WIESŁAW BUDZYŃSKI _ MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ KRZYSZTOFA KAMILA biografia K. K. Baczyńskiego Krzysztof Kamil Baczyński, człowiek i poeta wielkiej wyobraźni, żarliwy wyznawca i głosiciel trudnej miłości ojczyzny, pełen niepokojów i mrocznych przeczuć, którym dawał wyraz w swych strofach, nie był lekkomyślnym chłopcem, ale człowiekiem nad wiek dojrzałym i świadomym miejsca, w którym postawiła nas historia (...). Wśród życzliwych mu ludzi, patronujących jego pisarstwu, byli i tacy, którzy w obawie o jego życie próbowali odwieść go od walki. Nie usłuchał ich rad i ostrzeżeń, nie mógł ich przecież usłuchać. Wiarygodność swego poetyckiego przesłania musiał i chciał potwierdzić całym sobą, swym własnym losem. (...) Jego natchniona twórczość dowodzi, iż musiał być świadom, że stawia wszystko na jedną kartę - kartę praw ludzkich, kartę naszych praw do wolności... (Jerzy Ficowski) WIESŁAW BUDZYŃSKI _ MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ KRZYSZTOFA KAMILA WIESŁAW BUDZYŃSKI. MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ KRZYSZTOFA KAMILA biografia K. K. Baczyńskiego Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie ŚWIAT KSIĄŻKI Projekt okładki i stron tytułowych Maciej Sadowski Redakcja techniczna Mirosława Kostrzyńska Redaktor prowadzący Ewa Niepokólczycka Korekta Teresa Steinhagen Jolanta Spodar Grażyna Henel Wydanie IV uzupełnione Copyright © by Wiesław Budzyński Warszawa 1999 Bertelsmann Media Sp. z o.o. Klub Świat Książki Warszawa 1999 ISBN 83-7227-255-7 Nr 2264 Rodzicom . ' CENTRUM WARSZAWY (plan z połowy lat trzydziestych). Ważniejsze adresy występu- jące w książce: 1. Bagatela 10; 2. Kościół Zbawiciela; 3. Wspólna 75; 4. Gimnazjum i Li- ceum im. Stefana Batorego; 5. Holówki 3 (Wczasowa); 6. Kościół Świętej Trójcy na Solcu; 7. Śniegockiej 10; 8. Ratusz i paląc Blanka. MR e __jj 1. WSTĘP. MOJA PRZYGODA Z BACZYŃSKIM Żyjemy na cmentarzu. Miasto, które w czasie wojny straciło milion mieszkańców, jest naszym domem. Tragiczne doświadcze- nie pokolenia Baczyńskiego nie kończy się w 1945 roku i nie koń- czy się na tym sprawa Baczyńskiego. Spisane przeze mnie powo- jenne losy kolegów poety stały się powodem, dla którego w PRL oficjalnie nawet nie starałem się wydać tej książki. Miałem zre- sztą przedsmak cenzury, publikując w prasie efekty moich ustaleń. Na przykład z artykułu „Ekshumacja" („Tygodnik Powszechny" - 33/1983) cenzura usunęła dwie jakże charakterystyczne kwe- stie. Pierwsza dotyczyła wypowiedzi odnoszącej się do pochówku na Powązkach szczątków wydobytych z powstańczych mogił: „W końcu, jak już mieliśmy działki «Zośki» i «Parasola», i by- ły również działki «Miotły», «Zywiciela», «Baszty» - zorientowa- no się, że «za mało» jest poległych AL-owców. I zaraz ktoś wpadł na pomysł, żeby chować dzielnicami. Nie chcieliśmy się zgodzić i sztuczka się nie udała. Pamiętam, że z szopy cmentarnej, gdzie było kilka trumien, skradziono zwłoki mego brata ciotecznego, przygotowane do cho- wania. Chcieli grzebać jako AL-owca. Ale grabarze mnie już znali i zwłoki zaznaczyli. Więc odebrałam..." (z relacji Haliny Karwickiej). Inny ocenzurowany fragment wiązał się z uroczystościami po- grzebowymi 14 stycznia 1947 roku w kościele ojców Kapucynów przy ulicy Miodowej: „Zbliżały się wybory do Sejmu (19 stycznia) i już sam pogrzeb poety zagrażał «bezpieczeństwu publicznemu». Upłynąć miał ja- 1. Krzysztof Kamil Baczyński z matką i Basią, 1942 Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 11 kiś czas, zanim kondukt wyruszy! na Powązki. Nie wiadomo z ja- kiej przyczyny szczątki przez ten cały czas leżały na terenie przy- kościelnym pod płotem!" Teraz, gdy możemy mówić pełnym głosem i nie ma lęku przed cenzurą, martwi jedynie to, że tylu świadków odeszło, pew- nych spraw nie uda się już wyświetlić, a niektóre relacje udało się wydrzeć mrokom niepamięci niemal w ostatnim momencie. W 1979 roku, w sierpniu, w „Hybrydach" miał miejsce wie- czór poświęcony poezji Baczyńskiego. A była tam grupa osób, które znały poetę osobiście. Moją uwagę zwrócił mężczyzna pięć- dziesięcioparoletni. ...Przedstawiłem się, powiedziałem, że chciałbym o nim coś napisać, mówiłem o swoich zainteresowaniach, by usprawiedliwić śmiałość, ba! - może zuchwalstwo. Tyle już przecież napisano! Czegóż chce młody jak ja człowiek, urodzony po wojnie i nie zna- jący zapachu prochu. Z pokorą nowicjusza przekraczającego ta- jemne furty klasztorne pytałem o niezbadane ślady, o ludzi, którzy dotąd milczą. I usłyszałem, że takich spraw jest sporo... Mężczyzna ów - a był nim Juliusz Bogdan Deczkowski, do- wódca Baczyńskiego z „Zośki" - przyjął mnie niezwykle serdecz- nie i wkrótce stał się moim Przewodnikiem po rejonach wielkiej legendy. Jemu też zawdzięczam, że nie zraziły mnie trudności, po- tknięcia i pułapki czyhające na „wchodzącego w temat". Tak zaczęła się wielka przygoda. Teraz, gdy lata minęły, wiem, ile jej zawdzięczam i jak zaważyła na dalszym moim życiu. Znaczna część wędrówek po śladach K.K.B. przypadła na lata stanu wojennego i pamiętam, jak z panem Deczkowskim chodzi- liśmy w rejony silnie strzeżone, bo akurat przy willi generała Ja- ruzelskiego wypadał jeden z interesujących nas adresów. W atmosferze stanu wojennego rozmawialiśmy o stalinowskich obozach w Polsce; słuchałem o więzieniu we Wronkach, którego mury widziały cierpienie nie pierwszego już pokolenia Polaków; gdzie więziono akowców, towarzyszy broni Baczyńskiego, i gdzie od 13 grudnia był obóz internowanych działaczy „Solidarności". 12 Wiesław Budzyński Na pototalitarnym klepisku biograf staje się detektywem; nie tylko „opisywaczem" cudzego życia, ale geologiem grzebiącym w popiołach i w ludzkiej pamięci... Ogrom materiału, nowe fakty, sprzeczne i wykluczające się pogłoski - to wszystko pchało mnie do dalszych poszukiwań. Re- lacje spisywałem, jako się rzekło, począwszy od 1979 roku i nie- które publikowałem w prasie „na gorąco", m.in. w tygodniku „Li- teratura", następnie w „Tygodniku Powszechnym" i w „Życiu Warszawy"; początkowo bez zamiaru nadania temu formy książ- kowej (nawet nie myślałem o pisaniu książki!). Te wydobyte z milczenia wiadomości układają się w ciąg, który pozwala na tyle precyzyjne, na ile to możliwe, odtworzenie wypadków z życia poety i jego najbliższych. Nie jest to jednakże dosłowny zapis tego, co mówili moi rozmówcy, a styl, mimo nar- racji w pierwszej osobie, jest w zasadzie mój. Starałem się przede wszystkim zachować oryginalny język, niepowtarzalne słownic- two, charakterystyczne dla tamtego pokolenia. Niektóre informacje, jako nie wytrzymujące próby, zostały wyeliminowane bądź skorygowane w kolejnych etapach pracy; in- ne - czekają na uwiarygodnienie czy uzupełnienie i dlatego nie weszły do książki. Jeszcze inne rozrosły się i stały podstawą osob- nych rozdziałów - opowieści, które znajdzie Czytelnik w mojej książce o Baczyńskim pt. „Testament Krzysztofa Kamila" (wyda- nie pierwsze 1998). W pewnych przypadkach, na przykład, gdy chodzi o okolicz- ności śmierci poety, podaję także sprzeczne tropy i poboczne wąt- ki, jako miarę przebytej drogi i wielości pułapek czyhających na badacza. Uczył mnie przed laty mój mistrz i nauczyciel - Krzysztof Ką- kolewski - nie bagatelizować żadnej informacji, sprawdzać i wery- fikować, i tej zasadzie starałem się być wierny. Każdy szczegół, nawet błahy, może okazać się ważny, wyzwolić lawinę. Pozwala ziarnko do ziarnka ułożyć gmach, który rozsypała wojna, a reszty dokonały, miażdżące wszystko na proch, krwawe totalitaryzmy i zwykła głupota... 2. Bagatela 10. Dom, w którym urodził się poeta. Stan z roku 1983 14 Wiesław Budzyński Będzie to więc opowieść o losach K.K.B. i jego kolegów, wpi- sana w otoczenie, w którym mieszkał, szkołę, do której chodził, w dzieje Polski Niepodległej, wojnę i w to, co w końcu przyszło czerwona chmury ze wschodu i trwało do dni naszych, a zwało się socjalizmem. Zamiarem moim było uchwycenie wspomnień ludzi, którzy z takich czy innych względów (przede wszystkim politycznych) 0 Baczyńskim wcześniej nie mówili, choć się z nim stykali, przyjaź- nili i walczyli w jednym szeregu. W efekcie tego przymusowego milczenia mamy nad miarę i do nieprzyzwoitości rozdęty wizeru- nek poety z wczesnego okresu twórczości, młodego lewicowca, 1 związany z ty"1- także naciągnięty, portret Baczyńskiego-ateisty, rozdmuchiwany z upodobaniem przez antyklerykałów ze śp. tygo- dnika Argumenty". A na zasadzie kontry - straszy równie kośla- wy obraz poety narodowca (Polak-katolik), stawiany w niektórych publikacjach w jednym rządzie z twórcami „Sztuki i Narodu", choć znamy przecież dwuznaczny stosunek poetów tej grupy do Krzy- sztofa i dystans, z jakim poeta traktował narodowców. Te półprawdziwe - a więc nieprawdziwe! - zakłamane maski miały się dobrze lata całe, aż przyszedł wreszcie dzień, który nadejść musiał. ?• Otóż możemy i musimy sobie dziś jasno powie- dzieć: Baczyński w dojrzałym okresie swej twórczości był p o- n a d podziałami (nie w jakimś centrum, na lewo czy obok); wy- brał walkę o niepodległość kraju, ale i nie był - w wąskim tego sło- wa znaczeniu - patriotą polskim; był - rzec można -jak Piłsudski patriotą Rzeczypospolitej i jak on, kiedy nastał czas walki o niepodległość, wysiadł z „czerwonego tramwaju" i poszedł w pole, a w jego poezji brzmi echo Legionów. Teeo dnia, kiedy Krzysztof Baczyński napisał słowa o osaczo- nym przez wrogów żołnierzu AK, który ostatnią kulę zostawił dla siebie, tego właśnie 26 marca 1943 roku jego dawni szkolni kole- dzy dokonali śmiałego ataku pod Arsenałem. W tym widzę prze- łom, przewartościowanie dotychczasowej „biernej" postawy poe- ty wobec okupacyjnej rzeczywistości - wybór, co zamknie się w słowach: dlaczego inni mają walczyć, a ja mam stać z boku. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 15 Nie trzeba być historykiem, by zrozumieć sens śmierci Ba- czyńskiego... To, że wielki poeta ginie za wolność Ojczyzny, jest tragedią, ale faktem, nie żadnym „mitem, kombatanctwem czy martyrologią", jak chce krytyk Stanisław Stabro. Ciągle wypomi- nano Baczyńskiemu, że poszedł walczyć. Stabro posuwa się jesz- cze dalej i w zakończeniu swej książki „Chwila bez imienia" (wyd. I 1992) imputuje wręcz zaślepienie młodym żołnierzom „Zośki" i „Parasola", towarzyszom broni Baczyńskiego. Zaślepieniem tym miała być walka o wolną Polskę!? Zginął w wieku 23 lat na zawsze pozostając „młodym Baczyń- skim". Trudno nawet wyobrazić sobie Baczyńskiego — starca. W potocznym odbiorze stał się symbolem, wizerunkiem poety- -żołnierza, legendą, która otacza bohaterów, ludzi wielkich. W efekcie tego zatarł się nieco Baczyński ze swoimi powszednimi wyborami, a niektórych jego wierszy nie sposób odczytać, nie wie- dząc w jakich okolicznościach powstały i czego dotyczą, na przy- kład wiersz „Z lasu". W tym sensie Baczyński jest nie do końca znany... Trzeba tu jeszcze powiedzieć, że analiza poezji nie wcho- dzi w zakres niniejszego opracowania (chociaż to poezja uczyniła Go wielkim!), a odwołanie do poezji występuje o tyle, o ile ma bezpośredni związek z opisywanymi wydarzeniami. Gdyby przeżył - u kresu wieku miałby prawie 80 lat. Czy je- go losy byłyby zbliżone do losów Borowskiego, Różewicza czy Mi- łosza - zastanawia się krytyk i odpowiada: „Może zgodnie z talen- tami i zamiłowaniami byłby redaktorem w wydawnictwie lub cza- sopiśmie". Czy Baczyński wróciłby po wojnie do lewicowych sympatii? - wątpię. Nawet gdyby chciał, prawdopodobnie by mu to uniemoż- liwiono. Był - w przeciwieństwie do Borowskiego - „skażony" konspiracją w szeregach AK, walką w Powstaniu Warszawskim. Dokonał wyboru „po wszelki świata czas" i nowa władza wysta- wiłaby mu za to rachunek, jak wystawiła jego kolegom z „Zośki", dawnym towarzyszom broni, tym nielicznym, którzy piekło prze- szli... 16 Wiesław Budzyński Kazimierz Wyka zauważył, że w dziejach Armii Krajowej rówieśnicy Baczyńskiego stali się głównymi bohaterami konspira- cyjnych Szarych Szeregów. Stali się wzorem postaw żołnierskich i moralnych, zaszczepionych młodzieży akowskiej. Zdawali sobie z tego sprawę samozwańczy właściciele Polski zwanej „ludową". Pod koniec lat czterdziestych w mieszkaniu J.B. Deczkowskiegó zjawili się funkcjonariusze UB. Został skazany na 5 lat, a po pew- nym czasie wywieziony do kamieniołomów. Podobny los spotkał tych z jego drużyny, którzy przeżyli... Bezmiar spustoszeń dokonanych przez komunistyczny totali- taryzm i przemilczenia stawia nas wobec przepastnej gardzieli niepamięci. W te puste rejony pompowano fałsz i oszczerstwa. Jeszcze w 1973 roku w wydanej przez „Czytelnik" książce „Od okopów do barykad" niejaki Zygmunt Ziółek pisał o Szarych Sze- regach jako o degeneratach: „Wśród złotej młodzieży akowskiego podziemia zdobyła prawo obywatelstwa dewiza: bimber, dziew- czyna i sten". Jak blisko stąd do oskarżeń o zdradę: Piotr Jarosze- wicz — zanim został komunistycznym premierem — w przedmowie do książki Henryka Baczki „Osiem dni na lewym brzegu" pisał przecież, że... „powstanie było uzgodnione z gestapo". Podczas haniebnej weryfikacji stanu wojennego, w wyniku któ- rej wyrzucono mnie z pracy z wilczym biletem, obowiązującym w całej prasie RSW, radiu i telewizji, weryfikatorzy pytali, dlaczego interesuję się Baczyńskim i skąd wiem, że interesuje się tym mło- dzież. Ponieważ były to w zasadzie jedyne pytania, jakie mi zadano - wobec tego wszystkiego, w co byłem zaangażowany - zdziwiło mnie to wówczas. Teraz wiem - Baczyński także był podejrzany! Na marginesie wystawy Baczyńskiego w Muzeum Literatury w 1984 r. recenzentka Barbara Riss napisała (a cenzura usunę- ła!), że „wystarczy przyjrzeć się uważniej fotografiom młodych po- wstańców, by w zbliżeniach ich twarzy odnaleźć podobieństwo do młodych ludzi dziś chodzących ulicami Warszawy". Młody, 19-letni chłopak, obejrzawszy wystawę, zapisał w księdze pamiąt- kowej: „Pomogliście mi dokonać wyboru - wstępuję w szeregi". 3. Tablica przy Bagateli 10 2. CHRZEST Krzysztof Kamil Baczyński należał do pierwszego pokolenia urodzonego w Ojczyźnie wolnej i niepodległej. Ojciec, Stanisław Baczyński1), w młodości piłsudczyk i legionista, syn powstańca 1863 roku, kładt mocne podwaliny pod patriotyczną edukację sy- na. Ale nie pragnął dla niego podobnej kontynuacji. Wedle słów Kazimierza Wyki „...miał prawo przypuszczać, że odrobił obowią- zek historyczny i za siebie, i za syna. Ze pozostawia mu spokój. Los kazał jeszcze raz wszystko powtórzyć, okrutniej, szybciej, z bezwzględnością absolutną". Stefania2) i Stanisław Baczyńscy pobrali się w roku 1912. Po- znali się we Lwowie, dokąd Stefa przyjechała na studia uniwersy- teckie. „Rodzina była zaskoczona, gdy oznajmiła, że wychodzi za mąż. Miała zaledwie 21 lat, a Stach był jej rówieśnikiem" (Maria Turlejska)3). Narodziny pierwszego i jedynego dziecka Stefanii i Stanisła- wa Baczyńskich odnotowano wpierw pod datą 3 marca 1921 r. w urzędzie meldunkowym przy Bagateli 104), na co jest dowód w postaci wpisu do ksiąg. Rejestr meldunkowy nie był jednakże równoznaczny z nadaniem osobowości prawnej, zresztą w miejscu na uwagi zastrzeżono: „nowo narodzony zameldowany bez dowo- dów". Ponieważ w rubryce „wyznanie" odnotowano: katolickie, wpis ten mylnie wiązano po latach z datą chrztu poety. Zajrzyjmy zatem, co zawiera zapomniany, a odnaleziony przez piszącego te słowa, zapis w księdze parafialnej: Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 19 „Działo się w Warszawie, w kancelarii parafii Zbawiciela, dnia siódmego września tysiąc dziewięćset dwudziestego drugiego roku o godzinie dwunastej w południe. Stawił się Stanisław Ba- czyński, lat trzydzieści dwa mający, literat, zamieszkały w War- szawie, w obecności: Adama Zieleńczyka, urzędnika państwowe- go, i Pauliny Kmita, przy mężu, pełnoletnich, zamieszkałych w Warszawie, i okazał nam dziecię płci męskiej oświadczając, że takowe urodziło się w Warszawie przy ulicy Bagatela pod nume- rem dziesiątym dnia dwudziestego drugiego stycznia roku zeszłe- go o godzinie szóstej rano z jego prawej małżonki Stefanii z domu Zieleńczyk, lat trzydzieści dwa mającej. Dziecięciu temu na chrzcie świętym dziś nadano imiona: Krzysztof Kamil, a rodzica- mi jego chrzestnymi byli wyżej wymienieni. Akt ten, stawającym przeczytany, przez nas i przez nich podpisany został. - Stanisław Baczyński, Paulina Kmita, Adam Zieleńczyk i ks. Edward A. Gol- nik, CR". Zapis ten nie tylko dokładnie określa czas narodzin poety (go- dzina szósta rano), ale przede wszystkim odsłania odległą datę chrztu. Ceremonia odbyła się w rok i osiem miesięcy po urodze- niu - we wrześniu 1922 roku...5) Zastanawiające tak długie zwlekanie, jeśli weźmiemy pod uwagę religijność pani Stefanii i jeśli zważymy, że proboszcz w ów- czesnej Polsce był zarazem urzędnikiem stanu cywilnego i dokąd akt chrztu nie został spełniony, to jakby człowiek nie istniał! Zatem, co działo się między styczniem 1921 a wrześniem 1922? Dlaczego zwlekano z nadaniem osobowości religijnej i prawnej nowo narodzonemu? Czy kryje się w tym jakaś tajemni- ca rodzinna? Krzysztof urodził się dziewięć lat po ślubie rodziców, był daw- no oczekiwanym dzieckiem. Stefania Baczyńska „długi czas nie mogła wydać na świat dziecka (pisze M. Ibrlejska). Kilka razy poroniła. Pierwsza jej córeczka, która urodziła się przed Krzy- siem, wkrótce zmarła. Miała na imię Kamila; to może tłumaczyć drugie imię Krzysia". , ^ V 4. Akt chrztu - zapis w księdze parafialnej Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 21 Kamil - imię wywodzące się z łacińskiego słowa „camillus" - oznacza pomocnika kapłana. Postacią związaną, z tym imieniem jest św. Kamil de Lellis (1550-1614), żołnierz wenecki, później mnich, założyciel zakonu posługujących chorym, patron chorych, szpitali, pielęgniarek... Czy imieniem tym pani Stefania chciała wyjednać dla syna łaskę dobrego zdrowia, poświęcając go jedno- cześnie Bogu? Czy może wyjaśnienie jest bardziej proste: Kazi- mierz Wyka wyraził przypuszczenie, że drugie imię syn Stefanii i Stanisława Baczyńskich otrzymał był ze względu na Norwida... Imię Krzysztof w Polsce przez dwa wieki prawie nie występo- wało. Dopiero „Popioły" je rozsławiły i stało się modne. Nauczy- ciel Krzysztofa z gimnazjum Stefana Batorego i przyjaciel domu wspomina niepokoje matki, „że wyborem imienia «Krzysztof» dla swego jedynaka zbyt chyba ciężkim brzemieniem obarczyła jego życie. Spoglądała przy tym na Stanisława tak, jakby miała do nie- go żal, że jej w tym nie przeszkodził. (...) Niepokoje swoje łączyła raczej z postacią św. Krzysztofa, wyobrażoną na niektórych wschodnich, greckich czy też bułgarskich ikonach. Krzysztof wy- stępował w nich jako rycerz o psiej lub szakalej głowie, trzymają- cy w jednej ręce włócznię, a w drugiej tarczę albo krzyż, albo też kwitnący pręt..." Edmund Semil nie pamięta, co w tych ikonach bardziej wywołało niepokój matki: „czy były to szczegóły bizan- tyńskich legend o męczeńskich torturach, jakie [św.] Krzysztof przeżył, zanim został ścięty mieczem, czy też, jak inni opowiada- ją, został spalony na stosie? Czy może to wydawało jej się najcięż- szym brzemieniem, że jako «kynokephalos», a więc istota związa- na pochodzeniem z monstrami o zwierzęcych głowach, musiał za życia zasługami swoimi przebłagać Boga, by mu zesłał łaskę mę- czeńskiej śmierci i aby przez to został zaliczony do istot posiada- jących duszę? Nie pamiętam, co tak przygnębiało panią Stefanię, a równocześnie nakazywało jej otaczać syna przesadną, przekra- czającą jej siły opieką..." Powyższe relacje - wprowadzające w atmosferę domu w pierwszych latach życia Krzysztofa - nie dają jednak wska- 5, 6, 7, 8. Krzyś w wieku przedszkolnym '.*? '?'? 1 ? r . -' ???. 26 Wiesław Budzyński zówek odnoszących się do chrztu. Mało też przekonywające wy- daje się domniemanie, że Stanisław, zajęty patriotyczną służbą, odkładał chrzest syna na lepsze czasy. Jest to co prawda żołnier- ski okres w jego życiu: od lipca 1920 walczy na froncie polsko-so- wieckim, a po zawieszeniu broni zostaje skierowany na Górny Śląsk, by w czasie trzeciego powstania dowodzić oddziałami na ty- łach wroga. Odgrywa też niepoślednią rolę jako działacz plebiscy- towy, wreszcie we wrześniu 1921 w stopniu kapitana przechodzi na własną prośbę do rezerwy. I chociaż w pierwszych miesiącach życia chłopca ze zrozumiałych przyczyn Stanisław zbyt często w domu nie bywał, to nie powód, by odkładać chrzest pierworod- nego aż do jesieni następnego roku. Przyczyn trzeba więc szukać gdzie indziej. Raczej już w nie pierwszych i nie ostatnich nieporozumieniach między Stefanią a Stanisławem, w wyniku których, w lecie 1921 roku, kilka mie- sięcy po urodzeniu syna, Stefania opuściła dom przy Bagateli i wyjechała do Białegostoku, gdzie w roku szkolnym 1921/22 pra- cowała jako nauczycielka. „Jesienią 1921 r. - wspomina Jadwiga Dipplowa - zjawiła się w Białymstoku w Seminarium p. Anna Oderfeld, prosząc o za- trudnienie w charakterze nauczycielki w ćwiczeniówce jej przyja- ciółki, p. Stefanii Baczyńskiej, «która z ośmiomiesięcznym syn- kiem, wskutek konfliktu rodzinnego, znalazła się bez dachu».„". Dipplowa - w owym czasie dyrektorka Seminarium Nauczyciel- skiego w Białymstoku - opisuje trudne warunki, w jakich przy- szło wychowywać syna matce, która w głównym gmachu na par- terze otrzymała dużą salę jako pokój mieszkalny - 2 łóżka żela- zne, 2 sienniki ze słomą, stolik oraz 3 krzesła... „Były kłopoty ze znalezieniem niańki dla małego, kłopoty miała stołówka z wyży- wieniem jego. Krzyś wtedy już chodził, słabo, ale chodził, w gra- natowej aksamitnej sukieneczce z białym haftowanym kołnie- rzem..." W lecie 1922 pani Stefania wróciła do Warszawy. 7 września - jak już wiemy - odbył się chrzest... Wkrótce obydwie panie - Dipplowa i Baczyńska - znowu się spotkały, tym razem już w Warszawie, w Seminarium Nauczycielskim Żeńskiego Katolic- Milość i śmierć Krzysztofa Kamila 27 kiego Związku Polek na Krakowskim Przedmieściu 36, gdzie Dipp- lowa została dyrektorką. W tymże właśnie seminarium, od 1922 czy też 1923, pani Stefania pracowała jako nauczycielka metody- ki i kierowniczka szkoły ćwiczeń. Krzyś po ukończeniu sześciu lat został uczniem w ćwiczeniów- ce matki, a jego nauczycielką była Władysława Cuszlak, która tak po latach ocenia swego dawnego ucznia: „Krzyś z natury był szalenie uczuciowy, nerwowy, kapryśny, co wywoływało u p. Stanisława Baczyńskiego niezadowolenie". Cuszlakowa, która w owym okresie była częstym gościem w do- mu Baczyńskich, wspomina ostre sprzeczki między rodzicami, aż w końcu doszło do separacji. Rozejście to Krzyś bardzo przeżył i jeszcze bardziej stał się nerwowy. W szkole często zapadał na zdrowiu, gorączkował, musiał leżeć w łóżku6-1. „Odnosiłam wówczas wrażenie, że wyrośnie z niego malarz" - wspomina nauczycielka. Opowiadał jej fantastyczne bajki, które barwnie ilustrował. Starał się pięknie pisać, płakał nad każdym kleksem. „Bardzo lubił rysować, ponosiła go fantazja, ilustrował tylko przez siebie zrozumiałe bajki, a kiedy opowiadał ich treść, to gorzały mu jego piękne sarnie oczy". Mówił, że kiedy dorośnie, będzie miał domek z ogródkiem, pełnym kwiatków i zamieszka w nim z mamuśką. Matka z niezwykłą troskliwością — parę lat samotnie — odda- ła się wychowaniu syna. „Wiedziała chyba, że więcej dzieci mieć nie będzie. Ogarniał ją paniczny lęk wobec każdej jego gorączki lub ataku duszności. Stąd uległe postępowanie, pełne oddania i pokory" (M. Turlejska). Jakiś czas, w drugiej połowie lat dwudziestych, Krzysztof cho- dził do przedszkola, które było jakby szkołą przygotowawczą, w Alejach Ujazdowskich 37 — dom istnieje — tuż obok pałacyku Dziewulskich, gdzie mieści się ambasada Bułgarii. Było to prywatne przedszkole pani Girtlerowej. - Posłano mnie tam, kiedy miałem sześć i pół roku - opowia- da Bogusław Karczewski. — Mieszkałem na Kruczej. Krzysztof — 28 Wiesław Budzyński zdało się - mieszkał przy Bagateli... Zajęcia trwały od dziewiątej do dwunastej. Był taki zwyczaj, że z rana odprowadzały nas słu- żące. Po lekcjach przychodziły matki i szliśmy do ogrodu ujazdow- skiego; czasem do Łazienek. Nasze matki - moja i Krzysia - tak się jakoś zaprzyjaźniły, że chodziliśmy tam zwykle razem... Był w tym przedszkolu Maciek Szczygliński, który po wojnie, w latach pięćdziesiątych u „Batorego" wykładał matematykę. Co ciekawe, gdy go po wojnie spotkałem, w sposobie bycia w pewien sposób przypominał mi Krzysztofa z czasów okupacji: niewesoły, „zgryziony" jakiś, jakby zagubiony... W przedszkolu było sporo dzieci z rodzin żydowskich; nie- które wyznania rzymskokatolickiego. Manifestowało się to w róż- ny sposób. Pamiętam, kiedyś moja matka relacjonowała ojcu przy obiedzie rozmowę z panią Kobrynerową, matką kolegi z przed- szkola, która uzasadniała decyzję zmiany wyznania jedynie chęcią asymilacji w środowisku polskim. Przeciwieństwem tej postawy była Stefania Baczyńska, której wiara - w opinii mojej matki - miała głębsze uzasadnienie. Ojca Krzysztofa nie pamiętam - nigdy go prawdopodobnie nie widziałem i miałem takie odczucie, jakby Krzyś nie miał ojca; nie odnosiłem wrażenia, że ma miejsce jakiś konflikt rodzinny... Pamiętam: zachorowałem na wietrzną ospę czy inną chorobę dziecięcą i pani Baczyńska przysłała mi do czytania książkę „Kid- dy, dziecię obozu" o Dzikim Zachodzie. Tak sobie teraz myślę, że ta książka mogła Krzysztofa jakoś zauroczyć, bo opowiadała histo- rię chłopaka zagubionego wśród obcych... Potem od matek „wyłu- dziliśmy" pieniądze i kupiły nam pistolety na kapiszony, i uzbro- jeni tak, uganialiśmy się po parku. A trzeba wiedzieć, czym był kiedyś park Ujazdowski; chmara dzieci, różne bandy, dziwne ty- py; na przykład taki chłopak obwieszony najprawdziwszymi orde- rami wojskowymi... Aura tego ogrodu była specyficzna, tworzyły się prawa, hierarchie, rewiry, obszary, w które nie należało się za- pędzać, gdzie można było dostać w nos. Coś takiego, jak w powie- ści „Chłopcy z placu Broni"... Krzysztof był wówczas zafascynowany Dzikim Zachodem, czytał sporo i pożyczył mi nawet którąś z książek Maya... On 9. Krzysztof z ojcem, Stanisiawem Baczyńskim, pod koniec lat dwudziestych 10. Krzysztof z matką, Stefanią Baczyńską Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 31 pierwszy wypatrzył ten pistolecik w sklepie. Chciał imponować. Szukał akceptacji... Na spacerach spotykał siostry Zieleńczykówny, z rodziny matki. Kłaniali się sobie, ale nie dostrzegłem między nimi bliższe- go kontaktu... - W 1931 spotkaliśmy się z Krzysztofem ponownie. Zdawa- liśmy egzamin do gimnazjum Batorego. Najpierw w gabinecie dy- rektora w obecności któregoś z rodziców odbyła się rozmowa wstępna, potem ostry egzamin konkursowy, bo kandydatów było co najmniej trzy razy więcej niż miejsc. Krzysztof się rozchorował i po pierwszym roku zniknął mi gdzieś z horyzontu, a nasze drogi się rozeszły... Widziałem go raz jeszcze, pół roku przed Powstaniem, na wiosnę '44. Był w jasnym płaszczu - prochowcu. Było to gdzieś w centrum i mieliśmy taką rozmowę, w trakcie której wyczułem, że również należy do kon- spiracji... Ale przede wszystkim zobaczyłem go wtedy jako dorosłego już człowieka, z wąsami (pewnie na krótko zapuścił wąsy?), zasępio- nego, o twarzy zmęczonej... Kontaktował się bodaj z moim kole- gą, Zbyszkiem Pokorą - był to lewicujący humanista i syndykali- sta; chłopak potężny, masywny, w przeciwieństwie na przykład do Bytnara7), bohatera spod Arsenału, który był drobny, żywy i bar- dzo zacięty. Kiedy Krzysztof powiedział, że się ożenił, miałem wrażenie... pomyślałem, że może żyje w ciężkich warunkach, może ma dziec- ko, taki zapracowany, zmęczony. Ale pewnie męczyła go astma... Gdy po wojnie, a mógł to być rok 1947, dowiedziałem się, że zginął, przypomniałem sobie, nie co innego, ale właśnie to ostat- nie spotkanie. Że pisał wiersze, dowiedziałem się później... 3. CIEŃ ZŁEGO POCHODZENIA Kazimierz Wyka pisał: „Baczyński uczniem był miernym. Maturę otrzymał w czerwcu 1939 roku... Marzył o karierze ilu- stratora-grafika, posiadał w tym kierunku widoczne uzdolnie- nia"8). — Miał kłopoty na lekcjach polskiego — wspomina Jerzy Ma- dziar, szkolny kolega Baczyńskiego. - Nikt nie podejrzewał, że w nim kryje się taki talent; był dla nas przede wszystkim dobrym rysownikiem. Profesor Olszewski zawsze stawiał mu dobre stop- nie... — „W tym chłopcu coś drzemie, ma śmiałą linię i subtelne poczucie koloru, ale kpi sobie z perspektywy" - przytacza słowa nauczyciela rysunków Edmund Semil. Uczniom szkół średnich zabronione było oficjalne należenie do organizacji politycznych. Ale chłopcy z klas wyższych nawiązy- wali kontakty i to nieraz z ugrupowaniami radykalnymi, czerwo- nymi albo nacjonalistycznymi, a sam Baczyński związał się z dość radykalnym, tajnym „Spartakusem". We wspomnieniach z lat szkolnych coraz to pojawiają się wzmianki o lewicowych czy wręcz prokomunistycznych sympa- tiach Baczyńskiego. Pisze o tym Tadeusz Sołtan, wspomina Zu- zanna Chuweń („z jego ust po raz pierwszy dowiedziałam się, co to komunizm, o jego ideach - był jego absolutnym zwolenni- kiem"). Wiadomo że Baczyński nie tylko biernie należał do „Spartakusa", ale brał udział w akcji popierającej strajk nauczy- 11. K.K. Baczyński, zdjęcie wykonane najpewniej po małej maturze w 1937 34 Wiesław Budzyński cielski - ponoć organizował na czas strajków absencję uczniów w szkołach, innym razem, dostarczał wałówek strajkującym robot- nikom9^ Z tego okresu pochodzi jego pierwszy znany wiersz „Wy- padek przy pracy" (r. 1936). „Chętnie uczęszczał na wiece i ze- brania organizowane przez partie robotnicze. Stałem obok niego podczas manifestacji solidarności ze strajkującymi pracownikami Związku Nauczycielstwa Polskiego. Na ulicy Smulikowskiego chyba po raz pierwszy oglądał policję «w akcji» podczas rozpędza- nia tłumu" (Karol Lubelczyk). Nauczyciel Krzysztofa i przyjaciel ojca - Edmund Semil - wspomina, że Baczyński przed wyborami rozdawał ulotki i odezwy, o zmierzchu rozlepiał afisze... Ile w tym wszystkim piętna ojca, ile młodzieńczej przekory - trudno dziś rozstrzygnąć. Dość, że potem przyszło otrzeźwienie... „W tym okresie [tj. procesów moskiewskich, rok 1937 - przyp. W.B.] uważał się za komunistę i -jak mi otwarcie wyznał - po maturze wstąpiłby do organizacji komunistycznej, gdyby nie wynikłe na tle procesów wątpliwości, których nie zdołały rozwiać żadne argumenty" (K. Lubelczyk). „Nie mogę w to uwierzyć duszą" — mówił do kolegów. „Pamiętam - wspomina M. Turlejska - że dyskutowaliśmy na temat procesów moskiewskich. Byłam wówczas pod wrażeniem skrupulatnie przeczytanego stenogramu procesu Rykowa, Bucha- rina, Radka, Jagody i ich towarzyszy (...), wydawało mi się wów- czas niemożliwe i bezsensowne, by oskarżenie było fałszywe, zwłaszcza że podsądni przyznali się do winy. Jak mało rozumieli- śmy mechanizm działania władzy! Dyskusja na tym zebraniu «Spartakusa» [zebranie odbyło się w mieszkaniu Krzysztofa na Czerniakowie — przyp. W.B.) była dość ostra, moi oponenci nie bez uzasadnienia uważali za niemożliwe, by tak wielu wybitnych i ideowych działaczy ruchu robotniczego i państwa radzieckiego okazało się po prostu szpiegami na żołdzie niemieckim, japońskim czy polskim". Lewicowe ciągoty znajdą jeszcze echo w pierwszym okresie wojny, Baczyński był na przykład członkiem socjalistycznej grupy „Płomienie", ale zmienia się już krąg ideowy poety. Nie, żeby cze- mukolwiek się przeciwstawiał czy coś odwoływał — stał coraz bar- Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 35 dziej obok, czego nie mogli zrozumieć jego dawni towarzysze, oskarżający go o błądzenie. „Nie ukrywam - pisze Stanisław Ry- szard Dobrowolski — niepokoiły mnie narastające w miarę czasu wręcz mistyczne nastroje młodego poety - wyraźny zwrot w po- glądach na świat i życie, ba! - według mnie - niekorzystny odwrót od dawniej wyznawanych przez niego ideałów, które mi były bli- skie". Tak to procesy moskiewskie lat trzydziestych, przebieg dzia- łań wojennych we wrześniu 1939 i tragiczne losy oficerów pol- skich uwięzionych w ZSRR przyniosły otrzeźwienie. I tak, jak poeta stronił od młodzieży nacjonalistycznej schyłku lat trzydzie- stych, gdy „niektóre wydarzenia na uniwersytecie i politechnice przyjmował tak, jakby kto moralnie i fizycznie skrzywdził jego własną osobę", i jak w początkowej fazie okupacji „odwracał się i zamykał oczy, by nie widzieć maszerujących hord hitlerowskich" - tak teraz czuł ideową obcość otaczającego go kręgu dawnych ko- legów, nie potrafiących wyciągnąć wniosków i dostrzec tej pułap- ki, jaką dla lewicy stanowił stalinizm. W drugiej połowie lat trzydziestych wystąpiły w szkołach war- szawskich dyskryminacyjne wybryki wobec uczniów pochodzenia żydowskiego. Nie ominęło to i „Batorego". Były na tym tle prze- różne dramaty. Na przykład Tretiak, syn znanego germanisty i sympatyk skrajnej endecji, w ogóle nie wiedział, że jego matka była Żydówką. Znaleźli się jednak usłużni koledzy, którzy mu to uświadomili. Przeżył prawdziwy szok... Pewnego razu (według relacji jednego z uczniów) na lekcji hi- storii profesor Marian Trojan, znany z tego, że grywał niewielkie rólki w teatrach, oświadczył, iż u źródeł wszystkich polskich sła- bości, nieszczęść i trudności gospodarczych stali zawsze Żydzi... „I durnie" - rozległo się z klasy, co Trojan usłyszał i z palcem skie- rowanym w tego, który to powiedział, zawołał: „Jak się nazy- wasz?" „Bregman". „Won za drzwi!" Kiedy Bregman wyszedł, Trojan znacząco rzucił w kierunku klasy. „Żyd?" Klasa milczała. „Czy są wśród was jeszcze jacyś Żydzi?" Milczenie... 12. Ginach Liceum im. Stefana Batorego, stan obecny Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 37 Zawrzało na przerwie - oburzeni chłopcy wyłonili delegację, która udała się do wychowawcy klasy, profesora Czyżkowskiego. O incydencie dowiedziały się też panie z Koła Matek i postanowi- ły interweniować u dyrektora. Zrobił się wielki raban. Doszły też wieści, że stary Bregman, ojciec Jurka, wściekł się i zamierza na- trzeć uszu Trojanowi. A ponieważ było wiadomo, że Bregman to nie tylko impetyk, ale i przewodniczący Koła Żydów-Legionistów - zanosiło się na wielką awanturę. Gdy wkrótce tata Bregman zjawił się nagle w pełnej gali z orderami i zaczął szukać profesora Trojana, wszyscy wstrzymali oddech - oczekiwano rzeczy najgorszych. Tymczasem po godzinie rozmowy z Trojanem Bregman opuścił szkołę rozpromieniony, a na pytające spojrzenia odpowiadał: „Ten Trojan to bardzo miły chłopak, czego wy od niego chcecie?" Nie darmo Trojan był aktorem, musiał zauroczyć Bregmana. Wiedział, jak rozmawiać z ojcem znieważonego ucznia. Być może właśnie wtedy odniósł jako aktor swój największy sukces. Dla porządku dodajmy, że zdarzenie to nie miało miejsca w klasie Baczyńskiego, choć profesor Trojan uczył i Baczyńskie- go, a młody poeta słyszał niechybnie o całym zdarzeniu. (Jerzy Bregman zginął 18 lub 19 lipca 1944 roku w stopniu podporucz- nika jako polski lotnik na Zachodzie, w bombowcu strąconym podczas nalotu na wybrzeże holenderskie - prawdopodobnie uto- nął w morzu). Konstanty A. Jeleński10), uczeń „Batorego" w latach 1933-1936, wspominając swego przyjaciela Ryszarda Bychow- skiego (który także zginął w 1943 jako polski lotnik wracając z lo- tu nad Niemcami), zauważa, że... „antysemicka nagonka większo- ści klasy" na Bychowskiego zbliża ich obu do innego kolegi - Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Nieco więcej szczegółów na ten temat zawiera list Jeleńskiego do Józefa Lewandowskiego, autora pewnej publikacji o Baczyńskim w londyńskim „Aneksie"n). „Bychowski [syn znanego psychoanalityka, Gustawa By- chowskiego, autora głośnej przed wojną książki «psychoanalizują- 38 Wiesław Budzyński cej» Hitlera] był Żydem, sam mi o tym powiedział - wspomina Je- leński - ale nikt o tym chyba poza mną w klasie nie wiedział - trudno było zresztą o mniej żydowski typ fizyczny - niesłowiański zresztą (...). W ciągu pierwszego roku u «Batorego» nie weszliśmy do żadnej z klasowych «paczek», nie przyjaźniliśmy się z nikim in- nym. (...) Pod koniec drugiego roku (1934-1935) trafił nas przy- słowiowy grom z ciemnego już - ale nie zdawaliśmy sobie z tego naprawdę sprawy — nieba. Było to na lekcji matematyki, której uczył prof. Jumborski (...). Wezwał Ryśka Bychowskiego do tablicy (i on, i ja najgorzej staliśmy z matematyki) i Rysiek fa- talnie odpowiadał. Gdzieś z końca klasy ktoś zaintonował: Zyyt (nie „Żyd" — pamiętam to Zyyyt — mam to w uszach) - i wkrótce podjęła to cała niemal klasa!! Nigdy przedtem nie mieliśmy na ten temat żadnej przykrości! Profesor Jumborski (przezywany «Jumbo», bo był wielki, ciężki - trochę słoniowaty) wstał, blady z wściekłości (do- wiedzieliśmy się później, że sam był Żydem), i zaczął krzyczeć coś w rodzaju «Barbarzyńcy, niegodziwi barbarzyńcy!» Po czym wy- szedł z klasy, trzasnąwszy drzwiami, żeby sprowadzić dyrektora. Rzuciłem się wówczas na najbliżej mnie siedzącego kolegę, który należał do «chóru» - Rysiek doskoczył - i zaczęła się dosłownie krwawa bójka, w której na trzydziestu kilku tylko pięciu kolegów biło się po naszej stronie: Baczyński, Wojtek Ka- raś, Jurek Karcz (syn sanacyjnego pułkownika), Jurek Dziewulski (syn bardzo zamożnych rodziców, wzór elegancji w klasie - typ w rodzaju Kopyrdy z «Ferdydurke». Później dopiero (ale zaraz później - może nazajutrz) dowiedziałem się, że Karaś był Żydem, a Baczyński i Dziewulski mieli matki żydowskiego pochodze- nia...". Wkrótce po tej bójce Baczyński podszedł do Jeleńskiego, pro- ponując, żeby się zbliżyli. Zapraszał też na ich „zebrania". „Wy- szło z tego niewiele - tyle że dał mi do czytania Trockiego" - pi- sze Jeleński. W innym miejscu K.A.J. do sprawy tej wróci pisząc: „[Ba- czyński] , tak samo jak ja, wybrał stronę całkowitych antynacjona- listów. Dlatego złości mnie przywłaszczanie Baczyńskiego przez Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 39 tradycję narodowo-polską, robienie z niego Polaka-katolika. Ka- tolikiem to on w ogóle [sic?! - przyp. W.B.] nie był. Nienawidził endeków, był zresztą wtedy trockistą. Dzięki jego wpływowi i wpływom kilku kolegów ja też wyobrażałem sobie, że jestem trockistą". Jest dużo przesady w nazywaniu Baczyńskiego „trockistą"; natomiast antyendeckość poety jest faktem; miała ona zresztą również silne źródło w wyniesionym z domu niepodległościowym pojmowaniu patriotyzmu: dziadek - powstaniec 1863 roku, ojciec w okresie I wojny piłsudczyk i legionista... Kazimierz Sułowski (t 1991) stanowczo nie zgadza się z okre- ślaniem konfliktów w klasie mianem „antysemickiej nagonki". - Zaczynaliśmy z Krzysztofem szkołę w 1931, potem były różne przegrupowania, przetasowania, zmiany programu. Szkoła ta była, jak na te czasy, zaskakująco postępowa i nowoczesna: at- mosfera głębokiej tolerancji, mieszanka sfer i ras, od Żydów, 1\ir- ków po Niemców. Nauczyciel francuskiego na przykład, Edmund Semil, był półkrwi tureckim Żydem. Bychowski był zdecydowanie Żydem, pochodził z rodziny wy- znania mojżeszowego, ale to nie przeszkadzało, że przez cały czas był w drużynie harcerskiej, i to do samej wojny. Jeśli były jakieś próby dokuczania, „zagrania" w stosunku do kolegów, nie miały one charakteru antysemickiego. Szykanom kolegów podlegały za- równo osoby pochodzenia żydowskiego, jak i nieżydowskiego. W klasie humanistycznej, w której był Baczyński, było trzech Żydów: Bychowski, Bakman (który po wojnie pod nazwiskiem Bednarczyk, jako major Ludowego Wojska Polskiego, figuruje w księdze poświęconej „Czwartakom"); trzeci — nazywał się Statt- ler - zginął w getcie. Byli jeszcze uczniowie z rodzin mieszanych: Baczyński, Po- mirowski (syn redaktora „Pionu"), Szper, jego matka, Kamiń- ska, i on potem, w czasie okupacji i po wojnie, występował jako Andrzej Józef Kamiński12); człowiek niezwykle zdolny, pracowity, także pisał wiersze. Był jednym z naszych prymusów, choć przy- 40 Wiesław Budzyński szedł do nas później, tak jak i później, w 1933, doszedł do nas Je- leński. Obóz narodowy, tzw. chuligani endeccy, z naszego rocznika to: Kindler, Guttakowski, Krupkowski, Bytnar, Rejnowicz, Gruszka, chyba Barcz, Szlenkier, no i ja. Sympatyzowaliśmy, a później należeliśmy do grup młodzieżo- wych ONR-ABC. Łącznikiem pomiędzy nami a społecznością akademicką o podobnych zapatrywaniach byli nasi zwierzchnicy z 23 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej: Tretiak, o którym było wyżej, Bogusławski, Kozłowski. Jedni patrzyli z przymrużeniem oka na ten ruch, inni byli nim zafascynowani i konsekwentnie wstąpili w czasie wojny do Narodowej Organizacji Wojskowej (na przykład Guttakowski). Czytaliśmy pisma Dmowskiego, zwłasz- cza „Myśli nowoczesnego Polaka", studiowaliśmy organ teore- tyczny „Nowy Ład", „ABC", a także „Strażnicę Harcerską", która zmierzała do uformowania Narodowego Harcerstwa. Duże wrażenie wywarła na mnie książka Kulińskiego, zdaje się pod ty- tułem „Dokąd idziemy". Nasze przemyślenia i „akcje" nie sprowadzały się wcale do antysemityzmu. Demonstracje antypiłsudczykowskie miały nie- raz charakter bardziej śmiały; na przykład Andrzej Kindler, jak się zdaje, demonstracyjnie opuścił szeregi szkolne w czasie defila- dy przed trumną Józefa Piłsudskiego. Wyleciał za to ze szkoły. Zginął potem w Powstaniu. Olgierd Guttakowski ma nie najlepsze wspomnienia o Krzy- siu Baczyńskim, bo gdy coś w szkole przeskrobał, na przykład rzu- cił ścierką, zawsze się z tego „wykręcił" i ktoś inny odpowiadał. To, że Krzysztof był półkrwi Żydem, stanowiło, że trzymał z pacz- ką o żydowskim rodowodzie, z tymi, którzy nie chodzili na religię, choć on sam chodził. - Krzysztof był niepraktykujący i niewierzący i dopiero w czasie wojny to mu przeszło - mówi Jerzy Madziar. - Bardzo mnie zawsze dziwiło, że jest niewierzący. Był z tego powodu od- osobniony. ------ - .**#«*• 13. Krzysztof Kamil Baczyński jako uczeń Liceum Batorego 42 Wiesław Budzyński - Nie miał kontaktu z otoczeniem, byl typem samotnika - potwierdza Kazimierz Sułowski. - Jak każdy miał swoje proble- my, ale się nie zwierzał; szalenie zacięty, co mu pomagało w bie- gach na krótkie dystanse. Nie przejmował się rygorami szkolny- mi, nie był szkołą sterroryzowany, odnosił się do niej z rezerwą, ale też nie można mówić, że był ze szkołą na bakier. Nie był to konflikt ze szkołą. Baczyński był raczej żartownisiem, co wiązało się z pewną aklimatyzacją. Mówi Tadeusz Rubach: - Baczyński nie bardzo mieścił się w konwencji szkoły, były nawet jakieś trudności z dopuszczeniem go do matury [?]. Był to bardzo miły, inteligentny chłopak. Wesoły, chociaż skryty, żywy chociaż słaby fizycznie, przystojny... Fantastycznie naśladował profesorów, szczególnie profesora łaciny. I chłopcy za to lubili Krzysia. Nie przypominam sobie, że- by Krzysia traktowano jak Żyda. Trochę nabijano się ze Stattlera — bardzo inteligentny chłopak, wyglądał na Żyda i był bardzo ży- dowski. Nie lubiany był Szper-Kamiński, syn chirurga warszaw- skiego, bo był przemądrzały. Nie powiedziałbym, że w naszej klasie były jakieś konflikty narodowościowe, zdarzało się czasem ośmieszanie Żydów, ale to pojedyncze przypadki i w sumie współżycie było dobre... Był także w naszej klasie Abbas Kazum-Bek, syn oficera, który po przewrocie w Turcji osiedlił się w Polsce i jak wielu uchodźców był na kontrakcie w Wojsku Polskim. Niemcy w cza- sie okupacji brali Abbasa za Żyda i musiał nosić opaskę z turec- kim znakiem. Niepodobny do Żyda, mimo żydowskiego pocho- dzenia, był Bakman. Miał aryjskie papiery i przeżył wojnę, umarł w latach osiemdziesiątych. - Było trzech braci Kazum-Beków, Abbas był najstarszy - dopełnia słowa Tadeusza Rubacha prof. Zbigniew Wójcik, histo- ryk, który przyjaźnił się z jednym z braci. - Abbas był w wieku Baczyńskiego, byli w jednej klasie. Jego ojciec, imieniem Dżangir, niegdyś niższej rangi oficer armii carskiej, walczył przeciw czerwo- nym, a po wstąpieniu do Wojska Polskiego otrzymał rangę puł- kownika. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 43 Z pochodzenia byli Azerbejdżanami wyznania mahometań- skiego. Uważano ich za Turków, bo zanim przybyli do Polski, przez rok mieszkali w Turcji, ale poza tym z Turcją nie mieli nic wspólnego. - Mustafa, młodszy brat Abbasa, był moim przyjacielem. Mustafę lubił także nasz prefekt - ksiądz Kunert. W czasie wojny utrzymywałem z rodziną Kazum-Beków ścisły kontakt, ale nie słyszałem, by mieli jakieś kłopoty w związku z narodowością. Pa- miętam, jeszcze przed wojną, szliśmy ulicą i jakiś falangista zacze- pił Żydówkę, znieważył i opluł. Mustafa stanął w jej obronie... Wszyscy trzej bracia przeżyli wojnę. Mustafa wyemigrował, ożenił się z Włoszką i ma syna. Mieszka w Rzymie, a dom jego jest zitalianizowany. Abbas żyje w Niemczech, Ali w Stambule. Jedynym ich wspólnym językiem, którym się porozumiewają, jest język polski... • - Baczyński nigdy przez nas nie był uważany za Żyda i nig- dy mu tego nie wypominano - mówi Jerzy Madziar. - Gdyby się coś takiego zdarzyło, wiedziałbym o tym, bo byliśmy w dość bli- skich kontaktach. Nasi rodzice także się dobrze znali. Pochodzi- łem, jak i Krzysztof, z rodziny nauczycielskiej... Proszę zwrócić uwagę, że wszyscy sławni potem uczniowie - i Bytnar, i Wuttke, i Zawadzki13', i Baczyński — to synowie nauczycieli. Bywałem często w mieszkaniu Krzysia, również na Wiktor- skiej14) - mieszkałem obok na Olkuskiej - i potem, gdy Krzyś za- mieszkał na dalekim Czerniakowie. Pana Baczyńskiego w miesz- kaniu przy Wiktorskiej raczej nie widywałem - wiązało się to z ja- kimiś nieporozumieniami rodzinnymi, chociaż Krzysztof nigdy się nie skarżył. [Przyczyna nieobecności Stanisława mogła być też in- na: Stanisław w tym czasie wykładał w Wilnie, dokąd wyjeżdżał co najmniej na dwa dni w tygodniu - przyp. W.B.]. Pamiętam, na ścianie wisiał duży portret ojca w mundurze legionowym. Był to dom o tradycji polskiej. Jak na ówczesne czasy, Baczyńscy mieli spore mieszkanie, za- pamiętałem je jako nowoczesne, ładnie urządzone, dużo książek... 44 Wiesław Budzyński Pani Baczyńska wydała mi się bardzo brzydką, ale bardzo sympa- tyczną kobietą. Była niezwykle dowcipna. Mówiła tak jakoś przez nos. Dzięki niej w czasie wojny wciągnięty zostałem w tajne nau- czanie. W ostatnim okresie, kiedy Krzysztof ożenił się z Basią, już u nich nie bywałem... Taż przed maturą Krzysztof wyjechał na szkolną pielgrzymkę do Częstochowy. Wedle pani Bytnarowej, matki Janka Bytnara - „Rudego", który również w 1939 robił maturę w Liceum Batore- go, nastąpiło to 6 maja, w dzień urodzin Janka. Potwierdzeniem tej daty jest notka kustosza Bazyliki w terminarzu muzealnym, gdzie na stronie 144 określony jest czas rozpoczęcia mszy św. w kaplicy M.B. przed Cudownym Obrazem - 6 maja 1939 roku o godzinie 7 rano - oraz własnoręczny podpis ks. prefekta Kuner- ta w księdze celebransów. Również w księdze pamiątkowej zwiedzających wieżę jasno- górską zachował się wpis: „Batory, Liceum mat.-przyrod. i hum.", po czym jest kilka nieczytelnych podpisów. — Był to taki „stereotypowy" wyjazd — wyjaśnia Kazimierz Sułowski. - Utrwalił się zwyczaj, że klasa maturalna udawała się do Częstochowy i sam ten fakt był już jakimś symbolem. Jest ta- kie zdjęcie z Częstochowy. Nie wszyscy wiedzą, że jest tam i Ba- czyński... Dodajmy od siebie, że zachowały się dwa zdjęcia z Jasnej Góry. Jedno - amatorskie, zrobione prawdopodobnie przez jedne- go z uczniów — przedstawia nie uporządkowaną jeszcze grupę; nie- którzy stoją odwróceni, nie spodziewając się niczego, w czapkach, które zdejmą do właściwego zdjęcia. Baczyński na tym amator- skim zdjęciu jest prawie niewidoczny, zakryty przez jednego z ko- legów. Drugie zdjęcie, zrobione już przez zawodowego fotografa: Baczyński w czapce, którą zapomniał (sic!) zdjąć, a może to jakaś Krzysiowa fanaberia? Tylko trzech uczniów nie zdjęło czapek - Baczyński, Adamczewski i jeszcze ktoś, kogo nazwiska nie udało się ustalić. 14. Grono maturzystów z Liceum Batorego na pielgrzymce w Częstochowie, maj 1939. W środku - słabo widoczny - K.K. Baczyński. Zdjęcie amatorskie wykonane prawdopodobnie przez jednego z uczniów 46 Wiesław Budzyński Ostatnie wakacje Krzysztof spędził z Ryszardem Bychowskim w Bukowinie Tatrzańskiej. Był lipiec 1939 roku. „Siedzieliśmy na zboczu łąki - wspomina Hanna Mortkowicz-Olczakowa. - ...Błę- kit gorący, przejrzysty, prawie jaskrawy, taki jaki bywa tylko la- tem na Podhalu, pałał nad Tatrami. Świeże pokosy traw, złocieni, mieczyków, dzwonków więdły dokoła, pachnąc mocno. Potem, gdy słońce zaczęło się zniżać, ziemia i niebo nabrały rumianych kolorów, a połyskliwa krystaliczna ściana Giewontu i otaczających go gór zaświeciła jaskraworóżowym tonem..." I wtedy zmarł ojciec Krzysztofa. „27 lipca w godzinach przedpołudniowych w moim mieszka- niu przy ulicy Polnej 40 zadzwonił telefon - pisze Aniela Kmita- -Piorunowa - głosem zduszonym przez łzy ciotka powiedziała mi, że wuj zmarł przed godziną. Pojechałam do niej natychmiast i spędziłyśmy razem dwa na- stępne dni tak, jak się to dzieje zawsze w podobnych okoliczno- ściach: płacząc, wspominając zmarłego i załatwiając sprawy zwią- zane z pogrzebem. Obok zrozumiałej rozpaczy spowodowanej katastrofą, ciotkę moją gnębiła jeszcze inna sprawa: jak zawiadomić Krzysztofa, jak on z dala od domu, sam, przyjmie wiadomość o nieszczęściu. Jak zniesie wyrzuty sumienia, że jednak wyjechał, że nie był przy śmierci ojca, że pozostawił matkę bez opieki? Na szczęście nie był sam. Przebywali wówczas w Bukowinie również moi rodzice. Zawiadomiłam ich telefonicznie o tym, co się stało, prosząc w imieniu ciotki o stopniowe przygotowanie Krzy- sztofa. Jadąc do Warszawy wiedział tylko, że stan ojca gwałtownie się pogorszył i dlatego matka wzywa go do domu. Dopiero w ta- ksówce w drodze z dworca dowiedział się prawdy". „To odwaga - życie wzdycha tak ciężko w pokoju opusto- szałym z myśli (...). Jest pusto puściej dnia chodzącego bez Cie- bie..." - napisał Krzysztof w „Elegii" dedykowanej ojcu w sierp- niu 1939. Wiadomo, że Baczyński szykował się na studia w warszaw- skiej ASP Podobno dzięki pomocy Fernauda, poety, lektora na -???.???"? 