BIBLIOTEKA WIEDZY WOJSKOWEJ DWIGHT D. EISENHOWER KRUCJATA W EUROPIE WARSZAWA 1959SPIS RZECZY Str. Spis map........... Spis ilustracji.......... Rozdział pierwszy — Preludium wojny Rozdział drugi — Wojna globalna .... Rozdział trzeci — Marshall obejmuje dowództwo Rozdział czwarty — Przygotowania do inwazji 7 9 11 32 53 77 Rozdział piąty — Planując operację „Torch"...... 111 Rozdział szósty — Inwazja na Afrykę........ 139 Rozdział siódmy — Zima w Algierze........ 165 Rozdział ósmy — Kampania tunezyjska........ 192 Rozdział dziewiąty — Operacja „Husky"....... 223 Rozdział dziesiąty — Sycylia i Salerno........ 242 Rozdział jedenasty — Konferencja w Kairze...... 267 Rozdział dwunasty — Włochy.......... 278 Rozdział trzynasty — Planowanie operacji „Overlord" .... 303 Rozdział czternasty — Dzień „D" i umocnie-nie zdobytych pozycji 346 Rozdział piętnasty — Przełamanie . ,....... 363 Rozdział szesnasty — Pościg i bitwa o zaopatrzenie . . . . 391 Rozdział siedemnasty — Walki jesienne na granicach Niemiec . 431 Rozdział osiemnasty — Ostatnia stawka Hitlera..... 457 Rozdział dziewiętnasty — Forsowanie Renu...... 487 Rozdział dwudziesty — Uderzenie i okrążenie...... 513 Rozdział dwudziesty pierwszy — Najazd na Niemcy . . . . 533 6 Spis treści Rozdział dwudziesty drugi — Po zwycięstwie w Europie Rozdział dwudziesty trzeci — Operacja „Studium" Rozdział dwudziesty czwarty — Rosja 561 588 599 Podziękowania ............... 625 Posłowie ................. 627 Przypisy ................. 639 Dodatek ................. 667 A. Skład sił aliantów w ostatniej ofensywie ..... 667 B. Zespół lądowo-powietrziny aliantów w końcowej fazie ofensywy ...... " ....... postr. 670 C. Niemieckie siły lądowe Słownik wojskowych nazw zakodowanych 671 673SPIS MAP Str. 1. Linie komunikacyjne pomiędzy USA a Australią .... 37 2. Transatlantyckie linie okrętowe......... 69 3. Bombowce nad przemysłem Osi......... 99 4. Kampanie śródziemnomorskie aliantów.....po str. 120 5. Lądowainie w Afryce Północnej......... 149 6. Listopadowy wyścig do Tunisu......... 169 7. Przeciwnatarcie pod Kasrin.......... 205 8. Natarcie wiosenne w Tunezji......... 217 9. Tunezja — faza końcowa........... 219 10. Inwazja na Sycylię............. 243 11. Końcowy etap kampanii sycylijskiej do upadku Mesyny . . 247 12. Inwazja na Włochy............ 25? 13. Kampania włoska............. 283 14. Ogólny plan operacji „Overlord" oraz operacje „Anvil-Dragoon"............... 313 15. Izolacja przy pomocy lotnictwa......... 321 16. Prognoza operacji „Overlord".......po str. 328 17. Atak w dniu „D"............. 349 18. Operacja cherbourska............ 355 19. Rozszerzenie przyczółka........... 357 20. Wyłom i wykorzystanie operacyjne........ 373 21. Okrążenie pod Falaise........... 377 22. Zagon na Bretanię............. 381 23. Operacja „A>nvil-J>ragoon".......... 401 24. Plan i wykonanie............. 417 25. Operacja „Market-Garden".......... 419 26. Ujście Skaldy.............. 437 27. Wyzwolenie Francji..........po str. 440 28. Wybrzuszenie w rejonie Kolmaru........ 445- 29. Bariera Renu.............. 447 30. Kontrofensywa niemiecka w Ardenach 451 31. Kontrofensywa niemiecka w Ardenach — 16 grudnia 1944 r. . 459 32. Kontrofensywa niemiecka w Ardenach — 19 grudnia 1944 r. . 