JANUSZ MIL, SŁAWOMIR MIL EXODUS VI I. Człowiek Pierwszy 1. Przebudzenie Jeszcze starał się śledzić wskazania jak największej liczby parametrów roboczych, jeszcze gorączkowo rzucał dane do kalkulatora, jeszcze analizował wyniki... Nadaremnie. Odchylenie narastało coraz gwałtowniej Czując potęgującą się wibrację, kontrolował już tylko najważniejsze wskaźniki. Jeszcze walczył, ale statek wymykał się spod kontroli; wskazania już dawno odbiegały od normy. O niczym już nie mógł trzeźwo myśleć, działał tylko resztkami instynktu... Statek spadał zataczając kilkukilometrową spiralę. Powoli popadał w panikę. Chciał wykonywać tysiąc czynności naraz, myśli kłębiły mu się w mózgu a dominującym uczuciem stawała się chęć krzyku - o pomoc, o ratunek, o życie. Już tylko kilometry dzieliły go od powierzchni planety, już widział jej powierzchnię, rozpoznawał szczegóły... Jeszcze sekundy... I wtedy, gdzieś w głębi świadomości, z trudem torując sobie drogę przez powstały w mózgu chaos, napłynęła jakaś nowa myśl. Nowa, irracjonalna, nie rozpoznana jeszcze do końca, ale niosąca jakąś ulgę, dająca jakiś cień szansy. Ale co? Co?... No tak. Sen. Oczywiście sen... przecież jest w Centrum... Dwa dni po powrocie z Procjona... Badania... Jeszcze tydzień... Potem raporty, sprawozdania... Setki rozmów, spotkań... I dom, a raczej wspomnienia po nim... Tylko pamiątki po bliskich... Otworzył oczy. W panującym półmroku nie mógł dokładnie rozpoznać pomieszczenia, ale nie kojarzył go sobie z niczym. Poprzedniego dnia, po długiej rozmowie z doktorem Wernerem, psychologiem Centrum, położył się spać w niewielkiej, znanej sobie dobrze izolatce. A teraz był w zupełnie innym miejscu. Leżał na czymś niewyczuwalnym i kątem oka dostrzegał blok skomplikowanej aparatury. Lekki niepokój walczył w nim z dziwną ociężałością i rozleniwieniem. Jeszcze tkwił w błogostanie, w jaki popadł po uświadomieniu sobie, że katastrofa była tylko sennym koszmarem, ale przemógł się w końcu i uniósł nieco głowę. Dokładniej widać było tylko aparaturę. Przyglądał się... Na pierwszy rzut oka wygląd jej nic nie mówił. Nie zdziwił się. W końcu przez te siedemdziesiąt kilka lat coś musiało się zmienić w technice medycyny kosmicznej. Przez dłuższy czas błądził bezmyślnie wzrokiem po poszczególnych fragmentach złożonego systemu i w momencie, gdy odwracał oczy, aby przyjrzeć się reszcie pomieszczenia, w mózgu eksplodował mu sygnał alarmu. Znieruchomiał... Coś było nie tak. Ale co? Nie patrząc na aparaturę analizował błyskawicznie. Dziwne, opalizujące tworzywo obudowy? Nie. Romboidalne tarcze wskaźników? Nie. Chaotyczne rozmieszczenie sygnalizatorów? Też nie. Ale sygnalizatory... Powoli odwrócił się, przyjmując jednocześnie pozycję siedzącą. Tak. Przy lampkach sygnalizacyjnych były napisy. Na pewno napisy. Ale nie ma i nigdy nie było takiego rodzaju pisma. Tego był pewny. Zerwał się gwałtownie na nogi i jakby w odpowiedzi na to, gdzieś spod sufitu rozległ się głos... - Uspokój się, Dalton! - Gdzie jestem? - spytał gdy minęło pierwsze zaskoczenie. - Uspokój się! Wszystkiego się dowiesz. Na razie trzymaj się ściśle moich instrukcji. Widzisz drzwi? Odwrócił się. - Widzę. - Wyjdź przez nie. W sąsiednim pomieszczeniu znajdziesz kombinezon. Ubierz się i czekajcie. Powoli wracał do równowagi. Sam się temu dziwił, ale fakt obecności jeszcze kilku osób, na co wskazywały jednoznacznie ostatnie słowa, pozwolił mu na niemal całkowite zbagatelizowanie niezwykłości sytuacji. Nie zwracając już uwagi na aparaturę z jej napisami, przeszedł do przyległej sali. 2. Artur Przez chwilę stał oślepiony jaskrawo seledynowym światłem, którego źródła nie mógł dokładnie zlokalizować. Wypełniało ono po prostu całą przestrzeń nie pozwalając na określenie rzeczywistych rozmiarów sali... - Cześć, Robert! Artur O’Connor. Pilot. Spotykał go sporadycznie w Centrum. Raz czy dwa razy zamienili kilka słów. W tej chwili kończył właśnie zakładanie skafandra. - Cześć! Gdzie jesteśmy? - W każdym razie na statku - wzruszył ramionami Artur. Zmieszał się. Idiotyczne. Nie zauważyć przy swoim stażu, że przyspieszenie jest większe od ziemskiego, niewiele - pięć, dziesięć procent, ale wystarczająco by wiedzieć chociaż tyle... - Nigdzie nie miałem lecieć. Przedwczoraj wróciłem z Procjona - dodał jakby usprawiedliwiając się. - Ja miałem dzisiaj lecieć. Ale na pewno nie tym statkiem - zawahał się. - Na tym, na którym miałem lecieć, ja bym wydawał polecenia. - Napisy widziałeś? - Na hibernatorze? Widziałem. Zrezygnował z dalszych pytań. Nie chciał kompromitować się jeszcze bardziej. Nie wiedzieć, że się jest na statku, nie przyjrzeć się dokładnie aparaturze i nie rozpoznać w niej hibernatora... Wystarczy jak na jeden raz! Chcąc zyskać na czasie podszedł do skafandra leżącego na czymś w rodzaju fotela z bardzo niskim oparciem. - „Zanik pamięci, potworny zanik pamięci - myślał. - Jeśli obudziłem się z hibernacji, a tak chyba było, to pół roku na start i początkowe manewry, plus dwa lata regulaminowej przerwy między lotami, plus przygotowania... Jakby nie liczyć, przynajmniej trzy lata. Wszystko się zgadza, po częściowej amnezji mogę nie pamiętać i jakiegoś alfabetu lub kodu. Ale z jakiego powodu? Uraz? Wstrząs psychiczny? Wpływ jakiegoś pola?” Zainteresował się skafandrem, którym bawił się bezwiednie od jakiegoś czasu. Też był dziwny. Jednoczęściowy, bez hełmu. Ciemnogranatowe tworzywo, bardzo cienkie i rozciągliwe. W dodatku, jak się przekonał zaraz po włożeniu, posiadające bardzo dziwną dynamikę. Jakiemukolwiek ruchowi ciasno opiętego ciała odpowiadało znacznie szybsze przesunięcie się odpowiedniej części zewnętrznej powierzchni skafandra. Stwarzało to wrażenie wzmocnienia i przyspieszenia każdego ruchu. Przyjrzawszy się bliżej stwierdził, że tak jest naprawdę. Wzdłuż skafandra biegły cieniutkie, różowe linie, które rzeczywiście przemieszczały się znacznie szybciej niż powinny. Próbując zapiąć kombinezon na piersi z zakłopotaniem stwierdził zupełny brak jakiegokolwiek zamka. Gładka płaszczyzna po prostu urywała się ostro. Machinalnie zbliżył do siebie obie części, a one się po prostu połączyły. Był ubrany. Postanowił być szczery... - Słuchaj, Artur, ze mną coś niezupełnie... - Masz zanik pamięci? Ja też. Co pamiętasz? - Badania w Centrum. Po locie. - A ja badania przed lotem. Następnego dnia miałem lecieć na epsilon Eridani. - No więc, co się dzieje? - Nie wiem. Przemyślałem już prawie wszystko i nic mi nie przychodzi do głowy. - Może robią na nas jakiś eksperyment... Symulację... - Symulację? Żartujesz chyba! Nelson w grobie by się przewrócił! I nie tylko on. Jim Nelson załamał się przy siódmej symulacji. Sześć poszło mu doskonale. W trakcie siódmej najpierw zbagatelizował lekki dryf boczny, potem przeoczył wskazania odchylenia, a jeszcze później po prostu nie walczył do końca. Widać doszedł do wniosku, że najwyżej straci na dwa lata licencję pierwszego pilota. W końcu skąd mógł wiedzieć, że w tym cyklu badań przechodzi się tylko sześć testów... Na pokładzie, oprócz niego, było jeszcze jedenaście osób. Tajne badania symulacyjne definitywnie zniesiono. - Chyba tak. A czy nie wyczułeś czegoś w przygotowaniach do lotu? Może rzeczywiście lecimy na tę twoją epsilon Eridani, a ciebie hibernowali jeszcze na Ziemi... - A ty skąd się wziąłeś? - Nie wiem. Może... Nie dokończył. W tym samym momencie światła pogasły i rozległ się głos; ten sam co poprzednio. 3. Instrukcja. - Mówi dowódca specjalnej jednostki bojowo - rozpoznawczej Korpusu Bezpieczeństwa Centrali. Zostaliście dehibernowani w celu wykonania określonego zadania bojowego, z którym zapoznacie się później. Reszta załogi pozostanie w hibernacji. Misja nasza została podjęta na skutek zetknięcia się ze śladami obcej cywilizacji technologicznej, które mogą świadczyć o wrogich względem nas zamiarach. Ostatnio podejrzenia te przekształciły się w pewność. Dlatego też musieliśmy zastosować maksimum środków ostrożności. Należy do nich przede wszystkim wasza częściowa amnezja. Musieliśmy zablokować ten obszar waszej pamięci, który zawiera dane związane z przygotowaniem naszego lotu oraz ostatnimi ziemskimi osiągnięciami technicznymi. Podejrzewamy, bowiem zdolność przeciwnika do odczytania zawartości ludzkich mózgów, musimy więc asekurować się na wypadek przejęcia przez niego naszego statku. Na zabieg ten wyraziliście zgodę przed lotem. Pamięć krytycznego okresu zostanie wam przywrócona po pomyślnym zakończeniu misji. Z tego samego względu na statku nie znajdują się żadne wskazówki, mogące określić położenie naszego układu, nie znane do tej pory przeciwnikowi. Wy nie poznacie dokładnego, aktualnego położenia statku i będziecie operować jedynie, podanymi wam później, umownymi współrzędnymi. Wszystkie urządzenia statku są nietypowe a napisy kodowane. Zostaniecie teraz przeszkoleni w obsłudze systemów statku, ale tylko tych, które mogą wam być potrzebne do wykonania zadania głównego. Jedyną osobą o pełnej pamięci jestem ja. Dlatego też znajduję się w izolowanej, hermetycznej kabinie, zawierającej ponadto niezbędną rzeczywistą dokumentację statku i sytuacji strategicznej. Kabina zostanie automatycznie wystrzelona w momencie przedostania się obcych istot na statek. Nie będziecie się więc mogli zetknąć ze mną osobiście, przynajmniej podczas lotu. Waszym bieżącym zadaniem jest przejście do kabiny operacyjnej statku. Wyjdziecie przez drzwi oznaczone niebieskim światłem i idąc głównym korytarzem, znajdziecie kabinę oznaczoną dwoma czerwonymi światłami. Przez niezbędny okres będziecie szkoleni w obsłudze urządzeń nawigacyjnych i bojowych. Należy zachować pełną koncentrację, gdyż statek wyposażony jest w broń anihilacyjną. Ponieważ ilość danych, jaką mogę wam przekazać jest ze względów bezpieczeństwa ściśle ograniczona, nie będę odpowiadał na żadne wasze pytania. Wykluczona jest wszelka komunikacja dwustronna. Począwszy od tego momentu dowodzenie obejmuje O’Connor. 4. Statek Długo patrzyli na siebie. Nic nie mówili. No bo w końcu co mogliby powiedzieć? Sytuacja była szokująco bezprecedensowa. Owszem, rozbudowane aż do przesady przepisy robocze Centrum przewidywały prawie wszystko. I musieli znać je na pamięć. Nawet lepiej niż podstawy pilotażu! Ale czegoś takiego na pewno nie było. Przecież to stan wojny. Pierwsza napotkana cywilizacja i od razu konflikt zbrojny! A gdzie te języki, wspólne dla całego cywilizowanego Kosmosu, gdzie te tablice, gdzie te kody? Dwadzieścia pokoleń kosmosocjologów udoskonalało procedurę ewentualnego kontaktu, a tu od razu konflikt militarny... - No to idziemy - Artur podniósł się z miejsca. Poszli. Przed nimi ciągnął się bardzo długi korytarz. Ciemny, nie na tyle jednak, by nie móc swobodnie się poruszać. Mijali szeregi drzwi rozmieszczonych w nieregularnych odstępach po obu stronach korytarza. Nad każdymi była umieszczona jakaś kombinacja dwóch lub trzech kolorowych świateł. Jedynie one rozjaśniały korytarz tworząc swoją różnorodnością jakiś nierzeczywisty, surrealistyczny nastrój. Korytarz był niski, tak, że Robert, wyższy o prawie pół głowy od Artura, musiał schylać się od czasu do czasu, gdy przechodzili pod czymś w rodzaju łuków niewiadomego przeznaczenia. Wyminęli kilka bocznych korytarzy, których końca nie było widać. Po części powodowały to bardzo łagodne ich skręty, a po części przypuszczalnie ogromne rozmiary samego statku. Nierealna sceneria sprawiła, że prawie zapomnieli o celu, a Artur oprzytomniał dopiero, gdy minęli już o kilka metrów drzwi z dwoma czerwonymi światłami, i dopiero, gdy wpadł na Roberta zawracając gwałtownie, obaj wrócili do rzeczywistości. Otworzyli drzwi. Przez dwadzieścia lat lotów nie widział nigdy nawet czegoś zbliżonego do tego. Pierwszym wrażeniem było znalezienie się wewnątrz kuli o ścianach stanowiących nie tyle mapę nieba, ile jego rzeczywisty obraz. W samym jej środku, o kilka metrów przed nimi, umieszczony był na czymś w rodzaju niewielkiej platformy, pulpit i dwa fotele. Prowadził do nich wąski pomost. Automatycznie podeszli i zajęli miejsca. Artur, jako dowódca, po prawej stronie, co zrobili z czystego nawyku, bo przynajmniej na razie nie mogło to mieć żadnego znaczenia. Obejrzał się. Kula zamknęła się. Nie było już ani pomostu, ani drzwi. Jednocześnie ściany przybrały kolor intensywnej czerwieni, a gwiazdy rozbłysły naturalnym światłem. Można było odnieść wrażenie przebywania w próżni, gdyby nie to, że cała kula pokryta została delikatną jasnozieloną siatką współrzędnych. Mniej więcej na wprost przed nimi znajdował się jaskrawy, czerwony punkt. Bieżący kurs... Pulpit zawierał zadziwiająco mało wskaźników i manipulatorów. W dwóch niezależnych, umieszczonych przed fotelami kolumnach, rozmieszczone były pary wielopozycyjnych wskaźników. Tylko górna ich para była w tej chwili rozjarzona cyframi. Te same wartości na obu oraz czerwony ich kolor niedwuznacznie sugerowały, że jest to cyfrowa wartość ich bieżącego kursu. Niższe wskaźniki były martwe, za to większość z nich wyposażona była w przyciski ustawiania. Było jeszcze kilka nieregularnie rozmieszczonych przycisków i wskaźników oraz skomplikowana płyta - zapewne sterowania kalkulatorem. Całość dopełniały: spory ekran niewiadomego przeznaczenia i dźwignia ręcznego sterowania, tylko przed lewym fotelem. Typowy podział: pilot - dowódca. 5. Nauka Nauka trwała około dziesięciu dni. A może były to dwa tygodnie. Czas wskazywany był w jednostkach umownych i nie mieli go z czym porównać. W każdym razie trwało to dwanaście biologicznych cykli pokładowych. Mieli kabiny naprzeciwko sterowni. Tam spali i jedli. Spali jednocześnie. Jedli stale tę samą pastę o nieokreślonym, nieprzyjemnym smaku. Prawie nie rozmawiali. Na razie nie było o czym... W zasadzie sterowanie dostępnymi im urządzeniami mogli opanować w ciągu kilku godzin. Wszystko tu było idealnie proste. Powtarzali jednak w nieskończoność kilkanaście czynności, albo żeby dojść do absolutnej wprawy, albo by czymś zapełnić czas do chwili kiedy przejmą sterowanie. Bez przerwy pozostawali pod pełną kontrolą dowódcy. Podawał im zwięzłą informację. Jeśli nie rozumieli jej, co zresztą zdarzało się bardzo rzadko, przyciskali specjalny klucz i słyszeli ją ponownie. Wykonywali instrukcję i dostawali nową. I tak w kółko. Pod koniec tego okresu dysponowali już ogromnymi możliwościami. Oczywiście pod warunkiem przejęcia sterowania. W zasadzie nie znali tylko procedur startu i lądowania. Ale, widać, na razie nie miały im być potrzebne. Mogli natomiast sterować kursem, ręcznie lub programowo. Mogli zmieniać prędkość i przyspieszenie. Mogli prawie tysiąckrotnie powiększać obraz wybranego rejonu i obserwować go na ekranie radaru tachionowego. Dysponowali kalkulatorem pokładowym o dużej mocy obliczeniowej. Mogli ustawiać dowolnie celownik miotacza antymaterii. Mogli strzelać. Nie mogli natomiast dowiedzieć się niczego bliższego ani o ogólnej sytuacji, ani nawet o aktualnym położeniu statku. Tak jak zresztą obiecywał im dowódca. Współrzędne na powierzchni otaczającej ich kuli były umowne. Nie wyznaczały ich środek Galaktyki i Ziemia, a środek Galaktyki i jakiś fikcyjny punkt. Gwiazdozbiory nie mówiły im nic. Nieco w lewo od aktualnego kursu mieli przed sobą sporą gromadę kulistą. Przy założeniu rozsądnego czasu lotu, nie dłuższego niż kilkadziesiąt lat, mogły to być Hiady. Przynajmniej wskazywały na to cechy gromady. Ale równie dobrze mogli być po drugiej stronie Galaktyki, gdyby nie to, że ekspansja kosmiczna człowieka nie przekroczyła jakichś piętnastu parseków. Przynajmniej w czasie, który jeszcze pamiętali... Podczas ostatnich cykli pokładowych nauki, wykonywali już całe złożone sekwencje sterowania. Jednoczesne manewry kierunkowe, prędkościowe i celownicze. Podział ról był oczywisty. Robert sterował statkiem, a Artur obsługiwał radar i urządzenia celownicze. I tylko on miał przed sobą przycisk urządzenia spustowego. 6. Zadanie Intuicyjnie wyczuwali, że okres nauki zbliża się do końca. Instrukcje były prostsze. Przeważnie powtórzenia. Wreszcie, po wykonaniu któregoś z rzędu, nie otrzymali następnego zadania. Było cicho. Czekali... Pociły mu się dłonie. Chciał mieć już za sobą całą niepewność i wiedzieć o co tu w końcu chodzi. Do głowy przychodziły mu dziesiątki wątpliwości i pytań. Dowódca zapewne przewidywał ich nastrój, toteż odczekał aż uspokoją się zupełnie. Faktycznie, po pewnym czasie - dwóch, może trzech godzinach - zobojętnieli na wszystko. I dopiero wtedy... - Ustawcie radar na 247.20-38.12-rozległ się znany głos. Arturowi zajęło to kilka sekund. - Powiększajcie powoli obraz! Najpierw nie było nic, potem pojawiła się niewielka gwiazda, która w miarę wzrostu powiększania uciekła poza ekran, a potem był statek. Idący ciągiem - z błękitno rozżarzoną rufą. - Wyłączcie radar! W miejscu obserwacji pojawił się na czaszy, stanowiącej mapę nieba, błękitny punkt a pod nim cyfry-8.342. - Jest od was oddalony o ponad osiem miliparseków. To znaczy był. Nasz radar tachionowy ma roboczą prędkość tylko dwanaście razy większą od świetlnej. Sami lecieli z podświetlną. 0,6 c. Tamten statek był mniej więcej na ich kursie. Czyli, za jakieś piętnaście dni... - A teraz obejrzyjcie całą czaszę! W sumie było sześć błękitnych punktów. Sześć statków. Ten, ku któremu lecieli, był najbliżej. Inne znajdowały się od dwudziestu do pięćdziesięciu mili-parseków od nich. Rozmieszczone były mniej więcej na połowie czaszy. Tej przed nimi... - Waszym jedynym zadaniem jest wprowadzenie statku na kurs 210.00-57.30. Kierunek ten, a właściwe cały otaczający sektor jest blokowany przez sześć statków przeciwnika. Nie możecie zbliżać się do żadnego z nich na odległość mniejszą niż 0,3 miliparseka. W żadnym wypadku. Taki jest zasięg rażenia ich statków o prawdopodobieństwie trafienia przekraczającym krytyczne. Szczytowe prędkości mają zbliżone do nas, moc także. Za to dysponują większą szybkością manewrów. Na wykonanie zadania macie nieograniczoną ilość czasu. Ale musicie pamiętać, że statki możemy obserwować z odległości nie większej niż dwieście miliparseków. I tylko na tyle możecie mieć pewność czystego pola w innych kierunkach. Jeszcze raz popatrzcie! Z punktów oznaczających każdy ze statków wybiegły przerywane linie, zakończone bliźniaczymi punktami, także oznaczonymi cyframi. - Jest to ekstrapolowana pozycja ich statków w bieżącej chwili. Najbliższy był, a raczej mógł być już tylko o 8,137, a jego kurs powoli stawał się asymptotyczny do ich kursu. Sytuacja robiła się jednoznaczna... - Powtarzam zadanie. Wyjść na kurs 210.00-57.30 nie zbliżać się do żadnego z ich statków bardziej niż 0,3- Ciągiem dysponujecie w sposób nieograniczony. Jeśli to będzie możliwe, wykonajcie zadanie bez zniszczenia żadnego z ich statków. Przejmijcie sterowanie! Nie usłyszeli już nic więcej. 7. Taktyka Taktykę przyjęli prostą. Bo też, na pozór, wyjście na zadany kurs z ominięciem blokady wydawało się dziecinnie proste. Iść prosto na statek przeciwnika a potem, w bezpiecznej jeszcze odległości, rozpocząć pełną mocą manewr wymijania szerokim łukiem. Przy możliwym do uzyskania przyspieszeniu, około 1000 g, bo tyle wytrzymywało pole antygrawitacyjne statku, i różnych kierunkach lotu ich i przeciwnika, powinien on od razu znaleźć się w tyle. Oczywiście, przy założeniu, że nie doścignie ich potem. Już pierwsza próba, której dokonali po dwunastu dniach, gdy tylko zbliżyli się do nich dostatecznie, wykazała, że nie jest to takie proste. Przeciwnik utrzymywał swój najbliższy statek na nieco mniejszej prędkości, ale za to na prawie tym samym kursie. Sprawiało to wrażenie, jakby to oni sami powoli go doganiali. Na każdą zmianę kursu odpowiadali analogiczną zmianą, opóźnioną tylko o okres obserwacji. Od razu też stało się jasne, że ich zdolność przyspieszania, a więc i prędkość manewrów, jest jakieś półtora rażą większa. Jakby, więc nie manewrowali, stale mieli ich przed sobą. I to coraz bliżej. Pozostałe statki były jeszcze dość daleko i chociaż nie przeszkadzały im bezpośrednio w manewrowaniu, stwarzały określone zagrożenie na przyszłość. Dwa z nich powoli dochodziły ich z boków, a trzy najwyraźniej zmierzały do stworzenia drugiej linii blokady. Przez cztery doby pokładowe Robert próbował wszystkich możliwych manewrów. Stale z tym samym skutkiem. Piątej doby szedł z przy zerową prędkością, powoli zbliżając się do nich. Już tylko trzy miliparseki dzieliły ich od strefy krytycznej. Obaj doskonale wiedzieli, że jeżeli jeden statek potrafi im zablokować praktycznie cały sektor, to drugi, zbliżywszy się, zmusi ich po prostu do wycofania się. Szóstej doby poddał się. - Nic więcej nie zrobię. Teraz ty! Artur popatrzył na niego smutnym wzrokiem. - Prawdopodobnie na to wyjdzie. Tylko nie od razu. Mamy jeszcze trochę czasu. Wykonasz jak najwięcej manewrów, a kalkulator przeanalizuje każdorazowo ich odpowiedzi. Za trzy, cztery doby powinniśmy mieć program celowania o nie najgorszej dokładności. Opowiadał jeszcze dalej, snuł szczegóły techniczne, ale Robert już go nie słuchał. Od razu wychwycił jakiś fałszywy ton. Wzrok Artura przeczył jego słowom. Błądził gdzieś na boki, wyrażając dziwne lekceważenie dla wypowiadanych słów. Po chwili zrozumiał. Artur nie mówił do niego. Mówił do słuchającego ich na pewno dowódcy. W pewnym momencie zmusił wzrokiem Roberta do spojrzenia w dół. Fotele ich stykały się oparciami a pulpit prawie dochodził do piersi. W wąskiej luce zobaczył, wysuniętą maksymalnie w jego kierunku, nogę Artura. Bez namysłu wysunął swoją i gdy tylko nogi ich zetknęły się, poczuł szybkie uderzenia kodu. Artur mówił ciągle, teraz już znacznie wolniej, robił przerwy na namysł, a w ich trakcie błyskawicznie nadawał. 8. Wątpliwości - Trzeba będzie najpierw ustalić optymalny informacyjnie sposób naszych manewrów. (... czy ty naprawdę chcesz strzelać... skąd wiesz, kto jest na tych statkach... i jakie ma zamiary... skąd wiesz, co się w ogóle dzieje... co wiesz o dowódcy... naszym dowódcy...). Większość trzeba będzie powtarzać po kilka razy. (... byliśmy kilkadziesiąt lat w hibernacji... on znaczną część czasu czuwał... miałeś kilka dłuższych samotnych lotów... wiesz jak człowiek się czuje...). Gdy otrzymamy pełny algorytm ich reakcji, przystąpimy do testowania go. (... miewałeś urojenia... ja też... i to nie będąc obciążonym taką sytuacją... co podejrzewam... że nie wszystko z nim w porządku...język... czy ktoś formułował ci tak polecenia...). Przejdziemy na błądzenie przypadkowe a kalkulator będzie sprawdzał odchyłki ich przewidywanego kursu. (... skąd wiesz po co w ogóle wylecieliśmy... w jakim celu wyraziliśmy zgodę na amnezję... może to tylko zabezpieczenie, bo nikt nie zna ich bliżej... może mieliśmy dopiero zbadać ich zamiary...). Przy większych odchyłach przeprowadzimy manewry korekcyjne. (... lecąc z taką misją, można nawet na podstawie błahych poszlak dojść do katastrofalnych wniosków... i może to tylko on do nich doszedł... musimy działać ostrożnie... nie może niczego podejrzewać...). Potem oddamy sterowanie kursem i wyrzutnią kalkulatorowi. (... na razie trzeba zorientować się w sytuacji... od niego niczego się nie dowiemy... musimy nawiązać z nimi kontakt... nie wiem jak... pomyśl... w najgorszym razie poczekamy na nich...). Dopiero przy mniejszych dystansach zmienimy taktykę. (... nawet jeśli faktycznie mają wrogie zamiary, to zniszczenie naszego statku nie powinno przynieść większych zmian w skali ogólnej... w każdym razie będą nieporównywalnie mniejsze niż w przypadku zniszczenia ich statku, jeśli nie mają wrogich zamiarów...). Oczywiście, o ile okaże się konieczne. Sądzę, że zniszczymy ich wcześniej. (... na razie działamy tak jak mówiłem i szukamy możliwości kontaktu...). 9. Kontakt Kontakt miał przyjść znacznie szybciej niż mogli się tego spodziewać. I wyjść miał wcale nie z ich strony... Na razie manewrowali. Najpierw sami, potem pod dyktando kalkulatora. Różne kierunki, różne prędkości, różne przyspieszenia... Kalkulator gromadził dane o reakcjach przeciwnika na każdy ich manewr. Sytuacja strategiczna robiła się coraz gorsza. Ich statki zbliżały się nieuchronnie, a kalkulator nie opracował jeszcze algorytmu o zadowalającym stopniu dokładności. Mimo intensywnych rozmyślań nie znaleźli sposobu kontaktu, możliwego do przeprowadzenia bez wiedzy dowódcy. Mieli zbyt ograniczone możliwości. Przede wszystkim, w ogóle nie zostali zaznajomieni z systemami łączności statku, a nawet ze sposobami sygnalizacji alarmowej. Wszystko to pozostało w rękach dowódcy. W dodatku poważnie musieli się liczyć z możliwością uśpienia ich i hibernacji, gdyby tylko powziął on, najmniejsze choćby, podejrzenia. I wtedy zapewne sam przejąłby sterowanie, działając dalej według własnych, rzeczywistych, bądź wyimaginowanych kryteriów. Minęły kolejne trzy doby. I chociaż nie nastąpiła żadna poprawa w sytuacji, to przynajmniej wyjaśnił się podstawowy, dręczący ich problem. I to w najmniej oczekiwany sposób. Podczas wykonywania któregoś z kolei manewru, wygasł nagle cały czołowy sektor mapy. Pojawiła się zamiast niego niewielka, jasno oświetlona płaszczyzna. Jednocześnie rozległ się głos dowódcy: - Będziemy mieli kolejny kontakt holowizyjny z przeciwnikiem. W poprzednich wzywali nas do zastopowania i biernego czekania na nich. Gdy ukażą się przed wami ich postacie, włączcie translator poprzez kod 12D39E kalkulatora. Informacje, które odbierzecie, mogą być dla was przydatne. Ukazały się trzy sylwetki. Przeżyli chwilowy szok. Później nie mogli już sobie uświadomić, czego właściwie oczekiwali, ale na pewno nie tego, że pierwsze napotkane w Kosmosie istoty rozumne, i to istoty o przypuszczalnie wrogich zamiarach, okażą się człekokształtne. Ale tak było. Byli znacznie masywniejsi od ludzi, ale tylko w stosunku do wzrostu, którego z braku skali nie mogli ocenić. Jeżeli przekaz był w naturalnych wymiarach, to nie przekraczał on półtora metra. Ręce, nogi, tułów, głowa. Twarz, widoczna chyba bez żadnego okrycia, była najmniej ludzka. Bardzo spłaszczona. Spękana, zrogowaciała skóra tworząca coś na kształt łusek. Bardzo niskie i szerokie czoło. Oczy prawie na wierzchu. Zupełny brak włosów. To wszystko zauważyli na pierwszy rzut oka. Później zwrócili uwagę na dłonie. Palce o większej ilości stawów ustawione były zupełnie inaczej. Jakby na obwodzie koła. Nie było to już przeciwstawienie kciuka innym palcom, a wszystkich palców sobie nawzajem. Sprawiali odpychające wrażenie, ale nie, tyle przez wygląd sam w sobie, ile przez fakt, że stanowili wynaturzenie ludzkiej sylwetki. Zapewne też, ich wygląd z ziemskiego punktu widzenia, nasunął im obu identyczne skojarzenia: są nieporównanie mądrzejsi od ludzi, ale i znacznie okrutniejsi. Środkowy z trójki przemówił: - Już tylko dziesięć miliparseków do ustalonej granicy. Zbliżyć się na 0,3 do statku oddalonego obecnie o 2,96-Robert rzucił okiem na pulpit; odległość zgadzała się - wytracając prędkość do zera. Tak czekać. Podejdzie inny statek. Wejdziemy na pokład. Zachowywać się spokojnie. To ostatnie ostrzeżenie. W przypadku dojścia do wyznaczonej granicy bez podporządkowania się poleceniom, zrezygnujemy z przejęcia statku. Będziemy musieli go zniszczyć. Po tych słowach zniknęli. Z powrotem mieli przed sobą czarną czaszę nieba. Od razu przeszli na „rozmowę” kodem. - Może mistyfikacja? - Nie. Nawet kompletny psychopata nie będzie fabrykował dowodów na poparcie swoich urojeń, bo tym samym przeczyłby sam sobie. Owszem, może interpretować fakty na swój sposób, może fałszywą argumentacją uzasadniać swoje racje. Ale fałszywą dla nas, bo dla niego będzie ona prawdziwa. Natomiast fałszując dane, przyznałby, że jest w błędzie. - Ale może robi to, żeby nas przekonać... - Nic nie wie o naszych wątpliwościach. Działamy przecież optymalnie z jego punktu widzenia. - Więc jednak... - Tak... Nie możemy już kontynuować manewrów rozpoznawczych - powiedział Artur. - Przyjmiemy aktualną dokładność algorytmu celowania. 10. Polowanie Dokładność nie była taka zła. Około 94% praktycznie osiągalnej. Realną przeszkodę nadal stanowił tylko jeden statek, co powinno znacznie ułatwić sprawę. Niestety, przeprowadzone jeszcze w czasie wstępnych treningów próby, wykazały niemożność użycia pocisków o własnym napędzie. Były wykrywalne z bardzo dużej odległości. Pozostawały, więc tylko balistyczne. Wykrycie ich następowało już w obrębie promienia anihilacji, co automatycznie przekreślało skuteczność jakiegokolwiek przeciwdziałania. Chyba, żeby mieli jakieś nieznane środki, ale opóźnienia ich reakcji na manewry rozpoznawcze wskazywały raczej, że dysponują radarem tachionowym o zbliżonej prędkości roboczej do ich własnego radaru. Mimo iż dokładnie wiedzieli jak będzie wyglądać procedura anihilacji statku przeciwnika, śmieszył ich trochę początkowy jej przebieg, oczywiście, o ile można było w takiej sytuacji mówić o jakiejkolwiek wesołości. Niemniej jednak przypominała ona do złudzenia dawne polowania z nagonką... Wystrzeliwali pocisk, który miał osiągnąć cel za cztery doby. Przez cały ten czas wykonywali sygnalizowane przez kalkulator manewry, mające doprowadzić, odpowiadającego na nie zmianami kursu przeciwnika, prosto na lecący pocisk. Kalkulator podawał bieżącą odległość pocisku od celu oraz przypuszczalną, jaka byłaby w chwili dotarcia do niego rozkazu eksplozji, gdyby został on wysłany w danym momencie. Nie było tu zresztą większej różnicy. Rozkaz taki, ze względu na swą impulsową postać, zajmował bardzo szerokie pasmo i mógł być wysłany z prędkością około 200 c. Opóźnienie jego było, więc praktycznie pomijalne. Działanie ich sprowadzało się do czekania na uzyskanie odległości mniejszej od promienia anihilacji i wysłania sygnału. Czekali... Pierwszy pocisk minął przeciwnika w odległości cztery razy za dużej. Drugi był celniejszy, ale także nie było sensu wysyłania rozkazu eksplozji. Mniej więcej tak samo było z kolejnymi, wysyłanymi co kilka godzin. A czasu było coraz mniej... Wystali teraz osiemdziesiąt pocisków w rozbieżnych, ale zbliżonych kierunkach. W momencie przecięcia płaszczyzny statku przeciwnika dawały one prawie pięciokrotnie większy promień skuteczności anihilacji, niż miało to miejsce w przypadku pojedynczego pocisku. Gdyby celność salwy była nie gorsza niż pierwszych strzałów, nieprzyjaciel musiałby znaleźć się w polu rażenia. Po trzech dobach wysłali sygnał eksplozji do wszystkich pocisków. W momencie dotarcia rozkazu powinny one otaczać przeciwnika. Kalkulator ocenił szansę na 76%. Mając ustawione na monitorze maksymalne powiększenie kluczowego wycinka sfery, z niecierpliwością oczekiwali na efekt. Był żaden. Jedynie w pewnej odległości od statku anihilował pojedynczy, zabłąkany meteoryt. A jednak, według wskazań kalkulatora, cel znalazł się prawie na granicy skutecznego rażenia. Musiało to wywołać szereg mikroanihilacji na powierzchni pancerza ich statku. Wiedzieli już, że są ostrzeliwani... Faktycznie, po niedługim czasie zaczęli wykonywać losowe manewry dewiacyjne wokół kursu głównego. Dalsze strzelanie nie miało sensu. Szansa trafienia była przyzerowa. Co gorsza, sami musieli teraz przejść na lot z losową dewiacją. Nie chcieli dla odmiany sprawdzać skuteczności ich celowania. 11. Rozwiązanie Sytuacja stawała się krytyczna. Lecieli z 0,1 ci przypadkowym dryfem bocznym niedaleko za poruszającym się prawie identycznie, tyle, że z nieco mniejszą prędkością, wrogim statkiem. Powoli doganiali go. Już tylko 1,4 miliparseka. Mieli dwa wyjścia. Ruszyć pełną prędkością, ale bez wejścia w strefę 0,3. Mogli to zrobić tylko w kierunku przeciwnym do obecnego. Czyli praktycznie - uciec nie wykonując zadania. Mogli też czekać na podejście któregoś z ich statków na dystans bezpośredniego trafienia. Tyle, że oni mogli zastopować poza tym polem wysyłając do nich pojazd automatyczny, albo zniszczyć ich wcześniej. Strzelanie lub manewry wymijania nie miały żadnego sensu. I właśnie wtedy znalazł rozwiązanie. Zanim podzielił się nim z Arturem, kilkakrotnie przemyślał wszystkie szczegóły. Zgadzało się. Manewr był stuprocentowo pewny. - Czy słyszałeś o takiej broni, którą pięćset lat temu nazywano kutrem torpedowym? - Myślisz o rakiecie zwiadowczej? - w ułamku sekundy zorientował się Artur. - Tak. Powinny tu takie być. Trzeba wylecieć nią na najwyższej prędkości w kierunku ich statku i zniszczyć go z minimalnej odległości. Jednocześnie ruszyć pełną mocą w tym samym kierunku. Powinno się udać. - A co z tym kutrem? Wzruszył ramionami. Jeśli manewr ma być skuteczny, w momencie anihilacji rakieta zwiadowcza musi znaleźć się prawie w centrum jej pola... Wystali teraz osiemdziesiąt pocisków w rozbieżnych, ale zbliżonych kierunkach. W momencie przecięcia płaszczyzny statku przeciwnika dawały one prawie pięciokrotnie większy promień skuteczności anihilacji, niż miało to miejsce w przypadku pojedynczego pocisku. Gdyby celność salwy była nie gorsza niż pierwszych strzałów, nieprzyjaciel musiałby znaleźć się w polu rażenia. Po trzech dobach wysłali sygnał eksplozji do wszystkich pocisków. W momencie dotarcia rozkazu powinny one otaczać przeciwnika. Kalkulator ocenił szansę na 76%. Mając ustawione na monitorze maksymalne powiększenie kluczowego wycinka sfery, z niecierpliwością oczekiwali na efekt. Był żaden. Jedynie w pewnej odległości od statku anihilował pojedynczy, zabłąkany meteoryt. A jednak, według wskazań kalkulatora, cel znalazł się prawie na granicy skutecznego rażenia. Musiało to wywołać szereg mikroanihilacji na powierzchni pancerza ich statku. Wiedzieli już, że są ostrzeliwani... Faktycznie, po niedługim czasie zaczęli wykonywać losowe manewry dewiacyjne wokół kursu głównego. Dalsze strzelanie nie miało sensu. Szansa trafienia była przyzerowa. Co gorsza, sami musieli teraz przejść na lot z losową dewiacją. Nie chcieli dla odmiany sprawdzać skuteczności ich celowania. Sytuacja stawała się krytyczna. Lecieli z 0,1 ci przypadkowym dryfęm bocznym niedaleko za poruszającym się prawie identycznie, tyle, że z nieco mniejszą prędkością, wrogim statkiem. Powoli doganiali go. Już tylko 1,4 miliparseka. Mieli dwa wyjścia. Ruszyć pełną prędkością, ale bez wejścia w strefę 0,3. Mogli to zrobić tylko w kierunku przeciwnym do obecnego. Czyli praktycznie - uciec nie wykonując zadania. Mogli też czekać na podejście któregoś z ich statków na dystans bezpośredniego trafienia. Tyle, że oni mogli zastopować poza tym polem wysyłając do nich pojazd automatyczny, albo zniszczyć ich wcześniej. Strzelanie lub manewry wymijania nie miały żadnego sensu. I właśnie wtedy znalazł rozwiązanie. Zanim podzielił się nim z Arturem, kilkakrotnie przemyślał wszystkie szczegóły. Zgadzało się. Manewr był stuprocentowo pewny. - Czy słyszałeś o takiej broni, którą pięćset lat temu nazywano kutrem torpedowym? - Myślisz o rakiecie zwiadowczej? - w ułamku sekundy zorientował się Artur. - Tak. Powinny tu takie być. Trzeba wylecieć nią na najwyższej prędkości w kierunku ich statku i zniszczyć go z minimalnej odległości. Jednocześnie ruszyć pełną mocą w tym samym kierunku. Powinno się udać. - A co z tym kutrem? Wzruszył ramionami. Jeśli manewr ma być skuteczny, w momencie anihilacji rakieta zwiadowcza musi znaleźć się prawie w centrum jej pola... - Nic. Tego się nawet nie poczuje... Polecę - dodał po chwili. - Nie. Ja polecę. - Artur był w tym momencie bezwzględnie stanowczy. - Dowódca może wydać takie polecenie tylko samemu sobie. A ja w końcu jestem dowódcą. Nie spierał się. I tak by go nie przekonał, a poza tym wiedział, że sam postąpiłby identycznie. Kalkulator potwierdził realność planu, nawet nie uwzględniając, też przecież istotnego, czynnika zaskoczenia. Pozostawało jeszcze zdobyć rakietę. Dowódca, wzywany wszystkimi możliwymi sposobami, nie powiedział ani słowa. Może nie chciał za nich decydować? W każdym razie wszystkie niezbędne dane wydobyli z kalkulatora. Przede wszystkim, lokalizację luku startowego i instrukcję obsługi rakiety. Była wyposażona w pociski o dostatecznej mocy anihilacji. Mogła rozwijać prawie 0,95 c a jej pole antygrawitacyjne wytrzymywało 10000 g. Już wstępne oględziny rakiety wykazały, że dyskusja o tym, kto ma polecieć była bezprzedmiotowa. Stanowisko pilota było tak ciasne, że tylko Artur mógł się w nim zmieścić, a i tak mając poważnie utrudnione ruchy. Jako obiekt wybrali oczywiście statek, za którym cały czas lecieli. Był już tylko o 0,86 miliparseka. Ruszyli pełnym przyspieszeniem. Przeciwnik, po mniej więcej godzinie zareagował tym samym. Nadal zbliżali się powoli do niego, ale za to pozostawili nieco z tyłu pozostałe dwa statki. Tym lepiej. Przejście przez lukę powinno być później łatwiejsze. Gdy po pięciu godzinach osiągnęli prawie maksymalną prędkość, nadszedł moment startu Artura. Nie mieli sobie nic do powiedzenia. W czasie tych tygodni wspólnego lotu nie zdążyli poznać się bliżej. Później, gdy połączyły ich nieco wspólne wątpliwości i okres podwójnej gry, rozmowy ich były tylko kamuflażem myśli. Do przekazania Artur także nic nie miał. Komu? Niewiadomy czas amnezji, potem lata lotu... Uścisnęli sobie dłonie. - Strzelaj zaraz po starcie. Co jakiś czas. Może uda się wcześniej. - Tyle jeszcze zdążył powiedzieć Arturowi. 12. Ucieczka Nie udało się. Rakieta Artura anihilowała pierwsza. Kilkadziesiąt sekund później statek przeciwnika. Stało się to po trzech dobach. Przez cały ten czas nie wstawał od pulpitu. Nie łudził się. Przy tych szybkościach, względna prędkość rakiety zwiadowczej i wystrzeliwanych przez nią pocisków była już mała. Szansę Artura na znalezienie się poza polem anihilacji były żadne. - Nie wiedział nawet, czy będzie on strzelał wcześniej. W każdym razie czekał. Nigdy nie dowiedział się, czy oni zorientowali się w manewrze. Może strzelali. Artur, przy tej prędkości i bocznym dryfie, był nie do trafienia. Sam zadał cios dopiero wtedy, gdy różnica pozycji jego i przeciwnika była rozróżnialna tylko przy maksymalnym powiększeniu... Miał teraz sporo czasu. Najbliższe statki były z tyłu. Nie powinny go już doścignąć, a tym bardziej zablokować zadanego kursu. Miał go prawie przed sobą, a cały otaczający sektor był nareszcie pusty. Odczekał jeszcze na zniknięcie na ekranie ostatnich śladów po obydwu statkach. Przestrzeń szybko oczyściła się w szeregu anihilacji, częściowo widocznych. Potem pozostała już tylko czysta próżnia. Ustawił precyzyjnie kurs. - Mam 210.00-57.30 - powiedział na głos w nadziei uzyskania dalszych instrukcji. Dowódca milczał nadal. Dopiero teraz poczuł zmęczenie. Już od dawna spał niewiele, a ostatnio wcale. Ponieważ nie miał już nic do zrobienia, postanowił przespać się. Za kilka godzin zobaczy, co z pozostałymi statkami. Przeszedł do swojej kabiny i położył się. Sen przyszedł, jak na ilość przeżyć w ostatnich godzinach, zadziwiająco szybko. Zdążył jeszcze pomyśleć, że za kilkanaście godzin statek przejdzie przez sferę anihilacji, rozrzedzoną już znacznie, ale jeszcze możliwą do zarejestrowania przez przyrządy pokładowe. A potem już tylko spal. 13. Inni Tym razem budził się bez żadnych koszmarów. Ociężałość wypełniona nieuchwytnymi fragmentami myśli. Jakieś krajobrazy. Takty melodii. Korowód twarzy, rozmów, manewrów... Manewry... Artur... Trzeba zmienić Artura za sterami... Już tyle godzin lecimy... Artur musi się przespać... Trzeba zmienić Artura... Przecież nie ma Artura... Nie trzeba go zmieniać... Nie ma Artura... Manewr się udał... Nie ma do czego się spieszyć... Jesteśmy na kursie... Coś jeszcze było... Sfera anihilacji... Czy Artur coś poczuł?... Tamci przez te kilkadziesiąt sekund wiedzieli... Musieli się bać... Sfera anihilacji... Inne statki... Z tyłu są inne statki! Zerwał się gwałtownie. To znaczy, myślał, że się zrywa, bo zdołał zaledwie otworzyć oczy i lekko unieść głowę, która zaraz opadła z powrotem. Poczuł dotkliwy ból. Ale wzrok zdążył zarejestrować wszystko. Hibernator. Ten sam. Więc już dawno po wszystkim. Pewnie całe lata. Naprawdę udało się... Leżał jeszcze długo. Zbierał siły. Dobrze. Wszystko poszło dobrze. Co teraz? Albo nowe zadanie, albo powrót na Ziemię. Raczej powrót. Do kolejnych zadań budzono by innych... Naraz przypomniał sobie. Amnezja! Wytężył cały umysł... Nie. Nie cofnięto amnezji. Więc jednak dalszy lot. Dokąd? Kurs, na jaki wyprowadził statek prowadził, według wszelkich danych, w obręb Hiad... Był już zupełnie obudzony i zdawał sobie sprawę z jałowości wszelkich rozważań. Podniósł się. Nie czuł się jeszcze najlepiej, ale przede wszystkim chciał wiedzieć. Skafander tym razem czekał na niego w kabinie hibernacyjnej. Był taki sam jak poprzednio. Włożył go i nie czekając na wezwanie opuścił kabinę. To samo seledynowe światło. Dwie młode kobiety patrzyły na niego badawczo. On na nie też. Wyższa, mniej więcej trzydziestoletnia szatynka, przypominała mu, nie wiadomo dlaczego, wykładowczynię astrobiologii z okresu wstępnego szkolenia w Centrum. Druga, czarnowłosa i filigranowa, nie kojarzyła mu się z nikim. Obie miały na sobie identyczne jak on, idealnie dopasowane kombinezony. - Robert Dalton, pilot pozaukładowy pierwszej klasy - przerwał w końcu milczenie. - Eva Gordon, kosmopsycholog - czarnowłosa miała bardzo miły, niski głos. - Anna Bonetti, astrobiolog. Zgadzało się. Imię, nazwisko, specjalność. Tylko jedno. Gdy czterdzieści względnych lat temu uczęszczał na wykłady Anny Bonetti, miała ona z sześćdziesiąt lat. I przypadkiem wiedział, że na pewno nie miała córki. Może później? A może jakaś dalsza krewna? Zostawił to na później. - Kto jeszcze jest z nami? - spytała Eva. -1 dokąd lecimy? - Czy ty też niczego nie pamiętasz? - Anna była zupełnie spokojna. Postanowił się nie spieszyć z wyjaśnieniami. Nie były w akcji, niczego nie wiedziały. Przyszło mu na myśl, że znacznie lepiej znoszą niezwykłość sytuacji, niż on, przy pierwszym przebudzeniu. Ale i tak nie chciał być tym, który opowie im o wszystkim. - Wiem tyle co wy. Mam znaczną lukę w pamięci. Chyba parę lat - tego nie było sensu ukrywać. - Prawdopodobnie jesteśmy jakąś ekspedycją. - Ale co ma do tego pamięć? - Skąd mam wiedzieć? To ty jesteś psychologiem. Zauważyłyście chyba, że wszystko na tym statku jest dziwne. Widziałyście, kiedy podobne urządzenia, meble, skafandry czy w ogóle cokolwiek? - Myślisz, że to ze względu na specjalny charakter ekspedycji? Coś tajnego? - Eva była wyjątkowo przenikliwa. - Może nie chcą, żebyśmy wiedzieli o przygotowaniach do lotu. Pomyślcie trochę! Może dojdziemy do czegoś. - Po co? W końcu i tak nam powiedzą - Annie najwyraźniej nie spieszyło się do poznania celu wyprawy. Rozmawiali jeszcze, ale poza tym, że ostatnim pamiętanym momentem, był pobyt w Centrum, przed albo po locie, niczego nowego nie ustalili. W krótkim czasie przybyły jeszcze dwie osoby. Eryk Kramer, fizyk - nukleonik, oczywiście też z Centrum. Specjalista od silników rakietowych. Był spokojny. Z wyglądu trochę przypominał Artura, ale nie był tak beznamiętny. W oczach jego widać było jakąś iskrę wesołości czy przekory. Wszystkie okoliczności zbliżone do pozostałych członków załogi. Julia Robinson, biochemik. Weszła prawie w stanie histerii. Obecność większej grupy osób wcale jej nie uspokoiła i Eva musiała dłuższy czas doprowadzać ją do równowagi. 