15. Willa pp. Kmitów w Bukowinie Tatrzańskiej, tzw. Kmitówka, gdzie Krzysztof spędzał wakacje 48 Wiesław Budzyński Uniwersytecie Lwowskim oraz poparciu Rosy Bailly15) miał szan- sę na studia we Francji. Wszystko miało już być załatwione, wiza gotowa, na przeszkodzie stanęła śmierć ojca i wojna... Prosto ze szkoły Krzysztof wkroczył w wojnę. - Wyszedł z Warszawy z komunistami, z jakąś grupą znajo- mych, a wrócił jako wierzący i niekomunista - wspomina Jerzy Madziar. - Trzeba powiedzieć, że w warunkach wojny każde wyj- ście z domu mogło mieć dużo różnych zakończeń. To ta wiara przychodziła jakoś sama... „Krzysiu, co ty wygadujesz?!" — zdzi- wiłem się, gdy mi to oznajmił. „Kiedy ja to tak czuję!" - odparł. Panowało wśród nas przekonanie, że wojna będzie wygrana. Byliśmy tym rocznikiem, który lada dzień miał iść do wojska. Wiedzieliśmy, że na nie zajętych jeszcze Kresach czeka na nas polskie wojsko. Aż przyszedł 17 września... Zimą i wiosną 1940 był Baczynski już obok odradzającego się „Spartakusa"; był jedynie -jak to ujmuje Tadeusz Sołtan - raczej obserwatorem, słuchaczem, niż uczestnikiem dyskusji, na których zjawiał się dość rzadko. A kiedy w marcu 1943 roku jego szkolni koledzy uwolnili pod Arsenałem Jana Bytnara „Rudego" - wstę- pując latem w szeregi konspiracyjne, Baczynski miał już jasnąjwL- zję drogi, która prowadzić miała dalej niż śmierć. 4. SPOTKANIA DALEKIE Komentarze matki do trzynastu wierszy. Na marginesie „Sur le pont d'Avignon" Stefania Baczyńska odnotowuje: „Wspomnie- nie podróży i pobytu w Genewie, a tam święto Rodanu - piękny na tle gór i jezior żywy ruchomy obraz (kilka tysięcy osób), koro- wody - pieśni - wycieczka do Avignon". Kartka pocztowa doręczona mi w styczniu 1985: „Szanowny Panie - mam kilka zdjęć z dzieciństwa Krzyszto- fa Baczyńskiego, ponieważ dwukrotnie spędziliśmy razem waka- cje, w Genewie i w Zakopanem. Zdjęcia te nie były nigdy publi- kowane. Jeżeli Pan chce je zobaczyć, to będę w Warszawie 6 lu- tego w Operze... - Anna Szanecka z d. Olszewiczówna". Hol Opery, pół godziny przed spektaklem. Zdjęcia przedsta- wiają Krzysztofa podczas pobytu w okolicach Genewy w 1929 i w Zakopanem w 1937. Odżywają wspomnienia. - Ciotka moja, Anna Kowalczewska z domu Oderfeldówna, była zaprzyjaźniona ze Stefanią Baczyńska i wspólnie z Francuzką, która nazywała się Violetta Vivat, zorganizowały wczasy specjali- styczne pod Genewą. Obydwie należały do ludzi, którzy inaczej niż teraz rozumieli walkę o pokój. W Paryżu podpisano wtedy Pakt Kellogga16)... I ciotka, i jej przyjaciółki uważały, że jeśli młodzież bę- dzie żyć w przyjaźni, to więcej wojen nie będzie. Wynajęły na lato w Onex pod Genewą dom w dużym parku i zaprosiły tam działaczy pokojowych obowiązkowo z dziećmi... Ponieważ ciotka moja nie miała dzieci, więc namówiła moją mamę, aby mnie zabrała. 16. Okolice Genewy, lato 1929. Krzysztof pierwszy z lewej, w koszulce w paski; u góry - Alina Obuszyńska; w środku - Henry z USA (nazwisko nieznane); pierwsza z prawej - Conni Matejsen, Holenderka; na dole jej siostra Ellen Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 51 Stefania Baczyńska przybyła z Krzysiem do Genewy nieco później, około 1 lipca. Pozostało mi z tych wakacji tylko silne wra- żenie, że Krzysztof był bardzo rozkapryszony. Dostawaliśmy na przykład taką zupę z porów -jakieś tamtejsze „specialite", a on krzywił się, odkładał łyżkę, odchodził od stołu albo bywał wręcz „z hukiem wyrzucany" i nic nie jadł. Matce się nie skarżył... Wróciliśmy do Warszawy. Przez parę lat miałam go w pamię- ci jako takiego malkontenta, co nie potrafił się z dziećmi bawić... Aż przyszedł rok 1936. Ciotka Kowalczewska przyjaźniła się z Józefą Winnicką, wdo- wą po burmistrzu Zakopanego. Winnicką prowadziła pensjonat „Bajka" w Zakopanem przy ulicy Sienkiewicza. Ciotka słysząc, że Winnicką ma kłopoty finansowe, postanowiła naraić jej gości. Na- mówiła też moją mamę i panią Baczyńska, aby nas wysłały... Zima 1936/37 - ferie zimowe - Zakopane. - Tutaj był to już inny człowiek, otrząsnął się z tych wpływów matki, może wtedy nawiązał kontakt z ojcem? Był to już taki sa- modzielnie myślący młody człowiek. Wobec nas, pięciu starszych nieco dziewczyn, czuł się swobodnie, nieskrępowanie. A był wśród nas jedynym mężczyzną [Krzysztof miał wtedy 16 lat - W.B.]. Pamiętam, że dzięki niemu poznałam poezję Tuwima. Deklamo- wał w tak sugestywny sposób, że widać było, iż czuje tę poezję. Z tomikiem Tuwima nigdy się nie rozstawał. W naszych oczach stał się już dorosłym, ukształtowanym poetą. I to robiło ogromne wrażenie na nas, dziewczynach, zafascynowanych osobowością najmłodszego. Pamiętam, zbierałyśmy się w pokoju, światło przy- ciemnione, a Krzysztof czyta wiersze... Latem 1938 Krzysztof wyjechał na wakacje do Dalmacji. Epizod ten wiadomy wpierw ze wspomnień Zuzanny Chuweń ma również swoje „boczne" perspektywy... - W roku 1938 - opowiada Anna Zielińska - przebywałam na dwumiesięcznych wakacjach na wyspie Solta koło Splitu, w pensjonacie prowadzonym przez małżeństwo rodem z Polski - 17. Krzysztof z koleżankami, Anną Olszewiczówną - z lewej oraz Barbarą Mikucką. Zakopane, zima 1936/37 ? ? 18. Krzysztof Baczyński i Zofia Grelich w Zakopanem, 1937/38 54 Wiesław Budzyński państwo Bartelmusów. Była nas spora grupa dzieci i młodzieży, głównie z rodzin wojskowych i lekarskich, z Warszawy i Lwowa... Tam poznałam Krzysztofa Baczyńskiego, który był tu już po raz drugi lub trzeci. Pani Zielińska zapamiętała Krzysztofa jako chłopca wysporto- wanego - „znakomicie pływał i nurkował", bardzo miłego - „du- że poczucie humoru" - i ogólnie lubianego - „cieszył się dużym autorytetem" (Por. też rozdz. „Wyspa szczęścia" w „Testamencie Krzysztofa Kamila", W-wa 1998). Wyjazd do Jugosławii musiał niemało kosztować, trzysta lub więcej złotych, i na pewno dla rodziców poety był sporym wydat- kiem. Z wakacji tych zachowały się listy i widokówki z adresem mieszkania Baczyńskich. Ale przede wszystkim są wiersze. Jest wiersz „Dalmacja" jest i rysunek Krzysztofa zatytułowany „Dal- macja"... - Przy jakiejś okazji poznałam jego zdolności malarskie - wspomina Anna Zielińska. Ale coś szczególnego utrwaliło się w pamięci młodej dziewczyny. Otóż podczas wakacji w Zatoce Siedmiu Kaszteli, bo tak się to miejsce nazywało, Krzysztof zako- chał się po uszy w ślicznej koleżance - Zuzi ze Lwowa i „byłam (to słowa p. Zielińskiej) wykorzystywana jako postillon d'amour do przekazywania jej jego wierszy..." „Zwróciłam na siebie uwagę Krzysztofa dobrym pływaniem - wspominała po latach Zuzanna Chuweń z domu Progulska. - Wy- pływaliśmy razem dość daleko i pytał mnie wtedy, czy nie boję się rekinów. Przyjaźń zawarta w wodach Adriatyku przeniosła się na ląd". Dopiero jednak po powrocie do Lwowa Zuza zrozumiała na- prawdę, jak bardzo był jej bliski i jak bardzo go brak. Krzysztof tymczasem śle listy i pisze wiersze... Wiersze do Zu- zy. Pisywali do siebie bardzo często. Przysłał jej zbiór wierszy „Wyspa szczęścia". Tytuł zbioru nawiązywał do wyspy Solta. Wspomnienia, tęsknoty... Z tęsknoty rodzi się natchnienie. O na- tchnieniu mówi dedykacja do „Szczęśliwych dróg": „...Ty jedna na całym świecie zrozumiesz te wiersze najlepiej, bo jesteś moim natchnieniem". Tęsknocie towarzyszy smutek, bo tęsknota i smu- tek są jak brat z siostrą... Jest wiersz „Rozstanie", zaczynający się 19. Na nartach. Od lewej: Barbara Mikucka, Krzysztof Baczyński i Anna Olszewiczówna. Zakopane 1936/37 n Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 57 słowem „wróć". Jest cykl 15 wierszy z jesieni 1938, z adnotacją: „Wszystkie są Twoje, bo pisane w smutku, który urodził się w na- szym rozstaniu, żyje i rośnie..." W sylwestra 1938 roku Krzysztof z Zakopanego pisze do mat- ki przebywającej w szpitalu sióstr elżbietanek: „Przesyłam Ci ży- czenia Noworoczne. Oczywiście zdrowia. Dziś przyjechał Zyg- munt I i II i wczoraj Zuza..." Wtedy Krzysztof i Zuza spotkali się ponownie, choć daty się nieco rozbiegają: Krzysztof mówi o wspólnym sylwestrze, Zuzan- na Chuweń zapamiętała, że było to nieco później: „Do ponowne- go mojego spotkania z Krzysztofem doszło w lutym w 1939 w Za- kopanem. Przyjechałam z rodzicami, on był sam. Bardzo się sobą cieszyliśmy. Pokazywał mi Zakopane, znów chodziliśmy na długie spacery, sankami pojechaliśmy na Cyrhlę. Wśród wygwieżdżone- go nieba snuł na głos swoje marzenia: odwalić maturę, zwiedzić Włochy, Egipt". Jest taki wiersz „Spotkanie dalekie" z dedykacją „Dla Z.", datowany 9 II 1939. Potem jeszcze inny (bez tytułu) utwór zaczy- nający się od słów „Najdroższa, dni jak bańki..." z dopiskiem: „Nasz marzec z nadzieją na nasz maj..." To chyba do Zuzy odno- szą się słowa: „Kobieta, którą kochałeś, upłynęła w listy, spotkasz ją w szybie każdego tramwaju", grudzień 1939. 20. K.K. Baczyński „Dalmacja", rysunek atramentem (1937 lub 1938) „W kilku utworach - nadmienia Aniela Kmita-Piorunowa - niedatowanych lub pochodzących z roku 1939 [1940! - przyp. W.B.] - występuje imię «Anny»..." Imię to ledwie pojawia się na marginesach wspomnień: „Anna z wierszy nie jest postacią zmy- śloną" - zapewnia Andrzej J. Kamiński. Pamięta jak Krzysztof „długie godziny rozwodził się nad losem Anny w klasztornej kla- sie, gdzie, o zgrozo, cenzurowano jej listy!" Przypomina też „licz- ne a długie listy Krzysztofa do Anny"... Z relacji Joanny Weintraub: „Krzysztofa poznaliśmy w pierw- szym okresie okupacji niemieckiej. Czas naszego poznania po- przedziło bolesne rozstanie Krzysztofa z jego pierwszą miłością - Anną". 58 Wiesław Budzyński Wreszcie na marginesie jednego z wierszy jest ów kreślony rę- ką matki dopisek o „pierwszym zawodzie miłosnym". Ponadto Tadeusz Sołtan podaje, że w roku 1938 Baczyński drukować miał jakieś swoje wiersze pod pseudonimem Jan Żelazny, ale zdaje się, nic z tego nie wyszło. Jest rok 1937. Pierwszy pobyt Krzysztofa w Dalmacji. Tam właśnie, również na wyspie Solta, Krzysztof poznał swoją pierw- szą miłość — Annę. Po jednej z kwerend w prasie otrzymałem list z USA. Dr Ewa Morawska z uniwersytetu w Pittsburgu pisała, że Baczyński był przez pewien czas zaręczony z jej matką, Anną Morawską z domu Żelazny... - Rzecz działa się przed wojną - wiem na ten temat ogromnie niewiele - relacjonuje Ewa Morawska. - Matka moja była czło- wiekiem prywatnym, bardzo dyskretnym, i o sprawach swojego ży- cia osobistego opowiadała mi niewiele. Poznali się na obozie w Ju- gosławii r w lecie 1937. Nie wiem, kiedy się zaręczyli - tyle tylko, że już bodaj w 1939 roku zaręczyny zostały zerwane i zrozumia- łam, że Matka moja nie chciała, czy też jej rodzice nie życzyli so- bie przenosić się do Warszawy. Mieszkała wtedy u swoich rodzi- ców, a moich dziadków w Jaśle, gdzie ojciec jej, Józef Żelazny, był lekarzem i dyrektorem szpitala miejskiego. Ot, i tyle wiem. Mat- ka moja była wówczas bardzo jeszcze młoda - urodziła się w 1922 roku, więc w 1937 miała raptem 15, w 1939 zaś - 17 lat. Babka moja wspomniała mi kiedyś, na moje pytanie o ten epizod, że nie uważała tego związku za „odpowiedni", przy czym zrozumiałam, że chodzi przede wszystkim (?) o wiek osób zainteresowanych, a także o niepewność losu w Warszawie. Powiedziała mi też Bab- ka, że Baczyński przyjechał do Jasła perswadować mojej Matce podróż z nim do Warszawy? Małżeństwo? Bóg jeden raczy wie- dzieć - i że wyjeżdżając „zwrócił pierścionek". Po wojnie Matka moja poślubiła Stefana Morawskiego. Była członkiem redakcji „Tygodnika Powszechnego" i „Więzi". Zmarła w 1972 roku... - Poznaliśmy się z Anną w Krakowie tuż po tzw. wyzwoleniu w styczniu 1945 - uzupełnia informacje córki profesor Stefan Mo- rawski. - Anna kilkakrotnie wspominała mi o tamtym jugosłowiań- Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 59 skim epizodzie. Z tego, co mówiła, w mojej pamięci Baczyński po- został w dwóch postaciach: jednej, młodzieńczej, kiedy jako młody chłopiec piszący wiersze i skłaniający tym samym Annę do podję- cia własnych prób, jakby wszczepiał Annie poezję (pod jego wpły- wem Anna zaczyna pisać i te wiersze potem omawiają); i drugi - dojrzały już poeta, z którego można być dumnym... Niestety, nic na temat tych spotkań nie zachowało się w notatkach Anny, są nato- miast jej wiersze z tamtego okresu... Wydaje mi się, że spotykali się także podczas wojny, być może w 1940 roku w Rabce, a może gdzie indziej - na przykład w Zakopanem, dokąd Anna też jeździła... Jest taki wiersz „Powrót w Tatry", datowany na „początek 1940" - Krzysztof mógł być wtedy w Zakopanem, w Bukowinie lub w Rabce? Wracam do domu i wertuję wiersze. Ślady tej znajomości są w poezji. Jest wiersz „Pożegnanie" pi- sany we wrześniu 1940: „Ten wieczór o sierści miękkiej gryzie ostrzej niż pies". Dlaczego „wieczór... gryzie ostrzej niż pies"; kogo Krzysztof żegna we wrześniu 1940? A w miesiąc później w wierszu już wyraźnie określającym adresatkę („Improwizacja do Anny") wyznaje: „Spokojnie umiera wspomnienie..." i kończy słowami: „Ulatuje wysoko gołąb twego płaczu". Wspomnienie jednak nieła- two wygasa i poeta tworzy „Poemat o Chrystusie dziecięcym", ukończony 1 XI 1940, który poświęca: „Matce i Annie - dwu naj- piękniejszym chrześcijankom...". Najpewniej „dwie miłości" z tomi- ku pod tym samym tytułem to również: matka i Anna. Dziwić mo- że, skąd tak ponure słowa: „Ten wiersz jak śmierć jest smutny..." Obydwie znajomości, z Anną i Zuzą, musiały mieć kontynua- cję jeszcze podczas wojny, w postaci listów, a może i spotkań. „Krzysztof- zauważył Andrzej J. Kamiński - miał szczególne psie szczęście — a może właśnie romantyczno-melancholijną skłonność - do kochania na odległość, na tęskno i ponuro. I dopiero Barba- ra stała się od tej reguły naprawdę szczęśliwym wyjątkiem". 5. ŚLUB Basie poznał Krzysztof u koleżanki i od razu widać było, że jest zakochany17). Do matki powiedział, że znalazł dziewczynę swego życia. Podobnie swojej matce powiedziała Basia. Z miejsca chcieli się pobrać, ale ślub odbył się dopiero w pół roku później. Na oświadczyny Krzysztof przyszedł z matką. Matka Basi — Feli- ksa Drapczyńska - powiedziała: „Może by tak ślub odłożyć po wojnie... Są jeszcze młodzi". I wówczas Krzysztof odezwał się: „A kto nam zaręczy, że tę wojnę przeżyjemy?" Ślub odbył się w środę przed Bożym Ciałem, trzeciego czerw- ca 1942 roku o godzinie dziesiątej, w kościele na Solcu... Był pięk- ny dzień. Basia ubrana była w kremowy kostium, w ręku trzyma- ła bukiet konwalii, Krzyś był w ciemnym garniturze. Jadwidze Klarnerównie, koleżance Basi, najbardziej upamiętnił się Jaro- sław Iwaszkiewicz, który przyjechał ze Stawiska z ogromnym bu- kietem bzu, tak dużym, że rosłego Iwaszkiewicza prawie nie było widać spoza kwiatów. „Byłem na ślubie Baczyńskich" - wspominał po latach Jaro- sław Iwaszkiewicz. „Bzy w tym roku kwitły specjalnie obficie i zjawiłem się na tym obrządku z ogromnym snopem tych kwia- tów. Po ślubie powiedziałem do kogoś: właściwie wyglądało to nie na ślub, ale na pierwszą komunię. Oboje Baczyńscy, bardzo mło- dzi, wyglądali jeszcze młodziej, a ponieważ oboje byli niewielkie- go wzrostu, rzeczywiście zdawało się, że to dwoje dzieci klęczy przed ołtarzem".) Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 61 Akt ślubu Barbary i Krzysztofa Baczyńskich, sporządzony w kancelarii kościoła Świętej Trójcy w Warszawie na Solcu (tekst według ksiąg parafialnych): „Działo się w Warszawie, w kancelarii parafii Świętej Trójcy, dnia trzeciego czerwca tysiąc dziewięć- set czterdziestego drugiego roku o godzinie dziesiątej. Wiadomo czynimy, że w obecności świadków: Mariana Drabczyńskiego*, drukarza, i Jerzego Andrzejewskiego, literata, pełnoletnich, w Warszawie zamieszkałych, w dniu dzisiejszym za- warte zostało religijne małżeństwo między: Krzysztofem Kami- lem Baczyńskim, kawalerem, pracownikiem księgarskim (? - W.B.), urodzonym w Warszawie, w parafii Zbawiciela dnia dwu- dziestego drugiego stycznia tysiąc dziewięćset dwudziestego pierwszego roku, lat dwadzieścia jeden mającym, synem Stani- sława i Stefanii z domu Zieleńczyk małżonków Baczyńskich, za- mieszkałym w Warszawie przy ulicy Hołówki pod numerem trze- cim, w parafii Matki Boskiej Częstochowskiej, a Barbarą Stani- sławą Drapczyńska, panną, przy rodzicach, urodzoną w miejsco- wości i parafii Wieczfnia powiatu Mławskiego dnia trzynastego li- stopada tysiąc dziewięćset dwudziestego drugiego roku, lat dzie- więtnaście mającą, córką Ryszarda i Feliksy Marii z Gadomskich małżonków Drapczyńskich, zamieszkałą w Warszawie przy ulicy Koźmińskiej pod numerem siódmym, w parafii tutejszej. Małżeń- stwo to poprzedziły trzy zapowiedzi przedślubne w kościołach pa- rafialnych warszawskich: Matki Boskiej Częstochowskiej w dniach: siedemnastego, dwudziestego czwartego i trzydziestego pierwszego maja roku bieżącego, oraz w tutejszym w dniach: dzie- siątego, siedemnastego i dwudziestego czwartego maja tegoż roku. Nowo zaślubieni oświadczyli, iż umowy przedślubnej między sobą nie zawarli. Zezwolenia na zawarcie związku małżeńskiego udzielił nieletniej córce ojciec przy zestawieniu aktu. Małżeństwo to pobłogosławił ksiądz Leon Latowicz na mocy upoważnienia proboszcza parafii tutejszej z dnia drugiego czerwca bieżącego ro- * Marian Drabczyński jako jedyny z Drapczyńskich pisał się przez „b" 62 Wiesław Budzyński ku. Akt ten po przeczytaniu przez Nas, nowo zaślubionych, ojca nieletniej i świadków podpisany został". Tu następują podpisy: Krzysztof Kamil Baczyński Barbara Stanisława Drapczyńska Ryszard Drapczyński (ojciec panny młodej) Marian Drabczyński (świadek ze strony panny młodej) Jerzy Andrzejewski (świadek ze strony pana młodego) oraz - nieczytelny podpis księdza sporządzającego dokument. Sama ceremonia trwała dziesięć minut, co skrupulatnie odno- towują księgi parafialne. Ślubu udzielał ksiądz Ludomir Lissowski pod konspiracyjnym nazwiskiem Leona Latowicza18). Ryszard Drapczyński, ojciec panny młodej, znał go jeszcze ze swej pracy nauczycielskiej we Wieczfni koło Mławy. Kiedy wybuchła wojna, ktoś ostrzegł księ- dza, że grozi mu aresztowanie. Złapał węzełek, przepłynął łódką Narew i wieczorem, w Warszawie, zapukał do drzwi Drapczyń- skich przy ulicy Śniegockiej. Feliksa Drapczyńska na widok księ- dza zawołała: „Jezus Maria, ksiądz Lissowski! Co się stało?" „Uciekłem Niemcom" - odpowiedział z zadowoleniem. Ksiądz ofiarował młodej parze figurkę Matki Boskiej z napi- sem „Monstra te esse matrem" (Okaż nam się Matką). Stefania Baczyńska znalazła przed kościołem pięć złotych i powiedziała: „To na ich szczęście". Przyjęcie weselne jak na wa- runki okupacyjne było nader wystawne, teść Krzysztofa, a ojciec Basi, sprzedał na ten cel złoty zegarek. Weselny stół wykarmił jeszcze paru zgłodniałych chłopaków, którzy przed domem czeka- li, aż im coś wyniesiono... Nazajutrz po ślubie Krzysztof przywiózł Basie do domu, gdzie mieszkał z matką. Emilia Osiecka była akurat w ogródku przy po- midorach. Jechał pojazd, jakoś wszystko lśniło zalane słońcem. Jechali sami, we dwójkę i było bardzo cicho. Była taka cisza... Zajechali przed dom. rt.« «? H W j 4 21. Fotokopia aktu ślubu Barbary i Krzysztofa Baczyńskich. U dołu z lewej podpis Jerzego Andrzejewskiego ':•;?-. 22. Zdjęcie rodzinne Drapczyńskich - Barbara (przyszła żona poety) i Zbigniew z rodzicami, lata dwudzieste Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 65 Przyjechali rykszą, którą dozorca, pan Kozłowski, wpuścił na podwórze, co zwykle robił niechętnie. Potem od znajomych pożyczali krzesła i było małe przyjęcie... Wiem, że kiedy się poznali, pani Baczyńska nie była przy- chylna Basi. Upatrzyła sobie Halę, pannę z naszego domu, ale oni jakoś do siebie nie pasowali. Hala - zwyczajna taka baba-piec, dziewczyna mocno zbudowana, pełna życia, zdrowa, jak to mówią, i chyba starsza od niego dużo... Przyglądałam się temu. Krzysztof chodził wtedy bardzo oso- wiały - i tak zawsze wydawał mi się smutny... I dobrze, że się tak nie stało. Barbara pochodziła z rodziny drukarzy. Drukarzem był oj- ciec, drukarzami byli jego trzej starsi bracia. Koledzy żartowali, że Krzysztof dobrze się w życiu urządził, bo po wojnie teść wyda mu wszystkie książki. Ojciec Basi miał drukarnię przy Pięknej (wów- czas Piusa XI). To na jego maszynach - wydzierżawionych po woj- nie „Wiedzy" - drukowano w roku 1947 tom wierszy Krzysztofa pod tytułem „Śpiew z pożogi"... Zbigniew Drapczyński, brat Basi, poznał Krzysztofa wiosną, w kwietniu albo w maju, niedługo przed ślubem. Wrócił do domu, a oni - Basia i Krzysztof- siedzieli w pokoju. - Wpadłem jak bomba, z hałasem. Siedzieli w skupieniu szczególnie widocznym na twarzy Krzysztofa. Basia powiedziała: „Zbyszek, pozwól, że ci przedstawię..." Krzysztof zrobił na mnie wrażenie chłopaka skromnego. Był wątły. Nie wiedziałem jeszcze, że to narzeczony siostry. Czas zatarł ślady - pozostały okruchy wspomnień: Basie stale widzę nad książką. Ubóstwiała Przybosia, zachwy- cała się „Czarodziejską górą" Tomasza Manna, czytała „Ład ser- ca" Andrzejewskiego... Zapamiętałem, że w czasie weselnego przyjęcia matka powie- działa: „Ale ten Andrzejewski ma apetyt!" Po ślubie młodzi jadali obiady u rodziców na Śniegockiej. Krzy- sztof nie lubił krupniku. Przyszedł na obiad. Mówię, że jadę na kom- 66 Wiesław Budzyński plety, że nie mogę skończyć wypracowania. A on jak z rękawa: „Zło- ty wiek literatury polskiej otwiera..." Podyktował ze dwie strony. „Po wojnie muszę się zająć twoim wykształceniem" - powiedział. W porze obiadowej przychodzili do Krzysztofa koledzy. Przy- chodził taki wysoki chłop z rodziny Wieniawy, często wpadał Mar- cin Czerwiński, znajomy Basi z lat szkolnych... Wśród pamiątek po siostrze Zbigniew Drapczyński przecho- wał dziewczęcy pamiętnik Basi. Są tam między innymi trzy wier- sze oraz opowiadanie. Nie wiadomo, czy potem Basia zaniechała pisania pamiętnika, czy też dalsze części nie przetrwały. W pierwszym zapisie pod datą 5 maja 1937 roku notuje: „Za- częłam pisać pamiętnik, częściowo dlatego, że chcę kiedyś wie- dzieć, jaka byłam..." 18 maja: „...duszę miałam spokojną. Może po spowiedzi (by- łam w piątek). Jechał jakiś pociąg towarowy. Wszystkie wagony były prawie jednakowe. Tak jednostajne będzie moje życie - po- myślałam..." Pod datą 24 maja: „Dotychczas odkryłam jedną dobrą cechę w sobie. Myślę, że mają ją wszyscy ludzie, nawet najgorsi, bo chy- ba każdy brzydzi się złem, zepsuciem, zgnilizną. O! Jak bardzo się nimi brzydzą". Później: „Co się ze mną dzieje? Boże. Czuję w sobie coś zwie- rzęcego. Chcę wszystkim robić na złość. Nie słucham. Wprowa- dzam w zły nastrój. Wieczorem w łóżku myślę o ideale kobiety, a co ja robię w dzień". Innym razem: „O nieba! Zakochałam się... Najpierw tańczył ze mną, a potem mi towarzyszył młody blondynek z melancholij- nym uśmieszkiem, ładną czupryną... Mogłam po raz pierwszy w życiu napawać się towarzystwem mężczyzny..." „Poczułam, że jako kobieta mam w życiu ważniejszą rolę, niż myśleć o kadetach, Zbyszkach itd. Muszę się wychować, żeby w przyszłości stać się dobrą obywatelką, matką, żoną..." Wpisane do pamiętnika oceny na koniec roku: dwanaście pią- tek i dwie czwórki, z matematyki i fizyki. ? 23. Barbara w Ciechocinku, 1939 24. Kościół Świętej Trójcy na Solcu, miejsce ślubu Barbary i Krzysztofa Baczyńskich, zdjęcie współczesne Nr akhi Rok / ^ n., ?>>*. t A fA Rz.-kof. parafia Św. TRÓJCY w Warsiowie Świadectwo ślubu Zaświadcza sie, iż A syn cfr&.%ił->$-*'K*. ' córka fl%J\.&M»- i zaworii | dn hU lal V/mający Zgojnosi. p^yz'iego świadectwo z oryginałem ht^ierdzom Urzędnik Stomi Cywilnego 25. Świadechvo ś/ubu Barbary i Krzysztofa BARBARA z DRAPCZYŃSKICH KRZYSZTOF BACZYŃSCY zawiadamiają, że ślub ich odbył się dniu 3-go czerwca ig^ roku w kościele Sw. Trójcy w Warszawie. 26. Zawiadomienie o ślubie drukowane w drukarni teścia poety Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 71 „Czy warto pisać pamiętnik, jakby to ktoś zobaczył! Pokażę go człowiekowi, który by mnie chciał poślubić. Poza tym nikomu. Ale... musiałabym go kochać, on mnie też! Inaczej wstydziłabym się okropnie". Jadwiga Klarnerówna poznała Basie w szkole, w roku szkol- nym 1938/39. Bardziej zaprzyjaźniły się już w czasie okupacji; wi- dywały się wtedy często, nawet dwa razy dziennie... - Wojna to był dla nas taki kopniak w dorosłość. Zawsze by- łam w domu najmłodsza, chorująca, nikt się mną nie zajmował. Aż przyszła wojna... Maturę zdawałyśmy w roku czterdziestym pierwszym na taj- nych kompletach w mieszkaniu państwa Rapcewiczów. Na stole dla zmylenia rozłożono talię brydżową. Zdawało nas pięć dziew- cząt: Jadwiga - córka Rapcewiczów, Hanka Kirst, następnie sio- strzenica jednej z nauczycielek, której nazwiska nie jestem pew- na: Łępicka czy Łempicka, Basia i ja... Basia nie miała ambicji poetyckich. Myślała raczej o kryty- ce literackiej. Recytowałyśmy Majakowskiego, czytałyśmy wiersze poetów z kręgu „Zadrugi"19', taką zwariowaną poezję, nadającą się do wygłupiania w młodzieńczym wieku. Rozpisy- wało się te wiersze na głosy - był chór starców, chór żab... Pa- miętam, że potem, już w latach wojny, Barbara poznała kogoś z „Zadrugi"... - Byłyśmy już po maturze, była zima 1941/42: Barbara przybiegła do mnie. „Słuchaj - woła - poznałam fan- tastycznego chłopaka. On zaraz tu przyjdzie". Mieszkałam przy Francuskiej 37; dom jeszcze stoi, choć nie- co zmieniony. Wchodzi szczupły młody człowiek. Przyniósł wiersz... Wszedł, przedstawił się i od razu zwrócił się do Barbary: „Przyniosłem wiersz dla pani". Basia powiedziała: „To niech pan przeczyta". Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 73 27. Dom przy ulicy Śniegockiej 10, gdzie mieszkali Drapczyńscy i gdzie odbyło się przyjęcie weselne, stan z 1988 Tego dnia wyłączono elektryczność. Niemcy okresowo wyłą- czali światło i akurat wypadło na naszą stronę ulicy. Tylko ogarek skwierczał w oleju... Wiersz zrobił na mnie szalone wrażenie. Barbara poprosiła, żeby czytał dalej. „To niech pan jeszcze coś przeczyta" - zachęca- ła. Wtedy Krzysztof wyjął cały plik kartek i zaczął czytać. I już widać było, że Basia świata poza nim nie widzi. Basia miała trochę skośne oczy. Nie była ładna, ale na rysun- kach Krzysztofa wyglądała cudownie... W podróż poślubną Baczyńscy wybrali się do Radości. Na żadną dalszą nie było ich stać. Basia była bardzo rozczarowana, kiedy twardo odmówiłam wyjazdu razem z nimi. Byłyśmy tak zży- te, że w głowie jej się nie mieściło, mimo nieprzytomnego zako- chania w Krzysztofie, że mogłybyśmy się rozstać na dziesięć dni. Kiedy do nich przychodziłam na Hołówki20), Krzysztof zwykle był czymś zajęty. Patrzył na mnie niewidzącym wzrokiem i mru- czał coś pod nosem: „Idź, idź, tam jest Barbara...". Wskazywał kuchnię. Barbara witała mnie z palcem na ustach: „Cicho! Krzyś pisze". Niedługo wchodził, czytał nowy wiersz, pytał, czy mi się podoba. Jeśli odpowiedź była twierdząca, wracał do swego zajęcia i ten wiersz przepisywał na kartonikach, przyniesionych z drukar- ni teścia, szarych lub różowych, zależnie od wiersza... Często ozdabiał filigranowymi rysunkami, przypominającymi japońskie rysunki piórkiem, a ilustracje, którymi zdobił tzw. wydawnictwa, były po prostu doskonałe. Rysował też portrety Basi i chociaż Barbara, mimo młodego wieku, znacznie bardziej fascynowała swoim intelektem niż urodą, jej akty w wykonaniu Krzysztofa by- ły portretami pięknej kobiety. Krzysztof miał pełne poczucie swojej wartości, ale nie był za- rozumiały. Nigdy nie dyskutowaliśmy na temat jego wierszy. Wy- dawało mi się, że nic w nich nie można zmienić. Takie wspania- łe... Kiedy kończył pisać, musiał się odprężyć, pożartować. Nigdy nie była to jednak wesołość hałaśliwa, zawsze ze szczyptą zadumy czy powagi. Nawet, kiedy dla zabawy, wygłupiając się, czytaliśmy na głosy uwielbiany przez Krzysia „Obłok w spodniach" Maja- kowskiego. 28. Barbara (z lewej) z koleżankąjadwigą Klamer w Kazimierzu nad Wista w lecie 1941 r. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 75 Którejś niedzieli po ślubie Zbigniew Drapczyński byl z księ- dzem Lissowskim w mieszkaniu przy Hołówki. Na stole stały migdały z paczek, jakie przez pewien czas młodzi Baczyńscy otrzymywali z Portugalii za sprawą „Londynu". W notesie Basi zachował się adres nadawcy: Amelia Lima, Lisboa, rua Rodrigo da Fonseca21'. — Krzysztof przeczytał nam swoje opowiadanie — mówi brat Basi. - Sens był taki: żołnierz AK, osaczony przez Niemców, ostatnią kulę zostawił dla siebie... Pamiętam zakończenie tego opowiadania: Na wargach poczuł chłód lufy. Strzelił... Ksiądz w napięciu słuchał, kiedy Krzysztof skończył czytać - miał łzy w oczach, wstał i ucałował Krzysztofa. Zaskoczyło mnie, że ksiądz tego samobójstwa nie potępił! Zbigniew Drapczyński sądził, że tekst ten się nie zachował, lecz zapewne to opowiadanie bez tytułu, zaczynające się od słów: „Zapylona droga", czytał wówczas Krzysztof w obecności księdza: „... w tej samej chwili zobaczył Marcin wyłaniających się pię- ciu czy sześciu innych. Włożył chłodną lufę do ust. Metal lekko zabrzęczał dotykając zębów. «Więc jednak ja zwyciężyłem* - pomyślał błyskawicznie szyb- ko i pewną ręką pociągnął za cyngiel"22). Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 77 6. DOM PRZY HOŁÓWKI Po ślubie młodzi zamieszkali w wynajętym, dwuizbowym lo- kalu nr 83 przy ulicy Tadeusza Hołówki 3, naprzeciw klatki, gdzie wcześniej Krzysztof mieszkał z matką. Spółdzielnia Mieszkaniowa Pracowników Poczt i Telegrafów powstała w 1928 roku. Wybudowany w dwa lata później okazały i nowoczesny jak na owe czasy dom przy Hołówki wyglądał ni- czym forteca wśród ruder przedmieścia. Zygmunt Osiecki, jeden z pierwszych lokatorów - który wnosił meble po nie ukończonych jeszcze schodach - z dumą opowiadał, że nad jakością murów czu- wały dwie komisje kolaudacyjne: z Politechniki Warszawskiej i z Lwowskiej. Osiecki zdecydował się na niewielkie mieszkanie i nie żałował wyboru, bo kiedy przyszedł kryzys końca lat dwudziestych, ze stu członków spółdzielni zostało ledwie sześćdziesięciu, dom był w trakcie budowy i koszty trzeba było rozłożyć proporcjonalnie do wielkości mieszkań. Baczyńskich znał Osiecki jedynie z widzenia. Stanisława, oj- ca Krzysztofa, zapamiętał jako człowieka niezwykle nerwowego: „dzieci wodą oblewał, gdy hałasowały na podwórku". Emilia, córka Osieckich, urodziła się, kiedy Osieccy sprowa- dzili się do mieszkania przy Hołówki. Stanisława Baczyńskiego zachowała w pamięci już jako „zgrzybiałego starca", który dzieci przeganiał... - Miałam zrobić „lejgłówek" piłką w mur i akurat trafiłam w ścianę, gdzie pracował. Wychylił się z okna z czajnikiem z gorą- cą wodą. Był w szlafroku, w białym szaliku owiniętym wokół szyi. Bardzo rzadko już z domu wychodził... Przedwojenne „Kto jest kto" z roku 1938 podaje pseudonim Stanisława — Adam Kersten — oraz adres: Bagatela 10 m. 36, co dziwi, w tym czasie bowiem Stanisław Baczyński mieszkał już z żoną i synem przy ulicy Hołówki. Świadczą o tym choćby wspo- mnienia znajomych, którzy tam, na Hołówki, bywali... Trzeba powiedzieć, że talent literacki odziedziczył Krzysztof po ojcu. Stanisław - znany głównie jako krytyk literacki - także pisał wiersze. Zachował się na przykład rękopis bez tytułu, zaczy- nający się od słów: „Co noc ktoś do drzwi mych kołacze..." Pisać zaczął Stanisław wcześnie, już w latach szkolnych we Lwowie. Słynął z rozprawek, broszur i odczytów, w których głosił, że socjalizm to jedyna droga do niepodległości i wyjścia z „nędzy galicyjskiej". Brał udział w demonstracji pierwszomajowej - po śledztwie wyrzucono go ze szkoły, ale za kilka dni wrócił na lekcje (E. Semil). W 1911 dwudziestojednoletni Stanisław wydaje bro- szurę pt. „Walka o wolną szkołę jako kwestia społeczna". Poza tym to radykał, konstruujący w okresie studiów we Lwowie bomby dla eserów (rosyjskich socjalistów-rewolucjoni- stów, których, po rewolucji bolszewickiej, wymordował Lenin); potem zaś członek Strzelca i - już podczas wojny - szef żandarme- rii strzeleckiej na tyłach rosyjskich, gdzie też został aresztowany w Warszawie jesienią 1914. Uciekł z więzienia, przedostał się przez front do Legionów Piłsudskiego i tam, przez jakiś czas, był w sztabie I Brygady. Walczył też jako ułan Beliny. Ranny w wal- kach nad Stochodem, wrócił jesienią 1915 do Warszawy, aby po- nownie znaleźć się w ruchu niepodległościowym, w dywersji i w POW Aż przyszła niepodległość, wojna z bolszewicką Rosją, w której brał udział, akcja plebiscytowa na Śląsku Cieszyńskim i III Powstanie Śląskie, w którym rola Stanisława nie do końca Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 79 jest znana : „albo oddziały dywersyjne albo raczej kontrwywiad S?S3 ści Literackie", gdzie ukazuje się szkic o endecji. ści Trzeba wiedzieć, że był Stanisław Baczyński zdecydowanym orzeciwnikiem narodowej demokracji. innowierców Upór, z jakim to robił, znany był wsrod rz nawet pisał i drukował w tym języku r 29. Stanisław Baczyński, ok. 1919 r. r S^^5 z eUteTeJonową Piłsudskiemu nie mógł wybaczyć, ze wysiadł clonego, socjalistycznego tramwaju., Wyprawę kijowy uważał za błąd polityczny. W końcu -jak się zdaje J«?\J«™ chu majowym - rozstał się z Piłsudskim na dobre. B^u cierpkich słów samemu wodzowi, złożył mundur i szablę -j muje to Kazimierz Wyka. 80 Wiesław Budzyński „Dojście do władzy hitleryzmu w Niemczech oraz rozwój fa- szystowskich organizacji młodzieżowych w Polsce niepokoiły go mocno. Zajął zdecydowane stanowisko wobec tego ruchu (...). Je- go artykuły spowodowały, że odwzajemniano mu się w prasie pro- faszystowskiej przezwiskiem «Baczyłes» i stekiem wyzwisk za »żydokomunę«. Śmiał się z tego. «Powieszą mnie kiedyś» - mó- wił" (E. Semil). Z latami stawał się Baczyński senior coraz większym lewico- wym radykałem; zbliżył się do komunizmu, ale za komunistę się nie uważał i do partii komunistycznej nie należał. Jego poglądy czyta się dziś ze zdziwieniem lub z mieszanymi uczuciami. Trzeba powiedzieć, że igrał z ogniem, śmiałością, bezkompromisowością, z jaką atakował „wszystko co wsteczne", prowokował wrogów i - jak zauważa jego bratanek Zbigniew Baczyński - „chyba często czuł, że toczy walkę z cieniem, że uderza w mur". Wiódł życie w gruncie rzeczy samotne i pełne goryczy. Nie układało mu się ani w życiu rodzinnym, ani zawodowym. Miał kłopoty również jako wykładowca najnowszej literatu- ry rosyjskiej w wileńskim Instytucie Europy Wschodniej - jego poglądy wydawały się tam wywrotowe... Jako jeden z nielicz- nych przedstawicieli inteligencji polskiej uczestniczył w bankie- tach w Ambasadzie ZSRR w Warszawie, ale kiedy zapropono- wano mu objęcie katedry polonistyki na Uniwersytecie Łomo- nosowa — z czym wiązała się... zmiana obywatelstwa — propozy- cji nie przyjął. Jego książka „Literatura w ZSRR" wywołała burzę, której chyba sam się nie spodziewał. Zauważa też tę pozycję, wówczas jeszcze mało znany, ks. Stefan Wyszyński w pracy pt. „Kultura bolszewizmu a inteligencja polska" (Włocławek 1938). Przyszły prymas przestrzega przed zagrożeniami ideowymi ze Wschodu. Pisze: „Od dawna już popularyzowane jest w Polsce piśmiennic- two bolszewickie, zwłaszcza przez Wydawnictwo «Rój», szereg firm żydowskich i ogłoszenia w "Wiadomościach Literackich». Z literaturą bolszewicką zapoznaje polskiego czytelnika tenden- INSTYTUT NAUKOWG-BADAWCZY EUROPY WSCHODNIEJ W WILNIE UL. ARSENALSKA 8. m 17 , LEGITYMACJA SŁUŻBOWA NA ROK 1934. Zaświadcza się, że okaziciel tej legitymacji........•„.........:......t......................... ..-..i j* podróżuje w charakterze Delegata Instytutu Naukowo - Badawczego Europy Wschodniej w Wilnie. Wilno, dnia ,...:::'.™....;:.:.:...r.^: k? W DYREKTORA SEKRETARZ IV. 30. Legitymacja Stanisława Baczyńskiego jako wykładowcy w Instytucie Europy Wschodniej w Wilnie 82 Wiesław Budzyński cyjna książka St. Baczyńskiego pt. «Literatura w ZSRR» z zapa- łem broniąca «nowej» twórczości Sowietów". Szkic ks. Wyszyń- skiego kończy myśl taka: „nowy, trwały porządek społeczny stwo- rzy nie walka, lecz solidarna współpraca". Uważając się za niezależnego krytyka - Stanisław włączał się jednakże w bieżące akcje. Na przykład w „Kamenie" nr 8/9 z 1936 roku znaleźć można podpisany przezeń adres pisarzy war- szawskich, zaczynający się słowami: „Solidaryzujemy się z prote- stem proletariatu Lwowa przeciwko krwawym rozprawom z ro- botnikami walczącymi o pracę, chleb i wolność..." W imieniu ko- misji literackiej przy Lidze Praw Człowieka i Obywatela protest obok Stanisława Baczyńskiego podpisał Władysław Broniewski. Niżej kilka znanych nazwisk, m.in. Heleny Boguszewskiej, Ale- ksandra Wata i Adama Ważyka. Przez to zaangażowanie — na co zwrócił po latach uwagę An- drzej Kijowski23) - Baczyński stracił swą niezależność jako krytyk. Był bardziej działaczem, a może - więcej - politykiem. „Jego na- zwiska nie spotka się w żadnym z wpływowych czasopism literac- kich; pisywał w drugorzędnych lub po prostu starał się sam wyda- wać pismo. Nie miał wydawcy; jego książki ukazywały się nakła- dem podrzędnych firm. Antagoniści nie zauważali go". Kiedy umarł, w kilku dziennikach ukazały się konwencjonalne wzmian- ki. W miesiąc później wybuchła wojna i nikt już nie pamiętał o zmarłym pisarzu... Stanisław Baczyński zmarł 27 lipca 1939, gdy miała ukazać się kolejna jego książka „Rzeczywistość i fikcja", której prawie ca- ły nakład spłonął wkrótce w ogarniętej wojną Warszawie... Był - jak zauważa z perspektywy czasu Andrzej Kijowski - „szczególnie dotknięty przez historię: pierwsze książki pisał między jednym a drugim wyjściem na front, a ostatnią zniszczył pożar oblężonej Warszawy". Jako działacz plebiscytowy na Śląsku i dowódca od- działów destrukcyjnych uważany był za „szczególnie niebezpiecz- nego" dla Rzeszy, toteż w pierwszych dniach okupacji - kiedy już nie żył! - przyszło po niego gestapo. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 83 Parę dni po wkroczeniu Niemców do Warszawy „wczesnym rankiem - wspomina Aniela Kmita-Piorunowa („Literatura" 21/1980) - w mieszkaniu na Hołówki 3 m. 52 ostry dzwonek. W otwartych drzwiach ukazuje się kilku żandarmów, wdzierają się do wnętrza i zaczynają szukać... Stanisława Baczyńskiego. Nie przyjmują do wiadomości, że poszukiwany nie żyje już od paru miesięcy - on żyje, lecz ukrywa się! Wie, że przyjdą po niego, że- by się z nim «rozprawić» za działalność w okresie plebiscytu na Śląsku. Nie wierzą okazanemu im świadectwu śmierci. Dopiero po długich perswazjach i przekonywaniach domowników udało się pozbyć niebezpiecznych «gości»". W innym miejscu wspomnienie o najściu hitlerowców Aniela Kmita-Piorunowa uzupełnia taką refleksją: „Co przez ten czas przeżywała Stefania Baczyńska, truchlejąc ze strachu, że nie zna- lazłszy ojca, zabiorą «jako zakładnika* syna...". Dom przy Hołówki uniknął we wrześniu niemieckich nalotów. Jedynie dziedziniec pokryty był tu i ówdzie głębokimi lejami. Skutkiem działań wojennych było jednak całkowite niemal pozba- wienie szyb, które pękały od podmuchu bomb. Częściowo uszko- dzone zostało też pokrycie dachu. Zarząd spółdzielni natychmiast przystąpił do naprawiania szkód. Z niezwykłą energią - wedle słów Henryka Sosnowskiego - działał Zygmunt Osiecki, oddany spółdzielca i świetny organizator. Zdobyto szkło okienne, a lokal administracji zamieniono w war- sztat szklarsko-stolarski. Prace remontowe, wobec braku fachow- ców, wykonywali sami mieszkańcy pod kierunkiem inżyniera Szackiego. Te naprędce, własnym przemysłem organizowane war- sztaty pracowały jeszcze przez kilka miesięcy po zakończeniu wrześniowych działań wojennych. I pracowały niezwykle spraw- nie. Prowadził je inżynier Szacki, robotami kierował inżynier Jerzy Guttman, mechanik, po trosze chemik, rajdowiec samochodowy. Henryk Sosnowski, sąsiad Baczyńskich z tego samego podwórza, poznał Krzysztofa w październiku trzydziestego dzie- wiątego roku, kiedy wraz z innymi mieszkańcami domu wstawiał .# MM 31. Dom przy ulicy Holówki 3 (Wczasowa), w którym w latach 1936-1944 mieszkał K.K. Baczyński. Widok od ulicy Podchorążych. Strzałką oznaczono mieszkanie młodych Baczyńskich. Zdjęcie z lat osiemdziesiątych Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 85 szyby w miejsce zalepionych tekturą i gazetami ram okiennych i uzupełniał uszkodzoną stolarkę. - Krzyś miał 19 lat, wyglądał chłopięco - smukły i wątły, śre- dniego wzrostu, stale pokasłujący, ale obdarzony niezwykłym wdziękiem, poczuciem humoru i ujmującą prostotą. Brat mój, Józef Sosnowski24), działacz Związku Harcerstwa Polskiego, znał dobrze ojca Krzysztofa, jak również jego matkę. W trudnych okupacyjnych czasach, jak nigdy zadzierzgnęły się więzy przyjaźni. Bywaliśmy u siebie na „erzatzowej" herbatce. Na tych spotkaniach do tradycji niemal należało prezentowanie przez panią Stefanię nowego wiersza Krzysztofa. On sam wydał mi się niebywale skromny. Z matką łączyły go serdeczne więzy zrozumie- nia w doznaniach twórczych. Wiedziona niezwykłą intuicją, potra- fiła stworzyć mu w tych koszmarnych czasach warunki do pracy. Pamiętam, że w 1942 składałem Krzysztofowi gratulacje z okazji ślubu z bardzo miłą i ładną Basią. Odwiedzałem go jeszcze czasem, przypadkowo, ot tak na chwilę. Zazwyczaj siedział przy stole pochylony nad kartką papie- ru, która szybko pokrywała się wierszami, drobnych, jakby ner- wowo stawianych liter. Marginesy ozdabiał często rysunkami — co tworzyło w sumie kompozycję graficzną. Takie ozdobne kartoniki z wierszem „Do Pana Józefa w dniu imienin 1942 roku" otrzymał mój brat, podczas okolicznościowej wizyty złożonej przez Krzysztofa wraz z panią Stefanią. Wiersz za- czynał się od słów: „To nic, że łzy narodu, że Niemcy i grypa..." Dom przy Hołówki był w życiu Krzysztofa piątym i ostatnim adresem... Wiadomo, że Baczyńscy nie byli właścicielami lokalu przy Hołówki: Mieszkanie nr 52 było własnością doktorostwa Łąskich, którzy prawie tu nie mieszkali. Doktor Łaski zmarł około roku 1980 i o kulisach najmu już nigdy się nie dowiemy... Wcześniej Baczyńscy mieszkali jakiś czas, dwa-trzy lata, przy Wiktorskiej. W tomie wspomnień pt. „Żołnierz, poeta, czasu '' 32. Hołówki 3, widok z podwórza Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 87 kurz..." w paru miejscach była mowa o przeprowadzce na Hołów- ki. Nigdzie jednak nie ma daty. Postanowiłem to wyjaśnić. W papierach spółdzielni nie znalazłem na ten temat żadnego śladu, nie ma też zapisu w dokumentach przechowanych w urzę- dzie dzielnicowym. Dopiero w Archiwum m.st. Warszawy udało się odszukać „Domową książkę meldunkową" z adresem Hołów- ki 3, założoną 16 listopada 1931 roku i prowadzoną do wybuchu Powstania. Pierwsza w lokalu nr 52 (VII klatka na parterze) zamieszka- ła Apolonia Jelonek, później Łaska, nauczycielka. Do czasu wpro- wadzenia się Baczyńskich zameldowanych było kolejno kilka ro- dzin - łącznie ze służbą - 17 osób. Z numerem „18" wpisany jest Stanisław Baczyński (czerwonym atramentem dopisano drugie imię - August), w następnych rubrykach - imiona rodziców - Zygmunt i Józefa, zawód - literat, urodzony 5 maja 1890 roku, wyznanie rzymskokatolickie, przynależność państwowa - polska. W rubryce - skąd przybył - odnotowano ulicę Wiktorską 6 m. 12. I najważniejsze: zgłoszenie zameldowania w domu przy Hołówki - 24 września 1936 roku. Z kolei wpisana jest Stefania Baczyńska, urodzona 5 grudnia 1889, nauczycielka, imiona rodziców — Karolina i Maksymilian, wyznanie - rzymskokatolickie... Krzysztof Baczyński widnieje jako dwudziesty mieszkaniec lokalu numer 52 (czerwonym atramentem dopisano drugie imię - Kamil), w rubryce zawód — przy rodzicach, zgłoszenie zameldo- wania - jak wyżej. W tym samym dniu co Baczyńscy zameldowana została po- moc domowa — Teodora Łykowska. Następne sześć nazwisk w księdze meldunkowej to kolejne służące, zmieniające się co pa- rę miesięcy. Ostatnią, do 28 X 1939, była Stefania Nowicka. Trudno powiedzieć, czy któraś z tych kobiet przeżyła wojnę i kie- dy zmarła... 7 maja 1940 roku w lokalu nr 52 zameldowana została czte- roosobowa rodzina Wysockich. Wysoccy mieszkali przedtem przy ulicy 29 Listopada pod numerem trzecim. Niemcy zabrali dom na koszary i wszystkich przesiedlili. Zygmunt Wysocki miał sześć lat. 33. Zapis w księdze meldunkowej domu przy ulicy Hołówki - dotyczy lokalu nr 52, w którym Krzysztof mieszkał z rodzicami Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 89 Pamięta tylko, że rodzice zajęli trzy pokoje, w czwartym były czy- jeś meble. Nie przypomina sobie, aby mieszkała tam jeszcze mat- ka z synem. Nowe mieszkanie nr 83 w X klatce, gdzie Krzysztof zamie- szkał z Basią po ślubie i gdzie - jak się okazuje - wcześniej mie- szkał z matką (por. rozdz. „Zapach domu" w: „Testament Krzy- sztofa Kamila", W-wa 1998), było dużo mniejsze od poprzednie- go stumetrowego — miało trzydzieści parę metrów i składało się je- dynie z widnej kuchni i pokoju. Z numerem porządkowym „14" wpisana jest Baczyńska (przekreślone - Drapczyńska) Barbara, Stanisława, córka Ry- szarda i Feliksy, zawód - przy mężu, data urodzenia - 13 listopa- da 1922, wyznanie rzymskokatolickie, poprzedni adres — ul. Koź- mińska 7 m. 23 (?), zgłoszenie zameldowania - 18 czerwca 1942, czyli w dwa tygodnie po ślubie. Daty wyprowadzenia — brak. Z numerem „15" zameldowany został 20 czerwca 1942 Krzy- sztof Baczyński - urzędnik (?). Następnie - Stefania Baczyńska, brak daty wyprowadzenia. Wiadomo, że Stefania Baczyńska mieszkała przez pewien czas z młodymi, co też i potwierdzają księgi meldunkowe, ale brak zgody z synową skłonił ją do opuszczenia domu przy Ho- łówki - nie chcąc przyczynić się do rozbicia małżeństwa, matka wyprowadziła się do Anina. Basia skarżyła się do swej koleżan- ki Jadwigi Klarnerówny. „Nigdy nie mieszkaj z teściową" - ostrzegała. Zbigniew Drapczyński zapamiętał, że pewnego razu Basia przyjechała do rodziców na Pańską. Zdenerwowana mówiła, że nie może dłużej mieszkać z teściową, że chce wrócić do rodziców. Rozmawiały długo z matką w alkowie... Po tej rozmowie Basia wróciła na Hołówki. Krzysztof jednakże miał wyrzuty sumienia z powodu rozsta- nia z matką: „...nigdy nie daruję sobie tego, że może przeze mnie znalazłaś się w takiej sytuacji" — pisał w liście. I dalej: „Chciał- bym, żebyś trochę się uspokoiła, żebyś mi przebaczyła (...) nie wyniszczaj się tak, bo wraz ze sobą zabierzesz mi prawie całą wia- rę w jakiś ład żyda i tego parszywego świata"25\ 90 Wiesław Budzyński Zbigniew Wasilewski, który poznał Basie na tajnych komple- tach, przy jakiejś okazji, już po wojnie, spytał Jerzego Andrzejew- skiego o stosunek pani Stefanii do Barbary, a ten określił to jed- nym słowem: nienawiść!, dodając jeszcze jakiś wzmacniający przymiotnik, którego Wasilewski nie zapamiętał. „Pamiętam — wspomina - że określenia użyte przez autora «Miazgi» szokowa- ły mnie swą dosadnością, choć z pewnością nie były dalekie od zasadności". Andrzejewski opowiadał, że w domu Baczyńskich dochodziło po ślubie młodych do scysji i awantur, w końcu Basia postanowi- ła wrócić do rodziców. Ktoś nawet zapewniał — pisze Wasilewski — że zamiar ten na jakiś czas spełniła. Matka Krzysztofa — twierdził dalej Andrzejewski — „uważała małżeństwo syna za dopust boży i wielki mezalians. Jej wychu- chany, wypieszczony jedynak, któremu wymarzyła triumfalną drogę na szczyt Parnasu - wybrał sobie «jakąś drukarzównę»!" A ta bez żenady zajęła u jego boku miejsce należne tylko Matce - Opiekunce - Przewodniczce! 