natomiast w Poca- łunku — Krajobrazie, gdzie motyw wędrówki jest metaforą gry miłosnej, Grochowiak kochanek-cicerone oprowadza nas po zakamarkach ciała kochanki. Dzięki temu zabiegowi ciało kobiece rozrasta się do rozmiarów gargantuicznych. Poeta wychodzi od fascynacji kobieco- ścią i dzięki antropomorfizacji i personifikacji pejzażu dochodzi do jej niepokojąco—perwersyjnej monumenta- lizacji. Można w tym wierszu odczytać także metaforę zatracenia się w kobiecości rozrastającej się do monstru- alnych rozmiarów. Miłość obezwładniająca, rzucająca kochanka na kolana, monumentalizuje przedmiot ad- oracji. Dość podobny motyw pojawia się w słynnej Ol- brzymee Baudelaire'a. Gdy czytamy wiersze miłosne Grochowiaka pozornie wydać by się nam mogło, że poeta jest koneserem kobiet i wszystkich perwersji erotycznych, których mogą one dostarczyć. A to by znaczyło, że w poezji erotycznej jest późnym wnukiem Kazimierza Tetmajera. Ale przecież Grochowiak nie jest heroldem rozkoszy erotycznych. Sądzę, że Grochowiak chciał erotykę odkonwencjonali- zować, oczyścić z koturnowatego ornamentu modern- izmu. Jednak przyprawiając ją makabrycznością nie zdołał dotrzeć do mistyki miłości i mistyki śmierci dlate- go, że owa makabryczność ma u niego charakter kaba- retowy. W wierszach Grochowiaka animalna zmysłowość i somatyczny erotyzm rzadko dochodzą do głosu wprost. Kobieta jest dla Grochowiaka poniekąd abstrakcją, tematem do literackiej gry, inspiracją symbolicznych szarad. Być może prawdą jest to, co mówią, że Grocho- wiak traktował kobiety instrumentalnie, ale w wier- szach tego nie widać. Kobieta z jego erotyków nie była naczyniem zmysłowej rozkoszy, ale przedmiotem malar- sko—symbolicznej estetyzacji i psychoanalitycznym preparatem. Czymże bowiem, są owe, ulubione przez poetę, odczytywania przeszłości z późnych pejzaży kobie- cego ciała, jak nie poetycką psychoanalizą. Czasem — jak w Portretowaniu umarłej — ero- tyki nabierają omal charakteru nekrofilicznego. Trudno nie zauważyć, że Grochowiaka interesuje kobieta w okresie więdnięcia, fizycznego obumierania — a więc erotycznie już niepełnowartościowa. Wobec tego poeta maluje raczej obrazy erotyczne niż erotyki sensu stricto. Erotyki Grochowiaka nie są brutalne. Nie ma wśród nich wierszy obscenicznych — z brutalniejszych utworów od- notujemy trzywiersz z Malarstwa. "Wścianach z żółcie- nia I Miotała się złość I Nierozprawiczonej do śmierci brunetki." Co może wydać się nawet zaskakujące, bo celebracja brzydoty usprawiedliwiałaby obsceniczny ob- raz czy epitet. Jednak jego miłosny atlas anatomiczny świetnie obywa się bez terminów drastycznych. Poeta powie na przykład finezyjnie: "delikatny narząd płci i czułości" (Arachne w pająka przeistoczona). Nad jednym wierszem warto się chwilę zatrzymać. W stylu Villona z Kanonu to ładna przypowieść znamionująca znajomość gorzkich tajemnic miłości. To zresztą zasta- nawiające, dlaczego ten poeta, w swych pełnych latach męskich, pomiędzy trzydziestym a czterdziestym rokiem życia, pisze o miłości w tonacji jesiennej. Czasami wręcz zaduszkowej. Wspomniany pastisz Villonowej ballady od razu wprowadza czytelnika w atmosferę obumiera- nia, pleśnienia, próchnienia: Lecz jeśli miłość coś warta — to wskrzesza A jeśli rozkosz — to ta co odmładza Uwierz mi książę Nie znajdziesz przygody Większej niż miłość do kobiet dojrzałych A więc półtora wieku po Balzaku Grochowiak głosi miłość do kobiety trzydziestoletniej, a może starszej — jako źródła rozkoszy miłosnej — mówiąc bardziej gór- nym stylem. Czy to trochę nie pachnie gerontofilią? Otóż nie. Okaże się bowiem za chwilę, że za tą pochwałą dojrzałości seksualnej kryje się zaproszenie do bardziej interesujących igraszek: Oto myślistwo — Wpółstrawionym lesie Odkryć na nowo tę małą dziewczynkę Która się karmi garstką cierpkich jagód Płucze przeguby Stóp W dziewiczym źródle Teraz dopiero zaczynamy rozumieć do czego służą poecie kobiety dojrzałe — do wywoływania z ich prze- kwitłych ciał prehistorii kobiecości. To rzeczywiście musi być pasjonujące i podniecające zajęcie szukanie dziecka w matronie. Odgadywanie "małej dziewczynki" przemy- kającej się z dzbankiem na jagody w "półstrawionym lesie". A więc perwersyjna bajka o miłości dla dorosłych. Bo cokolwiek zdrożne są te propozycje gier i zabaw miłosnych. Grochowiak miał pociąg do niemłodych kobiet o zni- szczonych twarzach. Może trafniej byłoby powiedzieć: o zapisanych twarzach. "Potem zwiedzałem pamiątki twej twarzy" — napisze w Pocałunku — Krajobrazie. Jest w kobiecych pejzażach Grochowiaka coś z oka malarza. Był nim zresztą po trosze. Dla malarza portretowanie lalkowatych twarzy nie jest zbyt wdzięcznym zajęciem, trudno mu bowiem interpretować wnętrze portretowa- nej osoby o twarzy cherubina. "Miodki tak ślepe jak pomiot zwierzęcy." Grochowiak nie pokazuje fizycznego uroku luksuso- wych kobiet. Drażniącej wysubtelnionej seksualności. Nie ma tam również otwartej męskiej erotyki, dobrze znanej w poezji staropolskiej. Grochowiak nie staje przed kobietą z otwartym żądaniem, nie zaprasza jej do miłości wprost. Podgląda kobietę przez dziurkę od klu- cza, trochę jak uczniak. Nic dziwnego, że widzi ją rozczo- chraną, spoconą, pachnącą mydlinami, pieluchami, wśród wietrzących się pierzyn. Poeta zagląda w oczy "bab zamodlonych nad garnkiem z parującym sosem". W Kolędzie defilują herbowe bohaterki wierszy Grocho- wiaka: Baby... Te w ciasto spowite po łokcie; Wdowy... Te w pudrze jak w śnieżnej zamieci; Panny... Tak chude, że świeci szkielecik, Płatne panienki — po trzynocnym poście. Opętany kobiecością egzorcysta Transwestyta Wojaczek był zarazem dewotem i bluźniercą, obrazoburcą i wyznawcą — ale podłoże tych zmiennych opcji było histeryczne. Alfons czy kapłan — nie przestaje być Wojaczek sentymentalnym poetą, któ- ry patrzy na kobietę, nic z niej nie rozumie i zależnie od kierunku wychylonego wahadła nastroju albo lży ją, poniża, każe jej "pić z rozporka" powieszonego kochanka, albo też wielbi ją w aktach strzelistych. W obu wypad- kach jest to wyłącznie sprawa konwencji stylizacyjnej i właściwych jej rekwizytów. To nie żadna etyczna prze- miana, katharsis rynsztoka, przez który poeta od upod- lenia przechodzi do apoteozy kobiety i miłości. To szamotanina między ekstremami sentymentalizmu. Był modelowym poetą przeklętym, który swego roz- kołysanego wnętrza nie umie zre laty wizować, który roz- paczliwie czepia się zdarzeń, ludzi, ideologii, bo zastawszy świat rozbity, znikąd nie widzi ratunku. Czu- je się częścią natury, nie kultury, i ucieka w biologię, w seks. Dlatego Wojaczek stał się obsesjonatem kobiecości ("/ zakląłem czas w zegar kobiecego ciała I Będzie czy- niących miłość uwierała I Śmierć tak dotkliwie że ciągle nie wiedząc I O umieraniu—wyrzygają z płuc") i śmierci ("Ile kieski tyle pętli na świecie śmiertelnym I Ile śmierci tyle szczęścia na tym świecie nędznym"). W dwuwierszu Kochajmy się — "Kochajmy się Ty ciągle na nowo śmierć mi śnij / Twoja niech wciąż oddy- cha ustami mojej płci" — akt seksualny staje się już misterium śmierci. Oddech śmierci nie jest tu metafizy- czną aurą. W tej symbolice kochankowie nie splatają się w akcie miłosnym, lecz unicestwiają. Zaproszenie do miłości jest zaproszeniem do śmierci. Może to refleks — maskarady uczuć, gdy kochankowie planują wspólne samobójstwo w obawie przed rozłączeniem za sprawą jakiejś siły fatalnej. Zadając sobie śmierć zatrzymują chwilę szczęścia. To zresztą najczęściej nie miłość jest zagrożona przez zewnętrzną siłę imperatywną, destru- kcja tkwi wewnątrz, w duszach kochanków. To tam każde uczucie zaczyna umierać w tej samej chwili, gdy się rodzi. Ubywa go z każdą chwilą. Opętany kobiecością poeta staje się kochankiem—oprawcą, katem, który jak dzikus niezdolny do zrozumienia metafizyki swego przy- wiązania do kobiety chce ją zgłębić sekcjonując ciało, myśląc, że w ten sposób sobie samemu odsłoni tajemnicę własnej obsesji płci. Jest w tej postawie rys bałwochwal- czy. Artysta nie potrafi zrozumieć, więc na imaginacyj- nym stole sekcyjnym szuka tajemnicy kobiecości, jej kwintesencji i siły fatalnej. To egzorcyzmy a rebours dokonywane przez prosektora wystudzonym z emocji językiem podręcznika anatomii. A może tylko katowskie misterium? Lekcja anatomii Piosenki z najwyższej wieży ma ewidentnie kompensacyjny charakter. W gruncie rzeczy chodzi bowiem o lekcję psychologii. Odczytanie swoiste- go kodu genetycznego. Jest on gdzieś zapisany w zwojach mózgu. Poznanie ciała jest możliwe, psychiki nie. Nawet własnej, a cóż dopiero kochanki i żony. Toteż owa sekcja jest aktem rozpaczy. Odwetem branym na ciele za nie- przenikliwą psychikę. Wojaczek postępuje jak barba- rzyńca niszczący przedmiot, który człowiek cywilizowany, nie mogąc zgłębić metafizyki jego znie- walającego piękna, otacza kultem. Mało kto poza Wojaczkiem potrafił tak przenikliwie pokazać kobietę jako naczynie fizjologiczne, zredukować jej psychikę do cykli owulacyjnych. Jest to spojrzenie okrutne. Zwłaszcza, że przez transwestytyzm poeta sa- mej kobiecie każe degradować się do nagiej biologii. Długo by można cytować te upiorne miejscami wiersze: Babilon, Pewniki, Sutki stwardniały, schnie na nich sól. To co dwadzieścia lat temu pisał Wojaczek, mogło mieć stempel pornografii. Kiedyś tą pornografią było wszystko — nawet wiersze Tetmajera. Niech kto dziś spróbuje panience na randce zadeklamować Zacisza. Zamiast wypieków i przyśpieszonego oddechu wywoła znudzone ziewnięcie. Bo to kwestia konwencji. Byłbym może ostatnim krytykiem, który domagałby się ustanowienia granic przyzwoitości w sztuce. A jed- nak u Wojaczka są wiersze przekraczające tę wyłącznie instynktowną barierę przyzwoitości, którą każdy czło- wiek nosi w sobie, nie uświadamiając sobie nawet jej kryteriów. Jej istnienie ujawnia się w zetknięciu z takim nekrofilicznymwierszemjak Wieczna aktualność naj- wyższą cnotą sztuki napisanym przez dziewiętna- stoletniego poetę, albo z innym wierszem bez tytułu, w którym czytamy: Jeszcze w nią nie wszedł już nie ma jak wrócić. Ze świata jawnie wyświecony, w skóry worek wciśnięty, patrz: śliną sromotną cieknie w otwarte jej krocza okno. Trzeba być bardzo młodym i bardzo naiwnym arty- stą, aby sądzić, że takie migawki liryczne są czymś więcej niż sztubackim obrazoburstwem, które tylko śmieszy upartą obsesyjną gonitwą za szokującym efe- ktem. Sentymentalny chłopiec z dobrego domu chce zgorszyć swego Anioła Stróża tymi niepięknymi pejzaża- mi miłości. Brutalność jest przecież drugim skrzydłem sentymentalizmu, przeciwnym czułostkowości. Takim samym kostiumem ukrywającym prawdziwe przeżycia, uczucia, pragnienia... Przytoczony wiersz jest wyzwaniem rzuconym deli- katności uczuć. Dziś poeci uciekają nie tylko od wszel- kiego mazgajstwa, ale także prostego liryzmu, gdzie środki wyrazii*uczuć odpowiadałyby motywującym je okolicznościom. Stąd od kilkudziesięciu lat brutalna od- miana sentymentalizmu stała się w literaturze kostiu- mem stylizacyjnym. Przy czym nie jest to prosta kontynuacja baudelaire'owskiej ostentacyjnej taedium vitae, która miała przecież dantejski rozmach. Poezji Wojaczka patronował raczej Lautreamont. Gdy czytam wiersze Wojaczka, nie mogę się obronić wrażeniu, że jego poetycka wyobraźnia cały świat jest przekształca w gigantyczny kopulodrom. Nawet wize- runki świętych pańskich w Trzech wierszach religij- nych budzą w poecie sprośne skojarzenia. W latach 60—tych niewiele było w literaturze rzeczy szokujących czytelnika nawykłego do erotycznego eks- hibicjonizmu, ale Wojaczek dokładał starań, by czytelni- kom swej poezji dostarczać emocji dość wyszukanych. Pomysłów mu nie brakowało — to trzeba lojalnie przy- znać. W wierszu Ostatnia czytamy: Ona przez sen odkrywa nieszczęśliwy brzuch, gdzie nic nie fermentuje: "sperma wyschła zanim się urodziłam"—przed snem powtarza; udami uśmiecha się i puszcza w prześcieradło śluz. Panseksualizm Wojaczka jest obsesyjny i przybiera szokujące groteskowe formy. Nie ma bodaj wiersza, do którego poeta nie zaczerpnąłby z orgiastyczno—gine- kologiczno—seksuologicznej rekwizytorni. Czyni to nie kiedy z tak oryginalną pomysłowością i wynalazczością, że łagodzi pornograficzną aurę. Czytelnik bowiem nie zatrzymuje się na fabułach wierszy, ale stara się dociec ich alchemicznych sekretów podejrzewając, że te świń- stwa wydają się być podporządkowane zamierzeniu artystycznemu niezbyt czytelnemu na pierwszy rzut oka. Słowem Wojaczek rozkładając swoje półpornografi- czne kabaty wciąga czytelnika do zabawy. Kobieta w poezji Wojaczka jest siłą destrukcyjną, niszczącą, modliszką pożerającą samca w czasie kopula- cji. Zatem podszewką stylizacji jest kompleks strachu przed zaborczą kobiecością. Nie taki rzadki bynajmniej, jakby się to mogło zdawać, choć przebierający się chętnie w kamuflujące kostiumy na przykład cynizmu, agresji, dewiacji erotycznych. Jeśli poświęcam tu sporo miejsca Wojaczkowi to dlatego, że nie było po wojnie poety, który napisałby więcej wierszy miłosnych czy dokładniej erotycznych. Histeryczny Wojaczek zostawił po sobie około setki ero- tyków — więcej jak Poświatowska, Grochowiak, Jerzyna — ale nie wyszedł poza sentymentalną stylizację. Do Grochowiaka nie zdołał się zbliżyć, choć próbował — może bezwiednie — naśladować autora Nie było lata. Natomiast przy Baudelairze sprawia wrażenie niemow- laka, który się zesrał w beciku i drze się póki go nie przewiną. Wojaczek był z tych miłosnych rycerzy, co swe wy- branki na przemian pieszczą i katują, kochają i niena- widzą, modlą się do nich i bluźnią im. Ten histeryk wyprany był z tolerancji wobec partnerki. Widział w niej tylko manekin, przyrząd miłosny z porno—shopu. Wśród wierszy miłosnych Wojaczka znajdą się także utwory mniej szokujące. Są nieliczne i jakby zawstydzo- ne swą bezseksualnością. Ajednak są to wiersze najpra- wdziwsze. Na przykład ten obrazek o niemal że bukolicznym metaforycznie początku — "Idzie dziew- czyna senna i ciemna jej krew I Idzie równinę białe — czystej kartki śnieg I Wiedzie ja. błędna gwiazda co we krwi jej płonie I Niesie ja, drogi powieść" — który jest zapisem snu lub projekcją marzenia sennego na jawie. Jak zwykle u Wojaczka jest to sen erotyczny. Jedyną materialnością wtych niepokojących niekonkretną fabu- łą snach są plamy krwi lub spermy na prześcieradle. Wojaczek dokłada starań, aby strywializować wszystko. "Mam ciebie w roztańczonej krwi..." Osobne miejsce w powojennej liryce miłosnej zajmu- je Halina Poświatowska. I jest to zarazem miejsce naj- wyższe. Odrzuciwszy tradycyjną transcendencję, uzna wszy Boga i religię — jak później Różewicz — za stare dekoracje, poetka zwraca się ku konkretowi. Jej religią staje się miłość — pełna, dojrzała miłość mężczy- zny i kobiety. Instynkt miłości tropi poetka w całej naturze, pięknie metaforyzując swoje tęsknoty, pragnie- nia, oczekiwania i niespełnienia: tęsknię za swoim źródłem tęskni woda głębinna widziałam samca gołębia jak nastroszywszy pióra wspiął się na samkę ziemia jest nieprzenikniona krążę w jej głębi Eros i Psyche patronują liryce Poświatowskiej. Szu- kała schronienia w mężczyźnie. To prawda. Była stwo- rzona do miłości. Bluszczowość jej usposobienia była może intensywniejsza niż u podobnych natur kobiecych, bo partner w miłości był także wyspą ocalenia w sensie metafizycznym, łagodził lęk przed śmiercią lub go odda- lał. Co jest silniejsze: miłość czy śmierć? Wydawałoby się, że filozofowie i poeci dawno rozstrzygnęli ten dyle- mat. "Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci" — pisał Lechoń. Ale Poświatowska nie pisała zgrabnych madrygałów dla egzaltowanych pań. U niej splot miłości i śmierci nie był retoryczną figurą, ale żywą tkanką wiersza. Przecież śmierć mogła oboje kochanków dosięg- nąć rjodczas miłosnego aktu. Nocom miłosnym Haliny i Adolfa, jej przedwcześnie zmarłego męża, patronowali pospołu Eros i Thanatos. "Jak się rozstać z twoimi upartymi ustami". Te słowa Poświatowskiej, z pozoru banalne, nabierają właściwego sensu dopiero w chwili, gdy w tym samym wierszu wyzna: "co wieczór kładę się do łóżka sama..." A więc to z ustami zmarłego męża—kochanka nie może się poetka rozstać. Każdej nocy wyłaniają się z ciemnego kąta po- koju: "najpierw są lekko zielone — żółknę jak liście żeby orgią purpurowego dzikiego wina stać się o północy." Poezja Poświatowskiej to przede wszystkim poezja miłości. To pogańska Pieśń nad pieśniami. Zmysłowa, animalna, pierwotna, a także czuła, stęskniona, ezote- ryczna, pamiętająca, ufna. "W twoich doskonałych palcach...", Jestem dla ciebie czuła...", Niech żyją zmysły, "Znowupragnę ciemnej miłości...", "Po co umyłam piersi...", "Moje ciało jest jak bezpański pies...", "Mam ciebie w roztańczonej krwi..." — ten żarliwy ekshibicjonalizm tytułów mówi sam za siebie. Poetka chciała wyśpiewać swoją miłość, ale także całą miłość świata. A przecież wiersze miłosne Poświato- wskiej są tylko reminiscencją minionego szczęścia, miło- ści umarłej. Życie Poświatowskiej jest czekaniem na kochanka, jeżeli nie przyjdzie, to "świat będzie uboższy I o tę trochę miłości I o pocałunki I które nie sfruną I w otwarte okno". Ta poezja jest ciągłym przyzywaniem, wabieniem ("weź mnie —jestem jak obłok") kochanka, to nie tylko bierne czekanie ("wychodzę ci na przeciw / skorupa ślimaka I ma tyle domyślnych / skrętów"), nie tylko werbalna tęsknota wyżywająca się w retorycznych figu- rach lirycznych, sublimująca w miłosną dialektykę — to jest krzyk tyleż serca, co ciała. A nawet, zgodnie z duchem czasu, miłość u Poświatowskiej jest przede wszystkim tęsknotą ciała. Nie można jej zaspokoić, speł- nienia są imaginacyjne. Poetka spotyka zmarłego ko- chanka w wierszach: "Jesteś w moim tętnie I odkrzykującym sobie I powracającym do siebie I wiecz- nie pamiętającym". Ta miłość skazana jest wyłącznie na pamięć. Jak zawsze i jak każda miłość niespełniona, dramatycznie przerwana, zastyga w mit miłości idealnej, miłości Tri- stana i Izoldy, Heloizy i Abelarda, Romea i Julii, i tylu innych miłości, które nie zdążyły się "zbouaryzować", nie umarły śmiercią naturalną z przesytu, nudy, rutyny. "Musi umrzeć w życiu, co ma przetrwać w pieśni" — powiedział prawdomównie poeta. Poświatowska jest z rasy poetów przeklętych. Nie tylko sama została skazana na przedwczesną śmierć, ale poślubiwszy mężczyznę, jak ona nieuleczalnie chorego na serce, przeżyła go, by wyśpiewać do końca swą pieśń miłości. A więc wyścig poetki ze śmiercią rozgrywał się w upiornej scenerii, ze wzrokiem zwróconym wstecz. To następstwo śmierci pozwala wykreować mit miłości, któ- ra zwycięża czas. My wiemy, że takiej miłości nie bywa w życiu, nie bywa na jawie. 'We mnie powstajesz I najgłębiej I i każdy oddech I który na mrozie krzepnie I przypomina że jesteś I że znów odszedłeś ode mnie." Na pytanie: "Czy zawsze będziesz mnie kochała?", Poświatowska odpowiadała: "Jeśli wieczność jest chwilą pomiędzy moim sercem pustym a moim sercem wezbra- nym z miłości, nigdy nie będzie czasu, w którym nie kochałabym ciebie". To nie subtelna figura liryczna w stylu barokowego konceptu. Ten dialog między kochan- kami jest testamentem uczuć, które okazały się trwalsze niż życie. Kochanek umarł, a więc roztęsknionej kochan- ce pozostaje już tylko wywoływać z pamięci epizody miłosnych nocy i dni i ex post pisać kronikę—pamiętnik, która zapewne pomimo jej woli staje się coraz bardziej ezoteryczna, oderwana od realiów. Zda się, że zamiesz- kuje światy idealne. Bo Poświatowska ma ten typ wyobraźni poetyckiej, która nie unieruchamia przeszło- ści, ale ją parafrazuje w swobodnych obrazach inspiro- wanych na równi faktem i mitem. U Poświatowskiej bardzo rzadko pojawia się finezyj- na wycieniowana forma upoważniająca do analogii z wierszami Marii Pawlikowskiej—Jasnorzewskiej. A jed- nak krytycy skłonni byli sugerować, że Poświatowska jest jej kontynuatorką. Byłbym ostrożniejszy w formuło- waniu podobnych analogii. Poezja Poświatowskiej to zupełnie inna poezja. Bardziej erupcyjna, zdyszana, czę- sto zatrzymująca się na powierzchni przeżyć. Nie drążą- ca ich istoty, nie dociekająca alchemii intymności. Wiersze Pawlikowskiej były utkane z pajęczyny i mgły, z zapachów i kolorów. Nie tylko wyobraźniowo i rekwizytowo były to poetki zupełnie różne. Najważniej- sza różnica polega na tym, że poezja Pawlikowskiej to wszechstronne studium psychologiczne kobiecości, wsparte wiwisekcją kokieterii, zalotności, wdzięku. Sło- wem, obrazem, metaforą poetka wnika głębiej niż Freud, Jung, Adler i cała współczesna psychologia. Natomiast Poświatowska jest behawiorystką, sensualistką. Pawli- kowska angażuje w swoje wiersze kobiecość, Poświato- wska — życie. Podskórna dramaturgia ich wierszy jest zupełnie odmienna. Poświatowska oddaje się całej natu- rze. Panseksualizm tego dawania siebie jest uderzający. Chciałaby zbierać miłość z całego Kosmosu. Wiersze miłosne jako liturgia niepięknych obrzędów W kręgu kultury katolickiej, która miłość traktuje jako wysublimowany, sterylny związek dwojga dusz nie- śmiertelnych, a ze śmiertelnych ciał przyzwala czynić użytek jedynie w celach prokreacyjnych, musiało po- wstać zjawisko osobliwej ambiwalencji. Z jednej strony aseksualne akty strzeliste, z klasycznym niemal "Ko- cłiam cię, znaczy, o wolny ty ducha..." Konopnickiej, notabene grandę amoureuse poezji polskiej, której przy- godami miłosnymi można by obdzielić ze dwie generacje poetek, z drugiej zaś utwory szokujące niemal rynszto- kowe ekshibicjonistyczne ociekające spermą jak słynna Wojaczkowa "śliną sromotną I cieknie w otwarte I jej krocza okno". W gruncie rzeczy pomiędzy tamtymi kostiumami poetycznej sublimacji sprzed stu lat, a współczesnymi brutalnymi erotykami ekscytującymi orgiastycznym se- ksem jest niewielka różnica, by tak rzec, genetyczna. Są one produkten sentymentalizmu, który raz maskuje się uroczystym frazesem, a drugi raz obscenicznym fizjolo- gizmem. W obu przypadkach forma nie odpowiada mo- tywującym okolicznościom, a więc jest eo ipso sentymentalna. Poeci współcześni nie śpiewają już mi- łosnych preludiów, skłonni do traktowania miłości jako kontaktu dwóch naskórków, żyjący w epoce, która zaj- muje się bardziej techniką i technologią miłosną, nie ulegają takim finezyjnym egzaltacjom skłaniając się ra- czej ku prostackim, które niesie ze sobą kultura masowa i płebejska, egzaltacjom piosenek i szlagierów z list przebojów. Bo rzecz ciekawa, że opatrzona szyldem zu- żytych konwencji i manieryzmu poezja Młodej Polski, powrotnym echem odzywa się we współczesnych piosen- kach. Zresztą tamte, zdaniem historyków literatury zu- żyte, konwencje nigdy nie zostały w poezji przezwyciężone. Dlatego, że nigdy nie został przezwycię- żony sentymentalizm, będący w formie i treści czuciem na wyrost, ponad stan uczuć. I tu dochodzimy do zasad- niczego fenomenu poezji erotycznej, mianowicie języka, którego determinanty są daleko bardziej złożone niż się potocznie sądzi. Poezja miłosna epok, które zwykło się określać mianem manierycznych, to znaczy baroku i modernizmu, choć okazała się nieodporna na działania czasu i można ją dziś uznać za modę poetycką, która jak stara suknia po sezonie została włożona do kufra i posy- pana naftaliną, ma jednak poza wdziękiem dawności pewną wartość socjologiczną i psychologiczną — otóż ten bełkotliwy język miłościjest, trochę pomimo woli samych poetów, bardzo adekwatnym do języka kochanków ko- dem. Bo przecież potoczne i kolokwialne zaklęcia miłos- ne nie poddane zabiegom literackim są z natury rzeczy bełkotliwe. Każdy zakochany dobrze wie, jakie głupstwa mówi, zwłaszcza jeśli należy do osobników, odczuwają- cych przemożną potrzebę werbalizowania stanów mo- mentalnych i ulotnych, którym podlega w stanie tzw. zakochania, przez psychiatrów kwalifikowanego prze- cież jako stan ciężkiej psychozy. A w takim przypadku czyny są równie niespójne co słowa. W poezji miłosnej, w jej formie i języku znajduje odbicie nie tylko żywioł subiektywnych przeżyć artysty, erotyki nie są tylko transpozycją świadomości i podświa- domości, inwentaryzacją ciemnej rzeki pożądania, są one odbiciem tego, co nazwałbym liturgią miłosną, a co Stendhal w swym słynnym traktacie O miłości nazywał krystalizacją. To właśnie te liturgie miłości, przepisane obyczajem obrzędy, poprzedzają ów słynny "kontakt dwóch naskórków". To gra gestów, spojrzeń i słów. Al- chemia zalotności, wabienia. Ile się czasem trzeba naga- dać, żeby w końcu —jak powiada wielki Boy—"'wściubić te swoje trzy grosze". Esej O polskiej poezji miłosnej nie jest wstępem sensu stricto do ułożonej przeze mnie anatologii. Pozo- staje w dość luźnym z nią związku nie tylko dlatego, że synteza całej naszej liryki miłosnej wjednym, nawet tak obszernym szkicu, nie jest chyba możliwa bez ryzyka powierzchownych uogólnień i sprowadzania do uprasz- czających generalizujących formuł zjawisk poetyckich tak różnej miary, że właściwie niezestawialnych i z trudem poddających się zabiegom komparatystycznym, ale także dlatego, że kryterium nawet najbardziej pre- cyzyjnie i wyraziście określonych motywów uczuć miłos- nych i odcieni ich ekspresji od najdelikatniejszych (tęsknota, marzenie, adoracja, kontemplacja, pragnie- nie, ofiarowanie) do najgwałtowniejszych (żądza, opęta- nie, amok), upoważnia wprawdzie do szukania powinowactw tematycznych pomiędzy poszczególnymi wierszami i analogii pomiędzy poetykami różnych epok, ale niesie także ze sobą ryzyko mimowolnego zacierania hierarchii wartości, co jest przecież naturalną konse- kwencją absolutyzacji tematu lirycznego jako punktu wyjścia syntezy. W tym wypadku optyka poszukiwania miar wspólnych jest dlatego właśnie deformująca, że spłaszcza to, co z natury swej jest wypukłe i wielowymia- rowe. Toteż szkic mój jest tylko bardzo subiektywnym w wyborze i selekcji przeglądem najciekawszych zjawisk poetyckich, a także zbiorowych poetyk paru epok, w których rozkwit poezji miłosnej był większy niż w innych okresach literackich. Koncentruję uwagę krytyczną zwłaszcza na tych poetach, w twórczości których miłość była motywem dominującem, którzy napisali dość erotyków, aby trakto- wać ich jako poetów miłości, a zarazem byli wielkimi miłośnikami, patetycznymi lub tragicznymi kochanka- mi opętanymi namiętnością, naznaczonymi stygmatem maudit, a więc poetami przeklętymi w sensie baudelai- re'owsko—verlaine'owsko—rimbaudowskim. Szkic mój jest poniekąd także rewizją kanonu miłos- nego liryki polskiej, wokół którego nie było nigdy rzetel- nego sporu o wartości. Dość rozpowszechniony zwłaszcza przez historyków literatury był i jest stereotyp warto- ściowania sprowadzający się w uproszczeniu do nastę- pującej zależności: każdy poeta wielki lub wybitny był takimż poetą miłości. O ile ta mechaniczna zasada wy- nikania sprawdza się w stosunku do Mickiewicza, Sło- wackiego, Krasińskiego a później Tetmajera i Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, o tyle wydaje się już mniej użyteczna przy Kochanowskim (gdy wyłączy się jego erotyczną epigramatykę), Norwidzie, Kasprowiczu, Staffie, że nie wspomnę już o skamandrytach, a z wybit- nych poetów następnych generacji Miłoszu, Różewiczu i Herbercie. Wszyscy oni pisali i piszą, jedni systematycz- nie, drudzy okazjonalnie erotyki lecz żadnego z nich nie sposób byłoby nazwać poetą miłości. Z resztą w ogóle poeci miłości należą w liryce polskiej do rzadkości. Nie obrodzili nawet w okresie romantyzmu tak zdawałoby się sprzyjającym inkubacji uczuć intymnych. Na palcach można ich policzyć także w okresie międzywojennym, a zwłaszcza powojennym; a więc przed wojną — Leśmian, Pawlikowska, Gałczyński; po wojnie — Grochowiak, Po- światowska, Jerzyna, Wojaczek, bo przecież nie Jastrun, Ważyk, Przyboś, Różewicz, Szymborska, Herbert, Śli- wiak, Nowak, Czycz, Drozdowski, Harasymowicz, Kry- nicki, Barańczak, których — choć uznani i wybitni — trudno byłoby nazwać poetami miłości, co zresztą zna- lazło swe odbicie w antologii, gdzie reprezentowani są dwoma lub trzema wierszami albo wcale. Piękne i poru- szające wiersze miłosne napisali podczas wojny Baczyń- ski i Gajcy, tego osobnego tonu w liryce miłosnej nie powtórzył po nich nikt, choć nawiązań nie brakuje. Bar- dzo osobne są też szorstkie, proste, bezornamentowe erotyki Broniewskiego, których naturalność kontrastuje z teatralnością skamandrytów. Ale autora Wiatraków zaprzątały sprawy poważniejsze, toteż wierszy miłos- nych u niego niewiele. Właściwie tylko Młoda Polska była okresem nieby- wałej erupcji erotyki w poezji. I chociaż większość stano- wiły wiersze manieryczne aż do karykatury, to jednak w epoce Tetmajera powstało również sporo świetnych ero- tyków. Pisali je Leśmian, Zawistowska, Ostrowska, Sta- nisław Korab Brzozowski, Staff, a także Jerzy Żuławski, Maria Komornicka, Tadeusz Miciński i kilku poetów mniej znanych. Sądzę, że w młodopolskim kanonie mojej antologii, nie pominąłem niczego, co w poezji miłosnej tamtej epoki wytrzymało próbę czasu. Mimo formy, nieco już dziś spatynowanej, wiersze te są wciąż żywe, bo nazywają czytelnikom to, co w nich tkwi przeczuwane lecz nienazwane — prawdę namiętności. Młoda Polska to było apogeum polskiej poezji miłos- nej, jej czas tryumfalny. Sporo wierszy z tamtych lat zostało niesłusznie zapomnianych, myślę że warto je przywrócić czytelniczej pamięci. Tym bardziej, że poeci współcześni urodzeni po wojnie pisują wprawdzie eroty- ki, ale są to utwory poetycko rachityczne, artystycznie nieporadne, więcej tam prób szokowania fizjologiczno- ścią i bebechowatością, farbowanego sztubackiego freu- dyzmu i zwyczajnej, niczym nie umotywowanej, wulgarności niż autentycznej erotyki. Nie ma wśród najmłodszych nawet poetów obsesjonatów kobiecości o ekshibicjonistycznym rozmachu Wojaczka, opętanych seksem, nie ma poetów ani poetek mówiących pełnym głosem o miłości. Wyjątkiem była Swirszczyńska, która u schyłku życia wykrzyczała swą żądzę zespolenia się z kochankiem, pochwałę animalnej, żywiołowej rozpusty. Przez kilkanaście lat recenzowałem tomy wierszy poetów powojennych roczników, były tam pojedyncze wiersze, które od biedy mogłyby znaleźć się w antologii, postanowiłem jednakże ograniczyć kanon cezurą połowy lat czterdziestych, z tego względu, żeby nie rozdymać go nadmiernie wierszami kilkudziesięciu równorzędnych poetów, którzy przecież piszą gorzej niż pominięci przeze mnie poeci XIX i XX wieku. Byłaby to przecież, umoty- wowana wyłącznie koncesją na rzecz współczesności de- formacja i dewaluacja kanonu. Co nie znaczy, że układanie antologii liryki miłosnej poetów roczników powojennych jest niecelowe, raczej przeciwnie, jest ona bardzo potrzebna, gdyż taka księga byłaby pouczającym przeglądem rozmaitych aberracji i dewiacji lirycznych w tej mierze i tym samym świadectwem głębokiej dekaden- cji współczesnej poezji miłosnej, która jest dla mnie niewątpliwa. Tak więc cezury kanonu są nieprzypadkowe, gdyż moim zdaniem to, co wartościowe w poezji miłosnej, napisane zostało przez poetki i poetów urodzonych do połowy lat czterdziestych. Jan Kochanowski (1530-1584) DO MIŁOŚCI Matko skrzydlatych Miłości, Szafarko trosk i radości, Wsiądź na swój wóz uzłocony, Białym łabędom zwierzony! Puść się z nieba w snadnym biegu, A staw się na wiślanym brzegu, Gdzie ku twej cci ołtarz nowy Stawię swą ręką darnowy. Nie dam ci krwawej ofiary, Bo co mają srogie dary U boginiej dobrotliwej Czynić i światu życzliwej? Ale dam kadzidło wonne, Które nam kraje postronne Posyłają; dam i śliczne Zioła w swych barwach rozliczne. Masz fijołki, masz leliją. Masz majeran i szałwiją, Masz wdzięczny swój kwiat różany, To biały, a to rumiany. Tym cię błagam, o królowa Bogatego Cypru, owa Abo różne serca zgodzisz, Abo i mnie wyswobodzisz. Ale raczej nas oboje Wzów pod złote jarzmo swoje; w którym niechaj ci służywa, Póki ja i ona żywa. Przyzwól, o matko Miłości, Szafarko trosk i radości! lak po świecie niechaj wszędzie Twoja władza wieczna będzie! (Dzielą polskie, 1980) "TY SPISZ, A JA SAM NA DWORZE..." Ty spisz, a ja sam na dworze Jeszcze od wieczornej zorze Cierpię nocne niepogody; Użałuj się mojej szkody! Słuchaj, jako bije w ściany Z gwałtownym dżdżem grad zmieszany; Ocknij się, a przemów słowo, Nieużyta białogłowo! Nie na żadną kradzież godzę, Chocia tak po nocy chodzę; Wziąłbych przedsię, by co dano: Łupiestwo czartu porwano. Nigdziej serca mniej hardości Nie najdziesz jako w miłości; Gładkość wprawdzie sługi daje, Ale dzierżą obyczaje. Słuchasz ? Czy mój głos nie Dolecieć na twoje łoże ? Słuchajcie wy, nocne cienie, I nieumowne kamienie! Do Amfijonowej lutnie Spieszyły się lasy chutnie, A niezwyczajne opoki Ścisnęły się w mur szeroki. Orfeowych stron słuchały Srogie jędze i płakały, Gdy, miłością utrapiony, I pod ziemią szukał żony. Jego pieśni żałościwe Zjęły bogi nieżyczliwe; I miał w ręku, co miłował, By był, nędznik, lepiej chował. Ale nie strzymał umowy, Więc przyszedł o smutek nowy, Bo źle się obejźrzał, ali Czarci panią zaś porwali. Czekać już, niebożę było: Ale gdy co komu miło, Trudno wytrwać i czas mały: Godzina tam jak rok cały. A ja długo mam bić w strony ? Już u mnichów słyszę dzwony. Dziwnosmy się pomieszali, Jam nie spał, a ci już wstali. Dobrą noc, jeśli kto słyszy, A mój wieniec w tej złej ciszy Niechaj wisi do świtania, Świadek mego niewyspania. (Dzieła polslde,1971) "TRUDNA RADA W TEJ MIERZE..." Trudna rada w tej mierze: przyjdzie się rozjechać, A przez ten czas wesela i lutnie zaniechać. Wszystka moja dobra myśl z tobą precz odchodzi, A z tego mię więzienia nikt nie wyswobodzi, Dokąd cię zaś nie ujźrzę, pani wszech piękniejsza, Co ich koi wiek przyniosła chwila teraźniejsza. Już mi z myśli wypadły te obecne twarzy, Twoje nadobne lice jest odobne zarży, Która nad wielkim morzem rano sie czerwieni, A z nienagła ciemności nocne w światłość mieni; Przed nią gwiazdy drobniejsze po jednej znikają I tak już przyszłej nocy nieznacznie czekają. Takaś ty w oczu moich. Szczęśliwa to droga, Po której chodzić będzie tak udatna noga; Zajźrzę wam, gęste lasy i wysokie skały, Że przede mną będziecie taką rozkosz miały: Usłyszycie wdzięczny głos i przyjemne słowa, Po których sobie tęskni biedna moja głowa. Lubeż moje wesele, lubeż me biesiady! Mnie podobno już próżno szukać inszej rady, Jeno smutnego serca podpierać nadzieją; W nadzieję ludzie orzą i w nadzieję sieją. A ty tak srogą nie bądź ani mię tym karzy, Bych długo nie miał widzieć twojej pięknej twarzy! (Dzieła polskie, 1980) DO DZIEWKI Nie uciekaj przede mną, dziewko urodziwa, Z twoją rumianą twarzą moja broda siwa Zgodzi się znamienicie; patrz, gdy wieniec wiją, Że pospolicie sadzą przy różej leliją. Nie uciekaj przede mną, dziewko urodziwa, Serceć jeszcze niestare, chocia broda siwa, Choć u mnie broda siwa, jeszczem niezganiony, Czosnek ma głowę białą, a ogon zielony. Nie uciekaj, ma rada; wszak wiesz: im kot starszy, Tym, pospolicie mówią, ogon jego twarszy; I dąb, choć mieścy przeschnie, choć list na nim płowy, Przedsię stoi potężnie, bo ma korzeń zdrowy. (Dzieła polskie, 1980) PIEŚŃ ŚWIĘTOJAŃSKA O SOBÓTCE (fragment) Skrzypku, by w tej pięknej rocie Usłyszeć co o Dorocie, Weźmi gęśle, jakoć miła, A zagraj nie myśląc siła! Nieprzepłacona Doroto, Co między pieniędzmi złoto, Co miesiąc między gwiazdami, Toś ty jest między dziewkami! Twoja kosa rozczosana Jako brzoza przyodziana; Twarz jako kwiatki mieszane Lelijowe i różane. Nos jako sznur upleciony, Czoło jak marmór gładzony; Brwi wyniosłe i czarnawe, A oczy dwa węgla prawe. Usta twoje koralowe, A zęby szczere perłowe; Szyja pełna, okazała, Piersi jawne, ręka biała. Serce mi zakwitnie prawie Przy twej przyjemnej rozprawie; A kiedy cię pocałuję, Trzy dni w gębie cukier czuje. W tańcuś jak jedna bogini, A co cię skutniejszą czyni: Nie masz w tobie nic hardości, Co więc rzadko przy gładkości. Tymeś ludziom wszystkim miła I mnieś wiecznie zniewoliła; Przeto cię me głośne strony Będą sławić na wsze strony. (Dzieła polskie, 1980) "PRÓŻNA TWA CHŁUBA..." Próżna twa chłuba, nie kochaj się w sobie, Nie wszystkoć prawda, com pisał o tobie. Miłość mię zwiodła i przez mię mówiła, Że nad cię nigdy wdzięczniejsza nie była. Jako lelija różą przeplatana Zdała mi się twarz twoja malowana; Oczy twe jako gwiazdy się błyskały, Piersi twe śniegu sromotę działały. Gniewliweś morze śmiechem uśmierzała, Kamienneś serce słowy przenikała. Teraz w mych oczach wszytko się zmieniło Obłudne serce wszytko pokaziło I twa niewdzięczność, którą pokazujesz Tam, gdzie powolność i chuć prawą czujesz. Czego mi tedy stateczne namowy Nie mogły wybić żadną miarą z głowy, Czegom zbyć nie mógł przez zioła, przez czary, To sam dziś wyznam na się z prawej wiary, Żem był zabłądził w swej niemądrej sprawie, A był ci-m, jeśli komu, jak żyw prawie. Ale żeś tego wdzięczna być nie chciała, Dalej nie będziesz ze mnie sługę miała. To, com ci służył, niech już wniwecz idzie, Bo jednak ten czas kiedyżkolwiek przyjdzie. Że ty, wspomniawszy na me powolności, Musisz zapłakać nieraz od żałości, A ja, bych jeno o tobie nie wiedział, I w pustych lesiech sam rad będę siedział. (Dzieła polskie, 1980) NA STARĄ Teraz by ze mną zygrywać się chciała, Kiedyś, niebogo, sobie podstarzała. Daj pokój, prze Bóg! Sama baczysz snadnie, Że nic po cierniu, kiedy róża spadnie. (Dzieła polskie, 1980) O GOSPODYNIEJ Proszono jednej wielkimi prośbami, Nie powiem o co, zgadniecie to sami. A iż stateczna była białagłowa, Nie wdawała się z gościem w długie słowa, Ale mu z mężem do łaźniej kazała, Aby mu swoje myśl rozumieć dała. Wnidą do łaźniej, a gospodarz miły Chodzi by w raju, nie zakrywszy żyły. A słusznie, bo miał bindasz tak dostały, Żeby był nie wlazł w żadne famurały, Gość poglądając dobrze żyw, a ono Barzo nierówno pany podzielono. Nie mył się długo i jechał tym chutniej: Nie każdy weźmie po Bekwarku lutniej. (Dzielą, 1980) Mikołaj Sęp Szarzyński (1550-1581) DO KASI Im pilniej na twe oblicze nadobne Patrzę i na oczy twe gwiazdom podobne, Tem mię srodzej palą płomienie miłości! Dla Boga, daj ratunek: ginę w tej ciężkości! O wdzięczne stworzenie, pani urodziwa, Bacz to, że dla ciebie serce me omdlewa, Cierpiąc niewymowny żal i dolegliwości: Dla Boga, daj ratunek: ginę w tej ciężkości! Ustawne wzdychanie, słowa niezmyślone I smętnemi łzami lice pokropione Niechaj cię przywiodą do słusznej litości. Dla Boga, daj ratunek: ginę w tej ciężkości! Co za zysk stąd weźmiesz, że zginę dla ciebie, Który cię miłuję bardziej, niż sam siebie, I twojej się wdzięcznej dziwuje piękności ? Dla Boga, daj ratunek: ginę