14. Anna Tym razem rozejrzał się dokładnie po sali. Oprócz drzwi wyjściowych, które przekroczył kiedyś z Arturem, było jeszcze sześcioro innych do kabin hibernacyjnych. Oznaczałoby to, że są już wszyscy. Artur przecież nie mógł wyjść. A więc dowódca czeka pewnie na uspokojenie się Julii. Zdecydował się w końcu. Siedzieli w rogu sali- Anna, Eryk i on. - Czy miałaś jakąś krewną w Centrum? O tym samym nazwisku? - Nie. Czy spotkałeś kogoś takiego? - Anna Bonetti wykładała nam przez dwa lata astrobiologię. - Zgadza się. To ja. Pamiętam cię zresztą. Zaniemówił. Nie wiedział teraz jak kontynuować rozmowę, by nie stać się sprawcą kolejnego szoku. Zaryzykował jednak: - Jaki okres swego życia pamiętasz jeszcze? - No, jakieś kilkanaście lat. Nadal wykładałam w Centrum. Milczący dotąd Eryk popatrzył zdumiony. - Ile masz lat? To znaczy, ile wtedy miałaś? - spytał, nie zdając sobie sprawy z drażliwości sytuacji. - Sześćdziesiąt dziewięć. Ale co to ma do rzeczy? Nie było czasu dalej udawać. Domyślała się już pewnie. Przynajmniej głupia mina Eryka mówiła wystarczająco dużo. - Wyglądasz na trzydzieści. A wtedy wyglądałaś na swoje pięćdziesiąt kilka - dodał z rezygnacją. - A więc aż tyle? - zastanowiła się. - No to zgadzałoby się. - Co ma się zgadzać? - Przecież mając około siedemdziesiątki nigdzie nie mogłabym lecieć. Znasz przepisy. Musieli mnie odmłodzić. Widać z jakichś względów byłam niezbędna w składzie tej ekspedycji. - To twój pierwszy lot? - Pozaukładowy, tak. Byłam raczej teoretykiem - dodała z zakłopotaniem. Sprawa najwyraźniej komplikowała się. W czasie gdy pamiętał ją, był młodszy o dwadzieścia kilka lat. Ale swoich lat. A przecież latał. Na Ziemi upłynęło w tym czasie ze sto pięćdziesiąt. Czyli pamięć Anny urywała się na okresie o ponad sto lat bezwzględnych wcześniejszym niż jego. Dlaczego? Może odmłodzono ją już wtedy i latała przez cały ten czas. Nie pamiętała jednak tego. Więc może już wtedy zetknęła się z tamtą Cywilizacją? Chociażby pośrednio. Sprawa byłaby utrzymywana w tajemnicy przez prawie sto lat? Możliwe. W działalności Centrum nie takie rzeczy się zdarzały. - Mnie też odmłodzono stwierdził nagle Eryk. -1 to nie tylko. Popatrzyli na niego. - Miałem bliznę na przedramieniu. Od dzieciństwa. A teraz nie mam. - Usunęli ci ją przy okazji. To się praktykuje - Annie nie była obca i medycyna kosmiczna. - Ale po co to wszystko? - Dowiesz się. Chyba już niedługo. 15. Pamięć Było inaczej niż poprzednim razem. Nikt nie odczuwał skutków hibernacji, Julia dawno uspokoiła się, oczekiwali więc już tylko na wyjaśnienia. Ale dowódca milczał. W dodatku drzwi wyjściowe były zamknięte, co sprawdził dyskretnie. Powód szoku Julii był prosty. Jest biochemikiem i oprócz Evy, najlepiej orientuje się w sprawach amnezji. A ta w jej mniemaniu była nieodwracalna. Budząc się, nie mogła wiedzieć, że pamięć jej sięga tylko do okresu prawie pięćdziesiąt lat wcześniejszego niż pamięć Anny. A okres ten przyniósł wiele osiągnięć w zakresie sterowania pamięcią. Amnezję stosowano już praktycznie przy ciężkich urazach psychicznych. No i opanowano jej odwracalność. A Julia sądziła, że uległa jakiemuś wypadkowi. Wyjaśnienie tego wszystkiego nastąpiło dopiero wtedy, gdy przeanalizowano spokojnie zasięg pamięci wszystkich. Wyniki były zastanawiające... Pamięć Julii urywała się na roku 2472, Anny-2520, Evy-2587, Eryka-2608. Sam sięgał pamięcią najdalej. Do 2631. Czyli, że najpóźniej musiał zetknąć się z problemem tamtej Cywilizacji. Artur miał zbliżony do niego wiek względny, ale niewiele to mówiło. Każdy, może tylko poza Anną, spędził niewiadomą ilość lat na statkach lub pozostawał w stanie hibernacji. A jak już doszły do tego odmłodzenia... W zasadzie nie pozostawało mu nic innego, jak opowiedzieć o wszystkim. Być może dowódca na to właśnie czekał. Ale postanowił wstrzymać się trochę. Nie dlatego, żeby liczył na uzyskanie dodatkowych informacji od innych. Amnezję na pewno przeprowadzono idealnie, likwidując nawet cień wspomnień o problemie, który zgromadził ich tu razem. Ciekawił go raczej rozwój przypuszczeń i synteza hipotez współuczestników wyprawy. Słuchał... Dość szybko doszli do zaskakująco poprawnych wniosków. Niby nic dziwnego. Byli w końcu grupą wysokiej klasy specjalistów z różnych dziedzin związanych z lotami. Mieli długą praktykę. I poza tym stanowili przecież grupę wybraną specjalnie do tej misji. Nie dziwił go już także fakt, że znacznie lepiej od niego znosili niezwykłość sytuacji. Stanowili liczniejszą grupę, co automatycznie tłumiło do pewnego stopnia niepokój. A po drugie, nie byli tak jak on wyczuleni na cień chociażby nienormalności sytuacji czy niebezpieczeństwa, jakie mogły im zagrażać. On był pilotem i musiał drobiazgowo analizować wszystko wokół siebie. Paradoks. Ten, kto powinien być najbardziej opanowany, zrównoważony i beznamiętny, z założenia nie mógł taki być. Po jakichś dwóch godzinach Eva reasumowała wnioski: - A więc na pewno ekspedycja specjalna. Bardzo duży dystans. Inaczej nie miałoby sensu odmładzanie. Musi być związek, z jakąś obcą Cywilizacją technologiczną. Nie znane są chyba jej zamiary. Stąd amnezja. Jako pierwsza musiała zetknąć się z przejawami jej działalności Julia. Najpóźniej Robert. Były bardzo długie przygotowania. Ponad sto lat. Ścisła tajemnica. Być może, kontakt z nimi zaczai się od jakiegoś incydentu. Nie wiadomo, czy jest ktoś jeszcze na pokładzie, ale i tak stanowimy już dość typowy skład, jak na taki charakter wyprawy. Astrobiolog, biochemik, kosmopsycholog, pilot... - Powinno być dwóch pilotów - wtrąciła Julia. - Faktycznie - wszyscy zamyślili się na moment, jakby nieco zaskoczeni. - Ja jestem drugim pilotem, pierwszy też był... 16. Niewola Gdy skończył opowiadanie, nie padło ani jedno słowo komentarza. Nie dziwił się. Musieli to jakoś przetrawić. Każdy w sobie. Eva pierwsza przerwała bardzo długie milczenie. - Artur mówił ci, że ostatnią rzeczą, jaką pamięta były badania przed lotem na epsilon Eridani. Byłam tam razem z nim. W 2550. Pamiętam wszystko, aż do badań po powrocie. Tak, to było w sumie trzydzieści siedem lat. - To już może być coś - zauważyła Julia. - Znaczyłoby to, że ty możesz pamiętać ten lot, a on nie mógł. Czy nic szczególnego się wtedy nie wydarzyło? - Nie wiem. Ja większość czasu spędzałam na planetach, a on, oprócz tego, że był dowódcą, pełnił jednocześnie obowiązki pilota statku macierzystego. Chyba w ogóle go nie opuszczał - zastanowiła się. - Tak, na pewno. - Ale to on prowadził łączność z Ziemią? - Tak. - To może w ten sposób dowiedział się czegoś? - Wątpię. Nie zdołałby ukryć przed nami żadnego komunikatu. Wszystkie były retransmitowane na planety. Już prędzej przekazał na Ziemię coś, co okazało się związane z tym wszystkim. Chociażby jakieś dane z prowadzonej przez niego obserwacji przestrzeni pozaukładowej. - Teraz i tak do niczego nie dojdziemy - przerwał Eryk. - Więc sądzisz, że kurs mógł prowadzić na Hiady? - Tak, ale tylko przy założeniu, że jesteśmy w rozsądnej odległości od Ziemi. Inaczej możemy być wszędzie... Poczekaj! Coś mi przyszło na myśl. Posłuchaj, Anno! Czy może być jakaś zależność pomiędzy tym, że są oni antropoidami i tym, że mają zbliżony do nas poziom rozwoju technologicznego? - A w czym widzisz ten zbliżony poziom? - No, chociażby podobne prędkości lotu i obserwacji, mniej więcej takie same możliwości bojowe... Przecież nie udało się im zniszczyć nas nawet wtedy, gdy już znali nasze zamiary. I w ogóle reagowali w sposób zbliżony do naszego. To się czuje. Anna zastanowiła się przez chwilę. - Wiesz, to chyba świadczy o czymś zupełnie innym. O tym, że nasza fizyka zbliża się już do granicy. Eryku, opowiedz coś na ten temat! Najlepiej załóż, że oni są Cywilizacją dziesięć razy starszą od naszej. - Rozumiem... Cóż, i my, i oni, zbliżamy się powoli do granicy prędkości. Nie ma już żadnych źródeł energii, może poza antymaterią, które pozwoliłyby zwiększyć ją bardziej niż o drobny ułamek prędkości światła. Łączność i lokalizacja tachionowa? Fizyka nie przewiduje niczego lepszego. Owszem, można zwiększyć kosztem energii dokładność lub prędkość. Ale dwukrotne zgęszczenie lub przyspieszenie wiązki, to energia prawie trzysta razy większa. A broń? Pole anihilacyjne możliwe do zastosowania związane jest z prędkością własną, a zdolność celowania - z prędkością obserwacji. Znów to samo. Z tego wszystkiego najmniej nakładów energetycznych wymaga wzrost mocy pola antygrawitacyjnego, a więc i możliwości przyspieszeń. A te, jak sam twierdziłeś, mieli większe. I obawiam się, że w tym właśnie mogą tkwić dziesiątki tysięcy lat rozwoju fizyki. Nie jest to zachwycające... - Przynajmniej wiesz teraz, że nic rewelacyjnego nie odkryjesz. Ani twoi następcy - ton Evy wskazywał, że w tym towarzystwie jest najmniej związana z naukami ścisłymi.- Ale pociesz się, że może oni wcale nie są Cywilizacją starszą od naszej. Przecież to było tylko ich wrażenie. - Niewykluczone. Ale może teraz ty, jako psycholog, powiesz dlaczego oni wykazują wrogość w stosunku do innych antropoidów. - Myślałam o tym przez cały czas - spoważniała naraz. - Tyle, że niekoniecznie trzeba być innym antropoidem, żeby wykazywać wrogość w stosunku do ludzi. Czasami wystarczy być człowiekiem. Poza tym nie wiem jak to było naprawdę z ich zamiarami. To znaczy, do jakiego stopnia były nieprzyjazne. W końcu chcieli was tylko zatrzymać. A forma w jakiej to wam przekazali? Translator na pewno nie chwytał subtelności językowych. Pomylić się łatwo - urwała, oczy jej rozszerzyły się, twarz zszarzała. Tylko ona jedna siedziała twarzą do drzwi wejściowych. Odwrócił się błyskawicznie. Na progu stał jeden z NICH. Zerwał się z miejsca, zrobił krok do przodu, usłyszał przenikliwy pisk, chyba Julii, zrobił jeszcze jeden krok, w tym momencie tamten cofnął się i jakby zmieszany, zniknął za drzwiami. Znów byli sami... 17. Otchłań czasu - A jednak nie udało się. Te statki z tyłu - zdał sobie sprawę, że próbuje się usprawiedliwiać. Zresztą, nikt go nie słuchał. Sprawiali wrażenie skazańców. Raz tylko spotkał się wcześniej z takim nastrojem. Na Syriuszu. I w chwilę potem, jak reakcja w uszkodzonym stosie rakiety zwiadowczej Allana stała się łańcuchowa. Też tak siedzieli. - Dlaczego zniszczyliście nasz statek? - wyszeptała raczej, niż powiedziała Anna. Teraz przypominała tę samą Annę, którą pamiętał z Centrum. - Teraz, już na nic nie można liczyć. - Byliśmy pilotami i mieliśmy jednoznaczne zadanie. Powiedział- ”byliśmy”. Wiedział, że już nie jest pilotem a prawdopodobnie nigdy nim nie będzie. Może już nawet nie ma Centrum, ani niczego. - Już chyba od dawna jesteśmy w ich rękach i na razie nic nam nie zrobili - szukał jakiejś nadziei Eryk. - Pewnie lecą z nami do siebie. - Tym gorzej. Nie wiem do czego możemy być im potrzebni. Chyba tylko jako zwierzęta doświadczalne - sarkazm Julii ukrywał jedynie jej strach. O czymś takim jeszcze nie mówili, ale brnęli w coraz większy absurd. Sytuacja nie miała przecież żadnych analogii. Płynęły godziny. Na przemian, bądź to wpadali w apatię, bądź też zrywali się i chodzili po kabinie. Położył się i spróbował zasnąć. Szybko zrezygnował. Światło było zbyt jaskrawe, Eva płakała, Eryk jeszcze chodził... Później zmęczenie wzięło nad wszystkimi górę. Siedzieli otępiali... Gdy drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich obcy, nie było już żadnej żywszej reakcji. Zbili się tylko instynktownie w grupę. On popatrzył powoli na nich, zastanawiał się jakby przez chwilę, aż wreszcie przemówił. Metalicznym i monotonnym głosem, bez żadnego akcentu. Dopiero po chwili zorientowali się, że mówi ich językiem. - Nie jesteście w niewoli. Jestem prawie takim samym człowiekiem jak wy. Pochodzę tylko z późniejszego okresu. Według waszej rachuby czasu jest w tej chwili około roku 21 320 000 - wycofał się, zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć. I wtedy zza drzwi wyszedł Artur... - On mówi prawdę... II. Człowiek Ostatni 18. Stacja Stacja była jedną z odleglejszych. I bardziej monotonnych. Pojedyncza gwiazda klasy G8IV. Odległość od najbliższego układu - l,5 parseka, od najbliższej stacji - 4 parseki, od Ziemi - 14. Dalej nie było już baz. Tylko pojedyncze Stacje Bezpieczeństwa. System planetarny także nie był najciekawszy. Sześć planet. Trzy pierwsze stanowiły wyżarzone rumowiska piaskowo-bazaltowe. Nie było na nich nic do badania, zresztą samo przebywanie na ich powierzchni było, praktycznie, niemożliwe. Dwie ostatnie, typu Jowisza, także nie leżały w planach eksploracji. Tylko czwarta... Dziewięć tysięcy kilometrów średnicy. Typu Ziemi, lecz bardziej wilgotna. 85% powierzchni stanowiły płytkie morza, nie zamarzające nawet na biegunach. Reszta była nie tyle lądem, ile trzęsawiskiem z rzadka usianym stałymi wyspami. Granice były zresztą bardzo płynne. W atmosferze 54% tlenu, 11% dwutlenku węgla, trochę argonu, a cała reszta to para wodna. Życie... Oparte na węglu. Odpowiedniki ziemskich glonów, mchów i prymitywnych roślin naczyniowych. Świat zwierzęcy bazujący na pokładach obumarłych roślin. Różny zarówno od podstawowych typów Ziemi, jak i Syriusza. Zbliżony trochę do Fomalhaut, ale i tak posiadający odrębną systematykę. Najwyższe organizmy gdzieś tak na poziomie semisellekcji z piątej Syriusza. Planeta miała dwa księżyce. Na bliższym - stacja. Rozległy kompleks zabudowań. Stacja energetyczna. Laboratorium biochemiczne. Centralny kalkulator. Stacja przekaźnikowo-transmisyjna. Blok Bezpieczeństwa, i Centrum Dyspozycyjne... Pomieszczenia łączności, sterowania, regeneracji, Archiwum, wreszcie - mieszkania. Najczęściej przebywał w dużej sali łączącej funkcje biblioteki i pracowni. Duży, stereoskopowy ekran pozwala na oglądanie transmisji z dowolnej sondy planetarnej. Zakres czynności, stwarzający początkowo wrażenie bogatego i absorbującego, po pewnym czasie i dojściu do wprawy, zaczął razić monotonią i jałowością. Przede wszystkim bieżąca kontrola urządzeń stacji, oczywiście poza Blokiem Bezpieczeństwa oraz ewentualne wymiany podzespołów sygnalizujących krytyczny spadek sprawności. Okresowe testowanie stacji przekaźnikowej łączności dalekiego zasięgu. Była to tylko formalność, bowiem stacje te powinny wytrzymać i wytrzymywały wszystko, może tylko z wyjątkiem przekształcenia się gwiazdy układu, w którym pracowały, w Novą... Wreszcie badania biologiczne planety, będące formalnym powodem jego pobytu na tej właśnie, peryferyjnej stacji sprowadzały się do prac związanych z klasyfikacją i opisem gatunków. Kilkadziesiąt sond przebywało jednocześnie na planecie; on programował następne, zarówno ze względu na wybór miejsca i warunków pracy, jak i zakres obserwowanych organizmów. Początkowo było to nawet ciekawe, a momentami pasjonujące. Zbliżone nieco do polowania. Musiał ustalać takie kombinacje warunków możliwych do znalezienia na planecie, w których mogłyby żyć jakieś niesklasyfikowane dotąd gatunki. Sondy znajdowały takie miejsca i nadsyłały radiohologramy strukturalne odnalezionych tam organizmów. Kalkulator segregował je, a po wykryciu przynajmniej pięciu egzemplarzy jakiegoś nowego gatunku, klasyfikował go dostarczając równocześnie formularzy z jego opisem oraz specyfikacją sond i miejsc wykrycia. Następował teraz drugi etap. Część sond zostawała przeprogramowana z określonych warunków ekologicznych na nowo odkryty gatunek. Sporządzały one mapę częstotliwości jego występowania i kierunków ekspansji. Kilka sond śledziło natomiast później całe życie wybranych losowo egzemplarzy gatunku. Dawało to po latach pełną dokumentację. Jeszcze ciekawsze były poszukiwania przedstawicieli tych gatunków, które wykryto na przestrzeni dłuższego czasu w ilościach mniejszych niż pięć egzemplarzy. Następowało wówczas, oprócz gatunkowego ukierunkowania sond, programowanie ich na optymalne warunki życia tego gatunku. Oczywiście sam wykonywał jedynie niewielki fragment tych czynności. Ten, gdzie potrzebna była pewna fantazja w precyzowaniu niezwykłych kombinacji warunków. Tylko w tym jednym przypadku człowiek okazywał się czasami sprawniejszy od kalkulatorów, a i to nie każdy. Początkowo rezultaty były niezłe, zwłaszcza, że do tej pory prowadzono jedynie automatyczną eksplorację planety. Katalog wzbogacał się systematycznie. Z czasem wyczerpała się i pomysłowość i ilość nie wykrytych jeszcze gatunków. Po kilkudziesięciu latach jedynie sporadycznie coś znajdowano. Przestał się już zresztą bawić w wybieranie ekosfer i zdał się na losowe programowanie sond przez kalkulator. Trochę czasu pochłaniały też czynności związane z własnym życiem, zdrowiem, sprawnością. Ale i tak czasu miał coraz więcej. I ciągle jeszcze nie mógł zdobyć się na jakąkolwiek finalizację prac prowadzonych od stu z górą lat. Poza własnymi badaniami, które szybko stały się głównym celem wszelkiego działania, spędzał czas na rozmyślaniu, czynności tak nietypowej dla innych ludzi. Tym bardziej, że coraz częściej związane były one z przeszłością i to bardzo odległą. Co prawda, do wspomnień z własnego życia wracał niechętnie. Było to zbyt jałowe. Od Ziemi nie można było oczekiwać niczego nowego. Powoli zapomniał o własnej przeszłości. Poza jednym. Głosem wypowiadającym suchą formułę wyroku, czy też wyróżnienia. Do dziś pamiętał każde słowo. 19. Wyrok - Od szeregu lat prowadzisz badania aktualnego stanu genetycznego. Opracowałeś kilka raportów, przedstawiłeś wiele wniosków. Pozostawały one jednak w sprzeczności z pracami reszty Zespołu. Nie uznaliśmy za stosowne włączenie cię do niego. Za mało mamy ludzi. Zespół jest dostatecznie liczny i kompetentny do rozwiązania bieżących problemów. Postanowiliśmy jednak umożliwić ci dalszą specjalizację w dziedzinie biologii. Zostaniesz wysłany na stację 32B87. W zasięgu jej znajduje się jedna z niewielu biosfer badanych do tej pory tylko automatycznie. Biosfera ta pozostaje poza wszelkimi standardowymi typami i ma opracowane tylko założenia klasyfikacyjne. Program twoich badań będzie składał się ze szczegółowych prac klasyfikacyjnych i biocenotycznych. Pozostaniesz na stacji przez okres konieczny do zrealizowania go. Możesz rozpocząć przygotowania do odlotu. Kolegium było typowe dla tego rodzaju spraw. Jeden z członków Rady jako przewodniczący i trzech ekspertów. Nie było to najkorzystniejsze. Z samymi ekspertami mógłby rozmawiać. Mógłby nawet ich przekonywać. Oczywiście, nie licząc na natychmiastowe przyjęcie jego poglądów, a co najwyżej na to, że mógłby zasiać w nich ziarno wątpliwości, wzbudzić zainteresowanie. Bo na to, że ktokolwiek z nich zna ostatnie jego raporty, nie mógł liczyć. Kolegium zebrał, na podstawie własnej interpretacji faktów, Blok Szesnasty Centralnego Dyspozytora, zajmujący się sprawami odchyleń działalności od założeń, zarówno indywidualnych, jak i podstawowych. W tej sytuacji kolegium zostało zdominowane przez przedstawiciela Rady. Na nieszczęście był to jeden z najstarszych jej członków, o typowych dla swego wieku objawach. Już dawno przekroczył on próg nasycenia mózgu i stał przed związanym z tym dylematem. Albo poddać swą pamięć częściowej’ kasacji, odzyskując jej sprawność, ale za to tracąc osobowość, a więc i miejsce w Radzie, albo zadowalając się coraz krótszym, teraz już kilkuminutowym zasięgiem pamięci bieżącej, sprawować nadal swój urząd, będąc jednak faktycznie tylko żywym przedłużeniem Dyspozytora. Pierwszej drogi nie wybierał nikt. Każdy pozostawał w Radzie, aż do pełnego rozpadu funkcji mózgu. Nie mógł więc spodziewać się niczego innego. Przewodniczący sprawdził pobieżnie stopień zgodności jego prac z założeniami podstawowymi oraz porównał zalecenia Bloku Szesnastego z ustawami. Tak jakby Blok Szesnasty nie znał ich lepiej! Po prostu miała to być demonstracja oceniania go przez ludzi, a nie przez urządzenie techniczne. Na tym się zresztą skończyło. Przewodniczący nie próbował nawet zachować pozorów samodzielności działania. Nie zinterpretował zaleceń Dyspozytora, a po prostu odczytał je ze standardowej karty. Wszystko to trwało cztery a może pięć minut. Los jego został w ten sposób całkowicie zdeterminowany na kilkaset najbliższych lat. I to w sposób krańcowo odmienny od wcześniejszych prognoz, które aż do tego momentu sprawdzały się idealnie. Nie miał już być w przyszłości Ekspertem, a jeszcze później - członkiem Rady. Pozostawała mu już tylko czysto wykonawcza praca naukowa, bez wpływu na program badań podstawowych. Ale nie to było najgorszym ciosem. Szczególnie boleśnie odczuł brak zainteresowania chociażby jego badaniami, mimo iż fakt przejścia znacznie większej ilości cykli szkolenia, predestynował go do wysuwania śmiałych twierdzeń. Nie znalezienie oddźwięku na nie, jeszcze dobitniej potwierdzało ich słuszność, przynajmniej tak uważał. 20. Dzieciństwo Był jednym z najbardziej udanych genetycznie egzemplarzy na przestrzeni kilku stuleci. Tak udanym, iż z równym powodzeniem mógłby rozwijać się w łonie matki, jako że nie wymagał w okresie embrionalnym żadnych korekcji. Nie zaryzykowano jednak lego. Mogła w końcu ulec jakiemuś wypadkowi. Nad prawidłowym przebiegiem ektogenezy czuwało aż dwóch specjalistów. Wszystko przebiegło pomyślnie. Po dwóch latach został ostatecznie odłączony od systemu inkubatora. Przez dłuższy czas trwały dyskusje nad sposobem prowadzenia jego dalszego rozwoju, głównie psychicznego. W końcu zdecydowano się na typowy jego przebieg, poczynając od zwykłej grupy wychowawczej, której przydzielono tylko wyżej niż zazwyczaj kwalifikowanego psychologa - wychowawcę, będącego praktycznie ojcem grupy. Grupa składała się z ośmiorga dzieci. Skład jej ustalono tyleż przypadkowo, co automatycznie. Były to po prostu dzieci, które ukończyły rozwój embrionalny w ciągu ostatniego miesiąca. Siłą rzeczy, były wśród nich bardzo zróżnicowane egzemplarze. Jak daleko sięgał pamięcią, grupa nigdy nie wychowywała się w pełnym składzie. Zawsze brakowało jednego lub dwojga dzieci. Znacznie później dowiedział się, że przechodziły one w tym czasie zabiegi korekcyjne. Wtedy, mówiono im, że wyjechały na jakiś czas i wkrótce wrócą. Dopiero po kilkunastu latach zaczęli orientować się, że po takich powrotach mają do czynienia z kimś zupełnie innym. Jeden z chłopców nie wrócił nigdy. Gdy po trzecim cyklu szkolenia odbywał praktykę, spotkał go w rezerwacie. Jako dzieci byli nieświadomi złożonych problemów genetycznych epoki, nawet w aspektach bezpośrednio ich dotyczących. Jego nie dotknęły one zresztą osobiście, gdyż był jednym z dwóch członków grupy, którym przez cały okres wychowania nie dokonano ani jednej kontrolowanej korekcji psychiki. I jedynym, marginalnym wpływem tych wszystkich problemów na niego, był jego silny związek z Intrem XIX. Był to właśnie ten chłopiec, któremu także nie dokonano żadnych korekt. Stałość osobowości i duża przewaga intelektualna nad resztą grupy, związały ich niejako automatycznie, z tym, że nie ograniczało się to do czystego koleżeństwa. Po pewnym czasie przekształciło się w związek prawie uczuciowy, objawiający się specyficznie. Jedną z najważniejszych zasad etycznych, jakie wpajano im od początku, było nierywalizowanie z innymi na jakimkolwiek polu. Wynikało to po prostu ze zbyt dużego rozrzutu cech psychofizycznych w obrębie grupy, a poczucie porażki czy niższości pogłębiało jeszcze niespójność psychiki. Rywalizację dopuszczali wychowawcy tylko pomiędzy idealnie równymi sobie. Toteż we wszystkich grach i zabawach, na jakich upływała im znaczna część czasu w tym okresie życia, Thorn XII i Intr XIX zawsze byli przeciwnikami, a w czynnościach zespołowych - przywódcami „antagonistycznych” grup. Później przeniosło się to z zabaw na naukę i dyskusje. I zawsze pokonanie drugiego w jakiejś dziedzinie przynosiło im dużą satysfakcję. Był to chyba ich odpowiednik przyjaźni, termin, z jakim zetknął się znacznie później, studiując psychologię istot prymitywnych. Po czterdziestu latach zostali rozdzieleni. Mieli rozpocząć pierwszy cykl szkolenia, a było zbyt mało tak udanych egzemplarzy, aby można było przeznaczyć ich jednej dziedzinie. Później stykali się już tylko sporadycznie. Intr XIX zajął się problemami łączności dalekiego zasięgu. 21. Początki nauki Ubiegały się o niego prawie wszystkie zespoły. Nic dziwnego. Potrzeby personalne każdego daleko przekraczały cały przyrost naturalny. Przydzielono go w końcu do Zespołu Biologii skupiającego większość istotnych problemów badawczych. Dalsza specjalizacja wyniknąć miała z przebiegu szkolenia. Pierwszy, podstawowy cykl szkolenia, w swojej standardowej postaci, polegał na zaznajomieniu się z terminologią, podstawowymi prawami naukowymi oraz dostosowanym dla każdego, indywidualnym typem logiki. Cykl ten zajął mu pięć lat. Był to wynik dobry, ale nie aż taki, jakiego się po nim spodziewano. Spowodowała to, nie zawsze skutecznie tłumiona, skłonność do autopsji każdego problemu z jakim się stykał. Zmniejszało to zdolność koncentracji i dość poważnie zakłócało zrutynizowany, automatyczny program szkolenia. Ale za to, chyba to właśnie przesądziło o jego specjalizacji formalnej. Miał zostać Analitykiem Problemów Granicznych. Drugim cyklem był cykl ogólno-specjalistyczny. Metodyka jego była podobna do pierwszego, z tym, że było to już zawężenie do problematyki specjalności. W jego przypadku był to całokształt zagadnień biologii, od podstaw submolekularnych zaczynając, a kończąc na systematyce biocenoz galaktycznych. Obfitość i różnorodność informacji przytłumiły nieco jego skłonności do rozmyślań, natomiast znacznie rozbudziły ciekawość. Z niecierpliwością oczekiwał teraz na coraz to nowe wiadomości i nie miał po prostu czasu na analizowanie poprzednich. Dlatego też odbył ten cykl w rekordowo krótkim czasie. Początki trzeciego cyklu były dla niego bardzo ciężkim okresem. Cykl ten poświęcony był na opanowanie obsługi wszystkich urządzeń technicznych mających najmniejszy choćby związek z jego specjalizacją oraz podstawowych urządzeń z innych dziedzin. Dużym wstrząsem było przejście od złożonych problemów teoretycznych do stosunkowo prostych operacji, często tylko manualnych. W zasadzie było to opanowywanie umiejętności programowania urządzeń sterujących. Zasady działania i konstrukcja tych urządzeń były mu przekazywane na tyle, na ile mogło mu się to okazać potrzebne do celów praktycznych. Zresztą w większości przypadków poznanie ich struktury było fizycznie niemożliwe. Były one bowiem projektowane i wykonywane przez inne urządzenia, a te z kolei - przez następne. I tak odbywało się to w sposób ciągły od setek tysiącleci. A ludzi było za mało, by móc, w niewielkiej choćby mierze, kontrolować ten proces. Oczywiście, pełna dokumentacja każdej generacji urządzeń tkwiła gdzieś w Centrum Archiwum, ale już od dawna nikogo to nie interesowało. Problem ten dotyczył nie tylko urządzeń; setki całych technologii były już obce ludziom. Cóż robić, półmilionowa ludzkość nie mogła sobie pozwolić na luksus gromadzenia we własnych mózgach, innej wiedzy, niż bezwzględnie koniecznej do zapewnienia jej trwania. A więc, jak każdy sprawny umysłowo człowiek, musiał się nauczyć panowania nad każdą techniką bez znajomości jej podstaw. Po tym cyklu, który zawsze wspominał jako najnudniejszy okres życia, zawężono mu specjalizację przenosząc bliżej węzłowych problemów współczesności. Kolejny, przejściowy cykl nauki, mający zapoznać go z podstawowymi zagadnieniami specjalności, połączony był z praktyką. Po raz pierwszy miał być uczony nie automatycznie, a przez ludzi. I miał zetknąć się z większą grupą ludzi. 22. Rezerwat Mała liczebnie populacja ludzka musiała stworzyć niezwykle precyzyjny system, aby nie cofnąć się ostatecznie w rozwoju i chociażby zachować tylko aktualny stan posiadania. Każdy zajmował ściśle określone, wyspecjalizowane i samodzielne stanowisko i nie mógł liczyć na żadne zastępstwo. Nawet najbliższy mu tematycznie specjalista, zajmował się zbyt odległymi problemami. Dopiero po wielu stuleciach można było liczyć na wykształcenie nowego specjalisty w swojej dziedzinie. Chyba, że wcześniej zostało się Ekspertem lub członkiem Rady. Kilkanaście procent normalnych z pozoru ludzi, nie potrafiło przejść chociażby trzech pierwszych etapów nauki i zająć nawet najniższego szczebla w systemie społecznym - specjalisty obsługi grupy urządzeń, bądź też nie umiało podporządkować się niezbędnej dyscyplinie działania. Zgrupowano ich, razem z egzemplarzami zdecydowanie niedorozwiniętymi, w kilkunastu rezerwatach. Do jednego z nich skierowano na praktykę Thorna XII. Rezerwat miał trzy izolowane sekcje. Pierwsza była sekcja korekcji losowych. Znajdowali się tu ci wszyscy, którym przeprowadzone w wychowawczym okresie życia kontrolowane korekcje psychiki, nie dały pożądanych efektów, a w większości przypadków doprowadziły do zwiększenia niestabilności funkcji mózgowych, i do wyczerpania możliwości sterowanej korekcji. W sekcji przeprowadzano im już tylko serie niekontrolowanych korekcji losowych, których wynik przesądzał o ich dalszym losie. W przeważającej mierze był on negatywny i tych kierowano do sekcji wegetatywnej. Nazwa mówiła właściwie wszystko. Osobnicy przebywający tutaj traktowani byli już tylko jako ewentualny materiał genetyczny. Dziesiątki wyspecjalizowanych kalkulatorów badało możliwość koincydencji ich genotypów, modelowało kod genetyczny potomstwa, kontrolowało efekt i modelowało kolejne generacje. Ilość możliwych zestawień była praktycznie nieograniczona. Kalkulatory pracowały bez przerwy i, od czasu do czasu, wynikiem ich pracy było znalezienie rodowodu normalnego, w pełni sprawnego psychicznie człowieka. Powoływano go wtedy do życia. Oczywiście generacje pośrednie, biologicznie niezbędne, nie wychodziły w swoim rozwoju poza fazę kilkunastu pierwszych podziałów komórek. I właśnie dlatego każdy człowiek z sekcji mógł okazać się niezbędny. Dopiero później Thorn XII przekonał się, że działalność sekcji była tylko pozorna, a wyniki prawie zawsze negatywne w skutkach, gdyż prognozy kalkulatorów, dokonywane na poziomie molekularnym genotypów, prawie nigdy nie potwierdzały się w praktyce, co prowadziło tylko do zwiększenia ilości osobników nienormalnych. Wynikało to z pomijania wyjściowych cech genetycznych na poziomie submolekularnym. Ale było to, chociaż w niewielkiej skali, odbiciem zasadniczego problemu genetyki. Ostatnią - była sekcja działalności spontanicznej. Znajdujący się tu ludzie nie odbiegali poziomem rozwoju umysłowego od normy. Co więcej, często przekraczali ją. Najczęściej występującymi cechami uniemożliwiającymi im czynny udział w systemie społecznym były, albo niemożność poddania się ścisłym wymogom systematyczności i dyscypliny działania, albo niechęć do zachowania hermetyczności jej zakresu. Ludzie ci pracowali i praca ich często przynosiła znaczne efekty. Ale pracowali jak chcieli, kiedy chcieli i nad czym chcieli. Często zmieniali zainteresowania i wykraczali poza tematykę społecznie niezbędną. W skrajnych przypadkach potrafili nawet interesować się kosmologią, technologią, lingwistyką, historią, czy czymś równie jałowym. Stanowili zdecydowaną większość stałych użytkowników - Centralnego Archiwum zawierającego wszystko, co w ciągu milionów lat przeniesiono na jakikolwiek nośnik informacji. Został asystentem psychologa tej sekcji. 23. Sekcja Nie miał stałych obowiązków, w każdym razie takich, które pochłaniałyby mu zbyt dużo czasu. Zasadniczo powinien tylko patrzeć i słuchać. Powinien wytworzyć sobie pełniejszy obraz społeczeństwa. A także, ale to już zrozumiał znacznie później, uświadomić sobie konieczność takiego a nie innego systemu społecznego, jaki ustanowiono dla ludzi normalnych. Tutaj miał do czynienia z negacją tego systemu, a raczej z brakiem jakiegokolwiek systemu. Obserwował... Sekcja położona była w rozległym, dobrze utrzymanym parku. Ludzie mieszkali po kilkudziesięciu w pawilonach rozrzuconych wokół Centrum Obsługi. Nie sprawiali oni wrażenia w pełni świadomych faktu izolowania ich od reszty społeczeństwa. Tworzyli własną mikrospołeczność, zamkniętą i rządzącą się własnymi, swoistymi prawami. No i na pewno znacznie szczęśliwszą, gdyż nie obciążoną balastem obowiązków i odpowiedzialności. Jedyną różnicą było to, że pozostawiona sobie, nie byłaby ona w stanie przetrwać chociażby przez kilka pokoleń. Nikt nie kontrolowałby jej stanu genetycznego i w miarę normalne jednostki szybko roztopiłyby się w zdegenerowanej masie. No i poza tym, nikt nie potrafiłby zorganizować systemu obsługi chociażby najniezbędniejszych urządzeń. Za to w sekcji, pod nadzorem garstki specjalistów, wszystkie te problemy nie istniały dla nich. Mogli pozwolić sobie na wszystko. Na swobodną pracę, na długie rozmowy, na rozmyślania, a także, na zdarzające się im często, długie okresy apatii i bezczynności. Jako obiekt bliższego kontaktu wybrał sobie Randa 137, starego, ale niezwykle aktywnego mężczyznę, prowadzącego badania historyczne. Na skutek swojej silnej osobowości cieszył się on szacunkiem nie tylko współtowarzyszy z sekcji, ale nawet jej obsługi. Thorn XII, jako asystent psychologa sekcji, mógł bezpośrednio ingerować w działalność Randa 137, lecz wybrał, sam właściwie nie wiedząc dlaczego, metodę pośrednią. Zaczął po prostu prowadzić z nim normalne rozmowy, wprowadzając go powoli w zagadnienie motywacji podjęcia przez niego badań nad historią społeczeństwa, najbardziej nonsensownego zajęcia, jakie mógł sobie wyobrazić. I któregoś dnia uzyskał wyjaśnienie. Inna rzecz, że niewiele mu ono dało. Byli akurat w odległej części parku. Rand 137 długo myślał zanim rozpoczął. - Co wiesz o historii naszej Cywilizacji? - spytał. Już sam fakt zadania pytania świadczył o jego dużej indywidualności. Niewielu mieszkańców rezerwatu odważyłoby się na to, nawet w stosunku do niego, młodego praktykanta. Na ogół odczuwali bezsprzeczną wyższość personelu sekcji i niemożliwość nawiązania kontaktu intelektualnego z nim. Był więc zaskoczony zarówno faktem zadania pytania, jak i jego treścią. Niemniej jednak odpowiedział, nie dając niczego poznać po sobie. - Tyle co wszyscy. - No, to opowiedz w skrócie, co wiesz! Było to już kompletne odwrócenie ról. W zasadzie powinien przerwać rozmowę i zawiadomić psychologa sekcji, ale postanowił brnąć dalej. Mógł sobie zresztą na to pozwolić, ponieważ przypadkowo byli poza zasięgiem receptorów, na ogół wszechobecnego, Szesnastego Bloku Centralnego Dyspozytora. 24. Historia - 56 tysięcy lat temu ustalono podstawowe zasady i założono pierwszą Radę. Czterysta lać później opracowano kompleksowy program genetyczny i... - Poczekaj! Dlaczego ustalono zasady i utworzono Radę? - Bo panował kompletny chaos i stan genetyczny spadł poniżej poziomu krytycznego. - A jak długo trwał ten chaos? - No... od początku. To znaczy pogłębiał się coraz bardziej. - A na początku? - Człowiek pierwotny, potem Cywilizacja Kosmiczna, no i to, co teraz. - A ile lat trwało to wszystko? - Ze dwadzieścia milionów - poczuł się bardzo nieswojo. Wiedział już do czego zmierza Rand 137. - To znaczy, że z tych dwudziestu milionów lat wiesz cokolwiek o ostatnich pięćdziesięciu tysiącach... To zresztą normalne. Chyba nikt nie wie więcej. A nawet gdyby chciał, to mógłby się dowiedzieć jedynie mnóstwa nieistotnych szczegółów. - Dlaczego? Przecież w Archiwum są wszystkie dane z całego okresu Cywilizacji. - Próbowałeś z nich skorzystać? Jakbyś w ogóle się do tego zabrał? Przecież to setki miliardów, z grubsza tylko uporządkowanych tematycznie dokumentów, filmów, hologramów, opisów... To tak, jakbyś chcąc poznać geografię jakiejś planety, oglądał jej powierzchnię za pomocą mikroskopu. - I ty robisz coś takiego? - Nie. Ja szukam w tych źródłach skrótowych opisów jakichś dłuższych okresów. Prawie zawsze robiono takie opracowania, tylko teraz trudno je odnaleźć w masie jednostkowych danych. - A co robisz, jak już znajdziesz? - Na razie nic. Mam już kilkadziesiąt takich opracowań, ale to dopiero z dziesięć procent całej historii - posmutniał. - i w dodatku są one rozrzucone po całym jej okresie. Ale moi następcy powoli wypełniają luki i wtedy będzie można stworzyć syntetyczne opracowanie całości. - Po co? - Z ciekawości. Nie chciałbyś w ciągu kilku godzin zapoznać się z całym przebiegiem Cywilizacji? Mógłbyś dowiedzieć się ciekawych rzeczy. Na przykład, że coś takiego jak twoją Radę tworzono przynajmniej kilkaset razy w różnych okresach. Czasami było ich kilka naraz. Czasem składała się tylko z jednej osoby. Zdarzało się, że był nią kalkulator. Wszystko już było... - No, dobrze. Ale co to może dać? Praktycznie. Rand 137 popadł w zadumę. Wracali już powoli do zamieszkanej części sekcji. - Zajmujesz się biologią, więc pewnie, jak większość z was, poświęcisz się genetyce. Chcecie nie dopuścić do krańcowej degeneracji gatunku. A czy przynajmniej wiesz, jak daleko ona zaszła? Czy wiesz, jaki był stan podstawowy? - Wiem jak wyglądali, jaka była ich fizjologia, czym różnili się od nas... - A jaka była ich psychika? - Zbliżona do naszej - nie był jednak zbyt pewny siebie. - Skoro wszystko to dotrwało do dzisiaj, nie mogli być zupełnie inni. Było ich znacznie więcej, dlatego mogli nie tylko utrzymać Cywilizację, ale i rozwijać ją. Kiedyś przywrócimy taką możliwość. - A czy widziałeś jakieś teksty lub filmy pokazujące na żywo psychikę czy motywy działania? Ale automatyczne, z wczesnych okresów. Nie widział. Rand 137 dał mu ze swoich zbiorów spory plik mikrofilmów z pierwszego milionlecia. Rzeczywiście, nie było to takie proste. Oni byli po prostu inni. W zasadzie, działania ich nie podlegały ani logice ogólnej, ani żadnemu klasyfikowanemu typowi logik indywidualnych. Chyba, żeby potrafili myśleć kilkadziesiąt razy szybciej. Wtedy faktycznie mogłyby one wynikać ze skomplikowanych analiz o specyficznym typie logiki. Ale tak nie mogło być. Fizjologia układu nerwowego nie zmieniła się aż tak bardzo. Tego był pewny. A więc działanie tych ludzi było zupełnie irracjonalne. Ale co najdziwniejsze, najczęściej skuteczne, i to zarówno chwilowo, jak i na dłuższy dystans. Stworzyli przecież Cywilizację. Inną dziwną rzeczą było to, że mieli znacznie szerszy zakres możliwych psychicznie działań, nawet nie motywowalnych dla samych siebie. Często kierowała nimi tylko ciekawość, nawet jeśli podejmowane na skutek niej działania, obracały się przeciwko nim. Czyżby więc jakaś analogia do postawy Randa 137? Niepokoiło go to jakiś czas, ale później, w trakcie kolejnych cykli nauki, doszedł do wniosku, iż był to po prostu jeszcze okres rozwoju człowieka, a nie stan podstawowy, od którego zaczęła się degeneracja. Stan podstawowy nastąpił miliony lat później, kiedy obowiązywał już wielopoziomowy, hierarchiczny układ logiki działania. 25. Specjalizacja Czwarty cykl szkolenia przeznaczony był na opanowanie teoretycznych podstaw specjalności. Jak mógł spodziewać się po charakterze odbytej praktyki, specjalnością jego miała się stać genetyka. Poznawał więc szczegółowe podstawy biochemii, fizyki oddziaływań międzycząsteczkowych, a przede wszystkim klasycznych genetyk - molekularnej i submolekularnej. Był to okres męczący dużymi obciążeniami pamięci, ale nie monotonny. Jeden po drugim, przewijały się przed nim kluczowe problemy. Zdawał sobie sprawę, że później nie nauczy się już nic nowego z teorii swojej specjalności, więc od zdobytej w tym cyklu wiedzy zależeć będzie jego przygotowanie merytoryczne do całej przyszłej działalności. Zresztą, normalni specjaliści w ogóle kończyli szkolenie na czwartym cyklu, może tylko trochę bardziej rozbudowanym, i od razu zajmowali określone stanowisko w systemie. On nie skończył na tym... Najwyraźniej cały jego dotychczasowy rozwój, trwający już ponad siedemdziesiąt lat, potwierdził prognozę genetyczną z jaką się urodził. Cztery pierwsze cykle zajęły mu o dwadzieścia kilka lat mniej od okresu dopuszczalnego wymogami bilansu społecznego. Skierowano go więc na trzy kolejne, mające przynieść mu w perspektywie pozycję Eksperta. Nie była to już tylko nauka. Równolegle prowadził samodzielne prace o istotnej tematyce. Pierwsze dwa cykle obejmowały analizę porównawczą genetyk submolekularnych kilkunastu biosfer, oczywiście, z naciskiem na podstawowe zbadane typy - Ziemi i Syriusza. O ile bowiem genetyka innych biosfer niż ziemska, nie miała z tą ostatnią nic wspólnego na poziomie molekularnym, o tyle na poziomie submolekularnym występowało wiele wyraźnych analogii, których usystematyzowanie mogło przynieść poszerzenie możliwości submolekularnego sterowania makromutacjami u ludzi. Wszystko to wiązało się też pośrednio z programem nauki w piątym cyklu poświęconym ewolucji człowieka i historii genetyki stosowanej. W ciągu ostatnich kilkuset tysięcy lat, w miarę coraz bardziej, a ostatnio katastrofalnie, pogarszającego się stanu genetycznego populacji, w doraźnych pracach nad jego poprawą dominowały, na przemian, prądy - molekularny i submolekularny. Pierwszy pozwalał na szeroką analizę kombinacyjną ”nawet na głębokość kilkudziesięciu pokoleń i umożliwiał w pełni zdeterminowaną korekcję osobników. Ponieważ jednak opierał się on na aktualnym materiale genetycznym, a także obejmował jedynie część fenotypów, głównie fizycznych - mógł przynieść jedynie chwilowe zahamowanie regresu, a co najwyżej - wolną poprawę. Polityka - taka przeważała w większości okresów. Ogólnie, była ona wiarygodna w działalności bieżącej, ale wątpliwa w perspektywie. Korygowano dobrze, ale tylko niewielką ilość cech i co gorsza nie związanych z układem nerwowym. Metody genetyki submolekularnej pozwalały wyjść w pewnym stopniu poza aktualny stan genetyczny, a więc i przywrócić takie cechy, które nie występowały już u nikogo. Umożliwiały także sięgnięcie do wszystkich bez wyjątku cech fenotypów. Wymagały one jednak przeprowadzenia analiz kombinacyjnych na o kilka rzędów większej ilości elementów podstawowych, co dla większej ilości pokoleń wymagałoby zaangażowania całego potencjału, obliczeniowego Ziemi. Przy niepełnej z konieczności analizie, wyniki korekcji cechował duży rozrzut. Ale za to, gdy już okazały się poprawne, zostawały utrwalone w genotypie i mogły przetrwać przez kilkaset pokoleń, po czym być znowu wydobyte prostymi zabiegami ze - zdegenerowanego, zdawałoby się - fenotypu. Metoda ta, jako mniej nadająca się do działalności bieżącej, panowała jedynie sporadycznie na przestrzeni tych lat i z powodu jej niedopracowania przynosiła więcej szkody niż pożytku. Dając bardzo dobre wyniki w odniesieniu do poszczególnych cech, prowadziła do skokowego wzrostu mutacji innych cech, pogorszenia ogólnego stanu genetycznego i w efekcie do jej zarzucenia. Obecnie prowadzono nad nią tylko podstawowe prace teoretyczne. Taka była, między innymi, praca Thorna XII. Szósty cykl poświęcony był opanowaniu metodyki podejścia do problemów granicznych. Założeniem było doskonalenie jego indywidualnej logiki i dostosowanie jej do współpracy z wyspecjalizowanymi kalkulatorami. Zakończenie tego cyklu zbiegło się z ukończeniem pracy nad genetyką porównawczą. Mógł być zadowolony z jej wyników. Przyniosły one praktyczną możliwość kilkakrotnego zwiększenia dokładności korekcji układu oddechowego człowieka. 