7. KONSPIRACJA Po przeprowadzce Stefanii Baczyńskiej do Anina Krzysztof zaangażował się w konspiracyjną działalność harcerskich Grup Szturmowych. Zbigniew Drapczyński wiedział jedynie, że Krzysztof jest w podchorążówce, że na Pradze odbywają się szkolenia. - Basia wieczorem przygotowywała dwie bułki paryskie i Krzysztof szedł gdzieś na noc. Nie chciałem wiedzieć, gdzie na- leżał - dokąd chodził, bo takie były zasady konspiracji. Ale kiedy sam chciałem się „zorganizować" — radziłem się Krzysztofa: „Na- wiązałem kontakt ze szkolnymi kolegami" - mówię. „Zostaw to, nie wiadomo, co to za organizacja — odpowiedział — uważaj, bo tra- fisz do komunistów... Ja ci załatwię w AK". I umówił mnie. Powie- dział: „Na rogu Hożej i Marszałkowskiej podejdzie do ciebie czło- wiek i zapyta..." Skrytka Juliusz Bogdan Deczkowski, ps. Laudański, był po raz pierw- szy w mieszkaniu Baczyńskich przy Hołówki w lecie 1943 roku, gdy „Ziutek", Józef Pleszczyński, wręczył zapisany na bibułce ad- res i oznajmił, że Krzysztof zostaje wcielony do jego drużyny26). - W sierpniu przypadkowo zostaje aresztowany „Wróbel" - Jerzy Horczak, nasz magazynier — i tym samym wszystkie lokale, jakie znał, były spalone. Broń należało jak najszybciej przenieść. „Wróbel" nie znał jedynie adresu Krzysztofa, ale w mieszkaniu 34. „Labirynt miasta", rysunek K.K. Baczyńskiego z maja 1940 roku Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 93 przy Hołówki nie było skrytki. Zanim stolarz wykonał schowek, broń ukryliśmy w komórce Stanisława Wojtczaka, woźnego szko- ły przy Puławskiej 113, a następnie w komórce należącej do ro- dziców „Krokodyla", Zbyszka Marczaka, przy Janowskiej 10... Skrytkę w mieszkaniu Krzysztofa wykonał stolarz przysłany przez dowództwo, ten sam, który wcześniej wykonywał schowek w mieszkaniu Deczkowskiego. Nazwisk swoich nie znali... Drzwi otwierał przeważnie Krzysztof. Basia ze względu na za- sady konspiracji wolała nie wiedzieć, kto przychodzi do mieszka- nia. Była raczej małomówna. Po niej nigdy nie można było poznać, czy się bała, opanowana nawet wtedy, gdy podczas nieobecności męża wydawała broń ze skrytki, starannie potem maskując miej- sce. Wycieranie szmatką podłogi po każdym otwieraniu skrytki uważała za swą powinność. Przez sześć miesięcy, raz w tygodniu, tuż przed godziną poli- cyjną zbierało się w mieszkaniu Krzysztofa ośmiu elewów z klasy B-9 „Agricoli" - konspiracyjnej szkoły podchorążych27). Nikt z klasy, poza Deczkowskim, nie wiedział, że w tym pokoju, gdzie się spotykali, pod podłogą jest skrytka. Szkolenie trwało zwykle do drugiej w nocy, z przerwą na po- siłek około jedenastej, potem zasypiali, jak kto siedział, z głową opartą o blat stołu, o ścianę. Z rana czasem Deczkowski zostawał dłużej. Jedli z Krzysztofem śniadanie, przeważnie chleb z marmo- ladą lub smalcem. Po aresztowaniu „Wróbla" Deczkowski musi się ukrywać. Zdarzyło się - nocował w parku Giżyckiego na trawie. - Krzysztof wiedział, że nie miałem gdzie spać, namawiał: „Chodź do mnie, przenocujesz". Kilka razy skorzystałem z tego zaproszenia, ale zdawałem sobie sprawę, że w sytuacji gdy mie- szkał z żoną w niewielkim mieszkaniu, było to szczególnie krępu- jące i starałem się nie nadużywać gościnności. W miejscu skrytki stała zwykle szaroniebieska amerykanka. Po odsunięciu jej i podważeniu trzech klepek w podłodze ukazy- wał się otwór... Było tam przeważnie kilka pistoletów maszyno- 94 Wiesław Budzyński wych, steny, MP-40, „szmajsery", granaty „filipinki", czasem w niewielkiej ilości minerskie materiały szkoleniowe, podręczniki, na przykład „Podręcznik dowódcy plutonu", mapy „setki", pol- skie i niemieckie. Była prasa konspiracyjna, również wydawane w języku niemieckim „Klabautermany". O skrytce wiedział ojciec Basi, który był przypadkowym świadkiem czyszczenia broni. Na jego obawy Basia powiedziała: „A dlaczego ta broń ma być gdzie indziej schowana, nie u nas!" To tak jak Krzysztof, który mawiał: „Dlaczego inni mają walczyć, a ja mam stać z boku!" Kiedy zapytałem Bogdana Deczkowskiego o skrytkę w mie- szkaniu Krzysztofa odpowiedział, że po wojnie nigdy w mieszka- niu przy Hołówki nie był. Słyszał, że nowi lokatorzy nikogo nie wpuszczają, więc i do schowka nigdy nie zaglądał. Sierpień 1979. Po latach trudno trafić od razu do tego mie- szkania. Bogdan Deczkowski pamięta klatkę schodową i piętro, ale nie pamięta drzwi. Pomaga nam Zygmunt Osiecki, dawny są- siad Krzysztofa. Niestety, lokatorów dawnego mieszkania mło- dych Baczyńskich nie ma w domu. Sytuacja powtarza się i na- stępnego dnia - w lokalu numer 83 ani żywej duszy. Dzięki Ada- mowi Wysockiemu z domu przy Hołówki udaje się ustalić adresy i telefony powojennych mieszkańców. Do niedawna był tu zamel- dowany Jan Ptaszek - szewc, od 1979 r. „u Baczyńskich" mieszka Teresa Cirlić. Z sąsiedniej kamienicy widać, że w oknach brak za- słon, pokój wydaje się nie umeblowany. Rozmowa z Teresą Cirlić przez telefon: - Właściwie jeszcze się nie wprowadziłam - remontuję... Mieszkanie otrzymałam od swej ciotki, Stanisławy Gnatowskiej, która była jego przedwojenną właścicielką. Stanisława Gnatowska nie pamięta, kiedy przyszła do niej Stefania Baczyńska z zamiarem wynajęcia. Zgodziła się, bo ktoś jej Baczyńskich polecał. Mówi, że jako powód wynajęcia Baczyńska podała „nieporozumienia z mężem", ale nie mogło tak być, skoro Stanisław już dawno nie żył. Pewnie Gnatowska przesłyszała się... 35. „Pokolenie", rys. K.K. Baczyński, maj 1940 96 Wiesław Budzyński Po wojnie Gnatowska zjawiła się na Hołówki ale nie zaraz, bo w czasie powitania żołnierzy w czterdziestym piątym „z tej rado- ści" spadła ze schodów i strasznie się potłukła. Później powojenny lokator, Jan Ptaszek, nie chciał jej wpuścić. Dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych - po raz pierwszy od wojny - Gnatowska zo- baczyła swoje dawne mieszkanie. - Przyjęła mnie Ptaszkowa: „Myślałam, że pani nie żyje!" - usłyszałam. Wzięła mnie za Baczyńską... Umawiamy się dokładnie na godzinę dwunastą. W obecności kilku osób Bogdan Deczkowski bez wahania wskazuje miejsce po prawej stronie pokoju, przy oknie, gdzie wystarczyło podważyć klepki płaskim nożem, by uniosły się i w podłodze ukazał się otwór. Mechanizm już nie działa i trzeba by zdjąć kawałek na no- wo ułożonego parkietu. Odstępujemy od tego pomysłu, gdy wła- ścicielka zapewnia, że nic tam nie ma... - W czasie remontu stolarze naprawiający podłogę ku memu zaskoczeniu trafili na otwór. Zajrzałam do środka, ale nic nie zna- lazłam. Nie przywiązując do tego żadnego znaczenia - myślałam, że to jakiś schowek poprzedniego lokatora - kazałam otwór za- kryć. W kuchni natknęliśmy się też na drugi otwór, ale i tam nic nie było... Bogdan Deczkowski nic nie wie o ewentualnym istnieniu dru- giej skrytki u Baczyńskich; stracił kontakt z Krzysztofem na mie- siąc przed Powstaniem, z chwilą przejścia Krzysztofa do „Paraso- la". Może wówczas wykonano drugą skrytkę... W mieszkaniu przy Hołówki nadal też odbywały się zbiórki. Zbigniew Czajkow- ski-Dębczyński wspomina, że te narady odbywały się dość często. 28 lipca, tuż przed Powstaniem, pisze w swoim dzienniku: „Jadę na odprawę do Krzysztofa na Hołówki". Poszukiwania w mieszkaniu Baczyńskich nie przyniosły kon- kretnych rezultatów w postaci znaleziska w schowku - zresztą szło raczej o sprawdzenie, czy skrytka jeszcze istnieje. Bogdan Decz- kowski od samego początku wykluczał, by tam coś jeszcze było... Po odejściu Krzysztofa z „Zośki" skrytka musiała być dokładnie Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 97 wyczyszczona; ponadto -jak można sądzić - ze względów bezpie- czeństwa ta sama skrytka nie mogła służyć innym. Deczkowski zaprzecza, jakoby Krzysztof był w jakiś szczegól- ny sposób oszczędzany przez dowództwo. - W chwili, gdy miałem do wyboru, kto z mojej drużyny ma brać udział w akcji - wyznaczałem też i Krzysztofa. Uważałem, że jako sekcyjny nie może być pominięty. To raczej chęć wykorzysta- nia pisarskich zdolności mogła skłonić później Andrzeja Romoc- kiego „Morro"28) do zaproponowania Krzysztofowi funkcji kroni- karza kompanii. Zgoda przełożonych na wykonanie u Krzysztofa konspiracyj- nej skrytki na broń oraz wykłady „Agricoli" w jego mieszkaniu - wskazują raczej na to, że Krzysztof traktowany był na równi z in- nymi. Dom, w którym mieszkał, należał do bezpiecznych. — Raz tylko, w trakcie wykładu - jak pamięta Deczkowski - od strony Podchorążych słychać było strzały... Z lasu Z sekcji Krzysztofa z „Zośki" tylko Tytus Karlikowski prze- żył wojnę. „Roger", Zbigniew Rosner, zmarł w szpitalu 4 sierp- nia, w dniu, w którym zginął Krzysztof. „Mirek", Mirosław Szy- manik, zmarł prawdopodobnie 11 sierpnia na skutek ran. Do- stali we trzech odłamkami z „krowy": „Mirek" trafiony z tyłu w płuca, „Tytus" - w oko, lewą rękę i lewą nogę, Staszek Decz- kowski ps. Madejski, brat Bogdana, ranny wówczas w nogi, zgi- nął w końcu sierpnia na Franciszkańskiej pod gruzami domu zwalonego bombą lotniczą. Było to w rok po tym, kiedy Bogdan Deczkowski przedstawiając im Krzysztofa powiedział: „Wasz no- wy sekcyjny". Początkowo nastawieni byli do Krzysztofa negatywnie, bo przyszedł z „zewnątrz". Uważali, że któremuś z nich należał się awans. Drażnił ich jego sposób bycia, ta jego delikatność i to, że był z musztry zielony. Nie widzieli w nim wojskowego... Sprawiał wrażenie młodzieńca „bez drylu", a zbiórki przypominały począt- kowo towarzyskie spotkania. Z czasem zbliżył się do nich, a może ' „, tJntersckriit d«i Keimkarteaioliafeer Podpis postulać/n k;>iu- ny/po?nr,wc 36. Kenkarta Barbary Baczyńskiej Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 99 raczej oni wydorośleli. (W 1943 roku Krzysztof miał 22 lata, oni po 16-18). Zbiórki odbywały się dwa razy w tygodniu, raz na Belgijskiej w domu Mirka Szymanika, numer 6 czy 8, to znów na Olesińskiej 5 lub 7 (dom jeszcze stoi), w mieszkaniu Zbyszka Rosnera, gdzie prowadzone były szkolenia - kursy dla młodych dowódców. Wszy- scy zawsze przychodzili na zbiórki; Tytus nie pamięta, żeby ktoś nie przyszedł... Była akcja „Wilanów", spojrzeli po sobie, Krzysztofa nie było. Zorientowali się, że nie został wyznaczony. Czy go oszczędzano?... Czyżby ktoś znał wartość jego wierszy? Kiedy potem była zbiórka i spotkali się po akcji, Krzysztof dał im odczuć swój żal, że nie brał udziału. Tłumaczyli: „Jesteś z nami dopiero parę tygodni, nie masz doświadczenia, my to robimy od dwóch lat..." Krzysztofa wyznaczono do podchorążówki, a ich - nie. I znów pretensje... Krzysztof namawiał ich do nauki, przekonywał o roli nauk hu- manistycznych. Może jako starszy rozumiał to, z czego oni nie zdawali sobie sprawy: ma się te 16 lat, ma się broń i we własnym mniemaniu jest się „panem sytuacji". Krzysztof chyba widział w tym co robili groźbę demoralizacji... Czytał im swoje wiersze. Układał piosenki. Raz-dwa-trzy-cztery, niech ambasador nosi ordery, nam jedna szarża - do nieba wzwyż, i jeden order - nad grobem krzyż... Potem te słowa podchwycili inni. „O Barbaro, o Barbaro" - też znali i śpiewali... Zima, luty, dzień chyba czternasty, ćwiczenia w lasach anińskich. Szli pojedynczo albo po dwóch. Po trzech się nie chodziło! „Tytus" obok Krzysztofa, w pobliżu „Mirek". Jakieś pięćdziesiąt metrów za nimi szedł Bogdan (Deczkowski), dalej - inni... Usłyszeli z tyłu pisk opon i krzyki „halt". Kiedy od- 100 Wiesław Budzyński wrócili się, hitlerowcy już do nich mierzyli. Rozbiegli się w jed- nej chwili. Tytus mieszkał na Wspólnej 10, tu gdzie w czasach PRL było kino „Śląsk". Po powrocie dowiedział się, że już wcześniej byli je- go koledzy i na wszelki wypadek spalili ukryte w mieszkaniu do- kumenty - myśleli, że wpadł... - Krzysztof zaczął nam się podobać, chociaż w dalszym ciągu nie docenialiśmy jego pisania. Iluż ludzi pisze wiersze... Jedne by- ły melodyjne - te nam odpowiadały; albo też mówiliśmy: „O, ten wiersz to nam się nie podoba". Z rzadka chodziłem do jego mieszkania, a żony jego prawie nie znałem. Wtedy nie przychodziło się ot tak sobie z wizytą. „Masz, tu jest broń do schowania... do widzenia, cześć, trzymaj się". To wszystko. W kwietniu 1944 roku Krzysztof brał udział w akcji wysadze- nia pociągu pod Urlami. Tyle że był coraz słabszy. Jego stan fi- zyczny nie przedstawiał się najlepiej. Nie wiedzieli, co mu jest, że ma astmę - tylko że słaby. Męczył się, gdy biegli, nie grał w siat- kówkę, a jeśli przychodził do parku Dreszera, to po to, aby spraw- dzić co robią, jak się sprawują. W maju udali się w rejon lasów wyszkowskich. Ćwiczenia no- siły nazwę „Leśna Baza" i miały być sprawdzianem przydatności do walki w terenie. Warunki trudne; nie było namiotów, jedynie jakieś pałatki, ponadto krótkie. Dawało to w kość. I tam spotkała ich dodatkowa przykrość: Krzysztofa przenie- siono do innej drużyny. Wyrazili dezaprobatę, ale rozkaz był roz- kazem i dyskusji być nie mogło. „Szkoda, że od was odchodzę" — powiedział - „nie rozumiem tej decyzji". Oni też nie rozumieli... Po codziennej porcji rabarbaru z boczkiem, popijanym wodą z Bugu, Tytus zasłabł. Wzięto go na wóz i wkrótce wrócił do War- szawy. Tymczasem oddział trafił na Niemców. Krzysztof z trzema ko- legami został odcięty od reszty plutonu. Dopiero po całonocnym błądzeniu i przedzieraniu się przez niemiecką obławę dotarli do jakiejś leśniczówki. :•** i i i 37. Bez podpisu. Rysunek K.K. Baczyńskiego 102 Wiesław Budzyński „... Las nocą rośnie. Otchłań otwiera usta ogromne, chłonie i ssie. To tak jak dziecko, kiedy umiera, i tak jak ojciec, który żyć musi. Przeszli, przepadli; dym tylko dusi i krzyk wysoki we mgle, we mgle. („Z lasu" - 27 VI 1944) - Krzysztof mówił mi wtedy, że coś takiego napisał. W pierwszej dekadzie lipca przyszedł rozkaz przetasowań. Niektórzy przeszli do „Parasola", Krzysztofowi zaproponowano stanowisko kronikarza. Punkt szósty rozkazu nr 42/44, podpisanego przez Andrzeja „Morro", zwalniał z funkcji w kompanii drugiej st. strz. pchr. Krzy- sztofa Zielińskiego (konspiracyjny pseudonim Baczyńskiego) z po- wodu „małej przydatności w warunkach polowych" i zalecał, aby objął „nieoficjalne stanowisko szefa prasowego kompanii". - Odmówił. Przeszedł do „Parasola". Że miał na drugie Ka- mil, dowiedziałem się po wojnie. „Świst" Relacja Stanisława Sieradzkiego, „Śwista": - Ja, „spalony", ukrywający się syn ziemi pomorskiej, ściga- ny przez Niemców, musiałem na jakiś czas zniknąć z Warszawy. Ułatwił mi to dowódca drużyny, „Wąsik" - Jurek Zakrzewski. Zo- stałem wyznaczony na „Leśną Bazę" do Puszczy Białej w okolice Wyszkowa; przy czym udałem się tam „gościnnie" z plutonem „Alek". Z Warszawy wyjechałem zaraz w pierwszym rzucie, w połowie maja. W tej samej, liczącej czterdziestu ludzi, grupie wyjechał podchorąży „Zieliński", który używał także pseudonimu „Krzysztof" i - jak się później dowiedziałem - był elewem z tego samego turnusu „Agricoli", chociaż go stamtąd nie pamiętałem. Dopiero w lesie poznałem go osobiście - ponieważ wszedłem w skład plutonu „Alek", w którym był i Krzysztof, i tak zostało do końca, mniej więcej do 25 czerwca. Czyli byliśmy razem około >€~ . . .. : ^' ^ 38. K.K. Baczyński, projekt plakatu 104 Wiesław Budzyński miesiąca, a życie partyzanckie było najlepszą okazją, żeby się po- znać... Oczywiście, nie wiedziałem, że pisze wiersze. Trafiłem do ba- zy nic nie wiedząc o innych. Znałem wcześniej Janka Rodowicza „Anodę"29' i jeszcze kilku. Było tam nas sześciu z plutonu „Ry- szard", wyznaczonych jako sekcja do obsługi karabinu maszyno- wego. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 105 pracujący akurat w dole, piłem pierwszy. Drugi kubek — podała Krzysztofowi. I tu pamiętam braterski stosunek Krzysztofa do mnie: dziewczyna podaje kubek, Krzysztof przystawia go do ust, niby pije, a „resztę" podaje mnie. Widzę, że nic nie wypił. Próbo- wałem protestować... Wypiłem tę wodę i teraz, kiedy prowadzę młodzież na jego grób wspominam Krzysztofa i podkreślam ten moment brater- stwa. Pamiętam go recytującego wiersze. Mówił wiersze, które, jak się później dowiedziałem, sam pisał. Uczył nas śpiewać piosenki. Śpiewaliśmy „O Barbaro, o Barbaro..." i inne. Dyrygował. Widzę go trzymającego w ręku witkę... Pamiętam też, że Krzysztof był chłopcem ode mnie słabszym. I trzeba powiedzieć, że jego koledzy z „Alka" robili wszystko, aby mu pomóc. Ponieważ uważano mnie za osiłka, to sugerowano, abym nosił jego plecak. („Staszek, masz krzepę, pomóż mu nieść plecak!"). Widziałem, że był słaby, że zasypiał. Więc z kumplow- skiej solidarności ten plecak nosiłem. Krzysztof był też zaprasza- ny przez „Kołczana" dojechania na furmance, którą dysponował nasz oddział. Przypadło nam w udziale kopanie bunkrów, służących do przechowywania kaszy, mąki bądź zapasów amunicji. Były to do- ły dwa na dwa metry i dwa metry głębokie, przykryte powałą z okrąglaków, przysypane ziemią i obłożone darnią. Wejście ma- skowały wkopane w ziemię świerkowe drzewka. Pluton „Alek" urządził co najmniej trzy takie bunkry. Przy wszystkich pracowa- łem podwójnie - za siebie i za Krzysztofa. Chłopcy dawali do zro- zumienia, abym Krzysia oszczędzał. On zaś w tym czasie siedząc obok kopanego dołu... recytował wiersze. Proszę się znaleźć w tej sytuacji: las, wojna, cisza. Krzysztof siedzi na pniaku i cichym gło- sem mówi wiersz. Nie wiedziałem, czyje to były wiersze... Kopanie w upale było bardzo męczące. Pamiętam, jedna z dziewcząt przyniosła wodę w wiaderku. O wodę było bardzo trudno, trzeba było wieźć ją ze wsi, nawet z narażeniem życia. I przyszła ta dziewczyna, i każdy z nas otrzymał kubek wody. Ja, ... Byliśmy tam do 25 czerwca. Zdarzyło się kiedyś na warcie - zasnął. Nie miał byczego zdrowia. Do końca wspólnego pobytu „na bazie" nie wiedziałem, że pisał wiersze. Na Woli, już w trakcie Powstania, zauważyłem, że Krzyszto- fa nie ma wśród chłopców. Dowiedziałem się, że „nie dobił", ale że walczy... Ktoś powiedział: Staszek, te wiersze, które w lesie sły- szeliśmy, pisał sam Krzysztof. I wtedy, z perspektywy, uświadomi- łem sobie, że te wiersze były bardzo trudne... Wiem, jakie były cele tej bazy — nie jechaliśmy tam na wygo- dy. Takich baz było kilka. Chodziło o selekcję ludzi, o sprawdze- nie w trudnych warunkach. Pamiętam, że przez parę dni lał deszcz i ciekła na nas woda. Siedzieliśmy przemoknięci i w tej bie- dzie poznawaliśmy się najlepiej. Chodziło też o wytworzenie mię- dzy nami mocnej, nierozerwalnej przyjaźni. Dowódca oddziału - Mirosław Cieplak - na pewno odnoto- wał, że Krzysztof nie dawał sobie rady, chociaż w drugiej części rozkazu Andrzeja „Morro" jest jakby naturalna chęć wykorzysta- nia jego zdolności, zachowania go dla przyszłości. Krzysztof nie godził się z tym. Mówił o tym. Ale rozkaz mu- siał wykonać. Potem, już na Woli, chłopcy wspominali, że Krzy- sztofa bolało, że go odsunięto od czynnej walki, że chciano zrobić z niego kronikarza... O śmierci Krzysztofa dowiedziałem się w czasie ujawniania w 1945. Powiedział mi o tym „Anoda" w trakcie ekshumacji żoł- nierzy „Zośki": szukaliśmy kolegów i w ramach tych czynności Ja- nek powiedział, że Krzysztof nie żyje... Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 107 8. ULICA OBSERWATORÓW Strzelać uczył się ?Krzysztof latem czterdziestego trzeciego w piwnicy swego kolegi Jacka Karpińskiego, na Wierzbnie przy Obserwatorów. Ściany strzelnicy wyłożone były starymi matera- cami, okna od zewnątrz przykrywała gruba pryzma ziemi... Na straży przed domem czatował Marek, młodszy brat Jacka. Mat- ka, pani Wanda Karpińska, spoglądała przez okno, pilnie strzegąc miejsca, gdzie młodzi urządzili konspiracyjny poligon. - Celowaliśmy do tarczy z sylwetką żandarma, wyrysowane- go na kawałku dykty czy blachy przez malarza Stanisława Mie- dzę-Tomaszewskiego. Za cel służyły też zużyte żarówki i puste bu- telki... - opowiada Deczkowski. W notesie Deczkowskiego zachował się powojenny adres Jac- ka Karpińskiego: Anin, ulica Nawigatorów... Szukając Karpińskiego, odnalazłem Stanisława Miedzę-To- maszewskiego, grafika i malarza, autora książki „Benefis konspi- ratora". W tym czasie, w roku 1981, w Muzeum Historycznym m.st. Warszawy odbywała się wystawa prac Miedzy. Wystawa no- siła tytuł „Nauka i sztuka w walce" i była prezentacją wojennej twórczości Miedzy. Wypatrywałem śladów Baczyńskiego, gdy uwagę moją zwrócił portret Miłosza30)... Miłosz był starszy od Baczyńskiego o lat dziesięć. Należał do poetów starszej generacji. Baczyński mówiąc o nich, starszych, „zniżał głos i operował imionami - Jarosław, Jerzy, Czesław, cze- gośmy, jego rówieśnicy, słuchali ze źle tajoną zawiścią" - wspomi- na jeden z uczestników spotkań literackich. „Środowisko organizowało tajne prelekcje, wieczory autor- skie, spotkania, a nawet imprezy teatralne" - wspominał Jerzy Zagórski. Zapamiętał, jak pewnego popołudnia gromadka kole- żeńska zebrała się u Jerzego i Marii Andrzejewskich na wieczór autorski Miłosza, który czytał „Świat, poema naiwne". Pamiętał także zakonspirowane zebrania „sekcji poetyckiej", który to ter- min miał po wojnie odżyć w innej zgoła formie. Widywał na nich m.in. Miłosza, Świrszczyńską, Dobrowolskiego, Baczyńskiego. Baczyński „dobiegał już do czołówki". W 1942, w konspira- cyjnym konkursie literackim, gdzie jurorami byli: Iwaszkiewicz, Andrzejewski i Wyka, otrzymuje jedną z czterech równorzędnych nagród; za Świrszczyńską, Hollendrem31), Miłoszem. Wróżono mu przyszłość: „Nawet Gajcy zwykle powściągliwy i krytyczny, gdy mówił o wierszach Baczyńskiego, wysuwał przy- chylnie podbródek". Ale dopiero Wyka - wedle słów Barbary - „pierwszy poznał się na Krzysiu". - Przeżyliśmy moment wielkiej fascynacji Krzysiową poezją - wspominał Zbigniew Wasilewski, kolega z tajnej polonistyki. - Było to w mieszkaniu malarza, Wacława Twardowskiego, na Ho- żej pod koniec roku 1942. Krzysztof urządził dla naszej kompleto- wej dziesiątki swój wieczór literacki. A tak się złożyło, że siedzia- łem tuż obok Baczyńskiego i zerkałem z bliska na jego teksty. Czytał z małych notesików, zapisanych starannie drobnym, rów- nym pismem, a każdy utwór opatrzony był tytułem i najczęściej datą powstania. Czasem sięgał po „Wiersze wybrane" - z nich czytał „Magię", „Młot", „Starość", „Historię"... Baczyński formalne wykształcenie trochę sobie lekceważył, uważał siebie raczej za wolnego słuchacza na tym pierwszym ro- ku polonistyki325. Natomiast ciągle był w kręgu spraw kultural- nych, jakichś lektur. Nawet usiłowałem, jako wtedy młody stu- dent, na naszym komplecie polonistycznym zaszczepić dyskusje na tematy społeczne, ideologiczne, filozoficzne i podczas pierwsze- go takiego spotkania zorientowałem się, że Krzysztof już wcze- śniej, w „Spartakusie", jeszcze przed wojną, ale i w czasie wojny 108 Wiesław Budzyński w „Płomieniach" - o czym też się później od niego dowiedziałem - dawno to „przerabiał". On już wtedy te dyskusje, te spory, te rozpatrywania, lektury miał za sobą. Taka była o nim już sława. A tę sławę najbardziej szerzyła, chociaż początkowo w sposób dość taki dyskretny, jego żona. By- ła ambasadorem jego jako poety, jako myśliciela... Nawet wtedy, kiedy był nieobecny, zawsze przekazywała mu wiadomości o tym, co się dzieje na kompletach, na studiach, a nam przynosiła wiado- mości, co on teraz robi, nad czym pracuje, co napisał i tak dalej... Bardzo było to dziwne. Oboje wyglądali na prawie dzieci, on - niewielki blondynek z falującymi włosami, zawsze w ciemnym swetrze, półgolfie pod'szyję. I raczej nieśmiały, choć na pewno miał już wtedy świadomość swoich walorów poetyckich. A ona też filigranowa, szczupła, bardzo chętnie operująca terminologią uczoną. Łykała te różne terminy, te „izmy", filozoficzne, jako świeżo upieczona maturzystka wszystko ujmowała w kategoriach uczonych, nawet poezję własnego męża. Pamiętam taką rozmowę u nich w domu na Czerniakowie, kiedy przyjechawszy przed świtem po wiersze na użytek młodzie- ży uczniowskiej, wdałem się z nimi w rozmowę na temat Krzysia wierszy, i nie tylko jego, ale i innych poetów podziemnych, a ona komentowała na gorąco wiersze Krzysztofa. Między innymi pa- miętam taką scenę, gdy Basia mówiła do Krzysztofa: Słuchaj, przecież ty jesteś poetą, któremu od Norwida właściwie nikt nie dorówna w stosowaniu elipsy itd. On naburmuszony, mruczał, sprzeciwiał się. Ale właściwie dzisiaj w gruncie rzeczy patrząc wstecz, mając świadomość rozwoju poezji polskiej, wiemy, że tak rzeczywiście było, że ona miała rację... Wasilewski zapamiętał jeszcze jeden — znacznie późniejszy — „występ Baczyńskiego" w handlówce na Świętokrzyskiej, który to występ zgromadził kilkadziesiąt osób, a „niewielka salka nabita była po brzegi". Jadwiga Klamer-Szymanowska opowiada, jak to po jakimś konspiracyjnym wieczorze, w trakcie którego Krzysztof czytał swoje wiersze, Miłosz podszedł do Baczyńskiego i powiedział: - Słuchaj, ty będziesz większy ode mnie! Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 109 - Ja już jestem większy od ciebie - odparł Krzysztof. Zabrzmiało to szalenie zabawnie, bo Krzyś był od Miłosza niższy i sporo młodszy... Przy okazji zapytałem Miedzę o portret Miłosza... — Miłosz odwiedzał dom na Dynasach, w sąsiedztwie mojej konspiracyjnej skrytki. Na Dynasach mieszkała Janina Cękalska, późniejsza żona Miłosza. Widywałem tam Jerzego Andrzejewskie- go i Antoniego Bohdziewicza... Jako redaktor agencji prasowej (BiP) Miedza pracował w ści- słej konspiracji. Odradzano mu przypadkowych kontaktów, miał wręcz obowiązek meldowania o tym, co się działo wokół... — Gdy swoje spostrzeżenia z sąsiedztwa przekazałem wyżej, nadeszła odpowiedź, bym robił swoje, a do nich się nie wtrącał. Znaczyło —ja mam swój odcinek, oni — swój. Dali mi kiedyś tomik wierszy. Innym razem, gdy tam zasze- dłem, natknąłem się na leżące, powielone arkusze z poezją. Przy- cinali te kartki na podłodze, niektóre tomiki były już w czarnych okładkach i zszyte kordonkiem33). Autorem wierszy był nie znany mi Jan Syruć, jak się później dowiedziałem - Czesław Miłosz. Szkic portretu Miłosza wykonał Miedza podczas wojny, do- kończył już po wyzwoleniu, za pomocą fotografii poety. Szkic prze- trwał w skrytce przy Obserwatorów wraz z innymi pracami, które pod koniec wojny Miedza przeniósł kanałami... — W willi tej, na piętrze, redagowałem „Klabautermana" - wyjaśnia. - Było to podziemne pismo satyryczne adresowane do Niemców. Tytuł wywodził się od nazwy chochlika ukazującego się - jak głoszą niemieckie legendy - na tonących okrętach. Stanisław Miedza pamięta: rysował tarczę - sylwetkę żandar- ma, nie wiedział jednak, co Jacek i jego koledzy robią w tym cza- sie na dole, w piwnicy. Baczyńskiego w ogóle nie zapamiętał. Na- zwisk swoich prawie nie znali. Miedza nazywał się „Wiśniewski", Deczkowski cały czas był „Laudański"... 110 Wiesław Budzyński W drodze na Wierzbno mieliśmy nadzieję zobaczyć dawny budynek gimnazjum Giżyckiego, gdzie Deczkowski z Baczyńskim zdawali końcowy egzamin „Agricoli". Ale gmachu tego już nie ma... stoją bloki. W latach siedemdziesiątych rozebrano resztki starej historycznej zabudowy. Z pięknej kasztanowej alei pozosta- ły tylko pojedyncze drzewa... - W alei kasztanowej często ćwiczyli Niemcy - objaśnia Deczkowski. - Na szczęście tego dnia było spokojnie. Egzamin odbywał się w największym budynku, ale wpierw należało zgłosić się do kancelarii. Wszedłem z Krzysztofem - podałem hasło. Zo- staliśmy skierowani do jakiegoś pomieszczenia, które było zwy- czajną klasą. Był tam już „Morro", nasz dowódca, i dwóch star- szych wiekiem egzaminatorów. Odpowiadałem w tym samym czasie co Krzysztof, dlatego nie mogłem go obserwować. Dostałem pytanie z minerki: w jaki spo- sób założyć zapalnik pod szynę kolejową (należało to zrobić w pewnej odległości od szyny); drugie dotyczyło budowy zapalni- ka „filipinki". Jakie pytania miał Krzysztof? Nie pamiętam. Zda- waliśmy piętnaście, może dwadzieścia minut. Bogdan Celiński mówił mi później, że Krzysztofowi nie najlepiej poszło, chociaż gdy wracaliśmy, Baczyński się nie skarżył. Idąc ku willi Karpińskich, dowiadywałem się o zamachach na sklepy Meinla - tylko dla Niemców i volksdeutschów. Była cała seria takich akcji, pierwszą opisał w „Kamieniach na szaniec" Aleksander Kamiński. - Otrzymaliśmy - mówi Deczkowski - zadanie zdemolowa- nia wystawy sklepu przy Puławskiej, w pobliżu „Rejtana". Ja- cek (Karpiński) przygotować miał mieszaninę chloranu potasu i czerwonego fosforu - skąd zdobył fosfor, nie wiem, był trudny do zdobycia; mieszankę bardzo czulą, mogącą w każdej chwili, nawet pod wpływem niewielkiego tarcia, eksplodować. Ze względów bezpieczeństwa należało ją przesypywać w małych ilościach. Ale i tak nastąpił wybuch. 39. Willa Karpińskich przy Obserwatorów (stan obecny) 112 Wiesław Budzyński Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 113 W mieszkaniu wyleciały wszystkie szyby. Jacek miał poszar- paną dłoń i nic nie widział... Matka, na szczęście, jako lekarz, udzieliła synowi, jakiej tylko mogła, pomocy. Po kilku tygodniach kuracji Jacek powoli odzyskiwał wzrok. Nikt w okolicy jakby nie słyszał wybuchu. Niemców nie by- ło w pobliżu, sąsiedzi musieli słyszeć, ale udali, że nic się nie zda- rzyło... Mimo tego wypadku akcja na „Meinla" została przeprowa- dzona i sklep został rozbity. Dokonali tęgo: Zbyszek Rosner, Jurek Kulesza (szwagier Rosnera), Mirek Szymanik, Staszek Deczkow- ski (młodszy brat Bogdana) i Tytus Karlikowski. Po pewnym czasie tę samą wystawę zniszczył „SAD". Jacek długo miał zniekształconą dłoń. Przedtem dobrze grał na pianinie. Rany zagoiły się, ale pozostały widoczne zrosty. Pal- ce miał zrośnięte i trzeba było dokonać cięć chirurgicznych. Kiedy zaraz po wojnie Bogdan Deczkowski zjawił się w domu przy Obserwatorów, w skrytce znalazł radio służące do nasłuchu, worek prasy konspiracyjnej, pamiętnik Miedzy, jego prace malar- skie i około pół tysiąca zdjęć walczącej Warszawy, które wraz z in- nymi materiałami oddał później Miedzy. Karpińscy po wojnie nie odzyskali swego domu. W efekcie trzech dziesięcioleci działalności państwowej administracji grzyb przeżarł mury. Wiosną 1982, gdy tam byliśmy z Deczkowskim, trwał remont, a nowi gospodarze nic nie wiedzieli o przeszłości willi... Do skrytki w piwnicy domu Karpińskich wchodziło się po wy- jęciu paru klepek w podłodze. Przebudowane po wojnie wnętrze nie odpowiada dawnemu układowi piwnic; z jednej dużej zrobio- no kilka mniejszych. Jedynie w miejscu, gdzie był otwór w podło- dze - zachowały się historyczne schodki. Długo nikt nie potrafił wskazać mi adresu Jacka Karpińskiego. W marcu 1981 r. w krakowskim „Życiu Literackim" ukazał się obszerny reportaż zatytułowany „Konstruktorzy do świń!" Bo- haterem okazał się elektronik... Jacek Karpiński. Deczkowski z łatwością poznaje na zdjęciu swego dawnego konspiracyjnego kolegę. Tu dopiero wyszło na jaw, dlaczego nie mogłem odnaleźć „Małego Jacka"... Reporterka tak rzecz opisała: „Targi Poznańskie, rok 1971. Ekipa telewizyjna uwija się jak w ukropie. Grzeją jupitery. Tłu- my zwiedzających. Największy wokół minikomputera K-202. Sta- nowi on w swojej klasie najbardziej uniwersalną maszynę cyfrową świata. Liczy z szybkością miliona operacji na sekundę. To przy- niesie zyski dewizowe i złotówkowe. Będziemy potęgą elektro- niczną świata — słychać głosy znawców. Przed K-202 najdłużej za- trzymuje się przedstawicielstwo partyjno-rządowe z E. Gierkiem i P. Jaroszewiczem na czele. Czujna ekipa kręci niemal 15-minutową rozmowę I sekretarza z pierwszym polskim kon- struktorem tej miary, twórcą K-202, inż. Jackiem Karpińskim". W trakcie tej rozmowy Karpiński słucha pochwał i zapew- nień. Pomny słynnego Gierkowskiego „pomożecie" pyta: - Towa- rzyszu pierwszy sekretarzu, pomożecie? - Tak - pada odpowiedź ze strony nowego przywódcy... Tytuł reportażu sugeruje dalszy ciąg sprawy - konstruktorzy do świń! Tu kryje się powód, dlaczego nie mogłem odszukać Jac- ka Karpińskiego. Pytania, jakie chciałem zadać, pozostały na dłu- go bez odpowiedzi... - Zawsze zwracałem się do nich per „pan" - mówi po latach Jacek Karpiński. - To w „Życiu Literackim" wydrukowano „to- warzyszu pierwszy sekretarzu", bo... jakże do towarzysza, i to ta- kiego, mówić - panie... Po targach był jeszcze entuzjazm, bo Gierek z całą świtą to podziwiał. Zrobiłem, co było można; zespół konstruktorów i pro- gramistów rozrósł się do trzystu osób, wyprodukowaliśmy pierw- szych trzydzieści sztuk. Miałem - już na początku! - trzy tysiące zamówień. Ale kiedy wszystko było gotowe do rozruchu - wstrzy- mano kredyty, odebrano mi paszport, pod jakimś wydumanym pretekstem, że niby przemycałem tajne dokumenty, co było nie- prawdą, bo były to zwykłe, dostępne broszury. Zrobiono rewizję. 114 Wiesław Budzyński Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 115 Otrzymałem wezwanie do prokuratury. Pani prokurator zawołała milicjanta i kazała odprowadzić mnie do aresztu. Zabrano pasek, sznurowadła i wepchnięto do ciemnej piwnicy. Nagle słyszę głosy: „Koleś, za co i gdzie cię zgarnęli?". Sam przyjechałem, samocho- dem - mówię. Myśleli, że wariat... Wrzaszczyk — minister przemysłu - powiedział: niech pań za- pomni o komputerach. Odpowiedziałem: to niech pan zapomni o mnie. Chciał, żebym projektował opakowania, „to też bardzo potrzebne"! Na wiosnę '73 dali mi wymówienie i wilczy bilet z za- strzeżeniem w KW i KC PZPR, żeby mnie nigdzie nie przyjmo- wać do pracy. Bratny napisał nawet o tym powieść, wplatając sporo fikcji, ale nie miałem cierpliwości, żeby doczytać do końca. Wreszcie po interwencji Stefana Bratkowskiego uprzejmie po- zwolono mi pracować na wydziale budowlanym politechniki. Nadal uniemożliwiano kontakty zagraniczne; byłem zapraszany na koszt zagranicznych kooperantów, a nie mogłem jechać. Każdemu, kto próbował w mojej sprawie interweniować, odpowiadano: prze- stań się tym interesować, bo utoniesz razem z Karpińskim. Po sześciu latach miałem tego dość. Zdałem egzamin wykwa- lifikowanego rolnika i, na znak protestu, w okolicach Olsztyna wy- dzierżawiłem gospodarstwo bardzo zaniedbane. Powiedziałem, że wolę mieć do czynienia z prawdziwymi świniami niż z tym ich świństwem. Mogliśmy zarobić miliardy dolarów, a tak straciliśmy miliardy - kupowali komputery z Zachodu. W 1981 na fali odwilży otrzymałem paszport... - Chciałbym zapytać pana o Baczyńskiego. W jakich okolicz- nościach nastąpiło to pierwsze spotkanie? - Poznaliśmy się przez Bogdana Deczkowskiego, jeszcze by- ły to Szare Szeregi, bo dopiero po bitwie pod Sieczychami, w której brałem udział, uformowano nas w batalion „Zośka" na- zwany tak na cześć Tadeusza Zawadzkiego „Zośki", poległego pod Sieczychami. Byłem w drużynie Deczkowskiego. Drużyna wkrótce się roz- rosła i zostałem dowódcą sekcji. Drugą sekcję objął Krzysztof. Spotykaliśmy się u Deczkowskiego; mieszkał przy parku Dresze- ra. Później zbieraliśmy się u mnie, przy Obserwatorów. Mieliśmy zebrania, kursy tzw. samarytanki - pierwsza pomoc. W piwnicy, jak pan wie, była urządzona strzelnica. Staszek Miedza, który zo- stał potem moim szwagrem, bo ożenił się z moją siostrą, naryso- wał tarczę - żandarma niemieckiego. Strzelaliśmy w tej piwnicy nawet i z pistoletu maszynowego, chociaż było to bardzo niebezpieczne. Zawsze jeden z nas, często mój młodszy brat Marek, który miał wtedy 12-13 lat, stał na ze- wnątrz, na czatach. Pamiętam, mieliśmy też niemiecki karabin maszynowy, szybkostrzelny, 1000 strzałów na minutę! Chodziłem strzelać z tej broni na skarpę, w miejsce, gdzie później, w okresie PRL, była skocznia. - Moja mama była łączniczką w Legionach Piłsudskiego, by- ła też w POW. Miała z pierwszej wojny Virtuti Militari. Ojciec, Adam Karpiński, także odznaczony Wirtuti Militari, jako lotnik brał udział w wojnie z bolszewikami. Zginął tuż przed drugą woj- ną w trakcie wyprawy w Himalaje. Był kierownikiem tej wypra- wy. W nocy przysypała ich lawina. Była to pierwsza polska wy- prawa w Himalaje i wypadek ten odbił się dużym echem... Mama bała się o nas, ale pozwalała nam na różne „ekscesy". Nie tylko aprobowała nasze poczynania, ale i wspierała. Moja sio- stra była także łączniczką w KG AK. Widać było, że mama walczy ze sobą i kiedy szedłem na ak- cję, bardzo to przeżywała, chociaż żegnała mnie z uśmiechem. - A potem był ten wypadek!... - Szyby wyleciały razem z futrynami. Zdarzyło się to po po- łudniu. Huk był potworny. Pokój został zdemolowany, biurko przesunięte w drugi kąt pokoju, a mnie odrzuciło i „wgniotło" w szafę po przeciwległej stronie. Byłem ogłuszony i oślepiony. Mama znalazła mnie po przeszło dwóch godzinach. Leżałem w kałuży krwi na tapczanie... - Jacek, co ci jest?! - Nie ruszałem się. Myślała, że nie żyję. Rano poszła do sąsiada. Miał samochód, był kierownikiem firmy u Niemców. Pietraszek się chyba nazywał. Narażając się, prze- KOtA PODCHORAMl r b z b r w S2K0CE PODCHORĄŻYCH REZERWY / UZYSKA? TYTi/t, PODCHORĄŻEGO ROZKAZ MG; KŁWt? " 40. Jedyny zachowany konspiracyjny dokument K.K. Baczyńskiego - dyplom ukończenia „Agńcoli", Szkoły Podchorążych Rezerwy - wystawiony 25 maja 1944. Dyplom podpisali komendanci „Agńcoli": „Gustaw" - Eugeniusz Konopacki i „Sęp" -Jan Mazurkiewicz („Radosław") Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 117 wiózł mnie do Szpitala Wolskiego. Przyjął mnie tam profesor Man- teuffel, wspaniały człowiek i doskonały chirurg. Najpierw obejrzał rękę jakiś młody lekarz i stwierdził, że „trzeba amputować, bo bę- dzie gangrena"... Zacząłem protestować. Przyszedł profesor, mówię, że nie chcę amputacji. „Spróbujemy leczyć" - powiedział. Udało się. Chodziłem jeszcze długo potem do niego, do domu, na opatrunki, przeszedłem w sumie trzy operacje plastyczne... Przez 6 tygodni nic nie widziałem, lekarze nie dawali nadziei, mówili, że spalona rogówka. Przez dwa tygodnie przechodziłem nieprawdopodobnie bolesne zabiegi, nakładali mi maść pod po- wieki, żeby rozpuścić blizny. Był to eksperyment i też się udał... ...Wiedziałem, że Baczyński pisze wiersze, sam też próbowa- łem pisać. Krzyś wydał mi się bardzo wrażliwym człowiekiem. Spotykaliśmy się, jak to koledzy... Nie czuł się wielkim, chociaż był już poważnym poetą, cenionym przez starszych. Byłem raz u niego na Hołówki, gdzie mieszkał z Basią. Bar- dzo miła atmosfera, Krzysztof bardzo wesoły, ale nieraz z takim bardzo dalekim spojrzeniem, jakby refleksyjnym. Co jakiś czas jakby w dal patrzył... Często mieliśmy na Wierzbnie dyżury, siedzieliśmy po kilka godzin i nie było co robić, szczególnie jesienią 1943 roku, kiedy ogłaszano alarmowe zbiórki. Było nas z dziesięciu i znaszało się, że układaliśmy wiersze. Sam byłem inicjatorem, a Krzysztof chęt- nie podejmował tę zabawę. Zaproponowałem... rzuciłem jakiś wers... ktoś coś dodał... Były to takie typowe rymowanki, zabawa w rymowanie. Na przy- kład (to zapamiętałem): Któż to idzie po ulicy? To nasz brat, to GS*. Dziś wykopał „gnat" z piwnicy, I zadowolony jest. * GS - Grupy Szturmowe Szarych Szeregów. 118 Wiesław Budzyński Więc kieszenie za kolana Wiszą mu jak worki dwa. Ma tam visa i nagana Kiepska szkopie dola twa. Albo taka zwrotka: Gania Niemiec za dziewczyną, Chce ją złapać, wieźć do Prus. A my w niego „filipiną", Nie zostanie nawet kurz... - Przeczuwał, że zginie. Widać to było z tej jego zadumy; jak- by dawał do zrozumienia, kiedy mówiliśmy o przyszłości. W naszych oddziałach była przede wszystkim inteligencja. Większość zginęła. Często rozmawialiśmy, jak to będzie, kiedy wojna się skończy. Można było wyczuć, że Krzyś siebie w tym nie widzi. - Pamiętam - wspomina Jadwiga Klamer - że przyszedł do mnie kiedyś, w '43 czy '44, mój dobry znajomy z dziecinnych lat, „Anoda" Janek Rodowicz, dowódca Krzysia z tzw. bazy nad Bu- giem, i powiedział mi: „Znasz Baczyńskiego, powiedz mu, żeby pisał wiersze, a nie bawił się w wojnę. Wojna nie jest dla takich jak on". Była to stuprocentowa racja, tyle że trudna do realizacji. Powiedziałam o tej rozmowie Basi — sama wolałam nie poruszać drażliwego tematu - ja też nie wyobrażałam sobie wątłego Krzy- sia jako żołnierza-partyzanta, ale on nawet słuchać nie chciał o wyjściu z akcji konspiracyjnej. Uważał, że jest to obowiązek każ- dego młodego Polaka i, mimo że miał poczucie własnej wartości, nie chciał zastosować wobec siebie taryfy ulgowej... 9. DNI PRZEDOSTATNIE Stefania Baczyńska niewiele wiedziała o konspiracyjnej dzia- łalności syna; rzadko przyjeżdżała do Warszawy, nieczęsto odwie- dzał ją w Aninie Krzysztof. Kontakt między matką i synem odby- wał się drogą listowną. Zachowały się w sumie cztery listy z lat 1943-1944, trzy z nich matka przechowała w kopercie z napisem „Ostatnie listy Kiziunia". W jednym z tych listów, pod datą 25 lip- ca, tuż przed Powstaniem, Krzysztof pisał do matki: „Nie martw się niczym. Jakoś sobie damy radę, jak to zawsze nam się uda. Wiesz, że nam się nic nie stanie, zawsze wyleziemy obronną ręką. Zresztą za tydzień najdalej (tak myślę) uda się nam skomunikować..." • W „Pamiętnikach żołnierzy baonu Zośka", pod datą 14 sierp- nia jest taki passus: „Przed siedzibą Komendy Głównej AK spo- tykamy grupę żandarmerii, z którą rozmawia wysoki przystojny podporucznik. Witek Czarny klepie go po plecach. - Co ty tu ro- bisz «Mors»? Ach, to rzeczywiście «Mors», który był u nas do niedawna sekcyjnym w pierwszej kompanii, ale tuż przed Powstaniem prze- niósł się wraz z Krzysiem Baczyńskim na własną prośbę do «Pa- rasola»..." Jakie były okoliczności odejścia Krzysztofa z „Zośki"? Jedyny, który mógłby coś dodać, to właśnie „Mors" - Bohdan Czarnecki. Ale gdzie go szukać? Jego dawni towarzysze broni mówią, że zerwał kontakty ze środowiskiem, że się „ukrywa" 120 Wiesław Budzyński z powodu jakiegoś przykrego zdarzenia podczas okupacji. „Mors" mi później to zdarzenie opowiedział... Dowiaduję się, że na początku lat siedemdziesiątych „Mors" pracował w Muzeum Etnograficznym. Z działu kadr z trudem (urzędniczka zasłania się tajemnicą służbową) otrzymuję adres. Umawiamy się w kawiarni przy placu Trzech Krzyży... — Przeszliśmy do „Parasola" na przełomie czerwca i lipca, za- raz po ćwiczeniach nad Bugiem... W toku ćwiczeń znaleźliśmy się w okrążeniu. Niemcy zorga- nizowali obławę - niekoniecznie na nas. Z samego rana doniósł nam o tym łącznik. W czwórkę, w której był i Krzysztof, wysłano nas na rozpoznanie i zostaliśmy odcięci. Na dokładkę wydano nam niesprawny karabin... Wycieńczeni, dopiero następnego dnia nad ranem, dotarliśmy do leśniczówki koło Rybienka — nazywała się Fidest. Dostaliśmy tam cały kubeł klusek na mleku, które „znikły" w ciągu paru minut. Po- tem żona leśniczego dala nam drugi taki kubeł. Jedliśmy już wolniej, po czym okazało się, że nikt z nas klusek na mleku nie jada... Wspomnienie tej leśniczówki przywodzi mi na myśl przykre zdarzenie. W trakcie ćwiczeń, w których uczestniczył także Krzysztof, podeszliśmy pod jakąś chałupę. Rozstawiono nas wokoło, by nikt stamtąd nie uciekł. Nie wiedzieliśmy, kto tam jest, kogo pilnuje- my. W nocy spostrzegłem, że ktoś skrada się przez las. Krzykną- łem „stój". Zaczął uciekać. Strzeliłem... Mieszkańcy „oblężonej" chałupy sądzili, że to bandyci otoczy- li dom i chłopak wykradł się szukać pomocy. Miał przestrzeloną nogę. Wiem, że przeżył wojnę... Jeśli pan tam będzie — to proszę o niego zapytać. Po tym incydencie uznałem, że dowództwo popełnia błędy; nas nie powiadomiono, że to tylko ćwiczenia, jak też nie uprzedzo- no gospodarzy... Po przejściu do „Parasola" „Mors" widywał Krzysztofa pra- wie codziennie... - Kontaktowaliśmy się zwykle na Pańskiej u jego teściów - nocował tam często przed Powstaniem. Na Pańskiej poznałem też EX LIBRIS 41. Ex libńs projektu K.K. Baczyńskiego, linoryt (1943) 122 Wiesław Budzyński Basie. Rzadko zachodziłem do ich mieszkania na Hołówki. Nie było tam już skrytki, nie pamiętam też, czy w jego mieszkaniu odbywały się odprawy... Żołnierzem był takim samym, jak każdy z nas, zdolności woj- skowe miał nie gorsze. Nieprawda, że nie nadawał się do walki! Drylu każdy nie lubił, szczególnie w pierwszym okresie szkoleń, gdy dostaliśmy się pod rozkazy zawodowych dowódców. Nie chwalił się, że jest poetą. Nie wiedziałem, że pisze wier- sze. Pamiętam, zaciągnął mnie kiedyś na wieczór poezji, ale było to tylko raz... Zapytałem „Morsa", jak odbyło się to przejście do „Paraso- la". Odpowiedział: - Dowódcą kompanii w „Parasolu" był mój kolega sprzed wojny - Wacław Dunin-Karwicki, ps. Luty - i on zaproponował nam przejście... - „Luty" znał Krzysztofa jeszcze z przedwojennego harcer- stwa i chyba był na jego ślubie; na naszym ślubie Krzysia nie pa- miętam, to był cichy ślub - wspomina Halina Dunin-Karwicka ps. Janina. - Odbyło się skromne przyjęcie, śpiewaliśmy piosenki pa- triotyczne... Nie tańczyliśmy. Nawet nie byłam w białej sukni ze względu na żałobę — brat Janusz poległ w trzydziestym dziewią- tym w Lipinach pod Mrozami... Krzyś przychodził do nas i na Złotą, i na Nowogrodzką - a je- szcze wcześniej na Stępińską. Miałam wiersz, który z dedykacją podarował mężowi. Było to długo po tym, jak Wacek został ran- ny w akcji pod Celestynowem. Wiersz był bardzo pesymistyczny i mąż mówił: „Krzysiu, abyś ty mi czego nie wykrakał!" Było tam, że z naszej krwi... że musimy polec po to, aby powstała wolna Pol- ska... Tytułu nie pamiętam35). Krzysztof chodził jakoś sam. Na Zaduszki spotkaliśmy się na wojskowym cmentarzu. Staraliśmy się nie rozmawiać na tematy konspiracyjne. Pamiętam, że chodziliśmy z Krzysztofem gdzieś na Smolną do drukarni. Na Żoliborzu, przy Krasińskiego, odbywały się konspiracyjne odczyty. Bywaliśmy tam i Krzyś tam bywał... Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 123 Basie poznałam już jako gospodynię na Hołówki; miała bar- dzo spokojną naturę, ale wyczułam jej duży wpływ na Krzysia, a Krzyś po ślubie stał się jakby pogodniejszy. Gościliśmy obydwo- je parę razy. Bardzo nas wówczas nurtował konflikt człowieka wierzącego, katolika i harcerza, który musi zabijać. Pamiętam, jak „Luty" mówił, że nie wie, czy jako lekarz (wtedy jeszcze student medycy- ny) mógłby - gdyby do szpitala przywieźli Niemca - celowo podać mu truciznę... Do „Parasola" przeszliśmy całą grupą. Był z nami „Sławek", Krzysztof doszedł później. Pamiętam, że mąż wtedy powiedział: „Wiesz, Krzyś jest u mnie". Trochę się zlękłam, bo myślałam, że w szpitalu... „Sławek", Witold Sławski, objaśnia, że w „Parasolu" pseudo- nimy szły według liter: - Na naszą drużynę przypadało „D", ja byłem „Dilma", Zby- szek Czajkowski - „Deivir"36). Zbyszka znałem także jako „Dęb- czyńskiego"... Przed Powstaniem na Bagnie odkryliśmy warsztat szewski. Czyj? Tego nie wiem. Było tam sporo butów... Zabraliśmy te bu- ty, mówiąc wprost - zarekwirowaliśmy, i konną platformą, a było tego parę worków, przewieźliśmy na Focha. Na podwórku jeden worek pękł i buty się rozsypały, ale nikt z mieszkańców nic nie pi- snął... Po co nam tyle butów? Na wszelki wypadek... z obawy, że nie będziemy mieli w czym chodzić. Miały być zaraz rozdane, ale do tego nie doszło i przeleżały do Powstania. Na Focha (obecnie Moliera) pod ósmym była czynszowa, czteropiętrowa kamienica. Szara, zwykła kamienica, zamieszkana w większości przez ewangelickie rodziny. Od ulicy był sklep z za- bawkami należący do Namokla, który mnie tam zatrudniał... Z tyłu - spore pomieszczenie z wyjściem na podwórze i ogromną piwnicą. To był nasz magazyn. Mieliśmy trochę amunicji i trochę granatów. 124 Wiesław Budzyński Sklep był naszym punktem kontaktowym. I tutaj poznałem Krzysztofa... Pamiętam: przyszedł taki młody człowiek, niepozor- ny, jasny... Zameldował się wedle konspiracyjnej sztuki - ha- słem... Przyszedł z upoważnienia „Morsa", chodziło o uzgodnienie wydania czy też przyjęcia „towaru". I nic mi więcej z tego pierw- szego kontaktu w pamięci nie zostało. Tyle że był... Dokładnie na tydzień przed Powstaniem zarządzono stan alarmowy, w związku, z czym cała drużyna czekała w „siedzibie" Zbyszka Czajkowskiego, w knajpie na Marszałkowskiej pod nu- merem 102, w pobliżu ulicy Widok. Po paru dniach przyszedł roz- kaz „uruchomić" Focha, więc powędrowaliśmy na Focha. Właści- ciel wyjechał (oczywiście o niczym nie wiedział), do naszej dyspo- zycji był sklep i mieszkanie... 29 albo 30 lipca, dzień lub dwa przed Powstaniem, dostaliśmy polecenie „czekać na gońca". Ko- lejna wiadomość: przyjdzie dwóch następnych. Ale zamiast nich zjawił się Krzysztof, a jego już znałem. - Tuż przed Powstaniem dowiedzieliśmy się, że na ulicy Ba- gno jest fabryczka butów (to słowa „Morsa"), miało być kilka ty- sięcy par, ale było tylko kilkadziesiąt... 1 sierpnia Krzysztof miał te buty rozdzielić. I po to też stawili się na Focha koledzy, z który- mi potem dołączył do Ratusza...37) W początkach Powstania byłem na ulicy Ciepłej, gdzie mieli- śmy zgrupowanie, a dokąd Krzysztof z kolegami nie dotarł. Ktoś nas powiadomił, że są w Ratuszu, więc bodajże jeszcze 1 sierpnia wysłałem tam kolegę — nie pamiętam nazwiska, tylko pseudonim „Spokojny" [chodzi o Jerzego Chojeckiego - przyp. W.B.], aby ich sprowadził. Wrócił bez broni i powiedział, że mu ją na Ratuszu za- brano... Wtedy, drugiego bądź trzeciego sierpnia, kilku nas przedarło się, aby odzyskać tę broń. Pytaliśmy o Krzysztofa, ale nikt nic nie wiedział... 