w tej ciężkości! Żywot, szczęście i śmierć i nieszczęście moje Dierży w swojej władzy możne serce twoje: Co ty będziesz chciała, to się ze mną stanie. Dla Boga, daj ratunek, me wdzięczne kochanie! (Poezje, 1913) Szymon Zimorowic (1608-1629) POMOZJA Do ciebie ja przez morze łez mych nie przebędę, Choć w okręt z strzał serdecznych zbudowany wsiędę, Choć Kupido na żagle da mi skrzydła swoje, Chociaż Wenus sztyrować będzie nawę moje— Bo wiatr mego wzdychania tak poburzył wody I żal mój nagły także wzbudził niepogody, Że niżeli na drugą nadziei mej stronę Przyjadę, we łzach własnych, nieszczęsna, utonę. Przeto ratuj, możesz—li, podaj obietnicę, Daj słowo, którego się, tonąca, uchwycę; A jeżeli w tej toni teskliwej zaginę, Każ napisać na grobie, że przez twą przyczynę. (Roksolanki, 1981) AMARANT Niech się insze w bogate stroją złotogłowy, Niech skarby na się biorą, niech bryżują głowy, Niechaj dyjamentami palce swe okują, Niech szyje zamorskimi perłami osnują; Fraszka szumne ubiory, fraszka i bławaty, Bowiem nie tak na złoto ani pyszne szaty, Nie tak się zapalają prędko na pieniądze, Jako na przyrodzoną gładkość, ludzkie żądze. Nie pomogą niewdzięcznej twarzy drogie sztuki, Nie ozdobią jej — włosów przyprąwnych peruki; Grunt uroda: komu tej jednej niedostaje, Nie dadzą jej bogactwa ani obyczaje. Przeto milszaś ty u mnie, nadobna dzieweczko, Gdy się z prosta ubierzesz w cieni uchne giezłeczko, Niżeli niepozorna panna, chociaż szatna; Milszaś ty mi w koszuli, dziewczyno udatna. Jeżeli-ć i ta cięży, zrzućze ją z siebie, I bez niej, ma pociecho, przyjmę ja ciebie. (Roksolanki, 1981) DRUZYLLA Tobie, jedyny serca mego panie, Wszystko oddaję dusze mej kochanie, Przy tym cokolwiek chęci w sobie czuję, Tobie samemu [całkiem] ofiaruję. Wprawdzieć długom się na to rozmyślała, Bym cię pamiętnym znacznym darowała, Ale nie mogłam droższego nad siebie Znaleźć klejnotu, namilszy, dla ciebie. Nie dziwujże się, żem tobie bez sromu Wszytek wydała dostatek mój z domu; Jeśli popadłam przez to jaką winę, Tyś mi powodem, tyś mi dał przyczynę. Bowiem gdyś na mnie oczy twe obracał, Wstyd mię skrzydłami natychmiast otaczał; Luboś mię witał, luboś mi się kłaniał, Wstyd mię przed tobą panieński zasłaniał. Zawsze też Amor twój ode mnie stronił, Póki mię przed nim wstyd wrodzony bronił; Niedługo jednak, jakoś mu doradził, Twój się Kupido z moim wstydem zwadził. Porwie się Amor do zwyczajnej broni, Wstyd się puklerzem rumianym zasłoni; Lecz gdy ten z łuku bez przystanku szyje, A ten z bojaźni za tarczą się kryje. W serce mi z twarzy mój wstyd przelękniony Uciekł, Kupido za nim zajątrzony Wpadszy, tamże go bezbronnego pożył, Sam w sercu sobie gospodę założył. Od tego czasu zgoła sama swoją Nie jestem ani chcę być, tylko twoją: A tak u ciebie abo służebnicą, Abo niechaj już będę niewolnicą. (Roksolanki, 1981) Jan Andrzej Morsztyn (1620-1693) IRRESOLUTO Chciałbym cię z dusze, dziewczę, pocałować, Ale muszę wprzód to w sobie uknować (Taka to we mnie z łaski twej rozpusta): Oczy są tego godniejsze czy usta ? Przędę ja do was, oczy, serca mego Zwierciadła, gwiazdy nieba miłosnego... Mylę sję; raczej do was się udaję, Rubiny żywe, których ogniem taję, Do was, skarbnice gładkości i twarzy Ozdobo, którą ogień się mój żarzy, Bo oko płaczu studnicą jest, a wy Nie wydajecie, tylko śmiech łaskawy. (Utwory zebrane, 1971) PIESZCZOTY Ta, w której ręku żywot mój i zdrowie, Pieści się ze mną i dzieckiem mię zowie; Ale kiedy chcę, jak małe dzieciny, Trochę bezpieczniej poi grać bez winy, Ostro się stawia, na śmiałość narzeka, I ust, i piersi dziecięciu umyka. Dotknij jej, Wenus, zwyciężnym orężem, Wnet mię nie dzieckiem pozna, ale mężem. (Utwory zebrane, 1971) STANZA DO ZOSIE Bodaj ten zginął, moja Zosiu droga, Kto z tobą żyje w jakiej nieszczerości; Bodaj go szabla nie minęła sroga, Kto znając ciebie,nie gore z miłości. Przyznam się, że już ma dusza uboga Wysmażyła się aż do samych kości; Miejże dość na tym, albo jeśli w grobie Chcesz mię mieć, niechże wprzód będę na tobie. (Utwory zebrane, 1971) MIŁOŚĆ ZERWANA Włos złoty, czarne oko, śmiech różany Już mię w powtórne nie wprawią trudności, Kiedym szczęśliwie z pęt twych rozwiązany I miłość nowej pozwala wolności. Tyś węzeł twardo zerwała związany, Jam zgasił ogień, co mi suszył kości; Tak dla twej złości i rozumu rady Już w doświadczone nie zapadnę zdrady. Kochałem, prawda, i byłem stateczny, Póki-ć usługi moje wdzięczne były, I byłby był ten ogień pewnie wieczny, Gdybym ci sam był pojedynkiem miły; Ale że afekt podzielasz serdeczny, I we mnie zaraz żądze się zmieniły Ani mię zwabisz przez słowa zdradliwe: Nie wierzę-ć, boś mi zabiła za żywe. Niech ci kto inszy tymże szczęściem służy, Źle go jako mnie oszukasz i zdradzisz; Danno-ć się oko smętnym płaczem mruży, Darmo się stroisz i zwierciadła radzisz, Darmo się na twą gładkość,przedtem duży Na serce moje rynsztunek, tak sądzisz. Strój twój, frasunek, gładkość i pieszczoty — Wszystko to za nic; cnoty-m ja chciał, cnoty. Szaloną miłość, troskę, afekt ślepy Rozrzutne twoje uleczyły chęci, Serca mi więcej nie skrwawią oszczepy Miłości ani kłopot w głowę wleci; I jeślim czynił przez niebieskie sklepy Przysięgę: chować twe łaski w pamięci, Teraz ci klątwą wyrzekam się drugą I nieprzyjaciel chcę być — byłem sługą. (Utwory zebrane, 1971) CUDA MIŁOŚCI Sonet Karmię frasunkiem miłość i myśleniem, Myśl zaś pamięcią i pożądliwością, Żądzę nadzieją karmię i gładkością, Nadzieję bajką i próżnym błądzeniem. Napawam serce pychą z omamieniem, Pychę zmyślonym weselem z śmiałością, Śmiałość szaleństwem pasę z wyniosłością, Szaleństwo gniewem i złym zajątrzeniem. Karmię frasunek płaczem i wzdychaniem. Wzdychanie ogniem, ogień wiatrem prawie, Wiatr zasię cieniem, a cień oszukaniem. Kto kiedy słyszał o takowej sprawie, Że i z tym o głód cudzy się staraniem Sam przy tej wszytkiej głód ponoszę strawie. (Utwory zebrane, 1971) NA KRZYŻYK NA PIERSIACH JEDNEJ PANNY Sonet O święta mego przyczyno zbawienia! Któż cię wniósł na tę jasną Kalwaryją, Gdzie dusze, które z łaski twojej żyją W wolności, znowu sadzasz do więzienia ? Z którego jeśli już oswobodzenia Nie masz i tylko męki grzech omyją, Proszę, niech na tym krzyżu ja pasyją I krucyfiksem będę do wytchnienia. A tam nie umrę, bo patrząc ku tobie, Już obumarła nadzieja mi wstaje I serce rośnie rozgrzane piersiami. Nie dziw się, że zmarli podnoszą się w grobie, Widząc, jak kiedyś, ten, co żywot daje, Krzyż między dwiema wystawion łotrami. (Utwory zebrane, 1971) CUDA MIŁOŚCI Sonet Przebóg! Jak żyję, serca już nie mając ? Nie żyjąc, jako ogień w sobie czuję ? Jeśli tym ogniem sam się w sobie psuję, Czemuż go pieszczę, tak się w nim kochając ? Jak w płaczu żyję, wśród ognia pałając ? Czemu wysuszyć ogniem nie próbuję Płaczu ? Czemu tak z ogniem postępuję, Że go nie gaszę, w płaczu opływając ? Ponieważ wszystkie w oczach u dziewczyny Pociechy, czemuż muszę od nich stronić ? Czemuż zaś na te narażam się oczy ? Cuda te czyni miłość, jej to czyny, Którym kto by chciał rozumem się bronić, Tym prędzej w sidło z rozumem swym wskoczy. (Utwory zebrane, 1971) OCZY I PIERSI Patrząc na oczy, moja Jago, śliczne I na twe piersi płcią i farbą mlćczne, Te z śniegu, tamte złożone z płomienia, Na te wypadam słowa z zachwycenia: Słusznie on wieczny natury obrońca Do tych dwóch światów takie dał dwie słońca. (Utwory zebrane, 1971) MILCZENIE Goreje ogień nieznośnej miłości, Najgłębsze w popiół spalił we mnie kości: Pałam, a nie śmiem, chociaż czuję kata I świece w boku, wołać: gore! rata! A też ten ogień tak jest utajony Jako ów, który przenoszą piorony, Który przez dachy przepadszy zni komie, Nieznacznie szkodzi w niewiadomym domie: A jako Etna tak olbrzyma dusi, Że z lekka w górę rzygać ogniem musi, Tak ja, ujęty strachem i baczeniem, Niewytrzymanym jęczę pod milczeniem. Przecie ten zapał, chociaż jest w trzymaniu, To we łzach, to się pokaże w wzdychaniu, I chociaż wnętrzny pożar bojaźń toczy, Przecie go i twarz wyznawa, i oczy; Tak się więc ogień, w ścisłym gmachu skryty, Gwałtem przez okna dobywa i szczyty. (Utwory zebrane, 1971) NA WESTCHNIENIE Ilekroć na mię moja dziewka cicha Ukradkiem pojrzy, zarazem i wzdycha; Skąd ten wiatr ogień, co się mnie z jej trzyma Wzroku, w śmiertelny pożar mi rozdyma. (Utwory zebrane, 1971) DO PANNY Obrazie bóstwa, nieśmiertelnej wzorze Urody, gładszej nad różane zorze; Etno miłości, której żywe śniegi Gorącym ogniom dają przez się biegi; Jasna godności gniazdo, z którą ani Porówna słońce, ni jej miesiąc zgani; Przeczysta duszo w krysztale zamknięta, Z którą przebywa każda cnota święta; Dzieło przedniejsze pędzla przedniejszego, Cudzie nad świata siedm cudów starego, Najdoskonalsza natury roboto, Pociecho oczu, serc ciężka ochoto; Śniegu na pozór, ogniu w samej rzeczy— Ty, panno.chciej mię mieć na swej pieczy, Której-em tak swe niezwiędłej pamięci Wiersze poświęcił, jako oddał chęci; A jakoś we mnie wznieciła pochodnie, Tak daj, żebym mógł śpiewać twą cześć godnie, Żeby wszytek świat usłyszał oboje: Okowy moje i zwycięstwo twoje. (Utwory zebrane, 1971) NA KWIATKI Kwiateczki świeżo urwane z ogroda, Puśćcie się chętnie dla Kasie swej grzędy, Czeka was wielka nadgroda, Natka was za kształt i w swe włosy wszędy. Nie mogło lepiej szczęście igrać z wami I nie żałujcie ni gruntu, ni rosy, Mając, gdy was skropię łzami, Me łzy za rosę, a za grunt jej włosy. Lecz przy jej złotym bawcie się warkoczu I, byście w twardość równały się z stalą, Chrońcie się pilno jej oczu, Jedno was rodzi słońce — te dwie spalą. A choćby się wam to przytrafiło, Piękną wam szczęście wasze śmierć przybiera, I niech wam mdleć będzie miło Dla tej, dla której wszytek świat umiera. (Utwory zebrane, 1971) PRZYJACIÓŁKA Taką dziewczynę lubię do zabawy, Co mię nie strzeże, nie wgląda w me s Wnet się powadzi, wnet pojedna zasię Czując, że przecie wiemy cosi na się. Niech mi się nazbyt cnotliwą nie czyni, Niech nie na długą namowę uczyni, Niech będzie gładką, żartem się nie brzydzi, Dać się obłapić przy ludziach nie wstydzi; Bo jeśli będzie czysta, bojaźliwa, Dbała na sławę, zazdrosna, cnotliwa, Do tej się serce moje nie przysiędzie (Brzydko i wspomnieć) —już to żona będzie. (Utwory zebrane, 1971) Zbigniew Morsztyn (ok. 1628-1689) ODDANA Nie pochlebując, wierzysz temu tuszę; Ale cię z niebem Jego równać muszę; Usta tak w koral ubrane, jak z morza Rumianą twarz rano wynosi zorza; Oczy tak jasnym blaskiem ziemi świecą, O jakim się gwiazdy z słońcem nie poszczycą; Głos, kiedy śpiewasz, tak wdzięczny, że zgoła Serafickiego przewyższasz anioła: o jakoż bym się do tego wyścigał, Żebym to niebo nowy atlas dźwigał I chociażby mi z urazu lec w grobie, Życzyłbym nosić ten Olimp na sobie. Wszak takim idą rzeczy ludzkim chodem, Że kto był z wierzchu, bywa i pod spodem. CZUJNY Niechaj ci poduszka w tę noc nie smakuje. We łzach i kochaniu nie śpi, kto miłuje; Żołnierz sławę traci, Gnuśniejąc w pokoju Noc najlepiej płaci W Kupidowym boju, W cieniu cię ukryją Utarczki miłości, Pobudkę lubości Same gwiazdy biją. Sam się o wygodę gnojek nie frasuje, We łzach i wzdychaniu nie śpi, kto miłuje. Czujno strzeż Wenery, bo to pani płocha, Ucieczeć jak uśniesz, nie drzymie, kto kocha; Kto śpi, w niepamięci Godzien umrzeć wiecznej, U tej, której chęci, Życzył sobie wdzięcznej; Kto na przysmak waży, Nie zaśpi godziny, Kto wzgardzą pierzyny, Z tym Wenus na straży. Kto nie cale dośpi, miękcej sobie ściele; Kto kocha, ten gruszki nie zaśpi w popiele. ŁAŹNIA W ciepłe południe, kiedy znój był srogi. Płukała Jaga po kolana nogi. Co widząc rzekłem: o jako szczęśliwy Nad Herkulesa, co wytracił dziwy. Kto te przeszedłszy marmurowe słupy. Pisał: Plus ultra, odniosszy z nich łupy. Bo trzymam, że tam droższe są gotowe, Niż Gadytańskie skarby, niż wschodowe; I gdyby wolno do nich się pokwapić, Śmiałbym jak Samson mocno je obłapić, I nie bałbym się, zatrzasnąwszy niemi, Powalić się z tym budynkiem na ziemi. Wespazjan Kochowski (1633-1700) ZNIKOMA UCIECHA SNU LUBEGO A we śnie-ż to czy na jawi Ten mię widok luby bawi 7 Czy przez jakie zachwycenie Patrzę na śliczne stworzenie ? Nie wiem, sam i anieli By tej postaci być mieli; I Helena, chwalna strasznie, Przed jej cerą pewnie zgaśnie. Twarz białością śnieg przechodzi, W niej rumieniec środkiem brodzi. Korale tę farbę mają, Gdy je z perły pomieszają. Płeć nadobna, oczy wdzięczne, Jak w pełni światło miesięczne, Brwi tej co kruk są czarności, A ząbki z słoniowej kości. Czoło śliczne, wygładzone. Jak niebo wypogodzone. Usty kiedy najmniej ruszy, W zachwyceniu być mej duszy. W mowie swojej ma te dary, Że przechodzi i nektary. Gdy się gniewa, tej postaci, Jak gdy kanar z miodem z barci. W drobne cyrki warkocz kręty, Tuż się wiersza nad draźnięty. Na nie oko snadnie natrze, Dwa ich ryte w alabastrze, Z którego kształt wszytek data Natura uformowała, Jakby ją przed wszystkim ludem Chciała mieć gładkości cudem. Kiedy chwalę to, co widzę, Lubo się niczym nie brzydzę, Dopieroż bym chwalił i to, Co przed oczyma zakryto. Aliści sen te rozkoszy, Odbiegszy mię, w lot rozpłoszy I ono śliczne widziadło Z oczu moich się wykradło. (Niepróżnujące próżnowanie, 1978) DO JEDNEJ DWORSKIEJ KLELIJEJ Widzę ząbków poczet spory, Trafione widzę kędziory, Iż nie swą czarnością brwiczki, Szkoda łgać wszystko pożyczki Gdy tak na cię patrzę, damo, Oko tylko szpeci samo W odnowionej tej facyjacie, łże okno stare macie. Cóż z tym czynić ? By naprawił Oko, mistrz się nie pojawił. Przyjaciel go nie pożyczy, Kupnym ani kram nażyczy. I tak cię mam z każdej strony Jako pałac odnowiony, W którym nowy wierzch z podłogą, Okien odnowić nie mogą. (Pisma wierszem i prozą, 1859) DO DZIEWKI Uroda, darskość, bieg rączy.obroty I które dobry koń miewa przymioty, Wszytko masz w sobie, dziewko urodziwa; Cóż, gdy żaden koń bez wady nie bywa, Jejśca nie cierpiąc, koń w cenie nie będzie: Tak i ty, poko cię kto nie dosiędzie. (Pisma wierszem i prozą, 1859) ZIELONE Maj wesoły nam nastaje, Zielenią się sady, gaje, Wiosna zimie gnusznej taje, A zielone w rękę daje. Zakwitły piękne dziardyny, Zgoła wszytek świat jak inny, Ogrodów Flora bogini W oczach ludzkich cuda czyni. Patrz, jako jawor wyniosły Już gęstym liściem porosły. Kocha neczek wawrzyn Feba Ma odzieży, co potrzeba. Jabłoń w porosłe gałęzi Sama siebie kryjąc więzi; Na cytryny, gruszki, wiśnie Gęsty przez gwałt list się ciśnie. I wszytek rodzaj skołoźrzy Wierzchołka z pniaku nie dojrzy. Wraz wzgardzone swym niepłodem Zielenią się wierzby przodem. Więc z nich zrywam latorośle — Tę Marynie pięknej poślę. Z i e lo n y m się niech zabawi, A niech słuszny zakład stawi. Ta gra tym się prawem chlubi: Komu zwiędnie, kto je zgubi Lub go zbędzie inszym kształtem — Opłaca zakład ryczałtem. Więc ja stawiam łańcuch złoty, W grochowe ziarka roboty, Choć nie kanak, nie haldzbanty, Na jakie—m się zdobył fanty. A zaś moja stawi dama Już nie kruszec — siebie sama. Droższy zakład jej osoby Niż złoto węgierskiej próby. Przyjmie prawo i gałązki Pięknymi zwięzuje wstążki. Pokrowczyk z skóry wierzbowej Kładzie, by nie wiądł list płowy, Tak jej miły, tak jej wzięty, Wespół go chowa z draźnięty I z nimi sypia, i z nimi chodzi, Patrzaj, drewnu co się godzi ? Gdy już długo na nię schodzę I podeść ją we grze godzę, Aż mi się trafiło wcześnie Napaść na nię z rana we śnie. "Dobry dzień, panno zielone ?" Ta trze snem oczy zmorzone. Że się ledwo zorza bieli, Maca wszędzie po pościeli. Ja znowu:"M a r y ś, zielone ? Darmo się przysz, bo stracone!" Potem się sama przyznała, A w zakładzie fawor dała. (Niepróżnujące próżnowanie, 1978) Franciszek Karpiński (1741-1825) PRZYPOMNIENIE DAWNEJ MIŁOŚCI Pieśń pasterska Potok płynie doliną, Nad potokiem jawory. Tam jaz tobą, Justyno, Słodkie pędził wieczory. Noc się krótką zdawała, Żegnamy się z świtaniem, Miłość sen nam zabrała: Miłość żyje niespaniem. Gdy świat zorza pobieli, Każdy jawor znaczony, Gdzieśmy z sobą siedzieli, Karbowany imiony. Nikt nie widział, nie szydził, Niebo świadek jedyny! Jam się nieba nie wstydził, Miłość była bez winy. Oczy w oczy patrzyły, Ręka rękę ściskała, Usta nam się złączyły, Dusza z duszą gadała. Raz się chmura zebrała, Piorun skruszył dębinę: Tyś mię drżąca ściskała, Mówiąc: "Sama nie zginę". Oto przy tym strumieniu, Oto przy tej jabłoni, Wieleż razy w pragnieniu Wodę piłem z jej dłoni ? Dziś, kiedy nas w swym gniewie Los rozdzielił opaczny. Znaki nasze po drzewie Popsuł pasterz niebaczny. I ślady się zamazały! Las zarasta krzewiną! Potok, drzewa zostały: Ciebie nie masz, Justyno! (Poezje wybrane, 1972) LAURA I FILON (Fragment) LAURA Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły, I coś tam klaszcze za borem. Pewnie mnie czeka mój Filon miły, Pod umówionym jaworem. Nie będę sobie warkocz trefiła, Tylko włos zwiążę splątany, Bobym się bardziej jeszcze spóźniła, A mój tam tęskni kochany. Wezmę z koszykiem maliny moje, I tę pleciankę różowe: Maliny będziem jedli oboje, Wieniec mu włożę na głowę. Prowadź mię teraz miłości śmiała; Gdybyś mi skrzydła przypięła! Żebym najprędzej bór przeleciała, Potem Filona ścisnęła. Oto już jawor... Nie masz miłego! Widzę, że jestem zdradzona! On z przywiązania żartuje mego; Kocham zmiennika Filona. Pewnie on teraz koło bogini Swej, czarnobrewki Dorydy, Rozrywkę sobie okrutną czyni Kosztem mej hańby i biedy. Pewnie jej mówi: że obłądzona Wpieram się w drzewa i bory. I... zamiast jego białego łona, Ściskam nieczułe jawory. Filonie! wtenczas, kiedym nie znała jeszcze miłości szalonej, Pierwszym razem ją w twoich zdybała Oczach i w mowie pieszczonej. Jakże mię mocno ubezpieczała, Że z tobą będę szczęśliwą! A z tem się chytrze ukryć umiała, Że bywa czasem fałszywą. Słabą niewinność łatwo uwiodą! Teraz wracając do domu, Nauczać będę moją przygodą, Żeby nie wierzyć nikomu. Ale któż zgadnie: przypadek jaki Dotąd zatrzymał Filona ? Może on zawsze dla mnie jednaki, Możem ja próżno strwożona ? Lepiej mu na tym naszym jaworze Koszyk i wieniec zawieszę, Jutro paść będzie trzodę przy borze... Znajdzie... jakże go pocieszę! Oh nie! on zdrajca; on u Dorydy, On może teraz bez miary Na sprośne z nią się wydał bezwstydy... A ja mu daję ofiary... Widziałam wczoraj, jak na nią mrugał; Potem coś cicho mówili: Pewnie to dla niej ten kij wystrugał, Co się mu wszyscy dziwili. Jakże by moją hańbę pomnożył, Gdyby od Laury uwity Wieniec, na głowę Dorydy włożył, Jako łup na mnie zdobyty ? Wianku różany, gdym cię splatała, Krwią cię rąk moich skropiła, Bom twe najmocniej węzły spałała, I z robotąm się kwapiła. Teraz bądź świadkiem mojej rozpaczy, I razem naucz Filona, Jako w kochaniu nic nie wybaczy Prawdziwa miłość, wzgardzona. Tłukę o drzewo mój koszyk miły, Rwę wieniec, którym splatała, Te z nich kawałki będą świadczyły, Żem z nim na wieki zerwała... Kiedy w chrościnie Filon schroniony Wybiegł do Laury spłakany, Już był o drzewo koszyk stłuczony, Wieniec różowy stargany. (Poezje wybrane, 1972) "WSZYSTKO TAK, JAK MIAŁA..." Wszystko tak, jak miała, Kasia mi oddała: Dwie ręce śnieżyste, Dwie piersi parzyste, Buzię, dwoje oczy, Włos pięknej warkoczy. Oddała mi skoro Wszystkiego ośmioro. "Duszo serca mego, Daj co dziewiątego!" Kasia usłuchała I... w gębę mi dała. (Dzieła, 1862) PROŚBA DO MĘŻATKI Od oczu twoich i białego czoła Równym gościńcem wiedziesz do miłości: Środkiem dwóch kępin, gdzie kochania szkoła, Pozwól, niech płynę pod brzeg szczęśliwości, Jeśli chcesz skarać za prawa zgwałcone, Niech, winowajca, w samym porcie tonę. (Dzieła, 1862) Franciszek Dionizy Kniaźnin (1750 - 1807) OFIARA MIŁOŚCI Przyjemne czucia, niewinne zapały, Uprzejmej zapęd skłonności, Serce i umysł moj cały Poświęcam twojej, Kloryndo, piękności. Miło dla ciebie znosić te pociski, Te blizny i te kajdany, Te żądze i te utyski, Którym podlega jeniec rozkochany. Miło dla ciebie znosić tę niewolę, Ciche wzdychania i jęki, Skryte zmartwienia i bolę, Które mi sprawić twoje mogą wdzięki. Miło dla ciebie usychać w katuszy, Co mnie powabia i trapi: Ponoszę mej oschłość duszy, Która w pragnieniu do ciebie się kwapi. Miła mi dla cię jest melancholija, I roztargnienie mej myśli: Twój obraz sen mi wybija, Który w niespaniu czujna miłość kryśli. Miła dla ciebie słabość i twarz blada, I niespokojność, i smutek, I bojaźń,'i zawiść śniada, I jaki może być kochania skutek. Z ochotą dla cię statek mój i wiarę Poświęcam, i płomień żywy: A tę gdy przyjąć ofiarę Raczysz, Kloryndo, — zostanę szczęśliwy. (Wybór poezji, 1948) Z PODRÓŻY Nie potrafiłbym wędrować po świecie, Czując w mym sercu postrzał od miłości. Rad bym się zawżdy przy swej bawić mecie, Gdzie piję nektar wzajemnej czułości. My to tę tylko znamy tajemnicę, Co jesteśmy w praktyce. Za owe przeszłe momenta radosne Dzień mi tęsknotę i noc każda pędzi. Nie może uśpić przykrości nieznośne Ani gwar ptaszęt, ani puch łabędzi, Ani rozrywki, ani tańce, ani Przyjaciele kochani! Nie wiem, co się to w moim sercu dzieje. Biedzę się, trapię, i ustawniem smutny. Nie płonny to jest ogień, co mię grzeje; Ani mam zapał, widzi sz,bałamutny. Jest to rzetelna miłość, co przyjemnie Nieci ten płomień we mnie. Kiedym wyjeżdżał z miłej mi Warszawy, Widziałaś, jakem był strapiony wielce. Czułem i w Mińsku z tej żałość wyprawy; Zaświadczą o mym wzdychaniu i Sielce; I nocleg w pustej przetrwałem Wiśnicy Na nieznośnej tęsknicy. Brześć i Terespol widział z podziwieniem, Jakem się ku mej oświadczał kochance. Nieraz z miłosnym wydałem się pieniem I w nudnym Kodniu i w nudnej Różance. O tobie wszędy razem na raz nucił, I dla ciebiem się smucił. Lecz już niedługo tej dla mnie goryczy: Za chwil niewiele do nóg ci upadnę. Już chęć godziny i momenta liczy, Już się na słowa zdobywa dosadne, W których pokażę, na stały zadatek, Wiarę miłość i statek! (Wybór poezji, 1948) PRAKTYKA Kto nie zna trosków, smutków i zgryzoty, Nudów, zazdrości, skarg,żalu, tęsknoty; Kto nie wie, co to łzy, wzdychania, jęki, Gniew, rozpacz, męki; Słowem: co to jest dla marnej słodyczy Tysiąc umartwień, tysiąc mieć goryczy: Wszystkiego miłość nauczy go płocha; Niech się zakocha. {Wybór poezji, 1948) O AMARYLLI Daj ucałować ponęty kochane, Dajże, prosiłem, dajże, Amarylko! Ona mi do ust swe usta różane Przytknęła tylko. I zaraz, jak ten, co węża nadepce, Z nagłego strachu na stronę uskoczy, Odjąwszy róże tej miłej przylepce, Zwróciła oczy. Dajże raz jeszcze, raz jeno, nie więcej, Ona się z gniewem na mnie obejrzała, Możesz brać, rzekła, i do stu tysięcy, Kiedym raz dała. (Wiersze, 1981) Kajetan Węgierski (1756-1787) OSZCZĘDNOŚĆ CHWALEBNA Jakaż to gospodyni ta Terenia miła, W wszystkich dziełach oszczędna, strzeże się wydatków, Nawet dwoje wesela bez kosztu zrobiła, Kiedy na nich nie miała ni księdza, ni świadków. (Wiersze wybrane, 1974 ) Julian Ursyn Niemcewicz (1757—1841) MIŁOŚĆ I ROZUM (z angielskiego) Było to rankiem pogodnego lata, Gdy się kwiaty i serca otwierają tłumem, Gdy niespodzianie ze dwóch końców świata, Miłość się zeszła z Rozumem. Kupidyn gadał o śnie, co miał wczora, Rozum rozmawiał o pięknej pogodzie, Czas był tak słodki, tak piękna dnia pora, Że poszli razem chodzić po ogrodzie. Chłopczyna biegał, latał z mocy całej. Rozum poważnym postępował krokiem, A idąc, w swej postaci wspaniałej Cień długi rzucał tym i owym bokiem. Nie dziw, że Kupid, zimnem zdjęty tkliwym, Zwijał skrzydełka i kulił się z drżeniem, Bo cień Rozumu ogromem straszliwym Stawał między nim i słońca promieniem. "Być to nie może, rzecze Kupid mały, Nie dla ciebie jednego to słońce stworzone, Jeżeliś tylko sam o siebie dbały, Ja pójdę chodzić w te myrty zielone. " Odchodzi z głośnym i krzykiem i śmiechem Skacze, za każdym motylem się goni, Cieszy się wdzięcznym zefirów oddechem, I pije rozkosz w słodkiej kwiatów woni. Wśród drzew rodzajnych i jasnych granatów Wszystko obrywał co znalazł na krzaku, Tyle jadł fruktów, tyle wąchał kwiatów, Że aż sytości doświadczył niesmaku. Lecz gdy w południe słońce wyniesione Płomień skwarnego rozlało upału, Chłopczyna, czując siły swe zemdlone, Z zwieszoną główką czołgał się pomału. Czarne kędziorki pot mu oblał hojny, Częstym się piersi wznoszą odetchnieniem... Ach! gdzież naówczas był Rozum spokojny, Żeby go swoim mógł ochłodzić cieniem? Tam gdzie dąb ziemię krył wierzchem szerokim Gdy zmierza kroki mdlejące, Znajduje bóstwo w zamyśle głębokim Spokojnie w cieniu leżące. "Przyjmij mnie, rzecze, na twe zimne łono, Jeżeli nie chcesz, bym z upału zginął. " Rozum swą szatę otworzył przestrono I tą Kupida wokoło obwinął. Jak gdyby zimnym wskroś przejęty lodem, Puls w nim bić przestał, krew się zatrzymała, Niestety! zbytnim ostudzona chłodem, Miłość na łonie Rozumu skonała. (Dzieła, 1886) SEN MARYSI Już księżyc krążył po lazurach czystych, Blask jego nad wód strumieniem Na ciemnych liściach buków rozłożystych Łagodnym migał promieniem. Marysia we śnie widzi Stasia swego, Jak gdyby tam był przytomnie, I słyszy głos ten z morza dalekiego: "Marysiu, nie płacz już po mnie!" Zrywa się, pyta: '"Kto zuchwałym krokiem Chodzi tutaj nocną dobą?" Aż z bladą twarzą, z wklęsłem w licu okiem Postrzega Stasia przed sobą. "O luba moja! już to ziemskie ciało Stos piasku przykrył ogromnie, Głębokie morze sen mi wieczny dało, Marysiu, nie płacz już po mnie! Przez trzy dni burza z wściekłością straszliwą Wznosi siew spienionych ścianach, Pogrąża z trzaskiem nawę nieszczęśliwą W bezdennej głębi bałwanach. Lecz i w tej chwili myślałem o tobie, Ginący światu niepomnie, Ustała burza, spoczynek mój w grobie, Marysiu, nie płacz już po mnie! I ty dokończysz wkrótce dni twych biegu, Jak anioł ubraną w bieli Ujrzę cię wkrótce na szczęśliwym brzegu, Tam już nic nas nie rozdzieli... " Tu kogut zapiał, zniknęło widzenie, Głos się dał usłyszeć skromnie, A raczej ciche, słodkie poszepnienie: "Marysiu, nie płacz już po mnie! " (Dzieła, 1886) PIEŚŃ Raz, patrząc na mą Zosię, Gdy skronie wieńczyła kwiatem, Tyś jest — rzekłem — moim światem, Ty stanowisz o mym losie! Wzrok twój czuły lub okrutny: Jam szczęśliwy albo smutny. Gdyby mi wybierać dano, Czyli wolę skarby złote, Czyli mą Zosię kochaną, I jej wdzięki, i jej cnotę; Rzekłbym: weź złoto, kamienie, Ja wolę Zosi spojrzenie. Róża, co dzień tylko żyje, Jednak z Zefirem omdlewa; Słowik co się w liściach kryje, Przez wiosnę swej żonce śpiewa: Ty Zosiu w młodości kwiecie Chceszże żyć sama na świecie? Nie ta pasterka szczęśliwa, Której zaletą ozdoba, Ni co się wielu podoba; Ale ta co żyje tkliwa, Co powiedzieć może: Wierzę, Jest ktoś, co mnie kocha szczerze. Ach! jest, oo dla Zosi żyje, Co ją nade wszystko ceni! Miłość on swą wiernie kryje, Niech się Zosia nie rumieni. Lecz choć usta nie mówiły, Przecież go oczy zdradziły. (Dzieła, 1886) Stanisław Starzyński (1784-1851) UKŁAD Układ ze mną zrób, dzieweczko, Z oczywistym swoim zyskiem: Dam ci piosnkę za piosneczką, Ty mi uścisk za uściskiem. Przy układzie tym obstawaj, A gdy małe widzisz zyski, Ty mi piosnek nie oddawaj, Ja ci oddam twe uściski. (Zbiór poetów polskich XIX wieku, ks 1, 1959) DUMKA PODOLSKA Na wschód patrząc swym zwyczajem, Czego płacze to pachole? Tęskni pono za swym krajem, A tym krajem jest Podole. A w tym kraju jest włość skromna, A w tej włości miły domek I kochanka tam niepomna, Że ją kocha tęskny ziomek. Otarł oczy, westchnął z cicha, Przeklinając swą niedolę, Ciągle za swym krajem wzdycha, A tym krajem jest Podole. A w tym kraju jest włość skromna, A w tej włości miły domek I kochanka tam niepomna. Ze ją kocha tęskny ziomek. (ZbiórpoetówpolskichXIX wieku.1959) Andrzej Brodziński (1786 -1812) POŻEGNANIE Z KOCHANKĄ Czyliż Ojczyzny nie kochasz, o luba. Że mi iść bronisz piersi stawić za nię? I czyliz me znasz, jak wielka stąd chluba I jak jest słodkie na placu skonanie? Alboż tak dufasz męstwu memu mało. Że się pociskom nie zdołam odwinąć, Że bić nie zdolę nieprzyjaciół śmiało Lub ich zwyciężyć, lub z honorem zginąć? Wrócę - li, wrócę zwycięzcą, a tobie Nie miłoż będzie oglądać mię w chwale? A gdy nie wrócę, wiedz, żem poległ w grobie. Lecz pomnij na to, żem poległ wspaniale. Żal - że ci będzie, żeś mą lubą była, Gdyć rzekną: poległ dla ojczyzny sławy! Lub czyż się ze mnie nie będziesz pyszniła Na głos: twój luby byl bojownik żwawy. Jeszczem na względy nie zasłużył twoje. Czegóż kosztowne twe nie warte wdzięki? Pójdę na wojnę, ty mi przywdziej zbroję, A wnet pokażę, żem twojej wart ręki. Bądź zdrową, luba; daj mi chustką twoją, Nią otrę czoło z marsowego potu, Pod nią się prędko rany moje zgoją, Będę do ciebie pisywał z namiotu. (Zabawki wierszem Andrzeja Brodzińskiego, 1808) Kazimierz Brodziński (1791-1835) PASTERKA Kto doniesie sercu memu, Co z moim lubym się dzieje; Któż ode mnie powie jemu, Że tęskna łzy po nim leję? Miły ptaszku, mijasz gaje, Z dalekiej lecisz krainy, Powiedz, gdzie mój Jaś zostaje, Ach! powiedz, pośle jedyny! Weź te kwiaty, weź ode mnie Spłakanem okiem szukane! Serce bije mu wzajemnie, Dopóki żyć nie przestanę. Choćby go daleko w świecie Moizami okręt prowadził, Śpiesz się, wracaj, donieś przecie, Czy żyje, czy mnie nie zdradził? Ale ptaszek płocho leci W jodłowym gubi się lesie; Śpieszy, śpieszy do swych dzieci, I kłosek w dziobku im niesie. Leć ptaszyno moja droga! Bo twoja luba cię czeka, Nie dziw tobie, że uboga Pasterka tęskna, narzeka! (Poezje, 1959) PASTERZ DO ZOSI Pojrzyj przecie mile, Moja Zosiu płocha! Daruj aby chwilę Temu, co dę kocha. Kiedy dę nie staje, Ciemno mi na niebie. Łąki, wody, gaje Niczem są bez dębie. Tyś jest moje mienie, Ty wesele moje, Za twoje spojrzenie O nic już nie stoję. Gdybym ja się kiedy Stał niewiernym Zosi, Niech mnie wicher wtedy W górach poroznosi. Niechaj się zapadnę, Niewierny kochanek, Za oczęta ładne, Za twój Zosiu wianek. (Poezje, 1959) Tomasz Zan (1796-1859) TRIOLETY I Wróć, dziewczę, spokojność moje, Bo nie wiem, co będzie ze mną: Kocham, smucę się i boję — Wróć, dziewczę, spokojność moje, Albo ukryj wdzięki swoje Lub mię kochaj, bądź wzajemną; Wróć, dziewczę, spokojność moje, Bo nie wiem, co będzie ze mną! II Dziewczę, mieszasz serca ciszę I błędne poruszasz myśli; Twój wdzięk losy moje pisze: Ty na ustach, Ty na myśli. We śnie obraz twój się kryśli, Zawszę Cię widzę i słyszę. Dziewczę, mieszasz serca ciszę I błędne poruszasz myśli. III Kto na Feli spojrzał lica, Już jest w jej kochanków tłumie; Drży serce, gore źrenica, Kto na Feli spojrzał lica; Jej wdzięk mami i zachwyca, Ten pewnie kochać nie umie, Kto na Feli spojrzał lica I nie jest w kochanków tłumie. IV Feli wyższa od ziemianek Wdziękiem, od wdzięku cnotami; Jak słońce nad jutrznię w ranek, Feli wyższa od ziemianek. W kwiatach — róż pyszny wianek, Świetny — księżyc przed zorzami: Feli wyższa od ziemianek Wdziękiem, od wdzięku cnotami. VIII Gdy nie widzę mej kochanki, Nic przyjemnego nie widzę, Smutne wieczory i ranki, Gdy nie widzę mej kochanki. Rzucam flet, potargam wianki, Com wprzód kochał, tym się brzydzę; Gdy nie widzę mej kochanki, Nic przyjemnego nie widzę. XII Komu ślubny splatasz wieniec Z róż, lilii i tymianka? Ach, jak szczęśliwy młodzieniec, Komu ślubny splatasz wieniec! Pewnie dla twego kochanka? Wydają łzy i rumieniec, Komu ślubny splatasz wieniec Z róż, lilii i tymianka. XIII Jednemu oddajesz wieniec Z róż, lilii i tymianka; Kocha cię drugi młodzieniec: Ty jednemu oddasz wieniec; Zostawże łzy i rumieniec Dla nieszczęsnego kochanka, Gdy szczęśliwy bierze wieniec Z róż, lilii i tymianka. XIV Kto kocha, ten nic nie traci, Źle, kto się miłości wzbrania — Miłość słodko gorycz płaci; Kto kocha, ten nic nie traci; Miłość twój wdzięk ubogaci, Będziesz godniejszą kochania — Kto kocha, ten nic nie traci, Źle, kto się miłości wzbrania. (Triolety i wiersze miłosne Tomasza Zana, 1922) Adam Mickiewicz 1798-1855) DO M*** Wiersz napisany w roku 1822 Precz z moich oczu!... posłucham od razu, Precz z mego serca!... i serce posłucha, Precz z mej pamięci!... nie — tego rozkazu Moja i twoja pamięć nie posłucha. Jak cień tym dłuższy, gdy padnie z daleka, Tym szerzej koło żałobne roztoczy,— Tak moja postać, im dalej ucieka, Tym grubszym kirem twą pamięć pomroczy. Na każdym miejscu i o każdej dobie, Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił, Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie, Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił. Czy zadumana w samotnej komorze Do arfy zbliżysz nieumyślnie rękę, Przypomnisz sobie: właśnie o tej porze Śpiewałam jemu tę samą piosenkę. Czy grając w szachy, gdy pierwszymi ściegi Śmiertelna złowi króla twego matnia, Pomyślisz sobie: tak stały szeregi, Gdy się skończyła nasza gra ostatnia. Czy to na balu w chwilach odpoczynku Siędziesz, nim muzyk tańce zapowiedział, Otoczysz próżne miejsce przy kominku, Pomyślisz sobie: on tam ze mną siedział. Czy książkę weźmiesz, gdzie smutnym wyrokiem Stargane ujrzysz kochanków nadzieje, Złożywszy książkę z westchnieniem głębokiem, Pomyślisz sobie: ach! to nasze dzieje... Ajeśli autor po zawiłej próbie Parę miłosną na ostatek złączył, Zagasisz świecę i pomyślisz sobie: Czemu nasz romans tak się nie zakończył... Wtem błyskawica nocna zamigoce, Sucha w ogrodzie zaszeleszczy grusza I puszczyk z jękiem w okno załopoce... Pomyślisz sobie, że to moja dusza. Tak w każdym miejscu i o każdej dobie, Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił, Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie, Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił. (Wiersze różne 1819—1824, Dzieła, 1955) DO MARYI P... [Ofiarowując jej drugi tomik poezyj] Maryjo, siostro moja? Nie krewnym łańcuchem, Aleśmy pobratani umysłem i duchem. Gdy mi dziwactwo losu i twój wyrok wzbrania Równie święte a milsze powtarzać nazwania: Choć innym spojrzyj okiem w przeminione lata I pamiątki kochanka przyjmij z ręki brata... (1823) (Wiersze różne 1S19—1824, Dzieła, 1955) ZALOTY Póki córeczki opiewałem wdzięki, Mamusia słucha, stryj czyta; Lecz skórom westchnął do serca i ręki, Ja słucham, cały dom pyta. Mama o wioskach i o duszach gada, Pan stryj o rangach, dochodach. A pokojowa służącego bada O mych w kochaniu przygodach. Mamo, stryjaszku! Jedną tylko duszę I na Parnasie mam włości; Dochodów piórem dorabiać się muszę, A ranga — u potomności. Czym dawniej kochał? Ciekawość jałowa! Czy kochać mogę? Dowiodę: Porzuć lokaja, kotko pokojowa, Przyjdź w wieczór na mą gospodę... (1825) (Wiersze 1824—1825, Dzieła, 1955) NIEPEWNOŚĆ Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę, Nie tracę zmysłów, kiedy cię zobaczę; Jednakże gdy cię długo nie oglądam, Czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam I tęskniąc sobie zadaję pytanie: Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie? Gdy z oczu znikniesz, nie mogę ni razu W myśli twojego odnowić obrazu; Jednakże nieraz czuję mimo chęci, Że on jest zawsze blisko mej pamięci. I znowu sobie powtarzam pytanie: Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie? Cierpiałem nieraz, nie myślałem wcale, Abym przed tobą szedł wylewać żale; Idąc bez celu, nie pilnując drogi, Sam nie pojmuję, jak w twe zajdę progi; I wchodząc sobie zadaję pytanie: Co mnie tu wiodło? przyjaźń czy kochanie? Dla twego zdrowia życia bym nie skąpił, Po twą spokojność do piekieł bym zstąpił; Choć śmiałej żądzy nie mam w sercu mojem, Bym był dla ciebie zdrowiem i pokojem. I znowu sobie powtarzam pytanie: Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie? Kiedy położysz rękę na me dłonie, Luba mię jakaś spokojność owionie, Zda się, że lekkim snem zakończę życie; Lecz mnie przebudza żywsze serca bicie, Które mi głośno zadaje pytanie: Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie? Kiedym dla ciebie tę piosenkę składał, Wieszczy duch mymi ustami nie władał; Pełen zdziwienia sam się nie spostrzegłem, Skąd wziąłem myśli, jak na rymy wbiegłem; I zapisałem na końcu pytanie: Co mię natchnęło? przyjaźń czy kochanie? (1825) (Wiersze 1824-1825, Dzieła, 1955) DO D.D. Moja pieszczotka, gdy w wesołej chwili Pocznie szczebiotać i kwilić, i gruchać, Tak mile grucha, szczebioce i kwili, Że nie chcąc słówka żadnego postradać. Nie śmiem przerywać, nie śmiem odpowiadać, I tylko chciałbym słuchać, słuchać, słuchać. Lecz mowy żywość, gdy oczki zapali I pocznie mocniej jagody różować, Perłowe ząbki błysną śród korali, Ach! wtenczas śmielej w oczęta poglądam, Usta pomykam i słuchać nie żądam, Tylko całować, całować, całować. Odessa, 1825 (Wiersze 1824-4825, Dzida, 1955) ROZMOWA Kochanko moja! na co nam rozmowa? Czemu chcąc z tobą uczucia podzielać, Nie mogę duszy prosto w duszę przelać? Za co ją trzeba rozdrabiać na słowa, Które nim słuch twój i serce dościgną, W ustach wietrzeją, na powietrzu stygną? Kocham, ach! kocham, po sto razy wołam, A ty się smucisz i zaczynasz gniewać, Że ja kochania mojego nie zdołam Dosyć wymówić, wyrazić, wyśpiewać; I jak w letargu, nie widzę sposobu Wydać znak życia, bym uniknął grobu. Strudziłem usta daremnym użyciem, Teraz je z twymi chcę stopić ustami, I chcę rozmawiać tylko serca biciem, I westchnieniami, i całowaniami, I tak rozmawiać godziny, dni, lata, Do końca świata i po końcu świata. Odessa, 1825 (Wiersze 1824—1825, Dzieła, 1955) SEN Chociaż zmuszona będziesz mnie porzucić, Jeżeli serca nie zmienisz w kochaniu, Rzucając nawet nie chciej mnie zasmucić I rozstając się nie mów o rozstaniu! Przed smutnym jutrem niech jeszcze z wieczora Ostatnia spłynie na pieszczotach chwilka; A kiedy przyjdzie rozstania się pora, Wtenczas trucizny daj mnie kropel kilka. Do ust twych usta przycisnę; powieki Zamykać nie chcę, gdy mię śmierć zamroczy; Niechaj rozkosznie usypiam na wieki, Całując lica, patrząc w twoje oczy. A po dniach wielu, czy po latach wielu, Kiedy mi każą mogiłę porzucić, Wspomnisz o twoim sennym przyjacielu I zstąpisz z niebios, aby go ocucić. Znowu mię złożysz na twem łonie białem, Znowu mię ramię kochane otoczy; Zbudzę się myśląc, że Chwilkę drzemałem, Całując lica, patrząc w twoje oczy. Odessa, 1825 (Wiersze 1824—1825, Dzieł, 1955) DO LAURY Ledwiem ciebie zobaczył, jużem się zapłonił, W nieznanym oku dawnej znajomości pytał; I z twych jagód wzajemny rumieniec wykwitał, Jak z róży, której piersi zaranek odsłonił. Ledwieś piosenkę zaczęła, jużem łzy uronił, Twój głos wnikał do serca i za duszę chwytał; Zdało się, że ją anioł po imieniu witał I w zegar niebios chwilę zbawienia zadzwonił. O luba! niech twe oczy przyznać się nie boją, Jeśli cię mym spojrzeniem, jeśli głosem wzruszę; Nie dbam, że los i ludzie przeciwko nam stoją, Że uciekać i kochać bez nadziei muszę. Niech ślub ziemski innego darzy ręką twoją, Tylko wyznaj, że Bóg mi poślubił twą duszę. (Sonety, 