26. Polityka Był jeszcze i siódmy cykl, zupełnie inny od poprzednich. Nie zdobywał już żadnej nowej wiedzy w ścisłym tego słowa znaczeniu. Za to poznawał, pod bezpośrednim nadzorem Erfa VII, jednego z Ekspertów Zespołu, wzajemne relacje pomiędzy aktualnym stanem wiedzy teoretycznej, a jej praktycznym zastosowaniem, uwarunkowanym gradientem stanu genetycznego populacji i konkretnym, chwilowym zapotrzebowaniem na w pełni normalnych ludzi. Składały się na to: historia genetycznego sterowania społeczeństwem, analiza przyczyn i kierunków degeneracji, a także specyfikacje obowiązujących aktualnie ustawowych ograniczeń tematyki badań i praktycznych zastosowań oraz prawodawstwo genetyczne. Erf VII bezpośrednio z wewnętrznego Archiwum Rady wydobywał materiały źródłowe, które Thorn XII studiował później samodzielnie. Od czasu do czasu udzielał mu osobiście dodatkowych wyjaśnień, najczęściej w przypadku braku lub niekompletności podstawowych danych. Część ustaw przekazał mu ustnie. Były to ustawy tyleż konieczne, co kontrowersyjne, a więc bezpośrednio dostępne tylko członkom Rady i wybranemu gronu Ekspertów. Ta część ustaw w zasadniczy sposób ograniczała zakres możliwych koncepcji poprawy obecnego stanu genetycznego i w zasadzie stanowiła o całokształcie bieżącej polityki genetycznej. Ustalały one, na przykład, jakie systemy organizmu człowieka nie mogą podlegać żadnym zmianom, nakładały ograniczenia na pozagenetyczne oddziaływania na organizm, czy określały dopuszczalną procedurę doboru rodowodu przyszłych fenotypów przeznaczonych do pełnego rozwoju osobniczego. Większość tych ustaw była z pozoru bezsensowna, ale równoległe studia nad historią degeneracji gatunku przekonały go o konieczności bardzo ostrożnego podchodzenia do wszelkich innowacji i o tym, że lepszy jest nadmiar ograniczeń niż zupełny ich brak. Na nieszczęście, w wielu okresach zupełnie o tym zapomniano. Studiując historię sterowania społeczeństwem musiał szybko dojść do wniosku, że schemat rozwoju genetycznego człowieka, jaki sobie wytworzył w trakcie wieloletniej nauki, nie był wcale taki prosty. Nie były to kolejno: rozwój, apogeum, a obecnie schyłek. W takim przypadku bardzo łatwo byłoby znaleźć stan optymalny i przyczyny regresu, a być może i drogę poprawy czy wręcz odwrócenia sytuacji. W rzeczywistości, od najwcześniejszych czasów człowiek jednocześnie rozwijał się i degenerował i to w sposób nie pozwalający na znalezienie jakiegokolwiek optimum. Po prostu jednostki rozwijały się coraz bardziej, szczególnie pod względem intelektualnym, a jednocześnie spadał procentowy udział normalnych ludzi w całości populacji. Na przykład żyjących obecnie 518 000 osób, stanowiących szczyt rozwoju gatunku pod względem umysłowym stanowiłoby tylko jedną milionową populacji, gdyby od dawna nie hamowano rozwoju liczebnego osobników regresywnych genetycznie bądź będących poniżej ustalonego poziomu psychicznego. Dodatkową trudność stanowiła niemożność określenia momentu zakończenia się naturalnego rozwoju gatunku i przejścia na rozwój sterowany, chociażby tylko pośrednio czy bezwiednie. Nikt już nie studiował źródeł o czysto historycznym charakterze i między innymi, dlatego problem przyczyn degeneracji nigdy nie doczekał się kompleksowych opracowań. W zasadzie jedynym pewnikiem było to, że nie istniały żadne przyczyny obiektywne w rozwoju praw biologicznych, a wina leżała wyłącznie po stronie i ludzi. Złożyło się na to prawie wszystko. Próby kompleksowego oczyszczenia Ziemi ze szkodliwych mikroorganizmów spowodowały jedynie powstanie groźniejszych ich mutacji. Odpowiedziano na to programem zwiększenia odporności człowieka na drodze genetycznej i to w okresie, gdy nie zdawano sobie sprawy z istnienia uwarunkowań genetycznych na poziomie submolekularnym. A przecież takich programów było znacznie więcej. Dopiero całkowite zniszczenie ziemskiej biosfery uświadomiło człowiekowi, z jak wieloma gatunkami roślin i zwierząt żył w ścisłej symbiozie. Obecnie jedynym wielokomórkowym przedstawicielem naturalnej biosfery ziemskiej był właśnie człowiek. Resztę stanowiły gatunki adaptowane z Fomalhaut. Na to wszystko nakładały się jednocześnie wpływy radiacji planetarnej, a po zwyrodnieniu atmosfery i kosmicznej. Czysto biologiczna ewolucja przejawiała się natomiast tylko w stopniowych zmianach anatomicznych i ciągłym rozwoju umysłowym. Wszystko to, nie było najważniejsze. Bieżącym zadaniem była walka o niedopuszczenie do spadku liczby pełnosprawnych intelektualnie ludzi. 27. Codzienność Miał już 114 lat i zakończony proces zdobywania wiedzy. Nadszedł czas wykorzystania jej w najoptymalniejszy ze społecznego punktu widzenia sposób. Społeczeństwo gwałtownie potrzebowało ludzi. Ilość ich nie wystarczała nawet do obsadzenia zminimalizowanej do ostateczności liczby niezbędnych stanowisk. Powinien więc być włączony do istniejącego systemu, a w jego przypadku do Zespołu Genetycznego, zaraz po zakończeniu ostatniego cyklu. Ale jednocześnie zdawano sobie sprawę z tego, że nowych sposobów, metod czy chociażby tylko pojedynczych rozwiązań, można spodziewać się tylko po ludziach niezrutynizowanych, mających świeże podejście do podstawowych problemów. Dano mu więc kilkadziesiąt lat na badania, nie ukrywając, że oczekuje się od niego wiele. W zasadzie wszystkiego. W najpomyślniejszym przypadku powinien znaleźć sposób radykalnej poprawy globalnego stanu genetycznego. Oczywiście zadbano aby miał jedynie sporadyczne kontakty z resztą członków Zespołu, aby nie sugerował się jego bieżącymi pracami. W związku z tym, niewskazany był jego stały pobyt w obrębie pomieszczeń Centrum Zespołu, z tym, że w każdej chwili mógł korzystać z jego urządzeń i laboratoriów. Opuścił już na dobre swój moduł w Zespole Edukacyjnym i urządził się na stałe w jednym z peryferyjnych, lecz niezbyt odległych od macierzystego zespołu, obszarów mieszkalnych. W zasadzie, w miarę zmniejszania się populacji z jednej strony a koncentracją Zespołów z drugiej, cała ludzkość skupiła się w jednej rozległej aglomeracji położonej w przyzwrotnikowej strefie II Prakontynentu. Ludzie przebywali poza nią na stałe tylko w jednostkach Łączności i Lokacji Międzyukładowej i obserwatoriach astronomicznych rozmieszczonych z rzadka na powierzchni całego globu. Całe pozostałe życie koncentrowało się w jednym miejscu. Zajmował obszerny pawilon mieszkalny, różniący się od standardowego tym, że był wyposażony we wszystkie urządzenia niezbędne nie tylko do życia, ale i do prowadzenia na miejscu pracy naukowej. Był tu i podręczny kalkulator sprzężony z systemem centralnym, i kanał bezpośredniego, omijającego Centralny Dyspozytor, dostępu do Centralnego Archiwum, i podstawowe mini-laboratoria. W tej części swojego pawilonu przebywał przez większość czasu. Mógłby przebywać stale, gdyż systemy odżywiania i regeneracji można było zaprogramować na automatyczną obsługę. Tak też zrobiła większość znanych mu specjalistów, którzy bezpośredniej pracy poświęcali 95% czasu. Thorn XII przyzwyczaił się jednak do innego systemu. Starał się jak najwięcej czynności wykonywać osobiście. Może dlatego, że najlepiej myślało mu się nad zagadnieniami zawodowymi, gdy zajmował się jakąkolwiek inną pracą, szczególnie gdy nie wymagała ona zaangażowania umysłu. W każdym razie sam syntetyzował sobie pożywienie, sam czuwał nad przebiegiem procesu regeneracji organizmu. Ponadto starał się jak najwięcej chodzić. Nawet gdy musiał osobiście dostać się do Centrum Zespołu lub wrócić stamtąd, nie korzystał z wewnętrznej sieci komunikacyjnej. Wolał poświęcić na to nieporównanie więcej czasu, ale iść. Ponadto codziennie, czasami nawet dwa lub trzy razy, odbywał przechadzki po parku swojego mieszkalnego obszaru. Zazwyczaj nikogo tu nie spotykał, nic nie mąciło ciszy i właśnie tu przychodziły mu do głowy najlepsze pomysły, weryfikowane potem w pracowni. Nie dekoncentrowała go nawet różnobarwna roślinność fomalhaucka o fantastycznych, niepowtarzalnych kształtach. Z innymi ludźmi nie stykał się poza bezwzględnie koniecznymi przypadkami. W ogóle powiązania wzajemne ludzi w nieformalne grupy zdarzały się tylko w rezerwatach. Przecież nawet zespoły stanowiły tylko pewien twór administracyjny, a jego członkowie nadal pozostawali sobie obcy. Jedyny bliższy, aczkolwiek narzucony kontakt utrzymywał z psychologiem swojego zespołu przy okazji okresowych serii testów. Poczucie bieżącego kontaktu z resztą społeczeństwa dawał mu codzienny Biuletyn Informacyjny, przynoszący syntezę dokonań innych zespołów oraz zalecenia i ustawy ogólne, opracowywane na bieżąco przez Radę. A poza tym była tylko praca. 28. Projekt Były to najlepsze lata. Dużo myślał i intensywnie pracował. Po trzynastu latach miał gotową ideę. Po następnych pięciu udowodnił, że jest ona realizowana, a jeszcze po trzech, przedstawił pierwszy pełny projekt kompleksowego odrodzenia gatunku. Wyszedł z założenia, że prowadzona obecnie polityka szukania normalnych potomków bieżącego pokolenia, czyli w efekcie planowanie genetyczne na jedno pokolenie naprzód, musi doprowadzić w końcu do krytycznego spadku liczby ludzi. Potwierdzała to tendencja utrzymująca się od kilkuset tysięcy lat. Trzeba więc, szukać bardziej perspektywicznych rozwiązań. Jedną z możliwości była prosta multiplikacja osobników. Zwiększyłoby to, co prawda, liczbę ludzi, a więc i zaspokoiło bieżące potrzeby, ale co najwyżej, utrzymałoby tylko różnorodność materiału genetycznego. W praktyce bardzo szybko spadłaby ona doprowadzając w końcu do jednego wzorca osobnika, czyli - do zamrożenia gatunku. W swoich rozważaniach Thorn XII nie przejmował się tym, że wszelka duplikacja osobników jest ustawowo zabroniona. Szukał bowiem możliwych rozwiązań nawet poza ustawowo dozwolonymi programami działania. Po pewnym czasie przekonał się zresztą, że każde, w miarę rozsądne rozwiązanie problemu wykracza poza kilka zakazów, których system legalizował tylko taką politykę genetyczną, jaka była prowadzona obecnie, a tę dyktował strach przed podjęciem jakichkolwiek radykalnych działań, bo każda pomyłka oznaczała już tylko jedno - kres gatunku. Część zakazów była zupełnie logiczna i bezdyskusyjna, jak na przykład zakaz wykraczania poza początkowy rozwój embrionalny przejściowych, zdegenerowanych egzemplarzy. Jednak przeważająca ich większość miała zupełnie irracjonalne i jak przypuszczał, raczej tradycjonalne podłoże. Próbował dojść źródeł ich pochodzenia. I tu po raz pierwszy zetknął się praktycznie z barierą dzielącą go od Ekspertów i członków Rady. Motywacja obowiązującego mocarstwa zastrzeżona była tylko dla tych ostatnich. Sam wiedział tylko tyle, ile przekazał mu wcześniej Erf VII. Niemniej jednak wielu rzeczy mógł się domyślić. Chociażby zakaz tworzenia osobników przez syntezę całego genotypu z fragmentów branych od wielu ludzi. Można by stworzyć w ten sposób idealny genotyp, ale omijało się warunek konieczności istnienia dwojga konkretnych rodziców genetycznych. Skąd, więc taki nakaz, który praktycznie uniemożliwiał stosowanie tej metody? Po prostu, doprowadziłaby ona do szybkiej zamiany obecnego społeczeństwa na inne, zupełnie sztuczne. Niepewny był bowiem mechanizm dalszego przekazywania cech sztucznie wprowadzonych. Tylko na przestrzeni kilku pokoleń dawałby on osobników równoważnych genetycznie formom wyjściowym. Później nastąpiłaby zmiana mechanizmu dziedziczenia, samego materiału genetycznego, a zatem i psychiki fenotypów, z którymi współczesne społeczeństwo mogłoby nie móc znaleźć wspólnego języka. Stanowiło to, na pewno, znaczną barierę emocjonalną. Rozwiązanie, które znalazł było zupełnie inne. Skomplikowane i trudne w realizacji, ale jedyne rozsądne i, przede wszystkim, zapewniające radykalną poprawę obecnego stanu. Na początek wybrał reprezentatywną próbkę złożoną z tysiąca przedstawicieli bieżącego pokolenia zarówno normalnych, jak i zdegenerowanych, i za pomocą zespołu kalkulatorów badał różne kombinacje kolejnych pokoleń. Szukał takiej sekwencji pokoleń pośrednich, która zapewniłaby w mniej więcej setnym pokoleniu populację, składającą się przynajmniej z dziesięciu tysięcy osobników normalnych i co najwyżej pięciuset zdegenerowanych, przy zachowaniu jednocześnie tendencji do poprawy tej proporcji w dalszym rozwoju społeczności. Problem był niesłychanie złożony ze względu na ogromną ilość kombinacji, jakie należało rozważyć. Udało mu się jednak po długich usiłowaniach stworzyć takie programy selekcji pokoleń, że kalkulatory były w stanie rozwiązać zadanie w ciągu niespełna roku. I faktycznie, podały one kilka rozwiązań zapewniających pożądany efekt. Tak więc, realne okazało się uzyskanie po stu pokoleniach dziesięciokrotnego zwiększenia ilości normalnych ludzi! Oczywiście, taka sama procedura zastosowana do całego społeczeństwa wymagałaby prawie stuletniej pracy wszystkich ziemskich kalkulatorów, ale, jak wykazały wstępne oszacowania, dawała identyczny rezultat: jego dziesięciokrotny wzrost liczebny. Rozwój gatunku na przeciąg kilkuset lat byłby całkowicie zdeterminowany i przebiegałby pod kontrolą kalkulatorów realizujących program. I tego właśnie oczekiwano po nim. Pewnego, radykalnego rozwiązania. Rzecz jasna, były i trudności związane z praktyczną realizacją projektu. Efekt końcowy będzie jednoznaczny, ale po drodze żyć będzie około sto pokoleń o wielokrotnie mniejszym udziale ludzi normalnych. W jego doświadczeniu symulacyjnym moment krytyczny występował około czterdziestego pokolenia, które składało się z około trzystu osobników normalnych i dwóch tysięcy zdegenerowanych, lecz genetycznie niezbędnych. Co prawda, wcześniej i później sytuacja była nieco korzystniejsza, ale i tak powodowało to znaczne trudności techniczne. Nie wchodziła tu już w grę możliwość jedynie wczesnego, embrionalnego rozwoju pokoleń pośrednich, tak jak robiono to w rezerwatach. Metoda ta była skuteczna tylko dla kilku pokoleń przejściowych. Później występował coraz większy rozrzut cech, związany z niepełnym wykształceniem się białek genów na poziomie submolekularnym. Do pełnego ich wykształcenia niezbędny jest pełny rozwój osobniczy. W związku z tym, decydując się na projekt, społeczeństwo stanęłoby przed perspektywą zapewnienia w czterdziestym pokoleniu opieki nad dwoma milionami zdegenerowanych osobników, opieki, którą miałoby sprawować zaledwie 150 000 normalnych osobników. Było to praktycznie możliwe. Przecież obecne rezerwaty miały minimalną obsadę personalną. Natomiast wymagałoby to koncentracji całego potencjału społeczeństwa jedynie na realizację projektu, a więc jednocześnie rezygnacji z jakiegokolwiek rozwoju technologicznego, cofnięcie się wszystkich stacji kosmicznych i zamknięcia się na Ziemi. Projekt łamał tylko jeden zakaz - niedopuszczenia do udziału osobników normalnych w społeczeństwie więcej niż 20%, ale w tej sytuacji było to najmniej istotne wobec jego zalet. Sporządził, więc finalny, szczegółowy raport, załączył do niego wyniki badań symulacyjnych i czekał na reakcję Rady. 29. Wyjazd Reakcja nastąpiła szybko. Złamanie w projekcie jednego z zakazów było sprawą najmniej ważną. Gdyby znał się cokolwiek na psychologii, albo gdyby mógł mu to wytłumaczyć ktoś znający zasady sprawowania władzy, chociażby Rand 137, wiedziałby, że zrobił coś znacznie gorszego. Próbował bowiem ludziom kierującym i współtworzącym przez tysiąclecia sprawnie działającą strukturę społeczną, narzucić całkowite zburzenie tej struktury. Nie mówiąc już o tym, że wyrażenie przez Radę zgody na realizację projektu, wyeliminowałoby automatycznie z jej składu wszystkich tych, którzy nie specjalizowali się bezpośrednio w genetyce, czyli przytłaczającą większość. Ale rozważania na tak dalekie jego specjalności tematy były mu obce. Dlatego też nigdy nie dowiedział się, jakie były przyczyny wydania na niego wyroku. Wyrok był wydany przez Blok Szesnasty Centralnego Dyspozytora, ale, o czym także nie wiedział, był on programowany, w zasadzie, na bieżąco przez Radę. Miał więc lecieć na jedną z najodleglejszych stacji kosmicznych. Było to faktyczne zesłanie, choć pod pretekstem ostatecznego skonkretyzowania jego specjalności - badania biosfer kosmicznych. Odczuwał to jednak tylko jako odrzucenie wyników jego badań, negację osiągnięć i uznanie za nieprzydatnego w Zespole. Rozpoczął przygotowania do odlotu i pobytu na stacji. Ekspansja kosmiczna człowieka zakończyła się już przed milionami lat. Opanowano wtedy fragment Galaktyki o promieniu mniej więcej pięćdziesięciu lat świetlnych. Później nie prowadzono już regularnych lotów na dalszy dystans, natomiast zakładano i rozbudowywano stacje w opanowanym obszarze. Za mało, było ludzi na dalszą ekspansję. I tak zresztą zajmowany obszar nie był jeszcze dokładnie zbadany. Oczywiście, istniała szczegółowa klasyfikacja gwiazd i ich planet, ale ciągle jeszcze ogromna ich liczba wymagała podstawowych badań; były wśród nich nawet planety posiadające własne biosfery. Stacje kosmiczne tworzyły jednolity system. Część z nich zbudowano w zamierzchłej przeszłości; te modernizowano. Zakładano też nowe, oczywiście automatyczne, bez udziału ludzi, którzy mieli je objąć w posiadanie w bliżej nie określonej przyszłości, gdy tylko pozwoli na to ilościowa sytuacja społeczeństwa. Poza stacjami badawczymi, na krańcach opanowanego przez człowieka obszaru, rozmieszczone były tak zwane Stacje Bezpieczeństwa. Dokładne ich przeznaczenie i wyposażenie znane było tylko nielicznym, jednak wiązało się to niewątpliwie z faktem podejmowania w przeszłości nielicznych prób eksploracji dalekiego zasięgu. Żadna z takich ekspedycji nie powróciła na Ziemię, żadna z nich nie przekazała też jakichkolwiek informacji o swoim losie. Krążyły poza tym niesprawdzone informacje o hipotetycznym istnieniu innej Cywilizacji Technologicznej, gdzieś w sąsiedztwie ziemskiej subgalaktyki. Tyle dowiedział się z materiałów przygotowujących go do wyjazdu. Informacji było znacznie więcej, ale dotyczyły one układu, do którego miał lecieć, jego biosfery oraz szczegółów technicznych pracy na stacji. Na dokładne ich przestudiowanie miał mieć wiele czasu podczas lotu. Na Ziemi pozostało mu jeszcze tylko zaopatrzenie się w indywidualny zbiór materiałów dokumentacyjno-naukowych, który, wraz ze zbiorem standardowego wyposażenia stacji, miał mu wystarczyć na niewielką ilość kolejnych lat, a najprawdopodobniej stuleci. 30. Archiwum Nie skorzystał z możliwości automatycznego połączenia się z Centralnym Archiwum i skompletowania tą drogą zestawu danych, lecz wybrał się do niego osobiście. Zajmowało ono co prawda jeden tylko budynek, ale za to jego kubatura wynosiła prawie 0,05 km3. Nic dziwnego, zawierało ono utrwalone w pseudo-organicznych polimerach prawie wszystko, co kiedykolwiek od czasu powstania najprymitywniejszych technik utrwalania informacji zostało przeniesione na glinę, papier, mikrofilm, - czy monokryształ. Ponadto każda z pozycji posiada cały szereg wersji, we wszystkich kolejnych mutacjach języka. W przypadku tych z pierwszego milionlecia, ilość wersji szła w setki. Rzecz jasna, wykonywała to hierarchiczna sieć kalkulatorów Archiwum, tak jak zresztą i wszystkie inne czynności związane z katalogowaniem, sortowaniem czy powielaniem zbiorów. To właśnie ona zajmowała 99% objętości budynku Archiwum. Plan jego sektorów, pięter, korytarzy i pomieszczeń stanowił sam w sobie obszerny katalog. Dział Thorna XII rozpoczynał się od sektora 1397. Tu zaczynała się pragenetyka, której dwadzieścia kilka milionów lat rozwoju zajmowały 253 kolejne sektory. Nie szukał niczego konkretnego. Zresztą stan, technikę i możliwości genetyki znał na wylot. Teraz interesowała go tylko jej historia. Stracił już bowiem zaufanie do wszystkich danych jakie udostępniono mu w trakcie nauki, a nie związanych ze ścisłą techniką genetyczną, szczególnie zaś tych, które dotyczyły ewolucji gatunkowej człowieka i próbie sterowania nią. I tu, próbując skompletować pozycje dające jaki taki pogląd na cały przebieg historii genetyki, musiał wspomnieć Randa 137. Dopiero teraz naprawdę go zrozumiał. Miał bowiem do dyspozycji wszystko, ale i nic. Nie mógł korzystać ze standardowych programów poszukiwań tematycznych gdyż, prawdę powiedziawszy, sam dobrze nie wiedział czego chce. Interesowały go prace najważniejsze, nadające kierunek genetyce swojego okresu, ale nie mógł tego zlecić kalkulatorom. Dla nich nie istniało pojęcie istotności danych. Podawanie wieloczłonowych indeksów różnych typów także mijało się z celem. Te same mogły dotyczyć równie dobrze prac fundamentalnych, jak i nic nie znaczących wzmianek. W zasadzie zdany był na wybór losowy. Postąpił jednak nieco inaczej, bardziej metodycznie. Wiedząc, że od setek tysięcy a może i milionów lat genetyka obraca się wokół tych samych zagadnień i metod ich rozwiązywania, postanowił sięgnąć do, jak sam to nazwał, stanu podstawowego. W związku z tym kazał włączyć do swego indywidualnego zestawu wszystkie prace powstałe przed rokiem 10000, a potem po pierwszym milionie prac z każdego kolejnego 10000-lecia. Zredukował sobie w ten sposób ilość materiału do ułamka procentu, ale nadal były to ponad dwa miliardy jednostek. Szczegółowe studia nad nimi zostawił sobie na później. Zamówienie zostało zrealizowane w kilka minut. Archiwum opuścił z niewielkim prostopadłościanem gotowym do podłączenia najpierw do pokładowego, a później stacyjnego zbioru danych. W kilka tygodni później wystartował typową jednostką badawczą dalekiego zasięgu. Centrum Nawigacyjne odprowadziło go na 50 miliparseków, naprowadziło na właściwy kurs i pozostawiło samemu sobie. Czekające go osiemdziesiąt lat lotu mógł, poza końcowym okresem, wykorzystać według własnego uznania. Mógł pracować, studiować albo hibernować się na dowolny okres czasu. 31. Człowiek Nie skorzystał z możliwości hibernacji. Pustka dziesięcioleci lotu nie miała się przecież prawie niczym różnić od pobytu na stacji. I tu, i tam mógł zajmować się swoimi pracami. Dysponował, zatem czasem i materiałami źródłowymi, jednym i drugim w prawie nieograniczonej ilości. Na początek postanowił poznać dynamikę populacji ludzkiej, przebieg jej stanu genetycznego i metodykę wpływu na niego na przestrzeni całej historii gatunku. Programowanie automatycznego wyboru z pokładowego Archiwum odpowiednich materiałów pochłonęło wiele czasu, a jeszcze więcej - konieczność osobistej selekcji uzyskanego zbioru. Później nastąpiło skrupulatne wyłuskiwanie danych dotyczących kolejnych epok. Miejscami były one niekompletne, zgoła sprzeczne, więc konieczne były odpowiednie interpolacje. Najgorzej było z określeniem stanu genetycznego i metod jego kontroli. Niejednokrotnie występowały okresy pełnego chaosu; prowadzono naraz kilka programów kompleksowych prac genetycznych dotyczących znacznych części populacji, zmieniano nagle poszczególne projekty, nie bacząc na rezultaty poprzednich, podawano niekompletne wyniki lub zgoła je fałszowano, a nikt nie kontrolował stanu całości. Sytuacje takie zdarzały się dość często do, mniej więcej, końca pierwszego milionlecia, od kiedy to, w zasadzie bez przerwy, utrzymywano globalną kontrolę nad stanem genetycznym gatunku i jego rozwojem. Stosunkowo najłatwiej przyszło określić dynamikę ilościową. Wykładniczy wzrost gatunku utrzymał się przez pierwsze miliony lat jego rozwoju, osiągając swój szczyt w kilkanaście tysięcy lat po przekroczeniu bariery psychospołecznej i tuż po osiągnięciu progu technologicznego. Żyło wtedy około czterdzieści miliardów ludzi. Nastąpiły kolejne gwałtowne spadki liczebności spowodowane niedopracowanymi programami przekształcenia całości geobiocenozy. Zazwyczaj połączone one były ze skokowym wzrostem ilości mutacji, najczęściej letalnych. Przedzielone one były okresami względnej stabilizacji lub powolnego wzrostu liczebności, trwającymi aż do podjęcia nowych akcji. Niemniej jednak, liczba ludzi nadal szła w miliardy, tyle, że przy stale rosnącym udziale mutantów. Serię istotnych kryzysów spowodowały dopiero kompleksowe prace nad stanem genetycznym całości populacji, prowadzone na poziomie genetyki molekularnej. Ludzkość wychodziła z nich zdziesiątkowana i coraz bardziej zmieniona. Około roku 970 000 liczyła już tylko osiemnaście milionów, w tym ponad siedem milionów mutantów. I zapewne na tym skończyłaby się historia gatunkowa człowieka, gdyby nie dwa zdarzenia, jakie miały miejsce w ciągu kilku następnych tysiącleci. Najpierw odkryto submolekularne podłoże zjawisk genetycznych i opracowano metody wykorzystania go do celów praktycznych, a zaraz potem podjęto drastyczną kontrolę stanu genetycznego społeczeństwa, którą zdołano utrzymać do dzisiaj. W momencie tym skończyła się żywiołowa ewolucja człowieka. Niestety, materiał genetyczny jakim dysponowano nie pozwolił na pełne odrodzenie ilościowe gatunku, a jedynie na względne utrzymywanie stanu wyjściowego. Liczebność populacji utrzymywała się do końca pierwszego milionlecia w granicach od kilku milionów do krytycznych piętnastu tysięcy z lat 17860000. 32. Psychika Wnioskiem, jaki najbardziej go uderzył, było potwierdzenie, przeczuwanego już wcześniej faktu, że czysto biologiczny rozwój człowieka zakończył się przed dwudziestoma milionami lat. Analizując późniejsze wysiłki związane z utrzymaniem niezbędnego poziomu ilościowego, coraz bardziej przekonany był, że człowiek jako gatunek wszedł w okres poprzedzający jego zagładę, i że nic tu nie może pomóc. Nawet pozostawiony przez niego projekt. Bo chociaż poziom intelektualny jednostek systematycznie wzrastał, to coraz trudniej było wyselekcjonować je, czy to drogą genetyczną, czy też korekcyjną. Z szerszego, już nie tylko genetycznego punktu widzenia, popatrzył na sprawy psychiki. Dotychczas społeczeństwo, w zależności od swej aktualnej liczebności, akceptowało mniejszy lub większy rozrzut cech psychicznych. Przy mniejszej populacji prowadziło to do uznawania za normalnych, ludzi o pewnym stopniu degeneracji, co z kolei powodowało pogorszenie ogólnego stanu genetycznego następnych pokoleń. Niemniej jednak, wzorcowy typ psychiki pozostawał niezmienny. Było to naturalne. Niezmienna pozostawała, bowiem także minimalna ilość niezbędnych stanowisk, ich typ, a także większość urządzeń opartych na stałym od tysiącleci poziomie technologicznym. Czysto genetyczna selekcja pozwalała na uzyskanie jedynie niewielkiego procentu takich ludzi w każdym pokoleniu. Sam był jednym z nich. Całą resztę kształtowano na drodze korekcji psychiki wykształconych już egzemplarzy. A ilość niezbędnych korekt ciągle rosła i, jak stwierdził na drodze analizy prognostycznej, rosnąć miała nadal. Aby za kilkaset tysięcy lat uzyskać wzorcowy typ psychiki, koniecznych będzie kilkanaście korekcji w ciągu pierwszych pięćdziesięciu lat życia osobnika. Pewne polepszenie sytuacji mogłaby przynieść realizacja jego projektu, aczkolwiek i wtedy nie obyłoby się bez korekcji. Zainteresował go teraz hipotetyczny rozwój cech psychicznych, gdyby za punkt wyjścia wziąć nie teraźniejszość, a archiwalny materiał genetyczny. Wybrał, więc z materiałów sprzed stu tysięcy lat genetyczne zapisy kilkudziesięciu osobników o wzorcowej psychice i zaprojektował, na drodze przypadkowego doboru, kolejne pokolenia. I już po około trzydziestu stwierdził to samo, co startując z materiałem bieżącym - coraz trudniej było znaleźć sposób dojścia do wzorcowej psychiki i coraz więcej korekcji potrzebnych było do jej osiągnięcia. Kolejne cofanie się w czasie prowadziło do identycznych wyników. Najpierw cofał się, co sto tysięcy lat, potem, co milion, aż doszedł do krytycznych lat 900 000, na których urwały się zapisy genetyczne ludzi na poziomie submolekularnym i niemożliwe stało się abstrakcyjne modelowanie psychiki kolejnych pokoleń. Z przeraźliwą jasnością ujrzał, że schyłek gatunkowy człowieka trwa już ponad dwadzieścia milionów lat i obejmuje prawie 90% jego historii, a w dodatku okres jego pokrywa się z przejściem na ewolucję sterowaną. Chociaż, skonstatował ze smutkiem, to właśnie początek upadku gatunku zmusił ludzkość do przejęcia kontroli nad jego rozwojem. Zrozumiał, że nie ma czego szukać w okresie po przekroczeniu bariery sterowanego rozwoju. Nadal obracać się będzie w kręgu tych samych problemów, niemożliwych już do rozwiązania. Postanowił przenieść się w okres wcześniejszy i zająć badaniami z naturalnego jeszcze okresu rozwoju. Chciał sprawdzić ich możliwości psychiczno-logiczne, sposób przenoszenia cech na potomstwo oraz podatność na korekcje. Szczególnie interesowało go sprawdzenie, po jakiej ilości pokoleń i, przy ilu korekcjach w każdej, uda się uzyskać aktualny wzorcowy typ psychiki, a więc przeskoczyć miliony lat „ewolucji” psychicznej. Wymagało to jednak przejścia do doświadczeń na rzeczywistym materiale biologicznym. Zajął się tym dopiero na stacji. Ponieważ musiał jednocześnie prowadzić badania programowe, szło mu to znacznie wolniej. 33. Człowiek pierwotny Sprawa nie była prosta. Po odkryciu genetyki na poziomie submolekularnym, osobnicze zapisy ludzi wystarczały do laboratoryjnego doprowadzenia ich do pełnego fizycznego rozwoju, czyli praktycznie do ich rekonstrukcji. Starczało, tak odtworzonemu człowiekowi, wpisać zawartość fizyczno-informacyjną mózgu, notowaną’ każdemu wielokrotnie w ciągu jego życia, aby mieć przed sobą osobnika genetycznie, anatomicznie i psychicznie tożsamego z osobnikiem żyjącym dowodnie dawno. Oczywiście, nigdy tego nie robiono, chociażby dlatego, że było to obwarowane zakazem pierwszego stopnia. Natomiast samymi zapisami posługiwano się bardzo często do modelowania genetycznego. Pełne zapisy submolekularne pary ludzi starczały do stworzenia identycznego, w pełni zdeterminowanego opisu ich potomków w dowolnej liczbie pokoleń. Dla Thorna XII była to od lat podstawowa metoda badawcza. Inaczej wyglądała sprawa genetyki na poziomie molekularnym; zapisy na tym poziomie wystarczały jedynie do statycznego opisu pokoleń pochodnych. I im odleglejsze było to pokolenie, tym większy był rozrzut wszystkich cech, następowało ich rozmycie. Dla fizycznych, było ono stosunkowo niewielkie. Natomiast cechy psychiczne, determinowane w zasadzie wyłącznie na poziomie submolekularnym, były praktycznie zupełnie różne przy różnych próbach krzyżowania zapisów tych samych osobników. Wykluczało to możliwość precyzyjnego modelowania przyszłych, hipotetycznych pokoleń. Badanie ich wymagało fizycznego odtworzenia wyjściowych egzemplarzy i umożliwienia im normalnego rozwoju, aż do wykształcenia się cech na poziomie submolekularnym. Dopiero wtedy można było „zdjąć” ich pełne zapisy genetyczne i dalej prowadzić już tylko, badania modelowe. I chociaż był na to jeszcze ostrzejszy zakaz, postanowił zająć się tym praktycznie. Odtworzenie kontrolnej populacji i dopuszczenie do jej rozwoju’ mogło dać obraz naturalnej, niezakłóconej ewolucji człowieka, a szczególnie jego cech psychicznych. Równolegle, na części populacji, można by prowadzić badania nad skutecznością korekcji psychiki i oszacować możliwość dojścia do jej poziomu wzorcowego. Ze względu na znacznie krótszy średni czas życia człowieka pierwotnego, mógłby tą metodą przebadać przynajmniej siedemdziesiąt pokoleń. Uzyskane tą drogą wyniki mogły być także użyteczne dla poprawy aktualnego stanu genetycznego, chociażby przez stopniowy odwrót od sztucznego typu wzorcowej psychiki, na rzecz bardziej naturalnego, oczywiście, o ile Obdarzeni nią ludzie daliby radę sprostać wymogom współczesnego systemu społecznego. Nie wykluczał nawet bezpośredniego wykorzystania archiwalnego materiału genetycznego, oczywiście po jego transpozycji na zapis submolekularny, do wzbogacenia stanu bieżącego. Rzecz jasna, dotyczyć to mogłoby jedynie warstwy psychicznej genotypów, gdyż różnice anatomiczne i fizjologiczne były już zbyt duże. Przypomniał sobie, że z materiałów historycznych, jakie dostał kiedyś od Randa 137, wyciągnął jedynie wniosek, iż ludzie z pierwszego milionlecia byli jeszcze bardziej niezborni psychicznie, niż najbardziej skrajne przypadki z rezerwatów. Ale fakt pozostawał faktem. Tak naprawdę, to oni doprowadzili Cywilizację, przynajmniej technologicznie, do takiego poziomu, jaki obecnie starano się chociażby utrzymać. Inna sprawa, że to także oni doprowadzili do jej kryzysu biologicznego. Oczywiście, nie od razu przystąpił do doświadczeń. Najpierw trzeba było dokładnie zapoznać się z anatomią, fizjologią, a przede wszystkim psychiką tych ludzi. Miał przecież odtworzyć ich, a więc musiał zapewnić im odpowiednie warunki do życia. A do tego niezbędna była ich wszechstronna znajomość. Z anatomią i fizjologią poszło łatwo. Zresztą podstawowe rzeczy znał ze studiów. Człowiek pierwotny był wielokrotnie mniej odporny na wszelkie oddziaływania zewnętrzne. Żył średnio 180 razy krócej, wymagał prawie ośmiokrotnie większej ilości tlenu w powietrzu, 300 razy gorzej znosił radiację, nie mógł syntetyzować w organizmie całego szeregu związków enzymatycznych i katalizatorów, wymagał w końcu pożywienia organicznego o wysokim poziomie złożoności. Znacznie węższy miał też przedział warunków, w których mógł żyć. Dotyczyło to prawie wszystkich wielkości fizycznych, chociażby temperatury, ciśnienia. Jego możliwości regeneracyjne były, praktycznie rzecz biorąc, zerowe. Wszystko to stwarzało istotne trudności techniczne. Znacznie gorzej było z psychiką. Praktycznie żadna ze współczesnych tym ludziom prac z dziedziny psychologii nie znajdowała się na poziomie wystarczającym do jakiejkolwiek analizy. Raz, z powodu nieznajomości wielu mechanizmów układu nerwowego, dwa - absolutnej niejednoznaczności najprostszych nawet pojęć. Późniejsze translacje na kolejne bieżące języki jeszcze bardziej gmatwały terminologię. Wszystkiego trzeba było się domyślać. Dość szybko zrezygnował. I tak zresztą właściwe badania trzeba będzie przeprowadzić po wykształceniu dojrzałych osobników. Wtedy do dyspozycji będzie współczesny aparat badawczy: zespoły urządzeń i zestawy testów. 34. Eksperyment Rozpoczął przygotowania. Pierwszym krokiem był wybór populacji przeznaczonej do rozwoju. Dysponował milionami zapisów genetycznych z różnych epok, ale ograniczył się w wyborze do najwcześniejszych. Po prostu chciał wyeliminować możliwie największą liczbę zewnętrznych wpływów na kod genetyczny. Cofnął się aż do pierwszego tysiąclecia ekspansji kosmicznej. Z zapisów tego okresu wyodrębnił grupę osobników o najbardziej spójnej psychice, stosunkowo najbardziej zbliżonej do wzorcowej. Podobieństwo było nadal znikome, ale zawsze o jakiś ułamek procentu większe niż u innych. Nieprzypadkowo okazało się, że wyselekcjonowana kilkudziesięcioosobowa grupa składała się prawie wyłącznie z osób związanych w jakiś sposób z lotami kosmicznymi. Widać już wtedy, gdy o doborze ludzi decydowały czynniki psychiczne, bezwiednie zbliżano się do wzorca panującego przez następne milionlecia. Większość wybranych zapisów została dokonana w swego rodzaju ośrodku dyspozycyjnym, skupiającym całokształt spraw związanych z eksploracją kosmiczną. Oczywiście, wziął pod uwagę tylko te kody genetyczne, którym towarzyszyły okresowe zapisy zawartości informacyjnej mózgu na poziomie umożliwiającym ponowne wczytanie. Co ciekawsze, ci, którzy dokonywali tych zapisów, umieli korzystać tylko z najbardziej zewnętrznej ich warstwy, wyciągając z dużym przybliżeniem wnioski dotyczące stanu psychicznego i jego zmian powodowanych lotami. Dopiero w kilkadziesiąt tysięcy lat później okazało się, że są to kompletne zapisy osobowości, pozwalające na całkowite odtworzenie wszystkich cech psychicznych i pełnej pamięci osobniczej. Z wyselekcjonowanej w ten sposób grupy wybrał losowo trzy kobiety i trzech mężczyzn. Powinno to na razie wystarczyć. Pozostawały, więc tylko szczegóły techniczne. Wyodrębnił poprzez hermetyzację i ekranowanie antyradiacyjne część pomieszczeń stacji, tworząc w ten sposób warunki niezbędne dla odtwarzanych istot. Ponadto musiał skonstruować specjalne kabiny inkubacyjne i system odżywiania środkami o wysokim stopniu złożoności organicznej. Zdecydował się na pięciokrotne przyspieszenie rozwoju osobniczego. Nie chciał być bardziej radykalny, gdyż utraciłby wtedy możliwość pełnej kontroli nad właściwym rozwojem fizycznym i odpowiednim poziomem warunków zewnętrznych, a także utrudniłby sobie prowadzenie badań wstępnych. Zasadniczą niewiadomą eksperymentu był, statystycznie tylko przewidywalny, rozwój fenotypów, a głównie ich mózgów, związany z niewielką precyzją posiadanych zapisów genetycznych. W skrajnym przypadku, mogło to doprowadzić do niekompatybilności wykształconego osobnika z jego zarejestrowaną psychiką. Aby zabezpieczyć się przed tą ewentualnością i nie tracić czasu na, niezbędne w takim przypadku, powtórzenie rozwoju, każdą z wybranych osób odtworzył pięciokrotnie według tego samego kodu. Później, gdy poszczególne egzemplarze staną się opisy walne w sposób zdeterminowany, miał decydować, któremu z pięciu alternatywnych osobników wpisać zawartość mózgu. Pozostałe można będzie wtedy przeznaczyć do różnego rodzaju badań podstawowych. Wyboru dokonał po roku. Rozwijające się egzemplarze miały wtedy po pięć lat. Wyodrębnił sześcioosobową grupę przeznaczoną do osiągnięcia dojrzałości i przyjęcia psychiki. Przerwał natomiast rozwój pozostałych osobników i opracował dla nich test badający aktualne i potencjalne możliwości umysłowe. Dla zbadania aktualnych, pobudzał ich pozbawione osobniczej pamięci mózgi standardowymi seriami impulsów chemicznych i elektromagnetycznych. Wnioski potwierdziły słuszność tez zawartych w materiałach źródłowych oraz jego osobistych przeczuć. Mózg tych istot nie dość, że znajdował się na znacznie niższym poziomie komplikacji, w dodatku wykorzystywany był jedynie w niewielkim procencie, a jego centra logiczno-ekstrapolacyjne były prawie nie używane i tłumione przez ośrodki motoryczne. Oczywiste więc było, że nie ma co mówić nie tylko o logice indywidualnej, ale nawet o spójności osobowości. Następny etap obejmował próby różnorodnych korekcji psychiki. I tu wyniki przeszły jego najśmielsze oczekiwania. Istoty okazały się nieporównanie bardziej podatne na nie niż współcześni ludzie. Już wstępne, chirurgiczne korekcje pozwoliły na prawie całkowite odblokowanie ośrodków logicznych. Co prawda, prowadziło to początkowo do całkowitej utraty stabilności psychiki, ale tę dawało się przywrócić seriami korekcji chemicznych. Wszystko to zwiększało wykorzystanie mózgu prawie do 40% jego potencjalnych możliwości i pozwalało na podporządkowanie średnio 65% jego procesów ośrodkom logiczno - ekstrapolacyjnym. A stan ten można było jeszcze poprawić. Nawet u tych egzemplarzy, nie mówiąc już o ich hipotetycznym potomstwie. 