42 Plakat rozlepiany w Warszawie w lipcu 1944. Na podstawie oryginału odtworzył Stanisław Miedza-Tomaszewski 10. ŚMIERĆ W RATUSZU Wybuch Powstania zaskoczył Baczyńskiego wraz z czterema kolegami w kamienicy przy ulicy Focha. Zostali odcięci od reszty plutonu, który bił się na Woli. Wydawało się, że z tej piątki tylko dwóch przeżyło wojnę: Czajkowski i Sławski. Po latach znalazł się Kukliński38)... Sławski po przejściach w latach stalinowskich długo nie wra- cał do wspomnień z przeszłości. Dopiero w latach osiemdziesią- tych udało mi się spisać garść jego wspomnień z dni ostatnich. — Pierwszego sierpnia żadne rozkazy do nas na Focha nie do- szły, natomiast zaczęła się strzelanina i w wyniku tej strzelaniny jakaś kobieta leżała ranna na chodniku po drugiej stronie ulicy, nieopodal kolumnady Teatru Wielkiego... Skąd ta seria poszła? - czy od Trębackiej czy z pałacu Blan- ka39), gdzie były bunkry (jeden z boku przy bramie, drugi w okienku piwnicy) - tego nie wiem. Byliśmy w naszym punkcie kontaktowym: Czajkowski, Baczyński, „Piechocki [chodzi o Ku- klińskiego] i ja". Kto był piąty? Chyba „Gram"40), korpulentny, dobrze zbudowany... Co robić? Otworzyć i wyjść? Krzysztof, jako najstarszy ran- gą - dowodził. Wydawał mi się trochę za miękki, jak na ten czas. Zanim się zdecydował, jacyś ludzie z teatru wciągnęli tę ko- bietę41). Co dalej? - czekać? - iść? A jeżeli iść - to dokąd iść? Punktu zbornego nie znaliśmy. Więc kiedy wieczorem na Ratuszu pojawi- ła się biało-czerwona chorągiew, Krzysztof zaraz zdecydował, że Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 127 tam pójdziemy. Trzech miało iść, jeden miał zostać. Wypadło, że ja zostaję. Potem zmienił mnie „Gram"... Co działo się z Krzysztofem przez pierwsze dwa dni - dokła- dnie nie wiem. Drugiego bądź trzeciego sierpnia odprowadził mnie i Zbyszka Czajkowskiego na posterunek na wieży ratuszo- wej i odszedł. Pamiętam, przyglądaliśmy się, jak Niemcy na pla- cu Piłsudskiego ustawiają czołg. Trwało to jakiś czas, a my patrzy- liśmy. Potem był huk i mnóstwo kurzu na wieży, bo to w nas celo- wali. Zbyszek ranny w rękę powędrował do ratuszowego szpitala. Miał przestrzał ręki, niegroźny na szczęście..v Pamiętam również, byłem z Krzysztofem na posterunku w narożnej izbie od strony kościoła Kanoniczek. Był już zmierzch, gdy podjechał niemiecki samochód. Zdecydowaliśmy, że strzela- my. Po pierwszych strzałach poszły opony. Na środku placu był kwietnik i uszkodzony samochód wjechał na płot. Po następnej se- rii - dwie kule poszły - jeden Niemiec wypadł, drugi został w środku... I wtedy Krzysztof zaczął mieć wyrzuty, że zabił człowieka. „Boże, zabiłem człowieka!" - mówił. Nie wiadomo, czyja kula tra- fiła... moja czyjego... Ale mówił, że to on zabił! • Z rana trzeciego sierpnia w części przylegającej do pałacu Blanka, na wysokości trzeciego piętra powstańcy przerzucają ław- kę. Pomysł ten podsunął Ryszard Zbrzezny, ps. Jarema (t 1991), zatrudniony wcześniej w referacie gospodarczym i znający do- brze rozkład gmachów. Po tej kładce powstańcy dostają się do wnętrz pałacu Blanka bronionego przez dobrze uzbrojony oddział Niemców. - Atak na pałac Blanka szedł „z góry" - potwierdza Sławski. - Kiedy tam się znalazłem, czyszczone już były piwnice. Zdobyli- śmy dwa mauzery i Krzysztof miał potem jeden z nich. Trzeci sierpnia to był taki, jak mi się zdało, bardzo zły dzień. Właśnie na dole, w ruinach teatru, pojawiły się sylwetki Niemców. Krzysztof poszedł do dowództwa z zapytaniem - co dalej... Sytuacja nie wydawała nam się taka jasna. Po obszernych i głębo- 128 Wiesław Budzyński kich piwnicach pałacu Blanka, za pancernymi drzwiami, kryli się ciągle Niemcy... Czajkowskiego już nie widziałem, był w szpitalu, ranny w rę- kę. Pamiętam, czwartego sierpnia z rana jeszcze mignął mi gdzieś w głębi Ratusza. Później znalazłem się w pałacu, w prawym skrzydle na pierw- szym piętrze od Daniłowiczowskiej. Wydawało mi się, że Krzy- sztof był o dwa pokoje dalej. Było tam nas kilku. Słyszałem po ja- kiejś serii, ktoś krzyknął, że jeden padł. Padł - to padł... Mało cza- su, żeby jeszcze oglądać, co robi drugi. Moim celem było narożne okienko po przeciwnej stronie dziedzińca, gdzie co jakiś czas poja- wiał się Niemiec - to była strzelanina do migających w oknie ja- snych plam... Krzysztofa już więcej nie spotkałem. Na pogrzebie jego nie byłem, nazwiska nie znałem, że pisał wiersze - dowiedziałem się po wojnie, choć przypominam sobie, że pisał coś i na Focha, i w Ratuszu. Zbigniew Czajkowski-Dębczyński poznał Krzysztofa na mie- siąc przed Powstaniem, kiedy Baczyński objął w batalionie „Pa- rasol" stanowisko zastępcy dowódcy plutonu. Tuż przed Powsta- niem widywali się codziennie na odprawach; również u Krzyszto- fa, w jego mieszkaniu przy ulicy Hołówki, gdzie Czajkowski po- znał żonę poety, Barbarę. Po wojnie Czajkowski przesłał z Anglii list do Jerzego Turowicza, opublikowany następnie w „Tygodniku Powszechnym" (nr 28, 1948). Była to pierwsza wiadomość o tym, jak zginął poeta. „...rano [4 sierpnia] zawezwano patrol sanitarny do rannego w pałacu Blanka. Poszedłem z tym patrolem - pisał Czajkowski - bo nie miałem nic do roboty. Na stanowisku w narożnym pokoju pierwszego piętra zastaliśmy Krzysztofa (podkr. W. B.) leżącego na dywanie z wielką raną głowy. Był martwy. Sanitariuszki przeniosły ciało do Ratusza. Pogrzeb odbył się tego samego dnia wieczorem..." Osobne opracowanie Czajkowski sporządził wiele lat później do tomu wspomnień o Baczyńskim pt. „Żołnierz, poeta, czasu 43. Ratusz warszawski, stan sprzed wojny. Po stronie prawej niewidoczny na zdjęciu pałac Blanka 130 Wiesław Budzyński Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 131 kurz..." Są tam pewne zmiany. Nie ma już tego wprost: „zastali- śmy Krzysztofa leżącego na dywanie z wielką raną głowy"; Czaj- kowski zastrzega, że jego relacja jest niekompletna, bo na jakiś czas przed śmiercią Krzysztofa stracił go z oczu, gdy został ranny w rękę. Pod datą 4 sierpnia Czajkowski napisał, że patrol sanitarny właśnie wyszedł do pałacu Blanka po jakiegoś rannego. „Podążam za nimi. W narożnym pokoju pałacu, wysłanym pięknym czerwo- nym dywanem, zastałem sanitariuszki ładujące na nosze jakiegoś człowieka. Głowa zupełnie rozbita, nie można poznać, kto to..." (podkr. W. B.). Wieczorem na dziedzińcu Ratusza wykopano dół i zeszło się kilkanaście osób. Przyniesiono zwłoki przykryte papierem. Dopie- ro w momencie wkładania ciała do grobu Czajkowski spostrzega w klapie kurtki (?) małą odznakę „Agricoli": „W tej chwili przyj- rzałem się baczniej ciału. Ze też wcześniej nie zwróciłem uwagi: przecież to Krzysztof! Naumyślnie nie powiedziano mi wcześniej" (podkr. W. B.). Relacja Czajkowskiego długo była jedyną wiadomością o tym, jak zginął poeta. Potem pojawiły się inne relacje, często sprzecz- ne, a w ślad za tym dalsze niewiadome, wątpliwości i fałszywe tro- py mające nieraz na pierwszy rzut oka wszelkie cechy prawdopo- dobieństwa. Na przykład: Hipolit Folwarski, ps. Zbyszek, twierdził, że pe- wien powstaniec (sądził, że Baczyński), wysłany na posterunek, wybrał miejsce do obserwacji na pierwszym piętrze pałacu Blan- ka. Tam w szafie znalazł karabin z lunetą i postanowił go wy- próbować. - Przebiegając, zwróciłem mu nawet uwagę: „Nie wychylaj się, bo ktoś cię trzepnie". Dostał w skroń. Było to czwartego sierpnia około godziny jedenastej rano. Wieczorem byłem na jego pogrzebie... Z przedniej kieszeni kurtki ktoś wyciągnął notes i jakieś kartki... Adam Zarębski, ps. Tygrys, stał w bramie domu przy Sena- torskiej 19, kiedy na narożnym balkonie pałacu Blanka zobaczył paru chłopców... - Poczułem dziwne uczucie - wspomina - jakby coś kazało mi ich ostrzec... Dzień był pogodny, ale jakby mglisty od dymów płonącej sto- licy. Po przeciwnej stronie Senatorskiej stała sanitariuszka, młoda ładna panienka. Spoglądam na ukos i widzę jak na narożny bal- kon pierwszego piętra wychodzą powstańcy z małym stolikiem. Błyskawicznie przeleciały mi przez głowę różne myśli — byli prze- cież widoczni z Teatru Wielkiego. Krzyknąłem: uciekajcie! To moje ostrzeżenie podziałało na nich jak grom z jasnego nie- ba. Rzucili się wszyscy do ucieczki, tak że nie mogli się zmieścić w drzwiach balkonowych i w tym momencie poszła cała seria. Po- leciały drzazgi. Niemiec, który jak sądzę cały czas ich obserwował, czekał w pogotowiu na odpowiedni moment. Nasi z miejsca skoczyli pod filarki i otworzyli ogień ze stenów. W trakcie tej strzelaniny usłyszałem okrzyk: „Oj!..." Zwra- cam się do sanitariuszki, cały czas stojącej po drugiej stronie uli- cy: „Tam jest ranny! Trzeba iść". Odpowiada, żebym z nią szedł. Nie zastanawiając się, przeskakuję przez ulicę. Wpadamy na podwórko, z podwórka do piwnicy. Przebitymi piwnicami dotarli- śmy do skrętu ulicy Daniłowiczowskiej tuż za pałacem Blanka. W miejscu tym była brama. Dostaliśmy się na piętro pałacu i tu zaraz, w pierwszym pokoju, był punkt opatrunkowy i lekarz prze- prowadzający zabieg. Biegniemy z noszami z pokoju do pokoju i docieramy do po- koju przedostatniego, który jest pod ostrzałem. Za drzwiami zosta- wiłem sanitariuszkę i pchnąłem nosze po podłodze, które jak po lodzie poleciały w kierunku rannego. W chwili ciszy skoczyłem do leżącego. Jego współtowarzysze pomogli ułożyć go na noszach, które odepchnąłem z powrotem do drzwi, za którymi czekała sa- nitariuszka. Za moment i ja tam się znalazłem. Zanieśliśmy rannego do punktu sanitarnego, gdzie operował ów lekarz, starszy już człowiek - po sześćdziesiątce - siwiutki jak gołąb. r 132 Wiesław Budzyński Ten lekarz robił akurat jakiś zabieg, ale ja takim błagalnym głosem poprosiłem: „Panie doktorze, proszę zobaczyć, może uda się go uratować!" Słowa nie powiedział, odłożył narzędzia, pod- szedł do rannego i obrócił go: z drugiej strony nie było kawałka czaszki wielkości dłoni. Od razu pomyślałem, że dostał pociskiem dum-dum. Mózg był na wierzchu. Jeszcze nerwy drgały... Lekarz pensetą wyciągnął rozerwany pocisk. „Już po nim — stwierdził - nie uda się go uratować... nic z niego nie będzie"... Adam Zarębski sądzi, że był to Baczyński. Ale Baczyńskie- go nie znał, dopiero po wojnie zobaczył jego zdjęcie, więc może się mylić. Nie udało się ustalić, ani kim był ów „siwiutki jak go- łąb" lekarz, ani potwierdzić istnienia punktu sanitarnego „na ty- łach pałacu Blanka". Nadzieja w tej sanitariuszce. Jeśli się znaj- dzie! Roman Sadowski, syn woźnego, mieszkał z rodzicami w ratu- szowej oficynie i w Ratuszu zastało go Powstanie. Został łączni- kiem dowódcy i był przy tym, kiedy młody powstaniec zgłosił się w Ratuszu... - Przedstawił się jako podchorąży „Krzysztof". „Nie dosta- łem się na miejsce koncentracji, proszę o włączenie mnie do od- działu" - powiedział i pokazał dokumenty. „Barry"42) (Włodzi- mierz Kozakiewicz) wyraził zgodę... Czwartego sierpnia po południu „Barry" wysłał Baczyńskie- go (?) wraz z innym powstańcem — Sadowski nie pamięta, kto to był - na wieżę ratuszową, aby obserwowali ruchy Niemców. — Słyszałem, jak „Barry" wydawał ten rozkaz. Jakiś czas później staliśmy u stóp wieży od strony dziedzińca - „Barry", „Ziuk" (Zdzisław Mroczek) i komendantka punktu sa- nitarnego - gdy z wieży rozległy się dwa albo trzy strzały z mau- zera, a Krzysztof wyposażony był w taki karabin. W tym samym momencie z przeciwnej strony, od placu Piłsudskiego, który Niemcy nazwali placem Hitlera, poszła cała seria. Ten drugi zbiegł zaraz krzycząc, że „Krzysztof zabity". Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 133 „Barry" wściekł się strasznie: „Smarkacz - krzyczał - urządził sobie strzelaninę, kto mu pozwolił, wysłałem go na obserwację!" Dostał serię pocisków dum-dum, w szyję i głowę, tak że gło- wa wisiała na strzępku. Słowa Sadowskiego potwierdza Zdzisław Mroczek ps. Ziuk. - Zaraz pierwszego bądź drugiego sierpnia podszedł do mnie młody chłopak, blondynek, stanął na baczność, zameldował się i zapytał o dowódcę. Powiedział, że „chce się zgłosić". Odesłałem go do „Barrego". Potem pamiętam ten moment, gdy szedł na wie- żę ratuszową. Nie był to jednak, jak mi się zdaje, jego pierwszy pobyt na wieży. Kiedy go znosili, widziałem strasznie zmasakrowaną twarz, poznałem jasne włosy. Ktoś powiedział: „To ten nowy - Krzysztof — co dopiero przyszedł". „Barry" swoim charakterystycznym ostrym tonem zwrócił nam uwagę, iż nie daliśmy instrukcji, jak ma się na wieży zachować. Potem, gdy już znane było jego nazwisko, zapytałem kim był. „Człowieku, to Słowacki!" - odpowiedziano. Ktoś musiał znać wartość jego wierszy. Henryk Wiech, ps. Poi, przybył do Ratusza 3 sierpnia w od- dziale sześćdziesięciu ludzi przyprowadzonych przez podporuczni- ka „Janusza" (Janusz Zapolski). Dopiero po latach Wiech zoba- czył zdjęcie Baczyńskiego w gazecie... - Uświadomiłem sobie, że kwaterowaliśmy razem na zaple- czu Ratusza, a w porze obiadowej otrzymaliśmy rozkaz iść na wie- żę i obserwować Niemców. Przedstawił się. „Krzysztof jestem" - powiedział. Staraliśmy się wejść na sam szczyt wieży, gdzie był balkon- czatownicastrażacka. Widać było stamtąd pałac Briihla, Trębacką... Naraz on mówi „patrz" i obydwaj wtykamy głowy w okienko. Jakiś Niemiec krył się za pomnikiem Bogusławskiego - wyglądał, to znów się chował... „Odejdź od okna, bo może to oni nas wypatrują - mówię - zejdę i zamelduję". „Nie, nie - on na to - zaczekaj..." Skryłem się i naraz czuję, że pada mi na plecy. Nie słyszałem 134 Wiesław Budzyński strzału więc wołam „nie wygłupiaj się!" Ale to nie był żart. Miał potwornie wyrwany dół szczęki. Złapałem go wpół. „Krzysztof za- bity! " - krzyczę, pędząc w dół po schodach. Koledzy podbiegli. Ktoś woła, że to dum-dum. Zostawiłem ciało na podwórzu, bo kazano mi wracać na wieżę. W odwet „produkowaliśmy" dum-dum; piłowaliśmy czubki pocisków, żłobiliśmy krzyże... Teresa Iwanicka, obecnie Włodarska, przybyła do Ratusza do swego wuja, Romana Dawidowskiego ps. Prus, który pracował tu w charakterze intendenta i tu mieszkał. - Zaraz w początkach walk wujaszek przedstawił rodzinie młodego chłopaka, o którym mówił, że jeśli przeżyje, to jeszcze nieraz o nim usłyszymy. Powiedział, że to poeta. Nazwiska nie za- pamiętałam, nie wiem nawet, czy je wymienił. Falujące blond włosy — to widzę wyraźnie... Halina Bieńkowska, córka Dawidowskiego, pamięta pewną rozmowę. Było to przed atakiem na pałac Blanka. Ojciec zapytał tego chłopca, czy się nie boi. „Tak, ja się boję" - wyznał. — Czwartego przed południem - kontynuuje Teresa Iwanicka - przeżywaliśmy wielką radość ze zdobycia w poprzednim dniu pałacu Blanka. Mówiono, że „nas stać" i że jesteśmy mocni... Wieczorem radość przybladła, atmosfera w domu popsuła się, gdy ciocia oświadczyła, że dziś będzie pogrzeb i wszyscy musimy iść. Było to o tyle niezwyczajne, że nam, dziewczynkom, zakazywano wychodzić nawet na podwórze, a na ten pogrzeb pójść miała na- wet najmłodsza z nas, dziesięcioletnia Basia. „Musicie pamiętać, kto zginął i jak zginął, aby potem przeka- zać to rodzinom" - mówił wujaszek. Ten pogrzeb utkwił mi tak mocno w pamięci, iż mogłabym go narysować. Zresztą był to jedyny pogrzeb, na jakim byłam pod- czas pobytu w Ratuszu... Trawnik z metalowym płotkiem po prawej stronie dziedzińca, wykopany grób, salwa honorowa... Jeszcze nie oszczędzano amu- nicji, jeszcze były drewniane trumny... 44. Odznaka oddziału „Barrego", proj. Ryszard Zbrzezny (1980) 136 Wiesław Budzyński Strasznie płakałyśmy, bo to był ten, którego niedawno pozna- łyśmy. Grób był długo odkryty - to nieprawda, jak gdzieś przeczyta- łam, że szybko zasypano. Nie wyczuwało się pośpiechu... Usłyszałam czyjś głos: „I nie doczekał". Dopiero jednak następnego dnia dało się odczuć oburzenie, „jak można było takiego człowieka wysłać na niebezpieczny po- sterunek"... Pamiętam wyraźnie - mówiono, że poległ na wieży. Ta śmierć była dla innych ostrzeżeniem... Wieża drażniła Niemców, bo przez jakiś czas wisiała tam biało-czerwona flaga. Nadbudówka, kryta blachą, nie stanowiła żadnej osłony; wcho- dząc trzeba było zachować niezwykłą ostrożność. Z góry, ponad ruinami Teatru Wielkiego, widać było Niemców kręcących się na przedpolu Ogrodu Saskiego. Aż korciło, żeby postrzelać! Na temat śmierci poety krążyły różne informacje, różne opo- wieści, jak ta o „strzale łaski". Zanotowałem tę historię, konsulto- wałem później z innymi uczestnikami walk. O czymś takim nie słyszeli, więc i ja szczegółów nie będę podawał: odnotowuję jedy- nie ten fakt nie chcąc niczego zatajać. I jeszcze jedna wiadomość, która nie doczekała się dotąd po- twierdzenia. Ewa Królikiewicz, ps. Ewa, sanitariuszka i łącznicz- ka z narożnego domu przy Senatorskiej nr 19, twierdzi, że 15 lub 16 sierpnia - a było to już przy ulicy Brzozowej - w trakcie zbiór- ki oddziału odczytano nazwiska odznaczonych Krzyżem Walecz- nych i było wśród nich nazwisko Krzysztof Baczyński. Zapamię- tała, bo sama była wtedy odznaczona. (Informacja ta pochodzi z jednego jak dotąd źródła i z tego powodu możemy traktować ją ledwie jako pogłoskę. A może ktoś będzie jeszcze coś wiedział na ten temat). Zbigniew Czajkowski pisze: portfel z dokumentami Krzyszto- fa i inne papiery zabrała pewna pani, która była wówczas ko- mendantką punktu sanitarnego w Ratuszu. Czajkowski nie pa- Milość i śmierć Krzysztofa Kamila 137 mięta ani jej nazwiska, ani pseudonimu i nie wie, co się z nią później stało. Chwilę wręczania dokumentów komendantce pamięta Ro- man Sadowski. Wedle Sadowskiego komendantka miała mieć na imię Barbara. Wśród kobiet uczestniczących w walkach w Ratu- szu dwa razy pojawia się to imię. Barbara Szymczykowa miała piętnaście lat, w Ratuszu była od pierwszego sanitariuszką i jeszcze nie zdążyła poznać, kto jest kto. Koleżanki powiedziały: „Chodź na pogrzeb, chowają poetę". To poszła... Barbara Malanowicz, wówczas Sadzewicz, łączniczka „Barre- go" nie przypomina sobie ani Krzysztofa, ani okoliczności jego śmier- ci. Na pogrzebie nie była. „Tylu chłopców ginęło na moich oczach, a nie znałam ich nazwisk" - mówi. Zachowała natomiast w pamięci słowa marsza, zaczynającego się od słów: „Nam pod hełmy...", któ- ry powstał w pierwszych dniach Powstania. Autor nieznany? Nam pod hełmy zaglądać nie trzeba, na legendę gwiżdżemy i śmierć, nam wystarczy piosenka żołnierza, w rytmie kroków zaklęta i serc. Jak na śmiech wyruszyło nas sześciu, na żelazo i stal z gołą pięścią. Dzisiaj „Barry" jak może, rozprzestrzenia się, mnoży, taki urok ma walka i pieśń. Nie będziemy nikomu tłomaczyć, skąd i dokąd, dlaczego i co? Wolną Polskę spod gruzów rozpaczy naszą walką dźwigamy i krwią... Jest jeszcze czwarta zwrotka, dopisana przez kogoś w drugiej połowie sierpnia. Tylko dwie zwrotki, wedle Barbary Malano- wicz, pochodzą z pierwszych dni walk. 138 Wiesław Budzyński PLAC TEATRALNY Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 139 45. Szkic dziedzińca za wieżą ratuszową: 1. Trawnik, gdzie grzebano powstańców; 2. Wieża ratuszowa, brama; 3. Wejście na wieżę; 4. Trawnik z drzewem (kasztanowiec); X. Miejsce, gdzie do roku 1997 stał pomnik „Nike" W słowach pierwszej strofy znaleźć można podobieństwo pio- senki śpiewanej przez żołnierzy baonu „Zośka" do słów Baczyń- skiego: „Raz-dwa-trzy-cztery - niech ambasador nosi ordery, nam jedna szarża - do nieba wzwyż, i jeden order - nad grobem krzyż..." Końcówka trzeciej zwrotki znajduje odbicie w słowach: „...z na- szych to ramion czy tak, czy siak, wytryśnie Polska wolna jak ptak". Jeśli słowa zapamiętane przez panią Malanowicz mają coś wspólnego z Baczyńskim - to jest to może ostatni ślad twórczości poety, jedyny, jaki być może ocalał z Powstania! Niemożliwe, żeby przez cztery dni Powstania nic nie pisał, musiał pisać! Lucjan Fajer, ps. Ognisty, przypomina sobie, że w Ratuszu był jeszcze jeden poeta — strzelec wyborowy, plut. pchor. „Dr Septi- mus". Zdaniem Fajera ,,Septimus"(N.N.), student medycyny, znał Baczyńskiego i był również poetą. Fajer przechował plik jego wierszy, ale ze względu na podeszły wiek nie pamiętał, gdzie je schował - zmarł w połowie lat osiemdziesiątych i nigdy ich nie wi- działem. Nie wiadomo, kto krył się pod pseudonimem „Dr Septi- mus". I nikt z żołnierzy Ratusza nic o nim nie wie... Zdzisław Mroczek utrzymywał, że komendantką sanitariu- szek była Helena Szmakfeferowa, pseudonim Halina, z domu Bowbelska. W książce telefonicznej znalazłem cztery takie nazwi- ska. Szybko więc trafiam na właściwy trop. Telefon odbiera bra- towa Heleny, Izabella Bowbelska, która - okazuje się - była wła- śnie komendantką drużyny sanitarnej w Ratuszu !43) Opowiada, że przeżyła szok, gdy w dopiero co zajętym Banku Polskim zginął na posterunku cały jej pluton sanitarny - cztery dziewczyny. - Wszystkie tam zaraz pobiegłyśmy. W punkcie zostały jedy- nie dyżurne sanitariuszki... I właśnie wtedy doniesiono mi, że na wieży jest ranny. Wróciłam do swego gabinetu, który dzieliłam z lekarzem Wierzbickim na parterze pod wieżą ratuszową. Był tam również 140 Wiesław Budzyński Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 141 pokój zabiegowy. Po rannego udały się dwie sanitariuszki. Jedną z nich była „Wisia" Kałęcka. Przypominam sobie, że kiedy go zno- szono, ktoś krzyknął, że dostał pociskiem dum-dum. Stwierdzenie zgonu było tylko formalnością. Kim był, nie przypominam sobie. Drobny blondynek, włosy kędzierzawe - Baczyński?... Izabella Bowbelska nie pamięta, aby w czasie pogrzebu mia- ła w rękach dokumenty Krzysztofa, i nie wie, co się z nimi stało. W jej notatkach z tamtych dni nie ma żadnego zapisu. Zwykle przy opatrywaniu rannych lub stwierdzeniu śmierci spisywała da- ne z dokumentów. Raporty wędrowały do dowództwa. Punkt sa- nitarny podlegał dowódcy batalionu, Tadeuszowi Okolskiemu, pseudonim Dzik, ale w jego archiwum też ani śladu... W Ratuszu znajdowała się grupa łączniczek. Komendantka Irena Halicka, pseudonim Grażyna, mieszka w Sobolewie, lecz i ona nie wie, kto zabrał dokumenty Baczyńskiego. Juliusz Bogdan Deczkowski przypuszcza, że Krzysztof miał przy sobie przynajmniej „kennkartę" i kartę pracy. Na jednym z tych lewych papierów, wystawionych na nazwisko „Krzysztofa Zielińskiego", powinno być zdjęcie. Tyle że Krzysztof w ostatnim okresie był wymizerowany. Posiadacz dokumentów z nazwiskiem Zieliński mógłby nie rozpoznać Krzysztofa Baczyńskiego, nawet gdyby go wcześniej znał. Żyje już niewielu powstańców z Ratusza. Jeszcze w latach pięćdziesiątych zmarł „Barry"; przeszedł obóz niemiecki i dwa stalinowskie. W końcu ukrył się gdzieś na Śląsku i przeczekałby najgorsze, gdyby w marcu 1954 nie dopadła go i nie uśmierciła w przeciągu miesiąca choroba nowotworowa. Miał 43 lata. Syn, urodzony w 1949 roku, i córka — byli zbyt młodzi, żeby wdawać się z ojcem w poważne rozmowy. „Barry" w domu nie zwierzał się ze swych przeżyć i nikt go o nic nie pytał. Córka, Ir- mina, zachowała w pamięci tylko piosenkę powstańczą, którą na- uczył ją ojciec. W latach siedemdziesiątych zmarł intendent Ratusza, Roman Dawidowski. Nie żyje lekarz Ludwik Wierzbicki ps. Andrzej Ba- binicz; zmarł pod koniec lat siedemdziesiątych. Mówiono, że po masakrze ludności cywilnej w murach Opery, 10 i 11 sierpnia, doktor Wierzbicki przedarł się i nielicznym ocalałym udzielał po- mocy. Powojenne nagonki i kontrowersje wokół postaci „Barrego" - w związku z pełnioną przez niego później funkcją szefa żandarme- rii Grupy „Północ" AK - nie sprzyjały wyjaśnianiu wypadków na tej powstańczej reducie. W niełaskę właścicieli Polski Ludowej popadł sam Ratusz - symbol przedwojennej Warszawy. Jego solid- ne mury, w trzech czwartych nadające się do odbudowy, zburzono w latach pięćdziesiątych, nie pozostawiając nawet kamienia w miejscu, gdzie stał główny gmach miasta... • Według Zbigniewa Czajkowskiego - Krzysztof zginął w pała- cu Blanka. Ale wielu było święcie przekonanych, że poległ na wie- ży. Te dwie wersje długo nie dawały spokoju i wydawało się, że rozstrzygnięcie mogłaby dać jedynie... ponowna ekshumacja: jeśli Baczyński zginął w pałacu Blanka, to pocisk trafił w głowę - „odłupany kawałek kości"; jeśli na wieży ratuszowej - w dół gło- wy, w szyję, tak że „głowa wisiała na strzępku". Próbowałem wypytać Zbigniewa Drapczyńskiego, świadka ekshumacji z roku 1947, o ślady postrzału. Odparł, że „trudno po- wiedzieć" - ciało było już zmienione i starał się nie patrzeć. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 143 11. ŚWIADKOWIE ŚMIERCI Jest rok 1984. Stoimy w miejscu, gdzie wznosił się Ratusz*. Dokładnie pod mieczem „Nike" wypadał grób Krzysztofa. Ba- czyński w wierszu „Autobiografia" pisał: „zastygłem w pomnik ze wzniesionym mieczem"... Powraca pytanie o śmierć poety. Kwe- rendy i publikacje w prasie prowadziły mnie do kolejnych świad- ków; przybliżał się dzień prawdy... Jan Horoch-Listowski walczył w plutonie dowodzonym przez „Radwana", Tadeusza Paszkiewicza. Pluton w niepełnym skła- dzie został odcięty od reszty oddziału i zamiast na Woli bił się na Starówce. 2 sierpnia do „Radwana", uderzającego na pałac Blanka, po 10.30 dołączyła grupa przynajmniej dziesięciu ochotników z róż- nych oddziałów staromiejskich. - Trzech podchorążych, nieco starszych od nas, wziąłem - mówi Horoch - do grupy wsparcia ogniowego, którą dowodziłem. Rozmieściłem ich w oknach drugiego piętra narożnego domu — Se- natorska 19. Jeden z podchorążych - Krzysztof Baczyński (?) - zo- stał amunicyjnym przy „brenie" kaprala Zbigniewa Bylicy. Cała grupa wsparcia, chyba siedmiu ludzi, wzięła następnie udział w walce na pierwszym piętrze pałacu Blanka. Dostaliśmy się tam po nieco przykrótkich drabinach. Miałem pewne trudności z do- * Obecnie odbudowany (zob. przypis 37). staniem się do okna. Podobne kłopoty mieli „Wyłamywacz" (Zyg- munt Zborowski) i Krzysztof. Wciągałem ich na korytarz po prostu za kołnierze. Zbigniew z „brenem" wojował w bocznej, wschodniej klatce schodowej. Byli tam wszyscy trzej podchorążowie-ochotnicy. Podczas próby zdobycia holu pałacowego od strony dziedziń- ca polegli „Radwan" i „Korczak" (Stefan Kotowski), jeden z pod- chorążych zaś został ranny. Dwaj pozostali wyprowadzili go z pa- łacu... Wkrótce potem w dużym pokoju pierwszego piętra wscho- dniego skrzydła pałacu Blanka został zastrzelony Bolo - Bolesław Jezierski, brat Stefana. Wycierał z krwi pistolet „Radwana" przed środkowym oknem pokoju. Strzelec wyborowy strzelił doń z okna któregoś z domów wschodniej strony placu lub z Focha. Trafił tuż nad lewą skronią. Ten sam snajper trafił później w tym samym miejscu Baczyńskiego. Kula uderzyła wyżej, odłupując kawał czaszki. Nie byłem przy tym... Obecny kształt wschodniego skrzydła pałacu jest nieco zmie- niony. Brak podcieni, nad którymi biegł korytarz wzdłuż całego wschodniego skrzydła, a kończył się oknem wychodzącym na plac Teatralny i wylot ulicy Focha. W prawo był duży trzyokienny po- kój. Pod środkowym oknem polegli: Bolo i Krzysztof. Rano czwar- tego sierpnia ktoś tam został lekko postrzelony. Teraz „śmierć w Ratuszu" - bo taka była. 5 sierpnia około go- dziny czternastej poszedł na wieżę ratuszową Stefan, brat Bolą. „Barry" nie miał z tym nic wspólnego i nikomu nic nie zakazywał ani nie udzielał instrukcji. Zgodziłem się, żeby poszedł - jak po- wiedział - „postrzelać na plac Piłsudskiego". Dzień wcześniej też tam siedział całe popołudnie. Chciał się zemścić za brata. Snajper niemiecki z któregoś domu przy Wierzbowej trafił go ekrazytów- ką w górę szczęki. Pocisk rozbił mu lewą stronę na miazgę. Stefan był wysokim, mocno zbudowanym chłopcem, niepodobnym do Baczyńskiego. Pochowaliśmy go obok Baczyńskiego, w szóstym grobie od brzegu. - 5 sierpnia na wieży ratuszowej zginął jeden z powstańców - potwierdza sanitariuszka Krystyna Sypniewska-Prekier ps. 46. Pałac Blanka, stan z roku 1982 Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 145 Stella. - Pamiętam, że byłam wtedy na wieży. Wołano o nosze, że jest ranny, że trzeba pójść. Pobiegłyśmy z „Wiśką", a za nami in- ne... [„Wisia", Jadwiga Kałęcka, obecnie Kowalik: - Zostałyśmy wezwane na wieżę ratuszową. Nie jestem pewna, kto był ze mną. Wczołgiwałyśmy się po schodach pod ostrzałem. I to był absurd, że tak nas wysyłano... Znosiłyśmy chłopaka, który już nie żył. I przypominam sobie, że ktoś prosił, by nie zawiadamiać matki, bo już jednego syna straciła]. - Wtedy nie wiedziałam, kto to. Ale wiedziałam, że jego brat zginął. Zaniosłyśmy go do punktu sanitarnego. Chciał zabijać Niemców, a Niemcy go zabili... Schody na wieży były spiralne i wykonane z desek; ciasne, wąskie, skrzypiące schody; tak wą- skie, że nosze były nieprzydatne. Tylko raz byłam w pałacu Blanka. To było czwartego [?]. Poszłam z „Wiśką". Zostałyśmy wezwane do rannych w pałacu Blanka. „Tam są ciężkie walki, są ranni..." Nikt nie mówił, że chodzi o jednego rannego lub zabitego. Między Ratuszem a pa- łacem był mur. Z trudem przeszłyśmy, bo mur był wysoki. Z trudem się wspięłam, mimo podstawionej drabiny czy czegoś tam... Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłam w pałacu, to ogromny stół na kilkanaście osób, przykryty białym obrusem i zastawiony do obiadu. W talerzach była, jeszcze parująca, świeżo nalana zupa, i czerwone wino w kryształowych kielichach. Dla nas wtedy to coś jak z bajki: wykwintnie, piękna, droga zastawa, lustra w złotych ramach, czerwone chodniki. Na chodnikach pełno szkła z okien - jedyne ślady walki. Ranny leżał na piętrze w zachodnim skrzydle pałacu pod oknem od placu Teatralnego. Z lewej strony głowy miał ranę wiel- kości 5-złotówki, lekko wydłużoną. W głębi było coś białego. Te- raz wiem, że to mózg. Nie wiedziałam, że to Baczyński i na sto procent głowy nie dam, że to on. Drobny blondyn. Stroju nie pa- miętam - nic barwnego, zwykły, może szarozielony, może khaki... Potem powiedzieli, że to Baczyński, bo kiedy go „ściągnęłyśmy", nie wiedziałam kto to... Kto był ze mną? Na pewno „Wiśka" Ka- łęcka. Czy Jadzia Klichowska - tego nie powiem... I był jeszcze 146 Wiesław Budzyński mężczyzna, który nam trochę pomagał, bo musiałyśmy z tym ran- nym z powrotem przejść przez mur. Pamiętam pogrzeb. Zielona trawa, wąski trawniczek pod oknem na dziedzińcu Ratusza. Polegli (było kilka ciał) leżeli na trawie przykryci białym materiałem czy papierem. Nie było tru- mien... Wśród zabitych musiał być ktoś znaczący czy znany, bo zwoływano się na ten pogrzeb. Było zainteresowanie. ...Po wojnie się bałam. Bałam się przyznać, że byłam w Po- wstaniu i jeszcze w latach sześćdziesiątych z nikim kontaktów nie miałam i nawet nie chciałam mieć. W Powstaniu ciągle byłam pierwsza w akcji - ja jedna z naszej sekcji przeszłam całe Powsta- nie - a teraz się bałam. Panował straszny terror. Studiowałam medycynę. Mieszkałam w Łodzi. Nagle przyszedł jakiś facet i za- pytał o... narzeczoną z Powstania. „Pani była - mówi - z moją na- rzeczoną w Powstaniu, «Basią», Elżbietą Kowalczyk". Chciał się czegoś o niej dowiedzieć; co się z nią stało. To była bardzo dzielna dziewczyna. Po przejściu kanałami byłam w Śródmieściu i tam właśnie zginęła, na Wspólnej 10. Ja zostałam ranna, ona zginęła... W końcu mu to powiedziałam. On przeżył, a ona nie... Wiedziała że jest w Dachau i codziennie się o niego modliła... Zawsze byłam taka wystraszona i zawsze taka „z daleka się trzymająca". Rodzice przed wojną mieszkali w Łodzi. W 1941 przyjechałam do Warszawy. Dla mnie to było obce miasto. Zatrzy- małam się u ciotki i od razu trafiłam do „Nazaretu" (gimnazjum sióstr nazaretanek przy ul. Czerniakowskiej, które działało pod przykrywką szkoły krawieckiej). Tam byłam rok. Zrobiłam małą maturę i do liceum poszłam do urszulanek czarnych, gdzie polo- nistką była Teresa Ledóchowska i gdzie znalazłam się pod opieką RGO [Rada Główna Opiekuńcza, której celem była opieka nad młodzieżą]. Tam poznałam Jadzię Klichowską, Maryńcię Selwań- ską, Krysię Pączkowską i inne. Dziewczyny, które mieszkały na stałe w Warszawie, miały braci, bracia znajomych itd. One były w kontakcie z innymi; one po lekcjach chodziły do domu, a ja na ulicę prawie nie wychodziłam - ciotka mnie nie wypuszczała, bez przerwy były łapanki... Jak Powstanie wybuchło, to one się „ze wszystkimi" znały, miały kontakty, a ja nikogo nie znałam... Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 147 We cztery poszłyśmy do Ratusza. Ja, „Wiśka", Marysia Sel- wańska i któraś czwarta. Potem Górzyńska doszła, Jadzia Kli- chowska doszła - to były dziewczyny młodsze. Doszła też Krysia Pączkowską. U urszulanek Krysia bez przerwy nosiła przy sobie tomik Staffa, którego ubóstwiała. „Całe życie" nosiła przy sobie tego Staffa. „Ciągle deszcz pada, jesienny..." itd. I ciągle chodziła zapłakana. Szukała opieki, jakby kogoś bardzo jej brakowało, wrażliwa, subtelna. Chodziła z notesem, coś pisała, robiła notatki. Krysia miała wrażliwą naturę. - Baczyński zginął 4 sierpnia w narożnym pokoju pierwsze- go piętra pałacu Blanka. Kiedy przyniesiono go do Ratusza już nie żył - opowiada Krystyna Pączkowska-Łabinowicz ps. Śnieg, sani- tariuszka z Ratusza, wychowanka ogniska opiekuńczego prowa- dzonego przez siostry urszulanki. - Byłam w punkcie sanitarnym, kiedy został wniesiony przez nasze sanitariuszki (pamiętam „Wi- się" Kałęcką, Krysię Sypniewską, panią „Nitę", był też starszy mężczyzna niewysokiego wzrostu) do pokoju lekarskiego, gdzie był lekarz, zawodowa pielęgniarka i nasza komendantka. Pokój był mały, nie weszłam, nie oglądałam zmarłego — wszystkie wy- padki Powstania bardzo przeżywałam, byłam po ciężkich przeży- ciach osobistych. W pokoju tym zawsze spisywano personalia za- bitych. Pamiętam dokładnie, że koleżanki mówiły nazwisko - Ba- czyński, skąd go przyniosły, że pierwszej pomocy udzielał mężczy- zna, że stan rannego był beznadziejny. Był on nam znany, bo po- przedniego dnia odwiedzał w naszym punkcie kolegę rannego w łokieć, Zbigniewa Czajkowskiego - w punkcie było tylko dwóch rannych, drugim był starszy mężczyzna. Ustaliłyśmy wtedy, że jego śmierć zataimy przed rannym Cząjkowskim. Źle się stało, bo przecież on był koronnym świad- kiem, najlepiej znał Baczyńskiego. Ale mimo to od razu postano- wiono, że pogrzeb poety odbędzie się uroczyście, a więc był je- szcze ktoś, kto wiedział o poezji Baczyńskiego. Skąd wzięła się druga wersja śmierci Baczyńskiego - na wie- ży Ratusza. W tym samym dniu, w kilka chwil potem, zostałyśmy 148 Wiesław Budzyński wezwane na wieżę ratuszową. W patrolu tym poszły też „Wisia" Kałęcka i Krysia Sypniewska. Kiedy już wchodziłyśmy krętymi schodami, ktoś z góry zawołał o drugie nosze, ponieważ szłam ostatnia, wróciłam po nie. Na środku podwórza stał barczysty mężczyzna w berecie, powiedział do mnie: „stchórzyła siostrzycz- ka", wyjaśniłam sprawę i może przez tę ciętą uwagę zapamięta- łam, że te dwa wypadki zbiegły się w czasie. Wieczorem 4 sierpnia odbył się pogrzeb Baczyńskiego, ciało było zakryte papierem, nie pamiętam czy była trumna, nie pa- miętam mowy, przyszło 20-25 osób, w tym nasze sanitariuszki. Obok Ratusza było spokojnie, słychać było tylko dalekie strzały. Już szarzało, kiedy śpiewaliśmy hymn. Był to jedyny pogrzeb, o którym mówiono, zwoływano się na niego; jedyny pogrzeb, który widziałam i w którym brałam udział. Stałam obok pani „Ni- ty" (?) i widziałam, jak w czasie ceremonii z okna naszego punk- tu sanitarnego wychylił się Zbigniew Czajkowski. Pamiętam rów- nież jak mówił później, że rozpoznał Krzysztofa po znaczku „Agri- coli". Miejsce pochowania poety - podwórze ratuszowe z wieżą, pod nią zabarykadowana brama, po lewej stronie, wzdłuż okien naszego punktu sanitarnego, podłużny nieduży trawnik, grób był na początku zieleńca, prawie pod samym oknem, z którego wy- chylił się Zbigniew Czajkowski... Cztery nasze sanitariuszki, o których wspomina nasza ko- mendantka, zginęły 5 sierpnia44), a wobec tego śmierć powstańca na wieży ratuszowej nie mogła być śmiercią Krzysztofa Baczyń- skiego. Zapamiętałam tę datę, ponieważ dzień wcześniej komen- dantka powiedziała nam o ewentualnym przeniesieniu nas (sek- cji) na punkt sanitarny do banku na ulicę Bielańską, a tamta sek- cja miała przejść na nasze miejsce do Ratusza. 6 sierpnia (?), w niedzielę rano, po dwie udałyśmy się na Mszę świętą do kano- niczek. Po powrocie prosiłyśmy komendantkę o pozostanie w Ra- tuszu. Zgodziła się. W godzinę potem Niemcy zaczęli bombardo- wać teren zdobyty przez naszych: pałac Blanka, bank na Bielań- skiej, Ratusz - początkowo bombami burzącymi, a następnie za- palającymi. Załoga Ratusza zeszła do piwnic. Były one podstem- Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 149 plowane jak chodniki górnicze i wytrzymały naloty. Nie było ran- nych ani zabitych, jedynie nasz punkt sanitarny zasypany został gruzem. Dostałyśmy polecenie przeniesienia pokoju lekarskiego - były tam narzędzia i inne niezbędne wyposażenie medyczne — do gmachu więzienia na Daniłowiczowskiej. Już tam dotarła do nas tragiczna wiadomość, że w banku na Bielańskiej zginęły cztery nasze sanitariuszki, a jedna ranna odniesiona została do Szpitala Maltańskiego. Pozostała przy życiu sanitariuszka, bez ran tylko w szoku, dołączyła do naszej sekcji. Z panią Łabinowicz rozmawiałem jeszcze kilkakrotnie. Do- rzuciła parę szczegółów na temat walk w rejonie Ratusza. Na przykład: nazajutrz po pogrzebie poety, o którym nic wtedy nie wiedziała, wybrała się z koleżanką po kwiaty na grób... — Był to zwykły ludzki odruch: skoro jest grób, to powinny być i kwiaty... Ale nadleciały niemieckie samoloty i szybko wróci- łyśmy, przynosząc ledwie parę kwiatków... Andrzej Domaszewicz, ps. Szczapa. Relacja na podstawie nadesłanego listu i późniejszej rozmowy: - Baczyński zginął w piątek, 4 sierpnia około godziny 16.00—16.30, na pierwszym piętrze przy środkowym oknie naroż- nika placu Teatralnego i Daniłowiczowskiej (dziś: Nowy Prze- jazd). Nie było to środkowe okno pokoju, lecz środkowe okno fron- tonu. Byłem jedynym bezpośrednim świadkiem postrzelenia Krzy- sztofa, który w krótkim czasie zmarł. Otrzymał postrzał tuż nad lewym okiem i pocisk odłupał część kości czołowej. Nie znałem go poprzednio, spotkaliśmy się w Ratuszu, w oddziale „Barrego", do którego dołączyłem, ponieważ Powstanie zastało mnie na placu Teatralnym. Noc z 3 na 4 sierpnia Domaszewicz spędził w pałacu Blanka. Spał w holu, w pobliżu gabinetu, który do niedawna zajmował za- stępca niemieckiego burmistrza miasta. - Czwartego pałac był już całkowicie w naszych rękach i można się było swobodnie poruszać - jedni wchodzili, drudzy ? 150 Wiesław Budzyński wychodzili... Nie było jakiegoś specjalnego nasilenia ognia. Tylko od czasu do czasu ktoś do nas strzelał. Z naszej strony też trochę strzelali... Ostrzeliwaliśmy podcienia Opery. Ja byłem przy jednym oknie, przy drugim - Baczyński. Czy może wychylił się za mocno... Była to pierwsza śmierć, z którą zetknąłem się w bezpośred- niej bliskości. W chwili tej byłem w odległości około metra; byli- śmy w pokoju tylko we dwóch, drzwi na korytarz - z tyłu za nami - były otwarte, więc krzyknąłem, że jest ranny... Jeśli chodzi o relację Folwarskiego — to jak pamiętam — żaden z nas w Ratuszu, w pierwszych dniach Powstania nie miał karabi- nu z lunetą, a na pewno nie miał takiego karabinu w chwili śmier- ci Krzysztof, bo wówczas siłą rzeczy byłbym „spadkobiercą" jego broni. Zbigniew Czajkowski w „Dzienniku powstańca" napisał, że Krzysztof zginął w narożnym pokoju wysłanym pięknym czerwo- nym dywanem. Moim zdaniem pokój miał wystrój zielony, meble ciemne, stylowe, z ciemnozielonym obiciem i takiż dywan na podłodze. W dalszym ciągu Czajkowski pisze: „głowa zupełnie rozbita, nie można poznać kto to". Postrzał nie naruszył twarzy, głowa nie była rozbita i nie było żadnych trudności dla osoby zna- jącej Krzysztofa w ustaleniu jego tożsamości... Nad lewym okiem - odstrzelony kawałek kości czołowej wielkości 5-6 cm w kwadra- cie. Twarz absolutnie nienaruszona. Krzysztof przewrócił się na plecy i widziałem pulsujący mózg... Po Powstaniu miałem taki wstręt do broni, że mojemu synko- wi nawet scyzoryka nie kupiłem, a cóż dopiero zabawkę - czołg albo karabin... Zawsze dzieciom mówiłem, że się tata nastrzelał za nich. Na placu Teatralnym prawie na moich oczach w osłonie czołgowej zginęła moja mama. Każdy ma jedno życie. Dla mnie to była śmierć! Uciekałem od tych wspomnień... Andrzej Domaszewicz. Relacja II. Świadek ciężko chory na astmę. Mówi z trudem. Rozmowa przeprowadzona 4 sierpnia MATKA BOSKA 47. K.K. Baczyński, wizerunek Matki Boskiej Zielnej, październik 1942 152 Wiesław Budzyński 1985 r., w rocznicę śmierci poety, w mieszkaniu w Białymstoku. Świadek dokładnie opisuje miejsce śmierci: pokój narożny z dwo- ma oknami od Daniłowiczowskiej i dwoma od placu Teatralnego, zielony wystrój, meble trochę staroświeckie, na gdański styl, jakiś fotelik, lustro w ciężkich ramach, pośrodku dywan. ...I przyszedł ktoś taki - tam ciągle jacyś ludzie wchodzili i wychodzili - miał ciemną, granatową marynarkę, jasną koszulę. Szczupły blondynek, falowane włosy. Zatrzymał się przy drugim oknie licząc od Daniłowiczowskiej, ja byłem bliżej Senatorskiej. Dzień był pochmurny. Pod arkadami Opery kręcili się już Niemcy... Pamiętam, że obaj strzelaliśmy do tego samego okna, bo wy- dawało nam się, że tam jest Niemiec, a tam doniczka stała... Ostrzegałem, żeby się nie wychylał. I nagle - on się przewrócił, i jak dziś widzę: odłupany kawa- łek kości nad lewym okiem; nawet krwi nie było. Tylko ten pul- sujący mózg... Nie widziałem, żeby ten mózg był jakiś poszarpa- ny. Nie było krwawienia... Świadek jeszcze raz podkreśla, że znajdował się mniej więcej w odległości metra; byli w pokoju tylko we dwóch, drzwi na kory- tarz - otwarte. Postrzał nie naruszył twarzy, głowa nie była rozbita. — Skoczyłem do drzwi. Krzyknąłem. Wpadła sanitariuszka czy może łączniczka... Kiedy wieczorem mówiono, że zginął poe- ta, odezwałem się do kolegi: to ten, co padł przy mnie. Na pogrzebie nie byłem... Zbigniew Bylica, ps. Bergman, mieszkał na Trębackiej pod trzecim. Na Focha pod dziewiątym mieszkali Jezierscy, Bolo i Ste- fan. 1 sierpnia Bylica poszedł do nich jak to do kolegów i został tam aresztowany przez „Radwana", który go nie znał, a obawiał się ujawnienia punktu koncentracji. - Pierwszą noc Powstania spędziłem jako aresztant. 2 sierp- nia przeskoczyliśmy Focha i bramami dotarliśmy do Senatorskiej. Było nas kilkunastu. Podobno dołączył do nas Baczyński z kole- gami, ale jego nie pamiętam. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 153 Pałac Blanka. Dostaliśmy się tam po drabinie przystawionej do okna od strony Daniłowiczowskiej. Szło nas sześciu, może sied- miu. „Radwan" padł pierwszy i zginął na miejscu. Leżał przy drzwiach od strony podwórza. Przyciągnęliśmy jego broń i ten za- krwawiony pistolet dałem zaraz Bólowi, aby go oczyścił. Bolo po- szedł do narożnego pokoju i długo nie wracał. Brat Bolą, Stefan, zdobył w tym czasie pistolet maszynowy marki Bergman i dał mi go, stąd mój nowy pseudonim. Po pierwszych strzałach wycofaliśmy się na parter. Bolą w dalszym ciągu nie było. Trzeba poszukać. Kto idzie? - pytam. Chętnych nie ma. Zgłosiła się Ula, łączniczka. Mówi, że ona pój- dzie... Bolo leżał w narożnym pokoju. Nie ruszał się, krwi nie widać, trafienia też nie... Rozpiąłem koszulę. Miał tylko jedną „czyściut- ką" dziurkę w okolicy serca i ani kropli krwi... Przeszliśmy do Ratusza. 4 sierpnia z jakiegoś powodu znalazłem się w tym miejscu, gdzie zginął Bolo, w narożnym pokoju od Senatorskiej. Czyściłem pistolet. Była tam pewna dziewczyna, chyba „Jaga" jej było. Mia- ła kordzik niemiecki, inny niż noszą lotnicy, marynarze... Siedzie- liśmy pod osłoną ściany popijając skondensowane mleko z maga- zynów pana Leista - zdobyte na Leiście45). I przyszedł taki młody człowiek (Baczyński?), w marynarce, nie powiem czy w bryczesach... Nie miał przy sobie broni. Powie- działem, żeby stanął między oknami. Stał tak tyłem do ściany. Luźna pogaduszka... I w trakcie tej rozmowy on się lekko wychy- lił... Zaraz odwrócił się padając, a z tyłu głowy trysnęła fontanna; krew jak z tętnicy. W pierwszej chwili zastygłem, ale zaraz padł drugi strzał i to mnie ocknęło. Strzał musiał paść z Senatorskiej, z narożnego domu. Zgarną- łem czym prędzej nie złożony pistolet wpadając w któreś drzwi w głębi. Dopiero tam narobiłem wrzasku. „Jaga" pobiegła po po- moc do Ratusza. Ślad był tylko z tyłu głowy - pocisk utkwił w czaszce. Godzi- ny nie pamiętam. Na pogrzeby nie chodziłem. 154 Wiesław Budzyński Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 155 Jan Horoch-Listowski, ciąg dalszy konwersacji: - Pyta pan o czas śmierci Krzysztofa Baczyńskiego. Najpew- niej nastąpiło to po strzałach do policyjnego autokaru, po godzinie piętnastej, a przed bombardowaniem Ratusza (16.00-16.15), kie- dy to w pałacu szyby wyleciały, większość drzwi - też; wszędzie pełno pyłu i dymu, wybuchł pożar. Cały Ratusz zatrząsł się i po- krył chmurą pyłu na parę minut. Takie rzeczy się pamięta. Bar- dzo się tego lękaliśmy, gdyż wobec bomb byliśmy zupełnie bez- bronni. W tym czasie, po południu, w pałacu Blanka byli obaj świadkowie: Andrzej Domaszewicz, który pełnił służbę w naroż- nym pokoju pierwszego piętra, oraz Zbigniew Bylica. Kto więc był świadkiem śmierci Baczyńskiego? Jeśli był nim Andrzej Domaszewicz, to czyją śmierć pamięta Zbigniew Bylica? Horoch-Listowski sądzi, że świadkami mogli być obydwaj, tyle że jeden drugiego nie pamięta. Ale te relacje są tak rozbieżne - a wręcz się wykluczają - iż można by przyjąć, że 4 sierpnia jeszcze ktoś zgi- nął na pierwszym piętrze pałacu Blanka. I być może tak było. Po śmierci Baczyńskiego (?) Zbigniew Bylica z kilkoma ludź- mi z oddziału „Leszka" szukał niemieckiego snajpera. Ale niech sam opowie... - Strzał musiał paść z Senatorskiej, z narożnego domu od Fo- cha. Pobiegliśmy tam zaraz, rozpytując, czy nie widzieli kogoś, kto strzelał. Ludzie nam powiedzieli, że jest tu taki - pewnie volks- deutsch, bo w nocy wychodzi na dach i strzela. Wzięliśmy tego fa- ceta grzecznie, nie stawiał oporu, i zaprowadziliśmy do „Barre- go", żeby go przesłuchał. Zostałem w kamienicy, by ludzi wypytać. Wieczorem wróciłem do Ratusza. W drugiej lub trzeciej bramie leżał ten gość, zabity. „Uciekał, został zastrzelony" — odparł „Barry" na moje zapytanie. Może to on zabił Baczyńskiego? Jadwiga Klichowska - sanitariuszka - mieszka samotnie na warszawskim Kole. Życie poświęciła dzieciom odrzuconym. W domu dwa czarne koty i siwy pies... - Około siedemnastej, 1 sierpnia, padły pierwsze strzały i na- sza komendantka, która była bardzo religijna, zebrała nas, uklę- kłyśmy i zmówiłyśmy „Pod Twoją obronę" za wszystkich żołnie- rzy walczących w Powstaniu. Pierwsze dni minęły na Ratuszu spokojnie. Sanitariuszki z wielkim podziwem patrzyły na naszych, atakujących pałac Blanka; powstańcy przystawiali do okien pierwszego piętra deski i po tych deskach sprawnie pięli się ku górze. Również i w tym czasie sanitariuszki nie były wzywane do pomocy. Natomiast do punktu sanitarnego przyniesiono Niemca, Fribolina46), zastępcę niemieckiego burmistrza Warszawy, który krył się po piwnicach, a potem - jak mówi pani Klichowska - uciekł do góry i widząc, że nie ma już gdzie uciekać - skoczył z pierwszego piętra. Miał uszkodzony kręgosłup i złamaną nogę. Nie mógł się ruszać... - Z początku byłyśmy przekonane, że zdobycie pałacu Blan- ka odbyło się bezkrwawo. Pierwszym rannym był chłopak trafio- ny w rękę na wieży ratuszowej i wydaje mi się - ale tu pewności nie ma - że odwiedzał go Baczyński. Stawał w drzwiach, z gołą głową, w szaroczarnej marynarce ściągniętej pasem wojskowym, w spodniach bryczesach, chyba ciemniejszych od marynarki i wpuszczonych w długie buty. Cały czas tak chodził ubrany... Zauważyłam, że był wewnętrznie spięty, poważniejszy od ko- legów - ci byli bardziej weseli. W całej jego postawie kryła się ja- kaś powaga, jeśli nie smutek. Przychodził tak ze dwa-trzy razy. Ostatni raz przyszedł w gro- nie innych powstańców... Wyglądali jakby wracali z jakiejś akcji. 4 sierpnia po południu przybiegła, jeśli mnie pamięć nie my- li, dziewczyna, chyba łączniczka, ale nie z naszego oddziału, i po- wiedziała o rannym w pałacu Blanka. Byłyśmy trzy czy cztery, wszystkie z bursy i jedna, starsza od nas sanitariuszka („Nita"?), której bliżej nie znałam. Zaraz tam wszystkie pobiegłyśmy. Scho- dy, pierwsze piętro, duży pokój pod ostrzałem przez otwarte okno od strony placu Teatralnego. Na podłodze czerwony dywan albo raczej ciężki, szeroki chodnik, na ścianie lustro w wielkich, chyba złoconych ramach. Pod oknem leżał człowiek. Wydaje mi się, że obok widziałam broń. 156 Wiesław Budzyński Nikogo tam nie było i nikt nie wchodził. Tylko my, sanita- riuszki. Żeby dotrzeć do rannego, musiałyśmy się czołgać, bo cią- gle strzelali, a kule raz za razem odbijały się od ściany. I jeszcze, na nasze nieszczęście, ten czerwony dywan czy chodnik. Z wiel- kim trudem, cały czas półleżąc, ułożyłyśmy rannego na noszach. Z całą odpowiedzialnością twierdzę, że Baczyński jeszcze żył. Ranny był w głowę, wydaje mi się, że w okolicę ciemienia i miał torsje, dwa razy miał torsje... Nie była to krwawiąca rana. Twarz nie była uszkodzona, tyl- ko straszliwie blada... Ułożyłyśmy go na noszach i ciągnęłyśmy po chodniku. Nie byłam świadoma, że konał. Chciałyśmy go jak naj- szybciej zanieść do lekarza. I cały czas tylko o tym myślałam... Kiedy go drugi raz kładłyśmy na nosze i ciało nam się zsunę- ło na ziemię, to już chyba nie żył. Ubrany był tak, jak go widziałam przedtem: w bryczesach, w ciemnoszarej marynarce... Jakiś mężczyzna szedł obok nas, był młody, ale to chyba nie Czajkowski. Powiedziałam: „niech pan pomoże". Nie zareagował, tylko szedł tak koło nas w jakimś otę- pieniu. Przyniosłyśmy ciało do pokoju lekarskiego i wyszłam, bo czu- łam, że będę wymiotować. Pani Klichowska dodaje, że po raz pierwszy zetknęła się z ta- ką grozą. Była młoda, nie miała jeszcze osiemnastu lat. Nie nale- żała nawet do wojskowej służby kobiet i nie miała pseudonimu. 1 sierpnia zgłosiła się do siostry przełożonej i poszły do Ratusza. - ...Wyszłam, bo czułam, że będę mieć torsje. Tak bardzo byłam przejęta. Musiałam bardzo źle wyglądać, bo komendant- ka podała mi zaraz krople. Ktoś przyszedł i powiedział, że ranny nie żyje. I wtedy - pamiętam — komendantka zabroniła nam mówić o jego śmierci temu rannemu w rękę, którego nazwiska nie znam [Zbigniew Czajkowski]. A on niespokojnie dopytywał się o kolegę. Mówiłyśmy, że został odniesiony do Szpitala Mal- tańskiego... Musiało to być już po pogrzebie. Komendantka poleciła mi porządkowanie depozytów po zabitych. Miałam wtedy w ręku je- go dokumenty. Tak myślę, że była to kenkarta, jakieś fotografie Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 157 i listy. Listy, może... wiersze? Nie chciałam czytać, bo myślałam, że od bliskich. Wtedy nie wiedziałam, że to poeta. Zrobiłam pa- czuszkę i zawiązałam. Zawsze się tak robiło. Na pogrzebie jego nie byłam. Jan Kukuła, lekarz weterynarii, napisał w 1980 w liście do Anieli Kmita-Piorunowej, że jest „omal pewien", iż Baczyński zmarł wprost na jego rękach. Cytuję istotne fragmenty listu, którego kopię udostępniła mi adresatka. „...Powstanie Warszawskie zastało mnie na Krakowskim Przedmieściu u zegarmistrza. Do domu wrócić już nie mogłem. Tramwajem dojechałem na plac Teatralny, wyskoczyłem w biegu i schroniłem się do uchylonej bramy, gdzie była restauracja Lan- ge-Szymański, i tam zostałem. Było tam więcej takich przygod- nych lokatorów jak ja. Mieszkaliśmy w bramie, na schodach, na podwórku i w schronie. Zaraz drugiego, może trzeciego dnia zwrócił się do mnie jakiś mężczyzna, oświadczając, że szukają mnie siostry-sanitariuszki. Okazało się, że w sąsiednim domu był już zorganizowany i dość dobrze zaopatrzony punkt sanitarny (...). W sąsiedztwie nie byłe żadnego lekarza medycyny, siostry dowiedziały się o mnie i popro- siły, bym objął ten punkt. Naturalnie, że ów punkt sanitarny ob- jąłem bezzwłocznie. Już pierwszego dnia służby zostaliśmy wezwani do rannego m ulicę Senatorską (...). Gdy wróciliśmy do punktu, było już nowi wezwanie: w pałacu Blanka jest ciężko ranny powstaniec, po trzebna jest natychmiastowa pomoc. Z tą samą siostrą sanitarni bezzwłocznie udaliśmy się pod wskazany adres (...). Na dziedzin cu poinformowano nas, że ranny leży w narożniku na pierwszyr piętrze przed oknem wychodzącym na plac Teatralny. Udaliśmy się tam, jednak sprawa okazała się bardzo ciężk? Cały długi korytarz jest bardzo silnie ostrzeliwany (...). Ranny le ży na podłodze pod oknem. Obok, osłonięty ścianą, jest drugi p( wstaniec wzywający pomocy. On właśnie wpadł na wspaniały p( mysł. Sam, narażając się strasznie, kładzie się na podłodze i leżj 158 Wiesław Budzyński układa rannego na chodniku rozciągniętym wzdłuż całego długie- go korytarza. My zaś, pociągając chodnik metr po metrze, przy- ciągnęliśmy rannego w bezpieczne miejsce. Od razu przystępuję do opatrunku. Mocno krwawił, chcę wy- konać opatrunek uciskowy, by zatamować upływ krwi, jednak to, co zobaczyłem, zmroziło mi krew w żyłach: rana ^towy, odłupany kawałek kości głowy. Proszę obecnych (kilka osób), by zaraz przy- nieśli nosze, żeby rannego jak najszybciej zanieść do najbliższego szpitala. Niestety, ranny w moich ramionach kończy życie". Autor relacji zapytywał: „Może żyje jeszcze ktoś, kto był przy tym, może ta dzielna sanitariuszka, która była ze mną? Było tam kilkanaście osób". Opowieść Jana Kukuły koresponduje z tym, co mówiła mi jedna z sanitariuszek. Janina Grzybowska ps. Nita w trakcie dyżuru została wezwa- na do rannego w pałacu Blanka. Ranny, a jak się zaraz miało oka- zać - zabity z „wypływem mózgowym", leżał w pokoju na pierw- szym piętrze prawego skrzydła pałacu. Nie wiedziała, co począć, gdy znalazło się przy niej dwóch młodych ludzi, z których jeden powiedział, że to Krzysztof Baczyński. Rozmowa I: - Baczyński miał ślad od kuli z lewej strony i tro- chę zamazany krwią policzek. Leżał w holu na czerwonym dywa- nie. Gdy przyszłam - mieli go już wynosić. Popatrzyłam, przyklę- kłam, badam puls - nie czuję. Kładę rękę na sercu... Dochodzi ja- kiś starszy pan. „Co siostra stwierdziła?... Nie żyje? To chłopcy, zabierajcie..." But zgubił, jak go kładli. Mówię: „Taki młody człowiek i gdzież to głowę wysadził?" - bo już mi powiedzieli, że się wychylił. Odruchowo chciałam wyj- rzeć. „Niech pani się nie wychyla, bo panią to samo spotka". Mówiono, że na Focha są Niemcy. Pytam o dokumenty. Dokumentów przy sobie nie miał! - Słuchajcie panowie, kto to jest? - pytam. - To poeta, Baczyński... - odpowiedział któryś (tacy młodzi byli chłopcy...). - Niech pani zapisze, bo pani nie zapamięta... - Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 159 Zapamiętam, zapamiętam... Zapamiętałam, bo... Baczyńska to moje nazwisko panieńskie! Chcą znosić ciało po schodach. Mówię, że przy noszach trze- ba zapiąć pasy. Ciało spada na ziemię... Zrobiło mi się słabo. Na pogrzebie nie byłam... Rozmowa II: — Na pogrzebie nie byłam, bo miałam moc ro- boty. Pytam: dziewczyny byłyście na pogrzebie? Któraś tam była... Na terenie Ratusza był skład trumien z opieki społecznej; liche trumienki, ale zawsze trumny... Jak jaki biedny umierał, to dostawał z magistratu trumnę. Sporo było tych trumien; na wieży, w piwnicy — wszędzie trumny. Kiedy pierwszy raz zoba- czyłam ten skład - byłam zaszokowana, że to dla nas przygoto- wane?!! Później, gdy trumien zabrakło - zawijaliśmy w dywany, w ko- ce... Pamiętam 4 sierpnia komendantka, schodząc z posterunku, pożegnała się ze mną. Zostałam sama. Wchodzi taki nieduży po- wstaniec, mały wzrostem... „Gdzie tu są sanitariuszki?" - pyta. „A co się stało?" „Bo jest ciężko ranny w pałacu Blanka". I do- daje, że trzeba wziąć bandaże. „Zawsze bierzemy bandaże!" - od- powiadam. Do pałacu można było przejść przez podwórze, bo już był otwór przebity, ale przebiegliśmy od ulicy. Do wnętrza wchodziło się po deskach, pod którymi leżeli za- bici volksdeutsche czy jacyś Niemcy. I on, ten mój przewodnik, przebiegł po tych deskach. Stanęłam i nie chciałam wejść. Mówię, że śmierć jest dla mnie świętością i po trupach nie przejdę. W końcu jakoś tak bokiem weszłam. Pamiętam: schody, pierwsze piętro czy półpiętro, czerwony dywan w holu. Leży młody męż- czyzna. Wzięłam go za rękę - nie wyczułam tętna. Lusterkiem sprawdziłam oddech... Nawet w pierwszej chwili nie zauważyłam, że z tyłu miał wypływ mózgowy(?). Wtedy podszedł starszy pan, średniego wzrostu, raczej tęższy, Mówi, że jest lekarzem... Chciałam mu dać pierwszeństwo w ba- daniu, ale powiedział, że jest lekarzem weterynaryjnym, że juś badał i nic nie można zrobić. „Nic z tego, on już nie żyje" - powie dział. 