1826, Dzieła, 1955) "MÓWIĘ Z SOBĄ..." Mówię z sobą, z drugimi plączę się w rozmowie, Serce bije gwałtownie, oddechem nie władne, Iskry czuję w źrenicach, a na twarzy bladnę; Niejeden z obcych głośno pyta o me zdrowie. Albo o mym rozumie coś na ucho powie. Tak cały dzień przemęczę; gdy na łoże padnę W nadziei, że snem chwilę cierpieniom ukradnę, Serce ogniste mary zapala w mej głowie. Zrywam się, biegnę, składani na pamięć wyrazy, Którymi mam złorzeczyć okrucieństwu twemu, Składana, zapomniane, po milijon razy. Ale gdy ciebie ujrzę, nie pojmuję, czemu Znowu jestem spokojny, zimniejszy nad głazy, Aby goreć na nowo — milczeć po dawnemu. (Sonety, 1826, Dzieła, 1955) "NIEUCZONA TWA POSTAĆ..." Nieuczona twa postać, niewymyślne słowa, Ani lice, ni oko nad inne nie błyska, A każdy rad cię ujrzeć, rad posłyszeć z bliska; Choć w ubraniu pasterki, widno, żeś królowa. Wczora brzmiały i pieśni, i głośna rozmowa, Pytano się o twoich rówiennic nazwiska, Ten im pochwały sypie, inny żarty ciska; Ty weszłaś, — każdy święte milczenie zachowa. Tak śród uczty, gdy śpiewak do chóru wyzywał, Gdy koła tańcujące wiły się po sali, Nagle staną i zmilkną; każdy zapytywał, Nikt nie wiedział, dlaczego w zadumieniu stali. "Ja wiem, rzecze poeta, anioł przelatywał" Uczcili wszyscy gościa, — nie wszyscy poznali. (Sonety, 1826, Dzieła, 1955) WIDZENIE SIĘ W GAJU "Tyżeś to? i tak późno?" — "Błędną miałem drogę, Śród lasów, przy niepewnym księżyca promyku; Tęskniłaś, myślisz o mnie?" — "Luby niewdzięczniku, Pytaj się czy ja myśleć o czym innym mogę!" "Pozwól uścisnąć dłonie, ucałować nogę. Ty drżysz! czego?" — "Ja nie wiem; błądząc po gaiku Lękam się szmeru liścia, nocnych ptaków krzyku : Ach! musimy być winni, kiedy czujem trwogę". "Spojrzyj mi w oczy, w czoło; nigdy z takim czołem Nie idzie zbrodnia, trwoga nie patrzy tak śmiele. Przebóg! jesteśmyż winni, że siedzimy społem?" "Wszak siedzę tak daleko, mówię tak niewiele, I zabawiam się z tobą, mój ziemski aniele! Jak gdybyś już niebieskim stała się aniołem." (Sonety, 1826, Dzieła, 1955) "POTĘPI NAS ŚWIĘTOSZEK..." Potępi nas świętoszek, rozpustnik wyśmieje, Że chociaż samotnymi otoczeni ściany, Chociaż ona tak młoda, ja tak zakochany, Przecież ja oczy spuszczam, a ona łzy leje. Ja bronię się ponętom, ona i nadzieje Chce odstraszyć, co chwila brząkając kajdany, Którymi ręce związał nam los opłakany. Nie wiemy sami, co się w sercach naszych dzieje. Jestże to ból? lub rozkosz? Gdy czuję ściśnienia Twych dłoni, kiedy z ustek zachwycę płomienia, Luba! czyż mogę temu dać imię cierpienia? Ale kiedy się łzami nasze lica zroszą, Gdy się ostatki życia z westchnieniem unoszą: Luba! czyi iż to mogę nazywać rozkoszą? (Sonet); 1826, Dzieła, 1955) REZYGNACJA Nieszczęśliwy, kto próżno o wzajemność woła, Nieszczęśliwy jest, kogo próżne serce nudzi, Lecz ten u mnie ze wszystkich nieszczęśliwszy ludzi, Kto nie kocha, że kochał, zapomnieć nie zdoła. Widząc jaskrawe oczy i bezwstydne czoła, Pamiątkami zatruwa rozkosz, co go łudzi; A jeśli wdzięk i cnota czucie w nim obudzi, Nie śmie z przekwitłym sercem iść do stóp anioła. Albo drugimi gardzi, albo siebie wini, Minie ziemiankę, a drogi ustąpi bogini, A na obiedwie patrząc żegna się z nadzieją; I serce ma podobne do dawnej świątyni, Spustoszałej niepogod i czasów koleją, Gdzie oóstwo nie chce mieszkać, a ludzie nie śmieją. (Sonety, 1826, Dzieła, 1955) DOBRANOC Dobranoc! już dziś więcej nie będziem bawili, Niech snu anioł modrymi skrzydły cię otoczy, Dobranoc! niech odpoczną po łzach twoje oczy, Dobranoc! niech się serce pokojem zasili. Dobranoc! z każdej ze mną przemówionej chwili Niech zostanie dźwięk jakiś cichy i uroczy, Niechaj gra w twoim uchu, a gdy myśl zamroczy, Niech się mój obraz senny źrenicom przymili. Dobranoc! obróć jeszcze raz na mnie oczęta, Pozwól lica. — Dobranoc! — Chcesz na sługi klasnąć? Daj mi pierś ucałować. — Dobranoc! zapięta. — Dobranoc! już uciekłaś i drzwi chcesz zatrzasnąć. Dobranoc ci przez klamkę — niestety! zamknięta! Powtarzając: dobranoc! nie dałbym ci zasnąć. (Sonety, 1826, Dzieła 1955) POŻEGNANIE DO D.D. Odpychasz mię? — czym twoje serce już postradał? Lecz jam go nigdy nie miał; — czyli broni cnota? Lecz ty pieścisz innego; —- czy że nie dam złota? Lecz jam go wprzódy nie dał, a ciebie posiadał. I nie darmo; choć skarbów przed tobąm nie składał, Ale mi drogo każda kupiona pieszczota, Na wagę duszy mojej, pokojem żywota; Dlaczegóż mię odpychasz? — nadaremniem badał. Dziś odkrywam łakomstwo nowe w sercu twojem: Pochwalnych wierszy chciałaś; marny pochwał dymie! Dla nich więc igrasz z bliźnich szczęściem i pokojem? Nie kupić Muzy! W każdym ślizgałem się rymie, Gdym szedł na Parnas z lauru wieńczyć cię zawojem, I ten wiersz wraz mi stwardniał, żem wspomniał twe imię. (Sonety, 1826, Dzieła, 1955) DANAIDY Płci piękna! gdzie wiek złoty, gdy za polne kwiaty, Za haftowane kłosem majowe sukienki, Kupowano panieńskie serduszka i wdzięki, Gdy do lubej gołębia posyłano w swaty? Dzisiaj wieki są tańsze, a droższe zapłaty. Ta, której złoto daję, prosi, o piosenki; Ta, której serce daję, żądała mej ręki; Ta, którą opiewałem, pyta, czym bogaty. Danaidy! rzucałem w bezdeń waszej chęci Dary, pieśni i we łzach roztopioną duszę; Dziś z hojnego jam skąpy, z czułego szyderca. A choć mię dotąd jeszcze nadobna twarz nęci, Choć jeszcze was opiewać i obdarzać muszę, Lecz dawniej wszystko dałbym, dziś wszystko—prócz serca. (Sonety, 1826, Dzieła, 1955) EKSKUZA Nuciłem o miłostkach w rówienników tłumie; Jedni mię pochwalili, a drudzy szeptali: "Ten wieszcz kocha się tylko, męczy się i żali, Nic innego nie czuje lub śpiewać nie umie." "W dojrzalsze wchodząc lata, przy starszym rozumie, Czemu serce płomykiem tak dziecinnym pali? Czyliż mu na to wieszczy głos bogowie dali, Aby o sobie tylko w każdej nucił dumie?" Wielkomyślna przestroga! — wnet z górnymi duchy Alcejski chwytam bardon, i strojem Ursyna Ledwiem zaczął przegrywać, aż cała drużyna Rozpierzchła się unosząc zadziwione słuchy; Zrywam struny i w Letę ciskam bardon głuchy. Taki wieszcz jaki słuchacz. (Sonety, 1826, Dzieła, 1955) DO*** Na Alpach w Spliigen Nigdy, więc nigdy z tobą rozstać się nie mogę! Morzem płyniesz i lądem idziesz za mną w drogę, Na lodowiskach widzę błyszczące twe ślady I głos twój słyszę w szumie alpejskiej kaskady, I włosy mi się jeżą, kiedy się oglądam, I postać twoją widzieć lękam się i żądam. Niewdzięczna! Gdy ja dzisiaj, w tych podniebnych górach, Spadający w otchłanie i niknący w chmurach, Wstrzymuję krok, wiecznymi utrudzony lody, I oczy przecierając z lejącej się wody, Szukam północnej gwiazdy na zamglonym niebie, Szukam Litwy i domku twojego, i ciebie; Niewdzięczna! może dzisiaj, królowa biesiady, Ty w tańcu rej prowadzisz wesołej gromady, Lub może się nowymi miłostkami bawisz, Lub o naszych miłostkach śmiejąca się prawisz! Powiedz, czyś ty szczęśliwa, że ciebie poddani, Niewolnicze schylając karki, zowią Pani!? Że cię rozkosz usypia i wesołość budzi? I że cię nawet żadmi pamiątka nie nudzi? Czy byłabyś szczęśliwsza, gdybyś moja miła, Wiernego ci wygnańca przygody dzieliła? Ach! ja bym cię za rękę po tych skałach wodził, Ja bym trudy podróży piosenkami słodził, Ja bym pierwszy w ryczące rzucał się strumienie I pod twą nóżką z wody dostawał kamienie, I przeszłaby rwa nóżka wodą nie dotknięta, A całowaniem twoje ogrzałbym rączęta! Spoczynek by nas czekał pod góralską chatą; Tam zwleczoną z mych barków okryłbym cię szatą, A ty byś przy pasterskim usiadłszy płomieniu Usnęła i zbudziła na moim ramieniu! (24 września 1829) (Wiersze 1S26—IS55, Dzieła, 1955) "GDY TU MÓJ TRUP..." Gdy tu mój trup w pośrodku was zasiada, W oczy zagląda wam i głośno gada, Dusza w ten czas daleka, ach, daleka, Błąka się i narzeka, ach, narzeka. Jest u mnie kraj, ojczyzna myśli mojej, I liczne mam serca mego rodzeństwo; Piękniejszy kraj niż ten, co w oczach stoi, Rodzina milsza niż całe pokrewieństwo. Tam, wpośród prac i trosk, i wśród zabawy, Uciekam ja, tam siedzę pod jodłami, Tam leżę wśród bujnej i wonnej trawy, Tam pędzę za wróblami, motylami. Tam widzę ją, jak z ganku biała stąpa, Jak ku nam w las śród łąk zielonych leci, I wpośród zbóż jak w toni wód się kapa, I ku nam z gór jako jutrzenka świeci. (1839-1840) (Wiersze 1826—1855, Dzieła, 1955) "SNUĆ MIŁOŚĆ..." Snuć miłość, jak jedwabnik nić wnętrzem swym snuje, Lać ją z serca, jak źródło wodę z wnętrza leje, Rozwijać ją jak złotą blachę, gdy się kuje Z ziarna złotego, puszczać ją w głąb, jak nurtuje Źródło pod ziemią, — w górę wiać nią, jak wiatr wieje, Po ziemi ją rozsypać, jak się zboże sieje. Ludziom piastować, jako matka swych piastuje. Stąd będzie naprzód moc twa, jak moc przyrodzenia, A potem będzie moc twa, jako moc żywiołów, A potem będzie moc twa, jako moc krzewienia, Potem jak ludzi, potem jako moc aniołów. A w końcu będzie jako moc Stwórcy stworzenia. 1839, Lausanue. (Wiersze 1826—1855, Dzieła, 1955) "O NIE! NAS BÓG URZĄDZIŁ KU WSPÓLNEMU ŻYCIU..." Gustaw' (z żalem) O nie! nas Bóg urządził ku wspólnemu życiu, Jednakowa nam gwiazda świeciła w powiciu, Równi, choć różnych zdarzeń wykształceni ciekiem, Postawą sobie bliscy, jednostajni wiekiem, Ten sam powab we wszystkim, toż samo niechcenie, Też same w myślach składnie i w czuciach płomienie. Gdy nas wszędzie tożsamość łączy niedościgła, Bóg osnuł przyszłe węzły, (z żalem największym) a tyś je rozstrzygła! (mocniej, gniewny) Kobieto! puchu marny! ty wietrzna istoto! Postaci twojej zazdroszczą anieli, A duszę gorszą masz, gorszą niżeli!... Przebóg! tak ciebie oślepiło złoto! I honorów świecąca bańka, wewnątrz pusta! Bodaj!... Niech, czego dotkniesz, przeleje siew złoto; Gdzie tylko zwrócisz serce i usta, Całuj, ściskaj zimne złoto! Ja, gdybym równie był panem wyboru, I najcudniejsza postać dziewicza, Jakiej Bóg dotąd nie pokazał wzoru, Piękniejsza niżli aniołów oblicza, Niżli sny moje, poetów zmyślenia, Niżli ty nawet... oddam ją za ciebie, Za słodycz twego jednego spojrzenia! Ach, i gdyby w posagu Płynęło za nią wszystkie złoto Tagu, Gdyby królestwo w niebie, Oddałbym ją za ciebie! Najmniejszych względów nie zyska ode mnie, Gdyby za tyle piękności i złota Prosiła tylko, ażeby jej luby Poświęcił małą cząstkę żywota, Którą dla ciebie całkiem poświęca daremnie! Gdyby prosiła o rok, o pół roka, Gdyby jedna z nią pieszczota, Gdyby jedno mgnienie oka, Nie chcę! nie! i na takie nie zezwolę śluby. (surowo) A ty sercem oziębłym, obojętną twarzą, Wyrzekłaś słowo mej zguby, I zapaliłaś niecne ogniska, Którymi łańcuch łączący nas pryska, Które się wiecznym piekłem między nami żarzą, Na moje wieczne męczarnie! Zabiłaś mię, zwodnico! nieba cię ukarzą, Sam ja... nie puszczę bezkarnie, Idę, zadrżyjcie, odmieńce! (dobywa sztylet ze wściekłą ironią) Błyskotkę niosę dla jasnych panów! Ot, tyra wina utoczę na ślubne toasty... Ha! wyrodku niewiasty! Śmiertelne ścisnę wokół szyi twojej wieńce! Idę jak moje własność do piekła zagrabić, Idę!... (wstrzymuje się i zamyśla) o nie! nie... nie... żeby ją zabić, Trzeba być trochę więcej niż pierwszym z szatanów! Precz to żelazo! (chowa) niech ją własna pamięć goni, (Ksiądz odchodzi) Niech ją sumnienia sztylety ranią! Pójdę, lecz pójdę bez broni, Pójdę tylko spojrzeć na nią W salach, gdzie te od złota świecące pijaki Przy godowym huczą stole! Ja w tej rozdartej sukni, z tym liściem na czole, Wnijdę i stanę przy stole... Zdziwiona zgraja od stołu powstała, Przepijają do mnie zdrowiem, Proszą mię siedzieć: ja stoję jak skała, Ani słowa nie odDowiem. Plączą się skoczne kręgi przy śpiewach i brzęku, Prosi mię w taniec drużba godowa, A ja z ręką na piersiach, z listkiem w drugim ręku Nie odpowiem ani słowa! Wtem ona z swoim anielskim urokiem, "Gościu mój, rzecze, pozwól! niech się dowiem, Skąd przychodzisz, kto jesteś?" — Ja nic nie odpowiem; Tylko na nią cisnę okiem, Ha! okiem! okiem jadowitej żmije, Całe piekło z mych piersi przywołam do oka; Niech będzie ślepą, martwą jak opoka, Na wskroś okiem przebiję! Wgryzę się jak piekielny dym pod jej powieki I w głowie utkwię na wieki. Będę jej myśli czyste przez cały dzień brudził I w nocy ją ze snu budził. (powolniej, z czułością) A ona tak jest czuła, tak łacno dotkliwa, Jako na trawce wiosenne puchy, Które lada zefiru zwiewają podmuchy I lada rosa obrywa. Każde wzruszenie moje natychmiast ją wzruszy, Każdy przyostry wyraz zadraśnie; Od cienia smutku mego jej wesołość gaśnie: Tak znaliśmy nawzajem czucia wspólnej duszy, Co jedno pomyślało, już drugie odgadło. Całą istotnością połączeni ścisło, Spojrzawszy tylko na twarzy zwierciadło, Serca nasze jak w czystym widzieliśmy stoku, Jakie tylko uczucie na mych oczach błysło, Natychmiast lotem promyka Aż do jej serca przenika, I na powrót błyszczy w oku. Ach tak! tak ją kochałem! pójdęż teraz trwożyć, I na kochanka larwę potępieńca włożyć? Po co? czego chcę od niej? o zazdrości podła! I jakież są jej grzechy? Czyli mię słówkiem dwuznacznym podwiodła? Czy wabiącymi łowiła uśmiechy? Albo kłamliwe układała lice? I gdziesz są jej przysięgi, jakie obietnice? Miałemże od niej choć przez sen nadzieję? Nie! nie! sam urojone żywiłem mamidła, Sam przyprawiłem jady, od których szaleję! Po cóż ta wściekłość? jakie do niej prawa? Co za moją wzgardzoną przemawia osobą? Gdzie wielkie cnoty? świetne czyny? sława? Nic! nic! ach, jedne miłość mam ze sobą! Znam to; nigdym śmiałymi nie zgrzeszył zapędy, Nie prosiłem, ażeby była mnie wzajemną: Prosiłem tylko o maleńkie względy, Tylko żeby była ze mną, Choćby jak krewna z krewnym, jak siostrzyczka z bratem Bóg świadkiem, przestałbym na tem. Gdybym mówił: widzę ją, widziałem ją wczora, I jutro widzieć będę, Z nią z rana, w dzień koło niej, koło niej z wieczora, Oddam pierwszy dzień dobry, u stołu z nią siędę — Ach, jak byłbym szczęśliwy! (po pauzie) Zapędzam się marnie. Ty pod zazdrosnych oczu, chytrych żądeł strażą Ani obaczyć nie wolno bezkarnie. Pożegnać, porzucić każą... Umrzeć...! (z żalem) Kamienni ludzie! wy nie wiecie, Jak ciężka śmierć pustelnika! Konając patrzy na świat, sam jeden na świecie! Dłoń mu przychylna powiek nie zamyka! Żałobne grono łoża nie otoczy, Nikt nie pójdzie za trumną do wieczności domu, Garsteczki piasku nie rzuci na oczy, Zapłakać nie masz komu! O gdybym mógł choć przez sen pokazać się tobie, Gdybyś na mojej pamiątkę męki Jeden przynajmniej dzionek chodziła w żałobie, Przypięła jedną czarną wstążkę do sukienki!... Może spojrzysz ukradkiem... i łezka boleści... I pomyślisz westchnąwszy: ach, on mię tak kochał! (z dziką ironią) Stój, stój żałosne pisklę!... precz wrzasku niewieści! Będęż, jak dziecko szczęścia, umierając szlochał? Wszystko mi, wszystko niebiosa wydarły, Lecz reszty dumy nie mogą odebrać! Żywy, o nic przed nikim nie umiałem żebrać, Żebrać litości nie będę umarły! (ze determinacją) Rób co chcesz, jesteś woli swojej panią, Zapomnij!... ja zapomnę! (pomieszany) wszak już zapomniałem? (zamyślony) Jej rysy... coraz ciemniej... tak, już się zatarły! Juz ogarniony wieczności otchłanią Doczesnym pogardzam szałem... (pauza) Ach, wzdycham! czegóż wzdycham? ha! westchnąłem za nią, Nie! nie mogę zapomnieć o niej i umarły. Wszakże ją widzę, wszak tu, o, tu stoi! Płacze nade mną... jaka łezka szczera! (z żalem) Płacz, moja luba, twój Gustaw umiera! (z determinacją) No, dalej, śmiało Gustawie! (podnosi sztylet) (z żalem) Nie bój się luba, on się nic nie boi! Czego żałujesz, on nic z sobą nie zabiera! Tak! wszystko! wszystko tobie zostawię, Zostawię życie, i świat, i rozkosze, (z wściekłością) I twego!... wszystko... o nic... ani łzy nie proszę! (do Księdza, który wchodzi ze służącymi) Słuchaj ty... jeśli cię kiedy obaczy... (z wzmagającą się gwałtownością) Pewna nieludzka dziewica... kobieta, I jeśli ciebie zapyta, Z czego umarłem? nie mów, że z rozpaczy; Powiedz, że byłem zawsze rumiany, wesoły, Żem ani wspomniał nigdy o kochance, Że sobie grałem w karty, piłem z przyjacioły... Że ta pijatyka...tańce... Że mi się w tańcu... ot (uderza nogą) skręciła noga. Z tego umarłem... (przebija się) (Dziady, część IV, Dzieła, 1955) Franciszek Kowalski (1799-1862) ODWIEDZINY Sonet Widziałem ją... ach! długom za tym szczęściem gonił! Wszedłem... ozwał się dzwonek... wybiegła... to ona! Stanęła... mym widokiem zlękła... przerażona; i anielskie jej lice rumieniec zapłonił. Chwyciłem dłoń jej śnieżną, i gdym oczy skłonił, Lube, słodkie westchnienie wypadło mi z łona, Wyrwała dłoń z mej ręki, jakby postrzeżona, Jam ukrytą jej oku cichąm łzę uronił. Usiadłem; obojętnej jąłem się rozmowy, Udawałem oziębłość zmuszonymi słowy I odszedłem, na lekkim przestając ukłonie. Lecz jaka walka uczuć wrzała w moim łonie! Byłem Heklą*, przy której śpi całun zimowy, Która lodem okryta, wewnątrz ogniem płonie. (Fraszki, 1839) *Hekla — wulkan w Islandii UŁAN NA WIDECIE Tam na błoniu błyszczy kwiecie, Stoi ułan na widecie, A dziewczyna jak malina Niesie koszyk róż! "Stój, poczekaj, piękna wróżko! Skąd drobniutką strzyżesz nóżką?" "Jam z tej chatki, rwałam kwiatki I powracam już!" "Oho! próżne twe wymówki, Pójdziesz ze mną do placówki!" "Ach! ja biedna, sama jedna, Matka czeka mnie!" "Stąd Moskale o pół mili, może ciebie namówili?" "Ja, nieboga, nie znam wroga, Nie widziałam,nie!" "Może kryjesz wrogów tłuszczę, Daj buziaka, to cię puszczę!" "Jam nie taka, dam buziaka, Ale z konia zsiądź!" "Jeśli zsiędę, prawo znane, Za to kulą w łeb dostanę..." "Dość więc chętki, nie bądź prędki, Bez buziaka bądź!" "Niech to życie ma kosztować, Muszę ciebie pocałować!" "Żal mi ciebie, jak Bóg w niebie, Bo się zgubisz sam!" "A gdy wartę mą porzucę Lub szczęśliwie z wojny wrócę?" "Bądź spokojny, wrócisz z wojny, To buziaka dam!" "Gdzie cię szukać mam w pokoju, Gdy zwycięzcą wrócę z boju?" "Tam w tej chatce, przy mej matce, Nad tą rzeczką zwyż!" "A jak zginę, co tak snadnie, To buziaczek mój przepadnie!..." "Wiernam tobie, na twym grobie Pocałuję krzyż!" (Ojczyzna w pieśniach poetów polskich. Głosy poetów o Polsce, 1901) Stefan Witwicki (1802-1847) CZARY To są czary, pewno czary! Coś dziwnego w tym się święci; Dobrze mówi ojciec stary: Robię, gadam bez pamięci. W każdym miejscu, każdą dobą, Idę w lasy czyli w jary, Zawsze widzę ją przed sobą! To są czary, pewno czary! Czy pogoda sprawia ciszę, Czy wiatr łamie drzew konary, Zawsze, wszędzie głos jej słyszę! O! to pewno, pewno czary! W dzień się myślą pizy niej stawię, W nocy kształt jej biorą mary: Ona przy mnie w snach, na jawie! Jestem pewny, że to czary! Gdy z nią śpiewam,— czuję trwogę, Gdy odejdzie — żal bez miary, Chcę być wesół i nie mogę! Ani wątpić, że to czary! Na to miłe słówko rzekła, Przywabiła mię do domu, By zdradziła, by urzekła! Ufajże tu teraz komu! Lecz czekajcie, mam ja radę! Po miesiącu znajdę ziele: A gdy zdradą spłacę zdradę — Będzie, musi być wesele! (Zbiór poetów polskich XIX wieku, ksJI, 1960) Józef Bohdan Zaleski (1802-1886) ZAKOCHANA Wiatr szeleści po topoli, Pomiata kaliną, O! a serce — serce boli, Łzy płyną i płyną. Młode latka w smutkach lecą, A nadal rozpacze, Wtedy tylko lżej mi nieco, Gdy w kątku popłaczę. Łzy niedoli mej nie zmogą, Lecz służą za leki. Kto miał jedną chwilkę błogą, Ten biedny na wieki! Czemu taka wątła, blada Chylam się na wiosnę? Ja roślinka mdła, rosada. Na wydmach tu rosnę. Naokoło piasek suchy Ni rosy, ni słońca, Nadal burze, zawieruchy, Przygody bez końca. Ludziom śmiechy, ludziom dziwy. Że szlocham daremnie. Och! a luby, czamobrywy Daleko ode mnie. Ni do siebie nie przygarnie. Ni ja go przytulę, Za Dunajem tęskni marnie, A kocha tak czule. Ja kukułka — n . obłędne Zrywam się, och! we śnie, A w pustyni schnę i więdnę, I konam boleśnie. (Wybór poezji. 1985) Aleksander Chodźko (1804-1891) JANEK pieśń morlacka Stach mi pierścionek przyniósł z jarmarku, Józio jedwabnych róż wianek, Tyś mi żadnego nie dał podarku, Lecz, Janku! tyś mój kochanek. Stachowe usta jak dwa koralki, Włos od piór kruczych czamiejszy, Płeć Józia jak płeć młodej góralki, Lecz, Janku! tyś mi piękniejszy. Stach mię uścisnął, jam się zaśmiała, Józio uścisnął, jak miło! Lecz gdy twa ręka moje ściskała, O Janku! serce mi biło. Stachowe piosnki dziewcząt kochanie, Pięknie gra Józia multanka, Lubię ja piosnki, lubię ja granie, Lecz piosnki i granie Janka. Stach do mnie wczoraj przysyłał swaty, Dziś Józia swatów się boję; Ach! przyjdź wieczorem pod okno chaty, Uwięź mię, Janku, jak swoje! (Poezje. 1833) August Bielowski (1806-1876) ROZŁĄCZENIE Za Niemen nam precz! Ej, koniu, leć kulą, Dziewczyno — zazulo, Uściśnij, daj miecz! — Za Niemen, za Niemen ? i czemuż wzajemnem Nie przylgniesz tu sercem? coś wabi za Niemnem? Czy kraj tam piękniejszy, kwiecistsza tam Woń, Czy milsze dziewoje, że tęsknisz tam doń? Nie lecę do dziew, Polecę na gody Czerwone lać miody, Niewiernych lać krew. Chcesz godów? zaczekaj, kochanie ty moje! Jać gody wyprawię, nasycę, napoję. Ach, serce ci wierne z tych piersi mi rwij, Łez moich się napij i napij mej krwi! — Dziewczyno, stój, stój! Twe słowa jak brzytwy! Ja z godu, ja z bitwy Powrócę, jam twój! — Nie wrócisz już luby! nie wrócisz już do mnie, I serce odwyknie, i pamięć za pomnie; Patrz, smutno koń rzuca stajenkę i żłób, Ach, w polu czerwonem niechybny twój grób. Gdy w tuczę i mrok Kruk kraknie w okienko, Przylecę, serdeńko, W usteczka cmok, cmok! — Gdy jawor zielony wierzch skłoni we wiośnie, 'Kukułka zakuka, dąbrowa żałośnie Zastęka, a konik to westchnie, to znów Przepadnie na cztery, już po mnie... Bądź zdrów! (Księga wierszy polskich XIX w, t.l—3,1956) Juliusz Słowacki (1809-1849) W SZTAMBUCHU MARII WODZINSKIEJ Byli tam, kędy śnieżnych gór błyszczą korony, Gdzie w cieniu sosen, bożym strzeżone napisem, Stoją białe szalety wiązane cyprysem; Gdzie w łąkach smutnie biją trzód zbłąkanych dzwony; Gdzie się nad wodospadem jasna tęcza pali; Gdzie na zwalonych sosnach czarne kraczą wrony: Tam byli kiedyś razem i tam się rozstali. A po latach wróconym ojczyźnie pielgrzymom Bławatkami gwiaździste kłaniały się żyta. Jechali błogosławiąc chat wieśniaczych dymom, Wszyscy pod jeden ganek... Matka, siostra wita Synów, braci, przyjaciół — są wszyscy! są wszyscy! Przy jednym siedzą stole, przy czarach nalanych; A wczoraj tak dalecy — a dzisiaj tak bliscy. I nikogo nie braknie, oprócz zapomnianych. Młoda Maria do tańcu każe stroić lutnie I usiadła — spoczywa... Nagle do sąsiada Rzekła: *"Ach, kogoś braknie!" — Tu podkówka utnie W takt mazurka, — ""On umarł!" — sąsiad odpowiada. — "Cichoż na jego grobie?" — "Słowików gromada Śpiewa na srebrnej brzozie cmentarza tak smutnie, Że brzoza płacze." Luty 1835, Genewa. (Liryld i inne wiersze, Dzieła, 1952) PRZEKLĘSTWO DO*** Przeklęta! Ty wydarłaś ostatnie godziny Szczęścia mego na ziemi, ty żądłem gadziny Wygnałaś na samotność! Bądź wiecznie przeklęta! — Każdy mój jęk — zna ciebie, każda łza — pamięta! Bo kiedy nieszczęśliwy zaklinałem ciebie, Abyś mi dała nieco przyjaźni i ciszy, Toś ty mi łzy w powszednim podawała chlebie, I jęcząc — z jękiem w sercu mówiłaś: Niech słyszy! Cierpiałem i uległem... Dziś samotny jestem. Lecz wiedz, iż samotności okryty żałobą. Oczy moje obracam za każdym szelestem, Czekam — ale nie ciebie... Tęsknię — nie za tobą. Tej czekam omamiony, tej samotny płaczę, Która mi była siostrą na wygnania ziemi, Myśląc, że kiedyś duszy oczyma zobaczę Tę, co w duszę oczyma patrzy anielskiemi. A nigdy serca mego nie umiała krwawić; A tak się ze mną duszą i myślami dzieli, Że już dziś sami boscy nie wiedzą anieli, Czy ją dla mnie potępić, czy mnie dla niej zbawić. A ty! a ty! co lałaś żółciowe gorycze, Skoro się otwierała serca mego rana, O! gorzej niż przeklęta — widmo tajemnicze Złej przeszłości — przeklęta bądź i zapomniana! (Liryki i inne wiersze, Dzieła, 1952) ROZŁĄCZENIE Rozłączeni — lecz jedno o drugim pamięta; Pomiędzy nami lata biały gołąb smutku I nosi dągłe wieśd. Wiem, kiedy w ogródku, Wiem, kiedy płaczesz w dchej komnade zamknięta; Wiem, o jakiej godzinie wraca bólu fala, Wiem, jaka ci rozmowa ludzi łzę wydska. Tyś mi widna jak gwiazda, co się tam zapala I łzę różową leje, i skrą siną błyska. A choć mi teraz ciebie oczyma nie dostać, Znając twój dom — i drzewa ogrodu, i kwiaty, Wiem, gdzie malować myślą twe oczy i postać, Między jakimi drzewy szukać białej szaty. Ale ty próżno będziesz krajobrazy tworzyć, Osrebrzać je księżycem i promienić świtem: Nie wiesz, że trzeba niebo zwalić i położyć Pod oknami, i nazwać jeziora błękitem. Potem jezioro z niebem dzielić na połowę, W dzień zasłoną gór jasnych, w nocy skał szafirem; Nie wiesz, jak włosem deszczu skałom wieńczyć głowę, Jak je widzieć w księżycu odkreślone kirem. Nie wiesz, nad jaką górą wschodzi ta perełka, Którąm wybrał dla ciebie za gwiazdeczkę—stróża; Nie wiesz, że gdzieś daleko, aż u gór podnóża, Za jeziorem — dojrzałem dwa okien światełka. Przywykłem do nich, kocham te gwiazdy jeziora, Ciemne mgłą oddalenia, od gwiazd nieba krwawsze, Dziś je widzę, widziałem zapalone wczora, Zawsze mi świecą — smutno i blado — lecz zawsze... A ty — wiecznie zagasłaś nad biednym tułaczem; Lecz choć się nigdy, nigdzie połączyć nie mamy, Zamilkniemy na chwilę i znów się wołamy Jak dwa smutne słowiki, co się wabią płaczem. Nad jeziorem Leman, d. 20 lipca 1835 r. (Liryki i inne wiersze, Dzieła, 1952) STOKRÓTKI Miło po listku rwać niepełną stokroć I rozkochanych słów różaniec cedzić, Miło przy ludziach było raz powiedzieć, Że się kochamy, i mówić po stokroć. Miło zabłądzić pod lipowe cienie Z kwiatkami w ręku — i patrząc ukradkiem, Wzajemnie mówić obrywanym kwiatkiem: Kochasz!... i pani kochasz mnie szalenie... Gdy nas różowa poróżniła sprzeczka, A zgody ciągłe zabraniały świadki, Pamiętasz, luba, jak te białe kwiatki, Jeden mówił: nie — a drugi: t roszeczka. Dzisiaj samotny, dzisiaj bez nadziei Błądząc po skałach, wszystkie moje smutki Zbiegły się razem do białej stokrotki, Co była siostrą stokrotek w alei. Rwałem ją... listki leciały w błękicie Aż na jezioro, ze skały, gdziem siedział; I wiesz, co listek ostatni powiedział? — Luba, że jeszcze kochasz mnie nad życie. Veytoux, d. 21 lipca 1835 r. rano (Liryki i inne wiersze, Dzieła, 1952) OSTATNIE WSPOMNIENIE do Laury Dawniej bez serca — dziś bez rozumu, O biedna Lauro! — nim zginę, Dla ciebie z głuchych pamiątek tłumu Wianek Ofelii uwinę. Ty go drżącymi weźmiesz rękoma, Jak wąż ci czoło okręci... Oto bławatki, ruta i słoma, A to są kwiaty pamięci... Burza żywota nad nami mija, Przeminie — lecz głowę zegnie: Śmiech nie pociesza — ból nie zabija, Wkrótce i rozum odbiegnie. Cicha spokojność nigdy nie wróci, Zniszczenia wicher nie wionie; Słońce nie cieszy, księżyc nie smuci, A w nicość śmierć nie pochłonie... Strętwiałość! — za cóż ten zimny kamień Na serca nasze się wali? Żeśmy się niegdyś w kraju omamień Na jednej drodze spotkali? Ze cię tak długo dźwiękami lutni Budziłem i do snu kładłem, A ty smutniejsza niż ludzie smutni, Za innym biegłaś widziadłem. I coraz wyżej w niebo lecąca, Niknęłaś w marzeń lazurze, I roztopiona w blasku miesiąca, Zwiędłą rzuciłaś mi różę. I nie wiem nawet, czy z twego czoła, Czy twoją skropiona łezką, Czy mi jakiego ręka anioła Rzuciła różę niebieską. Ciemność twej duszy jak dżumy plama Od ciała przeszła do ciała. Widzisz jad w sercu? — to łza ta sama, Którąś ty w serce nalała. Widzisz, jak zagasł dziecka rumieniec, Gdzieś ty oddechem przebiegła?... Nie laur na głowie — lecz z ognia wieniec Tyś skrami oczu zażegła. Dziś, gdy mi włosy burza roztarga, Ogniami czoło mam sine, A jakąś dumą drży moja warga, Że w tych płomieniach nie ginę... Lecz gdy do szczęścia świat mię zawoła, Nie biegnąc za szczęsnym śladem. Przeklinam ciebie bladością czoła, Serca przeklinam cię jadem. Więc niech mię prędko chmury czarnemi Porywa wicher nicości, Bo już przekląłem wszystko na ziemi, Wszystko — w aniele przeszłości. Tam, gdzie tłum ludzi huczy, ucieka I falą powraca ciemną, Nic mię nie żegna, nic mię nie czeka, Nic za mną! i nic przede mną! Gdy bracia moi, gdy wędrownicy Lecieli z szumem po niebie, Ja nieruchomy, gwiazdą źrennicy Patrzyłem w przeszłość — na ciebie. Dziewice ziemi nieraz spostrzegły Łzawymi oczu błękity, Że oczy moje za tobą biegły, Żem był na sercu zabity. Okruszynami serca, miłości Karmiłem blade widziadła... Ale łza taka, jak łza przeszłości, Na żadne serce nie spadła. Jak moje oczy topią się — mdleją, Jak myśli rzucają ze dna, Jak iskry sypią, jak łzami leją, Ty wiesz! — lecz tylko ty jedna. A teraz, smutny przeszłości echem, O ludzie, idę za wami, Choć śmiech wasz dla mnie — szalonych śmiechem, Łzy wasze — szalonych łzami. Lecz gdy się znudzę łez zimnych rosą I zimnych uściskiem prawic, Duszę mi od was wichry uniosą, Lecz wichry pełne błyskawic. Veytoux,d. 30 lipca 1835 r. (Liryki i inne wiersze, Dzida, 1952) SUMNIENIE Przekląłem — i na wieki rzuciłem ją samą, I wzburzony, nim księżyc zabłysnął wieczorem, Jużem się od niej długim oddzielił jeziorem. A gdy się toń jeziora księżycową plamą Osrebrzała, gdy wichry zawiewały chłodniej, Jam jeszcze leciał — jeszcze uciekałem od niej. I może bym zapomniał — bo koń leciał skoro. Bo mi targały myśli tętniące kopyta. Gdzie ona? — oszukana — przeklęta — zabita... Patrzę na niebo, księżyc, na gwiazdy, jezioro... Wszak jęk tu nie doleci, wszak łez nie zobaczę. To jezioro — to fala — to nie ona płacze. I może bym zapomniał... lecz gdy to spostrzegła Blada światłość księżyca, krok w krok za mną biegła. Próżno się zatokami wężowymi kręcę, Wszędy mnie księżycowa kolumna dopadła, Jak by się ta kobieta do stóp moich kładła I niema płaczem, za mną wyciągała ręce. Rzym, A 1 maja 1836 r. (Liryki i inne utwory, Dzida, 1952) DO A[LEKSANDRY] M[OSZCZEŃSKIEJ] I O! tak, zaprawdę, że wybrałaś świetnie Oczy, ażeby je łzami zaprószyć! O! tak, zaprawdę, że chcąc serce skruszyć, Wybrałaś dzikie, smutne i szlachetne. Lecz go łzy dotąd nie otruły setne, Bo serce moje jest losu i Boga, A wprzód, niż miałaby je zdeptać Prędzej je zimnym żelazem rozetnę. I próżno powiesz, bo nikt nie uwierzy, Abym twój nosił znak u lewej strony; Bo moje serce jest w płaszczu rycerzy, Którzy na bieli mają krzyż czerwony; A nad nim jeszcze jest pancerz stalony, A ono jeszcze głębiej — w trumnie leży. Październik, 1838. Florencja. (Liryki i inne wiersze, Dzieła, 1952) DO A[LEKSANDRY] M[OSZCZEŃSKIEJ] II Ogniem, żałością wre zamknięte łono; A kiedy zacznę się na serce dąsać, Chciałbym je wyrwać z mych piersi i skąsać, I precz odrzucić tę rzecz tak zhańbioną Twoją miłością, że ognie, co płoną, Dotąd nie mogły go uczynić czystym! A ty myślałaś, że ja z tym ognistym Sercem — nazwę cię kochanką i żoną? O! pierwej piekło! niżby czoło dumne Na twoim zimnym sercu kiedy spało! A niż całować twe usta rozumne I twoje białe marmurowe ciało Owionąć ogniem i żyć z taką skałą, Jaką ty jesteś, zimna! — lepiej w trumnę! (Liryki i inne wiersze, Dzieła, 1952) DO PANI JOANNY BOBROWEJ O! gdybym ja wiódł Panią do kaskady! To tak jak ludzie przyjaciołom wierni, Aż tam bym zawiódł, gdzie pył leci blady Śród leszczyn w Gisbach — a śród laurów w Terni. Dzikie bym zrywał na murawie kwiaty, A Pani w skałach siadłabyś myśląca Jak anioł skrzydłem kaskady skrzydlaty — Czekając znad skał śpiewu — i miesiąca. Gdybym ja Panią do kaskady woził, Może bym wieczną tam zatrzymał siłą — Śpiewem skamienił i lodem zamroził, I kazał tęczom świecić nad mogiłą. Lecz nie powiodę do takiego zdroja, Bo teraz straszna jest ducha kaskada; To cały duch mój i cała krew moja, Która na Polskę chce upaść — i spada. Raz ty porwana tym strumieniem gminnym Byłabyś nigdy nie wrócona światu; Dlatego poszłaś gdzie indziej — z kim innym; Ręki się bojąc dać dawnemu bratu. Bo dzisiaj Polka ciekawość pokona, A jej nie karmi to, co tłum paryski, Gdy w sercu Polska duchem urodzona Jak nimfa wstaje z perłowej kołyski. Dzisiaj siedzącej przed kaskadą w koczu Sumnienie Pani powie samo głuche... Że niegdyś łzy się tak sączyły z oczu! A dzisiaj! oczy patrzą — takie suche! Czyś tym przeklęta? czy błogosławiona, Że serce zimne — oczy łez nie leją? Powie ci kiedyś mogił druga strona, Gdzie serca pękną — albo się rozgrzeją. Co do mnie — wiem ja, jak to praca pusta Serce kobiece na czas prze—anielić! Dlatego odtąd — wiecznie zamknę usta, I wolę nie być z Panią — niż zgon dzielić. Bo to okropnie! rany pozamykać, Zagoić wszystkie dawne serca blizny! Iść — i aniołów już nie napotykać! Już nie mieć ani serca! — ni ojczyzny! Gdybym był duchem wersalskiej natury, A taką Ciebie między tłumem zoczył, Zleciałbym na cię jak kaskada z góry, Porwał — i rzucił w przepaść — i sam skoczył. 1842 r. 14 maja (Liryki i inne wiersze, Dzieła, 1952) "A ONA — BYWAŁO — ..." A ona — bywało — Głowę mi piękną położy na ramię I mówi: "Słyszę piosnkę doskonałą". Ja patrzę w oczy — i wiem, że nie kłamie, W promiennych oczach bowiem światło grało Słoneczne, jakieś piękne było znamię. (Liryld i inne wiersze, Dzieła, 1952) W SZWAJCARII (fragmenty) 1 Odkąd zniknęła jak sen jaki złoty, Usycham z żalu, omdlewam z tęsknoty, I nie wiem, czemu ta dusza, z popiołów, Nie wylatuje za nią do aniołów? Czemu nie leci za niebieskie szranki, Do tej zbawionej i do tej kochanki? XVIII Gaje! doliny! łąki i strumienie! O nie pytajcie wy mię, smutne, o nią. Są łzy, co mówić na zawsze zabronią. A kiedy mówię, wpadam w zamyślenie; I widzę jasne, błękitne spojrzenie, Co się zaczyna nade mną litować, I widzę usta, co mię chcą całować, I drżę — i znów mię ogarną płomienie. I nie wiem, gdzie iść? i gdzie oczy schować? I gdzie łzy ukryć? i gdzie być samotnym? I staję blady, i kreślę jej rysy Lub imię piszę na piasku wilgotnym; Lub błądzę między róże i cyprysy Jak człowiek, który skarb drogi postrada, Zmysły utracił i płacząc usiada Tam, kędy urny na grobowcach siedzą; Myśląc, że groby o niej co powiedzą. XIX Jest pod moimi oknami fontanna, Co wiecznie jęczy zapłakanym szumem; Jest jedne drzewo, gdzie harfowym tłumem Żyją słowiki; jedna szyba szklanna, Gdzie co noc blada zaziera Dyjanna I czoło moje smutnym blaskiem mami. I tak mię budzą zalanego łzami, Te drzewo, księżyc ten i ta fontanna. I wstaję blady, przez okno wyzieram Słuchając różnych płaczów na dolinie. Słowiki jęczą i fontanna płynie, Mówią mi o niej — ja serce otwieram I o śmierć prędką modlę się z rozpaczą, I schnę, i więdnę— i ach, nie umieram... I co dnia budząc mnie fontanny płaczą. XX Kiedy się myślą w przeszłości zagłębię, Nie wiem, jak sobie jej postać malować? Czy kiedy przyszła śpiącego całować Jak z rozwartymi skrzydłami gołębie? Czy wtenczas, kiedy uciekała trwożna? Czy gdy na jedną ze mną księgi kartę Wbijała oczy błękitne, otwarte, Na każde moje spojrzenie ostrożna? Czy kiedy wiejskim otoczona dworem Chodziła gdyby zaklęta królowa? Czy kiedy cicho uśnie pod jaworem? Czy kiedy goni? czy kiedy się chowa W księżyca blasku biała — lub wieczorem Od Alp na śniegu różowych — różowa?... XXI Skąd pierwsze gwiazdy na niebie zaświecą, Tam pójdę, aż za ciemnych skał krawędzie. Spojrzę w lecące po niebie łabędzie I tam polecę, gdzie one polecą. Bo i tu — i tam — za morzem — i wszędzie, Gdzie tylko poszlę przed sobą myśl biedną, Zawsze mi smutno i wszędzie mi jedno; I wszędzie mi źle — i wiem, że źle będzie. Więc już nie myślę teraz, tylko o tem, Gdzie wybrać miejsce na smutek łaskawe, Miejsce, gdzie żaden duch nie trąci lotem O moje serce rozdarte i krwawe; Miejsce, gdzie księżyc przyjdzie aż pod ławę Idąc po fali... zaszeleści złotem I załoskocze tak duszę tajemnie, Że stęskni — ocknie się i wyjdzie ze mnie. (Dzieła, 1952) "KŁĘBAMI DYMU NIECHAJ SIĘ OTOCZĘ..." Kłębami dymu niechaj się otoczę, Niech o młodości pomarzę półsenny. Czuję, jak pachną kochanki warkocze, Widzę, jaki ma w oczach blask promienny; Czuję znów smutki tęskne i prorocze, Wtóruje mi znów szumiąc liść jesienny, Na próżno serce truciznami poim!... Kochanko pierwszych dni! — znów jestem twoim. Patrzaj! powracam bez serca i sławy, Jak obłąkany ptak, i u nóg leżę. O! nie lękaj się ty, że łabędź krwawy I ma na piersiach rubinowe pierze. Jam czysty! Głos mój śród wichru i wrzawy Słyszałaś... w równej zawsze strojny mierze. U ciebie jednej on się łez spodziewał, Ty wiesz, jak muszę cierpieć — abym śpiewał. Idź na strumienie, gdzie wianki koralow Na twoje włosy kładła jarzębina; Tam siądź i słuchaj tego wichru żalów, Które daleka odnosi kraina; I w pieśń się patrzaj tę —- co jest z opałów, A więcej kocha ludzi, niż przeklina. I pomyśl: czyja duszę mam powszedną' Ja — co przebiegłszy świat — kochałem jedną. Twój czar nade mną trwa — O! ileż razy Na skałach i nad morzami bez końca W oczach twój obraz, w uszach twe wyrazy, A miłość twoje miałem na kształt słońca W pamięci mojej. — Anioł twój bez skazy Na moich piersiach spał — a łza gorąca Nigdy mu jasnych skrzydeł nie splamiła: Twa dusza znała to — i przychodziła. W gajach, gdzie księżyc przez drzewa oliwne Przegląda blado jak słońce sumnienia, Chodziłem z tobą jak dwie mary dziwne, Jedna z marmuru, a druga z promienia; Skrzydła nam wiatru nie były przeciwne I nie ruszały włosów i odzienia. Między kolumny na niebie się kryśląc Staliśmy jak dwa sny — oboje — myśląc. Z taką więc ciszą i z taką powagą Wejdziemy kiedyś w elizejskie bory, My, cośmy ziemię tę widzieli nagą, Przez piękne niegdyś widzianą kolory, Cośmy poznali, że nie jest odwagą Rozpacznym czynem skończyć żywot chory, Lecz uleczeni przez trucizn użycie, Sercu zadawszy śmierć — znaleźli życie. Pierwszy to i raz ostatni, o miła! Mówię do ciebie. Jest to błyskawica, Która ci chmurę posępną odkryła, I boleść wyszła z niej jak nawałnica; W twoim ogrodzie pustym będzie wyła, Gdy księżyc pełny, jak srebrna różyca Gmachów gotyckich, biały blask rozleje W te — gdzieśmy niegdyś chodzili — aleje. Bądź zdrowa — odejść nie mogę, choć słyszę Wołające mnie duchy w inną stronę; Wiatr mną jak ciemnym cyprysem kołysze I z czoła mego podnosi zasłonę, Z czoła, gdzie anioł jakiś skrami pisze Wyrok łamiący mnie między stracone... Ja czekam krusząc wyroki okrutne... Twe oczy patrzą na mnie — takie smutne! Bądź zdrowa! drugi raz cUd się powtórzy — Martwy, odemknę ci w grobie ramiona, Kiedy ty przyjdziesz, do zbielałej róży Podobna, zasnąć. — Dosyć! pieśń skończona! Oko się moje senne łzami mruży, Róże uwiędły — czara wychylona, I pieśń gdzieś leci ode mnie echowa... Już pożegnałem cię —jeszcze bądź zdrowa! (Beniowski, fragment Pieśni IV, Dzieła,1952) Zygmunt Krasiński (1812-1859) "LEDWOM CIĘ POZNAŁ..." [ do Delifiny Potockiej ] Ledwom cię poznał, już cię żegnać muszę, A żegnam ciebie, jak gdybym przez wieki Żył z tobą razem i kochał twą duszę, A teraz jechał w jakiś kraj daleki I nie miał nigdy już