46E> 33. Kontrofensywa niemiecka w Ardenach — najdalsza linia osiągnięta przez Niemców.......... 471 34. Kontrofensywa niemiecka w Ardenach — natarcie aliantów, styczeń 1945 r............... 48$ 35. Operacja zaczepna na zachodnim brzegu Renu..... 499 36. Most w Remagen............. 503 37. Trójkąt Saara—Palatynat .......... 509 38. Przekroczenie bariery Renu.......... 521 39. Okrążenie i likwidacja Zagłębia Ruhry....... 535 40. Sytuacja wojskowa w chwili kapitulacji Niemiec .... 549 41. Początkowe cztery strefy okupacyjne . ..... 565 42. Zajęcie Niemiec...........po str. 58łSPIS ILUSTRACJI Po str. 1. Rozpoznanie bojowe............ 64 2. Cisza w przededniu bitwy.......... 64 3. Marsz gęsiego........... .80 4. Bombowce nad celem........ 5. Sprzymierzeniec faszystów — błoto........ 192 6. Zaopatrzenie dla oddziałów desantowych .... . 192 7. Za wydmą — Europa....... 8. Dzień „D" — pierwszy meldunek...... 9. Przełamanie .............. 273 10. „Czerwona kula" toczy się naprzód........ 273 11. Desant powietrzny w Annhem ......... 288 12. Pustka pola bitwy............ 288 13. Izolować, a potem zlikwidować......... 368 14. Potężny nalot na Niemcy.......... 368 15. Przekroczyliśmy Ren............ 384 16. To była „elita" Hitlera........... 384 17. Z podwójnym ładunkiem do kraju......'. 544 18. Wykurzyć snajpera............ 544 19. Przetrwała bomby i Hitlera.......... 560 20. Zwycięscy partnerzy......... 560ROZDZIAŁ PIERWSZY PRELUDIUM WOJNY 7 maja 1945 roku, w Reims, feldmarszałek- Jodl podpisał w kwatefże~^głównej' sojuszników akt kapitulacji Niemiec. O północy dnia następnego skończył się w Europie konflikt szalejący od l września 1939 roku. W okresie zawartym pomiędzy tymi dwiema datami wiele milionów Europejczyków poniosło śmierć. Przemysł rosyjski na zachód od Wołgi został prawie całkowicie starty z oblicza ziemi. Cała Europa na zachód od Renu, z małymi wyjątkami, żyła ponad cztery lata pod rządami armii okupacyjnej. Znikły swobodne formy życia społecznego i wolność słowa. Ekonomika wielu narodów została zrujnowana, a przemysł zburzony. Niemcy, przez lata całe pozornie niezwyciężone, przedstawiały obraz zniszczenia i spustoszenia. Ich miasta legły w gruzach, mosty zostały zerwane, wielki zaś potencjał przemysłowy był sparaliżowany. Wielka Brytania, wypełniając swe obowiązki wojenne, wyczerpała się ekonomicznie i finansowo, prawie cały naród był zmobilizowany, wszyscy ludzie w odpowiednim wieku, zarówno mężczyźni, jak kobiety, znaleźli się bądź to w szeregach wojska, bądź też w rozmaitych gałęziach produkcji wojennej. Wojna nie oszczędziła Ameryki: w dniu zakończenia wojny na Pacyfiku Stany Zjednoczone miały na swym rachunku w rubryce strat 322 188 zabitych i około 700 000 rannychl. W nieograniczonej ilości popłynęły środki materialne tego kraju nie tylko dla zaopatrzenia swych własnych armii, sił morskich i lotniczych, ale także dla dostarczenia naszym sojusznikom wyposażenia i broniJtópc pozwalały im prowadzić L<, skuteczne działania przeciw wspólnemu wrogowi. Każdy z sojuszników wniósł swój wkład do wspólnej sprawy w miarę swych możliwości, ale Ameryka zachowała przodujące miejsce jako arsenał demokracji. Byliśmy państwem, które od wybuchu wojny do jej zakończenia dokonało u siebie największych przeobrażeń i przeszło od niemal zupełnej słabości militarnej do niezwykłej potęgi i