160 Wiesław Budzyński i Nie chciało się wierzyć, że taki młody, piękny mężczyzna nie żyje. O Boże! Po raz pierwszy zetknęłam się z taką „stuprocento- wą" śmiercią. Wiedziałam, gdzie był pochowany, bo tam nasze koleżanki le- żały; dwie na dziedzińcu, dwie z północnej strony, w ogrodzie pry- masowskim - gdzie też sporo było grobów. Po wojnie mieszkałam w Boernerowie i stamtąd jeździłam ro- werem. Był rok może 1946. Woziłam na groby kiście jarzębiny, bo kwiaty za drogie. Kiedyś przyjechałam i widzę - stoi starsza pani, średni wzrost, średnia tusza, jakiś szaliczek na szyi... Uprzejma bardzo... Mówię, że ja z tego batalionu, że tu leżą nasi, nasze sanita- riuszki, a ja przywożę na grób jarzębinę. Nie pytałam o nic, nie mówiłam, że byłam przy śmierci Ba- czyńskiego, to taki ból o śmierci mówić. I później, kiedyś przyjeżdżam, a tam nic nie ma, tylko splan- towany dół po ekshumacji; przykro mi się jakoś zrobiło, że tak beze mnie... Tyle świadkowie. Dziś po latach poszukiwań można już - jak się zdaje - z całą pewnością powiedzieć, wskazując na pałac Blan- ka: TU w czwartym dniu Powstania poległ poeta Polski Walczą- cej; co teraz wiadomo z różnych relacji, a wspomnienia Zbigniewa Czajkowskiego wzbogacone zostały o nowe cenne szczegóły. Do le- gend złóżmy zatem wątek wiodący ku wieży ratuszowej. Niech ten trop pozostanie jako droga do prawdy, choć nadal są jeszcze powstańcy z Ratusza, którzy twierdzą, że Baczyński zginął na wieży. Taka zresztą, była pierwsza wiadomość. Przypomnę słowa Zbigniewa Drapczyńskiego, brata Barbary: - Ktoś nas w lecie 1945 zawiadomił, że Krzysztof zginął na wieży ratuszowej. I później, kiedy słyszałem, że poległ w pałacu Blanka, to bardzo się dziwiłem, bo pierwsza wiadomość była in- na... Kogo mylono z Baczyńskim? Należało wyjaśnić, póki żyją świadkowie... Pani Łabinowicz wprost napisała: „Po przeczytaniu -.. > .-4; ' ?????? ?.'???- 48. Tablica na murze zewnętrznym pałacu Blanka 162 Wiesław Budzyński Pańskiego artykułu w prasie zdałam sobie sprawę, że mogę i po- winnam napisać o tym, co ja wiem z tamtych dni". Teraz już wiadomo, kto poległ na wieży. Był to, jak wszystko wskazuje, Stefan Jezierski, jeden z dwóch braci Jezierskich pole- głych w obronie Ratusza w pierwszych dniach Powstania. Na Ratuszu zginęło kilku powstańców, nie wszystkie nazwiska znamy... Według dotychczasowych moich ustaleń: „Radwan", Tadeusz Paszkiewicz, zginął 2 sierpnia około godziny 11.00 przy drzwiach od strony podwórza podczas pierwszej próby zdobycia pałacu Blanka. Prawie w tym czasie, w odstępie mniej więcej piętnastu minut, przy pałacowej bramie poległ „Korczak", Stefan Kotow- ski. „Bolo", Bolesław Jezierski, zginął wkrótce po nim - według Horocha-Listowskiego około godziny 13.00 w narożnym pokoju pierwszego piętra pałacu Blanka od strony Daniłowiczowskiej. W tym samym miejscu (?) w piątek 4 sierpnia około godziny 16.00 poległ Krzysztof Baczyński (Zbigniew Czajkowski w pierw- szej swojej relacji z 1948 roku napisał, że Baczyński zginął z ra- na). Tego samego dnia na dachu zabity został strażak (nazwisko nieznane). 5 sierpnia koło godziny 14.00 wg Horocha-Listowskie- go na wieży ratuszowej padł Stefan Jezierski - brat „Bolą" - tra- fiony w górę szczęki pociskiem dum-dum lub ekrazytówką. Wszy- scy zostali pochowani na dziedzińcu Ratusza. W obrębie Ratusza były też inne mogiły; oddzielnie grzebano Niemców. Stanisław Podlewski w książce „Przemarsz przez piekło" na- pisał, że 6 sierpnia przybyły z Ratusza na ulicę Długą młodziutki powstaniec przyniósł wiadomość o walce i śmierci Baczyńskie- go47). Wszystko wskazuje, a rozmawiałem o tym z Witoldem Sław- skim, że powstańcem tym mógł być Czajkowski. Sławski z „Gra- mem" szli już w tym czasie na Wolę... - Piątego albo szóstego sierpnia - mówi Witold Sławski - za- braliśmy dla kolegów trochę butów z naszego magazynu z Focha i ruszyliśmy w kierunku Cmentarza Ewangelickiego, gdzie walczył „Parasol". Nasz pluton znaleźliśmy przy Ostroroga i Młynarskiej... Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 163 Po wojnie ktoś próbował przekonać „Sławka", że Baczyński zginął przy „włamywaniu" przez narożne okienko pałacu Blanka. Były takie próby, ale Baczyński w tym udziału nie brał... Z Czajkowskim już się więcej nie spotkali; „Sławek" wiedział tyle, że „Deivir" zamieszkał w Anglii i ożenił się z Polką... - Znacznie później dotarł do mnie rękopis jego dziennika. Przyniósł mi to pewien człowiek, już nie wiem, jak się nazywał... z niemiecka brzmiące nazwisko na „N"... mieszkał przy Narbut- ta. Porobiłem wtedy na margnesie różne uwagi. Ale czy Zbyszek to w książce uwzględnił, tego już nie wiem, bo po latach, po tym całym stalinowskim zdziczeniu moje wspomnienia mylą się z jego wspomnieniami. 12. BASIA Krzysztof udał się na konspiracyjną zbiórkę w rejon placu Teatralnego i tam zastało go Powstanie. Basia szła do rodziców na Pańską. Nigdy już od chwili wyjścia z Hołówki nie mieli się zo- baczyć. Jerzy Pelc wspomina o czytanym mu przez Krzysztofa utworze, o tym jak młoda żona i matka żegna męża idącego do akcji. Zbigniew Czajkowski w dzienniku powstańczym pod datą 1 sierpnia zapisał, że Krzysztof był bardzo zmartwiony, bo wy- chodząc z domu nie pożegnał się z żoną, która pewnie martwi się o niego... Basie Powstanie zaskoczyło w rejonie placu Piłsudskiego. Ca- łą noc przesiedziała w piwnicy - przyszła przerażona: „Mamo, wi- działam dużo zmasakrowanych ciał... trupy... dużo krwi... Boję się o Krzysztofa". W połowie sierpnia w gazetce powstańczej, w rubryce poszu- kiwań, znalazł się anons: Barbara Baczyńska poszukuje męża, podchorążego Krzysztofa. Dalej był adres, pod który należy prze- kazać wiadomość... Później Basia spotkała „Morsa", bąkał coś i niewyraźną miał minę, kiedy spytała o Krzysztofa. Czy „Mors" wiedział wtedy o śmierci Krzysztofa? Umawiamy się przy placu Trzech Krzyży. — Czy pamięta pan tamto spotkanie z Basią? - Dokładnie nie przypominam sobie, gdzie się wówczas Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 165 spotkaliśmy. Mogło to być na Koszykowej albo na Pięknej. Wy- daje mi się, że widzieliśmy się w przeddzień, dzień bądź dwa za- nim Basia była ranna. W każdym razie - po dwudziestyrr sierpnia... To Basia pierwsza mnie poznała. Zobaczyła z przeciwnej stro ny ulicy, podbiegła i rzuciła mi się na szyję. Miała nadzieję, że sko- ro ja tu jestem, to zobaczy również i Krzysztofa, który był w „Pa rasolu" moim zastępcą, zastępcą dowódcy plutonu. Wiedziałem już, że Krzysztof nie żyje. Powiedział mi o tyn bodajże Czajkowski około ósmego sierpnia, gdy oddział, w któryn był Krzysztof, przeniósł się z Ratusza w rejon ulicy Długiej. Zda je się, powiedziano mi, że Krzysztof zginął w Ratuszu, dokładni* — na wieży ratuszowej... Wysłałem tam zaraz Chojeckiego, ojca Mirosława Chojeckie go48), aby to sprawdził. Rozmawiałem z nim na ten temat. Ni< przypomina sobie, ale na pewno to był on... - Dlaczego nie powiedział Pan o tym Basi? - Powiedziałem nieprawdę... skłamałem... uważałem, że le piej, jeśli o takich rzeczach człowiek dowiaduje się najpóźniej. Złi wiadomości zawsze dotrą... Spotkanie z Basią trwało chyba z pięć minut. W domu Basia powiedziała: „Mamo «Mors» nie chciał mi ni powiedzieć". - Nie wiem, kto mi o tym powiedział, że Krzyś „zgina w oknie"... „Luty" miał usztywnione kolano i nie mógł wejść d kanału, więc zdecydowałam się iść sama. Wyszłam na Daniłow: czowskiej, na tyłach Ratusza. I tam dowiedziałam się, że Krzji Baczyński nie żyje! - opowiada Halina Karwicka. - Przyniosłam tę wiadomość do Śródmieścia. Mąż był bai dzo tym zdruzgotany. Później na Czerniakowie natknął się na pE nią Drapczyńską czy kogoś z rodziny - może to była nawet pai Baczyńska. On pierwszy ją zobaczył i chciał zrobić unik, ale zć wołała: - Co z Krzysiem? 166 Wiesław Budzyński - Nie ma go tutaj! - A tu jest „Parasol"... - No tak, ale część jest tu, a część na Starówce... Powiedział, że nic nie wie, bo nie był na Starym Mieście. Podobnie zachował się „Mors", kiedy w drugiej połowie sierp- nia spotkał Basie. Dom, gdzie w czasie Powstania mieszkali Drapczyńscy, przy ulicy Pańskiej, to typowa kamienica studnia. Na parterze był war- sztat szklarski. Pod ścianą stały szklane tafle. Basia nie znosiła atmosfery piwnic, wolała być na podwórzu, mówiła, że modły i lamenty ją przerażają. Zawstydzała mężczyzn, którzy nie chcieli wychodzić gasić ognia. I w takiej chwili, gdy wy- szła na podwórze, odłamek z „krowy" trafił w szybę i niewielki od- prysk szkła ugodził ją w głowę. Ojciec pod datą 26 sierpnia zaznaczył ołówkiem w kalenda- rzyku: „Basia ranna". Miała uszkodzony mózg. W chwilach świadomości mówiła: „Ja wiem, że Krzysztof nie żyje, to i ja nie chcę żyć". Miała mdło- ści, traciła przytomność, majaczyła. Robiono okłady. Odwiedzał ją Marcin Czerwiński, mieszkający niedaleko przy ulicy Księdza Skorupki, przynosił jej soki... Operacja odbyła się w okropnych warunkach, w piwnicy. Zbi- gniew Drapczyński nie pamięta, kto w tych ciężkich warunkach przeprowadzał operację. Miał dziewiętnaście lat i nie we wszyst- ko był wtajemniczany. W nocy przed śmiercią Basi, Feliksa Drapczyńska miała sen: przyszedł Krzysztof, nakrył Basie szerokim płaszczem i za- brał ją. Umierając, ściskała w ręku tomik wierszy męża i dyplom podchorążówki, niewielki kartonik, na którym zostały ślady jej krwi. Matka, stojąc parę lat później nad grobem córki, miała powie- dzieć: „Basia tę śmierć na siebie sprowadziła. Brak wieści o Krzy- sztofie był dla niej tą złą wiadomością" (inf. K. Kąkolewski). f 49. Krzysztof z Basią w Alejach Ujazdowskich w lipcu 1943. Barbara po wyjściu ze szpitala 168 Wiesław Budzyński Krążyła, potwierdzona później przez matkę pogłoska, że Ba- sia, gdy zginęła, spodziewała się dziecka. W kalendarzyku obok daty 1 września ręką ojca nakreślony krzyżyk i napis: „Śp. Barbara"... Wśród pamiątek po siostrze - żonie poety, Zbigniew Drap- czynski przechował pęk ciemnych kasztanowych włosów zawinię- tych w jedwabny szalik. - Rodzice zabrali te włosy do Niemiec i dzięki temu zacho- wały się... Zbigniew Drapczyński pokazuje pożółkłe kartki pocztowe, kreślone ręką księdza Lissowskiego, z adresem rodziców przeby- wających wtenczas w obozie w Niemczech: „W poniedziałek od- prawię Mszę świętą za Basie. Mój Boże, jeszcze rok temu była zdrowa, żywa, pełna zapału i projektów na przyszłość. A dziś? Po- zostało wspomnienie, ból i żal..." 13 listopada 1944 ksiądz Lissowski pisze, że w Grodzisku spo- tkał Wotkowskiego [?], który opowiedział mu szczegóły śmierci Ba- si. „Gdyby nieszczęśliwa znajdowała się w schronie [to słowa księ- dza], może by uniknęła śmierci. Dziś, w dniu jej urodzin, odprawię Mszę świętą za jej duszę". I dalej: „Nie mogę się pogodzić z myślą, ze Basi nie ma już na ziemi i że więcej już jej tu nie zobaczę. Cóż do- piero mówić o smutku i bólu rodziców, których była radością i dumą. Oby Bóg pocieszył Państwa odnalezieniem się Zbyszka i Krzysia". • Po powrocie z robót, w lipcu 1945, Drapczyńscy od razu przy- stąpili do ekshumacji. Basia pochowana była na chodniku obok drukarni stryja, przy Siennej nr 33. Ojciec pozostawił kartkę na drewnianym krzyżu, który sam wcześniej zrobił. Kopiowym ołówkiem napisał: „Grobu nie ruszać rodzina sama pochowa zwłoki". Nazajutrz, gdy przyszli, grób był rozkopany, ciała nie było. Matka zaczęła płakać... Tuż obok stał mężczyzna, podszedł i powiedział: „Proszę państwa, ja wiem gdzie są te zwłoki". Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila lt I zażądał okupu! Matka prawie zemdlała, Zbyszek chciał go bić. Rodzice n mieli pieniędzy. Pożyczyli. Dostał łapówkę. Wskazał miejsce pr; placu Starynkiewicza koło filtrów: „Tam jest taki skwerek - pi wiedział - leży w pierwszej warstwie". Leżała ledwo przysypana ziemią. Miała zabandażowaną gi wę - tak, jak była pochowana. Te same buty... Ojciec zaraz kupił trumnę. Potem Feliksa Drapczyńska poznała tę „hienę". Nazywał się - Była rozprawa. Chciałem pójść do sądu, ale matka powi działa: „Zbyszek, lepiej będzie, jak sama pójdę, jeszcze dojdź między wami do bójki". Potem skarżyła się, że adwokat zadaw jej ohydne pytania: „w której warstwie... i jak wyglądała". Mat! poprosiła, aby nie zadawano jej takich pytań. Obywatel J. skazany został na trzy lata więzienia. Raz jeszcze przeglądam dziewczęcy pamiętnik Basi. Zakoi czenie roku szkolnego - czerwiec 1937. Basia notuje: „Poszłyśmy do kościoła. Już w drodze spoważniałam, przypi mniały mi się obietnice dane Matce Boskiej... Krysia spyta mnie, czy się dziś modliłam, żebym miała bardzo dobry wynik. - Modliłam się przez cały rok... - Ja też... W kościele modliłam się żarliwie, spełniłam dane obietnice Ofiarowałam Matce Boskiej czystość serca, bo cóż mogła ofiar wać tak nędzna istota? Zresztą dla Niej to najmilszy podarunek.. „Czasem tak mocno, mocno, bardzo mocno (nie tak, jak zw kle, codziennie!) czuję się Polką. Tak, zdaje mi się, że bardzo k cham Polskę, Ojczyznę". Zachowały się również listy Basi. Jest rok 1940. Barbai podtrzymuje na duchu chłopca wysłanego do Niemiec na robot Nazywał się Jan Szkoda. Ktoś z rodziny, bądź on sam, zwrócił i wojnie te listy rodzicom Basi. 170 Wiesław Budzyński W liście pisanym w sierpniu 1940 Barbara zwierza się z nie- pokojów; lęk ten wiąże z tym, że - jak pisze - „o bolszewikach mówi się poważnie... ponoć niedługo już będziemy ich gościć w murach naszej zrujnowanej stolicy. Kto wie, co lepsze? Wart Pac paląca! Już wyobrażam sobie, jak będzie w głębi Rosji..." 13. RĘKOP] Po powrocie do Warszawy Stefania Baczyńska zastała miei kanie przy Hołówki zajęte. Wprowadził się tam szewc Jan P1 szek z rodziną, który do Powstania mieszkał w suterenie, prov\ dząc warsztat szewski i, jak mówi, Krzysztofa pamięta „od ma go"- - Przychodził, reperowałem mu buty. Tuż przed Powstanie w lipcu, naprawiałem jego oficerki, przybijałem fleki. Ptaszek stanowczo zaprzecza, że byl nielegalnym lokaton mieszkania nr 83. Zajął lokal jak wszyscy... Twierdzi, że to Ste nia Baczyńska namówiła go, by wprowadził się do mieszkania I si i Krzysztofa. „Jak nie będzie nikogo, to ktoś wejdzie i rozkn nie" — miała powiedzieć. Była przygnębiona i wyglądała na załamaną. Pytała o krzyż. Był ślad na ścianie. Na ścianie były też ' doczne ślady lustra. Ptaszek twierdzi, że zastał mieszkanie zdewastowane; zni czone były drzwi, zniszczone wszystkie meble, tapczan miał rwaną tapicerkę, fotel też zniszczony, wierzch zdarty, papiery ] rozrzucane po pokoju. Na środku leżała sterta rękopisów Kr sztofa, które potem zabrała Stefania Baczyńska. Z boku stał r wielki regalik, który stolarz zrobił według projektu Krzysztofa. Baczyńska zdenerwowała się tym stanem. Mieszkała jesz wtedy w Aninie przy ulicy Królewskiej, ale powiedziała, że j musiałaby tu zamieszkać, to jakoś się pogodzą. Potem, kiedyś : wiła się w tym celu jej siostra, lecz Ptaszków było już sześcion i 172 Wiesław Budzyński Dopiero później Ptaszek znalazł w domu małą fotografię: Krzysztof miał na sobie jasną koszulkę i spodnie pumpy. Ale foto- grafia ta zawieruszyła się gdzieś Ptaszkom podczas przeprowadz- ki... Ptaszek mówi, że o skrytce w mieszkaniu nie wiedział; pod podłogę nigdy nie zaglądał: - W kuchni zrywaliśmy parkiet, ale tam nic nie było. Pamiętam, kiedy Stefania Baczyńska zabierała swoje rzeczy był z nią brat Basi - Zbigniew - i pytał o skrytkę. Baczyńska odpowiedziała: „Tu nie ma żadnej skrytki". Było to w sierpniu lub na początku września 1945, bo w lip- cu Zbigniew Drapczyński wrócił do Warszawy: - Zabrałem wów- czas między innymi szaroniebieską amerykankę, maskującą skrytkę, którą w 1943 roku pokazał mi Krzysztof: „Zbyszek, po- każę ci coś" - powiedział. Odsunął amerykankę i w jakiś sposób podniósł klepki. Spojrzałem, były tam dwa albo trzy pistolety. Je- den z nich wyjął i zaczął mi demonstrować. Kiedyś później ojciec powiedział do mnie: „Wiesz, on ma w domu broń". „Każdy teraz ma broń" — uspokoiłem ojca. wiosna i 9 w i 6R.S z. e w .y e» k- a tsT m Kiedy w czterdziestym piątym Osieccy wrócili na Hołówki, Zofia Osiecka schodząc zobaczyła, że mieszkanie Baczyńskich jest otwarte. - Usłyszałam, jak pani Baczyńska mówiła do kogoś: „Tylko proszę oddać mi moje meble". Tamten odpowiedział: „To jest to wszystko, co zastałem". Stanęłam w progu. Wówczas pani Stefa- nia odezwała się do mnie: „Niech pani Osiecka powie, wszystko mi zabrali, tylko te dwie rzeczy zostały!" Spojrzałam... Kiedy mam już wychodzić od Osieckich, Zygmunt Osiecki wręcza mi niewielki kajecik: - Proszę, to prezent ode mnie. - Ależ to rękopis Krzysztofa! Na okładce napis „Wiosna 1942". Dalej - „K. Baczyński. Wiersze wybrane. Zdobił autor. Wydano w jednym egzemplarzu na czerpanym papierze. VI-1942". Wewnątrz dedykacja: „Mojej ukochanej Matce - Krzysztof. Dnia 6 VII 42". Cztery wiersze: 50. Karta tytułowa odnalezionego tomiku wierszy K.K. Baczyńskiei „Wiosna 1942" Koj ej ko dn o*r> j j Y . . ?w tu--. A €5 '! ' . Oj i cilojyCelc \et c -i tct:'k. ,, !•? ,je' |J * ,. .-rył -« dudi;:* 2. jowc *<5 . 51. Dedykacja matce („Wiosna 1942") 52. Rękopis K.K. Baczyńskiego. Stronica „Wiosny 1942" 176 Wiesław Budzyński „Ojczyzna", „Rzemieślnik", „Noc wiary", „xxx Nie wstydź się tych przelotów..." „Nie wstydź się tych przelotów pełnych płomieni białych, tych dźwięków niestałych, takich jak w burzy złoto..." Gdy 17 stycznia czterdziestego piątego roku Osiecki wrócił na Hołówki - cała klatka schodowa tonęła w śmieciach... - Szukałem swoich rzeczy. Znalazłem legitymację ubezpie- czeniową i w tej samej chwili tuż obok zobaczyłem zeszycik z na- pisem „Wiosna". Bardzo wcześnie straciłem matkę, więc kiedy zobaczyłem tę dedykację, postanowiłem tomik zachować. Kiedy indziej Osiecki mówi: - Mam tu jeszcze w domu kilka kartek z rysunkami Krzy- sztofa. Gdzieś je mam, musiałbym poszukać, ale nie mogę się schylać. Jeden z tych rysunków przedstawia idącego pod górę człowieka: sylwetka pochylona, za nim sfora psów goni; niżej pod- pis: „Idzie człowiek, za nim huf szczekających, wściekłych psów - nic nie powiem, ale wiem, kto człowiekiem, a kto psem"49). Ptaszek - jak powiada - zastał zniszczone meble, a na środku pokoju stertę rękopisów, które wkrótce zabrała pani Stefania. Gdzieś później znalazła się niewielka fotografia Krzysztofa. Ale ta fotografia zapodziała się Ptaszkom w trakcie przeprowadzki... Ptaszkowa obiecała odszukać zdjęcie. Szukając znalazła to- mik, o którego posiadaniu - jak utrzymuje - nie miała pojęcia. W ten sposób, wkrótce po odnalezieniu rękopisu „Wiosna 1942", udało mi się znaleźć kolejny tomik poety, zatytułowany „Modlitwa", dedykowany matce i składany własnoręcznie przez Krzysztofa w drukarni braci Drapczyńskich. „... I odbierz ręce te niezdarne, / co i z marmuru krew wyplu- sną, / i zanim ziemię zedrzesz z powiek / i nim odbijesz mnie jak lustro, / by twarz nie była trumną czarną, / daj, żebym umarł choć -jak człowiek /." Zeszyt w formacie 13 X 11,5 cm zawiera pięć kartek grubego, czerpanego papieru kremowego koloru. Na stro- nie tytułowej: „Krzysztof Kamil Baczyński. Modlitwa. Matce. Krzysztof" Kamil Baczyński MODLITWA Ml a i c e ODBITO 3 KGZEM- II , .,1 ' «,O WANI-: NA Cl i ? • , V, i'A»'M SKŁADAŁ AUTOR, "J C) 2 53. Karta tytułowa odnalezionego w 1979 r. jednego z trzech egzemplarzy „Modlitwy" 4str. I . odbierz ręce te niezdarne co i z marmuru krew wyplusną i zanim ziemię zedrzesz z powiek i nim odbijesz mnie jak lustro, by twarz nie była trumną czarną, daj, iebym umarł choć-jak człowiek. 54. Jedna ze stron „Modlitwy" 178 Wiesław Budzyński Odbito 3 egzemplarze numerowane na czerpanym papierze. Skła- dał autor. 1942". Odnaleziony egzemplarz jest bez okładki i ostatniej strony, gdzie powinien być numer. Kartki są nie spięte, ze śladami zszyw- ki. Egzemplarz z numerem pierwszym po śmierci Stefanii Ba- czyńskiej znalazł się w posiadaniu Anieli Kmita-Piorunowej. Od- naleziony teraz zeszyt mógł mieć numer drugi lub trzeci. Jest to kolejny z istniejących niegdyś trzech egzemplarzy, składanych w drukarni stryja Basi - Mariana Drabczyńskiego przy Siennej lub w drukarni Drapczyńskich przy Piusa. Trzeci egzemplarz, po- darowany zapewne teściom, spłonął prawdopodobnie w ich mie- szkaniu w trakcie Powstania. Kiedy oddawałem Ptaszkom wypożyczony mi na parę dni to- mik, namawiając, by przekazali go do Biblioteki Narodowej bądź mi odsprzedali - na jedno i drugie się nie zgodzili! - Ptaszkowa po- kazała mosiężny ozdobny wazonik oraz marmurowe niewielkie naczynie, którego przeznaczenia nie znała; prawdopodobnie był to przycisk do papieru. Obydwie te rzeczy zostały w mieszkaniu przy Hołówki po tym, jak Stefania Baczyńska zabrała meble i rę- kopisy. Jan Ptaszek przypomina sobie, że były jeszcze „czarne pióra strusie, takie do kapelusza, jak niegdyś panie nosiły". Ale te pióra były bardzo zakurzone i Ptaszkowie je wyrzucili... 14. EKSHUMACJi Stefania Baczyńska długo nie wierzyła w śmierć syna, szuk; ła go, ale wśród żyjących. - Widziałam Wojtka Szymanowskiego - odezwała się pewn< go razu u Drapczyńskich - ale to niedobry człowiek, powiedzia że Krzysztof nie żyje. W liście z 1945 Stefania Baczyńska pisze do Kazimierza W ki: „Chociaż powszechnie w Krakowie, jak to mi mówił Pan Prz? boś, panuje przekonanie, że syn mój zginął w Powstaniu - ja osi biście nie znalazłam dotąd potwierdzenia tej wersji. Wskazywar mi aż pięć dzielnic, w których jakoby miał zginąć, najwięc mówiono o ratuszu. Otóż sprawdzałam tę wiadomość i mam prj wie pewność, że tam nie zginął..." W końcu Stefania Baczyńska zapytuje: „Czy widuje się S Pan z Andrzejewskim? Pisałam do Niego, posyłałam ludzi i n daje znaku życia o sobie. Czemu mnie omija? Czyż taki mi jeszc; ból trzeba zadać, żeby odeszli ode mnie przyjaciele mego syna? O Krzysztofa pytała też Jarosława Iwaszkiewicza. Odpowiedź Iwaszkiewicza nosi datę 7 IV 1945: „Szanowr i Kochana Pani! [...] nie miałem o Krzysiu żadnych wiadomość oprócz najgorszych pogłosek, które od czasu do czasu wpadają r w ucho przez literatów krakowskich (Kołoniecki, Andrzejewski Żadnych pewnych wiadomości nie posiadałem i nie posiadar Andrzejewski jest w tej chwili w Krakowie (ul. Lea 5) - od wrz śnią z.r. nie widziałem się z nim, możliwe że ma on jakieś pewnie sze wiadomości. A czy rodzina Basi nie jest gdzieś w pobliżu i c; 180 Wiesław Budzyński oni nic nie wiedzą? Doskonale rozumiem straszne uczucia, jakie Pani w tej chwili przeżywa i gorąco z Nią współczuję. O Krzysiu myślę bardzo wiele i odczytuję - nie dalej jak dziś - sobie jego wiersze, obcując z nim chociażby w ten sposób. Są zawsze takie piękne, i z czasem stają się coraz piękniejsze - oznaka prawdziwej poezji..." Wreszcie odnajduje się Andrzejewski. 10 listopada ('45) pi- sze: „Wiem, że już dawno powinienem był odezwać się do Pani. Gdybym kochał Krzysztofa mniej, niż go kochałem i kocham, na pewno łatwiej byłoby mi skierować do jego matki słowa nadziei czy współczucia. Pani wie, jak bliskim był mi Krzysztof. Był mo- im najlepszym, jedynym właściwie przyjacielem. Myślę o Nim często i to myślenie jest dla mnie najboleśniejszą raną". W podzięce za egzemplarz „Śpiewu z pożogi" Andrzejewski w półtora roku później napisze: „Straciłem w latach wojny dwoje bodaj najbliższych mi ludzi: matkę i Krzysztofa. Nie ma dnia, abym o nich nie myślał..." Pierwszy numer „Tygodnika Powszechnego", z 14 marca 1945, odnotował, że wybuch Powstania zastał Baczyńskiego w Warszawie: „poeta z bronią w ręku wziął udział w nierównej walce z okupantem". Była to pierwsza po tzw. wyzwoleniu notka na temat poety, choć napisano, że „dalsze losy Baczyńskiego są zupełnie nieznane". Krążyły wieści, mniej lub bardziej prawdopo- dobne, że jest w obozie jenieckim - to znów, że padł w czasie od- wrotu kanałami. Nikt jednak nie znał szczegółów... Pierwsza wiadomość o śmierci Krzysztofa dotarła do teściów jeszcze w czterdziestym czwartym. Zbigniew Drapczyński sądził, że to Jadwiga Klamer, najbliższa koleżanka Basi, powiadomiła wówczas rodzinę o śmierci Krzysztofa. Zapytałem o to panią Klar- ner, obecnie Szymanowską. Niezwłocznie nadeszła odpowiedź: „...To nie ja zawiadomiłam rodzinę o śmierci Krzysztofa. Po- wstanie «odbyłam» na Czerniakowie, a potem na Mokotowie i żadnego kontaktu z Krzysiem ani Barbarą w tym okresie nie miałam. O ich śmierci dowiedziałam się z dużym opóźnieniem, po Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 18 powrocie do wyzwolonej Warszawy, wiosną 1945 roku. I dziwne ale pamiętam, że usłyszałam o tym na ścieżce wydeptanej w zwć łach gruzu na Nowym Świecie, a nie jestem pewna, kto mi o tyi powiedział..." Henryk Sosnowski — sąsiad Krzysztofa z tego sameg podwórka - o śmierci poety dowiedział się po powrocie z obozu j< nieckiego, w lecie 1945. - Pani Stefania, którą niejednokrotnie po wojnie odwiedzał śmy z bratem Józefem, głęboko wierzyła, że syn żyje i gorączki wo go poszukiwała. Rozlepiała setki kartek, tak wtedy powszecl nej formy poszukiwania rodzin; dopytywała o jego towarzys2 broni, interweniowała w PCK, ogłaszała za pośrednictwem Po skiego Radia... U schyłku 1946 lub na początku roku następnego w „Życ: Warszawy" ukazało się ponoć spore ogłoszenie, że Stefania B; czyńska poszukuje syna, Krzysztofa. Przejrzałem cały roczn: 1946 i pierwsze miesiące 1947, ale anonsu nie znalazłem. Jed; nie pod datą 28 grudnia 1946 była informacja, że „Komitet Ek humacyjny kapitana «Gozdawy» z grupy majora «Sosny» zawi damia rodziny poległych w Powstaniu, że prace ekshumacyjne i Ratuszu zostały rozpoczęte..." W dwa tygodnie po tym informowano, że 14 stycznia o god2 nie ósmej w kościele oo. Kapucynów odbędzie się nabożeństv żałobne za poległych powstańców zgrupowania „Gozdawy" ori zbiorowy pogrzeb... W archiwum Zarządu Głównego PCK nie zachował się żad( ślad ekshumacji. Nie ma nic na ten temat w archiwum Główn Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. W PCK były niegdyś sty w sprawie poszukiwań Baczyńskiego, ale listy niszczy się ] jakimś czasie, zostawiając jedynie adnotację, czego dotyczyły. Je więc notka, że Stefania Baczyńska, zamieszkała w Aninie przy i Królewskiej 15/1 poszukuje Krzysztofa Baczyńskiego. Poszukiw li też - Feliksa Drapczyńska oraz zaprzyjaźnieni ze Stefanią B czyńską - Radziowscy. W marcu 1947 z terenu Niemiec zapyt I 182 Wiesław Budzyński wał o Baczyńskiego Henryk Kostka-Rostkowski. Nie wiadomo, kim był. Stefania Baczyńska brała udział w niejednej ekshumacji, za- nim odnaleziono ciało Krzysztofa w grobie na Ratuszu. Ekshuma- cje były jakimś wspólnym przeżyciem dla matek poległych żołnie- rzy. Matki, które „nie miały grobów", także wpłacały na ten cel. Koszty ekshumacji, pogrzebów, wykonania krzyży - a następnie utrzymania grobów - pokrywano ze składek rodzin. Witold Sławski pamięta, że w 1945 widział się ze Stefanią Baczyńska w mieszkaniu teściów poety przy Rozbrat, a ściślej mówiąc przy Sniegockiej... - Kto nas skontaktował - nie wiem. Była wtedy audycja ra- diowa o Krzysztofie i recytowano jego wiersze... Stefania Baczyń- ska to była pani, która budziła szacunek - pozostało mi tylko ta- kie wrażenie. Nawet nie potrafię powiedzieć, o czym rozmawiali- śmy. Moja wizyta musiała mieć związek z poszukiwaniem Krzy- sztofa albo z ekshumacją... Grupa „Radosława" wzięła się do ekshumacji dość wcześnie. Przekopaliśmy wiele ruin: okolice pałacu Krasińskich, przy Freta, Długiej, na terenie Archiwum Akt Dawnych - wszędzie tam, gdzie mogły być groby. I wtedy zaczęto nas śledzić! Był taki dom na Długiej, tuż przed zwężeniem, obok cukierni Gogolewskiego. Zginął tam jeden z naszych... Kiedy zabraliśmy się do kopania, zjawił się jakiś typ i zaczął wypytywać: co robimy, czego szukamy, jak szukamy itp. Niewie- le brakowało, a poszłyby w ruch łopaty. Mówiono, że na drugi dzień przyjechała cała „ekipa", ale ani nas, ani zwłok już tam nie było... Tylko był ślad, że leży ktoś z naszych - zaraz kopaliśmy. Na- stępna grupa dostarczała trumnę i - szybko na cmentarz... Umówiliśmy się nic nie zostawiać na wierzchu. Chodziło o hieny i o szczury. Hieny niech pan rozumie szeroko. Jednych i drugich było pełno. 55. Ruiny Ratusza, stan z 1945 r. 184 Wiesław Budzyński Kopaliśmy przy Długiej przy kościele Garnizonowym, gdzie był szpital powstańczy i gdzie leżało paru naszych - „Zorian" na przy- kład. Szpital zawalił się pod niemieckim ostrzałem. Jedynie sanita- riuszki zdążyły wybiec i tylko one ocalały, ale nic zrobić nie mogły. Nieopatrznie po ekshumacji zostawiliśmy zwłoki na wierzchu. Następnego dnia nie było zegarków, zginęły ryngrafy... - - Nie rozpoznane zwłoki składano do wspólnej mogiły. Chcie- liśmy tego uniknąć w stosunku do naszych kolegów - mówi Hali- na Dunin-Karwicka - więc staraliśmy się być wszędzie, gdzie ko- pano i gdzie mogli być nasi. Czasem w grobach znajdowaliśmy bu- telki bez korków, położone dnem do góry, aby woda się nie dosta- ła. W środu były kartki - kto leży - ale nie jestem pewna, czy tak było na Ratuszu... Kiedy ekshumowaliśmy Krzysia, byłam u jego matki. Pamię- tam tylko, że schodziło się w dół Górnośląską. Zdaje się, ze „Sław- kiem" poszliśmy... Była już działka dla Krzysia, ale teściowie po- wiedzieli, że chcą mieć „indywidualny grób", bo będą im, Basi i Krzysztofowi, stawiać pomnik. Krzysia rozpoznaliśmy po znaczku „Agricoli" i brązowej (?) marynarce. Pamiętam jak Sławski powiedział: „To jest Krzyś" [Sławski zapytany o to mówi: — Krzysztof miał w klapie znaczek „Agricoli"...]. Na grób Wacława Karwickiego na Powązkach władze zgodzi- ły się, ale na grób jego zastępcy - już nie. I wtedy Halina Karwic- ka zaczęła starania o wspólną działkę dla „Parasola"... - W końcu, iak iuż mieliśmy działki „Zośki" i „Parasola" - i były również działki „Miotły". „Żywiciela". „Baszty" - zoriento- wano się, że „za mało" jest poległych AL-owców. I zaraz ktoś wpadł na pomysł, żeby chować dzielnicami. Nie chcieliśmy sie zgodzić i sztuczka się nie udała. Pamiętam, że z szopy cmentarnej, gdzie było kilka trumien, skradziono zwłoki mego brata ciotecznego, przygotowane do cho- wania. Chcieli grzebać jako AL-owca. Ale grabarze mnie już zna- li i zwłoki zaznaczyli. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 181 Więc odebrałam... (Fragmenty podkreślone - usunięte prze, cenzurę PRL z publikacji prasowych w latach osiemdziesiątych) Pani Stefania była bardzo dzielna. Tak jakoś mnie polubiła, żi nawet potem do mnie przychodziły z panią Drapczyńską. Man jeszcze w notatniku zapisany ich telefon. Obydwie nie obnosiły si< z żałobą; była to w naszych matkach Polkach ta godność, że syi zginął dla Polski. Tak, mimo bólu, czuła zapewne pani Baczyńska Przeżywała tragedię, ale znosiła to z godnością. Tak samo jal i moja mama po śmierci syna i ja po śmierci męża... Pamiętam taki wiersz: „O matko polska, gdy u syna martwą zobaczysz powiekę..." Wiersz ten oddawał cały sens straty... mówiło się, że to skła dana ofiara. Przed wojną to był zaszczyt, że syn poszedł do wojska... Roman Sadowski przypomina sobie, że kiedy w pierwszyć miesiącach 1946 przeniósł się z matką z uszkodzonego mieszkani w oficynie Ratusza (ojciec przed wojną był tam woźnym) do pomies2 czenia w murach Opery - często zaglądał do ruin Ratusza. I kiedy przyszła tam pewna pani w towarzystwie dwóch mężczyzn... - Szukali grobu, ale w niewłaściwym miejscu. „On tu mus leżeć" - słyszę i pytam: „Kogo państwo szukacie? Tu w pierw szych dniach Powstania zginął mój syn - miał na imię Krzysztof - odpowiedziała kobieta. Wskazałem trawnik, gdzie leżało kilk powstańców, a Krzysztof chowany był drugi lub trzeci... Był - jak zapamiętał Zbigniew Drapczyński - pochmurn; wietrzny, bardzo nieprzyjemny dzień, kilka stopni mrozu, gd przystąpiono do ekshumacji na dziedzińcu Ratusza. Zmarznięt ziemię trzeba było tłuc kilofami... Pierwszego dnia nie znaleziono zwłok poety. Następnej nocy Feliksa Drapczyńską miała sen o szóstej na ranem. Obudziła męża, mówiąc: „Przyśnił mi się Krzyszto W panterce pochylił się nade mną i powiedział: Mamo, ja lei drugi od brzegu". Natychmiast wstała i skoro świt w czwórkę p( jechali. 186 Wiesław Budzyński Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 187 V Stefania Baczyńska jakby miała potem żal, że to nie jej przy- śnił się syn, choć jeszcze niezupełnie wierzyła w jego śmierć. Kiedy otwarto tę „drugą od brzegu" trumnę, Feliksa Drap- czyńska rozpoznała buty, oficerki Krzysia, które sama przed Po- wstaniem nosiła do szewca. Matka w dalszym ciągu nie wierzyła, że to Krzyś, wtedy Feliksa Drapczyńska zdenerwowana, klęcząc przy otwartej trumnie, rozgniotła grudkę ziemi w okolicy szyi. W ręku został medalik od pierwszej komunii z wyrytymi inicjała- mi Krzysia. Stefania Baczyńska zasłabła. ...Poznali po medaliku ze świętym Krzysztofem, po włosach i po zębach; Krzysztof miał charakterystycznie ułożone przednie zęby. Zbigniew Drapczyński poznał też bryczesy szyte z niemiec- kiego materiału. Żadnego dokumentu przy zwłokach nie znalezio- no. Gdzieś w kieszeni tkwiła jedynie zzieleniała fifka, którą Stefa- nia Baczyńska zabrała; w domu poszła do łazienki i starannie umyła. Lucjan Fajer ps. Ognisty w tomie wspomnień „Żołnierz, poe- ta, czasu kurz..." stwierdził, że w lecie 1947 (podkr. W.B.) komi- tet ekshumacyjny pododcinka „Gozdawa" przystąpił do wydoby- cia ciał poległych. „Zawiadomiono matkę Baczyńskiego (...). Cia- ło zostało przewiezione do kościoła oo. Kapucynów przy ulicy Miodowej. Odbyło się tam nabożeństwo wyjątkowo bardzo uro- czyste. Kościół był przepełniony. Trumny przewieziono na cmen- tarz wojskowy na Powązkach". Nie wiedziałem, że Lucjan Fajer kierował pracami ekshuma- cyjnymi na Ratuszu... - Po kolei - słyszę - otwieraliśmy powstańcze mogiły, aż przy- szła kolej na Ratusz. Kapitan Wyrobiła wypożyczył nam Niemców do pomocy - niebezpiecznie było kopać, bo mogły być bomby. Całe szczęście, że dostaliśmy tych jeńców... Z uczestników ekshumacji Fajer wymienia Michalinę Zwierz- chaczewską, która już nie żyje. Ale ani Witold Sławski, ani Hali- na Karwicka nie potwierdzają tej informacji, nie widzieli w trak- cie ekshumacji także Lucjana Fajera oraz „wypożyczonych" Niemców. Nie zgadza się ani czas ekshumacji (lato 1947), ani czas po- grzebu! Brat Basi zapamiętał, że w ekshumacji brało udział 6-7 osób - teściowie Krzysztofa, jego matka (razem z rodziny - cztery oso- by), innych nie znal... W archiwum Lucjana Fajera znajduję kartkę wielkości stroni- cy maszynopisu. Dokument nosi nazwę „Wykaz osób ekshumowa- nych z Reduty Ratusza" i zawiera pięć nazwisk z numerami po- rządkowymi 38-42. Odnotowano więc ekshumacje: Bolesława Je- zierskiego, strzelca, ps. Turek, ur. w 1925; Stefana Jezierskiego (brat Bolesława), ps. Szczęsny, ur. w 1923; sierż. pchor. Tadeusza Paszkiewicza, „Radwana", ur. w 1920; i kaprala pchor. Tadeusza Wołosiewicza, „Wołosia", ur. w 1915. Dopiero jako piąty wpisany jest plut. pchor. Krzysztof Baczyński - poeta (brak w dokumencie innych danych - pseudonimu i daty urodzenia). Według Horocha-Listowskiego lista osób pochowanych na Ratuszu przedstawia się następująco: 1. „Korczak" (Stefan Ko- towski); 2. Strzelec z batalionu „Łukasiński" (N.N.); 3. „Ra- dwan" (Tadeusz Paszkiewicz); 4. „Bolo" (Bolesław Jezierski); 5. K.K. Baczyński; 6. „Stefan" (Stefan Jezierski); 7. Strażak (N.N.), Listowski tyle grobów pamięta, ale - jak twierdzi - było ich nieco więcej... Adam Wodziński ps. Morski znalazł się na Ratuszu 31 gru- dnia 1945 roku, po powrocie z niewoli niemieckiej i po wielomie siecznym pobycie w szpitalu...50) - Dowiedziałem się, że zawiązał się komitet ekshumacyjnj „Gozdawy" i że trzeba dokonać identyfikacji zwłok. Udałem si??-? '?? '? .' ?????? Prawdopodobnie, co zdaje się potwierdzać dokument z ekshu- macji, do czasu „oficjalnego" otwarcia mogił w lecie 1947 z inicja- tywy „Gozdawy", dokonano częściowej ekshumacji. W lecie 1947 podczas kolejnego otwarcia grobów nie było już na Ratuszu niko- go z najbliższych poety, bo i nie było już tam zwłok poety - stąd brak danych w sporządzonym dokumencie. Fajer opisuje zatem tę drugą ekshumację na Ratuszu... Zwłoki Baczyńskiego odnaleziono w styczniu 1947, co dobrze zapamiętał był Zbigniew Drapczyński. Zaraz po tym, 14 stycznia, odbył się pogrzeb, w którym uczestniczył m.in. Juliusz B. Decz- kowski, dowódca Krzysztofa z „Zośki"... 57. Grób Barbary i Krzysztofa Baczyńskich na warszawskich Powązkach (Cmentarz Wojskowy) 192 Wiesław Budzyński Nabożeństwo żałobne w kościele ojców Kapucynów rozpoczę- ło się o godzinie ósmej rano, a uroczystość miała nieoczekiwany przebieg. W trakcie nabożeństwa ogłoszono bowiem, że wyprowa- dzenie zwłok zostaje odłożone na inny termin. Przy tak licznym zgromadzeniu - kościół był wypełniony - władze obawiały się ma- nifestacji. Zbliżały się wybory do Sejmu (19 stycznia) i już sam pogrzeb... zagrażał „bezpieczeństwu publicznemu". Upłynąć miał jakiś czas, zanim kondukt wyruszył na Powązki. Nie wiadomo z jakiej przyczyny szczątki leżały przez ten cały czas na terenie przykościelnym pod płotem! (Fragment usunięty przez cenzurę w latach osiemdziesiątych). Były - jak pamięta Bogdan Deczkowski - „trudności formal- ne" i pani Stefania bardzo się tym denerwowała... Ze zgrupowania „Gozdawy" czyniono starania, by Krzysztof pochowany był razem z żołnierzami tego oddziału. Motywowano tym, że zginął biorąc udział w walkach „Gozdawy". Jeszcze w chwili, gdy kondukt przekraczał bramę, pewien mężczyzna podszedł do Stefanii Baczyńskiej, mówiąc: „Grób jest przygotowa- ny, umieściliśmy nawet tabliczkę". „Nie może być mowy" - odpowiedziała. Była tą propozycją bardzo wzburzona (wg relacji Z. Drapczyńskiego). Tym „pewnym mężczyzną" okazał się Lucjan Fajer. On to podszedł wtedy - jak sam pamięta - do Stefanii Baczyńskiej, mówiąc, że grób jest gotowy: - Przygotowaliśmy grób dla Baczyńskiego... — Tam grób jego, gdzie i Basia pochowana! - miała odpowie- dzieć (wedle relacji Fajera) matka. W książce „Żołnierze Starówki" Lucjan Fajer napisał, że żoł- nierze „Zośki" niemal siłą wyrywali trumnę. „Baczyński walczył z żołnierzami «Gozdawy» i powinien być tam pochowany" - cytu- ję z pamięci zdanie z owej książki. Zwłoki Basi i Krzysztofa złożono do tego samego grobu. Później Zbigniew Drapczyński dowiedział się, że jest jeszcze na Powązkach „drugi grób Krzysztofa". Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 193 - Zdębiałem zupełnie, bo przecież byłem na pogrzebie! Wi- działem, jak trumnę składano do grobu, w którym przedtem cho- waliśmy Basie - trumna jego była ze zwykłych nie heblowanych desek. Aż przyszedł rok 1970 i na zaproszenie miesięcznika „Polska" przyjechała do Warszawy grupa Niemców z NRD. Chcieli złożyć kwiaty na grobie poety. Wtedy redaktor „Polski" zadzwonił do Deczkowskiego: „Gdzie jest grób Baczyńskiego, bo są dwa groby i goście nie wiedzą, gdzie składać kwiaty". Okazało się, że tak już od lat różni ludzie - harcerze, ucznio- wie -jedni chodzili na tę mogiłę, inni na drugą. Dopiero w 1972 roku, po staraniach Deczkowskiego i protestach w prasie, wydział gospodarki komunalnej wydał polecenie zdjęcia tabliczki z niewła- ściwego grobu w kwaterze „Gozdawy"51). 15. ŚPIEW Z POŻOGI Przekonawszy się o śmierci syna, Stefania Baczyńska stała się bardzo religijna. Czekała na śmierć, która -jak mówiła - zno- wu połączy ją z synem. Czas spędzała przeważnie w łóżku, z którego coraz rzadziej się podnosiła. Dawno trapiąca ją choro- ba serca czyniła postępy. W liście kondolencyjnym po śmierci oj- ca Basi, pod datą 4 kwietnia 1951, Stefania Baczyńska pisze: „...leżę wciąż i czekam na śmierć, która dla mnie byłaby wyba- wieniem nie łamiąc niczyjego serca". Pięknie oprawny tom „Śpiewu z pożogi" leżał jak Biblia na nocnym stoliku. Miała tyl- ko jedno marzenie: żeby wydać wiersze syna. Na jej życzenie Aniela Kmita-Piorunowa podejmowała próby rozmów w kilku wydawnictwach, niestety - bezskutecznie... (wg relacji Anieli Kmita-Piorunowej). Jeszcze w liście z 1945 roku do Kazimierza Wyki pani Ste- fania pisze: „...Jestem bardzo samotna i tak bardzo nieszczę- śliwa jak może być matka, której los każe przeżyć takiego sy- na. Czy może być na świecie okrutniejszy los?! Wobec takie- go życia najokropniejsza śmierć wydaje się wyzwoleniem..." I dalej: „W tej chwili mam u siebie zbiór poezji syna złożony w tomik przez niego samego przed Powstaniem. Ten chcę przede wszystkim wydać. Będę mogła liczyć na wydatną po- moc ojca mojej śp. synowej, właściciela drukarni. Czy Sz. Pan nie zechciałby krótkiej przedmowy do tego tomu napisać? Czy nie udałoby się dać temu tomowi firmy Związku Literatów i Dziennikarzy?" Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila W rok później, w sierpniu 1946: „Piszę do Pana z głuch wsi, dokąd uciekłam z Anina będąc już ostatecznie roztrzęsior nerwowo. Zabrała mnie do siebie moja dawna uczennica, któi jest tu kierowniczką szkoły wiejskiej, a która spotkała mn przypadkowo w Warszawie, kiedy wychodziłam właśnie z «Wi dzy» (...) I ostatecznie zgodziłam się na to, żeby wydała «Wi dza»". Zanim książka ukazała się drukiem, Stefania Baczyńska w deptała niemało ścieżek. I można rzec - przy wszystkich n sprzyjających okolicznościach - tę książkę wychodziła. Juliu Wiktor Gomulicki, wówczas naczelnik wydziału upowszechnian czytelnictwa w Ministerstwie Kultury, potwierdził w rozmowie ; mną, że matka poety nieraz przychodziła do ministerstwa or; słała listy z prośbą o przydział papieru na druk wierszy syna. 11 ką zgodę otrzymała. Aniela Kmita-Piorunowa, która w 1946 i prośbę pani Stefanii robiła korektę przygotowywanego do drul tomu, podkreśla też znaczny udział ojca Barbary: „publikacja ni możliwa byłaby bez starań i zabiegów teścia". „Śpiew z pożogi" drukowano na maszynach wydzierżawi nych „Wiedzy" przez ojca Basi, drukarza i współwłaściciela, n upaństwowionej jeszcze wtedy drukarni. Okładkę książki proje tował Eryk Lipiński. Słowo wstępne miał ponoć pisać Jerzy A drzejewski, ale do tego nie doszło. Tom poprzedzony został „I stem do Jana Bugaja" Kazimierza Wyki, drukowanym jeszc w czasie wojny w podziemnym „Miesięczniku Literackim". „Pi już jest po stronie nadziei" - pisał w roku 1943 do Baczyńskieg pod wrażeniem przeczytanych wierszy, Kazimierz Wyka. W „Nowinach Literackich" z 3 sierpnia 1947 znaleźć możi reklamę „Śpiewu". Informowano, że książka zawiera „utwo młodego utalentowanego poety poległego w powstaniu warsza1 skim"... Nie wiadomo, jaki nakład miał „Śpiew z pożogi", zape1 ne niewielki, skoro na druk wierszy AK-owskiego poety braków ło papieru. Umowa zawarta między Stefanią Baczyńska a w dawcą mówi o „co najmniej 3000 egzemplarzy". Ile wydruków no - nie wiemy. Niewiele było i recenzji. KRZYSZTOF KAMIL BACZYŃSKI ŚPIEW Z POŻ 0 G I ":- ,7, pr :dmoti dą K , Wy ki ? . - .fi*;"ś:tttŁi, 2S4 — zł 6«N Utiuory młodego utalentowanego poety poległego u,1 powstaniu warszawskim Spółdzielnia » WIEDZA* Wyd a uj nic: i a Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 19 58. Reklama prasowa „Śpiewu z pożogi" („Nowiny Literackie", 3 sierpnia 1947 r.) Tę nieobecność Stanisław Lem określił jako „zmowę milczi nia", a recenzję w „Tygodniku Powszechnym" (1/1948) rozpocz gorzką uwagą: „Wiele miesięcy upłynęło od ukazania się tomu B; czyńskiego, a ani jeden poważny krytyk nie przemówił w imien jego poezji..."52) • W owym czasie w miejscu Hotelu Victoria, w lokalu ówcz snego teatru lalkowego, działał Klub Młodych, powstały po we nie z inicjatywy głównie młodych literatów; grupujący także art stów i naukowców, marksistów, którzy w oczach widza zdawali s pełnić rolę gospodarzy... Były to jednorazowe imprezy - wieczory autorskie, dyskus w których coraz większą rolę odgrywało „ideolo", i to coraz b« dziej socrealistyczne. Wśród organizatorów widziało się Boro skiego, Czeszkę, Gruszczyńskiego, Słuckiego, Radka (poeta es' tyzujący, wyraźnie pod wpływem poetów francuskich, wysoko < nił go Paweł Hertz, który drukował tę poezję m.in. w „Nurcie". Oprócz literatów rolę współtwórców i współsterników klubu gri również paru naukowców (Molski na przykład). Na jednym z tych wieczorów, a rok był prawdopodobi 1948, Jerzy Ficowski, który ledwie kilkakrotnie jako widz 1 w tym klubie, w toku dyskusji wystąpił przeciw agitce w poezj — Zabrałem głos na miarę moich ówczesnych możliwości o w granicach dopuszczalnych w wystąpieniach publicznych. K\ stionowałem sprawę zaprzęgania poezji do działań, których powinna się ona podejmować, jeśli ma być sobą. Nawiązałem, 1 westując dawną przedwojenną wypowiedź Zawodzińskie nadwornego krytyka skamandrytów, nie tolerującego poetyki < czesnej awangardy. Był to człowiek o estetyczno-literackich glądach, z którymi ja, zresztą wychowany na Tuwimie, się nie 2 dzałem. Opierając się na słowach Zawodzińskiego chciałem nadać inny sens, użyć w innym celu. Jak sobie przypominam, Zawód ski napisał, że samochód, choćby o najpiękniejszej karoserii, j nie ma kół, nie ruszy z miejsca. Wydawało mu się, że awanga 198 Wiesław Budzyński jest takim samochodem bez kół. Ta sentencja utkwiła mi w gło- wie... I w tej dyskusji powiedziałem, że pomalowanie samochodu na czerwono jeszcze nie decyduje o jego jakości... Obok mnie siedziała starsza pani, której nie znałem. A były tam takie długie ławy - widocznie w innych godzinach działał teatr lalkowy... Wystarczyło, że tylko skończyłem, odezwała się: „Chciałabym panu najgoręcej za to, co pan powiedział, podziękować". Zrobiłem zakłopotaną minę, bo to, o czym mówiłem, wyda- wało mi się oczywiste... Wówczas starsza pani przedstawiła się ja- ko Baczyńska, powiedziała, że jest ogromnie wdzięczna i podała mi rękę, mówiąc, że jest matką Krzysztofa. „Pani jest matką Krzysztofa! To ja serdecznie dziękuję pani za poparcie..." Na tym wieczorze zabrał głos Tadeusz Borowski. Stał -jak go widział Ficowski — przed prawym rzędem ławek i nie wyglądał by- najmniej jak marionetka! Z bardzo emocjonalnym zacięciem po- wiedział: Jedyna droga dla narodu i dla literatury jest otwarta i nie ma tam żadnych zakazów wstępu, ale kto będzie usiłował iść inną drogą, ten zostanie zniszczony... Użyte przez Borowskiego słowo „zniszczony" natychmiast skojarzyło się Ficowskiemu z niedawnymi latami wojennymi i za- wołał ,yernichtung!" - co dosłownie znaczyło zniszczenie, unice- stwienie i było hitlerowskim synonimem ludobójstwa. Borowski to słowo usłyszał i jeszcze ostrzej coś powiedział. — Mój gwałtowny sprzeciw był tym większy — mówi Ficowski - że słowo „zniszczony" padło z ust autora świeżo przeze mnie przeczytanych opowiadań oświęcimskich, który sprawom cierpie- nia więźniów nadawał taki wymiar, jaki był dotychczas nie spoty- kany w literaturze... Borowski już się więcej do mnie nie odezwał. Po tym okresie wstąpił w szranki publicystyki -jeśli ktoś mówił, że bojowej, to ja powiedziałbym bojówkarskiej, apodyktycznej, groźnej w tonie i groźnej w treści. Na terenie związku literatów nie poznawał mnie, przechodził z wyrazem świadczącym o mojej nieobecności, co mnie nie dziwiło, bo nie miałem z nim nic wspólnego... -WPW€_ ; ^jf ?,,,:???-,- ?• 64. Kapliczka w podwórzu przy Holówki 230 Wiesław Budzyński przez naczelnika i później nie dotrzymany - „ostateczny" termin przeniesienia magazynu. W końcu, gdy wystawa nie doszła do skutku, należy wyrazić żal, że w tym dramatycznym boju, który znalazł echa w prasie, za- brakło poparcia mieszkańców i osób, którym „sprawy Baczyń- skiego" powinny być bliskie. Tak to, zawieszona między oporami peerelowskiej administracji, pomówieniami pieniaczy a milcze- niem większości, nadzieja na zorganizowanie tej wystawy wyga- sła. Znowu poezja przegrała z kiełbasą! Tablicę przy Wczasowej (obecnie Hołówki 3) odsłonięte do- piero w sierpniu 1991 r. Nie obeszło się oczywiście bez gorszących incydentów, inspirowanych przez nowe (od 1991) władze spół- dzielni; lżenia, zrywania wywieszanych na tę okazję wierszy Ba- czyńskiego, prób pobicia członków komitetu organizacyjnego itd. Trzeba było -wzywać policję... Niestety, ta spółdzielnia nie potrafi udźwignąć swego histo- rycznego dziedzictwa58'. 