obaczyć ciebie, Chyba gdzieś — kiedyś — po śmierci — tam, w niebie! Gdybym przynajmniej zostawiał cię żywą, Nie strutą jadem, nie śpiącą w żałobie, Jak senna Julia sama jedna w grobie — Gdybym mógł marzyć, że będziesz szczęśliwą, Że choć raz jeszcze oczyma czarnetni Spojrzysz radośnie na błonia tej ziemi I rzekniesz z cicha: "Świat ten piękny, Boże!" — Płakałbym jeszcze, lecz mniej gorzko może. A teraz płaczę, choć suche me oko, Płaczę łzą serca, co, skryta głęboko, Jak szloch dziecinny, nie lśni u powieki, Lecz serce pali i truje na wieki. Nikt jej nie widzi, nikt jej nie obaczy, Bóg tylko jeden wie, co ona znaczy, Bóg jeden tylko — bo On jeden zdoła Policzyć cierpienie w wieńcu twego czoła. Ja ich nie liczę, ja tylko je czuję, Bom wziął je wszystkie w głębię mojej duszy, Jak gdyby moje; każden z nich mi pruje Serce kolcami i twoich katuszy Odbite widmo tak stoi nade mnę W dzień każden biały i w każdą noc ciemną, Żem, twoją całkiem okryty żałobą, Przelał się w ciebie i przestał być sobą. Temu, co czuję, nie szukaj imienia! Na co słowami kazić świętość myśli? Co nikt nie dozna i nikt nie okryśli, to żyje we mnie wiecznością cierpienia. Daj mi twą rękę w tej chwili rozstania — Ta chwila nigdy już dla mnie nie minie, Ten dzień w mej duszy nigdy nie upłynie, Bo w świecie ducha nie ma pożegnania!... Neapol, 14 lutego 1839 (Wiersze, Dzida, 1931) "ZNASZ, CO NAMIĘTNOŚĆ?" [do Delfiny Potockiej] Znasz, co namiętność? Czy ty wiesz, co pie«jU, Gdy myśl, jak skorpion w ogniu się przewraca, Gdy serce kipi żądzą szczęścia wściekłą I życie życiem co chwila się skraca? Czy wiesz, co próżnia? Czy znasz świat nicości, Gdzie wszystko zmarło, a żyć jeszcze trzeba, Żyć bez nadziei i żyć bez miłości, Patrząc się w niebo, nie wrócić do nieba? Serce się moje w perzynę rozwiało, Byłem tak smutny, jak nocy milczenie — Byłem tak zimny, jak umarłych ciało — I tak samotny, jak umarłych cienie. Na ustach moich drgał śmiech żartobliwy, Ludzie go mieli za radości znamię — Ludzie mówili: "Jaki on szczęśliwy!" Jam tylko wiedział, że ten śmiech mój kłamie! Tak długom błądził na życia pogrzebie, Nie znałem duszy, co by mnie pojęła — Anim jej szukał — aż spotkałem dębie, Równie samotną, i żądza mnie zdjęła Jeszcze raz w życiu spojrzeć w twarz anioła, Jeszcze raz w życiu, nim zamknę powieki, Nim dam cmętarzy dotknie mego czoła, Wyrzec do ciebie: "Teraz i na wieki!" Znów czuję węża, który mnie oplata, Znów czuję Boga, który mnie porywa — Sen śmierci znika, a w obszarach świata Hymn wniebowstąpień zewsząd się odzywa. ----------------------------------------- Jakaż to przestrzeń kwiecista pode mną! Jakież sklepienie błękitu nade mną! Wszystkimi marzeń zasiane tęczami — Wszystkich aniołów zasnute skrzydłami, Słońc, gwiazd, księżyców okryte rojami! * Znów serce bije To wiosna nadchodzi — Słyszę śpiew ptaków i czuję won róży — Bujam po morzu gdzieś w skrzydlatej lodzi — Wody tak ciche — ach, nie będzie burzy. Żagiel moj biały, jak sztandar, powija, Przestwór lazuru ciągnie się przede mną; Ta, którą kocham, może płynie ze mną, Może w jej duchu mój duch się odbija? Może, gdy patrzy na te śliczne fale, Głos tajemniczy szepce jej do ucha Spowiedź mej duszy i wszystkie me żale?... — Tylko czyż ona tego głosu słucha? A może teraz, gdy oczy zwróciła, A jam me czoło pochylił w cierpieniu, Mówić coś chciała? — Lecz nic nie mówiła — Rękę jej tylko ścisnąłem w milczeniu. Czy to nie widmo, które ja stworzyłem I w chwili natchnień sam wywiodłem z siebie? Nie! Tej postaci ja nie wymarzyłem! Ona przez Boga wymarzona w niebie! I tu na chwilę tak krótką zleciała, Jak anioł siadła przy mej łódki sterze; Ach, gdyby tutaj na wieki została! — Śmiejcie się, wiatry, że ja w szczęście wierzę! Śmiejcie się fale, lecz płyńcie powoli! Żaglu mój biały, nie pędź tak do brzegu: Ten dzień mi jeszcze nie jest dniem niedoli I chciałbym wstrzymać jego chwile w biegu! Gdy lądu dotkniesz, ona zaraz wstanie I powie: uŻegnaj, bo wracam wśród ludzi!" Cóż mi na świecie w tej chwili zostanie? Niech więc mnie jeszcze ta chwila nie budzi!... Niech jeszcze marzę, że mi ten dzień bogi Na zawsze dali — że na wód krysztale Zlały się razem losów naszych drogi, By płynąc w wieczność — razem, jak te fale! -------------------------------------------- Jutro dopiero niech będę przeklęty! Niech gwóźdź, jej dłonią z piersi mi wyjęty, Padnie znów ostrzem i piersi przebije, Niech jędza nudy, która we mnie żyje, Mózg mój wydrąży na otchłań piekielną, Jak śmierć, wystygłą — jak czas, nieśmiertelną! Lecz jutro — jutro, a nie teraz, Boże! Tej reszty życia będę bronił wściekle — Rozpacz mnie jutro czeka w moim piekle, Zostaw mi dzisiaj to błękitne morze! Roma, 20 lutego 1839 (Wiersze, Dzieła, 1931) "CZYŻ Z TOBĄ WTEDY..." (do Delfiny Potockiej) Czyż z tobą wtedy raz ostatni byłem? Smutnym przeczuciem dusza mi się żali, Bo na tym świecie wszystko, co marzyłem, Przeszło jak chmura i znikło w oddali. I dla mnie rozdział jest godłem kochania; Bom ile razy w życiu nienawidził, Los ze mnie wtedy połączeniem szydził — I gdziem przeklinał — nie było rozstania! Tych tylko wiecznie ze łzami żegnałem, Których me serce czciło lub kochało; I teraz, patrzaj, podobnie się stało — Znać, gdzieś została, tam kochać musiałem! Gdzież jesteś teraz? czy sama w komnacie Dumasz nad dniami ubiegłych radości? Gorzko ci w duszy po anielskiej stracie I rozpacz matki na twym czole gości? A możeś poszła chodzić ponad brzegiem Wód zwierciadlanych, gdzie fala spieniona, Konając, stopy głaskała ci śniegiem? Ja byłem wtedy przy tobie —jak ona! Jak ona, dzisiaj rozbity, daleki, Nie wiem, gdzie jestem, przed ludźmi się kryję Ona gdzieś w morzu przepadła na wieki — W twojej pamięci czy ja dotąd żyję? Ona szczęśliwsza, bo poszła w głębiny. Nie czując żalu, nie znając miłości; Dla niej nie było uroku godziny I dla niej nie ma rozstania wieczności! Ona śpi teraz na koralu łożach, Żaden jej wicher rozbicia nie wróży — A ja się błąkam po życia bezdrożach — Miota mną burza i skonam wśród burzy. Roma, marzec 1839 (Wiersze, Dzieła, 1931) "WZYWAM CIĘ..." (do Delfiny Połockiej) Wzywam cię w boskiej wspomnienia godzinie, Stań tu przede mną, nim ta chwila minie — Stań tu przede mną — lecz jak wtedy — cała Lekkimi szaty błękitna i biała, Z dumy ponurym na ustach znamieniem, Z smutku na czole niewymownym cieniem, Piękna w tym smutku i dumie zarazem — Na pół stworzona potęgi obrazem, Na pół nieszczęścia! — O, stań tu przede mną- W tej samej chwili raz jeszcze bądź ze mną! Niech głos twój słyszę, niech ujrzę twą postać, Choćbym miał potem w wiecznym szale zostać I wołać wiecznie: "Gdzie ona? gdzie ona, Ta cudna moja — ta moja stracona?" Rzym, 24 grudnia 1839 (Wiersze, Dzida, 1931) ZAWSZE I WSZĘDZIE (do Delfiny Potockiej) O, nie mów o mnie, gdy mnie już nie będzie, Że ciebie tylko goryczą zraniłem, Bo ja goryczy kielich także piłem Zawsze i wszędzie! O, nie mów o mnie, gdy mnie już nie będzie, Że tobie tylko los życia przepsułem, Bo własną dolę sam także zatrułem Zawsze i wszędzie! Ale mów o mnie, gdy mnie już nie będzie, Że Bóg jest dobry, że mnie schował w grobie, Bo byłbym sobie nieszczęsny i tobie Zawsze i wszędzie! Ale mów o mnie, gdy mnie już nie będzie, Żem żył na świecie dzikim serca szałem, Bo z serca ciebie, choć gorzko, kochałem Zawsze i wszędzie! (1840 r, czerwiec) (Wiersze, Dzieła, 1931) "ŚMIERĆ CIAŁA NICZYM..." (do Delfiny Potockiej) Śmierć ciała niczym — takiej śmierci chwila Wabi myśl moją, sercu się przymila; Lecz śmierć jest inna, co przepuszcza ciału, A duszę tylko zabija pomału. Ta śmierć się zowie — smutkiem nieskończonym — Ta śmierć się zowie — szczęściem utraconym! Taką umieram! — Tym ostatnim jękiem. Jak strun zerwanych konającym dźwiękiem, Wołani do ciebie — wyproś mi u Boga, By za mą duszą wkrótce poszło ciało — Wyproś u Boga, by nic nie zostało Ze mnie na ziemi — oprócz ciebie — droga! Neapol, 2 lipca 1841 (Wierne Dzida, 1931) "IM DALEJ IDĘ ..." (do Delfiny Potockiej) Im dalej idę po drodze żywota, Tym twój ideał się bardziej nade mną Rozszerza — rośnie — gdyby tęcza złota. Rzucona w ukos przez świata noc ciemną! Nie w dniach mych przyszłych — lecz w dniach mej przeszłości Żyje, com widział boskiego na ziemi! A dni, co przyjdą, przyjdą na wzór gości Smutnych i czarnych — o biada mi z niemi! Jedną cię tylko prawdziwym aniołem Znałem na świecie — reszta wszystko — ludzie! Przed tobą tylko rozjaśnię się czołem, A przed innymi zwiędnie czoło w nudzie! W nudzie — w cierpieniu — w tej ducha chorobie, Co serca chwyta, które piękność znały, I toczy — póki nie ucichną w grobie, Lub nie stwardnieją na wzór twardej skały! A jeśli jeszcze się z tego kamienia Kwiat jaki smętny wyczołga pod słońcem, To nie kwiat szczęścia — lecz kwiat przypomnienia, Co kwitnie ludziom przed życia ich końcem I drogę grobu wytyka liściami — Prowadzi z wolą do ostatniej schrony, Aż się nareszcie zwinie nad trumnami W suche na wieki i śniade korony! Taki mnie wieniec — ostatni mój — czeka! Idę po niego — łatwy do zerwania — Jeszcze nie miną/ żadnego człowieka — Sam się nasuwa — ku czołu się skłania — I lubi czoła, schylone do trumny, Na których zwiędło natchnienie i szczęście! Lubi, by niegdyś odważny i dumny, W wieczne z miernością związał się zamęście. Tak w życiu każdym śmierć się rozpoczyna — Dni kilka jeszcze, a wznak się obalę — Żyłem, gdy biła piękności godzina — Zginę, gdy zaczną płynąć głupstwa fale! Karisbad, 22 sierpnia 1841 (Wiersz, Dzieła, 1931) "ROK MÓJ, ROK SZCZĘŚCIA...' (do Delfiny PoTockięj) Rok mój, rok szczęścia, czego mi umiera? Czemu go wieczność z rąk moich wydziera, Czoło mu wieńcząc umarłych pokojem? Jam go tak kochał! — On był dobrem mojem... A teraz anioł ten zdejmie koronę, Skrzydła nad twarzą zamknie jak zasłonę I zstąpi w trumnę — ot, bije godzina... Inna się zorza tam, na niebie, wszczyna, Inny się anioł ludzkim oczom zjawi... A ja nie patrzę, ja tylko przeklinam — Bo ten dzień nowy bez cjebie zaczynam I serce moje krwią wspomnień się krwawi... 1842,13 stycznia Munich (Wiersze, Dzieła, 1931) "DO BEATR..." (do Delfiny Potockiej) Darmo świat ziemski pląsem mnie otoczy, Motylim skrzydłem chce udać anioła, Pcha kwiaty w ręce, ciska iskry w oczy — On wiary mojej przetworzyć nie zdoła. Przebyłem drogę szczęścia i cierpienia I nią doszedłem do tych ducha włości, Gdzie się ideał serca już nie zmienia, Bo zna go serce — pięknością piękności. Do dziś dnia kocham, jak dawniej kochałem, Tę samą postać, którąm ścigał szałem, Tę samą duszę, którąm wielbił szczerze; Obie mi widmem —jednem — świętem — białem — Tylko w kochaniu wieczniejszym się stałem, Bo w wieczność mego ideału wierzę! [Monachium], 1849 r. (Wiersze, Dzielą, 1931) DO MOJEJ ELIZY (do Elizy z Branickich Krasińskiej) Jam marzył niegdyś, żem na potęg szczycie, Jam czuł się w natchnień nieskończonych niebie, A jednak wniwecz przernarniłem życie Dlatego tylko, żem nie kochał ciebie. O, biada sercom, którym się wydaje, Że grzechu żary młodości płomieniem — Bo sperzynnieją ich nieba i raje I gorycz wieczna będzie im istnieniem! O, biada sercom przenamiętnym — zginą! Choć i zestąpi anioł do ich doli, Przyszłość ich struta przeszłości ich winą I samo szczęście anielskie —je boli. O, biada sercu mojemu, że żyło O cierpkim, szału izą zroszonym chlebie! Mów mi, jedyna dziś duszy mej siło, Czemu ja dawniej nie kochałem ciebie? Od twej urody szły jakby promienie — Czymściś, w postaci już wyanielałem Świeciłaś oczom, jak świeci widzenie — Czemuż ja dawniej ciebie nie kochałem! Wyższy od ziemskich mętów nawałnicy, Spokój przeczysty na twym czole białem I przenajsłodsza rzewność w twej źrenicy — Czemuż ja dawniej ciebie nie kochałem! Lecz, kiedy słyszysz ujarzmionych dzieje, Wnet błyskawica mknie ócz twych kryształem, Każden rys twarzy twej bohatyrścieje — Czemuż ja dawniej ciebie nie kochałem! Znać, duch twój bólem nieskończonym ranny, Znać, dłoń by twoja z świętym jęła szałem Za miecz rycerskiej z Orleanu Panny — Czemuż ja dawniej ciebie nie kochałem! Hełm jej by przypadł do kręgu twych skroni Oko twe błysło jej ócz światłem całem, Głos twój jej głosem by wołał: "Do broni!" — Czemuż ja dawniej ciebie nie kochałem! I tak, jak ona, szłabys aż do końca, Szłabyś pod oszczerstw i krzywd ludzkich zwałem Wciąż czysta - śmiała - ofiarna - milcząca — Czemuż ja dawniej ciebie nie kochałem! O, bądź mi odtąd przewodniczką bytu! O, bądź mi odtąd piękna ideałem! Truciznym życia napił się do sytu, A za to tylko, że cię nie kochałem! Skarb moich potęg mi się rozpadł na nic, Myśl się rozwiodła z natchniennym zapałem, Jam zgasł i przewiądł od smętku bez granic — A za to tylko, że cię nie kochałem! 1 nieraz patrzę rozpaczy oczyma W mą przeszłość, trupim leżąca powałem, Z której mi czynów nieśmiertelnych nie ma, A za to tylko, ze cię nie kochałem! — O, spojr/yj na mnie! — Tyś w górze —ja w dole — Niech śmierć nie będzie na zawsze mym działem; Dłonią mi z czoła zdejm żywota bolę. Bo już na wieki ja cię ukochałem! Za to, żeś duszą, z światłości uwianą. Żeś całe sercem, prawdą zamieszkałem. Żeś pr/enadobną i niepokalaną. Ach, juz na wieki ja cię ukochałem! Za to, żeś wzgardą na pyszne orężna, A smętne kochasz czuciem wiecznotrwałem. Żeś przeciw wrogom tchnień Bożych ty mężna. Ach, już na wieki ciebie ukochałem! Baden—Badcn, w dzień św. Elżbiety, 19 listopada 1857 (Wiersze. Dzida. 1931) Gustaw Ehrenberg (1818-1895) UŁAMEK Ładna łąka w zielonej sukience. Ładne dziewczę 7. czarnymi oczyma! Łąka w kwietne ustraja się wieńce I rozpuszcza strumyk po sukience; Dziewczę okiem przywabia mlodzieńce. Wabi, więzi i w sercu zatrzyma. Ładna łąka w zielonej sukience. Ładne dziewczę z czarnymi oczyma. (Wiersze. 1969) MIŁOSC Miłość wynalazł człowiek nieszczęśliwy. Dręczony smutkiem dziedzicznym Kaina, Którego cieszyć nie mogła rodzina. Nie mógł do nieba trafić duch burzliwy. Lecz piękne oko spotkał — w nim, o dziwy! Iskra współczucia wzniecać się zaczyna; I sam, gdy patrzy, smutku zapomina. Prawie niewinny i prawie szczęśliwy. Czemuż, gdy goić poczęły się rany. Swą tajemnicę powierzył poecie. Który ją zaraz wygadał w sonecie? I przyszły płochej ciekawości plany: Udana czułość i smutek udany, I tak się miłość rozeszła po świecie. (Wiersze, 1969) Ryszard Berwiński (1819-1879) JAWNO - GRZESZNICA Pięknaś, jak anioł! zdumiony świat woła — Piękniejszaś, wołam, nawet od anioła — Nie anioł wdzięków, lecz sam Bóg miłości W tobie, o piękna, między nami gości! — Oko twe — miłość w twem się oku żarzy — Miłość na czole zadumaniem marzy — Miłość ust twoich bawi się uśmiechem, Miłość muzyką gra w twojej rozmowie. Miłość w milczeniu — miłość w każdem słowie — A ty powiadasz, że miłość jest grzechem? Jeśli to prawda — o jawno—grzesznico. Płacz z Magdaleną — i w świętej pokorze Dni twoje czarną okryj włosienicą, Nocami twarde zalegaj rogoże — W szczerej pokucie i w głębokiej skrusze Ratuj, o ratuj grzeszną twoją duszę! Ach! bo ty grzeszysz każdem twojem tchnieniem I każdem słowem i każdem spojrzeniem — Grzeszysz urokiem ócz twych tajemniczym, I włosem kruczym i śnieżnym obliczem — Grzeszysz łzą smutku, grzeszysz ust uśmiechem, Jeśli to prawda, że miłość jest grzechem! Jeśli to prawda — o piękna grzesznico, Przestań być piękną — lub się zrzeknij świata — Bogu się poświęć — zostań zakonnicą — Siostro w Chrystusie! znajdziesz we mnie brata; — A niegodnego rozwiązać rzemyka U stóp twych — weź mnie — weź za spowiednika (Poezje, 1844) Narcyza Żmichowska (1819-1876) ZAKLĘCIE Idę lądem, płynę wodą, A czy słońce lśni pogodą, Czy pioruny z błyskawicą, Czy na niebie gwiazdy świecą, Czy mnie noc, czy dzień otoczy, Czy mi jasno, czy mi ciemno, Zawsze przy mnie, lub przede mną, Takie wielkie czarne oczy! Ach! to jej oczy! Piję miód i piołun piję, Zbieram ciernie i lilije, Sok wyciskam, lecz w napoju Nie ma zdrowia, ni spokoju, Choć dokoła przestrzeń pusta, Choć relikwię pocałuję, Zawsze na mych ustach czuję, Koralowe, drogie usta, Ach! to jej usta! Istna ona czarownica, Świat zaklęła w swoje lica, W swoje usta, w swoje oczy, Już i pacierz nie odroczy; Wszystko zmienia się w jej postać, Kędy spojrzę, wszędzie ona, Człowiek od tych czarów skona, Lub sprawczynię musi dostać — Ach! gdyby dostać! (Wolne chwile Gabryelli, 1845) Cyprian Kamil Norwid (1821-1883) MÓJ OSTATNI SONET Bądź zdrowa! — tak ponury Bajron żegnał żonę, Tak i niejeden luby lubą swą niestałą, Lecz mych pożegnań chwila będzie oniemiałą, Chociaż zawsze wymownie oczy wspłomienione. Teraz więc, póki jeszcze Niebo jest łaskawsze, Póki jasność Twych spojrzeń jeszcze dla mnie świeci, A zasłona przyszłości czarnych chmur nie wznieci, Zegnam Ciebie, o luba, żegnam Cię na zawsze. Na zawsze?... — może z żalem Twe usta powtórzą, Może nawet Twe oko w rozstania godzinie Uroni łezkę, kiedy wspomnienia się wzburzą. Lecz żal ten, jak ślad łodzi płynącej, przeminie I łza oschnie, gdy losy radość Ci wywróżą, I w pierzchliwej pamięci pamięć o mnie zginie. (Piątek, o 5 z rana) (Wiersze 1840—1842, Dzieła zebrane, 1966) PAMIĄTKA Jeżeli kiedy płatne serca dzwonów Leniwo zadrżą, echo porwie jęki I do wesołych rzuci je salonów — Ty westchnij! — smutek uzalotnia wdzięki... * A jeśli karta będzie pogrzebowa Po rogach ulic czernić się, z nazwiskiem — Ty odwróć oczy; wraz podąży nowa Oczekiwanym ciesząc widowiskiem. * A jeśli w cmentarz się zapuścisz głuchy, Ku ziemi czoło chyląc zamyślone, I zerwiesz listek — niźli będzie suchy, Pamiętaj, proszę, przegrać go w zielone. * Kto wygra — [niech ci] te powtórzy słowa, Dla jakich miałem nieprzyjaciół wielu: "Nie szukaj świata, kochaj, i... bądź zdrowa... A za umarłych módl się — po weselu." Pisałem we Florencji 1844 r. (Wiersze 1842—1847, Dzielą zebrane, 1966) W WERONIE 1 Nad Kapuletich i Montekich domem, Spłukane deszczem, poruszone gromem, Łagodne oko błękitu------- 2 Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów, Na rozwalone bramy do ogrodów, I gwiazdę zrzuca ze szczytu.------- 3 Cyprysy mówią, że to dla Julietty, I dla Romea, ta łza znad planety Spada — i groby przecieka; 4 A ludzie mówią, i mówią uczenie. Że to nie łzy są, ale że kamienie, I — że nikt na nie nie czeka! (Vademecum. Dzieła zebrane, 1966) TRZY STROFKI Nie bluźń. żem /.ranił Cię, lub jeszcze ranie. Bom Ci ustąpił na mil sześć tysięcy; I pochowałem łzy me, w Oceanie, [Na pereł więcej!...] I nie myśl —jak Cię nauczyli w świecie Świątecznych—uczuć świąteczni — czciciele I nie mów. ziemskie iż są marne cele — Lecz żyj — raz — przecie!... I myśl — gdy nawet o mnie mówić zaczną, Że grób to tylko, co umarłe chowa — A m 6 w... że gwiazda ma była rozpaczną, I — bywaj zdrowa... 1854 (Wiersze 1851—1854, Dzieła zebrane, 1966) *Sonntags — Dichter BEATRIX — Utwory pana czytałam starannie, Lecz nie ma słówka w nich do Beatrycze: Jakbyś pan nigdy żadnej pięknej pannie Nic nie napisał... a ja — na to liczę. — Pani! twą naprzód niech mi wolno będzie Uścisnąć rękę za tak wiele trudu... — Trudu?... ...Zapewne — bo nigdzie i wszędzie Utwory moje. — Jam nie śpiewak ludu, Którego piosnkę kiedyś kmieć powtórzy, Obejmie tęcza, wicher poda burzy, Ni śpiewak ludzi nie znanych ludowi... — Tomów in ąuarto — tomów in octavo Nie wyśpiewałem... jak poeci owi. Pieśń ma tam — ówdzie. Krakowie, Warszawo, Poznaniu, Wilno i ty, Carów miasto! Wiecie, żem sercem rzucał bez rachuby... — Apani mówisz: że mię znasz?... Niewiasto! Niewiasto!... tom ci napisałem, gruby... Jak grób człowieka — Tu — pozwól mi, pani, że ci zaśpiewam Odę do kobiety------- — Słucham. —... Myśl sama już serce mi rani... Nie będę śpiewał:"O! ty — ty — a me ty..." (Początek znany i który zużyto) — Zacznę inaczej... —Zacznij pan: kobieto!. — Pani! — tak kończy się. nie zaś zaczyna. I w tym jest cała trudności przyczyna... — Zacznij pan, jak się zdawać panu będzie... — Pani! — tak zacznę, jak kończą łabędzie... ODA Kiedy za kółkiem biegłaś po darni. Cała w warkoczach. Mówiłem tobie: "Włos sobie odgarnij!" — I łzym miał w oczach. Brat twój, od rana ci błogosławiłem Młodości cnota; A tyś urosła i nie wiesz, czymć byłem... Brzydka istoto! Rad bym ci za to wziąść te złote sploty I obciąć nożem — Albo uknować jakie wielkie psoty Z aniołem—stróżem... Bo byłem smutny — a kto przyszedł do mnie? Nie ty — o pani! Gdy krew i ogień, i fala koło mnie Wrzały z otchłani... Bo byłem blady — a róża zza kraty Dała mi wonie; I w puszczach byłem, a mech mi brodaty Kładł się pod skronie... I smutki ludzkie, prawie smutki Boże — Znam po nazwisku; Zawiści chude brałem na obroże W piekieł ognisku. "Eurydyce! — miałbym mówić prawo------- Pozdrów mię, proszę..." I Andromacy rzec: "Ksieni! łaskawo Patrz ile znoszę..." Nie jak Eneasz, ja piekielne groty Przeszedłem — o! nie: Bo żałowaliście mi rózgi—złotej, I ziół na skronie. Gdym nogę bosą stawił z dumą wielką Na zamieć czasów, A nie splamiłem ci łzy mej kropelką Wstążek, atłasów!... Anim gazowy odebrał d welon, By otrzeć skronie, Choć nie duch jestem, ale jestem wcielon, Pomny o zgonie... Dlatego znam cię, Realności — wdowo! I znam twą śliczność, i powiem tobie tylko jedno słowo: "Tyś... jak... publiczność." (Wiersze 1858-J865, Dzieła zebrane, 1966) [DAJ MI WSTĄŻKĘ BŁĘKITNĄ....] * Daj mi wstążkę błękitną — oddam a ją Bez opóźnienia... Albo — daj mi cień twój z giętką twą szyją: — Nie! nie chcę cienia. ** Cień — zmieni się, gdy ku mnie skiniesz ręką, Bo — on nie kłamie! Nic — od ciebie nie chcę, śliczna panienko, Usuwam ramię... *** Bywałem ja — od Boga nagrodzonym, Rzeczą — mniej wielką: Spadłym listkiem, do szyby przyklejonym. Deszczu kropelką... (Wiersze 1859-4865, Dzieła zebrane, 1966) CZUŁOŚĆ Czułość — bywa jak pełny wojen krzyk, I jak szemrzący źródeł prąd, i jako wtór pogrzebny... * I jak plecionka długa z włosów blond, Na której wdowiec nosić zwykł Zegarek srebrny----------- (Vademecum, Dzieła zebrane, 1966) Karol Brzozowski (1821—1904) PRZEKLEŃSTWO Dopóki serce pamięta Twoich ust zdradne korale, Czarne ogniste oczęta, W łez jaśniejące krysztale, Bądź mi przeklęta, przeklęta! Przeklęta chwila zachwytu, Gdym zrosił łzami powieki; Gdy jako gwiazdy błękitu, Megom skry rozsiał ci bytu I tyś przeklęta na wieki! I to przeklęte zacisze, Gdziem w szczęścia utonął niebie, Kędy się listek kołysze I jako tchnieniem twem dysze, I ciebie, przeklinam ciebie! I pierwszy uścisk twej ręki, I pierwsze twe ze mną westchnienie, I twoich ustek płomienie, Źródło rozkoszy i męki I twe przeklinam istnienie! Przeklinam cię i odpycham. A żal się tłoczy do łona, Znowu za tobą usycham, Szukam cię w koło i wzdycham: Błogosławiona! (Poezje, 1899) Teofil Lenartowicz (1822-1893) KAPRYŚNA Bożeż, mój Boże, co mnie się stało? Wciąż takam smutna, taka nieswoja, Jakby co złego spotkać mnie miało, Spokoju nie ma duszyczka moja. Myślałam, że mi powiędły róże, Wyjrzę na ogród — kwitną przecudnie; Myślałam rano, że przyjdą burze, Tymczasem cicho przeszło południe. Najczystrzy błękit na całym niebie, Ani jednego nie ma obłoczka, Czego ja smutna? pytam się siebie, O czym ja myślę i gubię oczka .. Siadam do grania — co wezmę w rękę, To wszystko mi się zdaje nieładne: Wezmę mazurka, wezmę piosenkę, Przewracam, szukam, żadne a żadne. Otwieram okno, powietrze świeże Napełnia pokój wonią rezedy; I to mnie smuci, i żal mnie bierze, Jakbym co złego zrobiła kiedy... Gdyby to można... ej, co ja roję? Gdyby to można... jak ja dziecinna, Gdyby to można... ach! aż się boję, Myślę rzecz taką, com nie powinna... Gdyby to słońce nie tak świeciło, Ale się błyszczy, że aż mnie mroczy, A nie wiem, komu dobrze by było, Żeby mu padał blask w same oczy. Dziewczyny idą zbierać maliny, Wezmę dzbanuszek i pójdę z niemi; Niech sobie idą wiejskie dziewczyny, Ja się zostanę, tak jakoś źle mi. "Co tobie duszko?" — ja nie wiem sama, Suche mam oczy, a serce pracze, Ja nieszczęśliwa, zobaczy mama, Że ja miłego nic nie zobaczę; Że ja zmarnuję śliczny wiek młody Albo się cała we łzach roztopię, Puść mnie, matuniu, pójdę do wody... "Czy się utopisz?..." Nie — nie utopię. (Poezje wybrane, 1957) KOMU WIANUSZEK Dziewczyna w okienku wianuszek wije, Dziewczynie ogniście serduszko bije: A rychłoż tam przyjdzie młody kochanek? Pośpieszaj, dostaniesz liliowy wianek! Więc przyszedł parobek, nisko się skłoni, Dziewczyna się śmieje, gadajże do niej! Więc przyszedł z miasteczka majster w zaloty; Oj! szkoda, majsterku, twojej ochoty. Więc panicz przynosi serce w ofierze, A dziewczę się w śmiech za boki bierze. I poszli do ojca żalić się na nią, Ha! trudnoć, toż ona swej woli panią. Tymczasem dziewczyna smutno wzdychała, W dalekiej dąbrowie kogoś szukała. Ni chłopka parobka, ni mieszczanina, Ani też panicza chciała dziewczyna. I komuż liliowy wianek przypadnie? Ja pewno nie zgadnę, może kto zgadnie. (Poezje wybrane,1957) Władysław Syrokomla (Ludwik Kondratowicz) (1823-1862) DO*** Z pałaców sterczących dumnie Znijdź, piękna, do mojej chatki; Tylko zabierz swe manatki, Bo hołotę znajdziesz u mnie. Święte pustki wszędzie, wszędzie, Ale nie marz nic o chlebie, Bo kochanek wierny ciebie Czułościami karmić będzie. Z rana ci wianek uplotę, Na obiad dam szmer strumyka, Na wieczerzę śpiew słowika, A na noc marzenia złote. A gdy dę dumanie czyste W niebieskie sfery uniesie, Przez otwory w mojej strzesie Obaczysz niebo gwiaździste! 1843. Nieśwież (Poezje, 1872) DO *•• Ty mię nie kochaj, będ/ie nam swobodniej Modlić się wzajem jako przyjaciele. Na co nam miłość? jam swobodny od niej. Bez /gry/ol serca twe losy podzielę. Chcę ciebie widzieć i cieszyć się głośno, Ścisnąć twą rękę nic dra/mąc nikogo. Nie jątrząc c/yjąś źrenicę ukośną. Wyznać otwarcie, że mi jesteś drogą. Chcę w twoich chwilach smutku i niedoli Czuwać nad tobą i westchnąć głęboko; Śmiało zapytać: "Ach! co ciebie boli?" I łzy twe otrzeć, i rozchmurzyć oko. Na mojej drodze, gdzie ciermska dosyć. Gdy mię zrani latorośl kolc/ata. Chcę głosem pewnym o ulgę poprosić: "Spiesz, przyjaciółko, poratować brata!" Wtedy się twoim podeprę ramieniem, Bez bicia serca, radośnie i zimnie: Świat się nie zgorszy, my me zarumieniał. Choć ja przy tobie, choć ty będziesz przy mnie. Niech drogę życia przy tobie przechodzę. A kiedy podróż ukończy się słodka. Niech oko nasze na ubiegłej drodze Żadnych wyrzutów sumienia nie spotka. Dręcząca miłość czyż dla nas zapewni Ufnej, niewinnej przyjaźni rozkosze? Bądźmy jak bracia, przyjaciele, krewni: Na co nam miłość? — nie kochaj mię, proszę! 1848. Zafnczc (Poezje, 1872) Adam Asnyk (1838-1897) LEGENDA PIERWSZEJ MIŁOŚCI Ja ją kochałem; tak mi się zdaje. Bo cudną była w szesnastej wiośnie. Umiała patrzeć na mnie miłośnie I rwać mi serce w nadziemskie kraje — A więc w jej oc/ach pełnych tęsknoty Tonąłem wzrokiem i tak na jawie Śniłem o różach, które ciekawie Ponad jej włosów wybiegły sploty, Tak ze je zrywać ustami chciałem, I byłbym przysiągł, że ją kochałem...! Ja ją kochałem, ach! jestem pewny! Bom często błądził w noc księżycową. Przypominając mojej królewny Ka/de spojrzenie i każde słowo; A w gwiazdy patr/ąc współnieprzytomnie, Wid/iałem usta zwrócone do mnie. Że aż mnie brała wielka pokusa, W wonne powietrze rzucić całusa, Lecz się obrazić skromnej lękałem, I dość mi było. że ją kochałem... Miłość to była, lecz taka cicha. Że sam przed sobą bałem się zdradzić I tylko kwiatów szedłem się radzić: Czemu d/iś smutna? i czemu wzdycha? Ale o serca jej tajemnicę Nie chciałem nawet lilii zapytać; A gdy w ogrodu weszła ulicę. Stałem, nie śmiejąc wzrokiem ją witać, I tylko do nóg upaść jej chciałem. Kiedy w jej oczach łezki dojrzałem... Bo przypuszczałem, że smutek rzewny, Rozlany na jej anielskiej twarzy, Wypłynął z serca i siadł na straży; Tak przeczuwałem, nie będąc pewny. I sam już nie wiem, jak się to stało, Że zapytałem drżący, nieśmiało, Co jest jej smutku dziwną przyczyną, I czemu łezki po twarzy płyną. Na to odrzekła smutnymi słowy: Że nie ma świeżej sukni balowej... Chociaż wyrazy te obojętne Upadły szronem, co serce ziębi, Ale jej oczy mówiły smętne, Że się myśl inna kryje gdzieś głębiej. Więc pomyślałem, żem był za śmiały, I chcąc złagodzić moją zuchwałość, Balowej sukni chwaliłem białość, W którą się stroi krzak róży białej; Chwaliłem ciernie, które jej bronią Przed zbyt ciekawych natrętną dłonią. Jednak już potem częściej myśl płocha Trącała skrzydłem w błękit mych marzeń, I z różnych rozmów, sprzeczek i zdarzeń Stawiałem wnioski: kocha? nie kocha? I z tym pytaniem jak Hamlet nowy Chodziłem długo w ranek majowy; A kwiaty wonią, drzewa szelestem Odpowiadały: Kocham i jestem! Nim powtórzyłem sobie pytanie — Wybiegła wołać mnie na śniadanie. Różowa ze snu; w słońcu przejrzysta, Stała przede mną jasna i czysta. Zamiast brylantów na złote włosy Jaśminy kładły kropelki rosy. I tak oblana światła potokiem Jeszcze mnie swoim paliła wzrokiem; A ja zmieszany mówiłem do niej O drzew szeleście i kwiatów woni. Lecz ją znudziła moja rozprawa, Bo rzekła: "Chodź pan, wystygnie kawa." Oj! Oj! figlarko — myślałem z cicha, Nie chcesz mnie słuchać na głos i w oczy, Za to twój uśmiech mówi uroczy 1 pierś, co mocniej teraz oddycha. Nie chcesz mnie słuchać, bo w serca drżeniu Czujesz, że staniesz cała w płomieniu, Gdy ci wypowiem z schyloną twarzą Słowa, co w ustach moich się ważą — Wtem ona widząc, żem zadumany Rzecze: "Pan jesteś dziś niewyspany." I tak mię nieraz mała psotnica Zbija z toru krótkimi słowy; Jam się w anielskie wpatrywał lica I w usta pełne niemej wymowy, I myśl czytałem, co z oczu strzela, A serce mego tamując bicie, Czułem, że nic nas już nie przedziela, Że toniem razem w marzeń błękicie. Lecz gdy się tylko spojrzałem tkliwiej, Pytała: "Czemu pan się tak krzywi?" Raz, ach! powziąłem myśl dosyć śmiałą: Ukraść jej z albumu karteczkę białą I na niej wszystko wypisać szczerze, Co mnie ochota powiedzieć bierze. A więc ubrałem w urocze farby Całą jej postać czystą, powiewną, I wysypałem końcówek skarby, Słowem jak młody poeta liryk Wpisałem wierszem jej panegiryk. Gdy to odkryła, chciałem uciekać, Ale przemogła trwogę ciekawość, I już wolałem przy niej zaczekać, Śledząc na twarzy wrażeń jaskrawość; Ona czytała uważnie, z wolna, Głębokich wzruszeń ukryć niezdolna. A gdy zdumienie minęło pierwsze, Rzekła: "Pan także pisuje wiersze? Szkoda, że kartkę odjąć wypadnie, Bo pan tak pisze krzywo, nieładnie!" Zrazu to nieco mnie zabolało, Że mnie tak zbyła lekko, złośliwie, Ale myślałem: Ja się nie dziwię, Ze moje wiersze ceni tak mało; Ona! to jeden poemat cały, A moje wiersze pełne wyrazów Pustych i ciemnych, mglistych obrazów, Które w jej oczów blasku stopniały... Nie umiem oddać tego, co roję; Ona piękniejsza niż wiersze moje! I coraz bardziej, i coraz więcej, O jej prostocie myśląc dziecięcej, Pytałem siebie, czy jestem godny Takiej miłości czystej, łagodnej. Lecz czułem tylko, że byłbym dla niej Gotów me życie poświęcić w dani I byłbym rzucił wszystko — gdy trzeba, I poszedł za nią prosto do nieba, I byłbym poszedł za nią do piekła... Gdyby nie... była z drugim uciekła... (Pisma, 1916) NA POCZĄTKU Na początku nic nie było, Tylko przestrzeń ciemna, pusta; Wtem jej czarne błysły oczy I różowe, świeże usta. Od jej spojrzeń, od rumieńca Zajaśniała świateł zorza, A gdy pierwsze rzekła słowo, Ziemia wyszła z głębi morza. Gdy przebiegła ziemię wzrokiem, Śląc jej uśmiech, rój skrzydlaty Wzleciał ptaków i motyli, A z pod ziemi wyszły kwiaty. Lecz nie istniał jeszcze człowiek, Tylko martwa gliny bryła; Aż nareszcie swym płomiennym Pocałunkiem — mnie stworzyła. I zbudziłem się do życia W cudowności jasnym kraju, Lecz mnie również, tak jak innych, Wypędzono z tego raju. (Pisma, 1916) REZYGNACJA Wszystko skończone już pomiędzy nami, I sny o szczęściu pierzchły bezpowrotnie; Wziąłem już rozbrat z tęsknotą i łzami, I żyć i umrzeć potrafię samotnie. Dziś nic z mej piersi skargi nie dobędzie, Nicjej nie przejmie zachwytem lub trwogą: Nie wyda dźwięku rozbite narzędzie. Fiknięte struny zadrżeć już nie mogą. Nie ma boleści, co by mnie trwożyła, Bo dzisiaj nawet w własny ból nie wierzę; Ogniowa próba dla mnie się skończyła, I do cierpiących więcej nie należę. I żadne szczęście ziemskie mnie nie zwabi. Żebym się po nie miał schylić ku ziemi... I żaden zawód sił mych nie osłabi: Przebytą męką panuję nad niemi. Światowych uczuć nicość i obłuda Już mnie nie porwie swym chwilowym szałem; Przestałem wierzyć w te fałszywe cuda, Więc i zwątpieniu ulegać przestałem. Z całego tłumu zmyślonych aniołów. Połyskujących tęczą swoich skrzydeł, Została tylko szara garść popiołów I wiotkie nici porwanych już sideł. Dziś jeden tylko duch mi towarzyszy. Co rezygnacji nosi ziemskie miano; On wszystkie burze na zawsze uciszy I da mi zbroję w ogniu hartowaną. W tej zbroi przejdę przez świat objętnie, Surowe prawdy życia mierząc wzrokiem, Ani się gniewem kiedy roznamiętnię, Ani się ugnę przed losu wyrokiem. Patrząc się z dala na kłamliwe rzesze. Na ich zabiegi o błyskotki próżne. Kamieniem na nic rzucić nie pośpieszę 1 pobłażania jeszcze dam jałmużnę. Niech się więc kończy owa sztuka ładna, Co się zwie życiem, w cieniu cichej nocy, Bo żadna rozpacz i nadzieja żadna Nad mojem sercem nie ma już dziś mocy! (Pisma, 1916) UWIELBIENIE Umarły jeszcze będę wielbić ciebie I nie zapomnę pod ziemią, czy w niebie, O twej jasności — Boś ty mi była nie próżNym marzeniem, Nie bańką zmysłów tęczowej nicości, Lecz byłaś ducha ożywczym pragnieniem Wiecznej miłości! Nie otoczyłaś mnie pieszczotą senną, Ani też falą spłynęłaś płomienną Na pierś stęsknioną, Nie wprowadziłaś mnie na róż posłanie, Gdzie tylko ciała w upojeniu toną, Lecz mi piękności dałaś pożądanie, Moc nieskończoną. (Pisma, 1916) "MYŚLAŁEM, ŻE TO SEN..." Myślałem, że to sen, lecz to prawda była: Z nadziemskich jasnych sfer do mnie tu zstąpiła, Przyniosła dziwny blask w swoich modrych oczach, Przyniosła kwiatów woń na złotych warkoczach, Podała rączkę swą, szliśmy z sobą razem, Przed nami jaśniał świat cudnym krajobrazem. Pośród rozkosznych łąk i gajów mirtowych Wiecznie zielonych wzgórz i wód szafirowych Szliśmy, nie mówiąc nic, a mnie się wydało, Żem życia mego pieśń wypowiedział całą, Że z jej różanych ust, jak. z otwartej księgi, Czerpałem tajny skarb wiedzy i potęgi. Wtem nagle przyszła myśl dziwna i szalona, Żeby koniecznie dojść, skąd i kto jest ona? I gdy zacząłem tak i ważyć, i badać, Kwiaty zaczęły schnąć, a liście opadać, I nastał szary mrok... a ja w swoim biegu Stanąłem w gęstej mgle na przepaści brzegu. Strwożony zmianą tą, zwróciłem się do niej; Niestety, już jej dłoń nie była w mej dłoni. Słyszałem tylko głos ginący w ciemności: '"Byłam natchnieniem twym, miarą twej młodości!" I pozostałem sam — i noc świat pokryta! Myślałem, że to sen — lecz to prawda była! (Pisma, 1916) "MIĘDZY NAMI NIC NIE BYŁO!..." Między nami nic nie było! Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych, Nic nas z sobą nie łączyło Prócz wiosennych marzeń zdradnych; Prócz tych woni, barw i blasków Unoszących się w przestrzeni, Prócz szumiących śpiewem lasków I tej świeżej łąk zieleni; Prócz tych kaskad i potoków Zraszających każdy parów, Prócz girlandy tęcz, obłoków, Prócz natury słodkich czarów, Prócz tych wspólnych, jasnych zdrojów, Z których serce zachwyt piło, Prócz pierwiosnków i powojów Między nami nic nie było! (Pisma, 1916) JA CIEBIE KOCHAM! Ja ciebie kocham! Ach te słowa Tak dziwnie w moim sercu brzmią. Miałażby wrócić wiosna nowa? I zbudzić kwiaty co w nim śpią? Miałbym w miłości cud uwierzyć, Jak Łazarz z grobu mego wstać? Młodzieńczy, dawny kształt odświeżyć, Z rąk twoich nowe życie brać? Ja ciebie kocham! Czyż być może? Czyż mnie nie zwodzi złudzeń moc? Ach nie! bo jasną widzę zorzę I pierzchająca widzę noc! I wszystko we mnie inne, świeże, Zwątpienia w sercu stopniał lód, I znowu pragnę — kocham — wierzę — Wierzę w miłości wieczny cud! Ja ciebie kocham! Świat się zmienia, Zakwita szczęściem od tych słów, I tak jak w pierwszych dniach stworzenia Przybiera ślubną szatę znów! A dusza skrzydła znów dostaje, Już jej nie ściga ziemski żal — I w elizejskie leci gaje — I tonie pośród światła fal! "GDYBYM BYŁ MŁODSZY..." Gdybym był młodszy, dziewczyno, Gdybym był młodszy! Piłbym, ach wtenczas nie wino, Lecz spojrzeń twoich najsłodszy Nektar, dziewczyno! Ty byś mnie może kochała, Jasny aniele... Na tę myśl pierś mi zadrżała, Bo widzę szczęścia za wiele, Gdybyś kochała! Gwiazd bym nie szukał na niebie Ani miesiąca, Ale bym patrzył na ciebie, Boś więcej promieniejąca Od gwiazd na niebie! Wzgardziłbym słońca jasnością I wiosny tchnieniem, A żyłbym twoją miłością, Boś ty jest moim natchnieniem I słońc jasnością. Ale już jestem za stary, Bym mógł, dzieweczko. Zażądać serca ofiary: Więc bawię tylko piosneczką, Bom już za stary! Uciekam od ciebie z dala, Motylu złoty! Bo duma mi nie pozwala Cierpieć, więc pełen tęsknoty Uciekam z dala. Śmieję się i piję wino Mieszane z łzami, I patrzę, piękna dziewczyno, W swą przeszłość pokrytą mgłami, I piję wino... (Pisma, 1916) PRZESTROGA Ty, lube dziewczę, masz duszę tkliwą, Co się pięknością wszelką zachwyca; Jednak ci radzę: chcesz być szczęśliwą, To za mąż idź za szlachcica! Poetycznego nie bierz kochanka! Poezja w życiu — to ból i troski; Ty przede wszystkim jesteś szlachcianką, Trzeba ci z mężem i wioski. Bardzo rozsądnie robi twa matka, Łamiąc kaprysik twój idealny... Miłość — to jakaś ciemna zagadka, Majątek — ten jest widzialny! Przeminie wiosna rozkosznych wrażeń I sny przeminą, którymi żyjesz, I śmiać się będziesz z dziecinnych marzeń, Skoro troszeczkę utyjesz! I będziesz wdzięczną swej matce potem, Na bal w poczwórnej jadąc karecie, Żeś zaślubiła worek ze złotem, Dawszy odkosza poecie. (Pisma,1916) NAJPIĘKNIEJSZE PIOSNKI Najpiękniejszych moich piosnek Nauczyła mnie dzieweczka, Mistrzem bowiem były dla mnie Harmonijne jej usteczka. Te usteczka brzmiały zawsze Jakąś piosnką, świeżą, nową, Każdy uśmiech był melodią, Śpiewem było każde słowo. Wszystko, o czym serce śniło, Wszystko, o czym nawet nie śni, Odbijało się w jej oczach I płynęło w słodkiej pieśni. Więc mnie zawsze przy jej boku, Wpatrzonego w jej oblicze, Kołysały śpiewne mary, Czarodziejskich brzmień słodycze. Czegom uchem nie dosłyszał, Czegom wzrokiem nie doczytał, Tom z usteczek koralowych Sam ustami swymi chwytał. (Pismo, 1916) TA ŁZA Ta łza, co z oczu twoich spływa, Jak ogień pali moją duszę, I wciąż mnie dręczy myśl straszliwa, Że cię w nieszczęściu rzucić muszę. Że cię zostawię tak znękaną, I nic z win przeszłych nie odrobię — Ta myśl jest wieczną serca raną, I ścigać będzie jeszcze w grobie. Myślałem, że nim rzucę ziemię, Twych nieszczęść szala się przeważy, Że z ramion ciężkie spadnie brzemię, I ujrzę radość na twej twarzy. Lecz gdy ios na to nie dozwoli, Po cierniach w górę wciąż się wspinaj, A choć winienem twej niedoli, Miłości mojej nie przeklinaj! (Pisma, 1916) Maria Konopnicka (1842-1910) DO KOBIETY Czy wiesz, ty piękna i ty uśmiechniona, Której usteczka rozchyla pustota, Co znaczy: "kocham" to najświętsze słowo, Co pada z piersi, jako strzała złota, I, jak królewskiej purpury zasłona, Oddziela ciebie, wzruszeniem różową, I drżącą snami szczęścia dziewiczemi, Od wszystkich ludzi na całej tej ziemi, Byś otworzyła jednemu ramiona? *** Czy wiesz ty o tym, motylu i kwiecie, Poranków wiosny ty śpiewna ptaszyno, Że ta godzina, w której usta twoje Szepcą to słowo, jest cudów godziną? Że wtedy jasno robi się na świecie, Że srebrem biją wszystkie żywe zdroje, Że róże w pąkach płonią się wiosenne, *** Że dziwne mary, rozwiewne i senne, Ciałem się stają, pod drżącą twą dłonią? Że w twej źrenicy, jako w pryzmie słońce Życie odbija blasków swych tysiące, I załamuje promień brylantowy?... Że noc koronę srebrną swojej głowy U stóp twych w chłodnych rozsypuje rosach? Że twym wzruszeniem drżą gwiazdy w niebiosach? *** Czy wiesz ty o tem, że słowo to ciebie Czyni kapłanką przeczystych ołtarzy? Że to uczucie, co łuny dziewicze Rzuca na białość liliową twej twarzy, I diamentową skrą w oku wybłyska, Nie tylko szczęściem jest, lecz złotą wagą, Co byt wszechświata utrzymuje w ruchu; Pierwszym zarzewiem wielkiego ogniska, Co świat ogarnia blaskami swojemi, Pierwszym ogniwem w stworzenia łańcuchu? Czy wiesz, że kiedy zmierzchy tajemnicze Wydały kształty młodzieńcze tej ziemi, Co stała jeszcze wśród chaosu nagą ; Najpierwszem słowem, jakie Bóg na niebie Rzekł do niej, było słowo: "kocham ciebie!" *** Posłuchaj! "kocham" to nie znaczy wcale: "Chcę być pieszczoną w twym domu królową; Chcę iść przez życie drogą kwieciem słaną; Chcę w pocałunków twoich tonąć szale, Chcę, by mi słonko świeciło co rano; Chcę, by co wieczór lampę diamentową Srebrzysty księżyc palił mi nad głową; Chcę, byś dzień cały mojego szczebiotu Słuchał; i zawsze witał mię uśmiechem; Chcę, byś mi pieśni śpiewał wraz z słowikiem; Chcę, żyć z twej pracy i z twojego potu; Chcę, byś był moim cieniem, moim echem, Odpowiedzialnym za mnie niewolnikiem..." *** Nie! "kocham ciebie" to znaczy, chcę z tobą Podźwignąć ciężar, co się życiem zowie, Być domu twego światłem i ozdobą, I nieść ci pokój, i ciszę, i zdrowie. "Kocham" to znaczy: twoje ideały I twoje cele są także mojemi; Pracujmy razem, by rozświt dnia biały Prędzej rozbłysnął na ziemi! Chcę, by mą drogą była twoja droga, Moim pragnieniem były twe pragnienia; Chcę, byś był głosem mojego sumienia, I wiódł mnie z sobą do Boga. Chcę, byśmy, lecąc w uścisku wzajemnym, Jako dwa duchy, w dziedzinę wieczności, Rozpromienili na świecie tym ciemnym Gwiaździste szlaki przyszłości. Chcę przez twą wiedzę mój umysł rozszerzyć, I słowo twoje chować, jak przysięgę; Chcę z tobą marzyć, i tęsknić, i wierzyć W ducha niezłomną potęgę. "Kocham" to znaczy: chcę z tobą podzielić Gorzki chleb trudu, i łez, i boleści; Chcę oczy twoje w dniach smutku weselić, I tarczą być twojej części. Chcę na twych piersiach być, jak róża biała, W której płomyczek tajemniczy pała, I chcę być, jako pieczęć rubinowa, Na ustach twoich bez słowa. "Kocham" to znaczy, chcę w cichym zakątku, Żyć zapomniana, byłeś ty był ze mną... Chcę nad kołyską naszemu dzieciątku Nucie piosenki w noc ciemną. *** ''Kocham cię" znaczy: o wolny ty duchu! Ja nie chcę skrzydeł twych krępować jasnych, Przykuwać ciebie do trosk nędznych, ciasnych, Ciebie, coś przywykł na myśli podmuchu Wzlatać, jak orzeł, po najwyższych szczytach 1 gniazdo zwijać w błękitach, Ja nie chcę ciężyć tobie, jak kajdany, Wiązać cię z ziemią żelaznym łańcuchem; Chcę tylko, byś mnie uznar, ukochany, Bratnim, pokrewnym ci duchem. '"Kocham" to znaczy: ja chcę być dla ciebie Prawdy, i dobra, i piękna zaklęciem, Umiłowanym twej duszy dziecięciem, Twoim marzeniem o niebie. Chcę domu twego być białym powojem, Twojemu czołu od skwarów ochroną; Chcę być twą myślą, i ramieniem twojem, I przyjacielem, i żoną. *** Jeśli w twych piersiach, kobieto, nie bije Serce do takiej podniosłej miłości, Nie mów ty: "kocham" nikomu na ziemi; Bo ten, co z tobą połączy... swą dolę, Patrząc na ciebie oczyma smutnemi, Nigdy nie powie, że żyje, I duchem wrósłszy w poziomą niewolę, Nie zrobi nic dla przyszłości. (Poezje, 1925) "JEŻELI KOCHASZ... Jeżeli kochasz, nie wołaj mnie z sobą! Pomiędzy nami jest przepaść głęboka, Co nas rozdziela swych cieniów żałobą Na wieki! Próżno oczyma poglądasz smutnemi, I próżno drogie wyciągasz ramiona... Ty będziesz dla mnie tak zawsze na ziemi Daleki! Od ciebie do mnie — ode mnie do ciebie, Wolno przelatać promieniom księżyca, Co w zmierzchy letnie całuje na niebie Lazury... I szumom lasów, i ciszy pieszczotom, Pieśni słowiczych wyznaniom namiętnym, I pełnym pragnień, wieczystym tęsknotom Natury. Ale my sami tak trwajmy, bez słowa, Bez łzy, bez skargi, jak cienie dwa blade... Ból nasz niech tylko milczenia wymowa Tłumaczy! Rozkosz?... czy myślisz, że chwilę zachwytu Duch twój — sam sobie, obojgu nam — życie, A twym porywom — konieczność przesytu Przebaczy? My tak zostańmy na długo — na zawsze! Płonące usta śmierć niechaj ochłodzi... Mnie szczęście inne, pełniejsze, jaskrawsze, Przeraża... Żadnych uniesień — i żadnych wybuchów! Mojemu sercu daj spalić się w ciszy, U beznadziejnych pożądań wszech duchów Ołtarza. My nie z tych, co by umieli róż kwiatem Zarzucić przepaść dzielącą dwie dole, I przejść królewskim rozkoszy szkarłatem Głębinę... Ja wiem, że jeśli zawołasz mnie w ciszy Imieniem, które na ustach ci płonie, Dusza dę moja stęskniona usłyszy I zginę! I to, co miało mi źródłem być mocy, Będzie omdleniem potęgi istnienia... Co było światłem, to stanie się nocy Żałobą... 0 patrz! ta przepaść tak pełną jest trwogi... Dusza się moja wyrywa do ciebie... Jeśli więc kochasz, nie wołaj mnie, drogi, Za sobą! (Poezje, 1925) PRELUDIUM Nie kocham jeszcze, a już mi jest drogi, Nie kocham jeszcze, a już drżę i płonę 1 duszę pełną o niego mam trwogi I myśli moje już tam, w jego progi Lecą stęsknione... I ponad dachem jego się trzepocą Miesięczną nocą... Nie kocham jeszcze, a ranki już moje O snach mych dziwnie wstają zadumane, Już chodzą za mną jakieś niepokoje, Już czegoś pragnę i czegoś się boję W noce niespane... I już na ustach ślad noszę płomienia Jego imienia. Nie kocham jeszcze, a już mi się zdaje, Że nam gdzieś lecieć, rozpłynąć się trzeba, W jakieś czarowne dziedziny i kraje... Już mi się marzą słowicze wyraje Do tego nieba, Które gdzieś czeka, aż nas ukołysze W błękitną ciszę. (Poezje, 1925) "IDŹ, IDŹ W POKOJU!..." Idź, idź w pokoju!... Nie przeznaczonem było nam na ziemi Chodzić tu razem ścieżkami cichemi, I wspólną gwiazdę nad czołem mieć złotą, I poić usta, płonące tęsknotą, Z jednego zdroju... Na piersi twoje Spadłam, jak gołąb wichrami zagnany W kraj cichy,światłem miesięcznym oblany, A pióra moje przejrzystsze się stały, Tak byłeś czysty i tak byłeś biały, Taką-ś miał zbroję... Lecz dziś — nie mogę Spać na twych piersiach... Dziś róża w mej dłoni Od twego tchnienia — choć biała — się płoni, I jakieś dziwne latają dziś mary U tej z błękitów nad nami kotary, Dziś czuję trwogę... Coś woła, budzi... Więc lekkie skrzydła unoszę spłoszona Z twojego serca drżącego i z łona, I słyszę burzę, co w tobie się wichrzy, I już nie jesteś najbielszy, najcichszy Ze wszystkich ludzi... (Poezje, 1925) Zofia z Mańkowskich Trzeszczkowska (Adam M-ski) (1847-1911) WZIĄŁEM CI WSZYSTKO Wziąłem ci wszystko, com mógł wziąć od ciebie: Błękit twych oczu, by o nim śnić wiecznie, Ilekroć zechcę zamarzyć o niebie; Połysk twych włosów świecących słonecznie; — Dźwięk twego głosu, by jak dumka słodka Niósł mi o szczęściu i weselu wieści, A gdy cierń nowy czoło moje spotka, Był mi piastunką kojącą boleści; — Szkarłat ust twoich, by mi lśnił jak róże, Z któremi wietrzyk o rozkoszy szepce, Jak te upojeń czarodziejskie kruże, Ku którym idąc, śmiało głóg się depce. Wziąłem ci więcej, wziąłem duszę twoją I roztopiłem w ogniu mego ducha, I odtąd czuję, jak siły się dwoją, Jak zdrój natchnienia z piersi mej wybucha. I tak mi błogo, gdy myślami memi Łączę się z tobą, choć od cię daleki; Choć wiem, że nie ma mocy na tej ziemi, Co by złączyła nas, spod mej powieki. Łza się toczy. — Wyciągam ramiona Do gwiazd w błękity, z nich obraz twój spływa; Ja go ukrywam w głębi mego łona, Gdzie jak w kaplicy relikwia spoczywa. (Poetki Młodej Polski, 1963) Wiktor Gomulicki (1848-1919) PRZYJDŹ! W majowy dzień, Gdy wszystko zmartwychwstaje, Gdy pełne ogrody i gaje Miłosnych drżeń — Przyjdź do mnie, upragniona!... W otwarte spłyń ramiona, Jak Anioł Zmartwychwstania, Co grobu straż rozgania, Trumiennne wieko kruszy — Wyjście otwiera duszy! Przyjdź, abym powiedzieć mógł: — Jest Bóg! Jest wszechpotężna siła Na ziemi, jako w niebie, Najmędrsza, bo ciebie stworzyła. Najlepsza, bo dała mi ciebie! W lipcową noc Różano—jaśminową, Gdy wstrząsa ziemią—niemową Mistyczna moc — Przyjdź podobna ogniowi, Co mnie stli i odnowi! Obejmij mię pożarem I daj, uścisków czarem, W mgmemu, które sw.t płoszy, Przeżyć wieczność rozkoszy! Przyjdź! — aby dla dwojga nas Znikł Czas! Byśmy się w szału chwili Stopili i roztopili, Jak łza i uśmiech w dziecka licu, Jak para chmurek przy księżycu!... W jesienny zmrok, Gdy wicher, wyjąc, płacze, Uśpione wstają rozpacze, Łza mąci wzrok — Przyjdź, jak Anioł Pociechy, Słodkie siejąc uśmiechy! Żałobna moja cela, Skąd uszedł duch wesela, Niech tobą się rozświeci, Przyjdź! — a gdy zakryje toń Twą dłoń, Pierzchną czarne zastępy: Kruki, puchacze, sępy, Powróci zbiegły brat do braci, Piekło ofiarę jedną slraci... W zimowy świt, Gdy w cmentarnym kurhanie Uciszy sięjuż me łkanie I zębów zgrzyt — Przyjdź — i na świeżym grobie, W czarnych oczu żałobie, Choć bez wdowiego stroju, Stań — posągiem Spokoju. Ty biała, cmentarz biały I ja — ze śnieżnej skały. Przyjdź — aby potwierdził grób Nasz ślub! A gdy w trumiennej czczości Lica mi błysną kochane — Ocknie się dusza od radości! Ach! od radości — zmartwychwstanę! (Wiersze wybrane, 1960) Bolesław Czerwieński (1851-1888) STARE DZIEJE "Jam pan, jam król, gdy rąc/kę twą W swych drżących dłoniach pieszczę, Gołąbko ma, całuska daj... Och! jes/cze... jeszcze... jeszcze... Twe złote włoski na mą twarz Spływają miękką falą, Na chwilę chłodzą czoła żar, Za chwilę ogniem palą... Oddechu twego cudna woń, Jak wietrzyk podczas spieki... Och! nie odrywaj ust od ust... Niech zrosną się na wieki!" "Na wieki, mówisz, drogi mój? Więc przysiąż mi statecznie, Że nigdy nie opuścisz mnie, Że kochać będziesz wiecznie!" "A ty!" "Wątpliwość możesz mieć, Choć znasz tak serce moje? Niewdzięczny!" —"Przebacz, błagam cię!...' Przysięgliśmy oboje... Przysięgi naszej — stara rzecz — Wysłuchał księżyc blady, Ciekawy po nas wodząc wzrok Przez starych lip arkady... Ach! jak nam słodko spływał czas W cienistych tych alejach, Co dzień w różowych byliśmy Marzeniach i nadziejach... Co wieczór śród miłosnych drżeń Śniliśmy ideały... Miesiące tak mijały, aż Rok wreszcie minął cały. W rocznicę naszych przysiąg znów siedzieliśmy przy sobie, Jak zwykłem trzymał w dłoniach mych Anulki ręce obie... Lecz oczy me błądziły gdzieś Po niebie inną stroną — A moja luba miała też Twarzyczkę odwróconą. Do rozhoworu brakło nam I chęci i osnowy — I ręce nam nie drżały już I zimne były głowy... Na jedno tempo — aż mi wstyd — Obojeśmy ziewnęli — "Pan ziewasz?" ""Pani ziewasz też..." I miłość diabli wzięli! Minęły lata... Duszka ma Od dawna już mężatką — Staruszek zacny mężem jej, Więc bywam tam nierzadko... I cóż powiecie? Kiedy mąż Czasami zdrzemnie trochę, My ręka w rękę siedzim znów I myśli roim płoche... I dłonie nasze znowu drżą, Znów płoną ust korale, Rozmowa cicha nie rwie się I nie ziewamy wcale. (Poezje, 1881) Jan Kasprowicz (1860-1926) NIERAZ SIĘ PYTAM Nieraz się pytam, czy ja kocham ciebie? Czy to nie blaski uczucia zwodnicze, Podobne zorzy wieczornej na niebie, Która, przed sobą widząc noc mogiły, Jeszcze ostatnie wydobywa siły, Jeszcze ostatnie chce rozdmuchać znicze I płonąć. Wówczas drętwieję i jestem lodowy, Jakby mnie sztukmistrz uwięził w marmurze, Jakby mi stopy przygniotły okowy, Że na swą zwykłą nie umiem wejść drogę... I chciałbym płakać, lecz płakać nie mogę, I w niebios jasnym nie mogę lazurze Utonąć. Najdroższa moja! ty poznasz tę chwilę, Gdy do uścisku zimne podani dłonie; Kiedy źrenicę, co zniosła już tyle Spojrzeń, przed twymi chce zakrywać oczy... Poznasz po smutku, co ją dziwnie mroczy I po jej bruździe, która blade skronie Rysuje. Drżę i, chcąc zabić duszącą mnie zmorę, Wyrzekam czci się i duszę swą własną Obrzucam błotem i serce swe chore Klnę, że do żadnych nie zdolne uniesień — Że mi starości rozpaczliwa jesień, Mimo lat młodych, tkaninę przejasną Już psuje... O, wówczas spojrzyj!, o, wówczas tej łzawej Każ na mem licu wypocząć źrenicy, Co mnie z duchowej wyswobadza wrzawy I w taką szatę spokoju mnie stroi, Jak gdybym stanął śród złotych podwoi, Gdzie wiecznie biją ze szczęścia gromnicy Promienie. O, wówczas, spojrzyj, ty, pełna prostoty, Ziemskimi jeszcze nie skażona brudy! Uśmiechem dziecka, co rzuca obroty Sztucznych wysileń, połączysz mnie z sobą: I ożywiony czoło stawię grobom I z tobą razem przejdę wszystkie grudyI cienie. (Pisma zebrane, 1073) PRZYPOMNIENIE I Pamiętasz jeszcze, kiedym cię za rękę Pierwszy raz schwycił swą gorącą dłonią? Wieczór był wtedy; ponad nami dzwonią, Zdało się, gwiazdy złocistą piosenkę. Tyś dłoń ścisnęła w miłosną podziękę, A głębie ócz twych ukryte pod skronią, Białą jak marmur, zdrój w me serce ronią — Ach! dziś to czuję — na nawałnic mękę. Lecz wtedy cały w tobie zatopiony Duch mój, jak okręt, któremu rozwinął Żagle wiatr lekki, po twej fali płynął. Wlcdym nie myślał, że przyjdzie z tej strony —¦ Z mej własnej piersi — demon burz z pobladłą Twarzą i stłucze to szczęścia zwierciadło. II Tyś była dzieckiem... jam spojrzał w krynicę Twojego serca i widział, że do dna Jcsl tak przejrzysta i tak przepogodna Twoja niewinność, jak poranku lice. I wprzód, schylony, utopię źrenicę W toni, co w lazur i słoneczność płodna, A potem dusza, takich blasków głodna, Cała w tej głębi rwie się tajemnice. A kiedy wyjdzie skąpana i oczy Zwróci na przestwór, co za brzegiem leży Twego źródliska, swym oczom nie wierzy: Oto się nowy przed nią świat roztoczy Gdzie każdy żywioł, każda jego czynność Rozbłękitniona jak twoja niewinność. III Ach! ile razy wracałem od ciebie, Oszołomiony twojej duszy czarem, Czułem, jak serce topi żar za żarem W bryłę tak złotą, jak słońce na niebie. I zapomniawszy o powszechnej glebie, Wpośród błękitów kroczę słońcem jarem, Zmieniając w świeżość to, com mniemał starem I zwiędłem w sobie i naokół siebie. I tak przemienion, w jestestw przemienionych Serca się wpijani swoich blasków siłą — We wszystkie drzewo, wszelki kwiat, płaz wszelki. I czuję łączność i woń czuję miłą, Płynącą z barwnych tych złączeń, zroszonych O wszechmiłości! perłą twej kropelki. IV O jak mi wtenczas było wierzyć trudno, Że tych zachwytów urocze postacie Rychlej poświęcił życia demon stracie, We mgły rozwiawszy szczęścia chmurką złudną. Ze od cię z dala swoją rękę brudną Złoży gdykolwiek na duszy mej szacie I tych dwóch słodkich dźwięków: siostro! bracie! Skłóci na zawsze harmonię przecudną. A oto dzisiaj, węzeł, który łączy Dwa serca czyste i dwa duchy bratnie Stargawszy, w straszną mię wprowadził matnię: Chciałbym do ciebie, jako ptak ten rączy, Lecz mnie do miejsca przykuwa i zgina Ach! jarzmo losów i ma własna wina. (Poezje zebrane, 1973) "GDY MNIE OGARNIA ZMROK..." Gdy mnie ogarnia zmrok, co dusze czfecze Tak natarczywie aż do ziemi tłoczy, Śpieszą nade mną zbawczą spełnić pieczę Twe jasne, ciche, twe głębokie oczy. I zło, uchodząc, poza sobą wlecze Tabor swych skutków i w nicość się toczy, Tak je spłoszyły, jak cherubów miecze, Twe jasne, ciche, twe głębokie oczy. I znów oczyszczon i znowu ochoczy Do tego życia, które mi zmieniły Twe jasne, ciche, twe głębokie oczy. Tulę do piersi ten mój skarb uroczy, Ach! i całuję, pełen nowej siły, Twe jasne, ciche, twe głębokie oczy. (Pisma zebrane, 1973) "NIE WIEM GDZIE JESTEŚ..." I Nie wiem, gdzie jesteś i czy wielkie, czarne Twoje źrenice tak się jeszcze palą, Jak ongi, w chwilach , dziś przymglonych dalą Sennych li wspomnień, ku którym się garnę Słabym, ostatnim wysiłkiem żeglarza Na szalejącej, złowróżbnej głębinie, Kiedy mu wiosło z rąk zmęczonych ginie I kiedy łódź się ku śmierci przeważa. Nie wiem, czy dzisiaj, stanąwszy przede mną, Nie snem, lecz jawą, umiałabyś jeszcze W strunach mej duszy dawne wzbudzić dreszcze... Ale twój obraz, odsunięty w ciemną, Odległą przestrzeń, nęcić nie przestaje, Jak nęcą owe z baśni niedościgłe raje. II Nieraz cię widzę, tak blisko, że usta Chylę ku twoim, aby z ich kielicha Wszystką wieczorną wypić woń, wtem cicha Gaśniesz mi w oczach i znikasz, jak pusta Bańka mydlana... Wnet ku duszy mojej Przychodzisz znowu: Czy to ta, co mami Nieugaszonej żądzy płomieniami, Hańby się ludzkiej i wstydu nie boi. I żar miłości, nie znający granic, Ani prawideł, na przekorę świata Z tchem najszczytniejszych bogomodleń brata? Nie! sen to dawnych dni, który się na nic Rychło rozwiera, żalu tylko mgławą Snując smugę za sobą, że nie jesteś — jawą. (Pisma zebrane, 1973) Józef Weyssenhof (1860-1932) SIEDEM GRZECHÓW GŁÓWNYCH Pycha twoja na obręczach Aksamitnych brwi zawisa, W twoich oczu hardych tęczach Modra pyszni się hurysa. Czy się puszysz pawią szatą, Czy nagością szydzisz z ranka, Czy się drożysz, Lizystrato, Czyli stąpasz, jak Hiszpanka, Czy twa kibić się przechwala, Czyli warga wzgardą prycha, Czy się chełpi gorsu fala — Wszędzie tylko pycha, pycha! Że łakomstwo jest niecnotą, Opowiadał stary Rato — Dziś i cnota lubi złoto, Tylko nie chce nic dać za to. Każdy ciągnie, ile się da, Każdy tylko woła: zamień! Więc nie wielka znowu bieda, Że tam lubisz... twardy kamień, Że tam kiedy śnisz o złocie W formie krągłej, w jubilerce, Po co ślęczeć w czoła pocie, Gdy masz ładne takie serce? Gdybym rzekł, że się obżera Buzia twa, ten kwiatek śliczny, Grzech popełniłbym — i wiera Grzech tak mało estetyczny. Powiem raczej: łykasz grzecznie Rozperlone ostryg brzuszki I ząbkami się udesznie Do soczystej śmiejesz gruszki. Dajesz nawet w moc szatana Wszystkie władze mojej duszy, Kiedy wina słodka piana Ust twych róże szronem prószy. Twe lenistwo się rozkłada Cudną linią na kanapie — Grzech to cudzy i nielada, Gdy cie widzą męskie gapie. Twe lenistwo w służbie Bożej, Przy niedzieli, czy powszednie, Niech się skromniej choć położy, Niechby w nocy, a nie we dnie — — Bo zmyśliły znów dziwadła Dla kobiety te kanony! Gdyby nigdy się nie kładła, Toćby świat był przewrócony! Gniew od ludzkiej pra -pamięci W dwóch gatunkach rozróżniano: Lekki — noskiem tylko kręci, Ciężki — ciska porcelaną. Trzeci rodzaj kobiet gniewu, Znany teologom starszym, Jest to gniew od niedośpiewu — Ten zaś bywa najupartszym Ze ząbkami umiesz zgrzytać, Sam widziałem kiedyś z rana — Lecz wolałem już nie pytać, Która gniewu to odmiana. Wiew spódniczki twej wiosniany Grzech zapachem swym rozszerza, Batyst, jedwab, tarlatany Też nie nęcą do pacierza. Przez mgłę lekką "Ideału" Wypieszczona wabi skórka I ponętą w każdym calu Dyszy giętka twa figurka. Im cię bliżej znać, tym więcej Upojenia w tobie gości I pokusy tej dziewczęcej... A to wszystko — z nieczystości. Czyś zazdrosna? — tak z uśmiechu Drapieżnego sobie wróżę — — Chciałbym i siódmego grzechu Na mej własnej doznać skórze. Drapnij nawet kocim szponkiem. Jeśli pragniesz tej uciechy — Że nie jestem twym małżonkiem, Zniosę wszystkie twoje grzechy. I dam sobie z nimi radę, Przyjmę, stłumię, w rymy splotę... Wiesz co? — skarb na szalę kładę: Dam ci za nie moją cnotę. (Erotyki. 19 J1) Zenon Przesmycki (Miriam) (1861-1944) "W TWYCH CUDNYCH OCZACH... " W twych cudnych oczach tęskny smutek taki. Czemu? — O, powiedz mi! Jest mi, jak kiedy żurawiane szlaki Widzę lecące — gdzieś — w mgły. Ich krzyk ostatni przebrzmiał już śród cienia Z ostatnim blaskiem zórz... Czy tak odbiegły ciebie twe marzenia — I w miłość nie wierzysz już? O, wierz.wierz jeszcze! Cóż powiem ci więcej? Twój łzawy, smutny wzrok W piersi mej budzi płacz jakiś dziecięcy, Na serce mi rzuca mrok. O, uwierz! Biłbym w drzwi piekła i nieba, Byś szczęsną mogła być! Kocham cię!... Wiesz już — to więcej, niż trzeba, I pieśni mej rwie się nić... (Z czary młodości, 1893) Z DZIEJÓW SERCA Czasem wyznanie serdeczne zamiera, I wrzące słowo na ustach ucicha, I nadaremnie pierś szybciej oddycha: Nie wyjdzie z serca prośba święta, szczera. Czasami głowy broni ugiąć pycha: Choć lawa uczuć łono ci rozpiera, Duma twą miłość z barw świętych odziera, I gorycz każe pić z wątpień kielicha. Wtedy — ach! — człowiek z tęsknoty usycha, Gaśnie, jak lampa, której brak oliwy... Potem — ból człeka zmienia w bohatera, Lub też — przez życie idzie mumia cicha, Nad którą smutek płaszcz swój rozpościera... Dziwy-ż się dzieją w ludzkim sercu, dziwy! (Z czary młodości, 1893) "O CZARODZIEJSKA... " O czarodziejska, święta uczuć urno, W której miłości wieczny ogień płonie Ponad ludzkości drogą ciężką, chmurną; O lilio czysta, co rozlewasz wonie, O harfo dźwięczna, co tłumisz walk zgrzyty, O gwiazdo zbawcza w ciemności oponie, 0 złote serce! O serce kobiety! — Mimo mej zdrady, kochała mię zawsze; Miałem najsłodsze jej uśmiechów świty, 1 ócz spojrzenia najsłodsze, najteawsze, I całą duszę jej... Lecz czystą była, A we mnie wrzały myśli coraz krwawsze, Gdym widział, jak się z rozpaczą broniła Od żądz Lanciotta... I raz w wieczór cichy Przemogła mojej namiętności siła. Wonniejsze jakieś były róż kielichy, Fale szemrały, słońce łunę złota Ostatnią w morze ciskało. Jak Psychy Obraz, słuchała dziejów Lancelota, Które—m jej czytał — senna, rozmarzona... Nagle zbudziła ją tkliwa pieszczota, Jam cały drżący cisnął ją do łona. Drgnęła — wstać chciała — lecz zbrakło jej siły I współomdlała padła mi w ramiona. O upojenie, tak bliskie mogiły! (Z czary młodości, 1893) Kazimierz Laskowski (1861—1918) DZIEWCZYNO, PÓJDŹ Dziewczyno, pójdź! Choć sine mgły, Chć wicher gra żałośnie, Poki pierś z piersią ja i ty Możemy śnić o wiośnie! Dziewczyno, pójdź! Choć z nagich drzew Ptak drżący mknie wyrajem, Póki nam w piersiach dzwoni krew, Świat cały dla nas majem! Dziewczyno, pójdź! Choć zwiędły liść Żałoby nutą szumi, Póki pierś z piersią możem iść, Wesela nic nie stłumi! Dziewczyno, pójdź! Choć sine mgły, Choć wicher gra żałosno, Póki pierś z piersią ja i ty, Przed nami kwiaty rosną. Dziewczyno, pójdź! Choć z nagich drzew Odleciał ptak wyrajem... Przed nami pieśń, przed nami śpiew, Przed nami świat lśni majem! Dziewczyno, pójdź! Choć jesień już Powiędłym liściem toczy, Przede mną raj z wiązanką róż, Gdy patrzę w twoje oczy! Przede mną maj, przede mną raj, Gdy pierś twa u mej bije! Dziewczyno, pójdź, rączęta daj, Daj objąć się za szyję! Dziewczyno, pójdź! Z twych słodkich warg Uczynię marzeń krosna... I będziem śnić bez żalu, skarg, Że znowu świeci wiosna! (Z majowych dni, 1903) Antoni Lange (1863-1929) "MOŻEM CIĘ NIGDY NIE KOCHAŁ TAK SZCZERZE...' Możem cię nigdy nie kochał tak szczerze, Jak dziś, gdy jestem od ciebie daleki, Kiedy nas dzielą i góry, i rzeki... W sercu mym bóstwo jakies ciebie strzeże. Jeżeli ludzie mogą się z oddali Porozumiewać — a wierzę, że mogą I że do ciebie powietrznianą drogą Dochodzi głos mój, co się niemo żali: To ty mnie słyszysz... Słyszysz moje skargi, Przeczuwasz boleść, co mą duszę tłoczy — I wiesz, jak głodne twych oc/u me oczy, I wiesz, jak głodne twoich warg mc wargi. Oczekiwałem na dobra bezcenne I dla nich wszystkie znosiłem ciężary; Lecz nie ujrzałem wcielenia swej mary, Ujrzałem wydmy i głazy kamienne. Po złotych zorzach moje serce płacze — I słyszę ciebie — z oddalenia słyszę — I rzucam okrzyk w tę przestworną ciszę: Przebaczam wszystkim — sobie nie przebaczę! Jesteś mi jak bóstwo niewidzialne, W którego istość duch pobożny wierzy, Ale go z ziemskich nie dojrzy wybrzeży, Chyba na jakieś mgnienie pożegnalne. (Rozmyślania i inne wiersze, 1979) "CZARNA JAK NOC GONDOLA..." Czarna jak noc gondola — w noc ciemną i czarną, Niby sen po bazaltach kanałowych sunie: Jej sedia — rzekłbyś — w czarnym zasnuta całrnie, Zda się kryć jakąś zbrodnię słodką a bezkarną. Dwoje ludzi w gondoli, tam! Ogniowe błyski Lśnią im w oczach.. Tu cały świat dla nich zamknięty... Tu jest niebo. I cóż im zmroki i odmęty? Słychać pocałowania, szepty i uściski. Niewidzialni dla ludzkich jadowitych oczu! W obłąkanej się łodzi kryje ludzi dwoje — I z ust swych wzajem czerpią najsłodsze napoje: Noc czarna mi się w srebrnym rozlewa przeźroczu. I tylko jeden niemy świadek — barcajuolo Wie, co znaczy to czame ukryte widziadło, Płynące przez kanału szerokie zwierciadło — I wizje ironiczne w głowie mu swywolą. 0 ślepi kochankowie z sercem rozpalonem, Ta woda — to wiodący w zagrobowe pola Styks; mogiłą zaś wasza miłosna gondola I łódką Charonową, a jam jest Charonem! (Rozmyślania i inne wiersze, 1979) SONET Czasami śród kochanków tak płynie rozmowa Jako z brzękiem śród kwiatów latające pszczoły: Tak miodem woniejący, tak dźwięcznie wesoły Jest duch, którym śpiewają bezwiednie ich słowa. Starczy im półuśmiechu, wyrazu połowa, By się pojąć zupełnie lub choćby na poły, Co dla nich jednoznaczne, gdyż —jako anioły Wiecznie w modłach, tak wieczna marzeń ich osnowa. Jedno niemal drugiego uprzedza wyrazy, Powtarza je, dopełnia, krzyżuje, przeplata, Lub wlewa w nie melodie — kolory — ekstazy. I tak płynie kochanków rozmowa skrzydlata, Jak gdyby za nich śpiewał jakiś duch zza świata, Dwa serca w jeden kryształ zlewając bez skazy. (Rozmyślania i inne wiersze, 1979) PYTANIE Co nas złączyło? Dlaczego złączyło? Oto jest jedna z tych dziwnych zagadek, Które w mym mózgu nurtują. Tą siłą Byłaż konieczność? Czy był to przypadek? Czyli się losem ta potęga zowie? Czy przeznaczeniem? Czy te dwa motory Są jedną myślą w rozdwojonym słowie, Czy dwiema siły treści różnowzorej? Nieraz, gdy stajesz jak bóstwo przede mną I gdy mnie olśni duszy twej słoneczność, Czcząc mimowiednie twą jasność tajemną Klękam przed tobą i mówię: Konieczność! Lecz, gdy cię widzę słabą i upadłą, Demon, wieczysty moich zwątpień świadek, Kreśląc mi węglem duszy twej zwierciadło, Każe mi powstać i mówię: Przypadek! (Rozmyślania i inne wiersze, 1979) "NIE, JAM WCALE NIE KOCHAŁ!..." Nie, jam wcale nie kochał! Ja nie znam tej sztuki — Nie dla mnie Kupidynów uplecione łuki! My, syny tego wieku, co w rozpaczy niemej Wije się potępiony — kochać nie umiemy! Syny rozczarowania — newrozy — zwątpienia — Zewsząd wchłaniamy w siebie jadowite tchnienia Wieku, co mówi: «Ja wam ironią uśmiercę Każde bicie serc waszych » — Dzisiaj wasze serca Tak mózgiem przesiąknięte, że już być nie umie Sercem. Samo się mózgiem stało. Nie rozumie Szału. Byliśmy niegdyś rozumni swym szałem, Dziś jesteśmy rozumem szaleni. Kochałem Mózgiem. Ale ja nie chcę, by mój mózg był w szale. Nie, ja nie umiem kochać, jam nie kochał wcale! (Rozmyślania i inne wiersze, 1979) LILITH Dotąd jeszcze mnie twoje pocałunki palą! Gra mi krew, gdy uściski twe wspomnę gorące — I syrenich uśmiechów utracone słońce — Do dziś drżę pod twych źrenic niewidzialną stalą. Widmo, co mi jak upiór krew wysysasz falą — Niebo mych mąk, rozkoszy moich piekło wrzące, Źródło żądz, wiekuiśde w snach zmartwychwstające: Po smutkach niepowrotnych noce me się żalą! Krynico mej potęgi — i razem niemocy, Córo bogów słonecznych i demonów nocy, Święta królowo grzechu, łez moich władczyni: Lękam się cię zapomnieć, lękam się wspominać. Nie wiem, czy błogosławić, czy cię mam przeklinać, Bo sam skazałem siebie na żywot w pustyni. (Rozmyślania i inne wiersze, 1979) "CHCIAŁBYM..." Chciałbym być świeżym porannym tchnieniem Wietrzyka, Co w twoje piersi wiosny pragnieniem Przenika. Chciałbym być słońcem, co cię ogrzewa W szat bieli. Chciałbym być taką, co cię oblewa W kąpieli. Chciałbym tą cząstką wybraną zostać Przestworza, Które obleka białą twą postać Jak zorza. Chciałbym być okiem twym — i uśmiechem Twym smętnym; Falą twych włosów — piersi oddechem, Krwi tętnem. Chciałbym być dumań twych marzycielskich Przędziwem. Uczuć twych żarem — piersi twych sielskich Ogniwem. Chciałbym się całą mą przeobłoczyć Osobą W tobie — i z tobą byt mój zjednoczyć: Być tobą! (Rozzmyślanui i inne wiersze, 1979) "O BŁAGAM JESZCZE!..." O, błagam jeszcze! Gdy u stóp twych zgięty Ja szukam słowa, co mogłoby cały Żar moich uczuć ująć w dźwięk zaklęty; Nic żądaj, błagam, abym dla twej chwały Powtarzał ciągle: kocham, kocham ciebie! Bo mi te słowa zbyt zlodowaciały. Tysiączne usta w kłamliwej potrzebie Tak zamroczyły ich blaski pierwotne, Że dziś ich gwiazdy nie lśnią już na niebie. I zdają mi się takie nieistotne I tak obłudne w próżnem swem znaczeniu, Że, nim wypowiem te dźwięki przewrotne, Luba! Ja kochać cię będę w milczeniu. (Ostatni zbiór paji, 1931) FRAGMENT My się nie możem kochać, jak gołębie! Dwie nasze dusze są, jak dwie odchłanie, Co wzajem patrzą w swe bezdenne głębie I nigdy wzrok ich u kresu nie stanie. Czasem je siła nieznana porywa: Padamy w cienie jakichś nocy czarnych, Kędy samotność dumna i straszliwa Króluje na kształt sił elementarnych. Czasami płoniem ognistym wybuchem I pożar, pożar iskrami podsyca, I duch się jeden zlewa z drugim duchem, Jak chmura z chmurą, z mgławicą mgławica. Naraz rzucamy te podniebne loty, Mrok od odchłani zionął ku odchłani; Znów samotność czujemy tęsknoty I idziem gorzcy i rozczarowani! Nie wciąż się równo toczy wielka rzeka, Opływa lasy i góry i sioła, I różnie działa jej fala daleka: Ma w sobie czarta, ma w sobie anioła! I duchów naszych te głębie otchranne Mają swej jaźni wieczne tajemnice: Mają swe tęcze i zorze poranne, I swoje wichry — i swe błyskawice. Czuję te burze, co żałobną tuczą Królują w tajniach duszy twej głębokiej; Słyszę te wichry, co w sercu twem huczą, Widzę twe tęcze — i widzę twe mroki. Twój duch jest niby ciemny bór, gdzie sosny. I dęby kwitną pośród iw tysiąca; Którędy wicher przelata żałosny 1 o zielenie twych drzew się roztrąca. Jam jest jak równia puszczy rozpalonej, Której bezpłodne piaski w wir się kłębią, Po której wicher dmie nieposkromiony, Chyba nad morską zatrzyma się głębią. Wichry pustyni i wichry te leśne, Kiedy się razem zejdą w swym poszumie — Wzajem oddechy swe karmią bezkresne I otchłań, otchłań jak siostrę rozumie. Bo czujesz w świętej owej tajemnicy Tchnienie świadome samoistnej duszy, Lot biatoskrzydły królewskiej orlicy, Wicher po leśnej szalejący głuszy. I miłość nasza zda się nieraz walką Dwóch potęg ciemnych, dwóch dusz nieśmiertelnych,. I z których każda pragnie być westalką, I strzeże wiecznie swych zniczów udzielnych. Aż oba wichry — i otchłanie obie W dzień uroczysty, przez pragnienie jedno Dążąc ku sobie, zlewając się w sobie I w niebo płyną drogą snu bezwiedną. Kocham cię za to, że jesteś otchłanią, Kocham cię za to, że jesteś orlicą, I że się wichry w duszy twej orkanią — I żeś jest chmurą, i żeś jest mgławicą! (Ostatni zbiórpezji, 1931) Maria Grossek-Korycka (1864-1926) MYŚLĘ O TOBIE Gwiazdy otwarły gorejące oczy Święte patronki strudzonej czeladzi. Noc po mnie cienie coraz grubsze toczy. Czemuż sen pierzcha, coś jakby mu wadzi... Myślę o tobie! Nie dość noc jeszcze bezsennością długa Żenię z zegaru gęgających gąsek Tak słodko! Żadnej rozmowy... Szaruga... Nic nie przeszkadza, żaden obowiązek... Myślę o tobie! Jak się na wodach kołyszą lotosy Na świadomości twarz się twa kołycha, Rzucam na pościel rozplecione włosy I ręce na krzyż — w grobie nocy, cicha Myślę o tobie! (Pamiętnik liryczny, 1928) Andrzej Niemojewski (1864-1921) TURYSTKA Śród huku i świstu przy oknie zwieszona Młodziutka turystka przystaje, O szybę opiera swe wiotkie ramiona — Zaduma na czole, westchnienie śród łona A oczy — dwie głębie, dwa raje! "Ach, pani, mgła siwa widnokrąg powleka, Myśl płocha grę marzeń poczyna, Pogwarzmy! Bieg zbliża z człowiekiem człowieka... Daleko podążasz? Przybywasz z daleka? Gdzie kraj twój, ziomkowie, rodzina? Mów, za czym przebiegasz świat z końca do końca Śród życia złudnego poranka? Gdzie matka została? Czy łza jej paląca Pieścideł fantazji dziewiczych nie zmącą? A najprzód — czy nie masz kochanka...? " Śród huku i świstu w pędzącym wagonie O szyby śmiech dziki potrąca. Przede mną z mgły postać, purpurą twarz płonie, Namiętność z brwi strzela, faluje na łonie, A oczy — czarne dwa słońca! Śród huku i świstu grzmią dołem koliska, Świat w mglistej roztapia się dali... Już oddech gorący w twarz powiał mi z bliska, Śród huku i świstu dłoń rękę mą ściska, Na ustach szał mowy się pali: "Daj ramię!... Ty pytasz gdzie matka, rodacy? Ty pytasz gdzie świta cel drogi? Poeto!... Leć ze mną, pomkniemy jak ptacy! W mej willi chleb z solą już czeka na tacy A rozkosz umai nam progi... W mej willi tam szumią pieniste puchary, Tajemną muzyką brzmią drzewa, Powoje oplotły wysmukłe filary — Na puchach kwiecistych pod cieniem kotary Sen — demon skrzydłami żar zwiewa... Codziennie tłum służby tka nowe mi szaty, Tłum wierny śród dymu i potu, Codziennie do uczty w wian splata mi kwiaty, Codziennie po skarby w podziemne mknie światy Śród dymu, śród młotów łoskotu... Daj rękę! Uśniemy w upojeń godzinie O jutra nie dbając zagadkę... Gdzie kraj mój? Tam kraj mój, gdzie złota nurt płynie — Rodzina? Ja wrogów mam tylko w rodzinie — A matka? Zabiłam swą matkę... Bo matką mi Przeszłość, i w trumnie już leży, A wieko naciska ma stopa! O jutro ja nie dbam! W "dziś" tylko się wierzy Na skrzydłach geniuszu, w żelaznej odzieży — Leć ze mną-------ja jestem Europa!..." (Wybór poezji, 1899) Kazimierz Przerwa Tetmajer (1865-1940) "ZDAJE MI SIĘ, ŻE Z GŁOWĄ NA PIERSI SCHYLONĄ..." Zdaje mi się, że z głową na piersi schyloną pójdzie za moją trumną, pierwszy raz mnie bliska, nie znana mi z oblicza, nie znana z nazwiska, nie przeczuwana nawet pod widzeń osłoną. Pójdzie, sama nie wiedząc, czemu drży jej łono, czemu się do jej oczu paląca łza wciska, czemu na moją trumnę chce patrzeć tak z bliska, czemu jej usta drgają, czemu skronie płoną? Pójdzie, sama nie wiedząc, czemu po mnie płacze i czemu jest zazdrosna o mnie tam, w tej trumnie, I czemu smutna, że jej nigdy nie zobaczę?... To będzie ta kobieta, którą mnie przeznaczył los, ale ją za późno przyprowadził ku mnie, a wpierw szczęście me zdeptał, życie moje spaczył. (Poezje, Seria druga, 1894) CAPRI Zbiegłem do stóp skalistej wysepce------- była cicha godzina poranna, woda jasna, szafirowo—szklarnia, cicho dzwoni u brzegów i szepce. Jeszcze, zda się, kołyszą się wianki róż kwitnących w tej wodzie przeźroczej, które tutaj zrzuciły z warkoczy przed wiekami cezarów kochanki. Jeszcze, zda się, pierzchnąć nie zdołało ich odbicie z kryształowej wody, gdy się, chciwe swej własnej urody, morzu piersią uśmiechały białą. Jeszcze, zda się, w tej krainie czarów, nad tą wodą szafirowo—szklarnią, w taką cichą godzinę poranną słychać oddech kochanek cezarów. (Poezje, Seria trzecia, 1898) VIRGINI INTACTAE Ust twych więc usta nie tknęły niczyje? Nikt nie uścisną/ twojej drżącej ręki? Nikt się nie oplótł w twoich włosów pęki ani się wessał w twoją białą szyję? Nikt się nie wsłuchał, jak twe serce bije, jak omdlewają słów błękitne dźwięki, a ciała twego kształt smukły i miękki zdrój tylko widział i wodne lilije? I nigdy dumne to królewskie ciało w niczyich ramion uścisku nie drżało? Pragnienie twoje jest jak blask o wschodzie? Nigdy w tych oczu słonecznym ogrodzie nie trysła rozkosz kwiatami złotemi? Pójdź! Tyś jest szczęściem najwyższym na ziemi! (Poezja, Seria trzecia, 1898) KALLIPIGOS Etruską wazę tknięciem czułej ręki pieszcząc lub w greckiej malowanej czary wpatrzony najad i oread wdzięki, nie czuł rozkoszy tej patrycjusz stary: jaką uczuwa, kto z obsłony cienkiej odkrywszy światu ciała twego czary i dłonią pieszcząc kształt pełny i miękki, wzrok poi olśnień boskimi nektary. Temu, co rzeźbił Wenus Pięknotyłą, twoje się ciało przed wiekami śniło, a niegdyś przez liść blady róży białej półton karminu nie przeświecał piękniej ni się czarowniej kiedy uśmiechały dwa śnieżne wzgórki słońcu... Patrz — i klęknij. (Poezje, Seria trzecia, 1898) EKSTAZA Nie widzę, słucham cię oczyma, biała! Nagości twojej linie i kolory w hymn mi się jeden łączą różnowzory, w muzykę kształtu, w pieśń twojego dała... Melodią jesteś i harmonią cała! Rzucona kędyś w dalekie przestwory, jako przelotne świecisz meteory------- pieśń twej piękności promienieje, pała... Komu się zjawisz taka, pójdzie dalej z twarzą od świata odwróconą, senną — tak ci rzeźbiarze, co Wenus promienną niegdyś w paryjskim marmurze kowali, chodzili cisi, senni między ludem — oni widzieli cud i żyli cudem... (Poezje, Seria trzecia, 1898) POSĄG HERMESA Rzeźbiarz Hermesa posąg wykuł marmurowy, w dłoń dał mu opleciony wężem posoch biały, zaś do stóp mu przywiązał skrzydlate sandały i dał mu uśmiech boski. W alei mirtowej postawiono go na tle groty porfirowej, skąd się róże i laury ku niebu zwieszały; i bóg, Argos pogromca, pełen świętej chwały, zdał się śnić pod różami i laurem u głowy. A co noc się mirtowe gałęzie rozchylą z lekkim, cichym szelestem i pomiędzy róże przegląda twarz — Olimpu bogom ukradziona... Spośród gęstwiny stopą wybiega motylą dziewczyna — i objąwszy pierś boga w ramiona, wrzące pragnienie gasi na zimnym marmurze. (Poezje, Seria trzecia, 1898) "A KIEDY BĘDZIESZ MOJĄ ŻONĄ..." A kiedy będziesz moją żoną, umiłowaną, poślubioną, wówczas się ogród nam otworzy, ogród świetlisty, pełen zorzy. Rozwonią nam się kwietne sady, pachnąć nam będą winogrady i róże śliczne, i powoje całować będą włosy twoje. Pójdziemy cisi, zamyśleni, wśród złotych przymgleń i promieni, pójdziemy wolno alejami, pomiędzy drzewa, cisi, sami. Gałązki ku nam zwisać będą, narcyzy piąć się srebrną grzędą i padnie biały kwiat lipowy na rozkochane nasze głowy. Ubiorę ciebie w błękit kwiatów, niezapominek i bławatów, ustroję ciebie w paproć młodą i świat rozświetlę twą urodą. Pójdziemy cisi, zamyśleni, wśród złotych przymgleń i promieni, pójdziemy w ogród pełen zorzy, kędy drzwi miłość nam otworzy. (Poezje, Seria trzecia, 1898) "Z TWOJEGO LISTU WYPADŁ MAŁY KWIATEK..." Z twojego listu wypadł mały kwiatek, "mówić za ciebie i o tobie miał"------- długo wędrował i z dalekiej strony, spod gór podniebnych do tatrzańskich skał. Był świeży, kwitnął, gdy go tam nad wodą, nad bystrą wodą rwała ręka twa------- długo wędrował i z dalekiej strony i upadł smutny i cichy, jak łza. (Poezje, Seria czwarta, 1910) "JA, KIEDY USTA..." Ja, kiedy usta ku twym ustom chylę, nie samych zmysłów szukam upojenia, ja chcę, by myśl ma omdlała na chwilę, chcę czuć najwyższą rozkosz — zapomnienia... Namiętny uścisk zmysły moje strudził------- czemu ty patrzysz z twarzą tak wylękłą? Mnie tylko żal jest, żem się już obudził i że mi serce przed chwilą nie pękło. Błogosławiona śmierć, gdy się posiada, czego się pragnie nad wszystko goręcej, nim twarz przesytu pojawi się blada, nim się zażąda i znowu, i więcej... (Poezje, Seria pierwsza, 1891) Z PAMIĘTNIKA Spij, moje serce-------nic już nie zakłóci spokoju twego, ciszy i martwoty------- ona odeszła i nigdy nie wróci. Śpij, serce moje — dla ciebie świt złoty raz tylko błysnął i wnet zgasł w pomroku, I nie zostawił nic, oprócz tęsknoty. Ona odeszła — i nawet w jej oku, co było w duszy jej, nie wyczytałem------- śpij, serce moje, w ciemnych snów obłoku. Niech krew się burzy morzem rozszalałem, niech pieśń pragnienia płomieniami dyszy, niech mózg goreje wyobraźni szałem: ty śpij, me serce, w niezmąconej ciszy (Poezje, Seria pierwsza, 1891) "GDZIEŚ TY..." Gdzieś ty, o gdzieś ty!?... Kocham cię, jed kocham cię zawsze... Zdasz mi się tak blis że tylko rękę wyciągnąć ku tobie, a ręka, zda się, twą rękę uściska. I tylko ramię, wyciągnąć ku tobie, a ramię kibić twą obejmie wiotką, i tylko lekko zgiąć cię, a ku piersi ty się pochylisz i uśniesz słodko... I tylko usta wyciągnąć, a twoich ust się poczuje pocałunek... Nieba! Aby już nigdy nie zatęsknić do niej, ileż lat jeszcze przetęsknić potrzeba?... (Poezje, Seria pierwsza, 1891) ZACISZA Są te zacisza, gdzie dusza omdlewa w jakimś przedziwnie słodkim upojeniu; gdzie plamy słońca kładą się na cieniu, jak złote wyspy na móiz ciemnej toni, gdzie czasem cicho przelatuje mewa lub słowik z krzewów różanych zadzwoni. Są te zacisza, gdzie się dwa oddechy, jak dwa gorące promienie słoneczne, łączą ze sobą, gdzie się w gardła mleczne wpija pragnące usta rozpalone, gdzie roztapiają się w niemoc uśmiechy i z biódr i piersi zrywa się zasłonę. Są pocałunki, które serca drgnienia tamują w piersi odetchnąć niezdolnej, rozkosz rozkoszy odczuwania wspólnej najwyższa z wszystkich, co z śmiercią graniczy; są nieskończone zmysłów upojenia, bezdnie pożądań, bezkresy słodyczy. Są półdziecinnej natchnienia pieszczoty, drgnienia w powietrzu ciche i płochliwe, jakby zza modro—srebrnych mgieł wstydliwe półwidne lice jawiło się Psychy, z przejrzystym różem stłumionej tęsknoty, z zdjętymi z jasnych błękitów uśmiechy. Są wyszukanej rozkoszy porywy, wizje gwałcące naturę, męczeństwa przewzbranych pragnień, niesytu szaleństwa, wśród szału żądzy okrucieństw popędy, jakieś pieszczoty nieludzkiej, straszliwej pożądań wściekłe, spienione obłędy. Są te zacisza, gdzie słońca promienie trącają kwiatów tęczowe kielichy, a z kwiatów w przestwór zamyślony, cichy, woń się unosi falującym wzlotem, niosąca, zda się, listeczków dzwonienie, trąconych blasku słonecznego złotem. Są te zacisza, skąd w modre błękity źrenic omdlałych wspomnienia się wznoszą, gdzie się upaja dosytu rozkoszą, wspomnień zachwytem, wyczerpań niemocą------- gdzie całą słodycz wyssawszy z kobiety, przed śmierci nie drży się wstającą nocą. (Poezje, Seria druga, 1894) "LUBIĘ, KIEDY KOBIETA..." Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu, kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu, gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie i wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie. Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi, gdy wpija się w ramiona palcami drżącemi, gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem i oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem. I lubię ten wstyd, co się kobiecie zabrania przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia, gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia. Lubię to — i tę chwilę lubię, gdy koło mnie wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie, a myśl moja już od niej wybiega skrzydlata w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata. (Poezje, Seria druga, 1894) POD WRAŻENIEM Kiedy na oczy srebrnoszafirowe spuści powieki i na wznak upadnie, i leży miękko, sennie i bezwładnie, lekko schylając ku ramieniu głowę — a płomień gazu, co nad nami płonie, półnagą stroi ją w światła i cienie, i ledwo znać jej białej piersi tchnienie, widnej w przejrzystej koronek osłonie: wówczas ma w sobie taki urok boski i takie dziwne piękności i czary, że, zda się, jakiś malował ją stary anioły w duszy noszący mistrz włoski. (Poezje, Seria druga, 1894) LIST HANUSI Kochany Jerzy mój! Pisę tu stela ten list do tobie, a pisęcy płacę. Świat mię calućki nic nie uwesela, kie w lesie pasę, hnet krowy potracę, bo syćko myślę, kielo nas ozdziela kraju i cy cie tyz jesce zobacę? Kiebys ty wiedział, jakos mię zasmucił, mój złociusieńki, to byś się haw wrócił. Głowa mię boli, serdecka nie cuję, Łzy ino syćko z ocy mi się lejom, nik tego nie wie , za kim jo banuję, ale się ludzie nascy se mnie śmiejom. zal mię za tobom wciągle w serce kłuje i nie wiem , ka się me ocy podziejom od tyk łez. Widzi się, co mnie powiezom wnetki hań w trumnie, ka ojcowie leżom. I juzbyk heba jo sama wolała leżeć nań, niźli płakać daremno, a kie spać legnę, to poduska cała mokra, kie wspomnę, jakeś ty spał se mną. Kwilo jedyna, kaześ się podziała, kies ty przychodził ku mnie w nockę ciemną i kies mię objon tak serdecnie w rence, jakbyś przy miejskiej leżał ka panience. Jo znam, ze biedna jo sprosta dziewcyna góralska, o mój ty najsłodsy, złoty, to nie lo tobie, lo pańskiego syna, ale juz ledwie wytrwam od tęsknoty. Dusa cię ino syćka przypomina, nijakiej nie mam do jadła ohoty ani do tańca. Hłopcyska się śmiejom, a moje siwe ocy wciąż łzy lejom. Kie na odwiecerz przed hałupom stanę, pojźrę, jak słonko za wierchy się kryje, wspomnę, jak my się pod ten samą ścianę kryli: to zal mię mało nie zabije, a serce moje, jakoby pijane, tłuce się w piersiak. Tęca wodę pije z rzeki, ale tyk łez wypić nie musi, co ocy twojej wypłacom Hanusi. Jasiek tu fciał mnie brać, a mama z tatą straśnie go radzi widzom, ale ja nie. Powiedziałak mu, ze się przódziej lato zimom, a zima przódziej latem stanie, niźli ja bedem jego. Więc się na to ozgniewał i rzók, co on mnie dostanie, hebaby w niebie miesioncek zaginon abo Dónajec w górę się przewinon. Miałeś tu do nas przyjechać na Gody, tagek cię ino syćko wyglondała, a tak mi było jak rybce do wody, jazek się sama, do się głośno śmiała. Ale juz wsendyl potajały lody i śnieg juz w turniak wyginon bez mała, a tobie nie mas jednako nikany, mój złociusieńki i umićłowany. Aniś nie pisał do mnie dawno. Może jaka cię chorość nasła, mój jedyny, albo co inse, od cego broń Boże! Nie zabacujze tak swojej dziewcyny. U nas som zdrowi w hałupie, niemoze ino Jagnieska Bartkowej Maryny. Niek cie Bóg strzeże i Najświętsa Panna Ludźmirska. Twoja tu ostaję — Anna. (Poezje, Seria druga, 1894) •TAMIĘTAM CIEBIE..." Pamiętam ciebie... Zda mi się że cała jasność mojemu życiu przeznaczona przeszła wraz z tobą, wielka i wspaniała, i nigdy więcej, nigdy nie zadnieje... A nieraz jeszcze wyciągam ramiona tęskne za tobą, jakbym miał nadzieję, że przyjdziesz do mnie, i nie mogę do tej myśli przywyknąć, żeś dla mnie stracona, że nie zostało mi nic, prócz tęsknoty... Pamiętam ciebie... Dzień mi bez godziny nie spłyną jeden, choć lat zbiegło wiele, żebyś ty z wspomnień mych ciemnej głębiny nie wyłoniła się, cicha i blada, jaką widziałem dę niegdyś w kościele po raz ostatni... Naówczas owłada mną taki smutek i tak wielka żałość, jakbym cię wczoraj żegnał... Wobec cienia postaci twojej, wobec przewidzenia, czuję tę samą młodzieńczą nieśmiałość, te same dziwne dreszcze i pragnienia, jakiem czuł niegdyś — i nic już nie pomnę, ni lat przebytych, ni późniejszych wrażeń, i myśli moje błądzą nieprzytomne w krainie zmarłych, zmartwychwstałych marzeń... ( Poezje, Seria druga, 1894 ) "SZUKAM CIĘ ZAWSZE..." Szukam cię zawsze, choć wiem, że nie znajdę, tęsknię do ciebie, choć wiem, że cię nie ma, idę do ciebie, choć wiem, że nie zajdę do twego domu, ścigam cię oczyma, choć cię nie widzę, choć wiem, że cię nie ma. Do żadnej kobiet, którem widział w życiu, tyś niepodobna-------widzę cię w mych oczach, jak gdyby w jakimś przymglonym odbiciu; jak kwiat, w stumieniu odbity przezroczach, jak gwiazdę we mgłach, widzę cię w mych oczach. I oto teraz, w tę noc księżycową, cichą i jasną, kiedym rzucił tłumy, czuję twe ręce gdzieś nad moją głową i pełen jestem o tobie zadumy, i żywszą dla mnie jesteś niż te tłumy. I z zimnym sercem wśród ludzi przechodzę, zaledwie patrząc i widząc, pół we śnie------- ciebie jedynie czekam na mej drodze, i choć cię zawsze zawodzę boleśnie, szukam cię wszędzie, przeczuwam cię we śnie. ( Poezje, Seria druga, 1894 ) "KOCHAŁEM CIEBIE" Kochałem ciebie... Zła dola nad nami od pierwszej chwili twarz jawiła ciemną; odszedłem — twymi pożegnany łzami nad wszystkim w świecie, tylko nie nade mną. Odszedłem... Świat się cały nie zawalił ani runęły pod nim rusztowania, tyłkom u progu twojego zostawił całe pragnienie i miłość kochania. (Poezje, Seria trzecia, 1898 ) "MÓW DO MNIE JESZCZE..." Mów do mnie jeszcze... Z oddali, z oddali głos twój mi płynie na powietrznej fali, jak kwiatem, każdym słowem twym się pieszczę... Mów do mnie jeszcze... Mów do mnie jeszcze... Te płynące ku mnie słowa są jakby modlitwą przy trumnie i w sercu śmierci wywołują dreszcze — mów do mnie jeszcze... (Poezje, Seria trzecia, 1898 ) "KOCHAM CIĘ ZA TO..." Kocham Cię za to, że Cię kochać muszę, kocham Cię za to, że Cię wielbić mogę, kocham Cię za to, żeś Ty mi jedyna piękną kobiecą objawiła duszę, że się przed Tobą kolano ugina i myśl o Tobie każda niesie trwogę, i niepokoi się tym, i pamięta, żeś może dla niej za czysta, za święta... (Poezje, Seria czwarta, 1900 ) "Z ŁEZ..." Z łez, które dla mnie mgliły Twoje oczy, różaniec w mojej uwiłem pamięci. Kiedy mię cisza wieczorna otoczy i spokój lasów tatrzańskich okoli; idąc, jak ludzie od świata odcięci ofiarą duszy i Bóstwa miłością pod lasu cieniem i nieba cichością różaniec z łez Twych przesuwam powoli. (Poezje, Seria czwarta, 1900) "SZUKAŁEM CIEBIE..." Szukałem Ciebie pośród kobiet roju, czekałem Ciebie o każdej godzinie i pełen byłem trwóg i niepokoju, że zanim przyjdziesz, życie moje minie. Bo nie wątpiłem, że jesteś, że moje oczekiwanie nie jest czczym złudzeniem, że niedaleko gdzieś od Ciebie stoję z moją tęsknotą, nadzieją, pragnieniem. Od lat już całych niewidzialnym cieniem byłem przy Tobie, szukając daremnie w kobietach Ciebie, coś istniała we mnie. Ciebie poczułem przed dawnymi laty, gdy głos w noc cichą zabrzmiał mi nad głową, a mnie się zdało, że się sypią kwiaty, że kwiatem na mnie pada każde słowo... Lata tęskniłem za taką rozmową i latam czekał, aż się znów powtórzy... Przyszła — przebrzmiała, jak więdnie liść róży z kochanej ręki, który barwą bladą długo swój dawny szkarłat przypomina, z którym się kończy dzień i dzień zaczyna i z którym wreszcie na sercu w grób kładą. (Poezje, Seria czwarta, 1900) "O GDYBYŚ PRZYSZŁA!..." 0 gdybyś przyszła! Raz jeszcze dziewicze jasne i czyste Twe zobaczyć oczy ! Raz jeszcze fale uczuć tajemnicze widzieć z Twej piersi i z Twoich warkoczy wetchnąć woń kwiatów... Raz jeszcze Twe ręce do ust przycisnąć; raz jeszcze łzy Twoje I Twoje ciche zobaczyć rumieńce; raz jeszcze z ust Twych słyszeć imię moje! Raz jeszcze ty 1 ko!... (Poezje, seria czwarta, 1900) "W TWEGO CIAŁA..." W twego ciała przecudownej czarze życie kipi jak złociste wino: trzykroć, trzykroć ten będzie szczęśliwy, komu dasz się nim upić, dziewczyno. W twego ciała przecudownej głębi oczy toną jak w jeziora fali i powrócić na słońce nie mogą z ławic pereł i z ławic korali. (Poezje, Seria piąta, 1905) "A KIEDY..." A kiedy będziesz moją żoną, niechaj ci oczy jasno płoną i patrzą w pustkę tam daleko, gdzie się czcze dymy z ziemi rodzą i jak upiory gdzieś się wleką, i jak umarli w nią odchodzą. A kiedy będziesz moją żoną, słuchaj, jak pustka w ciszy dzwoni, jak echa pogrobowych dzwonów w bezdeni nieba kędyś toną i jak sekundę każdą goni szmer łez żałoby i szmer skonów. I niechaj ci w rozwarte oczy żar, jako piorun, ogniem strzeli i olśnij się w błyskawic bieli, jak duch, co nad mogiły skoczy i z nieba na skroń ściąga gromy, aby w nich stanąć niewidomy. Bowiem zaiste dziś ci mówię, żeś w ogniu winna stanąć cała, jako bóg grecki skamieniała i osłonięta przez gwiazd mrowie, niedotykalna, niewidzialna, ogniem zakryta i zapalna. Imienia twego niech nie śledzą------- ja wiem i śmierć, co jest przede mną; kres nam za jedną cichą miedzą, chociaż nie pójdziesz w otchłań ze mną. Choć dzwon ustanie bić na wieży, długo, daleko dźwięk się szerzy. Zostaniesz po mnie, chocieś wstała wraz ze mną, wieczna i dozgonna, ty towarzyszko mego ciała, którą poślubiam jako żonę------- a imię twoje to czczość wonna, która oplata drzew koronę. (Poezje, Seria szósta, 1910) "TĘ KULĘ..." Tę kulę, co mnie przeznaczona, Lej rusznikarzu nie leniwo: Niech kobiecego blask ma łona, Krągłość kobiecych biódr pieściwą. Ma być jak ząb kobiecy gładką, Wewnątrz, jako jej serce, pusta, A wejść mi w serce ma tak gładko, ............................. Potem na płytę marmurową Połóżcie nagi kształt dziewczęcy------- ....................................... ....................................... (Poezje, Seria szósta, 1910) Jan Lemański (1866-1933) POLONEZ Jakaż jest najmilsza teza W naszych win i kar nawale? Tany, tany, bale, bale... Więc zatańczmy poloneza. Hej panowie, kto niestary! Nim kar i win nawał minie, Dalej, dalej ku dziewczynie, Stajmy w pary, w pary, w pary! Grają skrzypce, basy, flety, Bębny, trąby i oboje. Hej, za swoją łap dziewoję I rób... i rób... piruety! Kto za życiem życia szuka, Znajdzie co? — złamany szeląg. Kiep ten co się życia przeląkł, Do kaduka, do kaduka! Już nieboszczyk twierdzi Homer (Niech mu ziemia będzie lekką): Ze szczęśliwszy jest daleko Żywy pies, niż bóg, co pomerł. Z poumarłych już nie wskrzesa, Czyj raz trup przysypią proszkiem: Zgnije, chociaż byłby bożkiem Z nazwą Ach... Ach... Achillesa. Od frasunków serce wygój! Śmiało stań na życia szaniec! Patrz dziewczyna woła w taniec, Tańcz więc, hasaj i podryguj! W folijałach, w księgach szpera, W ascetyzmach ślęczy, kiśnie, A tymczasem czas mu zżera lica—róże, usta—wiśnie. Nauczony ale starczy, Na dziewczęta patrzy z dala. Trala.. lala... trala... lala... Choćby chciał, lecz sił nie starczy. Ubił, ubił żądzom tamę I tryb życia wiódł niewinny, Aż mu inny, inny, inny, Ukochaną porwał damę. Hej więc, póki służy krasa, Prze... hasuj, prze... hasuj życie, I nie żałuj przy kobiecie... Pięt nie żałuj, ni obcasa! Chwytaj, co ci dola winna! I w tan, i w tan staj miłośnie. Dam nie żałuj: patrz, jak rośnie Coraz inna, inna, inna! (Poezje wybrane, 1973) "BYT JEST KRÓTKI..." Byt jest krótki. Wierz tej tezie! Zamiast w głupiej tkwić ascezie, Żyj, używaj, ile wlezie! Żyć — to kochać. Stwierdź to czynem! Porzuć księgi! Łap dziewczynę, I wyciskaj, jak cytrynę! Kto raz umarł, ten nie wskrzesa. Kpij pan z Arystotelesa I z Platona! Żyj, do biesa! Nie znieprawiaj mi goryczą! Nie peroruj moralniczo! Nie kłam cnót, gdy żądze ryczą! Młodyś? — użyj! Dziad? — klep pacierz! Zdrowie masz to nim się naciesz! Żyj, bo raz rodziła macierz! Gdy cię proszą Zety, Desy, Chodź na joury, bale, fucy, Nim cię piekieł porwą Styxy. (Poezje wybrane, 1973) Wacław Rolicz-Lieder (1866-1902) BALLADA O POCZCIWEJ DZIEWCZYNIE Moja kochanka ma oczy jeziorne, Jeziorne oczy ma moja kochanka; Czemu, kochanko, masz oczy jeziorne? — Kiedy, wędrując po krajach dalekich, Potkasz się w górach z jeziorem zielonym, Mów: W tych wodach drzemie część mego żywota. Moja kochanka ma ciało bieluchne, Bieluchne ciało ma moja kochanka; Czemu, kochanko, masz ciało bieluchne? — Kiedy na wiśnie śnieg padnie kwiatowy, A oko w białość zatopisz myślącą, Mów: W tym kwiecie widzę część mego żywota. Moja kochanka ma uśmiech zawrotny, Zawrotny uśmiech ma moja kochanka; Czemu, kochanko, masz uśmiech zawrotny? — Gdy ci naleją do szklanki napitek, A wino w głowie myślenie zamąci, Mów: W tym winie szumi częsc mego żywota. Moja kochanka ma włosy pachnące, Pachnące włosy ma moja kochanka; Czemu, kochanko, masz włosy pachnące? — Gdy na przechadzce po żwirze parkowym Poczujesz zapach kwitnących pomarańcz, Mów: W tej woni pływa częsc mego żywota. Moja kochanka cudowną zna piosnkę, Piosnkę cudowną zna moja kochanka; Czemu, kochanko, cudowną znasz piosnkę? — Kiedy po żniwach naszego kochania, Usłyszysz pieśń tę w zacisznej ulicy, Mów: W tej piosnce szlocha część mego żywota. Moja kochanka ma sztylet turecki, Turecki sztylet ma moja kochanka; Czemu, kochanko, masz sztylet turecki? — Gdy będziesz kochał, przekujęć na pióro, Ty zaś, wiersz pisząc wieczorem modlebny, Mów: W tym piórze żyje część mego żywota. (WierszeHI, 1895) POŻEGNANIE Z FIOŁKAMI I wziąwszy, na kształt cacka chińskiego, ostrożnie Ulotne z rozmodlonych ust naszych żegnanie, Przez drogę życia nieśmy ten całus nabożnie, To ciche, harmonijne serc naszych wyznanie. Niech żałobna Tęsknota, o przedługim trenie, Nie wlecze się za nami, załamując ręce, A w wieczory deszczowe skowyczące cienie Nie wiodą naszych myśli ku krzyżowej męce. Niech przy naszym rozstaniu cała atmosfera Zapachnie fijotkami, uczuć aromatem, A z nieba taka jasność łagodna spoziera, Jak gdyby ptak z ptaszęciem, kwiat się żegnał z kwiatem. Gdy kiedyś, pośród białej nocy oceanu, Samotny stanę obok okrętowej cumy, A ty, śród domowego zamknięta sześcianu, Prząść będziesz nić żywota na kole zadumy; I jeśli w owej chwili samotnej przeczucie Do naszych oddalonych serc zapuka skromnie: Ja wyślę w twoją stronę, przy wspomnienia nucie, Twój całus przechowany, a ty mój ślij do mnie. Wierzę, że gdzieś po drodze te ust naszych tchnienia Zejdą się, łącząc w jedno, i że w tejże chwili Ogarnie nasze serca rozkosz bez imienia, Rozkosz, którą znaliśmy, gdyśmy razem byli. (Wierszelll, 1895) DO JEDNEJ HEBRAJKI O, która w wsteczne czasy nawiedzając ziemię, Przeszkodziłabyś sławie i królowej Saby, A wdzięczne rządząc jakie szczęsne wschodu plemię, Jako baśń wśród Hebraje szłabyś i Araby. Jak nad genezareckim błądzące jeziorem Gwiazdy dwie, o północy, patrzą twe źrenice Ku nizinom, gdzie leżą oblane wieczorem Duszy mej zamyślonej spokojne krynice. Włos twój czarny, jak stare chaty na Kiedarze, W zachodzącego słońca czerwienistej plamie, O cedrach wkorzenionych rozmyślać mi każe, Które nie groźna burza, lecz głos Boga łamie. A skoro się uśmiechniesz, pól sarońskich kwiecie, Zda mi się, że ze złotych gęśli dawidowych Ważne pieśni powstają, że lecą po świecie I uszu dla swej mowy szukają wiekowych. Zaiste, wiele we mnie jest Jeruzalemu, Gdy okiem zazdrościwym po twych wdziękach wodzę, Służby chciałbym stworzeniu oddać pieściwemu, To znowu lotne słowa wstrzymuję po drodze. Bym mógł lata na twoje spozierać jestestwo, Wędrując po ogrodach marzenia i cudów, Bym mógł posiąść ust twoich miłosne królestwo, Nie zląkłbym się wyuczyć obojga Talmudów. We drzwiach bym charaktery przybił kwadratowe, Po każdym licu kazał spływać kędziorowi, I w smętną płóciennicę owinąwszy głowę, Modliłbym się, chylając, kędyś ku wschodowi... (Nowe wiersze IV, 1903) Stanisław Przybyszewski (1868-1927) NAD MORZEM (fragment) Ty, która w czarne sny moje świetlanymi palcami wplatasz piękność więdniejących jesieni, blaski okwitłych przepychów, spiekłe farby ogniem trawionych rajów — O jasna moja — wiele bólu się prześniło, odkąd Cię po raz ostatni widziałem, ale wciąż jeszcze lśni me serce od gwiazd, któreś w me życie rozsiała, wciąż jeszcze rwąsię z krwi mojej błagające ręce ku szczęściu, któreś mi kiedyś w duszy rozpaliła. Ty, która w ciemnej pomroce cichymi rękami przędziesz mi na zaczarowanych harfach ciężką zadumę o chwilach rozkoszy, co w morzu tonąc, iskrzą się na zachodzie krwawą rosą, o nocach, co do ciepłych piersi tulą serca zbolałe — O jasna moja — już tyle razy słońce zapadło, odkąd koiłaś czarownymi pieśnia- mi smutek mej duszy, a wciąż jeszcze widzę w ciemnej pomroce Twe oczy, jak się żarzą w nieziemskim zachwycie, i jasną rękę widzę, jak się ku mnie wysuwa i w płonącym krzyku chwyta za moją. Ty, która mi burz noce na dni pogody przemieniasz, w głębiach snu zagaszasz czary jawu, w bezbrzeżne dale odsuwasz pobliża — która mi w sercu błędne ognie rozpalasz i czarne kwiecie ku życiu niecisz — O jasna moja — już tysiąc razy świat się przeobraził, odkąd Twe ostatnie spoj- rzenie chłonęło gasnące blaski mej duszy, a wciąż jeszcze widzę Twą drobną twarz dziecka i złotą koronę jedwabnych włosów wokół twej skroni, widzę, jak dwie łzy spłynęły w blady uśmiech, co tlał na Twych ustach, i słyszę, jak głos Twój ciemną skargą się krwawi. Ty, która mi rozrywasz pieczęcie wszelkich tajemnic — i czytasz runy ukrytych sił, a po wszystkich szałach mego życia roztaczasz się tęczą łaski od jednego nieba do drugiego — nigdy jeszcze nie wichrzyły się taką burzą gwiazdy moje, ni gdy jeszcze nie płomieniała jasność, co Twąskroń wieńczy, tak krwawy- mi błyski, jak teraz, kiedyś mi w morze zapadła. Przed Twe nogi rzucam gwiazdy moje, stopy Twe oplatam snów mych czarnych kirem, a w ręce Twoje kładę me serce — me serce. O jakżeś piękna, oblubienico moja, ziemio rodzinna, z której szczytną a nieugiętą mocą w niebo wyrastam, wieczności moja, co wszelkim majestatem bólu płomieniejesz, Ty, pani moja, o morze moje, moje święte, nieskończone morze! (Nad morzem, 1899) Wigilie (fragmenty) Siedzę i myślę, czemu cię kochać musiałem. Serce rozpala się wspomnieniem, jaśnieje przebłyskami ognia, co w najtajniejszej głębi mej duszy się żarzy... (...) Ciebie tylko, ciebie jedyną odtwarzała wiecznie moja dusza, w każdym kształcie, każdej myśli i każdym nastroju. Tyś mi dostroiła wszechświat do tego jednego tonu i ja stałem się Tobą. Ażeś była kształtem mojej pieśni, a żeś była liniją mej tęsknoty i mych pragnień, a żeś była barwą i tonem i wonią mej duszy, musiałem cię kochać. Zaczem cię ujrzałem, już byłaś we mnie. Zaczem cię do serca tuliłem, drgałaś w mych pieśniach, płonęłaś w blaskach mych barw, a jak zorza wieczorna łagodziłaś kojąc smutek mej duszy, koiłaś i wświecałaś we mnie twe źrenice, a z żyda mego splatałaś jaśnieją- cymi rękoma szerokie dumy mych pól rodzimych. I kocham cię! Kocham cię jako moją sztukę, kocham cię jako całą moją odwieczną przeszłość, kocham cię jako tchnienie mej ziemi rodzinnej, jako upojenie i zachwyt kościelnej zadumy, boś była moją wiosną i mojej potęgi kwitnącą pychą, byłaś mi purpurowym przeczuciem rannych brzasków i drżącym niepokojem rwącego się dnia. I kocham cię jeszcze, boś dała mi cierpienie i tęsknotę — tęsknotę, co myśli twórcy kojarzy, ręce ku Bogu wyciąga, mózg trawi żądzą poznania, bolesną a odwieczną tęsknotę bytu, wieczny niepo- kój a rozkosz. Zapomniałem o tobie, zagasł mi przepych twego ciała, zanikła żądza. Tylko to jedno pozostało, czym cię wypieściłem, czym cię dusza moja przetrawia: tęsknota. Ty, ty, odwieczna kochanko moja! (Z cyklu Wigilij, 1899) Stanisław Wyrzykowski (1869-1949) RÓŻE MISTYCZNE Mistyczne róże spadają w mrok, W bezgwiezdne ciemne przestworze; Ich blask posępny wodzi mój wzrok W dali po ciemnym ugorze. I widzę ciebie, za tobą żwir, Pod światło srebrzy się mgliściej; Widzę jak lecisz porwana w wir I w tuman ćmiących się liści. Twych piersi uwiądł dziewiczy pąk, Zastygło ciało twe śliczne; Bezwładnie lecą z twych martwych rąk Na ciemność róże mistyczne. Na wiatr się włosy rozwiały twe, Zawieje mroźne je pieszczą, A ty mych oczu jak gdyby w śnie, Źrenicą szukasz złowieszczą. Wirujesz, lecisz, gniesz się jak wąż W uwiędłych liści wichurze, A twoje oczy szukają wciąż, A z rąk twych sypią się róże. (Plon życia, 1931) Bogusław Adamowicz (1870-1944) "NOC TAKA PIĘKNA..." Noc taka piękna!... Z błękitów patrzy gwiazd plejada, Fala gwarzy i błyska ponad tonią ciemną, Las śpi we mgle i przez sen cichą baśń powiada... Noc taka piękna!... Ach czemuż ty nie jesteś ze mną?... Tam, w ogrodzie dwie lilie zakochane rosną, Woń rozkoszna z kielichów pochylonych płynie... Tam, za rzeką, dwa głosy nucą pieśń miłosną, Tęskne echo po wodnej ściele się równinie... Pieśń zamilkła... Cyt... Słyszę plusk płynącej łodzi... Łódź przemknęła i znikła, w łódce — ludzi dwoje... Od szpaleru woń lilij rzewna mię dochodzi... Milczą brzegi, drżą gwiazdy, lśnią przejrzyste zdroje. Fala błyska i gaśnie... Lekki wietrzyk wzdycha, Las się budzi, szmer bieży w jego głąb tajemną... Wietrzyk ustał, szum zamilkł... Noc tak jasna, cicha, Noc tak błoga... Ach czemuż ty nie jesteś ze mną?!... (Poezje, 1903) "KĘDY ZMIERZASZ?..." — Kędy zmierzasz? gdzie pędzisz w burzliwym porywie Potęgo niezgłębiona? Bezbrzeżny przypływie Żywiona zmąconego, co wzbiera nam w łonie I tętni w pulsach serca?... — O Falo spieniona, Ciemna, ciepła, namiętna, wzbierająca szałem, Ty huczysz, pluszczesz, kipisz i o nasze skronie Bijąc nurtem tajemnym zalewasz nam łona, Mózgi, serca i oczy... i dymiącym wałem Nas — rozbitków do Ducha płynących krainy — Porywasz i kołysząc miotasz rozszalała I dziko ślesz ku gromom, albo rwiesz w głębiny, I rzucasz nas złowrogo na kobiece ciała, Raniąc, jak o głaz ostry, o ich kształt omdlały... Więc chwytamy się ciał tych — w krwawej Rozbić nocy — I garniemy się do nich, jak do nagiej skały, Ratunku nie znajdujem!... — i bez sił, w niemocy, Odpadamy z rozpaczą... — A ty rwiesz bez końca, Rozlewasz się, kotłując, kipisz i kipiąca Znów zewsząd nas ogarniasz w rozhukanym pędzie I miotając w rozwarte niesiesz znów otchłanie — I rozbijasz nareszcie o swych skał krawędzie — O Miłości! Rozpaczy! Szaleństwa obłędzie! Nurcie Wiecznych Pożądań! Krwawy Oceanie! (Tragedia krwi, 1897) Lucjan Rydel (1870-1918) "TATRZE NA CIEBIE..." Patrzę na ciebie, jak w żywy cud, Jak na różany słońca wschód, I serce moje pyta, Gzyś ty zrodzona z morskich pian, Z szumiących słonych wód Jak Afrodyta?! Rodził się szumny pszeniczny łan I srebrna fala żyta; Z zielonych miedz i kłośnych zbóż, jak gdyby z toni spienionych mórz Uroda twa wykwita. I stoisz siostra tych polnych róż, Poranną rosą zmyta I cała w blasku wschodzących zórz Jak Afrodyta. Poezje, 1899) OŚWIADCZYNY Poszła za mną za dom do ogródka, Usiedliśmy na ławce pod ścianą, Była trwożna i taka cichutka, Kiedym patrzał w jej twarz ukochaną. Lipa kwitła przed nami w ogródku I pachniała drobnem kwieciem złotem... Gdym za rękę brał ją pomalutku, Serce we mnie waliło jak młotem. "Chciałabyś mnie!" — "Myślę, żebym chciała..." "— Wierz mi, Jadwiś, że nam dobrze będzie." "— Wierzę, panie..." A lipa słuchała I słuchały nas kwiatki na grzędzie. I nie kwiatki i nie lipa sama, Całe niebo słuchało nas z góry, I błękitna rozwarła sie brama I Bóg słuchał i anielskie chóry. (Poezje, 1899) Maciej Szukiewicz (1870-1943) SIELANKA Szli oparci o siebie ramieniem i twarzą------- Niepomni świata, ludzi, czasu i przestrzeni, Nie słyszeli, co świerki nad głową ich gwarzą, Nie widzieli, że słońce gór szczyty rumieni, Nie czuli, że chłód bagien, snując się już w lesie, Białą, wilgotną zmorą pada na pierś ziemi I że mech puszysty pod ich stopą gnie się, Tłumiąc odgłosy kroków pieszczoty miękkiemi, I że oto na niebie, z wolna i nieśmiało, Noc błysnęła skrą złotą, drobniuchną i małą, I majestat swój mrożąc wciąż większym gwiazd rojem Przestwory napełniła ciszą i spokojem Szli oparci o siebie ramieniem i twarzą, A jak ważki złociste nad wodą się ważą, Oni, oczy swe jasne zwróciwszy do wnętsza, Badali, która chwila dla duszy jest świętsza: Czy gdy jeszcze pożądań roi sny najsłodsze? Czy gdy już śnieżne pióra o krwi pożar otrze? Czy może kiedy rozkosz dreszczem przejmie ciała, A ona precz odchodzi, powiewna i biała?... Nad tym oni dumali jak u bliźniąt we śnie Każde dla siebie tylko, jednak tak współcześnie, Że gdy szyszka z szelestem upadła na chrusty, A oni przystanąwszy ust szukali usty, I wzajemnie na licach opierając lico, W sercach sobie czytali zwiększoną źrenicą - Byli, jak przeciw sobie stawione zwierciadła, Między które płomienna pożoga upadła I jasno się w nich pali i po tysiąc razy Tysiącznymi w obudwu odbita obrazy Idzie w bezmiar, z bezmiaru niezmienna powraca I znów mknąc tam, skąd przyszła, blasku nie zatraca, Jeno w nieskończoności mamiących półmroku Coraz większą i czystszą wydaję się oku. Mówiła, przytulając się do piersi jego: Dziwne... lecz ja tak czuję... — Och, powiedz,dlaczego Jak cień z światłem, łza z śmiechem pospołu się noszą Niewysłowiony smutek z bezbrzeżną rozkoszą? Czemu dla tych upojeń co ciałem kołyszą I są napiętym nerwom ochłodą i ciszą, A dla mniszych umysłów skalaniem i grzechem, Tęskność i melancholia koniecznym są echem? Jak to tłumaczyć, powiedz? Czy może w tym leży Upragnienie rozkoszy nowej, innej, świeżej? Czy może jest w tym smutek błędnego motyla, Co płacząc startych skrzydeł, nad lilie się schyla9 Może to brzóz żal niemy, co z rozwianej wici Sączy się niewidzialny, a kogo pochwyci, Temu najrańszy ranek, najzłocistsze słońce Zamienia na wieczory tęskne i płaczące? — Czyżby mogła natura karcić twór bezmyślnie Za to, że pierś do piersi chciwie się przyciśnie, Do warg przytulą wargi, i do duszy dusza? I czymże jest natura? i cóż ją to wzrusza? Snadź inna moc to sprawia... Oto, odkąd pomnę, Ile razy patrzyłam na dzieła ogromne, Czy była to z Apollem pędząca kwadryga, Czyli Komedia Danta, czy dzika pieśń Griega, Czy też nimfa zaklęta geniuszem Bócklina, Co na słońcu swe ciało różane wygina I w paluszkach zagniata perły z fali miękkiej I jak piasek wciąż sypie je z ręki do ręki — Zawsze, zawsze i wszędzie marmur,ton, rym, płótno, Zostawiały mnie z twarzą jednakowo smutną... I nie mógł to być refleks tych drgnień i tych skurczy, Przez które wykonawców przechodził duch twórczy, Bo to samo przymglenie czucia, woli, myśli Miałam, gdyśmy na szczytach nad chmurą zawiśli, Poglądali w dal siną, rozmiarem tak mroczną, Że zda się oczy nigdy i nigdzie nie spoczną — Więc w czymże tkwi ten smutek i kędy ma leże I skąd tak niespodzianie, tak nagle się bierze, Że w drodze do dusz naszych nic go nie oszuka Ni szał zmysłowych uciech, ani boska sztuka? Gdzie szukać jego źródeł? A może... wiesz? może... Tylko się nie śmiej ze mnie! — ja, widzisz, wciąż tworzę Zawrotne hipotezy, dziwaczne teorie, Na przykład: skąd błękitne, przydrożne cykorie, Niemal całkiem bezlistne, jak często je widzę, Mają kwiat tak ogromny na wątłej łodydze? Albo — skoro w wszechświecie nic nie ginie marnie — Gdzie spojrzenia, którymi ktoś mrący ogarnie Świat cały, nim odetchnie po raz już ostatni? Albo — czy chmurka może obawiać się matni? Albo gdy na niebiosach księżyc się zapali I na wody upadnie, jak dobyć go z fali? Albo... i tak bez końca, jak w bajkach Szeheraz. Otóż widzisz, ja myślę, myślałam już nieraz, Że wszystko, co za "wielkie" wieki wiekom głoszą, Czyli to będzie sztuką, czy ciała rozkoszą, Przypomina nam zawsze stan ów, który czeka Prędzej, później, lecz pewnie każdego człowieka — Ów stan, którego żadne słowa nie upiększą, Ów stan, co jest rozkoszą z wszystkich snadź największą, Ku któremu twór wszelki ciągnie, w nocy, we dnie Dąży z woli lub z musu, z wiedzą lub bezwiednie, ów stan, co niepodzielnie zawładnąwszy światem, Cel bvtu kiedvśsDełni i... "Śmierć myślisz zatem? Cicho, cicho na Boga! — mój złoty, mój drogi, Nie wymawiaj imienia twej Pani złowrogiej, Nie wymawiaj go nigdy, nigdy, nigdy głośno! Za pusto tu, za ciemno, za smutno łzą rosną Gęstwiny płaczą wokół... A jeśli to licho Czyha tu kędy z kosą? a jeśli? Więc cicho Nie igrajmy z tą mocą podstępną i wrażą. Szli oparci o siebie ramieniem i twarzą, Z oczyma w mrok wbitymi, z płonącymi czoły. Ona całą istnością w jego istność wrosła, On na poły jej więzień, Prometej na poły. Wszelkich pragnień go burza za świat zjawisk niosła, A choć milczał, blask taki ze źrenic mu padał, Że tym blaskiem duch jego cały się spowiadał I mówił do jej myśli: dlaczego? dlaczego Miłości naszej smutek i tęsknica strzegą? Oto gdy pocałunkiem usta się nam spoją, Oto gdy pierś mą złożę na białą pierś twoją, Oto gdy tak bez woli, bez czucia, pamięci, Czerpiemy z siebie słodycz uściskiem objęci, Dusza z uwięzi zmysłów swobodnie ulata W obcą dla nas, mistyczną krainę zaświata. Co tam robi? czy słońca tam widzi, czy nowie? Nie zgadnąć, tego ona nigdy nam nie powie I tylko, gdy z wędrówki swej do nas powróci, Niedobrze jej tu z nami i tak się wciąż smuci Jak kędy na wygnaniu zbłąkana królewna. Bo dla niej za powrotem jedna rzecz jest pewna: Że nad żar ust łaknących, nad ciał lube sploty Istnieją śluby ducha i ducha pieszczoty Stokrotnie rozkoszniejsze i lepsze daleko — Coś, jak kiedy się rzeka spotka z drugą rzeką, Coś, jak gdy się dwie chmury ciągnąc nieba krajem Zetkną i aż do drobin przenikną nawzajem, Coś, jak kiedy dwa światła rozszczepione tęczą Znów w jeden biały promień wspólnie się zaręczą Coś, co nie ma określeń w naszej mowie lichej, Coś, co bije blaskami z cudnych liców Psychy, Gdy szałem z nas wyparta pławi się w eterze I dziwną kąpiel z światła, woni, dźwięków bierze I oboje nas potem, po swoim powrocie, Rzuca na pastwę strasznej, bezbrzeżnej tęsknocie Za tą kąpielą dziwną, za szczęsnością oną Przeczuwaną zaledwo, a tak upragnioną... Szli oparci o siebie ramieniem i twarzą Jak anioły, gdy w niebie ziemską miłość marzą. Szli, nie wiedząc u kogo, u dnia czy u nocy, Na to swe utęsknienie szukać im pomocy? Szli oparci o siebie, cisi... A tymczasem Jakiś zbłąkany powiew zakorysał lasem. Za nich i za podobnych im całe miliony Wyrwał się z mroków leśnych jakiś jęk stłumiony Jakby całej ludzkości bolesne westchnienie Szło rozbić bramy nieba... A tam — wciąż milczenie. (Poezje, 1901) Kazimiera Zawistowska (1870-1902) "KOCHAŁAM CIEBIE..." Kochałam Ciebie i czasem bojowe Zbroje ci kładłam — czasem harfę w dłonie — Czasem twe czoło tuliłam w koronie — Czasem trefiłam pazia włosy płowe! Gdzież ty poszedłeś, o mój książę senny? Na sarkofagu twojego marmurze Skamieniał anioł cichy i promienny I w twarz ci rzuca blade grobów róże, Bo w tym kamiennym aniele żałości Dawno umaiła moja dusza gości. (Utwory zebrane, 1982) "PRÓŻNO WOŁASZ..." Próżno wołasz... za nami upiorna gromada Widm i cieni się wlecze, dusze nam targa Ta zastygła w powietrzu, żałośliwa skarga, Co gdzieś trumien otwartych krawędzie obsiada. Próżno wołasz... zajęła już Ananke blada Nasze miejsca przy uciech biesiadniczym stole — Więc wszystkie moje kwiaty zemrą na Twym czole, Jak mrze mrokiem zgaszona światłości kaskada... I na wieki rozdziela nas Ananke blada... Czyś słyszał strun porwanych śdchłe nagle głosy? Czyś widział w proch strącone tęczowe motyle? Ach — ja Ciebie pragnęłam, jako pragną rosy Mrące kwiaty, zdeptane w gośdńcowym pyle!... A jednak rozdzieliła nas Ananke blada... ((Utwory zebrane, 1982) "DAJ MI SNY TWOJE..." Daj mi sny Twoje, daj ten sen skrzydlaty O mnie prześniony —ja chcę duszą własną W jego zwierciadle ujrzeć dchą, jasną, Rozkołysaną jak mgły srebrnej kwiaty. Wprowadź mnie jeszcze w krysztalne zaświaty, A tam, Twą dłonią poruszone smutnie, Niech się rozdźwięczą wszystkie ścichłe lutnie W ów akord, nagle zerwany przed laty... Wówczas mnie ujrzysz raz jeszcze wyśnioną, Raz jeszcze wszystkie, pogasłe w ukryciu, Perły mej duszy tęczowo zapłoną, I jedną cudną dam Ci chwilę w życiu, Chwilę jedyną — bo potem w noc ciemną Pójdę, byś nigdy nie spotkał się ze mną. (Utwory zebrane, 1982) "KOCHAM CIEBIE..." Kocham Ciebie, bo wracasz Ty mi wiosnę złotą Mej młodości i jasne powracasz miraże. Twój cień trwa przy mnie, jakby wierne straże, Twój cień, mej duszy przywołań tęsknotą. Niech więc ramiona mię Twoje oplotą — Zasłoń oczy — dziś w przyszłość nie chcę patrzeć ciemną, Chcę zapomnieć, że życie za mną i przede mną — Chcę zapomnieć o wszystkim, co nie jest pieszczotą. Tak dziś ciemno i zimno... Daj mi Twoje oczy! Twoje oczy rozświetlą marzenia ogrody... Tam dźwięk — złoto — purpura — alabastrów schody — I korowód weselny barwi się tęczowo. Tak dziś ciemno i zimno... a nad moją głową Sny majaczą złowrogie... Daj mi Twoje oczy!... (Utwory zebrane, 1982) "CHCIAŁABYM, Z TOBĄ..." Chciałabym z tobą poszedłszy w zaświaty, Wtulić się w jasność jakiejś białej chaty. I wszystkie słońcu skradzione uśmiechy Wpleść w miękkie złoto jej żytnianej strzechy. I w takiej chacie odległej od sioła, Pojąc się ciszą rozlaną dokoła I patrząc co dzień na wstające zorze, Czuć w duszy własnej to Królestwo Boże Wielkiej miłości — i czuć przy swej głowie Twą głowę piękną jak młodość i zdrowie... I zapomniawszy, czym wpierw było życie, W zaczarowanym swej duszy błękicie Prząść z nieskończonej kądzieli Wieczności Nić promienistą Wiary i Miłości. (Utwory zebrane, 1982) LWICA Dwa cielska krwią ociekłe, pod pustynną spieką. Lwy, w miłosnych zapasach, piersią o pierś wsparte. Dwa cielska, kłów białością wzajem w siebie wżarte, Drgające pod skier żarnych złotopłynną rzeką. Opodal — świecąc w słońcu rozwartą paszczęką — Lwica gibkie swe ciało powoli rozpręża, 1 krew wietrząc, ruchami leniwego węża, Śledzi przebieg tej walki przymkniętą powieką... I cisza — w skwarnej dżungli, w ziół gęstym sitowiu, Dziko chrapiąc, zwycięzca otrząsł krwawą grzywę, I leżącej na bujnym wonnym traw wezgłowiu — W topazowych źrenicach niesie skry pieściwe. A ona, gnąc lubieżnie ciemnopłowe krzyże, Z obroczonych mu piersi krwawą farbę liże. (Utwory zebrane, 1982) HERODIADA Czy wiesz co rozkosz? Czy Cię nie poruszy Szept bladych kwiatów w takie noce parne? Pójdź!... Ja Ci włosy me rozplotę czarne, Wężem pożądań wejdę do Twej duszy! Płomiennym szeptem odemknę Twe uszy, Podam Ci usta drżące i ofiarne, I ust tych ogniem ciało Twe ogarnę Aż pieszczot moich fala Cię ogłuszy!... Pójdź!... ja rozkoszą śćmię Tobie Jehowę... Zapomnisz, twarzą padłszy na me łono, Pijąc źrenice me błyskawicowe... Lecz pójdź!... bo czasem w oczach mi czerwono, I z piekielnymi zmagam się widmami, I wiem, że dłonie krew mi Twoja splami. (Utwory zebrane, 1982) INEZ DE CASTRO Milsza mu była niż sceptr i korony; Okrutny tyran Kastylskiej stolicy Drżał pod pieszczotą jej czarnej źrenicy, Do krosien jedwab zwijając czerwony. Lecz zemsta grandów, bijących pokłony U stóp królewskiej, nieślubnej łożnicy, Po cichu wbiła w serce miłośnicy, Po samą głownię, sztylet wyostrzony. Oszalał z bólu, krwi toczył szkarłaty, Kąpał