William Tenn O ludziach i potworach Część pierwsza Nauki kapłanów I. Ludzkość liczyła sto dwadzieścia osiem osób. Dzięki tak gwałtownemu rozwojowi populacji zamieszkanych było ponad tuzin jam, a zbrojne grupy Stowarzyszenia Mężczyzn patrolowały bezustannie zewnętrzne korytarze. Ci młodzi, sprawni wojownicy, w rozkwicie swych męskich sił, byli zawsze gotowi przyjąć na siebie pierwsze uderzenie nieznanego niebezpieczeństwa zagrażającego Ludzkości. Byli na to gotowi oni, ich przywódcy oraz usługujący im młodzi chłopcy, którzy nie przeszli jeszcze obrzędu inicjacji. Eryk Jedynak był jednym z nich. Jeszcze się szkolił, był gońcem i tragarzem dla tych, którzy już dostąpili godności wojowników, ale jutro... jutro... Jutro przypada dzień jego urodzin. Jutro wyruszy po raz pierwszy by Kraść Dla Ludzkości. A jeśli wróci... a wróci z pewnością jako Eryk Szybki, a może Eryk Sprytny... a więc gdy wróci, precz pójdzie luźna chłopięca przepaska na biodra, a zastąpią ją skórzane rzemienie dumnego wojownika, członka Stowarzyszenia Mężczyzn. Wtedy będzie mógł zabierać głos i wyrażać swoje zdanie w Radzie Ludzkości. Będzie mógł patrzeć na kobiety kiedy tylko zechce i jak długo zechce, będzie mógł się do nich zbliżać, będzie mógł... Spostrzegł, że wędrując bez celu dotarł na sam kraniec jamy swojej grupy. W rękach wciąż trzymał włócznię wuja, którą ostrzył tego popołudnia. Dalej zaczynały się nisze kobiet. Zobaczył kilka członkiń Stowarzyszenia Kobiet przygotowujących jedzenie z produktów skradzionych ze spiżarni Potworów. Przy tej pracy każde zaklęcie musiało być wypowiedziane poprawnie, każda inkantacja wymagała skupienia, inaczej nie wolno byłoby zjeść tego pokarmu, mógł być nawet niebezpieczny. Jakaż szczęśliwa była Ludzkość - tak wiele było łatwo dostępnej żywności, i mieli kobiety, które tak dobrze władały magiczną wiedzą, umożliwiającą przyrządzenie z niej właściwego dla człowieka pokarmu. Kobiety - cóż to za wspaniałe istoty! Na przykład Sarah Lecząca Chorych, z jej niewiarygodną wiedzą o produktach zdatnych do jedzenia i trujących... Odziana tylko w płaszcz długich włosów, który na przemian zasłaniał i odkrywał j ej biodra i piersi - największe jakie kiedykolwiek widział! To była kobieta dla każdego prawdziwego mężczyzny, miała za sobąpięć miotów, dwa niezwykle liczne. Eryk przyglądał się jej, gdy obracała w dłoniach kawał żółtej masy, badając ją dokładnie w świetle zwisającej z sufitu latarni. Tylko ona wiedziała czego szuka i co pozwala jej stwierdzić, że żywność jest dobra. Z takiej kobiety każdy wojownik mógł być dumny. Ale była już żonąjednego z wodzów grup i stała w hierarchii znacznie wyżej niż Eryk. Z kolei jej córce - Selmie O Gładkiej Skórze -z pewnością pochlebiłoby jego zainteresowanie. Wciąż jeszcze nosiła włosy związane w wielki kok. Musi minąć jeszcze co najmniej rok, nim Stowarzyszenie Kobiet dopuści ją do inicjacji i zezwoli na przykrycie nagości rozpuszczonymi włosami. Nie... była o wiele za młoda i zbyt mało znacząca jak na kogoś, kto niemal osiągnął już status wojownika. Teraz j ego spojrzenie przyciągnęła inna dziewczyna. Obserwowała go już od jakiegoś czasu spod długich rzęs, uśmiechając się zalotnie. Harriet Głosząca Przeszłość, najstarsza córka Rity Strażniczki Pamięci, która pewnego dnia zastąpi matkę w tej pracy. Była piękną, szczupłą dziewczyną. Jej włosy opadały w nieładzie, co potwierdzało status dorosłej kobiety o poważnej pozycji społecznej. Eryk dostrzegał już wcześniej te ukryte, a przeznaczone dla niego uśmiechy, zwłaszcza w ostatnich kilku tygodniach, gdy zbliżał się czas jego Kradzieży. Wiedział, że jeśli odniesie sukces - a musiał go odnieść, nie dopuszczał nawet innej myśli - ta dziewczyna będzie patrzeć przychylnie na jego zaloty. Harriet była jednak ruda, a według tradycji Ludzkości, to znaczyło, że przynosi nieszczęście. Nie będzie jej łatwo odbyć gody... 10 Jego matka też miała rade włosy... i była nieszczęśliwa. Ciążące na niej straszne przeznaczenie dotknęło nawet jego ojca. Niemniej Harriet Głosząca Przeszłość była ważną osobą w szczepie, jak na jej młody wiek nawet bardzo ważną... i, na dodatek, pełną wdzięku. I co najważniejsze, była mu przychylna. Teraz uśmiechała się do niego całkiem otwarcie. Odwzajemnił uśmiech. - Patrzcie na Eryka! -rozległ się donośny głos zajego plecami. -Już się rozgląda za leżem. Eryku, przecież nie nosisz jeszcze nawet rzemieni! Najpierw Kradzież, potem gody! Eryk odwrócił się szybko, z jego twarzy nie zdążył jeszcze zniknąć rozmarzony uśmiech. Stojąca przy samym wejściu do jamy grupa młodych mężczyzn zanosiła się chichotem. Wszyscy byli dorośli, mieli już za sobą Kradzież. Na razie ciągle jeszcze mieli wyższąpozycję w społeczeństwie, więc mógł zachować tylko wyniosły spokój. - Wiem o tym - zaczął - nie ma godów przed... - Dla niektórych nie ma nigdy - przerwał jeden z mężczyzn. Trzymał niedbale włócznię i spoglądał na Eryka z nieukrywaną wyższością. -Nawetpo Kradzieży wciąż jeszcze musisz przekonać kobietę, że jesteś mężczyzną. A dla niektórych to trudne zadanie, bardzo trudne Eryku - J! Wybuch śmiechu, teraz znacznie głośniejszy, smagnął go jak biczem. Eryk Jedynak poczuł, że jego twarz oblewa się purpurą. Jak śmiał przypomnieć mu o tym? W tym najważniejszym dniu jego życia, gdy przygotowywał się, by po raz pierwszy Kraść Dla Ludzkości. .. Przeciągnął dłonią po świeżo naostrzonej włóczni wuja. - Przynajmniej - powiedział cedząc powoli każde słowo - moja kobieta pozostanie już przekonana, Royu Biegaczu. Nie będzie oczekiwać ofert od każdego mężczyzny w szczepie. - Ty mały zawszony śmieciu! - warknął Roy Biegacz. Oderwał się od grupy i szybkim krokiem podszedł do Eryka. Jego trzymająca włócznię ręka lekko drżała ze zdenerwowania. - Chcesz zarobić dziurę w brzuchu? Moja żona ma dwa mioty mojej krwi. Dwa duże mioty! A co ty mógłbyś jej dać, ty obmierzły jedynaku? - Ma dwa mioty, ale nie z twojej krwi - odparował Eryk przyjmując obronną pozycję. - Bo jeśli ty byłbyś ojcem, to chyba znaczyłoby, że jasne włosy wodza są tak samo zaraźliwe jak wysypka. Roy wrzasnął i dźgnął włócznią. Eryk sparował cios i nie pozostał mu dłużny. Chybił j ednak, gdyż przeciwnik wykonał gwałtowny 11 unik. Krążyli teraz wokół siebie obrzucając się przekleństwami i wyzwiskami, a czujne oczy wypatrywały słabego punktu, który można by zaatakować. Pozostali odsunęli się w głąb jamy, aby zrobić walczącym więcej miejsca. Nagle potężne dłonie chwyciły Eryka od tyłu, unosząc go nad ziemię. Silny kopniak zwalił go z nóg. Przeturlał się z pół tuzina kroków. Zerwał się natychmiast wciąż dzierżąc w dłoni włócznię i o-brócił w mgnieniu oka do nowego przeciwnika. Ogarnięty szaleństwem gotów był rzucić wyzwanie całej Ludzkości... ale nie Thomasowi Niszczycielowi Pułapek. Jego szaleństwo miało jednak swoje granice. Gdy rozpoznał kapitana grupy, cała wściekłość natychmiast po nim spłynęła. Nie mógł walczyć z Thomasem. To był jego wuj i największy wojownik Ludzkości. Ogarnięty poczuciem winy podszedł do niszy w ścianie, ku składowisku broni i odłożył włócznię wuja na miejsce. - Co u diabła się z tobą dzieje, Roy? - usłyszał za plecami głos Thomasa. - Pojedynek z chłopcem? Gdzie twój instynkt grupy? Tego nam tylko potrzeba, zmniejszyć siłę grupy z sześciu do pięciu. Zaoszczędź swą broń na Obcych, albo jeśli jesteś tak odważny, na Potwory! Ale nie waż się dobywać jej w rodzinnej jamie. - To nie był pojedynek - wymamrotał Roy, chowając włócznię. -Dzieciak za bardzo podskakiwał. Chciałem go skarcić. - Karć rękojeścią włóczni! Poza tym to moja grupa, i karanie należy do mnie! A teraz wynoście się stąd wszyscy i przygotujcie się do Rady. Sam zajmę się chłopcem. Odeszli posłusznie, nawet nie odwracając głów. Grupa Thomasa Niszczyciela Pułapek słynęła z dyscypliny jak długie i szerokie były jamy zamieszkałe przez Ludzkość. Przynależność do tej grupy stanowiła wielki powód do dumy. Tylko że Eryk został nazwany chłopcem przy innych... chłopcem, gdy był już w pełni dorosły i gotów do Kradzieży! Chociaż po krótkim przemyśleniu stwierdził, że lepiej być nazwanym chłopcem niż jedynakiem. Chłopiec w końcu staje się mężczyzną, a jedynak zostaje jedynakiem na zawsze. To było tylko niewiele lepsze niż być bękartem - dzieckiem kobiety nie w pełni zaakceptowanej przez Stowarzyszenie Kobiet. Zwrócił się z tym nurtującym go problemem do wuja, który przeglądał właśnie stan zapasowych włóczni. 12 - Czy nie mogłoby być tak... przecież to chyba jest możliwe, że mój ojciec miał dzieci z inną kobietą? Powiedziałeś mi, że był jednym z najlepszych złodziei, jakiego kiedykolwiek mieliśmy. Kapitan spojrzał na niego z troską. Skrzyżował ręce na piersiach, co podkreśliło grę jego olbrzymich bicepsów. Tańczył na nich blask światła z małej lampy, którą nosił umocowaną do czoła. Była to lampa, jaką mogli nosić tylko wojownicy o pełnym statusie. Po chwili milczenia przemówił cicho do siostrzeńca: - Eryku, Eryku, zapomnij o tym, chłopcze. Był najlepszy a nawet więcej, był sławny. Eryk Pustoszący Spiżarnie, Eryk Śmiejący Się Z Zamków, Eryk Wielki Rabuś Ludzkości - tak go zwano. To on nauczył mnie wszystkiego co potrafię... ale poślubił tylko jedną kobietę. A jeśli jakaś kobieta kiedykolwiek połączyła się z nim, zachowała to w taj emnicy. A teraz poukładaj te włócznie. Nie mogą leżeć w takim nieładzie. Rękojeści i ostrza razem. Eryk posłusznie uporządkował stos broni, co zresztą i tak było jego obowiązkiem. Przejrzał też plecaki i menażki, które miały być użyte podczas wyprawy. Dopiero teraz ponownie zwrócił się do wuja. - Ale przypuśćmy, że była taka kobieta. Mój ojciec mógł mieć dwa, trzy, może nawet cztery inne mioty. Gdybyśmy tylko mogli udowodnić coś takiego, nie byłbym już Erykiem Jedynakiem. Niszczyciel Pułapek westchnął i zastanowił się przez moment. Wyciągnął z niszy jedną z włóczni, a potem położył dłoń na ramieniu Eryka. Pociągnął chłopca ku centrum jamy, aż obaj stanęli w sa-mymjej środku. Wtedy rozejrzawszy się uważnie na wszystkie strony, przemówił cichym i niezwykle napiętym głosem: - Czegoś takiego nie jesteśmy w stanie udowodnić, ale jeśli nie chcesz być Erykiem Jedynakiem, j eśli chcesz nosić inny przydomek... no cóż, to zależy tylko od ciebie. Dokonaj dobrej Kradzieży. O tym teraz powinieneś myśleć i wyłącznie o tym, o Kradzieży! Jaką kategorię chcesz zapowiedzieć? Nad tym prawdę rzekłszy Eryk dotąd się nie zastanawiał. - Myślę, że jak zwykle, no... pierwszą kategorię. Zazwyczaj chyba właśnie to wybiera się podczas inicjacji? Starszy mężczyzna przygryzł wargę. Wydawał się rozczarowany. - Pierwsza kategoria, żywność, cóż... Eryk spojrzał na niego ze zrozumieniem. - Sądzisz, że dla takiego jak ja, jedynaka, który musi dopiero zdobyć dobre imię, trzeba czegoś więcej? Powinienem więc powie- 13 dzieć, że dokonam kradzieży w drugiej kategorii - Przedmioty Użyteczne Dla Ludzkości? Czy tak właśnie postąpiłby mój ojciec? - Wiesz jak postąpiłby twój ojciec? - Nie. Jak? - spytał podekscytowany Eryk. - Wybrałby trzecią kategorię! Tę samą, którą wybrałbym ja, gdyby była to moja inicjacja. I chcę żebyś ty także ją wybrał. - Trzecia kategoria? Przedmioty Potworów? Ale nikt nie wybrał trzeciej kategorii, od co najmniej kilkunastu starych-dobrych-czasów! Dlaczego ja miałbym to robić? - Bo to nie jest po prostu ceremonia inicjacji. To może być coś znacznie ważniejszego, początek nowego życia. Eryk zmarszczył brwi. O cóż więcej mogło chodzić, jeśli nie 0 jego inicjację, o udowodnienie, że jest już prawdziwym, dorosłym złodziejem? - Ostatnio wśród Ludzkości dzieją się pewne rzeczy... - Tho-mas Niszczyciel Pułapek ciągnął swą wypowiedź tym samym cichym 1 napiętym głosem. - A ty będziesz w ich centrum. Ta kradzież, jeśli spiszesz się dobrze, jeśli zrobisz to, co ci powiem, poważnie potrzą-śnie tronem wodza. - Wodza? - teraz Eryk pogubił się zupełnie. - Co wódz ma wspólnego z moją Kradzieżą? Jego wuj znów zlustrował uważnie okolicę. - Eryku, co jest najważniejszą rzeczą jaką my, ty, albo ktokolwiek z nas może uczynić? Jaki jest sens naszego życia? Po co tu jesteśmy? - To łatwe - odparł Eryk. - To najłatwiejsze z pytań. Każde dziecko mogłoby na nie odpowiedzieć. Zaintonował: By uderzyć w Potwory, cieszyć duszę odwetem, Aby wygnać je precz, by odzyskać planetę, Aby sprawić cierpienie, które nam było dane, By pokazać, że Ludzkość wciąż jest niepokonana. - By uderzyć w Potwory. Dobrze. I co w związku z tym robimy? Eryk Jedynak spojrzał na wuja. Nie tak brzmiało następne pytanie katechizmu. Musiał niewłaściwie usłyszeć. Jego wuj nie mógł popełnić błędu w tak podstawowym rytuale. Przeszedł do drugiej odpowiedzi, wpadając bezwiednie w śpiewny język modlitwy, którą tak wiele razy powtarzał w dzieciństwie: 14 Uczynimy to zatem. Przez know-how i wiedzę, Co czyniła praprzodków Panami tego, co żyje. Albowiem know-how i wiedza, którą oni władali Uczyni nas władnymi pokonać Potwory. - Tak, tak, Eryku - przerwał mu delikatnie wuj. - A teraz mi coś wyjaśnij. Cóż, u wszystkich piekieł, oznacza owo know-how? To nie było tak. Nie tak brzmiał katechizm, zupełnie nie tak. - Know-how... no... myślę, że... - stąpał ostrożnie po nieznanym terenie -.. .to jest to, co nasi Przodkowie wiedzieli. I to co z tym robili... tak myślę. Know- how to j est to, co musisz mieć nim zrobisz bomby wodorowe albo pociski samo... samosterujące, no wszystkie te potężne bronie, jakie mieli nasi przodkowie. - A czy ta potęga im pomogła w walce z Potworami? Czy powstrzymali Potwory? Eryk przez moment słuchał oszołomiony. Nagle jednak rozjaśniło mu się w głowie. Już wiedział. Znowu wchodzili w znajomy katechizm. - Poprzez nagłość ataku... - Przestań! - rozkazał wuj. - Daruj sobie te głodne kawałki. Poprzez nagłość ataku, poprzez zdradę Potworów... czy dla ciebie to brzmi prawdopodobnie? Bądź uczciwy. Skoro nasi Przodkowie byli Panami Stworzenia, mieli taką wspaniałą broń, to jak Potwory mogły ich podbić? Wiodłem moją grupę na dziesiątki wypraw i znam wartość niespodziewanego ataku, ale wierz mi chłopcze, to jest dobre w przypadku błyskawicznego napadu i natychmiastowej ucieczki, jeśli naprawdę walczysz z kimś potężnym. Możesz kogoś powalić nagłym atakiem, ale gdy jest o wiele potężniejszy od ciebie, to potem powstanie. Jasne? - Nno... może tak. Nie myślałem o tym. - Ja myślałem. Mam za sobądoświadczenie wielu bitew. I zwróć na to uwagę, bo tylko to jest ważne: kiedy nasi Przodkowie upadli, nigdy już nie powstali! To może oznaczać, że ta ich mityczna wiedza i know-how wcale nie były takie potężne. A to z kolei oznacza... -odwrócił głowę i utkwił spojrzenie w oczach Eryka - .. .że cała ta Wiedza Przodków okazała się nic niewarta w starciu z Potworami i być może również nie jest za dużo warta dla nas. Eryk pobladł. Potrafił wszak doskonale rozpoznać herezję. Wuj klepnął go w ramię i z głośnym westchnieniem wypuścił powietrze, jakby wyrzucił wreszcie z siebie coś, z czym długo się 15 męczył. Pochylił się ku chłopcu, który widział teraz wyraźnie jego błyszczące w świetle lampy oczy, i zniżył głos do ledwie słyszalnego szeptu. - Eryku, kiedy spytałem cię, co robimy aby pokonać Potwory, ty odpowiedziałeś mi, co powinniśmy robić. Bo przecież nie robimy nawet najmniejszej rzeczy, która mogłaby im zaszkodzić. Nie mamy pojęcia, jak odzyskać Wiedzę Przodków, nie mamy ani narzędzi ani broni, ani tego ich know-how, cokolwiek to było. Ale nawet gdybyśmy mieli to wszystko, nasza sytuacja w najmniej szym stopniu by się nie poprawiła. Bo Przodkowie ponieśli już raz klęskę, klęskę kompletną, a byli wówczas u szczytu swojej potęgi. Czy jest więc sens dążyć do odzyskania takiej wiedzy? I teraz Eryk wszystko zrozumiał. Zrozumiał, dlaczego jego wuj szepcze konspiracyjnie, dlaczego rozgląda się gorączkowo wokół. Niemal czuł już w powietrzu zapach krwi. - Wuju Thomasie - wyszeptał przez zaschnięte gardło, nie mogąc mimo wysiłku powstrzymać drżenia głosu - od jak dawnajesteś wyznawcą Wiedzy Przybyszów? Kiedy porzuciłeś Wiedzę Przodków? Thomas Niszczyciel Pułapek pogładził w milczeniu swoją włócznię. Był to powolny, niemal nieuświadomiony ruch, jakby chciał przypomnieć siostrzeńcowi, że broń w jego ręku jest gotowa do użycia w każdej chwili. Wszystkie mięśnie i ścięgna jego potężnego i niemal zupełnie nagiego ciała również się napięły, gotowe do natychmiastowej akcji. Ponownie spojrzał w głąb korytarza starając się przebić wzrokiem ciemność rozciągającą się poza niewielkim obszarem oświetlanym blaskiem lampki. Eryk podążył za j ego wzrokiem. Zdawało się, że nikt nie czai się w mrocznym cieniu. - Od jak dawna? Odkąd poznałem twojego ojca. Był w innej grupie... naturalnie nie widywaliśmy się często dopóki nie poślubił mojej siostry. Chociaż oczywiście słyszałem o nim. Każdy w Stowarzyszeniu Mężczyzn o nim słyszał. Był wielkim złodziejem. Kiedy został moim szwagrem, dużo się od niego nauczyłem, o zamkach, o pułapkach... o Wiedzy Przybyszów. Był jej wyznawcąjuż na wiele lat przedtem. To on nawrócił twoją matkę, nawrócił i mnie. - Nie! -wrzasnął Eryk odskakując jak oparzony. -Niemoiro-dzice! Oni byli religijnymi ludźmi! Kiedy zginęli odprawiono im żałobną ceremonię. Bo przyczynili się do odzyskania cząstki Wiedzy Przodków. Ciężka dłoń wuja wylądowała z impetem na jego ustach. 16 - Zamknij się, ty cholerny głupcze! Wykończysz nas obu! Oczywiście, że twoi rodzice byli religijni. Wiesz, jak zginęli? Twoja matka była z ojcem na terenie Potworów. Słyszałeś, aby kiedykolwiek kobieta poszła na złodziej ską wyprawę? A może myślisz, że to była zwykła złodziejska wyprawa? Oni wyznawali Wiedzę Przybyszów i służyli swojej religii najlepiej jak potrafili. Dla niej oddali życie. Eryk patrzył teraz w oczy wuja, który wciąż przyciskał j ego usta wielkim łapskiem. Wyznawcy Wiedzy Przybyszów... służyli swojej wierze... czy myślisz, że to była zwykła złodziejska wyprawa? Nigdy dotąd nie zastanawiał się nad tym dziwnym faktem, że jego rodzice poszli razem na terytorium Potworów. Mężczyzna, który zabrał tam swoją żonę... Rozluźnił się nieco, a wuj poczuwszy to, cofnął powoli rękę. - Cóż to była za Kradzież, którą moi rodzice przypłacili życiem? Thomas przyjrzał się uważnie wyrazowi jego twarzy. Zdawał się satysfakcjonować go. - Taka sama jak ta, którą ty wykonasz - odparł -jeśli jesteś wart, by kontynuować dzieło swojego ojca. Jesteś? Eryk chciał przytaknąć, ale nagle poczuł się tak osłabiony, że potrafił tylko zwiesić w milczeniu głowę. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Do tej pory wuj stanowił dla niego wzór, był silny, mądry 1 zręczny. Ojciec... naturalnie chciał być jego godnym następcą, kontynuować zadanie, którego się podjął, ale dziś miał przejść inicjację. Wystarczająco niebezpieczna będzie próba udowodnienia, że jest mężczyzną. Czy mógł teraz podejmować się zadania, które zniszczyło jego ojca- największego złodzieja w całym szczepie? Ajeszcze dowiedział się o herezji. Gdyby to wyszło na jaw groziłaby mu śmierć. - Spróbuję... ale nie wiem czy podołam. - Podołasz! - zapewnił go wuj mocnym głosem. - Wszystko jest już zaplanowane. Gdy staniesz przed Radą powiedz wodzowi, że wybierasz trzecią kategorię. - Dlaczego trzecią? - spytał Eryk. - Dlaczego to musi być Przedmiot Potworów? - Bo go potrzebujemy. I masz się przy tym upierać, choćby nie wiem jak starali się wpłynąć na zmianę twojej decyzji. Jak wiesz, podczas ceremonii inicjacji kandydat ma prawo wybrać kategorię. Pierwsza Kradzież mężczyzny jest jego własnym wyborem. - Ale wuju, posłuchaj... Z ciemnego korytarza doszedł ich przenikliwy gwizd. 2 - O ludziach... 17 - Rada zaczyna się zbierać, chłopcze. Porozmawiamy później, podczas wyprawy. I zapamiętaj, że trzecia kategoria jest twoim pomysłem, wyłącznie twoim! O wszystkich innych rzeczach, które ode mnie przed chwilą usłyszałeś, lepiej zapomnij. Jeśli będą problemy z wodzem, pomogę ci. W końcu jestem twoim protektorem. Otoczył ramieniem swojego wciąż oszołomionego siostrzeńca, i pchnął go lekko w głąb ciemnego korytarza, tam, gdzie oczekiwali ich pozostali członkowie grupy ThomasaNiszczycieła Pułapek. 2. Szczep zebrał siew centralnej i zarazem największej z jam, oświetlanej olbrzymimi wiszącymi lampami, które mogły się zmieścić tylko w tym pomieszczeniu. Oprócz kilku strażników pilnujących zewnętrznych korytarzy, była tu cała Ludzkość - ponad setka osób, co tworzyło j edyny w swoim rodzaju widok. Na niewielkim podeście zwanym Kopcem Tronowym rozsiadł się Franklin Ojciec Wielu Złodziei, wódz Ludzkości. On jeden pośród tych srogich wojowników wyróżniał się wielkim brzuchem i obwisłymi mięśniami, bo tylko on cieszył się przywilejem próżnia-czego życia. W porównaniu z otaczającymi go potężnie zbudowanymi kapitanami grup wyglądał niemal j ak kobieta, a mimo to j eden z przydomków, który oficjalnie nosił, brzmiał po prostu Mężczyzna. I zaprawdę mężczyznąpośród Ludzkości był Franklin Ojciec Wielu Złodziei. Świadczył o tym zarówno szacunek z jakim traktowali go stojący wokół Kopca wojownicy, jak i pełne uwielbienia spojrzenia kobiet, stojących po przeciwległej stronie jamy w szeregach zgodnych z hierarchią Stowarzyszenia Kobiet. Świadczyły o tym pełne wyższości i pogardy spojrzenia, które rzucała im Ottilia Pierwsza Żona Wodza, jak i wreszcie rysy twarzy dzieci stojących opodal w bezładnej ciżbie, których większość, w mniejszym lub większym stopniu nosiła podobieństwo do rysów twarzy Franklina. Wódz klasnął w dłonie - trzy razy, głośno i dobitnie. - W imieniu naszych Przodków - odezwał się - i przywołując ich Wiedzę, dzięki której władali Ziemią, ogłaszam Radę za otwartą! I niech 19 zakończy się ona uczynieniem jeszcze jednego kroku ku odzyskaniu dawnej mądrości i chwały. Kto domagał się zwołania Rady? - Ja - Thomas Niszczyciel Pułapek wystąpił ze swojej grupy i stanął przed wodzem. Franklin skinął głową i zadał następne przewidziane ceremoniałem pytanie: - Jaka była tego przyczyna? - Jako kapitan, chcę przedstawić kandydata na mężczyznę. Jest nim Eryk Jedynak, członek mojej grupy i zarazem mój siostrzeniec. Nosił za mną włócznię przez wymagany zwyczajem czas i został zaakceptowany do inicjacji przez Stowarzyszenie Mężczyzn. Usłyszawszy swoje imię Eryk poczuł dreszcz przeszywającyjego ciało. Częściowo wiedziony własną wolą, a częściowo reagując na zachęcające kuksańce pozostałych wojowników grupy, wystąpił z szeregu, stanął obok wuja i spojrzał odważnie w twarz wodza. Był to naj ważniej szy moment w całym j ego życiu i z trudem tylko udawało mu się utrzymywać nerwy na wodzy. Znajdowało się tu tak wielu ludzi, wszyscy zebrani w jednym miejscu, wielcy i słynni wojownicy, posiadające tak rozległą wiedzę, przepiękne kobiety, sam wódz... a wszystko to zaledwie w kilka chwil po usłyszeniu straszliwej taj em-nicy wuja. Nie zdołał jeszcze uporządkować myśli. A musiał wszak zachować jasność umysłu. Zaraz będzie udzielał odpowiedzi na kilka pytań i nie może przy tym popełnić najmniejszego błędu. - Eryku Jedynaku - zaczął wódz. - Czy chcesz ubiegać się o status mężczyzny? Eryk z trudem wypuścił powietrze i odparł lekko drżącym głosem: - Chcę. - Jaką wartość będziesz miał dla Ludzkości, gdy staniesz się mężczyzną? - Będę kradł dla Ludzkości każdą rzecz, jakabędziejej niezbędna. Będę bronił Ludzkości przed wszystkimi Obcymi. Zwiększę stan posiadania i wiedzę społeczności kobiet, aby Stowarzyszenie Kobiet mogło pomnażać potęgę i dobrobyt Ludzkości. - I jesteś gotów przysiąc, że tak będziesz czynił? - I jestem gotów przysiąc, że tak będę czynił! Teraz wódz zwrócił się ponownie do wuja Eryka: - Jako jego protektor, czy poświadczysz tę przysięgę? Czy zaręczysz swoim słowem, że jest godzien zaufania? Z ledwo uchwytną nutką sarkazmu w głosie, Thomas Niszczyciel Pułapek odparł: 20 - Tak. Poświadczam jego przysięgę i zaręczam swoim słowem, że jest godzien zaufania. Trwało to zaledwie chwilę, ulotny moment, kiedy spojrzenie wodza skrzyżowało się ze spojrzeniem Thomasa, ale Eryk, mimo iż zaprzątnięty czymś zupełnie innym, wyczuł niezwykłe napięcie, jakie zaiskrzyło w powietrzu. Wódz jednak natychmiast odwrócił wzrok i wskazał kobiety stojące po przeciwnej stronie jamy. - Został zaakceptowany jako kandydat na mężczyznę. Teraz jednak kobiety muszą poddać go próbie, albowiem tylko kobieta może dać mężczyźnie męskość. Pierwsza część zakończyła się i nie poszło najgorzej. Eryk odwrócił się i spojrzał na zbliżające się przywódczynie Stowarzyszenia Kobiet. Prowadziła je Ottilia Pierwsza Żona Wodza. Dopiero teraz miała nadejść ta część ceremonii, której naprawdę się obawiał - część należąca do kobiet. Jak to było w zwyczaju, teraz, gdy one się zbliżały, wuj i mentor opuścił go. Thomas Niszczyciel Pułapek powiódł swoich wojowników do stóp Kopca Tronowego, gdzie tak jak wszyscy zebrani mężczyźni, skrzyżowali ręce na piersiach, by przyglądać się w milczeniu temu, co za chwilę miało nastąpić. Albowiem mężczyzna może udowodnić swą męskość tylko będąc sam. Gdy ma do czynienia z kobietami, przyjaciele mu nie pomogą. To nie będzie łatwa sprawa - doszedł do wniosku Eryk. Miał nadzieję, że przynajmniej jedna z żon jego wuja znajdzie się pośród egzaminujących. Obie były miłymi kobietami i lubiły go, często też rozmawiały z nim o tajemniczych zajęciach kobiet. Ale teraz naprzeciw niego stały trzy inne kobiety o srogich twarzach, a z ich oczu czytał wyraźnie, że mają zamiar bardzo poważnie potraktować zbliżającą się próbę. Rytuał rozpoczęła Sarah Lecząca Chorych. Obeszła go wkoło czujnym krokiem, z dłońmi opartymi na biodrach, a jej olbrzymie piersi kołysały się miarowo. Spoglądała na Eryka z wyraźną pogardą. - Eryku Jedynaku - zaczęła, a po wypowiedzeniu tego słowa zamilkła na moment, jakby to, co powiedziała, wydało jej się niepojęte - Eryku Pojedynczy, Eryku Jedyne Dziecko Tak Swojej Matki Jak i Swego Ojca. Twoi rodzice spędzili ze sobą zaledwie tyle czasu, by spłodzić jedno dziecko, czy to jednak wystarczyło, by spłodzić zarazem mężczyznę? Rozległy się głośne chichoty najpierw wśród dzieci stojących w oddali a potem także znacznie donośniej sze od strony Tronowego 21 Kopca. Eryk poczuł, jak jego twarz i szyja oblewają się purpurą. Za taką obrazę wyzwałby na poj edynek na śmierć i życie każdego mężczyznę, każdego jaki kiedykolwiek chodził po ziemi, ale nie mógł przecież podnieść ręki na kobietę. Taki czyn przypłaciłby życiem. Poza tym jednym z podstawowych celów tej próby było udowodnienie, że potrafi kontrolować swoje emocje. - Tak sądzę - odpowiedział wreszcie po długiej chwili milczenia - i jestem gotów to udowodnić. - Udowodnij więc! - warknęła kobieta. Jej prawa ręka, uzbrojona w długi naostrzony kolec, wystrzeliła ku jego piersi jak włócznia. Eryk napiął mięśnie, starając się skupić myśli na czymś zupełnie innym i odległym. Tak radzili mu starsi mężczyźni -właśnie to należało zrobić w tym momencie próby. To nie ciebie ranił ostry kolec, ty, twój umysł, twoja osobowość, twoja dusza, były w tej chwili w zupełnie innej części jamy. Przyglądały się po prostu temu bolesnemu rytuałowi, którego dokonywano na jakimś obcym ciele. Kolec wbił się lekko w jego tors, zatrzymał się, cofnął. Sondował różne miejsca, aż wreszcie znalazł nerw w ramieniu. Tam, prowadzony z całą wiedzą, jaką posiadała na temat ludzkiego ciała Sa-rah Lecząca Chorych, nakłuwał i wwiercał się w ten delikatny obszar, aż Eryk miał wrażenie, że jego zaciśnięte z całej siły zęby skruszą się na pył. Nie krzyczał. Jego zwarte pięści drżały w paroksyzmie bólu, ale siła woli utrzymywała ciało nieruchomo. Nie poruszył się. Nie uniósł ręki, aby się bronić. Sarah Lecząca Chorych cofnęła się o krok i przyjrzała mu się z uwagą. - Nie ma tam jeszcze mężczyzny - powiedziała dobitnie - ale być może zaczyna się on rodzić. Teraz mógł się rozluźnić. Próba fizycznej wytrzymałości była za nim. Czekała go jeszcze inna, dużo później, gdy zakończy sukcesem swą Kradzież, ale ta będzie dokonywana przez mężczyzn jako część przynoszącego chwałę ceremoniału pasowania na wojownika. Wiedział, że przystąpi do niej z wielką radością. Kobiety zakończyły swoje zadanie. I to było teraz najważniejsze. Jego ciało zareagowało na rozluźnienie napiętej woli wydzieleniem dużej ilości potu, który teraz spływał po każdym calu skóry i szczypał niemiłosiernie poranione miejsca. Jeszcze raz musiał wytężyć wolę, aby nie osunąć się na ziemię. - Bardzo bolało? - to pytanie zadała Rita Strażniczka Pamięci. Na jej twarzy malował się współczujący uśmiech, ale Eryk wiedział, 22 że nie był on szczery. Tak stara, czterdziestoletnia kobieta nie mogła mieć w sercu współczucia dla nikogo, jej własne, wymęczone ciało sprawiało wystarczająco wiele bólu. Nie przejmowała się już dolegliwościami innych ludzi. - Trochę - odparł. - Nie za bardzo. - Potwory sprawią ci znacznie więcej cierpień, jeśli złapią cię, gdy będziesz kradł na ich terytorium. Zadadzą ci większy ból niż my kiedykolwiek bylibyśmy w stanie. - Wiem. Ale Kradzież jest najważniejsza. Warta ryzyka, które podejmuję. Kradzież jest najważniejsza spośród wszystkiego, co może czynić mężczyzna. Rita Strażniczka Pamięci przytaknęła ruchem głowy. - Tak, ponieważ kradniesz rzeczy, które pozwalają Ludzkości przeżyć. Kradniesz rzeczy, które Stowarzyszenie Kobiet może zamienić na pokarm, ubrania i broń, dzięki czemu Ludzkość trwa i rozwija się. Dostrzegł, ku czemu zmierza ta rozmowa i odparł, jak tego oczekiwano: - Nie, nie dlatego kradnę. Żyjemy dzięki temu, co ukradniemy, ale nie kradniemy wyłącznie dlatego, aby po prostu żyć. - Dlaczegóż więc? - spytała, jakby nie znała odpowiedzi lepiej niż ktokolwiek z zebranych tu ludzi. - Dlaczego więc kradniemy? Co jest dla nas ważniejsze niż samo życie? A więc teraz katechizm. By uderzyć w Potwory, cieszyć oczy odwetem, Aby wygnać je precz, by odzyskać planetę, Aby sprawić cierpienie, które nam było zadane... Poradził sobie ze słowami długiej modlitwy, zatrzymując się po zakończeniu każdego fragmentu tak, aby Strażniczka Pamięci mogła zadać kolejne pytanie i umożliwić mu wypowiedzenie następnej kwestii. Raz spróbowała go zmylić. Zmieniła porządek piątego i szóstego pytania. Zamiast spytać - „Co uczynimy z Potworami, gdy odzyskamy Ziemię?", zapytała: „Dlaczego nie możemy używać Wiedzy Przybyszów, którą władają Potwory, aby je pokonać?" Niełatwo było przezwyciężyć długoletnie przyzwyczajenie i dopiero gdy zabrzmiały już słowa: „I powstaną dla nich, dla zwierząt, miejsca, które Zoo zwali nasi Przodkowie, lub też w jamach pod 23 naszymi domami, wieść będą nędzne życie swoje," Eryk zorientował się, że wpadł w pułapkę i skonfundowany zamilkł. Po krótkiej chwili zmieszania zebrał jednak myśli i znalazł w pamięci właściwą odpowiedź, tak jak uczyły go przez wszystkie te lata żony wuja. Rozpoczął ponownie: - „Trzy są powody, dla których Wiedza Przybyszów zakazana dla nas" - przemówił znów unosząc w górę dłoń i dotykając kciukiem palca wskazującego. - „Albowiem nie jest dla Ludzi Wiedza Przybyszów i nieludzka jest Wiedza Przybyszów, i anty ludzka jest ona. Ponieważ jest nie dla Ludzi, nigdy nie będzie dane nam jej pojąć, ponieważ jest nieludzka, użyć jej chcieć nie będziemy, choćby nawet pojąć jadane nam było. Ponieważ wreszcie anty ludzka jest ona, przeto tylko zniszczenie i śmierć Ludzkości przynieść zdolna. Przeto póki Ludźmi jesteśmy, użyć jej nie zdołamy. Albowiem Wiedza Przybyszów przeciwieństwem Wiedzy Przodków jest w każdym aspekcie, tak wstrętna jak tamta piękna, tak szkodliwa, jak tamta pomoc niosąca. I po śmierci tylko ku krainom Potworów przywieść by nas mogła, miast ku krainom zmarłych Przodków naszych." Ostatecznie poszło zupełnie dobrze mimo tego drobnego potknięcia. Nie mógł jednak powstrzymać się przed odbieganiem myślami ku rozmowie, którą dopiero co odbył z wujem. W czasie, gdy jego usta wymawiały tak znane słowa i prawa, umysł porównywał je z tym, co wtedy usłyszał. Wuj był wyznawcą Wiedzy Przybyszów. Jeśli wierzyć jego słowom, byli nimi również jego rodzice. Czy byli więc nieludzcy i antyludzcy? Co ma zrobić? Znał dobrze swoje religijne obowiązki i zgodnie z nimi powinien był natychmiast powiedzieć całej Ludzkości o przerażającym sekrecie wuja. Cała ta sprawa była zbyt skomplikowana dla kogoś o tak małym doświadczeniu życiowym. Kiedy wreszcie ukończył recytowanie długiego katechizmu, Rita Strażniczka Pamięci oznajmiła: - Do tej pory ty mówiłeś o Wiedzy Naszych Przodków. Teraz zobaczymy, co Wiedza Przodków ma nam do powiedzenia o tobie. Na jej gest, dwie młode dziewczyny, najwyraźniej jeszcze przed obrzędem inicjacji, zbliżyły się pchając przed sobą wielką maszynę, która była jednym z najświętszych przedmiotów posiadanych przez szczep. Cofnęły się zaraz, przyglądając się z zawstydzonymi uśmiechami Erykowi Jedynakowi. Wiedział, że te uśmiechy oznaczały po pro- 24 stu najlepsze życzenia od tych, które znajdowały się wciąż jeszcze przed inicjacją dla tego, który właśnie ją przechodził. Ale nawet to sprawiło mu przyjemność, gdyż dopiero teraz poczuł, że znajduje się znacznie bliżej upragnionego statusu niż one. Ten uśmiech oznaczał też, iż w oczach bezstronnych obserwatorów jego egzamin przebiegał zupełnie dobrze. Pojedynczy! - jeszcze raz zawrzała w jego głowie wściekła myśl. - Ja im jeszcze pokażę, co Pojedynczy potrafi zrobić! Rita Strażniczka Pamięci przekręciła gałkę znajdującą się u szczytu maszyny, a ta zaczęła znajomo turkotać. Kobieta uniosła w górę ręce i wszyscy zebrani - wojownicy, kobiety, dzieci, a nawet sam wódz - pochylili z szacunkiem głowy. - Wsłuchujcie się w słowa Naszych Przodków - Rita zaintonowała pieśń. - Przypatrujcie się dobrze tym obrazom, ukazującym wam ich wielką moc. Moc, którą rozporządzali, zanim nadszedł ich koniec. Ale wiedzieli oni, że my, ich potomkowie, możemy odzyskać Ziemię, którą oni utracili. Stworzyli zatem tę Maszynę dla przyszłych pokoleń Ludzkości jako przewodnik ku wiedzy, którą kiedyś posiadali, a którą my musimy odzyskać. Stara kobieta opuściła ręce i dopiero wtedy wszyscy zebrani odważyli się unieść głowy. Spoglądali z wyczekiwaniem na białą ścianę znajdującą się naprzeciw Maszyny. - Eryku Jedynaku! -zawołała Rita, wciskając przypadkowe guziki na jednym z boków Maszyny. - Ta część Wiedzy Naszych Przodków jest przeznaczona dla ciebie. Ta wizja będzie z tobą przez całe życie, i w momencie twojej śmierci! 3- Wpatrywał się w ścianę oddychając ciężko. Teraz miał dowiedzieć się, jaki jest cel jego życia. Teraz. Gdy wuj przechodził podobną ceremonię wiele starych- dobrych-czasów temu, to właśnie wizja taka jak ta podpowiedziała imię, które miał odtąd nosić: Niszczyciel Pułapek. Podczas ostatniej ceremonii inicjacji jeden z młodzieńców ujrzał wizję przedstawiającą dwa olbrzymie, powietrzne wehikuły Przodków, które uległy katastrofie w powietrzu. Wszyscy próbowali wtedy pocieszyć chłopca, ale on już wiedział, żejego przeznaczenie wkrótce się dopełni. I tak też się stało - schwytany przez Potwora w trakcie swojej Pierwszej Kradzieży, został rozdarty na strzępy, a jego martwe ciało uderzyło o ścianę. Ale nawet to, przyznał w myślach Eryk, było lepsze niż przerażająca pustka martwej wizji, kiedy to - a zdarzało się tak od czasu do czasu - maszyna włączała się i pokazywała tylko biały prostokąt. Wtedy cały szczep przekonywał się, że młodzieniec, który właśnie przechodził ceremonię, nie miał w sobie nic ludzkiego. A maszyna nie myliła się nigdy! Ten, komu objawiła się taka wizja, nie otrzymywał prawa, by wyruszyć na swą pierwszą złodziej ską wyprawę. Mógł tylko służyć drobną pomocą prawdziwym wojownikom i prosić kobiety, aby przeznaczały mu jakieś zadania do wykonania. Maszyna Przodków zaglądała wprost w serce każdego chłopca i przepowiadała kim jest i kim stanie się w życiu. Jak wielkiej trzeba było wiedzy, aby stworzyć taką maszynę - nie śmiał nawet myśleć. Posiadała w sobie źródło energii, które samo odzyskiwało moc, i które samo 26 w sobie było niewiarygodną potęgą. Mogła pracować przez wieki, jeśli tylko nie zostałaby zniszczona... ale któż śmiałby zniszczyć taką świętość. W obrazach, które przekazywała Maszyna, ukryte były nie tylko sekrety każdego członka społeczności, ale także wielkie tajemnice, które cała Ludzkość musiała rozwiązać i zrozumieć, zanim osiągnie zbawienie poprzez wiodące ku niemu rytuały Wiedzy Przodków. Teraz jednak wizja miała dotyczyć tylko małej cząstki Ludzkości - Eryka i jego przyszłości. Czekał więc, a jego zdenerwowanie wzrastało w miarę, jak warkot pracującej Maszyny przybierał coraz wyższe tony. I nagle wśród zebranych w jamie przemknęło głośne westchnienie. Na ścianie pojawiła się wizja. Obrazy się pokazały - to było najważniejsze. Otrzyma zatem prawdziwą przepowiednię Przodków. - W Scattergoods znowu promocja! - usłyszeli gromki głos, a obraz na ścianie ukazał im ludzi nadchodzących ze wszystkich stron, ubranych w te dziwne tkaniny owinięte wokół ciał, jakie nosili ich Przodkowie. Wszyscy się spieszyli. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Zaaferowani, szli ze wszystkich czterech rogów obrazu ku dziwacznej budowli znajdującej się pośrodku, i znikali w jej wnętrzu. Wciąż następni i następni znikali w czeluściach, podczas gdy kolejni mate- rializowali się na brzegach obrazu, również podążając w tym samym kierunku. - W Scattergoods znowu promocja! - usłyszeli ponownie krzyk. - Wyprzedaż nad wyprzedaże! Po cenach tak niskich jak nigdy! Tylko w trzech sklepach Scattergoods! Tylko tu i tylko jutro! Lornetki, magnetofony, kamery! Niewiarygodne obniżki cen! Okazja! Okazja! Okazja! Teraz pojawiły się przedmioty. Dziwne, nieznane przedmioty, takie, jakich używali przodkowie. A gdy pokazywał się obraz każdego z nich, nieznany głos mówił o jego potężnych i magicznych zaletach. Były to przedmioty, które odeszły wraz z niedostępnąjuż skarbnicą Wiedzy Przodków. - Miernik Kraffta-Yahrmanna! Naj lep szy j aki kiedykolwiek było wam dane oglądać. A teraz może być wasz. Tak lekki, że rozdziawicie usta ze zdumienia, a cenajest dostępna dla każdej kieszeni! Osiem dolarów, dziewięćdziesiąt pięć centów! Jutro w Scattergoods. Jesteśmy najlepsi! - Automatyczna, ośmiomilimetrowa kamera filmowa Kyoto, soczewka o ogniskowej 1,4! Elektryczne oko z niesamowitą rozdzielczością, które dostarczy wam niewiarygodnych wrażeń wzrokowych. 27 Wypożyczenie, tylko trzy dolary za tydzień! Ograniczona ilość, więc spieszcie się, spieszcie! Eryk patrzył na ścianę w absolutnym skupieniu, zaciskał tylko nerwowo dłonie, a oczy niemal wychodziły mu z orbit, tak bardzo był skoncentrowany. Ta wizja miała zaważyć na całym jego życiu, na wszystkim, co się w nim wydarzy. Obraz, który włączona przypadkowymi dotknięciami Maszyna Przodków teraz ukazywała, był nieomylną przepowiednią jego przyszłości. Wiedza Przodków nie mogła się mylić. Przepowiednie sprawdzały się zawsze. Ale Eryk zaczynał się martwić. Ta wizja była zbyt dziwna. Czasami zdarzały się wizje, które wprawiały w zakłopotanie nawet najmądrzejsze z kobiet. A to znaczyło, że młodzieniec, którego dotyczyły, zawsze miał być zagadką... dla siebie samego i dla całej Ludzkości. Oby tylko nie przydarzyło się to jemu! O Przodkowie! OWiedzo! Maszyno! Oby tylko nie jemu! Daj, proszę, jasną odpowiedź co do przyszłej osobowości i przebiegu mojego życia! - Specjalnie importowane dla państwa precyzyjne lornetki! -rozbrzmiał jeszcze raz głos człowieka, który ukazał się, trzymając w rękach jeden z dziwacznych przedmiotów Przodków. - Gdybyśmy powiedzieli wam nazwę producenta, natychmiast wiedzielibyście, 0 kogo chodzi. Siedem na pięćdziesiąt tylko za czternaście dolarów 1 dziewięćdziesiąt pięć centów razem z pudełkiem. Dziesięć na pięćdziesiąt tylko jeden dolar więcej! Również z pudełkiem. Widzicie dalej, widzicie dokładniej i płacicie mniej! Zawsze płacicie mniej w sklepie Scattergoods, gdzie ceny stale szybują w dół, a jakość sięga niebios! Jutro! Jutro w sklepach Scattergoods! Coroczna wyprzedaż w dzień po Halloween! To był koniec wizji. Obraz zniknął, na ścianie jamy pozostał tylko biały prostokąt. Eryk zrozumiał, że była to już cała przepowiednia co do jego przyszłego życia, jakiej udzieliła mu łaskawie Maszyna Przodków. Ale co ona oznaczała? Jak należało ją interpretować? Spojrzał pytająco na Ottilię Pierwszą Żonę Wodza, w którą wpatrywały się również oczy wszystkich zebranych, łącznie z Sarah Leczącą Chorych i Ritą Strażniczką Pamięci. Albowiem tylko Ottilia mogła wyjaśnić wizję, tylko ona, władcza, siedząca teraz w kucki Ottilia. Pierwsza Żona Wodza to był jej honorowy tytuł, ostatnie imię jakie nosiła, ale znacznie wcześniej nim je otrzymała, wcześniej nim została Przewodniczącą Stowarzyszenia Kobiet, szczyciła się innym imieniem które brzmiało: Ottilia Wieszczka, Ottilia Przepowiadająca Los. Ottilia potrafiła umysłem wędrować ze znajomej jamy teraz- 28 niej szóści ku mrocznym labiryntom przyszłości; potrafiła czytać znaki, zapobiec złemu przeznaczeniu. Na przykład tylko ona umiała wskazać, które z nowo narodzonych dzieci w miocie należy zabić, gdyż pewnego dnia przyniosłoby Ludzkości śmierć i zniszczenie. To ona po śmierci starego wodza wskazała Franklina Ojca Wielu Złodziei jako kolejnego wodza Ludzkości, gdyż z nim związany był najlepszy los. Nie myliła się nigdy. I teraz, gdy powstała, uniosła w górę ręce i zaczęła kołysać całym ciałem, zawodząc taj emnicze zaklęcia, dla wszystkich stało się jasne, że nie mają przed sobąOttilii Pierwszej Żony Wodza, którą stała się dopiero, gdy Franklin wstąpił na Tronowy Kopiec, lecz że powróciła do nich Ottilia Wieszczka, szukająca w głębi swego umysłu odpowiedzi na zagadkę, jaką było przeznaczenie Eryka Jedynaka. Eryk, oczekujący w napięciu najej słowa, zapomniał zupełnie o dokuczliwych skaleczeniach i ranach zadanych mu przez Sarah Leczącą Chorych. Czy daną mu wizję można było zinterpretować? Jak należało jąrozumieć? Cokolwiek Ottilia dostrzeże w tej wróżbie, na zawsze przylgnie to do j ego imienia i losu. Ta przepowiednia zaważy na j ego życiu bardziej niż krew płynąca w jego żyłach. Jakie imię było mu przeznaczone? Eryk Okazja? To nie miało sensu. Eryk Wyprzedaż? To wcale nie było lepsze. Czyżby otrzymał pustą wizję? Patrzył więc na Ottilię, a za jej plecami widział wuja, stojącego między ludźmi ze swojej grupy, po lewej stronie Tronowego Kopca. Co najdziwniejsze, Thomas Niszczyciel Pułapek wpatrywał się w Ottilię szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Cóż on widzi w tym wesołego? -przemknęło przez rozgorączkowaną głowę Eryka. Czynie ma dla niego nic świętego? Czy nie zdaje sobie sprawy jak ważne dla przyszłości siostrzeńca jest, by otrzymał imię, z którego mógłby być dumny? Co zabawnego widzi w cierpieniu, z jakim Ottilia właśnie rodzi go ponownie jako dorosłego mężczyznę? Zdał sobie nagle sprawę, że z ust Wieszczki zaczynają wydobywać się zrozumiałe słowa. Natężył więc słuch odrzucając wszelkie kłębiące mu się w głowie myśli. Teraz! Teraz miało się wyjaśnić kim jest i kim będzie. - Trzy razy - wymamrotała Ottilia, a jej słowa stopniowo stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. - Trzy razy Przodkowie nadali Erykowi imię. Trzy razy je powtórzyli. Na trzy różne sposoby określili, kim ma być, czego wymaga od niego Wiedza Przodków. I wy wszyscy to słyszeliście, tak jak słyszałam ja, i jak słyszał to sam Eryk. 29 Które, pomyślał gorączkowo Eryk, które z tych nieznanych, tajemniczych słówwyznaczało jego imię i jego przyszły los? Czekał na to, co Wieszczka powie dalej niemal przestając oddychać. Ottilia zaś najwyraźniej rozluźniła się, jej ręce opadły swobodnie wzdłuż ciała. Przemówiła do nich jeszcze raz, tym razem donośnie, władczym tonem, patrząc na ścianę, na której niedawno rozgrywała się tajemnicza wizja. - Powiedzieli oni: „rozdziawicie usta ze zdziwienia" - przypomniała im - a potem mówili o elektrycznym oku, które przybliża obraz, i wreszcie obwieścili nam w swej mądrości: widzisz dalej, widzisz dokładniej, płacisz mniej. Tyle powiedziała nam Maszyna Przodków o Eryku. W słowach przodków, nie może być pomyłki, a wskazali oni, jak ma postępować, by wziąć odwet na Potworach i przyczynić się do odzyskania Ziemi, która według wszystkich praw należy do nas. Dzięki niech będą Maszynie! Dzięki niech będą wszystkim Przodkom! Nareszcie zrozumiał ich przepowiednię! Ale co właściwie ona znaczyła? Ottilia Wieszczka, Przepowiadająca Los, zwróciła się teraz wprost do niego. I na niego w tej chwili patrzyli z wyczekiwaniem wszyscy zebrani. On zaś wyprostował się i uniósł dumnie głowę, by przyjąć przeznaczenie, które miało być jego udziałem. - Eryku - powiedziała - Eryku Jedynaku, Eryku Pojedynczy, wyjdziesz teraz, by dokonać swojej Pierwszej Kradzieży. Jeśli twoja wyprawa zakończy się sukcesem, jeśli powrócisz żywy, staniesz się mężczyzną. A jako mężczyzna nie będziesz już nosił imienia Eryk Jedynak. Będziesz Erykiem Bystrookim, Erykiem Zwiadowcą, Ery- kiem Przepatrywaczem Ścieżek. Erykiem, który weźmie odwet na Potworach używając swego otwartego oka, elektrycznego oka, swojego daleko widzącego, dokładniej widzącego oka, oka, za które zawsze będziesz płacił mniej. Bo takie były słowa Przodków i wy wszyscy, którzy tu jesteście, otworzyliście na nie swe uszy. Nareszcie Eryk mógł wziąć głęboki oddech i wziął go pełnąpier-sią, a wraz z nim odetchnęli wszyscy zebrani, którzy z napiętą uwagą słuchali przepowiedni Ottilii starając się nie uronić nawet słowa. Eryk Bystrooki - więc taka miała być jego przyszłość. Jeśli dziś w nocy odniesie sukces .. .jeśli przeżyje. Eryk Bystrooki, Eryk Zwiadowca - teraz znał prawdę o sobie, o całym swoim życiu. To było dobre imię. Mógł nosić je z dumą. To było też dobre zadanie. Miał wiele szczęścia. 30 Rita Strażniczka Pamięci i jej córka Harriet Głosząca Przeszłość przesunęły Maszynę na przeznaczone jej święte miejsce, do niszy znajdującej się za Tronowym Kopcem. Mimo iż była zajęta tak świętym rytuałem, młodsza z kobiet nie mogła powstrzymać się od spoglądania na Eryka. Teraz miał pozycję w społeczeństwie, przynajmniej będzie ją miał jeśli wróci. Zauważył też z przyjemnością, że inne młode kobiety w wieku odpowiednim do odbycia godów również patrzą na niego w podobny sposób. Rozpoczął swój rytualny taniec. Najpierw powoli, krążąc po niewielkim okręgu, przytupując nogami. Czekał jeszcze. Czekał, aż Ottilia przestanie być Ottilią Wieszczką, Ottilią Przepowiadającą Przyszłość, i stanie się znów Pierwszą Żoną Wodza. Dopiero, gdy wróciła na swoje miejsce pośród członkiń Stowarzyszenia Kobiet, zaczął śpiewać. Odchylił głowę do tyłu, uniósł wysoko ramiona i tańczył, i śpiewał, biorąc całą Ludzkość na świadka radości i dumy, która go rozpierała. Zataczał coraz węższe i szybsze kręgi, chwytając rękami powietrze i drgając spazmatycznie, i śpiewał. A w tej pieśni zawarł wszystkie uczucia, które teraz wrzały mu w piersi. Był już niemal wojownikiem. Poznał też swoje przeznaczenie. Wyśpiewywał więc towarzyszom swojąprzysięgę: Ja jestem Eryk Bystrooki, Eryk o Zawsze Otwartych Oczach, Eryk o Elektrycznych Oczach, Eryk, którego oczy widzą dalej, widzą dokładniej i płacą mniej. Eryk Zwiadowca, Eryk, który odnajduje i wskazuje właściwe ścieżki. Czy zgubiłeś się w nieznanym miejscu? Ja wskażę ci drogę do domu. Czy zbyt wiele jest korytarzy w naszej jamie? Ja zawsze wybiorę najlepsze i zawsze poprowadzę Ludzkość ku bezpieczeństwu! Czy otaczają cię wrogowie, ukryte pułapki, nieznane niebezpieczeństwa? Ja je dojrzę i zdołam cię ostrzec. Ja pójdę przed szeregami wojowników i będę ich oczami. A oni będą walczyć dla chwały Ludzkości. Dla chwały, do której właściwą ścieżkę wskaże im Eryk Zwiadowca! 31 Tak tańczył i śpiewał Eryk w wielkiej jamie centralnej, oświe-tlanyjasnym światłem lamp. Śpiewał o swojej misji, która miała stać się celem jego życia, tak jak niewiele przedtem Roy Biegacz głosił, podczas własnej ceremonii inicjacji, pochwałę zwinności i szybkości, które miały być jego domeną, tak jak wiele starych-dobrych-cza-sów temu wuj Thomas śpiewał o pułapkach, które będzie niszczył z narażeniem życia, tak jak kiedyś jego ojciec śpiewał o rabunkach jakie popełni i o spiżarniach jakie opróżni na chwałę Ludzkości. I śpiewał tak i wirował, a zebrani klaskali w rytm i powtarzali chórem jego obietnice, przyjmując tę litanię jego tryumfu. Wreszcie zabrzmiało głośne chrząknięcie Franklina Ojca Wielu Złodziei. Gwar ucichł jak ucięty nożem. I Eryk także powstrzymał swój obłąkańczy tan, choć wciąż drżały wszystkie mięśnie na jego mokrym od potu ciele. - Tak właśnie będzie - powiedział Franklin - ale wpierw musi dokonać się Kradzież. Ona jest najważniejsza. Albowiem to Kradzież jest istotą człowieczeństwa. Teraz opowiedz nam o swojej Kradzieży. - Pójdę wprost do domu Potworów - oznajmił Eryk donośnym głosem, unosząc z dumągłowę. -Pójdę do ich domu sam, jak prawy wojownik, a jedynym towarzyszem wyprawy będzie mi włócznia. Ukradnę w ich domu, choćby nie wiem jakie niebezpieczeństwo się z tym wiązało. A to co ukradnę przyniosę tu, by służyło rozwojowi lub radości Ludzkości. Franklin skinął głową i udzielił formalnej odpowiedzi: - Tak właśnie powinien przemawiać i postępować wojownik. Co obiecujesz ukraść Potworom? Albowiem Pierwsza Kradzież musi być zapowiedziana i wykonana dokładnie w zgodzie z tą zapowiedzią. A więc teraz! Eryk spojrzał w stronę wuja, jakby oczekując wsparcia. Thomas Niszczyciel Pułapek patrzył obojętnie w innym kierunku. Eryk zwilżył koniuszkiem języka spierzchnięte wargi. Musi się odważyć. Ostatecznie ten, który ruszał na swoją pierwszą wyprawę, miał swobodę wyboru. - Zapowiadam zatem kradzież trzeciej kategorii! -powiedział, nie panując do końca nad drżeniem głosu. Jego słowa wywołały silniejszą reakcję niż oczekiwał. Franklin Ojciec Wielu Złodziei nie zdołał powstrzymać okrzyku niedowierzania. Zerwał się z tronu a jego wielki brzuch zakołysał się przy tym komicznie. Eryka omiotło palące spojrzenie jego oczu. - Powiedziałeś trzecia kategoria! ? Trzecia!!! ? 32 Eryk, choć przerażony, przytaknął. Franklin spojrzał na żonę. A potem już oboje skierowali wzrok ku miejscu, gdzie między członkami swojej grupy stał Thomas Niszczyciel Pułapek. Stał spokojny, zupełnie nie zwracając uwagi na to co właśnie zaszło. - Thomas co to znaczy? - wybuchnął wódz, a uroczysty nastrój ceremonii prysnął jak mydlana bańka. - Co usiłujesz osiągnąć? Jakiego to Przedmiotu Potworów pożądasz? Thomas Niszczyciel Pułapek spojrzał na niego jak obudzony z głębokiego snu. - Ja pożądam? Nie obchodzą mnie żadne przeklęte przedmioty. Chłopak ma prawo wybrać sobie kategorię. I j eśli wybrał trzecią... no cóż to jego sprawa. Co ja niby mam z tym wspólnego? Wódz przyglądał mu się przez długą, pełną napięcia chwilę. Wreszcie zwrócił się ponownie do Eryka i rzekł krótko: - Dobrze. Wybrałeś. Trzecia kategoria. Zacznijmy więc festyn. Eryk miał wrażenie, że radosny nastrój gdzieś zniknął. Festyn przed Pierwszą Kradzieżą - tak długo marzył o tej chwili. Ale teraz wmieszał się w rozgrywki między różnymi grupami Ludzkości, a to go przerastało. Wódz zaś najwyraźniej uważał go za ważny czynnik narastającego konfliktu. Zazwyczaj ten, kto miał wyruszyć na swoją pierwszą wyprawę, był w tym momencie obiektem wszelkich rozmów. Wszyscy powinni o nim plotkować, zarówno mężczyźni jedzący po jednej stronie jamy, jak i kobiety po przeciwnej stronie, nawet dzieci skupione na obrzeżach sali. Ale podczas tego posiłku jedynie wódz uczynił kilka formalnych uwag dotyczących Eryka i nawet wtedy j ego wzrok spoczywał raczej na Thomasie Niszczycielu Pułapek. Przez moment oczy Franklina spotkały wzrok j ego pierwszej i u-lubionej żony. Ich spojrzenia porozumiały się i wskazały sobie siedzącego w pobliżu wuja Eryka. Reszta Ludzkości też wyczuwała napiętą atmosferę. Brakowało zwykłego śmiechu i żartów, tak typowych dla tej części obrzędu inicjacji. Cała grupa Niszczyciela Pułapek skupiła się ciasno wokół wodza. Nie jedli, rozglądali się tylko wokół czujnym, napiętym wzrokiem. Pozostali przywódcy grup - Stephen Twardoręki i Harold Miotacz też byli posępni, jakby rozstrzygali wewnątrz swych umysłów jakieś mroczne i skomplikowane problemy. Nawet dzieci zachowywały się niezwykle cicho. Brały kęsy jedzenia wyczarowanego wcześniej przez kobiety, i odchodziły w ci- 3 - O ludziach... 33 szy w swój kąt, przyglądając się tylko ze strachem milczącym ponuro dorosłym. Eryk odetchnął więc z ulgą, kiedy Franklin Ojciec Wielu Złodziei beknął wreszcie donośnie i osunął się na podłogę. Po chwili spał już, chrapiąc głośno. Oficjalnie zaczęła się noc. 4- Gdy tylko skończył się okres przeznaczony na sen, gdy tylko przebudzenie i donośne ziewnięcie wodza ogłosiło oficjalne nadej ście świtu, grupa Thomasa Niszczyciela Pułapek zaczęła przygotowywać się do wyprawy. Eryk, wciąż jeszcze noszący przydomek Jedynaka, włożył do plecaka starannie wykonane rzemienie lędźwiowe, oznaczające status mężczyzny. Zapakował też jedzenie przygotowane przez kobiety na kilka dni. Wprawdzie powinni wrócić przed następną porą snu, ale kiedy szło się z ekspedycją na terytorium Potworów, wydarzyć mogło się wszystko. Wyruszyli w szyku bojowym, w długim szeregu, w takiej odległości jeden od drugiego, że każdy ledwie widział poprzednika. Po raz pierwszy w życiu Eryk niósł tylko jeden zestaw włóczni - swój własny. Dodatkowa broń dla całej grupy, a także zapasy, podróżowały teraz na grzbiecie nowego czeladnika, młodego chłopca, który maszerował w pewnej odległości za Erykiem, spoglądając na niego z taką samą mieszaniną obawy i podziwu, z jaką swego czasu Eryk spoglądał na prawdziwych wojowników. Przed Erykiem zaś majaczyła w ciemnościach postać Roya Biegacza, którego długie nogi celowo narzucały szybkie tempo. Eryk wiedział również, że gdzieś daleko na czele kolumny, znajduje się jego wuj. Thomas Niszczyciel Pułapek wiódł ich pewnie i z zachowaniem wszelkich środków ostrożności, ale też bez niepotrzebnego marnowania czasu. Jego wielka, umieszczona na czole 35 lampa oświetlała ściany nie zamieszkanych jam, przez które się przekradali i ciemną przestrzeń przed nimi, a ciężkie włócznie, które trzymał w każdej ze swych wprawnych rąk, były gotowe do natychmiastowego użycia, zaś jego usta gotowe były w każdej chwili ostrzec ich przed nagłym niebezpieczeństwem. Eryk wreszcie stał się mężczyzną. Tylko to się teraz liczyło i tylko o tym myślał. Przez całe życie marzył o ekspedycjach takich jak ta - o pełnych chwały i przygód wyprawach, dzięki którym Ludzkość miała pokarm, broń i była prawdziwą Ludzkością. A gdy wróci jako triumfator i zwycięzca, powita go taniec rozradowanych kobiet. Zbliżą się do zmęczonych wojenną wyprawą wojowników, przejmą od nich ukradzione produkty, które tylko one potrafiły zamienić w użyteczne dla Ludzkości artykuły. A potem, kiedy wojownicy zostaną nakarmieni i napojeni, kiedy wypoczną, zaczną własny taniec - taniec mężczyzn. Wtedy Eryk wyśpiewa i odegra na oczach całego szczepu wszystko co się wydarzyło podczas wyprawy, niebezpieczeństwa, które pokonał, wspaniałą odwagę, którą okazał, i dziwne, tajemnicze rzeczy, które dane było mu zobaczyć. Tak, rzeczy, które dane było mu zobaczyć! Jako Eryk Bystrooki zawsze będzie mógł wykonać taniec solowy, gdy jego grupa napotka coś interesującego. Jak wysoko będzie wtedy skakał! Jak głośno, z jaką dumą i pasją będzie śpiewał o cudach widzianych podczas ekspedycji! Eryk Bystrooki - rozlegną się szepty kobiet -jakiż to wspaniały mężczyzna. Jak szczęśliwa będzie kobieta, z którą on się połączy. Na przykład Harriet Głosząca Przeszłość... Dziś rano, zanim wyruszyli, napełniła dla niego bukłak wodą tak, jakby był już w pełni uznanym wojownikiem, a nie tylko chłopcem przechodzącym właśnie ostatni etap inicjacji. Na oczach całej Ludzkości napełniła go i wręczyła właśnie jemu... podała z opuszczonym wzrokiem i spłonioną wstydem twarzą. Traktowała go w sposób, w jaki żona traktuje męża i widziało to wielu wojowników, wielu pełnowartościowych wojowników, co mogły potwierdzić kradzieże, których dokonali. Chyba nie wątpili, że Eryk dołączy do szeregów Stowarzyszenia Mężczyzn i zaraz potem pojmie żonę. Oczywiście ze swymi rudymi, przynoszącymi pecha włosami i niezbyt przyj em-ną, władczą matką, Harriet nie była najbardziej pożądaną dziewczyną w szczepie. Ale wciąż przecież wielu pełnowartościowych wojowników nie zdołało przekonać żadnej kobiety, aby się z nimi połączyła. Często też widział, jak patrzyli na Franklina i jego trzy żony, z ledwo ukrywanym głodem i pożądaniem. Jak bardzo będą zazdrościć 36 jemu, Erykowi, najmłodszemu ze wszystkich wojowników, kiedy odbędzie gody z kobietąjeszcze tej samej nocy, której wróci z Pierwszej Kradzieży. Niech wtedy spróbują nazwać go Jedynakiem. Niech wtedy spróbują nazwać go Pojedynczym. Będą mieli wraz z Harriet miot za miotem, i nie będą one mało liczne, lecz takie po czworo, pięcioro a może nawet sześcioro dzieci za każdym razem. Ludzie szybko zapomną, że urodził się jako jedynak. I inne kobiety, żony wojowników, będą starały się zwrócić na siebie jego uwagę, tak jak teraz starają się wpaść w oko Franklinowi Ojcu Wielu Złodziei. Jego dzieci będą wyglądać wspaniale w porównaniu z tymi, które spłodził Franklin. Udowodni, że największą nadzieją dla Ludzkości na dalszy rozwój są jego lędźwie. A kiedy przyjdzie czas by wybrać następnego wodza... - Hej ty cholerny, przysypiający Pojedynczaku! - zawołał Roy Biegacz gdzieś z przodu. - Może przegnasz z twarzy to durne rozmarzenie i zaczniesz zwracać uwagę na sygnały! To j est wyprawa na terytorium Potworów, a nie do kwater kobiet. Może zacząłbyś uważać! Kapitan grupy daje ci znaki. Smagany chichotami - usłyszał nawet cichy śmiech chłopca, który za nim podążał - Eryk zacisnął ze złością rękę na swojej pochodni i zaczął przepychać się na czoło kolumny. A kiedy przechodził koło kolejnych mężczyzn, żaden nie omieszkał zapytać go o imię tej, o której rozmyślał i o inne interesujące szczegóły. Zacisnął wprawdzie zęby rozgniewany i nie rzekł do nich ani słowa, ale to nie przeszkodziło im zgadywać głośno. Wielu niestety było bardzo blisko prawdy. Wuj też nie zachował się miło. - Eryk Bystrooki - warknął. - Raczej Eryk Zamknięte Oko, Eryk Opuszczona Powieka, bo takie będziesz nosił imię, jeżeli się nie przebudzisz. Teraz zostań przy mnie i postaraj się postępować tak, jak przystało Erykowi Bystrookiemu. Są tutaj niebezpieczne jamy. Mój wzrok nie jest tak ostry jak twój, a poza tym muszę ci wyjaśnić parę rzeczy. Odwrócił się do pozostałych. - Rozluźnijcie szyk i trochę się cofnijcie! Bardziej rozluźnić szyk! Idźcie na odległość rzutu włóczniąjeden od drugiego, jak na ćwiczeniach. To ma być prawdziwa bojowa kolumna. A kiedy trwało przegrupowanie, mruknął już po cichu do Eryka: - Dobrze, to pozwoli nam porozmawiać w cztery oczy. Mogę wprawdzie ufać moim ludziom, ale wolę nie narażać ich na zbytnie pokusy. 37 Eryk na wszelki wypadek przytaknął, choć nie bardzo wiedział, o czym wuj mówi. Musiał przyznać, że ostatnio stał on się bardzo tajemniczy. Jednak, wciąż był najlepszym kapitanem grupy wśród całej Ludzkości. Maszerowali dalej ramię przy ramieniu, a światło rozchodzące się dzięki dziwnej substancji pokrywającej pochodnię Eryka, a także od lampy czołowej Thomasa, oświetlało przestrzeń na kilkanaście metrów przed nimi. Po obu stronach, pod stopami i nad głową, otaczały ich bezkształtne ściany jam. Tylko w centrum korytarza były trochę gładsze, ale Eryk wiedział, ile ciężkiej pracy kosztowało wyżłobienie każdej z nisz i wygładzenie jej. Wielu silnych mężczyzn musiało poświęcić co najmniej dwa okresy przeznaczone na sen, aby wykuć niszę wystarczającą dla przechowania paru przedmiotów. Skąd więc w ogóle wzięły się te jamy i korytarze? Niektórzy twierdzili, że wykopali je jeszcze Przodkowie, kiedy podjęli pierwszą walkę z Potworami. Inni - że jamy zawsze tu były i czekały na Ludzkość, aby mogłaje znaleźć i zamieszkać w nich bezpiecznie. Rozciągały się one we wszystkich kierunkach i zdawały się nie mieć końca. Zakręcały, rozgałęziały się i łączyły, ciemne i ciche, dopóki jakiś człowiek nie rozświetlił ich blaskiem swojej lampy lub pochodni. Te akurat korytarze, o czym Eryk wiedział doskonale, wiodły na terytorium Potworów. Chodził już nimi wiele razy jako chłopiec niosący włócznie, kiedy grupa jego wuja wyruszała, by zdobyć potrzebne do życia przedmioty. Były też korytarze, które wiodły do bardziej egzotycznych, a może i bardziej niebezpiecznychmiejsc. Czy istniało jakiekolwiek miejsce, do którego nie dochodziły te podziemne jamy? Cóż za myśl! Nawet Potwory żyły w jamach, tyle że tak olbrzymich, jak olbrzymie były one same. Chociaż niektóre legendy mówiły, że ludzie mieszkali kiedyś na zewnątrz jam, na zewnątrz wąskich korytarzy. Gdzie to mogło być? Samo wyobrażenie sobie tego przyprawiało o zawrót głowy. Doszli do miejsca, gdzie droga rozgałęziała się i wiodła dalej w dwóch przeciwnych kierunkach. - Którędy? - spytał Thomas. Eryk bez wahania wskazał na prawo. Niszczyciel Pułapek przytaknął. - Masz dobrą pamięć - pochwalił, ruszając w odnogę korytarza, którą wskazał Eryk. - To już połowa sukcesu, jeśli chcesz być Przepatrywaczem Ścieżek. Reszta to po prostu wyczucie, gdzie jest właściwa droga... ale to także posiadasz. Zauważyłem to podczas 38 poprzednich wypraw. Dlatego właśnie powiedziałem kobietom, Ri-cie i Ottilii, że twoje imię powinno brzmieć Eryk Bystrooki. Powiedziałem: znajdźcie wizję, która najlepiej będzie pasowała do tego imienia i dla tego dzieciaka. Słowa Thomasa zszokowały Eryka tak bardzo, że aż przystanął. - Wskazałeś moj e imię? Ty powiedziałeś im, aby wybrały właśnie taką wizję? Ale to... to... nigdy nie słyszałem o czymś podobnym. Wuj roześmiał się cicho. - To nic nowego dla Ottilii Wieszczącej Los. Swego czasu dogadała się z Franklinem, by uzyskać odpowiednią wizję, która pozwoli go wybrać na wodza. A kiedy on został wodzem, ona została pierwszą żoną wodza i najważniejszą osobą w Stowarzyszeniu Kobiet. Religia i polityka zawsze mieszają się ze sobą mój Eryku. Nie żyjemy jużw czasach kiedy Wiedza Przodków była prawdziwie święta... i działała. - Ależ ona wciąż działa - szepnął błagalnie Eryk.- Przynajmniej czasami? - Nie bądź głupcem. Oczywiście, że działa. Bez przeprowadzenia rytuałów nie śmielibyśmy nawet wyruszyć na tę ekspedycję. Ale nie jest już tak pewna i tak potężna jak Wiedza Przybyszów. Niestety Wiedza Przybyszów jak dotąd pracuj e na korzyść Potworów, a musi zacząć pracować dla nas. Po to właśnie wyruszyłeś na swoją wyprawę. Eryk wciąż musiał napominać się w myślach, że jego wuj jest doświadczonym kapitanem i uznanym wojownikiem. Thomas Niszczyciel Pułapek, j ego silna dłoń i mądra rada, pomogły przeżyć j emu, Eryko wi, pogardzanemu jedynakowi, porzuconemu dziecku, i dojść do punktu, w którym niemal już się stał pełnoprawnym wojownikiem. Miał szczęście, że żaden z synów wuja nie dorósł jeszcze do wieku inicjacji, bo nadal wiele musiał się nauczyć od tego człowieka. - Gdy dojdziemy do jamy Potworów, zapuścisz się do niej sam -powiedział Niszczyciel Pułapek, a j ego oczy wciąż błądziły po załomach korytarza przed nimi. Oczywiście, pomyślał Eryk, nie było wszak innego sposobu, by dokonać Pierwszej Kradzieży. Kiedy pierwszy raz Kradłeś dla Ludzkości musiałeś zrobić to sam, aby pokazać swoją odwagę i udowodnić, że jesteś mężczyzną, i że sprzyja ci los. To nie była wieloosobowa złodziej ska wyprawa, zorganizowana kradzież wielu produktów, które miały zaspokoić potrzeby Ludzkości na co najmniej dziesiątą część starego-dobrego-czasu. W takich regularnych wyprawach, dokonywanych kolejno przez każdą grupę, wojownik musiał polegać 39 też na zdolnościach swoich towarzyszy. Dlatego też wszyscy chcieli być pewni, że każdy z nich dokonał wcześniej kradzieży sam i udowodnił, że potrafi dać sobie radę w pojedynkę. A kradzież na terytorium Potworów była niebezpieczna nawet w najbardziej sprzyjających warunkach, dlatego każdemu zależało, aby towarzyszyli mu tylko najlepsi, najodważniejsi i mający największe szczęście wojownicy. - Kiedy będziesz w środku, trzymaj się blisko ściany. Nie patrz do góry, patrz pod nogi, inaczej zostaniesz tam na zawsze. Wpatruj się uważnie w ścianę i idź szybko, nie odrywając od niej ramienia. Nie usłyszał niczego nowego. Każdemu chłopcu powtarzano to wiele razy przed obrzędem inicjacji, nim wyruszył na Pierwszą Kradzież. Wszyscy wiedzieli jak niebezpieczne jest na terytorium Potworów patrzenie do góry, że należy wpatrywać się w ścianę i korzystać z jej ochrony, że ściana musi dotykać twojego barku, kiedy biegniesz wzdłuż niej. Eryk nie miał pojęcia dlaczego tak było, ale tak właśnie było. I powtarzano to wszystkim tak długo, aż przyjmowali ten nakaz jako bezwzględne prawo. - No dobrze - kontynuował Thomas Niszczyciel Pułapek. -Kiedy będziesz w środku, skręcisz w prawo. W prawo! Eryku, słyszysz co mówię? Skręcisz w prawo, nie patrząc do góry. Pobiegniesz wzdłuż ściany, stykając się z nią przez cały czas ramieniem. Przebiegniesz czterdzieści, pięćdziesiąt kroków i znajdziesz się obok wielkiego... czegoś... jakiejś nieznanej budowli, stojącej przy ścianie. Skręcisz w lewo wzdłuż j ej krawędzi, odrywaj ąc się od muru ale wciąż nie spoglądając do góry, i przebiegniesz obok drzwi tej budowli. Pierwsze drzwi ominiesz, Eryku. Ominiesz! Potem jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć kroków dalej zobaczysz drugie wejście, znacznie większe. I w nie właśnie wbiegniesz. - Wbiegnę - powtórzył Eryk, starając się zapamiętać każde słowo wuja. Otrzymywał wszak właśnie instrukcje dotyczącejego Pierwszej Kradzieży - naj ważni ej szego wydarzenia w życiu. Musiał więc dokładnie zapamiętać i zrozumieć wszystko, co wuj teraz mówił. - Wtedy znajdziesz się w czymś, co wygląda jak jama, ale będzie ciemniejsza, a jej ściany będą pochłaniać światło twojej lampy. Po chwili ta jama otworzy się na znacznie większą przestrzeń... na dużą i bardzo ciemną przestrzeń. Wejdziesz tam i pójdziesz po linii prostej, oglądając się przez ramię na światło wejścia i zawsze pamiętając aby cały czas było ono dokładnie za twoimi plecami. Tak dojdziesz do kolejnej jamy, bardzo niskiej. Skręcisz w prawo na pierw- 40 szym odgałęzieniu, które napotkasz i znajdziesz się we właściwym miejscu. - Gdzie? Gdzie będę? Co się tam wydarzy? - spytał niecierpliwie Eryk. - Jak mam dokonać kradzieży? Gdzie znajdę przedmiot trzeciej kategorii? Thomas Niszczyciel Pułapek zawahał się przez moment. To było niesamowite - wyglądał jakby był zdenerwowany. - Będzie tam czekał na ciebie Obcy. Powiesz mu, kim jesteś. Powiesz mu swoje imię. A on pouczy cię, co zrobić dalej. Tym razem Eryk zdębiał zupełnie. - Obcy? - spytał, nie wierząc własnym uszom. - Ktoś, kto nie jest z... Ludzkości? Wuj chwycił go za ramię i zacisnął mocno dłoń. - Widziałeś już przecież Obcych - uśmiechnął się. - Wiesz, że żyjąw sąsiednich jamach. Wiesz o tym dobrze. Faktycznie, Eryk to wiedział. Kiedy jeszcze był chłopcem, zdarzyło mu się towarzyszyć wujowi i j ego grupie w wyprawach łupieżczych i handlowych do jam położonych nieco dalej. Mieszkający tam ludzie patrzyli na nich z góry. Żyli w większych szczepach niż jego lud, cieszyli się też chyba większym bezpieczeństwem i lepszymi warunkami. Ale zawsze im współczuł. W końcu byli tylko Obcymi, a on należał do Ludzkości. To Ludzkość żyła w zewnętrznych jamach najbliższych siedzibom Potworów. Oznaczało to zarazem największe niebezpieczeństwo, ale właśnie stały kontakt z nim czynił Ludzkość wielką. Prawda, że nie posiadali techniki tych z wewnętrznych jam, ale cóż z tego, że byli tylko źródłem surowców dla tamtych bardziej licznych, choć zniewieściałych plemion. Jak długo mogliby żyć ci twórcy broni, naczyń i innych skomplikowanych przedmiotów, jak długo mogłyby funkcjonować ich hałaśliwe maszyny, gdyby Ludzkość nie dostarczała im żywności i podstawowych surowców - skóry, metalu - wszystkich tych rzeczy, bohatersko skradzionych z zapasów Potworów. To Ludzkość była najodważniejszym i najważniejszym szczepem wśród ludów zamieszkujących jamy. Ale w tej chwili nie chodziło o to czy znał Obcych. Najważniejsze było prawo, które głosiło, że nigdy nie można mieć nic wspólnego z Obcymi. Kontakty muszą być ograniczone do absolutnie koniecznych. Oni są Obcy, my jesteśmy Ludźmi. O tej różnicy zawsze trzeba było pamiętać. Handlować z nimi - w porządku, można z nimi handlować. Ludzkość potrzebowała ostrzy do włóczni, worków, rzemieni, naczyń 41 kuchennych i manierek. I otrzymywała te przedmioty w zamian za nieprzerobione produkty skradzione Potworom. Łączyć się z nimi w rodzinę - to także było możliwe. Zawsze przydawały się dodatkowe kobiety, gdyż były źródłem nowej wiedzy i umiejętności na chwałę Ludzkości. Ale porwane kobiety stawały się częścią Ludzkości, tak jak kobiety wywodzące się z Ludzkości przestawały do niej należeć w momencie, gdy zostały porwane przez Obcych podczas wyprawy wojennej. I jeszcze walka z nimi, z Obcymi - oprócz kradzieży na terytorium Potworów była najciekawszym i najważniejszym zadaniem wojowników. Handlowałeś więc z Obcymi, choć zawsze czujnie i podejrzliwie, kradłeś Obcym kobiety, kiedy tylko mogłeś - z radością i dumą, bo to zmniejszało liczbę tamtych, a pomnażało siły Ludzkości, i walczyłeś z nimi, kiedy mogło to przynieść większe korzyści niż handel, a czasami oni przychodzili do twoich jam i walczyli z tobą... ale poza tym, jeśli chodzi o wszelkie inne kontakty Obcy stanowili tabu. Niemal takie samo tabu jak Potwory. Kiedy spotkałeś samotnego Obcego, który zapuścił się poza swój e tereny, twoim obowiązkiem było zabić go. Z całą pewnością zaś nie pytałeś go o rady w sprawie twojej Pierwszej Kradzieży! Dlatego Eryk wciąż rozmyślał nad niewiarygodnymi słowami wuja i jego instrukcjami. Doszli do końca szerokiego korytarza. Przed nimi była ślepa ściana. Jednak można było w niej dostrzec delikatną rysę, która wędrowała w górę, skręcała w poziomie mniej więcej na wysokości głowy człowieka, a potem znów opadała ku podłodze. Drzwi na terytorium Potworów. Thomas Niszczyciel Pułapek chwilę odczekał, nasłuchując. Kiedy j ego doświadczone uszy nie wyłowiły żadnych niezwykłych dźwięków, niczego, co mogłoby zwiastować niebezpieczeństwo, przyłożył ręce do ust. Odwróciwszy się w kierunku, z którego przyszli, wysłał cichy, wcześniej umówiony sygnał. Czterech wojowników i towarzyszący im chłopiec wychynęło z mroku. Na znak dany przez przywódcę rozsiedli się przy drzwiach. Jedli szybko i łapczywie, chociaż w ciszy. Wyciągali z plecaków pełne garście żywności, napełniali nimi usta, a światło lamp rozświetlało całą tę pośpieszną ucztę w pustym korytarzu. To było miejsce, w którym groziło straszne, nieznane niebezpieczeństwo. To było miejsce, gdzie wszystko mogło się wydarzyć. 42 Eryk jadł niewiele. Tak powinien czynić ten, kto wyrusza na Pierwszą Kradzież. Wiedział, że musi zachować pełną sprawność ciała i umysłu, czemu nie służyło wypychanie żołądka. Dojrzał, że wuj skinął głową z aprobatą, widząc jak większość żywności, którą miał, ląduje z powrotem w plecaku. Podłoga pod ich stopami drgała lekko, regularnie i rytmicznie. Eryk wiedział, iż oznaczało to obecność świętego miejsca. Pod ich stopami biegły dwie rury. Jedną był przewód z nieczystościami. Ludzkość pozbywała się w nim odpadów, ale także wysyłała swoich zmarłych w ostatnią podróż... Drugą był przewód z czystą wodą, bez której czekałaby ich pewna śmierć. Kiedy wróci z wyprawy i grupa będzie miała wyruszyć do domu, Thomas Niszczyciel Pułapek otworzy klapę prowadzącą do tego przewodu i napełnią swoje manierki. Woda stąd, z samej granicy terytorium Potworów, była zawsze najsłodsza i najlepsza. Wreszcie wuj wstał i dał znak Royowi Biegaczowi, by poszedł z nim. Podczas gdy pozostali patrzyli uważnie, ci dwaj podeszli do rysy w ścianie i przyłożyli do niej uszy. Najwyraźniej usatysfakcjonowani, wepchnęli ostrza włóczni w szczelinę i naparli na drzewca. Fragment ściany ustąpił, chwycili ciężką klapę i położyli ją ostrożnie na podłodze korytarza. Białe, pulsujące światło wypełniło miejsce, gdzie wcześniej znajdowały się drzwi. Tam było terytorium Potworów - dziwny, obcy blask tamtego świata. Eryk widywał już wielu wojowników znikających w tej obcej poświacie, aby wypełnić swoje zadanie. Teraz zaś nadeszła wreszcie jego kolej. Ująwszy drzewce ciężkiej włóczni wuj Eryka podążył w kierunku światła. Jego ciało wychyliło się poza zaklętą granicę. Spojrzał w dół, na boki... w górę!!! Wycofał się w głąb jamy. - Nie widzę żadnych nowych pułapek - poinformował ich cicho. - Ta, którą uszkodziłem poprzednio, wciąż tam wisi. Nie naprawiona. Eryku, nadszedł twój czas. Wezwany wstał i podszedł do otworu, pamiętając, by patrzeć wyłącznie pod nogi. Nie wolno patrzeć do góry - mówiono mu to tak wiele razy - a już zwłaszcza kiedy j esteś po raz pierwszy na terytorium Potworów. Jeśli to uczynisz, znieruchomiejesz, zastygniesz, umrzesz. Wuj sprawdził dokładnie jego ekwipunek. Upewnił się, że pasy na biodrach trzymają mocno, że plecak znajduje się we właściwym 43 miejscu. Wyjął ciężką włócznię z rąk Eryka i wręczył mu w zamian lekką. - Jeżeli zobaczy cię Potwór - wyszeptał - ciężka włócznia nie jest nic warta. Musisz schować się w najbliższym ocienionym miejscu i rzucić przed siebie lekką włócznię tak daleko, jak tylko zdołasz. Istnieje szansa, że Potwór nie będzie potrafił odróżnić cię od włóczni i pójdzie za nią. Eryk przytaknął mechanicznie, chociaż o tym także słyszał już wiele razy i tę lekcję także znał już na pamięć. Czuł za to zupełną suchość w gardle, ale nie byłoby po męsku prosić teraz o wodę. Thomas Niszczyciel Pułapek zabiał mu pochodnię i umocował mu lampę na czole. Potem pchnął go delikatnie przez drzwi. - Idź Eryku, i dokonaj swojej Kradzieży! - szepnął. - Wróć do nas jako mężczyzna! 5- Był po drugiej stronie, na terytorium Potworów. Otaczało go ich dziwne światło, ich niewiarygodny świat. Wszystko co znał -jamy, Ludzkość - zostało gdzieś tam z tyłu. Poczuł, jak w jego trzewiach narasta uczucie paniki, a w gardle mu zasycha. „Nie patrz do góry. Oczy w dół. Oczy w dół, albo zostaniesz tu na zawsze. Trzymaj się blisko ściany, patrz na ścianę i idź wzdłuż niej. Skręć w prawo i idź wzdłuż ściany. Idź szybko!" Eryk skręcił w prawo. Poczuł, że ramieniem dotyka uspokajającej powierzchni ściany. Zaczął biec tak szybko jak tylko potrafił. Tak szybko, jak tylko mogły go ponieść nogi. W biegu zaś liczył kroki. Dwadzieścia kroków. Skąd pochodzi to dziwne światło? Było wszędzie. Świeciło zewsząd. I było białe, zupełnie białe! Dwadzieścia pięć kroków. „Cały czas dotykaj barkiem ściany. Za nic, za nic nie wolno ci od niej odejść". Trzydzieści kroków. Przy takim świetle w ogóle nie potrzeba lampy. Jest nawet zbyt jasne - ledwie widać cokolwiek. Trzydzieści pięć kroków. Podłoże też nie było takie, jak w jamach lecz idealnie gładkie i bardzo twarde. Tak jak ściany-twarde i wygładzone. Czterdzieści kroków. „Biegnij i patrz cały czas w dół. Biegnij. Dotykaj barkiem ściany. Biegnij szybko. Ale wzrok kieruj w dół. Nie patrz w górę". Czterdzieści pięć kroków. Mało się nie rozbił o budowlę, o której mówił wuj. Ocalił go refleks i wcześniejsze ostrzeżenia - w ostatniej chwili odbił w lewo. 45 Biegł teraz wzdłuż budowli. Miała inny kolor niż ściana, była też wykonana z innego materiału. Wzrok w dół. Nie patrz w górę. Dobiegł do jakiegoś wejścia, jakby początku małej jamy. „Nie wchodź do pierwszej jamy, Eryku. Masz ją ominąć". Teraz zaczął od nowa liczyć kroki. Dwadzieścia trzy kroki i następne wejście - dużo wyższe i szersze niż poprzednie. Dał w nie nura. „Na początku będzie ciemniej. Ściany tutaj będą pochłaniać światło twojej lampy". Eryk przystanął oddychając ciężko. Był wdzięczny za tę nieprzeniknioną ciemność. Po wcześniejszym, przerażającym białym świetle Potworów, mrok okazał się przyjazny, przypominał rodzinną jamę, która teraz była tak okropnie daleko. Wiedział, że w tym miejscu może chwilę odpocząć. Pierwszą, najgorszą część miał za sobą. Już więcej nie będzie przebywał na otwartej przestrzeni. A więc wtargnął na terytorium Potworów. Przebiegł przez otwarty teren zgodnie z instrukcjami, a teraz znowu był bezpieczny. Wciąż żył. Najgorsze minęło. Nic już nie może być aż tak straszne. Terytorium Potworów. Było za nim, tam gdzie świeciło to jasne światło. A teraz, dlaczego nie? Teraz, kiedy był względnie bezpieczny... chciał to zobaczyć. Lękliwie odwrócił się i wychylił ponownie z jamy. Uniósł oczy w górę... Wrzask, który wydobył się z jego ust był zupełnie nieświadomy i przestraszył go niemal tak bardzo, jak to, co ujrzał. Zamknął oczy i cofnął się przerażony w głąb mrocznej jamy. Tam upadł na ziemię i leżał bez ruchu dłuższy czas. Był jak sparaliżowany. Nic takiego nie może istnieć! Nie widział tego! Nic nie może być tak wielkie, żadna przestrzeń nie może rozciągać się tak wysoko, tak daleko, bez żadnych granic! Kiedy ponownie odważył się otworzyć oczy, wpatrywał się już tylko w ciemność przed sobą. W miarę jak jego źrenice przystosowywały się do ciemności, nieprzenikniony mrok zaczął się nieco rozjaśniać. Żółte światło z jego lampy odbijało się od ścian- widział przynajmniej ich zarysy. Nie wydawały się bardziej od siebie oddalone niż te w rodzinnej jamie, ale były proste, nie tak, jak nierówne ściany jego korytarzy. Daleko przed nim była jednak już tylko ciemność i pustka. „Jama rozszerzy się w wielką przestrzeń. Naprawdę wielką i mroczną przestrzeń". Gdzie się znajdował? Czym było to miejsce dla Potworów? Chciał jeszcze raz wydostać się na zewnątrz. Na chwilę. Jeśli ma być Przepatrywaczem Ścieżek, musi wiedzieć, gdzie jest. Eryk Bystrooki musi zobaczyć wszystko. Musi spojrzeć jeszcze raz! 46 Ale ostrożnie... ostrożnie... Wrócił tam ponownie. Zacisnął zęby, aby tym razem nie zhańbić się okrzykiem strachu. Ale ledwie mu się to udało, choć tym razem otwierał oczy bardzo powoli. Zamknął je natychmiast, poczekał chwilę, a potem spróbował jeszcze raz. I tak próba za próbą, krok po kroku, przekonał się wreszcie, że może spoglądać w tę biel bez granic nie tracąc kontroli nad ciałem. Biel przytłaczała swoim ogromem, czuł zawroty głowy, ale jeśli nie wpatrywał się w nią zbyt długo, mógł to wytrzymać. Odległość i przestrzeń. Nie kończąca się, niewiarygodna, nie mająca żadnego kresu. Skąpana w obcym białym świetle. Przestrzeń bez granic nad nim, przestrzeń bez granic w każdym kierunku. Ale jednak... daleko, na granicy wzroku, ta przestrzeń była jednak ograniczona. Zobaczył ścianę. Zbudowaną przez gigantów, ale jednak zamykającą ten ogrom pustki. Wyrastała z podłoża i ginęła gdzieś w górze. A między ścianami -jeśli tylko przemogło się strach przed patrzeniem w pustkę -można było dostrzec jakieś obiekty. Również olbrzymie, choć wyglądały na skarłowaciałe w porównaniu z ogromem przestrzeni, która je otaczała. Były całkowicie, zupełnie obce. Nie przypominały nic, co można by ujrzeć nawet w snach. Ale nie wszystkie... jeden rozpoznawał. Wielka budowla przypominająca plecak pozbawiony pasków. Już od wczesnego dzieciństwa wiele razy słyszał o tym obiekcie - opisywali go wszyscy wojownicy wracający z wypraw na terytorium Potworów. W tym worku i w innych podobnych, była żywność. Wystarczająco dużo żywności, by wykarmić całą Ludzkość przez niezliczone stare-dobre-czasy. Inny rodzaj żywności w każdym z nich. Tam, gdzie ścianki budowli były najgrubsze, u dołu, nie mogło ich przebić żadne ostrze jakie posiadała Ludzkość. Wojownicy musieli wspinać się mniej więcej na połowę wysokości budowli i dopiero tam można było przedziurawić ten materiał. Stamtąd kawałki żywności podawało się tym, którzy czekali na dole, z ręki do ręki. Następnie pakowali żywność do specjalnie przygotowanych dużych plecaków. Potem już tylko powrót do j amy i kobiety mogły zadecydować, które z tych produktów nadaj ą się do j edzenia a które nie. Tylko one też potrafiły je przygotować. Tam właśnie powinien teraz być, tam wysoko, wycinając dziurę w ściance, gdyby wybrał Kradzież Pierwszej Kategorii, jak prawie wszyscy podczas inicjacji. Zrobiłby otwór, sięgnął po nieco żywności, nieważne ile - każda ilość była akceptowana podczas Pierwszej 47 Kradzieży - i już wracałby do jamy, po podziw kobiet i akceptację mężczyzn. Byłby pełnoprawnym, dorosłym członkiem społeczeństwa. A zamiast tego... Odkrył, że teraz jest w stanie patrzeć na siedzibę Potworów ze swego bezpiecznego, ukrytego miejsca, odczuwając tylko niewielkie zawroty głowy. To było niewątpliwie jakieś osiągnięcie. Po tak krótkim czasie mógł się spokojnie rozglądać i oceniać przedmioty Potworów jak doświadczony wojownik. Nie mógł jeszcze tylko swobodnie patrzeć do góry, ale też nie słyszał, żeby komukolwiek przychodziło to łatwo. No tak, ale to nie przybliżało go do celu. Wciąż jeszcze musiał dokonać Kradzieży. Trzecia kategoria. Przedmiot Potworów. Eryk ponownie odwrócił się ku ciemności. Ruszył przed siebie zdecydowanym krokiem, a lampka na czole oświetlała mu wąską ścieżkę. Przed nim wielka, czarna przestrzeń zdawała się rosnąć i rosnąć. Wszystko w tej Kradzieży, w jego inicjacji, było niezwykłe. Thomas Niszczyciel Pułapek, który podpowiada kobietom jego imię i odpowiednią wizję do wybrania. Przecież wizje były zsyłane przez Maszynę, przez Wiedzę Przodków. Nikt nie miał najmniejszego pojęcia, jaka wizja się ukaże. To zależało od woli Przodków, stanowiło część ich tajemniczych planów dotyczących potomków. Czy to możliwe, że wszystkie imiona były wybierane wcześniej? Że kobiety potrafiły wpływać na to co pokazywała Maszyna? Gdzie więc było miejsce na religię? Jak można dalej wierzyć w przeznaczenie i los? I jeszcze fakt, że Obcy ma mu pomóc przy Kradzieży. Kradzież stanowiła próbę męskości, jasną i przejrzystą! Musiałeś więc, po prostu musiałeś dokonać jej sam! Ale jeśli istniały wcześniej przygotowane wizje, to samo mogło dotyczyć wcześniej przygotowanych Kradzieży. Eryk potrząsnął głową. Jego umysł zaczynał wędrować w bardzo ciemne korytarze, świat stawał się zupełnie niezrozumiały. Jednego wszakże był pewien - współpraca z Obcymi, tak jak to najwyraźniej robił jego wuj - była absolutnie sprzeczna ze wszystkimi prawami i zwyczajami Ludzkości. Niepewna, ostrożna przemowa Thomasa to potwierdzała. Współpraca z nimi była złem! A mimo to wuj był największym wojownikiem Ludzkości. Thomas Niszczyciel Pułapek nie mógł postępować źle... ale Thomas Niszczyciel Pułapek zaczynał zbliżać się ku Wiedzy Przybyszów. Wiedza Przybyszów była zła... ale z drugiej strony jego rodzice, 48 wedle słów Thomasa, też ją wyznawali... jego ojciec i matka byli wyznawcami Wiedzy Przybyszów. Dość!!! Nie mógł pojąć tego wszystkiego. Zbyt mało wiedział. Najlepiej będzie skupić się na Kradzieży. Dziwna jama kończyła się. Włosy na karku zjeżyły się Erykowi ze strachu, gdy wszedł do następnej, wielkiego obszaru ciemności, w której nie mógł dostrzec ani ścian ani sklepienia. Przyspieszył kroku prawie do biegu, oglądając się cały czas zgodnie z poleceniami wuja, by sprawdzać czy światło wejścia ma cały czas dokładnie za plecami. Jego własna lampa była tu właściwie bezużyteczna. Nie podobało mu się to miejsce. Czuł się niemal tak, jak tam, w otwartej przestrzeni. Cały czas zastanawiał się gorączkowo czym może być ta dziwna struktura w świecie Potworów. Jakie spełnia funkcj e? Nie był pewien, czy chciałby to wiedzieć. Dobiegł do końca jamy. W rzeczy samej po prostu huknął w niewidoczną ścianę z taką siłą, że aż upadł na plecy. Przez moment leżał bez ruchu w śmiertelnym przerażeniu, potem powoli zaczęło mu się rozjaśniać w głowie - pewnie zboczył z linii prostej. Macając wokół siebie niewidoczną ścianę, znalazł wreszcie przejście. Otwór znajdował się nisko, musiał przej ść na czworakach. Korytarz był nie-przyjemnie wąski. Szybko jednak doszedł do rozgałęzienia- wuj mówił o prawej odnodze - skręcił w nią skwapliwie i... odetchnął z ulgą. Był na miejscu. Przez moment oślepił go blask światła bijący z kilku małych lampek - Potem zobaczył Obcych! Wielu Obcych, trzech... nie, czterech. .. pięciu! Stali stłoczeni w rogu tej dużej kwadratowej jamy -trzech dyskutowało zaciekle, dwóch innych pochylało się nad stosem dziwnych, zupełnie mu nie znanych przedmiotów. Gdy tylko wpełzł do jamy, wszyscy natychmiast zwrócili się ku niemu. Stanęli w półkolu. Eryk żałował, że zamiast jednej lekkiej włóczni, nie majak zwykle dwóch ciężkich. Dwie ciężkie włócznie nadawały się zarówno do obrony jak i do ataku. Była to potężna broń. Tą, którą miał, mógł rzucić tylko raz. Niemniej ujął ją mocno i stanął w pozycji bojowej, spoglądając na wrogów groźnym i nieulękłym wzrokiem, jak przystało wojownikowi Ludzkości. Jeśli będzie musiał walczyć - zadecydował -rzuci i pobiegnie błyskawicznie do powalonego, by sięgnąć po jego ciężką włócznię. Ale jeśli zaatakują wszyscy równocześnie... 4 - O ludziach... 49 Napięcie rozładował najstarszy z Obcych, który, choć także trzymał w ręku gotową do rzutu broń, postąpił jednak krok do przodu i rzekł ostrożnie, jakby pytającym tonem: - Najpierw bezpieczeństwo... Eryk trochę się rozluźnił. To była starożytna formuła zapewniająca o pokojowych intencjach, gdy wojownik spotkał innego wojownika na niebezpiecznym terenie Potworów. „Najpierw bezpieczeństwo" - oznaczało, że obaj zdają sobie sprawę z obecności znacznie groźniejszych od ludzi, stanowiących śmiertelne zagrożenie dla nich obu, że obaj wiedzą, kto jest prawdziwym wrogiem człowieka. - Bezpieczeństwo ponad wszystko - odpowiedział więc zgodnie ze zwyczajem, deklarując tym samym, że zamierza przestrzegać tradycyjnego rozejmu na terytorium Potworów, że zamierza na razie zapomnieć o osobistych urazach i bronić Obcych tak samo jak oni powinni bronić jego przed grożącymi zewsząd niebezpieczeństwami. Starszy mężczyzna skinął z aprobatą głową. - Kim jesteś? - zapytał. - Jakie nosisz imię? Z jakiego jesteś ludu? - Eryk Jedynak - odparł, ale nie omieszkał natychmiast dodać: - moimprzeznaczeniemjednakjestbyć Erykiem Bystrookim. Mój lud nazywa się Ludzkość. - To na niego czekaliśmy- oświadczył mężczyzna pozostałym. Ci, z widoczną ulgą, odłożyli włócznie i powrócili do przerwanej rozmowy. - Witaj Eryku Jedynaku z Ludzkości. Schowaj broń i siądź wśród nas. Jestem Arthur Organizator. Eryk z ociąganiem zatknął włócznię za pas. Uważnie otaksował wzrokiem Obcego. Był mniej więcej w wiekujego wuja, choć znacznie drobniejszej postury. Wydawał sięjednak dość dobrze umięśniony, z pewnością mógłby walczyć. Jakoż faktycznie nosił na biodrach rzemienie wojownika, ale jakby tego było mu mało, skórzane pasy przecinały też jego tors i ramiona, mimo iż nie miał na sobie plecaka. Eryk wiedział, że tak nosiło się wielu Obcych, wiedział też, iż mieli we zwyczaju związywać włosy w długi ogon, zamiast pozwolić im opadać swobodnie, jak przystało prawdziwym wojownikom. Skórzane pasy na jego torsie były ozdobione dziwnymi wzorami -następna niemęska cecha ubioru Obcych. Tylko Obcy, pomyślał z wyższością Eryk, mogą się zebrać na wrogim terytorium nie wystawiwszy strażników na obu końcach korytarza. Zaprawdę Ludzkość miała powody, by nimi pogardzać. 50 Ale ten człowiek był przywódcą. Urodzonym przywódcą. Wyczuwał bijącą od niego charyzmę większą nawet niż w przypadku Thomasa Niszczyciela Pułapek, najlepszego kapitana grupy pośród Ludzkości. Obcy także uważnie studiował Eryka, oceniał jego przydatność dla swoich planów. Wyglądał na kogoś, w czyjej głowie lęgnie się ich mnóstwo: dalekosiężnych, groźnych planów, które musiały zakończyć się sukcesem ... Położył dłoń na ramieniu Eryka i nakłonił go gestem, by zbliżył się do pozostałych, dyskutujących nad czymś zawzięcie. Nie znajdowali się z całą pewnością w jamie któregoś z plemion, nie odbywała się tu też plemienna rada. To była ukryta świątynia, tymczasowy ośrodek nowej wiary. Obecni tu mężczyźni będą w przyszłości kapłanami tej wiary, a Arthur Organizator ich arcykapłanem. - Poznałem twojego wuja około tuzina starych-dobrych-czasów temu. Przybył wtedy do jam mojego plemienia z wyprawą handlową. To wybitny człowiek, niezwykle obiecujący. Uczestniczy regularnie w naszych tajnych spotkaniach i na pewno zajmie ważne miej -sce w nowej jamie, którą kopiemy... w nowym świecie, który mamy zamiar zbudować. Bardzo przypomina mi twojego ojca. Ale ty także chłopcze, ty także... - Znałeś mojego ojca? Arthur Organizator przytaknął z uśmiechem. - Bardzo dobrze. Był wielkim człowiekiem. Oddał życie za naszą Sprawę. Nikt z nas nigdy nie zapomni o Eryku ... Eryku ... Władającym Spiżarnią. - Pustoszącym Spiżarnie! Nosił imię Eryka Pustoszącego Spiżarnie! - A tak, oczywiście. Eryk Pustoszący Spiżarnie. Niezapomniane imię i niezapomniany towarzysz. Ale to inna historia, porozmawiamy o niej w swoim czasie. Powinieneś, zdaje się, szybko wrócić do wuja? Pochylił się nad dziwną płaszczyzną, pokrytą tajemniczymi malunkami, i zaczął przyglądać jej się uważnie w świetle lampy. - I co o tym sądzisz? - mruknął jeden ze stojących obok mężczyzn do swego towarzysza. - Spytał go o jego lud a on powiedział, że to Ludzkość. Ludzkość! Ten do którego mówił, zachichotał cicho. - Plemię z zewnętrznych jam. A co u diabła myślałeś, że odpowie? Każdy ze szczepów zewnętrznych jam przyjmuje nazwę Ludzkość. Jeśli chodzi o tych prymitywów granicą, ludzkiej rasy jest ich 51 zewnętrzny korytarz. Twój szczep, mój szczep... wiesz jak nas nazywają? Obcy. W ich oczach nie ma specjalnej różnicy między nami a Potworami. - No, to właśnie mam na myśli. To są prymitywy z klapkami na oczach. Prawie jak Dzicy Ludzie. Kto ich tu potrzebuje? Arthur Organizator uniósł nagle wzrok i spojrzał w twarz Eryka, potem odwrócił się ku temu, który przemawiał ostatni. - Powiem ci kto ich potrzebuje, Walterze - powiedział. - Sprawa. Jeśli plemiona zewnętrznych jam staną po naszej stronie, nasza główna linia zaopatrzenia będzie otwarta. Potrzebujemy ponadto każdego wojownika, nieważne jak prymitywnego. Jeśli Wiedza Przybyszów ma się stać dominującą religią, jeśli chcemy uniknąć klęski ostatniego powstania, potrzebujemy współpracy wszystkich szczepów. Potrzebujemy tych z zewnętrznych jam jako łowców, wojowników i zwiadowców, tak jak potrzebujemy tych z wewnętrznych jam dla ich techniki. Niezbędni są nam wszyscy, zwłaszcza teraz. Ten, którego zwano Walterem, przerwał na moment swoje zajęcie i oparł się o ścianę, rozprostowując mięśnie. - Powiem ci, kogo potrzebujemy najbardziej. Kogo potrzebujemy znacznie bardziej niż tych z zewnętrznych jam. Cokolwiek mówisz, twierdzę że oni sąniewiele lepsi od Dzikich Ludzi. Ale Lud Aarona... gdyby oni byli po naszej stronie... Twarz Organizatora zachmurzyła się. Jakby przypomniał sobie jeden ze swoich wcześniejszych planów, który zakończył się niepowodzeniem. - Te snoby - mruknął niechętnie. - Samolubne, zarozumiałe dranie. Niech ich! Ale posłuchaj mnie, Walterze. Jeśli myślisz, że nie ma żadnej różnicy pomiędzy plemionami zewnętrznych jam a bandami Dzikich Spoza Jam, to spróbuj zaprosić tu Dzikich i porozmawiać z nimi. Wiesz co się stanie? - Zjedzą go i to na surowo -wtrącił się jeden ze słuchaczy. - Rozerwą na strzępy i zjedzą. Porcja Waltera Gromadzącego Broń dla każdego! Skwitował to ogólny wybuch wesołości, do którego po chwili wahania dołączył się też Eryk. Słyszał już o Dzikich Ludziach, których hordy przybywały od czasu do czasu z tajemniczego miejsca zwanego Poza Jamą. Dzikie hordy kanibali, które nie używały mowy, a porozumiewały się wyłącznie warknięciami. Zawsze 52 j ednak uważał ich tylko zajednąz legendz przeszłości. Czyjeśli byłeś wyznawcą Wiedzy Przybyszów, musiałeś wierzyć w istnienie Dzikich Ludzi? Ale czy istnieli, czy też byli tylko legendą, porównanie do nich stanowiło obrazę, którą ciężko było ścierpieć. Ci aroganccy Obcy z ich zdobionymi skórami i niegodnym wojowników zachowaniem! Mężczyźni z różnych szczepów, którzy siedzą sobie i rozmawiają, chociaż gdyby mieli jakiekolwiek pojęcie o obowiązkach wojowników powinni się pozabijać przy pierwszym spotkaniu. I ten Lud Aarona... kto to jest? Nie mógł sobie nawet wyobrazić, jak wyglądają ludzie, których ci pompa-tyczni, ubrani i zarozumiali pseudowojownicy określająjako snobów i zarozumiałych drani. Nagle podłoga pod jego stopami zadrżała silnie. Z trudem zachował równowagę. Zachwiał się niepewnie i sięgnął po włócznię na plecach. Rozstawił szeroko nogi zachowując wyprostowaną pozycję, włócznia w jego dłoni drżała wyraźnie. Z daleka dobiegła seria ogłuszających uderzeń - podłoga kołysała się w ich rytm. - Co się dzieje? - wrzasnął do Arthura. - Co to jest? - Nigdy nie słyszałeś idącego Potwora? - zapytał ten ze zdumieniem. - A prawda. To jest twoja Pierwsza Kradzież. Pierwsze wyjście na zewnątrz. To Potwór, chłopcze. Potwór chodzący po swojej siedzibie i robiący to, co robią Potwory. Ma do tego pełne prawo -dodał z uśmiechem. - To jego dom, a my jesteśmy tu tylko gośćmi. Eryk zauważył, że nikt z obecnych nie jest specjalnie zaniepokojony. Odetchnął więc głęboko i schował włócznię. Jakże mocno drżały ściany i podłoga! Cóż za niewiarygodnie olbrzymia istota! Jako pomocnik wojowników często stał na straży u drzwi w czasie, gdy jego grupa wyprawiała się na terytorium Potworów by Kraść dla Ludzkości. Zdarzało mu się wtedy słyszeć takie odległe, głuche uderzenia, a ściany jamy lekko drżały. Ale nigdy tak potężnie. Nigdy cały świat nie drżał tak przerażająco, jak tutaj. Spojrzał w górę na płaskie sklepienie jamy. Doskonale pamiętał tę otwartą przestrzeń bez żadnych granic, którą przebył poprzednio. - A to? - spytał głośno. - Ta struktura, w której teraz jesteśmy. Czym ona dla nich jest? Arthur Organizator wzruszył ramionami. 53 - Jakaś część umeblowania. Coś, czego używają dla tych lub innych celów. Jesteśmy w jednej z pustych przestrzeni, które zawsze pozostawiają w podstawie swoich mebli. Podejrzewam, że po to, by łatwiej było je przenosić. Przez moment wsłuchiwał się uważnie w oddalające się kroki. - No dobrze, przejdźmy do rzeczy. Eryku, to jest Walter Gromadzący Broń, z ludu Maximiliana. Walterze, co masz dla szczepu Eryka, dla ehm... Ludzkości. - Nie cierpię dawać tym z zewnętrznych jam nawet półproduktów - marudził pod nosem zapytany. - Możesz wyjaśniać w nieskończoność, a i tak użyją tego źle. Tak jest za każdym razem. Zobaczmy. .. to powinno być w miarę proste. Poprzebierał w stosie dziwnych przedmiotów, aż wreszcie wyciągnął bryłę czerwonej, kleistej substancji. - Wszystko co trzeba zrobić - powiedział- to potrzeć szczyptę między palcami. Tylko mały kawałek na jeden raz, nie więcej. Potem musisz na to splunąć i rzucić. Rzucić tak daleko i tak szybko, jak tylko możesz. Zapamiętasz? - Tak. - Eryk wziął czerwoną bryłkę i przypatrywał jej się ze zdumieniem. Wydzielała dziwny, drażniący zapach. Nos zaczął go lekko swędzić. - Ale co się wtedy stanie? Jak to działa? - To już nie twoje zmartwienie, chłopcze - odpowiedział Arthur Organizator. - Twój wuj będzie wiedział, jak tego użyć. Ty zaliczyłeś Kradzież Trzeciej Kategorii - masz przedmiot należący do Potworów, którego nikt z waszego szczepu nigdy nie widział. To powinno dać im do myślenia. I powiedz wujowi, żeby zjawił się ze swoją grupą w mojej jamie za trzy dni... za trzy okresy przeznaczone na sen. To będzie ostatnie spotkanie przed powstaniem. Powiedz, żeby przyszli uzbrojeni po zęby i zabrali tyle włóczni, ile tylko mogą udźwignąć. Eryk przytaknął niepewnie. Działo się tu zbyt wiele niezrozumiałych i skomplikowanych rzeczy. Świat był znacznie większy i znacznie trudniejszy do pojęcia niż kiedykolwiek to sobie wyobrażał. Dostrzegł, że Arthur nanosi kolejny dziwny znak na płaszczyznę, nad którą stał pochylony. To był kolejny zwyczaj Obcych. Wiedział, że powodem jest ich słaba pamięć, kolejna rzecz, która czyniła ich mniej wartościowymi niż Ludzkość. Gromadzący Broń podszedł do niego, by zapakować mu do plecaka swoją tajemniczą substancję. 54 - Nie ma tam nic mokrego? - zapytał - sięgając do wewnątrz i odsuwając zapasy Eryka. - Mam nadzieję, że nie masz w plecaku wody. Pamiętaj, jak to się zmoczy, to już po tobie! - Ludzkość nosi wodę w manierkach - odparł zirytowany Eryk -o tutaj -wskazał wybrzuszenie na swym biodrze. -Nie wlewamyjej do naszych zapasów żywności. Poprawił z godnością plecak na ramionach, gdy Walter przestał wreszcie w nim grzebać. Arthur Organizator odprowadził go do samego wyjścia z jamy. - Nie bierz sobie za bardzo do serca tego, co mówi Walter - poprosił szeptem. - On zawsze uważa, że nikt oprócz niego nie potrafi użyć broni Potworów, którą z takim trudem zdobywa. Mówi w ten sposób do wszystkich. Jeśli pozwolisz, przypomnę ci drogę powrotną. Nie chcemy, żebyś się zgubił. - Nie zgubię się - powiedział Eryk chłodno. - Mam dobrą pamięć. I wystarczająco dobrze orientuję się w terenie, żeby odtworzyć sobie w głowie drogę, którą tu przybyłem. Jestem Eryk Przepatry-wacz Ścieżek, Eryk Bystrooki! Nie mogę się zgubić. Rozpierała go duma. Odszedł wolnym krokiem nie odwracając nawet głowy. Niech ci Obcy wiedzą co o nich sądzi - snoby, zarozumiałe dranie! Wciąż jeszcze czuł się poniżony i obrażony niektórymi ich słowami. Było to podobne uczucie do tego, jakiego doznał podczas sprzeczki z Royem Biegaczem. Ostatni komentarz, jaki usłyszał z tyłu, choć nie do końca zrozumiały, też nie poprawił mu nastroju. - Och, te prymitywy, nie znają się na żartach... Szedł szybkim krokiem przez ciemnąjamę, z oczami utkwionymi w białym świetle przed sobą. Jednak jego umysł zajęty był rozważaniami na temat Obcych i Ludzkości i tego wszystkiego, czego dzisiaj nagle dowiedział się o świecie. Proste i jasne postępowanie Ludzkości w kontraście z pokrętnym myśleniem Obcych i ich intrygami. Wiedza Ludzkości na temat codziennego życia i potrzebne do tego umiejętności, i ci Obcy z ich skomplikowaną techniką. Czynapewno sposób życia Ludzkości jest tak dalece lepszy? Dlaczego wuj miesza się w rozgrywki Obcych? Skręcił w lewo i przeszedł szybko małe pomieszczenie, puste jak poprzednio. Teraz biegiem puścił się przez otwartą przestrzeń ku bezpiecznej ścianie. I dlaczego ci Obcy, pochodzący przecież każdy z innego szczepu, zgodnie traktowali Ludzkość jako coś gorszego? 55 Biegnąc wzdłuż ściany skręcił w prawo, kierując się teraz prosto ku znajomym jamom, gdy nagle podłoga zadrżała ponownie, sprowadzając go natychmiast do rzeczywistości. Zachwiał się i zamarł na moment z przerażenia. Znajdował się na otwartej przestrzeni, a oto nadchodził Potwór! Jakoż faktycznie Potwór ponownie wszedł do swojej siedziby. 6. W przyprawiającej o zawrót głowy odległości złowił kątem oka niewiarygodnie wielkie szare cielsko, o którym słyszał tyle opowieści w dzieciństwie. Wyższe niż setka mężczyzn stojących jeden drugiemu na ramionach, oparte na nogach grubszych niż dwóch muskularnych wojowników stojących ramię przy ramieniu. Dostrzegł tę istotę tylko przez mgnienie oka, potem nie mógł jej obserwować, bo wpadł w panikę. O jednej tylko rzeczy zdołał pamiętać - nie odbiegł od ściany... ale wyłącznie dlatego, że oznaczałoby to bieg w stronę Potwora. Natomiast przez jedną nieprzytomną chwilę strachu chciał przebić się zębami i pazurami przez ścianę, której dotykał barkiem. Potem przypomniał sobie, że w kierunku, w którym szedł, są drzwi - tylko jakieś trzydzieści pięć kroków. Tam będzie bezpieczny. Tam czekał na niego wuj, jego grupa... tam były jamy Ludzkości, błogosławione, ciasne, zamknięte jamy. Eryk pognał w kierunku zbawczych drzwi. Nigdy w życiu nie biegł tak szybko, nigdy nawet nie wyobrażał sobie, że potrafi tak biec. Ale nawet w tym wściekłym pędzie, gdy niemal tracił oddech z wysiłku, strzępki myśli - rezultat długich, nużących nauk wtłaczanych mu do głowy gdy był jeszcze chłopcem - zaczęły zbierać się w jego umyśle w rozpaczliwą prawdę. - Popełniał błąd! Miał przecież bliżej do budowli, w której gromadzili się Obcy, tej, którą Arthur Organizator nazwał fragmentem umeblowania Potworów. Tam powinien skręcić, schować się w j ej ciemnym wnętrzu. Tam, o ile Potwór nie dostrzegł go w samym mo- 57 mencie wejścia do pomieszczenia, mógł przeczekać niebezpieczeństwo. Teraz było już za późno na powrót. Biegnij cicho - upomniał się więc w myślach - tak szybko, jak tylko możesz, ale bezszelestnie. Zgodnie z tym, co mówili wojownicy, na dużą odległość słuch Potworów był znacznie groźniejszy niż ich wzrok. Biegnij cicho. Stawką biegu jest twoje życie! Dopadł drzwi... były zamknięte głucho! Z niedowierzaniem i przerażeniem wpatrywał się w rysy w ścianie, stanowiące ich brzeg. To niemożliwe! Nigdy nie słyszał o czymś podobnym! Bezsilnie załomotał pięściami w twardą powierzchnię. Czy odgłos uderzeń będzie słyszalny po drugiej stronie ciężkiej pokrywy, czy też przyciągnie tylko uwagę Potwora? Tknięty tą myślą odwrócił z przestrachem głowę by ocenić niebezpieczeństwo. Nogi Potwora poruszały się powoli. Szedł śmiesznie wolno, ale każdy krok posuwał go do przodu o niewyobrażalną wprost odległość. Nie było też nic śmiesznego w jego długiej wąskiej szyi, niemal tak długiej jak cała reszta ciała, zwieńczonej stosunkowo niedużą głową. Nie były też bynajmniej śmieszne te okropne różowe odrosty sterczące z szyi tuż poniżej głowy... Znajdował się już znacznie bliżej niż przed chwilą, ale czy go dostrzegł - nie sposób było stwierdzić. Co robić? Walić w drzwi rękojeścią włóczni? To powinno zostać usłyszane... również przez Potwora. Pozostało tylko jedno. Eryk cofnął się kilka kroków od drzwi i skoczył z impetem naprzód, waląc w nie barkiem. Poczuł, że lekko ustąpiły... Jeszcze raz! Wprawiające podłogę w drżenie kroki Potwora słyszał teraz z tak bliska, że niemal stracił słuch. W każdym momencie gigantyczna szara stopa mogła go zadeptać. Eryk odskoczył od ściany jeszcze raz, powstrzymując się z całych sił, by nie patrzeć w górę. Jeszcze jeden skok i bolesne zderzenie z drzwiami. Z całą pewnością ustępowały -rysa stała się wyraźniej sza. Czy naprawdę było mu pisane zostać zmiażdżonym? Eryk oparł się o drzwi całym ciężarem ciała. Pchał rozpaczliwie. Powoli, niechętnie ustępowały... Wpadły do środka jamy tak gwałtownie, że Eryk potłukł się boleśnie lądując na nich jak długi. Zerwał się natychmiast na nogi i pognał korytarzem. Nie było czasu na odpoczynek. Po głowie latały mu zasłyszane lekcje i wiedział dobrze, czego może się spodziewać. 58 „Odbiegnij w głąb korytarza. Tam stań i czekaj, gotów do natychmiastowego dalszego biegu. Weź w płuca tak dużo powietrza, jak tylko zdołasz - możesz go potrzebować. Jeśli usłyszysz przejmujący długi świst, przestań oddychać i biegnij dalej co sił. Wstrzymuj oddech tak długo, jak tylko możesz, aż do samej granicy wytrzymałości. Potem zaczerpnij znowu powietrza i biegnij dalej. Biegnij, aż będziesz daleko. Naprawdę bardzo, bardzo daleko". I Eryk czekał, odwrócony tyłem do drzwi, gotów do natychmiastowego biegu. „Nie rozglądaj się. Patrz tylko w kierunku, w którym masz biec. Jedna tylko rzecz powinna zajmować twoją uwagę, jednej rzeczy masz nasłuchiwać. Jest to przejmujący, długi świst. Jeśli go usłyszysz, wstrzymaj oddech i biegnij!" Czekał więc, a wszystkie j ego mięśnie napięte były w najwyższej gotowości. Czas płynął. Pamiętał o liczeniu. Jeśli policzyło się powoli do pięciuset i nic się nie wydarzyło, prawdopodobnie już się nie wydarzy. Oznacza to, że Potwór cię nie zauważył. Tak przynajmniej twierdzili doświadczeni wojownicy, którym dane było przeżyć podobną sytuację. Pięćset. Doszedł do pięciuset, ale żeby uzyskać całkowitą pewność, stał wciąż w napięciu i liczył dalej. Następne pięćset. Doszedł do największej liczby znanej człowiekowi - do tysiąca. Żadnego przeciągłego dźwięku. Niczego, co wskazywałoby na niebezpieczeństwo. Rozluźnił się, a jego mięśnie napięte dotąd do granic możliwości, zawiodły. Upadł na ziemię, łkając z nagłej ulgi. To koniec. Dokonał Kradzieży! Jest mężczyzną! Spotkał się z Potworem i przeżył to spotkanie. Spotkał się z Obcymi i godnie reprezentował Ludzkość podczas rozmów z nimi. Tak wiele będzie miał do opowiedzenia wujowi. Wujowi... ale gdzie jest jego wuj? Gdzie jest grupa? Nagle znów do niego dotarło, że wszystko tu jest nie tak jak być powinno. Wstał powoli i ostrożnym krokiem wrócił do drzwi. Korytarz był niewątpliwie pusty, nie czekali na niego! Ale to było nieprawdopodobne. Grupa nigdy nie wracała przed upływem dwóch dni, dopiero wtedy uznawali zdającego egzamin za martwego. Eryk był pewien, że wuj czekałby na niego nawet trochę dłużej. A przecież wrócił stosunkowo szybko, więc co się stało? 59 Dotarł do drzwi i wyjrzał ostrożnie na zewnątrz. Tym razem prawie już nie poczuł zawrotu głowy, jego oczy szybko przystosowały się do rozległej przestrzeni. Potwór kręcił się w przeciwległym końcu olbrzymiego pomieszczenia. A więc idąc ku niemu ani go nie ścigał, ani nie atakował, być może w ogóle go nie dostrzegł. Niewiarygodne - przy całym tym hałasie, którego narobił. Przy tych wszystkich biegach, skokach i waleniu w drzwi. Potwór odwrócił się gwałtownie, przeszedł kilka gigantycznych kroków i zbliżył się do budowli, w której wnętrzu Eryk rozmawiał z Obcymi. Ściany, podłoga, wszystko wokół drżało, gdy olbrzymia istota kroczyła dostojnie. Eryk przypatrywał się ze zdumieniem, jak gigant po prostu kładzie się na tej budowli i zastyga bez ruchu... a więc rzeczywiście była to część umeblowania Potworów. Jak teraz czuli się Arthur Organizator, Walter Gromadzący Broń i pozostali, którzy tam siedzieli? Eryk uśmiechnął się zjadliwie wyobrażając sobie, że na pewno stracili nieco z tej obrzydliwej pewności siebie, może teraz nie byliby już tacy wyniośli. On miał jednak co innego do załatwienia. Wsunął palce pod leżącą na ziemi klapę i uniósł ją do pozycji pionowej. Była ciężka. Pchnął ją ostrożnie, najpierw z jednej strony, potem z drugiej, przesuwając jąpowoli ku otworowi w ścianie. Jeszcze jedno pchnięcie i wpasowała się we właściwe miejsce w zagłębieniu w murze, tylko cienka rysa świadczyła o jej obecności. Teraz mógł rozejrzeć się wokół. Odbyła się tu jakaś bitwa - tego był pewien. Krótka i gwałtowna bitwa, Eryk widział wyraźne tego ślady. Złamana włócznia, plamy krwi, fragment paska od plecaka. Oczywiście nie było ciał. Po bitwie nigdy nie było ciał. Wszyscy ludzie z jam wiedzieli, że absolutnym obowiązkiem wygrywającej strony jest zebranie ciał i pozbycie się ich. Nie można ich zostawiać, gniłyby tu i rozsiewały zarazę. A więc odbyła się tu bitwa. No tak, wuj nie mógł po prostu odejść i zostawić go na terytorium Potworów. Musiała ich zaatakować przeważająca siła, grupa broniła się jakiś czas, poniosła straty i wycofała się. Ale i tak parę rzeczy nie miało sensu. Przede wszystkim było bardzo mało prawdopodobne, by jakaś grupa Obcych podeszła tak blisko do terytorium Potworów. Jamy Ludzkości, najbardziej naturalny cel ataku, leżały dość daleko stąd. Tutaj mogła się trafić co 60 najwyżej jakaś grupa wyprawiająca się po żywność, ale nie ekspedycja wojenna. Jego grupa, w pełni uzbrojona, z łatwościąporadziłaby sobie z takimi poszukiwaczami czy handlarzami z tych dekadenckich wewnętrznych jam. Pokonaliby ich, wzięli kilku jeńców, i dalej by tu na niego czekali. To zostawiało tylko dwie możliwości: atak dwóch, trzech grup wojennych, choć nie wiadomo, co by tu robili, albo, co było jeszcze mniej prawdopodobne, atak grupy z innego plemienia zewnętrznych jam. Ale ci z zewnętrznych jam rzadko wychodzili na terytorium Potworów przez nieznane sobie drzwi. Mieli na pewno swoje własne przejścia. A jeśli ich celem byłaby Ludzkość, nie przyszliby tu, lecz zaatakowali jej siedziby. I jeszcze jedno. Jeśli grupa nie została wybita do nogi, co Eryk uznał za niewiarygodne, każdy kto przetrwał był zobowiązany przysięgami wojownika do powrotu i poczekania na powracającego z Kradzieży towarzysza. Musiał to zrobić natychmiast, gdy tylko skończyła się walka, pościg czy ucieczka. Żaden wojownik nie śmiałby spojrzeć w oczy kobiet, gdyby postąpił inaczej. Przypuśćmy, że atak faktycznie nastąpił... przypuśćmy, że grupa wuja wciąż walczy niedaleko stąd i powrócą, gdy tylko uporają się z wrogiem... ale w takim razie powinien słyszeć odgłosy toczącej się bitwy, a w jamach panowała martwa cisza. Eryk zadrżał. Wojownik w żadnym wypadku nie powinien przebywać poza rodzinną jamą bez choćby jednego towarzysza. Słyszał co prawda kiedyś jako dziecko o Samotnikach ze szczepów Obcych, pamiętał radosną egzekucję dokonaną na pochwyconym Obcym, który został wykluczony ze swojego plemienia za jakąś okropną zbrodnię, ale takich nie można było uważać za istoty ludzkie. Ludzie musieli żyć w plemionach, szczepach, grupach. To nie do pomyślenia żyć samotnie. To byłoby okropne. Mimo głodu odłożył na razie na później myśl o posiłku i ruszył szybkim krokiem w głąb jam. Zaraz też przeszedł w trucht -chciał być w domu jak najszybciej, chciał znowu znaleźć się wśród swoich. Sięgnął za plecy i dobył włóczni. Denerwował się przemierzając samotnie korytarze. Były takie puste i ciche. Gdy szedł w grupie, nie wydawały się tak przygnębiająco ciche. Takie mroczne, takie przerażające. Eryk dopiero teraz odczuł, jaka to różnica, gdy mrok korytarza rozświetla tylko j edna lampa, a nie pół tuzina niesionych przez całą grupę. Ruchome cienie na ścianach budziły lęk. Przyśpieszył, teraz już biegł przez ciemną czeluść korytarzy. Za każ- 61 dym zakrętem mógł czaić się wróg, ten sam wróg, który zaatakował wuja, banda okrutnych i żądnych krwi Obcych... całe ich hordy. Mógł to być ktoś jeszcze gorszy. Nagle przypomniał sobie wszystkie straszne opowieści z dzieciństwa - o nienazwanych istotach czających się w głębi korytarzy, które chowają się przed grupami wojowników, ale atakują pojedynczych ludzi bez wydania najmniejszego dźwięku. Olbrzymie istoty, które mogły cię połknąć, małe istoty atakujące setkami i rozdzierające ofiarę żywcem na strzępy. Eryk rozglądał się w panice - przynajmniej nic nie zaskoczy go nagłym atakiem. Być samemu to straszne uczucie. Ale mimo przerażenia, wciąż się zastanawiał nad zagadkowym zniknięciem wuja. Jakoś nie bardzo mógł uwierzyć, że Niszczycielowi Pułapek mogło się przydarzyć coś złego. Thomas przeżył zbyt wiele krwawych wypraw, był weteranem tak wielu bitew, często z przeważającymi siłami wroga. Gdzie więc poszedł? Dokąd zabrał swoich wojowników? I dlaczego nic tu nie słychać? Dlaczego nie widać żadnych śladów ludzi w tych przeklętych, ciemnych, ciasnych, przytłaczających tunelach? Na szczęście był Przepatrywaczem Ścieżek. Znał drogę i pewnie podążał właściwym szlakiem. Maszyna Przodków miała rację - on nigdy nie zabłądzi. Jeśli tylko dane mu będzie szczęśliwie powrócić do swego ludu, stanie się Erykiem By-strookim. I znowu coś przyszło mu na myśl: kto właściwie przepowiedział to imię? Maszyna czyjego wuj? Imię wypowiedziała Maszyna, ale wuj twierdził, że była to zwyczajna manipulacja. Że wizje i jego imię wybrano dużo wcześniej, na długo przed ceremonią. Wuj okazał się wyznawcą Wiedzy Przybyszów, spiskującym z Obcymi by wznieść ołtarz dla tej nowej religii, spiskującym w celu obalenia władzy religijnej Ottilii Przepowiadającej Przyszłość... Tak wiele wydarzyło się w ciągu dwóch ostatnich dni. Tak wiele zmieniło sięwjego świecie. Totak, jakby znajome ściany jego jamy oddaliły się nagle od siebie i urosły, czyniąc przestrzeń między nimi tak rozległą, jak ta na terytorium Potworów. Był już blisko. Ten korytarz był znajomy, bezpieczniejszy. Przyśpieszył jednak jeszcze bardziej, mimo że znajdował się już na granicy wytrzymałości. Chciał znaleźć się w domu. Chciał, by oficjalnie nadano mu imię Eryka Bystrookiego. Chciał zawiadomić Ludzkość o tym co się stało, aby poszukiwawcza a może i ratunkowa grupa mogła wyruszyć śladem jego wuja. 62 Kto zamknął drzwi na terytorium Potworów? Gdyby była bitwa i grupa wuja wycofywałaby się walcząc, czy napastnicy mieliby czas, by tak dokładnie zamknąć ciężkie drzwi? Nie. Czy można to było wytłumaczyć nagłym atakiem i wybiciem całej grupy wuja? Wtedy po odciągnięciu ciał, zwycięzcy mieliby dość czasu, by zamknąć klapę... Drzwi na terytorium Potworów były ważne tak dla Ludzkości jak i dla Obcych. Nie zostawiliby ich otwartych. Ale kto, lub co, było zdolne do przeprowadzenia tak nagłego ataku, całkowitej eksterminacji najlepszej grupy wojowników, jaką posiadała Ludzkość? Odpowiedź mógł dać tylko inny kapitan grupy albo najmędrsze z kobiet. Znalazłszy się na terytorium należącym do Ludzkości, Eryk zmusił się do zapanowania nad sobą i zwolnienia kroku. W każdej chwili mógł natknąć się na strażnika, a nie miał ochoty spotkać się najpierw z jego włócznią. Każdy na czatach zareagowałby nerwowo, gdyby nagle z ciemności wypadł na niego biegnący mężczyzna. - Eryk Jedynak! - zawołał identyfikując się. - To ja, Eryk Jedynak! Ale po chwili, przypomniawszy sobie z dumą Kradzież, której właśnie dokonał, zmienił zawołanie. - Idzie Eryk Bystrooki. Tu Eryk Bystrooki, Eryk Przepatry-wacz Ścieżek. Ten, Który Widzi Daleko. Eryk Bystrooki nadchodzi! To dziwne - nikt nie odpowiedział na jego wołanie. Tego już zupełnie nie rozumiał. Czyżby cała Ludzkość została zaatakowana i pokonana? Wartownik powinien zareagować na znajome imię. Tutaj musiało się stać coś bardzo złego! Wyszedł poza ostatni zakręt i dostrzegł trzech wartowników na przeciwległym brzegu małej j amy. Patrzyli w j ego kierunku, a on ich rozpoznał. Stephen Twardoręki i dwaj ludzie z jego grupy. Najwidoczniej zjawił się w momencie zmiany warty - to by tłumaczyło obecność wszystkich trzech mężczyzn. Ale dlaczego nie odpowiedzieli na jego wezwania? Stali dalej bez słowa z uniesionymi włóczniami. - Jestem Eryk Bystrooki - powiedział. - Dokonałem Kradzieży, ale coś stało się... Słowa zamarły mu na ustach, gdy Stephen Twardoręki podszedł zdecydowanym krokiem. Jego twarz miała srogi wyraz, a po- 63 tężne mięśnie były napięte do granic wytrzymałości. Bez zbytniej delikatności przystawił ostrze włóczni do piersi oniemiałego Eryka. - Nie ruszaj się! - powiedział ostrzegawczo. - Barney, John. Zwiążcie go! 7- Odebrano mu włócznię, ręce skrępowano za plecami, przywiązując je do pasków jego własnego plecaka. Dopiero teraz pchnięto go do centralnej jamy Ludzkości. Ledwie poznał to miejsce. Grupa kobiet, w pierwszej chwili zdało mu się, że było to całe Stowarzyszenie, wznosiła pod przywództwem Ottilii Pierwszej Żony Wodza jakąś platformę tuż przed Kopcem Tronowym. Biorąc pod uwagę trudności z zaopatrzeniem w materiały konstrukcyjne, taka budowla była niezwykła sama w sobie. W dodatku w głowie Eryka pojawiły się na jej widok jakieś mgliste, choć niezbyt miłe skojarzenia. Ale zbyt gwałtownie popychano go przez jamę, zbyt wiele działo się tu innych zaskakujących rzeczy, by mógł dokładnie przyjrzeć się budowli i sprecyzować te chaotyczne przypuszczenia. Dwie kobiety, będące także pełnoprawnymi członkiniami Stowarzyszenia, nie pracowały jednak pod kierunkiem Ottilii. Ze spętanymi rękami i nogami leżały pod j edną ze ścian centralnej jamy. Ich ciała były skrwawione i nosiły ślady długich i wymyślnych tortur. Ocenił, że niewiele już pozostało w nich życia. Kiedy przeciągano go obok, rozpoznał je. To były żony Thoma-saNiszczyciela Pułapek! Niech tylko wuj wróci, ktoś srogo za to zapłaci - pomyślał, bardziej zdumiony niż przerażony. Wiedział, że nie może się bać. Strach, raz zasadzony w umyśle, wypełnia wszystkie myśli i paraliżuj e wolę działania, a do tego nie mógł dopuścić. 5 - O ludziach... 65 Wokół roiło się od uzbrojonych mężczyzn. Biegali bez celu, w tę i z powrotem, to do swoich dowódców, to w stronę zewnętrznych korytarzy. Między nimi kręciły się dzieci, dostarczające pracującym kobietom potrzebnych surowców. Słyszał też całe mnóstwo krzyżujących się komend. - Idź do... - Przynieś więcej... - Szybciej z tym... W powietrzu dominował słodki, ciężki zapach spoconych ciał i... gniewu... gniewu i strachu całej Ludzkości. - Gdy zaciągnięto go przed Kopiec Tronowy, zrozumiał, co tu się dzieje. Franklin Ojciec Wielu Złodziei stał na Kopcu i machał trzymaną w ręku włócznią przed nosem grupy mężczyzn, z którymi gwałtownie dyskutował. Eryk zobaczył tam wodzów grup i... tak, Obcych! Osłupiał. Obcy w samym sercu siedzib Ludzkości! Wolni i uzbrojeni! Wódz dostrzegł Eryka i jego spojrzenie. Najego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Trącił stojącego obok Obcego i wskazał więźnia ostrzem włóczni. - To on - powiedział. - To jest jego siostrzeniec. Ten, który chciał dokonać Kradzieży trzeciej kategorii. Teraz mamy ich wszystkich. Obcy nie odwzajemnił uśmiechu. Obrzucił Eryka obojętnym spojrzeniem. - Cieszę się, że tak uważasz. Ale z naszego punktu widzenia, macie po prostu o jednego więcej. Teraz uśmiech znikł także z twarzy Franklina. - Nno... wiesz, co mam na myśli. I ten cholerny głupiec wrócił tu z własnej woli. To nam oszczędziło sporo kłopotów. Gdy tamten się nie odezwał, Franklin wzruszył ramionami. Skinął władczo na strażników trzymających Eryka. - Wiecie, gdzie go zaprowadzić. Niedługo będziemy gotowi do zabawy. Jeszcze raz ostrze włóczni ukłuło go w plecy, zmuszając go do dalszego marszu przez centralnąjamę. Zanim jednak ją przebył, usłyszał głos Franklina Ojca Wielu Złodziei, wzywający całą Ludzkość. - Ludzie, oto idzie Eryk! Eryk Jedynak! Teraz mamy ich wszystkich! Na moment ustała wszelka praca. Cała uwaga tłumu zwróciła się na niego. Eryk zadrżał usłyszawszy wzbierające pomruki wście- 66 kłości i nienawiści, przede wszystkim ze strony kobiet. Ktoś podbiegł ku niemu - Harriet Głosząca Przeszłość. Jej twarz wykrzywiał gniew. W biegu sięgnęła ku swym rudym włosom i wyrwała spinającąje długą szpilę wraz z kilkoma czerwonymi kosmykami. Rozrzucone włosy zatańczyły wokół jej twarzy i szyi jak ogniste płomienie. - Czciciel Potworów! - To nie był nawet wrzask, lecz pełen wściekłości skrzek. - Cholerny, przeklęty heretyk! - Pchnęła szpilę mierząc prosto w jego oko. Eryk zdołał uchylić głowę, ale zaraz zaatakowała ponownie. Strażnik chwycił dziewczynę, starając się odciągnąć ją od więźnia, ale choć był znacznie silniejszy, wyrywająca się Harriet uderzyła jeszcze raz zostawiając na prawym policzku Eryka krwawą rysę. - Zostaw coś dla nas - starał się uspokoić ją drugi strażnik trzymający Eryka. - On należy do całej Ludzkości. - Nie! - zawyła Harriet. - Należy do mnie! Miałam się z nim połączyć po jego powrocie z Kradzieży. Mamo, powiedz im! - To nie było jeszcze oficjalne - usłyszał Eryk spokojny głos Rity Strażniczki Pamięci. Starał się powstrzymać upływ krwi, przyciskając policzek do ramienia. - Nie mogło być nic oficjalnego, bo nie był jeszcze mężczyzną. Obawiam się, kochanie, że będziesz musiała poczekać na swój ą kolej. Starsi maj ą pierwszeństwo. Ale na pewno zostanie dużo dla ciebie. -Nie zostanie -zaszlochała dziewczyna. -Wiem, jacy jesteście. Niewiele po was zostanie. Eryk został popchnięty ponownie ku wyjściu z głównej jamy. Kiedy tylko przestąpił próg bocznej jaskini, bolesny kopniak w plecy rzucił go na przeciwległą ścianę. Był tak silny, że pozbawił go oddechu. Poleciał do przodu i nie złapawszy równowagi, huknął w twardy kamień. Próbował niezdarnie powstać, chociaż nie mógł podeprzeć się związanymi rękoma. Za sobą usłyszał drwiący śmiech. Wciąż oszołomiony siłą uderzenia odwrócił się na plecy. Ścianę jaskini splamił świeży, krwawy ślad. Nie tak wyobrażał sobie tryumfalny powrót z Pierwszej Kradzieży. Zupełnie nie tak. Co tu się działo? Wiedział gdzie j est. To była mała, ślepa nisza, tuż obok głównej jamy. Używana głównie do przechowywania zapasów - nadwyżek żywności, czasem też przedmiotów skradzionych Potworom zanim zebrało się ich na tyle dużo, by opłacało się pohandlować nimi ze 67 szczepami z dalszych jam. Czasami także jakiś wojownik Obcych, wzięty do niewoli w bitwie, siedział tu, nim Ludzkości udało się skontaktować z jego plemieniem i wytargować korzystny okup. A jeśli się nie udało ... Teraz Eryk przypomniał sobie, do czego służy konstrukcja, którą kobiety właśnie wznosiły obok Tronowego Kopca. Zadrżał. Kiedyś widział już jej zastosowanie. Najgorsze, że pasowało to do niezwykłego zachowania Harriet i do słów wypowiedzianych przez jej matkę, Ritę Strażniczkę Pamięci. Ale przecież nie mogli tego zrobić jemu! Byłjednym z Ludzkości, niemal pełnoprawnym wojownikiem. Tego nie robiono nawet obcym wojownikom pojmanym w bitwie. Wojownik zawsze zasługiwał na szacunek. W najgorszym wypadku groziła mu honorowa egzekucja. Tak postępowano tylko z... -Nie!!!-krzyknął.-Nie!!! Strażnik stojący przy wejściu do niszy odwrócił się i spojrzał na niego z rozbawieniem. - Ależ tak. Zdecydowanie tak. Gdy tylko kobiety zakończą pracę będziemy mieli z wami oboma sporo zabawy. Leniwie odwrócił głowę nie chcąc stracić nic z przygotowań w głównej jamie. Oboma? - Eryk rozejrzał się uważnie po jamie. Pomieszczenie było niemal puste... z wyj ątkiem j ednego kąta. W świetle lampy, którą miał na czole - jakże dumny był, gdy po raz pierwszy mógł ją tam umieścić podczas tej wyprawy - dostrzegł, że leży tam jeszcze jeden człowiek. Jego wuj. Eryk natychmiast przetoczył się do niego. Poczuł przenikliwy ból. Lądując na twardym, kamiennym podłożu porządnie się potłukł, ale czy to miało teraz znaczenie? Thomas Niszczyciel Pułapek był chyba nieprzytomny. Obchodzono się z nim okrutnie i nie wyglądał lepiej niż jego żony. Włosy zlepiała mu zakrzepła krew z rany po uderzeniu włóczni. Zresztą raniono go w wielu miej scach - na prawym ramieniu, nieco powyżej lewego biodra, duża rana w udzie. - Wuju Thomasie - wyszeptał Eryk. - Kto ci to zrobił? Ranny mężczyzna otworzył oczy i zadrżał. Rozglądał się wokół nieprzytomnym spojrzeniem jakby sądził, że przemawiają do niego ściany. Przez moment próbował uwolnić z więzów wykręcone do tyłu ręce, ale zaraz opadł z sił. Wreszcie jego wzrok spoczął na twarzy Eryka. Uśmiechnął się. To był paskudny uśmiech - ktoś wybił mu także większość zębów. - A, Eryk - wymamrotał. - Nie udało nam się. Jak reszta grupy, czy ktoś zdołał zwiać? - Nie wiem. To ciebie chcę o to zapytać. Wróciłem z Kradzieży, ciebie nie było, cała grupa odeszła. Przyszedłem do domu, ale oni wszyscy powariowali. Są tu Obcy! Paradująz bronią w naszej jamie. Co to za jedni? Oczy Thomasa Niszczyciela Pułapek pociemniały. Jego spojrzenie było teraz pełne napięcia i gniewu. - Obcy? - zapytał cicho. - Tak, grupę Stephena Twardorękie-go wspierali Obcy. Walczyli społem przeciwko nam. Po naszym odejściu Franklin skontaktował się z Obcymi. Wymieniali wiadomości, musieli współpracować, mieć kontakty już od dawna. Ludzkość i Obcy, co za różnica, jeśli w grę wchodzi zagrożenie dla Wiedzy Przodków. Powinienem był wziąć to pod uwagę. - Co? - starał się zrozumieć Eryk. - Co powinieneś wziąć pod uwagę? - Tak właśnie zwalczali Wiedzę Przybyszów, zawsze tak robili. Wódz to wódz. Ma zawsze więcej wspólnych interesów z innym wodzem niż ze swoim ludem, nawet jeśli to wódz spoza Ludzkości. Jeśli negujesz Wiedzę Przodków, negujesz podstawy ich władzy. Wtedy współpracują ze sobą. Dostarczają sobie ludzi, broń, wymieniaj ą informacj e. Gdy mają wspólnego wroga zrobią wszystko, by go zniszczyć. A niszczą jedynych ludzi, którzy naprawdę chcą walczyć z Potworami. Powinienem był o tym pamiętać! Niech to szlag! - warknął Thomas pokiereszowanymi ustami. - Widziałem przecież, że wódz i Ottilia nabrali podejrzeń. Powinienem spodziewać się kłopotów. I rzeczywiście, zjednoczyli się z Obcymi przeciwko nam. Eryk patrzył na wuja, starając się pojąć to wszystko. A więc tak, jak istniało tajne porozumienie między wyznawcami Wiedzy Przybyszów, które stało ponad plemiennymi podziałami, istniały też kontakty między wodzami, współpraca w sytuacjach, gdy zagrożona była Wiedza Przodków, fundament ich władzy. I władzy przywódczyń Stowarzyszenia Kobiet - o tym też trzeba pamiętać. Wszystkie przywileje, jakie posiadały kobiety, wynikały ze znajomości praw Przodków. Gdyby im to odebrano, stałyby się zwykłymi kobietami, znającymi co najwyżej zaklęcia pozwalające przystosować trujący pokarm Potworów do potrzeb ludzi. 69 Thomas Niszczyciel Pułapek jęknął z bólu, ale zdołał usiąść. Oparł się o ścianę. Wciąż jednak potrząsał smutno głową jakby rozpamiętywał klęskę. - Przyszli do nas - powiedział z trudem. - Stephen Twardoręki i jego grupa przyszli do nas prawie zaraz po tym jak wszedłeś na terytorium Potworów. Udawali, że przynoszą wiadomość od wodza o ataku Obcych na nasze jamy. Kto mógł podejrzewać podstęp? Obcych! - Próbował się roześmiać, a z ust pociekła mu krew. - Obcy byli z nimi. Czaili się w załomach korytarzy. Całe, nieprzeliczone tłumy Obcych. Dopiero teraz Eryk zaczynał rozumieć, co się wydarzyło. - Kiedy byli już wśród nas, kiedy opuściliśmy nasze włócznie, uderzyli. Zaskoczenie było tak pełne, że nawet nie bardzo potrzebowali pomocy Obcych. Nie wiem, czy wielu z nas stało jeszcze na nogach, gdy nadbiegli Obcy. Leżałem już wtedy na ziemi i walczyłem gołymi rękami... podobnie jak reszta grupy. Obcy tylko dokończyli dzieła. Nawet niewiele z tego zapamiętałem, ktoś tak mnie grzmotnął, że nie spodziewałem się, iż obudzę się żywy -jego głos załamał się. - Tak zresztą byłoby znacznie lepiej - dodał z goryczą. Thomas dyszał ciężko, a jego pierś poruszała się w nierównym oddechu. - Przytargali mnie tutaj. Moje żony... Właśnie torturowali moje żony. Te suki ze Stowarzyszenia Kobiet, Ottilia, Rita, to one za to odpowiadają. Obdzieralije ze skóry na moich oczach. Traciłem przytomność, cucili mnie... żebym był świadkiem, żebym widział wszystko... a one... Z jego ust znowu wypłynęła strużka krwi, głowa opadła mu bezwładnie na pierś. Po chwili podjął opowieść, choć nieco mniej składnie, urywanymi zdaniami. - To były dobre kobiety- wyszeptał. - Obie... dobre, takie dobre... i kochały mnie. Mogły być znacznie wyżej w hierarchii, z dziesięć razy Franklin proponował im, że je zapłodni, ale za każdym razem go odrzucały. Kochały mnie. Naprawdę kochały. Eryk z trudem powstrzymał szloch. W ostatnich czasach, gdy już dorastał do wieku męskiego, rzadko się z nimi stykał, ale w dzieciństwie czule się nim opiekowały. Tylko od nich doświadczył odrobiny tego, co dziecku daje matka. To one go pieściły i karciły, to one wycierały mu nos. To one opowiadały mu o dawnych czasach i uczyły katechizmu Wiedzy Przodków. Żadna z nich nie miała syna, który dożyłby do jego wieku. Umierali przez choroby, a także z powodu 70 trucizn, których używały Potwory. On miał szczęście. Toteż poświęcały mu tyle uwagi i uczuć jakby był ich własnym synem. Ich wierność wobec Niszczyciela Pułapek też budziła zdziwienie wśród całej Ludzkości. Traciły przez to znacznie więcej niż tylko kilka zdrowych, dużych miotów, które wydałyby na świat ulegając wodzowi. Takie ekscentryczne, niemal niekobiece zachowanie nieodwołalnie blokowało im dostęp do wyższych stanowisk w Stowarzyszeniu Kobiet, po które w innym przypadku mogły śmiało sięgnąć. Teraz były martwe lub właśnie umierały, a ich dzieci zostały rozdzielone między pozostałe kobiety, co znacznie zwiększyło ich prestiż i pozycję. - Powiedz - spytał wuja. - Dlaczego Stowarzyszenie Kobiet je zabiło? Czy naprawdę popełniły jakąś okropną zbrodnię? Thomas Niszczyciel Pułapek uniósł głowę i spojrzał mu w oczy. W jego wzroku malowała się rozpacz i ból. Eryk zadrżał jeszcze zanim zabrzmiały słowa wuja. - Wciąż nie chcesz dopuścić do siebie tej myśli? Nie winie cię. Ale tak właśnie jest. To dla nas szykują tę konstrukcję koło Kopca. - Och! - Eryk dopiero teraz zaczął rozumieć grozę sytuacji, choć przecież jakaś część jego umysłu pojęła to już o wiele wcześniej. - Powiedzieli, że jesteśmy wyjęci spod prawa, winni niewybaczalnej herezji przeciwko Wiedzy Przodków. Nie należymy już do Ludzkości, ani ty, ani ja, ani moja rodzina, czymojagrupa. Znaleźliśmy się poza Ludzkością, poza prawem, poza religią. A wiesz, co może spotkać tych, co są wyjęci spod prawa? Wiesz, Eryku? Może ich spotkać wszystko. Wszystko! 8. Sięgając pamięcią do wczesnego dzieciństwa, Eryk przypominał sobie ceremonie podobne do tej, która teraz czekała jego samego. Zdarzało się, że Obcy pochwycony przez wojowników, okazywał się wyjętym spod prawa wygnańcem. W większości przypadków było to łatwe do ustalenia. Na przykład tylko wygnaniec mógł wędrować po jamach sam, bez swojej grupy albo chociaż jednego towarzysza, który osłaniałby mu plecy. A jeśli były jakieś wątpliwości, sytuacj ę wyjaśniała na ogół oferta okupu, którą składało jego plemię. Czasami zaś przychodziła wiadomość, iż więzień jest winien jakiejś niewyobrażalnej zbrodni, która nie mogła być ukarana inaczej niż tylko pozbawieniem wszelkich praw istoty ludzkiej, a ten człowiek uciekł przed sprawiedliwością. Przychodziła wiadomość: róbcie z nim co chcecie, on nie jest jednym z nas, według naszych praw jest dla nas jak Potwór. Takie było zresztą położenie każdego człowieka postawionego poza prawem. Ogłaszano wówczas coś w rodzaju święta. Z kawałków drewna skradzionego Potworom i gromadzonego specjalnie na taką okoliczność, Stowarzyszenie Kobiet wznosiło podium. Tajemnicajego budowy była przekazywana z matki na córkę przez niezliczone pokolenia, sięgające czasów Przodków, którzy zbudowali Maszynę. Podium nazywano Sceną albo Teatrem, choć Eryk słyszał też, że niektórzy uży- wajątajemnej nazwy Szafot. Jakkolwiek jednak brzmiała prawdziwa nazwa, dotyczące go szczegóły stanowiły część tajnej wiedzy Stowarzyszenia Kobiet i nie powinny interesować mężczyzny. 72 Jednak było coś, o czym wszyscy wiedzieli. Na tej Scenie wykonywano j edną z naj ważniej szych ceremonii religijnych. Nosiła ona starożytną nazwę Dramatu i przedstawiała ostateczny tryumf ludzi nad Potworami, taki, jaki będzie im dane przeżyć w przyszłości. Ofiary składane podczas ceremonii musiały wszakże spełniać dwa warunki. Po pierwsze, musiały być istotami inteligentnymi tak jak Potwory, aby w pełni mogły odczuć i zrozumieć cierpienie, którego najeźdźcy doświadczą kiedyś z ręki ludzi. Po drugie, musiały być nieludzkie tak samo jak Potwory, aby cały strach, gniew i nienawiść, jakich doświadczali ludzie, mogły zostać uzewnętrznione w zadawanych im katuszach, których nie hamowałyby żadne objawy współczucia, żadna litość, ani szacunek należny istotom własnego gatunku. I do tego idealnie nadawali się wyjęci spod prawa, bo wszystkie plemiona zgadzały się co do tego, że te odrażające istoty nie mogą być uważane za przedstawicieli gatunku ludzkiego. Toteż kiedy pochwycono takiego renegata, zamierały wszelkie prace w jamie, a także zwoływano przebywające na zewnątrz grupy wojowników. Nadchodził bowiem czas festiwalu, czas wielkiej radości, czas zabawy. Nawet dzieci robiły wszystko, co tylko tak młode istoty potrafiły, by pomóc w radosnych przygotowaniach. Dostarczały niezbędne materiały pracującym kobietom, donosiły żywność powracającym wojownikom, a także strażnikom pilnującym więźniów. Dzieci chwaliły się w jaki sposób okażą swojąnienawiść pochwyconym wrogom, tym obrzydliwym istotom, których obmierzłe ciała symbolizowały Potwory. Każdy bowiem miał swoją szansę. Każdy, począwszy od samego wodza a skończywszy na najmłodszym dziecku, o ile tylko umiało już wyrecytować katechizm, wspinał się na Scenę, na Teatr, na Szafot zbudowany przez kobiety. I każdy mógł okazać część tej odwiecznej nienawiści, jaką ludzie żywili wobec Potworów. Mógł zadawać cierpienia istocie, którą ogłoszono obcą, tak jak pewnego dnia wszyscy razem będą zadawać je prawdziwym Potworom, które ukradły ich świat. Najważniejsza rola należała do Sarah Leczącej Chorych, dlatego zawsze stała na górze i nadzorowała przebieg ceremonii. Musiała pilnie baczyć, by nikt nie posunął się za daleko, by każdy miał uczciwy udział, by nawet po zakończeniu wszystkich tortur w ofierze tliły się jeszcze iskierki życia. Albowiem tradycja wymagała, by na koniec cała budowla wraz z zamęczoną ale jeszcze żywą ofiarą, została spalona jako symbol tego co przydarzy się Potworom - spłoną obrócą się w popiół i znikną. A gdy uprzątali popioły, Sarah śpiewała: 73 I Ludzkość pozostanie sama, I przeminą Potwory, I nie będzie panowała nad Ziemią, Żadna rasa prócz ludzi. Tak będzie po wieki wieków. Potem zaczynała się uczta, radosne tańce i śpiewy. Młodzi mężczyźni i kobiety wymykali się do ciemnych, bocznych korytarzy, dzieci biegały wesoło i krzyczały w centralnej jamie, nieliczni starcy zasypiali po obfitym posiłku z szerokimi, szczęśliwymi uśmiechami na twarzach. Każdy miał uczucie, że w jakimś stopniu przyczynił się do upadku Potworów. Każdy czuł się panem wszelkiego stworzenia, jak kiedyś ich Przodkowie. Eryk przypomniał sobie, co sam robił, przy takich okazjach, przypomniał sobie, co robili inni... zimna strużka potu spłynęła mu wzdłuż kręgosłupa, jego ciało przebiegł paraliżujący skurcz strachu. Zapanował nad nim dopiero po dłuższej chwili. Napięte mięśnie rozluźniły się. Mógł znowu myśleć... tylko czy chciał? Ci inni, obcy z poprzednich ceremonii, tak dawno temu... czy oni też czuli to narastające dzikie przerażenie, gdy oczekiwali aż Scena zostanie wzniesiona? Czy oni też drżeli ze strachu, oblewali się zimnym potem, czuli te same skurcze trzewi, tak samo wyobrażali sobie ból, którego wkrótce doświadczy ich słabe i miękkie ciało? Nigdy dotąd się nad tym nie zastanawiał. Ofiary Szafotu były dla niego czymś absolutnie nieludzkim, po prostu symbolem Potwora. Ich uczuciami przejmował się nie więcej niż uczuciami karaluchów biegających po jamie, w której składowano żywność. Miażdżenie ich szybkim ruchem sprawiało wyłącznie przyjemność. Jakie miały się z tym wiązać wyrzuty sumienia? Nie współczułeś przecież karaluchom, nie identyfikowałeś się z ich cierpieniem. Ale teraz, kiedy sam miał być zmiażdżony patrzył na to zupełnie inaczej. Był wciąż człowiekiem - nieważne jak brzmiało oficjalne obwieszczenie wodza -był wciąż człowiekiem. Czuł ludzki strach, czuł ludzkie pragnienie zachowania życia. A więc oni też musieli je odczuwać. Ci, których pomógł rozerwać na kawałki... Byli ludźmi. Normalnymi ludźmi. Siedzieli tutaj, tak jak on siedzi teraz, i czekali tak jak on. Za jego pamięci, tylko dwa razy członek Ludzkości został wyjęty spod prawa. Oba te przypadki wydarzyły się bardzo dawno temu, gdy był jeszcze dzieckiem. Eryk próbował sobie przypomnieć jak wyglądali, jak zachowywali się przedtem, gdy byli jeszcze uznawani 74 za ludzi. Teraz wyczuwał emocjonalną więź z tymi umarłymi... dopiero teraz. Towarzystwo umarłych było nawet lepsze niż towarzystwo tego poranionego, zmasakrowanego, okrwawionego ciała, które spoczywało obok niego, pogrążone w majaczeniach. Więc jacy oni byli? Nie, to na nic. Jeśli chodzi o pierwszego pamiętał tylko okrwawiony strzęp mięsa i rozentuzjazmowany tłum, gdy podpalano Scenę. Nie zachowało się żadne wyobrażenie człowieka, nie pamiętał nawet twarzy. A drugi... Eryk wyprostował się gwałtownie, a więzy wpiły mu się boleśnie w ciało. Ten drugi, którego wyjęto spod prawa, uciekł! Jak to się stało, nie wiedział. Pamiętał tylko, że bardzo srogo ukarano strażnika a grupy wojowników długo j eszcze tropiły zbiega po zewnętrznych korytarzach. Ucieczka! To było to. Musi uciekać. Jeśli był wyjęty spod prawa, nie mógł liczyć na żadną litość, na żadną zmianę wyroku. Przygotowania do ceremonii religijnej były już zbyt zaawansowane, by mogło je powstrzymać cokolwiek... oprócz ucieczki skazańca. Tak, uciekać. Ale jak? Nawet jeśli udałoby mu się uwolnić z więzów, założonych z dużą wprawą i mocno zaciśniętych, nie miał żadnej broni. Wartownik przedziurawi go włócznią w jednej chwili. A nawet jeśli temu się nie uda, są przecież inni - niemal wszyscy wojownicy plemienia. Jak? Jak? Na zewnątrz starał się zachować kompletny spokój ale jego umysł gorączkowo rozważał możliwości. Wiedział, że nie pozostało mu dużo czasu. Wkrótce budowa Sceny zostanie zakończona i przywódczynie Stowarzyszenia Kobiet przyjdą po niego. Eryk starał się rozluźnić więzy; bez wielkich sukcesów. Gdyby udało się uwolnić ręce, może doczołgałby się niezauważony do wyj -ścia niszy i puścił się dalej biegiem. Nawet j eśli rzucą za nim włócznią, czy to nie będzie lepsza śmierć niż to, co go czekało? Ale nie rzucą... chyba że będzie miał wiele szczęścia i któryś z wojowników zadziała odruchowo. W takim przypadku, gdy zależało im tylko na schwytaniu więźnia, będą mierzyć w nogi. Poza tym pośród Ludzkości było co najmniej z tuzin wojowników, którzy zdołaliby dopaść go po dwudziestu, dwudziestu pięciu metrach. I wielu takich, którzy mogli z powodzeniem próbować. Mimo wszystko nie był Royem Biegaczem. Roy! Był martwy i oddany kanałom. Jakże żałował teraz walki, jaką stoczyli... Przed wejściem do jamy przeszedł Obcy. Nie rozglądał się nawet zbytnio. Za nim podążało dwóch następnych. Musieli opuścić 75 jamy Ludzkości nim zacznie się ceremonia. Mieli zresztą prawdopodobnie swoje... z własnymi ludźmi. Walter Gromadzący Broń, Arthur Organizator... czy oni też siedzieli teraz w celach podobnych do jego własnej oczekując na powolną śmierć? Chyba nie. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić, by ktoś mógł ich pochwycić tak łatwo jak jego i wuja. Arthur był zbyt sprytny, a Walter... Walter, ten użyłby z pewnościąjakiejś fantastycznej broni, której nikt dotąd nie widział i nawet o niej nie słyszał. Takiej jak ta, którą ma teraz w plecaku! Ta czerwona substancja, którą dał mu Walter! Czy to rzeczywiście była broń? Miał wątpliwości. Ale na pewno spowodowałaby jakieś zamieszanie. „To powinno dać im mocno do myślenia" - tak powiedział Walter, gdy żegnali się na terytorium Potworów. Jeśli tak, może to byłaby dobra, odwracająca uwagę dywersja, może dzięki temu zdołałby uciec? Był tylko jeden problem. Jego wuj. Mając ręce spętane tak jak w tej chwili, potrzebował pomocy wuja, aby czegokolwiek dokonać. A Thomas Niszczyciel Pułapek wydawał się całkowicie niezdolny do współpracy. Cały czas mamrotał niewyraźnie pod nosem i chociaż nadal utrzymywał pozycję siedzącą oparty o ścianę, jego ciało coraz bardziej pochylało się do przodu. Każdy inny na jego miejscu dawno już wyzionąłby ducha. Tylko tak potężne ciało jak to należące do Thomasa Niszczyciela Pułapek mogło jeszcze funkcjonować. A kto wie, może jeśli uda im się uciec, jeśli ktoś opatrzy jego rany, jeśli znajdą bezpieczne schronienie, może nawet wyzdrowieje. Jeśli uda im się uciec... - Wuju Thomasie - powiedział natarczywym szeptem, próbując przysunąć się do rannego. - Zdaje mi się, że widzę jakieś wyjście. Wiem, jak stąd uciec. Nie było odpowiedzi. Okrwawiona głowa kołysała się bezwładnie, mamrotanie nie ucichło. Mamrotanie, mamrotanie, jęk, mamrotanie, mamrotanie... - Twoje żony - powiedział Eryk z desperacją. - Nie chcesz pomścić swoich żon? To zdaje się poruszyło jakąś część świadomości Thomasa. - Moje żony - szepnął. - To były dobre kobiety... naprawdę bardzo dobre... nigdy nie dopuściły do siebie Franklina... naprawdę bardzo dobre... - znowu zaczął niezrozumiale mamrotać. - Ucieczka! - wyszeptał Eryk z naciskiem. - Nie chcesz stąd uciec? Thomas nadal tylko mamrotał. Eryk spojrzał na wejście do niszy. Stojący tam strażnik w ogóle nie interesował się więźniami. 76 Najwyraźniej prace budowlane na zewnątrz miały się już ku końcowi, a śledzący je z zainteresowaniem strażnik postąpił nawet ze dwa kroki w tamtym kierunku. Zafascynowany przyglądał się temu, co się działo w głównej jamie. Doskonale. To dawało im jakieś szansę. Z drugiej strony oznaczało też, że pozostało im już bardzo niewiele czasu. W każdej chwili kobiety ze Stowarzyszenia mogą się tu zjawić i wywlec ich na tortury. Nie spuszczając oczu ze strażnika, Eryk starał się zahaczyć plecakiem o jakiś ostrzejszy załom skały. Nic nie wskórał. Rozejrzał się z rozpaczą. Nic, czego mógłby użyć. Tylko kilka rozrzuconych paczek z żywnością i łażące po nich leniwie karaluchy. Pomóc mógł mu tylko wuj. Musi jakoś dotrzeć do jego świadomości. Musi wyrwać go z odrętwienia. Przysunął się tak blisko jak tylko mógł i przyłożył usta do ucha Thomasa. - To ja, Eryk. Eryk Jedynak! Wuju, pamiętasz mnie? Poszedłem na Kradzież, wuju Thomasie! Wraz z tobą. Trzecia kategoria. Pamiętasz, wybrałem trzecią kategorię tak, jak mi kazałeś. Dokonałem tego. Moja Kradzież zakończyła się sukcesem. Zrobiłem to, jestem teraz Erykiem Bystrookim. Rozumiesz? Erykiem Bystro-okim! Znowu odpowiedzią było tylko chrapliwe mamrotanie. Do Thomasa chyba nic już nie dochodziło. - Pomyśl o Franklinie. Nie miał prawa tego robić. Wuju Thomasie, musimy uciekać! Musisz zemścić się na Franklinie i na Ottilii za śmierć twoich żon! Musisz! Przecież tego chcesz! Musiał przezwyciężyć to delirium wuja. Zdesperowany, sięgnął ustami ku jego zranionemu ramieniu i wbił w nie zęby. Żadnej reakcji. Tylko ten ciągły niezrozumiały monolog, i cienka strużka krwi spływająca po wargach. - Spotkałem się z Arthurem Organizatorem. Powiedział, że zna cię od dawna. Kiedy się z nim zetknąłeś, wuju Thomasie? Kiedy spotkałeś go po raz pierwszy? Głowa rannego pochyliła się niżej, ciało osunęło się po ścianie. - Opowiedz mi o Wiedzy Przybyszów. Czym jest Wiedza Przybyszów? Eryk z rozpaczą szukał jakiegoś klucza, który pozwoliłby mu otworzyć umysł wuja. - Czy Arthur Organizator i Walter Gromadzący Broń są ważnymi ludźmi pośród wyznawców Wiedzy Przybyszów? Czy są wodzami? Jak nazywa się to miejsce, w którym się spotykają? Czym ono 77 jest dla Potworów? Mówili o Ludzie Aarona. Słyszałeś o Ludzie Aarona? Czy ty ... To było to! Znalazł właściwy klucz. Przedostał się. Głowa Tho-masa uniosła się, a w jego oczach pojawił się nieco przytomniejszy błysk. - Lud Aarona... to śmieszne, że właśnie ty pytasz o Lud Aarona. .. ale może właśnie ty powinieneś... - Dlaczego? Co to za jedni? - Eryk starał się utrzymać klucz w zamku i przekręcić go we właściwy sposób. - Dlaczego ja powinienem? - Twoja babka należała do Ludu Aarona. Pamiętam, że ktoś mi to mówił kiedy byłem małym chłopcem. - Thomas Niszczyciel Pułapek skinął z zadumą głową. - Grupa twój ego dziadka wyruszyła na długą wyprawę, na najdłuższą, jaką kiedykolwiek podjęła Ludzkość... tam pochwycili twojąbabkę i przywiedli ją tutaj. - Moja babka? - Eryk przez moment zapomniał, gdzie się znaj -duje i co go czeka. Wiedział, że z matkąjego ojca wiązała się jakaś tajemnica. Bardzo rzadko ktokolwiek o niej wspominał. Do tej pory przypisywał to faktowi, że jej syn tak nieszczęśliwie zakończył życie, a tutaj, w jamach, bardzo bali się złego losu. Czy może być coś gorszego niż spłodzenie jednego tylko dziecka, a potem śmierć, wraz z żoną, na terytorium Potworów? - Moja babka pochodziła z Ludu Aarona? Nie z Ludzkości? Wiedział oczywiście, że kilka kobiet porwano z sąsiednich jam i miały to szczęście, że były teraz uznane za pełnoprawne członkinie Ludzkości. Czasem oni także tracili w ten sposób kobietę, jeśli zabłąkała się za daleko w zewnętrzne korytarze i spotkała obcych wojowników. Jeśli udało ci się porwać kobietę z obcego plemienia, kradłeś im też znaczną część wiedzy. Ale sam nigdy by nie przypuszczał... - Deborah Śniąca Na Jawie. - Thomas utrzymywał podniesioną głowę, chociaż z każdym słowem z j ego ust wypływała kolejna porcja krwi zmieszanej ze śliną. - Czy wiesz, dlaczego nazywano twoją babkę ŚniącąNa Jawie? Wiesz Eryku? Bo kobiety uznały, że wszystko o czym ona opowiada, dzieje się tylko w jej snach, że ona nie umie mówić tak jak inni ludzie, a tylko opowiadać o swoich snach. Ale wiele nauczyła twojego ojca i stał się taki jak ona. Kobiety obawiały się łączyć z nim. Moja siostra była pierwsza, która się odważyła. Potem inne mówiły, że dostała to, na co zasłużyła. Nagle Eryk zdał sobie sprawę ze zmiany, która nastąpiła wokół nich. W głównej jamie zapanowała cisza. Czy teraz właśnie po nich idą? 78 - Wuju Thomasie, słuchaj! Mam pomysł. Ci Obcy - Walter, Arthur Organizator - dali mi przedmiot należący do Potworów. Nie wiem, co on może zdziałać, ale żeby się przekonać muszę go mieć w rękach. Odwrócę się do ciebie tyłem. Musisz sięgnąć dłonią do mojego plecaka... Thomas Niszczyciel Pułapek nie zwracał najmniejszej uwagi na jego słowa. - Ona wyznawała Wiedzę Przybyszów - bełkotał dalej sam do siebie. - Twój dziadek był pierwszym heretykiem, jakiego kiedykolwiek mieliśmy w Ludzkości. Sądzę, że wszyscy z Ludu Aarona są wyznawcami Wiedzy Przybyszów. Wyobraź sobie, całe plemię heretyków! Eryk zaklął. Ten na wpół żywy, pogrążony w delirium mężczyzna, ten zakrwawiony strzęp człowieka, który kiedyś był naj dumniej -szym i najlepszym wojownikiem, jakiego znał, był jego jedyną szansą na ucieczkę. Spojrzał ponownie na strażnika. Wciąż wpatrywał się z zainteresowaniem w to, co działo się w głównej jamie. Nie dochodził stamtąd żaden dźwięk. Cisza była przerażająca... jakby dziesiątki oczu wpatrywały się w coś z napięciem. I odgłosy kroków... czy to były odgłosy kroków? Musiał zmusić wuja do współpracy! - Thomasie Niszczycielu Pułapek! - warknął rozkazująco ledwie pohamowawszy się, by nie podnieść głosu. - Słuchaj mnie! To jest rozkaz! Mam w plecaku pewien przedmiot, bryłkę kleistej substancji. Odwrócimy się do siebie plecami, sięgniesz tam i oderwiesz kawałek! Słyszysz mnie? To rozkaz! Rozkaz wydany wojownikowi! Jego wuj przytaknął, w pełni posłuszny. - Byłem wojownikiem przez dwadzieścia starych-dobrych-czasów. A przez sześć kapitanem grupy - wymamrotał niewyraźnie, odwracając się zgodnie z poleceniem. - Wydawałem rozkazy i otrzymywałem je. Nikt nie może zarzucić mi, że kiedykolwiek nie wykonałem rozkazu. Zawsze powtarzam: jak możesz wydawać rozkazy, jeśli sam nie... - Teraz! - uciął Eryk, gdy oparli się o siebie plecami a on osunął się tak, by plecak znajdował się na wysokości związanych dłoni wuja. - Sięgnij tam. Wyciągnij to coś. Jest na wierzchu. Pospiesz się!!! Tak, te dźwięki na zewnątrz to były kroki. Wiele kroków. Przywódczynie Stowarzyszenia Kobiet, wódz, eskorta wojowników. Strażnik, chcąc popisać się swoją czujnością, mógł w każdej chwili odwrócić się znowu ku więźniom. - Pospiesz się - ponaglał Eryk gorączkowo. - Pospiesz się, niech cię szlag! To jest rozkaz! Wyjmij to szybko. Szybko!!! 79 I gdy niezgrabne palce Thomasa grzebały w plecaku, gdy on sam słuchał ze strachem coraz wyraźniej szych kroków nadchodzących oprawców, gdzieś w jego umyśle rodziło się zdumienie, że oto wydaje tak autorytatywnym tonem rozkazy kapitanowi grupy, że jego głos brzmi tak władczo. - Wiesz, gdzie znajdują się jamy Ludu Aarona? - Thomas wrócił zupełnie nieoczekiwanie do ich poprzedniej rozmowy, tak spokojnie, jakby właśnie zaczynał pogawędkę po dobrym i obfitym posiłku. - Mogę ci powiedzieć. - Zapomnij o tym teraz. Wyjmij to coś. Po prostu wyjmij! - Ciężko to opisać - brzmiał uparty głos wuja. - Ich jamy leżą bardzo daleko. Wiesz już, że Obcy nazywają nas plemionami zewnętrznych jam. Wiesz, prawda? Obcy sąplemionami wewnętrznych jam. A Lud Aarona... oni mieszkająnajgłębiej, na samym dnie jamy. Eryk poczuł, że palce przebierające w jego plecaku zamykają się na czymś. Trzy kobiety stojące najwyżej w hierarchii Stowarzyszenia wkroczyły do niszy. Ottilia Przepowiadająca Los, Sarah Lecząca Chorych, Rita Strażniczka Pamięci. Za nimi zobaczył wodza i dwóch kapitanów grup. Obaj byli uzbrojeni w ciężkie włócznie... 9- Ottilia Pierwsza Żona Wodza szła na czele. Zatrzymała się tuż przy wejściu do jamy, a pozostali stanęli za nią w półokręgu. - Spójrzcie tylko - zadrwiła. - Próbowali się uwolnić. A cóż takiego zrobiliby, gdyby udało im się zerwać więzy? Franklin podszedł do niej i spojrzał uważnie na obu zwróconych do siebie plecami więźniów. - Próbowaliby uciec - pociągnął dalej drwinę żony. - Gdyby się uwolnili, we własnym mniemaniu na pewno pokonaliby gołymi rękami najlepszych wojowników Ludzkości. Cóż to jest dla Thomasa Niszczyciela Pułapek i jego siostrzeńca. I wtedy wreszcie Eryk poczuł, jak ręka Thomasa opuszcza plecak. Coś upadło na podłogę. To był dziwny dźwięk, między pluskiem a uderzeniem. Okręcił się, podkurczając maksymalnie nogi, by chwycić przedmiot. - Nigdy nie widziałeś czegoś tak dziwnego jak jama Ludzi Aaro-na - mamrotał wuj, jakby w ogóle nie dostrzegł jego wysiłków - i ja też nie... ale słyszałem opowieści. Niektóre opowieści... niektóre opowieści... - Niewiele tli się w nim życia - usłyszał głos Sarah Leczącej Chorych. - Zdaje się, że pozostanie nam tylko zabawa z chłopcem. „Wszystko co trzeba zrobić" - powiedział Walter Gromadzący Broń - „to potrzeć szczyptę między palcami. Potem splunąć na to i rzucić. Rzucić tak daleko i tak szybko, jak tylko możesz". 6 - O ludziach... 81 Nie mógł użyć palców. Ale pochylił się ku czerwonej substancji i chwycił jązębami. Wyczuł językiem coś miękkiego i dziwnego. Poślinił to obficie. Potem zaś gwałtownym ruchem wybił się w górę z podkurczonych nóg i wyprostował na całą wysokość. Nie mógł wykorzystać rąk dla odzyskania równowagi, toteż zachwiał się niebezpiecznie, przez mgnienie oka spoglądał j ednak wprost w oczy swych prześladowców. „Gdy na to spluniesz, rzuć szybko. Tak szybko i tak daleko, jak tylko zdołasz". - Nie wiem co on robi - dotarło jeszcze do niego - ale nie podoba mi się to. Przepuście mnie. Stephen Twardoręki postąpił naprzód, biorąc zamach dla uderzenia ciężką włócznią. Eryk zamknął oczy, wziął głęboki wdech i odchylił głowę do tyłu. Potem zaś pchnął ją znowu w przód, mocno napierając językiem na to, co znajdowało sięwjego ustach. Powietrze wydobyło mu się z płuc tak gwałtownie, że zaniósł się suchym kaszlem, zaś lekka, miękka substancja, wypchnięta z ust, uleciała gdzieś w przód. Otworzył oczy, by zobaczyć, czy trafił w cel. Strach, który pojawił się nagle w oczach Stephena powiedział mu, że splunięcie było dobre. Jakoż faktycznie na czole kapitana dostrzegł czerwoną papkę. Co teraz miało się wydarzyć? Wstrzymał oddech wpatrując się w napięciu w szkarłatną plamkę ze swojej śliny. Patrzył... czekał... Stephen Twardoręki uniósł z wahaniem rękę, by zetrzeć z twarzy to coś i Eryk stracił nadzieję. Nic się nie wydarzy! Obcy, pomyślał z rozpaczą. Tak to jest ufać Obcym. Huk wybuchu był potężny. Przez chwilę był pewny, że wali się sklepienie jamy. Rzuciło go na ścianę, jakby otrzymał cios ciężką włócznią Stephena. Pamiętał swój kaszel, gdy wypluwał substancję Obcych - czyżby teraz zabrzmiało zwielokrotnione echo tego kaszlu? Gdy dudnienie w jego uszach, dudnienie całej tej wibrującej jamy, zamieniło się w niezwykłą ciszę, uniósł głowę znad podłogi. Potem usłyszał krzyk. Ktoś krzyczał - głośno, przeraźliwie, raz za razem. To była Sarah Lecząca Chorych. Patrzyła na Stephena Twardorękiego, który stał tuż przed nią. Patrzyła i wrzeszczała w panice. Jej usta były otwarte szeroko, szerzej niż wydawałoby się to 82 możliwe. Krzycząc wskazywała uniesioną ręką szyję Stephena, jakby ktokolwiek z obecnych miał najmniejsze wątpliwości co do powodu jej szaleńczego wrzasku. Stephen Twardoręki nie miał głowy. Jego ciało kończyło się na szyi, a płaty okrwawionej skóry opadały mu na pierś w nieregularnym falistym wzorze. Z miejsca, gdzie niegdyś znajdowała się głowa, tryskała teraz fontanna szkarłatnej krwi, ale ciało wciąż zachowywało pozycję wyprostowaną. Nogi wojownika stały mocno na ziemi w lekkim rozkroku, jego prawa ręka odchylona do tyłu nadal dzierżyła gotową do rzutu włócznię, a lewa sięgała do twarzy. Stał wysoki, wyprostowany i wciąż przerażająco żywy. Wreszcie upadł... Najpierw poruszyła się włócznia. Wysunęła się powoli ze sztywnej dłoni i uderzyła z brzękiem o podłogę. Potem zaś ramiona zaczęły wolno opadać ku ugiętym kolanom i muskularnemu tułowiu, całe ciało osuwało się, jakby nagle zabrakło w nim kości. A kiedy znalazło się już na ziemi, było tylko drgającą bezwładną masą mięsa. Krew tryskała jeszcze przez moment gwałtownie, ale po chwili fontanna zmieniła się w leniwie poszerzającą się kałużę. Wreszcie przestała płynąć w ogóle, przestało też drgać martwe ciało, tylko po głowie nie zostało nawet najmniejszego śladu. Sarah Lecząca Chorych zamilkła. Dygocąc odwróciła się do swoich towarzyszy, a oni przenieśli wzrok z leżącego na ziemi Stephena na nią. Zareagowali równocześnie, tknięci tym samym impulsem. Wrzasnęli dziko, głośno, i z przerażeniem, jakby tworzyli chór, a Sarah była jego solistką. Wciąż krzycząc zaczęli tłoczyć się w wąskim korytarzu przed jamą. Walczyli o przejście formując na mgnienie oka ciało jednego wielkiego potwora o wijących się wielu parach rąk i nóg. W panice porwali ze sobą obu strażników, i wpadli ciągle krzycząc, do głównej jamy. Przez dłuższą chwilę Eryk słyszał tylko tupot nóg w odległych korytarzach. Nie próbował nawet zrozumieć, co się stało. Tak jak powiedział ten Obcy, Walter, czerwona kropla była bronią, ale działała w sposób odmienny od wszystkiego z czym dotąd było mu dane się zetknąć. Może tylko Przodkowie... mówiono, że Przodkowie potrafili razić na odległość i wysadzać wrogów w powietrze. Ale to był przecież artefakt Potworów. Coś, co zdobył u nich Walter Gromadzący Broń. Co to było? Jak mogło eksplodować na głowie Stephena Twardorękiego? Na szczęście Eryk miał jeszcze w plecaku sporo tej substancji. 83 Teraz jednak musieli wykorzystać swojąszansę- Panika nie potrwa długo. Wreszcie ktoś nad nią zapanuje i wojownicy wrócą. Ostrożnie przekroczył leżące na podłodze ciało i sięgnął po włócznię spoczywającą obok. Uchwycił ją chciwie związanymi dłońmi. Nie czas teraz na rozcinanie więzów. Nie tutaj. - Wuju Thomasie! - zawołał. - Możemy uciekać. Teraz mamy szansę. Wstawaj! Ciężko ranny kapitan spojrzał na niego nieprzytomnie. - .. .korytarze, jakich nigdy nie widziałeś - mówił cicho i niewyraźnie. - Jasne lampy, których nie noszą na czołach... korytarze z wiszącymi lampami... korytarze i korytarze, i korytarze... Przez moment Eryk zawahał się. Wuj będzie mu kulą u nogi podczas ucieczki. Nie mógł go jednak zostawić. To jego ostatni żyjący krewny. Jedyna osoba, dla której nie był wyrzutkiem i przestępcą, dla której coś znaczył. Poza tym jakkolwiek ciężko ranny, był jednak jego kapitanem. -Wstawaj! -powiedział rozkazująco. -Nanogi, Thomasie Niszczycielu Pułapek! To rozkaz! Tak jak miał nadzieję, ciało wuja zareagowało zgodnie z przyzwyczajeniem całego życia. Zdołał podkurczyć pod siebie nogi, unieść się na kolana, ale tylko na tyle starczyło mu energii i siły. Eryk podbiegł do walczącego z własną słabością mężczyzny, rzucając przy tym przez ramię zaniepokojone spojrzenia ku wejściu do jamy. Związanymi na plecach rękami włożył koniec włóczni pod pachę wuja. Podpierając jego bark, używając drzewca jak dźwigni, zdołał unieść potężne ciało rannego. Kosztowało go to niemało wysiłku, poczuł pot spływający po całym ciele. Co gorsza jednak, nie mógł obserwować tego, co dzieje się za jego plecami. Dźwigał i ciągnął Thomasa z zaciśniętymi z wysiłku zębami, powarkując od czasu do czasu: - Wstawaj! No wstawaj! Niech cię szlag! Jednak wysiłki Eryka przyniosły pewien efekt. Thomas stanął na wyprostowanych nogach. Chwiał się niepewnie, opierał się całym ciężarem o drzewce włóczni, ale stał. Ciągnąc za włócznię i podtrzymując ramię wuja, Eryk zdołał wyprowadzić go z więziennej jamy. Wielka jaskinia centralna była pusta. Broń, garnki, inne drobne przedmioty walały się po podłodze w nieładzie, ciśnięte przez uciekających w panice ludzi. Przygotowana już Scena stała osamotniona naprzeciwko tronu. Ciała żon wuja usunięto z niej, by zrobić miejsce dla następnych ska- 84 zańców. Wódz i towarzysząca mu starszyzna widać skutecznie zarazili swym strachem pozostałych, a sądząc po porzucanych i zdemolowanych sprzętach, cały ten tłum pognał przed siebie na oślep lewym korytarzem. Erykowi więc pozostało zwrócenie się w prawo. Tylko że wciąż pozostawał problem wuja. Thomas Niszczyciel Pułapek zdawał się zupełnie nie rozumieć, co się dzieje. Powracał z uporem do urywanych opowieści o Ludziach Aarona, które zasłyszał ponoć od Obcego, który odbył podróż do tych odległych zakamarków jamy. Eryk musiał znów włożyć sporo wysiłku, by zmusić go do chwiejnego marszu. Kiedy dowlekli się do zewnętrznych korytarzy, poczuł się zdecydowanie bezpieczniej. Ale dopiero, gdy skręcili kilkakrotnie w różne odnogi i weszli głęboko w bezludne jamy, odważył się zatrzymać, by rozciąć ostrzem włóczni więzy na rękach. Przeciął też sznury krępujące wuja. Zarzucił sobie teraz lewą rękę Thomasa na ramię i tak, podpierając się włócznią mógł kontynuować marsz. Był to powolny i męczący marsz - wuj nie był lekki - ale im bardziej oddalą się od jam Ludzkości, tym lepiej dla nich. Tylko gdzie iść? Dokąd mają się udać? Zaczął się nad tym zastanawiać, gdy wlekli się dość szerokim, opadającym w dół korytarzem. Każde miejsce było równie dobre. Nie mieli już domu... więc po prostu dalej, jak najdalej przed siebie... Być może bezwiednie zadał sobie to pytanie na głos, bo nagle ku jego zdumieniu Thomas Niszczyciel Pułapek odezwał się przytomnie, choć bardzo słabo i cicho. - Eryku, drzwi na terytorium Potworów... tam prowadź! Tam, gdzie dokonałeś Pierwszej Kradzieży. - Dlaczego? - zapytał Eryk. - Po co mamy tam iść? Tym razem nie było odpowiedzi. Głowa wuja opadła bezwładnie na pierś, najwyraźniej miał tylko krótki przebłysk świadomości. A jednak jego nogi podążały przed siebie - podtrzymywany przez Eryka wojownik zachował jeszcze resztki siły i determinacji. Terytorium Potworów. Czy miało się teraz okazać dla nich bezpieczniejsze niż siedziby ludzi? Więc dobrze, niech będzie terytorium Potworów. Musieli zatoczyć szeroki łuk, przejść wiele korytarzy, ale Eryk znał drogę. Był Erykiem Przepatrywaczem Ścieżek... mimo wszystko. Był? Właściwie nie został oficjalnie mężczyzną, to miało nastąpić po Kradzieży, podczas specjalnej 85 ceremonii. Bez niej był chyba tylko Erykiem Jedynakiem - chłopcem i niepełnym wojownikiem. Ale teraz nie był nawet nim. Stał się Erykiem Wygnańcem, oto czym był: wygnańcem bez rodziny, plemienia i domu, a więc każdy, kogo spotka, będzie teraz jego wrogiem. 10. W nagłym ataku, w którym wybito jego grupę, Thomas Niszczyciel Pułapek odniósł paskudną ranę. Gdyby to była normalna sytuacja, zostałby należycie opatrzony doświadczonymi rękoma Sarah Leczącej Chorych, ale obecnie Sarah prędzej zatrułaby ranę niż ją leczyła. Napięcie związane z ucieczką i długi marsz do reszty nadwerężyły jego siły. Oczy miał szkliste, a mięśnie zwiotczałe - znajdował się już na początku drogi prowadzącej ku nieznanej krainie śmierci. Po raz kolejny zatrzymali się na odpoczynek. Eryk nie słyszał jak dotąd żadnych odgłosów pościgu, toteż zaryzykował dłuższy postój. Przemył starannie ranę wodą z manierki i założył świeże bandaże zaciskowe. Na szczęście miał w plecaku paski tkaniny. To była jego cała wiedza medyczna, wojownik nie musiał wiedzieć więcej. Bardziej skomplikowanych zabiegów dokonywały znające się na tym kobiety. Chociaż teraz nie czyniło to dużej różnicy - Thomas Niszczyciel Pułapek umierał. Eryk pomyślał z rozpaczą, że niedługo zostanie sam wśród tych ciemnych, nieznanych i bezludnych korytarzy, sam na zawsze. Ciało wuja było gorące, trawione gorączką, a wszelkie próby nakarmienia go lub choćby wlania w jego usta odrobiny wody, kończyły się niepowodzeniem. Sam Eryk jadł łapczywie. To był jego pierwszy posiłek od długiego czasu. Oceniał przy tym stan wuja i rozmyślał nad dalszym postępowaniem. Jednak żaden lepszy pomysł niż przerzucenie ręki 87 Thomasa przez własne ramię i holowanie go na terytorium Potworów, nie przychodził mu do głowy. Thomasa udało się podnieść jeszcze raz i jego stopy podjęły dalszy marsz, ale był on coraz bardziej chwiejny, coraz wolniejszy, coraz bardziej też ciążyło Erykowi jego ciało. Wreszcie musiał się zatrzymać. Miał nieodparte wrażenie, że transportuje już tylko zwłoki. Jakoż ciało, które delikatnie położył na podłodze, było całkowicie bezwładne. Thomas leżał na wznak, a jego oczy błądziły nieprzytomnie po sklepieniu jamy, które nieregularnym, chybotliwym blaskiem oświetlała lampa najego czole. Serce biło jeszcze, ale słabo, bardzo słabo. - Eryku... - usłyszał słaby szept. Przestał słuchać zamierającego tętna i wpatrzył się z oczekiwaniem w poruszające się z trudem wargi umierającego mężczyzny. - Słucham, wuju? - Słuchaj, Eryku. Musisz dorosnąć. Mam na myśli... namyśli... prawdziwą dojrzałość. To twoja jedyna szansa. Chłopiec taki jak ty... w jamie, albo rozwija się szybko, albo ginie. Nie... -jego tors zadrżał poruszany bolesnym, spazmatycznym kaszlem - .. .nie wierz, jeśli coś ci dają... cokolwiek... ktokolwiek. Polegaj tylko na sobie... i dorastaj Eryku, dorastaj szybko. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy. - Eryku, tak mi przykro. Wciągnąłem cię w to, a nie miałem prawa. Twoje życie, ty, moje żony... grupa. Przyniosłem śmierć... wszystkim. Przepraszam. Eryk z wysiłkiem powstrzymywał łzy. - To było dla sprawy, wuju Thomasie - powiedział. - To nie ty zawiodłeś, zawiodła sprawa. Usłyszał urywany, dziwny kaszel. Przez chwilę myślał, że to drgawki umierającego mężczyzny, ale zaraz zrozumiał, że to śmiech, najbardziej upiorny śmiech, jaki słyszał w życiu. - Sprawa? - wykrztusił Thomas. - Sprawa? Czy ty wiesz... wiesz... jaka to sprawa? Chcia ... chciałem być wodzem. Wodzem. I tylko tak... dzięki Wiedzy, z pomocą Obcych mogłem... Sprawa... wasza śmierć... Chciałem być wodzem. Wodzem! Zesztywniał nagle wykrzykując ostatnie słowo, a potem powoli, jak ciało stałe roztapiające się w ciecz, osunął się na podłogę. Nie żył. Eryk długo patrzył na zwłoki. Patrzył bez słowa, i ten stan odrętwienia umysłu nie mijał. Jakby gdzieś w centrum jego głowy, w jakimś punkcie, tworzyły się paraliżujące fale i rozchodziły się po ca- łym jego ciele, czyniąc go niezdolnym do poroszenia się, do zrobienia tego, co musiało być zrobione. Wreszcie otrząsnął się i wstał. Chwycił pod pachy ciężkie ciało i, krocząc tyłem, zaczął ciągnąć je w kierunku terytorium Potworów. Miał jeszcze coś do załatwienia. Coś, co było obowiązkiem każdego, gdy śmierć uderzy w rodzinie, lub gdy się jest jej jedynym świadkiem. Wprawdzie teraz miało mu to zabrać cenny czas, cenną energię, których tak potrzebował, ale i tak trawiłby je w bolesnych rozważaniach. Inna sprawa, że j ego siły też się wyczerpywały. Wuj był ciężkim mężczyzną i Eryk musiał zatrzymywać się niemal na każdym zakręcie korytarza, by złapać oddech. Dotarł jednak w końcu do drzwi, będąc w duchu niemal wdzięczny wujowi, że zmarł tak blisko celu. Nagle zrozumiał, czemu Tho-mas Niszczyciel Pułapek nalegał na ten kierunek ucieczki. Stary wojownik czuł, że uchodzi z niego życie, że nie pozostało mu dużo czasu, a więc wiedział też, że wkrótce na jego siostrzeńcu zaciąży obowiązek oddania go kanałom. Starał się więc mu to ułatwić, przechodząc możliwie dużą część drogi na własnych nogach. Tuż przy drzwiach prowadzących na terytorium Potworów biegła rura ze świeżą wodą, a zwyczajem Potworów było umieszczanie w pobliżu kanałów ściekowych. I znajdowały się one prawdopodobnie niedaleko miej sca, gdzie grupa Stephena Twardorękiego zaskoczyła i wybiła grupę Thomasa. To tłumaczyłoby brak zwłok. Teraz Thomas Niszczyciel Pułapek miał spocząć obok swoich towarzyszy. Było to najbliższe dostępne miejsce, gdzie jego siostrzeniec mógł w miarę bezpiecznie dokonać ostatniej posługi. A więc o tym Thomas też pomyślał w ostatnich minutach swojego życia. Eryk bez trudu zlokalizował przewód z wodą pitną. Pod stopami w tym miejscu wyczuwał wyraźnie dudnienie i plusk płynącej wody- całe podłoże lekko drgało. W miejscu, gdzie drżenie było najbardziej wyczuwalne, znajdowała się okrągła pokrywa, wieńcząca szyb wykuty przez któreś z poprzednich pokoleń Ludzkości. Gdy tam zszedł znalazł jeszcze szerszą rurę, o średnicy mogącej pomieścić kilku mężczyzn. Do niej również przebito się swego czasu -świadczyła o tym metalowa pokrywa. Otworzenie jej stanowiło odrębny problem. Eryk przyglądał się już kilka razy, jak czynili to starsi, ale teraz miał dokonać pierwszej własnej próby. Musiał przekrę- cić ciężką, śliską pokrywę najpierw w prawo, potem w lewo, wsunąć pod nią palce i unieść we właściwym momencie. Udało się. Ciężki, trudny do wytrzymania odór z kanałowej rury uderzył go w nos, na dole bulgotała ciemna ciecz. Ten smród zawsze kojarzył się Erykowi ze śmiercią. Tą drogą odpadów pozbywały się nie tylko Potwory, lecz także Ludzkość. Co tydzień stare kobiety, zbyt słabe, by wykonywać inne prace, zbierały i selekcjonowały wszelkiego rodzaju zbędne rzeczy i naturalne odchody, wszystko co było martwe, zepsute, zniszczone i bezużyteczne, co mogło zgnić i sprowadzić zarazę. Wrzucano to do najbliższej rury ściekowej. Również ciał zmarłych pozbywano się w ten sam sposób. Eryk rozebrał wuja ze wszystkich przydatnych jeszcze elementów odzieży, tak jak zawsze czyniły to kobiety. Potem przyciągnął zwłoki do otworu w podłodze i wreszcie powoli opuścił je w ciemną, wilgotną pustkę. Trzymając jeszcze rękę wuja, powtórzył tyle z pożegnalnej modlitwy, ile pamiętał, kończąc słowami: Do was, o Przodkowie, zanoszę błagania o przyjęcie ciała tego członka Ludzkości, Thomasa Niszczyciela Pułapek, wojownika nieporównanej odwagi, przywódcy grupy, tego, który dał życie dziewię-ciorgu dzieciom. Teraz powinny paść następne zdania: „Weźcie go do siebie i niech przebywa pośród Was do czasu, aż Potwory zostaną unicestwione i Ziemia ponownie będzie naszym dziedzictwem. A wtedy Wy i on, i każdy z ludzi, którzy kiedykolwiek żyli, powstanie z kanałów i wyjdzie krocząc dumnie i radośnie na Powierzchnię świata, który będzie odtąd nasz na wieki". Ale to były słowa odpowiednie dla wyznawcy Wiedzy Przodków; natomiast wuj zginął walcząc z nią. Jak żegnali zmarłych wyznawcy Wiedzy Przybyszów? Czy ich modlitwy były potężniejsze? Może chociaż zawierały mniej fałszywych obietnic? Po namyśle Eryk ominął dwa ostatnie zdania. Wreszcie puścił rękę wuja. Ciało opadło w dół i zostało porwane przez nurt ścieków. Thomas Niszczyciel Pułapek odszedł, odszedł na wieki. Był martwy. Oddano go kanałom. Machinalnie przyciągnął ciężką płytę, umieścił ją we właściwym miejscu, zamknął kanał. Teraz został zupełnie sam. Był wygnańcem, któremu każde spotkanie z ludźmi groziło wyłącznie szybką śmiercią lub powolnymi 90 torturami. Nie miał już domu, nie miał przyjaciół, nie miał wiary. A ostatnie słowa wuja wciąż kołatały się w głębi j ego umysłu: „chciałem być... wodzem..." Z jednej strony Eryk przekonał się, że religia, w której go wychowano, była tylko narzędziem sprawowania władzy, że tajemnicze Stowarzyszenie Kobiet nie mogło w żaden sposób przewidywać przyszłości ludzi. Z drugiej zrozumiał, że rozsądny, walczący z tymi zabobonami wuj, po prostu dążył do zaspokojenia własnych ambicji. Dążył do tego bez skrupułów, gotów poświęcić wszystkich, którzy mu ufali. Cóż więc mu teraz pozostało? W co mógł wierzyć? Na czym oprzeć swoje dalsze życie? Czy jego ojciec i matka byli tak samo łatwowierni jak on? Poświęcili życie... w imię czego? Dla walki z zabobonem, który zastępowano innym zabobonem? Dla rozgrywek o władzę, w wyniku których jeden wódz miał zastąpić innego? To nie dla niego. On był wolny. Zaśmiał się gorzko w duchu. On musiał być wolny. Był wygnańcem - nie miał wyboru. Dopiero teraz poczuł, j ak bardzo j est zmęczony. Wykonał swój ą Kradzież, odbył długą drogę do jam Ludzkości i z powrotem do tego miej sca, stoczył walkę, a przez cały ten czas nie spał ani chwili. Oparł się o ścianę i zapadł w sen. To był sen wojownika, czujny, ze zmysłami gotowymi, by go zaalarmować gdyby tylko zbliżał się wróg. Jego umysłjedynie częściowo zawieszał swoją aktywność, jakaśjego część wciąż pełniła straż. Nie tylko straż - wybiegała też w przyszłość, rozważała dalsze plany postępowania, dostępne możliwości. I kiedy się obudził, i wstał na równe nogi z donośnym ziewnięciem, decyzja była już podjęta. Postąpił kilka kroków do przodu i wsunął ręce pod klapę stanowiącą drzwi na terytorium Potworów. Uniesienie jej było ciężką pra-cądla jednego człowieka. Zdarł sobie skórę na dłoniach zanim wreszcie mu się udało. Drzwi ustąpiły, położył je ostrożnie na podłodze. Przez dłuższą chwilę przyglądał się przejściu, starając się wymyślić jakiś sposób zamknięcia włazu z zewnętrznej strony. Niestety, w pojedynkę po prostu nie był w stanie tego zrobić. Musi zostawić przejście otwarte - niewiarygodna zbrodnia. Chociaż, czy mógł złamać jeszcze jakieś prawa? Przecież był poza wszelkimi prawami stworzonymi przez ludzkie społeczeństwa. Przed sobą zobaczył jaskrawe białe światło, którego i on, i wszystkie istoty jego gatunku tak się obawiały, ale tam właśnie musiał 91 iść, mimo że nie czekały tam na niego zdobycze, ani nie mógł liczyć na niczyją pomoc. Zostawi za sobą znajome, ciemne i bezpieczne jamy Ludzkości, tunele wyryte w ścianach domu Potworów. W tych tunelach ludzie żyli, w nich drżeli ze strachu, w nich oddawali się zabobonom i zwalczali się nawzajem w imię błahych spraw. On nie miał zamiaru dłużej w tym uczestniczyć. Chciał stanąć twarzą w twarz z Potworami. Czy ludzie mogli w ogóle walczyć z Potworami i zwyciężać? Czy nie byli jak stado karaluchów, które sądzi, że może wyruszyć na wojnę z kucharzem przygotowującym wieczorny posiłek? Kucharz mógłby się tylko roześmiać. Czy ktoś w ogóle zastanawia się, jakie są wojenne plany karaluchów? Ale przypuśćmy, że jeden z nich przestał pełzać bez celu, a w najlepszym wypadku po to, by podkraść trochę żywności. Przypuśćmy, że ukrył się w jakimś ciemnym miejscu i obserwuje swoich wrogów całymi dniami, i uczy się. Przypuśćmy, że wymazuje ze swojej pamięci wszystko, co wpoił mujego pogrążony w ignorancji lud i koncentruje się wyłącznie na nowej wiedzy, na nowych sposobach walki, na poznanych przez siebie słabych punktach wrogów. Przypuśćmy, że analizuje tę wiedzę nieskrępowany nakazami religii, tradycji, wcześniej poznanych strategii, żejest tylko zimnym, precyzyjnym i profesjonalnym wojownikiem... - Dorosnę szybko, wuju - szepnął Eryk Jedynak, Eryk Bystro-oki, Eryk Wygnaniec. - Dorosnę szybko, bo muszę. A potem wkroczył na terytorium Potworów. Część druga Męstwo wojowników II. Stara pułapka, którą Thomas Niszczyciel Pułapek rozbroił już dawno temu, wciąż wisiała po drugiej stronie wejścia. Eryk nie dostrzegł jednak żadnego Potwora. Widział to przerażające białe światło, i tę przyprawiającą o zawroty głowy pustą przestrzeń. Skręcił w prawo i biegł wzdłuż ściany licząc kroki. Przebywał właśnie tę samą trasę, którą szedł już raz podczas swojej Pierwszej Kradzieży. I chociaż ze strachu oddychał ciężko, ciągle sobie powtarzał, że nie jest w gorszej sytuacji niż byłby jakikolwiek człowiek na jego miejscu. Tutaj każdy był wyjętym spod prawa, każdy był obiektem polowań, każdemu groziła gwałtowna śmierć. Na terytorium Potworów nikt nie cieszył się specjalnymi przywilejami, nawet jeśli wciąż należał do swojego szczepu. Oczywiście gdzieś tam w jamie mogła czekać na ciebie kobieta, która potrafiła znaleźć zastosowanie dla wszystkich pożytecznych przedmiotów zdobytych podczas wyprawy, ale teraz i tak nie byłaby z tobą. Kobiety przechowywały pamięć o dawnych zwyczajach i zamierzchłych dziejach, i całą zgromadzoną przez ludzi wiedzę. Znały magiczne rytuały - najbardziej cenną cząstkę wiedzy posiadaną obecnie przez ludzi, dającą im dumę i poczucie człowieczeństwa, ale też z powodu skarbów wiedzy, które zgromadziły, obowiązywał je absolutny zakaz angażowania się w tak niebezpieczne przedsięwzięcia, jak wyprawy na terytorium Potworów, gdyż mogli to wykonywać znacznie mniej cenni mężczyźni. Chociaż, jeśli wierzyć słowom wuja, matka Eryka wzięła udział w takiej wyprawie. 95 Dobiegł do olbrzymiej budowli stanowiącej jeden z mebli Potworów i skręcił w nią. Istniała pewna szansa, że będą tam wciąż przebywać Obcy, których spotkał w czasie swej Kradzieży. Jeżeli opowie im o wydarzeniach, jakie zaszły w jamach, może pozwolą mu przyłączyć się do siebie. Nawet towarzystwo tych dziwacznych, gadatliwych i ubranych w dziwne stroje Obcych było lepsze niż kompletna samotność. Zanim jednak zanurkował w ciemne wnętrze, zatrzymał się na moment. Jak dotąd postępował dokładnie tak, jak nauczono go postępować na terytorium Potworów: „nie patrz do góry, nigdy nie patrz do góry". Ale przecież podczas Kradzieży raz spojrzał do góry i przeżył. Wszystkie nauki, jakie dotąd pobierał, okazały się niewiele warte. Zatrzymał się celowo i postąpił krok na zewnątrz, odchodząc od wejścia. Upewnił się, że w pobliżu nie ma żadnego Potwora, a potem, oparłszy wyzywająco dłonie na biodrach, rozejrzał się wokoło, podziwiając przeolbrzymią jamę. Tak, wciąż kręciło mu się w głowie, ale kiedy się do tego przywykło, było już znacznie lepiej. Gdyby spędził tu więcej czasu, nawet te niesamowicie wielkie pojemniki z żywnością, te olbrzymie ściany, które sięgały tak wysoko, że aż bolał go kark gdy odchylał głowę próbując dostrzec ich szczyt, nawet te wszystkie olbrzymie rzeczy, stałyby się dla niego tak normalne jak małe, ciasne jamy pełne ludzi z ich równie ciasnymi horyzontami. W żadne nauki, które dotąd pobierał nie powinien wierzyć ślepo -zadecydował - dopóki nie przekona się z absolutnąpewnością, że są prawdziwe. A więc oczy do góry! Spojrzeć na to wszystko. Ocenić wszystko samemu, swoimi własnymi oczami. Ma być przecież Ery- kiem Bystrookim. Dopiero teraz wszedł ponownie do budowli, zachowując wyjątkową czujność. Jeśli byli tam jacyś Obcy, mógł się spodziewać ataku. Najprawdopodobniej najpierw rzucą włóczniami, a dopiero potem spojrzą na tego, w kogo rzucali. Zwłaszcza jeśli Arthur Organizator został powiadomiony o wydarzeniach w jamach. Teraz więc najpewniej wystawią straże, a strażnicy mogą zachowywać się nerwowo. Nie spotkał j ednak ani j ednego wartownika. Słyszał za to gwar wielu głosów i to już od momentu, kiedy wszedł do niskiego tunelu. Odkąd skręcił w prawą odnogę korytarza, podniesione głosy dochodziły do niego coraz wyraźniej. Toteż kiedy wynurzył się w dużej kwadratowej jamie, był w pełni przygotowany na to, co zobaczył: tuziny Obcych. Wielu z nich nosiło ślady po stoczonej walce, wszy- 96 scy natomiast kłócili się, dyskutowali, gestykulowali. A światło ich lamp czołowych dodatkowo oświetlało dokładnie to gwarne widowisko. Cała ta scena wyglądała jak gorąca dyskusja wojowników po bitwie. Jakby właśnie odparto najazd jakichś ludzi z zewnątrz. Część mężczyzn odniosła lekkie rany, z których ściekały małe strużki krwi. Było jednak sporo ludzi z ranami ciężkimi - kulejący na zmiażdżonych stopach, próbujący znaleźć jakieś namiastki opatrunków na swoje poharatane torsy. Niektórzy umierali. Ostatkiem sił doczołgali się do tego miejsca, sami lub z pomocą przyjaciół, a teraz leżeli zapomniani wzdłuż ścian, pogrążeni w majaczeniu lub ciężkim śnie, oczekując na nieuchronną śmierć. Ale kto tylko był przytomny, starał się przekrzyczeć pozostałych. Ci, którzy odnieśli stosunkowo lekkie rany, zebrali się w grupkach wokół Waltera Gromadzącego Broń i Arthura Organizatora w najdalszym kącie jamy, opowiadając podniesionymi głosami o tym, co zaszło w jamach lub o bliskich, których stracili. Ci, którzy z powodu cięższych ran nie mogli dołączyć do głównego tłumu, stali nieco dalej, opierając się o ściany, albo siedzieli na podłodze jęcząc i narzekając, i głośno krytykowali wszelkie wady planu Arthura, które doprowadziły ich do obecnej tragicznej sytuacji. Nawet umierający opowiadali o tym, czego doświadczyli, i wydając już swój ostatni oddech proponowali alternatywne rozwiązania, które być może zakończyłyby się znacznie lepszym rezultatem. Eryk przypuszczał, że jego pierwsze wrażenie było słuszne -to rzeczywiście byli ludzie, którzy dopiero co stoczyli bitwę. Patrzył na wyznawców Wiedzy Przybyszów po tym, jak pozostali mieszkańcy jam napadli na nich znienacka i wymordowali ich lub przegnali. Ale kimkolwiek oni byli i jacykolwiek byli, stanowili teraz jego lud. Jedyny, jaki miał! Dlatego też z rezygnacją wkroczył w ten cały harmider. Gdzieś tam w tłumie j edna z głów odwróciła się ku niemu i przyj -rżała mu się uważnie, a na zmęczonej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Eryk! - rozległ się krzyk. - Hej, Eryk! Wołający człowiek przewyższał nieco innych. Zdobiące jego głowę włosy były rozpuszczone i potargane, a nie związane zwyczajem Obcych. To był wojownik Ludzkości! Natychmiast też zaczęli przepychać się ku sobie przez rozgadany, wymachujący rękoma tłum, a promienie ich lampek, świecące dokładnie naprzeciw siebie stworzyły prostą linię ponad głowami innych. Jeszcze zanim 7 - O ludziach... 97 dotarli do siebie na bliską odległość, Eryk rozpoznał, z kim ma do czynienia. Wysoki, niezwykle szczupły, poruszający się sprężystym krokiem -to mogła być tylko jedna osoba. Członek grupy jego wuja, który uprzykrzał mu życie najbardziej ten, z którym niemal stoczył krwawy pojedynek przed swoją pierwszą złodziejską wyprawą. Roy Biegacz. Jednak Roy zdawał się nie pamiętać nic z tych przykrych wydarzeń z przeszłości. Wyciągnął ku Erykowi ręce szerokim gestem i objął go. - Znajoma twarz! - krzyknął z uniesieniem. - Eryku Jedynaku, tak się cieszę, że cię widzę. Eryk zesztywniał i cofnął się o krok wymykając się z jego objęć. - Eryk Bystrooki! - powiedział ostro. - Stałem się Erykiem By-strookim. Roy uniósł ręce w przepraszającym geście. - Eryk Bystrooki. Oczywiście, Eryk Bystrooki. Przepraszam. Już zawsze będę o tym pamiętał. Jesteś Erykiem Bystrookim. Jesteś wszystkim, czymkolwiek chcesz, chłopcze, tylko zapomnij o dawnych urazach i porozmawiaj ze mną. Zacząłem już wariować stojąc tutaj i słuchając, jak ci tak zwani wojownicy, te pół-kobiety, bełkoczą do siebie. I żaden z nich nie może mi powiedzieć, co się stało w jamach Ludzkości. Chwycił ponownie ramiona Eryka i zapytał niecierpliwie: - Więc co się dzieje wśród naszych ludzi? Eryk opowiedział mu o wszystkim, poczynając od swego powrotu z Kradzieży i odkrycia, że nikt tam na niego nie czekał. - Jesteśmy wyjęci spod prawa - zakończył. - Ty, ja, każdy, kto należał do grupy Thomasa Niszczyciela Pułapek. Czy komuś jeszcze udało się uciec? - O ile wiem, nikomu. Dopóki cię nie zobaczyłem, myślałem, że jestem jedynym, który ocalał. Udało mi się zwiać wyłącznie dlatego, że byłem w tylnej straży w momencie, gdy nastąpił atak. Usłyszałem hałas i pobiegłem jakimś korytarzem. W samą porę by zobaczyć, jak ludzie Stephena Twardorękiego rozprawiają się z naszą grupą. A potem widziałem jak setka Obcych im pomaga. Dostrzegli mnie i cały ten tłum ruszył w moim kierunku... więc nie namyślałem się długo i po prostu zwiałem. Przysięga wojownika przysięgą wojownika... ale wierz mi, jeśli sądzisz, że kiedykolwiek widziałeś mnie biegnącego, to nic nie widziałeś. Wtedy wyrzucałem nogi na taką odległość, że prawie rozerwałem się w kroku, a cały czas latały mi koło uszu włócznie, dziesiątki włóczni. Nigdy tylu nie widziałeś. Założę się, że był nimi zaśmiecony cały korytarz. - Ale wszyscy chybili. Nie masz nawet blizny. Roy wzruszył ramionami z pogardą. - To Obcy. Nie trafiliby nawet grubego Franklina, gdyby siedział tuż przed nimi. Miałem szczęście, że żaden z ludzi Stephe-na nie biegł w tym tłumie, który mnie ścigał. Poza tym mówię ci -ja naprawdę biegłem! Większość z nich zostawiłem z tyłu dość szybko. Po jakimś tuzinie korytarzy goniło mnie już tylko dwóch lub trzech. Jak na Obcych byli niezłymi biegaczami, ale nie mogli równać się z biegaczem Ludzkości. Więc w końcu też zrezygnowali i wrócili. Potem odpocząłem, odzyskałem oddech, no i przylazłem tutaj. Zresztą użyłem innych drzwi na terytorium Potworów. - Wiedziałeś o tym miejscu? Byłeś tu kiedyś przedtem? -Nie w tej jamie. Ale wiesz, każdy w naszej grupie był wyznawcą Wiedzy Przybyszów, j edni mniej, inni więcej. Twój wuj pracował nad naszym nawróceniem długi czas i często podczas ekspedycji, odwiedzał tę budowlę i zostawiał nas na zewnątrz. Powiedział nam dokładnie, jak w razie czego dostać się do tej jamy i jak przesłać wiadomość do głównej kwatery wyznawców Wiedzy Przybyszów. Więc pomyślałem, że teraz właśnie zaszła taka potrzeba i przybiegłem tutaj po pomoc. Pomoc! - Roy rozejrzał się wokół z drwiącym uśmiechem. - Od tej grupy jęczących, krzyczących i kłócących się ofiar losu! Przychodziło ich tu coraz więcej, zbierali się do kupy i gadali bez ustanku. To jedyna rzecz, którą Obcy potrafią- gadać, gadać, gadać i gadać. Eryk musiał się z nim zgodzić. Z całą pewnością było tu za dużo gadania, za dużo rozpatrywania przeszłych zdarzeń. Ale ostatecznie co jeszcze mogli zrobić? Wielki polityczny i religijny ruch, mający szerokie rzesze wyznawców we wszystkich jamach, został zmiażdżony jednym, potężnym uderzeniem zadanym przez wodzów, którzy w normalnych warunkach byli ze sobą w stanie ciągłej wojny. Ci, którzy ocaleli, zebrali siew swojej kwaterze głównej, która na pewno nieprzypadkowo została umieszczona na terytorium Potworów, właśnie na wypadek taki jak ten. Przybywszy tutaj mogli opatrzyć rany, odpocząć i rozważyć dalsze postępowanie. Tak naprawdę właśnie teraz mieli czas na dyskusję, albowiem byli względnie bezpieczni przed dalszymi atakami. Ale czy 99 na pewno? Wśród tak wielu ludzi, którzy dowlekli się, a czasem doczołgali do drzwi na terytorium Potworów, musiało znajdować się kilku na tyle nieostrożnych, by wróg ich wyśledził. Z tej ucieczki - w jednym tylko kierunku - przeciwnik bez trudu wyciągnie właściwe wnioski. A jeśli ktoś za nimi podążał, jeśli ktoś ich obserwował, to pomieszczenie stanie się śmiertelną pułapką. Wielka ekspedycja zorganizowana przez wodzów mogła już być w drodze, w każdej chwili mogła tu wpaść i dokonać eksterminacji wszystkich pozostałych jeszcze przy życiu wyznawców herezji zwanej Wiedzą Przybyszów. Nie, nie, nie tak szybko, zreflektował się naraz Eryk. Teraz, kiedy bezpośrednie niebezpieczeństwo już im nie groziło, gdy wszyscy wyznawcy Wiedzy Przybyszów w ich szczepach zostali wygnani albo zabici, wodzowie na pewno powrócą do dawnej nieufności i wzajemnych podejrzeń. Może nawet znowu dojść do zerwania wszelkich kontaktów między ludźmi z różnych plemion, którzy tylko przez moment stali się sojusznikami. Ludzkość na przykład na pewno teraz szykuj e się do obrony przed Obcymi, albowiem poznali oni dokładnie liczbę wojowników, położenie centralnej jamy i wszystkie wiodące do niej wejścia, widzieli też na pewno kobiety, z których wiele wartych było porwania. W jamach zapanuje ponownie ksenofobia, dotychczasowe sojusze staną pod znakiem zapytania, a już zwłaszcza niemożliwe będzie nawiązanie współpracy na tyle ścisłej, by wysłać wielką ekspedycję na terytorium Potworów. Na takie wyprawy rzadko chodziło więcej niż pół tuzina wojowników naraz, nawet jeśli potrzeby były bardzo poważne. Było więc mało prawdopodobne, że wodzowie zaryzykują posłanie olbrzymiej większości sprawnych mężczyzn, gdy wynik i tak był niepewny. Dopóki wyznawcy Wiedzy Przybyszów pozostawali tutaj, byli względnie bezpieczni. Ale mimo wszystko należało wystawić straże - wojownik uczyniłby to instynktownie. A ci tutaj muszą stać się wojownikami jeśli chcą przeżyć. Roy Biegacz zgodził się z nim natychmiast. - Powiedziałem o tym ich przywódcy, jak mu tam, Arthurowi Organizatorowi, gdy tylko się tu dostałem, ale ci przeklęci Obcy... wiesz, jacy oni są. Nie mająpojęcia o wojnie, więc on popatrzył tylko na mnie i spytał, czy mieliśmy jakieś tajne kontakty albo jakichś ukrytych wyznawców Wiedzy Przybyszów w innych grupach pośród Ludzkości. Zaraz być może będziemy zmuszeni do walki o życie, a on się martwi o tajne organizacje! 100 -Nic nie można na to poradzić - zauważył Eryk. - On jest organizatorem, tak jak ty jesteś biegaczem, aja przepatrywaczem ścieżek. Jak byś się czuł gdybyś stracił nogi, co ja bym czuł gdybym oślepł? On jest organizatorem, który stracił swoją organizację. To chyba musi być dla niego poważny cios. - Mhm. Możliwe. Ale to jego problem, nie mój. Ja wciąż mogę uciec przed każdym człowiekiem z jam. Aha, powiedział jeszcze, że jeślibyś zjawił się tutaj, ty lub twój wuj, to chce wam zadać kilka pytań. Więc chyba powinieneś do niego iść? Właśnie teraz, przekrzykując się z tymi wszystkimi wokół niego, tworzy -jak on to powiedział -ogólny obraz sytuacji. Kiedy ponownie przepychali się przez tłum, Roy Biegacz pochylił się i szeptał wprost w ucho Eryka. - Wiesz co Eryku? W sytuacji, w której jesteśmy teraz, nie potrzebujemy Arthura Organizatora ale raczej porządnego kapitana grupy w rodzaju twojego wuja. Widziałem go, jak zwyciężał i jak przegrywał... i zawsze wiedział, co należy zrobić. To był prawdziwy mężczyzna i prawdziwy dowódca. Wszystko jedno czy należało odeprzeć atak na nasze jamy, wycofać się, czy przegrupować i zaatakować z innego niespodziewanego kierunku, na jego rozkazach można było polegać. On po prostu to czuł! Roy potrząsnął głową. - A teraz spływa gdzieś kanałem... naprawdę ciężko w to uwierzyć. Eryku, a co z moją kobietą? Czy zrobili coś mojej kobiecie? - Nie sądzę. Jedyne kobiety, które widziałem zabite, to żony Thomasa Niszczyciela Pułapek. - No tak, nie moja żona - przytaknął ponuro Roy. - Założę się, że jest teraz tam, gdzie zawsze chciała być, w haremie Franklina. Wystarczyło posłuchać, jak powtarzała jego imię: Franklin Ojciec Wielu Złodziei. Zawsze tak mówiła. Wielu Złodziei! Kiedykolwiek jakaś kobieta rodziła dzieci, pochodzące z nasienia wodza, Myra mówiła do mnie: pięć w miocie, Roy! Pięć! W miocie Franklina jest zawsze co najmniej pięć! A j ej oczy błyszczały wtedy j ak dwie lampy. Co z tego, że byłem najszybszym biegaczem pośród Ludzkości, co z tego, że uciekłem kiedyś przed dwoma ścigającymi mnie Potworami, biegnąc przez całą długość ichjamy, kiedy w mojej rodzinie nigdy nie zdarzyło się więcej niż trzy dzieciaki w miocie. I Myra dobrze o tym wiedziała, cholernie dobrze! Eryk przyspieszył rozpychając się wśród gadatliwego tłumu rannych. Trzy w miocie. Znów poczuł gorycz przekleństwa, które cią- 101 żyło nad jego losem. A przecież w obecnej sytuacji niemal nie ma szans na to, by kiedykolwiek posiadł kobietę. I kwestia jego męskiej mocy prawdopodobnie nigdy nie zostanie wyjaśniona. Wśród tej bandy... wyłącznie męskiej bandy wygnańców, czy mógł liczyć na jakąkolwiek kobietę? Arthur Organizator na moment wymknął się grupie podekscytowanych Obcych i wyciągnął ręce w ciepłym geście powitania, chociaż w jego oczach nie było ciepła, raczej przyglądały się wszystkiemu uważnie, czyniąc zimne kalkulacje. - Witaj, Eryku - zawołał. - Słyszałem pogłoski o twoim wuju. Mam nadzieję, że to nieprawda. - On nie żyje. Nie żyje i jest już w kanałach. Eryk starał się zapanować nad wzbierającym w nim gniewem. Prawda była taka, że wuj użył jego, Eryka, wykorzystał swoje żony i swoją grupę, ale oni wszyscy należeli do niego, miał prawo wykorzystać, jeśli taka była jego wola. Jego wuj był jego wujem i jednym z największych wojowników Ludzkości. Ale ten Obcy! Ten Obcy ze swoimi dziwnymi obcymi pomysłami i ambicjami, ze swojąniewie-dzą co naprawdę j est wielkie i warte poświęceń. Cóż on wie o Ludzkości? Cóż on wie o kunszcie Thomasa Niszczyciela Pułapek i o jego ludziach? Opowiedział jednak Organizatorowi tę samą historię, którą wcześni ej podzielił się z Royem, opuszczając tylko niektóre szczegóły osobiste. Po pierwsze dlatego, iż wiedział, że Organizatora one nie zainteresują, ale także dlatego, że z trudem utrzymywał pod kontrolą gniew na tego Obcego, który teraz stał przed nim, potakiwał i zadawał głupie pytania. Arthur nie zwracał uwagi na uczucia Eryka. „Aha wiem już, co się stało z Thomasem Niszczycielem Pułapek i z Ludzkością, poza faktami nic więcej mnie nie obchodzi"- takie chyba było j ego podej -ście do całej tej sprawy. Przynajmniej tak odczuł to Eryk, gdy Arthur na koniec podziękował mu chłodnym głosem, zupełnie jakby cała opowieść i tragedia Thomasa Niszczyciela Pułapek stanowiły tylko jeszcze jeden kamyczek dołożony do piramidy, którą budował Organizator. - A więc - podsumował Arthur - przywódca zabity, a ci, którzy za nim podążali, również zostali wykończeni, przy czym jeden, czasami dwóch zdołało uciec. I tak jak we wszystkich pozostałych przypadkach, j edno gwałtowne uderzenie. Wódz pod rękę z wrogim do tej pory wodzem, plemię razem z wrogim dotąd plemieniem, bez 102 ostrzeżenia... Niezła robota z punktu widzenia organizacji. Sprytnie, bardzo sprytnie. Pośliznęli się tylko z tymi kilkoma ucieczkami jak twoja i Roya. Ale to tylko z powodu braku kontroli odgórnej. Nie było tam głównego dowódcy, który prowadziłby to całe przedstawienie, mógł spojrzeć na wszystko z zewnątrz i wyeliminować słabe punkty. Poza tymi szczegółami naprawdę nieźle wykonali swoją robotę. Naprawdę nieźle... - Cieszę się, że ci się podobało, ale mimo twoich zachwytów, zostaliśmy zmiażdżeni i przegraliśmy! Organizator uśmiechnął się i położył ręce na ramionach Eryka. - Nie chłopcze, nie. Nawet w najmniejszym stopniu. Po prostu wchodzimy w nową fazę. Po prostu musimy uznać wyznawców Wiedzy Przodków za naszego głównego wroga. Akcja wywołuje reak-cj ę. Chwilowo reakcj a j est górą. Więc czas na naszą akcj ę, na odbudowanie sił, znalezienie nowych dróg. Jamy ludzi są dla nas zamknięte, ale jamy Potworów są otwarte szeroko. Co byś powiedział na niewielką wyprawę? Eryk cofnął się o krok, wyrywając się z przyjaznych objęć. - Wyprawę? Głębiej w terytorium Potworów? Dlaczego? W jakim celu? - Aby uzyskać więcej Wiedzy Przybyszów, która zwiększy nasze szansę. Aby, mówiąc inaczej, użyć w praktyce tego, w co wierzymy. Jesteśmy wyznawcami Wiedzy Przybyszów, ajakąjej częścią rozporządzamy, ile z niej potrafimy ukazać, by nawracać pozostałych? Bardzo niewiele jej mamy. Jednak nawet ta drobna cząstka, którą dysponujemy, daje nam siłę. Ty już o tym wiesz, mogłeś ujrzeć jej działanie. Ale to tylko nędzne fragmenty, nie w pełni zebrane, nie w pełni zrozumiane. A więc? Mówię wam, trzeba zrobić tak -jego głos zaczął potężnieć i Eryk dostrzegł, że wszyscy zebrani powoli gromadzą się wokół nich - powiadam wam, jeśli mamy być wyznawcami Wiedzy Przybyszów, stańmy się nimi naprawdę. Zgromadźmy najlepszą, najpotężniejszą broń, wiedzę jaką mają Potwory, zgromadźmy rzeczy, dzięki którym po powrocie do naszych jam nikt nas już nie powstrzyma. I nie chodzi tu tylko o broń, którą pokonamy wrogów, lecz o rzeczy, które pozwolą nam okazać całą potęgę i wielkość naszych wierzeń. Zdobądźmy więc Wiedzę Przybyszów i poślijmy całą Wiedzę Przodków do piekieł na zawsze! Zmęczone twarze wokół nich rozjaśniły uśmiechy. -Arthurze, prowadź nas! - zawołał ktoś z entuzjazmem 103 - Tak jest, Arthur zawsze znajdzie wyjście! - Niech żyje Arthur, nasz organizator! Nawet ciężko ranni zaczęli siadać i uśmiechali się radośnie. - A co konkretnie mielibyśmy zdobyć - spytał Eryk chłodnym tonem. Organizator spojrzał mu prosto w oczy. - Gdybyśmy to wiedzieli - odpowiedział, wskazując ręką ciemności przed sobą - wiedzielibyśmy tyle, co Potwory i nasze kłopoty już by się skończyły. Na razie nie wiemy,czego szukać. Znamy za to miejsce... a przynajmniej Walter zna miejsce, w którym Potwory trzymają swoją najpotężniejszą broń. Prawda, Walterze? Niski, krępy Walter Gromadzący Broń skinął potakująco głową, gdy zwróciły się na niego spojrzenia wszystkich zebranych. - Tak mi się zdaje. Myślę, że potrafię je odnaleźć. A to, co tam znajdziemy, stanie się nasze. - Stanie się nasze! - powtórzył Arthur jak w transie. - Wyobraźcie sobie jak to będzie. Po prostu wyobraźcie sobie. Pójdziemy tam, zabierzemy najważniejszy wytwór Przybyszów i przyniesiemy go do jam. Wtedy wodzowie i reakcjonistki ze Stowarzyszenia Kobiet mogą próbować nas powstrzymać, ale nic nie osiągną. Pokażemy im, na co stać Wiedzę Przybyszów. Pokażemy im to raz na zawsze! Któryś mężczyzna rzucił w górę włócznię i chwycił ją w powietrzu. Nie bacząc na kapiącą z poranionej nogi krew, podskoczył wrzeszcząc: - Naprzód Arthurze! Pokażmy im coś, co zapamiętają na zawsze! Eryk dostrzegł, że nagle wszyscy wokół niego łącznie z Royem zaczęli wiwatować i potrząsać włóczniami. Wreszcie sam też dał się ponieść radosnemu nastrojowi i uniósł swojąbroń. Arthur patrzył na niego, a jego uśmiech stawał się coraz szerszy. - Tak, nie zapomną tego - powiedział, uciszając ich gestem. -Teraz prześpimy się trochę a rano wszyscy, którzy czują się dobrze, ruszą na szlak. Zarządzam noc! Roy i Eryk wybrali sobie miejsce do spania na samym brzegu jamy. Położyli się plecami do siebie. Wszak byli tu j edynymi wojownikami Ludzkości. Jeszcze zanim zapadli w sen, Biegacz odwrócił się przez ramię. 104 - Eryku czy to nie wspaniały pomysł? - Przynajmniej - mruknął Eryk na wpół śpiąc -dajenam jakieś zajęcie i pozwala zapomnieć na moment o tym, że jesteśmy wyjęci spod prawa... do końca naszego życia. 12. Kiedy rano Eryk zaczął się kręcić po jamie, większość ludzi jeszcze spała. Dostrzegł ze zdumieniem, że w nocy także nikt nie pomyślał o wystawieniu straży. Dotąd uważał za niemożliwe, aby przywódca grupy poszedł spać nie wyznaczywszy przedtem wartowników i ich zmienników. Ktoś przecież musiał ostrzec śpiących o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Owszem, sam przypuszczał, iż chwilowo ze strony ich plemion nie grozi im niebezpieczeństwo, że raczej ludzie w jamach powrócą do dawnych waśni, ale to była tylko hipoteza, pewności przecież nikt nie mógł mieć. Poza tym, jeśli ta grupa miała funkcjonować sprawnie na wrogim terenie, funkcjonować i przetrwać, dyscyplina i właściwe nawyki były konieczne niezależnie od tego, czy tej akurat nocy należało się spodziewać niebezpieczeństwa. Pomyślał, że umówi się z Royem na przemienne czuwanie każdej nocy. I tak nie straciłby wiele snu, bo najwyraźniej Obcy lubili spać znacznie dłużej niż wojownicy Ludzkości. Ich noc była bardzo długa. Najwidoczniej potrzebowali także dużo więcej rozmów. Eryk nigdy jeszcze nie widział tak rozgadanej grupy ludzi. Przysiadł przy ścianie i obserwował ich z trudem tłumiąc chichot. Roy rozwalił się tuż przy nim, po jego minie było widać, że jeśli chodzi o Obcych, ma podobne uczucia. Najpierw rozważano, kto ma iść, a kto pozostać. Oczywiście ciężko ranni iść nie mogli, ale jak wielu ludzi powinno zostać dla opieki 106 nad nimi? W jaki sposób dotrzeć do kanałów i pozbyć się ciał? Czy powinna tu zostać dodatkowa grupa wojowników gotowa do wyruszenia do jam, gdyby wezwali jąna pomoc jacyś pozostali tam jeszcze przy życiu wyznawcy Wiedzy Przybyszów, lub gdyby pomocy potrzebowała główna wyprawa? Thomas Niszczyciel Pułapek po prostu obwieściłby swoją decyzj ę potakującym posłusznie członkom grupy, ale Arthur Organizator pytał o zdanie wszystkich i to na temat każdej sprawy. A zdań było niemal tyle, ilu ludzi. Każdy musiał być wysłuchany, słowa każdego wzięte pod uwagę, niezależnie od tego czy mówił coś mądrego czy kompletne bzdury. Niesamowitą ilość czasu trzeba było zmarnować na przekonanie jednego ze zdrowych mężczyzn, by został z rannymi, podczas gdy on sam uważał, że przyda się znacznie bardziej podczas wyprawy. A jednak pod koniec dyskusji Eryk zauważył z pewnym zaskoczeniem, że właściwie grupa podjęła wszystkie decyzje zgodnie z początkowymi propozycjami Arthura. I w dodatku każdy z zebranych miał uczucie, że były to jego własne propozycje. Jednak Arthur potrafił rządzić ludźmi, nawet jeśli zupełnie nie znał się na wydawaniu rozkazów. Niestety, niewiele też wiedział o wo-j ennej wyprawie, uznał Eryk. Nawet po zostawieniu tutaj wszystkich rannych wraz z właściwą opieką, a także tych, którzy mieli zająć się usunięciem ciał zmarłych i tworzyć grupę rezerwową, i tak dalej szła niewiarygodnie wielka, dwudziestotrzyosobowa grupa rozgadanych, gestykulujących ludzi, w dodatku podzielonych na kolejne kręgi dyskusyjne. Eryk już wyobrażał sobie tę wyprawę, ten bezładny tłum. Kiedy wreszcie zanurzyli się w niskie korytarze, wciąż słyszał nieustający, miarowy szum ich rozmów. - Przegraliśmy dlatego, że zawiódł system ostrzegawczy. Nigdy nie był dostatecznie dobrze dopracowany. Miał poważne luki. - Jakieś luki są nie do uniknięcia. Problemem był brak właściwej łączności. Wiedzieliśmy o tym i mimo to nie zadbaliśmy, by temu zaradzić, kiedy jeszcze była na to pora. - Myślę, że Walter ma rację. Problem rozbija się o system ostrzegawczy. Wodzowie mają całą sieć szpiegów a my nigdy nic takiego nie stworzyliśmy. - A jak to sobie... Eryk odwrócił się do idącego o kilka kroków za nim Roya. - Słyszysz? - zapytał. - Wciąż rozgrywają wczorajsze bitwy. Jak oni chcą wygrać? Gadaniem? 107 - Och, to są Obcy. Oni postępują inaczej niżmy, a my postępujemy inaczej niż oni. Eryk był nieco zaskoczony taką odpowiedzią. Zdaje się, że w porównaniu z wczorajszą rozmową zmieniły się stanowiska, które wtedy obaj zajmowali. Roy wciąż wprawdzie uważał sposób bycia Obcych za zabawny, ale chyba go już tolerował. Gdy ujrzał ponownie przed sobąjasne światło zwiastujące terytorium Potworów, zwolnił kroku, by Roy znalazł się u jego boku. Był bardzo ciekaw, jakie przemiany zachodzą w umyśle Biegacza, jedynego człowieka w tym tłumie, z którym czuł się jakoś związany. Ale ledwie Roy stanął obok, a już pierwszy z długiej kolumny wędrujących mężczyzn wyszedł z budowli, w której się znajdowali, i wstąpił w białe światło. Usłyszeli przerażający krótki wrzask. Mężczyzna postąpił jeszcze jeden chwiejny krok i upadł na twarz. Wszyscy znieruchomieli. Dopiero po dłuższej chwili, następny z kolei ostrożnie wychylił się z jamy. Rozejrzał się na wszystkie strony, spojrzał też w górę. Pozostali z drżeniem czekali na jego słowa. - Tylko j edna - powiedział wreszcie dość głośnym, przejmującym szeptem. - I Dan ją uruchomił. Więcej nie widzę. Teraz już w ciszy wymykali się na zewnątrz jeden za drugim. Stanęli nad leżącym na ziemi ciałem i wpatrywali się to w powalonego człowieka, to w światło wokół nich, skąd w każdej chwili mogło pojawić się następne śmiertelne niebezpieczeństwo. Pułapka nad nimi wisiała teraz niegroźnie, jej druty były niemal nieruchome, drgały tylko nieznacznie i delikatnie, jakby przypominając o ulotności życia, o której właśnie dane im było się przekonać. Roy przepchnął się do przodu i trącił pułapkę włócznią. Zwrócił się do Eryka cichym głosem, wskazując jej mechanizm. - Mieliśmy z taką do czynienia jakiś czas temu. Twój wuj ją rozbroił. Nie możesz po prostu wystawić włóczni na zewnątrz, reaguje tylko na żywe ciało. Trzeba wystawić stopę i szybko ją cofnąć. Spóźnisz się chwilę - chrząknął - .. .i nie masz stopy. Arthur Organizator przysłuchiwał się jego słowom. - Znasz się na pułapkach - zauważył. - Możemy użyć cię jako zwiadowcy. Od tej chwili idziesz kilka kroków przed główną grupą. - Znam się trochę na pułapkach - sprostował Roy z niechęcią- ale nie jestem Niszczycielem Pułapek. Jestem Biegaczem. 108 Jeśli chcecie mieć zwiadowcę, wyślijcie Bystrookiego. To imię Eryka. - Idźcie więc razem. Będziecie naszą grupą zwiadowczą. Niech ktoś zaniesie ciało do głównej jamy. Tam się go pozbędą. Reszta tu zaczeka. Wskazał gestem pułapkę i przez moment zastygł, pogrążony w myślach. - Wydaje mi się - powiedział wreszcie - możecie się ze mną zgodzić lub nie, że tę pułapkę umieszczono tu stosunkowo niedawno. Za tą hipotezą przemawia fakt, że nie dała o sobie znać, gdy zeszłej nocy wciąż jeszcze przybywali uchodźcy. A jeśli mam rację -zważcie że to jeszcze nie są ostateczne wnioski po prostu głośno sobie myślę - oznaczałoby to, że właśnie ten ruch i hałas czyniony przez uchodźców, zwłaszcza przez niezgrabnie poruszających się rannych, zwrócił uwagę Potworów na to miejsce. Oni zazwyczaj umieszczają pułapki w rejonach naszej zwiększonej aktywności. Czy moja teoria brzmi jak dotąd przekonująco? - Świetnie Arthurze-powiedział jeden z mężczyzn. - Wspaniale. Nikt nie wątpi w twoją mądrość. Tylko jakie wyciągniesz z tego wnioski praktyczne? W jaki sposób znajdziesz następną pułapkę? - Coś podobnego! -Eryk usłyszał drwiący szept Roya. - Żeby zrozumieć, że ktoś założył pułapkę w czasie ostatniej nocy... trzeba nie lada mądrości. Śmieszne. Przecież oni nawet nie odróżniają posłańca od zwiadowcy. Arthur splótł ręce na piersi i ze spuszczoną w zamyśleniu głową zaczął wędrować tam i z powrotem, wciąż przemawiając do słuchających go chciwie ludzi. - Zaraz, muszę najpierw sformułować założenia. Zrozumcie, nie miałem jeszcze czasu zastanowić się nad tym dogłębnie. Wydaje mi się jednak, że jeśli Potwory są świadome naszej obecności w okolicy tej właśnie budowli, jeśli dostrzegły naszą zwiększoną aktywność i zdecydowały się umieścić tu pułapkę, i to nowego typu, to znaczy, że w tej okolicy będą się już miały na baczności. A więc na początek trzy rzeczy. Po pierwsze, niezbędna jest drużyna zwiadowców idącą przed główną grupą. Muszą być bardzo czujni. Po drugie, ekspedycja porusza się w absolutnej ciszy, i porozumiewa się wyłącznie gestami. Po trzecie, zanim jeszcze wyruszymy, trzeba dokładnie rozejrzeć się tam, na zewnątrz. Możliwe, że nawet teraz Potwory nas obserwują. 109 Odpowiedzią były strwożone spojrzenia wszystkich członków grupy, oprócz oczywiście Eryka i Roya, którzy tylko popatrzyli na siebie wymownie. W rzeczy samej oni już od dość długiego czasu rozglądali się uważnie, wypatrując i nasłuchując Potworów. Po tym jak jeden z ludzi wpadł w pułapkę, kto oprócz głupich Obcych nie robiłby tego? Ale potem, kiedy kilka kroków przed resztą grupy podążali wzdłuż zewnętrznej ściany budowli Potworów ku odległej ścianie, Roy ponownie zmienił zdanie co do Arthura. - Mimo wszystko - powiedział szeptem, jakby starając się przekonać sam siebie - to duża grupa. Większa niż jakikolwiek oddział wojowników Ludzkości. Trzeba naprawdę dobrego organizatora, by wprowadzić tu jakiś ład. Nie wiem, czy zwykły kapitan grupy, taki jak twój wuj, zdołałby chociaż utrzymać ich razem? Eryk uśmiechnął się drwiąco. - Utrzymywanie ich razem nie j est nawet w połowie tak ważne, jak utrzymanie ich przy życiu. A z tego zadania wuj by się dobrze wywiązał. Roy przytaknął, ale jakby nie przekonany. Eryk spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale właśnie w tym momencie doszli do miejsca, gdzie brzeg mebla Potworów stykał się ze ścianą. Skręcili w prawo w stronę drzwi do jam, których zazwyczaj używała Ludzkość. Klapa wciąż leżała na podłodze, od czasu ucieczki Eryka nikt nie wstawił jej na właściwe miejsce. Sprawdzili teren w poszukiwaniu nowych pułapek a potem bez słowa dźwignęli ciężkie drzwi i wpasowali je w otwór. Uśmiechnęli się do siebie - postąpili tak, jak nakazywały prawa Ludzkości. Ale co właściwie dzieje się z Royem, zastanawiał się Eryk. Dlaczego drwi sobie z Arthura, żeby w chwilę później podkreślać jego niezwykłe zdolności, mimo iż ten wykazał się wyraźną niekompetencją jako przywódca grupy? Jednak to nie jest odpowiednia chwila na pytania. Wchodzili na obszar, na którym wcześniej przebywał tylko Roy, a Eryk musiał podążać za nim w skupieniu, zapamiętywać drogę, i mieć napięte wszystkie zmysły, aby zlokalizować w porę wszelkie niebezpieczeństwa. Trzysta dwadzieścia kroków dalej, znajdował się punkt, w k-tórym Arthur wyznaczył miejsce postoju. Tutaj też zobaczyli jakiś mebel Potworów, przylegający do ściany. Był mniejszy od tego, w którym spędzili noc. Zadzierając głowę bardzo wysoko, Eryk 110 mógł dostrzec jego wierzch. Miał dziwny kształt, a z jego szczytu sterczały duże, zielone gałki. Schowali się w bezpiecznym cieniu i odetchnęli kilka razy głęboko. Daleko za sobą widzieli rozpłaszczony wzdłuż ściany wąż postaci przemykających w ich kierunku. Zamachali ku nim rękami, by upewnić ich, że droga jest bezpieczna. Kiedy otrzymali w odpowiedzi podobny sygnał, Eryk wreszcie zadał Royowi dręczące go pytanie. Dlaczego wspiera Arthura, dlaczego bronijego decyzji, skoro Arthur popełnia wyraźne i niewybaczalne błędy? Roy milczał przez moment zanim udzielił odpowiedzi. - On nie popełnia błędów. Nie może popełniać... bo j est naszym wodzem! - Ależ, Roy sam przecież widzisz. Nie posłał zwiadowców na początku, zezwalana ciągłe dyskusje i kwestionowanie jego zdania, nie ustrzegł się pułapki... ile można? - Jest naszym wodzem - powtórzył z naciskiem Roy. - Czy twój wuj okazał się skuteczniejszy, z jego dyscypliną, szykiem marszowym i niszczeniem pułapek? Dobrze, zrobił tylko j eden błąd, ale ten błąd wystarczył, by został wykończony i on, i niemal cała jego grupa ... a Arthur wciąż żyje. - Żyje, bo gdy wybuchły walki był w bezpiecznym miejscu na terytorium Potworów. - Przyczyna mnie nie obchodzi. Ważne jest to, że żyje i jest jedynym wodzem jakiego mamy, a ci tutaj to jedyny lud jaki mamy. Musimy więc postarać się jak tylko umiemy, żeby... uznali nas za swoich. Eryk patrzył na niego bez słowa, a właściwie patrzył przez niego ku olbrzymim budowlom, w których Potwory trzymały żywność, zaledwie kilkaset kroków stąd... Grupa wojowników Ludzkości mogłaby się teraz na nie wspinać i podawać w dół skradzione produkty, które potem zanieśliby wodzowi i kobietom. On sam i Roy mogliby być członkami tej grupy, mogliby być dumnymi wojownikami Ludzkości... Czy teraz miał zacząć wszystko od nowa? Nauczyć się dumy z tego, że jest jednym z Obcych? Że jest Obcym-Wygnańcem, Obcym bez kobiety, która mogłaby wytłumaczyć mu, co jest dobre a co złe? Nie, nie widział celu takiej odmiany i dał temu wyraz: - Nie mam zamiaru nadstawiać głowy pod włócznię dla sprawy, której nie uważam za swoją. 111 - Wiem - zgodził się Roy. - Taki zawsze byłeś: buntownik, wichrzyciel... A ja chciałem tylko w spokoju podążać za innymi. Jak sądzisz, dlaczego jestem wyznawcą Wiedzy Przybyszów? Bo moja grupa wyznawała tę religię. Gdyby wyznawała Wiedzę Przodków, ja również bym to czynił. I popierałbym takich jak Stephen Twardorę-ki i Harold Miotacz i wszyscy ci dranie. I kroiłbym w kawałki takich jak ty i twój wuj, gdyby tylko zażądało tego Stowarzyszenie Kobiet. I wierzyłbym, że czynię słusznie, tak jak wierzyłem, że czynię słusznie kiedy popierałem twojego wuja, kiedy mówiłem i wierzyłem, że Franklin musi odejść, a Stowarzyszenie Kobiet blokuje wszelki postęp. Najważniejsze dla mnie zawsze było, że jestem członkiem grupy ludzi, którym mogę ufać i wiem jakie są ich myśli, bo oni myślą w dokładnie taki sam sposób jak ja... to właśnie nazywam domem. A poza domem jest tylko głód, zmęczenie i brak przyjaciela za twoimi plecami. Dotarł do nich Arthur na czele reszty ekspedycji. Otrzymali więc dalsze rozkazy co do kierunku drogi i następnego miejsca spotkania. I znowu musiał podążać w ślad za Royem, z napiętymi zmysłami... i myślami błądzącymi wokół tych samych problemów. Nie było sensu kłócić się z Biegaczem. Miał swoje racje. Ale czy on, Eryk, kiedykolwiek znajdzie dom, znajdzie się wśród przyjaciół, którzy będą myśleć tak jak on, którym będzie mógł zaufać, do których będzie mógł odwrócić się plecami bez lęku, że go zabiją? Bo na pewno nie myślał tak, jak ci Obcy! Nie chciał narażać się na niebezpieczeństwo tylko po to, aby dotrzeć do jakiejś mitycznej broni, która może istnieje a może nigdy nie istniała. Cała ekspedycja rozłożyła się na noc, której nadejście ogłosił oficjalnie Arthur, w szczelinie przy gigantycznej bramie prowadzącej z jednej olbrzymiej jamy Potworów do drugiej. Eryk zauważył, że tym razem wyznaczono wartowników. Zapakowali do plecaków świeżą żywność wydobytą z budowli Potworów, chociaż Eryk poczuł nieprzyjemne skurcze żołądka na samą myśl o jedzeniu rzeczy, których wpierw nie zbadały kobiety. Napełnili też manierki wprost z rury ze świeżą wodą, do której zaprowadził ich Walter Gromadzący Broń. - Szczep, do którego kiedyś należałem - usłyszał w pewnej chwili Roya mówiącego do grupki szykujących się do spania mężczyzn - nazywający się Ludzkością, Ludzkością, wyobraźcie sobie, miał pewne przesądy, które zabraniały nam używać żywności i wody na terytorium Potworów. Na terytorium Potworów nie można 112 było ani jeść ani pić, i choćby zdychali z głodu, żaden z nich nie odważyłby się złamać tego prawa. - Roześmiał się ponuro. - Obawiali się pewnie, że zmarli Przodkowie rozgniewają się i... Eryk oddalił się poza zasięg jego głosu. Uczucie samotności było jeszcze bardziej przygnębiające niż zwykle. ! - O ludziach... 13- T/ iedy ludzie zebrali się rankiem do dalszej drogi, Eryk zrozumiał, J-Vże Roy oddalił się jeszcze bardziej, gdyż zdobył skądś skórzany pasek i związał swe bujne włosy w opadający na plecy ogon, zgodnie ze zwyczajem Obcych. Grupa zwiadowców zwiększyła się do trzech osób, bo Arthur Organizator włączył do niej także Waltera Gromadzącego Broń. We trzech więc przestąpili próg nowej jamy. Przysadzisty Walter nie był może wzorem zwiadowcy, ale jako jedyny spośród wszystkich uczestników ekspedycji zagłębiał się w terytorium Potworów dalej niż tylko do pierwszego olbrzymiego pomieszczenia. W poszukiwaniu różnych artefaktów podróżował już wiele razy po tych wielkich obcych przestrzeniach. Wędrówka po olbrzymich jamach Potworów fascynowała Roya. Podobnie jak wyprawy Waltera. - To śmieszne małe plemię, do którego należałem, nazwałoby cię z pogardą mieszkańcem wewnętrznych jam, uważaliby cię za dziecko, które nie potrafi sprostać żadnemu niebezpieczeństwu, ale żaden z nich nigdy nie dotarł tak daleko, jak ty. Najdzielniej szy z nich uważałby, że dokonuje prawdziwego cudu, gdyby choć raz doszedł do progu tej jamy i wytknął głowę na drugą stronę. - Skręcimy w prawo - przerwał jego zachwyty Gromadzący Broń rozglądający się czujnie u wejścia. - Uważajcie na pułapki. Potwory często je zastawiają między pomieszczeniami. - Założę się, że widziałeś już takie pułapki, o których jego kapitanowi grupy - Roy wskazał kciukiem Eryka - nawet się nie śniło. 114 I on nosił imię Niszczyciela Pułapek! Hej Eryk - zwrócił się do kolegi z udanym współczuciem. - Czy włosy nie zasłaniają ci oczu? Niełatwo jest być Bystrookim, gdy ma się tyle włosów na twarzy. - Jakoś sobie radzę - odpowiedział krótko Eryk. - Jasne. To ty jesteś Bystrooki. Przynajmniej byłeś pomiędzy swoim ludem. Ale tutaj, jak widzisz, Walter, choć jest tylko Gromadzącym Broń a nie Bystrookim, chyba zna drogę lepiej niż ty. Może dlatego, że Walter i jego ludzie naprawdę... - Chcesz żebym poszedł przodem? - spytał Eryk Waltera. -Pójdę jako czujka. - Dobry pomysł, dzieciaku. Masz lepszy wzrok niż ja. Będziemy cały czas iść wzdłuż tej ściany, aż do następnej przerwy na posiłek. Jeśli zauważysz coś podejrzanego, zatrzymaj się natychmiast i daj sygnał. Eryk wyminął obu swoich towarzyszy - wysokiego, kościstego Biegacza i niskiego, muskularnego Gromadzącego Broń. Przebiegł dość szybko około trzydziestu kroków a potem kontynuował szybkim marszem. Z tej odległości nie słyszał ich głosów. Natychmiast też poprawiło mu się samopoczucie. Zdał sobie też sprawę, jak szybko zdołał się przyzwyczaić do fantastycznie wielkich przestrzeni terytorium Potworów. Wciąż wprawdzie trudno mu było patrzeć przez długi czas w górę albo odej ść od ściany i zanurzyć się w tej białej iluminacji - w takich przypadkach czuł ostre zawroty głowy - ale kiedy maszerował wzdłuż ściany, stykając się z nią ramieniem, mógł patrzeć daleko przed siebie doznając tylko niewielkiego dyskomfortu. Trzykrotnie natknął się na drobne przeszkody, które mogły być pułapkami. Sygnalizował potencjalne niebezpieczeństwo towarzyszom z tyłu, a oni ostrzegali główną grupę. Potem należało tylko odejść od ściany i okrążyć nieznaną rzecz bezpiecznym półkolem. Tylko! Wciąż czuł się wtedy fatalnie. Z całych sił musiał walczyć, by nie stracić kontroli nad sobą gdy zabrakło dotyku błogosławionej ściany. Tak bardzo chciałby po prostu wykrzyczeć swoje przerażenie i pognać dziko, w byle jakim kierunku, aby tylko dotknąć czegoś stałego. Starał się zrozumieć to dziwne uczucie, znaleźć jakiś sposób przezwyciężenia go. Był przecież Przepatrywaczem Ścieżek. Kto wie, czy kiedyś nie będzie musiał powieść tych wszystkich ludzi przez sam środek wielkiej jamy Potworów, gdzie nie było ściany ani niczego materialnego. Ale nie potrafił przezwyciężyć histerii. Każde związane z omijaniem pułapki odejście od ściany było tak samo przykrym przeżyciem jak poprzednie. 115 Kiedy minął ostatnią z nich, usłyszał dziwny buczący dźwięk, dochodzący od strony ściany. Zatrzymał się i zawahał. Czyżby nowy rodzaj pułapki? Niewidzialnej? System ostrzegawczy, dzięki któremu Potwory dowiedzą się o nadchodzących ludziach? Wskazał źródło dźwięku Royowi i Walterowi. Ten ostatni słuchał przez chwilę, potem jednak gestem ponaglił Eryka do dalszego marszu. Nagle ściana między nimi zamieniła się w pustą przestrzeń. Po prostu zniknęła, a otworzyło się szerokie przejście do kolejnej rozświetlonej białym światłem jamy Potworów... stamtąd zaś jeden z nich szedł prosto na nich! Mimo wieloletniego treningu wojownika, Eryk zamarł z przerażenia. Jego nogi wrosły w podłoże. Wprawdzie gdzieś w głębi umysłu wiedział, że nie został zauważony, ale stał, wciąż niezdolny uczynić najmniejszego ruchu, a jedna z sześciu olbrzymich szarych nóg zawisła dokładnie nad jego głową. Potwór zwyczajnie przechodził z jednej jamy do drugiej - prawdopodobnie nawet nie zauważy, że zmiażdżył człowieka! Nagle Walter przemknął obok Roya, zmrożonego strachem podobnie jak Eryk, i pobiegł do Potwora. Wrzeszczał przy tym i machał dziko rękami. Teraz z kolei gigantyczny Potwór stanął jak sparaliżowany. I stał tak bez ruchu, podczas gdy malutki Walter wciąż krzycząc i wymachując rękami, gnał prosto na niego. Patrząc z przerażeniem w górę Eryk dostrzegł, jak wielki, płaski krąg nad jego głową, o średnicy co najmniej dwukrotnie większej niż szerokość jego ciała, zadrżał lekko i wyraźnie zatrzymał siew powietrzu, jakby olbrzymia istota zawahała się wpół kroku i rozważała, co należy uczynić. Potemjednak Potwór uniósł się na dwóch zadnich nogach. Całe jego ciało łącznie z tą częścią, która miała właśnie zgnieść Eryka, wyprostowało się na niewiarygodną wysokość. Dobiegł ich ogłuszający, dudniący dźwięk, a jego echo odbiło się od wszystkich ścian. To skakało - pojął Eryk - skakało i krzyczało! Potwór odwrócił się i kołysząc małą głową osadzoną na niezwykle długiej szyi, oddalał się z najwyższą szybkością w kierunku, z którego przybył. Uciekał jak najdalej od biegnącego doń Waltera Gromadzącego Broń. Odbiegł w głąb tej nowej jamy, a jego potężne susy wprawiły podłogę w drżenie. Wstrząsy zwaliły Eryka z nóg i podskakiwał teraz przy każdym kolejnym skoku Potwora. Kiedy wstrząsy zaczęły wreszcie słabnąć, kiedy stały się tylko silnymi wibracjami, Eryk zdołał się jakoś pozbierać i wstać. 116 Daleko, daleko w tamtej jamie Potwór wciąż przed nimi uciekał. Z jego zawieszonej wysoko w powietrzu głowy wciąż dobywał się ogłuszający ryk przerażenia, zaś macki na jego szyi zamiast opadać swobodnie, sterczały pionowo w górę jak zastygłe płomienie. Wokół nich rozszedł się niewiarygodny smród. Wreszcie uciekająca istota zniknęła im z oczu za odległym zakrętem jamy. Ale przerwa w ścianie, otwór którym Potwór zamierzał wejść do jamy, w której się znajdowali, zamykała się. A Walter był po drugiej stronie! Eryk dojrzał jak Walter ciężki i niski, pędzi ku nim z wysiłkiem. Jeśli ściana się zamknie, stracą go. Zostanie na zawsze w nieznanej jamie Potworów. - Biegnij Walter! Biegnij!!! - wrzasnął Roy stając u boku Eryka. Twarz Waltera była blada z przerażenia. Wyciskał wszystko, co tylko mógł ze swoich krótkich nóg. Ale otwór w ścianie stawał się coraz węższy. Kiedy Walter był o jakieś półtora kroku od niego, została już tylko szpara uniemożliwiająca przejście. Bez słów, tknięci tą samą myślą, Roy i Eryk chwycili oba brzegi zsuwającej się ściany w desperackiej próbie powstrzymania ich ruchu. Ku swojemu zdumieniu nie musieli wcale użyć siły. Ściana zatrzymała się w momencie, gdy jej dotknęli, otwór przestał się zwężać. Walter przecisnął się przez niego i legł bezwładnie na ziemi. Eryk i Roy cofnęli dłonie, a wtedy w mgnieniu oka otwór w ścianie przestał istnieć. Eryk dotknął ściany z niedowierzaniem. Była twarda, solidna, złamałby rękę gdyby silnie w nią uderzył. A mimo to otwierała się i zamykała, a nawet przestawała się poruszać na samo dotknięcie dłoni. I co się stało temu Potworowi? Czyżby naprawdę przestraszył się Waltera Gromadzącego Broń, tak maleńkiego w porównaniu z nim, że mógłby go zmiażdżyć, zrobić z niego mokrą plamkę jednym przypadkowym stąpnięciem? Tak właśnie było -jak zapewnił ich Walter, gdy tylko odzyskał oddech. - Niektóre Potwory śmiertelnie się nas boją, a niektóre nie. Ten, który się boi, ucieknie zawsze, jeśli pobiegnie się wprost na niego robiąc dużo hałasu. Oczywiście trzeba wiedzieć, który się boi, a który nie. Te, które się nie boją, starają się zgnieść człowieka, gdy tylko go zobaczą. - Słyszałem o tym - przytaknął Roy. - Niektórzy starzy wojownicy śpiewali pieśni o tym, jak wpadli w pułapki gdzieś poza jama- 117 mi, a Potwory na ich widok kuliły się i zmykały. Ale też wielu wpadło w pułapki i nigdy już nie wróciło, by o tym zaśpiewać. Z Potworami nigdy nic nie wiadomo. - Co nieco wiadomo. Widzieliście na pewno te różowe macki zwisające z ich szyi? Te tuż za głową? To na nie trzeba patrzeć. Jeśli są krótkie i ciemnoróżowe, prawie czerwone, Potwór ucieknie na widok człowieka. Takie Potwory nie są bardziej groźne niż nowo narodzone dziecko w naszych jamach. Ale jeśli macki są długie i ja-snoczerwone... wtedy uważajcie. Taki Potwór w ogóle się was nie przestraszy i za wszelką cenę będzie się starał was zdeptać. - Dlaczego? - spytał Eryk. - Dlaczego decyduje o tym kolor i rozmiar macek? Gromadzący Broń rozłożył bezradnie ręce. - A skąd mam wiedzieć? I co to za różnica? Nawet Lud Aarona mimo wszystkich swoich zapisków nie ma pojęcia, dlaczego. Ale to fakt. Dość użyteczny, jeśli się go zna. - Ten fakt uratował ci życie - zwrócił się Roy do Eryka. - Z ca- łąpewnościąjestto bardziej użyteczna wiedza niż cokolwiek, co mógł ci przekazać wuj. Twój wuj, wszyscy nasi ludzie... i w ogóle cała ta nędzna banda, która nazywała się Ludzkością. Ludzkością! - zwrócił się do Waltera. - Jakby to oni stanowili całą ludzką rasę. - Czy próbowano kiedyś zbadać, dlaczego tak się dzieje? Czy były jakieś próby wyjaśnienia tego zjawiska? - Eryk zwracał się wciąż do Gromadzącego Broń, ignorując uwagę Roya. Walter spojrzał tam, skąd nadchodził Arthur Organizator wraz z resztą ekspedycji. - Co są warte próby wyjaśnień? Wartość ma tylko to, co wiesz z całą pewnością. Coś, co może się przydać w praktyce. Pamiętasz ten mebel Potworów, przy którym mieliśmy pierwszy postój? Jeszcze w tamtej jamie? Ten szeroki i czarny, z zielonymi gałkami. - Tak. Zastanawiałem się nawet... - Ja też. Jakiś strary-dobry-czas temu wiodłem tamtędy grupę w poszukiwaniu użytecznej broni. Ale polowanie poszło kiepsko, nie znaleźliśmy nic godnego uwagi. I tak, kiedy wracaliśmy, pomyślałem sobie: kto wie, może te zielone gałki mogą się na coś przydać. Posłałem więc j ednego z chłopaków, żeby wspiął się na górę. Dotarł pod sam szczyt, prawie do krawędzi i zaczął odkręcać gałkę. Kręciła się wokół własnej osi, a on zdążył nawet do nas krzyknąć, że się obluzowuje. Potem nagle buchnął stamtąd czerwony promień, a chłopak zleciał na dół cały spalony, po prostu zwęglony. Nim jeszcze 118 huknął o ziemię był już martwy. A potem... zniknęło całe to białe światło. Było zupełnie ciemno. Musieliśmy wracać do naszych jam używając lamp czołowych. Ale gdy tylko dotarliśmy do naszych drzwi, światło powróciło, tak samo silne i jasne jak przedtem, jakby nic sienie wydarzyło. A co siew ogóle wydarzyło? Nie mam pojęcia i nie obchodzi mnie to. Gdybym mógł wykorzystać to zjawisko jako użyteczną broń, wtedy zainteresowałbym się nim. A tak... po prostu jeszcze jedna tajemnica Potworów. - Oczywiście rozumiesz, Eryku - wtrącił się Arthur Organizator, który właśnie stanął koło nich i przysłuchiwał się ostatnim słowom Waltera - że jednak powinno nas interesować, dlaczego dzieją się pewne rzeczy, i jaki jest cel działań Potworów. Jako praktykujący wyznawcy Wiedzy Przybyszów, powinniśmy być tym zainteresowani. Tak naprawdę jest właściwy czas na wszystko, również na przemyślenia. Walterze wszystko tutaj w porządku? - Jak cholera - mruknął Gromadzący Broń. - Niewiele brakowało, bym zginął. Myślę, że dzieciak powinien iść dalej na samym przedzie. Jest zwiadowcą pierwszej klasy. Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i ostrzegł mnie w porę. A ja go zlekceważyłem. Arthur uśmiechnął się ze zmęczeniem. - Tylko nie zaczynaj narzekać na swój wiek. Wciąż cię potrzebuj emy. Znasz to powiedzenie: lepiej patrzyć pod nogi idąc niż potem żałować swego kroku płynąc kanałem. Teraz jako oficjalnie mianowany Pierwszy Zwiadowca, Eryk miał prowadzić całągrupę. Walter udzielił mu dodatkowych instrukcji. Roy miał mniej powodów do dumy. - Przeznaczono mu rolę łącznika między zwiadowcami a główną grupą, co uznał za degradację. No cóż, nie każdy ma w żyłach krew Eryka Pustoszącego Spiżarnie. Powinien pogodzić się z tą myślą. Pustoszący Spiżarnie był gdzieś głęboko na terytorium Potworów z matką Eryka, gdy spotkała ich śmierć. Tak opowiadał wuj Thomas. I jeszcze mówił, że była to bardzo niezwykła kradzież. Tak niezwykła, że musiał zabrać ze sobą kobietę. Co mogło być celem ich wyprawy? Eryk wpatrywał się w białą przestrzeń przed sobą, w niezmierzone obszary jamy Potworów. W wielu miejscach dostrzegał dziwne, olbrzymie przedmioty, jakich nigdy dotąd nie widział. Co to mogło być? Część umeblowania? Broń? Czyjego rodzice też kiedyś tędy przechodzili i mijali te obiekty? Zastanawiali się, do czego służą, tak jak on teraz? A może doskonale to wiedzieli? 119 Jednak mimo tych rozmyślań, wszystkie zmysły miał napięte. Dostrzec w porę niebezpieczeństwo - to była podstawowa rola zwiadowcy. Zapamiętywanie drogi i obserwowanie różnych dziwnych zjawisk i przedmiotów, chociaż ważne, mogło się przydać dopiero później, w przyszłości a nie teraz, kiedy wyprawie groziło niebezpieczeństwo. Wiedział tak mało w porównaniu chociażby z Walterem, który wszak wcale nie interesował się większością wydarzeń. Ilekroć zatrzymywali się na posiłek, tłocząc się przy ścianie, starał się znaleźć obok Waltera i wypytywał go o wszystko, co budziło j ego zainteresowanie. Czy poza tą ścianą były jamy ludzi? W jaki sposób można to rozpoznać? Czy ten olbrzymi otwór pośrodku jamy Potworów służy do oddawania kanałom ich gigantycznych ciał? Dlaczego j eśli tylko zobaczyli Potwora i zastygli w bezruchu na sygnał Eryka, istniało bardzo małe prawdopodobieństwo, że do nich podejdzie? Dlaczego Potwory nie chodzą wzdłuż ściany, tak jak ludzie? Dlaczego w ogóle ludzie podróżujątuż przy ścianie, a Potwory z daleka od niej? - Zadajesz mnóstwo pytań, młodzieńcze - roześmiał się Walter. - Ale to ostatnie jest dość proste. Pomyśl nad tym chwilę. Eryk pomyślał. - My musimy się kryć. Jesteśmy w obcym i niebezpiecznym miejscu. Musimy pozostać niedostrzeżeni. Natomiast Potwory są tu u siebie. Mogą chodzić środkiem tak jak my w naszych jamach, bo nic im tu nie grozi. Nie muszą się niczego obawiać, przed niczym kryć. Mam rację? - Tak, oczywiście. Ale coś ci poradzę: gdy chcesz przewidzieć zachowanie Potworów, logiczne rozumowanie na ogół jest zawodne. One są inne niż my, są naprawdę Obce. Pamiętaj o tym. Odpowiedź zadowalała Eryka na moment, ale zaraz potem pytał 0 coś innego. Nawet jeśli Walter Gromadzący Broń nie potrafił udzielić mu dokładnych wyjaśnień, zawsze dzielił się z nim swoimi przemyśleniami, co dawało jakieś wskazówki lub powód do dalszych pytań, dalszych poszukiwań. Wiedza Gromadzącego Broń była jak olbrzymi wór z żywnością, a zgłodniały Eryk starał się wyrwać z niego jak największe kęsy. Więc gdy tylko Arthur Organizator ogłosił nadejście nocy, Eryk postarał się, by jego miejsce spoczynku znajdowało się obok Waltera. Wkrótce też posypały się dalsze pytania. 1 nieważne były głośne narzekania Roya na hałas. Eryk po prostu musiał zaspokoić swoją ciekawość. Musiał jeszcze raz wypytać o wszystkie te dziwne rzeczy, które dotąd zobaczył, i które spodziewał się zobaczyć następnego dnia. 120 Walter wyraźnie go polubił. Odpowiadał na pytania bez złości, a nawet z poczuciem humoru. - Przypominasz mi jednego dzieciaka z mojej grupy. Też miałem z nim takie kłopoty. Powiedział mi pewnego dnia tak: nasze jamy są w ścianach jam Potworów, a jamy Potworów są na zewnątrz i wokół naszych jam, prawda? Tak - odparłem. Aon na to: chciałbym wiedzieć, co jest na zewnątrz jam Potworów. Spojrzałem na niego jak na wariata i zapytałem, co u licha ma na myśli. A on mówi, że może jamy Potworówpo prostu znajdująsię w ścianach innych, więk-szychjam. Może żyją tam istoty, przy których Potwory są malutkie. Może istnieją Potwory-dla-Potworów. Słyszałeś kiedyś równie szalony pomysł? - Walter Gromadzący Broń wyciągnął się na wznak i głośno ziewnął. - Ale to j est myśl - stwierdził zaintrygowany Eryk. - Dlaczego to ma być szalony pomysł? - Och, daj spokój. Wiesz, dlaczego. Nie mogą istnieć Potwory i jeszcze paręset razy większe Potwory-dla-Potworów a może jeszcze wiele razy większe Potwory-dla- Potworów-dla-Potworo w. To jest po prostu niemożliwe. Wszystko musi mieć swój koniec. - No dobrze, ale załóżmy... - Przestań zakładać - powstrzymał go Gromadzący Broń. -Trzymaj się realiów. One i tak są bardzo skomplikowane. Jutro dotrzemy do jamy, w której Potwory przechowują broń. I nie pytaj mnie teraz o broń! - zawołał widząc, że Eryk otwiera usta. - Nic ci o niej nie powiem dopóki jej nie zobaczymy. Snuję rozważania tylko na temat rzeczy, które trzymam w garści i mogę obejrzeć. A twoja robota polega na doprowadzeniu nas tam. Teraz powinieneś się przed tym przespać. - A ta jama, do której idziemy... - nalegał Eryk. - Daj już spokój z tąjamą. To jest miejsce, gdzie Potwory trzymają swoją najlepszą broń. I tylko tyle musisz na razie wiedzieć. A teraz na miłość Wiedzy Przybyszów, pozwolisz mi się wreszcie przespać? Eryk poddał się. Leżał tylko na boku jak zwykł zawsze spać i rozmyślał, rozmyślał, i mimo zmęczenia, dochodził do pewnych wniosków. Był coraz bardziej przekonany, że Walter wcale nie prowadzi ich do konkretnej broni, że ma co najwyżej nadzieję, iż taka broń istnieje, a ta nowa jama, do której mieli wejść... Stłumiony, choć pełen paniki ostrzegawczy krzyk strażnika poderwał go na nogi, podobnie jak wszystkich wokół. Kiedy dostrzegli 121 powód alarmu, ich twarze pobladły, a ciała zaczęły spływać potem. Ich nogi drżały a wszechpotężny strach zaczynał brać we władanie umysły... Nie dalej, niż dwieście kroków od nich stał Potwór, chyba największy, jakiego kiedykolwiek widzieli. Stał w bezruchu, nie wydawał żadnego dźwięku, i patrzył na nich. Jego szare, wspierające olbrzymie cielsko nogi, znajdowały się w lekkim rozkroku. Taką pozycję mógłby przyjąć człowiek obserwujący czujnie jakieś nieznane zjawisko. Długa szyja kołysała się nieznacznie w tę i z powrotem, a głowa z wielkimi purpurowymi oczami to zbliżała się do nich, to oddalała. Macki poniżej głowy były długie - Eryk natychmiast zwrócił na to uwagę - i w bardzo jasnym odcieniu różu. Opadały swobodnie na szyję i wraz z nią zbliżały się ku nim, gdy Potwór zaczął się pochylać, jakby tam także miał oczy. Ale nie było oznak wskazujących na nagły atak. Obie strony obserwowały się w martwej ciszy. Ani drżący ze strachu ludzie, ani obserwujący ich gigant, nie wydali najmniejszego dźwięku. Eryk oddychał z trudem. Zadecydował, że w razie wybuchu nagłej paniki będzie uciekał w kierunku przeciwnym do pozostałych. Czego mogła chcieć ta przerażająca istota? Na co patrzyła? Co się działo w jej niepojętym umyśle? Nagle Potwór gwałtownie odwrócił się od nich i odszedł. Krok za krokiem znikał w jasnej pustce, i mimo jego olbrzymich rozmiarów podłoga pod jego stopami drgała bardzo lekko. Patrzyli zanim, aż znalazł się poza zasięgiem ich wzroku. Dopiero gdy zniknął, nagle odzyskali głos, niektórzy zaczęli wręcz histerycznie krzyczeć. - Walterze! -donośny głos Arthura Organizatora zapanował nad tym chaosem. - Co o tym myślisz? Dlaczego on odszedł? Wszyscy zwrócili się ku Gromadzącemu Broń. Ten jednak potrząsnął w zadumie głową. - Nie wiem - powiedział. - Nigdy dotąd nie widziałem żadnego, który zachowałby się w ten sposób. 14- Zwołano naradę wojenną, by rozważyć niedawne zdarzenie i zadecydować, czy powinno ono spowodować zmianę planów. W naradzie uczestniczyły w zasadzie tylko trzy osoby - Arthur Organizator jako wódz, Walter Gromadzący Broń, który jako jedyny znał miejsce, do którego zmierzali, i najstarszy członek ekspedycji - siwowłosy choć wciąż żwawy facet, którego nazywano Mannym Budowniczym. Ten ostatni został wybrany głównie ze względu na wiek. Do rady dopuszczono także Roya i Eryka, choć bez prawa głosu. Uznano najwyraźniej - stwierdził Eryk z krzywym uśmiechem -że jako ludzie z zewnętrznych jam, wiedzą najwięcej o niebezpieczeństwach terytorium Potworów. - Możemy kontynuować naszą misj ę albo zawrócić - rozpoczął Arthur Organizator. - Jeśli zawrócimy, misja zakończy się fiaskiem i niewiele osiągniemy. Jeśli będziemy kontynuować, to być może -a zwróćcie uwagę, na słowa „być może" - okaże się, że zmierzamy wprost ku katastrofie. Walter Gromadzący Broń zabębnił nerwowo palcami o podłogę. - Pewnie. Potwory są ostrzeżone. Będą na nas czekać. - Możliwe. I możliwe również, że nie. - Arthur uniósł w górę palec skupiając uwagę wszystkich. - Potwory myślą w inny sposób niż my. Nie ma więc powodów by przypuszczać, że reagują tak jak my, albo że obawiają się tego, co my. Ta istota mogła być tylko nas ciekawa. Przemawiałby za tym fakt, że potem sama odeszła. To także należy wziąć pod uwagę. 123 - Wziąć pod uwagę! - parsknął Gromadzący Broń. - Spekulacje! Przyszliśmy tu po pewną rzecz i powinniśmy skończyć to, co zaczęliśmy. - Nie mamy zresztą dużego wyboru - włączył się Manny Budowniczy. - Jeśli wrócimy bez broni, po którą się wybraliśmy, resztę życia spędzimy jako wyjęci spod prawa wygnańcy. Nie wiem, czy życie w takim stanie j est tak wiele warte. I sądzę, że tak samo uważa większość naszych ludzi. Uważam więc, że powinniśmy iść dalej. Arthur spojrzał ku dwom pozostałym. - Eryku, a co ty radzisz? Eryk starał się zachować dostojne i opanowane brzmienie głosu, gdyż po raz pierwszy w życiu zabierał głos na oficjalnej naradzie. - Sądzę, że powinniśmy iść dalej, tak jak było postanowione. - Mógłbyś nam powiedzieć, co cię skłania ku takiej opinii? - Więc... - Eryk chwilę się wahał, ale zaraz zaczął mówić pewnie. - Jeśli podniesiono alarm, Potwory wiedzą dokładnie, gdzie jesteśmy. Nie mamy żadnej bezpiecznej drogi powrotu. Będą na nas czyhać niezależnie od tego, czy pójdziemy naprzód, czy też zawrócimy. Ajeśli pójdziemy naprzód, mamy przynajmniej szansę coś osiągnąć. Zgadzam się też z opinią Manny'ego co do wartości życia wyjętych spod prawa. - Roy? Roy pociągnął nosem i wykonał nieokreślony gest dłonią - i tak, i nie... trzeba się zastanowić. Niektórzy myślą, że łatwo jest przewidzieć co zrobią Potwory, że powinniśmy kontynuować. Niektórym rozpuszczone włosy wciąż przysłaniają oczy... Jedyna rzecz która wydaj e mi się rozsądna podczas tej narady, to twój e słowa Arthurze. Musimy wziąć pod uwagę wszystko. I sądzę, że tak powinniśmy zrobić. To jest mój głos. - Nie masz prawa głosu - przypomniał mu Walter Gromadzący Broń. - Masz tylko wypowiedzieć swoją opinię. A to, co powiedział ten dzieciak - wskazał palcem Eryka - j est słuszne. Będą na nas czyhać i, tu i tam. A tylko tam j est to, czego pragniemy. Więc ruszmy się i zdobądźmy to! Arthur postanowił zakończyć dyskusję. - Mamy więc następującą możliwość: zarówno Walter jak i Manny uważają, że takie samo ryzyko stanowi marsz naprzód jak i powrót, oraz że tylko idąc naprzód możemy coś zyskać. Jestem skłonny się z nimi zgodzić. Ale musimy postępować dalej z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Roy - zwrócił się do przed- 124 stawiciela Ludzkości - nie lekceważymy twojej opinii, ale w demokratycznej dyskusji musimy przyjąć zdanie większości. Roy spojrzał na Athura a potem przeniósł spojrzenie na Eryka. Wreszcie bez słowa ujął włócznię i udał się na swoje stałe miejsce na czele kolumny. - Wytłumacz Eryko wi, na co powinni zwrócić szczególną uwagę jako zwiadowcy - poprosił Waltera Arthur. - Chciałbym wyruszyć tak szybko, jak można. Zanim wszyscy zaczną nad tym dyskutować. - Dobra - zgodził się Manny. - Podrywamy ekspedycję. Niewiele nowych rzeczy mógł się dowiedzieć Eryk od Waltera. Najwyraźniej Gromadzący Broń zaledwie rzucił okiem na jamę, do której zmierzali. Krótko i z samego wejścia... Potrafił opisać tylko pierwszy mebel Potworów, który mieli spotkać, dalej nie wiedział nic. Teraz Eryk naprawdę będzie musiał zasłużyć na miano Przepa-trywacza Ścieżek. Przekroczył próg jamy, która była ich celem. Walter znajdował się około trzydziestu kroków za nim. Przed sobą dojrzał rząd czarnych prętów sterczących z podłogi, które krzyżowały się z podobnymi prętami ułożonymi poziomo. Widok był na tyle niezwykły, że dał znak ręką aby reszta się zatrzymała. Gest ten został powtórzony przez Waltera. Chwilę potem jednak dowódca zwiadowców nakazał Erykowi dalszy marsz. Teraz dopiero miało być niebezpiecznie. Teraz dopiero zaczynał czuć lekki strach, ale przynajmniej w zasięgu wzroku nie było żadnego Potwora. Eryk przełknął z wysiłkiem ślinę. Musiał odejść od drzwi, musiał odejść od ściany... wchodził na otwarty teren, gdzie nie było nic oprócz bezkresnej pustej przestrzeni i oślepiającego białego światła. Serce zaczęło mu mocniej bić, oddech stał się nieregularny i chrapliwy. Był odsłonięty, wystawiony na nieznane niebezpieczeństwo, zupełnie sam. Czuł się zagubiony, zagubiony na zawsze wśród tej białej pustki. Co tu robi? Powinien być tam, z tyłu, dotykać cały czas bezpiecznej błogosławionej ściany! Opuścił jednak głowę i z wysiłkiem postąpił naprzód. Jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden. Teraz z kolei musiał się powstrzymywać, by nie pomknąć w szalonym pędzie w to białe, nieznane światło. Spokojnie. Jeszcze jeden krok. Nie patrz w górę. I jeszcze jeden krok z opuszczonym wzrokiem ale bez ślepej paniki. Jak daleko jeszcze do tych prętów? Czy ta pustka rozciąga się w nieskończoność? Jeszcze jeden krok. Chrapliwy, przerażony oddech. I jeszcze jeden. I jeszcze... 125 Doszedł. Jego ramię zetknęło się z pierwszym z prętów. Otoczył go ramieniem jak kolumnę i uspokoił rozdygotane nerwy. Znowu był przy jakiejś osłonie. Mógł spojrzeć do góry. Wciąż nie widział żadnego Potwora. Przylgnął ściśle do bezpiecznej kolumny i machnął ponaglająco do Waltera czekającego przy wejściu. Ten przekazał sygnał dalej. Potem zadrżał wyraźnie i odszedł od ściany. Eryk przez moment patrzył na niego ze współczuciem. Po chwili jednak zaczął uważnie przyglądać się temu, pod czym stał. Nieznana struktura składała się z czarnych prętów, wyrastających pionowo z podłogi aż do przyprawiającej o zawrót głowy wysokości. Każdy z nich był grubości jego ramienia, a znajdowały się w o-dległości mniej więcej piętnastu kroków jeden od drugiego. Łączyły je zaś identyczne poziome pręty, biegnące na wysokości kilkakrotnie większej od człowieka. Wszystkie odbijały promienie światła, co utrudniało obserwację, jednak czasami widział migające gdzieniegdzie dziwne cienie. Czy miały coś wspólnego z bronią, którą mieli zdobyć? Nie mógł jednak tak długo patrzeć w górę, spojrzał więc, jak idzie Walterowi. Nie za dobrze. Jego twarz była purpurowa z wysiłku i strachu. Pocił się cały, a kolana mu się trzęsły. Nie da rady. Biorąc głęboki oddech Eryk oderwał się od bezpiecznego pręta i ruszył znów przez otwartą przestrzeń. Gdy dotarł do Waltera, ten był już bliski omdlenia. Miał zamknięte oczy. Kurczowo chwycił wyciągniętą dłoń Eryka. Prawdopodobnie pociągnąłby go na podłogę gdyby nie to, że utracił wszystkie siły. - Ściana - wybełkotał. - Dajmy spokój... wracajmy do ściany... - Spokojnie - powiedział Eryk. - Spokojnie, Walterze. Już prawie jesteśmy. Powiódł Gromadzącego Broń przez te ostatnie kilka kroków. Walter złapał pręt równie desperacko jak poprzednio Eryk, i łowił z wysiłkiem powietrze. To nie było łatwe - tak opuścić bezpieczną ścianę na terytorium Potworów. Na szczęście w pobliżu mieli wiele takich pionowych kolumn jak ta, przy której stali. Może nie były zbyt grube ale i tak, dadzą poczucie bezpieczeństwa i przynajmniej jakieś pozory osłony członkom ekspedycji. Teraz razem z Walterem muszą pokierować ruchem. Należało dopilnować, by ludzie nie zbierali się w zbyt duże grupy, a będą przecież mieli do czynienia z na wpół obłąkanymi szaleńcami, których jedynym pragnieniem będzie uchwycić się czegoś solidnego. 126 Przyszła kolej na Roya. Nie było mu łatwo, ale zniósł to znacznie lepiej niż Walter. Zdaje się że im młodszy był człowiek, tym znośniej sza okazywała się dla niego taka przerażająca zmiana warunków, lepiej przywykał do olbrzymich przestrzeni terytorium Potworów. Eryk wskazał mu właściwy pręt. Roy dotarł tam, objął go kurczowo i dopiero po kilku rzężących oddechach odważył się rozejrzeć wokół, w górę, w dół, na boki... Pozostali przybyli grupkami po trzech. Mieli pełne ręce roboty z ludźmi, którzy padali na ziemię pośrodku drogi i zwijali się tam w jęczące z przerażenia kłębki, z tymi którzy spojrzawszy w górę rzucali się do panicznej ucieczki, którzy w przerażeniu kopali i gryźli tych, co starali się ich powstrzymać. Ale trzeba przyznać także, że ponad połowa przebyła drogę o własnych siłach. Kiedy wreszcie wszyscy zostali ustawieni przy prętach, w grupkach po dwóch lub trzech, Eryk, Roy i Walter podeszli do Arthura Organizatora aby naradzić się nad następnym krokiem. - Najlepiej będzie, jeśli zatrzymamy się tu na moment i coś zjemy - zadecydował Organizator. - Chyba że macie inne propozycje... ale myślę, że powinniśmy odzyskać siły. Damy czas ludziom, by się pozbierali i uspokoili nerwy. Czy wy trzej moglibyście już teraz pójść nieco naprzód i zobaczyć, co nas czeka dalej? No wiecie, jak daleko rozciąga się otwarta przestrzeń, czy nie ma jakiejś broni... Eryk i Roy posłusznie podążyli za Walterem ku ostatniemu rzędowi czarnych prętów. Stanęli przed następnym obszarem pustki. Dopiero przysłaniając oczy dłonią i wytężając wzrok dostrzegli daleko z przodu następne kolumny, tworzące strukturę podobną do tej, w której się znajdowali. - Jak myślicie, czym są te ruchome cienie? - spytał Eryk wskazując przed siebie. W niektórych punktach tej odległej struktury, na sporej wysokości na poziomych prętach spoczywały przezroczyste sześciany. W kilku z nich poruszało się coś niewyraźnego i rozmazanego. - Nie mam pojęcia - stwierdził Walter - ale trzeba sprawdzić. Widziałem je także poprzednim razem, kiedy byłem w tym pomieszczeniu. Może to nam się przyda. Nie wiem tylko, jak uda nam się wleźć tak wysoko. Czy ktoś sprawny fizycznie dałby radę wspiąć się na któryś z tych słupów? Eryk i Roy ocenili wzrokiem wysokość. Bez sprzętu do wspinaczki zadanie wydawało się niewykonalne. Pokręcili równocześnie głowami. Gromadzący Broń skrzywił się 127 - W takim razie pozostaje nam tylko jedno, musimy znaleźć jakiś nisko położony sześcian. Meble Potworów mają zróżnicowane rozmiary. Mam wrażenie, że w tym miejscu uda nam się. • • - Czekaj! - Eryk chwycił go za ramię. - Słuchajcie! Słyszeliście? Walter znieruchomiał wsłuchując się z uwagą w otaczającą ich ciszę. - Nie. Nic. A co ty słyszałeś? Ale Roy, który po ostrzeżeniu Eryka także natężył zmysły, rzucił się ku nim nerwowo. - Coś tu idzie! Niewiele jeszcze słychać. Raczej czuję wibracje. Skoncentruj się na drganiu pod stopami. Gromadzący Broń ponownie zastygł w bezruchu. Teraz przytaknął zaniepokojony. - Potwory! Więcej niż jeden. Odwrócił się gwałtownie ku reszcie ekspedycji i postąpił kilka kroków w kierunku, z którego przybyli. Unosząc pionowo w górę palec wskazujący zamachał nad głową wzniesioną ręką. Był to sygnał ostrzegawczy używany w razie bezpośredniego niebezpieczeństwa i jako taki musiał być dawany w ciszy. Oznaczał po prostu: Potwory są nad nami! Uważajcie. Patrzcie tam! Nie było żadnej reakcj i i wszyscy trzej j ęknęli z rozpaczą. Członkowie ekspedycji właśnie spokojnie się pożywiali, popijali z manierek, wiedli przyjacielskie pogawędki... nikt jednak nie wpadł na pomysł, żeby zwracać uwagę na zwiadowców. Cóż za żałosna banda, pomyślał załamany Eryk. Wuj Thomas Niszczyciel Pułapek nazwałby ich zapewne dzieciuchami. Odgłosy kroków stały się wyraźniejsze. Wobec nagłego niebezpieczeństwa Walter postanowił zrezygnować z ustalonych środków ostrożności. - Wy cholerni głupcy! - wrzasnął. - Potwory! Nie słyszycie?! Tym razem reakcja była natychmiastowa. Zerwali się na nogi w panice, gubiąc plecaki i manierki. Pobladłe z przestrachu twarze zwróciły się w kierunku, skąd dochodził krzyk, przerażone oczy wpatrywały się w białą przestrzeń. Eryk klepnął energicznie obu zwiadowców w plecy. - Zjeżdżajmy stąd! - ponaglił ich. Sytuacja była na tyle poważna, że teraz każdy powinien zająć się ratowaniem własnej skóry. Wskazał ręką budowlę, do której dążyli. - Wiejemy tam! One raczej zajmą się tym tłumem z tyłu. W nogi!!! 128 Nie czekając na odpowiedź wyrwał przed siebie. Kątem oka dostrzegł szarą masę cielska Potwora wynurzającą się z bieli. Te stwory umiały poruszać się szybko, gdy zaszła taka potrzeba. I w miarę cicho - podłoga drgała wcale nie bardziej niż dzisiaj rano, gdy tylko jeden z nich przechodził obok nich. Biegł tak szybko, jak tylko mógł. Tak szybko, jak tylko mógł przebierać nogami. Przynajmniej nie zwracał uwagi na otaczającą go pustkę. Jego myśli krążyły wyłącznie wokół Potworów. Czy zostanie zdeptany? Kiedy? Poczuje wtedy ból, czy też stanie się to zbyt szybko? Na ostatnich kilku krokach, tuż przed zbawczymi prętami, ktoś wyminął go w pełnym pędzie. Roy Biegacz! Wprawdzie wystartował z opóźnieniem, ale nie na darmo nosił swoje imię. W chwilę później Eryk też dopadł zbawczego schronienia. Oglądając się za siebie dostrzegł jeszcze sapiącego Waltera Gromadzącego Broń. Także on znalazł się w bezpiecznej kryjówce i natychmiast padł na ziemię dysząc ciężko. Jednak reszta ludzi miała kłopoty. Rzucali się we wszystkich kierunkach i dziko krzyczeli. Wokół struktury, w której spożywali posiłek stało w milczeniu pięć Potworów - ucieczka na zewnątrz była niemożliwa. Potwory wyraźnie wiedziały gdzie siedziała ekspedycja. Poszły prosto w to miejsce. A teraz szykowały jakąś zorganizowaną akcję. Jaką? Eryk wytrzeszczał oczy by to pojąć, ale ruchy jakie wykonywały szare cielska były dla niego kompletnie niezrozumiałe. Nagle od każdego z nich zaczęła się wić ku ziemi zielona lina, zachowująca się jak żywa. Wiły się po podłodze, zmieniały odcienie barwy. Jeden z Potworów wydał długi, melodyjny odgłos i liny nabrały jeszcze więcej cech istot żywych. Wśliznęły się między pręty, zaczęły pełznąć pomiędzy nimi. A gdy dotknęły człowieka zabierały go ze sobą, najwyraźniej przyklejonego do ich powierzchni. W miejscach, gdzie stykały się z ludzkim ciałem, stawały się czarne. - Wszyscy razem - usłyszał Eryk donośny głos Arthura Organizatora. - Stańcie razem i zajmijcie się wszyscy tymi linami. Musimy uwolnić naszych... - Lina dotknęła go w tym momencie i zamieniła w jedną więcej wrzeszczącą narośl na swojej powierzchni, szarpiącą się i rzucającąbezsilnie. Wkrótce tak samo wyglądali wszyscy uczestnicy ekspedycji. - Zdaje się, że chcą nas żywych - szepnął Walter. Widziałeś, jak postępujątutejsze Potwory. Sąznacznie inteligentniejsze niż te, które dotąd spotykałem. 9 - O ludziach... 129 W tym momencie Potwory uniosły liny z przyczepionymi do nich ludzkimi jeńcami posługując się różowymi mackami sterczącymi z ich szyj. A więc macki te spełniały u Potworów rolę rąk. - Oni złapali ich wszystkich! - wrzasnął histerycznie Roy. -Co teraz zrobimy? Co my teraz zrobimy!!! - Zamknij się, ty przeklęty głupcze - warknął ze złością Walter. - Jeśli stracisz panowanie nad sobą, zgubisz nas wszystkich. Jakby w odpowiedzi z białej pustki pochyliła się ku nim głowa Potwora kołysząca się na długiej szyi. Była zaledwie na wysokość człowieka nad ziemią i Eryk poczuł skurcze żołądka widząc jak olbrzymie purpurowe oko wpatruje się prosto w niego. I jeszcze ta śmierdząca trójkątna paszcza - mogłaby za jednym razem połknąć co najmniej trzech mężczyzn! Wysiłkiem woli zmusił się do pozostania w kompletnym bezruchu, chociaż każdy mięsień jego ciała rwał się do panicznej ucieczki. Te różowe macki - pierwszy raz widział je z tak bliska, pierwszy raz widział, jakie są długie - mogły chwycić go bez trudu. Ale Potwór, choć zdawał się patrzeć wprost na niego chyba jednak go nie dostrzegał. Myszkująca pomiędzy prętami głowa dotknęła jednak niestety stojącego obok, zesztywniałego ze strachu Roya. Ten wrzasnął głośno i puścił się przed siebie ile sił w nogach. Głowa Potwora natychmiast uniosła się i zniknęła z pola widzenia Eryka. Roy zaś gnał przed siebie między czarnymi prętami. - Teraz my też mamy kłopoty - mruknął ponuro Walter Gromadzący Broń. Obaj widzieli zieloną linę poruszaj ącą się sprawnie w ślad ze Royem. Dopadła go, chwyciła, i kontynuowała dalszy ruch... teraz wprost ku nim. - Rozpraszamy się! - krzyknął Walter. - Powodzenia, dzieciaku. Rzucili siew przeciwnych kierunkach. Eryk pochylił się podświadomie, starając się być jak najmniejszy, i pognał zygzakiem między prętami. Chciał przedostać się na drugą stronę - mogła znajdować się tam jakaś inna budowla. Usłyszał krzyk Waltera i stracił cenną chwilę obracając sięna moment do tyłu. Gromadzący Broń został pochwycony przez tę samą zieloną linę, z którą walczył Roy, a teraz lina zbliżała się w zawrotnym tempie do Eryka! Eryk wyprostował się. Nieważne, czy będzie widoczny, czynie... wtej chwili liczyła się tylko szybkość jego nóg! Tylko szybkość jego nóg!!! Krzyki Waltera i Roya dobiegały go z coraz mniejszej odległości. A on nie mógł już uciekać szybciej. Po prostu nie mógł!!! 130 Poczuł na plecach chłodne obce dotknięcie i jakaś nieznana siła uniosła go w powietrze. Usłyszał swój własny wrzask. Szarpał się, linia oplatała jego biodra i barki, poczerniała w miejscu, gdzie stykała się z jego skórą. Stała się częściąjego ciała. Nie mógł, po postu nie mógł się jej wyrwać! Pozostał tylko pełen przerażenia krzyk... Głowa Potwora pochyliła się i jedna z jego różowych macek chwyciła koniec liny. Szybowali w górę wszyscy trzej, machając bezradnie nogami w powietrzu i bijąc bezsilnie pięściami w krępującą ich linę. Wyżej i wyżej, w doprowadzającą do obłędu wszystkie zmysły, niezmierzoną pustkę, wypełnioną tylko białym światłem. Wyżej i wyżej, aż podłoga, po której do niedawna szli stała się już zupełnie niewidoczna i widzieli już tylko Potwora ... Potwora, którego więźniami się stali. Eryk nie do końca uświadamiał sobie, co działo się potem. Jego umysł wypełniało jedno tylko wszechobecne i wszechmocne uczucie - panika. Zapamiętał wyłącznie oderwane od siebie, pojedyncze wydarzenia: linę, na której wisiał gdy jedna z olbrzymich różowych macek przekazywała go innej, niesamowity purpurowy blask wielkiego oka, duszący, cuchnący oddech Potwora i nade wszystko wrzaski przerażonych mężczyzn, kołyszących się na tej gigantycznej wysokości. Niemal tracąc przytomność ze strachu, wciąż słyszał wokół siebie te krzyki potępionych. Nieco jaśniej zaczął myśleć dopiero w momencie, gdy Potwór włożył linę, na której wisiał z Walterem oraz Royem, do wielkiego przezroczystego sześcianu, i znowu poczuł pod nogami twarde podłoże. Obok siebie słyszał ciężkie, strwożone oddechy swoich dwóch towarzyszy, którzy tak jak on, właśnie zbierali się na nogi. Lina krępująca do tej pory ich torsy, uciekła gdzieś w górę. Nie miała teraz tak jaskrawego koloru, raczej brudno-zielony. Większość członków wyprawy stała już wokół niego, a pozostali przybywali co moment, gdy jedna lina za drugą wsuwały się do sześcianu, a po zostawieniu więźniów wycofywały się w górę. Sześciany? Przezroczyste sześciany? Eryk spoglądał zafascynowany przez podłogę i widział pod stopami niezliczoną liczbę półek zawierających podobne sześciany jak ten, w którym się znajdował. W niektórych zamknięto ludzi, inne zaś były puste. 132 Walter dostrzegł jego spojrzenie. - Oczywiście - skrzywił się- - Te świecące pudła z ruchomymi cieniami wewnątrz... Te cienie są ludźmi, a pudła klatkami - zaklął. -Nazywająmnie Gromadzącym Broń... Ta wielka, nowa broń, którą chciałem zdobyć, okazała się... Chcieliśmy ją mieć, na to ją mamy. Pozostali słuchali go w pourym milczeniu. Nagle Manny Budowniczy wyciągnął palec przed siebie i jakby z niedowierzaniem dotknął przezroczystej ściany. Jego stara twarz pokryła się głębokimi bruzdami, co świadczyło o poważnym zamyśleniu. - Klatki... - zamruczał. - W starej religii były na ten temat jakieś legendy. Jak to szło? O tym, że to może przydarzyć się ludziom, którzy będą interesować się Wiedzą Przybyszów... „Którzy za bardzo zbliżą się do Potworów..." - muszę sobie przypomnieć. Czekali w milczeniu na jego dalsze słowa. - Klatki. Tak. Kiedy byłem małym chłopcem... to bardzo stara modlitwa. Słyszałem takie określenie: „Klatki Grzechu". I było tam o nich takie zdanie: „Klatki Grzechu są Śmiercią". - Śmiercionośne - poprawił go ktoś. - Klatki Grzechu są śmiercionośne. - Nie, nie tak. Modlitwa mówiła. „Klatki Grzechu są Śmiercią". Zapanowała budząca dreszcze cisza. Po chwili jeden z ludzi opadł na kolana i zaczął mruczeć litanię do Przodków. Inny ukląkł obok niego. Wkrótce klatkę wypełnił jednostajny śpiew tych, którzy byli winni herezji. - O Przodkowie, o Przodkowie, zawiodłem Was i zwątpiłem w Was. Wybaczcie mi. Zapomniałem o tym, czego nauczaliście o Potworach. Wybaczcie mi. Zbłądziłem z drogi, którą wyznaczyliście. Wybaczcie mi... Eryk otrząsnął się z tego przygnębiającego poddaństwa wobec losu. Słowa modlitwy były puste i w ich położeniu nic nie warte. Jeśli coś mogło uchronić ich przed kanałami, to na pewno nie modlitwa. Wciąż czuł wstyd za panikę, której uległ przed chwilą. Nie tak powinien zachowywać się Przepatrywacz Ścieżek. Powinien obserwować i zapamiętywać wszystko, co widział. Nieważne jakie groziło mu niebezpieczeństwo, nawet jeśli było śmiertelne. Obowiązkiem 133 Bystrookiego jest obserwowanie zjawisk i zapamiętywanie ich na przyszłość. Ma być Przepatrywaczem Ścieżek! Najpierw klatka. Odszedł od grupy klęczących i zawodzących mężczyzn. Roy Biegacz i Walter Gromadzący Broń, podążyli w milczeniu za nim. Minęli Arthura Organizatora, który siedział na podłodze z twarzą ukrytą w dłoniach. - Wybaczcie mi, wybaczcie mi, wybaczcie mi... - intonował nieprzytomnie. Dwanaście kroków długości - klatka nie była duża. Za mała dla nich wszystkich, panował tu niezły ścisk. Potwory prawdopodobnie do starczaj akąś żywność, inaczej nie miałoby sensu chwytanie ich żywych. Ale będzie problem z odchodami i... ciałami zmarłych. Eryk przyjrzał się uważnie podłodze i dostrzegł, że opada ona wyraźnie ku jednemu z rogów. Tam był otwór wiodący ku jakiemuś przewodowi prowadzącemu na zewnątrz. Bardzo mały otwór jak na tylu mężczyzn. Jak Potwory zamierzały więc utrzymywać klatkę w czystości? Ten problem postanowił zostawić sobie na później. Podszedł do jednej z przezroczystych ścian. Walter i Roy wciąż podążali w ślad za nim, starając się czytać z wyrazu jego twarzy. Ściana była solidna. Eryk przekonał się o tym uderzając w niąpięścią, a potem starając się zary-sowaćjej powierzchnię ostrzem włóczni. Odchylił głowę oceniając jej wysokość. Do krawędzi jakieś trzy i pół wysokości człowieka. - Potrzeba czterech sprawnych mężczyzn. Musieliby tu stanąć -zwrócił się do Waltera. - Potem trzech na ich ramionach, i jeszcze dwóch... piramida. Potemjeden za drugim moglibyśmy wleźć nagórę i sięgnąć krawędzi. - Może i tak - przytaknął Walter. - Ale czterech, trzech, dwóch... to razem dziewięciu, którzy musieliby zostać w klatce. Skąd weźmiesz ochotników? - Nie na tym polega problem - usłyszeli słaby głos za plecami. -Problem polega na tym co zrobicie, gdy już się wydostaniecie. Odwrócili się w kierunku, skąd dochodził głos. Na podłodze, pomiędzy biadolącymi ludźmi leżał dziwacznie ubrany mężczyzna. To nie był jeden z Obcych, nie był też na pewno członkiem Ludzkości. Miał wprawdzie spięte włosy tak jak Obcy, ale jego ubiór - skórzana tkanina opinająca cały tors, ozdobiona licznymi odstającymi kawałkami materiału, z których sterczały nieznane mu przedmioty - nie przypominał niczego, co dotąd widział. Mężczyzna był ciężko ranny. Cała prawa część jego twarzy nabiegła krwią i przybrała fioletowy kolor. Jego prawa ręka i noga zwisały bezwładnie, najprawdopodobniej złamane. 134 - Byłeś w tej klatce, gdy nas tu przyniesiono? - spytał Eryk. - Tak. Ale zdaje się, że byliście zbyt pochłonięci swoimi problemami, żeby zwracać na mnie uwagę. - Jęknął i przymknął oczy. Po chwili milczenia odezwał się znowu: - Jeśli nawet się stąd wydostaniecie, nie macie dokąd pójść. Ściany klatki na zewnątrz są tak samo śliskie jak w środku. Od głównej podłogi dzieli was cała wysokość Potwora. A po prętach... nie macie haków, nic do przytrzymania się. Myślałem nawet, czy nie możecie związać tych wszystkich przepasek biodrowych i tych, które trzymają włosy, w jedną linę... - Możemy! - przerwał podekscytowany Walter. -Wiem, jak to zrobić. I są miedzy nami inni, którzy... - Ale ten pomysł też porzuciłem. Otrzymalibyście linę najwyżej takiej długości, żeby starczyło z półki na półkę. Może j eden albo dwóch ludzi... gdyby brali ją cały czas ze sobą... ale to są niewyobrażalne wysokości. Po prostu inny sposób, by zginąć. - Zamilkł znów. - Chociaż może nienajgorszy. Szybka śmierć. Trzej stojący nad nim mężczyźni zadrżeli. - Skoro już mówimy o ludziach - odezwał się cichym głosem Walter - kim są twoi? - Mój szczep, znaczy się? To nie wasza sprawa. A teraz z łaski swojej zostawcie mnie. Obawiam się.. .że będę trochę cierpiał... Roy Biegacz wyprostował się ze złością. - Doskonale odejdziemy. Z łaski swojej skontaktuj się z nami, jak nauczysz się nieco lepszych manier. Odszedł urażony, a za nim podążył wzruszając ramionami Walter Gromadzący Broń. Eryk jednak przykucnął przy rannym mężczyźnie. - Czy mogę ci jakoś pomóc? - spytał cicho. - Chcesz wody? Ranny oblizał spieczone wargi. - Wody? Skąd możesz mieć wodę? To jeszcze nie jest czas karmienia. A zapomniałem. Wy, wojownicy, zawsze nosicie manierki. Tak, chętnie napiłbym się wody. Eryk odkręcił manierkę i przytknął ją do ust leżącego. Na pewno nie był wojownikiem. Nigdy chyba nie słyszał o oszczędzaniu wody na wyprawie woj ennej. Wypiłby wszystko, gdyby Eryk, zawsze pamiętający o czarnej godzinie, nie cofnął ręki zdecydowanym ruchem. - Dzięki - westchnął ranny. - Biorę pastylki przeciwbólowe, ale na pragnienie nic nie mogłem poradzić. Dziękuj ę ci. - Spojrzał w j e-go twarz - Jestem Jonathan, syn Daniela. - Eryk. Eryk Bystrooki. 135 - Miło mi. Pochodzisz... - zamilkł jakby całe jego ciało przeszył przez moment płomień bólu. -Pochodzisz z zewnętrznych jam, prawda? - Tak. Mój szczep zwał sam siebie Ludzkością. Ale z tych, którzy są stamtąd, pozostał mi tylko jeden towarzysz. Ten wysoki, który obraził się na ciebie. Roy Biegacz. - Pozostał ci tylko jeden... - ranny zdawał się rozmyślać na głos. - Ja też zostałem już tylko jeden, a było czternastu. Jedno kopnięcie Potwora, i zostały tylko porozrzucane martwe ciała. Ja miałem szczęście, ledwie mnie trafił. Zmiażdżył mi żebra, uszkodził część organów wewnętrznych, ale i tak wyszedłem z tego najlepiej... Kiedy umilkł, Eryk zapytał go z wahaniem. - Czy tego właśnie powinniśmy oczekiwać? Czy to samo mają zamiar zrobić z nami? Jonathan, syn Daniela, zaprzeczył niecierpliwym ruchem głowy, przy czym aż jęknął z bólu. - Uhh... nie, oczywiście, że nie. To się stało w momencie, gdy mnie złapały. Na pewno nie będą was tu kopać. Wiesz przecież, gdzie jesteś? - Chodzi ci o tę klatkę? - Nie, o to miejsce. Miejsce, w którym są te wszystkie klatki. To jest Instytut Badań nad Szkodnikami. - Szkodnikami? Instytut? Mimo cierpień ranny uśmiechnął się do Eryka ponuro. - Ty, ja, generalnie ludzie. Dla Potworów to jesteśmy szkodnikami. Łazimy po ich domach, niepokoimy je, kradniemy im żywność. Chcą się nas pozbyć. A tutaj wypróbowują różne wiodące ku temu sposoby. Gaz, mechaniczne pułapki, trutki. Ale do badań potrzebują laboratoryjnych zwierząt. I tym właśnie jesteśmy: doświadczalnymi zwierzętami. Nieco później Eryk zbliżył się ponownie do Roya i Waltera, którzy siedzieli osowiali z rękoma oplatającymi kolana. - Ludzie są zmęczeni, Eryku - odezwał się Roy. - Mają za sobą ciężki i niebezpieczny dzień. Chcieliby pójść spać, ale Arthur wciąż bełkocze jakieś modlitwy. Nie odzywa się do nikogo. Eryk skinął głową. Przyłożył dłonie do ust. - Słuchajcie wszyscy! -krzyknął. -Możecie iść spać! Ogłaszam noc! - Słyszeliście? - poparł go Roy. - Wódz ogłosił nadejście nocy. Wszyscy spać! 136 W całej klatce ludzie z ulgą zaczęli rozkładać się na podłodze. - Dziękujemy Eryku... Dobrej nocy, Eryku... Eryk zaś wskazał palcem Roya i Waltera. - Wy pierwsi pełnicie straż. Wybierzcie jeszcze dwóch ludzi, którym ufacie, aby was zmienili. I powiedzcie im, że mająmnie zbudzić natychmiast, gdyby działo się coś niezwykłego. Gdy wartownicy zaj ęli stanowiska po przeciwnych stronach klatki, Eryk również ułożył się do snu. Nie przyszedł on jednak szybko. Najpierw pojawiły się inne myśli... Instytut Badań nad Szkodnikami. .. zwierzęta doświadczalne... potrzebują zwierząt do testów... IÓ. Nadejścia dnia nikt nie musiał ogłaszać. Obudziła ich olbrzymia ilość żywności spadająca do klatki przez grubą przezroczystą rurę, trzymaną przez Potwora. Niektóre produkty rozpoznali - widywali j e już podczas złodziej skich wypraw - inne choć dotąd nieznane, również okazały się jadalne. Gdy na środku klatki uformowała się już spora góra różnokolorowych artykułów, rura została wyjęta tak samo gwałtownie, jak się pojawiła. Mogli dojrzeć, że wsunięta została następnie do kolejnej klatki. Gdy tylko zakończyli posiłek, ponownie pojawiła się u nich. Tym razem wypłynął z niej strumień wody. Ludzie mogli się napić do woli, a jednocześnie została też spłukana i oczyszczona cała podłoga. Wszelkie odpadki i nieczystości zgromadzone przez noc popłynęły do otworu w kącie. Pomysłowe, pomyślał Eryk. A więc tyle, jeśli chodzi o sprawy sanitarne. U wylotu rury z wodą cisnął się i rozpychał niezorganizowany tłum. Następnym razem trzeba będzie zadbać o porządek. Na razie jednak zdecydował, że przywódcy nie wypada tłoczyć się tam wraz z innymi. Wręczył swojąmanierkę Royowi polecając jąnapełnić, a także zadbać, by ranny miał dość picia. Kiedy Biegacz spojrzał na niego z wahaniem, powtórzył zdecydowanym głosem dodając na końcu: - To jest rozkaz, Roy! Odwrócił się ucinając tym samym dalszą dyskusję, ale kątem oka dostrzegł z ulgą, że jego rozkaz został dokładnie spełniony. To dobrze. Obawiał się, że po długim śnie i ochłonięciu z przerażenia ludzie mogą zakwestionować jego pozycję jako dowódcy. 138 Trzeba im zorganizować dużo zajęć. To nie da im czasu na rozpaczanie i podkreśli nowy status Eryka w grupie. Arthur, jego poprzednik, był najodpowiedniejszy, by zacząć od niego. Woda przestała lecieć nagle i nieoczekiwanie, a przezroczysta rura wycofała się do góry. Wielu z tych, którzy nie zdołali jeszcze napełnić manierek zaprotestowało głośno, ale Potwór nie zwracał na to uwagi. Odszedł do sobie tylko wiadomych zajęć trzymając rurę z wodąpewnym chwytem różowych macek szyjnych. Organizator przestał właśnie pić, odjął manierkę od ust i otarł je wierzchem dłoni. Eryk podszedł do niego świadomy, że przygląda się temu uważnie wiele par oczu. - Arthurze, mamy tutaj pewien problem organizacyjny - powiedział. - Coś w sam raz dla ciebie. Nie mogą wszyscy tłoczyć się naraz koło rury z wodą, bo zawsze ktoś nie zdąży się napić albo napełnić manierki. Myślisz, że uda ci się wymyślić lepszy system? Arthur był wyraźnie zadowolony, że pozbył się obowiązków dowódcy na rzecz planowania, w czym czuł się zdecydowanie pewniej. Uśmiechnął się szeroko. - Tak. Już nawet nad tym myślałem. Można by... Eryk po przyjacielsku klepnął go w ramię. - Nic nie mów. Po prostu pokaż mi to następnym razem. Masz wolną rękę. Zaobserwował, że jego wuj, Thomas Niszczyciel Pułapek, zawsze tak odnosił się do swych ludzi. To przynosiło efekty. Również teraz. Arthur już zaczął szkolić grupę ludzi do objęcia roli strażników, gdy ponownie pojawi się przewód z wodą, i drugą grupę jako podających manierki. Eryk w tym czasie wywołał na stronę Waltera Gromadzącego Broń. - Zbierz wszystkie zbędne rzemienie i paski skóry, które mają nasi ludzie. Postaraj się powiązać je w długie liny. Popróbuj wszystkich sposobów. Węzły, supły, sploty... cokolwiek przyjdzie ci na myśl. Sprawdźmy jak mocną linę uda nam się zrobić. Walter Gromadzący Broń potrząsnął głową. - Nie oczekuj zbyt wiele. Nie zrobi się wiele z tych paru strzępów, które mamy. Przemyślałem dokładnie to, co mówił ten ranny Obcy. Nasze rzemienie są dobre do związywania włosów, może najwyżej na pasy do plecaków, ale jeśli chcesz długą linę, taką która może utrzymać prawdziwy ciężar, powiedzmy trzech lub czterech ludzi, to nie sądzę... - Spróbuj mimo wszystko - polecił Eryk. - Możesz zatrudnić przy tym tylu ludzi, ilu chcesz. Gdy się czymś zajmą nie będą mieć 139 czasu się bać. - Zamilkł na chwilę. - Dlaczego nazwałeś tego rannego Obcym? Czy to nie jest określenie używane tylko w zewnętrznych jamach? - Owszem. Ale czasem my z wewnętrznych jam używamy go również. Dla takich jak ten - Walter wskazał rannego ręką. - Widziałem już wcześniej taki ubiór, koszulę z kieszeniami. Wiesz kto je nosi? Lud Aarona. Zaintrygowany Eryk również spojrzał na rannego. Znowu ten Lud Aarona. Tajemniczy lud, z którego ponoć pochodziła jego babka. Ludzie, którzy odmówili poparcia wyznawcom Wiedzy Przybyszów, ale zdaje się również nie przeciwstawiali się specjalnie rewolcie. Mężczyzna nie wyglądał bardzo „obco". Wprawdzie dziwnie zareagował na pytanie Roya ale poza tym, no może oprócz ubrania, nie różnił się od żadnego innego z uczestników ekspedycji. - Dlaczego się nie przyznał? Dlaczego robi z tego sekret? - Tacy właśnie są ludzie Aarona. Cholerne snoby. Myślą, że są lepsi od każdego z nas i że nie powinno nas obchodzić, co robią, bo i tak nigdy tego nie zrozumiemy. Zawsze są tacy. Dranie! Eryk ze zdziwieniem wyczuł w głosie Waltera poczucie niższości wobec Obcego. Było to podobne uczucie do tego jakie on sam zaczynał odczuwać po bliższym zetknięciu z kulturą i techniką wewnętrznych jam. Czyżby ci z wewnętrznych jam odczuwali to samo wobec Ludu Aarona? On sam pochodził z zewnętrznych jam i większość uczestników wyprawy zdawała sobie z tego sprawę. Jak długo będą wykonywać rozkazy kogoś, kogo uważają za dzikusa? - Zabierz się za te liny - powiedział. - Możemy ich potrzebować. Planuję większą ucieczkę. - Poważnie? - Przez moment w oczach Waltera błysnęło coś na kształt nadziei - Jak to zrobimy? - Jeszcze nie j estem pewien. Muszę nad tym pomyśleć. Ale udało mi się przecież uciec z mojej jamy. Gromadzący Broń odszedł bez dalszych pytań i zaczął zbierać ludzi. Musiał też powiedzieć temu i owemu, co planuje Eryk, bo każde zbliżenie się młodego wodza poprzedzały gorączkowe szepty. Nie byli już tak ponurzy jak poprzedniego dnia. Eryk wiedział dobrze, że nadzieja pomaga przetrwać najcięższe chwile, a co do konkretnego sposobu ucieczki... no cóż, może nadarzy się jakaś okazja, może ktoś wpadnie na jakiś pomysł. Ważne, żeby byli gotowi do działania. Ale sam nie miał złudzeń. Danie im nadziei to jedno, pod- 140 stawowąjednak przyczyną jego aktywności było wzmocnienie swojej pozycji jako wodza. Ludzie musieli wierzyć w swego przywódcę, zwłaszcza jeśli większość z nich gardziła jego pochodzeniem. Teraz mógł ich przekonać, że jest najlepszym wodzem, jakiego w tych okolicznościach mogą mieć. I chyba mu się to udało. Jednak nie było po prostu tak, że przejął dowództwo bo ktoś musiał, bo zdecydował się szybciej niż inni. Nie. Miał czas dokładnie przyjrzeć się metodom postępowania tych z wewnętrznych jam -ich nieuporządkowanej kolumnie marszowej, ich panicznym reakcjom na nieoczekiwane wydarzenia, niepotrzebnym dyskusjom gdy trzeba było podjąć szybką decyzję. Był gotów przyznać, że każdy z tych Obcych wiedział dużo więcej i posiadał znacznie więcej umiejętności niż on sam, że każdy z nich znacznie lepiej znał się na skomplikowanych sprawach międzyludzkich, polityce, religii, ale trzeba było prawdziwego wojownika Ludzkości, od wczesnego dzieciństwa zaprawionego w walkach o przeżycie, aby mógł poprowadzić tę grupę poprzez śmiertelne niebezpieczeństwa terytorium Potworów. A on był wojownikiem Ludzkości, synem jednego ze słynnych kapitanów grupy, siostrzeńcem nie mniej słynnego Niszczyciela Pułapek. Był też Przepatrywaczem Ścieżek, który udowodnił swój kunszt. Był najlepszym wodzem jakiego mogli teraz mieć, i oni też już chyba to wiedzieli. Więc na razie niech zajmują się linami, dopóki nie zmaterializuje się jakiś dobry plan ucieczki... jeśli zmaterializuje sięjakiś dobry plan ucieczki... Szyja Potwora wychynęła nagle z otaczającej klatkę białej poświaty. W różowych mackach niósł zieloną linę, która zakołysała się przez moment nad ich głowami, podczas gdy wielkie, purpurowe oczy wpatrywały siew ludzi jakby dokonując wyboru. Potem lina opadła ku jednemu z wytrzeszczających w górę oczy mężczyzn i przywarła do jego pleców. Zapulsowała przez moment jaśniejszymi błyskami światła i uniosła się. Rozległ się tylko jeden krótki krzyk tego, którego porwała ze sobą. Potem jednak mężczyzna uspokoił się i zaczął rozglądać się ciekawie wokół. Oczekiwał na dalsze wydarzenia ze znacznie mniej szym przestrachem, niż wtedy, gdy pierwszy raz podróżował tak niezwykłym środkiem lokomocji. Eryk podszedł do rannego Obcego, a za nim podążył Roy. - Co z nim zrobi? Jonathan, syn Daniela wyglądał bardzo źle. Całe jego ciało było sino fioletowe. Wskazał wzrokiem kąt klatki i odpowiedział słabo: - Stamtąd zobaczycie. Przypatrzcie się dobrze. 141 Eryk poszedł we wskazane miejsce, a zanim większość jego towarzyszy. Z tego miejsca widok był naprawdę dobry, jako że nie zasłaniały go inne klatki. Widzieli więc wyraźnie białą płaską platformę, wspartą na kilkunastu sięgających podłogi prętach. Z tak wielkiej odległości wyglądała niepozornie, ale gdy Potwór umieścił tam zabranego z klatki mężczyznę, starannie przytwierdzając jego ręce i nogi do białej powierzchni, Eryk zdał sobie sprawę, że zmieściliby się tam wszyscy ludzie z jego poprzedniego plemienia i jeszcze zostałoby sporo wolnego miejsca. Na początku nie rozumieli, co Potwór robi. Kilka zielonych lin poruszało się wokół unieruchomionego człowieka. Niektóre z nich były grube, krótkie i poskręcane, inne cienkie i chyba bardzo mocne. Potwór sięgał po jedną, przesuwał ją obok mężczyzny lub nad nim, cofał, sięgał po następną. Ciało człowieka zaczęło się wić i rzucać coraz gwałtowniejszymi ruchami. Wszyscy przytknęli nosy do przezroczystej ściany swojego więzienia i przypatrywali się z napięciem dziwnemu spektaklowi, który rozgrywał się na ich oczach. Nagle Eryk zrozumiał, na co patrzy. Poczuł też, jak w piersiach narasta mu pomruk wściekłości, który w chwilę potem wydobył się z jego ust. - To coś obdziera go ze skóry! - wrzasnął za plecami Eryka jakiś zszokowany głos. - Rozrywa go! Patrzcie wyrwał mu nogi!!! Teraz ręce!!! - Co za łotr! Co za łotr! Po co robi takie rzeczy? Z maltretowanego ciała tryskały strumienie krwi obryzgując białą powierzchnię. Ofiara na pewno krzyczała nieludzko, ale z powodu olbrzymiej odległości nie słyszeli żadnego dźwięku. A Potwór bez śladu najmniejszej emocji wykonywał swojąpracę - lina, pociągnięcie, przekrojenie, rozdarcie, lina, pociągnięcie... Wszyscy wokół Eryka odwracali wzrok nie mogąc przyglądać się dłużej temu przerażającemu widowisku, niektórzy wymiotowali, inni krzyczeli z wściekłości lub klęli bezsilni. Jeden z mężczyzn usiadł na ziemi i powtarzał sam do siebie w obłędzie: - Po co to robi takie rzeczy, po co to robi takie rzeczy, po co... Eryk jednak zmusił się do patrzenia. Jest Przepatrywaczem Ścieżek, a Przepatrywacz Ścieżek musi obserwować i zapamiętywać wszystko. Był ponadto odpowiedzialny za tych wszystkich ludzi, powinien zatem wiedzieć na temat Potworów ile tylko było możliwe. Obserwował więc to, co pozostało z ludzkiego ciała i leżało teraz bez ruchu w kałuży krwi. Obserwował Potwora, który podszedł 142 do białej powierzchni trzymając w mackach znaną mu już przezroczystą rurę. Potwór odczepił resztki ciała i skierował na nie strumień wody. Porwał on zwłoki ku centrum białej płaszczyzny, gdzie ział czarny otwór. Tam zniknęły na zawsze. Potem Potwór spryskiwał wodą cały zestaw zielonych lin, których dotąd używał, najwyraźniej je czyszcząc. Wreszcie odłożył przezroczystą rurę i opuścił miejsce kaźni ich towarzysza, teraz wymyte do czysta i znów białe. Eryk poczuł gwałtowne skurcze żołądka i z trudem tylko powstrzymał torsje. Podszedł ponownie do miejsca, gdzie leżał samotny Jonathan, syn Daniela. Obcy odpowiedział na jego pytanie zanim jeszcze zdążył je sformułować. - Wiwisekcja. Chcą zobaczyć, czy macie taką samą budowę, jak ludzie, których dotąd złapali. Myślę, że robią to zawsze co najmniej jednemu osobnikowi z każdej grupy. Jego głowa znów opadła bezwładnie. Oddychał ciężko. - Kiedy mnie tu wsadzili, był ze mną jeszcze jeden towarzysz z mojej grupy. Saul, syn Davida. Też zabrali go tam na dół i zrobili mu wiwisekcję. - A pozostali - zapytał powoli Eryk - mająbyć użyci w innych eksperymentach? - Na podstawie tego, co dotąd widziałem w innych klatkach, sądzę że tak. - Usta Jonathana, syna Daniela, wykrzywiły się w ponurym uśmiechu. - Pamiętacie jak wam mówiłem, że gdyby lina pękła i pospadalibyście na podłogę, nie byłoby to jeszcze najgorsze, co was może spotkać? - Te zielone liny, te których używają Potwory... wiesz jak one działają? - Podstawowa zasada ich działania to przyciąganie protoplazma-tyczne. Potwory często używają oddziaływań protoplazmatycznych. Dlatego zresztą przysłano tu moją grupę. - Jakie przyciąganie? - Protoplazmatyczne - powtórzył ranny mężczyzna. - Widzieliście przejścia w ścianach? Otwierają się i zamykająjak kurtyna, pod dotknięciem ręki. Eryk przytaknął, przypominając sobie szczelinę, która wtedy nagle pojawiła się przed nimi, i którąudało im sięz Royem jakimś cudem utrzymać otwartą gdy Walter Gromadzący Broń biegł z powrotem. - One działają na odwrót. Odpychanie protoplazmy. - Zdaje się, że rozumiem, ale oprócz tego jednego słowa, którego wciąż używasz. Co to jest protoplazma? 143 Jonathan, syn Daniela, zaklął cicho. - Słodki Aaronie, wodzu - powiedział wreszcie. - Prowadzę rozmowę z dzikusem, który nigdy nie słyszał słowa protoplazma. -Westchnął zrezygnowany i ponownie opuścił głowę. Eryk poczuł się nagle tak niedouczony jak wtedy, gdy pierwszy raz spotkał Arthura Organizatora. To było zawstydzające uczucie. Przestąpił nerwowo z nogi na nogę. - Czy ty jesteś z Ludu Aarona? - spytał niepewnie. Nie było odpowiedzi. - Moja babka pochodziła z Ludu Aarona... tak mi mówili... Deborah Śniąca na Jawie. Słyszałeś o niej? - Oj, odejdź, idź już -jęknął cicho Jonathan, syn Daniela. -Umieram... i chciałbym umrzeć z paroma cywilizowanymi myślami w głowie. Eryk chciałby jeszcze zadać wiele pytań, ale zrozumiał, że nie może. Odszedł więc od umierającego w ponurym milczeniu. Wcale nie czuł się jak wielki przywódca... raczej znowu jak chłopiec przed obrzędem pasowania na wojownika. Zobaczył, że Walter Gromadzący Broń wzywa go gestem. Machał zaimprowizowaną liną, zrobioną z powiązanych opasek i rzemieni. - Jesteśmy gotowi do pierwszej próby. Chcesz na to spojrzeć? - Tak. Słuchaj, Walterze - Eryk postanowił sprytnie ukryć swą ignorancję. - Jest tutaj wielu specjalistów z wewnętrznych jam. Macie kogoś, kto zajmuje się... ehm protoplazma? - Czym? - Protoplazma. Protoplazmatycznym przyciąganiem czy odpychaniem, wszystko jedno. Wiesz oczywiście co to protoplazma? - Pierwsze słyszę. - A... no to nieważne. - Eryk poczuł się nagle znacznie lepiej. Wypróbujmy linę. Wyznaczył dwóch mężczyzn, z których każdy chwycił jeden z końców liny. Zaczęli ciągnąć jaku sobie ze wszystkich sił. Trzymała. Ale kiedy jeden z nich poluzował na moment, a potem silnie targnął, pękła mniej więcej pośrodku. - To tyle jeśli chodzi o pierwszy test- podsumował Walter. Pochylił się nad przerwaną liną. - Tak więc - powiedział cicho -proj ekt powraca na deskę kreślarza. - Spojrzał niepewnie na Eryka. -Mam nadziej ę, że nie gniewasz się na tę odrobinę Wiedzy Przodków? 144 To jedno z najstarszych zaklęć pomagających przy pracy, jakie zna mój lud. - Nie interesuje mnie, jakich zaklęć używasz, jeśli sąpomocne. Mieliśmy już dość walk religijnych i fanatyzmu. Następnego poranka znowu zostali nakarmieni, a klatka wyczyszczona. Potem zaś Potwór ponownie opuścił w głąb klatki zieloną linę. Tym razem pochwycenie ofiary trwało dłuższą chwilę. Ludzie zbili się w ciasną gromadę i biegali jak szaleni od jednej ściany do drugiej. Eryk starał się wprawdzie zachować zimną krew jak przystało przywódcy, ale ogarnięty histerią tłum porwał go ze sobą prawie natychmiast. Potwór był cierpliwy. Zielona lina wiła się nad ich głowami nie opuszczając się, aż do momentu gdy wybrany człowiek został podczas jednego z szaleńczych biegów na moment odseparowany od innych. Najwyraźniej Potwór wiedział od samego początku, kogo konkretnie chce złowić. Kiedy nadszedł właściwy moment, lina obniżyła się gwałtownie, dotknęła ramienia ofiary i uniosła ją w górę. Towarzysze próbowali desperacko trzymać go za nogi, ale zmuszeni byli puścić, gdy wraz z nim oderwali się do góry. Niektórzy w złości ciskali włóczniami, ale te odbijały się bezsilnie od skóry Potwora. Potem pozostało im już tylko stać przy ścianie i przyglądać się z płaczem losowi, jaki spotkał kolejnego z nich. Ten, postawiony na płaskiej, białej platformie, doświadczył przynajmniej szybkiej śmierci. Tym razem nie była to długa sekcja lecz jedno mgnienie oka - próba nowej pułapki. I znowu Eryk przyglądał się uważnie aż do samego końca, zapamiętując sposób działania pułapki i jej wygląd. Kiedyś ta wiedza mogła się bardzo przydać. Krwawe resztki zostały zmyte. Platforma ponownie była czysta. - Zemścimy się na Potworach - usłyszał Eryk szept obok siebie. - Wszystko jedno jak, ale zemścimy się któregoś dnia! Eryk przytaknął bezwiednie. Ileż prawdy jest w tych starych pieśniach. Wiedza Przodków czy Wiedza Przybyszów, wszystko jedno co będzie narzędziem, ale zemścić się za wszelką cenę. Szalone biegi po klatce przyniosły jedną ofiarę śmiertelną. Roy Biegacz poprowadził Eryka tam, gdzie leżał Jonathan, syn Daniela, zdeptany przez wiele uciekających nóg. - Widziałem, jak próbował przetoczyć się pod ścianę, ale był za słaby... biedny facet. Przejrzeli to, co posiadał zmarły. Większość przedmiotów wydobytych z jego bluzy była im nieznana, z wyjątkiem krótkiej dziw- 10 - O ludziach... 145 nej włóczni, którą ktoś nazwał nożem sprężynowym. Wyglądał na użyteczną - większa wersja narzędzia, którego mężczyźni używali do golenia zarostu. Eryk zatrzymał ją dla siebie. Arthur Organizator zdjął bluzę Jonathana i owinął ją wokół twarzy zmarłego. - Jeśli jest z Ludu Aarona - wyjaśnił - to właśnie w ten sposób należy oddać go kanałom. Oni zawsze zakrywajątwarze swoim zmarłym. Jednak oddanie zmarłego kanałom było tu problemem. Choć wszyscy doskonale wiedzieli, że w żadnym wypadku nie mogą pozostawić gnijącego ciała w klatce, otwór odpływowy w rogu miał o wiele za małą średnicę. Na rozkaz Eryka poniesiono zwłoki do j ednej ze ścian i położono je na plecach. Tak jak się spodziewał, o resztęjuż zadbał Potwór. Z góry opadła zielona lina, owinęła się wokół ciała i uniosła j e z twarzą wciąż owiniętą koszulą. Czy Potwory rozumiały zwyczaje ludzi dotyczące zmarłych? Eryk wątpił. Po prostu usunęły martwe ciało. Dostrzegł jak zwłoki wędrują na stół sekcyjny i lądują tam z bezceremonialnym klaśnięciem. Zniknęły w otworze pośrodku. Potem jednak Potwór nieoczekiwanie powrócił do klatki i zielona lina opadła ponownie. Chwyciła Eryka i uniosła go. 17- Stało się to tak nagle i bez żadnego ostrzeżenia, że Eryk nie miał szansy pomyśleć o jakiejkolwiek obronie, choćby tak bezsensownej jak gonitwa po klatce. Zdołał tylko raz krzyknąć i już wędrował do góry. Gapiące się na niego przerażone twarze towarzyszy zamieniały się powoli w ledwie widoczne plamki. Potem wędrował już tylko poprzez przestrzeń bez granic, kołysząc się bezsilnie na zielonej linie Potwora. Czuł j ej chłodny dotyk na karku i ramionach, gdzie stykała się z jego ciałem, ale znacznie bardziej nieprzyjemny był chłód strachu, który zapanował niepodzielnie w jego sercu. Strachu przed okrutną śmiercią. Wiwisekcja? Nie. Według tego, co mówił Jonathan, syn Daniela, Potworom wystarczał jeden osobnik z każdej pojmanej grupy. Bardziej prawdopodobne jest wypróbowanie nowej pułapki, równie okropnej jak ta, której działanie mógł niedawno obserwować. ... laboratorium, gdzie testują wszelkie możliwe pułapki: gaz, zabójcze mechanizmy, trucizny, wszystko... Co wypróbują na nim? W jakiej wymyślnej torturze straci życie? Jednak pod jednym względem był do pewnego stopnia szczęściarzem. Wiedział, czego oczekiwać, wiedział, że spotka go szybka śmierć. Nie będzie już dłużej zwierzęciem doświadczalnym. I będzie mógł stoczyć walkę. Ostatnia walkę przed śmiercią! Wiedziony tą myślą sięgnął za plecy po włócznię ... ale nie. Nie należy się śpieszyć, teraz nie ma możliwości, by zaszkodzić Potworowi. Lepiej poczekać, aż znajdzie się na stole i będzie miał w zasię- 147 gu rzutu jakiś czuły organ - oko, otwarte usta, przez które mógłby ewentualnie przedziurawić gardło. Włócznia ciśnięta teraz tylko ostrzegłaby Potwora o jego woli walki. Chociaż i tak szansa była minimalna - nieraz już widział włócznie odbijające się bezsilnie od grubej skóry Potworów. Teraz zdecydowanie bardziej przydałaby się jakaś niezwykła broń w rodzaju tych, nad którymi pracował Walter. Ta miękka czerwona papka, którą dał mu podczas pierwszego spotkania i która tak ładnie urwała głowę Stephenowi Twardorękiemu. Ale przecież wciążjąmiał! Pozostałości jego Pierwszej Kradzieży wciąż tkwiły w plecaku. Jak mógł o tym zapomnieć? Ale z powodu natłoku wydarzeń ten dzień wydawał się już tak bardzo odległy. Broń, którą Walter ukradł Potworom, będzie teraz mogła być użyta przeciwko nim! Sięgnął za siebie i grzebał cierpliwie w plecaku dopóki nie poczuł pod palcami znajomej substancji. Ile oderwać? Dla Stephena wystarczył mały kawałek i efekt był doskonały, ale Potwór? Wystarczy tylko spojrzeć na jego olbrzymie rozmiary. Najlepiej chyba użyć wszystkiego naraz i to sprytnie. Kołysząc się wciąż na linie nad tą porażającą swym rozmiarem pustą przestrzenią, Eryk chwycił mocno w prawą dłoń nieregularny kawał czerwonej masy i czekał na dogodną sposobność. To mogło być nieco skomplikowane - musiał splunąć na substancję przed rzutem, a kiedy stanie się wilgotna, cisnąć z całej siły, i to natychmiast. A to znaczyło, że moment musiał być absolutnie pewny. Gdyby już zmoczył substancję, a Potwór jakimś nieoczekiwanym ruchem zniweczyłby dobrą szansę trafienia, musiał rzucać i tak. Musiałby wtedy cisnąć wpustkęjedyną skuteczną broń, jaką miał, i zmarnować ją. Postanowił więc czekać cierpliwie na pewny rzut nim przystąpi do akcji. Eryk zaczął zwracać baczną uwagę na każdy obrót Potwora i każde wahnięcie się liny, na której wisiał, starając się wychwycić właściwy rytm. Nie czuł teraz strachu, zamiast tego zaczął się rodzić w jego sercu zapał bojowy, który spłynął na jego wargi wraz z pieśnią. Wiedział, że sukces oznaczajego śmierć -jeśli Potwór zostanie zabity, on sam spadnie wraz z liną lub bez niej, z tej niewiarygodnej wysokości, na jakiej się znajdował. Zostaną z niego krwawe strzępy. Ale najpierw odbierze życie temu, kto go pojmał! Wreszcie człowiek dokona tego, o czym wszyscy ludzie marzyli przez niezliczone pokolenia - zemści się na Potworach! Wszyscy członkowie jego ekspedycji to zobaczą - Roy, Walter Gromadzący Broń, Arthur Organizator, zobaczą, i będą krzyczeć z ra- 148 dości. Zemści się na Potworach! Zemści się nie drobnymi dokuczli-wościami, kradnąc im jakieś przedmioty lub żywność... Zemści się jak groźny i równy im przeciwnik. Zemści się, używając ich własnej broni! Miał nadziej ę, że j ego ludzie wciąż go widzą. Potwór minął wielką białą platformę używaną podczas wiwisekcji i szedł gdzieś dalej. Gdzie? To nie miało znaczenia... jak również to, czy wciąż jeszcze znajduje siew zasięgu wzroku towarzyszy. Liczyło się tylko jedno -dobrze wyczuć moment odchylenia kołyszącej się liny, rzucić w porę i zabrać Potwora wraz z sobą w głębię kanałów. Cóż to będzie za triumf, gdy pokaże się wraz z nim wśród Przodków. Teraz był właściwy czas! Teraz... Eryk jednak odczekał do kolejnego wahnięcia, rozplanowując teoretycznie całą akcję. Splunięcie. Rzut. Trafia, kiedy zaczynam wracać. Eksplozja. I teraz, kiedy jestem odwrócony plecami, Potwór zaczyna upadać - obliczał w duchu. Tak, złapał właściwy rytm. Ponownie zaczął szybować w kierunku Potwora. Gromadził w ustach potrzebną ślinę, mnąc nerwowo w dłoni czerwoną masę. Widział go dokładnie. Teraz! Powoli, uważnie, splunął na czerwoną kulę i zaczął rozcierać ją w rękach. Uniósł ramię. Odczekał, powtarzając sobie w myślach wyuczoną sekwencję ruchów. Wreszcie rzucił, gdy odległość była najbliższa. Rzucił pod ostrym kątem, mierząc w głowę Potwora, która kołysała się na tej niewiarygodnie długiej szyi. Musi trafić! Święci Przodkowie, rzucił prawidłowo! Ale już będąc w trakcie obrotu, Eryk zorientował się, że coś jest nie tak. Potwór dostrzegł czerwoną kulę. Jego głowa pomknęła na jej spotkanie z szeroko otwartymi ustami. Połykał ją! Potwór połykał jego broń!!! Ostatnią rzeczą, jaką zdołał jeszcze zauważyć kątem oka, było wybrzuszenie wędrujące w dół przełyku... i niewypowiedziane wprost uczucie błogości w olbrzymich purpurowych oczach. Potem był już odwrócony plecami do swego wroga. Czekał z gasnącą nadzieją na odgłos eksplozji, na wybuch, który rozerwie Potwora od środka, ale nic takiego nie usłyszał. Wreszcie jednak doszedł do niego jakiś dźwięk, nie była to jednak eksplozja, jakiej oczekiwał, lecz dziwaczny odgłos dość donośny. Eryk odważył się znów dopuścić do siebie nadzieję. Lina, na której wisiał, kołysała siej ednak niezmiennym ruchem. Kiedy zaczął znów odwracać się w stronę Potwora, wytężył wzrok - gdzie on jest? 149 Tam! Był tam, znów mógł mu się przyjrzeć. Jego napięte mięśnie rozluźniły się bezsilnie. Potwór przełykał czerwoną masę kawałek po kawałku. Kiedy grudka zsuwała się do miejsca, gdzie szyja Potwora przechodziła w tors, rozlegał się ponownie ten dziwny dźwięk, który słyszał poprzednio. Teraz zaś, przyglądając się Potworowi, Eryk zrozumiał jego znaczenie - to był niewątpliwie pomruk rozkoszy. Wkrótce efekt działania „broni" zaczynał zanikać. Pomruki stawały się coraz rzadsze i cichsze. Umocowana na końcu długiej szyi głowa rozglądała się wokół ze spojrzeniem, które Eryk mógłby określić jako wygłodniałe. Potwór szukał dalszych kulek, a jego oczy błyszczały od zaznanej rozkoszy. Najwyraźniej nie dostrzegł związku między pojawiającą się kulką a swym małymjeńcem zwisającym bezsilnie na końcu zielonej liny. I bardzo dobrze, zadecydował Eryk. Czuł się wystarczająco upokorzony samemu dostrzegając ten związek. Eryk Powalający Potwory. Eryk Zabójca Przybyszów - tak czuł się przez nerwową i pełną nadziei chwilę. Teraz pozostało mu chyba tylko imię Eryka Pieszczącego Potwory. Niezłe imię, pomyślał z goryczą. Czy źle użył broni? Chyba że to w ogóle nie była broń. Walter ukradł ją Potworom i odkrył, że jest użyteczna przeciwko ludziom. W połączeniu z wodą eksplodowała. Ale dla Potworów ta substancja mogła być czymś zupełnie innym. Jakimś niezwykle poszukiwanym przysmakiem. Może narkotykiem? Afrodyzjakiem? A może jakimś składnikiem gry, w którą zwykły grywać Potwory? Tak dokładnie przygotowany przez Eryka atak zamiast śmierci przyniósł Potworowi orgiastyczną rozkosz. Ale było to cenne doświadczenie, podważające jedno z podstawowych założeń jego nowej religii, że ludzie mogą nauczyć się sposobu walki od Potworów. Okazywało się, że rzecz zabójcza dla ludzi, dla Potworów mogła być niezwykle przyjemna, albo może korzystnie oddziaływać na zdrowie. A to oznaczało, że czasem mogła się zdarzyć odwrotna zależność. Może coś zupełnie nieszkodliwego dla ludzi, było śmiertelnie niebezpieczne dla Potworów? Tylko jak zdobyć taką wiedzę? Ale chyba właśnie tędy wiodła droga do uzyskania broni, o jakiej ludzie marzyli przez niezliczone pokolenia, zabójczej broni przeciw Potworom. Eryk zaczynał już czuć podniecenie na samą myśl o tych nieoczekiwanych perspektywach, gdy nagły ruch Potwora przypomniał mu, w jakiej sytuacji znajduje się teraz. 150 Nie miał żadnej innej broni prócz własnych rąk i dwóch włóczni! I jeśli chce stoczyć swojąostatnią walkę zanim zostanie rozdarty na strzępy, musi się przygotować. Najwyraźniej dotarł do miejsca przeznaczenia. Lina, na której wisiał, zaczęła się obniżać. Sięgnął za plecy i po namyśle ujął lekką włócznię w prawą dłoń, a w lewą uchwycił ciężką. Jeśli pojawi się szansa, jeśli głowa Potwora zbliży się wystarczająco - ciśnie lżejszą broń. Cięższej miał zamiar użyć, by bronić się przed linami przytrzymującymi go podczas wiwisekcji. Nie robił sobie zbytnich nadziei na sukces. Odległość była zbyt duża, przeciwnik, z którym chciał walczyć, zbyt potężny. Ale on był Erykiem Bystrookim - wojownikiem i mężczyzną! Spojrzał w dół. Dziwne, nie widział pod stopami białej płaskiej powierzchni... tam była inna klatka. Tylko inna klatka! Więc po prostu przenoszono go. Odetchnął z ulgą. Już miał zamiar schować włócznię, gdy lina opuściła go nagłym ruchem w sam środek klatki, a potem wycofała się równie szybko. Rozejrzał się po nowym pomieszczeniu. Gdy zaatakowała go naga dziewczyna, włócznie, które wciąż jeszcze trzymał w dłoniach, uratowały mu życie. Część trzecia Mądrość doradców Kiedy j eszcze zwisał na linie, klatka wydawała mu się pusta. Toteż gdy poczuł pod nogami jej twarde podłoże rozejrzał się leniwym ruchem. Właśnie wtedy usłyszał tupot nóg biegnącego człowieka i choć był to ktoś dość lekki jak na wojownika, Eryk odwrócił się w tamtą stronę. Uśmiechnął się na powitanie, zaraz jednak znieruchomiał ze zdumienia - w jego stronę biegła dziewczyna, zupełnie nagajeśli nie liczyć brązowego płaszcza włosów, który sięgałyjej aż do bioder. W ręku miała włócznię, ciężką włócznię, z najdłuższym ostrzem, jakie Eryk kiedykolwiek widział... i ostrze to mierzyło prosto w jego brzuch. A dziewczyna zbliżała się szybko. Zadziałał odruchowo, jeszcze zanim zrozumiał do końca całą sytuację. Odbił własną włócznią zbliżające się ku niemu ostrze. Dziewczyna odskoczyła o krok, złapała równowagę i zaatakowała znowu. I znowu Eryk odepchnął jej broń, choć tym razem żelazo minęło jego gardło zaledwie o jakieś pół dłoni. I znów uderzyła, i znów sparował. I znów, i znów, i jeszcze raz... Cały czas miał wrażenie, że śni mu się jakiś koszmarny sen, taki jak czasem zdarzały siępo jakiejś wielkiej uczcie. Jak kobieta mogła nosić broń? Jak kobieta mogła atakować wojownika w bezpośrednim starciu? A ona nie zamierzała rezygnować. Wszystko wskazywało na to, że chce go zabić. Miała zwężone z emocji oczy, a spomiędzy uchylonych warg błyskały zaciśnięte zęby. Mocno trzymała włócznię i raz po raz atakowała, starając się znaleźć jakiś słaby punkt w jego obronie. 155 Eryk tylko parował ciosy. Nie wolno mu było przecież samemu zaatakować. Mógłby zranić albo zabić dziewczynę. Nieważne w co wierzyłeś, czy byłeś wyznawcą Wiedzy Przybyszów czy Wiedzy Przodków, dla każdego atak na kobietę w wieku rozrodczym był czymś niewyobrażalnym, złamaniem najświętszego prawa. Wojownik, który zabiłby w ten sposób kobietę, przestałby być uważany za człowieka. Nawet gdyby był wodzem, j ego szczep natychmiast uznałby go za wyjętego spod prawa. Ale jeśli potrwa to dłużej, wcześniej czy później to ona zabije jego, a nie widział żadnego sposobu, aby pozbawić ją włóczni. Musiałby zaatakować gołymi rękoma, a wszystko wskazywało na to, że dziewczyna zdołałaby go wtedy przebić. Bronił się więc zaciekle, a ona atakowała z determinacją. Oboje oddychali ciężko, broń zderzała się raz za razem. Eryk odskoczył gwałtownie, gdy długie ostrze jej włóczni niemal zahaczyło o jego oko. - Teraz prawie mnie miałaś... - mruknął przez zęby. Dziewczyna zatrzymała się nagle z trudem zachowując równowagę i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. - Co powiedziałeś? - wydyszała z wysiłkiem. - Ty coś powiedziałeś? Eryk spojrzał na nią. Chyba miał do czynienia z wariatką. Może teraz powinien wykorzystać okazję, gdy zastanawiała się nad jego słowami. Czy zdołałby podskoczyć i odebrać jej broń? - Tak, powiedziałem coś - odparł, uważnie śledząc ruchy jej rąk. Opuściła włócznię i cofnęła się o kilka kroków, wciąż jednak nie spuszczając go z oczu. - To znaczy, że umiesz mówić? - Oczywiście, że umiem mówić - prychnął zirytowany Eryk. -A co u wszystkich piekieł myślałaś? Że j estem Dzikim Człowiekiem? Reakcja dziewczyny zaskoczyła go zupełnie. Odrzuciła włócznię i usiadła, a właściwie osunęła się na podłogę. Jej ciałem zaczęły wstrząsać dziwne dreszcze. Eryk podniósł porzuconą broń i schował ją wraz ze swoją włócznią. Dopiero teraz odważył się zbliżyć do dziewczyny. Płakała. Ze zdumieniem pojął, że był to raczej płacz ulgi a nie spowodowany bólem lub smutkiem. Czekał cierpliwie. Skoro nie groziła mu już śmierć, mógł sobie pozwolić na cierpliwość. Ale jeśli ona znowu zacznie wariować? Wtedy zadecyduje, co z nią zrobić. Dzielenie klatki z kimś, kto ma napady morderczego szału, nie było przyj emną perspektywą. Ale z drugiej strony nawet szalona kobieta wciąż jest chroniona przez prawo. 156 Wreszcie przestała łkać i otarła łzy grzbietem dłoni. Potem uniosła obie ręce splatając je na karku i uśmiechnęła się do niego radośnie. Eryk zakłopotał się jeszcze bardziej. Jej zachowanie było co najmniej dziwaczne. - Wiesz? - powiedziała. - Tak właśnie myślałam. Że jesteś Dzikim Człowiekiem. Eryk zdębiał. - Ja? - Ty. I w dodatku nie byłam jedyną, która tak myślała. Rozejrzał się wokół. Nie widział tu nikogo oprócz nich dwojga. Ta dziewczyna to niewątpliwie wariatka. Dostrzegła jego spojrzenie, roześmiała się i pokręciła ze śmiechem głową. - Nie. Nie mam na myśli nikogo w klatce. Mówię o Potworze. On także myślał, że jesteś Dzikim Człowiekiem. Eryk spojrzał w górę śledząc ruch jej palca wskazującego. Potwór, który wrzucił go do klatki, wciąż tam stał. Patrzył w dół. Jego olbrzymie purpurowe oko nawet nie mrugało, a przerażające różowe macki trwały w bezruchu. - Dlaczego? Dlaczego on myślał, że jestem Dzikim Człowiekiem? Dlaczego ty tak myślałaś? Poczuł się głęboko urażony. To było j ednak trochę za wiele - być wziętym za budzącego odrazę i przerażenie mitycznego Dzikiego Człowieka. Opowieściami o nich, o tych hordach półludzi, istotach, które utraciły mowę, które nie potrafiły posługiwać się bronią ani żadnymi narzędziami, które nie szanowały nawet odwiecznego zakazu zjadania własnej rasy, straszyło się niegrzeczne dzieci. Tymi opowieściami straszyło się też młodych, niedoświadczonych wojowników. Mówiono im o wielkich zgrajach, które zjawiały się znikąd i walczyły zębami i pazurami, nie po to, by zdobyć terytorium lub kobiety, ale żeby pożreć ciała pokonanych przeciwników. A kiedy spytało się starego, doświadczonego wojownika, czy naprawdę istniej ą Dzicy Ludzie, ponieważ nikt, kogo znałeś nigdy nie widział ich na oczy, odpowiadał, że jest to plaga trapiąca tych z wewnętrznych jam. Albowiem Dzicy Ludzie nigdy nie byli widywani na terytorium Potworów. Nie żyli także w jamach. Żyli w zupełnie innym miejscu, które nazywano Na Zewnątrz. A kiedy prosiło się doświadczonego wojownika, by opisał Na Zewnątrz, zazwyczaj wzruszał ramionami i odpowiadał: „Właśnie Na Zewnątrz jest miejscem, gdzie żyjąDzi-cy Ludzie". Tak więc dorastało się w przeświadczeniu, że Dzicy 157 Ludzie są tylko opowiadaną dzieciom legendą, jedną z wielu krążących po jamach, tak jak ta o pijących krew wampirach, o stadach wściekłych policyjnych psów i o wyłupiastookich ludziach z Marsa, czy wreszcie najbardziej przerażająca - o poszukujących czarnej cieczy maszynach, które z przerażającym hałasem przebijały się od góry przez sklepienia jam. Ale Dzicy Ludzie byli czymś więcej niż tylko legendą - byli także głównym motywem zdobiącym wszelkie przekleństwa i wyzwiska. Dzikim Człowiekiem można było nazwać zarówno nieposłuszne dziecko jak i wojownika, który nie wykonał rozkazu swego kapitana. .. nawet kobietę, którą wykluczono ze Stowarzyszenia. A kiedy ktokolwiek w szczepie popełnił jakąś przerażającą zbrodnię i zdołał uciec przed karą do odległych jam, rzucało się za nim klątwę: „Niech zajmą się nim Dzicy Ludzie, bo do nich należy!" Dzikim Człowiekiem był każdy, kogo nie uznawano za istotę ludzką. Jakim więc prawem ta dziewczyna sądziła, że on jest jednym z nich? Nie mogła przecież wiedzieć, że jego własny szczep uznał go za wyjętego spod prawa. A ona sama? Co robiła na terytorium Potworów, gdzie żadna kobieta nie miała prawa przebywać? Jakim prawem go obrażała? - No więc to właśnie było podstawowym powodem, dla którego uznałam cię za Dzikiego Człowieka - zorientował się, że do niego mówi. - To, że Potwór cię za takiego uznał. Wcześniej przed tobą wsadził już do tej klatki dwóch Dzikich Ludzi. Na szczęście nie obu naraz. Mogłam zabić każdego z nich kiedy lądował na podłodze, zanim pozbierał się na tyle, aby dostrzec jaki miękki i smaczny jest ze mnie posiłek. - To znaczy... że naprawdę istniejątakie istoty jak Dzicy Ludzie? - Oczywiście. Nigdy żadnego nie widziałeś? Słodki Aaronie, wodzu... skąd ty pochodzisz? Z Ludzkości - chciał powiedzieć Eryk z dumą, ale nagle przypomniał sobie, jak bardzo rozśmieszało to Obcych. - Jestem z plemienia z zewnętrznych jam - wyjaśnił. - Raczej małego, nie sądzę żebyś kiedykolwiek o nas słyszała. Dziewczyna skinęła głową ze zrozumieniem. - Plemię z zewnętrznych jam. No tak, to by wyjaśniało twoje rozpuszczone włosy. Jeżeli chodzi o Potwory, to uważają one każdego, kto nosi rozpuszczone włosy, za Dzikiego Człowieka. Zdaje mi się, że wiedzą iż jestem samicą, jedną z bardzo niewielu ludzkich samic, jaką kiedykolwiek złapali. A ponieważ moje włosy także opadająna ramio- 158 na, przysyłali tutaj Dzikich Ludzi, aby mnie z nimi skrzyżować. Sytuacja stawała się rozpaczliwa. Jeśli chodzi o krzyżowanie się z nimi, może bym się nawet zgodziła, ale nie podobała mi się perspektywa posłużenia im za obiad. A po Dzikich Ludziach nie należało oczekiwać niczego innego. Więc kiedy cię zobaczyłam z tymi rozpuszczonymi włosami, powiedziałam sobie: Rachel, czas znowu walczyć o życie. Gdybym zachowała chłodny umysł dostrzegłabym, że masz włócznię, plecak i ekwipunek świadczący, iż jesteś człowiekiem. - Masz na imię Rachel? Ja jestem Eryk. Eryk Bystrooki. Podeszła do niego i uścisnęła jego rękę swą drobną, ciepłą dłonią. - Witaj Eryku. Jestem Rachel, córka Estery. W skrócie Rachel. Miło mi znów z kimś porozmawiać. Z zewnętrznych jam... - zastanowiła się. - No tak, a więc nigdy nie widziałeś Dzikiego Człowieka. Oni nie docierają aż tak daleko. Ale mój lud walczy z nimi bardzo często i wygania ich na otwartą przestrzeń. Potwory najwyraźniej schwytały ich wielu dla celów eksperymentalnych. Muszą umieszczać pułapki również Na Zewnątrz. Spójrz na niego! Eryk spojrzał podążając za jej wzrokiem. Potwór, który wrzucił go do klatki, oddalał się majestatycznym krokiem. Rachel zachichotała. - Cudownie. Sądzi, że tym razem udało mu się dobrać parę, więc chce zostawić kochanków samych. Po raz pierwszy nie musi zabierać zwłok z klatki natychmiast po tym, jak wrzuca tu człowieka. Eryk zawstydził się i zmieszał. - Jak myślisz, dlaczego mu się wydaje, że wszystko jest w porządku? - Po pierwsze fakt, że cię nie zabiłam. Po drugie zobaczył, jak podajemy sobie ręce. Myślę, żenię wiedzą o nas więcej niżmy o nich. Być może więc myślał, że ściskanie dłoni to jest właśnie to. Wiesz, tak jak w tej starej piosence o miłości -jeden szalony moment namiętności, gdy moja dusza drży, a wszystkie zmysły tańczą jak pijane. Eryk poczuł, jak jego twarz oblewa się purpurą. Nigdy w życiu nie słyszał, aby kobieta wypowiadała się z taką swobodą o tych sprawach. Zwłaszcza, że jej rozpuszczone włosy wskazywały, że nie została jeszcze nikomu zaślubiona. Spróbował zmienić temat rozmowy. - Pochodzisz z Ludu Aarona, prawda? Odchodziła właśnie ku ścianie klatki, ale słysząc jego słowa odwróciła się. - Skąd wiesz? Ci z zewnętrznych jam rzadko do nas docierają. A tak... pamiętam. Powiedziałam imię Aarona, przywódcy. 159 - To też. Ale także twoje imię. W klatce, w której byłem poprzednio, poznałem pewnego człowieka z Ludu Aarona. Miał podobne imię jak twoje - Jonathan, syn Daniela. Chwyciła go za ramię. - Johny? Żyje? - Zmarł krótko przedtem, nim wyciągnięto mnie z klatki. Mówił, że jakiś Saul, syn Dawida, także został wzięty żywcem, ale Potwory potem go pokroiły. Rachel zamknęła oczy. - Och. Saul był moim kuzynem... moim ulubionym kuzynem. Mieliśmy nawet zamiar poprosić Aarona, aby udzielił nam ślubu, kiedy wrócimy z ekspedycji. Eryk położył rękę na jej dłoni, która zaciskała się konwulsyjnie na jego ramieniu. - Dalsze wiadomości również nie są zbyt dobre. Jonathan powiedział, że Potwór zabił kopnięciem wszystkich czternaścioro członków waszej ekspedycji. Dziewczyna potrząsnęła gwałtownie głową. - Nonsens. Ja także byłam z nimi, a nawet nie zostałam zraniona. Wiem, że co najmniej trzy inne osoby także schwytano żywe. Jonathan, syn Daniela był złym, bardzo złym dowódcą. Zresztą żaden mężczyzna z naszego szczepu nie nadaje się na dowódcę. Zbyt wiele czasu poświęcają na naukę, a kiedy zdarza się niebezpieczna sytuacja, nie potrafią prawidłowo zareagować. Nie widział, co się z nami stało, bo w tym momencie już uciekał w panice. - Dowódca grupy, który wpadł w panikę? Nigdy nie słyszałem o czymś podobnym. Odetchnęła głęboko i przyjazny uśmiech pojawił się na jej wargach. - Jest znacznie więcej różnic między tymi z zewnętrznych jam a tymi z wewnętrznych, mój przyjacielu, niż mieści się to w twojej głowie. Trąciła go lekko widząc jego chmurzącą się twarz. - Oj, nie złość się. Naprawdę się z ciebie nie wyśmiewam. Twoja twarz robi się taka ponura, kiedy coś cię smuci. Chodź, pokażę ci, co mam na myśli. W kącie klatki, dokąd go powiodła, leżała obszerna szata. Miała sporo kieszeni, a z każdej wystawał co najmniej jeden niezwykły przedmiot. Szata była bardzo podobna do koszuli, którą nosił Jonathan, syn Daniela, zanim zakryto mu nią twarz po śmierci. Z tym 160 wyjątkiem, dostrzegł natychmiast Eryk, że ten ubiór był znacznie, znacznie większy i wyglądał raczej jak płaszcz niż jak bluza. Ten, kto go posiadał, był na pewno o wiele ważniejszym członkiem plemienia Aarona niż Jonathan, syn Daniela. - To twoje? - spytał z szacunkiem. - Moje. Głowę wkłada się tutaj, w ten otwór. Możesz owinąć tym płaszczem całe ciało. I jest wodoodporny. - Wodoodporny? - Tak. Woda spływa po nim, a ty pozostajesz suchy. Trzeba go wkładać podczas podróży Na Zewnątrz, bo tam często z sufitu leje się woda. To jest także rodzaj przenośnego laboratorium. Spójrz na te wszystkie przedmioty. Rachel wydobyła z jednej z kieszeni jakieś urządzenie. Było jak pręt, zginający się i składający jednak w kilku miejscach. Rozłożyła go na pełną długość. Na jego końcu Eryk dostrzegł kilka dziwnych drucików i dwa małe cylindry. - Ten właśnie przedmiot był przyczyną całej naszej wyprawy, a właściwie nie tyle przedmiot, co potrzeba jego przetestowania. Grupa kobiet w Stowarzyszeniu wpadła na pomysł urządzenia, które mogłoby neutralizować zielone liny Potworów. Jak wiesz zapewne, ich działanie oparte jest na zasadzie przyciągania protoplazmatycznego. Eryk chrząknął i przytaknął skwapliwie. - Tak jak drzwi Potworów działają na odwrotnej zasadzie. Odpychania protoplazmy. Rachel zadowolona uniosła palec. - Zgadza się! Moi ludzie próbowali zneutralizować to działanie już od dawna, ale terazjest to ważniejsze niż kiedykolwiek. Więc posłano nas - kobietę naukowca i trzynastu mężczyzn, którzy mieli jąosłaniać - abyśmy sprawdzili to w praktyce. No i działa. Tylko, że zadziałało aż za dobrze. Schowała urządzenie do kieszeni i zamyśliła się przez chwilę. - Przeszliśmy całą drogę przez jamy aż do terytorium Potworów bez strat. Co, muszę ze wstydem przyznać, j est całkiem niezłym osiągnięciem jak na Lud Aarona. Spotykamy Potwora tutaj, na progu laboratorium, i mała Rachel idzie wprost na niego, poświęcając się na ołtarzu nauki. Potwór próbuje mnie schwytać swoją liną, a ja włączam neutralizator. I to skutkuj e! Lina robi się ciemna i nieruchoma, traci zdolność przyciągania, nie może mnie chwycić, nie może mi zrobić żadnej krzywdy. Dalej wybuch wielkiej radości, aplauz i głośne okrzyki za moimi plecami. I jeśli chodzi o mnie, to zakoń- 11-O ludziach... 161 czyliśmy już misję. Trzeba wracać i zanieść radosne wieści do domu. Zwłaszcza, że terytorium Potworów nie j est przyj emne. Więc cofam się do miejsca, gdzie została reszta ekspedycji, szczęśliwa, że Potwór jest taki zdezorientowany i zaskoczony. Bierze linę i oglądają ogłupiały. Oczywiście w żaden sposób nie łączy swojej porażki z moją osobą i w ogóle się mną nie interesuje. Tak samo zresztą, jak moimi trzynastoma obrońcami. Tyle, że oni niestety interesują się nim. - Jonathan, syn Daniela, był nowo mianowanym wodzem grupy i bardzo pragnął chwały. Dostrzegł szansę przyniesienia do domu niezwykłego trofeum - unieszkodliwionej liny Potworów, czegoś, czego nigdy dotąd w jamach nie oglądano. - Nie wiem, czy można mu się dziwić - wtrącił Eryk. - Ja wiem. Wierz mi, można. To było złamanie rozkazów, które otrzymaliśmy. Rozkazano nam wracać natychmiast po uzyskaniu informacji, która była niezwykle ważna dla przyszłości mojego ludu. Ale czy kobieta mogła ich powstrzymać? Kiedy skończyłam swoje zadanie naukowe, musiałam słuchać poleceń mężczyzn. Jeśli chodzi o operacyjną stronę misji, to oni dowodzili. Różnice płci są różnicami płci, a kim ja jestem, żeby zmieniać ustalony porządek rzeczy? Więc byłam właśnie w połowie drogi do bezpiecznego schronienia, gdy nagle zza moich pleców wypadł galopem Jonathan, syn Daniela, a za nim cała reszta. No i wszyscy mają te męskie miny bohaterów. Ja tylko patrzę. Oni zaś podbiegają do leżącej na podłodze liny i chcą ją podnieść. Wcale nie dbają o Potwora, bo nie ma on drugiej liny, a czy ktoś słyszał, aby Potwór chwytał ludzi bez zielonej liny? Macki na szyi w ogóle się do tego nie nadają, one służą do delikatnych czynności. Aleja patrzę na te macki i to, co widzę, napawa mnie przerażeniem. Bo one mają niewłaściwy kolor i rozmiar. Eryk przypomniał sobie opowieści Waltera Gromadzącego Broń. - Są krótkie i czerwonawe zamiast długich i jasnoróżowych? - Właśnie. Hej. - Rachel, córka Estery, uniosła głowę i spojrzała na niego z zaskoczeniem. - Wiesz bardzo dużo jak na kogoś z zewnętrznych jam. - No tak... - wzruszył ramionami Eryk. - Kręciłem się tu trochę i miałem oczy szeroko otwarte. Zwłaszcza ostatnio. Ale myślałem, że to właśnie te Potwory z krótkimi mackami są najmniej niebezpieczne. One zazwyczaj uciekają w panice, gdy ludzie biegną wprost na nie. - Jeśli majągdzie uciekać. Ten Potwór był zbyt blisko ściany... no, nie według naszych standardów, ale jeśli weźmiesz pod uwagę 162 ich olbrzymie kroki. A moi ludzie zbliżali się do niego wielkim półkolem. Wpadł w panikę, ale nie uciekł. Uniósł głowę i usłyszeliśmy jeden tylko potężny, rozdzierający uszy ryk. Nigdy nie słyszałeś dźwięku o takim ładunku emocji i przerażenia. Zobaczyłam, jak Jo-nathan, syn Daniela, zastyga w bezruchu. Teraz to on wpada w panikę. Zamiast zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje i natychmiast wydać rozkaz odwrotu, rzuca włócznię i zaczyna biegać w tę i z powrotem szalonymi zygzakami, głośno przy tym wrzeszcząc. Pozostali patrzą to na niego, to na Potwora, i nie wiedzą, co robić. Niektórzy biegną do Daniela, inni dalej po linę. I wtedy Potwór kopnął. To było kopnięcie na oślep, ale pozostały po nim na ziemi zmasakrowane ciała. A w chwilę później ze wszystkich stron nadbiegły inne Potwory i złapały każdego, kto jeszcze pozostał żywy. Kiedy chwyciła mnie zielona lina, byłam zbyt przerażona, zszokowana tym co się stało i spanikowana, aby pomyśleć o użyciu neutralizatora. Potem, kiedy o tym pomyślałam, znajdowałam sie już zbyt wysoko w powietrzu. - Jasne. Zabiłabyś się, gdybyś użyła go wtedy. A potem przyniosły cię tutaj. - A potem przyniosły mnie tutaj - potwierdziła dziewczyna. -A teraz, Eryku, przyniosły też ciebie. Żebyś dzielił ze mną klatkę. Eryk odsunął się trochę dalej od tajemniczego płaszcza z wieloma kieszeniami. Usiadł ceremonialnie, opierając dłonie o podłogę i pochylając głowę. Taką pozycję, jak podpatrzył, przyjmowali kapitanowie grup na radzie Ludzkości, gdy chcieli rozważyć jakąś sprawę. A w opowieści Rachel było wiele rzeczy, które wymagały przemyślenia. Po pierwsze, widział teraz zupełnie wyraźnie, że Obcy mimo ich niewątpliwej przewagi technicznej, nie byli warci zupełnie niejako dowódcy ekspedycji, przynajmniej w porównaniu z wojownikami Ludzkości. Prawie nic nie wiedzieli o podstawowych środkach bezpieczeństwa. Arthur Organizator stracił w pułapce człowieka niemal natychmiast po wyruszeniu. No i ten bezładny szyk marszowy... Obcy całkowicie tracili głowę, gdy działo się coś nieoczekiwanego. Gdy trafili do Klatek Grzechu, Arthur nie potrafił już w niczym pomóc. Jonathan, syn Daniela, wpadł w histerię z powodu hałasu, a ta histeria kosztowała życie niemal wszystkich członków jego grupy. Wynikał stąd prosty wniosek: im dalej od zewnętrznych jam, tym gorszajakość przywództwa w nieoczekiwanych sytuacjach. Przy czym najdalsi - Lud Aarona - popełniali już niewiarygodnie idiotyczne rzeczy. Im bliżej zaś terytorium Potworów, prawdopodobnie ze względu na codzienną walkę o przeżycie, tym bardziej doświadczeni, czujni i sprawni byli wojownicy i ich dowódcy. Obcy też zdaje sięto dostrzegli - gdy znaleźli się w klatce bardzo łatwo przyszło mu przejęcie stanowiska wodza od Arthura. Czy można sobie wyobrazić, że jakiś wo- 164 jownik Obcych, tak młody jak Eryk, przejmuje w podobny sposób dowództwo od jego wuja, Thomasa Niszczyciela Pułapek? Ale jeśli spojrzeć na to z innej strony, sprawy nie wyglądały już tak prosto. Im głębiej w jamy, im dalej od terytorium Potworów, tym bardziej skomplikowana była technika, większa wiedza, dalej sięga-jąceplany. Eryk wiedział wszak, żejego szczep wymieniał żywność, a czasem też inne zdobyte na terytorium Potworów przedmioty, na ostrza włóczni i paski plecaków, których sam nie był w stanie wytworzyć. Dopiero niedawno dowiedział się o istnieniu takich ludzi jak Walter Gromadzący Broń, który poszukiwał artefaktów Potworów i próbował zamieniać j e na broń przydatną ludziom, czy Arthur Organizator z jego ideą Zjednoczonych Jam wyznających Wiedzę Przybyszów. A teraz dowiedział się o istnieniu Ludu Aarona, który potrafił stworzyć urządzenia neutralizujące broń Potworów. Jeśli kiedykolwiek komuś udałoby się połączyć odwagę i spryt wojowników zewnętrznych jam oraz wyobraźnię i wiedzę ludzi z jam wewnętrznych, rodzaj ludzki osiągnąłby niewyobrażalną chwałę. Spojrzał na Rachel. Skrzyżowawszy ręce na piersiach, przyglądała mu się od dłuższego czasu uważnym, taksującym spojrzeniem. - Wiesz? Nie wyglądasz najgorzej - powiedziała wreszcie. - Dziękuję, Rachel - odparł, ale myślami błądził zupełnie gdzie indziej. - To urządzenie neutralizujące. Powiedziałaś, że przetestowanie go było niezwykle ważne dla twojego ludu. Czy to znaczy, że jest ono częścią planu zemsty na Potworach? - Oczywiście... podobnie, jak większość rzeczy, które robią ludzkie plemiona. Czy masz już partnerkę? - Nie. Jeszcze nie. Jaki to plan? Chodzi mi o to, czy jest zgodny z Wiedzą Przodków, czy z Wiedzą Przybyszów? Machnęła niecierpliwie ręką. - My, Lud Aarona, nie uznajemy tych przesądów. Dawno już od nich odeszliśmy. Nasz plan ma szansę powodzenia i jest zupełnie nowy. Różni się od wszystkiego, o czym dokąd słyszałeś i jest jedynym, który może zadziałać. Jak to się stało, że taki młody, zdrowy i przystojny wojownik jak ty nie ma dotąd partnerki? - Dopiero od niedawna mam status wojownika. Zaledwie kilka dni temu przeszedłem obrzęd inicjacji. Jeśli wasz plan nie jest związany ani z Wiedzą Przybyszów ani z... - Czy to jedyny powód, dla którego jeszcze nie masz partnerki? To, że dopiero przeszedłeś obrzęd inicjacji? 165 Eryk wstał z godnością. - Są... no, sąjeszcze inne powody. Ale to jest prywatna sprawa i wolałbym zmienić temat. Teraz znacznie bardziej interesuje mnie plan twojego ludu. Rachel uśmiechnęła się i pokręciła w zadumie głową. - Mężczyzna i kobieta... praktycznie dwa odrębne gatunki. Gdyby nie seks, nic by ich nie łączyło. Teraz nie powiem ci nic więcej ani o moim ludzie, ani o planie. Powiedziałam już dosyć. Wolę omówić z tobą inny temat - seks. Seks, seks i tylko seks jest tematem naszej rozmowy. Chcę usłyszeć, co masz przeciwko małżeństwu. Więc jakie są te osobiste przyczyny, Eryku? Muszę i chcę wiedzieć. Zawahał się. - Jestem jedynakiem - powiedział wreszcie cicho. - Jesteś czym? Jedynakiem? Aa... rozumiem. To znaczy, że w miocie byłeś tylko ty? Twoja matka urodziła tylko jedno dziecko - ciebie. I dziewczęta z twój ego szczepu obawiają się, że to może być dziedziczna przypadłość? No, to nie jest poważny problem. Coś jeszcze? - Nie, nic więcej - warknął ze złością. - Jak możesz twierdzić, że to nie jest poważny problem? Czy może być coś gorszego od posiadania nie w pełni wartościowego nasienia? - Wiele rzeczy. Ale to na razie nie jest tematem naszej rozmowy. U nas małe mioty są czymś normalnym. Zazwyczaj kobieta rodzi bliźnięta. Naprawdę liczne mioty mają Dzicy Ludzie, tam rzadko zdarza się mniej niż szóstka. I myślę, że jest ich tym więcej, im bardziej ludzie oddalają się pod względem genetyki od naszych Przodków. A może rów-nież muszą równoważyć większą umieralność niemowląt. Ale jeśli chodzi o mnie, będę bardzo szczęśliwa z poj edynczego dziecka. Zwłaszcza tutaj, gdzie nie mogę liczyć na pomoc położnych przy porodzie. Eryk spojrzał na nią ze zdumieniem. - Przy porodzie? Tutaj? Znaczy... myślisz, że... sugerujesz... - Mój drogi barbarzyńco, ja nie myślę i nie sugeruję. Ja składam propozycj ę. Proponuj ę związek między tobą i mną, związek na całe życie, w zdrowiu i w chorobie. Przyjmujesz moje oświadczyny czy nie przyjmujesz? - Ale dlaczego? Nigdy dotąd mnie nie widziałaś. Nic o mnie nie wiesz. Pochodzimy z różnych plemion. Rachel, nie próbuję odrzucić twojej propozycji, ale dopiero znalazłem się w tej klatce... a ty zbyt mnie ponaglasz. Musi być jakiś powód. - Bo jest. I to więcej niż jeden. Pomińmy już fakt, że staję się coraz starsza i powinnam myśleć o mojej przyszłości. Pomińmy też 166 to, że podoba mi się zarówno twój wygląd zewnętrzny jak i osobowość, że chyba nie masz złego charakteru. To wszystko jest dość ważne, chociaż nie zasadnicze. Natomiast to, co zaraz powiem, ma zasadnicze znaczenie. Podeszła i wzięła go za rękę. Eryk poczuł lekkie podniecenie, jakby dopiero w tej chwili dostrzegł nagość Rachel. Przez całe życie widywał nagie kobiety, co było zupełnie naturalne, ale teraz kiedy wyobraził sobie, że wkrótce ona i on... - Wydaje mi się - powiedziała miękko -że to jest jedyny sposób, by ocalić nasze życie. Twoje na pewno, a być może i moje. Początkowo w tej klatce siedziało ze mną trzech chłopców z naszej ekspedycji. I brano ich jednego za drugim i... och wiesz co robiono... widziałeś sam. - Wiem - powiedział Eryk z nagłym gniewem. - Widziałem, co z nami robią. - Więc kiedy w końcu wzięli mnie, myślałam, że to już koniec. Ale byłam tylko podawana na zielonej linie od jednego Potwora do drugiego. Radziło ich nade mną chyba z pięć. Potem włożyli mnie z powrotem do klatki. Sammy, syn Josepha, który był jedynym pozostałym jeszcze przy życiu, powiedział, że może domyśliły się, iż j estem samicą, a to byłaby dla nich niezwykle rzadka zdobycz. Rozmawialiśmy o tym, ale zanim doszliśmy do jakichkolwiek konkretnych wniosków, nadeszła kolej Sammy'ego. To co mu zrobiły... uhh... to było chyba najgorsze ze wszystkiego. Potrząsnęła głową, a Eryk spostrzegł, że sam mimowolnie zaciska pięści. Wreszcie uśmiechnęła się, choć ze smutkiem, i podjęła opowieść. - A potem nadeszła kolej Dzikich Ludzi, następnie zaś zjawiłeś się ty, a zarówno oni jak i ty mieliście rozpuszczone włosy, tak jak ja. Jasne jest więc, że Potwory wiedzą, że jestem samicą, i pró-bująmnie skojarzyć, a wybierająmężczyzn noszących rozpuszczone włosy gdyż być może myślą, że nasze gatunki są sobie najbliższe. Eryku, nie mam zbytniej ochoty współpracować z nimi w ich badaniach nad ludźmi, ale w tej sytuacji muszę dać im to, czego chcą. Jeśli tego nie zrobię, zabiorą cię stąd i rozerwą na strzępy w jakimś eksperymencie. A być może również i mnie, gdy wreszcie się zniecierpliwią. W najlepszym zaś wypadku zamiast ciebie zjawi się tu następny Dziki Człowiek ze swoimi ostrymi pazurami i tym błyskiem w oczach, który mówi jasno: „Jedzenie. Na dwóch apetycznych nogach, takie jak powinno być." A ja już jestem zmęczona 167 zabijaniem i walką. To jest domena mężczyzn. Więc bądź moim mężczyzną i rób to zamiast mnie. Eryk poprawił bezwiednym ruchem paski swego plecaka, wciąż rozważając to, co usłyszał. Jej wywody zdawały się słuszne. W ich położeniu jedynym rozsądnym rozwiązaniem było spełnienie życzenia Potworów. W dodatku miał niewiarygodne szczęście. Racheljako żona znacznie przewyższała jego najśmielsze marzenia. Dziewczyna z taką wiedzą prawdopodobnie przewyższyłaby każdą kobietę nie tylko pośród Ludzkości lecz także u Obcych. A to przyczyniało się bezpośrednio do wzrostujego prestiżu i pozycji... jeśli kiedykolwiek spotka się jeszcze ze swym ludem. Co za wspaniała szansa. Ale on był pełnoprawnym wojownikiem. A łączenie się z kobietą to poważna sprawa. Wszystko musi odbyć się z należną temu aktowi powagą i zgodnie z tradycją. - Odwróć się - rozkazał. Muszę ci się przyjrzeć. Rachel wykonała jego polecenie z całkowitą uległością, jak zresztą należało oczekiwać. Zewnętrzne czy wewnętrzne jamy, Lud Aaro-na czy Ludzkość - nie mogło być aż takich różnic w ludzkich zwyczajach. Męskie Prawo Oceny wszędzie musiało być takie samo. Odsunęła się o krok i obracała powoli, odrzucając włosy daleko do tyłu aby dokładnie pokazać ciało. Wyraźnie wysunęła też naprzód piersi. Nie były to największe piersi jakie Eryk kiedykolwiek widział, ale jednak dość spore, a przy tym niezwykle kształtne i jędrne. Jej biodra zdawały się nieco zbyt wąskie, ale planowali raczej mały miot. Kobiety Ludzkości miały znacznie szersze biodra, ale też ich mężowie wymagali jak największej liczby dzieci. Jeśli chodzi o resztę, no cóż, pośladki były absolutnie piękne i w połączeniu ze smukłymi udami nie mogły pozostawiać nic do życzenia. No i twarz... kiedy odwróciła się ponownie przodem, pogładził ją łagodnie po policzku. Twarz miała urzekającą. Duże, błyszczące, brązowe oczy, wąski zgrabny nosek, ślicznie wykrojone usta z nieśmiałym uśmiechem czającym się w kącikach, delikatnie zarysowane policzki, i ta burza brązowych włosów opadająca na plecy... Według standardów Ludzkości twarz była najmniej ważna w kobiecej urodzie, ale Eryk miał zawsze pewną słabość do pięknych twarzy, do czego przyznawał się zresztą tylko przed sobą. Był więc szczęśliwy, że właśnie twarz była jej najmocniejszą stroną. A jeśli dodać do tego obłędnie kształtny tyłeczek i nie najgorsze wcale biodra i piersi, j eśli dodać do tego zawartość j ej głowy - ten posag ogromnej wiedzy, który wnosiła do małżeństwa... tak, Eryk musiał przy- 168 znać, że Rachel jest skarbem, dla którego zdobycia warto było przelać krew. Oczywiście nigdy by jej tego nie powiedział. Członek Stowarzyszenia Mężczyzn musiał zawsze zachowywać się z przystającą mu rezerwą wobec członkini Stowarzyszenia Kobiet. Cofnął się o krok, krzyżując powolnym, dostojnym ruchem ręce na piersiach. Ocena została zakończona. Rachel rozluźniła się i wzięła głęboki oddech. - Jesteś zadowolony? - spytała z wyraźnie słyszalną emocją w głosie. Eryk był niezwykle zadowolony. A już obawiał się, sądząc po żartobliwym tonie jakim przemawiała do tej pory, że nie ma pojęcia o właściwym zachowaniu. - Jestem zadowolony - odparł używając tradycyjnej formuły. -Usatysfakcjonowałaś mnie. Chcę, abyś była moją żoną. - Cieszę się. Teraz ja powołuję się na Prawo Przyzwolenia. Nie możesz zbliżyć się do mnie po raz pierwszy, dopóki nie będę gotowa. - Masz takie prawo - zgodził się Eryk. - Będę czekał na twoje przyzwolenie. Ale mam nadzieję, że nastąpi ono szybko. Przypatrywali się sobie z nieśmiałymi uśmiechami, jakby oczekując, aż na powrót staną się sobą, aż oficjalna atmosfera się ulotni. Ponad nimi, wokół nich i pod ich stopami była bezgraniczna biała pustka terytorium Potworów, a w sąsiednich klatkach ich towarzysze oczekiwali aż dopełni się ich los. Ale tu, w tej klatce, stali się właśnie mężem i żoną, dwojgiem ludzi, którzy już niedługo będą stanowić jedność, gdy tylko dziewczyna uzna, że nadszedł właściwy czas. Nagle Rachel zaczęła chichotać. - Ale byłam zdenerwowana. Ty też się denerwowałeś? - Trochę - przyznał Eryk. - Ale i tak była to najszybsza ceremonia, o jakiej słyszałem. - Mam nadzieję, że nie pominęliśmy niczego. - Nie, nie pominęliśmy. Przynajmniej niczego ważnego. Oprócz - nagle przypomniał sobie o czymś - oprócz jednego warunku, o którym zapomniałem. Chciałem, żebyś się na to zgodziła zanim zawrzemy związek. Ale potem tak zajęła mnie ceremonia, że zupełnie zapomniałem. - Masz pecha- zawołała i zaczęła wokół niego jakiś szalony radosny taniec. -Za późno, za późno! Umowy są przed małżeństwem, nigdy potem! 169 Widząc nagły wyraz złości na jego twarzy, stanęła i wzięła jego dłonie. - Och Eryku, ja tylko żartuję. To moje poczucie humoru czasem sprawia mi kłopoty. Moi ludzie mówią, że większość dzieci przychodzi na świat z płaczem, a Rachel, córka Estery, urodziła się ze śmiechem i pewnie ze śmiechem umrze. Powiedz mi, o co chciałeś prosić, a ja to zrobię. Cokolwiek by to było. - Dobrze. - Teraz, kiedy naprawdę miał o to prosić, trudno mu było sformułować to dziwne życzenie. Nie sądził, aby kiedykolwiek jakiś mężczyzna poprosił kobietę o coś takiego. - Chcę, żebyś mnie uczyła. Chcę, żebyś nauczyła mnie wszystkiego, co wiesz. - Chcesz żebym... pragniesz edukacji? - Tak, Rachel. Właśnie tego chcę - powiedział gorąco. - Edukacji. Wiedzy. Nie oczekuję, że zdradzisz mi sekrety Stowarzyszenia Kobiet Ludu Aarona, ani że będziesz łamała jakieś przysięgi. Ale chcę wiedzieć co najmniej tyle, ile wie przeciętny mężczyzna w twoim plemieniu. O Potworach, o liczeniu, o historii naszych Przodków. Jak narodziła się Wiedza Przybyszów. Jak narodziła się Wiedza Przodków. W jaki sposób Obcy robią swoje przedmioty i do czego one służą. Jak... sam nawet nie wiem, co powinienem chcieć wiedzieć -zakończył żałośnie. - Ale ja wiem - powiedziała pieszcząc delikatnie dłonią jego policzek - i bardzo chętnie cię nauczę wszystkiego co wiem, kochanie, naprawdę bardzo chętnie. I nie martw się o moje sekrety. Inżynieria będzie na pewno ostatnią rzeczą, do której dojdziemy. Chcesz zacząć już teraz? - Tak! -krzyknął, a oczy błyszczały mu z podniecenia. - Chcę zacząć teraz! W tej chwili! - Więc usiądź. Usadowiła się na podłodze i z kieszeni płaszcza wyjęła przybory do pisania i tabliczkę. Eryk przysiadł obok niej. Teraz, kiedy wreszcie zdołał wykrztusić swoje życzenie, doświadczył głodu, jakiego nie czuł nigdy dotąd. Głód jedzenia, głód seksu - to było nic w porównaniu z tym, co odczuwał teraz. To był prawdziwy głód wiedzy. Rachel przez moment przyglądała mu się w zadumie. - Cóż za niezwykły początek współżycia małżeńskiego... z tabliczką i pisakiem. Nikt z moich przyjaciół z Ludu Aarona by w to nie uwierzył... nikt z twoich przyszłych przyjaciół. Ale wiesz co, Eryku? Jestem naprawdę szczęśliwa. To, że jesteś barbarzyńcą z zewnętrznych jam było jedyną rzeczą, która martwiła mnie w naszym 170 związku. Barbarzyńcą według naszych standardów, choć może nie zawsze są one słuszne... j ednak martwiło mnie to. Nauczę cię wszystkiego, co wiem. Od czego mam zacząć? Eryk przysunął się do niej i wziął głęboki oddech. - Zacznij od protoplazmy. Chcę wiedzieć absolutnie wszystko o protoplazmie. 20. Zdobywanie wiedzy było jak podróż przez nieznane jamy. Korytarz, którym się szło, rozgałęział się w dwie, trzy odnogi, z których można było wybrać naraz tylko j edną i chociaż widać było drogę zaledwie do najbliższego zakrętu, to prawie za każdym z nich czekało coś, co wzbudzało zdumienie. Tak było na przykład z astronomią. Na początku wydawała się zupełnie bezużyteczna - mnóstwo skomplikowanych, niezrozumiałych liczb, do niczego nieprzydatnych. Ot, wkuwanie na pamięć dziwnych nazw i rysowanie licznych kółek na tabliczce Rachel. Najpierw mówili o Ziemi. O Ziemi, którą mieli odzyskać po pokonaniu Potworów. Ziemia to rodzaj kuli, która wisi albo kręci się i wędruje po czymś, co nazywa się kosmos. Ziemia jest planetą, a o-prócz niej są w kosmosie również inne planety, a także gwiazdy, komety i galaktyki, kosmiczny pył, promieniowanie, i wszystko to w tym samym kosmosie, w niewyobrażalnych odległościach od Ziemi. Eryk powtarzał pilnie nazwy planet i pozostałych obiektów astronomicznych, które stanowiły dla niego puste dźwięki, jedynie zaśmiecały mu głowę. Ale miał to wrażenie tylko do momentu, gdy nagle tknęła go pewna myśl: przecież Ziemię można wyobrazić sobie jako ciepły, znajomy korytarz, w którym człowiek przebywa nim otworzy drzwi wiodące na groźne terytorium Potworów. Otwieranie tych drzwi to jak opuszczenie Ziemi, a terytorium Potworów, obce i pełne niebezpieczeństw, byłoby kosmosem, w którym można też znaleźć inne drzwi, wiodące do nowych nieznanych jam, nowych planet i gwiazd. 172 To mu pomogło zrozumieć astronomię ale wcale nie czyniło jej bardziej przydatną w praktyce i mniej nużącą, aż przyszła następna myśl, która go zastanowiła. Przypomniał sobie rozmowę z Walterem Gromadzącym Broń, podczas jednego z noclegów ich ekspedycji. Wtedy Walter opowiadał mu o chłopcu, który zastanawiał się, co leży na zewnątrz terytorium Potworów, co otacza ich świat tak jak ich siedziby otaczają świat ludzi. Walter wykpił te rozważania jako zbyt skomplikowane dla ludzkiego umysłu. Ale one nie były zbyt skomplikowane. To właśnie teraz, dzięki astronomii, otrzymywał właściwą odpowiedź. Na zewnątrz terytorium Potworów była Ziemia. A na zewnątrz Ziemi rozciągała się nieskończona pustka przestrzeni kosmicznej . A więc Potwory i ich siedziby stawały się tak samo małe, nieistotne i nieważne jak ludzie. Czy jednak ludzie naprawdę są tak mało istotni? Chyba nie zawsze tak było. Eryk nauczył się już odczuwać dumę z przynależności do rasy, która potrafiła opracować tak dobry system przechowywania danych jakim był alfabet, rasy, która potrafiła zapisać niewiarygodnie wielkie liczby i ścieśnić je w tym zapisie do wielkości wyobrażalnych, dodawać je, mnożyć... - Nie, Eryku! Nie! - zawołała Rachel rzucając zdecydowanym ruchem pisak na płaszcz, na którym siedzieli. - Nie będziemy tego kontynuować. Popychasz mnie w stronę rozwinięcia metody Homera i dzielenia wielomianów. Dajmy temu spokój. Po pierwsze nie jestem za dobra w wyższej matematyce a po drugie... kochanie, to miał być kurs ogólny i tyle. Jesteś jak gąbka - chłoniesz, chłoniesz i chłoniesz. Czasem mnie przerażasz. Ty chyba mógłbyś nie spać j eszcze wiele dni? Eryk przytaknął. Czuł się jak na złodziejskiej wyprawie. Któż myślałby o spaniu, gdy podnieca myśl o łupach, j akie można zdobyć? Ale kobiety - przypomniał sobie - no tak, kobiety są inne, one chyba nigdy nie odczuwają tego podniecenia. Spojrzał troskliwie na żonę. Faktycznie wyglądała na zmęczoną. Nie pomyślał o tym dotąd, ale tak naprawdę jego lekcja trwała niemal bez przerwy od momentu, gdy dziś się obudzili. - Kochanie, chcesz iść spać? - Marzę o tym! - Jej głos zabrzmiał tragicznie, ale oczy wciąż się do niego śmiały. - Już nie mogę myśleć o niczym innym, ale to ty jesteś mężczyzną i wodzem. Musisz ogłosić nadejście nocy. - Więc ogłaszam noc - powiedział. - Idziemy spać. Wyciągnął się na wznak na podłodze i przyglądał się spod wpół przymkniętych powiek żonie chowającej przybory do pisania w jed- 173 nej z kieszeni płaszcza. Jak ona jest zgrabna. Jak bardzo, bardzo jej pożąda. I jak wiele wie. Przekazała mu przecież dopiero cząstkę swojej wiedzy. Na przykład to dzielenie wielomianów - zastanowił się, czując jednocześnie, że Rachel układa się do snu u jego boku -czy to by szło tak samo jak zwykłe dzielenie pisemne? Jeśli tak... Tak - stwierdził zdecydowanie w myślach, gdy tylko otworzył oczy, by ogłosić nadejście dnia - zdobywanie wiedzy jest jak zwiedzanie nowych korytarzy w dzieciństwie. Zawsze wtedy pytało się doświadczonego wojownika: a to wąskie przejście tam, dokąd prowadzi? I jakże często słyszał tak jak teraz - to w tej chwili nie jest istotne. Przyglądaj się lepiej uważnie temu korytarzowi, którym idziesz obecnie. I Eryk przyglądał się uważnie coraz to nowym korytarzom. Uczył się podstaw fizyki, chemii, biologii. Uczył się o roślinach zielonych, których nigdy nie było dane mu spotkać, i o jednokomórkowych zwierzętach, których mnóstwo spotykał na każdym kroku, ale nigdy nie zdawał sobie z tego sprawy, bo były tak małe... - I twój lud naprawdę ma ten... mikro - rzecz? - Mikroskop. Mikroskop, Eryku. Tak, mamy prosty mikroskop. Kiedy nasi Przodkowie władali Ziemią, mieli mikroskopy powiększające setki, a nawet kilka tysięcy razy. To była rozwinięta, zaawansowana cywilizacja techniczna. Mogli produkować ich ile chcieli... może nawet cztery, czy pięć naraz. Nie patrz tak - nie powtarzam teraz legend i mitów. Pamiętaj, że ludzie osiągnęli podróże międzyplanetarne zanim pojawiły się Potwory. Nie mieli jeszcze statków między - układowychjak Potwory, nie kolonizowali też jeszcze nowych światów, ale potrafili podróżować między planetami własnego układu w pojazdach, które były niemal tak samo skomplikowane technicznie jak te, którymi przybyły Potwory. Tragedia polegała na tym, że ludzkość rozporządzała w tym czasie zaledwie kilkoma statkami i to badawczymi, a Potwory przybyły z gwiazd z całą wojenną flotą inwazyjną liczącą tysiące jednostek. Gdybyśmy mieli jeszcze wiek, może pięćdziesiąt lat, dysponowalibyśmy flotą, która nie zostałaby unicestwiona przez zaledwie pierwszy patrol Potworów, który dotarł do Układu Słonecznego. Eryk uśmiechnął się i spojrzał przez przezroczystąpodłogę ku innym klatkom majaczącym w białej przestrzeni. Klatkom, gdzie inni ludzie teraz zapewne spali lub włóczyli siębez celu tam i z powrotem... - „Poprzeznagłość ataku"... -mruknął. 174 - Słucham? - Nie, nic. To tylko fragment katechizmu, z Wiedzy Przodków, którego uczyłem siew dzieciństwie. Pamiętam szok jaki przeżyłem, gdy mój wuj stwierdził, że to wszystko bzdury. Ale potem pogodziłem się z tą myślą. Zrozumiałem, że wciskają nam je do głowy nasi wodzowie, aby utrzymywać nas w ciemnocie i żebyśmy nie zadawali pytań. I teraz dowiaduję się, że lud, który zna historię Przodków lepiej niż ktokolwiek inny w jamach, jeśli chodzi o przyczyny ich upadku ma do powiedzenia dokładnie to samo. Poprzez nagłość ataku. Zastanawiam się, czy w ogóle jakaś wiedza i wiara j est prawdziwa? - Hej! - Rachel chwyciła go pieszczotliwie za długie włosy i potrząsnęła delikatnie j ego głową. - Pobrałeś trochę nauk i myślisz, że już czas na metafizykę? - Czy to jest metafizyka? - spytał Eryk dumny, że właśnie samodzielnie odkrył jakąś dziedzinę dawnej wiedzy. Dziewczyna zgrabnie uniknęła odpowiedzi. - Najpierw musisz jeszcze poznać wiele faktów materialnych. Bardzo wiele, Eryczku, mimo że łykasz wiedzę bez opamiętania, jak spragniony wodę. Może właśnie cała wiedza i wszystkie wierzenia są prawdą... w pewien sposób, dla pewnych ludzi, w pewnych sytuacjach. Każde wierzenie musi zawierać pewną dozę prawdy. Podobnie jak te historie o grupie naszych Przodków, którzy wierzyli, że człowiek wynosił się zbyt wysoko i że przybycie Potworów było karą, sądem ostatecznym, którego dokonała jakaś wyższa sprawiedliwość. Sądzili oni, że podróże kosmiczne, genetyka, energia atomowa to już ostatnia granica, i gdy człowiek ją osiągnął, Ten Kto Włada Światem zadecydował o strąceniu go z wyżyn. I mogli mieć rację. Kto to wie? - Jak to? Rachel podeszła do przezroczystej ściany klatki i przytknęła głowę do śliskiej powierzchni. Wyglądała na bardzo zmęczoną. - Ten pogląd można tłumaczyć na różne sposoby. Sam wybierz to, co ci najbardziej odpowiada. Nie można wykluczyć, na przykład, że jakaś nadnaturalna siła, zdolna dokonać takiego osądu, istniała... istnieje. I jeśli teraz spojrzysz jak żałosny, jak śmiesznie mały stał się nasz gatunek, kulący się gdzieś w ścianach siedzib Potworów, możesz dojść do wniosku, że wtedy, w czasach naszej chwały, mogliśmy sięgnąć trochę za wysoko. Ale j eśli zapytasz mnie dlaczego -jak mówili nasi przodkowie - zostaliśmy poniżeni, a Potwory wywyż- 175 szone, to muszę powiedzieć uczciwie, że nie mam najmniejszego pojęcia. Zwróć jednak uwagę na to, że jeśli już zgodzisz się na istnienie jakiejś ponadnaturalnej siły, musisz też przyjąć do wiadomości, że jej sposób myślenia nie musi być zrozumiały dla ludzi i niekoniecznie też musi ona sprzyjać ich dążeniom. Eryk wstał, podszedł do ściany i oparł się o nią plecami. Nie spuszczał oczu z twarzy przemawiającej Rachel, zafascynowany zarówno tym, co głosiła, jak i kształtem, jaki przybierały wtedy jej piękne usta. - Nie musi też - wtrącił się - sprzyjać dążeniom Potworów. - Być może - zgodziła się. - Ale co my wiemy o dążeniach Potworów? Co wiemy o ich wzajemnych relacjach? Natomiast wiemy dobrze, jakie były zawsze i jakie są teraz relacje międzyludzkie. Na przykład Potwory mogą być dla siebie jak bracia... tylko jak moglibyśmy to stwierdzić? Wiemy o nich równie mało, jak one o nas. Być może one nawet nie uważają nas za rasę inteligentną? Być może nawet nie łączą nas z tą międzyplanetarną cywilizacją, którą zniszczyły wieki temu? Kto wie. Może w ich oczach to nie była naturalna cywilizacja? Może dla nich właśnie teraz żyjemy w sposób naturalny? A my? My nie dowiedzieliśmy się o nich nawet najprostszych rzeczy, a przecież obserwuj emyje już od tak dawna. Jaki mająrząd? Czy mają w ogóle rząd? Jakim mówią językiem i czy w ogóle mają język? Jak wygląda ich życie seksualne i czy w ogóle mają życie seksualne? - Do czego służą im te eksplodujące czerwone kule? Dlaczego niektóre Potwory atakują nas i miażdżą, a inne uciekają na nasz widok w panice? - dodał Eryk skupiając się na bardziej praktycznych problemach, o których często rozmyślał wędrując w tę i z powrotem po klatce, gdy Rachel już dawno spała. - Ale to wszystko znaczy tylko, że one są inne, niekoniecznie lepsze. Może ta nadnaturalna siła tak myślała ale ja bym z nią dyskutował. Dyskutowałbym nad założeniami, które przyjęła. Na jakich podstawach oparli swoje wierzenia nasi przodkowie - ta grupa, która uznała Potwory za sąd władny nas ukarać? Rachel uśmiechnęła się do niego a j ej twarz znalazła się tuż przy jego twarzy. - O, tak, Eryku. Ty byś z Nim dyskutował. Nie wątpię, że byś dyskutował. I powiedziałbyś Mu, że się myli. Ty reprezentujesz wszystko, co najlepsze i najgorsze w ludzkim samcu. Ale oni mieli też moralną podstawę dla swych twierdzeń, wynikającą z bardzo usprawiedliwionego poczucia winy. 176 - Usprawiedliwionego? Jakiej winy? - Jak ci już powiedziałam, w każdym wierzeniujest ziarno prawdy. Człowiek przez tysiące lat był panem Ziemi. I przez cały ten czas zżerało go poczucie winy. Jeśli spojrzysz na religię, na literaturę, na wszystko, co tworzyli najlepsi z nas, dojrzysz je bez trudu. Ato nie byli szaleńcy. I j eśli odłożysz na bok wszelkie romantyczne legendy i przyjrzysz się temu, co człowiek naprawdę robił, zrozumiesz, że mieli dostateczne powody, by odczuwać to, co odczuwali. Bo człowiek zamieniał swych braci w niewolników, torturował ich i poniżał. Niszczył inne cywilizacje, burzył ich świątynie i uniwersytety albo zamieniałje w wychodki. Czasami mężczyzna ranił i poniżał kobietę, czasami to ona raniła i poniżała mężczyznę. W niektórych miejscach rodzice zamieniali swe dzieci w niewolników na całe życie, gdzie indziej zaś dzieci skazywały starych i bezużytecznych już dla społeczeństwa rodziców na śmierć. I czynił to wszystko ze swoim własnym gatunkiem, z tak zwanym człowiekiem rozumnym. A co uczynił z innymi gatunkami, z braćmi, z którymi razem dorastał na Ziemi? Wiemy, co uczynił z człowiekiem neandertalskim, a jak wiele j eszcze innych gatunków spoczywa w nienazwanych grobowcach antropologii? - Człowiek jest zwierzęciem, Rachel! Jego obowiązkiem jest przeżyć. - Człowiek jest czymś więcej niż tylko zwierzęciem. I ma więcej obowiązków niż tylko przeżyć. Jeśli jedno zwierzę pożera drugie, to jest to tylko biologia. Ale jeśli człowiek zabija, z potrzeby lub tylko dla kaprysu, popełnia zbrodnię i wie o tym. I nie ma znaczenia, czy ten czyn j est usprawiedliwiony, czy nie. On wie, że popełnia zbrodnię! A jest to wiedza właściwa wyłącznie człowiekowi, więc nie można tłumaczyć zbrodni ewolucją i walką o byt. Eryk odszedł od ściany klatki i zaczął wędrować w tę i z powrotem, to zaciskając nerwowo pięści to rozluźniając je. - No dobrze - powiedział zatrzymując się gwałtownie. - Człowiek mordował swoich braci przez całą historię, a w okresie prehistorycznym mordował pokrewne gatunki. Przypuśćmy, że temu nie zaprzeczam. Dokąd nas to prowadzi? - Do jeszcze bliższego przyjrzenia się temu ciągowi zbrodni. Co z gatunkami mniej z nami spokrewnionymi? Opowiadałam ci o pewnych zwierzętach, które nazywano udomowionymi: o wołach, osłach, koniach, psach, kotach, świniach... Czy wiesz, co kryje się za słowem udomowienie? Czasem kastracja, czasem krzyżowanie. 12 - O ludziach... 177 Zabieranie matce mleka przeznaczonego dla jej młodych. Zdzieranie skóry. Odrywanie mięsa od kości, co było doskonale zorganizowaną działalnością ekonomiczną, a nawet tresowanie zwierząt, by wiodły swój własny gatunek na rzeź. Zabieranie istotom ich własnego kształtu i zamienianie je w karykaturę siebie samych - tak uczyniono na przykład z psami. Mieszanie się w procesy rozrodcze, aby zamienić zwierzęta w pracujące nonstop fabryki niezapłodnionych jaj - tak uczyniono z kurami. Wykorzystywanie ich naturalnych odruchów dla rozrywki lub sportu - co robiono z końmi lub bykami. Nie śmiej się, Eryku. Ty myślisz o przeżyciu, a ja mówię teraz wciąż 0 winie naszego gatunku. Robiliśmy te wszystkie rzeczy innym istotom, innym gatunkom, innym ludziom - robiliśmy je przez tysiąclecia. I jeśli rozważasz kwestię zła i dobra, złych i dobrych czynów, litości i okrucieństwa tak, jak czynili to od wieków nasi ojcowie, to jakichkolwiek usprawiedliwień szukałbyś w nauce, w filozofii, w polityce, nie możesz uciec od tego wszechpotężnego poczucia winy. A już zwłaszcza nie teraz kiedy stoisz nagi i drżący, i upadły tak nisko. Czy nie czujesz, że zaciągnąłeś olbrzymi dług wobec wszechświata, w którym żyjesz, i że teraz właśnie inny gatunek, silniejszy 1 sprytniej szy niż twój, wystawił ci rachunek? Przecież oni robią z nami właśnie to, co my robiliśmy z innymi od początku naszej historii. Czy nie sądzisz, że jeśli to, co czyniliśmy, można było usprawiedliwiać wyłącznie naszą potęgą, to teraz w podobny sposób można wyjaśnić to, co dzieje się z nami, gdy już tą potęgą nie władamy? Rachel skończyła i skrzyżowała ręce na piersiach. Eryk przyglądał się przez moment jej falującemu biustowi, strużkom potu spływającym wzdłuż ciała, a potem podążył za jej spojrzeniem i jeszcze raz utkwił wzrok w przezroczystych klatkach wypełnionych ludźmi. W klatkach, które były jedynym stałym punktem w bezkresnej białej przestrzeni. W klatkach nad nimi, pod nimi, obok... tak daleko jak tylko sięgał ich wzrok. 21. Eryk nauczył się wielu rzeczy. Nauczył się, czymjest miłość. Nauczył się wiele o Ludzie Aarona. Miłość miała dla niego słodki, bardzo słodki smak. Zaczęła się od pożądania, ale potem stała się znacznie bardziej skomplikowana i tak naprawdę to właśnie te uczucia, których nie umiał nawet nazwać i wyrazić, były najpiękniejszą częścią miłości. Uszczęśliwiało go, że Rachel, córka Estery, przy której był przecież tylko nieokrzesanym barbarzyńcą, stawała się wobec niego coraz bardziej uległa od momentu, gdy wreszcie zdecydowała mu się oddać. Czuł się cudownie widząc rozkosz, z jaką oddawała mu się ponownie, wyczuwając przyjemność, z jaką słuchała jego słów i przypatrywała się jego postępom -jego, ignoranta, który dopiero co słuchał z otwartymi ustami, że jamy, w których spędził całe swe życie, sązaledwie otworami w materiale izolującym, którego Potwory używały do uszczelniania ścian przed chłodem. Wciąż zaskakiwały go jej reakcje - gdy jej gniew i irytacja rozpływały się bez śladu w jego objęciach, gdy jej głośny śmiech przechodził w nieśmiały, wstydliwy i zachęcający zarazem uśmiech, gdy kpiące błyski w jej oczach zamieniały się nagle w poważne spojrzenie brązowych źrenic. Te oczy sięgały do głębi jego serca. Jakby pytały strwożone, czy będzie dla niej dobry. Przecież to, jak ją będzie traktował, zależało tylko od niego, a ona nie miała innego wyjścia, jak tylko pogodzić się ze swoim losem. 179 Zachwycały go różnice między ich ciałami - nie te, o których zawsze wiedział, że istnieją pomiędzy kobietą i mężczyzną, lecz te, które odkrywał dopiero teraz: tak drobne palce, tak gładka i miękka skóra, tak niewiarygodnie delikatne włosy... - Większość twoich ludzi ma taki kolor włosów, prawda? - spytał gładząc jej długie loki. Rachel przysunęła się bliżej i oparła głowę na jego ramieniu. - Większość - przyznała. - Obawiam się, że jesteśmy zbyt blisko spokrewnieni. Od wielu już pokoleń wymiana genetyczna jest bardzo ograniczona. Prawie nie zdarza nam się porywać kobiet z innych szczepów, a nasze Stowarzyszenie Mężczyzn bardzo rzadko przyjmuje wojowników z zewnątrz. - Ale mnie przyjmą? To znaczy, jeśli kiedykolwiek uda nam się do nich trafić? - Przyjmą, najdroższy. Przyjmą. Nie będą mieli wyjścia. Posiadłam już zbyt dużą wiedzę i umiejętności, by mogli ze mnie zrezygnować. Anie będą mogli mnie mieć bez ciebie. Powiem im: przyjmiecie mojego Eryka, przyjmiecie go z całym szacunkiem i miłością, albo ja będę tak nieszczęśliwa, że zapomnę wszystko, co umiem. Tak powiem i nie będą mieli wyjścia, zwłaszcza teraz, kiedy moja wiedza jest konieczna dla powodzenia planu, który realizują. - A właśnie, Rachel, te plany. Możesz chociaż dać mi jakieś mgliste wyobrażenie, o co chodzi? Odegranie się na Potworach w nowy i nieznany sposób... to brzmi tak intrygująco, ale ilekroć próbuję dowiedzieć się czegoś więcej... Wyprostowała się gwałtownie i zwróciła ku niemu twarz. - Eryku - powiedziała. - Nie mogę! I wiesz teraz znacznie lepiej niż wiedziałeś kiedykolwiek, że naprawdę nie mogę. Nie pytaj mnie. To jest sekret, który wpływa bezpośrednio na przyszłość mojego ludu. Zaufano mi i nie mam prawa zdradzić tej tajemnicy nikomu. Kiedy staniesz się jednym z nas, dowiesz się wszystkiego i też będziesz wykonywał Plan. Eryk uniósł rękę starając się ją uspokoić. - Już dobrze - powiedział z przepraszającym uśmiechem. -Wybacz mi, to się więcej nie powtórzy. Czekał, aż znów powróci w jego ramiona, ale wciąż siedziała zamyślona. - Mówiłeś o dotarciu do mojego ludu - powiedziała po dłuższym milczeniu, nie patrząc jednak na niego, lecz na przezroczystą 180 ścianę klatki i rozciągającą się poza nią białą przestrzeń. - Czy myślałeś też, jak moglibyśmy tego dokonać? - Chodzi ci o ucieczkę? - Tak, o ucieczkę. Ucieczkę z tej klatki. - Nie w szczegółach ale mam kilka pomysłów. I jedenjest obiecujący, chociaż wymaga jeszcze wiele przemyśleń. Teraz jej oczy powróciły ku niemu i spotkały jego spojrzenie. - Więc zajmij się tym, kochanie - powiedziała cichym, napiętym głosem. - Jak naj szybciej. Zaczynamy być ograniczeni upływem czasu. Siedzieli przez chwilę w milczeniu i patrzyli sobie w oczy. Wreszcie Rachel wstała, a Eryk poszedł w jej ślady. Przytuliła się do niego. - Nie chciałam ci nic mówić, dopóki nie byłam pewna, ale teraz już jestem. - Będziesz miała dziecko! Przytaknęła. Potem przyciągnęła jego twarz i całowała go długo i delikatnie. - Posłuchaj mnie, najdroższy - wyszeptała w końcu. - Jakąkolwiek metodę ucieczki wymyślisz, na pewno będzie związana z wysiłkiem fizycznym. Ajuż niedługo twoja mała Rachel nie będzie tak sprawna jak teraz. Będzie bardzo ociężała i niezgrabna, gdy przyjdzie nam się wspinać, bardzo powolna, gdy trzeba będzie biec... Jeśli mamy uciekać, musimy to zrobić teraz. Eryk przycisnął ją mocno do piersi. - Te przeklęte Potwory! - warknął. - Przeklęte laboratorium! Przeklęte eksperymenty! Nie dostaną mojego dziecka! - To mogą być dzieci - przypomniała mu. - Ty jesteś jedynakiem, ale większy miot wciąż jest prawdopodobny. - Wtedy nie będzie mowy o ucieczce - przyznał gorzko. - Masz rację. Musimy się stąd wydostać, zanim nadejdzie rozwiązanie. I im szybciej, tym lepiej. Rachel wysunęła się z jego objęć i odwróciła ku ścianie. - Tak - powiedziała raczej do siebie. - Czym innym jest próba ocalenia naszego życia i danie Potworom tego czego pragnęły - rozmnażającej się pary, a zupełnie czym innym oddanie im także rezultatu tego związku. - Przestań, Rachel! Do tego jeszcze nie doszło. I Eryk wyruszył na kolejny obchód klatki, który miał być zarazem obserwacjąterytorium Potworów doskonale widocznego przez przezroczystą ścianę. Znów musiał stać się wojownikiem, wyszukać słabe punkty przeciwnika, znaleźć dogodne miejsce do ataku. 181 Wszystkie plany ucieczki, które przygotowywał jeszcze z Jona-thanem, synem Daniela, i Walterem Gromadzącym Broń, nie były teraz wiele warte. Ale pojawił się inny pomysł - na razie tylko delikatnie kiełkował w jego głowie, niby nic konkretnego, ale uchwycił się kurczowo tej myśli. Nie było dalszych lekcji, przynajmniej prowadzonych systematycznie przez Rachel. Teraz to Eryk siedział przy niej i zadawał pytania, starając się wykorzystać jej wiedzę tylko w dziedzinach, które mogły się wiązać z jego rodzącym się planem ucieczki. - Rachel, muszę znać zastosowanie każdego przedmiotu, który masz w kieszeniach płaszcza. Ta mała zaostrzona rzecz na przykład... - Mówiłaś kiedyś, że twoi ludzie mają pewne wyobrażenia co do wyglądu całego tego domu Potworów. Możesz mi to narysować? - Czy można pokroić płaszcz na paski? Czy można je jakoś zszyci Mówiłaś, że masz coś w rodzaju klejącej substancji... - Rachel kochanie, czy możesz mi krótko i nieskomplikowanym językiem wyjaśnić co wiesz o różnych pojazdach używanych przez naszych przodków? Na jakiej zasadzie działały? Samochody, łódki, samoloty, pojazdy kosmiczne? Czasem ją rozśmieszał, czasem niemal przerażał... zawsze zaś doprowadzał do krańcowego wyczerpania. - Sąpewne różnice między mężczyznami a kobietami - mruczała wtedy, opadając bez sił na plecy i na splecione pod głową ręce. -1 nawet wiem, jakie. Kobiety muszą czasami odpoczywać. Mężczyźni chyba nie. I rzeczywiście zdawało się, że Eryk w ogóle nie potrzebuje wypoczynku. W nocy chodził niemal bez przerwy wzdłuż klatki długimi nerwowymi krokami i wymachiwał w powietrzu rękami, jakby spierał się z niewidzialnym rozmówcą, albo siedział w kącie klatki i przyglądał się przechodzącemu Potworowi, ale nawet mimo pozornego spokoju kipiał wtedy wewnątrz... albo też zajmował się eksperymentami. Eksperymentami nad właściwościami pewnych przedmiotów z kieszeni płaszcza, eksperymentami, które można było przeprowadzić tylko podczas pory karmienia albo tylko podczas mycia klatki, albo tylko wtedy, gdy do klatki zbliżał się olbrzymi Potwór, aby przyjrzeć się więźniom. Początkowo Rachel starała się być pomocna, przynajmniej póki mogła pojąć o co chodzi w danym eksperymencie, często bowiem nawet nie domyślała się celu działań Eryka. Ale wkrótce zaczęła 182 zostawiać go samego z j ego badaniami. Ograniczała się do odpowiadania na niespodziewanie rzucane pytania lub do ostrożnego wypowiadania swojej opinii gdy zaszła taka potrzeba. Znacznie częściej jednak leżała tylko i śledziła jego poczynania, uśmiechając się, gdy jego zamyślone i ponure spojrzenie zwróciło się ku niej. Coraz częściej też po prostu leżała na wznak i drzemała. Rozumiał to, chociaż czasami odczuwał irytację, że tak wyłączyła się ze współpracy, że nie może w pełni korzystać z jej wiedzy. Ale ostatecznie to onjest mężczyzną, a ona zaufała mu powierzając w jego ręce rozwiązanie ich wspólnego problemu. Poza tym wiedział też, że kobiety w ciąży, co często mógł zaobserwować jeszcze pośród Ludzkości, zwracały całą swą uwagę i myśli ku jednemu tylko - ku tej bezbronnej istocie, która zaczynała właśnie formować się wewnątrz ich ciała. I Rachel nie była tu wyjątkiem. Eryk to rozumiał, ale też właśnie dlatego tym bardziej wysilał umysł, skupiał się na celu, jaki sobie postawił. Tylko od niego zależało, czyjego rodzina będzie kiedyś chodziła po jamach jako wolne istoty, czy też na zawsze pozostanie w klatkach, zdana na łaskę Potworów i wydana na ich mordercze eksperymenty. Uciekną - postanowił sobie, zaczynając kolejne eksperymenty. Muszą uciec. Muszą! Aż pewnego dnia coś się zmieniło. Nadszedł Potwór i opuścił w głąb ich klatki Roya Biegacza. W pierwszej chwili Eryk porwał za włócznię, gdy nieznany mężczyzna, uwolniony nagle ze splotów zielonej liny, zbierał się właśnie na nogi po upadku tuż obok Rachel, której oczy były rozszerzone z przerażenia. Potem jednak rozpoznał Roya i wykrzyknął jego imię. Wszyscy troje odetchnęli z ulgą. Potwór po krótkiej obserwacji odszedł wielkimi krokami, usatysfakcjonowany najwyraźniej tym, że nie zanosiło się na walkę. Eryk zaś opowiedział Rachel o Royu, a potem przedstawił mu swoją żonę. Ten był niesamowicie zaskoczony - kobieta z Ludu Aarona... z własnej woli... bez przymusu... Ton jego głosu był pełen szacunku, gdy zaczął opowieść o tym, co działo się w starej klatce: - Kiedy cię zabrał, nie mieliśmy wodza. Ludzie nie słuchali już Arthura Organizatora, a on stracił zapał do wydawania komend. Więc rozpuściłem włosy tak jak kiedyś... wiesz, żeby wyglądać tak, jak ty. Myślałem, żejeżeli będę wyglądał takjak ty, to ci ludzie zacznąprzyj-mować rozkazy ode mnie takjak od ciebie. Ale najwyraźniej nie chodziło o wygląd. Walter Gromadzący Broń przejął dowództwo na jakiś czas, dopóki... 183 - To jest to, Eryku - przerwała Rachel. - Puszczone luźno włosy. Dlatego go tu przyniósł - wskazała na swoje włosy, opadające w nieładzie na ramiona. - Rozpuszczone włosy. Ja, ty, Dzicy Ludzie. Potwory nie wiedzą, że jestem w ciąży. Nadal chcą mnie skojarzyć. Eryk skinął głową, zaś Roy wpatrywał się nic nie rozumiejącym wzrokiem to w jedno, to w drugie z nich. - Opowiadaj dalej, Roy. Potem ci to wyjaśnię. Ilu naszych pozostało jeszcze przy życiu? - Prawie nikt. Sześciu, oprócz mnie. A ginęli nie tylko na skutek eksperymentów Potworów. Wielu zginęło w walkach. - Zaczęliście walczyć między sobą? Wysoki, smukły Biegacz potrząsnął niecierpliwie głową. - Nie. Czy było tam o co walczyć? Mnóstwo żywności i żadnych kobiet. Tylko pewnego dnia Potwory wsadziły do naszej klatki całe stado dziwnych ludzi. Ludzi, jakich nigdy nie widziałeś i o jakich nigdy nie słyszałeś. To nie byli nawet Dzicy Ludzie. Mali, brązowi, mniej więcej połowy naszego wzrostu, ale silni jak jasna cholera. Nie używali włóczni tylko pałek i czegoś co nazywali procami. Ciężko było ich zrozumieć. Mówili... no nie wiem, jakoś tak śmiesznie, zupełnie nie jak ludzie. Żaden z Obcych nie widział nigdy takich jak oni, ani Arthur Organizator ani w ogóle nikt. Mieli takie imiona jakNicky Piąty, Harry Dwunasty albo Belzebub Drugi. Wariactwo. Usłyszawszy ciche chrząknięcie Rachel, Eryk spojrzał na nią pytająco. - Wiem coś o nich - powiedziała. - Oni nie są z tego domu. Są z innego budynku, sąsiadującego z naszym. Więc to normalne, że stanowią zupełnie inny szczep ludzkości. Mężczyźni z mojego ludu byli tam kiedyś i opowiadali dziwne historie. - Co ona ma na myśli mówiąc inny dom? - spytał Roy. - Dom Potworów - wyjaśnił Eryk. - My wszyscy: Ludzkość, Obcy, Lud Aarona, żyjemy w ścianach jednego konkretnego domu Potworów. Dokładnie rzecz biorąc, w jednym ze skrzydeł tego domu. W innych skrzydłach mieszka jeszcze wiele szczepów, niektóre takie jak my, niektóre inne. Ale ludzie, którzy żyją w drugim domu, muszą oczywiście bardzo się różnić od nas. Rozdzieliliśmy się wiele, wiele stuleci temu, i nasze języki i kultury rozwijały się w innych kierunkach. - Widząc osłupiałe spojrzenie Roya, powiedział: - No dobrze, Roy. Wrócimy do tego później. Nie przejmuj się. Ci mężczyźni pojawili się w waszej klatce i zaczęli walki? 184 - Tak. Gdy tylko Potwory ich do nas wpuściły - odparł Roy najwyraźniej szczęśliwy, że rozmowa znów zeszła na grunt, na którym czuł się pewnie. - Najpierw wrzeszczeli tak jak my, gdy Potwory opuszczały ich na linach do klatki. Potem uspokoili się. Przestali wrzeszczeć i zaczęły się konflikty. Nie odpowiadało im zupełnie nic, co robiliśmy. Powiedzieli, że nie wiemy nawet, jak należy jeść. Jedyny dopuszczalny sposób jedzenia, ich zdaniem, to położenie się na brzuchu na dnie klatki i jedzenie wprost z podłogi. Jedzenia pod żadnym pozorem nie można dotykać rękami, trzeba jeść z podłogi! I tak ze wszystkim - ze sposobem w jaki spaliśmy, rozmawialiśmy, wypróżnialiśmy się. To byli zaślepieni fanatycy - wszystko musiało być robione według ich praw. Próbowaliśmy przebywać pod przeciwną ścianą klatki niż oni, a kiedy spaliśmy, strzegli nas strażnicy. Ale za każdym razem w porze karmienia albo mycia podłogi, wybuchała ogólna bitwa pośrodku klatki. Włócznie przeciwko pałkom i procom. I zawsze pozostawały co najmniej trzy, cztery ciała dla Potworów do usunięcia. - Ale w końcu ich pokonaliście? - Nikt nie pokonał nikogo. Potwory przyniosły jakąś dużą buczącą maszynę i ustawiły ją nad klatką. Od tej pory ilekroć poczułeś chęć zabicia kogoś, odczuwałeś przerażający ból głowy i nasilał on się dopóki nie porzuciłeś wszelkich agresywnych myśli. A gdy tylko przestawałeś myśleć o zabijaniu, ból znikał. I wiesz co, Ery-ku, musieliśmy się zaprzyjaźnić z tymi małymi, brązowymi ludźmi. Musieliśmy! Żadnych więcej kłótni, walk, zabijania -tylko od czasu do czasu Potwór zabierający z klatki człowieka na kolejny eksperyment i rozrywający go na strzępy. No wiesz, wróciły dobre czasy. Eryk i Rachel uśmiechnęli się ponuro. - I mniej więcej tego spodziewałem się dzisiaj, kiedy mnie wziął. Toteż naprawdę się cieszę, że cię widzę. Myślałem, że dawno już pływasz w kanałach. Arthura Organizatora wzięli jakieś dwa dni temu. Miał szczęście - posypały go tylko jakimś czarnym proszkiem i zmarł natychmiast, upadł jak stał. Ale Manny Budowniczy... Eryk uniósł dłoń i powstrzymał potok jego wymowy. - To mnie niezbyt interesuje. Powiedz mi co innego. Mówiłeś, że czasem zdarzały się trzy, cztery ciała naraz? Czy zabierano j e z klatki wszystkie razem? Roy uniósł brwi zdziwiony, ale zastanowił się nad tym przez moment. 185 - Tak mi się wydaje... Tak. Tak, były brane wszystkie razem. Raz dziennie. Wszystko jedno, ilu zmarło tego dnia. Schodziła zielona lina i brała wszystkie ciała. - Razem ze wszystkim co miały na sobie, z ubraniem, bronią? Brała wszystko? - Oczywiście. Sam widziałeś. Pamiętasz tego, o którym Walter Gromadzący Broń mówił, że j est z Ludu Aarona? Tego, który zmarł wkrótce po naszym przybyciu? Wtedy lina uniosła go razem z bluzą owiniętą wokół twarzy. Wrzuciły go do tej czarnej dziury tak, jak zmarł. I to samo robią ze wszystkimi. - Potwory chyba brzydzą się śmiercią - rozmyślała Rachel na głos. - Przynajmniej jeśli chodzi o nas, ludzi. Zdaje się, że interesujemy ich wyłącznie żywi. Ale co to za różnica, Eryku? Jeśli będziemy martwi... - Jeśli będziemy martwi, mamy duże szansę ujść stąd z życiem -przerwał jej. -Nie żartuję. Roy, uciekniesz z nami? Roy rzucił mu zdumione spojrzenie, ale zaraz entuzjastycznie skinął głową. - Jasne! Jakikolwiek masz plan, choćby nawet szaleńczy i niebezpieczny, z góry go przyjmuję. Nie widzę tu dużych szans na szczęśliwą przyszłość dla ambitnego młodego mężczyzny! - Plan, który mam, jest bardzo niebezpieczny. I bardzo wiele rzeczy może w nim nawalić. Ale to nasza jedyna szansa ucieczki. Dobrze, przystąpmy do dzieła. I zgodnie z jego instrukcjami przystąpili do dzieła. Zmusił ich do tak maksymalnego wysiłku i skupienia, w jakim sam żył od dawna. Robota szła szybko. Tylko raz Rachel zapytała w wahaniem: - Czy nie przyjmuj esz zbyt optymistycznych założeń? Buduj esz przypuszczenia na przypuszczeniach. Prawie nic nie wiemy o domach Potworów. - Jeśli się mylę, będziemy martwi. A co innego czeka nas tutaj? Rachel westchnęła i opuściła głowę, potem powróciła do swego zajęcia. Innym razem wybuchnął Roy. Odkąd się tu zjawił, sporo zdążył się nauczyć i mniej też rzeczy przyjmował na wiarę. - Eryku, nie masz żadnych podstaw by przypuszczać, że to będzie działać. Nawet Rachel, która jest z Ludu Aarona, mówi, że nie słyszała o czymś takim. - Słyszała, słyszała. Tyle, że nazywało się to inaczej... prawo Archimedesa. A ja, przeprowadziłem sporo doświadczeń. To zadziała. 186 Kiedy przygotowania zbliżały się już do końca, zaczęli dokładnie wyliczać czas, w jakim regularnie każdego dnia byli karmieni. Plan Eryka był dość skomplikowany, a jego wykonanie miało nastąpić tuż przed porąposiłku, o ile oczywiście wcześniej nie zdarzy się coś nieoczekiwanego. Zaczęli też oszczędzać żywność i wodę. Kto wie, kiedy podczas wędrówki będą mogli uzupełnić ich zapas? Rachel ze smutkiem przyglądała się swojemu podartemu i poszarpanemu płaszczowi i rozrzuconej po całej klatce zawartości jego kieszeni. - Szkoda mi tylko - powiedziała żałośnie - że musieliśmy zniszczyć mój neutralizator protoplazmy. Poświęciliśmy na jego zbudowanie tyle pracy i badań. I to on był właśnie powodem mojej obecności tutaj. Teraz mam wrócić do mojego ludu bez niego, po tym wszystkim... - Jeśli w ogóle wrócimy do twojego ludu - przerwał jej łagodnie Eryk, który właśnie pracował nad zagięciem tego podłużnego przedmiotu - możesz im powiedzieć to, co najważniejsze: że urządzenie działa. Jeśli im to potwierdzisz, na pewno zbudują następne. My natomiast nie mamy nic innego, z czego można by zrobić mocny hak. A bez mocnego haka, nawet jeśli nie zawiedzie nic innego, nie mamy najmniejszych szans. Teraz podszedł do nich też Biegacz. - Wiesz, przemyślałem to jeszcze raz. Trzeba przywiązać hak do moich rąk. Jestem tak samo silny jak ty, ale tyjesteś zręczniejszy. Myślę, że lepiej poradzisz sobie z włazem. Obiecuję, że będę trzymał hak z całych sił. Eryk zakończył właśnie zamianę neutralizatora protoplazmy w zwykły zgięty kawał metalu. Zastanowił się przez chwilę. Potem skinął głową. - Dobra, Roy. Tak właśnie zrobimy. Tylko nas utrzymaj! Wręczył prosty koniec pręta Royowi. Ten zacisnął na nim obie dłonie. Eryk zaś przywiązał mu hak do rąk, obwiązując dokładnie jego przedramiona. Hak stał się niemal częścią ciała Roya. Teraz z kolei sami przywiązali się do tego, co pozostało z płaszcza, umocowali też na nim swój ekwipunek. Obaj mężczyźni po raz ostatni poprawili lampy na czołach, a potem Eryk polecił Rachel stanąć pośrodku i związał ją z Royem i ze sobą. - Gdyby puściło wiązanie, obejmij mocno Roya - poradził jej. - Ja chwycę cię pod ramiona. 187 Kiedy zakończył pracę, wszyscy trój e tworzyli jeden bezkształtny tłumok. Zwrócony na zewnątrz Roy dzierżył długi hak, przywiązany dla bezpieczeństwa do jego rąk. Usłyszeli Potwora, który zbliżał się z żywnością i z trudem legli na podłodze klatki. - No to do dzieła - powiedział jeszcze Eryk. - Udawajcie martwych. 22. Tym razem do klatki nie posypała się żywność. Zamiast tego nastąpił długi, trwający niemal w nieskończoność okres oczekiwania. Wszystkimi zmysłami czuli, że Potwór im się przygląda. Tak jak postanowili wcześniej, mieli mocno zamknięte oczy, a wszystkie mięśnie sprawiały wrażenie zesztywniałych. Tak miało być aż do momentu, gdy znajdą się w powietrzu. Z tego co wiedzieli, wzrok Potwora mógł być wystarczająco ostry, by dostrzec ruchy ich powiek. Być może mógł też usłyszeć ich oddech, ale tutaj musieli już zaryzykować. - Albo będziemy powstrzymywać oddech jak długo zdołamy -wyjaśniał im Eryk - i zaryzykujemy, że może się to skończyć głębokim, głośnym wdechem w najmniej odpowiednim momencie, albo będziemy oddychać cały czas tak lekko i płytko jak to możliwe. Wyobraźcie sobie, że śpicie. Spróbujcie się rozluźnić i uwierzyć, że wszystko pójdzie dobrze. Ale to nie było takie łatwe. Jak długo mogli tak wytrzymać, leżąc w absolutnym bezruchu, z zamkniętymi oczami. Bardzo ciężko im było zwalczyć chęć uchylenia na mgnienie tylko powieki, by zobaczyć co się dzieje. Wreszcie poczuli wokół siebie jakiś ruch, i zaraz potem chłód zielonej liny, owijającej się wokół ich ciał i przywierającej do ich skóry. Szarpnięcie, i unieśli się w górę połączeni ze sobą. Ekwipunek obijał się z grzechotem. Teraz naprawdę potrzebowali samokontroli. To, czego doświadczali opuściwszy bezpieczną, solidnąpodło- 189 gę, było przerażające ale właśnie może dzięki temu, iż mieli zamknięte oczy, zdołali pokonać uczucie paniki. Najgorszy moment, nastąpił, gdy Potwór przystąpił do obserwacji na bliską odległość, wciąż trzymając ich w powietrzu. Poczuli ohydny, obcy oddech. Wiedzieli, że znajdują się tuż przy głowie Potwora. Mimo to musieli trwać w bezruchu i utrzymać kontrolę nad przeponą. Eryk nie oddychał i miał nadzieję, że pozostali robią to samo, że ich oddech zamarł tak jak jego- O czym mógł teraz myśleć ten olbrzym? Czy czuł rozczarowanie, że jego tak dobrze zapowiadający się eksperyment nagle zakończył się klęską? Czy w ogóle odczuwał coś, co mogło być zrozumiałe dla ludzi? Czy to rozczarowanie nie zmieni j ego dotychczasowego postępowania wobec ludzkich ciał? Potwory zdają się rozumieć śmierć, powiedziała kiedyś Rachel. Kiedy ludzie byli martwi, nie interesowali się nimi więcej, po prostu pozbywali się ciał. Na tym głównie opierał się cały plan Eryka, ale co będzie, jeśli tym razem przeważy ciekawość, dlaczego ta trójka tak nagle zmarła, chęć sprawdzenia przyczyny? A jeśli ta ciekawość naprawdę przeważy ... Eryk z trudem powstrzymywał drżenie. Plan zawiódł. Jakby w odpowiedzi na jego myśl ciepłe ciało żony w jego ramionach zadrżało wyraźnie. Potwór chyba podjął decyzję, bo opuścił linę i ruszył w drogę. Eryk odważył się teraz nieco rozejrzeć. Ostrożnie uchylił powieki, choć całe ciało wciąż utrzymywał usztywnione. Nie zobaczył wiele, bo wirowali wokół własnej osi na końcu zielonej liny, a poza tym, wielkie pływaki, które umocował pod ramionami, przesunęły się w okolice twarzy. Toteż sporo czasu upłynęło nim mógł wreszcie z całą pewnością stwierdzić, że byli niesieni ku wielkiemu, białemu blatowi, na którym odbywały się wiwisekcje. Jak dotąd dobrze. Pośrodku tego blatu znajdował się czarny otwór, który był centralnym punktem jego planu ucieczki. Tylko czy zostaną rozdarci na kawałki na tym blacie, czy też szybko i bezboleśnie wrzuceni w ten otwór, tak jak mieli nadzieję? Nagle wystraszył się, że Potwór dokona sekcji, że te tygodnie spędzone na obserwowaniu Potworów, całe dnie spędzone na dyskusjach z Rachel i Royem nie zdały się na nic. To się nigdy nie uda! Jak on, Eryk mógł przewidzieć, co zrobi Potwór? Przecież Potwór na pewno zauważył cały ten dziwny sprzęt, który mają na sobie, że wszyscy troje są ze sobą ściśle połączeni? Lepiej 190 już teraz rozciąć rzemienie i przygotować się do biegu we wszystkich kierunkach, gdy tylko poczują pod stopami blat. Komuś mogło się udać, ktoś mógł przetrwać! Powiązani razem nie mieli żadnych szans. Eryk wziął się jednak w garść. Potwory dotąd ignorowały wszelkie przedmioty jakie znajdowali przy ludziach. Wiele razy sam to stwierdził, a Rachel całym autorytetem swej wielkiej wiedzy potwierdzała, że nigdy nie zaobserwowano odstępstwa od tej reguły. Potwory chyba nie dostrzegały żadnego związku między przedmiotami posiadanymi przez ludzi a ich inteligencją. Nie chodziło przy tym o to, że przedmioty Potworów i ludzi były tak zupełnie i całkowicie różne. Ludzie dla Potworów byli tylko robactwem, dokuczliwym, bezmyślnym robactwem, występującym na tej planecie; szkodnikami, które zjadały jedzenie i niszczyły własność Potworów. Rzeczy, które ludzie nosili na sobie, albo przenosili z miejsca na miejsce, były w ich rozumieniu śmieciami, gromadzonymi przez insekty. Potwory najwyraźniej nie dostrzegały związku między ludźmi zamieszkującymi dziury w ich ścianach, a tymi dumnymi właścicielami planety, których pokonali wiele wieków temu. Inna sprawa - pomyślał gorzko Eryk - że ignorancja Potworów nie była aż tak zadziwiająca. Jeśli weźmie się pod uwagę przepaść, jaka dzieliła ich przemierzających przestrzeń kosmiczną przodków, tych poetów i filozofów, o których opowiadała mu Rachel, od przerażonych istot pomiędzy którymi się znajdował. Opanuj się, Eryku, nakazał sobie. Plan może się uda, a może zawiedzie, ale próbowanie teraz czegoś nowego było pewnym samobójstwem. Wkrótce sami się przekonają, cojest im przeznaczone. Teraz, gdy uspokoił nieco nerwy, Eryk usłyszał ciężkie oddechy towarzyszy niedoli i zrozumiał, że w ich głowach kłębią się podobne myśli: rozciąć łączące ich więzy i zacząć bieg o życie gdy tylko poczują pod stopami biały blat, czy czekać na rozwój wypadków. Przypomniał sobie o swych obowiązkach jako dowódcy. -Uspokój się, Rachel. Roy, spokojnie, spokojnie -wyszeptałniemal niesłyszalnie. - Wszystko idzie bardzo dobrze, najlepiej jak może. Przygotujcie się do dalszego działania. Nie odważył się odwrócić głowy i spojrzeć na ich twarze, ale czuł, że spokojny ton jego głosu odnosi właściwy skutek. Krótkie, niemal konwulsyjne wydechy stały się dłuższe, normalniej sze. Wiedział, skąd 191 wpadł na taką myśl, na takie słowa. Tak właśnie zazwyczaj Thomas Niszczyciel Pułapek uspokajał swych ludzi, kiedy stali twarzą w twarz z przeciwnikiem. Być może wszyscy wodzowie w historii ludzkości używali tych samych słów. Znajdowali się już nad rozległąpowierzchniąbiałego stołu. Eryk poczuł, że jego żołądek kurczy się ze strachu. Co Potwór zamierzał z nimi zrobić? Co Potwór ... Zrobił dokładnie to, na co liczyli. Obniżył zieloną linę wprost do czarnego otworu pośrodku stołu i puścił ich. Martwi byli dla niego warci mniej niż śmiecie. Polecieli na dół, przylegając ściśle jedno do drugiego. Dziura, w miarę jak nią mknęli, wydawała się coraz głębsza. Gdy zanurzyli się w ciemną czeluść, rozległ się przerażający krzyk. Krzyczał Roy. Ale nie był to wrzask wynikający z bólu, nie, w tym krzyku był strach, desperacja, przytłaczający lęk. I Eryk rozumiał, czemu Roy krzyczy. Rozumiał, bo czuł to samo. Mimo wszystkich przygotowań i dyskusji, te same przyprawiające o szaleństwo myśli kołatały się w jego umyśle i ledwie się powstrzymywał, by nie dać im ujścia w przeraźliwym wrzasku. Jeśli jego kalkulacje były słuszne, opadali na dół, w kanały terytorium Potworów, gdzie docierali tylko martwi ludzie. Teraz zmarli na nich czekali. Jaką wartość miały godziny czy dni racjonalnych i logicznych rozważań o użyciu tej drogi ucieczki, jaką wartość miały wszystkie podjęte świadomie decyzje, w zderzeniu z lękiem, który czaił się głęboko w podświadomości każdego z nich już od wczesnego dzieciństwa, od momentu, kiedy ujrzeli pierwszą w swym życiu ceremonię oddawania zmarłego kanałom. Kanały zamieszkiwały wilgotne, gnijące legiony zmarłych, a umarli byli mściwi, byli odrażający. Nie pozwolą powrócić nikomu, kto odbył już tę samą ponurą podróż, co oni. I o tym właśnie przypomniał sobie Roy. Ciemny szyb nie był drogą ku wolności wybraną przez dorosłego mężczyznę; był cmentarzem, którego tak strasznie bał się mały chłopiec, chłopiec który wciąż przecież mieszkał gdzieś tam w podświadomości wojownika. I wojownik stracił panowanie nad sobą, wojownik krzyczał ze strachu! Ten krzyk mógł ich kosztować życie. Zielona lina, wijąc się, opadła w ciemną czeluść w ślad za nimi. Eryk ujrzał ją, odwracając z wysiłkiem głowę w górę. Kołysała się na tle białego otworu, bramy świata Potworów, a potem opadła na całą długość i zatrzy- 192 mała się bezsilnie o mniej więcej wysokość człowieka nad ich głowami. Zwężała się i wydłużała jeszcze bardziej, wciąż szukając ich ciał... Wtedy poczuł silne uderzenie, tak silne jak wtedy, gdy został rzucony na podłogę klatki Potworów. Woda! - zdał sobie sprawę w kilka sekund po uderzeniu, gdy jeszcze walczył o odzyskanie świadomości. Instynktownie wstrzymał oddech i z całej siły zacisnął ręce na torsie Rachel. Rzemienie, którymi byli powiązani, wciąż trzymały. Czuł, że Rachel nadal jest połączona z Royem, czyli wszyscy razem opadali w chłodną czeluść, niżej i niżej. Ta część planu powiodła się. Teraz wszystko zależało od pływaków, które skonstruował. Każde z nich miało umocowaną parę takich pływaków na wysokości ramion. Wykonał je z wodoodpornego materiału płaszcza Rachel, napełnił powietrzem i zapieczętował tą klejącą substancją, której Lud Aarona używał do reperacji ubrań. - Ale, Eryku - przypomniał sobie słowa Rachel - nikt nie testował tego kleju w takich warunkach, w takiej wilgotności, pod takim ciśnieniem, przez tak długi czas... - My to zrobimy - powiedział wtedy. - Zobaczymy czy ta substancja jest naprawdę taka dobra. Od wyniku tego testu będzie zależało nasze życie. Ich życie zależało teraz od tak wielu czynników. Od tego na przykład, by opadli dość głęboko, żeby prąd ich wepchnął do głównego kanału. Inaczej, dzięki wyporowi swych pływaków zostaną z powrotem wyrzuceni na powierzchnię w centralnym szybie, skąd Potwór wyłowi ich bez najmniejszego trudu. Na razie wciąż opadali ale coraz wolniej. Kiedy znów będzie mógł zaczerpnąć powietrza? Opadali i opadali, a wokół nich była tylko woda. Eryk zaczynał już niemal tracić przytomność. Wbił palce silniej w ramię Rachel. Jego płuca zdawały się eksplodować... Nagle woda wokół nich zmieniła się, zmienił się też kierunek ich podróży. Rzuciła nimi jakaś gwałtowna turbulencja, zawirowali kilka razy, a potem cisnęło nimi w górę, w dół, znowu w górę... wreszcie nurt uspokoił się. Byli w rurze ściekowej. Jednak pływaki utrzymywały ich głowy nad powierzchnią bystrego prądu. Eryk głęboko wciągnął powietrze w płuca. Słyszał, że Rachel i Roy robią to samo. Jak dobrze było znów oddychać! Śmierdzące powietrze ścieków wydawało mu się cudowne! 13 - O ludziach... 193 - Udało się - wykrztusiła Rachel w chwilę później. - Kochanie, udało nam się! Nie chciał jej przypominać, że udał się dopiero drugi krok. Teraz miała nastąpić trzecia część planu. I jeśli coś pójdzie nie tak, na nic się zda wszystko, co do tej pory osiągnęli. Dokąd uchodziły ścieki Potworów? Rachel wspominała coś o oceanie albo zakładzie surowców wtórnych... Oby tylko nie musieli się o tym przekonać na własnej skórze. - W porządku Roy? - zawołał, uważając by nie łyknąć przy tym wody. - W porządku! - usłyszał Roya przez ryk strumienia. - Hak jest gotowy, powiedz tylko kiedy. Opadali wciąż w dół rurą, której średnicę Eryk oceniał na połowę wysokości zwykłej jamy. Nierówny strop rury znajdował się niewiele powyżej ich głów, nieco mniej niż o długość ramienia. Czekała go niełatwa decyzja. Jedyne miejsce, przez które mogliby się wydostać, to spojenie rur, przy założeniu, że można je otworzyć od wewnątrz. Rachel i Roy zgodzili się, że teoretycznie jest to możliwe, ale mówiąc to mieli bardzo nietęgie miny. Ale i tak spojenie trzeba było dokładnie wybrać, żeby nie wyjść z rury jeszcze na terytorium Potworów, bo natknęliby się tylko na twardą ścianę wąskiego tunelu. Dopiero gdy rura wchodziła w ścianę, otaczał ją materiał izolujący, który ludzie nazywali jamami. Tam każde złącze rur mogło być używane przez jakiś szczep do usuwania nieczystości i w celach pogrzebowych, a wtedy w podłodze korytarza nad rurą powinna być wykrojona dziura. Inna sprawa, że otworzenie spojenia rury od wewnątrz będzie bardzo ciężkim i wyczerpującym zadaniem, a jeśli nad rurą znajdą twardą podłogę, będą musieli ponownie zanurzyć się w nurt... bardzo zmęczeni i bardzo zrezygnowani. A więc powinni dokonać próby raczej później niż wcześniej. Muszą odczekać, by zyskać całkowitą pewność, że są już w obrębie ścian. Tylko, że woda była przeraźliwie zimna, a istoty z jam, od dawna już nie żyjące Na Zewnątrz, źle znosiły zimno. Ponadto mijali po drodze uj ścia mniej szych kanałów, którymi do ich kanału, wpływały kolejne porcje odchodów i wody. Miało to dwa efekty. Po pierwsze podnosił się poziom wody, a tym samym byli coraz bliżej stropu rury, po drugie szybkość nurtu stawała się coraz większa. Mieli coraz mniej miejsca, a bystry nurt mógł wkrótce uniemożliwić Royowi chwyce- 194 nie spojenia rury hakiem. A jeśli Roy zawiedzie, nie wydostaną się stąd nigdy. Tak więc Eryk zadecydował, że trzeba chwytać najbliższe spojenie, jakie będą mijać. To czy im się uda, jest oczywiście kwestią szczęścia, ale on czuł, że może polegać na swoim szczęściu. Miał go z pewnością więcej niż ojciec - udało mu się wydostać z terytorium Potworów i wyciągnąć stamtąd żonę. Zaczął wypatrywać spojenia, oświetlając strop rury snopem światła z lampy na czole. Próbował coś zobaczyć ponad pluskającymi falami i płynącymi śmieciami. Jest! Wąska szczelina, do której zbliżali się bardzo szybko. Eryk zwęził źrenice wytężając wzrok. Tak! To było spojenie. -Roy! -wrzasnął. Machnąwszy gwałtownie ręką nad powierzchnią nurtu, wskazywał przez moment ten punkt. - Widzisz? Spróbujemy tutaj! Promień lampy Roya popełzł po suficie i dotarł do szczeliny wskazywanej przez światło Eryka, teraz już bardzo bliskiej. - Widzę! - usłyszał Eryk. - Przygotujcie się. Teraz! Roy machnął hakiem gdy mknęli pod spojeniem i zaczepił o jego krawędź. Zatrzymali się kołysząc się tylko w głośnym, bystrym strumieniu. Potem zaś pomknęli dalej z nurtem - hak ześliznął się. Roy zaklął gniewnie. - Nie zdołałem mocno zaczepić. Prawie go miałem. Ale źle to zrobiłem. Należy mi się oddanie kanałom żywcem! Mimo kiepskiej sytuacji, Eryk uśmiechnął się ponuro. W rzeczy samej Roy właśnie był oddany żywcem kanałom. Powstrzymał się jednak przed uwagami na ten temat. - To moja wina - rzekł zamiast tego. - Za późno ci powiedziałem. Następnym razem dam ci więcej czasu. Jednak zaczynał się martwić. Jego ciało drętwiało z zimna. Pozostali też na pewno tracili czucie - z każdą chwilą szansę Roya na właściwy chwyt zmniejszały się. Jak ich przodkowie mogli wytrzymać te niskie temperatury Na Zewnątrz? Jeśli wierzyć Rachel, niektórzy sami ich szukali i specjalnie zażywali kąpieli w lodowatej wodzie. To były czasy prawdziwych bohaterów. Ale on nie był bohaterem i lodowate zimno pozbawiało go władzy w członkach, z każdą chwilą było coraz gorzej. A i prąd był teraz wyraźnie silniejszy niż na początku podróży. Jeśli nawet Roy zaczepi hakiem następne spojenie, na pewno nie utrzyma ich długo. Będą musieli działać naprawdę szybko. 195 Tknięty tą myślą, sięgnął za pas na torsie i wyciągnął nóż, który swego czasu odziedziczył po Jonathanie, synu Daniela. Przeciął rzemienie łączące go z Rachel. Teraz trzymał ją wyłącznie rękoma, ale musiał zaryzykować, jeśli chciał sprawniej wykonać swoją część pracy. - Co z tobą kochanie? - spytał, bo nagle zdał sobie sprawę, że nie słyszał jej głosu już od dość dawna. A przecież była w ciąży. Nie odpowiedziała. - Co z tobą!?-zapytał głośniej. - Zimno - wyszeptała cicho. - Eryku, zimno mi i jestem wyczerpana. .. długo już nie wytrzymam... Z narastającym strachem wpatrywał się w strop rury. Następna szansa będzie zarazem ich ostatnią. Lepiej dać Royowi dużo czasu na przygotowanie się. Tym razem Roy musi... W tej właśnie chwili Eryk dostrzegł słaby zarys szczeliny daleko przed sobą i krzycząc wskazał go. Roy również zauważył spojenie i przygotował się. - Tym razem chwycę. Obiecuję - wystękał, szczękając zębami. Gdy mijali cel, uderzył silnie nogami wychylając się mocniej nad powierzchnię wody. Wsadził hak w rysę biegnącą wzdłuż brzegu spojenia rur. Zaczepił się. Zakrzywiony metal tym razem zdołał ich utrzymać. - Reszta w twoich rękach, Eryku - sapnął. - Ruszaj! Rachel była wciąż bezpiecznie przywiązana do Roya, ale Eryk nieomal oderwał się od nich, gdy zatrzymali się tak gwałtownie. Utrzymał się zaledwie jedną ręką, która ześliznęła się z ramienia Rachel ku jej szyi. Jednak utrzymał się. Teraz przyciągnął się ku niej ponownie obejmując ją drugą ręką. Potem zaś chwycił Roya. Z wysiłkiem dźwignął się wyżej i podciągając się wzdłuż ich drżących z zimna ciał, stanął na ramionach Biegacza. Były wilgotne i śliskie, ale zdołał utrzymać równowagę, bo udało mu się uchwycić lewą ręką pręt haka. Dobył noża i zabiał się z energią za spojenie rury. Pod jego stopami zaś Roy walczył rozpaczliwie, by chwycić oddech, gdyż ciężar ciała Eryka wpychał go pod powierzchnię ścieku. Eryk wiedział dokładnie, co ma robić. Niezliczoną ilość razy ćwiczył to w myślach. Powtarzał to sobie także gdy płynęli, gdy wypatrywał spojenia, gdy wdrapywał się na ramiona Roya. Musiał po prostu odwrócić czynności, które wykonywał otwierając spojenie rury od zewnątrz, z jamy. 196 To powinno dać efekt. W jamie najpierw obracało się płytę w prawo. A więc tutaj Eryk naparł nożem w lewo. Wysunął nóż przez szczelinę, a potem z kolei spróbował w prawo. Teraz! Dokładnie w tym mgnieniu oka, kiedy ciężka płyta wciąż się poruszała, musiał pociągnąć w dół rękojeść noża, używając go jak dźwigni. Oby tylko ostrze nie pękło. Płyta przesunęła się w górę. Teraz Eryk puścił hak, którego się trzymał lewą ręką, i wepchnął palce obu rąk w nowo powstałą szczelinę. Pchnął z całej siły na jakąjeszcze było go stać. Płyta poruszyła się. Odsunął ją! Wydźwignął się przez otwór. Rozpłaszczony niewygodnie na zewnętrznej stronie rury, miał nad sobą sufit korytarza. Co to, terytorium Potworów czy już jamy? Ajeśli jamy, czy mieszkajątu gdzieś ludzie, którzy wycięli w suficie otwór? Tak. Poczuł niewiarygodną ulgę, widząc niedaleko znajomy zarys klapy. Mogli stąd wyjść! Znów wcisnął ostrze noża w wąską szczelinę i użył go jako dźwigni. A kiedy pokrywa nieco się poruszyła, naparł na nią od dołu ramieniem. Obejmując nogami rurę, dźwignął się w górę. Klapa uniosła się i ciężko przesunęła po podłodze korytarza. Teraz Eryk mógł stanąć wyprostowany, spojrzeć na znajome ściany i strop. Błogosławione, błogo sławione j amy! Zsunął się jednak zaraz na dół i kładąc się na powierzchni rury zajrzał do wewnątrz przez otwarte spojenie. Twarz Roya była sina, a głowa Rachel spoczywała bezwładnie na jego ramieniu. - Niepo... mogęwiele... -usłyszałjegogłos. -Musisz...sam... jeśli możesz... ja... kończę... Eryk wychylił się na dół i oburącz chwycił Roya pod pachy. Dość łatwo udało mu się wydźwignąć ich oboje mniej więcej na połowę wysokości, potem jednak, gdy przestał mu pomagać wy-pór wody, stali się nagle niesamowicie ciężcy, za ciężcy aby mógł ich wyciągnąć. Desperacko spróbował ponownie. I wtedy Roy podjął jeszcze ostatnią próbę. Oparł się łokciami, które wciążjesz-cze zresztą miał obwiązane rzemieniami przytrzymującymi hak, o brzeg włazu i podciągnął się z wysiłkiem. I to wystarczyło aby pomóc ciągnącemu go Erykowi. Zdołał wydobyć ich oboje. Odpoczęli przez moment, z wysiłkiem łowiąc powietrze. Potem obaj mężczyźni wstali jeszcze raz i wdrapali się, wlokąc nieprzytomną Rachel, na podłogę znajdującego się nad nimi korytarza. Tam upadli bez sił. 197 Ale Eryk był dowódcą i mężem. Ciążyły na nim obowiązki. Zmusił się więc do wstania. Rozciął rzemienie łączące Roya z Rachel. Uwolnił też Roya od haka. Potem jednak zajął się żoną. Jej wygląd przeraził go. Oddech miała bardzo płytki, a ciało przeraźliwie chłodne. Chociaż sam szczękał zębami z zimna, nie zważając na to zaczął wściekle ją masować. Piersi, ramiona, plecy, stopy... - Rachel! - krzyknął zrozpaczony. - Rachel... Stracić ją po tym wszystkim! Jej powieki uchyliły się. - Cześć kochanie - wyszeptała słabo. Wzięła pierwszy głębszy oddech, potem następny i uśmiechnęła się. - Cześć - powiedziała ponownie teraz już głosem nieco bardziej przypominającym jej własny. - Udało nam się. -Udało się! - zgodził się radośnie Eryk. Chwycił jąmocno w ramiona i zaczął obsypywać pocałunkami jej bladą twarz. Potem jeszcze należało wsadzić pokrywę na miejsce. Byli znów w jamach, tu obowiązywały pewne prawa, których teraz znów należało przestrzegać. - Roy, weź mój ekwipunek! Rachel, obejmij mnie za szyję. Poniosę cię. - Dokąd? - spytał Roy wstając z wysiłkiem i zbierając porozrzucane rzeczy Eryka. - Dlaczego musimy stąd iść? - Bo nie wiemy, jaki szczep używa tego ujęcia wody. Nie wiemy też, jak często to robi. Musimy więc odejść kawałek dalej i znaleźć jakąś bezpieczną niszę. Tam dopiero odpoczniemy. Rachel była teraz bardzo ciężka, a wszystkie bolące mięśnie Eryka, zwłaszcza mięśnie ramion i nóg, niemal odmawiały posłuszeństwa. Ale po tym wszystkim co przeszła nie mógł od niej wymagać, by szła sama. Zresztą i tak, jeszcze nim znaleźli jakieś miejsce postoju, już spała z głową opartą na jego piersi. Nie poszli daleko. Minęli tylko kilka zakrętów i skrzyżowań korytarzy. - Tutaj się prześpimy - powiedział Eryk, kładąc delikatnie Rachel na podłodze. - Ogłaszam nadejście nocy. - Udało nam się uciec z terytorium Potworów! - zawołał Roy, jakby dopiero teraz dotarło to do jego świadomości. - Wydostaliśmy się z Klatek Grzechu. Wydostaliśmy się z kanałów! Wciąż żyjemy i jesteśmy w suchym i bezpiecznym miejscu! -1 tylko nie mamy poj ęcia - przypomniał mu Eryk - gdzie wła-ściwiejesteśmy. 2-3- Obudziwszy się, Eryk zawahał się przez moment z ogłoszeniem dnia. Delikatnie przesunął ręką po włosach Rachel, która spała z głową opartą na jego piersi. Wciąż wyglądała na bardzo zmęczoną. Postanowił więc, że zostaną tutaj jeszcze jeden dzień. Jednak Rachel po przebudzeniu nie chciała nawet o tym słyszeć. - Wiem, o co się martwisz. Że mogę poronić. Ale kochanie, jeśli nie poroniłam wczoraj, nie sądzę, by coś mogło mi zaszkodzić. My, kobiety z Ludu Aarona, potrafimy być równie twarde j ak kobiety z zewnętrznych jam. - Ale przed nami długa podróż. Wiele, wiele dni. - Tym bardziej musimy ruszać natychmiast, najdroższy. Nie mamy żywności na wiele, wiele dni. Nie mamy też czasu na wyprawy, byjązdobyć. Nic mi nie będzie. Jeśli poczuję, że zbliża się przedwczesny poród, natychmiast dam ci znać i zatrzymamy się. Obiecuję się nie forsować. Roy, który usiadł koło nich, zdecydowanie poparł Rachel. - Eryku, nie chodzi tylko o to, że czeka nas długa podróż. Będziemy się błąkać, często nadkładać drogi, cofać się. Sam powiedziałeś wczoraj w nocy, że nie wiesz, gdzie jesteśmy. Tym trudniej będzie nam trafić tam, gdzie chcemy być. Dlatego im prędzej ruszymy, tym lepiej. Eryk wiedział, że oboje mają rację, ale postanowił choć trochę odwlec moment wyruszenia. W końcu musieli najpierw zjeść śniadanie. Potem nakazał przejrzenie ekwipunku, sprawdzenie zapasów 199 żywności, którym mogło zaszkodzić długie przebywanie w wodzie. Wreszcie wysłał Roya, by opróżnił ich manierki i ponownie napełnił je świeżą wodą z rury, która jak zwykle biegła równolegle do przewodów kanalizacyjnych. Na koniec zażądał mapy, którą niosła Ra-chel, nalegając na uważne zapoznanie się z nią, co być może pozwoli im na odkrycie drogi do ich wcześniej uzgodnionego celu podróży - jam Ludu Aarona. Mapa wzbudziła dość duże zainteresowanie Roya - była przecież pierwszą, jaką widział. Powróciwszy z manierkami, usiadł za plecami Eryka, i zaglądając mu przez ramię, starał się pojąć, w jaki sposób te dziwne linie i znaki mogą przedstawiać jamy, ściany i potencjalnych wrogów. Eryk odpowiadał na jego pytania cierpliwie i niezwykle szczegółowo. W końcu każde zdanie, każda odpowiedź oznaczała więcej odpoczynku dla Rachel. Ta zaś leżała na podłodze w niewielkiej odległości od nich. Twarz miała lekko zatroskaną, dłonie obejmowały brzuch, który zaczynał być już nieco bardziej krągły niż normalnie. Ale Roy stracił całe zainteresowanie dla mapy, gdy dowiedział się, że próżno na niej szukać miejsca, w którym obecnie się znajdują. Odszedł zniecierpliwiony i zaczął szykować ekwipunek, zaciągać rzemienie, sprawdzać plecak, mocować na plecach włócznie w takiej kolejności, w jakiej miał zamiar ich używać. - Tak jak wszystkie przedmioty Ludu Aarona - usłyszał Eryk jego gniewne pomruki. - Jak wszystko, co należy do Obcych. Ich rzeczy wydają się wspaniałe, tylko niczemu nie służą. Tutaj nie pasuje, ale przyda się jutro, przyda się w innym miejscu... Przeklęci pyska-cze i ich wynalazki! Jego narzekanie rozdrażniło Eryka i już miał mu przypomnieć, że to dzięki niektórym wynalazkom Ludu Aarona udało im się uciec. Dzięki wodoodpornemu płaszczowi, dzięki neutralizatorowi proto-plazmy, któryjakojedynykawałekmetalujakim rozporządzali, mógł posłużyć jako hak. Przypomniał też sobie, jak to całkiem nie tak dawno Roy entuzjastycznie naśladował zwyczaje i ubiór Obcych. Nie powiedział jednak nic. Wszyscy troje musieli odbyć tę długą podróż w zgodzie, musieli całkowicie na sobie polegać... Ponadto już dawno temu, podpatrując swego wuja, Eryk zauważył, że dowódca nie powinien wdawać się w kłótnie jeśli tylko ktoś wprost nie kwestionuje jego rozkazów albo grupie którą wiedzie nie zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo. A poza tym - Eryk aż się uśmiechnął - marudzenie Roya oznaczało tylko jedno. Znów stawał się wojownikiem 200 Ludzkości, a w najbliższej przyszłości w tej roli będzie bardziej przydatny niż jako żałosny imitator Obcych. Przynajmniej dopóki nie dotrą do jam Ludu Aarona. Zerwał się więc ochoczo na nogi, porzucając zbędne pomstowania. - No dobra wszyscy! - zawołał zgodnie z tradycją wezwanie do marszu, którego druga niezbyt zrozumiała część pochodziła ponoć od samych Przodków. - Komu w drogę, temu kopa! Chwilę później wędrowali już gęsiego wąskim tunelem. Eryk na przedzie, Rachel w środku. Doświadczenia poprzedniego dnia wyczuliły Eryka co do jednej rzeczy - zdał sobie nagle sprawę z tego, czego dotąd nie dostrzegał, z ciepła panującego w jamach. I wiedział już, że tego ciepła potrzebowały dla siebie same Potwory i one też je stworzyły, ale niewątpliwie było ono także korzystne dla ludzi. Ludzie i Potwory mieli zadziwiająco dużo wspólnych potrzeb... Dokąd teraz wiódł swą malutką grupę? Byli całkowicie zagubieni w nieznanej, a przez to niebezpiecznej okolicy - tylko tej jednej rzeczy mógł być pewien. Ale to on był Przepatrywaczem Ścieżek. To on powinien znać właściwą drogę, choćby w obcym terenie. Na każdym rozgałęzieniu korytarza zatrzymywał się, patrzył uważnie we wszystkie odnogi wypatrując czających się wrogów, potem zaś kierował wzrok na podłogę. Podłoga była najważniejsza. Decydował się wreszcie na jeden z korytarzy i skręcał w niego raptownie, a oni szli za nim co najwyżej wymieniając ciche uwagi. Wiedział, że nie może zobaczyć właściwej drogi, jedynie może ją wyczuć. I tutaj jego stopy były bardziej przydatne niż oczy. To stopy miały znaleźć właściwy szlak. Musiał polegać na swoich piętach i palcach. Musiał wyczuć każdą informację, jaką przekazywało mu podłoże... Kiedy wreszcie zatrzymali się na noc i zarazem na jedyny tego dnia posiłek, ponownie wyjął mapę i studiowałjądokładnie. To samo uczynił też zaraz rano, gdy tylko obudził Rachel i Roya. Starał się dokładnie wyryć sobie w pamięci system jam i korytarzy, tak odległy od miejsca, w którym teraz byli. Wiedział, że dla nich to nie ma sensu. - Co próbujesz tam znaleźć, kochanie? - spytała wreszcie Rachel, gdy po długim namyśle poprowadził ich w jedną z odnóg, a kiedy ta zaczęła piąć się pod górę, potrząsnął z niechęcią głową i zawrócił. 201 - Chodzi o kąt nachylenia podłogi - powiedział. - O spadek, nieważne jak mały. Twój ludjest znany pośród Ludzkościi Obcychjako ci, co mieszkająna dnie jamy. Kiedykolwiek Arhtur Organizator albo Walter Gromadzący Broń opowiadali o swoich spotkaniach z twoim ludem, zawsze mówili, że do nich schodzili. Nie używali słowa „szliśmy", jak w przypadku innych Obcych, nie „podchodzili", tak jak podczas wypraw handlowych do Ludzkości. Schodzili! W dół - to jest jedyna wskazówka, jaką mam. Aby dostać się na dno jamy muszę schodzić, ciągle schodzić. Na sam dół. - A jeśli już staniesz na samym dole - spytała potykając się -co wtedy? Możemy zejść na poziom jamy Aarona, ale wciąż mogą być od nas o jakieś dziesięć albo dwadzieścia dni drogi... w dowolnym kierunku. Nawet nie będziemy wiedzieć w jakim. - Wtedy - wzruszył ramionami Eryk - zdam się na swoje szczęście. Dotąd mi go nie brakowało. I skorzystam z mapy. Zobacz tutaj. Mapa... Urwał, unosząc ostrzegawczo dłoń. Rachel i Roy zatrzymali się natychmiast w pół kroku. Przed nimi stał strażnik. Nieznany mężczyzna opierał się o ścianę i patrzył prosto w ich kierunku. W ręku trzymał włócznię, a światło jego lampy świeciło wprost na nich. Ale dlaczego nie podniósł alarmu? Eryk i Roy też trzymali już włócznie. Dlaczego nie cisnął w nich swoją, kiedy mógł to zrobić? -On jest martwy -wykrztusiła Rachel. -Nie widzicie? Stoi, ale jest martwy, i to od wielu dni. Czujecie ten smród? Czuli. Trudny do zniesienia odór rozkładających się zwłok. Ten człowiek zginął gwałtowną śmiercią, podczas pełnienia swych obowiązków. .. i nie został oddany kanałom. Ostrożnie, krok po kroku Eryk podszedł do niego. Oczy martwego strażnika były szeroko otwarte, utkwione w tunel, którego miał pilnować. Pokrywała je jakaś szara substancja, podobnie jak całe jego ciało: potężne bicepsy, szeroki tors, srogą twarz. Eryk przyglądał mu się uważnie, tknięty myślą, której nie zdołał jeszcze do końca sformułować. Broń, ekwipunek, ubranie nieznajomego coś mu przypominały. Na palcach przeszedł obok martwego strażnika, gotów do natychmiastowej ucieczki na najmniejszą oznakę niebezpieczeństwa. Tunel rozszerzał się w pomieszczenie, które stanowczo można było uznać za centralnąjamę plemienia - była tak samo obszerna i wyso- 202 kajak miejsce spotkańjego ludu. Teraz mógł się rozluźnić. Nie groził mu żaden natychmiastowy atak. Cała jama była wypełniona zwłokami. Zwłokami dawno już umarłych ludzi. Wszędzie wokół niego mężczyźni, kobiety, dzieci, stali lub siedzieli jak posągi zastygłe nagle podczas wykonywania codziennych czynności. Stara kobieta rzucała zaklęcie przygotowując żywność. Obok niej leżał na brzuchu wojownik przyglądając jej się z wyczekiwaniem. Matka przełożyła dziecko przez kolano i trzymała uniesioną w górę dłoń nad jego gołą pupą; jej twarz wykrzywiał gniew. Młody mężczyzna, oparty o ścianę, uśmiechał się do dziewczyny, która najwyraźniej mu niechętna, próbowała właśnie wyminąć jego wyciągnięte ramiona, na co nie miała szans w wąskim przejściu... Wszystkich ich zaskoczyło nagłe uderzenie śmierci. Wszyscy też byli pokryci od stóp do głów tą samą szarą substancją. Przyglądając im się, Eryk nagle zrozumiał, co wydawało mu się tak znajome u strażnika. To było niewątpliwie plemię z zewnętrznych jam. Zauważył niewielkie różnice, ale na pewno znajdował się w centralnej jamie plemienia podobnego do Ludzkości. Prawdopodobnie mieszkali nieco dalej wzdłuż ściany, ale tak samo blisko terytorium Potworów, jak jego własny szczep. Tak samo proste były przedmioty, którymi rozporządzali, taka sama struktura społeczna i zwyczaje... A tam, w otoczeniu trzech kobiet, rozparty wygodnie na tronie siedział wódz. Uważnie przypatrywał się swojemu ludowi i był tak samo tłusty i miał taką samą głupkowatą minę jak Franklin Ojciec Wielu Złodziei. Tylko rysy twarzy były inne. A gdzieś prawdopodobnie znalazłby się chłopak, który właśnie przygotowywał się do swej Pierwszej Kradzieży... Rachel przyjrzała się uważnie jednemu z ciał. - Ten szary śluz na skórze - powiedziała - to środek chemiczny, którego Potwory używają przeciwko pasożytom. Ale dotąd zawsze widziałam tylko pojedyncze ofiary, nigdy cały szczep. - Byliśmy w laboratorium, obserwowaliśmy eksperymenty. Zdaje się, że Potwory na serio postanowiły się nas pozbyć - odparł Eryk. Dziewczyna przytaknęła ponuro. - Chyba tak. Musimy jak najszybciej dotrzeć do mojego ludu. Chodzi już nie tylko o nasze życie, ale także o nich. Musimy ich zawiadomić o tym, co tu się stało. Pospieszmy się. 203 - Dobrze, kochanie. Naprawdę robię co w mojej mocy. Czy bezpiecznie jest użyć tej żywności? Chciałbym zabrać tak wiele, jak tylko zdołamy. - Rozejrzę się. Eryku i ty, Royu, nie dotykajcie ciał. Ta szara substancja może zabić nawet przez sam kontakt ze skórą. Eryk przyglądał się żonie, która otwierała pojemniki z żywno-ściąi wąchała ich zawartość. Siłajego uczuć wprost go zdumiewała. Rachel nauczyła go wielu rzeczy. Kochała się z nim, a on napełnił ją sokiem swojej miłości. Poczęli dziecko, które nosiła w łonie, a teraz, gdy stał w jamie centralnej i widział jak przygotowuje żywność - tak, jak to czyniły dla swych mężów wszystkie kobiety Ludzkości odkąd tylko sięgał pamięcią - poczuł, że tworzą prawdziwą rodzinę. To było jak ten krzyk Roya, gdy Potwór wrzucał ich do kanału, na wolność - ten krzyk nie zaczął się w momencie kiedy go usłyszał lecz dużo, dużo wcześniej... Pierwsze wrażenia z dzieciństwa pozostaną w duszy człowieka przez całe życie i w godzinie śmierci. To, czego nauczy się w dorosłym życiu, jest tylko mało znaczącym dodatkiem. Kiedy opuścili tę wielkąjamę, cmentarzysko tak wielu ludzi, Roy nie odzywał się ani słowem jeszcze przez długi czas. Nie zabiał nawet głosu kiedy ustalili, że oddanie kanałom tak wielu ciał przekracza ich możliwości. Eryk sądził, że wie, co dzieje się w umyśle Biegacza. Jeszcze zanim zasnęli tego dnia, zwrócił jego uwagę na podobieństwa jakie dostrzegł między martwym szczepem a Ludzkością. - Myślałem o Franklinie, o Ottilii, o Ricie Strażniczce Pamięci - powiedział. - O tym, że oni też mogli zostać zabici w ten sam sposób, że tak teraz wyglądają wszyscy których znaliśmy - nieruchomi, szarzy i martwi. Roy położył się na podłodze. - Ludzkość jest martwa - mruknął w odpowiedzi. - W każdym razie jest martwa dla mnie. I nic mnie nie obchodzi los Franklina, Ottilii i całej reszty. Odwrócił się do ściany. Ale następnego dnia, gdy tylko Eryk się obudził, dostrzegł Roya siedzącego z dłońmi oplatającymi kolana. Patrzył na Rachel, a jego twarz miała szczególny wyraz, który Erykowi ciężko było nawet nazwać. To nie było pożądanie, ale spojrzenie było niepokojąco intensywne. Czy Roy rozmyślał o swojej żonie, która pozostała w jamach Ludzkości? Czy także widział, jak Rachel przygotowywała żywność i przypomniał sobie o swoim wdowieństwie? 204 Eryko wi nie podobał się jego wzrok. I kiedy wyruszyli w drogę, nagle zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy: Rachel szła tuż przed Ro-yem, co na pewno nasilało tylko jego niepokój, a on sam szedł przed Rachel i jego plecy były bardzo łatwym celem dla włóczni rzuconej przez trawionego pożądaniem mężczyznę. Pomyślał wprawdzie o posłaniu Roya naprzód -jako dowódca mógł wydać taki rozkaz, ale Roy nie był zwiadowcą. To Eryk musiał znaleźć właściwą drogę. Przeklęty Roy! Jakby nie mieli dość kłopotów, musiał spowodować jeszcze napięcie wewnątrz grupy. W końcu Eryk postanowił utrzymać poprzedni szyk, ale szedł niezwykle czujnie, nasłuchując wszelkich odgłosów za plecami. W rezultacie niemal przywiódł grupę wprost w objęcia śmierci. Tak pilnie słuchał dźwięków z tyłu, że zapomniał zwracać uwagę na te przed nim. Usłyszał je dopiero, gdy przeciął skrzyżowanie. Rzucił tylko jedno szybkie spojrzenie w lewo i natychmiast uniósł ręce,by zasłonić lampę na czole, jednocześnie rzucając się w tył i wpychając Rachel i Roya w niszę w ścianie. - Dzicy Ludzie - szepnął. - Wielka grupa. Ściągajcie plecaki, będziemy musieli biec najszybciej, jak możemy, by uratować życie. Jak szybko mogła pobiec Rachel? Wszak ledwie dotrzymywała im kroku! - Ja to załatwię - powiedział nagle Roy błyskawicznie ściągając swój ciężki plecak. - Zostańcie tu! Nim zdołali go powstrzymać, pomknął na skrzyżowanie wcale nie starając się ukryć lampy. Spojrzał na lewo i zamarł jakby porażony tym co ujrzał. Potem wrzasnął jak ktoś, komu ze strachu odebrało zmysły. Dzicy Ludzie usłyszeli go i dostrzegli. Rozległo się ich wstrząsające wycie, wycie drapieżników, które właśnie dostrzegły swą ofiarę. Roy zaś pomknął jak strzała w prawą odnogę korytarza, wciąż wrzeszcząc ze strachu. Chwilę później przemknęło tą samą drogą stado ryczących Dzikich Ludzi. Pościg się rozpoczął. 24- Eryk i Rachel rozpłaszczyli się na lewej ścianie korytarza. Przywarli do siebie bojąc się nawet oddychać, a tymczasem horda przebiegała przez skrzyżowanie. Jeśli chociaż jedna z tych przerażających istot spojrzy w ich kierunku, będą zgubieni. Nie zdołają jednym ruchem pozbyć się plecaków, ani uciekać wystarczająco szybko. Ale widząc żywe mięso pędzące przed nimi, Dzicy Ludzie skoncentrowali się tylko na nim. Od czasu do czasu unosili tylko głowy w górę - całkowicie zgodnym ruchem - i wydawali ponownie wycie głodnych drapieżców. Przenikliwe, wibrujące dźwięki odbijały się echem od ścian, a Rachel i Eryk czuli w takich chwilach, jak ich ciała przeszywa spazm strachu. To był właśnie główny cel tego wycia - zdał sobie sprawę Eryk - obezwładnianie ofiary strachem. Miał też zapewne zachęcać do dalszego biegu najwolniejszych członków grupy i wskazywać im kierunek pościgu. Nigdy dotąd nie widział Dzikich Ludzi, ale wystarczyło to j ed-no szybkie spojrzenie na skrzyżowaniu korytarzy by upewnił się, że wszystkie krążące na ich temat opowieści były prawdziwe, a Rachel nie przesadzała mówiąc o swoich przeżyciach w klatce. Bo oni okazali się dokładnie tacy, jak opowiadała: był to zatrważający przykład powrotu ewolucji ku pierwotnej wersji człekokształtnej małpy. Owłosione cielska, pokracznie przygarbione figury, długie pazury i ten bieg stada drapieżników, ramię przy ramieniu. Nawet 206 Potwory nie budziły takiej dziwnej grozy. Było w tym coś plugawego. Ponieważ znajdowały się między nimi dzieci - małe kłębki zawodzącego jękliwie obrzydlistwa, biegnące na wszystkich czterech kończynach, zapewne do stada należały również kobiety. Nie można ich było jednak odróżnić od mężczyzn. Może były nieco niższe, ale wszystkie osobniki miały całe ciała, łącznie z twarzami, porośnięte gęstym włosiem. Pomknęli naprzód czymś w rodzaju szybkiego marszu, jednak podpierając się często rękami i równie często skacząc nieregularnymi susami. Ich tempo było jednak zadziwiająco szybkie. Niektórzy trzymali upiorne latarnie - wyrwane głowy ludzkie, które wciąż jeszcze zdobiły lampy umieszczone na czołach. Nie mieli jednak żadnej odzieży ani broni. I biegli tak naprzód, śląc swój mrożący krew w żyłach zew. A wokół nich roztaczał się obrzydliwy smród, który zdawał się podążać za nimi jak chmura gęstej mgły. Kiedy ostatni wyjący stwór przemknął obok, tracąc tym samym szansę na zdobycie znacznie łatwiejszego pożywienia, Eryk i Rachel dźwignęli za pasy ciężki plecak Roya, i tak obładowani doczłapali jakoś do miejsca poprzedniego noclegu. Nie mieli wielkiej nadziei na to, iż jeszcze kiedyś zobaczą Roya, ale gdyby zdołał uciec Dzikim Ludziom, tylko tu mogliby się spotkać. Dotarli więc tam, zdjęli plecaki i bez sił osunęli się na ziemię. Był już czas na posiłek, ale żadne z nich nawet nie pomyślało o jedzeniu. Żywność przypomniała im Dzikich Ludzi i ich głód. Eryk splótł ręce i oparł się o ścianę. Rachel usiadła obok niego. Wciąż nasłuchiwał czujnie dźwięków, które mogłyby świadczyć o zbliżaniu się Dzikich Ludzi, ale w j ego głowie panował kompletny chaos. -Nigdy nie widziałem czegoś podobnego - powiedział. - Słyszałem takie historie, ale tylko żeby uratować szczep, albo żonę, dzieci. A ja myślałem... martwiłem się o Roya. Był taki rozdrażniony. - On cierpiał, kochanie. Im bliżej byliśmy mojego ludu, tym bardziej martwił się o to, jak będzie tam potraktowany. - Że będzie tylko tępym barbarzyńcąz zewnętrznychjam. Ja też się tego boję, ale staram się o tym nie myśleć. Rachel zachmurzyła się. Uniosła lekko stopę i kopnęła go - z ro-zmysłem i dość silnie. 207 - Ty jesteś moim partnerem - powiedziała z naciskiem. - Mąż Rachel, córki Estery, automatycznie j est kimś ważnym wśród Ludu Aarona. I nie jesteś już niedouczonym dzikusem. A przynajmniej nie jesteś już niedouczony - uśmiechnęła się lekko i z miłością. -Ale Roy czuł, że nie ma żadnych umiejętności, że nie ma wiedzy, niczego, co będzie tam przydatne, niczego, co da mu szansę zdobycia żony. Właściwie nie miał nic od chwili, gdy pojawił się w naszej klatce. Plan ucieczki był twój, do ciebie należało dowództwo. Ty decydowałeś o każdym ruchu i ty robiłeś wszystko, co było ważne. No i ty miałeś żonę. Roy czuł, że jest kimś na dokładkę, zupełnie niepotrzebny. - Ależ on był potrzebny! Podczas ucieczki był nawet niezbędny. Ty przecież nigdy nie zdołałabyś złapać hakiem tej pokrywy, ani utrzymać nas na tyle długo, bym ją otworzył. - Ale nigdy mu tego nie powiedziałeś, najdroższy. A nawet gdybyś mu powiedział, Roy i tak uznałby, że mógł tego dokonać każdy dorosły mężczyzna, który byłby wtedy z nami. Roy nie był potrzebny. Żadna jego osobista cecha lub umiejętność nie była potrzebna. Miała rację. Eryk musiał to przyznać. Jakim fatalnym dowódcą się okazał. Umiał tylko znajdować drogę, a to trochę mało jak na wodza. Wuj miał na to własne określenie: to jak kochanie się bez pieszczot. A teraz zostali tylko we dwoje. Jak długo powinni tu czekać na powrót Roya? Jak długo mogli czekać bezpiecznie? Usłyszał odgłosy biegnących stóp. Rachel zerwała się i stanęła za Erykiem, który dobył już włóczni. Biegnący był coraz bliżej, odgłosy coraz wyraźniejsze. Roy wychylił się zza zakrętu korytarza. - Roy! - zawołali jednocześnie i rzucili się ku niemu z otwartymi ramionami. Rachel chwyciła go w objęcia i zaczęła obsypywać pocałunkami jego twarz. Eryk zaś złapał go za gęstą czuprynę i potrząsając jego głową krzyczał bez opamiętania: - Ty wariacie! Ty zwariowany Biegaczu! Człowieku, jesteś bohaterem! Bohater zaś, kiedy wreszcie zdołał się od nich oswobodzić, zapytał tylko z uśmiechem: - Gdzie jest żarcie? Trochę zgłodniałem. Zanim zdążyli odpowiedzieć, sam zobaczył leżący na ziemi plecak. Skoczył ku niemu, wyciągnął zapasy i zaczął łapczywie jeść. 208 Takiej niewymuszonej swobody w jego zachowaniu Eryk nie obserwował już od wielu, wielu dni. Usiedli obok niego. - Co tam zaszło? - spytali trawieni ciekawością. - Och, nic takiego - odpowiedział z pełnymi ustami. - Trochę ich przegoniłem po tych wszystkich korytarzach, a potem naprawdę przyspieszyłem i zostawiłem ich daleko z tyłu. Nie wracałem tak długo, bo większość czasu straciłem na znalezienie tego miejsca. Jesteś wspaniały - powiedziała z entuzjazmem Rachel. - Naprawdę wspaniały! Ludzie będą śpiewać pieśni i opowiadać historie o tym, czego dzisiaj dokonałeś. - Oj, nie wiem Rachel. To nic takiego dla Biegacza. Dla prawdziwego Biegacza. -A ty nim na pewno jesteś - potwierdził gorąco Eryk. -Najlepszym cholernym Biegaczem w całych tych pokręconych jamach. Gdzie ich zgubiłeś? Twarz Roya wykrzywił złośliwy uśmiech. - Pamiętacie wczorajsze spotkanie? Tych zatrutych ludzi? Przytaknęli. - Tam ich podprowadziłem. Chcąj eść ludzi? No to proszę. Niech jedzą. Mam nadzieję, że dostaną po tym ostatnich już w życiu skurczów żołądka. Po posiłku nie ruszyli od razu dalej. Chcieli iść w dół, ale nie było zbyt mądrze wracać tam, gdzie spotkali Dzikich Ludzi. Eryk musiał znaleźć inny opadający w dół korytarz. Wziął małą porcję jedzenia i zgniótł jąw kulkę. Od tej pory w ten właśnie sposób sprawdzał nachylenie korytarza, a potem wybierali ten, po którego podłodze kulka toczyła się swobodnie i uciekała od nich. W ciągu następnych pięciu dni podróży napotkali jeszcze dwa zgładzone plemiona. Wyglądały podobnie jak pierwsze, z tym tylko, że z powodu większej ilości skomplikowanych narzędzi jakie posiadali, Eryk wiedział, że w jego jamach nazwaliby ich Obcymi. Ale ich także śmierć zaskoczyła nagle i niespodziewanie. Czasem nawet widzieli roześmiane dzieci zastygłe podczas zabawy. Potem jednak widywali także ludzi, na których twarzach malował się przedśmier telny grymas przerażenia, szare figurki zamrożone w biegu, uciekające z jam, ostrzeżone, ale zbyt późno. W każdym z takich miejsc uzupełniali żywność i wodę. Długo jednak nie napotkali nikogo żywego. Dopiero dzień drogi od ostat- 14 - O ludziach... 209 niego cmentarzyska dostrzegli z pół tuzina ludzi w przeciwległym końcu długiego, prostego korytarza. Ci jednak na ich widok cisnęli kilka włóczni, które opadły w połowie odległości, a potem uciekli w panice. Niewątpliwie byli to uchodźcy z otrutych plemion, bo widzieli między nimi też kobiety. Przerażeni uchodźcy, zbyt mało liczni, aby obronić się przed Dzikimi Ludźmi lub wrogami ich plemienia. Prawdopodobnie niegdyś byli szanowanymi ludźmi, których program walki ze szkodnikami, wdrażany przez Potwory uczynił wyjętymi spod prawa wygnańcami. - Wiedza Przybyszów! - powiedział ponuro Roy. - Religia, której celem jest zdobywanie Wiedzy Potworów. Czy mamy uczyć się, jak robić takie rzeczy? - A czy Wiedza Przodków była lepsza? - spytała Rachel. -Wiesz, Roy, było takie miejsce, które nasi przodkowie nazywali Hiroszima... Opowiedziała im tę historię. Kiedy skończyła, Roy przez chwilę szedł zamyślony. - Czyli oba rodzaje wiedzy są złe. Gdzie więc szukać właściwych rozwiązań? - Poczekajcie, aż dotrzemy do mojego ludu. Wtedy się tego dowiecie. Poznacie nowe idee... - przerwała. - Eryku, co się stało? Eryk zatrzymał się na skrzyżowaniu z pięcioma odnogami korytarzy. Powoli wrócił nie zwracając uwagi na ich rozmowę, i poszedł raz już przebytą drogą ku poprzedniemu skrzyżowaniu z trzema odnogami. W zamyśleniu wyciągnął mapę. Dopiero po chwili zdał sobie z tego sprawę, że Rachel i Roy stanęli za jego plecami. - Widzicie? - wskazał bardzo zagęszczone linie na samej krawędzi mapy. - Myślę, że tu właśnie jesteśmy. Uśmiechnął się szeroko do Rachel i postanowił popisać się swym wykształceniem. - Terra cognitd', jeśli wiesz, co mam na myśli. Na moment wszystkich ogarnęło radosne podniecenie. Roy jednak ochłonął pierwszy. - Może być wiele miejsc, w których obok siebie są skrzyżowania z pięcioma i trzema korytarzami. - Nie, Roy. Sam wiesz dobrze, że skrzyżowania z pięcioma odnogami trafiają się rzadko. Cholernie mało jest też takich z trze- * Terra cognita (łac.) - znany teren (przyp. red.). 210 ma. Większość skrzyżowań to proste przecięcie się dwóch korytarzy co daje nam cztery odnogi. Jesteśmy blisko. Myślę, że weszliśmy w obszar mapy już jakiś czas temu. - O, tam są Ludzie Aarona! - krzyknął Roy unosząc rękę w bła-zeńskim pozdrowieniu. - Jak się macie? - odwrócił się ku nim. - Cóż za snoby. Nie chcieli ze mną rozmawiać. Zabili mnie. Odskoczył przed ciosem, który wymierzył mu Eryk za niewczesne żarty. Ale Eryk jednak miał rację - stawało się to coraz bardziej oczywiste. Od tej pory każdy tunel skręcał dokładnie tak, jak pokazywała mapa, każde skrzyżowanie było zgodne z oznaczeniami. W końcu Rachel powiedziała Erykowi, że może już schować mapę. Dalszą drogę znała. Doszli do wyjątkowo długiego, prostego korytarza. W j ego przeciwległym końcu stało trzech mężczyzn, dwóch uzbro-jonych w długie łuki, trzeci z kuszą. Eryk rozpoznał ich broń dzięki opowieściom Rachel snutym w klatce. I wiedział też, że taka broń może być używana wyłącznie do obrony terytorium Ludu Aarona. Prawo zabraniało wojownikom zabierać ją na wyprawy wojenne. Z jednej strony chodziło o to, by nie wpadła w ręce innego szczepu, który mógłby poznać tajemnicejej wyrobu, z drugiej zaś przywódcy Ludu Aarona nie chcieli zwracać na nią uwagi Potworów, które mogłyby uznać tak skomplikowane urządzenia za oznakę inteligencji u ludzi. Kiedy podeszli bliżej, strażnicy założyli strzały na cięciwy. - Jestem Rachel, córka Estery - zawołała dziewczyna stając w bezpiecznej odległości. - Pamiętacie mnie? Uczestniczyłam w ekspedycji na terytorium Potworów. Jonathan, syn Daniela, był naszym dowódcą. Mężczyzna z kuszą był najwyraźniej oficerem. - Poznaję cię - odparł. - Możesz przejść. Ale jeśli potrafisz się z nimi porozumieć, powiedz tym dwóm Dzikim, którzy są z tobą by trzymali ręce wysoko w górze. Roy sapnął gniewnie. Dzicy Ludzie! Mocne słowa, jak na wojowników z takimi malutkimi włóczniami. - Spokojnie - napomniał go Eryk. - Te maleńkie włócznie mogą polecieć znacznie dalej i szybciej niż ci się wydaje. Dalej niż najdłuższa włócznia, jaką widziałeś. Mimo tych uspokajających słów sam z trudem hamował furię, zmuszony trzymać ręce w górze. Dzicy Ludzie - to gorzej niż ocze- 211 kiwał. I z tymi tam będzie musiał spędzić resztę życia. Dobrze, że był z nim Roy. Przynajmniej ktoś jeszcze oprócz Rachel będzie w nim widział człowieka. Gdy stanęli przy strażnikach, Rachel wskazała drut biegnący wzdłuż ściany. Telegraf, zorientował się Eryk. - Połącz mnie - powiedziała do oficera. - Chcę rozmawiać z Aaronem. - Z Aaronem? To znaczy z komendantem straży? - Nie, nie z komendantem straży - rzuciła z irytacją. - Z Aaronem. Chcę rozmawiać z nim bezpośrednio. I będzie lepiej dla ciebie, jeśli połączysz mnie natychmiast. Mężczyzna spojrzał na nią badawczo. Potem jednak podszedł do telegrafu i zaczął naciskać przycisk. Rozległa się seria rytmicznych dźwięków. Gdy skończył, maszyna odpowiedziała lekkimi uderzeniami młoteczka o kowadełko. Kiedy zapadła cisza, zarówno on jak i Rachel skinęli równocześnie głowami. Ona z tryumfem, on ze zdziwieniem i szacunkiem. - W porządku - powiedział. - Otrzymasz połączenie. Możesz rozmawiać tak długo, jak tylko zechcesz. I Rachel rozmawiała bardzo długo. Podczas gdy wciąż stukała albo czekała wysłuchując odpowiedzi, Eryk, wciąż z uniesionymi nad głowę rękoma, miał dużo czasu, by przyjrzeć się strażnikom. Nosili takie same bluzy jak ta, którą widział u Jonathana, syna Daniela, krótkie bluzy z wieloma małymi kieszeniami. Włosy mieli związane z tyłu, zgodnie ze zwyczajami Obcych. Oprócz łuków i kołczanów ze strzałami, każdy z nich miał też po jednej włóczni w pięknie udekorowanych sakwach na plecach. Włócznie wyglądały na zbyt ciężkie, by nadawały się do czegokolwiek innego niż walka na krótki dystans. Wszyscy byli do siebie bardzo podobni. Ci ludzie naprawdę musieli być blisko spokrewnieni. Natomiast jako wojownicy niezbyt mu imponowali. Polegali zbytnio na zasięgu i szybkości swojej niezwykłej broni, i stali zdecydowanie za blisko jeńców. Od czasu do czasu któryś z nich spoglądał na Rachel starając się śledzić rozmowę, a chwilami wszyscy trzej poświęcali jej niepodzielną uwagę. Dwóch dobrych i silnych wojowników, jak on sam i Roy, mogłoby ich dopaść nawet z tak niedogodnej pozycji. Roy najwyraźniej myślał o tym samym. Wskazał ich nieznacznym ruchem głowy. Uśmiechnęli się do siebie. 212 Gdy telegraf wystukiwał ostatni komunikat, Rachel wezwała dowódcę straży. - Wy obaj - oznajmił po usłyszeniu rozkazów dość przyjaznym tonem - możecie już opuścić ręce... i w ogóle robić co chcecie. Aaron powiedział, że jesteście dostojnymi gośćmi naszego ludu, a ja mam was eskortować. Jeżeli czegoś będziecie potrzebowali, zwróćcie się do mnie. Minęli posterunek, na którym zostało dwóch strażników. - To mi się bardziej podoba - zwrócił się Eryk do Rachel. Wsunęła się pod jego ramię. - Chciałam, żebyście wkroczyli do naszych jam jako wolni i dumni wojownicy. Po to głównie prosiłam o rozmowę z Aaronem, najdroższy. Ale okazuje się, że rozmowa przydała się też z innych powodów. Nasz lud nie został poważnie dotknięty tym gazem Potworów, ale teraz musimy szybko wykonać nasz ruch. - Masz na myśli Plan? Wasz Plan zemsty na Potworach? - Tak. Wchodzi w życie natychmiast. Statek jest na dachu. Eryk zatrzymał się gwałtownie, rozważając to co usłyszał. Dach - musiało to oznaczać dach całej tej monstrualnie wielkiej siedziby Potworów. A statek, mógł oznaczać tylko jedno - statek kosmiczny! Czy statek kosmiczny, mogący pomieścić dziesiątki Potworów, mógł osiąść na dachu budynku? Czy nie zniszczyłby domu podczas startu? Zapytał o to Rachel. Potrząsnęła niecierpliwie głową. - Oni nie używająnapędu rakietowego, jak nasi Przodkowie. A to, co jest na dachu, o ile wiemy, to tylko rodzaj szalupy albo transportera. Uważamy, że spotka się z głównym statkiem gdzieś w okolicach Plutona. Tam wleci do j ego wnętrza i razem polecą do miej sca przeznaczenia. - Ale wtedy wasz Plan ... Rachel pocałowała go. - Tu się z tobą rozstanę. Muszę pójść do pomieszczeń Stowarzyszenia Kobiet, by pomóc w produkcji neutralizatorów. Wiemy już, że działają. Przygotowania trwały od długiego czasu, wstrzymaliśmy je tylko dlatego, że trzeba było przetestować te urządzenia. Spotkamy się potem w jamie Aarona. Pa, kochanie. - Zatrzymała się jeszcze na moment. - Możesz zadać Aaronowi każde pytanie, jakie zechcesz. Wytłumaczyłam mu, że jesteś rzadkim przypadkiem samorodnego geniuszu. Odeszła w głąb korytarza ku odległemu światełku. 213 Chwilę później Eryk i Roy stanęli przed pokrywą blokuj ącą całkowicie korytarz, od ściany do ściany, od podłogi do sufitu. Prowadzący ich oficer wystukał odpowiednie hasło na telegrafie, którego drut zagłębiał się w ścianę. Blokująca drogę pokrywa uniosła się bezszelestnie w górę, znikając w szczelinie sufitu. Eryk usłyszał westchnienie Roya... i zgodził się z nim z myślach. Technologia tych ludzi była zdumiewająca. Nic dziwnego, że trujący gaz Potworów im nie zaszkodził. Stali nad kilkoma olbrzymimi jamami, z których każda była znacznie większa niż centralna jama Ludzkości. To prawda, że w porównaniu z pomieszczeniami Potworów były małe, ale tylko w porównaniu z nimi. Całą tę przestrzeń oświetlały setki sufitowych lamp. Wewnątrz zaś zarówno w jamach jak i na galeriach, kręciło się nieprzeliczone mrowie ludzi, a każda większa grupa przewyższała liczebnością całą Ludzkość. Eryk wyczuł jednak, że dzieje się coś niezwykłego - tych ludzi było zbyt dużo, biegali za szybko. Czuł w powietrzu atmosferę pośpiechu, zdenerwowania. Ludzie pakowali swój dobytek, zbierali się w zorganizowane grupy, zgodnie z jakimś z góry przygotowanym planem. Spytał o to oficera. - Tak - potwierdził oficer z westchnieniem. - Ćwiczyliśmy to w nieskończoność. Ja sam pamiętam to od wczesnego dzieciństwa. Ale dzisiaj to już nie są ćwiczenia. To tak, jak różnica między prawdziwą bitwą, a paradą. Wiecie, co mam na myśli. - Ja nie opuszczałbym tak wygodnego domu jak ten - zauważył Roy. - Przestał być bezpieczny. Potwory poważnie się za nas wzięły. Są coraz bliżej. No i musimy realizować Plan. Plan to Plan. Wy dostarczyliście nam ostatniej potrzebnej informacji. Dotarcie do jamy Aarona zajęło im trochę czasu, a Eryk sporo zdołał się po drodze nauczyć. Przyjrzał się na przykład uważnie kilku klatkom ze szczurami, które trzymano tu dla eksperymentów związanych z Planem. Nigdy wcześniej nie widział szczura. - Jako szkodniki były niezniszczalne - opowiadała mu kiedyś Rachel. -Ale jako żywność zostały wytępione błyskawicznie, w ciągu jednej nocy. Przynajmniej tak głoszą legendy. Potem jeszcze tylko musiał poczekać, mocno zdenerwowany, aż potężnie wyglądający mężczyzna, którego rozpuszczone siwe włosy 214 opadały kaskadami na ramiona, zakończy wydawanie ostatnich rozkazów otaczającym go podwładnym. - To powinno na razie wystarczyć - mówił Aaron. - Nie przeszkadzajcie mi teraz jeśli naprawdę nie będzie działo się coś istotnego. Z bieżącymi sprawami zwracajcie się do Mikę'a, syna Rafaela. Chcę porozmawiać z człowiekiem, dzięki któremu dzisiejsze wydarzenia stały się możliwe - wskazał Eryka dłonią. W rezultacie Eryk znalazł się nagle w centrum uwagi. W oczach ludzi malowało się zaskoczenie, ale patrzyli na niego ciepło i przyjaźnie. U boku Eryka stał Roy, równie dumny jak on sam. - A więc jesteś Erykiem Bystrookim, Erykiem Jedynakiem -zamruczał Aaron pod nosem, czytając dokument, który wziął ze stołu. - Jesteś tym Erykiem, który zaplanował i przeprowadził jedyną ucieczkę z klatek Potworów, j aka kiedykolwiek udała się ludziom... Zapytuję cię Eryku, czy chcesz przyłączyć się do mojego ludu? Oczywiście chcesz... to jasne - odpowiedział sam sobie, nim jeszcze Eryk zdołał otworzyć usta. - Rachel, córka Estery, jest twoją żoną, a nie masz już własnego ludu. Zostaniesz przedstawiony Stowarzyszeniu Mężczyzn w kilka dni po wyruszeniu. Ja będę twoim protektorem. U nas Kradzież nie stanowi egzaminu męskości, jak w twoim szczepie. U nas trzeba mieć Osiągnięcie! Oczywiście twoim Osiągnięciem jest ucieczka. Całkiem niezłe Osiągnięcie. Po ceremonii powiesz kilka słów. Nie będzie żadnych tańców - po prostu wygłosisz krótkie przemówienie. Zazwyczaj opowiada się o swoim Osiągnięciu. Ale niezbyt szczegółowo, rozumiesz? Potem podziękujesz wszystkim i usiądziesz. Masz jakieś pytania? Oczywiście nie, to dość proste. Teraz zaś, skoro już jesteś oficjalnie członkiem moj ego ludu, nie widzę powodu, dlaczego bym nie miał... tak, zrobię to. Pochylił się nad stołem stawiając mały znaczek w rogu dokumentu i w tym właśnie momencie do jamy weszła Rachel, córka Estery, w towarzystwie kilku innych kobiet. Stanęły za plecami Aarona. Rachel, tak jak wszystkie kobiety, znów ubrana była w o-krywający jąod stóp po szyję płaszcz, z którego kieszeni wystawało mnóstwo przedmiotów. Jednak zupełnie nieoficjalnie mrugnęła wesoło do Eryka. - Czy neutralizatory są gotowe do użycia? - zapytał Aaron nie odwracając głowy. - Dobrze. Wszyscy wiecie, co macie robić. Ruszajcie! Rachel, ty oczywiście zostajesz ze mną w kwaterze głównej, gdziekolwiek ona będzie. A teraz doradź mi coś, 215 dziecko. Mam zamiar uczynić tego twojego faceta dowódcąpięt-nastej sekcji. Jak się na to zapatrujesz? Oczywiście pozytywnie. Stanowisko jest wolne po śmierci Jonathana, syna Daniela. Młody człowieku, czy myślisz, że podołasz odpowiedzialności za życie i przeznaczenie ponad dwóch setek ludzi? Będziesz samotnie podejmował decyzje. Odpowiedzialność za nich spocznie na tobie. Rachel oczywiście posłuży ci pomocą. Oficjalne wyznaczenie stanowiska załatwimy kilka dni po twojej inicjacji. Pomyślmy... potrzebna będzie aprobata Rady Ludu i zgoda członków sekcji piętnastej. Tu nie widzę problemu. Aby przejść jednakowoż dalej... - Panie, nie sądzę, żebym podołał temu zadaniu. Chociaż widział jak Rachel drgnęła i przymknęła oczy, był jednak zadowolony i lekko zdumiony, że udało mu się przerwać ten potok wymowy. Aaron był chybajeszcze bardziej zdumiony. Podniósł wzrok znad papierów, odwrócił się i spojrzał badawczo na Eryka. Najwidoczniej rzadko mu przerywano. Każde jego słowo było przyjmowane jak rozkaz i wykonywane bez słowa sprzeciwu. - Eryku, mój chłopcze - powiedział wyraźnie rozdrażniony. -Nie mamy teraz czasu na pokazy skromności. Zajmuję się największą zmianą, jaka zajdzie w ciągu całej historii mojego ludu. Dowodziłeś już dużągrupąw klatkach Potworów. Twojąnauczycielkąbyła Rachel, jedna z najzdolniejszych osób pośród nas. Wszystkiego co musisz wiedzieć ponadto, nauczę cię osobiście... w drodze. Ajeśli masz kompleks na punkcie swojego pochodzenia z zewnętrznych jam, to powiem ci tylko tyle - właśnie ze względu na ostateczny cel naszego Planu, twoje pochodzenie pasuje idealnie. Jesteś Zwiadowcą, a żaden z nas... - Proszę o wybaczenie, panie! - przerwał Eryk jeszcze raz. -Ale nie z tego powodu wydaje mi się, że tego nie zrobię. Nie chodzi tu o moje zdolności dowódcze. Kwestionuję sam Plan. Zaraz wyjaśnię - przyspieszył widząc gniewną zmarszczkę na czole Aarona. - Nie miałem najmniejszego pojęcia, o co chodzi w Planie, dopóki tu nie przyszedłem. Myślałem, że to jakieś połączenie Wiedzy Przybyszów i Wiedzy Przodków, nowy sposób zemsty na Potworach. Potem, kiedy usłyszałem o statku, miałem szalony pomysł, że może chcecie go przejąć i użyć do walki z Potworami. Przyznaję, że byłem naiwny. Ale to, co teraz planujecie, nie 216 ma nic wspólnego z walką z Potworami. Wy po prostu przed nimi uciekacie. Gniewna zmarszczka zaczęła powoli znikać z twarzy starego wodza. Skinął głowąjakby chciał powiedzieć - „A więc o to chodzi". Potem oparł dłonie na blacie stołu i zamyślił się. - Spróbuj to zrozumieć Eryku - powiedział w końcu, a w jego głosie brzmiał zupełnie nowy ton. - Spróbuj zrozumieć. Odłóż na bok swoje przesądy związane z Wiedzą Przybyszów i Wiedzą Przodków. My, Lud Aarona, pierwsi wymyśliliśmy je obie i my pierwsi też obie je porzuciliśmy... wiele, wiele starych-dobrych- czasów temu. Plan, który chcemy przeprowadzić, faktycznie łączy w sobie Wiedzę Przybyszów i Wiedzę Przodków, ale jest to czysty przypadek. Plan jest jedynym realnym sposobem, w jaki człowiek może się zemścić na Potworach. My przed nimi nie uciekamy, nawet jeśli nasze pozycje tutaj stały się trudne do utrzymania. My uciekamy pomiędzy nie! Słyszysz? Tam, gdzie możemy dokuczyć im znacznie skuteczniej. - Dokuczyć im? Jak? Jak insekty? - spytał z goryczą Eryk. - Jako szkodniki kradnące ich odpadki? I na tym już zawsze ma polegać egzystencja naszej rasy? Na pomarszczonej twarzy Aarona pojawił się delikatny uśmiech. - Eryku, a jak ci się wydaje, kim ty jesteś? Czego takiego nauczyłeś się podczas swego pobytu w jamach? Myślisz, że z dnia na dzień zaczniemy znów uprawiać rośliny i hodować zwierzęta jak nasi przodkowie? I czy chciałbyś tego? Eryk otworzył usta... i zamknął je. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Nie wiedział, co ma o tym myśleć. Poczuł, jak ręka Rachel wślizguje się w jego dłoń i ściska go desperacko. - Dlatego właśnie myślimy, że nasz Plan jest realny. Nasz Plan uwzględnia fakt, że na Ziemi w domach Potworów żyje teraz prawdopodobnie więcej ludzi, niż było ich kiedykolwiek w historii naszej rasy. I jest coś jeszcze, co nasz Plan uwzględnia. Aaron splótł dłonie na piersiach, zamknął oczy i zaczął kołysać się nieznacznie. Ton jego głosu zmienił się ponownie w coś w rodzaju śpiewnej modlitwy. - Człowiek posiada szereg cech charakterystycznych dla szczura i karalucha. Może jeść prawie wszystko. Może skutecznie zaadaptować się do różnych warunków życia. Może przetrwać jako jednost- 217 ka, ale najlepiej czuje się w stadzie. Jeśli jest to możliwe, woli żyć z tego, co wytworzą inne istoty. Konkluzje są proste - został stworzony przez naturę jako wyższego rzędu pasożyt. I tylko przez brak w jego wczesnym środowisku naturalnym odpowiednio potężnego żywiciela, zmuszony był żyć niezgodnie z naturą, polegając na własnych umiejętnościach. Dziewięć dni później Eryk stał na trapie wiodącym na statek Potworów i w świetle księżyca zaznaczał na tabliczce przejście każdego ze stu dziewięćdziesięciu dwóch ludzi z sekcji piętnastej. Nigdy by nie uwierzył, że możliwe jest tak szybkie i sprawne przemieszczenie dosłownie tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci - całego Ludu Aarona - na tak wielką odległość. A przecież szli z samego dna jam, drogą, która wiodła łagodnie wznoszącą się spiralą poprzez kolejne pokłady uszczelniającego materiału Potworów, aż na samą górę ku otworowi prowadzącemu na dach. Nie stracili ani jednej osoby, ani w bitwie ani w wypadku, chociaż przechodzili przez terytoria ponad setki różnych szczepów. Zadbali o to ciężkozbrojni wojownicy i doświadczeni dyplomaci, którzy dokładnie wiedzieli, kiedy należy negocjować, kiedy grozić, a kiedy przekupić. Szybkie oddziały wyszkolonych ratowników natychmiast zjawiały się w każdym miejscu gdzie działo się coś niezwykłego, naukowcy i zwiadowcy współpracowali ściśle studiując mapy sporządzone przed wielu już laty z przeznaczeniem na tę właśnie podróż i znajdowali najwygodniej sze przejścia, najlepsze skróty. To było niewiarygodne doświadczenie, ale także wspaniale zdany test dla całej społeczności. Jednak całe pokolenie przygotowywało się do tej właśnie podróży i każdy z Ludu Aarona wiedział doskonale co należy do jego obowiązków. Eryk nie wyobrażał sobie, że tak właśnie jest Na Zewnątrz, nawet po tych wszystkich opowieściach, które słyszał od Rachel i innych, aż 219 stanął na dachu w przerażającym blasku słońca i zobaczył, co to znaczy, kiedy w ogóle nie ma stropu, kiedy nigdzie nie ma żadnej ściany. Na początku po prostu walczył z przerażeniem narastającym mu w gardle, w żołądku, walczył, aby nie stracić szacunku tych, którzy za nim podążali. Gdy jednak usłyszał strwożone szepty za plecami, kiedy zdał sobie sprawę, że j ego sekcj ę stanowili zwykli rzemieślnicy i ich rodziny a nie wielcy odkrywcy, zapomniał o własnym strachu i poszedł pomiędzy nich, pocieszając, łając, udzielając rad. - Więc nie patrz do góry, jeśli masz zawroty głowy. - Zajmij się żoną, ledwie stoi na nogach! - Jeśli naprawdę nie możesz wytrzymać, uklęknij i przyłóż obie dłonie do podłoża. Tylko to daje poczucie, że jest wokół nas coś solidnego. Mimo wszystko ten pierwszy dzień nie był łatwy. Noc okazała się znacznie lepsza, nie widzieli tak wielkiej i pustej przestrzeni wokół. A podróżowali po dachu właśnie nocą, bo było to dla nich łatwiejsze, ale także i dlatego, że mieli wtedy mniej okazji, by spotkać Potwora - te zdawały się nie lubić nocy. Teraz, gdy wchodzili na statek, też panowała noc, a oni wspinali się z wysiłkiem po trapie wiodącym do ładowni. Czas naglił. Według danych planistów Aarona, statek miał wyruszyć w podróż już niedługo. Kątem oka, skreślając z listy kolejne nazwiska mijających go ludzi, obserwował żonę. Rachel, córka Estery, znajdowała się na trapie zaledwie o jakiś tuzin kroków od niego. Wraz z dziesięcioma innymi kobietami ze Stowarzyszenia, neutralizatorami unieszkodliwiały wijące się pomarańczowe liny, które leżały w poprzek trapu w regularnych odstępach. To właśnie one powodowały, że Potwory czuły się tak bezpieczne, że pozostawiły otwartą ładownię i opuszczony trap statku. W odróżnieniu od zielonych lin z Klatek Grzechu, te odpychały pro-toplazmę niezwykle gwałtownie. Nikt nie mógł się do nich zbliżyć i uniknąć, w najlepszym wypadku, gwałtownego rozpłaszczenia na ziemi. Czasem bowiem odpychanie było tak silne, że groziło śmiercią. Teraz jednak pomarańczowe liny wiły się bezsilnie. Eryk przypomniał sobie słowa, które poprzedniej nocy usłyszał od jednego z dowódców sekcji: - Potwory udoskonaliły swój e rozpylacze trucizn, a my udoskonaliliśmy nasze neutralizatory. Każdy dokonał przełomu. Walka staje się wyrównana. 220 Na trapie pojawił się Roy sygnalizując, że jest już ostatnim z sekcji. Eryk spojrzał na listę - tak, wszystkie nazwiska były już skreślone... oprócz Rachel. Wsadził tabliczkę pod ramię i ruszył za Biegaczem. Za nim zaś przy wejściu na trap stanął dowódca szesnastej sekcji i wyciągnął swoją tabliczkę wypełnioną nie przekreślonymi nazwiskami. Mijając Rachel, Eryk zatrzymał się na chwilę i pogładził jąpiesz-czotliwie po dłoni. - Wyglądasz na zmęczoną, kochanie - powiedział. - Może już dość zrobiłaś? Jesteś przecież w ciąży. Nie opuściła neutralizatora, ale obróciła się przez ramię i pocałowała go w policzek. - Na trapie jest jeszcze pięć kobiet w ciąży. Nie zauważyłeś? To już ostatnia lina. Dołączę do was na statku za moment. Przy wej ściu panował tłok, a ludzie wciąż j eszcze formowali się w grupy. Zbliżył się do niego młody człowiek z opaską na ramieniu, jeden z pilnujących porządku. - Masz dołączyć do Aarona na czele kolumny. Jest tam, wśród tych, którzy wycinają dziurę w ścianie. Ja przejmę twoją sekcję. Eryk wręczył mu tabliczkę. - Gdy przyjdzie moja żona, poślij ją bezpośrednio do mnie -poprosił jeszcze. Potem wskazał gestem Royowi, by poszedł za nim i razem ruszyli przez ładownię zgodnie ze wskazówkami mężczyzn rozstawionych co jakieś trzydzieści, czterdzieści kroków. Wokół nich stały jeden na drugim olbrzymie kontenery. Sięgały aż po sufit. Całe pomieszczenie było jasno oświetlone, czego zresztą należało się spodziewać na terytorium Potworów. One zostawiały zapalone światło nawet na czas snu. Doszedł do ściany akurat w momencie, gdy kilku zlanych potem mężczyzn zakończyło wycinanie dziury. Za nimi stał niemy tłum i przyglądał im się z oczekiwaniem. Świt był już blisko i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Aaron też był mokry od potu. Oczy miał podkrążone i zaczerwienione. Wyglądał na krańcowo wyczerpanego. - Eryku - zwrócił się do niego - teraz bardzo cię potrzebujemy. Tu kończą się nasze mapy. Od tego miej sca - wskazał ręką otwór w ścianie - potrzebny jest nam Przepatrywacz Ścieżek. Eryk skinął głową. Poprawił lampę na czole i wkroczył w świeżo wycięty otwór. Rozejrzał się - tak, normalne tunele i korytarze. 221 Byłoby bardzo źle, gdyby Potwory nie użyły swojego zwykłego materiału uszczelniającego w ścianach statków kosmicznych. Na szczęście używały go, i ludzie mogli żyć tak, jak u siebie, w jamach. Przekazał tę pomyślną informację do tyłu, do Aarona. Usłyszał głośne westchnienie ulgi dochodzące z wielu ust. - To doskonale - powiedział Aaron. - Idź dalej naprzód. Wiesz, czego potrzebujemy. A my w tym czasie poszerzymy otwór. Eryk wyruszył. Roy Biegacz przeszedł przez otwór w jego ślady, a za nim także kilku młodych, najsprawniejszych wojowników. Sformowali szyk marszowy. Wiedział, czego szukać. Ale kiedy przyglądał się tym całkowicie nowym tunelom, zupełnie nieznanym skrzyżowaniom, czuł że jest tu coś obcego, coś, czego nie umiał jeszcze nazwać. Dopiero gdy za jednym z zakrętów dostrzegł dużą jamę, wystarczająco dużą, by mogła stać się tymczasowym, choć bardzo ciasnym schronieniem dla wszystkich, zrozumiał, co go niepokoiło: zapach, a raczej jego brak. Te jamy były dziewicze. Nigdy nie żył tu człowiek i nigdy tu nie umarł. - Dobrze - powiedział. - Tu założymy pierwszy obóz, do czasu startu. Potem zaś rozstawił straże. Nie było takiej potrzeby, ale dyscyplina jest dyscypliną. Roy szybko poniósł wieści do tyłu i po chwili w jamie zaczęli zjawiać się ludzie. Najpierw porządkowi, którzy przydzielali miejsce każdej sekcji, potem zaś same sekcje. Rachel pojawiła się pośród ludzi z sekcji piętnastej. W tym czasie panował już tutaj całkiem niezły ścisk. Ostatni przybył Aaron, a raczej przyniosło go dwóch rosłych porządkowych, którzy musieli siłą torować sobie drogę w tłumie. Wkrótce usłyszeli odległe ciężkie stąpanie i odgłosy maszyn. Zdążyli na czas - Potwory przygotowywały się do startu. Aaron ujął megafon. - A teraz słuchajcie mnie, ludzie! - usłyszeli jego schrypnięty, zmęczony głos. - Wykonaliśmy nasz Plan. Jesteśmy wszyscy bezpieczni w nowych jamach na statku kosmicznym, który zaraz wyruszy do gwiazd. Mamy wystarczająco wiele żywności i wody, by pozostać nie zauważeni jeszcze długo po starcie. Zamilkł na moment i wziął głęboki oddech. - To jest statek towarowy. Będzie zatrzymywał się na wielu światach. Na każdym z nich jedna lub więcej sekcji wysiądzie i pozostanie w ukryciu na planecie dopóki populacja znacznie się tam nie 222 zwiększy. Wszędzie tam, gdzie mogą żyć Potwory, mogą też żyć ludzie. Wszędzie tam, gdzie Potwory mają swoje siedziby, rozkwitną też społeczności ludzkie. Wszystkiego, czego używają Potwory, my też możemy używać. Zdobyliśmy tę wiedzę na Ziemi. Podłoga zaczęła wibrować. Poczuli, że statek drży, poczuli jego ruch. Aaron uniósł obie ręce, a jego lud upadł na kolana. - Wszechświat! - krzyknął w ekstazie. - Mój Ludzie, odtąd wszechświat należy do nas! Kiedy statek zakończył przyspieszanie i mogli poruszać się swobodnie, Eryk, podobnie jak pozostali dowódcy sekcji, zebrał swoich ludzi i powiódł ich do dalszych jam. Tam mężczyźni wyszukiwali pomieszczenia dla swych rodzin, kobiety zaczęły przygotowywać jedzenie, a dzieci biegały wokół i bawiły się. I cudownie było patrzeć, jak właśnie one tak szybko przystosowują się i do przyspieszeń statku, i do nowych dziwnych jam. I każdy kto przypatrywał im się choć przez chwilę czuł, że ich beztroskie zabawy czynią to miejsce prawdziwym domem.