18. TEŚCIOWIE Dom przy Sniegockiej 10, gdzie przed wojną zamieszkali Drapczyńscy i gdzie w czerwcu 1942 roku odbyło się przyjęcie ślubne, zachował jeszcze swój przedwojenny wygląd - solidne drzwi, duże mieszkania... Początkowo, po przeniesieniu z Wieczfhi Kościelnej, w latach trzydziestych Drapczyńscy mieszkali przy ulicy Dmochowskiego. Lokalizacja bardzo dobra - blisko Wisły, dużo zieleni... Ale matce Basi tamto mieszkanie nie przypadło do gustu. I zaraz nadarzyła się okazja najmu innego, choć droższego (180 zł miesięcznie) lo- kalu, nieopodal, przy Sniegockiej... W 1943 Niemcy przekształcili ten rejon w „niemiecką dzielnicę mieszkaniową", wysiedlając wszystkich mieszkańców. Drapczyńscy przenieśli się wtedy na Pańską. Po wojnie próbo- wali odzyskać dawne mieszkanie przy Sniegockiej (obecnie nr 23), ale zostało już zajęte. W tej samej klatce na trzecim pię- trze był olbrzymi, wielopokojowy lokal z numerem 31, po czę- ści zasiedlony, więc musieli zadowolić się dwoma czy trzema pokojami... Jadwiga Klamer-Szymanowska, szkolna koleżanka Basi wspomina Drapczyńskich: - Z ojcem Basi, panem Ryszardem Drapczyńskim, polubili- śmy się do tego stopnia, że nie odczuwałam dystansu wieku. Ma ma Basi, ciągle zajęta gospodarstwem, była mi bardziej obca... 232 Wiesław Budzyński Pan Drapczyński wierzył w telepatię i kiedy przychodziłam, uważał, że „ściągnął" mnie do siebie. I rzeczywiście, było coś ta- kiego, że w pewnej chwili, nagle, odkładałam robotę i jechałam do nich... Józef Leszczyński poznał ojca Basi w sierpniu 1927 roku, gdy jako młody nauczyciel rozpoczynał pracę w szkole powszechnej w Uniszkach Zawadzkich, pięć kilometrów od Mławy i tyleż od Wieczfni, gdzie Drapczyński był kierownikiem szkoły. U Drap- czyńskich Leszczyński znajdował pomoc w sprawach zawodowych i materialnych. Cenił sobie bardzo tę pomoc... W owym czasie proboszczem w Wieczfni był ksiądz Ludo- mir Lissowski. Stosunki Drapczyńskich z ks. Lissowskim - zda- niem Leszczyńskiego - układały się poprawnie. Zresztą ks. Lis- sowski nigdy nikogo z nauczycieli nie atakował z ambony, jak to czynił jego poprzednik, ks. Syski, z którym stosunki Drapczyń- skich nie były najlepsze. Przyczyną były ludowcowe zapatrywa- nia Drapczyńskiego, co w oczach ks. Syskiego widziane było jak najgorzej. Ksiądz Lissowski przyszedł do Wieczfni z parafii w Dąbrowie koło Strzegowa. Był - jak go pamięta Leszczyński - pełen ener- gii, w sile wieku, nie miał jeszcze 40 lat, a był człowiekiem „inte- ligentnym, dobrze wychowanym, o przekonaniach prawicowych". - Próbował nas wciągnąć do organizowania Stowarzyszenia Młodzieży Katolickiej, ale żaden z nas, młodych i starszych nau- czycieli z tej gminy, nie miał do tej pracy ochoty. Byliśmy dość ob- cy działaniu tego stowarzyszenia. Sprawa cicho, bez rozgłosu, pro- testów czy narzekań ks. Lissowskiego, rozeszła się po kościach i nikt już do tego nie wracał. Oboje Drapczyńscy byli bardzo gościnni i starali się pomagać w kłopotach, jakich wówczas mi nie brakowało. Drapczyński, ja- ko kierownik trzyklasowej szkoły powszechnej, pełnił jeszcze parę funkcji społecznych. Był wpierw zwolennikiem PPS, następnie Stronnictwa Ludowego „Wyzwolenie". Władze szkolne zażądały od niego w 1933-1934, by zorganizował w gminie Związek Strze- Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 233 lecki. Nie zgodził się na to podług Leszczyńskiego - innymi rela- cjami na ten temat nie dysponujemy - z kilku przyczyn: 1) nie lu- bił, by go stawiano w roli naganiacza; 2) nie znosił sanacji; 3) nie znał się na tym, bo w wojsku nie służył i chyba karabinu nie miał dotąd w rękach. W wyniku oporu przeciw wciągnięciu do „Strzel- ca" Drapczyński został służbowo przeniesiony, do czego przyczy- nili się też - według Leszczyńskiego - nauczyciele, zwolennicy „Strzelca". Ojciec Basi przeżył boleśnie fakt usunięcia z Wieczfni59). Wło- żył tam wiele pracy, dzięki jego inicjatywie i poczynaniom wybu- dowano dom Kasy Stefczyka i remizę straży pożarnej, a była tam sala do przedstawień z dość dobrą sceną; wystarał się o kredyty na budowę szkół w Uniszkach i Długokątach, co nie było sprawą łatwą. Po przeniesieniu do Lądka Drapczyński rozchorował się na serce. Władze szkolne wykorzystały to i przeniosły go na emery- turę. Ucieszył się nawet z takiego zakończenia kariery nauczyciel- skiej i w połowie lat trzydziestych przeniósł się do Warszawy, by wspólnie z braćmi: Stanisławem, Marianem i Mieczysławem, drukarzami, wydzierżawić lokal przy Piusa i założyć drukarnię. Początkowo bracia, jeszcze bez Ryszarda, dzierżawili drukarnię Łazarskiego na Złotej, ale gdy Ryszard po konflikcie z władzami szkolnymi znalazł się w kłopotach i sprowadził się do Warszawy - postanowili założyć własną drukarnię. Swego czasu w antykwariacie w Alejach Ujazdowskich na- tknąłem się na numery przedwojennego miesięcznika literackiego „Ateneum". Kupiłem dwa pierwsze numery ze względu na za- wartość - w numerze 1, ze stycznia 1938, znalazłem wiersze Mi- łosza, Swirszczyńskiej, Apollinaire'a oraz „Balkon" Baudelai- re'a w tłumaczeniu Miłosza... Dopiero później dostrzegłem skromną notkę na ostatniej stronie: „Druk. B-ci Drapczyńskich, Warszawa, Piusa 15". — Drukarnia Drapczyńskich przy ulicy Piusa, jak na ówcze- sne czasy nie była wcale taka mała - mówi spokrewniona z Drap- -a CZY WARSZAWA, UL PIUSA Xi Nr 15, TELEFON 9 74-45 Warszawo, dr* SOHIO fc K. O- Sft.lSB RACHUNEK dla W.P. 65. Firmówka drukarni braci Drapczyńskich Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 235 czyńskimi Krystyna Nowicka (Stanisław, jeden z braci, był jej oj- czymem). - Drukarnia wyposażona była w dwa linotypy, trzy ma- szyny płaskie, zecernię ręczną. Miała także dużą introligatornię, pomieszczenia dla korekty, sekretariat oraz dział wydawniczy. Wydawano pomoce dla nauczycieli szkół podstawowych i pomoce dla uczniów, mapy itp. — wszystko z inicjatywy Ryszarda. Przy drukarni działało też biuro wysyłkowe i magazyny... Mieczysław był kierownikiem drukarni ręcznej, Marian - ze- cerem-linotypistą i nadzorcą znającym maszyny (dawniej praco- wał w „Kurierze Warszawskim"), Stanisław — maszynistą, a Ry- szard zajmował się administracją. Drukarnia współpracowała między innymi z wydawnictwem Gebethnera i Wolffa. Drukowa- no ponadto „Informator wyścigowy" na każdy dzień gonitw, książ- ki dla dzieci, na przykład „Dzieci pana Majstra", czy książki Ewy Szelburg-Zarembiny. Drukarnia zajmowała całą dolną część budynku. W ogródku od ulicy stała figurka Matki Boskiej. Pracowano „na okrągło" przez całą dobę. Sąsiedzi skarżyli się, że hałas nie daje im spać, wzywano policję... Ryszard był człowiekiem z inicjatywą, potrafił szukać klien- tów. Drukarnia rozwijała się, rosły zarobki. Materialnie było znacznie lepiej niż we Wieczfni. W niedługim czasie jeden z braci, Marian, usamodzielnił się zakładając własną drukarnię przy Siennej pod numerem 33. Tak zastała ich wojna. Ryszard został zmobilizowany i Leszczyński widywał go, jak z karabinem na ramieniu chodził wzdłuż nasypu kolejowego na Powiślu. 6 września na wezwanie Umiastowskiego60) Leszczyński powędrował na wschód, w domu została żona, sześcioletni syn i szwagierka. Pewnego razu przyszedł do nich Drapczyński - był właśnie po służbie - i przyniósł trochę chleba wojskowego, prze- widując, że głodują. Rzeczywiście nie mieli co jeść. Byli wzrusze- ni jego sercem. Mimo okupacji drukarnie Drapczyńskich działały nadal, choć już w znacznie ograniczonym zakresie. Niemcy zażądali, aby dru- kowali „gadzinówkę", ale Drapczyńscy jakoś się z tego wykręcili. 236 Wiesław Budzyński Aby przetrwać, robili wizytówki, zaproszenia. Nie najlepiej im się wiodło. - Kiedy ich odwiedzałem [to słowa Leszczyńskiego], prze- ważnie rozmawiałem z Drapczyńskim i Drapczyńską; mniej ze Zbyszkiem i Basią. Należałem do innego pokolenia, ich sprawy były odległe od moich, choć zawsze mile mnie witali. Basia wyro- sła na dobrze wychowaną, bardzo miłą pannę, a przy tym poważ- nie myślącą o życiu. Zbyszek był chłopcem pogodnym, wesołym, dowcipnym. Wnosił w dom wiele radości. Pewnego razu spotka- łem u Drapczyńskich księdza Lissowskiego. Chodził po cywilne- mu. Było to już po odparciu Niemców spod Moskwy. Po likwidacji getta, wiosną 1943, Drapczyńskich przeniesiono na ulicę Pańską do marnego dwupokojowego mieszkania. Le- szczyński widywał ich tam zatroskanych, poważną jak nigdy Ba- sie i smutnego jak nigdy przedtem Zbyszka. - Dowiedziałem się, że Basia wyszła za mąż, że studiują oboje polonistykę u profesora Adamczewskiego... Będąc raz u Drapczyńskich poznałem Krzysztofa. Średniego wzrostu, szczupły, skromny chłopiec. Od matki Basi dowiedziałem się, że pisze wiersze i że podziemna krytyka wysoko ocenia jego twór- czość poetycką. Stryj Marian zaproponował Basi, że ją zatrudni w drukarni. Chodziło o „kartę pracy", ale odtąd Basia musiała zjawiać się w swoim miejscu pracy. Pracowała w biurze i to aż do Powstania. W drukarni przy Siennej zaczął też bywać Krzysztof Baczyński. Wśród ocalonych pamiątek po poecie zachowało się kilka szpalt drukarskich, przez niego samego złożonych, oraz dwa spośród trzech egzemplarzy tomiku „Modlitwa", także własnoręcznie składanych przez poetę. - W owym czasie drukarnia realizowała zlecenia dla firm pol- skich pod zarządem niemieckim - wspomina Stefan Milewski. - Poza tym z panem Marianem potajemnie produkowaliśmy różne druki dla Polaków i ukrywających się Żydów: metryki, legityma- cje, przepustki, dowody... Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 237 W pamiętniku Basi są słowa na zakończenie roku szkolnego (1937): „Krysia spytała mnie, czy się dziś modliłam, żebym miała bardzo dobry wynik". Krysia - to zapewne Krystyna No- wicka! - Pamiętnik Basi czytała nam po wojnie jej matka, Fela... - mówi Krystyna Nowicka. - Z Basią byłam bardzo zżyta. Mie- szkałyśmy razem przed wojną przeszło rok w moim pokoju w Warszawie, kiedy jej rodzice mieszkali jeszcze koło Mławy i li- kwidowali tam swoje sprawy. Byłam starsza od niej o cztery lata. Mieszkając razem zbliży- łyśmy się do siebie, przy czym Basia uważała mnie wtedy za au- torytet. Pamiętam, był rok 1935. Uczniowie szkół warszawskich jeździli do Krakowa sypać Kopiec Piłsudskiego. Spotkałyśmy się na dworcu, ona wracała z Krakowa, ja dopiero odjeżdżałam. Rzu- ciła mi się na szyję z taką radością, że koleżanki pytały, czy to mo- ja młodsza siostrzyczka. Była bardzo dobrą uczennicą. Zawsze poważna, inteligentna i pracowita. Potem już rzadko ją widywałam... W czasie okupacji, w 1944, w lipcu, Basia przyjeżdżała do nas do Radości, gdzie byliśmy z całą rodziną „na letnisku". Tam spo- tykała się z Krzysiem, który przychodził „z lasu". Basia była bardzo zakochana. Podziwiała Krzysia i była dum- na z niego. Spacerowali po lesie. Pod wieczór Krzysio żegnał się i wracał do lasu, a my odprowadzałyśmy Basie na stację w Rado- ści. Pamiętam, jak przeżywałam oczekiwanie na pociąg, gdy nie- mieccy żandarmi bacznie obserwowali wszystkich, a znajoma Ży- dówka - Pola? lub Lola?61) - która ukrywała się u nas i także wra- cała - bez przerwy czerwieniła się i opuszczała głowę, mimo że nie miała rysów semickich. Umierałam ze strachu o nią... Krystyna Nowicka (cd. wspomnień): - W dniu Powstania przyszła do nas mama Basi, mówiąc, że „już się zaczyna". Basi nie widziałam więcej. Pamiętam, opowia- 238 Wiesław Budzyński dała po wojnie jej mama, że po nalocie postanowili wyjść z piwni- cy i przenieść się naprzeciwko, bo czuli się zagrożeni - dom po ostatnim ataku był znacznie uszkodzony i groził zawaleniem. Ba- sia ociągała się, mimo że ją ponaglali, czekali, aż wyjdzie, prosili... Była załamana i smutna, bo nie miała wiadomości od Krzysia, a gdy wreszcie wyszła i przechodziła przez podwórze, z okna ru- nęła szyba... Podobno okropnie cierpiała i w takich warunkach była nie do uratowania. Jest to inna wersja od tej, jaką przekazał brat Barbary, Zbi- gniew, który również przy tym nie był. Choć wersja brata wyda- je się bliższa, bo pochodzi bezpośrednio od rodziny, tę relację Krystyny Nowickiej publikuję dla ilustracji, jak trudno dziś ustalić coś na pewno. Jeszcze inną opowieść o śmierci Basi prze- kazała mi Amelia Brzozowska, powołująca się na rozmowy z matką Basi: - ...Siedzieli w piwnicy. Ojciec i matka. Basia dostała przepu- stkę - była gdzieś łączniczką (?) i przyszła na krótko. Upadła „krowa". Zrobiło się szaro... Nikomu nic się nie sta- ło, tylko Basia mówi: „Mamo, ja jestem ranna". Wyglądało to bardzo niewinnie. Jakaś mała rana. Nie widzieli w tym nic groź- nego. Ojciec zaniósł ją przez przebite piwnice do szpitalika. Tam ją operowano. Szybko to poszło, ale ojciec widział, że słabnie. Powiedziała matce: „Byłaś dobrą matką dla mnie i bądź do- bra dla Krzysia". - W roku 1945 (opowiada Krystyna Nowicka) z moją ma- musią, Sabiną Drapczyńską, zabezpieczyłyśmy drukarnię, a po krótkim czasie mamusia ją uruchomiła, to znaczy drukowano ma- łe druczki na „pedale". Po kilku miesiącach Fela i Ryszard Drap- czyńscy wrócili z obozu z Niemiec. Ryszard zajął się drukarnią, z braku mieszkania nawet tam nocował, lecz w krótkim czasie wy- dzierżawił ją „Wiedzy", a potem drukarnia została upaństwowio- na. Maszyny wywieziono, został pusty lokal. Podobnie było na Siennej, gdzie pracował Stefan Milewski: EX LIBRIS 66. Ex libris projektu K.K. Baczyńskiego (linoryt, 1942) 240 Wiesław Budzyński - Pod nieobecność Drapczyńskich władze komunistyczne wywiozły z drukarni maszyny. Ograbiono bardzo bogato wyposa- żoną w czcionki i matryce zecernię. Następnie, na podstawie de- kretu o nacjonalizacji, drukarnie upaństwowiono, stopniowo je li- kwidując. Niemcy nie zamykali polskich drukarń w Warszawie, to dopiero władza komunistyczna je zniszczyła i rozkradła! Została wytoczona sprawa o odszkodowanie. Był może rok 1950. Zeznawali świadkowie - przedwojenni pracownicy. Mówili, że Drapczyńscy ich nie wykorzystywali, że jako właściciele mieli swoje pensje, jak wszyscy, i nikogo nie wyzyskiwali. Ale i to nie pomogło, ani złotówki odszkodowania nie dostali. Archiwum drukarni, pamiątki i fotografie spłonęły podczas Powstania w mieszkaniu Drapczyńskich przy ulicy Pańskiej. Nie zachowało się nawet zdjęcie drukarni. Domek był jednopiętrowy, a rozebrano go w latach siedemdziesiątych. W miejscu, gdzie stał ten dom i gdzie była drukarnia, został pusty plac... Po wojnie Józef Leszczyński jeszcze od czasu do czasu odwie- dzał Drapczyńskich w Warszawie. - Opowiadali o śmierci Basi, kłopotach z ekshumacją, o eks- humacji Krzysztofa. Same smutne wspomnienia. Oboje Drap- czyńscy po Powstaniu zostali wywiezieni do Niemiec. Zbyszek gdzieś wywędrował... Ryszard Drapczyński po powrocie do War- szawy najpierw pracował krótko we własnej drukarni, a po zabra- niu jej, w Państwowych Zakładach Wydawnictw Szkolnych, w „Wiedzy", następnie w „Książce i Wiedzy". Był specjalistą od kalkulacji... Zdrowie mu nie dopisywało. Tracił wzrok. Pewnego razu odwiedziła go moja żona. Bardzo ją lubił i ce- nił. Prosił, aby się zbliżyła i przesunęła ręką po jego twarzy i oczach, co też uczyniła. Wkrótce zmarł. Ryszard Drapczyński zmarł w roku 1951, w wieku 51 lat. Józef Leszczyński, który po wojnie pracował w Sanatorium Nau- czycielskim w Zakopanem, pamięta, że ojciec Barbary był pacjen- Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 241 tem tego zakładu. Podejrzewano chorobę płuc. Po paru tygo- dniach, gdy okazało się, że to nie gruźlica, a guz w mózgu - po- wrócił do Warszawy. W niedługim czasie zmarł. Po jego śmierci Leszczyński odwiedzał panią Drapczyńską w Warszawie. Parę tygodni spędziła u Leszczyńskich w Zakopa- nem. Wspominała „dawne dzieje", pracę nauczycielską we Wieczfni, gdzie Ryszard był kierownikiem szkoły i skąd na skutek politycznych intryg musiał odejść... Barbara Drapczyńską (wdowa po Zbigniewie) opowiada o swojej teściowej, matce Basi Baczyńskiej. Ryszarda Drapczyń- skiego nie znała - pobrali się ze Zbyszkiem, kiedy teść nie żył. - Tuż przed śmiercią teściowa zażądała wizyty u lekarza. Po tym odprowadziłam ją do domu i wróciłam do siebie. Męża jesz- cze nie było. Wiedziałam, że miał pójść do dentysty... Wrócił wreszcie, zbolały... ale nie z powodu zęba. Mówił, że kiedy wy- szedł od dentysty, coś go pchało, nawet biegł do matki (mieszkała wtedy przy ulicy Gwardzistów, dawniej - Wilanowskiej), mimo że tego dnia wcale się do niej nie wybierał. Mieszkała sama. Otworzyła drzwi. Rozmawiała właśnie przez telefon. Nagle słuchawka jej z ręki wypadła... Nie żyła. Figurka Matki Boskiej z napisem Monstra te esse matrem, którą w prezencie ślubnym podarował młodym Baczyńskim ksiądz Lissowski, pozostała po ślubie u teściów. Prawdopodobnie matka Basi zabrała tę figurkę na roboty do Niemiec i w ten spo- sób pamiątka ocalała. - Pod koniec lat siedemdziesiątych, po śmierci matki Basi, przekazaliśmy figurkę kościołowi na Solcu - mówi Barbara Drap- czyńską. - Pan Deczkowski wystarał się, aby umieszczono me- tryczkę z informacją, co figurka upamiętnia... Ale później, gdy byliśmy w kościele, figurki tam nie było. Mąż się nieco zdenerwował, bo spodziewał się, że taka niezwykła pa- miątka będzie stać na widoku... Ktoś nas wtedy uspokoił, że obok, 242 Wiesław Budzyński przy kościele, jest muzeum i tam pewnie znajduje się figurka od księdza Lissowskiego. Ale i tu jej nie było. Zaniepokojony, przy jakiejś okazji sam zainteresowałem się losem figurki. Pytaliśmy - o ile dobrze pamiętam był ze mną pan Deczkowski - w Muzeum Archidiecezjalnym, obok kościoła. Ku- stosza akurat nie było, a pracownicy muzeum nic o figurce nie wiedzieli; w ogóle nie słyszeli, aby taka pamiątka po Baczyńskich kiedykolwiek tu była. Pozostała nadzieja, że figurka znajduje się w gabinecie księdza kustosza. Ale tam też jej nie było! W końcu pamiątka odnalazła się, a cały niepokój okazał się zbędny. Była na plebanii. Wkrótce ksiądz prałat Kliszko wystawił figurkę w kościele podczas Mszy św. w intencji Barbary i Krzy- sztofa. Dwa lata później podziwiały ją tysiące zwiedzających wy- stawę poświęconą K.K. Baczyńskiemu w Muzeum Literatury w Warszawie. I -:-; * :t Amelia Brzozowska po latach wspomina matkę Basi. - Poznałyśmy się, kiedy Ryszard Drapczyński już nie żył. Obok, przy sąsiedniej ulicy, był sklep mięsny... Stoję w kolejce i widzę, podchodzi starsza pani. Wydawała mi się dużo starsza ode mnie. Chciałam zrobić uprzejmość, pytam, czy nie trzeba w czymś pomóc. I tak, od słowa do słowa... W końcu, za drugim razem, kiedy wzięłam dla niej mięso, zaproponowała: A może by- śmy się spotkały nie na terenie rzeźnika? I od razu słyszę: To mo- że spotkajmy się w kawiarni. Nie miałam powodu odmówić. Przy- szła zaraz po tym po środki nasenne, bo powiedziałam, że mam spory zapas... Była dobrą kobietą... Miała rentę po mężu, ale niezbyt du- żą. Dorabiała, czym mogła; pokoik wynajmowała jakiemuś stu- dentowi... Zawsze elegancka, umiała się ubrać. Towarzyska - nie prze- puściła żadnej znajomości. I przyzwoita... Bardzo mile ją wspomi- nam. 67. Figurka Matki Boskiej, prezent ślubny księdza Lissowskiego dla Barbary i Krzysztofa Baczyńskich 244 Wiesław Budzyński Nazywaliśmy ją w rodzinie „Kuma", bo wszystko wiedziała, i mąż zawsze mówił: „popatrz Mela, pani Kuma idzie..." Pochodziła spod Mławy. Pojechała po wojnie do rodziny, wra- ca i dowiaduje się, że jest ekshumacja na Senatorskiej; pani Ba- czyńska była tam i nic nie znalazła. Fela, tj. pani Drapczyńska, za- opatrzyła się w rękawice i pobiegła. Nie chcieli jej wpuścić; nic nie załatwiła. Ale w nocy miała sen: „Mamo, ja leżę..." Znów nie chcieli jej wpuścić, bo prace już skończyli, swoich znaleźli... Ale ona - nieustępliwa, natrętna - wpuścili. ...Głowy ekshumowanych owinięte gazetami... Pukiel włosów, kawałek gazety. Zaczęła grzebać. Coś błysnęło. Medalik ze świę- tym Krzysztofem... I widzę ją teraz w ciemnych rękawiczkach, jak grzebie w zie- mi... [Relacja ta jest w zasadzie zgodna z moimi wcześniejszymi ustaleniami, z tym, co opowiedział mi wcześniej Zbigniew Drap- czyński - vide rozdz. „Ekshumacja" - przyp. W.B.]. - Ślub Basi i Krzysztofa. Rodzice nie byli radzi, ani jedna, ani druga matka. Mama Basi wolałaby kogoś z „konkretnym" za- wodem. „Bo, co to za zawód - poeta?" Krzysztof przecież nie był wtedy taki znany, poza tym - była wojna... - Jeszcze młodzi jesteście... Po wojnie... - A kto nam zaręczy, że tę wojnę przeżyjemy! Dlaczego mama Baczyńska nie była rada?... Czy może - śro- dowisko inne?... Na ślubie był Iwaszkiewicz. Ktoś powiedział: Boże, przecież to dzieci. Po wojnie pani Fela poszła do Iwaszkiewicza, do związ- ku literatów. Poszła, bo chciała zamienić mieszkanie. Troszkę li- czyła, że Iwaszkiewicz jej pomoże. Mieszkała z obcymi ludźmi i chciała wyrwać się z tej wspólnoty. Bardzo bała się tego Iwa- szkiewicza, był przecież „taki ważny"! Długo wybierała się i mia- ła tremę. Poszła pod strachem Boga, jak się to mówi... I natural- nie nic z tego nie wyszło. Ale któryś z młodszych pisarzy powie- dział: „Niech wyremontują grób". Podnieśli trochę obmurowa- nie... Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 245 - Wiesz - mówi potem do mnie Fela - siedzę przy tym gro- bie i strach mnie obleciał, że to podwyższenie dla mnie robią! Od pani Drapczyńskiej znam różne szczegóły. Na przykład mówiła: „Często robiłam szczawiową zupę, bo Krzysztof bardzo lubił". Albo też takie zdarzenie - mama, pani Baczyńska, woła: - Krzysiu, chodź do mnie na pogaduszki. - Mamo, a Basia? 19. KAMIENIOŁOMY W „Zniewolonym umyśle" Czesław Miłosz pisze: „Alfa [J. Andrzejewski] chodząc tak ze mną po ruinach Warszawy, czuł - jak wszyscy co ocaleli - gniew. W płytkich grobach, których można było znaleźć wiele w tym księżycowym kraj- obrazie, leżeli jego przyjaciele. Dwudziestoparoletni poeta Krzysztof, szczupły astmatyk, fizycznie nie mocniejszy od Mar- cela Prousta, zginął na posterunku ostrzeliwując z okna czołgi SS. Tak przepadła największa nadzieja polskiej poezji. Jego żo- na, Barbara, umarła z ran w szpitalu ściskając w ręku rękopis wierszy męża". Na konto skąpych wówczas jeszcze informacji o powstańczych losach Baczyńskiego i jego żony, wpiszmy nieścisłości kryjące się w sformułowaniach: „ostrzeliwując z okna czołgi SS" i „umarła z ran w szpitalu". Uwagę zwraca natomiast opinia wypowiedzia- na w tym kontekście przez Miłosza: „Tak przepadła największa nadzieja polskiej poezji". Rozwinie tę kwestię Miłosz w rozmowie ze Stanisławem Fiutem: „...Takich poetów jak Gajcy, ja nie bardzo lubiłem. Ich poezja nie bardzo mi się podobała. (...) Baczyński tak. Zresztą już gdzieś przedstawiłem swój dość ambiwalentny stosunek do Baczyńskie- go. To znaczy, że fascynował mnie jego talent, ale wydawało mi się, że to nie jest całkowicie to. Dawałem jemu ogromny kredyt, że to jest dopiero prawdziwy poeta. Ale te wiersze, które pisał, wydawały mi się zanadto eteryczne. Bo myślałem, że później on będzie pisał bardziej mięsiście"62). Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 247 Jak potoczyłyby się powojenne losy Krzysztofa Kamila, poe- ty, żołnierza AK? Czy wyjechałby podobnie jak Miłosz, głosząc, że „naczelnym obowiązkiem poety jest mówić prawdę"? Czy też... W roku 1951 na adres Stefanii Baczyńskiej dotarł, w formie drukowanej ulotki, list otwarty Miłosza, w którym poeta wyjaśnia powody opuszczenia kraju. Pisze tam m.in.: „Do zrobienia tego kroku zmusił mnie jeden, ale podstawowy, wzgląd. Jestem głęboko przekonany, że człowiek nie powinien kła- mać. Kłamstwo jest przerażającą rzeczą i źródłem wszelkich zbro- dni. Najwspanialszy nawet system społeczny, jeżeli jest oparty na ciągłym kłamstwie, musi przynieść ludziom tylko nieszczęście. (...) Każdy, kto jak ja spędził okupację hitlerowską w Polsce, wie, do jakich straszliwych czynów popchnęło naród niemiecki plano- wo uprawiane kłamstwo propagandy". Pisał Miłosz, że ma tylko jedno życie i nie może go strawić „na dialektycznym udowadnianiu, że strach jest godnością ludzką, a donosicielstwo cnotą"... Jerzy Zawieyski w 1955, zastanawiając się nad sensem śmier- ci trzech młodych poetów poległych w Powstaniu, pisał: „Ale jak by z nimi było dziś? W tym strasznym okresie zaprzeczającym ich bohaterstwu? Jak z Krzysiem Baczyńskim?"63) Podobne pytania- -rozterki dręczyły Jerzego Andrzejewskiego („Literatura", 4 VIII 1981): „Kim byłby, gdyby przeżył? Być może, bylibyśmy sobie obcy i to od dawna?" A zatem, jak z Krzysiem Baczyńskim, żołnierzem AK, który swoją poezją, tekstami piosenek („raz-dwa-trzy-cztery - niech ambasador nosi ordery" itd.) zagrzewał do walki... Był synem le- wicowego krytyka, przedwojennym członkiem socjalistycznego „Spartakusa" - co również na korzyść w latach stalinowskich nie przemawiało... Czy więc wyjechałby jak Miłosz, czy też... Pewną wskazówką mogą być powojenne losy jego konspira- cyjnych kolegów. Z drużyny, w której był Krzysztof, przeżyło ich czterech, i z tych czterech trzech zostało aresztowanych w 1949: Bogdan 248 Wiesław Budzyński Celiński „Wiktor", Witold Sikorski „Boruta" i Bogdan Deczkow- ski „Laudański". Jedynie Tytus Karlikowski pozostał na wolności,' o czym Deczkowski dowiedział się już w więzieniu... - W paczce żywnościowej znalazłem, dwie chusteczki do no- sa, na jednej były litery „ZD", inicjały brata, na drugiej „TK". Od razu wiedziałem o kogo chodzi. Tytusa zostawili w spokoju, żeby nas rozbić, podzielić, zasiać nieufność. - Deczkowski z miejsca do- strzegł w tym pułapkę. Wrócił do Warszawy 23 stycznia 1945 roku. Jechał z Lublina, więc z Pragi w rejonie Saskiej Kępy przeszedł Wisłę. — Rzeka zamarznięta była tak, że mogły po niej jeździć cię- żarówki... Po stu dniach od Powstania przeszedłem trasę naszych walk. Na ulicy Książęcej widziałem ciała kilku kolegów z pluto- nu „Alek". Leżeli nie pochowani, w tych samych miejscach, gdzie padli, w panterkach, z biało-czerwonymi opaskami na ra- mionach. Na Woli, w bramach wypalonych domów, pośród czarnych zwęglonych desek, błyskały sterty białych ludzkich kości i czaszek - świadectwo zbiorowych mordów. Palono ludzi w bramach... Kościół św. Augustyna stał pośród gruzów getta samotny i pu- sty... Na wieży znalazłem ślady pocisków wystrzelonych 5 sierp- nia z naszej powstańczej „Pantery". Stamtąd przed natarciem na Gęsiówkę strzelali do nas strzelcy wyborowi64). Szukałem dowo- dów, że nasze pociski były celne, ale śladów krwi nie znalazłem - być może Niemcy uciekli, widząc, że czołg w nich mierzy... Zaraz na wiosnę 1945 Deczkowski spotkał Ludwika Ryma- rza, drużynowego jeszcze sprzed wojny. - Ludwik zaproponował mi pracę w Mazowieckiej Chorągwi ZHE Wszyscy, którzy ocaleli, zaraz dołączyli do nas. Był z nami Tytus Karlikowski, dołączył druh Edward Maliszewski, który pracował jako motorniczy, ale największym jego marzeniem była praca z młodzieżą. Maliszewski podczas okupacji prowadził dru- żynę młodszoharcerską; przez jakiś czas w jego drużynie był Zby- szek, mój młodszy brat. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 249 Wychodząc z założenia, że walka zbrojna między Polakami jest czymś najgorszym, staraliśmy się dostosować do istniejących warunków. Działaliśmy zgodnie z obowiązującym porządkiem. Zależało nam na przykład na zbliżeniu wsi do miasta, aby młodzi ze wsi poznawali przemysł, cywilizację miejską. Odbył się wielki zlot na Bielanach pod hasłem „Mazowsze buduje Warszawę". Była z tej okazji Msza święta. Patronat nad zlotem objął Marian Spychalski. Byliśmy nawet u niego - chodziło o sprzęt, kuchnie polowe, transport (pracowaliśmy przy odgruzowaniu). Uczestniczyłem w kursach, jeździliśmy do Garwolina, Mako- wa Mazowieckiego... Nasza działalność była jawna, ściśle harcer- ska, nie konspiracyjna, „wymierzona przeciw państwu", co nam potem imputowano. Jedynym przypadkiem działania, którego nielegalności byłem świadom — a co ujawniłem dopiero w 1991 r. w artykule wydru- kowanym w „Polsce Zbrojnej" - było rozkolportowanie w Warsza- wie, wspólnie z moją siostrą Barbarą, bratem Zbigniewem, Marią Bartel, Kazimierzem Guzem i Stanisławem Lechmirowiczem, wykonanych przez nas 300 ulotek w formie nekrologu z czarny obwódką wokół słów: PIERWSZA ROCZNICA DRUGIEJ OKU- PACJI. Zupełnie spontanicznie przystąpiliśmy do ekshumacji i zbie- rania materiałów do archiwum batalionu „Zośka". Potrzebne by- ły zaświadczenia dla rodzin poległych kolegów. Któregoś dnia, mając kontakt ze Zbigniewem Drapczyńskim, dotarłem na ulicę Piękną, wtedy jeszcze Piusa, gdzie Drapczyńscy mieli swoją dru- karnię. Tam dowiedziałem się, że i Krzysztof nie żyje, choć jeszcze nie wiadomo było, gdzie jego grób. Poprzez rodzinę Basi odnalazłem matkę Krzysztofa. Stefania Baczyńska niewiele wiedziała o działalności konspiracyjnej syna. W listach do matki Krzysztof zwykle pisał: „O tych moich spra- wach.." Że jest w konspiracji, matka mogła się tylko domyślać. Pani Stefania prosiła, abym choć trochę jej o tym opowiedział. Później zachęcała do spisywania wspomnień. „Powinien pan o tym napisać - mówiła. - Krzysztof był nie tylko poetą, był rów- nież żołnierzem. Powinien pan o tym pisać. To pana obowiązek..." 250 Wiesław Budzyński Nie czułem się na siłach. Powiedziałem, że przygotuję notat- ki, ale jakże trudno było przekazać to, co przeżyliśmy. Przepisy- wałem tekst wielokrotnie. Pani Baczyńska służyła radami, które jednak pewnie ze względu na mój młody wiek (22 lata) odczyty- wałem jako pouczenia i czułem się obrażony. Zachęcała też do wy- jaśnienia niektórych epizodów; dzięki jej naleganiom ustaliłem szczegóły akcji Urle, w której Krzysztof brał udział. Zacząłem mieć świadomość, że moje wiadomości o Krzysztofie nie są tylko moją prywatną sprawą. Aby mnie jeszcze bardziej zachęcić, w październiku 1947 ro- ku pani Stefania wręczyła mi egzemplarz „Śpiewu z pożogi" z de- dykacją: „Przyjacielowi mego syna..." Zdarzyło się, że w zastępstwie Żuka-Rybickiego prowadziłem przez miesiąc jego drużynę. Wyjechaliśmy na Mazury. I tam, a był to jeszcze rok 1947, złapała mnie malaria - trzeciaczka; co trzeci dzień 41 stopni temperatury! Połowa harcerzy, którzy tam byli, zachorowała. Przypadkowo spotkałem na ulicy matkę Kuby - panią Okol- ską. Tylko spojrzała - a była żoną lekarza - od razu mówi: „chło- pie, ty masz przecież malarię!" Malaria wytrąciła mnie zupełnie z czynnego życia. Przez kil- ka miesięcy leżałem w Szpitalu Dzieciątka Jezus. Tylko czułem się lepiej i przestawałem brać chininę - zaraz był nawrót. W chwili aresztowania już to ustało... - Przyszli w nocy. Przeważnie przychodzili nocą. Czekali w mieszkaniu, w klapach mieli... znaczki „Parasola". Wróciłem właśnie do domu z nocnego „kucia" chemii organicznej. Było to podczas sesji egzaminacyjnej, 14 stycznia 1949 roku około szóstej rano. (Deczkowski studiował chemię na uniwersytecie - przyp. W.B.). W domu nocował akurat Paweł Zołotow - przyjaciel ojca z wojny polsko-bolszewickiej i bardzo baliśmy się o niego, bo to był Rosjanin, pilot, który w 1920 gdzieś w okolicy Lidy przeleciał linię frontu i oświadczył, że przyprowadził Polakom aeroplan. Na [i „J cól. h\ pocznę pcni Uttn * ha ml na z iL w na xnckHii. Niemcy na Pawiaku nigdy nas z paczek nie okradali! Inna rzecz: gestapowcom zależało na ustaleniu prawdziwych danych, naszych nazwisk i adresów; tu zaś fakty były nieważne. Chodziło o to, by więzień podpisał zeznanie. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 255 Uświadomiłem sobie, że sedno leży nie w treści, a w samym akcie podpisania. Podpiszesz - zaakceptujesz kłamstwa - działasz z nimi! Bo dlaczegóżby inaczej tak im zależało na własnoręcznym podpisie?! Przecież fałszowali wszystko; podpis też mogli... Pierwsza rzecz — podkreśla J.B. Deczkowski — to nie zrażać się różnymi formami prześladowań. Jeśli chcą złamać - to się nie dać. - Deczkowski objaśnia to obrazowo: pies, który rzuca się i szczeka, zatrzyma się, gdy tylko będzie widział opór, ale gdy się ucieka - złapie za nogę... - Siedział z nami Jan Popek, konserwator domu, w którym mieszkał Bierut. Wybuchł bojler, jak to bojler... Popka oskarżono o przygotowywanie zamachu. Nie chciał podpisać spreparowa- nych zeznań, aż w końcu oszalał... Trzeba też wspomnieć o harcmistrzu Kazimierzu Gorzkow- skim. Trzymali go nago, w lutym, w małej celi bez okna i polewa- li lodowatą wodą. Nawet kataru nie miał. Wracał do celi po „stój- kach" i mówił do nas: „Opieka Boska jest nade mną". Siedząc z polskimi lotnikami, którzy wrócili z Anglii, Decz- kowski uczył się angielskiego. Tablicą była mydelniczka pokryta cienką warstwą proszku do zębów; pisał też słówka na mydle. — Angielskiego uczył mnie Nowierski, on i Radomski, lotnik z odstrzeloną ręką. Podczas walki powietrznej dostał serię i jed- na z kul strzaskała kość przedramienia. Nad samą ziemią odzy- skał przytomność, wyprowadził samolot i wylądował na szkolnym boisku. Angielski policjant potraktował to jako przewinienie. Ra- domski w szoku szarpnął przestrzeloną dłoń i urwaną podał poli- cjantowi. Pewnego razu Deczkowskiego przerzucono do trzydziestooso- bowej celi przeznaczonej dla więźniów pracujących; miał rozpo- cząć pracę w drukarni. — Kiedy mnie tam przyprowadzono, w celi był tylko jeden człowiek: porządkowy. Tym porządkowym okazał się Niemiec, niebieskooki blondyn (hitlerowców trzymano zwykle z żołnierza- mi AK). 256 Wiesław Budzyński Ów Niemiec zaproponował mi grę w szachy... Dopiero wieczorem dowiedziałem się, że to generał Paul Gei- bel69) - dość młody jak na generała - dowódca z alei Szucha pod- czas Powstania. Znalem niemiecki, ale on unikał rozmów. Udawał, że intere- suje się tylko architekturą. Twierdził, iż Niemcy wiedzieli, że Po- wstanie wybuchnie — nie znali tylko terminu... Miałem tym razem szczęście, bo jako nowy w celi nie spałem przy kiblu. Pierwszy od tej strony był właśnie Geibel, ja zajmowa- łem drugi z kolei siennik. Ale „pan generał" miał inny przywilej - przysyłano mu książki z Niemiec. Kiedy poprosiłem o książki z chemii - nie zezwolono: „Tacy jak wv nie powinni się uczyć" - usłyszałem. (Fragment usunięty przez cenzurę PRL w 1981 roku). - Kamieniołomy znosiłem lżej niż inni nieprzywykli do pracy fizycznej. Wielu po prostu nie dawało rady. Ta fizyczna wytrzyma- łość uratowała mnie od ostatecznej degradacji. Wpierw byłem we Wronkach, skąd wzięli mnie do Potulic, tam, gdzie teraz są inter- nowani działacze „Solidarności" [kwiecień 1982 - W.B.]. Trzy- mali nas w barakach, w dawnym hitlerowskim obozie. Kazik Kalandyk z naszej kompanii poobijane miał ręce; odbi- cia pod skórą, bo źle trzymał młot... Był tutaj Józef Powroźnik z „Miotły" - w styczniu czterdziestego piątego dostał odznaczenie za rozminowanie „Ursusa" - wywieźli go do Piechcina, nieopodal kamieniołomów, do pracy przy piecach wapienniczych. Byli tu róż- ni - jakiś lotnik z RAF-u się trafił i złodziej z Bałut, i skazany za pomoc powstańcom rolnik z okolic Żywca, z którym zaprzyjaźni- łem się, bo był to człowiek wyjątkowy - też poobijane miał ręce. Pracował ze mną Wojciech Kostkiewicz (zmarł w marcu 1982). Od czasu do czasu wzywał nas „polityczny" i pytał, czy słu- sznie zostaliśmy skazani. Zawsze odpowiadałem, że nie! Strażnikom nie wolno było z nami rozmawiać. Chleba dawali pod dostatkiem. Praca była ciężka, więc w obawie o wydajność jakoś nas karmili. Był czas, że rodziny mo- Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 257 gły przysyłać tran i witaminy, ale i to się skończyło. Tranu, przy dużym mrozie, pijało się po pół szklanki — jeśli tylko był. Ołówek dostawało się raz na jakiś czas, co miesiąc lub co dwa tygodnie - różnie to bywało. Dostawało się na 15 minut i szybko, szybko, pisało się list. Jeden z listów wysłałem do Tytusa Karli- kowskiego i ten list się zachował. Deczkowski pokazuje mi list wysłany 6 kwietnia 1952 do ro- dziny - treść, jakby nigdy nic, oderwana od rzeczywistości, mię- dzy innymi takie zdanie: „...ulubionymi przeze mnie utworami są: II «Rapsodia węgierska» Liszta i «Marsz żałobny» Chopina". Na kopercie adres nadawcy: Bielawy, poczta Piechcin, powiat Szu- bin, województwo bydgoskie. - Początkowo pracowałem pod skałą, ale lekarz skierował mnie do sortowni; pod skałą pracowałem trzy miesiące, przy sor- towaniu kamieni - rok. Najtrudniejszy był pierwszy miesiąc. Kamieniołomy były wa- pienne. Obok stały piece. Kiedy padał deszcz, pył wapienny laso- wał się nawet na głowie. Deszcz stapiał wapno w jedną masę. Naj- gorzej, gdy padał deszcz ze śniegiem. Jeśli więzień wykonywał normę - lepiej był traktowany. Ale dużo było takich, którzy albo nienawykli, albo nie znosili pracy fi- zycznej. Pogorszyło się jeszcze, kiedy wprowadzili dziewięciogo- dzinne zmiany... Miałem swoją ulubioną jarzębinę i kawał deski, na której w przerwie obiadowej mogłem się zdrzemnąć. Spałem tylko wte- dy, gdy warczały maszyny — bębny obrotowe z sitami, czyniące okropny jazgot. Najpierw wysypywały się najdrobniejsze kamyki — potem większe i większe... Kiedy robiło się cicho — budziłem się - bo cisza znaczyła, że coś nie w porządku... Raz kapuś dostał kamieniem - nie wiadomo kto, co... Strażnik, zwany przez nas „Apoco", wyjątkowy służbista, zła- pał mnie, jak wychodziłem przez okno. Przyjechali akurat moi ro- dzice — drzwi były zamknięte, wyszedłem przez okno. „Dlaczego żeście wyszli przez okno? - powiedział podniesionym głosem. - Chodźcie ze mną". W uchylonej furtce, za zewnętrznym ogrodze- niem, ujrzałem przez chwilę rodziców. Uśmiechnęli się do mnie, 258 Wiesław Budzyński zapewne ucieszyli się, że ich trud podróży i długie oczekiwanie nie pójdą na marne. „Apoco" zaprowadził mnie do komendanta i za- meldował o wykroczeniu. Ten z miejsca kazał zamknąć mnie w chlewiku. „Dlaczego moi rodzice mają być ukarani!?" - próbo- wałem protestować nieśmiało. „Co, nie podoba wam się moja de- cyzja?!" - odparł komendant i, zwracając się do strażnika, do- dał:... „To dawajcie mu tylko pół porcji żywności". Chlewik znajdował się tuż obok wojskowych ustępów. Ogar- nęły mnie ciemności i wstrętny zaduch. Dłuższą chwilę stałem nieruchomo. Przez kilkucentymetrową szparę pod drzwiami prze- nikało nieco światła. Obszedłem pomieszczenie. Miało nie więcej niż 10 metrów kwadratowych. Podłoga betonowa. W rogu stało wiadro z pogiętą pokrywą. Ani kawałka deski czy podściółki jak dla zwierząt. Nie było na czym usiąść, tym bardziej - położyć się... Minął tydzień. Z chlewika wyprowadzano mnie tylko dla opróż- nienia cuchnącego wiadra. Milczałem, kiedy komendant z sady- stycznym uśmieszkiem zapytał, czy dobra była kara... W marcu 1953 pracowałem na nocnej zmianie w sortowni. Praca biegła rytmicznie, bez zbytniego pośpiechu. W sortowni pra- cowałem już 11 miesięcy. Od miesiąca powinienem być w domu. Zwróciłem się w tej sprawie do komendanta, odpisał, że będę zwol- niony, kiedy tylko przyjdzie decyzja z Warszawy. Sytuacja była wy- jątkowo nerwowa. Nachodziły mnie różne czarne myśli - sądziłem, że wyrok mi przedłużą, zastanawiałem się tylko z jakiego powodu. Było już po północy, kiedy przybiegł sierżant zwany „Mojsie- jem". Rozkazał natychmiast przerwać pracę i zarządził zbiórkę. Myśleliśmy, że ktoś uciekł. Brygadzista Hipek sprawdził stan, chciał meldować, ale usłyszeliśmy żałosny, płaczliwy głos „Mojsie- jego": „Nie trzeba... Mam dla was smutną wiadomość: zmarł ge- neralissimus Józef Stalin. W postawie na baczność, minutą ciszy, uczcimy jego pamięć". Staliśmy w ciszy, w dwuszeregu, w środku nocy, w obozie pra- cy przymusowej - żeby uczcić pamięć tyrana, z którego rozkazu zostaliśmy aresztowani, uwięzieni i zmuszeni do niewolniczej pra- cy - podobnie jak niezliczone tysiące więźniów w Polsce i w całym imperium sowieckim. Miłości śmierć Krzysztofa Kamila 259 Z mieszanymi uczuciami patrzyliśmy na płaczliwą twarz sier- żanta. Miałem wrażenie, że jest to najbardziej tragikomiczna sy- tuacja w moim życiu. Ileż trzeba było silnej woli, żeby nie parsk- nąć śmiechem, zachować twarz bez wyrazu, nawet błyski w oczach stłumić i nie okazać, co się dzieje w sercu! Inni przeży- wali to samo. Stojący obok mnie Franek z łódzkich Bałut szepnął cicho: „A to ci heca!" W czterdziestym dziewiątym, kiedy zabrali mnie z domu, miałem już za sobą egzamin z mineralogii. Wróciłem z kamienio- łomów z workiem przeróżnych kamieni, które później oddałem Instytutowi Geologii. Zwolnili mnie dziesięć miesięcy wcześniej „za dobre sprawowanie". Zresztą i tak szykowała się amnestia. 13 stycznia 1957 w „Expressie Wieczornym" ukazała się in- formacja, że Sąd Najwyższy „na skutek rewizji Generalnego Pro- kuratora rozpatrywał sprawę Juliusza Deczkowskiego członka AK b. batalionu «Zośka» skazanego przez Rejonowy Sąd Wojskowy w 1950 roku na 5 lat więzienia". Dalej podano, że Deczkowski ujawni! się we wrześniu 1945 roku w „akcji Radosława", brał udział w pracach ekshumacyjnych na terenie Warszawy i utrzy- mywał normalne stosunki towarzyskie ze swymi byłymi kolegami z „Zośki". „Dało to podstawę - czytamy - do skazującego wyro- ku, gdyż akt oskarżenia zarzucał Deczkowskiemu, że spotkania te były zamaskowaną formą nielegalnej działalności członków b. ba- talionu «Zośka», którzy pomimo ujawnienia nie zrezygnowali z za- miaru zmiany przemocą ustroju Państwa Polskiego. Sąd Najwyż- szy podkreślił, że zebrany materiał w świetle przewodu Sądu Woj- skowego nie dawał podstawy do skazującego wyroku. Deczkow- skiego uniewinniono, dając mu tym samym pełną rehabilitację". Wypuszczony na wolność w marcu 1953, rehabilitowany na fali popaździernikowej odwilży, Deczkowski kontynuuje rozpoczę- te za namową Stefanii Baczyńskiej opracowanie wspomnień o Krzysztofie. Zachęca go do tego również Aleksander Kamiński, pisząc w liście: „Pragnąłbym, aby pisanie o Baczyńskim stało się jednym z Waszych zadań życiowych". A w innym miejscu pisał, iż 260 Wiesław Budzyński jest to ważne dlatego, że „w nim słowo stało się ciałem, co u poe- tów nie zdarza się często"; ponadto Baczyński „odbiega od częste- go u nas typu poety piękno-ducha. W tym sensie jest «nasz»" - pisał. 4 sierpnia 1957 roku na łamach „Sztandaru Młodych" Decz- kowski drukuje swoje pierwsze po uwolnieniu wspomnienie o Ba- czyńskim. - Później w sądzie na Świerczewskiego (dziś: aleja Solidarno- ści) dali mi do wglądu akta sprawy. Jeszcze później spotkałem Tomporskiego - jednego ze śledczych. Pracował tam nadal. Żona z okazji Dnia Kobiet dostała bilety do kina. Tomporski przypad- kowo usiadł przy mnie. Przywitał się nie pamiętając, skąd się zna- my, a kiedy mu powiedziałem, że cały jego wysiłek poszedł na marne, bo ze Skarbu Państwa dostałem odszkodowanie - nic nie odpowiedział, poszeptał coś do swej towarzyszki i, nie oglądając się, wyszedł. A film był nie byle jaki70)... Sławskiego zabrali z ulicy. Studiował wtedy (1949) w Wyższej Szkole Inżynierskiej. - Pusty pokój, lampa, krzesło, stolik z otwartą szufladą, obok na stoliku różne akcesoria pomagające w „badaniu", zakratowane okna... Trzeba było wszystko to, co się przeszło podczas wojny i po wojnie - ludzi, środki - zapomnieć. I wiele z tego zapomniałem. Przeklęte czasy... Trzymali mnie na Żoliborzu, przy Pogonowskie- go. Jak się tam wchodziło - to na ogół już na stałe, jak na Szucha! Po tygodniu wyszedłem - do dziś nie wiem dlaczego... Później, po 1956, jednego z tych „badających" spotkałem w tramwaju. Uciekł... W 1950, ni stąd, ni zowąd, dostałem wezwanie, że niby jako kierowca - pracowałem w pekaesie - coś przeskrobałem, i że mam się stawić. Od razu wiedziałem, o co chodzi. Gdy wezwanie się powtórzyło, powiedziałem o tym szefowi i wysłał mnie w dele- gację, niby na kontrolę. Byłem już żonaty, mieszkaliśmy z żoną i córką w „norze" na ośmiu metrach kwadratowych. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 261 Przychodziło wezwanie - wyjeżdżałem. I tak przez sześć lat. Zwiedziłem wszelkie możliwe hotele. Nigdzie stałego miejsca... W 1957 z „wroga ludu, bandyty, złodzieja, mordercy klasy ro- botniczej" stałem się normalnym człowiekiem, przydzielono mi mieszkanie i nawet dano dwie izby do wyboru. Tu, gdzie teraz mieszkam, mieściło się nasze biuro, w pokoju - pamiętam - wisiał duży behapowski plakat. Wtedy w 1957 „Jego Wysokość Sekretarz" po raz pierwszy mnie dostrzegł, zatrzymał na schodach i zapytał, co mi trzeba, choć jeszcze i później słyszałem, jak w mojej obecności szeptano, że „tu wśród nas pracują zaplute karły i trzeba z tym skończyć". Dopiero w latach siedemdziesiątych nikt mi już otwarcie nie wytykał przeszłości. Przestałem być wreszcie tym bandytą, pod- palaczem, łachudrą... Halina Dunin-Karwicka - sanitariuszka i łączniczka „Para- sola": - W akcie oskarżenia znalazło się takie zdanie: Objawiła się była po Powstaniu w Kielcach... Wydawało się, że przeszłam wszystko tracąc w Powstaniu męża, a tymczasem Różański w śledztwie pytał mnie, czy chcę przejść do historii jako... polska Antygona. Mówił, że wyjdę, jeśli powiem, że te ekshumacje, to wszystko - w czym po wojnie uczestniczyłam - było w ramach konspiracji... Przeglądam dokumenty z tego koszmaru. Pierwszy - sporzą- dzony 17 grudnia 1949 r. w więzieniu na Rakowieckiej - nosi nazwę „Charakterystyka podejrzanego" i zawiera m.in. takie dane: Dunin-Karwicka Halina, oskarżona z art. 87 w związku z art. 86 § 2 KK WP, wiek, zawód, przynależność partyjna (wpi- sano - „bezpartyjna"), pochodzenie, wyrobienie polityczne (wpisano - „dobrze wyrobiona"), sylwetka moralna („skłonna do popełniania przestępstw względem Państwa"), poziom umy- słowy („wysoki"). W miejscu na opinię odnotowano: „zdecydo- wanie wrogo nastawiona do Rządu PL oraz Zw. Radzieckiego, uparta i kłamliwa". 262 Wiesław Budzyński - Ta „opinia" - mówi po latach pani Halina - krążyła za mną długo po wyjściu z więzienia. Kiedyś personalna w przychodni le- karskiej, gdzie pracowałam, pokazała mi to w zaufaniu... Drugi dokument to wyrok „w imieniu Rzeczypospolitej Pol- skiej". Proces byl tzw. kiblowy, w pokoju... więziennego fryzjera, i miał miejsce 22 lutego 1950 r. Sąd w składzie: przewodniczący mgr Widaj Mieczysław oraz ławnicy: strz. Mielewczyk Hubert i Orzechowski Czesław. Dostała „tylko" 6 lat i było jej wstyd przed koleżankami z celi, zwłaszcza przed tymi z AK z Wilna i ze Lwowa, które zwykle dostawały karę śmierci lub dożywocie. Znę- cano się nad nimi psychicznie i fizycznie, wieszano na drzwiach, dzieci umieszczano w nieznanych miejscach... Trzy lata na Rakowieckiej. Potem - For don w okolicach Byd- goszczy. Tam było już lżej. Halina dzięki staraniom dr Poplew- skiej mogła wykonywać wyuczony zawód; sama bez zębów, bo podczas któregoś z przesłuchań wybili jej przednie zęby - praco- wała w więzieniu jako pomoc dentystyczna, potem już jako den- tystka... - Naczelnik więzienia zawsze pytał: „Ile jeszcze macie do od- cierpienia..." Po śmierci Stalina przeżyliśmy w więzieniu szok. Zobaczyłam, że naczelnik nosi żałobę, zapytałam po kim. Powiedział: Oj... Wyszłam z Fordonu tuż przed samym Bożym Narodzeniem w 1954. Wracałam do pustego domu: mateńka nie żyje, teściowa nie żyje, siostrę po moim aresztowaniu wyrzucili z pracy, brata — też wyrzucili. Ponadto przyszło zawiadomienie, że mają ich eksmi- tować. Tyle że już nie zdążyli. Umarł Stalin... Dokument trzeci - rehabilitacja: Sąd Najwyższy na wniosek prokuratora generalnego na posiedzeniu niejawnym 29 grudnia 1956 uchylił wyrok i uniewinnił Halinę Dunin-Karwicką „od za- rzucanego jej przestępstwa". Po wyjściu z więzienia chciała dokończyć stomatologię, brako- wało paru egzaminów. Nie pozwolili jej studiować. — Dostałam na- kaz pracy gdzieś w Zielonogórskiem. Nie wyjechałam. Powiedzia- łam, że nie wyjadę - niech mnie rozstrzelają... Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 263 Mąż był ranny 13 września 1944, mnie aresztowali 13 stycz- nia 1949. 13 grudnia 1981 internowany został Krzyś, mój brata- nek... Krzyś urodził się w Powstanie; podczas internowania uro- dził się jego syn, Piotruś. Jakaś powtarzająca się historia... Ojciec poety, Stanisław Baczyński, zmarł tuż przed wybuchem wojny. We wrześniu w pierwszych dniach okupacji, kiedy nie żył, przyszło po niego gestapo... Krzysztof poległ w czwartym dniu Po- wstania. W pięć lat później, gdy nie żył, przyszło po niego UB. Miało to związek z akcją likwidacji byłych żołnierzy „Zośki" i „Pa- rasola" - tych nielicznych, co ocaleli... Poeta-żołnierz dla władców spod czerwonej gwiazdy podwójnie był niebezpieczny. Reżim, który przyszedł ze Wschodu, jak „tysiącletnia Rzesza", miał trwać wiecznie. „Wrogów ludu" czekała śmierć, łagry i zapomnienie... ... Przyszli do teściów. Pytali o Krzysztofa. Zbyszek, brat Ba- si, powiedział, że Krzysztof leży na Powązkach, że może wskazać grób... Nie chcieli wierzyć. Pewnie sądzili, że Baczyński się ukry- wa, a może ktoś nie wytrzymując ubeckich tortur „sypał" podając nazwiska nieżyjących? Przyszli po nieżyjącego poetę... Zbigniew Drapczyński powiedział mi o tym w tajemnicy. Pra- cował wtedy w wojsku - był rok 1981 - i nie chciał mieć kłopo- tów. Zresztą już raz miało miejsce pewne zdarzenie, które nakazy- wało ostrożność: z zaparkowanego przy filharmonii jego samocho- du skradziono odbitki ksero dwóch antykomunistycznych tekstów, o których skopiowanie pana Zbyszka prosiłem; byl to wiersz Józe- fa Szczepańskiego „Ziutka"71) o „czerwonej zarazie" i kopia cyto- wanego wyżej listu Miłosza. Trzeba było mieć się na baczności... 