35. Ostrzeżenie Zweryfikował program eksperymentu. Zrezygnował z badań naturalnej ewolucji kolejnych pokoleń. Nie wniosłyby one nic istotnego, za to pochłonęły mnóstwo czasu. Postanowił, że po zapisaniu zawartości mózgów osobnikom przeznaczonym do dalszego rozwoju i po przebadaniu ich psychiki w warunkach rzeczywistych, dokona optymalnego ciągu korekcji i w razie potwierdzenia wniosków, utrwali je w ich kodzie genetycznym. Następne pokolenia będą mieć już utrwalony ten typ psychiki i można będzie prowadzić korekcje na wyższym poziomie... Od uruchomienia doświadczenia minęło prawie sześć lat. Zlikwidował już cały materiał pomocniczy, pozostawiając tylko sześciu bazowych ludzi projektu. Powoli osiągali oni optymalny, zdaniem Thorna XII, wiek do zapisania im zawartości pamięci. Wystąpił tu pewien problem związany z tym, że zapisy mózgowe, jakimi dysponował, dokonane były w dwóch przypadkach w wieku znacznie starszym niż ustalone przez niego trzydzieści pięć lat. Zdecydował się jednak potraktować to jako dodatkowy test na spójność psychiki i, mimo wszystko, nie czekać w tych przypadkach przez dodatkowych kilka lat, a dokonać zapisu na znacznie młodszym fenotypie. W czasie przeznaczonym na osobniczy rozwój wybranej szóstki, przygotował bazę techniczną do dalszych prac. Wymagało to zadbania o szereg urządzeń, zarówno umożliwiających w miarę normalne życie odtworzonych ludzi, jak i dokonywanie ich korekcji. Stworzył więc niemal całą bazę mającą dać im poczucie względnej swobody i niezależności. W izolowanej jej części rozmieścił laboratoria badawcze. Kończył właśnie wyposażenie ostatnich, gdy otrzymał wiadomość zmuszającą go do całkowitej rewizji planów. Przyszła ona dziwną drogą. Oczywiście, miał do dyspozycji kanał dwustronnej tachionowej łączności z Ziemią, ale niezależnie od niego, wiele urządzeń stacji, a przede wszystkim kalkulator. Stacja przekaźnikowa i Blok Bezpieczeństwa komunikowały się bezpośrednio z nadzorującymi je ziemskimi ośrodkami dyspozycyjnymi. Któregoś dnia, przeglądając taśmy okresowej kontroli przekaźnikowej, stwierdził nieznaczny wzrost poziomu zakłóceń powtarzający się periodycznie do kilku tygodni. W dodatku okres pomiędzy kolejnymi zakłóceniami pokrył się z pełnym cyklem przełączania stacji na różne kierunki pracy. Sugerowało to jednoznacznie kierunkowy charakter zakłóceń. Zainteresował go ten fakt i chociaż były one znacznie poniżej poziomu istotności, przekazał kalkulatorowi do analizy taśmy z ich rejestracją. Wynik był najdziwniejszy z możliwych. Kierunek źródła zakłóceń pokrywał się z radiantem Ziemi, mimo iż szczególnie dbano, by pomiędzy nią a stacjami nie było żadnych stałych źródeł sygnałów mogących przeszkadzać w łączności. Z kolei źródło przypadkowe nie mogłoby powodować zakłóceń w ciągu tak długiego czasu. Wszystko to oznaczać mogło tylko jedno - wzrost poziomu szumów spowodowany był sztucznym sygnałem z Ziemi i to sygnałem adresowanym do jego stacji, a właściwie do niego osobiście, gdyż żadne z urządzeń nie mogło odebrać sygnału o tak niskim poziomie. Poza tym, każde z nich miało własny kanał łączności z Ziemią, więc przekazywanie czegokolwiek w taki właśnie sposób było zupełnie pozbawione sensu. A więc ktoś chciał się z nim skontaktować i to poza kontrolą urządzeń automatycznych. Znając naturę sygnału, rozszyfrowanie jego treści było dla kalkulatora stacji kwestią minut. Miał przed sobą tekst: ... Zgodnie z zasadami pracy na stacjach kosmicznych, Blok Bezpieczeństwa przekazuje okresowo na Ziemię szczegółowe sprawozdanie o ich załogach. Od początku Rada śledzi prowadzone przez ciebie badania. Początkowo była tylko zaniepokojona, ale ostatnio postanowiła działać. W najbliższym czasie wysłany zostanie z sąsiedniej Stacji Bezpieczeństwa statek, mający sprowadzić cię na Ziemię. Wiesz co cię czeka. Mogę radzić ci tylko jedno. Uciekaj poza opanowany przez nas obszar. Aby wyłączyć system automatycznej sygnalizacji położenia statku musisz przerwać połączenie anten Xh-4 i Xh-7 z pokładowym Blokiem Bezpieczeństwa. Blok przestanie nadawać, a ty będziesz się mógł dostać do jego części informacyjnej. Jej kod-3672733014. Przy okazji dowiesz się wielu istotnych dla ciebie rzeczy... Nadawca mógł być tylko jeden. Intr XIX. Tylko on mógł zdobyć się na takie ryzyko. Tylko on jeden ze znanych Thornowi XII ludzi, podobnie jak on sam, nie przechodził korekcji. A jak mógł się zorientować jeszcze w trakcie pobytu na Ziemi, u takich ludzi pozostawał pewien margines dopuszczający działania nie zawsze będące w zgodzie z wymogami systemu. No i poza tym Intr XIX był specjalistą od łączności dalekiego zasięgu. W pierwszej chwili nie bardzo chciał wierzyć w treść ostrzeżenia. Ale gdy przemyślał wszystko spokojnie, uświadomił sobie całą swoją dotychczasową naiwność. Przecież nie do pomyślenia było, aby cała jego działalność pozostawała poza kontrolą Ziemi. Chociażby ze względu na to, że mógłby samowolnie zmienić ustalony program badań, zupełnie przestać wykonywać go lub nawet, w skrajnym przypadku, jego parametry psychiczne mogły spaść poniżej krytycznego poziomu. O czymś takim Ziemia powinna dowiedzieć się jak najszybciej. Tak więc, konieczna była przynajmniej okresowa kontrola, a stąd już tylko krok do pełnej. Tak przecież było najprościej. Zupełnie logicznie... 36. Plany Alternatywne rozwiązanie podsunął mu w swoim ostrzeżeniu Intr XIX. Ucieczkę poza opanowany przez Ziemię obszar. Trudno mu było podjąć ostateczną decyzję. Obszar Galaktyki leżący poza zdominowaną przez człowieka sferą był zupełnie niezbadany. Dość płynną granicę wyznaczały Stacje Bezpieczeństwa. Niewiele o nich wiedział, jak zresztą o całej polityce badań kosmicznych. W zasadzie chronić miały ziemską subgalaktykę przed jakąkolwiek ingerencją z zewnątrz. Ale takiej, o ile wiedział, nikt nigdy nie podejmował. Prawdopodobnie założono je przed milionami lat i tak już pozostały na zasadzie inercji, tak typowej dla wszelkiej ludzkiej działalności. Z kolei, na wyjście poza ten obszar nigdy nie było środków, a przede wszystkim pełnosprawnych ludzi, którym można było to powierzyć. Nie było zresztą, po co i tak opanowany obszar nie był jeszcze zbadany szczegółowo. Przecież on sam wypełniał luki... Z pewną ironią połączoną ze smutkiem, wspomniał plany z pierwszego tysiąclecia ekspansji dotyczące kolonizacji Kosmosu. Zakładano wtedy nieprzerwany wykładniczy wzrost liczebności populacji i konieczność stopniowego przesiedlania ludzi do kolejnych układów. Czy ktokolwiek mógłby wtedy przypuścić, że po dwudziestu jeden milionach lat Ziemia będzie zamieszkana tylko w jednym niewielkim rejonie? A przecież w zbadanej przestrzeni istniało kilkaset planet o nie gorszych niż Ziemia warunkach bytowania, a nawet rozwoju dla ziemskiej biosfery. Może gdyby skolonizowano je wcześniej nim zaczęto przebudowywać Ziemię... W końcu podjął ostateczną decyzję ucieczki. Więcej, zdecydował się na przeniesienie swego eksperymentu najpierw na statek, a później na jakąś nadającą się do życia planetę. Rozważał różne możliwości. Osiąść na jednej z planet ziemskiej subgalaktyki, którejś z tych, gdzie nie ma stałej stacji badawczej. Było to bardzo proste. Prawie tak samo, jak odnalezienie go przez Ziemię. Uciec poza obszar, tak jak sugerował Intr XIX. Oznaczało to albo szybkie znalezienie odpowiedniej planety, co przy niemożliwości prowadzenia w trakcie lotu wielokierunkowej eksploracji automatycznej wcale nie było takie proste, albo skazanie się na nie wiadomo jak długie dryfowanie w przestrzeni kosmicznej w poszukiwaniu tejże. Pozostawały jeszcze Hiady. Duża gromada otwarta, gwarantująca szybkie znalezienie celu podróży. W dodatku znajdował się on aktualnie w obszarze względnie bliskim Hiad, od których dzieliła go tylko jedna Stacja Bezpieczeństwa, nie licząc, oczywiście, dalszych dwudziestu parseków niezbadanej przestrzeni, o stosunkowo niewielkiej koncentracji układów. Ale.. Szczątkowe dane o innej niż ziemska, Cywilizacji Technologicznej, wskazywały na jej lokalizację właśnie w którymś z układów Hiad. Rzecz jasna, była to raczej legenda, niż potwierdzone fakty, ale gdyby były one prawdą, pochodzącą w dodatku sprzed ponad miliona lat, niewykluczone było, że cała gromada jest już przez nią opanowana. A do kontaktu z inną Cywilizacją nie był przygotowany i nawet nie potrafił zanalizować dokładnie takiej ewentualności. Zbyt wiele było niewiadomych, dotyczących nie tylko ich, ale nawet samego siebie. Znów wróciło uczucie lęku... Bardzo szybko jednak doszedł do wniosku, że w takim przypadku zawsze będzie mógł kontynuować poszukiwania poza Hiadami. W dodatku ciągle pozostawał mu obszar dzielący go od nich, gdzie także mógł znaleźć miejsce dla siebie i swojego eksperymentu. Tak, to było optymalne rozwiązanie. Odlecieć w kierunku Hiad. Nie za szybko. Gdzieś tak 0,4c. W trakcie lotu wysyłać ultrakrótkie sondy do wszystkich układów pozostających w sąsiedztwie trajektorii lotu. Jeżeli znajdzie się możliwy do zamieszkania, pozostać w nim. Jeżeli nie, dolecieć do Hiad. I zorientować się w sytuacji. Jeżeli nie będą one opanowane przez kogokolwiek (w końcu i tamta mityczna cywilizacja, jeśli istniała tutaj, mogła już dawno zakończyć swój byt), założyć na pierwszej lepszej planecie przejściową stację i prowadzić wielokierunkową eksplorację. Wcześniej czy później znajdzie się planetę odpowiednią dla biosfery typu Ziemi. W razie jakichkolwiek trudności odlecieć dalej. Czas nie odgrywał roli, wymogi energetyczne statku także. Zapasy paliwa można było uzupełniać gdziekolwiek. Utrata ciągu groziła tylko w przestrzeni międzygalaktycznej. Ale z tym można się było nie liczyć. Konieczność aż tak dalekiej ucieczki nie wchodziła w grę. 37. Odlot Pozostawał jeszcze eksperyment. Sześć rozwijających się egzemplarzy pozostawało w kabinach inkubacyjnych, a osiągnęły już one stopień rozwoju biologicznego, w którym trzeba było zapisać im osobniczą zawartość pamięci. Ale w obecnej sytuacji nie mógł prowadzić prac nad w pełni świadomymi osobnikami. W końcu jak mógł wytłumaczyć im złożoność ich położenia? Nie mógł również zabrać na przykład wszystkich stworzonych przez siebie dla nich laboratoriów i pomieszczeń. Te musiał od nowa konstruować na statku. Najprostszym rozwiązaniem było, więc przerwanie ich sztucznego rozwoju, zapisanie zawartości mózgów i natychmiastowa hibernacja. Eksperyment zostawał tym samym „zamrożony” i można go było w każdej chwili kontynuować począwszy od tego samego momentu. Mimo wszystko, konieczność ucieczki ułatwiała mu dalszy przebieg eksperymentu. Dysponując w przyszłości własną planetą, będzie mógł go prowadzić w znacznie szerszej skali. Po pierwsze, będzie mógł dopuścić liczniejszą populację w kolejnych pokoleniach niż to początkowo zamierzał, a po drugie, rozwijać się ona będzie w warunkach zbliżonych do naturalnych, odpadnie więc konieczność korekcji stresów sytuacyjnych. I w tym momencie analizy poczuł się twórcą nowego społeczeństwa, które, kto wie, czy w przyszłości nie zdominuje subgalaktyki kosztem zdegenerowanej, zmierzającej do swego schyłku Ziemi. Założy po prostu nowe społeczeństwo, rozwijające się naturalnie, ale korzystające z pełnego dorobku milionów lat. W praktyce będzie mógł osobiście sterować przynajmniej stu pokoleniami, co powinno doprowadzić owo społeczeństwo do wysokiego stopnia rozwoju. Być może w grę wejdą trudności z zapewnieniem dla niego odpowiedniej bazy technologicznej, ale dysponował przecież zestawem dokumentacji technicznych prawie wszystkich stworzonych przez człowieka urządzeń. Gorzej będzie z przekazywaniem wiedzy technicznej; nie był wszak specjalistą w tej dziedzinie. Czeka go więc kolejny okres nauki... W ciągu następnych kilkudziesięciu dni wykonał tytaniczną pracę. Zacząć musiał od uruchomienia syntezy niezbędnej ilości paliwa dla statku. Zapas, jakim dysponował, wystarczył na niewiele więcej niż piętnaście parseków, czyli w sam raz by pokonać dystans dzielący go od Ziemi. A paliwa będzie zużywać duże ilości, gdyż poza rozpędzaniem i wytracaniem szybkości, czeka go przecież automatyczna eksploracja i niewiadoma ilość manewrów, jakie być może przyjdzie wykonać. Synteza postępowała bardzo wolno. Korzystając z tego odtworzył na statku wszystkie laboratoria, wyposażył go w system eksploracji bliskiego zasięgu oraz w maksymalną ilość urządzeń mogących okazać się przydatnymi do założenia przyszłej bazy. Następnie zajął się stacją. Przestawił ją na pracę automatyczną, programując alternatywne warianty działania, a także dokonał niezbędnych zabezpieczeń. Nie mógł bowiem zostawić jej, tak po prostu, na pastwę losu. Za bardzo miał zakorzeniony nawyk konieczności osobistej przydatności w systemie społecznym, nawet przy tak marginalnej roli jaką pełnił przez wszystkie te lata. Musiał w jakiś sposób wypełnić lukę, jaką stworzy jego ucieczka. Stacja musi nadal pracować! Przeniósł za to na statek wszystkie dane archiwalne, które znajdowały się na niej, w tym oczywiście także przywiezione przez siebie z Ziemi. Następnie zajął się przygotowaniem samego lotu. Zaprogramował cały jego przebieg, w tym i eksplorację wokół trasy, tak aby w przyszłości do minimum ograniczyć absorbowanie siebie problemami astronawigacji, oczywiście, jeżeli wszystko przebiegać będzie - bez żadnych zakłóceń. Początkową trajektorię lotu wyznaczył tak, aby nie zbliżać się do żadnej Stacji Bezpieczeństwa na dystans mniejszy od jednego parseka. Ostatnimi czynnościami, jakie wykonywał jeszcze na planecie było zaprogramowanie startu oraz odłączenie systemu komunikacyjno - informacyjnego statku od ziemskiej sieci. Mimo iż precyzyjnie zaprojektował każdy szczegół lotu, poszukiwań i wyposażenia, nadal odczuwał pewien niepokój i to wcale nie z powodu ciągle jeszcze możliwej ingerencji Ziemi w jego plany, Znacznie bardziej obawiał się prawdopodobnego zetknięcia się z inną Cywilizacją. Ale z chwilą zerwania łączności z ziemskim systemem nie miał już możliwości odwrotu. Wystartował. 38. Blok Bezpieczeństwa l Po kilku dniach trajektoria lotu przejęła pożądaną stabilność. W zasadzie mógł przestać zajmować, się lotem, ale dla pewności dokonał drobiazgowej kontroli urządzeń statku. Wszystko działało idealnie. Zajął się więc swoimi sprawami. Pierwszą rzeczą, jaka przyszła mu na myśl, była realna możliwość odczytania zawartości pokładowego Bloku Bezpieczeństwa, jakiej dostarczał mu Intr XIX przez podanie jego kodu. W zasadzie nie bardzo wiedział co tam znajdzie, ale podświadomie czuł, że zawartość Bloku wyjaśni mu wiele problemów związanych zarówno z bieżącą działalnością Ziemi, jak i z nim osobiście. Chociaż nie orientował się w całokształcie ziemskiego systemu informatyczno - decyzyjnego, znał z grubsza przeznaczenie Bloku Bezpieczeństwa, a z kilku słów Intra XIX domyślił się reszty. Blok spełniał dwie funkcje. Po pierwsze, dokonywał analizy działalności człowieka lub grupy ludzi znajdujących się w podległym mu obszarze i autonomicznym kanałem łączności przekazywał jej wyniki na Ziemię, do Centralnego Dyspozytora. Ponadto Blok Bezpieczeństwa mógł bezpośrednio ingerować w działalność powierzonego mu laboratorium, stacji, statku czy innej jednostki, oczywiście, tylko w technicznym lub informatycznym jej aspekcie. Na przykład, gdyby Thorn XII nie wyłączył Bloku swego statku, to mógłby on zmienić trasę lub prędkość lotu, bądź też zgoła unieruchomić statek. Decyzje Bloku. Bezpieczeństwa miały w każdym wypadku najwyższy priorytet. Tego typu czynności decyzyjnych dokonywał na podstawie szeregu zawartych w nim informacji. Były to aktualnie obowiązujące ustawy, ich interpretacje, decyzje Rady lub Centralnego Dyspozytora związane z działalnością podległej Blokowi jednostki oraz szczegółowe dane o jej załodze. Właśnie w tej części Bloku spodziewał się uzyskać najistotniejsze dla siebie informacje, przede wszystkim związane z interpretacją przez ziemskie ośrodki dyspozycyjne jego badań, i tych prowadzonych jeszcze na Ziemi, i tych ze stacji. Ustawił podany przez Intra XIX kod. Nastąpił długi ciąg informacji programowych, będących niewątpliwie kluczem do różnych warstw Bloku. Niestety, informacje te miały pozostać dla niego niedostępne. Ich kod wewnętrzny był zbyt skomplikowany, nawet dla Centralnego Kalkulatora statku. Następnie przekonał się, że nie ma także dostępu zarówno do analitycznej, jak i decyzyjnej warstwy Bloku. Były one niemożliwe nawet do zlokalizowania. Być może ulegały automatycznemu zniszczeniu w chwili obcej ingerencji. Jedyne co mógł, to odczytać kolejne informacje z warstwy archiwalnej. Na początku były, jak się domyślał, okresowe sprawozdania o pracy stacji i jego prywatnych badaniach przekazywane przez Blok na Ziemię. Uruchomił odczyt na monitorze. 12254 DO STAŁEJ SIECI: ALARM I STOPNIA. WYŁĄCZONO BLOK. Poczuł skurcz w sercu, ale szybko uspokoił się. Tak czy inaczej, wszyscy musieli dowiedzieć się o odłączeniu Bloku. 12253 Automatyczna eksploracja biosfery planety kontynuowana. Przeniesienie na statek Archiwum stacji. Kontrola układów grupy VI i VII statku. 12252 Automatyczna eksploracja biosfery planety kontynuowana. Przeniesienie na statek laboratorium BF12. Szczątkowy potok meteorytów z radiantu 130-252. Bez uszkodzeń. Kontrola układów grupy IX statku. Wszystko zgadzało się. Były to, uszeregowane do końca, zapisy wydarzeń na stacji i jego czynności. Zaczął cofać się w szybkim tempie. 12228 Przestawienie systemu” eksploracji biosfery na automatyczny. Hibernacja ostatnich dwóch egzemplarzy. Kontrola łączności - bez zmian. 12104 Eksploracja bez zmian. Zakończenie programów 7,83 i 119. Zakłócenia łączności na poziomie 0,017. Dalsze prace nad przygotowaniem urządzeń do zapisu pamięci. 12002 Eksploracja bez zmian. Uruchomienie programów 143 i 144. Analiza systemów planetarnych Hiad na Centralnym Kalkulatorze stacji. 11379 137 i 138 program eksploracji. Sklasyfikowanie jednego gatunku przez program 29. Kontrola systemu łączności tranzytowej bez zmian. Nasilenie aktywności radiantu 108-299 - przyczyna nie wyjaśniona. 8454 Eksploracja bez zmian. Eksperymenty korekcyjne na egzemplarzach 3F i 4D. Wyniki częściowo pozytywne. - Dla 3F - wzrost gammaaktywności o 12% 5131 Rozwój embrionalny egzemplarzy-579 dzień. Uruchomienie 92 programu eksploracji. Poszukiwania materiałów grupy MM18C przez 735 program biblioteczny kalkulatora. 29933 Program eksploracji losowej. Ręczne poszukiwania materiałów z grupy AM 15. Okresowa kontrola Bloku Energetycznego - wymiana podzespołów A34, A212, B79 i H53. 37219 Program eksploracji. 2 nowe gatunki, l gatunek skatalogowany z pełnym opisem. Układanie programów analizy danych archiwalnych. 5 Rozruch aparatury sterowania sondami eksploracji. Kontrola łączności - bez zmian. Zapis zerowy dotyczył momentu przybycia na stację. Wcześniejsze związane były z jego ziemską działalnością i zaleceniami dla Bloku na czas jego pobytu na stacji, a wcześniej - podczas lotu na nią. Okazało się więc, że Bloki Bezpieczeństwa różnych jednostek kontaktują się ze sobą, jeśli w ich rejonach działania znajduje się ten sam człowiek. Przecież Blok pokładowy zawierał informacje ze stacji. Zachowywano w ten sposób ciągłość nadzoru przejmowanego przez kolejne Bloki. 39. Blok Bezpieczeństwa 2 Tylko część zawartych tu informacji była możliwa do odczytania, niekiedy tylko fragmentarycznie. W dodatku były one przedzielone długimi seriami danych o charakterze technicznym, komunikatami o warunkach planetarnych i innymi, nie interesującymi go w tej chwili informacjami. Wszystko to tworzyło pozorny chaos - brak było określonego porządku, czy to logicznego, czy chociażby chronologicznego. Wychwytywał tylko najistotniejsze momenty. ...C. Arch 371. Nie blokować żadnych źródeł. Thorn XII może wyposażyć indywidualny zestaw w dowolny zbiór danych. Sporządzić ich specyfikację Udostępnić MVB-48-G... ... Sprawa 18-257-IIIc. Blok 16. Thorn XII. Motywacje orzeczenia (do wiadomości Rady i Ekspertów Zespołu Genetycznego). Charakter Thorna XII wskazuje, że będzie on uaktualniał i ulepszał swój projekt oraz dążył do jego realizacji za wszelką cenę. Projekt w zasadzie poprawny, zbliżony do wersji 8 projektu 5C7 Zespołu Genetycznego. Nierealny jak wszystkie projekty, wymagające zaangażowania ludzi spoza Zespołu, tym bardziej, że szybkość zmian kluczowych parametrów w innych dziedzinach działalności wymagać będzie w najbliższym czasie radykalnego zmniejszenia stanu osobowego Zespołu. Nie wchodzi w rachubę poinformowanie Thorna XII o całokształcie sytuacji (orzeczenie 41 Zesp. Psych.), a nie można pozwolić na marnowanie jego możliwości. Przydatność w Zespole - zerowa (stan bieżący). Wskazane jest wykorzystanie go w izolacji. Decyzja: Stacja 32B87. Nieabsorbujący program eksploracji. Z prawdopodobieństwem 0,983 pracować będzie nadal nad projektem. Przewidywany czas pobytu 86 lat. Potem ponowne badania. Niewykluczone włączenie do Zespołu. Wskazania dla Bloku Bezp. 32B87. Nie uniemożliwiać mu prywatnych badań w dowolnej dziedzinie. Nie ingerować w nie bez polecenia Rady, z wyjątkiem przypadków 34 - 42 i 77-93. Analizować wyniki... ... możliwość infiltracji w rejony SB73. Wskazane bierne przeciwdziałanie. Ewentualna ewakuacja strefy... ...Stacja 32B87. 48 sektor, 5 krytyczny (do wiadomości Blok O). Aktywność falowa - 0,00. Aktywność psychotroniczna - 0,11. Do analizy: celowość założenia wewnętrznej Stacji Bezpieczeństwa - obszar kryty na poziomie 0,37... ... Zespół Psychiki. Thorn XII. Orzeczenie 41. Wiek 89. Koniec cyklu 5. (d) w Bloki 11, 15, 16). Poziom logiki - l,39. Zdolności asocjacyjne - l,09. Zdolności predykcyjne-0.89. Potencjalny rozwój - l,72. Normatywność cech emocjonalnych-0,77. Wskaźnik ogólny - 1,22. Maksymalne możliwe zmiany korekcyjne: 1.12-0,97-0,81-1,34-0,86-1,09. Wniosek - korekcje psychochemiczne bezpodstawne. Inny typ korekcji nie wchodzi już w rachubę. Odpowiedzialny za nieprzeprowadzenie ich wcześniej - Blok 11, podzespół 11071 analizujący orzeczenie 23, wiek 11. Przeprogramować 11,071-073. Optymalne przeznaczenie - analityk problemów granicznych. Prawdopodobieństwa pozytywnych rezultatów 0,74+0,18... ... Blok 15. Thorn XII. Stacja 32B87. Program H3 (do wiadomości Blok 16 CD, Bloki Bezp. z (y), zainicjowanie embrionalnego rozwoju 6 egzemplarzy po 5 wersji. Decyzja? Informować Radę? Działania na stacji? ... Blok 16. Th. XII-32B87 (15, SB, z/y). Nie informować Rady. Nie działać. Zwiększyć częstotliwość komunikatów do 12/CT... ... Blok O. Rejon H (d/ w SB64, SB72). Zawiesić czasowo patrole w sektorach. Program ewakuacyjny 7-utrzymać w rezerwie. Zbadać możliwość założenia wysuniętej stacji Bezpieczeństwa - rejon 82? 83? 92?... ... Blok Bezpieczeństwa 32887 S.T12. Spr. 013 (d/w Blok 11) Poziom cech-1,39 - 1.12- 0,86-1,69-0,695 (STAN ALARMOWY)- 1,013 Decyzja?... Blok 11,712 (B16) 0,695Exxx???... ... Blok 16’CD. T12’.’(d7 w Blok 11, BB32B87 S) Decyzja. Zwiększyć częstotliwość badań 6/CT. Do powietrza bazy wprowadzić czterokrotnie co 5 dni 0,25mg Korektora Ps. AF2. Wyniki po ostatniej dawce co 0,06CT... ... Rada. Subkosmos. Komunikat 78294553. Analiza zbiorcza 139 komunikatów Stacji Bezpieczeństwa z ostatnich 10CT. (do wiadomości - Blok O, Blok 16, Bazy Bezp., Bloki Bezp. Stacji sektorów 63, 64, 72, 73). Aktywność rejonu Hiad: falowa-0,001, psychotroniczna-0,1137. Wzrost 0,0013. Prawdopodobne przesunięcie o 9 dalszych układów w kierunku subkosmosu. Utrata kontaktu z sondami dal. zaś. R91, R92, R95. Sondy R113, R114, R116, R118, R119 wysłane w stożkowe rozbieżnych kierunkach. Wskazania szczegółowe: SB63, SB64, SB72-zwiększyć ilość patroli i penetrację falową. SB73 - przerwać emisję w radiancie 372-45. Wskazania ogólne: Przeanalizować możliwość założenia dwóch dodatkowych St. Bezp. (sektory 55, 83) i ustalić ich lokalizację... ... Blok Bezp. 32B87. T12. Spr. okresowe 248 (d/ w Blok l, Blok 11) Zwiększona aktywność badań własnych. Program H3 zaawansowany w 83%. Eksploracja biosfery - automatyczna. Wyniki - sukcesywnie kanałem IV... ... Blok 16 CD. T12. (d/ w Rada) PC7: 1.36-1,15-0,85-1,58-0,69 (AL/-0,99/AL) Wniosek: stabilizacja. Decyzja? Korekcje 7 i 8?... Przeszukiwał jeszcze inne obszary Bloku, ale wszędzie natrafiał na taki sam chaos. Upewnił się tylko o konieczności podjęcia szczególnych środków ostrożności gdy zacznie zbliżać się do rejonu Hiad. Ale w najlepszym razie miało to być aktualne dopiero za kilkadziesiąt ziemskich lat. 40. Pościg Szesnaście lat lotu upłynęło bez żadnych zakłóceń. Prawie cały czas pozostawał w stanie hibernacji. Jedynie co pół roku był budzony na kilka dni. Kontrolował wtedy przebieg lotu, stan techniczny laboratoriów statku oraz odczytywał zarejestrowane przekazy z nasłuchu i namiaru. Namiar nie wykazywał w tym czasie żadnych sztucznych obiektów w sąsiedztwie trajektorii lotu, a nasłuch nie przechwycił żadnych informacji mogących dotyczyć jego statku czy też sytuacji w tym rejonie Galaktyki. Oczywiście, nie licząc tych sygnałów, których kalkulator pokładowy nie mógł rozszyfrować. Dopiero trzydzieste trzecie przebudzenie i otrzymane wtedy informacje zmusiły go do podjęcia wielu działań... Statek znajdował się wtedy prawie na granicy opanowanej przez Ziemię sfery subgalaktyki. Oczywiście, granica była umowna, ale dzieliło go od niej nie więcej niż 0,6 parseka. Ostatnia Stacja Bezpieczeństwa pozostała nieco z boku w odległości 2,3 parseka. Namiar wykrył trzy nie zidentyfikowane statki w odległości mniejszej niż 0,1 parseka. W dodatku znajdowały się one mniej więcej na jego bieżącym kursie, lecąc w tym samym kierunku, ale z nieco mniejszą prędkością. Chcąc więc utrzymać założoną trajektorię lotu musiał w przyszłości zbliżyć się do nich na niebezpiecznie bliski dystans. Zakładając, że były to statki ziemskie, a na te wskazywały ich zewnętrzne cechy, musiały one stanowić patrol Stacji Bezpieczeństwa. A ponieważ miały identyczny kurs prowadzący na zewnątrz obszaru, wniosek mógł być tylko jeden. Blokowały mu one wybraną trajektorię lotu i zamierzały przejąć jego statek. Teoretycznie mógłby przelecieć swobodnie pomiędzy nimi, gdyby nie to, że gdy zmuszony będzie do zbliżenia się do któregokolwiek z nich na odległość mniejszą niż 0,3 miliparseka, będą oni mogli przejąć sterowanie jego statkiem. Było to typowe zabezpieczenie na wypadek utraty zdolności manewrowania przez załogę z powodu jej śmierci, choroby lub krytycznego spadku sprawności mózgu, przy jednoczesnym uszkodzeniu pokładowego Bloku Bezpieczeństwa. Próby zniszczenia systemu zabezpieczającego nie miały sensu. Spowodowałyby one automatyczne przejście silników głównych na maksymalny ciąg ujemny. Musiał więc utrzymywać się poza tym dystansem. Na pozór wydawało się to proste. Miał nieograniczone możliwości manewrowania, a każda zmiana jego kursu czy prędkości była przez nich odbierana z opóźnieniem radaru i czasu manewru. Odpowiedzi potwierdziły absolutną niemożliwość przechwycenia jego statku w krytyczną strefę. Ale tylko na pozór. Już po kilku manewrach przekonał się, że blokujące drogę statki mają i radar o większej od niego prędkości roboczej, i znacznie większe możliwości przyspieszeń, szczególnie kątowych. Tak też powinno być. Stacje Bezpieczeństwa musiały być wyposażone w statki o najwyższych osiągalnych parametrach technicznych i nawigacyjnych, aby móc skutecznie pełnić swoje zadania. Próbował różnych sposobów ucieczki, różnych manewrów i ich kombinacji. Wykonywał pozorowane zmiany kursu, by potem, na samej granicy x możliwego przyspieszenia, zmienić manewr na zupełnie przeciwny. Na próżno. Odpowiadali z bardzo małym opóźnieniem. W dodatku szybko przeszli do działań aktywnych. Mieli przecież trzy statki... Jeden blokował bezpośrednio kurs, a pozostałe dwa powoli zbliżały się z boków. Po kilku tygodniach odległości zmalały do 40-50 miliparseków. Mniej więcej wtedy nastąpił pierwszy kontakt holowizyjny. Zakłócony dużą jeszcze odległością i znacznie opóźniony, co złagodziło nieco wymowę jego treści. Polecono mu bowiem zastopować na najbliższych miliparsekach i oddać statek wraz z sobą w ręce patrolu Stacji Bezpieczeństwa. Tego się spodziewał. Ale jednocześnie zagrożono mu fizycznym unicestwieniem w wypadku wyjścia poza tę granicę! Nie tyle przestraszył się, ile zdziwił. Dotychczasowe manewry ucieczki przekonały go już, że prędzej czy później statek jego zostanie w końcu zatrzymany. To prawda, że mógł odwlekać ten moment, ale teraz okazało się, że tylko do pewnej granicy. Dlaczego poza nią mieli zrezygnować z przejęcia statku, a po prostu zniszczyć go? Czy, gdyby jakimś cudem, wydostał się poza nią, byłby już bezpieczny? Może rzeczywiście jest to już obszar działalności innej Cywilizacji. Ale jeżeli patrole obawiają się wejścia, to co mogłoby czekać jego? 41. Blokada Następne tygodnie nie przyniosły nic nowego, poza tym oczywiście, że odległość od patrolu coraz bardziej malała. Nadal próbował wykonywać manewry mijania, ale już zupełnie bez przekonania. Były, bez sensu i bez szans powodzenia. Nadeszło drugie ostrzeżenie. Nie różniło się ono specjalnie od pierwszego, ale sprawiło znacznie groźniejsze wrażenie. Odległość, a więc i zakłócenia, były mniejsze, stąd też poczucie realności kontaktu było niemal zupełne. Od ponad stu lat nie widział człowieka, i oto stało przed nim trzech. Oczywiście, kontrolowani mutanci. To było widać. Odporniejsi fizycznie od zwykłych ludzi. Cechy umysłowe były tu sprawą drugorzędną, i tak działali pod bezpośrednim nadzorem ośrodków dyspozycyjnych, będąc faktycznie tylko ich efektorami. Grupa pilnująca granicy wycinka geosfery... Długo szukał rozwiązania. Nie wiedział, że zdolności predykcyjne zostały u niego tak znacznie ograniczone przez działalność genetyczną na przestrzeni ostatnich milion leci. Dlatego też długie tygodnie upłynęły zanim uświadomił sobie, że najprostszym i zresztą jedynym wyjściem jest zniszczenie jednego z blokujących go statków. Było to przecież oczywiste. Niedługo utworzą one jednolitą blokadę, w której każdy z nich będzie miał równie ważny udział. Zagłada jednego ze statków równać się będzie jej praktycznej likwidacji. Kalkulator potwierdził to. Dopóki dystans jest dość duży, jeden statek wystarcza, aby blokować mu szeroką sferę wokół wybranego kursu. Przy mniejszych odległościach możliwe byłoby wyminięcie tego statku w bezpiecznej odległości przez stosunkowo niewielką zmianę ustalonego kierunku lotu. I właśnie wtedy trzy statki okażą się niezbędne. Zablokują mu praktycznie prawie połowę sfery, zmuszając go bądź do odwrotu w głąb ziemskiej subgalaktyki, bądź też do zbliżenia się na dystans mniejszy od 0,3 miliparseka. Dwa nie wystarczą do tego. Długo walczył ze sobą, długo nie mógł podjąć ostatecznej decyzji. Musiał przecież poświęcić życie kilku osobników i zdezorganizować działanie części systemu. Niewątpliwie pociągnie to za sobą różnorodne konsekwencje, z genetycznymi włącznie. Trzeba będzie przecież ukształtować drogą korekcji nową załogę, być może kosztem innych dziedzin dla których zabraknie ludzi. Ale przecież jego projekt, zagrożony w tej chwili... Projekt załatwia radykalnie wszystkie problemy.. Pozwala odtworzyć społeczeństwo prawie od podstaw. Jeżeli gatunek ma zginąć, to niech przynajmniej dostanie szansę ponownego startu. I tylko on może ją dać. Cóż wobec tego oznacza nieznaczne zakłócenie działającego systemu? Nic. Zupełnie nic. A więc nie ma wyboru... Owszem, były pewne trudności techniczne. Statek był typową jednostką eksploracyjną. Wszystkie urządzenia zdolne do niszczenia czegokolwiek związane były z systemem ochrony przeciwmeteorytowej. Działały one na optymalnej zasadzie sfery anihilacji. Automatyczny układ celowniczy sprzężony był z radarem identyfikacyjnym, a całość sterowana była przez kalkulator. Chcąc dostosować system do swoich celów musiał, przede wszystkim, odłączyć układ identyfikacji, by nie blokował on możliwości niszczenia innych obiektów, a więc tym samym przejść z celowania automatycznego na ręczne. Oczywiście, mogło ono nadal być sterowane przez kalkulator, ale działający tylko jako układ pomocniczy. Stworzenie programów wyboru kierunku i momentu wystrzelenia ładunku, było stosunkowo proste. Gdy uporał się z tym wszystkim, zdobył praktyczną możliwość rażenia wybranych celów z dowolnego dystansu. Co prawda, cała ta procedura nie pozbawiona była pewnego ryzyka. Przecież dezorganizował w ten sposób system ochrony statku! Tyle, że znajdował się aktu rat w obszarze rzadko nawiedzanym przez potoki meteorytów. Co najwyżej jakiś pojedynczy... Ustawił cel. Przewidział po prostu kontynuację swojego bieżącego kursu, na co patrol odpowiedział identycznym, tyle, że z nieco mniejszą prędkością, nadal realizując taktykę stopniowego zmniejszania dystansu do niego. W ten sposób położenie przeznaczonego do zniszczenia statku mogło być znane z dużym wyprzedzeniem. Koordynując kurs przeciwnika i kierunek wystrzelanego ładunku, można było uzyskać stuprocentową szansę trafienia. Wybrał parametry, ustawił wyrzutnię i czekał na sygnał z kalkulatora podający mu moment jej uruchomienia. -4... -3... -2... ZERO Nic. Ręka na przycisku pozostała nieruchoma. Ogarnęło go jakieś otępienie i bezwład; było to tak, jakby w momencie strzału przestał być sobą, jakby panował tylko nad swoim umysłem, ale nie nad ciałem. Po kilku godzinach, gdy tylko kalkulator ustawił nowe parametry, ponowił próbę. Tym razem skoncentrował się maksymalnie w momencie oddania strzału... Próba przebiegła identycznie jak pierwsza, ale tym razem wiedział już dokładnie, jaki był fizjologiczny mechanizm tego zjawiska. Palec na przycisku wyrzutni był faktycznie poza wpływem mózgu, który także w krytycznym momencie obniżył poziom wszystkich sygnałów do efektorów. Jeszcze kilkakrotnie próbował, ale bez rezultatu. Po prostu nie mógł tego zrobić! Jakiś czynnik w samym organizmie nie pozwalał mu na realizację podjętej decyzji. Domyślił się. Najprawdopodobniej była to utrwalona w kodzie genetycznym, i to chyba od setek tysięcy lat, psychiczna niemożliwość zniszczenia innego człowieka. Szybko upewnił się w tym przekonaniu. Spróbował, po prostu, wyobrazić sobie siebie samego zabijającego w jakikolwiek sposób innego człowieka. I zawsze w kluczowym momencie ogarniał go bądź to ciężki zawrót głowy, bądź to częściowy paraliż, bądź to całkowite omdlenie, a wszystko to zawsze w połączeniu z całkowitą utratą woli. A przecież to także było jednym z elementów stanowiących o postępującej degeneracji gatunku. Kto wie, jakie inne cechy zostały zlikwidowane lub stłumione przy okazji genetycznego wprowadzenia tej całej blokady... 42. Przeciw sobie Próbował różnych środków psychochemicznych i różnych ich kombinacji. Niestety, żaden nie zdołał przełamać blokady. Musiała ona być utrwalona w najniższej warstwie podświadomości. Co dalej? Nic nie przychodziło mu do głowy. Zmienić kierunek ucieczki mógł tylko w stronę centrum ziemskiej subgalaktyki, ale byłoby to tylko odroczenie momentu oddania się w ich ręce. Mógł ryzykować i nadal manewrując, przekroczyć wyznaczoną granicę. W końcu groźba ewentualnego zniszczenia jego statku mogła być tylko podstępem, aby zniechęcić go do dalszej ucieczki. Możliwe przecież, że tak jak on, - nie będą w stanie zniszczyć innego człowieka. Ale nie bardzo w to wierzył. Ostrzeżenie było zbyt realne, a poza tym, pozostawianie blokady u mutantów przeznaczonych do zadań patrolowych, byłoby zupełnie bez sensu. Nie pozostawało więc nic innego, jak przełamać w jakiś sposób zaszczepioną mu barierę. Ale jak? I tu przyszło olśnienie. Zniszczyć innych ludzi mogą tylko ci, co nie mają blokady. A przecież ma takich aż sześcioro! Każde z nich zrealizuje to, oczywiście, o ile będzie miało dostateczną motywację. Tę musiał znaleźć dla nich. Nie wiedział, dlaczego, ale czuł, że nie może po prostu przedstawić im całej aktualnej sytuacji. To zrobi później. A na razie nieunikniony szok, jakiego na pewno doznaliby, z pewnością uniemożliwiłby im jakiekolwiek rozsądne działanie. Poza tym, motywacja jego mogłaby nie być dla nich na tyle przekonująca, aby na jej podstawie podjęli decyzję zniszczenia istot stojących na wielokrotnie wyższym od nich poziomie rozwoju. Musiał więc zorganizować gigantyczną mistyfikację. Było to chyba najtrudniejsze zadanie z jakim zetknął się w całym swoim życiu. Ilość parametrów znacznie przekraczała zakres jego indywidualnej logiki. Prymitywne istoty... O nieznanych dążeniach... O nieznanych motywacjach zupełnie różnych od współczesnych... Inne środki techniczne... Inne statki... Zaczął analizować krok po kroku, dokonując jednocześnie błyskawicznych analiz archiwalnych materiałów z wielu dziedzin psychologii, organizacji, techniki i metod badań kosmicznych, prymitywnej fizyki, a nawet życia codziennego ludzi z tego okresu. Wszystko było potrzebne. Niedopatrzenie najdrobniejszego szczegółu mogło zniweczyć cały plan. ... Obudzi jednego lub dwóch osobników. Raczej dwóch, bo zadanie będzie dla nich dość złożone. Zadanie... Trzeba je im przekazać, ale nie osobiście. Dzielą ich zbyt duże różnice anatomiczne i morfologiczne. Musi zrobić to środkami akustycznymi. Całe szczęście, że semantyczny translator językowy miał przygotowany już wcześniej, aby móc nawiązać kontakt z odtworzonymi istotami zaraz po ich przebudzeniu z hibernacji. Ale to tylko środek. Jak natomiast sformułować samo zadanie? Nie może kazać po prostu zniszczyć statku, bo niby dlaczego. A tego im przecież nie powie. Może jednak zrobić coś innego... Już wcześniej, studiując materiały dotyczące prymitywnej eksploracji kosmicznej, zwrócił uwagę na to, jak dużą wagę przywiązywali oni wtedy do sprawy ewentualnego kontaktu z innymi cywilizacjami, jak wiele przepisów ustanawiali na tę okoliczność, jak liczne zabezpieczenia przewidywali. Teraz, wracając do tych materiałów, napotkał pewien szczegół, który w zasadzie rozwiązał mu cały problem. Otóż przewidywano wtedy częściową amnezję w przypadku zamierzonego kontaktu z cywilizacją o nieznanych, być może wrogich intencjach. A to idealnie pokrywało się z sytuacją, w jakiej znajdą się po dehibernacji. Przecież nie będą oni pamiętać swego lotu; pamięć ich urywa się w momencie dokonania jej rejestracji. A teraz - proste wytłumaczenie. Wrogie istoty, konieczność amnezji - sytuacja wyda im się może nie tyle typowa, ile realna w ich odczuciu. A on sam? Będzie ich dowódcą, jedynym członkiem załogi o pełnej pamięci, a więc odpowiednio izolowanym i zabezpieczonym przed kontaktem z kimkolwiek. Rola jego ograniczy się do nauczenia ich obsługi statku, którego część urządzeń trzeba będzie zmodyfikować, dostosowując do ich poziomu oraz do sprecyzowania im zadania. Zadanie... Są dwie możliwości. Pierwsza, to kazać im zniszczyć konkretny statek, należący do wrogiej Cywilizacji. Mogą jednak mieć wątpliwości wynikające z logicznej niezborności psychiki. Druga możliwość, to nakazać im osiągnięcie zadanego kursu bez zbliżenia się do jakiegokolwiek statku przeciwnika bliżej niż 0,3 miliparseka. Niewątpliwie powtórzą wtedy wszystkie jego manewry, a w końcu, tak jak i on, przekonają się o ich nieskuteczności i dojdą do wniosku, że jedyną możliwością jest zniszczenie któregoś z ich statków. Trzeba tylko zasugerować im taką możliwość odpowiednio formułując zadanie. Ta wersja wydawała się daleko pewniejsza. Miała tylko jedną wadę. Mogła pochłonąć zbyt wiele czasu, a wyznaczona granica zbliżała się nieuchronnie. Doszedł jednak do wniosku, że w krytycznej sytuacji zawsze będzie mógł przyspieszyć ich decyzję bezpośrednim poleceniem. Pozostawały jeszcze drobniejsze, ale równie istotne problemy. Chociażby przebudowa części statku. Celowo nie skopiował po prostu pomieszczeń ani urządzeń starożytnych statków. Podświadomie czuł, że nieznany, nowy dla nich rodzaj wyposażenia statku będzie w ich odczuciu adekwatny do bezprecedensowej sytuacji, w jakiej się znajdą. Tak więc pomieszczenia, w których mieli przebywać zostawił we fragmentach niezmienione, a po części przebudował według starych wzorów - przede wszystkim urządzenia sterowania. Tu musiał dostosować się do ich poziomu, chociażby po to, by zbyt długo nie trwał proces przystosowania się do nich. Wybór załogi do wykonania zadania... Okazało się, że nie ma praktycznie większych możliwości wyboru. Co prawda, wszyscy odtworzeni osobnicy pochodzili z jednej epoki, ale były pomiędzy nimi znaczne różnice wieku, współmiernie z długością ich życia. A ponieważ byli oni obecnie w jednakowym okresie rozwoju osobniczego, to zakładając, że mogli znać się w przeszłości wzajemnie, musiał wybrać tych, którzy najmniej różnili się czasem urodzenia. Szczęśliwie okazało się, że są to dwaj specjaliści piloci, z natury swojej predysponowani do tego typu operacji, jaką mieli wykonać. Ponadto, jak stwierdził to już w trakcie badań nad egzemplarzami alternatywnymi, cechowała ich najwyższa ze wszystkich przewidywalność decyzji, co powinno znacznie ułatwić bieżącą analizę ich działań. Szczegółowo opracował i nagrał cały ciąg instrukcji, kilka wersji treści zadania zależnych od przyszłego rozwoju sytuacji oraz szereg drobnych poleceń, które mogły okazać się konieczne. Przygotował kombinezony dostosowane do ich parametrów fizycznych, zapasy pożywienia organicznego i powietrza o koniecznym dla nich składzie, a także źródła światła o widmie typowym dla ich oczu. Przewidział w zasadzie, wszystko, a dalej zdany był już tylko na improwizację. Nie bez uczucia niepokoju uruchomił proces budzenia ze stanu hibernacji. 43. Załoga Na dwóch monitorach obserwował proces budzenia się obu pilotów, a translator przekazywał mu odczyty stanu ich kory mózgowej. Już na samym wstępie nie uniknął szoku jednego z nich. Co prawda poddał archaizacji kształty hibernatorów, ale zapomniał za to zmienić współczesne napisy na nich. Artur O’Connor przyjął to beznamiętnie, natomiast u Roberta Daltona fakt ten spowodował przygraniczne pobudzenie ośrodków analitycznych i motorycznych. Wystarczyło jednak kilka słów, aby uspokoić go zupełnie. Przy okazji sam się uspokoił. Pierwsze słowa, jakie im przekazał, okazały się z konieczności improwizowane. A więc nie było to takie trudne! Obaj piloci analizowali sytuację w jakiej się znaleźli - Dalton raczej emocjonalnie, O’Connor bardziej logicznie. Natomiast, gdy tylko znaleźli się razem, sprawiali wrażenie, jakby zupełnie lekceważyli niezwykłość sytuacji. Owszem, nadal prowadzili różne spekulacje myślowe, ale werbalnie starali się nie okazywać niepokoju. Szczególnie O’Connor, który na zewnątrz zachowywał absolutny spokój, mimo iż jego mózg pracował gorączkowo. Obserwował. Starał się uchwycić każdy szczegół ich zachowania. Właśnie teraz, gdy o niczym jeszcze nie wiedzą. Później nie będą już tak naturalni. Co prawda, przeprowadzał już wcześniej badania na dojrzałych egzemplarzach, w tym także na nich obu, ale były to tylko serie testów i korekcji bez ich świadomego udziału. Teraz miał dwóch obdarzonych psychiką osobników, będących w stanie naturalnym i nie zdających sobie sprawy z własnego pochodzenia. Idealny materiał obserwacyjny. Pierwsze co go uderzyło, to fakt występowania u nich niezborności motorycznej. Wypowiadane słowa podkreślali chaotycznymi ruchami rąk i tułowia oraz zmianami wyrazu twarzy. Szczególnie twarz. Kilkakrotnie większa niż współcześnie ilość mięśni sprawiała, że mowa ich była modulowana w bardzo szerokim zakresie częstotliwości. Wszystko to pozwalało na znaczne rozszerzenie ubogiego słownika poprzez gesty, zmiany intonacji czy wyrazu twarzy. To samo słowo przyjmowało wiele, często zupełnie różnych znaczeń. Gdyby nie odczytywał na bieżąco stanu ich mózgów, miałby znaczne kłopoty ze zrozumieniem translacji ich mowy. Dalej była ich szybkość. Wszystko robili prawie dwukrotnie szybciej! Pogłębiało to jeszcze wrażenie i braku koordynacji ruchowej. Mówili także znacznie szybciej, ale nie powodowało to zwiększenia szybkości wymiany informacji, gdyż rozwlekłość ich języka była prawie sześciokrotnie większa niż współcześnie. Wstępną instrukcję wraz z ogólnikowym wyjaśnieniem sytuacji przyjęli spokojnie i ze znacznie mniejszym niedowierzaniem, niż mógł przypuszczać. W zasadzie nie mieli większych wątpliwości. Interesowało ich tylko położenie statku, szczegóły wyposażenia, dane o tamtej Cywilizacji i w ogóle konkrety związane z sytuacją. Z nauczeniem ich obsługi urządzeń niezbędnych do wykonania zadania nie miał większych kłopotów. Odtwarzał kolejno całe sekwencje nagranych wcześniej instrukcji. Uczyli się szybko, wielokrotnie szybciej niż on sam. W zasadzie wystarczały po dwa, trzy powtórzenia każdej czynności. Nieco więcej czasu zajęła kwestia współpracy z kalkulatorem pokładowym. To, co w ich mniemaniu komplikowało ją, wynikało po prostu z konieczności znacznego zawężenia jego możliwości z zewnętrznego punktu widzenia, przy zachowaniu całej wewnętrznej struktury informatycznej. Kalkulator musiał bowiem pracować pełną mocą, jako że spełniał na bieżąco szereg funkcji sterujących, natomiast oni mieli dostęp jedynie do niewielkiej, w zasadzie arytmetycznej jego części. Dane o sterowaniu nie były im przekazywane. Mogli wykonywać tylko niezbędne obliczenia. Oczywiście, daleko posuniętej archaizacji musiały ulec wszystkie kody wejściowe i wyjściowe, oprogramowanie systemu komunikacyjnego, a nawet tak błahy szczegół, jak powrót do dziesiętnego systemu zapisu podawanych wyników. Po niedługim czasie mógł podać im zadanie główne. Dokładnie opracował treść i formę. Reakcja ich była nadzwyczaj rozbudowana. Pewność bezpośredniego wejścia w konflikt z obcą Cywilizacją spowodowała destabilizację ich procesów mózgowych. Na przemian to analizowali sposób wykonania zadania ze swojego, wąskiego i konkretnego punktu widzenia, to z dystansu niemal galaktycznego próbowali przewidzieć bliższe i dalsze konsekwencje swoich przyszłych działań. U każdego z nich przebiegało to odrębnie, gdyż prawie nie rozmawiali na ten temat, niemniej jednak bardzo podobnie. Opanowali się dość szybko. 