Thomas Keneally JOANNA De Arc KRWI CZERWONA, SIOSTRO RÓŻO... Przełożył Juliusz Kydryński Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1995 Tytuł oryginału Blood Red, Sister Rosę Copyright O 1974 by Thomas Keneally Grafika na okładce Marzena Kawalerowicz Opracowanie graficzne, skład i łamanie FELBERG MflUSKA BtSljinSRA i UBOCZNA w 2'abriu 1 ZN. jCLASi, NR INW. suw For the Polish translation Copyright © 1982 by Juliusz Kydryński For the Polish edition Copyright © 1995 by Wydawnictwo Da Capo W tej edycji wydanie I ISBN 83-86611-41-3 Printed in Germany ELSNERDRUCK-BERLIN Księga pierwsza KRÓLOWIE-CIENIE iy młody Karol miał lat siedem, mieszkał w stolicy w swych apartamentach w Hotel Barbette. Jego matka mieszkała na innych piętrach Barbette i czasem go odwiedzała. Ponieważ przyprowadzała z sobą lamparta na smyczy albo pawiana o cuchnącym oddechu, Karol nie lubił tych odwiedzin. Umysł jego poddano już opiece księży, dominikańskich teologów z paryskiego uniwersytetu. Zaczęli go uczyć, że będzie królem pod rządami Boga, że Francja i papież są spokrewnieni poprzez Boga. Główna niańka w Barbette, dwudziestoośmioletnia tłusta Bretonka, miała na imię Madeleine. Ważne jest zastanowić się nad tym, czego ona go uczyła. madeleine: Król jest bogiem. karol: Istnieje tylko jeden wszechmogący Bóg, Deus Omnipotens... Zaczął już uczyć się łaciny. madeleine: Och, ale istnieją też mali bogowie. Królowie i święci są małymi bogami. Lecz król potrzebuje drugiego do pary, króla-brata, który jest królem potajemnie. I król--brat musi poświęcić się na ofiarę i krwią króla-brata żywi się potęga samego króla. Madeleine pokazała mu swoje dwa palce wskazujące. Thomas Keneally madeleine: Ten król jest królem publicznie. Pokiwała znacząco prawym palcem wskazującym. madeleine: On nosi koronę, a ludzie składają mu przysięgę i śpiewają Noel*. Jej lewy palec wskazujący łagodnie się pochylił. madeleine: Ten król jest królem, który musi poświęcić się w ofierze. Tak jak Jezus za nas umarł i wszystkich nas uczynił godnymi Nieba. Ten król nigdy nie nosi korony. Jego krew sprawia, że król panuje potężnie i długo. karol: Kto jest królem, który umiera dla papy? madeleine: Kaczątko, twój ojciec nie ma króla-cienia. karol: Może stryj Ludwik był królem-cieniem papy?... Stryj Ludwik krwawił... Stryj Ludwik został zamordowany przed trzema laty przed Barbette. Madeleine i Karol słyszeli krzyki. Mordercy złożyli rzeczywiście sutą ofiarę ze stryja Ludwika. madeleine: Kaczątko, twój stryj Ludwik był miłym człowiekiem, ale czarownikiem. Mogła mówić Karolowi, co chciała, ponieważ kiedy królowa Izabela przychodziła do syna z wizytą, miała dosyć kłopotu z powstrzymywaniem swych drapieżników, żeby nie rzucały się na służbę. Dlatego nie miała czasu sprawdzać, czy jej syn uczy się rzeczy odpowiednich. madeleine: Twój ojciec dlatego właśnie oszalał, że nie miał króla-cienia, który by za niego umarł. karol: A ja będę go miał? madeleine: Dobry z ciebie chłopiec. Bóg się o to postara... Lecz chłopiec uczuł, że cała krew odpłynęła mu z piersi do brzucha. A tam beznadziejnie się burzyła. Wiedział, że tak się nie stanie: nie będzie miał żadnego króla-brata ani króla-cienia. Niewspomagana królewskość, Madeleine dawała mu to * Noel - w wiekach średnich okrzyk (tu - pieśń) z okazji szczęśliwego wydarzenia politycznego. Joanna d-Arc o zrozumienia przez cały czas, dopóki nie doszedł do dziesiątego roku życia, a ona została zwolniona, niewspomagana królewskość była straszliwym ciężarem - przyciągała zabójców, rodziła wojny w samym królu i poza nim. Jego ojciec król wiódł wojny w sobie samym. Mieszkał w zamkniętych apartamentach w Luwrze. Ubierał się niechlujnie. Bił służbę. Mały chłopiec był bardzo wątły. Myślał: ja też będę taki. Ale nie będę nawet na tyle silny, żeby bić służących. madeleine: No, a teraz ty. Jesteś pieszczoszkiem Arma-niaków. Partia Armaniaków była partią, która go popierała. Wcześniej tej samej zimy w królewskiej kasztelami Vaucouleurs odbył się chrzest córeczki dwojga wieśniaków: Zabillety i Jakuba. Dziewczynka miała dwóch braci i siostrę. Ochrzczono ją imieniem Joanny, lecz bracia i siostra nazywali ją Jehannette. Miasteczko, w którym mieszkali, nazywało się Domremy-a-Greux. Miało ono, mówiąc oględnie, interesujące położenie. Na razie wystarczy powiedzieć, że bory były ciemnozielone, a Moza szeroka i posępna. Do mego czcigodnego zleceniodawcy, Szanownego Francesco Maglia-Gondisi w Banku Rodziny Gondisi we Florencji, od jego nowo mianowanego agenta w Poitou i rejonie Loary, Bernarda Massimo. Datowano 23 lipca 1419. Musicie mi wybaczyć, jeśli inni agenci bankowi na innych terenach dostarczyli wamjuż niektórych z informacji zawartych w tym liście. Rzecz w tym, że kiedy tu przybyłem, zorientowałem się, że trudno będzie tu w ogóle zebrać jakiekolwiek prawdzi- Thomas Keneally Joanna d'Arc we informacje. Rada Armaniaków przy delfinie i jego opiekunka królowa Jolanta Sycylijska niechętnie udzielają wiadomości. Jednym z powodów jest z pewnością fakt, że owe wiadomości są tak uporczywie niedobre. Oni z pewnością chcą kapitałów, chcą żeby bankierzy ubezpieczali ich armie, starają sią o zastawy i umowy kredytowe. Ale nie chcą mi podać zwyczajnych faktów, odnoszących się do tych interesów, ani możliwości, które każdy klient starający się o finanse chętnie zwykle wyszczególnia. Rozmawiałem o tym z innymi bankierami, którzy wszyscy traktowani są w ten sam sposób. Możemy tylko dojść do wniosku, że mając Anglików w Normandii i na południowym wschodzie, a Burgundów kontrolujących północ i Paryż, nasi klienci armaniaccy są ód nas zależni tak bardzo, że czują się tym dotknięci. Dowiedziałem się o dwóch niezwykle ważnych sprawach. Przede wszystkim diuk Burgunda Jun (zwany Sans Peur*) postarał się o to, żeby przedstawić siostrę delfina Katarzynę królowi Anglii, Halowi Monmouthowi. Istnieje wiele domysłów, dlaczego zaaranżował to spotkanie, ale był to po prostu jeden z punktów porządku dziennego długiej konferencji, jaką Jan i król angielski odbyli na zachód od Paryża. Zdaje się, że niewiele osób wie, co jeszcze na tej konferencji się wydarzyło; jedynie to, że król Hal poznał starszą siostrę delfina. Poza dopatrywaniem się politycznych korzyści w jej poślubieniu, mówi się, że król rzeczywiście się w niej zakochał. Nie wiem, kiedy odbędą sią uroczystości zaślubin. Ale jestem pewien, że rozumiecie, jak to odbije się na delfinie. Jedna z jego sióstr będzie królową Anglii, a druga, Michelle, księżną Burgunda. Jeśli mój czcigodny zleceniodawca pozwoli, załączę szkic: /mioty, jak wiecie/ iom-.MsSa dworska * Sans Peur - bez trwogi. dS Karet, Delfin jzarcaonyzMariąA iUmtaf Możecie się przekonać, że Armaniacy zostali nie tylko oskrzydleni, lecz także wymanewrowani, jeśli idzie o małżeństwa. Po drugie, dowiedziałem się, że diuk Burgunda Jan i delfin mają zamiar spotkać się znowu gdzieś na południe od Paryża, być może w Montereau, we wrześniu. Zagrożenie naszych interesów polega na tym, że Jan wywrze silny nacisk na chłopca, próbując go namówić, żeby przyjechał na północ odwiedzić ojca i matkę. Tą drogą Jan ma nadzieję podporządkować sobie chłopca w ten sam sposób, jak podporządkował sobie jego ojca (którego, szalonego, uwięził w Luwrze) i matkę (która podobno jest kochanką Jana). Jeśli Janowi uda się przeprowadzić swój zamiar, partia Armaniaków przestanie istnieć. Szambelan królewski, monsieur Tanguy, jest bardzo zaniepokojony zbliżającym się spotkaniem, gdyż obawia się, że diuk mógłby nawet zdecydować się na zamordowanie chłopca, jeśli ten odmówi wyjazdu na północ. Tanguy z wielką czujnością rozważa to prawdopodobieństwo. Wobec tych perspektyw nie widzę żadnej korzyści dla Banku Rodziny Gondisi w przeprowadzaniu transakcji z delfinem, królową Jolantą i Radą Armaniaków. Dlatego też poczekam z ostateczną aprobatą wszelkich nie rozstrzygniętych spraw, dopóki nie otrzymam waszych instrukcji... BERNARDO MASSIMO Thomas Keneally "ewnego gorącego wrześniowego dnia, gdy Jehannette miała lat dziewięć, obudziła się wcześnie. Drżała przez cały ranek, nawet w kościele. Miała wytrzeszczone oczy. Po niedzielnym obiedzie - składającym się z boczku i grochówki - dostała konwulsji, wylała na siebie gorącą zupę. Jakub bił japo twarzy, dopóki nie wrócił jej oddech, potem ułożono ją w wysokim rodzinnym łóżku. Chociaż chciała spać, oczy jej wciąż się otwierały i patrzyła na spotniałą plamę światła na kuchennej podłodze. W świetle tym mogła wyczytać: stanie się coś, co oddali ją od Jakuba i Zabiłlety, co zasklepi ją w jej samotnej przyszłości. Co odłączy ją od tęgiego pnia jej rodziny, tak jak płaczące cielątko odłączone jest od trzody. Nie chciała tego. Z pewnością chciała doróść i być taką jak Zabillet, ironiczną i płodną, a nie jakąś mdłą niezdarą. Wydawało się to czymś godnym zazdrości. Bezcennym dążeniem. Około siódmej pomyślała sobie: dobrze, już się stało, nastąpi wybuch. I mogła wreszcie zdrowo odpocząć. 1 ego dnia (było to jesienią 1419) w warownym mieście Montereau miały odbyć się rozmowy pomiędzy diukiem Janem Burgundzkim i młodym delfinem Karolem. Obydwie strony pozwoliły, by minęła pogodna niedziela. Denerwowano się morderstwem i innymi niebezpieczeństwami. Apartamenty delfina Karola znajdowały się w samym Montereau. Owego ranka wysłuchał tam trzech mszy. Być może próbował całą tą pobożnością odbudować swoją królewskość, która podupadła od czasów Madeleine. Utracił Paryż, a jego ojciec był tam uwięziony - jeszcze jedno miejsce uwięzienia szalonego króla. Przed czterema laty, pewnego dżdżystego popołudnia, angielski król Hal zmasakrował armię lojalistów. To złe miejsce nazywało się Agincourt. Krew mówiła Karolowi, 10 Joanna d"Arc że z takiej nazwy wynikną jeszcze inne tragedie. Hal, Henry Monmouth, wykorzystał lata dojrzewania Karola na odzyskiwanie Normandii i uwodzenie siostry Karola, Katarzyny. Z powodzeniem. Maman Izabela, matka chłopca, mieszkała w Troyes z wszystkimi swoimi zwariowanymi, żarłocznymi i groteskowymi bestiami. Egzotyczne ptaki pstrzyły kandelabry, małpy uganiały po gobelinach, a drapieżniki majestatycznie chodziły po pokojach, poprzedzielanych przepierzeniami. Często sypiała z małym diukiem Janem Burgundzkim, przygniatając swymi dwustu pięćdziesięcioma funtami jego sto dwanaście. Nic dziwnego (jak mówił polityczny dowcip), że nazywano go Janem Sans Peur. Spotkanie między Karolem i Janem miało odbyć się tej niedzieli o godzinie drugiej. Karol miał na sobie pełną zbroję i stał w niej pocąc się. O oznaczonej godzinie wysłannicy diuka Jana prosili 0 odłożenie spotkania. Gdy służący zdjęli z Karola zbroję, okazało się, że dostał wysypki od upału. Po drugiej stronie rzeki diuk Jan zjadł sam bardzo lekki posiłek i pił tylko wodę. Za pokutę. Mówił sobie: Bóg, książę książąt i najwyższy mąż stanu, zauważy tę drobną uprzejmość z mej strony. Jeśli dziś po południu grozi jakieś niebezpieczeństwo, niechże zapamięta moją abstynencję przy obiedzie. Rodzina diuka znana była w Europie z wyciągania korzyści z każdej dysputy. Nie obawiał się. Lecz był przygnębiony, co nieczęsto mu się zdarzało, 1 miał biegunkę. O drugiej, gdy odpoczywał, wszedł hrabia Navailles. To jego pomysłem było odkładanie rozmów przez cały dzień. Sądził, że zdenerwuje to ludzi delfina i wprowadzi chaos do wszelkich planów gwałtu, jakie mogliby obmyślać. Był ogromny w swej zbroi przy szczupłym księciu, który leżał w łóżku w koszuli i w kalesonach, bez spodni i butów. nayailles: Jak tam twój brzuch, Janie? 11 Thomas Keneally diuk: W porządku. navaexes: Przyleciał gołąb wysłany przez naszego człowieka w mieście. Donosi nam, że w domach nad rzeką nie ma żołnierzy. Zajmują je ludzie, którzy powinni je zajmować. Gotują jedzenie. Tulą dzieci do piersi. I tak dalej. diuk: Dobrze. navailles: Żeby ci tylko pozwolili mówić z tym małym kutasem. W cztery oczy, tylko wy dwaj. diuk: Ten świat nie jest doskonały. navailles: Czy piąta by ci odpowiadała? Około dziesięć po czwartej Navailles wraz z ośmiu innymi panami zszedł na dół, wprost na most nad Yonne. Z wieży, w której kwaterowali z księciem, rozciągał się widok na drogę. Trębacz zatrąbił sygnał wzywający do układów i dziewięciu panów wkroczyło na most. Poprzedzał ich chorąży ze sztandarem, lecz poza tym nie mieli żadnej eskorty. Z wieży w Montereau trębacz Armania-ków odpowiedział umownym sygnałem. Most przedzielony był w poprzek murami, tak że składał się z trzech sektorów, a przy każdym końcu mostu znajdowała się jakby poczekalnia: jedna dla ludzi diuka Jana, druga dla adiutantów delfina Karola. Sektor środkowy miał być miejscem spotkania. Nie był umeblowany, lecz obwieszony draperiami: niebieskimi, białymi, czerwonymi i zielonymi. Złote słońce i złote lilie lśniły na niebieskich, a burgundzki krzyż św. Andrzeja jaśniał na czerwonych. Navailles i tamci czekali dziesięć minut w swojej poczekalni, podczas gdy doradcy delfina nałożyli zbroje i wyszli z miasta, by dojść do swego sektora mostu i na miejsce spotkania. Protokół wymagał, żeby Francuzi zaprosili Burgundczyków na miejsce spotkania. Diuk Bur-gundii był wasalem Francji zgodnie z feudalnymi teoriami, już wówczas śmiesznymi. Ktoś w końcu otworzył bramę do miejsca spotkania, lecz nikt nie zawołał Burgundczyków, żeby weszli. 12 Joanna dArc Dąsają się - powiedział Navailles, a jego towarzysze zachichotali, wchodząc parami do komnaty przeznaczonej na spotkanie. Aby uprościć skomplikowaną opowieść o tym, co zaszło owego popołudnia, wśród panów burgundzkich wymienia się po nazwisku tylko Navaillesa. Po stronie francuskiej wszyscy panowie padną lub znikną w wyniku tego, co wkrótce stanie się na moście. Ale właśnie dlatego kilku z nich musi się wymienić. Gdy Navailles wszedł do komnaty spotkań, zobaczył o trzydzieści jardów przed sobą, na tle niebieskich i złotych kotar, Tanguy Duchatela i siedmiu innych potworów armaniackich. Zobaczył na przykład monsieur Brabazona, rzeczywistego mordercę, który porwał niegdyś i zabił przeoryszę w Tu-renii. Tylko po to, żeby móc powiedzieć, że to zrobił. Zobaczył Pierre de Giaca, który dzielił łoże z Karolem. Szpiedzy burgundzcy twierdzili, że jest on satanistą i posługuje się do swych celów czarami i trucizną. Lecz twarz miał wrażliwą i on także wysłuchał wszystkich mszy, którymi biedny Karol usiłował wesprzeć swój podupadły majestat. Ten politowania godny, mały skurwiel Karol, myślał Navailles. Ani jednej własnej myśli, a rozmawiać może tylko z mordercami. I Tanguy Duchatel, najulufcieńszy rzecznik chłopca. tanguy: Czy tym razem jesteście poważni? Czy wciąż tylko pierdzicie dookoła? navailles: Czy piąta delfinowi odpowiada? tanguy: Piąta. Mieliście cały cholerny dzień. navailles: Piąta to najlepsza pora, jaką teraz możemy zaproponować. Idź lepiej i ubierz Karolka. Tymczasem panowie z obu stron wygwizdywali się wzajemnie i wymyślali sobie. Monsieur Antoine Vergy z Burgundii i Brabazon zajmowali się sobą. Odpowiadało im to, bo obaj byli prawdziwymi rozbójnikami. 13 Thomas Keneally Navailles nie miał zaufania do monsieur Tanguy Du-chatela. Nieco wcześniej tego roku, gdy wojska Jana weszły do Paryża, Tanguy Duchatel, burmistrz miasta, obudził młodego delfina Karola w Hotel Neuf de Tourel-les, uniósł w ramionach płaczącego chłopca przez Bramę Tempie do Bastylii, gdzie zgromadzono konie do ucieczki na południe. Navailles wiedział, jak postępować z Tan-guym, żądnym władzy i mordu. Ale nowo wzbudzona w nim próżność - jako wybawcy księcia - czyniła go kłopotliwym. Można było oczekiwać, że dawny Tanguy będzie działał w granicach swych twardych, chłodno wyrachowanych celów. Lecz jakaś szaleńcza więź, jakiś ojcowsko-synowski stosunek, który zakiełkował w Tan-guym, gdy niósł szlochającego chłopca przez miasto i kierował jego konia na południe - to było coś, czego konsekwencji Navailles nie umiał przewidzieć... I słusznie myślał, że to niebezpieczne. De Giac znał miękkie, bojaźliwe ciało Karola. Wciąż błagał wszystkich, żeby byli łagodni wobec chłopca. de giac: Pamiętajcie o jego matce. Gdyby ktoś zranił Karola, ona nigdy już nie wpuściłaby Jana do łóżka. Chlubi się tym, że jest dobrą matką. I żadnego gwizdania. On może uciec. On i Tanguy byli zazdrośni o swą pozycję ludzi, którzy wiedzą, co może zdenerwować Karola. Zanim wszyscy odeszli, Navailles wskazał na domy nad brzegiem rzeki, przy murach Montereau, i spytał, czy Francuzi mają tam łuczników. tanguy: Jeśli będę chciał zranić księcia, zrobię to sam. Nie pozwoliłbym, żeby to zrobił jakiś wieśniak z odległości dwustu metrów. On będzie wiedział, że to ja, jego przyjaciel, Tanguy. Na tym właśnie polega rycerskość. Navailles w osobliwy sposób był zadowolony. Opuścił komnatę i most wraz z innymi członkami delegacji. Jawne stanowisko diuka Jana wobec chłopca Karola 14 Joanna d'Arc miało być takie: Anglicy mają teraz całą Normandię. Król Henryk przebywa w Rouen i w maju w Meulan spotkał twoją siostrę, wpadła mu w oko i pragnie jej... to smutne, ale tak jest. Twój ojciec choruje w Luwrze, twoja matka jest w Troyes ze swymi zwierzętami. Teraz idzie o ciebie i o mnie. Zapomnijmy o dawnych, minionych sporach, zwołajmy Stany Generalne, w jakim mieście zechcesz, zróbmy wielki pobór, wystawmy sobie wielką armię, nie wpuśćmy Anglików do Paryża. Wróć do matki. Wróć do twego biednego ojca. Taj ne stanowisko diuka Jana było takie: miał sekretny sojusz z Henrykiem. Był on tak dalece sekretny, że Jan dopuścił, by ludzie w Rouen opierali się Henrykowi, pozwalając im sądzić, że przyśle odsiecz. Pod koniec oblężenia mieszkańcy siedzieli w rowach za miastem. Nikt ich nie żywił. Ani garnizon, ani oblegający Hal, ani jego mały brat Clarence. Angielski żołnierz opowiadał, że widział w tych rowach dzieci ssące piersi zmarłych matek. Mówiono, że nadejdzie diuk Jan. Hal wiedział, że diuk Jan nie nadejdzie. Ale nie powiedział tego tym w rowach. Ani garnizonowi. To była polityka. Tym, czego diuk Jan chciał od chłopca Karola, była uległość. Jan miał już w Luwrze jego ojca schizofrenika. Mógł mieć w łóżku królową za każdym razem, kiedy wymagała tego polityka czy lubieżność. Chciał mieć chłopca w kieszeni. Ale dla chłopca Jan był postacią mitologiczną. Gdy Karol miał cztery lata, Jan zamordował jego stryja Ludwika. W owych czasach Jan i Ludwik walczyli z sobą o to, kto będzie miał kontrolę nad chorym królem. Pewnej listopadowej nocy stryj Ludwik bawił w Barbette pijąc z maman Izabelą w jej apartamentach. Szczęśliwa scena: gdy stryj Ludwik znajdował się w pobliżu, wszystkie zwierzęta były spokojne. Niespodziewanie do drzwi królowej zapukał królewski sługa. Papa miał podobno prze- 15 Thomas Keneally żywać okres jasności umysłu i chciał zobaczyć się ze stryjem Ludwikiem. Na dole sługa miał osła i małą eskortę uzbrojonych pieszych służących. Ludwik dosiadł osła. Tuż za bramą Barbette, w ulicy Vieille-du-Temple, wyskoczyła z bram gromada morderców. Rozbili mu głowę, przebili go, zdeptali na miazgę. Ucięli mu rękę. W dzień po pogrzebie Jan przyznał na radzie królewskiej, że stało się to z jego rozkazu. To zabójstwo, powiedział, jakkolwiek krwawe, było konieczne. Ta masakra teraz jeszcze, w dwanaście lat później, ożywała w snach chłopca. Ze strachem odwracał czujne oczy od kuzyna z Burgundii. x rzed spotkaniem Jan był chory i choć czuł się już lepiej, to nie na tyle, żeby nałożyć zbroję. Ustalono, że służący będzie niósł przed nim zbroję przez most i zostawi ją w poczekalni. Jan miał więc na sobie sznurowane spodnie i włożoną przez głowę pomarańczową tunikę ze Złotym Runem. Był ubrany niedbale. O piątej Navailles i inni przyszli po niego. Przyszedł także sekretarz diuka Pere Seąuinat. Jak gdyby sankcje prawa kanonicznego nie dosyć go chroniły, nosił pancerz pod swoim augustiańskim habitem. Jeden z panów zastukał w ciężką tkaninę na piersi mnicha. Rozległ się metaliczny dźwięk. pan: Spodziewacie się kłopotów? Dwunastu panów przemaszerowało przed Janem Sans Peur do poczekalni na moście. Poczekano tam krótką chwilę. Zaraz potem Tanguy otworzył drzwi do komnaty spotkań, bez żadnego słowa czy zapowiedzi. Navailles przeszedł przez nie pierwszy, a inni otaczali go z obu stron niby klerycy, nadchodzący z obu stron świątyni na początku uroczystej sumy. Tanguy stał przytrzymując drzwi. Tak więc znalazł się na ich tyłach. 16 Joanna dArc Seąuinat odstąpił, żeby przepuścić diuka, lecz gdy nadeszła pora, żeby sam przeszedł przez próg, a był tam tylko on i Tanguy i obaj patrzyli na siebie zwężonymi źrenicami, nagły strach zatrzymał go na progu. Tanguy chwycił go za ramię i przeciągnął przez próg, poczuł przy tym metal pod rękawem habitu św. Augustyna. Obchodząc z boku panów burgundzkich, Tanguy powrócił na własną stronę pomieszczenia. Delfin Karol stał tam tuż przy drzwiach. Miał na sobie białą zbroję. Był to wspaniały podarunek od jego opiekunki, Jolanty, królowej Sycylii. Wielu szesnastolatkom jej widok zapierałby oddech. Drobna, walezjuszowska głowa Karola niestosownie wystawała ze swego stalowego gniazda. Obwisły koniec nosa zbliżał się do warg. Kiedy wcześniej w tym samym roku Jan przedstawiał siostrę Karola angielskiemu królowi Halowi Monmouthowi, obawiano się, że ów rodzinny nos (którym wspólny dziadek obdarzył także Jana) zniechęci Anglika. Obawiał się tego Jan i królowa-dziewka, Izabela. Lecz Henryk był zaślepiony. Karol miał także wyłupiaste oczy. Obawiał się czarów i drżenia rąk i nóg. Stał przy drzwiach od strony Monte-reau, a jego panowie ustawili się przed nim w kształt litery V. Ponieważ nie należało oczekiwać, by stał przed kuzynem z odkrytą głową, nosił niebieski turban. Po obu stronach nosa twarz miał mokrą do potu. Jan Sans Peur podszedł wprost do chłopca, złożył mu dworski ukłon i pocałował go w rękę. Chłopiec poczuł się pewniej, ponieważ pocałunek go nie zabolał i nie był demonicznie zimny. Uśmiechnął się boleśnie szerokimi wargami. karol delfin: Nałóż kapelusz, Janie. Dzień jest gorący. Tanguy szeptał coś do de Giaca. tanguy: Nawet ta świńska dupa, ich sekretarz, ma na sobie zbroję. 17 i Thomas Keneally De Giac spojrzał na księży habit i zmarszczył brwi. tanguy: Pod spodem! Pod spodem! Jeśli zaczną rucha-wkę, wypchnij Karolka za drzwi. Nie mogli sobie pozwolić na stratę Karola. Tylko dzięki niemu byli tym, kim byli: władzą wykonawczą enklawy Armaniaków, która wciąż była dobrym interesem. jan: Matka przysyła ci najserdeczniejsze pozdrowienia. KAROL: O tak. jan: Nie mów w ten sposób. Ona bardzo wiele o tobie myśli. karol: Jak się miewają jej zwierzęta? jan: Czy widziałeś kiedy biało-czarnego niedźwiedzia z Chin? karol: Ma takiego? jan: On ją uwielbia. Kiedyś wyciągnął łapę i wyrwał służącemu kawał mięsa z pośladków. Nosi teraz ochraniacze na łapach. karol: Rozumiem. Właściwie nie nienawidził matki. Można by może powiedzieć, sądząc nawet po drżeniu jego głowy, gdy wymieniano jej imię, że tęskni za tym, żeby być jej ukochaną małpką. Jej małym niedźwiadkiem. Od czasu śmierci Madeleine jego matką de facto była Jolanta, królowa Sycylii; od niej dostał tę zbroję, którą miał na sobie. Był zaręczony z córką Jolanty i przez ostatnie dwa lata Jolanta myślała o nich zawsze jako o parze. jan: Nie ufaj tej hiszpańskiej damie, jeśli idzie o opinię o twojej własnej matce. karol: Doskonale. jan: Już czas, żebyście byli wszyscy razem. Mówił z autentycznym współczuciem. jan: Ty, twój ojciec i matka. Chcę powiedzieć, że twój ojciec nie może podróżować. Czy pomyślałeś, jak by to wyglądało, gdyby Anglicy odebrali mi Paryż? A twój ojciec by w nim został? Joanna dArc karol: A co z moją siostrą? Czy król angielski chce ją mieć? jan: Myślę, że to byłoby dobre dla wszystkich. Delfin zaczął drżeć. Było w tym trochę gniewu, lecz więcej niepewności. karol: Jeśli będą mieli syna, to będzie dobre dla ich syna. Zrobi się go królem obu krajów, prawda? Przecież to wszystko po to, prawda? Żeby podstawić dziecko na moje miejsce? jan: Proszę cię! Ciebie się nie wciąga w nic podobnego. Pozwól, że zajmę się twoimi sprawami. Ty zwołasz Stany Generalne, a ja zbiorę dla ciebie armię, trzydzieści lub czterdzieści kompanii. Nabierzemy Gminy na pół miliona. Chłopiec uniósł obie szczupłe ręce i zaczął wymachiwać nimi przed twarzą. Sprawiły to cyfry, które Jan wyczarowywał. karol: Nic się nie stanie, dopóki nie odprawisz publicznej pokuty za zabójstwo stryja Ludwika. tanguy: Słuchajcie, słuchajcie! jan: Posłuchaj, Tanguy, to jest sprawa pomiędzy moim kuzynem i mną. karol: Chcę, żebyś odprawił teraz publiczną pokutę w katedrze w Bourges, a przy grobie stryja Ludwika w Paryżu w czasie przeze mnie oznaczonym. jan: Nie odprawię pokuty, Karolu, to była przysługa dla tego kraju. karol: Nie mów tak, nie mów tak. jan: Jedź ze mną do twego ojca. Jeżeli on powie, żebym odprawił pokutę, odprawię ją. karol: Nie, nie, nie. Wiem, co zrobiłeś. Przekupiłeś służących stryja Ludwika i sługę mego ojca. Uciąłeś jego kochaną lewą rękę, a jego mózg wdeptałeś w błoto. Diuk westchnął i zrobił mały gest lewą ręką. 18 19 Thomas Keneally jan: Zawsze tak jest, kiedy zabija się ludzi, to smutne, ale prawdziwe. Czy mówili ci, Karolu, że on tej nocy napastował twoją matkę? karol: Napastował? jan: Karolu, ta biedna kobieta urodziła właśnie martwe dziecko. Twojego brata! Nie chcę tym ranić twych uczuć. Ale twój stryj był nienasycony... tanguy: Posłuchaj no, chłopiec wie, że jego matka jest dziwką. Zacznijmy od tego. jan: Jeśli zwołasz Gminy i pojedziesz ze mną do twego ojca, odprawię publiczną pokutę przy grobie tego człowieka. Ale nie w Bourges. Przy grobie tego człowieka. Jeśli ze mną pojedziesz. tanguy: Nie możesz stawiać warunków. Najpierw odpraw pokutę w Bourges. To jest warunek absolutny. Potem pomówimy o innych sprawach. jan: Karolu, doprawdy nie mogę odprawić żadnej pokuty w Bourges. Bourges to brzmi jak żart. Już sama nazwa. karol: Doprawdy? jan: No tak, w Paryżu nazywają cię królem Bourges. To przezwisko. Słowo „Bourges" ma podteksty... Nic nie mam przeciw temu miastu, ale nie chcę tam odprawiać pokuty. Odprawię pokutę w Paryżu. Jeśli wrócisz ze mną do swego ojca. karol: Ty nie możesz mi mówić, kiedy j a mam wrócić do mego ojca... jan: A może mam taką władzę. Chłopiec zaczął piszczeć. karol: Od Boga masz władzę? Z polecenia Boga? jan: Mam władzę faktyczną. Ona też pochodzi od Boga. I zupełnie dobrze funkcjonuje. karol: Władza musi pochodzić od Boga. Nie mów mi, że Bóg się zmienia (chłopiec próbował to powiedzieć). Nie mów mi, że Bóg dał ci po kryjomu jakąś specjalną władzę. Sprzeczną z umową. 20 Joanna dArc Chłopiec wiedział, że ma szansę tylko wtedy, gdy Bóg będzie trzymał się przyjętych form. jan: Posłuchaj, Karolu, nie zapuszczajmy się w dyskusje teologiczne. Masz szesnaście lat i wiesz, co się dzieje w tym kraju i kto ma władzę. Jan spostrzegł, że jego biedny kuzyn znów zamknął oczy. karol: Mam uczonych, którzy mi mówią, że władza należy do mnie. Że ty grzeszysz... jan: O Chryste. Ja mam cały paryski fakultet w kieszeni. Mogę kazać, żeby mi powiedzieli wszystko, co mi się podoba. karol: Jest u mnie kanclerz z uniwersytetu w Paryżu. Ty go wyrzuciłeś. On mówi... jan: Ity mu wierzysz, Karolu? KAROL: Tak. jan: To kłamca. Nikt nie śmiałby nawet pomyśleć o tym, żeby tak mówić do delfina. Gdy wielu panów po obu stronach komnaty zaczęło mówić równocześnie, Jan zamilkł. jan: Zadaję ci kłam, Karolu. Celowo. Ponieważ jeśli chcesz wieść rozsądne życie, musisz zrozumieć, że mogę sprawić, abyś w końcu ze mną pojechał. Tanguy, Brabazon, de Giac wrzeszczeli delfinowi do ucha tak, jakby był biednym chłopcem, któremu opowiada się rzeczy gorszące. Navailles podszedł do Karola, sięgając po jego łokieć w dobrotliwy sposób, tak jak bierze się za rękę dziecko. Na twarzy jego malowała się jak gdyby nieśmiała, dobra intencja. Dobrodziejstwo dla chłopca. Tanguy odepchnął go. Stalowe biodro zetknęło się ze stalowym biodrem, zgrzytliwe zderzenie. Krew wszystkich dwudziestu sześciu mężczyzn zawrzała i wzburzyła się. To jest ten dźwięk, mówiła krew swoim posiadaczom. Zachwiawszy się Navailles wydobył miecz. Niektórzy myśleli, że trzymał go za rękojeść, gdy się potknął, i że 21 Thomas Keneauy miecz się wyślizgnął, lecz nie został wyciągnięty rozmyślnie. Mnich Seąuinat zmierzał już bokiem ku drzwiom, a delfin ku swoim, po swojej stronie owego pomieszczenia, które miało służyć pokojowi. Panowie burgundzcy ujrzeli, że panowie armaniaccy dobyli mieczy. To się nie stanie, myśleli. To zła polityka. Nawet Tanguy potrafił zrozumieć, jak bardzo zła byłaby to polityka. Navailles miał już rozpłataną szczękę i klęczał brocząc krwią do własnego kapelusza, który spadł mu z głowy na kamienną posadzkę. Panowie burgundzcy ujrzeli, że Jan, który obojętnie patrzył na Navaillesa, został uderzony w głowę małą siekierą. Jeden z Armaniaków wbrew prawu i rozsądkowi musiał ją przynieść za pasem, pod opończą. Chłopiec wiedział, że dwanaście lat temu stryj Ludwik został zabity siekierą. Doznał uczucia straszliwego powtórzenia się tej sceny, wylazł z drzwi i zachował się tak, jak to się zdarzało w tej kalekiej rodzinie. Obserwatorzy na murach Montereau ujrzeli biegnącego księcia. Przerażenie sprawiało, że biegł nierówno, powłócząc jedną nogą. Jego spowiednik spotkał go przy bramie i zatrzymał, pocieszając pocącego się w białej zbroi. Nie był głupcem ten chłopiec. karol: Mnie będą za to winić. spowiednik: Za co, delfinie? karol: Oni mordują kuzyna Jana. Jan klęczał, głowę miał rozłupaną aż po nos. Mózg wypadł mu z czoła. Brabazon klęczał koło Navaillesa i odpinał mu pancerz. navailles: O Jezusie Zbawicielu! brabazon: Jak się odpina to cholerstwo? Tanguy, który pamiętał, jak okaleczono stryja Ludwika w 1407 r., uciął diukowi lewe ramię. Mordercy Ludwika 22 Joanna dArc sądzili, że wielu z ludzi królewskich zawarło pakt z szatanem, ofiarując jedną ze swych kończyn Belzebubowi w zamian za wpływy polityczne. Szatan był bowiem silny w kuluarach i potężny w salach narad. Lecz człowiek nie mógł oglądać w raju oblicza Boga, dopóki rzeczywiście nie spłacił długu oddając kończynę. Mordercy Ludwika zrobili to dla Ludwika, a teraz Tanguy zrobił to dla diuka, gładko odcinając mu ramię przy łokciu. Brabazon zabił Navaillesa w straszliwy sposób, rozdzierając go mieczem od pasa w górę. Ostatni krzyk Navaillesa słyszano przy Prowansalskiej Bramie Montereau. Chłopcu wyrwał się szloch z gardła. karol: Czy oni nigdy nie skończą? Dwóch panów francuskich opuściło komnatę pojednania i z obłąkanym spokojem podążyło za delfinem. Cała reszta ćwiartowała ciało diuka. W tej chwili obchodził ich jedynie elektryczny opór, jaki stawiały jego muskuły i poszczególne organy. Gdy umarł, ich miecze nie miały już żadnej misji. Trzeźwieli. Uszy zaczęły ich szczypać. Popełnili zbrodnię stulecia. Wiedzieli, że ciosami mieczy otworzyli źródło dalszych mordów. Trzeba będzie długich wojen w Szampanii i w Andegawenii, i na południu, żeby zmazać to, czego dokonali. Siekiera leżała już porzucona w przejściu. Anonimowa. De Giac i Brabazon zaczęli walczyć z sobą o to, kto ją tam porzucił. de giac. Widziałem ją u ciebie za pasem, gdy wchodziłeś. brabazon: Kto by tam wierzył pieprzonemu mordercy własnej żony. Mówiono, że de Giac dał żonie truciznę przy obiedzie, a potem przez całą noc jechał z nią przez bór Issoudin. Ponieważ była w ciąży, wyglądało to na cud, że wytrzymała tak długo w siodle z żołądkiem pełnym trucizny. 23 Thomas Keneally Teraz Giac chciał zabić Brabazona. Przestali myśleć 0 ludzkim strzępie, jaki na kamiennej posadzce pozostał z diuka i generała. Tyle tylko, że nie śmieli wracać do miasta i stanąć twarzą w twarz z chłopcem. Woleli już podsycić swój gniew niż to zrobić. Tanguy podniósł siekierę. Obiema rękami odrzucił ją w przeciwną stronę komnaty, gdzie zadźwięczała o mur 1 przedziurawiła jedną z burgundzkich draperii. Wracając przez most usiłowali wyglądać na znudzonych. Zakrwawione tuniki nieśli zwinięte na ramionach lub zmięte w jednej ręce. Nie śpieszyli się. Nie obawiali się chłopca, to chłopiec ich się obawiał. Ale wiedzieli, że jego widok przypomni im w szczegółach to, co zrobili diukowi Janowi. Wielu oficerów Karola zbiegło z murów, żeby ich spytać, co zaszło. Tanguy miał już przygotowaną opowieść. tanguy: Navailles chciał zabić Karola. brabazon: Mieli z sobą siekierę. Poczuli się lepiej, teraz gdy już sformułowali to, co musiało stać się wersją Armaniaków; w świetle owego popołudnia wydawało się to dość przekonujące. Lecz usłyszał to przypadkowo chłopiec wraz z księdzem. karol: Wszyscy będą mnie o to winić. Maman Izabela, maman Jolanta. A moja siostra Katarzyna? A Filip? Filip był synem Jana: zdolnym, zupełnie dorosłym, skorym do wyciągania moralnych korzyści. karol: Filip wypowie mi wojnę. Maman Jolanta będzie chciała wiedzieć, czemu was nie powstrzymałem. tanguy: Zrobiliśmy to, bo kochamy cię tak samo jak maman Jolanta. karol: Monsieur Duchatel, już mnie nigdy więcej nie dotkniesz. Karol wytarł nos i odwrócił się plecami do swych panów. Zawołał, żeby ktoś przyszedł pomóc mu zdjąć zbroję. 24 Joanna dArc karol: Wkrótce będę niczym. Nie miał silnego poczucia własnej tożsamości. Nikt mu nigdy nie powiedział, że jest miłym chłopcem, że dobrze przemawiał lub że miał czarujące maniery. Na siebie samego patrzył jak na pusty kształt dołączony do idei królewskości. Wokół jego uświęconego zobojętnienia szorstcy przyjaciele gestykulowali i dokonywali okrucieństw, których nie rozumiał. Teraz jednak dokonali czegoś tak godnego nagany, że aż szalał, aby mógł /niknąć, przytłoczony tym ciężarem. Gdy przyprowadzono mu konia, pojechał do Hotel St. Pierre, gdzie przygotowano mu apartamenty. Bramę Pro-wansalską zamknięto, gdy strażnicy donieśli, że siedmiuset żołnierzy, których Jan miał w winnicach za wieżą, sformowało się. Ale nic z tego nie wynikło - żołnierze wiedzieli, że nazajutrz zostaną rozpuszczeni, więc tego popołudnia nie chcieli dopuszczać się żadnych ekscesów, (iromada rycerzy burgundzkich podeszła pieszo, żeby obejrzeć ciała, i przeszła obok nich ku Armaniakom wykrzykując groźby. Nazywali Karola bękartem i skurwysynem. Strzelono do nich kilka razy z kuszy, lecz oni szli naprzód krzycząc, jakby wiedzieli, że to, co robią, warte icst ryzyka wojska. Ponieważ w powietrzu pełno było ich gróźb, Karol, naszpikowany lekarstwami i pieszczony przez Giaca, chłonął je wszystkimi porami. Długo potrwa, zanim utuczy się ten upiór, jakim on jest, jeśli będzie wiedział, że obwołają go królem, gdy kiedyś umrze jego zwariowany tata. By ludzie mogli mówić bez zdumienia, lecz ze spokojną aprobatą: Oto jest król. Ale to się nie stanie; ci burgundzcy rycerze krzyczeli w swoim przekonaniu, że jest istotą podejrzaną, nie mieszczącą się w genealogiach. Jęknął, a Giac objął go i ucałował w czoło spotniałe od okropności tego popołudnia. karol: Maman Jolanta. Poślijcie po nią. 25 . .¦¦¦¦ ¦ ¦ ¦' ¦¦¦¦,'.' Thomas Keneally zastawiła jedną trzecią swych wielkich posiadłości w Prowansji. Był przecież królem i ta ziemia była mu podległa. Nie mógł jej odstępować, nie skręcając się z bólu. Jolanta wiedziała, że Artur był zapamiętałym przeciwnikiem czarów. Mógł pomóc Karolowi w pozbyciu się wszystkich tych złych przyjaciół, którzy zabili kuzyna Jana i usprawiedliwili ziemię za to, że osunęła się pod chłopcem. Tak więc gdy przyszedł Richemont, dawnym faworytom polecono odejść. Tanguy'ego namówiono, by zajął się gospodarką w Prowansji. Brabazon powrócił do najemnej żołnierki w Turenii. De Giac denerwował się. Lecz wiedział, że — mimo iż utrzymywał z Karolem intymne stosunki -proszenie chłopca o ochronę nie miało sensu. Gdyż za oczami o chorych spojówkach umysł Karola był odrętwiały. Richemont działał w najprostszy sposób. Pewnego ranka kazał aresztować de Giaca w Poitiers i przewieźć do Issoudun, gdzie miano go sądzić za zabójstwo żony. Znalazł kucharza i kilku służących, którzy gotowi byli Przysiąc, że było to morderstwo połączone z czarami. Machet, spowiednik chłopca, przyjechał do Auron, powiedział Giacowi, że winien złożyć życie w ofierze dla chłopca i że w tym sensie ma do Karola napisać. Najdroższy delfinie, Wiem, że sadzisz, iż niezależnie od ofiary Pana naszegc Jezusa, potrzeba jeszcze jednej ofiary, by odżywić i powił; kszyć twoją królewskość. Spałem u twego boku, kied rzucałeś sią po łożu i mówiłeś przez sen. Chrystus umai Za ludzkość, mówiłeś, któż umrze za króla? Często U Powtarzałeś: kto umrze za króla? Teraz ofiarowuję ci moja śrnierć. Jestem kozłem ofiarnym. Moja krew może stać sit Pożywką dla korzeni słabnącego dębu królestwa. Zawsze cię kochałem i zrobiłem dla ciebie, co c Najlepszego owego nieszczęsnego dnia na moście Montereau Z najgłębszym oddaniem dla prawdziwego króla Francji. 56 Joanna dArc Dc Giac prosił tylko o jedną łaskę: chciał, żeby mu to ramię i spalono je. Natychmiast po amputacji ¦o i ledwie przytomnego zaszyto go w worku jak i I Jtopiono go zrzucając z mostu pośrodku Auron. A KLarol otrzymał list. > \i«)L: To się na nic nie zda. Biedny Piotr, /dawało się, że Karol miał nieomylnego nosa co do irjło, kto będzie jego kozłem ofiarnym. Czuł się nawet « \hitz bardziej daleki od siebie, tak że zastanawiał się, czy len i/łowiek rzeczywiście lubił i pieścił jego ciało, czy ««•/ był to tylko sen o serdeczności. Człowiek nie upiera przy swych zachciankach i Karol - wątpiący — nie tał się przy de Giacu. mniej jego nową zachcianką stał się gwardzista nazwi-ii Camus. Porwano go i zarąbano na łąkach nadrzeczny h pod Poitiers. Znów stał za tym de Richemont. Karol *id/iał, jak się to odbywało, z okna małej komnaty w za-(idy gwardia przyprowadziła muła Carnusa na zarnko-i.-icdziniec i gdy powiedziano mu, że może chciałby go ¦n/vmać jako wspomnienie po przyjacielu, Karol chrząk-«tl i odszedł. Nie wierzył, iż jest na tyle realny, żeby zostać rony, i dlatego nie czuł się osierocony. Subtelne po-własności, które łączy się ze wspomnieniami, było . czego nie mógł zaspokoić. r/ w tym, że był dłużnikiem hipotecznym. Spłacał aiup / mostu Montereau. Wciąż je spłacał. I ik więc istniały dla Karola różne odmiany śmierci. iiic poznawał, jak bardzo był zgubiony i nieważny. /c dla Jehannette śmierć miała zawsze dziwne niia. -1 icgo razu drogą od strony Greux nadchodziły lamen- •m«<" kobiety. Ktoś pchał ręczny wózek, a wokół niego ¦".i.l/iły się kobiety, które krzyczały i zaczynały płakać. 57 Thomas Keneally Jehannette wyszła, żeby się przypatrzyć. Czuła w brzuchu spazm żalu. Czuła się lekko, a przecież nieswojo. Miała wówczas dwanaście lub trzynaście lat - było to na długo przed ceremoniami w Boischenu. Czy każda dziewczyna tego doznaje? - zastanawiała się. Tej lekkości, tego szaleństwa, tego uczucia, że wszystkie wystrzępione brzegi szaleństwa świata łączą się w jej wnętrznościach. Pogoda była jesienna, bardzo mglista, a wózek i jęczące kobiety zbliżały się ku niej, wynurzając się z szarej, dusznej mazi. Wózek pchała jej kuzynka Mengette i nie pozwalała go sobie odebrać. Na wózku zaszyty w koc, z głową w worku oblepionym krwią, leżał trup. Jehannette wiedziała, że jest to dziewiętnastoletni Collot, maż Mengette, który przyłączył się do wolnej kompanii, zakontraktowanej przez la Hire'a w Barrois. Walczyła z innymi kobietami o to, by dotknąć Mengette, żeby tym dotknięciem dać Mengette znać, jak bardzo ją rozumie. Bo Collot wiedział, że to szaleństwo być na tej wojnie wieśniakiem, że tylko żołnierze są bezpieczmi i biorą żołd. Lecz bóg, który dogląda błazeństw tej właśnie wojny i chlubi się nimi, wybadał, że jest on po prostu chłopem znad Mozy, a nie wspaniałym szlachcicem-entuzjastą. Ten bóg zrobił coś strasznego z jego twarzą. Jehannette myślała: Jezus Chrystus jest Bogiem. On sprawi, że ludzie w boju będą tacy sami. W obyczajnym stuleciu rycerz i wieśniak będą ryzykować tak samo. Amen. Nie umiałaby wyjaśnić, dlaczego w to wierzyła. Było to prawie tak, jak gdyby Collot miał być jednym z owych ostatnich nieszczęśliwych przypadków, jak gdyby wkrótce miała się zacząć jakaś nowa, sprawiedliwa wojna, w której byłby bezpieczniejszy. - Mengette, Mengette - krzyczeli wszyscy do wdowy. Jehannette przestała walczyć o to, żeby się do niej zbliżyć. Pomyślała, że brzuchy ich wszystkich ogarnęła gorączka, że łona ich wszystkich muszą być niby rojne ule, do których wracają wszystkie trupy i wszystkie łzy. Wkrótce 58 Joanna dArc będę krwawić i będę bardziej do nich podobna. Będę dawała pierś dzieciom, jak gdyby żadne z nich nie miało nigdy umrzeć, a przecież gdy umrą, będę lamentować, hedę lamentować z powodu tego ciężaru w mym łonie. jehannette: Mengette. O święty Jezu! Niewypowiedziane uczucie ciągnęło ją do tego trupa, do pieszczot, których Mengette nie mogła dać jego rozplatanej głowie. Biedna, biedna Mengette. Nieco później tego samego roku generał Robert de Saarbruck przybył do miasta z pięcioma kompaniami żołnierzy i nałożył na każdy dom opłatę za ochronę w kwocie dwóch funtów tureńskich. Jehannette wciąż leszcze nie miała menstruacji. W nowym roku widywano czasem, jak płoną miasta przy drodze. Potem wszyscy z dobytkiem i z dziećmi przenosili się na wyspę, do ruin Bourlemont. Oszaleli ze strachu ludzie tratowali ogród warzywny wewnątrz muru. Jehannette urosły piersi, lecz wciąż jeszcze nie krwawiła. Stała się osobliwym skandalem dla Zabillet i dla Katarzyny. Podczas gdy Jakub - któremu o tym powiedziano - uważał, że Jehannette robi to po to, żeby z niego zrobić głupca. Następnego niebezpiecznego lata napadł na miasto w południe pan Henri d'Orly dla swej własnej korzyści. Interesował się sprzętami, żywym inwentarzem, słoniną i zbożem, i wyjechał z tak wielkim łupem, że musiał wynająć drugi zamek, żeby zmagazynować sprzęty i zdobyć dodatkowe pastwiska dla skradzionego bydła. Pewien de Bourlemont, który ożenił się w innej okolicy, zwołał całą miejscową szlachtę. Strachem wymusili na d'Orlym zwrot bydła. jakub: Za takie sprawki się płaci. Stracił już wiarę w to, że ten ustrój przyniesie coś dobrego ludziom, którzy płacili pieniądze. Lecz tym razem przyniósł. Jak gdyby świat zastanawiał się, czy nie wrócić do swego dawnego kształtu. 59 Thomas Keneauy Joanna dArc Ta przeklęta dziewczyna wciąż jeszcze nie powiększyła rodzaju niewieściego. Jakub czuł, że jeśli ona nie pokona tego zahamowania - uważał to za zahamowanie - to nigdy nic z niej nie będzie. Posłał Zabillet, żeby naradziła się z Mauvrillette. Dziewka przepisała niebezpieczną miksturę z pokruszonego głogu. Zabillet - choć już wątpiła w skutek - przygotowała ją jednak. ZABILLET: Wypij to. JEHANNETTE: Co tO jest? zabillet: To mikstura. Na twój kłopot. jehannette: Czyja to mikstura? zabillet: Mądrej kobiety. jehannette: M ądrej kobiety? zabillet: Specjalistki. Specjalizacja w tej części kraju stała na niskim poziomie. jehannette: Mauwillette? zabillet: Może. Musimy spróbować wszystkiego, Jehannette. Ponieważ nastąpiło w niej zakłócenie naturalnych procesów, stała się dla Zabillet i Jakuba kamieniem obrazy, a ubolewanie w oczach Zabillet było tak widoczne, że Jehannette postanowiła wypić ten napój. Najpierw zaczęło jej szumieć w uszach; rozbolały ją migdałki. Po dziesięciu minutach wydęły się jej policzki, wokół oczu wystąpiła opuchlizna. jehannette: Nie mogę umrzeć. Zabillet położyła ją do łóżka. Teraz dziewczyna z trudem łapała oddech. Jakub odstąpił od łóżka. jakub: Jest jakaś zmiana? zabillet: To trucizna, ty przeklęty głupcze. Zrób gorące kompresy. Sama przygotowała emetyk z aloesu. Dziewczyna czuła, jak równocześnie z traceniem przez nią oddechu wzra- ii gorycz rodziców. Jej ciałem wstrząsnęły wymioty i >lcią i trucizna Mauvrillette wypłynęła jej z ust. Rodzice ikryli ją ciepło i wkrótce poczuła się lepiej. Zabillet nie pozwoliła o tym zapomnieć Jakubowi. /awstydziła go wyznając to otwarcie księdzu, gdy zatrzy- mała go na ulicy, domagając się natychmiastowego roz- szenia. Co dzień opowiadała nowe historie dyskwali- ł tkające dziewkę. /abillet: Dziś po południu słyszałam, że Mauwillette test pucelle dla czarownic z Boischenu. iakub: Więc powinnaś o tym donieść. Od razu biskupo- i w Toul. Dość wycierpiałem przez tę przeklętą babę. Stosunek Zabillet do córki wszedł w nową fazę. Ponie-w ciele Jehannette nie dokonywały się normalne cykle kobiecości, dziewczyna musi być szczególnie wybrana. /abillet: Gdybyś chciała wstąpić do augustianek a Ncufchateau... u iiannette: Nie, nie chcę. /abillet: To klasztor głośny w świecie. u HANNETTE: Mogą pomyśleć, że jestem opętana przez diabła. /abillet potrafiła sama wymyślać bajki, żeby uspokoić wczynę. /abillet: Niektóre kobiety tak źle używają swej płci. Bóg musi żądać od innych, żeby były pozbawione kobiecości. u iiannette: Niektóre kobiety... /abillet: Królowa Izabela. Ona daje się rżnąć drapież-ikom i wielkim germańskim psom. u iiannette: A ja mam martwą macicę dlatego, że ta kutwa to robi? len pomysł niemal rozbawił Jehannette. /abii 1.F.T: W cóż innego możemy wierzyć? u iiannette: Nie wierzę w to. /abillet: Czemu nie? I eraz Jehannette się rozzłościła. 60 61 Thomas Keneally jehannette: Żeby Bóg miał manipulować macicami? Jak bankier pieniędzmi? Nie wierzę w to. zabillet (urażona): Z madame Aubrit rozmawiałabyś grzeczniej. Bo Zabillet wciąż myślała, że Jehannette namiętnie kocha madame Aubrit. Kiedy oczekiwała pierwszego krwawienia, a ono się opóźniało, myślała: to dlatego, że nikogo tutaj nie kocham dostatecznie. Ani w domu, ani w mieście nie kocham nikogo za bardzo. Myślała, że nie zacznie krwawić, dopóki jej płeć nie odpowie na bodźce silniejsze niż te, jakich mogą jej dostarczyć Zabillet, Jakub i inni. Inne dziewczęta, dla których kuchnia i miasto były całym światem, otwierały się jak strąki, krwawiły wszędzie naokoło, w siedemnastym roku życia znajdowały sobie jakiegoś jurnego chłopaka, stawały się kuchnią, stawały się miastem i źródłem plonów i dzieci. Jehannette wiedziała, że jej się to nie przydarzy. Im lepiej poznawała Zabillet i Jakuba, tym dalsza czuła się od nich; ani myśleć, żeby miała być do nich podobna. Zabillet miała trzy pieprzyki nad brzuchem, pod lewą piersią. Miała gładką skórę, to nie była skóra wieśniaczki. Około roku 1422 doznała wielkich boleści, a gdy krwawiła, było to krwawienie potężne, nieopanowane. Jakub miał ciało rudzielca, a tam, gdzie w okolicy białych jak ryby bioder ustępowały piegi, wzdłuż ud zaczynało się coś w rodzaju spotniałej wysypki. Miał zabawny pępek, ledwie zaznaczony, w kształcie oka. To wszystko i inne jeszcze cechy, jakie Jehannette zauważyła, zdawały się odsuwać ją coraz dalej od owych sideł intymnych i specjalnych pieszczot, jakie zastawiała jej rodzina. Pewnej nocy zbudziła się w trakcie snu o stosunku z rogatym bogiem w koźlej skórze i z twarzą męża jej 62 Joanna dArc niej matki (owego monsieur de Vittela, którego 10 do niewoli w potyczce pod Maxey i odprzedano \ iniem żonie za rujnującą cenę). Jehannette obudziła I >ostrzegła, że tuli się do Katarzyny. W długim łożu, •rym kiedyś sypiała cała rodzina, byli teraz tylko ona, ii/.yna i mały Pierrolot. Katarzyna odepchnęła ją. Nie urazy w tym odepchnięciu, Katarzyna wiedziała, 11> chodzi, była zaręczona i miała wyjść za mąż. tarzyna: Ja ci nie pomogę; poproś jakiegoś przyjacie-i I ylko trochę uważaj, żebyś nie przerwała błony dzie- ej. ichannette była nawet wdzięczna za to, że Katarzyna iż jest w niej nieco lubieżności; równoważyło to jakiś sposób obawy rodziców o jej zdziwaczenie. Lecz i u/ natychmiast, w ciemności, obok Pierrolota, pogrążo-i» w śnie siedmiolatka za jej plecami, zrozumiała, że {dyby wzięła udział w owych cielesnych zabawach, które uprawiały Katarzyna i Mengette, a w które bawiono się i hłopakami na oczach znudzonego bydła, na wzgórzach Ikrinont, wtedy zatraciłaby się w jakimś sposobie życia lodziny i krewnych. Tak jak to zrobi Katarzyna już btrdzo, bardzo niedługo. Jej przestraszone, mocne ciało szepnęło: jehannette: Chcę wyjść za mąż. Była to niemal prawda. Ale nie poprosiła nikogo z chłopców czy dziewcząt na pastwiskach w Bermont, żeby jej pomogli fizycznie. Całą t<; uboczną grę uważała za coś w rodzaju samobójstwa -za wciąganie jej między obcych jej ludzi. Jednakże może przecież nadejść jakieś szaleństwo i wtedy zacznę krwawić. Zastanawiała się nad tym, czy można by nawet spojrzeć na jakiegoś chłopca od krów w nowy sposób, spojrzeniem, które jej jeszcze w głowie nie postało. Pieśni o tym mówiły. Ale ona nie wierzyła pieśniom. 63 Thomas Keneally Zabillet, Jakub, Katarzyna, wszyscy ciągle mówili o klasztorach. Klasztory - zdawało się, że w to wierzą -były schronieniem dla martwych macic. Myśl o klasztorze przerażała ją; nie pragnęła tego rodzaju posłuszeństwa, jakiego musiało się tam przestrzegać. Nie chciała nad sobą tej piramidy zakonnic, z których wszystkie miały prawo mówić jej, że ma milczeć i jak się ma modlić. Rozwiązłość złych mniszek raziła ją bardziej niż cielesne zabawy na wzgórzach Bermont. A gwałcenie zakonnic było jedną z ulubionych zabaw wojennych: o tym należało pamiętać. Przykry sposób stracenia troskliwie zachowywanej cnoty. A w końcu nie umiała czytać, nigdy nie nauczyła się elementarza. Najbliższa szkoła znajdowała się w Maxey, gdzie byli Burgundczycy. A bez nauki pracowałaby w klasztorze tak samo, jak pracowała u Jakuba. Na dworze nad Loarą Richemont zaproszony przez Jolantę po to, żeby usunąć Tanguy'ego i de Giaca, sam był poza kontrolą. Wreszcie odszedł z wojskiem i zaczął okupować Bourges, po prostu po to, żeby popisać się przed Karolem. Karol we śnie śpiewał kantaty pełne tęsknoty za swym sekretnym i krwawym bratem. Kiedyż nadejdziesz, mój ukochany. Jego królestwo było bliskie upadku. Pierwszym szambelanem był człowiek nazwiskiem Georges de la Tremoille - Tłusty Georges, jak go przezywano. Miał wysoki głos, o którym wiedział, że brzmi śmiesznie. Toteż używał go możliwie najrzadziej. tłusty georges (do Karola) ¦. Jestem całkowicie oddany waszemu królewskiemu majestatowi. Niemniej miał u Burgundczyków koncesje na zboże, wino i budulec. Ostatecznie człowiek musi żyć. Gdy pisał do diuka Burgundii, Filipa, silnego syna Joanna dArc .mikMiłowanego silnego człowieka, zawsze rozpoczynał ii i lak: Mój najdroższy i wyniosły Filipie... Mul nawet nadzieję, że Filip wybaczy mu jego działalność w obozie mordercy. I >"inremy-a-Greux było z prawnego punktu widzenia nym miastem. Gdyby je naszkicować, wyglądałoby tak: Księstwo Bar Księstwo latatyruńi i na połowa miasta należała do chłopca Karola bar- bezpośrednio niż trzydzieści domostw południowych l>a. Książę Baru, podobnie jak jego teść książę '. ngii, znajdował się w luźnym sojuszu z Anglikami imdczykami. Dwuznaczna natura miasta współgrała u^łową naturą tej wojny i była jej echem. Lecz mi .macy mieli w końcu tylko jedną narodowość: byli ¦i......ii. Ich matki i ojcowie też byli ofiarami i ¦*¦ w rok wych ślepych rycerzach spod Verneuil - napięcie 11 to się. Wiedząc o tym całe miasto płaciło czynsz za dc Bourlemont. Całe miasto płaciło te same pienią- i i ochronę z tym samym silnym poczuciem szaleń- .1 wartego w słowie ochrona. kub mieszkał we Francji, tuż nad granicą. Z tyłu za ii-tu wznosiła się kupa gnoju i rosło pół tuzina jego 64 65 Thomas Keneally jabłoni. Nieco dalej był mały pas wspólnego pastwiska, cmentarz i kościół. Przy cmentarzu znajdowała się płyta kamienna, która ponad małym strumykiem wiodła do Baru, gdzie mieszkały inne ofiary. Granicy nikt nie traktował poważnie. Była to granica taka, jak ta w Gous-saincourt, gdzie kompanie Anglików, Walijczyków i Irlandczyków dokonały już brutalnej masakry, nie zważając na feudalne granice. Pewnej soboty pod koniec jesieni, niedługo po swym przeżyciu w łóżku z Katarzyną, w roku, w którym powinna była się zacząć jej kobiecość, Jehannette poczuła jakieś ciepło w prawym boku. Płynęło ono od strony dzwonnicy, z której za chwilę zadzwoniono na południe i Anioł Pański. Czując owo ciepło na twarzy i wzdłuż prawego ramienia i boku, usłyszała męski głos mówiący bardzo głośno, silnie skandujący, nadający wagę słowom, nasycający je melodią dzwonów. głos: Jehannette, Jehannette, dziewico, dziewico Jehan-ne, siostro króla, siostro we krwi. Blask przybierał jakby jakąś twarz podobną, do słońca ze złotą brodą. Nie miało się wątpliwości, że był to książę, bóg. Wyrywało się do niego całe serce, całe serce mówiło: tak, tak, powiedz mi coś jeszcze. Blask zniknął jej z oczu, rozkoszne ciepło opuściło jej prawy bok. Drżała pośród nagich gałęzi jabłoni. W rękach trzymała podarte spodenki Pierrolota. Wykonywała czasem jakieś prace domowe dla Pierrolota, swego małego braciszka. Myślała: A więc to są ostatnie słowa: dziewico, dziewico, siostro we krwi. Nie robię bowiem nic dla tego głosu, dla tego blasku w mym boku. Do wtorku Jakub narzekał bez przerwy. jakub: Co to się dzieje z tą przeklętą dziewczyną? We wtorek to powróciło znowu: ów blask, owo słońce rzeźbione na kształt twarzy. Joanna dArc i ił os: Jehannette, Jehannette. Król. Biedny brat król. K ról bez korony. Biedny brat król, Jehanne. 1'otem dzwony przestały dzwonić, lecz on pozostał, ten ;, i czekał na odpowiedź. u iiannette: Kocham was. i i os: To nic nie pomoże. u iiannette: Kocham was. Kocham was. i.ios: Tak. (idy dzwony umilkły i nie spotężniły jego słów, prze-\ lał tonem codziennej rozmowy. u iiannette: Skąd mam wiedzieć, czy nie jesteście [" 11'I cm? ołos: Gdyby diabeł był tak piękny, kochać go nie i>ch innych słońc i światłości. Brat Jezus spojrzał na >• na dwa słońca-kobiety, i wzruszył się. Otwarło się noskie serce. i iiannette. Skąd mam wiedzieć, czy mówicie prawdę? Nie bądźże małą, podłą czarownicą, która się lnituic. Słyszysz mój głos, to wystarczy. Serce Jezusa i In się jak strąk dla madame św. Małgorzaty i madame •* Katarzyny. Słuchaj ich. Słodkie serce brata Jezusa < »i u lkami królewskiej ziemi. Wierzyła im całkowicie -la w nich kobieca łagodność. Twarze miały złociste. ii iiANNETTE: Czy on, Messire, naprawdę o tym myśli? <) namaszczeniu króla? Była w sadzie, gdy o to zapytała. Mesdames św. Kata-i /yna i św. Małgorzata kwitły i płonęły u jej boku. św. Katarzyna: Naprawdę o tym myśli. jehannette: Co mam zrobić, żeby to się stało? św. Małgorzata: To się stanie samo. Ty tego nie zrobisz. lo się stanie samo. jehannette: Kocham was. św. Katarzyna: Gdybyśmy mogły, spaliłybyśmy cię w naszym ogniu. Zaraz. Bez straty twojej krwi. JEHANNETTE: Krwi? św. Małgorzata: Wszyscy tracą krew. Pociesz się kochanie. Jehannette zakaszlała. JEHANNETTE: Ja też? św. Małgorzata: Twoja krew jest przeznaczona dla króla. Dziewczyna krzyknęła. JEHANNETTE: Jezu! Katarzyna, jej siostra, nie zjawa, wyszła zobaczyć, dlaczego ona krzyczy w drzemiącym sadzie. 69 Thomas Keneally Msza była próbą. Bo gdyby Messire i jego dwie piękności były starymi bogami, msza zadałaby im klęskę. Starzy bogowie byli bogami krwi i spermy, a cnotliwy, utajony w białym chlebie Bóg ze mszy doprowadzał ich do szału i torturował ciała ich zaufanych. Chodziła codziennie na mszę i nie miała konwulsji. Potem zastanawiała się, czy może ona sama jest jakimś bogiem, jakimś wcieleniem. Głosy wypełniały jej boże wnętrze słowo po słowie: dziewica, dziewka, król, korona, Francja, Reims. To, że była dziewicą, było jeszcze jedną próbą. Krwawi i falliczni bogowie nie mogliby rozmawiać z dziewicą. Taka była zasada nauki i polityki, i teologii. Wiedziała, że nie było takiego sądu ani takiego stronnictwa politycznego, przed którym dziewicę można by oskarżyć o związki ze starymi bogami. Pewnego dnia - św. Małgorzata: Czy zauważyłaś, że twoje łono jest martwe? jehannette: Jeszcze jak to zauważyłam, madame. św. Małgorzata: Ono jest poświęcone królowi. jehannette: Święty Boże! św. Małgorzata: Święty książę! Lecz Małgorzata była także uparta - nic na to nie mogła poradzić; uparte były żądania, które musiała stawiać. Musiała je stawiać Jehannette. Naturalnie Jehannette przeżywała okresy szalonego strachu. Ekstaza jest bowiem chwilowa. Próbowała rozmawiać z siostrą Katarzyną, której mąż wziął dzierżawę, żeby gospodarować ze starszym bratem Jacqueminem na wyspie Bourlemontów. jehannette: Myślisz, że to w porządku, jeśli się więcej kocha króla, którego się nigdy nie widziało, niż biednego, starego Jakuba? Katarzyna: Tak jest łatwiej. Mnie już tak zmęczył 70 Joanna dArc i ni ód starego Jakuba. Młodzi ludzie ani trochę tak nie inicrdzą. Colin w każdym razie nie. ji-hannette: Królowie też muszą śmierdzieć. Ale dyskusja już wygasła. Dla Katarzyny miłość łączy-l.i się z zapachami i gładkością skóry, z dziesiątkami tysięcy intymnych uczuć pomiędzy ojcem i córką, mężem i żoną. Dla Jehannette była boskim przymusem, wynurza-i icym się z jakichś posępnych głębin w jej łonie. jehannette: Moja macica. KATARZYNA: Co? Katarzyna nie uważała, żeby z macicami mogło dziać ic coś szczególnego. Lecz Jehannette często doznawała tego uczucia, że jej własne łono jest bardziej uniwersalnym magazynem niż macice innych kobiet. Wszystko to, co w wojnie było niezmiennego, znajdowało tam swo-je miejsce. Wszystkie urywki krzyku Collota, które pozostały po tym, jak w jego pozbawionej twarzy głowie zakrzepł martwy mózg. Wszystkie uporczywe urywki lamentu Mengette. Wszystkie wrzaski wieśniaków, którym porozpruwano brzuchy, i ich żon, którym jacyś Walijczycy z kaprysu rozcinali przystępne łona ostrymi klingami. Jej macica nie była tak gorąca jak macice innych kobiet. Nie była miejscem dla niemowląt. A przecież dźwigała swój ciężar. Chodziła sama do Bermont, tam gdzie polana krwawych i fallicznych bogów została na nowo poświęcona dziewicy. Była tam kapliczka matki Jezusa, mocno zbudowana z wielkich szarych kamieni. W tym miejscu nie miała chwil złego nastroju. jakub: Ona tam chodzi sama. Pewna siebie dziewka! Chodziła tam często przez brzozowy las. Wydawało się, że jakiś instynkt powstrzymuje Jakuba od zbytnich narzekań. A niebezpieczeństwo, jakie mogło ją spotkać w lesie, było najmniejszym z jej zmartwień. 71 Thomas Keneally Uczucie gorąca, ciężaru w boku, słońce-głos z prawej strony JEhannette: Czy ja jestem bogiem? MesS1re: Wielkim Bogiem? Czegóż ci się zachciewa? jEhannette: Messire, chciałam powiedzieć: małym bogiem. Słońce nic nie odrzekło. Powiedziałaby, że było roz-bav^ione, jak gdyby sądziło, że dziewczyna mu się przy-mila Messire: Przypuszczam, że jesteś małym bogiem. jEHANNETTE: Ach. : Moje kaczątko, umrzesz o swojej porze. TE: O SWOJej porze? To ty wspomniałaś o bogach. No cóż, bogowie o swojej porze. Po dokonaniu wielkich czynów, muszą dokonać. te: Wielkich czynów? Messire: Po zaprowadzeniu króla, twego kochanego brata, do świętego miasta Reims. 1 zaraz pojawiły się przy niej damy. św. katarzyna: Dziewica Jehanne. ś\v. małgorzata: Dziewka Izabela, ś katarzyna: Korona. małgorzata: Korona. . katarzyna: Francja. . MAŁGORZATA: Krew. JEHANNETTE: Czyja? . św. katarzyna: Nie wątp o niczym. My cię kochamy. któ liniej więcej co tydzień, może pod koniec posiłku, kiedy _ ni stąd, ni zowąd - paniczny strach ogarniał zaróvvno Jakuba, jak jego córkę, zaczynali się obejmować. JarUB: Jesteś moją ulubioną małą krówką. Ty mała Joanna dArc ()na całowała go po twarzy z zapamiętaniem, jak gdy-|uż był martwy. A czasem najgorsza ze wszystkiego la myśl, że ona może umrzeć w czasie jakiejś obłędnej ii'>czystości, a nie z powodu wypadku albo dlatego, że i ulła coś niedobrego, albo dlatego, że spotkała za zakrę-'in irlandzką kawalerię. Samemu Jakubowi zawsze się śniła. Ponieważ była jego ulubioną małą krówką i nie miała periodu ani nie zważała im żadne inne dobre obyczaje. Przy śniadaniu skarżył się rui swoje sny. Najczęściej śniło mu się, że odchodziła >ln>)>ą z żołnierzami. /ABiLLET: Jakiej narodowości? /abillet byłaby wdzięczna za każdy zbawienny znak i wierzyła w Jakubowe sny. Wyśniła mu się śmierć jej »/wagierki pod załamanym balkonem w Sermaize w 1416 roku. W jego śnie w 1416 roku czarny ptak powalił li i /ydłami jej szwagierkę na ziemię. (idy w niedzielę przyszedł z żoną Jacąuemin, Jakub 11 nn rozmawiał. i \kub: Gdyby odeszła z żołnierzami, utopiłbym ją. 1 iilybym nie mógł jej złapać i zawiązać w worku, myślę, /r ty to zrobisz. incouemin: Naprawdę myślisz, że może do tego dojść? [kiszonym głosem): Żołnierze bardzo je lubią. iakub: Słuchaj, kurwy zaczynają od tego, że mają ioty, gdy są dziewczętami. Spytaj którejś z nich. i\cQUEMiN: Zrobię to. Następnym razem. /ona Jacąuemina dała mu po głowie drewnianym cm. I ak więc tego lata, gdy ukoronowano mandragorę i foischenu, Jehannette myślała, że jakoś się to dzieje, iż Itertranda jest głosem Messire, głos Aubrit głosem nianie Małgorzaty, głos madame de Bourlemont głosem 72 73 Thomas Keneally madame Katarzyny. Są one ściszone, wyższe, lecz przecież są to te same głosy. Nie podobał się jej sposób, w jaki madame Małgorzata wciąż mówiła: krew. Dziwiła się także, skąd madame Aubrit tak dobrze zna madame Małgorzatę, skoro madame Małgorzata była jak gdyby we wnętrzu Aubrit. I skąd Bertrand tak dobrze wiedział, że Messire jest w jego wnętrzu. I dlatego gdyby ich spytała: czy chcecie mojej krwi, całej krwi? - czy także powiedzieliby: tak? Przez cztery letnie piątki dziewica Jehannette koronowała krzak mandragory na króla. Ostatniego piątku Jehannette późno wracała do domu razem z madame Aubrit. Jehannette jechała na klaczy swego ojca. Konie jadąc stępa minęły Agrestowe Źródło pośród zaczarowanych drzew. W pewnej chwili madame Aubrit zorientowała się, że słyszy tylko odgłos kopyt własnego konia, i odwróciła się z przestrachem. Ujrzała, że koń Jehannette zatrzymał się, a Jehannette siedzi, oszołomiona, okrakiem na siodle. Spódnicę miała podka-saną do pasa. Jej grube kostki lśniły biało w świetle księżyca. Kilka lat później Aubrit powie, że Jehannette wyglądała tak, jakby unieruchomiły ją w tym momencie jakieś zewnętrzne siły, jakby ją ogłuszyło odurzające postanowienie. Może był to spóźniony refleks. jehannette: Ja jestem t ą dziewicą. Zabrzmiało to jak wyrocznia i przestraszyło delikatną Aubrit. aubrit: Oczywiście, że jesteś dziewicą. jehannette: Ja jestem tą dziewicą. Tą z Merlina. aubrit: Z Merlina? jehannette: Tą, która naprawi to, co zniszczyła ta dziewka. aubrit: Dziewka Izabela? Tęgą dziewczyną wstrząsnął dreszcz obrzydzenia. 74 Joanna dArc u iiANNETTE: Ona pozwala tygrysom srać w pałacach. Ja szczę ten pałac. Madame Aubrit gwałtownie potrząsnęła głową. Wskazała na ciemne lasy, w których odprawiono obrzędy. fcUBRiT: Jehannette, to tylko taka mała ceremonia. To pomaga królowi. u iiANNETTE: To jest coś więcej, madame Aubrit. Teraz dziewczyna podjechała do Aubrit i wzięła ją za szczerze, jakby za zgodą na twarzy kobiety. ii iiANNETTE: Od kiedy wyrosłam, słyszałam wasz głos. io jakby wasz głos. aubrit: Mój głos. Słyszymy się tu i ówdzie... Jehannette nie ustępowała. u iiANNETTE: Głos madame Małgorzaty. Madame Małgo-t/aty. aubrit: Mój Boże, nie. Madame Aubrit zadrżała w znajomym lesie. aubrit: To te piątkowe wieczory, Jehannette. To ta I iHitraternia. Dziewczyna zaśmiała się krótko, szorstko. Była w niej tęga histeria, potężne szaleństwo. iiHANNETTE: Nie możecie sobie postanowić, żeby w piątkowe wieczory przemawiać za madame Małgorza-\ potem odwoływać to wszystko na resztę tygodnia. aubrit: To, co my robimy - to tylko formalność. n hannette: I wy, i Bertrand, i ta druga dama tak myli cie? aubrit: Na tym koniec, to tylko mała ceremonia. Przypominała sobie, jak bardzo dziewczyna usiłowała wynieść ów obrzęd ponad jego skromne, lokalne znaczenie. jehannette: Od kiedy wyrosłam, słyszałam głosy. Do-i hodziły z obłoku gorąca i blasku. Oślepiały człowieka. I ccz były także jakby znane. Teraz rozumiem, że Messire Michał używał głosu Bertranda, madame Katarzyna uży- 75 Keneally , , j j Rouriemont, a madame Małgorza wała głosu madame de B°u iede? ta używała waszego. W& ^ kobi aubrit: Ale ja nie jesteta 1° popełniała naokoło las roił się od obec- Ja jestem ta, która swiętokradztwo. A ności i symboli starej w pniach i gałęziach. aubrit: Nie zawsze JEHANNETTE: To nie musi być czysta^ ślała: potrzeba ci cholernego Madame Aubrit P°^gieg0 P jak twój ojciec. CSĄ ty mogła- został madame Mał Bertrand? wybrany, musi wybrać J rzatą. me ,t M^ssire Michałem. jest M rzaą me j Moj Boże. Słuchaj, odwL ba mi chł JEhanne™: aubrit: błamie. Mnóstwo prostych ZÓW"" ^ JEHANNETTE. C2y ^ Czy myshcie, ze zato aubrit: Może mysll pociągają nas j Dziewczyna gotowa skoczyć na mnie pobić na śmierć- JEHANNETTE: Czy nie jestem prawdziwi Madame Aubrit zakaszlała- AUBRIT: Cóż Ci ^ JEHANNETTE: Nie ^ Jehanne dostaje bardzo dobrych mę- że ja chcę być tą dziewicą? d ? * > . młod ^ Aubdt ślała: ona dość ^^ żeb nie J że 76 Joanna dArc icwczyna zaczęła szlochać. Myślała: może się wy-i im za sprawą Aubrit. Może ich już nigdy nie usłyszę. I chwili nie wzruszałoby jej, gdyby ich nigdy nie ila. I BRIT: Cóż ja mogę powiedzieć? ^ ulząc, że dziewczyna płacze, Aubrit poczuła się jsza i pomyślała: cóż to za zabawne małe stworze- ' ona myśli, że została wybrana. W niemal arystokratycznym świecie madame Aubrit >ic bowiem mniej lub więcej tym, czym się chciało. i mc Katarzyną w konfraterni. Madame burmistrzową i Mozie, Joanną - dla dwudziestoczteroletniego kupca unego w Neufchateau. Chwilowo tylko —jak w czasie I1 w wigilię Wszystkich Świętych - przydarzało się coś l»rze widzianego. MJBRiT: Cóż ja mogę powiedzieć? Wkrótce dziewczyna znów mogła ruszyć w drogę. I ubiła pewną jedenastolatkę imieniem Hauviette, która ¦ wiedziała jeszcze o tym, o czym wiedzieli już inni, że i innette jest jak gdyby wyrzutkiem. Kiedyś, gdy Jehan-miała lat piętnaście, wyszła z Hauviette i z krowami położyła się na wzgórzu; krowy się pasły, a Hauviette cały dzień łagodnie czesała jej włosy. Spotkały ly Mikołaja Barrey, jak siusiał pośród owiec swego na drodze pod Greux. Potrząsał w słońcu ociekają-ui członkiem. Iarrey: Hej, Jehannette, chodź no tu, uleczę cię. l siłowała być zuchwała jak każda dziewczyna. u iiANNETTE: Jeszcze ktoś zobaczy. i> (Inakże w mieście utrzymywało się przekonanie, że potrzebuje jakiegoś leku, żeby stać się normalna. którzy - Aubrit, Mikołaj - sądzili, że może to być lek ilkicrn zwyczajny. lesień. Pojawiający się wśród żaru Messire zaczął iddawać coraz bardziej wyraźne sugestie. 77 Thomas Keneally Joanna dArc messire. Kaczątko! Powinnaś pójść do komendanta w Vaucouleurs. Zapytała: Po co? messire. Będziesz potrzebowała eskorty do Francji. jehannette: Jak mam go o nią poprosić? messire: Powiedz mu, iż ja ci kazałem poprosić, że głosy ci kazały. Kochanie moje, to poskutkuje. Ludzie boją się głosów. Można odmówić wszystkiego, o co prosi gospodarska córka. Ale ryzykuje się, jeśli odmawia się głosom. jehannette: Czy mam to zrobić zaraz? messire: Czemu nie, ukochana? jehannette: Odejść od ojca. To nie jest łatwe, Messire. messire: Czas to załagodzi. JEHANNETTE: Tak. messire: Pamiętaj, zawsze powołuj się na moje irrtię. jehannette: Przed Jakubem? messire: Nie przed Jakubem, kaczątko. Przed komen dantem. JEHANNETTE: O, tak. messire: Pamiętaj, jakie to zrobiło wrażenie na Przestraszyłaś Aubrit. Potem to popsułaś, bo płakać z powodu periodu. Kochanie, gąsko. Na wiosnę, gdy Jehannette miała lat siedemnaście, Jakut' musiał jechać do Vaucouleurs w sprawie krzywdy, JLfc_ką dla niego i innych ofiar mieszkających w Domremy-a—Greui było płacenie pieniędzy za ochronę. Należności za roSk 142* nie zostały zebrane do lutego następnej zimy i g\ człowiek nazwiskiem Guyot Poignant z Montigny—\e-\ musiał z tego powodu zabrać za pośrednictwem ł armaniackich konie, siano i drewno o wartości 120 zabillet: Jaki to jest człowiek: generał de Baudrr-icom jakub: To dziki człowiek. Ale prosty w obejściu. I lud ZABILLET: Ludzki? jakub: Odroczył sprawę. Powiedział: wiem, s że I ludzie, nie macie pieniędzy, a Vergy zbiera wojsk^o, i< podejść w górę rzeki. Więc zobaczymy, co się stanie. On lic tym nie kłopocze. To ten cholerny Poignant musi płacić. jhhannette: Jak on mówi? iakub: Niewiele lepiej niż ja. Pewnego ranka dziewczyna z małą Hauviette była na południowym krańcu miasta, gdy drogą przejeżdżała mali mc Aubrit. Jechała do Neufchateau. Towarzyszyły jej dwie służące i ośmiu uzbrojonych ludzi. Można by powie-i icć, że bała się tej podróży z powodu całej tej gadaniny I tym, że monsieur Antoine Vergy dostał od Anglików poważnienie na zaopatrzenie wojska i posłanie go w re- ii Vaucouleurs. Ogarniał ją strach, gdy patrzyła na swoje i.iłc ręce i widziała już w wyobraźni całe swoje białe lało, porzucone przy drodze. /|cchała na bok, żeby porozmawiać z Jehannette. muru: Wciąż jeszcze słyszysz te rzeczy? N HANNETTE: Tak. i u ku: Mój... mój głos? l uannette: Tak, słyszę ten głos. i początku podróży madame Aubrit pragnęła przepo- bdni tak bardzo, jak obawiała się jej w Boischenu. i itnęła, żeby jej powiedziano tonem wyroczni, że prze- i le te pięć mil do swego kupca winnego... Jehannette 11 la to jasno. I HUT: Będę miała bezpieczną podróż? nnette: To tylko pięć mil, madame. iikit: Ale złych. I N nnnitte: Przejedziecie bezpiecznie. la to uczciwa gra. Inne Aubrit uśmiechnęła się. »i min Wrócę w adwent. IETTE: Musicie mi pomóc pojechać do Vaucou-niadame. Skoro ja wam pomagam... i Do Yaucouleurs? 78 79 Thomas Kenully jehannette: Do generała. Madame Aubrit zakaszlała. aubrit: Znam generała. Generał to mój przyjaciel. Dziewczyna była bezlitosna. jehannette: Podobno w wojsku monsieur Vergy'ego są Irlandczycy. W ślicznej główce Aubrit pojawiły się wizje okropności. Zaczęła się targować. aubrit: Mogłabym ci dać list. Do generała. jehannette: Zrobicie to, madame? AUBRIT: Tak. jehannette: Nie zapomnicie o tym po bezpiecznej podróży? aubrit: Nie, Jehannette. Jestem odpowiedzialna. Jestem twoją chrzestną matką. jehannette: Nie powiecie memu ojcu? aubrit: Niezbyt często rozmawiam z twoim ojcem. jehannette: Niech Bóg wam da dobrą podróż, madame. Madame Aubrit wróciła na Boże Narodzenie. W najbliższą Wielkanoc napisała list tej treści: Ta dziewczyna jest mojc^ chrzestną, córką i zdaje sią, że ma jakieś zdolności prorocze. Byłabym ci wdzięczna, drogi Robercie, gdybyś zrobił dla niej to, co możesz, w granicach rozsądku. Zdaje się, że ona ma duże wymagania, i przepraszam, że cię nimi obarczam, ale pewnego dnia przepowiedziała mi, że bezpiecznie dojadędo Neufchdteau, wtedy gdy byłam absolutnie pewna, że mnie zabiją na drodze albo ciężko zgwałconą odprzedadzą mnie z powrotem Aubritowi. Rozumiesz, że musi się dotrzymywać przyrzeczeń danych takim osobom. Czy martwi cię gadanina o tym, że Anglicy posyłają wojsko w górę rzeki? Aubrit mi mówi, że pan biskup Cauchon zajmuje sią kwatermistrzostwem dla księcia Bedford w Nyons i Chalon. Powiada, że Cauchon zawiera rozmaite piękne kontrakty. Czyżbyśmy byli po niewłaściwej Joanna dArc \inmie? Mam nadzieję, że twoja kochana Alarda miewa i<: dobrze. Wciąż doznaję dziwnego uczucia, że piszę taki do wielkiego człowieka... Joanna Aubrit. lYlessire, mesdames Małgorzata i Katarzyna od czasu tlu czasu wciąż nawiedzali Jehannette. Ale mimo przymi-mii się i czułości Messire nie wyjaśnił, w jaki sposób należało użyć polecającego listu. A potem pozwolono jej pojechać na połóg ciotki do Burey. Zdaje się, że Zabillet zastanawiała się teraz przede ystkim, czy Jehannette nie mogłaby zostać akuszerką, hoe był to zawód złowrogi. Iłurey było maleńką miejscowością, tylko siedem go- iH.darstw. Nazywano je Burey-le-Petit. Było to złe miej- i do mieszkania podczas wojny - mała, nie licząca się poleczność. Ale ta wiosna była spokojna. A domostwa małego Burey znajdowały się zaledwie o dwie mile od lortecy Vaucouleurs. ( iotka Aveline miała już dorosłą córkę. Córka miała a, spokojnego człowieka nazwiskiem Lassois. Pewnej y powiedział on Jehannette, że sądzi, iż ciotka Aveline |rst już nieco za stara, żeby mieć dzieci. Sama Aveline trochę się bała i zapomniała już mnóstwa /y związanych z porodem. O niektórych bólach, które nadeszły, mówiła zbyt wiele, nie dosyć wiele o innych. md przebiegał w boleściach. Matka i pielęgnująca Ave-llnc rodzina były zdezorientowane. Tymczasem w Greux w niedzielę po Wielkanocy nad ni. m Katarzyna, siostra Jehannette, zbudziła się u boku a, Colina Greux, i dostała mdłości. Gorączka wzrasta- szalonym tempie. Miała ostre bóle brzucha. Przed Imlniem mówiła już od rzeczy. W południe straciła 80 81 Thomas Keneally przytomność, a wczesnym popołudniem zmarła w konwulsjach. Jakub, Zabillet, Jacąuemot, Jehan i Pierrolot ruszyli wczesnym rankiem w drogę do Greux, a Jehannette ściągnięto z małego Burey. Od powolnego porodu do szybkiej śmierci. Katarzyna wyglądała tak pięknie, że wszyscy mieli uczucie, jak gdyby jej śmierć była niczym nie uzasadniona, bardziej krzywdząca niż śmierci, o których słyszało się na północy, południu i zachodzie. Teraz Zabillet dla wykazania swej kobiecości miała już tylko Jehannette. Wszyscy bardzo lamentowali. Matka Colina Greux przestała na chwilę zawodzić, żeby oświadczyć, że jest mistrzynią w sprawach pochówku, lecz Jehannette uparła się, że ona obmyje ciało i zawinie je w całun. Jehannette stawała się tym typem dziewczyny, na którą patrzyło się myśląc: Nie, z nią nie warto walczyć, ona potrafi awanturować się lepiej niż ja. Więc pozwolono jej obmyć ciało i ubrać je na dzień zmartwychwstania. Rodzina Jehannette była silnej budowy. Mocny brzuch Katarzyny zwilgotniał od ostatnich bólów. Szczęka jej I opadła tak, że twarz wyrażała rozczarowanie. W otwar- I tych oczach jawił się leciutki protest. Ale była to śmierć ¦ bezsensowna, przez nikogo nie nakazana. Dlatego można było mieć pewność, że Katarzyna aż do ostatniej nocy była szczęśliwa. Pogodna. Przed domem mężczyźni raczyli się kwaśnym winem, kobiety przy kominie odprawiały starodawne lamenty. Była to ostatnia posługa dla Katarzyny: na tamtym świecie osądzą cię po hałasie, jaki będzie towarzyszył twemu przybyciu. Jehannette nie lamentowała ani nie piła, czuła się odcięta od wzruszającego, wiejskiego rytuału i żałobnej etykiety. Pomyślała: oni wszyscy myślą, że jestem nieczu- 82 Joanna dArc ' i dziewczyną. Nie mają pojęcia o tym, jak łagodnie myłam jąflanelą. Jak delikatnie osuszałam i ocierałam pot nj ramion. Jak wspaniale obmyłam stopy i jasnobrązo- tono. Macica kobiety gnije najprędzej, mawiał ojciec Morel z St. Remy cytując kogoś, kto nazywał się Odo / (luny. Człowiek mądry dopatrywał się w tym nauki. ten Odo dotykał kiedyś umarłej dziewczyny, całej tej i/ytecznej świeżości martwego ciała? Tak uległego, że 1 hunnette jedną ręką przewraca je na bok przy ostatnim iu. ()dosobniona pośród lamentów, Jehannette czuła, że aż i kręcą brutalne poczucie samotności. l'o pogrzebie wróciła do ciotki Aveline w Burey. / ciotki Aveline wyciągnięto w końcu bezpiecznie za nóżki noworodka - chłopca. Potem ciotka Aveline odzyskała siły. Tak więc, po kilku imach, Jehannette przyłapała Lassois samego w ogrodzie i powiedziała mu, że chce iść do Vaucouleurs i oddać list nmcrałowi de Baudricourt. Będzie potrzebowała kogoś, kto by jej towarzyszył. Siła Lassois nie polegała na krzykach, lecz odwrotnie, tm tym, że wyglądał na lekko przerażonego, i \ssois: J a ? Do domu generała? Miejscowym dziedzicem był młody rycerz nazwiskiem I oug. Któregoś ranka przejeżdżał przez Burey z sekre-ut/em, kapelanem, giermkiem i dwoma żołnierzami. Je-hunnctte wybiegła na ulicę i zastąpiła mu drogę stosownie niiwszy głowę. 1'owiedziała, że prosi o wybaczenie, ale ma nowiny dla numsieur de Baudricourta w Yaucouleurs. De Foug zapy-lakie to nowiny. i iiannette: Przede wszystkim mam list. de i oug: Od kogo jest ten list? ii-hannette odparła tonem zwierzenia: I1 iiannette: Od madame Aubrit. 83 Thomas Keneally De Foug zrobił mmę pełną zrozumienia, jak gdyby dobrze znał Ąubrit. DE FOUG: fokaż mi go. Pokazała ltlu pieczęcią do góry. De Foug zbadał pieczęć, potem przyjął się pismu z drugiej strony. Ile razy opowiadał tę historią kilka lat później, mówił, że pismo było nierówne, włas'nOręczne, nie dyktowane sekretarzowi. Była to ręka kobi^ która umiała pisać, lecz z trudem. Ręka, j która często odbierała listy miłosne. Zakaszlał. de foug: co jest madame Aubrit z Neufchateau? jehannette. Njc się jej nie stało, panie. De Foug stąpił do domu Lassois i kazał mu odprowadzić Jehann^tte do Yaucouleurs. Z początlcjem maja dziecko zaczęło przybierać na wadze, a ciotka Ay^^ miała ninóstwo pokarmu. Lassois opuścił żonę i poprc>wadził dziewczynę przez nadrzeczne równiny do Vaucouleurs Na seraju pól i na pastwiskach, wszędzie rosły żonkile Krowy zjadały je z namysłem, kwiaty były świeże, pehxenektaru. Vaucouleurs wznosiło się na wzgórzu nad rzeką, w swych najwyższych rogach mury miasta stawały się fortecą. Oblężone były dokoła sadami jabłoni, różowobiał^ pianą jak gdyby wojna stała się zabawną kobiecą spr^^ j^ z mej uczynili popularni pisarze. Sporem pomięty rycerzami z Vaucouleurs i kwiatami jabłoni. Z" odleg}ości pół miii miasto wyglądało na bardzo ruchliwe. J^hannette poczuła się bezradna przed miastem tak sennyrt^ Na górz^ rzy południowej bramie, stało dwóch żołnierzy. Maj 'ich oszołomił. Patrzyli w dół, wyglądali jak otyzoj arkotyzo^anj W każdym razie dziewczyna nie lubiła miast. Tego ze przeciwleg;^e balkony stykały się niemal nad głową tworząc tunel. Jej ciotka Zginęła pod balkonem, który załamał się w Senr^aize Czuła tam, w kurzu, paniczny lęk ciotki. Jakaż to ^spaniała rzecz mieć balkon i posadzić na nim 84 , Joanna dArc one. i dzieci! W rynku stało usychające drzewo majowe, icte i przyniesione do miasta na majowe obrządki. i assois: Była tutaj zabawa. W odległym kącie rynku stały cztery kramy, gdzie kilka /umyślonych gospodyń kupowało kurczęta i jarzyny, i li- / rzeki. i assois: Ospale tutaj. Mcssire ją pouczył. messire: Bądź tak szorstka, jak szorstki był Jezus dla l.uy/euszy. Oni cię zapamiętają, rozumiesz. Oni nie mogą /.i(K>mnieć ciebie, ukochana. Przed frontem fortecy Baudricourta biegł szeroki kanał. Zapytała człowieka przy bramie, gdzie znajduje się biuro .....icndanta, skierowano ją tam. Znajdowało się w główni murze poza zewnętrznym dziedzińcem. Wewnątrz K wie nie wyglądali na obrażonych. i nlzie jest Bertrand? - pytali się nawzajem znudzonymi glosami. ktoś: Poszedł ze starym zrobić rachunki za paszę. KTOŚ inny: Nie ma go tutaj. ll iiannette: Zaraz, jak go zobaczycie, powiedzcie mu, icstem w mieście. i assois drgnął. Ta dziewczyna mówiła do nich w sza-sposób! 85 Thomas Keneally Joanna dArc ktoś: Będzie zachwycony. jehannette: Powiedzcie mu, że jego pucelle jest w mieście. Zamilkli na chwilę. Określenie pucelle oznaczało dzie-wicę-dziewkę, oznaczało czarownicę-madonnę. Było to słowo niejasne, trochę podniecające. Pośpiesznie nasunęło się jej na usta. Jeden z młodych spojrzał na nią i powiedział, żeby sobie lepiej poszła. Ona zwróciła się do Lassois i rozmawiała z nim całkiem głośno. jehannette: Myślisz, że le Royersowie nas przenocują? Le Royersowie byli spokrewnieni z rodziną. Lassois (mówiący: tak, tak) miał głos ściszony, oczy wbite w ziemię. Podeszła do jednego z żołnierzy, który nawet na nianie patrzył. Miał dwadzieścia kilka lat i jakby zbyt blisko osadzone oczy. Miał wielkie ręce. Między kalesonami i rozwiązanymi spodniami, które opadały mu z bioder, widać było uda. Skórę miał ciemną, wyraźnie chłopską mimo swych pretensji. jehannette: Jak się nazywacie? Chciała, aby jeden z nich był odpowiedzialny za to, że powie de Poulengy'emu, iż jego pucelle przybyła do miasta. W Lassois wzbierał mętny, pozbawiony histerii gniew. Był pewien, że udusi tę dziewkę, gdy wrócą do domu. jehannette: Jak się nazywacie? Rycerz-czy-wieśniak odpowiedział jej. Powiedział, żeby poszła do diabła. jehannette: Jak się nazywacie? ktoś: Powiedz jej. rycerz-czy-wieśniak: De Metz. Monsieur Jean de Metz. Gdy powiedział: „monsieur", wszyscy gwizdnęli - musiał to być równie podejrzany monsieur jak Bertrand. jehannette: Monsieur de Metz, chcę, żebyście powie- icli panu Bertrandowi, że jego dziewica zatrzymała się Royersów. Henryk le Royer jest kołodziejem. {Zwró-ilii sią przez ramią do Lassois): Dla kogo on pracuje? I assois potrząsnął głową. Był zbyt przerażony, żeby niictać nazwiska. Wciąż myślał: ten przeklęty list, /ego ona nie odda im po prostu tego przeklętego listu? ii iiANNETTE: W każdym razie on jakoś znajdzie to miej-To jest gdzieś na dole, przy murze. K roś: O Jezu! < hleszła. Lassois szedł szybko u jej boku. Dziewczyna "inal widziała, jak przechodzi go mrowie po plecach. Spodziewał się, że spotka ich jeszcze jakaś represja. W końcu wrócili na bezpieczny, otwarty plac. u iiannette: Nie gniewaj się na mnie, Durand. Dławisz prawie z gniewu. i assois: Nic mi o tym nie mówiłaś! O tej całej historii panem Bertrandem! O tej zasranej pucellel O zatrzymaniu się u le Royersów! i iiannette: Musimy się gdzieś zatrzymać, póki Bernami się nie zjawi. i assois: Bertrand! Poczekaj, jak ojciec się o tym do- I iiannette: Wracaj do domu, jeśli chcesz. I ccz on nagle zrozumiał, że nie chce; czuł się podnie-Dny. I e Royersowie mieszkali w suterenie pod sklepem lulusznika. Schody były pełne pyłu. Zrujnowało ich kupno inminatorstwa dla trzech synów. Toteż matka le Royer lutszlała dumnie w swych czterech ścianach ociekających ilgocią, pośród zlepionych osadów foluszniczej glinki, pliiktwanej na górze. Krzątała się w szale gościnności. matka le royer: Durand będzie spał z Henrykiem, i ty mną, Jehannette. Myślę, że mój kaszel nie będzie cię 'inlził. 