Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl Autor K.S. Rutkowski OPOWIEŚĆ To, proszę pana, była głośna historia. Przynajmniej w tym mieście. Przecież nie często się zdarza, żeby dwóch dobrych kumpli, mających żony i dzieci i żadnych problemów, skończyło ze sobą tego samego dnia. Pamiętam, że gliniarze oraz pismaki długo węszyli przy tej sprawie. Próbowali się doszukać powodów obu tych śmierci. Ale ani jedni ani drudzy jakoś nie mogli ich znaleźć. Choć, nie powiem, starali się bardzo. Rozmawiali z każdym, kto znał tych dwóch, a ze mną, osobą, która widziała ich jako jedna z ostatnich, gadali nawet kilka razy. Ale ja za każdym razem mówiłem im, że w samochodzie, gdy wracaliśmy z pracy, zachowywali się normalnie, śmiali się i żartowali i naprawdę nie wiem, co im odjebało później. To była moja sztandarowa odpowiedź. Serwowałem ją do znudzenia i gliniarzom i tym wszystkim gryzipiórkom. A oni i tak mówili i pisali później swoje w tych swoich protokołach i gazetach, wymyślając jakieś niewiarygodne historie, podpierane autorytetami psychiatrów, bo przecież trzeba było jakoś to wszystko wyjaśnić. Ale nikt nigdy nawet odrobinę nie zbliżył się do prawdy. Była zbyt niewiarygodna, żeby można było do niej dojść. Obaj się przyjaźnili. Od wielu lat Znali się chyba jeszcze ze szkoły. Mieszkali nawet na jednej ulicy. A nawet ich żony były najlepszymi przyjaciółkami. Ale my nie byliśmy przyjaciółmi. Jedynie kumplami z pracy. Znałem ich tyle o ile. Jeden z nich miał samochód, więc często zabierałem się z nimi do domu, gdy akurat robiliśmy gdzieś na budowie poza miastem, czasami też wypiłem z nimi jakąś flaszkę. Nie byli ani nieprzyjemni, ani sympatyczni. Ot, jak ja, zwykli, szarzy ludzie, żyjący od wypłaty do wypłaty. Tamtego dnia pracowaliśmy właśnie poza miastem. Stawialiśmy szkołę na takiej typowej polskiej wiosce. Po biegnącej przez nią szosie łaziły kury i gęsi, miejscowi na każdego obcego patrzyli spode łba, a w sklepie nie było żadnego innego alkoholu oprócz taniego wina. Ksiądz był w niej najważniejszą osobą, a kościół jedynym miejscem rozrywki. I gdyby nie przemykające czasami drogą samochody i nieliczne traktory na podwórkach, mogłoby się wydawać, że czas zatrzymał się w niej w osiemnastym wieku, usiadł i już nie chciało mu się dalej ruszyć dupy. Robotę skończyliśmy o trzeciej. Kwadrans później, jak co dzień, zapakowałem się z tymi dwoma do starego volkswagena i ruszyliśmy w stronę domu. Z tej wiochy do miasta było jakieś dwadzieścia kilometrów. Cały przejazd zajmował nam zwykle jakieś pół godziny, które, zależnie od dnia i stopnia zmęczenia pracą, spędzaliśmy gadając o różnych rzeczach, lub słuchając trzeszczącego radia i oglądając mijane widoki. Tamtego dnia upał zrobił swoje. Nie chciało nam się gadać. Jechaliśmy więc milcząc i tylko rozglądając się dookoła. I nagle zobaczyliśmy te dwie. Stały przy drodze, ubrane prawie jak na plaży i machały do samochodów. Były młode i naprawdę ładne, co się u tirówek chyba nie zdarza zbyt często. Moi kumple spojrzeli na siebie, uśmiechnęli się i ten, co prowadził jakieś kilkadziesiąt metrów dalej zatrzymał samochód i pojechał na wstecznym... Mówię panu, to naprawdę były ładne dziewczyny. Nie jakieś tłuste, wypacykowane laflryndy, nie mające szans w jakiejś normalnej agencji towarzyskiej i dlatego stojące przy drogach, a zgrabne, smukłe laseczki z długimi włosami i