44. W akcji Początkowo, jak i jemu poprzednio, zadanie wydało się trywialne. Powtarzając jednak identyczne manewry, szybko doszli do podobnych wniosków. Przy okazji mógł przekonać się, że o ile w logice działania stoją nieporównanie niżej od niego, o tyle w sytuacjach wymagających głównie przewidywania i improwizacji byli znacznie sprawniejsi. Potrafili znajdować właściwe rozwiązanie bez żadnych analiz spośród kilku, praktycznie równoważnych. Oczywiście, był to relikt czysto zwierzęcego instynktu. W końcu, biologicznie byli znacznie bliżej poziomu małp człekokształtnych niż współczesnego człowieka. Ale dzięki temu, w krótszym od niego czasie, zdołali przeprowadzić znacznie więcej rodzajów manewrów. Oczywiście, bez skutku. Nadchodził krytyczny moment. Jeszcze nie wypowiedzieli tego, ale myślami byli już przy następnej fazie operacji. Wiedzieli, że nadeszła pora podjęcia próby zniszczenia blokującego statku. Co najdziwniejsze w kontekście ich poprzednich panoramicznych rozważań, nie myśleli teraz o samej ewentualności zniszczenia, tak jakby ta była dla nich oczywista, a raczej zastanawiali się nad optymalnym sposobem jej praktycznej realizacji. Okazało się to tylko pozorem. Bowiem gdy rozpoczęli wreszcie rozmowę na ten temat, Artur przedstawił, według swojego mniemania w tajemnicy przed nim, cały szereg wątpliwości. Argumentacja jego była zaskakująca. Nie znając przecież zupełnie realiów zachodzących wydarzeń, czuł w tym wszystkim jakąś mistyfikację, jakiś element fałszu. Coś nierzeczywistego w każdym razie. Niewątpliwie sam Thorn XII nie zachowywał się idealnie tak, jak dowódca współczesnego statku. Mimo wszelkich starań, translator mógł tylko przełożyć jego rozkazy na współczesny im język, ale nie mógł nadać im w pełni archaicznego charakteru. I chyba właśnie to wychwycił Artur. Co gorsza, szybko przekonał Roberta i obaj zaczęli działać dwutorowo. Na zewnątrz prowadzili manewry celownicze, bardzo poprawnie zresztą, ale faktycznie gorączkowo szukali możliwości kontaktu z tamtymi. Skąd mogli wiedzieć, że ich myśli są dla niego czytelniejsze niż nieprecyzyjne, wieloznaczne słowa. Nie mógł w tym momencie nie odczuwać pewnego podziwu dla tej ich podwójnej gry. Potrafili ją ukrywać, i rzeczywiście, na zewnątrz nic na nią nie wskazywało. Ani jedno słowo, ani jeden gest. A przecież, gdy sam, jeszcze na stacji, prowadził swoje prace równolegle z bazowym programem eksploracji, nawet nie próbował utrzymać ich w tajemnicy. A przecież wiedział lub przynajmniej domyślał się istnienia na stacji szeregu zespołów kontrolnych. Mógł chociażby izolować część pomieszczeń tak, by na zewnątrz nie przedostała się żadna informacja, ale nie przyszło mu to nawet na myśl. Ale cóż, pozornie większa możliwość złożonych, wielotorowych działań wynikała po prostu z niewielkiego stopnia wykorzystania ośrodków logiczno-dyspozycyjnych ich mózgów. Mogli myśleć o wielu rzeczach naraz, ale tylko powierzchownie. Tak, więc wątpliwości załogi zmusiły go do jeszcze jednej nadprogramowej ingerencji. Nie musiał specjalnie szukać sposobu przekonania ich o bezwzględnej konieczności zniszczenia statku. Akurat nadeszło trzecie ostrzeżenie w postaci ostatecznego ultimatum. Zarejestrował je i przekazał im kanałem holowizyjnym, oczywiście wraz z translacją tekstu. Wywarło ono dostateczne wrażenie. Musieli dojść i doszli do wniosku, że nie ma mowy o żadnej mistyfikacji. Natomiast pewien niepokój wzbudził w nim fakt, że czuli fizyczną odrazę do wyglądu „tamtych”. Mogło to spowodować pewne zakłócenia w dalszej fazie eksperymentu, gdy będzie musiał przebywać z nimi osobiście. Może jednak uda się to złagodzić. W końcu teraz na odczucia ich nakładają się intencje przypisywane tamtym. Tak czy inaczej, na razie to sprawa odległej przyszłości. Ostatecznie, upewnieni co do swoich poczynań, przeszli do zdecydowanego działania. Nie obserwował dokonywanych przez nich prób anihilacji. Nie mógł. Już przy pierwszym strzale jedynie najwyższym wysiłkiem woli zdołał powstrzymać się od zabronienia im tego, jak i przed odebraniem im całego sterowania. Tym razem reakcje jego były całkowicie odmienne niż wtedy, gdy sam próbował strzelać. Wtedy ogarniało go otępienie i niemoc. Teraz następowało gwałtowne pobudzenie i wyzwolenie różnorodnych reakcji przeciwdziałania. Niesienie pomocy tamtym stało się kategorycznym imperatywem całkowicie wypełniającym jego świadomość. Przypuszczał, że mógłby to zahamować środkami psychochemicznymi, ale wolał nie ryzykować. Reakcja mogła nie być punktowa. Jedyne, co mógł zrobić, to odizolować się od nich pozostawiając tylko dwa kanały jednostronnej łączności akustycznej - jeden z centralnego kalkulatora statku, mający poinformować go o wykonaniu zadania oraz alarmowy dla załogi. Na wszelki wypadek, aby zupełnie uniemożliwić sobie jakąkolwiek ingerencję, automatycznie zamknął swoje pomieszczenie z zewnątrz. Miało być otwarte dopiero po upływie dziesięciu dni. Do tego czasu jednak był uwięziony i bez żadnego wpływu na wydarzenia. Czekał. Czuł się bardzo źle. Dominowało w nim nadmierne pobudzenie połączone ze strachem. Nie myślał ani o projekcie, ani o swojej przyszłości. Zależało mu przede wszystkim na życiu tamtych. Teraz szukał już gorączkowo możliwości wydobycia się z izolacji, aby przerwać załodze procedurę niszczenia. Na próżno. Mógł tylko z rosnącym uczuciem ulgi przyjmować fakt, że sygnał z kalkulatora ciągle nie nadchodził. 45. Atak Odezwał się za to drugi kanał: - Potrzebujemy małej rakiety zwiadowczej o roboczym ciągu przynajmniej 0,96c wyposażonej w broń anihilacyjną. Jest to jedyna możliwość zniszczenia ich statku. Zrozumiał od razu. Manewr był tyleż niespodziewany, co i pewny. Jeden z nich zdecydował się zginąć, aby zadać cios z bliższej odległości. Robert Dalton. Na pewno on. Jest mniej zborny psychicznie. Manewr musiał być skuteczny, więc umożliwienie go im, równoznaczne z wykonaniem wyroku śmierci na tamtych, leżało poza jego możliwościami psychicznymi. Na szczęście nie musiał znów walczyć ze sobą. Nie mógł im ani pomóc, ani przeszkodzić. Potrafili jednak sami odblokować tę część kalkulatora pokładowego, w której zawarte były dane o sposobie korzystania z rakiety. Sam im to umożliwił w trakcie wstępnego instruktażu. Co prawda, wtedy przewidywał inne możliwości jej zastosowania... Kalkulator podał im wszystko: sposób dostępu, instrukcję pilotażu, a także możliwości uzbrojenia. Dziwne, ale z chwilą przesądzenia losów patrolu, poczuł się znacznie lepiej. Nie musiał już walczyć ze sobą. I tak był dostatecznie rozbity wewnętrznie. Ale chyba właśnie wtedy pękła w nim bariera i zerwane zostały ostatnie więzy z Ziemią. Przestał się czuć członkiem ziemskiego społeczeństwa, a losy Ziemi stały mu się obojętne. Na całe szczęście. Został, bowiem uwolniony od izolacji na kilka godzin przed odlotem rakiety zwiadowczej. Bez większego wysiłku mógł biernie obserwować poczynania załogi. Interesowały go w równej mierze metody ich działania, jak i ich motywacja. O dziwo, i wykonawcą miał być jednak Artur. Co prawda miał to zrobić w myśl niepisanej zasady, że dowódca nie może wysłać na pewną śmierć członka swojej załogi, ale i tak decyzja ta była nieoczekiwana. Powinien raczej zrezygnować z manewru. Na to przynajmniej wskazywałyby wcześniejsze badania, według których jego decyzje powinny być przewidywalne przynajmniej w osiemdziesięciu procentach. Wiele by dał, żeby móc teraz użyć analizatora głębszych warstw psychiki Artura! Mógłby poznać wszystkie motywy wewnętrzne. Ale było to niemożliwe bez podłączenia do mózgu wielu czujników. A stosowany do tej pory zdalny odczyt dyskursywnej warstwy pamięci bieżącej nic mu nie mówił. Artur myślał tylko o szczegółach technicznych. Wątpliwa okazała się, więc opinia jaką wyrobił sobie o ludziach pierwotnych. Według dostępnych materiałów i wstępnych badań, przedstawiały one sobą dość silnie wyalienowane, izolowane jednostki, których podstawowym kryterium działania były efekty osobiste. A przecież teraz nie zawahali się poświęcić wszystko dla iluzorycznego dobra innych, i co jeszcze dziwniejsze, Artur nie chciał nic tym innym przekazać przed swoją śmiercią. W ogóle przestali rozmawiać ze sobą. Co najwyżej, gdy trzeba było wymienić jakieś uwagi natury technicznej. Dopiero teraz zaczęli, przynajmniej w jakimś stopniu, przypominać współczesnych ludzi. Było w nich coś z zimnego wyrachowania, liczenia się tylko z realiami sytuacji i wytyczonym celem, a także coś z typowego obecnie ostracyzmu. Wzbudziło to w Thornie XII dodatkowe nadzieje na szybsze przystosowanie do współczesnych wymogów społeczeństwa, które stworzą w przyszłości. Pozostanie jednak konieczność wprowadzenia radykalnej zmiany w zakresie ich instynktu samozachowawczego. Jak było do przewidzenia, manewr okazał się stuprocentowo skuteczny. Gwałtowne zniknięcie na ekranie echa blokującego statku, odczuł już tylko jako lekki wstrząs. Był rzeczywiście uwolniony od blokady. Teraz wiedział, że nigdy nie mógłby wrócić na Ziemię i to nie w przewidywaniu konsekwencji jego poczynań, ale z powodu utraty psychicznego, kontaktu z całym społeczeństwem. Przestał czuć się jego ogniwem. Dla niego Ziemia miała rozpocząć się za ileś tam lat na jednej z planet rozciągającego się przed nim, dostępnego już teraz, obszaru. Po wyjściu na zamierzony kurs szybko hibernował Roberta i upewniwszy się, że pełny ciąg pozwala mu na ostateczne uwolnienie się od reszty statków patrolu, zaczai analizować sytuację i dalsze plany. Najistotniejszy etap miał poza sobą. Przekroczył ziemską biosferę i teraz mógł bez przeszkód ze strony Ziemi realizować swój projekt. Tyle, że brakowało mu jednego niezbędnego elementu Artura. Musiał odtworzyć go raz jeszcze. To było proste. Od razu uruchomił embrionalny rozwój trzech alternatywnych egzemplarzy. Ale teraz wiedział już znacznie więcej, poznał już trudności kontaktu z nimi. Przyjmując dotychczasową strategię postępowania, mógłby być dla nich co najwyżej kimś w rodzaju dyktatora narzucającego im wszystko, łącznie ze zmianami osobowości oraz dalszym gatunkowym rozwojem. Nie byłoby to jednak najlepsze rozwiązanie. Budowa całkowicie nowego społeczeństwa wymagała ich świadomego współuczestnictwa. Wiedział jednak, że jednym z najsilniejszych ich uczuć jest konieczność poczucia możliwości samostanowienia o sobie, czy, jak to sami nazywali, wolności psychicznej. A on sam nie będzie potrafił przekonać ich o konieczności sztucznego kształtowania i rozwoju psychiki. Niezbędny był tu człon pośredni. A takim mógł stać się Artur, odtworzony, poddany serii korekcji i zaznajomiony z sytuacją; trochę człowiek współczesny, a trochę na ich poziomie. Właśnie takiego postanowił stworzyć. Na razie miał czas. Czekając na pełny osobniczy rozwój Artura, poddał się pięcioletniej hibernacji. Oczywiście, pozostawił w mocy program poszukiwań w obszarze przyległym do trajektorii lotu planety przydatnej do realizacji projektu. Gdy obudził się, Artur ukończył swój rozwój, natomiast poszukiwania planety nie dały pozytywnych rezultatów. Nie przejął się tym specjalnie. Najważniejszy był teraz Artur. Trzeba go było ukształtować tak, by był maksymalnie przydatny do współpracy z innymi. III. Człowiek Wtórny 46. Stworzenie Korekcje jego nie musiały iść aż tak daleko, jak to wstępnie przypuszczał. Inną rzeczą jest pobudzić ośrodki logiczno-decyzyjne mózgu, a inną całkowicie jest zmienić jego wewnętrzną strukturę. Artur wymagał tylko tego pierwszego. Powinno to i tak wystarczyć, aby w przyszłości sam doszedł do wniosku, że niedopuszczalne są odchylenia decyzyjne prowadzące w konsekwencji do samozagłady. A taki był przecież poprzednio... Przecież Robert też! To on jako pierwszy chciał wykonać ten manewr. Czyżby więc była to dla nich norma zachowania się? Niemożliwe... W krytycznych warunkach, przy nielicznym w pierwszych pokoleniach społeczeństwie, gdy o przetrwaniu gatunku będzie decydował czysty instynkt samozachowawczy w ich pojęciu, a w rzeczywistości - poczucie konieczności czynnego jednostkowego udziału w działalności społeczeństwa aż do kresu możliwości psychicznych, podejście ich będzie absolutnie nieakceptowane. A przecież u nich też istniały zaczątki życia społecznego. W końcu Artur zginął, w swoim mniemaniu, dla dobra innych. Można to było interpretować nieco inaczej. Być może Artur uważał, że on sam jako jednostka, nie znaczy nic w skali ogólnospołecznej. Mógł żywić takie przekonanie. W okresie gdy żył, nie było żadnych problemów z obsadzeniem niezbędnych społecznie stanowisk; ludzi było raczej za dużo niż za mało. Może to stąd... Tak czy inaczej, teraz należało utrwalić w nich zasadę istotnej wartości osobistej. Zresztą były to jałowe dywagacje. Praktyka powinna wykazać słuszność zabiegów korekcyjnych. Przeprowadzenie ich było stereotypem, po zaprogramowaniu przebiegającym prawie całkowicie automatycznie. Oczywiście, w trakcie ich przeprowadzania, Artur pozostawał w stanie hibernacji. Pozostawało tylko czekać na utrwalenie się zmian. Po siedmiu tygodniach przystąpił do budzenia Artura. Od razu wystąpił pierwszy nieprzewidziany objaw. W porównaniu ze swym poprzednim egzemplarzem, Artur 2 był znacznie bardziej pobudliwy. Reagował mniej więcej tak, jak Robert przy pierwszym budzeniu. Był zaszokowany niezwykłością sytuacji, o niczym trzeźwo nie myślał, bał się. Tego typu reakcji nie przewidział. Uważał, że uzyskując osobnika znacznie bliższego mu psychicznie, będzie miał ułatwione przeprowadzenie większości procesów adaptacyjnych. A teraz? Nie mógł pokazać mu się osobiście, bo znał już odrazę jaką odczuwali wobec jego wyglądu, abstrahując nawet od poprzedniej, symulowanej sytuacji. Musiał więc improwizować... Przychodziły mu na myśl różne rozwiązania, ale w końcu wybrał najprostsze. Po prostu przekazał mu przez głośniki tyleż długi co i mętny tekst informujący go o sytuacji. Przekazał mu więc, że stanowią eksperymentalnie odtworzoną grupę, której Artur ma być przywódcą, i że mają odtworzyć archaiczną pseudocywilizację ziemską w innym układzie planetarnym. Nie ukrywał też rzeczywistego czasu ani faktu, że Artur przeszedł serię korekcji psychiki, które znacznie podniosły jego możliwości. Zgodnie z programowymi przewidywaniami, Artur 2 przyjął informacje ze zrozumieniem. Pewien niepokój mogło wzbudzić tylko to, że najsilniej wewnętrznie zaakceptował dwa fakty. Pierwszy, że stoi teraz, oczywiście w porównaniu ze swoim oryginałem, na wyższym poziomie rozwoju umysłowego. Drugim faktem była wiadomość, że będzie teraz przywódcą grupy quasi-współczesnych sobie ludzi. Dawało to wiele do myślenia. Przecież poprzedni Artur także był dowódcą. I wtedy przyjmował to beznamiętnie, jako coś zarówno oczywistego, jak i przypadkowego. Że albo on, albo ktoś inny. A wtórny egzemplarz, nie wiadomo, dlaczego odczuwał tylko wewnętrzną satysfakcję z takiego obrotu spraw... Cóż jednak. To były tylko odczucia z obserwacji zewnętrznej. A fakty były niepodważalne. Testy, którym Artur 2 poddał się bardzo chętnie, wykazały, że korekcje spełniły swoją rolę. Ośrodki logiczno-decyzyjne zostały pobudzone w dostatecznym stopniu. Artur 2 miał wszelkie dane, aby myśleć prawie współcześnie... Dlaczego jednak, już od pierwszego osobistego kontaktu, który na pozór rozwiał wszelkie obawy, gdyż Artur 2 nie był ani zaskoczony wyglądem Thorna XII, ani sposobem jego mówienia, czy raczej translacji tegoż, zadawał tyle pytań? Interesowało go prawie wszystko. I nie wystarczały mu odpowiedzi elementarne. Zadawał kolejne pytania, często będące komentarzami do poprzednich odpowiedzi. A przecież osobisty dialog był aktualnie, jako forma wymiany informacji, w stanie zaniku. I u Artura 2 powinno to znaleźć jakieś odbicie. Powinno, ale w rzeczywistości było wprost przeciwnie. Był zaniepokojony. Pierwszy egzemplarz Artura, mimo irracjonalnego postępowania i niższego poziomu intelektualnego, był jednak w jakiś sposób bliższy współczesności. Nie wiedział co, ani w jaki sposób się to objawiało, ale jednak było w nim coś bliskiego. A teraz to coś zginęło albo zostało stłumione. Tak czy inaczej, dopiero teraz był w pełni predestynowany do odegrania roli ogniwa pośredniego pomiędzy Thornem XII a resztą. Może to, że dużo mówi pomoże mu w kontakcie z innymi, w przekonaniu ich... A wewnętrzna motywacja? Zawsze pozostaje możliwość kolejnych korekcji wyrównawczych. 47. Artur 2. Nauka Miał zatem rozwiniętego osobnika o cechach prawie takich, jakie założył. To nic, że wystąpiły pewne wtórne reakcje zmieniające nieco bazowe funkcje mózgu. Przecież korekcje wstępne, zawsze stanowiące swego rodzaju loterię, mogły zmienić je jeszcze bardziej i to w niepożądanym kierunku. A aktualne cechy wtórne powinny tylko ułatwić porozumienie Artura 2 z resztą grupy. Co dalej? Nauka. Artur 2 powinien wiedzieć jak najwięcej. Możliwie tyle samo co on. Najlepiej byłoby, gdyby w przyszłości Thorn XII mógł oddziaływać na modelowe społeczeństwo tylko za jego pośrednictwem, w ogóle nie ujawniając swego istnienia. Zapewne okaże się to niemożliwe, ale trzeba zakładać plan maksimum... Uczył Artura 2. Po kilkudziesięciu dobach pokładowych - musiał znowu wprowadzić to pojęcie, gdyż Artur 2, tak jak jego współcześni, nadal uczulony był na cykle biofizjologiczne - Artur 2 znał już cały statek, obsługę jego urządzeń, działanie systemów. Był z grubsza zaznajomiony z ziemskim poziomem wiedzy. Ale to był dopiero pierwszy etap, należało go teraz przekonać o konieczności realizacji planu oraz ustalić strategię wpojenia takiego przekonania pozostałym osobnikom. I to, wbrew wcześniejszym zachwytom Artura 2 nad perspektywą dominacji nad odrodzonym społeczeństwem, okazało się, że ma on jeszcze i inne plany. Gdy tylko dowiedział się o aktualnej sytuacji Ziemi, z miejsca zapragnął powrotu na nią. Doszedł już do tego, że przekonywał Thorna XII o swoich racjach! - Ziemia z kilkusettysięczną załogą (był kosmonautą z krwi i kości)-mówił- zamknięta w sobie, nieświadoma innych cywilizacji, nie mogąca rozwiązać własnych problemów, jest w zasadzie bezbronna. Wrócimy. Opanujemy ją razem, a wtedy będziemy mogli skorzystać dodatkowo z całego jej potencjału genetycznego. Na pewno ułatwi to realizację twojego projektu. To ty będziesz programował rozwój społeczeństwa na przestrzeni całych tysiącleci. - Nie bardzo. Pozostały mi dwa, może trzy tysiąclecia świadomej działalności. A może znacznie mniej. Żyłem w zupełnie innych warunkach. - Ale to i tak kilkadziesiąt naszych pokoleń. - Niezupełnie. Korekcjami mogę tylko podnieść potencjalny poziom waszych umysłów. Ale, aby zdobyć naszą wiedzę, musicie żyć znacznie dłużej. Przy naszych środkach biomedycznych będziecie mogli żyć do pięciuset lat. - Ale jaki to ma związek z ilością pokoleń? Przecież pomiędzy nimi będzie najwyżej trzydzieści lat różnicy. Chyba dojrzałość fizjologiczna nie będzie występować, później? - Nie. Ale dla cywilizacji ziemskiej niemożliwa jest czynna współpraca więcej niż czterech pokoleń jednocześnie. - Dlaczego? - Powstają antagonizmy, lekceważenie pokoleń przez siebie, uzurpowanie sobie praw decyzyjnych. To zresztą złożona sprawa. W każdym razie nie mógłbym osobiście sterować rozwojem więcej niż jakichś piętnastu pokoleń, no, może dwudziestu. A mnie dzieli od was kilkaset tysięcy. Czy jest jakiekolwiek porównanie? - Oczywiście. Te kilkaset tysięcy pokoleń rozwijało się naturalnie. Nie zawsze to był postęp. A piętnaście pokoleń z korekcjami przekazywanymi progresywnie i akumulującymi się musi zrównoważyć cały ten okres. Na pewno wystarczy! - Tak, tyle, że korekcje niszczą predyspozycje naturalne, które trzeba zastąpić działalnością systemu technologiczno - informacyjnego. - A po co nam cechy naturalne? Aby nadal hamowały racjonalizm postępowania? Im prędzej z nimi skończymy, tym lepiej... I tak dalej... Zdążył już zapomnieć, że argumentuje za powrotem na Ziemię... Dialogi były nieskończone. Na każdy jego trzeźwy argument Artur 2 odpowiadał kilkoma własnymi, nie opartymi na żadnych racjonalnych przesłankach. W ferworze dyskusji szybko tracił wątek, przeskakiwał z tematu na temat, zapominał o swoich wcześniejszych argumentach. A przede wszystkim nie wiedział, a raczej nie czuł, czym jest Ziemia i co ona aktualnie sobą reprezentuje. Nie przeżył walki o biologiczne przetrwanie gatunku, o utrzymanie odziedziczonej technologii, o własną sferę subgalaktyki. I poza tym nie zdawał sobie sprawy, - że Ziemia ciągle jest silna. Degeneracja kojarzyła mu się z upadkiem, a nie z prężnym systemem, zdolnym do działania na wielką skalę. Bezsprzecznie była to wina Thorna XII. Przekonując go do swojego projektu, chyba w zbyt ciemnych barwach odmalował sytuację Ziemi, zbyt eksponował jej trudności, a za mało przekazał mu informacji o jej strukturze wewnętrznej. I teraz Artur 2, wiedziony atawistycznym instynktem, pragnął tylko powrotu na Ziemię i jej przebudowy. Mimo wszystko był cierpliwy. Krok po kroku, przekazywał mu historię cywilizacji, przynajmniej taką, jaką sam znał. Artur 2 dawał się przekonywać, ale bardzo powoli. Wahał się cały czas, aż Thorn XII zdecydował się na skrajnie drastyczne posunięcie. Pokazał mu cały zarejestrowany zapis jego działalności w poprzedniej edycji. Cóż, na pewno szokiem było obejrzenie własnego samobójstwa, ale uzyskanie przeświadczenia o niemożliwości powrotu na Ziemię, ze względów militarnych, w pełni to zrekompensowało... Artur 2 wrócił do swojej poprzedniej motywacji wewnętrznej. Nie myślał już o Ziemi, a o przyszłym przewodzeniu odrodzonej cywilizacji. Dopiero teraz można było próbować przekonywać go o niemożliwości współżycia ich społeczeństwa z ziemskim, tak by w końcu przestał kierować się uczuciami względem Ziemi, a zaczął rozumować. Tylko wtedy uzyska odpowiednią motywację, taką jaką zakładał program korekcji. Uczył go od podstaw. Hipotetycznej, gdyż znane było tylko jedno, teorii społeczeństw. Była taka atawistyczna nauka, obecnie dość popularna w rezerwatach. Oficjalnie reprezentował ją na Ziemi tylko jeden przedstawiciel, będący w dodatku na psychicznym pograniczu społeczeństwa i rezerwatu. Wynikami jej były tylko dywagacje nad możliwymi społeczeństwami, przy założeniu różnych warunków ich działania, różnych liczebności, różnego czasu czy stopnia rozwoju. To Artur 2 rozumiał lepiej. Nic dziwnego, nauka ta była jedną z podstawowych w jego czasach. Wystarczyło sięgnąć chociażby do ich licznych przepisów i wskazań na wypadek kontaktu z innymi, tak jakby jakakolwiek cywilizacja mogła mieć ochotę na nawiązanie kontaktu z istotami na ich poziomie rozwoju. I dopiero teraz, gdy wytłumaczył mu odrębność-formalną, psychiczną, a w końcu informatyczną - Cywilizacji Ziemi od całej ich odtworzonej grupy, nawet jak w przypadku Artura 2 po korekcjach, uwierzył. Uwierzył w końcu, że Ziemia jest dla niego czymś znacznie bardziej obcym niż zakładały to jego archaiczne wyobrażenia o skrajnie niehumanoidalnych względnie nie technologicznych cywilizacjach pozaziemskich. Zrozumiał. I dopiero teraz poczuł się pewnie. Chyba właśnie to było potrzebne. Aby uwierzył, sam siebie przekonał, że jest poza Ziemią, poza swoim światem, poza całą swoją przeszłością. Wszystko jedno. Najważniejsze, że dopiero teraz mógł stać się w pełni świadomym pomocnikiem w realizacji projektu, że osiągnął pożądaną motywację, że wierzy w nią, i że z pełnym przekonaniem będzie starał się wpoić ją pozostałym członkom grupy. 48. Asystent? Nie było to jeszcze takie proste. Analizator głębszych warstw świadomości Artura 2, stosowany przez Thorna XII, rzekomo dla okresowej kontroli stopnia utrwalania się korekcji, wskazywał jednoznacznie... Artur 2 nie widział po prostu innego wyjścia, więc pogodził się z takimi, a nie innymi planami. Uznał, że przynajmniej na razie, projekt będzie najdogodniejszym polem dla jego działalności. A przecież nie był, w najmniejszym nawet stopniu, związany z naukami biogenetycznymi! Chodziło mu jednak o coś innego. Zawsze był dowódcą statków kosmicznych więc teraz było naturalne, że będzie kierować całym społeczeństwem. Tak, w swojej opinii, to on miał nim kierować! Dla Thorna XII zostawił tylko sterowanie jego rozwojem biologicznym. Miał przy tym nadzieję, że z czasem przejmie i to. Kilkadziesiąt lat później Robert Dalton nazwał go potencjalnym Uczniem Czarnoksiężnika. Na razie, zgodnie z planami, pracował razem z Thornem. XII. Najważniejszym problemem, jaki mieli w tej chwili do rozstrzygnięcia, było ustalenie sposobu postępowania z resztą grupy po jej hibernacji. Nie chciał wprowadzać im korekcji już teraz, mimo iż tak byłoby najprościej. Częściowe niepowodzenie realizacji Artura 2 przemawiało jednak przeciwko takiemu rozwiązaniu. Trzeba trzymać się tego, co postanowił przed ucieczką. Najpierw przebadanie ich psychiki w warunkach naturalnych, rzeczywistych, szczególnie we współdziałaniu między sobą, a dopiero potem seria korekcji. Muszą jednak być do nich przygotowani, zgodzić się na nie, chcieć ich... Po raz pierwszy zasięgnął bezpośrednio opinii Artura 2 o innych osobnikach. Ten miał z góry wyrobione zdanie. - Uważać na nich! Będą przeciwni każdemu planowi, nawet po zapoznaniu się z sytuacją. - Po czym tak sądzisz? - Przecież są... byli - poprawił się - współczesnymi mi ludźmi. Znam motywację ich działania. Podstawowym ich celem będzie pozostanie sobą. Za wszelką cenę. - A więc co z nimi zrobić? - Niech niczego nie wiedzą. Lecą statkiem. Gdzieś wylądują. Nie będą mogli wrócić. Wystarczy, jeśli tyle będą wiedzieć. Sami założą społeczeństwo. A my będziemy zdalnie sterować jego rozwojem. - Założą społeczeństwo? A czy ty, będąc jednym z nich, zgodziłbyś się na to? Sześć osób! Z takim wyjściowym materiałem genetycznym po dziesięciu pokoleniach miałbyś ze trzystu zdegenerowanych karłów. A myślisz, że oni tego nie wiedzą? Nawet gdyby nie wiedzieli, to co? Będą chcieli mieć potomstwo, aby zgotować mu swój los? Zresztą o czym tu mówić, jaka by była ich baza techniczna bez naszego udziału? Przecież my będziemy musieli przygotować im wszystko. Wszystkiego ich nauczyć. My osobiście. Bez nas nigdy nie założą społeczeństwa. Zrobią to, jeśli będą wiedzieli, że jest to celowe, że społeczeństwo ich będzie miało realne szansę. A ty musisz przekonać ich do tego. - To będzie trudne. - Znasz ich lepiej. W końcu jesteś jednym z nich. - Byłem kiedyś, to znaczy on był, mój pierwszy... - słowo „egzemplarz” nie przeszło mu przez usta. - Nieważne. Oni muszą dowiedzieć się wszystkiego. Czy myślisz, że będzie lepiej, jak sami się domyśla? A że minęły miliony lat zorientują się na pewno. I tego, że są odtworzeni. - Nie domyśla się. Są zbyt prymitywni - próbował teraz nadrabiać swoje poprzednie wahanie, zdecydowanie odciąć się od nich. - Umieją myśleć. Ty też umiałeś... Każdy jest z innego czasu. - No to co? Loty. Hibernacje. - Mamy więc nie pokazywać się im? - Ja mogę. Przecież... - urwał, gdyż widać uświadomił sobie, że dla Roberta zginął już dawno. - I jeszcze obraz Galaktyki. Wy, wtedy, nie mieliście czasu na jego analizę. Ale oni będą mieli. Rozpoznają pewne gwiazdy, zdeformowane gwiazdozbiory... Możesz być pewny, że bardzo dokładnie obliczą aktualny czas. - To co robić? - Przekonać ich. Powiedzieć im co się dzieje i co powinno być dalej. I ty to zrobisz! - Jak? - Wymyśl jak. Czego byś o sobie nie myślał, jesteś raptem o pół procentu od nich, a o 99,5 ode mnie. Stracił nagle pewność siebie. Zaskoczyło go to oszacowanie. Był przecież na etapie wczesnego rozwoju pseudomatematyki i nie aksjomaty logiki a liczby najlepiej trafiały mu do przekonania. Zagłębił się w myślach. Z pewnym opóźnieniem, znów pod pretekstem badań Thorn - XII zdołał odczytać ich część. Znamienną... ... i co on myśli znalazł się potomek dwadzieścia milionów lat jego sprawa degenerat coś jednak wie cudotwórca się znalazł odtworzył nas z ich techniką to proste i co mam robić bez niego na razie nic nie zdziałałem uczyć się poznać całą ich technikę szczególnie genetyczną ale on ja niech oni go tylko zobaczą we wszystko uwierzą i wszystkiego będą się bali o jego zamiarach ja będę mówił co chciał tak niech będzie on w całej okazałości bo inaczej w nic nie uwierzą w żadną argumentację i co im pozostanie powiem że jestem jak oni tylko po korekcjach więc lepszy doskonalszy Robert potwierdzi zna znał mnie przecież dwa razy Eva też muszą się przekonać każdy będzie chciał być taki jak ja bo stale się będzie porównywał ze mną i jak znajdziemy te planetę to, będzie społeczeństwo Thorn XII i ja a może uda się go i będę tylko ja ale najpierw zdobyć jego technikę korekcji i dlaczego ja z ich możliwościami mogę żyć tylko kilkaset lat a on kilka tysięcy przecież ja mam większą nadmiarowość funkcji oszukuje mnie oszukuje... Tak, wtórne skutki korekcji zdominowały trend ogólny. Likwidacja byłaby w tej chwili najlepszym rozwiązaniem, ale nie miał ochoty na powtarzanie ontogenezy i ponowną naukę. Czuł, że wynik byłby zbliżony. Okazało się przecież, że standardowy program korekcji ogólnorozwojowych jednocześnie pobudzał ośrodki logiczno-decyzyjne i włączał inne, tłumione do tej pory, partie mózgu do pracy w ramach pamięci. Tym samym, wydobywało to najniższe poziomy świadomości i umożliwiało im wpływ na bieżącą pracę mózgu. W ten sposób czternastokrotnie zwiększony poziom logiczny Artura 2 został zdominowany przez pobudzoną podświadomość, bo ta już niegdyś miała pewien udział w procesach myślowych, a wykorzystania ośrodków logiczno-decyzyjnych trzeba było się uczyć. Na razie cechy swoiste brały górę nad nabytymi. A więc i nauka, i przyszłość; trzeba tłumić najpierw wewnętrzne predyspozycje a dopiero potem uwalniać nowe ośrodki. Inaczej u wszystkich dojdzie do tego samego co u Artura 2. Na przykład, jeżeli Anna uczyła i lubiła to, po korekcjach zacznie uczyć wszystkich wszystkiego, posunie się nawet do tłumaczenia rzeczy oczywistych. Zdecydował się. Na razie hibernują się obaj. Artur 2 zostanie poddany serii sześciu nieświadomych korekcji wyrównawczych. Co potem? Czasu jest dużo. Trzeba zobaczyć co będzie w obszarze Hiad. Może rozpocząć eksperyment jeszcze raz, od podstaw? Zmienić parametry? Może zacząć od szczegółowej selekcji genotypów? Oni zostali wybrani losowo z większej grupy. Może inni... 49. Hiady Obudzeni zostali programem alarmowym. Niedaleko od umownej granicy obszaru Hiad urządzenia odbiorcze statku zarejestrowały sygnały, będące niewątpliwie sztucznego pochodzenia. Tak więc, potwierdziłyby się wcześniejsze obawy - istniała tu Cywilizacja, z którą zetknięcie będzie nieuchronne. Nie był w najlepszej formie. Może to nietypowe przeżycia, może zbyt intensywna, wielostronna działalność w ostatnich czasach, może względy genetyczne - jak wszyscy, nie znał pełnego zestawu cech psychogenetycznych swoich rodziców... Był zmęczony. Trudno mu było zmusić się do działania. Czekał na powrót Artura 2 do pełnej świadomości. Miało to zająć kilkanaście godzin. Sam przechodził do i ze stanu hibernacji w ciągu kilku minut. Czas oczekiwania poświęcił na wstępne badania sygnału. Jego kierunkowość nic nie mówiła. Z prawdopodobieństwem 0,938 pochodził on z radiantu, w którym leżało centrum, a więc i główne skupienie układów gromady. Ale równie dobrze, źródło mogło znajdować się znacznie dalej lub bliżej. Próby rozszyfrowania sygnału prawie nic nie dały. Jedynym pewnikiem było to, że rozpoczynał się on od serii cyfr 193791127, po której następowały bloki kodowanej informacji nienumerycznej na przemian z blokami o charakterze analogowym. Tych nie udało się odtworzyć. Kod miał strukturę inną niż stosowane kiedykolwiek na Ziemi. W zasadzie, potwierdziło to jego niejasne podejrzenia, że ma do czynienia z Cywilizacją stojącą na wyższym lub przynajmniej takim samym stopniu rozwoju. Zgodnie z ogólnymi prawami, cywilizacje niższe i to niezależnie od ich semantyki czy sposobu kodowania, powinny być informacyjnie otwarte dla wyższych. Postanowił nie ryzykować. Zmienił kurs tak, aby ominąć w znacznej odległości centrum gromady i tylko przeciąć jej peryferie. Skasował też program poszukiwań losowych - zaprzestał wysyłania nowych sond i przerwał łączność ze starymi. Wyłączył też radar tachionowy dalekiego zasięgu. Statek przestał wysyłać jakiekolwiek sygnały. W tym czasie Artur 2 wrócił do pewnej sprawności. Już pobieżne obserwacje potwierdziły, że tym razem korekcje odniosły pewien skutek. Ponadto, typowe dla stanu hibernacji, błądzące działanie subświadomych warstw mózgu rozładowało dość znacznie napięcia powstałe w wyniku wcześniejszego uwolnienia tych warstw. Artur 2 nie był już tak skłonny do irracjonalnych sprzeciwów. Z planami, do których Thorn XII przekonywał go tyle czasu, zgadzał się teraz bardziej z pobudek logicznych niż z poczucia konieczności. Odczyt pamięci wskazywał, że zaczai nareszcie myśleć o technicznej realizacji planów, o - tym jak to wszystko będzie wyglądało, jaka będzie przyszłość projektu. Nieco inaczej wyobrażał sobie teraz ich wzajemny udział. Thorn XII miał być projektodawcą, a on sam kierować realizacją. I wszystko to dało się uzyskać prostym zabiegiem stłumienia prymitywnej podświadomości. Oczywiście, dotyczyło to tylko dawnej jej zawartości, bo sam ośrodek uczestniczył teraz czynnie w nowych procesach psychicznych. Praktycznie nie mieli teraz nic do roboty poza obserwacją, nasłuchem i ewentualnymi analizami zebranych danych. Artur 2 kontynuował naukę znacznie spokojniej i metodyczniej niż poprzednio. Tak więc Thorn XII był bezczynny. Materiały dla Artura 2 przygotował już dawno, dane z nasłuchu nie nadchodziły... Hibernować się nie mógł. Po pierwsze musiał dać Arturowi 2 czas do nauki, a samego nie mógł go przecież pozostawić. No i poza tym czekał na wyjaśnienie sprawy tamtej Cywilizacji. Postanowił zatem rozpocząć prace nad resztą grupy. W końcu, wcześniej czy później, i tak trzeba będzie je rozpocząć, więc dlaczego nie wykorzystać okresu przymusowej bezczynności. Może nawet lepiej, że tu, na statku, poznają sytuację i dalsze plany. Można będzie od razu rozpocząć intensywną naukę. Artur 2 będzie mógł pomóc. Rozległy zakres nowych wiadomości powinien rozładować ich psychicznie, przyzwyczaić do nowej sytuacji. Powinni sami dojść do stanu, gdy zapytają: co dalej? A jeżeli cokolwiek stanie na przeszkodzie pracy z nimi, albo wyniknie coś z tamtą Cywilizacją, zawsze będzie można hibernować ich z powrotem czy wręcz odtworzyć powtórnie... Dwa razy już rozpoczynał pracę nad odtworzonymi osobnikami, ale zawsze miał te same problemy. Brak podstawowych danych. Testowane wcześniej alternatywne egzemplarze nie miały zapisanej pamięci, a co najwyżej fragmenty wpływające na elementarne odruchy. Badał podatność na korekcje, a nie faktyczne zachowanie się. Poza tym nie były one tożsame aktualnym osobnikom. Istniał tylko statystyczny związek. No i w dalszym ciągu niewiadomą była ich psychika zbiorowa. Co prawda, miał dużo danych związanych z Robertem i Arturem l, ale sytuacja była wtedy krańcowo odmienna. Musieli maksymalnie skoncentrować się nad wykonaniem zadania. Nie mieli czasu na myślenie. Nie mówiąc już o tym, że różnili się znacznie od reszty, chociażby swym zawodowym zrównoważeniem. W dodatku, wśród reszty przeważały kobiety, a te jeszcze bardziej odbiegały od nich spójnością psychiki. Czuł, że z nimi będzie najwięcej kłopotów... Na razie najważniejszy był wybór optymalnej strategii pierwszego kontaktu z nimi, pierwszych informacji, jakie zostaną im przekazane. Rozważał różne możliwości, część z nich konsultował z Arturem 2. Ten odrzucał je wszystkie, dla każdej znajdując wiele przeciwwskazań, sprowadzających się głównie do negatywnego pierwszego wrażenia, jakie wywrze to na tamtych, a które dla ludzi na ich szczeblu rozwoju było najczęściej decydujące. Tym razem nie było to już jednak z jego strony zaprzeczenie wszystkiemu z założenia, czy dla manifestacji własnej podświadomości. Widać było, że też szuka najlepszego rozwiązania, że jest zaangażowany tak - samo jak Thorn XII. I sam znalazł rozwiązanie, w dodatku takie, które ze względu na swą wielopoziomowość nigdy by Thornowi XII nie przyszło do głowy. Trudno mu było nawet przeanalizować je dokładnie. - Można to zrobić tak. Obudzimy ich i umieścimy razem. Zaczną analizować swoją sytuację, tak jak poprzednio Robert i Artur 1. Dojdą do tych samych wniosków. Że są jakąś ekspedycją specjalną. Robert da im trochę pomyśleć, a potem opowie wszystko. Będą więc przekonani o konflikcie z inną Cywilizacją. I wtedy ty pokażesz się im. Tylko pokażesz. Ani jednego słowa wyjaśnienia. Co sobie pomyślą? Że dostali się wraz z całym statkiem w ręce tamtych. Przyszłość będzie się im wydawała tragiczna. Damy im sporo czasu, żeby mogli osiągnąć stan rezygnacji i krańcowego przygnębienia. I dopiero wtedy wyjaśnimy im jak jest naprawdę. Ulga, jaką odczują przysłoni im wszystko i przez jakiś czas nie da myśleć o niczym innym. Wszystko czego dowiedzą się w tym czasie przyjmą z aplauzem, wszystko będzie dla nich wspaniałe w porównaniu z tym, czego oczekiwali. Od razu trzeba powiedzieć im i o rzeczywistym czasie, i o ich odtworzeniu. Zobaczą przecież sami. A później cały czas trzeba absorbować ich coraz czymś innym. - Ale jak wytłumaczymy im powód ich odtworzenia, no i zniszczenie tamtego statku? - Prawie tak, jak było. Powiemy im prawdę o sytuacji na Ziemi. I o tym, że odtworzyłeś ich dla ratowania gatunku, a Rada nie wyraziła zgody na to i postanowiła ich zlikwidować. A ty, dla ich dobra, zdecydowałeś się na ucieczkę. Zniszczenie statku było jej konsekwencją, po prostu ratowaniem życia. Trzeba podkreślić, że jego załogę stanowili mutanci. W tym ujęciu, nie oni, ale ty będziesz ofiarą, tym, który musiał zrezygnować ze wszystkiego. - Ale co dalej? Z planami, korekcjami, społeczeństwem... - Na założenie społeczeństwa zdecydują się sami, gdy tylko osiedlimy się gdzieś na stałe. A na informacje o korekcjach i na przekonanie ich do projektu będziemy mieli jeszcze dużo czasu. Ale od razu trzeba wszystkie kobiety, jako związane w jakimś stopniu z biologią, zaznajamiać z całym rozwojem człowieka, przebiegiem i przyczynami degeneracji, koniecznością planowania genetycznego, współczesną psychologią, korekcjami wreszcie... Tylko stopniowo. Do wszystkiego przekonają się sami. I trzeba odpowiednio eksponować przewagę psychiczną współczesnych ludzi. Nie można było mieć zastrzeżeń do wywodu Artura 2. Właśnie taki powinien być ich przebieg rozumowania i co najważniejsze emocjonalnego podejścia do sytuacji. Początkowa faza była więc ustalona. Tym razem, przystępując do procesu dehibernacji, nie czuł żadnych obaw. Równie dobrze przygotowana była tak i strona techniczna, jak i psychologiczna. A poza tym - okazało się, że może liczyć na aktywną pomoc Artura 2. 