86 87 Thomas Keneally I e Royersowie, Durand Lassois i Jehannette, wszyscy iedli z jednej miski jak na wsi. Siedzieli przy długim stole w mglistej wilgoci i foluszniczym pyle, gdy pan Bertrand de Poulengy zapukał do drzwi. Le Royersowie wyszli, żeby Jehannette i Bertrand mo-sli porozmawiać. Lassois przystanął w kącie. bertrand: Jehannette, nigdy nie mów, że jesteś moją ^jehannette: Musiałam to zrobić, żeby mnie wysłuchali. Ten Jean de Metz. bertrand Słuchaj, mam dobrych przyjaciół, którzy są kanonikami w tutejszej kolegiacie. Oni nie rozumieją takich słów jak pucelle, nie używają ich. Po co tu jesteś/ jehannette: Nie ma co udawać. Słyszę Głosy, które mi każą wziąć stąd eskortę do Francji. Powiedział naturalnie: Głosy? i: Po co do Francji? Powiedziała mu. I dalej. I jehannette: Głos, który nazwał się Messire, mówił twoim głosem. BERTRAND: Moim? jehannette: Musiał mówić czyimś. Bertrand nie dyskutował wiele. Był blady. Należał do tych ludzi, którzy mają we krwi wiarę, że bogowie i demony mogą kraść ludzkie głosy i ciała, ze każdy żebrak który puka do drzwi, może być Chrystusem, a każdy ładny chłopak szatanem. Był przerażony. jehannette: Ja jestem także dziewczyną z wizji Merh-na Ktoś też musi nią być. Ktoś musi zaprowadzić tego króla do Reims, gdzie jest jedyne królewskie krzyżmo. Gdy raz znajdzie się ono na jego głowie i rękach, nikt juz nie powie, że jest bękartem. Bertrand, siedząc za stołem, wyciągnął z kaftana chustkę i otarł nią twarz. bertrand: Nie wiem, jak o to spytać... Czy to znaczy, że chcesz spać ze mną, Jehannette? 88 Joanna dArc jehannette: Chryste Panie, skąd ci przyszedł ten nnysł? Wyglądało na to, że się uspokoił, jakby sam nie bardzo go pragnął. Jehannette zdziwiła się, że lekko ją to iniknęło. hertrand: Czy wiesz, gdzie jest Reims? Czy wiesz, lidzie jest król? I jak daleko stąd do Loary? iKHANNETTE: To nie moja sprawa. To sprawa mojej eskorty. Na stole był sos. Bertrand zrobił nim cztery kropki, nuczył je i pociągnął nierówną linię, oznaczającą Loarę. W ten sposób: (Hm •Kheim •Ifatandeun iurtrand: To jest Vaucouleurs. Tam jest Chinon, gdzie /cbywa król, jeśli jeszcze nie wyjechał. Teraz: pomiędzy uicouleurs a Loarą w każdym mieście jest garnizon uRundzki lub angielski. Garnizonu francuskiego nie nit kasz, póki nie dotrzesz do Gien. W okolicy jest pełno 'Inierzy-rozbójników. Walijczyków, Anglików, Burgund-rvków, Irlandczyków. A gdy już dotrzesz do Loary, roi c lam od nieregularnych wojsk francuskich i szkockich. .ulen z tych żołnierzy nie będzie specjalnie uważał na to, jesteś dziewicą z proroctw Merlina. Więc dosyć trudno ¦t dojechać do Chinon. I hannette: Ale da się to zrobić. Z przyjaciółmi. iHzyjaciółmi, których mam. Mcrtrand podniósł na nią znad swej mapy z sosu zmar-I /one czoło. Odznaczał się wrażliwością ducha: dziew- 89 Thomas Keneally czyna zauważyła to, gdy powiedziała, że ktoś musi być tą dziewicą. W jakiś ostry sposób dotarło to do niego, że tak, ktoś musi nią być. Lecz tym samym głosem, którego używał Messire, po ludzku jej odradzał. bertrand: Powiedzmy, że ta dziewica z Merlina dostała się do Chinon. Wszystkie wojska angielskie i burgundzkie są pomiędzy Chinon a Reims. Będzie się musiało staczać bitwy. Bedford się o to postara. jehannette: Staczanie bitew nie jest złe. Dla żołnierzy. Odprzedają się sobie nawzajem tam i z powrotem. bertrand: Teraz to może być złe, Jehannette. Pod Agincourt Henry Monmouth - wiesz, ten król, który umarł na hemoroidy - odmówił wydania za okupem tysięcy rycerzy. Posłał ludzi, żeby im podcięli gardła. Poddali się, ponieważ mu zaufali, sądzili, że mogą na nim polegać. Ale to było tak, jakby on nigdy nie uczył się praw wojny. A jestem pewien, że się ich uczył, chociaż dorastał w tak dalekim kraju jak Walia. Jehannette poczuła gorącą sympatię dla tego króla, który przynajmniej zburzył cały ów świat nierozsądku i uczynił bitwę sprawą realną. jehannette: Zrobił to, co powinien. bertrand: Ty powinnaś uważać na to, co mówisz. To jest zagadnienie prawne. Nie można tak zaprzepaścić prawa. jehannette: Dla zwykłych ludzi nigdy go nie było. Czas, żeby to odczuli i inni. Ale opowiadaj mi o Reims. bertrand: Lata upłyną, zanim będzie można się tam dostać. Będzie do tego trzeba bankierów, hipotek, traktatów, kontraktów... jehannette: Powiedzmy, że Messire postanowił tam dojść. Z bogami jest inaczej. bertrand: Nie mów o bogach, na miłość boską. Mów o Bogu. Tak jest bezpieczniej. I wątpię, żeby Bóg mógł to załatwić tak od razu. 90 Joanna d'Arc Ciało jej przenikała oszałamiająca miłość do Messire, .lo szorstkiego Brata Jezusa i do króla. Aż ją bolała, Mianowała z niej bulgotaniem w gardle. jehannette: Wiem, że wszystko to da się zrobić, jeśli i v I ko z nim porozmawiam. hertrand: Z komendantem? JEHANNETTE: Z królem. bertrand: Jesteś szalona. Musiał wstać znad swojej mokrej mapy i, oszołomiony, przejść się kilka razy wokół stołu. bertrand: Słyszałaś te Głosy dopiero po spotkaniu się konfraterni w Boischenu. Było to oskarżenie. JEHANNETTE: Nonsens. Niemal-rycerz de Poulengy usiadł znowu, wyglądał na udręczonego. Oparł jeden łokieć na zabrudzonym stole, cofnął go i wytarł. bertrand: Nie możesz pójść do de Baudricourta. Ale ona powiedziała mu, że ma list od madame Aubrit. ()słupiały, chciał go zobaczyć. Poczuł, że wszystko skończone. bertrand: Mógłbym cię wprowadzić pod tym pretekstem. Ale nie oczekuj, że będę cię popierał. jehannette: Nie zrobię ci wstydu. bertrand: Prawdopodobnie zrobisz. Nic dziwnego, że biedny Jakub cię bijał... jehannette: Biedny Jakub... bertrand: Idź na mszę. Niech cię tam widzą. Przyjmij komunię. JEHANNETTE: Oczywiście. bertrand: A czy... rz e c zy w i ś c i e... jesteś dziewicą? jehannette: Mogą przysłać kobiety, żeby to sprawdziły. bertrand: Nie wiem, po co to robię. Z jego szerokich ust łatwo można było wyczytać lęk. 91 Thomas Keneally jehanńettE: Bo wiesz, w jaki sposób przemawia Mes-sire i inni. bertrand: Zachowuj się spokojnie, dopóki nie wrócę. Poszła na mszę do kolegiaty. Jezus został złożony na ofiarę pod postacią chleba i wina, Jezus, jej Brat, wielki Bóg, z którego Ojciec był zadowolony. Który słyszał Głosy i był - wbrew obyczajom - dziewiczy, i którego rodzina potępiała. I który wiedział, że zostanie złożony na ofiarę w dniu ofiary, a nie umrze na przypadkową gorączkę tak jak Katarzyna w Greux. Jezus i stary dąb-król, i ona, Jehannette, znali ten letni dzień, kiedy będą musieli boleśnie odejść. Ich krew była potrzebna królestwu, ludziom, zwierzętom, ziemi, cyklom przyrody, odkupieniu zagubionych światów. Ludzi w kolegiacie pochłaniało obserwowanie, w jaki sposób ona pochłonięta jest udziałem w ofierze chleba i wina. Niektórzy przyszli tu po to, żeby ją zobaczyć, ponieważ opowiadali o niej le Royersowie i Lassois, i oficerowie z komendantury. W nudnym mieście warto ją było zobaczyć. Bertrand wrócił w czwartek i powiedział, żeby przyszła do fortecy o piątej po południu. Powiedział, że powinna przyprowadzić z sobą Lassois. Bo generał zachowa się lepiej, jeśli będzie tam nad nią czuwał jakiś krewny. Nigdy przedtem nie była w zamku i nie zdawała sobie sprawy, jak silnie jego urządzenie może oddziałać na obcego przybysza w interesie jego pana. Wzdłuż całej drogi w górę, po schodach, wisiały cudowne flamandzkie gobeliny, stały wielkie dębowe szafy, kredensy, skrzynie, wszystkie kryjące w sobie tajemnice; a tymi tajemnicami były bogactwo i władza. Na górze, w poczekalni, byli strażnicy, na których tunikach powtarzały się herbowe tarcze Baudricourta ze złotym lwem wymalowane wzdłuż krokwi. Do kominka można było wjechać konno. Przez pokój przeszedł monsieur d'Ourches, młody św. Dionizy, Joanna dArc i dwa razy szybko spojrzał na Jehannette. Lekko wzruszył i imionami pod kubrakiem, wspomniawszy swoje ukaranie w Boischenu. Jakiś ksiądz benedyktyn, zapewne sekretarz generała, wciąż podchodził do drzwi i wywoływał nazwiska... niaitre Devise, maitre Fremond... i ten czy inny dostawca wstawał i wchodził na rozmowę. Sklepikarze, kupcy i producenci, handlarze żelazem. Zapalono już światła, gdy wezwano Lassois i Jehannette. W pokoju znajdowało się wielkie biurko, stojaki z ozdobną l n onią, było tam jeszcze więcej gobelinów i więcej złotych lwów. De Baudricourt miał szerokie biodra i wąskie, niemę-skie ramiona. Z jego twarzy przebijała jakby kupiecka lolerancja. Ta twarz mówiła: rozumiem ludzi. Zupełnie nie był podobny do Poulengy'ego, nie wnikał w to, w jaki posób oddziaływały na ludzi sprawy boskie. de baudricourt: Jak się miewa madame Aubrit? jehannette: Miewa się dobrze, wasza miłość. Wyciągnął rękę po list, który mu podała. Rozerwał go mrucząc. de baudricourt: To piękna dama. jehannette: Wszyscy to mówią. Przeczytał list. Potem wezwał de Poulengy'ego. W jego losie brzmiała niemal skarga. de baudricourt: To nie jest zwykły list, to jest list polecający. Ona pisze, że to małe stworzenie jest wróżką. Chociaż de Poulengy otworzył usta, generał nie czekał na to, co powie. Zwrócił się do benedyktyna i kazał mu zanotować: mieli napisać do agenta w Chalon, były tam oferty kontraktów. Benedyktyn powiedział, że mu przypomni. de baudricourt: A więc, co chcesz przepowiedzieć? jehannette: Chcę tylko eskorty na drogę do Chinon. DE BAUDRICOURT: O JeZU. jehannette: Słyszę Głosy, które przemawiają do mnie 92 93 Thomas Keneauy wśród wielkiej światłości. One mówią, że muszę pojechać do Karola i zaprowadzić go do Reims, by go namaszczono. Wytrzymała jego wzrok, nie wyjaśniała nic więcej. Myślała: nie przepraszaj. Spraw, żeby cię zapamiętał przez wielkość tego, co mówisz. jehannette: Jestem dziewicą. de baudricourt: A to nowina. Uśmiechnął się szerokim, sprośnym uśmiechem. jehannette: Messire - Głos - każe mi prosić o eskortę. de baudricourt: Kto to jest ten Messire? jehannette: Messire Michał Francuski, prawa ręka Króla Jezusa. Myślała: Próbuj go dalej! Wejdź mu z tym w te rachunki za paszę! de baudricourt: Jesteś szaloną kobietą. Drzwi się otwarły i wszedł Jean de Metz. Generał przestał się troszczyć o stan umysłu dziewczyny. de metz: Wybaczcie, kazaliście mi, panie, żebym tu zaraz przyszedł. de baudricourt: Tak, jak tam poszło w Commercy? de metz: Kupiłem je po dwanaście soldów za głowę. Trzydzieści wspaniałych wołów. Jedenaście cieląt. de baudricourt: To znakomicie. de metz: Musimy posłać po nie eskortę. de baudricourt: Możesz to załatwić, prawda? de metz: Tak, panie. de baudricourt: W porządku. Podobałaby się im ta dziewczyna na dole w komendanturze? Jean de Metz podszedł bliżej, by się jej przyjrzeć, lecz gdy się zbliżył, Jehannette zauważyła, że chociaż jego oczy patrzyły tak, jakby oceniały bydło, co robiły przez cały dzień, nie tknęły jednak jej twarzy ani ciała; jak gdyby oszczędzał czyjeś uczucia: jej lub nawet własne. de metz: Nie, póki jeszcze mają swoje konie. 94 Joanna dArc Wszyscy zapomnieli o Lassois, który teraz stracił cierpliwość. lassois: Ty pieprzony chamie! Krzyczał na de Metza. lassois: Ty pieprzony chamie. Ty jesteś najgorszy. De Metz błagał pana generała. de metz: J e g o mi dajcie do komendantury. de baudricourt: Nie, słuchaj, zrobiłeś dzisiaj dobry Interes. Wynoś się teraz. Gdy wyszedł, Baudricourt stał zatroskany, układając .obie coś w głowie. Demoniczna dziewczyna nie dawała mu spokoju. jehannette: Możecie sobie pozwolić na eskortę do i/eźmków w Commercy... de baudricourt: Na rany Chrystusa, od rzeźnika dostaję mięso. A co dostaję od ciebie? jf:hannette: W śródpościu muszę być u króla. Muszę i mcc eskortę na drogę. Nie wiedziała, skąd jej przyszła do głowy ta niczym nie uzasadniona data. de baudricourt (do de Poulengy 'ego). Ona ma chłopca? Bertrand zabawił się w Judasza. bertrand: Nie wiem, monsieur. Może by zapytać gospodarza? jehannette: Zabiorę delfina, żeby go namaszczono R Reims. Muszę mieć eskortę najpóźniej na Nowy Rok. de baudricourt (do Lassois). Czy ona ma chłopca? Jest 11 cezona? i.assois: Nie ma. Jej ojciec się tym martwi. Lecz Bertrand zrównoważył to odrobiną lojalności. Berna nd: Zdaje się, że poświęciła się idei zostania dziewicą. de baudricourt: Dlaczego nie idzie do klasztoru? Jehannette czuła, że rozmowa dobiega końca, jeśli już k nie skończyła. Kłuj go, mówił Głos. Wyzywaj go. kładaj oświadczenia i niech cię zapamięta. 95 Thomas Keneally i de baudricourt: Jej ojciec jeszcze żyje? bertrand: To dobrzy ludzie. Domremy-a-Greux. de baudricourt: Jezu, kupa gnoju za chałupą, a ona chce odwiedzić króla. jehannette: Merlin powiada, że dziewka Izabela zrujnuje Francję, a dziewica ją uratuje. de baudricourt: Ach, ale twoje miasteczko nie leży w Lotaryngii, to nie ta kasztelania. jehannette: To dość blisko. Lotaryngia jest tuż za rzeką. Czegóż on chciał od maga Merlina -jej nazwiska, roku urodzenia? Komendant krzyknął ponad jej głową do Lassais. de baudricourt: Kuzynie! Zabierz ją z powrotem do ojca. Powiedz mu, że jego pan żąda, żeby jej skroił tyłek i wyzwał ją w niedzielę w kościele. jehannette: Wrócę na Nowy Rok. DE BAUDRICOURT: Jezu. jehannette: Nie zapomnijcie mnie. Komendant zaśmiał się do Bertranda. de baudricourt: Nie zapomnijcie jej! Wrócili do le Royersów na ostatnią noc. Lassois znowu szalał w furii. lassois: Nie mówiłaś mi, że będziesz mówić o tych wszystkich szaleństwach. jehannette: Musi się być dziewicą. Czy to szaleństwo? lassois: A ta bzdura o śródpościu! jehannette: Powiedziałam o śródpościu, bo będę mogła wrócić do Vaucouleurs na Nowy Rok. lassois: Nie ze mną. jehannette: No, to przynajmniej możesz zrobić, ja będę pomagała przy połogu. LASSOIS: Połogu? JEHANNETTE: Twojej Żony. lassois: Ona nie jest w ciąży. A może Merlin też coś o tym prorokuje? Joanna dArc jehannette: Nie miała periodu. Powiedziała mi o tym i'i/cd tygodniem. Dziecko urodzi się w styczniu. Miało to być jego pierwsze dziecko. Nie wiedział, czy >l;|sać się, czy krzyczeć. lassois: Mogła mi o tym powiedzieć. jehannette: One zawsze mówią najpierw przyjaciółkom; nie mówią mężom, dopóki nie są pewne. lassois: Więc to nie jest pewne. jehannette: O tak, to pewne. Jakże inaczej mogłabym i kIcjść od Jakuba na Nowy Rok. lassois: Gdybym ja miał mieć taką córkę jak ty... jehannette: Nie martw się. To zdarza się tylko niewielu ludziom. Nazajutrz przyszedł Poulengy, żeby ją zabrać do domu. () szóstej zjawił się przed sutereną le Royersów z dwoma tucznikami i z halabardnikiem. Mieli nędzną broń i wy-i Jadali trochę jak oberwańcy. Lassois jechał na końcu orszaku, na jednym koniu z tyłu za halabardnikiem, aż do małego Burey. Czekała na niego żona. Były pierwsze dni czerwca i miał już coraz więcej dowodów na to, że ona icst w ciąży. Jeśli przyjął to z pewnym otępieniem, to dlatego, że nigdy leszcze tak wiele osób nie wprowadziło go w błąd i nie obałamuciło go w tak krótkim czasie. Jego żona, ta szalona dziewczyna Jehannette, de Poulengy. Poulengy powiedział mu, żeby nie składał żadnych gorliwych sprawozdań Jakubowi. Żeby nie karał dziewczyny tak, jak rozkazał generał, lecz żeby siedział cicho w Burey-le-Petit, o wiele mil od Jakuba. Klacz de Poulengy'ego miała siodło juczne, wysunięte do przodu na tyle, że Jehannette mogła na nim siedzieć. Chociaż ich ciała nie dotykały się, Poulengy wyglądał tak, jakby niósł dziewczynę; jakby rzeczywiście chciał ją unieść i zobaczyć, jak mu zwisa w ramionach. Jak gdyby to pozwoliło mu rozwiązać jej zagadkę. Powiedział jej, że Anglicy wypuścili kontrakty w Szam- 96 97 Thouas Keneally panii. Znaczyło to, że przed jesienią n»staPi ata^ na couleurs. Dlatego konfraternia odłożyła w tym roku swoje letnie rytuały. Dziewczyna czuła, że to go pociąga, ów paniczny lęk wyobraźni, proroctwo. Wjechali do Greux. Ze wszystkich ogrodów w Greux w piękny czerwcowy dzień kobiety podnosiły oczy znad tłoczących pras i gałęzi. Nawet dwaj łucznicy i halabardnik szczerzyli zęby za plecami swego pana, jak gdyby Bertrand był jakimś komicznym rycerzem, groteskowo zakochanym w prostej dziewczynie. Wiódł tu prosty gościmec. Za ostatnim domostwem Greux widać było pierwssy aom Domremy-a-Greux. bertrand: Generał mo^e się jednak przestraszyć. On lubi przewidzieć wszystkie możliwości. Mogą go przerazić sprawy, o których mó\viłaś. jehannette: Wiem o tyr^ Myślała: rozumiem ludzi tak, jak nie rozumiałam ich nigdy przedtem. Była tym wprost zachwycona. W jej zimnym, martwym łonie kry^ się wiedza o manipulowaniu ludźmi. Pierwsze urwisy z miasteczka, chłopcy Thiesselma i Guillemette'a, biegły juL Obok nich. bertrand: Ale ty musisz poznać ten rodzaj ludzi, z którymi masz do czynienia Na przykład generał napisał do swego agenta w ChalOns by zaofiarować mu kontrakt na wino i drewno, w które biskup Cauchon zaopatruje wojska angielskie. Jeśli dostanie te kontrakty, Anglicy będą we wrześniu pod VaUcouleurs pili wino, które on im sprzedał. Będą umacniaj wykopy Jeg° drewnem. Ta wielka szlachta to bardzo dziwni ludzie. Nikt z nich nie jest tak prosty jak ty. At\j nawet jak ja- W Domremy biły dzwony głuche, małomiasteczkowe dzwony, w ich dźwięku r^ było dziś żadnego uroczystego tonu. Czy oddzwaniały śmierć, czy ślub, klęskę głodu, czy godziny pracy? 98 Joanna dArc Oboje: on i dziewczyna, poczuli w tej samej chwili >l>czwładmający smutek i skulili się na wielkim koniu. Lecz w trzy dni później słoneczna twarz Messire'a po-|.iwiła się znowu z jej prawej strony. messire: Wielki Chrystus i Brat Jezus wie, że jesteś wierną siostrą, kochana. Ziarno i ogień ma dla ciebie \«. swym sercu. u hannette: Więc dobrze, że wyruszę na Nowy Rok? messire: Nie możesz postąpić źle. Małe, czerwone i.ibłuszko. C-hłopiec nazwiskiem Mikołaj Barrey, który niegdyś niMchał ku Jehannette swoim męskim korzeniem, zainte- ował się nią, ponieważ przyjechała do domu z eskortą. i.ikub go zachęcał, pozwalał mu siedzieć w ogrodzie u długie wieczory i być zachwyconym szorstkim brakiem zainteresowania u dziewczyny. harrey: Wyszłabyś z krowami i ze mną? Moglibyśmy i tędzić miły dzień, Jehannette. ii hannette: Nie chciałabym się podniecać. Młody Barrey miał dziewiętnaście lat, nikomu nie można było życzyć bardziej miłego chłopca, a jego ojciec I jednym z ojców chrzestnych dziewczyny. A Jakub nie Biógł oprzeć się uczuciu, że zapał młodego męża może •prawić, iż odtaje zamrożony mechanizm jej łona. ( hłopak udawał lekką ironię, lecz w rzeczywistości był <; Krowy i kobiety z Domremy-a-Greux dołączyły do cych krów i kobiet na drodze Cezara. NeufcMteau stało na wzgórzu pełnym winnic. Była. . gospoda Pod Starym Kogutem, w której Jakub zatrzyw/i wał się sam kilka razy. Gospodyni była energiczną kottł> 0 sztywnych, rudych włosach. Rzadko przykrywafcłi kapturkiem. Wszyscy mężczyźni lubili ją i nazywa_il Rousse. Karczma była przepełniona, lecz stajnie odst=si tanio uciekinierom. A ponieważ Jakub i ona mrugnę^ :l siebie i udawali, że dawniej nieźle się wspólnie zaba^sw oddała mu dwie stajenne przegrody za kilka so 1 pozwoliła mu bezprawnie trzymać konia na podwa Komendant Neufchateau wydał zarządzenie, żeby kinierzy wypasali swoje bydło dniem i nocą na wzgó: za miastem, i chłopcy tacy jak Mikołaj Barrey przeor;: czas byli tam ze zwierzętami. Pewnego dnia Jeharrrm żeby zażyć nieco ruchu, wyjechała z miasta na Ja.1 wym koniu od pługa i chłopak ją zobaczył. barrey: Może byś została? Ładnie tu jest wieczoi Nie odpowiedziała. barrey: Mój ojciec ma dla ciebie jakiś papier. Przr z Toul tuż przed naszym wyjazdem. JEHANNETTE: Jaki to papier? barrey: Z sądu biskupiego w Toul. Biskup takich suk jak ty. Miasteczko Neufchateau czuć było z drogi już mili: wszystkie kanały były przepełnione. Tutejsi mi cy mówili, że tyle tylko zyskał komendant za swoje sierdzie. Czy on myślał, że nikt z tych ludzi nie będzio Dziedziniec stajenny na tyłach Starego Kogutai ścieki, które przepełniały się nocą, a w dzień wys 104 Joanna dArc je słońce. Kiedy wchodziło się na dziedziniec, trzeba było wstrzymać oddech, było to jakby zetknięcie się z nowym żywiołem. Potem, po jakiejś półgodzinie, człowiek przyzwyczajał się do smrodu. Przy jednych z dwojga drzwi od przegród stajennych lakuba stary Jean Barrey pokazywał wezwanie z sądu biskupiego w Toul. Wzywało ono Jehannette, córkę Jakuba, dawniej z Sermaize, aby z początkiem sierpnia wytłumaczyła się, dlaczego nie dokonała zrękowin w kościele, l>y potwierdzić tym umowę o posag zawartą pomiędzy lakubem i rodziną Barrey. Toul leżało o dwadzieścia pięć mil na pomoc, za popiołami opuszczonych plonów, które spalił Vergy. Jakub rozejrzał się po cuchnącym dziedzińcu. Nie spodziewał .ie, że kanoniczni prawnicy będą wysyłać zimne łacińskie wezwania wśród gorącego smrodu tego letniego kryzysu. Dziewczyna wpadła w taką furię, iż powiedziała, że pojedzie. jakub: Nie mogą tego od ciebie wymagać. jehannette: Pojadę. Kogo wyślecie, żeby kłamał na i/.ecz waszej strony, gospodarzu Barrey? jakub: Ty mała małpo! Nie wolno ci tak mówić do ; nspodarza Barrey! barrey starszy: Nikt nie może jechać. Wszędzie dooko-In Vaucouleurs są ludzie Vergy'ego. Zaczęli minować mury. (Stał tu, żałując, że w Grewc zasięgał porad pranych) Kiedy wszystko się uspokoi, będziemy mogli i u zadzie drugie przesłuchanie. iiHANNETTE: Pojadę teraz. (Zrobiła taki gest, jakby rzeczywiście pakowała do torby spódnice na zmianą.) Skoro nic chcecie zostawić mnie w spokoju, trzeba to załatwić. harrey starszy: Jehannette, bylibyśmy dumni, gdybyś iv zastanowiła... iiHANNETTE: Bylibyście dumni, gdybyście nie mieli niików? Boja nie mam periodów, nigdy nie miałam. 105 1 Thomas Keneally barrey starszy. Nie rozumiem cię. jehannette: O, mój ojciec wam o tym nie mówił? Powinien był obiecać wam za to dodatkowego wieprza. Przede wszystkim za to, że nie jestem tak cholernie ładna. Jakub chciał ją uderzyć, lecz ona chwyciła grabie. jehannette. Żadnego bicia więcej. Trzymała grabie za stylisko i nie ulegało żadnej wątpliwości, że miała zamiar go ukarać. barrey starszy. Słuchajcie, może na razie o tym zapomnimy? jehannette: Nie, weźcie notariusza, niech napisze list do sądu biskupiego, że popełniliście błąd. Zawarliście umowę, nie wiedząc wszystkiego o Mikołaju i o mnie, i nie chcecie już się do niej stosować. Nie musicie posuwać się aż tak daleko, żeby pisać, że mam martwe łono. Barrey zwrócił się do Jakuba, który wciąż stał poi grozą styliska od grabi. barrey starszy: Myślę, że lepiej to zrobić, Jakubie W tej chwili wszystko wydaje się takie niepewne... J; wniosę opłatę. Gdy Barrey odchodził, spostrzegł, że dziesiątki ludz obserwowały kłótnię z tylnych okien Starego Koguta i znad przegród stajennych. Znużonym ruchem ręki dał im znak, żeby się usunęli i powiedział do Jakuba. barrey starszy: Nie wierzę w nic z tego, co ona mówi Wiem, że jest wytrącona z równowagi. jehannette: Jesteście dobrym człowiekiem. Odłożyła grabie. W tej samej chwili Jakub z całej sił, uderzył ją pięścią w nos. Padła ciężko nie pochylając sM w biodrach. Nikt jej nie przyszedł z pomocą, gdy od/\ skała przytomność. Po kilku minutach zorientowała się, /> kapuza zsunęła się jej z głowy i włosy walały się w rynsztoku. 106 Joanna dArc Przez resztę pobytu w Neufchateau pomagała la Rousse w podawaniu do stołu i sypiała ze służbą. W Vaucouleurs wystarczająco wcześnie na to, żeby uchronić Neufchateau przed epidemią, generał de Baudricourt zawarł z Vergym dokładnie taką umowę, jaką Messire-Bertrand przepowiedział w lipcu. Vergy wycofa się do Marny. Na Wielkanoc przyszłego roku de Baudricourt odda mu całą kasztelanię, iiśli tamten jeszcze będzie jej chciał. Podczas gdy ludzie z Domrerny-a-Greux gromadzili l>ydło i świnie na północnym krańcu Neufchateau, żeby zagnać je z powrotem do domu, Jehannette spotkała i nogo Jeana Barrey. Zaczepił ją na swój miły sposób. barrey starszy: Mikołaj odszedł, słyszałaś? Zniknął /uraz po mojej rozmowie z twoim ojcem. 1'oczuła zimno w brzuchu. Tak jakby on był pierwszą ofiarą jej misji. harrey starszy: Och, nie pogniewał się, nie przypusz-iiu. Dziwię się tylko, dlaczego odszedł, to wszystko, ibrał konia. Niezamężne dziewczęta pomagały gnać bydło do do-Wiatr wiejący doliną pełen był martwego pyłu spalo-li zbóż; spalone plony kładły się smugami sadzy na ich , łowach. Przy pierwszych domach miasteczka kobiety zaczęły uszczać kolumnę, żeby obżałować poczynione szkody, dwórza pełne były połamanych dębowych mebli; wszę-ic wzniecono pożary i spaliło się wiele dachów. Domy K pełne ekskrementów. Jabłonie ścięto. Kobiety wciąż tfezały: O, patrzcie, patrzcie! jakby brały inne na ¦dków, że łoża uświęcone miłością, śmiercią, gorączką ii.mii zostały porąbane, a jakiś szwajcarski halabardnik (Mskudził do garnka. ^ domu madame Aubrit spłonęło górne piętro. Zapadł I ich. Kawałki flamandzkich haftów walały się na ¦u Spłonął też kościół, a dom Jakuba stracił dach. 107 'I Thomas Keneally Ludzie krążyli ulicami z obłędem w oczach. Żołnierze Vengy'ego dokonali tego wszystkiego szybko, to było jasne. Mogli się tu zatrzymać tylko na jedną noc, wzniecić swoje uroczyste pożary, rzucić pochodnię na zbiory, połamać meble i ruszyć dalej. Wiadomo było, że ludzie myślą: oto jest miara naszej trwałości; pośpieszna praca jednej nocy i całe nasze mienie spalone lub unurzane w gównie. Jehannette ujrzała przy kościele wzdętego trupa konia. Była to niemal ulga widzieć martwe ciało zwierzęce wśród wszystkich tych nieludzkich szczątków. Jakub i inni ludzie stali przy trupie konia, odwróceni do niego plecami. Odkryli serdeczną tajemnicę ruiny miasta; takie wrażenie odniosła Jehannette. Wobec tego wcisnęła się między nich. Mikołaj Barrey leżał z oczami w słup, szary, martwy już od kilku dni. Gardło miał przebite grotem kuszy, w jego brzuchu roiły się robaki. Przebijała się przez nich, żeby być bliżej, lecz stary Jean Barrey zatrzymał ją silnie, jakby chciał ją wyłączyć od ostatniej intymności, którą pragnęła podzielić z chłopcem. Jakub objął ją i syknął jej w ucho, aż jęknęła i poczuła się rzeczywiście wdową. jakub: Czemu nie byłaś dla niego lepsza? Potem ogarnęła Jakuba jakaś dobrotliwa i ostateczna desperacja z jej powodu. Znów zaczął ją obejmować. Mówił przy tym, jakby żegnając się z nią: Ty mała świnko, ty mała, tłusta gąsko, ty mała, zwariowana sucz-ko. Zrozumiał jakoś, że nie może już kochać córki jedynie bijąc ją pięścią. Zbyt wiele było oznak, że ten okres już minął. Straciła kochanka, była jak gdyby wdową. Nosiła listy miłosne madame Aubrit do generała. Okazując mu (tak wymijająco opowiadał Lassois) tę samą zjadliwą pogardę, jaką okazywała ojcu. Wróciła do domu z rycerską eskortą i swym 108 Joanna d'Arc utkniętym, bardzo osobliwym dziewictwem. I była białą /. elle Poulengy'ego w Boischenu. /.ABiLLET: Powiedziałam mu, żeby cię już nie bił. ii hannette: Dziękuję. Nie mogłam znieść tego, że włosy miałam pełne gnoju. /ABiLLET: On się go po prostu trochę boi. jehannette: Ja też. Nie wiem, co się stanie. Chociaż w dwóch częściach jej ciała tkwiły dwie różniące iv od siebie pewności. W piersiach i w ramionach czuła pewność, że zawsze będzie tutaj, zawsze będzie śmieszną, niezamężną córką Jakuba. Jednakże w trzewiach czuła pewność tego, co się zdarza komuś, gdy jest wcielonym bogiem w ten sposób, w jaki ona nim była: najpierw pewność ¦igantycznego czynu, a potem ofiary z ciała i krwi. Wie-il/iała także, że Jezus jest Bogiem bogów. W Ewangelii św. lana wiedza o tym była w trzewiach świętego jak jakiś twór, l.ikby dziecię w łonie jego umysłu. A teraz jak dziecię w niej. A więc ta pewność w trzewiach była najgorsza; pierś i ramiona kłopotały się tylko wyobrażaniem sobie tego, co ic stanie, i to wszystko. Najpierw wejście do Jerozolimy lub ( hateau-Chinon. Potem kajdany na rękach. Była przerażona i wiedziała, co się stanie. jehannette: Po prostu nie wiem, co się stanie. W połowie listopada przyjechał z Vaucouleurs de Pou-Icngy ze służącym Julianem. Chciał jej powiedzieć, że lean de Metz teraz już na pewno wyruszy w drogę. Ponieważ z początkiem miesiąca wojska angielskie zaatakowały Orlean i miasto zapraszało rycerzy, żeby dołączyli do jego garnizonu. Bertrand był oczywiście przerażony angielskim atakiem. Wszystko to działo się wbrew prawu. Książę Orleanu był jeńcem w Anglii. bertrand: Nie można atakować miasta, którego książę jest w niewoli. To wszystko. Jehannette poczuła ulgę. Cały stary, zwariowany oby- 109 THOMAS czaj bitewny zostawał teraz przekreślony. Demoniczni Anglicy oprzytomnieli. Hal Mommoutfr nie brał jeńców pod Agincourt. Potem angielska Rada Królewska odmówiła odesłania z powrotem księcia Orleanu. A teraz Bedford wysłał wojska przeciw książęcemu miastu. Sprawy stają się teraz prostsze - myślała - są złowrogie w sposób naturalny, nie fantastyczny. Czuła, że gdyby chciała się w nie wtrącić, nie musiałaby znać się na całej niesamowitej etykiecie, która niegdyś rządziła wojnami. bertrand (Wciąż o tym samym). Po prostu nie można tego robić, to jest niedozwolone. jehannette: Oni to robią. bertrand: Zapewne. Ale już zostali za to ukarani. Zdaje się, że w pierwszą niedzielę oblężenia hrabia Salisbury oglądał fortyfikacje miasta z wieży ustawionej za murami. Salisbury i angielscy generałowie nic nie słyszeli, lecz jedna strona okiennej framugi odskoczyła i porwała za sobą połowę twarzy Salisbury'ego. Umierał przez cztery dni. Opowiada się, że sprawiło to dziecko, które wyszło na mury Orleanu, żeby się pobawić, i przypadkowo odpaliło pocisk z moździerza. I jedyna kamienna kula trafiła w to jedno okno, av którym stał gwałciciel światowego prawa! Bóg to sprawił, mówił Poulengy. jehannette: Przypuszczam, że to także Bóg zesłał Henrykowi Monmouth hemoroidy Co ją uderzyło, to to, że ten hrabia Salisbury zginął w ten sam sposób, w jaki zginął ^wieśniak, mąż Mengette, Collot, przypadkowo, od jakiegoś dalekiego strzału. To także sprawiło, że ów nowy świat stawał się jakiś prostszy, lepiej dający się kształtować niż stary. bertrand: Dziecko! Niewinne dziecko odpaliło pocisk z moździerza! jehannette. To ładna opowieść. Nie zmieniłabym jej na ich miejscu. bertrand: Co się z tobą dzieje? 110 Joanna dArc iihannette: Więc ten Jean de Metz chce wyjechać \aucouleurs? bkrtrand: Rozmawiałem z nim o tym tylko ogólnie. We zdaje się, że on ma ochotę. D'Ourches nie może puścić okolicy. Jego ojciec choruje, a on sam chce ilu^lądać żniw w przyszłym roku. iihannette: Ale ten Jean de Metz nie ma nic do doglądania. hbrtrand: To prawda. jehannette: On będzie uważał zgwałcenie mnie za świetny dowcip. hertrand: Jestem pewien, że mu to można wyperswadować. On nie jest taki zły. jehannette: Dobrze. Pojadę z nim. bertrand: Nie wydajesz się wdzięczna. jehannette: Co wdzięczność ma z tym wspólnego? Hedziesz miał podróż pełną wrażeń. BERTRAND: Hm. Pomyślał, że zrezygnowałby z niej, gdyby miał szansę wycofania się. r o nowym roku Jehanne Lassois spodziewała się ilziecka. Na Trzech Króli Lassois, tak jak mu polecił Poulengy, wstąpił po Jehannette. Dziewczyna nie pakowała żadnych spódnic, usiłowała sprawiać wrażenie, że nie będzie jej tylko przez kilka dni. jakub: Pojedziesz do Vaucouleurs? Zapytał o to ze smutkiem. Od ubiegłego sierpnia stało się to jej sprawą, czy jedzie, czy nie jedzie do Yaucouleurs. Ale tlał jej do poznania, że te wędrówki bardzo trapią jej ojca. jehannette: Nie mam się w co ubrać na tę podróż. Pokazała mu próżne ręce. Lassois nic nie mówił. Dopiero gdy przejeżdżali przez Greux i byli już w bezpiecznej odległości od domu, zaczęła żegnać się z ludźmi 111 Thomas Keneauy Joanna dArc naprawdę. Mała wdowa Mengette stała na słońcu wśród iskrzącego się śniegu w ogrodzie teściowej. Dziewczyna podeszła do niej i zaczęła płakać u kolan Mengette. mengette: Co się stało? Jedziesz przecież tylko do połogu. jehannette: Odjeżdżam. Ale nie mów Jakubowi. Może za jakiś miesiąc... Pożegnała się uroczyście z Guillemette'ami, którzy wyszli na zaśnieżone podwórze, i z Jeanem Waltrinem z Greux. Lassois zdawał sobie sprawę, że dziewczyna odrabia w ten sposób pobieżne pożegnanie się z Jakubem i Zabillet. De Poulengy poprosił generała de Baudricourt, żeby do swego styczniowego sprawozdania dołączył memorandum tej treści: Pragną przypomnieć Waszej Królewskiej Łaskawości, że w maju ubiegłego roku przybyła tu pewna dziewica, która posiada podobno zdolności wróżbiarskie, i prosiła o eskortą do Was. Twierdziła, że jest ową Dziewicą z Dą-bowego Lasu z proroctwa Merlina. Jest to osoba bardzo szorstka, chodzi na mszą i nie miewa ataków. Powiada, że słyszała Głosy nakazujące jej zaprowadzić Was do Reims. Jeśli Wasza Królewska Mość zechciałaby ją wybadać, mógłbym jej dać eskortą złożoną z oficerów tego garnizonu, którzy chcą dołączyć do armii nad Loarą. Ja oczywiście wybadam ją tutaj tak dokładnie, jak tylko bądą mógł, żeby sprawdzić jej osobowość polityczną i moralną Nazywają ją pucelle, lecz białą pucelle... W połowie stycznia Lassoisom urodził się chłopak, a biedny Durand ucałował jego główkę i zaraz zabrał Jehannette do Vaucouleurs. Matka le Royer czekała na nich na ulicy. Drżała z zimna i ślizgała się w sabotach po oblodzonych kamieniach. 112 matka le royer: Jest tutaj ten szlachcic Bertrand, od >>dnia przychodzi tu co dzień po południu. (Złościło ją ¦ > h hą, że przez cały czas ma tego szlachcica w domu.) potrzeba, żeby ważni ludzie rozmawiali z tobą tutaj. My nie mamy dokąd pójść, żebyście mogli porozmawiać »pokojnie. Chyba na mróz. W lecie, to co innego... kirtrand: Jak się masz, Jehannette. u hannette: Nie jestem już Jehannette, nie jestem już małą dziewczynką. Mów mi lepiej: Jehanne. Nikt nie n.izywa starej panny Jehannette. hertrand: Dziękuję, że ją przyprowadziłeś, Durand. Postąpiłeś lepiej, niż myślisz. Dzisiaj Bertrand sprawiał wrażenie pełnego wiary i energii. Lassois bronił się przed podziękowaniami rycerza, osła-mając przed nimi głowę odwróconymi dłońmi, które kładł U czole. bertrand: Rozmawiałem o Orleanie z d'Ourchesem i / generałem. Miasto jest teraz w centrum całego układu. I) tak: 'ORLEAN Sheims o Oim o Na stole leżał pył foluszniczy, przenikający z górnego piętra. Bertrand narysował na nim plan. bertrand: Tutaj jest rzeka, a tutaj, na pomocnym brzegu, jest Orlean. Tu na dole jest Chinon, a tutaj Blois, gdzie mają zebrać się wojska z odsieczą, a tutaj Gien, gdzie 113 Thomas Keneally znajduje się garnizon królewski To jest miejsce do którego pojedziemy najpierw, gdy dotrzemy do Loary. No, a Reims jest tutaj, tak jak ci mówiłem. Wskazał na górny rog stołu z prawej strony, kilkakrotni ^tnkaiac weń wskazującym palcem, żeby podkreślić, iż święte miasto jest wyspą niemożliwości. Matce le Royer nie podobało się to postępowanie z jej stołem Nazwy byty jej nie znane, a cała mapka - była 0 tym przekonana - mogła oznaczać coś nieczystego. bertrand Jeśli zdobędą Orlean, wezmą także Blois 1 Gien a potem Bourges. Znajdą się wtedy głęboko w kraiu królewskim. To jest nie do pomyślenia. Nawet już teraz przecinają drogę z Chinon do Reims. Musisz to zrozumieć, jeśli chcesz rozmawiać z generałem. Przygnębiła ja. ta bezlitosna mapa, którą narysował. Zaczęła ziewać. Jehanne: Myślisz, ze trzeba ich przepędzie spod Or- bertrand: Tak. A nie myśl, że nie ma drogi z Paryża do Orleanu W każdym mieście są tam angielskie składy i garnizony A pomiędzy tą drogą a Reims są takie miasta, jak Montargis, Melun, Auxerre, Troyes, Sens - Matko Święta - nieskończona ilość miast, a w każdym z nich są garnizony przeklętych Anglików i Burgundczyków. Dziewczyna machnęła ręką i przestała myśleć o wschodniej porwie stołu. jehanne: Mówiłeś mi o tym jeszcze w maju. Kłopot jest z Orleanem. . bertrand: Tak, tak. To jest kłopot. Mówił tak, jakby był wyczerpany tą znajomością mapy. jehanne Ale Metz - wciąż chce jechać? bertrand: Tak. Jest tam mnóstwo angielskich szlachciców. Chce sobie złapać jednego i wystawić go na sprzedaż. . . jehanne: Kiedy jedziemy? Joanna dArc bertrand: Generał chce cię najpierw zobaczyć. JEHANNE: Nie. bertrand: Skądże ma wiedzieć, że nie jesteś czarowni-cą? Przyjechałaś tu i mówiłaś takie słowa jak pucelle. To lię roznosi. jehanne: Pucelle czarownic z Boischenu, dziewka Mau-vrillette... ty ją może znasz... mówiła mi, że diabeł żyje / czarownicami i że ma lodowato zimny członek. Jakże mogę być czarownicą, skoro jestem jeszcze dziewicą? bertrand: On nie wie, że ty jesteś dziewicą. jehanne: Mam ciało jak u dziecka. Bo nie krwawiłam. bertrand: On o tym nie wie. jehanne: Ja mu nie powiem. Nie chcę, żeby on wiedział! Poprosił, żeby mówiła ciszej, wskazał na sufit. bertrand: Powiedziałaś już folusznikowi, Jehanne. Dziewczyna usiadła i skuliła się. Macierzyńska matka Ic Royer uznała ją za przerażone dziecko i wyszła z kąta, żeby ją objąć. bertrand: Dobrze, jedziemy do Chinon. (Bertrand za-i howywał sią po bratersku, tak jak matka le Royer po macierzyńsku.) Ale zanim wyjedziemy, on czeka na odpowiedź króla. matka de royer: Król o niej wie? A dziewczyna natychmiast poczuła w brzuchu gorączkową siłę, odurzenie. Oczywiście, król teraz o mnie wie, mówiła do siebie. Król wie o moich zamysłach. Przykra mapa, którą de Poulengy narysował w kurzu, umknęła / jej pamięci, pamiętała o niej tylko częścią mózgu, a nie trzewiami, w których bóstwo ruszało się jak niemowlę. Messire: Orlean jest oczkiem w głowie króla, jest zębem w jego ustach. Jego mury sięgają czoła Jezusa. jehanne: Orlean? 114 115 Thomas Keneally messire: Orlean? JEHANNE: Tak. Jehanne wróciła więc pomiędzy groźne lwy de Bau-dricourta i kominki wielkie jak jaskinie. Płonęło w nich teraz, widziała, drewno Baudricourta. Drewno zakontra- I ktowane dla monsieur Antoine'a Vergy w minionym sierpniu, gdy Domremy-a-Greux, Greux, Burey-le-Petit, Burey-la-C6te i dwa tuziny innych miast popadły w ruinę. de BAUDRicouRT: No, mówiłaś, że wrócisz. I wróciłaś. (Wzruszył wesoło wątłymi ramionami i mało bohaterskim kałdunem.) W samą porę. Wyruszamy stąd na Wielkanoc. jehanne: Straciliście miasto, ale zyskaliście jakieś kontrakty. Obraził się na sekundę. Ale próbował być miły. de baudricourt: Taki jest porządek świata. Ktoś musi mieć kontrakty Cauchona... Ale nie mam zamiaru ci tego wyjaśniać. jehanne: Nie bardzo mnie to interesuje. de baudricourt: Jezu, jesteś taką samą szorstką, małą krówką. jehanne: Tak. Kiedy mogę dostać eskortę? Trzeba teraz zaglądnąć do Orleanu. de baudricourt: Messire dodał Orlean do swej listy? jehanne: Nic na to nie poradzę, generale. Messire między innymi mówił o Orleanie. Kiedy mogę dostać eskortę? de baudricourt: Najpierw chcę z tobą trochę pomówić; i chcę, żebyś mówiła do mnie „Monsieur", ponieważ do cholery jestem nim dla ciebie. Chcę, żebyś co kilka dni spowiadała się u księży w kolegiacie. Chcę pomówić z matką le Royer... jehanne: Ona wie, że jestem dziewicą. Byłyśmy dzisiaj razem w kąpieli... 116 Joanna dArc (ienerał podniósł brwi - prawie tak jak ojciec mądre- > dziecka - i spojrzał na benedyktyna i Poulengy'ego i.ikiegoś urzędnika w średnim wieku, odzianego w dłu-gi| wełnianą szatę. Urzędnik nie podzielał dumy gene-i.ila. de baudricourt: Wracaj teraz do swojej piwnicy. (Ge-Mrał mówił do niej łagodnie, znowu jak ojciec. Dziewczyna dziwiła się, że pewnie wygląda na sierotą; zdumiała ją rbkość, z jaką le Royer i generał zaofiarowali się z ro-i uielskimi uczuciami.) I nie daj matce Royer powodu, ¦iliy zmieniła mniemanie o tobie. jehanne: Jeśli musicie robić takie żarty, przypuszczam, /c ja muszę je znosić. de baudricourt: Słusznie. Odejdź teraz, odejdź. Gdy wyszli, spytała de Poulengy'ego, kim był ów I /Iowiek w średnim wieku ubrany w długą tunikę. Powie-dział jej, że to marszałek dworu księcia Lotaryngii, i Ienerał sądził, że księcia można namówić, żeby dał im glejty dla bezpiecznego przejazdu. jehanne: Czy to coś pomoże? bertrand: Może trochę. jehanne: Generał chce podzielić się żartem. Tym żartem irstem ja. BERTRAND: Może. jehanne: Bertrand? BERTRAND: No CO? jehanne: Naprawdę często myślałam o tym, żeby ci podziękować. Za to, co robisz. Bertrand potrząsnął głową. bertrand: Nie. Czuję się zaszczycony. To moja... moja icdyna szansa. Spojrzała nań, wiedząc, że on myśli: moja jedyna szansa na rycerstwo, na zaszczyty... Najpierw chciała wyśmiać lak niedoskonałe, najskrytsze ambicje rycerza, lecz po rhwili zawstydziła się samej siebie. 117 Thómas Keneally . Musisz to tak załatwić, żebyśmy szybko wy-^ iw błagalnym tonem. Czuła, że rodzi akaś zabawna niewiara w siebie, w tej ospał /ucouleurs. W oczekiwaniu, aż komendant podd; j.iijgg.wym próbom. ^ W^ościele kolegialnym spowiadała się ojcu Jeanowi Fournier nie bez pewnego sprytu. Na przykład: NfNE Byłam zuchwała wobec pana stojącego wyżej j •„ T ecz on nie chciał uczynić tego, co ' ~ l~ ode mnie- ijcw J a nakazane. _^ nier- Nakazane? Przez kogo/ E. przez Messire św. Michała. JEHANIER. Nie chcesz mi chyba powiedzieć?... F° nne- Tak, przez Messire św. Michała. Nie mówiła* h . 0 gdyby to nie była prawda. Ociec Jean Fournier wiedział już, kogo tam ma, czarną kratą konfesjonału. fournier: Coz jeszcze? jehanne: Rozpaczam. nier- Ty rozpaczasz/ F UInne Bo wszystko trzeba załatwiać tak długo, wiel-cyTudzie pracują tak powoli. nier Niczego na tym świecie nie załatwia się F°U'iechu. Zwłaszcza dla zuchwałych. Zwłaszcza dla Wch^którzy rozpaczają. No no ojcze Fournier - myślała. Z ytał czy JeJ Głos kaze JeJ być zuchwałą. Odparła, że zuchwała jest z natury. A dlaczego jest dziewicą? P nieważ Chrystus był dziewiczy. Lecz me powiedziała • była ofiarą: tacy duchowni jak Fournier nie lubią. , ¦' czat które się skarżą. Chodziła czasem do Burey-le-Petit, żeby zobaczyć d ' ko Pewnego popołudnia spędziła trzy godziny z dc 118 Joanna dArc nidricourtem i pytała go nawet, jak należy rozwinąć ni panie wojska. Bawiło go to, zawezwał z poczekalni itów, żeby ich wykorzystać jako pionki. Klienci utwo-li środek armii. Wyobrażali konnych lub pieszych, >dnie z rodzajem akcji, gruntem, na którym stali, zgod-i / tym, czy padał deszcz czy nie - z wieloma innymi ¦lędami. Mnicha benedyktyna i kilku oficerów ustali t wokół nich, mieli wyobrażać kliny halabardników ¦ łuczników. Tak więc generał wywrócił do góry nogami ądek społeczny, czyniąc dla celów demonstracji ry-i/y z miejscowych handlarzy, a z rycerstwa i duchowieństwa - pospolitą straż boczną i harcowników flanko- di baudricourt: Nie martw się o tych bezbrodych i uiiaków w środku. Łuk bardzo wiele znaczy... Kusza już lak wiele. Naciągnięcie jej i założenie nowej strzały i zbyt długo. Ale przy obronie miasta kusza jest i konała. Na przykład w Orleanie. Można przez cały icń mieć na murach ludzi napinających kusze. Bertrand powie, że mieliśmy tu na murach zwykłych obywateli z cały dzień rażących grotami Burgundczyków » S/.wajcarów Vergy'ego. Szwajcarzy na ich widok robili * portki ze strachu, żeby tak powiedzieć. Widzisz, grot | kuszy może dokonać strasznych rzeczy. Wizerunek Mikołaja Barreya zbezczeszczony grotami uraził jej oczy. i ii baudricourt: Naprawdę dobrzy w tym wszystkim są \ Mulicy. Kiedy odesłano handlarzy i oficerów, generał i dziew-i/yna wybuchnęli nagle długim śmiechem. 111 anne: Wyślijcie mnie, proszę. de baudricourt: Jeszcze nie mogę. Znasz wszystkie ody, wiesz dlaczego. A ty nie możesz zostać genera-Tego trzeba się uczyć od piątego roku życia. ii hanne: Słuchajcie. Słuchajcie, mój panie. Ja nie chcę 119 Thomas Keneally być generałem. Ja chcę tylko mówić generałom, co mają robić. Znowu się roześmiali. jehanne: Ale poważnie... de baudricourt: Nigdy nie chciałaś za nikogo wyjść za mąż? jehanne: Oczywiście, że chciałam. I chciałam mieć trzech synów. Jednego Papieża, jednego Cesarza i jednego Króla. Generał zamruczał piskliwym głosem, konspiracyjnie i po kobiecemu. de baudricourt: Daj sobie zrobić małego papieża. Jehanne zmrużyła oczy, lecz na jego twarzy malowało się pożądanie, to nie było przywidzenie. Zapragnął jej po tej popołudniowej błazenadzie z handlarzami. Myślał, że jest uroczym, małym stworzeniem. Jej impertynencje miały posmak erotyczny. Widząc, że on tak myśli, poczuła się nieco ważniejsza. jehanne: Jeśli kiedyś przyjdzie czas na małego arcyka-. płana, ktoś da nam o tym znać. Łzy zaszczypały jąpod powiekami i nie mogła przestać się uśmiechać. de baudricourt: Miałabyś coś przeciw temu, żeby się spotkać z księciem Lotaryngii? jehanne: Nie jestem niedźwiedziem w cyrku, monsieur. de baudricourt: Wiem o tym, kochanie. jehanne: Nie jestem waszym kochaniem. de baudricourt: On może ci zapewnić bezpieczny przejazd. To by ci trochę pomogło w drodze do Loary. Nikt tutaj nie jest naprawdę bezpieczny. jehanne: On jest po stronie Anglików. de baudricourt: To nie jest czynny alians. jehanne: Alians? de baudricourt: Niewiele im pomaga. Musiałaś się już teraz zorientować: nie przestrzega się zasad tego aliansu zbyt skrupulatnie. 120 Joanna dArc Przypomniała sobie jego umowy z Cauchonem na wino i drewno. Zastanowiła się, dlaczego tak miło traktuje tego zdrajcę o wąskich ramionach i tłustym brzuchu? Dlatego, że raz - przez dziesięć minut - pożądał jej? Pewnego dnia, kiedy zsiadała z konia na wewnętrznym dziedzińcu fortecy, zagadał do niej de Metz. Przyglądał mi; jej pilnie, bo jeździła po wiejsku, ze spódnicą podka-saną pośrodku do pasa. Wszystkie chłopaki gapiły się, gdy d/iewczyny zsiadały z koni - był to po prostu taki wiejski zwyczaj. de metz: Nie będziesz chyba tak jeździć, co? JEHANNE: Dlaczego? de metz: Dużo bezpieczniej będzie, kiedy się ubierzesz jak chłopak. Nie muszę ci chyba tłumaczyć, co? JEHANNE: Nie. de metz: Chcę powiedzieć: wiem. jehanne: Myślę, że wiesz. de metz: Siedzę w tej robocie od dwunastego roku życia. Byłem dużym chłopcem. jehanne: Kiedy generał pozwoli nam jechać? de metz: A kiedy byś chciała? jehanne: Lepiej dziś niż jutro. Lepiej jutro niż pojutrze. de metz: Jezu, aleś niecierpliwa. jehanne: Nikt inny nie może go uratować. de metz: Króla? jehanne: Tak: Nikt inny. Nawet gdyby wydał swego małego synka za szkocką księżniczkę... de metz: Kto ci powiedział, że mógłby wydać? jehanne: Monsieur generał. de metz: Mnie generał tego nie mówił. jehanne: Ty jesteś tylko wiejskim chłopakiem. Musiałbyś być kimś ważnym, żeby generał mówił ci takie rzeczy. de metz: Ty laleczko. jehanne: Myślisz, że powinnam się ubrać jak chłopak? de metz: Nie interesuje cię ten pomysł? 121 Thomas Keneally Ona także myślała, że powinna to zrobić. To powinno coś znaczyć. Ale wszystko mi jedno. jehanne: Tak czy tak, wszystko mi jedno. de metz: To może być lepsze, niż myślisz. jehanne: Myślę, że to żart. de metz: No cóż, nie jesteś najładniejszym mał stworzeniem... Potrząsnęła głową. jehanne: Tak. Wiem, że nie jestem najładniejsz małym stworzeniem! Jego szeroki uśmiech sprawił, że wyglądał na siedemnastolatka, lecz oczy miał stare i tępe, dwa stare kamienie, zniszczone słotą gałki oczne posągu. Wszystkie pożary, które widział wzniecane, i gwałty, i mordy, i wbijanie na pal, przekonały go, że tylko w ten sposób zaws2 wszystkiego dokonywano na świecie. Tak toczył się świat. Toteż tuzin de Metzów z towarzyszącymi im łucznikami potrafił każde miasteczko zamienić w piekło tylkc dlatego, że taki był ich obraz świata. W końcu Baudricourt otrzymał list przez królewskiego wysłannika. Napisano w nim, że z powodu krytycznej sytuacji pod Orleanem nie ma możliwości wzmocnienia Vaucouleurs. I owszem, Jego Królewska Wysokość postanowił przyjąć wróżkę, pucelle, dziewicę. Jeśli chce, niech przyjedzie do Chinon i zgłosi się do Mistrza Kancelarii Próśb. Generała nie zdziwiło specjalnie ani jedno, ani drugie polecenie. Jehanne musiała najpierw pojechać do Nancy, żeby spotkać się ze starym księciem. Nie przypuszczała, że zniesie tę podróż, musiała przebyć pięćdziesiąt bitych mil. W starej czerwonej sukience, w której przybyła z Dom-remy. Pamiętała, że de Metz powiedział, iż będzie bezpieczniejsza w przebraniu chłopca. A teraz, niezależnie od 122 Joanna dArc pieczeństwa, pomyślała nagle, że w męskim stroju lanie się inna, pewniejsza siebie. Poczęła drżeć. W kącie leżał drugi kaftan Lassoisa. iihanne: Hej, Durand, masz jakieś długie trykoty? Zaczęła się przebierać za parawanem w kącie i poczuła iv lekko i świeżo w czarnym kaftanie Duranda, który msno opinał jej piersi i ramiona. Zawołała do matki le Royer. jehanne: Katarzyno, zobacz, czy Alain ma jakiś kaftan. I Jurand, co z tymi trykotami, nie masz jakichś na zmianę? lassois: A co z płaszczem? jehanne: Rozpruję swój na plecach. Matka le Royer przyniosła wełnianą czapkę Alaina i długi kaptur, którym mogła owinąć szyję jak szalikiem. I płaszcz do konnej jazdy z czerwonej wełny. Dziewczyna .1/ jęknęła, tak bardzo chciała go włożyć: podobał się jej krój i kolor. jehanne: Zamienię go na mój. matka le royer: Nie, włóż to. Patrz, to jest ciepłe, w drodze będziesz zadowolona. Były trudności z upięciem jasnobrązowych włosów pod rzapką Alaina. jehanne: Powinnam je obciąć, ale nie ma już czasu. lassois: Weź mój kaptur, jeśli chcesz. Ja włożę czapkę. jehanne: Nie chcę cię martwić, Durand, ale czapka jest o wiele ładniejsza. Taka ładna, niebieska... Spojrzawszy na siebie, dziwnie przebraną w łaszki Alaina i Lassois, poczuła się silniejsza. Podobała się jej ciasnota w kroku i na nogach, jakby odmienionych. Przyszło jej na myśl, że martwe łono już jej nie ciąży. Może to tylko dlatego, że strój jest nowy. Lecz teraz jestem kimś innym. Nie jestem nieudanym dzieckiem Jakuba. De Metz miał ich eskortować do Lotaryngii, lecz de 1'oulengy wyjechał na drogę do Toul, żeby ich odprowadzić kilka mil. 123 Thomas Keneally Joanna dArc de metz: Jak się wam podoba ten styl? Zapytał Bertranda tak, żeby Jehannette słyszała. Lecz Bertrand nie chciał żartować na ten temat. Przez kilka kilometrów jechał u boku Jehanne. bertrand: Jestem pewien, że to jest konieczne. Ale musisz sobie zdać sprawę, że skoro raz się tak przebrałaś, to nic już nie będzie takie samo. jehanne: Wcale nie chciałam, żeby było takie samo. Nie mogę siedzieć i cieszyć się wciąż tym samym. De Metz odwiózł ich do Toul, miasta, którego biskup wezwał Mikołaja Barrey, żeby wystąpił przeciw niej za złamanie przyrzeczenia. Potem już byli w Lotaryngii z paszportem księcia. Nikt ich nie mógł tknąć. W trzy dni później, o zimnym zmierzchu, wrócili do le Royersów. Dziewczyna milczała, odwijając z szyi kaptur, lecz Lassois zachowywał się hałaśliwie, chodził w kółko po piwnicy i opowiadał le Royersom o wszystkim tak, jakby dziewczyny tu nie było. I w pewien sposób nie było jej. Jak powiedział de Poulengy, nic już nie było takie samo. Powiedział jej o tym sposób, w jaki książę ją traktował; że była teraz jak gdyby pośrednikiem bóstwa, była wylansowana. Nikt już nie mógłby nawet pomyśleć: oto jest dziewczyna z matki, ojca, z miłości. lassois: Czasem była tak cholernie zuchwała. Ale w końcu stary książę dał jej pięć franków i czarną klacz. (Lassois nie wiedział dotychczas, że arogancja popłaca.) A ten jego dom - kominki są większe niż całe Burey! A meble... Jezu. Ale ona chodziła tam, jakby zawsze tak mieszkała. Jehanne, w otępieniu, powiedziała: jehanne: Tylko tak trzeba się zachowywać. Jeżeli oszołomi cię to lub tamto, zapamiętają sobie, że jesteś ze wsi. lassois: A stary książę przez cały czas myślał tylko o swoich kiszkach i nerkach i nimi się martwił. Pytał, czy ma jakieś zaklęcia na te organy. Powiedziała, że przykro jej, ale nie zna się na tych sprawach. Spytał, na czym się specjalnie dobrze zna, a ona odpowiedziała, że jedyną jej pecjalnością jest ratowanie królestwa. Spytał ją, czy martwi ją, że jemu to mówi, ponieważ on jest aliantem przeklętych Anglików. Powiedziała, że jej to nie martwi, DO on i tak w nią nie wierzy. Gdyby w nią wierzył, posłałby swego zięcia na pomoc Orleanowi. A on śmiał lię, śmiał... gdybym ja to powiedział... ale on śmiał się i a z e m z n i ą. I dał jej prezenty. Dziewczyna parsknęła. Pięć franków! Prezent po-•. 11 dy. Poszła i położyła się na łóżku, wciąż w pięknym I /erwonym płaszczu Alaina. Lassois dalej, już bardziej sekretnie, informował ich 0 jej sposobach postępowania z wielkimi ludźmi. lassois: Potem mu powiedziała, że może mu się polepszyć z nerkami, jeśli wróci do żony. Powiedziała: tych /cściu bękartów martwi was i martwi zwykłych ludzi. Jezu, wolałbym, żeby mnie tam wtedy nie było. Ale stary książę to wielki pan. Nie powiedział jej, żeby poszła do diabła, tak lik zawsze mówi generał. Trochę się tylko zamyślił i bardzo ^ uzlał. A potem dał jej konia, cholernego konia! Wiedziała, że le Royersowie ją obserwują. Myślą: Cóż io' Czy świat się wywrócił? Czy jutro rano książęta renerałowie przyjdą tu, żeby odebrać od nas rozkazy? Nie można powiedzieć, żeby matka le Royer była zupełnie zadowolona z jej przebrania. Ta dziwaczna istota !¦ łóżku wciąż burzyła jej rodzicielskie sumienie. matka le royer: Ubranie było wygodne? u hanne: O tak, wygodne. Trykoty zrobiły się luźne. matka le royer: Myślisz, że będziesz je nosić? ii hanne: Tak, Kasiu. Tak jest rozsądnie. matka le royer: Mój Boże, nie mieliśmy pojęcia, co to i, zaczyna, prawda? W tym dniu, kiedy tu pierwszy raz pi/yszłaś. 124 125 Thomas Keneally Dziewczyna spała w ubraniu, jak gdyby na nowo się do siebie przyzwyczajając. Później ludzie mówiliby, że śnił się jej Messire. Ale była zupełnie rozbudzona, gdy Messire zjawił się z jej prawej strony, gubiąc w swoim blasku śpiący tłumok, którym była Kasia le Royer. messire: Mój mały zakonniku, moja mała żołnierko. Teraz jesteś gotowa do broni i do zbroi. JEHanne: Do zbroi, Messire, kochany. messire: Twój brat król ofiaruje ci zbroję. JEHanne. Amen. Mój mały zakonniku. Poczuła, że słusznie przebrała się w męski strój, w którym też zaraz, ogrzana przez Messi-re'a, obróciła się na bok i zasnęła głęboko. Rano poszła razem z Katarzyną do kolegiaty na mszę ojca Fournier. Była teraz w męskim stroju istotą tak bardzo inną, że chciała raz jeszcze o wszystkim się upewnić- przez próbę bezkrwawej ofiary Chrystusa, która złym bogom kazała spazmować, pluć, wić się w konwulsjach. Ale nic się nie stało, choć ludzie patrzyli. Wiedzieli jednak, że dziewczyna wybiera się w drogę do króla i "¦ to było powodem przebrania. Zaraz po śniadaniu u balwierza przy Bramie Awimon skiej kazała sobie obciąć włosy a la soldade, na okrągło z podgoleniem włosów powyżej uszu. matka le royer: Och, to brzydko! JEhanne: Tak, ale Jean de Metz i Bertrand mówią, inaczej nie włożę hełmu. Matka le royer: Mój Boże! Opowiadano, że postulantki w klasztorach zawsze i czą, gdy obcina się im włosy. Włosy miały byc decydującą ofiarą, jaką mogła złożyć dziewczyna. T Jehanne u balwierza nie czuła żadnego żalu za s jasnobrązowymi utraconymi włosami. Ta sprawa zost już przesądzona, gdy przebrała się na drogę do Nancy. 126 o. Lec? Joanna dArc Wieczorem tego samego dnia przed siedzibę le Royer-sów zajechał generał. Towarzyszyła mu eskorta czterech zbrojnych, ksiądz i młody braciszek benedyktyn. Ksiądz i mnich zsiedli z koni razem z Baudricourtem i poszli za nim do piwnicy. Wstawszy od stołu le Royersów, Jehanne ujrzała księdza, ojca Fournier, ujrzała w jego twarzy stanowczość Inwcy demonów. Przestraszyła się, wyczuła stopnie stra-izliwej władzy, wiodącej od ojca Fournier poprzez biskupów aż do papieża. Taka była cena za to, co mówiła: oni 11 i.udy nie przestaną zajmować się tym pytaniem: cz;y ona i dziewicą, dziewką, demonem, czy opętaną przez jlunony? Wyjść, wyjść, wyjść! - zawołał de Baudricourt do le Koyersów i Lassois. I assois nauczył się od swej kuzynki trochę sprzeciwiać, i assois: Na dworze jest zimno. DE baudricourt: To przykre. Wyjść! Ichanne była w sukience. Włosy miała osłonięte ka-puzą. ni baudricourt: Znasz ojca Fournier? A to jest brat... I1 Stefan. W porządku! Tymczasem ojciec Fournier ucałował purpurową, stułę • i'si rożnie nałożył ją na szyję, by go chroniła. II11 anne: Co chcecie zrobić? Brat Stefan wyjął spod szkaplerza pozłacane naczynie « święconą wodą. i iianne: Nie! To nonsens. Di baudricourt: Czyżby? Lepiej, żebyś dostała ataku • •»! święconą wodą tutaj, wśród przyjaciół, niż tam. Tam, ¦ \ icnnois, są wyrafinowani, cholerni łowcy czarownic. iurnier: Adjuro te, satane... /;iczął ksiądz, sięgając do naczynia z wodą święconą. mannę: Ależ ja spowiadam się temu księdzu! Spowia-i mu się dwa albo trzy razy na tydzień... 127 Thomas Kenśauy Generał uspokoił ją wśród szmeru łacińskich egzorcy-zmów Fourniera. de baudricourt: On nie wie, czy ty kłamiesz, czy nie. Ja bym uklęknął na twoim miejscu. Oni... wszyscy ci ludzie... są przekonani, że czarownice nie mogą przed nimi uklęknąć. jehanne: Do licha! Ale uklękła. Fournier zauważył to, lecz dalej recytował formuły egzorcyzmu. de baudricourt: Potrafisz odmówić paternoster, po łacinie? jehanne: Nie sądzę. de baudricourt: To niedobrze. Oni są przekonani, że czarownice nie potrafią odmówić paternoster po łacinie. Ja nie przypuszczam, żeby to był jakiś specjalny dowód. jehanne: Monsieur generale, możecie sobie żartować, ile chcecie. Ja zapamiętam to na zawsze jako obelgę. Jezu, krzyknęła siostra do brata, Jezu, zaczęła cicho płakać. Fournier od razu przerwał recytację. de baudricourt: Myślę, że to wystarczy. Ona nie jes czarownicą. Dziewczyna spojrzała Fournierowi w twarz. Była piona, skryta, urażona. jehanne: Spowiadam się wam. Wiecie o tym. fournier: To nie jest ostateczny dowód. jehanne: Chodziłam na wasze msze. fouruier: Tak. Myślę, że wszystko dobrze się skończy. Skinął na Stefana, żeby odniósł naczynie z wodą z powrotem do kolegiaty. Dla Lassois i le Royersów czekających na dworze wieczór był tak mroźny, że wszystko wskazywało na to, iż woda zamarznie, zanim ją tam doniesie. Joanna d-Arc Jean de Metz miał przysadzistego, krępego przybocznego sługę nazwiskiem Jean de Honnecourt. Ponieważ uykoty Duranda przetarły się, Jehanne przejechała konno przez całe Vaucouleurs, żeby poprosić de Metza o stare ubranie jego służącego. De Metz mieszkał w dwóch pokojach na piętrze Pod Zielonym Człowiekiem, a ona pojechała tam, ponieważ nie zastała go w komendanturze. Na podwórzu spostrzegła, że Jean de Honnecourt wylewa brudną wodę z wiadra, jak gdyby jego pan wstał właśnie / łóżka. Ale sługa nie zauważył jej, gdy skierowała się ku zewnętrznym schodom i weszła do pokoju, który jej wskazali stajenni. De Metz leżał z dziewczyną. Spojrzał na Jehanne lednym okiem ze zmysłowym rozleniwieniem, potem s/.ybko wstał i pośpiesznie szukał spodni. Jehanne zdziwiła się trochę, że tak łatwo potrafił się zawstydzić. Dziewczyna na łóżku odwróciła się na bok i spała dalej. W brzuchu Jehanne kłębiła się furia. Miała ochotę zabić te rozpustną białą dupę, na którą patrzyła. Kiedyś chciała I uż zbić madame Aubrit. de metz: To moja siostra, przyjechała z Novillompont. jehanne: Miała ciężką drogę. Zżerała ją niewątpliwa wściekłość; musiała wyjść z pokoju. De Metz nałożył już teraz koszulę. jehanne: Potrzebuję ubrania waszego sługi. Nada się na mnie. de metz: Dobrze. Chodźmy tędy. Wytarł nos; jego zakłopotanie minęło i teraz rzeczywiście mówił szeptem ze względu na dziewkę. Zaprowadził ją do małej, ciasnej komórki de Honne-eourta i odepchnął okiennice. Izba była utrzymana czysto, nieco zakurzona, a w kącie stała skrzynia, którą de Metz otworzył. Odstąpił na bok; miał tęgie, długie nogi, bose pod koszulą i wyglądał na bardzo postawnego mężczyznę. Jego szare oczy mówiły: nie spodziewaj się, że zmienię 128 129 Thomas Keneally swoje przyzwyczajenia, jestem tylko twoim towarzyszem podróży, to wszystko. de metz: Weź sobie, co chcesz. To prezent ode mnie. jehanne: Nie powinniśmy zapytać waszego człowieka? de metz: Ja mu to wszystko kupiłem. jehanne: Uszlachciliście go także, prawda? Nazywacie go de Honnecourt. de metz: Z tymi rzeczami możesz wybrać się na wojnę. Uważaj tylko, co bierzesz. Nie, nie bierz tych naprawianych, weź najlepszą parę. Gdy wróciła do swej czarnej klaczy na podwórzu, oparła czoło o jej zad i zaczęła sobie skrycie popłakiwać. Wciąż sobie mówiła: przecież ty nie chcesz być tą dziewczyną, on ci się nie podoba, nie ma w tobie pożądania. Więc dlaczego się martwisz, ty głupia suko? Ponieważ teraz była już gotowa do podróży: oto dlaczego. Poza podróżą nie miała już żadnej przyszłości. Nie mogła być niczyją siostrą z Novillompont. Nie mogła nawet umrzeć przez przypadek: dzień jej krwawej ofiary został oznaczony. Później, w ciągu dnia, przyszedł Bertrand, żeby jej powiedzieć, że wyjadą w tajemnicy we środę, wczesnym rankiem. Oddział zbierze się przed szóstą na wewnętrznym dziedzińcu pałacowym. Będzie tam Bertrand ze swym sługą Julianem, Jean de Metz i de Honnecourt. I jeszcze królewski wysłannik Colet de Vienne, który z początkiem tygodnia przywiózł rozkazy, i jego łucznik Ryszard. jehanne: Sześciu ludzi! Kazał mi czekać przez cały ten czas z powodu sześciu ludzi! Lecz z sześcioma ludźmi było bezpieczniej, bo zwracało to mniej uwagi, mówił Bertrand. Będą ubrani jak kupcy. W tym samym czasie komisja pod kierownictwem monsieur Alaina doszła do wniosku, że ubranie de Hon-necourta nie jest dla niej dość dobre, i zebrała pieniądze, Joanna dArc żeby jej kupić koszulę, sukienny kaftan, długie trykoty, krótkie trykoty, czerwony obcisły płaszcz, buty do konnej lazdy i wełnianą czapkę z nausznikami. Do mego dostojnego przełożonego, etc. Datowano 12 lutego 1429. Jakkolwiek już od dziesięciu lat służą Bankowi Rodziny (iondisi w jego stosunkach z enklawą Armaniaków i czę-Sto uważałem ich postępowanie za dziwaczne i błędne, nigdy jeszcze nie widziałem ich w stanie takiej niemocy, laka ogarnęła ich —jak się zdaje — tej zimy. Fakt oblężenia Orleanu oszołomił ich do tego stopnia, że potrafią zgromadzić tylko żałośnie małe siły, żałośnie małe konwoje zaopatrzeniowe dla tego miasta. Tymczasem zdaje sią, że ich myśli kierują się w głupim kierunku. Gdy dzisiaj odwiedziła mnie królowa Jolanta, mówiła głównie o raporcie z jakiegoś małego miasta garnizonowego nad Mozą. Raport ten podnosi zasługi jakiejś wiejskiej dziewczyny, która przepowiada przyszłość iobie-• (Ua zaprowadzić króla do Reims dopiero po wyzwoleniu (hleanu. Jolanta nazwała ją wojskową Sybillą. Królowa mówiła dalej, że chociaż tacy ludzie zawsze mnożą się w krytycznych czasach, dobrze będzie mieć - żeby tak powiedzieć - prorokinię w sztabie, bo może to podniesie Karola na duchu. Jeśli tylko ta dziewczyna okaże się wartościowąosobą, powiedziała królowa. Zapytałem, jaka osoba ma być właściwa. Odparła, że dziewczyna musi być dziewicą że to konieczne, żeby prorokini była dziewicą. Inaczej nie da się powiedzieć na pewno, skąd jej proroctwa pochodzą: I nieba czy z piekła. Przyznała, że ta dziewczyna może się Hie nadawać. Kurier, który przywiózł sprawozdanie, opowiadał, że ludzie plotkują, iż ta dziewczyna jest kochanką komendanta okręgu. Królowa Jolanta wyznała to 130 131 Thomas Keneally Joanna dArc z rozczarowaniem tak prawdziwym, że przykro było patrzeć. Karol przez cały dzień nie opuszcza łóżka, tyle tylko, że przed południem wysłuchuje trzech mszy pod rząd. Gdy ktoś wspomni o Orleanie, zasuwa firanki przy łożu i przesypia resztę dnia... Do mojego dostojnego, etc, tą samą pocztą. Datowano 13 lutego 1429. Post rozpoczął się tym, co na pierwszy rzut oka wydaje się klęską Armaniaków. Wczoraj, w pierwszą sobotę postu, armia francuska poniosła druzgocącą klęskę w otwartym polu. Szczegóły, o ile je znam, są następujące: W sobotę wieczorem królewski Bastard, Jean Dunois, dowiedział się w Blois, w miejscu przeglądu armii francuskiej nad Loarą, że konwój angielski pod dowództwem Sir Johna Fastolfa posuwa się drogą paryską śpiesząc z zaopatrzeniem i posiłkami dla Anglików w błotach wokół Orleanu. Dunois wyjechał z hrabią Clermont i z konstablem Szkocji, by nawiązać kontakt z francuskimi i szkockimi wojskami z samego Orleanu, dowodzonymi przez lorda Willie Stuarta i sławnego la Hire'a. Chociaż ta ostatnia grupa była niewielka i musiała przedrzeć się z Orleanu przez linie angielskie, oni byli pierwsi, którzy zobaczyli trzysta angielskich wozów. La Hire posłał gońca do Clermonta, by pozwolił je zaatakować, gdy znajdowały się jeszcze w jednej linii, rozciągnięte wzdłuż drogi. Clermont odmówił zezwolenia i oświadczył, że la Hire musi zaczekać, aż nadejdzie armia z Blois. Była to fatalna decyzja. Zdaje się, że Fastolf wykorzystał ten czas, żeby ustawić swoje wozy w dolinie, okopać i otoczyć je palisadą z zaostrzonych pali, skierowaną przeciw wojskom la Hire'a. Lecz mniej więcej w tym asie, gdy Clermont i Bastard dotarli do miasta Rouvray, mcco na południe od Gaskończyków la Hire'a i Szkotów lorda Willie Stuarta, armaniacka kawaleria, której dyscyplina jest opłakana, rozpoczęła nie wiadomo dlaczego 'hląkaną szarżę na angielskie wozy. Podobno rezultaty przypominają Verneuil. Jeśli to lord Willie Stuart -jak mówią -jest odpowiedzialny za ten • i lak, to za niego zapłacił. Jego koń rozdarł sobie brzuch na palisadzie, a on sam spadł z siodła i zwijał się z bólu na ziemi, dopóki jakiś chłop walijski czy angielski nie wynurzył się spoza palisady i wozów, nie odpiął mu zbroi i nie wypatroszył go na miejscu. Gdy to się działo, Clermont nie mógł zmusić swych olnierzy do wyruszenia z Rouway, które jest miastem wina. Ludzie zaczęli rozbijać piwnice i pić. Królewski Bastard pełen obrzydzenia ruszył w drogę z kilkoma przyjaciółmi. Udało mu się uwolnić niektórych rycerzy fran-¦ uskich i szkockich, gdy zaatakował z flanki ich angielską < skortę. Na całym polu gromady angielskich łuczników podrzynały gardła rannym i ograbiały zabitych. Jeden nich przerwał na chwilę, żeby do niego strzelić. Strzała przebiła stalowy but i utkwiła w nodze. Ze strzałą w nodze Bastard pojechał na wzgórze, na którym la Hire zebrał osiemdziesięciu rycerzy. Anglicy unikali tego oddziału i la Hire zastanawiał się, czyby nie aatakować wozów, skoro tylu Anglików i Walijczyków opuściło je, żeby grabić leżące dookoła trupy. Jednakże Hastard powiedział la Hire 'owi, że nie wyszłoby im to na dobre, że nie otrzymają żadnych posiłków, ponieważ wszyscy ludzie Clermonta piją wino w Rouvray. La Hire i Bastard, i nawet Clermont dostali się bezpie- • znie do Orleanu ubiegłej nocy, po zapadnięciu ciemności. Uiglicy zatrzymali się w Rouvray, gdzie tyle owerniackich pijaków Clermonta leżało gotowych do tego, żeby się nimi .ujęli. 132 133 Thomas Keneally Wczoraj o zmierzchu Anglicy pod Orleanem dowiedzieli sią o swoim sukcesie. Francuski kurier, który dzisiaj wieczorem (w poniedziałek) przyniósł te złe wieści, opowiada, że zarzucali zewnętrzne umocnienia Orleanu strzałami owiniętymi w biuletyny. Biuletyny te donosiły Francuzom, że kolumna Fastolfa przywozi im na święta marynowane śledzie. Toteż ową konfrontację pod Rouvray Anglicy postanowili nazwać „bitwą o śledzie". Kurier, który przywiózł wieści z Orleanu do Chinon, jechał przez całąnoc i większość tamtego dnia. Zdaje się, że jego raport przydał się na coś tutaj, w Chinon, gdzie umieścił się dwór królewski. Ponieważ Orlean jest podobno jeszcze nietknięty, wszyscy tu mówią, że koniecznie trzeba coś z tym zrobić. Jolanta znowu mówi do rzeczy, a zdaje się, że nawet król nabrał ducha teraz, gdy klęska przybrała bardziej określony kształt jak pod Rourray... BERNARDO MASSIMO Wieści o Rouway dotarły do Vaucouleurs w dziesięć dni po klęsce. Bertrand przyniósł je od Baudricourta, któremu przekazał je monsieur de Saarbruck, komendant Commercy. Strój, który ofiarowała Jehanne komisja Alaina, stracił już całą świeżość. Dziewczyna czuła, że dusi ją czas, czas teraźniejszy. Czuła się owinięta weń jak w watę. Próbowała chodzić w kółko, aby wyrwać się z kręgu kłujących ją sekund. Żeby ją uspokoić, dali jej kwartę czerwonego wina; spała po nim pół godziny. Katarzyna wstała o świcie. Dała Durandowi, Henrykowi i Jehanne świeżego chleba i grzanego wina z korzeniami. Podniecały ją trochę podróże. Tak jak podniecały ją przyjazdy owego pierwszego dnia, gdy przybył tutaj 134 Joanna dArc l.assois z dziewczyną. Po śniadaniu le Royer i Lassois przyprowadzili dwa konie, szarą i czarną klacz z Mosiężnej Sroki. Dziewczyna chciała zabrać obydwa, jechać na icdnym, a prowadzić drugiego. Ponieważ nie miała pieniędzy, żeby kupić konia na zmianę. Le Royersowie itosiedli szarego, a Lassois i dziewczyna czarnego konia dc) księcia Lataryngii. Wszyscy oprócz Jehanne zsiedli /. koni przed kolegiatą, gdzie Jean Fournier, egzorcysta, ubierał się do mszy. Już stojąc, Lassois objął Jehanne siedzącą na klaczy. Oboje le Royersowie płakali: wyczuwali nieodwołalność sprawy. Myśleli, że rubaszność, jaka spotkała ją w Vaucouleurs, w innym i ostrożniejszym mieście może ją zabić. lassois: Jeszcze cię połkną, biedna, mała krówko. jehanne: Nie przez przypadek. Ucałuj ode mnie dziecko. lassois: To była cholerna heca. Trudno będzie wrócić do zwykłego życia. matka le royer: Będziemy czekać przy Bramie Francji, Jehanne. Pokiwamy ci. Gdy Jehanne nadjechała, na wewnętrznym dziedzińcu byli tylko de Vienne i jego łucznik. Stali przy koniach rozmawiając i nawet na nią nie spojrzeli. Zawołała do nich. jehanne: Ja jestem tą dziewczyną. Jestem dziewicą. łucznik: Dzień dobry. De Vienne odwrócił się do niej. Był to mały, smutny człowiek, pełen zabawnej zawodowej dumy. de vienne: Zwykle podróżujemy sami. Czterdzieści razy rocznie. Wiemy, jak to się robi. jehanne: No, to mamy wiele szczęścia. Że mamy was / sobą. Z siodła łucznika zwisała kusza i łuk; na plecach miał kołczan, a na łęku siodła torbę ze strzałami. Naoliwiona kusza aż lśniła. Prawdziwy specjalista. A jednak był milszy, miał mniej prostackiej, profesjonalnej pychy niż Vienne. 135 Thomas Keneally Joanna d'Arc łucznik: Ja sam jestem dziewiczy. Ale lepiej nikomu o tym nie mówić. Należymy do nielicznej klasy ludzi. Dlaczego wzięłaś dwa konie? jehanne: Bo to wszystko, co mam na świecie. I moje ubranie. De Metz, de Honnecourt i Julian przyprowadzili konie z zewnętrznego dziedzińca, a Bertrand, sekretarz benedyktyn i de Baudricourt zeszli ze stopni pałacu. Generał ubrał się uroczyście na tę okazję: narzucił na ubranie tunikę z lwami de Baudricourtów, a na głowie miał zawój z zielonego i białego jedwabiu. Nosił krótki miecz w pochwie. Był w takim samym nastroju jak Lassois i le Royersowie: mógłby być członkiem rodziny, wciąż prychał i agresywnie wzdychał tak jak Jakub. de baudricourt: Bóg wie, co się stanie z tą dziewczyną. (Zwołał wszystkich, żeby go słuchałi. Zwrócił sią nawet do Jehanne.) Chrystus wie, co się z tobą stanie. Przez dłuższy czas nad tym dumał. Colet de Vienne kichnął, żeby się ocknął. de baudricourt: Ale jeśli tam nie dojedzie, nie wybaczę nikomu z was i zaniosę skargę do kanclerza Francji i do króla. Więc dowieźcie ją. Przysięgacie na to? Podał im wszystkim rękojeść małego mieczyka. Dotykali jej, jeden po drugim, i spluwali. Błogosławię ich, to powiedział benedyktyn. Gdy mnich jeszcze mówił, generał podszedł do Jehanne i przytroczył jej miecz do pasa dwoma rzemykami. de baudricourt: Biedna, mała krówko. Burgundczycy, Lotaryńczycy, Szwajcarzy, Walijczycy, Anglicy w całej Szampanii i w Tonnerre. Czy twój Messire się tobą zaopiekuje? jehanne: Oczywiście. Ujął ją za łokieć. de baudricourt: A może byś została i mielibyśmy tego małego papieża? 136 iehanne: Nie do tych trudów się urodziłam. Monsieur komendant na krótką chwilę objął ją w pasie; ie mógł sięgnąć jej ramion, gdyż siedziała na koniu. Gdy i itknęła z tyłu generalskiego zawoju, dostrzegła uśmiech iikznika i potrząsnęła głową. Bertrand udzielał jej pouczeń. De Vienne i łucznik Iliadą przodem, potem de Metz i jego człowiek, potem lulian, Jehanne i sam Bertrand. Gdy wyjeżdżali z podwórza, generał miał okazję iść "bok niej przez chwilę. de baudricourt: Nie masz siodła. jehanne: Przywykłam jeździć na oklep. Uważajcie, żeby M as klacz nie nadepnęła. Tak się złożyło, że były to ostatnie i najgrzeczniejsze Iowa, jakie kiedykolwiek do niego powiedziała. Tego dnia mgła zalegała cały środek wsi i dopiero za murami, gdy nie patrzyła na Duranda ani na le Royersów, Iehanne zauważyła jej gęstość. A potem pomyślała z pewnym żalem, że jeśli narobi sobie kłopotów, de Baudricourt będzie za to winił siebie. <) Bracie Jezu, czemu zawsze zapominała uspokajać ludzi? Joanna dArc Księga druga KRÓL SPOTYKA SYBILLĘ JV.tóregoś dnia modne będzie nazywanie tej podróż; cudowną. Sam de Vienne przez większość drogi narzucał wrażenie, że wielkie niebezpieczeństwa zmniejszają się dzięki jego doświadczeniu. Na przykład w ociekającym wodą lesie Sept-Fonds przestali owijać szmatami końskie kopyta. Jehanne podeszła młodego de Honnecourta. W rękach niosła tobołek. jehanne: Zwracam ci twoje ubranie. Myślę, że nie masz mi za złe... de honnecourt: Nie mam nic własnego. Wychodzę, żeby wynieść ich gówna, a kiedy wracam, nie mam już żadnych ubrań. jehanne: Nie dąsaj się. Ja też nic nie mam. Vienne mówił Bertrandowi, którędy jechać: natychmiast zjechać z głównej szosy. Aż do Montiers dróżkami i kozimi ścieżkami. Po kilku milach wrócić na szosę, lecz dziesięć mil przed Joinville musieli znów zjechać na leśne trakty. To była najgorsza część drogi. W opactwie Św. Urbana znajdą bezpieczny azyl. Jeśli przyjadą późnym wieczorem, a wyjadą wcześnie rano, nikt nie będzie mó| donieść o nich komendantowi Joinville. I tak dalej. 138 Pierwszego dnia kraj był górzysty i mgła snuła się msko. Było bardzo zimno. Bertrand wciąż jęczał i ciekło u ni z nosa. W południe, niespodziewanie, światłość pora- iła prawe oko dziewczyny. Zjawiły się mesdames Mał- •orzata i Katarzyna. Małgorzata: Nie trap się. Katarzyna: Mała jagódka Jezusa nie wpadnie w zasa-il/kę. Małgorzata: Nie spotka jej gwałt... Katarzyna: Ani miecze. Małgorzata: Kochaj króla. Katarzyna: Słabego brata pana Jezusa. Potem zastąpił je przemoczony Bertrand. BERTRAND: Co? JEHANNE: Co? bertrand: Powiedziałaś: Podtrzymaj mnie. Ześlizgiwałaś się na bok. Tak, pamiętała, że gorąco spychało ją z konia. jehanne: Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Zgorzkniały Colet wiódł ich przez rzeczne brody i kredowe ścieżki górskie i wśród ogołoconych, mrocznych winnic. Po południu szli gęsiego górską ścieżką, gdy wtem Colet i łucznik zatrzymali się. Łucznik odwrócił się i wskazał niecierpliwie na mały rów obok ścieżki. Wypełniały go nagie krzaki. Wprowadzili tam konie. Colet pieszo podszedł w rowie do Bertranda i Jeana de Metz. de vienne: Słyszeliśmy ich. DE METZ: Co? de vienne: Nie słyszeliście ich? BERTRAND: Nie. de vienne: Mówili po angielsku. jehanne: Jezu. Gdzie? de vienne: Tam na górze, na ścieżce. bertrand: Słuchajmy. Dziewczyna drżała na całym ciele. Groziło jej, że 139 Thomas Keneally Joanna dArc spadnie na nią obraźliwy wyziew obcych dźwięków. Największa zniewaga, najgorszy wróg. Przeklęty głos. de metz: Nic nie słyszę. DE VIENNE: Sza! Miał prawo to mówić, znał lepiej niż ktokolwiek język angielski. Wślizgiwał się pomiędzy jego zdania z królewskimi listami. Zaczęło padać. De Metz zsiadł z konia i chwycił za łokieć swego sługę, pokazując na brzeg rowu. Dziewczyna widziała to niewyraźnie: De Honnecourt pobladł, de Metz popychał go z tyłu, przynaglając do większego posłuszeństwa. Razem wyskoczyli z rowu i dobyli mieczy. De Honnecourt usiłował rozglądać się na wszystkie strony równocześnie. De Metz najgłośniej, jak mógł, rzucił wyzwanie. Przeraziło to Bertranda, gdyż stanął z otwartymi ustami, oddech uwiązł mu w gardle. de metz: Na kolana, przeklęte bękarty! Jesteście moimi jeńcami. (Ponieważ byli cudzoziemcami, powtórzył to słowo z naciskiem): Jeńcami! De Vienne i łucznik, wciąż tkwiący po ramiona w rowie, zaczęli wyć ze śmiechu, a coraz bardziej ulewny deszcz padał na de Metza i jego sługę. de metz: Nic tam nie było? Kurierzy pokładali się ze śmiechu nad łękami siodeł. To wtedy po raz pierwszy w tym dniu de Vienne się roześmiał. De Metz sięgnął do rowu mieczem, lecz nie udało mu się dosięgnąć de Vienne'a. De Vienne zanosił się od śmiechu tak, że mało nie spadł z konia. łucznik: Chcieliście wszystko im zabrać? I odprzedać im ich życie? de vienne: Ależ jesteście dzielnym chłopem! I takim zaradnym. jehanne: Nie wydaje mi się to zabawne. Zaczęło jej ciec z nosa: tyle tylko mogło się przydarzyć Jezusowej jagódce. 140 Bertrand powiedział do de Vienne'a, że dość już tego. I ccz ten jeszcze w godzinę później od czasu do czasu imał się do siebie. Gdy wypoczywali o zmierzchu, de Vienne powiedział, są już w połowie drogi do opactwa. W godzinę po zapadnięciu ciemności znaleźli się, "slepli, głęboko w mokrym lesie. Dziewczynę bolały uda m/palone od jazdy, a Bertrand niebaczny i wyczerpany /awołał z tyłu: bertrand: To jeszcze jeden dowcip? de vienne: Nie, to Saulxnoire. Straszne przeklęte miejsce. Wszędzie tu są czarownice. Za lasem często podnosili wzrok, by odnaleźć się w ciemnym małym miasteczku, w którym wygaszono wszystkie światła. W takim to miejscu de Honnecourt został dwa kroki w tyle, żeby móc jechać obok dziewczyny. de honnecourt: Mogę z tobą spać, gdy dojedziemy do Sw. Urbana? jehanne: Do cholery z tym wszystkim! (Była bardzo męczona.) Nie myślałeś o tym po południu, kiedy Jean kazał ci wyleźć z rowu. de honnecourt: To wariat, on zrobiłby wszystko dla pieniędzy. Będziesz spała ze mną? jehanne: Gdybym chciała spać z każdym parobkiem, /ostałabym w domu. de honnecourt: To takie gadanie. jehanne: Chciałbyś spać z zakonnicą? De Honnecourt zastanowił się, jego mina świadczyła o tym, że zależałoby to od jego chwilowego nastroju, lecz na ogół, to raczej nie. de honnecourt: To świętokradztwo. jehanne: Słusznie. Messire nazywa mnie swoim kaczątkiem. Niech Bóg zachowa każdego, kto by mnie miał. Messire nie dosyć przestraszył de Honnecourta. de honnecourt: Ty chcesz spać tylko z rycerzami. 141 Thomas Keneally jehanne: Tak jest. Oczywiście. de honnecourt: Cholerny pan Bertraand. jehanne: Jak uważasz. de honnecourt: To beznadziejny idiota! Ubiera się je kobieta. JEHANNE: Co? de honnecourt: Kiedy tylko ma okaz jj ę. Kiedy tylko jest jakieś przyjęcie. Ubiera się jak cholerna, baba. 1 chce, żeby wszyscy oficerowie go uwodzili. Bertrand powiedział: Skoro raz się ta_lc przebrałaś, to nic już nie będzie takie samo. jehanne: Co w tym złego? de honnecourt: To nie jest zbyt naturalne. Prawda? W środku nocy usłyszała po swej j>xawej strome szum rzeki. De Vienne podał do tyłu wiadomość: To były wezbrane wody Marny w swoim pełnym biegu. X7Vięc znajdowali się wśród domów na przedmieściach opac^twaMgła przerzedziła się w ulewnym deszczu, dziewezzyna wjechała wraz z innymi przez łuk bramy na zewnętrzny dziedziniec. Ujrzała wozy, stajnie, słomę i krowi nawóz: było to swojskie miejsce. De Vienne znał miejsce w murze;, w które należało zastukać, gdyż posłańcy królewscy zawsze znajdowali gościnę w opactwie. To miejsce było od trzystu lat azylem, chroniącym przed hrabiami Join^ville. Jeden z kaprysów prawa dawał dziś Jehanne nocleg zaledwie o kilka mil na południe od burgundzkiej fortecy. 1 Brat zakonny w średnim wieku wjpuściłich do bramy. Uniósłszy smolną pochodnię poznał cJe Vknne'a. brat: Masz dzisiaj wielu przyjaciół, Cold de vienne: To są przyjaciele de Ba-udricourta. brat: Dobrze, znajdziemy im izbę w dom dla mężczyzn. jehanne: Mogę zostać w domu dla. kobiet? Mnich spojrzał na nią zezem, wydawał się wstrząśnięty. 