twarzyczkami jak aniołki. Aż nie chciało się wierzyć, że mogły robić to, co robiły. A zwłaszcza tam, przy drodze, w jakichś krzakach. Z tym swoim wyglądem jak nic nadawały się na kurewskie salony. Moi kumple omal nie zaślinili się na śmierć, gdy już je zobaczyli z bliska. Ich żony przy tych panienkach wyglądały jak czarownice. Wiem, bo je kiedyś widziałem. Wielkie dupy, ujebane tłuszczem fartuchy, braki w uzębieniu i siano na głowie uchodzące za włosy, spięte w byle jaki kok. Nie powiem, nawet na mnie te panienki zrobiły wrażenie. Ale ja odpadłem już na starcie. Byłem świeżo po ślubie, moja żona młoda i ładna, co noc wyciskała ze mnie wszystkie soki i jeszcze mi nie spowszedniała, a zresztą nie miałem pieniędzy. Moi kumple jednak nawet się nie zastanawiali. Od razu przeszli do konkretów. Ile, za co, dlaczego tak drogo. Te dwie, chociaż były, jak się okazało, Rosjankami, potrafiły się cenić. Ale w końcu, po paru minutach moim kumplom jakoś udało się z nimi dogadać i ruszyli do lasu. Nie było ich z jakieś piętnaście minut. Przez ten czas łaziłem wokół zaparkowanego na poboczu Passata i paląc papierosa przyglądałem się przejeżdżającym drogą samochodom. Czas dłużył mi się w nieskończoność aż nareszcie ujrzałem całą czwórkę na skraju lasu. Panienki poprawiały spódniczki, a kolesie wpychali koszule w spodnie i dopinali rozporki. Dopiero, gdy byli już blisko usłyszałem, ze się kłócą. -Gdzie nasze diengi?!- dziewczyny wołały, szarpiąc obu za koszule - My chcemy nasze pieniądze? A moi kumple wydawali się nie zwracać na nie uwagi. Szli twardo do przodu, uśmiechając się pod nosem. W końcu jedna z dziewczyn, widząc, że oni wcale nie maja zamiaru im zapłacić, rzuciła się z łapami na jednego i zaczęła go targać za włosy. Szamotała się z nim chwilę, ale on uwolnił się od niej i zdzielił ja pięścią w twarz. Dziewczyna przewróciła się na ziemię i zaczęła głośno płakać. Druga rzuciła się w obronie koleżanki, ale z tą poradził sobie drugi kumpel, wymierzając jej siarczysty policzek i gotując rękę do następnego ciosu. -Co wy, kurwa, robicie?! - wrzasnąłem, stając między nimi, a dziewczynami - Co jest, kurwa, grane?!! -Nic - odparł spokojnie ten, któremu jedna z dziwek potargała czuprynę - Chcemy tylko wsiąść do samochodu, a te kurwy nam przeszkadzają. -Oddajcie pieniądze, oddajcie pieniądze!!! - krzyczały jedna przez drugą, nie próbując już jednak atakować - Nie zapłaciliście za trachanie! Jeden z kumpli machnął na nie ręką i ruszył w stronę auta. -Chuja dostaniecie, bo jesteście cienkie kurwy i nic nie umiecie! - zawołał do nich drugi - Tak marnie dupy to może dawać mi żona, a nie profesjonalistka. Nie jesteśmy zadowoleni z waszych usług, więc nie zapłacimy. I również poszedł do samochodu. -Naprawdę im nie zapłacicie? - zapytałem się ich głupio. Cały czas miałem nadzieję, że tylko pogrywają sobie z tymi dziwkami. Że to ostre, bo ostre, ale jednak żarty. Przez otwarte okna samochodu dobiegł mnie śmiech ich obu. Z księżyca na łeb się zjebałeś? - Jak masz takie dobre serce, to sam im zapłać, bo my nie mamy z czego! - zawołał do mnie ten, co prowadził, po czym zapuścił silnik. I zaraz dodał: -Gdyby te dziwki były mądre, brałyby forsę z góry. Będą miały, głupie cipy, nauczkę. -Albo, młody, wsiadasz, albo zapierdalasz do miasta na piechotę! - krzyknął do mnie drugi - Przestań się w końcu litować nad tymi szmatami! -Przykro mi dziewczyny - powiedziałem do płaczących prostytutek, rozłożyłem bezradnie ręce i również wsiadłem do wozu. Czułem się jak kutas, mimo, że nie byłem niczemu winien. Wstydziłem się za tych palantów, za ten ich chamski numer. Ale, no cóż... Do miasta było jeszcze z dobrych piętnaście kilometrów i mimo wszystko nie chciało mi się zasuwać do niego na piechotę. Obaj mnie wkurwili i postanowiłem nie odezwać się do nich ani słowem. Przynajmniej tamtego dnia. A z pracy do domu już zawsze wracać autobusem. To, co wydarzyło się potem, mogłoby tylko wydarzyć się w filmie. Ale nieraz, jak sam się pan zaraz przekona, życie potrafi pisać lepsze scenariusze. Jakieś sześć kilometrów dalej, których przejechanie upłynęło mi na wysłuchiwaniu przechwałek kolesi jak to cwanie załatwili te kurewki, zajechało nam nagle drogę czarne, sportowe BMW. Bryka lśniąca w słońcu i wyglądająca tak, jakby dopiero, co wyjechała z salonu. Nasz wóz zahamował ostro, tak, że omal się nie rozsypał. Miał ze dwadzieścia lat i cudem już było to, że jeszcze jeździł. Nie mieliśmy nawet czasu dobrze się we wszystkim zorientować, kiedy z beemwicy wypadło trzech gości i rzuciło się do naszego samochodu. Odbyło się to błyskawicznie. Jakby uderzyła na nas jakaś brygada antyterrorystyczna. Wywlekli nas z bryki i ciągnąc za kudły powlekli po asfalcie. I dalej też było jak w kinie... Broń przyłożona do głów, prośby, błagania i droga do lasu. Nawet nie było czasu przyjrzeć się tym facetom, a już wokół były drzewa, pod nogami jakaś ścieżka, choć od drogi do lasu był spory kawał. Mnie strach oślepił całkowicie, zimna stal, którą czułem przy skroni, nie pozwalała protestować, ani się bronić. Dopiero, gdy zostałem pchnięty na ziemię, zarabiając przy okazji kopa w tyłek, odważyłem się spojrzeć za siebie. Mówię panu, to byli mutanci, nie ludzie. Wszyscy wyglądali jakby spierdolili z jakiegoś genetycznego laboratorium, w którym naukowcy próbowali wyhodować nadczłowieka. Ogolone łby, szerokie bary, nogi jak kłody drewna i bandyckie mordy. Słabo mi się zrobiło, gdy ujrzałem ich nad sobą. I dopiero wtedy zorientowałem się, że ze strachu się posikałem. Moje spodnie były mokre aż do samego dołu. I wtedy tez zobaczyłem swoich kumpli. Obaj płakali. Jak dzieci. Klęczeli, wpatrując się z przerażeniem w wymierzone w nas lufy pistoletów, a wielkie łzy ściekały z ich oczu na ziemie. -Nie strzelajcie, nie strzelajcie - błagali unosząc w górę ręce, jakby chcieli się nimi zasłonić przed kulami - Nie zabijajcie nas, nie zabijajcie... A potem zobaczyłem jedną z nich. Tych panienek z drogi. Stała za plecami tych trzech gości i wlepiała w nas wciąż zapłakane oczy. I wtedy zrozumiałem wszystko. Moi kumple też się połapali, bo gdy zobaczyli tę dziewczynę, zaczęli wyć i jęczeć jeszcze głośniej. -Mordy w kubeł! - rozkazał facet, który stał w środku, zbliżając do nas rewolwer - Zamknąć parszywe ryje! I gdy moi kumple posłusznie przestali jęczeć, ten sam facet skinął na dziewczynę, która natychmiast podeszła do niego. -Którzy was zerżnęli? - zapytał jej. Dziewczyna przyjrzała się nam uważnie i, ku mojej wielkiej uldze, wskazała palcem moich kolesi. -A ten? - facet wskazał na mnie - Co on robił? -Nic - odparła Rosjanka - On nie trachał i nie chacieł uciekać. To oni nas bili i nie dali dieng. - Jej palec ponownie zawisł oskarżycielsko nad głowami moich kolegów - To te świnie nie chacieli zapłacić! Ten, który