50. Ich Kosmos Budzili się nierównomiernie. Różnice pomiędzy ich indywidualną wydolnością fizyczną były dość znaczne. W końcu zebrali się razem. Rozmowy były wymuszone. Artur 2 twierdził, że każdy czegoś się domyśla, ale na razie stara się to ukryć przed innymi. Tak chyba było, bo gdy w końcu zaczęli wspólną dyskusję o sytuacji, wszyscy mieli już wyrobione zdanie. Szybko domyślili się rzeczywistego z ich punktu widzenia, acz w efekcie symulowanego celu wyprawy, której byli uczestnikami. Mimo że Robert nic nie powiedział, doszli nawet do koncepcji „wrogiej cywilizacji”. Thorn XII nie znał pewnego szczegółu z ich historii. Może po prostu nie miał tego w swoim zbiorze danych archiwalnych, może przeoczył go w natłoku informacji, w każdym razie dopiero Artur 2 uświadomił mu go w pełni. Przecież nadal zachował on swoją pamięć osobniczą z okresu życia na Ziemi. Pamiętane przez niego pięćset lat ekspansji kosmicznej człowieka dało mu informacje, wyrywkowe co prawda, o sferze, której promień wynosił prawie 40 parseków. Trzykrotnie więcej niż obecnie! Miał on informacje nawet o Hiadach. Fakt, nie rozpoznał ich teraz, ale przez te miliony lat położenie radialne układów zmieniło się znacznie, a poza tym Thorn XII wprowadził pewne dodatkowe „korekty” na mapie w kabinie operacyjnej. Nie ufał na tyle Arturowi 2, by zaznajomić go z lokalizacją statku. Według Artura 2. Hiady, dość dobrze zbadane przez ludzi - w końcu nie jest tak trudno skompletować pełne dane o gromadzie mającej tak znaczne skupienie układów - były pozbawione jakiejkolwiek cywilizacji. Dla nich nie było to nic dziwnego, przez te pięćset lat nie napotkali żadnej. Owszem, znali te same co współcześnie biosfery, odkryli szczątki kilkunastu archaicznych cywilizacji, raczej na niższym stopniu rozwoju niż ziemska, ale nie napotkali żadnych przejawów współobecności innego rozumu w dostępnym im fragmencie Galaktyki. Według nich potwierdzało to hipotezę o krótkim czasie trwania każdej cywilizacji - rzędu kilku tysięcy lat. A wtedy szansa na kontakt pomiędzy nimi były przyzerowa. Badali wtedy wyrywkowej chaotycznie. Ale Hiady zbadali... Sześć ekspedycji. Żadna z nich nie wróciła żywa. Czas jednostkowego życia był zbyt krótki, nawet w stanie hibernacji. Lecieli nie wiadomo po co, z równym skutkiem mogli wysłać sondy bezzałogowe. Ale zawsze byli tacy, co chcieli zobaczyć na własne oczy. Zobaczyli. Przebadali wszystko i przesłali dane na Ziemię. Poza śladami przeszłości były tylko najniższe formy życia. Poznał już dużo. Nauczył się nawet, wzorem archaiku, prowadzić rozległe procesy myślowe. A przecież teraz dopiero zrozumiał do czego doszła jego Ziemia. Ich czterdzieści parseków i obecne piętnaście! Przy tej skali czasu! Przecież gdyby ekspansja postępowała nadal, tak jak u nich, mieliby teraz w ręku gromadę galaktyk. A do tego Hiady. Nie było wtedy żadnej cywilizacji, a nawet wysoko zorganizowanego życia. Więc nie mogła się tam wykształcić rdzenna cywilizacja. Czyli, że ta, która zdominowała Hiady pochodzi z innego obszaru. Prawdopodobnie to ta sama, która blokuje ziemską biosferę. Stąd te Stacje Bezpieczeństwa. A jeśli tak, jeśli opanowała ona Hiady, jeśli otacza całą ziemską biosferę, to znaczy, że ekspansja jej obejmuje cały rejon Galaktyki, a może i całą Galaktykę. Trudno przecież przypuścić, by rozlokowała się tylko wokół ziemskiej biosfery. Raczej ta jest tylko niewielką enklawą, drobnym pęcherzykiem w potężnym organizmie. Wnioski? Nieważne gdzie się osiedlą. Zawsze będą w ich zasięgu, czy pozostaną w Hiadach, czy polecą dalej. Może tylko tyle, że z dala od gromad kulistych, które na pewno stanowią ich centra organizacyjne, będą mniej narażeni na bezpośrednią ingerencję, a i to tylko przy zachowaniu minimalnej emisji informacyjnej na zewnątrz. Tak czy inaczej, ukrywanie się nie miało sensu. Wznowił więc losowe poszukiwania planety odpowiedniej dla planowanego społeczeństwa. Nie wysyłał jeszcze nowych sond, ale wznowił kontakt ze starymi. Jedna z nich znalazła... Gwiazda zbliżona klasą do Słońca. Planeta w podobnej odległości. W atmosferze 65% kryptonu, 10% tlenu, 15% azotu, a reszta to para wodna i dwutlenek węgla, nie licząc nieszkodliwych dla nich domieszek. Mogą żyć, tyle że przy nieco większym obciążeniu płuc, ale to zawsze można zmodyfikować. W końcu ciśnienie wynosi tam aż 85% współczesnego ciśnienia ziemskiego. Tak, ale tylko 20% ich ciśnienia. Sam mógł żyć prawie w próżni, a oni... Dostosuje ich. Proste uruchomienie rezerw metabolizmu i przełamanie psychicznej bariery ciśnienia... Artur 2 rozwiał jego nadzieje: - Dobrze, będziemy oddychać powietrzem o ciśnieniu 200 mB. Nic trudnego. Dostosujesz nas. Ale oni od razu zorientują się jakim „powietrzem” oddychają i będą wiedzieli, że zostali przekonstruowani fizjologicznie. A tego musimy unikać. Oni muszą pozostać sobą. Aż sami zdecydują się na zmiany. Wtedy, owszem. Ale to może potrwać jeszcze całe lata. A przez ten czas znajdziemy setki znacznie odpowiedniejszych planet. Poczekajmy... Lecieli dalej. Minęło kilka godzin i, zgodnie z prognozą Artura 2, Robert opowiedział wszystko. Reakcje były różnorodne, ale w zasadzie potwierdziły założenia. Nadeszła teraz jego kolej. Wszedł do kabiny załogowej na jakieś dwie ich sekundy i zaraz wycofał się. Nic nie zobaczył. Nie zdążył się przystosować do ich długości fal. Ale Artur 2 był usatysfakcjonowany. - Wszystko przebiega tak, jak przewidywałem! Są załamani. Czują się w niewoli. - Co dalej? - Uwolnimy ich. Za kilka godzin. Niech na razie oswoją się z sytuacją. Wtedy znów wejdziesz ty. Powiesz kilka słów a ja załatwię resztę. 51. Prawda 1 I wtedy zza drzwi wyszedł Artur... - On mówi prawdę. Jest właśnie taki rok. On jest z Ziemi. Tak teraz wyglądają. A my jesteśmy odtworzeni ze starych zapisów genetycznych. Przecież już my byliśmy bardzo bliscy tego... - Ale po co? - wyszeptała raczej niż powiedziała Julia. - To długa historia. - Więc ten cały twój manewr i śmierć były tylko symulacją? W jakim celu? Aby przebadać reakcje Roberta? - Eryk miał zamiar kontynuować serię pytań, ale Artur przerwał mu niecierpliwym gestem. - Nie. On zginął naprawdę. Gdy nie to nie byłoby teraz nas wszystkich. Ja jestem odtworzony powtórnie i moja pamięć także sięga tylko Centrum. No i tego, co przeżyłem na tym statku po ponownym odtworzeniu... - dodał z wahaniem. Nie chciał jeszcze ujawniać za dużo. - Gdzie teraz jesteśmy? - dla Roberta najważniejsze były konkrety. - Nie wiem dokładnie. Przypuszczam, tak jak wy wtedy, że wchodzimy w obszar Hiad. Nie można rozpoznać ich ze stuprocentową pewnością. Wzajemna lokalizacja układów zmieniła się trochę przez te dwadzieścia milionów lat. - Co z nami będzie? I po co to wszystko? - nalegała Julia. - Wszystkiego dowiecie się. Opowiem wam. Ale to zajmie sporo czasu. Przyjdę za parę godzin. Odpocznijcie teraz! - szybko urwał dyskusję i wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia, skąd obaj z Thornem XII mogli obserwować ich reakcje bez użycia monitorów. W zasadzie, dopiero w tym momencie rozpoczynała się psychiczna strona eksperymentu. Poznali już najważniejsze dane o swojej sytuacji. Od stosunku tamtych zarówno do nich, jak i do wiedzy, którą nabędą w najbliższej przyszłości, zależeć będzie dalsza strategia postępowania z nimi. Pierwsze wymiany poglądów tylko częściowo potwierdziły prognozy Artura 2. Owszem, z ulgą przyjęli fakt, że nie znaleźli się w rękach nieprzyjaciół, ale wcale nie przysłoniło to im wagi obecnej sytuacji. Nie stanowiło dla nich większej różnicy, czy są w mocy obcej Cywilizacji, czy też odległej od nich w czasie - ziemskiej. W dodatku na pierwszą ewentualność byli przygotowani z racji swoich specjalności, drugiej - nigdy nie mogli przewidzieć. A Thorn XII, ze względu na dzielące ich różnice morfologiczne, mógł być dla nich równie odległym potomkiem, jak i przedstawicielem innej Cywilizacji. Nadal dominantą ich zachowania była nieznajomość własnego losu. Przyjęcie za prawdę informacji o odtworzeniu ich z archiwalnych zapisów, jeszcze bardziej pogłębiło stan frustracji. Tylko Eryk nie widział w tym nic szczególnego. Słuchali... - No i dobrze. Mieli zapisy... Robili je’ nam przecież. Kto wie, czy już u nas, w Centrum, nie potrafiliby odtworzyć każdego z nas. Słuchaj Robert, czy mógłbyś przysiąc, że nie zginąłeś w trakcie żadnej ze swoich ekspedycji? Na pewno nie. To wyobraź sobie, że zginąłeś gdzieś w Kosmosie, a później jesteś już tylko swoją kopią. Mogło tak być? - Eryk przechodził do decydującej fazy prowadzonego od kilku minut wywodu. - Na upartego tak. - A przy dobrej organizacji technicznej mógłbyś nie wiedzieć o tym. Ani nikt inny. - No i co? - To, że nasza sytuacja jest identyczna. Nadal jesteśmy najzupełniej zwykłymi ludźmi, a przynajmniej otwarcie powiedziano nam o naszym pochodzeniu. Bez tego uważalibyśmy, że nic się nie stało. Tylko hibernacja i częściowa amnezja. - Ale czy to w ogóle ważne? Zastanówcie się nad tym, co będzie z nami dalej! - u Julii nadal dominował strach. -Uspokój się! - twardo wkroczyła Anna. - Są tylko dwie możliwości. Albo odtworzono nas dla - długo szukała właściwego określenia - powiedzmy, zabawy, dla czystej satysfakcji kreatora, który znalazł możliwość odtworzenia nas, a teraz nie wie co z nami zrobić, albo zostaliśmy odtworzeni celowo. Co, Evo? - Poczekaj. Widziałaś go przecież. Nic nie myśl! Oceń tylko szybko! Jaki procent jego cech jest wytworem ewolucji, a jaki degeneracji? Szybko! - No... 20% ewolucji, 80% degeneracji... - Jesteś optymistką. Ja bym dała tylko z pięć na ewolucję. I to tylko w odniesieniu do mózgu i rąk. Cała reszta jest recesywna. Chyba że ma ukryte możliwości anatomiczne lub fizjologiczne. - Ale do czego zmierzasz? - Na pewno jest znacznie inteligentniejszy od nas. Nie mówiąc już o poziomie czystej wiedzy. Chyba nie może być mowy o żadnym odtworzeniu nas dla zabawy. - Do tego samego zmierzałam. Stworzył nas na pewno celowo. Więcej, można prawie na pewno powiedzieć, że cel ten nie jest niehumanitarny z naszego punktu widzenia... - Idiotki! - złość Julii świadczyła o tym, że przestała się już bać. - Czy odtworzono nas dla zabawy, czy dla eksperymentu, to chyba wszystko jedno dla nas. Tak! To co wy nazywacie humanitarnym celem, ja nazywam po prostu eksperymentem. Wszyscy jesteśmy królikami... Humanitaryzm! - aż zatrzęsła się z oburzenia. - Czy naprawdę nie przeczuwacie dalszego ciągu? - To poczekajcie na Artura. Opowie wam... 52. Prawda 2 Był zmęczony. Mówił prawie sześć ich godzin. Nikt nie przerywał mu ani słowem. Słuchali w skupieniu. Poznali już i jego i Thorna XII, i Ziemię. Wiedzieli o wszystkim. O zdegenerowanej Ziemi, na którą nie można powrócić, o Thornie XII Uego działalności, o pomagającym mu Arturze 2. o Kosmosie i projekcie ekspansywnej Cywilizacji. Nie padło tylko ani jedno słowo o korekcjach. To później. Wysłuchali, a potem długo myśleli. Patrzyli na przemian to na niego, to na siebie. Nic nie mówili. Zrozumiał w końcu. On też jest dla nich obcy. Tak, nie musiał się chwalić i dawać im do zrozumienia, że jest prawą ręką Thorna XII. Czekają teraz, żeby zostawił ich samych. Wyszedł. Widać było, że odetchnęli i ożywili się. - Cóż - rozpoczęła Eva z podejrzanym błyskiem w oku - jeżeli już mam się rozmnażać, to tylko z tobą. Robercie. Jesteś tak wspaniale zbudowany. - To tylko przeciążenia - warknął. -1 nie wyobrażaj sobie! - Kiedy ja właśnie wybrałam sobie... - A ja chcę Eryka - zdeklarowała się Julia. - Jest młodzieńczy. I do tego fizyk, ale raczej teoretyk, więc prawie humanista. Powinien zrozumieć kobietę. - To ja zostanę starą panną i będę najwspanialszą ciocią dla waszych dzieci - skonstatowała swój przyszły status Anna. - Będę je rozpuszczać. - Poczekaj, kochanie - Eva nadal była złośliwa - jest jeszcze Artur. - Artur 2! Zapamiętaj i nie myl się! Ale on nie należy do nas. To współpracownik Thorna XII. - A więc tym bardziej. Formy obce gatunkowo to jedna z twoich specjalności. No widzisz, i dla ciebie znalazł się chłopak. - Zamknijcie się! - Robert postanowił w końcu wziąć sprawy w swoje ręce. - Akurat znaleźliście sobie porę na kpiny! Kilka ostrzejszych stów i sztuczne ożywienie z miejsca ich opuściło. Sposępnieli. - Żartujemy przecież... - Wystarczy. Trzeba poważnie się zastanowić. Przecież teraz wszystko jest już jasne. - A co proponujesz? - Ustalić podstawowe fakty. - Przecież Artur opowiedział wszystko. - Tak... Zresztą, może źle się wyraziłem. Istotne są nie tyle fakty, co ich przyczyny. Na przykład, dlaczego Thorn odleciał z nami tak daleko? - Tak, jak mówił Artur, żeby nas uratować. - I siebie? - Siebie też. To dosyć logiczne, nie uważasz? - Może z naszego punktu widzenia. Ale on po prostu nie mógł na Ziemi, czy gdziekolwiek w jej sąsiedztwie, tworzyć z nas społeczeństwa konkurencyjnego dla Niej. To tak, jakbym ja, czy ktoś z was odtworzył u nas stado neandertalczyków i chciał stopniowo zastępować nimi nasze społeczeństwo. - No wiesz! W końcu próg inteligencji... - Względny, względny próg. Neandertalczycy dla nas, czy my dla niego? Przynajmniej ta sama różnica. A obawiam się, że większa na naszą niekorzyść. W każdym razie jestem pewny, że Thorn XII musiał uciekać. A nas zabrał przy okazji. Ale to tylko przykład. Nie wszystko musi być tak, jakby to wyglądało na pierwszy rzut oka. Nic, mniejsza z tym! Najgorzej wygląda sprawa naszej przyszłości. - Co przypuszczasz? - Chciał i pewnie nadal chce tworzyć z nas eksperymentalne społeczeństwo. A chyba wyobrażacie sobie jak będzie wyglądało piąte czy szóste pokolenie przy takim materiale początkowym. Sześcioro przedstawicieli gatunku, z czego większość z niewiadomymi odchyleniami na skutek wieloletniego przebywania w otwartym Kosmosie! - Przecież mamy najpierw zgodzić się na to. Nie musimy. - A czy myślisz, że my jesteśmy mu bezwzględnie potrzebni? Wystarczą mu nasze genotypy. Zacznie bez nas, od następnego pokolenia. - Ale do czego zmierzasz? Masz jakieś rozwiązanie? - Mam. Zlikwidować to wszystko. Im szybciej, tym lepiej. Zlikwidować fizycznie- dodał, widząc pytające spojrzenia. - Przecież będzie mógł znowu odtworzyć całą grupę. Albo obejdzie się bez nas. Sam mówiłeś... - Ja chcę zlikwidować cały statek. Jego też. Przede wszystkim. Właśnie po to, żeby nie zaczai od początku. Byli zaskoczeni. Każdy przetrawiał to w milczeniu i widać było, że jakkolwiek nikt nie znajduje innego rozwiązania, to przynajmniej szuka jakiegokolwiek cienia argumentu. Argumentu za przetrwaniem. -Ja chcę żyć - niepewnie, jakby wstydząc się, przerwała milczenie Eva. - Po co? - postanowił być bezlitosny. - Tak sobie. Możesz uważać, że jestem dobrze zorganizowanym homeostatem o silnej żądzy przetrwania - wróciła już dawna jej swada. - Ja też chcę - załamał się Eryk. - I ja... Nawet jeśli nie potrafię ci tego wytłumaczyć - a więc i Anna, wydawałoby się - najrozsądniejsza z nich wszystkich. Ona też. - A ty? - zwrócił się do Julii. Sprawiała wrażenie niezbyt przytomnej. - Nie wiem. Nic nie wiem - pokręciła bezradnie głową. Opadły mu ręce. Rzecz jasna, nie liczył na natychmiastową akceptację jedynego chyba, rozsądnego rozwiązania. Ale nie powinno być też tak zgodnego protestu. Owszem, dyskusje, kłótnie... miał przecież kolejne argumenty. Ale teraz? Teraz poczuł, że ma pod opieką grupę dzieci zagubionych w Kosmosie, a do tego jeszcze w czasie. Zostawił ich na razie w spokoju. Odprowadzany spojrzeniami, które chciały wyrazić mu swoją pogardę, ale w istocie wyrażały tylko strach, odszedł do kąta kabiny i położył się. Chciał usnąć... Nie mógł. Po jakimś czasie zorientował się, że jest po prostu głodny. Od wyjścia z hibernatorów nie otrzymali żadnego pożywienia. Nie szkodzi. Usypiał nie w takich warunkach! ... tak, miał argumenty... ale oni też... może nawet lepsze... chcą żyć... pewnie, on sam też... narzucić im swoją wolę... jakim prawem... to oni byli specjalistami od myślenia... on od działania... żeby to chociaż od działania... raczej od wykonywania poleceń... szybkiego, sprawnego, prawie na granicy perfekcji, ale tylko... co przemawia za nim?... instynkt sytuacyjny... tak, właśnie to... ten miał wykształcony maksymalnie... wyczucie idealnego, optymalnego działania w sytuacji nie analizowanej... tak to nazywali... może nie umieć tego wytłumaczyć, ale takie działanie jest optymalne... a jeśli nawet nie jest to tym bardziej nikt z nich nie wymyśli lepszego, efektywniejszego... załóżmy jednak, że to oni mają rację... chcą żyć... - niby dlaczego nie... społeczeństwa nie możemy założyć ze zrozumiałych powodów... a tak po prostu żyć... żyć... gdyby pozbyć się tych dwóch... całe szczęście, że jest ich tylko dwóch... ale to ja bym musiał opanować statek... bez porozumienia z resztą... podsłuch... i tak za dużo mówiłem... tylko ja wiem cokolwiek o statku... dobrze... niech na razie żyją... przestraszyli się... a ci dwaj zaczną nas teraz szkolić... dobrze... mogę sam nie dać rady... poczekać aż inni poznają statek... poczekać... nie ujawniać planów... pamięć... nie zgadzać się na żadne badanie mózgu... a teraz spać... trzeba wstać wcześnie... spać... szczegóły później... spać... jest dużo czasu... spać... spać... - I co teraz powiesz? - Nic się nie stało. Schemat w zasadzie potwierdza się - gorączkowo improwizował Artur 2. - Owszem, nie okazują poparcia dla naszych planów, ale widać, że chcą żyć. To najważniejsze. Nie dają się załamać. Wcześniej czy później, ale będą współpracować z nami. - A Robert? - Z nim jest gorzej. Ale to dlatego, że on uważa się za ich przywódcę i próbuje myśleć za nich. To instynkt zawodowy. To też można wykorzystać. Poddać go serii korekcji, a potem, gdy już z czysto logicznych pobudek zaakceptuje nasze plany, kierować przez niego całą grupą. Wtedy z ich punktu widzenia, kierować nimi będzie Robert. A faktycznie my poprzez niego. - Mieliśmy sterować nimi przez ciebie. - I będziemy. Ale najpierw muszą się do mnie przyzwyczaić. To przyjdzie z czasem. Będę ich teraz uczył... Nabiorą do mnie zaufania. 53. System informacyjny 1 Budził się z ciężkiego snu. Nie pamiętał, czy śniło mu się coś, ale jeśli tak, to na pewno nic przyjemnego. Gdy jednak zobaczył wszystko na trzeźwo, nie była to radosna konstatacja przeminięcia koszmaru. Wszystko, co ciążyło mu we śnie, pozostało nadal. Potwór wciąż siedział mu na piersi... Inni byli już na nogach. Wszyscy. A przecież chciał, więcej - postanowił, że obudzi się pierwszy, na długo przed nimi. Chciał mieć trochę czasu i spokoju, żeby jeszcze raz przemyśleć wszystko. Nie udało się. Gdy kiedyś bywał faktycznym dowódcą, mógł określać sobie czas przebudzenia z dokładnością co do minuty. I zawsze się budził. Widać za silnie przeżył całą tę sytuację. „Albo zostałem odtworzony nie najlepiej - przyszło mu jeszcze na myśl - bez kilku cech oryginału”. - To co robimy? - Julia spytała go najwyraźniej w imieniu wszystkich. A więc automatycznie złożyli decydowanie o losach grupy w jego ręce. Też dobrze. Nie musiał sam oznajmiać im nieuchronności takiej decyzji. - Na razie nic... To znaczy to, co oni będą chcieli. Pewnie zaczną nas uczyć. Na razie słuchajcie Artura 2. Powinien przyjść niedługo. Byli z lekka zaskoczeni. Nic dziwnego, spodziewali się ukonkretnienia „wczorajszych” decyzji Roberta, częściowo godzili się z nimi, mieli już trochę kontrargumentów, ale absolutnie nie byli przygotowani na to, że on pominie je milczeniem. Zdezorientowani patrzyli bezradnie na siebie jakby czekając, kto pierwszy poruszy drażliwy temat. Napięcie rozładowało się samo. W jednej ze ścian kabiny pojawiła się niewielka, jasno oświetlona wnęka. Nareszcie coś do jedzenia! Śniadanie nie poprawiło ich nastroju. Co najwyżej pozwoliło na jakiś czas zapomnieć o innych problemach, gdyż przez dłuższy czas każdy zajęty był opanowywaniem napływających falami nudności. Nawet on sam, przyzwyczajony prawie do wszystkiego. Ale tutaj? Do picia woda z mieszaniną różnych soli, przy czym smakowo dominowały magnezowe. Jedzenie? Niekształtne bryłki protein nie byłyby czymś niezwykłym, gdyby nie silny zapach, ni to eteru, ni formaliny, ale w sumie gorszy od każdego z nich. Poprzednio było z tym znacznie lepiej. - Byłeś u Artura, prawda? Chciałeś go przekonać...? - Ewa zawiesiła głos. A więc byli ciekawi co zaszło między nim a Arturem 2! Nie dał jednak poznać niczego po sobie. - Nie o to chodzi. On ma stamtąd cały statek pod kontrolą, tak? - Na pewno. - Czy można stamtąd sterować statkiem? - Tylko za pośrednictwem kalkulatora pokładowego. - Czyli tak jak wy? - Chyba jego polecenia mają wyższy priorytet. Nie znam całego oprogramowania. - Oczywiście ma stamtąd możliwość obserwacji i podsłuchu wszystkich pomieszczeń statku? - Tak, ale stąd też można. - Jak? - Ustaw kod 7373700 a potem kolejno liczby od 132. Każda z nich to jedno pomieszczenie. Zorientujesz się sam, która czego dotyczy. Można obserwować do czterech naraz - wskazał rząd niewielkich monitorów, których nie było poprzednio. - A jak wciśniesz ten przycisk - pokazał - to możesz komunikować się fonicznie z pomieszczeniem ustawionym na pierwszym monitorze. To wszystko. - Pomieszczenia Thorna XII są niedostępne stąd? - Nie wiem. Ale chyba tak - był coraz bardziej zmieszany, bo wiedział, że odpada teraz argument fizjologicznego przystosowania pomieszczeń. - W końcu nie jesteśmy dla niego równorzędnymi partnerami. Czego zresztą chcesz? Czy u nas kabiny dowódcy były dostępne dla wszystkich? Widzisz... - Ty też nie jesteś dla niego partnerem? Wzruszył ramionami. Nie dał się drugi raz przyłapać. - A czy ja jestem inny? Wiem tylko trochę więcej od was... No, zabierajcie się do roboty! Zacznijcie od prostych zmian kursu. Aha, w pięć minut po każdym manewrze ćwiczebnym statek wraca automatycznie na bieżący kurs tak, że nie musicie się tym kłopotać. Możliwe... - chciał jeszcze coś dodać, ale zrezygnował i szybko wyszedł z kabiny. 54. System informacyjny 2 Dowiedział się, w zasadzie, wszystkiego. Cały system był bardzo prosty. Udostępniając im go poprzez Artura 2, Thorn XII. przy całej swojej wysokiej inteligencji, ujawnił rozbrajającą prostoduszność. Zabrał się szybko do pracy. Szybko zaznajomił Eryka ze sposobami zmiany kursu i kazał je przećwiczyć. Sam zajął się systemem informacyjnym. Na początek przyporządkował podanej przez Artura 2 serii kodów, wszystkie dostępne do wglądu pomieszczenia. Oczywiście, znaczna ich część nic mu nie mówiła, ale, jak mógł się zorientować, były to wszystkie kluczowe zespoły statku - siłownia, urządzenia regeneracyjne, informacyjne, łączności oraz wiele innych, których na swoim poziomie wiedzy technicznej nie miał możliwości rozpoznać. Dostępne były także te pomieszczenia, w których mieli przebywać - kabina załogowa, sypialnia, łazienka, kabina operacyjna. Natomiast nie znalazł takich, w których mógłby przebywać Thorn XII. Nie zobaczył nigdzie ani jego samego, ani żadnych śladów jego pobytu. Na monitorach można było oglądać tylko cztery pomieszczenia. Próba przejścia na piąte kończyła się wyłączeniem wybranego najwcześniej i ustawieniem nowego. Oczywiście, że Thorn XII mógł mieć inny, wyższy poziom dostępu wizualnego, ale według wszelkich danych, obwody były po prostu dublowane, z zachowaniem wyższego priorytetu wyboru dla Thorna XII. To znaczy, mógł on wybrać któreś z pomieszczeń do obserwacji, nawet takie bez możliwości wglądu, ale wtedy jeden z kanałów musiał pozostać zablokowany. Nie dawałoby się ustawić obrazu na jednym z monitorów. Natomiast, gdy oni zajęli wszystkie cztery kanały, a Thorn XII chciał obserwować któreś z pomieszczeń im dostępnych, to i tak musi nastąpić jakaś zmiana. Albo obraz na jednym monitorze zgaśnie, albo przełączy się na kanał wybrany przez Thorna XII. Tak powinno być. Inaczej trzeba by założyć diaboliczną wręcz przebiegłość - dać im rozszyfrować system, a raczej tylko najniższy jego poziom, by potem, z wyższego, nadal kontrolować całość. Czuł jednak, że tak nie jest. Myślał... - „Wszystko się zgadza. Każdy szczegół. Im człowiek mądrzejszy, tym bardziej łatwowierny. Tak było zawsze, więc i z nimi powinno być. Ufność w różnicę poziomu. Każdy normalny człowiek zabezpiecza się tylko przed równym sobie, albo przewyższającym go intelektem, a nie przed prymitywnym podstępem. Sprawa jest prosta. Zajmujemy na monitorach jakieś cztery pomieszczenia. Mogą być nawet nasze. Na przykład kabinę załogową, dwie sypialnie i kabinę operacyjną. Reszta jest na razie niedostępna dla podglądu. Chociażby łazienka. Tak, może być łazienka. Jeszcze raz. Gdy zablokujemy wszystkie kanały, to reszta pomieszczeń jest czasowo bezpieczna. Zgadza się. Możemy, więc rozmawiać tam swobodnie. A co będzie, gdy Thom XII zechce przełączyć się i obserwować krytyczne miejsce? Nastąpi wtedy jakaś reakcja tutaj, na monitorach. Dobrze. Wtedy ten, który będzie tutaj, musi dać sygnał fonią. W razie jakichkolwiek zakłóceń, wygaszeń, czy przeskoków obrazu. Tak, włącza wtedy fonię na łazienkę i mówi cokolwiek. A my wiemy, że to koniec swobodnej rozmowy...” Z pewnością, nie byłby dyplomowanym pilotem pierwszej klasy, gdyby poprzestał na samych rozważaniach. Wszystko należało teraz zweryfikować praktycznie. Zajęło to kilka godzin, ale opłaciło się. Upewnił się ostatecznie. Włączył wszystkie monitory na przypadkowo wybrane, puste pomieszczenia i czekał. Przecież Thorn XII zechce w końcu sprawdzić co się z nimi dzieje. Doczekał się. Po dwóch godzinach zniknął jeden z obrazów. Szybko zaczai przestawiać kody i gdy natrafił na odpowiadający kabinie operacyjnej, na ekranie pojawił się jej obraz. A więc Thorna XII zainteresowało co robi w tej chwili on i Eryk. A jemu udało się zdublować tor informacyjny Thorna XII. Rzecz jasna, nie zadowolił się tym jednym przypadkiem, mimo iż tak precyzyjnie go przewidział. Poczekał aż Thorn XII wyłączy się, znowu zajął wszystkie kanały, znów czekał na jego interwencję i tak kilkakrotnie. Za każdym razem działo się to samo. Miał system w ręku. Można było działać. A przede wszystkim swobodnie rozmawiać i ustalić wspólną linię postępowania. Na początek uniemożliwił czasowo dostęp do kabiny operacyjnej i wtajemniczył Eryka w zdobyte możliwości. Ponieważ to on miał w przyszłości dyżurować tutaj, a Robert rozmawiać z innymi, musiał przećwiczyć obsługę systemu. Szybko zorientował się we wszystkim. - Dobrze, może tak być. Tylko wiesz - przyszło mu coś naraz do głowy - łazienka nie jest chyba najlepszym miejscem. - To gdzie rozmawiać? - Tutaj. Przecież tu od razu widzimy zmiany na monitorach i bez żadnych sygnalizacji możemy przerwać rozmowę. - Myślałem już o tym. Ale, nie wiadomo, w jakim stopniu będzie tu dostęp dla wszystkich. Na razie przyprowadził nas tutaj Artur 2. Możliwe, że będziemy tu przebywać tylko w określonych godzinach, a one w ogóle mogą nie mieć prawa wstępu. I tak zresztą musimy założyć, że jeden z nas będzie mógł być tutaj, a drugi w łazience. Bez tego nie da się niczego zrobić. 55. Dialogi Obawy były płonne. Mieli swobodny dostęp do kabiny operacyjnej. Ale tylko oni dwaj. Przed przystąpieniem do rozmów z resztą, jeszcze raz sprawdzili funkcjonowanie systemu ingerencji Thorna XII. Kilkakrotnie przećwiczyli alarmowanie. Na przemian to Eryk, to Robert, przechodzili do kabiny załogowej i wyłączali ją z podglądu. Gdy tylko Thorn XII włączał ją z powrotem, natychmiast podawali sygnał alarmu - kilka przypadkowych słów, za każdym razem innych, sprawiających wrażenie normalnej rozmowy. Doszli w końcu do mniej więcej dwusekundowego opóźnienia. Powinno wystarczyć. Zresztą, nie było jeszcze wypadku, by Thorn XII przełączał podgląd na łazienkę. Nim uporali się z tym wszystkim upłynęły prawie dwie doby pokładowe. Był akurat „wieczór”, kobiety zakończyły swoje zajęcia z Arturem 2. Postanowił rozpocząć od Anny. DIALOG 1. Dwie godziny pokładowe później. Łazienka. Eryk w kabinie operacyjnej. Robert: No, jesteś wreszcie! Anna: Po co kazałeś mi tu przyjść? Robert: Bo tylko tu możemy swobodnie rozmawiać. Thom XII nie może nas w tej chwili widzieć ani słyszeć. Anna: Dlaczego? Robert: Bo ma zajęte wszystkie kanały wewnętrznej łączności. Eryk je zajął. Gdyby Thorn XII chciał włączyć podgląd na nas. Eryk najdalej po dwóch sekundach powie coś do nas i to będzie sygnał do przerwania rozmowy. Pamiętaj! Anna: Sam to wymyśliłeś? Robert: Prawie. Artur się wygadał, to znaczy opowiedział mi trochę za dużo. No i całe dwa dni sprawdzałem. Ale nie o to chodzi. Anna: Przejdźmy wreszcie do rzeczy. Robert: Czy mogę uważać, że jesteś przedstawicielką całej kobiecej części załogi? Anna: W żadnym wypadku! One są z zupełnie innego pokolenia. Robert: Nie rozumiem. Anna: Czas bezwzględny nie gra żadnej roli. Ja po prostu przeżyłam kilkadziesiąt lat więcej. A one są młode i na razie chcą tylko żyć. To jest silniejsze od nich. Poczekaj, nie przerywaj! Ty jesteś przyzwyczajony do tego, że możesz zginąć w każdej chwili, w każdych okolicznościach, i to nawet straszliwą czy bolesną śmiercią. Prawda? Robert: Niby tak. Anna: Dla ciebie możliwość śmierci jest jedną z reguł gry. Bo ty jesteś, czy byłeś, nie ważne zresztą, zawsze pilotem. A dla nich nawet bardziej pilotem niż człowiekiem. I to ciebie tego nauczyli, a nie ich. One wiedzą tylko tyle, że są naukowcami, że robią karierę, że z czasem coś osiągną, że będą miały dzieci z wybranymi mężczyznami i tak dalej. A ty co chcesz im dać? Samobójstwo. Czy zdajesz sobie sprawę, że one nawet nie przyjęły do wiadomości faktu, że już nigdy nie wrócą na swoją Ziemię? Ona dla nich nadal istnieje i jest oddalona tylko w przestrzeni a nie w czasie. Robert: Przecież... Anna: Wiem, są fakty, i one wiedzą. Ale nie wierzą. A to zasadnicza różnica. Robert: Tak, tylko, że z takim nastawieniem nie mogą współpracować z nami. Anna: A do czego potrzebna ci ich współpraca? Przecież chodzi ci tylko o wyrażenie zgody na to, co chcesz zrobić. A jeśli już o tym mowa, to wydaje mi się, że zniszczyć statek jest bardzo łatwo. Zawsze będziesz mógł to zrobić. Nie lepiej poczekać na dalszy rozwój wypadków? Dowiedzieć się więcej? Robert: Na razie nie chcę go zniszczyć. Może uda się bez tego. Anna: O, zmieniłeś zdanie! Jaką masz następną propozycję? Robert: Trzeba... Eryk: Robert, czy możesz przyjść na chwilę do kabiny operacyjnej? Potrzebuję twojej pomocy. DIALOG 2. Dobę pokładową później. Robert: Nadal zajmujecie się tym samym? Julia: Mniej więcej. Wykłada nam teraz przebieg ewolucji ziemskiej. Ale sam wie tylko tyle, ile chce przekazać przez niego Thorn XII. Są w tym wszystkim pewne luki. A jak go zapytać o coś więcej, to mówi, że musi dopiero dowiedzieć się. I jeszcze... Robert: Już dobrze. Musimy teraz ustalić wspólnie plany. Tutaj możemy rozmawiać swobodnie. Nikt nas nie usłyszy. Więc jak, nie zmieniliście jeszcze zdania? Nadal chcecie żyć? Julia: A ty? Robert: Ja też. Ale nie na takiej zasadzie. Nie jako materiał genetyczny. Julia: Na Ziemi też byłeś przede wszystkim materiałem genetycznym... Robert: Nie udawaj, że nie rozumiesz! Wiesz dobrze o co mi chodzi. Julia: Powiedzmy. Ale czego ty chcesz? Zniszczyć wszystko i już, tak? Najprostsze rozwiązanie. Robert: Przemyślałem to wszystko. I to kilka razy. Chyba znalazłem inne rozwiązanie. Ale jeśli się to nie uda, czy będziecie chcieli czy nie, wrócę do tamtego. Julia: Co wymyśliłeś? Robert: Opanujemy statek. To wcale nie musi być trudne. Thorn XII jest prostoduszny i na statku nie ma wielu zabezpieczeń. Tyle, że nas jest mało. Ale to nic. Stronę techniczną - weźmiemy na siebie. Ja i Eryk. My opanujemy systemy sterowania i łączności. Julia: A co z nami, Thornem XII i Arturem 2? Robert: Thorna XII musimy wyeliminować. Co z Arturem, zobaczymy... Julia: To znaczy, chcecie zabić Thorna XII? Robert: Znasz lepsze rozwiązanie? Julia: Chyba nie. Ale co my mamy robić? Robert: Musicie dowiedzieć się jak najwięcej o obsłudze laboratorium i systemów wewnętrznych statku. Przecież później będziemy musieli sami wytwarzać pożywienie i powietrze. Do tego jeszcze cały system medyczny... Zresztą, powinnaś lepiej wiedzieć co będzie potrzebne. Julia: Ale jak my mamy dowiedzieć się?... Robert: Przyciskajcie Artura 2. Albo sugerujcie mu. W każdym razie niech prowadzi z wami jak najwięcej zajęć praktycznych. Sprawiajcie wrażenie, że teoria mniej was interesuje. I obserwujcie wszystko. Każdy szczegół może się przydać. Julia: Dobrze. To wszystko? Robert: Tak. Każda z was będzie mi składać co trzy dni krótkie sprawozdania. I pod żadnym pozorem nie rozmawiajcie o tym między sobą. DIALOG 3. Dwie doby pokładowe później. Robert: Znałaś Artura, prawda? To znaczy, jeszcze na Ziemi. Eva: Mówiłam już. Tylko przelotnie. Po prostu jedna z twarzy kilkudziesięcioosobowej załogi. Nie pamiętam nic szczególnego. Robert: Nieważne. Chciałbym, żebyś dobrze go obserwowała. Przecież, choćby z racji specjalności, musisz dobrze znać pilotów... Staraj się wychwycić wszystkie nienormalności w jego zachowaniu. Wszystko co nietypowe... Nie potrafię bliżej określić o co mi chodzi. Obserwuj go po prostu! Eva: Podejrzewasz coś konkretnego? Coś z psychiką? Robert: On nie jest taki sam jak poprzednio. Może to tylko kwestia drobnych różnic w odtworzeniu, ale podejrzewam coś poważniejszego. Na razie nie chcę się niczym sugerować. Pogadamy za kilka dni. Ja też będę go obserwował. Eryk: Czy dostaliśmy już kolację? 56. Pamięć bieżąca Doskonale zdawał sobie sprawę, że śmierć fizyczną, którą zresztą można było dowolnie odwlekać, poprzedzi powolna śmierć psychiczna. Nieuchronnie nastąpi zwyrodnienie procesu konsolidacji pamięci trwałej. Tylko żmudne, wielokrotne powtarzanie pozwoli na zapamiętywanie nowych informacji. Natomiast informacje chwilowe, jednokrotne zostaną zapamiętane jedynie fragmentarycznie i przypadkowo. Na zewnątrz objawi się to coraz krótszym zasięgiem pamięci bieżącej. Najpierw nie będzie pamiętać wydarzeń sprzed tygodni, później sprzed kilku dni, wreszcie godzin. To jeszcze nie będzie najgorsze. Zawsze będzie mógł wspomagać swój mózg pamięciami zewnętrznymi, z których będzie musiał korzystać coraz częściej. Ale później, gdy będą to już minuty? Praca stanie się prawie niemożliwa. Więcej czasu trzeba będzie poświęcać na odtwarzanie informacji z zapisów, niż na ich przetwarzanie. Po prostu, większość czasu zajmie przypominanie sobie, nad czym się pracuje i co się do tej pory zrobiło. Będzie można prowadzić coraz krótsze rozmowy. Aby nie stracić ich wątku. Aż wreszcie nadejdzie moment, kiedy wszelka świadoma działalność stanie się niemożliwa. Procesy mózgowe ostatecznie stracą swoją spójność. Nic nie można było na to poradzić. Potencjalna żywotność innych układów organizmu była znacznie większa i nauczono się ją wykorzystywać. Z mózgiem można było zrobić tylko jedno. Poddając go działaniu odpowiedniego pasma i natężenia fal elektromagnetycznych, można było całkowicie skasować jego zawartość, a następnie, utrzymując przez odpowiedni czas jałową jego pracę, bez żadnych pobudzeń zewnętrznych, osiągało się w końcu możliwość prawie całkowitej jego regeneracji. Ponownie osiągało się psychiczny potencjał noworodka. Oczywiście, powstawał psychicznie całkowicie inny człowiek. Od nowa musiał uczyć się wszystkiego, od nowa zdobywać sobie pozycję. W dodatku nowy mózg mógł pracować dużo krócej niż przedtem. Zabieg taki był stuprocentowo skuteczny, o ile przeprowadziło się go w momencie pojawienia się pierwszych zakłóceń w działaniu pamięci. I właśnie dlatego przeprowadzano go tak rzadko. Prawie nikt, mający określoną pozycję w społeczeństwie, pozycję, którą zdobył pracą prowadzoną przez kilka tysięcy lat, określony zespół doświadczeń i wiedzy teoretycznej, a w perspektywie jeszcze kilkaset lat z jako tako funkcjonującą pamięcią, nie decydował się na gwałtowne zerwanie ze swoją psychiką. Dodatkowym argumentem była tu pewność, że „nowy” mózg nie będzie już tak sprawny w swojej warstwie logiczno - decyzyjnej jak poprzedni, a więc i niższa będzie pozycja w społeczeństwie, jaką będzie można osiągnąć w powtórnym życiu psychicznym. A im kto stał wyżej w hierarchii społecznej, tym bardziej nie chciał z niej zrezygnować. W ten sposób przywódcy społeczeństwa, którzy oficjalnie popierali politykę regeneracji psychiki, sami stawali się ciałami, których funkcjonowanie podtrzymywano tak długo, jak długo przejawiały się resztki cech psychicznych. Wiedział o tym tak samo dobrze, jak każdy inny człowiek. Ale wiedział też, że pierwsze symptomy występują po trzech, czterech tysiącach lat aktywności psychicznej. Sam miał za sobą niewiele ponad trzysta, toteż perspektywy tej nie łączył realnie ze swoją osobą. Niewątpliwie wpłynęło na to szereg nakładających się na siebie czynników. Znaczne nasilenie pracy twórczej, o wiele większe niż u przeciętnego człowieka. Jednoczesne angażowanie większości ośrodków mózgu, nieodłączne od badania problemów granicznych. Analizy wielkich zbiorów danych przeładowujących pamięć. Długotrwałe przebywanie w przestrzeni kosmicznej bez osłony warstwy atmosfery, chociażby tak zdegenerowanej jak ziemska. Przełamanie bariery psychicznej połączone ze znacznym wysiłkiem psychicznym. Wreszcie, co było chyba najistotniejsze, odłączenie pokładowego Bloku Bezpieczeństwa, który, jak mógł przekonać się z zawartych w nim danych, okresowo dozował mu pewne środki. Możliwe, że bez nich w ogóle mózg nie mógłby prawidłowo pracować... Pierwsze objawy zlekceważył zupełnie. Były zresztą tak sporadyczne... No i nie miał żadnych podstaw, aby łączyć je z procesem finalnym. Ale już na statku, realizując ostatnią fazę projektu, musiał przyjąć to jako bezsporny fakt. Wszedł w okres kilkutygodniowego zasięgu pamięci bieżącej. Niby nic się nie działo. Praktycznie nie zakłócało to jego pracy. O podstawowych faktach myślał tak często, że siłą rzeczy „podtrzymywane” one były w pamięci. Ale gdy jakiś szczegół, jakieś pojedyncze wydarzenie, nie zostało choćby raz wspomniane w ciągu tych tygodni - bezpowrotnie ulatywało. Chyba, że zarejestrował je w jakiś sposób. Wtedy zawsze mógł je odtworzyć. Przekonał się jednak o czymś gorszym... Gdy tylko upewnił się, że proces degeneracji pamięci naprawdę się rozpoczął, przeprowadził serię testów. Była to dość złożona procedura, gdyż polegała w swojej istocie na jednorazowym wprowadzeniu danych do pamięci. Nie można tego było robić świadomie, gdyż przypadkowe chociażby przypomnienie sobie jakiegoś fragmentu testowych danych, od razu zakłócało przebieg badań. Dane musiały być więc wprowadzone bezpośrednio do pamięci, bez pośrednictwa zmysłów. Dokonywało się tego za pomocą systemu elektrod. A te musiał sam instalować. A później sam obsługiwać techniczne urządzenia medyczne dokonujące testu. Testy powtarzał okresowo w ciągu kilku miesięcy.” Ujawniły najgorsze. Ten sam zespół czynników, który spowodował wcześniejsze pojawienie się procesu skracania pamięci bieżącej, jednocześnie wielokrotnie przyspieszył ten proces. Pierwsze testy określiły zakres pamięci bieżącej na trzydzieści siedem dni, a po następnych trzech już tylko dwadzieścia dwa. Wtedy przerwał badania. Wiedział wszystko. Nie doprowadzi swojego projektu do końca. Przynajmniej osobiście. 57. Plan statku Dopiero po raz czwarty czy piąty w ciągu tych kilku tygodni, jakie upłynęły od czasu powtórnej dehibernacji, siedzieli razem w kabinie operacyjnej. Tak jak wtedy. On i Artur. Zazwyczaj podawał im „rano” operacje, jakie mają przećwiczyć oraz kody kalkulatora, które mogą im być potrzebne, potem albo zajmował się nauką grupy biologicznej, albo znikał na cały dzień. Tylko wtedy, gdy zadania ich były bardzo złożone, spędzał z nim albo z Erykiem nieco więcej czasu, I teraz także... Mieli przeprowadzić wspólnie kontrolę systemu energetycznego statku. Działał on bez najmniejszych nawet zakłóceń, ale ponieważ kontrola polegała na prześledzeniu wskaźników prawie wszystkich jego podzespołów, miało to umożliwić Robertowi zapoznanie się z jego organizacją i zasadami działania. Na razie kątem oka obserwował Artura 2. Próbował skonfrontować jego wygląd z treścią przeprowadzonej dzień wcześniej rozmowy. Poza tym, miał przecież zamiar porozmawiać dzisiaj z nim dłużej. Na razie sam nie wiedział dobrze o czym. ”W każdym razie podyskutować o wspólnej sytuacji, czy może raczej wybadać, na ile Artur uważa sytuację swoją i ich za wspólną, na ile jest z nimi, a na ile z Thornem XII... DIALOG 14 Robert: I co, masz jakieś konkretne wnioski? Eva: Chyba tak... Jest nie w porządku. Robert: Pod jakim względem? Eva: Ze swoim zespołem cech prawie na pewno nie mógłby być w tej chwili pilotem. Nawet trzeciej klasy. Przynajmniej u nas, w Centrum... Robert: Jesteś pewna? Eva: O tyle, o ile mogę być bez przepracowania całego zespołu badań. No, bo jak to zrobić? Ale odtworzyłam je z pamięci i na podstawie obserwacji spróbowałam określić wyniki, jakie by dały. Na trzydzieści osiem testów kontrolnych, chyba siedemnaście miałoby wynik negatywny. A sam wiesz ile wystarcza... Robert: Jeden. Eva: Właśnie. I można wysunąć wniosek, że wyniki są takie, bo Artur 2 to w tej chwili typowy ekstrawertyk. Robert: To jeszcze niczego nie przesądza. Eva: Ale u niego objawia się to ciągłym manifestowaniem myśli, uczuć i w ogóle całej osobowości. Czy wyobrażasz sobie dowódcę, który będzie okazywał na zewnątrz swoje wahania, swój brak pewności? Robert: Oczywiście, że nie. Ale czy na pewno nie mylisz się? Eva: Z tym, na pewno nie. Jeśli chodzi o oszacowanie wyników, mogę uznać, że ma ono tolerancję, gdzieś, tak dwadzieścia procent. Ale ostateczny wynik jest na pewno taki/ Popatrz zresztą na niego uważniej! Wszystko po nim widać. Klasyczny typ aktora. Robert: Co mogło wpłynąć na taką zmianę? Eva: W zasadzie nic. Musiałby robić to świadomie i w dodatku po długim treningu. A to raczej wykluczone. Takie rzeczy może też spowodować bardzo długie przebywanie z ludźmi o tego typu cechach. Ale tego tym bardziej nie było. Dla mnie jest on kimś innym niż Artur z Centrum. Robert: A jeśli początkowo, to znaczy zaraz po odtworzeniu, był taki sam? Eva: To znaczy, że dokonano jakichś manipulacji w jego mózgu. Boże, myślisz, że Thorn XII... Robert: Więcej. Myślę, że to czeka nas wszystkich. Eva: Przepraszam cię... Robert: Za co? Eva: Byłam głupia... „Chcę żyć”... To naprawdę głupie. Przepraszam cię za to, co o tobie wtedy myślałam. Ty już wtedy wiedziałeś, prawda? Robert: Przeczuwałem tylko. Widzisz, ja spędziłem z Arturem kilka tygodni. I musieliśmy wtedy podejmować bardzo różne decyzje, często skrajne. Musiałem poznać go bardzo dobrze. Wyobrażasz sobie, ile o nim myślałem, gdy już wystartował? Więc gdy pojawił się znowu, od razu wiedziałem, że to nie jest psychicznie ten sam człowiek... Wyglądał - na pewno tak samo. Przynajmniej w chwili, gdy tak siedział w milczeniu na fotelu dowódcy. Ale wystarczyło, że zaczynał mówić... Od razu bogata mimika zmieniała rysy twarzy. Eva miała rację. Nie była to twarz pilota a aktora w tej chwili wyrażała patos. Przygotowywał się do przekazania bardzo ważnych danych i sam przeżywał to. Wewnętrznie i zewnętrznie. - Najwyższy czas, żebyś poznał strukturę całego statku. Bo system energetyczny jest nieodłącznie związany z jego całą architekturą. Przenika wszystkie jego systemy, ze wszystkimi współdziała... Zaczął błyskawicznie ustawiać kody kalkulatora. Na ekranie kolejno pojawiały się i ginęły jakieś niezrozumiałe fragmenty - schematy, kolumny cyfr, testy - aż wreszcie obraz ustalił się. Był to zwyczajny dokładny plan przekroju statku. Zastygł w niemym podziwie - tylko to śmieszne, archaiczne określenie pasowało do sytuacji. Od razu zorientował się bowiem w rzeczywistych rozmiarach statku. Kabina operacyjna i ich pomieszczenia, wyraźnie zaznaczone na planie, stanowiły na nim niewiele więcej niż kropkę. A przecież był to w sumie dość duży obszar. Statek miał kształt walca, a właściwie trzech połączonych szeregowo walców. Skrajne miały promień około trzystu, czterystu metrów i podobną długość. Środkowy, znacznie krótszy i cieńszy stanowił jakby połączenie tamtych. Oczywiście. Przedni, to pomieszczenia załogowe, tylny silnik i systemy energetyczne. Nawet nie usiłował w tej chwili dociec rodzaju napędu, który pozwalał nadawać temu kolosowi przyspieszenia, jakie stosowali wtedy, myśląc, że sterują statkiem o parametrach zbliżonych do tych, do jakich przyzwyczaili się w Centrum. A przecież było to tak, jakby manewrowali w sposób typowy dla samochodu wyścigowego kilkudziesięciotonową ciężarówką, z przyczepą w dodatku... Zauważył, że Artur 2 obserwuje jego zmieszanie z jednoczesną satysfakcją i wyrozumiałością. Całym sobą pokazywał, że demonstruje mu swój statek, że on jest związany z nim na zawsze, a Robert to tylko gość, względnie przypadkowy użytkownik. Od razu uspokoił się. Statek jak statek. Tyle, że duży... Przez kilka godzin przeglądali kolejne segmenty. Na szczegółowych planach, o znacznie mniejszej skali. Starał się zapamiętać jak najwięcej. Nie słuchał prawie Artura 2, który koncentrował się wyłącznie na przebiegu głównych magistrali energetycznych. To mógł poznać później. Na razie najważniejsza była możliwość poznania całego statku. Oczywiście, do rozmowy z Arturem 2 nie doszło. 58. Obcy Musiał na nią czekać jeszcze dziesięć tygodni pokładowych. Wiedzieli już prawie wszystko. Mogli, od biedy, sami obsługiwać gigantyczny organizm, jakim był statek. W zasadzie, nie znali tylko tej jego części, którą zajmował Thorn XII, ale nie odgrywała ona żadnej roli w mechanizmie jego funkcjonowania. Eva, Anna, Julia i częściowo Eryk, opanowali ponadto znaczny zakres wiedzy z dziedziny biologii i chemii, daleko wykraczający poza poziom tych nauk we współczesnych im czasach: Trochę gorzej było z zastosowaniem jej w praktyce, gdyż była to sprawa zapamiętania całych ciągów czynności związanych z obsługą urządzeń, ale powoli i to jakoś szło. Kilka tygodni powinno wystarczyć. Nadszedł więc czas na ostateczne decyzje... Trzeba było ustalić sposób wyzwolenia się spod kontroli Thorna XII. Jak izolować go, względnie zabić? Nikt tego wyraźnie nie mówił, ale raczej tylko ta ostatnia możliwość wchodziła w grę. No i pozostała jeszcze sprawa Artura 2. Tu opinie były zgodne. Albo przyłączy się do nich, albo podzieli, taki czy inny, los Thorna XII. Nie mogli ryzykować pozostawania później z osobnikiem o niewiadomych cechach psychicznych, a być może, zupełnie obcych motywach działania. Decydującą rozmowę miał przeprowadzić Robert. Nie było to łatwe. Trzeba było jednoznacznie poznać stanowisko Artura 2, nie ujawniając mu jednocześnie niczego ze swoich planów. A jak wszyscy zdążyli się już przekonać, Artur 2 był znacznie inteligentniejszy od nich. Przez kilka dni Robert rozważał różne warianty takiej rozmowy, ale w końcu zdał się na przypadek. Tym razem byli w pomieszczeniu automatów naprawczych. Zazwyczaj sterowane one były z kalkulatora pokładowego, ale niektóre sytuacje awaryjne mogły wymagać ręcznego ich programowania, trywialnie prostego zresztą. Trudność stanowiła tylko rozmaitość ich typów i technologii wykonania. Widać było, że są one wytworem różnych okresów, że każdy przestał być w pewnym momencie udoskonalany. Nawet kody programowania były różne. Wyczekał na moment względnego luzu w ciągu powtarzania czynności i powoli zaczął naprowadzać rozmowę na Thorna XII i jego plany. - A jaka w tym wszystkim będzie jego rola? Rozumiem, chce abyśmy założyli nowe społeczeństwo. My będziemy punktem wyjściowym dla niego, a on sam? - Będzie dobierał odpowiednie zestawy cech genetycznych, będzie korelował... - To znaczy, ustalał rodziców poszczególnych dzieci? - No, w efekcie tak. - Ale przecież możemy robić to sami. Grupa biologiczna poczyniła znaczne postępy, jesteś ty... - Tak, ale on przeżyje kilkadziesiąt naszych pokoleń. I zawsze będzie mógł robić to na bieżąco. Zostanie zachowana ciągłość kontroli. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy z aż takiej ich długowieczności, aczkolwiek było to chyba naturalne, zważywszy tak długi okres rozwoju medycyny. - Następne pokolenia też mogłyby same. Nauczą się tego wszystkiego. - Nie zdajesz sobie sprawy, jaki to problem. A on umiał rozwiązać to w skali całej Ziemi. - Tyle, że nie pozwolili mu na realizację. A teraz ma grupę doświadczalną. Jak uda mu się doprowadzić do ilościowej ekspansji naszego społeczeństwa przy takim niskim pułapie startowym, to szybko wróci na Ziemię pochwalić się osiągnięciami. Będzie miał argumenty przemawiające za swoim projektem. - On nigdy nie wróci. Po tym wszystkim? Czeka go albo śmierć, albo, co się u nich praktykuje, pozbawienie pamięci i pobyt w rezerwacie. - Może masz rację. Ale czy i tak nie uważasz, że bez niego byłoby bardziej... bardziej naturalnie? Mógłby nam pomóc na początek przy znalezieniu planety, założeniu bazy, urządzeniu jej. A potem zostawić nas. - Ale po co? Od niego możemy nauczyć się tak dużo... - Ma przecież zapisane to wszystko. Zostawiłby nam materiały. Wiedzielibyśmy jak z nich skorzystać. Zresztą nie wiem. Wydaje mi się na przykład, że równie dobrze, ty mógłbyś pełnić jego rolę, przynajmniej w dwóch najbliższych pokoleniach. A potem wszystko ułożyłoby się naturalnie. - Nie rozumiesz wszystkiego. Pewnie, że na co dzień on nie będzie potrzebny. Ale skąd wiesz, jakie kryzysy mogą czekać nasze społeczeństwo, jakie niebezpieczeństwa? Zresztą bez niego szybko nastąpi degeneracja fizyczna i psychiczna. Czy myślisz, że wystarczy sam dobór genetyczny? - urwał raptownie; ale Robert wiedział już wszystko. A więc nie sam dobór genetyczny. To, w takim razie, co jeszcze? Oczywiście to samo, co u Artura 2. Ingerencja, przede wszystkim w psychikę rozwijających się organizmów. Aby nie dać poznać po sobie, że zorientował się o co chodzi, kontynuował jeszcze rozmowę, wysuwał kontrargumenty, spierał się, ale coraz słabiej i po kilku minutach wrócili do przerwanych czynności. Automaty naprawcze zajęły im jeszcze trzy godziny. Potem mógł udać się do kabiny operacyjnej. Ponieważ Eryk obywał się już bez jego pomocy, przebywali tutaj w zasadzie na dwie zmiany, ale żeby móc swobodnie porozmawiać, zorganizowali to tak, że na styku swoich „zmian” mieli godzinę wspólnego pobytu w kabinie operacyjnej. Teraz wykorzystali ten czas na ostateczne skonkretyzowanie planów. Wieczorem uściślił je w porozumieniu z resztą. Jasne było, że na Artura 2 nie ma co liczyć. Był pod wyłącznym wpływem Thorna XII, podziwiał go i ufał mu. Musiał, więc być wyeliminowany razem z nim. Na ostateczne opanowanie znajomości statku potrzebowali jeszcze mniej więcej trzech tygodni. W tym czasie należało się przygotować. Z fragmentarycznych wypowiedzi Artura 2 wywnioskowali, że po ukończeniu pierwszego etapu szkolenia Thorn XII spotka się z nimi osobiście. Ten właśnie moment musieli wykorzystać. W swoich pomieszczeniach był on bowiem dla nich niedostępny. W końcu musieli też wyraźnie powiedzieć, że jedynym sposobem uwolnienia się od Thorna XII i Artura 2 jest fizyczna ich likwidacja. Wszystkie inne środki były niepewne, tym bardziej, że nadal niewiadome były dla nich możliwości Thorna XII. Strona techniczna nie była trudna. Na szczęście, w udostępnianych im stopniowo narzędziach i automatach było trochę prostej broni ręcznej. Likwidację, a więc morderstwo, mimo iż skwapliwie unikali tego określenia, miał wziąć na siebie. Zresztą nie powierzyłby tego nikomu innemu. Tylko siebie mógł być pewny, że nie załamie lub nie zawaha się w krytycznym momencie. No i poza tym, wszyscy oczekiwali, że właśnie on to zrobi. Wszyscy popierali go, ale wiedział, że później pogłębi to znacznie ich ostracyzm wobec jego osoby. Wiedział że zaczną go unikać, nie będą mu patrzeć w oczy... Trudno. Był przecież wyszkolony do wykonywania wszystkiego bez żadnych zahamowań psychicznych i bez liczenia się z odczuciami innych. Mógł, więc być i katem. 59. Zmiana Thom XII pojawił się wcześniej. Nie byli jeszcze ostatecznie przygotowani. Nie zjawił się jednak z powodu zakończenia podstawowej części szkolenia... Tym razem mówił znacznie dłużej i znacznie lepiej niż poprzednio. Być może poznał lepiej ich język, być może miał lepszy translator. Prawdopodobnie translator, który na pewno był systemem adaptacyjnym i pozostawiając przez cały czas na nasłuchu ich rozmów, wzbogacił zarówno swój słownik, jak i zasób idiomów. Wymowa była też znacznie lepsza. - W obszar Hiad (a jednak!) weszliśmy dlatego, że jest to najbliższe nas lokalne skupienie większej ilości układów. Spodziewałem się, że drogą bezzałogowej eksploracji uda się znaleźć planetę, na której będzie możliwe albo wasze osiedlenie się, albo przynajmniej założenie bazy przejściowej i stopniowe dostosowywanie warunków planetarnych do waszych potrzeb. Prawdopodobieństwo znalezienia planety, któregoś z tych typów wynosiło do chwili rozpoczęcia eksploracji jeszcze przed obszarem Hiad: dla pierwszych dziesięciu lat- 0,67, dla dwudziestu-0,79, dla trzydziestu-0,93. To wszystko przy dodatkowym warunku, że w obszarze tym nie działa żadna inna Cywilizacja. Z programu tego musiałem zrezygnować po czternastu latach przy negatywnym wyniku. Wykryłem wtedy sygnały sztucznego pochodzenia, świadczące o obecności w tej strefie obcej Cywilizacji. Nie musi ona być lokalna, ale licząc się z taką ewentualnością, nie mogłem dopuścić do bezzałogowej eksploracji jakiejś planety z psychozoikiem, gdyż łatwo mogłoby to spowodować konflikt międzycywilizacyjny. Typowy program automatycznej eksploracji zawiera bowiem rozpylenia różnych substancji chemicznych, a nawet mikroorganizmów w pewnych warstwach atmosfery, napromieniowanie planety różnymi częstotliwościami i inne działania, które mogłyby okazać się szkodliwe dla wysoko zorganizowanych ustrojów biologicznych, o ile te nie zasygnalizowałyby swojej obecności wzmożoną aktywnością radiologiczną, co automatycznie zawiesiłoby program badań. Ale to tylko w przypadku psychozoiku manifestującego swoją obecność w sposób zbliżony do ziemskiego, gdyż tylko taki sonda jest w stanie rozpoznać. Powtarzam. Cywilizacja, której sygnały odebrałem nie musi być zlokalizowana w obszarze Hiad. Pochodzenie jej jest nieznane. Zachodzi natomiast możliwość, której prawdopodobieństwo kalkulator pokładowy określił na 0,96, że Cywilizacja ta stoi na poziomie wyższym od naszego. To znaczy, od poziomu współczesnej cywilizacji ziemskiej. Świadczy o tym natura ich sygnałów, a także poziom techniczny dwóch, zlokalizowanych do tej pory statków. Mają one, przewidywany przez nas tylko teoretycznie, napęd nadświetlny pierwszego rzędu, to znaczy mogą osiągać prędkości rzędu l0c. Nie jesteśmy w tej chwili przygotowani na kontakt z taką Cywilizacją, ale może on nastąpić w każdej chwili. Zależy to tylko od nich, ponieważ nasze lokatory są w stanie wykryć ich obecność jedynie przy ich poruszaniu się z prędkością podświetlną. Oznacza to praktycznie, że mogą oni znikać dla nas i pojawiać się dowolnie blisko. Od chwili stwierdzenia ich obecności, starałem się do minimum zmniejszyć aktywność naszego statku i jak najszybciej przelecieć obszar ich działania. Jednak na podstawie analizy części ich sygnałów, które najprawdopodobniej mają charakter lokacyjny, wydaje się, że zdają oni już sobie sprawę z naszej obecności. Co prawda, nie wpłynęło to w sposób istotny na zachowanie się ich statków. Utrzymują one nadał poprzedni charakter lotu, według oceny Artura O’Connora zbliżony do waszych sektorowych lotów patrolowych. Ale jest to tylko zbieżność wizualna. Faktyczny cel lotu może być zupełnie inny. W najbliższym czasie kontynuować będziecie szkolenie w obsłudze statku. Ponadto zintensyfikujemy programy nasłuchu obszaru Hiad, aby wykryć ewentualną bazową planetę tej Cywilizacji. Gdy przekonamy się ostatecznie, czy jest ona z tego rejonu, czy też z zewnątrz, podejmiemy decyzję co do metodyki dalszego poszukiwania planety dla was. Oczywiście, wszystko to przy założeniu, że wcześniej nie dojdzie do bezpośredniego kontaktu. Od tej chwili udostępniam wam możliwość śledzenia ich statków z kabiny operacyjnej oraz likwiduję, kamuflaż naszego położenia. Wszystkie mapy i plany są teraz rzeczywiste. Na razie to wszystko. Długo przyglądał się im. W końcu wyszedł, ale z ociąganiem, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, coś dodać... Artur 2 wyszedł zaraz za nim. DIALOG 43. Anna: To chyba zmienia nasze plany? Robert: Niby dlaczego? Anna: Moim zdaniem, nie ma co decydować się na radykalne pociągnięcia. W każdej chwili wszystko może się zmienić. Na pewno nie będzie próbował nic z nami robić. Przynajmniej dopóki nie wyjaśni sprawy tamtych. Robert: Pod warunkiem, że w ogóle jest sprawa tamtych. Już raz demonstrował nam obcą Cywilizację... Anna: Tym razem uwierzyłabym mu. Robert: Na jakiej podstawie? Anna: Sama nie wiem. Może intuicja? Ale chyba właśnie dlatego, że wtedy tak z wami postąpił. Przecież nie próbowałby dwa razy tego samego. A w ogóle po co? Dla odwrócenia uwagi? Robert: Może masz rację. Ale jeśli za kilka dni czy tygodni postawi nam zadanie zniszczenia ich, to... Anna: Wtedy na pewno będziesz wiedział, że to znów jakaś mistyfikacja. Zresztą i tak niewykluczone, że to nadal ziemskie statki patrolowe. On nie musi znać wszystkich. Na Ziemi był przecież biologiem. A czy u nas zwykły, cywilny naukowiec znał cały sprzęt jakim dysponowało Centrum? Robert: Tak, ale tu w grę wchodzi zupełnie inny typ napędu. O czymś takim nie mógłby nie wiedzieć. Anna: Widzisz! To znów przemawia za tym, że to naprawdę są dla niego obcy. Mówi prawdę. Robert: Zgoda. Chyba tym razem to prawda. Anna: To co, czekamy na razie? Robert: Czekamy. Róbcie, co macie robić, a ja będę czuwał nad rozwojem sytuacji. Żadnych decyzji beze mnie. Czekajcie! 60. Sami Czekali. Odbywali kolejne rundy, cykle, czy - jak sami nazywali - seanse szkoleniowe. Rzeczywiście, miały one w sobie coś niematerialnego. Cały czas walczyli by nie zgubić się w natłoku nowej, obcej dla nich wiedzy, a jednocześnie odczuwali zachwyt dla niej i dla jej perspektyw aplikacyjnych. Eva utrzymywała ich we względnej równowadze. Nie starała się na siłę rozumieć wszystkiego, najważniejsze było dla niej uchwycenie „ducha problemu”. I najczęściej chwytała. Ona pierwsza pojęła możliwości, jakie otwiera genetyka submolekularna. Przecież dla ich nauki istota człowieka i życia w ogóle leżały na poziomie wiązań chemicznych. Cokolwiek schodziło poniżej cząsteczek, było szkodliwe, lub wręcz zabójcze dla żywych organizmów. A przecież wszystko, co naprawdę istotne, leżało z zasady poniżej tego poziomu. Inni, wbrew logice, bronili się przed takim poglądem. Ba, poglądem! Przecież podawano im to jako pewnik sprawdzony w trakcie dwudziestu milionów lat rozwoju biofizyki. Oni bronili się, a dla niej od początku było to prawie oczywiste. Kto wie, może już wcześniej myślała o czymś podobnym? Uczyli się, ale przede wszystkim czekali. Gdy tylko Robert pojawił się w kabinie załogowej, patrzyli na niego z niemym pytaniem. Ale on nie mówił nic. Co najwyżej lekko zaprzeczał ruchem głowy. Jeszcze nic? Jeszcze nie czas? Coś takiego chciał wyrazić gestem, bo przecież nie mógł słowami. Ale może się mylili... Może miało to oznaczać: nie udało się, już po wszystkim... Niestety, mimika nie była najmocniejszą jego stroną. Był pod tym względem typowym pilotem z kamienną twarzą. Ale co by o nim nie mówili czy nie myśleli, to właśnie on pomógł im przełamać psychiczną barierę dwudziestu milionów lat. Wspólnie układając plany na przyszłość, musieli przyjąć to jako pewnik. I co najdziwniejsze, najbardziej uspokoił ich prosty przykład. Kazał im wyobrazić sobie, że są o dwadzieścia milionów lat od siebie, a czy w czasie, czy w przestrzeni, to wszystko jedno, przynajmniej dla ich podświetlanego napędu rakietowego. I rzeczywiście, praktycznie oznaczało to, to samo, znacznie jednak łatwiej było znieść dystans przestrzenny niż czasowy. Robert rzadziej przebywał z nimi. Najczęściej pozostawał w kabinie operacyjnej. Sam, albo z Arturem 2, którego już nie nazywali po staremu Arturem. Wiedzieli już, że to nie bliski im Artur O’Connor, ale ktoś obcy i groźny. Po jakimś czasie zaczęło wyglądać na to, że Robert nawet sypia w kabinie operacyjnej. Uczyli się już sami. Artur 2 zostawił im program, materiały, urządzenia i kody kalkulatora, po czym jakby przestał interesować się nimi. Wreszcie obaj zniknęli na dobre. Wszyscy czuli, że coś się dzieje. Statek nie pozostawał już w bezruchu, wykonywał manewry. Julia, najczęściej z nich przebywająca w Kosmosie, śledziła je z uwagą... kurs +130, przyspieszenie +0,1g (a wszystko to przez czysto fizjologiczne doznania)...-108,-0,5 g...+253, +0,13 g...- 171,-0,14... ale po jakimś czasie i tak zgubiła się. Manewry następowały zbyt szybko po sobie. Niemniej jednak wyglądało to tak, jakby statek oscylował z narastającymi odchyleniami wokół ustalonego kursu. Musiało to mieć jakiś związek ze statkami tamtych. Tylko jaki? Uciekali? Ścigali? Szukali kontaktu? Oscylacje narastały jeszcze jakiś czas aż wreszcie kurs ustalił się, po czym przez długie godziny nie działo się nic. Wbrew oporom Eryka, już mieli udać się gremialnie do kabiny operacyjnej, aby sprawdzić, co się stało, gdy straszliwe uderzenie nieomal rzuciło nimi o ściany. Potem jeszcze seria mniejszych wstrząsów i zapadła cisza. Wstrzymali oddechy... Nic, cisza. Nic, cisza. A jednak... Co?... Spadło ciążenie... 0,8 g - wyszeptała Julia. Nadal nic. - Ile? - 0,65... albo 0,60-szmer raczej niż słowa. Nic. Chociaż... Tak, drobne wstrząsy. Prawie niewyczuwalne. Ile?? - 0.30... najwyżej. Robert nie tyle wszedł, co raczej wpłynął walcząc już prawie z całkowitą nieważkością. Był najwyraźniej oszołomiony. - Co się stało? Nie odpowiedział. Patrzył tylko na nich bezmyślnie. - Co się dzieje? - wykrzyczała już raczej niż spytała Eva. - Nic. Słuchajcie, kto z was pamięta te wszystkie bzdury, których nas uczyli na temat kontaktu z innymi cywilizacjami, te wszystkie kody, symbole, języki... No, kto? - widział, że nikt nie chce zabrać głosu. - Przecież wykładali to w Centrum. - Ja... ja znam podstawy metodyki kontaktu - nieśmiało odezwała się Julia. - To przygotuj się! Za kilka godzin będziemy mieli. - Co będziemy mieli? - Kontakt. KONTAKT! Przecież mówię o tym od początku! - Ale dlaczego my? Przecież jest Thorn XII, Artur 2... - Byli. Obaj nie żyją - machnął ręką, jakby odpędzając złe wspomnienia. - Dlaczego? - Jak? Czy... - zaczęli pytać wszyscy na raz. - Thorn XII zmarł po prostu albo popełnił samobójstwo. Nie wiem. Był już stary. Albo musiał, albo chciał umrzeć. Artura 2 ja zabiłem - widział ich przestraszone spojrzenia utkwione w siebie. - Opowiem wam później. Nie wiem czy potrzebnie go zabiłem. Chyba musiałem... I przy okazji zniszczyłem nasz statek. Nie pytajcie o nic. Chcę... muszę spać - położył się, a raczej opadł lekko na fotel. Módlcie się o kontakt! Julio, jeśli naprawdę wiesz coś na temat kontaktu, to pomyśl jak im wytłumaczyć, że niedługo udusimy się z powodu braku tlenu... Tlenu właśnie... Oni mogą oddychać czymś innym... Tlen... Szesnaście... Zasnął. Patrzyli na niego w skupieniu. Raptem Eva zaczęła płakać. - Co ci się stało? - Popatrzcie! On jest o kilkanaście lat starszy. Rzeczywiście. Skronie były pełne siwizny, oczy podkrążone sino, zmarszczki pod nimi... - Przejdzie mu. Jest zmęczony i zrobił coś strasznego, ale wróci do równowagi. Niech śpi. 61. Testament Musiał w końcu zdobyć się na tę rozmowę. Był już najwyższy czas. Pamięć bieżąca skracała się nieustannie. A wszystko musiał załatwić z pełną świadomością. Nagranie przekazu i odtworzenie mu go, gdy sytuacja stanie się krytyczna, mijałoby się z celem. Wiedział, że Artur 2 nie zaaprobuje z miejsca jego propozycji, i że trzeba będzie długo go przekonywać. Za bardzo przyzwyczaił się do swojej roli współprzywódcy grupy, która najwyraźniej sprawiała mu dużą satysfakcję. Wyzwolił się w nim ostatecznie, tłumiony przedtem przez surowy regulamin jego ośrodka lotów kosmicznych, instynkt rządzenia wszelkimi środkami i za wszelką cenę. I nawet ponowne korekcje nie zdołałyby go zlikwidować. A odblokowanie ośrodków logiczno-decyzyjnych jego mózgu nadało temu instynktowi zimny i bezwzględny charakter. Artur2 z niecierpliwością czekał na założenie stacjonarnej bazy i przystąpienie do zabiegów korekcyjnych na reszcie grupy, które miały, jego zdaniem, przede wszystkim zwiększyć jej podatność na sugestie i podporządkować mu ją bez reszty. W osobie Thorna XII widział już tylko nominalnego przywódcę, a w przyszłości doradcę i nauczyciela. Miał się srodze zawieść. Thorn XII zbyt dobrze przewidywał logikę przyszłych wydarzeń, by móc pozostawić taką sytuację. Fakt, że nie będzie mógł doprowadzić swoich planów do końca pod osobistym nadzorem, wcale nie oznaczał, że rezygnuje z nich całkowicie. Pozaziemska cywilizacja ludzka musi zostać założona! Niestety! Nie będzie mógł drogą korekcji przyspieszyć jej rozwoju. Będzie on musiał przebiegać naturalnie, wzbogacony jedynie zmagazynowaną przez, Thorna XII skumulowaną wiedzą kilkuset tysięcy ziemskich pokoleń. Ale już tylko od nich samych zależeć będzie czy i w jaki sposób ją wykorzystają. Co najwyżej pozostawi im swoje sugestie. Ale jeżeli on nie będzie mógł sterować rozwojem przyszłego społeczeństwa, to tym bardziej nie zostawi tego Arturowi 2. Owszem, technicznie dałby sobie radę. Ale jego niecierpliwość szybko doprowadziłaby do prób uzyskania przyspieszonych efektów, do potęgowania wyników korekcji bez ich utrwalenia, co w niektórych przypadkach wymagałoby całych pokoleń. Artur 2 na pewno nie zadowoliłby się działaniami, których wyniki byłyby widoczne dopiero po jego śmierci. Nie, na to nie mógł pozwolić. Albo stopniowe, krok po kroku, dokonywane korekcje ze zwrotną kontrolą rezultatów, albo żadnej, a więc w pełni naturalny rozwój. I tak nie było to najważniejsze. Do tego na pewno przekona go. Ostatecznym argumentem będzie i tak fizyczna niemożliwość prowadzenia przez niego wielopokoleniowego procesu sterowania. Pozostawała jednak jeszcze sprawa tamtych... - Nie można zignorować ich obecności. Są za blisko. A dalszy lot dotychczasową trajektorią to pewny kontakt z nimi. - No to zmieńmy ją - Artur 2 od razu nastawiony był sceptycznie do ewentualnego kontaktu. - To tylko chwilowo rozwiąże sprawę. A później? I tak trzeba będzie wznowić program poszukiwań losowych. W takiej czy innej formie. Nie ma co się łudzić. Oni prawie na pewno są stąd, z Hiad. Więc znów się na nich natkniecie... Artur 2 nie znalazł na razie odpowiedzi. Poprzednie informacje udzielone mu przez Thorna XII przyjął spokojnie, nawet z uczuciem pewnej ulgi. W końcu miał mieć to, co najbardziej pragnął: zdobyć samodzielność. Ale chyba dopiero teraz zdał sobie sprawę, że naprawdę zostaną sami, że Thorn XII przestanie myśleć za nich. Był jakby oszołomiony tą perspektywą, ale i przestraszony zarazem. - Więc mamy szukać kontaktu z nimi? - Nie. Ale nie unikać go. Zresztą, to na jedno wychodzi. Analizowałem to na kalkulatorze. Tak czy inaczej, kontakt nastąpi w ciągu najbliższych kilku tygodni. - A jakby zrezygnować z Hiad? Zmienić kurs? Przecież jeszcze nie weszliśmy zbyt głęboko w ich obszar. Ominąć je i szukać gdzieś dalej. - Gdzie? Do następnego podobnego skupienia będziecie mieli ponad osiemdziesiąt parseków. Wcześniej wasze szansę są minimalne. A pamiętaj, że teraz trudniej wam będzie znaleźć odpowiednią planetę. Musi byś idealna. Sami nie będziecie mieli możliwości przeprowadzić poważniejszych zmian warunków planetarnych. A skąd wiesz, kogo zastaniecie dalej? Stale będziecie uciekać? Po co? - To co mamy robić? - Skontaktować się z nimi. Kimkolwiek są. Porozumiecie się na pewno. W końcu to także Cywilizacja techniczna. Niczego nie ukrywajcie. Na pewno pomogą wam w założeniu bazy a potem, w skolonizowaniu jakieś planety. - Prosić ich o pomoc!? - aż wstrząsnął się. - Posłuchaj. Reprezentujesz w tej chwili znacznie wyższy poziom inteligencji od reszty i dlatego zwróciłem się z tym wszystkim tylko do ciebie. Oni powinni sądzić na razie, że wszystko jest bez zmian, że ja nadal jestem z wami. Będą czuli się znacznie pewniej, a to im będzie potrzebne. Zrozum, wy wszyscy nie jesteście jeszcze na dostatecznym poziomie rozwoju, by sami decydować o swoim losie w obszarach, gdzie działają inne cywilizacje. Może ja dałbym sobie z tym radę, ale i tego nie jestem pewny. A wy musicie mieć w kimś oparcie i im szybciej kogoś takiego znajdziecie, tym lepiej. I ty musisz to przeprowadzić! Wyglądało na to, że dał się przekonać. Być może podziałała tu ukryta groźba powiadomienia reszty, co odebrałoby mu część przewagi nad nimi... W każdym razie obiecał realizować wszystkie postulaty Thorna XII. Długo udzielał mu ostatnich wskazówek, zaznajamiał ze zgromadzonymi materiałami, sposobami korzystania z nich, z nieujawnionymi do tej pory urządzeniami statku i z ich eksploatacją. Pozostała jeszcze inna sprawa. Selekcja danych jakie im pozostawił. Poświęcił na to kilka dni, do maksimum wykorzystując możliwości analityczne kalkulatora pokładowego. Wszystkich danych nie mogli dostać do dyspozycji. Musiał chronić ich przed powtórzeniem błędów, jakie popełniono na Ziemi. Nie chciał dopuścić do zakłócenia ich naturalnego rozwoju środkami, które mogłyby przynieść więcej szkody niż pożytku. Odrzucił więc materiały związane z inżynierią genetyczną na wszystkich poziomach. Nie tylko szczegóły biologiczno-techniczne, ale i dane historyczne - jakie kierunki preferowano w poszczególnych okresach i jakie spowodowały konsekwencje. Powinno im wystarczyć to, czego nauczyli się do tej pory. A wiedza o fiasku jakiegoś projektu nie musiałaby wcale powstrzymać ich przed próbą powtórzenia go. Postanowił też nie udostępniać im całej wiedz) medycznej. Wyeliminował wszystkie te środki i techniki, które miały lub mogły dla nich mieć jakikolwiek, śladowy chociażby, wpływ na dziedziczenie. Tak samo - postąpił z innymi dziedzinami wiedzy. Usunął te elementy, które mogły wywrzeć ujemny wpływ na naturalny rozwój przyszłych pokoleń. Ale nie tylko o nich musiał pomyśleć. Była jeszcze Ziemia i ona była też ważna, niezależnie od jego osobistego stosunku do niej. Musiał przewidzieć konsekwencje dostania się prawie całego jej zasobu informacyjnego w ręce innych, a więc nie mógł pozostawić wszystkich danych o aktualnym stanie ziemskiej biosfery. Kasacji uległy informacje o wyposażeniu i lokalizacji baz, Stacji Bezpieczeństwa, o systemie łączności, a także innych szczegółach technicznych dotyczących ekspansji kosmicznej. Na wszelki wypadek nie zostawił też niczego o strukturze organizacji społeczeństwa ziemskiego. Ostatnią czynnością było odblokowanie zastrzeżonych do tej pory dla niego programów i kodów sterujących kalkulatora pokładowego. Teraz dysponowali już wszystkim. Program Thorna XII dobiegł do końca. 62. Spadkobierca Thom XII miał rację. Zachowanie ich statków przypominało do złudzenia typowe sektorowe loty patrolowe, jakie odbywał na początku swej służby w Centrum, jeszcze zanim zdobył licencję pilota pozaukładowego. Przynajmniej ta część ich lotu, która mogła być obserwowana, bo od czasu do czasu ginęli z ekranu, by znów, po przejściu do prędkości pod świetlnej, pojawić się w innym miejscu. Wyglądało to tak, jakby szybko przemierzali przestrzeń wytracając od czasu do czasu prędkość, aby dokładniej spenetrować jakiś fragment. Byli na bieżącym kursie ich statku i jeżeli żadna ze stron nie zmieniłaby radykalnie celu lotu, to najdalej po dziesięciu dniach musiało dojść do spotkania. Oczywiście, jakiekolwiek manewry przeciwdziałania z ich strony nie miałyby najmniejszego sensu. Oni byli na to za szybcy. Zresztą nie była to jego sprawa. Tym razem był nawet zadowolony, że to nie on będzie podejmował decyzję, że jest jeszcze Thorn XII. Artur 2 musiał powtórzyć to chyba ze trzy razy, ale i tak nie mógł jeszcze uwierzyć. Przekonało go dopiero stwierdzenie, że możliwy jest już podglądną zajmowane do tej pory przez Thorna XII, a teraz prawie zupełnie puste pomieszczenia. Sprawdził jeszcze, czy nie przeniósł się on w inne rejony statku, ale nie, wszystko pozostało bez zmian. Ostatecznie uwierzył, gdy Artur 2 zaprowadził go do Archiwum pokładowego i pokazał jak z niego korzystać, a następnie do pomieszczenia z różnymi, nie znanymi mu do tej pory urządzeniami technicznymi. Teraz już wiedział. Thorn XII nie udostępnił im tego wszystkiego, a po prostu zostawił. Gdy wrócili do kabiny operacyjnej, Artur 2 podjął opowiadanie o starych planach Thorna XII i konieczności ich zmiany. W większości były to rzeczy, których się domyślali, ale słuchał z zainteresowaniem. Najistotniejsze było, co Artur 2 ”teraz zamierza i dlaczego wtajemnicza na razie tylko jego... - Chciał założyć sterowane społeczeństwo. Sądził, że będzie żył jeszcze ze dwa tysiące lat i przez cały ten czas kontrolował stan genetyczny kolejnych pokoleń. Teraz zostawił to wszystko naturalnemu rozwojowi. Na razie mamy nadal szukać miejsca na bazę, a najlepiej od razu planety nadającej się do osiedlenia. - A oni? - Nie muszą wiedzieć wszystkiego. I tak mają dość problemów. Przecież jeszcze nie doszli całkowicie do siebie. Ty sam wystarczysz mi do pomocy. - Nie ich miałem na myśli, a tamtych obcych. - Nie możemy dopuścić do kontaktu. Skąd mamy wiedzieć, co zechcą z nami zrobić? Zmienimy kurs i postaramy się ominąć Hiady. - Uważam, że lepiej spotkać się z nimi. Jeżeli są na wyższym poziomie rozwoju nic nam nie powinno grozić. I rozpoczęło się... Początkowo dyskutowali, wysuwali argumenty i kontrargumenty. - Robert spokojnie. Artur coraz bardziej zapalczywie. W końcu musiał paść jego ostateczny argument. - Zresztą uważam to za bezcelowe. Thom XII przekazał to wszystko mnie osobiście i ja będę decydował. - Na jakiej zasadzie? - Jestem od was... wiem znaczniej więcej od was. - Kwestia czasu. Teraz mamy do dyspozycji wszystko. Całą jego wiedzę... - Wybrał mnie! Nie słuchał już Roberta i demonstracyjnie zmienił kurs mniej więcej o dwa radiany. Statek powoli zaczął wykonywać zadany manewr. Robert popatrzył na bliźniaczy system sterowania na swojej części pulpitu. - Ja reprezentuję całą załogę. Może tylko poza tobą - i powoli ustawił poprzedni kurs. Odczuwało się prawie ciężką pracę silników kierunkowych zmieniających program w trakcie jego wykonywania. - Zabraniam ci! Zabraniam! - Thom XII mógł zmienić ci psychikę, ale na pewno nie zmienił faktu, że fizycznie byłem znacznie silniejszy od prawdziwego Artura - powiedział spokojnie widząc, że Artur 2 usiłuje zerwać się z miejsca. - Dobrze, zobaczymy jeszcze! - opadł ciężko na fotel i znów zabrał się do przestawiania kursu. 63. Pojedynek Nie opuszczali kabiny operacyjnej i nie odrywali się od swoich pulpitów. Każdy w innych zamiarach: Artur 2 - zmiany kursu, Robert utrzymania go aż do kontaktu. Początkowo dochodziła w nich do głosu tylko zaciętość. Na zmianę przestawiali kurs tak szybko, jak tylko było to możliwe, a raczej tak, aby nadążyć mogły układy wykonawcze systemu sterowania. Po jakimś czasie Artur 2 zorientował się, że nie doprowadzi go to do sukcesu. Statek szedł z grubsza starym kursem, tyle, że oscylował wokół niego. Ponieważ obaj zdążyli się już uspokoić, Artur 2 zmienił taktykę. W zasadzie oba stanowiska sterowania były równouprawnione. Nic pod tym względem nie zmieniło się od ich czasów. Niby dowódca powinien mieć zapewniony wyższy priorytet dla swoich decyzji, ale konstruktorzy przewidzieli wszystko. Na przykład, dowódca mógłby zasłabnąć i to w sytuacji wymagającej natychmiastowego manewru, kiedy nie było czasu na zmianę stanowisk czy przeprogramowania ich priorytetów. Zawsze musiała być możliwość sterowania z obu stanowisk. Niemniej jednak, możliwe było ograniczenie lub całkowita blokada któregoś z nich, ale tylko za pośrednictwem kalkulatora pokładowego. Rozpoczęli więc walkę o programowe zlikwidowanie dostępu „przeciwnika” do urządzeń sterujących. Artur 2 z miejsca uzyskał przewagę. Znacznie lepiej znał kalkulator i był szybszy w operacjach programowania. Był to niewątpliwie dodatni wpływ korekcji jakim uległ. Od razu zablokował stanowisko Roberta. Stanowisko, ale nie dostęp do kalkulatora. Po jakimś czasie Robert zaczął orientować się coraz lepiej i wreszcie odwrócił sytuację, ale tylko na moment. Zdążył zmienić kurs, ale reakcja Artura 2 była błyskawiczna. I znów zaczęły się kolejne zmiany kursu z tym, że Artur 2 Stosował różnorodną taktykę - blokował stanowisko Roberta na różnych poziomach kalkulatora i ten musiał tracić bardzo dużo czasu, aby chociaż na krótką chwilę zapanować nad statkiem, który zaczął stopniowo przyjmować kurs zbliżony do zamierzeń Artura 2. Byli wtedy już tylko o niecałe półtora miliparseka od bliższego statku tamtych, ale powoli zaczynali oddalać się od niego. Dopiero po kilkunastu godzinach coś zaczęło się zmieniać. Był W zasadzie zrezygnowany i rozważał inne możliwości zapanowania nad statkiem, łącznie z użyciem przemocy fizycznej wobec Artura 2, gdy zauważył, że ten zaczyna powoli słabnąć. Reakcje jego nie były już tak szybkie jak na początku, zaczął popełniać, najpierw niewielkie, później coraz większe błędy. A więc jednak był mniej odporny na zmęczenie! W Roberta, także wyczerpanego długą bezsensownością, ale dalekiego jeszcze od wyczerpania wszystkich rezerw, wstąpił nowy duch. Przecież za jakieś dwie doby mogą zbliżyć się bezpośrednio do tamtego statku, a tyle na pewno wytrzyma za sterami. Już teraz efekt zmęczenia Artura 2 był widoczny. Powoli, powoli, kurs wracał do poprzedniego stanu. Po kolejnych trzech czy czterech godzinach, zresztą może było to więcej, gdyż zaczynał tracić wyczucie czasu, a wskazania zegara niewiele mu mówiły, bo koncentrując się na sterach i kalkulatorze, po prostu ich nie pamiętał, okresy jego panowania nad statkiem były dwukrotnie dłuższe niż Artura 2. W końcu Artur 2 zrezygnował. Przynajmniej z tej formy walki. Nic nie mówiąc opuścił kabinę operacyjną. Robert spokojnie ustawił kurs, kierując się z niewielkim przyspieszeniem w kierunku tamtych. Nie wiedział co zamierza Artur 2, więc na wszelki wypadek tak ustawił swój fotel, aby kątem oka widzieć wejście do kabiny i odbezpieczył ręczną broń neutronową. Ale nic się nie działo... - Zaczynała się czwarta doba jego nieprzerwanego pobytu w kabinie operacyjnej. Zdał sobie sprawę z uczucia głodu, a przede wszystkim pragnienia. Zastanawiał się właśnie czy zwrócić się do kogoś z kabiny załogowej - obserwował ich co jakiś czas i widział, że są poważnie zaniepokojeni manewrami statku - bo przy okazji mógłby poinformować ich o ostatnich wydarzeniach, gdy naraz poczuł lekkie targnięcie statkiem. Nie zdążył jeszcze sprawdzić wszystkich wskaźników, gdy zauważył zmianę na ekranie głównym. Pojawił się trzeci statek bezpośrednio przed nim. Oddalał się on szybko... Działał prawie automatycznie. Później wielokrotnie wracał myślami do tych kilkudziesięciu sekund, które rozstrzygnęły o wszystkim. Nigdy nie uzyskał całkowitej pewności, ale wtedy sytuacja była zbyt zbliżona, więcej - identyczna do przeżytej już kiedyś. Artur 2 najwyraźniej próbował wykonać ten sam manewr, który wtedy, w wykonaniu jego pierwszego wcielenia, otworzył im drogę. Na co liczył? Że po zniszczeniu ich statku nie będzie już mowy o żadnym kontakcie? Że drugi ich statek nie zareaguje na to? Że sam przeżyje, wróci i że zdołają uciec? Było to mało prawdopodobne, ale rozumowanie tego Artura było nie do przewidzenia. A fakty były jednoznaczne. Wtedy nie myślał jednak o tym wszystkim. Precyzyjnie ustawił system celowniczy i zaczął wystrzeliwać ładunki, jeden po drugim w bardzo krótkich odstępach. Trafił już trzecim. Przez kilkadziesiąt sekund oglądał na ekranie zamierający błysk anihilacji, aż wreszcie sam wszedł w jej strefę. Statkiem rzuciło gwałtownie, kalkulator rozszalał się, zaczęły działać wszystkie systemy alarmowe i bezpieczeństwa. Silnik umilkł, wygasły wszystkie ekrany, a przez kadłub przebiegały serie niewielkich, ale odczuwalnych wibracji. Zaczęło spadać ciążenie. Nie znał rozmiaru zniszczeń, ale wiedział, że jest to koniec ich statku. Nigdzie już nie dolecą. Teraz cała nadzieja była w tamtych. Musieli dostrzec eksplozję, musieli też na nią zareagować w jakiś sposób. Pozostało czekać. IV. Continuum 64. Oczekiwanie Zostali sami. Cały czas tego chcieli, ale przecież nie w takich okolicznościach. Z pobieżnego przeglądu statku wynikało, iż uszkodzone było prawie wszystko. Silniki, część kadłuba, układy sterowania, system lokacyjny, sieć informatyczna i co najgorsze układy regeneracyjne. W zasadzie tylko kalkulator i bezużyteczny od dawna Blok Bezpieczeństwa nie miały większych uszkodzeń, ale były one tak skonstruowane, by wytrzymać prawie wszystko, łącznie z promieniowaniem pełnego widma czy nawet kolapsem grawitacyjnym. Ale to umożliwiało jedynie rozpoznanie uszkodzeń i wysłanie szczątkowych sygnałów alarmowych-danych o sytuacji statku i ostatniego zarejestrowanego położenia. Teraz najważniejsze było powietrze. Kalkulator nie podał zbyt precyzyjnych danych, ale powinno go w najgorszym razie wystarczyć jeszcze na kilkadziesiąt godzin, oczywiście, przy założeniu, że szczelna jest izolacja tych części statku, które mają uszkodzony kadłub. W końcu grodzie wewnętrzne też mogły być uszkodzone. Ale o tym woleli nie myśleć. Na szczęście ani ciśnienie, ani temperatura nie spadały w wyraźny sposób, tak, że wyglądało, iż przynajmniej z tej strony nic im na razie nie zagraża. Minęło już jednak dwadzieścia pięć godzin od katastrofy, a tego momentu dotyczyła prognoza kalkulatora. Tak, więc tylko godziny mogły ich dzielić od braku powietrza. - A nie da się naprawić systemu regeneracji? - spytała Eva. - Chociażby prowizorycznie? Są przecież automaty... - W odciętej od nas części. Tam nie ma powietrza. Można dostać się przejściami awaryjnymi, ale do tego potrzebne są skafandry próżniowe. - A one też tam są? - domyślił się Eryk. W odpowiedzi Robert pokiwał smętnie głową. - Czyli? - To, co mówiłem wtedy. To wcale nie był żart. Tylko oni mogą nam pomóc. Minęło kilka godzin. Powietrze było coraz gorsze. Jakby zawierało coraz mniej tlenu. Może naprawdę, a może była to tylko autosugestia - przecież cały czas o tym myśleli. - A jeśli nie przylecą? - Jak możesz!... W końcu są Cywilizacją przynajmniej na naszym poziomie. Czy ty, widząc katastrofę statku, nie pospieszyłabyś z pomocą? A przynajmniej nie zainteresowała się nią? - Nie wiem... Już nic nie wiem... Ciężko mi oddychać... Duszę się... Duszę się! Eryk uderzył ją po twarzy. Oprzytomniała. - Już lepiej? - Tak... Tak... Przepraszam was. - Robert, a nie można zobaczyć co się dzieje na zewnątrz? - Mówiłem już, że system lokacyjny jest zniszczony. Chyba najwcześniej. Anteny są przecież na zewnątrz statku. - A może dało by się... - Co znowu? * - Co im powiesz? - Nie wiem. Myślę raczej jak to zrobić. Może na migi? Gestami? - Nie muszą mieć rąk - No to rysunki. - Mogą nie mieć zmysłu wzroku... * Drzwi kabiny zostały otwarte jakby mocnym kopnięciem lub ciosem. Stanęli na progu... Przestraszyli się raczej niż odczuli ulgę. Było to chyba jeszcze bardziej niesamowite niż przy pierwszym spotkaniu z Thornem XII. Wtedy przynajmniej coś o nich wiedzieli. Robert widział ich wcześniej... Pierwsza przyszła do siebie Anna: - Popatrzcie! Znów to samo. - Co znów? - Są człekokształtni! Więcej. Byli praktycznie takimi samymi ludźmi jak oni. Może tylko tyle, że było ich dwóch i mieli wiele wspólnych cech z wyglądu, co pozwalało na ekstrapolację i domniemanie, że oni wszyscy są właśnie tacy... A więc jednak nieco inni... Znacznie bardziej wyostrzone rysy, jakby bardziej ściągnięte, oczy głębiej osadzone, bardziej wyraziste kości pod skórą... Coś sępiego w twarzach. To samo zresztą sylwetki. Bardziej kanciaste. Nawet pod kombinezonami prawie, że widać było ich kości. Ale też takie same. Poza tym byli niżsi i szczuplejsi. Zaskakujące było natomiast to, że nieważkość jakby nie stanowiła dla nich problemu. Zachowywali się niemal tak jak ludzie przy normalnym ziemskim ciśnieniu. Czyżby pochodzili z jakiejś niewielkiej planety? Wszyscy czekali. I tamci i oni. Jakby wiedzieli, że przybyli im z pomocą i czekali teraz na informację, jak mają im pomóc. 65. Teoria kontaktu Nie pozostawało nic innego jak nawiązać z nimi kontakt. Cóż prostszego?! Obie strony wiedzą, że są cywilizacjami technologicznymi. Przecież obie odbywają loty. Mają zbliżoną morfologię... Nic, tylko kontaktować się!... Przypomnijcie sobie!... Przecież znacie! Tak było... Centrum Dyspozycyjne Lotów. 18F4. Poufne. Do wiadomości całego personelu latającego. Na wypadek bezpośredniego kontaktu z organizacjami mogącymi mieć cechy istot inteligentnych. Zalecenie tymczasowe (tw. Zespoły: Biol., Biocyb., Lingw., Psych., Por., Biopsych., T. Ewol., Bioastr.). 1. Życie rozumne jest nierozróżnialne od życia w ogóle (każdy najdrobniejszy nawet przejaw życia może być obdarzony rozumem - robaki, owady, a nawet rośliny). Świadomość nie musi być związana ze skupieniem komórek nerwowych. 2. Obca cywilizacja nie musi mieć jakichkolwiek ziemskich cech. W szczególności nie musi wytwarzać urządzeń technicznych (cywilizacja biologiczna lub kontemplacyjna wg klasyfikacji van den Lindena), ani w inny sposób manifestować na zewnątrz swego istnienia (nienaturalne obiekty czy zjawiska). 3. Cywilizacja rozpoznawalna wg jednego z 47 pkt. schematu Greena (ogólnie, poprzez stworzone obiekty, względnie zewnętrzne skutki działań) nie musi mieć jakichkolwiek ziemskich cech lingwistyczno-logicznych (zgodność na poziomie zerowym). 4. Po jednoznacznym rozpoznaniu cywilizacji należy szczególną uwagę zwrócić na jej ewentualne środki rażenia (zasięg wewnętrzny, planetarny, układowy, pozaukładowy) i ich rozmieszczenie. W przypadku znacznej ich koncentracji należy zrezygnować z kontaktu na rzecz organizacji systemu obserwacji i nasłuchu (program „ANOTHER VOICE 3”). 5. Podstawą kontaktu, jeżeli zostanie on uznany za możliwy (klasy l-II v.d. L. podgrupy niemilitarne), powinny być wielkości matematyczno-fizyczne ciąg liczb naturalnych, ciąg liczb pierwszych, pierwiastki niewymierne, stałe uniwersalne. Po wysłuchaniu komunikatu bądź serii komunikatów, zawsze oczekiwać na bardziej rozbudowaną odpowiedź (kontynuację ciągu, inne stałe). Nie zadowalać się odpowiedzią stanowiącą powtórzenie komunikatu (vide CDL 3 Fl16-Pseudocywilizacja Tau 7-13-275ZB). 6... Kolejne punkty, a było ich wszystkich coś z siedemdziesiąt, uściśliły kontakt dla kolejnych, coraz bardziej bliższych ziemskiemu, typów cywilizacji. I to wszystko, łącznie z klasyfikacjami, podziałami i opisami, stworzono zanim jeszcze zetknięto się nie tylko z jakąkolwiek obcą cywilizacją, ale nawet z przejawami obcej działalności. I każdy z personelu latającego Centrum musiał znać to na pamięć. Między sobą nazywali to „Kanonami Hartleya” - od nazwiska pierwszego szefa Centrum. Teraz nie powinno być żadnych problemów. Przecież prawie identyczna morfologia i motoryka! Chyba ze trzydzieści ostatnich punktów „Kanonów” zajmowało się takimi właśnie istotami i tego typu sytuacjami... 