20. ZAMIAST EPILOGU „Wybór" Wykreślali powoli mądrzy bolszewicy, kto się jako bolszewik liczy, kto nie liczy. Więc ten i ów do ula, ten i ów na Sybir, Kochanowski - do śmieci, Prus też się nie wybił. Tych, co zmarli, uciekli, tych już nie wyliczę, zostali: Wasilewska razem z Mickiewiczem, „Teraz - rzekli - możecie w lutnię swą zadzwonić". Ona się nie broniła. On się nie mógł bronić. Na ten wiersz Baczyńskiego, zatytułowany: „Wybór", natkną- łem się pośród ineditów w zbiorach Biblioteki Narodowej72'; na niewielkiej luźnej karteczce zachowała się notka sygnowana „A.P" i nietrudno rozszyfrować o kogo chodzi. Najpewniej ręko- pis trafił do BN za pośrednictwem Anieli Kmita-Piorunowej wraz z innymi Baczyńszczanami po śmierci matki poety. Być może po- znał ten wiersz także Kazimierz Wyka w trakcie edytorskiego przygotowania poezji Baczyńskiego. Ze względu na komunistycz- ną cenzurę wiersz nie mógłby się ukazać drukiem; ani w trzech kolejnych wydaniach „Utworów zebranych", ani też w różnych wyborach poezji Baczyńskiego, i takiej próby, jak się zdaje, nie podejmowano. Wiersz jest nie datowany, ale można przyjąć, że pochodzi z pierwszego okresu wojny i zawiera najpewniej echa tragicznych 69. Autor przy grobie poety (sierpień 1989) 266 Wiesław Budzyński wypadków na wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej po 17 wrze- śnia 1939 oraz dalszych tego konsekwencji - totalitarnej polityki kulturalnej prowadzonej przez Wandę Wasilewską i złowrogiej ro- li, jaką tam pełniła. W gruncie rzeczy „Wybór" jest ostrzeżeniem, przepowiednią tego, co miało nastąpić, a co ciemną chmurą prze- szło przez Polskę parę lat później i trwało do dni naszych. Wigilia 1990 roku Wigilia Bożego Narodzenia 1990 roku. Cmentarz Wojskowy na Powązkach: — Był piękny, słoneczny dzień — wspomina J.B. Deczkowski. - Około godziny 11.00 skończyliśmy zapalać lampki i układać świerkowe gałązki przybrane biało-czerwonymi wstążkami. Nagle przed mogiłą Aleksandra Kamińskiego zatrzymał się z rodziną by- ły Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie, pan Ry- szard Kaczorowski73), który dwa dni wcześniej na Zamku przeka- zywał Lechowi Wałęsie insygnia państwowe. ...Przedstawiłem się. Oprowadziłem po kwaterze. Byłem mi- le zaskoczony: pan prezydent znał pseudonimy i nazwiska pole- głych żołnierzy batalionu „Zośka". Następnie przeszliśmy do gro- bu Barbary i Krzysztofa Baczyńskich. Powiedziałem kilka zdań o żolnierzu-poecie i jego małżonce. Zwróciłem uwagę na fragment wiersza wyryty na tablicy nagrobnej: „...Bo nie ma rozerwania, choć rozerwane słowa, bo nie ma zapomnienia, choć życie nas za- pomni..."74). Pan prezydent czytał w skupieniu. Podał mi dłoń i powiedział: Czuwaj! Odpowiedziałem: Czuwaj! Krzysztof Kąkolewski POSŁOWIE do wydania pierwszego Są trzy narody w o wiele większym stopniu niż inne zwrócone ku przeszłości: Żydzi, Polacy, Rosjanie. Rosjanie czerpią od Iwana Groźne- go, Piotra I i Katarzyny II wskazówki dla swych zdobywczych ambicji. Żydzi - dzięki utrzymaniu przeszłości jako aktualności - trwają. Podob- nie zaczyna być z Polakami. Jeśli jest rok 1991, zwracamy się o dziesięć lat wstecz do „pierwszej Solidarności", podczas gdy wtedy szukaliśmy natchnienia w 1970i 1956 roku. WiN istniał wsparłszy się o AK, ZWZ. SZP, ZWZ i AK zaś w latach 1939^5 czerpały z POW (1914-18), a POW z Powstania 1863 r. Żywoty naszych bohaterów przypominają żywoty świętych męczenników. Jest w tym tyle okrutnego losu Polski, co nieuchronnego samokre- owania się, własnego wyboru losu męczeńskiego. Najbardziej sceptycz- ny badacz staje się mitotwórcą, ponieważ materia, jaką napotyka, pory- wa go. Krzysztof Kamil Baczyński łączy w sobie mit rycerza bez skazy i zmazy, rycerza, który przezwycięża swoją słabość fizyczną, i trubadu- ra, pieśniarza miłości i czasów wypraw wojennych. Jest tu wybranka będąca bardziej panią serca niż muzą: Beatrycze czy Laurą. Wyprawy Baczyńskiego są niedalekie, do lasów, gdzie ćwiczył strzelanie, czy do lokali, gdzie go szkolono. Jego wymarsz na wojnę to było kilka ulic da- lej- Jego miłość do Barbary owiana jest pewnością jej utraty. Czy było to przeczucie własnej śmierci, czy cień wiedzy, że zginą oboje? Natę- żenie czarnoszarej barwy w jego poezji jest czasem nie do zniesienia, tak prawie, że nie można jej czytać. Kartki jego poezji wydają się za- czerniałe, zbrązowiałe jak nadpalone, a rogi ubrudzone czymś czerwo- nawym. 268 Krzyś z tof Kąkolewski Nawet Wieslawowi Budzyńskiemu nie udało się dotąd odtworzyć, o czym mówili Baczyńscy: ojciec z synem. Ojciec sławny z synem, który miał być sławniejszy i przerosnąć ojca. Sądzę, że też zwracali się ku przeszłości, posuwali się w górę czasu, ku źródłom poezji polskiej, bli- skiej im obu i - mimo wszystkiego co ich dzieliło - łączącej ich. Wystar- czała jedna taka rozmowa, a mogło jej nie być, i wielkość, którą Krzy- sztof w sobie odgadywał, przeczuwał, zmuszała go, gdy zaczęła się woj- na, a ojciec już nie żył, do zadania sobie pewnego pytania, które wyzie- ra z jego wojennych wierszy. Było to w gruncie rzeczy podobne pytanie do tego, które postawili sobie Janusz Korczak i św. Maksymilian Kolbe: co jest najważniejsze i że to najważniejsze uczynić mogą właśnie oni, i że oni powinni to uczynić. W groteskowej formie pojawia się to pytanie w „Małej Apokalipsie" Konwickiego: dać siebie na ofiarę czy nie? Być Barankiem, który gładzi grzechy świata? Oddać siebie na ucztę? Ofiara Baczyńskiego nieuchronnie przypomina marzec 1831 roku. Gdzieś tam, na jakimś równoleżniku minęli się, nie wiedząc o sobie, Mickiewicz i Słowacki. Słowacki 3 marca wyruszył z Warszawy na Za- chód do Europy, a Mickiewicz w przeciwną stronę, dążąc ku Polsce i Po- wstaniu. Z Paryża jechał okrężną drogą przez Rzym i w Rzymie się za- trzymał. Było to hamletyzowanie, czy coś groźnego i potężnego zatrzy- mało go? Jedyny z aresztowanych, wypuszczony „na Zachód", jak by- śmy to określili dziś, być może podpisał małą karteczkę, jakąś lojalkę, że nigdy w nic zagrażającego Imperium się nie wtrąci? Rosjanie opubliko- wawszy tę karteczkę, która pozwoliła mu wrócić do życia i poezji, zni- szczyliby go na zawsze? Czy też żal mu było przeczuwanych poematów, które nie powstałyby na Sybirze czy w twierdzy szlisselburskiej? W każ- dym razie, w tym mrocznym, nigdy do końca nie wyjaśnionym okresie, przybywszy na ziemię polską, nie przekroczył granicy zaborów, by w ro- syjskim przyłączyć się do Powstania. Straszne, szydercze słowa genera- ła Małachowskiego wypowiedziane w Dreźnie przecięły jego życie na dwie połowy. Dla zaprzeczenia im, moim zdaniem, powstały „Dziady" drezdeńskie i „Pan Tadeusz", a potem Mickiewicz zamilkł. Usiłował od- twarzać warunki walki (Włochy, Turcja), by w niej polec i odkupić swo- ją winę wobec Ojczyzny? Słowacki zaś pisał z drogi do matki, z nieszczę- snego dla wieszczów Drezna: „O mamo moja, nie gadaj przed nikim o mnie - oby mnie teraz zapomniano - może potem znajdę sposób zy- skania szacunku w moim kraju". Posłowie 269 Gdyby polegli, nie mielibyśmy owych „Dziadów" i „Pana Tadeusza", ,W Szwajcarii", wieszczenia o Papieżu - i właściwe prawie całej twórczo- ści Juliusza. Co straciliśmy ze śmiercią Baczyńskiego, który zginął jeszcze młodszy, niż był Mickiewicz, kiedy dostał się do więzienia w Wilnie? Był to dopiero rok ślubu Maryli, czyli prawie wszystko by dopiero napisał. Nie umiemy nazwać tych dzieł Baczyńskiego nie stworzonych, ani wyobrazić sobie tematów poematów nie napisanych. Ogromna czarna plama przy- szłości niebyłej daje nam, zapierające dech, pole dla wyobraźni. Wiesław Budzyński dokonał odkrycia, które trudno przecenić i które przydatne nam jest do wyobrażenia sobie losów Krzysztofa, gdyby żył. Za- stanawiano się nad tym nieraz, przymierzano do Baczyńskiego powojen- ne losy Miłosza, Borowskiego i innych. Tymczasem dzięki Budzyńskiemu wiemy, że byłby aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa. Przyszli po nieżyjącego, niesamowite powtórzenie pośmiertnego losu jego ojca, bo tak samo po zmarłego Stanisława Baczyńskiego przyszło gestapo dzie- sięć lat wcześniej. Więc byłaby Rakowiecka, badanie, bicie, wyrok czy od razu wywózka na Syberię, praca w kopalni i powrót, jak niektórym udało się w 1947 roku, czy śmierć w tajdze? Wiemy więc to, że byłby w więzieniu i może epicki poemat o Syberii, którego nie napisał Mickie- wicz, byłby przekazany do kraju przez zwalnianego więźnia, zaszyty w fufajce? Lub może wpływowi przyjaciele, którzy przeszli na stronę ko- munistów, wyrwaliby go, ale za to zapłaciłby cenę w postaci twórczości, wyważonej, o określonych granicach? Czy pisałby coś, za co byłby po- wtórnie aresztowany w latach 1950-55? Brakuje nam takiego poematu opiewającego powrót Polaków na Syberię po 21-letniej przerwie. A i przedtem też nie było wielkiego poematu. Mógł wobec zbliżającego się Powstania wyjechać na wakacje, gdzieś daleko, na Podhale? Miał usprawiedliwienie: ratowanie zdrowia. I po- tem przebijać się ku okrążonej Warszawie, by nigdy się poprzez pier- ścień wojsk niemieckich nie przedostać? Cóż to za kraj, który wysyła na śmierć swoich poetów - pytają może ci, którzy walkę o wolność nazywają bohaterszczyzną i nie umieją widzieć w samozniszczeniu groźby dla silniejszego wroga. Wróg nie może przekro- czyć pewnej granicy, bo ten kraj wydaje się nieobliczalny, przez to niebez- pieczniejszy i skłania do ostrożniejszych kalkulacji. A z wielkich zrywów powstaje więź poprzez wieki narodu bez państwa, bez własnych granic. Ale na innych stronach książki Budzyńskiego jest wyjaśnienie. Ja- kąż to niezwykłą armią była Armia Krajowa, skoro jej zwykły żołnierz, 270 Krzysztof Kąkolewski zobaczywszy w walce poległego przed chwilą kolegę, wypowiedział sło- wa, które na zawsze określają to, co się stało: „człowieku, to Słowacki". Za wykrycie takich faktów, poszczególnych słów, rzuconych w huku dział przed półwiekiem, przechwycenie ich i niedopuszczenie, by rozpro- szyły się we wszechświecie, należy się Budzyńskiemu szczególna wdzięczność i najwyższa pochwała. Bo jakąż niezwykłą armią była Ar- mia Krajowa, skoro w rozkazie przetasowań - jak pisze Budzyński - słynny Andrzej „Morro" proponuje Krzysztofowi stanowisko kronikarza lub szefa prasowego kompanii. Nieoficjalnie, bo takiej funkcji nie było. Dziś ci, co przeżyli, lojalni wobec Krzysztofa, zaprzeczają, że go oszczę- dzali. A jednak w lesie, gdy inni kopali doły, przygotowując bunkry, Krzysztof siedział na pniaku i recytował im wiersze. Odrzucił wszystkie możliwości ratowania się. I tylko w tym kraju można było zobaczyć odkryty, może jeszcze pulsujący mózg poety. Poety, który był ad maiora natus. Wszyscy, którzy rodzili się w sfe- rach inteligenckich, od początku niepodległości byli dziećmi nadziei, cho- wanymi do lepszego losu, wyposażonymi w niezwykłą staranność wycho- wania, od dziecka kształceni, naznaczeni przyszłością, która miała być in- na niż się zdarzyła, a w której mieli przetworzyć Polskę w kraj nowocze- sny, wspaniały, zwycięski. U Krzysztofa Baczyńskiego imię Kamil ma coś z przeznaczenia narzuconego przez przeczucie rodziców. Ale i imię Krzy- sztof coś znaczy. Pojawiło się w tych czasach, dawniej bardzo rzadkie, da- ne ludziom, którzy mieli nieść większy ciężar odpowiedzialności, ale mie- li być też silniejsi, potężniejsi, jak jest w Złotej Księdze. To imię było co- raz częstsze, w miarę mijania lat niepodległości. A może Baczyński, nim zginął, przeczuł, wywieszczył - mając jako znaki Mane, Tekel, Fares - aresztowanie Grota-Roweckiego, śmierć Si- korskiego, zagładę „Wachlarza", klęskę AK w Wilnie, zdradę Zachodu - czuł, że w świecie, który nadchodzi, nie ma dla niego miejsca? I wtedy można by zestawić los Baczyńskiego z kimś, kto odgadł jeszcze wcze- śniej, że po czasie Kaina nadejdzie czas Chama i nie ma w nim po co żyć. Jego śmierć łączyłbym wtedy przede wszystkim z samozagładą S.I. Witkiewicza. A także z drugim największym polskim talentem lat nie- woli 1939-1991 - z Markiem Hłasko, którego też spotkała zagłada, później i w innych warunkach. Budzyńskiego należy zaliczyć do autorów reportaży historycznych i biograficznych nowej fali. Gatunek ten zapoczątkował Marian Brandys, za nim poszli: Cezary Chlebowski, Barbara Wachowicz, ostatnio Joanna Posłowie 271 Siedlecka. Biografistyka reporterska staje się coraz bardziej dominującym gatunkiem pisarstwa dokumentalnego. Jej autorzy doszli do niezwykłej perfekcji, a przewyższają innych tym, że poza archiwaliami i bibliotekami korzystają z potężnych środków, jakimi dysponuje reportaż: wywiadów, rozmów, badania żywych ludzi i wyszarpywania z ich pamięci bezcennych danych. Taki autor musi się jednak śpieszyć: nie może czekać, aż świad- kowie wydarzeń umrą. I zdarza się, jak zdarzyło się Budzyńskiemu, że rozmawiał ze swoimi świadkami wydarzeń w ostatniej chwili. W literaturze faktu możemy obserwować też szczególny rodzaj iden- tyfikacji autora z bohaterem książki. W wypadku Budzyńskiego docho- dzi nawet do paralelności jego losów z losami jego bohatera. Budzyński bowiem jest prześladowany za podjęcie tematu, jakim jest życie Baczyń- skiego. Baczyński rzuca cień na egzystencję opiewającego go autora. Bu- dzyński poświęca mu kilkanaście lat życia. Redaktorom prasy komuni- stycznej Budzyński nie podoba się nie tylko dlatego, że jest niezależny, ale i dlatego, że wybrał sobie niewłaściwego bohatera i, jak podejrzewa- ją, idola. Zarzuty przeciw Baczyńskiemu, nienawiść do tego poety sku- piają się na jego piewcy. Jego praca w prasie oficjalnej jest istną drogą przez piekło. Ciągle zwalniany, sekowany, spychany z łamów, krytykowa- ny z wyższością i pogardą jako dziwak, odmieniec, odszczepieniec, nie bez przyczyny był znienawidzony przez komunistycznych redaktorów. Budzyński traktował bowiem redakcje nie z powagą totalitarnego urzędnika, ale jako sponsorów, którzy bez swojej wiedzy i woli finanso- wali nie kończące się, drobiazgowe, a nawet niebezpieczne badania nad Baczyńskim. W stanie wojennym pewne działania, spotkania i ustalenia odbywały się w konspiracji. W drugiej połowie grudnia 1981 roku Wiesław Budzyński szedł Miodową ku Krakowskiemu Przedmieściu - pamiętamy - był to jeden z węzłowych punktów dla strategii terroryzowania Warszawy. Przed ko- ściołem św. Anny stał samochód pancerny z lufą wycelowaną w Kra- kowskie Przedmieście, a na chodniku Miodowej palił się starym zwycza- jem rosyjskiej armii piecyk z koksem, jak było już w Warszawie w 1831 i 1863 roku, a co odważniejsi nie wierząc, by grzali się przy nim Polacy, zagadywali żołdaków po rosyjsku. Wysoki, młody człowiek z brodą, w okularach i torbą, to musiało być omawiane na szkoleniach - typ niebezpieczny. Zatrzymali Budzyń- skiego i po chwili rewizji krzyk tryumfu wydobył się z ich gardzieli. Do- brze czytali łacińską czcionkę! Natrafili bowiem na szkic nowego roz- 272 Krzyś z tof Kąkolewski działu książki, nad którym autor pracował, zaczynający się od słów: „STRZELAĆ UCZYŁ SIĘ KRZYSZTOF..." Zaczęli głośno czytać, uważając to za instrukcję podziemnej organi- zacji, dowód, że przygotowuje się ona do działań zbrojnych. Gdy Bu- dzyński tłumaczył, że to maszynopis przeznaczony dla pisma „Sztandar Młodych", żołnierze szydzili: „żadne pisma nie wychodzą i nie będą wy- chodzić". Na szczęście Budzyński zaopatrzył się w coś, co można nazwać „lewymi papierami". Zobaczywszy je, żołnierze wgłębili się w dalszą lek- turę rozdziału, w końcu zwalniając Budzyńskiego. Rozdział szósty książki Budzyńskiego nosi tytuł: „Dom przy Hołów- ki". Przez lata komunizmu ulica Hołówki uchodziła za Wczasową, chcia- no zatrzeć pamięć o Hołówce, jak chciano ograniczyć do minimum i zde- formować pamięć o Krzysztofie. W domu nr 3 najważniejsze lata prze- żył Krzysztof Kamil. Mieszkał najpierw z rodzicami, a potem już tylko z matką na parterze pod numerem 52, a po ślubie z Basią pod nume- rem 83. Budzyński odtwarzał w cudem zachowanym -jak forteca wśród ru- der - domu, realia, didaskalia, topografię życia czworga Baczyńskich. Wchodził do mieszkań ludzi, teraz żyjących w miejscach prawie świę- tach dla autora: obojętnych, nieświadomych. Odtworzył wyparcie pani Stefanii Baczyńskiej z mieszkania po wejściu Rosjan - jeszcze jeden za- dany jej cios. Szukał legendarnej skrytki, wyglądał przez okna, chcąc wi- dzieć, co tamten widział. Coraz częściej tam przychodził, starał się, by otwarto w jednym z lokali muzeum Baczyńskiego. Zżył się tak z tym do- mem, że pewnego dnia został. To graniczyło prawie z cudem, ale udało mu się tam na jakiś czas zamieszkać w malutkiej kawalerce*. Ze swoich okien widział ich okna. Wzywał się w nastrój, w sposób bytu, identyfi- kując do granic możliwych, dumny, że ma ten sam adres, co jego boha- ter. Krzysztof Kąkolewski Warszawa, marzec 1991 r. * Wiesław Budzyński mieszkał w domu przy Hołówki w latach 1988-1995, przyczyniając się m.in. do wmurowania tam w 1991 r. tablicy poświęconej K.K. Ba- czyńskiemu (przyp. wydawcy). PRZYPISY 1) Stanisław Baczyński, ps. Adam Kersten, Akst, Bittner, ojciec poety, ur. 5 V 1890 r. we Lwowie, gdzie też ukończył VI gimnazjum. Następnie studio- wał filozofię i polonistykę. W 1912 ożenił się ze Stefanią z Zieleńczyków i prze- niósł do Warszawy. Debiutował powieścią „Wiszary" (1913). Członek Związku Strzeleckiego. W okresie I wojny działał w POW i walczył w Legionach Piłsud- skiego (I Brygada). Od września 1919 w II Oddziale Sztabu Generalnego. Uczestnik wojny 1920 roku i trzeciego z powstań śląskich - kierował akcją dy- wersyjną na tyłach wojsk niemieckich; był dowódcą referatu destrukcji jako por. „Bittner" (także „Biittner"); następnie jako kpt. „Wagner" był zastępcą dowódcy oddziałów dywersyjnych, wreszcie - dowódcą Podgrupy Dywersyjnej „Południe". Brał też udział w kampanii plebiscytowej na Spiszu i na Orawie. Odznaczony Krzyżem Niepodległości z Mieczami, trzykrotnie Krzyżem Wa- lecznych, Złotym Krzyżem Zasługi i Odznaką Powstańców Górnośląskich. Na- uczyciel języka polskiego. Krytyk literacki i publicysta. Drukuje m.in. w „Wia- domościach Literackich". Autor około dwudziestu książek i broszur, m.in.: „Miecz i korona. Myśl o duszy polskiej" (1916), „Historie o szczęściu i cnocie" (1917), „Kresy wschodnie" - o sprawie ukraińskiej (1917), „Sztuka walcząca" (1923), „Syty Paraklet i głodny Prometeusz" (1924). Założyciel i redaktor pism „Wiek XX" (1928) i „Europa" (1929-30). Autor kontrowersyjnej książ- ki „Literatura w ZSRR" (1932). W latach 1933-35 wykładał w wileńskim In- stytucie Badań Europy Wschodniej. Napisał też studium „Powieść kryminal- na" oraz szkic o powieści polskiej - „Losy romansu". W latach trzydziestych pracował w Wojskowym Biurze Historycznym, poświęcając się m.in. proble- matyce powstań śląskich. Ostatnia książka S.B. „Rzeczywistość i fikcja" uka- zała się tuż przed jego śmiercią i nie zdążyła trafić do księgarń przed wybuchem wojny. W okresie PRL - niemal zupełnie zapomniany, jedynie w 1963 ukazał się wybór jego prac pt. „Pisma krytyczne" pod redakcją Andrzeja Kijowskiego. Zmarł 27 lipca 1939 roku w wieku 49 lat na raka żołądka. Pochowany w kwa- terze legionowej na Powązkach Wojskowych. 2) Stefania Baczyńska z domu Zieleńczyk, matka poety, ur. 5 XII 1889 r. w Warszawie, gdzie uczęszczała na pensję J. Kowalczykówny i J. Jawurkówny, a następnie na pensję J. Jakubowskiej; po czym wyjechała na studia polonistyczne do Lwowa, gdzie poznała Stanisława B. (ślub w 1912 r.). 274 Wiesław Budzyński Nauczycielka* i autorka podręczników do ćwiczeń gramatycznych, ortogra- ficznych i stylistycznych opracowanych wspólnie z Anną Oderfeldówną-Ko- walczewską. Podręczniki te były wysoko cenione w szkołach w latach mię- dzywojennych i doczekały się aż 12 wydań. Po 1945 wydała już tylko prze- kład bajek Kryłowa. Podręczniki jej autorstwa nie zostały zatwierdzone przez władze komunistyczne. Pod koniec życia przebywała w domu starców na warszawskim Mokotowie. Zmarła 15 V 1953 r. Pochowana wraz z mężem na Powązkach Wojskowych (kwatera legionowa). 3) Występujące w książce drobne cytaty z wypowiedzi M. Turlejskiej, E. Semila, K. Lubelczyka, S.R. Dobrowolskiego i A.J. Kamińskiego pocho- dzą z tomu wspomnień „Żołnierz, poeta, czasu kurz..." pod red. Zbigniewa Wasilewskiego (Kraków 1970). 4) Krzysztof urodził się w domu przy Bagateli 10, o czym informuje umieszczona tam tablica (por. przypis 55). Dom wybudowano w roku 1912. Wzniosła go znana warszawska spółka budowlano-architektoniczna Czerwiń- ski-Heppen. Księgi meldunkowe z tamtego okresu, niestety, prawdopodob- nie nie zachowały się i dziś nie wiemy, w którym roku w lokalu nr 36 zamie- szkali Baczyńscy, Stanisław i Stefania. Najpewniej nastąpiło to po ich ślubie w 1912 roku. Nie ma w tej kamienicy już nikogo, kto by pamiętał rodziców poety i niemowlę - Krzysia... Bliska krewna poety zapamiętała, że z bramy wcho- dziło się „na szerokie kamienne schody", co niezupełnie się zgadza, bo lokal nr 36 znajduje się w oficynie. Pokoje tu były wysokie, przestronne, o dużych weneckich oknach, a mieszkanie Baczyńskich urządzone „ze smakiem i pew- nym komfortem". Właścicielem domu był nieżyjący dziś - Stanisław Godlewski. Mimo upływu lat dom zachował ślady niegdysiejszej świetności: obszerne klatki schodowe, sufity ze stiukami, kryształowe szybki... PRL-owska administra- cja dopuściła do dewastacji wnętrz tej pięknej secesyjnej kamienicy; ponad 100-metrowe mieszkania zamieniono na rotacyjne lokale biurowe; zrabowa- no zabytkowe piece i ozdobne parkiety, wywożąc je w nieznane. Zacierano ślady świetności czasów Krzysztofa Kamila. Jeszcze w 1991 r. prasa donosi- ła o wywożeniu mozaikowych parkietów... 5) Pierwsze ustalenia dotyczące daty chrztu poety opublikowałem w ro- ku 1984 („Tygodnik Powszechny" nr 49), podając po raz pierwszy do pu- blicznej wiadomości tekst aktu chrztu, spisanego z ksiąg parafialnych. Arty- kuł wywołał ostrą reakcję powołanego w stanie wojennym tygodnika „Tu i te- raz". Podpisany kryptonimem „315", współpracownik tego pisma (prawdo- podobnie K. Koźniewski), oraz w ogóle nie podpisany - anonim z radykalnie ateistycznych „Argumentów" - spóźniony chrzest przyszłego poety tłuma- czyli jakoby „bardzo silnymi nastrojami antyklerykalnymi" w środowisku le- * W papierach po matce poety zachował się dokument, z którego wynika, że Stefania Baczyńska ukończyła roczny kurs pedagogiczny dla nauczycieli szkół ele- mentarnych z wynikiem bardzo dobrym (świadectwo z 6 lipca 1918 roku). Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 2? gionowym. Koronnym tego dowodem miał być późny chrzest córek Leoi Wasilewskiego. Zapewne obydwaj nie podpisani adwersarze woleliby, at poeta w ogóle nie był chrzczony, co można było dotąd podejrzewać. Tymcz sem odnalazł się akt chrztu - przykra dla obydwu towarzyszy niespodziank 6) Jak wynika ze świadectwa szkolnego, tylko w pierwszym półrocz 1930/31, a więc do połowy ostatniego roku „Cwiczeniówki", Krzysztof B; czyński opuścił 135 godzin lekcyjnych - wszystkie usprawiedliwione. IN świadectwie przeważają piątki; czwórki tylko z rachunków, geografii i robi ręcznych. Liczba spóźnień - 2, z tego nie usprawiedliwionych - brak. Po trzech latach nauki w Szkole Ćwiczeń przy Seminarium Nauczycie skim Żeńskiego Katolickiego Związku Polek na Krakowskim Przedmieści w roku 1931 Krzysztof Baczyński został przyjęty do gimnazjum Stefana B; torego. 7) Jan Bytnar ps. Rudy, ur. w 1921 r., syn legionisty, nauczyciela, szko ny kolega Baczyńskiego (matura 1939), w konspiracji od października 193! od marca 1941 w Szarych Szeregach. Organizator i wykonawca wielu akc podziemnych. Ukończył konspiracyjną Szkołę Podchorążych Rezerw („Agricola"). Aresztowany wraz z ojcem 23 marca 1943, torturowany n Szucha, następnie odbity 26 marca w akcji pod Arsenałem. Umiera na ski tek obrażeń - 30 marca. Mianowany pośmiertnie harcmistrzem i odznaczc ny Krzyżem Walecznych. Jego pseudonimem („Rudy") nazwano 2 kompani batalionu „Zośka". Stopień wojskowy: podporucznik. Pochowany w kwaterz batalionu „Zośka" na Powązkach Wojskowych. 8) K.K. Baczyński „Utwory zebrane" w oprać. Anieli Kmita-Piorunc wej i Kazimierza Wyki. Wydawnictwo Literackie, Wyd. III, Kraków 197? Wstęp - K. Wyka. 9) Pisze o rym Hedda Bartoszek w katalogu do wystawy grafiki ksiąi kowej i ilustracji K.K. Baczyńskiego, zorganizowanej w Warszawskiej Gale rii Krytyków w lipcu i sierpniu 1977 r. Katalog zawierał parę reprodukcj prac graficznych poety oraz wprowadzenie - życiorys poety. Ale ani słowi w tym wypreparowanym życiorysie o pełnej chwały podziemnej działalność poety w szeregach AK - zapewne w mniemaniu autorki mniej chwalebne części życiorysu Baczyńskiego. Za to przeczytać można, że w 1936 roki „organizował wespół z Karolem Żóralskim i Mieczysławem Goździkiem kołi młodzieży robotniczej". Podczas strajku okupacyjnego w Fabryce Przyrządóv Pomiarowych „dostarczał wraz z innymi członkami wałówek strajkującym" Potem razem z członkami koła młodzieży robotniczej nawiązał kontak z podmiejską organizacją „Wici". „Kontakt był tak bliski - pisze Hedda Bar toszek - że w 1936 roku w pochodzie pierwszomajowym szli obok młodzieży komunistycznej i socjalistycznej «wiciarze» z zielonym sztandarem zaagitowa ni przez Krzysztofa Baczyńskiego. W okresie wojny domowej w Hiszpani K. Baczyński uczestniczył w zbiórkach pieniężnych na «Czerwoną Hiszpa nię». Wykonywał szablony i brał udział w malowaniu na murach Powiśla ha sta «Niech żyje Czerwona Hiszpania»". Wraz z członkami „Spartakusa' i młodzieżą komunistyczną uczestniczył w „akcji popierającej strajk nauczy- 276 Wiesław Budzyński cielski, tj. agitacji prostrajkowej i organizowaniu na czas strajku absencji uczniów w szkołach warszawskich". A oto, co pisze dalej H. Bartoszek: „Na przełomie lat 1943-44 Baczyński wróci do działalności jednolitofrontowej (sic! - W.B.). W 1944 współdziała z kołem Krajowej Rady Młodzieży (?). Udzieli lokali - swojego i swojej żony - na dyskusje i spotkania międzyorgani- zacyjnych grup młodzieży"; w końcu - poległ „w czasie Powstania Warszaw- skiego walcząc w szeregach batalionu Parasol" (nieprawda! - przyp. W.B.)... Dalej można jeszcze przeczytać, że Baczyński był przyjacielem... „wielu pisarzy, poetów i intelektualistów", wielkim głosem nawoływał „do walki z fa- szyzmem hitlerowskim, wzywał do przyjaźni i miłości", itp. banały i propagan- dowe kwiatki. Tak spreparowany życiorys znamionował czasy, gdy u każdego „potrzebnego artysty" doszukiwano się odrobiny lewicowości, rozdmuchując to następnie do niebotycznych rozmiarów. Właśnie takiego „lewicowego Ba- czyńskiego" - parę wyolbrzymionych epizodów z okresu wczesnej młodości i parę przemilczeń - zaserwowała Hedda Bartoszek, co wywołało zrozumiałe oburzenie rodziny i znajomych poety przybyłych na otwarcie wystawy. 10) Konstanty A. Jeleński, ur. w 1922 w Warszawie, syn dyplomaty Konstantego Jeleńskiego. W latach 1933-36 uczeń Gimnazjum Stefana Ba- torego. W grudniu 1939 wyjeżdża do Włoch, gdzie przez kilka miesięcy jest sekretarzem ambasadora RP, gen. Wieniawy-Dlugoszowskiego. W 1940 wstą- pił do polskiego wojska we Francji. W 1941, dzięki stypendium British Coun- cil, rozpoczął studia ekonomiczne w St. Andrews College; następnie studiuje w Oxfordzie. Bierze udział w lądowaniu sił alianckich w Normandii jako pod- porucznik w I Dywizji Pancernej gen. Mączka. Odznaczony m.in. Krzyżem Walecznych. Ostatni redaktor „Dziennika Żołnierza I Dywizji Pancernej". Po zakończeniu wojny - na uchodźstwie, najpierw w Rzymie - gdzie pracuje m.in. w FAO - następnie w Paryżu. Od 1951 żyje w konkubinacie z włoską malarką Leonor Fini (zm. w 1996). Redaktor „Preuves" - przez 15 lat zamie- ścił tam ponad 200 publikacji; współpracownik paryskiej „Kultury". Autor wielu szkiców z dziedziny literatury i malarstwa, kilku książek, np. tomu „Zbiegi okoliczności". Poliglota, piszący w paru językach. Tłumacz, przełożył m.in. na francuski trzy sztuki Gombrowicza oraz powieść „Trans-Atlantyk". Tłumaczył też wiersze Karola Wojtyły i Czesława Miłosza. Laureat prestiżo- wych nagród, np. nagrody Polskiego Pen Clubu. Do końca życia miał paszport uchodźcy - nigdy nie przyjął obcego obywatelstwa. Zmarł w 1987 r. 11) Zob.: „Aneks" 22/1979 oraz „Zeszyty Literackie" 21/1988. 12) Andrzej Józef Szper-Kamiński, ur. w 1921. W czasie drugiej wojny w AK (głównie Radom). Nazwisko matki (Kamiński) przyjął w czasie wojny ze względu na żydowskie pochodzenie ojca. W marcu 1944 aresztowany i tor- turowany przez gestapo. W 1973 zmuszony do opuszczenia Polski (pracował w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych). Autor wielu prac, m.in. książki „Koszmar niewolnictwa" (o obozach sowieckich i hitlerowskich) wy- danej na emigracji, pierwsze wydanie krajowe skonfiskowane w 1989 w ca- łości przez cenzurę PRL. Książka wyszła oficjalnie rok później po upadku cenzury. Zmarł na serce w 1985 r. w Niemczech Zachodnich, gdzie mieszkał. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 277 13) Tadeusz Zawadzki „Zośka", ur. w 1921, podporucznik, harcmistrz, syn profesora Kazimierza Zawadzkiego, rektora Politechniki Warszawskiej. Absolwent liceum Batorego (matura 1939). Drużynowy 23 WDH. W kon- spiracji od października 1939. W czasie okupacji występował m.in. pod na- zwiskiem „Tadeusz Zieliński". Organizator Szarych Szeregów, od 1942 ko- mendant warszawskich Grup Szturmowych, dowodził m.in. w akcji pod Ar- senałem. Zginął w nocy z 20 na 21 sierpnia 1943 w akcji pod Sieczychami. Odznaczony Virtuti Militari oraz dwukrotnie Krzyżem Walecznych. Jego imieniem nazwano batalion „Zośka". 14) Po śmierci babki poety, Karoliny Zieleńczykowej, w 1933 Stani- sław i Stefania zamieszkali razem, przy Wspólnej 75 róg Emilii Plater, dokąd Stanisław przeniósł się z Bagateli 10. Ale już prawdopodobnie późną jesie- nią '33 Baczyńscy przeprowadzili się do kamienicy przy ulicy Wiktorskiej 6, gdzie mieszkał Edmund Semil, przyjaciel Stanisława, a nauczyciel Krzysia. On też wyszukał mieszkanie Baczyńskim. „Dowiedziałem się - wspominał - że Stanisław, który dłuższy czas nie mieszkał z rodziną, pragnął ze względu na dobro chłopca uporządkować ży- cie rodzinne, lecz nie miał odpowiedniego mieszkania. Złożyło się akurat tak, że mogłem mu ułatwić wynajęcie trzypokojowego lokalu w tym samym domu przy ulicy Wiktorskiej, gdzie od kilku miesięcy mieszkałem. Był to ta- ki sam lokal jak mój, tylko o piętro wyżej..." „W naszej świadomości była to odległa peryferia" - zapewnia M. Turlej- ska. - „Dla nas Warszawa oznaczała wtedy czworobok zamknięty Alejami Ujazdowskimi od wschodu, ulicą Emilii Plater od zachodu, Ogrodem Saskim od północy a placem Unii Lubelskiej...". Pewnego razu „...rodzice zabrali nas na oficjalną wizytę do Stachów na Wiktorską - wspomina Turlejska. - Krzy- sia w domu nie było. Stach wydał nam się pochmurny i zgorzkniały. Skarżył się na uporczywy ból nerki. - Jakby jedna wskoczyła na drugą - tłumaczył". 15) Rosa Bailly, ur. w 1890, poetka francuska, założycielka (1919) to- warzystwa Les Amis de la Pologne. W czasie II wojny organizatorka pomo- cy dla uchodźców i żołnierzy polskich we Francji. Autorka wielu książek 0 Polsce. Tłumaczka m.in. Tuwima, Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej, Konop- nickiej. Jej tomik poezji poświęconej Polsce został zniszczony w czasie wojny przez hitlerowców. Odznaczona w okresie międzywojennym wieloma polski- mi odznaczeniami, m.in. złotym Laurem Akademii Literatury. Po wojnie otrzymała nagrodę Polskiego Pen Clubu (1969). Napisała dotychczas nie wy- daną (!) historię Warszawy. Zmarła w 1976. 16) Frank Billings Kellogg, ur. w 1856 polityk amerykański, sekretarz stanu, współtwórca paktu (Pakt Kellogga - 1928 r.) potępiającego wojnę ja- ko sposób załatwiania sporów między narodami. Pokojowa Nagroda Nobla w 1929. Zmarł w 1937. 17) Przytoczone w rozdziale „Ślub" okoliczności poznania Barbary 1 Krzysztofa pochodzą od brata Barbary, Zbigniewa Drapczyńskiego. Czas i miejsce poznania są różnie przedstawiane. Teraz niemal z całą pewnością można powiedzieć, że nastąpiło to 1 grudnia 1941 w mieszkaniu Emilii i Ta- 278 Wiesław Budzyński deusza Hiżów* przy ulicy Kredytowej 16, gdzie co tydzień w poniedziałki (1 grudnia wypadał poniedziałek) odbywały się wykłady logiki, na których za- czął bywać Krzysztof. Wtedy, a może wcześniej, Basia miała otrzymać do przeczytania jego wiersze. („Tutaj właśnie na Kredytowej poznał Krzysztof Barbarę, swoją późniejszą żonę. Basia ode mnie dostała do przeczytania wier- sze Krzysztofa" - pisał T. Sołtan). Moment ten potwierdza dedykacja wiersza „Narzeczona": „Basieńce w półrocze naszego małżeństwa, w rocznicę nasze- go poznania i w dodatku na imieniny - Krzysztof 4.XII.42". Prawdopodobnie poeta - jak to ujmuje Z. Wasilewski - „po jakiejś imprezie odprowadził Basie do domu, po czym ona zaprosiła go na przyjęcie imieninowe. Czwartego gru- dnia przyszedł i tegoż wieczora jej się oświadczył". - Z. Wasilewski powołuje się tu na rozmowę z Basią w 1943 r. To samo zresztą mówiła Wasilewskiemu matka Barbary w latach sześćdziesiątych. W tomiku zatytułowanym „Serce jak obłok" znajdujemy dedykację: „Mojej ukochanej Basieńce - E (? - W.B.) ten poemat, który był pierwszą przyczyną naszego poznania...". Dedykacja w rocznicę ślubu - 3.VI.1943 r. Prawdopodobnie ten właśnie utwór otrzyma- ła Barbara do przeczytania (od Sołtana lub kogoś innego). Poemat powstał w sierpniu 1942 i zapewne krążył w odpisach wśród rówieśników. Jadwiga Klamer sądzi, że Barbara przyprowadziła do niej Krzysztofa zaraz na drugi dzień po ich poznaniu „w klubie dyskusyjnym zimą 1941/1942". Krzysztof * Tadeusz Leon Hiż (1883-1945), dziennikarz i poeta. Należał do grona poe- tów i malarzy, wśród których byli m.in. Bolesław Leśmian, Julian "Iuwim, Kazimierz Wierzyński. Postać niezwykle popularna, również ze względu na strój. W czasie oku- pacji w jego mieszkaniu odbywały się zajęcia tajnego uniwersytetu. Po Powstaniu uciekł do Krakowa, gdzie zmarł. Pochowany na Cmentarzu Rakowickim. Emilia Hi- żowa (1885-1970), córka Kazimierza Elżanowskiego - generała armii rosyjskiej. W Warszawie od 1920. Jedna z nielicznych wtedy kobiet architektów. Należała do ZWZ-AK. Brała udział w Powstaniu. Po wojnie jako architekt poświęciła się odbu- dowie Warszawy, poseł na Sejm PRL, członek władz Stronnictwa Demokratyczne- go. Hiżowie mieli dwóch synów: Stanisława - historyka sztuki, oraz Henryka (asy- stenta prof. Kotarbińskiego) - doktora filozofii, obecnie emerytowanego profesora matematyki i filozofii w Pensylwanii (USA). Henryk Hiż znał poetę i jego stosunki rodzinne, potwierdza to w liście udostępnionym mi przez Philipa E. Steele. Pisze tam m.in., że „...zajęcia uniwersyteckie, których część odbywała się w naszym mie- szkaniu na Kredytowej, miały charakter oficjalny i rodzina nie brała w nich udziału, nie przeszkadzała. Czasem ojciec słuchał moich wykładów z sąsiedniego pokoju i po- tem je komentował, ale nikt z rodziny nie kontaktował się ze studentami. Więc i owe- go 1 grudnia '41, gdy Baczyński i Drapczyńska poznali się, na pewno ani moja mat- ka, ani ojciec nie byli przy tym obecni. Drapczyńska słuchała moich wykładów dużo przed Baczyńskim... Tylko raz lub dwa byłem u niego w mieszkaniu, a [moja] matka na pewno nigdy. Matka bardzo była pod wrażeniem wierszy Baczyńskiego... Ojciec znał kilka [jego] wierszy..., był szczęśliwy, gdy mu powtórzyłem, że Baczyński powie- dział, że właściwie tylko Słowacki istniał jako poeta. Tak jak Skamandryci byli, po Młodej Polsce, nawrotem do Mickiewicza, tak Baczyński był, po Skamandrytach, nawrotem do Słowackiego..." Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 27 i przyniósł wiersz napisany tej nocy (z 1 na 2 grudnia ?). Wiersz był zadedykc wany: „Dziwnej Barbarze, dziwny wiersz, dziwny Krzysztof". Pani Klarne słów nie pamięta. Jedyny znany utwór, który może wchodzić w grę, to „Z szop ką" z 2 grudnia, więc jakby wszystko się zgadza. A dlaczego wiersz „dziwny" - odsyłam do wiersza. „Dziwny" też jest - wedle słów samego poety - „Rze czy niepokój" z 12 grudnia, erotyk adresowany do Basi (por. komentarz d wiersza w: K.K. Baczyński „Kiedy się miłość śmiercią stała", wyd. III 1997; 18) Ks. Ludomir Lissowski (ps. Leon Latowicz), ur. w 1890. W 191 ukończył Seminarium Duchowne w Płocku. W 1920 brał czynny udzi< w przygotowaniach obrony miasta przed bolszewikami; organizował punkty s? nitarne, schrony, opiekę nad kobietami i dziećmi. Był proboszczem w Dąbn wie k. Strzegowa, następnie we Wieczfni k. Mławy (do 1936) i w Woli Kie pińskiej k. Zegrza. We wrześniu 1939 gestapo poszukiwało go za działalnoś w kółkach rolniczych. Dzięki ostrzeżeniu jednego z parafian - zdołał ujść prze aresztowaniem. Pracował pod przybranym nazwiskiem w parafii św. Aleksai dra w Warszawie, będąc jednocześnie prefektem w rzemieślniczej szkole zaw< dowej. 3 czerwca 1942 w kościele Świętej Trójcy na Solcu udzielał ślubu Ba barze i Krzysztofowi Baczyńskim. Pod nazwiskiem Leona Latowicza, c 1940 r. do sierpnia 1944, mieszkał przy ul. Smolnej. W 1945 objął paraf w Sierpcu biorąc czynny udział w życiu parafialnym; inicjował krwiodawstw interesował się sztuką. Po przejściu na emeryturę mieszkał nadal w Sierpc pod opieką ss. passjonistek. Zmarł w 1974 r., mając 84 lata, w 61 roku kapłai stwa. Pochowany na honorowym miejscu na tamtejszym cmentarzu. Posiad tomik wierszy Baczyńskiego z dedykacją poety - los tej cennej pamiątki je obecnie nieznany. (O ks. Lissowskim - zob. też w rozdziale „Teściowie"). 19) Zadruga - radykalne ugrupowanie działające w okresie II Rzecz; pospolitej i później, nawiązujące do prasłowiańskich, pogańskich korze („Zadruga" - u dawnych Słowian - wspólnota rodowa), W 1937 r. w Warsz wie zaczął ukazywać się miesięcznik „Zadruga" (w podtytule: „Pismo Nacj nalistów Polskich"). Założyciel pisma i twórca ruchu - Jan Stachnii (1905-1963) w 1939 wydał „Dzieje bez dziejów", gdzie twierdził, że nar< polski upadł, bo... został skatoliczony. Polemizowała z nim m.in. Zofia Kc sak-Szczucka broszurą zatyt. „Pod dyktandem Berlina". Przywódców „Z drugi" charakteryzował nie tylko wrogi stosunek do Kościoła, ale i skraji antysemityzm, co w czasie wojny zbliżyło ich do ideologii hitlerowsk i pchnęło do kolaboracji. (Więcej o „Zadrudze" - w książce „Testament Krz sztofa Kamila", wyd. I 1998). 20) Ulica Tadeusza Hołówki na Czerniakowie. W okresie PRL, 1949 - ul. Karpia, w latach 1957-1991 -Wczasowa. Od 1991 ponownie 1 deusza Hołówki. Tadeusz Hołówko ps. Kirgiz, ur. w 1889 w Kazachstanie, syn zesłań styczniowego z okolic Nowogródka, polityk i publicysta związany z Piłsv skim. Studiował w Petersburgu. Od 1909 w PPS (Frakcja Rewolucyjn współorganizator POW. W 1918 w Rządzie Lubelskim, brał udział w taji misji do zbolszewizowanej Rosji (rozmowy z Leninem, Trockim). W lata 280 Wiesław Budzyński 1922-27 poseł na Sejm i współtwórca BBWR. W 1927 wystąpił z PPS. Szef Departamentu Wschodniego MSZ. Autor wielu prac, m.in.: „Przez kraj czer- wonego caratu", „Kwestia narodowościowa w Polsce" (1922), „Prezydent Gabriel Narutowicz, życie i działalność" (1924). Był członkiem elitarnej organizacji piłsudczykowskiej pn. Związek Dobra Publicznego, stawiającego sobie za cel „pogłębienie ideologii peowiackiej". (Do ZDP należeli m.in. J. Ję- drzejewicz, J. Pohoski, A. Skwarczyński). Czynnie działał na rzecz pojedna- nia z Ukraińcami i Białorusinami. Prowadził pertraktacje z Ukraińcami w marcu 1931 wraz z J. Jędrzejewiczem. Zamordowany w Truskawcu 29 VIII 1931 przez Ukraińców z Organizacji Nacjonalistów Ukraińskich. W zamachu tym brał udział i został skazany na karę śmierci, zamienioną potem na doży- wocie, późniejszy przywódca nacjonalistów ukraińskich, Stepan Bandera, za- mordowany po wojnie (w 1957?) w Berlinie Zachodnim przez agenta KGB. (Więcej informacji o Hołówce znajdzie czytelnik w przygotowywanej do dru- ku książce „Dom Baczyńskiego", autorstwa piszącego te słowa). 21) Chodzi o inicjatywę Fundacji Kultury Narodowej, wysyłania pa- czek z Londynu przez Lizbonę dla środowisk inteligenckich w kraju. Brała w tym udział pisarka Maria Danilewicz-Zielińska, która w 1942 przebywała w Lizbonie. 22) Opowiadanie to zostało ukończone 26 marca 1943 i raczej zbiegiem okoliczności nosi datę akcji pod Arsenałem, uwieńczonej uwolnieniem z rąk gestapo Jana Bytnara „Rudego", szkolnego kolegi Baczyńskiego. Zdaniem edytorów „Utworów zebranych" K.K.B. - data na rękopisie postawiona „za- pewne nie ręką autora". 23) Andrzej Kijowski, ur. w 1928, jeden z najwybitniejszych krytyków literackich okresu PRL, związany z miesięcznikiem „Twórczość". Opracował i opatrzył wstępem jedyny po wojnie wybór prac Stanisława Baczyńskiego („Pisma krytyczne", Warszawa 1963). Autor wielu tomów esejów i felietonów na tematy literackie, m.in. „Se- zon w Paryżu" i „Różowe i czarne". Zmarł w 1985. Pośmiertnie w 1998 wy- dano „Dziennik. 1955-1969", gdzie pod datą 6 sierpnia 1969 zapisał: „Wy- bór Krzysztofa Baczyńskiego z serdeczną dedykacją Kazimierza Wyki. Prze- czytałem parę wierszy znajomych i... rozpłakałem się". 24) Józef Sosnowski, ur. w 1904 w Warszawie, pedagog, doktor filozo- fii, wybitny działacz harcerski. Ochotnik w wojnie 1920. Do września 1939 - sekretarz generalny ZHP, harcmistrz. W czasie okupacji kierował referatem wydawniczym w Biurze Informacji i Propagandy KG AK; redaktor pism podziemnych, autor prac z zakresu propagandy i wychowania w konspiracji. Uczestniczył w tajnym nauczaniu; brał udział w Powstaniu. Wykładowca UW, autor licznych publikacji z dziedziny pedagogiki. Zmarł w 1975 - pocho- wany na Powązkach. Odznaczony Krzyżem Walecznych i Krzyżem Kawaler- skim Orderu Odrodzenia Polski. 25) Do konfliktu Barbary z teściową nawiązuje także Aniela Kmita-Pio- runowa w „Poezji" 9/1979: „Nie potrafiłabym (...) powiedzieć z całym prze- konaniem, która z tych dwóch kobiet ponosi „winę" za to, że stosunki między Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 281 nimi - mimo na pewno najlepszej woli z obu stron - stawały się coraz bardzie napięte: z jednej strony broniąca swego „stanu posiadania" wbrew wszelkin rozsądnym przesłankom matka, walcząca o to, czego jej przecież nie zabiera- no - o serce syna; z drugiej strony młodziutka, dziewiętnastoletnia dziewczy- na, zakochana pierwszą gorącą miłością w pięknym chłopcu otoczonym nim- bem poetyckiej sławy i wzajemnie przez niego kochana, z młodzieńczym ego- izmem nie chcąca się nim dzielić z nikim, nawet z matką - to była sytuacja ni« do utrzymania. Musiało dojść do rozstania. (...) Ale egoistyczna zaborcza by ła również miłość matki. A najtragiczniejsze było to, że oba te egoizmy (...) sta rej i młodej kobiety, uderzały przede wszystkim w tego, którego obie tak górą co kochały, w Krzysztofa, który szarpał się między nimi dwiema bezradnit i rozpaczliwie, nie chcąc żadnej z nich utracić ani skrzywdzić..." 26) Numer ewidencyjny „Krzysztofa Zielińskiego" - K.K. Baczyńskie go: Z/2/11/320. Z - „Zośka", Harcerski Batalion Szturmowy; 2 - druga kom panią „Rudy"; II - drugi pluton „Alek"; 3 - trzecia drużyna; 20 - zastępo wy drugiego plutonu. Albo według innego oznaczenia; ZRA 320 - ZRA - pierwsze litery - „Zośka", „Rudy", „Alek". Pseudonim „Zieliński" - praw dopodobnie na cześć „Zośki" Tadeusza Zawadzkiego, poległego pod Sieczy chami, który używał także pseudonimu Zieliński. 27) Szkoła Podchorążych Rezerwy „Agricola", klasa B-9: 1) Krzyszto Baczyński ps. Zieliński; 2) Bogdan Deczkowski - „Laudański"; 3) Bogdai Celiński - „Wiktor"; 4) Henryk Petryka - „Karol"; 5) Zygmunt Brzosko - „Nowina"; 6) Zygmunt Okurowski - ,Vindex"; 7) Ryszard Sadowski - „Mi kowski"; 8) Stanisław Bańkowski - „Przemyski". Głównym wykładowcą by ppor. Andrzej Góral - „Tomasz". Klasa B-9 odbywała zajęcia u Krzysztofa przy Hołówki oraz w mieszka niu „Mikowskiego" na Pradze w okolicach bazyliki. Rozkaz L.17/21 komendanta „Agricoli", por. „Gustawa" (Eugeniusza Kc nopackiego), o przyznaniu tytułu podch. rezerwy piechoty absolwenton IV turnusu „Agricoli": Pod lokatą 206 wpisany starszy strzelec „Krzysztof" (n ewid. 53), który otrzymał odznakę „Agricoli" z nr. 124 i fotograficzną miniatur kę dyplomu z podpisami „Gustawa" i „Sępa" (J. Mazurkiewicz, „Radosław"; 28) Andrzej Romocki „Morro", ur. w 1923, syn oficera WP - dowboi czyka (w Polsce niepodległej posła na Sejm i ministra komunikacji), ukończj Gimnazjum Towarzystwa Ziemi Mazowieckiej - matura 1941(?). W konspi racji od 1940; dowódca kompanii „Rudy" od grudnia 1943 (batalion „Zoś ka"). Dowodził akcją pod Sieczychami. Przeszedł cały szlak powstańczy bai „Zośka". Pośmiertnie awansowany do stopnia kapitana. Zginął na Sole w pobliżu kościoła Świętej Trójcy 15 września 1944 r. Odznaczony Virtu Militari V klasy i dwukrotnie Krzyżem Walecznych. Jego młodszy brat, Ja Romocki „Bonawentura", ur. w 1925, d-ca drużyny w plutonie „Sad" - pc eta, autor „Modlitwy" o przebaczenie: „...Na przebaczenie im przeczyste wlej w nas moc, Chryste". Poległ 18 sierpnia '44 na Starym Mieście. Podpc rucznik. Odznaczony Virtuti Militari V klasy i Krzyżem Walecznych. Obj dwaj bracia pochowani na Powązkach Wojskowych w kwaterze bat. „Zośka' 282 Wiesław Budzyński 29) Jan Rodowicz „Anoda", ur. w 1923 w Warszawę, absolwent Liceum Batorego (matura 1941), syn profesora Politechniki Warszawskiej, siostrze- niec generała W. Bortnowskiego. Od 1940 w ZWZ-AK, należał do Grup Szturmowych Szarych Szeregów - bat. „Zośka", ukończył „Agricolę", uczest- niczy! w akcji pod Arsenałem, brał także udział w akcjach: pod Cełestynowem i pod Sieczychami. Jeden z bohaterów „Kamieni na szaniec" Aleksandra Ka- mińskiego. Dwukrotnie ciężko ranny w czasie Powstania, ewakuowany na drugi brzeg Wisły. Porucznik. Odznaczony Srebrnym Krzyżem Kawalerskim, Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych (dwukrotnie). Student politechniki (od 1945). Aresztowany w Wigilię 1948 pod zarzutem prowadzenia konspiracyj- nej działalności przeciw władzom komunistycznym, a także m.in. pod zarzu- tem próby zamachu na pułkownika Wiktora Grosza, znanego politruka i pro- pagandzistę*. Zamęczony na śmierć 7 I 1949 w UB-eckim areszcie śledczym przy ulicy Koszykowej 6. Władze utrzymywały, że popełnił samobójstwo, wy- skakując przez okno podczas prowadzenia do celi. Taką też informację prze- kazano oficjalnie jego rodzinie. Po ekshumacji pochowany w grobie rodzinnym na Powązkach. W 1989 w gmachu Wydziału Architektury przy ulicy Koszy- kowej - gdzie studiował - odsłonięto tablicę pamiątkową. 30) Czesław Miłosz, poeta, laureat literackiej Nagrody Nobla (1980), ur. w 1911 na Litwie. W Wilnie ukończył gimnazjum i studia prawnicze (1929-34). Debiutował mając 19 lat. Współzałożyciel grupy poetyckiej „Za- gary". W latach 30. dwukrotnie wyjeżdża do Paryża, nawiązując m.in. kon- takty ze swoim dalekim krewnym, poetą Oskarem Miłoszem. Od 1936 pra- cował w wileńskiej rozgłośni Polskiego Radia, po zwolnieniu pod zarzutem komunizowania przeniósł się (w 1937) do Warszawy. W czasie okupacji hitle- rowskiej uczestniczył w podziemnym życiu literackim Warszawy; w 1940 wy- dał konspiracyjnie pod pseudonimem Jan Syruć, zbiorek zatytułowany „Wiersze"**; w 1942 zaś antologię „Pieśń niepodległa". W latach 1946-48 wyjechał na placówkę dyplomatyczną do USA; od 1949 pracował w Amba- sadzie PRL w Paryżu. W 1951 pozostał na Zachodzie. Wykładał na uniwer- sytecie w Berkeley w Kalifornii, specjalizując się w literaturach słowiańskich. Laureat wielu nagród i doktoratów h.c. Fragment jego wiersza został wyryty w 1981 na pomniku gdańskich stoczniowców. 31) Tadeusz Hollender, ps. Tomasz Wiatraczny, ur. w 1910 r., poeta i satyryk, pierwszy redaktor lwowskich „Sygnałów". Napisał powieść saty- ryczną „Polska bez Żydów" (1938), potępiającą antysemityzm. Gdy Niem- cy zajęli Lwów w 1941, przeniósł się do Warszawy. Brał udział w akcji * Wiktor Grosz - oficer polityczny Ludowego Wojska Polskiego, pułkownik, autor licznych publikacji propagandowych, mających na celu podporządkowanie interesom ZSRR żołnierzy polskich walczących pod dowództwem sowieckim w okresie wyzwala- nia terytorium Polski spod okupacji niemieckiej i wprowadzania tzw. władzy ludowej. ** Tomik wierszy Miłosza wydany w 1940 na Dynasach w nakładzie 46 egzem- plarzy (zob. też przyp. 33) byl bodaj pierwszym podziemnym tomikiem w okupowa- nej Warszawie. „Wiersze wybrane" Jana Bugaja (K.K. Baczyńskiego) były prawdo- podobnie drugą z kolei taką publikacją. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 283 „N"*. Autor głośnych wierszy antyniemieckich, drukowanych w prasie kon- spiracyjnej. Aresztowany w maju 1943 i więziony na Pawiaku. 31 V 1942 rozstrzelany w ruinach getta warszawskiego. Dowodem jego „winy" byłj wiersze, piosenki i fraszki, które pisał. 32) Koledzy Barbary i Krzysztofa Baczyńskich z I roku (1942/1943; tajnego kompletu polonistyki: Barbara Borman (później Żółkiewska), Micha: Jaworski, Salomea Kozielewska (później Kowalewska), Hanna Mozolowsks (później Zaniewska), Hanna Pliszczyńska, Witold Stankiewicz, Wacław Twa- rowski, Zbigniew Wasilewski, Maria Ziemecka. Wykładowcy I roku, profesorowie: Stanisław Adamczewski, Stanisław Słoński, Stefan Vrtel-Wierczyński, Mieczysław Milbrandt... Wszyscy oni jui nie żyją; Milbrandt brał udział w Powstaniu i poległ w ataku na Sejm. Ne drugim roku wykładali też: prof. prof. Władysław Tatarkiewicz, Witold Do- roszewski, Zofia Szmydtowa oraz Julian Krzyżanowski, który uczył Baczyń- skiego, zdaje się, na pierwszym roku... „Pod koniec pierwszego roku Krzysztof na wykłady zaczął chodzić coraz rzadziej - wspomina Wasilewski. - Potem dowiedzieliśmy się, że wciągał si(j jeszcze mocniej w życie konspiracyjne, w Kedywie, w batalionie „Zośka" Sza- rych Szeregów. Wtedy zrezygnował z uniwersytetu i na drugim roku studiów już go na zajęciach nie spotykaliśmy". Niektórzy uważali, że program studiów przestał go interesować, a nawet, że zrezygnował z dalszego uczęszczani? „z przeszkody raczej błahej, jakiejś nieważnej scysji z sekretarką zapisującą ns komplety". Ale powód musiał być znacznie głębszy. „Pamiętam - pisze Witold Stankiewicz - że w końcu 1943 zagadnąłem go o to. Odpowiedział mi dość jed- noznacznie, że walkę z bronią w ręku uznaje w tym momencie za sprawę na- czelną, a jeśli będzie mu dane wyjść cało z tej wojny, powróci do studiów" (por „Testament Krzysztofa Kamila" wyd. I 1998, rozdz. „Biała Magia"). 33) „Miłosz przy pomocy zwyczajnego szydła dziurkował arkusze, ja cią- łem czarny papier, a Janina zszywała ozdobnym kordonkiem dwudziestostro- nicowe egzemplarze" - wspominał Jerzy Andrzejewski. - „Z punktu widzenia bezpieczeństwa pokój na Dynasach wyglądał samobójczo. Na stole, na tapcza- nie, na biurku i na podłodze, wszędzie bielały zdradzieckie stronice. Miłosz okropnie się męczył z ordynarnym szydłem. Janina kłuła sobie palce, a ja nic wszystkim arkuszom nadawałem przy pomocy żyletki odpowiedni wymiar Ale może dlatego właśnie przeżywaliśmy w te dni chwile jedne z najradośniej- szych i najjaśniejszych w ciągu całej okupacji. Tworzyliśmy rzecz małe i skromną, za to własnymi rękoma i na przekór koszmarom rzeczywistości * Akcja „N" - dywersja psychologiczna w stosunku do Niemców, prowadzona w latach 1941-44 przez komórkę Biura Informacji i Propagandy AK (BIP). Podszy- wając się pod nie istniejące ugrupowania antyhitlerowskie, działające jakoby wśróc Niemców, wydawano m.in. dokumenty, ulotki i czasopisma w języku niemieckim a także włoskim i węgierskim. Wedle obliczeń G. Mazura w ramach tej akcji wyda- no około miliona różnych druków. Niektóre z nich osiągnęły czamorynkową cen^ 50 marek. W akcji „N" brał m.in. udział malarz Stanisław Miedza-Tomaszewski Kierował akcją Tadeusz Żenczykowski, później redaktor Radia Wolna Europa. 284 Wiesław Budzyński Była to rzeczywiście nasza książka, cenniejsza dla nas od drukowanych przed wojną: pierwsza książka wierszy ukazująca się pod okupacją. Poszliśmy z nią potem na miasto, do przyjaciół, znajomych i zaufanych księgarzy. Nakład nasz był skromny: 46 egzemplarzy. Tytuł tomu był: «Wiersze», a autor ich nazywał się Jan Syruć" (J. Andrzejewski - „Gra z cieniem", Warszawa 1987). 