142 Joanna dArc de metz: Jakub zawsze chce się dostać do kobiet. Pak więc wszystkich ich zaprowadzono do męskiego luimitorium, gdzie w czystym, zimnym pokoju stały dwa łóżka. Brat furtian rozpalił ogień i umieścił pochodnię w uchwycie na ścianie. BRAT: Pokaż przyjaciołom latryny, Colet. Benedicamus Domino. wszyscy: Deo gratias. hrat: Jesteście mile widziani. Gdy tylko wyszedł, de Metz pochylił się i pocałował lehanne w szyję. de metz: To będzie urocza noc, kaczątko. hertrand: Jean, ja i Jehanne w tym łóżku, a wy czterej drugim. łucznik: Niezbyt to po bratersku z waszej strony, mon-sicur. hertrand: Jean i ja będziemy spali całkiem ubrani. Z kąta, który zajmował de Vienne, rozległy się szor-tkie okrzyki niedowierzania. De Metz zaczął rozwiązywać trykoty drżąc. Wciąż miał ii,i nogach buty, jakby miał zamiar wejść w nich do łóżka. bertrand: Mówię poważnie, Jean. Będziemy całkiem ubrani. de metz: O Boże, Bertrand, jest zimno. hertrand: Ona nigdy nie krwawiła. DE METZ: Co? hertrand: Madame le Royer mówi, że ona jest jak faiecko. Ona należy do bogów. Chcesz wziąć kogoś, kto jest chory i należy do Messire'a? De Metz jęknął. Nie chciał wdawać się w nic aż tak il/.iwnego. Tak złowieszczego. Wierzył Bertrandowi. W tych sprawach na Bertrandzie można było polegać. Dziewczyna weszła do łóżka nie zdejmując nawet I Jaszcza. de metz: Nie chcesz wyjść na chwilę? 143 TlIOMAS KENEALLY jehanne: Nie śmiałabym. Zdawało się, że zmęczenie ujawniło piegi na jej twarzy. De Metz skrzywił się jakby z litością. de metz: Zaprowadzę cię. jehanne: Nie, dziękuję. de metz: Już dobrze. Wiem, jaka to z ciebie dziewica. jehanne: Wiesz, że dla mnie zgwałcenie to byłaby śmierć. de metz: Wiem. jehanne: Nic mnie nie powstrzyma. Jeśli spróbujesz mnie zepsuć, coś ci się stanie. Elektryczność bogów przebiegła mu po karku. de metz: Zaufaj mi. jehanne: Rzeczywiście, bardzo się męczę. Wstała. Latryny znajdowały się w wąskim korytarzu bez posadzki. De Metz stał odwrócony tyłem, trzymał pochodnię. Wcale nie był ciekawy; jeśli świat jest pełen kobiet, szaleństwem byłoby tknąć taki wybryk natury, dziewczynę naznaczoną przez bogów. Kiedy skończyła, związała ciasno trykoty z kaftanem i dała się odprowadzić do łóżka, gdzie zasnęła od razu. Jeanowi de Metz nie przyszło to tak łatwo. Poszedł i obudził de Honnecourta. de honnecourt: Co się stało? Macie dziewczynę. de metz: Ona jest jakąś magiczną dziewicą. Nie wiedziałeś? Chodź. To nie potrwa długo. de honnecourt: O, do diabła. DE METZ: Chodź. Colet i łucznik znali się na swym rzemiośle, Wiedzieli, w którym miejscu można przejść wezbraną po deszczu Aube, znali każde zniszczone domostwo i całą szaloną zawiłość bocznych ścieżek. Colet był pełen gorzkiego Joanna dArc ^święcenia. Widział, jak dziewczyna zupełnie ubrana «ladzie się spać w jakiejś stodole między Bertrandem i de Mctzem. Zdawało się, że z jakiegoś powodu ten widok ¦ i/ał mu znienawidzić ich troje. Bertrand trochę się bał, ¦i- Colet może mieć kontakty z Burgundczykami i za pośrednictwem gospody w jakimś miasteczku lub jakoś inaczej - sprzedać całą ich trójkę. Sekwana za Księstwem Bar zaczynała występować / brzegów, lecz Colet znał miejsce, gdzie konie mogły ją przepłynąć. Podróżując nocą w niedzielę rano dotarli do wzgórz nad Auxerre. Deszcz padał przez całą noc, więc korę mieli pomarszczoną i na pół zniszczoną od wody. ( olet powiedział, że w czasie powodzi mogą przebyć Yonne tylko przez most w pobliżu miasta. jehanne: Więc jedźmy tamtędy. Zabaczymy katedrę. I zjemy coś. łucznik: Podają tam chablis. Tego południa w krypcie katedry Św. Stefana dziewczyna ujrzała ścienne malowidło, na którym Chrystus w kaftanie, płaszczu i butach wyjeżdżał z czterema przyjaciółmi. Wy-icżdżał, by zostać Bogiem, Królem i Ofiarą. Zadrżała, lecz poczuła się opromieniona chwałą - umocniona. Pod koniec długiego posiłku w dobrym zajeździe de Metz, Honnecourt i Julian stwierdzili, że nie ma powodu, illa którego wszyscy nie miejliby spędzić tutaj nocy. de metz: Mogłabyś nawet po raz pierwszy zdjąć trykoty. W takim pięknym domu. Lecz Colet powiedział, że niektórzy rycerze burgundz-. cy z garnizonu w Auxerre uprawiają tu taki proceder: wieczorem obchodzą gospody, dowiadują się, kto w nich nocuje, i -jeśli to warte zachodu - zaczajają się nazajutrz na drodze do Gien i każą sobie płacić okup. Więc powlekli się przedmieściami. Wzgórza przed nimi milcząco trwały w deszczu. Trudno było uwierzyć, że w całej okolicy istnieją jakieś kominki lub ciepłe napoje. 144 145 Thomas Keneally Przed nimi, zgodnie z tym, co mówił Colet, była już królewska Loara. Dziewczyna śpiewała. jehannE: Król Noe złotą Arką miał. Przejdźmy jeszcze tą rzeką. Xeraz już bez kłopotu można było zajeżdżać do miast, I lecz Colet twierdził, że tutejsi rozbójnicy są równie źli jak w Burgundii. Porywają człowieka i trzymają w zamknięciu, dopóki ktoś za niego nie zapłaci. Więc wciąż trzymał ich na bocznych ścieżkach, a Bertrand i Jean zastanawiali się, czy nie odpłaca im się za coś skazując ich na podróż ] tak długą i nieprzyjemną. W błotnisty czwartek wjechali do nędznego, małego miasteczka Fierbois. Gospoda nazywała się Pod Ślepym I Godfrydem. de vienne: Czas, żebyś napisała list. Chinon znajdowało się o piętnaście mil na zachód i dziewczyna miała zatrzymać się tutaj, żeby napisać list do króla. De Metz posłał Honnecourta, żeby sprowadził sekretarza do Ślepego Godfryda. Lecz gdy ten człowiek przyszedł, wydawało się po prostu rzeczą śmieszną przybycie do tego nędznego, małego miasteczka, by tutaj zacząć pisać do króla list. Przybyły notariusz, mimo że był pijany, zauważył wątpliwości Jehanne. notariusz: Monsieur, Fierbois jest przedprożem dworu. Ja sam ułożyłem tu gościom tuziny petycji do naszego suwerena. Trzeba zacząć tak: Najłaskawszy Majestacie pokorny sługa błaga... Wyglądało na to, że wiedział, o czym mówi. Dziewcz\ na zażądała, żeby ułożył list i napisał w nim, co następu je: Ona jest dziewicą z Lotaryngii (dość bliskiej), która 146 Joanna dArc ma przepędzić Anglików spod Orleanu i doprowadzić króla do namaszczenia. Rozkazał jej to uczynić Messire, który jest królem wśród bogów... nie, napiszcie, że jest prawą ręką Króla Jezusa... notariusz: Jak sobie życzycie, monsieur. To odpowiedniejsze zdanie. Bardziej podnoszące na duchu. jehanne: I błagajcie go, żeby mnie do siebie dopuścił. notariusz: Dobrze. hertrand: Potraficie to wszystko upiększyć? notariusz: Tak, monsieur. bertrand: Zróbcie to najlepiej, jak potraficie. Zapłacimy za dobrą robotę. Gdy wszyscy czekali Pod Ślepym Godfrydem na upiększenie listu, Colet podszedł i przysiadł się do dziewczyny. de vienne: Wy jesteście dziewicą, mademoiselle. jehanne: Tak, powiedziano wam... de vienne: Człowiek o moim doświadczeniu niekonie- I /.nie każdemu wierzy. Ale wy powiedzieliście to w wa-/ym liście... JE HANNĘ: Tak. de vienne. Wiecie, oni to sprawdzą. jehanne: Oczywiście. Westchnął i podał jej nazwę szacownej gospody w Chinon. W trzy godziny później wrócił notariusz. Trzęsły mu się i c, którymi podawał list. De Metz nalał mu szklanicę, ii Hertrand sprawdzał to, co zostało napisane. Skrzywił się nn kilka ekstrawagancji. ukrtrand: W porządku. To dość mocne. Ale nie ma tu I1 ii\ na co można by się skarżyć. Tylko Jehanne żegnała odjeżdżających Coleta i łuczni-> .1 Inni wciąż jeszcze czuli się dotknięci ich zawodową niosłością i zażartowaniem sobie z nich we mgle. u iianne: Zobaczycie króla wcześniej niż ja. DE vienne: Nigdy go nie widuję, mademoiselle. Doręczam tylko listy. Niektóre do biura kanclerza, inne do wielkiego 147 Thomas Keneally intendenta, jeszcze inne do Kancelarii Podań. Raz widziałem króla w Poitiers. Przechadzał się nad rzeką. To niezgrabny młody człowiek. Ale lubi się przechadzać. jehanne: Dziękuję, żeście nas tu przywieźli. Lecz on nie chciał podziękowań. de vienne: Powiem im w Kancelarii Podań, gdzieście się zatrzymali. Poszła się przejść w zamarzającym błocie Fierbois. Jakaś piętnastoletnia dziewczyna doiła na podwórzu krowę, z której unosiła się para. Czy jest tu kaplica? - spytała ją Jehanne. Ociężała od zimy nad Loarą, oniemiała wśród smutnego narodu, dziewczyna wskazała szeroką drogę, biegnącą poza jej plecami do olszynowego lasu. Nie była to dziewczyna szczęśliwa. Jednakże Jehanne poczuła nagle całą niefrasobliwość turystki, nie związanej z ubóstwem żadnego szczególnego krajobrazu. Las był miejscem żałosnym z powodu swej ostatecznej i całkowicie milczącej martwoty, przed wiosną, która miała nastąpić za miesiąc. W jego głębi, o jakieś dwieście kroków dalej, stał kościół nie większy niż zniszczony kościół w Domremy-a-Greux. Gdy się do niego zbliżyła, z rudery skleconej z brzozowej kory obok drogi wyskoczyły dwie przerażające postaci. Wydały się jej drapieżnikami. Całe ich twarze były pokryte jakimiś strupami, a gardła rozdęte wolem. W swojskim brudzie brzozowej nory robili jakieś straszne rzeczy. Mężczyzna spostrzegł, że to ktoś obcy, i zaszył się z powrotem w swej norze. kobieta: Chcecie zobaczyć kaplicę madame Sw. Katarzyny i usłyszeć trochę dziwnych opowieści?... JEHANNE: Tak. kobieta: To będzie kosztowało solda. jehanne: Z całego serca. Gdyż ta kobieta była tak imponująco zła. Młodsza niż Joanna d'Arc ibillet, nie miała chyba trzydziestu pięciu, a może i trzy- icstu lat. Wnętrze kaplicy wyglądało trochę jak sklep z żeła-iwem. Z belek zwisały łańcuchy, stare zbroje, miecze, uice, proporce. Straszliwa twarz, pokryta szkarłatnymi guzkami, z bły- czącymi oczami, przemawiała do niej. kobieta: Wszystko to są dary wdzięcznych i dzielnych rycerzy, monsieur. JEHANNE: O? kobieta: Zbiegów, zwycięzców w turniejach, jeńców ii/ymanych dla okupu. Może byliście kiedyś sami w takim kłopocie. jehanne: Nie, jeszcze nie. kobieta: Kiedyś, ledwie pięćdziesiąt lat temu, były tu tylko ruiny. Lecz tutejszy pan imieniem Godfiyd czasem tu przychodził. Pod Crecy ostrze strzały utkwiło mu w kręgo- hipie. Był sparaliżowany, ślepy i trochę się wstydził, bo nie można być postrzelonym w kręgosłup z przodu. jehanne: Może go trafili, kiedy cofał się o dozwolone sto kroków. Taki był rzeczywiście najdalszy odwrót dla rycerza. Zwykłym ludziom wolno było uciekać nawet do piekła. 1'opularni żołnierze, tacy jak la Hire, byli na tyle mądrzy, te stosowali tę samą wulgarną taktykę. kobieta: Jesteście zbyt uprzejmi, monsieur. jehanne: Gdzie jest teraz ślepy Godfiyd? kobieta: Umarł. jehanne: Niech odpoczywa w pokoju. kobieta: Ślepy Godfiyd wiedział, że sam Karol Młot zagrzebał tutaj swój miecz za ołtarzem, więc kazał się tu przynieść sługom. Zastał ruinę. Słudzy musieli wyrąbywać drogę przez głogi, żeby Godfryda przynieść tutaj blisko. Złożyli go tu. Kazał im odejść na dwie godziny, zaczekać w mieście. A kiedy został sam, madame św. 148 149 Thomas Keneally Katarzyna powiedziała mu, że ma odbudować tę kaplicę. Nie pierwszy to raz bóstwo przemawiało wprost do człowieka. , , jehanne: Tak, nie pierwszy raz. Bardzo dobrze opowiadacie tę historię. Niemniej dopatrzyła się jakiejś grozy w elokwencji kobiety z taką twarzą. Im dłużej się z nią przebywało tym lepiej widziało się, że ta kobieta jest coraz młodsza. Dwadzieścia pięć? . . A ona zrozumiała myśli Jehanne. Powiedziała łagodnie. kobieta: Nie urodziłam się z wrzodami. Nie urodziłam się z tymi guzami... . Jehanne skinęła głową. Zaczęła dotykać tych zelastw i łańcuchów, całych zbroi wiszących i rdzewiejących w wilgotnym powietrzu. Wydawały się bardzo dalekie od promiennej madame Katarzyny. Straszliwa kobieta chodziła za Jehanne wsrod gęstwy i nadmiaru żelastwa. . '' kobieta Godfryd odbudował tę kaplicę. I natychmiast zaczął widzieć. I natychmiast mógł znowu chodzie. jehanne: Natychmiast? T u • w kobieta Widziałam go, kiedy byłam dzieckiem. Jak jechał do Fierbois, rozmawiał z ludźmi, dawał po uszach czeladzi. Gdy wykonał to, co mu nakazała madame sw. Katarzyna, odzyskał dumę. Spójrzcie. (Wskazała na relikwiarz zawierający kawałek zardzewiałego metalu.) To jest ostrze strzały. Po iego śmierci chirurg wydobył je z jego kręgosłupa. Te kajdany nosił Cazin du Boys, którego dziesięć lat temu Burgundczycy wzięli do niewoli i trzymali w klatce w Sens Pewnej nocy zbudził się i zobaczył, ze klatka je otwarta, a wszyscy strażnicy śpią. A te tutaj są jeszc: ciekawsze. Nosił je na rękach i nogach monsieur Perrc z Luzarches. Anglicy schwytali go pod Verneuil. Kied. jednej nocy zasnął w więzieniu, przyśniła mu się madame rozmawiał z nią. Gdy się obudził, był z powrotem w swoin 150 Joanna dArc domu w Luzarches. Krzyknął, a wtedy przybyli jego synowie i przepiłowali łańcuchy. O, tutaj możecie jeszcze zobaczyć ślady od piły. A te należały do Jeana Ducordray, który w tym roku uciekł z zamku Belleme. Udusił dwóch Burgundczyków, skoczył z wysokości dwudziestu stóp i nic mu się nie stało. I ukradł konia. jehanne: Madame św. Katarzyna jest dość pobłażliwa, jeśli idzie o duszenie ludzi. kobieta: Dziewięć miesięcy temu wszyscy tu byli. Wielki Bastard, generał la Hire. Jeden z chłopców z Duchatel przyniósł tu zbroję angielskiego rycerza, z którym walczył w pojedynku i zabił go, gdy wezwał madame na pomoc. Jehanne patrzyła na pustą zbroję, kołyszącą się lekko w przeciągu z sieni. Czy istotnie madame została uczczona całym tym głupim żelastwem? jehanne: Dziękuję za pokazanie mi tego. kobieta: Monsieur. Możecie mnie mieć w sieni. W sieni to nie jest świętokradztwo, tak jak by to było tutaj, w nawie kościelnej. Jehanne wytrzeszczyła na nią oczy. kobieta: Nie zarazicie się tym ode mnie... Jehanne myślała: to stworzenie nie uważa, że jest poza nawiasem kobiecości. To stworzenie jest bardziej kobietą niż ja, to stworzenie krwawiło. Poczuła tę stratę we własnym brzuchu. O Bracie Jezu, cóżeś ze mnie zrobił? kobieta: Mam dwadzieścia trzy lata. Nie jestem taka stara. Jehanne dotknęła lewą ręką krótkiego miecza, który de Baudricourt przywiązał jej do pasa. Była mu teraz wdzię-r/,na za to, że ma tak potężną deskę ratunku. JEHANNE: Precz! Kobieta przylgnęła swym ciałem do prawego ramienia Mianne, brzuchem do jej prawego biodra. Tak jak mówi- 11, jej ciało było młode w dotyku. Wydawało się, że manuje jakąś bezużyteczną płodnością. Jehanne opano- \ala żądza mordu. Zanim pomyślała, wyciągnięty z po- 151 Thomas Keneally chwy miecz znalazł się w jej prawej ręce, a kobieta zaczęła wymykać się ku sieni pośród wiszącego żelaza. Jehanne płazem miecza trzasnęła kobietę w pośladek. Kobieta wrzasnęła z sieni. kobieta: Gdy madame zdejmie ze mnie to przekleństwo, wciąż jeszcze będę młoda. Będziecie mnie błagać, a ja na was napluję. jehanne: Idź do piekła! kobieta: Ty świńska dupo. Jeśli kiedyś będzies więźniem, będę błagała madame, żebyś nim został! Będę jąbłagała! Jehanne tupiąc wpadła do sieni, lecz kobieta uciekła. Dziewczyna ujrzała, jak oboje: kobieta i jej owrzodziały te warzysz znikają wśród nagich, lecz gęsto rosnących olch. Zdaje się, że oczekiwali, iż obrażony młody monsieu rozniesie ich szałas ciosami miecza. Jehanne podbiegła jakby chciała to uczynić. Z wejścia do szałasu do połov wysuwał się przemokły koc, z dachu splecionego z gałęzi kapała nań woda. Dziewczyna poczuła wstyd. O mało nie zwymiotowała z żałości. Ukradkiem, jakby ją ktoś obserwował, wsunęła miecz z powrotem do pochwy. Pośród czarnych gałęz zaczęła biec do Fierbois. Raz usłyszała z lasu niski, łagodny głos: głos: Hej, śliczny chłopcze! Na szyldzie Ślepego Godfryda widniała głowa ryce z zawiązanymi oczami. Pod szyldem stał w błocie Jean de Metz i czekał. de metz: Gdzieżeś ty była? Dzięki Chrystusowi, wróciłaś. Bertrand stawia wino jakiejś szyszce z Chinon, kosztuje go to kupę forsy. Zaciągnął ją za rękę do głównej izby. Blask ognis przywrócił jej nieco energii. Wytarła ręce, potem strząs-nęła wodę z płaszcza. Przez cały czas obserwowała Ber-tranda. Siedział przy stole z jakimś księdzem, odzian> Joanna dArc w czerwoną sutannę doktora teologii. Jehanne umiała awsze instynktownie wyczuć zawzięte, lecz chwiejne poczucie własnej godności u byłego wieśniaka czy parob-Ica. Było to coś innego niż zimna, nieprzezwyciężona zarozumiałość godności odziedziczonej. Pomyślała sobie, /c ten doktor teologii był wieśniakiem. Lecz Bertrand, oddzielony od niego stołem, był czerwony i wyglądał na zaszczyconego. bertrand: To jest Mistrz Dawid Gaucherie, kanonik / Loches... gaucherie: Astrolog goszczący na dworze Karola VII i członek Fakultetu w Poitiers. To jest ta dziewczyna? de metz: Musiała się tak ubrać na drogę. Jean, od kiedy dowiedział się o jej strapieniu, stał się nawet nieco opiekuńczy. gaucherie: Skąd mam wiedzieć, że to nie chłopak? jehanne: Gdybym była chłopakiem, to się wyda, prawda? Usłyszycie moje wrzaski w Loches. Bertrand zorientował się, że się sobie nie podobają, i usiłował to zagadać. bertrand: Mistrz Gaucherie odwiedził właśnie króte. jehanne: Widzieliście go? bertrand: O tak, Mistrz Gaucherie został wezwany, żeby królowi opracowywać horoskopy. jehanne: Już wkrótce król nie będzie potrzebował horoskopów. Sam będzie poruszał gwiazdy. gaucherie: Mam nadzieję, że niezupełnie. Pożytecznie jest zostać wezwanym. Wtedy jest czym płacić za wino. bertrand: My zapłacimy, Mistrzu. gaucherie: Nie myślałem specjalnie o dzisiejszym winie. bertrand: Opowiedzcie jej o horoskopie, któryście opracowali. gaucherie: To raczej poufne. bertrand: Ale mówiliście, że król opowiadał o nim ludziom przy obiedzie. 152 153 Thomas Keneally gaucherie: Niektórym ludziom. jehanne: Lubicie mieć sekrety, prawda, Mistrzu? Gdy Gaucherie na nią spojrzał, wydał się nagle bardzo zdecydowany i oficjalny, jak gdyby oczekiwał jej przybycia i miał jej przekazać orędzie. gaucherie: Jeden sekret mogę ci zdradzić, dziewczyno. Król, kiedy jeszcze był dzieckiem, przejął od kogoś myśl, że zawsze musi zostać złożona jakaś specjalna ofiara po to, żeby król pozostał silny. Ta jakaś specjalna osoba musi umrzeć, żeby podtrzymać króla, żeby... polepszyć jego aurę, można by powiedzieć. Nie wiem, kto mu to powiedział. Ale on zawsze w to wierzył. Tak jak Jan Chrzciciel umarł, żeby podtrzymać aurę Heroda. Oczywiście Karol zawsze pragnął być lepszym królem niż Herod. Ale to daje ci o tym pojęcie. I ktoś, kto staje przed jego obliczem, nigdy nie wie, czy on - albo ona - nie jest tą ofiarą... Dziewczyna zmarszczyła brwi i wyglądała tak, jak ludzie wiejscy powinni wyglądać, gdy stają wobec szkarłatnych sutann, tajemniczych peleryn, doktoratów teologicznych, poufnej wiedzy. Gaucherie mówił dalej, opowiadając o tym, jak de Giac próbował kiedyś poświęcić się na ofiarę dla Karola. Gdy patrzył na Bertranda, Jehanne mogłaby myśleć, że opo wiada po prostu plotki, gdy patrzył na nią, znów przyszło jej na myśl, że cała ta misja była przez niego uplanowana że było to uplanowane badanie jej... bertrand: Myślałem, że powinnaś tego wysłuchać Jehanne. (Była w nim zabawna delikatność; bał się nawę trochej że słuchanie tego wszystkiego to może za wiele nc jej wytrzymałość.) Rzuca to pewne światło na króla. Dziewczyna myślała: on przez cały ten czas czekał na moją krew. Instynkty króla nad Loarą wiązały się z jej instynktami nad Mozą. Oblała się potem z panicznego strachu. Bertrand ujrzał, że skóra jej żółknie. Uczuła niewidoczne granice swego bóstwa, tak jak de Giac, który 154 Joanna d'Arc próbował być królewską ofiarą, czuł, jak jego worek zapełnia się ręką, ciałem, udręczonym kikutem, zanim utopili go w Auron. gaucherie: Niektórzy teolodzy mogliby uznać, że stanowisko króla jest nieortodoksyjne. Krwawa ofiara Chrystusa winna być ostateczna i wystarczająca. Z drugiej strony można argumentować, że inne ofiary posiadają moc poprzez związek z ofiarą Chrystusa... jehanne: Jaki horoskop opracowaliście dla króla? gaucherie: Tego nie mogę ci powiedzieć. Ty możesz być kimkolwiek. de metz: On wciąż myśli, że ty jesteś chłopcem od krów, Jehanne. Pokaż mu cycki. jehanne: Jestem związana z królem. Król i ja oddychamy tym samym oddechem... Jean de Metz doradził, żeby jej powiedzieć, i poruszył biodrami, jak gdyby balansował, żeby zrzucić z siebie /broję. bertrand: Jean, nie możesz mówić w ten sposób do królewskiego dygnitarza. Niemniej de Metz mówił do Gaucheriego wzrokiem -albo jeszcze inaczej. gaucherie: Szczegóły sąściśle tajne. Ale jedno mogę im powiedzieć. Każdy to zobaczy po prostu patrząc. Virgo zaczyna mieć przewagę, Venus, Merkury i Słońce są w połowie swej drogi po niebie. Wie o tym każdy wiejski isirolog. Ale ważna jest interpretacja. A interpretacji nie możesz znać. W tych sprawach moim klientem jest król. bertrand: Bardzo mi przykro. Mój przyjaciel nie zdaje sobie sprawy... de metz: Słuchaj, twój przyjaciel cholernie dobrze zdaje .obie sprawę. gaucherie: Wybaczcie, chciałem jeszcze odwiedzić kaplicę Sw. Katarzyny, zanim zrobi się całkiem ciemno. Jehanne stanęła przed nim. 155 KENEALLY jehanne : Dziękuję, Mistrzu. Wiele się nauczyłam. SponaZ-uważnie by dostrzec podobieństwo między nią a ozdobnymi konstelacjami, które oglądał roziskrzone nad Chinon- Potem wyszedł, zęby spotkać się z owrzodzoną damą i ujrzeć żelastwa sw. Katarzyny. Jakkolwiek podniesiona przez Gauchenego sprawa krwawej ofiary zrobiła na Bertrandzie wrażenie, próbował usookoić Jehanne. ; . , . bertrand: Nie bierz poważnie tej ofiary. Ale gwiazdy! Bardzo znamienne, bardzo znamienne Jehanne pomyślała, że król wysłał tego Mistrza Gau-cherie żeby ją obejrzał, i jeśli raport Gauchenego wypad-nk pomyślnie, zaprowadzą ją prosto dc.sal. tronowej jehanne: Bertrand, Jean, możemy jechać zaraz rano? bertrand. Tak. Piętnaście mil. Moglibyśmy tam byc w południe. ES ffpŚSrchcia wysłuchać mszy albo przynajmniej spojrzeć na krucyfiks. Msza i krucyfiks były spokojne. Mówiły, że rozlew krwi i męka na palu, i dusi-cLtwo nie mogą trwać wciąż, wciąż, wciąż. Krew ^s^^^t cłrs spoczywał na swym drzewie śmierci tak, jakby nigdy me przechodził straszliwych mąk na Golgocie. W deszczowe niedzielne popołudnie wynajęli pokoje w gospodzie, którą polecił Colet, tuż za Bramą Lotarynską w Chinon. Była to niedziela, którą nazywają Laetare, Tw domu, w Domremy-a-Greux, ksiądz odczytywa Ewangelię Umiłowanego Ucznia przy niepoprawnym krolu-dębie z Boischenu. Potem wszystkie niezamężne dziewczyny siadały pod drzewem i jadły bułki i jajka na twardo. 156 Joanna d'Arc Z Bramy Lotaryńskiej w Chinon widać było rzekę / płynącą po niej krą i nędzne, nieporządne miasto. Ponad i vin wszystkim, na górskim grzbiecie, w przedłużeniu linii rzeki, poplątana gmatwanina wielkich wież. W jednej / nich król, jego niedożywione istnienie! Jehanne czuła się bardzo zmęczona. Skomplikowane mury i las wieżyczek na górze wdzierały się w jej wizję niby jakiś szyfr, którego nie potrafiła opanować. Myślała: może on nie czytał listu generała o mnie. Może mnie mc chce. Może powie: wracaj do domu. Nie można być nieposłuszną królowi. Gospodyni wmusiła w nią wieczerzę, gotowane śledzie. 11 nosząca się z nich para wionęła jej w twarz. Zjadła je s/ybko, z kawałkami chleba. Później, gdy Bertrand i de Metz wyszli, przyszedł posłaniec Colet i objaśnił jej skomplikowaną zabudowę królewskich gmachów nad miastem. W gruncie rzeczy były tam n/y zamki. W północnym, zwanym Coudray, mieszkało mnóstwo urzędników. W centralnym, zamku Sw. Ludwika, ¦dzie wieże były najwyższe, mieszkał król. W najbardziej wysuniętym na południe zamku Sw. Jerzego mieszkał komendant wojskowy; mieścił się tam garnizon. jehanne: Przypuszczam, że minie wiele dni... Myślała: Zanim król mnie wezwie. de vienne: Możliwe. Ale ludzie wiedzą, że tu jesteś. i ała rodzina bardzo przejmuje się prorokami. Zwariowany ojciec Karola zawsze udzielał im posłuchania. Przyjmował zwykle wróżkę zwaną la Gasąue. Powiedziała mu, który z dwóch papieży jest prawdziwy. Okazało się, że się myliła... Ale on cię wezwie. JVlinęło pięć dni, zanim coś się wydarzyło. Ale nawet w>, co wydarzyło się potem, dotyczyło Jehanne pośrednio: dwaj jeźdźcy w królewskich niebieskich kaftanach ze 157 Thomas Keneally złotymi liliami przybyli po de Poulengy'ego i de Metza. Mimo perswazji Jehanne jej samej nie zabrali: nie mieli takich instrukcji. Zaledwie kilka godzin przedtem Bertrand i Jean wykąpali się i kupili nowe kaftany; teraz byli z tego zadowoleni. Jehanne wykąpała się także - nie w łaźniach publicznych, lecz w tylnym pokoju zajazdu. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Pożyczyła Bertrandowi swój dobry płaszcz, ponieważ jego własny zniszczył się w podróży. Dawała pouczenia Jeanowi de Metz. jehanne: Powiedz mu, że musi przyjąć tylko mnie. To pilne. De Metz skrzywił się. Nigdy przedtem nie widział króla i miał zamiar zachować się po swojemu. W kościele Św. Maurycego, do którego zawędrowała tego popołudnia, znajdował się dziwny fresk. Chrystus stał naprzeciw tłumu pięknie ubranych ludzi. W ich twarzach widać było trochę uprzejmego zainteresowania. Lecz on patrzył przez ramię marszcząc brwi, jak gdyby nie chciał przystąpić bliżej. Tłum zaczynał się rozstępować, żeby zrobić dlań przejście pośrodku. Ktokolwiek to malował... pewnie jakiś Włoch... ten znał się na bogach. Gdy wrócili, było już ciemno. Nie mogli usiedzieć na miejscu. Nie dawały im spokoju wspomnienia, wspomnienia niezręcznych odpowiedzi, popełnionych niestosowności, nieśmiałości wobec wypytujących. Historia tego popołudnia wyłaniała się w urwanych fragmentach. Jaki mały był pokój, w którym król pracował. Monsieur de Gaucourt ich zbeształ. De Gaucourt? Wielki intendent. Przy królu było trzech biskupów, czterech innych teologów, podejrzewających ich o szpiegostwo lub czarnoksięstwo. Królowa Sycylii Jolanta, wielka, krępa, ciemna, milcząca. Słuchając tego dziewczyna syczała i biła pięściami w ścianę. 158 i Joanna dArc jehanne: Powinnam sama się z nią spotkać. bertrand: I był tam Mistrz Machet, spowiednik króla. jehanne: Powinnam się z nim zobaczyć. bertrand: Zrobiliśmy, cośmy mogli. Zapytała, czy król o coś pytał. de metz: Tylko dwa razy. Zapytał spowiednika, Mistrza Machet, czy to prawda, /eta część kraju (nad Mozą) słynie z czarownic. Zapytał, czy jest jeszcze dziewicą. Bertrand rzeczywiście mrugał do Jehanne. Bardzo był podniecony tym królewskim popołudniem. Gdy Jehanne spytała ich, jak król wyglądał, zaczęli dyskutować. Bertrand go idealizował, a Metz reagował I oraz to gorszymi, nawet sprośnymi opisami jego złych tysów - sennych oczu, długiego nosa. Zgodzili się, że nie był dobrze ubrany. jehanne: Czy powiedzieliście mu, że tylko ze mną I1 /oba rozmawiać? Oczywiście nie powiedzieli, czuli się wystarczają- 0 szczęśliwi, że mogli w ogóle oddychać w tym wynio-lym otoczeniu. Teraz zeszli na dół i zaczęli pić. Mała noczystość. Myśleli: to był ten jedyny raz w naszym vciu, kiedy znaleźliśmy się tak blisko króla. Czy skorzy-laliśmy coś na tym? Nie byli tego pewni. Tego wieczoru przyszli trzej księża, żeby wybadać ii lianne. Jednym z nich był Mistrz Machet, królewski powiednik, a drugim Pierre Pustelnik, któremu król także u, spowiadał. Przedstawili się i nie zachowywali się wogo. Dziewczyna powiedziała im to samo, co mówiła > nerałowi i Fournierowi w Vaucouleurs. Już ją to nieco nęczyło, powtarzanie wciąż tego samego. W zaciszu iiczdnej izby nie wyglądali na jakichś ludzi wybitnych, 1 kkolwiek wielkimi mogli się wydawać na tle dworu. Czy •¦lała udział w sabacie? Czy często się spowiadała? (Król 159 Thomas Keneally spowiadał się codziennie, mówił Machet. Macie potężne ucho, Mistrzu, omal mu nie powiedziała.) Dlaczego chciała pozostać dziewicą? Czy chciała zostać zakonnicą? Odparła, że są pewne rzeczy, których nie może im powiedzieć, które może powiedzieć tylko królowi. Wstali, by odejść: ich sekretarze spiszą sprawozdanie z tej rozmowy. jehanne: Kiedy? machet: To zależy od Rady. Rada zbiera się przed południem. Może zaraz potem, może nigdy. Nie potrafię powiedzieć. jehanne: Możecie powiedzieć mu różne rzeczy w konfesjonale... machet. Nie używam konfesjonału do tych celów... Jednakże Jehanne słyszała już pogłoski, że owszem, używa. jehanne: W końcu i tak, i tak wszystko to się stanie, monsieur. Moglibyśmy równie dobrze zostawić wszystko swemu biegowi. machet: Boże w niebiesiech! Lecz nie ukrywał, że w jakiś sposób był z niej zadowolony. Pogłoska, jaką usłyszała, mówiła, że był oddany maman Jolancie. Sobota. Wczesnym popołudniem przybyli dwaj posłańcy z zamku. To miało nastąpić o siódmej wieczorem w Wielkiej Sali. O czwartej była już ubrana w strój ofiarowany jej przez komisję Alaina i nie chciała jeść kolacji. De Metz i de Poulengy siedzieli z nią dodając jej otuchy. Wiedzieli, że mimo wszystko przerażało ją wkroczenie na wyznaczoną ścieżkę wśród tych wykwintnie ubranych osób. Wszystkie dzwony Chinon oddzwoniły nieszpory - z zamku, z miejskich kościołów. I zaraz potem Bertrand zapłakał. 160 i Joanna dArc jehanne: Bertrand? bertrand: Nie wrócisz do nas. Teraz od nas odchodzisz. Zrozumiała, że Jakub postępował słusznie, gdy nie był na tyle miłosierny, żeby przy takich okazjach mówić czułości. jehanne: Podjedziesz ze mną na górę, prawda? Bertrand skinął głową i zaraz otarł łzy. de metz: Jednak nie wrócisz. Cokolwiek się stanie. A wszystko może się stać. To także martwi Bertranda. jehanne: Tylko jedno może się stać. Trudno jej było mówić czulej. Widziała skierowane na siebie bezbarwne oczy de Metza. Wkrótce będą mogły powrócić do swych dawnych namiętności. Do dawnych pewników: pożaru, gwałtu, handlu ludźmi, grabieży. W tej ehwili mówiły: rozmawiaj z Bertrandem łaskawie. Nie potrafiła powiedzieć nic do nikogo, odeszła i usiadła w kącie. Gdy tam siedziała, usłyszała, jak de Metz mówił do Bertranda. de metz: Dziś wieczór, gdy wrócimy, weźmiemy Hon-necourta i Juliana i urządzimy sobie niezłą popijawę. A ty możesz się wystroić i rozrabiać... Przed gospodą narastał tłum. Napierał na drzwi i rozdeptywał śmieci. Z piętrowych okien można było zoba-ezyć oddech tłumu unoszący się jak kadzidło. Ludzie zaczęli śpiewać Noel. jehanne: Po co oni to robią? Bertrand promieniał: bertrand: Dla ciebie, Jehanne. Otworzył okno i zaczął do nich wołać: Noel, Noel. Tak właśnie bywało z Bertrandem: lubił delektować się o k a -zj a mi. Gdy nadszedł czas, żeby wyjść, z dobytymi mieczami przepychali ją przez tłum. Jehanne wciąż pytała ludzi, po co się tu zebrali, kto ich do tego namówił. Nie było odpowiedzi. Bertrand i de Metz musieli się z nią rozstać przy 161 Thomas Keneally bramie barbakanu. Czekało tam sześciu młodych rycerzy w polerowanych białych zbrojach i bogatych tunikach. Na tunikach widniały heraldyczne sokoły, buki, baryłki, rogi jelenie, wszelkie tajemnicze symbole wysokiego urodzenia Bertrand wydawał się zmieszany i zawstydzony tym, że nie posiadał równie wspaniałych symboli własnej krwi. Dzięki powiedziała Jehanne kilka razy, dzięki. Skupiła teraz uwagę na sześciu ślicznych rycerzach i karkołomnej drodze przez główną bramę na zewnętrzny dziedziniec. Pieszo można ją było przejść w ciągu dziesięciu minut. Spytała jednego z rycerzy. jehanne: Nie można jechać konno, monsieur? Zachrzę- ścił pancerzem. . rycerz Koniom byłoby zbyt ciężko, a me chcemy wpaść w to paskudztwo. Monsieur de Gaucourt przesyła wyrazy szacunku i oczekuje was na głównym dziedzińcu. jehanne: Na głównym dziedzińcu? rycerz: Tam w górze. Wznosiła się nad nią straszliwa góra i kroi na jej szczycie. Będzie zdyszana, kiedy go zobaczy. Szła w środku, mając trzech przystojnych chłopców de Gaucourta z każdej strony. Na ich czołach splatał się biało-niebieski jedwab, niezaprzeczalna oznaka rycerska. W blasku zimnego księżyca czuła ich obojętność. U boku nieśli hełmy przybrane ozdobami, wykończonymi stalowymi głowami orłów i gryfów. Znajdowała się wsrod arystokracji. Bracie Jezu, poucz mnie, jak mam byc surowa. Przy wewnętrznej bramie strażnicy polecili im czekać, ktoś poszedł odnaleźć de Gaucourta. Widocznie rozmawiał z kimś albo pił, albo robił jedno i drugie równocześnie w którejś z wojskowych izb w głównym murze. Gdy nadszedł, był niższy niż jego rycerze. W każdym razie nie zachowywał się chłodno. Był niedwuznacznie wrogi. de gaucourt: Wszyscy czekają. Gdzieś poza wewnętrznym dziedzińcem, poza białą 162 Joanna d'Arc kaplicą, usłyszała nagle rozmawiający tłum. Słyszała, jak udzie śmieją się, mężczyźni i kobiety. Patrzyła wciąż prosto przed siebie, na starą wieżę, której wszystkie okna lyły zatrzaśnięte, lecz wiedziała, że ona nie może być /tódłem gwaru. de gaucourt: Tędy. Był to ogromny hali, na dwa piętra wysoki. Niektóre z górnych okien były oszklone, a pod szkłem błyszczały światła. de gaucourt: Byłaś już kiedyś w zamku? JEHANNE: VaUCOUleUTS. de gaucourt: Vaucouleurs? O, tak. Zobaczysz, że ten .( większy. Chciała mu powiedzieć: Nie uda ci się żartować z wieśniaczki. Sześciu rycerzy poszło przodem po schodach do hallu, • potem po schodach wewnętrznych. de gaucourt: Wiesz, co tam jest? jehanne: Król, monsieur. de gaucourt: Nie tylko król. Trzystu rycerzy ubranych uk jak ja. Urzędnicy. Ich żony. Wspaniale ubrane. Biskupi • teolodzy. Widzisz, jesteś sławna. Ale wyobraź sobie, jacy Kiłą źli, jeśli stracą dla ciebie czas. iehanne: Nie musicie do mnie mówić w ten sposób. de gaucourt: Wszyscy mówią, że Virgo ma przewagę. Mimo to, gdyby sytuacja nie była rozpaczliwa, nie do-^iszczono by cię tu. jehanne: Gdyby sytuacja nie była rozpaczliwa, nie ftóbowałabym się tu dostać, monsieur. Nałożyła z powrotem rękawice na spocone ręce. Hrabia uszedł przed nią po schodach w górę. Na górze rycerze • ckali na niego za parawanami, które oddzielały koniec 'illu od reszty. Nad tą jego częścią wznosił się niski 'u-wniany dach, przez który można było słyszeć kroki t brzdąkanie strun. Była to galeria orkiestry i muzycy ioili instrumenty. Z głównej sali dobiegał donośny gwar, 163 Thomas Keneally brzmiący wyniośle i wrogo. Nawet w tym zimnym przedsionku gorący gwar wszystkich tych głosów był niemiły. de gaucourt. Idź naprzód. Wszystko tam tak jaśniało, wszystko tam było straszliwym splendorem. Cieszyła się, że przez kilka sekund nikt nie zauważył jej wejścia. Pośrodku było przejście. Z jed-nei strony stało owych trzystu rycerzy... Gaucourt powiedział, że jest ich trzystu, i wyglądało na to, że jest ich trzystu Na pancerzach nosili peleryny, płaszcze, tuniki. Fo drugiei stronie stali szkarłatno-złoto-niebiescy panowie i ich damy. Niektórzy z nich pieścili się pod ścianami. Słudzy królewscy, niebiescy i złoci, wiedząc, że audiencja już się rozpoczęła, chodzili wśród szlachetnych, uderzając ich w ramiona krótkimi laskami. Teraz ludzie zaczęli ją dostrzegać. Nie wierzyła ze kiedykolwiek przedostanie się przez wszystkie te symbole rzucające jej wyzwanie z ich szat. Ryby i jabłka, psy i ryjące dziki, czarne słonie, kunsztowne róże, wieże sokoty, ryby kraty i półksiężyce, serca i dębowe liście. Muszle, kruki, klucze, koguty, mosty, cebule, snopy, młoty, okręty i spętane łabędzie. Żywe zainteresowanie w oczach ponad tymi symbolami. Żywe, zaściankowe zainteresowanie. Wolała obojętność sześciu młodych rycerzy. Wielu z nich po obu stronach sali było wyraźnie pijanych. Wszyscy nosili kapelusze. W końcu sali znajdowało się podwyższenie. Na krzesłach, wszystkich równej wysokości, siedziała tam bezładna grupa osób i dwie kobiety. Obie nosiły małe okrągłe korony. Była to królowa Francji i jej matka Jolanta. Machet zszedł z podwyższenia i odebrał Jehanne od de Gaucourta. Dziewczyna ledwie go poznała. Był w zbroi i w tunice wyszywanej w owoce granatu. jehanne Nie wiedziałam, że jesteście rycerzem, Mistrzu. machet: Moja rodzina to panowie Blois. Podejdź i spotkaj się z królem. 164 Joanna dArc Spojrzała na więźnia siedzącego między dwoma postawnymi mężczyznami z jego lewej strony i maman Jolantą siedzącą o dwa miejsca po prawej. Był blady, nawet jak na marzec. Oczy miał senne, jak wszyscy mówili, a nos niby czyjś odmrożony palec. Tłuste, nieszczęśliwe wargi drżały od pytań. Pomimo tych warg... jej krew spłaciła swój dług tajemnicy królewskości! Zaszumiało jej w głowie. Było tak, jak gdyby obudziła się i spostrzegła, że poślubiła kogoś obcego. On nie odwracał od niej dziwnych, błędnych oczu. Ubrany był w szorstką, niebieską, watowaną suknię. Był to widoczny znak ich związku: byli dwiema najgorzej ubranymi osobami w Wielkiej Sali. Weszła na podwyższenie, uklękła, ucałowała skraj watowanej szaty. Szata pachniała pleśnią. jehanne: Nazywam się Jehanne. Jestem dziewicą. Od kiedy miałam trzynaście lat, słyszałam Głosy, które kazały mi zabrać was do Reims, żeby was namaszczono. Ostatnio mówiły mi także o Orleanie. Nie powiedział nic, nie wyglądał ani na więcej, ani na mniej smutnego. jehanne: Messire kazał mi wam o tym powiedzieć. król: Messire? Był to cienki głos, przeświecały przezeń kości. jehanne: Chrystus nasz Brat pragnie, żeby to wszystko się stało. król: Czy Chrystus jest naszym bratem? Naszym bratem? Zdaje się, że przemówiło do niego to bliskie pokrewieństwo. Chociaż tyle wycierpiał z powodu bliskich pokrewieństw. Ludzie będą się później dziwili, dlaczego tak szybko polubił Jehanne. 165 Thomas Keneally Stało się to w chwili, gdy poczuł, że przynosi mu jakie s wyzwolenie. W jej brązowych, wypukłych oczach czaiła sit, niepolityczna przebiegłość. Wszystko, czego chciała, to móc złożyć siebie w ofierze. Zrozumiał to i to go podnieciło. jehanne: Są jeszcze inne sprawy, o których mogłabym wam powiedzieć. Tylko wam. król- Dobrze. Tam, we wnęce. (Powiedział przez ra mią.) Postawcie tam dwa krzesła. Podwyższenie tworzyło w jednym końcu jakby alków Postawiono tam dwa krzesła, tylko dwa. On jeszcze nie wstał. Powiedział: idź przodem. Wszys cy obserwowali ją, jak szła, a ona odwracała głowę i próbowała zmieszać ich upartym spojrzeniem. Nawet muzykanci, daleko w górze ponad najwykwintniejszymi ludźmi Francji, siedzieli w milczeniu i napięciu, z instrumentami na kolanach. Machet i jakiś brodaty urzędnik w czerwieni i purpurze dyskutowali z królem. Zbijał ich argumenty leniwym ruchem lewej ręki. W końcu wstał i podszedł do niej. król: Jakie są te inne sprawy? jehanne: Głosy mi je powiedziały. Znam je, od kied\ miałam piętnaście lat, co najmniej piętnaście. KRÓL: Tak? jehanne: Jestem krwawą ofiarą dla was przeznaczoną. Niesamowite oczy patrzyły z roztargnieniem. KRÓL: Co? jehanne: Jestem waszą ofiarą. Po raz pierwszy doznała pewnej pokusy, żeby uspra wiedliwić wielkość tej pretensji. jehanne: Chrystus nasz Brat był wielką krwawą ofiarą Lecz król potrzebuje wciąż nowej krwawej ofiary dla swe królewskości. król: Jakiś teolog cię tego nauczył. jehanne: To ostatnia rzecz, jakiej bym chciała: mów ii jak jeden z nich. 166 Joanna dArc Jego wielkie usta obwisły. Zadrżał. król: Nie kłamiesz? jehanne: Nie kłamałabym wam. Głosy przygotowały mnie dla was. Zachichotał z cicha. Jego odwrócona twarz lekko zadrgała. król: Nie jesteśmy zbyt ładnymi bratem i siostrą. jehanne: To nic nie szkodzi. Mamy swoje cele. król: Chryste Panie, Jehanne... jeżeli kłamiesz albo jesteś czarownicą... jehanne: Nie, wy to wiecie. król: Albo szpiegiem... jehanne: Powiedzcie. Powiedzcie, co o mnie wiecie. Przełknął ślinę, z zamkniętymi oczami. król: Nie chcę, żeby nikt za mnie umierał. Nie chcę więcej żadnych morderstw. Jestem odpowiedzialny za zamordowanie kuzyna Jana, kiedy miałem szesnaście lat... jehanne: Nie mamy wyboru, dobry królu. Wszystko /ostało ułożone. Inni tego dopilnują. król: Trudno w to uwierzyć. Że ja z tobą tak rozmawiam. jehanne: Wyobraźcie sobie, czym to jest dla mnie. król: Ty jesteś jakimś wcieleniem. Teologom się to nie podoba. jehanne: Ta wiadomość przeznaczona jest tylko dla was. Macie prawo do wiadomości tylko dla siebie. W końcu macie zostać namaszczony. król: To śmieszne. Mówisz, że chcesz się poświęcić na ofiarę, i oboje jesteśmy tym zachwyceni. Nawet w jego śmiechu i podnieceniu był zgrzyt, była kanciastość. król: Twoi przyjaciele mówią, że chodzisz na mszę. JEHANNE: Tak. » król: Spowiadasz się? JEHANNE: Tak. król: Jesteś dziewicą? 167 Thomas Keneally jehanne: Więcej niż dziewicą. Nigdy nie krwawiłam, dobry królu. Ale nie mówcie tego wszystkiego tym ludziom. król-. Nigdy nie krwawiłaś. jehanne: To jest bardzo znaczące, oczywiście. król: Boże w niebiesiech. jehanne: Dajcie mi wojsko na odsiecz, a pójdę doj Orleanu. ¦'¦> Teraz jego wesołość zniknęła. król: Nie mogę. Nie mogę tak po prostu. Nic nie odpowiedziała. król: Muszą cię zbadać. jehanne: Po tym, kiedyśmy się tak porozumieli? Jeszcze wciąż nie wiecie? król: To nawet nie ze względu na mnie. To raczej ze względu na nich. jehanne: Kiedy zostaniecie namaszczeni, będziecie mogli tak podejmować decyzje. Uderzyła się po biodrze. król: Nie, nie. Wszyscy ci ludzie muszą dać pieniądze na odsiecz. Zasługują na to, żeby wiedzieć... jehanne. Wszyscy ci ludzie? król: Maman Jolanta - to znaczy moja teściowa, Jej Wysokość królowa Sycylii. Mój marszałek dworu la Tremoille. Ten gruby tam. I nawet arcybiskup. Oni wszyscy muszą I zebrać pieniądze. I ja też. Zasługują na to, żeby wiedzieć... I jehanne: Czy wasze słowo nie wystarczy? król: Też chciałbym być tego pewien. Nie mogła się oprzeć, żeby nie zacisnąć warg i żeby głupie łzy nie spłynęły jej spod powiek. król: Słuchaj, Jehanne, niech ci nie będzie przykro. Masz dosyć szczęścia, że tu jesteś. jehanne: Delfinie, to wcale nie dotyczy mnie. Wy jesteście jedyną osobą, która powinna poczuwać się A* wdzięczności. król: Mój Boże! Wobec ciebie! 168 Joanna d'Arc jehanne: Wobec Messire. król: Istnieje proroctwo o dziewicy z Lotaryngii... jehanne: Ja jestem prawie że z Lotaryngii. Lotaryngia zaczyna się za rzeką. Chcę jeszcze powiedzieć, że książę I otaryngii przesyła wam wyrazy szacunku. król: Ofiara!... Zdawało się, że są sobie już tak bliscy, tak związani wzajemnymi horyzontami. Było tak, jakby się w sobie zakochali: patrzy się na kogoś i wie się, że ten ktoś zawsze tu był, coś kiełkuje w mózgu, coś odzywa się we krwi. król.- Jehanne, proszę, pójdź i poznaj królową i moją Kadę. To zdumiewające, jak tu ciągle przychodzą poeci i męczennicy, i prorocy. Bez końca. A teraz ty. jehanne: Tak, tak. Przytaknęła z grzeczności. Oczarowały ją wyciągnięte szyje i wspinające się na palcach postacie nobilów Francji w głębi sali. król: Maman Jolanta od dawna mówi, że trzeba coś Dobić z Orleanem. Poprowadził ją za rękę przez podwyższenie. Cała Rada lała z wyjątkiem dwóch królowych. Zaprowadził ją najpierw do Jolanty, teściowej. król: Jej Królewska Wysokość Jolanta, królowa Sycylii i 1'rowansji, księżna Andegawenii. Królowa Jolanta miała kanciastą, ciemną twarz, wcale |ie przystojną, nawet jak na pięćdziesięciolatkę. Włosy Biała schowane pod welonami, siatkami i naczółkami; I /ystko to wyglądało na jakiś żart nad tym grubym, wojowniczym czołem. jolanta: Mistrz Machet opowiadał mi o tobie. O tym, te prawdopodobnie jesteś dziewczyną. u hanne: Mam nadzieję, że więcej niż prawdopodobnie, • mlowo. iolanta: Jestem pewna, że będzie można coś dla ciebie robić. 169 Thomas Keneally Joanna dArc Obok Jolanty szczupła królowa Maria skarżyła się królowi. maria: Słuchaj, czy nie powinieneś przedstawiać gości najpierw mnie? Była drobna, poirytowana, skórę miała równie ciemną jak matka. król: Czy to takie ważne? maria: Ja myślę. Zawsze to samo. Albo królowa Francji ma pierwszeństwo przed królową Sycylii, albo... król: Królowa Francji ma pierwszeństwo. Ale to twoja własna matka! maria: Dobrze. Jeśli tak ci zależy na nieformalnościach, wypróbuj je wobec Rady i przekonaj się, czy oni będą te tolerowali. Przedstaw Macheta przed hrabią Clermont, a Clermonta przed hrabią Chartres, a hrabiego Chartres przed hrabią Georges. król: Jehanne, oto moja królowa. Obok królowej maman Jolanta raz jeszcze wzniosła oczy ku niebu i uśmiechnęła się. Jehanne uklękła i uniosła skraj sukni królowej. Była te wspaniała szata - czarne aksamitne winorośle na złotogłowiu. Futrzany kołnierz. Gdy Jehanne ją całowała, suknia pachniała nowością i korzeniami. Wydawało się, że krć Iowa nie zwraca uwagi na ten poddańczy gest, więc Jehanne powstała. Postawnym mężczyzną u boku królowej był monsieur de la Tremoille, Tłusty Georges, marszałek dworu Królestwa. Miał przenikliwe, niebieskie, młode, rycerskie oczy w spoconej twarzy. Oczy były nieruchome, twarz nie okazywała zainteresowania. Kanclerz Regnault de Chartres, arcybiskup Reims, miał bladą skórę, pocętkowaną sinymi plamami starości. Czoło mu się łuszczyło, płatki martwej skóry opadały na odzież. On przynajmniej skinął głową. jehanne: Czy święta ampułka jest bezpieczna w Reims, monsieur? regnault: Jakie to niezwykłe, że o to pytasz. Przypuszczam, że tak. Nie miałem jeszcze tego szczęścia, żeby móc odwiedzić moje miasto. jehanne: Więc stanie się to w tym roku. Przyrzekam. Lecz on już nie zaszczycił jej spojrzeniem. król: Okażcie nieco wdzięczności, monsieur kanclerzu. Jehanne nie tylko ma zamiar pobić Anglików pod Orle-uiem. Chce nas także zaprowadzić do Reims. Dziewczyna poczuła się na moment upokorzona, tak jak każda dziewczyna, której kochanek wystawia wspólne sekrety na pośmiewisko swych przyjaciół. Mogła je omawiać z kochankiem, ale wiele jeszcze mogło się zdarzyć. Gdy podeszli do monsieur de Gaucourta, król polecił mu znaleźć dla niej mieszkanie W Coudray. król: Nie możemy dopuścić, żeby rzucał się na nią tłum wiem, że w mieście tłum ją otacza. Nie może tak być. Musicie też znaleźć dla niej służącego. De Gaucourt, skłoniwszy się lekko, trwał w posłusznym milczeniu. Potem wszyscy usiedli, ci ludzie na podwyższeniu. A ci wspaniali w sali, także rycerze, wciąż stali, podczas gdy tfrała muzyka. król.- Czym się zajmuje twój ojciec? jehanne: Jest gospodarzem. Seniorem w Domremy-a--Greux. król: Chyba nie wiem, gdzie to jest. Zabrzmiało to tak, jakby Bóg powiedział, że nie ma I )omremy-a-Greux w swych księgach. jehanne: Północna połowa miasteczka jest we Francji, delfinie. król: A druga połowa? jehanne: Druga połowa należy do księcia Bar. król: Aha, mojego szwagra. A pod czyją władzą się urodziłaś? Jego czy moją? jehanne: Pod waszą, delfinie. 170 171 Thomas Keneally król: Dobrze. Jehanne jako dziewczyna, której cele były proste i która do większości z nich zdążała otwarcie, z trudem mogłaby się domyślać, nie mówiąc już o tym, żeby potrafiła je nazwać - istnienia skomplikowanych problemów, posrod których teraz się poruszała. - Na przykład podczas koncertu de la Tremoille wstał, podszedł do maman Jolanty i stanął za jej krzesłem. la tremoille: Dziś wieczór zgromadziliście ten tłum, madame. Ten tłum przed zajazdem. Jolanta wiedziała, że rozbiegane oczy tłuściocha penetrują Wielką Salę- Lubił małe, blade kobiety, które były pod nim niedostrzegalne, na których mógł leżeć i nieomal zapominać o tym, że są. W tej chwili całym ciężarem oparł się o krzesło Jolanty. la tremoille. Ten tłum przed zajazdem... jolanta: Jakże ja mogłam zgromadzić tłum przed zajazdem? , _ la tremoille: Rozpuściliście poł tuzina waszych iranci-szkanów, żeby kazali dzisiaj na rynku o dziewicach z Lotaryngii. Po zebraniu Rady. Gdybyśmy wiedzieli, ze tak nas wykorzystacie... jolanta. Potrzebujemy nowego bodźca. Już czas. la tremoille: Nic dla was nie znaczy, że możecie popsuć nasze dyplomatyczne stosunki z Burgundią. jolanta: Myślicie o kontraktach, jakie macie z bur- gundzką armią. la tremoille: Wy wiecie, o czym myślę. Myślę o księciu, którego nie można pobić frontalnie. Jolanta przypomniała mu, że jeśli Orlean padnie, Karol nie będzie już mógł otrzymywać pieniędzy z zastawów. La Tremoille przyznawał, że na dłuższą metę Orlean musi być wyzwolony. Jolanta powiedziała, że ma pierwszorzędne srebro i że Tłusty Georges mógłby postarać się o to, żeby pod jego zastaw pożyczyć pieniądze. 172 Joanna dArc Dyskutowali o tym, czy dziewczyna może być czarownicą, i dlaczego Machet od razu odniósł wrażenie, że nią nie jest. la tremoille. Mówią mi, że wysłaliście Gaucheriego do Orleanu. JOLANTA: Tak. la tremoille: Żeby im powiedział, iż dziewica Merlina nadciąga im z pomocą. jolanta: Nie szkodzi, jak im się to powie. la tremoille: To karygodne. To jest granie na ludzkich nadziejach. jolanta: Już czas, żeby ci przeklęci Anglicy rozpoczęli odwrót. la tremoille: Tylko dlatego, że nie chcecie ich mieć w swych posiadłościach w Andegawenii. jolanta: Już czas. Z wielu powodów. la tremoille: To karygodne. To jest granie na ludzkich nadziejach. Jego wysoki, skrzekliwy okrzyk przerażenia ucichł. ()dszedł i usiadł. Nigdy by mu nie powiedziano, że Gaucherie jechał przez Fierbois. Gdzie obejrzał sobie dziewczynę i może powiadomił ją o prywatnych nadziejach króla. Gdyż Jolanta wiedziała, że prawdziwi wizjonerzy gorliwie podejmują takie aluzje. Znała kiedyś mistyczkę Marię de Maille, przerażającą kobietę, z którą biedny, stary, szalony Karol naradzał się często na przełomie stulecia. A ona za każdym razem mówiła mu, że widzi oręż zwisający z chmur i szalonego króla tonącego we własnym brudzie. Ale on nigdy nie mógł się powstrzymać, żeby nie wzywać jej od czasu do czasu, by mu opowiadała o straszliwych czasach, które mają nadejść. Ona umarłaby dla młodego Karola, gdyby jej podsunięto tę myśl. Jolancie podobał się sposób, w jaki Karol rozmawiał 173 Thomas Keneally z Jehanne. Sposób, w jaki siedział, kiedy rozmawiał. Wkrótce dowie się o tym, że w Orleanie głośno domagają się przysłania im dziewicy. Późnym wieczorem Jehanne wyprowadzono z Wielkiej Sali, pijaną z przerażenia, oszalałą od wrażeń, udającą, że rozmawia i chodzi normalnie. Przez plątaninę murów, przez mosty dostali się na wewnętrzny dziedziniec Coudray. Dziewczynę prowadzili monsieur i madame du Bellier. Służący nieśli światła. Bolała ją już głowa od tych wszystkich świateł w Wielkiej Sali, jak od upału w pełni lata. A teraz miała spać w zupełnie obcym mieszkaniu du Bellierów. Znajdowało się ono w jednej ze starych wież -mnóstwo parawanów i obfitych draperii zasłaniało okna, lecz słychać było, jak okiennice drżą na wietrze. Jehanne i madame du Bellier siedziały na krzesłach o wysokich oparciach czekając, aż dziewczynie przygotują łóżko. Głęboko między prześcieradła włożono gorące cegły owinięte flanelą. du bellier: Maman Jolanta to piękna postać. Ona chroni króla przed jego przyjaciółmi. jehanne: Ja jestem jego przyjacielem. du bellier: Ani przez chwilę nie myślałem o was, mademoiselle. Myślę, że maman Jolanta jest z was bardzo zadowolona. Dwie służące wniosły masywny nocnik, lecz Jehanne poprosiła, żeby ją zaprowadzono do latryn. Była to zwykła ciekawość. Jak ludzie w wysokich wieżach pozbywają się własnych odchodów? Służąca zaprowadziła ją do sieni, a potem do małego korytarzyka o dwóch prostokątnych ściankach dla stłumienia fetoru. Za zasłonami były bliźniacze otwory w kamieniu. Głęboko, głęboko pod nimi słychać było szum rzeki. 174 i Joanna dArc służąca: To podziemny strumień, mademoiselle. On wszystko zmywa do Vienne. jehanne: Powyżej miasta czy poniżej miasta? służąca: Nie wiem na pewno, mademoiselle. jehanne: To ważna sprawa. Dla miasta. służąca: Czy mam zaczekać na mademoiselle w korytarzu? Gdy wróciły do pokoju, w którym miała spać, siedziała tam królowa Jolanta. A także madame du Bellier, z głową cnotliwie odwróconą na bok. Gdy Jolanta przemówiła, zabrzmiało to zwyczajnie -lak jeszcze jedna z wielu innych rozmów o północy. Jolanta: Jehanne, czy słyszałaś kiedyś o Mistrzu Gelu albo o Mistrzu Gersonie? Jehanne odparła, że nie słyszała. jolanta: To wielcy uczeni. Wypędzeni z uniwersytetu w Paryżu przez księcia Burgundii za sentymenty arma-niackie, rozumiesz - za to, że kochają króla. Tak jak sam ojciec Machet. jehanne: Rozumiem. jolanta: Rada napisała do Mistrzów Gelu i Gersona /, prośbą, żeby wydali o tobie opinię. Otóż z jedną rzeczą może być kłopot. Zdaje się, że Stary Testament zabrania kobietom ubierać się po męsku. jehanne: Nie wiedziałam o tym, królowo Jolanto. jolanta: Nie są to sprawy, o których proboszcz musi mówić większości dziewcząt. Uniosła potężny podbródek i podrapała się pod nim jak mężczyzna, którego swędzi nie ogolona broda. jolanta: Czemu ty się tak ubierasz? jehanne: Jean de Metz mi tak poradził. A potem Mes-sire powiedział... jolanta: Myślisz, że to była dobra rada? jehanne: Tak było najlepiej podróżować przez Francję... jolanta: Ale podróż już się skończyła. 175 Thomas Keneauy jehanne: Nie, nie pojechałam jeszcze do Orleanu. Królowa Jolanta chrząknęła znacząco. Jehanne jeszcze próbowała. jehanne: Powinna bym siedzieć w domu. Powinna bym mieć dzieci. Ale nie pozwolono mi na to i musiałam włożyć nową odzież. jolanta: Jak zakonnica? jehanne: Messire nazywa mnie swoim małym zakonnikiem. Jolanta była bardzo zadowolona. jolanta: Aha, tak jak zakonnica, która zrzuca dawne szaty. Z całą pewnością zawiadomię Mistrzów Gelu i Gersona, żeś to powiedziała. jehanne: Nikt nie musi się za mną wstawiać, madame. jolanta: Możliwe, że twoją sprawą jest wierzyć, iż wszystko to musi się stać za zrządzeniem losu. Ale moj;\ sprawą jest to wszystko urządzić. Pilnujmy każda swoich spraw. No, więc masz być także dziewicą. JEHANNE: Tak. jolanta: Nie możesz się sprzeciwiać, żeby madame du Bellier sprawdziła to razem ze mną. Jehanne stała w milczeniu, zamyślona. Królowa wzruszyła ramionami i nagle powiedziała łagodnie. jolanta: Będziesz musiała znieść wiele takich rzeczy. Posłałam do Orleanu wiadomość, żeby oczekiwali wielkiej dziewicy. Głupio będę wyglądała, jeśli dziewica nic okaże się dziewicą. Rozbierz się teraz i połóż na łóżku. Jehanne podeszła do parawanu, który miał chronić łoże od przeciągów. Zdjęła ubranie i powiesiła je na parawanie jolanta: Połóż się teraz na łóżku. Ach, przynajmniej masz piersi. jehanne: Oczywiście, madame. du bellier: Jej Królewska Wysokość myśli o grup-osób, która uważa cię za przebranego chłopca. Za jakiegoi królewskiego bękarta... 176 Joanna dArc jolanta: No, połóż się tak, jakby cię miał zbadać lekarz. jehanne: Nigdy nie badał mnie lekarz. jolanta: Oczywiście, nie. No, dobrze. O, tak. Królowa Sycylii rzeczywiście rozwaliła się na łóżku i rozłożyła wielkie nogi. Potem wstała i kazała Jehanne zrobić to samo. Jehanne zrobiła tak. Widziała nachyloną madame du Bellier i królową Sycylii w obramieniu swych kolan. Z głową ułożoną bokiem na poduszce wzdrygnęła się, jakby miały ją zaatakować. jolanta: Madame du Bellier, madame... to zupełnie nadzwyczajne. Nadzwyczajne... Jehanne spojrzała na madame du Bellier, która zmarszczyła brwi i przyglądała się jej z przejęciem. jehanne: Nigdy nie krwawiłam. Proszę o tym nikomu nie mówić. jolanta: Jesteś dobrą dziewczyną, Jehanne. Lecz Jehanne nie znosiła tego mętnego przymiotnika. jehanne: Jestem czymś więcej, jestem fenomenem. Ale Brat Jezus taką mnie pomyślał... jolanta: Jesteś najbardziej potrzebnym fenomenem. jehanne: Moja krew należy do Jezusa i do jego słabego brata... Było to o wiele, wiele więcej, niż miała zamiar powiedzieć. jolanta: Ach. Dzięki Chrystusowi, że przybyłaś. Wciąż leżąc na łóżku, z podciągniętymi kolanami, Jehanne zaczęła płakać z cicha. Było jej trochę ciężko oddychać, bo czuła się tak wysoko nad ziemią w kręgu swego bóstwa, była tak bezsilnie wściekła na Głosy. Pomyślała bez związku, jak miło byłoby znowu spać w stogu siana, szczelnie pozapinana, między de Metzem i Bertrandem. Królowa usiadła na brzegu łóżka i pogłaskała ją po krótkich włosach. jolanta: Naucz się mieć zaufanie tylko do mnie. I uważaj na szpiegów. Nie powiedziała czyich. 177 Thomas Keneally r ierwszą mszę dla króla odprawiano dopiero późnym przedpołudniem, więc Jehanne aż do tego czasu musiała pościć. Jednakże służąca przyszła wcześnie i powiedziała, że du Bellierowie i monsieur de Gaucourt są w sieni i chcą się z nią widzieć. Był tam wielki kominek, lecz Jehanne drżała zarówno z zimna, jak z innych, delikatnych powodów. Wieża liczyła sobie trzysta lat, powie jej później madame du Bellier. Nie zbudowano jej dla wygody. De Gaucourt miał z sobą małego chłopca o ładnej, niedożywionej twarzy. Chłopiec ubrany był w zakurzoną, niebieską kurtkę, wyszywaną w czarne kruki: był czyimś! paziem lub giermkiem. de gaucourt: To jest Ludwik. Albo jakoś inaczej. chłopiec: Minguet. Zwykle nazywają mnie Minguet. de gaucourt: Ale jak cię ochrzczono, na miłość boską? > minguet:,Ludwik, ale wszyscy nazywają mnie Minguet. de gaucourt: No, dobrze. Mademoiselle Jehanne, on was wita. To wasz paź. Chłopiec uśmiechnął się i pochylił przed nią w ukłonie. De Gaucourt wzruszył ramionami. Na swój sposób był równie przerażony jej sukcesem, jak byli nim przerażeni Durand i le Royersowie. de gaucourt. Tylko pamiętajcie. To szlachcic. Jego ojciec stracił wszystko przez przeklętych Anglików. Nie powinniście go bić. Możecie za niego podziękować du Bellierom. On jest z ich świty. Du Bellierowie skłonili się. Jehanne uczyniła to samo. Oczy de Gaucourta nie widziały jej - była to ta wysoko urodzona niespostrzegawczość, zupełnie taka jak ubiegłego wieczoru. de gaucourt: Czy macie jakieś pieniądze, żeby nająć służących? JEHANNE: Nie. de gaucourt: Pierwsza królewska msza jest o dziesiątej. 178 Joanna d'Arc Macie na nią przyjść. Ten... Minguet wskaże wam drogę. A co do pieniędzy... pomówię o tym z królową Sycylii, /daje się, że tylko ona jedna się wami interesuje. Gdy de Gaucourt odszedł, chłopiec stał, uśmiechając się w taki sposób, że można było wątpić o jego inteligencji. Podeszła madame du Bellier i powiedziała, że wie, iż powinna była zaprosić Jehanne, żeby spała razem z nią poprzedniej nocy, lecz w jakiś głupi sposób bała się tego. ( zy dziś w nocy Jehanne zechce dzielić z nią łoże? Czekała na odpowiedź. Siwa, tęga, pięćdziesięcioletnia kobieta, tchnąca spokojem. Jehanne uczuła, że jej policzki pokrywają się rumieńcem wdzięczności. Msza w kaplicy Św. Wawrzyńca. Znów odprawiała się bezkrwawa ofiara Chrystusowa, podczas gdy deszcz bębnił po dachu. W prezbiterium, przy bogatych klęcznikach, król i królowa Francji, sami bezkrwiści, wyrzeźbieni raczej z mydła niż z marmuru. Poza nimi królowa Sycylii, marszałek dworu i jego rodzina i sekretarze, a potem łuszczący się kanclerz i jego świta. Machet. De Gaucourt. Dwa tuziny innych. Jehanne uklękła z tyłu. Gdy król z królową opuszczali kaplicę, jego senne oczy spoczęły przez kilka sekund na jej twarzy nie wyrażając żadnego uczucia. Pomyślała: słodki Jezu, on pozwoli, /oby mnie poćwiartowano, z równą łatwością, z jaką pozwolił poświęcić na ofiarę de Giaca. Gaszono światła, powietrze było pełne zapachu zdmuchiwanych świec. Członkowie Rady stali w półmroku szepcząc, montując koterie na dzień, na miesiąc, na całą epokę. Mały Minguet, szlachecki tępak, podszedł i powiedział, ie król pragnie ją widzieć. Karol czekał na zewnątrz, w korytarzu, w przeciągu. Z kuchen dobiegało dalekie aromatyczne ciepło. Tuż przy 179 Thomas Keneally nim stał tylko Machet, a kilku dworskich urzędników stało na tyle daleko, że nie mogli słyszeć rozmowy, lecz można ich było zawołać. król: Wykorzystują cię po to, żeby mi dokuczać. Czy tego chciałaś? Czy to zleciły ci twoje Głosy? Moja teściowa i mój kanclerz konferowali już z bankierami. Dziś rano. Jeszcze zanim wstałem. jehanne: Orlean, delfinie? król: Czy tam, skąd przyszłaś, myślą, że mam w worku mnóstwo wojska i mogę je co pewien czas stamtąd wyciągać? Czy tak myśli twój ojciec? jehanne: Wiem, że was kocha, to wszystko. król: Cóż to za sentymentalna odpowiedź! Mógłbym wyjechać do Hiszpanii albo do Szkocji i żyć tam spokojnie. jehanne: Nie pozwolono by na to. Król wrzasnął i jego wrzask zaskrzeczał wokół niej chrapliwymi urywkami. król: Wiem o tym! O słodki Boże, nie mam chwili spokoju, od kiedy wpuściłem cię do Chinon. Odszedł i został tylko Machet, żeby jej powiedzieć, że otworzono dla niej rachunek u skarbnika królowej Jolanty. Gdy odchodził, uśmiechnął się do niej. machet: Tak to trzeba robić. Mówić głośno, z całej siły. Tak właśnie postępuje królowa Jolanta. Ale ona nie potrzebowała zachęty Macheta. Zauważyła u króla coś decydującego: był wprawdzie wyprowadzony z równowagi, ale wciąż jeszcze nie zdradził sekretu o krwi, o ofierze. Gdy na nią krzyczał, nie była to napaść ze strony kogoś obcego, była to kłótnia między członkami rodziny. W której nigdy nie wspomina się o pewnych tajemnicach ostatecznych. Minguet był przy niej, drżał nieco. jehanne: Byłeś kiedyś w Orleanie? minguet: Urodziłem się tam. Mój ojciec pracował dla 180 Joanna d'Arc księcia, dla wielkiego księcia, którego przeklęci Anglicy nie chcą uwolnić. jehanne: Wkrótce znowu zobaczysz Orlean. Przyrzekła mu niemal także uwolnienie księcia; sposób, w jaki król z nią walczył, napełnił ją uczuciem takiej potęgi. jehanne: I nie uśmiechaj się tak ciągle. Bo ludzie myślą, że jesteś głupi. Do mego czcigodnego przełożonego, etc. Datowano w lutym 1429. Nie zaproszono mnie, żebym był świadkiem przybycia owej dziewczyny-cudu. Na tą specjalną uroczystość dopuszczono tylko rycerzy i damy dworu. Niemniej wczoraj wieczorem królowa Jolanta zaprosiła mnie na obiad do zamku de la Milieu w Chinon. Ponieważ dziewczyna była tam obecna, opiszą ją, zanim opowiem szczegółowo, co było pretekstem tego obiadu. Jest ona - jak na dziewczyną - wiącej niż średniego wzrostu, lecz bardzo szeroka w ramionach. Oczy ma bardzo duże i nieco wypukłe. Myślą, że są także brązowe, podobnie jak jej włosy. Nosi maską odzież bez żadnego zakłopotania, tak jakby chodziła w niej od dziecka. Jeśli pominąć ubranie i bardzo wielkie, przenikliwe oczy, sadzą, \e w czasie każdej podróży do Francji lub północnych Włoch można spotkać tysiące dziewcząt takich jak ona. Zdaje sią, że Jolanta jest z niej bardzo zadowolona i chątnie ją proteguje, co robiła też w czasie wczorajszego obiadu. Okazją do obiadu było znamienne posuniącie dyplomatyczne, dokonane przez Georgesa de la Tremoille. Przed miesiącem monsieur de la Tremoille zaproponował w Radzie, żeby urządnicy z Orleanu wysłali posłów do ksiącia Filipa Burgundzkiego i błagali go, aby uznał za swój obowiązek chronienie miasta. Ponieważ wojska ksiącia Filipa óko-pały sią pod Orleanem współpracując z Anglikami, mógłby 181 Thomas Keneally on przyjąć ten obowiązek tylko wówczas, gdyby namówił Anglików do wycofania sią. Bedford i angielska Rada Królewska pragną mieć Orlean dla tych bardzo oczywistych powodów, że jest to samo serce, sam rdzeń Francji. Filip pragnie miasta, ponieważ mógłby wykorzystać jego znaczenie, żeby wygrać z dwiema stronami od razu. Z tajnymi rozkazami od Rady Królewskiej i od króla dwaj ambasadorowie orleańscy zostali wysłani do Dijon, by oddać swe miasto pod opieką Filipa. Filip zabrał ich do Paryża, aby naradzić sią z Bedfordem i zyskać aprobatą Anglików dla tego pomysłu. Lecz angielski książą byl w gruncie rzeczy zły na Filipa, że ten tak chętnie chciał przejąć miasto. Podobno miał powiedzieć: miałbym wszelkie prawo do irytacji, gdyby ktokolwiek inny wyciągnął dla siebie kasztany po tym, jak ja tak bardzo poparzyłem sią w ogniu. W końcu ksiażą Burgundii opuścił zebranie i zabrał z sobą orleańskich ambasadorów. Wysłał posła i trąbacza do swych linii pod Orleanem i wezwał wszystkich Pikardyjczyków i Bur-gundczyków, by odstąpili od oblążenia. Odmaszerowali wiąc spod Orleanu wygwizdani przez Anglików. Królowa Jolanta, która ma własnych szpiegów w Orleanie, spędziła cały dzień na rozmowie z członkami Rady, pragnaf dodać jeszcze więcej rumieńców nadziejom, wznieconym przez dyplomatyczny sukces monsieur de la Tremoil-le'a. Podkreśla ona, że Anglicy wegetują w szałasach splecionych z gałązi. Zniszczyli już winnice na północ od miasta, żeby zdobyć drzewo na opał, a teraz, żeby sią ogrzać, muszą już palić koński nawóz. Grzęzną w błocie. W takich warunkach, powiada Jolanta, żyją rycerze i ciążkozbrojni jeźdźcy. Bóg wie, jakie rozkosze są udziałem łuczników i halabardników. Jolanta szczególnie zachwyca sią wiadomością, że Talbot każe żołnierzom odnosić daleko drogądo Chdteaudun zwłoki zmarłych w nocy, żeby je pogrzebać, po to, żeby ludzie w mieście nie widzieli żałobnych obrzędów i nie czerpali z nich nadziei dla siebie. 182 Joanna dArc Jej Królewska Wysokość przyznaje, że orleańczykom wewnątrz murów wiedzie sią niewiele lepiej. W oblężonym mieście szerzy sią jakieś szaleństwo - panika, nienawiść, wzajemna nieżyczliwość. Orlean jest tak przeludniony, że w ostatnim miesiącu jedna kula armatnia zabiła dwanaście osób. Byłem obecny w apartamentach królowej Jolanty, gdy opowiadała gronu swych przyjaciół, że Rada angielska ściągnąła jedną czwartą żołdu angielskich oficerów, żeby pomóc małemu królowi Henrykowi wygrać wojną. Były czasy, mówiła, że Francuzi mogliby zastanawiać sią nad takim samym pociągnięciem, gdyby tylko byli w stanie w ogóle kiedykolwiek płacić swoim oficerom. W związku z tym było wiele zdrowego śmiechu... BERNARDO MASSIMO Jehanne dowiedziała się o dyplomatycznym posunięciu cle la Tremoille'a od samej Jolanty. Po południu, na kilka godzin przed uroczystym obiadem, o którym Massimo pisał do swego przełożonego, przyszedł Machet i zabrał ją z jej komnaty w Coudray. Zabrał ją do apartamentów Jolanty znajdujących się gdzieś w pobliżu kaplicy. Tam Jolanta utrzymywała swój własny sztab: własnego marszałka dworu, skarbnika, intendenta, sekretarza augustianina. Gdy Jehanne weszła, siedziały z nią trzy damy dworu. Sekretarz, marszcząc czoło, przepisywał coś na welinie. Jolanta zwróciła się do Jehanne i opowiedziała jej t) tym, jak Filipa odciągnięto od Bedforda. I o nędzy przeklętych Anglików. Jehanne zaczęła na nią naciskać. Kiedy armia wyruszy? Zanim obeschnie błoto? Zanim wino wypuści nowe pędy? Jolanta zaśmiała się, lecz był to śmiech ostrzegawczy. Mówił on: nie pozwalaj sobie na wiele! jolanta: Doglądanie interesów króla to praca powolna. la się nim opiekuję, od kiedy ukończył dziesięć lat. Od 183 Thomas Keneally dziesiątego roku życia, od kiedy zaręczył się z moją Mami w Luwrze. Cóż to była za ceremonia. Zaproszono obłąkanego króla, żeby się jej przyglądał. Od ośmiu miesięcy nie zdjął ubrania. Królowa Izabela cuchnęła dzikimi zwierzętami i kochankami - nie zawsze można odróżnić, jakich sobie bierze kochanków. Niedźwiedzie i małpy fajdają w kątach jej sali konferencyjnej w Barbette. Miała lamparta na łańcuchu. Moje damy dworu były tym przerażone. Wiedziałam, że Karol nie pożyje długo w takiej rodzinie. Więc zab go do Angers z Marią. Ona miała dziewięć lat, on dziesięć. Miała to być dla niego po prostu rozrywka, przejażdżka prowincję. Ale już go nie odesłałam, choć kiedy mia piętnaście lat, odwiedził matkę i błagał, żeby pozbyła się tych bestii i przestała parzyć się przez cały dzień. Błagał ja z płaczem. Żeby przestała się parzyć. Była w Jolancie jeszcze jakaś nowa surowość, gd> spojrzała na Jehanne. Było to coś podobnego do tegc spojrzenia matki, której syn zajmuje się jakąś niemił dziewczyną. Tą niemiłą dziewczyną, co pozwolono Jehanne zaobserwować, była ona sama. jolanta: Oczywiście, on ją jeszcze kocha. Nie ma nic smutniejszego ani trwalszego niż miłość dziecka do zupełnie nieodpowiedniej matki. Może on bardziej pragnie żeby ona go kochała, niż żeby obwołano go króler w Paryżu. jehanne: Kiedy armia wyrusza do Orleanu? Francuski armia? jolanta: Jeśli ja czekałam, od kiedy on miał dziesięć lat, ty możesz poczekać jeszcze kilka tygodni. Takie jes moje zdanie. Słuchaj, ta śmiałość twojej wiejskiej aroj cji działa na publiczność, ale nie próbuj jej, kiedy mj z sobą rozmawiamy. jehanne: Czy chociaż zanim obeschnie błoto? jolanta: Błoto nie obeschnie aż do kwietnia. Będzie jeszcze gorsze. Na razie pojedziesz do Poitiers. 184 Joanna dArc jehanne: Poitiers to nie po drodze. Nie po drodze do ()rleanu. jolanta: Muszą cię zbadać, czy możesz być użyteczna. jehanne: Mam być więcej niż użyteczna. JOLANTA: Boże! Spojrzała na swoje damy i na sekretarza. Jehanne widziała, że wszyscy pracują. Dwie damy haftowały, lecz trzecia czytała, miała w głowie potęgę słowa. To było coś lakiego jak słuchanie Głosów. Jehanne walczyła z pokusą przeprosin. jehanne: Królowo, byłam badana przez was. jolanta: Tak, ale to się nie liczy. Nie wspominaj o tym. Teraz zbada cię Fakultet z Poitiers. jehanne: Fakultet. jolanta: To wszystko sąuczeni wypędzeni z Paryża, przez Burgundczyków. Dopóki nie dostaną stanowisk w tej części kraju, są bardzo biedni. Mówię ci to z tego powodu: oni będą chcieli orzec, że w tobie jest Bóg, a nie demony. Ponieważ chcą, żeby nastąpił odwrót Anglików. I tak myślimy my wszyscy, teraz nawet Tłusty Georges. Nie mówię, że Tłusty Georges specjalnie m i 1 e cię tu widzi. Ale on rozumie, że Karol potrzebuje czegoś takiego jak ty i tego samego potrzeba ludziom Karola w Orleanie. Czegoś takiego jak ty? Głosy w ich żarze, ściśnięte trzewia - one nie mówiły: czegoś takiego jak ty. One dzwoniły, one grzmiały: Ty ! Ty! Ty ! A przecież Jehanne wiedziała, że nigdy nie zmieni na lepsze stanowiska królowej Jolanty. Jolanta mówiła dalej. jolanta: Rada z łatwością mogłaby udowodnić, że jesteś nieodpowiednia, gdyby zechciała. Byłoby to niesprawiedliwe. Ale to jest dworska polityka. Więc bądź wdzięczna i chodź ze mną na nieszpory. Jolanta, Jehanne i damy dworu spotkały otoczenie króla, zgromadzone przy drzwiach kaplicy. Z jednej strony stał de la Tremoille, jego ostre oczy ukryte w zwałach 185 Thomas Keneally tłuszczu wypatrzyły jednak, jak by tu oderwać Anglię od gurgundii. Z drugiej - Regnault, arcybiskup Reims wyglądający na chorego. Dzisiaj łuszczyły mu się policzki. Ten drugi wodził skrycie ogłupiałym wzrokiem między Karolem i Jehanne. Karol: Pobre nowiny, Jehanne. Dobre nowiny. Tego dnia wszyscy tak mówili. jehanne: Słyszałam, delfinie. Karol dał znak swej świcie, by weszła do kaplicy. Tylko de Gaucourt i dwaj rycerze zostali w tyle, jako coś w rodzaju ochrony osobistej. Karol sekretnie ujął ją za łokieć. Dokładnie tak jak kochanek, który chce raz jeszcze opowiedzieć i usłyszeć o pierwszym spotkaniu ze swoją dziewczyną. karol: Ofiara? Ofiara dla mojej królewskości? Rzeczywiście o tym myślisz, Jehanne? jehanne: Po to się urodziłam, delfinie. I w tym momencie jemu samemu nie brak było entuzjazmu dla tej idei. karol: I Głosy to mówiły. jehanne: Głosy to mówiły. I mówi mi to moja krew. Zakaszlał. karol: Mnie też. Moja krew. I w chwili kiedy to powiedziałaś, rozpoznałem cię, tak jakbyś była moj;( siostrą lub kimś takim. Wciąż mu potakiwała. Wszystko to było prawdą. karol: Ale ani słowa. Ani słowa o t y m. jehanne: Dobrze. Ani słowa. karol: Nie myśl, że mnie to nie smuci. Jednak gdy wrócił na miejsce, w którym stał de Gaucourt, zawołał do niej, a w jego głosie brzmiała radośt radość z tego, że uważano go za prawowitego króla. karol: Dziś wieczorem będziemy mieli wielkie przedstawienie. Akrobaci, występy dwóch niedźwiedzi i sztuki pod tytułem Judyta i Holofernes. Odpowiednia. Mo/c kiedyś ty przyniesiesz mi głowę Talbota. 186 Joanna dArc Tego wieczoru weszła do Wielkiej Sali w otoczeniu króla i cały dwór wołał Noel, Noel, aby pogratulować Radzie i de la Tremoille'owi. Na czerwonym dywanie u stóp podwyższenia stały dwa niedźwiedzie z zawiązanymi oczami, niepewnie wodząc łapami, masywne, lecz drżące. Przypominały Jehanne więźniów porwanych z oblekanego dworu Izabeli, a ich pogromcy przemawiali do nich bardzo groźnie, żeby je uspokoić. Wkrótce Karol zapragnął zobaczyć ją znowu. Mieszkał w małym pokoju utworzonym przy pomocy przepierzeń na parterze w Wielkiej Sali. Obok, jeszcze mniejsza i równie tymczasowa, była jego sypialnia. Był bezpieczny, chyba żeby przesunęła się cała góra. Ludzie nie mogliby się tam tłoczyć. W żadnym wypadku nie lubił wielkiego otoczenia, z wyjątkiem tych dni, kiedy chwilowo czuł się królem. Tak więc trzymał w pokoju tylko mnicha, który odmawiał modlitwy, i co pewien czas wzywał jedną osobę, która mieściła się na tej małej przestrzeni. W tym małym pomieszczeniu przeżywał szaleńcze wahania nastrojów, lecz augustianin wciąż szeptał swe pacierze. Czasami zdawało się, że ta sycząca księżowska monotonia utrzymuje Karola przy zdrowych zmysłach. Zaraz na początku ich trzeciego spotkania w tej ciasnocie ostrzegł dziewczynę. karol: Nie chcę, żebyś mi dokuczała, Jehanne. jehanne: Tak, delfinie. karol: Dlaczego przez cały czas nazywasz mnie delfinem? jehanne: Będę was znowu nazywała królem, gdy już znajdziecie się w Reims. karol: Mówiłem ci, żebyś mi nie dokuczała. jehanne: Rozmawiam z wami tylko, dobry królu. karol: O, zapomniałaś. Powiedziałaś: dobry królu. 187 Thomas Keneauy Augustianin wciąż odmawiał swój brewiarz, mrucząc jak gdyby w boskiej rozmowie z samym sobą. karol: Niech ci się przypatrzę. Znowu przypatrywał się jej jak kochanek. Sprawdzał ją. A ona przypatrywała się jemu. Wciąż nosił spłowiałą niebieską szatę. Na piersiach była fioletowa ze starości. Haft pięciu złotych lilii był całkiem wystrzępiony, jak gdyby Karol na pół zgadzał się ze swą matką i nie przyznawał sobie do nich prawa. Ód czasu do czasu wypytywał ją o Coudray, o to, czy się jej tu podoba. Nie rozumiał, że - poza kilkoma zajazdami, wiejskimi domami w Domremy-a-Greux, stajnią, należącą do la Rousse w Neufchateau i piwnicą le Royersów - nie miała innych mieszkań, żeby je móc porównywać z obecnym. Około trzeciej król zasnął. Widać było jego wychudłe kostki u nóg. Deszcz bębniący w okno rywalizował z modlitwą augustianina. O trzeciej służący wprowadził arcybiskupa Regnault de Chartres. Król ocknął się i usiadł. regnault Wszystko załatwione. Wysłałem listy umawiające spotkanie do członków Fakultetu i do Macheta. Oczywiście ja sam będę przewodniczył, tak jak zaleciła Rada. Gdy biskup mówił, Jehanne obserwowała jego łuszczącą się twarz. Myślała: jeśli ja mogę gapić się na Ciebie, ty gnijący starcze, ty mógłbyś popatrzeć na mnie. Leiv kanclerz nie chciał na nią patrzeć. regnault: Dziewczyna zatrzyma się w siedzibie prokuratora sądu wojennego, gdzie sąd będzie odbywał mniei sze posiedzenia. Posiedzenia plenarne będą się odbywał \ w katedrze. karol. Jak myślicie, długo to potrwa? regnault: To są pierwszorzędne głowy. Nie będą si< spieszyć. Ale i tak armia w żadnym razie nie będ/i> gotowa do wiosny. jehanne: Czy to badanie mnie? Czy ta dziewczyna to ja'' 188 Joanna dArc karol: Kiedy? regnault: Ja, Machet i dziewczyna wyjedziemy w sobotę. Królowa Jolanta jedzie.także. jehanne: Arcybiskupie, czy ja jestem tą dziewczyną? Arcybiskup spojrzał na nią przelotnie mówiąc dalej do króla. regnault: Mistrz Machet udzieli dziewczynie instrukcji. Nawiasem mówiąc wasza macocha poleciła mnichom, żeby wygłaszali o niej kazania. To za wiele. Zdaje się, że królowa Sycylii ma do swej dyspozycji wszystkich: dominikanów, franciszkanów, augustianów. Spojrzał w bok na zawodzącego augustianina, ucałował bierną królewską rękę, lewą. Nieoczekiwanie król się ożywił. karol: Zabiorę cię kiedyś, żebyś zobaczyła mojego małego synka, Ludwika. Regnault jeździł do Szkocji, żeby załatwić jego zaręczyny. Wiedziałaś, że mój Ludwik jest zaręczony ze szkocką księżniczką? jehanne: Monsieur de Baudricourt raz mi o tym mówił. karol: Oczywiście, to już jest starsza pani. On ma trzy lata, ona cztery. Jego śmiech brzmiał tak, jakby się krztusił. Kości tego /artu sterczały równie krzywo jak jego kostki u nóg. karol: Kanclerzowi nie podobała się Szkocja. Więc nie lucrz sobie tego do serca, że cię nie kocha. Aaczął opowiadać historię rodziny de Chartres. Jednakże im więcej mówił, tym bardziej dziewczyna zdawała obie sprawę, że mówi to do siebie, żeby sobie dowieść, r ma przyjaciół. De Chartres, mówił król, miał trzech braci, którzy /ginęli pod Agincourt. On i jego ojciec byli dziesięć lat icinu w Paryżu więźniami Jana Sans Peur. Któregoś dnia m Sans Peur wydał wszystkich więźniów z więzienia 189 Thomas Keneally Cabochien w ręce paryskiego tłumu. Otóż Regnault siedział w celi w piwnicy, a jego ojciec na parterze. Zawsze twierdzi, że słyszał, jak jego ojciec wołał: Regnault, żadnych łez. Godzinę trwało, zanim tłum dostał się do piwnicy, ponieważ rzezi dokonywali zawodowi rzeźnicy, a przypatrywali się jej inni: krawcy, piekarze, cieśle. Czekając, aż się do niego dobiorą, Regnault ślubował, że jeśli mu się uda uciec, będzie do końca życia pościł w każdą środę i obywał się bez śniadania w piątki i soboty. Jakiś mnich, którego wpuścili, żeby rozgrzeszył i namaścił dymiące, poćwiartowane ciała starego de Cłiartresa i innych, wyciągnął w jakiś sposób Regnaulta udającego trupa. No i Regnault dotrzymywał swego ślubu przez dziesięć lat, ale ostatnio, w grudniu, poprosił papieża, żeby udzielił mu dyspensy ze względu na zły stan zdrowia i ponieważ musi tak wiele podróżować jako dyplomata. Twarz króla promieniała w trakcie opowieści. Mówił: patrz, nikt mnie nie opuścił dla takich wrogów jak ci Burgundczycy. Jehanne czuła, że powinna rozproszyć to złudzenie. jehanne: Słyszałam, że Regnault i ten tłuścioch mają kontrakty z Burgundczykami. Przez sekundę nienawidził jej za poruszenie tych spraw. karol: Jakże inaczej mogliby zdobyć pieniądze na zabezpieczenie moich wojsk? Zdawało się, że cieszy się, iż na szczęście wszyscy są wobec niego w jakiś sposób lojalni. Nie chciał się zastanawiać nad tym, na jakich warunkach. Ziewnął. karol: Chyba nie pójdę dzisiaj na nieszpory. Po powrocie do Coudray Jehanne rozkazano nie jeść kolacji i nie opuszczać swych komnat. Wyglądało na to, że zarządzono jakieś spotkanie, i dziewczyna czekała, Joanna dArc • icdząc spokojnie z madame du Bellier. Madame du Hcllier haftowała, była znana jako artystka. Jehanne ma-i udziła przy wrzecionie, czekając na to, co nastąpi. O ósmej przyszła królowa Sycylii z mężczyzną mniej więcej w wieku Gaucheriego, ubranym prawie tak samo może prawnikiem, a może teologiem z Italii. Potem Jehanne zobaczyła, że jego służący niesie skrzynkę z lekami. To lekarz. Lekarz, który z fałdów płaszcza wydobył kubek i pstryknął palcami na służącego, żeby otworzył skrzynkę uraz podał mu odpowiednią miksturę. JEHANNE: Co to jest? jolanta: Próba. Po prostu próba, przez którą trzeba przejść. JEHANNE: Ale CO tO jest? lekarz: To nieszkodliwe. Podał jej szarą miksturę do wypicia. JEHANNE: Nie. jolanta: Jehanne. Chcę, żebyś wyruszyła z wojskiem do Orleanu. Chcę, żeby armia na ciebie patrzyła i mówiła: oto nasza droga do Orleanu, nasz przełom, nasze zwycięstwo. Ale najpierw musisz poddać się próbie. jehanne: Jaka to jest próba? Lekarz stał nieruchomo, podając kubek - wysoce profesjonalna postawa. Jolanta obruszyła się nieco, lecz postanowiła być cierpliwa. jolanta: Biskup Gelu, wielki uczony, instruując Radę listownie powiada, że jest rzeczą słuszną, żeby Bóg zesłał kogoś pokornego, kto pokonałby przeklętych Anglików. Mówi o tobie jako o pchle na kupie gnoju. Powiada, że pchły na kupach gnoju często już przeszkadzały rozprzestrzenianiu się zła. Powiada, że to samo robiły kobiety - wymienia Judytę, która ucięła głowę Holoferne-sowi, i Esterę, i te wszystkie inne damy. Jednakże ostrzega nas, że jest możliwe, iż jakaś osoba może być przez 190 191 Thomas Keneally inne osoby nasycona aż po uszy trucizną, a potem wysła na, by otruła króla pocałunkiem. jehanne: To jest próba na truciznę? jolanta: Tak. Nie sądzę, żeby to, co opisuje Gelu, było możliwe. Myślę, że nasz przyjaciel, ten doktor, sądzi, i/ to szaleństwo. Ale Gelu to zasugerował, więc trzeba to przeprowadzić. Wypij. jehanne: Zrobi mi się po tym niedobrze. lekarz: Tylko na chwilę, mademoiselle. Nie dłużej. Jehanne wypiła. W głowie jej się zakręciło, poczuła ucisk w uszach. Powstrzymała wymioty, których treść podeszła jej już do gardła. Cofająca się żółć paliła jej podniebienie. jehanne: Boże drogi. O mało nie zwymiotowałam. jolanta: Miałaś to zrobić. Jehanne miała zamknięte oczy. Nie wiedziała, że stanął za nią służący lekarza. Był młody i postawny. Jedną ręką objął ją w pasie, drugą dotykał jej twarzy. Gdy otwarła usta próbując go ugryźć, doktor wetknął jej do gardła rękę, z której nagle zdjął rękawicę. Gdy zwymiotowała, żwawy służący szybko wysunął się spoza niej i zebrał treść wymiotów do miski. Drżała po tym, jak tak straszliwie nią zawładnęli. Doktor mieszał w misce łyżką o długim trzonku, unosił nieco jej zawartość, wąchał ją z obrzydzeniem. Wlewał i wsypywał do miski jeszcze inne płyny i proszki i śledził zmiany - jeśli jakieś następowały. lekarz: Mistrz Gelu był jednym z najtęższych mózgów Francji. Może teraz jest już trochę za stary. JOLANTA: Więc? lekarz: To po prostu wymioty. To, o czym myśli Gelu, może być możliwe w przypadku ropuchy, ale młoda kobieta nie jest ropuchą. I król nie chciałby pocałować ropuchy. Jolanta położyła dziewczynie rękę na ramieniu, delikatnie, świadoma jej oburzenia. Joanna dArc jolanta: Wszystko to zmierza do wykazania... Dziewczyna myślała: ludzie są tak okropnie szorstcy. A jeśli mieliby mnie kiedyś bić, gwałcić, używać przeciw mnie broni? JEHANNE: Więc CO? Płakała z wdzięczności dla wielkich błysków ognia, oślepiających ją w jej apartamentach w Coudray. messire: Bądź mądra jak krzak róży... MADAME KATARZYNA: Słodka rÓŻO JeZUSa... messire: Spoczywaj na swym miejscu. Bądź posłuszna mądrości gleby... madame Katarzyna: Szanuj ogrodnika... madame Małgorzata: Rań i kłuj wszystkie ręce chcące cię wyrwać... messire: Bądź mądra jak krzak róży, słodka różo... madame Małgorzata: Lecz czekaj do wiosny! JNastępnego popołudnia król Karol wezwał ją znowu. Gdy weszła do ciasnej królewskiej komórki, spostrzegła, że z królem siedzi chłopiec o wąskiej piersi. Na pierwszy rzut oka i przy świetle wyglądał młodziej niż Minguet. Przy bliższym spojrzeniu widziało się, że może mieć jakieś dwadzieścia lat, że jest to dorosły mężczyzna, który już nie będzie większy. Gdy wprowadzono Jehanne, mały człowieczek poderwał się i uczynił znak krzyża. Potem poskoczył ku niej. mężczyzna: To jest ta kochana dziewczyna? Karol skinął głową. Nie był w entuzjastycznym nastroju. mężczyzna: D'Alencon. Jean. jehanne: Jesteście krewnym, monsieur? Było w nim rodzinne podobieństwo: kościstość, nikłe usta i podejrzliwe oczy. 192 193 Thomas Keneally alencon: Kuzyn króla. jehanne: Im więcej książąt, tym lepiej. Karol opowiedział jej - znudzonym głosem, jak gdyby d'Alencon zbyt często przypominał mu tę historię - że d'Alencon został wzięty do niewoli przez Anglików pod Verneuil, gdy był jeszcze chłopcem, gdy miał piętnaście lat. alencon: Ledwie mogłem zapłacić okup. Wszystkie moje dobra leżą w Normandii. Mają je Anglicy. Więc trudno z nich ściągnąć pieniądze. Pięć lat siedziałem w więzieniu... Karol ziewnął. karol: Przypuszczam, że chcesz jakiejś wojskowej nagrody? Może chcesz zostać marszałkiem Francji? D'Alencon zwrócił się z wdziękiem ku swemu uświęconemu kuzynowi, z rozwartymi ramionami, jak gdyby trudno mu było ogarnąć całą pełnię tego zaszczytu. alencon: Gdyby mój królewski kuzyn mógł mi znaleźć jakieś stanowisko... karol: Twój cholerny królewski kuzyn ma więcej stanowisk niż ludzi do ich obsadzenia. i Młody książę pocałował króla w czoło i spiesznie zwrócił się znowu do Jehanne. alencon: Podobno słyszysz Głosy? Wyszedłem dziś wcześnie rano polować na przepiórki, gdy do Saumur przybył pewien dominikanin - pełen ciebie, żeby tak powiedzieć. Odwołałem moich naganiaczy. jehanne: Nie macie nic przeciw temu, żeby kto inny wyciągał kasztany? ALENCON: Co? karol: Zdaje się, że Jehanne powtarza to, co Bedford powiedział Filipowi Burgundzkiemu na temat Orleanu. Prawdę mówiąc król już niemal zasypiał. alencon: Ach, tak. Czy twoje Głosy wspominają o Normandii? jehanne: Mają dosyć kłopotów z Orleanem. A ludzie tylko wciąż poddają mnie próbom. Badają nawet moje 194 Joanna d'Arc i/ygowiny. Ale nie chcą mnie posłać do Orleanu. A co dopiero do Normandii. alencon: Ja muszę mieszkać w opactwie. Moja żona, i rściowa i ja sam. Kuzyn króla! Musi szukać utrzymania w klasztorze. karol: To się poprawi. To się poprawi. Nie mów już więcej... W zaległym milczeniu można było usłyszeć, jak mnich mruczy jakiś szumny łaciński hymn z jutrzni. Król zasnął. Książę i Jehanne musieli teraz mówić szeptem. alencon: Byłaś kiedyś w wojsku? JEHANNE: Nie. alencon: A miałaś kiedyś w ręku lancę siedząc na koniu? JEHANNE: Nie. alencon: Moja kochana dziewczyno! A czy masz konia? Miała go, ale zapomniała o nim. Przed trzema dniami oddała go giermkowi, zanim zaczęła wspinać się na górę. alencon: Poślemy po niego twojego pazia. Mają tu dość dobry plac ćwiczebny w St. Georges. jehanne: St. Georges? alencon: Forteca garnizonowa, tuż obok. Znam płatnerza. Chodźmy. Marszcząc brwi popatrzyła na drzemiącego Karola. alencon: Chodźmy. Nie bądź taka grzeczna. Zbrojownia w St. Georges była stodołą z kamienia. Zbroje panów i rycerzy z garnizonu lub ze dworu w Chinon stały na stelażach oznaczone herbem każdego właściciela. Lecz było kilka ekwipunków przeznaczonych dla gości. Pozostałości po zmarłych lub zapomnianych żołnierzach. Jehanne spodziewała się, że płatnerze będą się śmiali opinając na niej pancerz i blachy. Cienkonogi d'Alencon wyglądał śmiesznie przeważony w górnej zbroi bez osłony nóg. Ona pewnie tak samo, ale oni śmiali się nie tylko ¦ 195 Thomas Keneally z tego powodu. Dziwaczność polegała na tym, że kazano im łączyć elementy, których - jak uważano - łączyć się nie da: stal i kobietę, kolec i różę. Kazali jej nałożyć sukienną czapkę, a na nią hełm. Przymocowali go do pancerza. I oto znalazła się w sekretnym, surowym świecie, w którym światło było inne. Poczuła się wyraźnie winna. Nie powinnam tutaj być -myślała. - Na niczyje rozkazy. Nawet Messire'a. Zastanawiała się, czy potrafi w tym jeszcze oddychać. D'Alencon wydał płatnerzom stłumiony, metaliczny rozkaz. alencon: Podnieść przyłbice! Poczuła, że czyjeś palce manipulują po bokach jej hełmu. Przyłbica uniosła się. Lecz wciąż był to jakiś inny sposób życia wewnątrz tej stali. Gdy człowiek już przyzwyczaił się do ciężaru na ramionach, zaczynał się czuć jakby trochę pijany, pyszny, utalentowany, potężny. alencon: Kopie! Lekkie! Przeszli na dziedziniec, na którym Minguet przytrzymywał konie. Nałożył im już turniejowe siodła, wysokie z przodu i z tyłu. jehanne: Jak wejdę na konia? minguet: Ja was podsadzę. Po to właśnie są paziowie. Gdy to uczynił, wypuścił ją na plac ćwiczebny. Był to wyrównany plac na północnym krańcu szczytu góry. Przez jego środek biegł biały płot, a przy końcu placu i w bok od płotu zwisała z wysuniętego drążka tarcza celownicza w kształcie tułowia rycerza na koniu, w którą należało trafić. D'Alencon pokazał jej, jak oprzeć lancę o uchwyt przy prawej piersi u pancerza, i nakierował ją wzdłuż jej ciała na tarczę. Trudno mu było utrzymać lancę w małej dłoni, lecz Jehanne świetnie dawała sobie radę ze swoją. On siedział w więzieniu od piętnastego roku życia. Czy był dobrym nauczycielem? Twarz d'Alencona wewnątrz hełmu spływała potem. 