pytał, zbliżył się do moich kumpli, wciąż z wycelowana bronią i miną grabarza. -A wiec to wy lubicie pierdolić za darmo - rzekł, zbliżając rewolwer do głowy jednego z nich, na co ten przerażony i skomląc jak pies położył się na ziemi - Zrobiliście, kmioty, najgłupszą rzecz w swoim życiu. Trzeba mieć naprawdę pusto we łbie, żeby wyciąć taki numer. Macie przejebane! Facet przytknął spluwę do czoła leżącego i przez chwilę wyglądał tak, jakby zastanawiał się czy nacisnąć spust czy nie. Nagle jednak odsunął giwerę od głowy tamtego i wyprostował się. -Wstawaj na nogi! - krzyknął, wymierzając leżącemu kilka mocnych kopów - Na nogi, śmieciu! I wy też! - zwrócił się do mnie i do drugiego z moich kumpli. Wstaliśmy tak jak kazał i trzęsąc się ze strachu, przez chwilę czekaliśmy, co będzie dalej. -Zdejmować gacie! - rozkazał facet. We trzech popatrzyliśmy po sobie. -No już, rozbierać się do kurwy nędzy!!! Zaczęliśmy niemrawo rozpinać spodnie. -Ty nie - powiedział szef tych alfonsów, wskazując na mnie - Podziękuj Maszy, bo to ona uratowała ci dupę. Spojrzałem z wdzięcznością na dziewczynę i odsunąłem się od moich kumpli, jakby byli trędowaci. Po chwili obaj poradzili sobie jakoś ze spodniami. Jednak szef tych pakerów kazał im się rozbierać dalej. Do rosołu. Tak, że po kilku minutach stanęli przed nami zupełnie nadzy, zasłaniając wstydliwie rękoma swoje przyrodzenia. -Zdjąć łapy z jajec! - krzyknął alfons, na co ci odsłonili pokornie pokurczone ze strachu członki. Ich strach po chwili osiągnął apogeum, kiedy ten co rozkazywał, wyciągnął nagle z kieszeni sprężynowy nóż, otworzył go efektownie i zbliżył się do nich. -O Boże, nie, nie... - zaczęli obaj skomleć, cofając się do tyłu - Nie, nie, przepraszamy, przepraszamy. -Macie dwie możliwości - facet powiedział do nich - Albo nawzajem sobie obciągniecie, albo je wam oderżnę. I, dla podkreślenia wagi swych słów, dotknął zimnym ostrzem fiuta jednego z nich... I może pan uwierzy, albo nie, ale to wystarczyło... Dotknięty majchrem, zalewając się łzami, padł na kolana przed swoim kumplem i wziął jego zwiędły członek do buzi. Ale już po chwili go wypluł i zwymiotował. Wprost na jaja całkowicie zaskoczonego tak szybkim obrotem akcji kolesia. -No dalej, on ma ci się spuścić w gębie - krzyknął inny z milczących dotąd alfonsów, kopiąc klęczącego mocno w tyłek - Jednym cmoknięciem jego fiuta nie odkupisz winy. I ten, proszę pana, chcąc nie chcąc musiał znowu wziąć w usta członka swojego najlepszego kumpla, który przez cały czas stał nieruchomo, zaciskając z rozpaczy zęby i oczy. Fiuta nie dość, że obrzyganego przez siebie, to na dodatek przecież niedawno wyjętego z niedomytej cipki. Mówię panu, patrząc wtedy na to wszystko omal sam się nie porzygałem. Ale tym trzem pakerom to się podobało. Śmiali się do rozpuku, kiedy klęczący walczył ustami z kutasem swego kolesia, nie chcącym się należycie naprężyć. Dopingowali go jakby oglądali jakiś mecz, a kiedy zwalniał, lub wypluwał fiuta, podchodzili i kopali go w dupę lub przykładali mu pistolet do głowy, zmuszając żeby bardziej się starał. I gdy w końcu po wielu trudach udało mu się postawić tego kutasa, już jakoś mu poszło. Na koniec porzygał się jeszcze raz, kiedy sperma kumpla wypełniła mu usta. A potem powtórzyło się wszystko jota w jotę. Jak w jakimś pedalskim pornusie. Ten, który przed chwilą obciągał, musiał wstać i podsunąć kolesiowi