34) Meldunek „Giewonta" Władysława Mirosława Cieplaka: „...Stra- ciłem kontakt z patrolem w sile 1-3 (Jędrek, Krzyś, Krzysztof i Mors), który został odcięty ode mnie przez nieprzyjaciela..." „Jędrek" to Andrzej Daźwiń- ski, „Krzyś" - Krzysztof Zborowski, „Krzysztof" - Krzysztof Baczyński, „Mors" - Bohdan Czarnecki. Zdarzenie to miało miejsce 10 czerwca 1944 r. 35) Zapewne chodzi o cytowany już wyżej wiersz „Pocałunek" z maja 1944 roku lub jego wersję roboczą. Są tam słowa: „trzeba nam teraz umie- rać, by Polska umiała znów żyć". „Luty" Wacław Dunin-Karwicki zmarł je- sienią w 1944. Jego losy i losy jego żony Haliny opisałem w książce „Na stra- conej placówce" (wyd. I 1991, rozdz. „Znak pamięci"). 36) Zbigniew Czajkowski (ps. Deivir, Dębczyński), ur. w 1926. Po upadku Powstania przebywał w obozie jenieckim Sandbostel koło Bremy. Po wojnie osiadł w Anglii, gdzie ukończył studia techniczne i był dyrektorem fa- bryki aparatów elektronowych w Londynie. Obecnie na emeryturze. Napisał „Dziennik powstańca" wydany w kraju w 1969 r. W latach osiemdziesiątych wymienialiśmy korespondencję na temat śmierci poety. Później - po 1990 - kilkakrotnie był w kraju (por. „Testament Krzysztofa Kamila", wyd. I 1998). W „Dzienniku" pod datą 28 lipca '44 Czajkowski zapisał: „Jadę na odpra- wę do Krzysztofa na Hołówki. Są wszyscy drużynowi. Mors jak zwykle spóźnił się pół godziny. Dyskutujemy sprawę smętnego stanu magazynu. Podobno ma- gazyn nasz ma starczyć na całą kompanię. Czemu nam nie powiedziano wcze- śniej? Wszyscy klną bardzo. Postanawiamy dać «opeer» Morsowi". 37) Ratusz - dawny pałac książąt Jabłonowskich przy placu Teatral- nym, zbudowany według projektu Fontany i Merliniego. W 1817 zakupiony i przebudowany na siedzibę władz miejskich. Po pożarze w 1863 dobudowa- no wieżę. Bogate wnętrza: w sali Dekerta znajdował się m.in. ogromny pla- fon Bacciarellego. Po wojnie komuniści rozebrali wypalone, ale solidne, nadające się do odbudowy, mury Ratusza. W miejscu tym w 1964 stanął po- mnik Nike, obecnie przeniesiony w pobliże Trasy W-Z. W odbudowanym w 1997 roku dawnym Ratuszu mieści się bank. Niestety, odbudowano we- dług historycznych planów tylko fronton, zmieniając całkowicie wnętrza i układ oficyn, z których również odtworzono ledwie niewielką część, skut- kiem czego podwórze za wieżą ratuszową, otwarte teraz ku północy, ma inny kształt i wygląd. Dziś trudno dociec, gdzie było więzienie, a gdzie straż ognio- wa. Zbigniew Czajkowski z trudem wskazuje miejsce, gdzie był powstańczy grób poety. 38) Wiesław Kukliński, ps. Piechocki, Piechowski, ur. w 1923 r. w War- szawie w rodzinie nauczycielskiej. Ukończył Gimnazjum i Liceum św. Stani- sława Kostki; w czasie okupacji uczęszczał na wydział elektryczny szkoły Wa- welberga, następnie studiował na tajnej politechnice. W Szarych Szeregach Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila od czerwca 1943. Ukończył „Agricolę", brał udział w przygotowaniach cji „Milkę", odwołanej z powodu aresztowania „Heńka", Henryka Ni W „Parasolu" dowódca drużyny w 3 kompanii. W czasie Powstania ^ w Ratuszu, na Woli i Starówce. Ranny 20 sierpnia leżał w Szpitalu Ts, skim. Po upadku Powstania - w niewoli niemieckiej. Po wojnie - na e cji w Szkocji. [Relację Wiesława Kuklińskiego znajdzie Czytelnik w 1 Wiesława Budzyńskiego „Testament Krzysztofa Kamila", wyd. I 199 39) Pałac Blanka - niewielki, jednopiętrowy pałacyk, położony nocno-wschodnim rejonie placu Teatralnego między Ratuszem a ulics łowiczowską (obecnie: Nowy Przejazd), W głębi za bramą - część gł< także jednopiętrowa. Z tyłu w latach międzywojennych wybudowane piętrowy blok przeznaczony dla wydziałów technicznych magistratu, pałacu - od nazwiska Piotra Blanka, głównego bankiera z czasów Stai Augusta Poniatowskiego. Przed II wojną - po remoncie - pałacyk rej tacyjny Ministerstwa Spraw Zagranicznych; w czasie wojny zajęty na bę niemieckiego burmistrza Warszawy. Po wojnie odbudowany dla konserwatora zabytków. W holu pałacowym tablica i popiersie poety tablica znajduje się na zewnątrz pałacu (por. przypis 56). 40) „Gram", prawdopodobnie nazywał się Artur Sinell-Kowah chodził ze Lwowa i poległ na Starym Mieście. Zbigniew Czaj w „Dzienniku powstańca" pod datą 13 sierpnia zapisał: „Widzę, jak « pada przebiegając jezdnię". Tego samego dnia: „Dowiaduję się ( «Gram» zmarł w sali opatrunkowej. Miał odłamek w brzuchu i zanim kał się opatrunku, umarł z upływu krwi". 41) Zbigniew Czajkowski tak opisał wybuch Powstania: „Godzina ta trzydzieści. Zniecierpliwieni jesteśmy ostatecznie i mamy zamiar się. Od strony ulicy Miodowej rozległo się parę strzałów. Granat - jede gi, długa seria karabinu maszynowego. Trzeba poczekać - mówi Sławę Cofnęliśmy się do wyjścia. Seria broni maszynowej, wybuchy gr i pojedyncze strzały nie ustają ani na chwilę. Jakaś duża akcja musi Musieli ich Niemcy otoczyć w domu, więc bronią się - zauważa „Grg - Słuchajcie, słuchajcie! - krzyknął ktoś od drzwi - to chyba pov Od strony placu Napoleona niosą się odgłosy nowej strzelaniny. - Nie róbcie krzyku. Przecież nas nie zawiadomiono - mówi Kr - A zresztą pozostaje nam tylko czekać na rozwój wypadków - doi chwili". 42) „Barry" - Włodzimierz Kozakiewicz, dowódca reduty Ratu: stać niezwykle kontrowersyjna i tajemnicza, typ Kmicica. Wątpliwośi już stopień wojskowy „Barrego": kapitan, major czy... porucznik?* V wybuchu Powstania „Barry" staje na czele formującego się w Ratu działu złożonego m.in. z polskich pracowników magistrackich. Oddzi * A. Borkiewicz podaje, że „Barry" byl podoficerem i został pod koniec nia podporucznikiem czasu wojny. Z kolei A. Przygoński na podstawie doku Grupy „Północ" podaje, że na wniosek płka Ziemskiego „Barry" zostaj awai do stopnia majora, gdyż — jak sam oświadczy! — Powstanie rozpoczął jako kaj 286 Wiesław Budzyński niowo rozrasta się; 7-8 sierpnia liczy 200 ludzi, zostaje przeniesiony w rejon ulicy Długiej i przekształcony (9 sierpnia) w oddział żandarmerii AK Grupy „Północ" (obronę Ratusza przejmuje zgrupowanie „Nałęcza"). Będąc do- wódcą żandarmerii, zasłynął „Barry" jako zdecydowany, czasem wręcz bru- talny, przy ochronie wejścia do kanałów. Rozkaz ochrony włazu kanałowego przy ulicy Długiej otrzymał od płk. „Wachnowskiego" (Jan Karol Ziemski, późniejszy generał). W dniu 25 sierpnia „Wachnowski" odwołał go z tej funk- cji, przenosząc na stanowisko komendanta kwatery dowództwa Grupy „Pół- noc". Po wojnie aresztowany przez komunistów przebywał m.in. w obozie NKWD w Rembertowie, skąd uciekł w czasie rozbicia obozu przez oddział AK pod dowództwem „Wichury" (E. Wasilewskiego). Wedle świadectwa Je- rzego Skorupińskiego, który był więźniem obozu w Rembertowie i znał W. Kozakiewicza przed wojną, „Barry" został złapany i doprowadzony do obozu. Był przesłuchiwany i prawdopodobnie dla zastraszenia wyprowadzo- ny „pod stienku". Wywieziono go do Poznania, następnie do Rawicza, skąd wedle J. Skorupińskiego został zwolniony jesienią 1945 roku. 43) Chodzi o drużynę sanitarną 12 kompanii batalionu AK WSOP*, którym dowodził por. Tadeusz Okolski ps. „Dzik". Komendantką drużyny była „Iza Podolska" (Izabella Bowbelska). Drużyna stawiła się w Ratuszu na godzinę przed wybuchem Powstania. Był tu dobrze wyposażony punkt sani- tarny, gabinet oraz pokój zabiegowy, w sumie cztery pokoje na parterze pod wieżą ratuszową od strony podwórza. Lekarzem był dr Ludwik Wierzbicki (1900-1979) ps. Andrzej Babinicz, Judym, później chirurg powstańczego punktu sanitarnego PWPW** w stopniu kapitana. 44) W rzeczywistości nastąpiło to 5 sierpnia około południa. Według meldunku „Izy Podolskiej" (Bowbelskiej) 5 sierpnia na posterunku w Banku Polskim zginęły od bomby lotniczej cztery sanitariuszki: „Elżbieta" (Elżbie- ta Zaunerówna); „Nina" (Janina Chełmińska); „Mariot" (Aldona Briiner) i „Grażyna" (Halina Etminis). Dwie z nich, „Elżbieta" i „Nina", zostały po- chowane we wspólnej mogile na terenie Ratusza. 45) Ludwig Leist, ur. w 1891, generał SA, członek NSDAĘ niemiecki burmistrz Warszawy, urzędujący w latach 1940-^44 w pałacu Blanka. W chwili wybuchu Powstania nie było go w Warszawie (jego zastępca, Fribo- lin, dostał się w ręce powstańców). Leist, wydany po wojnie władzom pol- skim, skazany został w 1947 r. przez Najwyższy Trybunał Narodowy na 8 lat więzienia i osadzony w Barczewie. W 1954 po odbyciu kary - deportowany do Niemiec Zachodnich. 46) Herman Fribolin, pułkownik SS, zastępca niemieckiego burmistrza Warszawy - Ludwiga Leista. Doktor praw, przed wojną nadburmistrz Karls- ruhe (wedle Juliusza Kulskiego, zastępcy prezydenta Starzyńskiego: „czło- wiek okrzesany, jeśli nie dobrze ułożony, umiał wieść rozmowę na poziomie na wiele tematów". Według powstańców: „twardy i butny Niemiec". Powsta- nie zastało go w Warszawie. Poważnie ranny w czasie zdobywania przez po- * WSOP - Wojskowa Służba Ochrony Powstania. ** PWPW - Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila wstańców pałacu Blanka (wypadł z okna, wyskoczył lub został wypcht w trakcie ucieczki), leżał w ambulatorium powstańczym na terenie Rati następnie odwieziony na Długą. Dalsze jego losy niejasne - krążą różne, sto sprzeczne ze sobą informacje. Prawdopodobnie wojny nie przeżył. [O bolinie zob.: W. Budzyński „Na straconej placówce, Warszawa 1991]. 47) Wedle S. Podlewskiego wyglądało to tak: „Pchor. Krzysztof str z narożnego okna na pierwszym piętrze pałacyku. Naraz zatoczył się i j Krew popłynęła obficie, tracił przytomność, mówił coś o żonie i mi Nadbiegły sanitariuszki, lecz nic nie mogły poradzić... Krzysztof już nie Wieczorem, gdy pierwsze gwiazdy wyszły na wyblakłe niebo, wyniesiono ło na dziedziniec Ratusza. Świeżo wykopana ziemia jaśniała w blaskach ś\ Gromadka powstańców i ludności cywilnej otoczyła trumnę. Ktoś powiei kilka słów na pożegnanie, złożono ciało do ziemi, zaintonowano «Jeszcze ska nie zginęla» i zasypano grób. Komendantka punktu sanitarnego zat dokumenty, aby oddać rodzinie. Tylko garstka przyjaciół Baczyńskiego zd; ła sobie sprawę, że pochowali żołnierza-poetę. W kilka dni później czytali w «Biuletynie Informacyjnym» wezwanie: «Żona Barbara, z domu Drapc ska, prosi o wiadomość o podchorążym Krzysztofie Baczyńskim»...". 48) Mirosław Chojecki, ur. w 1949, działacz opozycji demokratyc w latach siedemdziesiątych, założyciel i kierownik podziemnej Oficyny ] rackiej „NOWA", od 1981 na emigracji, m.in. wydawca i redaktor miesi nika „Kontakt", ukazującego się w Paryżu. Po upadku komunizmu pow do kraju. Matką Mirosława Chojeckiego jest legendarna „Karna", M Stypułkowska-Chojecka, uczestniczka zamachu na Kutscherę; ojcem - J Chojecki, ps. Spokojny (1924-1996), żołnierz batalionu „Parasol", uczes Powstania Warszawskiego, inż. budownictwa lądowego i nauczyciel. 49) Zygmunt Osiecki zmarł na początku lat osiemdziesiątych - ry ków nie odnalazł; rodzina o nich nic nie wie... 50) Adam Wodziński od 1941 należał do plutonu „Radwana". Pas; wicz był jego przyjacielem i bratem jego żony. Stefan i Bolo Jezierscy również jego przyjaciółmi i bliskimi kuzynami. - Przed Powstaniem zostaliśmy zgrupowani w różnych lokalach - , dwan" i Jezierscy na Focha, ja - na Lesznie. Na początku Powstania brs udział w walkach na Woli, w macierzystej kompanii, do której „Radwan" dy nie dotarł, bo było to niemożliwe. Koło 6-8 sierpnia mój dowódca, „Watra", wysłał mnie z rozkazem na Stare Miasto - skąd z kolei ja nie glem już wrócić do mego macierzystego oddziału, gdyż ruszyło gwałtowne tarcie niemieckie po osi ulicy Leszno. Zostałem więc na Starym Mi« i moim pierwszym odruchem było szukanie „Radwana" i jego kolegów, chło dowiedziałem się, że „Radwan", Jezierscy i inni żołnierze z plutonu nęli w walkach przy zdobywaniu pałacu Blanka i na Ratuszu. Dowiedzie się też, że są pochowani na pierwszym - licząc od placu Teatralnej podwórzu Ratusza. Byłem tam około 10 sierpnia - groby były wyraźnie o kowane, a na każdym krzyżu była tabliczka. Pamiętam, że była tam rów mogiła z napisem „pchor. Krzysztof". 288 Wiesław Budzyński 51) Grób Barbary i Krzysztofa Baczyńskich znajduje się w kwaterze A-22, między kwaterami „Zośki" i „Parasola". W piśmie przesłanym na adres J.B. Deczkowskiego Wydział Gospodar- ki Komunalnej, pod datą 26 I 1972 r., wyjaśnia, że „...szczątki zwłok K.K. Baczyńskiego ekshumowane zostały w 1947 r. z Placu Teatralnego i po- chowane w grobie rodzinnym na Cmentarzu Komunalnym w kwaterze A-22- 2-25; natomiast w kwaterze żołnierzy Powstania Warszawskiego zgrupowa- nia «Sosna - Gozdawa» była [jedynie] zawieszona na brzozowym krzyżu ta- bliczka z danymi personalnymi poety. Według wyjaśnienia opiekuna tej kwa- tery, tabliczka została umieszczona w kwaterze B-8-1-23 dlatego, że K.K. Baczyński zginął 4 VIII 1944 r. biorąc udział w zgrupowaniu „Sosna - Go- zdawa" [gdyż] rozpoczęte działania bojowe uniemożliwiły K.K. Baczyńskie- mu dotarcie do macierzystej jednostki. W świetle powyższego oraz działając w porozumieniu z Zarządem Okręgu ZBoWiD, rodziną zmarłego i zaintere- sowanymi, zdjęto tabliczkę z kwatery «Sosna - Gozdawa» na polecenie tutej- szego wydziału". 52) Liczba publikacji o K.K. Baczyńskim w pierwszych latach po woj- nie: w r. 1945 - 8, 1946 - 13, 1947 - 22, 1948 - 7, 1949 - 2, 1950 - 1, 1951 - 0, 1952 - 1, 1953 - 0 (wg: K.K. Byczyński „Utwory zebrane", wyd. IV 1994). Zaraz po wojnie o Baczyńskim pisali m.in.: J. Turowicz, J. Zagórski, A. Słucki, J. Iwaszkiewicz; a z jego konspiracyjnych kolegów - Z. Czajkowski i J.B. Deczkowski. Ten ostatni powróci na łamy dopiero w 1957 po przejściu przez stalinowskie więzienie. Jakieś pojedyncze artykuliki znaczą rok 1949 i dalsze lata; dwie pozycje w latach 1950-55: w „Tygodniku Powszechnym" (nr 46 z 1952) i w „Ilustrowanym Kurierze Polskim" (nr 112 z 1950); niewiele w porównaniu z trzynastoma pozycjami w 1946 czy dwudziestoma dwoma w rok później. W 1954 co najmniej trzy publikacje pojawią się na emigracji: artykuły Andrzeja Pomiana w londyńskich „Wiadomościach" (nr 35) i w londyńskim „Życiu" (nr 365); w „Życiu" (nr 49) pisze też Bole- sław Taborski. Tymczasem w kraju nadal ciemna zasłona wokół poety nie mieszczącego się w ciasnej, wyprasowanej na socrealistyczną modłę ruba- szce... Po Październiku liczba tekstów o Baczyńskim w prasie krajowej będzie rosnąć - aż osiągnie w 1961 czterdzieści pozycji i tyleż samo w 1969. Rekor- dem był rok 1979, kiedy to ukazało się ponad 60 publikacji prasowych; w 1981 - ponad 50, a w rocznicowym 1984 również około 60 artykułów. Po- zostałe lata są gorsze, lecz zainteresowanie Baczyńskim nie maleje. 53) Wypowiedzi Kazimierza Wyki w Pen Clubie wg: K. Wyka „List do Jana Bugaja. Droga do Baczyńskiego", W-wa 1986. 54) W 1948 stypendium imienia K.K.B. otrzymał Tadeusz Różewicz. Były to pieniądze za wydany w roku 1947 „Śpiew z pożogi". W „Dzienniku Polskim" (z dnia ?) znalazła się informacja pt. „Stypendium dla literatów", następującej treści: „Komitet Kwalifikacyjny ustanowionego przez p. Stefanię Baczyńską stypendium im. Krzysztofa K. Baczyńskiego, powołany przez fundatorkę w osobach: Jerzego Andrzejewskiego, Jarosława Iwaszkiewicza, Jerzego Tu- Milość i śmierć Krzysztofa Kamila 289 rowicza i Kazimierza Wyki, postanowił jednomyślnie przyznać stypendium na rok bieżący Tadeuszowi Różewiczowi. Stypendium wynosi 100 000 zł. Ce- lem stypendium jest pomoc materialna dla młodych i dobrze zapowiadają- cych się pisarzy". 55) 11 czerwca 1994 r., po staraniach piszącego te słowa, przy udziale Polskiego Pen Clubu, śródmiejskich władz dzielnicy i Komitetu Katyńskiego — tablica przy Bagateli 10 została przeniesiona z bramy na właściwe miejsce i odsłonięta. Tablicę odsłonił prof. Zbigniew Baczyński, brat stryjeczny poe- ty, a poświęcił ks. prałat Wacław Karłowicz, kapelan Armii Krajowej. Wier- sze poety czytał Jerzy Zelnik. Przygotowując do druku pierwsze wydanie tej książki, nie wiedziałem, ani kto tablicę przy Bagateli 10 wmurował, ani z czyjej inicjatywy..., bo i nie wiedziała tego ani rodzina poety, ani jego dawni koledzy; nie wiedzieli mie- szkańcy domu i władze dzielnicy. Dopiero wiele lat później udało się ustalić autorów tamtej, wynikającej ze szlachetnych pobudek, sprawy upamiętnie- nia poety w miejscu jego urodzenia. Inicjatywa wyszła od Stanisława Soszyń- skiego, wówczas naczelnego plastyka Warszawy, który w ten sposób upamięt- niał „trudne momenty" naszej historii. Autorem projektu tablicy był rzeź- biarz Jacek Lubryczyński, znany m.in. z wykonania 2,5 tys. tabliczek imien- nych w kwaterze poległych w wojnie polsko-bolszewickiej oraz innych tablic, m.in. na murach Starego Miasta. Tablicę przy Bagateli wmurowano w okresie solidarnościowej odwilży, z okazji urodzin poety, w styczniu 1981 r., z funduszy władz miasta. Ale ów- czesnym funkcjonariuszom Komitetu Warszawskiego PZPR (ktoś młody mo- że nie wiedzieć, że takie rzeczy uzgadniano i zatwierdzano w KW) przeszka- dzał na drodze wiodącej do Belwederu napis oznajmiający, że tu urodził się żołnierz AK. Zasłaniając się złym stanem elewacji, zdecydowano, że tablica wisieć będzie w bramie. Stanisław Soszyński podkreśla rezerwę i brak zainteresowania, z jakim spotkał się w KW PZPR pomysł upamiętnienia poety - żołnierza AK. Zły stan elewacji był jedynie wykrętem - po prostu tablica ideowo „nie pasowa- ła". Sugerowano na przykład Soszyńskiemu, by... odnowił fronton. Na pewno tych problemów by nie było, gdyby chodziło o Janka Krasic- kiego albo o generała Jaruzelskiego, któremu chciano w stanie wojennym sy- pać kopiec! Mijały lata naznaczone stanem wojennym, lata osiemdziesiąte - fasadę w końcu odnowiono, ale tablica nadal była skryta w bramie, przez 14 lat nie odsłonięta i nie poświęcona... 56) Poeta poległ we wschodnim skrzydle pałacu Blanka; tablicę umie- szczono w zachodnim. W sierpniu 1968 w holu pałacu odsłonięto inną tabli- cę poświęconą K.K. Baczyńskiemu. Od 1959 wisiała tam skromna - w for- mie gabloty - tablica ufundowana z inicjatywy Tadeusza Zaleskiego, pra- cownika PKZ, który był z Krzysztofem Baczyńskim na wakacjach w 1938 w Jugosławii. Fundatorem nowej tablicy, wykonanej z białego marmuru, by- ły także PKZ-y; autorem projektu - Stanisław Lisowski. W ten sposób pa- 290 Wiesław Budzyński łac Blanka ma obecnie dwie tablice; na zewnątrz i wewnątrz oraz popiersie poety odsłonięte w holu pałacowym w 1986 roku, autorstwa Ferdynanda Ja- rochy. 57) Emanuel Aladar Korompay, ur. w 1893 w Budapeszcie, Węgier, w czasie I wojny w wojsku austriackim. Ożeniony z Polką, Mieczysławą z do- mu Grabas (zm. w Oświęcimiu w styczniu 1944). Po I wojnie wstąpił do Woj- ska Polskiego - przeniesiony do rezerwy w randze kapitana. Autor pierwsze- go słownika polsko-węgierskiego. W latach trzydziestych wykładał hungary- stykę na Uniwersytecie Piłsudskiego. Po wybuchu II wojny internowany i więziony w obozie w Starobielsku. Zamordowany przez NKWD w 1940. Je- go nazwisko znalazło się na liście katyńskiej. W kwietniu 1992 na domu przy Hołówki, gdzie mieszkał z rodziną od 1933, z inicjatywy piszącego te słowa, przy współpracy Komitetu Katyńskie- go i Ambasady Węgierskiej, wmurowano i odsłonięto tablicę pamiątkową je- mu poświęconą. 58) W 1994 przypadało 50-lecie śmierci poety - wokół tablicy na Ho- łówki 3 straszył odrapany mur, dziwił brak choćby skromnej półeczki, gdzie można by złożyć kwiaty czy zapalić świeczki. Wkrótce z gabloty przy bramie znikło historyczne zdjęcie poety - przeszkadzało „ważniejszym od Baczyń- skiego" władzom spółdzielczym? Więcej na temat bojów o tablicę znajdzie Czytelnik w książce „Testament Krzysztofa Kamila" - wyd. I 1998, a także w przygotowywanej do druku książce pt. „Dom Baczyńskiego", w całości poświęconej historii i tradycji do- mu przy ulicy Hołówki 3. 59) W księdze pamiątkowej Związku Nauczycielstwa w Mławie pod datą 13 stycznia 1935 roku zachował się jego wpis pożegnalny: „...Życzę owocnej pracy, wyciągnięcia z bagna tych, którzy zaprzedali sumienie i god- ność nauczycielstwa polskiego dla swych nędznych dążeń. Mam wrażenie, że pomaleńku obudzi się dusza nauczycielstwa, podniesie się znów duch tych, na których opiera się Wielka Polska. Męty ustąpią, pozostanie niewielka co prawda garstka, ale ludzi o silnych nerwach, którzy przetrwają wszystko, na- wet tych, co dzisiaj uważają się za wielkich ludzi - ale w gruncie rzeczy są nę- dzarzami ducha". (Musiał Ryszard Drapczyński doznać wielkiego upokorze- nia i dużego zawodu, skoro zdobył się na takie słowa). 60) Roman Umiastowski, ur. w 1883, podpułkownik, we wrześniu 1939 szef Biura Propagandy Sztabu Głównego Naczelnego Wodza. Autor wielu prac i książek z dziedziny geopolityki i wojskowości. W 1927 wydał pod pseu- donimem powieść „Rok 1974-75", ostrzegającą przed groźbą wojny z Niem- cami. 6 września 1939 przed północą na falach rozgłośni „Warszawa I" Umia- stowski wygłosił kontrowersyjny apel do mieszkańców stolicy: „Bezzwłocznie musimy opuścić Warszawę. Mężczyźni zdolni do noszenia broni i młodzież otrzymują rozkaz wyruszenia tejże nocy z miasta". Po wojnie osiedlił się w Anglii, gdzie prowadził antykwariat. M.in. dla Zamku Królewskiego w War- szawie podarował stare sztychy i globus z XVI wieku. Zmarł w 1982 r. w Londynie w wieku 90 lat. Pochowany na Powązkach. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 29 61) Niestety, nie udało się ustalić, jak się nazywała. Krystyna Nowick wie tyle, że miała na imię Pola lub Lola i była niepodobna do Żydówki, blor dynka o niebieskich oczach. - Miała ładne, niebieskie oczy. Musiała dobrz znać wcześniej Drapczyńskich. Przyszła do nas z panią Felą (Drapczyńskć i powiedziała, że Niemcy aresztowali jej męża i ona musi się ukrywać. Przt żyła jakąś straszną tragedię, bo musieli się siebie wyprzeć, udawali, że się ni znają. Powiedziała, patrząc mu prosto w oczy: „Ja tego pana nie znam!", mą potwierdził, że też jej nie zna. Musiała się jego wyprzeć, a on jej. Jego zabrć li, on zginął... I wtedy przyszła do nas, z Felą, na Raszyńską 8, czy by moj mama nie mogła jej przyjąć. Mama mówi do mnie: „Słuchaj Krysiu, jak uwe żasz?" Mówię, że trzeba pomóc kobiecie... Miałyśmy dwa pokoje z kuchni; więc zamieszkała w tym drugim. To było na wiosnę '44 i ona była u nas ki ka miesięcy. W dniu wybuchu Powstania poszła do Drapczyńskich, żeby Fe lę odwiedzić, i tam już została. [Jest to więc druga - po Marii Koral - Żydów ka, która ukrywała się u Drapczyńskich. O Marii Koral - zob. „Testamer Krzysztofa Kamila" rozdz.: „Jerzy! Mój przyjacielu" - przyp. WB.]. -1 prze całe Powstanie chyba byli razem (a więc i z Basią), bo potem razem z Fel i Ryszardem była na robotach w Niemczech i z nimi wróciła. Po wojnie tnie szkaliśmy na Marszałkowskiej, u bratowej. Rano ktoś zadzwonił do drzw Był 1945. Wchodzi ta pani. Chciała podziękować, bo wyjeżdża na stałe d Ameryki. Nie pytaliśmy dokąd i więcej się nie odezwała. Nawet później bj łam zdziwiona, że nie pisze, że nawet kartki nie przysłała, nic... Mnie nawę było przykro. Żeby nawet nie napisać kartki!? Nieraz tak z mamą rozmawić łam, co się z nią dzieje... Mówię: „Mamo, popatrz, to bardzo ładnie, ż podziękowała, ale że się nie odzywa..." Po prostu los człowieka nas interesc wał. Była młodsza od Feli, ale od Basi dużo starsza. Na pewno już nie żyje. 62) Później Miłosz uchyli się od jednoznacznej oceny wierszy Baczyf skiego. Powie nieco przekornie, jeśli nie wykrętnie: „To jest zbyt bolesne, żt by można oceniać jego poezję. To tak, jakby się oceniało poezję księdza Pc pieluszki. Bardzo trudno". W innym miejscu Miłosz mówi: „Byłem nir oczarowany jako «zjawiskiem». Niech pan sobie wyobrazi nagłe narodzin talentu wśród okropności tamtej Warszawy i to takie narodziny, że potwiei dzają nasze, przez literaturę ukształtowane, pojęcia o tym, jak to powinn się odbywać. Czyli niech pan sobie wyobrazi Ariela, młodocianego eteryci nego Słowackiego, czy raczej, ze względu na chorobę astmy, Prousta (...' Późniejsza jego metamorfoza w żołnierza jest tym bardziej zadziwiająca jak triumf woli". Zdaje się, z biegiem lat metamorfoza Baczyńskiego w żołnierza nie daj Miłoszowi spokoju (przypomnijmy, że sam uniknął walki w Powstaniu i z wiekiem coraz bardziej ujawnia się u Miłosza, jak by to rzec, „komplek Baczyńskiego", jakaś zazdrość czy syndrom poetyckiego konkurenta, co dc prowadzi do dziwnych dywagacji zawartych w „Alfabecie Miłosza" (wyc I 1997), czym zajmiemy się w innym miejscu, bo jest tam kilka wywołujs cych protesty twierdzeń, dotyczących m.in. rzekomego żydowskiego pochc dzenia ojca poety i wniosków co do udziału poety w walce zbrojnej w szere 292 Wiesław Budzyński gach AK i w tym kontekście... o niewdzięczności ojczyzny, za którą ginie, a która „go nie chce" (sic!). Wszystko to nieprawda! 63) Jerzy Zawieyski w „Dzienniku" pod datą 19 II 1955 odnotowuje list z Anglii od „znakomitego młodziutkiego poety" Bolesława Taborskiego, który przesłał m.in. esej „Przerwana pieśń", o trzech poetach, którzy zginęli w Powstaniu: Baczyńskim, Stroińskim i Gajcym. „Sam fakt - pisze Zawiey- ski - że trzech wybitnych poetów zginęło tak nagle - rozdzierający! Patrzą na mnie ze zdjęć trzej moi młodzi przyjaciele, chłopcy piękni i uduchowieni, którzy jako gimnazjaliści czytali mi jeszcze swoje pierwociny. Najbardziej żal mi Krzysia, najwybitniejszego z trójki zaginionych, Krzysztof przychodził do mnie często z wierszami. Czytał je głośno i pięknie (...). Z Gajcym na dzień przed Powstaniem miałem wielką rozmowę w pobliżu placu Trzech Krzyży. Szedł wtedy na swoją placówkę i byłem chyba ostatnim „cywilem", z którym rozmawiał. Przeczuwał, że Powstanie zakończy się tragicznie. Przeczuwał też swoją śmierć. Właśnie przetaczały się ze złowieszczym hukiem po warszaw- skiej ulicy czołgi. Patrzyliśmy w pogardliwym milczeniu na to widowisko. Gajcy, który zawsze mówił żartem, lubił dowcip, był bardzo inteligentny, to- warzysko miły i piekielnie przystojny; wtedy po raz pierwszy widziałem jego smutek, powagę i lęk w oczach. Nagle nachylił się nade mną i powiedział: - Obiecaj mi, że kiedy mnie już nie będzie, będziecie mnie dobrze ze Stasiem [dr Stanisław Trębaczkiewicz - profesor KUL-u, wieloletni przyjaciel Zawiey- skiego] wspominać. I... prosił, by pamiętać o nim! Ucałowaliśmy się serdecz- nie na pożegnanie. Nie wierzyłem wówczas, bym go miał widzieć po raz ostatni w życiu. Nie wiedziałem, że zginie na tej samej ulicy, tego samego dnia, ze swoim największym przyjacielem, również znakomitym i zapomnia- nym poetą: Stroińskim [...] Taborski - ich powstańczy kolega - w swoim es- sayu przytacza długi cytat z mojego opowiadania «Spotkanie z Emanuelem». To opowiadanie nawiązywało do Baczyńskiego; o nim myślałem i o jego mat- ce! (...). Myślałem o nich wszystkich zresztą, których pochłonęło Powstanie. Krzyś i Tadeusz mieli - o Boże! - 23 lata, Stroiński - 24!". Pod datą 1 sierpnia 1955 Zawieyski pisze: „Z rana Msza św. żałobna w intencji poległych w powstaniu. Dużo ludzi. Podczas egzekwii tłum otoczył symboliczną trumnę. Wszyscy płakali [...]. Nie opuszcza myśl o powstaniu i o bliskich mi, którzy w powstaniu zginęli. Z Krzysiem Baczyńskim przepa- dła wielka poezja polska nie na mniejszą miarę niż Słowacki. Znakomitym poetą byłby Gajcy [...]. I to wszystko porównać z tym, co jest. Straszliwa da- remność śmierci tych młodych woła rozpaczą do Boga, do świata, do żywych, którzy już zapomnieli". I dalej: „Naród zduszony, brutalnie zepchnięty do troski o małe rzeczy codzienne. Na dnie tragedii nie wie się już nic. Straszli- wa i okrutna jest ta niewiedza dziejów, szaleństwo przemian i rewolucji, po- garda dla myślenia, nienawiść dla wszelkiego oporu. Sama trująca gorycz ży- cia i niepojętego świata. Jak tu żyć?" Raz jeszcze tamtego roku wspomni Zawieyski Krzysztofa B. (1 XI, na Powązkach): „Odbyłem też pielgrzymkę wśród grobów żołnierzy AK. Zatrzy- małem się dłużej przy grobie Krzysia Baczyńskiego...". Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 29 64) - Do ataku na Gęsiówkę ruszyliśmy dwiema falami, ubezpieczajs się wzajemnie - opowiada J.B. Deczkowski. - Kule z wieżyczek Gęsiówki 2 świstem przelatywały nad naszymi głowami, uderzały w zwały gruzu, podn wając kłębuszki ceglanego pyłu. Każdy z nas miał na sobie panterkowy niemiecki mundur, ale na ręki wach, niektórzy także na hełmach, biało-czerwone opaski. Dostrzegli to wi< źniowie. Pomimo niebezpieczeństwa grożącego od kul esesmanów, wychyla się z okien, wymachiwali polskimi flagami, pozdrawiali ruchami rąk, okrzi kami, wyrażali swą radość... - Panther! Panther! - doleciały niemieckie głosy. To Niemcy dostrzeg nasz czołg i cieszyli się myśląc, że nadeszła pomoc, mimo że nasza zdobyć; na „Pantera" bardzo wyraźnie różniła się od „Panter" niemieckich: z przód na pancerzu miała wymalowaną biało-czerwoną szachownicę - taką, jak mają polskie samoloty wojskowe, a na kopule - dużą białą lilijkę harcerski Dwie lub trzy minuty później zauważyliśmy kilkunastu niemieckich żołnierz idących pospiesznie w naszym kierunku drogą wśród zwałów od strony P< wiaka. - Podpuścić! Nie strzelać! - padła komenda. Ci, którzy mieli zwykłe kć rabiny, poprawiali pośpiesznie odległość na celownikach. W pewnym mc mencie idący na czele esesmani poczęli uciekać w stronę Pawiaka i zniknęl by za zwałami gruzu... - Ognia! Zaterkotały karabiny maszynowe. Esesmani przewracali si< uciekali. Wyglądało to tak, jak gdyby w ich szereg wpadł niewidzialny drąg W czasie ataku został ranny w nogę mój brat Staszek. Wkrótce Zosi Krassowska, która dowodziła grupą dziewcząt, weszła na zwał gruzu, ab spojrzeć w stronę Pawiaka. Ale prawdopodobnie zapomniała o Niemcach, b zaraz wokół wyprysnęły obłoczki z ceglanego pyłu. Chwyciła się rękami z brzuch i upadła w małe zagłębienie. Była ciężko ranna. Leżała od nas nie di lej niż 20 metrów, ale żeby podbiec do niej, trzeba byłoby do strzelającyc Niemców wystawić plecy. Dopiero gdy od strony Gęsiówki nadbiegł „Moi ro", nie zważając na nasze uwagi, błyskawicznie ocenił sytuację, wyskoczy wziął ją na ręce i zbiegł na drugą stronę drogi... Pod osłoną „Pantery" dotarliśmy pod Gęsiówkę. Otoczył nas tłum uwo nionych Żydów. Istna Wieża Babel. Rozpromienione twarze ludzi mówiącyc w różnych językach, ubranych w pasiaste, biało-niebieskie ubrania. Jedn z Żydówek śmiała się, jednocześnie obcierając rękawem płynące łzy szczę ścia. Nagle wśród niedawnych więźniów dostrzegłem znajomego. - Benek! - zawołałem uradowany i wpadłem w ramiona Bronisław Miodowskiego, znanego mi z Pawiaka. Brat Benka, Józef, nerwowo przecie rał okulary. Miał twarz wymizerowaną i bladą. - Straciliśmy już nadzieję n uwolnienie. Niemcy mogli nas w każdej chwili rozstrzelać - mówił drżącyr głosem. Podczas ataku na Gęsiówkę poległ Juliusz Rubini „Piotr". Pięciu chłc paków było lekko rannych. Zofia Krassowska zmarła dnia następnego. 294 Wiesław Budzyński Wkrótce adwokat Szymon Gottesman w imieniu uwolnionych Żydów depeszował do inż. Anzelma Reissa, działacza Kongresu Żydowskiego w Lon- dynie: „Uczestniczymy w walce. Armia Krajowa odbiła kilkuset uwięzionych Żydów węgierskich, czeskich, greckich, francuskich: dała wolność oraz moż- ność pracy i walki dla wspólnej sprawy..." W 50. rocznicę zdobycia Gęsiówki z inicjatywy J.B. Deczkowskiego na terenie dawnego więzienia przy Gęsiej (obecnie Anielewicza 34) wmurowa- no okolicznościową tablicę z tekstem polskim i hebrajskim: „5 sierpnia 1944 roku harcerski batalion «Zośka» Zgrupowania «Radosław» Armii Krajowej zdobył niemiecki obóz koncentracyjny «Gęsiówka» i uwolnił 348 więźniów Żydów obywateli różnych krajów Europy. Wielu z nich walczyło i poległo w Powstaniu Warszawskim". Prof. Michał Friedman z Żydowskiego Instytu- tu Historycznego w przemówieniu powiedział m.in.: Jak długo wolni byli Po- lacy, tak długo wolni byli Żydzi. 65) Bolesław Bierut, ur. w 1892 r., agent NKWD, tzw. wybitny działacz ruchu robotniczego (wg. 4-tomowej Encyklopedii Powszechnej PWN, wyd. z 1983 r.). Od 1918 członek Komunistycznej Partii Polski, w okresie między- wojennym agent sowiecki (wydalony z Polski w 1937 r. w ramach wymiany szpiegów między Polską a ZSRR). W czasie wojny - na usługach Moskwy; jako agent NKWD pracował też dla gestapo*. Od 1947 mianowany przez So- wietów prezydentem Polski Ludowej, premier, I sekretarz PZPR. Zmarł, otruty w Moskwie, w 1956. Pochowany przez komunistów w eksponowanym miejscu w Alei Zasłużonych na Powązkach Wojskowych. Jeden z najwięk- szych zdrajców w dziejach narodu polskiego. 66) Wojskowy Sąd Rejonowy pod przewodnictwem mjra Mieczysława Widaja wyrokiem z 20 lutego 1950 r. (sygn. Śr. 90/50) skazał Juliusza Decz- kowskiego (pseudonim Laudański) z art. 86 par. 2 K.K. WP na 5 lat więzie- nia z pozbawieniem praw na 2 lata za to, że: „od lata 1945 r. do jesieni 1948 r. w Warszawie i Zakopanem, przez uczestnictwo w pracach ekshumacyjnych, udzielanie swego mieszkania członkom konspirującego bat. «Zośka», stano- wiącym osłonę sztabów organizacji podziemnych, uzbrojony w broń palną, przez uczestnictwo w zjeździe «Zośkowców» w Zakopanem, przez prace foto- graficzno-historyczne dotyczące batalionu «Zośka» oraz przez udział w her- batkach, imieninach i na weselach byłych «Zośkowców», świadomy utrzymy- wania w ten sposób więzi grupowej oddziałów, których działalność była skie- rowana na dokonanie przemocą zmiany ustroju Państwa Polskiego, usiłował wraz z innymi ten cel osiągnąć". 67) W rzeczywistości profesor Targ był rdzennym Ślązakiem, podczas II wojny - członek Delegatury Rządu, pełnił funkcję zastępcy delegata (wi- cewojewoda). Aresztowany przez komunistów pod pretekstem kontaktów z Adamem Doboszyńskim. (Inf. prof. Krystyna Heska-Kwaśniewicz). * „...[Bierut] pracował w radzie miejskiej w Mińsku jako Białorusin i jako urzędnik niemieckiej administracji, a był agentem bolszewickim" (Cz. Miłosz, „Ga- zeta Wyborcza" 8 VI 1991 r.). Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 295 68) Pisze o tym Barbara Sulek-Kowalska w reportażu o J.B. Deczkow- skim „Czy historia zrobi z nas bohaterów?" - „Tygodnik Solidarność" 41/1994. Tytuł artykułu to jakby retoryczne pytanie, bo historia z tych mło- dych żołnierzy już dawno zrobiła bohaterów. Ale pytanie to, zadane w pierw- szych latach dziewięćdziesiątych, miało jednak swój dodatkowy sens - wyra- żało zaniepokojenie w związku z nieosądzeniem zbrodni komunistycznych. Butni zbrodniarze, ci, którzy niegdyś tych młodych patriotów torturowali i nazywali faszystami, teraz - w wolnej Polsce - kpili ze sprawiedliwości. Ubek Humer pluł w kamerę na korytarzu sądowym. Niemal litowano się nad „biednymi staruszkami ciąganymi po sądach". Andrejew zmarł nie docze- kawszy się procesu. Sędzia Górowska, która skazywała m.in. na śmierć bo- hatera Armii Krajowej, gen. „Nila" Fieldorfa - umknęła osądzenia na tym świecie*. W prasie po 1990 ukazywały się artykuły rzekomo wyjaśniające „białe plamy", np. jeden z publicystów „Gazety Wyborczej" twierdził, że... powstańcy warszawscy wymordowali resztki Żydów ocalonych z getta! J.B. Deczkowski miał prawo być zaniepokojony, jemu złowieszczo przypomi- nało to manipulacje i kłamstwa lat 50. Protestował, wysłał list do „Gazety Wyborczej", który wydrukowano w formie mocno ocenzurowanej przez re- dakcję (w 1994 roku!). On, który uratował wielu Żydów, przyjaźnił się z jed- nym z nich aż do śmierci, doczekał się tego, że pomówiono powstańców o wy- mordowanie niedobitków z getta. 69) Paul Otto Geibel, hitlerowski generał, major SS Brigadefuhrer, do- wódca SS i policji w Warszawie i dystrykcie warszawskim od 13 marca 1943 (objął to stanowisko po zamachu na Kutscherę) do zajęcia Warszawy przez wojska sowieckie w styczniu 1945 r. W więzieniu na Rakowieckiej nie mógł się nadziwić tej sytuacji: niemiecki generał i powstańcy w jednej celi! Praw- dopodobnie został zastrzelony podczas próby ucieczki z więzienia na Rako- wieckiej (inf. J.B. Deczkowski). 70) W trakcie rozprawy w 1994 - w procesie Humera i innych - Tom- porski temu zaprzeczył; że wcale nie uciekł z kina, tylko... przesiadł się do in- nego rzędu. Zebrani na sali sądowej skwitowali to ironicznym śmiechem. „Co świadek robił po wyzwoleniu Warszawy?" - pytał sędzia Deczkowskiego, który występował tu w roli świadka oskarżenia. - Musiałem sądowi przypo- mnieć - mówił Deczkowski - że Warszawa nie była wyzwalana. Przecież nie można wyzwolić zburzonego, bezludnego miasta, pokrytego mogiłami! Moż- na mówić jedynie o wkroczeniu wojsk sowieckich! Pytano, czy działałem w sposób nielegalny. Śmieszne pytanie wobec tego, co mnie spotkało... Tomporski pracował w MSW do roku 1980 jako naczelnik wydziału śledczego. Podczas procesu do niczego się nie przyznawał, a Różański rzeko- mo wręcz uznał go za zbyt łagodnego jak na oprawcę i wyłączył z przesłu- chań. „Ze względu na wyjątkowe chamstwo" zapamiętał też Tomporskiego inny żołnierz bat. „Zośka", Włodzimierz Steyer. Tomporski straszył go m.in., * Według historyka Jerzego Poksińskiego same tylko sądy wojskowe PRL wy- dały około 6 tysięcy wyroków śmierci, z czego około połowy wykonano. 296 Wiesław Budzyński że „zostanie pogrzebany pod płotem i będzie na nim rosła kapusta". Decz- kowski zapamiętał wulgarne słowa, szarpanie za włosy, wrzaski: „Ty s...synu!, zrobimy z ciebie śmierdzącą szmatę. Jeśli nie podpiszesz, sk...synu, zgnijesz w więzieniu". 71) Józef Szczepański ps. Ziutek - ur. w 1922, syn oficera WP, absol- went Gimnazjum Władysława IV W kwietniu 1944 ukończył II turnus „Agricoli". W czasie Powstania walczył w bat. „Parasol". Autor piosenek i wierszy powstańczych, m.in.: „Pałacyk Michla", „Chłopcy silni jak stal" oraz „Czerwonej zarazy": („Czekamy ciebie, Czerwona Zarazo. / Byś wyba- wiła nas od czarnej śmierci,/ Byś kraj nam przed tym rozdarłszy na ćwierci/ Zbawieniem była witanym z odrazą"). Ppor. Jerzy Zborowski, pełniący obo- wiązki dowódcy „Parasola", pisał o nim 14 sierpnia 1944 r.: „[Ziutek] zacho- wywał się bojowo; podczas walk znajdował się stale w pierwszej linii". A we wniosku o odznaczenie: że „w walkach w getcie, pałacu Krasińskich i Sądzie Okręgowym na Starym Mieście wyróżniał się odwagą i celnością strzałów, a po śmierci dowódcy poprowadził oddział do dalszej walki". Dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych oraz Virtuti Militari V klasy. Ciężko ranny 1 września 1944 przy ulicy Barokowej, przetransportowany kanałami do Śródmieścia, zmarł w wyniku odniesionych ran 10 września 1944 r. Pocho- wany na Powązkach Wojskowych w kwaterze batalionu „Parasol". 72) Wiersz ten po raz pierwszy ukazał się drukiem - wraz z moim ko- mentarzem - w „Tygodniku Powszechnym" nr 15/1989. Jak wiele wskazuje, nie jest to jedyny utwór Baczyńskiego o podobnej, powiedzmy antystalinow- skiej tematyce; o innym wspomniał mi brat Barbary Baczyńskiej, Zbigniew Drapczyński. Być może łaskawy czas wzbogaci jeszcze spuściznę Baczyń- skiego o te nieznane dotąd wiersze. Być może znajdą się też inne pamiątki, o istnieniu których nie wiemy. Będę zobowiązany za wszelkie informacje na ten temat. 73) Ryszard Kaczorowski, ostatni prezydent RP na Uchodźstwie, ur. w 1919. Przedwojenny działacz harcerski, absolwent Szkoły Handlowej w Białymstoku. Podczas okupacji sowieckiej komendant Chorągwi Szarych Szeregów w Białymstoku, aresztowany w 1940 i skazany przez NKWD na karę śmierci, zamienioną na dożywocie i zesłanie do łagru na Kołymie. Zwol- niony w okresie formowania Armii Andersa. Żołnierz 3 Dywizji Strzelców Karpackich. Po wojnie na emigracji. Od 1986 minister w Rządzie RP w Lon- dynie, a od 1989 prezydent Rzeczypospolitej Polskiej (do grudnia 1990). Swoje spotkanie przy grobie K.K. Baczyńskiego oraz w kwaterze bat. „Zośka" w Wigilię 1990 roku prezydent Kaczorowski tak wspominał w liście do J.B. Deczkowskiego: „...To nie zaplanowane spotkanie w dniu wigilijnym zapisałem w mojej pamięci z największą czcią. Byłem ujęty obecnością na cmentarzu druhów, którzy w przeddzień Bożego Narodzenia nie chcieli zosta- wić - w to rodzinne święto - harcerzy-powstańców samych. Świeczki na ich grobach były dowodem, że żyją w naszej pamięci, a tym, którzy je zapalili, należy się nasza wdzięczność. Jak wspomniałem w naszej krótkiej niestety rozmowie, byłem na Powązkach pierwszy raz. Było to pierwsze spotkanie Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 297 z tymi, którzy już w moim życiu mieli swoje poczesne miejsce. Nie miałem wątpliwości, że moją wizytę po 50 latach nieobecności w Polsce rozpocznę od tego miejsca..." 74) Juliusz Bogdan Deczkowski, „Laudański", zmarł 22 czerwca 1998 r. Pochowany o kilka kroków od kwatery batalionu „Zośka", w kwate- rze A-18 na Powązkach Wojskowych. Był synem lotnika z I wojny światowej. Urodził się w Bydgoszczy w 1924. Absolwent Gimnazjum im. S. Batorego w Warszawie. Po wojnie studiował chemię na UW (magister chemii). W har- cerstwie od 1937. W czasie wojny żołnierz Szarych Szeregów, więzień Pawia- ka, brał udział w wielu akcjach dywersyjnych i sabotażowych. Ukończył kon- spiracyjną Szkołę Podchorążych „Agricola". W Powstaniu Warszawskim do- wódca drużyny w plutonie „Alek" kompanii „Rudy". Ciężko ranny w czasie walk na Woli, przeszedł cały szlak bojowy batalionu „Zośka". Pod koniec Po- wstania przepłynął Wisłę w rejonie Saskiej Kępy [vide: W. Budzyński „Na straconej placówce", rozdz. „Drugi brzeg", W-wa 1991]. Więzień stalinowski (1949-1953) Rakowiecka - Wronki - Kamieniołom „Bielawa". Uniewinnio- ny i zrehabilitowany w grudniu 1956. Pod koniec życia -już w wolnej Polsce — jako świadek oskarżenia zeznawał w procesie grupy ubeckich zbrodniarzy z Humerem na czele*. Odznaczony m.in. Krzyżem Walecznych oraz Rozetą z Mieczami za zasługi dla ZHE Podharcmistrz. Autor wielu publikacji praso- wych na temat żołnierzy batalionu „Zośka" oraz książki pt. „Wróbel z "Ka- mieni na szaniec»" (W-wa 1992), wydanej w wydawnictwie „Słowo", które po 1990 wynajmowało lokal w gmachu przy Koszykowej 6, gdzie niegdyś mieściła się katownia UB. Tu m.in. zakatowany został jego przyjaciel Janek Rodowicz „Anoda", i gdzie on sam przebywał jako więzień stalinowski w 1949. W gmachu tym nadal istnieją dawne kazamaty oraz karcer pod schodami, w którym trzymano więźniów. (Trzeba tu dodać, że w tym samym wydawnictwie „Słowo" ukazało się pierwsze wydanie „Miłości i śmierci Krzysztofa Kamila"). Tak historia zatoczyła koło i Deczkowski wrócił jako bohater w miejsce, gdzie niegdyś był więziony, gdzie specjalny układ archi- tektoniczny sprawiał, że „ściany miały uszy". * Na marginesie procesu Humera J.B. Deczkowski dodawał: „Nareszcie mo- głem o tym mówić pełnym głosem, swobodnie, w dowolnym miejscu i czasie. Doko- nał się rozdział Historii. Pokazał, jaka jest kolejność spraw i jakie jest ich miejsce. Deo gracias". SPIS ILUSTRACJI 1. Krzysztof Kamil Baczyński z matką i Basią, 1942. Repr. Jacek Barcz. 2. Bagatela 10. Dom, w którym urodził się poeta. Fot. Wojciech Łączyński. 3. Tablica przy Bagateli 10. Fot. W. Łączyński. 4. Akt chrztu - zapis w księdze parafialnej. Repr. W. Łączyński. 5. 6, 7, 8. Krzyś w wieku przedszkolnym. Repr. Adam Kaczkowski. 9. Krzysztof z ojcem, Stanisławem Baczyńskim, pod koniec lat dwudziestych. Repr. A. Kaczkowski. 10. Krzysztof z matką, Stefanią Baczyńską. Repr. A. Kaczkowski. 11. K.K. Baczyński, zdjęcie wykonane najpewniej po małej maturze w 1937. Repr. A. Kaczkowski. 12. Gmach Liceum im. Stefana Batorego. Fot. Ryszard Przedworski. 13. Krzysztof Kamil Baczyński jako uczeń Liceum Batorego. Repr. A. Kaczkowski. 14. Grono maturzystów z Liceum Batorego na pielgrzymce w Częstochowie, maj 1939. W środku - słabo widoczny - K.K. Baczyński. 15. Willa pp. Kmitów w Bukowinie Tatrzańskiej, tzw. Kmitówka, gdzie Krzysztof spędzał wakacje. Repr. A. Kaczkowski. 16. Okolice Genewy, lato 1929. Krzysztof pierwszy z lewej, w koszulce w paski. Repr. Anna Kowalska. 17. Krzysztof z koleżankami, Anną Olszewiczówną - z lewej oraz Barbarą Mikuc- ką. Zakopane, zima 1936/37. Repr. A. Kowalska. 18. Krzysztof Baczyński i Zofia Grelich w Zakopanem, 1937/38 (?). Repr. A. Kacz- kowski. 19. Na nartach. Od lewej: Barbara Mikucka, Krzysztof Baczyński i Anna Olszewi- czówną. Zakopane 1936/37. Repr. Piotr Syndoman. 20. K.K. Baczyński „Dalmacja", rysunek atramentem (1937 lub 1938). Repr. A. Kowalska. 21. Fotokopia aktu ślubu Barbary i Krzysztofa Baczyńskich. Fot. J. Barcz. 22. Zdjęcie rodzinne Drapczyńskich - Barbara (przyszła żona poety) i Zbigniew z rodzicami, lata dwudzieste. Repr. J. Barcz. 23. Barbara w Ciechocinku, 1939. Repr. A. Kaczkowski. 24. Kościół Świętej Trójcy na Solcu, miejsce ślubu Barbary i Krzysztofa Baczyń- skich, zdjęcie współczesne. Fot. Maciej Osiecki. Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila 299 25. Świadectwo ślubu Barbary i Krzysztofa. Repr. J. Barcz. 26. Zawiadomienie o ślubie drukowane w drukarni teścia poety. Repr. J. Barcz. 27. Dom przy ulicy Śniegockiej 10, gdzie mieszkali Drapczyńscy i gdzie odbyło się przyjęcie weselne, stan z 1988. Fot. M. Sadowski. 28. Barbara (z lewej) z koleżanką Jadwigą Klamer w Kazimierzu nad Wisłą w le- cie 1941 r. Repr. Michał Kułakowski. 29. Stanisław Baczyński, ok. 1919 r. Repr. A. Kowalska. 30. Legitymacja Stanisława Baczyńskiego jako wykładowcy w Instytucie Europy Wschodniej w Wilnie. Repr. A. Kowalska. 31. Dom przy ulicy Hołówki 3 (Wczasowa), w którym w latach 1936—1944 mie- szkał K.K. Baczyński. Widok od ulicy Podchorążych. Fot. W. Łączyński. 32. Hołówki 3, widok z podwórza. Fot. J. Barcz. 33. Zapis w księdze meldunkowej domu przy Hołówki. Fot. Archiwum Państwowe m.st. Warszawy. 34. „Labirynt miasta", rysunek K.K. Baczyńskiego z maja 1940 roku. Repr. A. Kowalska. 35. „Pokolenie", rys. K.K. Baczyński, maj 1940. Repr. A. Kowalska. 36. Kenkarta Barbary Baczyńskiej. Repr. J. Barcz. 37. Bez podpisu. Rysunek K.K. Baczyńskiego. Repr. A. Kowalska. 38. K.K. Baczyński, projekt plakatu. Repr. A. Kowalska. 39. Willa Karpińskich przy Obserwatorów. Fot. R. Przedworski. 40. Jedyny zachowany konspiracyjny dokument K.K. Baczyńskiego — dyplom ukończenia „Agricoli", Szkoły Podchorążych Rezerwy, wystawiony 25 maja 1944. Repr. J. Barcz. 41. Ex libris projektu K.K. Baczyńskiego, linoryt (1943). Repr. J. Barcz. 42. Plakat rozlepiany w Warszawie w lipcu 1944. Na podstawie oryginału odtwo- rzył Stanisław Miedza-Tomaszewski. Repr. „Plakaty powstańczej Warszawy". 43. Ratusz warszawski, stan sprzed wojny. Repr. A. Kaczkowski. 44. Odznaka pamiątkowa oddziału „Barrego", proj. Ryszard Zbrzezny (1980). Ze zbiorów autora. 45. Szkic dziedzińca za wieżą ratuszową. 46. Pałac Blanka, stan z roku 1982. Fot. W. Łączyński. 47. K.K. Baczyński, wizerunek Matki Boskiej Zielnej, 1942. Repr. A. Kowalska. 48. Tablica na murze zewnętrznym pałacu Blanka. Fot. J. Barcz. 49. Krzysztof z Basią w Alejach Ujazdowskich w lipcu 1943. Repr. J. Barcz. 50. Karta tytułowa odnalezionego tomiku wierszy K.K. Baczyńskiego „Wiosna 1942". Repr. A. Kowalska. 51. Dedykacja matce („Wiosna 1942"). Repr. A. Kowalska. 52. Rękopis K.K. Baczyńskiego. Stronica „Wiosny 1942". Repr. A. Kowalska. 53. Karta tytułowa odnalezionego w 1979 r. jednego z trzech egzemplarzy „Modli- twy". Repr. A. Kowalska. 54. Jedna ze stron „Modlitwy". Repr. J. Barcz. 55. Ruiny Ratusza, stan z 1945 r. Fot. CAE 56. Ratusz po odbudowie, fragment z wieżą, 1998 r. 57. Grób Barbary i Krzysztofa Baczyńskich na warszawskich Powązkach (Cmen- tarz Wojskowy). Fot. M. Osicki. 300 Wiesław Budzyński 58. Reklama prasowa „Śpiewu z pożogi", 1947. Repr. Hanna Terpilowska. 59. Grób Stefanii i Stanisława Baczyńskich w kwaterze legionowej na Powązkach Wojskowych. Fot. Zdzisław Kwilecki. 60. Legitymacja Krzyża Armii Krajowej, przyznanego pośmiertnie. Londyn 1969. Repr. Archiwum autora. 61. Dom przy Hołówki (jesień 1947). Podwórko, przy którym mieszkał poeta. Fot. ze zbiorów autora. 62. Ex libris projektu K.K. Baczyńskiego. Repr. J. Barcz. 63. Ex libris wykonany przez poetę wiosną 1942. Ze zbiorów autora. 64. Kapliczka w podwórzu przy Hołówki. Fot. W Łączyński. 65. Firmówka drukarni braci Drapczyńskich. Repr. J. Barcz. 66. Ex libris projektu K.K. Baczyńskiego (linoryt, 1942). Ze zbiorów autora. 67. Figurka Matki Boskiej, prezent ślubny księdza Lissowskiego dla Barbary i Krzysztofa Baczyńskich. Fot. A. Kowalska. 68. Rękopis Baczyńskiego, strona z tomiku [„Trzy modlitwy"], 1942. Repr. A. Ko- walska. 69. Autor przy grobie poety (sierpień 1989). Fot. M. Sadowski. • • • Reprodukcje pochodzą z archiwum Wiesława Budzyńskiego. Oryginały w zbio- rach Biblioteki Narodowej, rodziny Drapczyńskich i Muzeum Literatury w Warsza- SPIS TREŚCI 1. WSTĘP Moja przygoda z Baczyńskim......... 9 2. Chrzest......................... 18 3. Cień złego pochodzenia................. 32 4. Spotkania dalekie.................... 49 5. Ślub........................... 60 6. Dom przy Hołówki................... 76 7. Konspiracja....................... 91 8. Ulica Obserwatorów.................. 106 9. Dni przedostatnie.................... 119 10. Śmierć w Ratuszu.................... 126 11. Świadkowie śmierci................... 142 12. Basia.......................... 164 13. Rękopis......................... 171 14. Ekshumacja....................... 179 15. Śpiew z pożogi..................... 194 16. Wczasowa 3 ...... v................ 210 17. Sąsiedzi......................... 221 18. Teściowie........................ 231 19. Kamieniołomy..................... 246 20. Zamiast epilogu..................... 264 POSŁOWIE...................... 267 PRZYPISY....................... 273 SPIS ILUSTRACJI................... 298 O książce pisali: Książka Wiesława Budzyńskiego jest namiętną opowieścią o życiu poe- ty i jego bliskich. Wszystko — od rodzinnej historii, poprzez dzieciństwo, la- ta szkolne i małżeństwo z Barbarą, śmierć, którą badacz stara się odtwo- rzyć nie zaniedbując żadnego szczegółu i nie bagatelizując sprzeczności - zo- stało w niej zrekonstruowane z zadziwiającą rzetelnością. „SUKCES" Czytając książkę o Baczyńskim odczuwa się chwilami podziw dla jej au- tora, który w trudnych czasach stanu wojennego, będąc wyrzuconym z pra- cy przez ówczesnych weryfikatorów, szedł uparcie śladami poety... „ŻYCIE WARSZAWY" Z fascynacji Budzyńskiego powstała niezwykła biografia traktująca o poecie legendzie, uosabiającym sobą najpełniej mit polskiego twórcy i pa- trioty... „Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila" czyta się jednym tchem, z ro- snącym podziwem dla kunsztu i dociekliwości autora, który znaczną część życia poświęcił Baczyńskiemu. „POLSKA ZBROJNA" „Miłość i śmierć..." jest zapisem wielkiej przygody literackiej. Budzyń- ski w sprawie śmierci poety dokonał niemalże czynności śledczych wydoby- wając ze wszystkich istniejących wersji najbardziej logiczną i prawdziwą. „PRZEGLĄD ARTYSTYCZNO-LITERACKI" Książka Wiesława Budzyńskiego jest wynikiem wieloletniej wędrówki pisarza