196 Joanna dArc alencon: To jest cięższe, niż na to wygląda. Ale zdaje uię, że ty masz zdolności. Wyjaśniał, jak cel powinien wyglądać, gdy zaczynało się nań najeżdżać, tak jakby był naprzeciw połowy lancy. Należało uderzyć w cel od przodu, a nigdy nie obracać lancy w poprzek ciała, żeby uderzyć weń z boku. Bo można wylecieć z siodła i połamać żebra. Tak więc wciąż dawał jej wskazówki, podczas gdy ręka mu mdlała, a twarz ociekała potem. alencon: Pokażę ci. Wypuścił konia galopem, lecz skierował lancę na cel /byt pochopnie i z boku, toteż szarpnęło nim w przód przez kulę siodła i kłęby konia. Gdy wracał, na jego drobnej twarzy malowało się jakby niezadowolenie z siebie. Z boku podbródka wystąpiła mu wysypka z gorąca. Minguet śmiał się z niego w kułak jak równy z równego. alencon: Widzisz, co się może zdarzyć? Bądź ostrożna. Lecz ona wiedziała, że nie musi uważać. Jakże silną rodziną była rodzina Jakuba z Sermaize. Bo nie mdlała jej ręka trzymająca lancę. Wiedziała, pod jakim kątem należy ją trzymać. Ogarnęło ją jakby natchnienie, jakiś duch biegłości nie pozwolił jej chybić. Na trzy biegi do celu trafiła weń po trzykroć. alencon: Robiłaś to już przedtem. Jehanne zaprzeczyła. Spodobał się jej sposób, w jaki uznał jej talent, lekko rozdziawiając usta. Szepnął. alencon: Więc jest w tobie moc. Nie jesteś sobą. Przemieniłaś się. JEHANNE: Może. Alencon wciąż siedział na koniu i obserwował ją, jak powtarzała ćwiczenie jeszcze kilka razy. Potem zauważył, że dziewczyna płacze. alencon: Co się stało? Skąd te łzy? jehanne: Nie chcę tak dobrze tego robić. 197 Thomas Keneally alencon: Ja bym to u w i e 1 b i a ł, gdybym potrafił. jehanne: Wiem. Mogłaby mu powiedzieć, że ludzie opanowani przez świętych i demony nie mogą robić właśnie rzeczy prostych. Na przykład menstruować jak ludzie normalni. alencon: Jesteś genialna. Jesteś w tym genialna. Pozwól, że dam ci konia. Ten twój koń... jehanne: Jesteście bez grosza, mój panie. Słyszałam, jak to mówiliście. alencon: Nie aż tak. Porzucił niemal wszelkie dworskie maniery, jakie okazywał, kiedy się poznali. Dwudziestoletnie dziecko, znowu szeptał. Lubił szeptać. alencon: Chciałbym, żebyś porozmawiała z moją żoną i teściową. Dobrze? Bo one nie chcą puścić mnie do walki. Wiesz, jakie one są. Mówią: zrujnujesz nas, jeśli znowu dostaniesz się do niewoli. Jeśli ci dam konia... jehanne: Małego konia?... Jakiegoś wygodnego? alencon: Tak. Czy przyjedziesz do Saumur i pomówisz z nimi? Pewnej niespodziewanie słonecznej środy pojecł więc do Saumur. Spostrzegła, że księżna d'Alencon z przyjemnością zauważyła, że ona, Jehanne, jest tak przyciężka, niekobieca; z tego powodu miała więcej zaufania do nowego entuzjazmu swego męża. Miała lat dwadzieścia, lecz umysłem była od niego starsza, pozbawiona skrupułów i ładna. To ona zaciągnęła wszelkie pożyczki, żeby wykupić męża po tym, jak ruszył w ten krótki, przeklęty galop pod Verneuil. To ona znała dokładne rozmiary ich ubóstwa, które - jak zauważyła Jehanne - wcale nie było podobne do ubóstwa zwykłych ludzi. Gdyż w ich apartamentach było pełno wina, gobelinów, kapelanów, herbowych służących. W St. Florent, na 198 Joanna dArc przedmieściach opactwa, kwaterowało dwustu zbrojnych icźdźców ze swymi giermkami i łucznikami, a wszystkich ich opłacał książę. Wyglądało na to, że jeśli książęta są bez grosza, to znaczy, że zaczynają wydawać raczej pieniądze bankierów niż własne. Nic poza tym się nie /mienia. księżna: Jean nie jest zbyt dojrzały. alencon: Owszem, jestem. księżna: Nie, nie jesteś, kochanie. Wzięto go do niewoli, gdy miał piętnaście lat, i angielski strażnik w le Crotoy traktował go jak syna. alencon: To wcale nie był piknik. Anglicy już mieli mnie zakłuć wtedy, kiedy leżałem na ziemi. Nie mogłem ika^ać oddechu i miałem na sobie zbyt ciężką zbroję - tkwiliśmy w nich, na koniach, przez całe przedpołudnie. Wyobraź to sobie, kochana dziewczyno. Wtedy jakiś oficer zauważył tunikę, którą nosiłem. Zawołał: Nie tykajcie go, głupie bękarty, on jest z rodziny królewskiej. Gdyby nie nadbiegł, zaoszczędziłby mojej księżnej mnóstwa kłopotów... Księżna uśmiechnęła się do księcia i do Jehanne z owym nie ukrywanym pobłażaniem, jakie ludzie okazują tylko bardzo małym i łatwo dającym się przechytrzyć dzieciom. księżna: Nonsens, Jeanie. Ale to fakt, że nigdy nie wydostaniemy się z długów, dopóki nie odbierze się Anglikom wspaniałego miasta Alencon. jehanne: Nie mogę przyrzec niczego, jeśli idzie o Normandię. księżna: Rozumiem. jehanne: Ale pozwólcie mu wyruszyć z jego żołnierzami. Pozwólcie. Przyrzekam, że nic mu się nie stanie. księżna: Wrócił do mnie dopiero przed rokiem. Jehanne zrozumiała nagle, jak głęboka miłość fizyczna łączy księżnę z jej chłopięcym księciem. Jehanne uczuła jakąś stratę, jakieś poruszenie w łonie, dreszcz miłości i tęsknoty do tej pozbawionej skrupułów, macierzyńskiej 199 Thomas Keneauy dziewczyny, która otwierała się jak róża, gdy książę szedł z nią do łóżka. Jehanne wstała, spocona z miłości i przekonania. jehanne: Będę z nim. Nie stanie mu się nic złego. alencon: Cóż powiesz, księżno? W niej jest moc. Księżna lekko potrząsnęła głową. Odnajdywanie w ludziach mocy, na pół skrytej, było czymś innym mz jego dziecięce zabawy. Jednakże była pod wrażeniem. Alencon podarował jej lekką klacz berberyjską. Nie jeździło się na niej tak łatwo jak na wiejskich komach ani jak na koniu, którego dali jej Lassois i Alain, am jak na wielkiej czarnej belgijce, którą dostała od księcia Lotaryngii. Poruszała się delikatnie, była w niej jakaś kobiecość. Wyjeżdżając z barbakanu nad miastem dziewczyna doznawała uczucia, jakby siedziała lekko na szczycie poranka, na grzbiecie dłoni Boga. A dłoń ta zdecydowanie się poruszała, choć ruch ten chwilowo kierował się ku południowi. Chciała, by ktoś musiał zapłacić za to, że jedzie na południe. Postanowiła udawać, że nie wie nic o Poi-tiers, że myśli, iż jedzie prosto do armii w Blois. Była z nią drużyna pięciu rycerzy, ich giermków, łuczników, lansjerów. Z hałasem przejechali przez Vienne mostem przy nabrzeżu i skierowali się na południe. jehanne: Gdzie się spotkamy z królową Sycylii? rycerz: W Loudun, mademoiselle. JEHANNE: W Loudun? RYCERZ: Tak. jehanne: Loudun leży daleko od Blois. rycerz: Musicie wszystko to zostawić mnie, mademoiselle. jehanne: Niech was diabli! Loudun leży na południc daleko od wojska. rycerz: Musicie zapytać o to królową Sycylii. 200 Joanna dArc jehanne: Pytam was. Zanadto się boicie, żeby powiedzieć dziewczynie prawdę? rycerz: Mademoiselle, mówiono mi, że jesteście trudna. jehanne: Kto? Kto wam to mówił? Nie odpowiedział. rycerz: Pozwolono mi was związać i przytroczyć do mego siodła. W razie gdyby to było potrzebne. Wrzasnęła na niego, jej mała berberyjka stanęła nagle przerażona. jehanne: Niech was diabli, dokąd ja jadę? Niektórzy łucznicy i giermkowie śmiali się z rycerza. rycerz: Tak się składa, że jedziecie do Poitiers. Żeby was zbadali uczeni. Udawała, że to dla niej nowina. rycerz: Mademoiselle, Fakultet z Poitiers ma rozstrzygnąć, czy jesteście czarownicą, czy nie. Nie nosił hełmu, a jego oczy poddawały myśl, że zna |uż odpowiedź. jehanne: Jak się nazywacie? rycerz: Monsieur Lucien d'Estivet, hrabia St. Luce. jehanne: Gdy przeklęci Anglicy opuszczą ten kraj, dopilnuję, żeby wam dano ostatni cal kwadratowy ziemi, lam będziecie sobie mogli być panem. rycerz: Obydwoje się zestarzejemy, zanim coś takiego się stanie. jehanne: To jest właśnie kłopot z wami wielu. Nie możecie uwierzyć w to, że coś się zmieni. Był młody i dość próżny na to, żeby się poczuć dotknięty. Powinien by śmiać się razem z łucznikami, lecz to przekraczało jego możliwości. Giermek hrabiego St. Luce śpiewał prześlicznie, łagodnym tenorem. giermek: Szkarłat opinał jej kształt niewieści, Ktokolwiek tknął ją, szkarłat szeleścił, A ona wołała Eia. 201 1 Thomas Keneally Lecz gładsza od niej dziewczyna była, Co w szafranowej sukni chodziła, I mnie się tylko tknąć pozwoliła, A wtedy suknia jej szeleściła I ona wołała Eia. Jehanne myślała, że Jean, książę d'Alencon, i jego księżna budzą się tego ranka w swych ramionach, gorący jak świeży chleb. Wobec słońca i podróży, i drażliwości hrabiego St. Luce na punkcie swej godności można było o tym myśleć niemal bez bólu. Przed nimi, wokół zajazdu położonego o cztery mile od Loudun powiewały flagi - flaga Andegawenii, Sycylii, jerozolimy Konie szczypały trawę na błoniu, a żołnierze rozwalali się na ławkach. Lecz ktoś zobaczył, że nadjeżdża oddział Jehanne, więc flagi wyrwano z ziemi i Jolanta - w białycn atłasach i w damskim siodle - wyjechała jej naprzeciw błotnistą drogą. jolaNTA: Chcesz zostać tu na noc czy jechać dalej? jehanne: Wolę jechać dalej. jolaNTA: Więc wszystko to może zacząć się wcześniej. JEHANNE: Tak. Jechały obok siebie. Hrabia St. Luce pobladł nieco w obawie, że zostanie obgadany przed królową Sycylii. jolaNTA: Co do Poitiers, to musisz pamiętać o dwóch sprawach. Prawie wszyscy ci ludzie, którzy będą civ badać, są bez pieniędzy. W Poitiers nie ma dla nich odpowiednich stanowisk, nie ma oficjalnego uniwersytetu. Wszyscy oni byli niegdyś profesorami w Paryżu, jak fl mówiłam, ale wygnali ich Burgundczycy. W Poitiers ist nieje parlament, ale prawie że się nie zbiera, nigdy nic wnosi się do niego żadnych spraw. Żadne sprawy d<> niego nie docierają. Z powodu stanu kraju. Dokto 202 Joanna d'Arc raty prawa, cywilnego i kanonicznego, doktoraty teologii... w Poitiers zrzucono je ze schodów. Jolanta siedziała na bojowym rumaku. Jehanne zdawało ic, że usta królowej znajdują się wysoko nad jej głową, i wielka, kwadratowa twarz wypełnia ćwierć nieba. jolanta: A co do prokuratora wojskowego... będziesz mieszkała w jego domu. On jest zupełnie bez grosza, wszystkie jego posiadłości znajdują się na północy. Żyje / pieniędzy bankierów. Większość nas zależy od rozmaitych iodzin bankierskich z północnej Italii. Z wyjątkiem takich ludzi jak Tłusty Georges - on sam prowadzi swoje interesy. I to są jego własne interesy. Nawiasem mówiąc prokurator wojskowy ma najlepszy dom w Poitiers, więc będzie ci tam bardzo wygodnie. Ale to jest pierwsza sprawa: wszyscy są \kz pieniędzy i wszyscy chcą, żeby król posłał wojska do ()rleanu, i wiedzą, że on to zrobi dla ciebie. jehanne: Skąd o tym wiedzą? jolanta: Wciąż o tym mówią zakony kaznodziejskie. I ranciszkanie i dominikanie. Karol ich słucha. On im wierzy. jehanne: Miałam nadzieję, że mnie także wierzy. jolanta: Tobie także - nie bądź taka drażliwa. To moja sprawa, powiedziała Jolanta, załatwiłam, żeby we wszystko wierzono. Mogłaby pokusić się o załatwienie narodzin, śmierci i zmartwychwstania Króla Jezusa. jolanta: Druga sprawa, o której trzeba pamiętać, to pewna duma, która nie pozwala im się śpieszyć. Nie rób obie z nich wrogów zbytnią niecierpliwością. Pobędziesz lulaj, w Poitiers, przez pewien czas. JEHANNE: Jak długo? jolanta: Około miesiąca. Przygotuj się na jakiś miesiąc. jehanne: Boże drogi. Miasto leżało dumnie na potężnym wzgórzu pośród płaskiej równiny Poitou i nad łagodną rzeką Clain. Regnault de Chartres, kanclerz Francji, urządził biuro 203 Thomas Keneally królewskiej komisji w domu mieszczącym się w pomocnej części miasta. Z tego biura małe komisje teologów miały dochodzić do Hotel de la Rosę, gdzie mieszkała dziewczyna, żeby ją przesłuchiwać. Po każdym przesłuchaniu przesłuchujący mieli składać sprawozdanie całej komisji i wtedy miały zaczynać się dyskusje teologiczne. Czasami miała przesłuchiwać dziewczynę cała komisja albo w swym biurze, albo w katedrze w Poitiers. Inkwizytor Turelure i Pere Seąuin wypełnili dom zebranymi dziełami Hieronima, Orygenesa, Tertuliana, św. Ambrożego, św. Augustyna, Odona z Cluny, Alberta Wielkiego, Tomasza z Akwinu. Oto ich mentalność: niemożliwe, żeby gdzieś w tych dziełach nie znaleziono klucza do tej dziewczyny z Hotel de la Rosę. Sam arcybiskup Regnault żywił ową nienawiść tli nagłych zwrotów wydarzeń i błyskawicznych zmian, jak;i żywi większość mężów stanu. Chciał posłać wojska d( Orleanu, chciał nawet iść do Reims. Nie chciał, ażeby Karol i partia Armaniaków ośmieszyli się wskutek sza leństw tej małej mademoiselle-Chrystus. Przerażał go udział królowej Jolanty w ustalaniu reputaq dziewczyny poprzez rozmaitych kaznodziejów. Powie kor sji, że jej pierwszą czynnością winno być ustalenie, cz dziewczyna jest rzeczywiście przy zdrowych zmysłach. Niezależnie od samego monsieur Regnaulta w komisji zasiadało dwóch armaniackich biskupów. A także Maclu i i Pierre de Versailles, opat Talmont i królewski amb;i sador. Jolanta zajęła apartamenty w tym samym domu, w którym urzędowała komisja. Po trzecłi czy czterech tygo dniach stało się jasne, że usiłowała wpłynąć na im z zewnątrz. Franciszkanie z Poitiers wygłaszali kazań u o dziewczynie -jakby nie była zwykłą osobą, lecz zjawi skiem boskim. Wszyscy wiedzieli, że franciszkanie są ludźmi Jolanty. 204 Joanna dArc KLomisja rozpoczęła pracę uroczystą sumą u Św. Piotra w poniedziałek rano. Jehanne była na niej ze swą gospodynią, madame Raba-teau, potem wróciła do Hotel de la Rosę i przez dwa dni nie dostała od członków komisji żadnego zawiadomienia. W środę przy śniadaniu ogarnął ją lęk. O czym oni rozprawiali? Przez cały poniedziałek, przez cały wtorek? Zaczynała się zastanawiać, czy nie obmyślali takich sposobów badania jej, jakich nie użył ani de Baudricourt, ani król. Od kiedy opuściła Chinon, nie było też blasku ani < itoSÓW. W środę przed południem oczekiwanie skończyło się. (Klwiedzili ją czterej członkowie komisji. Inkwizytor lurelure, Pierre de Versailles, mistrzowie Jan Erault i Jan I ombard, profesorowie z Paryża. Od chwili, kiedy przemówił Turelure, poczuła zuchowatą pewność siebie, krew uroczyście szumiała jej w uszach, ponieważ to byli ludzie pozbawieni dobrodziej-lwa Głosów, a ich wiadomości były tylko pośrednie, I /crpane z książek i prawnych precedensów. I wiedziała, e z nimi może być niecierpliwa i musi być niecierpliwa. 1'onieważ oni byli tymi sprytnymi ludźmi, którzy mogliby powiedzieć: jeśli jej Głosy mówią, że sytuacja jest taka /la, to dlaczego ona nie jest bardziej niecierpliwa? Turelure zaczął od sprawdzania, czy nie jest obłąkana, I /y nie jest heretyczką. Ponieważ był inkwizytorem, jedno i drugie było dla niego tym samym. Jego pytania brzmiały: Czy wierzysz, że Nasz Pan Jezus Chrystus jest Bogiem? Że jest Drugą Osobą Trójcy Świętej? Że jest Jedną Osobą Boską o dwóch naturach: boskiej i ludzkiej? Obserwował ją, ponieważ same formuły wiary miały noc rzucania czarownic o ziemię z pianą na ustach. Jego dalsze pytania: 205 Thomas Keneally Czy wierzysz, że ten świat, który widzimy wokół nas, został stworzony przez Boga czy przez szatana? Czy wierzysz, że kojarzenie się w małżeństwie jest pochwalane przez Boga? Że Eucharystię należy dawać ludziom zarówno w formie wina jak chleba? jehanne: Nie. O żadnej z tych spraw w ogóle nie myślało się na wsi. turelure: Nie? Przypuśćmy, że ci powiem, iż przed dwoma lary pod Tuluzą pewien rycerz zakochał się w córce wolnego kmiecia. Kiedy jej powiedział, że zamierza zawrzeć z jej ojcem umowę ślubną, ona odparła, że go kocha, lecz jeśli straci dziewictwo, pójdzie do piekła. Młody rycerz udał się do kanonika z Tuluzy po poradę. Ten rzekł mu: Obawiam się, że to, co mówi twoja dziewczyna, brzmi jak herezja katarów. Katarzy sądzą, że widzialny świat stworzył szatan, że wszelkie kojarzenie się ludzi jest złem. Są groźbą dla społeczeństwa i jest ich wielu. Na przykład owa córka wieśniaka przejęła herezję od jakiejś miejscowej szlachcianki. Obydwie kobiety aresztowano i szlachcianka okazała skruchę, lecz dziewczyna nie, i w końcu spalono ją żywcem. Czy myślisz, że miała słuszność? jehanne: Nie. Była dzielna. turelure: A czy nie sądzisz, że naj dzielniej byłoby powiedzieć: nie, moje sumienie nie może mieć słuszności w tej sprawie, Kościół musi mieć słuszność. jehanne: Nie umiem powiedzieć, Mistrzu. Nie umiem sobie wyobrazić, żebym ja odrzuciła rycerza dla tak niesłusznych powodów. Pierwszego dnia wypytywali ją o początki Głosów. Nie przyszło jej do głowy, żeby powiedzieć generałowi de Baudricourt o rytuale koronowania mandragory w Boi-schenu: o inkarnacjach Bertranda i mesdames Aubrit i de Bourlemont. Teraz wiedziała, że nie należy mówić o tym Turelure'owi i tym innym: źle by to zrozumieli. Wydarze- JOANNA DARC ma w Boischenu były jej własnością, miały ją oświecić i pomóc jej w zrozumieniu tajemnicy. Eksperci nie mieli do nich żadnego prawa. Była rozpromieniona, że w tym dniu dobrze sobie poradziła z członkami komisji. A w środę wieczorem deszcz zaczął padać znowu. Królowa Sycylii jadła obiad z rodziną Rabateau i z Jehanne. jolanta: Miejmy nadzieję, że nad Loarą zrobi się błoto. Jolanta miała ów pełen nadziei obraz Anglików, którego nie dzielił prawie nikt inny w Chinon i w Poitiers. Leżeli w błocie. Błoto podkradało się pod nich i spychało ich ku bezimiennym mułom Loary. jolanta: Czy byłaś uprzejma dla szlachciców z komisji, Jehanne? Dała jej zuchwałą odpowiedź. Lecz szlachcice z komisji wiedzieli, jak z nią postępować. Czasami pół tuzina ich siedziało z nią przez cały dzień, wypytując ją i powtarzając pytania. Czasami jeden lub dwaj przychodzili z jednym lub dwoma pytaniami. ()dpowiedzi były złowrogo zapisywane i odczytywane jej tak, jak gdyby dawano jej ostatnią szansę odwołania lakichś niebezpiecznych opinii. Jej zwycięstwa były nikłe. Na przykład z Mistrzem Aimerie, który badał ją na okoliczność jakiegoś rodzaju herezji o nie znanej jej nazwie. aimerie: Twój Głos powiedział ci, że Bóg uratuje lud Francji od zguby. Lecz jeśli ma zamiar to zrobić, to po co nam potrzebna armia? jehanne: Mistrzu, to normalne, że armie walczą, a Bóg decyduje o zwycięstwie. Skinął na to głową- zgodził się. Ale z jakiegoś powodu ta jego zgoda bardzo ją rozzłościła. jehanne: Zdaje mi się, że moglibyście sobie sami odpowiedzieć na to pytanie. aimerie: Pytanie brzmiało: Czy ty możesz odpowiedzieć. 206 207 Thomas Keneally jehanne: Musiałabym być idiotką, gdybym nie umiała odpowiedzieć na to. Mistrz Seąuin de Seąuin z Limoges wypytywał ją południowym akcentem, szeroko rozciągając samogłoski. sequin: Jaką francuszczyzną mówią twoje Głosy? jehanne: Lepszą niż wasza. Ta odpowiedź stała się znana. Stała się jedną z ulubionych anegdot członków komisji. Lecz Jehanne była przygnębiona bezczynnością. Chętnie zobaczyłaby chłopięcego, jeśli nie dziecięcego Alencona. Chciała zobaczyć Karola. Jej mózg ziewał, lecz sypiała źle. I raz obudziła się, by stwierdzić, że gorąco w jej prawym boku stało się bolesne i że pojawiły się złote brwi madame św. Małgorzaty. madame św. Małgorzata: Powiedz im, pączku różany, że muszą się śpieszyć, śpieszyć. Muszą się śpieszyć, śpieszyć, pączku różany. Kiedyś nie przychodzili do niej przez cztery dni z rzędu. Zdawało się, że wypróbowują na niej tezę, iż Bóg jest nierychliwy. Regnault de Chartres w ogóle nigdy nie przyszedł. W Wielkim Tygodniu badał ją Seąuin. sequin: Doszliśmy do wniosku, że nie należy ci wierzyć, ty tylko mówisz, nie dałaś żadnego znaku. jehanne: Boże drogi, poślijcie mnie z armią! Nie jester tu po to, żeby dawać znaki. Czego chcecie? Orlean jes jedynym znakiem, jaki wam mogę dać, w Orleanie dostaniecie więcej znaków, niż wam będzie trzeba! Na miłość boską, znaki! Podczas przesłuchań wolno jej było przechadzać się pc komnacie i gdy przesłuchanie dobiegało końca, zawsz* była już na nogach. Tego dnia stała przy oknach i pierwszym piętrze, spoglądając na ulicę Sw. Stefana. Na mokrym placu dzieci z Poitiers chwytały kot zwierzęta pogańskie, zaprzyjaźnione z demonami. Prz> 208 Joanna dArc katedrze znajdowały się klatki, splecione z wikliny w kształcie mężczyzn z rogami, w kształcie szatana, rogatego boga. W nich miało się zamknąć te koty i nazajutrz wieczorem, po śmierci Chrystusa, klatki miały być podpalone, a płonące zwierzęta miały wrzeszczeć na tyle niesamowicie, żeby przekonać całe miasto, iż dokonał się jakiś akt sprawiedliwości przeciwko czarnemu światu. jehanne: Jeżeli chcecie znaku, możemy równie dobrze dać wszystkiemu spokój i iść łapać te koty. Seąuin był synem wieśniaka i jako południowiec nie był złośliwy. Podobała mu się nawet jego sytuacja: członka komisji, którego Jehanne najczęściej pognębiała. Wypytywano ją, co by powiedziała, gdyby musiała wystosować manifest do angielskich generałów. Mistrz Jean Erault przedstawił go do zbadania komisji. Niewiele im to dało: manifest nakazywał Talbotowi, Suffolkowi, Glasdale'owi i la Poule'owi, żeby wracali do domu, a jeśli tego nie zrobią, żeby oczekiwali najgorszego. W ten Wielki Czwartek cztery kobiety o nieskazitelnej reputacji zaprzysiężono, aby świadczyły o tym, że dziewczyna jest dziewicą. Te cztery kobiety to: Jolanta (włączona do podkomisji tylko dlatego, że znano ją z tego, iż umie sobie radzić / Jehanne), madame de Gaucourt, która była starsza niż królowa, madame Rabateau, która była starsza niż madame de Gaucourt, i osiemnastolatka, hrabina de Treves. W Wielki Czwartek wieczorem, po tym jak Eucharystię przeniesiono do bocznej kaplicy, a tabernakulum wielkiego ołtarza u Sw. Piotra pozostawiono otwarte i puste, Jolanta powiedziała Jehanne, że nazajutrz będzie poddana badaniu przez cztery szlachetne damy. Dziewictwo to stan, który łatwo może ulec zmianie, mówiła Jolanta. Nie moje, odparła Jehanne. O moje można się nie troszczyć. 209 Thomas Keneally Tamto badanie było prywatne, dla własnej wiadomości Jolanty, mówiła Jolanta. Nie ma ono znaczenia dla t e g o sądu. jehanne: Czy powiedziałyście innym damom, żeby się przygotowały na wstrząs? jolanta: Nie wiem, co masz na myśli. jehanne: To, że jestem dorosłym dzieckiem. Że nigdy nie miałam kłopotów z kobiecymi sprawami. jolanta: Niech to już sprawdzą same. To wszystko są miłe istoty. Nawet ja. W Wielki Piątek rano nad łożem madame Rabateau ustawiono żelazne rusztowanie, takie, jakiego bogate kobiety używają przy porodach i zaburzeniach ginekologicznych. Jehanne zdjęła ubranie i położyła się kładąc stopy w odpowiednie pętle. Wygięła szyję i patrzyła zezem na ścianę za łóżkiem. Gdy stało się to zbyt bolesne, jęła patrzeć wzdłuż swego ciała na skupione twarze podkomisji. Ogarnęła ją furia. Żadna z tych kobiet nie poruszyła się, wszystkie poważnie, ze zmarszczonymi brwiami patrzyły na jej genitalia, każda z nich była poważnym narzędziem komisji. Za pośrednictwem królowej Jolanty, madame de Gaucourt, madame Rabateau, hrabiny de Treves, członkowie komisji odpłacali jej za dziwne i wstrętne dary, jakie przynosiła. Wstrętne, ponieważ nie zdobyła ich w żadnym fakultecie. Za pośrednictwem tych czterech ogłupiałych kobiet mężczyźni odpłacali jej za to, że wyśmiewała ich akcent. Zamknęła oczy. Natychmiast poczuła miękką rękę na swym łonie. Usiadła. jehanne: Nie dotykać mnie! Puste pętle huśtały się przed twarzami podkomisji. Mała hrabina zaczęła płakać. Madame Rabateau zbliżyła się do łóżka, żeby ją pocieszyć. Lecz madame de Gaucourt Joanna dArc i królowa stały beznamiętnie na swych miejscach. Dwie spokojne gwałcicielki. jolanta: Ostatnim razem nie dotykałam cię. Pewne widoczne cechy można sprawdzić po prostu wzrokiem. I to było badanie nieoficjalne. Ale naprawdę nic nie można powiedzieć bez sprawdzenia ręką. Przysięgłyśmy Bogu, że będziemy obyczajne, lecz dokładne. Musisz to znieść, Jehanne. Nie rób głupstw. Jehanne otwarła usta i wrzeszczała na nie. Do mego czcigodnego, etc. Datowano 1 kwietnia 1429. W Niedzielą Wielkanocną w katedrze w Poitiers Jego Łaskawość Regnault de Chartres zmuszony był siedzieć na tronie przy głównym ołtarzu i słuchać, jak jeden z franciszkanów Jolanty wygłaszał kazanie, w którym nieomal porównywał dziewczyną do Karola Młota. Kaznodzieja bił dłonią w pulpit i wrzeszczał o Francji i o Chrystusie, który przelał za nią krew (jak gdyby tylko za nią!), a dziewczyna, w mąskim stroju, siedziała i słuchała tego poza prezbiterium. Zdaje się, że komisja na plenarnym zebraniu dyskutowała nad owym wersetem z Deuteronomium, który powiada: „Nie przystoi kobiecie ubierać siąjak mążczyzna ani mężczyźnie nosić stroju kobiety; takie postępowanie nie jest mile Bogu ". Królowa Jolanta mówiła mi, że Mistrz Machet sugerował, iż o tym zakazie nie wspomina Ewangelia, wiąc można go uważać za nieobowiązujący, co najwyżej za zalecenie dla starożytnych Żydów. Mistrz Erault przypomniał komisji, że w Compiegne przechowuje się relikwie św. Eufrozyny, która przez trzydzieści lat chodziła w mąskim odzieniu, żeby podkreślić swoją dziewiczość. Dlatego zdaje sią, że dziewczyna obroni swój dziwny zwyczaj ubierania sią. 210 211 Thomas Keneally Tymczasem zakon franciszkanów głosi cuda o dziewczynie w całym Poitou, aż po Bourges. Franciszkanie wślizgują sią do Orleanu, aby tam głosić kazania o nowej nadziei z nią związanej... BERNARDO MASSIMO W tygodniu wielkanocnym mała grupa franciszkanów, którą wysłano w okolice Vaucouleurs, żeby zapoznała się tam z pochodzeniem Jehanne, wróciła do Poitiers. Regnault miał nadzieję, że może schwytają ich Burgundczycy, lecz kurier królewski przeprowadził ich tam i z powrotem bocznymi ścieżkami, wykorzystując mgłę i noc. Byli to ludzie Jolanty, mieli wizję dziewczyny, przekazaną im przez Jolantę. Komisja nie miała z nich wielkiego pożytku. Jolanta bardzo uprzejmie posłała jednego z nich, żeby opowiedział dziewczynie, co słychać w kasztelami Vaucouleurs. Przed domem rodziny Rabateau zastał tłum ludzi, ale nie był to tłum hałaśliwy. Ci ludzie sprawiali wrażenie, jakby czekali na ogłoszenie czyichś narodzin lub śmierci. Potem zorientował się, że ten tłum się zmieniał - każdy przechodzień zatrzymywał się tam na dziesięć minut lub dłużej, jeśli przychodzili lub wychodzili królowa Sycylii czy monsieur de Gaucourt. W domu franciszkanin zastał dziewczynę siedząc;i z madame Rabateau. Miała wrzeciono i kądziel i bardzo szybko pracowała. Z początku nie przyjęła go zbyt ciepło. Widywała ostatnio zbyt wielu teologów. franciszkanin: Przysyła mnie królowa Jolanta, madę moiselle. Właśnie wróciłem z Vaucouleurs. jehanne: Co robiliście w Vaucouleurs, bracie? franciszkanin: Rozmawiałem z generałem de Baudn court. Rozmawiałem z waszymi krewnymi. Dostrzegł skurcz bólu w jej twarzy. Skurcz winy. jehanne: Czy generał poddaje miasto na Wielkanoc? 212 Joanna dArc franciszkanin: Diuk Burgundii po dyskusji, jaką miał / Bedfordem, pozwolił panu de Baudricourt zatrzymać Vaucouleurs. Na złość Anglikom. I za opłatą w gotówce. jehanne: Czyja to była gotówka? franciszkanin: Generała. Sam ją zapłacił. Zaciągnął pożyczkę u włoskich bankierów. Pod zastaw dóbr, które posiada w Bugeaumex. jehanne: Ale zaczął nakładać jakieś specjalne podatki, żeby mu się zwróciło? FRANCISZKANIN: Nie. JEHANNE: Nie. franciszkanin: Mówił: powiedzcie jej... myślał o was... powiedzcie jej, że wykupiłem Vaucouleurs za pieniądze /. własnej kieszeni. Ten sentymentalny gest rozgrzał jej ciało. jehanne: Czy byliście... byliście w Domremy-a-Greux? franciszkanin: Poznałem waszego ojca. jehanne: Jak się miewa? franciszkanin: Ciężko mu o was mówić. Wasza matka mzmawia o wiele swobodniej. Wasz ojciec mówił, że zawsze byłyście dobrą dziewczyną. jehanne: Mnie tego nigdy nie mówił. franciszkanin: Powiedział, że słyszał, iż zatrzymałyście się u krewnych i byłyście pod opieką dobrego rycerza imieniem... jehanne: Bertrand. franciszkanin: Właśnie. Potem usłyszał, że zaczęłyście się ubierać po męsku. Pojechał do Vaucouleurs, żeby z wami porozmawiać, ale wyjechałyście dwa dni wcześniej. jehanne: Nazywał mnie zwykle swoją ulubioną małą krówką. franciszkanin: Zaprowadził mnie do miejscowej damy, madame Aubrit. jehanne: Boże drogi. franciszkanin: Ona mnie pytała, czy mówiłyście nam 213 Thomas Keneally o Głosach. Czy mówiłyście królowi. Powiedziałem, ze tak. A ona odrzekła: Boże drogi. Zupełnie tak * ** wv. j jehanne: Dziękuję, że opowiedzieliście mi o kim, bracie. Wolę wasze słowa od niektórych u franciszkanin: Niektórzy z nich pytają, czy cnotliwy ktoś, kto nie słucha ojca. Ale istnieją p Jezus zatrzymał się w Jerozolimie, gdy miał lat. Był to jakiś rodzaj nieposłuszeństwa... jehanne: Dzięki wam za dobre słowa. byc Jolanta przez cały dzień miała w swych włoskich urzędników bankowych, wiecznego ., narda Massimo, przedstawicieli Perruzzich z *™°g^1 Poitou. Była zarumieniona od całej t leanu możemy sprawdzić tylko wtedy, gdy was tam poślemy... Czy coś się stało, mademoiselle Jehanne? Zwalista królowa Jolanta potężnie i wszechwiedząco przymknęła oczy. Jakby ktoś zamknął kufer. 215 , Thomas Keneally mistrz kancelarii próśb: Proszę słuchać... i ponieważ wasze odpowiedzi były logiczne, członkowie komisji twierdzą, że król odrzucając was mógłby odrzucić pomoc, mógłby odrzucić pomoc najlepszą, odrzucić Ducha Bożego. Oto istotna treść tego, co stwierdzili. A - tera/ monsieur Regnault chce was ostrzec. Monsieur Regnault wyglądał lepiej, twarz miał bladą, lecz zdrowszą. Może udzielono mu już papieskiej dyspensy zezwalającej na jedzenie śniadań. Wciąż na nią nie patrzył. Jak gdyby mówił do Jolanty. regnault: Dano wam szansę wycofania się. Mówiłyście, że jest w was boża poręka. Najpierw Orlean, potem Reims. Jeśli nic się nie stanie, będziemy wiedzieli, że skłamałyście w imieniu nieba. Kary są ciężkie... Pomyślała: nie mam zamiaru znosić tego książęcego ignorowania mnie. jehanne: Jeśli skłamałam, z królewskich ludzi nie pozostanie nikt, kto by mnie ukarał. Ale ja nie kłamię. Po raz pierwszy jego wzrok spotkał się z jej wzrokiem. Mogła spostrzec, że doskonale wiedział, jaka droga j;i czeka: że zostanie złożona na ofiarę, powieszona, przebita przez żołnierzy, może spalona. Spalona, Boże drogi! Wiedział, że wszystko to się stanie: upewniał ją o tym, bolała go nawet ta perspektywa. Nogi się pod nią ugięły. regnault: Musicie zaczekać i zobaczyć, czy się wami zajmiemy. jólanta: Nie straszcie dziewczyny. Lecz kanclerz odwrócił oczy, nie miał jej już nic do powiedzenia. mistrz kancelarii próśb: Mademoiselle Jehanne, król żąda, żebyście pojechały do Orleanu z kolumną zaopatrzeniową. Dostanie się do miasta nie będzie łatwe, ponieważ Anglicy wznieśli umocnienia ziemne i forty na wszystkich podejściach do miasta od strony Blois i po obu stronach rzeki... '¦'',¦¦¦ V '¦ > ' Joanna d~Arc Uczuła straszliwą potęgę w trzewiach, w swym martwym, nietkniętym łonie. mistrz kancelarii próśb: Pojedziecie oczywiście z królewskimi oficerami, którzy wiedzą, jak należy wykonać ten rodzaj operacji. Szepnęła. jehanne: O Bracie Jezu. mistrz kancelarii próśb: Pojedziecie do Blois drogą na Fours. Skarb zamówił tam dla was zbroję i tam będziecie rozmawiać z królem.. JEHANNE: Zbroję? Pamiętała to uczucie schwytania w pułapkę, jakiego w niej doznała. jolanta: Nie możesz walczyć w spódnicy i w pończochach. Nagle zapadło długie milczenie. Przez chwilę nikt nie umiał go przerwać. Zdawało się, że wszyscy, nawet królowa, Machet, kanclerz, Mistrz Kancelarii Próśb, wiedzą o wszystkim, co ma się stać, mają w nozdrzach zapach wszystkich jej możliwości. A zwłaszcza zapach jej królewskości i śmierci. Nazajutrz jadąc na mszę zobaczyła długą kolumnę jeźdźców podążających ulicą Sw. Stefana. Madame Raba-teau pociągnęła ją za rękaw, jakby chcąc jej powiedzieć, że powinny zjechać na bok i przepuścić ten oddział. jehanne: Ale dlaczego? Niemniej zrobiła tak, jak chciała madame Rabateau. Spostrzegła, że na czele oddziału jedzie monsieur de Gaucourt. Obok niego jechał Machet we wspaniałym płaszczu, w gronostajach i złotogłowiu. A potem przejechał obok niej d'Alencon, wyglądający poważnie jak utracony brat, powracający we śnie. Za nim, w futrzanej czapie i udręczony porannym chłodem, król. Potem pano- Thomas Keneally wie i rycerze, łucznicy, lansjerzy, mnisi, służący, setka ludzi. jehanne: Król. Król był tutaj? madame rabateau: Musisz to zrozumieć, to nie jest mocny człowiek... Królowa Jolanta mówiła mi, że on po prostu się boi. JEHANNE: Boi się? madame rabateau: Tego, co się tutaj zaczęło. Pożyczek, zaciągania wojska. jehanne: Nie musi się bać. Ja jestem tą... madame rabateau: Wiem. Wiem. Niewiele było miejsca do jazdy za nim na małej klaczy podarowanej przez Alencona, pomiędzy murami i skrzydłami kolumny i pod niepewnymi balkonami. Delfinie! Zawołała, przekrzykując rozmowy rycerzy, stuk kopyt. Delfinie! Pogalopowała za nim. Zasłużył, żeby go wychłostano. W czasie krótkiego galopu u boku konwoju zrozumiała, że nie podlega karze. Każdy mógł ją zatrzymać strzałą, wyciągniętym mieczem. Lecz podlegała temu samemu zdumiewającemu zwolnieniu od wszelkiej dyscypliny, co owi przebrani królowie ze starych opowieści, których prawdziwi królowie mianowali na jeden gorączkowy okres królewskiej działalności, żeby ich potem zabić za zdrowie króla. JEHANNE: DEL-FINIE! De Gaucourt zatoczył koniem w tył od czoła kolumny. Jej klacz wjechała pod pysk jego konia i odbiła się odeń łopatką. O mało się nie przewróciła, lecz było na to za mało miejsca. Przygniotła nogę dziewczyny do muru jakiegoś sklepu i odzyskała równowagę z furią bijąc kopytami. de gaucourt: Jehanne, król zobaczy się z tobą wtedy, kiedy zechce. W Tours. Spostrzegła, że d'Alencon także zawrócił i marszczył brwi ponad ramieniem Gaucourta. Zdaje się, iż de Gaucourt był rozdrażniony tym, że dziewczyna zauważyła 218 Joanna dArc ucieczkę króla z Poitiers. Między nim a nią nastąpiła il/.iecinna wymiana obelg. de gaucourt: On nie rozmawia z dziewuchami od świń, które nazywają go delfinem. Król patrzył już przez własne ramię i mówił łagodnym, /męczonym głosem: Puśćcie ją, puśćcie. jehanne: O mało nie złamaliście mi nogi w kolanie. Mam nadzieję, że potraficie robić takie sztuczki z Anglikami. de gaucourt: Małpa! jehanne: Kretyn! DE GAUCOURT: Suka! jehanne: Cholerny kmiotek! karol: Puśćcie ją, puśćcie ją. Nos króla niesamowicie jarzył się w porannym zimnie. Na palcach, nałożone na rękawiczki, miał jakieś niebieskie królewskie pierścienie. Gaucourt przepuścił ją. Jadąc ku Karolowi czuła ból w stłuczonej nodze. Spojrzała na króla siedzącego na wielkim belgijskim koniu. jehanne: Ja jestem waszą najprawdziwszą matką - nie tą dziewką, która trzyma małpy, ani nawet nie Jolantą. Ja jestem waszą matką w Bracie Jezusie i wy potrzebujecie mojej krwi. Czemu, do licha, nie chcecie ze mną rozmawiać? karol: Czy muszę rozmawiać z tobą przez cały czas? jehanne: Wierzycie mi, delfinie? karol: Nie muszę rozmawiać z tobą przez cały dzień. A może jest taka umowa? Biedny Karol próbował tej sztuczki z niewidzącym wzrokiem, którą tak dobrze opanowali Regnault i Tłusty Georges. Jehanne mówiła teraz spokojnie, jak kobieta urażona do głębi. jehanne: W Chinon widywaliście mnie codziennie. karol: Nie muszę być przez cały czas taki sam. Wtedy byłem podniecony. Nie wiedziałem, ile to pociąga za sobą kłopotów. Thomas Keneally jehanne: Chcę być z wami. Jesteście moją jedyną miłością. karol: I ja cię szanuję, szanuję cię. Wystarczy? jehanne: Więc powinniście mi byli powiedzieć, że tu jesteście. Teraz wyszczerzył zęby. karol: Ponieważ jesteś moją matką? Matka - to dla mnie bardzo przykre wspomnienie. jehanne: Powinniście byli dać mi znać. karol: Wdarłabyś się do mnie siłą. jehanne: Nie jestem siłaczką. karol: Mój Boże! jehanne: Cała moja krew jest dla was. karol: Nie mów o tym przez cały czas! jehanne: Przepraszam, delfinie! karol: Czego chcesz? Kupuję ci zbroję. Dam ci konie i sztandar z moimi liliami. Zrobię cię częścią siebie samego. Wszyscy żołnierze to wiedzą. Inaczej już by zabito za twój stały brak grzeczności. jehanne: Z wyjątkiem monsieur de Gaucourta. On nie wie, że jestem częścią was. karol: Nie ma o czym mówić. Kozłom ofiarnym udaj( się morderstwo. Dopóki się im nie poderżnie gardeł. Oczy ją zapiekły i zaczęła płakać z powodu jego paskudnego zachowania się. Odezwał się ból w stłuczonym kolanie. Król zamknął oczy. karol: Puścisz mnie teraz? jehanne: Jesteście królem, delfinie. Możecie jechać, dokąd chcecie. I rozmawiać, z kim macie ochotę. Skierowała wierzchowca pod mur, gdzie czekał ofiarodawca d'Alencon. Królewski orszak znów ruszył, ludzie obserwowali dziewczynę mijając ją. Zdawało się, że tak wiele oczu potwierdza istniejący układ. alencon: Gdy zobaczysz wozy z meblami za domer biskupa, powiedz im, żeby się pośpieszyli. 220 Joanna dArc JEHANNE: Tak. Położył rękę na jej dłoni. alencon: Mój mały żołnierzyku. jehanne: Nie mówcie do mnie zdrobniale, monsieur. Wzruszył ramionami, czuł się nieco dotknięty. Ale nie mogła pozwolić, żeby on miał przewagę w ich stosunkach. Mój mały żołnierzyku! alencon: Jak koń? jehanne: Pierwszorzędny. Inaczej monsieur de Gaucourt rzeczywiście by go spłoszył. alencon: Ani słowa nikomu. Ale mówi się o tym, że zamianują mnie głównodowodzącym. jehanne: Mam nadzieję, że tak będzie. Nawet ona wiedziała, że to tytuł honorowy. Władzę będą mieli ci ludzie obcy - la Hire, Bastard - o których słyszała tylko bajki i legendy. W Tours był umówiony płatnerz, który wziął jej miarę na stalową odzież. Należało ją wykonać szybko. Gdy stała we frontowej izbie, a on kręcił się koło niej gawędząc, zapukał do drzwi Jean de Metz; chciał zamówić dwie kolczugi - dla siebie i swego służącego de Honnecourta. Zmrużył oczy. Powiedział: Jehanne, jak gdyby wołał do niej przez rzekę. Jego oczy mówiły: żaden wysokiej klasy płatnerz nie będzie zbytnio się kwapił dla mnie i dla biednego cholernego Honnecourta. Słyszała, jak rozmawiał z jednym z czeladników płatnerza o kolczudze. jehanne: Słuchaj, mówią, że kolczuga nie chroni od strzał. Mówiła zbyt głośno i energicznie, bo miała złudzenie dużej odległości od Jeana. de metz: Mówią, że to zależy od tego, jak strzała uderzy. 221 Thomas Keneally płatnerz: Trzeba mieć trochę pecha, żeby strzała prze stal Pocisk z kuszy przebije ją, oczywiście przed liskiem z kuszy nie ma ochrony, ale kolczuga... lehanne pomyślała nagle, że wszystko to jest mepc trzebne ta cała zbroja. Tylko jakaś staroświecka uprzej-n&A zrnusza ludzi, żeby się w nią ubierali. de metz: To kwestia finansowa. Nie sądzę, żebyście wali na kredyt?... płatnerz: Przykro mi, panie. Mam już tyle boncn kredytowych ze Skarbu. Sam muszę się starać o kredy Na kredyt- Tylko banki na tym zarabiają. jehanNE: Pomówię z królową Jolantą. Powinieneś mie stalową zbroję. de metz: Nie chciałbym jej. postarzałe, brutalne oczy Jeana de Metz, który w dwunastym roku życia zaczął uprawiać wojenne rzemiosło ostrzegały ją przed staraniem się o protekcję. Chciałaby mu przekazać prawa do swej własnej zbr _ nie chciała jej. Życie w niej - to było życie w ciągłym mroku. Król czuł się dobrze w Tours, a będąc kanonikiem (honorowym) katedry, zgodził się, żeby w czwartek doty W ludzi chorych na skrofuły na stopniach St. Gatien Si tam i stali za nim: Jolanta, kanclerz Regnauh dziewczyna. Lecz duchowieństwo urządziło własne wi dowisko Kanonicy katedralni otoczyli króla, a dziekan odczytał po łacinie ogromną mowę do chorych zebranych na olacu. Stojący w pobliżu chorzy utworzyli długi i cici nliwY szereg wzdłuż stopni. Widać było, że interesował.. L w jakim stanie byli stojący przed nimi: czy ul. ' zoły już owrzodziały, czy już pękły tworząc cia^ł.. ranę? Ta kolumna ludzi o straszliwych gardłach pochyla!,. się w przód niby zjawy w zniekształcających zwiercuul 222 Joanna dArc lach. Były tam także dzieci, niesione przez matki na rękach. Tak wcześnie już skazane na królewską chorobę. Król dotykał głowy każdej ofiary ręką w rękawicy. Rękawica miała być potem spalona. Rękawica brała na icbie chorobę od chorego, ogień przejmował ją od rękawicy, powietrze odbierało ją od ognia. Przy każdym dotknięciu ksiądz intonował formułę, która brzmiała: Król cię dotyka, Pan Bóg cię uzdrawia. A na placu chudy diakon w zielonej dalmatyce zbierał po trzy soldy od każdego, kto został dotknięty. Kanonicy zaczęli wycofywać się do katedry z rękawicą nasyconą mnóstwem opuchlizny i zgnilizny. Diakon przechadzał się po placu, zerkając w głąb otwartej aksamitnej lorby kwestarskiej. Jehanne ujęła króla za łokieć. jehanne: Czy oni mogą sprzedawać wasze dotknięcie? Wskazała na chudego diakona. Ten dotarł już do katedralnych schodów i mijając swego królewskiego pana i dygnitarzy, przybrał mniej zachłanną minę. jehanne: Oni nie powinni sprzedawać waszego dotknięcia. jolanta: Słuchaj no... de gaucourt: Na miłość boską! jehanne: Nie można sprzedawać królewskiego dotknięcia! karol: To jest w porządku. Oni budują ambulatorium w północnej dzielnicy. Diakon skłonił się i poszedł w głąb nawy. jehanne: Wiecie, ile to dla nich warte? Trzy soldy od »/tuki. Oni oceniają dotknięcie króla na trzy soldy! de gaucourt: Ludzie nie mogą płacić więcej. Na miłość boską! jehanne: Panie diakonie! Krzyczała. Słyszała za sobą głośny oddech kanclerza. i'ubiegła w jaskiniowy mrok kościoła. Pod wielkim skle- 223 Thomas Keneally cieniem mały diakon sprawiał wrażenie jakby uciekał z tobtsoldów w głąb nawy, do sanktuarium za prezbiterium za grobami zmarłych biskupów Tours. jehanne: Musicie mi dać tę torbę, proszę. Kj-ól i Jolanta nadeszli za nią. l Jehanne, Jehanne, zostaw. e dotknęła granicy niemożliwości, trochę na yż ten człowiek był duchownym. e Nie możecie tak po prostu sprzedawać krole- e ia... Wasza Królewska Mość... ja muszę być posłuszny dziekanowi. Jolanta nagłe znalazła wyjście z sytuacji. jolanta Dajcie to, bracie diakonie. Pomówię z dziekanem Diakon podszedł i oddał torbę Jehanne. Jolanta: Powiedzcie dziekanowi, że pieniądze zost zwrócone wszystkim chorym. karol. Powiedzcie mu, że mi przykro. w Poitiers powiedział, że dziewczyna jest jego części;, Teraz przepraszał za tę część swojej anatomii, z którą n, ^^or^ Jehanne wyobraziła sobie dzieka,, w Zakrystii, jak zdjął już kapę, otworzył księgę rachunku wa i czeka, żeby dokonać obliczeń. jehanne: Powinniście mieć więcej dumy, delfinie. Karol wytarł nos. karol: Bez wątpienia, bez wątpienia. Jolanta zostawiła ich - może przez delikatność. karol Ci ludzie - ich skrofuły zostaną wyleczone. H mieczy z mojej królewskiej choroby? Kto mnie ulec/s jehanne poczuła kłucie w uszach. jehanne: Wiecie, kto. karol 1 będziesz jak ta rękawica, którą spalą. Stłumiła strach, lecz przekonała się z bólem, ze pn gryzła do krwi dolną wargę. 224 Joanna dArc jehanne: To minie, mój ból minie. A Brat Jezus... KAROL: Tak? jehanne: Otworzy dla mnie swe serce. I pójdę... tam. Do jego ogrodu. karol: Nie chcę, żebyś cierpiała. Ale wiedziała, że myśli jego już od niej odbiegły. Podejrzewała, że może w dniu jej śmierci nie poczuje nawet głębszego smutku. Może dopiero kiedyś, gdy będzie starym królem, oczyszczonym przez jej ofiarę, obudzi się z nieutuloną litością w skurczonym sercu. Posłano ją do krawców w Tours! Zadłużono się na opończę, niebieską z liliami, którą miała nosić na zbroi. Zapomniała już, jak pragnęła dobrej męskiej odzieży, odzieży sukiennej. Potem przerażająca przymiarka u płatnerza, w zaduchu metalicznego pyłu i proszku do polerowania metalu. Składanie do grobu z metalu. Płatnerz podawał jej nazwy części zbroi, gdy czeladni-i v ją na niej opinali. płatnerz: Więc najpierw mamy tu napierśnik, potem "slonę pleców. Dalej mamy pansiere dla osłony brzucha i yarde-reins dla osłony nerek. A te metalowe paski, wiszące txl pasa i mające zapobiec temu, żeby lanca nie dostała się ,">d napierśnik, nazywamy tassettes. Potem sześć blach naiamiennych: canon, epauliere... nauczycie się ich... i czte- blachy na nogi. Buty nazywają się solerets. Opinali jej nogi stalowymi nagolennikami. Przez cały > /as pociła się, mogłaby krzyczeć w panicznym strachu. ii hanne: Zdaje się, że jest bardzo ciężka. im atnerz: To najlżejsza, jaką wyrabiamy - przyzwyczai-;ię do niej. Waży około sześćdziesięciu pięciu angiel-> ich funtów. 225 Thomas Keneauy Ohodząc po Tours wciąż spotykała rycerzy, któryili dobra były teraz w rękach angielskich. Każdy z nich chciał jej powiedzieć, że skoro już Orlean zostanie uwol niony, jej intuicja każe jej poprowadzić wojska dokładnie w kierunku ich utraconych włości. Toteż gdy ktoś nazwiskiem Pan Jean d'Aulon zatrzymał ją na ulicy, myślała, że to jeszcze jeden szlachcic U pieniędzy, z długami i z utraconymi posiadłościami na pomoc od Loary. Był to człowiek spokojny, lecz bezpo średni. d'aulon: Nazywają mnie uczciwym Jeanem. Chcę przez to powiedzieć, że jestem najbiedniejszym rycerzem w wojsku. Nie ożeniłem się, ponieważ ojciec żadne i dziewczyny nie interesuje się dobrami, które prze/ ostatnie jedenaście lat są w ręku Anglików. Muszę po wiedzieć, że żyję na kredyt marszałka dworu Georgesa de la Tremoille. Ale nie jestem jego szpiegiem, nil dopuścił mnie do pokrewieństwa. Walczyłem pod la Hire'em i Potonem, którzy, poza samym Bastardeni są jedynymi przyzwoitymi generałami w armii francuskiej. Dziewczyna skinęła głową - przez cały tydzień słuchała takich samych wynurzeń. Następne zdanie będzk brzmiało: Myślę, że po Orleanie ofensywa musi ruszyć w kierunku na Le Mans/Chdteaudun /Etampes /Montereau /Mon targis. Zawsze mogli tego dowieść rysując małe niewidoczne mapki na lewej dłoni palcami prawej ręki. d'aulon: Będę bardzo szczęśliwy mogąc świadczyć wam wszelkie usługi. jehanne: Nic nie rozumiecie, panie d'Aulon. Król płaci moje rachunki, a to są duże rachunki. Ale ja mam w moir mieszku wszystkiego dwanaście soldów. Mojego pazia utrzymuje rodzina de Bellier, za moją odzież płaci si<; 226 Joanna dArc i urnami skarbowymi. Książę d'Alencon dał mi mojego najlepszego konia. Nie mogę płacić za usługi... Zauważyła, że był chudy, ale składał się z samych muskułów. Jego twarz: brązowa. Rysy: stwardniałe w wędrówkach lub w bojach. d'aulon: Nie powiedziano wam tego: Król mianował umie waszym koniuszym. Jalanta to załatwiła. Ona mi ufa. A przysięgam wam, że i wy możecie mi ufać. jehanne: Co robi koniuszy? d'aulon: On... ja zarządzam waszą drużyną, waszymi paziami i heroldami, ich utrzymaniem, naszym utrzymaniem. Jestem też waszym skarbnikiem. Będę starał się 0 więcej pieniędzy, żeby opłacać waszą eskortę albo wyekwipować w waszym imieniu pewną ilość wojska, 1 ośli mi rozkażecie. Załatwiam wam kwaterę, płacę wasze rachunki i jadam z wami i z waszym kapelanem, jeśli nie będziecie jadać poza domem. jehanne: To wszystko za dwanaście soldów? d'aulon: Zdaje się, że macie też torbę kwestarską kanoników z St. Gatien. jehanne: Gdybym wiedziała, że będę miała koniuszego, zatrzymałabym ją. Miał około trzydziestu czterech lub pięciu lat. O ile Jehanne była zawsze instynktownie aniołem pogardy wobec przestarzałego rycerskiego kodeksu, o tyle on był niewątpliwie doskonałym rycerzem. Sprzeciwiając się sobie wzajemnie, działali wspólnie z dużym powodzeniem i on się zdumiewał, a ona go szanowała. Cóż jeszcze można o nim powiedzieć? Nikt nigdy nie wspomniał o tym, czy kiedykolwiek odstąpił od swych zwykłych zasad i rozglądał się za kurwami lub śpiewał plugawe pieśni. Nikt też nie wspominał o tym, żeby kiedykolwiek płakał. jehanne: Panie Jeanie, to jest mój paź Minguet. d'Aulon: Jak się masz, Słoneczko. 227 Thomas Keneally W Tours mieszkała u rodziny de Puys, przyjaciół królowej Jolanty. Pewnego popołudnia dowiedziała się, że w piętrowej izbie de Puysów czekają na nią goście. Pod ścianą siedział młody mnich, augustianin. Spuścił oczy. Widać było, że jest z dobrego klasztoru: był świeżo wyświęconym księdzem i przejmowało go to lękiem; nie był duchownym dla kariery. Czekał tam również żołnierz w kolczudze, zwrócony twarzą do wielkiego kominka i oglądający go z podziwem. Bo kominek był zbudowany jak mała katedra, wznosił się strzeliście i wspierały go przypory. Gdy rycerz odwrócił się, okazał się Bertrandem. Uśmiechał się uśmiechem tak szerokim, tak bardzo przypominającym dobre czasy, jak właśnie można było tego oczekiwać. Podał jej pierścień. bertrand: Matka ci przysyła. Był to pierścień złotego koloru z jakimś napisem. Wzięła go wierząc mu i wezbrała w niej straszliwa tęsknota za wszystkimi małymi, nierozsądnymi smutkami, miłościami i żalami, wypełniającymi kuchnie w Greux i w Domremy-a-Greux. jehanne: Matka. bertrand: Spotkaliśmy się w le Puy w Wielki Piątek. Wiem, że to daleko od Mozy, ale w całym kraju jest dość bezpiecznie. Le Puy było miejscem pielgrzymek: była tam czarna Dziewica, przywieziona z Egiptu przez świętego króla Ludwika. Mówiono, że jeszcze przed narodzeniem Dziewicy prorok Jeremiasz wyrzeźbił tę statuę w drzewie figowym. jehanne: Jakub tam był? bertrand: Tylko Zabillet. I madame Aubrit. I madame Helenę du Bourlemont. Wszystko o tobie słyszały. A czego nie słyszały, to im powiedziałem. Trocheje to przeraża. jehanne: Możesz sobie wyobrazić, jak ja się czuję. 228 Joanna dArc Ale skinęła w kierunku księdza, który jak się zdawało, mc słuchał, lecz przecież musiał słyszeć. Bertrand zbliżył się i rozmawiał z nią szeptem. Oddech miał lekki, bardzo gorzki. bertrand: One się boją, że jeśli nie przepędzisz Anglików, zostaną spalone za to, że udawały święte. Augustianin w dalszym ciągu nie wytężał ani oczu, ani uszu w swym krześle pod ścianą. Zdaje się, że był szczery i nie chciał podsłuchiwać niczyich sekretów; można było mieć nadzieję, że nie jest mnichem politycznym. jehanne: Czy one są dziećmi? bertrand: Uważają, że od nich się to wszystko zaczęło. ()d konfraterni. jehanne: Czy one myślą, że madame Aubrit jako taka i madame du Bourlemont jako taka są aż t a k ważne? bertrand: Sam się tym trochę martwię. jehanne: Nikt się o tym w ogóle nie dowie. To moja sprawa. To nie jest sprawa teologów. Madame Aubrit z krwi i kości nie ma się czym martwić. Jakie to słowa są na tym pierścieniu? bertrand: Jezus Maria. Złapała się na tym, że nie tylko całuje pierścień, lecz ssie go tak, jakby się nim żywiła. JEHANNE: Co to Za mnich? bertrand: Pere Pasąuerel. Twoja matka i Aubrit spotkały go w le Puy. Zawołał na chłopca. Bo był to rzeczywiście chłopiec i przy swej ciemnej, płaskiej twarzy wyglądał ogromnie niewinnie. bertrand: To jest mademoiselle Jehanne. pasquerel: Spotkałem w le Puy waszą matkę. jehanne: Mówił mi to pan Bertrand. pasquerel: Prosiła mnie, żebym... żebym na was uważał. Na jego korzyść przemawiało to, że widać było 229 Thomas Keneally wyraźnie, iż uważanie na nią przekraczało jego możliwości, jakiekolwiek chlubne by one były. pasquerel: Jestem lektorem w tutejszym klasztorze au-gustianów, poszedłem do le Puy, żeby uzyskać odpust zupełny, bo można go otrzymać w roku, w którym Wielki Piątek zbiega się ze Świętem Zwiastowania. To jest właśnie ten rok. Te tłumy! BERTRAND: Tłumy! Pasąuerel przeszedł do rzecz)/. pasquerel: Mademoiselle, czy chcecie, żebym był waszym kapelanem? Wasza matka mnie o to prosiła, a mój przeor mówi, że załatwi to z królową Sycylii, jeśli zechcecie. Odprawiam mszę bardzo sumiennie, nie odbęb-niam jej. Jeśli będziecie mi się spowiadać, umrę raczej, niż zdradzę komukolwiek coś z waszej spowiedzi... jehanne: Niech tak będzie. Czy moglibyście odprawić w St. Gatien mszę dla mego koniuszego, mojego pazia, Bertranda i dla mnie? Tak jak przepowiedział d' Aulon, miała nagle kapelana. I chociaż Jolanta miała zastrzeżenia co do wybranego przez nią człowieka, wiadomości o tym, z czego Sybilla się spowiada, nie były dla niej aż tak ważne, żeby w drużynie dziewczyny umieszczać skorumpowanego spowiednika, ponieważ dziewczyna zawsze mówiła o wszystkim otwarcie przy stole i gdzie tylko się spotykały. Na pierwszym piętrze pobliskiego domu w mieście Je* książę o" Alencon, popełniał groteskowe cudzołóstwo. Ma-dame Christine du Rhin stała nad nim i szczerzyła zęby dc włoskiej czary z narkotykiem. alencon: Co to jest? Lulek czarny? Cykuta? Belladonna? madame de rhin: Będziesz latał, kochanie. Będzies widział wilki i niedźwiedzie i przybierał zwierzęce posta- 230 Joanna dArc ci i spółkował jak osioł albo byk. Będziesz myślał, że I ostem najsłodszą niedźwiedzicą na świecie. Mówiła tak wcierając płyn w jego genitalia, uda i piersi. Działanie narkotyku przenikało w jego ciało przez ranki po ukąszeniach wszy, zebrane w starych gospodach po drodze z Poitiers do Tours. Tracił władzę w nogach, lecz gdy czar podziała i stanie się całą menażerią parzących się bestii, jak mu obiecywała, nie będzie już sposobności, żeby pomówić o interesach. W końcu się obudzi, lecz Christine pójdzie już do domu. alencon: Mówiłaś mężowi o Mastracoute? Wpadł na pomysł zaoferowania sześcioletniej dzierżawy trzech ze swych zamków w Normandii, począwszy od daty wypędzenia Anglików, w zamian za krótkoterminową dzierżawę jednego z zamków jej męża już teraz. Chciał, żeby zrozumiała, że oferta jest poważna, że nie jest tylko pretekstem, żeby pójść z nią do łóżka. Lecz jego zwierzęcość wzbierała szybko i zanurzał się w jej obfitości, podskakując i koziołkując na jej ogromnej, elastycznej powierzchni. Zwierzęta z flamandzkich gobelinów na ścianach wyciągały ku niemu łapy, szczekały, ryczały i napierały nań, żeby go lizać. Jednorożec z lewej strony stanął na tylnych łapach i mrugał do olbrzymiego niedźwiedzia. Głęboko w trawie maleńkie ludziki wrzeszczały z seksualnej rozkoszy. Czuł, że traci grunt pod nogami. Wkrótce uleci jak czarownica pod różowy firmament jej sromu, skoczy jak łosoś nad wodospadem swego nasienia. Więc musiał jej teraz przypomnieć o Mastracoute. madame du rhin: Kochanie, jego nigdy nie ma w domu. Jolanta zastawia srebra, prawdziwe srebra. (Sugerowała, że jego ziemie — znajdujące się na terenach okupowanych - tak jakby w rzeczywistości nie istniały.) On spędza cały czas z tymi ludźmi, co zwykle: z bankierami, z finansistami... 231 Thomas Keneauy alencon: Mogę zostać jedynym głównodowodzącym, który mieszka w jakimś cholernym opactwie. Jednorożec połechtał go w lewe ucho, jakby chcąc go pocieszyć. madame du rhin: Nie myśl o tym teraz, mały tryku. A przecież jego ostatnią trzeźwą myślą była uraza. Jej ojciec był fabrykantem jedwabiu, uszlachconym przez obłąkanego Karola. Królewski kuzyn musiał teraz wchodzić w układy finansowe z takimi ludźmi i łajdaczyć się w sypialniach ich córek! Chociaż, kiedy już został porwany w różowe przestworza, była dobrym pojazdem, który go w nie uniósł, gdyż brzuch miała twardy, a na jej piersiach ten, który latał, znajdował mocne oparcie i uczucie upajającego bezpieczeństwa. Zaludniona ziemia leżała teraz daleko pod nimi. Pomyśleć tylko - myślał - że wszystkie te nędzne istoty kłopoczą się wznoszeniem jakichś struktur finansowych; pomyśleć, że politykują, pomyśleć, że pierdolą się rozsądnie, zawsze z odpowiednią kobietą. Czuł tę samą pogardę, jaką czuje Bóg. W gruncie rzeczy były wszelkie szansę -musiał o tym pomyśleć, gdy mózg przyzwyczaił się do wysokości - były wszelkie szansę na to, żeby on sam był owym starym i potężnym jegomościem. Unosząc się na jej plebejskich cyckach odbijał się od gwiazd. Mówiła, że jego ciało jest wrażliwe i bardzo skwapliwie przyjęło wszelkie czarodziejskie płyny. Gdy zaczęli opadać, opadali razem. Ich spadanie nie groziło rozbiciem się o żadne twarde powierzchnie. Nie było żadnych twardych powierzchni w tym nieprawdopodobnym kraju, który madame du Rhin znała tak dobrze. Gdy się ocknął, nie wrócił jeszcze do Tours. Czuł wokół siebie zapach motyli i ogierów, on sam był lubieżnym wilkiem, a wilczyca-bogini dębu warczała na niego wśród szeregu gapiących się niedźwiedzi. Podniósł się, żeby się z nią połączyć, odsunął taftowe 232 Joanna dArc zasłony łoża, ruszył ku złośnicy. Uderzył się w pachwinę 0 długi stół przy kominku. Nie zatrzymał się. Z tym, / łoża dobiegł do niego głos Christine, a nie złośnicy / szeregu wielkich niedźwiedzi. madame du rhin: Jean, kochanie, co się stało? Pobiegła za nim i podtrzymała go, bo trudno mu było iść naprzód mimo rozmiarów jego żądzy. Jeśli dopadnie tej złośnicy, myślał, będzie mu dana jakaś władza nad sprawami natury. O ileż posłuszniejsze mi będą: śmierć, piekło, boginie, bestie, drewno, metal i ziemia. Złośnica wymknęła się przez otwarte drzwi. Stał w nich stwór, niewyraźnie widoczny w czerwonym kaftanie 1 w czarnych spodniach. Nic nie mówił. Pani du Rhin biegiem wróciła do łóżka krzycząc, gdzie jest ta przeklęta służba? Ów straszliwy stwór w czerwonym kaftanie, zamiast stać się częścią łagodnego erotycznego pejzażu, dał mu w łeb. wielkolud: Wy. Mając taką żonę. Znów go trzepnął po uchu. Stwór wydobył miecz o cienkiej klindze i podszedł do Christine, której widać było tylko głowę obramowaną niebieskimi zasłonami łoża. madame du rhin: Mademoiselle, miejcie trochę litości dla tych, którzy są słabsi od was... Poczwara uderzyła mieczem w zasłony. Christine schowała głowę. Słychać było, że łkała, oblężona w zasłoniętym łożu. Tymczasem d'Alencon pocił się od mdłości i cieszył się, że rozpoznał, iż podłoga jest podłogą, i że na niej usiadł. Gdy znów podniósł wzrok, nie miał już wilczej głowy, a Jehanne stała nad nim, skurczona do swej normalnej, krępej postaci. Ogarnęła go wściekłość na nią, że zobaczyła go w tym stanie. jehanne: Wasz giermek i jej dziewka usiłowali mnie nie 233 Thomas Keneally wpuścić. Powiedziałam im, ze mam nakaz królewski. Dowiedziałam się właśnie od Jolanty, że zostaniecie mianowany głównodowodzącym- To już załatwione. alencon: Wiedziałem, że to już mniej lub więcej załatwione. jehanne: Te zapachy tutaj! . ,. Alencon stracił do niej cierpliwość, wściekły na siebie, że pozwolił się zastać w takiej sytuacji, oślizgły od żądzy i naparów z ziół. alencon: Nie masz prawa traktować ludzi w taki sposób, jak to robisz. Tylko dlatego, że w jakimś zasranym chlewie słyszałaś Głosy. (Szepnął.) Załatwiałem tu tylko interes. jehanne: Z gołymi jajami, panie głównodowodzący, n* różnicie się zbytnio od reszty ludzkości. alencon: Pięknie się wyrażasz jak na dziewicę. jehanne: Miałam braci. Wszyscy lepiej zbudowani o was. Ale zrozumiała, że musi skończyć dyskusję, którą prowadziła dlatego, że chciała, żeby on przepraszał j I a nie Jezusa ani księżnę d'Alencon. Gdyby zobaczyła u miękkiego, na czym mogłaby oprzeć się i wyPł^a' płakałaby tak jak tego ranka, kiedy zastała Jeana de Met z dziewką i zalała łzami swego konia. Chętnie tez dałai się sprowokować do pobicia tej miękkiej, białej kurwy a taftowymi zasłonami ło^a. Wiedziała, że to gorsze niż zwykła żądza. Pożałuj ti biednej, solidnej księżrry w Saumur. D'Alencon znalazł jakąś chustę i owijał się nią.. jehanne: Nie chcę mieć dziewek w armii. Nie cn< żeby nasza armia przelewała swe męstwo w brzmi dziewek. Odpowiedział jej spokojnie. alencon: Trudno o cnotliwa, armię. Christine znów wysunęła spoza zasłon głowę, ryB głowę. 234 Joanna dArc madame du rhin: Mademoiselle, jeśli mi wybaczycie i zgodzicie się nie mówić o tym memu mężowi ani inkwizytorowi, odprawię generalną spowiedź i pójdę na pielgrzymkę. Jakżeby chciała uderzyć tę bladą, zmysłową twarz. jehanne: Czemu ona gada o inkwizytorach? Głównodowodzący zbierał części ubrania z miejsc, w których je porzucił. Spodnie rzucone były lekkomyślnie na modlitewny pulpit przy kominku. Słodka, plugawa twarz znów wynurzyła się spoza zasłon. madame du rhin: Wielką, generalną spowiedź, mademoiselle, i pielgrzymkę do Rzymu. Bała się klątw, jakie Jehanne mogłaby jej tu zostawić. Po podejrzenie wprawiło w furię Jehanne, która zwróciła lię do głównodowodzącego. D'Alencon stał z jedną nogą w nogawce, narzucił już koszulę. jehanne: Co do armii: żołnierze nie będą bluźnić. Żadnych przysiąg na dolne części ciała świętych czy Króla le/usa. alencon: Jesteś bardzo naiwna, jeśli idzie o żołnierzy. jehanne: Czyżby? Nie sądzę, żebym Była. Wiem, jacy mi żołnierze. Rozpalają ogień pośrodku posadzki i srają do kominków. Rozpruwają brzuchy ciężarnych kobiet, właśnie z powodu braku męstwa. Cóż, nasi będą mężni... Biła go jego własnymi słowami. jehanne: Pójdziecie teraz ze mną? ALENCON: Po CO? iihanne: Na pewno macie dosyć roboty. Zarządzenia... in/kazy... Kiwnął głową, wziął kaftan i zawiązał go. Po drodze • ii drzwiom zawahał się i zawołał przez ramię do madame ilu Rhin, ukrytej w łożu. alencon: Zegnajcie... Żegnajcie, madame... ( hateau Matracoute przepadł! 235 Thomas Keneally Płatnerz zapytał, czy młoda dama pragnie mieć odpowiedni miecz. Jehanne pomyślała o mieczach w Fierbois. Zwisały z krokwi, ponieważ było w nich męstwo, wspaniale odznaczyły się w zwycięstwach, często cudownych. Jej kapelan, pere Pasąuerel, napisał do księży-kustoszy w Fierbois z zapytaniem o miecz. Następnego wieczoru Jolanta wspomniała o tym przy stole. jolanta: Podobno w Fierbois pogrzebany jest miecz Karola Młota... Później, tej samej nocy, odwiedziły ją mesdames Małgorzata i Katarzyna. madame ś\y. Katarzyna: Róża bierze miecz... madame św. Małgorzata: Jak żona bierze męża. Głosy mówiły dalej, zgodnie z tętnem jej krwi. Ich uporczywość była tylko częściową pociechą. Nazajutrz około południa opowiadano sobie w mieście, że dziewczyna posłała do Fierbois po miecz Karola Młota, podając dokładne informacje o miejscu, w którym należy go odkopać. Poskarżyła się Jolancie. Jolanta powiedziała, że trzeba wywoływać sławne imiona. Nawet te sprzed siedmiuset lat. Jehanne zauważyła z ironią, że po siedmiuset latach leżenia w ziemi broń nie będzie zbyt ostra. Zaczęła doznawać uczucia, że cała działalność, jak;) Jolanta i franciszkanie rozwijają wokół niej, jest czymś w rodzaju ataku. jehanne: Powiem ludziom, że to nieprawda. jolanta: Zaprzecz czemukolwiek, a zaprzeczysz wszystkiemu. Uśmiechała się, ta królowa Sycylii. Owym zimnym, przenikliwym, nieustraszonym uśmiechem, który dręczył Karola od dzieciństwa. Nazajutrz wczesnym rankiem Pasąuerel wysłuchał jci 236 Joanna dArc porannej spowiedzi w kącie komnaty na pierwszym piętrze, w której Jehanne spała razem z madame du Puy. Sądziła, że Pasąuerel jest niewinny. Postanowiła zapytać ^o o to gorączkowe tworzenie legend przez Jolantę. Lecz jakkolwiek osobiście Pasąuerel mógł być biały jak lilia, nabył już nieco subtelności od swoich profesorów teologii. pasquerel: Nawet Jezus musiał to tolerować. Na przykład opowieść o tym, jak kąpano go w jednej wodzie razem /. dobrym łotrem, gdy był dzieckiem. Mistrz Gelu powiada, że to fantazja. Ale jest w tym wiele prawdy: jest to opowieść o tym, że byli sobie przeznaczeni nawzajem od niemowlęcia. Otóż w opowieści o mieczu Młota też jest wiele prawdy: jest w niej oczekiwanie, że ty uczynisz z Anglikami to, co Młot uczynił z Arabami. Widzisz. Mistrz Gelu powiedziałby, że nie ma sensu zaprzeczać takim opowieściom. Lecz ona lękała się działać na gruncie, na którym prawda miała różne oblicza i różne były jej odmiany. Był to grunt, na którym Jolanta i Regnault byli mistrzami, /dawało się, że nawet Pasąuerel dostrzegał ten lęk. pasquerel: Spójrz na to w ten sposób. Nie przeszkadzasz ludziom w rozpowiadaniu takich historii. W ogóle był to zabawny tydzień dla ojca Pasąuerela. /robiono go kapelanem na królewskiej pensji, słuchał spowiedzi księcia z królewskiej krwi - o tym, jak d'AlencOn cudzołożnie latał sobie nad ziemią z pewną zamożną czarownicą. I dzień po dniu on (Pasąuerel) poznawał w konfesjonale sekrety dziewczęcego sumienia. Ody przywieziono miecz, okazało się, że jest bardzo duży i w dobrym stanie, świeżo natłuszczony, z pięcioma małymi krzyżami na rękojeści. Jolanta posłała pazia, żeby poprosił Jehanne, aby przyszła do ratusza i przyjęła miecz i eremonialnie przed frontem rozmaitych rajców. 237 Thomas Keneally Jehanne poleciła Pasąuerelowi napisać list. Mówił on, że Jehanne woli przyjąć miecz na osobności. Wszyscy pracownicy Gildii Płatnerzy przynieśli go do domu Puysów, ale na górę wpuszczono tylko tego, który sporządził zbroję dla Jehanne. Jehanne i Pasąuerel stali przy kominku. Pasąuerel odmawiał godzinki. Płatnerz wyciągał i wkładał miecz do czerwonej aksamitnej pochwy, ozdobionej niebieskimi liliami. płatnerz: Piękna robota. jehanne. Ale taki duży. Jak ja go uniosę? Niemniej stała tam i po trochu oswajała z nim ręce. W górę rzeki od Tours - na pomocnym brzegu -leżało malownicze miasto Blois. Na zboczach wokół miasta, w namiotach, wysychających w pierwszych mgłach wiosennych, rozłożyły się wojska francuskie, ochotnicy i najemnicy. Zbocza były dobrze wydrenowane, armia francuska nie cierpiała tej zimy tak, jak - według tego, co mówiła Jolanta - cierpieli Anglicy. Przez cały ten miesiąc kwiecień z Gien, Bourges, Chateaudun przybywało zboże i bydło. Składy zboża i pastwiska znajdowały się za rzeką, na przedmieściu zwanym Vienne. Pewnego kwietniowego dnia, gdy janowiec przy drodze Tours-Onzain-Blois zaczął puszczać pąki, Jehanne znalazła miejsce w lesie o pięć mil od Blois. Poszła tam między drzewa, zabierając z sobą Mingueta. Rozebrała się do bielizny i Minguet zaczął opinać na niej zbroję. D'Aulon także nakładał zbroję przy pomocy swego młodego giermka. W słońcu na poboczu drogi czekał Pasąuerel, a także jej drugi paź imieniem Raymond i dwaj heroldowie, Guyennc i Ambleville, przydzieleni jej ze świty królewskiej. Guyenne śpiewał pieśń o miłości w Poitou i Limousin tak lekko, że można było pomyśleć, iż kochać jest tak łatwo jak oddychać. Jehanne zawołała poprzez wiązy do d'Aulona. 238 'Ą Joanna dArc jehanne: W lecie musi być w tym wszystkim strasznie ¦orąco. Dotychczas jeździła na wierzchowcu, którego podarował jej książę d'Alencon. Teraz Raymond przyprowadził icj rumaka, którego wiódł przez całą drogę z Tours. Był czarny, miał dwanaście lat. Chłopcy, Raymond i Minguet, usadowili ją na nim przy pomocy składanych drewnianych schodków. Minguet woził je przy siodle jako część swego zawodowego polowego ekwipunku. Na siodle, zakuta w stal, poczuła się tak nietaktownie wyniosła, że nie mogła się oprzeć uczuciu, iż jakaś olbrzymia ręka zada jej potężny cios w biały dzień. Jazda! - zawołała. D'Aulon siedział w siodle. Jeden / heroldów uniósł jej białą chorągiew, Minguet dźwigał biały proporzec Jehanne. Na proporcu Brat Jezus trzymał w dłoni świat. I były na nim wymalowane słowa z pierścienia, który matka przysłała jej z le Puy - nie dla jakiegoś sentymentalnego zadośćuczynienia dla Zabillet, lecz ponieważ odpowiadały jej samej. Niemniej myślała, że dobrze by było, gdyby Zabillet kiedyś się o tym dowiedziała - czuła się dzięki temu trochę lepszą córką. Ody ujrzała pierwsze namioty i szopy na zboczach na pomoc od drogi do Blois, zażądała proporca. W strzemieniu było wycięcie, w którym należało umieścić jego drzewce, lecz ręka jej zadrżała, więc dwa razy próbowała, zanim je tam wetknęła. Sam proporzec zrobiony był z klejonego płótna i nie łopotał na wietrze od rzeki. Ale tym cięższy był do utrzymania. O Bracie Jezu i Mario, nosząca rwące się do czynu boże dziecię! Dwaj heroldowie podjechali do pierwszej linii, mały Raymond, który był pryszczaty i krótkowzroczny, zadął w róg. 239 Thomas Keneally Ludzie zaczęli wyglądać z szałasów i dużych namiotów. Bardzo szybko zorientowali się, co to za osobistość, zaczęli wołać przyjaciół. Niektórzy z nich nosili tylko szorstkie koszule i łachmany, byli bosi. Wyglądali na ludzi silnie zbudowanych o czerwonej skórze, a dziewczyna nie mogła zrozumieć, co mówili. daulon: To są Szkoci, mademoiselle. Dziwni ludzie. Bardzo dzicy. Zacofana rasa. Zachowywali się bardzo spokojnie, obserwowali tylko. Na południe od drogi, na nadrzecznych łąkach stali Piemont-czycy. Czuć było metaliczny zapach błota, na których rozbili obóz. Oni także obserwowali. Gwizdali i wykrzykiwali jakieś pozdrowienia, lecz bez specjalnego zapału. Mieli pomiędzy sobą trupa jakiegoś żołnierza zmarłego na wiosenną gorączkę, ciasno owiniętego w całun, i Jehanne doznała wrażenia, że on podnosi się, żeby na nią spojrzeć. Obóz francuski, wysoko pod murami zamku, był hałaśliwy. Tam też gwizdano i wołano Noel, lecz niedbale. Wołali: Pokroisz Talbota w plasterki, kochanie? Odpowiadała im: Jeśli nie będzie na tyle mądry, żeby iść do domu. Trzeba było mieć ucho weterana, żeby ocenić, ile w tym hałasie było kpiny, a ile aplauzu, albo w jakich proporcjach każde z tych uczuć grało w gardle danego żołnierza. Można było odgadnąć, że w tym zgiełku przemykały się także oślizgłe sprośności. Ale ona mogła jedynie trzymać proporzec i patrzeć im w oczy. To była jej armia. Francuski rycerz wyjechał im z zamku na spotkanie. Powiedział, że wysłał go d'Alencon, żeby ich zaprosić do środka. d'aulon: Żołnierze są w dziwnym nastroju. rycerz: Nie dostali żołdu. Książę musi jechać do Tours, żeby tego przypilnować. Popełnia się mnóstwo błędów. d'aulon: A nie chcą po prostu się rozejść? 240 1 Thomas Keneally Joanna dArc Jehanne pomyślała, że to niewzruszalne: ta armia i ja. Nikt z nas pod żadnym pozorem nie pójdzie do domu. rycerz: Książę dał im swoje słowo. Wiecie, kto zatrzymuje żołd. Tłusty Georges. D'Aulon nic nie powiedział, bo żył z kredytu użyczonego mu przez de la Tremoille'a. Gdy Jehanne weszła do wielkiej sali prążkowanej światłem dnia, d'Alencon podszedł i pocałował ją w rękę. Jego oczy mówiły wyraźnie: Przebaczono mi, mogę brać w tym udział? Pomyślała: gdyby oni wszyscy byli tacy!... alencon: Chodź, poznasz dwóch oficerów z Orleanu. Podprowadził ją do stołu na kozłach, w kącie komnaty. Gdy podchodziła, patrzył na nią wyblakły mały mężczyzna o delikatnych, skupionych ustach. Jedno biodro wsparł o blat stołu. Za stołem siedział wyższy i mniej kruchy monsieur. Obydwaj nosili długie, luźne, bogate szaty z atłasu z galonami. Książę d'Alencon ujął za łokcie niższego mężczyznę. alencon: To jest monsieur Etienne Vignolles. W jego oczach zahuczała jakaś niebieska nawałnica, taka, jaką widzi się w oczach dobrych mnichów doznających wizji. Gdyby wstał, nie byłby ani o cal wyższy od niej. alencon: Może słyszałaś o nim pod jego pieszczotliwym imieniem. JEHANNE: O? alencon: La Hire. la hire: Mademoiselle. jehanne: Monsieur la Hire, w Barrois straszą dzieci pańskim imieniem. La Hire szepnął ponownie „mademoiselle" z widoczną wdzięcznością. Nie potrafił nawet stać prosto, ten nowe poznany koszmar, ramiona chyliły mu się do przodu, jaŁ gdyby uszkodził sobie kręgosłup terroryzując jakąś ludność. Wyprostowanym mężczyzną był monsieur Florent cFIlliers. Ten nie miał okrutnych przydomków. d'illiers: Jak się miewa mój mały szwagierek Minguet? To trochę marzyciel. Kopcie go w dupę, jeśli wam będzie sprawiał kłopoty. jehanne: Kiedy monsieur de Gaucourt dawał mi Min-gueta, przypomniał, że chłopiec pochodzi z lepszej krwi niż ja. Powiedział mi, żebym go nigdzie nie kopała. d'illiers: Nonsens. Kopcie go, kiedy tylko się nawinie. Generał d'Illiers, mówił d'Alencon, zabiera za kilka dni pierwszy kontyngent do Orleanu. Generał la Hire spędził tam większą część zimy. Miał szkic położenia miasta, który pokazał. Gdy mówił, w jego niebieskich oczach, oczach niemal uczonego, nie było echa krzyków z Barrois. la hire: Do Orleanu można się dostać dwiema drogami. Wzdłuż pomocnego albo południowego brzegu. Anglicy zbudowali wielkie umocnienia ziemne i forty dla ochrony wszystkich głównych dróg tak na północ, jak i na południe od rzeki. Ten fort tutaj, nazwany St. Lorent, jest największy, lecz może nie najważniejszy. Można się wślizgnąć do miasta, przekraczając Drogę Paryską, tutaj, tuż na południe od lasu. I można nawet przejść małymi oddziałami pomiędzy każdymi dwoma z tych fortów na zachodzie nawet pomimo tego, że Anglicy mają tam rów biegnący wzdłuż całej drogi. Z drugiej strony można dostać się od południa przez rzekę, przejść ją na przestrzeni kilku mil pod prąd, i dojść tutaj, do Bramy Burgundzkiej. Angielski fort nie ma tam pełnej załogi, więc dzięki temu bardzo mądrze byłoby zbliżyć się od tej strony. Chociaż opowiadano o nim, że rzucił w błoto swój hełm pod Rouvray, w owej bitwie w lutym, gdy Fastolf pobił Francuzów, a wojska owerniackie się upiły, nie ujawniał żadnych namiętności. Mówił zawsze i dokładnie: 242 243 Thomas Keneauy Joanna dArc Anglicy, nigdy nie używając drwiących określeń: Godda my, coues. Był zastanawiającym potworem. Przy całej logice w swych trzewiach, przy całej logm swej postawy jako siostry króla, Jehanne wiedziała do kładnie, jaką drogę należy wybrać. Stukając w mapv prawą dłonią, zlekceważyła ocenę la Hire'a. Zapominają o tym, jak wyglądał w jej snach, z których budziła się z krzykiem, gdy miała dziewięć lat. jehanne: Droga, którą ja wybrałam, jest tą drogą tuż naprzeciw tych fortów... ten tutaj, jak się nazywa?... St Lorent. A ten... la hire: Croix-Borsee. jehanne: Właśnie. A potem wprost do głównej bramy. D'illiers: Anglicy na to nie pozwolą. Rozwinęliby przeciw nam większość swych ludzi, zanim dotarlibyśmy do linii ich fortów. Zdumiewająco chętnie dyskutował z nią jej pomysł jak z równą sobie. Odwrócił się i spytał la Hire'a: Etienne? la hire: Musieliby to zrobić. Oni utrzymują ludność miasta w nastroju beznadziejności, nie mogliby pozwolić sobie na to, żeby nas wpuścić, żeby was wpuścić, made-moiselle. Bastard wspominał o was w swoich przemówieniach. Czemu on to przede mną przyznaje? - pytała sama siebie. - Czy on jest moim sojusznikiem, ten mały morderca? jehanne: Bardzo dobrze. Więc w ten sposób ich dostaniemy. d'illiers: Nie wszystko to wygląda tak różowo. Tak samo, jak oni nie mogą sobie pozwolić na wpuszczenie posiłków, tak my nie możemy sobie pozwolić na icr stratę, a istnieje ryzyko, że przegramy bitwę i stracimj posiłki, jeśli wymusimy tete-a-tete między rzeką a Drogą Paryską. (Dodał coś jeszcze pobłażliwie, choć w niezbyt miły sposób.) Możemy nawet stracić was, mademoiselle. jehanne: To się nie stanie. 244 i a hire: Nie można tego być pewnym, mademoiselle. 11 hanne: Nie pora na to, żeby coś takiego miało mi się i'i/ydarzyć. Po prostu jeszcze nie czas. Możecie być tego vni. Zadowolona była ze sposobu, w jaki odzyskiwała swą mstkość - traktowała ich tak, jak traktowała de Baudri-"urta. iriLLiERS: Mademoiselle, nie sądzę, żeby należało tu I nać pod uwagę tylko wasz czas. jehanne: Myślałam, że wszystko to zostało ustalone przez królewską komisję. Powiedziano wam o królewskiej komisji? dilliers: O której, mademoiselle? jehanne: O tej, która rozważała, czy jestem czarownicą i heretyczką. D-ILLIERS: A, O tej. D'Illiers mrugnął do la Hire'a. Nie było to miłe mrugnięcie, w stylu wujaszka. A jeśli to byli generałowie, dla których królewska komisja niewiele znaczyła? jehanne: Po cóż, na Boga, król by mnie tu wysłał? Wyposażył mnie w broń i świtę? W to wszystko? Gdybym to nie ja miała wydawać rozkazy? Jedno z ramion la Hire'a pochyliło się, jak gdyby / szacunku dla królewskiej komisji. Była zadowolona, że iFIlliers wkrótce wyjeżdża do Orleanu, a la Hire zostaje. la hire: Wy macie swoje pewniki, mademoiselle. Nie sądzę, żeby królewska komisja orzekła, że są to absolutne pewniki. Monsieur książę i my wszyscy... musimy sobie przyswajać nasze pewniki z nieco większą trudnością. jehanne: Oto nakaz królewski. Mówi on, że mają się mnie radzić. Alencon popadł trochę w panikę między swymi generałami i swą prorokinią. alencon: I będziemy, Jehanne. la hire: Ale przybędzie tu jeszcze więcej generałów. 