sprawności. W Europie wojna trwała już od roku, gdy zaniepokoił nas żałosny poziom naszej obronności. W roku 1939 państwo zaczęło stawiać pierwsze kroki w kierunku wzmocnienia swych sił zbrojnych startując z pozycji tak bliskie; zera, na jaką w ogóle mógł się stoczyć jakikolwiek wielki naród. Tego lata Niemcy skoncentrowali na granicach Polski sześćdziesiąt dywizji piechoty, czternaście dywizji pancernych* i zmotoryzowanych, trzy dywizje górskie, ponad 4000 samo-iotów oraz tysiące czołgów i samochodów pancernych. Polacy mogli im przeciwstawić zaledwie jedną trzecią tej siły we wszystkich rodzajach wojsk2. Wojska ich skazane były na szybkie zniszczenie pod naporem wściekłości i mocy niemieckiego ataku. Jednakże armia polska, mimo iż stała się tak łatwo ofiarą machiny wojennej Hitlera, znacznie przewyższała armię Stanów Zjednoczonych zarówno liczebnością żołnierzy, jak też ilością sprzętu. l lipca 1939 roku ilość żołnierzy znajdujących się pod bronią w armii Stanów Zjednoczonych — w wojskach lądowych, lotniczych i wszystkich służbach — wynosiła mniej niż 130 000 ludzi. Spośród trzech zorganizowanych i sześciu częściowo zorganizowanych dywizji piechoty ani jedna nie osiągała stanu bojowego. Mieliśmy dwie dywizje kawalerii, dysponujące zaledwie połową stanu etatowego, i ani jednej dywizji pancernej, liczba zaś żołnierzy we wszystkich rozproszonych jednostkach czołgów nie sięgała 1500. Wojska lotnicze liczyły * Liczby podane przez Eisenhowera są niedokładne. W kampanii wrześniowej 1939 r. po stronie niemieckiej wzięło udział 6 dywizji pancernych i 4 dywizje lefkkie (odmaana dywizji pancernych) — przyp. red. preludium wojny 13 5^75 samolotów bojowych i 17 000 ludzi obsługi — personelu technicznego i latającego. W garnizonach zamorskich — od koła podbiegunowego do równika i od Panamy do wyspy Corregidor — pełniło służbę 45 300 żołnierzy 3. Dwukrotne zezwolenie na zwiększenie stanu wojska w lecie i na jesieni 1939 roku pozwoliło doprowadzić liczbę żołnierzy służby czynnej w kraju i za morzami do 227 000. Na tym jednak poprzestaliśmy w ciągu ośmiu miesięcy, w których Niemcy, triumfując brutalnie nad Polską, szykowały się do podboju Europy zachodniej. Naród amerykański wciąż jeszcze wierzył, że odległość w dostatecznej mierze zapewnia nam izolację od wszelkich konfliktów w Azji i Europie. Niewiele stosunkowo osób rozumiało bezpośredni związek między amerykańskim dobrobytem i bezpieczeństwem fizycznym z jednej strony a istnieniem wolnego świata poza naszymi brzegami — z drugiej. Jedynymi też Amerykanami, którzy myśleli o przygotowaniu się do wojny, byli nieliczni zawodowi żołnierze sił zbrojnych oraz ci dalekowzroczni mężowie stanu, którzy zdawali sobie sprawę z tego, że izolacja Ameryki w obliczu jakiegokolwiek poważniejszego konfliktu jest obecnie niemożliwa. Na wiosnę 1940 roku, gdy Niemcy zajęli Danię i Norwegię, a blitz objął Francję od Renu aż po Zatokę Biskajską, paraliżując odwrót armii brytyjskiej z Dunkierki, Ameryka żaczek się niepokoić. W połowie czerwca armia regularna została oficjalnie powiększona do liczby 375 000 żołnierzy. Pod koniec sierpnia Kongres zezwolił na mobilizację Gwardii Narodowej, w sześć tygodni później wprowadzono już obowiązek służby wojskowej. Latem 1941 roku siły zbrojne Stanów Zjednoczonych, składające się