47. Jeżeli to oni pierwsi wejdą na wasz statek, to niezależnie od rzeczywistych lub rzekomych intencji (cele zdecydowanie agresywne, niesienie pomocy w sytuacji awaryjnej, czysty kontakt), podstawową zasadą powinno być nieudzielanie żadnych informacji o ziemskiej technologii oraz lokalizacji baz ziemskich. - Chociaż to odpadło teraz. W końcu jaka ta Ziemia? I czyja? - Pozostaw Julio, Ziemię w spokoju! Skoncentruj się nad naszą sytuacją... Julia znała „Kanony” chyba lepiej niż wszyscy inni, zwłaszcza Robert. W ogóle pilotom służyły one jako niewyczerpane źródło dowcipów, a punktem honoru była ich nieznajomość. Ale i tak stała teraz onieśmielona, może nie tyle ich bliskością, ile ludzkim wyglądem. Chciałoby się po prostu przemówić do nich. Tyle, że po co? Robiła wszystko co mogła. Mówiła, gestykulowała. Rysowała. Na co patrzyli nawet z zainteresowaniem. I ten tlen. Wszystko o nim... Nic. Po mniej więcej dwóch godzinach, jakby coś do nich przemówiło, albo jakby znudziły im się już próby Julii. Wymownym gestem kazali im iść za sobą. Wszyscy poza Robertem ruszyli odruchowo... - Stać! Gdzie?! Tam może nie być powietrza! Zatrzymali się. Robert wyszedł do przodu i gestem pokazał kombinezon, a raczej brak osłony głowy w ich kombinezonach. Zrozumieli! Nie wiadomo czy rozumieli ziemskie gesty, czy też miały one uniwersalny charakter, ale najwyraźniej chcieli wiedzieć, gdzie są ich skafandry próżniowe. Działał instynktownie. Pokazał kierunek sekcji technicznej i to, że jest on zablokowany, i to, że zdjęcie blokady grozi śmiercią przez uduszenie, i wszystko inne. I oni nadal rozumieli... Kazali czekać i wyszli. Chyba właśnie po skafandry dla nich... - No i macie kontakt! - popatrzył na resztę nie bez uczucia satysfakcji. - Ale dlaczego dopiero teraz zrozumieli? - Oni też są pilotami. Nas obowiązują pewne reguły i ich także. I chyba są one bardzo podobne. A to, co robiła Julia traktowali po prostu jako demonstrację naszych możliwości intelektualnych i jak tylko długo mogli, nie przerywali. Chyba przez grzeczność. 66. C-DRIVE No i oczywiście, przynieśli skafandry. Nawet dobrali je na miarę! Bez dalszych „dyskusji” ubrali się i poszli za nimi. Dopiero po opuszczeniu sektora załogowego, mogli przekonać się o faktycznym rozmiarze zniszczeń. Zdemolowane pomieszczenia, popękane ścianki, pozrywane przewody, uszkodzone grodzie międzysekcyjne. A jak słuszne były ich obawy o szczelność całego kadłuba, zobaczyli, gdy dotarli do miejsca styku z pojazdem tamtych. Wykorzystali oni po prostu „naturalną”, sięgającą prawie trzech metrów wyrwę w kadłubie, która posłużyła im za prowizoryczny luk. To, co było po drugiej jego stronie, nie mogło być ich właściwym statkiem. Mieli co prawda do przebycia tylko kilkadziesiąt metrów otwartej przestrzeni, ale wystarczyło to, żeby przekonać się, że rozmiarami nie przekracza on niewielkich jednostek patrolowych Centrum. Upewnili się ostatecznie po wejściu na pokład. Okazało się, że muszą być stłoczeni razem z czterema osobami ich załogi na niewielkiej przestrzeni, jedynej chyba w tym pojeździe kabiny. Na upartego można było nazwać ją kabiną operacyjną, tyle że brak było w niej jakichkolwiek urządzeń nawigacyjnych. Wystartowali jednak i to bez wyraźnej ingerencji kogokolwiek z obecnych. Lot trwał kilkadziesiąt minut, lądowanie (?)-kilka. Nie mylili się. Znaleźli się we wnętrzu innego statku, lecącego z niewielkim przyspieszeniem. Nie zdążyli przyjrzeć się dokładniej pomieszczeniu parkingowemu, raz - bo było zbyt słabo oświetlone, a dwa - musieli, ponaglani gestami, szybko udać się za załogą. Mogli jednak zorientować się w jego ogromie. Kilka rakiet, podobnych do tej, na której przylecieli, rozmieszczonych na oddalonych od siebie stanowiskach... Dziesiątki obcych z wyglądu urządzeń... A wszystko to połączone chodnikami i estakadami tworzącymi swym, na pozór przypadkowym przebiegiem, wrażenie kompletnego chaosu. Wsiedli do czegoś w rodzaju windy, ale jak szybko się zorientowali, poruszającej się we wszystkich możliwych kierunkach. Jechali dość długo. Kabina, do której w końcu dotarli, miała niewątpliwie służyć im za pomieszczenie załogowe. Była dla nich zupełnie obca, ale w jakiś sposób porównywalna z tamtą - na statku Thorna XII. Do samej kabiny towarzyszył im już tylko jeden z tamtych. Teraz kazał (zaproponował?), aby zdjęli skafandry, dając im jednocześnie do zrozumienia, że tu mogą swobodnie oddychać. Później musieli się położyć. To było już wyraźnie nakazane. - Będziemy przechodzili w nadświetlną! - z zachwytem stwierdził Eryk. I tak wszyscy domyślali się. Prędkość statku rosła. Ale o dziwo, zbliżając się do górnej podświetlnej, odczuwali to raczej psychicznie niż fizycznie. Fakt, że pochodna przyspieszenia spadała do zera, o niczym jeszcze przecież nie mówił. Nie musiało to przecież zachodzić w tym przedziale prędkości. Ale zachodziło! Wiedzieli, że są coraz bliżej. Coraz bliżej... W pewnym momencie światło w kabinie jakby eksplodowało, zmuszając ich do kurczowego zaciśnięcia powiek. Gdy otworzyli je, nie było go już prawie wcale. Jedynie słaby poblask, gdzieś na granicy podczerwieni, pozwalał zorientować się, że nic więcej nie zmieniło się w otoczeniu. Niby nic, ale jednak... Dawało się odczuć przestrzeń... Może nie tak. Czym była w końcu dla nich przestrzeń? Odległością do przebycia? Różnicą położenia punktów? Czymś takim... A teraz? Teraz nabrała ona jakichś materialnych cech. Była gęsta. Wiedzieli, że jakiekolwiek przemieszczenie w niej, chociażby przejście kilku kroków, wymagać będzie nakładu energii. Nie. Ciążenie było nadal na poziomie 0,7 g, ale i tak nie była to sprawa ciążenia... Raczej masy... oporu... A może zupełnie innych wielkości fizycznych? No i poza tym wszystkim czas... Tego, co działo się później, nie mogli zrekonstruować w żaden sensowny sposób. Czas przestał istnieć. Przynajmniej w znany im dotychczas sposób. Albo zmieniał on po tej stronie swoje własności, albo znaleźli się poza nim, co zresztą na jedno wychodziło. Owszem, wszyscy byli zgodni co do tego, że lecieli kilkanaście dni. Subiektywny upływ czasu wcale się nie zmienił. Tyle, że następstwo zdarzeń straciło swój sens. Wiedzieli, że działo się wiele rzeczy, że dyskutowali między sobą, że porozumiewali się z tamtymi, co prawda w niewiele większym niż wcześniej zakresie, że spali, że odżywiali się, nawet lepiej niż u Thorna XII, ale nie wiadomo było co zdarzyło się wcześniej, a co później. Na bieżąco nikt nie był pewny kolejności zdarzeń, a później w żaden sposób nie mogli ich uporządkować - każdy miał inny pogląd na ich następstwo. Co dziwaczniejsze, nie tylko nie byli pewni czy coś się wydarzyło przed czymś innym, czy nie, ale w ogóle czy się już wydarzyło! Na przykład, zdaniem innych, Robert powiedział, że domniemanie Anny wynika z pewnych analogii tego kontaktu z pierwszym wspólnym kontaktem z Thornem XII, na kilka godzin przedtem, zanim Anna wysunęła hipotezę, że ich „gospodarze” są potomkami jakiejś starej ziemskiej kolonii. Z kolei Robert wiele razy wiedział - nie przeczuwał, ale WIEDZIAŁ - co się wydarzy w ciągu najbliższych minut. I nie mylił się. Tak naprawdę, to zgodni byli tylko co do kilku ostatnich godzin. 67. Przylot Tym razem nie było to polecenie, ale najwyraźniej zaproszenie. Chociaż do tej pory nie słyszeli ani jednego słowa z ich ust, gesty zdążyli poznać już dość dobrze. Prosili ich, aby udali się za nimi. Nie skorzystali z żadnego pojazdu wewnętrznego. Może po prostu nie działały one przy prędkościach nad-świetlnych? W każdym razie przeszli dość znaczną część statku, ale ze względu na stale to samo, prawie podczerwone światło, niewiele mogli zobaczyć po drodze. W każdym razie znaleźli się w końcu w kabinie operacyjnej o prawie identycznym panoramicznym ekranie, jak na ich poprzednim statku. Tyle że tutaj nie starano się o stworzenie złudzenia aż tak pełnego kontaktu z przestrzenią. Urządzenia sterujące zajmowały tu znacznie więcej miejsca, a wygląd ich, nie mówiąc już o przeznaczeniu, nic im nie mówił. Pomiędzy nimi a ekranem znajdował się rząd półkoliście rozmieszczonych foteli. Wskazano im kilka w środkowej części i najwyraźniej zaproszono do patrzenia na ekran. Co prawda, nic na nim w tej chwili nie było. Cały pokryty był jakby lekką rozświetloną, bladożółtą mgłą. - „Mają nam coś pokazać... Pewnie swój układ, albo planetę... Jeszcze nie włączyli obrazu... - rozmyślał przez jakiś czas Robert. - Dlaczego? Chcą niespodziewanym włączeniem wywołać większy efekt? - aż naraz zrozumiał. - Przecież nie wyszliśmy jeszcze z nadświetlnej! A więc tak wygląda przestrzeń przy tych prędkościach!” - uchwycił spojrzenie Anny. Kiwnęła głową. Też zrozumiała. Starał się jednocześnie obserwować ekran i poczynania załogi, co było o tyle utrudnione, że siedział do niej tyłem. Po kilku minutach jeden z nich jakby powiedział coś do drugiego, na co ten wykonał kilka czynności przy jakimś urządzeniu. Poczuł, że to będzie właśnie to. Hamowanie. Zwłaszcza, że i na ekranie coś zaczęło się dziać. Nieuchwytnego zrazu, ale coraz wyraźniejszego... Mgła gęstniała i jednocześnie zaczynała świecić coraz intensywniej, coraz jaskrawiej... przekształciła się w ten sposób w jednolite, oślepiające światło, które najpierw zaczęło lekko pulsować, a później w jednym momencie rozpadło się na strzępy. Najpierw, na równomiernie świecącej płaszczyźnie zarysowały się nieregularne linie pęknięć, które zaczęły się gwałtownie rozszerzać, aż zostały tylko poszarpane fragmenty, świecące, o ile to możliwe, jeszcze intensywniej. A potem zaczęły się one stopniowo kurczyć, blednąc, i w końcu stały się normalnymi gwiazdami na tle zwyczajnej, swojskiej próżni. Dopiero później zdał sobie sprawę z towarzyszących temu wszystkiemu doznań psychicznych. Dominowało wszechogarniające odprężenie - coś jak po wyjściu z przeciążenia, czy po wykonaniu skomplikowanego manewru o dużym stopniu ryzyka. Odprężenie i chęć snu lub chociażby absolutna bezczynność... Nie przeszkadzali im. Widać zdawali sobie sprawę z ich doznań. Dopiero po dłuższej chwili jeden z nich - chyba ten, który przebywał z nimi najczęściej, aczkolwiek nadal mieli trudności z rozróżnieniem ich - wskazał im jedną z najjaśniejszych gwiazd, leżącą mniej więcej na kursie. - Eloim - tak to chyba miało brzmieć, bo chociaż powtórzył im to kilka razy, to jego artykulacja była dla nich zupełnie obca. A więc był to ich macierzysty układ i prawdopodobny cel podróży... Kolejne dni upływały bez większych wrażeń. Nic się nie działo. Tyle, że próbowali bezowocnych rekonstrukcji wrażeń z okresu przebywania w nadświetlnej. Od czasu do czasu przychodził do nich SH-1 (Super Homo - l, bo tak go nazwali, przyjmując jako założenie teorię Anny, że oni także pochodzą z Ziemi), który niby to obserwował, niby chciał im coś powiedzieć, ale zakres wspólnych pojęć niewiele posunął się do przodu. Co prawda Robert był pewny, że oni rozumieją wszystko i wszystko mogliby przekazać, ale nie chciał absolutnie w to ingerować. Niech robią to, co uważają za stosowne. Za duży jest dystans, aby próbować chociaż komentować ich posunięcia... Przylecieli. Znów zaprosili ich do kabiny operacyjnej, aby obserwowali lądowanie. Planeta prawie idealnie typu Ziemi. Może trochę większa, może trochę inne widmo absorpcji, ale to w końcu szczegóły. W każdym razie wrażenie wszystkich było identyczne - swojska planeta średniej strefy biosfery układu. - No to chyba jesteśmy w domu - skomentował za wszystkich Eryk. - Jeśli będzie tlen... Był. 47%. Naprawdę, trudno było się przyzwyczaić. Energia rozpierała wprost człowieka. Gdzieś pobiec... Coś zrobić... Na szczęście były jeszcze konkrety. I trzeba było trochę myśleć. 68. Planeta Na początku pewien szczegół... Wychodzili ze statku razem z tamtymi. I teraz byli oni zupełnie inni. Tak, jakby zmieniło ich naturalne ciążenie. Stali się bardziej masywni, zwarci w sobie, a kształty i rysy ich twarzy wyokrągliły się. Nabrali naprawdę ludzkich cech... przystosowanie? Chyba tak, ale aż takie? Wsiedli do pojazdu o opływowych kształtach i bliżej nieznanym napędzie, w każdym razie bardzo płynnie jadącym, względnie lecącym tuż nad drogą, której nawierzchni, z powodu znacznej prędkości, nie mogli dobrze się przyjrzeć. Wiodła ona pomiędzy szarożółtymi, nagimi wzgórzami, które zamykały ze wszystkich stron widok. Nie trwało to jednak długo. Otworzyła się przed nimi rozległa równina, porośnięta czymś zielonym. Chyba jednak lecieli, bo swobodnie, bez najmniejszego wstrząsu opuścili drogę i skierowali się na przełaj przez równinę. Tym razem trwało to znacznie dłużej. Dopiero gdy już dawno stracili z oczu wzgórza, coś pojawiło się przed nimi, zakłócając monotonię krajobrazu. Na początku była to niewyraźna plama na horyzoncie, która z czasem zaczęła się rozdzielać i nabierać kształtów. Jakieś rośliny, budowle... - Wygląda na to, że skończyliśmy z podróżami. Chyba na dłużej - stwierdził Eryk gdy zauważył, że jest to najwyraźniej cel ich lotu. - Tak. I mamy wreszcie swój własny rezerwat - z sarkastycznym entuzjazmem powitała Eva roztaczający się przed nimi widok. Miała rację. Żadne lepsze porównanie nie mogło przyjść na myśl. Zwarty kompleks idealnie białych budynków otoczonych przez wspaniałą, wysoką roślinność. Tak mógłby być zlokalizowany i wyglądać tylko superkomfortowy hotel, zespół rozrywkowy, izolowany instytut naukowy, szpital neurologiczny lub właśnie rezerwat. A teraz tylko ta ostatnia możliwość wchodziła w grę... Zatrzymali się przed jednym z budynków. Od tej strony dzieliło ich od niego tylko kilkanaście metrów miejscowej „łąki”. Wysiedli. Razem z nimi tylko jeden z tamtych. Chyba był to ich SH-1. Przy zmienionym wyglądzie trudno było go rozpoznać. Wskazał im budynek i dał do zrozumienia, że na jakiś czas pozostaną sami. Gdy tylko tamci odlecieli, Eva, Julia i Eryk pobiegli oglądać wnętrze budynku. Robert i Anna byli spokojniejsi. Ze wzruszeniem prawie patrzył jak Anna schyliła się by wyrwać garść „trawy” i potem przeglądała źdźbło po źdźble. Tak zrobiłby każdy rutynowany pilot lądujący na nieznanej planecie. - Zupełnie inne! - Od czego? - Od wszystkiego, co znaleźliśmy za naszych czasów poza Ziemią. I bliskie naszej biosferze. Chlorofil! Gdyby za naszych czasów znaleziono gdzieś takie rośliny, a nie choćby takie jak te, z Fomalhaut, od razu szukano by analogii w powstaniu wszelkiego życia w Kosmosie. Nawet dobrze, że naszym się to nie udało... - A dziś co o tym powiesz? - Nic. Szczególny traf. Nasz, ale raczej ich. W końcu to oni zasiedlili tę planetę. I tu znaleźli swój drugi dom. Nie udawaj - dodała szybko widząc, że chce jej przerwać - wiesz równie dobrze jak ja, że to są tacy sami nasi potomkowie jak Thorn XII. A może i bliżsi nam genetycznie. - I co teraz? - Nic. Poczekajmy! I tak dowiemy się wszystkiego. Powiedzą nam. Wszystko, co tylko będziemy w stanie pojąć... Z budynku wybiegła Julia. - Chodźcie! Mamy tu wszystko! Zapasy żywności, meble, łazienki i co tylko chcecie! - Literaturę też? - spytał z przekąsem. - Prawie. Są mikrofilmy... Ale skąd wiesz? - zaniepokoiła się, nie tyle jego słowami, ile tonem głosu. - Nic, nic. Tak przecież powinno być. Ty byś też każdej formie życia odtworzyła jej naturalne warunki... - A czego byś chciał? Nie przesadzajcie na razie z tym rezerwatem. Równie dobrze możesz uważać się za gościa, jeśli robi ci to jakąkolwiek różnicę. - Dobrze, chodźmy popatrzeć... * Typowe ziemskie pomieszczenia. Sprzęty dostosowane do ich wymiarów. Nawet okna z normalnym widokiem, bez żadnej wideo ramy, po prostu dziury w ścianach wypełnione przezroczystą substancją. No i ta żywność... Oczywiście, że syntetyczna, ale przynajmniej zachowująca pozory naturalności. Aromatyzowana papka, ale przynajmniej utwardzona i uformowana w kształty geometryczne. Nie miała żadnego smaku, żadnych ziemskich skojarzeń, ale przynajmniej trzeba było to wziąć do ręki... * Przez tych kilka godzin, gdy pozostawali sami, prawie w ogóle nie rozmawiali na temat swojej najbliższej przyszłości. Inni, poza nim i Anną, zbyt zajęci byli znajdowaniem coraz to nowych szczegółów wyposażenia. Jak dzieci cieszyli się kolejnymi odkryciami. Czekał. Wiedział, że niedługo przyjdzie ktoś z nich, i że wtedy zacznie się naprawdę... 69. Exodus Znów był to ich stary znajomy SH-1.1 oczywiście, przemówił ich językiem. To znaczy nie tyle on, ile skrzynka na jego piersi. A jednak Thorn XII potrafił znacznie lepiej to kamuflować. - Mam rozmawiać z wami. Nie mogę podać swojego imienia. Brak artykulacji dostępnej dla was. Brak znaczenia w waszym języku. Uznali mnie jako najbliższego wam. Jestem z piątej metageneracji i badam to, co kiedyś było u was. Rozumiem was, bo trzecia i czwarta metageneracja badały Ziemię. Były budynki i dokumenty i ja to przetwarzałem. Was też będę musiał zrozumieć. - Historyk - szepnęła z zachwytem Eva - specjalista od Ziemi! - Ja wiem, wy chcecie wiedzieć. Pytajcie. Jeżeli zrozumiem, odpowiem. Jeżeli będę mógł, odpowiem. Anna przejęła dialog w swoje ręce: - Kim jesteście? - Nie wiem co powiedzieć - Na jakiej planecie powstało wasze życie biologiczne? - Tak, jak wasze. Na Ziemi. - Jesteśmy więc tacy sami? - U podstaw genetycznych tak. Potem zaszliśmy dalej. - Jak znaleźliście się w tym układzie? Czy jesteście potomkami ziemskiej kolonii? - Nie. Przybyliśmy tak jak wy. - Nie rozumiem. Wytłumacz dokładniej! - To będzie długie. Na razie tyle. Wiem wszystko o was. Jesteście powtórzeniem siebie. Thorn XII z Ziemi odtworzył was. Sami żyliście bardzo dawno. Wszystkie informacje z waszego statku odczytano u nas. On uciekł z wami. Chciał stworzyć nowe życie tutaj. Udało mu się uciec. To samo zrobiło już pięciu przed nim. Ta sama idea, ten sam projekt, taka sama ucieczka. Pierwsza była szesnaście milionów lat temu, następna dwanaście, a później siedem, pięć i dwa miliony lat temu. I tak powstały nasze metageneracje. Najstarsza jest pierwsza. Ja jestem z piątej. I tylko z niektórymi z naszej możecie się porozumieć. Inni są na wyższym stopniu rozwoju. - A co w tym czasie działo się z Ziemią? Długo czekali na odpowiedź. Na razie rozmowa sprawiała wrażenie jakby miał on z góry przygotowane odpowiedzi na pytania, które niewątpliwie musieli zadać. W końcu o cóż innego mieli pytać? Ale gdy tylko rozmowa wykroczyła poza wzajemne przedstawienie się, od razu wystąpiły trudności. - Ziemia? Ziemia nic. Oni szukali innej drogi niż my. Nie było możliwości porozumienia. Izolowaliśmy się sferycznie. Poglądy i metody nie do przyjęcia. Jeszcze siedem cykli i Ziemia bez ludzi. Nie mają możliwości wyjścia. Obserwujemy. - Nie możecie im pomóc? - Nie ma sensu. Przetworzyć genetycznie - wbrew zwyczajom. Innej pomocy nie ma. Przekonać - nie zrozumieją. Bieżąca ocena - 103 pokolenia - koniec. Wtedy wrócimy w ten obszar. Włączymy do nas. - Nie rozumiem jeszcze. Czy chcesz powiedzieć, że już pięciokrotnie realizowano projekt Thorna XII i zawsze uciekano w obszar Hiad? Ze prawie identyczna sytuacja powtórzyła się już pięć razy? - Tak. Przecież to dwadzieścia milionów lat. Taki projekt realizowano na pewno więcej razy i uciekano w różne obszary. Do Hiad dotarło pięć grup takich jak wasza. - I każda stworzyła swoją cywilizację? - Nie cywilizację. Cywilizacja pierwsza. Następne - metagenerację. Każda stworzyła. Wy też to zrobicie. Będziecie ostatnią - szóstą metageneracja. - A jak nie będziemy chcieli? - Będziecie. Wszyscy to zrobili. - Rozumiem. Opowiedz o waszej technice! - Brak możliwości. - Lingwistycznych? - Są możliwości lingwistyczne. Ale brak możliwości. - Nie wolno ci powiedzieć? - Ja muszę mówić za wszystkich. I brak możliwości w technice. Teraz nie. Później tak. - Co u diabła? Jest sterowany z zewnątrz? - nie wytrzymał Eryk. - Poczekaj, może jeszcze czego się dowiemy. - Anna znów zwróciła się do SH-l: - Jaka jest hierarchia waszego społeczeństwa? - Co to jest hierarchia? Nie rozumiem pytania. - Kto u was decyduje o wszystkim? - Nikt. Wszyscy. Zbiorowo. - A jak trzeba podjąć decyzję natychmiast? - nie była pewna, czy pytanie zostanie zrozumiane. - Kto podejmuje decyzję, gdy jest na nią mało czasu? - Wszyscy. Dużo czasu - wszyscy. Mało czasu - wszyscy. Nie ma różnicy. - To znaczy, że macie bardzo szybkie środki porozumiewania się w obrębie układu? - Tak. Szybkie. Nie w układzie. W zespole. - Co to jest zespół? - Nasz obszar. Tam gdzie ludzie, tam zespół. - Jak duży? - Nasza Galaktyka i fragmenty dwóch innych. - I macie możliwość natychmiastowego porozumiewania się w tym obszarze!? - Tak. - W jaki sposób? - Brak możliwości odpowiedzi. Później. - Jak rozwijacie się biologicznie? Czy sterujecie rozwojem, genetyką? - Nie tak jak Ziemia. Inaczej. Tylko wzmacnianie i nadstabilizacja kodu genetycznego. Brak rozpadu. Brak zaniku cech. Naturalna selekcja mutacji. Rozwój ewolucyjny. - Jeżeli wzmacniacie kod genetyczny organizmu, to możecie żyć dowolnie długo, tak? - Tak. Żyjemy długo. Na ile pozwala struktura materii organicznej. Można dłużej, ale nie jest w zwyczaju. - To znaczy, że możecie być praktycznie nieśmiertelni? - Nie. Entropia. - W jakim sensie? - Nie można powiedzieć. Rozmowa trwała znacznie dłużej, ale były to tylko omówienia tych samych faktów i pojęć, bez żadnego dodatkowego ładunku informacyjnego. On chyba naprawdę był „zaprogramowany” tylko na udzielenie odpowiedzi na pewien zespół pytań, a inne omijał lub zasłaniał się bliżej niesprecyzowaną niemożliwością, względnie odkładał na później. I tak dowiedzieli się na tyle dużo, by nie móc nawet dyskutować o tym. Na razie każdy musiał przetrawić to wszystko w samotności... Minęła noc, niewiele krótsza niż na Ziemi. A więc nawet cykl dobowy był tutaj zbliżony! A rano znów przyszedł... 70. Świadomość Postęp był ogromny. Przyszedł bez automatycznego translatora i rozmawiał z nimi bezpośrednio, ich językiem. I to sądząc po zapasie słów i idiomów, jaki zademonstrował we wstępnej fazie rozmowy dotyczącej ich warunków życiowych w rezerwacie i potrzeb, opanował go prawie idealnie. Po pewnym czasie przystąpili do zadawania pytań. Nadal reprezentowała ich Anna. - Macie pięć metageneracji. Dlaczego rozróżniacie je? Czy są między nimi różnice biologiczne? Czy różny jest ich aktywny udział w społeczeństwie? Czy są od siebie zależne? - Anna, nauczona doświadczeniem z poprzedniego dnia, starała się znacznie precyzyjniej formułować pytania. Zaczął mówić. Bardzo wolno, jakby z trudem dobierając słowa. Gdyby nie stwierdzili przed chwilą, jak dobrze zna ich język, mogliby sądzić, że z trudem dobiera słowa, że szuka odpowiednich. I rzeczywiście ich szukał, ale nie na zasadzie wydobywania ich z pamięci, lecz dobierając konteksty najwierniej oddające jego myśli. W końcu, jak dowiedzieli się później, słownik jego metageneracji był kilkadziesiąt razy obszerniejszy od tego, czym musiał się posługiwać w rozmowie z nimi. Ponadto, od czasu do czasu przerywał, jakby zasłuchany w jakieś głosy albo zamyślony bez wyraźnego powodu. Wszystko to utrudniało przez dłuższy czas zrozumienie jego odpowiedzi. Przyzwyczajali się jednak powoli... - Chcecie wiedzieć. W zasadzie nie jest to niemożliwe, przynajmniej na szczeblu pojęciowym. Ja i moja psychosfera reprezentujemy ostatnią, piątą metagenerację i przy odpowiedniej redukcji psychopola możemy być dla was półotwarci logicznie. Oczywiście, tylko werbalnie. Jeszcze z czwartą metageneracja byłoby to możliwe, ale w zakresie szczątkowym. Nawet my sięgamy pseudokontaktem co najwyżej trzeciej, ale i to nie w warstwie logicznej, a jedynie czynnościowo-przedmiotowej. Pierwsza i druga są poza tym. - Czy to znaczy, że nie wszyscy możecie zrozumieć się nawzajem w obrębie waszej Cywilizacji? - Co to jest cywilizacja? - Wszyscy ludzie z ich technologią, socjologią, historią... - Jak to sobie wyobrażacie? U was tak. Ale u nas? Pierwsza metageneracja ma szesnaście milionów lat, a ich psychosfera prawie dwanaście milionów. Nasza ma dwa miliony lat, a psychosfera niecałe półtora. To wyklucza porozumienie. - Nie rozumiem. Jak to możliwe, żebyście przez dwa miliony lat nie mogli dorównać w rozwoju pierwszej metageneracji? Niby czternaście milionów lat różnicy to bardzo dużo, ale w końcu wszyscy jesteście takimi samymi ludźmi, zamieszkujecie ten sam obszar... Był najwyraźniej zakłopotany. - To nie jest kwestia rozwoju. Nasza metageneracja opanowała całą naukę i technologię poprzednich, jeśli o to wam chodzi. W tym, co wy nazywacie rozwojem, jesteśmy zupełni równi. Wy też możecie być za kilkadziesiąt pokoleń, jeśli założycie szóstą metagenerację. Robert zorientował się w końcu w istocie sprawy: - Różnica leży więc w stopniu rozwoju względnie w czasie psychosfery? - Tak. To najważniejsze. Na tym opiera się funkcjonowanie metageneracji. - Ale co to jest psychosfera? - Tak. Wy tego nie znacie. Musiałem jakoś to nazwać. To coś, jakby wspólna świadomość metageneracji, wspólna wiedza... - Zbiór danych? - Nie, to leży wyłącznie w psychice., Wszyscy nadają swoje myśli, wrażenia, obserwacje - wszyscy, inni odbierają je. To jest ciągły proces. Z czasem tworzy się stabilna psychosfera, ale tylko w ramach jednej metageneracji. - Telepatia? - spytali prawie wszyscy na raz. - Telepatia... Telepatia... Wiem! Myślicie o quasi-kontrolowanym jednokierunkowym przepływie zawartości pamięci. Tak, przecież to było już na Ziemi, leżało nawet u podstaw większości waszych religii. Ale u was było to przypadkowe. Dopiero pierwsze mutacje w tym kierunku. - A na czym to polega? - To jest naturalne. To integralna cecha pamięci. U was zaczynała się dopiero formować i na pełne udoskonalenie jej przez ewolucję trzeba było jeszcze czekać z pięćset tysięcy lat, a na powstanie właściwej psychosfery drugie tyle. I to w odpowiednich warunkach, przy niezakłóconym rozwoju biologicznym. Na Ziemi nigdy się nie wykształciła. To znaczy, ewolucja wielokrotnie tego próbowała. U owadów, ptaków... Człowiekowi nie dano tej szansy. Zakłócono jego rozwój. - Tak, rozumiem. Ale jaka jest zasada działania? - To leży w strukturze samej pamięci, zasadzie jej działania. Wy szukaliście pamięci w konfiguracji sieci neuronowych, w strukturze DNA, a później - na poziomie submolekularnym. A wszystko to stanowi tylko zespół układów nadawczo-odbiorczych i system logicznego przetwarzania danych. Właściwa pamięć jest falą. To zamknięta fala sferyczna, utrzymywana w mózgu układami ekranującymi, także złożonymi z pewnych struktur neuronowych. A potem, gdy mózg rozwinie się dostatecznie, można bez utraty zawartości informacyjnej emitować tę falę na zewnątrz. U was niektórzy mutanci tylko przy najwyższym nakładzie energii mogli emitować kierunkowo tylko niewielki jej fragment. To była wasza telepatia. My nadajemy stale i we wszystkich kierunkach prawie całą zawartość pamięci. - I każdy może to odebrać? - Oczywiście, na tym polega struktura informatyczna każdej metageneracji. Nasza percepcja to doznania indywidualne i przekazy od innych. - Przy takiej ilości! Przecież to musi tworzyć kompletny chaos! - Nie rozróżniamy indywidualnych przekazów. Tak było zanim powstała stabilna psychosfera. Teraz odbieramy tylko pewien obraz, pewien stan lub przekrój umysłów całego społeczeństwa. I w ten sposób wiemy wszystko. Co zaszło, co zachodzi, co może zajść... Znamy odczucia i opinie w różnych sprawach. Możemy podejmować decyzje. Oczywiście, to tylko znaczne uproszczenie. Tylko pewien dostępny dla was model. W rzeczywistości, psychosfera jest znacznie bardziej rozbudowana, ma swoje poziomy, różnorodne kanały... - A jaki jest jej zasięg? - Taki jak zespołu. Niecałe trzy galaktyki. 71. Galaktyka - Jaki!? - Nasza Galaktyka i jeszcze znaczne części dwóch innych. Tam są ludzie z naszej metageneracji. Wcześniejsze sięgają jeszcze dalej. - Ale przecież to, co emitujecie ma chyba bardzo małą moc? - Tak. Ale są fale bardzo odporne na zakłócenia. No i mamy systemy wzmacniające. Specjalne stacje w całym obszarze. - Mówiłeś o wspólnym podejmowaniu decyzji. Z jaką prędkością rozchodzą się fale? - Normalnie. Tak jak światło. Ale te same stacje modulują je i przetwarzają w prędkość nadświetlną. To jest tak... W obrębie planety naturalna moc i prędkość jest wystarczająca, aby wytworzyć psychosferę planetarną. Każda zamieszkana planeta ma swoją stację, która moduluje łączną falę ludzi całej planety i wysyła ją z prędkością nadświetlną do wszystkich stacji. Ponieważ jest to tylko fala, a nie obiekt materialny, można nadać jej praktycznie nieskończoną prędkość. Każda stacja odbiera sygnały ze wszystkich innych, demoduluje je i ponownie włącza w psychosferę swojej planety. Przerwał, jakby oczekując na dalsze pytania, ale oni przez dłuższy czas porządkowali uzyskane do tej pory wiadomości, tworzące tyleż wstrząsający, co i imponujący obraz. W końcu Julia coś znalazła: - Każda wasza metageneracja ma odrębną psychosferę? - Tak. To oczywiste. - Ale co przeszkadza w utworzeniu wspólnej dla wszystkich? - Poziom ewolucji mózgu. Na razie nie mogę tego dokładnie wytłumaczyć. Psychosfera ewoluuje, udoskonala się. Wspólna dla wszystkich metageneracji? To tak, jakby chcieć utworzyć wspólną eskadrę ze statków o napędzie klasycznym i nadświetlnym. Różne psychosfery mogłyby działać i działają wspólnie tylko w szczątkowym, najniższym zakresie. - A stacje są wspólne? - Tak. - No to przecież możecie odbierać zawartość wszystkich innych psychosfer. - Fizycznie odbieramy je, ale z warstwy informacyjno-logicznej dociera do nas tylko nieznaczna część. Najsilniejsze bodaj fragmenty wydobyte z tła szumowego. - O właśnie! Czy tego tła szumowego nie możecie odebrać ze względów fizjologicznych czy semantycznych? - Jedno i drugie. Psychosfera ewoluuje, ale także i potencjał logiczny mózgów. Wcześniejsze metageneracje żyją w obrębie innych zagadnień niż my. - A więc jednak! - Nie rozumiem. - To znaczy, że nie dysponujecie całą ich wiedzą? - Brak precyzji w twoim określeniu. Mamy te same wiadomości elementarne co wcześniejsze metageneracje, ale zupełnie inne, znacznie niższe możliwości ich przetwarzania. Wy porównywaliście przedtem siebie i obecne społeczeństwo Ziemi. Dla nas to prawie żadna różnica. Na Ziemi była pseudoewolucja tylko cech fizycznych. Umysł zasadniczo się nie zmienił. A nas i pierwszą metagenerację dzieli czternaście milionów lat rzeczywistej ewolucji, dotyczącej w zasadzie tylko mózgu. To przepaść. Oszacowano, że względne wyrównanie nastąpi za dwadzieścia siedem milionów lat. Teoretycznie można by to przyspieszyć, ale to wbrew naszym zasadom. - Opanowaliście całą Galaktykę. Czy są w niej inne cywilizacje? - Opanowaliście, to złe określenie. Znamy całą i przebywamy w obrębie całej. Są też inne cywilizacje. - Technologiczne także? - Na razie nie mogę podać wam żadnych informacji o nich. Tyle tylko, że nie jesteśmy dla siebie cywilizacjami konkurencyjnymi w jakimkolwiek sensie, mimo iż obszary naszej ekspansji pokrywają się częściowo. Zakres aktywności jest inny. Można to raczej określić jako wzajemne przenikanie się. - Ale korzystacie z doświadczeń innych? - Nie ma możliwości. Inna logika - inne cele. Na razie tyle. Później dowiecie się więcej. - Czy potraficie zmieniać swój wygląd, to znaczy dostosowywać swoją morfologię do warunków zewnętrznych? - przypomniała sobie naraz Eva. - Tak: Tylko w zakresie plastyczności. Proste dostosowanie się do ciśnienia i ciążenia. To też czynnik ewolucyjny, ale przychodzi dopiero po osiągnięciu progu galaktycznego. -??? - Długi okres życia - częste zmiany warunków planetarnych. Organizm wykorzystuje rezerwę morfologiczną. Pewne cechy mogą się zmieniać. Widzieliście... 72. Przyszłość Rozmowa znów rozpłynęła się w drobnych, nie wnoszących nic nowego szczegółach. Ponieważ daleko było jeszcze do lokalnego południa, a SH-1 nie miał zamiaru ich opuścić, wiedzieli, że nadeszła pora na najistotniejsze dla nich pytania. - Co będzie z nami? - wszyscy spodziewali się tego, ale zaskoczyła ich bezceremonialność Anny. - Już mówiłem. Uważamy was w tej chwili za szóstą metagenerację na zerowym poziomie rozwoju. - Dobrze, już nie mówię, że możemy nie zechcieć, bo chyba rzeczywiście nie skażemy się na bezcelową egzystencję. To ma sens. Tylko czy pięć osób stanowi dostateczny materiał genetyczny? - Tak. Przecież także jesteście dobierani według kryterium biologicznego- przystosowań do lotów. A więc najsilniejsze organizmy, najbardziej spójne psychiki. A sam kod genetyczny? Możemy wzbogacić go dowolnie drogą przekształceń losowych, oczywiście w granicach optymalności cech. Każda metageneracja zaczynała się od mniej więcej takiej populacji. Druga nawet od trzech osób, a dzisiaj składa się z dziesięciu miliardów. W szczytowym okresie ekspansji ilościowej, było to nawet czterysta miliardów. - A skąd taki spadek? Coś takiego jest przecież na Ziemi? - Nie, to zupełnie co innego. Starsze metagenerację nie potrzebują takiej ilości ludzi. Przy ich możliwościach psychicznych najlepsze są kilkumiliardowe psychosfery. Ta ilość też wykształca się ewolucyjnie i nie ma to nic wspólnego z jakąkolwiek degeneracją czy sztucznymi ograniczeniami. To układa się samo. - Jak to wszystko ma wyglądać konkretnie? Mówiłeś, że minie kilkadziesiąt pokoleń nim opanujemy waszą wiedzę i technologię. To długo... A później? - To krótko. A ten okres jest najciekawszy. Właśnie te pokolenia przez cały czas odczuwają w pełni sens życia i rozwoju. Ciągłe poznanie. Stale coś nowego. Każde pokolenie dojrzewa do coraz to nowych prawd. Następuje ciągła kumulacja wiedzy, wyciąganie wniosków, uogólnianie... Dopiero po udostępnieniu całej naszej wiedzy następuje pewien kryzys. Wiedza już jest, ale nie ma jeszcze psychosfery. Następuje kilkaset psychicznie bezpłodnych pokoleń. - W jaki sposób będziemy zdobywać tę wiedzę? - Różnymi środkami. Rejestracje, hologramy, ja będę wam mówił... Zaczniemy od języka naszej metageneracji. Oczywiście, tylko w zakresie dostępnym waszej percepcji. - Każda metageneracja mówi innym językiem? - Podstawy są jednakowe. Różny poziom rozwoju. Rosnący zakres przetwarzania informacji - rozbudowa języka. - Będziecie, więc dostarczać nam danych. Czy będziemy też mogli zdobywać je sami? - Raczej nie. Powstałby chaos informacyjny. Musicie zdobywać wiedzę stopniowo. - Czy będziemy mogli poruszać się swobodnie, chociażby tylko na tej planecie? - Zasadniczo nie. To znaczy, my wam niczego nie będziemy zabraniać. Ale sami zrozumiecie, że nie możecie przebywać razem z nami, z większą ilością naszych ludzi. Poczucie zagubienia. Brak zrozumienia. Trudno opisać. Przekonacie się sami, bo na pewno podejmiecie próby. - Więc pozostaniemy tu na stałe? - Na razie tak. W tym zespole budynków i ich otoczeniu. Jutro pokażę wam okolicę. Później przybędzie budynków. Razem ze wzrostem waszej wiedzy. Będziemy was także zabierać w inne miejsca. Pokazywać. Inne planety też. - A kiedy my, czy któreś następne pokolenie, uzyskamy możność swobodnego poruszania się? To znaczy, kiedy psychicznie będziemy do tego przygotowani? - To jeszcze wy. Za kilkadziesiąt lat. Gdy uzyskacie swobodę kontaktu z nami w warstwie przedmiotowo-czynnościowej. - Jaką mniej więcej część waszej wiedzy zdoła opanować nasze pokolenie? - W zarysie około 25%. Podstawy. Możliwe byłoby więcej, ale nie możemy gruntownie zmieniać wszystkich waszych doświadczeń. Jesteście już w pełni ukształtowani psychicznie. Ale pewne pojęcie będziecie mieli o wszystkim. Następne pokolenia przejdą do szczegółów. - Czy zwrócicie nam materiały z ziemskiego statku? - Nie. Zajmą się nimi nasi specjaliści od spraw Ziemi. Dla was to margines tego, co macie poznać. I tak będziecie obciążeni nadmiarem informacji. - Czy będziecie ingerować w nasz rozwój biologiczny? - Na ile będziecie chcieli. Nie będziemy was do niczego zmuszać. Tylko sugestie. A piąte czy szóste pokolenie będzie już dysponować całą naszą biomedycyną. Będzie samodzielne. Porozmawiali jeszcze z godzinę o mniej istotnych sprawach. Mimo prób, nie wydobyli z niego nic na temat ich fizyki czy techniki. Tylko to, co wiedzieli do tej pory. Omijał też skrzętnie wszystko, co miało związek ze strukturą ich społeczeństwa, obyczajami czy kulturą. Na wszystko miał jedną odpowiedź: później. I stopniowo. 73. Początek Do zmroku było jeszcze sporo czasu. Wiedzieli, że naturalną koleją rzeczy przyszedł teraz moment na ich dyskusje i decyzje. Prawdopodobnie tamci dadzą im ochłonąć i zostawią w spokoju na kilka dni. Długo milczeli. Nikt nie chciał zaczynać... - A więc to, czego obawialiśmy się. Rezerwat - Julia wyglądała na ostatecznie zrezygnowaną. - Nie przesadzaj! Czego byś chciała? Oni są naprawdę odlegli od nas o miliony lat rozwoju, a tamci... Thorn XII... - On przynajmniej chciał’ być z nami, razem realizować ten swój projekt, jaki by on nie był. - Tak, eksperymenty na naszej psychice. Dziękuję, wolę już to! Jeśli już mam być królikiem, to wolę w rezerwacie niż w klinice - w klatce albo na stole operacyjnym - Eryk był raczej realistą. - Są jeszcze inne możliwości. - Jakie? W ogóle zostawić nas samym sobie? Nonsens! Zawsze będziesz wiedzieć, że otacza cię cywilizacja, a ty jesteś na marginesie. A tak masz przynajmniej rozsądną propozycję włączenia się w nią. - Po kilkuset pokoleniach... - No, to już nie ich wina. Za późno się wybraliśmy. - Inni mieli te same kłopoty - wtrąciła Anna. - Każda ich metageneracja zaczynała tak samo. No, może poza pierwszą. - Ja tam niczego nie będę zaczynała! Możecie sami zakładać waszą metagenerację - Julia podjęła już decyzję. - Dlaczego? - spytała Eva. - Przecież to naprawdę wygląda obiecująco. Masz dobre warunki, nienajgorsze perspektywy... - Pomyśl o naszych dzieciach, wnukach! Czym będą? Przejściowym pokoleniem... - Każde pokolenie jest przejściowe. My na Ziemi też takim byliśmy i w dodatku nie znaliśmy naszego celu. - Ale one będą zupełnie inne! Przyspieszony rozwój psychiczny... Technika biomedyczna... Nie będziemy nigdy potrafili nawiązać z nimi kontaktu. Jestem pewna. - Nie rozumiem was - odezwał się w końcu Robert. - Fakt, że cały czas lataliście i nie mieliście w najbliższych planach stałej pracy na Ziemi, ale chyba każdy z was liczył się z zakończeniem lotów. I co wtedy? Ja straciłem już w dystansie ze trzysta lat do innych. Wy chyba też coś koło tego. I wiedzieliście, że czeka was kilkanaście lat przystosowania zwrotnego. A jak wyglądało ono na Ziemi? Milczeli. - No jak? Może inaczej niż to tutaj? Nie pamiętacie już tych pensjonatów nad górskimi jeziorami? I tego, że w pierwszym okresie nie byłoby wam wolno samodzielnie poruszać się po miastach? - Jesteś demagogiem! Tak naprawdę, to nigdy nie traciłeś kontaktu z Ziemią. Wszystkie sprawy znałeś na bieżąco... - Poza życiem codziennym, techniką użytkową, kulturą... Wyliczać dalej? A to, że dzieci robiły się powoli starsze od nas, to też nic? Że używały innego języka? Zaczęli mówić wszyscy naraz. Dyskusja przeradzała się w kłótnię. Chodziło już tylko o własne racje, o to, żeby inni nie znaleźli argumentów. Z Kosmosu wrócili na Ziemię i cofnęli się w czasie o dwadzieścia jeden milionów lat. Tam szukali odpowiedzi... 74. Słońce Nie mógł ich dłużej słuchać. Poczuł potrzebę samotności... Opuścił pawilon i zaczai bez celu iść przed siebie. Szybko, jakby uciekając przed czymś, przeszedł wąską w tym miejscu strefę lasu z jego dziwnie poskręcanymi, rdzawymi pniami drzew, pełzającymi tuż przy ziemi zaroślami i szeleszczącymi, wielobarwnymi „kwiatami” o sztywnych, kanciastych płatkach. Wyszedł na „łąkę”. Przed nim rozciągała się idealnie płaska i pusta przestrzeń, nie zakłócona niczym aż po horyzont. Tylko ta trawa... Inna niż na Ziemi. Bardziej zwarta i zbita, ale elastyczna. Chodziło się po niej jak po grubej warstwie mchu. W ogóle wszystko było tu inne. Podobne, ale inne. Powietrze miało zupełnie inny smak, chmury - inną barwę i kształty, a słońce - bo tak już je nazywał - teraz, gdy zachodziło, było krwistoczerwone i prawie owalne. Wiedział, że bardzo szybko przyzwyczają się do tego wszystkiego. Rok, dwa i przestaną odczuwać jakąkolwiek różnicę. Później w ogóle zapomną, jak było naprawdę, a ich dzieci nigdy się nie dowiedzą. Szedł prosto w kierunku słońca. Jeszcze jedna różnica - mógł na nie patrzeć zupełnie swobodnie. Pewnie atmosfera pochłaniała tu znacznie większy zakres promieniowania... Dzieci... Na razie nikt nie dopuszczał do siebie tej myśli, ale założą w końcu tę swoją metagenerację. Chociażby po to, by nie skazać się na dożywotnią bezcelową wegetację w tym gwiezdnym raju. Słońce zachodziło coraz szybciej. Dotykało już horyzontu. Szedł dalej. Pozostawiony z tyłu las był już tylko wąskim pasmem. Dzieci... Będą zupełnie inne. Będą mogły przyswoić sobie znacznie więcej ich wiedzy, opanować więcej technologii. Oddalą się od nich a zbliżą do tamtych, do piątej metageneracji. Z wnukami mogą faktycznie nie mieć o czym rozmawiać... Już tylko rąbek słońca wystawał zza horyzontu. Niebo było intensywnie granatowe z powoli niknącym ciemnoczerwonym pasem. Dzieci... W końcu będą musiały się dowiedzieć, że są tylko przejściowym ogniwem w kilkunastopokoleniowym pościgu za poziomem życia, który wybrali ich rodzice, który narzucili im bez możliwości odwrotu... Co wtedy powiedzą? Było już ciemno. Powoli, jakby przez mgłę, zaczęły rozbłyskiwać pierwsze gwiazdy. Ale na pewno nie będą odczuwać takiej pustki jak oni. Będzie ich więcej. I co najważniejsze, nie będą miały poczucia zupełnie innej przeszłości, utraty przynależności do innego świata, wrażenia całkowitego zagubienia się w czasie i przestrzeni... Gwiazdy świeciły coraz intensywniej. Widać ich było wielokrotnie więcej niż z Ziemi. I były znacznie jaśniejsze... Centrum gromady... Tamci zostali... Jak długo jeszcze zdołają walczyć? Czy w ogóle będą walczyć do końca, czy też poddadzą się wcześniej? Chyba już teraz zdają sobie sprawę, że są skazani na zagładę. Thorn XII wiedział... Gwiazdy... Morze jaskrawo świecących gwiazd... Popatrzył na ten wycinek Galaktyki, w którym powinien znajdować się Układ Słoneczny, a który był jak grupa chorych komórek organizmu, otorbionych i odizolowanych od jego reszty. I poczuł żal. Nie wiedział już teraz, kto jest mu bliższy - zdegenerowany Thorn XII czy ich Super Homo-1... I poczuł tylko żal.