245 Thomas Keneally d'illiers: I my wszyscy jesteśmy poddanymi Króle wskiej Rady. Mógłby był powiedzieć: ten sześciotygodniowy cyrk w Poitiers. Cóż to dla nas znaczy? Jehanne zapamiętała opowieść, którą słyszała o la Hire, jak podczas oblężenia Le Mans zsiadł z konia, żeby poprosić księdza o szybkie rozgrzeszenie. Ksiądz kazał mu się spowiadać; on odparł że nie ma czasu na spowiedź, jest czas tylko na roz grzeszenie. Ksiądz mu odmówił. Z powrotem w siodle 1 Hire zawołał: Boże, chcę, żebyś traktował generała la Hir tak, jak generał la Hire traktowałby Ciebie, gdyby 01 był Bogiem, a Bóg był generałem. Gdyby to powiedzi ktoś taki jak d'IUiers, lub nawet de Gaucourt, byłby dobry żart. U la Hire'a było to zimne, fachowe szaleń stwo. Tego wieczora przybył Mistrz Machet z wiadomości iż Rada pragnie, żeby wysłać list do Anglików po Orleanem z wezwaniem do poddania się. Zdziwiła się, jak można wysłać list do Anglików. Cóż zabiorą go heroldowie, monsieur Ambleville, monsie Guyenne. Pamiętała słodki, liryczny głos Guyenne'a'. machet: Wszystko będzie dobrze. Oni są nietykalni. Lecz tylko według swych niesamowitych praw, kto Orleanowi dawały jego nietykalność. Przeklęci Angl' anulowali te prawa. Tak to czuła w trzewiach. machet: Nie mają żadnych rozsądnych powodów, żeb zatrzymywać heroldów. Wierz mi. jehanne: Ambleville i Guyenne... Oni mogą zabrać wprost do St. Lorent i dać Talbotowi do ręki? machet: Przyślę sekretarza. jehanne: Pere Pasąuerel musi mi to przeczytać w o tecznej formie. machet: Oczywiście. List, nad którym pracowała, wzywał najpierw angie skiego króla (siedmioletniego, cóż on musi myśleć o ty 246 ic\ Joanna dArc rozdartym świecie, który tata Hal Monmouth mu zostawił?) oraz Bedforda, Suffolka, Johna lorda Talbota i Tho-m asa Scalesa, żeby wszyscy się poddali i przekazali klucze wszystkich królewskich miast, które zajęli we Francji. Posłana od Boga przyszła, żeby wezwać ich do oddania zatrzymywanego przez Anglików księcia Orleanu i jego miasta. (Czy to Głosy mówiły o tym księciu, czy leż był to codzienny podskórny głos madame Rabateau?) Wszyscy żołnierze, szlachcice i inni będący w angielskiej armii pod Orleanem, wracajcie do domu. Król (mówił list) i ja możemy zawrzeć z wami pokój, jeśli zechcecie. Król Anglii musi zrozumieć: ja nie jestem wodzem, z którym można dyskutować. Król angielski nie może zatrzymać Francji, ponieważ Brat Jezus odmówił jego uznania. Brat Jezus uznaje Karola, dziewica Jehanne uznaje Karola i Karol w końcu wejdzie do Paryża. Późnym wieczorem list został imponująco ozdobnie wykaligrafowany w chateau Blois. Pasąuerel odczytał go jej na głos. Podobał mu się. Był wcale mocny. Dziewczyna była zanadto zmęczona, by wątpić, czy w sprawach mocy Pasąuerel był wystarczającym autorytetem. Posłano po Ambleville'a i Guyenne'a. Tymczasem okazało się, że niektórzy przedsiębiorcy w Tours i Blois, po konsultacjach przeprowadzonych późnym wieczorem z członkami Rady Jolanty, zgodzili się zagwarantować wypłatę żołdu dla wojska. lego ranka o dziesiątej pod pochmurnym niebem, które nie zapowiadało takiej niespodzianki, wjechał do obozu dwudziestopięcioletni chłopak nazwiskiem monsieur Gilles de Rais, marszałek Francji. A razem z nim trzystu pawich rycerzy i ich świty. Mogli byli przybyć poprzedniej nocy, lecz Gilles rozłożył ich obozem przy drodze, żeby wypolerowali zbroje i emalie i kazali 247 ThomAs Keneally sługom wypakować najlepsze jedwabne tuniki i czapraki dla bojowych rumaków. Podobnie jak doradcy Jolanty i finansiści musieli przepracować połowę nocy. Gilles de Rais był Bretończykiem i cały jego okazały batalion składał się z Bretończyków. Mówiono o nim, że jest najbogatszym młodzieńcem w kraju. Olśniewający, jechał na przedzie przez zakurzone biwaki. Nosił tuniki; z białego jedwabiu, którą pokrywały gaje niebieskich drzew granatu, a na ich niebieskich gałęziach wisiały pomarańczowe owoce. Za nim straż przednia złożona z dwudziestu nieskazitelnych rycerzy. Następnie, na brzuchatych jucznych koniach, części jakichś rur. D'Alencon i Jehanne patrzyli na to z zamkowego okna. alencon: To jego przenośne organy. Wszędzie je z sobą wozi. Czterdzieści jucznych koni! Jest miłośnikiem muzyki. I nie tylko. Patrz. Z tyłu i dość daleko za jucznymi końmi, tak by nie pobrudził ich kurz przez nie podnoszony, szedł chór małych chłopców i młodzieńców; wszyscy śpiewali po bretońsku pod kierunkiem idącego tyłem i potykającego się chórmistrza. Szkoda, że prostacka muzyka z obozu Szkotów przygłuszała ich pieśń. Za pół godziny Gilles de Rais wszedł do wielkiej sali w zamku. Miał długie nogi, pięknie się poruszał i był piękny ze swymi dziwnymi niebieskimi oczami i czerwonymi wargami, wilgotnymi, jakby w ustawicznej nadziei, że spłynie spomiędzy nich jakieś specjalne słowo lut zdarzenie. Coś naprawdę specjalngo. Nic tak światowego jak pocałunki. Kolor jego włosów wahał się miedz) czerwienią a złotem. Czy Jehanne widziała kiedykolwiek bardziej olśniewającego mężczyznę? Podszedł wprost do niej i ujął ją za rękę. Zęzowe nieco, ogarnięty zapałem. 248 Joanna dArc de rais: Nie macie pojęcia, mademoiselle, jak bardzo interesuje mnie to, co mówicie! Czy znacie alchemię? jehanne: Nie, monsieur. de rais: Jesteście uczennicą Arabów? jehanne: Uczennicą...? de rais: Albo utalentowaną zielarką? Jego pytania były jak gdyby pogańską wersją badań z Poitiers. jehanne: Nie jestem zbyt mocna w ziołach. Jeśli idzie o zioła, trzeba wiedzieć, co się robi. de rais: Oczywiście. Nie macie pojęcia, jak mnie interesujecie. Chcielibyście posłuchać mego chóru? JEHANNE: Tak, tak. W końcu zaczął mówić z innymi. Machet nie zanadto go lubił, wciąż go zaczepiał. machet: Wciąż jeszcze trzymacie chór, mój panie? Małych chłopców? de rais: Wiecie, jak cenię chór dobrze zharmonizowany. machet: Jest teraz w obozie wielu mnichów o dobrych tenorach. de rais: Pozbieranych z mnóstwa miejsc, nie wyszkolonych. Coś, co jest prawie dobre, jest gorsze niż wstrętne. Moi chłopcy to najsłodsze głosy, jakie mogę kupić. Niektórzy z nich pochodzą z Normandii, inni z Perigordu, wielu jest z Lombardii: machet: Więc wasze zainteresowania są czysto muzyczne? de rais: Znacie moją namiętność i wiecie, ile na nią wydaję, Mistrzu Machet. Jednakże nikt nie mógłby nawet myśleć o tym, żeby kupić taką kobietę jak mademoiselle Jehanne. (Była to zręczna szpileczka.) Musicie nam wydać rozkazy, mademoiselle. La Hire, który tam był, skinął głową, jak gdyby i on niecierpliwie oczekiwał jej rozkazów. Wątpiła w to. 249' Thomas Keneally Wieczorem podczas obiadu w wielkiej sali podsłuchała, jak monsieur de Rais wrzeszczał do ucha admirała Coułant. Wypił mnóstwo nie rozcieńczonego muskate-la, który przywiózł na własnych wozach zaopatrzeniowych. de rais: Ale taka krępa, taka prosta, taka młoda! Któż by mógł się spodziewać, że świetliste moce okażą tyle wyobraźni? Nie podobało się jej, że mówi się o niej tym samym tonem, jakim mówiło się o nadzwyczajnych burzach, plagach, zwycięstwach czy osobliwych zwierzętach ze Wschodu. Zdaje się, że Jolanta siedząca o dwa miejsca dalej zauważyła, że jest jej przykro. Gdy obiad się skończył, zaciągnęła Jehanne pod ścianę. Za oknem widniały tysiące ognisk obozowych uporządkowanych, niemal wotywnych ogni w obozie, stającym się coraz bardziej rytualnie czystym. Jutro chór Gilles de Raisa będzie śpiewał w księżym obozie na porannej mszy. jolanta: Zanim zaczniesz wyrabiać sobie opinię o tym chłopcu de Rais, musisz wiedzieć o pewnych rzeczach. To dobry żołnierz, lepszy niż twój słodki Alencon. Jest niezwykle przebiegły, to dyplomata. W tym także twój Alencon nie może się z nim równać. Potrzebujemy jego pomocy -jego bretońskie kampanie są najlepiej odżywione, najlepiej ubrane i najlepiej uzbrojone. A w końcu on jest jednym z trzech żołnierzy, do których ty możesz mieć zaufanie. Dziwisz się może, dlaczego? Jehanne dziwiła się. jolanta: Ponieważ on namiętnie kocha wszystko, co jest barwne. Proroctwa, wizje, olśnienia z niebios. W tym twoja siła. On ci da pieniądze, czas, pot, ponieważ mistyka i sprawy ponadnaturalne są tym, za co naprawdę gotów jest płacić. W gruncie rzeczy jest zupełnym dzi- wadłem. Jehanne wzruszyła ramionami. Byłaby szczęśliwsza, 250 Joanna dArc mając do czynienia z bardziej pospolitymi cnotami, z bardziej zrównoważonymi talentami niż cnoty i talenty monsieur de Raisa. W południe następnego dnia wracała konno z d'Au-lonem i paziami z sumy w księżym obozie, gdy spoza linii namiotu wynurzył się Bertrand i podniósł rękę. Szybko, jakby się obawiał, że tym razem oskarży się go o większe jeszcze inkarnacje niż Messire'a, wskazał na dwóch mężczyzn po swojej lewej stronie. Dwaj żołnierze w moleskinowych spodniach i koszulach uśmiechali się szeroko. Byli to jej bracia: Jehan, starszy od niej o rok, i piętnastoletni Pierrolot. Skręciła koniem i uśmiechnęła się do nich. Ale w jej planach nie było dla nich miejsca tam, gdzie chcieli być. jehanne: Nie mogę zejść z tego wielkiego konia. To przez całą tę stal, którą muszę nosić. Ile razy zejdę, siodło wydaje się wyższe niż dach. Roześmiali się znowu. jehanne: Jak wam się tu podoba? pierrolot: Jaki tłum! jehan: Niewygodnie w tym obozie. On zawsze pilnował swoich interesów. jehanne: A czego chcesz? jehan: Może izby. W zamku?! jehanne: Przepełniony. jehan: W gospodzie? jehanne: Może. Izby w gospodzie. jehan: Co to znaczy? (podniósł głos). Czemu taka icsteś? jehanne: Dam wam jedzenie, mieszkanie, lepszy ekwipunek. Ale nie możecie ze mną mieszkać. JEHAN: JeZU. Spojrzał na Pierrolota, przywołując rodzinne wspo- 251 Thomas Keneally Joanna dArc mnienia o jej cholernym usposobieniu. Wyniosłość, z jaku prowadziła krowy na pastwisko. Pierrolot nie podzielał tych myśli. Sądził, że obiecuje im bardzo wiele, przyrzekając jedzenie i coś więcej niż koc przy księżycu. jehanne: Mam teraz niewiele pieniędzy, rozumiecie. Zarządza nimi mój koniuszy. jehan: Koniuszy, Jezu! pierrolot: Koniuszy. Pierrolot wymówił to słowo powoli, dziwując się mu, jakby to było jakieś cudactwo, co przypłynęło z Bohemii. jehanne: Będę o was pamiętała. Nie mogę więcej mieszkać z rodziną. Tak to jest. jehan: Dobrze! Dzięki! jehanne: Idźcie do Orleanu. Będziecie bezpieczni. jehan: Jak kuzyn Collot? Zabity kulą z moździerzy. Mengette przywiozła go do domu na ręcznym wózku. jehanne: Warn się to nie przydarzy. Ich wielki lorc Salisbury odniósł te same rany co Collot. Chłopi mają te same szansę co wszyscy. Wojna się zmienia. jehan: Doprawdy? JEHANNE: Tak. jehan: Dlaczego? jehanne: Bo ja tu jestem. JEHAN: JeZU. jehanne: Gdzie jest twoja żona? jehan: U swojej matki. W Greux. jehanne: Rozumiesz: dziewki nie mają wstępu dc obozu. jehan: Żołnierze uprawiają sodomię. Dziewki przychc dzą w męskiej odzieży. bertrand (uspokajająco)-. Nie jest ich tak wiele. jehan: Zgadnij, od kogo nauczyły się tej sztuc: z przebraniem? jehanne: Zajmę się nimi. Zajmę się moimi smutnymi siostrami, bracie. Dostaliście hełmy oblężnicze? 252 Hełmy oblężnicze były płaskie, stalowe, z szerokim stalowym rondem. PIERROLOT: Co? jehanne: Hełmy oblężnicze. Przeciw temu, co Anglicy będą na was rzucać. Oni mają wszędzie naokoło Orleanu fortece, z których rzucają na ludzi rozmaite rzeczy. Nie słyszeliście o tym? Pobledli i zamilkli. Jehan, niemal jej bliźniak, urodzony tak krótko przed nią, jak tylko Zabillet i Jakub mogli się z tym uporać, ochrzczony bliźniaczym imieniem, drążył ziemię dużym palcem u nogi. jehanne: Forty nazywają się St. Lorent, St. Loup, Croix-Boisee... zobaczycie je. Przyślę wam przez Ray-monda i Mingueta trzy hełmy oblężnicze. pierrolot: Raymonda i Mingueta? jehanne: To moi paziowie. jehan: Paziowie! Jezu! Konie bojowe! Koniuszy! Paziowie! jehanne: Mam także dwóch heroldów, którzy w tej chwili wyjechali służbowo. I jest jeszcze mój kapelan pere Pasąuerel. Kiedy go poznacie, swobodnie możecie się przed nim spowiadać. jehan: Jezu wszechmogący, Chryste, jadący na koniu! Jehanne poklepała wierzchowca po karku. jehanne: Jadący na koniu... Pierrolot cieszył się po prostu z tego, że jest tutaj, wciąż porozumiewawczo się do niej uśmiechał, jak gdyby mówił: jadałem i sypiałem z tobą, widziałem, jak się czochrałaś i drapałaś, no i popatrz na siebie! Cóż to za cholerny kawał! Bez Pierrolota, gdyby rozmawiali tylko Jehan i Jehanne, byłoby to niemiłe spotkanie. W nocy w jej prawym oku poruszyła się niebywała, słoneczna twarz Messire'a, wraz z gorącem w jej prawym boku. 253 Thomas Keneally messire: Róża triumfuje w la Beauce. W ogrodzie zemsty Króla Jezusa w la Beauce. Poszła od razu do apartamentów d'Alencona i obudziła go. Będąc pod silnym wpływem awanturniczej cnotliwe ści, jaką księża Jolanty stworzyli w obozie, książę spał. Sprawiał wrażenie, że ani żądze, ani goście nie budzą gc zwykle po jedenastej. jehanne: Mój drogi książę, gdyby ktoś wspomn o stronie la Beauce, co by to dla was znaczyło? alencon: Ależ słyszałaś to kilka dni temu. La Hire ci mówił. La Beauce i Sologne. jehanne: Nic nie słyszałam o la Beauce i Sologne. do tej chwili. alencon: Ale oni nie mówili o niczym innym. Północnj brzeg. Południowy brzeg. La Hire i dTlliers nazywali je ich nazwami. jehanne: Aż do tej chwili nie słyszałam nazwy 1 Beauce. alencon: La Beauce to jest pomocny brzeg, gdzie jes miasto. Sologne to południe, przedmieścia Orleanu. Hire i dTlliers... Ku jego przerażeniu ujęła jego twarz w obie dłonie. Trzymała ją bardzo silnie, był przestraszony. jehanne: Czy mi wierzycie, śliczny książę? Aż dc dzisiejszego wieczora nie słyszałam nazwy la Beauce. alencon: Wierzę ci. To nie ma znaczenia. W nagrodę pozwoliła mu uwolnić drobną twarz. jehanne: W każdym razie armia musi iść stroną la Beauce. Wprost na forty Goddamów. ALENCON: O? jehanne: Wszystko to stanie się w la Beauce. allencon: Rozumiem. jehanne: Wydacie ten rozkaz? allencon: Muszę najpierw spotkać się z tamtymi. jehanne: Kiedy? Kiedy? 254 Joanna dArc alencon: Jutro rano. jehanne: Będę przy tym? alencon: Jeśli... dobrze. Jak gdyby chcąc ją uspokoić, powiedział, żeby była gotowa, bo wymaszerują już bardzo niedługo. Nie zadowoliło jej to. W końcu musiał jej powiedzieć dokładnie. Dowódcy spotkają się nazajutrz o ósmej rano w wielkiej sali. Ich decyzje zostaną natychmiast przekazane do aprobaty Radzie Królewskiej. Pojutrze mogąjuż ruszać. JEHANNE: Ach! Nazajutrz był wtorek. O ósmej nad obozem legła mgła, lecz poza nią silnie świeciło słońce. Jehanne i d'Aulon byli jedynymi osobami, które o ósmej znalazły się w sali. Jehanne chodziła tam i z powrotem między oknami i stołem konferencyjnym. d'aulon: Musicie pamiętać, że oni przywykli do wojny, oni wojują już od lat. Nie uważają tych spraw za tak pilne... De Gaucourt przyszedł wraz z sekretarzem z dwudzie-stominutowym opóźnieniem. Zajmując miejsce, nic do niej nie powiedział. Potem wszedł la Hire, mrucząc: mademoiselle. Usiadł z założonymi rękami. Znów jak poczciwy mnich. Zamknął oczy. Następnie wszedł marszałek Gilles de Rais z pięknym chłopcem-koniuszym, o skórze tak świeżej, że miało się ochotę dotknąć jej i skosztować jak owocu. gilles: Spaliście dobrze, mademoiselle? jehanne: Dziękuję. gilles: Jakieś prorocze sny? Usta mu zwilgotniały, gotowe je przyjąć. Przy stole monsieur de Gaucourt prychnął grzmiąco. Musiał mieć zatoki nosowe wielkości pięści. Potem weszli Culant i d'Alencon. alencon: Nie leniliśmy się, Jehanne, przeprowadzaliśmy inspekcję konwoju. 255 wmm THOMAS KENEALLY Wszyscy postąpili za nim zajmując miejsca przy stole. Zamknięto drzwi. Siedzieli w milczeniu czekając, żeby Alencon zaczął. alencon: Sprawa trasy. Doradca Jehanne zaleca, żebyśmy maszerowali brzegiem północnym. Prosto na bramy miasta od zachodu. W ten sposób rozpoczęło się pierwsze doświadczenie Jehanne z rytuałami, które nazywa się radami wojennymi. Nie wiedziała o tym tego ranka, lecz ów rytuał był środkiem wyczarowania potęgi dla generałów, tak żeby w pewnym stopniu mieli władzę nad swymi wojskami. Decyzje podejmowane pod koniec ceremonii były niekiedy godne poparcia, czasem pełne nadziei, czasem z góry przeznaczone na przegłosowanie ich przez polityków. Często tak nie związane z prawdą, jak oświadczenie księdza przy końcu mszy: I światłość w ciemnościach świeci i ciemności jej nie pochłonęły. Jak gdyby ten dzień miał być w jakiś sposób bardziej promienny niż wszyscy jego zmarli i nędzni bracia. W tym samym duchu generałowie odprawiali formalne narady. Jehanne nie rozumiała jeszcze, że były to w równym stopniu pełne nadziei rytuały, co zebrania wojskowe. Toteż d'Alencon intonował. alencon: Doradca Jehanne zaleca, żebyśmy maszerowali północnym brzegiem. de gaucourt: Czy doradca młodej osoby wie o tym, że Anglicy mają dwa miasta garnizonowe między Orleanem a Blois? Jednym jest Beaugency, a drugim Meung. Obydwa na północ od f zeki. jehanne: Myślę, że mój doradca więcej wie o Loarze niż wy, mónsieur. Wciąż jeszcze żywo pamiętała skaleczenie nogi w Poi-tiers. de gaucourt: To znaczy, że przez całą drogę do Orleanu mamy dwa garnizony % naszej flanki. Mogą one atakować 256 Joanna dArc konwój z boku i mają obronne miasta, do których mogą się wycofać. A potem, jeśli na froncie pod Orleanem coś się nie powiedzie, mamy te same garnizony z flanki podczas odwrotu. jehanne: Mój doradca gwarantuje, że powiedzie się nam na froncie pod Orleanem. de gaucourt: Wasz doradca nie wyłożył pieniędzy. Myśmy je wyłożyli. My wszyscy. Z wyjątkiem was i waszego doradcy. jehanne: To brutalny sposób myślenia. Nigdzie się tak nie myśli. Marszałek de Boussac i Poton roześmieli się. de gaucourt: Wyjdźcie za drzwi. Nadstawcie ucha, dziewczyno. jehanne: Tak, ucha. Moje kolano w Poitiers, moje ucho w Blois. Naprawdę męczycie mnie, mónsieur. Poton uderzał dwoma palcami w stół i syczał: Ślicznie, ślicznie, ślicznie. Na twarzy dziewczyny zbyt łatwo odmalowało się zadowolenie. De Gaucourt to zauważył. Gilles, usłyszawszy, że dziewczynie w nocy nic się nie śniło, zasnął. Powstało pytanie: czyja galanteria uratuje dziewczynę? Nagle przyczynił się do tego głos la Hire'a. On ją uratował. la hire: Oczywiście, marsz północnym brzegiem nie jest niemożliwy. Wszyscy wiemy z Rouvray, że atakowanie kolumny posiłkowej bywa niebezpieczne. Jeśli zachowamy zwarty szyk, Anglicy z Meung i Beaugency nie ośmielą się ruszyć. A teraz, jeśli podejdziemy do fortów pod Orleanem, większa część wojska może sformować się między Drogą Paryską i fortem St. Lorent, a konwój pod silną strażą może przekroczyć tę samą Drogę Paryską dobrze na północ od linii angielskich i przejść bezpiecznie do Bramy Bannier albo Parisis. 257 Thomas Keneally Zakaszlał głucho - brzmiało to tak, jakby jego małe ciało było całkiem puste w środku. culant: Myślę, że wszyscy wiemy, iż wczoraj monsieur d'Uliers poprowadził swoją kompanię z czterystu żołnierzy do Orleanu brzegiem la Beauce. de gaucourt: Nie popieracie poważnie tego idiotyzmu. culant: Podaję tylko informację. boussac: Co macie przeciw brzegowi Sologne? Gdybyśmy przeszli przez Sologne, może się zdarzyć wszystko, co najlepsze: armia dostanie się tam, by zacząć... żadnych małych, cholernych trudności... posiłki można posłać barkami rzeką do Orleanu, załadowawszy je o kilka mil w górę rzeki... ludzie za murami dostaną dziewczynę, którą Bastard im przyrzekł... trzeba się z tym liczyć. Bastard zrobił z tej dziewczyny wielką sprawę. (Te słowa brzmiały dwuznacznie.) Albo zrobi, jeśli mu się da szansę. Poton znów jął uderzać dwoma palcami w stół mówiąc: Ślicznie, ślicznie, ślicznie. jehanne: Marszałku de Boussac, rozumiem pański dowcip. Szkoda, że marszałek de Rais usnął. Nie sądzę, żeby on miał tego rodzaju poczucie humoru. Znów Poton ze swymi palcami... Zaczął mówić la Hire. Nikt nie dosłyszał jego pierwszych słów. Przy czwartym lub piątym zapadło całkowite milczenie. Miał przy tym stole najwyższy autorytet. la hire: ...potrzebowali czegoś wielkiego. Warunki są złe zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz Orleanu, zarówno dla Anglików, jak dla nas. Na zewnątrz Anglicy cierpią na brak ludzi, żyją źle, posiłki nadchodzą nieregularnie, angielska Rada w Westminsterze ma inne problemy - zachód kraju, Irlandię. Zdarza się, że mają po uszy żądań wysuwanych przez angielską Radę w Normandii. To jest przewrotna polityka. Biedny Johnnie 258 Joanna dArc Goddam pod Orleanem czuje, że jest koniuszkiem palca długiej ręki i długiego ramienia i że głowa, która kieruje tym ramieniem i tą ręką, i tym koniuszkiem palca, wcale się o niego nie troszczy. Dojrzał do tego, żeby go zniszczyć. Lecz ludzie wewnątrz miasta nie mogą tego nawet zobaczyć. Kiedy wejdzie się do tego miasta, to tak, jakby się dostało do królestwa obłąkanych. Widzą błoto i nędzę Goddamów, a przecież ich nie widzą. Dla ludzi wewnątrz murów Anglicy są nadnaturalnymi istotami. Biedny Bastard królewski musi im dawać wielkie obietnice, żeby to zrównoważyć. Jego wielką obietnicą jest ta dziewczyna. Podzielam zdanie monsieur de Gaucourta co do konwoju. Lecz bez względu na to, czego nie będzie można dostarczyć do Orleanu, dziewczyna musi się tam znaleźć. alencon: Więc droga brzegiem Sologne nie jest najpewniejsza? la hire,: Jeśli nawet spotkamy czołówkę Anglików w la Beauce, dziewczyna łatwo może się prześlizgnąć za flanką. Anglicy, musicie o tym wiedzieć, mają mało koni. boussac: W porządku, niezależnie od dziewczyny, możemy wygrać pozycyjną bitwę na północnym brzegu. Ale widzieliśmy wszyscy... nieprawdaż... że generalna bitwa załamuje się wobec głodnej, zabłoconej bandy angielskich bękartów. Nie chcę wymieniać nazw... JEHANNE: AginCOUlt. boussac: Nie chcę wymieniać nazw! Dyskusja trwała godzinami. Z daleka, z obozu, Jehanne usłyszała, że jakiś uświęcony trębacz wzywa wojsko na codzienną mszę. Wiedziała, że te sprawy wkrótce stracą swoją moc oddziaływania na żołnierzy, jeśli armia nie wyruszy szybko i we właściwym kierunku. Potem, nagle, nie było już żadnych problemów. Culant 259 I Thomas Keneally napisał coś na papierze i pokazał to, co napisał, Boussa-cowi, a potem Potonowi - ale mógł to być żart, bo obydwaj mężczyźni uśmiechnęli się. Od tej chwili opuścili de Gaucourta. I chociaż było to cudowne ustąpienie opozycji, Jehanne poczuła się nieswojo, tak jakby ona i de Gaucourt byli jedynymi niewinnymi w tej sali. Nieco później Poton wciąż sugerował, że armia i konwój mogłyby iść południowym brzegiem aż do brodu w pobliżu Clery, dość daleko za Meung. Potem wojsko -albo jego większa część - mogłoby przeprawić się przez rzekę, żeby stanąć wobec angielskich fortów, a konwój szedłby dalej w głąb lądu południowym brzegiem aż do Checy, kilka mil w górę rzeki od Orleanu, tam barki spotkałyby się i zabrały posiłki w dół rzeki do przystani Tour Neuve w południowo-wschodniej części miasta. Czy to zadowoli doradcę młodej damy? Spojrzała na la Hire'a, czy da jej jakiś znak. Znużone niebieskie oczy były od niej odwrócone. Nic jej nie przekazywały. Wpatrywała się przez stół w de Raisa. Spał jeszcze, ze wspaniałą głową niemal wyprostowaną, lecz skłonną do opadnięcia na lewe ramię. Był bardzo, bardzo zmęczony. jehanne: Czy wszyscy będziecie głosować zgodnie z honorem? de gaucourt: Ja z pewnością zgodnie z moim. Głosowali więc, by postąpić tak: ruszyć południowym brzegiem, lecz w odpowiednim czasie przeprawić armię, żeby ruszyła przeciw angielskim pozycjom na zachód od Orleanu. De Gaucourt głosował przeciw temu, Boussac nie mógł się zdecydować. Plan, na który - jak się wydawało - rada wojenna wyraziła zgodę, można przedstawić przy pomocy prostej mapki. Joanna dArc Pozycje Avgdskie Na tym rytuał zakończył się o godzinie drugiej. D'Alencon powiedział, że po zatwierdzeniu planu przez Radę Królewską wozy będą mogły wyruszyć o świcie przez przedmieście Vienne, położone na południowym brzegu. Przed wieczorem wszystkim poda się ich pozycje w kolumnie. Obóz zostanie zwinięty o siódmej po uroczystym pobłogosławieniu wojsk przez kanclerza Francji, arcybiskupa monsieur Regnaulta de Chartres. Podziękował im za udział w obradach. W kącie sali Boussac, Poton i Culant uspokajali de Gaucourta. Zdaje się, że była to bardzo skuteczna rozmowa. Rozchmurzył stare czoło. Tamci ujęli go za łokcie. Jehanne wstała od stołu z poczuciem nierealności tego wszystkiego. Powinnam być wdzięczna, myślała. Robią to, co chcę, a ja się na to zżymam. D'Alencon dostrzegł ją, skłonił się szybko z bolesnym uśmiechem i ruszył ku wyjściu. jehanne: Czemu jesteście tacy nerwowi, mój drogi książę? alencon: Wojna. Wojna. JEHANNE: To WSZystko? alencon: Jehanne, ja nie znam rzeki. Nie znam kraju na pomoc ani na południe od rzeki. Kiedy ostatnim razem 260 261 Thomas Keneally jechałem do Orleanu, miałem dziesięć lat i nie patrzyłem na kraj okiem żołnierza. jehanne: Dlaczego to mówicie? alencon: Nie obwiniaj mnie za nic, cokolwiek się stanie... jehanne: Stanie się? Nic się nie stanie. alencon: Jehanne... nie przestań... nie przestań mieć dla mnie s p e c j a 1 n y c h uczuć. Wyszedł, zanim mogła mu dać jakiekolwiek zapewnienie. Marszałek de Rais wciąż spał. Podeszła do niego na palcach i łagodnie dotknęła jego ramienia. Zbudził się natychmiast. Spojrzał na nią szybko niesamowitymi, pięknymi oczami. gilles: Powiedzcie mi, mademoiselle. Czy umiecie tłumaczyć sny? Księga trzecia OGRÓD ZEMSTY BRATA JEZUSA D o mego czcigodnego, etc. Datowano 29 kwietnia 1429. Jak was informowałem w mym ostatnim liście*, ponieważ zorientowałem się, że marszałek de Rais jest człowiekiem wielce bogatym, który pragnie pomóc sprawie swego króla poważnym nakładem pieniężnym, uważam teraz za konieczne nałożyć zbroję i jechać wraz z nim do Orleanu, żebym mógł zakończyć z nim swoje interesy. Marsz na Orlean rozpoczął się wczoraj wieczorem z Vienne, przedmieścia Blois, położonego na południowym brzegu Loary. Wojsko miało maszerować z kolumna^ taborów i stadami bydła, owiec i świń, lecz sam marszałek i dziewczyna mieli jechać na czele, więc i ja znalazłem się w grupie czołowej. Chociaż generał Poton wysłał przed nami zwiadowców, mój czcigodny przełożony rozumie, że bankier nie ceni sobie miejsca na czele kolumny wojsk. Zebrane zapasy były obfitsze niż największy rynek miejski, nagromadzono stada i wozy na dwa miesiące. Teraz po- * Nie przytoczonym w tej relacji. 263 Thomas Keneally mocnicy woźniców biegli obok wozów uderzając w, nic kijami, żeby wypłoszyć szczury ze zboża. Obok drogi stali chórzyści marszałka w czarnych sutannach i krezach. Potem jego bretońscy rycerze, rzeczywiście bardzo przystojni. Zgromadziło się tam też siedmiuset księży, podwijających sutanny przed długim marszem. Jehanne, dziewczyna, przyszła do nas przed świtem w zbroi, lecz w czapce na głowie. Ma ona kilku rycerzy i paziów i tym podobnych osób do asysty w podróży. Trąbki zaczęły zwoływać się nawzajem wzdłuż linii i ku północy, w stronę Blois, gdzie jeszcze wiele wojska czekało, żeby przejść przez most i połączyć się z nimi. Podróż rozpoczęła się wytwornie. Chłopcy marszałka i mnisi odśpiewali Veni Creator, hymn wzruszający o tak wczesnej porze i w tym świetle. Marszałek pasjonuje się chórami. W czasie ich śpiewu wciąż unosił uzbrojone ramię, czy to z pochwałą czy z niezadowoleniem. Otaczali go wszyscy rycerze, bez hełmów. Słyszałem, jak dziewczyna pytała go z prostotą czy wszyscy Bretończycy są tacy przystojni. Choć droga była równa, tonęła w błocie od wiosennych deszczów, lecz chłopcy i księża nie przestawali śpiewać prawie do dziewiątej. Jednąz pieśni, którą śpiewali chłopcy, była kantata ku chwale miłości między mężczyznami. Wtedy księża zamilkli. A chociaż dziewczyna nie rozumiała łacińskich słów, zrobiło się jej nieswojo. Marszałek twierdził, że jest to stara pieśń, którą jego chórmistrz odnalazł w bibliotece u Sw. Juliana de Vouvantes. Jehanne powiedziała: dziwne klasztory mają w tej części kraju. Marszałek odparł łagodnie: wszędńe mają dziwne klasztory, mademoisełłe. Około południa wszyscy chłopcy leżeli wyczerpani na wozach. Droga pięła się pod górę. Wszyscy ucichli, opędzając się od końskich much. Wszyscy z wyjątkiem marszałka i dziewczyny. Marszałek mówił bez końca o proroctwach i wróżbach, tak jakby dziewczynę bawiła ta rozmowa o jej własnym rzemiośle. Opowiadał o królu Holu Monmouth, 264 Joanna d'Arc który uczył się astronomii na angielskim uniwersytecie w Oxfordzie. Wszędzie, dokądkolwiek król Hal jeździł, zabierał z sobą dwa astrolabia. Pewien horoskop, który przy ich pomocy zestawił, mówił, że jego syn nie powinien urodzić się w Windsorze, owym przeklętym zamku, o którym wciąż się słyszy. Odczytanie astralobiów sugerowało, że to, co zdobędzie we Francji Monmouth, utraci Windsor. Wysyłał pilne depesze do swej królowej, Katarzyny, każąc jej przebywać w innych zamkach, nie w Windsorze, lecz zanim je otrzymała, zległa w tym właśnie zamku. Dziewczyna powiedziała marszałkowi, że to nie ma znaczenia, gdzie dziecko zostało upuszczone (jej słowo). Wszystko stanie się i tak. Tej nocy obozowaliśmy na pustych polach. Dopiero kiedy się wjedzie w ten kraj i zobaczy ziemię wszędzie leżącą odłogiem, zrozumie się potworną naturą tej wojny. Miałem sześć koców, lecz mimo to było mi niewygodnie. Dziewczyna uparła się, że będzie spać w zbroi, nie wiem dlaczego. Jej krótkowzroczny paź, imieniem Raymond, zdjął jej tylko osłony bioder i brzucha, co razem nadawało jej w pasie kształt dzwonu. Toteż rano była całkiem zdrętwiała. Gdy księża odprawiali mszę, tysiące żołnierzy i konwojentów tłoczyło się, by ujrzeć konsekrowaną hostię, bo sądzili, że dziś jeszcze mogą bić się z Anglikami. Żołnierze często szeleszczą chodząc, bo pod koszulą owijają się pergaminem, na którym wypisano zaklęcia chroniące przed zranieniem. Śniadanie jedliśmy wszyscy z marszałkiem. Bretończycy jedli wędzoną rybę, bekon, sery, lukrowane owoce i pili wino. Lecz mimo to skarżyli się, jaka to twarda rzecz, żołnierka. Dzień zrobił się ciepły. Przez cały ranek jechaliśmy wśród wzgórz, a był to czas, żeby ktoś doglądał winnic. Lecz nie było ani żywej duszy uzbrojonej w widły i nożyce, która by to robiła. 265 ThomaśsKeneally Wcześnie po południu zaczął padać deszcz. Marszah i paplał z dziewczyną. On sam ma dwa astrolabia i powin da, że Sagittarius* powędrował głęboko w gmach nocy Widocznie Sagittarius jest gwiazdą Anglii. Tego popołudnia około czwartej wytworzyła się niemiła sytuacja miedzy dziewczyną Jehanne i dowódcami armii, którzy, pomijając Gillesa de Rais, jechali dość daleko w tyle kolumny. O tej godzinie słońce wyjrzało zza chmur i oświetliło daleką Loarę i coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak ogromna pływająca po niej barka, otoczona murami. W istocie było to miasto Orlean. Otóż zdaje się, że dowódcy powiedzieli Jehanne, iż armia opuści kolumną zaopatrzeniową, tak aby miała mnóstwo czasu, żeby przeprawić się przez Loarą i zaatakować fortece Talbota na zachód od miasta. Marszałek de Rais nic nie wiedział o tym przedsięwzięciu, ponieważ spał podczas całego zebrania. Ujrzawszy miasto z lewej strony i nieco w tyle drogi, którą teraz jechała, Jehanne zacząła krzyczeć i unosić sią w strzemionach. Wołała, iż jej doradca powiedział, że wojsko musi zaatakować Goddamów w la Beauce, że to tam powinna teraz być armia. Monsieur Gilles odrzekł, że jej doradca zapewne miał słuszność, lecz on nie sądzi, żeby Rada Królewska łatwo posłała armią na niepewny atak na Talbota. Bardzo przepraszał za to, że Rada Królewska nie była poinformowana tak dobrze jak ona. A nawet jak on ze swymi astrolabiami. Dziewczyna wolała: „Tędy nas posiali. Dwoje naiwnych prowadzi wojsko złą drogą!" Uparła się, że pojedzie ku tyłowi kolumny, dopóki nie odnajdzie generałów, którzy wszyscy razem jechali na czele wielkich sil kawalerii. Na czele kolumny zobaczyliśmy ją znowu dopiero za godzinę. Wciąg jeszcze była w furii. Rada Królewska i Bastard zgodnie zabronili fron- * Strzelec (przedstawiony jako łucznik) - znak zodiaku. 266 Joanna d-Arc iowego ataku w la Beauce. Wojsko miało pozostać u boku konwoju. Dziewczyna spytała ich, po co było zwoływać dwa dni temu naradę generałów, na której postanowiono, że armia przekroczy rzekę w la Beauce i zaatakuje Talbota. Książę d'Alencon i de Boussac powiedzieli jej, że generałowie zdecydowali się na tę drogę z grzeczności dla niej, wiedząc, że Rada Królewska nigdy się na nią nie zgodzi. De Gaucourt powiedział jej również, że ściśle biorąc Alencon nie powinien być w armii, ponieważ nie wykupił jeszcze jeńców, których pozostawił w swoim zastępstwie w angielskiej fortecy w Crotoy. Wróciła do marszałka de Rais, przeklinając system okupów i małoduszność Królewskiej Rady. Wszystkie flagi były mokre, a chłopcy z chóru i rycerze kaszleli, lecz ona była zawziętym, płomiennym czołem armii. W końcu dotarliśmy do tymczasowego obozowiska nieco w górze rzeki poza Orleanem. To na wschód od Orleanu forty angielskie są najsłabsze, wobec tego zaopatrzenie można najlepiej wprowadzić do Orleanu z tej strony. Biorąc po ludzku, wściekłość dziewczyny jest bezsensowna. Ten list pisałem pod osłoną wozu. Wieczór jest wstrętny, ze wschodu wieje silny wiatr... BERNARDO MASSIMO Jehanne, córka Jakuba z Sermaize, siedziała jak w pułapce na czele błazeńskiej armii, która poszła w złym kierunku. Gdy tam czekali, wiatr zmienił kierunek, przechodząc najpierw w szkwał, potem w zawieruchę. Wszyscy ludzie osłaniali się płaszczami przed ulewą z zachodu. Był tam namiot na rzece, a raczej namiot na barce. Utorował sobie drogę przez mgłę i przybił poniżej nich do nie wykończonej przystani na czymś, co było zapewne głęboką wodą. Niemniej ci, którzy wyszli na brzeg, brnęli przez muł. Nosili na zbrojach płaszcze przybrane futrem. 267 Thomas Keneally Prowadził ich człowiek bardzo wysoki o twarzy okolonej czarną brodą. Ucałował de Gaucourta w oba policzki. Jego mokre buty skrzypiały. Lecz poruszał się z ową delikatnością, której usiłował nabyć d'Alencon, co mu się zresztą nieźle udawało, lecz w której celowali tylko ludzie tacy jak Gilles i właśnie ten człowiek. jehanne: Wy jesteście Bastardem? Słyszała, że de Gaucourt coś mruknął. Przerwała mu powitanie, na które powinien był mieć więcej czasu. Ześlizgnęła się z brzegu rzeki ku nowo przybyłemu. Oczy miał łagodne, lecz aż do czasu, gdy zaczynały być władcze. Nie można w nich było dostrzec dziwacznego występku, który czaił się w oczach Gillesa. Można też było założyć się, że on nie wozi z sobą astrołabiów. jehanne: Czy to był wasz rozkaz, żeby iść tą drogą? Z tyłu za Bastardem Culant, de Lorę, de Rais odwrócili twarze ku nawałnicy, dyskutując o niej niby rybacy. bastard: Wydałem ten rozkaz. I wydali go inni, mądrzejsi. jehanne: Czy przemawia do was myśl, że dziś wieczorem mogłoby już być po wszystkim? BASTARD: Tak. jehanne: Słyszeliście o moim doradcy? Mówił bardzo łagodnie ziewając od czasu do czasu. bastard: Oczywiście, słyszałem. Nie chcę być nieuprzejmy: ale może wasz doradca nie słyszał, że kolumna angielska pod dowództwem Johna Fastolfa wyruszyła z Paryża do Orleanu. jehanne: Powiedziano mi o tym, monsieur. bastard: Powiedział wam wasz Głos? jehanne: Głosy! Nie, monsieur Alencon. bastard. Proszę was, mademoiselle Jehanne, musimy pracować w dobrym porozumieniu. Od razu była pewna, że tylko Bastard zrozumie jej gniew. Idąc na palcach podeszła do jego lewego ramienia. 268 Joanna dArc jehanne: Głosy powiedziały: la Beauce. La Beauce, la Beauce! bastard: Przykro mi. Skąd mogłem wiedzieć? Gdybym wiedział... Rozmowa z nim była prawie tak miła jak flirt. Ale nie mogła pozwolić, żeby ją w ten sposób ugłaskał. Gdyby mu się udało, zawsze by tego próbował. jehanne: Nie rozgrzeszajcie się tak łatwo, monsieur. Postaraliście się o to, żeby mnie zmylić. Ale nawet w połowie nie zmyliliście mnie tak, jak zmyliliście siebie. Dowódcy wojska zgrupowali się teraz wokół nich. gilles: W jaki sposób możecie przeprawić barki pod ten wiatr? bastard: Nie możemy. Nawet lawirując. A także poziom rzeki jest zbyt niski. Gdyby dowiedział się o tym Talbot, mógłby nadejść od Augustianów,. i zebrać nas wszystkich, gdy będziemy czekali. D'Alencon natychmiast kazał wysłać na zachód zwiadowców, żeby sprawdzili, czy Talbot nie doznał takiego olśnienia. Bastard żałował, że nie byli tutaj pół godziny wcześniej, gdy wiatr był pomyślny. Woda opadła także właśnie w ciągu ostatniej półgodziny. Prądy są tutaj bardzo niebezpieczne - może to ma coś wspólnego z wyspami na rzece. Dziewczyna od }:azu spostrzegła, że on się boi. Może utrata miasta, które było mu osobiście tak bliskie. jehanne: Nie martwcie się. Nie zrobiliśmy całej tej drogi po to, żeby nas zatrzymał wiatr albo płytka woda. Ujął ją za łokieć. bastard: To są te drobiazgi, mademoiselle. Zawsze te drobiazgi, które przekreślają czyjąś szansę. jehanne: Dlatego właśnie mój doradca mówił: la Beauce. bastard: Rzeczywiście. Ale o zmierzchu deszcz ustał, wiatr zmienił się na 269 Thomas Keneally północno-zachodni i umiarkowany, woda podniosła się, z szumem omywając przystań. Barki wyruszyły z Orleanu o zmroku, ich hałaśliwy, kwadratowy takiełunek osłaniała przed strzelcami angielskimi z St. Loup wielka wyspa w pobliżu północnego brzegu. Wszyscy rycerze wzdłuż grobli bili oklaski i wołali Noel. Lecz ponieważ oni także należeli do „spisku drugiej strony", barki zacumowały przy pomocnym brzegu rzeki. jehanne: Dlaczego po tamtej stronie? Dlaczego, na święte imię Chrystusa? La Hire odpowiedział jej swym obojętnym tonem. Gdyby barki zacumowały po tej stronie i ludzie spędzili noc na ich ładowaniu, mogłoby zabraknąć ludzi do pilno- J wania Anglików, a ci mogliby wówczas przesunąć wojska w ciemności nad rzekę albo wysłać oddział napastniczy z Jargeau na wschód, albo zrobić jedno i drugie ...albo mogliby, albo mogliby. Ten wilkołak z jej dziewczęcych lat stał obok niej i wyniszczał swoje dumne racje. Bastard jej szepnął, że czas, aby teraz ona przeprawiła się przez rzekę. bastard: Mamy dla was miłe pomieszczenie w Checy. | Ogień. I kolację. Przypomniała sobie, że jednak ciąży jej stal i bolą ją nerki. jehanne: Gdyby gospodarz prowadził swoje stada tak, jak wy prowadzicie tę armię, umarłby z głodu i zasłużyłby na to. bastard: Może, mademoiselle. Raymond i Minguet zawiązali oczy koniom, nawet swoim własnym. Z chlupotem kuśtykała przez muł wraz z Pas-ąuerelem i d'Aulonem. Barka musiała podejść blisko, omijając przystań, tak żeby można było załadować konie. Jehanne zdjęła zbroję i brnęła w skórzanych butach. Wzdłuż wybrzeża rozległy się przyjazne okrzyki, życzenia szczęśliwej drogi. La Hire miał dwustu lansjerów, 270 Joanna dArc którzy także tej nocy mieli przeprawić się do Checy. Wśród mżawki spostrzegła Jeana de Metz w staroświeckiej kolczudze i jego sługę de Honnecourta, któremu kiedyś ukradła ubranie. Był tam Bertrand, nie wiadomo dlaczego z gołą głową, mokre włosy miał założone za uszy. A z nim trzej mężczyźni - Julian, a także Jehan i Pierrolot, jej bracia z ojca Jakuba. jehanne: W porządku, Bertrand, panie de Metz. I weźcie waszych łudzi. Rano załadowano barki i bydło oraz zboże wysłano w dół rzeki. Garnizon z Orleanu staczał potyczki wokół angielskiego fortu St. Loup, żeby nie niepokojono barek strzałami z bombard, moździerzy, kolubryn. Cała flota bezpiecznie zacumowała w głębokiej fosie pod wschodnimi murami. W południe tego dnia w miłym zamku Checy zwołano zebranie. Gdy weszła Jehanne, wszyscy już byli zgromadzeni wokół długiego stołu. D'Alencon, Bastard, de Gau-court, marszałkowie Boussac i de Rais, la Hire - wszyscy. Doznała uczucia, że w głowach wszystkich zebranych utrwaliło się szaleństwo. Ponieważ rozmawiali o nieprawdopodobnej propozycji, jaką im przedstawiono: żeby armia wróciła do Blois. Wyglądało na to, że spędzili całe przedpołudnie przekonywając się, że tak stać się powinno. JEHANNE: DlaCZegO? bastard: Nie mam łodzi, żeby ich przeprawić do Orleanu. Jeśli znowu spróbuję podciągnąć te barki w górę rzeki, Anglicy na to nie pozwolą; po raz drugi - nie. jehanne: Chcecie przez to powiedzieć, że kazaliście armii maszerować tą stroną rzeki, wiedząc, że nie będzie się mogła przez nią przeprawić? bastard: Właśnie tak. Miałem na myśli konwój. Konwój był ważniejszy. jehanne: Więc teraz dostaliście żywność. Żeby pożywić swój strach. I to was zadowala. 271 ThomaS Keneally bastard: Z Anglikami nie ma zabawy. Czy wiecie, że zatrzymali waszego herolda Guyenne'a? jehanne: Guyenne'a... Śpiewaka! bastard: Ambleville'a odesłali do Orleanu. Grożą, że spalą Guyenne'a. JEHANNE: Za CO? bastard: Za to, że przyniósł list od czarownicy i here-tyczki. Myślę, że to tylko pogróżka. jehanne: Czarownicy i heretyczki... la hire: Nie sądzę, żebyśmy powinni odejść. Myślę, że powinniśmy się przeprawić bez względu na to, jak długo to potrwa. Wszyscy żołnierze czują się dobrze, wyspowiadali się, chcą być z dziewczyną. Chcą umrzeć nazajutrz, jeśli tak być musi. bastard: Przykro mi. Zabrałbym was do Orleanu, gdybym mógł. de boussac: Wolę mieć dziewczynę i zapasy niż po prostu drugą armię. bastard: To jest szczera prawda. la hire: Czy chcieliby armii, która przebiłaby się do miasta od strony Tourelles, naprawiając przy tym most? de gaucourt: Takiej propozycji można by oczekiwać od kogoś, kto nie wyłożył pieniędzy. Pochyliwszy się, la Hire poweselał. W jego oczach szukających oczu tamtych widać było przekonanie o własnej przyzwoitości. de gaucourt: Widziałem, jak wykruszały się wszystkie królewskie armie. Ta jest prawdopodobnie ostatnia. Nie można jej narażać. la hire: Nie chcę wracać. Za waszym pozwoleniem, monsieur Bastardzie, chcę wejść do miasta. gilles: Zawsze wiedzieliście, że to zrobicie. Stąd to przydzielenie dziewczynie dwustu lansjerów. 272 Joanna dArc la hire: Uzupełnienie chłopców z chóru, monsieur marszałku. Nie syczeli na siebie ani nie wpadali w furię, byli mistrzami w panowaniu nad sobą. gilles: Wolno nam trochę się pocieszać. Jehanne rozpraszał widok pięknego i wytwornego gardła marszałka, napinającego się w dyskusji. alencon: Jehanne, jeśli wejdziesz do miasta z Bastar-dem i la Hire'em, przysięgam ci, że przyprowadzę armię z powrotem. Przez la Beauce. Dziewczyna uderzyła słabo dłonią w stół, kostki palców miała jeszcze obolałe. jehanne: ...tą drogą, którą ja chciałam iść od razu. Myślała: Jakże słusznie nigdy nie mam ochoty usprawiedliwiać moich dziwnych poglądów przed tą bandą. alencon: Monsieur de Rais łaskawie zapłacił mój okup. To ich ożywiło. culant: W oparciu o wasze posiadłości w Normandii? D'Alencon spuścił głowę. Zawstydził się jak biedny chłopiec. gilles: Wrócimy do Normandii. To jest zapisane w gwiazdach. la hire: Jezu Wszechmogący. alencon: Więc zabiorę armię z powrotem do Blois i powrócę z nią. Wejdziesz do Orleanu, Jehanne? jehanne: Jeżeli zaręczycie mi za to: pere Pasąuerel z moim proporcem będzie prowadził wojsko. Wszyscy żołnierze dalej będą się spowiadać. Dziewkom zabroni się wstępu do obozu, nawet w męskim przebraniu. Żołnierze nie będą tracić swej bojowej sprawności z dziewkami ani nie będą zaklinać się na trzewia Króla Jezusa i świętych Francuzi zginą przez takie gadanie. Przyrzekacie mi? gilles: Nowy pomysł. Dziewicza armia dziewicy. Piękne. Na dole czekały delegacje przedsiębiorców, urzędników, które przejechały przez rzekomy angielski kordon, 273 Thomas Keneally żeby ją zaprosić do swego miasta, do owej nierealnej rzeczywistości wśród kamieni i wież. Wszyscy tak wiele o niej wiedzieli. Zakapturzeni franciszkanie, nie mający dla swej obrony nic prócz noża do sera, prześlizgiwali się przez angielskie pozycje okryte nocą lub mgłą, z naręczem legend. 1 ego wieczora o ósmej wyjechała z murów Checy na drogę do Orleanu. Były z nią setki ludzi: rycerze z garnizonu Bastarda, sam Bastard, la Hire ze swymi lub z jej dwustu rycerzami najemnymi, de Gaucourt z podobną kompanią jeźdźców, marszałek de Boussac z jeszcze większą ich ilością. Widziała ogniska płonące w mroku na lewo od drogi. Wiedziała, czyje one były. To coues palili swoje nocne ognie w la Beauce, w ogrodzie zemsty Brata Jezusa. Drewno na podpałkę było wilgotne, długie, szare smugi dymu ciągnęły ku miastu, melancholijne dymy, jak gdyby palono śmieci lub starą odzież. bastard: To ich bastion St. Loup. Nie potępiał ich bastionu St. Loup - nie było to powiedziane z gniewem - raczej z uczuciem braterstwa, jak gdyby wiedział, że im tam ciężko. Powiedział, że milicja miejska i część garnizonu zaatakowała bastion dziś po południu, włamała się przez palisadę i wspięła na ziemne umocnienia wewnątrz. Zabito jakiegoś angielskiego rycerza i zabrano jego proporzec. Zginęło też pięciu innych Anglików. Anglicy w St. Loup mieli mało koni, więc nie mogli podjąć pościgu. Potem było dość jasno, by dostrzec mury miejskie. bastard: To będzie dla was męczące. Przy wejściu do miasta znajdował się niski barbakan, a za nim mury o dziewięciu wieżach tylko po tej stronie. Wszędzie wzdłuż murów płonęły kosze z koksem i smolne pochodnie, czasem poruszali się tam ludzie i rzucali 274 Joanna dArc cienie. Zauważyła też światła na szczycie czworobocz-nych wież katedry, odbijające się od plątaniny dachów. Plątanina. Czuła przerażenie stłamszonego miasta, otoczonego wojskiem. bastard: Dom, w którym będziecie mieszkać, należy do skarbnika mojego ojca, monsieur Bouchera. On mieszka w centrum miasta przy głównej ulicy, zwanej rue des Talmeliers. Główna brama z tej strony nazywa się Lisią Bramą. Przez nią można się dostać do St. Lorent, la Croix-Boisee, do fortów o nazwach Rouen, Paryż i Londyn. Do Talbota. jehanne: Oni tam trzymają Guyenne'a? BASTARD: Tak Zawołała na Mingueta i Raymonda. Chciała im powiedzieć, żeby trzymali się z dala od tłumu, lecz spostrzegła, że w grupie dorosłych były dzieci. Biedny mały Minguet musiał jechać przodem z jej klejonym proporcem, wprost na witających. jehanne: Już dobrze. Nie zgubcie się w tłumie. Minguet i Raymond przejechali przez Bramę Burgun-dzką, potem wjechała sama Jehanne po prawicy Bastarda. Rozległ się dziki wrzask, nie były to zwykłe okrzyki powitalne, był to wrzask na pograniczu bólu i ekstazy. Wjechawszy do ich ciasnego miasta, przekłuła obwód ich zgorączkowania, z ust tych ludzi wydobywał się zły oddech szaleństwa. Widziała blask świateł na podbródkach mieszczan krzyczących z balkonów. Na ziemi kanonicy z katedry Sw. Krzyża wyli pod murami; z lewej strony kapitanowie milicji obywatelskiej trzymali w ręku hełmy i oni także wrzeszczeli. Spojrzała na Bastarda. Ściągnął wargi nad swą piękną brodą. Lecz nie mogłaby go usłyszeć, gdyby nawet coś mówił. Jego oczy mówiły: Widzisz, stałaś się im potrzebna. Miał zdradliwie łagodne brązowe oczy - używał ich do wzruszania kobiet. 275 Thćmas Keneally Ten wielki jęk i wrzask ulgi garnizonów i ludności Orleanu! Musieli go słyszeć w forcie St. Loup, pośród swych smutnych ognisk. Musieli go słyszeć w St. Lorent, musiał go słyszeć też Guyenne, musieli go słyszeć także w owym błotnistym forcie na zimnej Wyspie Karola Wielkiego pośrodku Loary. Musieli się żegnać znakiem krzyża, wołać 0 księży, zakreślać magiczne koła, owijać się w pergaminy, wyskubywać sierść białych koni, ćwiartować króliki, by uzyskać ich przynoszące szczęście wnętrzności. Tymczasem smolne sosnowe pochodnie rzucały tajemnicze światło na siwka, którego ofiarował Jehanne król ze swych stajni w Tours. Był biały jak symbol; gdyby na fresku jakiegoś włoskiego malarza Chrystus Bóg jechał nocą na koniu pośród ludu Izraela, koń mógłby być tak samo biały 1 mógłby poruszać się tak samo jak ten stary siwek. Wjeżdżając do Orleanu, po raz pierwszy od paru tygodni poczuła odurzenie swą boskością. Poczuła podniecenie egzorcyzmowaniem szaleństwa, wznoszeniem go niby chmury ponad miastem, rzucaniem go na zewnątrz, w oczy Anglikom. Blask na jej prostej stalowej odzieży cieszył ją aż do zawrotu głowy. O mój ludu - mówiła. Nikt nie mógł jej usłyszeć. Stała w strzemionach, w siodle o wysokim łęku, i unosiła prawicę. Kobiety chore na wole dotykały jej konia. Wielka smolna iskra spadła z balkonu i biały proporzec, dzierżony przez Raymonda, zajął się ogniem. Paź patrzył na to jak ogłupiały, próbując się skupić. Spięła siwka ostrogą i jakimś cudem - zdumiewało ją, jak umiała sobie radzić z tym koniem - podjechała do Raymonda. Widziała jego zielone oczy oszołomione światłem, spokojnie wpatrujące się w płomień. Chwyciła rękawicą płonące frędzle i stłumiła go. Zachwycił ją ten mały wyczyn. Tłum też był zachwycony. Wróciła do Bastarda, podnosząc ku niemu osmaloną rękawicę. Roześmiał się. Jak gdyby mówił: Mimo wszystko jesteś po prostu wiejską dziewczyną. Dom Bouchera był czteropiętrowy Miał osobliwe, 276 Joanna dArc wysokie fałszywe okna z kamiennym maswerkiem i prawdziwe okna wewnątrz nich, był to kosztowny sposób oszczędzania szkła. Kamienne figury realistycznie pochylały się nad fałszywymi kamiennymi balkonami, na zewnątrz fałszywych kamiennych okien. Wszystko to było ciekawe i zachwycające. Bastard krzyknął do niej, żeby zsiadła z konia, i podprowadził ją do schodów. Czekał tam, uśmiechając się, mężczyzna może czterdziestopięcioletni w szacie niebieskiej i złotej, ozdobionej liliami. Skłonił się, a z jego krótkiej powitalnej przemowy nic nie można było usłyszeć. Wskazał na tłum. Spostrzegła swoich braci, oszołomionych, o czerwonych twarzach. Nagle znalazła się w cichej frontowej sieni. Przy schodach stała chuda kobieta, przy niej czterech służących. Chuda kobieta miała na sobie aksamitną suknię, zieloną i złotą. Pachniała korzeniami. Była też przy niej śliczna, pulchna, mała dziewczynka. Oczy dziecka błyszczały niewiarą w oblężenie, w rzeczywistą obecność Godda-mów za jej ogrodem z tyłu domu, w porywanie dzieci, w kłute rany. Jeśli kamienne pociski przelatywały nad rue des Talmeliers i rozrywały się w czyjejś kuchni, powodując kilka zgonów, było to wydarzenie równie bezcielesne i nakazane losem jak błyskawica lub ciężki grad. Bastard wskazał na Bouchera jako skarbnika swego ojca. Madame Boucher. Mała Charlotta. Nadano jej to imię na cześć księcia, który teraz żyje wśród mglistego narodu Goddamów. jehanne: Dostajecie listy od księcia? boucher. Tak, mademoiselle. Anglicy zadają sobie wiele trudu, pilnując, żeby listy do mnie dochodziły. To jedna / ich rycerskich grzeczności. Musicie zdjąć zbroję przed obiadem. jehanne: Co będzie z moimi braćmi? uoucher. Mogą tu zamieszkać. W kuchni jest dla nich 277 Thomas Keneally jedzenie, a na najwyższym piętrze łóżka. Musicie zrozumieć, że trudno jest rozlokować całą waszą świtę tak, jak na to zasługuje. jehanne: Będą bardzo zadowoleni. Mógłby tu przyjść mój paź, żeby mi pomóc wydobyć się z tego wszystkiego? madame boucher: Pozwólcie mnie, mademoiselle. boucher: Ona umie zdejmować zbroję. Nigdy nie korzystam z pomocy pazia. Sama madame mówiła przez całą drogę po schodach na górę. madame boucher: On jest ciągle na murach, biedak. Musi pilnować napraw w zachodnim murze. Ci przeklęci Anglicy przez pół dnia rozwalają całą kamieniarską robotę... Jehanne czuła smak ich małżeńskiego związku, w którym madame Boucher spełnia obowiązki kochanki i pazia po niebezpiecznych godzinach nad Lisią Bramą. I nawet tego wieczora doznała na chwilę uczucia straty. W sypialni na górze madame Boucher szybko uwolniła ją od zbroi. W koszuli i w spodniach Jehanne poczuła się skurczona i obolała. Minguet przyniósł jej odzież, nieco nadąsany, że nie pozwolono mu, właśnie tego wieczoru, wykonywać swego rzemiosła: rozdziewania rycerzy i schlebiania im. Gdy wyszedł, madame Boucher pocałowała ją w ramię pomiędzy kołnierzem od koszuli i otartą szyją. Zdawało się niemal, że zapomniała, kogo rozebrała. madame boucher: Czy moje dziecko się uchowa? jehanne: Tak, oczywiście. madame boucher: Oni cały czas siedzą w błocie, ci coues, Boucher wie. Są nabrzmiali od wszy, wino mają bardzo kiepskie. Oni myślą, że jesteście czarownicą. JEHANNE: Mój Boże. madame boucher: Jeśli kiedykolwiek dostaną się za mury, nikogo nie zostawią przy życiu. Charlotta o pełnych wargach stała z oczami błyszczą- 278 Joanna dArc i ymi szaleńczym niemal poczuciem bezpieczeństwa tego dzieciństwa, jakim pozwolono jej się cieszyć. Zdawało się, że nie słyszy, o czym mówi jej matka. Podczas narady w domu Bouchera, podczas sobotniego przedpołudnia, Jehanne zrozumiała, że jej profetyczny ton zirytował generała imieniem Gamaches. Zawołał chorążego, zwinął swą flagę i powiedział, że rezygnuje. Wciąż krzyczał: Przeklęta mała impertynentka. Bastard porozmawiał z nią w kącie. La Hire mówił swym tępym, autorytatywnym tonem z generałem Gamaches, którego w końcu zmusił, żeby zwrócił flagę swemu chorążemu i pocałował Jehanne. Wymieniła z Gamachesem pobieżny pocałunek. Słyszała, że mruknął coś o seksualnej degradacji. Słyszał to też la Hire, który szybko położył mu rękę na ramieniu dla ostrzeżenia. jehanne. Mam dosyć narad. Mam dosyć zwłoki. Tego ranka na mszy u Bouchera Messire, mesdames Katarzyna i Małgorzata zapłonęli po jej prawej stronie. messire: Róża wspina się na wieże w ogrodzie zemsty Jezusa w la Beauce. Katarzyna: Róża wspina się na wieże. messire: Krwi czerwona, siostro różo, krwi czerwona Jezusa króla, siostro różo. Małgorzata: Kolce w ich ciała. Szybko. messire: Szybko, kochana. KATARZYNA: Już niedługo. Małgorzata: Miej litość dla wszystkich biednych żołnierzy. Siostro różo. KATARZYNA: Już niedługo. Na ulicach wokół rue des Talmeliers żołnierze milicji od świtu ustawiali się w szeregi w resztkach uzbrojenia. Gdy dziewczyna wyszła na schody domu Bouchera, za- 279 Thomas Keneally uważyła ich żywe, lecz kruche przekonanie o słuszności podjęcia decyzji w tym dniu. Wiedziała, że nie powinno się go utracić. Lecz w południe Bastard i de Gaucourt, oni wszyscy, gdy znaleźli się w domu, już je utracili. jehanne: Czy coś może mnie powstrzymać od tego, żebym zawołała do Goddamów z mostu? de gaucourt: Nie. Wyślijcie sługę i powiedzcie mu, żeby krzyczał, jeśli zauważy jakieś strzały. la hire: Zwłaszcza jeśli zauważy je nagle w swoim ciele. Tak więc po południu wyjechała z d'Aulonem i kilkoma francuskimi rycerzami przez południową bramę na most na Loarze. Było to bezdeszczowe, szare popołudnie. Przy drewnianej palisadzie obok jednego z filarów stali kanonie-rzy. Wołali: Noel, mademoiselle! Ich dowódca gwizdnął przez zepsute zęby. Francuscy rycerze pomachali im rękami. Jehanne drżała w swej zbroi, wielki koń poruszał się niezgrabnie, bolały ją od tego uda. rycerz: Tu jest Mistrz Jean, ogniomistrz. Coues w les Tourelles tak się go boją, że czasem rzuca się na kamienie, udając rannego, i pozwala się odnieść na noszach do miasta. Wtedy Goddamy wrzeszczą z radości. A w pół godziny później Mistrz Jean wraca, wspaniały jak samo życie. I sieje wśród nich śmierć. Myślała: Nigdy jeszcze nie mówiłam z żadnym Anglikiem. Rycerze angielscy mówią normańską francuszczyzną. Ale nie mogła przewidzieć, w jaki nieartykułowany sposób, właściwy Anglikom, będą do niej krzyczeli łucznicy. jehanne: Nigdy jeszcze nie mówiłam z żadnym Anglikiem. D'aulon: Oni są tacy jak my. Nie chcą umierać ani iść do piekła. jehanne: Wy się nie boicie? d'aulon: Byłem przez dwa lata ich więźniem. Nauczyłem ich grać w szachy. Oni bardzo przeklinają. Ale poza tym... 280 Joanna d~Arc Na moście znajdowała się daleko wysunięta drewniana wieża z kilkoma francuskimi strażnikami na szczycie. Jehanne i d'Aulon weszli do środka: było tam zimno i ciemno. Wokół ścian rzucono sienniki, na jednym z nich leżał francuski strażnik. W powietrzu unosił się ostry zapach drewna i moczu, o woni skwaśniałego wina. Gdy wyszła na górną platformę, jeden ze strażników wywiesił flagę wzywającą do pertraktacji. Czekając na odpowiedź, francuski rycerz pokazywał jej właściwości tego miejsca. Znajdowali się tylko na sześć metrów wysoko, a cała budowla drżała, gdy ktoś po niej stąpał. Przed nią usypano hałdę ziemi i wiązek chrustu, potem była wyrwa w moście, długa na jakieś dwadzieścia pięć metrów. W wyrwie tej kłębiła się woda, głęboka, wartka, uparta i błotnista. Tam, gdzie kończyła się wyrwa i most zaczynał się znowu, znajdowała się druga sterta śmieci i chrustu, i drewniana wieża, taka sama jak ta. Powiewały na niej dwie flagi: czerwony lew na złotym tle i czarny dzik na niebieskim. Plamiona dziewczyny zadrżały w trwodze. Na tamtej platformie stali ludzie, trzymali flagę parlamentariuszy. Widziała, jak stał tam i czekał angielski rycerz z głową owiniętą zielono-białym jedwabiem. Za nim wznosiły się wieże les Tourelles, pięknego, małego, kamiennego zamku, a jeszcze dalej skomplikowane umocnienia ziemne Augustianów. d'aulon: Moja pani chce mówić z monsieur Glasdale'em. rycerz: Czy twoja pani to dziewka od krów? D'Aulon spojrzał przepraszająco na Jehanne. rycerz: No, czy to ta cholerna dziewka od krów, którą wykorzystujecie? d'aulon: To jest dziewczyna, pucelle, dziewica. Monsieur Talbot ma jej list. I jej herolda. rycerz: Mamy dla niej także stos w St. Lorent. Czemu nas tu nie odwiedzi? daulon: Monsieur Bastard nie chce jej puścić. Dacie nam czy nie dacie Glasdale'a? 281' Thomas Keneally Rycerz odszedł. Ludzie, których zostawił, umieli trochę mówić łamanym francuskim. Nazywali ją dziewką od krów, wszetecznicą, kurwą, mineciarą. Zapraszali ją za umocnienia, żeby się z nimi zabawiła. Dziewczyna zdjęła rękawice, każdą z nich trzymała w jednej ręce. Przycisnęła rękawice do uszu. A tamci rechotali i gwizdali, i szczali na umocnienia. Jehanne myślała: ja powinnam była zabrać ten list. Powinna bym ich wyśmiać. Czemu tego nie robię? d-aulon: Chcielibyście zaczekać na dole? jehanne: To tylko wiejscy dowcipnisie. Ribaude! Wciąż wołali dziwnymi głosami. Vachere! Glasdale nie przychodził przez pół godziny. Był wielkim mężczyzną i z łatwością poruszał się w zbroi, choć bez odziedziczonego wdzięku Bastarda i Gillesa. Nikt nic nie mówił. W końcu Glasdale zapytał, czy będzie rozmowa, czy nie. Zaczęła na niego wołać, zanim zrozumiała, co mówi. Wprawiły ją w trans jego ruchy, ruchy innych Anglików. Wszyscy byli już martwi i nie wiedzieli o tym. W tym stanie umysłu zaczęła rozmowę. jehanne: Monsieur Classidas (to było jego francuskie przezwisko), wy wszyscy umrzecie. Opuśćcie to miejsce i wracajcie do domu ratując życie. Przez miłość Słodkiego Jezusa. Na angielskiej platformie odpowiedzieli jej wszyscy, wiedząc, że im na to pozwolono. Była to święta nienawiść, Glasdale dał im jakoś do poznania, że jest to nienawiść święta i słuszna. Przez kilka minut nie starał się ich powstrzymać. W końcu Glasdale przemówił wściekłym, urywanym głosem, z lekką zadyszką. glasdale: Mój serdeczny przyjaciel Talbot przygotował stos dla twojego herolda. A ja przygotowałem dla ciebie. Jesteś chłopką i dziewką, i pieprzoną hańbą i kiedy cię dostanę, pozwolę zabawić się z tobą swoim ludziom, 282 Joanna dArc a potem cię spalę, nie zasięgając rady uniwersytetu w Paryżu ani żadnego innego krowiego łajna. Mogą się potem naradzać w sprawie twojej dupy pokrytej bąblami, kochanie. Słyszysz mnie? Jeden z francuskich rycerzy siedział w cieniu parapetu i napinał korbą grot kuszy. Zawołał do człowieka, który trzymał flagę parlamentariusza. rycerz: Zwiń to, a strzelę w tego skurwysyna. D'Aulon wykopał grot spomiędzy okrytych nagolennikami nóg rycerza. Zły był na wszystkich i nie chciał, by go kuszono w ten sposób. d-aulon: A jeśli ona dostanie się do niewoli? Co by z nią zrobili po czymś takim? Angielska reduta huczała od niesamowitych hałasów, okrzyków: hurra i hip-hip, kogucich piań, świńskich po-chrząkiwań. Jehanne zeszła na dół, płacząc w ciemnościach fortu. Ty głupia suko, to są tylko słowa. Ale przypominało jej to nienawiść Jakuba, gdy po raz pierwszy nie udało się jej zostać kobietą, nienawiść do jej ciała i do jej tajemnicy. Z wszystkich tajemnic, których mogli nienawidzić: ran, gwałtu, nostalgii - wybrali sobie tylko jej tajemnicę. Dobrowolnie. Do mego czcigodnego przełożonego, etc. Datowano 1 maja 1429. Wczoraj wieczorem monsieur Bastard usiłował mnie namówić, żebym natychmiast podpisał wypłatą dla garnizonu, co łącznie z zaległym żołdem wyniosłoby w sumie więcej niż siedem tysięcy funtów tureńsldch. Może zdecydowałbym sią na to za porąką monsieur Gilles de Raisa, lecz tego szlachcica nigdzie nie można było znaleźć. Bastardz miejsca osądził, że ugrzązł w którymś z tutejszych domów rozkoszy, zapewne w tym, który dysponuje dziećmi. Odpowiedziałem, że występki marszałka, jakie by one były, nie mają wpływu 283 Thomas Keneally na jego kredyt, wiec gotów byłem czekać, aż się odnajdzie. Niemniej Bastard dziś rano dosiadł konia i z oddziałem czterdziestu rycerzy wyślizną} się wokół północnej flanki systemu angielskich umocnień za Bramą Bannier. Zanim wyjechał, czyniłem mu wyrzuty, że nie chce zaczekać jeszcze przez tę chwilę, którą potrwa odszukanie monsieur Gillesa. Odpowiedział bardzo rozsądnie, że odjeżdża nie tylko po to, żeby uzyskać bony płatnicze od samej Rady, lecz żeby odprowadzić z powrotem armią teraz, gdy dziewczyna jest już tutaj i orleańczycy są gotowi do czynu. Zanim odjechał, poprosił dziewczynę, żeby przysięgła przed monsieur de Gaucourtem (który obawia się jej braku rozwagi), że nie będzie próbowała żadnych czynów militarnych, dopóki on nie powróci do Orleanu. Dziewczyna przysięgła. W każdym razie mówią że ona ma zapalenie opłucnej. Madame Boucher mówiła przy stole, że śledziona i nerki u mężczyzny są bardziej oddalone od tyłka niż u kobiety. (Działo się to tego wieczoru, kiedy byłem zaproszony do Boucherów.) Dziewczyna odparła, że nie przebyła tej całej drogi po to, żeby wstrzymywała ją odległość jej śledziony od jej zadka. Ona lubi dyskutować, ale jest zwięzła. Chcąc dowieść swej równości z mężczyznami, przejechała przed frontem fortu Paryż wraz z la Hire 'em i sześciuset rycerzami, żeby osłonić odwrót Bastarda. Anglicy w fortach obserwowali ich tylko i obrzucali obelgami... BERNARDO MASSIMO Wtorek. La Hire obudził ją o piątej. Pierwsi forysie armii galopowali właśnie przez gruzy przedmieść do Bramy Bannier. La Hire zabrał Jehanne na wieżę Michaud, skąd mogła dostrzec niewyraźny ruch daleko poza najdalszą oliwkową kępą lasu na pomocnym zachodzie. W godzinę później jakieś kilka tuzinów jeźdźców 284 Joanna dArc popędziło konie mimo fortu Paryż w stronę miasta. Potem spostrzegła swój proporzec i usłyszała śpiew Magniflcat. To Pasąuerel powracał z księżmi. la hire: Przypuszczam, że musimy żywić całe to cholerne duchowieństwo. jehanne: Oni nie mają łatwego życia. Armia wciąż będzie się spowiadała. Nie będzie się dopuszczać dziewek. Każdy ranny otrzyma ostatnie namaszczenie. Kawaleria la Hire'a znów wyjechała pod fort Paryż, żeby osłonić wejście armii do Orleanu. Bombardy orleańskie grzmiały uroczystym salutem, dzwoniły wszystkie miejskie dzwony. I słychać było nieprzerwany ciąg nienawistnych przekleństw, rzucanych przez Anglików, gdyż tylko to mogli robić nieprzerwanym ciągiem. Po raz pierwszy dotarło do Jehanne, że istotnie bardzo byli przerażeni ci biedni coues. Jehanne, Raymond, Minguet i Bertrand osadzili konie przy stosie starych cegieł za Lisią Bramą. Pierwszym generałem, którego Jehanne zobaczyła, był marszałek Gilles de Rais. Miał twarz poszarzałą po całonocnej jeździe i sapał z powodu jakiejś - jak dotąd - lekkiej gorączki. Wargi miał rozchylone i suche. jehanne: Gdzie jest wasz chór, monsieur Gilles? gilles: Bastard powiada, że nie może pozwolić sobie na to, żeby ich żywić, najdroższa Jehanne. Choć oni śpiewają lepiej niż księża. jehanne: Ale nie mogą ludziom dawać rozgrzeszenia. GILLES: OtÓŻ tO. jehanne: Co wasze astrolabium mówi o dniu dzisiejszym? Jego niestosownie piękne oczy spojrzały na nią tak, jakby ją przejrzały na wskroś. gilles: Mówi, że dzisiaj zobaczycie waszego pierwszego martwego coue. Rozkoszne drżenie wyślizgnęło się z jej brzucha i wy-dęło jej gardło. 285 Thomas Keneally Tego ranka z brzegu Sologne napłynęło więcej zapasów. Wszyscy mówili, że Bastard jest w Checy. Przyjechał d'Aulon i Pasquerel, zachwycony i wyczerpany. D'Alencon (mówił Gilles) został zatrzymany w Blois przez maman Jolantę, gdyż ona uważała, że ma on pewne zdolności, których powinna użyć w stosunku do Tłustego Georgesa, aby podtrzymać napływ pieniędzy i zapasów. Jehanne niezupełnie wierzyła w tę historię. Zadzwoniono na południe. Jehanne leżała obok mada-me Boucher w odsłoniętym łożu w wielkim pokoju na piętrze. D'Aulon, który całą noc spędził w siodle, ściągnął tylko buty i spał na sofie w odległym kącie pokoju, pod oknami. Słońce oświecało mu dokładnie połowę twarzy, wyglądał jak wymalowany klown, lecz spał zbyt głęboko, by sobie zdawać z tego sprawę. Na podwórzu za domem śpiewała Charlotta. Wiewióreczko brakowa, wiewióreczko brązowa, Powiedz, gdzie chowasz zapasy, Jeśli masz więcej niż siedem orzeszków, nie mogłabyś więcej ich lubić. Jeśli masz więcej niż sześć orzeszków, utrzymasz je w jednej łapce, Jeśli masz więcej niż pięć orzeszków, nie musisz zamykać drzwi... Zew owego dalekiego i obwarowanego dzieciństwa, w jakim utrzymywano Charlottę, ukołysał Jehanne do snu. Natychmiast znalazła się głęboko w lesie żył, bladoczer-wonych i koloru umbry, grubych jak osiki. A za tą kurtyną madame Aubrit i madame Helenę de Bourlemont rozglądały się wokół jakby zagubione i ostrożnie się przechadzały. Ujrzała potem, że krążą wokół czegoś, co miało cięte rany 286 I Joanna d'Arc i szeroko rozwarte oczy. Była to twarz młodego człowieka, nie Mikołaja Barreya ani króla, ani d'Alencona, lecz ona przez całe życie dążyła do widoku tej twarzy we śnie. Młodzieniec miał na pół poderżnięte gardło i twarz dziwnie skręconą w prawo w stosunku do ciała. Obudziła się stojąc przy łóżku. jehanne: Dlaczego nikt mi nie powiedział? Biedny d'Aulon usiadł, w poczuciu obowiązku otrząsając się ze snu. jehanne: Zaczęło się. Nikt nas nie poinformował. Ale zaczęło się. Madame Boucher nałożyła szlafrok i wyskoczyła z łóżka. jehanne: Zabijają Francuzów, madame Boucher. d'aulon: Tam! Pod oknem widać było żołnierza milicji w średnim wieku, z grotem tkwiącym w udzie. Sam grot był związany odzieżą, żeby powstrzymać krwawienie, lecz odzież była zupełnie czerwona. Trzej przyjaciele nieśli go w krześle przez rue des Talmeliers. Ranny krzyczał: O, o, o, w sposób, który mówił wyraźnie: Powiedzcie, że to nieprawda, że całą skórę mam podziurawioną. Był biały jak ser, a przyjaciele taszczyli go już długo i wymyślali sobie nawzajem za niezręczność. D'Aulon zawołał, żeby go nie nieśli w ten sposób, na miłość Chrystusa. Przez to rana wciąż krwawiła. Niech leży na plecach. No, weźcie jakieś drzwi albo coś takiego. Na miłość Chrystusa, wyłamcie jakieś drzwi, później zapłacicie za szkodę. Dzieci biegły za tą interesującą tragedią. D'Aulon zapytał je, gdzie to się stało. Ktoś odparł, że zaatakowano St. Loup. jehanne: Gdzie są te przeklęte chłopaki? Ubierzcie mnie, ubierzcie mnie! Oczywiście madame Boucher zaczęła zaraz opinać na niej górne części zbroi. 287 Thómas Keneally Pan d'Aułon przeprosił i wyszedł poszukać swego giermka. Nie miał rozgorączkowanych ruchów. jehanne: Nie potrzeba nagolenników ani butów. madame boucher: Będziecie strasznie ciężka od góry. jehanne: Chcę się tam dostać. Wyrwała się, skoro tylko madame Boucher związała jej blachy na brzuchu. Ujęła długi miecz z Fierbois pod krzyżem rękojeści i zbiegła po schodach. Madame Boucher za nią, trzymając w drobnych ramionach naręcze nagolenników, blach do osłony ud i hełm. Ze schodów zobaczyła Mingueta o pięćdziesiąt kroków stąd, na ulicy, rozmawiającego z Pasąuerelem i jakimiś mnichami. Pobiłaby ich wszystkich za to, że stoją tak bezczynnie. jehanne: Przeklęty chłopcze! Czemu mi nie powiedziano, że giną Francuzi? Minguet podbiegł mrużąc oczy i sięgając po stos stali, który wciąż jeszcze niosła madame Boucher. jehanne: Ty mi przyprowadź konia! Madame skończy mnie ubierać. Chłopiec odbiegł, zawstydzony. jehanne: Pere Pasąuerel. (Chrząknęła, madame Boucher wiązała jej nakolannik.) Nie widzieliście, że nieśli tu tego człowieka? Wyczuł zdenerwowanie w jej głosie i sam powiedział podobnie. pasquerel: Moi bracia i ja mówiliśmy właśnie o tym: sądziliśmy, że takie wypadki zdarzają się codziennie w oblężonym mieście. A rana wyglądała na bardzo ciężką. jehanne: Mam inne informacje - za Bramą Burgundzką zabija się Francuzów. Ich obowiązek sakramentalny poruszył ich całkiem automatycznie, rozejrzeli się wokół, jakby chcieli, żeby im ktoś podał konia lub stułę. 288 Joanna dArc jehanne. Jedźcie do Sw. Krzyża po święte oleje. Możecie dostać konie od Villedarta. pasquerel: Powinienem zostać z wami, mademoiselle. jehanne: Nie ma potrzeby. Nie zginę dzisiaj. Madame Boucher klęczała w trawie i końskim nawozie, zapinając osłonę jej butów do konnej jazdy. jehanne: Nie potrzebuję tego, madame. madame boucher: Nigdy nie puszczam Bouchera na mury, a co dopiero poza nie, dopóki nie jest zupełnie osłonięty. W minutę później nadbiegł przez rue des Talmeliers Minguet prowadząc jej konia. Podobał się jej sposób, w jaki jego nogi tańczyły po kamieniach. Przeniesiono na noszach młodego człowieka. Miał szarą twarz i oczy wywrócone, widać było tylko białka. Koce okrywały jego rany. Minguet i madame Boucher podsadzili ją na siodło. minguet: Nie zaczekacie na mnie, mademoiselle? Jego troska o dumę pazia, podczas gdy ona wiedziała, że tam na drodze panoszy się śmierć, doprowadziła ją do furii. jehanne: Jakże mogę, u diabła? madame boucher: D'Aulon. Zaczekajcie na d'Aulona. Wbiła pięty w brzuch siwka, a on pobiegł z radością. Serce miasta - plac w pobliżu uniwersytetu był pusty. Spotkała trzech czy czterech rannych ludzi z milicji; nieśli ich przyjaciele zadowoleni z tego, że wyrwali się z walki i że zajmują się cudzymi, a nie własnymi ranami. Zatrzymała się przy Bramie Burgundzkiej. D'Aulon, Minguet, Raymond jechali daleko za nią. Gdy d'Aulon zatrzymał się przy niej, do miasta niesiono człowieka z raną w zapadłej piersi. Ktoś musiał w niego rzucić wielkim kamieniem. Przemokła koszula trzepotała w miejscu, gdzie krew buchała pod płótnem. jehanne: O Bracie Jezu. Za murami było spokojnie. Niegdyś było tu przedmieście St. Aignan i stało jeszcze kilka kamiennych domów bez dachów, bo Francuzi spalili przedmieście, żeby Angli- 289 Thomas Keneally cy nie znaleźli w nim schronienia na zimę. Był to obszar wypalonych ruin. Wojska angielskie, szperające tu w zimowym błocie, zbezcześciły w jakiś sposób to miejsce, tak że mało tu było wiosennej roślinności. Jednakże w rowie przy drodze kwitły żonkile. Gdy ujechali milę, usłyszeli krzyczących ludzi. Nieco dalej bretoński rycerz umierał na sienniku przy drodze. Paziowie zatknęli jego proporzec w miękkiej ziemi. Na próżno chełpił się swym herbem wobec pustej drogi. Grot z kuszy utkwił mu pod okiem i wtargnął w głąb głowy. Prawe oko było potwornie spuchnięte, lecz lewe - zdawało się - obserwowało ich, gdy go mijali. Giermek krzyczał na paziów, jak gdyby tu jeszcze można było coś zrobić. jehanne: Przy nim powinien być ksiądz. Przy tym wojsku jest cały cholerny pułk księży. d'aulon: Może im o tym nie powiedziano. Nam nie powiedziano. Przed sobą spostrzegli umocnienia ziemne, palisady, a poza nimi dzwonnicę i dachy klasztoru. jehanne: To tutaj był klasztor? d-aulon: Tak jest. Klasztor St. Loup. Wieleset metrów dalej, na spustoszonych łąkach widać było spętane konie. Kompanie milicji wypoczywały przy drodze. Wśród stosów chrustu, drabin, siekier. Niektórzy leżeli na plecach, wyciągnięci na tarczach, podobni do odwróconych żółwi. Lecz dziewczynie przyszło na myśl, że są bardziej wystraszeni niż wyczerpani. Patrzyli na nią szeroko otwartymi oczami. Jehanne i d'Aulon wmieszali się pomiędzy nich. Przemówiła do nich ostrożnie, jak człowiek spokojny, który orientuje się, że po pijanemu mówi z pewną przesadą. jehanne: Nie ma powodu do złego samopoczucia. Wszyscy się tam dostaniemy. Czekali, aż wypowie swoje obietnice. Któż mógłby powiedzieć, czy im wierzyli? Joanna d'Arc Dalej na palach, za kilkoma rowami irygacyjnymi, stały grupy najemników i generał Poton, który kiwał do niej ręką. Poza nimi, pogrążone w spokojnej rozmowie, setki rycerzy i łuczników, ludzi z Bretanii, rozciągniętych w grupy tuzinami. Pięćdziesiąt kroków przed nimi, samotny, Gilles obserwował zewnętrzne umocnienia angielskie. Ześlizgnęła się z siodła i oddała konia Minguetowi. Bolały ją już uda. Czuła się także śmiesznie, idąc kołyszącym się krokiem po nierównym gruncie w całej tej stali na sobie. jehanne: Dlaczego Bastard mnie nie zawiadomił? gilles: Nie zawiadomił, droga pani? Mówił w zamyśleniu, z oczyma wciąż utkwionymi w angielskie umocnienia. jehanne: Gdy to wszystko się działo. Wyjaśnił, że zamiarem Bastarda było tylko to, żeby milicja demonstrowała przed St. Loup, podczas gdy barki spływały spod Checy. Ale wywiązała się bitwa i Anglicy wyrządzili milicji wiele szkód. Dowiedział się o tym de Boussac i ruszył budzić wojsko. Też poniosło straty. Kompanie milicji chciały odstąpić od bitwy pod St. Loup i wrócić do miasta, żeby poderżnąć gardło każdemu rycerzowi, którego znajdą drzemiącego bezczynnie. W tej chwili, mówił jej Gilles, Bastard jest w Checy, a marszałek de Boussac i la Hire przy Bramie Parisis, żeby przeszkodzić Talbotowi w przyjściu z pomocą St. Loup. jehanne: Niewiele może wiem o sprawach wojskowych. Ale nie wydaje mi się, żeby trzeba tu było pomocy. gilles: Trzeba, trzeba. Dajcie nam trochę czasu. Pewien pan, Henn de Longnon, został ciężko ranny podczas ataku na mury, mówił Gilles. Uspokoiło to milicję. W oczach Gillesa widziała liczne i niesamowite pomysły. jehanne: Tak powinno się to zrobić? gilles: Cóż, powinniśmy porozmawiać z Potonem i z milicją. Myślę, że powinniśmy pójść środkiem, pieszo 290 291 Thomaś Keneally oczywiście. Nasi łucznicy powinni nieść mnóstwo wiązek chrustu, drabin, siekier. Połowa kompanii Potona i połowa milicji po naszej prawej stronie, a drugie połowy tych jednostek po lewej. Jeśli uda nam się zapalić dość ogni przy palisadach, oślepimy ich dymem, bo wiatr jest zachodni. Chodźmy zobaczyć się z Potonem. Poszli i rozmawiali, a Jehanne przez cały czas myślała, jak mogła nie wiedzieć, że planowanie śmierci może być rzemiosłem, że może być takim odurzeniem dla mózgu. Wysłano gońców do kompanii milicji przy drodze. Giermkowie przygotowywali napierśniki i pasy dla rycerzy. Ludzie z milicji brali naręcza chrustu i szukali punktu równowagi, w którym mogliby ująć drabinę. Wszyscy od razu zaczęli iść. jehanne: Z czego będą do nas strzelać? gilles: Droga pani. Z armat. Z łuków. Z kusz. Będą też rzucać kamienie. Lecz oczywiście gwiazdy mówią, że wy i ja pozostaniemy nietknięci. JEHANNE: KtOŚ tO HlÓwi. GILLES: Ktoś tO mówi. jehanne: Może wasi rycerze zaczekają, dopóki łucznicy nie podpalą palisad? gilles: Droga pani, czy myślicie, że rycerze - skoro już przybyli - mogliby znieść bezpieczne stanie na uboczu, podczas gdy ich biedny gmin będzie ryzykował? jehanne: Wszyscy zmarli są biednym gminem. Wasz biedny pan Henri zaczął się o tym przekonywać, gdyśmy go mijali. gilles: Lecz powinniście się zastanowić nad tym, że zmarł spokojnie, z nietkniętym honorem. jehanne: Mój Boże, powinniście byli zobaczyć jego oko. gilles: Widziałem jego oko, mademoiselle. (Poszedł na ustępstwo.) Gdy dostaniemy się na mur, oczywiście pomożemy im zbrojnie. Byli oddaleni o dwieście metrów. Bracie Jezu, mrucza- 292 Joanna dArc ła bez przerwy, jako obietnicę, jako wyraz zachwytu. Znajdą się w St. Loup, w la Beauce, w ogrodzie zemsty Jezusa. St. Loup stało na wzgórzu. Był tam rów, wał, jeszcze jeden rów, palisada. Gilles powiedział jej, że Anglicy obsadzili tego popołudnia wał na zewnątrz palisady, lecz zmuszono ich, by wycofali się do wewnątrz. gilles: Nie nadepnijcie na kotwiczkę, droga pani, to bardzo bolesne. Trzymajcie opuszczoną głowę, nie patrzcie na szczyt murów. Podniesione oczy zwracają uwagę łuczników. Gdy przełamiemy mur, cofnijcie się i odpocznijcie. Znajdowali się teraz w zasięgu strzału z łuku z palisady. Ludzie wokoło szeptali zaklęcia i błogosławili sami siebie. jehanne: Oni mają psa. Usłyszała, że wielki pies zaszczekał dwukrotnie w St. Loup. Duży kos przeleciał jej nad głową. gilles: To armata, to nie pies. Widzicie, za nami upadły kamienie. Możecie biec? Wkrótce wszyscy zaczną biec. Jakiś Anglik wołał do nich z parapetu po francusku. Wracajcie. Wracajcie. Z pełną nadzieją. Mały pęk strzał podniósł się z St. Loup i opadł gdzieś pośród najemników. Rozległ się jakiś krzyk, tak bezcielesny, że sprawiał wrażenie hałasu jakiegoś mechanizmu. Łucznicy z tarczami na grzbiecie zaczęli biec do pierwszego rowu i w górę, na wał. Jehanne, na dnie rowu, postawiła stopę tuż obok zardzewiałej gmatwaniny żelaznych kolców. Zauważyła je dopiero w tej sekundzie. Wbrew ostrzeżeniu Gillesa patrzyła na parapet, ponieważ nie mogła zginąć dzisiaj. Widziała strzelających łuczników, lecz gdy strzały opuściły cięciwy, nie mogła ich już dostrzec. Wspinając się na wał zawołała Mingueta. On niósł jej flagę i trzymał się za nią tak blisko, że gdy się odwróciła, żeby się obejrzeć, omal się z nim nie zderzyła. Oboje byliby się przewrócili w plątaninie stali. Gilles i Poton stali na wale. 293 Thomas Keneally poton: To słabe szczochy. Może setka łuczników i pół setki rycerzy. Ktoś zapalił pochodnię, sprytnie używszy hubki, więc wiązki chrustu zaczęły płonąć przy palisadzie. Francuscy łucznicy strzelali w górę poprzez dym. Zdaje się, że nikt nie został ranny ani nie przystawił drabin do parapetów. I to jest bitwa, myślała Jehanne. Po prostu praca. Tak jak palenie odpadków przy końcu żniw. Zauważyła też, że wszystko odbywało się zarazem bardzo szybko i bardzo powoli - tak jak upływa czas ludziom odurzonym. Ludzie pod palisadą ruszali się leniwie. Drabina wzniosła się na wał. Jakiś Anglik wśród dymu odepchnął ją siekierą łagodnie, bez żadnej złości. Dziewczyna patrzyła na to, nie mogła uwierzyć, że taka jest natura wojny. A potem wszędzie wały zaczęły płonąć. Dym wznosił się w górę wyżłobieniami wału; słychać było ludzi kaszlących i wzywających dziwacznie, z angielska, imion Jezusa i Marii. Rycerze i łucznicy jak bracia zgarniali grabiami płonący chrust i zaczynali wybijać dziury w spalonych deskach. gilles: Przejdźcie, mademoiselle. Jeśli musicie. Bretońscy rycerze ruszyli naprzód, szukając Anglików, których można by sprzedać. Wewnątrz świat był inny. Drewniane szałasy płonęły w szarej mgle. Na ziemi leżeli polegli, powalani sadzą i krwią, z otwartymi oczami. Nie zawsze było jasne, gdzie zostali ranni, choć widać było też poderżnięte gardła i głowy niemal odcięte od tułowia. W tym nieładzie najwyrazniej-szymi punktami były oczy, przerażające kryształy. Jak to się stało? To była uczciwa praca u podstaw palisady. Ona nie mogła sprawić, że padli wszyscy ci czarni, martwi Anglicy. W ogrodzie zemsty Króla Jezusa w la Beauce... Wędrowała wraz z Gillesem przez pobojowisko ku klasztorowi, którego dach się zapadł. 294 Joanna dArc gilles: Wszystko to jest straszne. Tylko tego sposobu użyczył Bóg ludziom na załatwianie jego spraw. JEHANNE: Widzę to. gilles: Człowiek szybko się do tego przyzwyczaja... Ogarnęła ją nagle złość na tych zmarłych. jehanne: Mówiłam im trzy razy, żeby wracali do domu. Między kolumnami klasztoru angielski chłopiec w grawerowanej zbroi oddawał swój miecz bretońskiemu rycerzowi. Chłopiec płakał. Sześciu Anglików minęło ją w dymie. Jeden z nich spojrzał jej w oczy. Wszyscy biegli. Dokąd oni biegli? Od skrzydła klasztoru, najbliższego kaplicy, nadchodził francuski najemnik. Na ramionach niósł gobelin jak opończę. jehanne: Zaczynają plądrować. Czy to znaczy, że zwyciężyliśmy? gilles: Na to wygląda. Zaczęli iść obok siebie w stronę grabieżcy. Gilles uniósł przyłbicę. jehanne: I już po całym zabijaniu? gilles: Tak sądzę. jehanne: Poszło to bardzo szybko, prawda? GILLES: Tak. Jednakże obok klasztoru leżał jakiś Anglik w wielkiej kałuży zakrzepłej krwi. Czerwone i szare wnętrzności wypadły mu z długiej rany w brzuchu. Oczy miał otwarte. Bardzo powoli poruszał wargami. Był tak przejęty swymi słowami, jakby powtarzał rolę. Jehanne owładnęła szaleńcza nadzieja. jehanne: A gdybyśmy mu je włożyli z powrotem. W odpowiedni sposób. Nagle z rany wypłynęło jeszcze więcej trzewi: Coue zacisnął wargi. jehanne: Musi być jakiś sposób. Na to, żeby je włożyć z powrotem. 295 Thomas Keneally Już miała uklęknąć i spróbować rozwiązać tę zagadkę. Gilles wziął ją za ramiona i uderzał nią o kolumnę zrujnowanego klasztoru. Na kilka sekund straciła oddech. Dzwoniło jej w głowie. gilles: On umarł, droga pani. Tego się nie da zrobić, nie ma sposobu na to, żeby z powrotem umieścić w brzuchu ludzkie wnętrzności. On nie cierpiał. jehanne: Dzicz. Przeklęta dzicz. Nie była pewna, o kim mówi. gilles: Widzieliście, że mówił spokojnie. Nie cierpiał. Dziewczyna mówiła w oszołomieniu. jehanne: Nie pozwólcie im zabijać nikogo w kościele. Armii nie wolno się splugawić. Nie pozwólcie im plądrować. Tam jakiś człowiek ukradł zasłonę. gilles: Droga pani. Oparła głowę w hełmie o kamienną ścianę w ogrodzie zemsty Króla Jezusa w la Beauce. Słyszała, jak Gilles pytał żołnierza z gobelinem, skąd go wziął. Gilles mówił bardzo spokojnie, bardzo przerażająco. Dwaj czy trzej inni żołnierze wyszli również z łupami na otwartą przestrzeń i Gilles zadawał im gorzkie pytania, podczas gdy w ich rękach szeleściły bogate szaty i dźwięczał kosztowny metal. Usłyszała uderzenia siekier i podniosła głowę. Za absydą kaplicy wznosiła się dzwonnica. Ludzie z milicji dobijali się siekierami do jej drzwi. Rycerze i szlachcice przechadzali się wśród spustoszeń. Tysiąc rycerzy i szlachty w forcie oglądało trupy przewyższające ich liczbą. Niektórzy rozmawiali ze swymi angielskimi jeńcami. Tylko ludzie z milicji, wciąż w nastrojach wojowniczych, rąbali drzwi kampanili. Gilles powiedział jej, że postawił straż przy kaplicy. Poszli przez mrok zobaczyć, co się dzieje przy wieży. jehanne: Myślałam, że gdy się dostaniemy do środka, znajdziemy Anglików ułożonych, umytych... wiecie. Namaszczonych... w czystych całunach. 296 Joanna dArc , Gilles nic nie odpowiedział. Gdy drzwi kampanili ustąpiły, ludzie z milicji tratowali się nawzajem, żeby się przepchać do środka. Teraz byli już przekonani o swej nieśmiertelności, odłożyli już tarcze, które jak wielkie łuski leżały wszędzie wokół klasztoru. jehanne: Powiedzcie im, żeby ich wyprowadzili. Gdy Gilles usiłował to zrobić, nie mogli go usłyszeć. Potem Anglików wypchnięto przez drzwi. Ubrani byli śmiesznie w źle dopasowane augustiańskie habity. Pod dalmatykami można było zobaczyć moleskinowe spodnie albo gołe nogi. Ornaty na brudnych kalesonach. Klasztor od razu zatrząsł się od niepohamowanego, męskiego śmiechu. Tłum się rozstąpił i Gilles przeprowadził przezeń Jehanne. Wkrótce stanęli twarzą w twarz z wysokim Anglikiem. Mniszy habit sięgał mu tylko do łydek. Nie miał wesołych oczu. Lecz Jehanne zaczęła się z niego śmiać, ponieważ wiedziała, że może go uratować i że te oczy zupełnie niepotrzebnie patrzą z takim przestrachem. Powiedział: Pani, nie odważycie się nas zabić, jesteśmy duchownymi. Gilles wszedł w środek przebranych w sutanny Anglików i gestami nakazał wszystkim milczenie. Wiedział, że widok wszystkich tych błazeńskich, owłosionych łydek przesłaniał jej rozpacz, i cieszył się z tego. gilles: Anglicy przyszli tu w październiku. Od tego czasu nie dawaliście sobie z nimi rady. Generałowie obiecywali sukcesy, lecz skończyło się na ich przeciwieństwach. Ta dobra dama przybyła tu w piątek wieczorem, obiecała wam sukces i oto odnieśliście go w poniedziałek po południu. Nie powinniście nic robić z tymi angielskimi duchownymi, dopóki jej o to nie zapytacie. Dlaczego? Ponieważ jeśli jej nie spytacie, nie wiadomo, jakie boskie prawo zostanie naruszone. Cała milicja na nią patrzyła. Dziewczyna zorientowała się, że nie wiadomo dlaczego znów się śmieje: wiedziała, 297 Thomas Keneally że ludzie z milicji z pewnością myślą, że ona powie: rzeź, i czuła, że porywy ich krwi nieoczekiwanie odzywają się w jej sercu. Mam zamiar powiedzieć: tak. Chcę ich komicznej krwi. Gdy powiedziała: n i e, dyskutowała tak samo z sobą jak z nimi. Powiedziała: nie, duchownych trzeba oszczędzać, nie wyrzynać ich ani nie bić. Powiedziała: Król Jezus pożąda miłosierdzia tak samo, jak my pożądamy czegoś gorszego. Powiedziała: Bądźcie mi posłuszni! Anglicy padli na kolana. Dotknęli czołami ziemi i zapłakali. Wieczorem w Orleanie Jehanne spowiadała się przed Pasąuerelem ze swej winy wobec zmarłych, ze swej godziny pożądania krwi. Pasąuerel mówił: oczywiście, oczywiście. Była zła na niego, że nie wywarło to na nim wrażenia. A także za to, że chodziło mu więcej o doktrynę cierpienia niż o samo cierpienie, o doktrynę śmierci raczej niż o samą śmierć, o doktrynę całych skór raczej niż o fakt wypruwania jelit. W czasie obiadu wciąż jeszcze czuła się nieswojo. Czuła, że tamci są teraz w piekle, pochłonięci przez nie, straceni. Czyż mięso i wino mogło pozwolić o tym zapomnieć? Więc gdy na obiad przyszedł Bastard z podziękowaniami, była rozdrażniona. Bastard mówił, że upadek St. Loup jest czymś więcej niż tym, czego on i de Gaucourt mogli się spodziewać. Osadzili tam garnizon, podczas gdy robotnicy zasypywali rowy, niwelowali wały, kruszyli palisady. Fort St. Loup nie mógł paść w lepszym momencie. Chodziły wieści, że Fastolf jest w Janville, choć nikt nie wiedział, ile w tym jest prawdy. Janville znajduje się tylko o dzień marszu na północ. jehanne. Fastolf, Fastolf! Powiedziała: Fastolf, Fastolf w taki sposób, w jaki ona - i inni - nazywali Glasdale'a Classidasem, a Suffolka Suffortem. 298 Joanna dArc bastard: Nie powinno się wam raczej o nim mówić. jehanne: Gdyby mi nie powiedziano, zażądałabym waszej głowy. bastard: Mam twardy kark. Ale będę o tym pamiętał. Tej letniej nocy położyła się do łóżka drżąca obok ciepłej Charlotty. Do mego czcigodnego, etc. Datowano 1 maja 1429. Dziś był Dzień Wniebowstąpienia i dziewczyna, której -jak sią zdaje -przypisuje sią całą zasługę wczorajszego zdobycia St. Loup, przyszła na mszą do Sw. Krzyża bez broni. Słyszy sią pogłoską, iż po rzezi, którą oglądała, stała sią mniej wojownicza. Lecz cała milicja ustawiła sią kompaniami na placu katedralnym i pozdrawiała ją owacyjnie przez dobre pół godziny. Monsieur de Rais mówi mi, że generałowie obawiają sią, iż cała milicja i rycerze przejdąjutro przez rzeką, żeby zdobyć St. Jean-le-Blanc i zostawią ogołocone miasto. Niektórzy próbowali ją przekonać, że następny atak powinien być operacją przeciw St. Lorent. Nie uwierzyła im. Odrzekła, że pytała swego giermka, który jej powiedział, że każdy żołnierz wie, iż następnym krokiem bądzie atak na St. Jean-le-Blanc, po stronie Augustianów. Marszałek jest nią olśniony. Podoba mu sią jej egzaltowane zuchwalstwo i jej intuicja. La Hire również ją ceni: oboje mają ten sam chłopski temperament. Anglikom nie tak łatwo jest jąpolubić. W istocie mnożą sią oznaki, że boją sią jej najbardziej. Dziś po południu przeszła przez most na południe od miasta aż do miejsca, gdzie Francuzi zniszczyli dwa przęsła i zbudowali fort naprzeciwko les Tourelłes. Tak jak przy poprzedniej okazji chciała ich ostrzec, lecz tym razem poprosiła francuskiego łucznika, żeby wypuścił ku angielskim fortyfikacjom strzałą z listem, który napisała. Myślą, że tym fortelem chciała 299 Thomas Keneally uniknąć wymyślań. Jak na kogoś, kto jest tak pewien swej misji, łatwo daje się zranić obelgami. Gdy łucznik wystrzelił strzałą z listem, zawołała „ Weźcie to i przeczytajcie ". Gdy odwróciła się, żeby wrócić do miasta, usłyszała, jak angielski rycerz krzyknął: „Nowiny od dziewki Armaniaków!" Zdaje się, że ten okrzyk bardzo ją zabolał... BERNARDO MASSIMO .Nazajutrz o piątej rano kompanie milicji ustawiły się na rue des Talmeliers. Rozciągały się od strony Lisiej Bramy aż poza zasięg wzroku w kierunku centrum miasta. Około pół do siódmej wszyscy nagle zaczęli wykrzykiwać: Augustianie, Augustianie! Jehanne usłyszała to i przestraszyła się - brzmiało to jak nieopanowany wrzask. daulon: Powinni się uspokoić, Talbot może ich usłyszeć. jehanne: Powiem im to. Wyszła na stopnie z Pasąuerelem i d'Aulonem. Gdy ją ujrzeli, przestali wołać zrozumiale i wydali długi, głęboki okrzyk aplauzu. Pół tuzina rajców miejskich stało u podnóża stopni. Wysunęli się naprzód. Pośród nich stał człowiek o chłopięcym wyglądzie, gładki, około trzydziestki. Wszyscy ukłonili się. rajca: Mademoiselle, nie możemy uznać de Gaucourta jako cywilnego gubernatora. Jego interesy kłócą się z interesami miasta i orleańczyków. Jemu odpowiada ta przewlekająca się sytuacja. Odpowiada to rycerzom i luźnym kompaniom, ponieważ my ich żywimy, podczas gdy oni biorą i sprzedają jeńców. Rozumiecie, oni naprawdę nie chcą szybkiego szturmu, ponieważ milicja zabija zbyt wielu Anglików nadających się do sprzedaży. Generał Poton skarżył się kapitanom milicji, że w St. Loup zabito zbyt wielu angielskich rycerzy. 300 Joanna dArc jehanne: Pewnie myślicie, że powinniśmy pozwolić poddawać się każdemu, kto zechce. rajca: Źle się wyraziłem. Chcę powiedzieć, że dla nich to jest interes, lecz dla nas to jest walka o życie. O nasze zdrowie, przyznał jeden z pozostałych. rajca: De Gaucourt może zyskać na tym, że zmusi Radę do wystawienia jeszcze jednej armii. Udaje, że zadłuża się dla swego króla, lecz naprawdę to on jest tym, który ma do pożyczenia pieniądze. Nie możemy wpuścić do miasta jeszcze jednej armii. Nie możemy jej żywić ani zaopatrywać. Jeśli nie pozwoli się nam zrobić teraz tego, co musi być zrobione, zastanowimy się nad poddaniem miasta. Mówię to po to, żebyście zrozumieli, jak poważnie o tym myślimy. Milicja krzyczała: St. Loup, Augustianie! jehanne: Chcę dzisiaj przeprawić się przez rzekę. Czy to wam odpowiada? rajca: Zachwyca nas to, mademoiselle. De Gaucourt ma łodzie gotowe przewieźć rycerzy... jehanne: Rycerze pójdą także. Będę z la Hire'em i mon-sieur de Raisem. Obrzuciła spojrzeniem szeregi twarzy czerwonych o poranku. Była to owa godzina dnia pod czystym niebem, wąskim, lecz jaśniejącym ponad balkonami i dachami Orleanu, gdy nikt nie wierzył w śmierć nawet abstrakcyjną, a cóż dopiero własną. D'Aulanowi i rajcom udało się uspokoić kompanie stojące najbliżej domu Bouchera. Minguet podał jej konia, a Raymond zbroję. Powiedziała Raymondowi, żeby zawiesił zbroję u własnego siodła - ona ją nałoży za murami - i żeby przy swej krótkowzroczności nie pogubił jakichś jej części. Byli tam też jej bracia, na koniach, i Bertrand z trudem łapiący oddech: tak duszno zrobiło się na rue des Talmeliers od tego poruszenia. Wszyscy razem - i z rajcami - pojechali wzdłuż szere- 301 Thomas Keneally gów milicji, które zajmowały całą drogę, aż do skrzyżowania z rue St. Catherine w połowie miasta. Potrwało kwadrans, zanim jadąc stamtąd ujrzeli Bramę Burgundzką. Na placu przed bramą zebrało się stu pięćdziesięciu uzbrojonych rycerzy i jeźdźców. Przynajmniej równie tylu łuczników stało na parapetach nad bramą, zwróconych twarzą ku centrum miasta. D'Aulon wiedział, po co oni tam byli. Są tu po to, żeby nas zatrzymać, powiedział Jehanne. Dziewczyna spostrzegła, że rajcy z obu jej stron wysunęli się naprzód dla konfrontacji. Spojrzała im w twarz, jakby chcąc ich upewnić, że ogarnęła ją odpowiednia wściekłość. caulon: To flaga de Gaucourta. Wskazał na rycerza pośrodku. W tym momencie rycerz podjechał do przodu i podniósł przyłbicę. Wewnątrz heł- | mu ukazała się twarz starego de Gaucourta. de gaucourt: Słyszałem, jak krzyczeli: Augustianie. jehanne: Jesteście szaleni, jeśli sądzicie, że ja im to powiedziałam. de gaucourt: Kto im powiedział? jehanne: Sami wiedzieli. Wyczuli to. de gaucourt: Wszystko można wyczuć. jehanne: Dobrze jest widzieć was gotowym do wojny, monsieur. Nawet jeśli znajdujecie się po złej stronie. de gaucourt: Ten tłum nie opuści miasta, Jehanne. Skoro mamy iść na Augustianów, trzeba to zrobić w odpowiedni sposób. jehanne: Ja pójdę tam, dokąd nikt nie przeszkodzi iść i m. To wszystko. ' Rozległ się ostry gwizd. Wszyscy łucznicy na parapecie nałożyli strzały i napięli cięciwy. Błysnęły ich silnie zaciśnięte na przegubach skórzane bransolety. jehanne: Ci ludzie za mną pobiją najpierw was, a potem Goddamów. To fakt. rajca: Oni was pobiją, monsieur. Joanna dArc Milicja stłoczyła końskie zady, konie rajców zbliżyły się do de Gaucourta. de gaucourt: Na miłość Chrystusa, jeśli o n i to zrobią... z tymi Augustianami... to będą jatki. Na łuczników na murze gwizdano, syczano, wymyślano im. Ludzie z milicji zdzierali z siebie kolczugi, rozrywali kaftany, wołali: Zabijajcie Francuzów, jeśli chcecie. Świńskie dupy. Bękarty. rajca: Oni was zabiją, starcze. De Gaucourt gwizdnął i uderzył pięścią w łęk siodła. d'aulon: Nie róbcie tego, monsieur. Wasi łucznicy mogą pomyśleć, że to sygnał. De Gaucourt zawołał przez ramię, żeby otwarto bramę. Jego rycerze nie mogli się poruszyć wśród ludzi z milicji. Ich konie, nie znoszące unieruchomienia w tłumie, zaczęły parskać ze strachu. de gaucourt: Nie ma dość łodzi, żeby szybko przewieźć ten tłum. jehanne: To dobrze, że zaczęliśmy wcześnie. de gaucourt: Nie biorę odpowiedzialności za te jatki, które dziś zobaczymy. jehanne: Nie można ich opanować. de gaucourt: Jesteście bardzo zadowolona, mademoi-selle. Z tego, że nie można ich opanować. jehanne: Nie sądzę, żebyście wy to mogli powiedzieć, monsieur. de gaucourt: Nie muszę o to pytać: wszystkie wasze Głosy mówią, że dzisiaj jest wielki dzień. jehanne: Może to mówią. de gaucourt: Czy one czytały Vegetiusa De re militaril jehanne: Nie przyznają się do tego. de gaucourt: Będzie to dzień wielkiego przelewu krwi. De Gaucourt wyjechał razem z nią z barbakanu. Żonkile drżały w rowach. Wydawało się nawet, że drżą chwasty, wiążące bezużyteczną glebę przedmieścia St. Aignan. 302 303 ThomaŚ Keneally Wkrótce ujrzeli flotyllę sześciu barek, zacumowanych w pobliżu małych rzecznych wysp, zwanych les Martinets. de gaucourt: Patrzcie. Pół tuzina barek ma przewieźć cały ten tłum na Ile aux Toiles. Okazało się, że pomost z dwóch barek zacumowanych w nocy połączył Ile aux Toiles z południowym brzegiem. Wyspę od południowego brzegu oddzielała tylko wąska przestrzeń. Rajcy orzekli, że na barki należy załadować ludzi z milicji, którzy potem zaczekają na Ile aux Toiles na Jehanne, de Gaucourta i na wszelkie inne wojsko, jakie im przyjdzie na myśl. De Gaucourt i Jehanne zgodzili się na to. jehanne: Raymond, ubierz mnie w moje żelastwo. Chłopiec podszedł do niej przyglądając się jej pilnie, żeby się upewnić, gdzie są te części ciała, do których miał przymocować części zbroi. Wśród tych oporów i w tych nastrojach dzień rozpoczął się w takim zamęcie, że po południu nikt jeszcze nie umiałby przewidzieć, kto miał słuszność - de Gaucourt ze swą ostrożnością czy Jehanne ze swą beztroską, czy milicja i rajcy ze swym entuzjazmem. Ludzie z milicji i niektórzy rycerze płynęli już na Ile aux Toiles, kiedy la Hire wyprowadzał swoje kompanie z Bramy Burgundzkiej. Jehanne spytała, czy może porozmawiać z la Hire'em. Odjechali trochę na bok. jehanne: Rajcy mówią, że wy wszyscy, rycerze i generałowie, nie chcecie szybko skończyć z Anglikami. Ze to nie jest w waszym interesie. la hire: Maman Jolanta uczyniła to moim interesem. Jehanne zdawała sobie sprawę, że la Hire osiągnął to, co było dla niego szczytem uczciwości. jehanne: Dziękuję. Chcę dzisiaj zostać z wami. Nie z de Gaucourtem. la hire: To dla mnie honor, mademoiselle. Minęły dwie godziny, zanim na barce znalazło się I Joanna dArc miejsce dla Jehanne i la Hire'a, dla ich przestraszonych koni, dla przestraszonych koni ich koniuszych i świty. Nie rozmawiała z owym bladym wcieleniem Messire'a, nazwiskiem pan Bertrand de Poulengy; Bertrand zresztą i tak musiał czekać na następną barkę. Rzeka była głęboka, o potężnym prądzie, i konie trzeba było uspokajać. Patrzcie, powiedział do niej la Hire. Rozpoczynało się pierwsze i zasadnicze zamieszanie tego dnia. Z połowy szerokości rzeki mogli dostrzec nie tylko Ile aux Toiles, lecz także angielską fortecę z błota i palisad, zwaną St. Jean-le-Blanc na południowym brzegu. O pół mili na zachód od St. Jean, zamglony oparami rzeki, stał kompleks: Augustianie - les Tourelles. Wyglądało to więc tak: OBIMN Anglicy opuszczali St. Jean-le-Blanc, wspinając się na zachód po parapetach fortecy. Ryk radości francuskiej milicji na Ile aux Toiles zmiótł Anglików na zachód, gdzie mogli dołączyć do swych kolegów u Augustianów. la hire: Oni tam teraz pobiegną jak dzicy, ci ludzie z milicji. Jak dzicy! 304 305 Thomas Keneally I setki żołnierzy milicji opuściły wyspę i pobiegły przez most z barek do St. Jean-le-Blanc, i zatknęły flagi swych kompanii na wszystkich kopcach, i podłożyły ogień pod palisady i pod szałasy wewnątrz fortu. Z tej odległości płomienie wyglądały niemal przyjemnie w słońcu i na lekkim wietrze. jehanne: Czy to takie złe? Zdobyć fort tak łatwo? la hire: Nic dobrego im z tego nie przyjdzie. Pomyślą, ge to dla nich komplement. jehanne: Może tak jest. W niej także było tego ranka całe szaleństwo amatorskiej żołnierki. la hire: Glasdale wzmacnia Augustianów. To wszystko. Wkrótce Jehanne, la Hire, d'Aulon i pięćdziesięciu innych konnych żołnierzy znalazło się na Ile aux Toiles vvśród gęstych lasów jarzębiny. Za wzniesieniem znajdowały się zakotwiczone barki, po których mieli się dostać na południowy brzeg. Barki drżały w tym głębokim i wąskim kanale. Dziewczyna czuła ucisk w brzuchu. Ciężko będzie przeprowadzić tędy bojowe konie. D'Aulon podszedł, żeby pomówić z Jehanne i la gire'em. Właściwie przyszedł w delegacji - czerwonowłosy Szkot, nazwiskiem lord Hugh Kennedy, Hiszpan nazwiskiem Don Partrada i d'Aulon, zbankrutowany Armaniak. d'aulon: Monsieur, mademoiselle, widać już, co się stanie. Milicja chce się rzucić na Augustianów... la hire: Wiem. Spodziewają się, że Anglicy opuszczą także i ten fort. d'aulon: Tymczasem Anglicy będą ich przez cały czas ścigać aż do tego mostu. Chyba, że zorganizuje się silną tylną straż na południowym brzegu. la hire: Wiem, wiem. Zanosi się na rzeźnię. d'aulon: De Gaucourt przypadkiem miał słuszność. la hire: Nie uszło to mojej uwagi. Liczył głowy. Było tu dwudziestu jego własnych naje- 306 Joanna dArc mnych rycerzy, był Partrada i pół tuzina Hiszpanów, było czterech szkockich lordów, Jehanne, d'Aulon, giermkowie, Minguet, Raymond, i teraz jej bracia i Bertrand. Około osiemdziesięciu ludzi, wszyscy konno. Powinni oni zająć stanowisko na zachodnim wzgórzu St. Jean-le-Blanc, jeśli nie będzie tam zbyt gorąco z powodu płonących wałów. Za każdym razem, gdy Anglicy będą spędzać milicję w stronę pomostu, ludzie la Hire'a zagrażaliby im i byliby dla nich postrachem. Pomost z barek musiało się utrzymać jako konieczne spokojne przejście, przez które ludzie i konie mogliby przechodzić bez paniki. Wśród drzew giermkowie przewiązali koniom oczy i wprowadzali je na płaskodenne łodzie. Każdy trzymał gałąź jarzębiny, bo uważano, że jarzębina najlepiej uspokaja narowiste konie. Na południowym brzegu mieli zejść na plażę z miękkiego, brązowego mułu. d'aulon: Już coś się dzieje. Ludzie z milicji pobiegli ku Augustianom. Biegli przez stratowaną ziemię i kilka wypalonych ruin czegoś, co było kiedyś na południowym brzegu przedmieściem Portereau. Dawało im się we znaki kiepskie jadło, jakim żywili się w zimie. Widzieli też, że z bramy Augustianów wyszli angielscy rycerze i łucznicy i stanęli na wzniesieniach ziemnych i drewnianych klocach na zewnątrz. Angielscy kusznicy, pochyliwszy się, spokojnie manipulowali mechanizmami swej broni. Ludzie z orleańskiej milicji zrozumieli, że Augustianie nie mają zamiaru stać się Jerychem. Zatrzymali się otrzeźwieni i dysząc ciężko, z rękami na pasach. Niektórzy z nich położyli się nawet wśród chwastów, tam gdzie w czasach pokoju znajdowały się ogrody warzywne. La Hire ustawił swych osiemdziesięciu ludzi w dwuszeregu na stromym wzgórzu St. Jean-le-Blanc. Jehanne nie spuszczała z oka swych braci w hełmach oblężniczych i kolczugach, siedzących na koniach, jakich w bardziej 307 Thomas Keneally pokojowych czasach używano jako zwierząt jucznych. Kilku ludzi z milicji wycofywało się w stronę St. Jean i pomostu. Jakiś człowiek w średnim wieku zatrzymał się przed wzgórzem i jął do nich wołać. Tam jest jakiś olbrzym - Goddam-olbrzym. Tam, pod Augustianami. Rycerze zaczęli pokazywać sobie nawzajem angielskiego żołnierza w zbroi, który istotnie wyglądał na olbrzyma, gdy przechadzał się po zewnętrznych umocnieniach Au-gustianów. Był przygnębiającym symbolem. La Hire wiedział, że milicja nie poradzi sobie z takimi symbolami. Zsiadł był z konia, lecz znów go dosiadł, żeby pojechać i kazać im wycofać się z pustkowia przed Augustianami. Ale zobaczył, wszyscy zobaczyli, że milicja powstała w milczeniu i mniej więcej równocześnie zaczęła iść ku Anglikom. Jaka niesamowita zmiana w ich wizji, jakie zaklęcia coues kazały im to zrobić? Anglicy czekali na swym wzgórzu lub za barierami palisad. Gotowi jak j nowożeńcy. Chmary strzał wyleciały z przedpiersia fortu. Setki angielskich rycerzy (nieliczni z nich na koniach) zbiegły krzycząc ze wzgórza. Ludzie z milicji zamarli jak lunatycy. W pół minuty później ocknęli się i zaczęli biec. La Hire znowu zsiadł z konia. Powiedział swym ludziom, żeby ukryli się za końmi. Jeśli jacyś giermkowie czy inni mieli łuki czy kusze, powinni trzymać je w pogotowiu. Nie wszyscy go posłuchali. Szkoci dyskutowali. Dwaj szkoccy lordowie chcieli jechać wprost drogą Sancerre, poprzez biegnącą milicję. La Hire przemówił do nich, używając ich własnych szkockich sprośności. Powiedział im, jak szybko milicja będzie się tłoczyć, bez tchu, żeby dostać się na Ile aux Toiles, i jak Anglicy otoczą ich ze wszech stron, szyjąc z łuków w wyraźny i okazały cel. lord kennedy: Wy macie prawo mówić najemnikom, co mają robić. Młodszym synom i tępym wieśniakom. Nie możecie rozkazywać lordom. 308 Joanna dArc La Hire nie kłócił się. Po prostu podtrzymywał przekonanie, że on rozkazuje. Patrzył, jak strzały angielskich łuczników - których nauczył się podziwiać - przesłaniają słońce, gdy wznoszą się ponad orleańskim pospólstwem. la hire: Oszczędźcie sobie śmierci dziś po południu, monsieur Kennedy. Myślę, że później będzie bardziej potrzebna. Ludzie z milicji wracali teraz leniwie, zatrzymując się, żeby ranni przyjaciele mogli splunąć krwią albo odzyskać równowagę. Wkrótce już ruszą do biegu. La Hire mówił spokojnie jak zawodowiec, gdy wyjaśniał Jehanne, jak pracują Anglicy, jak łucznicy występują w zwartych oddziałach, rycerze wybiegają wszyscy od razu, żeby zaczepić wroga, a potem wracają za osłonę łuczników, którzy strzelają, wszyscy równocześnie, całym oddziałem. Kusznicy znajdujący się wśród łuczników też na czyjś rozkaz wypuszczają równocześnie swoje straszliwe groty. Potem rycerze wynurzają się znowu. la hire: Nigdy nie robimy niczego tak dobrze jak oni. Myślę, że mamy zbyt wiele fałszywej dumy. Jehanne zauważyła, że słońce jest już wysoko. jehanne: Czy to już południe? La Hire, spojrzawszy z ukosa na słońce, jakby i ono było nieczułe, przyznał, że to już południe. Wkrótce cała milicja juz biegła, bardzo powoli, a Anglicy - którzy sami źle sie- odżywiali tej zimy - powoli postępowali za nią. W kompanii la Hire'a na zboczu wzgórza giermkowie i podejrzani rycerze odczepiali kusze od siodeł, zakładali groty, nakręcali broń. La Hire poprosił d'Aulona, żeby się rozejrzał i powiedział mu, czyje flagi powiewają na IJe aux Toiles. D'Aulon zszedł na brzeg rzeki, żeby to sprawdzić. Gdy wrócił, objaśnił la Hire'a, że pomiędzy polanami, wysoko na grzbiecie wyspy, widział flagi de Gaucourta, de Villarsa i de Raisa. La Hire obojętnie skomentował ten raP°rt. 309 Thomas Keneally la fflRE: Ten stary będzie ich tam trzymał przez cały dzień tylko po to, żeby pokazać, że miał słuszność co do milicji. jehanne: Z pewnością Gilles... la hire: Gilles może nadejdzie. La Hire kiwnął głową d'Aulonowi. Widać było, że podoba mu się jego spokojny sposób bycia. Tak więc żołnierze orleańskiej milicji wracali, zdyszani, poprzez zrównane z ziemią przedmieście Portereau. Tłoczyli się na kiepskiej drodze. Usta mieli otwarte, wyglądali wszyscy tak samo nieprzytomnie, ledwie trzymali się na nogach. Angielski system, który la Hire wyjaśniał Jehanne, załamał się teraz z powodu mnóstwa wziętych do niewoli francuskich jeńców, wszystkich z Orleanu i tak łatwych do sprzedania. Na drodze pod St. Jean-le-Blanc jakiś żołnierz milicji z Orleanu, który nie mógł złapać tchu, zatrzymał się, żeby przemówić do wojska la Hire'a. żołnierz z milicji: Oni mieli olbrzyma... dwuręczny, krwawy miecz... jak Scyta. Czemu was tam nie było? Jeden ze Szkotów podjechał ku niemu, lecz on odskoczył na bok, zakaszlał, by zaczerpnąć tchu, i dołączył do kolejki ludzi pragnących dostać się na most. Jakiś rycerz podszedł, żeby wykłócić się z la Hire'em. Powinniśmy byli podjechać do milicji, powiedział. Powinniśmy zrobić to teraz, gdy Goddamy maja^ dobre samopoczucie i muszą uważać na jeńców. La Hire nie odpowiedział. Teraz angielscy łucznicy cofnęli się nieco i usiedli, żeby odpocząć. Milicja przeszła przez most i w Portereau, i na stokach St. Jean-le-Blanc zapanował rozległy, wiejski spokój. Trzeba było wytężyć wzrok, żeby dostrzec trupy na nadrzecznych płaszczyznach. Około pierwszej przeszedł przez most monsieur dc Villars z małym oddziałem i dołączył do la Hire'a. O tej samej porze Anglicy prowokacyjnie wymaszero-wali od Augustianów i udawali, że urządzają sobie piknik na gruzach Portereau, w połowie drogi między ich fortec;* 310 Joanna dArc a wzgórzem, na którym czekali ludzie la Hire'a. Łucznicy Goddamów zjedli trochę chleba, a potem zaczęli strzelać w ich kierunku. Wszyscy na wzgórzu mieli przynajmniej tarcze, za którymi schronili się, gdy dobrze wycelowane strzały zaczęły lecieć ku ich ciałom. La Hire powiedział, że Anglicy próbują zmusić ich do odwrotu na Ile aux Toiles. Gdyby im się to udało, wybiliby dziury w dnach barek tworzących most i na ten dzień wojna byłaby skończona. Dumni rycerze, biedni rycerze, giermkowie i awanturniczy wieśniacy (na przykład Jehan i Pierrolot) chronili się pod tarczami i za końmi o rozmaitej wartości. Gdy strzała uderzała w tarczę albo przebijała ją, był to cios, który mógł przewrócić człowieka na plecy. Tak więc komicznie wywróconego i odsłoniętego mógł dopaść następny grad strzał. W ten sposób wielu ludzi la Hire'a zastało rannych. Lecz z tuzina strzał ani jedna nie trafiła w tarczę Jehanne ani w jej starego siwka. Anglicy spostrzegli, że wszystko to odniosło minimalny efekt, i znów usiedli, żeby się namyślić. Jehanne zarzuciła tarczę na ramię i poszła zobaczyć się / braćmi. Pod wzgórzem koń jakiegoś Francuza brykał i galopował ze strzałą w kłębach. Inny przykląkł na przednie kolana, strzała utkwiła mu głęboko w oku. Jakiś chłopiec, trafiony w brzuch modlił się głośno, monotonnie, bardzo rzeczowo. Widocznie był przekonany, że głośna modlitwa jest zawodową powinnością kogoś, komu strzała utkwiła w brzuchu. Dziewczyna zatrzymała się i pocałowała go w twarz, lecz on o tym nie wiedział. Nie był aż tak żywy, jak na to wyglądał. Jehan był po chłopsku zgorzkniały. Kiedy nadejdą ci panowie i tchórze z Ile aux Toiles? Spytała go: Czemu płaczesz? Czy ja płaczę? pierrolot: Chciałbym mieć kuszę. Mogłabyś zdobyć dla mnie kuszę? 311 THOfttAS KENEALLY Przypomniała sobie, co mówił jej o kuszach de Baudri-court pewnego błazeńskiego popołudnia w Vaucouleurs. jehanne: Bardzo powoli się je naciąga. Musiałbyś się nauczyć. pierrolot: Nauczę się. Chętnie nauczyłby się wszystkiego, żeby tylko mógł zejść z tego wzgórza. jehanne: Nie bój się. Twoja starsza siostra ci to mówi. Nie bój się. pierrolot: Chciałbym, żeby tu przyszło więcej ludzi. Był tam Bertrand w swojej kolczudze i w hełmie ob-lężniczym, ukryty jeszcze bardziej niż inni za swym koniem. W jego bladej twarzy żyły i nozdrza nabrzmiały purpurą. Zdawało się, że pękną z przerażenia. Wyglądał staro i niezdrowo i patrzył na nią, jak gdyby mówił: tak, wiem, kim jestem, jestem marnym, nędznym rycerzem, wyznaję to. Stała przy jego koniu i śmiała się z niego serdecznie, a on odpowiadał jej na pół śmiechem, na pół szlochem. Obydwoje wiedzieli także, że drugie z nich myśli: tak, wtedy było najlepiej, u Baudricourta albo na zalanych drogach z królewskim kurierem. jehanne: Nic ci się nie stanie, Bertrandzie. bertrand: Tam jest tysiąc Anglików, Jehanne. A ilu nas jest tutaj? Jest nas choć setka, jest nas chociaż tylu? Powiedziała mu, że nic mu się nie stanie, ponieważ on był głosem Messire'a, ponieważ były wcielenia i on był wcieleniem. bertrand: Nie zdaję sobie sprawy z tego, że byłem głosem Messire'a. Gdy zaczynają padać strzały, nie zdaję sobie z tego sprawy. Czemu oni nas nie atakują? jehanne: Nie wiem. bertrand. Musisz wracać do la Hire'a? jehanne: Tak. Wiesz, żaden z tych generałów nie jest tak ludzki jak on. 312 Joanna dArc Roześmiał się. Bo myślał, że ona usprawiedliwia się, iż odchodzi. jehanne: To prawda. A jednak jej wizyta dobrze mu zrobiła. bertrand: Jak będziesz wracać, załóż tarczę na drugie ramię. Nie ma sensu, żebyś się narażała. Gdy odeszła o kilka kroków, odwróciła się znowu i roześmiali się obydwoje wśród straszliwego świstu, który znów się rozpoczął, świstu i syku strzał w powietrzu. Zawołał: Opuść przyłbicę! Lecz ona czuła się szczęśliwsza z podniesioną, jak gdyby kiedyś mogła przez ten mały otwór uciec zupełnie, nawet od Messire'a. Zauważyła, że modlący się chłopiec umarł i znoszono go właśnie za wzgórze, do wypalonego rowu St. Jean-le-Blanc. Powietrze znów było czyste. Zdawało się, że Anglicy wypuścili te strzały po prostu w zamroczeniu. Teraz znowu usiedli. Minęło pół godziny. Wszyscy się złościli z wyjątkiem la Hire'a. Jehanne była zła. Rycerze wołali do Ile aux Toiles: Gaucourt, Gaucourt, Gilles, na miłość Chrystusa! Na pustym polu wszyscy Anglicy równocześnie wstali, a potem podzielili się na dwie nierówne grupy. Biegły na nich setki Anglików, setki ich biegły do płaskodennych łodzi. Tylko dwa tuziny angielskich rycerzy atakowały konno. La Hire rozkazał swym ludziom, by pozostali na wzgórzu. Dał znak i zebrał wokół siebie trochę Gaskoń-czyków, Szkotów, Hiszpana Partradę i d'Aulona. Słychać było krzyki Anglików. Rozległ się chrzęst lanc, gdy la Hire i inni nachylili je w łożyskach przy piersi, po prawej stronie zbroi. Jehanne przypomniała sobie, że powinna zażądać własnej lancy od krótkowzrocznego Raymonda. Doznała wstrząsu w brzuchu, gdy umieściła ją w oprawce w pobliżu prawej pachy. La Hire spokojnie powiedział: Montjoie St. Denis, był 313 Thomas Keneally to stary francuski okrzyk bitewny. Później przyznawał, że sądził, iż po raz ostatni wypowiada ten ulubiony francuski slogan, nic prawie nie znaczący, lecz podnoszący na duchu. Jehanne, nieproszona, popędziła ze wzgórza wraz z grupą jeźdźców, którym la Hire dał znak. Miała opuszczoną przyłbicę. Zatrwożył ją jej rozpęd, zderzenie z czymś tam w dole, nad brzegiem rzeki. Lecz mruczała coś w egzaltacji. Przez kraty w przyłbicy widziała, jak rycerze i żołnierze angielscy odwracają się, jak usiłują się sformować przeciw uderzeniu la Hire'a, d'Aulona, don Partrady, Gaskonczyków, Szkotów i jej samej, potężnej dziewicy. Wiedziała, że nie będą mogli im się oprzeć. Choćby ich nawet były setki, z siekierami do wybicia dziur w płaskodennych łodziach. W jednej świętej chwili wszyscy zarazili się nawzajem przerażeniem. Widziała, jak jakiś Ga-skończyk wziął Anglika na grot lancy, wyrzucił go w powietrze i zwalił na drogę. Czas ujął ją niby ręką, tak jak ujmuje pijaka, i rzucił wraz z d'Aulonem, la Hire'em i Partradą z boku na Anglików, biegnących ku wzgórzu, na którym na swych ubogich konikach czekali Bertrand i młody Pierrolot marzący o kuszy. I znowu widać było, że Anglicy skręcając cofają się. Milicja orleańska patrzyła na ten sukces z Ile aux Toiles. Ich także, podobnie jak Anglików, zbiorowymi atakami ogarniała nadzieja i rozpacz. W zbiorowej nadziei wrócili przez most z powrotem do Sologne. Większość rycerzy wzięła angielskich jeńców i Jehanne obserwowała, jak obok niej przechodzili. Była to nędzna rasa. Odesłano ich do rowu w St. Jean-le-Blanc, gdzie leżał świeży trup modlącego się chłopca. Ziemia tam była czarna i jeszcze gorąca. la hire: O święty Chryste. Milicja znowu ścigała Anglików z powrotem aż do zewnętrznych umocnień Augustianów. Nikt ich nie mógł 314 Joanna d'Arc powstrzymać. Patrząc na nich, tak rześkich i zaślepionych, na nowo doznawała tego samego uczucia co la Hire: że chociaż było już popołudnie, powtarzają się poranne idiotyzmy. I teraz była zmęczona. La Hire sądził, że teraz bezpiecznie dotrą na pustkowie Portereau. Kompanie milicji mijały ich i wykrzykiwały pochwały. la hire: Będziemy musieli robić znów to wszystko, co robiliśmy przez cały dzień. Wszystko jedno, można to zrobić. Lecz jej koń, tak rozgorączkowany i rączy na stoku, teraz poruszał się ociężale. Poza nimi przeprawili się w końcu marszałkowie de Boussac i de Rais i stary de Gaucourt. Jehanne, odwróciwszy się ciężko, ujrzała zbliżającą się flagę de Gaucourta: zielone pory na czerwonym tle. Niech go diabli wezmą. Nagle zaroili się wokół nich bretońscy rycerze wołając Noel. A więc czcząc ich. Zapytała la Hire'a, czy wobec tego to, co robili przez cały dzień, było słuszne? la hire: Była to jedyna słuszna rzecz, jaka w tym dniu została zrobiona. gilles: Noel, droga pani. Marszałek de Rais, mający tego popołudnia oczy promienne, podjechał ku niej, każąc swemu wielkiemu koniowi cofać się tyłem: był to salut. la hire: Byłoby przyjemnie zobaczyć was tu wcześniej, monsieur. głles: Przez całe przedpołudnie chorowałem w Orleanie. la hire: Na wyspie była wasza flaga. gilles: Postawiłem tam swojego człowieka. Dla otuchy. Uśmiechnął się, delikatne wargi rozciągnęły się szeroko w miłym uśmiechu. la hire: Jezu, Panie Wszechmogący! jehanne: Mogliście przysłać nam swoich rycerzy, Gilles. 315 Thomas Keneally gilles: Musiałem sobie puścić krew, Jehanne. To omen! Nie mogłem posłać swych ludzi wobec takiej wróżby. la hire: Matko Boska! gilles: Pamiętacie, że miałem wczoraj gorączkę? To był nawrót. Byłem zbyt chory, żeby pouczyć służącego, jaką mieszankę ziół ma przygotować. Jestem wspaniałym zielarzem, Jehanne. Każda wieś od Lotaryngii aż do morza byłaby ze mnie dumna. la hire: A co opowie de Gaucourt? Jego gniew był spokojny, tylko niebieskie oczy były nim przepełnione. Jehanne patrzyła na nich. Gilles jechał jeszcze bokiem po równinie. Była zafascynowana, jak gdyby teraz mogła się przekonać, który z nich dwóch jest bardziej niebezpieczny, najmniej ludzki. gilles: Ja was tylko ostrzegam. Kiedy wam mówię, że miałem gorączkę, nie wolno wam twierdzić, że to nieprawda. La Hire odpowiedział mówiąc do Jehanne. la hire: Monsieur chce się ze mną bić, żeby dowieść dobrej sławy swych wymiotów, swego gorączkowego potu. Ta dobra sława nie ulega kwestii. Życzyłem sobie, żeby był tutaj, to wszystko. Nawet ludziom niższego stanu wolno mieć życzenia. gilles: Oszczędźcie nam opowieści o swym wiejskim dzieciństwie, monsieur. La Hire głęboko odetchnął i odjechał na prawą flankę. gilles: Przybiera swoją spokojną minę. Ale doprawdy jest przewrażliwiony. Na prawo jechał de Gaucourt z wielką świtą rycerzy. jehanne: Ten staruch. Powinien dać głowę. Teraz Gilles jechał już normalnie u jej boku. gilles. Nic wolno wydawać pochopnych sądów, Jehanne. Ja miałem gorączkę. De Gaucourt przez całe przedpołudnie szukał barek. Bastard zagrażał Talbotowi przed St. I Joanna dArc Lorent, żeby nie mógł przeprawić się tutaj. Wszystko to były rozsądne czynności. Spójrzcie tylko na tego chłopca! Zbliżali się do narożnika Augustianów. Tak jak w St. Loup widać było za palisadą klasztorne zabudowania, kam-panilę podobną do tej, w której w St. Loup przerażeni Anglicy przebrali się za księży. Na murach nad główną bramą Anglicy ustawili swojego olbrzyma, zwróconego twarzą na południe, ku sercu królewskiej Francji. W zbroi musiał być wysoki chyba na jakieś siedem stóp, lecz hełm miał fantastyczny, wysoki, taki jaki wyrabiają w Niemczech, zwieńczony na czubie w kształcie głowy orła. Stał tam jako coś w rodzaju argumentu - symbolicznego, mitycznego, biblijnego, magicznego - na to, że próba spalenia Augustianów byłaby czymś przeciwnym naturze, przyzwoitości, rozsądkowi. Żołnierze milicji układający wiązki chrustu pod palisadami byli ranieni i zabijani. W swoim czasie podbiegli całą kompanią, żeby podłożyć ogień pod parapety. Lecz na murach było tylu Anglików, że strzały padały jak falowanie jedwabiu na wietrze. Nie było tam nikogo, kto by powiedział, że wszyscy mają to robić równocześnie. Inne kompanie siedziały, przyglądając się, opatrując rany, żałując poległych. Gilles odszukał la Hire'a i rozmawiał z nim tak, jakby się nigdy nie kłócili. gilles: Etienne, mógłbyś osłaniać tyły tak jak przedtem? Ja wezwę Bretończyków i zrobię to tak, jak trzeba. jehanne: Ja też mogę iść, Gilles. gilles: Nie sądzę. jehanne: Czy wasze tarcze nie mówią, że nic mi się nie stanie? la hire: Pod murami mogą was zranić. jehanne: Monsieur, czy nie wiecie, że jestem siostrą Jezusa? Na pół żartowała sobie z niego. Jeśli nie z siebie. la hire: Chciałbym, żeby Anglicy o tym wiedzieli. 316 317 Thomas Keneally W końcu jej pozwolono albo przynajmniej nie można jej było zatrzymać. Gilles, jego Bretończycy, Jehanne, d'Aulon, Raymond, Minguet, wszyscy zeszli z koni. Bertrand, Jehan i Pierrolot j zdawali się nie zauważać, że oni także mogą iść. Było późne popołudnie. Dwa tysiące, trzy tysiące żołnierzy milicji stało naprzeciw południowego muru Augustianów. Patrzyli na | olbrzyma nad bramą. Patrzyli, jak inne kompanie biegną po wzgórzu do rowu, pod palisady, piętrzą wiązki chrustu, poruszają się łagodnie jak żuki pod swymi tarczami chroniącymi plecy. A na ich plecy padał z góry grad kamieni i strzał. Ten i ów grzbiet pękał albo grot trafiał w jakiś kręgosłup. Lecz chrust płonął już w kilku miejscach. Rannych wynoszono na tyły przez rów i w górę do tych, którzy to obserwowali. Anglicy lali wodę na płomienie, wychylali się z wiadrami poza parapety. Olbrzym trwał nad bramą, spokojnie patrząc na całą czekającą armię. Może dwustu rycerzy i giermków, i chłopców. Prześlizgnęli się przez środek milicji. Żołnierze milicji patrzyli na nich w odrętwieniu. Gilles szedł przed frontem szeregu mówiąc, że muszą zapalić tyle ogni, żeby Anglikom nie udało się ich ugasić. Dziewczyna jest ze mną, mówił, wskazując na jej biały proporzec. (Niósł go krótkowzroczny Raymond.) Dziewczyna mówiła, że ów olbrzym nie odznacza się żadnym specjalnym męstwem. To nic szczególnego, że jest się większym niż k t o ś, i to nic szczególnego, że jest się większym niż wszyscy. Po prostu przypadkiem ktoś taki się urodził. Jego rycerze wyłamią bramę w miejscu, nad którym ów olbrzym stoi. Czy pójdą, czy zrobią to, czy zapalą wiele, wiele ogni, żeby to pokazać drogiej pani?... Ci żołnierze milicji, którzy mieli potem żyć w Orleanie, wykonując swoje rzemiosło, wspominali to przemówienie Gillesa całymi latami. Gdyż wiedzieli, że pomiędzy Gil-lesem a dziewczyną było jakieś pokrewieństwo. I po wielu latach potwierdziło się to: oboje ich zabito za czary. Joanna dArc Dziewczynę, ponieważ jej magia była biała i zdobyła ziemię dla niedożywionego króla. Gillesa, ponieważ jego magia okazała się czarną, ponieważ w końcu zapuścił brodę i pomalował ją na niebiesko, i w czterdziestym roku życia zabijał dzieci w swym odosobnieniu w Bretanii, i uprawiał miłość z ich krwawymi szczątkami, i szeptał czułe słówka ich wydartym sercom i śledzionom. Milicja słuchała, jak gdyby domyślała się niejasno przyszłych losów Jehanne i Gillesa. A potem opanowało ich to, co można by nazwać chwilą magiczną. Anglicy również wiedzieli, że tam w dole, na zachwaszczonej równinie, Gilles przełamał czar, jaki próbowali rzucić za pośrednictwem swojego głupiego olbrzyma. Uciekli się do artylerii. Kolubryny i moździerze jęły zasypywać milicję grudami kamieni; niektóre z nich były ciężkimi rzecznymi głazami, które druzgotały ludzi, inne, kanciaste i rozpryskujące się, raniły ich i wbijały się w ciała. Gdzieś w orleańskich szeregach rozległ się krótki konwencjonalny krzyk. Tak jakby krzyczał sportowiec w uznaniu dobrze strzelonej bramki. gilles: Mademoiselle, zgodzilibyście się nieść własną flagę? Poddał jej tę myśl, którą już poddał milicji: że posiada jakąś specjalną wiedzę o tym, co jest słuszne. jehanne: Jesteście zabawni. Z oczami utkwionymi w nią wydobył swój potężny miecz. Jehanne podeszła do Raymonda i wzięła swoją flagę - niełatwo wypuścił ją z rąk, był jak we śnie. jehanne: Ty weź siekierę, Raymond. Stała blisko d'Aulona. Wszyscy panowie opuścili przyłbice. Ona także. Bardzo już teraz przywykła do tego zamętu, przerażenie słabo tylko odzywało się uciskiem w brzuchu. Przez kratę przed jej twarzą dobiegł dźwięk kobzy skądś z szeregów i w jej małej stalowej celi zrobiło się całkiem miło i przyjemnie. 318 319 Thomas Keneally Wszyscy musieli iść tak jak pod St. Loup. Właściwie nikt nie mógł biec. Byli bardzo obciążeni, w ten czy inny sposób. Wzgórze było bardzo strome i śliskie, chociaż milicja tak często dziś na nie wchodziła. Dziewczyna wspięła się na nie na kolanach, pomagając sobie jedną ręką. Flaga, którą trzymała w drugiej, obijała się jej o kolana i brudziła się. Na szczycie wszyscy na chwilę się zatrzymali, przerzucając własny ciężar na pięty. Jehanne spojrzała w fosę na dole. Była pełna cienia. W tym cieniu leżeli trzej polegli. Ponieważ leżeli stromo, głową w dół, wyglądali, jakby unosili się w powietrzu. Potem zbiegła na piętach do rowu. Poczuła, że coś niby ostry drut schwytało ją za stopę, i pochylona w tył usiadła na miękkim błocie.1 Minguet i Raymond nie mówiąc słowa podnieśli ją za łokcie. Był to długi, powolny wysiłek. Skarpa wyprowadzająca z rowu, z ciemności, wiodąca do palisad. Widziała rozbryzgi krwi na czarnej ziemi. I tak mało było miejsca, żeby stanąć na szczycie, tak mało miejsca, żeby zebrać drewno lub ruszyć siekierą. Czuła silne mdłości, lecz wiedziała, że jeśli zwymiotuje, będzie to zła wróżba. Głowy w dół, głowy w dół, krzyczeli wszyscy. Ale to nie miało sensu nie patrzeć na szczyty murów. Ponieważ chciała zobaczyć, jak wyglądają Anglicy. Jednakże nie widziała ani żadnych postaci, ani twarzy, za to wysoko nad nią, zawieszona w powietrzu jak ozdoba, wisiała czarno upierzona strzała, bardzo piękna w swoim czystym kształcie. Pomyślała: czy ona naprawdę tam wisi, czy będzie wisiała tam zawsze. Spojrzała w dół, i strzała już tu tkwiła, do połowy wbita w ziemię, drżąc między jej stopami. Zaraz na prawo giermkowie podkładali ogień pod bramę. Słyszała głosy rannych. Czy któryś z nich także widział śmierć zawieszoną niby nieruchoma ozdoba u szczytu murów? Myślała, żeby przejść u podnóża palisady z Minguetem i Raymondem, ale nie było na to miejsca, nie można było Joanna dArc wyminąć stosów chrustu, milicji czekającej z drabinami, żeby je przystawić, gdy podniesie się dym. Wkrótce się podniósł. Niewiele mogła zobaczyć, czekała tam po prostu ze swoją flagą i paziami. Cieszyła ją ta chmura. Myślała, że gdyby ktoś ich teraz zobaczył, wyglądaliby śmiesznie i bezużytecznie. Wciąż także jeszcze miała nudńości. Na murach było mnóstwo Anglików. Słychać było, jak wśród dymu groty rozłupują pancerze. Trach, trach, trach, trach! Myślała: dziś w nocy przypomnę sobie ten dźwięk i doznam wstrząsu. Teraz niewiele znaczył. Tak więc dziewczyna, Minguet i Raymond czekali na wyniki. Od czasu do czasu chłopcy wymierzali kilka ciosów w palisadę, lecz drewno było bardzo solidne. Odprysnęło kilka drzazg, Raymond i Minguet wzdrygnęli się. W końcu nie mogła temu przeszkodzić, oparła się o deski i zwymiotowała. Ponieważ nic dzisiaj nie jadła, były to ciężkie i bolesne wymioty. Myślała: dzieje się to dla jakiegoś powodu, nic ważnego nie może się teraz zdarzyć. Podniosła oczy. Obok niej stał Gilles kaszląc, z podniesioną przyłbicą. gilles: Droga pani, milicja cofa się biegiem. W tej chwili nic tu po niej. Rozejrzała się wokoło. Nagle byli zupełnie sami na tej skarpie. Słyszała obce języki, po wiązkach chrustu spływała woda. jehanne: Wkrótce będzie ciemno. gilles: Mamy wiadomość, że Mistrz Jean przeprawił się przez rzekę z armatą i kolubrynami. Powiem mu, żeby wysadził tę ich bramę. Nie wolno nam tu stać. Trzasnął metalowy but Raymonda. Grot utkwił mu w stopie i przygwoździł go do ziemi. Patrzyli, jak usiłował oswobodzić stopę i jęczał. Potem podniósł przyłbicę, żeby móc się pochylić i wyciągnąć ostrze. Musiał chyba spojrzeć w górę, gdyż zwrócił się do Jehanne i Gillesa ze 320 321 Thomas Keneally ślamazarnym, zezowatym protestem. Grot utkwił mu głęboko w głowie, tuż ponad nasadą nosa. W ostatnim mo-" mencie jego chore oczy próbowały skupić się na pocisku. Wszystko to stało się w takim ułamku chwili, ile go potrzeba, aby współczucie powędrowało z bezradnego serca do mniej lub więcej użytecznej ręki. Jehanne chciała zabrać ciało, które siedziało martwe, gdy ją zalewała gorycz. Nawet Gilles był zrozpaczony. Żadne z nich nie mogło unieść martwego chłopca w zbroi, żadne nie miało czasu, żeby go rozbroić. gilles: Nawet wy nie możecie tu ciągle stać jak zaczarowana. W rowie leżały dziesiątki poległych. O Jezu, czy ona ponosi za nich odpowiedzialność? Teraz, gdy słońce się zniżyło, było tam bardzo ciemno. D'Aulon wyciągnął ją stamtąd. Nadeszły świeże oddziały milicji i przysłuchiwały się opowiadaniom tych, którzy już byli na murach i wrócili. Wskoczywszy między nich, cóż teraz, do diabła, mam robić - płakać, modlić się? Raymond, mały chłopiec, zezowaty. Uratował ją Gilles. Krzyknął po prostu, bezceremonialnie, nie starając się o to, żeby mu uwierzyli. gilles: W Imię Chrystusa, nie wybieramy się jeszcze do domu. Mamy teraz armaty. Słyszałem, jak Anglicy wzywali Chrystusa, potem szatana. Ale szatan ich oszuka. Są wykończeni. Słuchała Gillesa. Uczuła, że w jednej chwili Raymond przestał być krwawiącą żałobą. Stał się kamieniem w jej wnętrznościach. Znośnym. Gilles znów do niej podszedł. gilles: To się stanie dzisiaj. Czemu kulejecie? jehanne: Przewróciłam się w rowie. Widzieli, że de Gaucourt rozmawia z la Hire'em. De Gaucourt nie spojrzał na nich, dopóki Gilles i Jehanne nie podeszli na kilka kroków. Joanna dArc de gaucourt: Widzicie, niezupełnie jest tak, jak mówią wasze Głosy. Nie odpowiedziała mu. la hire: Krwawicie, mademoiselle. Jej ocalały paź to potwierdził. minguet: To stopa, mademoiselle. Skoro tylko jej to powiedział, poczuła w całym ciele ogarniające ją osłabienie. Usiadła na ziemi. Pierrolot i Jehan nachylili się nad nią, jakby do tego uprawnieni. Zjawiła się nad nią długa, spokojna twarz d'Aulona i długa, rozgorączkowana twarz Bertranda. Widziała, jak jej krew skrapia chwasty królewskiej Francji. Mało krwi z małej, śmiesznej rany w stopie. jehanne: Przynajmniej Jakub byłby zadowolony, gdyby o tym wiedział. Lecz Pierrolot i Jehan nie zrozumieli tego rodzinnego dowcipu. D'Aulon posłał Pierrolota po wodę z rzeki do obmycia rany. Jest brudna, powiedział. Potem Gilles nachylił się nad raną. gilles: Droga pani, rana jest głęboka, nadepnęłyście na kotwiczkę. To jeden z tych spiczastych przedmiotów, które rozrzucają Anglicy. Dostrzegła, że w jego oczach kształtują się tajemne intencje. jehanne: Nie, Gilles, to nic ważnego. Na miłość boską, idźcie i pomówcie z puszkarzem. Minguet stał obok z tłuszczem i szarpiami. Był z gołą głową i płakał, a ona także zaczęła płakać. jehanne: Ile on miał lat, Minguet? Myślała o Raymondzie. minguet: Nie wiem. Czternaście. Właściwie nie byliśmy przyjaciółmi. Choć myślę, że w jakiś sposób byliśmy. Wieczne odpoczywanie... W rzeczy samej Pasąuerel i inni księża poszli pod mury, żeby niedawno poległym udzielić ostatniego nama- 322 323 Thomas Keneally Joanna dArc szczenią. Anglicy nie próbowali ich powstrzymać, i Miała nadzieję, że któryś z nich podejdzie pod sam mur | i zamknie krzyżmem straszne, zezowate oczy Raymonda. Hiszpan Partrada poważnie rozmawiał z d'Aulonem o jej ranie. Te kotwiczki, mówił, można po nich dostać śmiertelnej gorączki. Można dostać tężca... Minguet ciasno obandażował ranę i opanował ból. O kilka kroków dalej Szkot Kennedy dyskutował z la Hire'em. Partrada z nudów podszedł, żeby się przysłuchać. D'Aulon zapytał ją, czy może stanąć. Tak, ale tej| stopy nie będzie mogła osłonić zbroją. W ciągu dyskusji Kennedy postanowił nie narażać się I na ukrytą wściekłość la Hire'a. Pragnął bezpośredniego! starcia, chciał się kłócić z człowiekiem, który na pewno [ straciłby cierpliwość i byłoby widać, że ją stracił. Zaczął] teraz przemawiać do Partrady. La Hire, łagodnie bawiąc [ się koniuszkiem własnego ucha, odszedł. Słychać było, jak Kennedy peroruje w swej osobliwej I francuszczyźnie, a Partrada odpowiada mu w swojej. Ken-j nedy mówił, że przez cały dzień tracono najlepszych ludzi. J A trzeba było tylko, żeby ktoś poszedł wprost za bramę. Oczywiście nie było to rozsądne. Partrada mówił, że ci, którzy spędzili cały dzień w tyl-1 nej straży, byli dokładnie tak samo dzielni jak ktoś,- kto by | poszedł na bramę. A co miałby zrobić ten ktoś, gdyby dotarł do bramy?) Zapukać? Kennedy mówił, że sam by tam poszedł i raczej by I umarł, gdyby nie poszły za nim tysiące i nie wyłamały | bramy swym ciężarem. Była to rycerska próżność i gdyby dziewczyna mogła I swobodnie chodzić, poszłaby do nich i powiedziała im to. W końcu z pomocą d'Aulona udało się jej stanąć. Rana nie bolała zanadto. Minguet przyniósł jej filcowy pantofel, | chciała go zapytać, gdzie go znalazł. Ale przeszkodził jej w tym turkot wozów. Byli to puszkarze przygotowujący się do akcji. Jeśli wyciągnęło się rękę na całą długość, słońce wznosiło się tylko o pół dłoni nad wzgórzami Olivet. d'aulon: Mistrz Jean we własnej osobie. Pamiętała tego szelmowskiego mistrza puszkarzy, widziała go, jak się gnieździł przy słupie mostu owego dnia, gdy po raz pierwszy poszła pomówić z Glasdale'em. Widać było teraz marszałka de Rais rozmawiającego z Mistrzem Jeanem. Z tyłu wozów pięć armat wycelowanych było w stronę Augustianów. Na trzecim wozie przysiadły kolubryny. Będąc tak blisko nich Jehanne zaczęła się pocić. Nienawidziła ich metalicznego odoru, chemicznego huku, jaki wydawały, przypadkowego zabijania, którego się od nich oczekiwało. Jehanne orientowała się, że nie tylko ona była magicznie obłąkana w Sologne. Patrząc przed siebie widziała, że Partrada i Kennedy klaszczą w dłonie. Wołali: Z drogi, i ruszyli naprzód, stawiając duże kroki w całej tej stali, jaką mieli na sobie. Żołnierze milicji ustąpili z drogi, jakby ich zaatakowano od tyłu. Jeden z nich potknął się i upuścił drabinę na jakiegoś rannego. Jehanne, widząc, że Partrada i Kennedy tak biegną, czuła, że choć nie mają do tego prawa, dzięki jakiemuś szczęściu zburzą mur. Niektórzy żołnierze milicji także to czuli i zaczęli biec za nimi, nie rozwiniętym frontem, lecz tuż za nimi, za ich potężnym przykładem. W swej wściekłej pewności zapomniała o Raymondzie. jehanne: Raymond, Minguet. To się dokona. gilles: Będzie trochę hałasu. Huk armaty rozległ się straszliwie w ścianach jej hełmu. Wiedziała, że to Mistrz Jean, który pozostawał w serdecznych stosunkach z rycerzami i był jakimś nowym rodzajem szlachcica, otworzy bramy Augustianów dla tych dwóch 324 325 Thomas Keneally Joanna dArc śmiesznych rycerzy - Partrady i Kennedy'ego, biegnących za echem działa, wciąż trzymających się za ręce. Pierwszy, który się wycofa, okryje się hańbą na całe życie. Cóż to za gra! Żołnierze milicji mówili później, że słyszeli, jak olbrzym wstrzymał oddech. Lecz byłżeby on aż tak wielki, biedny bękart? Czy można było słyszeć jego oddech z odległości pięciuset metrów? Jeden strzał armatni odłamał skrzydło bramy Augustia-nów, gdy rycerze byli już na wzgórzu. Drugi strzał zniósł parapet nad bramą. Zdawało się, jak gdyby olbrzym pogrążał się z wolna, wprost pomiędzy zdruzgotane drewno. Nikt w tej chwili nie myślał o tym, że złamie sobie kręgosłup. Wszyscy myśleli, że oto nadszedł koniec jego męstwa. Widać było, że Partrada i Kennedy wchodzą w wyłom, którego dokonał Mistrz Jean. jehanne: Minguet, zanieś tam szybko moją flagę. Zdaje się, że młody Minguet pomyślał, iż zostałby złamany jakiś kod, gdyby on pobiegł przed nią. Widziała, że czuł, iż powinien jej wyjaśnić żołnierski rytuał. jehanne: Na miłość boską, nie trać czasu. Dojdę tam takj szybko, jak tylko potrafię. Znajdowała się w tłumie i kulała. Spojrzała na swe stopy! i zobaczyła, że nic nowego im się nie przydarzyło. Dopra-I wdy, nie. było to nic ważnego na tle wielkich wydarzeń -I zraniona stopa - to dość drobna przypadłość. Gdyby o tymi usłyszał król, nie powiedziałby nawet: ach, krew ofiarnego! kozła zaczęła już płynąć. Był to po prostu mały przypadek, j a ona nie chciała już więcej małych przypadków. Słońce wznosiło się nad wzgórzami na szerokość palca, | za jej lewym ramieniem. Widziała, że de Gaucourt kuśtyka do przodu. Czyżbyś niechętnie brał fortecę? Na wzgórzu przed nią powiewała jej wielka flaga, Minguet stał obok niej. Nie było tam niczyjej innej flagi, a ostatnie blaski dnia nadawały wielką moc jej białym i złotym emblematom. Milicja szła przez wzgórze ze śmiechem. Niektórzy szli główną bramą. Inni podkładali jeszcze ogień pod stosy chrustu. Jeszcze inni przystawiali drabiny i wchodzili po nich z łatwością, jakby to były schody. Wiatr zwiewał dym nad rzekę w stronę St. Lorent - Talbotowi w oczy. Gdy Jehanne dotarła do bramy, musiała wspinać się po stertach pogruchotanego drewna, żeby dostać się do środka. Za bramą rozciągało się jakby ubogie miasteczko. Pośrodku pozbawiona dachu klasztorna kaplica. Wzdłuż ulic ciągnęły się rudery. Słyszała wycie, wprost nieludzkie, dobiegające ze środka placu. Ludzie z milicji mijali ją biegnąc w tamtą stronę. Chciwi udziału w liturgii krzyku. A rycerze, którzy powinni by zapobiec wszystkim rzeczom najgorszym, zaczynali już wracać ku bramom z angielskimi rycerzami, których wzięli do niewoli. d'aulon: Nie ma na to rady, Jehanne. Była tak wstrząśnięta tamtymi, że rzuciła się na niego. jehanne: Dlaczego wy sami nie wzięliście sobie kilku jeńców? Żeby móc spłacić długi? Zatrzymała się, żeby dać wypocząć stopie. Zamknęła oczy, chcąc odciąć się od hałasu - stuku siekier, gardłowych krzyków, jęków. d'aulon: To dobrze. Nic na to nie można poradzić. jehanne: Widzieliście Raymonda? d'aulon: Oczywiście. jehanne: Chcę, żebyście wzięli kilku ludzi i zamknęli mu oczy, jeśli mu ich jeszcze nie zamknięto. Chcę, żeby oni go ostrożnie przenieśli do domowej kaplicy Bouche-rów. Dobrze? d'aulon: Zrobi się. Idąc dalej gubili się we własnych myślach, Jehanne, Minguet, d'Aulon. Nikt do nich nie dołączył. Nikogo nie spotkali. Szli wśród zmarłych, lecz nie widzieli, żeby ktoś umierał. Na zawsze już młodzi zmarli Anglicy, ryjący 326 327 Thomas Keneally ziemię lub ukazujący brudne twarze. Było ich zbyt wielu, żeby osoba zmęczona mogła ich żałować - tak wielu, że nic mieścili się w ciasnym kręgu winy. Nie czuła się winna. Oni byli niby zwalone drzewa, niby porzucone narzędzia. W końcu musiała usiąść pomiędzy nimi. Na ławce przy studni. Było to ruchliwe miejsce: noszono tędy rannych i plądrowano. Nadszedł jej brat Jehan niosąc czyjąś górną część zbroi. Opowiadał, że schwytał Anglika biegnącego ku les Tou-relles. Goddamy zostawili tam otwartą bramę dla tych ze swoich braci od Augustianów, którzy okażą się dość szybcy. La Hire to przewidział i odkomenderował paru ludzi, żeby strzegli tylnej bramy. Z pewnych względów Jehan rozzłościł swą małą, nędzną zdobyczą zarówno d'Aulana jak Jehanne. Uniósł w górę ciężką płytę pancerza, żeby zyskać ich uznanie. jehan: Zdarta z angielskiego rycerza! d'aulon: Gratulacje. jehanne: Jesteś teraz szlachcicem od pasa w górę. I jej brat odszedł człapiąc, nienależycie uhonorowany. Błądził oczami w zapadającym zmroku, wypatrując uznania z jakiejś innej strony. Posłano Mingueta po konie i w końcu wyjechali z bram. Milicja przygotowywała już obozowisko przy drodze. Pozdrawiano ją, słyszała wokół siebie wycia i krzyki, straszliwy męski aplauz. Królowa, wołali. Matka. d'aulon: Myślę, że dobrze będzie, jeśli wypoczniecie w nocy w Orleanie. JEHANNE: Zobaczę. Nie chciała już nigdy znaleźć się poza zasięgiem spraw przy niewłaściwym końcu rue des Talmeliers. d'aulon: Musicie też dać sobie zbadać stopę. Tężec... jehanne: Nie dostanę tężca. d'aulon: Mademoiselle, nie smućcie się. Zmarli są zmarłymi. Joanna d'Arc JEHANNE: A piekło? Gdy czekała przy drodze, niedaleko poza terenami, Ciłzie milicja wybierała sobie miejsca noclegu, zobaczyli, że gdzieś u Augustianów wybuchł wielki pożar. Gil-Ics i jakiś rycerz bretoński szli drogą z wieloma jeńcami. Gilles powiedział jej, że o tym pożarze zadecydowali de Gaucourt i la Hire: żeby wypędzić stamtąd tysiące plądrujących żołnierzy milicji. Obawiali się, że jeśli milicja się nie zorganizuje i nie wystawi silnych pikiet od zachodu, Talbot przeprawi się i pożre ich żywcem. jehanne: Zdążyli uprzątnąć ciała? gilles: Kilka. Nie. Prawie żadnych. Może myśl o tym, że krępy Raymond płonie, sprawiła, że Minguet przechylił się z siodła i zwymiotował na szyję swego konia. Flagę Jehanne trzymał odpowiednio daleko, żeby jej nie pobrudzić. Biedny, przeklęty Jezus, który umarł po to, żeby nie było już krwawych ofiar... Jakiż to ogień się rozbuchał! Ten krąg płomieni był niczym opadły na ziemię księżyc. Wiatr, który się zmienił, niósł dym na północny zachód, do Talbota. Żaden Francuz nawet nie zakaszlał. Dla nich to był fajerwerk. Wszyscy rycerze wracali na noc do Orleanu. Milicja, łucznicy, giermkowie i inne niższe rangi rozłożyli się obozem na polach Sologne. W świetle ognia kobiety z Orleanu przeprawiały się przez Loarę począwszy od siódmej wieczorem; niosły pieczywo, mięso, zupę i wino dla wojska. Z Orleanu przybył tu Bastard i namówił Jehanne, żeby wróciła do Boucherów, dała sobie opatrzyć ranę i wyspała się w miękkim łóżku. Lepiej też było, że nie widziała, co się działo, gdy jasno było od płonących umocnień i przyszły uśmiechnięte kobiety. Do mężczyzn, którzy spędzili dzień tak osobliwy i upajający jak ten. I 328 329 Thomas Keneally Cjodzina dziewiąta u Boucherów: pogłoska, że generałowie nie chcą atakować jutro les Tourelles. jehanne: To nie może być prawda. Pół do dziesiątej: profesor fizyki z uniwersytetu w Orleanie obejrzał ranę Jehanne i powiedział, że Minguet dobrze ją opatrzył. Dziesiąta: D'Aulon wyznał Jehanne, że ciało Raymon-da gdzieś zagubiono - tak, zabrano je od Augustianów, lecz ludzie do tego wynajęci prawdopodobnie porzucili je gdzieś na Sologne i wrócili, żeby plądrować. Ciało leży gdzieś pod gołym niebiem lub w rzece. Ogarnęła ją bezradna rozpacz. jehanne: Odnajdźcie tych ludzi, których wynajęliście. d'aulon. Nie sądzę, żebym pamiętał ich twarze, Jehanne. O jedenastej poszła spać na górę, obok dziecka. O drugiej lub trzeciej dziecko gwałtownie się obróciło, jak to się zdarza śpiącym dzieciom, i uraziło ją w stopę. Jehanne zbudziła się ogarnięta bólem i blaskiem. Postanowiła sobie, że następnym razem będzie się gniewać na Messire'a i damy. Ale to było niemożliwe. messire: Mój mały żołnierzyku, mój mały zakonniku... Zawsze zwyciężał swym olśniewającym pochlebstwem, j Małgorzata: Ich krew spryskała Sologne. Myślała o krwi poległych. Katarzyna: A na nich jest krew Chrystusa. messire: Wszystko postępuje naprzód. Ale tym razem nie mogli opłakiwać zmarłych. Odważyła się wystąpić ze swym zdaniem. jehanne: Oni tak strasznie umierają. messire: Jak Brat Jezus. Małgorzata: Jak ja o swoim czasie, Jehanne, jak tyj o swoim. Katarzyna: Straszne, straszne, straszne! Joanna d'Arc Zdawało się, że mówi o bólu z własnej pamięci. messire: Dla króla i dla siostry króla, i dla nikogo nie ma pociechy, gdy stal wchodzi w ciało... Małgorzata: Gdy róża krwawi... messire: Jezus, twój Brat, nie miał żadnej pociechy... Małgorzata: Gdy stal weszła w ciało. messire: T o. Dla mojej małej żołnierki. Podawał jej płonący płaszcz. Jak gdyby miała go włożyć tutaj i zaraz. Czuła, że kręci się jej w głowie z przerażenia. messire: Nie zaraz. Nie jeszcze, różo. Gdy odeszli, było pół do piątej. Czuła się dobrze. Przed śniadaniem przyszedł Bastard. Wszyscy mówili, że on pisze pieśni. Jego brązowe oczy były niby oczy śpiewaka, który wyśpiewał już do połowy pieśń z ostatnim zabawnym wersetem, którego nie zna jeszcze nikt ze słuchaczy. Mieli dziwną rozmowę: on i Jehanne. bastard: Jak tam wasza rana? jehanne. Ropieje po brzegach, ale w środku jest czysta. Mój chłopak dobrze ją opatrzył. bastard: Pewnie nie pójdziecie z nią dzisiaj wojować. jehanne: Nie wiem, czemu bym nie miała. bastard: Zauważyliście może, że ile razy zdobywacie fortecę, mnie przy tym nie ma. JEHANNE: Tak. bastard: Ja tu jestem. Powstrzymuję Talbota przed wtargnięciem do miasta. Uważam na Fastolfa. jehanne: Zapomniałam o Fastolfie. Przybył już tak dawno. Jak Boże Narodzenie. bastard: Zobaczyłybyście, jaka by to była zabawa. Gdyby wszyscy wyszli jedną bramą dokonując cudów w Sologne, a Talbot wszedł drugą. 330 331 Thomas Keneally jehanne: To się nie stanie. bastard: Ustępuję przed tym, co wy wiecie. Ustąpcie przed tym, co ja wiem. jehanne: To się nie stanie. bastard: Żaden generał nie może tego ryzykować. (Odczekał kilka sekund.) Rozmawiałem z la Hire'em. jehanne: Wiem, czego chce la Hire. Miała nadzieję, że wie. bastard: On mówi, że wszyscy są gotowi uderzyć dzisiaj na les Tourelles. Jednakże i on, i ja wiemy, co każdy z nas by zrobił, gdyby był Talbotem. Gdybym ja był Talbotem... Mówił, że gdyby on był Talbotem, zaatakowałby zachodnią, Lisią Bramę, około południa, wtedy gdy Francuzi byliby pod les Tourelles. Słusznie by się spodziewał, że Lisia jest źle broniona, i wszedłby przez nią jak najszybciej. Zanim ktokolwiek by się zorientował, podszedłby przez rue des Telmeliers aż do skrzyżowania. Zamknąłby i obsadził Bramę Burgundzką. Spaliłby wszystkie francuskie barki przy Tour Neuve. Powiesiłby rajców na murach. Głowami dzieci strzelałby z katapult do Francuzów pod les Tourelles. Jehanne powiedziała: To nie wy! bastard: Tak, ja! Ponieważ wiedziałbym, że Orlean jest pępkiem królewskiej Francji, i byłbym potworem dla dobra mego króla, tego małego chłopca, Hala Windsora. I codziennie wieszałbym na parapetach nagie ciała dwudziestu francuskich kobiet. Po prostu po to, żeby drażnić tych odciętych od miasta Francuzów, żeby wywołać ich bezradny gniew. I patrzyłbym na nich z góry, i mówiłbym sobie: no, teraz już nie ma wątpliwości, teraz mój król jest królem serca i trzewi Francji. Jehanne zmrużyła oczy. Jego pewność siebie nie była podła. bastard. Wczoraj broniłem zachodniego muru z kilko- 332 Joanna dArc ma starymi rycerzami i trzema czy czterema kompaniami milicji. Nie chcę tego robić dzisiaj. jehanne: A czego chcecie? bastard: Chcę kilkuset rycerzy. I przynajmniej dwa razy tyle milicji. Odeślijcie ich z powrotem do miasta. Powiedzcie im, że spodziewacie się, że zginie ich zbyt wielu, lecz że na wzgórzu za Lisią Bramą będą bezpieczni. Chodźcie pośród rycerzy i mówcie: Przeczuwam, mon-sieur, że zginiecie na tym brzegu rzeki. Będą udawali, że im na tym nie zależy. Nie odstępujcie ich. Rozkazujcie im. Zaklinajcie ich. W końcu powrócą... A kiedy wrócą, atak na les Tourelles może się rozpocząć. jehanne: Nie jestem wiejską wróżką, monsieur. bastard: Ani la Hire, ani Gilles, ani nikt odpowiedzialny nie będzie dziś atakował les Tourelles, dopóki nie będziemy mieli tych ludzi na zachodnim murze i wokół niego. Ponieważ, widzicie, my znamy zamiary Talbota. Tej nocy przesunął wszystkie wojska z reduty St. Privee do St. Lorent. To znaczy, że wszystkimi siłami rzuci się na Lisią lub na Bannier. jehanne: Oni się mogli po prostu wystraszyć w St. Privee. Ja bym się wystraszyła. Widział, że jest zła. Z powodu tej sztuczki, o którą ją proszono. Nagle, ku zdumieniu ich obojga, ujęła jego brodatą twarz w swe ręce. jehanne: Jesteście jedynym człowiekiem, dla którego to zrobię. bastard: Zróbcie to dla mnie, a ja też pójdę. Na les Tourelles. Na cały dzień. Są inni, na których można polegać, że zatrzymają Talbota. Może de Boussac albo Vendóme. Jego mocna, brodata twarz zamknięta w jej dłoniach wyglądała na bardzo szczęśliwą. Wyglądała bardzo pięknie ponad czarną, obszytą złotem szatą, którą nosił. bastard: Macie duże ręce. 333 Thomas Keneally Joanna dArc Cofnęła je. bastard: Nie krytykowałem ich. jehanne: Wszystko w porządku. Zawarliśmy umowę. Dzień zaczął się więc niełatwo - szalona obietnica, twarz Bastarda w jej dłoniach. 0 szóstej Jehanne, d'Aulon, Minguet, Pasąuerel wyszli od Bouchera frontowymi drzwiami. Na rue des Talmeliers padał lekki deszcz. Moknąc w nim, czekali na nią rajcy z mokrymi rękami na swych urzędowych łańcuchach. Urzędnicy z Izby Rybaków przynieśli dla niej świeże ryby, co najmniej dwadzieścia kilo, na dzisiejszą kolację. Miały jeszcze sznureczki krwi na skrzelach, za które wydobyto je z Loary, może przed godziną. W ich niemych oczach widać było pogodzenie się z ościeniem, z jego ostrzem. Było to jak polecenie od Messire'a: Bądź pogodna. Nie mogła być taka. Na policzki wystąpił jej nagły pot. Zwróciła się do Pasąuerela. jehanne: Pobłogosławcie mnie. Dzisiaj zostanę ranna. pasquerel: Ranna? jehanne: Ranna. 1 stracę krew, którą Jakub i Zabillet chcieli, żebym krwawiła, gdy miałam lat czternaście, piętnaście, szesnaście, lecz ona zachowywała ją dla króla i dla królewskiej ziemi. Pasąuerel wyglądał na przerażonego. Lecz także trochę podnieconego, że oto jest świadkiem prawdziwego proroctwa. Jehanne poczuła się bezradna wobec tak dziecinnego księdza. Syknęła na niego: Pobłogosławcie mnie. Dzisiaj wyjechał z nią jej herold Ambleville. Mogła nawet dodać coś niecoś do kłamstw, które miała - na rzecz Bastarda - opowiadać w Sologne. Patrząc na Ambleville'a przypomniała sobie Guyenne'a, wciąż jeszcze -jak heretyk - skutego łańcuchami w St. Lorent. Przypominała sobie zagubione ciało Raymonda. Za miastem, na pełnej porannych mgieł pustyni, gdzie niegdyś znajdowało się przedmieście St. Aignan, będzie dotykać jakiegoś rycerza i odwoływać się do jego przyja-i-iół. Będzie ich prosiła, żeby uprosili jego, by został dziś w mieście, gdzie prawdopodobnie będzie bezpieczny, podczas gdy tutaj poniósłby bezsensowną śmierć nad rzeką. Przyjaciele będą rozmawiać z każdym, kogo dotknie. Członkowie sztabu Bastarda powiedzą mu, gdzie będzie najbardziej użyteczny: pośród ziemnych umocnień nad Lisią Bramą. De Gaucourt wystarał się poprzedniego dnia o tyle łodzi i barek, że wszystkich można było bardzo wcześnie przewieźć na Ile aux Toiles. Ziemia była ścięta przymrozkiem, a zdaje się, także i rzeka, która płynęła niby nieco rozwodnione, zielonkawe mleko. Po drodze do obozowiska milicji w Sologne Jehanne widziała wracających do domu miejskich robotników o szarych twarzach, z łopatami na ramionach. Spędzili noc równając z ziemią ruiny Augustianów i grzebiąc tak straszliwie poległych. Żołnierze milicji, mający też poszarzałe twarze, stali przy swych porannych ogniskach. Zewnętrzne umocnienia les Tourelles sprawiały we mgle wrażenie wysokich i czarnych, i okropnie nieporównywalnych z żadnymi innymi. Było to znakomite zaplecze dla jej złowieszczych kłamstw. Chodziła między grupkami ocalałych żołnierzy milicji, mówiła im, że za dnia, gdy zginie mnóstwo ludzi, ich kompanie stracą ich zbyt wielu, żeby to komukolwiek mogło przynieść korzyść. Będą bezpieczni w la Beauce. Powinni wrócić do la Beauce. Urzędnicy Bastarda ustawiali tych, których wskazała palcem, i odprowadzali ich drogą. Było to zrobione sprytnie, zanim pogłoska dotarła do tych, którzy mieli zostać. ¦'I 334 335 Thomas Keneauy La Hire wyjaśnił, jak wygląda twierdza les Tourelles: ORLEAN Most lVwźaFrancuska LOARA ~sJffrU AitgUftianófr Ludźmi dowodzącymi w fortecy i w małym, znajdującym się przy moście zameczku les Tourelles byli messieurs: Moleyns, Glasdale, Poynings. Jehanne poszła odnaleźć swą flagę i swych ludzi. Ber-trand widząc ją podszedł sam. Jean de Metz był chory z przepicia. Jehan i Pierrolot chcieli wyspowiadać się Pasąuerelowi. Pierwszego ataku na les Tourelles dokonano o ósmej. Milicja siedziała, przypatrując się, podczas gdy oddział pięćdziesięciu rycerzy i ich ludzi wspinał się na zewnętrzne umocnienia, przekraczał rów, próbował przystawić drabinę do palisad. Nikt - ani la Hire, ani Gilles, nikt - 336 Joanna dArc nie wątpił, że wielkiej i niepewnej armii używa się po to, by swym ciężarem osłaniała jakieś pojedyncze gesty, dokonywane przez nielicznych. Wczoraj pojedynczego gestu dokonali Kennedy i Partrada. Wszyscy pamiętali tę szaloną biegnącą parę. Nikt nie pamiętał o Mistrzu Jeanie. Obowiązkiem ciężkozbrojnych rycerzy było wedrzeć się na mury, dokonać tego iście symbolicznego aktu. Tego ranka nikomu się to nie udało. Mistrz Jean miał jakieś kłopoty z armatą, która trochę ucierpiała po nocy pod gołym niebem. Bardzo niewiele kul dotarło do podstawy palisady. Ciemności musiały wpłynąć na sprawność kolubryn. Gdy rycerze wrócili, orzekli, że rów wokół fortecy les Tourelles jest zbyt stromy i zbyt głęboki. Milicja będzie musiała wypełnić go faszyną. Żeby nim przejść po wiązkach chrustu. Ogromne sterty chrustu, które okazały się potrzebne, nagromadzono dopiero późnym popołudniem. Żołnierze milicji na stoku rowu utworzyli łańcuch i zaczęli rów napełniać w południowo-wschodniej części. Anglicy obrzucali ich płonącymi wiązkami szmat i innymi pociskami. Milicja pracowała dalej. Nie zwracając uwagi na dziesiątki zabitych, na mnóstwo szkód. Wszystko było gotowe o pierwszej. Jehanne ruszyła naprzód z setką rycerzy. Giermek Jeana d'Aulon niósł drabinę, wzięła ją od niego. Była bardzo lekka, bo bardzo krucha. A ponieważ ona także wierzyła w symbole... Może widok kobiety kuśtykającej po drabinie oblężniczej porwie armię. d'aulon: Nie utrzymacie równowagi. Z waszą ranną stopą i z tym, co niesiecie. Nie odpowiedziała mu. d'aulon: Trzymajcie przynajmniej głowę w dół. Wzdychał z rozdrażnieniem, był to rzadki u niego rodzaj komentarza. Ale zdaje się, że rozumiał, o co jej idzie. 337 Thomas Keneally Joanna d'Arc I Trudno było uwierzyć, że ta drabina utrzyma mężczyznę lub ciężką wiejską dziewczynę. Gdy wspinali się na wzgórze, urażała ranę w stopie, lecz unikała tego na porządnym moście z chrustu, jaki żołnierze milicji ułożyli w rowie. Rozczuliło ją, że ułożyli go tak dobrze i że odciągnęli stąd swych zabitych. Myśląc o nich tak serdecznie, przeszła przez rów i tuż przed sobą spostrzegła szarożółte kłody palisady. d'aulon: Pozwólcie mi ją przystawić. jehanne: Już dobrze. Pomyślała, że jeśli ją przystawi, obserwatorzy z armii będą oczekiwać, że ona po niej wejdzie. A drabina była bardzo krucha, więc nie chciała po niej wejść. Podniosła ją pionowo i przytknęła szczytem do muru. Jakiś człowiek obok krzyknął. Obejrzała się: czy to Jehan? Pomyślała, że nie chce, żeby Jehan został ranny. Jej nie lubiany brat. Drabina była nierówno oparta o mur. D'Aulon schylił się, żeby poprawić jej podstawę, próbował nakierować szczyt drabiny na równe miejsce. Ktoś odepchnął Jehanne od drabiny. Usiadła na ziemi. Mocno poczuła w biodrach ten upadek. Lewą ręką wciąż jeszcze trzymała drabinę, prawa leżała bezczynnie w błocie. Potem przypomniała sobie, że tuż przy twarzy słyszała metaliczny świst. W jej zbroi tkwiła strzała, głęboko w ciele, między ramieniem i prawą stroną szyi. D'Aulon podniósł ją, ująwszy pod pachy. Gdy wstała, ból się spotęgował. Niebo zażółciło się na chwilę. Wszyscy francuscy żołnierze pod murem zamarli. Słyszała, jak Anglicy na górze wrzeszczą w swoim języku, a jeden angielski głos zawołał niemal czystą francuszczyzną. głos: Czarownica krwawi. Anglicy poczuli się szczęśliwi, zachowywali się głośno. Krew czarownicy była całym ich męstwem. Jakiś szalony rycerz francuski przejechał przez faszynę w rowie aż pod sam mur. Nazywał się Gamaches. Gamaches chciał kiedyś przez nią zrezygnować z walki. Nazwał ją wieśniaczką i impertynentką. Teraz zsiadł z konia. gamaches (Do d'Aulona): Posadźcie ją w siodle. Przychodzą po nią. Istotnie słyszała, że za bramą odsuwają poprzeczne belki. Podniosło ją dwadzieścia par rąk. Minguet i d'Au-lon ujęli cugle i truchtem wyprowadzili konie do tyłu, za rów. Nie było nikogo, kto by ją przytrzymał, miała nadzieję, że potrafi sama utrzymać się na koniu. Gdyby spadła, spadłaby wprost w płomień angielskiej nienawiści do czarownicy. Trzymała się kolanami. Tymczasem prawa strona jej piersi spuchła jak balon, wypełniała całą Sologne. Ciało, w którym utkwiła strzała, mniej sztywnie niż okrywający ją metal, drżało i trzęsło się. Drzewce strzały stukało o obrzeże otworu w zbroi. W tyle za liniami milicji Minguet i d'Aulon zsadzili ją na ziemię. Stłoczyli się żołnierze z króliczymi łapkami, kawałkami pergaminu pokrytymi magicznymi symbolami, torebkami napełnionymi Bóg-wie-czym... wszyscy chcieli poprzykładać to do rany. Byli tak zdyszani i rozgorączkowani, że zaczęła płakać. Pewien rycerz zaczął recytować łacińskie zaklęcia. Wtedy zjawił się Pasąuerel i kazał mu odejść. minguet: Musi się to wyjąć, mademoiselle, zanim będziemy mogli zdjąć z was pancerz. Chcecie wyciągnąć to sama? jehanne: Dlaczego, na Imię Jezusa, chciałabym to zrobić? Ojcze Pasąuerel, dajcie mi rozgrzeszenie. Minguet poruszył wargami w sposób dający do poznania, że sądzi, iż narazi się na przykrość za to, że przestrzega reguł etykiety - tak jakby rycerzowi musiało się dawać pierwszeństwo w wyciąganiu strzał z własnego ciała. 338 339 Thomas Keneally Joanna dArc O Boże. Umierać wśród takich oznak próżności to więcej niż można od człowieka wymagać. jehanne: Tato Jakubie. Święty Jezu. Gamaches nagle przytrzymał ją za ramiona. D'Aulon ujął drzewce strzały długimi palcami. Krzyknęła, gdy wyciągnął strzałę. D'Aulon podał ją Minguetowi, który stał trzymając ją grotem do góry. Chłopak pokazywał wszystkim kciukiem, jak głęboko grot wszedł w ciało. Zobaczyła to i pisnęła jękliwie. Nie można było przeżyć tak głębokiego postrzału. jehanne: O, te kłamstwa, Messire. Rana była tak ostra i głęboka i teraz już określona. Gdy zdejmowali z niej zbroję, jakiś rycerz przyniósł jeszcze torebkę, żeby ją zawiesić na szyi. D'Aulon wściekł się. Na wszystkich. daulon: Idźcie do diabła! rycerz: To zatamuje krwotok. daulon: Zabierzcie to. Oni już myślą, że ona jest czarownicą. Zdawało się, że on też czuje się osobiście zraniony tymi wrzaskami Goddamów o krwi czarownicy. d'aulon: Wy wszyscy odejdźcie. Nie zabierajcie jej powietrza. Idźcie. jehanne: Czy ja umieram, Jean? D'Aulon natychmiast się uśmiechnął. d'aulon: Nie tym razem. Ludzie nie uśmiechali się w ten sposób, jeśli kłamali umierającym. Zachęciła go, żeby dalej zachowywał się tak samo. jehanne: Jean, oszukujecie mnie, jak chcecie. daulon: Muszę was rozebrać, dlatego ich odesłałem. gamaches: Mademoiselle, chcecie, żebym odszedł? jehanne: Nie. Myślę, że nie będę chciała umierać, jeśli będę miała przy sobie przyjaciół. Zdjęli jej zbroję, cienko pikowany kaftan, koszulę. 340 Strumień krwi popłynął jej między piersiami i wzdłuż prawego boku. Zauważyła duży skrzep na końcu sutki. Jeśli zamknęła lewe oko, mogła sobie wyrobić pojęcie 0 ranie. Sama rana była jak oko i krwawiła, lecz nie tak silnie, żeby to można było nazwać krwotokiem. Minguet przyłożył do niej garść wieprzowego tłuszczu, zmieszanego z oliwą. To mogła być ta wielka krew, wzbogacająca królestwo. Lecz gdy zaczęła płynąć i gdy przestała, i gdy kładziono na nią płótno, dziewczyna wyła 1 skomlała jak zwierzę. Anglicy grali monotonne melodie na fletach i bębnach. Jehanne odniesiono na noszach do Bastarda. Tu i ówdzie widziała, jak żołnierze osłaniali oczy przed złą wróżbą, jaką była krew na jej piersi. Leżała na noszach aż do popołudnia. Nagie piersi okrywał koc. Bastard przyszedł ją odwiedzić, ale go nie poznała. Mesdames Małgorzata i Katarzyna kłóciły się w niewielkiej złocistości, zjawiwszy się u jej prawego, rannego boku. Trzy ataki na les Tourelles załamały się i wszyscy przerwali walkę, żeby coś zjeść. O czwartej odzyskała przytomność, o piątej zjadła kawałek chleba i powiedziała, że chce wstać. Nogi wciąż jeszcze miała okryte stalą, ale drżała z bólu, gdy nakładano jej pancerz, więc postanowiła wyjść w swoim pikowanym kaftanie. Chodziła wśród żołnierzy, uśmiechała się, potem odwiedziła linie milicji. Ludzie krzyczeli na jej cześć. Potem dokonano jeszcze więcej ataków poprzez rów na mury. Pięćdziesięciu ludzi uśmiercono w ten sposób, w jaki jej samej o mało nie zabito. Wspięła się na wzgórze z Minguetem, d'Aulonem i flagą. Linie milicji osłaniały ją uniesionymi tarczami. Stała spocona i jakby daleka od samej siebie, czując przed palisadą, jak pulsuje jej rana. Była tam o godzinie siódmej, gdy Bastard kazał zatrąbić na odwrót. 341 Thomas Keneally Ludzie z milicji odnieśli ją pod flagę Bastarda. Nikt jeszcze nie wybierał się do domu. Wszyscy rozmawiali. Żołnierze milicji szli z nią zbyt prędko. Nie mogła złapać oddechu, chociaż kręciła głową na wszystkie strony i boleśnie wznosiła wargi ku niebu. Gdy wreszcie odetchnęła, skręciwszy głowę w lewo, oczy odzyskały bystrość. Zanieśli ją wyprostowaną przed Bastarda. W jego oczach widać było jakiś nierozsądny ból, jak gdyby nieśli ją na leżąco. jehanne: Zbyt szybko wracacie do domu. bastard: Do miasta mego brata. jehanne: Zbyt wcześnie. Próbujcie jeszcze. Nie ma nic do stracenia. , bastard: Tylko Orlean. jehanne: Nie straciliście go przez cały dzień. bastard: Byłem u was wcześniej i dotykałem waszego czoła w chorobie. Nie poznałyście mnie. Teraz czujecie się dość dobrze. Pominęła to zainteresowanie jej raną. jehanne: Jeszcze jedna próba! Była tak uparta jak Messire, gdy Charlotta uraziła ją w stopę nad ranem. bastard: Mam żołnierzy pod de Giresme na moście -mieli próbować założyć przęsło do les Tourelłes od strony miasta. Mam cały sznur barek załadowanych smołą, pakułami, chrustem, starymi kośćmi, żywicą, siarką, Bóg wie czym, żeby podpłynęły pod drewniany most pomiędzy fortecą i właściwymi les Tourelłes. Nie możecie powiedzieć, że nie podtrzymałem waszej osobistej wizji, Jehanne. Ale do niczego to nie doprowadziło, nie dostaliśmy się do fortu; teraz jest czas, żeby wszyscy poszli do domu. jehanne: Dziś rano nagadałam dla was kłamstw. Na wasze przeklęte błagania. bastard: I tak właśnie było dobrze i dziękuję wam. Joanna dArc jehanne: Na miłość Chrystusa, będziemy tam za godzinę! Krzyknął. bastard: Na miłość Chrystusa, skąd wiecie? Zrobiło się jej słabo z powodu rany i ugryzła się w lewą dłoń; przyniosło jej to ulgę. bastard: Wybaczcie mi. jehanne: Proszę, odpocznijmy chwilę. A potem... Uświadomiła sobie, że między jej udami coś się poruszyło, jakby przebiegło małe zwierzątko. bastard: Jeszcze jedna próba i na tym koniec. Mówił łagodnie, lecz wciąż z jakąś niesprawiedliwą wymówką. Gdyby fort les Tourelłes nie padł dziś wieczorem, bardzo trudno byłoby mu sobie z nim poradzić jutro. Poszedł przed siebie wołając na obie strony. bastard: Jeszcze jedna próba. Najpierw odpocznijcie. Jedzcie i pijcie. Posłała Mingueta po konia, a gdy przyprowadził także swojego, powiedziała: nie, sama pojedzie tam, dokąd jedzie. Pojechała o ćwierć mili na południe do opuszczonej winnicy w Sologne. Winorośle obrosły wiosennym listowiem i pąkami, jasnoróżowymi w zapadającym zmierzchu. Zdrową ręką zaczęła odpinać blachy, które wciąż jeszcze nosiła na nogach. Gdy ściągnęła spodnie, spostrzegła, że krwawi po kobiecemu. Zaczęła się śmiać tak serdecznie, jak tylko rana jej pozwalała. Czy był to żart Messire'a? Pochwała i nagroda za krwawienie rany? Gdy przestała się śmiać, położyła się na nie uprawianej ziemi. Brała do ust i z radością gryzła gorzkie łodygi chwastów. jehanne: No, Bracie Jezu... nie baw się już więcej ze mną. Z/dała sobie sprawę, że leży z opuszczonymi spodniami i wystawia nagie pośladki na blask wczesnego księży- 342 343 Thomas Keneally ca. Kucnąwszy, pochyliła się, by otrzeć krew z nóg, oddała mocz na ziemię uśpionej winnicy. Wkrótce, przyrzekła to, ta ziemia znajdzie się znów pod pługiem. Potem wciągnęła spodnie i znów nałożyła nagolenniki, pomagając sobie lewą ręką. Dwie godziny wcześniej pożyczyła swą flagę jednemu z najemników la Hire'a, który zabierał ją na zewnętrzne wzgórze za każdym razem, kiedy je szturmowano. Teraz ten człowiek był wyczerpany i zaczął rozumieć, jakie ryzyko podjął niosąc flagę czarownicy. D'Aulon podszedł, żeby mu ją odebrać. Stał tam, obserwując to, pewien baskijski najemnik, którego Jean znał. d'aulon: Słuchajcie, musimy zanieść tę flagę tuż pod palisadę. bask: Była tam dziś rano, kiedy podeszła z nią dziewczyna. d'aulon: Tak jest. I kiedy została ranna. Nadjechał Gamaches, żeby ją uratować. A Gamaches jej nie lubi. Albo nie lubił. bask: Więc? d'aulon: Jeśli ja pójdę tuż pod palisadę, pójdziecie ze mną? Niosąc flagę? bask: Wszystko, co potrafi zrobić ten wariat Partrada, ja też potrafię. Ale flaga już tam była bez żadnego cholernego skutku. d'aulon: Ale pójdziecie? BASK: Pójdę. D'Aulon dał mu flagę i chodzili z nią wśród najemni-l ków i żołnierzy milicji; Bask powiewał flagą, a d'Aulor?' zadawał pytania. d'aulon: Pozwolilibyście, abyśmy oddali flagę Anghkom'n Anglicy wystrzelili z armaty i kamienie upadły ledwie nieco dalej za zewnętrznym wzgórzem. Powtarzano pogłoskę, że Anglicy nie mają już prochu. Zjeżdżając z winnicy Jehanne zauważyła, że jej flag 344 Joanna dArc wspina się na wzgórze. Ogarnął ją irracjonalny gniew, że ktoś ją zabrał, me pytając jej o zdanie Może te wszystkie bzdury Mingueta zapuściły w niej jakieś korzenie. Pogalopowała poprzez linię rycerzy potem przez szeregi milicji. Nie miała na sobie zbroi ani hełmu. Jej koń wysoko unosił kolana: była o tyle lżejsza. Wszyscy, którzy ją widzieli, gdy jechała tak szybko po swym zranieniu, zapamiętali to na całe życie. Był to boski Powrót A ona chciała tylko lekkomyślnie odzyskać tę cholerną flagę. U stóp wzgórza zostawiła konia. Ludzie z ^J1 Przy-pommah sobie później, jak trącał nosem gołą ziemię, szukając czegoś do skubania. Jak każdy stary koń wiejski. Dziewczyna podbiegła wzgórzem - nie pamiętała już nawet o ranie. Dogoniła Baska, który powiewał flagą pośród padających strzał jak człowiek praktyczny. Tymczasem d'Aulon przeszedł przez rów po moście z faszyny, z opuszczoną głową, trzymając nad sobą tarczę- Kamienie padały do rowu - angielskie działo nie sięgało daleJ niz angielskie ramię, lecz jedno i drugie robiło, co m°gło- Właśnie wtedy gdy Bask ruszał za d'Auloflem, Jehanne dopadła go, schwyciła drzewce flagi i włożyła Je sobie pod lewą pachę. JEHANNE: Moją flagę proszę bask: Puść mnie. jehanne: Nie znam was. Moja flaga bask: Niosę ją dla d'Aulona, ty głupia suko. Ta komedia na wzgórzu nie wyglądała zabawnie dla armii, znajdującej się o kilkaset metrów * ^^ Bask i dziewczyna, walczący o sztandar, jedwab drżący pomiędzy mmi - wydawało się im to właściwym znakiem. Ludzie zaczęli biec naprzód, nie zdając sobie sPrawY z tego, że biegną. Ludzie w les Tourelles by11 ty™ także przejęci i wiedzieli, że mogą głupio umrzeć teraz, gdy myśleli, ze dzień walki już się skończył Wie02^ ° ^ 345 Thomas Keneally John Reid, Bili Martin, Matthew Thornton, Thomas Jolly, Geoffrey Blackwell, Walter Parker, William Vaughan, William Arnold, John Burford, George Ludlow, Patrick Hali, Thomas Sand, John Langham, Dick Hawke, Davy Johnson, Czarny Henry i wszystkie inne Goddamy z les Tourelles o barbarzyńskich nazwiskach. D'Aulon dotarł do palisady, spojrzał w lewo i w prawo, a potem przez ramię, szukając Baska. Pomyślał, że Bask nie dotrzymał obietnicy, że wraz z flagą obrał sobie jakiś łatwy posterunek po bezpiecznej stronie rowu. daulon: Tak dotrzymujesz obietnic? BASK: O Jezu! Szarpnął się tak mocno, że Jehanne, nagle pomyślawszy o ranie, musiała go puścić. Poczuła ból w kręgosłupie. Opuszczona przez wszystkich siedziała śmiejąc się na wzgórzu. Jej śmiech również oddziałał potężnie na wszystkich Francuzów, a także na Johna Reida, Matthew Thorntona i innych. Gdy podniosła oczy, wszędzie na wzgórzu byli już rycerze bretońscy i Gaskończycy la Hire'a. Poczuła zawrót | głowy i zdawało się jej, że rana znów zaczęła krwawić. Uroczyste przyłbice obserwowały jej śmiech. Jedna z nich uniosła się i wewnątrz hełmu ujrzała twarz księcia Cailly. Pierwszą noc po przekroczeniu Loary spała w jego domu. Odczuwała to jak przyjaźń trwającą od lat, a przecież w środę minął dopiero tydzień, od kiedy ją zawarła. jehanne: Gdy moja flaga dotknie palisady, możecie spokojnie wejść do twierdzy, monsieur. Powiedziały to jej wszystkowiedzące wnętrzności. Pozwoliła tamtym postawić się na nogi. cailly: Dotyka jej teraz, Jehanne. jehanne: Więc cała forteca jest wasza. Przystawiono tyle drabin, że Anglicy nie mogli ich wszystkich odepchnąć. Cailly, idąc przez rów z Jehanne, rozmawiał z nią. Trochę jak stary złośnik. 