z wojsk regularnych, gwardii i korpusu zorganizowanych rezerw, liczyły l 500 000 ludzi. Nigdy jeszcze kraj nasz nie zmobilizował takiej potęgi w czasie pokoju. Niemniej jednak był to jedynie tymczasowy kompromis wobec zaistniałej sytuacji międzynarodowej 4. l 000 000 ludzi, którzy przeszli do armii z Gwardii Narodowej oraz na mocy ustawy o obowiązkowej służbie wojskowej, 14 Krucjata w Europie nie było zobowiązanych do pełnienia służby poza półkulą zachodnią oraz do służby w kraju trwającej dłużej niż dwanaście miesięcy. Wobec tego latem 1941 roku, gdy Niemcy pędzili przez Rosję, a ich japoński sprzymierzeniec niewątpliwie szykował się do opanowania wschodniego Pacyfiku, armia mogła jedynie nieznacznie wzmocnić swe zamorskie garnizony. W niespełna cztery miesiące przed atakiem na Pearl Har-bour Izba Reprezentantów Kongresu większością zaledwie jednego głosu uchwaliła „Rozszerzoną ustawę o obowiązkowej służbie wojskowej", która zezwalała na przenoszenie wszelkich jednostek wchodzących w skład sił zbrojnych na tereny zamorskie i przedłużała czas służby wojskowej5. Akcję Kongresu w znacznej mierze należy przypisać osobistej interwencji generała George'a C. Marshalla, który już wówczas cieszył się autorytetem dodającym wagi jego ostrzeżeniom. Ale nawet on nie był w stanie całkowicie przezwyciężyć panującej opinii, że wszechstronny wysiłek umożliwiający wzmożenie obronności jest zbyteczny. Wyrazem trwającego nadal przekonania, że nie grozi nam bezpośrednie niebezpieczeństwo, było na przykład zwalnianie mężczyzn, którzy osiągnęli 28 rok życia. Tak więc w ciągu dwóch lat, gdy cały świat, poza obiema Amerykami, ogarnęła pożoga wojenna, a mocarstwa Osi nieugięcie dążyły do militarnego opanowania kuli ziemskiej, każdorazowe zwiększenie rozmiarów i potencjału sił zbrojnych oraz wydatków na nie było wynikiem wrastającego niepokoju narodu amerykańskiego. Wątpliwości jednak, czy należy porzucić kompromis na rzecz stanowczego działania, nie zostały rozproszone, dopóki Pearl Harbour nie przekształcił tego problemu w walkę o istnienie. Potem, w ciągu trzech i pół lat, Stany Zjednoczone stworzyły machinę wojenną, która odegrała niezastąpioną rolę w pokonaniu Niemiec, mimo że równocześnie kraj nasz, prawie zupełnie osamotniony, pomyślnie prowadził wojnę przeciwko imperium japońskiemu. Rewolucyjne przemiany, jakie przeszła Ameryka, nie nastąpiły z dnia na dzień; to, że w ogóle mogły one nastąpić, preludium wojny 15 zawdzięczamy naszym wytrwałym sojusznikom i odl-głości od pola boju. Na początku nikt z nas nie mógł przewidzieć, czym się walka zakończy, niewielu zdawało sobie sprawę, czego wymaga sytuacja zarówno od jednostek, jak od narodu, każdy jednak uczył się stopniowo, krok za krokiem, wykonywać wyznaczone mu obowiązki. Przekształcenie się Ameryki w ciągu trzech lat z kraju, któremu groziło straszliwe niebezpieczeństwo, w niezrównaną potęgę bojową, jest jednym z dwóch cudów, które doprowadziły do kapitulacji Jodła w naszej kwaterze głównej w dniu 7 maja 1945 roku. Drugim cudem było osiągnięcie w tym samym okresie niemal doskonałych metod prowadzenia operacji wojennych przez sojuszników. Przykłady historyczne świadczą o tym, że koalicje nie umieją prowadzić wojny. Ty1 e już było sojuszniczych niepowodzeń, a niewybaczalne błędy stały się tak pospolite, że zawodowi wojskowi od dawna zwątpili w możliwość prowadzenia skutecznej akcji sojuszniczej, z wyjątkiem tych wypadków gdy dysponowali niewyczerpanymi zasobami, zwycięstwo zaś stanowiło wynik olbrzymiej przewagi. Nawet sława Napoleona, jako świetnego dowódcy wojskowego, zbladła, gdy naukowcy w uczelniach sztabowych uświadomili sobie, że zawsze walczył przeciw koalicjom — a więc przeciwko podzielonym zdaniom oraz różnym interesom politycznym, gospodarczym i wojskowym. Pierwszym zadaniem sojuszników, było wykorzystanie zasobów dwóch wielkich narodów ze stanowczością właściwą jednej władzy. Brak było precedensów, które mogłyby służyć za wzór, nie było mapy, według której można by żeglować. W przeszłości, gdy narody występowały zgodnie przeciw wspólnemu nieprzyjacielowi, jeden z członków koalicji bywał zazwyczaj tak potężny, że stawał się dominującym partnerem. Teraz należało doprowadzić do jedności drogą dobrowolnych ustępstw. Prawdziwa historia wojny, a w szczególności operacji „Torch" i „Overlord!r w basenie Morza Śródziemnego i w północno-za-chodniej Europie jest historią jedności, jaka powstała w oparciu o tę dobrowolną współpracę. Między silnymi ludźmi, reprezen- 16 Krucjata w Europie Preludium wojny tującymi potężne i dumne narody, istniały niekiedy różnice poglądów, ale bladły one w obliczu cudu, jakim był marsz aliantów, ramię przy ramieniu, do pełnego zwycięstwa na Zachodzie. ;iW dniu rozpoczęcia wojny w 1939 roku byłem na Filipinach kończąc czteroletnią służbę w charakterze pierwszego wojskowego zastępcy generała Douglasa MacArthura, któremu zostało powierzone zadanie stworzenia i wyszkolenia niezależnych filipińskich sił zbrojnych. Nieustanne dyskusje i bójki pomiędzy członkami zagranicznych klubów w Manili wzmagały zainteresowanie wojną. Większość — z wyjątkiem małej, ale za to hałaśliwej grupki, która uważała Hitlera za bohatera — uznała go za skończonego łotra. O Hirohito nie wspominano wcale albo bardzo rzadko: cała uwaga koncentrowała się na każdym kolejnym pociągnięciu nazistowskiego dyktatora. Dotarła do nas wiadomość o inwazji na Polskę i o tym, że premier Wielkiej Brytanii ma wygłosić przemówienie radiowe. Wraz z moim przyjacielem, pułkownikiem Howardem Smi-them, wysłuchałem oświadczenia, że Anglia i Niemcy znowu są w stanie wojny. Chwila była uroczysta, zwłaszcza dla mnie, ponieważ byłem przekonany, że Stany Zjednoczone wkrótce już będą musiały zrezygnować ze swej neutralności. Byłem pewny, że Stany Zjednoczone zostaną -wciągnięte w wir wojny, pomyliłem się jedynie co do sposobu, w jaki to nastąpi. Przypuszczałem, że Japonia nie zrobi żadnego kroku przeciw nam, dopóki nie będziemy zaangażowani w wojnie europejskiej. Co więcej, myliłem się, jeśli idzie o termin. Wydawało mi się, że zmuszeni będziemy bronić się przed siłami Osi w rok po wybuchu wojny. Od 1931 roku wielu wyższych oficerów naszej armii wyrażało w mojej obecności przekonanie, że świat kroczy ku nowej wojnie światowej. Byłem tego samego zdania. Każde pociągnięcie dyktatur w Japonii, Niemczech i Włoszech zdawało się jasno wskazywać na ich stanowczą decyzję zagarniania każdego terytorium, jakie im się tylko spodoba, i na to, że ambicje te w krótkim czasie wywołają konflikt z państwami demokra- tycznymi. Jednakże wielu uważało, że popchnięcie Anglii • Francji do wojny było ze strony Hitlera co najmniej źle obliczonym krokiem. " Ludzie ci twierdzili, że armia francuska i flota brytyjska wspólnymi siłami doszczętnie go rozbiją; nie tylko zlekceważyli sprawozdania doświadczonych obserwatorów, którzy nie dowierzali legendzie o wojskowym przygotowaniu Francji, lecz nie brali nawet pod uwagę historii niemieckiego sztabu generalnego, który podejmował decyzję atakowania jedynie wtedy, gdy trzeźwe obliczenia obiecywały szybki sukces. Złożyłem wizytę prezydentowi Filipin i powiedziałem mu, że pragnę powrócić do kraju, aby wziąć udział w intensywnych przygotowaniach, jakie — byłem tego pewny — rozpoczną się obecnie .w Stanach Zjednoczonych. Prezydent Manuel Quezon nalegał, abym pozostał, decyzja moja była jednak ostateczna. Poprosiłem o pozwolenie opuszczenia wysp przed końcem roku. Generał MacArthur żegnał mnie na przystani, gdy w grudniu wraz z żoną i synem Johnem opuszczałem Manilę. Nie widziałem się już z nim potem aż do chwili, gdy po wojnie przybyłem jako szef sztabu do jego kwatery iw Tokio. Rozmawialiśmy o chmurach zbierających się nad światem, lecz przewidywania nasze dotyczyły Europy, nie Azji. Droga powrotna prowadziła przez Japonię, gdzie zatrzymaliśmy się na kilka dni w miastach na wybrzeżu. Wielu oficerów amerykańskich zwiedzało w tym czasie Japonię, toteż tranzytowa wizyta jeszcze jednego podpułkownika nie była niczym nadzwyczajnym. A jednak zdarzył się nam raczej niezwykły przypadek. W chwilę po załatwieniu formalności związanych z lądowaniem spotkaliśmy, jak nam się zdawało, przypadkowo Japończyka, który ukończył jeden z uniwersytetów amerykańskich. Przedstawił się jako wiceminister poczt i powiedział mi, że słyszał od przyjaciół o mojej działalności na Filipinach. Nie zadając żadnych szczegółowych pytań zdradzał jednak duże zainteresowanie moją opinią o narodzie filipińskim. Przez cały czas naszego pobytu w Japonii towarzyszył nam w charakterze przewodnika, pomagał robić zakupy, przy czym świetnie potrafił się targować, pokazywał najciekawsze widoki 2 — Krucjata w Europie 18 Krucjata w Europie i na różne sposoby starał się być pomocny i uprzejmy. W rozmowie stale powracał do konieczności wzajemnego zrozumienia między naszymi krajami, dając wyraz swemu podziwowi i przywiązaniu do Stanów Zjednoczonych. Robił wrażenie człowieka mogącego poświęcić nam nieograniczoną ilość czasu. Przypuszczałem, że regularnie spotyka się i rozmawia z przyjezdnymi Amerykanami, wspominając prawdopodobnie z nostalgią swe studenckie lata. Gdy jednak po kilku tygodniach wspomniałem o nim innym ludziom, którzy przejeżdżali przez Japonię niedługo przed lub po tym okresie, stwierdziłem, że nikt z nich nie spotkał ani tego, ani żadnego innego urzędnika japońskiego. i Do Stanów Zjednoczonych przybyłem na początku stycznia 1940 roku i zostałem skierowany do służby w 15 pułku piechoty w Fort Lewis (Waszyngton), Po ośmiu latach służby sztabowej przy biurku, w specyficznej atmosferze planowania i biurokracji wojskowej, znowu nawiązałem codzienny kontakt z dwoma podstawowymi elementami siły wojska — żołnierzem i bronią. W okresie gdy poważna część świata była już wciągnięta w wojnę, a ewentualność zaangażowania się Stanów Zjednoczonych stawała się z dnia na dzień bardziej prawdopodobna, zawodowy żołnierz nie mógł sobie życzyć lepszego przydziału aniżeli ten, który otrzymałem. 