pod nos swoją fujarę. I znów wielkie obrzydzenie, wymioty i ciężkie, mozolne targanie parowy, aż do odległego końca. Widzę, że niezbyt się panu podoba ta historia. Mnie tez się nie podobała. Ale co mogłem zrobić. Nic. Mogłem tylko stać i się patrzeć. I cieszyć się, że nie jestem na miejscu któregoś z nich. Mówię panu, większego upodlenia nie widziałem w życiu. Ci sterydowcy nieźle to sobie wymyślili. Mimo tych swoich prostackich, bandyckich facjat, byli wyrafinowani. Po co wpierdol, łamanie rak czy nóg, kiedy przecież można pokazać nieuczciwym klientom, jaką ciężką pracą jest zrobienie laski i ile to się panienki muszą namęczyć, żeby zarobić te parę groszy. Wiedzieli, że nauka nie pójdzie w las. Że po takim numerze facetom już do końca życia odechce się pierdolić nie tylko kurewki, ale nawet własne żony. Potem, gdy było już po wszystkim, śmiejąc się odeszli i zostawili nas w tym lesie. Mnie zaszczanego, ale przynajmniej w ubraniu i moich dwóch nagich, zeszmaconych kumpli, pochlipujących i nie mogących spojrzeć sobie nawzajem w twarz. Siedzieli na ziemi i płakali chyba z godzinę. Nawet ja długo nie mogłem dojść do siebie, chociaż oszczędzono mi tego co przeżyli oni. W końcu jakoś się jednak pozbierali do kupy i ruszyliśmy do samochodu. Ja przodem, a oni z tyłu, przybici, pognębieni, upokorzeni, ze spuszczonymi głowami, każdy w dużej odległości od siebie. Nawet w samochodzie nie potrafili sobie spojrzeć w oczy i nie odezwali się do siebie ani razu... Wysadzili mnie na rogatkach miasta, w pobliżu mojego domu. Gdy wysiadałem powiedziałem, żeby się nie martwili, że nikomu nie powiem, ale nawet na mnie nie spojrzeli. Wtedy, proszę pana, widziałem ich ostatni raz... Nie wiem co było potem. Czy ze sobą rozmawiali, czy tylko dojechali w milczeniu na swoja ulicę i rozeszli się bez słowa. Obstawiam to drugie. Widziałem ich wtedy, pamiętam w jakim byli stanie i myślę, że nie odezwali się już do siebie ani razu. A nawet na siebie nie spojrzeli I że to wielki, wielki wstyd z którym nie mogli sobie poradzić, zmusił niezależnie każdego z nich, żeby parę godzin później pójść do piwnicy, znaleźć jakiś sznur i się powiesić... To cała prawda o tym zdarzeniu. Pan nie jest stąd, więc pan o nim nie słyszał ale tu przed laty żyło nią przez jakiś czas całe miasto. Domniemywano, przypuszczano, szukano przyczyn ale nikt nie potrafił niczego znaleźć. Jedynie ja znałem powody ich śmierci ale nigdy nikomu ich nie wyjawiłem. Dlaczego? To proste. Dlatego, że nie mogłem. Ze względu na ich żony, dzieci. Taka historia przechodziłaby z ust do ust i ich rodziny nie miałyby potem życia. Sam pan wiesz jacy potrafią być ludzie. Nie chciałem przyklejać sierotom etykietek dzieci pederastów. Dlaczego opowiadam to panu? Odpowiedź na to pytanie również jest bardzo prosta. Pan nie jesteś stąd, jutro pan wyjedziesz i zabierzesz tę opowieść ze sobą. Gdzieś tam, daleko, nad morze. I nawet jeśli pan ją tam komuś opowiesz, nikogo to nie skrzywdzi. Zresztą nie znasz pan nazwisk, imion, jedynie suche fakty... A one mogą pójść w świat. Od dawna już zresztą chciałem się ich pozbyć. Czasami ciążyły mi na sercu jak kamienie. Cieszę się więc, że zaszedłem dziś do tej knajpy i że akurat pan miał właśnie ochotę napić się z kimś wódki. Miło jest raz, dla odmiany, znaleźć się o właściwym czasie we właściwym miejscu. Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl