Ze zbiorów - Biblioteki Sieciowej Numer katalogowy - 00164 Autor - Nathaniel Branden Tytuł - Sztuka świadomego życia Opracowanie - Joanna Wojciechowska Od polskiego wydawcy     Dr Nathaniel Branden jest autorem blisko dwudziestu książek opartych na jego wieloletniej pracy psychologa i filozofa. Niniejsza jest drugą wydaną w Polsce. Pierwsza, klasyczna pozycja Sześć filarów poczucia własnej wartości, odnosi duże sukcesy. Z uwag polskich Czytelników wynika, że jest to nowy rodzaj niezwykle pobudzającej do myślenia literatury. Oto dwa typowe komentarze: Ta książka różni się od wielu innych, których pełno w księgarniach. Przede wszystkim nie jest tak "optymistyczna". Autor nie pisze, że wystarczy tylko chcieć i już to masz. Pisze natomiast o tym, jak wiele kawałków trzeba złożyć w całość, o wysiłku, który trzeba włożyć w świadome życie. Całą noc nie mogłam spać po przeczytaniu rozdziału dotyczącego religii. Świadome życie to pierwszy z "sześciu filarów", który pozwala lepiej zrozumieć, jak funkcjonujemy, jak możemy lepiej żyć, lepiej zarabiać, więcej osiągać, bardziej się kochać. Nie jest magiczną receptą na ustawienie mebli w mieszkaniu, które zapewni szczęście, ale receptą na urządzenie wnętrza własnego JA. Tylko dzięki odpowiedniemu myśleniu, planowaniu i działaniu możemy podnieść jakość swojego życia. Wyjątkowość Nathaniela Brandena polega na tym, że daje bardzo konkretne i zrozumiałe rady, jak można zmienić swoje życie na lepsze. Nie mówi, jak "inni" powinni postępować, ale co ja mogę "tu i teraz" zrobić dla siebie. O genialnej teorii "sześciu filarów" wspomniałem już kilka lat temu w mojej książce JA. Obserwuję działanie tej teorii w praktyce i zawdzięczam wiele własnych sukcesów. Do pewnego stopnia zbieg okoliczności sprawił, że tym razem nie odmówiłem sobie przyjemności przetłumaczenia Sztuka świadomego życia. Była to prawdziwa uczta duchowa. Tłumaczenie pozwoliło mi zrozumieć, jak wielu słów nie ma w języku polskim! Jak trudno jest nam nawet myśleć tymi kategoriami. Dlatego książka może wydawać się trudna przy pierwszym czytaniu. Przyznam, że wnikliwość i mądrość niektórych stwierdzeń dotarła do mnie dopiero przy szukaniu najlepszych sformułowań w języku polskim. Tłumaczenie pozwoliło mi również odkryć ciekawe zjawisko: jak natura języka może czasem zniekształcać myśli. W procesie wygładzania pierwszej wersji tłumaczenia czasami okazywało się, że gubiona była ważna treść. Język, w którym myślimy i przez który poznajemy rzeczywistość, to poważniejsza sprawa, niż by się wydawało na pierwszy rzut oka. Chcę tutaj podziękować redaktorowi polskiego wydania za wiele cennych uwag, cierpliwość i zaangażowanie w nasze liczne dyskusje internetowe, dzięki którym przekład znacznie zyskał na jakości. Mówiąc o języku, chcę również podziękować Irenie Koźmińskiej, założycielce fundacji ABC XXI, za podpowiedzenie słowa "samouznanie", które postanowiła lansować w Polsce na konferencji Jak kochać dziecko w maju 1999. Rzeczywiście jest to chyba najtrafniejsze tłumaczenie angielskiego "self-esteem". Używane do tej pory określenie "poczucie własnej wartości" składa się aż z trzech słów oraz nie w pełni oddaje element "zasługiwania". "Uznanie" jest czymś więcej niż "poczuciem" czy "mniemaniem" o sobie; bardziej wyraźnie oparte jest na rzeczywistości. Uznać kogoś znaczy dostrzec, co potrafi, i przyznać, że zasługuje. Tych właśnie dwóch kluczowych słów: "potrafię" i "zasługuję" używa Nathaniel Branden w swojej definicji. Dla zachowania ciągłości z przekładem poprzedniej książki Autora w niektórych miejscach używam "poczucia własnej wartości", ale mam nadzieję, że "samouznanie" znajdzie właściwe miejsce w języku polskim. Zapraszam Czytelników do podzielenia się swoimi przemyśleniami na ten temat. Dziękuję również Jackowi Santorskiemu za pomoc w znalezieniu najlepszych polskich odpowiedników niektórych terminów, a szczególnie za podpowiedzenie słowa "uważność" jako odpowiednika angielskiego "mindfulness". Słowo "ja" przyjmuje w książce trzy rożne formy. "Ego" ma na szczęście to samo znaczenie po polsku. Dla odróżnienia zaś dwóch pozostałych - "I", którego używamy mówiąc o sobie, jest tłumaczone jako "ja", natomiast "self", "wewnętrzne ja", jest pisane wielkimi literami: "JA" (to właśnie miałem na myśli nadając w 1993 roku tytuł JA swojej pierwszej książce). Dla lepszego brzmienia przykładów imiona występujących w książce klientów terapii (które i tak są fikcyjne) zostały spolszczone, nawet jeśli nie mają dokładnego polskiego odpowiednika. W wypowiedziach w języku angielskim często nie odróżnia się płci osoby, która ich dokonuje. Szczególnie daje się to odczuć w przytaczanych w książce ćwiczeniach kończenia zdań. Dlatego zastosowanie na zmianę formy męskiej i żeńskiej w polskim tłumaczeniu wydaj się być zgodne z intencją Autora. Ponadto w języku angielskim nie rozróżnia się formy "ty" i "pan", dlatego angielskie "you" jest tłumaczone jako "ty". W niektórych sytuacjach trudno powiedzieć, jaka forma zostałaby użyta po polsku, dlatego konsekwentnie używam formy "ty", choć czasem może to brzmieć szokująco, gdy na przykład pacjenci zwracają się w ten sposób do lekarza. Jest to ciekawe zjawisko kulturowe, którego praktyczne skutki w stosunkach międzyludzkich mam przywilej obserwować w codziennym życiu w Kanadzie. Na zakończenie uwag językowych chcę podzielić się pewnym niezwykłym odkryciem. Dwa zasadniczo różne angielskie słowa mają ten sam odpowiednik po polsku: zarówno "angry", jak i "bad" znaczą "zły". Osoba przeżywająca emocję złości po polsku automatycznie jest "zła", czyli niedobra. I jak w takim języku można zrozumieć emocje?! Ta książka to kopalnia pomysłów i technik dla polskich psychologów, nauczycieli, wychowawców, przywódców, a jednocześnie doskonały poradnik życia dla każdego myślącego człowieka. Dr Nathaniel Branden książką tą zaprasza w podróż na odległą planetę, do której trzeba znaleźć drogę. Czas zatrąbić w złoty róg! Jestem pewien, że Autor nie miał okazji poznać twórczości Wyspiańskiego, a jednak cała ta książka jest poświęcona wyjaśnieniu, jak doszło do sennego tańca bohaterów Wesela. Czy potrafimy podjąć wyzwanie świadomego życia i zrozumieć czym jest "złoty róg"? Czy "ostanie się jeno sznur" i tym razem? To, na szczęście, zależy tylko ode mnie. Tadeusz Niwiński Vancouver, Kanada, marzec 1999 Adres internetowy: TadeuszNiwinski@teta.ai         Wstęp W kilka miesięcy po napisaniu ostatniej książki, Taking Responsability (Branie odpowiedzialności), podczas przyjęcia ktoś zapytał mnie, co aktualnie piszę. Odpowiedziałem, że właśnie zabieram się za książkę, która ma przeanalizować, co to znaczy żyć świadomie. Pewna starsza pani, której twarz pokrywały bruzdy goryczy, skrzywiła się i z dezaprobatą pokręciła głową. "Żyć świadomie? - powiedziała. - Nie najlepszy pomysł. Kto by chciał żyć świadomie? Życie byłoby zbyt bolesne." Zapytałem: "Czy mniej bolesne jest, jeśli żyjemy nieświadomie i mechanicznie, nie wiedząc, co robimy, ślepi na możliwości, co można zrobić lepiej?" Ale nie odpowiedziała. Ktoś inny przy stole zauważył natomiast: "Nawet jeśli świadome życie może ma jakieś zalety - czy to nie za dużo wysiłku?" ? ? ? Jak światło, które można rozjaśniać i przyciemniać, świadomość funkcjonuje na skali, którą można regulować. ? To prawda, że świadome życie zmusza nas czasem do stawienia czoła trudnym sytuacjom. Również prawdą jest, że wymaga wysiłku. Jako sposób postępowania świadome życie ma swoją cenę, której się także przyjrzymy. Głównym motywem tej książki jest jednak fakt, że zyski wielokrotnie przewyższają poniesione koszty. Świadome życie jest źródłem siły i wyzwolenia. Nie przytłacza nas, ale dodaje skrzydeł. Jak światło, które można rozjaśniać i przyciemniać, świadomość funkcjonuje na skali, którą można regulować. Możemy być bardziej świadomi lub mniej świadomi, lepiej zdawać sobie z czegoś sprawę lub gorzej. Wybór nie dotyczy więc tylko dwóch krańcowych stanów: absolutnie optymalnej świadomości z jednej strony i zupełnej nieświadomości (jak w śpiączce) z drugiej. Można decydować się na mniej lub bardziej świadome życie. Innymi słowy, wybierać między życiem świadomym a automatycznym. Między tymi skrajnościami zawsze występuje cała gama odcieni. Tragedią wielu ludzi jest właśnie to, że w dużym stopniu żyją automatycznie: myślą tak jak zawsze przedtem, nie analizują swoich motywów działania, reagują na wydarzenia w sposób odruchowy. Rzadko spoglądają na cokolwiek świeżym spojrzeniem i rzadko miewają nowe pomysły. Egzystują na niskim poziomie świadomości. Jedną z konsekwencji tego jest bezbarwne, pozbawione ekscytacji i pasji życie. Nietrudno zauważyć, że świadomość dodaje energii, a jej brak powoduje nudę i odrętwienie. Świadome życie polega na postawie zaangażowania się w uważność jako sposób istnienia na tym świecie oraz na uruchamianiu stopnia świadomości odpowiednio dostosowanego do danego działania. Ale co to właściwie znaczy, nie jest takie oczywiste. "Świadome życie" to niesłychana abstrakcja. Przyjrzymy mu się dokładniej na łamach tej książki. Używam tu terminu "świadomość" w jego podstawowym znaczeniu: stan bycia świadomym lub zdawania sobie sprawy z jakiegoś aspektu rzeczywistości. Dlaczego świadomość jest ważna? Mówiąc krótko, dla wszystkich gatunków, które ją posiadają, świadomość jest podstawowym narzędziem przetrwania i przystosowania do rzeczywistości - jest zdolnością postrzegania otoczenia w określony sposób i na określonym poziomie oraz odpowiedniego kierowania swoim postępowaniem. Można by równie dobrze zapytać: dlaczego wzrok jest ważny. Świadome życie jest stanem umysłowej aktywności, a nie bierności. Jest zdolnością odbierania świata świeżym spojrzeniem. Jest inteligencją, która cieszy się swoim własnym funkcjonowaniem. Świadome życie jest chęcią pełnego zdawania sobie sprawy ze wszystkiego, co jest związane z naszymi zainteresowaniami, wartościami, zamiarami i celami. Jest gotowością stawienia czoła faktom, niezależnie od tego, czy są one przyjemne czy nie. Jest chęcią odkrywania swoich błędów i korygowania ich. Jest dążeniem - w ramach własnych działań i zainteresowań - do lepszego postrzegania i rozumienia świata, w którym żyjemy (zarówno otaczającej nas rzeczywistości, jak i własnego wnętrza). Jest szacunkiem dla rzeczywistości i szacunkiem dla różnicy między tym, co realne, i tym, co nierealne. Jest zaangażowaniem w widzenie tego, co widzimy, i zdawanie sobie sprawy z tego, co wiemy. Jest przekonaniem, że ignorowanie rzeczywistości jest źródłem wszelkiego zła. ? ? ? Różnica między życiem świadomym a nieświadomym przyjmuje różne formy. Oto dwa przykłady z mojej praktyki psychoterapeutycznej, które pokazują, na czym może polegać życie nieświadome. Przykłady te są tylko ilustracją problemu i jeszcze nie sugerują rozwiązań. Arnold K., czterdziestosiedmioletni profesor historii, myślał, że jest głęboko zakochany w swojej żonie, ale był dla niej niedobry na setki sposobów, z których nie zdawał sobie sprawy. Kiedy chciała z nim rozmawiać o czymś dla niej ważnym, zwykle był zajęty, słuchał piąte przez dziesiąte, rzadko odpowiadał ze zrozumieniem. Kiedy czegoś chciała, uśmiechał się nic nie mówiąc i uciekał myślami gdzie indziej. Kiedy nie zgadzała się z nim, wygłaszał monolog na inny temat, ignorując to, co powiedziała. Kiedy próbowała mu mówić, jak ją rani, albo nie słyszał, co mówi, albo natychmiast ją przepraszał, a za godzinę nie pamiętał, co powiedziała. Wiedział, że czuje do niej oddanie, więc wierzył, że jest kochającym mężem. Czasem, gdy był w dobrym nastroju, potrafił być naprawdę szczodry, delikatny i troskliwy. Głównie jednak przebywał we własnym kokonie, w którym znajdował się on sam, jego miłość do niej oraz jej obraz, ale nie ona: ona - prawdziwa - była na wygnaniu w obcej krainie, zwanej rzeczywistością. W kategoriach realnego świata, nie była więc częścią jego małżeństwa. Kobietą, z którą mieszkał, nie była jego żona; mieszkał z fantazją, która istniała tylko w jego głowie. W pewnym subiektywnym sensie możliwe, że ją kochał, ale nie kochał jej świadomie ani nie poświęcał na co dzień temu związkowi takiej świadomości, jaka była konieczna i na jaką ten związek zasługiwał. W końcu kobieta rozchorowała się i nagle odeszła z jego życia. Stojąc w rozpaczy nad grobem, mężczyzna zdał sobie sprawę, że przez dwanaście lat małżeństwa faktycznie nie brał w nim udziału - cały czas tkwił tylko we wnętrzu własnego umysłu. Zrozumiał, że opuścił swoją żonę o wiele wcześniej niż ona, umierając, opuściła jego. Czego nie mogła osiągnąć miłość, dokonała śmierć: wstrząsnęła nim tak, że obudził się przynajmniej teraz. Dla wielu z nas, cierpienie jest jedynym nauczycielem, którego słuchamy. W przypadku Arnolda, jak i w przypadku opisanym poniżej, cierpienie przyśpieszyło decyzję szukania psychoterapii. Rebeka L. była trzydziestodziewięcioletnią instruktorką warsztatów rozwoju osobowości. Uważała się za osobę na ścieżce duchowej, która osiągnęła wysoki stopień świadomości. Nie zwracała przy tym zupełnie uwagi na spustoszenia, jakie tworzyła w życiu rodzinnym. Wygórowane mniemania o sobie opierały się na fakcie, że studiuje I Ching, skończyła kursy jogi tantrycznej, zagłębia się w literaturze tradycji kontemplacyjnych oraz przez trzynaście lat zajmuje się Jungowską psychologią głębi. Postępowanie swoich dwu nastoletnich córek poddawała niekończącej się interpretacji psychologicznej. Podczas obiadu prosiła męża o opowiadanie snów, by mogła je analizować. Jeśli jej interpretacje były podważane, odpowiadała pobłażliwym współczuciem; jeśli rozbieżność zdań utrzymywała się nadal, najpierw się denerwowała, a potem, stopniowo wpadała w złość - aż wszyscy wycofywali się w posępnym zmęczeniu. Mogła bez końca cytować mistrzów duchowych, a nie miała pojęcia, że córki w zaciszu sypialni dyskutują, jakie piękne byłoby życie, gdyby mama umarła. Maż też nie wyglądał na zachwyconego marzeniami na jawie; barykadował się w pracy, aby z żoną spędzać jak najmniej czasu. Przechodziła przez życie jak w transie, z dumą szczycąc się, że jest bardziej "przebudzona" i "świadoma" niż inni dookoła. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak często czuła nieokreślony, wszechogarniający lęk. Żadna z tych osób nie była uśpiona w pełnym tego słowa znaczeniu, ale nie była też wystarczająco przytomna, w sensie, jakiego wymaga udane życie. Ich historie dają nam wstępny obraz terytorium, które chcemy poznać - albo, ściślej mówiąc, pewnych aspektów tego terytorium, zobaczymy bowiem, że jest ich więcej. ? ? ? Czasem, gdy zastanawiamy się nad swoim życiem i nad błędami, które popełniliśmy, żałujemy ich; wydaje się nam, że działaliśmy we śnie, chociaż wtedy wydawało się, że postępowaliśmy przytomnie. Zastanawiamy się, jak to możliwe, że nie widzieliśmy czegoś, co teraz wydaje się takie oczywiste. Rzecz jasna, może to być złudzenie, bo zawsze łatwiej dostrzegać wszystko po fakcie. Być może rzeczywiście byliśmy świadomi w najlepszym stopniu, na jaki nas wtedy było stać. Jednak czasem poczucie, że działaliśmy jak w lunatycznym śnie, dobrze oddaje to, co się naprawdę zdarzyło. Wiemy, że nie byliśmy wystarczająco uważni. Nasze postrzeganie rzeczywistości było rozproszone czy zniekształcone zamiast być skoncentrowane i zdyscyplinowane. Niewątpliwie były jakieś tego przyczyny, ale przyczyny nie zmieniają faktów. Z perspektywy czasu myślimy: szkoda, że w tym momencie nie byliśmy bardziej świadomi. ? ? ? Gdzie byłem, dziwimy się, kiedy toczyło się moje życie? ? Myślimy na przykład o wszystkich sygnałach niebezpieczeństwa, które ignorowaliśmy na początku znajomości, która okazała się fatalną przygodą miłosną - na przykład niekonsekwentne zachowanie, sprzeczne stwierdzenia, zadziwiające przemilczenia, nagłe i nieuzasadnione wybuchy emocjonalne naszego partnera lub partnerki. Pytamy się samych siebie: Gdzie miałem wtedy rozum? Albo przypominamy sobie wszystkie ostrzeżenia, które dostawaliśmy od przełożonego na długo przed wyrzuceniem z pracy, i zastanawiamy się, dlaczego to do nas wtedy nie docierało. Albo myślimy o okazjach, których nie wykorzystaliśmy, gdyż żyjąc jak w transie, nie zdawaliśmy sobie sprawy z ich wartości - a teraz zastanawiamy się, jak można było do tego dopuścić. Gdzie byłem, dziwimy się, kiedy toczyło się moje życie? Omawiając praktykę świadomego życia w poprzednich książkach, przedstawiłem ją wyłącznie z perspektywy znaczenia, jakie ma ono dla poczucia własnej wartości (samouznania). Tutaj przyjrzymy się temu szerzej. Co to znaczy działać świadomie? Kochać świadomie? Wychowywać dzieci świadomie? Czuć świadomie? Pracować świadomie? Walczyć świadomie? Głosować świadomie? Tworzyć prawa świadomie? Zajmować się wielkimi sprawami w życiu świadomie? Oto przykład za świata polityki. Kiedy prawodawcy działają pod presją chwili, na przykład narzucając hamulce cen i płac, bez zastanawiania się nad długofalowymi, przewidywalnymi skutkami tych postanowień (co, niestety, jest regułą w większości decyzji legislacyjnych) i rezultaty okazują się jeszcze gorsze niż stan przed wprowadzeniem zarządzeń, które miały poprawić sytuację (co też bardzo często ma miejsce) - cały naród płaci cenę za brak odpowiedniej świadomości (i sumienności).1 Niemal wszyscy mamy tendencję do bardziej świadomego działania w pewnych obszarach niż w innych. Możemy postępować bardzo świadomie w pracy, a bardzo mało w życiu osobistym - lub vice versa. Możemy myśleć o wiele bardziej klarownie o swojej karierze niż o swoich przekonaniach politycznych - lub vice versa. Możemy działać na wysokim poziomie koncentracji umysłowej w stosunku do własnego zdrowia, a na niskim w sprawach dotyczących etyki albo religii - lub vice versa. W książce tej badamy, na czym polega świadome działanie w szerokim zakresie spraw dotyczących człowieka - od postępowania z najbardziej intymnymi emocjami przez robienie kariery zawodowej, zakochiwanie się, pracę nad utrzymaniem małżeństwa, wychowywanie dzieci, radzenie sobie z wyzwaniami stawianymi w pracy, decydowanie, jakie wartości mają być naszymi przewodnikami w życiu, rozumienie, od czego zależy poczucie własnej wartości - aż po ocenę twierdzeń oferowanych przez religię i mistycyzm. W związku z tym ostatnim przez wiele lat czytelnicy moich książek pytali mnie, jak moja koncepcja świadomego życia ma się do spraw duchowości, religii, mistycyzmu i nauk etycznych z mistycyzmem związanych, cieszę się więc, że mam okazję odpowiedzieć im na piśmie. Osoby, które przede wszystkim tym są zainteresowane, mogą czytać rozdziały 1 i 7 jako niezależną całość. ? ? ? Potrzeba świadomego życia, w sensie, w jakim ją traktuję w tej książce jest nieodłączną częścią życia człowieka. Ale w dzisiejszym nowoczesnym świecie nabrała szczególnej wagi. Im bardziej gwałtowne są zmiany, z którymi mamy do czynienia, tym niebezpieczniejsze staje się mechaniczne działanie, oparte na przekonaniach i schematach postępowania, które mogą być nieodpowiednie w danej sytuacji lub przestarzałe. Co więcej, stare struktury i tradycje upadają. Głosy oficjalnych autorytetów brzmią coraz słabiej i przyjmowane są z coraz mniejszym szacunkiem. Kultura nasza rozpływa się czy eksploduje na dziesiątki tysięcy wzajemnie przeczących sobie subkultur. Świat podzielił się i rozpadł tak bardzo, że nawet zatwardziałym konformistom coraz trudniej zorientować się, przy czym należy obstawać. Stajemy w obliczu konieczności dokonywania wyboru, według jakich wartości mamy żyć. Stajamy w obliczu konieczności dokonywania wyboru w coraz większej ilości sytuacji dotyczących naszej egzystencji - od tego, gdzie mieszkamy, przez rodzaj kariery zawodowej, na jaką się decydujemy, styl życia, jaki wybieramy, aż po religię lub filozofię, według której żyjemy. W minionych epokach historycznych rodziliśmy się w społeczeństwach, w których wszystkie te decyzje były w wyraźny sposób podejmowane za nas - przez zwyczaje i tradycje, czyli przez ludzi, którzy żyli przed nami. Ale te czasy minęły i nie wrócą. Dziś jesteśmy wystawieni na niespotykaną do tej pory w historii ilość informacji i niesłychaną ilość możliwości. Jesteśmy zdani na własne siły, jak nigdy przedtem. I nie mamy do dyspozycji żadnej innej broni oprócz klarowności własnego myślenia. Fakt, że nasze społeczeństwo rozwinęło się od gospodarki opartej na rolnictwie przez gospodarkę przemysłową, do gospodarki opartej na informatyce, ma swoje specyficzne i bardzo wyraźne konsekwencje w stosunku do znaczenia świadomego życia. Era robotnika pracującego siłą mięśni minęła. Nasza era należy do tych, którzy pracują umysłem. To, że nasz umysł jest podstawowym narzędziem przetrwania nie jest nowiną. Ale nowiną jest to, że fakt ten stał się tak bezlitośnie oczywisty. Rynek pracy gwałtownie kurczy się dla ludzi, którzy nie mają nic do zaoferowania oprócz pracy fizycznej. W systemie ekonomicznym, w którym wiedza, informacja, kreatywność - a co za tym idzie, innowacje - są głównym źródłem dobrobytu, nic nie jest bardziej potrzebne, jak umysły. Potrzeba ludzi, którzy chcą i potrafią myśleć. ? ? ? Jeśli chcemy zachować zdolność przystosowania się do zmian, musimy z zaangażowaniem przyjąć permanentne uczenie się jako sposób na życie. ? Ponieważ wiedza rozwija się w tempie bezprecedensowym w historii ludzkości, a to, czego nauczyliśmy się wczoraj, nie wystarcza na potrzeby dnia jutrzejszego, jeśli chcemy zachować zdolność przystosowywania się do zmian, musimy z zaangażowaniem przyjąć permanentne uczenie się jako sposób na życie. Jest to dziś jedna z interpretacji tego, co oznacza świadome życie. Niezależnie od tego, czy koncentrujemy się na chronieniu i wzmacnianiu więzów rodzinnych (w świecie coraz to mniej trwałych związków międzyludzkich), na możliwości dostania dobrej pracy, na dojrzewaniu i rozwijaniu się jako istoty ludzkiej, czy na właściwym prowadzeniu firmy przez burzliwe morza zawziętej konkurencji rynków światowych - niezależnie od tego, czy nasze cele są materialne, emocjonalne czy duchowe - cena sukcesu jest ta sama: świadomość, myślenie, uczenie się. Spanie za kierownicą - poleganie wyłącznie na tym, co popularne, znajome i odruchowe - jest przywoływaniem problemów i tragedii. Wkroczyliśmy w milenium umysłu. To książka dla tych, którzy zamawiali budzenie. 1. Rozdział Jak żyć świadomie: podstawowe zasady Świadome życie zaczyna się od szacunku dla rzeczywistości - szacunku dla faktów i prawdy. Rozdział ten poświęcony jest przeanalizowaniu, co to bliżej oznacza. Chcę zacząć od stwierdzenia, że nikt nie rodzi się z takim stosunkiem do rzeczywistości. Tego się trzeba nauczyć. Pełne zrozumienie tej prawdy jest dużym osiągnięciem życiowym. Niestety, dzieciom często rzucane są kłody pod nogi na drodze do rzeczywistości. Zamiast popierać naturalną skłonność dziecka do rozwoju przez poznawanie i dojrzewanie do obiektywnego analizowania zjawisk, dorośli, zaplątani w swoje własne problemy, często zachowują się w sposób, który nie zachęca dziecka do otwierania oczu, lecz do ich zamykania. Bycie dzieckiem może być bardzo trudne. Często widzi zachowania dorosłych, które budzą lęk, przerażenie, nie mają sensu. Nie może ich zrozumieć. Może zwątpić w możliwości własnego umysłu. Może stracić poczucie rzeczywistości. Może dojść do wniosku, że świadome myślenie jest bezużyteczne, lub wręcz jest niebezpieczne. Mama na przykład daje wykład na temat, jak ważna jest uczciwość. Potem przychodzą goście i Mama mówi im coś, o czym dziecko wie, ze rozmija się z prawdą. Spogląda na Matkę w nadziei, że znajdzie wytłumaczenie tego dziwnego zachowania. Matka odpowiada na spojrzenie bez zmrużenia oka i śladu poczucia winy na twarzy. Nie pada ani jedno słowo wyjaśnienia: ani w danym momencie, ani później. Hipokryzja - zakłamanie - jest faktem uznanym za niebyły. Albo inny przykład. Dziecko siedzi przy kolacji z Matką i dwoma braćmi. Matka mówi do nich spokojnym głosem i nawet nie odwraca głowy, kiedy Ojciec zatacza się w ich kierunku śmierdząc alkoholem i bełkocząc. Ojciec wyciąga krzesło; nie trafiając na nie, ląduje na podłodze w pozycji ni to siedzącej ni to leżącej. Matka mówi dalej, jak gdyby nic się nie zdarzyło. Jest to jej typowa reakcja na nieprzyjemne wydarzenia. Oczy dziecka przenoszą się z Ojca na Matkę, potem na braci i znów na Ojca. Ale nikt z obecnych nie potwierdza stanu, w jakim jest Ojciec. Wniosek jest oczywisty: fakt, którego się nie potwierdza (unika zauważenia), nie jest faktem. Albo dziecko nie może zrozumieć, dlaczego Nauczycielka tak często wyśmiewa jego drobne błędy i zwraca się do niego głosem pełnym sarkazmu - ta sama nauczycielka, która często powtarza, że należy do każdego odnosić się uprzejmie i z szacunkiem. "Czy pani mnie nie lubi?" - dziecko zbiera się na odwagę zapytać. Nauczycielka ze złością w oku odpowiada: "Ależ ja kocham wszystkich moich uczniów". Dziecko nie śmie już zapytać: "to dlaczego pani powoduje, że wszyscy drżymy ze strachu?". Wie, że jest to pytanie, na które nigdy nie dostanie odpowiedzi; owszem może usłyszeć jakieś następne kłamstwo albo nową ironię. Prawda jest płynna w grze, której reguły nigdy nie są wyraźnie określone. W takich sytuacjach głębiej w umysłach dzieci odzywa się inne, nigdy nie wyartykułowane pytanie: "Jak ja mam żyć w tym waszym świecie?" W pytaniu tym zawarte są następne: Skąd mam wiedzieć, w co wierzyć, jeśli wy nie macie na myśli tego, co mówicie, albo nie mówicie, co naprawdę myślicie? Jak mogę mieć do kogokolwiek zaufanie, jeśli nigdy nie jestem pewien, czy kłamie czy nie? Jak mogę czuć się bezpiecznie, jeśli fakty nie są traktowane jak fakty? Jak, z takimi przewodnikami życiowymi, mam zrozumieć, jaka jest rzeczywistość? Jak cokolwiek mam zrozumieć? A jeśli nie mogę zrozumieć, to jak mam żyć? ? ? ? Dzieci potrzebują miłości - oczywiście - ale również potrzebują atmosfery, w której będą przekonane, że żyją w racjonalnym świecie. ? Niebezpieczeństwem, jakie czyha na dziecko wystawione na nieracjonalność ludzi, jest to, że może ono zrezygnować z chęci zrozumienia - chęci szukania sensu w swoich doświadczeniach. Dziecko może przestać wierzyć, że myślenie ma wartość. Dzieci potrzebują miłość - oczywiście - ale również potrzebują atmosfery, w której będą przekonane, że żyją w racjonalnym świecie. Błędem olbrzymiej ilości rodziców jest niestwarzanie takiej atmosfery. Przez "racjonalny świat" rozumiem środowisko, w którym fakty traktowane są jako fakty, prawda jest szanowana, zadawanie pytań jest cenione, a nie karane, ludzie nie są zakłamani i nie zasypują się krętactwami. Mam na myśli środowisko, w którym dorośli odwołują się do umysłu dziecka, a nie do jego strachu - i w którym dziecięca chęć zrozumienia świata jest szanowana i kultywowana. ? ? ? Świadome życie jest wyzwaniem dla nas wszystkich - nawet jeśli nie mieliśmy w życiu większych urazów. ? Czasem zamachem na dziecięcą wolę rozumienia może być zwykły brak konsekwencji w codziennym postępowaniu dorosłych: niedotrzymywanie obietnic, nielogiczne zakazy, zaprzeczanie oczywistym prawdom. Czasem jednak ataki te mogą być bardziej dramatyczne. Pamiętam, jak wiele lat temu leczyłem kobietę, która była molestowana seksualnie przez ojca, gdy miała pięć lat. W czasie hipnozy częściowo odtworzyła to przeżycie; chciałem poznać jej nie wypowiedziane myśli, które towarzyszyły temu wydarzeniu. Wstrząsnęło mną to, co okazało się sednem jej dramatu. Nie był to ból, a nawet nie samo poczucie przemocy, której doznała. Była to przede wszystkim niemożliwość zrozumienia, jak jej ojciec mógł coś takiego zrobić. "To mój tatuś - powtarzała. - Jak on może robić coś takiego?" Później, po hipnozie, zauważyła: "Najgorsze było to, że to wydarzenie całkowicie zburzyło wszelkie moje pojęcie o tym, co racjonalne i normalne. To, co robił Tatuś, było niemożliwe. A jednak on to robił". Uraz pogłębił się, kiedy próbowała opowiedzieć o wydarzeniu matce, a ta chodziła po kuchni, robiąc coś odruchowo i powtarzając słodkim głosem rzeczy w rodzaju: "ojciec i ja cię kochamy" i "nie ma sensu się tym przejmować za bardzo". W zachowaniu ojca nie było ani śladu potwierdzenia, że coś się między nimi wydarzyło. Zbrodnia dokonana na ciele dziecka była mniejsza niż zbrodnia dokonana na umyśle. W terapii tej pacjentki było mi łatwiej obudzić jej zainteresowanie nowymi partnerami niż zainteresowanie świadomym życiem. Zbyt wiele lat ratowała się przygaszaniem światła świadomości do poziomu półmroku, który pozwalał jej przetrwać. Zintensyfikowanie tego światła było najtrudniejszym zadaniem. Jednakże, jak się jeszcze przekonamy, nawet jeśli nie mieliśmy w życiu większych urazów, świadome życie jest wyzwaniem dla nas wszystkich.   Nabywanie poczucia rzeczywistości Aby żyć świadomie, musimy wyrobić w sobie coś, co nazywam "poczuciem rzeczywistości". Co to określenie oznacza? W tej chwili, trzymasz w ręku książkę. To, co wiesz o świecie gwarantuje ci, że książka nie zamieni się nagle w telefon albo filiżankę kawy. Jeśli odłożysz książkę i pójdziesz na spacer, możesz być spokojny, że dom, w czasie twojej nieobecności, nie zamieni się w samochód. Wiesz, że książka i dom mogą oczywiście ulegać zmianom - na przykład, jeśli pies ci pogryzie książkę, albo huragan zniszczy dom - ale masz gwarancję, że takie zmiany będą zgodne z prawami natury, którym podlegają substancje, z których składa się książka albo dom. Książka może zostać pogryziona, ale nie zamieni się w porcję lodów. Dom może zostać zniszczony, ale nie zamieni się w rower. Jeśli jesteśmy w stanie poruszać się w otaczającym nas świecie z pełnym do niego zaufaniem, ostateczne (metafizyczne) źródło tego zaufania tkwi w wiedzy, że wszystko jest tym, czym jest. W filozofii zasada ta znana jest jako prawo tożsamości. A to A. Każda rzecz jest sobą. Jest to nie tylko uniwersalne stwierdzenie dotyczące istnienia, ale również pierwsze prawo logiki. Prawo tożsamości pociąga za sobą prawo przyczynowości: wszystko działa w zgodzie ze swoją naturą. W każdej sytuacji zachowanie danej rzeczy będzie określone - spowodowane - tym, czym ta rzecz jest.1 Wprawdzie w powyższych przykładach mieliśmy do czynienia z przedmiotami fizycznymi, "rzecz" nie musi być obiektem fizycznym. Przez "rzecz" rozumiemy coś, co istnieje, może więc to być obiekt, właściwość, działanie, myśl, intencja, wewnętrzny stan psychiczny, forma energii - coś, co jest. Zaufanie, jakie mamy do świata, i przekonanie o racjonalności tego świata w ostatecznym rozrachunku zawdzięczamy aksjomatowi tożsamości. Jest on tak głęboko zakorzeniony we wszystkich naszych doświadczeniach życiowych, że - jeśli nie jesteśmy filozofami - na co dzień się nigdy nad nim nie zastanawiamy. Niemniej na nim wszystko się opiera. Co jest, jest; nie ma, czego nie ma. Nie istnieje bardziej fundamentalna zasada i nic bardziej pewnego na świecie. To powiedziawszy, przyjrzyjmy się nieco dwóm najbardziej podstawowym koncepcjom, na których opierają się wszystkie inne: istnienie i nieistnienie. Albo, mówiąc po prostu: coś i nic. ? ? ? Być oznacza być czymś. ? Koncepcja czegoś odnosi się do każdego pojęcia w umyśle człowieka, do całej treści jego świadomości i do całej wiedzy, którą posiada, niezależnie od tego, ile jej posiada. Jest to fundamentalna koncepcja świadomości, od której zaczyna się bycie świadomym. Kiedy niemowlę otwiera oczy i doznaje pierwszych wrażeń zmysłowych w postaci obrazów i dźwięków, jego świadomość rejestruje tylko coś. Niemowlę nie wie, co to jest, bo nie znane mu są jeszcze żadne pojęcia, ale my, dorośli, wiemy, że na tym pierwszym etapie rozwoju świadomości, najpierw musi pojawić się koncepcja czegoś. Plama światła, którą niemowlę widzi, jest czymś. Dźwięk, który słyszy, jest czymś. Kołderka, której dotyka, jest czymś. Być świadomym oznacza być świadomym czegoś. Następnym etapem w rozwoju świadomości dziecka, po opanowaniu pojęcia czegoś, jest rozwinięcie umiejętności rozróżniania obiektów. Jest to możliwe dzięki zdolności mózgu i systemu nerwowego do zapamiętywania i przetwarzania różnych sygnałów zmysłowych.2 Od tej właśnie zdolności zaczyna się możliwość zdobywania wiedzy. Coś, co nie istnieje, jest niczym. Często używamy koncepcji niczego do określania braku pewnych rzeczy. Mówimy "nic nie mam w kieszeni" mając na myśli, że nie znajdują się tam żadne obiekty fizyczne. Albo mówimy "mam zerowy stan konta w banku", mając na myśli, że nie mamy pieniędzy. Ale metafizyczne znaczenie niczego to nieistnienie. Autentyczna nicość. Pustka. Zero. Nieistnienie, jako takie, nie istnieje. Nic jest koncepcją możliwą tylko dzięki związkowi z czymś. Ma sens tylko w odniesieniu do czegoś i oznacza brak tego czegoś. Nic, samo przez się, jest niczym. Nie jest po prostu innym rodzajem czegoś. Jednym ze sposobów, w jaki "poczucie rzeczywistości" objawia się na zewnątrz, jest zdolność zrozumienia tego prostego faktu. W literaturze mistycznej występuje tendencja do traktowania "niczego" (albo "pustki") jako doskonalszego rodzaju "czegoś". Być czymś, oznacza być czymś konkretnym, w odróżnieniu od pustki i niczego. Być czymś konkretnym oznacza być istotą określonego rodzaju, o określonej naturze, o określonej tożsamości. Tożsamość czegoś to właśnie to, czym to coś jest. I to, czym to coś jest, jest. Kamień jest kamieniem, elektron jest elektronem, przelotne odczucie jest przelotnym odczuciem, niezaspokojona ambicja jest niezaspokojoną ambicją. Ta bezlitosna prawda jest podstawą praw logiki i całego racjonalnego myślenia. Odrzuć ją, a myślenie przestaje mieć sens. Usiłuj udowodnić, że jest inaczej, a szybko zauważysz, że sam używasz tego prawa, mówiąc, na przykład, że twoje twierdzenie jest twierdzeniem, a nie jego zaprzeczeniem. Nie mieć tożsamości, nie mieć swojej natury, nie być niczym konkretnym, oznacza nie być niczym, co z kolei oznacza nie istnieć. Być oznacza być czymś. ? ? ? W dziedzinie logiki prawo tożsamości ma towarzyszącą mu zasadę, która automatycznie z niego wynika. Zasada niesprzeczności mówi, że nic nie może być A i nie A w tym samym czasie i w odniesieniu do tej samej sytuacji. Nic nie może być atrybutem i nieatrybutem, prawdą i nieprawdą, faktem i niefaktem, w tym samym czasie i w odniesieniu do tej samej sytuacji. Dywan nie może być biały i nie biały, twierdzenie nie może być prawdziwe i nieprawdziwe, coś nie może się zdarzyć i nie zdarzyć, w tym samym czasie i w odniesieniu do tej samej sytuacji. Jeśli cokolwiek wiemy o świecie, to przede wszystkim właśnie to. Jest to nieodłączny element bycia świadomym - czyli uświadamiania sobie rzeczywistości.3 Jeśli dochodzimy do sprzeczności, wiemy, że popełniliśmy błąd w rozumowaniu. Przykładem sprzeczności może być twierdzenie, że ktoś widział dwa szczyty górskie obok siebie, między którymi nie było przełęczy. Albo że ktoś jest niezwykle uczciwym politykiem, a kłamie tylko wtedy, kiedy jest to niezbędne, aby wygrać wybory. Albo że ktoś jest absolutnie pewien, że niczego nie można być pewnym. Irracjonaliści (których dzisiaj pełno) mogą być zainteresowani podtrzymywaniem sprzeczności, nazywając je "wyższym poziomem wiedzy". W rzeczywistości podważają oni coś, dzięki czemu wiedza w ogóle jest możliwa. Upieranie się przy sprzecznościach można porównać do robienia spięcia w obwodach świadomości. Jak inaczej możemy postępować? Kwestia ta jest rozwinięta w rozdziale 7 "Świadomość i duchowość." Nieporozumienie, któremu ulegają niektórzy ludzie wyobrażający sobie, że sprzeczności są możliwe, polega na tym, że zapominają o warunku "w tym samym czasie i w odniesieniu od tej samej sytuacji". Arystoteles, ojciec logiki, był bardzo precyzyjny w tych sprawach. Ludzie mówią, na przykład, "Pan B. jest odpowiedzialny w pracy, ale bardzo nieodpowiedzialny w życiu prywatnym. Jest więc odpowiedzialny i nieodpowiedzialny. Jak z tego wynika, sprzeczności są możliwe." Błąd w rozumowaniu polega tu na tym, że nie jest to sprzeczność - jeśli wziąć pod uwagę czas i sytuację. Bardziej precyzyjnie możemy powiedzieć, "Pan B. jest odpowiedzialny w pewnych sytuacjach, ale nie w innych. Jest odpowiedzialny w pewnych przedziałach czasowych, kiedy pracuje, a nieodpowiedzialny w innych przedziałach czasowych, w życiu prywatnym." Czasem jesteśmy przekonani, że dwa stwierdzenia są sprzeczne, a później odkrywamy, że nie. Dzieje się tak dzięki temu, że pogłębiamy swoją wiedzę, wzbogacając ją o nowe zależności, dzięki którym pozorna sprzeczność znika. Na przykład jeśli ktoś nie do końca rozumie różnicę między pojęciem "religijny" i "duchowy", może być przekonany, że określenie osoby jako "nie religijnej, ale bardzo duchowej" jest sprzecznością. Lepsze zrozumienie tych dwóch pojęć pozwoli zauważyć jednak, że sprzeczność jest tylko pozorna. Zastanówmy się, do czego praktycznie prowadzą sprzeczności. Na przykład przyjrzyjmy się, jaki wpływ na rozwój umysłu dziecka mają następujące wymagania rodziców: (1) Chcemy, abyś był samodzielny i kierował się myśleniem. (2) Chcemy, abyś wykonywał nasze polecenia i nigdy nie podważał tego, co mówimy. (3) Masz nigdy nie kwestionować ani dyskutować sprzeczności między pierwszym a drugim poleceniem. Badacze rozwoju człowieka zauważą, że jest to skuteczny sposób niszczenia młodej świadomości, nim zdąży dorosnąć. Dlatego trudno jest myśleć z sympatią o rodzicu, który powie: "Przeczę sobie? Nie szkodzi. Dobrze, że sobie przeczę." ? ? ? Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że ich sposób rozumowania i system wartości mogą być podziurawione sprzecznościami. ? Oto następne przykłady nauk gwałcących młode umysły. Robią one, podobne do A i nie A, spustoszenie w umyśle: "Nasz bóg jest bogiem miłości i nieskończonej dobroci, ale, jeśli go nie uznasz, będzie cię przypiekał ogniem piekielnym przez całą wieczność." "Nie zadawaj pytań, nie usiłuj zrozumieć - bądź rozsądny." "Cnotą jest być oszczędnym, pilnym i pracowitym, ale jeśli zgrzeszysz popełnieniem sukcesu, pamiętaj, że łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego." "Seks jest brudny, zgniły i obrzydliwy, i powinnaś zachować go wyłącznie dla męża." Większość ludzi, oczywiście, nie obnosi się ze swoimi sprzecznościami. Nie zdają sobie z nich sprawy, nie zdają sobie sprawy, że ich rozumowanie i system wartości mogą być podziurawione sprzecznościami. Właśnie dlatego tak często mają wątpliwości moralne, jak powinni postępować. Sprzeczności w życiu codziennym często objawiają się wówczas, kiedy czyjeś oficjalne przekonanie o sobie (koncepcja samego siebie) nie zgadza się z jakimś aspektem postępowania tej osoby. Są trzy możliwości w tej sytuacji: Można zmienić koncepcję samego siebie. Można zmienić postępowanie. Można udawać, że nie ma sprzeczności. Trzecia możliwość wydaje się najbardziej popularna, może dlatego, że pierwsza i druga bywają dość trudne. Motywacją w takim wypadku zwykle jest chęć ochrony poczucia własnej wartości zakłamanej osoby, a w gruncie rzeczy tylko jej pozorów. Faktycznie poczucie własnej wartości jest ranione, ponieważ w głębi duszy osoba taka wie, co robi. Świadomy umysł może być w ten sposób oszukany, ale podświadomości się nie oszuka. Gdzieś zawsze będą tkwić myśli: jestem w niezgodzie z rzeczywistością; trzymam się tylko dlatego, że unikam rzeczywistości i zadaję jej kłam.4 By dać przykład o szerszym zasięgu społecznym, zauważmy, że rządy notorycznie postępują według sprzecznych zasad. Na przykład wydają kampanię przeciwko paleniu papierosów, jednocześnie subsydiując producentów tytoniu. W gruncie rzeczy zasadniczym krokiem w kierunku uporządkowania bałaganu w legislacji i zarządzeniach mogłoby być ustalenie prawa, że sprzeczne zarządzenia są niedozwolone: jedno lub drugie (lub oba) musiałyby być cofnięte. W każdej dziedzinie prawo niesprzeczności jest skuteczną miotłą do wymiatania śmieci. ? ? ? Ranimy swoje poczucie własnej wartości, kiedy upieramy się przy sprzecznościach, bo w głębi duszy wiemy, co robimy. ? Prawa tożsamości i niesprzeczności są więcej niż zasadami logiki - to stróże normalności nie pozwalający nam zwariować. Z chwilą kiedy zaczynamy je ignorować, katapultujemy się z rzeczywistości. Wielu filozofów połamało sobie zęby na tych prawach, kiedy usiłowali udowodnić, że nie są to niepodważalne fakty, a tylko sprawy umowne lub zaledwie prawdopodobne hipotezy. Nieodmiennie wystawiają się na zarzut, że przyjmują coś, co potem atakują: muszą przecież liczyć na te zasady, używać ich, zakładać ich prawdziwość, kiedy usiłują je obalić. Żadne sztuki intelektualne nie pomogą, aby ukryć fakt, że jeśli ktoś coś twierdzi, automatycznie przyjmuje, że jego twierdzenie jest tym, czym jest, a nie czymś przeciwnym - jak również, że jeśli ma rację, to nie może jednocześnie i w odniesieniu do tego samego nie mieć racji. Praw tożsamości i niesprzeczności nie da się uniknąć. Pociąga to za sobą dalsze konsekwencje w stosunku do obiektywizmu prawdy. Jeśli A jest A, jeśli fakty są faktami, to wszystko jest tym, czym jest, niezależnie od tego, czy się na to zgadzamy, wiemy o tym czy w to wierzymy. Jeśli coś jest faktem, nasza niewiedza o nim lub odmowa dostrzegania go nie sprawia, że fakt staje się niebyły. To, co istnieje, jest tym, czym jest, niezależnie od czyjejkolwiek o tym wiedzy, ocen, przekonań, nadziei, życzeń lub obaw. (Dotyczy to zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych faktów. Jeśli czuję coś - powiedzmy, strach, zranienie, złość, zazdrość, pożądanie - czuję to niezależnie od tego, czy się do tego przyznaję czy nie.) Rzeczywistość to to, co jest, a zadaniem świadomości jest percepcja rzeczywistości. Rzeczywistość jest obiektem świadomości - obiektem, który świadomość odbiera i musi nauczyć się odbierać prawidłowo.5 Toteż, jeśli jestem malwersantem, jestem malwersantem - taka jest rzeczywistość - niezależnie od tego, czy moje malwersacje będą kiedykolwiek wykryte czy nie. Jeśli podszywam się pod czyjeś osiągnięcia twierdząc, że są moje, jestem oszustem - to jest fakt - niezależnie od tego, jaką mam światową sławę. Jeśli moja partnerka staje się narkomanką, to jest narkomanką - tak jest - niezależnie od tego, czy kiedykolwiek dopuszczę to do swojej świadomości czy nie. Jeśli nie sprawia mi przyjemności być rodzicem, to taka jest prawda o tym, co czuję - taka jest rzeczywistość - nawet jeśli z wielkim zapałem wmawiam sobie, że jest inaczej. Jeśli nowe odkrycie zaprzecza i obala moje przekonania w jakiejś dziedzinie, to jest fakt - tak jest - niezależnie od tego, czy chcę o tym myśleć czy nie. Jeśli żyję świadomie, nie usiłuję unikać faktów, nie wyobrażam sobie, że czego oczy nie widzą, nie istnieje. ? ? ? Dostrajając się do rzeczywistości takiej, jak ją najlepiej potrafimy zrozumieć, zwiększamy szanse swojego sukcesu z życiu. ? Świadome życie polega na zrozumieniu, że ponieważ żyjemy w rzeczywistości, do której - aby przetrwać i rozwijać się - musimy się dostosować, podstawowym naszym zadaniem jest wyraźne postrzeganie tego, do czego zależy nasza egzystencja i dobrobyt - a konkretnie, nasze działania, zainteresowania, potrzeby, wartości i cele. Takie wyraźne postrzeganie umożliwia nam właściwe kierowanie swoim postępowaniem. Świadome życie polega na uznaniu, że przez dostrojenie się do rzeczywistości takiej, jak ją najlepiej potrafimy zrozumieć, zwiększamy szanse swojego sukcesu w życiu - a również, że buntując się przeciwko rzeczywistości, skazujemy się na niepowodzenie, a nawet zagładę. Jako przykład tej drugiej zasady możemy sobie wyobrazić mężczyznę, który nie chce spojrzeć w oczy nierozwiązanym problemom w małżeństwie - zakładając, że jeśli się o czymś nie mówi, to to coś nie będzie istniało - którego partnerka w końcu się załamuje i zrozpaczona odchodzi; albo osobę, która umiera na nie leczoną chorobę, tylko dlatego że nie chciała przyznać, że jest chora, i poddać się terapii, hołdując często powtarzanej tezie, że wszystkie choroby są złudzeniem, a zdrowym jest się, dopóki wierzy się, że nie jest się chorym. (Fakt, że nasze przekonania mogą mieć czasem wpływ na przebieg choroby, nie ma z tym nic wspólnego i nie jest sprzeczny z poruszanym to problemem.) Świadome życie polega na przekonaniu, że wzrok jest lepszy niż ślepota; szacunek dla faktów daje lepsze wyniki niż buntowanie się przeciw nim; uniki nie zmienią nieistniejącego w istniejące lub istniejącego w nieistniejące; lepiej mi się opłaca poprawiać swoje błędy niż udawać, że ich nie popełniam; oraz im bardziej jestem świadomy tego, co wpływa na moje życie i cele, tym mądrzej i efektywniej mogę działać. Wszystkie te wzajemnie powiązane, przedstawione tutaj sprawy składają się na poczucie rzeczywistości, o którym mówię. Są one opoką, na której opiera się świadome życie. Świadomość: zewnętrzna i wewnętrzna ? ? ? Nasz świat wewnętrzny jest także częścią rzeczywistości. ? Kiedy zaczynamy zastanawiać się, co to znaczy żyć świadomie, może okazać się, że myślimy o zainteresowaniu otoczeniem, poszukiwaniu zrozumienia otaczającego świata, szukaniu potwierdzenia lub zaprzeczenia naszych teorii, poszukiwaniu informacji niezbędnej do osiągania celów, uczeniu się rzeczy związanych z pracą, i o innych sprawach dotyczących świata zewnętrznego. Pięknie, ale to tylko połowa zagadnienia. Druga połowa świadomego życia dotyczy samoświadomości - zainteresowania zrozumieniem wewnętrznego świata potrzeb, motywacji, myśli, stanów umysłu, emocji i odczuć cielesnych. Jeśli istotą racjonalności jest szacunek dla faktów, nie można zapominać o faktach dotyczących własnego istnienia. Nasz świat wewnętrzny jest także częścią rzeczywistości. Umysł jest równie realny jak materia. Nie można powiedzieć, żeby żył świadomie ktoś, kogo nie interesuje samoświadomość i poznawanie samego siebie. Wszyscy znamy ludzi, którzy są naszpikowani informacjami o świecie zewnętrznym i potrafią być bardzo spostrzegawczy w pewnych sytuacjach, ale są całkowicie nie zainteresowani procesami wewnętrznymi, jakie w nich zachodzą, i znaczeniem, jakie te procesy mają w ich życiu. Tacy ludzie żyją w stanie ostrej alienacji. Nie są zainteresowani swoim światem wewnętrznym - światem potrzeb, emocji - co często powoduje, że nie są efektywni w świecie zewnętrznym (społeczeństwie). Jeśli chcemy działać skutecznie, musimy nauczyć się patrzeć w obu kierunkach - utrzymywać kontakt ze światem i z sobą samym. Na przykład, jeśli mamy jakiś konkretny cel, musimy wiedzieć co, w danej sytuacji, jest obiektywnie konieczne do jego osiągnięcia, ale również znać swój własny stosunek emocjonalny do tego celu. Musimy znać fakty, ale również naszą ocenę tych faktów. Musimy wiedzieć, co jest do zrobienia, ale również co czujemy na temat tego, co jest do zrobienia. W samym momencie realizowania celu możemy nie chcieć koncentrować się na tym, co czujemy (albo, w pewnych sytuacjach, możemy chcieć), ale generalnie ignorowanie pojawiających się odczuć jest niebezpieczne. Informacja, jaką niosą odczucia, może nam pomóc w lepszym pokierowaniu całym działaniem. ? ? ? Jeśli chcemy działać efektywnie, musimy nauczyć się patrzeć w obu kierunkach - utrzymywać kontakt ze światem i z sobą samym. ? Jeśli czyimś głównym sposobem postępowania jest ignorowanie zewnętrznej rzeczywistości, kiedy jest mu tak wygodnie, i poddawanie się nakazom uczuć, głównym uczuciem, którego się może spodziewać, będzie trwoga. Jeśli decydujemy się poruszać przez życie jak niewidomi, jest się rzeczywiście czego bać. Ilustruje to w pewnym stopniu przypadek Rebeki L., którą nadmierne zainteresowanie samą sobą zobojętniło na konsekwencje, jakie to miało dla rodziny, na wrogość, jaką powodowała. Jej lęki były sygnałem alarmowym ostrzegającym o niebezpieczeństwie. Jeśli czyimś głównym sposobem postępowania jest ignorowanie swoich emocji w celu lepszego funkcjonowania w świecie zewnętrznym, sabotuje w ten sposób swoją zdolność myślenia w kluczowych sprawach. Jeśli odcinamy się od własnego kontekstu osobistego, nie jesteśmy w stanie działać racjonalnie w sprawach osobistych: przestajemy wiedzieć, jakie znaczenie ma dla nas to, co robimy. ? ? ? Jeśli decydujemy się poruszać przez życie jak niewidomi, jest się rzeczywiście czego bać. ? To, czego nie widzimy w świecie, zwykle wynika z tego, czego nie widzimy w sobie. Ktoś, kto zaprzecza istnieniu jakiejś potrzeby, ma skłonność do niezauważania okazji, w których ta potrzeba może być zaspokojona - na przykład, jeśli ktoś zaprzecza, że ma potrzebę i chęć posiadania znajomych, cierpi z powodu samotności i nie zauważa okazji, sprzyjających zaprzyjaźnieniu się z kimś. Ktoś, kto zaprzecza, że go coś boli, zwykle nie zaprząta sobie głowy znalezieniem źródła bólu i często wystawia się na nowy ból - jak kobieta, która wielokrotnie wpada w bolesne związki z wyzyskującymi ją mężczyznami. Ktoś, kto z poczucia winy zapiera się pewnych swoich żądz, może, za pomocą mechanizmu projekcji, przypisywać je innym - na przykład, gdy nie chcemy zauważyć swojego uczucia zawiści, fałszywie zarzucając ją innym. Świadomość musi swobodnie przepływać w obydwu kierunkach, albo wcale nie będzie płynęła. Przyjrzyjmy się temu dokładniej w dyskusji na temat racji i emocji. Chcę jednak teraz opowiedzieć dwie historie, które wstępnie rzucą nieco światła na związek między świadomością zewnętrzną i świadomością wnętrza. Mnie więcej dwadzieścia pięć lat temu byłem zaproszony do wystąpienia na konferencji dotyczącej postępowania z wybitnie uzdolnionymi dziećmi. Zacząłem mnie więcej tak: "Panie i panowie, rodzice i nauczyciele, jeśli wrócicie pamięcią do własnego dzieciństwa i przypomnicie sobie, co chcieliście wtedy dostać od dorosłych, a prawdopodobnie nie dostaliście, dowiecie się, czego dzieci, nad którymi opiekę wam dzisiaj powierzono, potrzebują od was." Przeszedłem potem do opowiadania, jak to jest być dzieckiem, jakie są częste frustracje dzieci, jakie są ich autentyczne potrzeby. Zrobiłem to w taki sposób, aby w słuchaczach pobudzić uczucia i wspomnienia. Zdawałem sobie sprawę, że często, jako dzieci, kiedy czujemy się zranieni, zamykamy się w sobie, wyłączamy odczuwanie, aby życie wydawało się znośniejsze. Dużo później, kiedy mamy już własne dzieci, dzieciństwo może wydawać się trudnym do zrozumienia światem. W efekcie ciężko nam zauważać to, co powinniśmy zauważyć, i robić to, co powinno być zrobione. Jesteśmy ślepi na dziecko, którym kiedyś byliśmy - i ślepi w stosunku do dziecka, które stoi przed nami. Najczęściej problem polega głównie na tym, że nie wiemy, że jesteśmy niewidomi. Dlatego zdałem sobie sprawę, że empatia musi zaczynać się od samoświadomości - od naszej własnej wewnętrznej rzeczywistości i od naszych własnych doświadczeń z dzieciństwa, które pamiętamy. W dyskusji, która nastąpiła po moim wykładzie, byłem wzruszony widząc, jak wielu słuchaczy spontanicznie dzieliło się swoimi spostrzeżeniami i propozycjami działań, jakie mogą być podjęte. Przypominając sobie, czego potrzebowali jako dzieci, zaczynali lepiej rozumieć, czego inne dzieci potrzebują. Muszę tu dodać, że samoświadomość była wprawdzie niezbędna, ale nie wystarczająca dla tych rodziców i nauczycieli. Ponieważ każdy człowiek jest unikalny, niezbędne jest jeszcze wysłuchanie dzieci i dowiedzenie się od nich, co mogłoby im najlepiej pomóc w danej sytuacji. W przeciwnym razie grozi niebezpieczeństwo przeniesienia własnych preferencji na dzieci, dla których mogą być one zupełnie nieodpowiednie. Potrzebna jest integracja świadomości wewnętrznej i zewnętrznej. Następna historia rozegrała się rok lub dwa lata wcześniej. Będąc po czterdziestce, postanowiłem, że chcę spróbować pewnej formy terapii, tak zwanej integracji strukturalnej (lub, po prostu, "rolfingu", od nazwiska twórczyni metody, Idy Rolf). Proces ten wymaga intensywnego masażu i pracy ze ścięgnami, aby lepiej ustawić ciało w stosunku do sił grawitacji, dzięki korekcie napięć w mięśniach poprawić równowagę, a także otworzyć zablokowane obszary odczuć i energii. Jeśli metoda zadziała, zwiększa się zdolność odczuwania, podnosi się świadomość własnych procesów fizycznych i zwiększa na nie wrażliwość, poprawia się ogólna koordynacja ruchowa, pojawia się doskonała równowaga i zwiększona energia. Nie każdy w takim samym stopniu odnosi korzyści z tej metody (czasem wcale), ale dla mnie było to dokładnie to, czego potrzebowałem w tym momencie i na tym etapie rozwoju. Od lat nie czułem się tak lekko. Zauważyłem ogólny wzrost samoświadomości. Czułem się lżej emocjonalnie. Czułem, jakbym pozbył się jakiegoś muru w swoim ciele. I miałem więcej energii. Nie byłem zaskoczony tym, że się lepiej czułem. Zaskoczyła mnie natomiast - czego zupełnie się nie spodziewałem - zmiana w moim sposobie odbierania ludzi. W tym czasie prowadziłem kilka grup psychoterapeutycznych, których uczestnicy z tygodnia na tydzień spontanicznie zauważali we mnie zmiany w miarę odbywania sesji rolfingu. Miałem dość niewielkie formalne wykształcenie w pracy z ciałem w psychoterapii, a jednak zauważyłem wtedy, że mam nową zdolność "czytania" ciała z zadziwiającą dokładnością. Niewielkie zmiany w wyrazie twarzy, ruchy oczu, zmiany w postawie, subtelne różnice w sposobie stania lub siedzenia, zmiany koloru skóry, sposobu oddychania - wszystko to nagle zdawało się przemawiać do mnie tak wyraźnie, jak język mówiony. Stając się bardziej czytelnym dla siebie, przeniosłem się jak gdyby w obszar, w którym inni mogli się stać bardziej czytelni dla mnie. Było to dla mnie czymś w rodzaju objawienia. ? ? ? Jeśli jesteśmy w stanie zwiększyć klarowność widzenia swojego wnętrza, zwiększamy jednocześnie swoją zdolność odbierania świata zewnętrznego. ? Obie te historie mają na celu zilustrowanie, że jeśli jesteśmy w stanie zwiększyć klarowność widzenia swojego wnętrza, zwiększamy jednocześnie swoją zdolność odbierania świata zewnętrznego. Na zakończenie dyskusji na temat podstaw świadomego życia chcę dodać parę słów na temat charakteru rozsądku i racjonalności. Rozsądek: niesprzeczna integracja doświadczenia W dniu, w którym zacząłem pisać ten rozdział, włączyłem rano przy śniadaniu telewizję i pierwsze, co zobaczyłem na ekranie, to wywiad z astronautą Jimem Lovellem, który opowiadał o swoich niezwykłych przeżyciach na pokładzie Apolla 13. Film Apollo 13, oparty na jego książce Lost Moon (Stracony Księżyc), miał właśnie ukazać się na ekranach. Lovell, jak gdyby nigdy nic, opowiadał o eksplozji zbiornika z tlenem, która zapoczątkowała wyścig z czasem przy usuwaniu kolejnych potencjalnych zagrożeń - od gwałtownie zmniejszającego się zapasu powietrza potrzebnego do oddychania po niewystarczającą do powrotu na Ziemię moc akumulatorów - w statku kosmicznym zmierzającym w przestrzeni w kierunku niemalże pewnej zagłady. Uderzające w tym wywiadzie było wrażenie wspaniałego porozumienia załogi w statku kosmicznym z operatorami na Ziemi, współpracujących w atmosferze zdyscyplinowanej inteligencji i żarliwej fachowości - które doprowadziły do bezpiecznego powrotu statku i jego załogi. Pomyślałem - pełen żalu, że tak nam do tego daleko - jak wyglądałby świat, w którym ludzie na co dzień funkcjonowaliby tak, jak w obliczu tego niebezpieczeństwa. Nie chodzi mi tu o szybkość działania czy poczucie zagrożenia, na jakie reagowali w tej sytuacji, ale przede wszystkim o wysoki poziom świadomości, racjonalność, niezawodność i solidność, jakie zademonstrowali w tym wypadku. Było to dzieło sztuki ludzkiej współpracy, możliwe tylko dzięki bezkompromisowej odpowiedzialności za swoje działanie każdego z uczestników. Nie wiem, jak racjonalni są ci ludzie w codziennym życiu, ale w tej sytuacji rzeczywistość była absolutem (nikt nie zakładał, że problem się sam rozwiąże, jeśli się przestanie o nim myśleć), racjonalność była absolutem (nikt nie dzwonił do astrologa po wskazówki), a związek między racjonalnością i uratowaniem się był przez wszystkich doskonale rozumiany. Tak właśnie, pomyślałem sobie, wygląda duchowość racjonalności w praktycznym działaniu. Przez "duchowy" rozumiem związany ze świadomością (w przeciwieństwie do "materialny" - związany z materią lub z niej zbudowany); a także związany z potrzebami i rozwojem świadomości. Mówiąc o "duchowości racjonalności" w tym kontekście, chcę zwrócić uwagę na wysoki poziom działania świadomości w sytuacji, kiedy poszczególni ludzie pracują z zapierającą dech szybkością nad zastosowaniem abstrakcyjnych pojęć z fizyki, chemii, fizjologii i innych dziedzin wiedzy do rozwiązania potwornie trudnych problemów technologicznych - doprowadzając do ocalenia życia ludzkiego, które inaczej nie byłoby do uratowania. Jednym z największych przestępstw, popełnionych w stosunku do młodych ludzi, jest to, że prawie wcale nie uczy się ich o przyczynowości, racjonalności i konieczności krytycznego myślenia. W przyzwoitym systemie edukacyjnym nikt nie powinien dostać matury bez opanowania podstawowych zasad logiki i umiejętności rozpoznawania sprzeczności logicznych. Uczniowie nie powinni być uczeni tego, co myśleć, ale jak myśleć. Powinno się ich uczyć o dokonanych w historii osiągnięciach umysłowych - i pomagać zrozumieć, że zdolność do racjonalnego myślenia jest tą unikalną cechą, która czyni ich ludźmi. Powinno się im pomagać zrozumieć, że najcenniejszym skarbem, jaki posiadają, jest ten między uszami. ? ? ? Jednym z największych przestępstw, popełnianych w stosunku do młodych ludzi, jest to, że prawie wcale nie uczy się ich o przyczynowości, racjonalności i konieczności krytycznego myślenia. ? Najlepszym podarunkiem, jaki można ofiarować młodemu człowiekowi, jest nauczenie go, jak bliski związek występuje między racjonalnością a poczuciem własnej wartości - między świadomością i zdolnością działania. Zależność ta była głównym tematem moich publikacji przez ponad trzydzieści ostatnich lat. Jeśli istota poczucia własnej wartości polega na doświadczaniu, że jesteśmy zdolni do podejmowania wyzwań stawianych przez życie, jeśli nasz umysł jest podstawowym narzędziem przetrwania i adaptowania się do rzeczywistości, to nie ma szlachetniejszej i praktyczniejszej cnoty nad prawidłowe rozwijanie umysłu. Miliony lat minęły, zanim życie na naszej planecie doszło do etapu, w którym rozwinęła się zdolność racjonalnego myślenia. Racjonalne myślenie wyraźnie uznano i zidentyfikowano pojęciowo jako wyłącznie ludzką zdolność i proces zaledwie około 2600 lat temu, w starożytnej Grecji. Mniej więcej dwa stulecia późnej Arystoteles zdefiniował człowieka jako "racjonalne zwierzę". Z definicji tej nie wynika, że ludzie zawsze zachowywali się racjonalnie. Wynika tylko, że zdolność racjonalnego myślenia (w pełnym tego słowa znaczeniu) jest unikalnie ludzką cechą. To cecha, która najlepiej odróżnia nasz gatunek od wszystkich innych - i dzięki której stało się możliwe zrozumienie większości naszych działań i osiągnięć. Działanie pod wpływem impulsów, których nie rozumiemy, nie jest wyłącznie ludzką cechą - tak właśnie żyją niżej rozwinięte zwierzęta. Natomiast ocenianie i przetwarzanie informacji pochodzących z własnego ciała, emocji, poprzednio zdobytej wiedzy, wyobraźni, zewnętrznej rzeczywistości, i być może również doświadczenia milionów innych ludzi, którzy żyli przed nami, jest unikalnie ludzką zdolnością - nazywaną myśleniem. Posiadanie mózgu i systemu nerwowego, który automatycznie uczy się zapamiętywania i przetwarzania różnych sygnałów zmysłowych (w postaci impulsów energetycznych), umożliwiające percepcję rzeczy materialnych, nie jest wyłącznie ludzką umiejętnością - inne zwierzęta też są nią obdarzone. Ale zamienianie percepcji w pojęcia, czyli identyfikowanie pewnych aspektów rzeczywistości, zauważanie ich wspólnych cech i tworzenie z nich szerszych kategorii - oraz podobne postępowanie z koncepcjami poprzez tworzenie i nich szerszych pojęć albo bardziej szczegółowe definiowanie ogólniejszych pojęć, budowanie coraz bardziej skomplikowanej struktury wiedzy, podporządkowywanie coraz większego obszaru rzeczywistości własnemu umysłowi - tak aby być w stanie budować drapacze chmur, projektować skomplikowane urządzenia do diagnostyki medycznej, odkrywać nowe metody zwiększania i ulepszania produkcji przy mniejszym zużyciu energii i taniej, wysyłać ludzi na Księżyc i zapewniać im bezpieczny powrót na Ziemię - to są możliwości zarezerwowane wyłącznie dla naszego gatunku, które zawdzięczamy zdolności racjonalnego myślenia. Jedną z unikalnych właściwości naszego rodzaju świadomości jest autorefleksyjność - co oznacza, że umysł może badać procesy, które w nim zachodzą. Możemy zapytać: Jak doszedłem do takiego wniosku? Czy na pewno mam rację? Czy wpływają na to moje uprzedzenia? Czy mam rzeczywiście podstawy, żeby być przekonanym, że tak jest, czy tylko chcę, aby tak było? Czy jestem w tym momencie logiczny? Czy wnioski, od jakich dochodzę, rzeczywiście wynikają z przesłanek? Możemy obserwować nie tylko nasze operacje umysłowe, ale dosłownie każdy aspekt naszego istnienia. Możemy zapytać: Kim jestem? Czego chcę? Dokąd zmierzam? Jaki jest cel życia? Czy to, co robię, prowadzi do tego celu? Czy jestem dumny z tego, co wybieram i o czym decyduję? Zadawanie sobie takich pytań jest nieodzowną częścią świadomego życia, a dzięki zdolności racjonalnego myślenia - myślenia w ogóle, a nawet myślenia o myśleniu - pytania takie stają się dla nas możliwe. Niżej rozwinięta świadomość nie kwestionuje i nie może kwestionować swojego działania. Pies nie zastanawia się, czy traci czas na niepotrzebne rozważania. Szympans nie zadaje sobie pytania, czy jego cele są racjonalne. Ponieważ pojęcie racjonalności jest interpretowane przez ludzi w najróżniejszy sposób, chcę nieco dokładniej określić, w jakim znaczeniu używam tego wieloznacznego i uniwersalnego słowa. Racjonalność jest zdolnością dostrzegania relacji. Jest zdolnością, która pozwala rozróżniać i szukać powiązań, izolować i jednoczyć, różnić i łączyć. Racjonalność to formułowanie ogólnych zasad na podstawie konkretnych faktów (indukcja), stosowanie ogólnych zasad do konkretnych faktów (dedukcja) oraz odnoszenie nowej wiedzy i informacji do istniejącego zasobu wiedzy. Prawo niesprzeczności jest przewodnikiem racjonalnego myślenia. ? ? ? Musimy zdecydować, czy chcemy myśleć. ? Zauważmy, że integracja jest kluczowym elementem nie tylko funkcjonowania umysłu, ale każdego aspektu procesu życia. Proces rozwoju płodu w istotę ludzką składa się z etapów dzielenia i scalania. Każdy organizm ludzki czy nie, jest skomplikowanym układem hierarchicznie zorganizowanych struktur i funkcji. Fizycznie utrzymujemy się przy życiu dzięki przyjmowaniu materii z otoczenia, rozkładaniu jej, przeorganizowywaniu i scalaniu na nowo, co czyni ją środkiem naszego przetrwania. Można zaobserwować podobne zjawisko w procesach kognitywnych. Integracja, kardynalna zasada życia, jest również kardynalną zasadą pracy umysłu. Ujawnia się w umysłach ludzi i zwierząt, gdzie sygnały zmysłowe są zapamiętywane i integrowane (w sposób "zaprogramowany" przez naturę) tak, że możliwe jest postrzeganie obiektów - zdolność, która warunkuje przetrwanie ludzi i zwierząt. Integracja jest też istotą procesu formułowania koncepcji i tworzenia pojęć abstrakcyjnych - czyli zdobywania wiedzy, co jest warunkiem przetrwania charakterystycznym już wyłącznie dla człowieka. Proces ten, oczywiście, nie jest automatyczny. Jest wolicjonalny - w przeciwieństwie do percepcji, która jest automatyczna. Musimy zdecydować, czy chcemy myśleć. Na poziomie koncepcyjnym musimy kierować i kontrolować swoje procesy myślowe. Musimy sprawdzać zgodność wniosków, do których dochodzimy, ze wszystkimi dostępnymi faktami - czyli myśleć racjonalnie.6 Rozsądek powstał w wyniku procesu ewolucyjnego. Jest postrzeganiem podniesionym do poziomu koncepcyjnego. To potęga - nieodłącznie z życiem związanej - integracji, która zaczęła się wyraźnie objawiać i funkcjonować ze świadomością siebie. Racjonalności, która jest używaniem rozsądku w ocenach i działaniu, nie powinno się mylić, jak to często ma miejsce, z tym, co ludzie w danym momencie lub sytuacji nazywają "rozsądnym". Wielu innowatorów określano mianem "nierozsądnych", gdy nie podporządkowywali się narzuconym im wytycznym lub nie akceptowali "prawdy objawionej", obowiązującej w ich czasach. Często racjonalność musi właśnie podważyć lub odrzucić coś, co inni nazywają "rozsądnym". Dorastający młody człowiek posiadający pewną niezależność, będzie, z pobudek głęboko osobistych, kwestionował wiele poglądów podawanych mu przez dorosłych. "Dlaczego?", zapyta. "Dlaczego tak twierdzisz? Na jakiej podstawie?" I jeśli nie otrzyma zadowalających odpowiedzi, nie zaakceptuje danych poglądów tylko dlatego, że inni podają je jako "rozsądne". Jedną z najcenniejszych zdolności młodych ludzi jest dążenie do zrozumienia, poszukiwanie sensu. Tak przemawia przez nich głos racjonalności. ? ? ? Poszukiwanie racjonalności - nie sposób za często o tym mówić - to poszukiwanie niesprzecznej integracji doświadczenia. ? Historycznie, jeśli jakieś racjonalne twierdzenie jest obalane za pomocą nowych dowodów lub bardziej precyzyjnego rozumowania, ludzie czasem mówią: "koniec z racjonalnym myśleniem". Ale to przecież błędne twierdzenie zostało odrzucone, nie racjonalne myślenie. Racjonalne myślenie było wręcz narzędziem pozwalającym na obalenie tego twierdzenia. Poszukiwanie racjonalności - nie sposób za często o tym mówić - to poszukiwanie niesprzecznego integrowania doświadczenia. Wymaga otwartości i gotowości odwoływania się do doświadczenia. Racjonalność nie jest sługą ani tradycji, ani consensusu. Niezwykle ważne jest zrozumienie różnicy między racjonalnością jako procesem a tym, co niektórzy ludzie lub organizacje nazywają "rozsądnym". Wiele nonsensownych stwierdzeń o rzekomej "nieadekwatności" racjonalnego myślenia opartych jest właśnie na niedostrzeganiu tej różnicy. Nie ulega wątpliwości, że jesteśmy omylni. Mylimy się nawet mając najlepsze intencje na świecie. Ale racjonalność - w szerokim znaczeniu, w jakim używam tego słowa - oferuje możliwość korygowania swoich błędów. Jest to jedna z unikalnych właściwości racjonalności. Inne rzekome sposoby zdobywania wiedzy, jak wiara czy uczucia, nie posiadają tej właściwości; nie mają wbudowanego mechanizmu autokorekty. Czasem mogą objawiać prawdę, czasem nie, ale nie mają w sobie żadnych mechanizmów rozpoznawania błędów, żadnych standardów, według których można by wykrywać błędy lub znajdować sposoby ich korygowania. Niezależnie od tego, co zauważyliśmy na temat naszej zdolności do obserwowania i oceniania własnych procesów myślowych, rozważmy, co następuje. Za każdym razem, kiedy przeglądając jakiś swój plan - w życiu prywatnym lub w biznesie - zauważymy błąd, niedopatrzenie lub niepożądany skutek jakiejś omyłki we własnym rozumowaniu i podejmujemy działanie, aby skorygować ten plan, racjonalność objawia się w trybie autokorekty. Za każdym razem, gdy zmieniamy zdanie na jakiś temat na skutek nowej informacji lub nowego argumentu, myślenie używane jest, aby skorygować myślenie. Za każdym razem, kiedy już mamy zgodzić się na zawarcie jakiejś umowy lub przyjąć propozycję i nagle w ciele czujemy dziwne skrępowanie albo myśli rwą się w sposób, który zmusza nas do zatrzymania się na chwilę i lepszego przeanalizowania propozycji - ponieważ doświadczenie nauczyło nas, żeby nie ignorować tego rodzaju sygnałów, nawet jeśli ich dokładnie nie rozumiemy - to właśnie racjonalne myślenie objawia się, aby bas bronić, doradzając ponowną ocenę sytuacji przed zasadniczym krokiem. (W związku z tym ostatnim przykładem, rola racjonalnego myślenia nie jest oczywista, człowiek może powiedzieć sobie "coś mnie tknęło". Ale to racjonalne myślenie podpowiada: "W oparciu o doświadczenie lepiej sprawdź to jeszcze raz." Albo: "Jeśli to jest taka wspaniała okazja, to dlaczego tak dziwnie się czuję? Coś tu nie gra, w sumie coś się nie zgadza, coś, z czym się nie mogę pogodzić, zintegrować.") ? ? ? Świadome życie oznacza w praktyce otwartość na materiał dowodowy, z którego mogłoby wynikać, że popełniamy błąd w myśleniu - i gotowość skorygowania takich błędów. ? Idąc dalej, jeśli uzasadniamy jakiś pogląd i okazuje się, że pominęliśmy coś lub pomyliliśmy się, na co ktoś zwraca nam uwagę, rozsądek każe zrewidować swoje stanowisko. Jeśli nowe dane nie są zgodne (nie mogą być zintegrowane) z tymi, które posiadamy, rozsądek dyktuje przemyślenie wszystkiego od nowa. Jeśli zdarza się coś, co, zgodnie z naszymi przekonaniami, nie jest możliwe, rozsądek każe nam jeszcze raz przemyśleć założenia. Świadome życie oznacza w praktyce otwartość na materiał dowodowy, z którego mogłoby wynikać, że popełniamy błąd w myśleniu - i gotowość skorygowania tego błędu. Jest przeciwieństwem skostniałego systemu myślowego stosowanego w obronie własnej. Tak broni się nieświadomość. Jeśli uprzemy się przy fałszywym przekonaniu, że nigdy nie wolno nam popełnić błędu albo że przyznanie się do błędu poniża nas, jesteśmy zmuszeni zawęzić świadomość - wywołać ślepotę. Świadome życie (i autentyczne poczucie własnej wartości) wymaga żarliwości w odkrywaniu własnych błędów i szczerości przyznawania się do nich. U podłoża takiej postawy życiowej leży przekonanie: nie traktuję rzeczywistości jako wroga. Samokorygujący mechanizm racjonalnego myślenia nie działa automatycznie ani natychmiast, co jest zrozumiałe w obliczu takich faktów jak wolna wola, inercja oraz pasja, z jaką ludzie potrafią przeczyć rozsądkowi. Ale w efekcie końcowym racjonalność i rzeczywistość zawsze wygrywają. Postęp wiedzy i technologii jest pomnikiem tej prawdy. (Fakt, że technologia może nie zawsze być mądrze i w służbie życia wykorzystywana, nie jest winą racjonalności, ale winą braku racjonalności. Racjonalne myślenie musi być stosowane nie tylko w odniesieniu do środków, ale i do celów. Jestem bardzo przeciwny poglądowi "instrumentalnej racjonalności", która ogranicza ją do wyboru środków, twierdząc, że cele nie podlegają racjonalnemu myśleniu. Fakt, że piece gazowe sprawnie funkcjonowały w nazistowskich obozach zagłady, nie czyni z nich wyrazu ludzkiej racjonalności. Racjonalne myślenie nie pozwala na ignorowanie kontekstu - czyli brania pod uwagę pojedynczych wydarzeń, jak gdyby miały miejsce w próżni. Praktyka dostrzegania wydarzeń w ich pełnym kontekście i oceniania ich pod tym kątem jest właśnie jedną z kluczowych cech racjonalnego myślenia.) W związku z rozwojem wiedzy zauważmy, co powoduje potrzebę, aby nowy paradygmat zastąpił stary: to nagromadzenie się nowych danych, które przestają pasować do starego modelu widzenia rzeczywistości i po prostu nie mogą być z nim zintegrowane. Pieśnią bojową racjonalności jest "Integrujmy, integrujmy, integrujmy!" Żądza integracji jest motorem postępu naukowego. Oczywiście byłoby błędem utożsamianie racjonalności wyłącznie z nauką. Nauka zajmuje się racjonalnym, systematycznym badaniem faktów; jej celem jest odkrywanie prawd przyrody, osiągnięcie wszechstronnej, spójnej wiedzy, dzięki której świat staje się zrozumiały. Nauka jest wyrazem racjonalności, ale nie jest jej synonimem. Racjonalność ma szersze, bardziej pojemne znaczenie. Można być racjonalnym nie będąc naukowym - obserwując zwykłe, codzienne myślenie, które utrzymuje nas przy życiu, jak na przykład rozwiązywanie problemów w pracy lub wzajemne zrozumienie przez rozmowę na temat wewnętrznego świata kogoś innego. Nadanie racjonalności niezwykle ważnej roli w naszym życiu nie jest jednoznaczne ze stwierdzeniem, że jest ona jedynie słusznym i pożytecznym sposobem wykorzystywania umysłu. Fantazjowanie, marzenia na jawie, twórcze zabawy umysłowe, medytacyjna samoobserwacja, kontemplacja, niesekwencyjne i niewerbalne formy postrzegania za pomocą "prawej półkuli" - wszystko to jest niezwykle pożyteczne, służy ważnym celom i jest prawidłowym sposobem używania umysłu. Ale akt myślenia niezbędny jest, aby zdecydować, kiedy wyłączyć celowe myślenie i przejść do innego trybu aktywności umysłowej. Funkcją racjonalności również jest ocenianie wyników pracy naszego umysłu na podstawie całego zasobu wiedzy, jaką posiadamy. Właśnie ze względu na obowiązek integracji oddajemy racjonalności najwyższą władzę. Jak słusznie zauważa filozof Mortimer J. Adler: Ze wszystkich możliwych większych nieszczęść, jakie mogą nas spotkać w życiu, za wyjątkiem śmiertelnej choroby, najgorsza jest utrata rozumu, albo bardziej precyzyjnie, utrata mocy intelektualnej - umiejętności racjonalnego myślenia(...). Utrata wzroku lub słuchu, częściowy paraliż mięśni, utrata kończyn, nawet uszkodzenie mózgu zmniejszające zdolność rozpoznawania przedmiotów i ludzi - wszystkie te nieszczęścia, jak by nie były obezwładniające, ciągle pozwalają nam zachować unikalność człowieczeństwa. (...). Ale umysł pozbawiony zdolności intelektualnych, wyklucza nas z szeregów ludzkości.7 Istnieje wiele nieporozumień dotyczących pojęcia racjonalności i nie sposób ich tu wszystkich przedyskutować, ale chcę jeszcze dodać, co następuje. Wiele lat temu zauważyłem, że chcąc lepiej zrozumieć odczucia i sytuację emocjonalną klienta, jeśli usiądę tak jak on, będę oddychał tak jak on i wyobrażę sobie, że jestem z nim w jakiś sposób duchowo związany (nawet wiedząc, że nie jestem w stanie dokładnie opisać słowami, jak to robię), rzeczywiście osiągam nowy rodzaj głębszego porozumienia z klientem, potwierdzony lepszą jakością spostrzeżeń na jego temat, jak również wywoływanymi przeze mnie jego reakcjami. "Czyż nie jest to nieracjonalna forma wiedzy?", pytają moi koledzy psychologowie. Odpowiadam, że w żadnym wypadku. Nigdy nie twierdziłem, że wszystkie myśli, jakie pojawiają się w głowie, muszą pochodzić z procesu racjonalnego myślenia. Einstein, na przykład, wspominał o sygnałach z mięśni, kiedy formułował swoje teorie. Nigdy też nie upieram się, że mamy już pełną i wszechstronną wiedzę na temat wszystkich możliwych sposobów docierania do informacji we wszechświecie. Ale jedynie racjonalne myślenie, jedynie konfrontacja z rzeczywistością, może zamienić te, być może genialne, odkrycia w wiedzę. Na to, że nasze przypuszczenia są faktami, musimy zawsze znaleźć potwierdzenie w rzeczywistości. ? ? ? Jednym z aspektów świadomego życia jest zauważanie tego, co działa, i robienie tego częściej, przy jednoczesnych próbach zrozumienia, co się za tym kryje. A również zauważanie tego, co nie działa, i zaniechanie tego. ? Mówiąc o powyższym procesie w terapii mogę częściowo wyjaśnić, dlaczego bywa skuteczny, ale nie jestem w stanie wyjaśnić tego całkowicie - nie w stopniu, który by mnie zadowolił. Jednakże, jeśli przekonałem się już nie raz, że metoda ta pozwala mi na lepsze zrozumienie przeżyć klienta, co faktycznie zostało potwierdzone przez nich samych, uważam, że używanie tej metody jako narzędzia w terapii jest całkowicie racjonalne. Nie zakładam, że jest to bezbłędna metoda, więc w dalszym ciągu szukam potwierdzenia jej skuteczności w rozmowach o obserwacjach. Racjonalnym jest używanie metody, która ma potwierdzoną historię skuteczności, nawet jeśli nie potrafimy w pełni wyjaśnić, dlaczego. Przez tysiące lat ludzie używali medycyny ludowej nie rozumiejąc, jak i dlaczego dany środek działa, ale wiedząc, że jego skuteczność została potwierdzona - nieracjonalne byłoby nieużywanie go. Jednym z aspektów świadomego życia jest zauważanie tego, co działa, i robienie tego częściej, przy jednoczesnych próbach zrozumienia, co się za tym kryje. A również zauważanie tego, co nie działa, i zaniechanie tego. Rozsądek i emocje: konflikt nie jest konieczny Jednym z nieporozumień na temat racjonalności, które prześladuje ludzkość dosłownie od momentu powstania koncepcji racjonalności, jest stosunek rozsądku do emocji. Od wieków panuje przekonanie, że myślenie i czucie są wrogami. Tradycyjnie, od czasów starożytnej Grecji, orędownicy racjonalnego myślenia przedstawiali emocje jako "dzikie konie", które myśl musi ujarzmić - podczas gdy orędownicy czucia przedstawiali racjonalne myślenie jako okrutnego tyrana niszczącego mądrość więzów krwi i serca. Jak zobaczymy w dalszej części książki, oba punkty widzenia są fałszywe i oba uniemożliwiają praktykowanie świadomego życia. Świadome życie wymaga odrzucenia tej dychotomii i fałszywych założeń, jakie się za nią kryją. Polega na szerszym spojrzeniu, dopuszczającym współdziałanie racjonalności i emocji, a nie przeciwstawianie ich sobie. Zobaczymy, że uczciwe i głębokie odczuwanie prowadzi do jasności myślenia. Jasność myślenia z kolei pozwala stworzyć podwaliny pasjonującego życia. Świadome życie oznacza wyzwolenie się z pojmowania ludzkiej psychiki jako pola walki między antagonistycznymi siłami, dostrzeganie nie wojny, ale harmonii jako naturalnego stanu oświeconego umysłu. 2. Rozdział Wybór i odpowiedzialność Przez wiele lat mieliśmy z żoną, Devers, stały problem, którego nie potrafiłem rozwiązać. Rano, kiedy nalewałem sobie kawy, często zdarzało się, że rozlałem kilka kropli na podłogę w kuchni. Nie zdając sobie z tego sprawy, nie wycierałem podłogi. Devers od czasu do czasu zwracała mi uwagę, prosząc, żebym bardziej uważał. Obiecywałem uważać i miałem najszczersze intencje - ale jakoś ciągle kawa wylewała mi się z kubka. Wysłuchując kolejnych uwag byłem autentycznie zdumiony, nie mogłem bowiem zrozumieć, jak to się dzieje, że wbrew moim postanowieniom, kawa ciągle się wylewa. Odbyliśmy wiele rozmów na ten temat, niektóre sympatyczne i przyjacielskie, ale niektóre nie. Lubię pić kawę z kubka, nie zawracając sobie głowy spodeczkiem. Za żadne skarby nie mogłem zrozumieć, dlaczego się ta kawa wylewa - co wyjaśniałem coraz bardziej sfrustrowanej i zdumionej Devers. Problem zrobił się poważniejszy, kiedy zbudowaliśmy nowy dom, z elegantszą kuchnią, w której podłoga wyłożona była białymi kafelkami. Czyszczenie plam od kawy na białych fugach między kafelkami jest poważnym problemem, jak się wkrótce miałem przekonać. Siedziałem pewnego dnia przy komputerze, kiedy usłyszałem Devers wołającą z kuchni: "Nathaniel!" Pokazując plamy do kawy na podłodze, Devers zapytała zirytowana głosem: "Właściwie dlaczego ja mam to czyścić?" "Ależ oczywiście, kochanie - odpowiedziałem. - Ja się tym zajmę." Wziąłem mokrą gąbkę i na kolanach zacząłem czyścić plamy na fugach, aby za chwilę zauważyć: "O matko, jak to trudno schodzi!" "W szafce pod zlewem jest płyn" - odpowiedziała Devers. Szorując podłogę środkiem czyszczącym, słyszałem Devers, jak mówiła nade mną: "Ja już nie wiem, jak sobie z tym poradzić. To mnie naprawdę drażni. Mieliśmy już setki rozmów na ten temat i ciągle bez skutku." A ja znów zapewniałem ją, że sam jestem zdumiony, że ciągle mamy problem, mimo moich najszczerszych chęci, żeby uważać. Dopiero później dowiedziałem się, że Devers patrząc, jak na czworakach usuwam ostatnie plamy z podłogi, z trudnością powstrzymywała się od śmiechu. Byłem przekonany, że cały czas była na mnie zła, i przyznawałem jej w duchu rację. Na zakończenie usłyszałem w jej głosie wesołość połączoną z triumfem, kiedy oznajmiła: "Już wiem, jak to rozwiążemy. Zastosujemy technikę, którą Nathaniel Branden poleca w psychoterapii." Kiedy to usłyszałem, wiedziałem, że łatwo się nie wykręcę. "Czy zgadzamy się co do tego - zapytała - że nie powinieneś rozlewać kawy?" "Oczywiście" - odpowiedziałem. "Czy zgadzamy się również - ciągnęła dalej - że fizycznie jesteś w stanie nie rozlewać kawy?" Znów odpowiedziałem: "Oczywiście." Na to Devers: "W porządku, chcę, żebyś mi przyrzekł, że za każdym razem, kiedy znajdę plamy od kawy na podłodze, zapłacisz mi pięćset dolarów." "Pięćset dolarów? Czy to nie przesada?" "Taka sama przesada, jak twoje rozlewanie kawy przez siedemnaście lat." Nastąpiła długa chwila ciszy, w czasie której coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, że miała absolutną rację i że to, co proponowała, było zupełnie na miejscu. Zdałem sobie sprawę, że logicznie i sprawiedliwie będzie przyjąć taką umowę. Wróciłem do swego pokoju i z rosnącym uczuciem niepokoju myślałem, że teraz naprawdę muszę coś zrobić. Nie stać mnie przecież na płacenie Devers trzech i pół tysiąca dolarów tygodniowo za przywilej bycia roztargnionym (czyli, mówiąc mniej delikatnie, nieprzytomnym). Zadałem więc sobie kilka pytań, które przedtem nie przychodziły mi do głowy: Dlaczego rozlewam kawę? Co powoduje, że nierozlewanie kawy jest takie trudne? I nagle, odpowiedź wydała mi się zupełnie oczywista: wylewam kawę, bo napełniam kubek po brzegi. Jeśli nalewałbym kawę tylko do trzech czwartych kubka, trudno byłoby ją rozlać. A i tak nie wypijam więcej niż pół kubka? Od tego dnia przestałem wylewać kawę. Morał z tej historii jest taki, że czasem działamy świadomie, a czasem działamy świadomie. Oczywiście zawsze byłe przekonany, że działam wystarczająco świadomie, aby rozwiązać problemy wylewania kawy. Ale z chwilą, kiedy kara za wylaną kawę urosła tak drastycznie, starania nabrały nowego wymiaru, a świadomość zaczęła pracować na wyższym poziomie. Oczywiście przedtem też byłem świadomy, ale teraz stałem się bardziej świadomy. ? ? ? Czy czuję się odpowiedzialny za uruchomienie odpowiedniego w danej sytuacji poziomu świadomości? Czy poświęcam swojemu działaniu najlepszy poziom świadomości, na jaki mnie stać, czy też zadowalam się pośledniejszym? ? Również w poprzednim poziomie świadomości niewątpliwie chciałem rozwiązać ten problem, ale w jakiś sposób dopuszczałem, aby problem nie był rozwiązany natychmiast: moje przekonanie o konieczności poprawienia sytuacji nie było całkowite. Z chwilą, kiedy przekonanie stało się całkowite, poziom świadomości podniósł się na tyle, aby problem został skutecznie rozwiązany. Dla czytelnika, który zapytałby, w jaki sposób Devers mogła inaczej postępować od samego początku, aby problem nie ciągnął się przez tyle lat, dodam: jeśli ktoś przyszedłby do mnie po fachową radę w tej sprawie, poradziłbym żonie, aby po kilku nieudanych dyskusjach z mężem przestała po nim zmywać podłogę, ale wezwała go do kuchni i powiedziała po prostu: "Tu jest rozlana kawa, którą trzeba powycierać". Gwarantuję, że w ten sposób oduczenie męża od rozlewania kawy trwałoby krócej niż siedemnaście lat. Wracając jeszcze do tego, co się w rzeczywistości wydarzyło: zmusiło mnie to w końcu do przyjrzenia się - co nie było takie łatwe - faktowi, że świadomość denerwowania Devers tą rozlewaną kawą - jak widać - nie była dla mnie wystarczająco silną motywacją do zmiany postępowania. Dzięki całemu wydarzeniu zacząłem głębiej analizować swoje postępowanie. Najważniejsze w tym jest, że świadomość może działać na wyższym lub niższym poziomie przejrzystości i intensywności. Nie chodzi o to, czy w sensie dosłownym jestem przytomny czy nie, ale abym działał na takim poziomie świadomości, który w danej sytuacji gwarantuje skuteczność. Innymi słowy: Czy czuję się odpowiedzialny za uruchomienie odpowiedniego w danej sytuacji poziomu świadomości? Przykład, jakim się posłużyłem, jest przyziemny. Ale taka sama zasada obowiązuje w przypadku tak prostym, jak rozlana kawa, lub tak skomplikowanym, jak wychowanie dzieci, prowadzenie firmy, pisanie książki. Czy poświęcamy swojemu działaniu najlepszy poziom świadomości, na jaki nas stać, czy też zadowalamy się pośledniejszym? Problem świadomego życia nie istniałby, gdyby nie to, że w pewnym zakresie mamy możliwość regulowania poziomu aktywności naszego umysłu - czyli gdyby świadomość nie była wolicjonalna (podlegająca naszej woli). Stworzeniu, którego świadomość działałaby automatycznie, nie można by radzić żyć świadomie. Wiedzielibyśmy, że nie ma wyboru. Pies, w gruncie rzeczy, jest zaprogramowany przez naturę tak, aby optymalnie reagować na bodźce zmysłowe. My jednak nie jesteśmy automatycznie zaprogramowani, aby optymalnie używać swojego umysłu. Możemy zdecydować się na myślenie, które jest potrzebne do zrealizowania celów i dobrego życia, lub zdecydować o tym nie myśleć. Decyzja taka pozostaje w naszej gestii. Nasza wolna wola polega na możliwości koncentrowania umysłu lub nie, myślenia lub nie, starania się, aby rozumieć, lub nie, patrzenia w oczy rzeczywistości lub nie. Aby żyć świadomie, musimy zrozumieć, jakiego rodzaju wyboru dokonujemy w tej sprawie - na czym polega wolność i odpowiedzialność. Wolna wola: możliwość rozjaśniania lub przygaszania światła świadomości Istota naszej wolności psychologicznej może być sprowadzona do następujących stwierdzeń: Wolno nam koncentrować umysł na czymś lub nie zawracać sobie tym głowy, lub wręcz aktywnie unikać koncentrowania umysłu. Wolno nam myśleć lub nie przywiązywać wagi do myślenia, lub aktywnie unikać myślenia. Wolno nam walczyć o lepsze zrozumienie problemu, który mamy do rozwiązania, lub nie zawracać sobie tym głowy, lub aktywnie pogrążać się w niewiedzy. Wolno nam analizować nieprzyjemne fakty, albo tego unikać. Proces koncentrowania umysłu polega w gruncie rzeczy na dawaniu sobie w odniesieniu do określonej sprawy polecenia: "Zastanów się i zrozum to". Wyobraźmy sobie na przykład biurko pełne papierów przypominających o nie załatwionych sprawach. Siadamy przy nim początkowo dość mało zdecydowani i nie skoncentrowani. Głośno wzdychamy, bierzemy głęboki wdech, chwytamy w ręce jakieś pismo i mówimy sobie: "Obejmij myślą całą sprawę. Zobacz na jakim etapie to wczoraj zostawiłeś, odtwórz sytuację, pomyśl, co jeszcze jest do zrobienia w tej sprawie - i do roboty." W tym momencie przenosimy się na wyższy poziom koncentracji i świadomości. ? ? ? Postanowienie, by myśleć, to decyzja, aby z poziomu bodźców zmysłowych oraz postrzegania nastrojów, odczuć i przelotnych wyobrażeń, wznieść się na poziom aktywnej, koncepcyjnej świadomości. ? Każdy doświadczył tego rodzaju sytuacji - i każdy zna również jej odwrotność, kiedy decydujemy się pozostawać w stanie niejasności umysłu, unikając wyzwania, jakie niesie nam rzeczywistość, a także unikając myślenia o konsekwencjach tego uniku. Postanowienie, by myśleć, to decyzja, aby z poziomu bodźców zmysłowych oraz postrzegania nastrojów, odczuć i przelotnych wyobrażeń, wznieść się na poziom aktywnej, koncepcyjnej świadomości. Innymi słowy, jest to decyzja, aby zmierzać do celu, którego realizacja wymaga analizy i syntezy, abstrakcyjności i konkretności - tak aby lepiej opanowywać wybrany obszar działania. Postanowienie, aby nie zawracać sobie głowy myśleniem albo wręcz aktywnie go unikać, jest decyzją skazującą na pozostanie na poziomie bodźców zmysłowych i biernego odczuwania sytuacji, której unikamy. Uchylamy się w tym wypadku od przyznania, że coś wymaga naszej uwagi, oddalamy się mentalnie, szukamy alibi i usprawiedliwień, zmieniamy temat, albo nagle robimy się śpiący - w poszukiwaniu takiej czy innej ucieczki od wyzwania, którego postanawiamy nie podjąć. Wyobraźmy sobie sytuację w pracy, kiedy ktoś nam mówi o problemie dotyczącym naszej firmy. Załóżmy, że nie chcemy wziąć na siebie odpowiedzialności za rozwiązanie go, chociaż wiemy, że to do nas należy. Najpierw mamy wielkie trudności ze zrozumieniem, o co chodzi, potem z zapamiętaniem, a potem ze znalezieniem rozwiązania. Po mistrzowsku wprowadzamy zamieszanie, nie jasność, do świadomości. "Zamieszanie" jest naszą obroną przeciwko myśleniu i odpowiedzialności. Problem może nie dotyczyć pracy, ale małżeństwa albo dzieci. Ilekroć wolimy zastosować unik zamiast spojrzeć prawdzie w oczy - stosujemy tę samą, osobiście wypracowaną strategię "mącenia". Do metody tej często odwołujemy się w pracy i w życiu prywatnym. Jeśli zdajemy sobie z tego sprawę i chcemy się z tego uwolnić, najlepsze pytanie, jakie możemy sobie zadać, to: "Czego udaję, że nie wiem?" Sam fakt zadawania sobie takiego pytania oznacza, że zaczęliśmy wznosić się na jaśniejszy, bardziej skoncentrowany poziom świadomości - i to już jest też wybór. Zawsze, w dowolnej sytuacji stajemy w obliczu pytania: Powinienem czy nie powinienem starać się wiedzieć, wyjaśnić i zrozumieć? Odpowiadając twierdząco na to pytanie, budujemy zaufanie do swojego umysłu i przejmujemy coraz większą kontrolę nad swoim życiem. Mięśnie najlepiej używa się przez ich używanie. To samo dotyczy rozwijania umysłu. Ważne jest zdawanie sobie z tego sprawy, gdy uczymy się podnosić poczucie własnej wartości. Jednakże świadomość jest z konieczności selektywna. Nie możemy jednocześnie postrzegać wszystkiego. Postanowienie skoncentrowania się na jednym problemie jest również decyzją niezajmowania się w tym samym czasie innymi sprawami. Postanowienie myślenia o czymś w danej chwili jest decyzją niemyślenia o czymś innym. Jeśli słucham, co mówisz, jednocześnie postanawiam nie zwracać uwagi na rozmowę przy sąsiednim stoliku w restauracji, ani na odgłosy z ulicy. Jeśli jednak nagle usłyszę wybuch na zewnątrz, mogę postanowić przenieść centrum zainteresowania na ulicę i przestać cię słuchać. W ten sposób przechodzimy do zależności świadomości od kontekstu. Pożądany stopień świadomości zależy od kontekstu Ogólnie mówiąc, najwłaściwszy w danej sytuacji stan umysłu określają nasze działania, wartości i cele. W tej chwili wytyczyłem sobie zadanie pisania na temat świadomości i kontekstu. Cel ten wymusza koncentrację na kwestiach, które omawialiśmy do tej pory, i krokach, które należy poczynić, aby jasno poprowadzić dalszy wywód. W tym samym czasie jak przez mgłę docierają do mnie okrzyki i śmiechy naszych dwojga wnucząt, które są właśnie u nas i bawią się w basenie. Myślę, że byłoby przyjemnie oderwać się od komputera i pójść do nich, ale z drugiej strony, myślę, że chciałbym jak najszybciej skończyć ten rozdział - wracam więc myślami do tego, co robię. W miarę jak piszę, świadome postrzeganie dźwięków słabnie. Niewiele rzeczy jest teraz w stanie przerwać ciąg myśli, które powstają w moim umyśle i pojawiają się na ekranie komputera. Jestem tak skoncentrowany, że czuję się jak w transie. Jest to właściwy stan świadomości w tej chwili. Taki właśnie stan jest mi potrzebny. Ale wiem, że jak później spotkam się z żoną i wnukami przy kolacji, potrzebne mi będzie wyjście z tego stanu i przyjęcie innego. Gdybym uparcie tkwił w nim przy kolacji, sześcioletni Jordan może zapytałby: "Gdzie jesteś, dziadku?", albo dziesięcioletnia Ashley może powiedziałaby: "Dziadku, czy jesteś ciągle przy komputerze?" Przebywając z wnukami, chcę być obecny tam, gdzie jestem. Chcę być świadomy tego, co się dzieje między nami. Zmieniając przedmiot zainteresowania, zmieniam także rodzaj aktywności umysłowej; nie będę tak bardzo nastawiony na myślenie abstrakcyjne, ale przede wszystkim na obserwowanie, słuchanie i odczuwanie. Taki stan świadomości jest mi potrzebny do pełnego przeżywania obecności wnuków i cieszenia się ich towarzystwem. Powiedzmy, że później, kiedy dzieci wybierają się spać, idę do swojego gabinetu - może po to, aby medytować. Jedynym celem, jaki chcę teraz osiągnąć, jest wewnętrzne wyciszenie. Wiem, że medytacja może działać orzeźwiająco albo zainspirować powstanie nowego pomysłu do książki, ale nie koncentruję się na tym, ani nie oczekuję, że na pewno tak będzie. Chcę tylko doświadczyć wyciszenia. Niech się dzieje, co chce, jestem przygotowany na to, że być może nic ciekawego nie przyjdzie mi do głowy. Kiedy tak siedzę spokojnie, nagle przypomina mi się, że na biurku leży umowa, która powinienem przejrzeć - i zaczynam o niej myśleć. W tym kontekście, w obliczu celu, jaki sobie postawiłem, nie jest to właściwe, taki stan świadomości teraz przeszkadza. Przestaję więc myśleć o umowie i z powrotem wchodzę w stan wyciszenia. Później, może przed położeniem się do łóżka, postanawiam przejrzeć umowę. Znajduję się w stanie aktywności umysłowej jeszcze innej od tych, w jakich byłem, kiedy pisałem książkę, rozmawiałem z wnukami czy medytowałem (chociaż jest on nieco zbliżony do stanu, w jakim pisałem książkę). Teraz umysł jest nastawiony na przemyślenie wszystkich istotnych spraw związanych z umową. Przede wszystkim koncentruję się na konsekwencjach wynikających z poszczególnych paragrafów, które czytam, oraz co jest, a co nie jest w nich zawarte. Jeszcze później, powiedzmy, jestem w łóżku i kocham się z żoną. Aktywność umysłu jest znów inna. Nie formułuję twierdzeń, nie pracuję twórczo, nie analizuję, nie medytuję i pewnie również nie mówię za wiele. Jestem jednak całkowicie świadomy, w sposób, jaki jest potrzebny w sytuacji fizycznej i emocjonalnej bliskości. Jest jedna wspólna cecha tych wszystkich działań, jeśli działam świadomie. Będę mianowicie obecny w tym, co robię. Będę również wytwarzał odpowiedni w danej chwili stan świadomości. W pewnej sytuacji może być potrzebny bardzo abstrakcyjny rodzaj świadomości, a w innej bardziej zmysłowy. Żaden z nich nie jest dobry ani zły w próżni. Zależy od kontekstu, od celu, jaki mi przyświeca. ? ? ? Kontekst określa, jaki stan umysłu jest pożądany w danej sytuacji. ? Jeśli chcemy działać świadomie, musi być zachowana zgodność między tym, co robimy, i celem, jaki chcemy osiągnąć, a stanem świadomości, z jakim działamy. Jeśli nie ma zgodności, nie możemy być efektywni. Jeśli zachowałbym sposób funkcjonowania umysłu stosowny podczas kochania się z partnerką i usiłował napisać ten fragment tekstu - albo stan świadomości potrzebny do pisania książki w czasie kochania się - w obu przypadkach wyniki byłyby żałosne. Zasada brzmi: kontekst określa, jaki stan umysłu jest pożądany w danej sytuacji. ? ? ? Kiedy działamy, pozostawianie wielu spraw w nieświadomości może być całkiem mądre i godne pochwały. W naturze ludzkiego procesu uczenia się leży automatyzowanie nowej wiedzy i umiejętności, jak na przykład mówienie w języku obcym lub prowadzenie samochodu, tak aby nie wymagały one od nas ciągle tego samego wysokiego poziomu zaangażowania świadomości, który występuje na etapie uczenia się. W miarę opanowywania, umiejętności przechodzą do repertuaru podświadomości, uwalniając świadomy umysł dla potrzeb tego, co nowe i nieznane. Świadome życie nie polega na poświęcaniu pełni uwagi wszystkim rzeczom, których się kiedykolwiek nauczyliśmy - nie byłoby to pożądane, ani nawet możliwe. Kiedy uczyłem się jeździć na nartach, musiałem być bardzo świadomy najmniejszych ruchów stóp, nóg, bioder, ramion. Dzięki temu nauczyłem się jeździć, ale jeśli teraz poświęcałbym tyle uwagi poszczególnym ruchom, uniemożliwiłoby mi to płynną jazdę. Natomiast gdybym chciał skorzystać z rad jakiegoś instruktora narciarskiego, aby poprawić technikę, musiałbym prawdopodobnie znów skoncentrować się na poszczególnych ruchach. Jeśli chcemy być efektywni, musimy nauczyć się rozpoznawać, co wymaga naszej skoncentrowanej uwagi, a co można zostawić "automatycznemu pilotowi". Znowu trudno powiedzieć, co jest, a co nie jest działaniem świadomym, dopóki nie znamy kontekstu. ? ? ? Jeśli chcemy być efektywni, musimy nauczyć się rozpoznawać, co wymaga naszej skoncentrowanej uwagi, a co można zostawić "automatycznemu pilotowi". ? Strategie unikania Do uciekania od świadomości zwykle motywuje nas zmęczenie, lenistwo, strach, ból lub chęć zaspokojenia bezsensownych marzeń. Pierwsza motywacja nie jest zwykle niebezpieczna i łatwo może być wyeliminowana dzięki zwykłemu wypoczynkowi. Pozostałe mogą być niebezpieczne i zaraz się im przyjrzymy. Ale najpierw zastanówmy się, nie dlaczego unikamy świadomości, ale jak to robimy. Co robi nasz umysł, kiedy wykręcamy się przed czymś, czemu powinniśmy stawić czoło lub dostrzec? Najprostsza strategia unikania polega na niewysilaniu się, aby kierować przepływem myśli. Zapominamy o celu. Pozwalamy, by umysł biernie dryfował, by ponosiły go przypadkowe skojarzenia. Umysł zachowuje się jak statek bez sternika. Nie jest to nienaturalny stan umysłu; wszyscy je miewamy, nie zawsze zresztą spowodowane impulsem unikania, ale traktowane jako normalna forma odpoczynku - i są chwile, kiedy jest to jak najbardziej właściwe. Tak dzieje się, na przykład gdy mamy zasnąć. Ale jeśli wprawiliśmy się w taki stan, kiedy nauczyciel oznajmi, że jedno z naszych dzieci ma poważny problem, małżonek stwierdzi, że nasz związek przechodzi kryzys, albo kiedy klient lub przełożony wyrazi poważne niezadowolenie z naszego działania - jeśli poddamy się bierności akurat w momencie, kiedy potrzebna jest jasność myślenia, na którą nas stać - wówczas właśnie ma miejsce działanie w trybie nieświadomości. Inną formą unikania świadomości (unikania rzeczywistości) jest bierne poddanie się uczuciu lub emocji w danym momencie w taki sposób, aby efektywnie sparaliżować jakiekolwiek racjonalne myślenie. Strach, ból, złość lub inna emocja opanowuje cały świat danej osoby i staje się większa od niej samej. (Nie ma to nic wspólnego z postawą świadomego świadka swoich odczuć, przeżywającego je z pełną jasnością, z zamiarem zrozumienia ich i ewentualnego opanowania.) Jest to bezmyślne zagłębienie się w odczuciach, stan, w którym niczego nie można się nauczyć. Stan taki na krótko może przydarzyć się każdemu, jeśli emocja jest na tyle silna, aby spowodować chwilowe zatrzymanie myślenia. Ale dla racjonalnego umysłu jest to stan, który należy pokonać - nie zaakceptować, a tym bardziej folgować w nim sobie. Jest z pewnością możliwe intensywne odczuwanie z jednoczesnym zachowaniem jasności myślenia. Podkreślam, że nie ma naturalnej sprzeczności między emocjami i świadomością. Niemniej łatwo zauważyć, że dla wielu ludzi uczucia i emocje są ucieczką od rzeczywistości. Ludzie ci używają ich jako kryjówki. Działają z założeniem, że jak długo tylko tkwią w strachu, bólu, złości lub pożądaniu, nie muszą myśleć, nie muszą zauważyć, nie muszą kojarzyć, nie muszą działać odpowiedzialnie. Boję się - niech świat się zatrzyma. Boli mnie - niech ktoś coś zrobi. Jestem wściekły - niech nikt mnie nie tyka i nie zawraca mi głowy. Chcę - niech rzeczywistość schodzi mi z drogi. W takim stanie umysłu rzeczywiście uczucia i emocje są równoznaczne nieświadomości. Kolejna strategia unikania polega na wyłączeniu świadomości aktualnie ważnej sprawy i zajęcie się rzeczami nieistotnymi (w danym kontekście) - potępianiem winnych, szukaniem alibi, usprawiedliwianiem się, wymądrzaniem, wygłupianiem, dowcipkowaniem, dowolną formą aktywności umysłowej, która może odwrócić uwagę od rzeczywistości. Ucieczką może być też forma aktywności. Nagle musimy wracać do papierów na biurku. Albo zrobić coś szlachetnego. Albo odwiedzić matkę. Albo wyczyścić tenisówki (podczas ostrej zimy). Z psychologicznego punktu widzenia unikana jest w takich przypadkach świadomość. Z egzystencjalnego punktu widzenia unikana jest - rzeczywistość. Wbrew świadomości: motyw ucieczki Koncentrowanie świadomości jest pracą umysłową i wymaga wysiłku. Dla niektórych ludzi już to jest barierą nie do pokonania. Kiedy po raz pierwszy pisałem o tym zjawisku w Psychologii poczucia własnej wartości, nazwałem to antywysiłkiem. Dzisiaj wolę nazywać to lenistwem. ? ? ? Bierność jako zasada daje poczucie niekompetencji wobec ogromu wyzwań i możliwości, jakie niesie życie. Zostawia nas również z niedorozwiniętym poczuciem własnej wartości. ? "Lenistwo" nie wygląda na poważny termin psychologiczny, ale doszedłem do wniosku, że nie sposób dokładnie opisać zachowania człowieka bez koncepcji lenistwa. Istnieje coś takiego jak zwykła niechęć do wysiłku. Wszyscy wiemy, o co chodzi. Wszyscy też jej ulegamy, przynajmniej czasami. Jeśli pozwalamy sobie na coś takiego od czasu do czasu jako na uzasadnioną formę odpoczynku albo chwilowe zrobienie sobie przyjemności bez zamiaru permanentnego unikania rozważenia czegoś, o czym wiemy, że powinniśmy rozważyć - w takim wypadku zwykle nie ma problemu. Ale jako sposób na życie, jako typowa reakcja działanie takie jest autodestrukcyjne. Bierność jako zasada daje poczucie niekompetencji wobec ogromu wyzwań i możliwości, jakie niesie życie. Zostawia nas również z niedorozwiniętym poczuciem własnej wartości. Strach jest następnym motywem, który upoważnia nas do sparaliżowania myśli. A mamy czego się bać. Na przykład: Strach, że myślenie okaże się nieprawidłowe o inaczej mówiąc, obawa, że popełnimy błąd (lęk omylności). Strach, że jeśli oprzemy się na własnej ocenie sytuacji, i pomylimy się, będzie to nasza wina - nie będzie tego na kogo zwalić, a inni, być może, będą chcieli pociągnąć nas do odpowiedzialności. Strach spojrzenia w oczy prawdzie o nas samych (o naszych myślach, uczuciach, działaniach), której zaprzeczamy, unikamy, wypieramy się dla ratowania poczucia własnej wartości, a raczej jej pozorów. Strach spojrzenia w oczy prawdzie o kimś, która, jeśli zostanie potwierdzona, może zmusić nas do potrząśnięcia związkiem albo nawet go rozbić. Strach, że nie będziemy wiedzieli, jak radzić sobie z faktami, których istnienie potwierdzimy. Strach przed przytłoczeniem prawdą o swoim świecie wewnętrznym, obawa, że otwarcie do niego drzwi może spowodować, że "stracimy głowę" i przestaniemy umieć sobie radzić w życiu. Tak wielki strach utraty twarzy w oczach osób, na których nam zależy, jeśli pewne prawdy o nas ujrzą światło dzienne, że nawet przeraża nas myśl o przyjrzeniu się tym prawdom na własny użytek. Myślę, że bardzo odkrywcze może być w tej chwili zatrzymanie się na moment i przyjrzenie własnemu stanowi umysłu i myślom, jakie w tej chwili pojawiły się w odpowiedzi na powyższe rozważania. Jeden z przyjaciół, który czytał roboczą wersję tego rozdziału, napisał na marginesie: "To jest bardzo mocne. Trudno mi było skoncentrować się, kiedy to czytałem. Miałem ochotę się wyłączyć". Skomentujemy teraz każdy z powyższych rodzajów strachu po kolei: Nietrudno zauważyć, że poddanie się lękowi własnej omylności jest autodestrukcyjne. Zapomina się przy tym, że uleganie lękowi wybierania lub decydowania samo w sobie jest wyborem lub decyzją i będzie miało swoje konsekwencje - jak na przykład w przypadku dyrektora, który obawia się podejmowania decyzji i inicjatywy w obliczu gwałtownych zmian ekonomicznych i bezsilnie patrzy, jak konkurencja wypiera jego firmę z rynku. ? ? ? Zarówno w pracy, jak i w stosunkach międzyludzkich sukces należy do tych, którzy chcą wziąć odpowiedzialność za zaspokojenie własnych potrzeb i pragnień - tych, którzy podchodzą od życia proaktywnie, a nie pasywnie, przedkładając niezależność nad zależność. ? To samo dotyczy poddania się lękowi odpowiedzialności za siebie. Jeśli naszym największym priorytetem nie jest osiąganie celów, ale unikanie pretensji i pociągania nas do odpowiedzialności, nie możemy liczyć na satysfakcjonujące życie i jego nagrody. Nieśmiałość staje się naszym więzieniem. Strach, którego nie chcemy pokonać, wytycza granice naszej egzystencji. Zarówno w pracy, jak i w stosunkach międzyludzkich sukces należy do tych, którzy chcą wziąć odpowiedzialność za zaspokojenie własnych potrzeb i pragnień - tych, którzy podchodzą do życia proaktywnie, a nie pasywnie, przedkładając niezależność nad zależność. ? ? ? Co do patrzenia w oczy prawdzie dotyczącej własnych myśli, emocji i zachowania, każdy, kto miał do czynienia ze skuteczną psychoterapią, niemal na pewno nauczył się, jak ważna jest samoakceptacja. Jeśli możemy potwierdzić i zaakceptować, kim jesteśmy; jeśli możemy pogodzić się z faktem, że nasze myśli, emocje i działania są wyrazem naszego ja, przynajmniej w momencie, kiedy mają miejsce; jeśli możemy otworzyć się na samoświadomość; jeśli możemy przestać osądzać, a zamiast tego dostrzegać - stajemy się silniejsi i bardziej spójni. Nie jesteśmy zobowiązani, by lubić lub darować sobie wszystko, co w sobie obserwujemy, ale również nie musimy wpadać w samopotępienie. Jak to odkrywają klienci skutecznej psychoterapii, w przeciwieństwie do tego, co myśleli (że jeśli zaakceptują niechciane cechy, będą na nie na zawsze skazani), jest dokładnie odwrotnie: samoakceptacja jest podstawą rozwoju i zmiany. Jeśli zabraniam sobie dowiedzieć się, co naprawdę myślę (albo myślę w pewnej sytuacji), jeśli zaprzeczam i wypieram się swoich myśli, gdy są żenujące lub kłopotliwe, wówczas nie mogę ich połączyć z resztą posiadanej wiedzy, nie mogę ich racjonalnie przetworzyć i, być może, wyrosnąć z nich, a mogę tylko pozostać w nie uwikłany. Jeśli zabraniam sobie dowiedzieć się, co naprawdę czuję (albo czuję w pewnej sytuacji), jeśli zaprzeczam i wypieram się swoich odczuć lub emocji, które zakłócają równowagę i koncepcję samego siebie, pozbawiam się istotnej informacji na temat swoich przekonań i wartości (których wyrazem są odczucia i emocje). Nie mogę zatem uczyć się na ich podstawie ani ich zmieniać, mogę tylko ciągle obawiać się, że wybuchną. Jeśli nie pozwolę sobie na zidentyfikowanie i uznanie za własne czynów, które teraz niewygodnie mi pamiętać, jeśli nie wezmę za nie odpowiedzialności jako za moje własne, jak inaczej mogę w przyszłości rozpoznać, czego nie należy robić? Niczego się w ten sposób nie nauczę. ? ? ? Samoakceptacja jest podstawą rozwoju i zmiany. ? Jeśli unikamy prawdy o osobach, z którymi mamy do czynienia, z powodu obawy popsucia relacji z nimi, skazujemy się na nieuniknione cierpienie. Jeśli zdaję sobie sprawę z czyjejś niedoskonałości, ale decyduję się kontynuować znajomość z powodu innych korzyści i konsekwentnie nie narzekam ani nie wyrażam zdumienia, kiedy te niedoskonałości dają o sobie znać, nie jest to unikanie ani samooszukiwanie. W takim wypadku podejmuję bowiem wykalkulowane ryzyko oparte na analizie kosztów i korzyści. Ale jeśli decyduję się nie zauważać wyraźnie widocznych niebezpieczeństw - jeśli celowo nie zauważam lub usprawiedliwiam nadużycia małżonka czy udaję, że nie widzę dowodów niewierności, lub, w biznesie, przymykam oko na wady, jakie ma umowa, tylko dlatego że bardzo chcę ją zrealizować - sam na siebie sprowadzam ból i rozczarowanie. Odbieram sobie prawo do wołania "zdrada". Rozbrajam się i przez tę współpracę sygnalizuję partnerowi, że jego postępowanie jest akceptowalne, nie ma potrzeby ani powodu go zmieniać. Niewątpliwie, decydując się na działanie świadome, narażamy się czasem na znalezienie w sytuacji, w której nie wiemy, jak postąpić. Na przykład para, która nie ma zdolności komunikowania się, oczywistej w dzisiejszych czasach dla wielu wykształconych ludzi, może nie mieć pojęcia, co robić w sytuacji poważniejszego konfliktu w swoim związku. Ludzie ci mogą woleć ukryć problemy (wyłączyć świadomość konfliktu) niż ze strachem wydobyć je na światło dzienne. Trudno uznać takie decyzje za niezrozumiałe, zwłaszcza w minionych czasach. A jednak zdajemy sobie sprawę, że w interesie tych ludzi nie leży tłamszenie autentycznych odczuć, nawet jeśli nie wiedzą, jak w danej chwili z nimi postąpić, i mogą tylko postanowić po prostu wytrzymać coś, z czym nie wiedzą, jak sobie poradzić. A to dlatego, że wyparte odczucia nie rozpływają się same, ale pozostają aktywne w podświadomości. Wywołują skutki, których często nie rozumiemy: możemy stać się nerwowi, wpaść w depresję, rozchorować się, albo stać się roztrzepani. Aby się przed tym zabezpieczyć, nie musimy koncentrować się na tym, co negatywne w naszym związku - nie przyniosłoby to żadnego pożytku, a wręcz byłoby niezdrowe - ale musimy zdawać sobie sprawę z ich występowania. ? ? ? Wyparte odczucia nie rozpływają się same, ale pozostają aktywne w podświadomości. ? Obawa, że będziemy przytłoczeni i niezdolni do działania, jeśli pozwolimy sobie być "zbyt świadomi", nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. Najczęściej słyszę o tym od kobiet, które obawiają się swojego gniewu. Czasem, kiedy ich ubezwłasnowolniona wściekłość daje o sobie znać, obawiają się, że "zwariują". Jeżeli rzeczywiście pozwolą sobie spojrzeć wprost na własne odczucia - nie brnąc za nimi w destrukcyjne działanie, ale szukając autentycznych rozwiązań niezadowolenia - zwykle czują, że mają nie mniejszy, ale większy wpływ na sytuację i czują się bardziej zrównoważone. Zawsze, kiedy jesteśmy w stanie połączyć się z oderwaną częścią swojego JA, wynikiem jest większe poczucie spójności wewnętrznej. Jednakże, jeśli ktoś przez wiele lat ratował swoje poczucie stabilności za pomocą, jak to nazywam, "strategicznej nieświadomości", jest niezwykle trudno zrozumieć, o czym tutaj mowa, bez psychoterapii lub fachowej pomocy. Wszystkie powyższe uwagi dotyczące strachu jako motywu unikania świadomości mają również zastosowanie do bólu. Unikanie bólu jest normalną reakcją. Jeśli rozpamiętywanie pewnych myśli lub wspomnień powoduje cierpienie lub udrękę, impuls wyłączenia świadomości nie jest nienormalny. Takie odcięcie świadomości niekoniecznie jest złe - jeśli w danej sytuacji nie można nic zrobić ani nie ma nic nowego do zrozumienia. Rozpamiętywanie bolesnych przeżyć nie ma żadnej wartości samo w sobie. Ale często unikamy świadomości wiedząc, że są działania, które powinniśmy podjąć, i sprawy, które rzeczywiście powinniśmy lepiej zrozumieć. Przykładem może być popełniona przez nas omyłka, która spowodowała przykre konsekwencje. Nie powinniśmy odrywać się od myślenia o tych konsekwencjach, aż je zaakceptujemy i w pełni pojmiemy ich znaczenie. Wartość takiego sposobu postępowania tkwi w zmniejszeniu prawdopodobieństwa popełnienia tej samej omyłki w przyszłości. Dla racjonalnego umysłu, ból nie jest wystarczającą przyczyną, aby wyłączyć świadomość w sytuacji, w której są rzeczy wymagające uwagi. Jeśli rozpada się małżeństwo albo firma, przyglądanie się przyczynom może być bardzo bolesne. Ale jeśli nie spojrzy się im w oczy, nie jest możliwe ani nauczenie się czegokolwiek, ani przyjęcie innego postępowania w przyszłości. Jeśli dziecko ma głęboki problem emocjonalny, pełne ujrzenie realiów sytuacji może być bardzo bolesne dla rodziców. Ale jeśli nie zrobią tego, nie będą w stanie efektywnie zareagować. Może być bardzo bolesne dla mnie uprzytomnienie sobie, jak daleko jestem od osiągnięcia swoich aspiracji. Ale jeśli nie zrobię tego, co innego może mnie do nich przybliżyć? Ponieważ koncentrujemy się tutaj na zjawisku unikania bólu, chcę podkreślić, że kiedy mówię o dokonywaniu wyboru, aby działać świadomie, mam na myśli obszar podlegający naszej woli. Trauma - którą rozumiem jako szok, przerażenie lub ból przekraczający ludzkie możliwości absorbowania i pojmowania - może spowodować zablokowanie części psychiki, która stanie się niedostępna w normalnych warunkach dla świadomości. Nieświadomość staje się w tej sytuacji naturalną obroną organizmu. Takie przypadki zwykle wymagają interwencji specjalisty, a leczenie ich nie mieści się w zakresie tej dyskusji. Nie oczekujemy, aby ktoś postępował bardziej świadomie w obszarach, na które nie ma wpływu, chociaż psychoterapeuta może często pomóc w poszerzeniu tych obszarów. Kiedy więc mówię o potrzebie działania z większą świadomością, mam na myśli sytuacje, w których takie działanie jest praktycznie możliwe. ? ? ? Ludzie, którzy kierują się szacunkiem dla rzeczywistości, wiodą lepsze życie niż ci, dla których chęci są ważniejsze niż rzeczywistość. ? Na zakończenie rozważmy unikanie rzeczywistości w celu pofolgowania chęciom, które nie są racjonalnie uzasadnione (jak na przykład wyjazd na wakacje za pieniądze, których nie ma na zapłacenie komornego, albo uprawianie seksu bez zabezpieczenia z partnerem, który może być zarażony). Jest to jeden z najbardziej popularnych sposobów zawieszania świadomości. Jest to również jeden z najbardziej popularnych sposobów sprowadzania na siebie cierpienia. To, co jest, jest, a nasze najlepsze chęci nie zmienią niewygodnych faktów, których nie chcemy zauważyć. Na przekór wszystkim chęcią, aby było inaczej, rzeczywistość pozostaje nieprzejednana. Z chwilą kiedy usiłujemy buntować się przeciwko rzeczywistości (unikać jej), skazujemy się później na stany lękowe - ponieważ gdzieś w głębi wiemy, że w życiu naprawdę liczą się fakty, a nie życzenia. (Przyczyną, dla której miewamy co do tego złudzenia, jest fakt, że inni czasem chronią nas przed konsekwencjami naszych nieracjonalnych decyzji - być może chwilowo, ale nie na dłuższą metę.) Jeśli nie liczyć krótkotrwałych wyjątków, nietrudno zauważyć, że ludzie, którzy kierują się szacunkiem dla rzeczywistości, wiodą lepsze życie niż ci, dla których chęci są ważniejsze niż rzeczywistość. ? ? ? Chciałbym podzielić się dość zabawną historią, która ilustruje, jak może wyglądać unikanie świadomości w grupie specjalistów zajmujących się zdrowiem psychicznym. Prowadziłem seminarium na temat pracy nad samouznaniem (poczuciem własnej wartości) w psychoterapii. Ponieważ w stosowanej przeze mnie terapii szczególnie cenię metodę kończenia zdań, chciałem tej grupie specjalistów stworzyć okazję do poznania, jak działa i jakie daje możliwości ta metoda. Kiedy pracuję z klientem, daję mu początek zdania - niedokończone zdanie - i proszę o wielokrotne powtórzenie go za każdym razem z innymi zakończeniami. Każde zakończenie jest dobre, jeśli tylko tworzy poprawne gramatycznie zdanie. W tym wypadku jednak, w dużej grupie, zorganizowałem to nieco inaczej. Podzieliłem uczestników na cztero- lub pięcioosobowe zespoły. Kiedy podawałem początek zdania, jedna z osób w każdym zespole powtarzała je i dodawała swoje zakończenie; potem osoba siedząca po jej lub jego prawej stronie powtarzała ten początek zdania i dodawała swoje zakończenie, potem następna osoba i tak dalej, aż podawałem następne zdanie. W czasie czterdziestu pięciu minut podałem, powiedzmy, dwadzieścia początków zdań. Jednym z nich było: Czasem robię się defensywny, gdy - Zauważyłem, że niektórzy zbyt długo wahali się przy kończeniu tego zdania, a ja jak zwykle zachęcałem do mówienia bez stosowania cenzury, nie martwiąc się, że powie, się "coś niewłaściwego", tylko po prostu mówiąc cokolwiek, aby dokończyć zdanie. Jeśli uczestnicy tego ćwiczenia chcą się do tych zasad zastosować i zdania płyną bez korygowania i zatrzymywania, wyniki, w zakresie samopoznania, nowych skojarzeń i rozwoju osobowości, mogą być wręcz oszałamiające. Później cała grupa zebrała się na dyskusję. Uczestnicy entuzjastycznie mówili, jak wiele się nauczyli o sobie i o innych. Od niechcenia zauważyłem, że czasem ludzie mają większe trudności z niektórymi zdaniami i zapytałem, czy ktoś zauważył, aby któreś ze zdań było dla niego trudniejsze niż inne. Zapadła cisza. Nikt się nie odzywał. Odczekałem chwilę i wróciłem do normalnej dyskusji. Parę minut później, nie przypominając o poprzednim pytaniu, zapytałem, czy ktoś zauważył w swojej grupie kogoś, kto miał większe trudności z jakimś jednym zdaniem niż z innymi. I jeśli tak, to które to było zdanie. Natychmiast podniosły się ręce i kilku uczestników zauważyło: "Odniosłem wrażenie, że w mojej grupie niektórzy mieli kłopoty ze zdaniem Czasem robię się defensywny gdy -". Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Oto specjaliści od spraw zdrowia psychicznego widzieli problem u innych, ale nie byli w stanie zobaczyć go u siebie. I nawet później, po zwróceniu na to przeze mnie uwagi, trudno im było zrozumieć, jak ważne to było doświadczenie - być może wystawione zostało na próbę mniemanie, jakie mieli o sobie. Pomijając zabawną stronę wydarzenia, byłem także nieco rozczarowany. Biorąc pod uwagę zawód, jaki reprezentowali, miałem nadzieję na nieco więcej samoświadomości na temat swojej defensywności. "Jeśli przyjrzymy się, co z nami samymi dzieje się w czasie tego ćwiczenia - zasugerowałem - może łatwiej nam będzie zrozumieć naszych klientów". Inna historia, tym razem wcale nie zabawna, ilustruje jeszcze jeden aspekt zarówno trudności, jakie towarzyszą świadomemu życiu, jak i zalet metody kończenia zdań. Prowadziłem dwudniowe seminarium oparte na Sześciu filarach poczucia własnej wartości. Po przedstawieniu koncepcji świadomego życia zaproponowałem pierwsze ćwiczenie. Poprosiłem wszystkich o otwarcie zeszytów i zapisanie od początku nowej strony: Jeśli na co dzień byłbym o pięć procent bardziej świadomy -. Po czym poprosiłem o jak najszybsze napisanie od sześciu do dziesięciu zakończeń. Pojawiły się takie, jak: "popełniałbym mniej błędów", "więcej bym osiągnął", "miałbym dla siebie więcej szacunku", "lepiej zobaczyłbym, co mam do zrobienia" itd. Ale jedna z uczestniczek podniosła rękę i stwierdziła: "Ja zupełnie tego nie rozumiem. Mnie kończenie zdań nie wychodzi." Ponieważ uczyłem już kończenia zdań tysiące ludzi, wiedziałem, że to nieprawda. Zapytałem: "Czy rozumiesz, że trzeba tylko wymyślić jakiekolwiek zakończenie, które będzie poprawne gramatycznie?" Kiedy odpowiedziała twierdząco, dodałem: "Czy byłabyś skłonna dać mi teraz jakieś poprawne gramatycznie zakończenie tego zdania?" Odpowiedziała: "Jeśli wprowadziłabym o pięć procent więcej świadomości do codziennych działań, zobaczyłabym więcej". "Znakomicie - powiedziałem. - Mogę prosić o następne?". Odpowiedziała: "- musiałabym spojrzeć w oczy trudnym problemom". Zapadła chwila ciszy. Po czym odezwała się, jak gdyby teraz to jej dopiero przyszło do głowy: "Właściwie napisałam jedno zakończenie, kiedy dawałeś to ćwiczenie, ale się później zablokowałam." Spojrzała do zeszytu i przeczytała: "Jeśli wprowadziłabym o pięć procent więcej świadomości do codziennych działań, musiałabym spojrzeć w oczy prawdzie, że chcę się rozwieść z mężem". Nie odzywałem się przez chwilę, pozwalając jej i całej grupie wchłonąć sens tego, co zostało powiedziane. Po czym powiedziałem: "Czasami patrzenie w oczy trudnym problemom wymaga wiele odwagi." Skinęła głową twierdząco. Zauważyłem, że miała jaśniejsze spojrzenie. Do grupy powiedziałem: "Pytanie więc polega na tym: Czy życie staje się lepsze i bardziej satysfakcjonujące, jeśli pozwolimy sobie zdawać sprawę z naszego nieszczęścia, czy nie? Która strategia pozwala działać bardziej efektywnie?". Być zakochanym w swoim ziemskim życiu Mam nadzieję, że dostatecznie jasno postawiłem sprawę, iż nasza dyskusja o świadomym życiu jest całkowicie z tego świata oraz dotyczy potrzeb i możliwości naszej ziemskiej egzystencji. Żyjąc świadomie, wiążemy duchowość z wyzwaniami i możliwościami, jakie daje nam wyjątkowy fakt bycia człowiekiem. Nie odwracamy się od życia. Przyjmujemy życie z przekonaniem. Jak zobaczymy później, postępowanie takie prowadzi do przyjęcia koncepcji stale rozwijającej się świadomości - ponieważ życie jest rozwojem, działaniem, ekspansją, rozpościeraniem skrzydeł i nieustannym, dynamicznym przebijaniem się przez doświadczenia dnia wczorajszego, aby osiągnąć jutro. Pewne elementy tego, co tu przedstawiam, mogą kojarzyć się z buddyjską koncepcją "otwartego umysłu". Z pewnością są pewne podobieństwa - na przykład docenianie wagi bycia obecnym w tym, co robimy (czasem sam używam terminu "życie z otwartym umysłem" jako synonimu świadomego życia). Ale są również różnice, które każdy znawca religii buddyjskiej zauważy - na przykład nie podzielam buddyjskiej teorii, że nasze JA jest złudzeniem (jak to omawiam w rozdziale 7). W każdym razie po tym wprowadzeniu jesteśmy gotowi do przyjrzenia się pytaniu: Jak wygląda świadome życie? Jakie pociąga za sobą konsekwencje? 1. Rozdział Świadome życie - 1: Wiem, co robię, kiedy to robię W tym i następnym rozdziale przyjrzymy się kilku kluczowym sytuacjom życiowym z perspektywy pytania: Jak w tym kontekście powinno wyglądać świadome życie? Zacznijmy od kilku wstępnych spostrzeżeń. Podałem już najprostszy przykład uważności umysłu: bycie obecnym przy tym, co robię, w momencie, kiedy to robię. Definiując przez negację, bycie obecnym przy tym, co robię, oznacza niedziałanie, podczas gdy umysł jest gdzie indziej; niedziałanie mechaniczne. Definiując pozytywnie, oznacza działanie w stanie umysłu, który potrzebny jest, aby być efektywnym. Na przykład jeśli moje dziecko mówi mi o jakiejś przykrej sytuacji, koncentruję się na obserwowaniu, słuchaniu i byciu wrażliwym na podteksty emocjonalne w jego opowiadaniu. Jeśli natomiast instruktor podczas kursu informatyki wyjaśnia mi, jak działa jakiś program, nie będę tak bardzo koncentrował się na aspektach osobistych; jednakże jeśli nie będę obecny przy tym, co słyszę i widzę, mało prawdopodobne jest, bym zrozumiał i zapamiętał, co był omawiane. Faktem jest, że możemy wykonywać proste zadanie bez pełnej koncentracji umysłu na nim, wręcz podczas robienia czegoś innego. Możemy opłukiwać talerze i wkładać od zmywarki, rozmawiając z kimś w tym samym czasie. Możemy prowadzić samochód, słuchając muzyki. Jednakże, jeśli mamy jakiś nieprzewidziany problem za zmywarką albo komplikuje się sytuacja na drodze, odwracamy uwagę od rozmowy czy muzyki i podnosimy poziom świadomości w obszarze, gdzie wystąpił problem. To znaczy, mówiąc ściślej, robimy tak, jeśli jesteśmy w stanie uważności. Jeśli znajdujemy się w takim stanie, zawsze jesteśmy wystarczająco obecni, aby rozpoznać, kiedy potrzebna jest większa koncentracja. Działanie świadome nie wymaga koniecznie wyłącznej koncentracji na czymś, ale właściwej koncentracji - czyli takiej, która pozwala nam efektywnie reagować. Jeśli jesteś obecni w tym, co robimy, zwykle jesteśmy wyczuleni na nadchodzące informacje dotyczące danej sytuacji. Świadomość jest nastawiona na odbiór. Jesteśmy proaktywni pod względem umysłowym, a nie pasywni. Nie działamy mechanicznie; nie wykonujemy automatycznie starych programów, ale przyglądamy się sytuacji świeżym umysłem. Jesteśmy w tym momencie żywi w pełnym tego słowa znaczeniu. Życie nie toczy się własnym torem, podczas gdy my jesteśmy gdzie indziej. ? ? ? Jeśli jesteśmy obecni przy tym, co robimy, świadomość jest gotowa do odbioru informacji. ? Obecność przy tym, co robimy, nie oznacza "bycia w teraźniejszości" w takim sensie, że nie mamy żadnych powiązań z przeszłością i z przyszłością. Świadome życie oznacza bycie w teraźniejszości bez utraty szerszego kontekstu. Kontekst jest tłem, a to, co robimy - pierwszym planem. Żyjemy w danej chwili, ale nie jesteśmy więźniami danej chwili. Taki stan umożliwia optymalne działanie. Zwracam na to uwagę, bo określenie "być tu i teraz" jest czasem (błędnie) interpretowane jako zawężenie świadomości do chwili bieżącej i usunięcie całej reszty wiedzy danego człowieka na śmietnik, bez przejmowania się przyszłymi konsekwencjami działań. Absurd takiego pojmowania "tu i teraz" znakomicie ilustruje dowcip rysunkowy, pokazujący człowieka spadającego z drapacza chmur, który w połowie drogi mówi: "do tej pory wszystko w porządku". Jeśli rzeczywistość byłaby zawsze słodka, obecność i świadome życie byłyby łatwiejsze i przyjemniejsze. Ale prawda jest taka, że czasami jesteśmy zmuszeni zauważać i reagować na fakty, które wcale nam się nie podobają. Dla niektórych ludzi pojawienie się nieprzyjemnego faktu jest sygnałem do uśpienia świadomości i (umysłowego) zniknięcia. Milczącym założeniem towarzyszącym takiemu unikaniu rzeczywistości jest złudny subiektywizm: Jeśli postanowię tego nie widzieć, to (z praktycznego punktu widzenia) to nie istnieje. Jak już wcześniej stwierdziłem, nieodłącznym składnikiem świadomego życia jest odpowiedzialność w stosunku do rzeczywistości. W psychoterapii, kiedy poruszam kwestię bycia obecnym przy tym, co się robi, czasem dla lepszego zilustrowania daję klientowi ćwiczenie kończenia zdań. Na przykład mogę poprosić o głośne dodanie zakończeń do zdania: Jeśli miałbym być bardziej obecny przy tym, co robię -. Typowe uzupełnienia brzmią: "nie popełniałbym tylu błędów", "więcej bym dostrzegała", "widziałabym rzeczy, których nie chcę zobaczyć", "lepiej dostrzegałabym moją rodzinę", "dzieci czułyby, że ich wysłuchuję", "więcej bym osiągał", "wiedziałabym, o co chodzi", "lepiej poznałbym swoje emocje", "musiałabym spojrzeć w oczy swoim uczuciom", "czułbym się silniejszy", "z początku byłabym bardziej wystraszona", "czułbym, że żyję swoim życiem". Następnym zdaniem może być: Wadą bycia obecnym przy tym, co się robi, może być, to że - (Słowo "wada" jest nieformalną metodą otwarcia na negatywne skojarzenia z byciem obecnym.) Zwykle słyszę takie zakończenia: "czułabym się jak na cenzurowanym", "musiałbym uznać rzeczywistość", "nie mogłabym się ukrywać", "nie mógłbym się wykręcać", "mogłabym zobaczyć rzeczy, na które nie wiem, jak reagować", "sama myśl o tym już mnie niepokoi", "za dużo bym odczuwał", "byłabym otwarta na zranienie", "ludzie by mnie przejrzeli", "mój lęk by się powiększył", "ujawniła by się moja złość", "straciłbym panowanie", "to za duża odpowiedzialność", "to za trudne", "nie mogłabym uciekać". ? ? ? Często ucieczka od rzeczywistości jest ucieczką od rzeczywistości świata wewnętrznego. ? Jednym z powtarzających się motywów, jakie można powyżej zauważyć, jest obawa, że jeśli będziemy obecni przy tym, co robimy, emocje, które ukrywamy lub których unikamy, mogą pojawić się na powierzchni świadomości i trzeba będzie coś z nimi zrobić. Często ucieczka od rzeczywistości jest ucieczką od rzeczywistości świata wewnętrznego. Z pewnością nie jest to jedyny motyw, ale z praktyki wiem, że najczęstszy. Innym, bardzo zbliżonym motywem, jest lęk przed tym, co możemy zobaczyć - na przykład swoje negatywne odczucia w stosunku do rodzica, małżonka, dziecka lub własnych wspomnień, do których wstyd się przyznać - i obawa, że będziemy źle się czuli z tym, co zauważymy. Kiedy dyskutujemy na temat świadomego życia, często pojawia się pytanie na temat inteligencji. Ale sprawa ta nie dotyczy inteligencji. Nie jesteśmy sobie równi, jeśli chodzi o inteligencję; osoba o wysokiej inteligencji na potencjał pojmowania rzeczy, które są poza zasięgiem rozumienia osoby o niskiej inteligencji. Ale zdolności intelektualne nie są tutaj istotne - ponieważ, kiedy mówię o świadomym życiu, zawsze odnoszę to do możliwości danej osoby. Czy używa ona umysłu w zakresie swoich wolicjonalnych możliwości? Osoba o skromnej inteligencji nie zostaje profesorem astrofizyki, więc pytanie, czy używa odpowiedniego poziomu świadomości potrzebnego do tej pracy, nie ma sensu. Ale może mieć sens w stosunku do jego czy jej obowiązków jako urzędnika czy urzędniczki. Obowiązuje zasada: "od każdego według jego możliwości". Żyć świadomie oznacza - najlepiej jak tylko potrafimy - szukać wiedzy na temat wszystkiego, co ma wpływ na nasze działania, dążenia, wartości i cele, oraz postępować zgodnie z tym, co obserwujemy i wiemy. Zasada ta obowiązuje na dowolnym poziomie inteligencji, niezależnie od faktu, że osoba wysoce inteligentna może zadawać pytania, których nie zada ktoś mniej inteligentny, oraz że umysł osoby bardziej inteligentnej może pojąć większy fragment rzeczywistości. Jedyne istotne pytanie brzmi: Czy dana osoba działa świadomie w zakresie swoich możliwości? W postępowaniu na co dzień osoba o średnim ilorazie inteligencji - konduktor, powiedzmy - może działać bardziej świadomie niż naukowiec z ilorazem inteligencji geniusza. ? ? ? Żyć świadomie oznacza - najlepiej jak tylko potrafimy - szukać wiedzy na temat wszystkiego, co ma wpływ na nasze działania, dążenia, wartości i cele, oraz postępować zgodnie z tym, co obserwujemy i wiemy. ? Zauważmy wreszcie, że ta definicja świadomego życia zawiera w sobie praktykę działania w zgodzie z własną wiedzą. Jest to istotna sprawa. Jeśli nie działam w zgodzie z tym, co widzę i wiem, jeśli moje postępowanie nie odzwierciedla świadomości - jeśli postępowanie przeczy mojej własnej wiedzy - nie działam świadomie w tym obszarze. Przeciwnie, zdradzam świadomość. Zapieram się tego, co wiem; zapieram się motywów tego zapierania; zapieram się faktu, że moje postępowanie godzi w moją własną wiedzę. Nie jest to jedyny, ale niezawodny przepis na niszczenie poczucia własnej wartości. Na dłuższą metę jest to również gwarantowany sposób niszczenia własnego szczęścia i dobrego życia. A jednak ludzie stosują tę formułą na co dzień, a kiedy pojawią się trudności, zastanawiają się, dlaczego życie jest takie okropne i dlaczego im się tak "nie powodzi". Stąd: Wiem, że żyję ponad stan, ale -, Wiem, że odżywiam się w sposób prowadzący do grobu, ale -, Wiem, że nie przykładam się w pracy i w zasadzie jestem nieuczciwy w stosunku do pracodawcy, ale -, Wiem, że powinienem przestać kłamać ma temat moich osiągnięć, ale -, Wiem, że grubiańskie traktowanie dzieci jest niewłaściwe, ale -, Wiem, że nasz sposób postępowania powoduje, że firma się rozlatuje, ale -. Komuś może wydawać się, że "świadome życie" to abstrakcja. Ale jej skutki są realne jak śmierć i życie. Przytomność umysłu jako sposób na życie: co należy wziąć pod uwagę W celu lepszego zaprezentowania temat ten podzieliłem na cały szereg kategorii. Niemniej w rzeczywistości wszystkie te kategorie są współzależne i przeplatają się nawzajem. Przekonamy się, co oznacza świadome życie w odniesieniu do * cieszenia się funkcjonowaniem własnego umysłu * podejmowania decyzji i działania * poszukiwania wiedzy do zrealizowania dążeń i celów * unikania impulsów * świadomości siebie * związków z innymi ludźmi * wychowania dzieci * pracy * świata (kontekstu, w którym żyjemy) * sfery idei, wartości, filozofii. Radość świadomego postrzegania We wstępie do Metafizyki Arystoteles stwierdza, że człowiek z natury dąży od wiedzy. Możliwe, że gatunek ludzki nie całkiem zasługuje na ten komplement. A jednak od początku życia objawiamy radość, jaką sprawia nam poznawanie świata za pomocą własnych zmysłów. Z zapałem zmagamy się, aby znaleźć sens w tym, co widzimy i słyszymy. Doznajemy przyjemności uczenia się nowych rzeczy, "pożądamy" wiedzy. Później, kiedy spotykamy się z nieracjonalnością ludzi, tracimy zapał i świadome postrzeganie może stać się mniej atrakcyjne. Albo możemy być poddani systemowi edukacji, który zbyt często tłumi entuzjazm myślenia. Albo problemy, których wyparliśmy się, i nie zagojone rany mogą powodować, że w obronie własnej częściowo wyłączamy świadomość, odcinając się od olbrzymiej części życia. Ale wszyscy kiedyś doświadczyliśmy uskrzydlających chwil wzruszenia w akcie zobaczenia, usłyszenia, zrozumienia, objęcia umysłem czegoś nowego czy doprowadzenia do rozwiązania trudnego problemu. Dla człowieka żyjącego świadomie takie chwile nie są rzadkimi wyjątkami lub odległymi wspomnieniami, ale odzwierciedleniem zasadniczego elementu egzystencji. Podczas psychoterapii mam czasem przyjemność obudzenia w kimś tej umiejętności. Na przykład: Udzielałem kilka lat temu psychoterapii przez telefon Hannie B. (Ponad pięćdziesiąt procent praktyki psychoterapeutycznej prowadzę przez telefon z klientami, którzy dzwonią z innych miast.) Hanna miała dwadzieścia jeden lat, studiowała sztuki piękne, odznaczała się wrodzoną inteligencją, ale była bardzo oderwana od świata. Jak wynikało z fotografii, którą mi przysłała, była całkiem atrakcyjna. Chodziła z trzydziestopięcioletnim "starszym panem", który był krytykiem teatralnym w jednej z lokalnych gazet. Zabierał ją ostatnio na różne przyjęcia wydawane po najlepszych przedstawieniach sezonu, a Hanna była śmiertelnie przerażona swoją nieśmiałością, lekiem przed ludźmi, brakiem wyrobienia towarzyskiego i niemożnością zrozumienia większości rzeczy, o których rozmawiali. Wieczorem tego dnia, kiedy dzwoniła do mnie, była zaproszona na premierę sztuki, po której miało nastąpić oficjalne przyjęcie. - Wszyscy będą wspaniale ubrani - powiedziała - i będą mieli mnóstwo mądrych rzeczy do powiedzenia, a ja tam będę stała jak osioł, no i na mam zrobić? Zaproponowałem eksperyment. Podkreśliłem, że jedno więcej rozczarowanie towarzyskie w tej sytuacji i tak nie ma większego znaczenia, a jeśli zgodzi się iść za moją radą, może akurat nastąpi coś nieoczekiwanego i czegoś ważnego będzie się mogła przy tej okazji nauczyć. - Od momentu, kiedy wkroczysz na przyjęcie - powiedziałem - chcę, żebyś się skoncentrowała na obserwowaniu, ile jesteś w stanie zobaczyć i usłyszeć. Zwróć uwagę w najdrobniejszych szczegółach, jak ubrani są ludzie. Zwróć uwagę na meble i wystrój sali. Zauważ kolor oczu każdej z osób, z którymi będziesz rozmawiała. Zwracaj uwagę na ton głosu mówiących ludzi. Spróbuj usłyszeć każde słowo wypowiedziane w twojej obecności. Bądź wręcz agresywna w zmysłowym odbieraniu otoczenia. Przez jakiś czas dyskutowaliśmy, jak to zrobić. Następnego dnia zadzwoniła zachwycona. - To było niesamowite - powiedziała. - Po pierwsze, byłam tak zajęta robieniem tego, co mi poleciłeś, i pilnowaniem, żeby to dobrze wykonać, że nie miałam czasu czuć się nieswojo. Cały czas myślałam: używaj zmysłów. Na dodatek kiedy nie koncentrowałam się na sobie, tylko na otoczeniu i ludziach, dziwnie mnie to uspokajało. Czułam się silniejsza. Czułam, że tam byłam, jakby bardziej naprawdę. No, to trudno nawet wyjaśnić. I najwspanialsze ze wszystkiego było to, że jak słuchałam i naprawdę zwracałam uwagę na to, co ludzie mówią, odkryłam, że wcale nie było trudno ich zrozumieć! Zdałam sobie sprawę, że na poprzednich przyjęciach byłam tak głęboko przekonana, że to, co mówią, mnie przerasta, że nawet ich nie słuchałam, więc ich oczywiście nie mogłam zrozumieć, co mnie utwierdzało w negatywnym spojrzeniu na siebie. A teraz najlepsze ze wszystkiego! Odkryłam, że mam coś do powiedzenia, mam swoje opinie! A jak je wyrażałam, to ludzie słuchali! O, Boże, co za wieczór! - Odkryłaś, jaką moc ma w sobie widzenie i słyszenie - odpowiedziałem. Dopiero wtedy wyjaśniłem, że kiedy jesteśmy wystraszeni, normalną reakcją jest spinanie się do środka, wyłączanie wzroku i słuchu - uśpienie świadomości w chwilach, kiedy właśnie jej najbardziej potrzebujemy. Celem zadania, które dostała, było utrzymanie energii na zewnątrz, ponieważ w takiej sytuacji świadomość jest w stanie być silniejsza niż strach, co właśnie miało miejsce. Dodać trzeba, że miałem duże zaufanie do inteligencji Hanny i byłem przekonany, że jest w stanie rozwiązać problem, jeśli tylko dobrze ją ukierunkować. Jednak, gdybym powiedział jej tylko, żeby na przyjęciu podniosła poziom świadomości, wątpię czy wiedziałaby (ona czy ktokolwiek inny), jak przetłumaczyć takie polecenie na język działania. Poprzez wyznaczenie jej konkretnych zadań, czegoś, co mogła odegrać jak aktor (że użyję zwrotu teatralnego), miałem nadzieję pobudzić w niej wyższy poziom świadomości i większe docenienie własnych możliwości. Później powiedziała mi: - Moim odkryciem było głównie to, że mam umysł - i że używanie go jest fascynujące. To odkrycie nie zakończyło jej przygody; było zaledwie początkiem. Stało się motywacją do dalszych podobnych lekcji, które pielęgnowały i utrwalały jej uznanie dla własnych możliwości. Jest to dość typowe. Najbardziej spektakularne postępy w rozwoju osobowości zaczynają się od całkiem skromnych kroków. Nie twierdzę, że zaleciłbym tę samą strategię każdemu klientowi w takiej sytuacji. Ale w tym wypadku znałem Hannę (i jej poziom rozwoju osobowości) na tyle dobrze, że uznałem, że nie potrzeba nic bardziej ambitnego, żeby zaczęła się rozwijać. Dodam jeszcze, że potrzebna była dalsza terapia, aby umocnić jej nowe osiągnięcia, poszerzyć je i rozwinąć. Nie ma oczywiście mowy, aby ktoś mógł wymóc na sobie cieszenie się postrzeganiem, myśleniem, rozwiązywaniem problemów czy jakąkolwiek inną działalnością umysłową. Emocje nie powstają na zawołanie. A jednak, mając ponad trzydzieści lat doświadczeń w psychoterapii, zgromadziłem wiele wspomnień klientów opisujących przyjemność, jaką sprawiało im uczenie się bardziej świadomego życia. Nie chodziło nawet o to, że ich życie lepiej funkcjonowało czy polepszyły się stosunki z partnerami albo odnosili większe sukcesy zawodowe, ale że samo koncentrowanie się na lepszym postrzeganiu sprawiało im większą przyjemność. Podkreślam to, bo wiem, że niektórzy ludzie, choć potrafią myśleć, traktują myślenie jako coś bolesnego. (Przypominam sobie wspaniałe określenie Bena Hechta w noweli, którą czytałem jako dwudziestolatek. Hecht mówił tam o ludziach, dla których myśl jest wstrząsem podobnym do bólu zęba.) Ktoś, kto traktuje świadomość jako przykry obowiązek, nie zrozumiał jeszcze, co to znaczy żyć świadomie. ? ? ? Kiedy jesteśmy wystraszeni, normalną reakcją jest spinanie się, kierowanie całej energii do wewnątrz, do środka, wyłączenie wzroku i słuchu - uśpienie świadomości w chwilach, kiedy właśnie jej najbardziej potrzebujemy. ? Nierzadko w psychoterapii (i gdzie indziej) spotyka się ludzi, którzy unikają świadomości istotnych spraw życiowych. Mogą obawiać się spojrzeć na swoje nieszczęśliwe małżeństwo. Mogą obawiać się, że zauważą swoje niemoralne postępowanie. Mogą nie chcieć widzieć swojego zakłamania. Mogą nie chcieć zauważyć, jak traktują podwładnych w pracy. Mogą nie mieć ochoty badać przyczyn przerażającej pustki, która ogarnia ich, gdy zostają na chwilę sami, bez żadnego zajęcia. Mogą nie chcieć badać całego szeregu swoich emocji, które wydają się nie pasować do ich oficjalnego obrazu siebie. Nie cierpią więc świadomości, nie cierpią ciszy przebywania sam na sam ze sobą, nie cierpią medytacyjnej autoobserwacji, nie cierpią konfrontacji z sobą. Nie patrzą na świadomość jak na źródło przyjemności, ale jak na wycelowany w nich karabin. Dzieje się tak dlatego, że identyfikują "siebie" nie ze swoją świadomością, ale z zafałszowaną wizją samego siebie lub ze swoimi ulubionymi złudzeniami. Nigdy nie odkryli, że nasze JA - nasza najgłębsza tożsamość - nie jest ani naszą pozycją społeczną, ani tym, w co wierzymy, ani tym, co czujemy, ani tym, do czego jesteśmy przywiązani, ani tym, jak się potrafimy bronić, ani tym, co posiadamy, ale wewnętrznym światłem, które decydujemy się rozjaśniać lub przyciemniać. Osoba, która zrozumie, że to kim jest - w sensie ostatecznym i zasadniczym - zależy od jej umiejętności postrzegania i zdolności regulowanie poziomu świadomości, otwiera sobie drogę do świata, w którym możliwe jest doświadczanie radości życia z otwartym umysłem. Radość ta może objawiać się w przyjemności kontemplowania kolorów promyków słońca odbijających się od kamyka albo zapachu czystego powietrza na wycieczce w górach, albo dźwięków muzyki, albo twarzy kochanej osoby, albo ulubionej książki, do której się wraca wielokroć, albo własnych kroków na drodze zrozumienia siebie, albo trudnych wyzwań w biznesie, matematyce czy filozofii. W tym stanie doświadcza się tożsamości: JA = świadomość = zapał do życia. ? ? ? JA - nasza najgłębsza tożsamość - nie jest ani naszą pozycją społeczną, ani tym, w co wierzymy, ani tym, co czujemy, ani tym, do czego jesteśmy przywiązani, ani tym, jak się potrafimy bronić, ani tym, co posiadamy, ale wewnętrznym światłem, które decydujemy się rozjaśniać lub przyciemniać. ? Decyzje i działania Po wygłoszeniu pewnego wykładu poszedłem wieczorem na kawę z grupą ludzi. Jeden z nich opowiedział mi następującą historię: Zmarnowawszy kilka godzin na próbach zreperowania samochodu poprosił o pomoc swojego pięcioletniego syna. Chciał, żeby ten zrobił coś, co wydawało mu się bardzo proste, ale nie wyjaśnił dokładnie, o co mu chodziło, i nie zastanawiał się, jak trudne to mogło być dla dziecka. Kiedy syn nie zrobił tego, co trzeba, ojciec za złością powiedział: "Ty nic nie potrafisz!" Chłopczyk odszedł na bok, a ojciec za chwilę z przerażeniem usłyszał, jak syn powtarza pod nosem: "Ty nic nie potrafisz. Ty nic nie potrafisz". Ojciec odłożył narzędzia, wziął syna na ręce i prosząc o przebaczenie wyjaśnił, że był zdenerwowany i to wcale nieprawda, co powiedział. - Jakie straszne rzeczy potrafimy mówić! - komentował ze smutkiem - kiedy nie jesteśmy w pełni świadomi tego, co wypowiadamy. Dlaczego tak mocno uderzyły mnie w dzisiejszym wykładzie stwierdzenia o świadomym życiu. ? ? ? Jeśli chcemy żyć świadomie, musimy być świadomi - i odpowiedzialni - za słowa wychodzące z naszych ust. ? Jeśli chcemy świadomie wychowywać dzieci, musimy zdawać sobie sprawę, co do nich mówimy, pamiętając, że to samo może będą kiedyś mówiły do siebie - często faktycznie ma to miejsce. Nim nazwiemy dziecko głupim, fujarą, tchórzem czy niedobrym, powinniśmy najpierw zapytać siebie: Czy rzeczywiście chcę, żeby moje dziecko myślało o sobie w ten sposób? Czy to pomoże mu prawidłowo się rozwijać? Czy pomoże rosnąć i rozwijać samouznanie? Czy uczenie się niechęci do samego siebie jest w interesie mojego dziecka? Jeśli chcemy żyć świadomie, musimy być świadomi - i odpowiedzialni - za słowa wychodzące z naszych ust. Oczywiście ta zasada odnosi się nie tylko do stosunków z dziećmi. Często zdarza się, że kochający się małżonkowie w wirze kłótni mówią sobie okropne rzeczy - rzeczy, których później będą żałować, przepraszać za nie, a nawet będą się czuli upokorzeniu tym, że tak powiedzieli. Mimo że wiemy, że słowa mogą ranić. Długo po oficjalnym zakończeniu nieporozumienia pamiętamy krzywdzące i raniące nas sformułowania, które czasem tkwią w sercu przez wiele czasu. Co gorsza, możemy powoli zacząć w nie wierzyć - wierzyć, że jesteśmy "źli", "zepsuci", "głupi", "tchórzliwi" - i działać zgodnie z tym wyobrażeniem. Zniewagi, które są wchłonięte, mają zdolność generowania samospełniających się przepowiedni. Dlatego w dziedzinie stosunków międzyludzkich oznaką wysokiej świadomości jest zawsze zdawanie sobie sprawy z podejmowanej decyzji: Czy chcę wziąć odpowiedzialność za słowa płynące z moich ust? Czy mam zamiar wywołać reakcję, jaka najprawdopodobniej nastąpi? (Przypomnijmy starą i znaną definicję dżentelmena: ktoś, kto nigdy nie obraża nikogo przypadkiem.) Ta skrupulatność jest szczególnym przypadkiem szerszego zagadnienia: Czy jestem świadomy swoich decyzji i działań i czy chcę wziąć za nie odpowiedzialność? ? ? ? Jednym ze sposobów unikania odpowiedzialności za nasze czyny (kiedy zrobimy coś, z czego nie jesteśmy za bardzo dumni albo wręcz będziemy się później tego wstydzić) jest wyłączenie, w chwili czynu, świadomości, że to my robimy to, co robimy. "Okazuje się", że uderzyliśmy żonę. "Okazuje się", że znajdujemy się w łóżku z obcą osobą. "Okazuje się", że wypiliśmy butelkę wódki. "Okazuje się", że złamaliśmy obietnicę. "Okazuje się", że na bzdety wydaliśmy pieniądze oszczędzane na ważny cel. "Okazuje się", że traktujemy ludzi z okrutnym brakiem chęci zrozumienia. "Okazuje się", że nie robimy nic, aby naprawić błędy. Na dodatek zbyt często, ponosząc konsekwencje takiego unikania świadomości, nie zadajemy sobie pytania: Jak mogę się nauczyć być bardziej świadomym? Zamiast tego pytamy: Dlaczego życie jest takie trudne? Dlaczego właśnie mnie zawsze trafiają się takie nieszczęścia? Upokarzające jest trwanie w takim zablokowaniu. Obraża godność człowieka. Odbiera siłę i pozbawia możliwości doświadczenia własnej mocy. Dziś wszyscy mówią o poczuciu własnej wartości i wielu ludzi twierdzi, że chciałoby się nauczyć, jak ją rozwijać. Niech zaczną od tego. Nie ma lepszego startu dla poczucia własnej wartości, jak determinacja, by świadomie podejmować decyzje, świadomie działać - i brać za to odpowiedzialność. ? ? ? Będąc ostatnio w Bostonie umówiłem się na obiad ze znajomą, której nie widziałem od wielu lat. Elena jest autorką książek, konsultantką do spraw zarządzania i matką czworga dzieci. Po wstępnej wymianie zdań o tym, co się u nas działo przez te lata, zauważyłem, że wygląda na smutną. Głośno zastanawiałem się, czy może dręczy ją jakiś problem i nie jest pewna, czy możemy o nim porozmawiać. Elena odpowiedziała, że już prawie dziesięć lat minęło od czasu, kiedy napisała ostatnią książkę, że strasznie brakuje jej pisania i myślała o napisaniu nowej. Problem w tym, wyjaśniła, że pisanie wymagałoby, aby mniej pracowała jako konsultantka, a przy czwórce dzieci dochody męża nie wystarczą. Z góry nie wiadomo, ile zarobi na książce, więc miota się między pracą i pisaniem. Potem przeszła do wyliczania, ile kosztuje w dzisiejszych czasach wychowanie dzieci, zwłaszcza że cała czwórka chodzi do prywatnych szkół. Nie wyrażonym podtekstem jej słów było: Kocham dzieci, ale jaki to ciężar. W oczach wyczułem żal, że widzi, jak jej życie ucieka, dalekie od tego, jakie sobie kiedyś wyobrażała. - Powiedz - zapytałem delikatnie i bez potępienia - nim ci się urodziły dzieci, nim zdecydowałaś się na czwórkę - nie wyobrażałaś sobie, ile to będzie kosztować i jaki to będzie miało wpływ na twoje życie? - Prawdę mówiąc - odpowiedziała smutno - nigdy o tym nie myślałam. Mówiła to kobieta o wysokiej inteligencji, ale inteligencja nie gwarantuje, że człowiek będzie funkcjonował zawsze na odpowiednim w danej sytuacji poziomie świadomości. Po tym obiedzie rozstałem się z nią jednak w poczuciu, że Elena jest w stanie podejmować najlepsze z możliwych realistycznych decyzji, bo wyglądało na to, że chce zaangażować więcej świadomości w rozwiązywanie swoich problemów. Tragedia często polega na tym, że podejmujemy kluczowe decyzje życiowe, niewiele lub wcale nie zdając sobie sprawy, jaki wpływ będą miały na kształt i kierunek naszego życia. Tak między innymi można rozumieć powiedzenie, że ludzie często przechodzą przez swoje dni i lat na Ziemi jak we śnie. Podejmują decyzje bez zdawania sobie sprawy, że je podejmują. Podejmują zobowiązania, których konsekwencji sobie nie wyobrażają. Kierują się bardziej impulsem, nawykiem, tradycją niż racjonalnym myśleniem. Nie znaczy to, że impulsy nie mogą czasem prowadzić w dobrym kierunku. Ani nie znaczy, że nieobliczalne działanie nie może czasami przynosić dobrych skutków. Ale jako sposób na życie jest to niebezpieczna zasada. Podejmowanie decyzji na ślepo jest niebezpieczne. Angażowanie się w coś bez sprawdzenia, co to jest, jest niebezpieczne. Mechaniczne życie jest niebezpieczne. Pozwalanie innym na pisanie scenariusza mojego życia jest niebezpieczne. Ludzie, którzy decydują się na działanie bez potrzebnej rozwagi, często wyznają filozofię zdumienia nad swoim nieszczęśliwym życiem, tak jakby problem polegał na tym, że życie jest złośliwe. "Dlaczego ja?" - pytają, a odpowiedź oczywiście brzmi: "W świetle twoich zasad, dlaczegóż by nie ty?" Łatwo jest szukać ucieczki od odpowiedzialności za siebie zagłębiając się w poczucie tragizmu życia. - Ale to tak trudno zawsze musieć myśleć o konsekwencjach - powiedział ktoś w czasie wykładu, kiedy opowiedziałem historię Eleny. - Oczywiście, że dobrze być świadomym. Nie ma wątpliwości. Ale czy nie zgodzisz się, że to trudne? - Nie aż tak trudne, jak to, przez co ona w tej chwili przechodzi - odpowiedziałem. Poszukiwanie wiedzy Życie składa się z realizowania celów. Cele mogą być krótko lub długookresowe, proste lub skomplikowane, albo gdzieś pomiędzy: przygotowanie posiłku, zdobycie pieniędzy na nowy dom, dobre wychowanie dziecka, nauczenie się medytacji, założenie firmy, uzyskanie wykształcenia, formułowanie filozofii politycznej, rzeźbienie posągu, zrobienie kariery, przygotowanie swojej firmy lub organizacji na wyzwania dwudziestego pierwszego wieku. ? ? ? Otwartość umysłu prowadzi do zwiększonej skuteczności; zrezygnowanie z niej prowadzi od błędów i porażek. ? Jeśli żyjemy świadomie, pytamy: Jeżeli to jest mój cel, co powinienem zrobić, aby go osiągnąć? Jakie informacje są mi potrzebne? Według jakich kryteriów będę oceniał, czy posuwam się w dobrym czy złym kierunku? Jeśli na przykład chcę wychować szczęśliwe, dobrze funkcjonujące dziecko, jak mam zamiar to zrobić? Czy jest jakaś wiedza na ten temat, którą powinienem opanować? Jakie istnieją inne wiarygodne źródła informacji? Co powinienem wiedzieć, aby dobrze się z tego zadania wywiązać? Jakie są realistyczne ograniczenia moich możliwości w tym zakresie? Co leży, a co nie leży w mojej mocy? Jeśli działam świadomie, bez przerwy poszukuję informacji, które dotyczą mojego celu. Jeśli nie, zakładam, że do tego nie trzeba żadnej wiedzy, że wiem wszystko, co trzeba wiedzieć na ten temat, a to czego nie wiem, mi nie przeszkodzi. Stąd pytania są następujące: Czy jestem gotowy przyjąć informacje, które mogą spowodować konieczność zmiany sposobu działania albo korektę przyjętych założeń, czy też działam na zasadzie, że niczego więcej nie potrzebuję się dowiedzieć? Bez przerwy szukam nowych informacji, które mogą się przydać, czy też zamykam na nie oczy nawet wtedy, gdy są mi przedstawiane? Otwartość umysłu prowadzi do zwiększonej skuteczności; zrezygnowanie z niej prowadzi do błędów i porażek. ? ? ? Jeśli istnieje jakiś pojedynczy wskaźnik nieświadomego życia, to jest nim obojętność wobec pytania: Co powinienem wiedzieć (lub czego się nauczyć), aby zrealizować swoje cele? ? W czasie ostatnich dwóch dziesięcioleci wiele firm straciło rynek i upadło wyłącznie dlatego, że ich szefowie zdecydowali się ignorować dowody tego, iż stare metody prowadzenia biznesu przestały się sprawdzać - na podobnej zasadzie pracownicy pozostają w miejscu i pozwalają się wyprzedzać kolegom, dlatego że decydują się ignorować dowody tego, że powinni zdobyć nowe kwalifikacje, aby przystosowywać się do gwałtownie zmieniających się warunków ekonomicznych - na podobnej zasadzie małżonkowie rozchodzą się, bo jedno z nich lub oboje decydują się ignorować dowody tego, że ich sposób postępowania niszczy małżeństwo - na podobnej zasadzie dzieci dorastają nie nauczywszy się odpowiedzialności za siebie i samodyscypliny, ponieważ rodzice uważają, że wystarczy "kochać", a żadna wiedza ani umiejętności do właściwego wychowania istoty ludzkiej nie są potrzebne.1 Jeśli istnieje jakiś pojedynczy wskaźnik nieświadomego życia, to jest nim obojętność wobec pytania: Co powinienem wiedzieć (lub czego się nauczyć), aby zrealizować swoje cele? Obojętność taka jest ściśle związana z brakiem poczucia rzeczywistości. Nie mając takiego poczucia, posiadając mierne lub wręcz żadne pojęcie o faktach i obiektywnej prawdzie, można wyobrażać sobie, że cele osiąga się przez samo chcenie, a nie przez odpowiednie działanie. Istnieje związek wzajemnej przyczynowości między praktykowaniem świadomego życia a samouznaniem. Tak jak świadome życie wzmacnia samouznanie, tak samouznanie inspiruje do świadomego życia. Jeśli mamy zaufanie do swojego umysłu, nie przeraża nas konieczność uczenia się nowych rzeczy. Wkładając odpowiedni wysiłek, zwykle osiągamy to, czego chcemy, co wzmacnia początkowe zaufanie do siebie. Bez odpowiedniego zaufania do własnego umysłu, trudności uczenia się mogą zniechęcić i przytłaczać - wystąpi tendencja do traktowania zmian i nowości ze strachem, a zatem tendencja do trzymania się znanego. Ale jeśli znane nie jest adekwatne od wymagań nowej sytuacji, wynikiem będzie porażka i spadek już nadwątlonego poczucia własnej wartości. Jeśli samospełniająca się przepowiednia jest pozytywna, oczekiwania działają w naszym interesie. Jeśli jest negatywna, działają przeciwko nam. W tym ostatnim przypadku trzeba koniecznie wyrwać się z błędnego koła, powstrzymać sabotaż samego siebie. W terapii często skuteczne okazuje się zdanie: Jeśli wprowadziłbym o pięć procent więcej świadomości w pracy -. Kiedy klient w dodawanych końcówkach wymieni bardziej efektywne działania, które wynikałyby ze zwiększonej świadomości, radzę mu zastosowanie tych działań w praktyce. W rezultacie wzrasta świadomość, praca lepiej idzie, podnosi się samouznanie i błędne koło zostaje przerwane. Tomasz L. miał dwadzieścia dziewięć lat i był specjalistą obrotu nieruchomościami. Zaczął pracować w tej dziedzinie tuż przed jednym z większych załamań rynku w południowej Kalifornii, a co za tym idzie, miał trudności w zarabianiu na życie. Z natury nie był za pewny siebie i miał tendencje do łatwego załamywania się, nic więc dziwnego, że ta sytuacja wydawała mu się zupełnie beznadziejna. Ale kiedy zapytałem go, czy w firmie są jacyś ludzie, którzy dają sobie nieźle radę mimo trudnej sytuacji na rynku, zauważył, że jest pewna starsza pani - Miriam - której sprzedaż domów ciągle utrzymuje się na wysokim poziomie. Zacząłem się głośno zastanawiać, czy Miriam może wie o czymś, czego być może nie wie nikt inny w firmie. Kiedy Tomasz kończył zdania zaczynające się od Jeśli wprowadziłbym o pięć procent więcej świadomości w pracy -, jednym z zakończeń było: "nauczyłbym się od Miriam, co ona takiego robi inaczej niż ja". Upłynęło kilka tygodni pracy nad jego koncepcją samego siebie, biernością i brakiem poczucia bezpieczeństwa, nim był gotów zwrócić się do Miriam z prośbą o pomoc. Ale ta na szczęście zgodziła się być jego mentorem. Dość dokładnie opowiedziała, w jaki sposób pozyskiwała nowe domy do sprzedaży, jak prowadziła prezentacje dla potencjalnych kupujących i co robiła, aby maksymalnie ułatwić klientom kupno oferowanych nieruchomości. Listę konkretnych pytań, jakie miał jej zadać, opracowałem z nim wcześniej. Miriam zgodziła się zabierać go na niektóre spotkania z klientami, na których mógł na własne oczy zobaczyć, jakie stosowała metody. Poleciłem mu opisać wszystko, czego się nauczył, w formie artykułu pod tytułem "Tajemnice sprzedaży według Miriam". Choć moim bezpośrednim celem było pomóc Tomaszowi stać się lepszym pośrednikiem w obrocie nieruchomościami, miałem również głębszy cel: sprowokować go do odkrycia, że jest w stanie nauczyć się wszystkiego, czego mu w życiu potrzeba. Albo, mówiąc nieco inaczej, moim ważniejszym celem było podniesienie jego poczucia własnej wartości na tyle, aby był zdolny podejmować wszystkie wyzwania, jakie mu będzie niosło życie, a nie tylko chwilowe załamanie rynku nieruchomości. Chcąc, aby sam dostrzegł, w jaki sposób sabotuje samego siebie, dałem mu następujący początek zdania: Jednym ze sposobów, w jaki przyczyniam się do tworzenia własnej frustracji, jest to, że -. Dodawał takie na przykład zakończenia: "po prostu siedzę i lituję się nad sobą", "mówię sobie, że jestem głupi i bezwartościowy", "za dużo fantazjuję", "wygłupiam się i poniżam, kiedy jestem z klientami", "jestem nieobliczalny", "nie sprawiam wrażenia poważnego człowieka", "czasem sprawiam wrażenie żądnego zarobku, ubogiego i zdesperowanego". Innym zdaniem, które okazało się pomocne, było: Jedną z trudności, jakie sprawia mi zastosowanie tego, czego się uczę w praktyce jest to, że -. Oto przykładowe zakończenia: "musiałbym się zmienić", "musiałbym się w to bardziej zaangażować", "musiałbym ryzykować, że się nie uda", "Ojciec zawsze mówił mi, że nic nie potrafię", "we własnych oczach nie jestem człowiekiem sukcesu", "musiałbym przestać litować się nad sobą", "musiałbym wziąć odpowiedzialność za siebie", "musiałbym więcej myśleć", "mógłbym stać się kimś, kogo trudno mi teraz sobie wyobrazić". Tak jak poprzednio koncentrował się wyłącznie na problemach zewnętrznych, tak teraz terapia zmusiła go do koncentrowania na problemach wewnętrznych. Stał się bardziej świadomy wewnętrznych procesów, z którymi musiał się uporać na drodze do wolności. (Jedną z przyczyn, dla których kursy dla sprzedawców czasami nie spełniają zadania, jest to, że nie kładą nacisku na koncepcję samego siebie u uczestników, w której może zawierać się mnóstwo samoograniczających przekonań.) W miarę jak pracowaliśmy nad jego lękami i konfrontowaliśmy się z samoograniczającymi przekonaniami, nabierał odwagi, żeby próbować metod swojej mentorki, w rezultacie czego wyniki sprzedaży zaczęły się powoli poprawiać. Ale w tym momencie nastąpił ciekawy i nieoczekiwany zwrot wydarzeń. Stwierdził, że chce rozejrzeć się za "bardziej interesującym i stymulującym intelektualnie" sposobem zarabiania na życie. Z początku podejrzewałem, że był to nowy sposób sabotażu samego siebie, ale przekonałem się, że przeciwnie, był to znak autentycznego rozwoju. Uzasadnił to tak: "Naiwnie wyobrażałem sobie, ze obrót nieruchomościami to dobre zajęcie, bo nie wymaga za wiele inteligencji. Teraz nie tylko rozumiem, że się myliłem, ale najważniejsze, że wiem, że nie muszę zniżać lotów do czegoś tylko dlatego, że jest łatwe. Nie chcę przez to powiedzieć, że nieruchomości okazały się takie łatwe, ale jeśli mogłem się tego nauczyć, to mogę nauczyć się czegoś więcej, czegoś bardziej ekscytującego. Nie wiem, dokąd dojdę, ale - wszystko przede mną. To znaczy, dlaczego nie miałbym się przekonać, co naprawdę mam w sobie?" Nie jest to dyskusja na temat psychoterapii, więc historia, którą podałem, nie zawiera wielu istotnych szczegółów. Wybieram tylko te fragmenty, które dotyczą omawianego zjawiska. Uwaga ta odnosi się również do pozostałych przykładów z sesji psychoterapii zawartych w tej książce. Świadome życie nie tylko pociąga za sobą konieczność wzięcia na siebie odpowiedzialności za uczenie się tego, czego trzeba się nauczyć, aby osiągnąć określone cele, ale również wymaga, abyśmy w każdej chwili wiedzieli, w jakim miejscu jesteśmy w stosunku do naszych celów. Jeśli jednym z moich celów jest dobre małżeństwo, w jakim stanie jest to małżeństwo dzisiaj? Czy wiem, jak na to odpowiedzieć? Czy mój partner lub partnerka odpowiedzieliby to samo? Czy jesteśmy ze sobą szczęśliwi? Czy są jakieś niezaspokojone potrzeby, nierozwiązane problemy? Jeśli tak, to co mam zamiar zrobić w tej sprawie? Jeśli jednym z moich celów jest rozwinięcie firmy i znalezienie większego rynku, jak mam zamiar to osiągnąć? Czy jestem bliżej celu niż rok temu? Po czym poznaję, czy idę w dobrym kierunku czy nie? Jakimi metodami oceniam wyniki swojej działalności? Jeśli jednym z moich celów jest zarabianie na życie jako artysta, w jakim punkcie jestem w tej chwili w stosunku do tych aspiracji? Czy chociaż trochę bliżej niż rok temu? Czy mam podstawy, aby oczekiwać, że będę bliżej za rok? Według jakich standardów będę to oceniał? ? ? ? Świadome życie polega na zwracaniu uwagi na związek pomiędzy wyznawanymi wartościami, celami i dążeniami a codziennym postępowaniem. ? Pomyślmy o jakimś swoim długo- lub średniodystansowym celu. Zadajmy sobie pytanie, gdzie jesteśmy w stosunku do niego w porównaniu z zeszłym rokiem. Czy jest jakiś postęp? Co na to wskazuje? - Przez dziesięć lat - powiedział mi jeden z klientów - marzyłem o tym, żeby przestać pisać podręczniki z inżynierii i napisać powieść. I przez większość z tych dziesięciu lat nie zrobiłem absolutnie nic w tym kierunku - z wyjątkiem mówienia: "Przyjdzie na to czas". Ty zadałeś pytanie, co bym zrobił, gdybym postanowił zamienić marzenia na świadomy cel. To było najlepsze pytanie. Poczułem się, jakbym mocno spał, a ktoś skierował na mnie strumień zimnej wody. To się nazywa olśnienie. Oto, co się wydarzyło: mam trzydziestostronicowy plan powieści plus napisane trzy pierwsze rozdziały. W tej chwili szukam agenta literackiego. Ale najsmutniejsze w tym wszystkim jest, że mógłbym tak dalej spać przez wiele lat. "Będziesz świadom" - takie powinno być pierwsze przykazanie. ? ? ? Świadome życie polega na zwracaniu uwagi na związek pomiędzy wyznawanymi wartościami, celami i dążeniami a codziennym postępowaniem. Czasem to, co określamy jako nasze priorytety, kłóci się z tym, czemu poświęcamy czas i energię. Niekiedy poświęcamy mniej uwagi rzeczom, które, jak twierdzimy, są dla nas najważniejsze, a więcej tym, które jakoby mają dla nas mniejsze znaczenie. Bardzo często widać ten problem w biznesie, kiedy szefowie angażują czas i energię w mało istotne sprawy kosztem rzeczy, które są o wiele ważniejsze dla działalności firmy. Ten sam problem występuje w życiu prywatnym - kiedy na przykład spędzamy wiele czasu z ludźmi, którzy nie są dla nas ważni, pozbawiając tego czasu i wspólnego przebywania członków rodziny, których jakoby kochamy jak nikogo na świecie. Jeśli więc żyjemy uważnie, obserwujemy swoje postępowanie w stosunku do celów. Chcemy wiedzieć, w których aspektach zachodzi zgodność, a w których nie. Jeśli nie ma zgodności, to albo postępowanie, albo cele powinny być zrewidowane. Proszę zauważyć: nie twierdzę, ze automatycznie powinniśmy zmienić postępowanie. To prawda, że częściej zmiany będą dotyczyły postępowania, ale nie powinno się tego przyjmować jako pewnik. Czasem postępowanie odzwierciedla podświadomą mądrość, która jest ważniejsza niż oficjalne deklaracje świadomości. Możliwe, że ustaliliśmy cele, które nie odzwierciedlają naszych najgłębszych wartości lub nie służą naszym prawdziwym interesom, co powoduje, że "coś" ciągnie nas w innym kierunku. Kiedyś zawarłem umowę na napisanie książki na określony temat, ale w czasie pisania ciągle chodziła mi po głowie zupełnie inna sprawa, aż zauważyłem, że jestem na takim etapie życiowym, że właśnie ten temat powinien być utrwalony w książce. Umowa została zmieniona z uwzględnieniem tematu, który był dla mnie ważniejszy. Zrewidowałem wytyczony cel - i w rezultacie napisałem Sześć filarów poczucia własnej wartości. Rozbieżność pomiędzy celami i postępowaniem jest sygnałem, że potrzebna jest w tym obszarze wzmożona świadomość, ale nie determinuje wyniku tych przemyśleń. ? ? ? Uparte robienie tego, co nie działa - nie działa. ? Realizując nasze cele i wartości z otwartym umysłem zwracamy uwagę nie tylko na swoje postępowanie, ale również na jego wyniki. Czy postępowanie prowadzi do oczekiwanych rezultatów? Postępowanie może doskonale zgadzać się z wartościami, celami i dążeniami, ale problem w tym, że mogliśmy źle ocenić, do czego takie postępowanie prowadzi. Jeśli działamy mechanicznie, bardzo łatwo jest przywyknąć do niezastanawiania się nad tym i ciągle robić to samo, wcale nie zbliżając się do celu. Konieczna jest więc informacja o wynikach działania, aby w miarę potrzeb można było dopasować i korygować postępowanie. Otwartość na tego rodzaju informacje to jeden z aspektów uważnego umysłu - zainteresowanie tym, co się dzieje, świadomego życia. Zasada zainteresowania tym, co się dzieje i do czego to prowadzi, miała istotny wpływ na mój własny rozwój jako psychoterapeuty. Mogę wysłuchać relacji klienta i być przekonanym, że wiem, za pomocą jakiego procesu będziemy rozwiązywać jego problem. Ale przypuśćmy, że wbrew naszym najlepszym staraniom problem w dalszym ciągu się utrzymuje. W tym momencie zdaję sobie sprawę, że musi być coś, czego nie potrafiłem zauważyć albo zapomniałem uwzględnić w terapii, w związku z czym nie działam efektywnie. Dzięki dociekaniu, co się za tym kryje, mogę zrozumieć nowe zjawisko albo odkryć mową metodę terapii, albo jedno i drugie. Zauważanie, co nie działa, może być dla wielu terapeutów kuźnią nowych odkryć i pomysłów - jeśli mają uważny umysł. Błędem, którego nie należy popełniać, jest uparte trwanie przy czymś, co nie działa, i (lub) obwinianie klienta za "krnąbrność" - ponieważ takie podejście nie prowadzi do uczenia się. Jak ktoś zauważył, uparte robienie tego, co nie działa - nie działa. Jeśli prowadzimy biznes i reklamy, jakie dajemy, fatalnie się nie sprawdzają, może trzeba je inaczej formułować, może zmienić media, zrewidować nasze przekonania o potrzebach rynku, a może nawet zastanowić się, czy produkt jest rzeczywiście dobry. Czego na pewno nie należy robić, to z nabożeństwem w kółko powtarzać to samo ogłoszenie. Jeśli zachowanie naszego dziecka jest nie do zaakceptowania, a stosujemy wyłącznie reprymendy i groźby, które nie działają, to dawanie dłuższych reprymend i głośniejsze grożenie nie rozwiąże problemu. Rozwiązaniem będzie odkrycie innej metody postępowania, która da wyniki. Wymaga to zastosowania odpowiedniego do sytuacji, wyższego stopnia świadomości. Jeśli jestem prawodawcą, który wprowadza regulacje nie tylko nie rozwiązujące danego problemu, ale jeszcze go pogłębiające, wydanie większej ilości pieniędzy na dany program i ustanowienie przepisów uzupełniających sprawy nie rozwiąże. Trzeba zweryfikować podstawowe założenia, na których te programy się opierają. Jednakże, jeśli programy finansowane są z kasy państwowej, zwykle nie ma dostatecznej motywacji, aby przykładać większą wagę do analizowania wyników, nie mówiąc o cierpliwym i pracochłonnym weryfikowaniu założeń. Jeśli nie jest wymagana wysoka odpowiedzialność, nie czujemy zbyt wielkiej ochoty do podnoszenia własnego poziomu świadomości. Jeśli jesteśmy bardzo emocjonalnie związani z danym stanowiskiem, rolą, praktyką lub przekonaniem, może być trudno zdobyć się na zakwestionowanie ich i przemyślenie, nawet w świetle dowodów, że prowadzi to do niepożądanych skutków - skutków, które mogą być całkowitym zaprzeczeniem pierwotnych intencji. Zwykle łatwiej jest szukać wykrętnych uzasadnień porażki, szukać kozłów ofiarnych albo domagać się większych środków finansowych lub większej władzy do zrealizowania danego programu. Konfrontowanie z rzeczywistością tego, dokąd naprawdę wiodą nasze pomysły i postępowanie, możemy odczuwać jako cios dla poczucia własnej wartości (czasem również dla naszych żywotnych interesów). Jeśli jednak jesteśmy na tyle mądrzy, aby opierać uznanie dla siebie nie na tym, aby mieć "rację", ale na tym, aby rozumować racjonalnie - aby być świadomym, być uczciwym - rozumiemy, że przyznanie się do błędu i jego naprawienie nie jest przepaścią, do której się wpada, ale wspinaczką na szczyt, z którego zdobycia możemy być dumni. To prowadzi nas do innego aspektu świadomego życia, którym jest dostrzeganie własnych odruchów ucieczki i determinacja ich opanowania, czyli niepozwalanie, aby nami rządziły. ? ? ? Jeśli jesteśmy na tyle mądrzy, aby opierać dla siebie nie na tym, aby mieć "rację", ale na tym, aby rozumować racjonalnie - aby być świadomym, być uczciwym - rozumiemy, że przyznanie się do błędu i jego naprawienie nie jest przepaścią, do której się wpada, ale wspinaczką na szczyt, z którego zdobycia możemy być dumni. ?     Panowanie nad odruchami ucieczki Odruch ucieczki od czegoś, co jest przerażające lub bolesne, nie jest sam w sobie nieracjonalny. Wszyscy go doświadczamy. Ale jeśli mamy dobrze wykształcone poczucie rzeczywistości - i wiemy, co to jest samodyscyplina - zdajemy sobie sprawę, że są sytuacje, w których niebezpiecznie jest pozwolić, aby lęk i ból miały ostatnie słowo. Czasem trzeba robić rzeczy, które nas przerażają. Czasem trzeba przyjrzeć się bolesnym sprawom. Jeśli nie zrobimy tego, czekają nas przykre konsekwencje. Rozumiejąc to, wiemy, że czasami nie pozostaje nam nic innego, jak wziąć głęboki wdech i robić swoje. Dałem już dosyć przykładów sytuacji, w których możemy nie chcieć spojrzeć problemowi w oczy. W tym momencie chcę zauważyć, że jedną z właściwości uważnego umysłu jest umiejętność zapanowania nad uczuciem, które odciąga nas od przyjrzenia się czemuś, co powinniśmy zobaczyć. Możemy być świadkiem tego uczucia bez poddawania mu się. Możemy dać ostatnie słowo świadomej ocenie, a nie impulsowi. Jest to dyscyplina, której trzeba się nauczyć, i naiwnym byłoby sugerowanie, że jest łatwa - bo nie jest. Po pierwsze, trzeba zrozumieć, że taka możliwość istnieje. Po drugie, trzeba postawić sobie osiągnięcie tej umiejętności jako świadomy cel, a nie tylko pobożne życzenie. Mogę zdawać sobie sprawę z ogromnego lęku, jaki odczuwam na myśl o pełnym skonfrontowaniu nienawiści, którą czuję do rodzica, pociągu seksualnego, który czuję do kogoś z rodzeństwa, satysfakcji, którą sprawia mi cierpienie partnera w małżeństwie, czy też upokorzenia, którego doznawałem jako dziecko od kolegów z klasy. Mogę odczuwać niezwykle silny impuls, żeby wymazać z pamięci świadomość czegoś takiego. Albo mogę też, mimo wszystko, łagodnie wprowadzić umysł w obszar, który wymaga przeanalizowania, mogę przekonać samego siebie do tego, by znaleźć odwagę stanąć oko w oko z czymś, co powinienem zrozumieć - mogę podjąć decyzję, aby pozostać świadomym. Ja tu rządzę, a nie moje odruchy ucieczki. Jestem w stanie przedkładać własny rozwój nad własną wygodę. ? ? ? Jedną z właściwości uważnego umysłu jest umiejętność zapanowania nad uczuciem, które odciąga nas od przyjrzenia się czemuś, co powinniśmy zobaczyć. ? Wielu ludziom nie przychodzi do głowy, że mają możliwość decydowania. Wyobrażają sobie, że jeśli czują strach lub ból, to koniec - nie ma nad czym się zastanawiać. Każde przykre wydarzenie jest interpretowane jako znak "Stop!", którego nie należy kwestionować ani podważać. Dla takich ludzi może być objawieniem odkrycie, że tak wcale być nie musi, że mogą czuć strach lub ból i działać mimo wszystko. Nikt nie potrafi tego robić z niewzruszoną konsekwencją. Czasem kosząca siła nieświadomości zwycięża. Samouznanie nie wymaga żelaznej konsekwencji, ale wymaga uczciwej determinacji, że uruchomi się świadomość jak tylko można najlepiej, aby być w stanie maksymalnie panować nad własnymi procesami postrzegania - co wymaga samodyscypliny i odpowiedzialności za siebie. Proste ćwiczenie kończenia zdań, które zwykle pomaga w tym kontekście (wykonane codziennie przez co najmniej tydzień), polega na napisaniu sześciu do dziesięciu zakończeń zdania: Jeśli byłbym o pięć procent bardziej świadomy w stosunku do strachu (niepokoju, bólu, smutku, złości, tej sytuacji, tego problemu, itd.) -. Naświetlanie nielubianego obszaru świadomością zwykle prowadzi (jeśli nie od razu, to stopniowo) do zmniejszenia dyskomfortu, jaki z nim się kojarzy, i wytwarza lepsze zrozumienie tego, co powinno być rozwiązane lub wyleczone. Niemal każdy problem, którego się unikało, można skutecznie postawić w nowym świetle dzięki ćwiczeniu: Jeśli byłbym o pięć procent bardziej świadomy w stosunku do x - (gdzie "x" jest problemem). Zatem: Jeśli byłbym o pięć procent bardziej świadomy w stosunku do: * moich emocji - * moich potrzeb - * moich najskrytszych marzeń - * moich największych frustracji - * moich lęków - * mojej depresji - * mojego związku z matką (lub ojcem) - * mojego związku z małżonkiem (dzieckiem, szefem, podwładnym, kolegą, przyjacielem) - * mojej obawy, aby być asertywnym - * mojej bierności - * mojego wiecznego zwlekania - Zakończenia zdań pisze się jak najszybciej i najswobodniej, pozwalając wypłynąć nieznanemu i nieoczekiwanemu, stymulując umysł od nowych spostrzeżeń i odkryć, a w rezultacie do zmian w myśleniu, które prowadzą od nowych zachowań. Jak wspomniałem wcześniej, warunkiem koniecznym skuteczności ćwiczenia jest niedopuszczanie do cenzorowania zdań, wstrzymywania się z powiedzeniem czegoś, a także usiłowania, żeby zabrzmiało "mądrze" lub "znacząco". Należy po prostu dopisywać zakończenia, jakiekolwiek zakończenia, które spontanicznie przychodzą do głowy. W przypadku zablokowania się, kiedy nic nie przychodzi do głowy, należy zmyślać. Swoboda pisania czegokolwiek staje się, prędzej czy później, swobodą pisania czegoś ważnego. Technika ta oddaje mi nieocenione usługi w psychoterapii, ale nie widzę przeszkód, aby nauczyć się jej samodzielnie i eksperymentować na własną rękę.2 Świadomość samego siebie Zauważmy, że wątek świadomości samego siebie systematycznie pojawia się w każdym dyskutowanym przez nas temacie. Nauczenie się, jak rozpoznawać impulsy unikania, i odebranie im władzy nad nami to tylko jeden z przykładów. Innym może być nauczenie się, jak rozpoznać nawyki prowadzące do sabotażu samego siebie - czyli jakimi sposobami hamujemy własny rozwój i ambicje, trzymając się kurczowo poziomu, na którym zaklinamy się, że nie chcemy pozostać. Moje ulubione ćwiczenie w pracy nad stosunkami międzyludzkimi polega na dokańczaniu zdania: Jedną z rzeczy, które chcę od ludzi, a nie wiem, jak dostać, jest - , po którym następuje: Jednym ze sposobów, w jaki utrudniam ludziom dawanie mi tego, czego chcę, jest - , a po nim: Jednym ze sposobów, w jaki sam się przyczyniam do udaremnienia tego, czego chcę, jest -, i dalej: Jeśli cokolwiek z tego, co tutaj mówię, jest prawdą, to -. Typowe zakończenia mogą wyglądać tak: Jedną z rzeczy, które chcę od ludzi, a nie wiem, jak dostać, jest - szacunek. zainteresowanie tym, co czuję. pomoc. zainteresowanie moimi potrzebami. przyjaźń. możliwość podyskutowania. miłość. uprzejmość. współpraca. zainteresowanie moim towarzystwem. Jednym ze sposobów, w jaki utrudniam ludziom dawanie mi tego, czego chcę, jest - udawanie, że niczego nie chcę. niemówienie nikomu, czego chcę. udawanie, że mi wszystko jedno. zamykanie się w sobie. sprawianie wrażenia, że jestem całkowicie samowystarczalny. to, że jestem chłodna i z dystansem. dawanie, dawanie, dawanie i robienie z tego dawania muru nie do przebicia. bycie nieprzystępnym. Jednym ze sposobów, w jaki sam się przyczyniam do niedostawania tego, czego chcę, jest - odrzucanie ludzi, nim oni zdążą mnie odrzucić. wysyłanie różnych i sprzecznych sygnałów. poddawanie się obawie zranienia. udawanie, że mi nie zależy. nie dawanie ludziom szansy. kiedy ludzie próbują do mi coś dawać, oceniania, że nie robią tego właściwie. niezbliżanie się do ludzi, a potem litowanie się nad sobą. Jeśli cokolwiek z tego, co tutaj mówię, jest prawdą, to - muszę być bardziej otwarta. muszę więcej dawać z siebie. muszę dać ludziom szansę. muszę pozwolić, żeby mnie zauważyli. muszę przestać ukrywać swoje potrzeby i życzenia. muszę nauczyć się prosić. muszę wprowadzić więcej życzliwości w kontaktach z bliskimi. muszę zrzucić maskę, którą noszę. muszę pokazać, jaki jestem bezbronny, i nie wstydzić się tego.   W miarę jak zaczynamy zdawać sobie sprawę, co z tego, co robimy, nie służy nam, mamy możliwość podjęcia decyzji, aby postępować inaczej. Możemy w tej możliwości skorzystać albo nie. Zatem kolejnym aspektem samoświadomości jest obserwowanie własnych procesów umysłowych oraz tego, jak reagujemy na fakt, że nasze utarte postępowanie w określonej sytuacji nie jest właściwe i prowadzi do złych skutków. Przyglądamy się temu - czy odwracamy wzrok? Szukamy lepszych rozwiązań - czy mechanicznie powtarzamy coś, o czym wiemy, że nie działa? To, o czym tu mówimy, jest tylko krótkim wstępem do tematu samoświadomości i jej roli w świadomym życiu. Wrócimy do tego w rozdziałach 4 i 5. Zobaczymy, że samoświadomość to świadomość własnych procesów umysłowych, własnych wartości, emocji i postępowania. Zobaczymy także, że wyobcowanie z siebie - odwrócenie się od tych informacji, niezdawanie sobie z nich sprawy - jest niezawodną metodą nieefektywnego działania i sprowadzania na siebie cierpienia. Ale najpierw dokończymy przegląd podstawowych cech świadomego życia. 4. Rozdział Świadome życie - 2: Jestem na tyle uważny na ile potrzeba     Sprawa świadomego życia pojawia się dla każdego z nas w dwóch ważnych obszarach: w stosunkach z bliskimi ludźmi i w pracy. W relacjach z inną istotą ludzką możemy działać na wyższym lub niższym poziomie świadomości. Wobec zadań czekających na wykonanie w ciągu dnia możemy podejść z uważnym umysłem albo ograniczyć myślenie do minimum. W obu przypadkach mamy możliwość wyboru oraz podejmujemy odpowiedzialność za poziom świadomości, jaki zastosujemy. Nie żyjemy i nie pracujemy w próżni. Istniejemy w świecie fizycznym i w społeczeństwie, jesteśmy częścią pewnej kultury. Możemy bardziej lub mniej zdawać sobie sprawę, w jaki sposób ten szeroko rozumiany świat, który nas otacza, ma na nas wpływ. Niektórzy ludzie są absolutnie niezainteresowani wpływami, jakim ulegają; inni są na to niezwykle uczuleni. Mamy możliwość wyboru wprowadzania większego lub mniejszego stopnia świadomości do szerokiego kontekstu, w którym istniejemy i działamy. Wszyscy postępujemy w życiu pod wpływem idei i wartości, z których świadomie możemy nie zdawać sobie sprawy. Mamy, głośno wyrażane lub nie, przekonania dotyczące: męskiej lub kobiecej natury; tego, co jest najważniejsze w życiu; stosunków, jakie powinny panować między ludźmi; tego, co jest słuszne, a co niesłuszne; co jest dobre, co jest złe; jakie znaczenie ma praca, miłość, seks; na czym polega istota sprawiedliwości; jaki jest stosunek jednostki do społeczeństwa, do rządu i tak dalej. Zapytani o swoje przekonania, ludzie bardzo często mają trudności z odpowiedzią na to pytanie. Filozofia, jaką wyznają, jest głównie podświadoma, nigdy nie ujrzała jasnego światła pełnej świadomości. Utrudnia to jakiegokolwiek odwoływanie się do rzeczywistości i weryfikowanie przekonań. Tacy ludzie są uwięzieni w zwyczajowym sposobie myślenia, który może nawet nie być ich sposobem myślenia, tylko po prostu bezkrytycznie przyjętym od innych. Sprawom tym przyjrzymy się bliżej w niniejszym rozdziale. Świadome stosunki z ludźmi ? ? ? Jednym ze sposobów, w jakie wyrażamy szacunek dla innego człowieka, jest stopień świadomości, jaki mu poświęcamy - przez dostrzeganie, słyszenie i reagowanie w sposób, który pozwala drugiej osobie czuć się rozumianą. ? Stopień świadomości, jaki wnosimy do kontaktów z inną osobą, jest często pochodną rodzaju relacji, w jakiej z nią pozostajemy. Kelnerowi, który podaje obiad, zwykle nie poświęcamy tego samego stopnia uwagi, co osobie, która nam towarzyszy podczas obiadu. Ustawimy zapewne świadomość na poziomie elementarnej grzeczności, ale nie wyżej, chyba że jesteśmy w szampańskim humorze albo coś wyjątkowego w kelnerce pobudziło nasze zainteresowanie. (Choć niektórzy ludzie - nazywamy ich niekulturalnymi - nie stosują nawet tego podstawowego minimum.) Logicznie rzecz biorąc, im ważniejszy jest dla nas związek, tym wyższy poziom świadomości do niego wnosimy i tym bardziej chcemy przenikać umysłem różne jego aspekty. Dlatego jeśli kogoś świadomie kochamy (w przeciwieństwie do ślepego oczarowania), niemal na pewno rozumiemy tę osobę lepiej niż wszystkich innych ludzi. Na dowolnym poziomie intymności jednym ze sposobów, w jaki wyrażamy szacunek dla innego człowieka, jest stopień świadomości, jaki mu poświęcamy - przez widzenie, słyszenie i reagowanie w sposób, który pozwala tej drugiej osobie czuć się rozumianą. A jednym ze sposobów wyrażania braku szacunku jest brak świadomości, gdy nasze nieuważne zachowanie mówi: To, kim jesteś, co myślisz i czujesz, nie jest warte mojego zainteresowania. Nierzadko ludzie na wysokich stanowiskach, którzy mają niskie poczucie własnej wartości, pysznią się swoją siła wysyłając innym tego rodzaju sygnał. Cywilizowany człowiek zaczyna się co najmniej od świadomości. Przy innych okazjach wiele pisałem na temat potrzeby psychologicznej widzialności, czyli potrzeby odczuwania, że inni ludzie odbierają nas i odpowiednio reagują.1 Mamy głęboko zakorzenioną potrzebę bycia widzianym, rozumianym i docenianym w sposób, który przystaje do naszej koncepcji samego siebie. Jesteśmy dzięki temu w stanie doświadczać pewnego rodzaju obiektywności wobec własnego JA i sposobów, w jaki się ono wyraża - a co za tym idzie afirmacji własnego JA. Potrzeba doświadczania jest nieodłączną częścią naszej natury. Niezaspokajanie jej może mieć wpływ na rozwój osobowości i szeroko rozumiane zdrowie. Jeśli dzieci nie są traktowane jak ludzie, ale jako naprzykrzające się stworzenia albo maskotki służące do kochania, czują się niedostrzegane - niewidziane i nierealne dla dorosłych - wówczas często pada ofiarą ich samouznanie. Jeśli mąż odczuwa, że żona nie widzi w nim człowieka, tylko obiekt sukcesu2 czy wydajną maszynę - albo kiedy żona odczuwa, że mąż nie widzi w niej człowieka, tylko obiekt seksualny lub trofeum - znów ma miejsce poczucie braku widzialności i związek na tym cierpi. Bezgłośny krzyk: "Kiedy kontaktujesz się ze mną, zobacz mnie, proszę", w rzeczywistości oznacza: "Kiedy kontaktujesz się ze mną, proszę cię, bądź świadomy." (Znowu zauważamy, że "bądź świadomy" oznacza "bądź świadomy na odpowiednim poziomie".) Jeśli obdarzamy kogoś wysokim poziomem świadomości, to z jednej strony jesteśmy świadomi, co ta osoba mówi, jak wygląda, jakie wyraża subtelne podteksty emocjonalne, rejestrujemy więc więcej informacji niż zawiera dosłowna treść wypowiadanych zdań. Z drugiej strony, jesteśmy (przynajmniej w pewnym stopniu) świadomi własnych słów i ich podtekstu emocjonalnego oraz rozmaitych sygnałów, które wysyłamy. Naiwnym byłoby zakładanie, że ta druga osoba otrzymuje i reaguje tylko na werbalną część tego, co jej komunikujemy. Dlatego, jeśli działamy uważnie, zdajemy sobie sprawę ze złożoności tej wymiany informacji i nasze reakcje będą w pewnym stopniu odzwierciedlały poziom świadomości. Nie każda wymiana zdań wymaga wysokiego stopnia świadomości. Jak stwierdziliśmy wcześniej, co jest odpowiednim stopniem świadomości, a co nie jest, zależy od kontekstu. Zajmijmy się teraz kwestią, na czym polega świadome działanie w kontekście romantycznej miłości. Kochać kogoś oznacza znać i kochać jego lub jej osobę. Wymaga to zaangażowania się w widzenie i rozumienie przedmiotu naszej miłości. "Miłość" bez obserwowania i wiedzy z definicji nie jest miłością. Co miałoby oznaczać stwierdzenie: "Kocham cię", jeżeli ani cię nie widzę, ani nie wiem, kim jesteś, ani nawet nie mam zamiaru się tego dowiedzieć? Może to tylko znaczyć: "Proszę, nie przeszkadzaj mi tym, kim rzeczywiście jesteś. Jestem za bardzo zajęty moim marzeniem o tobie." Wielu ludzi ma romans lub żeni się nie z osobą, ale z fantazją - aby później znienawidzić osobę za to, że nie pasuje do fantazji, i zerwać związek w gorzkim przeświadczeniu, że "romantyczna miłość nie istnieje". Nie starają się zbadać procesów umysłowych, które doprowadziły od wybrania tego partnera, mają zaś pretensje do świata, że droga wybrukowana nieświadomością nie prowadzi od szczęścia. Przyczyny, dla których zakochujemy się w kimś, są niewątpliwie bardzo złożone; niektóre mogą być bardzo trudne do ogarnięcia świadomym umysłem. Jedną z rozkoszy kochanków jest szukanie, na coraz głębszym poziomie, cech partnera, która inspirują i podniecają. Proces ten może trwać latami i - będąc stałym źródłem przyjemności - zwiększać intymność związku. Niezależnie od tego już od samego początku związku możemy zacząć zastanawiać się: Co w tej osobie jest dla mnie najbardziej stymulujące i atrakcyjne? Które z tych czynników są psychologiczne lub duchowe, a które fizyczne? Co mi się podoba w tym, co ta osoba sobą reprezentuje? Co zachwycającego widzę w charakterze tej osoby? Czy są cechy, które mnie zniechęcają lub odrzucają? Jeśli tak, to czego one dotyczą i jak im się mogę bliżej przyjrzeć? Co mi się nie podoba w tej osobie (jeżeli w ogóle) i jakie znaczenie ma to dla mnie w świetle mojego systemu wartości? Jakie, wydaje mi się, mamy wspólne cechy i na jakiej podstawie tak myślę? Pod jakim względem możemy nie pasować do siebie i dlaczego tak myślę? Być może nigdy w życiu nie będziemy w stanie zidentyfikować wszystkich elementów, które inspirują naszą miłość i wzajemne zafascynowanie sobą, ale to nie powinno stanowić przeszkody w poszukiwaniu jak największej liczby odpowiedzi na tego rodzaju pytania, ponieważ jest to jeden ze sposobów pogłębiania miłości i intymności (zakładając, że związek jest z gruntu mocny i zdrowy). W pracy z parami często stosuję ćwiczenie, w którym oboje siedząc naprzeciwko siebie na zmianę kończą zdania, mówiąc do siebie na przykład: Jedną z rzeczy, które podobają mi się w tobie, jest -, po czym daję zdanie: Jedną z rzeczy, które chcę, abyś o mnie wiedział (wiedziała) jest -. Ćwiczenia takie pomagają rozwijać umiejętność wzajemnego dostrzegania się. Mąż, który nie czuł się dostrzegany przez żonę, zapytał pewnego dnia: "Co ty we mnie kochasz?". Na co ona nie była w stanie dać żadnej odpowiedzi. Wyszło na jaw, że miała romans nie z nim, ale z niezwykle subiektywną wizją jego osoby, którą przechowywała w swojej wyobraźni (mężczyzny, jakim powinien dla niej być). Kiedy konkretny, żyjący na tym świecie mężczyzna zadała jej to pytanie, zamurowało ją, nie wiedziała, co powiedzieć. Możliwe, że go i kochała na swój sposób, ale to nie była świadoma miłość, taka, która mogłaby rozwijać w nim poczucie bycia widzianym i rozumianym. Nie jesteśmy w stanie być świadomi kogoś - w sugerowany tu sposób - jeśli nie jesteśmy wystarczająco świadomi samych siebie. Jednym ze sposobów poznawania ciebie, jest obserwowanie, w jaki sposób na mnie wpływasz. Jednym ze sposobów odkrywania, kim jesteś, jest obserwowanie, w jaki sposób doświadczam siebie w kontaktach z tobą. Jeśli nie znam swoich własnych wartości, jest mało prawdopodobne, bym był w stanie wyrazić, co cenię w tobie. Jeśli jestem obcą osobą dla samego siebie, inni będą mi tym bardziej obcy. Nieodłączną częścią samoświadomości jest zdawanie sobie sprawy z czynników osobistych, które mogą zniekształcać percepcję. Samotność i niezaspokojone potrzeby mogą bardzo łatwo zniekształcić sposób myślenia nawet u całkiem racjonalnej osoby; jeśli co najmniej potrafimy rozpoznać ten stan, możemy łatwiej uzbroić się przeciwko nierealnym oczekiwaniom, które mogą prowadzić do szkodliwego związku. Kobieta, która była bardzo mocno zraniona w nieudanym związku, stwierdziła: "Po rozstaniu z Jackiem, zdaję sobie sprawę, jak bardzo jestem narażona na niebezpieczeństwo. Ktokolwiek potraktowałby mnie teraz przyzwoicie - okazał prawdziwą sympatię - mógłby prawdopodobnie spowodować, że od razu pomyślałabym, że go kocham, chociaż wcale by tak nie było". Pewien znajomy psycholog ze złością odrzucił tę całą koncepcję: - Romantyczna miłość wymaga zaślepienia - nalegał. - Namiętność umiera w pełnym świetle. - Czy uważasz - odparłem - że nikt, kto by cię w pełni zrozumiał, nie byłby w stanie cię pokochać? Może masz rację. Ale dlaczego zaraz oskarżać o to cały gatunek ludzki? Zupełnie inaczej wypowiedziała się znajoma żyjąca w szczęśliwym małżeństwie: "Jeśli jesteśmy gotowi zdjąć klapki z oczu, gotowi zobaczyć wszystko, co jest do zobaczenia, wady i zalety - i jeśli w dalszym ciągu kochamy namiętnie - to się właśnie nazywa dojrzała, romantyczna miłość".3 ? ? ? Jeśli wchodzimy w związek miłosny, mamy jakieś, mniej lub bardziej wyraźne, nadzieje i oczekiwania. Czy zdajemy sobie sprawę z naszych oczekiwań? Czy zdajemy sobie sprawę z oczekiwań partnera? Czy czujemy się zobowiązani dawać to, co chcielibyśmy otrzymać (lub odpowiednik tego)? Jeśli kochamy z uważnym umysłem, odpowiedzi będą twierdzące. Ale oczywiście wielu ludzi nie kocha świadomie. Mam na myśli mężczyzn i kobiety, dla których jest oczywiste, że jeśli mają jakiś problem, to oczekują, że partner będzie na zawołanie, w pełni zainteresowany tym, co mają do powiedzenia, bezwarunkowo obecny i współczujący. Niepomni faktu, że ich partner też oczekuje od nich podobnego zachowania, niepomni, jak rzadko sami to dają. Psychologicznie nigdy nie wyszli poza schemat zależności między dzieckiem i rodzicem, który jest z założenia nierówny: jedna osoba głównie bierze, podczas gdy druga głównie daje. Każdy z nas jest odpowiedzialny za to, żeby wiedzieć, co bierze i co daje w związku. Musimy też wiedzieć, jak oceniamy jakość tej wymiany, a także jak ją ocenia nasz partner. Jedną z bardziej pewnych oznak problemów w związku jest odczuwanie przez jedno z partnerów, że daje więcej niż dostaje. (Jak wykazały badania, jest to również sytuacja, kiedy najczęściej mamy do czynienia z niewiernością; partner, który więcej daje, czuje się do niej "uprawniony". Prawdopodobieństwo niewierności spada, gdy partnerzy są przekonani, że wnoszą mniej więcej tyle samo do związku.) Jeśli chodzi o sposób, w jaki można dowiedzieć się, co nasz partner czuje na ten temat, zwykle najprościej jest zapytać - i być przygotowanym na słuchanie bez bronienia się, z uwagą nastawioną na uczenie się, a nie uzasadnianie swojego zachowania. Usprawiedliwianie się jest wrogiem świadomości. ? ? ? Każdy z nas wnosi pewne pozytywne i negatywne elementy do związku. Czy wiemy, jakie? Z tego, co wnosimy do związku, co nasz partner najprawdopodobniej oceni jako wartościowe? Co takiego wnosimy, co partner może ocenić jako trudne lub sprawiające problemy? Jeśli para, mająca problemy małżeńskie, przychodzi od mnie na konsultację, zwykle proszę, aby każde z nich powiedziało, dlaczego może być trudno być jego lub jej partnerem. Lepiej jeśli mają jakieś przemyślenia na ten temat, niż gdy nie rozumieją pytania lub nie mają na nie odpowiedzi. Pewna żona powiedziała: "Trudno być moim partnerem? Nie wyobrażam sobie. Dobrze gotuję, nigdy nie odmawiam Heniowi seksu, jestem bardzo gościnna i mówią, że atrakcyjna. Czego on jeszcze chce? Ciągle powtarza, że w życiu chodzi o coś więcej niż pracę i rozrywkę. No, niby o co? Może by mi powiedział. Niektórym ludziom nigdy nie można dogodzić. Gdybyś tylko mógł mu pomóc zdać sobie sprawę, że ma zupełnie szczęśliwe życie". Czasem wydaje się, że jedno z partnerów skrupulatnie wymienia jakąś swoją wadę, ale okazuje się, że jest to w gruncie rzeczy zawoalowany komplement, jak na przykład pewien mąż powiedział: "Jestem bardzo pobłażliwy i dobrze nastawiony. Myślę, że to jedna z moich wad, bo Joasia czasem źle się z tym czuje". Często sadzam partnerów naprzeciwko siebie i polecam kończenie takich na przykład zdań: Jednym ze sposobów, w jaki mogę być trudny, jest -, a po nim: Czasem mogę powodować frustrację, gdy -, i potem: Czasem powoduję, że się złościsz, gdy -, a potem: Czasem cię ranię, gdy -, a potem: Jedną z rzeczy, które chcesz ode mnie, a nie zawsze dostajesz, jest -. Kiedy ludzie nabierają wprawy w wykonywaniu tego ćwiczenia, dzieje się coś zadziwiającego. Zaczynają zdawać sobie sprawę, jak wiele wiedzą na poziomie podświadomym oraz jak wiele potrafią ogarnąć świadomością i wyrazić słowami, z chwilą kiedy przekonają się do metody kończenia zdań. Powyższe przykłady sformułowane były w negatywach. Używając pozytywów, można podnosić poziom świadomości takimi zdaniami, jak Jedną z rzeczy, którą lubimy w sobie nawzajem, jest -, a po nim Jedną z naszych wspólnych cech jest -, a potem Lubię, jak ty -, a potem Czuję się szczególnie kochany, gdy ty -, a potem Czuję się najbardziej z tobą, gdy -. Czasami, chociaż nie tak często, zdarza się, że ćwiczenie to się nie klei; para staje oko w oko z faktem, że mają sobie niewiele (albo wręcz zero) pozytywnych rzeczy do powiedzenia i że związek nie ma praktycznie sensu. Jeśli tylko temu nie zaprzeczają i są gotowi odważnie przyjrzeć się temu faktowi, to to też jest zwycięstwo świadomości, chociaż może okazać się, że podejmą decyzję rozejścia się. Jednakże o wiele częstszą reakcją na to ćwiczenie jest umocnienie związku przez odświeżenie tych samych więzów, które kiedyś połączyły ich, kiedy się w sobie zakochali. Świadomość podtrzymuje ogień miłości. Nieświadomość jest przewodnikiem w drodze od miłości do nudy i emocjonalnej śmierci. ? ? ? Jeśli kochamy świadomie, zdajemy sobie sprawę, że nasze reakcje w stosunku do partnera są nieustannym pasmem decyzji. ? Rozmawiając z ludźmi, którzy utrzymują głęboką, trwającą latami miłość, zauważymy, że działają na wysokim poziomie świadomości w stosunku do swoich partnerów. Nie traktują ich jako czegoś oczywistego. Są świadomi cech i wartości, które inspirowały ich do zakochania się, i zauważają te cechy i wartości w codziennych kontaktach. Pielęgnują zdolność dostrzegania i doceniania. Ich miłość jest aktywna umysłowo. U ludzi biernych umysłowo żadne podniecenie nie trwa długo, ani romantyczna miłość, ani żadna inna pasja. Dla tych, dla których bierność umysłowa jest normalnym stanem, a aktywność umysłowa czymś nienormalnym, trwała miłość może być tylko złudzeniem, a nuda naturalnym stanem człowieka. ? ? ? Jeśli kochamy świadomie, zdajemy sobie sprawę, że nasze reakcje w stosunku do partnera są nieustannym pasmem decyzji. Jeśli partner wyraża jakieś życzenie lub prośbę, jestem świadomy, jak na nią odpowiadam, a także świadomy, że podejmuję w tym momencie pewną decyzję. Jeśli partner wyraża potrzebę lub życzenie, wszystko, co robię, robię świadomie. Co więcej, moja reakcja nie będzie oparta na chwilowym nastroju jako ostatecznej wyroczni mojego zachowania. Świadoma miłość oznacza czasami robienie czegoś, na co nie mamy specjalnej ochoty. Nie tylko miłość, ale wszystkie cenione wartości tego wymagają. (Czy zawsze "chce mi się" pracować, kiedy siadam do komputera? Oczywiście, że nie. Ale robię to - i nie mówię, że się poświęcam. ) Czasem, mając najlepsze intencje na świecie, nie jestem w stanie spełnić życzeń partnera, co nie przeszkadza mi ciągle traktować ich z pełnym szacunkiem. Można wyrażać respekt nawet w sytuacjach, kiedy nie można spełnić oczekiwań. ? ? ? Ludzie bardzo różnią się między sobą poziomem świadomości, jaki wnoszą do swoich romantycznych związków. Znikoma mniejszość działa na bardzo wysokim poziomie świadomości. Większość pozwala sobie na zadziwiająco niski stopień świadomości w czymś, co, twierdzą, jest najważniejszym związkiem ich życia. Wydaje się, że traktują dom jako miejsce, gdzie można odpocząć od obowiązku świadomości, jaki życie narzuca w pracy. Świadoma miłość nie jest równoznaczna z poddawaniem związku nie kończącym się "analizom". Często taka "analiza" ma bardzo niewiele wspólnego z tym, co nazywam byciem bardziej świadomym. Mam głównie na myśli po prostu dostrzeganie i słuchanie. Poświęcanie uwagi. Omawianie spraw. Zauważanie uczuć - własnych i partnera. Zauważanie, jaki charakter mają nasze kontakty. Zauważanie przejawów czułości i szacunku - lub ich braku. Zauważanie, jak rozwija się, jak codziennie na nowo tworzy się nasz związek. Jedną w najważniejszych spraw, którym należy się przyjrzeć, jest sposób rozwiązywania konfliktów. Co kto robi, kiedy sytuacja staje się napięta? Czy koncentrujemy się na szukaniu rozwiązania czy znalezieniu winy, na zrozumieniu czy na obwinianiu (albo tłumaczeniu się)? Czy do tego, co nas poróżniło, podchodzimy z życzliwością czy ze strachem i złością? Co jest ważniejsze - nasz związek czy usprawiedliwienie swojego postępowania? Jeśli pogniewamy się, kto zwykle pierwszy wyciąga rękę do zgody? Co druga osoba w tym czasie robi? Jeśli coś nam się nie podoba, zawsze mamy możliwość eksperymentowania z nowymi sposobami postępowania. Ale nim to nastąpi, powinniśmy najpierw przyjrzeć się, jak postępujemy w tej chwili. Tak jak źródłem wszelkiego zła jest ignorowanie rzeczywistości, tak źródłem wszelkiej cnoty jest szacunek dla rzeczywistości. Jak bardzo świadomie działasz teraz, kiedy czytasz te słowa? Czy zastanawiasz się, jak to się ma do twojego życia? Czy też cała ta dyskusja unosi się gdzieś w obszarze dalekiej (i bezpiecznej) abstrakcji? Tutaj znów można zauważyć wzajemną zależność między samouznaniem, czyli poczuciem własnej wartości i świadomym działaniem. Im wyższe samouznanie, tym bardziej prawdopodobne, że będziemy działali świadomie (i życzliwie) w związku, w jakim jesteśmy. Im bardziej świadomie (i życzliwie) postępujemy, tym lepiej pielęgnujemy samouznanie. I, oczywiście, działa to w obie strony. Jest to jedna z przyczyn, dla których związek partnerski może być warsztatem rozwoju osobowości. Uczenie się rozwiązywania problemów, jakie niesie związek, rozwija osobowość. Świadome rodzicielstwo W Sześciu filarach poczucia własnej wartości poruszam wiele aspektów efektywnego rodzicielstwa, a powyżej podkreśliłem, jak ważne jest zdawanie sobie sprawy z tego, jakie informacje dziecko odbiera z naszych słów. Teraz chcę uzupełnić to o dodatkowe spostrzeżenia. Świadome rodzicielstwo zaczyna się od myślenia w kategoriach odpowiedzialność związanej z decyzją urodzenia dziecko. Zaspokojenie fizycznych potrzeb dziecka jest tylko najbardziej oczywistą koniecznością. Trzeba jeszcze zrealizować o wiele ambitniejsze zadanie przygotowania dziecko do samodzielnego zapewnienia sobie bytu w dorosłym życiu. Potrzeba ta jest częściowo (ale tylko częściowo) zaspokajana przez odpowiednie wykształcenie, dzięki któremu dziecko jest w stanie zdobyć wiedzę i umiejętności potrzebne do zarabiania na życie. Zadaniem rodziców jest zainspirowanie dziecka do zrozumienia, jak ważna jest umiejętność samodzielnego utrzymywania się i realizowania swoich potrzeb - niezależność - i jest to tak samo ważne dla dziewcząt, jak i dla chłopców. Niestety, rodzice często wysyłają zupełnie inne sygnały synom niż córkom, kładąc o wiele większy nacisk na osiąganie celów w stosunku do chłopców niż do dziewcząt. Powinni zastanowić się: Czy chcę, aby moja córka uważała zależność od kogoś za rzecz naturalną? Czy chcę, aby pewnego dnia znalazła się w więzach nieszczęśliwego małżeństwa tylko dlatego, że nie czuje się na siłach sprostać wymaganiom rynku pracy? Czy też wolę, aby patrzyła na życie z pewnością siebie i poczuciem własnej kompetencji? Prowadzi to do szerszego zestawu pytań, jakie powinni zadawać sobie rodzice. Wszystkie one związane są ze świadomym rodzicielstwem: Czego zasadniczo chcę dla mojego dziecka? Na przykład, czy chcę, aby miało poczucie własnej wartości? Jeśli tak, jak widzę swój w tym udział - i dlaczego tak uważam? A może chcę, aby dziecko miało negatywną koncepcję samego siebie - i jak spodziewam się, że to wpłynie na jego lub jej postępowanie? Czy chcę, aby moje dziecko myślało krytycznie i niezależnie? Czy też będę zadowolony, jeśli zostawi myślenie innym ludziom i posłusznie będzie szło za nim? Jeśli chcę tego pierwszego, w jaki sposób planuję zainspirować dziecko? (Są na przykład tacy rodzice, którzy specjalnie z dziećmi oglądają programy telewizyjne, z reklamami włącznie, ucząc dzieci, jak zauważać nielogiczności, wprowadzanie w błąd, zaszczepianie ukrytych przekonań - i zachęcają dzieci do świadomego analizowania tego, co widzą i słyszą. "Z tej historii wynika, że jest ?fajnie?, a nawet że to godne podziwu, zdobywać coś, czego się chce, za pomocą kłamstwa i przemocy. Co o tym myślisz?" "Ten program sugeruje, że jest coś pociągającego i zabawnego w prowadzeniu samochodu pod wpływem narkotyków. Jak to odbierasz?" "Czy reklama tego produktu ma według ciebie sens?" "Czy rozumiesz, co ten polityk powiedział? Czy to wydaje ci się zgodne z tym, co mówił tydzień temu? Czy może sobie przeczy?") Czy chcę, aby moje dziecko odnosiło się do innych uczciwie, życzliwie i z godnością? Jak mam zamiar je tego nauczyć? Czy też chcę, aby moje dziecko zawsze zwracało uwagę na bezpośrednie korzyści, nie przejmując się honorem i uczciwością - dlaczego? Czy chcę, aby dziecko nauczyło się prawidłowej asertywności i szanowało swoje uzasadnione interesy w kontaktach z innymi? Jak mam zamiar tego nauczyć? Czy też chcę, aby moje dziecko zawsze poświęcało się i wyrzekało swoich potrzeb, przedkładając dobro innych nad swoje - i dlaczego wolę, aby tak było? A jeśli dziecko zapyta, dlaczego życzenia innych muszą być zawsze traktowane jako ważniejsze, jak mam zamiar na to odpowiedzieć? Czy chcę, aby moje dziecko akceptowało siebie i umiało sobie wybaczać, czy też aby było nastawione do siebie krytycznie i potępiająco? Dlaczego? Jak mam zamiar doprowadzić do tego? Czy akceptację i współczucie - cechy, które chcę widzieć u mojego dziecka - będę demonstrował swoim zachowaniem? Czy chcę, aby moje dziecko przyjęło racjonalny system wartości? Jeśli tak, na czym, moim zdaniem, on polega - i dlaczego tak uważam? Jak mam zamiar przekazać to dziecku? Czy daję przykład własnym postępowaniem? Czy widzę siebie jako dobry model moralnego zachowania? Jeśli nie, jakiej spodziewam się reakcji dziecka, kiedy zauważy rozbieżność między tym, czego uczę, i jak postępuję? Czy chcę tego? Jeśli nie, to co gotów jestem zrobić w tym kierunku? ? ? ? Świadome rodzicielstwo wymaga wielkiej jasności i uczciwości w precyzowaniu własnych chęci i eliminowaniu zawartych w nich sprzeczności, a co najmniej kontrolowania, aby nie wysyłać sprzecznych sygnałów. ? Często rodzice sami dobrze nie wiedzą, czego chcą. Na przykład mogą chcieć, aby dzieci myślały niezależnie, kiedy mają do czynienia z opiniami innych ludzi, ale jednocześnie, aby bezkrytycznie, "na wiarę" akceptowały, cokolwiek przekazują im rodzice. Matka może chcieć, aby córka miała szczęśliwe małżeństwo, ale nie za wiele szczęśliwsze od jej. Ojciec może chcieć, żeby syn miał dobrą pracę, ale nie żeby zarabiał o wiele więcej od niego. Świadome rodzicielstwo wymaga wielkiej jasności i uczciwości w precyzowaniu własnych chęci i eliminowaniu zawartych w nich sprzeczności, a co najmniej kontrolowania, aby nie wysyłać sprzecznych sygnałów. Podczas gdy większość rodziców zdaje sobie sprawę z obowiązków finansowych związanych z wychowywaniem dzieci - a w najgorszym razie, prędzej czy później, są do tego zmuszani - do rzadkości należy zdawanie sobie, w podobnym stopniu, sprawy ze swoich obowiązków intelektualnych w stosunku do wychowywanego dziecka. Często jeśli nawet spodziewają się, że wychowywanie dziecka może wymagać wiele namysłu, starają się pomijać ten fakt - wyrzucić go ze świadomości, powtarzając sobie, że "jakoś to będzie". Może tłumaczą sobie, że przecież przez tysiące lat ludzie wychowywali dzieci i tak bardzo się nad tym nie zastanawiali. To prawda. Ale skutki tego wołają o pomstę do nieba. Koniecznie trzeba znaleźć lepsze metody - ponieważ koszt nieświadomości w postaci powodowanego przez to cierpienia jest przerażający. Pierwszy krokiem na drodze świadomego rodzicielstwa nie jest znalezienie odpowiedzi na powyższe pytania, co nie zawsze jest proste, ale samo zadawanie tych pytań - i przykładanie wagi do ich olbrzymiego znaczenia. Świadomość w miejscu pracy Pracując z klientami nad sprawami związanymi z pracą albo udzielając konsultacji kadrze kierowniczej, często zaczynamy od prośby o dokończenie następującej wypowiedzi: Jeśli wprowadziłbym o pięć procent więcej świadomości w pracy -. W ten sposób trzy kwestie stają się natychmiast jasne: * że mamy możliwość wyboru stopnia świadomości, jaki stosujemy w pracy * że możliwe jest wprowadzenie większej świadomości niż do tej pory * że jeśli tak zrobimy, niektóre aspekty naszego postępowania ulegną zmianie i będziemy osiągać lepsze rezultaty. Na przykład: Jeśli wprowadziłbym o pięć procent więcej świadomości w pracy - mniej spraw odwlekałbym. myślałabym więcej o moich priorytetach. więcej bym miał zrobione. nie traciłabym czasu na rozmowy o niczym. koncentrowałbym się na najważniejszych sprawach. mniej bym miała wątpliwości, co robić. więcej bym osiągał przy mniejszym wysiłku. kończyłabym prace w terminie. dowiadywałbym się więcej, co się wokół mnie dzieje, i nie czułbym się tak odizolowany. szukałabym sposobów, aby robić więcej niż się ode mnie oczekuje. nauczyłbym się więcej na temat biznesu. bardziej by się rozwijała. byłbym spokojniejszy. miałabym więcej energii. praca byłaby bardziej stymulująca. nie odkładałbym niezbędnych rozmów telefonicznych. byłabym bardziej bezpośrednia z szefem. miałbym większe osiągnięcia. Jedną z zalet tego ćwiczenia jest fakt, że sens bardziej (lub mniej) świadomego działania odkrywa sam uczestnik i odbiera go jako wewnętrzne przekonanie - a nie informację narzuconą przez jakiegoś wykładowcę. Świadomość pojawia się więc nie tylko natychmiast, ale także jako osobiste doświadczenie. ? ? ? Powszechnie wiadomo, że dzisiejsza gospodarka, oparta na wymianie informacji, wymaga od pracowników większej wiedzy, wykształcenia i umiejętności niż to miało miejsce w przeszłości. Nieco gorzej rozumiany jest fakt, że potrzeba także o wiele wyższego poziomu poczucia własnej wartości, odpowiedzialności za siebie, i uważności umysłu. ? Odwiedzając typową firmę nietrudno zauważyć, jak zasadniczo różny jest poziom świadomości różnych pracowników. Są ludzie, którzy działają na najwyższym poziomie uwagi, ludzie na średnim poziomie, a czasem zdarza się ktoś, dla kogo uwaga (na jakimkolwiek poziomie) jest wielkim ciężarem, obowiązkiem na siłę narzuconym. Na ogół nietrudno zgadnąć, dlaczego niektórzy bardzo szybko awansują w firmach i organizacjach, podczas gdy innym z trudnością udaje się utrzymać na stanowiskach. Jedni aktywnie poszukują możliwości uczenia się wszystkiego, czego tylko można nauczyć się o danym biznesie, szukają metod lepszej i wydajniejszej pracy, możliwości rozwiązania powstających problemów i brania na siebie większej odpowiedzialności - traktując to jako własną drogę rozwoju i doskonalenia się. Wizja innych może nie sięgać dalej niż oficjalny zakres obowiązków; ktoś taki będzie robił, co mu się powie, niewiele albo wcale nie będzie się interesował szerszym kontekstem pracy, jaką wykonuje, nie będzie miał zapału do nauki, a jednocześnie będzie chciał, aby o awansach i nagrodach decydował staż pracy. Jeszcze inni mogą uważać pracę jako coś, co im się należy od "systemu", a świadomość to coś, co istnieje po godzinach - jeśli w ogóle warto sobie czymś takim zawracać głowę. (Na jakim poziomie świadomości są ci "egalitarianie", który twierdzą, że wszystkie te trzy typy postępowania zasługują na jednakowe traktowanie - i którzy protestują przeciwko nierównościom ekonomicznych zysków, jakie otrzymują różni członkowie społeczeństwa w gospodarce wolnorynkowej?) Powszechnie wiadomo, że dzisiejsza gospodarka, oparta na wymianie informacji, wymaga od pracowników większej wiedzy, wykształcenia i umiejętności niż to miało miejsce w przeszłości. Nieco gorzej rozumiany jest fakt, że potrzeba także o wiele wyższego poziomu poczucia własnej wartości, odpowiedzialności za siebie i uważności umysłu. Dzisiejsze organizacje potrzebują ludzi, którzy chcą i potrafią myśleć, działać na własną rękę, samodzielnie oceniać, mieć twórcze pomysły, brać odpowiedzialność za rozwiązanie coraz większej ilości pojawiających się problemów, bez odwoływania się z każdym problemem do "tych na górze". Robotnik pracujący siłą mięśni jest w dużej mierze zastępowany przez pracownika posługującego się wiedzą. Oznacza to, że aby być ekonomicznie przystosowalnymi, musimy mieć nie tylko sprawne ciało, ale także sprawny umysł - umożliwiający wniesienie wyższego poziomu świadomości do zadań, jakie przed nami stoją. Potrzeba tego rodzaju mentalności u dużej grupy ludzi, a nie, jak dawniej, tylko u garstki wyjątkowych jednostek, jest zjawiskiem bez precedensu w historii. Taki rozwój sytuacji ma niesłychany wpływ na metody wychowywania dzieci, na system edukacyjny, a także na system wartości, który będzie musiał zacząć dominować w naszej kulturze - wartości, które wspierają i czczą niezależność, zdolność do innowacji, odpowiedzialność za siebie, świadomość (w przeciwieństwie do takich tradycyjnych wartości, jak posłuszeństwo, konformizm, respekt dla autorytetu). Nowe realia, technologiczne i ekonomiczne, mogą skierować ewolucję gatunku ludzkiego na nowe tory, każąc nam wznieść się na wyższy poziom niż nasi przodkowie. Jeśli teza ta jest słuszna, stanowi to jedno z najdonioślejszych dokonań dwudziestego wieku - a jednocześnie najmniej doceniane w skutkach. ? ? ? Tylko zasada permanentnego uczenia się, stosowana przez całe życie, może pozwolić człowiekowi zachować swoją przystosowalność ekonomiczną. ? W przeszłości dostawało się wykształcenie w danym rzemiośle, fachu lub zawodzie, osiągało podstawowy poziom kompetencji, a następnie spędzało resztę życia zawodowego robiąc to, czego się nauczyło. Tylko w nielicznych zawodach jest to w dalszym ciągu możliwe. Dzisiaj, kiedy mówi się, że cała wiedza ludzkości jest podwajana z grubsza co dziesięć lat, wiedza bardzo szybko starzeje się. To, czego nauczyliśmy się wczoraj, nie wystarcza na potrzeby jutra. Tylko zasada permanentnego uczenia się, stosowana przez całe życie, może pozwolić człowiekowi zachować swoją przystosowalność ekonomiczną. Zasada ta otwiera możliwości znalezienia dobrej pracy. Nikogo, kto uważa, że już "dosyć" się namyślał i nauczył, nie można nazwać pracującym świadomie. Życie zawsze oznaczało rozwój, ale nigdy nie było to aż tak widoczne, jak dzisiaj. Kto nie posuwa się do przodu, cofa się. Kto nie poszerza swoich horyzontów, zawęża je. Pracownicy z najlepszą przyszłością to ci, którzy opanowali wyzwania dnia dzisiejszego i uczą się jak sprostać wyzwaniom jutro. Są to osoby obu płci, dla których uczenie się nie jest reakcją na kryzys, ale sposobem na życie. Zasada ta nie tylko dotyczy jednostek, ale i całych firm. Wiele mówi się o "uczących się organizacjach", jakimi powinny stać się przedsiębiorstwa. Żadnej firmy nie stać na hołdowanie złudzeniu, że już dosyć się nauczyła i udoskonaliła. Ciągłe innowacje są koniecznym warunkiem przetrwania w niebywale konkurencyjnej gospodarce światowej. A ponieważ firma to tylko grupa pracujących nad wspólnym dla jednostek celem, jej skuteczność ekonomiczna w efekcie końcowym zależy od świadomości, oddania i odpowiedzialności ludzi, z których się składa - a także od tego, jak bardzo klimat firmy zachęca ich do świadomości, sumienności, odpowiedzialności i za nie nagradza. Jeśli szkoły mają odegrać rolę w takim przygotowaniu młodzieży, aby była w stanie sprostać wymaganiom świata, do którego wkracza, należy położyć olbrzymi nacisk na uczenie tego, jak myśleć, jak się uczyć i jak działać odpowiedzialnie. Tak się składa, że to właśnie jest recepta na pielęgnowanie poczucia własnej wartości (przy jednoczesnym podnoszeniu kompetencji) - a nie uczenie dzieci śpiewania piosenek o tym, jak bardzo są wyjątkowe, lub przypinanie im znaczków z dumnym napisem: "Jestem unikalny" (stóg siana też jest unikalny). Następną zmianą w stosunku do przeszłości, która związana jest ze zwiększoną potrzebą świadomego działania, jest fakt, że nie sposób dłużej zakładać, że posiadanie dobrej pracy w dużej firmie gwarantuje ciągłe zatrudnienie, jeśli tylko będzie się dobrze pracować. Założenie to zostało skutecznie obalone przez gigantyczne trudności, jakie przechodziły olbrzymie - zdawałoby się odporne na wszelkie burze - firmy, co było w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci przyczyną masowych zwolnień z pracy. Ponadto w wielu przypadkach nowe technologie wyeliminowały niektóre zawody. Ludzie tracili też pracę z powodu reorganizacji i zmniejszania zatrudnienia (czasem w wyniku mądrych i koniecznych decyzji ekonomicznych, a czasami w wyniku bezmyślnej paniki nie prowadzącej do żadnych korzyści dla firmy). Tak czy inaczej, rozwiane zostało złudzenie, że "jeśli jesteś lojalny w stosunku do firmy, firma będzie lojalna w stosunku do ciebie i nie da ci zginąć" (nawet w Japonii przestaje to być prawdą). Ci pracownicy, którzy zastanawiali się nad tym, coraz wyraźniej zaczynali rozumieć, że jedynym źródłem poczucia bezpieczeństwa zatrudnienia w tym świecie jest ich własna wiedza, umiejętności i kompetencje - które można przenosić z jednej pracy do drugiej. Ponadto, kiedy ludzie pracowali w tej samej firmie przez kilkadziesiąt lat, na ogół nie zastanawiali się za wiele nad swoją karierą. Kariera była wyznaczana przez firmę. Dziś sytuacja zasadniczo się zmieniła. Dzisiaj, nawet w ramach jednej firmy, oczekuje się od coraz większej ilości ludzi, aby faktycznie tworzyli własne stanowiska pracy, znajdowali nowe możliwości rynkowe, planowali własną przyszłość, szukali możliwości uczenia się tego, co będzie im potrzebne na następnym etapie realizowania ambicji i zainteresowań. Jest to jeszcze bardziej prawdziwe w stosunku do osób, które na przestrzeni lat kilkakrotnie zmieniają pracę, przenosząc się z firmy do firmy, lojalni przede wszystkim nie wobec nich, ale wobec swojego zawodu lub wykształcenia - przenosząc z sobą wiedzę i umiejętności, które są ich największym bogactwem. Wszystkie te zmiany wymagają wyższego stopnia polegania na sobie i odpowiedzialności za siebie, niż to było od tej pory wymagane - a to oznacza wyższy i bardziej aktywny poziom uważności. T. George Harris nazwał nasze czasy "erą świadomego działania."4 Już samo zrozumienie tego faktu w pełni i przemyślenie jego konsekwencji dla własnego życia jest aktem wysokiej świadomości. W odpowiedzi na zapotrzebowanie firm opracowałem szereg programów kończenia zdań ukierunkowanych na różne aspekty efektywniejszego działania. Poniżej przytaczam jeden z takich poszerzających świadomość programów. Jeśli celem jest dokonanie spektakularnych, korzystnych zmian i osiągnięcie konkretnych wyników, jest to jeden z najlepszych programów, jakie kiedykolwiek opracowałem. Program kończenia zdań podnoszący efektywność pracy Technika kończenia zdań jest niewiarygodnie prostą, a jednocześnie niezwykle skuteczną metodą poprawiania rozumienia samego siebie, poczucia własnej wartości oraz efektywności w życiu prywatnym i zawodowym. Opiera się na założeniu, że każdy z nas ma na ogół więcej możliwości, niż jest tego świadom, i większy potencjał, niż zwykle demonstruje swoim postępowaniem. Kończenie zdań jest techniką docierania do tych pokładów nieznanych możliwości i uruchamiania ich. Podnosząc świadomość zwykle wytwarzamy potrzebę działania, w którym nasz nowy stan psychiczny ujawnia się. Wprawdzie kończenie zdań może być stosowane w wielu różnych celach, tutaj koncentrujemy się na podnoszeniu efektywności w pracy. Dla jednej osoby będzie to oznaczać odnalezienie lepszej motywacji do pracy. Dla kogoś innego zwiększoną innowacyjność i kreatywność. Dla jeszcze innego lepsze opanowanie stosunków międzyludzkich. Dla innego ustanawianie nowych rekordów sprzedaży. Dla innego rozpalenie ambicji zawodowych. Dla jeszcze innego mogą to być po prostu lepsze zarobki. Albo dowolna kombinacja wyżej wymienionych. Technika ta, tak jak ją tu będziemy stosowali, polega głównie na napisaniu niedokończonego zdania (trzonu zdania) i dodawaniu różnych zakończeń. Wymaga się jedynie, aby zdanie było poprawne gramatycznie, a każde zakończenie inne. Można pisać odręcznie albo na komputerze. Pisz jak najszybciej. Nie rób żadnych przerw na "myślenie" (zastanawianie, przymierzanie, cenzurowanie). Nie przejmuj się, czy dane zakończenie wyraża jakąś mądrość, czy jest "na temat" i czy jest wystarczająco głębokie. Później możesz przemyśleć to, co napisałeś - jak najbardziej - ale nie zastanawiaj się nad tym wszystkim w momencie pisania. Pozwól się zaskoczyć tym, co od ciebie wychodzi. Jeśli się zablokujesz przy jakimś zdaniu, zmyślaj. Do każdego trzonu zdania dopisz co najmniej sześć zakończeń, im więcej, tym lepiej. Przeciętna sesja powinna zająć nie więcej niż dziesięć minut. Jeśli trwa dużo dłużej, to znaczy, że na dużo "myślisz". Przez pięć dni tygodnia, od poniedziałku do piątku, będziesz kończyć te same cztery podstawowe zdania. Są one przeznaczone dla wszystkich. Dla tych, którzy chcę się bardziej skoncentrować na sprzedaży lub marketingu, albo współpracy w zespole podane są dodatkowe (opcjonalne) zdania. Rano, przed rozpoczęciem pracy, napisz co najmniej sześć zakończeń do każdego trzonu. Na pewno niektóre będą się powtarzały z dnia na dzień. Nie szkodzi, ale nie dopuść, aby się powtarzały tego samego dnia.   TYDZIEŃ 1. Jeśli wezmę całkowitą odpowiedzialność za standard mojego życia - Jeśli wezmę całkowitą odpowiedzialność za swoje decyzje i działania - Jeśli wprowadzę wysoki stopień świadomości do mojego życia zawodowego - Jeśli spojrzę bardziej realistycznie na moje życie zawodowe - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli pomyślę o kliencie jako o partnerze - Dla pracujących w zespole: Jeśli pomyślę o wszystkich członkach zespołu jako o partnerach - Wieczorem, po powrocie z pracy, a przed kolacją zajmij się następującym trzonem: Kiedy zastanawiam się nad tym, co dzisiaj zauważyłem -   TYDZIEŃ 2. Jeśli przyjrzę się, jak spędzam czas - Kiedy zastanawiam się nad poziomem świadomości, jaki wnoszę do życia zawodowego - Jeśli pomyślę o priorytetach, jakie sobie stawiam - Jeśli pomyślę, jak inwestuję swój czas - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli chciałbym zatrzymać klienta na całe życie - Dla pracujących w zespole: Jeśli chcę być postrzegany jako efektywny członek zespołu - Wieczór: Kiedy zastanawiam się nad tym, co dzisiaj zauważyłem -   TYDZIEŃ 3. Jeśli miałbym poświęcić się osiąganiu większego sukcesu finansowego - Jeśli chciałbym pracować wykorzystując całą swoją wiedzę - Jeśli zastanowię się, co oznacza wzięcie pełnej odpowiedzialności za standard swojego życia - Jeśli zastanowię się, jak bym się czuł, gdybym się całkowicie poświęcił sukcesowi finansowemu - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Prawdziwą innowacją w mojej pracy mogłoby być - Dla pracujących w zespole: Prawdziwie nowe podejście do mojej pracy mogłoby polegać na - Wieczór: Kiedy zastanawiam się nad tym, co dzisiaj zauważyłem -   TYDZIEŃ 4. Jeśli zastanowię się, co oznacza wykorzystywanie całej mojej wiedzy - Jeśli wziąłbym całkowitą odpowiedzialność za swoje decyzje i działania - Jeśli wziąłbym całkowitą odpowiedzialność za to, jak odnoszę się do ludzi - Jeśli dzisiaj będę przez cały dzień w pełni skoncentrowany - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli chcę, aby klienci mieli zaufanie do naszej firmy i podziwiali ją - Dla pracujących w zespole: Gdybym był przekonany, że to, co robię, ma znaczenie - Wieczór: Kiedy zastanawiam się nad tym, co dzisiaj zauważyłem -   TYDZIEŃ 5. Jeśli zastanowię się, co oznacza wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje i działania - Jeśli zastanowię się, co oznacza wziąć odpowiedzialność za to, jak odnoszę się do ludzi - Jeśli wprowadzę wyższy poziom świadomości do sfery moich obaw wobec kontaktów z ludźmi - Jeśli zastanowię się, co bym robił, jeśli dzisiaj w pracy byłbym przez cały dzień w pełni skoncentrowany - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli wykonywałbym swoją pracę bez najmniejszych obaw - Dla pracujących w zespole: Jeśli chcę, aby nasz zespół był zgrany - Wieczór: Kiedy zastanawiam się nad tym, z czego dzisiaj sobie zdałem sprawę -   TYDZIEŃ 6. Jeśli poświęcę się podnoszeniu standardu swojego życia - Jeśli poświęcę się osiąganiu wielkiego sukcesu - Jeśli chcę wprowadzić do mojej pracy więcej innowacji - Jeśli chcę w swojej pracy dokonać prawdziwego przełomu - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli chcę podnieść swoją wydajność o dziesięć procent - Dla pracujących w zespole: Jeśli chcę o dziesięć procent więcej wnosić do pracy zespołu - Wieczór: Kiedy zastanawiam się nad tym, z czego dzisiaj sobie zdałem sprawę -   TYDZIEŃ 7. Jeśli pozostanę skoncentrowany na celu osiągnięcia większego sukcesu - Jeśli potraktuje słuchanie jako akt twórczy - Jeśli wprowadzę wyższy poziom celowości do codziennego postępowania - Jeśli chcę podnieść poziom swoich zdolności twórczych - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Nowe podejście do sprzedaży może polegać na - Dla pracujących w zespole: Nasz zespół mógłby być bardziej efektywny, gdybyśmy - Wieczór: Kiedy zastanawiam się nad tym, z czego dzisiaj sobie zdałem sprawę -   TYDZIEŃ 8. Jeśli zauważę, jaki wpływ na ludzi ma sposób, w jaki ich słucham - Jeśli do codziennego postępowania wprowadzę wyższy poziom odpowiedzialności za siebie - Jeśli wprowadzę wyższy poziom dobrej woli do codziennego postępowania z ludźmi - Jeśli chcę być postrzegany, jako godny zaufania - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Rzeczą, której można się obawiać, jeśli się działa na wyższym poziomie jest - Dla pracujących w zespole: Jeśli chcę, aby członkowie zespołu czuli się akceptowani i szanowani przeze mnie - Wieczór: Kiedy zastanawiam się nad tym, z czego dzisiaj sobie zdałem sprawę -   TYDZIEŃ 9. Jeśli będę całkowicie obecny w stosunku do każdego, kto ze mną rozmawia - Jeśli będę całkowicie obecny we wszystkim, co robię - Jeśli będę wyraźnie skoncentrowany na celach zawodowych - Jeśli będę szukał okazji do wnoszenia własnego wkładu - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli chcę zamienić to, co rozumiem, na działanie - Dla pracujących w zespole: Jeśli chcę zamienić to co, rozumiem na działanie - Wieczór: Kiedy zastanawiam się nad tym, z czego dzisiaj sobie zdałem sprawę -   TYDZIEŃ 10. Jeśli w kontaktach z innymi ludźmi będę siebie traktował z szacunkiem - Jeśli będę innych traktował z szacunkiem - Jeśli wprowadzę wyższy poziom prawości do wszystkich kontaktów z ludźmi - Jeśli postanowię być przykładem człowieka prawego - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jednym ze sposobów podniesienia sprzedaży jest - Dla pracujących w zespole: Jeśli chcę, aby partnerzy mieli do mnie zaufanie - Wieczór: Kiedy zastanawiam się nad tym, z czego dzisiaj sobie zdałem sprawę -   TYDZIEŃ 11. Jeśli potraktuję sukces jako poważny cel - Jeśli pozostanę skoncentrowany na większym sukcesie i poświęcę mu się - Jeśli wyobrażę sobie sukces jako coś naturalnego i dobrego dla mnie - Jeśli będę głęboko oddychać i odczuwać własną siłę - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli poświęcę się podniesieniu mojego poziomu sprzedaży - Dla pracujących w zespole: Jeśli poświęcę się podniesieniu poziomu mojego udziału w pracach zespołu - Wieczór: Zaczynam zdawać sobie sprawę -   TYDZIEŃ 12. Jeśli postanowię działać dzisiaj w pracy najlepiej, jak potrafię - Jeśli wprowadzę wyższy poziom dobrej woli w stosunku od wszystkich, z którymi będę mieć dzisiaj do czynienia - Jeśli chcę zamienić marzenia w rzeczywistość, muszę - Jeśli naprawdę chcę żyć tak, jak twierdzę, że chcę - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli chcę, aby nasi klienci czuli się silnie związani z naszą firmą - Dla pracujących w zespole: Jeśli chcę, aby nasz zespół widział mnie jako wartościowego członka - Wieczór: Zaczynam zdawać sobie sprawę -   TYDZIEŃ 13. Jeśli zacznę używać tej wewnętrznej siły, której w pełni nie wykorzystywałem do tej pory - Jeśli zwrócę większą uwagę na to, jak dzisiaj będę postępować z ludźmi - Jeśli chcę dzisiaj wprowadzić więcej jasności i celowości do mojej pracy - Jeśli chcę dzisiaj wprowadzić więcej entuzjazmu do mojej pracy - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli wprowadzę więcej dobrej woli do kontaktów z ludźmi - Dla pracujących w zespole: Jeśli wprowadzę więcej dobrej woli do kontaktów z członkami zespołu - Wieczór: Zaczynam zdawać sobie sprawę -   TYDZIEŃ 14. Jeśli będę postępować tak, jakby moja praca decydowała o sukcesie lub porażce całej firmy - Jeśli chcę czerpać więcej przyjemności z pracy, powinienem - Jeśli chcę być bardziej dumny ze swojej pracy, powinienem - Jeśli chcę w pracy działać z większą odpowiedzialnością za siebie, powinienem - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli będę w stanie pogodzić się z tym, żeby działać na wyższym poziomie - Dla pracujących w zespole: Jeśli chcę być wybitnym członkiem zespołu - Wieczór: Zaczynam zdawać sobie sprawę -   TYDZIEŃ 15. Jeśli potraktuję pracę jako okazję do rozwijania się - Jeśli w pracy będę działać na wyższym poziomie poczucia własnej wartości - Jeśli chcę, aby innym było łatwiej i przyjemniej ze mną obcować - Jeśli pozwolę ludziom odczuwać, że są przeze mnie dostrzegani i słuchani - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli chcę być bardziej twórczy w pracy - Dla pracujących w zespole: Jeśli chcę więcej wnosić do pracy naszego zespołu - Wieczór: Jeśli cokolwiek z tego, co tu piszę, jest prawdą, może dobrze byłoby -   TYDZIEŃ 16. Jeśli dzisiaj wprowadzę wyższy poziom świadomości do mojej pracy - Jeśli dzisiaj wprowadzę wyższy poziom dobrej woli w kontaktach z ludźmi - Jeśli dzisiaj będę działać na wyższym poziomie odpowiedzialności za siebie - Jeśli dzisiaj wprowadzę więcej prawości do mojej pracy - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli wprowadzę wyższy poziom świadomości w stosunku do naszych klientów - Dla pracujących w zespole: Jeśli wprowadzę wyższy poziom świadomości w kontaktach z członkami zespołu - Wieczór: Jeśli cokolwiek z tego, co tu piszę, jest prawdą, może dobrze byłoby -   TYDZIEŃ 17. Jeśli dzisiaj wprowadzę wyższy poziom celowości do swojej pracy - Jeśli dzisiaj będę działać bardziej asertywnie - Jeśli dzisiaj w pracy chcę działać na nowym wyższym poziomie wydajności - Jeśli chcę, aby praca dawała mi więcej radości - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli chcę wprowadzić więcej ożywienia w pracy - Dla pracujących w zespole: Jeśli chcę wprowadzić więcej ożywienia w zespole - Wieczór: Jeśli cokolwiek z tego, co tu napisałem, jest prawdą, może dobrze byłoby -   TYDZIEŃ 18. Jeśli poszukam dzisiaj wyzwań dla swoich zdolności twórczych - Jeśli poszukam dzisiaj wyzwań dla swojej pomysłowości - Jeśli wprowadzę wyższy poziom zapału do swojej pracy - Jeśli chcę czuć się bardziej dumny ze swojej pracy - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: W miarę jak poszerza się obraz tego, co dla mnie możliwe - Dla pracujących w zespole: Jeśli będę poszerzał obraz tego, co dla mnie możliwe - Wieczór: Jeśli cokolwiek z tego, co tu napisałem, jest prawdą, może dobrze byłoby -   TYDZIEŃ 19. Jeśli wezmę całkowitą odpowiedzialność za spełnianie swoich pragnień - Czuję się najbardziej z siebie dumny w pracy, kiedy - Jeśli w pracy postanowię w pełni wykorzystywać swoja wiedzę - Jeśli z szacunkiem potraktuję moje cele i aspiracje - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli chcę działać na wysokim poziomie motywacji - Dla pracujących w zespole: Jeśli chcę pomóc pobudzić do działania nasz zespół - Wieczór: Jeśli cokolwiek z tego, co tu napisałem, jest prawdą, może dobrze byłoby -   TYDZIEŃ 20. Jeśli zaakceptuję sukces jako coś naturalnego i dobrego dla mnie - Jeśli moje wyobrażenie o sobie obejmie wizję moich zwiększonych możliwości - Jeśli w pełni zasługuję na to, co jestem w stanie zrobić - W miarę jak coraz lepiej się czuję na coraz wyższym poziomie działania - Dla pracowników sprzedaży i marketingu: Jeśli będę potrafił zobaczyć siebie jako osobę znacznie bardziej wydajną w pracy - Dla pracujących w zespole: Jedną z rzeczy, które nasz zespół ode mnie potrzebuje, jest - Wieczór: Jeśli cokolwiek z tego, co tu napisałem, jest prawdą, może dobrze byłoby -   Nie będę teraz usiłował wyjaśniać, dlaczego zdania są akurat tak skonstruowane ani dlaczego w takiej kolejności podane. Powiem tylko, że ci, którzy używają tego programu systematycznie, zauważają duży rozwój świadomości połączony z lepszą motywacją i poprawą wydajności. Program ten praktycznie demonstruje, jak ożywczo wpływa na pracę siła świadomości.   Świadomość kontekstu ? ? ? Miarą uważności umysłu może być to, w jakim stopniu jesteśmy w ogóle świadomi istnienia kontekstu i sposobów, w jakie na nas oddziałuje. ? Nikt nie istnieje w próżni. Żyjemy wśród sąsiadów, w społeczeństwie, w kraju, w świecie. Żyjemy w środowisku fizycznym, społecznym, kulturalno-intelektualnym i politycznym. Mieszkamy na określonej ulicy - i na określonej planecie. Oddziałuje na nas - fizycznie i duchowo - więcej czynników niż jesteśmy to w stanie zauważyć. Otaczający świat wpływa na nas na więcej sposobów, niż jesteśmy to w stanie świadomie zarejestrować. Ale miarą uważności umysłu może być to, w jakim stopniu jesteśmy w ogóle świadomi istnienia kontekstu i sposobów, w jakie na nas oddziałuje. W jakim stopniu przychodzi nam do głowy, aby przynajmniej zastanawiać się nad niezliczonymi okolicznościami, w których się znajdujemy i które czasem wpływają na nasze życie? Kiedyś zasugerowałem rozognionemu obrońcy religii, który przyjął pogląd swoich rodziców, że jedyną prawdziwą religią jest ta wyznawana przez nich, że gdyby urodził się w Indiach, może czułby się tak samo gorliwym wyznawcą hinduizmu. Nie chodziło mi o to, żeby twierdzić, że kontekst rodzinny automatycznie determinuje poglądy religijne (bo tak nie jest), ale o to, że jeśli w jednym kontekście uległ autorytetowi rodziców przy wyborze religii, to w innym kontekście może przyjąłby inną religię. "Nawet nie mogę sobie tego wyobrazić - odpowiedział. - Rozumiem, co masz na myśli, ale to zupełnie dla mnie nierealne. Po prostu nie mogę w to uwierzyć". Niezależnie od tego, co świadomie zauważamy, wszyscy ulegamy wpływom otoczenia, w którym żyjemy - w sensie fizycznym, kulturowym, społecznym, ekonomicznym, politycznym. Środowisko fizyczne odbija się na naszym zdrowiu. Kulturowe ma wpływ na nasze postawy, system wartości oraz przyjemność, jaką to, co widzimy, słyszymy i czytamy, nam sprawia lub nie. Środowisko społeczne może przyczynić się do łagodnego lub burzliwego życia. Czynniki ekonomiczne mają wpływ na nasz standard życia. Polityczne wpływają na stopień wolności osobistej oraz na zakres swobody, jaki mamy w podejmowaniu decyzji życiowych. To zaledwie początek możliwej listy zależności. Rozważmy na przykład środowisko, które moglibyśmy nazwać "duchowym". Pod względem przemocy i zniszczenia, jakie człowiek zgotował człowiekowi, potworność dwudziestego wieku nie ma precedensu w historii. Umysł ludzki nie jest nawet w stanie w pełni wyobrazić sobie cierpień spowodowanych w tym stuleciu wyłącznie przez człowieka. Od dawna czuję, że duchowo wywarło to na nas wszystkich wpływ - nie przesadzę mówiąc, że nas zatruło - w sposób trudny do precyzyjnego wyrażenia czy udowodnienia. To tak, jakby powietrze, którym oddychamy, było skażone jękami i męczarniami niezliczonych milionów, jakby komórki naszego ciała rejestrowały krzyki, których nie słyszą uszy. Być obojętnym wobec tych wszystkich wydarzeń, wyobrażać sobie, że żyjemy w próżni, może tylko ktoś, kto przechodzi przez życie pogrążony w lunatycznym śnie. Czy stopień inteligencji ma wpływ na stopień świadomości w tej dziedzinie? Oczywiście. Osoba o wysokiej inteligencji i inklinacjach filozoficznych może być o wiele wrażliwsza niż osoba o ograniczonej inteligencji. Ale nawet wśród osób o przeciętnych możliwościach intelektualnych można zauważyć różnice w stopniu zaangażowania pod tym względem - różnice w stopniu zainteresowania, skłonności do zastanawiania się nad tym, zdawania sobie sprawy, że jest to temat do przemyślenia. Jeśli chcemy działać z uważnym umysłem, powinniśmy zastanawiać się nad tego rodzaju sprawami. Rozważanie ich jest nieodłączną częścią świadomego istnienia. Zauważ na przykład, jaki wpływ na twoje życie wewnętrzne mają poranne wiadomości lub przeczytana gazeta. Zwróć uwagę, jaki duchowy wpływ mają na ciebie ludzie, ich postępowanie oraz historie przedstawiane w filmach i w telewizji. Jaki odnajdujesz w nich sens życia? Z jakim poczuciem istoty człowieczeństwa cię zostawiają? Jakie, jeśli w ogóle, wyciągasz wnioski z tego, co widzisz i słyszysz? Wzniesienie się na wyższy poziom świadomości wielu ludziom natychmiast kojarzy się z mistycyzmem, religią czy zjawiskami nadprzyrodzonymi. Mnie nie. Ja kojarzę to ze zwracaniem większej uwagi na to, co jest tu i teraz - coś, co często stoi tuż przed oczami - nie zafałszowane przez nasze chęci, obawy ani przekonania. Ziemia jest odległą planetą, do której musimy znaleźć drogę. Cała nasza dyskusja w tym i poprzednich rozdziałach jest tylko serią przykładów, co to oznacza. Świadomość naszych poglądów i ich źródeł Każdy z nas pośrednio, jeśli nie bezpośrednio, stosuje jakąś filozofię życia. Innymi słowy, działamy na podstawie założeń lub przekonań dotyczących bardzo szerokiej gamy zjawisk - ludzkiej natury, stosunków męsko-damskich, seksu i spraw płci, psychologii i motywacji, etyki i odpowiedzialności, sztuki i rozrywki, polityki i ekonomii. Jednak możemy nie zawsze zdawać sobie sprawę z naszych przekonań. Albo możemy nie zdawać sobie sprawy z tego, jak do nich doszliśmy - czy na przykład przejęliśmy je od innych przez osmozę, bez zastanawiania wyprowadziliśmy je z własnych emocji czy też doszliśmy do nich przez proces racjonalnego myślenia, a może mieszaninę procesów, częściowo racjonalnych, częściowo nie. Na ogół ludzie nie bardzo wiedzą, jak odpowiadać na pytania dotyczące ich przekonań: Jak doszedłeś do takiego wniosku? Na jakich założeniach, doświadczeniach i na jakim rozumowaniu oparte są twoje przekonania? Gdy miałem 16 lat, kuzynka zapytała mnie, kim chcę być w życiu. Odpowiedziałem, że psychologiem. Był to rok 1946 i w moim otoczeniu niewielu ludzi zdawało sobie sprawę, na czym polega psychologia. Zaznaczę też, że mieszkałem wtedy w Toronto, gdzie zimy bywają ostre - co pomoże lepiej zrozumieć dalszy przebieg rozmowy. Powiedziała, jakby było to coś zupełnie oczywistego i nie podlegającego najmniejszej kwestii: "To idiotyczne. W psychologii nie ma pieniędzy. Mężczyzna musi mieć zawód, w którym się dobrze zarabia, żeby mógł kupić żonie futro i zabierać ją w zimie na Florydę". (Cytuję dosłownie, zgodnie z tym, jak pamiętam.) "Dlaczego?" - zapytałem, już wtedy zafascynowany faktem, że to dla niej stanowiło taką oczywistą prawdę. Odpowiedziała: "Człowieku, nie udawaj głupka". Kilka lat temu byłem na przyjęciu, podczas którego dyskusja zeszła na politykę. Większość uczestników okazała się być zwolennikami Demokratów, ale pani, która siedziała obok mnie, była Republikanką. (Sam nie jestem ani jednym, ani drugim, tylko klasycznym liberałem, co w dwudziestym wieku nazywa się libertarianinem, który postuluje nadrzędność praw jednostki i minimalną rolę rządu.) W pewnym momencie, odpowiadając na wypowiedź znanego biznesmena, Republikanka, ni z tego ni z owego, powiedziała: "Wiadomo, że żeby zostać naczelnym dyrektorem wielkiej firmy nie można mieć skrupułów i kierować się etyką. To wszystko są oszuści." Nikt nie podważył jej wypowiedzi; wszyscy potraktowali to jako prawdę zbyt oczywistą, aby wymagała komentarzy. I to Republikanie, pomyślałem z rozbawieniem, mają być orędownikami biznesu! (W rzeczywistości nie są, co wynika na przykład z ataków na bogatych i "wielki biznes" w wypowiedziach większości kandydatów republikańskich ubiegających się o partyjną nominację do wyborów prezydenckich w 1996 - sugerujących społeczeństwu, że sam fakt bycia bogatym w jakiś sposób automatycznie czyni go moralnie podejrzanym.) Zdając sobie sprawę, jak absurdalne jest stwierdzenie tej kobiety, powiedziałem; "Jakie niezwykłe spostrzeżenie. Powiedz mi, ilu naczelnych dyrektorów wielkich firm znasz osobiście? Wystąpiłaś z dość poważnym oskarżeniem - nie tylko jednego człowieka, ale całej grupy. Na czym ono jest oparte? W jaki sposób doszłaś do takiego przekonania?". Zapanowała niezręczna cisza, jak gdybym popełnił gafę. Republikanka wpatrywała się we mnie z niechęcią, nic nie mówiąc. W końcu gospodyni przerwała milczenie zgrabnym: "Dlatego mówi się, żeby na przyjęciach nie poruszać dwóch tematów - religii i polityki". ? ? ? Jako dorośli możemy traktować przerażający stopień nieświadomości jako coś normalnego. A powinniśmy pytać: Na jakiej podstawie mam takie przekonania, jakie mam? ? Jedną z cech świadomego życia jest to, że chcemy zrozumieć, skąd się biorą nasze przekonania - i nie jesteśmy niechętnie ani wrogo nastawieni do ludzi, którzy nas o to pytają. Nie będąc w stanie, jak to czasem może się zdarzyć, dokładnie określić źródeł własnych przekonań, świadomi (i intelektualnie wrażliwi) ludzie przyznają się do tego i biorą za ten fakt odpowiedzialność. Nie używają tego jako okazji do złośliwego ataku lub wyniosłego milczenia i zamknięcia się w sobie. Jedną z charakterystycznych cech ludzi kierujących się nieświadomością w świecie idei jest to, że czują się uprawnieni do posiadania opinii na każdy temat - bez niezbędnej informacji, wiedzy, studiów czy przemyśleń, jakby wystarczyło tylko mieć "intuicje" i "instynkty". Daje się to szczególnie zauważyć w trzech dziedzinach: religii, polityki i psychologii. Za młodu, kiedy walczymy o niezależność, ci z nas, którzy są bardziej aktywni intelektualnie, zadają mnóstwo pytań typu "dlaczego". Chcemy wiedzieć, skąd dorośli wiedzą to, co twierdzą, że wiedzą. Domagamy się uzasadnień. Później, zmęczeni zbyt wieloma nieprzyjemnymi doświadczeniami - zbyt wieloma odpowiedziami, których nie można uznać za odpowiedzi - zwykle tracimy żarliwość tego poszukiwania. Przekonania ludzi, a w tym także nasze własne, mogą uzyskać status pewników, niepodważalnych faktów, których nie należy kwestionować. Pasję intelektualną może zastąpić intelektualny letarg. Możemy zacząć patrzeć na rozważania filozoficzne z odrazą. Poddajemy się narkozie nieświadomości, wmawiając sobie, że na tym polega mądrość (a nawet "wyższa świadomość"). Jako dorośli możemy traktować nawet przerażający stopień nieświadomości jako coś normalnego. I w takim stanie - aby posłużyć się tylko jednym przykładem ze sfery polityki - możemy głosować na kandydatów, których polityka decyduje o wysyłaniu tysięcy młodych ludzi na bezsensowną śmierć, konfiskacie mienia, niszczeniu firm, paraliżu innowacji, karaniu za zdolności i sukces, miażdżeniu ambicji, zniechęcaniu do odpowiedzialności za siebie, nagradzaniu uzależnienia, rozbijaniu rodziny, wzroście przestępczości. Jak można rozsądnie decydować, na kogo oddać głos lub jaki program popierać, jeśli nie ma się intelektualnego układu odniesienia? Jeśli decyzje polityczne mają być czymś więcej niż wyrazem emocji, muszą opierać się na głębiej uzasadnionych przekonaniach dotyczących roli rządu w społeczeństwie, stosunku jednostki do państwa, kwestii, czy istoty ludzkie są celem samym w sobie, czy też mogą być traktowane jako środki do realizowania czyichś celów, a także dotyczących znaczenia sprawiedliwości oraz wielu innych problemów etycznych. Wszystkie te pytania prowadzą do jeszcze bardziej elementarnego: Na jakiej podstawie mam takie przekonania, jakie mam? ("Ponieważ tak dyktuje mi serce" nie jest odpowiedzią.) Autentyczne zainteresowanie takimi sprawami to właśnie to, co określa się jako świadome działanie na arenie politycznej - na przykład świadome głosowanie lub świadoma działalność legislacyjna. Czy możemy usiłować działać świadomie, a jednak mylić się w ocenach? Oczywiście. Nie jesteśmy nieomylni. Ale jeśli postanowimy trwać w świadomości i ciągle szukać świadectw, które potwierdzą lub obalą nasze twierdzenia - jeśli nie przestaniemy myśleć, jeśli będziemy otwarci na rzeczywistość i nie będziemy nastawieni defensywnie - prędzej czy później nasze błędy naprowadzą nas na właściwą drogę. Jeśli natomiast pogrążymy się w nieświadomości swoich przekonań, rzeczywistość może będzie próbowała się do nas dodzwonić, ale natknie się na odłożoną słuchawkę. Wszyscy czasem wyciągamy z własnych doświadczeń mylne lub irracjonalne wnioski, na podstawie których tworzymy godzący w nas system wartości. Młody człowiek widząc wiele przykładów nieuczciwości i hipokryzji w trakcie swojego wychowania może w efekcie pomyśleć: "Taki jest ten świat, a ja się muszę do niego dostosować", i w rezultacie nie doceniać uczciwości i prawości. Błąd taki nie da się, oczywiście, pogodzić ze świadomym życiem - w każdym razie nie na dłuższą metę - ale tylko rygor myślenia może uchronić nas od tego rodzaju pomyłek. Wszyscy wzorujemy swoje systemy wartości na otoczeniu - rodzinie, rówieśnikach i kulturze - wartości te niekoniecznie muszą być racjonalne ani też nie muszą działać w naszym najlepiej pojętym interesie; często faktycznie tak nie jest. Mężczyzna może pozwolić sobie przyjąć koncepcję utożsamiania swojej wartości z dochodami, a kobieta - ze statusem socjalnym lub finansowym mężczyzny, za którego wychodzi. Jeżeli usiłujemy żyć jak istoty myślące, mamy możliwość uchronienia się przed tego rodzaju błędami. Jeżeli usiłujemy żyć jak niemyślący konformiści, nie mamy takiej możliwości - jesteśmy całkowicie zdani na łaskę otoczenia. Dlaczego rodzice, którzy mądrze, a nie tylko emocjonalnie, kochają swoje dzieci, zachęcają je do niezależnego, krytycznego myślenia. Uczą je, że nie przeanalizowana idea nie jest warta przechowywania w umyśle. Można by kwestionować, że przecież nikt nie jest w stanie przeanalizować wszystkich idei, które na niego lub na nią mają wpływ lub którymi się kieruje. To prawda - ale to nie ma znaczenia. Nikt nie może być zawsze nieomylnie racjonalny, ale to nie oznacza, że nie ma sensu usiłować być racjonalnym. Nikt nie może być zawsze idealnie sprawiedliwy, ale jeśli jesteśmy prawi, usiłujemy być na tyle sprawiedliwi, na ile tylko nas stać. Nikt nie może być jednakowo uprzejmy w każdej sytuacji - a nawet dokładnie zdać sobie sprawę, na czym, w niektórych sytuacjach, prawdziwa uprzejmość miałaby polegać - ale mimo wszystko usiłujemy podnosić naszą średnią. ? ? ? Uważność umysłu to określone ukierunkowanie, dyscyplina, duchowe zobowiązanie. To kierunek, w którym zmierzamy, sposób na życie, któremu ślubujemy wierność. ? Żyć świadomie oznacza usiłować być uważnym i postępować zgodnie z tym, co widzimy, w każdej dziedzinie życia. Nie oznacza to, że zawsze będzie nam się udawało. Uważność umysłu to określone ukierunkowanie, dyscyplina, duchowe zobowiązanie. To kierunek, w którym zmierzamy, sposób na życie, któremu ślubujemy wierność. Świadomość jest naszym podstawowym narzędziem w pomyślnym przystosowywaniu się do rzeczywistości. W dowolnej sytuacji im bardziej jesteśmy świadomi, tym więcej możliwości możemy zauważyć; a co za tym idzie, mamy więcej opcji; a co za tym idzie, jesteśmy silniejsi. Im mniej jesteśmy świadomi w dowolnej sytuacji, tym mniej dostrzegamy możliwości; a co za tym idzie, tym bardziej usztywnione i mechaniczne są nasze reakcje; a co za tym idzie, tym mniej jesteśmy efektywni. W praktyce nie ma nic bardziej pożytecznego niż uważność umysłu. 5. Rozdział Samoświadomość: poznawanie swojego wewnętrznego świata - Co teraz czujesz? - zapytałem Audrey W., pięćdziesięcioletnią farmaceutkę. - Tak naprawdę, to nie wiem - odpowiedziała. - Czy czujesz łzy na policzkach? - zapytałem. Audrey chwilę się zastanawiała, po czym powiedziała; - Tak, myślę, że czuję. - Czy jesteś świadoma tego, że płaczesz? - Tak, myślę, że tak. - O co chodzi? - Naprawdę nie wiem. - Dobrze, pozwól, że zadam inne pytanie. Jeśli twoje oczy miałyby własną duszę i uczucia, to co mogłyby odczuwać w tej chwili? - Ojej - Audrey odpowiedziała bez zastanowienia - smutek. Głęboki, bardzo głęboki smutek. I żal. - Czy myślisz, że może to ty odczuwasz głęboki smutek i żal? - No, tak - powiedziała pośpiesznie - tak, tak, tak. - I znów zaczęła szlochać. - Taka jestem nieszczęśliwa. Niektórzy czytelnicy mogą uznać ten dialog za zmyślony, ale nie psychoterapeuta, który często spotyka się ze skrajnymi przypadkami braku samoświadomości. Dla uniknięcia bólu ludzie są zdolni do odcięcia się od swoich uczuć i wyparcia ich, zwłaszcza gdy zagrażają one poczucie równowagi w życiu. Innymi słowy, ludzie wytwarzają stan nieświadomości, jak zrobiła to Audrey. Chcąc stworzyć dla Audrey bezpieczne środowisko, w którym mogłaby przyjrzeć się uczuciom, których się lęka, zaproponowałem tymczasowe odcięcie się od jej dotychczasowych przeżyć, sugerując, że to nie ona, ale jej oczy mają uczucia. Przełamana została w ten sposób skorupa wypierania się, dzięki czemu Audrey mogła dostrzec i potwierdzić fakt, że nie czuje się szczęśliwa. Oczywiście, proces odkrywania takich prawd może być trudniejszy niż w opisanej scence lub przeciwnie - o wiele prostszy. (Czasami pytam klientów, co czuje ich serce lub klatka piersiowa, żołądek, nogi, lub jakakolwiek inna część ciała, aby pomóc im zidentyfikować uczucia, których jeszcze nie chcą uznać za swoje. I najczęściej wiedzą, co powiedzieć.) Wyrzekać się oznacza przestać uznawać coś za swoją własność. Możemy wyalienować się - czyli nie być we właściwy sposób świadomi - z własnych ciał, własnych potrzeb i pragnień, własnych uczuć i emocji, własnego postępowania i reagowania, własnych myśli i tego, co jest dla nas ważne, lub własnych zdolności i możliwości. Możemy być obcy samym sobie pod wieloma różnymi względami. Możemy działać bez uświadamiania sobie, jakie są źródła naszego postępowania. Możemy obawiać się bez zdawania sobie sprawy z tego, że się obawiamy, i tęsknić nie wiedząc, że do czegoś tęsknimy. To są przykłady, co oznacza autoalienacja i wyrzekanie się samego siebie. Konsekwencją tego procesu jest radykalne ograniczenie poczucia własnego JA. Mamy mniejszy dostęp do informacji z własnego wnętrza i w rezultacie stajemy się bardziej zależni do informacji pochodzących od innych ludzi. Może okazać się, że potrzebujemy innych, by nam mówili, co myśleć, jak żyć, kiedy i jakie wyrażać emocje (jeśli w ogóle), co jest dobre, a co złe, i tak dalej. W najlepszym wypadku, płacimy za to cierpiąc, gdy nieprawidłowo reagujemy i jesteśmy sfrustrowania w życiu. Lecz czasami kosztuje nas to znacznie więcej, jak na przykład gdy czterdziestoośmioletni sprzedawca, motywowany pracoholik, pyta: "O jakim ty mówisz stresie?" na parę minut przed śmiercią na atak serca. O nikim, kto nie uznaje analizowania siebie, nie można powiedzieć, że żyje świadomie. Przyjrzyjmy się więc kluczowym elementom samoświadomości. Świadomość ciała Kultura Zachodu miała przez wiele wieków tendencje, by skłaniać do wyobcowania z ciała. Ciało było traktowane jako źródło grzechu, odwodzące nas od natury wyższej (tradycyjna perspektywa religijna). Albo było traktowane jako sługa, który ma swoje obowiązki, z niewielkim prawem do uczuć, niewielkim prawem do poważnego traktowania bólu czy zmęczenia - inaczej mówiąc, maszyna, od której oczekuje się sprawności (tradycyjna perspektywa purytańskiej etyki pracy). Albo było traktowane jako misterium ezoteryczne, które tylko specjaliści są w stanie zrozumieć, podczas gdy osoba wcielona w to ciało, z założenia, nie wie o nim nic co warto wiedzieć - tradycyjne podejście medyczne.1 (W związku z tym ostatnim badania wykazały, że wiele błędów medycznych można wyjaśnić niechęcią lekarzy do słuchania swoich pacjentów.) Ważnym etapem w rozwoju niemowląt jest nauczenie się postrzegania własnego ciała jako swojego i zorientowanie się, gdzie to ciało się kończy, a zaczyna świat zewnętrzny. Następnym etapem w rozwoju koncepcji samego siebie jest zrozumienie, że jesteśmy czymś więcej niż samo ciało. Ale z chwilą wejścia na ten etap pojawia się nowe niebezpieczeństwo: niebezpieczeństwo oderwania się od ciała. W doświadczeniach życiowych młodej osoby jest wiele czynników, które mogą sprzyjać takiemu wyobcowaniu. Dziecko może traktować swoje ciało jako przyczynę rozdrażniania rodziców, a nawet wstrętu, gdy na przykład matka okazuje obrzydzenie przy kąpaniu dziecka lub dotykaniu go. Albo dziecko może rozchorować się i zacząć nienawidzić swoje ciało jako źródło cierpienia i zawodu. Albo dziecko widzi, jak ukochana osoba choruje i umiera, i znowu ciało traktowane jest jako zdrajca - zwłaszcza gdy śmierć jest rozumiana jako wydarzenie nienaturalne lub jako klęska życia. W wieku dojrzewania ciało może być postrzegane jako źródło grzechu, siedlisko pożądań seksualnych, a więc winy. W szkole rozdźwięk między ciałem a umysłem może być zaogniony przez nauczycieli wychowania fizycznego, którzy widzą ciało jako obiekt, który może być zmuszany do wyniku, sterowany i manipulowany. Młody człowiek może być uczony przezwyciężania sygnałów bólu pochodzących z ciała lub niezdawania sobie z nich sprawy. Coraz więcej dowodów na to, że wiele niepotrzebnych wypadków i kontuzji wśród zawodowych i amatorskich sportowców i tancerzy jest wynikiem niewłaściwych ćwiczeń i metod treningu opartych na traktowaniu ciała jako przeciwnika. Wzmożone wymagania w środowisku pracy również doprowadziły pogląd, że ciało to - twój - przeciwnik, do rozmiarów epidemii. Od tego poglądu do pokrewnego, że ciało jest oddzielone od świadomości, jest tylko jeden mały krok. Na szczęście wygląda na to, że nadchodzi nowa fala. Coraz więcej ludzi uczy się dziś szacunku dla własnego ciała i jego sygnałów, podejmuje większą odpowiedzialność za troskę i dbałość o nie, ogólnie poświęca więcej świadomości rozwojowi fizycznemu. Jednakże daleka jeszcze droga do osiągnięcia optymalnej świadomości ciała. Znęcanie się nad naszymi ciałami i obojętność na sygnały płynące z nich jest ciągle raczej normą niż wyjątkiem. Jednym z obszarów, w których wyobcowanie od ciała najbardziej się uwidacznia, jest seksualność. Badania wykazują, że kobieta może przeżywać orgazm twierdząc, że nie odczuwa nic szczególnego, gdyż tak bardzo zablokowana jest na własne odczucia płynące z obszaru miednicowego. Czasem gdy leczę kobietę, która w ten sposób straciła kontakt z własnym ciałem, proszę ją, aby jak w tańcu erotycznie poruszała biodrami cały czas głośno powtarzając: Jestem grzeczną dziewczynką. Ćwiczenie to atakuje problem na wielu poziomach. Fizycznie ruchy te wprowadzają rozluźnienie mięśni miednicy, poprawiają krążenie krwi, polepszając jakość odczuwania. Psychologicznie są całkowitym zaprzeczeniem wzorów wychowania z dzieciństwa, co w połączeniu z ironicznym humorem stwierdzenia "Jestem grzeczną dziewczynką" łamie szablony myślowe i pozwala na nowe spojrzenie na problem. Czasami klientka zaczyna odczuwać wzmożone sensacje w obszarze miednicowym, niepokój wzrasta, a ona staje oko w oko z obawą dezaprobaty, która była pierwotną przyczyną zablokowania. W miarę jak jest zachęcana nie do zwalczania, lecz akceptowania tego niepokoju, niepokój zwykle znika, a ona stopniowo coraz mocniej doświadcza poczucia wyzwolenia i radości - poczucia budzenia się. W pewnym sensie całe ciało można traktować jako przedłużenie mózgu - zawiera ono i przetwarza informacje, zapamiętuje szoki i traumy, na które świadomy umysł nie reaguje, oraz ma wpływ na emocje i myśli. Zauważmy, jak tak prosty stan, jak przeziębienie, może wpłynąć na nastroje i emocje. Dawno zapomniana trauma z dzieciństwa - powiedzmy, lanie albo akt molestowania seksualnego - którego piętno tkwi nie tylko w podświadomości, ale także w samym ciele, może u dorosłego człowieka mieć wpływ na umiejętność zachowania w kontaktach intymnych: może on (lub ona) doświadczać obezwładniającego lęku, który tkwi w ciele od kilkudziesięciu lat. Więcej powiem na temat ciała (również traktowanego jako przedłużenie mózgu), gdy będziemy rozważać sferę uczuć i emocji. Teraz podam kilka przykładów wykorzystania techniki kończenia zdań do poprawy świadomości własnego ciała. Poniżej znajdują się niedokończone zdania, których używam w praktyce - wraz z typowymi zakończeniami. Jeśli wprowadziłabym o pięć procent więcej świadomości do mojego ciała - wiedziałbym, kiedy jestem zmęczony. bardziej bym dbała o siebie. nie chorowałbym tak często. rozszyfrowałabym, jakie potrawy mi nie służą. dotarło by do mnie, jak wiele jeszcze bólu nie byłam w stanie zaakceptować. uświadomiłabym sobie, jak wiele wiem, nie zdając sobie z tego sprawy. byłabym bardziej wrażliwa na nastroje i uczucia innych ludzi. żyłbym bardziej chwilą. nie spieszyłabym się tak bardzo. łatwiej bym zauważał, kiedy coś mnie rani lub złości. nie ukrywałabym wielu uczuć. byłbym bardziej seksualny. chciałabym więcej. czułbym większą żywotność. byłabym bardziej obecna. dostrzegłbym, do ilu informacji mam dostęp. odbierałabym więcej informacji z ciała. znałbym lepiej swoje ciało. lepiej rozumiałbym sygnały z ciała. Świadomość własnych potrzeb i pragnień Gdy zachęcam klientów psychoterapii do rozmowy na temat ich potrzeb i pragnień, często uderza mnie, jak bardzo stają się niezdarni, niezdecydowani, bezradni. Rzadko odpowiadają jasno i konkretnie. Często wydaje się, że walczą z jakimiś wewnętrznymi zakazami, które zabraniają im poznać i wysłowić najskrytsze potrzeby i pragnienia. Ale jak można żyć i działać efektywnie bez tej wiedzy? Jest kilka możliwych tego przyczyn. Być może jako dzieci otrzymywali sygnały od rodziców sprowadzające się do stwierdzenia: "Słuchaj, mały, prawda jest taka, że w życiu nie chodzi o ciebie. W życiu nie chodzi o to, co ty potrzebujesz, chcesz czy czujesz. Chodzi o to, co inni potrzebują, chcą i czują. Ty się w gruncie rzeczy nie liczysz"? Inna przyczyna może polegać na tym, że gdy potrzeby i pragnienia dziecka są zbyt często ignorowane, odczuwany ból jest za trudny do zniesienia - więc dziecko uczy się dla samoobrony (jako strategii przetrwania) tłumienia swoich potrzeb i pragnień, usuwania ich poza świadomość, znajdowania kryjówki w nieświadomości. Kolejną przyczyną może być jakieś dramatyczne wydarzenie, które doprowadziło dziecko do postrzegania, że życie jest tak straszne, tak niebezpieczne, że jakakolwiek forma ujawniania swego istnienia, czyli samo-asertywności została zdławiona - nawet ta elementarna asertywność przejawiająca się w samym poznaniu (nie mówiąc o wyrażaniu), co się potrzebuje i czego się pragnie. Jeszcze inna przyczyna polega na tym, że możemy doświadczać pewnych pragnień, które kłócą się z naszą koncepcją samego siebie, wiec zaprzeczamy im i wyrzekamy się ich - na przykład potrzeba kontaktu fizycznego u dojrzałego mężczyzny przez zwykłe przytulanie i głaskanie, której nie chce przyjąć do wiadomości, bo kłóci się to z jego koncepcją męskości i niezależności; znowu problem jest "rozwiązywany" przez nieświadomość. ? ? ? Poszanowanie własnych prawdziwych potrzeb może nie być przejawem folgowania sobie, ale aktem odwagi. ? Tak czy owak, ważne potrzeby i pragnienia częsta są głęboko pogrzebane. Nie znaczy to, że przestały istnieć. Oznacza tylko, że wpływają na nasze uczucia i postępowanie w nieznany nam sposób. Na przykład wyparcie pragnienia dotyku i bliskości drugiego człowieka może przejawić się jako kompulsywna rozwiązłość seksualna, gdyż seks jest jedyna formą kontaktu fizycznego, jaką dany człowiek uznaje. Albo potrzeba bycia rozumianym i dostrzeganym, będąca niezbywalnym prawem dziecka, może przejawiać się u dorosłego jako obsesyjne dążenie do bycia "miłym" i "lubianym", realizowane często w sposób upokarzający i niszczący poczucie własnej wartości. Dlatego często pracuję z takimi trzonami zdań, jak: Gdybym wprowadził o pięć procent więcej świadomości do moich najgłębszych potrzeb -, po którym następuje: Gdybym wprowadziła o pięć procent więcej świadomości do moich najskrytszych marzeń -, a następnie: Gdyby ktoś nauczył mnie, że moje potrzeby i pragnienia są ważne -, a następnie: Gdybym potraktował moje potrzeby i pragnienia z szacunkiem -. Zakończenia bywają następujące: Gdybym wprowadził o pięć procent więcej świadomości do moich najgłębszych potrzeb - to wiedziałbym, jakie są. mama by ich nie pochwalała. mogłabym lepiej dbać o siebie. nigdy tego nie robiłem. nie byłabym tak zagubiona. nie byłabym tak zła na innych, że nie odgadują, czego potrzebuję. musiałbym spojrzeć prawdzie w oczy temu, jak bardzo jestem samotny. poznałabym pragnienia swojej duszy. Gdybym wprowadziła o pięć procent więcej świadomości do moich najskrytszych marzeń - to dowiedziałabym się, że na mało nad tym pracuję. zrozumiałbym, jak wiele straciłem w życiu, gdy obawiałem się żyć pełną piersią. znów zaczęłabym grać na pianinie. spróbowałbym pisać. wróciłabym na studia. czytałbym więcej, bez względu na to czy moją partnerkę to interesuje czy nie. zwolniłabym się z pracy i założyła własna firmę. zauważyłabym, jak jednowymiarowe jest moje życie. Gdyby ktoś nauczył mnie, że moje potrzeby i pragnienia są ważne - to byłoby to dzieciństwo kogoś innego, nie moje. moje całe życie byłoby inne. nie potrzebowałabym tej terapii. to bym sobie dopiero zafundował życie! walczyłbym o coś. nie pozostawałabym, z poczucia winy, z człowiekiem, którego nie kocham. traktowałbym je jako coś ważnego. moje życie nie byłoby tylko służbą i obowiązkiem. nie wierzyłbym ludziom, że poświęcanie się jest takie piękne. bardziej bym myślała o tym, co naprawdę miało dla mnie znaczenie. Gdybym potraktował swoje potrzeby i pragnienia z szacunkiem - to przeraża. matka dostałaby ataku serca. nikt by mnie nie lubił. nie miałabym żadnych przyjaciół. miałbym szacunek do siebie. to wymagałoby odwagi. ludzie mówiliby o mnie, że jestem egoistą. nie dbałbym o to, co ludzie myślą. byłbym istotą ludzką, która ma swoją godność. Myślę, że sens tych zakończeń, które stale się powtarzają, jest całkiem jasny. Nie potrzeba głębokich "interpretacji", tylko trochę mądrej refleksji. Wyobraź sobie przez chwilę, że to ty jesteś w poradni, słysząc takie kończenie zdań. Jakie byś wyciągnął wnioski? Czy jest prawdopodobne, żebyś zauważył, że uznanie własnych prawdziwych potrzeb może nie być przejawem folgowania sobie, ale aktem odwagi? ? ? ? Tracąc kontakt z własnymi potrzebami i pragnieniami, stajemy się bezbronni i dryfujemy przez życie bez steru. ? Praca z ludźmi podczas terapii daje wiele okazji, aby zauważyć, jak bardzo nieprawdziwa jest koncepcja, że "łatwo być egoistą, a poświęcać się trudno". Traktowanie własnych potrzeb i pragnień z należytym szacunkiem, walka o najskrytsze marzenia, traktowanie tych marzeń serio dla wielu ludzi jest ogromnym i przerażającym zadaniem. Zakopanie gdzieś głęboko własnych pragnień, zrezygnowanie nawet ze zwykłej możliwości poznania ich - czyli praktykowanie dosłownego poświęcania się - jest często znacznie łatwiejsze. Ludzie codziennie rozdają kawałki własnej duszy, aby uwolnić się od odpowiedzialności - lub aby "przynależeć". Są mistrzami takiego rezygnowania z siebie i poświęcania się. Jeśli bezinteresowność jest ideałem, oni są jej żywymi, okaleczonymi wcieleniami. A potem, w rozpaczliwym usiłowaniu bronienia się, nie zdając sobie nawet sprawy przeciwko komu i czemu walczą, stają się "egoistami" - nie w mądry i szlachetny sposób, ale ograniczony i małostkowy. (Czasem tragedia powiększa się, gdy moraliści radzą im jako lekarstwo na to cierpienie, nie żeby nauczyli się mądrego szacunku dla samych siebie, ale by zatracili się w służbie dla innych. I to jest ostatni gwóźdź do trumny, w której spoczywa ich JA.) Tracąc kontakt z własnymi potrzebami i pragnieniami, stajemy się bezbronni i dryfujemy przez życie bez steru. Nieświadomość jest niebezpieczna - dla nas samych i często dla innych. Jesteśmy ślepi na źródła przyczyn własnego postępowania. Kierują nami siły, których nie rozumiemy. W takim stanie odrętwienia psychicznego może nam się nawet wydawać, że oderwanie się od samego siebie stanowi "duchową wolność od więzów", ale duchowość osiągnięta za pomocą nieświadomości to koncepcja wewnętrznie sprzeczna. Świadomość własnych uczuć i emocji Nie przychodzimy na świat z uformowanym ego i poczuciem własnego JA. Jedno i drugie powstaje i rozwija się stopniowo. Istotnym elementem w tym procesie jest odkrycie odrębności - poznanie granic, nauczenie się, gdzie kończy się JA, a zaczyna świat. Podobnie jak inne aspekty rozwoju, jest to związane z kształtowaniem życia emocjonalnego. Dla przykładu niemowlę, którego tożsamość psychiczna jest ciągle na wczesnym etapie rozwoju, odbiera uczucia i emocje nie będąc w stanie pojąć, że są jego: umiejętność odróżnienia siebie od innych jeszcze w pełni się nie wykształciła. W momencie gdy jest w stanie wyraźnie dostrzec tę różnicę i zauważyć, że te uczucia i emocje należą do mnie - to ja to przeżywam - robi ważny krok w kierunku pełnego doświadczania własnego JA. Etap ten, określany jako formowanie "emocjonalnego JA", następuje po wcześniejszym etapie, w którym niemowlę uczy się wyodrębniać swoje ciało jako oddzielną od reszty świata istotę - kształtuje się "cielesne JA", które jest podstawą całego dalszego rozwoju.2 Jednakże każdy etap przynosi nie tylko nowe możliwości, ale też nowe niebezpieczeństwa. (Na przykład zdolność logicznego myślenia umożliwia zdolność racjonalizowania, przekonywania o swojej racji.) Niebezpieczeństwo, które pojawia się, gdy dziecko nauczy się rozpoznawać emocje jako własne, polega na tym, że ma teraz możliwość blokowania, wyrzekania się i powstrzymywania emocji, które postrzega jako zagrożenie. Zdolność mówienia "To ja (lub moje)" pociąga za sobą zdolność mówienia "To nie ja (lub nie moje)"? Strach, wściekłość, ból, seksualność - wszystko to może być usunięte ze świadomości przez dziecko, które broni własnej stabilności i usiłuje jakość znieść życie. W ten sposób otwiera się furtka do ewentualnego emocjonalnego wyobcowania z siebie. W tym kontekście emocja rozumiana jest jako psychofizjologiczna reakcja na jakąś myśl lub percepcję. Jest to więc wydarzenie zarówno umysłowe, jak i fizyczne. Odzwierciedla (zwykle podświadomą) ocenę myśli lub percepcji, na które reagujemy. Czyli odzwierciedla ocenę, czy ta myśl lub percepcja jest dla nas korzystna czy szkodliwa. Wartość dokonanej oceny może być mierzona na skalach: "ze mną czy przeciwko mnie", "dobre dla mnie czy szkodliwe", "kontynuować czy zaprzestać"? Pojawieniu się emocji zwykle towarzyszy charakterystyczny dla niej cykl: jest doświadczana, następnie wyrażana w postaci działania ciała, a w końcu rozładowywana, aby na jej miejsce mogła pojawić się nowa. Tak przebiega to normalnie. Jeśli jednak proces ten jest zablokowany przez negowanie lub wyparcie emocji, nie rozładowane napięcie pozostaje w ciele - emocja zastyga w stanie, w jakim się pojawiła - nawet jeśli świadomość jej obecności została stłumiona lub nigdy się nie pojawiła. ? ? ? Dla własnego dobra musimy umieć doświadczać i przyjmować do wiadomości - a czasem analizować i poddawać refleksji - własne emocje. ? Oczywiście nie musimy na każdą emocję. Emocje niosą w sobie impuls określonego działania (nawet jeśli działaniem tym ma być zastygnięcie w bezruchu), ale emocje i działanie to dwie różne i rozróżnialne rzeczy, a impulsom nie musimy ślepo i bezkrytycznie się poddawać. Pożądanie seksualne nie musi być automatycznie zamieniane w akt seksu. Impuls uderzenia kogoś w złości nie musi być automatycznie zamieniany w prawdziwe zadanie ciosu. Tym, czego natomiast rzeczywiście potrzebujemy do szczęścia, zwłaszcza jeśli chodzi o bardziej niż powierzchowne i chwilowe emocje, jest doświadczanie i przyjmowanie ich do wiadomości - a czasem przeanalizowanie i poddanie refleksji. Niezależnie do tego, czy nasze zasady i oceny moralne w jakiejś sytuacji są poprawne czy błędne, oraz czy działanie wynikające z emocji jest słuszne i możliwe czy nie, nasze emocje autentycznie odzwierciedlają sens tego, co rzeczywistość ma nam w danej chwili do zakomunikowania. Dlatego trzeba je traktować poważnie. Nie niszczy się emocji przez odmówienie odczuwania ich i nieuznawanie ich istnienia; tak tylko można się wyprzeć jakiejś części siebie. O naszych emocjach decydują nie tylko jakieś posiadane przez nas abstrakcyjne zasady i przekonania, ale również nasz konkretny stan umysłowy i fizyczny w danym momencie. Na przykład, jeśli czujemy się zdrowi, pełni wigoru i efektywni, i otrzymamy jakąś smutną wiadomość, nie będziemy zadowoleni - niemniej możemy w dalszym ciągu być pogodni i optymistyczni. Jeśli natomiast otrzymamy taką samą wiadomość w dniu, kiedy kiepsko się czujemy, jesteśmy przemęczeni czy rozgorączkowani, może okazać się, że zareagujemy emocją paniki lub depresji. W każdym wypadku emocje informują nas o znaczeniu tego, co się dzieje, dla nas, nawet jeśli odnosi się to tylko do danego momentu? Zatem przestając wiedzieć, co czujemy, przestajemy dowiadywać się, jakie znaczenie mają dla nas ludzie i wydarzenia. A to oznacza być w dużej mierze odciętym od własnego kontekstu - co jest wyrazem nieświadomości. ? ? ? W jaki sposób ta nieświadomość staje się częścią naszego "systemu operacyjnego"? Na poziomie psychicznym człowiek może nauczyć się, mniej lub bardziej automatycznie, uciekać ze stanu skoncentrowanego umysłu, kiedy pojawiają się niewygodne emocje. Na poziomie fizycznym nieświadomość taka wywoływana jest na dwa sposoby. Pierwszy polega na ograniczeniu oddychania, czyli zmniejszeniu ilości wdychanego tlenu. Na przykład jeśli jesteśmy gwałtownie zaskoczeni lub przerażeni, zwykle gwałtownie wdychamy powietrze i martwiejemy - przestajemy oddychać. Możemy w zależności od rodzaju emocji, z którą walczymy, zablokować wdech albo wydech. Wstrzymując gniew, na przykład, zwykle blokujemy wydech. Każdy rodzic wie, jak dzieci powstrzymują się od płaczu przez wstrzymywanie oddechu. Reakcje te mogą być również zautomatyzowane, tak że człowiek przestaje sobie zdawać z nich sprawę. Drugi sposób fizycznego blokowania emocji polega na naprężaniu mięśni, które byłyby zmobilizowane, gdyby emocja mogła być w pełni odczuwana i wyrażana. Na przykład ludzie, którzy blokują dużo złości, często mają bardzo napięte przedramiona, którymi zadawaliby ciosy w czasie fizycznego wyzwalania złości. Mięśnie często napinane w celu zablokowania uczuć po pewnym czasie wchodzą w stan chronicznego napięcia. Naprężenie to staje się nieodłącznie związane z postawą ciała. Wilhelm Reich określał je jako "zbroję" cielesną. Istnieje dziś wiele form terapii ciała, z których większość opiera się na pracach Reicha, mających na celu rozluźnienie ciała i oddechu, tak aby odzyskać możliwość głębokiego doświadczania emocji.3 Ważne, by zrozumieć, że proces ten jest także wyzwalaniem świadomości. Kiedy powstrzymujemy emocje, tracimy poczucie prawdziwego znaczenia faktów w blokowanym obszarze, ograniczając w ten sposób zdolność myślenia. Odwrotnie niż głosi pogląd, że myśli i emocje są z natury antagonistyczne, umiejętność głębokiego, niczym nie zniekształconego odczuwania pomaga przejrzystemu myśleniu, ponieważ mamy lepszy dostęp od ważnych informacji. Kiedy rodzice stwierdzają, że pewne emocje są "niedozwolone", uczą, że nieświadomość jest ceną, jaką dziecko musi zapłacić za miłość i akceptację rodziców. Mały chłopiec uderza się upadając, a ojciec odzywa się surowo: "Mężczyźni nie płaczą". Chłopiec zaczyna uczyć się nie okazywać bólu, a stopniowo, w miarę jak coraz głębiej ukrywa, co czuje, uczy się, żeby nie wiedzieć, kiedy boli. Mała dziewczynka złości się na brata albo innego członka rodziny, a mama mówi jej: "To nieładnie tak się złościć. Przecież tak naprawdę nie czujesz gniewu"? Mała dziewczynka nie pozbyła się możliwości odczuwania złości, tylko nauczyła się ukrywać ją pod pancerzem świadomości, aby kiedyś w życiu pozwolić jej wybuchnąć w pozornie niewyjaśnialny sposób, powodujący przerażające konsekwencje. Dziecko, pełne radości i podniecenia, wpada do domu i słyszy od zirytowanego rodzica: "Co się z tobą dzieje? Dlaczego tak krzyczysz? Oszalałeś?" I dziecko powoli wchłania ten potworny pogląd, że stawanie się dorosłym wymaga wyzbycia się umiejętności przeżywania podniecenia, jednej z najwspanialszych i najbardziej nienaruszalnych zdolności dziecka. Wiemy, że emocjonalnie zimni i zahamowani rodzice - rodzice, którym obce jest ich własne życie wewnętrzne - mają tendencję do wychowywania zimnych i zahamowanych dzieci; może nie bez wyjątków, ale bardzo często. Dzieje się tak nie tylko na skutek tego, co wyraźnie dzieciom mówią, ale także, jaki dają przykład. Swoim zachowaniem przekazują dziecku, co jest "dobre", "właściwe", "społecznie dozwolone", a co nie jest. Dzieci bardzo łatwo wchłaniają takie informacje. Jeśli rodzice akceptują takie pojęcia jak "złe myśli" lub "złe emocje" i zarażają dziecko swoimi przekonaniami, może ono nauczyć się uzależniać swoje samouznanie od tego, czy ma "właściwe" myśli i uczucia. Jest to bardzo skuteczna metoda wprowadzania strachu przed wewnętrznym życiem i motywacją, cenzurowania tego, co nie "pasuje" - by w ten sposób zasłaniać się tarczą nieświadomości. Zbyt wiele dzieci doznaje w swoich pierwszych latach życia mnóstwa przerażających i bolesnych doświadczeń. Możliwe, że rodzice dziecka nigdy nie spełniają jego potrzeby bycia dotykanym, trzymanym na rękach i pielęgnowanym; być może stale krzyczą na nie albo na siebie nawzajem, celowo wprowadzają strach i poczucie winy jako narzędzie oddziaływania, przechodzą od nadopiekuńczości do sztywnej oziębłości, karmią dziecko kłamstwami i drwinami, zaniedbują je i ignorują, bez przerwy krytykują i ganią, przytłaczają przerażającymi i sprzecznymi poleceniami, formułują wymagania, które nie biorą pod uwagę wiedzy, potrzeb i zainteresowań dziecka, poddają je przemocy fizycznej, molestują seksualnie, zniechęcają do wyrażania swojej asertywności. Dziecko może doświadczać obezwładniającej siły własnego strachu, bólu lub złości. Aby przetrwać i móc jakoś funkcjonować, uczy się odrętwienia psychicznego. Swobodny kontakt z jego stanem wewnętrznym wydaje się nie do wytrzymania i niebezpieczny. Świadomość wydaje się nie do wytrzymania i niebezpieczna. Strach, ból i złość nie mają prawa być zauważane, doświadczane, wyrażane, a co za tym idzie rozładowane. Zamiast tego są zamrożone w ciele, zabarykadowane za murami napięcia mięśniowego i fizjologicznego? Tworzy się mechanizm, który będzie uruchamiany za każdym razem, kiedy danej osobie zagrażać będą emocje wyrywające ją ze stanu odrętwienia. Oto prosty, prozaiczny przykład często spotykanego wyparcia bólu w dzieciństwie: Któregoś wieczora, wiele lat temu, siedziałem z grupą psychologów i psychiatrów. Poruszyłem temat, który wtedy już wydawał mi się oczywisty, że wielu tak zwanych "normalnych" ludzi nosi w sobie wiele nie rozwiązanych cierpień z dzieciństwa, które - jeśli nie skonfrontujemy się z nimi - pozostają ciągle żywe w psychice. Młody psychiatra, Jan S., podważył to, upierając się, iż przesadzam, że problem jest tak powszechny. Zapytałem go, czy nie chciałby spróbować małego doświadczenia, "eksperymentu", który moglibyśmy od razu wykonać? Jan zaśmiał się i powiedział, że bardzo chętnie, ale że jest kiepskim obiektem, bo miał wyjątkowo szczęśliwe dzieciństwo. Prezentował się jako człowiek dość otwarty i beztroski, może odrobinę nieśmiały; nie ulegało wątpliwości, że jest inteligentny. Miał cichy głos, jakby nie był pewien, czy to, co mówi, jest dostatecznie interesujące. Zgodził się, gdy stwierdziłem, że chcę mimo wszystko spróbować. Wyjaśniłem, że opracowałem ćwiczenie, które miałem właśnie zamiar zademonstrować, pozwalające na skuteczne dotarcie do bolesnych, a nawet traumatycznych przeżyć z dzieciństwa? Poprosiłem, aby wyciągnął się w fotelu, zrelaksował, położył ręce swobodnie wzdłuż ciała i zamknął oczy. "Teraz - powiedziałem - wyobraź sobie taką sytuację. Leżysz na łóżku szpitalnym i umierasz. Masz tyle lat, ile masz teraz. Fizycznie nie czujesz żadnego bólu, ale zdajesz sobie sprawę, że za parę godzin umrzesz. W wyobraźni, podnieś wzrok i zobacz swoją matkę, która stoi przy łóżku. Spójrz na jej twarz." Przestałem mówić przez chwilę, aby mógł w pełni wczuć się w tę sytuację. "Poczuj obecność, tego, co nie zostało nigdy wyrażone słowami - wszystkiego, czego nigdy jej nie powiedziałeś, wszystkich myśli i uczuć, których nigdy nie wyraziłeś. Tylko teraz jest okazja, która nigdy więcej się nie powtórzy, aby nawiązać kontakt z twoją matką. Jeśli kiedykolwiek ma cię usłyszeć, to teraz. Nie masz nic do stracenia. Porozmawiaj z nią. Powiedz jej, jak to było być jej dzieckiem." W miarę jak mówiłem, dłonie Jana zaciskały się w pięści, krew napłynęła mu do twarzy; można było dostrzec napięcie mięśni wokół oczu i na czole w celu powstrzymania łez. Kiedy odezwał się, miał o wiele młodszy głos niż przedtem, bardziej intensywny, przechodzący w jęk: "Kiedy chciałem z tobą rozmawiać, dlaczego nigdy nie chciałaś mnie wysłuchać?? Dlaczego nigdy nie słuchałaś?" Ponieważ nie była to sesja terapeutyczna, ale pokaz publiczny, zdecydowałem przerwać proces w tym momencie; nie chciałem naruszać jego prawa do prywatności. Wiedziałem, że gdyby kontynuować to ćwiczenie, mógłby dojść do spraw, w które nie chciałby się zagłębiać w tym towarzystwie. Po chwili otworzył oczy, potrząsnął głową, wyglądał na zdumionego i nieco zakłopotanego. Jego wzrok potwierdzał, że zrozumiał, o co chodzi. Później przyznał: "Jestem zaszokowany, jak dużo jest we mnie smutku. Jak dużo bólu. I poczucia samotności, odizolowania, z którego nigdy nie zdawałem sobie sprawy. Biorąc pod uwagę moje wykształcenie, to niesamowite, że jestem tym zaskoczony, a jednak w tej chwili patrzę na całe moje życie zupełnie inaczej? Ale jeszcze nie bardzo wiem, na czym to polega". Zapytał, dlaczego wybrałem matkę, żeby stała przy łóżku, a nie ojca, na co odpowiedziałem, że gdybyśmy wykonali ćwiczenie do końca, wprowadziłbym również ojca. To, co zrobiliśmy, było tylko początkiem dłuższego procesu. Zapytałem, czy zdawał sobie sprawę, że mówił nieco innym głosem, a kiedy potwierdził, zaproponowałem, żeby zastanowił się, czy zmieniony głos miał coś wspólnego z tym, że jako dziecko nie czuł się słyszany. (Kilka lat później, kiedy zacząłem pracować z subosobowościami, jak to jest opisane w Sześciu filarach poczucia własnej wartości, powiedziałbym, że jego dziecięce JA, dziecko, którym kiedyś był, które ciągle stanowiło część jego osobowości, miało w tym momencie wpływ na jego sposób mówienia.) Kiedy stwierdził, że miał wyjątkowo szczęśliwe dzieciństwo, mówił to uczciwie. Ból i pamięć o tym, co ten ból powodowało, wyparte były dużo wcześniej. Skutek jednak polegał nie tylko na ograniczeniu emocjonalnym, ale również na ograniczeniu zdolności myślenia, ponieważ na każdym razem, kiedy usiłował zrozumieć wpływ swojej przeszłości na teraźniejszość lub wyjaśnić swoją powściągliwą naturę, napotykał na zniekształcone fakty. Jako dorosły nie miał odpowiednich podstaw, aby zrozumieć swoje problemy w stosunkach z bliskimi. Jest to ilustracja twierdzenia, że wypieranie emocji powoduje również obniżenie klarowności myślenia. Wypieramy nie tylko negatywne uczucia. Wyparcie jako sposób reagowania z reguły obejmuje coraz większe obszary życia emocjonalnego. Kiedy odstajemy narkozę przed operacją chirurgiczną, blokowany jest nie tylko ból; przyjemne doznania są tak samo zablokowane - ponieważ zablokowana jest zdolność do odczuwania. Podobnie jest z narkozą emocjonalną. Oczywiście emocje wypierane są w różnym stopniu. Jedni blokują je bardziej, inni mniej. Ale do wszystkich stosuje się zasada, że obniżenie zdolności odczuwania bólu idzie w parze z obniżeniem zdolności odczuwania przyjemności. ? ? ? W ramach świadomego działania należy zauważyć istotna różnicę między doświadczaniem emocji a tylko ich nazywaniem. Wyobraźmy sobie na przykład, że wracam z pracy do domu i żona pyta: "Jak się czujesz?" "Fatalnie" - odpowiadam; w głosie słychać napięcie i roztargnienie. Na to żona mówi przyjaźnie: "Widzę, że rzeczywiście jesteś wykończony". Pozwalam, aby jej słowa do mnie dotarły, wzdycham, napięcie ciała powoli znika i całkiem już innym głosem - głosem osoby, która nie walczy już ze swoimi uczuciami, ale przyznaje się do nich i akceptuje je - zaczynam opowiadać, co mnie dręczy. "Tak - mówię jej szczerze - jestem dziś w złym nastroju." W tym momencie doświadczam swych emocji, a nie tylko przyjmuję je i oddalam za pomocą wymijającego słowa "fatalnie". I to jest pierwszy krok w kierunku zajęcia się swoimi emocjami i wzniesienie się ponad nie. Podnosząc poziom świadomości umożliwiam rozpoczęcie procesu gojenia psychicznych ran. Podobnie jak ciało, również umysł posiada mechanizmy gojenia. Ale trzeba umożliwić im działanie. Wyparcie emocji przeszkadza procesowi gojenia - tj. integracji. Jedną z przyczyn, dla których bardzo inteligentni i mądrzy ludzie bywają tak bardzo bezsilni w rozwiązywaniu problemów osobistych, jest to, że przez zaprzeczanie swoim uczuciom, przez odmawianie przeżywania ich i akceptowania, uniemożliwiają własnej inteligencji i wiedzy, aby zajęły się rozwiązaniem problemu - uniemożliwiając prawidłowe zintegrowanie faktów, które jest niezbędne do rozwiązania danego problemu. W przytoczonym przykładzie przyznanie się do własnych uczuć i autentyczny kontakt z żoną pozwala mi na głębszy kontakt z samym sobą; mogę lepiej dostrzegać i bardziej klarownie myśleć; uwalniam się z sideł wypierania i unikania - nie prowadzę dalej wojny z rzeczywistością. ? ? ? Jeśli emocje są głęboko wyparte, oczywiście najpierw muszą zostać odblokowane, aby można je było w pełni doświadczać w sensie, o którym mówiłem. Pomocą służą nie tylko wspomniane przed chwilą terapie ciała, ale również cały szereg innych metod psychoterapeutycznych, z których jedne lepiej sprawdzają się w jednych sytuacjach, inne w innych. Na przykład kierowana fantazja, psychodrama, techniki Gestalt, pisanie pamiętnika, gry sytuacyjne, praca ze snami - aby wymienić tylko kilka powszechnie używanych. Jak widzieliśmy, w stosunku do Jana zastosowałem moją metodę "łoża śmierci"? Istnieją także różne metody pracy z systemami energetycznymi organizmu, oparte na teorii kanałów energetycznych (meridianów), które prowadzą nie tylko do poprawy stanu zdrowia, ale również do odblokowania obszarów. Istnieją wreszcie techniki kończenia zdań, które zajmują poczesne miejsce w mojej praktyce. Wielu ludziom wystarcza kilka trzonów zdań (jak te podane niżej, które uzupełniają różnymi zakończeniami), aby pobudzić ich do wyrzucenia z siebie głęboko ukrytych uczuć: Matka (Ojciec) zawsze - Z Matką (Ojcem) czułem - Jedną z rzeczy, które chciałem od Matki (Ojca) i nie dostałem, było - Matka (Ojciec) nauczyła mnie patrzeć na siebie samego jako na - Pamiętam, jak czułam się zraniona, gdy - Pamiętam, jak bałem się, gdy - Pamiętam, jak złościłam się, gdy - Jedną z rzeczy, które nauczyłem się robić, aby przetrwać, było - Na widok tej listy czytelnikowi, który nie ma doświadczenia z techniką kończenia zdań, może wydawać się, że wymyślanie takich zakończeń jest bardzo trudne. Czasem ludzie pytają mnie: "A jeśli nie pamiętam?" Nie trzeba pamiętać. Trzeba tylko dodawać zakończenie do każdego członu, które utworzy poprawne gramatycznie zdanie, zmyślając, jeśli nic nie przychodzi do głowy, ponieważ swoboda zmyślania otwiera możliwości podawania zakończeń, które są prawdziwe i znaczące. Nauczyłem tej metody tysiące ludzi. Niektórzy zaczynali w przekonaniu, że nie są w stanie tego zrobić. Nikt tak nie myślał piętnaście minut później. Kończenie zdań jest w swojej istocie działaniem podnoszącym świadomość. Dlatego na końcu książki dodaję obszerny aneks z szeroką gamą trzonów zdań pozwalających podnieść świadomość w różnych dziedzinach życia. ? ? ? Pomijając techniczną stronę postępowania z głębokim zablokowaniem psychicznym, z punktu widzenia emocji jedna z codziennych praktyk świadomego życia jest zdecydowanie ważniejsza i bardziej podstawowa niż wszystkie pozostałe. Jest to sztuka i dyscyplina ciągłej samoobserwacji, połączonej z wolną od osądzania akceptacją siebie. Polega to na obserwowaniu swojego aktualnego stanu, zauważaniu wszystkiego, co powinno zostać zauważone, bez żądania, aby cokolwiek było inne, niż jest - przez stawanie się po prostu świadkiem, zdawanie sobie po prostu sprawy, bez niechęci czy zaprzeczania, wypierania się czy potępiania, łagodnie oddychając, łagodnie i głęboko oddychając - nie oczekując niczego poza świadomą obecnością w danym momencie. Proces ten, systematycznie wykonywany, pozwala na usunięcie całych pokładów zaprzeczania i wypierania się, oraz uwolnienie uwięzionych pod nimi emocji. Był taki dzień, kiedy pracując nad tą książką, poczułem się dziwnie niespokojny i rozproszony; wysiłek, którego wymaga pisanie i który jest dla mnie zwykle przyjemny, wydawał się niemal nie do przyjęcia. Wstałem od komputera, usadowiłem się na kanapie w pokoju, w którym pracuję, zamknąłem czy i skoncentrowałem się na uczuciu niepokoju, który odczuwałem w ciele. Nie usiłowałem się go pozbyć, po prostu obserwowałem go bez osądzania. Po kilku minutach niepokój zastąpiło uczucie smutku. Kiedy poczułem, jak mięśnie napinają się, aby opanować smutek, rozluźniłem je, łagodnie oddychając nieco głębiej, i pozwoliłem sobie otworzyć się na ten smutek z całkowitą akceptacją. Przez jakiś czas - wydawało się, że dość długo - siedziałem po prostu doświadczając smutku. Potem smutek zaczął zmieniać się w zmęczenie; zdałem sobie sprawę, jak bardzo czułem się zmęczony obowiązkami, które wtedy miałem, czyli prowadzeniem psychoterapii, wykładami, seminariami, konsultacjami, pracami badawczymi, podróżowaniem - i pisaniem książki - przeznaczając niedostateczną ilość czasu na odpoczynek, rekreację i odświeżenie się. Zmęczenie było raczej umysłowe niż fizyczne: dość troskliwie bowiem dbałem o zapewnienie sobie odpowiedniej dawki snu i ćwiczeń fizycznych. Zdawałem sobie sprawę, że byłem zaangażowany w te prace na określony okres czasu, aby osiągnąć określone cele - i że działo się tak z mojego wyboru. Z chwilą kiedy pojawiła się ta myśl, smutek zaczął się ulatniać, a na jego miejsce pojawiło się nowe poczucie spokoju. Zaobserwowałem tę zmianę i zauważyłem, że z zainteresowaniem czekałem, co się będzie dalej ze mną działo. W miarę jak w dalszym ciągu łagodnie oddychałem, zauważyłem że poziom energii zaczął się podnosić i poczucie zmęczenia nie wróciło. Poczułem chęć powrotu do komputera i pisania dalej. Nagle zdałem sobie sprawę, że takiego właśnie rodzaju odpoczynku potrzebowałem i nic nie było mi tak konieczne w tym momencie: nie wyjazd na wakacje, ale chwila absolutnego bezruchu, na jaką pozwoliłem sobie przed paroma minutami. Pozwalając sobie na odczuwanie własnych uczuć bez walczenia z nimi, umożliwiłem sobie naturalne zrzucenie z siebie ciężaru, co umożliwiało mi dalsze działanie w sposób bardziej zharmonizowany i zintegrowany. Często emocje, z którymi mamy do czynienia, są o wiele bardziej skomplikowane i trudne niż w tym dość prostym przykładzie, ale zasada jest zawsze ta sama - jak dowodzą tego następujące przykłady. Krystyna T., 39 lat, tuż po rozwodzie, pracowała przy wymianie walut i borykała się w nowym związku z mężczyzną. Problem, według jej partnera, Henryka, polegał na jej nadmiernej potrzebie rządzenia w większości aspektów dotyczących ich związku - od częstotliwości spotkań przez wybór restauracji i filmów, na które chodzili, aż po decydowanie, kogo i kiedy mieli odwiedzać. W psychoterapii doszliśmy do etapu, na którym Krystyna była w stanie zauważyć u siebie silny impuls do nadmiernego rządzenia, ale twierdziła, że nie potrafi zrozumieć jego źródeł. Poprosiłem, aby usiadła spokojnie i po prostu odczuła swoją potrzebę rządzenia bez zwalczania jej ani potępiania. "Zauważ, w którym miejscu w ciele odczuwasz tę potrzebę. Pozwól sobie w pełni ja zaakceptować i przyznać, że należy do ciebie. Proszę: bez negowania, bez opierania się, bez samokrytyki. Po prostu obserwuj, bądź świadkiem, oddychając łagodnie i głęboko, doświadcz wszystkiego, co masz do doświadczenia, jak tylko potrafisz najlepiej". Po kilku minutach łzy zaczęły jej płynąć po policzkach. "Tak się boję" - wyszeptała. "Nic nie wyjaśniaj - powiedziałem. - Nie wyjaśniaj. Nie przerywaj procesu. Zaakceptuj i doświadcz lęk. Pozwól mu poprowadzić cię dalej." Jak później powiedziała, dalej odczuła jeszcze większy strach i poczucie całkowitej bezsilności, poczucie, że nie w życiu żadnych barier i że jakaś silna i gwałtowna osobowość może zawładnąć jej życiem. Siedziała spokojnie i pozwalała sobie obserwować te odczucia i myśli w milczeniu. Zaczęły pojawiać się wspomnienia z dzieciństwa - wspomnienia krzyczącego na nią ojca, który zmuszał ją do robienia wszystkiego tak, jak on chce, nie licząc się z tym, co ona chciała; wspomnienia członków rodziny, zawsze wpadających do jej pokoju bez pukania; wspomnienia matki, która nie dawała jej dojść do słowa i odpowiadała za nią, ilekroć któryś z gości pytał, co myśli na jakiś temat; wspomnienia lęku przed asertywnym zachowaniem w stosunku do kogokolwiek. Przyglądała się tym wspomnieniom i doświadczała powodowanych przez nie uczuć, bez prób "analizowania" ich. Po pewnym czasie, jak się wydawało, zupełnie spontanicznie doszła do wniosku, że jako dorosła nauczyła się walczyć o niezależność w jedyny sposób, jaki wydawał się jej możliwy: przez nadmierne rządzenie we wszystkich związkach z ludźmi, tak aby sprawiać wrażenie, że jest bastionem nie do zdobycia, mimo że w rzeczywistości czuła się krucha jak kryształ. To, w jaki sposób nauczyła się później ustanawiać odpowiednie bariery, aby opanować impuls nadmiernego rządzenia, nie należy już do tej historii; tu chcę się skoncentrować na sile, jaką ma nie osądzająca świadomość w połączeniu ze spokojną akceptacją. Nie musimy kierować się w działaniu emocjami, jeśli widzimy, że nie jest to właściwe, ale jeśli potraktujemy je z szacunkiem, mogą stać się bezcennym środkiem docierania do ważnych informacji, a proces uświadamiania sobie emocji, w połączeniu z szacunkiem do nich, często inicjuje nowe procesy integracji i prawidłowe gojenie psychicznych ran. Dlatego właśnie wielu psychoterapeutów zwraca szczególną uwagę na z natury leczniczą wartość samoakceptacji. Nie jestem w stanie "zaakceptować" emocji, nim ich świadomie nie doświadczę; akt świadomego doświadczania ich jest kluczowym elementem procesu akceptacji. Marcin L., 27 lat, kierownik firmy przesyłkowej, czuł się winny z powodu udziału w złośliwej plotce o współpracowniku. "Ja tak normalnie nie postępuję - powiedział. - Nie mogę zrozumieć własnego zachowania". Kiedy opowiadał mi szczegóły tego, co zrobił, nie ulegało wątpliwości, że oczekiwał z mojej strony potępienia albo co najmniej stwierdzenia, że nie aprobuję takiego postępowania. "Zastanawiam się, co tobą kierowało - powiedziałem. - Zastanawiam się, czy mógłbyś odtworzyć uczucia, jakich wtedy doświadczałeś, i po prostu pozwolić im teraz pojawić się, a może będą miały ci coś do powiedzenia". Zamknął oczy i siedział bez słowa przez parę minut, zanurzając się głębiej w pamięci własnych emocji i obserwując je w podany przeze mnie sposób. Pierwszym dla niego szokiem była wściekłość, jaką odczuwał w stosunku do tego współpracownika, który, jak mi później powiedział, był pogodnym, asertywnym i pewnym siebie człowiekiem - "o wiele bardziej niż ja"? Marcin chciał przerwać ćwiczenie w tym momencie, aby przedyskutować i "przeanalizować" swoją wściekłość, ale poleciłem mu zostać przy swoich uczuciach. W miarę jak kontynuował obserwowanie ich, zauważył, że wściekłość zaczęła znikać, a na jej miejsce pojawiło się upokorzenie i rozpacz. Gdy obserwował dalej te nowe emocje, przyszło mu do głowy, że zawsze obawiał się być asertywnym i był zły na cały świat za swój brak odwagi. Jak chmury sunące po niebie, tak to nowe uczucie złości zaczęło odpływać i przyszło mu od głowy, że tendencja oburzania się na ludzi była tylko zasłoną dymną jego własnych lęków i poczucia niedostosowania - naiwną próbą chronienia poczucia własnej wartości. W tym momencie poprosiłem go, aby obserwował to niskie poczucie własnej wartości nie odcinając się od niego, co nie było dla niego takie łatwe. Na cały tydzień, aż do następnej wizyty, dałem mu jedno zadanie: aby obserwował własne nieprzyjemne odczucia na swój temat i akceptował je. "Czy to nie dziwne - powiedział następnym razem - że czuję, że moje poczucie własnej wartości wzrosło trochę przez ten tydzień?" Odpowiedziałem: "Wcale nie dziwne. Kiedy sprzymierzamy się w rzeczywistością, samouznanie rośnie. Kiedy walczymy z rzeczywistością albo jej zaprzeczamy, samouznanie maleje"? Rozwiązywanie problemów życiowych wymaga o wiele więcej niż zwykłego doświadczania własnych myśli i emocji, ale umiejętność ta jest niezbędna w procesie zagłębiania się w swoje JA, zrywania pokładów samooszukiwania i uwalniania umysłu, aby mógł zająć się rozwiązywaniem problemów, które naprawdę wymagają naszej uwagi. Przychodzi mi na myśl pacjentka, którą miałem wiele lat temu - Klara L., wtedy dwudziestopięcioletnia sekretarka w kancelarii prawniczej - która pewnego wieczora przyszła na sesję terapii grupowej zdenerwowana i załamana. Powiedziała, że kilka tygodni wcześniej poznała na przyjęciu mężczyznę, do którego poczuła duży pociąg i który, jak wyglądało, podzielał jej uczucie. Po kilku spotkaniach zaczęli z sobą żyć. Po pierwszej nocy odpowiadając na jakieś proste pytanie na temat swojej przeszłości, powiedziała, że miała już jednego męża; w rzeczywistości miała dwóch i dwa razy się rozwiodła. Było to mało istotne kłamstwo, ale czuła się nim bardzo zmieszana. Zrozumiała, że spowodowane było ono chwilową obawą, że mężczyzna straci dla niej szacunek, jeśli się dowie, że tak młoda dziewczyna już się dwa razy rozwodziła. Czuła się zbyt upokorzona, żeby wyznać prawdę. A co gorsza, mówiła dalej, z tym mężczyzną czuła się szczęśliwsza niż z jakimkolwiek innym do tej pory. Po raz pierwszy w życiu czuła się dostrzegana i doceniana przez kogoś. Powiedziała, że nie wie, co robić? W tym momencie jeden z członków grupy zaczął jej robić wykład na temat grzechu nieuczciwości. Ktoś inny przerwał mu stwierdzeniem, że prędzej czy później ten mężczyzna dowie się prawdy i tak, więc lepiej działać od razu, niż potem się martwić. Jeszcze inny zauważył, że nie powinna reagować depresją na taką prostą sytuację. W miarę jak Klara słuchała, stawała się coraz bardziej przybita, coraz bardziej nieobecna, coraz bardziej bezsilna i zdezorientowana. Byłem przekonany, że Klara ma odpowiednią wiedzę, aby podjąć właściwą decyzję - i że robienie jej wykładów na temat moralności, bagatelizowanie jej uczuć czy pogłębianie poczucia winy tylko pogorszy jej stan, niczego nie rozwiązując. Poprosiłem ją więc, aby wyobraziła sobie, że wyznaje prawdę mężczyźnie; aby w wyobraźni zobaczyła całą tę scenę, jak tylko można najlepiej, i pozwoliła sobie doświadczyć - i wyrazić na głos - swoje uczucie upokorzenia. Nikt z nas się nie odzywał i zaczęła. Zamknęła oczy, zaczęła zanurzać się we własnych emocjach, nie obciążając umysłu żadnym oczekiwaniami i nakazami, poza chęcią zdawania sobie sprawy ze wszystkiego, co się będzie działo. Po dłuższym czasie powiedziała, że zdała sobie sprawę, iż zawsze oczekiwała, że będzie odrzucona, że takie było jej zasadnicze nastawienie w ważnych dla niej związkach. Poprosiłem, żeby zanurzyła się jak najgłębiej w tym odczuciu spodziewanego odrzucenia - i żeby to opisywała na głos. Tak też zrobiła. Potem poprosiłem ją, aby przestawiła się i zanurzyła we wspomnieniach szczęścia, jakiego doznawała z nowym przyjacielem. Zachęcałem, żeby wczuwała się w te uczucia coraz głębiej. Znów poprosiłem, żeby na głos opisywała wszystko, co jej przychodzi do głowy, wszystko, z czego zaczyna sobie zdawać sprawę podczas tego eksperymentu. Posłuchała mnie i w miarę jak mówiła, związek, w którym była, stawał się dla niej coraz bardziej realny emocjonalnie. Wszyscy zauważyli, jak jej ciało rozluźniało się, napięcie znikało, a twarz stawała się pogodniejsza. Było dla mnie oczywiste, nawet obserwując sam jej oddech, że bardzo szybko zaczęły pojawiać się myśli integrujące. Nagle otworzyła oczy, uśmiechnęła się i powiedziała: "No, to jest absurdalne. Oczywiście, że mu powiem prawdę. Nie rozumiem, jak mogłam sobie wyobrażać, że nie"? Poprosiłem, aby opisała, jak się czuje w tym momencie, i pierwszym słowem było: "Szczęśliwa". Po czym wyjaśniła: "Jakbym miała większe poczucie swojej wartości. Nie tylko dlatego, że zdecydowałam się powiedzieć prawdę? Ale dlatego, że przez ostatnie dwadzieścia minut traktowałam samą siebie z szacunkiem - czyli poważnie potraktowałam swoje emocje, potraktowałam je jako realne - nie traktując siebie i swoich emocji jak śmieci". Technika, którą tutaj zastosowałem, różniła się nieco od poprzednich tym, że aktywnie prowadziłem Klarę przez cały proces i w pewnym momencie specjalnie odwróciłem jej uwagę, nie pozwalając iść za naturalnym biegiem uczuć. Ale główna zasada pozostaje ta sama: jeśli jesteśmy gotowi w pełni odbierać własne emocje bez zaprzeczania im i wypierania ich, w rezultacie zwykle nie tylko nie tracimy poczucia rzeczywistości, ale zaczynamy jaśniej zdawać sobie sprawę z sytuacji. Jest to ilustracja hasła: "Czuj głęboko, a będziesz myślał klarownie". Większości ludziom nie jest łatwo nauczyć się sztuki traktowania emocji w ten sposób. Praktycznie każdy z początku natrafia na trudności. Podczas terapii klienci mówią o swoich emocjach, "tłumaczą" swoje emocje, przepraszają za swoje emocje, usiłują wyjaśnić historyczne podłoże swoich emocji - i oczywiście potępiają się, a nawet wyśmiewają się z siebie z powodu swoich emocji - ale jest im niezwykle trudno po prostu pozwolić sobie czuć swoje emocje. Muszą pokonać lata wznoszenia psychicznych barykad broniących ich przed własnym wnętrzem. Alienacja z siebie psychologicznie jest stanem nienormalnym, ale statystycznie jest normą. ? ? ? Jeśli jesteśmy gotowi w pełni odbierać własne emocje bez zaprzeczania im i wypierania ich, w rezultacie zwykle nie tylko nie tracimy poczucia rzeczywistości, ale zaczynamy jaśniej zdawać sobie sprawę z sytuacji. Innymi słowy: "Czuj głęboko, a będziesz myślał klarownie". ? Jeśli emocje, z którymi ludzie się zmagają, są nieprzyjemne lub bolesne, niemal uniwersalnym odruchem jest opieranie się im, usztywnianie ciała w obronie przed nimi - co często powoduje wzrost intensywności tych emocji. Podobnie jak kierowca, który wpadnie w poślizg, musi oprzeć się odruchowi skręcania kierownicy w przeciwnym kierunku i kręcić kołami w kierunku poślizgu, aby odzyskać panowanie nad autem, tak osoba, która wpadnie w niepożądaną emocję, musi nauczyć się sztuki "poddawania" się jej, a nie "opierania" się, aby w efekcie końcowym móc ją opanować i uwolnić się z niej. ? ? ? Kiedy jako dorośli pozwolimy sobie pokonać własne mechanizmy obronne, kiedy pozwolimy sobie przeżywać własne uczucia i wskrzeszane przez nie czasem wspomnienia - może to z początku wyglądać przerażająco. Możemy poczuć, że opanowuje nas strach, ból, wściekłość. Trzeba odwagi i dyscypliny, aby nie uciec od tych uczuć i opanować pokusę zamknięcia się w sobie po raz kolejny, pokusę ucieczki w nieświadomość. Jeśli wytrwamy w tych uczuciach i świadomości, mamy okazję do uczenia się i rozwoju, ale zawsze najtrudniejsze są pierwsze kroki. Znamieniem mądrości i dojrzałości jest zrozumienie, że jesteśmy dostatecznie silni, aby przyjąć rolę świadków - nie osądzających świadków - własnych emocji, myśli i wspomnień bez konieczności poddawania się im i pozwalania, aby zmuszały nas do działań autodestrukcyjnych. Niewątpliwie musimy nauczyć się kontrolowania odruchów. Niewątpliwie nie wolno nam ślepo podążać za emocjami. Niezbędna jest własna inteligencja i zdolność oceniania, aby zdecydować, kiedy można kierować się w działaniu emocjami. Ale jednocześnie powinniśmy zdać sobie sprawę, że błędem jest traktowanie racjonalnego rozumowania i emocji jako przeciwników. To, co wydaje się kłócić, w rzeczywistości jest konfliktem między dwoma rozwiązaniami (lub zestawami rozwiązań), z których jedno nie jest świadome i objawia się wyłącznie na poziomie emocji. Jednak nie jest przesądzone, które z nich jest lepsze. Czasami emocje odzwierciedlają wypaczone percepcje i interpretacje, ale czasami oparte są na głębszej i dokładniejszej ocenie rzeczywistości. Każdy z nas miał chwile, kiedy kierował się świadomym rozumowaniem na przekór uczuciom, a potem okazywało się, że to uczucia dyktowały lepsze rozwiązanie. Każdy miał też chwile, kiedy kierował się uczuciami na przekór świadomemu rozumowaniu, a potem okazywało się, że uczucia się myliły. Nie słuchamy bezmyślnie uczuć, ale też nie ignorujemy ich i nie zamykamy ich na klucz. Staramy się zrozumieć ich znaczenie - i uczyć się na nich. Staramy się zsynchronizować myśli i uczucia. Staramy się je zintegrować? Ale integracja ta nie jest możliwa bez kontroli, którą nad życiem emocjonalnym sprawuje świadomość, bez pełnej szacunku obserwacji siebie. ? ? ? Znamieniem mądrości i dojrzałości jest zrozumienie, że jesteśmy dostatecznie silni, aby przyjąć rolę świadków - nie osądzających świadków - własnych emocji, myśli i wspomnień bez konieczności poddawanie się im i pozwalania, aby zmuszały nas do działań autodestrukcyjnych. ? Pamiętam wydarzenie sprzed dwudziestu sześciu lat, które wywarło na mnie ogromny wpływ. Było to w okresie, kiedy jeszcze nie nauczyłem się mieć tak dużego szacunku dla emocji, jak dzisiaj. Byłem na spacerze z genialnym psychologiem dziecięcym, Haimem Ginottem, z którym w tym czasie się zaprzyjaźniłem. Podczas dyskusji na temat związku między myślami i emocjami stwierdził, że najwięcej poważnych błędów życiowych, jakie popełnił, miały miejsce, gdy ignorował to, co w danej sytuacji odczuwał? Najbardziej zaskoczyło mnie wtedy, że nagle zdałem sobie sprawę, że to samo mógłbym powiedzieć o sobie, który w tylu okolicznościach poświęciłem emocje na ołtarzu czegoś, co wydawało mi się "rozsądne". To nowe spostrzeżenie nie sprawiło, że zacząłem ignorować głos rozsądku - nic by nie było w stanie na tyle mnie zmienić - ale spowodowało, że zacząłem uważniej przyglądać się temu, co nazywałem "rozsądnym", oraz wkładać więcej energii w zrozumienie, co uczucia mają mi do zakomunikowania. Jednak pewne przekonania aktywnie utrudniają taki proces integracji. Wiele osób, które usiłują żyć bardziej świadomie, uważniej obserwować siebie oraz integrować wyparte elementy swojej osobowości, napotyka na przeszkodę w postaci wspomnianego wcześniej groźnego przekonania, że istnieje coś takiego, jak "złe myśli" i "złe emocje" - myśli i emocje, których samo występowanie stanowi dowód czyjejś niemoralności. Pragnienia i emocje jako takie są bezwiednie, nie podlegają bezpośredniej władzy woli. Ponieważ powstają w wyniku rozumowania podświadomego, podobnie jak przekonaniom nie można im kazać istnieć lub nie. Niemniej aż trudno wyobrażalny jest ogrom poczucia winy i cierpienia, które wywołuje przekonanie, że posiadanie pewnych pragnień i emocji jest dowodem zepsucia moralnego. "Ponieważ czuję się tak-i-tak, jestem osobą zepsutą". "Ponieważ nie czuję się tak-i-tak, będę skwierczał w piekle". ? ? ? Jeśli moralność cokolwiek oznacza, to przede wszystkim zaangażowanie w świadome funkcjonowanie. Wszystko, co przeszkadza świadomości, godzi w moralne życie. ? Świadomość samego siebie wymaga, by podchodzić do własnego wnętrza jako wolny od krytyki obserwator. Obserwator zainteresowany wyłącznie faktami, a nie wygłaszaniem moralnych sądów. Nie chodzi o to, aby w ogóle odrzucić moralność czy oceny moralne, ale by zdać sobie sprawę, że jest one nadużywana w tym kontekście. Jeśli przystępujemy do analizowania siebie za pomocą pytania: Jak świadczy o moim charakterze fakt, że mam takie-a-takie myśli i takie-a-takie emocje?, to z góry zgadzamy się na cenzurowanie percepcji własnego JA, czyli prawdy o sobie. Jeśli moralność cokolwiek oznacza, to przede wszystkim zaangażowanie w świadome funkcjonowanie. Wszystko, co przeszkadza świadomości, godzi w moralne życie. Świadomość własnych działań i reakcji Jednym z najsilniej działających trzonów zdań, jakie kiedykolwiek opracowałem, jest: Jeśli byłbym gotów widzieć to, co widzę, i zdawać sobie sprawę z tego, co wiem -. Typowe zakończenia to: nie mógłbym żyć tak, jak żyję. postępowałabym w sposób dla mnie korzystniejszy. nie byłbym tak autodestrukcyjny. musiałabym podjąć trudne decyzje. nie zwlekałbym dłużej? lepiej przyjrzałbym się temu, co jest do zrobienia. byłbym uczciwszy. Trzon ten dociera do obszaru świadomości, w którym zdajemy sobie sprawę, jak często nasze postępowanie nie odzwierciedla stanu naszej wiedzy. Czasem postępowanie zaprzecza wiedzy, powodując nieszczęsne konsekwencje. Trzon: Jeśli wniósłbym więcej świadomości do swojego postępowania -, zwykle jest kontynuowany w następujący sposób: nie popełniałabym tylu błędów. osiągałbym więcej przy mniejszym wysiłku. nie wdawałabym się w głupie układy. byłbym bardziej uprzejmy. kochałabym bardziej. nie byłbym tak lekkomyślny. słuchałabym, kiedy moje dziecko do mnie mówi. nie byłbym tak defensywny. lepiej by mi się żyło. Czasem jednak zakończenia mają wydźwięk negatywny, co pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego warto unikać świadomości: musiałbym ciężej pracować. ludzie więcej by ode mnie oczekiwali. zdałabym sobie sprawę, jak bardzo nie cierpię swojej pracy. może popełniłbym błąd. nie mogłabym udawać głupiej. nie mógłbym się obijać. musiałabym pewnych ludzi pociągnąć od odpowiedzialności za błędy, za co mogliby się na mnie obrazić. Przyczyną tego, że ludzie chcą postępować bez specjalnego zastanowienia się nad tym, co robią, może być fakt, że nie chcą wkładać wysiłku w świadome działanie albo że obawiają się zauważyć coś, czemu byliby zmuszeni się przyjrzeć, albo po prostu byłaby to zmiana obecnego postępowania nie pasująca do tego, jak siebie postrzegają. "Jeśli działałbym z większą świadomością - powiedział jeden z klientów - nie poznawałbym siebie; to nie byłbym ja". A jednak spoglądając w swą przeszłość, ludzie nie żałują okresów, kiedy działali świadomie. Żałują natomiast okresów? kiedy działali nieświadomie. A mogłem, tego wieczora, poprosić kogoś o odwiezienie mnie do domu, wiedząc ile wypiłem. A mogłem słuchać, co żona usiłowała mi powiedzieć. A mogłem słuchać, kiedy kierownik usiłował mnie ostrzec. A mogłem zwracać większą uwagę na to, co mówili klienci. A mogłem bardziej serio potraktować sygnały, które wyraźnie wysyłało mi własne ciało. Gdybym tylko nie zamyślił się prowadząc samochód na tej ruchliwej ulicy! Jeszcze raz chcę poruszyć sprawę, o której już wcześniej wspominałem: to, jaki poziom świadomości jest adekwatny do danej sytuacji, determinuje kontekst. Muszę to podkreślić, aby nikt nie pomyślał, że zalecam świadomość, która paraliżuje działanie i powoduje, że człowiek potyka się o samego siebie. Jeśli na przykład zbyt dużo myślę o ruchach poszczególnych palców podczas pisania książki na klawiaturze komputera, jestem mniej, a nie bardziej efektywny. Niektóre rzeczy na pewno najlepiej robić odruchowo. Jednak konieczny jest akt świadomości, aby stwierdzić, jakie to są rzeczy - aby zdawać sobie sprawę, kiedy odruchowe działanie jest pożądane, a kiedy niebezpieczne. Automatycznie mogę wprowadzać tekst na klawiaturze, ale nie pisać (tworzyć). Chociaż pewne odruchowe procesy też będą miały miejsce, na przykład budowanie poprawnych gramatycznie zdań, z pewnością nie jestem w stanie redagować automatycznie - wymaga to świeżej świadomości. W żadnym wypadku nie chcemy utożsamiać świadomego życia ze skrępowaniem, niestosowną samokrytyką itp. Świadome życie oznacza zwracanie uwagi na to, na co należy zwracać uwagę. ? ? ? Jeśli wprowadzę więcej świadomości do swojego postępowania, kiedy się złoszczę albo się boję - zauważę, że istnieją też inne możliwości. ? Do działań i reakcji, które należy dostrzegać, a których często nie dostrzegamy, należy nasze zachowanie, kiedy się czegoś boimy, jesteśmy zdenerwowani, czujemy się urażeni, jesteśmy krytykowani albo mamy ochotę na autodestrukcyjne postępowanie. Czy mamy skłonność do uczciwego akceptowania naszych uczuć czy też do zaprzeczania im lub racjonalizowania ich? Czy stajemy się bardziej czy mniej świadomi? Czy staramy się zrozumieć czy uniknąć zrozumienia? Widzieć czy zamykać oczy? Oto kilka trzonów zdań, które uważam za przydatne: Czasem, kiedy się złoszczę - Czasem, kiedy się boję - Czasem, kiedy czuję się urażony - Czasem, kiedy jestem krytykowany - Czasem, kiedy mam ochotę zrobić coś, o czym wiem, że jest dla mnie niedobre i niebezpieczne -. Jeśli będziesz pisał od sześciu do dziesięciu zakończeń każdego z tych zdań codziennie przez tydzień, a potem przeanalizujesz to, co napisałeś, możesz zdobyć pożyteczne informacje o sobie. Czasem, kiedy się złoszczę -, może przynieść takie często spotykane zakończenia: mówię rzeczy, których naprawdę nie myślę. uderzam na oślep. szukam sposobów, aby zranić. zamykam się w sobie ze swoimi uczuciami. uśmiecham się. wtrącam okrutne dowcipy. szukam, na kogo zwalić winę. udaję, że mnie to nie rusza. Czasem, kiedy się boję - może przynieść następujące, często spotykane zakończenia: ukrywam to. wycofuję się. wyobrażam sobie katastrofę. czuję, że umieram. przestaję oddychać. wszystkiego we mnie zamiera. mówię sobie: "Nie bój się". śmieję się nerwowo. śpię. piję coś. złoszczę się na męża albo na dzieci. nie mogę przestać mówić. idę na zakupy. siedzę i wyobrażam sobie wszelkie potworności, jakie mogą mi przyjść do głowy. Czasem, kiedy czuję się urażony - może przynieść takie często spotykane zakończenia: staję się posępna. udaję, że wszystko jest w porządku. dużo wzdycham. czekam, aż mnie żona zapyta: "Czy coś nie tak?", na co odpowiadam: "Nic, nic"? lituję się nad sobą. oczekuję, że ktoś coś zrobi. mówię sobie, że jest mi pisane nie być szczęśliwą. przypominam sobie wszystkie sytuacje, w których czułem się urażony. drętwieję. zagrzebuję się w pracy. mówię sobie: "To głupio tak się czuć urażoną"? Czasem, kiedy jestem krytykowany - może przynieść takie często spotykane zakończenia: nie słucham. złości mnie to. staję się defensywny. zaczynam atakować. mówię sobie: "Znowu nawaliłaś". mówię sobie: "Nikt mnie nie lubi". wyobrażam sobie, że ten ktoś mówi, że jestem do niczego i że nic dobrze nie robię, chociaż wiem, że naprawdę wcale tego nie mówi. przepraszam, chociaż wcale nie rozumiem, o co im chodzi. chcę, żeby ten ktoś przestał gadać. Czasem, kiedy mam ochotę zrobić coś, o czym wiem, że jest dla mnie niedobre i niebezpieczne - może przynieść takie często spotykane zakończenia: robię to. wmawiam sobie, że nie ma w tym nic złego. mówię sobie: "Tym razem to co innego". nie robię tego, ale ciągle czuję się fatalnie. uciekam, po prostu, od tego. mówię sobie, że mnie to podnieca i, ani się obejrzę, już to robię. mówię sobie: "Przecież potrafię dać sobie radę w różnych sytuacjach"? mówię sobie: "Czym jest życie bez ryzyka?" nie robię tego i z większym szacunkiem patrzę na siebie. zastanawiam się, dlaczego mnie to kusi - i jak zwykle kończy się na zastanawianiu, bo nigdy nie potrafię znaleźć na to odpowiedzi. myślę sobie: "Coś za mną niedobrze", i czuję się winna, chociaż wcale nie idę za impulsem i nie robię tego. Jeśli chcemy wywołać wzmożoną świadomość, która zwykle pobudza do zmian i rozwoju (czasem sama przez się, a czasem w połączeniu z innymi działaniami terapeutycznymi), możemy posłużyć się trzonami zdań: Jeśli wprowadzę więcej świadomości to tego, co robię, kiedy się złoszczę -, lub Jeśli wprowadzę więcej świadomości do tego, co robię, kiedy się boję - itd. Zacytuję tylko jedno z najczęściej spotykanych i najważniejszych zakończeń, jakie można usłyszeć w tych przypadkach: zauważę, że istnieją też inne możliwości. Spostrzeżenia podsumowujące Kilka lat temu wykonano ciekawe badania na grupie ludzi obojga płci, którzy przez swoich kolegów i współpracowników określani byli jako wybitnie twórczy. Kiedy bliżej zbadano tę grupę twórczych ludzi, okazało się, że mężczyźni, chociaż nic im nie brakowało jako mężczyznom, wykazywali wiele cech tradycyjnie kojarzonych z kobiecością, takich jak duża wrażliwość, zamiłowanie do estetyki itp. Natomiast badane kobiety, którym nic nie brakowało jako kobietom, wykazywały wiele cech tradycyjnie kojarzonych z męskością, takich jak asertywność, wyraźne ukierunkowanie na stawianie i osiąganie celów itp. Na początku tego stulecia szwajcarski psycholog Carl Jung intuicyjnie przewidział, że tak jest: zasugerował, że jednostki twórcze mają większą niż przeciętny człowiek przewagę cech tradycyjnie przypisywanych przeciwnej płci. Moja interpretacja tego zjawiska jest taka, że jednostki twórcze mają tendencję do większej niezależności niż przeciętny człowiek i z większym szacunkiem traktują swoje wewnętrzne sygnały. W rezultacie zwykle rozwijają się jako bardziej wielorakie osobowości. Nie odrzucają i nie blokują żadnych aspektów swojego JA, które nie pasowałoby do tradycyjnych męskich lub żeńskich stereotypów. Pozwalają sobie na szersze wyrażanie tego, kim są. Pozwalają sobie lepiej słyszeć muzykę, która w nich gra. Pod tym względem żyją bardziej świadomie, chociaż nie oznacza to, że tak samo jest w innych dziedzinach. Umiejętność odbierania sygnałów wewnętrznych, zwłaszcza jeśli nie pasują do żadnego znanego modelu czy paradygmatu, jest jednym z objawów zdolności twórczych w szczególności, a objawem niezależności (zdolności patrzenia na życie swoimi własnymi oczyma) bardziej ogólnie. Jednakże przekonania ograniczające mogą poważnie zmniejszyć tę umiejętność. Przekonania ograniczające utrudniają prawidłową pracę świadomości. Jeśli na przykład jestem twardym biznesmenem pogardliwie odnoszącym się do wszystkiego, co niematerialne, i przekonanym, że jest absolutnie niemożliwe, abym miał jakiekolwiek skłonności czy aspiracje duchowe, mogę być na nie zupełnie ślepy, jak również mogę nie dostrzegać cierpienia, jakie sam sobie zadaję przez negowanie ich. Albo przeciwnie, jeśli mam koncepcję samego siebie jako wroga materializmu, który poszukuje prawdy absolutnej "ponad marnością tego świata", mogę być ślepy na tę część swojej osobowości, która tęskni do jakiegoś ziemskiego sukcesu, choćby tylko w postaci zdolności przyzwoitego zarabiania na życie, i nie będę mógł zrozumieć przyczyn "przyziemnej" goryczy i nienawiści, które czasami mnie napadają. W obu przypadkach moje wydziedziczone JA mści się powodując ból, którego nie mogę zrozumieć. W jednej z grup terapeutycznych, które prowadziłem, było dwóch mężczyzn z takimi problemami. Alex K. był trzydziestoośmioletnim prawnikiem, który pogardzał wszystkim, co nie prowadziło do pieniędzy. Jakub Y. był czterdziestoletnim psychoterapeutą specjalizującym się w czymś, co nazywał "uzdrawianiem duchowym"? Obaj mężczyźni byli inteligentni. Starcia między nimi były czasem aż zabawne. Obaj czuli, że nie mogą z sobą wytrzymać, i obaj robili dziwaczne miny, kiedy ten drugi pracował nad jakimś problemem. Alex nie był szczęśliwy, ponieważ czuł beznadziejną pustkę w życiu. Jakub nie był szczęśliwy, ponieważ co miesiąc miał problem, jak związać koniec z końcem. Alex wyrażał lekceważenie dla problemów duszy i ducha. Jakub wyrażał lekceważenie dla wszystkiego, co w jakikolwiek sposób miało charakter komercyjny. Widać było, że nawzajem się nie lubili, a jednocześnie byli sobą zafascynowani. Pewnego dnia nadszedł moment, do którego zmierzałem w pracy z nimi, kiedy, ignorując zakaz psychologicznych interpretacji członków grupy, jedna z pań nie wytrzymała mówiąc: "Jesteście nawzajem swoimi wypartymi JA. Dlatego nie możecie się nawzajem znieść. Patrząc na tego drugiego odkrywacie ukrytą część siebie, której tak starannie usiłujecie się wyrzec". Zwykle wolę, żeby tego rodzaju odkrycia dokonywane były przez klientów osobiście, ale musiałem przyznać, że w tym wypadku to, co zauważyła osoba trzecia, było trafione w dziesiątkę - w ciągu kilku minut obaj mężczyźni zgodzili się, że to prawda. Jeden z nich powiedział: "Jesteś karykaturą tej części mnie, której nigdy nie chciałem zauważyć"? Na co drugi odpowiedział: "Nawzajem, kolego". Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu, kiedy dowiedziałem się, jakie były pierwsze zmiany w ich postępowaniu: Alex poszedł kupić żonie na urodziny tomik poezji, Jakub podniósł ceny swoich usług terapeutycznych - ("bez poczucia winy" - jak dumnie oświadczył). Kilka miesięcy później Alex zapisał się na kurs historii filozofii na Uniwersytecie Los Angeles; Jakub zaczął mieć wątpliwości, czy wybrał dobry zawód, i postanowił zrobić sobie rok przerwy na myślenie i studiowanie, aby zastanowić się, co zrobić z resztą życia. Zauważył jedną rzecz, którą byłem wielce zbudowany. "Dusza Alexa - powiedział - rwie się do czegoś więcej niż codzienna praca. Ale moja tęskni do tego świata"? "Zatem - odpowiedziałem - tym czego obaj poszukujecie jest równowaga." Rolę, jaką pełni duchowość, oraz to, jaki jest jej związek ze świadomym życiem, omówię w ostatnim rozdziale - "Świadomość i duchowość". Najpierw chcę omówić coś innego, relację świadomości od samouznania (poczucia własnej wartości). 6. Rozdział Świadomość a samouznanie W tym rozdziale - bardzo zwięźle - zajmiemy się kilkoma wybranymi aspektami samouznania (poczucia własnej wartości) i najczęściej popełnianymi błędami w jego interpretowaniu - wszystko w odniesieniu do świadomego życia. ? ? ? Samouznanie jest doświadczaniem siebie jako osoby kompetentnej w pokonywaniu podstawowych wyzwań stawianych przez życie i zasługującej na szczęście. ? Samouznanie jest doświadczeniem. Jest szczególnym sposobem doświadczania siebie. Jest czymś znacznie więcej niż zwykłe odczucie - trzeba to wyraźnie podkreślić. Składa się z elementów emocjonalnych, wartościujących i poznawczych. Pociąga za sobą również pewien styl postępowania: ukierunkowanie na życie, a nie na ucieczkę od życia; ukierunkowanie na świadomość, a nie uciekanie od świadomości; traktowanie faktów z szacunkiem, a nie negowanie ich; odpowiedzialność za siebie, a nie jej brak. Zacznijmy od definicji: Samounzanie jest umiejętnością doświadczania siebie jako osoby kompetentnej w pokonywaniu podstawowych wyzwań stawianych przez życie i zasługującej na szczęście.1 Jest zaufaniem do sprawności funkcjonowania własnego umysłu, od własnej umiejętności myślenia. A co za tym idzie, jest zaufaniem do własnej możliwości uczenia się, podejmowania właściwych decyzji i efektywnego reagowania na zmiany. Jest to również uważanie swojego sukcesu, osiągnięć, zadowolenia - szczęścia - za właściwe i naturalne. Znaczenie takiego zaufania dla przetrwania w życiu jest oczywiste; równe oczywiste są niebezpieczeństwa, gdy zaufania takiego nie ma. Samouznanie to nie euforia czy optymizm, które mogą być chwilowo wywołane narkotykami, komplementami albo przygodą miłosną. To nie iluzja ani halucynacja. Jeśli nie jest ono oparte na rzeczywistości, jeśli nie jest stopniowo tworzone na przestrzeni czasu za pomocą właściwego funkcjonowania umysłu, to nie jest to samouznanie.2 Źródłem potrzeby samouznania jest potrzeba świadomości, aby nauczyła się zaufania do siebie. Z kolei źródłem potrzeby zdobycia takiego zaufania jest fakt, że świadomość jest wolicjonalna, jak to zauważyliśmy w rozdziale 2. To my panujemy nad przełącznikiem, który sprawia, że świadomość jest jaśniejsza lub ciemniejsza. Nie jesteśmy automatycznie racjonalni (to znaczy skoncentrowani na rzeczywistości). To, czy nauczymy się kierować umysłem w taki sposób, aby prawidłowo przystosować się do życia, wynika, w gruncie rzeczy, z naszych decyzji. Czy walczymy o świadomość czy o jej przeciwieństwo? O racjonalność czy o jej przeciwieństwo? O konsekwentne i zrozumiałe działanie czy o ich przeciwieństwo? O prawdę czy o jej przeciwieństwo? Fundamentem, na którym opierają się wszystkie pozostałe cnoty samouznania, o których piszę w Sześciu filarach poczucia własnej wartości - samoakceptacja, odpowiedzialność, asertywność, celowość, prawość - jest ukierunkowanie na świadome życie, bez którego nie są one możliwe. "Świadome życie" to pierwszy z sześciu filarów. Dla wyjaśnienia dlaczego stanowi on punkt wyjścia dla pozostałych, wymienię zasadnicze cechy pozostałych: Praktyka samoakceptacji: gotowość przyjmowania do wiadomości, doświadczania i brania odpowiedzialności za własne myśli, uczucia i postępowanie, bez unikania, negowania czy wypierania ich - ale również bez potępiania się, czyli dając sobie prawo do posiadania własnych myśli, doświadczania własnych emocji i obserwowania swojego postępowania bez zmuszania się, by je lubić, aprobować czy przebaczać sobie za nie; jest to cnota realizmu zastosowana w odniesieniu do siebie. Praktyka odpowiedzialności za siebie: zdawanie sobie sprawy, że jesteśmy autorami własnych decyzji i postępowania; że każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje życie, powodzenie w życiu i osiąganie własnych celów; że jeśli do osiągnięcia tych celów potrzebujemy współpracy innych ludzi, musimy zaoferować im jakieś dobra w zamian; oraz że nie chodzi o to "kto jest winny", ale zawsze o to, "co należy zrobić" ("Co ja mam zrobić?"). Praktyka asertywności: bycie autentycznym w kontaktach z innymi; w kontekście stosunków międzyludzkich, traktowanie własnego systemu wartości i własnej osoby z należnym szacunkiem; odmawianie fałszowania rzeczywistości tego, kim jesteśmy i co cenimy, podyktowanego chęcią uniknięcia dezaprobaty; gotowość ujęcia się za sobą i swoimi poglądami, w odpowiedni sposób i w odpowiednich sytuacjach. Praktyka celowego życia: definiowanie własnych krótko- i długoterminowych celów i zamiarów oraz działań niezbędnych do ich osiągnięcia (formułowanie planu działania); organizowanie postępowania służącego tym celom; sprawdzanie, czy posuwamy się we właściwym kierunku; oraz zwracanie uwagi na rezultaty, aby móc stwierdzić, czy i kiedy należy być może zawrócić i zaprojektować wszystko od nowa. Praktyka osobistej prawości: zgodność pomiędzy tym, co wiemy, co twierdzimy i co robimy; mówienie prawdy, dotrzymywanie zobowiązań, demonstrowanie własnym postępowaniem, jak wygląda system wartości, który twierdzimy, że podziwiamy. Wspólnym elementem tych wszystkich praktyk jest szacunek dla rzeczywistości, będący podstawą świadomego życia. Każda z praktyk z założenia opiera się na pewnych operacjach umysłowych (które, oczywiście, powodują skutki w świecie zewnętrznym). Jeśli usiłujemy zsynchronizować się z rzeczywistością, tak jak ją najlepiej potrafimy zrozumieć, pielęgnujemy i wzmacniamy samouznanie. Jeśli usiłujemy - z powodu strachu czy pożądania - uciec od rzeczywistości, niszczymy samouznanie. Nie ma ważniejszej i bardziej elementarnej sprawy niż nasz stosunek do poznawania rzeczywistości - czyli do tego, co istnieje. Świadomość nie może mieć do siebie zaufania, jeśli w obliczu niepożądanych faktów ma zwyczaj preferowania ślepoty zamiast wzroku. Ktoś, kto swym postępowaniem zbyt często sprzeniewierza się świadomości, wiedzy i przekonaniom - czyli ktoś pozbawiony prawości - nie może czuć szacunku do siebie. Zatem jeśli działamy w tej dziedzinie z uważnym umysłem, zauważymy, że samouznanie nie jest darmowym darem natury. Musi być kultywowane, musimy na nie zapracować. Nie można go osiągnąć za pomocą wysyłania sobie całusów od lustra i powtarzania: "Dzień dobry, mój Cudzie". Nie nabywa go się pod prysznicem pochwał. Ani podbojów seksualnych. Ani zgromadzonych dóbr materialnych. Ani za pomocą hipnotyzera zaszczepiającego przekonanie, że jestem cudowny. Ani przez pozwalanie młodym ludziom, by wierzyli, że są lepszymi uczniami niż naprawdę są, i że wiedzą więcej, niż naprawdę wiedzą. Fałszowanie rzeczywistości nie prowadzi do zdrowia psychicznego i autentycznej pewności siebie. Jednakże, tak jak ludzie marzą o osiąganiu bogactwa bez wysiłku, tak marzą też o osiąganiu samouznania bez wysiłku - i, niestety, pełno jest na rynku stręczycieli spełniających to marzenie. (Dzięki czemu krytycy całej koncepcji podnoszenia samouznania łatwo znajdują przykłady, które mogą wyszydzać.) Ludzi można inspirować, stymulować lub szkolić, aby żyli bardziej świadomie, praktykowali większą samoakceptację, działali bardziej odpowiedzialnie, funkcjonowali bardziej asertywnie, żyli bardziej celowo i podnosili poziom prawości i uczciwości w swoim życiu - ale zadanie systematycznego uprawniania tych praktyk spada na każdego z nas z osobna. "Jeśli podniosę poziom świadomości, z jakim traktuję samouznanie, zauważę, że pielęgnowanie samouznania to wyłącznie moje zadanie". Nikt - ani rodzice, ani przyjaciele, ani kochanek czy kochanka, ani psychoterapeuta, ani grupa wsparcia - nie może "dać" samouznania. Chwila, w której to zrozumiemy (jeśli w ogóle zrozumiemy), to właśnie akt "przebudzenia". Wiosną 1993 sławna feministka występując w ogólnokrajowej debacie poświęconej samouznaniu odpowiadała na pytanie, jak najlepiej podnosić samouznanie. Jako pierwszą sugestię podała: "Zapisać się do grupy wsparcia" - wyrażając w ten sposób pogląd, że źródło samouznania leży w świecie zewnętrznym. Właśnie to przekonanie powoduje niekończące się cierpienia ludzi, którzy szukają źródła samouznania wszędzie, tylko nie w swoim wnętrzu. Uczestniczka tego spotkania zauważyła później w rozmowie ze mną: "Jedynym, co czego zachęciła mnie moja grupa wsparcia, było patrzenie na siebie jak na ofiarę - dokładne przeciwieństwo tego, czego mi było potrzeba, żeby nauczyć się brania odpowiedzialności za siebie". Może powinienem tu zaznaczyć, że nie mam nic przeciwko grupom wsparcia jako takim; niektóre mogą być bardzo pożyteczne, w zależności od filozofii, na jakiej się opierają. Tym, co podważam, jest stawianie uczestnictwa w grupie wsparcia na pierwszym miejscu listy działań zalecanych w ramach podnoszenia samouznania. Nieporozumienia na temat samouznania Jeśli nie rozumiemy zasugerowanych wyżej zasad, możemy szukać samouznania tam, gdzie nie można go znaleźć - i jeśli jesteśmy częścią "ruchu na rzecz samouznania", przekazywać innym nasze wypaczone poglądy. Nauczyciele, którzy zdają sobie sprawę, jak ważne jest samouznanie, ale nie rozumieją dokładnie jego źródeł, mogą głosić (aby zacytować jednego z nich), że "samouznanie budowane jest przede wszystkim przez rówieśników, współpracowników i kolegów". Albo (cytując wielu innych): "Dzieci nie powinny być oceniane za poziom opanowywania materiału, bo niszczy to ich samouznanie". Albo (cytując jeszcze innych): "Samouznanie najlepiej buduje się przez bezinteresowną (!) służbę społeczności, w której się żyje". ? ? ? Źródłem samouznania nie są osiągnięcia jako takie, ale oparte na wewnętrznych przekonaniach praktyki, które umożliwiają nam dokonywanie osiągnięć. ? W "ruchu odnowy" (recovery movement) oraz od tak zwanych przywódców duchowych usłyszeć można inne przesłanie: "Przestań wysilać się nad osiąganiem samouznania. Powierz swoje problemy Bogu. Zrozum, że jesteś dzieckiem Boga - to wszystko, czego ci potrzeba, aby mieć samouznanie". Zastanów się, co to oznacza, jeśli wziąć to dosłownie. Nie musimy żyć świadomie. Nie musimy brać odpowiedzialności za siebie. Nie musimy kierować się prawością. Wystarczy tylko powierzyć odpowiedzialność Bogu, a bez wysiłku mamy zagwarantowane samouznanie. Rady takie nikomu nie pomagają. Ani nie są prawdziwe. Kolejne nieporozumienie - całkiem inne niż te, które przed chwilą omówiłem - to przekonanie, że miarą wartości osobistej są widoczne na zewnątrz osiągnięcia. Łatwo zrozumieć, dlaczego błąd ten jest popełniany, ale nie zmienia to faktu, że jest to błąd. Podziwiamy osiągnięcia, swoje i innych; jest to naturalne i słuszne. Ale nie jest to równoznaczne z traktowaniem osiągnięć jako miary lub podstawy samouznania. Źródłem samouznania nie są osiągnięcia jako takie, ale oparte na wewnętrznych przekonaniach praktyki, które umożliwiają nam dokonywanie osiągnięć. Nie mamy pełnej kontroli nad tym, co osiągniemy w życiu. Zła sytuacja ekonomiczna może spowodować przejściową utratę pracy. Nie może jednak odebrać nam potencjału, dzięki któremu, wcześniej czy później, znajdziemy inne zatrudnienie lub założymy własną firmę. "Potencjał" nie jest osiągnięciem w świecie zewnętrznym (chociaż może je powodować); jest działaniem na polu świadomości - i tu właśnie tworzone jest samouznanie. W celu lepszego wyjaśnienia jak ważne jest rozumienie, czym jest i czym nie jest samouznanie oraz jak się ono ma do świadomego życia, chcę omówić niedawno opublikowany raport, któremu media poświęciły wiele uwagi i którego używa się do kwestionowania wartości samouznania. Nim zacznę, pragnę zauważyć, że jednym z bardziej ponurych aspektów wielu prowadzonych dzisiaj dyskusji na temat samouznania jest brak jakiejkolwiek wzmianki na temat wagi myślenia i szacunku dla rzeczywistości. Zbyt często świadomość i rzeczywistość uważane są za nieistotne, o czym świadczy fakt, że w ogóle się o nich nie wspomina. Odnosi się wrażenie, że jakiekolwiek pozytywne odczucia na temat własnego JA, niezależnie od tego, jak powstałe i na czym oparte, są "samouznaniem". Założenie takie można zauważyć w szeroko propagowanym artykule Relation of Threatened Egotism to Violence and Agression; The Dark Side of High Self-Esteem (Związek zagrożonego egotyzmu z przemocą i agresją: negatywna strona wysokiego samouznania), którego autorami są: Roy F. Baumeister, Joseph M. Boden i Laura Smart. Autorzy piszą: Zgodnie z popularnym przekonaniem, niskie samouznanie uważane było za istotną przyczynę przemocy, ale teoretycznie możliwe jest, że dzieje się właśnie odwrotnie. Interdyscyplinarna analiza materiału dotyczącego agresji, przestępstw i przemocy zaprzeczała poglądowi, że niskie samouznanie jest tu istotną przyczyną. Natomiast przemoc okazuje się być najczęściej rezultatem zagrożonego egotyzmu - to znaczy bardzo wygórowanego obrazu siebie, który jest kwestionowany przez inną osobę lub okoliczności. Napuszone, chwiejne czy dyskusyjne przekonania o wyższości swojego JA mogą być wrażliwe na zagrożenie, a co za tym idzie, prowokować przemoc. Mechanizm obronny może polegać na kierowaniu złości na zewnątrz w celu unikania konfrontacji z wewnętrzną koncepcją samego siebie.3 Artykuł zawiera więcej zadziwiających stwierdzeń, niż można by tu przytoczyć, ale oto kilka typowych przykładów: "Jesteśmy przekonani, że korzyści z pozytywnych opinii o sobie ma głównie własne JA i jeśli mają one jakiekolwiek znaczenie na zewnątrz, to przede wszystkim jako brzemię i potencjalny problem dla wszystkich innych ludzi". "Przez samouznanie rozumiemy po prostu pochlebną ogólną opinię o sobie. Termin samouznanie zdobył sobie bardzo pozytywne konotacje, ale posiada on proste synonimy, których konotacje są bardziej mieszane, jak (?) egotyzm, arogancja (?), zarozumiałość, narcyzm, poczucie wyższości, które znaczeniowo sprowadzają się do pochlebnej oceny siebie". "Twierdzimy, że główną przyczyną przemocy jest wysokie samouznanie połączone z zagrożeniem ego [które powodowane jest przez kogoś, kto podważa samoocenę danej osoby]". "Jak więc widać, alkohol generalnie pomaga wytworzyć stan wysokiego samouznania". Zauważmy przede wszystkim, że koncepcja samouznania w rozumieniu autorów nie pozwala odróżnić osoby, której samouznanie oparte jest na praktyce świadomego życia, odpowiedzialności za siebie i osobistej prawości - czyli kogoś, kto opiera samouznanie na rzeczywistości - od kogoś, kogo "samouznanie" składa się z pretensjonalności, urojonej wielkości, przesadnych wyobrażeń o swoich osiągnięciach, megalomanii i "pochlebnych ogólnych opiniach o sobie" podsycanych narkotykami i alkoholem. Żadna definicja samouznania, ani badania, które zacierają tę fundamentalną różnicę, nie mogą uzurpować sobie prawa do nazywania się naukowymi. W swoich rozważaniach nie biorą bowiem pod uwagę rzeczywistości. Nie trzeba mieć wykształcenia psychologicznego, żeby zauważyć, że niektórzy ludzie o niskim samouznaniu usiłują kompensować to przechwalaniem się, arogancją i zarozumiałym zachowaniem. Kto z wykształconych ludzi może nie znać defensywnych mechanizmów kompensowania? Trzeba chcieć bardzo głęboko tkwić w nieświadomości, aby widzieć przejaw samouznania w nerwicy, którą nazywamy narcyzem, albo w megalomanii. Równie silnie trzeba chcieć tkwić w nieświadomości, aby utożsamiać samouznanie wiodącego naukowca lub biznesmena, motywowanych zaufaniem do swoich intelektualnych możliwości oraz pasją odkrywania i dokonań, z samouznaniem terrorysty, który musi, od czasu do czasu, podtrzymywać swoją "wysoką ocenę" za pomocą porcji tortur i morderstw. Traktowanie obu tych sytuacji jako przypadki "wysokiego samouznania" jest pozbawianiem tego określenia jakiegokolwiek sensownego znaczenia. Ważnym celem nowatorskiego myślenia jest pokazywanie nam nowych i ważnych różnic w otaczającym świecie, tak abyśmy mogli efektywniej poruszać się w rzeczywistości. Jaki jest cel "myślenia", ignorującego znane nam wcześniej różnice o kardynalnej wadze? Artykuł ten zawiera tyle przykładów zwodniczego rozumowania, że aż kusi, by omówić go szerzej. Jednak dyskusja taka nie byłaby tutaj na miejscu, ponieważ chcę tylko zilustrować, jak ważne jest precyzyjne rozumienie samouznania, a także unaocznić, do czego prowadzi pominięcie świadomości i rzeczywistości w prowadzonych badaniach. Zakończę więc następującym spostrzeżeniem. Jeden z badaczy (Roy F. Baumeister), wyjaśniając w wywiadzie udzielanym dziennikarzowi, dlaczego sprzeciwia się podnoszeniu samouznania u ludzi, powiedział: "Sam zadaj sobie pytanie: Jeśli każdy byłby o 50 procent bardziej zarozumiały, czy świat byłby lepszy?"4 Nie ulega wątpliwości, że samouznanie i zarozumiałość są tutaj traktowane jako cechy identyczne - i równie niepożądane. Słownik Webstera definiuje zarozumiałość jako "przesadzoną opinię o sobie, swoich zaletach itp." Nie, świat nie byłby lepszy, gdyby wszyscy byli o 50 procent bardziej zarozumiali. Ale czy świat nie byłby lepszy, gdyby każdy zapracował na o 50 procent wyższe samouznanie - przez świadome życie, odpowiedzialność i prawość? Tak, byłby lepszy - o całe niebo lepszy. Zdawanie sobie sprawy z tego, co wpływa na samouznanie Samouznanie odzwierciedla nasze najgłębiej przechowywane wyobrażenia o własnych możliwościach i wartości. Czasem przekonania te są okryte ścisłą tajemnicą, nawet przed samym sobą, kiedy na przykład próbujemy kompensować swoje braki za pomocą czegoś, co nazywam pseudosamouznaniem - udawanej pewności siebie i szacunku dla siebie, których w rzeczywistości nie odczuwamy. Nie ma bardziej rozpowszechnionej postawy niż usiłowanie chronienia samouznania nie za pomocą świadomości, ale nieświadomości - za pomocą zapierania się i unikania - co powoduje jeszcze większy spadek samouznania. W rzeczywistości wiele zachowań, które nazywamy "neurotycznymi", najlepiej można wyjaśnić jako źle skierowany wysiłek, chęć chronienia samouznania metodami, które faktycznie je torpedują. ? ? ? Samouznanie odzwierciedla nasze najgłębiej przechowywane wyobrażenia o własnych możliwościach i wartości siebie. ? Niezależnie od tego, czy się do tego przyznajemy czy nie, na pewnym poziomie każdy z nas rozumie, że kwestia samouznania jest palącym problemem. Potwierdza to defensywna postawa, jaką zwykle przyjmują ludzie z poczuciem zagrożenia, kiedy zwróci im się uwagę na popełnione przez nich błędy. Albo niesamowita gimnastyka unikania i oszukiwania samego siebie uprawiana w odrażających aktach nieświadomości i nieodpowiedzialności. Albo naiwne i żałosne metody, jakim ludzie czasami próbują nakarmić ego bogactwem i prestiżem męża lub żony, marką samochodu, sławą projektanta mody, którego ubrania noszą, albo ekskluzywnością klubu golfowego, do którego należą. Ostatnio, w miarę jak temat samouznania zwraca na siebie coraz większą uwagę, nową metodą maskowania swoich problemów w tej dziedzinie jest ostre zaprzeczanie, że samouznanie ma w ogóle jakąś wartość. Nie wszystkie wartości, na których ludzie usiłują opierać pseudosamouznanie, są niemądre czy irracjonalne. Na przykład ciężka praca z pewnością jest wartością godną uznania, ale jeśli ktoś próbuje kompensować brak samouznania stając się pracoholikiem, skazuje się na walkę, której nigdy nie wygra - nigdy nie poczuje, że już "wystarczy". Podobnie dobroć i współczucie są niewątpliwie cnotami i elementem czegoś, co nazywamy moralnym życiem, ale nie mogą zastąpić świadomości, niezależności, odpowiedzialności za siebie i prawości. Ludzie, którzy tego nie rozumieją, często używają dobroci i współczucia jako zawoalowanych metod kupowania "miłości", a nawet, być może, poczucia moralnej wyższości: "Mam w sobie więcej dobroci i współczucia, niż ty kiedykolwiek będziesz w stanie mieć - i powiedziałbym ci o tym, gdybym nie był taki skromny". ? ? ? W przyszłości dzieci w szkole będą się uczyć podstawowych praw rządzących samouznaniem i siły, którą daje świadome i odpowiedzialne życie. ? Jedną z większych trudności w praktykowaniu świadomego życia jest zauważanie, co faktycznie pielęgnuje nasze samouznanie, a co je niszczy. Rzeczywistość może zasadniczo różnić się od naszych przekonań. Możemy na przykład czuć się przyjemnie "dowartościowani" czyimś komplementem i zacząć sobie wmawiać, że poczucie własnej wartości zależy od aprobaty innych. Ale jeśli funkcjonujemy na odpowiednim poziomie świadomości, zauważymy, że przyjemne uczucie dość szybko znika i znów jesteśmy niezaspokojeni, nigdy w pełni nie zadowoleni. To z kolei może spowodować, że zaczniemy zastanawiać się, czy dostatecznie głęboko przemyśleliśmy źródła prawdziwej aprobaty dla siebie. Albo może zaczniemy zauważać, że kiedy wytężamy świadomość do maksimum, odważnie patrzymy w oczy trudnym sytuacjom, bierzemy odpowiedzialność za swoje postępowanie, zabieramy głos, gdy sytuacja tego wymaga, nie zapieramy się własnych przekonań, nie poddajemy się nawet, kiedy wymaga to dużego wysiłku - wtedy samouznanie rośnie. Może również zauważymy, że jeśli postępujemy odwrotnie, samouznanie maleje. Ale oczywiście wszystkie te obserwacje możliwe są tylko pod warunkiem, że postanowiliśmy żyć świadomie. W przyszłości dzieci w szkole będą się uczyć podstawowych praw rządzących samouznaniem i siły, którą daje świadome i odpowiedzialne życie. Będą się uczyć, co to jest samouznanie, dlaczego jest tak ważne i od czego zależy. Nauczą się rozróżniać prawdziwe samouznanie od pseudosamouznania. Będą zachęcane do zdobywania tej wiedzy, ponieważ praktycznie dla każdego człowieka stanie się oczywiste, że zdolność myślenia (oraz uczenia się i odważnego reagowania na zmiany) jest podstawowym dla naszego gatunku warunkiem przetrwania w życiu - i że nie da się tego oszukać. Celem szkoły jest przygotowanie młodych ludzi do wyzwań, jakie niesie dorosłe życie. Będą musieli zrozumieć te problemy, aby być w stanie przystosować się do życia w erze informatycznej, w której samouznanie stało się tak palącą potrzebą. W niezwykle konkurencyjnej ekonomii światowej - gdzie coraz szybciej zachodzą zmiany w każdej możliwej dziedzinie - niewielkie jest zapotrzebowanie na nieświadomość, bierność i zwątpienie w swoje możliwości. Mówiąc językiem biznesu, niskie samouzanie - niedorozwinięta uważność umysłu - ustawia człowieka na pozycji niskiej konkurencyjności. Jednakże nikt z nauczycieli, a szczególnie nauczycieli samouznania, nie jest w stanie prawidłowo wykonać swojej pracy - ani przekonywać, jak ważna jest ta praca - dopóki sam nie zrozumie ścisłego związku między świadomym życiem, samouznaniem i prawidłowym przystosowaniem do rzeczywistości. "Świat przyszłości" zaczyna się od zrozumienia tego faktu. 7. Rozdział Świadomość i duchowość Zauważyłem, że w dzisiejszym kontekście kulturowym ilekroć podczas wykładów poruszam temat świadomego życia, niemal na pewno pojawiają się pytania: Jaki jest (jeśli w ogóle istnieje) związek między świadomym życiem a podążaniem ścieżką duchową? Jeśli istnieje związek między świadomym życiem i duchowością, jak i gdzie można połączyć to z wiarą w Boga - czy też nie można? Jaki jest (jeśli w ogóle istnieje) związek między świadomym życiem, duchowością i tym, czego naucza mistycyzm? Odpowiedzi na te pytania będą wymagały nieco bardziej technicznej i abstrakcyjnej dyskusji niż w poprzednich rozdziałach. Jednakże wiedząc, że w dzisiejszych czasach coraz więcej ludzi na Zachodzie wydaje się znacznie poważniej podchodzić do tematu świadomości, duchowości i mistycyzmu, jestem przekonany, że warto się w to zagłębić. Doprowadzi nas to w konsekwencji do tematu, który może być szczególnie interesujący dla wielu czytelników: etyka mistycyzmu rozpatrywana przez pryzmat racjonalności. W rozdziale 1 rozważaliśmy naturę racjonalności. W tym rozdziale przyjrzymy się niektórym przekonaniom ludzi twierdzących, że poszli "dalej niż racjonalność". Po pierwsze, czym jest duchowość? Definicje: dlaczego ważna jest klarowność znaczeń Wiele lat temu zastanawiając się nad precyzyjnym znaczeniem słowa duchowość, zadzwoniłem do jednego z najinteligentniejszych ludzi, jakich znam (niezależnie od różniących nas poglądów) - Kena Wilbera. Zdobył on sobie sławę dzięki gruntowności, z jaką opisuje różne tradycje duchowe na świecie i ich stosunek do psychologii Zachodu. Zapytałem go: "Czy możesz mi podać dobrą definicję tego, co rozumiesz przez ?duchowy??" Po chwili milczenia zaśmiał się i odpowiedział: "Właściwie nie". Mamy tu do czynienia z pierwszą z wielu trudności występujących w trakcie wchodzenia w tę dziedzinę - brak klarownych definicji terminów używanych przez różnych autorów. W rzeczywistości problem może być jeszcze poważniejszy: często nie widzi się żadnej potrzeby przejrzystych definicji. Nie należy do wyjątków podejście: "Och, przecież wiesz, co rozumiem przez ?duchowy?", albo "Wiesz, co mam na myśli, kiedy mówię ?Bóg?", albo "Wiesz, co mam na myśli, kiedy mówię -" i tu można wstawić swoje ulubione pojęcie mistyczne. Prawda jest taka, że ludzie bardzo łatwo mogą dużo mówić o wielkich sprawach nie mając najmniejszego pojęcia o tym, co oznaczają kluczowe terminy przez nich używane. Słowo "duch" (spirit) pochodzi od "oddech". Duch odnosi się do oddechu życia. Kiedy Arystoteles mówił o duchu (albo duszy), miał na myśli coś, dzięki czemu organizm utrzymuje się przy życiu. Nawet dzisiaj mówiąc o człowieku lub koniu "pełnym ducha" mamy na myśli "ożywiony" [odnosi się do języka angielskiego]. Albo kiedy mówimy, że ktoś podupadł na duchu, stracił ducha, mamy na myśli, że stracił wolę asertywnego życia - stłumiona została siła witalna. W takiej interpretacji "duchowość" oznaczałaby związek z siłą witalną lub istotą życia. Nie jest to jednak dzisiaj podstawowe znaczenie tego słowa dla większości z nas, chociaż wiele słowników w dalszym ciągu tak je definiuje. Dawno temu ludzie stopniowo przenieśli podstawowe znaczenie duchowości z życia na świadomość (albo duszę). "Duch" oznacza teraz bardziej siłę witalną lub istotę życia, jaka przejawia się w świadomości. Tak właśnie interpretuję to pojęcie. "Duchowość" najlepiej zrozumieć jako troskę o świadomość, jej potrzeby i rozwój. (Powiązanie z poprzednim znaczeniem wynika stąd, że świadomość jest zwykle uważana za atrybut życia na pewnym poziomie organizacji.) Jedną z zalet takiej definicji jest jej neutralność: nie wymaga deklarowania konkretnych form życia duchowego, ani nie zobowiązuje do przyjęcia żadnej określonej religii. Zauważmy także, że zwykle używamy słowa "duchowy" w odróżnieniu od "materialny" i "materialistyczny". Ci, którzy używają pojęcia "duchowy" w dzisiejszym kontekście, z reguły uważają (tak jak i ja), że duch i świadomość są niematerialne - nie składają się z materii. Kiedy nazywamy kogoś "materialistą", zwykle mamy na myśli, że nadmiernie troszczy się o sprawy materialne i stosunkowo krótkotrwałe (a także oczekuje fizycznej gratyfikacji, pozbawionej głębszego znaczenia). W odróżnieniu od tego osoba "duchowa" to taka, które dba o potrzeby świadomości i jej rozwój oraz skupia się na tym, co ponadczasowe i trwałe (niekoniecznie jednak objawiając pogardę dla tego, co fizyczne, doczesne, świeckie, lub w inny sposób wyrażając dychotomię ducha i ciała). Tak, w każdym razie, chcę, aby te słowa były rozumiane w tej dyskusji. Duchowość: interpretacja z tego świata ? ? ? Każdy, kto bez przerwy usiłuje osiągać coraz wyraźniejszy obraz rzeczywistości i swojego w niej miejsca - ktokolwiek wiedziony jest pasją dążenia do takiej jasności - ten, w takim właśnie stopniu, prowadzi życie duchowe. ? Jeśli duchowość oznacza troskę o świadomość, jej potrzeby i rozwój, to każdy, kto jako drogę życia obiera oddanie się świadomości i rozwojowi osobowości - co pociąga za sobą między innymi samoświadomość i samopoznanie - znajduje się na ścieżce duchowej. Kiedy pisałem Sześć filarów poczucia własnej wartości, zdawałem sobie sprawę, że prezentuję duchową dziedzinę wiedzy, chociaż tak tego nie nazwałem. Nauczenie się systematycznego praktykowania sześciu filarów, dążenie do włączenia ich w swoje codzienne życie i postępowanie - tak żeby stały się sposobem bycia - to właśnie poświęcenie się rozwojowi duchowemu. Każdy, kto bez przerwy usiłuje osiągać coraz wyraźniejszy obraz rzeczywistości i swojego z niej miejsca - ktokolwiek wiedziony jest pasją dążenia do takiej jasności - ten, w takim właśnie stopniu, prowadzi życie duchowe. Reszta to tylko kwestia stopnia duchowości, mierzonego ilością zainwestowanego czasu i intensywnością zaangażowania. Często można zauważyć, że duchowość jest przede wszystkim domeną doświadczenia, bezpośredniej relacji danej osoby do rzeczywistości. Religia zaś jest przede wszystkim domeną wierzeń, zasad i rytuałów. Autentyczna duchowość odzwierciedla się w sposobie życia i doświadczania rzeczywistości przez daną osobę, a nie w tym, w co ona twierdzi, że wierzy; jest wybitnie indywidualna, a nie konformistyczna. Dla kogoś religia może stać się inspiracją w osobistej podróży duchowej, w dążeniu do większej świadomości, ale religia sama w sobie nie wymaga takiego dążenia. W rzeczywistości może nawet budować iluzję duchowości, faktycznie prowadząc w przeciwnym kierunku - przez wymaganie wyrzeczenia się świadomości w imię wiary, grożenie piekłem jako karą za myślenie albo ośmieszanie tych, którzy usiłują zrozumieć to, czego się naucza. Dlatego w odniesieniu od każdej doktryny trzeba zadać pytanie: Czy pozwala ona rozwijać czy też ogranicza aktywne używanie własnego umysłu? Czy nauka ta apeluje do mojego rozumu czy do mojego strachu? Czy oferowana mi jest świadomość rzeczywistości czy ucieczka od odpowiedzialności za bycie świadomym? Odwaga zadawania i konfrontowania takich pytań jest już sama w sobie osiągnięciem duchowym. To świadomość, która oddana jest własnemu rozwojowi i samorealizacji. Łatwo uwierzyć, że jeśli pójdzie się do kościoła w niedzielę, wysłucha kazania i zaśpiewa kilka pieśni, życie człowieka ma podstawy duchowe. Jednakże takie postępowanie może być przeciwieństwem tego, czego oczekujemy, może to uwięzić umysł w błogiej kontemplacji wygodnie zaakceptowanych wierzeń, wśród których się wyrosło. Duch - przeciwnie - wzywa do powstania, do wstrząśnięcia murami tego, co znane, i przekroczenia ich. Świadomość ewoluowała i rozwijała się, od czasu kiedy pojawiliśmy się na tej planecie. Podobnie jak podczas rozwoju jednostkowego wyrastamy z prymitywnej świadomości niemowlęcia, stopniowo przyjmując coraz bardziej zaawansowane i doskonalsze formy świadomości - w rezultacie końcowym ucząc się rozumieć i wykorzystywać najbardziej skomplikowane zasady i abstrakcyjne pojęcia, będąc w stanie nie tylko myśleć, ale także myśleć o myśleniu - kiedy umysł bada sam siebie i swoje działania - tak też przez podobne etapy rozwoju przeszliśmy na przestrzeni tysięcy lat jako gatunek. Umiejętność racjonalnego myślenia, tak jak dziś rozumiemy ten proces, jest wytworem niezwykle długiego procesu ewolucyjnego. A nawet dzisiaj ci, którzy działają na wyższych poziomach racjonalności, stanowią zaledwie drobny ułamek rasy ludzkiej. Chociaż możliwość funkcjonowania na takim poziomie pojawia się we wczesnej młodości, to jednak jeśli nie jest ona rozwijana, ćwiczona i podtrzymywana, ma tendencję do zanikania u większości dorosłych. (Do takiego wniosku doszedł Jean Piaget, wybitny badacz rozwoju procesów kognitywnych.) Nie trzeba daleko szukać, aby stwierdzić, że poziom operacji umysłowych przeciętnego człowieka jest niższy niż optymalny. Większości ludzi daleko jest do korzystania z pełnego potencjału umysłu - ani takiego, którego możliwość już dzisiaj znamy, ani takiego, jakiego na razie możemy się tylko domyślać. ? ? ? Ewolucja odbywa się w nas i przez nas, a nasze perspektywy rozwoju niemal przekraczają możliwości naszych spekulacji. ? Tym ostatnim stwierdzeniem pragnę zwrócić uwagę na fakt, że nie ma żadnych podstaw, aby zakładać, że ewolucja się już skończyła. Ewolucja odbywa się w nas i przez nas, a nasze perspektywy rozwoju niemal przekraczają możliwości naszych spekulacji. Demonstrowana przez niektórych ludzi umiejętność kontrolowania procesów fizjologicznych, które do tej pory uważano za bezwiedne, to tylko prosty i dość prymitywny przykład tego, co mam na myśli. Na każdym etapie ewolucji, występowali ludzie o wyjątkowych zdolnościach, których nie mieli inni w danym czasie, a które później stawały się normą. Na przykład w okresie, kiedy operacje umysłowe większości ludzi opierały się na bezpośrednich danych zmysłowych, niektórzy, już wtedy wyżej rozwinięci, wykazywali zdolność do abstrakcyjnego, logicznego myślenia; byli to zwiastuni przyszłości człowieka. Bardzo prawdopodobne, że niektórzy z tych, których poziom postrzegania był bardziej prymitywny, patrzyli na bliźnich obdarzonych bardziej rozwiniętymi możliwościami jako na istoty posiadające siły "nadprzyrodzone". Mianem "nadprzyrodzony" określamy bowiem często coś, co, zgodnie z naszymi wyobrażeniami, jest niemożliwe. Ale oczywiście wraz z postępem wiedzy, ludzie nauczyli się traktować abstrakcyjne myślenie jako równie "naturalne", jak postrzeganie zmysłowe. Podobnie dzisiaj czasem nazywamy "irracjonalnym" lub "mistycznym" coś, co nie mieści się w naszym modelu świata lub nie pasuje do naszych wyobrażeń o "racjonalności" - błąd, omówiony w rozdziale 1. Jak zobaczymy, "mistycyzm" ma bardzo konkretne znaczenie i jeśli szafujemy nim na lewo i na prawo, sami wprowadzamy zamieszanie. Wszelkie dyscypliny duchowe - Zachodu i Wschodu - przedstawiają się jako ukierunkowane na ewolucyjny rozwój świadomości oraz oferujące wizję rzeczywistości nadrzędnej wobec tej, którą odbiera umysł obserwujący świat przez filtry tradycji, kultury i osobistej neurozy. Jednym z dowodów rosnącego wpływu tych dyscyplin jest fakt, że coraz więcej ludzi Zachodu zagłębia się w praktykę medytacji i odkrywa wiele korzyści z niej płynących - na drodze do lepszego zrozumienia siebie, zwiększonych zdolności twórczych, głębszego doceniania tego, co naprawdę istotne w życiu, lepszego zrozumienia własnych procesów umysłowych, pełniejszej percepcji rzeczywistości oraz doświadczania większego wyciszenia. Wszystko to jest całkowicie niezależne od tego, czy ktoś podporządkowuje się religijnym lub filozoficznym założeniom danej praktyki medytacyjnej czy nie. Wielu gorliwych zwolenników medytacji objawia niewielkie lub żadne zainteresowanie religią lub mistycyzmem. W medytacji jako takiej nie ma nic "mistycznego". Nietrudno zgadnąć, że skutki medytacji będą różne dla różnych osób. Dla jednych może to być udoskonalona relaksacja, dla innych - wartościowe narzędzie zrozumienia siebie, dla jeszcze innych - źródło duchowych przeobrażeń i rozwoju. Skutki niewątpliwie zależą od wielu czynników, takich jak motywy, dla których dany człowiek zaczyna praktykowanie medytacji i w jakim jest stanie psychicznym, odmiana medytacji oraz kwalifikacje nauczyciela - że wymienię tylko te trzy. Dla wielu ludzi poszukiwanie ścieżki duchowej pociąga za sobą nie tylko zwykłe praktykowanie medytacji, ale też zaangażowanie się w jakąś duchową, religijną lub mistyczną dyscyplinę. Podważając niektóre podstawowe twierdzenia tych dyscyplin, nie kieruję swoich argumentów przeciwko samej medytacji, której wielką wartość doceniam. Mam natomiast na myśli religijne lub metafizyczne wnioski, do jakich przedstawiciele tych dyscyplin twierdzą, że dochodzą, oraz epistemologię samego mistycyzmu, czyli to, jak uzasadniane są twierdzenia o zdobywaniu tej wiedzy. Przyczyną, dla której czuję się tutaj zobowiązany do krótkiej dyskusji na temat mistycyzmu, jest skojarzenie, jakie występuje wśród wielu ludzi, między świadomością, duchowością oraz "tradycyjnymi mądrościami" Zachodu lub Wschodu. Najpierw jednak wyjaśnić trzeba coś bardziej podstawowego. Bóg: uniwersalne słowo odnoszące się do - ? Dla wielu ludzi pojęcie "duchowy" ma całkiem inne znaczenie niż to, którego tu używam. Ewolucja świadomości lub umysłu nie wchodzi nawet w rachubę w ich rozumieniu tego pojęcia. "Duchowość" dla nich oznacza - i tylko oznacza - głębokie zaangażowanie w poznanie i miłość Boga (jakkolwiek to pojęcie jest interpretowane). Jeśli myślą o "potrzebach i rozwoju świadomości", to tylko w odniesieniu do tego celu. Jeden z problemów takiej definicji polega na tym, czego nie jest ona w stanie pomieścić. Nikt nie zaprzeczy, że buddyzm jest jedną z wielkich duchowych dyscyplin czy religii tego świata. A jednak w oryginalnym buddyzmie nie ma wzmianki o żadnym Bogu.1 (podobnie jak w japońskim szintoizmie.) Przeciwnicy buddyzmu podkreślali, że jest ateistyczny. Albo inny przykład: większość ludzi zgodzi się dziś, że Dalai Lama - tybetański buddysta - jest imponującym przywódcą duchowym. A jednak, kiedy zapytano go w wywiadzie, dlaczego nie mówi o Bogu, odpowiedział, że doszedł do wniosku, iż dla rozwoju duszy ludzkiej koncentrowanie się na Bogu jest gorsze niż obsesja zdobywania dóbr materialnych. Nie trzeba podzielać wszystkich tez buddyzmu, żeby zauważyć obecną w nim troskę o potrzeby i rozwój świadomości. Buddyści studiowali świadomość i jej funkcjonowanie o wiele dokładniej niż jakakolwiek religia Zachodu. (Chociaż w większości szkół mistycznych, łącznie z buddyzmem, zawsze istnieje wątek przeciwny myśli koncepcyjnej. Św. Tomasz z Akwinu, wielki filozof średniowiecza, człowiek, który na nowo wprowadził Arystotelesa do kultury Zachodu, doskonale rozumiał i prezentował ludzką zdolność myślenia koncepcyjnego i unikalną umiejętność racjonalnego myślenia.) Zawężanie pojmowania duchowości do koncentrowania się na Bogu - czy wręcz wiary w Boga - jest nieuzasadnionym ograniczeniem. Taką postawę można by nazwać metafizycznym prowincjonalizmem. ? ? ? Od dawna interesuje mnie związek między deklarowanymi przekonaniami a postępowaniem. Po wielu latach doświadczeń zauważam, że nie jestem w stanie przewidzieć najprostszych posunięć w zachowaniu danej osoby, jeśli opieram się wyłącznie na informacji, czy ta osoba twierdzi, że wierzy czy nie wierzy w Boga. Jedynym wyjątkiem jest, że jeśli ktoś twierdzi, że wierzy w Boga, istnieje większe prawdopodobieństwo, że chodzi do kościoła i modli się. Ale jeśli chodzi o pracowitość tej osoby, uczciwość, sprawiedliwość, dobre nastawienie do ludzi, otwartość na racjonalną dyskusję - nigdy nie udało mi się przewidzieć żadnej z tych cech, jeśli miałem do dyspozycji wyłącznie stwierdzenie: "wierzę - lub nie wierzę - w Boga". Znam miłych i pełnych dobrej woli teistów oraz miłych i pełnych dobrej woli ateistów - oraz oczywiście znam ich przeciwieństwa. Znam bardzo twórczych teistów i bardzo twórczych ateistów - oraz ich przeciwieństwa. Znam teistów, którzy wiedzieli, czego chcą, i żyli racjonalnie i podobnych ateistów - oraz ich przeciwieństwa. Teoretycznie można by się spodziewać, że to, jaką wiarę wyznaje dana osoba, powinno objawiać się w istotnych jej cechach i postępowaniu - takich jak pracowitość, ambicja, poczucie sprawiedliwości, prawość, zwykła przyzwoitość, spokój wewnętrzny, zaradność w pokonywaniu problemów albo zdolność cieszenia się życiem. W młodości byłem przekonany, że takie diametralnie różne sposoby patrzenia na świat muszą powodować wyraźne różnice w tych obszarach. Czułem, że powinny one mieć miejsce. Ale nigdy nie znalazłem żadnych dowodów tej tezy ani nie spotkałem się z badaniami, które potwierdziłyby moje odczucia. Chcę podkreślić, że nie chodzi mi o to, czy dana osoba określa się jako "religijna". To jest zupełnie inna sprawa. Mam tu na myśli tylko fakt określania się jako wierzącego - lub niewierzącego - w Boga. Twierdzę, że wiara (lub jej brak) sama w sobie nie mówi nic o stopniu rozwoju duchowego, etycznego lub psychicznego danej osoby. Jedną z przyczyn może być fakt, że pod pojęciem "Bóg" ludzie mają na myśli niezmiernie różne rzeczy i traktowanie tych różnic jako nieistotnych jest dużym błędem. Twierdzenie, że "wszyscy chwalimy tego samego Boga" jest frazesem, który nie jest prawdziwy. Nawet między Bogiem żydowskim i chrześcijańskim są różnice, jeśli brać serio chrześcijańską ideę Trójcy Świętej. Ale nawet jeśli żydzi i chrześcijanie (oraz muzułmanie) mogą mówić o "ojcu niebieskim" z dość dużą zgodnością znaczeń, co powiedzieć o wyznawcy deizmu, myślącym o Bogu jako o Bezosobowej Sile lub Inteligencji, która kiedyś stworzyła świat, ale wycofała się z dalszej działalności i nie uczestniczy już w ludzkich sprawach? A co powiemy o mistyku, który mówi o Bogu jako o "Istocie Rzeczy"? Czy można uznać, że ma jakikolwiek sens twierdzenie, iż wszyscy oni mówią o tym samym? Nie sądzę. Jeśli nie wiemy, co dla danej osoby oznacza słowo "Bóg", prawie nic nie wiemy też o tym, na czym polega wyznawana przez nią wiara. A jeśli uważamy, że koncepcja Boga jest co najmniej warta intelektualnego rozważenia, nie odrzucamy zasadniczych różnic definicji twierdząc, że są nieistotne, i nie stwierdzamy beztrosko, że "wszyscy chwalimy tego samego Boga". Niestety, większość ludzi potrafi tłumaczyć, co dla nich oznacza "Bóg", odwołując się wyłącznie do beznadziejnie niejasnych sformułowań - używając metafor, symboli, ulotnych abstrakcji albo mówiąc tylko, czym Bóg nie jest. "Bóg" jest pojęciem, któremu nawet teologowie nie potrafią nadać precyzyjnego i zrozumiałego znaczenia. Faktycznie, zgodnie z zasadami, jakie stosujemy do innych pojęć, ten termin okazuje się nie mieć żadnego znaczenia.2 A jeśli tak jest, dyskutowanie na temat istnienia lub nieistnienia Boga jest przedsięwzięciem problematycznym. Powstaje także kwestia, jaką rolę "Bóg" pełni w życiu wierzącego człowieka. Dla niektórych "Bóg" jest tylko konstrukcją intelektualną, która nie ma na ich życie żadnego istotnego wpływu. Dla innych stanowi niewyczerpane źródło pokrzepienia. Dla innych - źródło zarzutów i strachu. Dla innych - powodem, aby wierzyć, że jest ktoś we wszechświecie, kto ich kocha. Dla innych - uzasadnienie pocieszającej teorii, że wszystko ma jakiś sens, a za pozornymi tragediami kryje się jakiś wyższy cel. Dla innych - ostatecznym kontekstem duchowym, w którym streszcza się całość ich istnienia. ? ? ? Pamiętam, jak jako chłopiec usiłowałem odnaleźć sens koncepcji Boga. Zawsze chciałem zrozumieć, co ludzie mają na myśli mówiąc o Bogu. Przyjmowanie czegoś "na wiarę" traktowałem jak zarazę. Chciałem rozumieć. Pamiętam, jak dręczyła mnie myśl, kiedy miałem mniej więcej dziesięć lat, że "Bóg jest wszędzie". Jak coś może być wszędzie? Jedynym rozwiązaniem, jakie mi się nasuwało, był pomysł, że Bóg mógłby być wszędzie tylko pod warunkiem, że byłby wszystkim. Doszedłem w rezultacie do koncepcji prymitywnego panteizmu - i przez kilka tygodni czułem się bardzo dumny za swojej pomysłowości. Doszedłem do wniosku, że zrozumiałem, co ludzie "naprawdę mają na myśli", nawet jeśli sami sobie z tego nie zdają sprawy. Ale potem zastanowiła mnie myśl, że skoro "Bóg" i "Wszystko" (lub "Wszechświat", lub "Natura") znaczą to samo i odnoszą się od tej samej rzeczywistości, szafowanie pojęciem "Bóg" nic nie dodawało do mojego zrozumienia świata. Zacząłem podejrzewać, że używanie określenia "Bóg" w taki sposób oznaczało tylko chęć ocalenia tego pojęcia, lecz jednocześnie unicestwiało samą koncepcję. Zawracałem głowę wielu ludziom - członkom rodziny, kolegom, rodzicom kolegów, nauczycielom, żydom, protestantom, katolikom - zadając dwa pytania: "Co rozumiesz pod pojęciem ?Bóg??", oraz "Na jakiej podstawie twierdzisz, że On istnieje?" Pewien rabin odpowiedział: "Przez Boga rozumiem stwórcę wszechświata, a wierzę w Niego, ponieważ, jak inaczej możesz wyjaśnić, że wszyscy tu jesteśmy albo że wszechświat w ogóle istnieje?" Czułem, że coś się nie zgadza w tym, co mówił rabin, ale nie potrafiłem wtedy mu odpowiedzieć. ? ? ? Wszechświat istnieje. Od tego musimy zacząć. ? Stałem się ateistą w wieku dwunastu lat, kiedy pewnego dnia szedłem ulicą i rozważając słowa rabina, spojrzałem na niebo i? doznałem olśnienia. Z perspektywy czasu powiedziałbym, że to olśnienie było przeżyciem duchowym. Uderzyła mnie nagle poczucie, że wszechświat jest jednością, w całej swojej niewyobrażalnej bezgraniczności. Pomyślałem: jeśli Bóg jest potrzebny do wyjaśnienia istnienia wszechświata, to jak można wyjaśnić istnienie Boga? W końcu Bóg, jeśli istnieje, jest co najmniej tak wspaniały i imponujący jak wszechświat, więc wymagający co najmniej tak wielkiego wyjaśnienia. Ale skoro tak, to kto lub co stworzyło Boga? I kto lub co stworzyło to, co stworzyło Boga? Wpadamy w nieskończony łańcuch pytań. Wiadomo, że gdzieś musimy zacząć. Czy nie lepiej więc zaakceptować istnienie wszechświata - istnienia, jakąkolwiek ma ono formę - jako punkt wyjściowy wszystkiego? (Zacząć od samego istnienia, jak się później nauczyłem mówić, jako ostatecznego, nieredukowalnego pewnika). Niezależnie od tego, przez jakie etapy rozwoju wszechświat może przechodzić i jakie różne formy przyjmować w czasie, w ostatecznym rozrachunku, wszechświat istnieje. Od tego musimy wyjść. Poczułem wielki przypływ radości i, patrząc na błękit nieba nade mną, zieleń drzew na ulicy, ludzi siedzących na werandach, jadące samochody, dzieci bawiące się na chodniku - poczułem miłość; takiego rodzaju miłości nigdy przedtem nie doświadczyłem: miłość do życia. Miłość do samego istnienia. Opanowało mnie poczucie wielkiej błogości. "Najmądrzejsi ludzie wierzą w Boga! - mama wykrzykiwała tego dnia przy kolacji. - Einstein wierzy! Jak ty możesz nie wierzyć?" Zaprotestowałem: "Ale dlaczego ludzie wierzą?" "To są mądrzy ludzie. Już oni się nie mylą". Później wiele razy słyszałem ten argument w różnych wersjach. W szkole ktoś powiedział: "Czy myślisz, że tylko ty znasz prawdę - a wszyscy inni się mylą?". Zacząłem podejrzewać, że większość ludzi wierzy w Boga tylko dlatego, że wierzą pozostali, a nie z powodu swoich spostrzeżeń, wiedzy lub własnego doświadczenia. Zastanawiałem się, czy na podobnych zasadach opierają się też inne przekonania ludzi - temat, który rozwinąłem wiele lat później w książce Taking Responsability (Odpowiedzialność), w dyskusji na temat metafizyki towarzyskiej.3 Na przestrzeni stuleci filozofowie usiłowali opracować racjonalne dowody na istnienie Boga (jakkolwiek zdefiniowanego), aby zademonstrować, że teizm niekoniecznie musi wymagać aktu wiary lub doświadczenia mistycznego. Wszystkie te wysiłki spełzły na niczym.4 Za każdym razem inni filozofowie wykazywali, że argumenty nie są spójne. Nie ostał się żaden dowód, którego nie udałoby się obalić. (Jednakże, jeśli ktoś zostanie przekonany przez któryś z tych dowodów, nie wiedząc, jak go obalić, akceptacja teizmu przez tę osobę nie jest już oparta na ślepej wierze.) Ważne, by zauważyć, że wielu wierzących protestuje nawet przeciwko usiłowaniu oparcia wiary w Boga na racjonalnym rozumowaniu. Uważają, że Bóg, którego istnienie można by udowodnić, nie byłby prawdziwym Bogiem - tylko zjawiskiem podlegającym badaniom naukowym. Przybierają postawę: skoro racjonalne myślenie nie może poradzić sobie z koncepcją Boga, tym lepiej dla Boga i gorzej dla racjonalnego myślenia - problem jest z racjonalnym myśleniem, a nie z Bogiem. ? ? ? Świadome życie wymaga zadawania pytań: Na jakiej podstawie tak uważasz? Jakie są na to dowody? ? Nie jest moim celem tutaj argumentowanie za istnieniem lub przeciwko istnieniu Boga. Wymagałoby to o wiele dłuższej dyskusji i poruszenia większej ilości tematów. Chociaż sam nigdy nie poznałem argumentu ani nie doświadczyłem niczego, co przybliżyłoby mnie do koncepcji Boga (jakkolwiek zdefiniowanego), nie jest to temat, wobec którego miałbym być wojowniczo nastawiony. Mój cel jest inny: po pierwsze, wyraźnie uniezależnić wiarę w Boga od jakiegokolwiek aspektu świadomego życia, tak jak ja je widzę; po drugie, zwrócić uwagę, że jeśli rozumiemy racjonalne myślenie, tak jak je zdefiniowałem w rozdziale 1, musimy zdać sobie sprawę z tego, że stwierdzenie "tym gorzej dla racjonalnego myślenia" jest równoznaczne z "tym gorzej dla świadomości". Nie jest przejawem świadomego życia mówienie: "w ten sposób czuję, więc taka jest prawda". Świadome życie wymaga zadawania pytań: Na jakiej podstawie tak uważasz? Jakie są na to dowody? Podobnie jak musimy kwestionować błąd utożsamiania duchowości z teizmem lub religią i założenie, że są ze sobą nieodłącznie i bezspornie związane, tak też należy kwestionować inne powszechne założenia na temat duchowości, w nie mniejszym stopniu błędne. Polegają one na utożsamianiu z: przekroczeniem JA (autotranscendencją), mistycyzmem, etyką bezinteresowności. Rozważmy je po kolei. Przekroczenie JA: ale kto je przekracza? W literaturze poświęconej duchowości idea "przekroczenia" własnego JA często zajmuje poczytne miejsce. Jest często kojarzona z "zaniknięciem ego". Zakłada się, że rozwój świadomości nieuchronnie prowadzi do odkrycia, iż JA jest więzieniem, z którego trzeba się wydostać. Buddyzm, który staje się coraz bardziej popularny i wpływowy na Zachodzie, budząc entuzjazm u ludzi, którzy chcą się odnaleźć na ścieżce duchowej, posuwa się jeszcze dalej. Twierdzi, że JA nie istnieje - jest tylko iluzją - "przebudzenie" zaś powoduje wyzbycie się tej iluzji. Buddyzm naucza, że więzienie, z którego należy się wyzwolić, to nie JA, ale przekonanie, że jest się swoim JA lub że się to JA ma. Jako sposób tego wyzwolenia zaleca medytacyjną samoobserwację - długotrwałą obserwację swoich procesów wewnętrznych. Jak wyraził to kiedyś w rozmowie ze mną pewien badacz buddyzmu: "Obserwacja JA prowadzi do przekroczenia JA. Zanika poczucie indywidualnej tożsamości." Natychmiast nasuwa się pytanie: Jeśli wrota oświecenia wreszcie otwierają się, kto przez nie wkracza, skoro JA, ego i tożsamość zniknęły? ? ? ? Kto przekracza JA? Odpowiedź brzmi: JA. Nie ma ucieczki od tej prostej prawdy. ? "Przekroczyć" oznacza wznieść się ponad ograniczony kontekst lub perspektywę, na wyższy poziom, z którego więcej można zobaczyć. Lepsze pole widzenia nie neguje ani nie unieważnia poprzedniego, węższego spojrzenia, tylko akceptuje je i wznosi się wyżej. Jak omawiałem to w Honoring the Self (Jak szanować swoje JA), sam rozwój może być widziany jako seria przekroczeń (transcendencji), w miarę jak wznosimy się z dowolnego stopnia rozwoju na wyższy pod względem emocjonalnym, poznawczym, moralnym itp. Dlatego na przykład, zgodnie z teorią etapów rozwoju poznawczego według Piageta, przekraczamy dany poziom funkcjonowania umysłu, aby osiągnąć wyższy.5 Podobnie, według teorii etapów rozwoju moralnego autorstwa Kohlberga, przekraczamy określony poziom perspektywy moralnej, aby osiągnąć wyższy.6 W innym sensie, ale według tej samej zasady, kiedy wyrastamy z uzależnienia na tyle, aby opuścić rodzinę i nauczyć się egzystować jako samodzielnie utrzymujące się jednostki, przekraczamy pewien poziom rozwoju, aby wejść na wyższy - zmierzając w kierunku autonomii. Także, w idealnym przypadku, z chwilą kiedy przestaję się utożsamiać wyłącznie z własnym ciałem, emocjami, przekonaniami lub myślami, kiedy zaczynam zdawać sobie sprawę, że moje ostateczne JA - moje ego - jest jednoczącym centrum samej świadomości (tym, co myśli, decyduje, ma wolę), a nie tylko treścią tej świadomości, wówczas wznoszę się z niższego poziomu postrzegania siebie w świecie na wyższy, bardziej dojrzały. Tak właśnie uważam, że zawsze wygląda transcendencja, jeśli poprawnie się ją interpretuje. Dochodząc do sedna sprawy, musimy teraz zapytać: Kto przekracza JA? Odpowiedź brzmi: ja. Nie ma ucieczki od tej prostej prawdy. Jeśli brać dosłownie termin "przekroczenie JA", okazuje się, że jest wewnętrznie sprzeczny - logicznie niespójny. Nie można stworzyć na jego podstawie jasnej, zrozumiałej koncepcji. Te dwa słowa niosą wzajemnie sprzeczną treść - podobnie jak "kwadratowe koło". Można wypowiedzieć te słowa, ale co one oznaczają? Jeśli nawet nie widzimy, że aby transcendencja mogła nastąpić, ktoś musi jej dokonać, musimy zadać sobie inne pytanie, na które nie ma odpowiedzi: Kto dozna rozkoszy obiecanej tym, którzy wyzwolą się z własnego ego? Jest oczywiste, że jeśli odrzucimy JA i ego, znika świadomość. A osoba w takim stanie nazywa się nieprzytomną lub martwą. Można mówić o przekroczeniu ograniczającej koncepcji samego siebie. Nie można - racjonalnie - mówić o przekroczeniu swojego JA. Można mówić o transcendencji zbyt ograniczonego ego. Nie można - racjonalnie - mówić o transcendencji ego (jeśli tylko rozumie się, czym ego naprawdę jest, i nie utożsamia go z próżnością ani defensywnością). Źródłem nieporozumień dla niektórych ludzi może być całkiem normalne poczucie zapominania o sobie lub obojętności na siebie, które nie ma jednak nic wspólnego z poruszanym tutaj tematem. Na przykład, jeśli mamy wysokie poczucie własnej wartości, mamy skłonność w większości przypadków, a z pewnością w kontekście pracy, koncentrowania się na tym, co robimy, a nie na sobie. Na ogół siedząc przy biurku nie rozmyślamy, jacy to jesteśmy wspaniali. Ale to nie oznacza, że wyzbyliśmy się swojego JA. Oznacza jedynie, że JA jest dostatecznie bezpieczne w poczuciu swojej wartości. Albo inny przykład: jeśli czasem postanawiamy pozbawić się jakichś zwykłych przyjemności życia z powodu pasji do swojej pracy, jest to akt spełnienia naszego JA, a nie wyzbywania się go. Jeśli czasem decydujemy się odmówić sobie jakichś wygód lub przyjemności dla osoby, którą kochamy, mówienie, że robimy to tylko dlatego, że pozbyliśmy się swojego JA lub że mamy zwyczaj poświęcać się, byłoby śmiertelną obrazą. Wielkim dowodem szacunku w miłości jest częściowe utożsamianie swojego dobra z dobrem partnera. Trzeba więc wyraźnie zauważyć różnicę między takim postępowaniem a wyzbywaniem się ego. Ciekawe, że zaprzeczanie realności istnienia JA czy ego zauważyć można też u filozofa Zachodu, który wydawałby się odległy od jakichkolwiek tradycji mistycznych. Empiryk brytyjski David Hume w swym Traktacie o naturze człowieka napisał: Z mojego punktu widzenia, kiedy wchodzę w najintymniejszy kontakt z czymś, co nazywam sobą, zawsze natykam się na taką czy inną percepcję - ciepła lub zimna, światła lub cienia, miłości lub nienawiści, bólu lub przyjemności. Nigdy nie przyłapałem się bez żadnej percepcji i nigdy nie zaobserwowałem nic innego niż percepcje.7 Na tej podstawie Hume doszedł do wniosku, że nie istnieje nic takiego jak JA lub ego, ponieważ był on wierny przekonaniu, ze tylko bezpośrednie doświadczenia zmysłowe są w stanie potwierdzić lub zaprzeczyć temu, co dzieje się w rzeczywistości. Wersja buddyjska jest nieco inna, ponieważ świadomość nie jest utożsamiana ze strumieniem odczuć zmysłowych. Ale oba punkty widzenia zgadzają się pod tym względem, ze istnieje tylko strumień postrzegania i że koncepcja świadomego JA lub ego jest zbędna, a nawet nieprawidłowa. Aby zacytować W. T. Stace?a z Mysticism and Philosophy (Mistycyzm i filozofia): Doktryna ta [anatta, czyli nieposiadania duszy] odrzuca w drodze rozumowania, identycznego ze sławnym argumentem Davida Hume, całą koncepcję JA, czyli duszy. Stwierdza, że w umyśle nie ma nic poza jego empiryczną zawartością, i na tej podstawie dochodzi do wniosku, jak to zrobił Hume, że JA nie jest niczym więcej niż strumieniem stanów świadomości.8 Stace dodaje w następnym akapicie, że "odrzucenie czystego ego oznacza odrzucenie także samego doświadczenia mistycznego", ponieważ nie miałby kto odbierać tego doświadczenia. Istnienie świadomości pociąga za sobą istnienie ego. Istnienie postrzegania, nawet na najwyższym, jaki można sobie wyobrazić poziomie, pociąga za sobą istnienie JA. Nawet po transcendencji wszystkich koncepcji samego siebie i odrzuceniu przywiązania do wszystkiego, jeśli tylko istniejemy jako istoty, które wiedzą i doświadczają, jakkolwiek byśmy to interpretowali, "JA", które myśli, odczuwa, doświadcza - "JA", które jest świadome - pozostanie. (Nie wyklucza to możliwości, że w miarę wznoszenia się na coraz wyższe szczeble rozwoju, sposób, w jaki wewnętrznie doświadczamy "JA" może ulegać zmianie.) Ustosunkowując się do argumentu Hume/buddyzm, chcę zwrócić uwagę, że wymaganie, aby JA lub ego było obiektem postrzeganym, jest nieporozumieniem. Ponieważ przez JA lub ego w tym ostatecznym znaczeniu rozumiemy świadomość, tak jak ona istnieje w danym człowieku, byłoby niezwykłe - a nawet niewyobrażalne - aby świadomość była w stanie postrzegać samą siebie. Jeśli z natury świadomość jest organem postrzegania, musi być skierowana na zewnątrz, na coś innego niż on sama - podobnie jak oczy są skierowane na zewnątrz i nie mogą, bez lustra, widzieć samych siebie. Jeśli oczy mogłyby mówić i powiedziałyby (w świecie bez luster): "Widzę ludzi i inne obiekty, ale nie mogę zobaczyć siebie, więc nie mam podstaw, aby zakładać, że istnieję" - czy byłby to słuszny wniosek? Co więcej, sama koncepcja świadomości opiera się na obserwacji istnienia innych istot - innych JA - które są świadome. Rozwój umysłu ludzkiego nie mógłby doprowadzić do koncepcji świadomości bez tych obserwacji. Nasze pojmowanie tej koncepcji wykształciło się całkowicie w kontekście zrozumienia, że świadomość jest atrybutem pewnych istot żyjących. Logicznie nie wolno nam ignorować tego kontekstu i udawać że wymyśliliśmy koncepcję świadomości nie wiadomo skąd, jakby istniała w próżni - lub jakby świadomość mogła istnieć w oderwaniu od kogoś, człowieka czy zwierzęcia, który jest świadomy. (Byłoby to tak, jakbyśmy używali pojęcia łokieć, jednocześnie ignorując jako nieprawdziwe lub niepotrzebne istnienie kogoś, do kogo ten łokieć należy.) W epistemologii obiektywizmu nazywa się to "błędem ukradzionego pojęcia" - w tym wypadku "świadomość" byłaby tym ukradzionym pojęciem.9 Rozwijając tę myśl: podobnie jak nie możemy zachować pojęcia "sierota" usuwając pojęcie "rodzic", na którym "sierota" logicznie i genetycznie się opiera, nie wolno nam używać terminów takich jak "Świadomość", "Umysł" lub "Duch" - jak to robią mistycy - usuwając kontekst pojęciowy, który nadaje im sens (jak to ma miejsce w przypadku "świadomości bez kogoś, kto jest świadomy"). Wyrażenia w rodzaju "Kosmiczna Świadomość", "Uniwersalny Umysł" lub "Świadomość bez Przedmiotu" (w sensie świadomości bez jakiegokolwiek obiektu, którego mogłaby być świadoma) mogą sprawiać wrażenie, że coś oznaczają, ale tylko dopóki nie zapytamy: "A tak dokładnie, co?" Aby zacytować Ayn Rand, która z podziwu godną klarownością stwierdziła: Istnienie istnieje [to, co jest, jest] - a z aktu zrozumienia tego stwierdzenia wynikają dwa pochodne aksjomaty: że istnieje coś, co się postrzega, i że istnieje się posiadając świadomość, czyli zdolność postrzegania tego, co istnieje. Jeśli nic nie istnieje, nie może być świadomości: świadomość bez niczego, czego mogłaby być świadoma, jest pojęciem wewnętrznie sprzecznym. Świadomość świadoma tylko siebie jest pojęciem wewnętrznie sprzecznym: nim mogłaby zidentyfikować się jako świadomość, musiałaby najpierw być świadoma czegoś. Jeśli to, co twierdzisz, że postrzegasz, nie istnieje, to tym, co posiadasz, nie jest świadomość.10 (Kursywa dodana.) Zatem każdy, kto twierdzi, że jest świadomy, oświadcza jednocześnie: "Istnieję - i istnieje też coś innego niż ja". Nie można, bez narażania się na absurdalną nielogiczność, twierdzić: "Jestem świadomy - ale nie mam "JA". JA jest iluzją". Przypomina to sławnego kota z Cheshire w Alicji w krainie czarów - uśmiechającego się kota, który znika, pozostawiając tylko swój uśmiech. Mistycyzm: jak uzasadnia swoje racje Mistyczna idea przekraczania JA jest blisko związana z twierdzeniem, że odrębność jest złudzeniem. Zgodnie z tym poglądem, w rzeczywistości "wszystko jest Jednością". Uważa się, że doświadczenie tej mądrości - kiedy cała percepcja odrębności, wszystkie "dualizmy", wszystkie różnice, znikają - jest ostatecznym triumfem świadomości. Formułując to bardziej personalnie, celem naszego rozwoju duchowego jest ciągłe burzenie murów stawianych przez ego, które stwarzają złudzenie naszej odrębności od innych rzeczy i stworzeń we wszechświecie, aż wreszcie osiągamy stan świadomości pozbawiony poczucia odrębności, pozbawiony indywidualności, pozbawiony poczucia osobistej tożsamości (za wyjątkiem utożsamiania się ze wszystkim, co istnieje). Albo, jeszcze lepiej, osiągamy idealny stan, gdy potrafimy utożsamiać się wyłącznie z "Boskością", "Jedynym Jestestwem" lub "Istotą Rzeczy". Jakkolwiek by tego nie formułować, zasadnicza myśl sprowadza się do tego, że wszystko, co w jakikolwiek sposób jest związane z indywidualnością, musi zostać odrzucone. Rozumowanie polega na tym, że z chwilą, kiedy ustanawiamy granice, tworzymy możliwość antagonizmu. JA może wytoczyć wojnę tylko czemuś, co uważa za coś innego, za nie-JA. Może to być prawdą, ale również prawdą jest stwierdzenie, że nim wytyczymy granice - czyli uznamy indywidualną tożsamość - nie jesteśmy w stanie kochać. JA może kochać inne JA tylko wtedy, kiedy jest w stanie rozróżnić je od siebie. Nawet Narcyz musiał sobie wyobrażać, że jego odbicie było kimś innym. Jednakże oponenci odrębności i granic nalegają, że tylko wtedy kiedy nasze poczucie tożsamości, czyli JA, rozwinie się do tego stopnia, by ogarnąć wszystko, co istnieje, tyko wtedy, kiedy zdamy sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy Jednością, zniknie wszelka możliwość okrucieństwa i wrogości. W Mysticism and Philosophy (Mistycyzm i filozofia), W. T. Stace pisze: Hinduizm, ale w jeszcze większym stopniu buddyzm, podkreśla, że to odrębność każdego indywidualnego ego i przywiązanie do tej odrębności są źródłem nienawiści i wszelkiego zła moralnego (?). Tylko wyzbycie się przez człowieka swojego odrębnego ego i myślenie o sobie nie tylko jako "JA", ale utożsamianie się z życiem wszystkich innych ludzi oraz z życiem Boga, może dać mu nadzieję na zbawienie. A także: Podstawą teorii etyki mistycznej jest twierdzenie, że odrębność indywidualnych JA powoduje egoizm, będący źródłem konfliktów, zachłanności, agresywności, samolubności, nienawiści, okrucieństwa, złośliwości i innych form zła; oraz że ta odrębność jest usuwana w mistycznej świadomości, w której wszystkie różnice zostają zniesione.11 Koncepcja ta nie ogranicza się wyłącznie do buddyzmu i hinduizmu. Wielu uczonych twierdzi, że jej rdzeń ezoteryczny można odnaleźć praktycznie we wszystkich religiach i tradycjach mistycznych. Chcę zwrócić uwagę na to, co mistycy w gruncie rzeczy mówią. Nie powołują się na pobudzające duszę doświadczenie łączności ze wszystkim, co istnieje. Przeżycie takie czasem jest określane jako poczucie "zjednoczenia z naturą" lub "zjednoczenia z wszechświatem". To właśnie niektórzy ludzie mają na myśli mówiąc o "odczuwaniu duchowości". Uczucia takie nie są tym, co mistycy mają na myśli, kiedy mówią o obaleniu odrębności. Stwierdzenie: "czuję się zjednoczony z naturą (lub czymkolwiek innym)" jest ciągle uznawaniem różnicy między JA i naturą lub JA i wszechświatem. Jestem tam ciągle ja i coś, z czym się jednoczę. To, co mistycy proponują, jest stanem, w którym rozgraniczenie pomiędzy JA i nie-JA całkowicie zanika - i nie tylko to rozgraniczenie, ale również różnica między jabłkami i krzesłami, samochodami i chmurami, dorosłymi i dziećmi, mordowaniem i rodzeniem. Tak właśnie wygląda znoszenie wszelkich różnic. ? ? ? Żadna cecha ludzka nie jest bardziej potrzebna z punktu widzenia przetrwania, niż umiejętność rozróżniania. ? Poza tym trzeba zauważyć, że kiedy "odrębność jest obalona", znika nie tylko nienawiść i okrucieństwo, ale także dobroć, współczucie, hojność, podziw i miłość - ponieważ kto się tam znajdzie, aby inspirować takie uczucia, a także kto się tam znajdzie, aby je odczuwać? Z chwilą kiedy tożsamość znika, znika również wszystko inne. Żadna cecha ludzka nie jest bardziej potrzebna z punktu widzenia przetrwania niż umiejętność rozróżniania. Prawidłowy rozwój niemowlęcia wymaga, aby pojęło fakt odrębności. Jeśli odrębność i indywidualność nie tworzą się, mamy do czynienia z psychozą. Co więcej, jeśli nie potrafimy odróżnić jedzenia od trucizny, nie jesteśmy w stanie utrzymać się przy życiu. Im więcej różnic potrafimy rozpoznać, tym efektywniej możemy poruszać się w świecie. Dojrzały osobnik zawsze zdaje sobie sprawę z większej ilości różnic, niż niedojrzały. Osoba żyjąca świadomie zawsze zdaje sobie sprawę z większej ilości różnic, niż osoba, która nie żyje świadomie. W tej rzeczywistości, na tym świecie zdolność zauważania i uznawania różnic jest absolutną koniecznością. W jakiej rzeczywistości i w jakim świecie nie jest to koniecznością? Jak można nazwać triumfem świadomości osiągnięcie stanu, w którym nie można podejmować efektywnych decyzji - stanu, z którego trzeba wyjść, aby móc funkcjonować? Nawet w celu kupienia książki, która zaleca obalenie wszelkich odrębności, trzeba posiadać zdolność wyodrębniania. W przeciwnym wypadku może okazać się, że kupi się książkę popierającą konieczność odrębności. Nikt oczywiście nigdy nie sugerował, że kiedy w pełni "oświecone" istoty - w pełni rozwinięci, czyli "spełnieni" mistrzowie duchowi - poruszają się w świecie, nie muszą dokonywać takich samych rozróżnień, jak cała reszta z nas. Rozpoznają oni, gdzie kończy się ich ciało, a zaczynają drzwi, dokładnie tak jak my. Różnica, jak się okazuje, polega na tym, że oni jednocześnie wiedzą, że wszystkie tego rodzaju różnice są złudzeniem. Takie stwierdzenie prowadzi do niezwykłego wniosku - mianowicie, że kiedy będziemy już w stanie prawidłowo odbierać rzeczywistość i działać w zgodzie z tą percepcją, nie będziemy mogli prawidłowo funkcjonować; więcej: nie będziemy w stanie odżywiać się (jako że nie będzie "się", które można karmić). A tym, co chroni nas w tej chwili, jest nasza ślepota. Zawsze większości z nas wydawało się, że funkcjonujemy lepiej, gdy percepcja rzeczywistości zgadza się z tym, czym rzeczywistość faktycznie jest - natomiast kiedy działamy pod wpływem iluzji, złudzenia lub halucynacji, zwykle powoduje to bolesne konsekwencje. Jednakże mistycy informują nas, że na najwyższych etapach rozwoju duchowego jest dokładnie odwrotnie. Dowiadujemy się też, że nieumiejętność doceniania tej mądrości jest ograniczeniem wynikającym z nieprawidłowego rozwinięcia naszych umysłów. Negacja istnienia prawdziwego JA prowadzi od poważnych komplikacji intelektualnych. Jeśli przekonanie, że istnieję jako odrębna jednostka, jest złudzeniem, niewątpliwie jest to moje złudzenie, co oznacza, że w jakiejś formie jednak istnieję. Nawet jeśli przekonywano by mnie, że jestem tylko złudzeniem w czyjejś świadomości, wtedy ten ktoś musiałby istnieć i tak dalej, weszlibyśmy w nieskończony łańcuch regresji. Jeśli można powiedzieć, że ostatecznie istnieje tylko Kosmiczna Świadomość - do czego sprowadza się, niezależnie jak sformułowane, to co mówią mistycy - wynika z tego, że Kosmiczna Świadomość (lub Bóg, lub Cokolwiek) sama nie zna swojej natury, ulega złudzeniom i nie potrafi poprawnie odbierać rzeczywistości. Jeśli ktoś jest gotów przyznać, że Jedyna Jestestwo, Istota Rzeczy czy Boskość doznaje złudzeń w percepcji rzeczywistości, nie ulega wątpliwości, że ten ktoś wpadł w logiczną niespójność. ? ? ? Jednakże mistycyzm nie przejmuje się zbytnio logiczną niespójnością. Mistycyzm twierdzi, że są takie aspekty istnienia, o których można dowiedzieć się tylko za pomocą szczególnych zdolności poznawczych, które nie mogą być poddane ocenie obserwacji zmysłowej ani racjonalnemu rozumowaniu. W dziedzinie, w której te szczególne zdolności niepodzielnie panują - a mianowicie w dziedzinie prawdziwej natury rzeczywistości - autorytet tych zdolności jest niepodważalny i nie podlega kwestionowaniu, dowodom ani logice. Mistyk mógłby dać taki przykład: Kiedy patrzymy na kij zanurzony w wodzie, wydaje nam się, że kij jest zgięty. Ale racjonalne myślenie pozwala odkryć, że naprawdę kij jest prosty, a złudzenie powodowane jest tym, że promienie światła mają mniejszą prędkość w wodzie niż w powietrzu; racjonalne myślenie pozwala nam zrozumieć, że to nie nasze zmysły nas oszukały, ale że to my źle zinterpretowaliśmy to, co one nam przekazały. Jednakże nie jesteśmy w stanie tego pojąć, jeśli ograniczymy się wyłącznie do polegania na zmysłach - musimy wznieść się na wyższy poziom, poziom intelektualny. Bardzo podobnie, jeśli polegamy wyłącznie na racjonalnym rozumowaniu i zmysłach, ograniczamy swoje możliwości poznawcze; pojmowanie rzeczywistości będzie, siłą rzeczy, błędne, przynajmniej w niektórych wypadkach - na przykład, wszelkie rozważania o naturze Boga nieuchronnie prowadzą do beznadziejnych sprzeczności - i jedynym wyjściem w tej pułapki jest wzniesienie się na jeszcze wyższy poziom świadomości, poziom mistycznego wglądu, gdzie wszystkie sprzeczności znikają. Zajmę się tym rozumowaniem za chwilę. ? ? ? Jednym z wniosków, do których wielkie światowe tradycje mistyczne zwykle dochodzą, jest to, że prawdziwym "materiałem", z którego zbudowana jest rzeczywistość nie jest materia, ale świadomość, czyli umysł. "Umysł i tylko umysł jest tym, co istnieje" - pisze Ken Wilber w Up from Eden (Wzwyż od Edenu) - "nie zajmujący przestrzeni, a więc nieskończony, ponadczasowy, a więc wieczny, poza nim nic nie istnieje".12 Ten pogląd metafizyczny przyjęło również wielu intelektualistów Zachodu, zwłaszcza w ostatnich kilkudziesięciu latach, po części jako protest przeciwko metafizyce materializmu dziewiętnastego wieku, który tak bardzo zdominował współczesny mu sposób myślenia. To nowe spojrzenie jest niewątpliwie traktowane jako krok w kierunku wyższej świadomości i większej duchowości. Materializm jest doktryną mówiącą, że istnieje tylko materia i jej ruch. Według materializmu, wszystkie zjawiska związane za świadomością mogą być w rezultacie końcowym "zredukowane" do tych przemieszczeń. Ponieważ koncepcja "materii" staje się coraz bardziej nieuchwytna i sprawia coraz większe kłopoty we współczesnej fizyce - można by powiedzieć, że się "odmaterializowała" - wielu ludzi woli dziś mówić, że wszystko, co istnieje, to fizyczna rzeczywistość. Większość dzisiejszych książek, które "wyjaśniają", na czym polega umysł i świadomość, pisanych jest w tym świetle lub pod istotnym wpływem tego poglądu. Jednakże musimy zdać sobie sprawę, że te dwie teorie nie wyczerpują wszystkich możliwości. Nie musimy ulegać ani jakiejś formie materializmu ani idealizmu. Nikt nas nie zmusza, abyśmy "redukowali" świadomość od materii ani materię do świadomości. Możemy całkiem logicznie twierdzić, że zarówno materia, jak i świadomość nie są wzajemnie redukowalne. Istnieją potężne argumenty intelektualne przeciwko redukcjonizmowi i nie ma powodu, aby go na siłę stosować. Metafizycznie umysł i materia są różne. Ale jeśli są różne pod każdym względem, wyjaśnienie ich oddziaływania staje się problemem nie do pokonania. W jaki sposób umysł może wpływać na materię, a materia na umysł, jeśli nie mają ze sobą absolutnie nic wspólnego? A jednak wydaje się bezsporne, że takie wzajemne oddziaływanie istnieje. Dylemat zapewne odegrał rolę w usiłowaniu redukowania ich do siebie nawzajem. Bez wdawania się w szczegóły chcę zasugerować możliwe rozwiązanie. Nie ma nic automatycznie nielogicznego - nic, co przeczyłoby całej naszej współczesnej wiedzy - w twierdzeniu, że istnieje jakaś głębsza rzeczywistość, która objawia się jako materia i świadomość. Zaletą tej hipotezy jest to, że pozwala wyjaśnić problem dręczący filozofów przez stulecia - "umysł-ciało" - problem wyjaśnienia, jak oddziałują na siebie świadomość i rzeczywistość fizyczna. Jeśli mają wspólne źródło, to mają coś, co je łączy, dzięki czemu ich oddziaływanie na siebie staje się mniej zagadkowe. W jaki sposób moglibyśmy przetestować tę hipotezę lub udowodnić ją, to już inna sprawa. Jednakże nazywanie tej wspólnej istoty "Bogiem" lub "Duchem" nie wyjaśniałoby nic, a raczej dodatkowo zaciemniałoby obraz tego, co chcemy zrozumieć. ? ? ? Chcę wrócić do wątku, który jest tutaj naszym głównym celem: jaki zachodzi związek między świadomym życiem a duchowością. Ponieważ w dzisiejszych czasach każda dyskusja o duchowości nieuchronnie prowadzi do twierdzeń mistycyzmu, przyjrzyjmy się głównej tezie mistycyzmu: naturalny rozwój świadomości prowadzi do przemiany duchowej, która wyzwala umysł z łańcuchów logiki i racjonalnego myślenia doprowadzając do doskonalszej i godniejszej zaufania wizji rzeczywistości. Mniejsza z tym, że sprzeczności, które głosi, całkowicie gwałcą samą świadomość. Mniejsza z tym, ze koncepcje te całkowicie podważają najgłębsze korzenie koncepcji rzeczywistości. Mniejsza z tym, że cała struktura ludzkiego rozumowania opiera się na możliwości zrozumienia tożsamości jako nieodłącznego elementu samego istnienia (jak to widzieliśmy w rozdziale 1). Mniejsza z tym, że wiele twierdzeń mistycyzmu, w ich dosłownym brzemieniu, jest koncepcyjnie niezrozumiała, a co za tym idzie bez sensu (tak jak na przykład niezrozumiałe byłoby stwierdzenie: "W nowym stanie oświecenia widzę, że wszystkie kwadraty są okrągłe"; wewnętrzne sprzeczności odbierają sens). Zapomnijmy na razie o tych obiekcjach i zapytajmy: Dlaczego powinniśmy wierzyć w to, co twierdzą mistycy? Na jakiej podstawie? Dlaczego w ogóle powinniśmy dyskutować na ten temat? Na takie dictum Wilber ma interesującą odpowiedź. Podaje ją w książce Eye to Eye (Oko w oko), która jest próbą uzasadnienia wiarygodności wiedzy uzyskanej poprzez "oko kontemplacji", postulowane przez mistyka narzędzie poznania. Postanowiłem skoncentrować się na tym argumencie, ponieważ uważam go za najbardziej pomysłowy ze wszystkich, jakie do tej pory widziałem. Postaram się streścić kwintesencję tego rozumowania w kilku akapitach. Chrześcijański mistyk św. Bonawentura nauczał, że są co najmniej trzy metody zdobywania wiedzy - "oko ciała, którym odbieramy świat zewnętrzny składający się z przestrzeni, czasu i obiektów fizycznych; oko rozumu, którym zdobywamy wiedzę dotyczącą filozofii, logiki i samego umysłu; oko kontemplacji, które umożliwia wzniesienie się do wiedzy na temat realiów transcendentalnych."13 Wiele błędów i chaosu wprowadzonych zostało do myśli ludzkiej z powodu "błędu kategorii", który polega na usiłowaniu używania oka jednej domeny do oceniania spraw innej. Na przykład, mówi ta teoria, jeśli chcemy znać kolor ściany, patrzymy - a nie "rozumujemy" na ten temat. Jeśli chcemy poznać zależności logiczne, myślimy - a nie usiłujemy szukać odpowiedzi za pomocą zmysłów. Jeśli chcemy poznać naturę Boga, używamy oka kontemplacji - nie odwołujemy się do zmysłów ani intelektu. Jeśli mistyk wygłasza poglądy dotyczące świata nauki, na przykład od jak dawna istnieje Ziemia, występuje poza swoją własna domeną i naukowiec może łatwo wykazać, że się ten mistyk myli. Jeśli naukowiec wygłasza stwierdzenia dotyczące realiów transcendentalnych, występuje poza swoją właściwą domeną i tu jego opinie nie mają wartości. Jednakże, jak twierdzi Wilber, zasady, za pomocą których prawdziwość wiedzy w tych trzech dziedzinach jest potwierdzana, są ostatecznie te same - jest to jego kluczowe stwierdzenie. Zawsze występują trzy etapy potwierdzania wiedzy. Po pierwsze, nakaz instrumentalny - jeśli chcesz wiedzieć to, zrób to. Jeśli chcesz wiedzieć, czy pada, idź i zobacz. Jeśli chcesz wiedzieć, ile jest 36 razy 36, wykonaj mnożenie. Następnym etapem jest poznawcza interpretacja wiedzy - przyjęcie danych i ich znaczenia przez umysł. Widzę spadającą wodę; pada. Widzę, że 36 razy 36 równa się 1296. I wreszcie, jest potwierdzenie społeczne - sprawdzenie obiektywności ("intersubiektywności", jak by to wolał powiedzieć Wilber) naszej wiedzy przez stwierdzenie, że inni, którzy poszli naszym śladem, widzą te same rzeczy i dochodzą do tych samych wniosków. Wszystkie wnioski naukowe oparte są na tych trzech etapach: działamy w jakiś sposób, aby zdobyć dane; oceniamy znaczenie tych danych; sprawdzamy, czy koledzy mający kwalifikacje do powtórzenia naszych doświadczeń i którzy wykonali właściwe eksperymenty, obliczenia itp., doszli do tych samych wyników. W tej sposób nasza wiedza zostaje potwierdzona. (W ten sposób może być również zanegowana - albo co najmniej poddana w wątpliwość - jeśli inni, którzy kwalifikują się do odtworzenia naszych działań, zrobią to i dojdą do innych wyników.) Jednakże - i jest to kluczowa część tej tezy - osoba, która nie jest w stanie lub nie chce powtórzyć działań naukowca, nie kwalifikuje się do wyrażania opinii na temat wniosków tego naukowca. Albo - na nieco bardziej prozaicznym poziomie - jeśli wyjrzę przez okno i powiem, że pada, a ty odmówisz wyjrzenia przez okno jednocześnie upierając się, że nie pada - twoje kwalifikacje do wyrażania opinii na ten temat nie są takie same jak moje. (Pomyślmy o ludziach, którzy twierdzili, że posiadają wyższą wiedzę opartą na przekonaniach religijnych, którzy nie chcieli spojrzeć przez teleskop Galileusza.) Powiem tylko, że rozumowanie to jest poprawne - pod warunkiem, że naukowiec nie odejdzie od czystej nauki i danych eksperymentalnych oferując metafizyczne interpretacje danych, które nie-naukowiec ma prawo podważać wyłącznie na podstawie praw logiki, jak to często czynią filozofowie. Ponadto w sferze naukowej możliwe jest, aby samotny geniusz obalił wiele dotychczasowych przekonań zgodnych ze sobą ekspertów. Nic mi nie wiadomo o tym, aby mistycyzm przewidywał taką możliwość. Nalegając na istnienie analogii pomiędzy wiedzą naukową i mistyczną, Wilber podkreśla, że kompetentny mistyk nie bierze swego doświadczenia na temat rzeczywistości z sufitu. Doświadczenie to oparte jest na długim treningu i dyscyplinie, które mogą wymagać lat medytacji, modlitw i studiów, zwykle pod kierunkiem mistrza albo kilku mistrzów. W trakcie nauki uczeń może wyobrażać sobie, że doświadcza wielu "głębokich spostrzeżeń", które nauczyciel może delikatnie odrzucić, wiedząc, że są to złudzenia lub przeszkody w zdobywaniu prawidłowej wiedzy. Jak z tego wynika, mistycyzm daleki jest od akceptowania "zachcianek" i "odczuć". Faktycznie, wielu mistyków ma zwyczaj ostrego sprzeciwiania się wszystkiemu, co wygląda jak zwykła zachcianka lub odczucie. Ostatecznie, gdy trening dochodzi do odpowiedniego poziomu, uczeń doznaje pewnych "oświeceń", które oceniane są i potwierdzane przez wysoce rozwiniętych, czyli "spełnionych", mistrzów. Wówczas uczeń (który już przestaje być uczniem) wkracza w domenę potwierdzonej wiedzy mistycznej. Proces ten, jak nam się to wielokrotnie podkreśla, oparty jest dokładnie na tych samych zasadach, według których zdobywa się kwalifikacje naukowe: wiedza jest potwierdzana lub negowana w zależności od tego, czy odpowiednio wykwalifikowani koledzy, którzy przeszli przez te same etapy nauki, dojdą do tych samych czy do innych wyników. Doświadczenia, których nie można powtórzyć lub nie dają tych samych wyników, nie mogą być uznane za źródło autentycznej prawdy. Zatem wiedza, którą mistyk posiada we własnej domenie, jest równie godna zaufania, jak wiedza naukowca. Idąc dalej: jeśli nie jesteśmy gotowi zainwestować czas w lata studiów, wysiłku i dyscypliny kontemplacji, nie możemy prześledzić etapów, przez które mistyk przechodzi - a jeśli nie możemy prześledzić etapów tego procesu, nie jesteśmy kwalifikowani do oceniania twierdzeń mistycyzmu. Ponadto, jeśli ktoś przyswoi sobie twierdzenia mistyczne wyłącznie na podstawie, powiedzmy, entuzjazmu dla New Age - bez zdyscyplinowanego doświadczenia, które by je potwierdziło - to to także jest uleganiem własnemu złudzeniu; ktoś taki nie jest bardziej kwalifikowany do oceniania niż naukowiec/sceptyk; ktoś taki bawi się w piaskownicy opinii i emocji, a nie prawdziwej wiedzy. (W jednej z książek Wilber pisze, że ateista, który zmaga się z pojęciem Boga, jak tylko najlepiej potrafi w ramach racjonalnego rozumowania, jest "bardziej duchowy" niż ktoś, kto bezmyślnie i na wiarę przyjmuje swoje przekonania.) Mimo że jest to tylko kwintesencja dość skomplikowanego rozumowania, wystarcza, aby sprowokować do postawienia kilku zasadniczych i poważnych zarzutów. A ponieważ, proszę zauważyć, na każdym etapie argumentacja ta odwołuje się do racjonalnego rozumowania - jako że w celu uzasadnienia każdego stwierdzenia oferowane są obserwacje faktów i zależności logiczne - podważenie tej argumentacji może być dokonane jej własną bronią: obserwacji i logiki. Proszę zwrócić uwagę, że kwestia nie dotyczy tego, czy mistycy, po wielu latach medytacji, modlitw, studiów czy czegokolwiek innego, osiągają stan świadomości, w którym odbierają świat tak, jak to opisują. Jaki sens miałoby podważanie tego? Pytanie brzmi: czy w tym stanie istotnie odnajduje się prawdziwą wiedzę na temat rzeczywistości? Kilka spraw należy tu zauważyć. Po pierwsze, rozważmy sytuację pięciolatka, którego umysł nie pozwala jeszcze na zrozumienie pewnych aspektów rzeczywistości zrozumiałych dla jego, powiedzmy, dwunastoletniego brata. Pięciolatek po prostu jeszcze nie rozwinął się do poziomu, na którym opierając się na własnych doświadczeniach byłby w stanie zrozumieć pewne sprawy, które brat usiłuje mu wytłumaczyć. Dlaczego, mimo to, miałby więc wierzyć niektórym stwierdzeniom swego brata. Odpowiadam: z powodu czegoś, o czym wie na podstawie własnego doświadczenia (pomijając, że brat jest większy i starszy) - że brat potrafi lepiej niż on dawać sobie radę i panować nad pewnymi aspektami tego świata. Starszy brat funkcjonuje na wyższym poziomie koncepcji i pięciolatek uznaje to na podstawie własnych doświadczeń z pierwszej ręki. Dlatego może zdecydować się posłuchać go, nawet jeśli nie w pełni rozumie sytuację. Po drugie, rozważmy nasz stosunek do dziedzin nauki - powiedzmy, fizyki i chemii - które znamy w minimalnym stopniu lub wcale. Mamy skłonność mieć duże zaufanie do tego, co fizycy i chemicy twierdzą, mimo że nigdy nie prześledziliśmy poszczególnych kroków, które doprowadziły ich do określonych wniosków. Dlaczego? Ponieważ z własnego doświadczenia wiemy, że naukowcy wiedzą, jak dochodzić do wyników, do których my nie potrafmy dojść, a które uznajemy za wartościowe. Demonstrują oni posiadanie wiedzy w pewnych aspektach tego świata, której my nie posiadamy. Może to także zainspirować niektórych z nas do pójścia w ich ślady i zostania fizykami lub chemikami, aby pewnego dnia nauczyć się robić to, co oni potrafią, a może nawet iść dalej. Mamy powód, aby studiować fizykę lub chemię, który ma sens i jest uzasadniony w ramach naszych obserwacji, doświadczenia i wiedzy. Nie zainwestujemy siedmiu lat życia w zdobywanie doktoratu nie posiadając absolutnie żadnej, z pierwszej ręki, wiedzy na temat przydatności informacji, które będziemy zdobywać. Jednakże, kiedy przyjrzymy się wiedzy, którą jakoby posiadają mistycy, sytuacja jest zupełnie inna. W jakiej dziedzinie mają oni osiągnięcia lub jaki aspekt tego świata opanowali, który moglibyśmy z przekonaniem uznać w obszarze dla nas zrozumiałym? Co takiego wyjątkowego potrafią robić, co miałoby dla nas znaczenie w ramach naszego rozumienia świata, co mogłoby nas zainspirować do stwierdzenia: "Oni wiedzą coś, czego ja nie wiem, a czego warto by się nauczyć?". W jakiej, poza nauczaniem samych siebie, dziedzinie mają widoczne i unikalne kompetencje, które potwierdzają ich niedostępną wiedzę? W tym miejscu wszelkie usiłowania porównań do etapów rozwoju poznawczego lub osiągnięć naukowych spełzają na niczym. Na zastrzeżenie, że ich osiągnięcia są duchowe, trzeba odpowiedzieć, że jeśli mamy zainteresować się tymi osiągnięciami, musimy dostrzec na naszym poziomie rozwoju jakieś potwierdzenie wartości tych osiągnięć, podobnie jak osiągnięcia naukowe stają się ewidentne (przez technologię) dla osób, które wcale nie są naukowcami. Jeśli "spełnieni" mistycy, jako klasa, byliby w stanie osiągnąć wyjątkowe rzeczy na tym świecie, niepojęte na naszym poziomie wiedzy, ale które postrzegalibyśmy jako wartościowe, byłoby to wystarczającą przyczyną, żeby chcieć dowiedzieć się, jak to robić. Niektórzy z nas mogliby z oddaniem poświęcić się medytacji, modlitwom i innym formom dyscypliny duchowej, aby zdobyć tę wiedzę. Ale wobec braku takiego przykładu, jaka inna motywacja mogłaby skłonić nas do długich, trudnych i wymagających poświęcenia studiów? Nie ulega wątpliwości fakt, że są ludzie, którzy (z przyczyn, które sami są w stanie wyraźnie określić lub nie) mogą być zainteresowani takimi studiami. Wielu ludzi, obojga płci, pod wpływem powołania lub wewnętrznej potrzeby postanowiło poświęcić się takiej czy innej dyscyplinie duchowej. Nie oceniam tego impulsu ani nie potępiam go jako patologiczny, jak składnia się to robić wielu psychologów. Pytam tylko: jeśli ktoś nie robi tego sam z siebie, z wewnętrznej potrzeby, co mogłoby być przekonywującym czynnikiem motywującym do tego? Czy mistycy są pogodniejsi niż nie-mistycy? Czasami, ale niekoniecznie. Są też pogodni ateiści. Czy mistycy są lepsi, hojniejsi, mają więcej współczucia? Czasami, ale niekoniecznie. Spotyka się okrucieństwo wśród mistyków i współczucie wśród jak najbardziej świeckich osób. Czy mistycy przewyższają nie-mistyków w wysiłkach nad zniesieniem ludzkiego cierpienia? Nie bardzo. W dziedzinie poprawiania jakości życia, zwalczania chorób, tworzenia miejsc pracy, budowania osiedli, chronienia przed kataklizmami wielkie usługi dla ludzkości zostały oddane przez uczonych, wynalazców i biznesmenów, których twórcze zainteresowania dotyczą tego świata. Czy życie poświęcone dyscyplinie duchowej (w rozumieniu mistycyzmu) objawia się wspaniałą moralnością charakteru? Niekoniecznie. Znane są przypadki sławnych nauczycieli duchowych, uznanych przez ich własne otoczenie za całkowicie "spełnionych" i w pełni oświeconych, którzy byli pijakami, malwersantami, wyzyskiwaczami własnych wyznawców, uwodzicielami młodziutkich nowicjuszy obu płci. Kiedy poruszyłem ten temat z pewnym dżentelmenem z Indii, zauważył, że tak jak nie ma nieodłącznego związku między zaawansowanym rozwojem intelektualnym i moralnością - geniusz może być psychopatą - tak niekoniecznie musi istnieć związek pomiędzy byciem na wysokim poziomie rozwoju duchowego, w sensie mistycznym, i etycznym postępowaniem danego człowieka. Dodał, że być może praca duchowa powinna zachęcać do wyższej moralności, ale nie może jej gwarantować, niezależnie od stopnia oświecenia danego człowieka. Zgodziłem się z nim i powiedziałem: "Czy to ci nie przeszkadza? Czy nie myślisz, że to trochę nie tak?" Westchnął: "No cóż, co ci, Nathanielu, mogę odpowiedzieć?" Opowiedziałem mu historię o sławnym guru indyjskim, Swami Muktananda, którego po raz pierwszy spotkałem w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy miał aśram w górach Catskill w USA. W tym czasie uważany był przez wiele wykształconych osób za jednego z najwyżej duchowo rozwiniętych ludzi na świecie. Jego wiarygodność, według powyżej ustalonych standardów, była nieskazitelna. Usłyszałem o nim i zainteresowałem się. Nie czytałem wtedy prawie wcale na temat mistycyzmu i postanowiłem nadrobić te zaległości. Chciałem zobaczyć i doświadczyć znanego guru "we własnej osobie". Dyrektor do spraw reklamy serdecznie mnie przywitał i posadził na specjalnym miejscu w pierwszych rzędach olbrzymiej sali medytacyjnej. Dosyć podobała mi się postawa Muktanandy - szczególnie aura absolutnego zaakceptowania siebie (a w każdym razie tak mi się wtedy wydawało) - jak również zainteresowało mnie wiele rzeczy, które miał do powiedzenia. Szczególnie niektóre z jego obserwacji psychologicznych sprawiły na mnie wrażenie mądrych i praktycznych. (Nie twierdzę, że mistycy nigdy nie mieli mądrych pomysłów.) Nie czując się w żadnym sensie nawróconym, byłem zainteresowany, jako psycholog, aby więcej zobaczyć, i postanowiłem, że wrócę razem z moją żoną, Patrycją, aby uczestniczyć w jednym z weekendowych warsztatów Muktanandy. Kiedy wcześniej Patrycja była w Nowym Jorku beze mnie, znajoma zabrała ją do aśramu mówiąc tylko: "Jedziemy na weekend za miasto." W rezultacie Muktananda znał już ją i odnosił się do niej po przyjacielsku i wesoło. Patrycja, która była na studiach aktorskich, pracowała wtedy jako modelka i właśnie ukazało się w wielu pismach jej zdjęcie w jakiejś reklamie (o ile dobrze pamiętam, papierosów Salem). W czasie weekendu, kiedy tam byliśmy razem, ktoś pokazał Muktanandzie reklamę ze zdjęciem Patrycji. Entuzjastycznie się tym zainteresował i ogłoszono przez głośniki, że chce z nią porozmawiać. Później nieco rozczarowana Patrycja powiedziała mi: "Podniecił się reklamą, jakbym była jakąś sławną aktorką. Nagle wydał mi się taki płytki, jak jakiś małomiasteczkowy naiwniak, który myśli, że bycie modelką jest takie olśniewające. Nie mogę uwierzyć, że się tak zachował. No i poza tym, co mnie naprawdę do niego zraziło, to poczułam skierowane do mnie wibracje seksualne. Nie podobał mi się sposób, w jaki mnie obejmował". To mnie zdziwiło, jako że Muktananda bardzo wyraźnie zaznaczał, że poświęcił się celibatowi. "Czy jesteś pewna, że to ci się nie wydawało?" - zapytałem. "Jestem pewna" - odpowiedziała. Na tym zakończyło się jej zainteresowanie tym guru. Wiele lat później, gdy Patrycja umarła, a ja się na nowo ożeniłem, Muktananda przyjechał do Kalifornii Południowej i założył ośrodek w Santa Monica. Od tego czasu zaczęły dochodzić mnie słuchy, które na przestrzeni kilku lat stawały się coraz wyraźniejsze. W końcu bomba pękła - okazało się, że uwodził seksualnie trzynastoletnie dziewczynki pod pozorem, zdaje się, dokonywania pewnego rodzaju zjednoczenia duchowego czy przekazywania im "daru" ducha za pośrednictwem swego ciała. W konsekwencji wielu wyznawców z rozczarowaniem i obrzydzeniem odeszło od niego, niektórzy mając własne historie do opowiadania o tym, jak bardzo naprawdę różnił się Muktananda od jego oficjalnego obrazu. "Nie ma co zaprzeczać - powiedział ten dżentelmen z Indii. - Takie rzeczy się zdarzają". Chcę podkreślić, że nie mówimy tu o jakimś małomiasteczkowym księdzu, który molestuje dzieci. Mówimy o przywódcy duchowym, który uważany był za doskonale spełnionego, który dotarł na sam szczyt duchowo-mistyczny, który rzekomo działał na najwyższym poziomie świadomości. Fakt, że istnieją mistycy, którzy w postępowaniu w stosunku do innych wykazują wysoki stopień moralności, nie jest tutaj podważany. Co jednak należy zrozumieć, to to, że wizja "wysoce rozwiniętej świadomości", którą przedstawiają mistycy, niekoniecznie wymaga wielkiej prawości jako jednego z dowodów oświecenia. Nawiasem mówiąc, pogląd taki jest całkowicie niezgodny z koncepcją świadomego życia, o której mowa w tej książce: o osobie, która objawia ewidentny brak prawości, nigdy nie powiedziałbym, że mimo to opanowała sztukę świadomego życia. W rozdziale 1 stwierdziłem, że pieśnią bojową racjonalności jest "Integrujmy!". Rzeczą, która szczególnie zafascynowała mnie w wyżej omówionym rozumowaniu dotyczącym źródeł wiedzy mistycznej, jest to, że na każdym etapie odwołuje się ono do racjonalnego myślenia i obserwacji. Cała teza jest długim wywodem, usiłującym połączyć wszystko logicznie, pełnym "ponieważ" i "co za tym idzie". A jakie uzasadnienie prawdziwości wiedzy mistycznej podane jest na zakończenie? Sedno dowodu brzmi: ponieważ cała wiedza oparta jest na konkretnych działaniach, dokonywaniu obserwacji, rozumieniu znaczenia i konsekwencji tych obserwacji, porównywaniu swoich wniosków z grupą wyszkolonych i kompetentnych kolegów - a ponieważ to jest główna zasada funkcjonowania nauki, jak również główna zasada stosowana przez mistycyzm, stwierdzenia mistyczne, które dokonane są na podstawie odpowiedniego działania, obserwacji, rozumowania poznawczego, podzielane i potwierdzane przez grupę odpowiednich kolegów, mogą być oficjalnie nazwane wiedzą. Innymi słowy, racjonalne jest akceptowanie prawdziwości tego rodzaju stwierdzeń. Racjonalne myślenie jest ciągle uznawane za ostatecznego arbitra. "Logicznym jest akceptowanie tych nielogicznych, irracjonalnych stwierdzeń, ponieważ?" To, że uważam tę argumentację za błędną, nie jest tu najważniejsze. Za najważniejsze uważam to, że jeśli ktoś cokolwiek uzasadnia, nie ma ucieczki od używania i opierania się na umiejętności, "ponad" którą mistycy twierdzą, że się wznieśli. I to jest dylemat każdego, kto jest zbyt uczciwy, żeby po prostu powiedzieć: "To prawda, ponieważ tak czuję". Nie zawsze musimy dochodzić do naszych twierdzeń racjonalnie, ale racjonalne rozumowanie jest narzędziem, za pomocą którego twierdzenia te ostatecznie weryfikujemy - co czasem nazywa się "testem realności" - czyli niesprzecznym integrowaniem z resztą naszej wiedzy i obserwacjami. Docenianie tej prawdy jest istotnym elementem tego, co nazywam świadomym życiem. Z czym więc zostawia nas mistycyzm? Ze zbiorem twierdzeń na temat ostatecznej natury istnienia, które naszpikowane są sprzecznościami, przeczą racjonalności i logice, nie mają sensownego znaczenia, podważają naszą świadomość, burzą koncepcję rzeczywistości - a my mamy to wszystko wziąć za dobrą monetę, uznając jednocześnie, że nasz ograniczony stopień rozwoju uniemożliwia nam zrozumienie tego wszystkiego. Tylko jeśli ktoś ma kompleks niższości intelektualnej lub łatwo daje się zastraszyć, może da się na to nabrać. ? ? ? Można zarzucić mistykom o wiele więcej. Moja analiza daleka jest od kompletności. Ale to nie jest rozprawa na temat mistycyzmu i uważam, że poczynione obserwacje wystarczą do naszych celów. Rozważmy wreszcie, utożsamianie "duchowości" z etyką bezinteresowności - doktryny oferowanej nam jako wyrażającej wyższą mądrość, którą można odnaleźć po wzniesieniu się "ponad racjonalność". Bezinteresowność: przemyślenie podstawowych założeń i odkrycie światłego egoizmu W kontekście etyki człowiek "bezinteresowny" jest osoba wolną od "interesowności", niesplamioną "interesownością". Postępować bezinteresownie oznacza działać bez intencji jakiejkolwiek korzyści dla siebie. Jest to powszechnie uważane za kwintesencję moralności. Uważa się, że w ten sposób zachowują się ludzie "duchowo rozwinięci". Niekiedy takie postępowanie jest wręcz uważane za dowód czyjejś "duchowości". Zobaczymy, czy doktryna ta jest zgodna z zasadą świadomego życia. Zauważmy, po pierwsze, że utożsamianie nieegoistycznego postępowania z moralnością implikuje, że działanie we własnym interesie jest albo niemoralne, albo obojętne moralnie. Czyli jest albo moralnie naganne, albo pozbawione moralnego znaczenia. Jeśli na przykład protestuję przeciwko płaceniu podatków na cele, których nie popieram, to zgodnie z tą zasadą, postępuję egoistycznie, a więc niemoralnie. Jeśli pracą zarabiam na swoje utrzymanie, nie jest to niemoralne, ale również nie zasługuje na pochwałę; jest etycznie neutralne. Doktryna ta automatycznie zakłada - jako oczywistą prawdę - antagonizm między własnym interesem i moralnością: możemy kierować się własnym interesem albo możemy być moralni, ale nie jedno i drugie jednocześnie. Poświęcanie się uważane jest za ideał. Czasem ideał ten określany jest jako "życie w bezinteresownej służbie". Jak twierdzi pewien psycholog: Wraz z przebudzeniem [duchowym] motywacja nieuchronnie przenosi się z egocentryzmu w kierunku chęci służenia innym. Taki rodzaj służby uważa się za absolutnie konieczny, jeśli przebudzenie i rozwój mają być kontynuowane; rozwój [duchowy] wymaga życia wypełnionego służbą. Zadziwiające, w jak wielu wersjach takie traktowanie zła "egoizmu" pojawiało się na przestrzeni historii ludzkości. Nie bądź egoistą - podporządkuj swoje interesy członkom plemienia. Nie bądź egoistą - podporządkuj swoje interesy członkom rodziny. Nie bądź egoistą - poświęć się dla Faraona, Cesarza, Króla, Kościoła, Kraju, Rasy, Państwa, Proletariatu, Społeczeństwa, Planety. Pamiętaj: Służba jest naszym najszlachetniejszym celem; egoizm jest źródłem wszelkiego zła. W doktrynie tej egoizm przedstawiany jest jako ciasny, małostkowy, przyziemny, materialistyczny, narcystyczny, antyspołeczny, wyzyskujący, złośliwy, arogancki, bezwzględny, nieczuły, okrutny i potencjalnie morderczy. Ponieważ cechy te traktowane są jako wyraz egoizmu, należałoby się spodziewać, że powinny służyć interesowi egoisty. Ciekawe byłoby przyjrzenie się psychologii ludzi, którzy w to wierzą. Zgodnie z moją, całkiem inną, koncepcją moralności, powiedziałbym, że te cechy są zgubne - i że autodestrukcja nie leży w czyimkolwiek interesie. ? ? ? Czym innym jest ta książka, jeśli nie usiłowaniem zademonstrowania, że świadome życie - jak widać, ideał nie tylko psychologiczny, ale i moralny - służy egoistycznemu interesowi człowieka? ? Jeśli czyimś celem jest być szczęśliwym i zadowolonym z życia, własny interes najlepiej może być zaspokojony przez racjonalne myślenie, produktywność, prawość oraz poczucie sprawiedliwości i życzliwości w stosunku do innych. Może być zaspokojony przez nauczenie się myślenia w perspektywie czasowej na dłuższą metę i wyobrażania sobie konsekwencji swoich czynów, czyli nauczenie się, jak brać odpowiedzialność za siebie w życiu. Nieodpowiedzialność nie służy własnemu interesowi. Podobnie jak bezmyślność, nieuczciwość czy brutalność. Czym innym jest ta książka, jeśli nie usiłowaniem zademonstrowania, że świadome życie - jak widać, ideał nie tylko psychologiczny, ale i moralny - służy egoistycznemu interesowi człowieka? Zakładając istnienie konfliktu między moralnością i własnym interesem, propagatorzy poświęcania się i bezinteresownej służby zakładają, po pierwsze, że nie można mieć egoistycznego interesu w moralnym postępowaniu, a po drugie, że zadaniem moralności nie jest służenie jednostce, ale podporządkowanie jej jakiemuś rzekomo wyższemu celowi. Są to konieczne przesłanki twierdzenia, że moralność równa się bezinteresowności. Doktryna ta mówi jednostce: twoje życie nie należy do ciebie; nie jesteś celem samym w sobie, ale tylko środkiem od zaspokajania celów innych ludzi; jesteś na tym świecie po to, aby służyć; nie masz prawa istnieć dla siebie. Zadziwiające przy tym jest, że kiedy ta wizja moralna oferowana jest w kontekście religijnym, traktowana jest jako wyraz "miłości do człowieka". ? ? ? Przyjrzyjmy się następującemu przykładowi. Młoda dziewczyna - nazwijmy ją Maria - postanawia zostać architektem. Ojciec jest głęboko rozczarowany, ponieważ zawsze marzył, że po skończeniu nauki, Maria będzie pracowała w jego firmie odzieżowej. - Czy musisz być taką egoistką? - mówi matka. - Ranisz ojca. - Jeśli nie pójdę na architekturę - odpowiada Maria - zranię siebie. Ostatecznie Maria idzie na architekturę. Podczas studiów poznaje chłopaka, który się w niej zakochuje. Błaga ją, żeby wyszła za niego, rzuciła studia i urodziła mu dzieci. - Po pierwsze - mówi Maria łagodnie, aby nie sprawić mu bólu - nie kocham cię. A po drugie, nie planuję mieć dzieci; w każdym razie nie w najbliższej przyszłości. - Nie chcesz mieć dzieci? - protestuje młody człowiek. - Jak możesz być taką egoistką? Nie zależy ci nic na moim szczęściu? - A tobie na moim? - odpowiada Maria z uśmiechem. Kilka lat później, pracując jako architekt, spotyka mężczyznę, w którym się zakochuje. Widzi w nim uosobienie cech, które najbardziej ceni: siłę, pewność siebie, prawość, pasję życia otwartą na miłość i intymność. Wyjście za niego, dzielenie się z nim swoim entuzjazmem i radością, czasem krzepienie go, wspieranie w jego działaniach, tak jak on ją wspiera - we wspólnej walce o sprawy, w które oboje wierzą - Maria odczuwa jako egoistyczne w najbardziej naturalnym i pozytywnym znaczeniu tego słowa. Żyje zgodnie ze swoim systemem wartości. Jej życie jest produktywne, stymulujące i wypełnione miłością. Kiedy więc jej mąż rozchorowuje się, na dłuższy okres czasu rezygnuje z wielu rzeczy, aby go pielęgnować. Kiedy przyjaciele podziwiają jej "bezinteresowność?, patrzy na nich zdziwiona. "Kocham go" - odpowiada tylko. Myśl o bezinteresownej służbie nie przychodzi jej do głowy. Nazywając pielęgnowanie męża "poświęcaniem się", znieważyłaby uczucie, jakie do niego żywi. "Nie można tak tego nazwać, jeśli widzi się pełen kontekst - wyjaśnia. - Co miałabym zrobić, gdybym była ?egoistką?? Rzucić go? Komu taki egoizm miałby służyć?" Później, kiedy mąż zdrowieje i życie wraca do normy, znów z wielką pasją oddaje się pracy. Chce nadrobić stracony czas. Gdy różne przyjaciółki zwracają się do niej z problemami osobistymi, przez jakiś czas daje się w nie wciągać, ale zdając sobie sprawę, jak wiele energii na to traci, wreszcie sprzeciwia się. - Przepraszam - mówi. - Nie chcę wam zrobić zawodu, ale właśnie mam pilniejsze sprawy. - O Boże, jaka z ciebie egoistka - słyszy. Mając do czynienia z innymi ludźmi, szanuje ich prawo do zainteresowania własnym życiem i nie oczekuje, aby się dla niej poświęcali - podobnie jak sama nie ma zamiaru poświęcać się dla innych. I nie może zrozumieć, dlaczego inni nie zawsze czują tak samo. Zauważa, że niektórzy ludzie nazywają ją "egoistką", kiedy robi to, czego ona chce, a nie to, czego oni od niej oczekują. Zauważa również, że nie przejmuje się zbytnio takimi oskarżeniami, podczas gdy inni ludzie tak. Pytanie: Czy Maria jest prawą kobietą czy nie? Jest moralna czy niemoralna? Z pewnością nie jest altruistką. Kim więc jest? Co możemy o niej powiedzieć? Po pierwsze, powiedziałbym o niej, że działa świadomie. Następnie, powiedziałbym, że jej postępowanie nie mieści się w tradycyjnych kategoriach moralnych: jest uosobieniem racjonalnego, czyli światłego egoizmu - możliwość taka nawet nie jest zauważana przez ludzi, którzy traktują poświęcanie się jako ideał moralny i sugerują, że jedyną alternatywą poświęcania się dla innych jest poświęcanie innych dla siebie. Maria nie robi ani jednego, ani drugiego; nie wierzy w rytuał składania ofiar całopalnych z ludzi. Zauważmy, że wszystko, co robi, motywowane jest lojalnością wobec jej własnego systemu wartości. Postępuje zgodnie z własnymi ocenami, opartymi na rozumowaniu, a nie na impulsach. Nie istnieją niemal żadne ograniczenia tego, co byłaby w stanie zrobić (w rozsądnych granicach) dla swojego męża, którego kocha jak nikogo na świecie. W stosunkach z przyjaciółmi występuje już więcej ograniczeń; jest hojna, ale nie w stopniu, który dopuszcza do ignorowania własnych wyższych wartości. Jeśli popiera pewne sprawy, to dlatego, że dotyczą one wartości, które są ważne dla niej i dla takiego świata, w którym chce żyć. Szanuje własny interes, ale rozumie też, że to, co konkretnie leży, a co nie, we własnym interesie człowieka, nie jest oczywiste - wymaga myślenia. Podczas tych rozważań bierze pod uwagę perspektywę całego życia, a nie tylko wygody lub niewygody w danym momencie. Dlatego twierdzę, że działa świadomie. Filozof Immanuel Kant nazwałby ją niemoralną, ponieważ wszystko, co robi, podyktowane jest egoistycznym nastawieniem. Kant nauczał, że żadna działanie, które choćby w najmniejszym stopniu skażone jest własnym interesem, nie może być uznane za moralne - tylko to, co jest czynione z poczucia obowiązku, może być uważane za cnotę. Hitler powiedziałby jej, że nie ma prawa żyć dla siebie, że jej życie należy do rasy niemieckiej i że pogoń za szczęściem osobistym prowadzi tylko do cierpienia. Stalin powiedziałby, że te jej małostkowe i burżuazyjne zainteresowania są absurdalne, że jej egoistyczne skłonności są wywrotowe, a jej życie nie należy do niej, lecz do Proletariatu, czyli do Państwa. Mao powiedziałby jej, że wyobrażanie sobie, że jej osoba należy do niej, jest niegodziwe i nieodpowiedzialne - że musi zrozumieć fakt, że Lud może z nią zrobić, co będzie uważał za stosowne. Papież powiedziałby jej, że metody antykoncepcji, które stosuje, są grzesznym egocentryzmem. Psycholog New Age, obdarzony mądrością Wschodu, mógłby powiedzieć jej, że jest opóźniona w rozwoju duchowym, ponieważ ciągle myśli o swoim szczęściu w kategoriach wyłącznie osobistych. A mistyk powiedziałby jej, że jeśli poświęci bliżej nieokreśloną ilość lat swego życia medytacji, modlitwom i studiom, zasłona niewiedzy spadnie, i Maria zrozumie, że egoizm jest rzeczywiście źródłem wszelkiego zła i tylko bezinteresowna służba innym może w pełni obudzić jej duszę. ? ? ? Jeśli mówimy na temat zła, właśnie tego rodzaju nauki uważam za prawdziwe zło - z powodu konsekwencji, jakie niosą dla życia ludzkiego na Ziemi. Nikt nie pomstował przeciwko "egoizmowi" i nie zalecał "bezinteresownej służby" bardziej zapalczywie niż przywódcy nazistowskich Niemiec, Związku Radzieckiego, komunistycznych Chin lub Kambodży. Spójrzmy, co te "ideały" oznaczają po przełożeniu na realia polityczne. Więcej ludzi było zamordowanych i torturowanych w tym, niż w jakimkolwiek innym stuleciu w całej historii, a uzasadnieniem było zawsze "wyższe dobro, któremu jednostka musi się podporządkować". Hitler, Stalin, Mao i Pol Pot bardzo gorliwie uczyli swoje narody o "bezinteresownej służbie". Można by twierdzić, że nawet jeśli to wszystko prawda w stosunku do powyższych przypadków, to nie odnosi się to do buddystów, którzy są najprawdopodobniej najbardziej pokojowo nastawionymi i nie używającymi przemocy ludźmi na świecie. To prawda i trzeba to uczciwie przyznać. Jednakże zastanówmy się nad tym: jeśli uczymy, że indywidualna tożsamość jest złudzeniem, a służba innym jest kwintesencją moralności, jakiego rodzaju klimat kulturowy i intelektualny pomagamy wytworzyć? Czy taki, który służy społeczeństwu opartemu na zasadach swobód jednostki i praw człowieka - czy też społeczeństwu, które głosi, że służba dla kolektywu jest ważniejsza niż wszystko inne? Czy doktryna bezinteresownej służby będzie chronić człowieka w sytuacjach zagrożenia wolności, czy też raczej sprawi, że stanie się on łatwiejszym łupem dla manipulacji i kontroli? ? ? ? Ilu ludzi rezygnuje ze swoich marzeń i aspiracji, podporządkowując się potrzebom i wymaganiom innych tylko dlatego, że boją się, aby ktoś nie nazwał ich egocentrykami? ? Niemal każdy psychoterapeuta wie z doświadczenia, jak bardzo wielu ludzi jest przerażonych na myśl o stosowaniu we własnym interesie nawet najbardziej poprawnej formy asertywności - osoby te nie wiedzą bowiem, jak bronić się przed zarzutem, że są egoistami. Ilu ludzi umiera w szalonych wojnach, ponieważ nie chcą przyznać, że bardziej zależy im na własnym życiu niż na jakiejś abstrakcyjnej sprawie, która prawdopodobnie nic dla nich nie znaczy? Ilu ludzi rezygnuje ze swoich marzeń i aspiracji, podporządkowując się potrzebom i wymaganiom innych tylko dlatego, że boją się, aby ktoś nie nazwał ich egocentrykami? Jest to tajemnica poliszynela: prawie każdy o tym wie i prawie nikt o tym nie mówi. A my uparcie powtarzamy, że wszystkie nieszczęścia powodowane są przez ego. Na tysiące różnych sposobów jesteśmy codziennie bombardowani twierdzeniami, że "służba" jest najlepszym dowodem szlachetności i że moralność polega na poświęcaniu swojego życia dla innych. Mówi się nam, że inteligentni, mądrzy, zdolni, kompetentni, silni muszą żyć dla innych, którzy tych cech nie mają; że ci, którzy cierpią albo są w potrzebie, mają pierwszeństwo do życia i energii całej reszty rasy ludzkiej, że ich prawa są ważniejsze niż jakiekolwiek inne. Mówi się nam, że umysł i wysiłki człowieka są własnością społeczeństwa, narodu, świata. Mówi się nam, że ci, którzy tworzą dobra, zaciągają szczególny rodzaj długu w stosunku do tych, którzy tych dóbr nie tworzą - a nawet powinni czuć się wobec nich winni. Jednocześnie politycy, przywódcy religijni i intelektualiści - subtelnie (albo i niesubtelnie) potępiają wyborców, którzy za bardzo się ociągają z poświęcaniem dla dobra większości. Większość ludzi nie usiłuje systematycznie praktykować zasady poświęcania się w codziennych decyzjach i postępowaniu. To byłoby niemożliwe. Ale z chwilą, kiedy zaakceptują, że taka postawa jest słuszna, wpadają w chaos moralny, jeśli nie w moralną próżnię. Nie mają prawidłowego zestawu zasad, które mogłyby ich prowadzić przez życie. Nie wiedzą, na co mogą pozwolić sobie i na co mogą pozwolić innym w stosunkach międzyludzkich; nie wiedzą, do czego mają prawo, co mogą dostać z życzliwości, a co za cenę poświęcenia. Pod presją sprzecznych własnych pragnień i sprzecznych zewnętrznych nakazów, oscylują pomiędzy poświęcaniem się dla innych a poświęcaniem innych dla siebie. Miotają się wierząc, że poświęcanie się jest cnotą, a jednocześnie wiedząc, że muszą przeszmuglować chociaż trochę egoizmu w swoim postępowaniu, żeby móc jakoś egzystować. Nic dziwnego, że u ludzi, którzy decydują się na egoizm, jest to bardzo często egoizm prymitywny i małostkowy, a nie racjonalny i szlachetny. Nikt nie nauczył ich, że racjonalne działanie we własnym interesie jest możliwe - oraz że świadomy człowiek ma wręcz obowiązek starannego zastanawiania się, co naprawdę leży w jego interesie na dłuższą metę. Kiedy słyszą, że egoizm jest wyklęty jako małostkowy, okrutny, materialistyczny, antyspołeczny i wredny, epitety takie poruszają znajomą strunę: ich własne poczucie winy wydaje się potwierdzać te zarzuty. Dyskusja ta jest małą ilustracją tego, co miałem na myśli pisząc wcześniej w tej książce, że jeśli chcemy żyć świadomie, musimy skierować światło świadomości na wartości moralne, których uczeni byliśmy od dziecka - spojrzeć na problemy moralne własnymi oczyma - i zastanowić się, co służy naszemu życiu i prosperowaniu, a co jest szkodliwe. Nie jest to jednakże miejsce na dużą rozprawę moralną. Różnymi aspektami teorii wartości zajmowałem się w poprzednich książkach, szczególnie w Honoring the Self (Jak szanować swoje JA) i w Sześciu filarach poczucia własnej wartości; planuję też poświęcić im więcej uwagi w osobnej książce. W tej chwili chcę tylko zwrócić uwagę na parę spraw związanych z utożsamianiem duchowości z etyką bezinteresowności. ? ? ? Jeśli działamy świadomie, wobec propozycji "życia wypełnionego bezinteresowną służbą" najbardziej oczywiste pytanie, jakie można zadać, brzmi: dlaczego? Cytując Ayn Rand z Atlas Shrugged: Dlaczego moralne jest służenie szczęściu innych, a niemoralne służenie swojemu? Jeśli radość jest wartościowa, dlaczego moralne jest, jeśli doświadczają jej inni, a niemoralne, jeśli doświadczasz jej ty? (?) Dlaczego nie jest moralne, jeśli ty czegoś chcesz, a moralne, jeśli chcą inni? Dlaczego nie jest moralne wyprodukowanie i posiadanie czegoś, a moralne danie tego komuś innemu? A skoro nie jest moralne to, że ty coś posiadasz, dlaczego moralne jest przyjmowanie czegoś od ciebie przez innych? Jeśli jesteś bezinteresowny i pełen najwyższych cnót, gdy dajesz, to czyż nie samolubni i grzeszni są ci, którzy biorą? Czy cnotą może być służenie grzechowi?15 Ludzie skłonni łączyć duchowość z bezinteresowną służbą zwykle mają dwie odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Pierwsza nie jest właściwie żadną odpowiedzią. Polega tylko na zapewnieniu, że na określony poziomie rozwoju duchowego pojawia się mistyczne olśnienie - jako coś oczywistego i nie wymagającego wyjaśnień - że powinno się podążać przez życie drogą bezinteresownej służby. Ma to być tak oczywiste, jak istnienie słońca na niebie - które po prostu się widzi. Mało prawdopodobne, aby taka odpowiedź zadowoliła osobę myślącą. Zgodnie z drugą, o wiele ciekawszą odpowiedzią, zyskują nie tyle ci, którym się służy, ale osoba służąca, ponieważ w ten sposób wyzwala się ona ze swojego ego. Poświęcanie życia służbie, jak mówi ta teoria, pozawala na przekroczenie JA. W tłumaczeniu na język świecki jest to jednak niebezpiecznie bliskie egoistycznej motywacji: Będę służył innym, bo w ten sposób sam się rozwijam. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, na czym ma dokładnie polegać bezinteresowna służba. Nigdzie nie znalazłem wyraźnej definicji. Czy powinniśmy pytać ludzi, czego chcą od nas, i robić to (jak troskliwy "umilacz")? Czy też powinniśmy sami decydować, co według nas jest dla nich najlepsze, i to robić (jak altruista w systemie totalitarnym)? Czy oznacza to, że powinniśmy zrezygnować z pracy i stylu życia, na które zdecydowaliśmy się przed osiągnięciem wyzwolenia od swojego ego, i iść w świat w poszukiwaniu cierpienia, któremu można ulżyć (jak każdy, kto gloryfikuje poświęcanie się)? Co również jest dla mnie niejasne, to to, że znam wielu poważnych intelektualistów, którzy zostali profesorami, pisali książki, a w pewnym momencie doznali oświecenia i oddali się ideałowi bezinteresownej służby. Są w dalszym ciągu profesorami, w dalszym ciągu piszą książki, a w tych książkach mówią, jak wspaniale jest służyć - ale poza tym nie widzę żadnych innych zmian w ich życiu. Komu służą i w jaki sposób? (Niektórzy np. stali się aktywistami społecznymi walczącymi o wybawienie świata od kapitalizmu, o którym wiedzą przerażająco mało.) Mógłby mnie ktoś zapytać: Czyż nie jest wystarczającym powodem zalecania życia wypełnionego służbą fakt, że jest w świecie tyle cierpienia? Czy dobroć i współczucie nie są cnotami nawet w ramach twojej moralności? ? ? ? Dlaczego mielibyśmy utożsamiać dobroć i współczucie z poświęcaniem się? Jeśli praktykowane są w imię własnego systemu wartości - jak na przykład uznawanie wartości ludzkiego życia - dobroć może być uważana nie tylko za akt własnej asertywności, ale także jako sposób wyrażania siebie. ? Odpowiedź na drugie pytanie jest twierdząca. Tak, dobroć i współczucie są cnotami. Nie można bez nich wieść przyzwoitego życia. Ale dlaczego mielibyśmy utożsamiać dobroć i współczucie z poświęcaniem się? Jeśli praktykowane są w imię własnego systemu wartości - jak na przykład uznawanie wartości ludzkiego życia - dobroć może być uważana nie tylko za akt własnej asertywności, ale również jako sposób wyrażania siebie. I oczywiście jest w świecie wiele cierpienia. Ale jedną przyczyn tego cierpienia jest fakt, że większość ludzi nigdy nie poznała zasad etycznych, które służyłyby ochronie prawdziwie ludzkiej formy ziemskiej egzystencji. Rozważmy, co następuje. ? ? ? Jedną z głównych przyczyn cierpienia na świecie jest bieda. Co za tym idzie, jeśli ktoś jest autentycznie zainteresowany zmniejszaniem cierpienia i jest jednocześnie w stanie świadomie rozpatrzeć problem, powinien chcieć zrozumieć, jak można zlikwidować biedę. Na szczęście odpowiedź na to pytanie jest znana. Przed rewolucją przemysłową i narodzinami kapitalizmu, bieda była naturalnym stanem, w jakim znajdowała się większość rasy ludzkiej. Bieda była traktowana jako norma, a nie coś wyjątkowego. Dziewięćdziesiąt osiem procent populacji ludzkiej żyło w warunkach niewyobrażalnych dla obywatela Stanów Zjednoczonych w dwudziestym wieku. To była bieda, w porównaniu z którą to, co dziś nazywamy biedą, wygląda na luksus. Począwszy od czasów Rewolucji Amerykańskiej w osiemnastym wieku idee indywidualizmu, praw człowieka oraz wolności politycznej i gospodarczej - czyli idee kapitalizmu - zaczęły ogarniać Zachód. W miarę jak kapitalizm był akceptowany, w czym różne kraje zasadniczo różniły się od siebie, pociągał za sobą niespotykany, niewyobrażalny sto lat wcześniej, wzrost standardu życia milionów ludzi. Spadła śmiertelność noworodków i podniosła się średnia długość życia. W krótkim okresie niecałych dwustu lat Zachód stał się świadkiem większego wzrostu dobrobytu materialnego niż miało to miejsce przez cały poprzedni rozwój w historii. Na każdym kroku tego procesu im wyższy stopień wolności panował w danym kraju, tym szybszy następował rozwój i tym szybciej była likwidowana bieda. Czy jakiś współczujący mistyk, rozumiejąc, co widzi, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, przestał opowiadać o poświęcaniu się, postanowił wyjść ze średniowiecza i na nowo przemyśleć swój system wartości - aby zacząć obwieszczać światu, jakie cuda stają się możliwe, kiedy wyzwolona zostaje inteligencja człowieka i ludzie mogą kierować się w działaniu własną inicjatywą? Czy jakiś współczujący mistyk - uderzony wizją, jaka pojawiła mu się przed oczami na tym świecie - doznał oświecenia i zdał sobie sprawę, że istnieją możliwości ulżenia cierpieniu po tej stronie Nirwany i zaczął propagować prawo do życia, wolności, własności i poszukiwania szczęścia? Zauważmy, jak niechętnie dzisiaj, nawet po upadku ekonomii opartych na kolektywizmie, Watykan uznaje osiągnięcia w podnoszeniu jakości życia dokonane przez wyzwolone umysły i (niezupełnie jeszcze) wolne rynki. Zauważmy, z jaką niechęcią i groźbą w oku wymawiają słowo zysk Śpiący Rycerze w sutannach, którzy ciągle wyobrażają sobie, że jest rok 1200 i nie nadeszła jeszcze era przemysłowa, nie mówiąc już o informatycznej. Zauważmy arogancką zarozumiałość, z jaką przedsiębiorczość ludzi biznesu, którzy przeobrazili świat, jest ledwo doceniana - i natychmiast połączona ze zrzędnymi uwagami, że biznesmeni są wyłącznie sługami ludzkości i że nie powinno się im pozwolić o tym zapominać. Rozwijając tę myśl: Azja - wielka część świata, która przez bardzo długi okres czasu z uporem broniła się przed "ideologią Zachodu" - jest obszarem, gdzie mistycyzm miał najsilniejsze wpływy, a bieda przez stulecia była największa. W latach po drugiej wojnie światowej sytuacja zaczęła się zmieniać. Idee przedsiębiorczości kapitalistycznej powoli zaczęły trafiać do umysłów ludzi w Azji. Odważni mężczyźni (i kobiety!) z inicjatywą i ambicjami zaczęli podważać stare tradycje i zastanawiać się nad możliwościami, jakie niesie ten świat, jeśli tylko rządzący daliby im odrobinę ekonomicznej i politycznej wolności. Dostali trochę wolności, po czym zażądali jeszcze nieco więcej i więcej. Walka trwa i daleko do jej zakończenia. Ale to, co się wydarzyło, opisywane jest jako cud. Oto cytat z Megatrends Asia (Azja megatrendów) Johna Naisbitta: Od 1945 do 1995, w ciągu pół wieku, Azja przeszła z łachmanów w bogactwo. Liczba ludzi żyjących w nędzy zredukowana została z 400 do 100 milionów, podczas gdy populacja wzrosła w tym czasie o 400 milionów. Bank Światowy ogłosił, że nigdzie i nigdy do tej pory w historii ludzkości ludzie nie osiągnęli takiego postępu ekonomicznego, i doszedł do wniosku, że to, co wydarzyło się w Azji Wschodniej, jest cudem ekonomicznym.16 Istotnym aspektem tych wydarzeń jest kulturowa transformacja roli kobiety. Coraz większa liczba kobiet w Azji, wbrew wielowiekowej tradycji, podejmuje się roli twórców firm. Coraz więcej kobiet podejmuje pracę. (W Japonii na przykład wymianą pieniędzy zajmują się praktycznie wyłącznie kobiety.) Bez wątpienia zmiany te ciągle spotykają się z wielkimi oporami i ciągle czynione są wysiłki, aby połączyć powstający kapitalizm Azji z tym, "jak było dawniej", co w rezultacie tworzy nie bardzo pasującą do siebie mieszankę metod działania i zasad. Jest to kulturowo nieuniknione. Ale ten zakres wolności, który został dany, wyzwolił fantastyczne źródło energii ludzkiej, które niełatwo byłoby znów zatamować. Wiedząc, że żyjemy w czasach, w których niewiele nowych osiągnięć jest nam w stanie zaimponować i kiedy zblazowani patrzymy na najwspanialsze triumfy ludzkiej inteligencji, proponuję poświęcić chwilę na zastanowienie się nad znaczeniem powyższej wypowiedzi Naisbitta. A potem zadać sobie pytanie: Dlaczego apostołowie dobroci, współczucia i troski nad ludzkim cierpieniem nie trąbią o tym historycznym osiągnięciu z najwyższych wież? Dlaczego nie czczą wspaniałego ducha przedsiębiorczości i siły wyzwolonego umysłu, które działają cuda? Dlaczego nie są orędownikami takich służących życiu cnót, jak niezależność, produktywna ambicja, kompetencje, odpowiedzialność za siebie, asertywność, prawość i skłonność do innowacji? ? ? ? To nie dobroć, współczucie czy bezinteresowność wynoszą ludzi z biedy, ale wyzwolona w człowieku zdolność do działania - w połączeniu z wytrwałością, odwagą oraz chęcią osiągnięcia czegoś wartościowego i (czasami) zrobienia przy okazji pieniędzy. ? Nie, oni ciągle przemawiają tak, jak gdybyśmy wciąż żyli w czasach przed wynalezieniem przemysłu, nim zdaliśmy sobie sprawę, że dobrobyt można wytwarzać, kiedy jedynym, co w najlepszym wypadku można było zrobić, było podzielenie się nędzną egzystencją z cierpiącym bratem i kiedy na pierwszych handlarzy i biznesmenów patrzono z niesmakiem, gdyż obchodziły ich "materialne" realia. Może wtedy, w ciemnościach i rozpaczy tamtych czasów, nic ponad dobroć i współczucie istoty ludzkie nie mogły sobie nawzajem ofiarować. Z pewnością nie przewidywano wtedy powstania nowych gałęzi przemysłu, które dadzą zatrudnienie milionom ludzi, pozwolą zbudować osiedla, wyleczyć biedę i stworzyć niesłychane perspektywy egzystencji i dobrobytu. Ale dzisiaj pełno na to dowodów - i jeśli nie jest to potwierdzane i doceniane, to trzeba zastanowić się, czy ulżenie cierpieniu jest rzeczywiście głównym punktem programu tych przedstawicieli duchowego oświecenia, czy też mają oni jakieś inne plany, którym nadają wyższy priorytet. Przy najlepszym na świecie nastawieniu nie jestem w stanie uwierzyć, aby ślepota na taką skalę była niewinnym przypadkiem. To nie dobroć, współczucie czy bezinteresowność wynoszą ludzi z biedy. Tylko wyzwolona w człowieku zdolność do działania - w połączeniu z wytrwałością, odwagą oraz chęcią osiągnięcia czegoś wartościowego i (czasami) zrobienia przy okazji pieniędzy. Ale, oczywiście, taka motywacja nie jest bezinteresowna. I właśnie dlatego może czynić cuda. Nie ulega wątpliwości, że dobroć i współczucie są cnotami. Jednak tym, co prowadzi świat i popycha go do przodu, wynosząc ludzi z jaskiń i średniej długości życia dwudziestu czterech lat - tym, co pokonało choroby i systematycznie rozjaśniało mozolną egzystencję człowieka, co tworzyło i wciąż tworzy nowe możliwości spełnienia się i doznawania radości na Ziemi - jest racjonalne i asertywne ego mężczyzn i kobiet o zuchwałej wyobraźni, którzy nie zgadzają się na zaakceptowanie cierpienia i stagnacji jako naszego przeznaczenia. Jeśli masz wątpliwości, zawieź wszystkich naszych bezinteresownych polityków, aktywistów społecznych oraz mistyków do dżungli, gdzie ludzie żyją tak, jak egzystowali setki i tysiące lat temu, z trudem utrzymując się przy życiu i bezsilni wobec kaprysów przyrody - i poproś tych zbawców ludzkości, aby stworzyli dobrobyt. "Nawet, jeśli wszystko, co mówisz, jest prawdą - pytają mnie czasem - czyż postęp, jaki tworzymy, nie spowodował nowych problemów, nowych zaburzeń, niestabilności i niebezpieczeństw?" Odpowiedź jest taka, że każdy etap rozwoju ludzkości tworzy nowe trudności i wyzwania, które mogą być i będą pokonane, ale nie przez wyklinanie cnót, które ten postęp umożliwiły i nie przez ograniczanie wolności, która pozwala funkcjonować inteligencji. "A czyż życie nie jest czymś więcej niż światem materialnym?" Najprostsza odpowiedź to: oczywiście. Nieco dłuższą odpowiedzią niech będzie mój ulubiony fragment z Atlas Shrugged: Wy, którzy twierdzicie, że marzycie, aby wznieść się ponad brutalne potrzeby ciała, ponad mozolne służenie zwykłym potrzebom fizycznym - pomyślcie, kto jest w niewoli potrzeb fizycznych: Hindus, który haruje od świtu do nocy pchając ręczny pług dla miski ryżu, czy Amerykanin, który jedzie traktorem? Kto pokonał świat materialny: człowiek który śpi na łożu z gwoździ, czy człowiek, który śpi na materacu z ukrytymi sprężynami? Co jest pomnikiem triumfu ludzkiego ducha nad materią: pełne bakterii szopy na brzegach Gangesu czy wieżowce wybrzeża Atlantyku w Nowym Jorku?17 Dodam jeszcze: jeśli India stała się ekonomicznie lepiej rozwinięta niż czterdzieści kilka lat temu, kiedy powyższy fragment był po raz pierwszy wydrukowany - jeśli, na przykład, kiedyś głodująca India dziś stała się eksporterem żywności - kim są odpowiedzialne za to osoby: ci, którzy nauczali potępiania ego, czy ci, którzy walczyli o większą wolność jednostki? Ci, którzy tworzyli aśramy, czy ci, którzy tworzyli instytuty badań naukowych i przedsiębiorstwa przemysłowe? Ci, którzy wypatrują czegoś w innych wymiarach, czy ci, którzy pracują nad zmianami w tym świecie? Jeśli ego jest jednoczącym centrum świadomości, wewnętrzną umiejętnością, która polega na myśleniu, osądzaniu, wyrażaniu woli oraz kierowaniu procesem osiągania celów, to - nim przyjmiesz bezinteresowność jako swój ideał - pomyśl, jak wygląda świat, z którego zniknęło ego, i zastanów się, czy w takim świecie chciałbyś żyć. Właśnie tu i właśnie teraz jest okazja, aby żyć świadomie. Posłowie Kiedy patrzę na swój kilkudziesięcioletni dorobek zawodowy, widzę pojawiający się we wszystkim, co piszę, motyw, który konsekwentnie sprowadza się do następującego zasadniczego przesłania: Twoje życie jest ważne. To, czy osiągasz to, co chcesz osiągnąć w życiu, jest ważne. To, czy jesteś szczęśliwy, jest ważne. Szanuj i walcz o swój najwyższy potencjał. Samorealizacja - realizacja tego, co w Tobie najlepsze - jest najszlachetniejszym celem naszego istnienia. Cała reszta tego, co piszę, poświęcona jest rozwinięciu tej tezy, jej podstaw filozoficznych i psychologicznych, jak również odkreśleniu praktycznych działań, które prowadzą do wcielenia jej w życie. Zadanie to nieuchronnie prowadzi do skoncentrowania się na roli, jaką w godziwej egzystencji człowieka pełni jego umysł. Umysł na wiele sposobów jest narzędziem przetrwania - na wiele więcej sposobów niż większość z nas jest w stanie to sobie wyobrazić. Parę tygodni temu przeczytałem artykuł na temat starzenia się, z którego wynikało, że starsi ludzie, którzy stawiają sobie trudne intelektualnie zadania czy wynajdują metody aktywnego angażowania własnego umysłu, zwiększają prawdopodobieństwo dłuższego życia. Przy założeniu, że wszystkie inne czynniki są te same, osoba aktywna umysłowo zwykle cieszy się dłuższym życiem niż osoba bierna umysłowo. Ponadto istnieją dowody na to, że ciągła stymulacja intelektualna i uczenie się nowych rzeczy zwykle zmniejszają podatność na wyniszczającą chorobę Alzheimera. Niestety, nasza kultura jest pod wieloma względami antyintelektualna i bardziej przeszkadza rozwojowi umysłu niż pomaga. Na poziomie akademickim przykładem tego mogą być ataki na racjonalność, logikę i obiektywność na wydziałach filozofii, które w rezultacie powodują wyłącznie upadek filozofii jako poważnej dyscypliny naukowej (problem, którym zajmę się w osobnej książce). Przykładem z codziennego życia jest treść większości programów telewizyjnych. Stwierdzono, że oglądanie dużej ilości telewizji nie sprzyja rozwojowi intelektualnemu młodzieży; często opóźnia ten rozwój (a co za tym idzie przeciwstawia się świadomemu życiu). W związku z tym ostatnim problemem jednym z rozwiązań dla rodziców jest ograniczenie czasu, w którym pozwalają dzieciom oglądać telewizję. Inne rozwiązanie, o którym była mowa w jednym z poprzednich rozdziałów, może od rodziców wymagać więcej wysiłku, niemniej jest tego warte: uczenie młodych ludzi, jak oglądać telewizję (lub filmy kinowe), jak rozumieć, co z programów wynika, jak rozpoznać ukryte przesłania, stwierdzenia nie wynikające z przesłanek, sprzeczności logiczne i wiele różnych form zwodniczej propagandy. (Przykłady: zażywanie narkotyków zmieniających stan umysłu jest modne, wyrafinowane, "odlotowe", dowodzi wyrobienia; przemoc fizyczna jest najpraktyczniejszą metodą rozwiązywania problemów; urzędnicy państwowi są motywowani głównie szlachetnymi pobudkami, podczas gdy ludzi biznesu motywuje wyrachowanie.) Oczywiście, aby móc uczyć dzieci, sami rodzice muszą najpierw nauczyć się rozpoznawać takie przesłania. Nie tylko świadomość, ale także nieświadomość może być przekazywana z pokolenia na pokolenie, - albo co najmniej zalecana. Jeśli chcemy nauczyć się życia na wysokim poziomie świadomości, nie ma chyba ważniejszej sprawy niż przełamanie przekonania, że świadomość jest brzemieniem, a zrozumienie, ze przeciwnie: świadomość jest źródłem wolności, siły i zwiększonych możliwości. Im bardziej jesteśmy świadomi, tym więcej widzimy możliwości w każdej sytuacji. Im mniej jesteśmy świadomi, tym mniejsze mamy szanse na zauważenie różnych rozwiązań. Innymi słowy, im bardziej jesteśmy świadomi, tym bogatsze mamy możliwości rozwiązań problemów stawianych przez życie. Zaś zaufanie do własnych możliwości rozwiązywania problemów życiowych jest podstawową potrzebą człowieka. Zaufanie to jest jednym z kluczowych elementów poczucia własnej wartości - zaufanie do własnej umiejętności myślenia, uczenia się, podejmowania decyzji, radzenia sobie z nieznanym oraz pokonywania trudności - wymaga to umysłu oddanego świadomości. Jeśli uciekamy od świadomości w sytuacjach, w których świadomość jest konieczna, nie ma się co dziwić, że tak często doświadczamy poczucia niepewności i stanów lękowych. Bezbronni, stajemy twarzą w twarz z życiem i wiemy, że sami jesteśmy sobie winni. Nie zawsze jest łatwo żyć świadomie. Ale - patrząc z perspektywy całego życia - alternatywa jest o wiele koszmarniejsza. ? ? ? Jeśli chcemy nauczyć się życia na wysokim poziomie świadomości, nie ma chyba ważniejszej sprawy niż przełamanie przekonania, że świadomość jest brzemieniem, a zrozumienie, że przeciwnie: świadomość jest źródłem wolności, siły i zwiększonych możliwości. ? Problem polega na tym, że jeśli nie żyjemy świadomie, często nie zauważamy, jak dużo w ten sposób powodujemy własnego cierpienia. Nie zauważamy powiązań między unikaniem przez nas świadomości a pustką w małżeństwie, tym, że dzieci są nieszczęśliwe, niepowodzeniami zawodowymi, własnymi lękami w obliczu zmian, chronicznym stanem znudzenia i zmęczenia, rozdzierającymi nas nierozwiązanymi konfliktami, niskim poczuciem własnej wartości. Nasze rozumowanie nigdy nie wychodzi poza: "Coś jest za mną nie tak", lub "Świat jest niedobry", lub "Dlaczego życie nie mogłoby mieć więcej sensu?", lub ""Boże, dlaczego ja?". Nazbyt często odpowiedzią na frustrację i ból jest jeszcze większe ograniczenie własnej świadomości - bo wydaje się, że łatwiej nam będzie w ten sposób jakoś wytrzymać - podczas gdy w rzeczywistości coraz głębiej toniemy w próżni tego, co nie osiągnięte i nie spełnione. Jedną z przyczyn, dla których część z nas tak bardzo boi się śmierci, jest zachowywana w głębokiej tajemnicy świadomość tego, jak bardzo niepełne jest nasze życie. ? ? ? Świadome życie jest aktem miłości dla własnego pozytywnego potencjału. Jest aktem zaangażowania się w przekonanie o wartości człowieka, którego nosimy w sobie, i o wartości własnego życia. ? Świadome życie nie jest obowiązkiem, jaki mamy w stosunku do innych ludzi, mimo że faktycznie będą oni często korzystać z tego, że działamy na wyższym poziomie świadomości i wrażliwości. Świadome życie jest odpowiedzialnością, jaką mamy w stosunku do siebie samych. Jest aktem miłości dla własnego pozytywnego potencjału. Jest aktem zaangażowania się w przekonanie o wartości człowieka, którego nosimy w sobie, i o wartości własnego życia. Dlatego może zechcesz zadać sobie teraz takie pytanie: Na jakim poziomie świadomości i koncentracji umysłu przeczytałem tę książkę? Jak bardzo byłem otwarty na argumenty i sposób rozumowania, z którym, być może, nie spotkałem się wcześniej? Czy czytając fragmenty tej książki, które powodowały kłopotliwe myśli, miałem ochotę uciec w nieświadomość, czy też chciałem jeszcze raz przeczytać je z większym zrozumieniem? Czy traktuję niewygodne myśli jako sygnał do zamknięcia oczu, czy do otwarcia ich szerzej? Jeśli jakieś fragmenty powodowały niepokój, złość, znudzenie czy zdenerwowanie, te właśnie fragmenty najprawdopodobniej należałoby jeszcze raz przeczytać. Powiem więcej i z całym szacunkiem zasugeruję, że jeśli teraz czujesz, iż wyraźnie rozumiesz, na czym polega praktykowanie świadomego życia, jest to doskonały stan umysłu, aby jeszcze raz zacząć tę książkę czytać od początku. Są w niej drzwi, które otwierają się dopiero za drugim albo trzecim naciśnięciem klamki. Aneks Program kończenia zdań pobudzający do świadomego życia W wielu miejscach w tej książce, dawałem przykłady, jak rozwijać świadomość przy pomocy techniki kończenia zdań. Poniżej podane są zestawy ćwiczeń, które mogą Ci pomóc w pogłębianiu świadomości w różnych dziedzinach życia. Główna zasada techniki kończenia zdań, tak jak ją tutaj będziemy stosować, polega na napisaniu niedokończonego zdania (trzonu zdania) i dodawaniu zakończeń - nie mniej niż sześć, a dziesięć zupełnie wystarczy - jak tylko można najszybciej, z jednym wymaganiem, aby każde zakończenie tworzyło poprawne gramatycznie zdanie. Pracuj jak najszybciej - szybkość jest kluczowym składnikiem tej metody - bez przerw na "myślenie", bez cenzury, zmyślając, jeśli się zatniesz, nie przejmując się, jeśli jakieś zakończenie nie jest zupełnie prawdziwe, rozsądne czy znaczące. Może to być dowolne zakończenie. Byle nie przerywać ćwiczenia. Sztuka prawidłowego kończenia zdań polega na utrzymaniu wysokiego poziomu zaangażowania umysłowego w połączeniu z całkowitym pozbyciem się zahamowań wewnętrznych. Codzienne regularne wykonywanie ćwiczeń, według podanych tu wskazówek, jest rodzajem dyscypliny psychologicznej, która po pewnym czasie umożliwia nam dokonanie odkryć, integrujących skojarzeń, a często powoduje spontaniczne zmiany w postępowaniu. Ludzie czasem pytają: "Jak mam zintegrować to, z czego zaczynam zdawać sobie sprawę?". Odpowiedź brzmi: systematyczne praktykowanie tej metody zwykle samo przynosi potrzebną integrację. Wykonując pisaną, a nie mówioną wersję ćwiczenia, możesz używać zeszytu, maszyny do pisania lub komputera.   Ćwiczenie wstępne TYDZIEŃ 1 Ten pierwszy zestaw zdań, wykonywany przez tydzień - od poniedziałku do piątku - ma na celu pomóc Ci oswoić się z samą metodą. Następne zestawy pozwolą Ci osiągnąć coraz głębszą samoświadomość. Z samego rana, nim zabierzesz się do codziennej pracy, usiądź i napisz następujący trzon zdania: Jestem osobą, która - Następnie, jak tylko możesz najszybciej, bez przerw na zastanawianie się, w ciągu dwóch, trzech minut napisz jak najwięcej zakończeń - co najmniej sześć, a dziesięć zupełnie wystarczy. Nie martw się, czy zakończenia są "głębokie". Pisz cokolwiek, ale pisz. Nigdy nie powtarzaj tego samego zakończenia jednego dnia. (W ciągu tygodnia niektóre niewątpliwie będą się powtarzały.) Po czym zajmij się trzonem: Jedną z rzeczy, które chciałbym, aby ludzie rozumieli na mój temat, jest - Po czym: Jedną z rzeczy, które chciałbym zrozumieć u innych ludzi - Po czym: Jeśli pozwoliłbym sobie, aby naprawdę dostrzegać ludzi - Po czym: Jeśli pozwoliłbym ludziom naprawdę dostrzegać mnie - Po czym: Zaczynam zdawać sobie sprawę, że -   Podstawy TYDZIEŃ 2 Jeśli dzisiaj wprowadziłbym o 5 % więcej świadomości od codziennych działań - Jeśli dzisiaj wprowadziłbym o 5 % więcej świadomości od stosunków z bliskimi ludźmi - Jeśli dzisiaj wprowadziłbym o 5 % więcej świadomości do własnych reakcji emocjonalnych - Jeśli dzisiaj wprowadziłbym o 5 % więcej świadomości do komunikowania się z innymi - Zaczynam zdawać sobie sprawę - TYDZIEŃ 3 Jeśli dzisiaj wprowadziłbym o 5 % więcej świadomości do moich największych obaw - Jeśli dzisiaj wprowadziłbym o 5 % więcej świadomości do tego, do czego najbardziej tęsknię - Jeśli wprowadziłbym o 5 % więcej świadomości do uczuć, jakie inni ludzie wzbudzają we mnie - Jeśli mógłbym zastanawiać się nad swoimi uczuciami bez osądzania siebie i krytycyzmu - Zaczynam zdawać sobie sprawę -     TYDZIEŃ 4 Jeśli wyobrażę sobie, że żyję bardziej świadomie - Tym, czego można się obawiać w bardziej świadomym życiu, jest - Jeśli wprowadziłbym o 5 % więcej świadomości do moich obaw na temat bardziej świadomego życia - Jeśli wprowadziłbym o 5 % więcej świadomości do spraw, których zwykle unikam - W tym momencie wydaje się oczywiste, że -     TYDZIEŃ 5 Jeśli lepiej akceptowałbym różne fragmenty siebie - Jeśli lepiej akceptowałbym dziwne myśli i uczucia, jakie czasem miewam - Jeśli pozwoliłbym sobie poznać siebie z różnych stron - Jeśli byłbym w stanie zaakceptować nawet te części mnie, które nie pasują do mnie - Zaczynam zdawać sobie sprawę -   Odkrywanie wpływu rodziców TYDZIEŃ 6 Matka była zawsze - Z Matką czułem - Matka nauczyła mnie patrzeć na samego siebie jako na - Jedną z rzeczy, które chciałem od Matki, a nie dostawałem, było - Matka przemawia przeze mnie, kiedy mówię sobie - Zaczynam zdawać sobie sprawę - TYDZIEŃ 7 Ojciec był zawsze - Z Ojcem czułem - Ojciec nauczył mnie patrzeć na samego siebie jako na - Jedną z rzeczy, które chciałem od Ojca, a nie dostawałem, było - Ojciec przemawia przeze mnie, kiedy mówię sobie - Zaczynam zdawać sobie sprawę -     TYDZIEŃ 8 Matka nauczyła mnie patrzeć na życie jako na - Matka nauczyła mnie patrzeć na mężczyzn jako na - Matka nauczyła mnie patrzeć na kobiety jako na - Matka nauczyła mnie patrzeć na miłość jako na - Matka nauczyła mnie patrzeć na seks jako na -     TYDZIEŃ 9 Ojciec nauczył mnie patrzeć na życie jako na - Ojciec nauczył mnie patrzeć na mężczyzn jako na - Ojciec nauczył mnie patrzeć na kobiety jako na - Ojciec nauczył mnie patrzeć na miłość jako na - Ojciec nauczył mnie patrzeć na seks jako na - Zaczynam zdawać sobie sprawę -     TYDZIEŃ 10 Jednym z przekonań, które Matka przekazała mi bez słów, jest - Jednym z przekonań, które Ojciec przekazał mi bez słów, jest - Gdyby Matka wiedziała, że jestem w szczęśliwym związku miłosnym - Gdyby Ojciec wiedział, że jestem w szczęśliwym związku miłosnym - Gdyby Matka wiedziała, że osiągnąłem sukces życiowy - Gdyby Ojciec wiedział, że osiągnąłem sukces życiowy - Zaczynam zdawać sobie sprawę -   TYDZIEŃ 11 Kiedy zastanawiam się nad wpływem, jaki Matka wywarła na moje życie - Kiedy zastanawiam się nad wpływem, jaki Ojciec wywarł na moje życie - Jedną z rzeczy, które ciągle jeszcze robię, aby zdobyć miłość Matki, jest - Jedną z rzeczy, które ciągle jeszcze robię, aby zdobyć miłość Ojca, jest - Jeśli cokolwiek z tego, co tu napisałem, jest prawdą -   TYDZIEŃ 12 Pod pewnym względem jestem jak Matka, a mianowicie - Pod pewnym względem jestem jak Ojciec, a mianowicie - Jeśli okazałoby się, że jestem czymś więcej niż dzieckiem mojej matki - Jeśli okazałoby się, że jestem czymś więcej niż dzieckiem mojego ojca - Jeśli pozwolono by mi pisać własny scenariusz mojego życia, to -   Wartości życiowe TYDZIEŃ 13 Jedną z cech, których szukam u ludzi, jest - Jedną z zasad, według których usiłuję żyć, jest - Mam największy szacunek dla ludzi, którzy - Nie mam szacunku dla ludzi, którzy - Czasem pociągają mnie ludzie, którzy - W tej chwili wydaje mi się, że -   TYDZIEŃ 14 Jedną z podstawowych zasad, którymi się kieruję w życiu, jest - Jedną z rzeczy, które chcę w życiu, jest - Jedną z rzeczy, które chcę od ludzi, jest - Jedną z rzeczy, które chcę od pracy, jest - Jedną z rzeczy, których oczekuję od siebie, jest - Zaczynam zdawać sobie sprawę -   TYDZIEŃ 15 Życie wydaje się najbardziej spełnione, gdy - Życie wydaje się najbardziej bolesne, gdy - Gdy ludzie mówią, że życie jest tragiczne - Gdy ludzie mówią, że życie jest podniecające - Czuję się najbardziej żywotny, gdy - Zaczynam podejrzewać -   Związki TYDZIEŃ 16 Jeśli wprowadziłbym o 5 % więcej świadomości do stosunków z ludźmi - Jeśli wprowadziłbym o 5 % więcej świadomości do tego, ja dobieram sobie kolegów- Jedną z rzeczy, do których tęsknię w związkach z bliskimi, jest - Jedną z rzeczy, która frustruje mnie w związkach z bliskimi, jest - Jeśli byłbym sam przed sobą uczciwy na temat moich związków z bliskimi -   TYDZIEŃ 17 Jeśli potraktowałbym słuchanie jako akt twórczy - Jeśli zauważyłbym, jaki mam wpływ na ludzi - Jeśli zauważyłbym, jak reaguję na komplementy - Jeśli zauważyłbym, jak reaguję na krytykę - Jeśli zwróciłbym większą uwagę na jakość komunikowania się z innymi -   TYDZIEŃ 18 Jedną z rzeczy, które chcę od ludzi, a często nie dostaję, jest - Jednym ze sposobów, w który możliwe że utrudniam ludziom dawanie mi tego, czego chcę, jest - Jednym ze sposobów, w który odsuwam się do ludzi, jest - Wśród ludzi czasem obawiam się, że - Jednym ze sposobów, w jaki możliwe, że urzeczywistniam swoje obawy, jest -   TYDZIEŃ 19 Jeśli wprowadziłbym o 5 % więcej dobrej woli w stosunkach z ludźmi - Jeśli chciałbym w większym stopniu dzielić się swoim entuzjazmem - Jeśli chciałbym w większym stopniu odsłonić swoją podatność na zranienie - Jeśli mógłbym zrzucić pancerz obronny przed ludźmi - Zaczynam zdawać sobie sprawę -   TYDZIEŃ 20 Jeśli spojrzałbym realistycznie na moje związki z bliskimi - Jeśli wprowadziłbym więcej świadomości do tego, jak komunikuję się z ludźmi - Jeśli wziąłbym więcej odpowiedzialności za to, czy jestem rozumiany - Jeśli wziąłbym więcej odpowiedzialności za rozumienie innych - Zaczynam zdawać sobie sprawę -   Odporność TYDZIEŃ 21 Tym, czego można się obawiać w byciu bardziej świadomym, jest - Na myśl, aby postępować bardziej świadomie - Kiedy podstępuję nieświadomie - Zaletą podnoszenia świadomości mogłoby dla mnie być - Jeśli mógłbym spojrzeć w oczy własnym lękom, bez negowania i wyrzekania się ich -   Wnioski TYDZIEŃ 22 Jeśli chciałbym dostrzec, co widzę, i zdawać sobie sprawę z tego, co wiem - Jeśli zrezygnowałbym z zabawy w "zdziwionego" - Jeśli byłbym uczciwy w stosunku do siebie na temat tego, co naprawdę wiem - Jeśli coraz bardziej zagłębiałbym się w sobie w poszukiwaniu odpowiedzi - Jeśli w pełni zaakceptowałbym fakt, że mój umysł jest moim najcenniejszym skarbem - W tej chwili widzę wyraźnie, że - Sugestia: Po zakończeniu wszystkich 22 tygodni tego programu, zrób przerwę na tydzień, a potem znów do początku przerób wszystkie ćwiczenia, jak gdybyś nigdy ich nie robił. Nie uwierzysz, jak duże zmiany mogą wystąpić w wielu odpowiedziach. Da Ci to obraz postępu, jakiego dokonałeś na drodze do świadomego życia? a także o przeszkodach, które jeszcze trzeba będzie pokonać. ? ? ? Jeśli chciałbyś podzielić się ze mną informacją na temat, co dało Ci wykonanie tego programu, będzie mi bardzo miło poznać Twoje spostrzeżenia. Pomoże mi to w prowadzonych przeze mnie badaniach i może będę mógł pomóc Tobie. Mój adres: P.O. Box 2609, Beverly Hills, CA 90213, USA Telefon: (0-01 310) 274-6361 Fax: (0-01 310) 271-6808 E-mail: 73117.607@CompuServe.com http://info-sys.home.vix.com/objectivism/Writing/NathanielBranden/ Przypisy Wstęp 1 Regulowanie cen i wynagrodzeń podawane jest jako klasyczny przykład. Olbrzymia większość ekonomistów zgadza się co do tego, że kontrolowanie takie jest niezwykle szkodliwe; zwykle pogarsza sytuację, którą właśnie miało poprawić. Rozdział 1. Jak żyć świadomie: podstawowe zasady 1 Jak sformułowała to Ayn Rand w Atlas Shrugged: "Prawo przyczynowości jest prawem tożsamości wcielonym w życie. Każde działanie powodowane jest przez coś. Obiekt, który działa, powoduje i określa rodzaj tego działania; nic nie może działać inaczej niż określa to jego natura". New York: Random House, 1957, 1037. Doskonałą rozprawę (napisaną przez wybitnego znawcę Arystotelesa) na temat, jak i dlaczego prawo tożsamości pociąga za sobą prawo przyczynowości, można znaleźć w: H. W. B. Joseph, An Introduction to Logic (Wprowadzenie do logiki), drugie wydanie, rozdział XIX, London: Oxford Uniwersity Press, 1957. 2 Znakomita dyskusja na ten i związane z nim tematy dotyczące rozwoju umysłu zamieszczona jest w książce Ayn Rand Introduction to Objectivist Epistemology (Wprowadzenie do epistemologii obiektywizmu), drugie wydanie, poprawione przez Harry Binswangera i Leonarda Peikoffa. New York: Meridian, 1990. 3 Drugim następstwem prawa tożsamości jest prawo wyłącznego środka, które mówi, że coś albo jest, albo nie jest A: obiekt posiada albo nie posiada danej cechy; twierdzenie albo jest albo nie jest prawdziwe (w danym momencie i w danym zakresie). 4 Pełniejszą dyskusję tych zagadnień można znaleźć w The Psychology of Self-Esteem (Psychologia poczucia własnej wartości), New York: Bantam Books, 1969; a także w The Six Phillars of Self-Esteem, New York: Bantam Books, 1994 (wyd. pol. Sześć filarów poczucia własnej wartości, Łódź: wyd. Ravi, 1998). 5 Usiłuję unikać w tej dyskusji terminów specjalistycznych, ale czytelnicy biegli w filozofii zauważą, że epistemologicznie i metafizycznie używam perspektywy arystotelesowsko-obiektywistycznej. Dyskusję na temat wiedzy i świadomości można znaleźć w The Psychology of Self-Esteem, rozdz. 3. Jeśli chodzi o bunt przeciwko racjonalności i obiektywności wśród filozofów dwudziestego wieku, do którego krótko tu nawiązuję, krytyka ich argumentów wykracza poza ramy tej książki. Ale patrz, na przykład, Brand Blanshard, Reason and Analysis, La Salle, Illinois: Open Court, 1991; oraz James F. Harris, Against Relativism, La Salle, Illinois: Open Court, 1993. 6 Szerzej omawiam wolicyjną naturę myślenia w The Psychology of Self-Esteem. Patrz także Honoring the Self, New York: Bantam Books, 1985 oraz The Six Phillars of Self-Esteem. 7 Mortimer J. Adler, Intellect, New York: Collier Books, Macmillan Publishing Company, 1990, 4-5.   Rozdział 3. Świadome życie - 1: Wiem, co robię, kiedy to robię 1 Dyskusja na temat świadomej i namiętnej miłości - patrz The Psychology of Romantic Love, New York: Bantam Books, 1981. Dyskusja na temat świadomego wychowania dzieci - patrz The Six Phillars of Self-Esteem, New York: Bantam Books, 1994 (wyd. pol. Sześć filarów poczucia własnej wartości, Łódź: wyd. Ravi, 1998). 2 Jedna z moich książek w całości poświęcona jest wyjaśnieniu, jak można nauczyć się samodzielnie stosować technikę kończenia zdań - The Art of Self-Discovery, New York: Bantam Books, 1994.   Rozdział 4. Świadome życie - 2: Jestem na tyle uważny, na ile potrzeba 1 Patrz dyskusja na temat widzialności psychologicznej, jaką przeprowadzam w The Psychology of Self-Esteem, New York: Bantam Books, 1969; oraz The Psychology of Romantic Love, New York: Bantam Books, 1981. 2 Określenie to zawdzięczam Warrenowi Farrellowi. 3 Jej pełną wypowiedź, z której zaczerpnięte jest to zdanie, można znaleźć w rozdziale poświęconym odpowiedzialności za siebie i romantycznej miłości w Taking Responsability. W książce The Psychology of Romantic Love zauważyłem, że nikt nie jest w stanie mówić na ten temat bez uczynienia z tego (świadomie lub nie) zwierzenia osobistego. 4 W jego eseju The Era of Conscious Action (Era świadomego działania) w Encyclopedia Britannica Book of the Year, 1993. Więcej na ten temat piszę w The Six Phillars of Self-Esteem (wyd. pol. Sześć filarów poczucia własnej wartości).   Rozdział 5. Samoświadomość: Poznawanie swojego wewnętrznego świata 1 Oczywiście charakterystyki te są bardzo uproszczone, ale jestem przekonany, że oddają istotę rzeczy. 2 Opis tego procesu przedstawiam w Taking Responsability. 3 Patrz dyskusja w Honoring the Self.   Rozdział 6. Świadomość a samouznanie 1 Czasem skracam tę definicję do: samouznanie jest doświadczaniem siebie jako osoby kompetentnej w pokonywaniu podstawowych wyzwań stawianych przez życie i zasługującej na szczęście, ale ta dłuższa definicja jest bardziej precyzyjna. 2 Uzasadnienie tych stwierdzeń można znaleźć w The Six Phillars of Self-Esteem (wyd. pol. Sześć filarów poczucia własnej wartości). 3 Roy F. Baumeister, Joseph M. Boden i Laura Smart, Relation of Threatened Egotism to Violence and Agression: The Dark Side of High Self-Esteem, "Psychological Review" 103 (1996) 5-33. 4 Scott Mckeen, Edmonton (Alberta) Journal, 18 marca 1996.   Rozdział 7. Świadomość i duchowość 1 Niektóre późniejsze szkoły buddyzmu są teistyczne. 2 Rozumiem oczywiście, że dla osoby wierzącej spostrzeżenie to może być trudne do zrozumienia, nie mówiąc o zaakceptowaniu. Niedoskonałość naszego systemu edukacyjnego polega na tym, że mało kogo nauczono odróżniania stwierdzeń, które coś oznaczają, od stwierdzeń, które nic nie znaczą. Nie powinno się czekać na zajęcia filozofii na uczelniach, aby się tego nauczyć; powinno się tego uczyć najpóźniej w szkole średniej. 3 Koncepcja, którą po raz pierwszy wprowadziłem w serii artykułów początkowo opublikowanych w "The Objectivism Newsletter" w latach sześćdziesiątych, które następnie zostały przeredagowane i zebrane w książce The Psychology of Self-Esteem. 4 Główne "dowody" istnienia Boga i filozoficzne podważenie tych "dowodów" z godną podziwu przejrzystością przedstawia John Hospers w Introduction to Philosophical Analysis, trzecie wydanie, rozdział 7, Englewood Cliffs, New Jersey: Prentice Hall, 1988. 5 Jean Piaget, The Essential Piaget, New York: Basic Books, 1977. 6 L. Kohlberg, Essays on Moral Development, tom 1, San Francisco: Harper, 1981. Zdecydowanie nie zgadzam się z poglądem Kohlberga na temat tego, co stanowi najwyższy poziom rozwoju. Kohlberg wyznaje etykę obowiązku, niezależną od własnego interesu - podczas gdy ja jestem zwolennikiem etyki racjonalnego i światłego zainteresowania sobą, jak to omawiam w Honoring the Self. 7 David Hume, Treatise of Human Nature, London: Oxford University Press, 1978, str.252. 8 W. T. Stace, Mysticism and Philosophy, London: Macmillan Press Ltd., 1980, str. 124. 9 Rozwicięcie tego punktu widzenia wraz z pouczającą dyskusją na temat "JA" traktowanego, jak to nazywa autorka, jako "koncepcji aksjomatycznej" można znaleźć w książce Rand Introduction to Objectivist Epistemology, rozszerzone drugie wydanie, poprawione przez Harry Binswangera i Leonarda Peikoffa. New York: Meridian, 1990, str. 251-256. 10 Ayn Rand, Atlas Shrugged, New York: Random House, 1957, str. 1015. 11 Stace, Mysticism and Philosophy, 321-22, str. 324. 12 Ken Wilber, Up from Eden, Garden City, New York: Anchor Press/Doubleday, 1981. 13 Ken Wilber, Eye to Eye, wydanie rozszerzone, Boston i Shafterbury: Shambhala, 1990, str.3. 14 J. Levy, Transpersonal and Jungian Psychology, "Journal of Humanistic Psychology", vol. 23, nr 2, Spring 1983, str.49. 15 Rand, Atlas Shrugged, str. 1031. Niezależnie od faktu, że Rand i ja mamy swoje różnice zdań, niezwykle podziwiam jej osiągnięcia i uważam jej analizę filozofii poświęcania się, którą przedstawia w kulminacyjnym punkcie powieści w przemówieniu głównego bohatera - skąd pochodzi ten krótki cytat - za jedną z najgenialniejszych i najcelniejszych wypowiedzi w dziedzinie analizy filozoficznej, jakie kiedykolwiek czytałem. 16 John Naisbitt, Megatrends Asia, New York: Simon & Schuster, 1996, str. 10. 17 Rand, Atlas Shrugged, str. 1052. Wybrane pozycje bibliograficzne Adler, Mortimer J. Intellect. New York: Collier Books, 1980. Baumeister, Roy F., Joseph Boden i Laura Smart. Relation of High Threatened Egotism to Violence and Agression: The Dark Side of High Self-Esteem. "Psycological Review" 103 (1996) str. 5-33. Blanshard, Br