346 Joanna dArc cailly: Mówiłem im przez cały dzień, że Anglicy mają mało ludzi. Nawet Bastard i la Hire - może nawet monsieur de Rais - wiedzą coś niecoś o Anglikach, przecież tyle krowiego łajna jedli im z ręki. Ale mówiłem im przez cały dzień, że Anglicy mają tu mało ludzi... Wiedziała, że nie mogłaby wspiąć się na górę, więc czekała, żeby milicja otwarła bramę od środka. Od bramy frontowej mogła - poprzez trupy - patrzeć wprost na bramę tylną, gdzie stało trzydziestu angielskich rycerzy, walcząc z Francuzami toporami. cailly: Pozwala wycofać się swym ludziom. Giermek Glasdale'a stał obok niego z flagą Chandos, przedstawiającą głowę czarnego niedźwiedzia z żółtymi kłami na czerwonym polu. W tym wszystkim, co robili ów giermek i Glasdale wśród tych ulic zawalonych trupami, był jakiś piękny brak związku z rzeczywistością. Zaczęła do niego krzyczeć. Chciała zobaczyć jego twarz. Twarz zagorzałego wroga pragnie się zobaczyć prawie tak samo, jak twarz namiętnego kochanka. Zaczęła krzyczeć. jehanne: Glassidas, Glassidas, Glassidas, wszystko przepadło. Nie mógł jej słyszeć. Tuż u jej stóp jakiś biedny Anglik usiadł, żeby do niej przemówić. Nadstawiła ucha, chętnie by go posłuchała. Ale krew rzuciła mu się ustami i zmarł, nie powiedziawszy ani słowa. W połowie drogi do tylnej bramy natrafiła na oddział egzekucyjny milicji. Mieli kilkunastu angielskich wieśniaków, kazali im co pewien czas klęknąć i wymierzali cios toporem w tył głowy. Odesłała żołnierzy milicji i rozejrzała się po twarzach Anglików. Większość z nich była w wieku Jehana. Twarze mieli nieme. Można by myśleć, że są niewdzięczni. Podarowała ich księciu Cailly- Nie był zachwycony. Nie 347 ThoMas Keneally Joanna dArc wyglądali na to, żeby wiele za nich zapłacono na jakimkolwiek rynku. Potem znalazła małego łysego Anglika; kolana miał podciągnięte pod brodę. Wydawał co chwilę błagalny, piskliwy jęk. Próbowała przytrzymać go rękami - przyszło jej na myśl, że agonia, która go tak skręciła, może go nagle niemal rozerwać. Otrzymał cios lancą w żołądek. Zaczekała, aż nadejdzie Pasąuerel. Lecz wtedy on już mniej cierpiał - świadomość znikła niemal z jego oczu. Nagolenniki miała poplamione angielską krwią. Krew, krew, krew. Zagubiła się pośród jej znaczeń. W ogrodzie zemsty Chrystusa w Sologne. jehanne: Glassidas! Kiedy doszła do tylnej bramy, setki mężczyzn stały wokoło przypatrując się, jak dwudziestu lub trzydziestu rycerzy bretońskich walczy z dwudziestoma lub trzydziestoma Anglikami. Respekt przed Glasdale'em powstrzymał pęd Francuzów przez tylną bramę fortecy les Tourel-les do małego zameczku, stojącego powyżej mostu - do les Tourelles właściwych. Tak więc przez cały dzień trwała bitwa, lecz teraz były to znów igry rycerskie; kiedy rycerze byli jeszcze małymi chłopcami, opowiadano im, że tak właśnie powinny one wyglądać. Niemniej co pewien czas po kilku Anglików odrywało się od grupy i biegło do les Tourelles przez mały drewniany mostek. Z każdej jego strony podniosły się ściany ognia -Jehanne czuła żar, stojąc w tłumie o kilkaset metrów z tyłu. Barki zapalające, o których mówił Bastard, musiały już tam być. A był to tylko mały mostek. Jeśli się patrzyło na wprost niego, widziało się pośród huczących płomieni otwartą bramę les Tourelles, czekającą na Glasdale'a, Moleynsa Poyningsa, Gifforda, żeby się tam schronili. Czuła, że jej rana pokrywa się pęcherzykami w tym żarze. W końcu Bretończycy po prostu odstąpili. Chcieli dać 348 Glasdale'owi i innym możność wstąpienia na most. Można by to z fantazją nazwać próbą ognia. Dziewczyna wiedziała, co zrobi Glasdale. Nigdy już nie zobaczy jego twarzy. Jej krzyk wzniósł się ponad wszystkie inne krzyki. JEHANNE: Nie! Po moście biegło już dwudziestu Anglików, gdy załamał się, nadwerężony ogniem. Ujrzała, jak stalowe zbroje i płonące flagi toną w rzece. Nikt z tych ludzi nie wynurzył się już ani razu. Znaleziono ją wędrującą ulicami fortecy les Tourelles. Majaczyła mniej więcej w ten sposób. Ukochany Bracie Jezu, który myślałeś kiedyś, że jesteś ostatnią z ofiar, zrób miejsce w ogrodzie swego serca nie tylko dla róży. Zrób tam miejsce dla łysego Anglika i dla Raymonda, i dla Glassidasa. Tak jak zrobiłeś dla nich miejsce w swym ogrodzie zemsty. Amen, amen. Gdy la Hire zobaczył, że pod Glasdale'em i innymi załamuje się most, powiedział jak zawodowiec. la hire: Pożegnajmy się z fortuną za okup. ¦ Zjeby skończyć z historią les Tourelles. Właściwe les Tourelles, mała kamienna forteczka, do której biegł Glasdale, została zdobyta od strony miasta. Cieśle zrobili lekkie drewniane rusztowanie, żeby je przerzucić przez przestrzeń pomiędzy Belle Croix i drewnianymi umocnieniami zewnętrznymi, z których kiedyś Anglik zawołał do Jehanne: Ribaude! Trzymali je pionowo i chcieli położyć je jak drabinę na najdalej wysuniętej krawędzi, lecz okazało się, że jest za krótkie. Cofnąwszy je, przybili na końcu kilka dłuższych drewnianych belek, unieśli i położyli je znowu. Drżało ponad głęboką, zieloną rzeką. Po obu jego 349 Thomas Keneally stronach padały kamienie; zasypywały je strzały. Pierwszym rycerzem, który przez nie przeszedł, był rycerz-ksiądz; szedł skulony, osłaniając twarz tarczą. Rusztowanie miało dwa ryzykowne miejsca, lecz minął je szczęśliwie. Teraz wszystkim innym wydawało się to już łatwe. Z fortecy les Tourelles Francuzi wystrzeliwali pęki strzał na les Tourelles właściwe, a Mistrz Jean Montesclare miotał na nie kamienne kule. Późnym wieczorem pewien młody, odchodzący od zmysłów angielski rycerz, wzięty do niewoli w les Tourelles, mówił, że widział, jak święci Aignan i Euverte wynurzają się z płomieni barek zapalających. Inni widzieli ich także i mówili: Jezu, jesteśmy zgubieni. O dziesiątej nad rzeką z obu stron małego zameczku znów zbudowano mosty o drewnianych przęsłach, dość mocne, żeby móc przeprowadzić przez nie konie. Tą drogą Bastard, Jehanne, Gilles i la Hire wrócili do domu. Na murach płonęło mnóstwo pochodni. St. Croix, St. Pierre Empont, uniwersytet, St. Paul, Notre Damę -wszystko to biło w dzwony, rażąc mózg dziewczyny. Kanonicy i cały pułk księży śpiewali Te Deum laudamus. Gdy wrócili do Bouchera, przyjęli tam znowu profesora medycyny z uniwersytetu, żeby obejrzał jej ranę. A on raz jeszcze pochwalił to, co zrobił Minguet. Bastard do niej szepnął. bastard: Talbot stracił dziś Francję dla swego króla, moja kochana. Odrzuciła głowę w tył, zamknęła oczy, oddychała z rozkoszą. Bastard znów szepnął. bastard: Nie ma już ani jednego Anglika na południe od Loary. Z tym było tak jak z wszelkimi znaczeniami krwi. Nie była w stanie ich ogarnąć, przyswoić ich sobie. Nie umiała ogarnąć ani przyswoić sobie jego uwielbienia. Lecz ta niezdolność była radośniejsza niż inne. 350 Joanna dArc Niedzielny poranek był piękny, gdy około ósmej podniosły się mgły na nadrzecznych polach. Skoro tylko kontury krajobrazu stały się wyraźne, Anglicy wyszli z fortów na zachód od Orleanu i rozwinęli się frontem na przestrzeni od Lasu Orleańskiego aż do brzegu rzeki. Generałowie dTlliers i la Hire wyjechali im naprzeciw przez Lisią Bramę, a wkrótce nadciągnęła też milicja i przyjechali Bastard i dziewczyna. Dziewczyna ze względu na swą ranę ubrana była w lekki kaftan. Głowę i wnętrzności pełne miała pamięci o tylu zgonach. Po prostu przestała się zajmować swoją głową i swymi wnętrznościami. W jakiś oszałamiający sposób czuła, że myśli bardzo jasno. Pasąuerel ustawił przenośny ołtarz naprzeciw fortu de Croix-Boisee. Na wypadek gdyby tego dnia rozegrać się miała generalna bitwa, Francuzi stłoczyli się wokół, żeby zobaczyć, jak Pasąuerel unosi poświęconą hostię. Gdy oczyszczał kielich, wszyscy konni rycerze nieprzyjacielscy sformowali się po drugiej stronie drogi do Blois. Angielska armia uniosła ku niebu miecze, piki i lance tylko jeden raz. Potem zaczęła wycofywać się na zachód, w kierunku północno-zachodnim. Straż tylna stała zdecydowanie na drodze do Blois, dopóki nie minęła jedenasta, potem podała tyły i znikła pośród równin. Milicja orleańska nie mogła opanować radości. Ludzie przewracali się, całowali się wszyscy z wszystkimi i pojedynczo. Ściskali uda i kolana i spoglądali ku niebu. Jehanne musiała odnaleźć Bastarda i przypomnieć mu, że obiecała Anglikom, iż będą mogli ujść z Orleanu z życiem. A już Bretończycy, Szkoci i Gaskończycy dosiadali koni, żeby się obłowić na flankach Goddamów. Bastard skłonił się i płakał z radości na jej zdrowym ramieniu. Zakazał wszelkiego nieregularnego pościgu. Ale la Hire wyruszył za nimi, żeby wyśledzić, dokąd odeszli. Wrócił po południu i powiedział, że poszli do Meung, garnizonowego miasta w dole rzeki. 351 ThomAs Keneally W murach St. Lorent znaleźli Guyenne'a, herolda leżącego w łańcuchach pośród chorych Anglików. Zachowywał się jak histeryk i zaprowadził ich w oddalony, zachodni kąt, gdzie wokół słupa przygotowano już wiązki chrustu, żeby herolda spalić. Sam generał Talbot, mówił i Guyenne, przyprowadził go do tego słupa i rozmawiał z nim. Zaraz po nadejściu zgody Fakultetu Paryskiego | Guyenne miał zostać spalony. Tego dnia i tej wiosny w Orleanie zapanowało złote, I letnie południe. Po uroczystej mszy w katedrze dziewczyna musiała przejechać okrężną drogą dwie mile, żebyj wrócić do Boucherów. Stare kobiety łagodnie dotykały jej strzemion, mężczyźni całowali mięśnie i pierś jej bojowe-1 go siw- ka. Gdy ujechała milę, przeraziło ją to, że tak już przywykła do adoracji. Na rue des Hóteliers, wiodącej do domu Boucherów od strony Chatelet i od mostu, zaczęła się dziwić, dlaczego nie potrafi cieszyć się tym po prostu, tak jak pijak cieszy się tym, że jest pijany, bez odwoływania się do bogów wina i tym podobnych rzeczy. Może była bogiem, boginią, Sybillą, siostrą Jezusa, a jej ciało samo jako takie zasługiwało na to, by dotykano go ze czcią? Żyły w jej głowie trzeszczały i rozszerzały się, krew kłębiła się w piersiach i czuła, jak jej królewskość obłędnie faluje nad | miastem. Trwało to tylko przez dwadzieścia sekund, lecz potem | przeraziła się sobą w inny sposób. Gdy wróciła do Boucherów, zastała monsieur Bouchera I podpisującego upoważnienia do wypłaty. Pozwolił Jehan- | ne zajrzeć sobie przez ramię. Czterdzieści soldów za ciężką kłodą drewna, otrzymaną I od Jeana Bazin, gdy zdobywano les Tourelles od An-\ glików, żeby nią załatać jeden ze zniszczonych łuków \ mostu. Upoważniam: J. Boucher I Joanna d'Arc Dla Jeana Poitevin, rybaka, osiem soldów za wyciągniecie na brzeg barki, którą umieszczono pod mostem pomiędzy fortecą les Tourelles i właściwymi les Tourelles, żeby podłożyć tam ogień. Upoważniam: J. Boucher Dla Boudona dziesięć soldów za dwa żelaza w kształcie S, ważące cztery i pół funta, przywiązane do barki, którą zapalono pod mostem les Tourelles. Upoważniam: J- Boucher Dla Champeawc i innych cieśli szesnaście soldów na trunek w dniu, w którym zdobyto les Tourelles... Upoważniam: J. Boucher W tym wielkim dniu uspokajało ją obserwowanie, jak on prowadzi swoje rachunki. Po południu pijane miasto zachwycało się widokiem francuskiego rycerza, jeżdżącego po murach na grzbiecie angielskiego mnicha. Mnich był spowiednikiem generała Talbota, a rycerz był jeńcem generała Talbota. Według niego dziewczyna przyprawiała Anglików o osobliwą szaleńczą rozpacz. Byli pewni, że Bóg ześle na nią kiedyś cierpienie, lecz najpierw udzielił jej pewnej potęgi i na swoje nieszczęście oni muszą ulec tej potędze. Około południa mnóstwo żołnierzy opuściło Talbota, żeby wrócić do garnizonów Goddamów w Normandii. Wciąż pamiętała o tym, w jak straszliwy sposób Talbot groził Guyenne'owi. Jakich gróźb użyje w stosunku do niej? Czy można grozić komuś srożej, niż jeśli się powie tenorowi: obrócimy w popiół twoją pieśń? Potem około dziesiątej, o najgorszej porze nocy, gdy zamknęła oczy i zawistne twarze wychynęły ku niej z cie- 352 353 ThomAs Keneally mności, opowiedziano jej o tym, jak ciało Glasdale'a, nawet w zbroi, podniesiono na powierzchnię wody, wyłowiono ościeniem i wyciągnięto na brzeg. Za karę zostało przekrojone na cztery części, ugotowane, a potem zabalsamowane i ułożone przed kryptą St. Merry. Mówiono, że ma się je odesłać do jego kraju. Ale Jehanne nie bardzo wiedziała, jak to można zrobić, ani czy można sądzić, że będzie to dla niego pociechą za jego mroczną podróż na dno Loary. Księga czwarta TRZEBA BLADEGO KAROLA ZROBIĆ KRÓLEM messire: Święte Reims, mały zakonniczku... małgorzta. Święte Reims, mała żołnierko... Katarzyna: Namaszczenie króla... messire: Mała różo. Mi Liała spotkać się z Karolem w Tours. Miało być tak jak w krainie wróżek, gdzie magik nieodwołalnie prze-kroił jabłko na dwoje, a potem przeciągnął nad nim dłonią i jabłko znów było całe. Tak i ona miała spotkać się z Karolem. Lecz Jolanta przybyła do tego silnie obwarowanego miasta wcześniej niż Karol. Chciała zobaczyć się / Jehanne. Królowa Sycylii wyglądała jak zwykle: niczym nie zaskoczona, wytrwała. W otoczeniu trzech dam dworu i mnicha, odmawiającego godzinki na dzień następny, siedziała tuż przy ogniu. Pochodziła gdzieś z ciepłego południa i Tours było dla niej zimną północą, nawet w lecie. 355 Thomas Keneally jolanta: Wzbudziłaś zazdrość w królewskim Bastar-dzie? Jehanne nie zrozumiała pytania. jehanne: Zazdrość, królowo? jolanta: Zdaje się, że ona chce cię zaćmić. Kilka dni temu on i la Hire atakowali Jargeau. JEHANNE: O? jolanta: Umocnienia ziemne wokół Jargeau zostały podmyte przez deszcz w ostatnim tygodniu. W każdym razie tak mówią. Nie odnieśli sukcesu. jehanne: Ludzie ginęli? jolanta: Ludzie zmoczyli sobie nogi. Ale te wszystkie małe przygody kosztują pieniądze. Mnóstwo Bretończy-ków wróciło do domu, ponieważ nie dostali żadnej nagrody w gotówce za to, co zrobili w Orleanie. Oto jak mało mamy pieniędzy. jehanne: Nie ma znaczenia, ile co kosztuje. Jeśli dostaje się to, za co się płaci. jolanta: Wieśniacza mądrość. Ale o czym chciałam mówić: wszyscy zaczną poddawać ci różne myśli. O tym, co powinno się zrobić teraz. jehanne: Wszyscy już zaczęli. jolanta: Obstawaj przy Reims. Czy ktoś ci to już mówił? Bedford napisał do Tajnej Rady w Anglii z prośbą, żeby przysłali tu małego króla i żeby ukoronowali go we Francji. jehanne: Nie musicie mnie zachęcać. Będę uparta. jolanta: Nie mówię tego tylko przeciw Tłustemu Geor-gesowi. Mówię też przeciw twoim przyjaciołom. Przeciw d'Alenconowi. jehanne: Wiem, wiem. jolanta: Diuk Burgundii przepuści nas do Reims, żeby ukoronować Karola. On pragnie utrzymać we wszystkim równowagę, a jego ideałowi równowagi odpowiada ukoronowanie naszego króla, a nie króla Bedforda. W każ- 356 Joanna dArc dym razie mam takie informacje. A moje informacje są dobrymi informacjami. Jehanne spytała, od kogo ma te informacje. Od Tłustego Georgesa? Jolanta powiedziała, że od ludzi z Dijon. Machet jeździł do Dijon jako jej ambasador. Machet to załatwi. jolanta. Idzie o to, że to nastąpi. Podróż do Reims. jehanne: Wiem. To nastąpi. jolanta: Mam informacje, że Anglicy nad Loarą wciąż źle sypiają i mają złe sny. Jolanta nie miała złych snów. Jehanne znów zafascynował sposób, w jaki Jolanta sądziła, że cały świat da się przez nią, Jolantę, urządzić. W świecie Jolanty nie było niezrozumiałych piorunów ani błyskawic. Jakiż inny był ten świat niż jej własny. Jakiej samotnej siły trzeba było, żeby móc w nim żyć. Ostatnie instrukcje Jolanty dla Jehanne tego wieczora dotyczyły jej obrazu świata. jolanta: Ani chwili nie dawaj Karolowi spokoju! Spotkali się na drodze nieco na południowy zachód od Tours. Wyjechała mu naprzeciw. On w nocy z wtorku na środę dowiedział się w Chinon, że Anglicy odstąpili od Orleanu. Natychmiast wyjechał, żeby spotkać się z dziewczyną i zorientować się w sytuacji. Niektórzy spośród jego świty byli tym zaskoczeni. Ponieważ przeważnie wyjeżdżał tak szybko tylko z jakiejś osobliwej potrzeby przekonania się o tym, że jeszcze żyje, jeśli znajdzie jeszcze jakieś miasto, gdzie ludzie wciąż nazywają go królem. Skoro tylko spotkał dziewczynę, poczuł się dziwnie nieszczęśliwy, że przyjechał. Oczy jej były pełne najjaśniejszych, najszczerszych żądań. Rozmawiał z nią wśród parskania koni. 357 ' i Thomas Keneally Joanna dArc karol: Jak twoja rana, Jehanne? Wiedział, że ona wie, iż to pytanie nic nie znaczy. Nie odpowiedziała na nie. Siedziała na rumaku w wysokim siodle. Zdjęła czapkę. Pochyliła czoło do zakurzonej końskiej grzywy. Tak okazywała swój zapamiętały dla niego szacunek. Patrząc na jej brązowe włosy, myślał: ta zabawna istota tego dokonała. I krwawiła dla mnie. Zorientował się, że wyciągnął rękę i pieścił jej podbródek. Jego rękawiczka pachniała korzeniami. Dziewczyna my-; ślała: to już są lepsze maniery, lepszy styl. jehanne: Pojedziecie teraz do Reims? karol: Nie jest to takie łatwe. jehanne: Kiedy przyszłam do Baudricourta i prosiłam, I żeby mnie do was wysłał, powiedział, że nie jest to takie j łatwe. Gdy pytałam, czy mogłabym was zobaczyć, mówi- \ li, że nie jest to takie łatwe. Gdy prosiłam was, żebyście] wysłali mnie do Orleanu, mówiliście, że nie jest to takie łatwe. A przecież jesteśmy tu i wszystko zostało dokonaj ne. Cóż z tego nie było łatwe? karol: To wszystko kosztuje sto dwadzieścia tysięcj liwrów - to jedno z tego wszystkiego nie było łatwe. jehanne: Otrzymaliście coś za tę gotówkę, delfinie. karol: Jazda do Reims nie była jedyną rzeczą, któr można zrobić. Książęta rozmawiają ze sobą przez dyploma-j tów. Mógłbym pomówić z diukiem Burgundii. Byłby wrażeniem. Ponieważ teraz mój Orlean jest bezpieczny. jehanne: Ludzie mówią, że nie byłoby to dość dobre. karol: Ludzie? jehanne: Królowa Sycylii. Na opasłej twarzy króla pojawiło się napięcie. Nie było w tym spotkaniu porozumienia. Nie było one podobne do magicznego jabłka. Po prostu dogadywalj sobie, nie gorzej niż Jakub i Zabillet. Pomyślała, popełniła błąd, wspominając tak zaraz o Reims. i o czym miała wspominać? Jechał tuż obok niej. Rozglądali się na rozmaite strony, a jego lewe kolano poszturchiwało jej prawe. Mówił jeszcze łagodniej. karol: Zachowywałaś się po królewsku i jak bóg. Miałem raporty. Zostałaś ranna. Augustianie padli wtedy, gdy niektórzy już zrezygnowali z ataków. Tak samo les Tourelles. Czekała, żeby dowiedzieć się, po co on to mówi. Nie była to właściwie pochwała, zdawało się, że nie ma w nim wiele skłonności do pochwał. karol: Podziwiałem cię w listach do wszystkich moich miast. La Rochelle, Narbonne, Montpellier... jehanne: Dzięki, mój delfinie. karol: Chateaudun, Tuluzy... Wiem, że prowadziły cię boskie moce. Wysłałem cię z armią. Po dwóch tygodniach... dokładnie po dwóch tygodniach od chwili, kiedy cię spotkałem, miasto Orlean zostało uratowane. Ja zostałem uratowany. Lecz kąciki jego oczu zwęziły się. Znów stanął twarzą w twarz z tą całą okrutną pracą, związaną z jego ocaleniem częściowym, a nigdy zupełnym. Z całą tą nową dokumentacją, z wszystkimi nowymi misjami do Dijon, Rouen, Nantes, do Niemiec, do papieża. karol: Nie powinnaś zanadto ulegać wpływom mojej teściowej. Ona nie posiada się ze szczęścia. jehanne: Ona ma słuszność. Wszystko to się stanie. Długa twarz przybrała jeszcze groźniejszy wygląd. Zakaszlał. karol: Czy to łatwo dać swą krew? jehanne: Nie. Strasznie wrzeszczałam. Myślę, że każdy to przeżywa tak źle. karol: Dlaczego tak musi być? Dlaczego tak jest, że mnie nie wolno być silnym i mieć rozmaite inne cnoty? Co? jehanne: Umarlibyście z dumy. Wystarczy być królem i tyle. 358 359 Thomas Keneauy Roześmiał się skrzeczącym śmiechem, o którym już zapomniała. karol: Zaryzykowałbym to. Nie mogła się oprzeć, żeby mu tego nie opowiedzieć. Miała nadzieję, że może mówić o tym tak bezpiecznie, jakby mówiła mężowi. jehanne: To straszne. Oddawano mi cześć na ulicach. Kobiety chwytały moje strzemiona, żeby się wyleczyć z różnych chorób. Z upustu krwi czy czegoś takiego -zupełnie jak Brat Jezus. Ja nie miałam tych nadziei, ja nie liczyłam na wyleczenie, lecz oni — tak. Nie bluźnię, nie mogę ich powstrzymać. Powiedział lekkomyślnie. karol: Wjedźmy do miasta razem. Ciebie będą wielbić, mnie będą wielbić, Boga będą wielbić. Będzie tego dość dla wszystkich partii. Tego wieczora był obiad w ratuszu i Karol złamał przepisy pierwszeństwa, żeby ją posadzić po swej prawej ręce. Był tam też d'Alencon i jego smagła, kochająca żona Maria. Patrząc na nią, Jehanne nie mogła zapomnieć o owej tajemniczej szlachciance, którą d'Alencon -majacząc - ujeżdżał przed miesiącem w tym samym mieście. Oboje: książę i jego żona zatrzymali ją w korytarzu. alencon: Wszystko załatwione. Wykupiłem od Anglików ludzi, których za siebie podstawiłem. Teraz już z pewnością mogę iść na wojnę. Nad Loarę. I na północ. marie: Ta sprawa już załatwiona, wiesz. Wszystkie pieniądze zmobilizowane. Możemy je nawet zwrócić, jeśli Jean weźmie mnóstwo jeńców. alencon: Mnóstwo jeńców to nie jest najlepsze wyjście. Najlepszym wyjściem jest odzyskanie Normandii. Najlepszym dla króla. Najlepszym dla nas. Dziewczyna zrozumiała, że próbują teraz podać jej swe sugestie. 360 i Joanna d~Arc jehanne: Przykro mi. Mój doradca wskazuje mi Reims, a nie Normandię. alencon: W Normandii są Anglicy. Rouen to miasto Bedforda. jehanne: Mój doradca mówi o Reims. marie: Mogłabyś pomyśleć o Normandii, Jehanne. alencon: Pomyślałabyś, jeśli nas kochasz. Na jego wąskich ustach pojawił się na wpół gorzki uśmiech. Lecz sam też raczej niechętnie próbował wywierania na nią nacisku. jehanne: Myślę, że nie na tym polega próba, mój piękny książę. marie: Próba? jehanne: Tego, czy kocham was oboje. Wpatrywała się w księcia, żeby mu przypomnieć ową noc jego zwariowanego cudzołóstwa. marie: O jednym wiemy: dotrzymujesz tego, co obiecujesz. Tłusty Georges siedział przy stole ze swą szczupłą, zmysłową żoną, która musiała znosić jego ciężar, a Reg-nault osypywał potrawy swą niszczącą się skórą. Nie rozmawiali z nią poza tym, że wymamrotali gratulacje, lecz rozmawiali z Jehanne ich rzecznicy. Z rozmów przy stole odniosła wrażenie, że najbardziej podziwianą przez członków Rady polityką na najbliższy miesiąc byłoby nie robić nic i podtrzymywać rozmowy z diukiem Burgundii. Następnie najbardziej by im się podobało wyrzucić Anglików z takich miast garnizonowych nad Loarą, jak Beau-gency, Meung, Jargeau, a potem podjąć rozmowy. A później najbardziej by im się podobało posłać wojska do Normandii. Jehanne odniosła wrażenie, że najmniej chętnie widziane, najbardziej nieprawdopodobne byłoby pójście do Reims. Gdyż wszystkie te okolice należały do diuka. Nie można było zrobić nic, co by ich naraziło na ryzyko, iż diuk powie, że nie chce już z nimi rokować. 361 Thomaś Keneally Przez cały wieczór Jehanne musiała wciąż powtarzać. jehanne: Nie mam żadnych wskazań co do Normandii. Na bankiecie była także maman Jolanta. Posłała do niej przez stół puchar, żeby się z niego napiła, i Jehanne uczyniła to odsyłając puchar. Jolanta wypiła do dna, otarła usta i z wolna uśmiechnęła się do Jehanne. Opędzała całe dni, czekając na króla przed jego apartamentami w Tours. Za każdym razem gdy wychodził, szła razem z nim do kaplicy lub do pokoju Rady i pytała go o Reims. karol: Tak, tak. Mówił to tak, jakby stwierdzał, jaka jest pogoda: pada deszcz ze śniegiem, śnieg lub że jest za gorąco. jehanne: Nie chcę tu tkwić na zawsze. karol: Nikt z nas nie chce. jehanne: Wiecie, co mam na myśli, delfinie. Szepnął z irytacją. karol: Kto cię złoży na ofiarę? Nikt cię nie złoży na ofiarę. jehanne: Talbot, Tłusty Georges... mogłabym wam podać całą listę. karol: Reims należy do mojego kuzyna. JEHANNE: Do Was. karol: Nie mówimy tym samym językiem. jehanne: Mówicie to zbyt łatwo, delfinie. karol: Skoro jestem królem... o królach nie mówi się, że są zbyt impertynenccy. jehanne: Delfin zna mój dla niego szacunek. karol: Jesteś naiwną dziewczyną. Nie znasz sił, które działają przeciw tobie... JEHANNE: Ach! karol: Po co to wszystkowiedzące ach? jehanne: Siły, które mnie chcą osłabić? Joanna d:Arc karol: Siły, które... JEHANNE: Które? karol: Które chcą... być może... być może wystawić cię na niebezpieczeństwo. JEHANNE: Ach! Zatrzymał się. W jednej sekundzie przemknęła mu przez twarz nadzieja, litość, złość, miłość, zazdrość. Wróciła do swych pokoi śpiewając. Tego dnia pozwoliła Guyenne'owi śpiewać wszystko, co chciał. Jakiż to kształt ma niebo? (śpiewał) Niebo jest niemal okrągłe, lecz ma różowe łokcie. Niebo zamknięte jest w kręgu jej ramion. Po dwóch tygodniach delfin wrócił do Chinon, a ona pojechała z nim. Później w tym samym miesiącu przenieśli się do Loches, uroczej małej mieściny pośród winnic w Turenii. Na pastwiskach nadrzecznych, za brązowymi kamiennymi murami stał zamek królewski. Czekał tam Bastard, by złożyć raport swemu królowi i królewskiej radzie. Codziennie odbywały się spotkania w sprawach finansowych, posiedzenia Rady Stanu, czytano raporty i zalecenia wojskowe, miewano konferencje zaopatrzeniowe. Na żadną z tych narad Jehanne nie proszono. Któregoś piątku otrzymała ze zbrojowni St. Georges parę żelaznych kajdanków. Płatnerze naturalnie myśleli, że chce ukarać sługę. Do każdej bransoletki był klucz, a łączył je z sobą krótki łańcuch. Włożyła lewą rękę w jedną bransoletkę, włożyła klucz w otwartą prawą i ukryła całe urządzenie w rękawie sukni. (Wróciła na krótko do kobiecego stroju, którego dostarczyła jej Jolanta.) Minąwszy straż weszła do wielkiej sali zamku, gdzie wzniesiono dla króla kilka małych, wykładanych drewnem cel. Powiedziała dwom sekretarzom augustianom, że po nią posłano. Gdy tłumaczyli jej, że zaszła pomyłka, 362 363 Thomas Keneally zapukała w przepierzenie, za którym usłyszała głosy Karola i Bastarda. Spowiednik króla, Mistrz Machet, który wrócił właśnie z poselstwa do diuka Burgundii, otworzył drzwi. Wewnątrz znajdowało się pięciu mężczyzn, a wszyscy wyglądali na wykształconych, upoważnionych do omawiania i wysłuchiwania spraw królewskich. Podeszła do Karola, uklękła i ucałowała jego kolana. Stare niebieskie sukno jego szaty pozostawiło cierpki smak na wargach. Gdy położył jej rękę na ramieniu, wypuściła łańcuch z rękawa i nałożyła mu na przegub bransoletkę. Obróciła klucz. Wyjęła go. Ukryła w fałdach sukni. karol: Cóż to jest, Jehanne? Bastard spojrzał na Macheta. Nie wiedzieli, czy śmiać się, czy posłać po kowala. jehanne: Wiecie, co to jest. karol: Nie wiem, do licha. jehanne: Wasza komisja prosiła o znak. Powiedziałam, że Orlean będzie znakiem. Dobrze. Znak został dany. Po cóż mówiłabym o Reims, gdybym nie otrzymała takiej wskazówki. A taką właśnie otrzymałam. Reims. Reims. Reims. bastard: Bardzo wszystkich złościsz, Jehanne. Wciąż wszystkim mówisz, że tylko ty chcesz jak najlepiej dla Francji. jehanne: Więc zmusiliście mnie do milczenia. Nuże. Albo znajdźcie klucz na moim ciele. machet: Nie zebraliśmy się tu dla zabawy. jehanne: Słuchajcie, messieurs. Uwolnię króla, gdy on powie: Reims. karol: Możesz zostać... jehanne: Ścięta? Poćwiartowana? Złożona na ofiarę? karol: Nie bądź dziecinna. jehanne: Dopóki nie powiecie: Reims, będziemy jed- 364 Joanna dArc nym zwierzęciem. Będziemy chodzić razem, jeść razem, spać razem, siusiać razem. Jeśli ten pomysł was przeraża, powiedzcie: tak, Reims, a znów będziecie wolnym królem. Gwałtownie szarpnął łańcuchem. jehanne: Proszę. Moja rana. karol: Święty Jezu! Powiedzcie jej, Mistrzu Machet. machet: Może miło wam będzie usłyszeć, mademoi-selle, że właśnie wróciłem z Dijon, stolicy Burgundii. Diuk Burgundii przysiągł na piśmie, że nie wyśle przeciw nam wojska, jeśli pójdziemy do Reims. Ale po drodze mamy wiele silnych miast. On nie może ich poddać, nie tracąc twarzy przed Bedfordem. jehanne: Więc pójdziecie? Król powiedział płaczliwym głosem. karol: Tak, przypuszczam, że pójdę. Wszyscy pójdziemy. jehanne: Możecie się wszyscy odwrócić? BASTARD: Co? jehanne: Klucz mam w majtkach. karol: O Jezu Nazareński. Zj początkiem czerwca zebrano wojsko w Selles. Na równinach nadrzecznych pod Char wyrósł ogromny obóz. Pewnego dnia, gdy siedziała na balkonie z Pasąuere-lem, przyłapała się na tym, że wypowiedziała szaleńcze stwierdzenie. Zwróciła się ku niemu i powiedziała, że w połowie lata nie będzie już we Francji żadnego angielskiego żołnierza. Zanim zdążyła go powstrzymać i związać tajemnicą, rozpowszechnił to powiedzenie. A to stwierdzenie było jak gdyby buntem jej krwi; jej krew była jakimś długim, tajemniczym, przebiegłym zwierzątkiem, które chciało przemówić własnym głosem i na chwilę nim przemówiło. To nie nieprawda ją przera- 365 Thomas Keneally żalą; franciszkanie opowiadali o niej ludziom jeszcze gorsze rzeczy. Przerażało ją to, że jej krew może zbuntować się zupełnie i przez cały czas wykorzystywać jej głos na swój własny użytek, dla wyrażania obłędnych opinii. To przerażenie trwało w niej jeszcze 6 czerwca. Tego dnia wdowa po wielce czczonym francuskim generale du Guesclinie przysłała do niej z prośbą o jakąś, jakąkolwiek pamiątkę, której Jehanne dotykała mężnie i z uczuciem. Posłała jej pierścień. Kurier, któremu go wręczyła, nie zauważył, jak drżała. Musiała również okazywać wdzięczność tego popołudnia, gdy jej powiedziano, że król przyznał jej herb. Mistrz Kancelarii Próśb odczytał jej rozkaz. Na lazurowym tle miecz ze srebrzystą rękojeścią unosił na ostrzu złotą koronę między dwiema burbońskimi liliami. Minguet wymalował ten herb na płytce, którą przy-spawał do szczytu jej hełmu. Zrobiono to w samą porę, przed wyruszeniem wojska ku Romorantin i Orleanowi. D'Alencon, spłaciwszy swój okup, dowodził armią. W nocy na 9 czerwca rozbili obóz w le Portereau. Zagrabiona i wyrównana ziemia wskazywała miejsca, gdzie stał fort Augustianów i bastion les Tourelles. Kawaleria la Hire'a i rycerze d'Alencona rozbili namioty tuż przy wzgórzu nad drogą do Tuluzy; to wzgórze było masowym grobem angielskich ciał, spalonych w niegodny sposób owego wieczora, kiedy podłożono ogień pod Augustianów. Jehanne, d'Alencon, Bastard, de Boussac, la Hire i inni, których pamięć droga była Orleanowi, przejechali przez most na kwatery w mieście. Pod drewnianymi przęsłami, pomiędzy les Tourelles i końcem mostu od strony miasta, pracowali na dwie zmiany kamieniarze. Oddali im salut uniesieniem kielni. Gilles de Rais już od tygodnia był w mieście. Przy pomocy Bernarda Massimo i innych przedstawicieli włoskich bankierów, którzy pośpieszyli do Orleanu, gdy tylko 366 Joanna dArc zakończyło się oblężenie, zastawił niektóre ze swoich bretońskich posiadłości. Wziął na siebie spłatę wydatków poniesionych w czasie oblężenia. Częściowo z powodów sentymentalnych, nawet związanych z dziewczyną. A także dlatego, że wiedział, iż król wspaniałomyślnie obdarzy go posiadłościami tych, którzy współpracowali z Anglikami w Normandii, Pikardii, Szampanii i na południu. Jego astrolabia mówiły mu, że dzień odzyskania tych prowincji jest bliski. gilles: Istnieje nawet nowe proroctwo, droga Jehanne, już w połowie lata nie będzie we Francji ani jednego Anglika. jehanne: Nie wydaje mi się to prawdopodobne. Zmów zaczęła się wojna nad Loarą. Dziewczyna znowu w zbroi, bezceremonialna i górująca nad d'Alenco-nem. Orlean dał 1600 ludzi, kowali, cieśli, żołnierzy milicji. Wypożyczył też miejskie kolubryny, swoją największą armatę la Bergere i dwóch ogniomistrzów. Bastard nie wyrażał się całkiem ściśle, gdy przed miesiącem czule informował Jehanne, że na południe od Loary nie ma już żadnego przeklętego Anglika. Było przecież Jargeau. A w Jargeau były dwa tysiące Godda-mów. Przede wszystkim hrabia Suffolk. I jego dwaj młodzi bracia. Pierwszej nocy kampanii w lesie, na południe od Che-cy, armię francuską poderwała paniczna pogłoska, że Fastolf przekroczył Loarę i poszukuje ich. D'Alencon, la Hire, Jehanne chodzili wśród wojska uspokajając ludzi. Pasąuerel odprawił mszę i wszyscy oglądali hostię, którą podnosił. Po południu armia francuska zobaczyła Jargeau. Było to przedmieście, z szałasami ludzi pracujących w winni- 367 Thomas Keneally cach, z którego kilka razy wypuszczano na nich grad strzał. Jehanne wzięła od Minąueta swój proporzec i pchnęła la Hire'a w stronę przedmieścia. Cała kawaleria francuska poszła naprzód. Przypadkiem okazało się to słuszne: wszyscy Anglicy pobiegli ku bramie Jargeau i bezpiecznie się do niej dostali, ponieważ byli lekko ubrani i szybcy niby bojowe konie. Francuzi mogli tej nocy spać w szałasach i w domach. Jehanne dzieliła jeden z domów z d'Alenconem i czuła się na tyle bezpiecznie, że rozebrała się i spała głęboko w polowym łóżku. W piątek o piątej rano obudziła ją dyskusja za przepierzeniem jej sypialni. Rozmawiali d'Alencon i de Boussac. de boussac: Któż to miał być, w Imię Chrystusa? To mieli być ludzie Vendóme'a, prawda? alencon: To był Vendóme i o siódmej wystawił straże. Zaraz o zmroku obszedłem zewnętrzne posterunki i posłałem ich wszystkich do łóżka. de boussac: O, cholernie ślicznie. O, cholernie ślicznie. alencon: Wydawało się to mało ryzykowne. de boussac: A gdyby Anglicy dokonali wypadu z miasta - zastanawialiście się nad tym?... alencon: Małe, małe ryzyko. de boussac: Anglicy nigdy nie byli całkiem cholernymi głupcami. Nigdy. alencon: Musiałem być pewien. Dziewczyny. de boussac: Dziewczyny. alencon: Powiedziała mi, że nie zginę. Musiałem to sprawdzić. de boussac: Ty szalony bękarcie. alencon: Nie mówcie tak do mnie. de boussac: Gdyby was pociągało jeszcze więcej takich małych eksperymentów... ALENCON: Tak? Joanna djArc de boussac: Zabiorę swoje wojsko. W polu można się spodziewać jakichś cholernych szaleństw. Ale... Alencon nic nie odpowiedział. Wyglądał na zadowolonego ze stanu dyskusji. I teraz oczywiście wierzył, że podczas trwania wojny będzie nieśmiertelny. Krew Jehanne sprawiła, że ludzie w osobliwy sposób odbierali obietnice. Nastąpiły trzy dni znużenia i rokowań. Bezduszny, upalny opar oszałamiał zarówno Jargeau, jak Francuzów. W piątek cieśle rozpoczęli budowę wieży oblężniczej. Armata la Bergere od czasu do czasu wyrywała bryły kamienia z murów Jargeau. W sobotę milicja spróbowała jednego małego wypadu na mury. Po południu, po drzemce, z której Jehanne obudziła się z bólem głowy, poszła na wzgórze przed Jargeau i zawołała do Anglików, żeby się poddali. Nie było odpowiedzi, nie rozległ się ani jeden głos. Poczuła się głupio, pocąc się na przedmieściach bez żadnej odpowiedzi. Niedziela. O dziesiątej milicja przedostała się przez rów na mury. D'Alencon i Jehanne razem szli naprzód. D'Alencon zatrzymał się na szczycie wzgórza i spojrzał w dół, na rów zasypywany strzałami i kamiennymi kulami armatnimi. alencon: Zaczekamy tu i zobaczymy, jak powiedzie się atak na mury. jehanne: Czyż nie wiecie, że was nie zranią? Czyż nie macie obietnic? Nie macie znaków? Słuchała swego wysokiego, gorzkiego głosu. W przewrotny sposób chciała skłonić go, żeby wszedł do rowu, wypróbować obietnice i znaki. Zeszli w dół. W błocie leżały trupy. alencon: Patrzcie na podstawę muru. jehanne: Wiem. Mimo to spojrzała na szczyt muru i zobaczyła nad sobą niewielkie gardło kolubryny. Było to zachłanne gardło, wykrzykiwało ku niej groźby. I 368 369 Thomas Keneally jehanne: Przejdźcie tutaj, bo ta kołubryna chce nas zabić. D'Alencon comął się w lewo. W sekundę później odłamek kamienia z kolubryny ściął głowę rycerzowi, który wstąpił na miejsce opuszczone przez d'Alencona. W południe Jargeau nie było jeszcze zdobyte, lecz gdy generałowie posilali się chlebem i białym winem na przedmieściach, d'Alencon bez końca ożywionym głosem opowiadał o tym, jak Jehanne proroczo go uratowała. alencon: Doprawdy, wiecie, była tam po to, żeby mnie | uratować. la hire: Nie było jej, żeby uratować mego pana de i Ludę. alencon: Pana de Ludę? de boussac: To ten biedny bękart z Angevin, któremu | zmiotło głowę. alencon: Reąuiescat in pace. la hire: Amen. Jehanne wróciła pod mury po południu, wraz z pierw- i szymi nacierającymi żołnierzami. Do kamiennego muru i przystawiono wiele drabin i po jednej zaczęła się wspinać. Poczuła z góry uderzenie. Było to tak, jakby drzwi pułapki zamknęły się, przytrzasnąwszy jej wysuniętą głowę. Zorien- i towała się później, że hełm, luźno umocowany, spadł jej | z głowy, a ona powoli stoczyła się za nim, odbijając się 0 szczeble drabiny. Ugodził ją odłamek kamienia. Milicja J sądziła, że roztrzaskał jej głowę. Ocknęła się bardzo szybko, zła z powodu tego ciosu. Mówiono jej później, że stała z gołą głową wrzeszcząc poprzez rów. jehanne: W górę, przyjaciele, oni są wykończeni. Zanim ocknęli się na dobre, Francuzi byli już w mieście 1 otwierali główne bramy. Wszyscy Anglicy biegli przez miasto do mostu nac Loarą. Francuscy rycerze i najemnicy śpieszyli za nimi| przez wąskie uliczki, pod licznymi balkonami. 370 Joanna dArc Na moście wiodącym na północ jakiś giermek dogonił Suffolka. giermek: Stójcie, panie, mamy tam ludzi w lesie. suffolk: Pięknie. Już stoję. Stali wstrzymując oddech. suffolk: Jesteście szlachcicem? giermek: Jestem szlachcicem. suffolk: Jesteście rycerzem? giermek: Żałuję. Nie. suffolk: Mogę poddać się tylko co najmniej rycerzowi. Nieco dalej na moście, w kierunku bramy Jargeau, francuscy rycerze ujęli jego brata. Jego drugiego brata, w pełnej zbroi, żołnierze milicji wrzucili do Loary. Oburzało ich to, że rycerze mogą brać do niewoli i sprzedawać innych rycerzy. Choć Suffolk wtedy jeszcze o tym nie wiedział, jego młody brat utonął z powodu mieszczańskich żalów milicji. Łatwiej mu było odgadnąć, co działo się w mieście. Francuzi plądrują, pięciuset jego łuczników ginie pod murami. Wszystko to było zrozumiałe i zgodne z obyczajem. Ale nie wiedział jeszcze wtedy o swym młodziutkim bracie. Jehanne siedziała za południowym murem z kompresami na głowie. Byli z nią tylko d'Aulon i Minguet. Nikt inny nie zbliżał się do nich. Za północnym murem stali Suffolk i giermek. Nikt nie zbliżał się do nich. giermek: Nic na to nie poradzę, monsieur, nie jestem rycerzem. suffolk: Jeśli klękniecie, pasuję was na rycerza. giermek: To pociągające. Ale moglibyście rozpłatać mi głowę aż do obojczyka. suffolk: Myślicie, że hrabia Królestwa Anglii mógłby się tak poniżyć? giermek: Może nie. suffolk: Więc w porządku, klęknijcie. 371 Thomas Keneally Suffolk pasował go na rycerza Królestwa Anglii i kazał mu wstać. suffolk. Teraz oddam wam swój miecz i zostanę waszym jeńcem. Dostaniecie za mnie przynajmniej dziesięć tysięcy liwrów. Co wy na to? GIERMEK: To Cudownie. suffolk: W ten sposób rodziny dochodzą do znaczenia. Macie może, na przykład, jakieś córki?... I wrócili do Jargeau, żeby spotkać się z d'Alenconem i Bastardem. W trzy dni później armia zaczęła maszerować na zachód przez Sologne do Meung. Kawaleria Potona dotarła tu pierwsza i odebrała Anglikom most przerzucony przez rzekę. Reszta armii nadciągnęła po południu, podczas burzy z piorunami. D'Alencon i Jehanne znaleźli kwatery w zrujnowanym kościele. D'Alencon wciąż jeszcze był oszołomiony jej sztuczką z morderczą kolubryną w Jargeau. Za każdym razem, kiedy o tym mówił namaszczonym tonem, śmiała się z niego, lecz on był niewrażliwy na ten śmiech. Żona nie dosyć z niego żartowała. Może szlachetne żony nie żartują ze swych mężów, może to również należy do ich kodu postępowania. Podobnie jak marszałek de Boussac w Jargeau, teraz la Hire natarł na d'Alencona z nowym żarliwym przekonaniem. La Hire nadszedł kościelną nawą. Ramiona opadały mu w przód pod lekkim deszczem, kapiącym ze zrujnowanego sklepienia. D'Alencon, Jehanne i ich świta obozowali za kotarami w absydzie. la hire: Nie wystawiliście pikiet, monsieur. alencon: Nie chcę ich wystawiać, generale. la hire: Zastanawiam się, dlaczego? alencon: Bo teraz wiem. Joanna d'Arc la hire: To pięknie. Ale... rycerze z Delfinatu połączyli się z nami jako ostatni. Powinni by... alencon: Szkoda o tym mówić, generale. la hire: Wiecie, że jeźdźcy moi i Potona są podstawą wszystkiego... Gdyby Anglicy dokonali wypadu... alencon: Dyskutowałem już o tym z de Boussakiem. To się nie stanie. la hire: Mówicie tak jak ona. alencon: I dobrze. la hire: Wy jesteście generałem, ona jest Sybiłlą. Sybiłla niech robi to, co powinna robić Sybilla, a generał musi robić to, co powinien robić generał. A jedną z rzeczy, które powinien robić generał, jest wystawianie pikiet. alencon: Nie chcę o tym mówić. la hire: Dziewczyna nie chciałaby narazić mnie na kłopoty. alencon: Dziewczyna usnęła. Otrzymała cios w głowę pod Jargeau... Tak więc rycerze z Delfinatu spali, a la Hire musiał wybrać straże spośród własnych żołnierzy. W czwartek 16 czerwca cTAlencon opuścił most pod Meung i obsadzone przedmieście i pomaszerował dalej pod Beaugency. D'Aulon w rozmowie, lecz być może po to, by ostrzec Jehanne przed pochopnym proroctwem, powiedział jej, że Anglicy byli tak długo w Saintonge i w Langwedocji, że francuskie dziewczęta powychodziły za nich za mąż. Niektórzy z nich dzierżawili gospodarstwa, jakby mieli zamiar zostać tutaj przez całe pokolenia... Beaugency było ślicznym miastem nad Loarą. Jego winnice jeszcze wciąż uprawiano. Poza otoczonymi murem wzgórzami znajdowały się inne winnice. W oddali wznosiły się linie pokrytych lasem urwisk skalnych. Była tam ogromna wieża zwrócona ku rzece. Anglicy zaludniali przedmieścia od wschodu, nietknięte, nie takie 372 373 Thomas Keneally jak przedmieścia Orleanu. Wczesnym popołudniem wycofali się w obręb murów, tak żeby Francuzi mogli im urządzić kocią muzykę i żeby im się zdawało, że czegoś dokonali. Wszystkie miasta wyglądają tak samo, myślała, kiedy się patrzy na ich mury i myśli o tym, jak się w nie wedrzeć. Pielgrzymi tylko oglądali je tak, jak należy. Może kiedyś i ona będzie pielgrzymować. Tego popołudnia wyjechali z lasu dwaj rycerze i odszukali d'Alencona. Jehanne stała blisko, tak że słyszała, o czym z nim rozmawiali. Byli to dwaj rycerze bretońscy z wojsk konetabla Richemonta. Konetabl Richemont chciał, żeby go przyjęto do armii d'Alencona. Słowo Richemont krążyło od rycerza do rycerza. Ze sposobu, w jaki go słuchali, Jehanne zorientowała się, że miało ono rozmaite znaczenie dla rozmaitych ludzi. Zapytała Gillesa. De Richemont był konetablem Francji. Wprowadził na dwór chytrego kuzyna, a ten kuzyn wmanewrował go w bunt. Richemont brał udział w rebelii, najeżdżając przez rok z górą część Poitou. gelles: Jest także wielkim łowcą czarownic. Zwykł mawiać, że spalił wszystkie czarownice w Maine i w Bretanii. jehanne: Nie lubicie go. gilles: To mój wuj. Tak samo jak Tłusty Georges. Tłusty Georges był tym przebiegłym kuzynem, którego wuj Richemont wprowadził na dwór. Tymczasem d'Alencon odpowiedział dwom bretończy-kom: nie. alencon: Powiedzcie mu, że jeśli się do nas zbliży, dziewczyna i ja będziemy z nim walczyć. Dyskusja ożywiła się. Generałowie i rycerze podeszli z boku do d'Alencona, żeby go przekonywać. de boussac: Jeśli musicie walczyć, to macie tych wymokłych Anglików. Joanna dArc D'Alencon odparł, że nie da się zmusić do przyjęcia de Richemonta do armii. Jeśli przyjaciele Richemonta wśród generałów chcą, żeby się do nich przyłączył, to d'Alencon wycofa się wraz z orleańską milicją. Bastard stał po stronie d'Alencona. Przechadzał się potwierdzając swą stronniczość. Jehanne myślała: wszyscy oni mają jakieś potajemne sojusze i namiętności, których nie znam i nie rozumiem. Muszą tu być nawet jakieś sojusze z kobietami. Bastard musi także ukrywać sojusze i furie za swymi jasnymi, brązowymi oczami. Debata przeciągnęła się do wieczora. Dziewczyna myślała, że ten Richemont okupuje już obóz, choć jeszcze się nie zjawił. Przez Richemonta zapomniano nawet o Fastol-fie. Anglicy w Beaugency cieszyli się spokojnym wieczorem. W sobotę o szóstej rano, gdy Pasąuerel odprawiał mszę, trąbka zagrała w obozie na alarm. Jehanne wyszła z małego kościółka i zobaczyła, że milicja wymaszerowuje z przedmieść i formuje się w ogrodach warzywnych, niepewna, jaki zająć front. La Hire z małą grupą rycerzy wpatrywał się w las na pomocy; słońce świeciło mu w kark. la hire: To podobno jest Fastolf. Podobno jest właśnie tutaj. JEHANNE: W lesie? la hire: Ja w to nie wierzę. Myślę, że to Richemont wywołał ten alarm. Gdy dołączyli do nich d'Alencon i Bastard, la Hire powiedział, że nie wierzy w nadejście Fastolfa. Cała czwórka wpatrywała się w las nie tknięty jeszcze blaskiem poranka. Czekali, aż słońce wydobędzie stalowy błysk zbroi lub jedwabnego sztandaru. W nie sprofanowanych sadach Beaugency głośno śpiewały szpaki. alencon: Jeśli on tam jest, zepchnie nas do rzeki. BASTARD: Tak. 374 375 Thomas Keneally jehanne. To się nie stanie. Monsieur de Rais, który nie lubił mieć blisko swego nie kochanego i ogłupiałego na punkcie czarownic wuja Ri-chemonta, wyjechał z przedmieścia Beaugency z wiadomościami, że Richemont nadciągnął w nocy i rozłożył swe wojsko obozem na pomocnym krańcu miasta. Wszyscy poszli to zobaczyć. U stóp winnic znajdował się szpital trędowatych, jednopiętrowy budynek o żelaznych bramach, okalający studnię trędowatych i podwórze. Przed jego bramami czekało mnóstwo jeźdźców z chorągwiami. Niski mężczyzna bez hełmu zsiadł z konia i wystąpił naprzód. Kłaniał się lekko przez całą drogę do d'Alencona siedzącego na koniu. Był mężczyzną o ciemnej cerze. Gdy podniósł głowę, widać było błyszczące ciemne oczy. Jakie to dziwne pokrewieństwo, pomyślała. On i Gilles, i Tłusty Georges. Wszyscy w jednej rodzinie. Jehanne zauważyła, że de Boussac, dTlliers i inni uprzejmie zsiedli z koni, nawet Gilłes. Gdyż Richemont był konetablem Francji. Jehanne już miała postąpić tak jak inni, lecz d'Alencon powstrzymał ją gestem ręki. Usłuchała go. Pomyślała, o ile większej pewności nabrał w rozkazywaniu. Lecz często wydawał szalone rozkazy, takie jak te dotyczące straży. Czy był to jeszcze jeden szalony rozkaz? richemont: Słyszę, że myślałaś o walce ze mną, Jehanne? Uśmiechnął się. Wszyscy jego oficerowie zachichotali, jakby chcieli przez to powiedzieć: patrzcie nie ma tu podstępu! jehanne: Nie byłam w stanie przeciągnąć wojska na moją stronę. Roześmiał się. Jego parowie patrzyli badawczo. richemont: To po prostu sprawa polityczna. Chcę połączyć się z moim królem teraz, kiedy Fastolf jest nad nami górą... 376 r Joanna d"Arc bastard: Nie sądzę, żebyśmy odnieśli wiele korzyści z tego, że będziecie z nami, monsieur... Richemont udawał, że to też uważa za zwykłą złośliwość. richemont: Spędziłem wiele dni w polu. Tyle, co wszyscy. jehanne: Mówiono mi, że jesteście wielkim pogromcą czarownic. Wyczuł nieco gniewu, który z pewnością krył się w tych słowach. richemont: Na dworze króla były czarownice i czarownicy - choćby de Giac. Król potrzebował mnie na dworze, żebym go chronił przed czarami. bastard: Zdaje się, że nie mieliśmy z tym kłopotów, od kiedy odeszliście w zeszłym roku. richemont: Na te sprawy trzeba mieć specjalnie wyczulone oko. alencon: Zdaje się, że istotnie trzeba. bastard: Ta pogłoska o Fastolfie... Mały Richemont zerknął przez lewe ramię w stronę lasu. richemont: Nie widziałem nic, co by świadczyło o tym, że to prawda. alencon: Możecie trzymać straż na moście na południowym brzegu. richemont: Nie jest to zajęcie warte zachodu. Dla konetabla. Dla takiego wojska jak to. bastard: Jeśli nie chcecie, możecie odejść. Richemont zniósł obelgę i spędził dzień na południowym brzegu. Z Orleanu przysłano Mistrza Jeana, ogniomistrza. Przez całe przedpołudnie kruszył bombardowaniem wieże Beaugency. Milicja i rycerze siedzący w słońcu na dachach i w ogrodach warzywnych widzieli, jak bardzo przerażeni byli Anglicy i ludność Beaugency. Wkrótce jakby jakaś gorączka rozszczepiła mury. 377' Thomas Keneally Po południu milicja zaczęła pracować w rowie na zewnątrz obwarowanego miasta. Lecz rozeszła się pogłoska, że Talbot podda miasto tego wieczora, a wydawało się to Anglikom rzeczą tak rozsądną, że wszyscy usiedli znowu w oślepiającym słońcu popołudnia i obserwowali Mistrza Jeana i jego ludzi. Na rzece i na małym dopływie zwanym Ru, płynącym na północny wschód, były barki artyleryjskie. Chociaż nie wyrządzały szkód, przydawały się przynajmniej do straszenia ludzi i miło było na nie patrzeć, jeśli się wiedziało, że należą do przyjaciół. A w rzeczy samej i dla puszkarzy, i dla widzów było dość światła aż do dziewiątej. O północy monsieur Gethyn, występujący w imieniu komendanta Beaugency, wysłał dwóch heroldów z wiadomością, że chce poddać miasto, zamek i most i odjechać do Meung, które to miasto było jeszcze w rękach Godda-mów. Anglicy zabraliby z sobą konie i uprząż oraz własność prywatną do wartości jednej marki, nie więcej. Przysięgną też, że przez najbliższe dziesięć dni nie będą brali udziału w operacjach. Sam monsieur Richard Gethyn i generał Matt Gough zostaliby zatrzymani jako zakładnicy. Nikt nie spał. Wszyscy czuwali, by patrzeć, jak odchodzi garnizon Beaugency, żeby ich wygwizdać i wymyślać im. Nie minęło jeszcze pół godziny, gdy jeden ze zwiadowców Potona przyjechał do miejskiej kwatery d'Alencona w pobliżu murów Beaugency z wiadomością, że około pięciu mil na północ od Patay zobaczył Fastolfa. Talbot i Anglicy z Beaugency mogli się połączyć. Fastolf miał konwój składający się z setek wozów i maszerował przez całą noc, jak gdyby wiedział, że Beaugency szaleje ze strachu. W jakiś sposób Richemont znalazł się tam, między de Boussakiem, Gillesem, d'Alenconem i Bastardem, skoro tylko przekazano te wiadomości. 378 Joanna dArc jehanne: Mnóstwo ludzi nie chce was tutaj. Ale wygląda na to, że właśnie dobrze się stało... D'Alencon spojrzał na nią z wyrzutem, pod wysokim, lśniącym księżycem. Richemont odciągnął ją na bok. richemont: Bardzo mnie to interesuje, czy wasze Głosy ostrzegły was, że Fastolf jest tutaj? JEHANNE: Nie. richemont: Jak myślicie, dlaczego nie? jehanne: Poton wysłał zwiadowców. Nie było trzeba specjalnej porady. richemont: Tak to nazywacie? Specjalną poradą? JEHANNE: Tak. richemont: Jakie to ujmujące. Francuscy rycerze natychmiast odjechali na północ. Przez lasy dotarli na wysoką równinę ponad Beaugency. W tyle poza nimi oślepiający blask księżyca oświecał zagłębienie, które było doliną wielkiej rzeki. Tam, gdzie równina opadała ku północy, dostrzegli Anglików idących na południe Drogą Paryską. Jehanne zobaczyła najpierw światło na ich proporcach. Podjechała na wzgórze, z którego obserwował ich la Hire. la hire: To oni, Jehanne. Wszyscy uzbrojeni. Gotowi do walki. Co powiecie? jehanne: Nie sądzę, żeby byli tak świetni, jak na to wyglądają. la hire: Ani ja. Roześmieli się obydwoje. jehanne: Czy to szybko pójdzie? la hire: Jeśli w odpowiedni sposób na nich uderzymy. Ich śmiech był wilgocią w czystym powietrzu, śmiechem dowódców. Był to dzień tworzenia, nie dzień śmierci. La Hire trzymał swą kawalerię na tym wzgórzu, a Ba-stard ustawił milicję po obu stronach Drogi Paryskiej i wzdłuż całej drogi aż do lasu na zachodzie. Rycerze i najemnicy znajdowali się pomiędzy i poza kompaniami 379 Thomas Keneally milicji. Anglicy zatrzymali się o półtorej mili w górze drogi i sformowali się podobnie. La Hire chciał potem ruszyć przeciwko nim. la hire: Jeśli uderzymy na nich teraz... D'Alencon odparł, że na pozycji jest zbyt mało Francuzów. la hire: Ale oni się okopią, zrobią zaporę z zaostrzonych pali. ALENCON: My też. Czas wypalał się pod słońcem. Świt niewiarygodnie szybko przeszedł w przedpołudnie, przedpołudnie przesączyło się w popołudnie, jakby przez jakąś dziurę w dniu. Na wzgórzu niektórzy z ludzi la Hire'a ułożyli się do snu. Armia francuska obsadziła grzbiet wzgórza, wbiła przed sobą pale i wykopała pułapki dla koni. O milę na północ to samo zrobili Anglicy. Jehanne, zmęczona, nie mogła usnąć. Miała niemiłe uczucie, że sprawy nie toczą się tak gładko, jak powinny. La Hire ją pouczał. la hire: Dla Fastolfa jest to znów czymś dokładnie takim jak Bitwa o Śledzie. Spójrzcie, ma wozy. Nie zostawił ich na drodze, rozrzucił je po terenie, żeby mogły służyć za schronienie jego ludziom. Teraz już za późno, żeby się z nimi rozprawić. D'Alencon podjechał znowu, żeby zasięgnąć rady. alencon: Co na to mówisz, Jehanne? jehanne: Nie zapomnijcie założyć ostróg. alencon: Żeby uciekać? jehanne: Żeby na nich ruszyć. Myślę, że powinniście teraz na nich uderzyć. la hire: To jest to samo, co w Rouvray, zapytajcie Bastarda. Teraz nie możemy się ruszyć. jehanne: Ale to by ich wykończyło, prawda? Myślę, właśnie tutaj. Nie w Paryżu czy w Normandii, jeszcze nie. Ale to by ich wykończyło tutaj. 380 Joanna dArc ALENCON: Tak. jehanne: A to pewne, że zostaną wykończeni. Więc... la hire: Nie możecie tak argumentować. To jest zupełnie tak jak w Rouvray. Z tym, że teraz nie stać nas na żadną brawurę. To jest branie się za łby. de boussac: Nie sądzę, żeby nawet Szkoci zaatakowali teraz. Pamiętając o Rouvray. Usłyszeli, że dziewczyna sapie z irytacji. jehanne: To, czego nie skończy się dzisiaj, będzie musiało się zrobić jutro. Późnym popołudniem podjechali do wzgórza dwaj angielscy heroldowie z flagami, na których były wizerunki smoków, żeby w imieniu dwóch rycerzy angielskich zaproponować rycerskie pojedynki. D'Alencon i Bastard wiedzieli, że to niczego nie załatwi. Ułożyli odpowiedź: Dzisiaj już idźcie spać i odpoczywajcie, ponieważ robi się późno. Jutro, jeśli Bóg zechce, będziemy walczyć wręcz. Wieczorem Minguet usiłował owinąć ją flagą, żeby się jej spało przytulnie, lecz jej chciało się chodzić, była pijana z wyczerpania. Wszędzie na wzgórzu rycerze spali w małych obozowiskach, razem ze swymi giermkami i paziami. Widziała żar angielskich ogni w perspektywicznym skrócie podwozia wozów. Lecz w czasie gdy na nie patrzyła, trzy lub cztery ogniska zagasły. Byłą ciemna, rześka noc. Bez żadnego szczególnego powodu pomyślała 0 tym, jak na tle nocy wspaniale rysowałby się stary dąb z Boischenu, wspominający czy też nie wspominający Ewangelię św. Jana. Usłyszała, że ktoś poza nią coś mówi, 1 odwróciła się. Był to konetabl. Jego twarz jaśniała wśród nocy żółtawym blaskiem. richemont: Pytałem, czy spotkaliście króla w Chinon? jehanne: Tak, monsieur. richemont. W Chinon z trzema wielkimi wieżami. Pamiętacie je? 381 Thomas Keneally Joanna d'Arc jehanne: Wieżę St. George? richemont: Środkową wieżę. jehanne: Courdray. Mieszkałam w la Courdray, u ludzi | nazwiskiem... Lecz niełatwo jej było przypomnieć sobie nazwisko jej | gospodarza i gospodyni. Richemont je poddał. richemont: Du Belliers? jehanne: Tak, tak się nazywali. richemont: Byłem panem Chinon. Wszystkich tych] wież. Tych wzgórz. jehanne: Musieliście być z tego powodu bardzo szczę-j śliwi. Pamiętam Chinon lepiej niż jakiekolwiek innej miejsce, które odwiedzałam. richemont: Król odebrał mi prawo do Chinon. Toj nieporozumienie... JEHANNE: O? richemont: W ubiegłym roku. jehanne: Jestem pewna, że miał słuszne powody. richemont: Ani przez chwilę temu nie przeczę. Miał I znakomite powody. Ale tak zawsze bywa u dworu. Nieporozumienia. Ludzie opowiadają królowi rozmaite rze- j czy. O kimś. Warn też może się to zdarzyć. jehanne: Przypuszczam. richemont: Nie chcę dostać Chinon z powrotem. Ale I chcę, żeby mnie dobrze widziano wszędzie tam, gdzie jest | król. JEHANNE: Tak. richemont: Przemówicie do niego za mną? Jeśli złożę przed wami przysięgę wierności? Co o tym myślicie? jehanne: Jaką przysięgę wierności? richemont: Przysięgnę na duchy górnych i dolnych J sfer... Pomyślała: On jest łowcą czarownic. W noc przed] bitwą chce, żebym razem z nim odwoływała się do ] podejrzanych duchów. 382 Nie są to duchy, które należy przywoływać. Przyskoczył do niej, chwycił ją za ramiona. richemont: Zaklinam was w imię Boga Ojca i jego jednorodzonego Syna, Jezusa Chrystusa, Jezusa, Jezusa, Jezusa... Zadrżała. jehanne: Próbujecie wypędzić ze mnie diabły? richemont: Dlaczego? Czy was prześladują? JEHANNE: Nie. RICHEMONT: Ach! jehanne: Naprawdę chcecie, żebym mówiła o was z królem? Żółta twarz drżała w ciemności. richemont: Tak. Chcę, by mnie król znowu przytulił do piersi. Jeśli chcecie wiedzieć, dowodziłem buntem. Widzicie, diabły wchodzą w nas wszystkich. Zebrałem ligę panów. Byli ze mną hrabiowie Clermont i Pardiac. Wcześnie okazali skruchę i król ją przyjął. Ja teraz okazuję skruchę. Przysięgam... jehanne: Nie sądzę, żebyście powinni już więcej przysięgać. richemont: Czy zawsze jesteście posłuszna waszym Głosom? jehanne: Cóż mogę zrobić innego? richemont: Dochowanie wiary Głosom to początek męstwa. Spijcie dobrze. Odszedł, wycierając nos swą moleskinową rękawicą. Jehanne zastanawiała się, czy to szaleństwo, ta mętna rozmowa, to błaganie o jej wstawiennictwo u Karola, było tylko przybraną pozą? Czy może chciał w niej wzbudzić jakieś osobliwe przyznanie się. Żeby ochronić swego króla przed jej czarami. Tak jak kiedyś ochronił go przed de Giakiem. Za takie usługi zawsze otrzymywało się nagrody. Minguet przygotował jej wygodne posłanie przy pomo- 383 Thomas Keneally Joanna dArc cy siodła i siennika. Gdy się położyła, promienne Głosy zapewniły ją: rano wielkie zwycięstwo, zwycięstwo króla. Tyle śmierci wśród Goddamów. Księża muszą rano udzielić rozgrzeszenia wszystkim Anglikom, muszą udzielić im rozgrzeszenia tam, gdzie stoją na swych stanowiskach. Nie będą na nich stać długo. W sobotę pierwszy brzask ujawnił, że wozy wyjechały spoza palisad. La Hire pogalopował drogą i znalazł w namiocie trzech chorych angielskich chłopców. Powiedzieli mu, że późną nocą ich koledzy wycofali się na pomoc, w kierunku Janville. Cóż jej uczyniły te Głosy? Ale la Hire był zachwycony. Złapiemy ich, mówił, jeśli teraz wsiądziemy na koń. Złapiemy ich w odwrocie. Gdy rankiem d'Alencon wydawał rozkazy, czuć było w powietrzu zapach polowych śniadań - ziół, bekonu. Poton ruszył przodem na zwiady - mniej więcej z setką jeźdźców. Potem ruszyli Bastard i de Boussac z doświadczoną strażą przednią - wszyscy z nich przeżyli pod Rouvray i Verneuil to, co Goddamy potrafili zrobić najgorszego. Potem la Hire, wyznaczony przez d'Alencona na dowódcę głównych sił. la hire: Pod dwoma warunkami, książę panie. alencon: Jakie to warunki? la hire: Kompaniom Richemonta pozwoli się jechać ze mną. alencon: Nie podoba mi się to. Ale nie mogę dzisiaj dyskutować. Co jeszcze? la hire: Dziewczyna zrobiła już wszystko, co mogła; w takim dniu jak dzisiejszy nie może być z niej dużego pożytku, a może być bardzo uciążliwa. Przed obwarowanym miastem można sobie pozwolić na popełnianie błędów. Jeśli coś źle idzie, można się wycofać. Ale nie można tego robić w otwartym polu. alencon: Pamiętajcie o Rouvray. la hire: Święty Chryste, pamiętam. D'Alencon musiał więc przekonać Jehanne, żeby jechała w tylnej straży. Po pierwsze jej życie jest cenne. Po drugie - tego dnia jedzie tam wielu wspaniałych ludzi. Gilles i wnuk du Guesclina. Po trzecie, straż tylna może uratować sytuację, gdy przednie linie zostały rozgromione. Po czwarte, Richemont posłuchał i ona powinna być posłuszna. Gdyby ludzie z sobą nie współpracowali, nie mogliby dopaść Anglików w pochodzie. I tak dalej. Otrzymał zgodę. Tego ranka armia francuska przejechała dwanaście mil. Na niebie nie było ani jednej chmurki, Jehanne czuła, że pot spływa jej między piersiami, a blizna na ramieniu swędzi przeraźliwie. Równina była osłonięta liniami lasu. Za taką osłoną zwiadowcy Potona mogli natknąć się na angielską straż tylną. Pragnienie. Nawet Gilles nie rozmawiał. Ptaki przestały śpiewać przed dziesiątą. jehanne: Co to za iglica tam? gilles: Miasteczko St. Sigismond, droga pani. jehanne: Dlaczego nikt nie pyta tutejszych ludzi. Czy widzieli dzisiaj Goddamów? gilles: Jeżeli tam są jacyś ludzie, Poton już ich wypytał. Może to wymarłe miasteczko. jehanne: A ta wieża przed nami? gilles: Nie wiem. Przypuszczam, że to St. Peravy. Spojrzała na słońce. gilles: Jeśli to południe - to nigdzie nie dzwonią dzwony. Nie mieli poczucia tego, że lasy i droga przed nimi pełne są żołnierzy la Hire'a i że w oparach południa zamarłe miasteczka trwają w milczeniu. Gdzież w tej okolicy obchodzi się narodziny, śluby, zgony? Około drugiej zauważyli oddalone o kilka mil wznie- 384 385 Thomas Keneally sienie gruntu i nad wierzchołkami drzew przysadzistą wieżę zwaną Lignerolles. Gilles, który dość często podróżował tą drogą, powiedział, że z powodu zwodniczej budowy terenu nie mogą zobaczyć, iż o kilka mil za Lignerolles leży piękne małe miasteczko o nazwie Patay. W tej samej chwili jeźdźcy Potona znaleźli się na skraju kotliny przed Lignerolles. W dole - niespodziewanie -wynurzył się przed nimi las. Z lewej strony Potona wyskoczył na drogę jeleń, wspaniały, dereszowaty jak ogier. Przystanął nagle na przednich kopytach przed koniem Potona i skoczył w głąb kotliny. Jeźdźcy Potona zatrzymali się z wahaniem, piękne zwierzę odwróciło ich uwagę- Minęło czterdzieści sekund. W dole usłyszeli nagle: hurra! Szkot, towarzyszący Potonowi, tłumaczył przyciszonym głosem: szkot: Wołają: hurra, nie pozwólcie mu odejść, wspaniały okaz, cholernie dobry na strzał. Biorę prawą komorę, ja go zobaczyłem; zobaczyłeś go jak diabli, Jimmie, zanim jeszcze odwróciłeś głowę. Poton wysłał gońców do d'Alencona i Bastarda i nie ruszył się. W ciągu kilku minut nadciągnął la Hire z tysiącami rycerzy i jeźdźców. Rozwinęli się nad brzegiem kotliny, obwiązali koniom kopyta i ruszyli w las pod nimi. La Hire wierzył, że wynurzą się na otwartym polu, gdzie czekali Anglicy. A tymczasem tego południa działo się z Anglikami to, co następuje: zwiadowca angielski doniósł, że Drogą Paryską, dość jeszcze odległą, nadciąga armia francuska. Ludzie Talbota nie spali poprzedniej nocy i nie wolno ich było zaskoczyć w ruchu. W tej regule, od osiemdziesięciu lat nienaruszalnej, tkwiła siła Anglików: nigdy nie dać się zaskoczyć w ruchu. Wypraktykował to zmarły, mądry król Hal. Talbot zatrzymał swą przednią straż pod stromizną 386 Joanna dArc Lignerolles. Żołnierze przygotowali osłonę z wozów, za nimi był las. Krótko do nich przemówił. talbot: Pozycja jest lepsza niż ta, którą wielki Harry zajął pod Agincourt. I ta armaniacka dziewka także nigdy tu nie dotrze. Lecz niektórzy z nich mówili później, że musiało czegoś brakować w powietrzu, którym oddychali, wiedzieli, że nie odbędzie się to tak, jak im Talbot przyrzekał. Talbot rozkazał Fastolfowi, żeby główne siły zebrał także za wozami w Lignerolles. Żeby im dać szansę, sam wybrał pięciuset swoich najlepszych łuczników dla ich osłony. Wszystko to byli dobrzy starzy żołnierze, znali angielską dyscyplinę, która zwyciężyła pod Gravelles i Verneuil. Wiedzieli, jak należy wycofywać się w porządku, oddział za oddziałem. Mieli wozy naładowane palami i wycinali nowe w lesie. Oczekiwali Francuzów około czwartej i chcieli kilka razy wystrychnąć na dudków ciężkich kawalerzystów. Potem wycofaliby się za głównymi siłami, trzymając się żywopłotów, które okalały drogę, i wysyłając spoza nich grad strzał na Francuzów, gdyby ich ścigali. W całej angielskiej armii byli to ludzie pewni swego, nie przekonani o tym, że angielska metoda straciła swą skuteczność. Wykopali rów dla swojej osłony z pali. Sterty pali leżały naokoło rzucone na świeżą, brązową glebę. O półtorej godziny za wcześnie straszliwie zbrojni ludzie la Hire'a pojawili się przed nimi pośród ostatnich leśnych zarośli. Zdaje się, że nikt nic nie powiedział. Łucznicy angielscy z żywym zainteresowaniem patrzyli na broń, na stalowe ostrza, które trzymali rycerze la Hire'a. Mówili sobie zapewne: oto są narzędzia naszej śmierci, ciekawe, skąd oni się tu wzięli? Z tyłu, za Anglikami, z trójkątnie ustawionych pali zwisał pokrwawiony jeleń. Wyglądał 387 Thomas Keneally niemal tak, jakby to on był tą sprawiedliwą i świętą sprawą, której broniąc zginą. talbot: Ustawcie się teraz w szyku, ustawcie się w szyku. Tałbot został wzięty do niewoli, lecz wszyscy inni Anglicy - gdy biegli - zostali nadziani na lance, pozbawieni głów, porozpruwani mieczami. La Hire poprowadził swą kawalerię wprost poprzez ich ciała ku Lignerolles. Za dwoma lasami odnalazł kolumnę Fastolfa, rozsypaną po Drodze Paryskiej i jeszcze nie ubezpieczoną. Tylko symboliczna osłona, złożona z rycerzy, jechała z lewej strony na jej tyłach. Fastolf opuścił kolumnę i pogalopował do Lignerolles. Tak samo zrobili ci wszyscy, którzy jechali konno. ; Lecz dwa tysiące ludzi przychwycono i zabito wszyst^ kich. Gdy ludzie ukryci za wozami w Lignerolles zobaczyli, że Fastolf i inni rycerze, pozbywszy się wszelkiej dumy, pędzą w ich stronę, sami zaczęli uciekać w górę ku lasom, w górę ku Drodze Paryskiej. Ludzie la Hire'a schwytali w samym Lignerolles ośmiuset prostych łuczników Goddamów i rozsiekli ich wszystkich. Wzięto tysiąc pięciuset jeńców zdolnych do zapłacenia okupu. La Hire uważał, że to cudowne. Wszędzie na Drodze Paryskiej od Patay do Janville chwytano i zabijano Anglików. Zwykli żołnierze milicji zabijali nawet angielskich rycerzy, z powodu nienawiści klasowej i na złość lepszym od nich, i żeby pokazać, że natura świata się zmienia, że taka jest wola Boga. Jehanne, we francuskiej straży tylnej, jechała szybko, lecz o milę poza całym tym zabijaniem. Posiekane trupy, zalegające miasteczkowe ulice, straciły już swoje indywi| dualne rysy, gdy do nich dojechała. Nawet w tym krót 388 Joanna dArc czasie, jaki minął od Jargeau, zapomniała już, jak straszni są bezimienni polegli. Kiedy o szóstej wjechała z Gillesem i d'Aulonem do rozległego, lecz nie obwarowanego miasta Patay, ludzie z milicji bez pośpiechu ścinali toporami pod krzyżem na rynku grupę przypadkowych Anglików. W imię tych ściętych Anglików, uwielbiamy cię, o Chryste. Taka mogła być ich modlitwa. Pasąuerel udzielił ostatniego namaszczenia kilku jeszcze żyjącym, a tych, którzy czekali na swoją kolej, odesłał do klasztoru Benedyktynów w pobliżu Patay, gdzie wszyscy złożyli przysięgę, że przez rok nie będą walczyli. Jehanne stawała się prawdziwym generałem; okazało się, że może tego wieczora jeść obiad, nie myśląc zbyt wiele o codziennie ginących ludziach. Została z d'Alenconem, który wydał uroczyste przyjęcie. Zaproszono na nie Talbota. Był on mężczyzną w średnim wieku, o twarzy mocnej, lecz nie pozbawionej poczucia humoru. Mówił dobrą francuszczyzną. Nie rozmawiał z Jehanne, lecz ona obserwowała go z bliska. Od czasu do czasu sięgała ręką ku swemu ramieniu pod luźną koszulą i z wolna drapała bliznę po ranie. D'Alencon był olśniony triumfem. Toteż chciał powiedzieć coś godnego zapamiętania, by jego historiograf Cagny jeszcze to wygładził i zanotował. alencon: Milordzie Talbot, nie spodziewaliście się dziś rano, że wieczorem będziecie z nami jedli obiad. talbot: Losy wojny są zmienne. Był pierwszym żołnierzem, który wypowiedział to zdanie, a przyklasnęli mu wszyscy, łącznie z Bastardem, który był uczonym gramatykiem. bastard: Czy nie powiedzielibyście, że waszym ludziom przytrafiło się coś najgorszego od wielu lat? Milord Talbot spojrzał na swe ręce. talbot: Tak. Jednakże sądzę, że powinniście zastanowić się nad środkami, jakimi tego dokonano. Wszyscy przy stole, z wyjątkiem Talbota, spojrzeli na 389 Thomas Keneally Jehanne. Wydawało się jej, że najlepiej będzie, jeśli uśmiechnie się do nich z ożywieniem. List od Bedforda do Rady Królewskiej w Westmin-sterze. Wszystko układało sią pomyślnie dla Waszych Wysokości aż do czerwca, kiedy Bóg wie za czyją radą przystąpiono do oblężenia Orleanu. Po tragedii, która tak nieoczekiwanie spotkała mojego kuzyna Salisbury, jakieś ogromne niepowodzenia spadły na Waszych żołnierzy, zebranych licznie pod Orleanem. Moim zdaniem niepowodzenia te były wynikiem zmieszania sięfałszywych wierzeń z bezsensownym lekiem, jaki odczuwali przed tym pomiotem szatana, zwanym Dziewczyną lub pucelle, która użyła przeciw nim zaklęć i czarów. Nie tylko wielu waszych ludzi zostało zabitych, lecz morale tych, którzy przeżyli, upadło w sposób zastraszający. Tak więc nasi przeciwnicy i wrogowie nabrali wielkiej otuchy, by znów zgromadzić się w ogromnej liczbie. .Nazajutrz rano gotowa była opuścić Patay, lecz tak samo uczyniło wielu innych, pragnących przedstawić Karolowi swój obraz bitwy. Śniadanie jedli w Beaugency -d'Alencon, Gilles, de Richemont, Poton, la Hire, Jehanne. Richemont przyłapał Jehanne w kącie. richemont: Nie czujesz się winną wszystkich tych śmierci? jehanne: Tak już jest na wojnie: że ludzie giną. Musiałam to zrozumieć, inaczej bym oszalała. richemont: A więc nie czujesz żalu? jehanne: Cóż, monsieur, żal to inna sprawa... to inna sprawa. 390 Joanna dArc Lecz gdzie był król? Jakie to do niego podobne, że nie pokazywał się nawet po to, żeby odebrać dobre wieści! Po trzech dniach odkryto, że zatrzymał się w Chateau de St. Benoit, dwadzieścia mil w górę rzeki od Orleanu. de boussac: Czy my go tak cholernie nic nie obchodzimy? Zaczęli jechać w górę rzeki wśród fal upału. Wszystkie dobre wieści zasychały im w gardłach. messire: Nie żałuj umarłych. Nie żałuj, moja różo. jehanne: Tych umarłych? W ogrodzie zemsty Jezusa? messire: Jezus umarł za nich. Małgorzata: Jezus jęczał, gdy żelazo weszło w ciało. Katarzyna: Ja jęczałam, gdy żelazo weszło w ciało. Małgorzata: Na razie nie ma pociechy. Katarzyna: Ale to piekło nie trwa wiecznie, to piekło się kończy. messire: Nie żałuj, moja mała żołnierko. Katarzyna: Nasz mały zakonniku. Małgorzata: Nasza czerwona różo. Jolanta wyjechała oczywiście z St. Benoit, żeby ją spotkać na drodze i porozmawiać z nią. Te rozmowy jak zawsze niepokoiły Jehanne, napawały ją bolesnym przekonaniem, że członkowie Rady snują jakieś nici osobistych interesów, których ona nie może zrozumieć. Ale niektóre z informacji Jolanty były pożyteczne. jolanta (o Regnaulciey. On chce namaścić Karola w swym własnym mieście. Stworzy to silną więź pomiędzy nim a Karolem. jolanta (o Karolu). On tego chce, tego świętego oleju. Wie, jakie to ma znaczenie dla ludzi. I myśli, że może go otrzymać. Wojska diuka Burgundii wycofały się, teraz ponownie okupują Flandrię. W każdym razie diuk w gruncie rzeczy nie chce, by Anglicy tak się wzmocnili, żeby ich sześciolatek otrzymał podwójną koronę w Reims. jolanta (o drodze do Reims). Ale co najważniejsze, Karol przyjął tajne delegacje obywateli z Auxerre, Troyes 391 Thomas Keneally Joanna d'Arc i Reims. Powiedzieli mu, że go kochają i że chcą otworzyć przed nim bramy. Muszą się ukrywać, udając, że stawiają opór, lecz gdy nadejdzie armia francuska, spróbują przeciągnąć na jej stronę miejskie garnizony. Karol przyjął ją w wielkiej sali w St. Benoit. Stał się bardziej ceremonialny, siedział na fotelu przystrojonym w draperie i pod baldachimem. Tłusty Georges siedział dość daleko po jego prawej ręce, w widocznej odległości, podpisując jakieś papiery na dębowym stole. Przy innych stołach w sali siedzieli Regnault i Machet. Mój Boże, pomyślała, rozstał się już z klitkami, zasiada wśród królewskiej przestrzeni. Regnault, powstawszy, znalazł się pomiędzy nią a królem. Jego chora skóra osypywała się na nią, gdy całowała go w pierścień z relikwią Prawdziwego Krzyża. Czuła w jego szatach chorobę. Lecz zanim umrze, chciał jeszcze zobaczyć swoje miasto. Regnault odstąpił, żeby dopuścić ją do Karola. Wrócił do niej widok twarzy Karola, jej rysy były niby pamięć, posiana w jej łonie w czasach, gdy była jeszcze z Zabillet. Znów uczuła, że rysy te miały moc prawa, a prawo to polegało na tym, że musi oddać dla niego swą krew. Objęła jego kościste kolana. Dotknął palcami krawędzi jej przyciętej w kształt miski fryzury za uszami. jehanne: Cieszę się, bo widzę, że wyszliście z ciasnych pokoików. karol: Czy tak? To po prostu sprawa wygody. jehanne: Nie miejcie wątpliwości, otrzymacie całe wasze królestwo, ukoronują was i namaszczą. karol: Czy mógłbym coś dla ciebie zrobić? Zabrzmiało to tak, jakby jej obietnice wywoływały u niego zgagę. Wolał dać jej jakiś prezent niż tego słuchać. 392 jehanne: Nie. Chyba tylko to, że konetabl de Richeniont prosił mnie, żebym was poprosiła, byście mu przebaczyli. KAROL: O? jehanne: On złoży przysięgę. I myślę, że chce odzyskać Chinon. I udowodnić, że ja jestem niebezpieczną czarownicą. Regnault zachichotał zupełnie otwarcie jak zwykły, prosty człowiek. karol: Gdy pisałem do dobrych miast o wielkim triumfie pod Patay... JEHANNE: Tak? karol: Napisałem, że dziewczyna i d'Alencon to sprawili. jehanne: Mnie razem z Gillesem trzymano na tyłach. Wciąż jechałam pośród strasznych trupów. karol: Stało się to dzięki twemu męstwu. Zawsze starał się jej okupić, mówiąc, że napisał pochwalne listy. jehanne: Delfinie? Wiedział, o co go zapyta. KAROL: O Boże, CO? Powiedziała ściszonym, przymilnym głosem, obcym jej głosem kurtyzany. jehanne: Reims! Reims! Tego wieczora siedziała przy oknie w St. Benoit. Patrzyła na Loarę gęstą jak ołów pod ogromnym księżycem, wstającym znad winnic na północy. Mingueta posłała do łóżka, Pasąuerel czytał przy pustym kominku, a d'Aułon poszedł na konferencję w sprawie finansów z Mistrzem Kancelarii Próśb. O dziesiątej otwarły się drzwi i czterej wysocy mężczyźni, odziani w szkarłatne i żółte szaty, z rękami na rękojeściach mieczy, wkroczyli do jej pokojów. intruz: Mademoiselle, jestem monsieur de Beaumont. Macie iść ze mną, żeby spotkać się z przyjacielem. 393 i Thómas Keneally jehanne: Jakim przyjacielem? intruz: Monsieur de Richemontem. jehanne: Nie. Dość dla niego zrobiłam. intruz: Musicie teraz iść. Nie możecie nas odprawić. Zauważyła, że w ich rękach pojawiły się noże. Pasąuerel odszedł od kominka i stanął pomiędzy Jehan« ne a Beaumontem i innymi. pasquerel: Jeśli mnie dotkniecie, będziecie ekskomu-' nikowani. intruz: Boże Wszechmogący, czyżby! Tak mało się tym przejęli, że jeden z nich odciągnął Pasąuerela z powrotem do paleniska i przyłożył mu nóż do szyi. Sprowadzili ją ze schodów i powiedli przez zewnętrzne podwórze. Przy bramie barbakanu stał żołnierz pilnujący sześciu czy siedmiu koni. Beznamiętny księżyc oświecał ich zady. Jehanne drżała i było jej niedobrze. Ktoś poza nią zawołał. Mężczyźni skurczyli się i od razu stali się mniej pewni siebie. Podszedł do nich Gilles ze swym giermkiem. D'Aulon nadszedł od przodu przez barbakan. gilles: Dokąd to, Jehanne? jehanne: Do monsieur de Richemonta. Tak oni mówią. gilles: Zależało wam specjalnie na tym, żeby tam iść, droga pani? JEHANNE: Nie. beaumont: Mademoiselle, wiecie, że to umówione spotkanie. jehanne: Gilles, on się nazywa Beaumont. To kłamca. gilles: Wiem coś o Beaumoncie. Dowódca straży nazwiskiem Camus został rozsiekany na kawałki nad brzegiem rzeki pod Poitiers. Nie było was tam wtedy, monsieur Beaumont? beaumont: Jesteście źle poinformowani. 