się we krwi— więził, ścinał, palił; A potem kamień grobowy odwalił I stroił trupa w swe królewskie szaty — I do sewilskiej wiódł, tronowej sali, By dłoń szkieletu możni całowali. (Utwory zebrane, 1982 ) MAGDALENA I Kiedy przyjdziesz? Ja słyszę w ciemnym przeczuć borze Szmer Twych kroków... zielenią więc progi owiję, A dusza, jako owiec stado białoszyje, U cysterny pragnienia czeka Cię w pokorze. Wciąż czekam, płowych piasków śledząc martwe morze — I nie wiem, czy od spieki dziś Cię namiot kryje, Czy dłoń czyja Twe stopy pielgrzymie obmyje, I nie wiem kędy jesteś... i dziwnie się trwożę... I nie wiem, kiedy przyjdziesz — tęsknotą strawiona Moja dusza Cię woła pieściwymi dźwięki, Bo jak owoc już dojrzał mych bioder kształt miękki I wonniejszą od kwiatu jest biel mego łona! Ale przychodź!... O przychodź!...Bo z tęsknoty skona Moja dusza, jak harfą, Tobą rozdźwięczona. II Drobną stopą zdeptawszy syryjskie purpury, Słuchała nieruchoma, przegięta niedbale, Onych pieśni, śpiewanych ku jej ciała chwale, W świetlicy obwiedzionej kwiecianymi sznury. Lecz z jej oczu, jak tygrys co ukrył pazury, Już szał dziki, przyczajon, zrywał się zuchwale I ust zniżał wilgotne dyszące korale, I rozplatał łaknących jej ramion marmury. I blada pod złoconych warkoczy płomieniem, Z piersi, bioder, szat więzy zerwała i kwiaty... Lecz nagle przez jutrzniane różowe poświaty, W jej rozwarte od trwogi i lęku źrenice, Jak mistyczny krąg światła, wejrzy blade lice — Krwawe skronie, owite cierni obramieniem. III Pod stopy Mu opadła, w prochu włócząc skronie, I miedź złotą warkoczy pod stopy rozstała — I jakoby z kadzielnic ofiarnych, sypała Z tych warkoczy przedziwne ambry, nardu wonie!... I bez słów On zrozumiał w nierządnicy łonie Mękę duszy — bo była jak helotka biała W pętach zmysłów, na służbie u pysznego ciała — Kwiat Bezcześci o Wstydu błękitnej koronie. I z prochu ją podniósłszy, na jej głowę wonną, Dłoni swoich położył pieszczotę przedzgonną... A nad nimi żar słońca szedł szkarłatno—złoty, I Cherub rozkołysał się przejasny, cichy, Bielą skrzydeł zakrywszy na wzgórzach Golgoty. Kwiatu śmierci męczeńskie skrwawione kielichy. (Utwory zebrane, 1982) Gustaw Daniłowski (1871-1927) "DROGĄ MI JESTEŚ..." Drogą mi jesteś, gdy piersią namiętną Czuję pierś twoją falami drgań żywo, Przy wrzącym sercu — łkań twojego tętno, Przy mych — twych włosów pachnące przędziwo! Lecz stokroć droźszaś, gdy po krwawym szale Pełen najtkliwszej prawie że boleści, Patrzę na oczu twych łzawe opale, Na dłoń twą błędną,co mnie jedna pieści! Bo wówczas, kiedy ognie zmysłów gasną, Cuci się dusza ma, w niebo ucieka I tam się — mroczna — łączy z twoją jasną, Tracąc kobietę, zyskuje człowieka, I tem zmazuje ów grzech słodkiej winy, W którym duch upadł pod ciężarem gliny. (Poezje, 1910) Edward Słoński (1872-1926) ŁZY Musnęła mnie gałąź bzowa, jak twoja kochana dłoń, rozlała się w krąg liliowa oddechu czy kwiatu woń. Zwidziało mi się w księżycu, że wzrastam w kwitnące bzy, i nie wie, czy mam na licu ros krople, czy twoje łzy. Więc jąłem szukać cię w bieli płateczków rozkwitłych bzów, a z pustej twojej pościeli wstały upiory mych snów. Rozbiegły się po księżycu, podpełzły pod białe bzy — i teraz wiem, że na licu mam łzy, ale swoje łzy. (Wybór wierszy, 1979) GRZECH I Dziś przyszłaś do mnie w nocy, Zbudziłaś trwożny sen, Rzuciłaś mi na oczy Swych włosów płowy len. Na piersi mej rozkwitłaś, Jak róży wonny pąk, Purpurą ust gorących, Oplotem białych rąk. W szeptanych twoich słowach Drżał płacz i dzwonił śmiech... Przyniosłaś mi dziś w nocy Swój pierwszy słodki grzech. II W dziewiczym twoim łonie Krwią młodą tętnił szał I ból rozkoszy pierwszej Niemocą słodką mdlał. Słyszałem szept twój cichy, Bezsilny płacz i śmiech: — Mój miły, jaki słodki Mój wspólny z tobą grzech. Mój miły, jak mnie palą Płomienie twoich rąk! Słowiki w sadach jęczą, Jaśminy pachną w krąg... III W dziewiczej twej samotni Śród czterech białych ścian, Pacierza święte słowa Szły z grzeszną myślą w tan. W panieńskim alkierzyku Z matczynych dobrych rad, Rozkwitał purpurowy Pierwszego grzechu kwiat. Strach jakiś słodkim dreszczem Po ciele twoim biegł, Rozkoszą i tęsknotą Nalewał cię po brzeg. Więc, jak nalana czara, Lśniąc złotym płynem w krąg, Czekałaś ust spragnionych I chciwych ciebie rąk. IV Myślałaś o mnie długo z zapartym w piersi tchem, Wołałaś każdą myślą I każdym swoim snem. I do mnie, czując w sobie Wezbraną życia moc, Prężyłaś swe ramiona, Jak lwica w parną noc... Aż wreszcie po księżycu W brylantach z mgły i ros Przybiegłaś do mnie drżąca I zawołałaś w głos: — Wołałeś mnie, więc przyszłam, Przybiegłam do twych rąk! Słowiki w sadach jęczą, Jaśminy pachną w krąg! — V Z białego alkierzyka, Jak z klatki, uciekł ptak — Łóżeczko niezasłane, W łóżeczku kogoś brak. Na małej otomance, Wciśniętej w mroczny kąt, Matczyne dobre rady Usiadły wszystkie w rząd. Usiadły w rząd i płaczą, I krzyczą: — Co za srom!! Na oścież drzwi otwarte, Skroś nocy pusty dom! — Za drzwiami otwartymi Noc śpiewnych pełna ech, Przez drzwi otwarte wchodzi Do alkierzyka grzech. I mówi dobrym radom: — Nie załamujcie rąk! Słowiki w sadach jęczą, Jaśminy pachną w krąg! ( Z wiosennych dum, 1898 ) "W BŁĘKITNYM KONFESJONALE..." W błękitnym konfesjonale uklękłem, jak ludzie prości, i spowiadałem się morzu ze wszystkich swoich miłości. Mówiłem że nie pamiętam... że nie wiem... prosiłem łaski... — Kto mierzył, morze, twe wody, kto kiedy liczył twe piaski? — Rzuciło się na mnie morze z swych kryształowych przezroczy, — Policz miłości twe grzeszne, a piaskiem nie syp mi w oczy. — Więc liczę... a serce w piersi tak bije, tak mocno bije... O morze, każda z nich jeszcze jest we mnie i dotąd żyje! — Więc pierwsza była dostojna, uśmiechy miała dziewczęce 1 oczy smutne i duże, I twarde od pracy ręce. Z bark moich zdjęła ten ciężar, co mnie do ziemi przygniatał, bym się radował, jak dziecko, i górnie, jak orzeł, latał. Druga jaśminem rozkwitła w ogródku moim o świcie, pokusą grzeszną i słodką oczarowała mi życie. Spaliła moje radości żądz purpurowych płomieniem, zabrała spokój i ciszę I pokłóciła z sumieniem. A trzecia... O morze, morze, swym wielkim szumem mnie zalej! Jak to się stało naprawdę, żeśmy się tak pokochali? (Wybór wierszy, 1979) Tadeusz Miciński (1873-1918) "MAGIA MEJ DUSZY..." Magia mej duszy niechaj Cię wywoła z zarzewia komet czy z mroku przepaści — przyjdź — ustroimy w lotos nasze czoła i gibkie ciała nasze nard namaści. Pachną mi dziwnie Twoje złote włosy, jak prześwietlone senne kłosy. Twych oczu lazur, jak górskie jeziora, w których się pławi czarna sykomora. A twoje usta, pachnące jak róże — chłodne — jak płomień zaklęty w marmurze. W ogrodach piersi kwitnące jabłonie, jakoby księżyc w mgieł srebrnych oponie. Biodra toczone ze słoniowej kości, jako indyjska świątynia miłości. O przyjdź — na liściach zwiędłych piszę ten sen mój obłąkany — rzucam je w strumień łez moich wezbrany — niechaj w anielskie odpłyną zacisze------- Ale mi włócznią swą miedzianą potrząsasz — i groźna jak mrok — rozdzierasz serce moje — czarną pianą dysze mi toń —ja pieczar tych smok — weź moje skarby i Twe zimne serce — opasz — niech błyszczy! Szmaragd Ci wspomni te zielone łąki, po których szliśmy strojni w asfodele — rubin — czyśćcowe jeziora rozłąki — i miłość, którą oddałaś w kościele innemu — a diament — moje serce dumne, stopione w ogniach i rzucone w trumnę. Na czole Twoim płomień chryzolitów, abyś widziała gwiazdy konające — ortoklast zimny, smutny jak miesiące zamrozi w oczach Twoich sen błękitów. Ale ci jeszcze składam te szafiry 1 perły jak chmury bezdomne, I krwawej jaszmy obłąkane wiry — na znak, że Ciebie nigdy nie zapomnę — pierścień Ci włożę z mrocznych karbonatów, bo się spotkamy za progiem tych kwiatów. ( W mroku gwiazd, 1902, Poezje 1984 ) "KIEDY CIĘ MOJE OPLOTĄ SNY..." Kiedy Cię moje oplotą sny — jak białe róże — nie bój się kochać —ja — i ty w nieba lazurze. Ziemia, jak echo minionych dni, grające w boize, a nasze duchy wśród martwych pni wieszają zorze. Serce mi splatasz koroną gwiazd, hymnem warkoczy — pode mną góry, wieżyce miast — nade mną — oczy. Dziwnie się srebrzysz, aniele mój, w tęczowym piórze — fontanny szemrzą, gwiazd iskrzy rój — wonieją róze... (Poezje, 1984) BĄDŹ ZDROWA!..." Bądź zdrowa! [ jak dziwnie brzmi dzwon ] Bądź zdrowa! [ lecą liście z drzewa...] Bądź zdrowa! [miłość jest jak zgon...] Bądź zdrowa! [ wiatr złowrogi śpiewa...] —Już nigdy! — Rwie serce Twój płacz! — Wydarł się z piersi niespodzianie, — żegnam Cię — trzeba — i Ty Boże racz — — litości!...— W konie!... Chryste Panie. (Poezje, 1984) Maryla Wolska (1873-1930 ) DUSZA MOJA Dusza moja na zawsze zostanie dziewczyną, Co w las poszła o świcie, z dzbankiem, na jagody, Krasą śmiała i ufna, że choć lata miną, Ona przetrwa w urodzie lic swych wiecznie młodej... Dusza moja na zawsze zostanie dziewczyną. Dusza moja w zielonym na warkoczach wianku, Ścieżką idzie samotną, wolna jak ptak w lesie, W pas się słońcu jednemu kłania o poranku, Niby wicher swobodna przez życie się niesie, Dusza moja w zielonym na warkoczach wianku... Dusza moja nikomu wziąć się nie da w ręce; Własna, swoja, niczyja, nie znana nikomu, W zaświat boży swe serce poniesie dziewczęce, Niby malin, wieczorem, pełny dzban do domu — Dusza moja nikomu wziąć się nie da w ręce! (Dzbanek malin, 1929) SZCZĘŚCIE Obiecało się dziewczynie W piędolistnym bzie kwitnące, W czterolistnej koniczynie, Na rosami srebrnej łące... Letnim rankiem przyszło do niej, Błyskiem słońca przyszło w swaty, Na miodowej zboża woni, Przez lny sine i bławaty... Bez żegnania pierzchło potem, Jak ta mgła, co łąką płynie, Przez ścierniska wiejąc lotem Na jesiennej paję (Symfonia jesienna, 1901) Tadeusz Żeleński (Boy) (1874-1941) ACH! CO ZA PRZEŚLICZNE ABECADŁO! (Fragment zamierzonego dzieła) B,b Barbara się bawiła z Bernardynem bardzo, Lecz że taką zabawą zacni ludzie gardzą, Teraz każde z osobna winy swoje maże: Bernardyn beczy Bogu, a bęben Barbarze. C,c Certował się co nocy z Cecylią Celestyn, Z ilu dań ma się składać ich miłosny festyn; Dziś błąd swój poniewczasie pojmować zaczyna Cesia, całując chłodne ciało Celestyna. D,d Długą dyskusję z durniem dorzeczna Dorota Wiodła, co jest ważniejsze, czy miłość, czy cnota; Tymczasem się ściemniło: gdy weszli rodzice, W dłoniach durnia dostrzegli Dorotę dziewicę. E,e Ekscytowała Edzia eteryczna Emma, Iż przewrotnej miłości chce poznać dilemma: Poty się naprzykrzała, aż wreszcie znudzony Edward ewakuował Emmy edredony. Z NASTROJÓW WIOSENNYCH Nie masz nic milszego ponad Ciągnący żeński pensjonat. Sunie sznurkiem przez Plantacje, W ciszy, z wolna, uroczyście — Zielono, pachną akacje, Słońce gzi się poprzez liście------- Ciągnie podwójny sznureczek Takich przemiłych owieczek. Cieplutko, wiosna, południe, Ławeczka, próżniactwo boskie, Myśli rozigrane cudnie W jakieś koziołki szelmoskie------- Idą: duża, mniejsza, mała Kobiecości gama cała. Ptaszek ćwierka gdzieś tam z góry Swoich liryk "pierwszą serię", Zapoznanych serc tortury I celibatu mizerie------- Pod kapotką granatową Rysuje się to i owo. "W rytm melodii jakiejś sennej Kołyszą się stare drzewa, Płynie falą dech wiosenny, W sercu puka coś, coś śpiewa-------' Ta mała mogłaby troszkę Obciągnąć sobie pończoszkę... Jakiś czar nie znany jeszcze, Jakieś czucia wiotkie, śliczne — Jakieś dziwne w piersiach dreszcze, Pan i pani—teistyczne----------- Czy to nie znaczy przypadkiem, Że czas mi już zostać dziadkiem?... PIEŚŃ O MOWIE NASZEJ Rzecz aż nazbyt oczywista, Że jest piękną polska mowa: Jędrna, pachnąca, soczysta, Melodyjna, kolorowa, Bohaterska, gromowładna, Czysta niby błękit nieba, Mądra, zacna, miła, ładna — Ale czasem przyznać trzeba, Że ten język, najobfitszy W poetyczne różne kwiatki, W uczuć sferze pospolitszej Zdradza dziwne niedostatki; Że w podniebnej wysokości Nazbyt górnie toczy skrzydła, A nas, ludzi z krwi i kości, Poniewiera — gorzej bydła. To, co ziemię w raj nam zmienia, Życia cały wdzięk stanowi, Na to — nie ma wyrażenia, O tym — w Polsce się nie mówi! Pytam tu obecne Panie (By od grubszych zacząć braków): Jak mam nazwać... "obcowanie" Dwojga różnej płci Polaków? Czy "dusz bratnich pokrewieństwem"? Czy "tarzaniem się w rozpuście"? "Serc komunią" — czy też "świństwem" Lub czym innym w takim guście? Choć poezji święci wiosnę Wieszczów naszych dzielna trójka, Polskie słownictwo miłosne Przypomina —Xsiędza Wujka! Dowody najoczywistsze Znajdziesz choćby w takim głupstwie, Że polskiego słowa mistrze Śnią o — "rui i porubstwie "M W archaicznym tym zamęcie Jak ma kwitnąć szczęścia era. Gdzie zatraca się pojęcie, Tam i sama rzecz umiera! Ludziom trzeba tak niewiele, By na ziemi niebo stworzyć — Lecz wykrztusić jak: "Aniele, Ja chcę z tobą — «cudzołożyć» !!? Jak wyszeptać do dziewczęcia: "Chcę — «pozbawić cię dziewictwa» ; Nie obawiaj się «poczęcia», Kpij sobie z «ja-wno-grze-szni-crwa» !" Jak kusić głosem zdradzieckim, Wabić słodkich zaklęć gamą? Każdy wyraz pachnie dzieckiem, Każde słowo drze się "mamo!" Nazbyt trudno w tym dialekcie Romansowe snuć intrygi: Polak cnotę ma w respekcie Lub "tentuje" ją — na migi! Stąd, gdy w Polsce do kolacji "Płcie odmienne" siądą społem, Główna cząstka konwersacji Zwykła toczyć się pod stołem... Niech upadnie ci serweta — Człowiek oczom swym nie wierzy: Gdzie mężczyzna? gdzie kobieta? Która noga gdzie należy? Pantofelków, butów gęstwa Fantastycznie poplątana, Stacza walki pełne męstwa: Istny Grunwald Mistrza Jana! Tak pod stołem wieczór cały Gimnastyczne trwa ćwiczenie, A przy stole — komunały O Żeromskim lub Ibsenie... Lecz najcięższą budzi troskę, Że marnieje lud nasz chwacki, Że już cichą, polską wioskę Skaził żargon literacki; Na wieś gdy się człek dobędzie, Chcąc odetchnąć życiem zdrowszem, Słyszy: "Kaśka, jagze bendzie Wzglendem tego co i owszem..." ............................ Widzę tu zebraną tłumnie Kapłanów sztuki elitę, Co swe kudły wznoszą dumnie Ponad rzesze pospolite. Wy! "świetlanych duchów związek", Wy! "idei stróże czystej", Wasz to jest psi obowiązek Kształcić język ten ojczysty! Skończcie wasze komedyje, Schowajcie pawie ogony, Żyjcie — czym każdy z nasz żyje, Idźcie-------kochać... za miliony! Dość "nastrojów" waszych, dranie! Uczcie mówić waszych braci: To jest wasze powołanie! Od tego was naród płaci! Język naszym skarbem świętym, Nie igraszką obojętną; Nie krwią, ale atramentem Bije dzisiaj ludów tętno; Musi naprzód iść z żywetni, A nie tępić życia zaród, Soków pełnię czerpać z ziemi: Jaki język — taki naród!!! ( Pisane w r. 1907) LIST OTWARTY KOBIETY POLSKIEJ pod adresem "ZielonegoBalonika" Do twych licznych wieńców chwały, Mój czcigodny kabarecie, Pozwól dzisiaj listek mały Dorzucić — polskiej kobiecie; Usłysz od niej prawdy słowo, Moja kliczko pięknych duchów, Żeś edycją luksusową Typowych polskich eunuchów! Gdy obalasz dawne style, Nowe wieścisz schrypłym głosem, Czyś pomyślał choć przez chwilę Nad nieszczęsnym moim losem? Aby w tajnie mego serca Zajrzeć, cos uczynił, powidz? Nieodrodny spadkobierca Starego gbura z Nagłowić! .......................... Sto lat w liryczne! niewoli Jęczymy: u nog koturny, Czoło w świętej aureoli, Na głowie popiołów urny. Spojrzenie czyste a tkliwe, Na piersiach cnoty puklerze: Sto lat czekamy cierpliwie. Kto nas z tych strojów rozbierze! Gdy rozeszła się wieść głucha Jakiejś nowej ewangelii, Jasny płomień w serca bucha: Precz z Kordianem, w kąt Anhelli; Jakiś nowy dreszcz nas wzrusza, Droga życia każda chwila, Laura szuka kapelusza, Weneda sukienki lila, Aldona tłucze się w wieżę Wołając: "Proszę otworzyć!", Grażyna zrzuca pancerze, Lecz nie zdążyła nic włożyć — Do Telimeny Zosieczka, Ukrywszy w dłoniach oblicze, Szepcze wstydliwie: "Cjoteczka, Naucz mnie tańczyć macziczę!" Pokazując zgrabne nóżki Pani Aniela Beniowska Przykleja zalotne muszki Koło zadartego noska — Każda woła: "Nie chcę dziecka!" Szepcą nawet starsze panie. Że Marynia Połaniecka Przyspieszyła rozwiązanie!! Wszędzie nową czuć herezją — W całym stawku płytko—grząskim, Gdzie "obowiązek" poezją, A poezja obowiązkiem. Wszystko czeka z utęsknieniem, Skąd zaświta nowa era: Wreszcie — słyszym z serca drżeniem, Że-------"kabaret" się otwiera! Jakiż zawód! To zebranie Poczciwych sarmackich gburów; Mordobicie, wódkochlanie, Kurdesze pijackich chórów, Łby dymiące, sprośne fraszki, Ryki bezmyślnych toastów — To wasze górne igraszki, Nieodrodne plemię Piastów? Któż z was pojmie i wyśpiewa Dziewiczego ciała zapach, Jak z melancholii omdlewa W waszych grubych polskich łapach! Kto się umie drażnić mową Szumu leciuchnych falbanek? — Co w a m o to! Gadaj zdrowo! Byle w komplecie był "w i a n e k"! Kto z piersi naszej westchnienia Nieznacznym dobędzie gestem? Kto uprzedzi głos sumienia Opadłych sukien szelestem? Kto z was pieszczotą zuchwałą Zbudzi sen zaklętych dziewic? Niech wystąpi! zaraz! śmiało! Gdzież jest ten z bajki krolewic? ................................ Niż waszych słuchać hałasów, Nowej kultury rycerze, Wolę czekać lepszych czasów W skromnej, polskiej — garsonierze! Pisane w> r. 1906 {Stówka, 1956) MADRYGAŁ SPOD CIEMNEJ GWIAZDY Chciałbym przy pani... uchnie Być takim skromnym amantem, Co go się puszcza przez kuchnię, Zanim się puści go kantem. Ot, cichym pragnieniem mojem, (Nie dla pieniężnych korzyści) To być w jej domku lift-boyem Lub drabem, co schody czyści. Sprzątałbym z wielkim hałasem, Wstawał ze wszystkich najraniej, By się w nagrodę choć czasem Przytulić do jaśnie pani. Obmywszy z kurzów me ciało, Jak można najidealniej, Pukałbym potem nieśmiało Do jej bieluchnej sypialni. Z emocji leciutko dyszę, (Zwyczajnie, osoba w wieku) Aż szept najdroższy usłyszę: "No, właźcież prędzej, człowieku!" Z szacunku słowa nie gadam, Liberię szybko zdejmuję, Kładę się w łóżko i: "Madame est servie" głośno melduję... Powiedz, mój stróżu-aniele, Czy to zuchwalstwem zbyt dużem Marzyć, choć czasem, w niedzielę, Szczęście anioła ze stróżem?... (Słówka, 1956) DOBRA MAMA Kiedy nadchodzi wieczór już, Mówi mama kochana: "Śpij, ma dziecino, oczki zmruż, Śpij smaczno aż do rana. Sukieneczki złóż Na krzesełku tuż I wdziej koszulkę nocną; Już na ciebie czas, Więc ostatni raz Uściskaj mamę mocno. Dobranoc, kotku, bywaj zdrów, Nie płacz mi, że jest ciemno; Paciorek jeszcze ładnie zmów, Powtarzaj razem ze mną: « — Aniele stróżu mój, Ty ciągle przy mnie stój, Jak we dnie, tak i w nocy; I w przygodzie złej Ty koło mnie chciej Być zawsze ku pomocy ». Zaledwie mama przeszła próg, Już jej dziewczynce grzecznej Z radosnym śmiechem legł u nóg Braciszek jej... cioteczny; Ręce chłopcu drżą, Tuli siostrę swą I gryzie w same uszko; To zuchwały smyk: Tak jak zawsze zwykł, Schowany był pod łóżko! Za chwilę już dzieciaki dwa W pieszczotach słodkich toną, Niewinny uścisk długo trwa, Oczęta żarem płoną; Coś skrzypnęło... ach! Cóż za straszny strach, Serduszko bije mocno; Już się robi świt — "Adasiu... mnie wstyd... Oddaj koszulkę nocną..." Różane ciałko drży jak liść — "... Adasiu, tak nie można... Ja muszę przecie za mąż iść, Ja muszę być... ostrożna! Przecie dobrze wiesz, Że bym chciała też, Oddałabym ci wszystko... Ale potem... cóż?... Chyba umrzeć już — Albo... zostać... artystką..." Niedługo słychać ranny gwar, Dzieweczka śpi już sama; Kneipowskiej kawki niosąc war W drzwi wchodzi dobra mama. Wlepiła tkliwy wzrok: Dziś szesnasty rok Zaczyna drogie dziecię! "CO by tu ?... Ach, wiem! Waniliowy krem: Nic tak nie lubi w świecie..." (Pisane w r.Ml) (Słówka, 1956) EXPIACJA Jest czas rodzenia i czas umierania; czas sa- dzenia i czas wycinania tego, co sadzone; czas rozrzucania kamieni i czas zbierania kamieni; czas... EcclIII, 2—8 I przyłożyłem do tego serce moje, abym poznał mądrość i umiejętność, szaleństwo i głupstwo; alem doznał, iż to jest utrapieniem ducha. Eccli, 17 O paniach, co mnie kochały, serdecznie nieraz myślę; mają swój kącik mały, lecz ciepły w mym umyśle. Zachodzę tam czasami, gdy chwilkę taką utrafię, I patrzę prawie ze łzami na zblakłe fotografie. Patrzę z uczuciem winy w wasze niknące twarze, O wy, upojeń godziny na życia mego zegarze... Ach, jest czas obłapiania, powiada Eklezjasta (111,5), jest czas, gdy świat przesłania potęgą swą niewiasta; gdy ciało w słodkim uścisku straszliwa rozkosz zesztywnia I byt, jak w Grała półmisku, w niej się u-o-bie-kty-wnia; gdy serca potężne bicie, w pieszczot jedynej dobie, zamyka i tworzy życie, i celem samo jest w sobie... I jest czas znowu inny, gdy DUCH się z siebie rodzi I chmurny a niewinny od szczęścia precz odchodzi; i niecierpliwie wstrząsa przyziemnych pęt ostatek, i szarpie się, i dąsa wśród koronkowych gatek; i podejrzliwie spogląda, i gnuśny spokój płoszy, i dziesięciny żąda od każdej chwili rozkoszy; I tylko tej ochocie istnienia przyznaje prawo, co Mu okupi się w złocie I Jemu będzie strawą------- ... i w waszym lubym objęciu, współbliski jeszcze ciałem, co czwarty uścisk w przecięciu haniebnie z NIM was zdradzałem; przez dziurkę nad lewym bokiem krew waszą piłem ciepłą, by tym cudownym sokiem treść mą ożywić zakrzepłą: wyście mi były "praiłem", z któregom wstawał poetą — i za to was płaciłem, ach, jakże lichą monetą! Jakże wam często kradłem najświętsze dobro wasze, by gardząc ziemskim stadłem, wyfruwać hen, jak ptaszę! Stulałem pokornie uszy pod szyderstw waszych świstem, by w katakumby mej duszy zstępować z sercem czystem:, umiałem, wbrew pysze męskiej, maskę niemocy przywdziewać, by MOCY hymn zwycięski cichutko w sobie śpiewać!... ... w wasze niknące twarze patrzę z uczuciem winy, o wy, na żyda zegarze upojeń dźwięczne godziny; wy, szałów wczorajszych dreszcze rozwiane kędyś po świecie, wy... czy pomnicie mnie jeszcze, przebaczcie, jeśli możecie... (Słówka, 1956) "WSZYSTKO JEST GŁUPIE..." Wszystko jest głupie, co rodzi się z myśli, A nie z kapryśnych słów dźwięku; Wszystko jest kłamstwem, czego nie nakiyśli Pióro bezwolnie chwiejące się w ręku; Wszystko jest nudą, co nie jest marzeniem, Za światem baśni naiwną tęsknotą — Wszystko jest zgrzytem, co nie jest westchnieniem Z serca do serca wionącym pieszczotą... 13. IX. 916 (Słówka, 1956) "A KIEDY PRZYJDZIE..." ... A kiedy przyjdzie godzina rozstania, Popatrzmy sobie w oczy długo, długo I bez jednego słowa pożegnania Idźmy —ja w jedną stronę, a ty w drugą. Bo taka nam już pisana jest dola, Że nigdy dla nas Jutro się nie ziści, Wiecznie nam w poprzek stanie tajna WOLA, Co tkliwość mieni w podmuch nienawiści. Najmilsza moja! Leć, kędy cię niesie Twych piórek zwiewność i krwi młodej tętno; Leć, kędy życia pieśń wzdyma i gnie się W rytmów tanecznych melodię namiętną; Leć, kędy Rozkosz wyciąga ramiona Po smutne serce człowieka tułacze, Co w jej śmiertelnym spazmie drży i kona, I wyje z bólu, i ze szczęścia płacze... Leć... ale pomnij: w pogody uśmiechu, W marzeń haszyszu i w smutków żałobie, I w cnót dystynkcji, i w plugastwie grzechu To wiedz, najmilsza: ja jestem przy tobie. Oczyma na cię patrzę skupionemi, Jak na misterium ważne, groźne prawie, I co bądź czynisz, biedna Córo Ziemi, Ja, brat twój starszy, ja ci błogosławię... ...Gdy będziesz cierpieć, ja ciebie pocieszę, A gdy się zbrukasz, wówczas wiedz, ty droga: Ja cię wysłucham i ja cię rozgrzeszę, Bo taką władzę mam daną od Boga. W twe dłonie wtulę twarz od tęsknot bladą, O twe kolana głowę oprę biedną, A ty mi bajaj, o Szeherezado, Twych cudnych nocy, ach, tysiąc i jedną... ...A kiedy przyjdzie godzina spotkania, Może w nas pamięć dawnych chwil poruszy I bez jednego słowa powitania Popatrzym sobie aż w samo dno duszy... 31. XII. 916 (Słówka, 1956) Wincenty Brzozowski (1874-1941) "A WIĘC NA ZAWSZE ŻEGNASZ MIĘ?..." A więc na zawsze żegnasz mię? To dobrze. Pokój niech będzie z tobą, piękna pani. Czy z tobą rozstać się boleśnie rani? Z żyjących jestem: wszystko zniosę chrobrze. Oto jest pierścień, odbierz. Kamień złoty, Jak lustro w ramie srebrzystej, majaczy; Oto są listy, mówiące inaczej Niźli twe usta... Stylistyczne zwroty. Nie szydzę, pani. Wierzyłem niezłomnie W wszystkie twe słowa: «Kochaj mnie wieczyście! Wiosna! Na drzewach, patrz, pachnące liście! Wiatr szumi! Słońce świeci! O, pójdź do mnie! » Lecz nim odejdziesz, pozwól, w twoje oczy Raz jeszcze spojrzę. I czarem spowity, Mówiłem zawsze: « Żywe chryzolity, Lśniące w głębinach miłosnej roztoczy...» Lecz nim odejdziesz, pozwól, niech popieszczę Twoje przesłodkie, rytmiczne kolana, Niechaj zmysłowe zaśpiewam hosana! Na twoim łonie, gdzie blask i dreszcze! I myśleć, że tam jakieś bezimieńce Wtargną do twojej piękności świątyni, I pośród tłumu, tej ducha pustyni, Zgasną na twoim czole — moje wieńce!... O, żegnaj, żegnaj! Odsunę wrzeciądze, Otworzę wrota serca, gdzie, wśród mgławic Szumnej purpury, lśnią pęki błyskawic I w harfę życia dzwonią moje żądze! Odejdź! Ostrożnie! Zapalę płomienie, Bo ciemność nocy głęboko się szerzy — A ty w dół idąc ze szczytów mej wieży, Potknąć się możesz i runąć w bezdenie... (Dusza mówiąca, 1910) Jerzy Żuławski (1874-1915) CZEMU KOCHAM ... Powiedz, dziewczę, o! powiedz, czemu twoje oczy tak błękitne, dlaczego skra w nich świeci boża, dlaczego nie zabłyska wśród żyda bezdroża, czemu w duszę mi wpadła, czemu serce toczy? Powiedz, czemu, gdy śmiechu rozświetli dę zorza, lico twoje jaśniejsze od niebios przeźroczy — powiedz, czemu, gdy smutek d skronie omroczy, łza twa każda jest czystsza niźli perły morza? Powiedz, dziewczę, dlaczego czoło twoje białe, czemu włosy złodstsze niźli słońce w niebie — powiedz, czemu spojrzenia martwą topią skałę, czemu dłoń twa do marzeń anielskich kolebie, czemu, gdy cię kto ujrzy, śni przez życie całe; powiedz! — a ja d powiem, czemu kocham dębie! (Z cyklu "Sonety młode" 1892—1897) "TY MNIE WINISZ, DZIEWCZYNO?..." Ty mnie winisz, dziewczyno? Myśmy wespół winni albo raczej zarówno niewinni oboje! Winą li to jest naszą, żeśmy byli inni, niźli te tu codzienne, szare ludzi roje? Zali naszą to winą, że nam serca wrzały żądzą szczęścia? miłości? Los nam zbliżył dusze; jak dwie gwiazdy pędzące w niebo lotem strzały; trącą się i rozbiegną w ciemność, w dal i głuszę... Płakać? — cieszmy się raczej! Myśmy niebu skradli rozkosz jego najwyższą, myśmy w jednej chwili wieki szczęścia tak błogo, choć szybko przeżyli! Cierpim? — wszakże anieli z niebios niegdyś spadli za to, że się ważyli piąć do szczęścia szczytu; my tam byli! — więc żyjmy wspomnieniem zachwytu! (Z cyklu "Sonety młode" 1892—1897) NIE WIERZ! Nie wierz mi, dziewczę, choćby i przysięga z ust mych do Ciebie poszła szukać wiary! Nie wierz! — jam różne wychylał puchary, a wciąż po nowe jeszcze dłoń ma sięga. I słodycz wina, miłości potęga, słomiane w piersiach mych wzniecają żary... Gasną tak prędko! Z wypróżnionej czary gorycz się potem i przesyt wylęga. Nie wierz mi — proszę...! Twe usta tak świeże i tak dziewczęce — ust twych dla mnie szkoda! Ja bym je skalał... Tyś tak jeszcze młoda, a ja w anielskie miłości nie wierzę! Chciałbym całować, ale wyznam szczerze: jutro zapomnę tej, co ust dziś poda! (Z cyklu "Sonety młode" 1892—1897) KWIATEK Dałaś mi kwiatek i rzekłaś: "O, panie! niech pan pamięta... niech pan kwiatek schowa..." Ja mam pamiętać? i ten kwiat, i słowa, .. i oczy twoje? — Ach! nie jestem w stanie tyle przyrzekać! zapomnę, kochanie! Kwiatek i głos twój, i buzia różowa, błękitne oczy i twa kosa płowa — takie codzienne! Dzisiaj patrzę na nie, jutro podobne zobaczę, pojutrze znowu podobne... Czymże ty mnie zmusisz, bym wspomniał ciebie? Ach! darmo się kusisz wzbudzić wspomnienie we mnie choć najkrótsze! Mnie nie wystarczą usta, warkocz złoty, abym pamiętał i wzdychał z tęsknoty! (Z cyklu "Sonety- młode" 1892—1897) "OPHELIA! GO TO A NUNNERY!" Nie płacz! szkoda twych oczu! Dziś mnie łzy nie wzruszą. Nie płacz! cóż ja ci winien, że już kwiaty więdną, nie trzeba było ci zrywać! Byłaś nieoględną; nie ożywić zeschłego kwiatu nową duszą! Wczoraj jeszcze kochałem — dzisiaj już nie mogę: dziś ty obca tak dla mnie! Widzisz, mówię szczerze: miłość przeszła i litość dziś mnie tylko bierze. Ja nie winien. Pójdziemy każde w swoją drogę. Co? ty kochasz? Daj pokój — i nie łudź się sama! Nie kochamy oboje. Czarodziejska brama już zamknięta. Więc śmiej się! — bodaj dla pozoru... Śmiej się! Oczy masz ładne i jeszcze nie jeden będzie widział w twych oczach zbawienie i eden. Co? ty nie chcesz? — Ofelio! idź wiec do klasztoru! (Z cyklu "Sonety mtode" 1892—1897) Leon Rygier (1875-1948) NIE MÓW... I Kochałem dę... Nie, nie mów, że te święte słowa Bezczeszczą moje usta, gorączką spalone... Ja wiem, powiedzieć "kocham" — dziś nie mogą one — Lecz kochałem... I byłaś ty mi, jak królowa... Tak... W prochu u stóp twoich leżała ma głowa; Z pokorą, czcią i dumą patrzyłem w twą stronę... A jeśli dziś nie kocham, jeno żądzą płonę — Tyś winna, że ci obcą była duszy mowa... Prawda, miałaś hart, ale i chłód miałaś stali, Bałaś się, że cię dłoń ma, zgiąć nie mogąc, — skruszy — I ostrzem klingi w pierś mą godziłaś z oddali. A jam czekał daremnie, wierząc, że dę wzruszy Korne moje milczenie... Dziś mię żądza pali: Pragnę twojego ciała, bom nie znalazł duszy. II Nęcą mnie twoich oczu rozdęte źrenice, Nęcą mnie twoje usta, wrzącą krwią nabrzmiałe, Nęcą mnie twoje piersi okrągłe i białe — I ten uśmiech, co wieczną chowa tajemnicę... Gdy na sobie przelotne twe spojrzenie schwycę, Co choć pragnie — fałszywie jasne jest i śmiałe — Zapominam, że gardzę— i zmysry omdlałe Szepcą: "pójdź!... niech się twoją pięknością nasycę!..." A jednak... Wiem, — świat w przepaść runąłby wraz ze mną, Gdybyś chciała usłuchać mojej krwi wołania — I padła w me ramiona po rozkosz wzajemną — A jednak — gdy się przeszłość z pamięci wyłania — To za swą wiarę w ciebie, świętą, choć daremną, Dałbym — nawet ten krwawy tryumf pożądania!... (Poezje, Seria 1,1904) Maria Komornicka (1876-1948) PRZESZŁOŚĆ Żadne wspomnienie oczu mych więcej nie znęci. Dni przeszłe i przeszłe noce, W gorzkiej zamknięte pamięci Sromu — Wszystkie przetkane i przecałowane — Wszystkie przywołane i niespodziane — — Opłakane — Wszystkie czarne i złowieszczo milczące — I wszystkie szałem świateł śpiewające — Wszystkie ciche i wonne — Wszystkie szydercze, złe, sprośne — Wszystkie zadumane i żałosne I wszystkie burzami ogromne — Wszystkie wszystkim wiadome i te nieznane nikomu — Wszystkie mi oczy palą nikczemnych dreszczów dosytem, Wszystkie odrzucam dzisiaj ze wstydu rozpaczą i zgrzytem, Wszystkie się pastwią z psów zagłodzonych skowytem. Bo, że mnie dawnym czarem mamić już nie mogą I żyć mym sercem, Topią mi pazury w gardło Ze łódź moja wzgardziła ich trzęsawym lądem, — Przebić chcą jej dno giętkie hakami koralu; Że je wygnało męstwo z krętych nor mej duszy, Że się ich okupione serce nie wyparło, Nad żywą drogą Kraczą jak nad umarłą I szydzą Niebios niecofnionym sądem Wśród głuszy mego żalu... (Młoda Polska. Wybór poezji 1947) Stanisław Korab Brzozowski (1876-1901) UKRZYŻOWANIE Dusza ma, cierniem uwieńczona, Na białym krzyżu twego ciała Przybita pragnień mych gwoździami, Schyliwszy głowę, zwolna kona. Ja sam, jak Judasz Iskariota, Za twój namiętny pocałunek Na dreszcz wydałem ją konania... Ach, mnie przeraża ta Golgota! (Nim serce ucichło, 1910) PRZĄDKA Na wyciągniętych deszczu strunach Wiatr wzdycha, jęczy i łka; Na miękich pajęczyn całunach Królewna tka Jej ręka leciuchna i żywa, Szybka jak białych lot chmur, Układa mych tęsknot przędziwa W przedziwny wzór. I kwiaty zabrane mej wiośnie, Zieleń umarłych już łąk, Znów płoną, wskrzeszone miłośnie Czarem jej rąk. (Nim serce ucichło, 1910) DO *** Rzekłaś mi: "Spojrzyj na blask słońca złoty, Co śle na ziemię ożywcze promienie — Patrz! jak rozpędza pomroki i cienie I świateł rzuca mieniące klejnoty!" Rzekłaś mi: "Spojrzyj na drzew gęste sploty, Co wydzielają balsamiczne tchnienie — Patrz! lekko lecą, jak z duszy westchnienie, Ptaszki, kierując ku niebu swe loty!" Tyś tak mówiła, zachwytem przejęta, Patrząc, jak wiosna, królewna, zaklęta, W blaskach słonecznych wykąpana kroczy. Jam jej nie widział — boś ty, uśmiechnięta, Stała przede mną, jakby cud uroczy: Na ciebie tylko patrzały me oczy. (Poezje zebrane, 1979) O DZIEWCZĘ O dziewczę! gołąb dziś na twym ramieniu Usiadł, z twoją szyją łabędzią się pieści, I, tonąc cały w cudnem zachwyceniu, Miłości pierwszą jutrzenkę d wieści. Choć gołąb grucha, nie rozumiesz mowy, Kryjącej w sobie miłość i tęsknotę; A on się lęka namiętnymi słowy Budzić w twym sercu pragnienia spiekotę... Odleci cicho, kryjąc w sobie ciernie — A może nigdy nie ujrzysz go więcej... Lecz gdy minione dzieje wspomnisz wiernie, Poznasz, że nikt dę nie kochał goręcej! (Poezje zebrane, 1978) Bolesław Leśmian (1877-1937) W MALINOWYM CHRUŚNIAKU W malinowym chniśniaku, przed ciekawym wzrokiem Zapodziani po głowy, przez długie godziny Zrywaliśmy przybyłe tej nocy maliny. Palce miałaś na oślep skrwawione ich sokiem. Bąk żałośnik huczał basem, jakby straszył kwiaty; Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory, Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty. Duszno było od malin, któreś, szepcząc, rwała, A szept nasz tylko wówczas nacichał w ich woni, Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni Owoce, przepojone wonią twego dała. I stały się maliny narzędziem pieszczoty Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie, I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty. I nie wiem, jak się stało, w którym oka mgnieniu, Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła, Porwałem twoje dłonie — oddałaś w skupieniu, A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła. (Łąka, 1920) "ŚLEDZĄ NAS..." Śledzą nas.. Okradają z ścieżek i ustroni, Z trudem przez nas wykrytych. Gniew nasz w słońcu pała! Spieszno nam do łez szczęścia, do tchów naszych woni, Chcemy pieszczot próbować, poznawać swe ciała. Więc na przekór przeszkodom źrenicą bezradną Chłoniemy się nawzajem, niby dwa bezdroża, A, gdy powiek znużonych kotary opadną, Czujemy, żeśmy wyszli z uścisków i z łoża. Nikt tak nigdy nie patrzył, nie bywał tak blady, I nikt do dna rozkoszy ciałem tak nie dotarł, I nie nurzał swych pieszczot bezdomnej gromady W takim łożu, pod strażą takich czujnych kotar! (Łąka, 1920) "ZAZDROŚĆ MOJA..." Zazdrość moja bezsilnie po łożu się miota: Kto całował twe piersi, jak ja, po kryjomu? Czy jest wśród twoich pieszczot choć jedna pieszczota, Której, prócz mnie, nie dałaś nigdy i nikomu? Gniewu mego łza twoja wówczas nie ostudzi! Poniżam dumę ciała i uczuć przepychy, A ty mi odpowiadasz, żem marny i lichy, Podobny do tysiąca obrzydłych ci ludzi. I wymykasz się naga. W przyległym pokoju We własnym się po chwili zaprzepaszczasz łkaniu, I wiem, że na skleconym bezładnie posłaniu Leżysz jak topielica na twardym dnie zdroju. Biegnę tam. Łkania milkną. Cisza, niby w grobie. Zwinięta, na kształt węża, z bólu i rozpaczy Nie dajesz znaku życia —jeno konasz raczej, Aż znienacka za dłoń mię pociągasz ku sobie. Jakże łzami przemokłą, znużoną po walce Dźwigam z nurtów pościeli w ramiona obłędne! A nóg twych rozemknione pieszczotami palce Jakże drogie mym ustom i jakże niezbędne! (Łąka, 1920) "ZMIENIONAŻ PO ROZŁĄCE?..." Zmienionaż po rozłące? O, nie, niezmieniona! Lecz jakiś kwiat z twych włosów zbiegł do stóp ołtarzy, A, choć brak tego zbiega nie skalał twej twarzy, Serce me w tajemnicy przed twym sercem kona.. Dusza twoja śmie marzyć, że, w gwiezdne zamiecie Wdumana, będzie trwała raz jeszcze i jeszcze — Lecz ciało? Któż pomyśli o nim we wszechświecie, Prócz mnie, co tak w nie wierzę i kocham, i pieszczę? I gdy ty, szepcząc słowa, z ust zrodzone znoju, Dajesz pieszczotom ujście w tym szepcie, co pała, Ja, zamilkły wargami u piersi twych zdroju. Modlę się o twojego nieśmiertelność ciała. (Łąka, 1920) "CZASAMI MOJEJ ŚLEPEJ POSŁUSZNY OCHOCIE..." Czasami mojej ślepej posłuszny ochocie, Pragnę w tobie mieć czujną na byle skinienie Sługę, co pieszczotami gasi me pragnienie, A ty jesteś tak zmyślna i zwinna w pieszczocie! Gdy twój warkocz, jak w słońcu wybujałe ziele, Tchem rozwartych ogrodów mą duszę owionie, Głowę twą, niby puchar, ujmuję w swe dłonie I wargami w ślad dreszczu prowadzę po ciele. I raduję się śledząc tę wargę, jak zmierza Do mej piersi kosmatej, widnej w niedomroczu, W której marzę pierś w lesie ryczącego zwierza I staram się, gdy pieścisz, nie tracić go z oczu. (Łąka, 1920) GDY DOMDLEWASZ NA ŁOŻU..." Gdy domdlewasz na łożu, całowana przeze mnie, Chcę cię posiąść na zawsze, lecz daremnie, daremnie! Już ty właśnie — nie moja, już nie widzisz mnie wcale: Oczy mgłą ci zachodzą, ślepną w szczęściu i szale! Zapodziewasz się nagle w swoim własnym pomroczu Mam twe ciało posłuszne, ale ciało — bez oczu !... Zapodziewasz się nagle w niewiadomej otchłani, Gdziem nie bywał, nie śniwał, choć kochałem cię dla niej!... (Napój cienisty, 1936) NOCĄ UMÓWIONĄ Nocą umówioną, nocą ociemniałą Przyszło do mnie ciszkiem to przychętne ciało. Przyszło potajemnie — w cudnej bezżałobie — Było mu na imię tak samo, jak tobie... Zajrzało po drodze w przyszłość i w zwierciadło ¦ Na pościeli zimnej obok się pokładło — Dla mnie się pokładło, bym je mógł całować I znużyć — i zużyć — i nie pożałować! Lgnęło mi do piersi — ofiarnie pachnące, Domyślnie bezwstydne i — posłuszniejące... W ciemnościach — w radościach — na granicy Mdlało od nadmiaru niedoumierania. I nic w nim nie było, prócz czaru i grzechu, Prócz bezwiednej woni — wiednego pośpiechu — I prócz tego dreszczu, co ginie w krwi szumie — A bez niego ciało — ciała nie rozumie. (Napój cienisty, 1936) ZAKLĘCIE Ptaku nocny, coś bywał za świata rubieżą I widziałeś umarłych — mów, co czynią? — Leżą. A co jeszcze? — Wciąż leżą bez przerw, bez wytch Nie ma dla nich ni słońca, ni wiatru, ni cienia! Nie modlą się, nie płaczą, nie śnią i nie wierzą — I nic — tylko tak leżą! — Nic — tylko tak leżą! Dziewczyna, co się mojej sprzeciwia przemocy, Niechaj, w łożu obłędnym polegnie tej nocy! Bezoporna, bezsilna, bezbronna, bezwiedna Niechaj, grzesząc pragnieniem, leży sama jedna! Niech nie modli się, nie śni, nie płacze, nie wierzy — I niech tylko tak leży — niech dla mnie tak leży! (Napój cienisty, 1936) "Z DŁOŃMI TAK SPLECIONYMI..." Z dłońmi tak splecionymi, jakbyś, klęcząc, spała, W niedostępne mym oczom wpatrzona widzenie, Płaczesz przez sen i wstrząsem wylękłego ciała Błagasz o nagłą pomoc, o rychłe zbawienie. Jeszcze płaczu niesytą do piersi cię tulę, A ty goisz się we mnie, niby lgnąca rana, A ja płacz twój całuję, biodra i kolana 1 ramię i zsuniętą z ramienia koszulę. Lecz karmiony ust twoich spłakanym oddechem, Nie pytam o treść widzeń. Dopiero z poranią Zadaję ciemną nocą tłumione pytania. Odpowiadasz bezładnie — ja słucham z uśmiechem. (Poezje zebrane, 1957) "TWÓJ PORTRET Z LAT DZIECINNYCH..." Twój portret z lat dziecinnych.. Ten uśmiech niecały, Co dziś mi zapowiada pieszczotę gołębną — Też nogi, które grzeję wargami, gdy zziębną — Lecz skaczące w ogrodzie przez sznur rozbujały. Pierś —jagoda znikliwa i nie do ujęcia, W biegu wklęta w ramiona, jak łódź między wiosła, Serce czuć w niej, jak w gnieździe ciepły łeb pisklęcia: Długo siebie nie znało, nim w pełnię urosła! Na dwie siostry w rozłące — patrzę na przemiany, I czarem podobieństwa w milczeniu się poję — Którąż dzisiaj posiadam, żądzą opętany? Jednąż kocham dziewczynę czyli dziewcząt dwoje! (Poezje zebrane, 1957) "LUBIĘ SZEPTAĆ CI SŁOWA, KTÓRE NIC NIE ZNACZĄ..." Lubię szeptać słowa, które nic nie znaczą — Prócz tego, że się garną do twego uśmiechu, Pewne, że się twym ustom do cna wytłumaczą— I nie wstydzą się swego mętu i pośpiechu. Bezładne się w tych słowach niecierpliwią wieści — A ja czekam, ciekawy ich poza mną trwania, Aż je sama powiążesz i ułożysz w zdania I brzmieniem głosu dodasz znaczenia i treści... Skoro je swoją wargą wyszepczesz ku wiośnie — Stają mi się tak jasne, niby rozkwit wrzosu — I rozumiem je nagle, gdy giną radośnie W śpiewnych falach twojego, co mnie kocha, głosu. (Poezje zebrane, 1957) "DZIŚ WNASZEGO SPOTKANIA ROCZNICĘ.. Dziś w naszego spotkania rocznicę Pozawrzemy szczelnie okiennice, By powtórzyć wśród nocnej ciemnoty Dawne nasze, najpierwsze pieszczoty. Dawne słowa z dni pierwszych kochania, Chociaż każde dziś ustom się wzbrania, Każde snem się nieśmiałym kolebie, Nas niepewne i niepewne siebie. Lecz stłumiwszy nieufność rozsądku, Powtórzymy wszystkie od początku. (Poezje zebrane, 1957) "HASŁO NASZE MA DLA NAS SWE DZIEJE TAJEMNE..." Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne: Lampa, gdy noc już zdąży świat mrokiem owinąć, Winna zgasnąć w tej szybie, a w tamtej zapłonąć. Na znak ten oddech tracę. Już schody są ciemne. Czekasz z dłonią na klamce i gdy drzwi otwiera, Tulę tę dłoń, co jeszcze ma chłód klamki w sobie, A ty w zamian przyciskasz moje ręce obie Do serca, które zawsze u drzwi obumiera. Wchodzę ciszkiem, jak gdyby krok każdy knuł zbrodnię, Między sprzęty, co dla mnie są sprzętami czarów. Sama ścielesz swe łóżko według swych zamiarów, By szczęściu i pieszczotom było w nim wygodnie. I zazwyczaj dopóty milczymy oboje, Dopóki nie dopełnisz podjętego trudu, Ileż w dłoniach twych pieczy, miłości i cudu! Kocham je, kocham za to, że piękne, że twoje. (Poezje zebrane, 1957) Józef Jedlicz (1878-1955) O ŚWICIE Moja umarła dziewczyna przychodzi co dzień z rana, Przychodzi budzić mię ze snu smutna i zadumana. W półśnie ją widzę, w półjawie, jak się krząta koło mnie, I przez sen gorzko płaczę i marzę nieprzytomnie... Pogląda na mnie boleśnie i z głębi piersi wzdycha, I pochylając się w mroku: "dzień dobry" szepce z ci Usiada przy szarej ścianie, smutno ogląda się wkoło I rąbkiem białej sukienki obciera mokre me czoło. W półśnie ją widzę, w półjawie, na tle mrocznego świtu. Widzę jej oczy przejrzyste jak dwa widma błękitu. Leciuchno mej twarzy gorącej dotknie bladymi wargami I przez ten moment półbrzasku jesteśmy znowu sami... I schyla się coraz bliżej, uśmiecha się coraz smętniej, I szepce miłośnie i słodko, coraz ciszej, namiętniej... A pierś mą chorą i ciężką dzikie łkanie porywa, A duszę mą chorą i smutną szarpie boleść straszliwa. Budzę się pełen dreszczu, wznoszę ciężkie powieki — I widzę, jak niknie w dali jej duch mglisty, daleki... (Słoneczna pieśń, 1904) Włodzimierz Perzyński (1878-1930) UAJALI Kochanka moja, Uajali biała, O oczach czarnych, jak noc południowa, O włosach .złotych, jak łan w blaskach słońca, Smętna jak lilia, jak płomień gorąca, Gwiazd lśniących w duszy pani i królowa, Kochanka moja, Uajali biała, Stanęła przy mnie, cicho się zaśmiała, Potem na czole położyła dłonie I rzekła głosem, w którym słońce płonie: ""Weź mię... na wieki oddaję się tobie, Wieńcem z róż jasnych czoło ci ozdobię, Pieszczotą myśli do snu ukołyszę I poprowadzę w dal, w błękitną ciszę... A tam swe usta w usta twoje wplotę, Pierś w pierś, i w owym uścisku złączeni Będziemy śnili, aż nas rozpłomieni Krew, aż się w ognie przemienimy złote." Było to rankiem, kiedy gwiazdy mdleją I kiedy w starym przedwiekowym borze Na drzewach ptactwo budzi się z uśpienia, Kiedy łódź-słońce, na błękitów morze Płynąc, zorzami drogę rozpłomienia. Było to rankiem, kiedy gwiazdy mdleją, Na kwiatach jeszcze srebrzyła się rosa, W powietrzu jeszcze stały mgły perłowe, Na niebie jeszcze noc hebanowłosa Snuła warkoczem wstęgi purpurowe. Kochanka moja, Uajali biała, Stanęła przy mnie, cicho się zaśmiała, A jej śmiech niebo otworzył nade mną. Ciche, przesłodkie harf anielskich granie Oplotło srebrną wstęgą moją duszę, Poczułem szczęścia jasne zmartwychwstanie I w serce taka weszła mi ochota, Że rozśpiewało się jak harfa złota. Stanęła przy mnie, cicho się zaśmiała, A mnie się zdało, żem już wyszedł z ciała I że na kwiatach gdzieś pod niebios progiem Leżę i gwarzę cichą pieśnią z Bogiem, Że jestem blaskiem lilii, wonią róży, I pocałunków anielskich słodyczą, Ze jestem cichą piosenką słowiczą, Świeżą jak łąka po wiosennej burzy. Nie! to sen chyba! Uajali... Ona! Wizja słoneczna ateńskich rzeźbiarzy Pieścić mię pragnie i tulić do tona, U stóp mych na głos o miłości marzy... Nie, to sen chyba! Uajali biała, Do której dhigom modlił się daremnie, Szepce kochania owiana tęsknotą: "Niech mnie twe dłonie pożarem oplotą, Niech usta twoje krew wypiją ze mnie...' (Poezje, 1902) PIOSENKA Niech żyje śmiech, niech żyje szał, Niech ginie świat, niech wszyscy giną! Byłem się bawił, byłem się śmiał, Byłem cię zawsze u boku miał Dziewczyno! Dość łez, dosc westchnień, dość skarg, Bo darmo i bez celu płyną — Znudził mię życia huczny targ I chcę się upić krwią twych warg, Dziewczyno! Niechaj tam fala życia wre, Niechaj się łodzie jasne winą, Ja wolę pierś twą, usta twe I jedną twych całusów skrę, Dziewczyno! (Poezje, 1902) Józef Ruffer (1878-1940) MIŁA MARZY, IDĄCA KU MNIE: Mój Miły mnie miłuje — i ma piękną duszę... A przeto jestem piękna! — przetom jest szczęśliwa: Oblubienica słodka!-------Tęsknota porywa Moje serce ku niemu — ku niemu iść muszę!... Ma dwoje ócz głębokich-------Potworne katusze Stwarzają mym pragnieniom — i nasyceń żniwa... ! Mój Miły mnie miłuje — i ma piękną duszę... A przeto jestem piękna! — przetom jest szczęśliwa... Idę ku niemu dumna, królowa i — w skrusze... Idę pełna odągań i idę skwapliwa... Trwożę się, że mi wszystkie z ust kwiaty pozrywa — I, że wszystkie pozrywa, w tajnym sercu tuszę... Mój Miły mnie miłuje — i ma piękną duszę... (Posianie do dusz, 1903) OBIETNICA UST Mój Miły pragnie ust mych: dam mu usta moje------- Usta moje są źródło, cudowna krynica, Co warg pragnienie gasi i głód warg nasyca, Usta moje są kąpiel i chłodzące zdroje------- Żmudną Miły miał drogę: porzez niepokoje Chciwych tęsknic-------Pustynią jest każda tęsknica — Mój Miły pragnie ust mych: dam mu usta moje — Usta moje są źródło, cudowna krynica... Chwalił wargi ust moich: wiśni — bliźniąt dwoje, Że Słońce ich dojrzałość sądem swym zaszczyca... Niech przyjdzie — nie uciekam, jako tanecznica — Wiśniowym drzewem w sadzie, czekająca, stoję... Mój Miły pragnie ust mych: dam mu usta moje------- (Posianie do dusz, 1903) NA POCAŁUNKI MIŁEJ Kędyś się, moja Miła, pocałunków uczyła? Iż takie są upojne, wonne i sycące... Żali ci mistrzem było płomienne lata Słońce? Zaż krąży w nich i gore słoneczna moc opiła?... Pożywam z ust twych, Miła, i piję z warg twych, Miła, A oto spichrz są wieczny i źródło są bezkońce... Kędyś się, moja Miła, pocałunków uczyła, Iż takie są upojne, wonne i sycące... Znad jakiej-żeś to wody, rodzącej sny, przybyła? Na jakiej, śród uroczysk uśpionej, kwiatów łące Zebrałaś woń, od której do dna się szałem mącę... Skądże, mów, ust twych słodki, przemożny czar, skąd siła?... Kędyś się, moja Miła, pocałunków uczyła? (Posianie do dusz, 1903) Leopold Staff (1878-1957) KOCHANKA Przyjdę do ciebie w pomoc ciemną, z nowiem... Drogę przez pomrok wskaże mi tęsknota... A ty, choć o swym przyjściu ci nie powiem, Wyjdziesz i sama otworzysz mi wrota. Choć ciemno będzie, nie spytasz, kto jestem... Dotkniesz mej dłoni i zaraz się dowiesz... W głębokiej ciszy o nic słów szelestem Nie spytam ciebie — a ty mi odpowiesz... Cicho mnie w blade pocałujesz skronie, A choć nie wyznam ci, że mnie coś tłoczy, Ty mi utulisz głowę na swym łonie I sama w wieczny sen zamkniesz mi oczy... (Dzień duszy, 1903) MAJAK Co to było?... Okropna noc!... Siedzimy niemi Na łóżku obok siebie jak bladzi mordercę... Niechaj oprzytomnieję... Jak mi bije serce! Mów!... Gdziem był!... Nie dotykaj usty rozpustnemi! Myśl tli: nocą obdarli mnie, gdym szedł pustoszą, Włóczykije pijane, łotry i opryszki... Wszetecznice szły za mną, nocne towarzyszki... Obdarli... Drogie strzępy mego płaszcza noszą... Chodzą za mną... Morderca popatrzył mi w oczy, Rzekł mi: "Bracie!" , i krwawy nóż w rękę mi wsunął... Czyśmy zabili kogo?... Tam trup w mroku runął... To wichr łopoce... spojrzyj... krew rąk mi nie broczy... A jednak coś strasznego stało się... Patrz... świta... Jakby głaz głucha głowa... Strach czyha u węgła... Ach, nic! — To jeno szał noc majak wylęgła... Ach nic! — To była jedna noc z tobą przeżyta... (Ptakom niebieskim, 1905) TWE ZŁOTE WŁOSY Włosy twe jak płomienna błyskawicy grzywa, Jak surm mosiężnych świetna, weselna muzyka, Jak uroczyste święto bogatego żniwa, Jak w południe lipcowe spieka słońca dzika. Włosy twe: bursztyn, jedwab, ogień i oliwa, Jesienny niebywały przepych października, W zasobnych miodnych ulach praca pszczół Złote szaleństwo wina dla ust biesiadnika. Włosy twe: rozżagwiona rozkoszy pochodnia, Kojące jako morze, kuszące jak zbrodnia... Jak w lecie o zachodzie, zabłądzić w ich złocie! I po wirze upojeń, pieszczot zawierusze Zagrzebać w nich swe usta i upowić duszę Dumną jak sen zwycięzcy w zdobytym namiode! (Gałąź kwitnąca, 1908) "DALEKAŚ MI..." Dalekaś mi, daleka, Jak radość szczęśda dcha... Serce me czeka, Usycha... Lecz bliskaś ty mi, bliska, Jak żałość niezgłębiona... Serce się śdska I kona... (Gatąź kwitnąca, 1908) KTO MIŁOŚĆ ZNA? Kto miłość zna? Kto, duszą obłąkany, Wypił zabójczy i najsłodszy jad, A z martwych ożył nim, jak rosą kwiat? Kto ssał miód z krwawych ust serdecznej rany? Kto oddał wszystko, żebrakiem być rad, Kto niewolnikiem sprzedał się w kajdany, A został królem wszech gwiazd obwołany I zdobył nowy, nieodkryty świat? Kto w przepaść rzucił się bez den, bez den, A wpadł w róż obłok na zawrotny sen, Którym odurza woń upojna, miękka? Kto, pokorniejszy od przydrożnych ziół, Pod stopy padał czołem w pył, a czuł, Że się najwyżej wznosi, kiedy klęka? (Gałąź kwitnąca, 1908) PARAFRAZA Czy ma dziewczyna Wspomina, Żem ją nauczył miłości? Chodzi po ogrodzie O wieczornym chłodzie Z uśmiechem radości, Jak gdyby w dzień spotkania. — Czemu, dziewczyno ma pusta, Tak czerwone masz usta? *"Do całowania." Czy ma dziewczyna Przeklina, Żem ją nauczył miłości? Chodzi po ogrodzie O wieczornym chłodzie W posępnej żałości, Jak gdyby w dzień rozstania. — Czemu, dziewczyno, jak chusta Takie blade masz usta? ""Od całowania*. (Uśmiechy godzin, 1910) "CHOĆ POD TWEJ PIERSI BIELĄ GŁADKĄ..." Choć pod twej piersi bielą gładką Serce swe żywe pogrzebałem, Odkąd me serce jest twym dałem, Własne mi serce jest zagadką. Gdy patrzę w twoje oczy duże, Gdy cię tęsknotą oszołomień Spowijam, jestem jako płomień, Który się ślizga po marmurze. To samo przy twych ust dotyku Wzruszenie, tajnej czar potęgi, Przejmuje mnie, co wobec księgi W niezrozumiałym mi języku. (W cieniu miecza, 1911) DUSZA KWIATU Żaden po tobie nie został mi ślad, Nic, jeno echo wspomnienia, Bo przecie przeszło tyle, tyle lat Wśród głuszy i milczenia. Żywą pamięci czas wypija krew, Od widma lico twe bledsze... Rozwiał je, jakby modry opar, wiew, Wchłonęło senne powietrze. W myśli mej jesteś już jak zmierzchu toń: Błękit i złoto w mgieł dymie, Jak przez żałoby barwę tchnąca woń Uwiędłych kwiatów i imię... Coś jak muzyki spoza kotar dźwięk Przerwanej w środku osnowy... A jednak żywy mam w oczach twój wdzięk, Gdy ujrzę hiacynt różowy. W złotych swych włosach nosiłaś ten kwiat, Co lśnił wśród nich po kryjomu, Jak u dziewczyny w świeżej wiośnie lat Różowa koncha jej sromu. (Łabędź i lira, 1914) "KOCHAĆ I TRACIĆ..." Kochać i tracić, pragnąć i żałować, Padać boleśnie i znów się podnosić, Krzyczeć tęsknocie "precz!" i błagać "prowadź!" Oto jest życie: nic, a jakże dosyć... Zbiegać za jednym klejnotem pustynie, Iść w toń za perłą o cudu urodzie, Ażeby po nas zostały jedynie Ślady na piasku i kręgi na wodzie. (Łabędź i lira, 1914) "POMIĘDZY NAMI..." Pomiędzy nami leżą długie, nieme lata Jak nieruchome, mgłami owiane jeziora Z łez, które lała nasza obopólna strata, Gdy bezdnem rozdzieliła nas losu zapora. Jakźeśmy beznadziejnie czekali wieczora, Gdy najkrótsze spotkanie nasze usta zbrata, Choćby natychmiast znowu miała nadejść pora, Kiedy rozłąka wieczna do drzwi zakołata. I dzisiaj, gdy nam spełnia sny dzień niespodziany, Nie chcesz narażać ciszy zdobytej wśród trudu, By na nowo nie płakać straconej radości? O, nie bój się całować zabliźnionej rany! Nie wahaj się zapłacić łzami chwili cudu! Źrenice dla łez mamy, usta dla miłości... (Sowim piórem, 1921) "GDY W TWOICH USTACH..." Gdy w twoich ustach z nieukojem Szukam twojego serca woni, Chciałbym cię zgnieść w objęciu mojem, Zawrzeć jak ptaka w mojej dłoni. I ściskam twe najsłodsze dało Śniąc, bym, pijany szczęścia trunkiem, Mógł pokryć ciebie całą, całą, Jednym jedynym pocałunkiem. ( Sowim piórem, 1921) "NAJSŁODSZE OCZY..." Najsłodsze oczy, jakimi na ziemi Spojrzała miłość na serce człowieka, Na drodze mojej gwiazdami cudnemi Spod twych brwi łuków błysły mi z daleka. Każdy, którego wzrok twój nie ominie, Chłonie z twych źrenic światłości promienie. Na serce moje padają jedynie Twoich rzęs długich cyprysowe cienie. (Sowim piórem, 1921 ) CIENIE Mińmy tę ścieżkę. Tuśmy ongi się spotkali Wśród świeżej lip zieleni. Wspomnienie li zostało z tych dni znikłych w dali: Nie depcmy drzew tych cieni. Choć tak samo jak wówczas lśni słońce pogodne, Kwiecie wśród traw kobierca: Słowa, które mi mówisz, są jak cień twój chłodne I, jak twój cień, bez serca. Jakże się jeszcze żywą mojej duszy ostać, Nie zmartwieć jak skała: Gdy cień bez serca na mnie rzuciła twa postać, Co przecie serce miała... ( Sowim piórem, 1921) CZYTELNICY Zmierzchem, gdy gaśnie blask słonecznej kuli, Nad brzegiem wody, gdzie drzew widma mdleją, Marzy młodzieniec, spragniony nadzieją Całując karty powieści o Julii. I gdzieś o setki mil, parku aleją Krocząc samotnie, dziewczyna najczulej Tę samą księgę do swej piersi tuli, Szepcząc z słodyczą oddania: "Romeo!" Ta sama książka, chwila i tęsknota Otwarła duszom ich miłości wrota, Gdzie, wszedłszy razem w swych wiosen ozdobie, W objęciu wspólnym przeżyły ekstazy Pierwszych upojeń, nie znanych dwa razy, Choć się nie znają ni wiedzą o sobie. ( Sowim piórem, 1921) "WIĘC MOŻNA KOCHAĆ..." Więc można kochać i nie wiedzieć o tem? Po przypadkowym, najkrótszym spotkaniu Dłoń sobie wzajem podać w pożegnaniu I w dusz spokoju odejść — z bezpowrotem... Lecz już nazajutrz, ledwo po rozstaniu, W dzień ów zabłądzić pamięci przelotem I stając, jakby przed czemś cudnem, złotem, Uczuć się nagle sercem — na wygnaniu! I odtąd wracać wstecz, wciąż i na próżno, Przesiewać przeszłość wspomnienia przetakiem, By coś w niej znaleźć, co było żywotem! Lecz smęt mży jeno szarym, suchym makiem, Jak proch w klepsydrze, co szemrze: " Za późno!. Ach, można kochać i nie wiedzieć o tem. (Sowim piórem, 1921) Tytus Czyżewski (1880-1945) LE SOIR D'AMOUR "Zamknij okno..." "Księżyc wszedł do pokoju", "Rozbije lampę", "Zamknij okno", "WIATR", "Księżyc." "Wszedł do miednicy z wodą." "Puść mnie", "Nie całuj mnie" "Księżyc, Zamknij okno; Wiatr." UWAŻAJ. Bucik się rozwiązał, "Zamknij okno", Księżyc, Wiatr! ametystowe oczy wielkie pływają razem z wigilijnymi karpiami w wannie w łazience długie lunatyczne nogi schodzą z kanapy zbliżają się cichaczem do komody palce na klawiszach klawikordu grają w tej chwili "god save the King" (Zielone oko, poezje formistyczne, 1920 ) ZDRADA Poszła czuła że w ciąży Zległa na ławce z ulicy Dobył brauninga i gryzł Ty suko to jest zdrada Kto wziął z komody portfel Kto doniósł wszystko policji Zległa jak suka w ulicy To życia i zbrodni krew Krzyk telefon i tłum Powiada że ona niewinna Na łóżku w szpitalu drży I dziecko krew i kał A on pijany śpi w domu Kochanka w szpitalu jak pies Powiedz że ja go zabił Nie musi być śmierć już nie Dziecko o ojcu nieznanym Wiedziałeś że to ja był Przyszli zabrali w kajdany Wiedziałaś suko że JA. (Zielone oko, poezje formistyczne, 1920 ) NIE WIEDZIAŁA On był szoferem a ona szwaczką Taką sobie szwaczką Bardzo kochała go bardzo O lala lalala lalala On jechał ulicą i trąbił tudu tudu tudu Ona na maszynie szyła Ona dla niego tylko żyła Ona bardzo kochała go bardzo o lala lalala lalala A raz zdradziła go przecie O nigdy nie wierzcie kobiecie Chociaż kochała go bardzo O bardzo kochała o lala lalala lalala Myślicie że się zastrzelił Zabił ją albo rywala Przecież kochała go bardzo o lala lalala lalala On śmiał się jechał ulicą i trąbił tudu tudu tudu------- Ona siedziała szyła i płakała Bo go kochała bardzo kochała o lala lalala lalala (Myślicie że szyła na zamówienie? ) Szyła maleńką koszulkę Bo ona kochała a nie wiedziała Którego bardziej kochała o lala lalala lalala A teraz szyła płakała o lala lalala lalala Bo obu bardzo kochała A nie wiedziała o lala lalala lalala 1919 (Noc — dzień, Mechaniczny instynkt elektryczny, 1922 ) Edward Leszczyński (1880-1921) WIECZNA Rozpasanych sabatów orgiastyczne kręgi, tajemniczych bajader żądza nieśmiertelna niczym mi wobec twojej kuszącej potęgi królewskiej mej fantazji kochanko bezczelna. Przyszłaś, kiedyś, w gorączce dziecinnych majaczeń, elixirem szatańskim poić spiekłe wargi i w duszy nieskalanej — zarzewiem przeznaczeń rozpaliłaś żywiołów odwieczne zatargi. Wciąż nęcąca ku sobie i wciąż niedostępna, jak rusałka żeglarzom zjawiona nad skałą — miłość wstydem płonąca i miłość występna ciebie tylko o boska chciały zakląć w ciało. Dzisiaj w prochu rzucony przed twą straszną łaską, gdy mi rozkosz obłędną mózg zalewa falą, wiem, żeś nigdzie i wszędzie, że miłość jest maską, za którą nieśmiertelne twe oczy się palą. Niewolnikiem twym jestem, bo w jarzmo służalcze zgięły mię twego piękna czary nieprzeparte; z przenajsłodszych antyfon hymny bałwochwalcze tworzę, by się twe imię święciło Astarte. Błogosławiona bądź mi maro tajemnicza, w jakiejkolwiek przychodzisz opętać mię zjawie, — każdą iskrę roztloną w żarach twego znicza, — każdą rozkosz i każdy kształt twój błogosławię. Gdy przestrzenie powietrzne drżą w upalną ciszę, na łące wydeptanej południcy nogą na złocistym rydwanie w tryumfalnej pysze lecisz błyszcząc jak słońce szprych złotych pożogą. Cały rozpęd rumaków ujęty w twej ręce czuję w dreszczach mych pulsów, jak derwisz szalony rzucam się pod twe koła a w konania męce straszna rozkosz w krwi mojej zatapia swe szpony. Czasem cicha przychodzisz jak widmo z kurhanów, przeczysta jak marzenia, nim w kształty się wcieli, oddech twój jak muzyka pod liśćmi bananów. — Pójdź... Znowu przestrzeń wszystkich gwiazd cię dzieli. Znowu ręce chwytają próżnię, znowu sporne myśli jak wężowisko kłębią się ruszone; językami płomyków pragnienia potworne syczą pełznąc i gasną jak głownie zetlone. Otom wydań na pastwę mej posępnej nędzy. — Noc idzie, co rozprzęga wszyskie spójnie ducha. O, roztrącić się w nicość! skonać! byle prędzej! Płaczu nie ma i boga nie ma, który słucha. Tam, w górze, jakieś światy konają nade mną i ostatnich się wspomnień załamują głosy — Naraz promień światłości rozdarł otchłań ciemną, jakby ręka anioła przetarła niebiosy. Znowu czuję cię boska; jesteś — jesteś przy mnie — jak matka na swe dziecię spoglądasz litośnie; usta twe rozchylone w przenajświętszym hymnie, w którym ból wszystkich wieków pali się miłośnie. Moc wieczystych odrodzeń biorę z twojej ręki A w piersiach cicha wiedza wstaje na kształt słońca: że przez błędne manowce rozkoszy i męki wiedziesz mię ku otchłaniom początku i końca. (Płomień ofiarny 1907) POŻEGNANIE KOCHANKI — Trzeba, abym cię opuściła luby — nim dla naszej miłości nadejdzie dzień zguby. Powiedział mi pustelnik, przemądry obłąkaniec, że nam się w palcach porwie miłości różaniec. Przeliczyliśmy razem wszystkie cudne ziarna, rozsypie nam się brzękiem koronka niezdarna. Kwieciła nam się miłość w tym leśnym szałasie, dzisiaj żadnej pieszczoty już nie mam w zapasie. Noc w noc ognie twych oczu były bardziej chciwe, dziś już ich nie rozpoi moje ciało żywe. Trzeba naszej miłości innych całopaleń, żywicy wyciśniętej z tęsknoty oddaleń. — Przepadnę ciemną nocą w nieprzejrzanym lesie i oto ci się łkaniem ciemny las zaniesie. Echem błędnych twych kroków rozbiegnę się w głuszy i będziesz w mrocznym lesie szukać swojej duszy. — Warg purpurę w dziewiczą wiklinę wcałuję, las cały ci się mgłami rozkoszy zasnuje. — Zatopię się oczyma w przejasnej krynicy i będziesz z każdą kroplą pić blask mej źrenicy. — Wonny balsam mych włosów pieszczotą wiatr zetrze i będziesz mię nozdrzami chwytać jak powietrze. — Na polanach miesięcznych w tęsknoty udręce błagalne i bezsilne załamię ci ręce. A gdy las zadygocze w burzy opętańczej, ostatni twój się obłęd z wichurą roztańczy. — Trzeba, abym cię opuściła, luby —- nim dla naszej miłości nadejdzie dzień zguby. (Płomień ofiarny, 1907) "NICZEGO NIE CHCĘ..." Niczego nie chcę... tylko niech mi grają melodie ciche, dawne, zapomniane; śnić wtedy będę, że ręce kochane kwiatami wiosny me skronie umają. Śnić wtedy będę, że jeszcze nade mną chylą się cudne oczy, co kochają. Niczego nie chcę w noc konania ciemną, tylko te ciche melodie niech grają. (Piomień ofiarny 1907) "WIĘC CHCIAŁAŚ TYLKO ZAPOMNIEĆ..." Więc chciałaś tylko zapomnieć... nic więcej... tylko ukoić serce nieukojne; a jam ukochał w tobie sen dziewczęcy i wplotłem sercem w moje sny upojne. I nie rozerwie nikt, co ja złączyłem, choć cię twojemu losowi oddaję; Bom oto wstąpił w te wyśnione kraje, gdzie duchem pocznę, co sercem skończyłem. Tam w niezbadanej godzinie przebudzeń miłości słońce rozbłyśnie wszechwładnie, a w proch niebytu na wieki opadnie, co w mej miłości było prochem złudzeń. (Płomień ofiarny, 1907) "CIAŁA KOBIET..." Ciała kobiet — sznur pereł — przedziwne różańce, którymi się do żyda modlą Don Juany — ciała kobiet — błysk tęczy w pian kipiących bańce — na pustyni pożądań mdłe fatamorgany. Ciała kobiet — drzwi szczęścia — bajeczne Sezamy z czarowaną gusłami kłamstw miłosnych klamką — ciała kobiet — lotosy najwonniejsze Brahmy — owoce z drzewa życia z butwiejącą plamką. Mgły opiumu, narkozy z esencji różanej, muszkatelowe gałki, czary słodkich trunków — przeciwko czczościom nudy święte talizmany, zapisane deseniem gorących całunków. Ciała kobiet — diabelskie krzesiwa i hubki błędnych ogni miłości na mrocznym moczarze — Aladynowej lampy rozbite skorupki, zbierane okruchami po życia obszarze. Ciała kobiet — okrętom pogrążonym w ciszę jawiące się obłoki z nadziei podnietą — dała kobiet — muzyki zawrotnej klawisze — ciała kobiet — puch marzeń — wszystko to — i nie to. (Ballady i pieśni, 1916) Jan Pietrzycki (1880-1944 ) DUSZE KOCHANEK W oranżeriach oszklonych woń tuberoz parną Czują łona omdlałe od miłosnych wzlotów... Przy twym kwiecie, Pokuso, giną w ust szkarłacie, W rozpalonych swych piersiach i w płomiennej szacie — Przy twym kwiecie, Pokuso, i jam mdleć już gotów, Zanim czarnej goryczy rozpleni się ziarno... W oranżeriach oszklonych tuberozy wonie Mącą zmysły rozpierzchłe chorych i cierpiących... Kwiat się pieni kielichem, wykwitłym z topieli, Ponad zmierzchów gasnących zasępione tonie, Ponad łoża odalisk z miłości mdlejących... W oranżeriach oszklonych tuberoz woń płynie Za powiewną w pomroce mych myśli Arachną... Białe kwiaty się mącą i woni wiew cichy W sen pąsowy usypia marzące kielichy... W oranżeriach oszklonych o zmierzchu godzinie Dusze zmarłych kochanek: tuberozy pachną... (Poezje 1901) Spis treści Jan Marx: O polskiej poezji miłosnej ..........5 Jan Kochanowski Do miłości ..............................129 'Ty spisz, a ja sam na dworze..." ............130 "Trudna rada w tej mierze..."...............131 Do dziewki ..............................132 Pieśń świętojańska o Sobótce (fragment) .....133 "Próżna twa chłuba..." ....................134 Na starą................................135 O gospodyniej ...........................135 Mikołaj Sęp Szarzyński Do Kasi ................................136 Szymon Zimorowic Pomozja ................................137 Amarant ...............................137 Druzylla................................138 Jan Andrzej Morsztyn Irresoluto...............................139 Pieszczoty ..............................140 Stanza do Zosie ..........................140 Miłość zerwana ..........................140 Cuda miłości ("Karmię frasunkiem miłość i myśleniem...") .. 141 Na krzyżyk na piersiach jednej panny........142 Cuda miłości ("Przebóg! Jak żyję, serca już nie mając?") .... 143 Oczy i piersi.............................143 Milczenie ...............................143 Na westchnienie..........................144 Do panny ...............................144 Na kwiatki ..............................145 Przyjaciółka .............................146 Zbigniew Morsztyn Oddana .................................146 Czujny ..................................147 Łaźnia..................................147 Wespazjan Kochowski Znikoma uciecha snu lubego ................148 Do jednej dworskiej klelijej .................149 Do dziewki ..............................150 Zielone .................................152 Franciszek Karpiński Przypomnienie dawnej miłości ..............152 Laura i Filon (fragment) ...................153 "Wszystko tak, jak miała..." ................156 Prośba do mężatki ........................156 Franciszek Dionizy Kniazin Ofiara miłości ............................157 Z podróży ...............................158 Praktyka................................159 O Amarylli ..............................159 Kajetan Węgierski Oszczędność chwalebna....................160 Julian Ursyn Niemcewicz Miłość i rozum ...........................160 SenMarysi ..............................162 Pieśń"...................................163 Stanisław Starzyński Układ ..................................164 Dumka podolska .........................164 Andrzej Brodziński Pożegnanie z kochanką....................165 Kazimierz Brodziński Pasterka ...............................166 Pasterz do Zosi ..........................167 Tbmasz Zan Triolety ................................168 Adam Mickiewicz DoM*** ................................170 Do Maryi P...............................172 Zaloty..................................172 Niepewność .............................173 Do D.D.................................174 Rozmowa ...............................174 Sen....................................175 Do Laury ...............................176 "Mówię z sobą...".........................176 "Nieuczona twa postać..."..................177 Widzenie w gaju .........................178 "Potępi nas świętoszek..."..................178 Rezygnacja .............................179 Dobranoc ...............................179 Pożegnanie. Do D.D.......................180 Danaidy ............................___180 Ekskuza................................181 Do***. Na Alpach w Splugen ...............182 "Gdy tu mój trup..." ......................183 "Snuć miłość..." ..........................183 "O nie! Nas Bóg urządził ku wspólnemu życiu..." (Z "Dziadów", cz. III).....184 Franciszek Kowalski Odwiedziny..............................191 Ułan na widecie ..........................192 Stefan Witwicki Czary ..................................193 Józef Bohdan Zaleski Zakochana ..............................194 Aleksander Chodźko Janek ..................................196 August Bielowski Rozłączenie..............................197 Juliusz Słowacki W sztambuchu Marii Wodzińskiej ...........198 Przeklęstwo. Do *** .......................199 Rozłączenie..............................200 Stokrotki................................201 Ostatnie wspomnienie. Do Laury ............202 Sumnienie ..............................204 Do Adeksandry) M(oszczeńskiej)(I) ..........205 DoA(leksandry)M(oszczeńskiej)(II) ..........206 Do pani Joanny Bobrowej ..................206 "A ona-bywało..." ........................208 W Szwajcarii (fragmenty) ..................208 Kłębami dymu niechaj się otoczę..." ..........210 Zygmunt Krasiński "Ledwom cię poznał..." ....................213 "Znasz, co namiętność..."...................214 "Czyż z tobą wtedy..." .....................217 "Wzywam cię..." ..........................218 Zawsze i wszędzie ........................219 "Śmierć ciała niczym..."....................220 "Im dalej idę..." ..........................220 "Rok mój, rok szczęścia..."..................222 "Do Beatr...".............................222 Do mojej Elizy ...........................223 Gustaw Ehrenberg Ułamek .................................225 Miłość ..................................226 Ryszard Berwiński Jawno-grzesznica.........................226 Narcyza Żmichowska Zaklęcie ................................227 Cyprian Kamil Norwid Mój ostatni sonet .........................228 Pamiątka ...............................229 W Weronie ..............................230 Trzy strofki..............................230 Beatrix .................................231 "Daj mi wstążkę błękitną..." ................234 Czułość .................................234 Karol Brzozowski Przekleństwo ............................235 Teofil Lenartowicz Kapryśna ...............................236 Komu wianuszek .........................237 Władysław Syrokomla Do ("Z pałaców sterczących dumnie...") .......238 Do ("Ty mię nie kochaj, będzie nam swobodniej...") ................239 Adam Asnyk Legenda pierwszej miłości..................240 Na początku .............................244 Rezygnacja..............................244 Uwielbienie .............................246 "Myślałem, że to sen..." ....................246 "Miedzy nami nic nie było!..." ...............247 Ja ciebie kocham! .........................248 "Gdybym był młodszy..." ...................249 Przestroga ..............................250 Najpiękniejsze piosnki.....................251 Tałza ..................................251 Maria Konopnicka Do kobiety ..............................252 "Jeżelikochasz..." ........................253 Preludium...............................257 "Idź, idź w pokoju!..."......................258 Zofia z Mańkowskich Trzeszczkowska Wziąłem ci wszystko ......................259 Wiktor Gomulicki Przyjdź!.................................260 Bolesław Czerwieński Stare dzieje..............................262 Jan Kasprowicz Nieraz się pytam .........................264 Przypomnienie ..........................265 "Gdy mnie ogarnia zmrok..." ...............268 "Nie wiem, gdzie jesteś..." .................268 Józef Weyssenhoff Siedem grzechów głównych ................269 Zenon Przesmycki (Miriam) "W twych cudnych oczach..." ...............272 Z dziejów serca ..........................273 "O czarodziejska...".......................274 Kazimierz Laskowski Dziewczyno, pójdź ........................275 Antoni Lange "Możem cię nigdy nie kochał tak szczerze..." .. 276 "Czarna jak noc gondola..." ................277 Sonet ..................................278 Pytanie ................................278 "Nie, jam wcale nie kochał!...".............. 279 Lilith ..................................279 "Chciałbym..." ...........................280 "O, błagam jeszcze!..." ....................281 Fragment ("My się nie możem kochać jak gołębie!").......281 Maria Grossek-Korycka Myślę o tobie ............................283 Andrzej Niemojewski Turystka ...............................284 Kazimierz Tetmajer "Zdaje mi się, że z głową na piersi schyloną..." . 286 Capri ..............,...................287 Virgini intactae ..........................287 Kallipigos ...............................288 Ekstaza.................................288 Posąg Hermesa ..........................289 "A kiedy będziesz moją żoną..."..............290 "Z twojego listu wypadł mały kwiatek..." ......291 "Ja, kiedy usta..." ........................291 Z pamiętnika ............................291 "Gdzieś ty, o gdzieś ty!?..." .................292 Zacisza .................................293 "Lubię, kiedy kobieta..." ...................294 Pod wrażeniem...........................295 List Hanusi .............................295 "Pamiętam ciebie..." ......................297 "Szukam cię zawsze..." ....................298 "Kochałem ciebie...".......................299 "Mów do mnie jeszcze..." ...................299 "Kocham Cię za to..."......................299 "Z łez..." ................................300 "Szukałem ciebie...".......................300 "O gdybyś przyszła..." .....................301 "W twego ciała...".........................301 "Akiedy..." ..............................301 "Tę kulę..." ..............................303 Jan Lemański Polonez .................................303 "Byt jest krótki..." ........................305 Wacław Rolicz-Lieder Ballada o poczciwej dziewczynie .............306 Pożegnanie z fiołkami .....................307 Do jednej Hebrajki ........................308 Stanisław Przybyszewski Nad morzem (fragment) ...................309 Wigilie (fragmenty) .......................310 Stanisław Wyszkowski Róże mistyczne ..........................311 Bogusław Adamowicz "Noc taka piękna..." ......................312 "Kędy zmierzasz?..." ......................313 Lucjan Rydel "Patrzę na ciebie..." ......................314 Oświadczyny ............................314 Maciej Szukiewicz Sielanka................................315 Kazimiera Zawistowska "Kochałam Ciebie..."......................319 "Próżnowołasz..." ........................320 "Daj mi sny Twoje..."......................320 "Kocham Ciebie..." .......................321 "Chciałabym z Tobą..." ....................322 Lwica ..................................322 Herodiada ..............................323 Inez de Castro ...........................323 Magdalena..............................324 Gustaw Daniłowski "Drogą mi jesteś..." .......................326 Edward Słoński Łzy ....................................326 Grzech .................................327 "W błękitnym konfesjonale..." ..............330 Tadeusz Miciński "Magiamej duszy..." ......................331 "Kiedy cię moje oplotą sny..." ...............333 "Bądź zdrowa!..." .........................333 Maryla Wolska Dusza moja..............................334 Szczęście ................................334 Tadeusz Żeleński (Boy) Ach! Co za prześliczne abecadło! .............335 Z nastrojów wiosennych ...................336 Heśń o mowie naszej ......................337 List otwarty kobiety polskiej ................341 Madrygał spod ciemnej gwiazdy .............344 Dobra mama.............................345 Expiacja ................................347 "Wszystko jest głupie..." ...................350 "A kiedy przyjdzie..." ......................350 Wincenty Brzozowski (Vincent de Korab) "A więc na zawsze żegnasz mię?..." ..........352 Jerzy Żuławski Czemu kocham............................353 "Ty mnie winisz dziewczyno..."..............353 Nie wierz! ...............................354 Kwiatek ................................355 "Ophelia! Go to a nunnery!" ................355 Leon Rygier Nie mów.................................356 Maria Komornicka Przeszłość ...............................357 Stanisław Korab Brzozowski Ukrzyżowanie ...........................358 Prządka ................................358 Do*** ..................................359 O dziewczę! .............................359 Bolesław Leśmian W malinowym chruśniaku .................360 "Śledzą nas..."...........................361 "Zazdrość moja..." ........................361 "Zmienionaż po rozłące?...".................362 "Czasami mojej ślepej posłuszny ochocie..." . . . 363 "Gdy domdlewasz na łożu..." ...............363 Nocą umówioną..........................364 Zaklęcie ................................364 "Z dłońmi tak splecionymi..." ...............365 "Twój portret z lat dziecinnych..." ...........365 "Lubię szeptać ci słowa, które nic nie znaczą..." 366 "Dziś w naszego spotkania rocznicę..." .......366 "Hasło nasze ma dla nas swe dzieje tajemne..." 367 Józef Jedlicz O świcie ................................367 Włodzimierz Perzyński Uajali ..................................368 Piosenka ...............................370 Józef Ruffer Miła marzy, idąca ku mnie.................371 Obietnica ust ............................371 Na pocałunki miłej .......................372 Leopold Staff Kochanka ...............................372 Majak ..................................373 Twe złote włosy ..........................373 "Dalekaśmi..." ...........................374 Kto miłość zna? ..........................374 Parafraza ...............................375 "Choć pod twej piersi bielą gładką..." .........376 Dusza kwiatu ............................376 "Kochać i tracić..." ........................377 "Pomiędzy nami..." .......................377 "Gdy w twoich ustach..." ..................378 "Najsłodsze oczy..." .......................378 Cienie ..................................379 Czytelnicy...............................379 "Więc można kochać...".....................380 Tytus Czyżewski Le soir d'amour ..........................380 Zdrada .................................381 Nie wiedziała ............................382 Edward Leszczyński Wieczna ................................383 Pożegnanie kochanki ......................385 "Niczego nie chcę...".......................386 "Więc chciałaś tylko zapomnieć..." ...........387 "Ciałakobiet..." ..........................387 Jan Pietrzycki Dusze kochanek ..........................388