394 Joanna d'Arc gilles: Wobec tego musiał to być wasz domniemany ojciec. beaumont: Nie możecie tak mówić do rycerza. gilles: Richemont chce ją zbadać jako czarownicę, czy tak? beaumont: Nie wiem. Czy to tak źle być niepokojonym z powodu czarów w pobliżu króla? Czy mam zaraporto-wać, że wy się temu sprzeciwiacie, monsieur de Rais? gilles: Richemont uzyskał przebaczenie i zwrócono mu jego prawa do Parthenay. Powiedzcie mu: jego siostrzeniec twierdzi, że powinien być szczęśliwy, iż tyle uzyskał, a więc nie powinien jeszcze chcieć spalić czyjegoś ciała. beaumont: Wy z waszym chórem chłopców też nie jesteście czyści. GILLES: A kto jest? Beaumont półgębkiem skrzeknął, by puścić dziewczynę, odszedł i wsiadł na konia. Wraz ze swą grupą wyjechał stępa z barbakanu. Dziewczyna rozejrzała się za jakimś występem muru, żeby usiąść. gilles: Nie wyświadczajcie nigdy więcej żadnych grzeczności mojemu wujowi Richemontowi. Przyrzekła, że nie będzie. W Gien, do którego przed czterema miesiącami (a zdawało się, jakby minęły już cztery żywoty) Jehanne przybyła w deszczu wraz z Coletem i Bertrandem, i Je-anem de Metz, inna wielka armia zgromadziła się szybko na nadrzecznych łąkach. W tydzień po Patay było tam już ponad dwadzieścia tysięcy mężczyzn. Konie mieli zabiedzone, ekwipowali się na własną rękę. Jako cały żołd dostali zaliczkę po trzy franki na głowę. Zboże kosztowało dwadzieścia franków za buszel, bo mało ziem uprawiano w tym roku. W każdym okręgu uprawiano jedynie pola położone tuż przy murach. Ogrody warzywne zakładano Thomas Keneally Joanna dArc na zniszczonych przedmieściach, lecz w lecie 1429 nawet| bogaci ludzie żywili się burakami i grochem. Około 27 czerwca do Gien przybyło dalsze dziesięć I tysięcy ludzi. Obóz był pełen dziewek przebranych zal żołnierzy. Za franka spuszczały spodnie z tyłu i żołnierze I brali je w ten sposób. Żywność była droga i tak czy taki trzeba było ją kraść. Jedynym towarem w stałej cenie,I dającym przy tym niezawodną satysfakcję, były dziewki! w wojskowych butach, które spuszczały spodnie, gdyj księża nie patrzyli. Tego dnia czołowa grupa opuściła Gien. Dowodził niąl de Boussac, a byli z nim la Hire, Poton, Gilles i dziew-| czyna. Jechali ku pięknym miastom burgundzkim o nie-1 pewnej lojalności i około południa skierowali się raczej kuj Auxerre niż ku Sens. W cztery dni później jechali przez winnice i zbożowe pola do miasta Auxerre. Jehanne była tutaj także w deszczowe pierwsze dni marca. W pierwszym dniu lipca, gdy wiatr zwiewał piasek z pustkowi na zachód, Auxerre wyglądało na całkiem inne miasto. Obozowali wokół jego murów, na wypalonych przedmieściach i uprawnych polach. Strzelali do zajęcy i do szczurów, i łowili liny i alozy w Yonne. Ale wciąż byli głodni, a dziewki kręciły się wszędzie w kaftanach i spodniach. Nikt nie mówił o tym Jehanne. Przybył król. Całe Auxerre, nawet Burgundczycy i żołnierze Goddamów, wylegli na mury, żeby go zobaczyć. Z miasta przybyli ambasadorzy. George de la Tremoille, wjechał do obozu i nie wyjeżdżał z niego przez trzydzie-1 ści godzin. gilles: Mówią, że Rada Miejska dała mu dwa tysiące funtów za to, żeby był mediatorem. jehanne: Dwa tysiące? gilles: Zatrzyma je nie rumieniąc się, droga pani. 396 W pobliżu drogi do Gien wzniesiono duży namiot, przybrany jedwabną szafranową frędzlą. Mieszkał tam Karol - bez swojej królowej, gdyż uznano, że byłaby to zbyt niewygodna i ryzykowna podróż dla tej chorowitej damy. Jehanne najczęściej jadała tam wieczorami obiady. W wygłodzonym obozie i wśród opuszczonych pól posiłki nie mogły być zbyt obfite. A król, podobnie jak ona, miał delikatny żołądek; najczęściej jadał wieczorem cienki gulasz, w którym maczał chleb, i jabłko. W każdym razie pościł na intencję swej koronacji i bezpiecznej podróży. karol: Myślisz, Jehanne, że należy rokować z ludźmi w Auxerre? JEHANNE: Rokować? Wiedziała, że jest to słowo dyplomatyczne. Jej Głosy nigdy go nie używały. karol: Jeśli zdobędę miasto, a mogę to zrobić, rozpęta się szalona grabież. Będzie zabijanie garnizonu. Będzie gwałcenie kobiet. Chcę jechać do Reims jako król miłosierny. Zwykł był teraz myśleć o sobie jako o królu już poza dyskusją. Auxerre poddało mu się pod warunkiem, że zaprowian-tuje armię. O określonej godzinie garnizon wyjechał przez most do Yonne, w godzinę później wjechał Karol. Jego wojsko przejechało przez miasto w ponurym nastroju, gdyż każdy żołnierz wyjeżdżając przez bramę St. Pierre mógł otrzymać tylko niewielką miarkę mąki. List kredytowy, wystawiony przez Radę Miejską jako odszkodowanie dla swojego króla, opiewał na sumę dwudziestu tysięcy liwrów tureńskich. Gdyż królewskie miłosierdzie miało swą cenę. A była ona wysoka. Jehanne obejrzała fresk w St. Etienne, ten który już widziała, gdy jechała przez deszczową Francję w lutym. 397 Thómas Keneally Joanna dArc Jezus, ubrany tak samo jak ona teraz, wjeżdżał do lasu z czterema bogatymi przyjaciółmi. Wiedza czaiła się w jego oczach. Czwartego dnia lipca poddało się Karolowi St. Floren-tin. Tego popołudnia Jehanne jechała z przednią strażą wśród dzikich wzgórz. Wojna sprawiła, że lasy wyrosły w pobliżu drogi. Przejechali przez rwący strumień i wjechali do małego, szarego miasteczka; tam, gdzie przed dziesięcioma laty żyło dwieście osób, teraz mieszkało ich może pięćdziesiąt. Jehanne widziała na północy ubogie pola uprawne i poruszenie w snopach, w których ukryło się trochę silnych mężczyzn i ładnych kobiet. Ponad miastem, na tym samym wzgórzu, wznosiła się starożytna wieża, o której mówiono, że jest obsadzona przez Burgundczyków. Lecz w jej wybitych oknach gnieździły się tylko kruki. Wokół jej fundamentów biegła droga do Troyes wśród kasztanowców i dębów. Naprzeciw nich szedł drogą franciszkanin z dzbankiem święconej wody i kropidłem. Zanurzał kropidło w wodzie i skrapiał krajobraz koloru umbry. Gdy zobaczył jeźdźców wyjeżdżających z miasta, przystanął i przeżegnał się trzonkiem kropidła. Nikt spośród dwustu jeźdźców nie miał wątpliwości, o co tu chodzi: mnich wyszedł z Troyes, żeby wypędzić diabły z Jehanne. Ruszył naprzód. Widać było, że boi się bardzo, lecz zatrzymał się dopiero, gdy był blisko, nie więcej niż o dwadzieścia kroków. franciszkanin: Brat Ryszard z Paryża przybywa, by zniszczyć Antychrysta. Miał ciemną, kościstą twarz niby Hiszpan. Wymachiwał naokoło kropidłem. Jehanne czuła, że woda święcona skropiła jej górną wargę. Gdyby to było konieczne, brat rzuciłby się do ucieczki. Przechylił się do tyłu, opierając się całym ciałem na lewej nodze. 398 jehanne: Podejdźcie, bezczelny mnichu. Nie ucieknę. Zrobił ogromny znak krzyża, potem wyrecytował eg-zorcyzm. Rycerze w szeregu gawędzili o pogodzie i o wojnie. Jehanne i generał Paton tolerowali rytuał. Wreszcie ksiądz go ukończył. jehanne: Czy to zawsze działa? BRAT RYSZARD: O, tak. jehanne: Dobrze. brat ryszard: Tak, nie plułyście, nie dostałyście ataku ani krzyczałyście. Nie jesteście Antychrystem. jehanne: Ani diabłem. brat ryszard: Słusznie, nie jesteście. jehanne: Dobrze. brat ryszard: Wysłała mnie Rada Miejska Troyes, żebym was wybadał. Zadowolony był - zdaje się - że użyto go do tak ważnych celów. jehanne: Dlaczego was, bracie? brat ryszard: Wiedzą, że mam to szczęście, iż jestem przyjacielem Chrystusa. Na przykład wygnano mnie z Paryża, bo moje kazania były za dobre. poton: Oczerniacie sami siebie, bracie. brat ryszard: Pewnego dnia kazałem w Boulogne-la-Petite tak dobrze, że ludzie poszli i rozniecili ognie, które płonęły cały dzień i noc. Właściciele domów rzucali w ogień wszystkie swe marności; przybory do gry, szachownice, kości, kije bilardowe. To było wspaniałe. Lecz oczywiście nie podobało się to Paryskiemu Uniwersytetowi. Im się podoba ludność spodlona. Takimi ludźmi łatwiej jest kierować. Dodam jeszcze, że kobiety paliły swoje henny, watówki, kornety. Wielki ogień. Ja jestem takim człowiekiem. Z łaski Chrystusa. Wielki ogień. Cieszę się, że przychodzicie od Boga, mademoiselle. W roku 1430 wszystko będzie możliwe. Świat ma przed sobą jeszcze najwyżej dwa lata. Antychryst nadejdzie w roku 399 A ix Thomas Keneally 1430. Kiedy przed wielu laty byłem w Palestynie, spotkałem Żydów syryjskich udających się do Babilonu. Pytałem ich, po co? Odpowiadali: Chcemy zobaczyć narodziny Mesjasza. Otóż ich Mesjasz jest naszym Antychrystem, który narodzi się w Babilonie, wychowa w Betsaidzie, a do lat męskich dojdzie w Chorazim. Musicie mi wybaczyć, że myślałem, iż możecie być jego agentką... poton: Może weźmiecie list od dziewczyny do Rady w Troyes? ryszard: Wezmę. Poton, Jehanne i Ryszard wrócili do miasteczka St. Phal i Jehanne podyktowała list do templariusza. Prosiła ludzi w Troyes, żeby poddali miasto Karolowi, ponieważ Karol nadchodzi i wjedzie do wszystkich miast świętego królestwa, i zaprowadzi pokój bez względu na to, kto próbowałby go zatrzymać. Kaznodzieja zatknął list za pas. ryszard: Czy wasi ludzie mają korzenie mandragory? Jehanne przypomniała sobie ceremonie w Boischenu. jehanne: Nie jestem pewna. Na ogół... nie! ryszard: Nikt, kto ma mandragorę, nie może być przyjacielem Chrystusa. jehanne: Może nie każdy, kto ją ma, wie o tym. ryszard: W Paryżu ludzie ubierali mandragorę w jedwab, koronowali koronami. Kazałem przeciw nim i spalono ich na stosach, które szalały na wszystkich placach od St. Honore do Tempie. poton: Jesteście zwykłym podpalaczem. Pożółkły brat Ryszard wziął w końcu swój dzban z wodą i kropidło i ruszył obok wieży St. Phal ku wysoko położonym lasom i ku Troyes. Nazajutrz oni sami zjechali do Troyes z górzystych lasów. Tu tkwiło źródło choroby. Dziewięć lat temu w tym judaszowym mieście maman Izabela, kochanka zwierząt, nazwała Karola bękartem, nazwała Hala Monmoutha kró- 400 Joanna d'Arc lem. Było to piękne miasto, owalnego kształtu, leżące w łuku Sekwany. Jego przedmieścia zostały zrównane z ziemią. Przez cały dzień ściągały pod Troyes oddziały francuskiej armii. Żołnierze byli bardzo głodni, lecz Troyes dało im tylko zielone ziamo i groch na polach. Południe pełne było zapachu ognia i zupy z grochu i ziarna. Nikt nie miał soli ani przypraw. Był to jakiś ciężki i tępy zapach. D'Alencon znalazł dla Jehanne dom na przedmieściu. Od czasu gdy ujeżdżał czarownicę, d'Alencon pozostawał cnotliwy w pokazowy sposób. W letnie wieczory rozbierał się, pozostając w spodniach, owijał się kocem i po modlitwie układał się na sienniku w zasięgu wzroku Jehanne. Tak było i tej nocy. Nazajutrz żołnierze zaczęli pracę przy zapełnianiu rowów po zachodniej stronie Troyes. O pewnych porach roku te rowy były napełnione wodą z Sekwany, lecz w pełni lata wysychały. Kilka razy uniosła się z murów chmara strzał i opadła między długie szeregi żołnierzy prących do przodu z płozami i wiązkami chrustu. Z murów obserwowali ich Żydzi w podłużnych kapeluszach, z dala od swego getta, o którym la Hire mówił, że znajduje się na wschodnim krańcu miasta. Zdawało się, jakby Rada Miejska oferowała Hebrajczyków jako reparacje. Żydzi, cierpliwa rasa, ledwie się poruszali na wysokich murach pod zamglonym niebem. Jehanne i d'Alencon siedzieli na przenośnych stołkach w ogrodzie swej willi. Ściany domu leżały w ruinie i mogli patrzeć na ruchliwą piechotę i na Hebrajczyków na murach. Gilles de Rais, marszałek Francji, odnalazł ich tam, gdy w południe wjechali na przedmieścia z dwustu bretoński-mi rycerzami i giermkami. Czerwony pył pokrywał ryty na ich pancerzach. Pióra ich były połamane, proporce 401 Thomas Keneally poplamione. Rozsypali się w poszukiwaniu kwater, lecz Gilles zsiadł z konia i przeszedł przez stratowane grochowe pole do ogrodu, w którym flaga d'Alencona, obwisła, stała obok flagi Jehanne. gilles: Tam są Izraelici. Widzicie ich, droga pani, tych bogatych Izraelitów z Troyes? alencon: Nie są szczęśliwi, że zdradzili Chrystusa Pana... zdradzili także swego króla. Jednakże ziewnął. Jutro lub pojutrze wybije godzina kary, nie tego zamglonego popołudnia. gilles: Wyjechaliśmy dziś rano z Brionon. Przez ostatnie kilka dni był tam król. Zastanawia się, czy nie ominąć Troyes. Król może być zanadto miłosierny. alencon: Troyes musi zostać ukarane. GILLES: Ach! W godzinę później król i jego rada wyjechali z lasów. D'Aulon uprzedził Jehanne i Minguet na czas podsadził ją na konia, żeby mogła spotkać go na polach uprawnych na krańcach miasta. Teraz całe zboże zostało zebrane przez wojsko, kopki chyliły się ku upadkowi. W jesieni Troyes będzie musiało sprowadzić mąkę. Skąd? Jehanne znów badała królewską twarz, sprawdzała ją wypatrując znaków. Król nosił zwykłą białą zbroję, taką jak ona. Na głowie miał koronę wysadzaną niebieskimi szafirami, lecz nie odbijała ona popołudniowego słońca tak olśniewająco, jak by je odbijała w dniach jaskrawego, letniego światła. Jehanne pochyliła się w przód, aż uderzyła piersiami w przedni łęk siodła. karol: Mam zamiar przebaczyć temu miastu, Jehanne. Tak jak przebaczyłem Auxerre. Tak jak Chrystus Pan przebacza nam. jehanne: Noel. Ale musicie pokazać w tym mieście, swoje uświęcone ciało. 402 Joanna dArc karol: Chcę zaraz odbyć naradę. Choć ze mną. jehanne. Nie chcecie chyba powiedzieć, że zapraszacie mnie na zebranie Rady? karol: Tak. Czy nie zdarza ci się to wiele razy? JEHANNE: Nie. karol: Nie wierzę ci. jehanne: D'Alencon i ja... karol: Monsieur książę d'Alencon? jehanne: Tak, on. Mamy willę. Doskonałą na zebranie Rady. karol: Dobrze, pokaż nam ją. W ciągu następnej półgodziny uprzątnięto pokoje na górze. Zwinięto posłania. Minguet i Ambleville spryskali wodą podłogę i zamietli ją. Wszystkie okna zostawiono otwarte i spalono kilka sosnowych gałęzi, żeby oczyścić powietrze. Zestawiono stoły na kozłach. Zaczęli przybywać członkowie Rady - arcybiskup Reg-nault, chorobliwie biały, w kolczudze. Nadjechał Tłusty Georges w cynkowanej zbroi. Gorzelnia na koniu, ktoś powiedział. Nogi miał komicznie chude pod beczkowatym korpusem i torsem. Ale nikt się nie śmiał. de gaucourt: Wszystko idzie dobrze. Musicie być z tego zadowolona. jehanne: Król. Król musi być zadowolony. de gaucourt. O? Myślałem, że to wasza sprawa. Kiedy wszedł król, widać było, jak jest uradowany. Być w kraju swoich wrogów i przekonać się, że jest to jego kraj. Przyjmować ludzi przychodzących do niego po miłosierdzie. Gdyż opowiadano sobie, że posłowie z Troyes, prześliznąwszy się przez francuskie linie, przez całą noc błagali go o łaskę w Brionon. Radosne przeżycie dla bladego króla! Zaczął mówić bez wstępów. karol. Chcę, żeby dziś po południu Jehanne i marszałek de Rais poprowadzili atak na mur południowo-zachod- 403 ,NUv Thomas Keneally ni. Chcę, żeby w murze dokonano wyłomu. Jehanne, marszałku de Rais - wy możecie to zrobić. Ponieważ mnie kochacie. Jehanne stała przy stole. Teraz dopiero po raz pierwszy otrzymała rozkaz, żeby po prostu poszła i zburzyła mury. Wszystko teraz zaczyna być prostsze, pomyślała. karol: Każdy generał, dowódca, rycerz ma powiedzieć każdemu giermkowi, paziowi, łucznikowi i prostemu żołnierzowi, co następuje: jeśli mieszkańcy Troyes będą zabijani albo będzie się grabić ich mienie, każę powiesić winnych. Pragnę skończyć z barbarzyństwem. JEHANNE: Noel. Armatę Mistrza Jeana przywieziono wozem i Jehanne pojechała z Gilłesem zobaczyć, jak ustawili ją na otwartej przestrzeni, naprzeciw południowo-zachodniej bramy zwanej Madeleine. Hebrajczycy, biedne kozły ofiarne, zeszli z murów. Gilles miał dwa tysiące ludzi gotowych do ataku, który miał ruszyć na wzgórze, poprzez rowy, do bramy Madeleine. Jehanne, w podnieceniu, z ożywieniem rozmawiała z ludźmi przejeżdżając pośród nich. Gilles wciąż jej mówił, że nie wolno im za wiele oczekiwać i że trzeba pamiętać o miłosierdziu -jak gdyby ona była tą, która mogłaby o nim zapomnieć. Miał z sobą swoich bretońskich rycerzy. Jeden z nich, wyczerpany upałem, widział na pomocnym zachodzie, w stronie Paryża, galopujących po niebie rycerzy z czerwonymi szarfami. Około pół do piątej Mistrz Jean na swój leniwy sposób przygotował do strzału dwie bombardy. Zapalił lonty i kule wyrwały dwie czarne dziury w wieży na zachód od bramy. Wydawało się, że nikogo tam nie ma: miasto trwało w milczeniu. A teraz jakaś kobieta zaczęła lamentować za murami. jehanne: Czy ktoś został ranny? Był to straszny krzyk, oddający czystość jej zamiarów. 404 Joanna dArc gilles: Nie powiedziałbym. To szał z powodu oblężenia. Nagle na murach ukazali się przyczajeni żołnierze garnizonu. Wystrzelili trochę strzał. Lecz nad bramą Madeleine pojawiła się armata. Na polu bitwy Jehanne ujrzała dziwny brązowy blask, wyodrębniający jednego z rycerzy Gillesa. Był to młody człowiek, miał około dwudziestu lat. Nie nosił hełmu, niebieską szarfą wytwornie owiązał gardło. Na kosztownej zbroi nosił czerwoną jedwabną tunikę z wyszytą na niej białą głową byka. jehanne: Co to za chłopak? gilles: To Lavignac, mój kuzyn. Chłopiec miał bujne brązowe włosy. Były przycięte po wojskowemu, lecz w sposób nie pozbawiony wdzięku. Podobnie jak jego kuzyn Gilles był zanadto przystojny, zbyt dojrzały, odznaczał się nieprawdopodobną chłopięcą urodą. Wokół niego trwał straszliwy brązowy blask, niezwykły w tym leniwym dniu. Był to brąz zgnilizny, brąz, który osiada na płatkach umierających róż; był to brąz wydzielin i trupiej skóry. Wyróżniał go jako nieczystego i jakby potwierdzał jego nieczystość. Odwróciła głowę, żeby powiedzieć coś Gillesowi, i spostrzegła, że on obserwuje tego rozkosznego chłopca oczami zwilżonymi dumą, z wargami lśniącymi świeżą śliną w tym suchym dniu. Nie mogła się powstrzymać, żeby tego nie powiedzieć. jehanne: Czy jesteście diabłem? gilles: Przepraszam, droga pani? jehanne. Powiedzcie mu, żeby wrócił na przedmieścia. GILLES: Komu? jehanne: Temu chłopcu. Uwaga Gillesa wciąż jeszcze była rozproszona, wciąż jeszcze jednym okiem patrzył na chłopca. gilles: Lavignacowi? To imię wyrwał z jej uszu huk armaty. Wspaniała głowa 405 Thomas Keneally Lavignaca zniknęła. Jego giermek padł krwawiąc z piersi, w które wbiła się kolczuga. Jednakże Lavignac stał, choć bez głowy. Krew jak szal spływała mu na ramiona; zataczając się jął jakby skradać się ku Gillesowi. Jehanne widziała, że Gilles otwarł usta. Prychnął, zamknął usta, wyciągnął ręce ku swemu bezgłowemu kuzynowi. Gilles, nie wiedząc, co robi, witał go w jakiś nieprzystojny sposób. Zdawało się, że Lavignac wpadnie mu wprost w ramiona. Lecz nagle życie opuściło chłopca, musiał usiąść o jakiś krok przed Gillesem. Martwy, przewrócił się na bok. Gilles wciąż stał z otwartymi ramionami. gilles: Znajdźcie jego głowę, jeśli możecie. Jego ojciec chciałby mieć całe ciało. Jakiś franciszkanin udzielał Lavignacowi ostatniego namaszczenia, choć jego świetna głowa leżała gdzieś, rozerwana na strzępy, pośród Bretończyków. Franciszkanin powiedział: a porta inferni libera eum -wybaw go od bram piekła. Lecz powietrze, Jehanne to widziała, wciąż jeszcze było splamione zwycięstwem Czarnego nad tym młodym ciałem. Poczuła się ociężała. Podeszła do d'Aulona. jehanne: Jean, nie jest dobrze. Muszę odpocząć. daulon: Wrócić do willi? Może być jeszcze zajęta, Rada może jeszcze... jehanne: Wszystko jedno. Gdziekolwiek. gilles: Idźcie do mojego namiotu. jehanne: Marszałku de Rais, może wyspowiadacie się ojcu Pasąuerelowi? Gilles ukląkł. Odnieśli już jego pięknego kuzyna. Gilles klęczał bez niepokoju w kałuży krwi. gilles: Chcę błagać o przebaczenie pana Jezusa, którego rycerzem jestem i będę. On wie, jak szatan szarpie nasze wnętrzności, droga pani, ponieważ szatan szarpał jego wnętrzności i kusił go poprzez osobliwe kobiety i delikatnych chłopców. 406 Joanna dArc jehanne: Delikatnych chłopców, Gilles, w Piśmie nie ma wzmianki o delikatnych chłopcach. gilles: Pan Jezus wycierpiał wszelkie pokusy świata. Zapytajcie Fakultetów w Poitiers i w Paryżu. Obydwa to mówią. Niektórzy Bretończycy patrzyli na skruchę Gillesa. A on zaczął cicho płakać. gilles: Ten kochany chłopiec. Jego strata. Strata tego bogactwa. Tej gładkości linii... daulon: On o niczym nie wiedział. Ten chód - bez głowy - on nie wiedział, że to robi. Jehanne myślała: w tym jednym przypadku, gdy Karol bezpośrednio kazał mi coś zrobić, ja zawodzę. Ponieważ widzę, jak Lavignac w moich oczach idzie do piekła. jehanne: Tylko krótki odpoczynek, Jean. A później z powrotem na mury. d-aulon: Oczywiście, mademoiselle, dzień jest gorący. Willa była pusta, Jehanne spała bardzo głęboko. Z prawej strony jej pryczy Messire zaskoczył ją nową myślą. messire: Mały różokrzewie, mała żołnierko, gdy król zostanie namaszczony... jehanne: To co? To co, Messire? messire: Stal wchodzi w ciało, żar spala, róża krwawi. jehanne: Święty Jezu! messire: Nie będziesz sama. jehanne: Ale gdy stal wchodzi w ciało... messire: Wtedy nie ma pociechy. Zbudziła się z krzykiem. Zasługuję na lepszy los! x ośród grochowych tyczek na przedmieściach wzniesiono tymczasową kaplicę z niebieskich, jedwabnych dra-perii. Tutaj, podczas gdy Lavignac tracił głowę pod murami, król słuchał czterech augustiańskich mnichów 407 Thomas Keneally śpiewających nieszpory. Myślał, że nigdy jeszcze nie czuł się bardziej królewski niż tutaj, w niebieskim namiocie, pośród swojej armii, na krańcu miasta, które wydało niegdyś ustawy przeciwko niemu, lecz teraz, tego popołudnia o czwartej, przyśle przerażonych posłów, aby się usprawiedliwić. posłowie: Jean Laiguise, pan biskup; monsieur Guillau-me Andouillette, Mistrz Rycerzy Szpitalników; dziekan kapituły; rajcy miejscy. Karol zarządził, żeby na polach grochowych ustawiono tron. Będą podchodzić ku niemu po nierównym gruncie i klękać przed nim na wyschniętej, gruzłowatej ziemi. Przy ostatnim wersecie i responsie wszedł do kaplicy de la Tremoille. Upadł na kolana ciężko, gwałtownie chyląc głowę, co mogło być zarówno oznaką czci, jak i znużenia. de la tremoille: Gilles i dziewczyna zaczęli już hałasować pod murami. Posłowie wyszli właśnie z miasta bramą od strony północnej. Karol sam pochylił głowę przed chlebem - ciałem zamordowanego Boga-człowieka, który ukrył się w tabernakulum. Wyszedł i skierował się do swego tronu pod gołym niebem. Czuł: oto jest potęga. Czuł: to jest jej krew obmywająca mnie od czasu, gdy ją rozlała. Jej krew wzmacniająca mnie. Czuło się to: krew wzmacniająca jego chwiejne nogi, pobudzająca jego serce. karol: Biedna dziewczyna. DE LA TREMOILLE: Co, panie? karol: Dziewczyna. Mam nadzieję, że nie zostanie tam ranna. Pod murami. de la tremoille: Nie ma na to żadnych szans. Gilles czekał przy tronie na grochowisku, nikt nie zauważył, że na nagolennikach u kolan miał krew swego kuzyna, wyglądało to trochę jak plama. 408 Joanna dArc Nadeszli posłowie w pelerynach, powłóczystych tunikach, urzędowych łańcuchach. Nie byli pewni, czy około piątej będą mieli jeszcze prawa do swoich insygniów. Ich miękkie obuwie - tak jak zamierzono - ślizgało się po grudach. O dziesięć kroków przed Karolem padli plackiem na ziemię, wszyscy równocześnie, wypróbowanym ruchem. Ręce do łokci zwinęli pod twarzami, oczy patrzyły powyżej obrąbka rękawów z drogiego sukna. Byli to najzamoż-niejsi ludzie Francji, obywatele bogatego miasta. Teraz musieli cierpieć za swoje nieposłuszeństwo. Pan biskup Laiguise podniósł się na kolana. Tylko on. laiguise: Czy Wasza Królewska Mość zechce zrozumieć naszą sytuację? Burmistrz i garnizon nie chcą otworzyć przed wami bram. Dajcie mi czas, bym mógł poroz-v mawiać z garnizonem. Jeśli żohiierzom nie da się przemówić do rozsądku, myślę, że ludność w każdym razie postawi na swoim. Otworzą bramy siłą i będą wam posłuszni, tak jak powinni. karol: Myślę, że to oceniacie: atak prowadzony teraz po zachodniej stronie miasta ma wam pomóc w tej dyskusji. Ma wam ułatwić, żebyście powiedzieli: nie, nie możemy się utrzymać. Gdybym naprawdę chciał uszkodzić wasze mury, posłałbym trzydzieści tysięcy ludzi, żeby je zwalili - raz, dwa, trzy! laiguise: Wiem, że armia Waszego Majestatu jest potęż-. na. Wiem, że mogłaby nas połknąć jednym haustem. karol: Otóż to. A jest to nie tylko wasze, lecz także moje miasto, miłe mi miasto. Wszyscy znają Szampańskie Targi. Choć równie piękna byłaby wieża St. Pierre. Skinął w stronę ciężkiej, nie ukończonej katedry w Troyes, poza bramą Madeleine. laiguise: Gdy nadejdzie pokój Waszego Majestatu, wyrośnie wieża nad St. Pierre. Pewien jestem, że kapituła katedralna to zagwarantuje. Lecz oczywiście są też inne 409 Thomas Keneally gwarancje, których zażądacie, jeśli zechcecie okazać nam miłosierdzie. Tak, tak, królewskość! Sprawić, żeby ceremonialnie błagano o miłosierdzie. karol: W istocie. Pamiętajcie, moi generałowie są na murach. Niezwykła pucelle... Lecz zauważył, że jeden z generałów jest tutaj, nie na swym posterunku. KAROL: GilleS? gilles: Mój kuzyn, Robert de Lavignac, został zabity, szlachetny królu. Armata na ich murach wypaliła i urwała mu głowę. Miał osiemnaście lat. karol: Reąuiescat in pace. gilles: Wszystko to ułatwi jegomości biskupowi odwołanie się do swych obecnych planów. laiguise: Oczywiście, Rada natychmiast chętnie wyznaczy sumę odszkodowania... Zacisnęły się powieki osobliwych, zbyt błękitnych oczu. gilles: Był dzieckiem. Biskup jął szarpać albę u szyi. laiguise: Jeśli ktoś ma za to zapłacić, to ja muszę... Usiłował nadstawić własną pierś. Jednakże trudno mu było obnażyć tors pod tymi wszystkimi pontyfikałnymi szatami. gilles: Winno się za to zapłacić ciałami dzieci. Lavig-nac był dzieckiem. Wtedy zauważyli zaschłą krew na jego rękach, plamy krwi na kolanach i jego drżące ramiona. Karol poruszył się na tronie. Czuł, że dziwaczne maniery Gillesa naruszają nieco jego świeży majestat. gilles: Winniście modlić się do boga zdrad, monsieur biskupie, żeby moi Bretończycy nie wdarli się na wasze mury, gdy wy tu rozmawiacie z moim szlachetnym królem. 410 Joanna dArc Skłonił się Karolowi i odszedł. Wszystkim obecnym zdawało się, że pragnie wprowadzić swych Bretonczykow do Troyes, a potem: hej-ho! Ludność z uciętymi głowami! Karol podniósł się z tronu. karol: Gilles, znasz rozkazy. Moje miłosierdzie ponad wszystko. Gilles odwrócił się wśród pobrużdżonej ziemi, żeby pokłonić się tym rozkazom. Miał ów wdzięk wysokiej arystokracji, jego maniery nie były tak szorstkie jak maniery Tłustego Georgesa, który rozpoczął jako ubogi krewny. Karol myślał: Nie powinienem stawać na palcach i krzyczeć na ludzi. Usiadł i podjął twardą dysputę z Laiguise'em. Po godzinnym wypoczynku Jehanne wróciła pod mury. D'Aulon, sam na koniu, przyprowadził jej konia na skróconych cuglach. Zrozumiała, że chciał jakoś porozmawiać o śmierci Lavignaca, a ta rozmowa znów kazała jej myśleć o oblężeniu, o dzisiejszym popołudniu, o niej samej. Powiedział, że to hańba, iż chłopiec zginął w chwili, gdy delegaci z Troyes rozmawiali z królem. jehanne: Delegaci? D'Aulon natychmiast zorientował się, że zniszczył jakiś jej obraz tego wydarzenia, jakiś potrzebny obraz. d'aulon: Delegacja z Troyes. Dziś po południu była u króla. Wszyscy o tym wiedzą. jehanne: Gilles? Gilles o tym wie? Jeśli ja wiem, marszałek de Rais wie na pewno. Król kazał jej dokonać wyłomu w murze. Tak jakby to było to, czego chciał rzeczywiście. jehanne: Więc dlaczego my wszyscy mamy szturmować mury? 411 ThoUas Keneally d'aulon: Żeby ludziom w mieście ułatwić poddanie się. JEHANNE: Ęja! Zaczęła osuwać się z siodła. Chwycił ją za ramię. d'aulon: Byłem pewien, że o tym wiecie, mademoi-selle. johanne: Powinniście mi mówić o takich rzeczach, Jean. Ja jestem osobą naiwną. Znalazłszy się z powrotem wśród Bretończyków, zsiadła z konia. Zobaczyła kilkunastu franciszkanów, wychodzących z bramy Madeleine i brnących przez rów. Nieśli białą flagę, podobną do jej własnej, Chrystus trzymał na niej glob ziemski. Jehanne spostrzegła, że jednym z nich jest głupawy brat Ryszard. Nikt im nie przeszkadzał. Dziewczyna przeszła przez linię wojska, żeby wyjść im naprzeciw na drodze wiodącej ku przedmieściu od południa. Skręciła wokół biwaku drzemiących szkockich łuczników, żeby spotkać się z bratem Ryszardem. Stać! Dała im znak ręką. On podszedł do niej i uklęknął. Wiedziała, że w tym oceanie kłamców on nie jest kłamcą. Zorientowała się, że sama klęczy, jakby dla towarzystwa. ryszard: Wielki Bóg gotuje swą ścieżkę w Troyes i poza Troyes, a jego ścieżka w Troyes już niemal dobiegła końca. Dziewczyna jęknęła, nie chciała perorowania. jehanne: Czy to znaczy, że otworzą bramy swemu królowi? ryszard: Na zwykłych sprzedajnych warunkach. jehanne: Sprzedajnych? ryszard: Na przykład: wszystkie dochody i przywileje, nadane duchownym przez zmarłego króla Francji, pozostaną przy nich. Wszystkie dochody i przywileje, nadane przez zmarłego Henryka i jego syna, pozostaną przy nich. 412 Joanna dArc jehanne: Nie obchodzi was zmarły Henryk? Brat Ryszard od razu się zaperzył. ryszard: Albo Henry Monmouth jest prawdziwym dziedzicem, albo jest nim Karol Valois. Nie mogą być nimi obydwaj. Nie mogą obydwaj nadawać dochodów tłustemu duchowieństwu. jehanne: Oni nie patrzą na te sprawy tak jak wy. ryszard: Kto nie patrzy? JEHANNE: Politycy. ryszard: Wiem o tym. jehanne: Co się dzieje w mieście? ryszard: Wszyscy się boją, że nastąpi rzeź. Myślą, że ¦ wy jesteście aniołem śmierci. Obozują w kościołach, a ja chodzę i uspokajam ich. jehanne: Spełniacie dzieło wielkiego miłosierdzia. ryszard: Wiem, że wy nie chcecie wycisnąć krwi z tych wzruszających kamieni. Dotknął jej łokcia. ryszard: Mówię im, że wy jesteście niezwykłą świętą. Zwiastunką. jehanne: Wstańmy. Klęczenie w zbroi było wielkim wysiłkiem. Ryszard powstał kanciastym, lecz wprawnym ruchem. Oczy mu błyszczały, u innego mężczyzny byłaby to miłość erotyczna i dla niej niebezpieczna. Lecz miłość erotyczna nie należała do spraw, z którymi brat Ryszard miałby coś wspólnego. Był szaleńczo cnotliwy. ryszard: Chcę wam powiedzieć, że mężczyźni w Troyes sierdzą się na garnizon. Wygwizdują go. Garnizon odejdzie wolno, oczywiście. Król się na to zgodzi. Wypuści go razem z jego własnością. jehanne: Własnością? ryszard: Przyszedłem tu w imieniu tej własności. jehanne: Nie rozumiem. ryszard: Własnością garnizonu jest trzystu rycerzy 413 Thomas Keneally francuskich i innych. Dobry żołnierz nie powinien wykręcać się od zapłacenia okupu, oto dlaczego nie mogli o tym napisać. Ale sądzę, jak się zdaje, że wraz z wami wma-szeruje przez bramę nowa sprawiedliwość. Nie chcą, żeby Burgundczycy zabrali ich z sobą. jehanne: Powiedzcie im, że są wolni, obiecuję... ryszard: Ale czy rozumiecie, w czym trudności, droga, mała święta? Król powie garnizonowi: tak, oczywiście, możecie ich zatrzymać, oni należą do was, zostali sprawiedliwie zdobyci. A kiedy wy będziecie wjeżdżać przez Madeleine, garnizon będzie już wyjeżdżał przez Comporte i przez rzekę. Na podstawie tego, co poetycznie nazywa się prawem wolnego przejazdu. jehanne: Przejadę przez miasto i dogonię ich. RYSZARD: Ach! jehanne: Szepnijcie im tę wiadomość. Tym jeńcom. RYSZARD: Tak. Ujął ją za ramiona. ryszard: Pax tecum, parvula virgo. jehanne: I z wami, bracie. Zaczął śpiewać Magnificat, zanim jeszcze zdjął ręce z jej ramion. Odwróciwszy się potem, dał znak swym braciom i poprowadził ich z powrotem przez rów. Przy trzeciej zwrotce przemówiła armata Mistrza Jeana, lecz jej huk zabrzmiał w uszach Jehanne leniwie i dwuznacznie. Myślała: wykorzystano mnie. Król? Nie król. Ludzie tacy jak Regnault, jak Tłusty Georges. Tak mówiła do siebie i po raz pierwszy nie chciała zadawać dalszych pytań. jehanne: Więc zostałam wykorzystana. Wykorzystali mnie. d'aulon: To się zdarza żołnierzom. Mnóstwo z tego, co robią, to tylko gesty. jehanne. Pozwólcie, że wam powiem, Jean. Pan Lavig-nac jest teraz w piekle. Z powodu gestów. 414 Joanna d'Arc d'aulon: Jesteście tego pewna, mademoiselle? jehanne: Czyżbym wam mówiła, gdybym nie była pewna? Ale pomyślała, że jeśli będą dalej mówić o Lavignacu, 0 jego potępieniu, o podejrzanym rozkazie Karola, który go skazał, to będzie wykończona na resztę dnia. jehanne: Gdy wejdziemy do Troyes, musimy wejść tam wcześnie. I przejechać przez miasto. . daulon: Mademoiselle. jehanne: Będą tam Francuzi, zmuszeni do wyjścia ;razem z garnizonem. daulon: Jeńcy, mademoiselle. Własność Burgundczy-ków. Nie możemy w tym przeszkodzić. Byłoby to coś w rodzaju rabunku. jehanne: Rozumiem. Zbyt ubogi, by żywić jeńców, był przecież d'Aulon człowiekiem swojej kasty. Nie było zbrodnią tratowanie plonów, zbrodnią było odebranie wrogowi jeńców. W sobotę późnym wieczorem wszyscy w armii francuskiej dowiedzieli się o tym, że nazajutrz o świcie zostanie otwarta brama Madeleine. O tej samej porze otwarte zostaną bramy północne, żeby mogli nimi wyjść Burgundczycy. Rycerze i dziewczyna wejdą razem z królem. Od świtu Francuzi mogą obstawić strażą trasę wjazdu króla do miasta. Lecz wszyscy będą na murach, żeby go powitać. On sam wiedział o tym i ta wiedza napawała go żywą wesołością. Nieco po piątej Jehanne, d'Aulon, Minguet, Pasąuerel, Bertrand, Jehan i Pierrolot wjechali przez bramę Madeleine i przegalopowali przez miasto. Począwszy od katedry musieli torować sobie drogę na północ między wozami 1 meblami Burgundczyków. Zdawało się, że nikt nie zwracał na nich uwagi. Jehanne mogła równie dobrze być jeszcze jednym uciekającym rycerzem w służbie Burgundii. 415 - "Ni* Thomas Keneally Droga przez centrum miasta wciąż rozszerzała się, tworząc place. Nawet tutaj na jej białe jedwabie zwracało uwagę jedynie poranne słońce. Wszystkie te place były zatłoczone meblami, wozami, łucznikami, końmi. Słychać było śmiech i pieśni. , bertrand: Szczęśliwi są, że odchodzą, Jehanne. jehanne: Wszyscy są szczęśliwi z wyjątkiem niektórych. Piękne sukiennice, o zdobnych ornamentami kamiennych frontonach, stały przy każdym placu. W najlepszych czasach byłoby to piękne miasto do życia, miejsce przyjazne ludziom. Trochę zuchwale Minguet jechał wśród Burgundczy-ków, bijąc ich knutem po ramionach i krzycząc: Z drogi! Z drogi! Na placu w bramie Comporte zamieszanie wśród chorągwi wskazywało miejsce, gdzie komendant czekał na ukończenie paktowania. W cieniu pod bramą czekali także jeńcy francuscy. Nosili spodnie i kaftany, przez podarte wierzchnie sukno strzępiły się watówki. Większość z nich miała na rękach kajdanki, a kilkunastu leżało na noszach. Któż mógłby wiedzieć, jakie były ich rangi? Ale musieli być warci co najmniej 500 funtów tureńskich. Na tym placu nie było tak tłoczno. Mogła ściągnąć cugle na trzydzieści metrów przed komendantem i być z nim wciąż twarzą w twarz. jehanne: Przybyłam, żeby z wami porozmawiać, mon-sieur. Nie możecie zabrać z sobą swoich Francuzów. Spojrzeli na nią, zorientowali się, kim jest, postanowili jej nie odpowiadać, chcieli, żeby się poczuła nieswojo. Ale - przede wszystkim - drżały im ramiona, chcieli dobrze się jej przypatrzyć, temu kobiecemu potworowi, i opowiedzieć o niej na północy. jehanne: Nigdy nie brałam ani nie zatrzymywałam żołnierza dla zysku. A mogłabym. Zapytajcie waszych 416 Joanna dArc angielskich przyjaciół. Te czasy minęły. Król nadchodzi. I nowe czasy. szlachcic burgundzki: Król powiedział, że możemy ich zatrzymać. To jest uczciwe postępowanie. jehanne: Nie będzie się załatwiać tych spraw w ten sposób. szlachcic burgundzki: Madame, nie chcę o tym dyskutować. Wprawiacie w zakłopotanie swych własnych rycerzy. Było to całkiem możliwe. Poulengy, d'Aulon, Minguet, a nawet synowie Jakuba stali za nią w milczeniu, nikt nie pisnął słowa ani żadnym gestem nie wyraził swojej aprobaty. jehanne: Wy, jeńcy francuscy, nie gódźcie się odejść. Król będzie tu około dziesiątej. Burgundczycy roześmiali się. Mruczeli: jeleń, baran, byk, jakieś brutalne żarty na jej temat. Nienaturalnie brzmiał ten śmiech. szlachcic burgundzki: Mamy słuszność zagwarantowaną prawem. Moglibyśmy tu poderżnąć im gardła. I nikt nie mógłby nas tknąć, takie jest prawo. Jeśli nie zechcą pójść, dokonamy na nich egzekucji. Będziemy musieli. Inaczej załamałby się cały system. jehanne: Monsieur?... Czekała na jego nazwisko. szlachcic burgundzki: De Rochefort. jehanne: Monsieur de Rochefort, jeśli dokonacie na nich egzekucji, nie opuścicie Troyes. Uspokójcie się. I zrozumcie, kto teraz ma władzę. Zaczęli gwizdać i jeździć wokół jej świty szyderczym kręgiem, przybierając w siodłach groteskowe pozy, żeby jej pokazać, jak ona komicznie - ich zdaniem - wygląda. Zrobili takie okrążenie tylko raz, lecz ona poczuła się strasznie pośród tych gorących murów ich wzgardy. Teraz siedzieli spokojnie, czekając na jej następne 417 Thomas Keneally wstrętne oświadczenie. Rozczarowała ich, mówiąc głosem | głuchym, po kobiecemu, niemal jak pokonana. jehanne: Oni nie pójdą. Na Boga, oni nie pójdą. Jeńcy francuscy nie ruszali się, nie chcieli, żeby mó-| wiono o nich jako o tych, którzy łamią kod. de rochefort: Niektórych z tych ludzi mamy od czasu I Verneuil. Wtedy byli szczęśliwi, że mogą z nami iść: nie [ zabijajcie nas, nasze żony mają pełnomocnictwo. Zapytaj-1 cie waszych rycerzy, jak to wszystko działa. d'aulon: Skoro dama na to nastaje, moglibyście puścić ich wolno. jehanne. Dziękuję, Jean. D'Aulon w ledwie widoczny sposób machnął ręką. Znaczyło to: a jednak ten człowiek ma zupełną słuszność. Dyskusja toczyła się w dalszym ciągu, podczas gdy wozy zaczęły opuszczać miasto i formować się na pomocnym brzegu, za mostem na Sekwanie. Niektórzy rycerze francuscy przedostali się na ten pomocny plac i przysłuchiwali się. Dzięki nim debata stała się mniej złośliwa, przekazywali de Rochefortowi i jego rycerzom mnóstwo braterskich uczuć, a tamci przekazywali je im nawzajem. Zaczęli lekceważyć ją bardziej dobrotliwie, mniej się jej bali. Było tak jak zawsze: wojna była jowialnym spiskiem ludzi zwanych wrogami, grą dla gry. jehanne: Monsieur de Rochefort, ci francuscy rycerze, których słyszycie... oni nie wygwizdywali mnie pod les Tourelles. Wtedy byli szczęśliwi, że mieli z sobą szaloną dziewczynę. Jakiś Francuz zawołał, że tu idzie o warunek traktatu. Ona nie może występować przeciw traktatowi swego własnego króla. Garnizon był już właściwie w drodze, wyjeżdżali łucznicy. De Rochefort mógłby spróbować przeprowadzić jeńców przez rzekę. Może jednak naprawdę czuł przed nią lęk, a może chciał, żeby dalej się z nią droczono. 418 Joanna dArc 0 siódmej jeden z jeńców zaczął otwarcie ją błagać. jeniec: Nie opuszczajcie nas... U nich mamy złe życie, to żadne życie. 1 oto stary i błazeński system okupu załamał się w jej oczach. Francuscy jeńcy nieprofesjonalnie padli na kolana. Wkrótce potem Rochefort zrozumiał, że aby ich wyprowadzić, będzie musiał zagrozić im egzekucją, i zaniepokoiła go dziwaczność takiego rozporządzenia jego własnością w mieście, które nagle stało się królewskim. O fej porze Karol z kuzynem d'Alenconem przywdziewał złotą szatę na zachodnich przedmieściach. Ktoś musiał mu donieść o tej kłótni, ponieważ o ósmej na plac północny przybył królewski herold i obwieścił, że król Karol zapłaci natychmiast po cztery funty tureńskie za każdego francuskiego jeńca. Była to podwójna cena rynkowa. De Rochefort zawołał Noel do francuskich rycerzy. A oni po bratersku odpowiedzieli mu tym samym okrzykiem. Jeńcy rzucali się sobie nawzajem w ramiona, połowa chorych usiadła i wykrzykiwała błogosławieństwa pod adresem Jehanne, kilkunastu podbiegło i całowało jej buty w strzemionach: całowali je otwartymi ustami, pozostawiając na nich ślinę, a zbierając na wargi nawóz i kurz. jehanne (do jeńcay. Jestem jedyną osobą, której na was zależy. jeniec: Mmmmmm. Świta Jehanne wracała do miasta wśród szalejącego bałaganu. Dziewczyna spojrzała na francuskich rycerzy. Teraz, gdy zdobyli już Orlean, Patay, Auxerre i Troyes, zagłębiali się z powrotem w swych leniwych myślach. jehanne: Dziękuję wam za wszystko. Lecz była przerażona. Teraz już niemal wszystko zostało dokonane. Nikt nie miał powodu, żeby być jej 419 Thomas Keneally Joanna dArc wiernym. Czas, w którym ją sprzedadzą, miał nadejść już wkrótce. Zegar w St. Pierre wydzwaniał godziny. Wkrótce, wkrótce, wkrótce. Wjeżdżając do miasta król nie nosił starych szat. Zwycięstwa i zdobyte miasta przez cały czas tkwiły mu w mózgu, uświetniając jego prezencję. Na przykład jego zielone i złote rękawy, obfite i szerokie, mankiety tak fantastyczne i długie, że opadały mu do stóp. Jak gdyby zmieniając ręce króla w usta. Nie było triumfu, którego by owe usta z ochotą nie połknęły. Tłumy szalały za nim, bo postanowił być miłosierny. Podawano sobie wieść o jego miłosierdziu. Powinno to zbić z tropu Bedforda. W poniedziałek armia przekroczyła bramy i przez jedną noc zażywała krótkiej i krępującej gościnności miasta. Poza Troyes rozciągała się najgorsza część Szampanii - żółta w lecie, gliniana pustynia. Jakby na ironię, wiele jej połaci obsiano, rosła tam kiepska pszenica i nędzne winnice ciągnęły się na stokach, opadających ku Aube. Lecz kraj wyglądał wciąż jak pustynia. D'Aulon mówił, że nie zdziwiłby się, gdyby za najbliższym pagórkiem pojawili się Saraceni. Małe miasteczko Arcis, położone głęboko w krainie zdrajców, odśpiewało Noe I swemu królowi we wtorek. W środę armia obozowała pod lasem Lettree i Karol wysłał herolda, by zapowiedział miastu Chalons, że jego król się zbliża. Hrabia biskup Chalons napisał do Reims, że ma zamiar stawić opór wszelkimi siłami. Tak się zabezpieczywszy, wyjechał do Lettree z kluczami Chalons. Biskup powiedział, że Chalons ma nadzieję, iż dozna takiego samego miłosierdzia, jakiego doznało Troyes. 420 Mieszkańcy byli tak pewni, że go doznają, iż podejmowali u siebie podróżnych, udających się do Reims na przesądzoną już koronację. Niektórzy z nich pochodzili z rodzinnego miasta dziewczyny... Jednego z nich spostrzegła podczas uroczystego wjazdu do miasta. Był to jej ojciec chrzestny Jean Morel. Natknęła się na niego, gdy pokornie czekał przed katedrą, żeby z nią porozmawiać. Nie spodziewał się tego podczas ich pierwszego spotkania przy chrzcielnicy w Domremy ani później w wielu innych miejscach nad Mozą. jehanne: Wujku Morel! morel: Twój ojciec wybiera się do Reims. Jakub. JEHANNE: On? Powiedzenie jej teraz, w sierpniu, że zobaczy Jakuba, brzmiało równie nieprawdopodobnie, jak powiedzenie jej w marcu, że zobaczy króla. jehanne: Zabillet? morel: Ona nie może przyjechać. To ciężka podróż o tej porze roku. Unikał jej wzroku, udając żywe zainteresowanie wyrafinowaną kamieniarką fasady katedry. JEHANNE: O CO chodzi, WUJku? morel: Czy naprawdę wyrżnęłaś wszystkich w Auxerre? Pomyślała: Stałam się ponurą postacią w ludzkich opowieściach. jehanne: A tak się mówi? MOREL: Tak. jehanne: Nie powinniście byli tu przyjeżdżać, gdybyście w to wierzyli. Chalons jest także niewiernym miastem. Był na tyle miły, że się uśmiechnął. morel: Postanowiłem zaryzykować. Nie dała się łatwo uspokoić. jehanne: To dlaczego pytacie? morel: Gdy ludzie stają się wielcy... nie są już tymi samymi ludźmi, jakimi byli niegdyś. 421 Thomas Keneally Zaczęła się pocić ze strachu przed swą legendą. Przypomniała sobie legendę la Hire'a, która w dzieciństwie kołatała w jej głowie. jehanne: Jestem tą samą osobą, tą samą osobą. Spójrzcie na to. W torbie przy siodle miała na wypadek deszczu czerwony płaszcz, który Alain i Durand dali jej w Vaucou-leurs. Odpięła torbę i wyjęła płaszcz. jehanne: Patrzcie. Dał mi to Durand Lassois. On mieszka w Barey-le-Petit, znacie go. Włożył go na mnie, a ja wciąż go noszę. Weźcie go. morel: W porządku, Jehanne. Ja... jehanne: Nie, weźcie go. Powiedzcie wszystkim. Ta sama Jehanne, która włożyła go w Yaucouleurs, daje go wam w Chalons. morel: To madame Aubrit się martwiła. jehanne: Madame Aubrit? morel: To ona słyszała, że w Auxerre wszyscy zostali zabici. Mówiła, że czuje się temu winna. jehanne: Głupota ludzka... Gdyby Aubrit tu była, Jehanne uderzyłaby ją w jej ładniutką twarz. Morel zrobił ustępliwy gest. morel: Naprawdę sprawiłem ci przykrość. jehanne: Co to ma za znaczenie? Pokażcie to Aubrit i madame de Bourlemont. Pokażcie to Lassoisowi i le Royersom w Vaucouleurs. morel: Przepraszam. jehanne: To nie wami się martwię. morel: A czym, kochanie? jehanne: Słuchajcie, wujku, ja zostanę sprzedana. To tak pewne jak Brat Jezus. MOREL: Co? jehanne: Zdrada, wujku. To jest to, czego się obawiam. morel: Po tym wszystkim, co zrobiłaś. 422 Joanna dArc Poza jej plecami król i jego świta zsiedli z koni i weszli do katedry. Chóry śpiewały Te Deum laudamus, Te Domi-num confitemur. D'Aulon i inni czekali na nią, stojąc o kilka kroków dalej. Ludzie z tłumu podeszli i zerkali na rozmawiających: cud-kobietę i Morela. Nie rozumiejąc ani słowa byli zupełnie zadowoleni. jehanne: Powiedzcie Jakubowi. MOREL: Co? jehanne: Nie chcę, żeby on mnie pytał, czy wymordowałam ludność całych miast. morel: Nie zrobiłby tego. Jego dziewczynka? Jest bardzo dumny. jehanne: Pokażcie mu to. Wskazała na czerwony, najlepszy płaszcz Lassoisa. Teraz był już prawie szary od kurzu z całej tej podróży. Ogarnęła ją nagła duma, że nazwano ją wielką kobietą. morel: Zrobię to na pewno. Aubrit. De Bourlemont. Nabrałaś zwyczaju opuszczania ich tytułów. Jehanne wciąż jeszcze była wściekła na Aubrit. jehanne: Tytułów! Aubrit nie ma tytułu. Od Domremy do końca Greux mogłaby go mieć. Ale poza Greux jest po prostu zwykłą dziewczyną. Taką jak ja. Powinniście wszyscy mówić do niej po imieniu. Morel uśmiechnął się jak chłopak. Lecz Jehanne wiedziała, że kiedy wróci nad Mozę, to znów będzie: oczywiście madame Aubrit. W jednej pełnej zarozumiałości sekundzie, wobec wszystkich tych ludzi, przerzucił sobie przez ramię płaszcz dziewczyny, złożony równo od góry do dołu. /Łanim opuściła Chalons z kawalerią Patona, pożegnała się z Karolem. W wielkiej sali ratusza Rada znów pracowała, zebrana wokół stołu. 423 Thomas Keneally Mówił o polityce, jak gdyby ona była jego własnym odkryciem, jego ulubioną rozrywką. karol: Tak samo jak inne miasta - Rada Reims napisała do Bedforda i Filipa z prośbą o pomoc, ale jej nie chce. Nasi informatorzy w mieście twierdzą, że burgundzki komendant w Nogent zaproponował, iż przyprowadzi im trzy tysiące pierwszorzędnych żołnierzy. Dali mu odpowiedź tak niejasną, jakby nie rozumieli, co im proponuje. Roześmiali się oboje, król i dziwna siostra króla. karol: Ten uparty głupiec napisał do nich ponownie. Rajcy Reims odpowiadając mu - i to naprawdę dobre! -udawali, że sądzili, iż on żąda od nich zaopatrzenia i nagród w gotówce dla swych żołnierzy. Pisali, że rozważenie tych żądań byłoby możliwe na następnym posiedzeniu w sprawach finansowych w lipcu, lecz że fundusze są niewielkie i muszą je dawać na fortyfikacje. Znów się roześmieli nad pochylonymi głowami sekretarzy i doradców. Był to po prostu ich prywatny żart: jej i Karola. Pędziła wraz z kawalerią przez opuszczone winnice po stokach góry, na której leżało Reims. Mówiono, że w lasach i jaskiniach na szczycie góry żyła jakaś rasa Szam-pańczyków. Gnieździli się tam od roku, w którym Jana Sans Peur zabito na moście Montereau. Żywili się żołędziami, ślimakami i korzeniami. Gdyby się tam posłało heroldów z wieścią, że najgorsze minęło, dźwięk trąb zapędziłby ich tylko głębiej do jaskiń. Fiołkoworóżowa równina, porosła kwitnącym tymiankiem, biegła na kredowym podłożu ku Reims. A tam odczytywano list. Doręczył go herold królewski. Zapewne nie uszło waszej uwagi, że za łaską Bożą odnieśliśmy sukces i zwycięstwo nad naszym odwiecznym Joanna d'Arc wrogiem - Anglikami. Na froncie Orleanu, a potem wJar-geau, Beaugency i Meung-sur-Loire, nasi wrogowie ponieśli ciężkie straty. Ich wodzowie i żołnierze w liczbie wielu tysięcy zostali zabici lub wzięci do niewoli. Po tych wydarzeniach, zrządzonych bardziej łaską Bożą niż dzięki ludzkiej biegłości - my, za wskazaniem naszych książąt krwi i członków naszej Wielkiej Rady — przybywamy do miasta Reims, aby otrzymać namaszczenie i odbyć koronację. Dlatego też wzywamy was — powołując się na waszą lojalność i winne nam posłuszeństwo - byście przyjęli nas w sposób, w jaki zwykliście przyjmować naszych poprzedników. Niech was nie gnębią sprawy przeszłości ani lęk, że możemy o nich pamiętać. Przyjmijcie nasze zapewnienie, że jeśli teraz postąpicie wobec nas tak, jak powinniście, my postąpimy z wami tak, jak z dobrymi i lojalnymi poddanymi... Jeśli niektórzy obywatele Reims, pragnąc lepiej rozeznać się w naszych intencjach, chcieliby przybyć do nas wraz z tym heroldem, którego wysyłamy, bylibyśmy zadowoleni. Mogąprzybyć bezpiecznie i w takiej liczbie, w jakiej zechcą... Karol i dziewczyna dopiero później dowiedzieli się 0 dalszych, gorączkowych posunięciach, jakie podjęła Rada Reims. Stały problem: chcieli zadowolić Karola, a równocześnie nie narazić się Filipowi i Bedfordowi, którzy urażeni, mogliby wrócić do Szampanii o jakiejś innej porze. Zebrali się więc, żeby przestudiować list, lecz okazało się, że chociaż każdy indywidualny rajca chciał króla 1 królewskiego miłosierdzia dla Reims, to niestety brakowało im ąuorum, żeby móc podjąć ostateczną decyzję i wysłać do Karola delegatów poprzez niebieską równinę. Zebrany ad hoc komitet, reprezentujący wszystkie dzie- 425 f Thomas Keneally dziny handlu i sprawy miasta, oświadczył, że poprze decyzję radnych, kiedy tylko uda im się zebrać ąuorum. Herold zaproponował, żeby przeszukać miasto. Trzej rajcy byli chorzy, lecz brakowało pięciu innych. Gdyby tak obwołać ich nazwiska po ulicach? Rajcy, którzy byli obecni, byli pewni, że herold zechce zrozumieć... ci nieobecni mogli się znajdować na nie najlepszych ulicach... odszukanie ich może być przykre, może popsuć ich reputację... Herold pomyślał, że rajcy w tej pilnej sytuacji poczynają sobie w cholernie zabawny sposób. Wrócił samotnie do Karola i opowiedział mu o ich błazeństwach. W rzeczy samej komendant Reims był nad Marną w Chateau-Thierry. Nazywał się monsieur de Chastillon. Dla swych własnych powodów przeprowadził mobilizację, żeby wyruszyć na północ, koło wzgórz zachodniej Szampanii, ku Reims. Teraz rajcy z Reims przysłali mu list oświadczając, że musi przybyć natychmiast, żeby naradzić się nad obroną miasta. Niestety, z powodu braku żywności i buntowniczych nastrojów w mieście, mogą go wpuścić z eskortą złożoną tylko z pięćdziesięciu jeźdźców i ich pomocników - razem dwustu ludzi. Odpisał im, że dwustu ludzi nie wystarczy dla zapewnienia mu bezpieczeństwa. Czyżby nie wiedzieli, że trzy-dziestotysięczna armia francuska i czarownica opuścili już Chalons? W odpowiedzi napisali, że oczywiście, może przyprowadzić z sobą tysiące, skoro tylko porozumieją się co do wszelkich szczegółów obrony. Ale na razie nie mogą się zgodzić, żeby do miasta weszła eskorta większa niż pięćdziesięciu konnych. W środę 13 lipca nadciągnął z setkami jeźdźców i ponad tysiącem żołnierzy. Jego herold zawiadomił Radę, że przed trzema dniami wylądowało w Calais 3600 angielskich żołnierzy i wiele towarzyszących im wojsk i że 426 f Joanna dArc wszyscy oni maszerują do Reims. Za dziesięć dni, najwyżej dwadzieścia... Rada miejska odmówiła wpuszczenia Chastillona za mury. Przyprowadził więcej żołnierzy, niż to określili. Oburzony tym ruszył na północ, żeby połączyć się z Anglikami. W sobotę wczesnym rankiem król, dogoniwszy swą wysuniętą naprzód kawalerię, dotarł do zamku Sept-Saulx na łąkach nadrzecznych nad Vesle. O dziesięć mil na pomocny zachód znajdowało się święte Reims. Monsieur de Sept-Saulx wyjechał w zbroi przed fosę na przyjęcie Karola. Połączone świty wjechały na słoneczny dziedziniec z białego kamienia, było to odpowiednie do tego dnia światło, był to triumf. Król ucałował pana zamku, mężczyznę w średnim wieku. król: Wszystkie wasze winnice wkrótce znowu zakwitną. pan: Pomimo wojny, Wasza Królewska Wysokość, niezupełnie przestały owocować. KRÓL: Ach. W sali pierwszego piętra w Sept-Sauk król, jego doradcy i pucelle oczekiwali na rajców z Reims. Z twarzami spalonymi słońcem przybyli przed południem. Monsieur de Sept-Sauk nie zaproponował im wina. W ciągu całego spotkania ich oddech był nieco przyśpieszony. Można by pomyśleć, że Karol, jego Rada i jego prorokini wykorzystali, jako pierwsi, więcej powietrza w sali. Machet odczytał warunki Karola. Garnizon Reims odejdzie z miasta po południu. Wszyscy ci żołnierze, którzy pozostaną po dzwonach na Anioł Pański, będą traktowani jak jeńcy. Mogą zabrać z sobą towary do wartości tylko dwóch funtów tureńskich. Jeńcy, których wzięli, zostaną odkupieni przez Radę Reims po jednej niemieckiej marce lub jej równowartości, 427 \s-.- ¦'$" Thómas Keneally za każdego człowieka. Jak zawsze Reims zapłaci koszta koronacji, uczty koronacyjnej i dekoracji. Do Reims wejdą wszyscy parowie Francji wraz ze swymi pocztami. Sama armia francuska rozłoży się obozem na przedmieściach południowo-zachodnich, gdzie oczywiście nie będą plądrować, lecz znajdzie bezpłatne kwatery, jeśli to możliwe — jest ich ostatecznie trzydzieści tysięcy i Jego Królewska Wysokość rozumie związane z tym trudności. Przewodniczący delegacji zapytał, kiedy odbędzie się koronacja. Machet odparł, że król jeszcze tego nie zdecydował, lecz Rada Reims wie z pewnością, że dniem koronacji zawsze była niedziela. Od czasów Chlodwiga. Przewodniczący delegacji powiedział: a więc za osiem lub dziewięć dni... Zamrugał oczami, skulił się, zadrżał... Gigantyczna armia przez osiem dni objadająca Reims do czysta... Po tym spotkaniu Jehanne pojechała przodem do Reims. Gilles jechał u jej boku. Z żałoby po Lavignacu zapuścił brodę. Od czasu potępienia chłopca pod Troyes Jehanne nie czuła się z nim swobodnie, jego dziwactwa były mniej zabawne. jehanne: Czy zamówiliście mszę za chłopca? gilles: Tak. O, tak. Lecz co z tego przyjdzie? jehanne: Może coś przyjdzie. Kto wie? gilles: Droga pani, astrolabia... JEHANNE: Tak? gilles: Astrolabia mówią, że on jest w piekle. Jehanne poczuła nagle pot między piersiami. jehanne: Powinniście połamać te przeklęte astrolabia, Gilles! gilles: Ależ one są moimi oczami, którymi patrzę w przyszłość. Musicie modlić się za mnie, mademoiselle. Wyprostowała się w strzemionach, ponieważ sprawa modlitw za niego była tak pilna. 428 Joanna dArc JEHANNE: DlaCZegO? gilles: O pierwszej lub drugiej nad ranem rozmawiają ze mną demony. jehanne: Jakie demony? gilles: Głosy. Takie jak wasze Głosy. Choć niepodobne do waszych. jehanne: Gilles, musicie kazać wygnać z siebie te demony. Przynajmniej ze mnie próbowali je wygnać. Ale znaleźli dom pusty - dzięki Jezusowi. gilles: Ostatniej nocy słyszałem głos mego Roberta tak jasny, jak by sobie tylko można życzyć. Mówił mi... JEHANNE: Co? gilles: Nie mogę wam powiedzieć. jehanne: Brat Ryszard. Każcie mu wypędzić demony. GILLES: Może. jehanne: Nie: może. Każcie Ryszardowi. To silna osobowość. A także, niech go Bóg wspomoże, należy do tego samego rzędu istot ludzkich co Gilles - i ona sama. Odpoczywali w gospodzie na południe od miasta przy moście na Vesle. Gilles wziął pokój dla Jehanne i dziewczyna udała się na spoczynek, podejrzewając, że mesda-mes i Messire nawiedzają może z jakimiś wskazówkami. Ale nic się nie zdarzyło. Uznała, że to niemiłe z ich strony, że nie przemówili do niej tutaj, na obrzeżach Reims. O czwartej, przeciągając się w oknie na piętrze, zobaczyła Bastarda, nadjeżdżającego drogą od Sept-Saulx z setkami rycerzy, w barwnym lesie chorągwi, piór lśniących w gorącym oparze, jakby przywłaszczały sobie żywość i płynność płytkiej Vesle o piaszczystych brzegach. Zbiegła na dół, żeby się z nim spotkać. 429 THOMAS KENEALLY bastard: On chce, żeby go ukoronowano jutro. jehanne: W niedzielę. bastard: Słyszałyście, przypuszczam, że to się zawsze odbywało w niedzielę. Od Ludwika VIII. Ceremoniał, jeśli o to idzie, nie został zmieniony od czasów Chlodwi-ga... Jezu drogi, wszystko to skończy się jutro. Głosy już odeszły bez żadnych dalszych instrukcji. jehanne: Czy nie powinien odpocząć przez tydzień? Przeznaczyć ten tydzień na kontemplację? boussac: Idzie o tę nową angielską armię, wysłaną przez arcybiskupa Westminsteru. Król sądzi, że powinien działać, gdy tylko wszystko się ułoży. jehanne: Rada nigdy nie pozwoliła mu działać, dopóki wszystko się nie ułoży. Ja zawsze musiałam na wszystko czekać miesiącami, tylko nie na to. Przesadzała, ponieważ bała się. Czuła, że ów poniedziałek, dzień po namaszczeniu, przytłacza ją z hukiem. Nie dano jej żadnych rozkazów na poniedziałek. Gdy przejeżdżali przez most, opuszczony nad wąską rzeką, Reims wyglądało jak każde inne miasto. Trębacze korporacji zagrali fanfarę nad bramą. Obwoływacz o basowym głosie wykrzykiwał nazwiska ku miastu. obwoływacz: Monsieur Jean, Bastard królewski, i ma-demoiselle Jehanne, dziewczyna. Rada miasta Reims podejmowała już ceremonialne trudy. bastard: Pójdziecie teraz ze mną, Jehanne? JEHANNE: Dokąd? bastard: Zdobywać ceremonialne insygnia. Na koronację. jehanne: To może być przyjemne. Nad ich głowami wisiały zagrażające im balkony. Lecz głos i zapach miasta były dobre. Bębny, wiole, tamburina, kobzy, korzenie, sałatki owocowe, bekon, kurczęta we 430 Joanna dArc własnym tłuszczu. Powinnam być szczęśliwa, mówiła sobie. bastard: Łatwo zapomina się o tym, że wiele insygniów koronacyjnych znajduje się w zakrystii w St. Denis pod Paryżem. Mają je przeklęci Anglicy. Korona Karola Wielkiego, miecz Karola Wielkiego zwany Joyeuse. Berło... mój sekretarz ma listę... Berło ze złotym Karolem Wielkim na szczycie. Laska sprawiedliwości, zakończona rączką z rogu jednorożca, klamra od płaszcza św. Ludwika, pontyfikał używany od czasów Ludwika VIII... jehanne: Mój Boże. Nikt mi o tym nigdy nie mówił. bastard: Wszystko to można zastąpić. Znajdziemy zastępcze regalia w katedrze i w kościołach. Ale tylko my mamy to, na czego sfałszowanie nie można sobie pozwolić. Chcę powiedzieć, że mamy Reims, mamy króla i świętą ampułkę z olejem... Tłumy na placu katedralnym wrzeszczały z entuzjazmem, żeby pokazać, jak mają zamiar wrzeszczeć na cześć króla. Bastard i Jehanne zadowoliliby się nieco mniejszym wrzaskiem. Pod wysokimi figurami świętych na wielkim kamiennym frontonie stał zwykły, mały i łysy ksiądz w złotej kapie. Stał w ciżbie młodych kleryków, wszystkich w malowniczych dalmatykach i zbrojnych, jakby przeciw wrogowi, w kadzielnice, kropidła, ceremonialne krzyże. Powiedział, że jest dziekanem. dziekan: Czekamy na naszego arcybiskupa. *, bastard: Będzie tu może o zmierzchu. t dziekan: Ale my jesteśmy tu od południa. Jehanne przez mgnienie poczuła do niego niechęć. Dając mu do poznania, że jego wygodnickie małe ciało uważa za dowód przeciw niemu. Żeby być sprawiedliwym, ksiądz cierpiał na katar sienny. jehanne: Musimy zobaczyć skarby w zakrystii. dziekan: Mademoiselle? 431 Thómas Keneally bastard: Na potrzeby koronacji. Mój sekretarz ma upoważnienie od Jego Łaskawości Regnaulta de Chartres. Sekretarz Bastarda szybko wręczył dokument dziekanowi. Za wspaniałą nawą i długą zakrystią znajdowała się pozbawiona okien sala skarbca. Żeby do niej wejść, trzeba było użyć trzech kluczy. Wewnątrz stały całe baterie skrzyń i komód. Było tam zimno i panował głęboki, zimowy zapach kadzidła, korzeni, starości i starych tkanin. Wpuszczono do wnętrza tylko Bastarda, jego sekretarza i koniuszego, Jehanne, Pasąuerela i d'Aulona. Dziekan pokazał im Liber Pontificalis, nieco tylko młodszą od księgi znajdującej się w St. Denis. Na welinowych kartach, zbyt śliskich od pleśni, były tam spisane wszystkie ceremonie koronacyjne. Dziekan znalazł im niebieski płaszcz, obramowany gronostajami, i wiedział, że gdzieś tutaj były także berła; jednego z nich używał przy swej koronacji Ludwik VI. dziekan: Oczywiście nie spodziewałem się, że będę musiał ich szukać w takim pośpiechu. Kustosz naszego skarbca ma suchoty. Jehanne na chybił trafił otwarła jakąś skrzynię. Nie było tam nic w środku oprócz dwóch niewielkich przedmiotów, owiniętych w czerwony jedwab. Jedwab był pocętkowany pleśnią. Sięgnęła ręką i jakiś żywiołowy dreszcz przeniknął ją aż po pachy. W jednym zawiniątku była korona w kształcie diademu okolonego szafirami. W drugim królewskie czy książęce ostrogi. Crilles w końcu legł spokojnie. Wyjęli mu spomiędzy zębów drewniany klin. Krwawił z nosa, przez który wyszły z niego demony. Wychodząc z jego ciała robiły sobie 432 Joanna dArc żarty, bardzo sprośne, wysokimi, kobiecymi głosami. Wargi biednego Gillesa w ogóle się nie poruszały - głosy wychodziły mu z brzucha, z gardła, z nosa, same się formowały, a ostatnim z wszystkich był głos Lavignaca. lavignac: Spotkajmy się na dupie piekieł, Gilles, kochanie. Starszyzna augustiańska z klasztoru w Reims i brat Ryszard klęczeli przy nim, dysząc. Odczytali nad nim egzorcyzmy, lecz obelgi diabłów i gwałtowność, z jaką opuszczały Gillesa, pozbawiły ich oddechu. Nadmiernie pobudzony i pewien, że będzie dręczony koszmarami, Pasąuerel delikatnie dotknął Gillesa za uchem. pasquerel: Witaj z powrotem, bracie. jehanne: To tajemnica. Musicie to zrozumieć. augustianin: Oczywiście, mademoiselle. jehanne: Zawołam jego giermka, żeby go położył do łóżka. Czy znacie, dobrzy ojcowie, gospodę pod nazwą Pierścień z Brązu? AUGUSTIANIN: Jak? jehanne: Pierścień z Brązu. Jeden z augustianów roześmiał się. augustianin: Rue de Parvis. Bardzo modna. Poeci. Bogaci Włosi. Nie był dobrego zdania o poetach ani o bogatych Włochach. jehanne: Mój ojciec się tam zatrzymał. Cjroście zebrali się w wielkim salonie na piętrze, siedzieli przy frontowych oknach, patrząc od czasu do czasu na przepływający księżyc. Głos Jakuba zagłuszał inne. Czekała na schodach i nasłuchiwała. Nosiła stare ubranie i przejechała przez miasto razem z d'Aulonem. Tego popołudnia, gdy wychodziła 433 Thomas Keneally Joanna dArc z katedry, witano ją z takim entuzjazmem, że nie mogła odwiedzić Jakuba osobiście. Słyszała jego głos. Ogarnęło ją dziecięce pragnienie, żeby mogła tu wejść ubrana w aksamit i ze swoją j świtą. jakub: Tak więc rodzi się dziecię. Przyjmuje się je, zaczyna sieje kochać. Wszyscy naokoło to wieśniacy albo żony wieśniaków, więc uważa się za coś pewnego, że gdy dziecko dorośnie, będzie tym samym. Ale gdy dano ci dziecko, któremu przeznaczano nie być wieśniakiem ani żoną wieśniaka, ty o tym nie wiesz, nikt ci o tym nie powiedział, i wciąż zmuszasz je, żeby było takie jak inne. Chcę powiedzieć to, co wy myślicie o waszych dzieciach, panowie. Pomyślcie: gdyby któraś z waszych córek chciała zrobić to, co zrobiła moja córka. Czy pozwolilibyście na to? Nazwalibyście dziewczynę zarozumiałą suką. Ja ją nazywałem zarozumiałą suką. Jezu Chryste, często ją tak nazywałem... Słyszała, że Rada Reims płaciła jego rachunki w gospodzie, przypuszczała, że będzie się nosił chełpliwie i zapewne chełpił się wcześniej. Ale nie spodziewała się, że natrafi u niego na taką wnikliwość. W jej lęku przed poniedziałkiem był to wielki dar, że Jakub do niej powrócił, i to w tak niepewnym siebie usposobieniu. Weszła na piętro. Spostrzegła, że Jakub ubrany jest w piękną szatę z sukna o barwie czerwonego wina. jehanne: Tato Jakubie. Powstał, pociągając nieco za sobą krzesło. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił. jakub: Moja mała krówko. JEHANNE: O JeZU. Oboje stali drżący, lecz bali się rzucić sobie w objęcia. Jego ręka gładziła jej kołnierz. jakub: Czy oni nie mogą lepiej ubierać dobrego żołnierza? 434 Zauważyła przy oknie swego brata Jehana, w bardzo pięknym kubraku, szkarłatnym i żółtym. A nie był tutaj najlepiej ubrany. jehan: Ona za mało żąda. Pracuje bez zapłaty. jakub: Kaczątko, czy oni o ciebie dbają? Powiedz mi. Zaczął ją obejmować lekko i sztywnie, jak gdyby obejmował kogoś okrytego ranami. jehanne: Jadam z królem, mówię do marszałków po imieniu... Wszyscy słuchali, mieszczanie w aksamitach, Włosi, poeci, bajecznie kolorowy Jehan. Interesowało ich bogactwo tych przeżyć. jehanne: Zawsze mieszkam w zamkach razem z delfinem. jakub: Wyobraźcie sobie! jehanne: Kiedy jestem w polu, kuzyn króla d'Alencon szuka dla mnie kwatery. Nie zważajcie na to, co mówi Jehan. Jakub objął ją teraz z pasją, był to żartobliwy uścisk. jakub: Wszystkie wydatki zapłacone! Wszystkie wydatki zapłacone! Nazajutrz, po godzinkach w katedrze, czterej notable w olśniewających niebiesko-złotych szatach pojechali bliziutko, do opactwa Św. Remigiusza, by przywieźć krzyż-mo królewskości. Wjechali konno do nawy opactwa aż do bariery prezbiterium. Ich konie ledwie że przypominały konie, były to wyspy jedwabnych draperii, głowy miały ukształtowane stalowymi naczółkami, od których odbijało się światło świec. Dopiero gdy opuściły katedrę, pozostawiając nawóz na kamieniach, Wielki Przeor uwierzył w ich realność. Czterema jeźdźcami byli: marszałkowie Francji St. Severe de Boussac, Gilles de Rais, admirał de Culant i pan Creville, który brał udział w Bitwie o Śledzie, pod 435 a* a ;#• *& _ Thomas Keneally Orleanem, Jargeau, Patsy. Wzięli od Wielkiego Przeora złotą i emaliowaną gołębicę. Gołębicę trzymano w grobie św. Remigiusza za wielkim ołtarzem. W jej brzuchu spoczywała kryształowa fiolka z olejem. Była to ta sama fiolka, której Remigiusz używał przy koronacji Chlodwiga. Opowiadano sobie, że po żadnej koronacji oleju nie ubywało. W ten sposób niebiosa pozdrawiały bogatą królewskość francuskich dynastii. Jehanne wezwano z jej domu w mieście do apartamentów króla, aby razem z nim wysłuchała mszy. Zastała go w stroju wieśniaka. Karol miał zamiar pójść do katedry tylko w szarej koszuli i w spodniach. Z tego ubogiego ziarna królewskość będzie wschodziła warstwa po warstwie. Ujrzawszy go poczuła wstrząs w łonie. Wziął ją za rękę i uklękli razem na nagim, niczym nie przybranym klęcz-niku. Zachwycało ją to jego zdumienie samym sobą. Po mszy nic nie jedli - król pościł przed poddaniem się tajemnicy królewskości. karol: Jehanne? jehanne: Delfinie? karol: Wkrótce będę królem. Lecz chciałbym powiedzieć, że czas, żeby ci nadano szlachectwo. jehanne: Zrobić mnie damą? karol: Uszlachcić twoją rodzinę. Teraz, kiedy już jest po wszystkim. Poczuła paniczny strach. jehanne: Po wszystkim. Nie jest jeszcze po wszystkim, delfinie. Istnieje nowa armia angielska. Nie macie jeszcze Paryża. Wasz kuzyn wciąż jest w niewoli w Anglii. Nigdzie nie jest jeszcze po wszystkim... karol: Ofiara w Imię Chrystusa... JEHANNE: Co? karol: Powiedziałaś to w Chinon. A ja czuję teraz 436 Joanna dArc w sobie siłę twojej ofiary. Niby zaliczkę. Od bankiera. (Zamknął oczy.) Gdyby tylko można było coś uczynić dla ofiary. jehanne: Spróbuję znieść każdą śmierć, jakiej zażądają- karol: Obronię cię przed mym ludem. Obronię. Przed Radą. Przed konetablem. Był to ich spisek i miał w sobie smak czegoś zakaza-nego. jehanne: Wciąż jeszcze są Anglicy w Normandii... nie macie Paryża. Zauważyła, iż on wie, że ona jest skończona. karol: Czy twoje Głosy mówią ci, żebyś poszła do Paryża?... jehanne. Ja... ja śnię o Paryżu. KAROL: Ach. jehanne: Słyszęje w snach. karol: Wszyscy śnimy. Musiała to przyznać. jehanne: To prawda. Każdy śni. karol: Jestem człowiekiem uczuciowym. I wdzięcznym. Lecz król nie jest stworzony do tego, żeby był uczuciowy lub wdzięczny w taki sposób, w jaki sposób może nim być wieśniak. Musi wydzielać swoje uczucia i wdzięczność zgodnie z dobrem królestwa. Ta zdolność przychodzi wraz z olejem królewskości. Ty doprowadziłaś mnie do oleju królewskości. Pamiętaj o tym wszystkim, gdy zaniedbam ciebie dla innych... jehanne: Oczywiście, musicie zrobić wszystko, co... Powstał i pocałował ją w czubek głowy, i wrócił do kaplicy. Gdy została sama w sali, zakryła na chwilę twarz. Potem pomyślała: jutro wrócę z Jakubem do domu, zobaczę Zabillet, zostanę starą panną w Domremy. Wiedziała, że to fantazja, lecz to ją uspokoiło. 437 Thomas Keneally Schodząc na dół spotkała de la Tremoille'a, który nigdy do niej nie przemówił. Dzisiaj objął ją wzrokiem i uśmiechnął się. Zęby miał bardzo zepsute, niektóre z nich umarły i poczerniały. Mówił - tak jak to ludzie sobie opowiadali - sopranem. de la tremoille: No cóż, uczyniliśmy wszystko, czego chciałaś. JEHANNE: MonsieUT. Nie miała ochoty z nim dyskutować. de la tremoille: I taki nowy sposób postępowania w sprawie jeńców! Można by pomyśleć, że usiłowałaś zniszczyć zasady rycerstwa! jehanne: Według mej skromnej wiedzy w tych sprawach, panie, głupio by wyglądali, gdybym im nie pomogła. Roześmiał się swym wysokim głosem i znów zaczął wspinać się po schodach. de la tremoille: Cóż, to wielki dzień dla wszystkich. Nie myślałem, że go zobaczę... A teraz, gdy już po wszystkim, przypuszczam, że znów możesz nosić spódnicę. Gdy postawiła stopę na ziemi, drżenie przeniknęło całą nogę. Pomyślała: dziś rano ten grubas ukrzyżowałby mnie, gdyby mógł. JVliała miejsce w katedrze w pobliżu prezbiterium. Najpierw sama trzymała swą flagę, lecz potem zmęczyła się i oddała ją Minguetowi. W nawie było gęsto od flag - Boussaca, la Hire'a, Bastarda, de Culanta, de la Tremoille'a, Macheta, tysiące innych. Tylko flaga Jehanne była tu jakby z wizytą, jakby manifestowała coś spoza zwykłych genealogii. Karol wszedł w swoim skromnym stroju. Chóry śpiewały motet koronacyjny, pośpiesznie napisany dla nich w ciągu nocy i wypróbowany o świcie. 438 Joanna d'Arc bastard: Czy nie byłoby to osobliwe, gdyby przywieźli dziesięciolatka do Paryża? I gdyby właśnie teraz śpiewano dla niego te same pieśni w Notre-Dame? jehanne: To byłoby niemożliwe. Regnault wyszedł spośród chóru i powitał króla. Na plecach i na piersiach miał czwartą część skarbów katedralnych; był bożkiem z kruszcu, w kapie tkanej nicią z kutego złota. Dopóki nie spojrzało się z bliska na jego cerę... Olśniewający Regnault zaintonował litanię koronacyjną. Wymawiał słowa drewnianym głosem, lecz chór podejmował je ze słodyczą. Jehanne czuła żar w prawym boku. Messire nadchodzi, myślała bez wielkiej nadziei. Messire nie przyszedł. Chór skończył śpiewać po około godzinie. Karol przez cały czas klęczał na kamieniach. Bez poduszki. Był w strachu przed sobą samym, jego strach zdawał się dominować nad katedrą. Nikt nie śmiał się z jego zabawnych nóg. W zaległym milczeniu każdy dźwięk brzmiał dziwnie, ostro; stuk drążków od flag, skrzypienie butów. Mistrz Kolegium Heraldycznego Francji podszedł do króla. Wywołał nazwiska dwunastu parów Francji, którzy mieli stać u boku delfina w dniu jego koronacji. Obecnych było tylko sześciu. Inni albo byli jeńcami, albo zestarzeli się, albo stali po stronie wroga. Powstali ze swych miejsc: Jean, książę d'Alencon, Hrabia Clermont, Georges de la Tremoille, Regnault i inni. Ksiądz rozpiął Karolowi koszulę na piersiach i zsunął ją z ramion. 439 - '4-'.'i • Thomas Keneally Pan de Richemont nie zjawił się, by trzymać królewski miecz. Jego także trzeba było zastąpić. Jak mówił Bastard, nie można było zastąpić tylko Reims i oleju. Przy barierze prezbiterium wybuchła rzeczywiście wielka radość. Miała swoje źródło w Karolu, była większa niż Karol. Wszyscy zgromadzeni w nawie byli nią pijani. D'Alencon odwrócił się, by od młodego rycerza wziąć insygnia rycerstwa. Złoży je na kolanach króla. Zauważył Jehanne i kiwnął na nią palcem. Podejdź tutaj, mówił palec. Bądź przy tym. Podeszła i stanęła obok, nieco za d'Alenconem, i patrzyła, jak składał na kolanach Karola miecz, zwiniętą flagę, ozdobną pochwę i hełm. Tak, to jest warte śmiertelnych mąk, myślała. Choć wiedziała, że w przyszłości zmieni na krótką chwilę to zdanie. Gdy - mówiąc słowami Messire'a - stal wejdzie w ciało. Karol powtarzał słowa przysięgi za Regnaultem. Trwało to długo. A potem niezastąpiony olej pokrył jego ramiona, oczy, czoło i obojczyk. W końcu Regnault podszedł do głównego ołtarza i wziął z niego koronę, znalezioną poprzedniego dnia w katedralnym skarbcu. Uniósł ją wysoko nad głową Karola, nad jego brązowymi, przyciętymi włosami. Jedenastu innych panów wyciągnęło ręce, żeby jej dotknąć. Opadła na jego głowę, zdawało się, własną swoją mocą, odrywając się od nich. Wszystkich poraził wstrząsający huk trąb. Wszyscy krzyczeli, wybuchnęli gratulacjami. Jehanne myślała: La-vignac i ja, dobrze nas poświęcono, jeśli nas poświęcono dla tej tajemnicy. Jehanne przekonała się, że tego wieczora przepiękna jasność dnia zaciągnęła się chmurami. W sali w Tau odbywała się uczta. Karol jadł, a usługi- 440 Joanna dArc wali mu d'Alencon i Clermont. Ta biesiada wykraczała poza pałac arcybiskupi, poprzez schody, na ulicę. Na rue du Parvis, gdzie mieściła się gospoda Jakuba, przywieziono jelenia z brązu, wydrążonego, napełnionego winem. Ludzie pili z dzióbka umieszczonego w jego pysku. To wino było darem Karola. Chociaż płaciły za nie władze miejskie. W Pierścieniu z Brązu Jakub, senior z Domremy, spał pod ścianą, obejmując ramieniem gospodynię, wdowę Alix Morrieau. Jehanne widziała go tam, na pierwszym piętrze na podłodze. Tulił Alix, żeby się ogrzać w tę gorącą noc. Jehanne pamiętała, że miał też powodzenie u czerwonowłosej gospodyni z Neufchateau. Wcześnie poszła do swych pokojów i usiadła przy otwartym oknie. Pod jej oknem palono ogniska, iskry niebezpiecznie wznosiły się pod dachy. Nie szkodzi, pomyślała. Nie w przypadkowym ogniu, myślała nieco zuchwale, nie zginę w przypadkowym ogniu. W drugim pokoju Pasąuerel słuchał spowiedzi bladego i - zdawało się - nabożnego Gillesa. Lecz rankiem na bocznej ulicy zwanej Cenacle ludzie znaleźli w rynsztoku wypatroszone zwłoki trzynastoletniego chłopca. Sprawka Gillesa? Bez ścisłej współpracy demonów? Nie. A przecież pamiętała, jak blady, egzaltowany Gilles szeptał do Pasąuerela. Później tego dnia, w niedzielę wieczorem, wpadli do niej jej brat Jehan i Jean de Metz. JEHANNE: No? jehan: Chcemy otrzymać szlachectwo, Jehanne. jehanne: Ty też, de Metz? de metz: Tak jest najpewniej, Jehanne. Zanim opuści nas nasze szczęście. jehanne: Szczęście? jehan: Tłusty Georges mówi, że jesteś czarownicą. 441 Thomas Keneally Joanna dArc de metz: To słowo sobie powtarzają. Nawet będąc pijanym, miał przynajmniej więcej wstydu niż jej brat. jehan: Póki mamy jeszcze coś do powiedzenia. de metz: I pomyśl - człowiek ma więcej możliwości, jeśli jest monsieur. I jeśli jest monsieur, może powiedzieć: znałem ją, była dobra. To coś znaczy. jehan: Zasługujemy na to. jehanne. Ty? Może ten biedny najemnik. Ty masz tylko to szczęście, że urodziło cię to samo łono. jehan: Chcę stać się kimś. Wielką figurą. Krzyknęła na niego. jehanne: Załatwię to. Obiecuję. Wyszczerzyli zęby i stoczyli się po schodach. Wy pierwsi, monsieur, powtarzali sobie nawzajem. pasquerel: Mielibyście mi za złe, gdybym się położył, mademoiselle? jehanne: Nie. Idźcie spać. Odszedł, ksiądz-dziecko. Łatwo go kontrolować, lecz żadnej z niego pomocy. Teraz, kiedy jej potrzebuje. Około północy zobaczyła przez okno mesdames Aubrit i de Bourlemont, jak przechodziły ulicą ubrane - mogła by przysiąc - dokładnie w takie szaty, jakich używały przy rytuałach w Boischenu. Zawołała na nie i pędem zbiegła ze schodów. Zauważyła, że znikają za rogiem, i wbiegła za ten róg i za następny, gdyż one szły zawsze przy końcu ulic, prześlizgując się ponad ściekami. I zawsze te ulice były nie oświetlone. Wszystkie światła, płonące tej nocy na szerszych placach, były ledwie widoczne, a wszystkie szałamaje, piszczałki, flety, wiole, bębny i inne brzęczące instrumenty, i tenory, i alty, i śpiewających chłopców słychać było zawsze niby odgłosy święta, które nadchodzi albo dopiero ma nadejść. Lecz osłonięte kapami mesdames z Boischenu nie chciały z nią mówić ani pokazywać jej swych twarzy, unikały tłumów 442 i świateł. I zawsze znajdowały ciemne ulice. I prześlizgiwały się nimi. W końcu przystanęła i krzyknęła błagalnym głosem głośno, jak mogła najgłośniej. jehanne: Mesdames! Za rogiem wpadła na Bertranda. bertrand: Jehanne! Nie był zanadto pod władzą wina. Przyjrzała mu się pilnie. jehanne: Gdzie one są? BERTRAND: KtO? Uderzyła go zwiniętą dłonią prosto w twarz. jehanne: Sprowadź je! Krzyczała. To było bolesne uderzenie. BERTRAND: KogO? Zasłoniła oczy rozsuniętymi palcami obu rąk. jehanne: O Chryste. Po chwili szlochania powiedziała mu. Mesdames Aubrit i de Bourlemont. bertrand: Nie ma ich w Reims, Jehanne. jehanne: Widziałam je. bertrand: Są w Lotaryngii. Zapytaj Jakuba. JEHANNE: O Boże. bertrand: Uspokój się, Jehanne. Nie ma ich tutaj. Żałość ścisnęła jej gardło, upadła na kolana i poczuła pod nimi świeży nawóz. On osunął się wraz z nią, trzymał ją za ramiona. bertrand: Przysięgam na wszystko, czego pragnę, że nie ma ich tutaj. jehanne: W ich chwale z Boischenu? bertrand: Nie była to wielka chwała. Nie ma ich tutaj. Podniósł ją. Musiał ją odprowadzić do domu. Były tam dwa krzesła ustawione przy pustym kominku; usiedli na nich. Obejmował ją ramieniem. jehanne: Powinieneś wyjść, cieszyć się świętem. BERTRAND: Nie. 443 Thomas Keneally Lecz usnąłj wciąż ją obejmując. Tak jak Jakub ze swą gospodynią o trzy ulice dalej. jehanne: Kochany, stary Bertrand. Jakub pozostał w Reims przez dwa miesiące. Było to jego majowe święto. Nigdy nie jadał śniadań przed jedenastą, a około drugiej lub trzeciej był gotów zabrać się do białego wina i drobiu z korzeniami. Alix nazywała go Kubusiem. I chociaż nie posunęła swej czułości dalej, znała w mieście wiele młodych kobiet, które lubiły zadawać się z wybitnymi ludźmi. Tymczasem król wraz ze swymi ulubieńcami i wojskiem ruszył dalej. W ciągu tych miesięcy na bankietach król wkładał czasem klejnot do pucharu z winem i wręczał go jakiemuś radnemu lub dyplomacie, któremu był wdzięczny. Lecz nigdy nie zrobił tego dla Jehanne. Tak, obdarzył szlachectwem ją i całą jej rodzinę. Zadowoliło to Jehana, lecz Jehanne wiedziała, że takie rzeczy robią urzędnicy na papierze. Zagęszczały się wokół niej wróżby. Wysłano ją do walki przeciw zwykłym bandytom. Kiedy Jehanne, d'Alencon, Gilles maszerowali na.Paryż, Karol i jego dyplomaci układali się z Filipem poza jej plecami. W obozie w Senlis na oczach króla złamała swój miecz z Fierbois na dupie jakiejś dziewki. W niedzielę atakowała bramę St. Honore w Paryżu, a kiedy wycofywała się, ranna strzałą w udo, nie błagała o rozgrzeszenie, lecz krzyczała, że jeszcze jeden szturm odda miasto jej przyjaciołom. Ale nie dostali miasta, a ludność Paryża pamiętała wyjącą czarownicę, jak krwawiła w niedzielę pod ich palisadami. D'Alencon wciąż jeździł do Senlis błagać króla, żeby podtrzymywał Jehanne i wojsko, lecz ulubieńcami Karola byli teraz dyplomaci w stylu Tłustego Geor-gesa. Wszyscy generałowie czuli się zgubieni wraz ze zgubioną dziewczyną. Poton płakał mówiąc: są wojownicy i są mężowie stanu, a mężowie stanu nie chcą już 444 Joanna d'Arc więcej mówić z wojownikami. A gdy przychodził Messi-re, często milczał u jej boku - jednakże nie był niezadowolony. Raczej jej żałował. W końcu jakiś burgundzki łajdak ściągnął ją z konia w potyczce pod Compiegne. Nic już nie układało się w dawny dobry sposób, dzięki któremu blady Karol został królem. Joanna dArc Epilog JLjist Jakuba do wszystkich jego drogich krewnych nad Mozą i w Sermaize, i w okolicznych okręgach Szampanii. List ten napisał mu - na jego prośbę - proboszcz z Greux. Musiały dotrzeć do was wiadomości o śmierci mojej kochanej córki Jehanne w ogniu przeklętych Anglików ostatniego dnia miesiąca maja. Czy wiedzieliście, że trzymali ją w wojskowym więzieniu pośród najgorszych angielskich rabusiów i gwałcicieli? Lecz oni bali się jej czarów i nie tknęli jej. Ja nie obawiałem się jej czarów, gdy brałem ją na kolana albo rozprawiałem się z nią swoją ciężką ręką Lecz oni bali się mego kaczątka, a ja dziękuję za to Chrystusowi. Nie uległa im i nie powiedziała, że Głosy, które sprowadziły króla do Reims, były fałszywe. Widziałem ją w Reims i nie było w niej fałszywych Głosów, przysięgam wam, a król, którego tam namaszczono, jest królem Francji. W Orleanie i w królewskiej Francji żałują jej, ale wyobraźcie sobie, przyjaciele, jak Zabillet i ja, których ciała wydały ją na świat... płaczemy o to, że jej delikatne ciało strawił nieznośny ogień. Gdy sąd z nią skończył, Goddamy przerażająco postąpili z jej ciałem, rzucili jej 446 serce do rzeki pod Rouen, lecz ono nie utonęło. PrzeklĄ nam ogień, który strawił jej ciało i kości, tak że kat wziąć w ręce spalone serce mojego kaczątka i cisnąć do nie poświęconej wody. Nie przeklinam sędziów kata, nie przeklinam Bedforda ani tego biskupa Cauchor, który mówi o sobie, że jest Francuzem. Chrystus Pi dopilnuje, aby wszyscy razem i każdy z osobna dozn{ śmiertelnych mąk. Jemu ich zostawiam. Pierrolot jest wciąż jeszcze jeńcem na północy, h\ mieliśmy wiadomości, że Burgundczycy traktują go jt szlachcica. Gdy palili moją córkę, włożyli jej na głowę mitrę, której wypisano te słowa: Jehanne, samozwańcza puce] kłamczyni, niosąca zgubę, hańbiąca lud; heretyczka, n* poprawna grzesznica, odstępczyni, bałwochwalczym. Bądź mi świadkiem, Królu Jezu, że jej ostatnim slow> z płomieni było Twoje Imię. Strzeż się! Książki Da Capo to złodzieje czasu! Epilog JLiist Jakuba do wszystkich jego drogich krewnych nad Mozą i w Sermaize, i w okolicznych okręgach Szampanii. List ten napisał mu - na jego prośbę - proboszcz z Greux. Musiały dotrzeć do was wiadomości o śmierci mojej kochanej córki Jehanne w ogniu przeklętych Anglików ostatniego dnia miesiąca maja. Czy wiedzieliście, że trzymali ją w wojskowym więzieniu pośród najgorszych angielskich rabusiów i gwałcicieli? Lecz oni bali się jej czarów i nie tknęli jej. Ja nie obawiałem się jej czarów, gdy brałem ją na kolana albo rozprawiałem się z nią swoją ciężką ręką Lecz oni bali się mego kaczątka, a ja dziękują za to Chrystusowi. Nie uległa im i nie powiedziała, że Głosy, które sprowadziły króla do Reims, były fałszywe. Widziałem ją w Reims i nie było w niej fałszywych Głosów, przysięgam wam, a król, którego tam namaszczono, jest królem Francji. W Orleanie i w królewskiej Francji żałują jej, ale wyobraźcie sobie, przyjaciele, jak Zabillet i ja, których ciała wydały ją na świat... płaczemy o to, że jej delikatne ciało strawił nieznośny ogień. Gdy sąd z nią skończył, Goddamy przerażająco postąpili z jej ciałem, rzucili jej 446 Joanna dArc serce do rzeki pod Rouen, lecz ono nie utonęło. Przeklinam ogień, który strawił jej ciało i kości, tak że kat mógł wziąć w ręce spalone serce mojego kaczątka i cisnąć je do nie poświęconej wody. Nie przeklinam sędziów ani kata, nie przeklinam Bedforda ani tego biskupa Cauchona, który mówi o sobie, że jest Francuzem. Chrystus Pan dopilnuje, aby wszyscy razem i każdy z osobna doznali śmiertelnych mąk. Jemu ich zostawiam. Pierrolot jest wciąż jeszcze jeńcem na północy, lecz mieliśmy wiadomości, że Burgundczycy traktują go jak szlachcica. Gdy palili moją córkę włożyli jej na głowę mitrę, na której wypisano te słowa: Jehanne, samozwańcza pucelle, kłamczyni, niosąca zgubę hańbiąca lud; heretyczka, niepoprawna grzesznica, odstępczyni, bałwochwalczym. Bądź mi świadkiem, Królu Jezu, że jej ostatnim słowem z płomieni było Twoje Imię. Strzeż się! Da Capo to złodzieje czasu!