15 pułk składał się w większości z doświadczonych żołnierzy, którzy służyli w nim w Chinach przed jego powrotem do Stanów w 1938 roku, oraz z nowo przyjętych ochotników z ostatniego zaciągu. Wszyscy oficerowie byli oficerami zawodowymi. W wypadku wojny jednostki takie stanowiłyby ostoję obrony Ameryki i awangardę naszego odwetu w razie niespodziewanego ataku. Gdybyśmy zaś mieli czas na powiększenie naszych sił zbrojnych, dostarczyłyby one kadr, wokół których powstałyby setki batalionów. Z ich szeregów mieli wyjść instruktorzy, którzy mogli szkolić setki (tysięcy rekrutów. Tak w jednym, jak w drugim wypadku żołnierze i oficerowie mieli przed sobą nieograniczone możliwości, aby dać dowody swej wartości zawodowej. preludium wojny 19 Jednakże w pierwszych miesiącach 1940 roku armia Stanów Zjednoczonych, podobnie jak to jest dziś i jak to było przed stu laty, odzwierciedlała nastroje narodu amerykańskiego. Żołnierze i oficerowie w ogóle nie zdawali sobie sprawy z tego, że sytuacja jest napięta. W większości oddziałów znacznie więcej uwagi poświęcano sportowi, wypoczynkowi i rozrywkom aniżeli poważnemu szkoleniu bojowemu. Podczas długiego okresu pokoju niektórzy oficerowie wrośli głęboko w zawodową rutynę, chroniącą dch przed niepokojącymi zagadnieniami i kłopotliwymi problemami. Inni zaś, przygwożdżeni przez wiele lat do tego samego stopnia oficerskiego — jako że jedyną podstawą awansu było starszeństwo — stracili wiarę w możliwość jakiejkolwiek zmiany na lepsze. Prawdopodobnie wielu oficerów, a także szeregowych, doszło do wniosku, że czasy piechoty bezpowrotnie minęły. Ilość piechoty w zorganizowanych jednostkach została zredukowana z 58 000 żołnierzy w dniu l lipca 1939 roku do 49 000 na dzień 31 stycznia 1940 roku 6. W obliczu tych faktów przeciętny piechur, nie mogąc przewidzieć swej roli w Europie i na Pacyfiku, miał prawo rozumować, że redukcja ta zapowiada likwidację piechoty w bliskim czasie. Sytuacja w dziedzinie broni i sprzętu nie podnosiła piechura zbytnio na duchu. Karabin typu „Springfield" był przestarzały, nie istniała skuteczna obrona przeciwko nowoczesnemu czołgowi lub samolotowi, wojsko wyposażone było w drewniane modele moździerzy i karabinów maszynowych, niektóre zaś rodzaje naszej nowej broni mogło studiować jedynie z rysunków technicznych. Brakło wszelkiego rodzaju sprzętu, a znaczna część tego, który był w użyciu, została wyprodukowana dla Armii Narodowej w czasie pierwszej wojny światowej. Co więcej, uudżety wojskowe w latach trzydziestych ograniczały szkolenie do szczebla oddziału. Nawet ćwiczebną amunicję strzelecką trzeba było ograniczać do przypadkowych przydziałów. Uwaga armii koncentrowała się na czyszczeniu broni, apelach i defiladach, ponieważ naród amerykański nie- 20 Krucjata w Europie nawidząc wojny bronił się przed narzuceniem mu postawy wojskowej. Skutek był taki, że doktryny i teorii wojennej nie można było uzupełnić praktycznym doświadczeniem. Oficerowie i żołnierze nie mieli tej pewności, którą zdobywa się jedynie dzięki doświadczeniu w polu i próbom zastosowania teorii w praktyce. Niemniej jednak widać było, że Departament Wojny w miarę możliwości stara się jak najszybciej przygotować do nieuchronnego wybuchu wojny. Pod stanowczym kierownictwem generała Marshalla podjęto wytężone przygotowania, pokonując niewiarygodne niemal trudności. A przeszkód było wiele. Największa była natury psychologicznej — w dalszym ciągu panowała niefrasobliwość. Nie obudził nas nawet upadek Francji w maju 1940 roku — a mówiąc „nas" mam na myśli zarówno wielu żołnierzy zawodowych, jak innych. Nie uprzytomniliśmy sobie całego niebezpieczeństwa. Pewien generał dowodzący jedną z dywizji amerykańskich, oficer mający za sobą wiele lat służby i zajmujący wysokie stanowisko, chciał w dniu zawieszenia broni z Francją założyć się, że Anglia nie wytrwa dłużej niż sześć tygodni; zakład ten proponował tak, jak by chodziło o to, czy następnego dnia będzie pogoda, czy deszcz, Nie przyszło mu na myśl, że Wielka Brytania pozostała jedynym krajem biorącym udział w wojnie, który odgradza nas od najstraszliwszego niebezpieczeństwa. Stanowisko jego było typowe zarówno dla poważnej części wojskowych, jak dla cywilów. Na szczęście istniało dużo wyjątków, a ich pełen poświecenia wysiłek zdziałał więcej, aniżeli można było przypuszczać. Co prawda Kongres był coraz poważniej zaniepokojony, naród jednak nie wykazywał dostatecznego przygotowania, aby zrozumieć powagę sytuacji światowej, wobec czego nie można było prowadzić szkolenia w warunkach realistycznego naśladowania pola bitwy. Musieliśmy szkolić żołnierzy w cukierkowym stylu obliczonym na wywołanie jak najmniejszego niezadowolenia zarówno wśród samych żołnierzy, jak ich rodzin. Wielu wyższych dowódców do tego stopnia obawiało Preludium wojny 21 się trąb jerychońskich prasy, hałaśliwie występującej przeciwko narażaniu żołnierzy na niepogodę lub na wysiłek dłuższych manewrów, że zrezygnowało z zalecania jedynego typu szkolenia, którego wyniki opłacają się wtedy, gdy zaczynają latać kule. Pilne zalecenia z góry i protesty nielicznych „panikarzy" nie mogły przełamać apatii, której źródłem było wygodnictwo, ślepota i pobożne życzenia. Zmobilizowanie Gwardii Narodowej poważnie wzmocniło liczebną siłę armii, zwłaszcza piechoty i wojsk przeciwlotniczych. Mimo liczebnej słabości, braków w wyposażeniu i wyszkoleniu miała ona pełną strukturę organizacyjną. Aby doprowadzić ją do stanu użyteczności, potrzeba było tylko rekrutowi, wyposażenia, czasu i właściwego rodzaju szkolenia. Stopniowo ogólna sytuacja wojskowa zaczęła się przejaśniać. Jesienią 1940 roku Kongres wyasygnował trochę pieniędzy na niezbędne szkolenie w polu. Szkolenie to, pod kierownictwem generała majora, późniejszego generała porucznika, Lesleya McNaira, jednego z naszych najzdolniejszych oficerów, stało się w naszej armii sprawą najważniejszą. 15 pułk piechoty, jako część 3 dywizji, wyruszył na manewry polowe w odległych terenach stanu Waszyngton i na półwysep Monterey, położony na południe od San Francisco. Marsze, planowanie zaopatrzenia, problemy taktyczne i związana z tymi praca sztabów były dla oficerów i żołnierzy, zarówno kadrowych, jak zmobilizowanych, najlepszą szkołą. Jedno z ćwiczeń obejmowało 1100-milowy przemarsz motorowy z Fortu Leiwtis do Jolon Ranch na południe od Monterey w Kalifornii. Odbywał się on w warunkach taktycznych; wypróbowaliśmy wówczas nasze metody dowodzenia, system łączności oraz dyscyplinę marszu. Służąc w 3 dywizji wznowiłem łączące mnie od czasów kadeckich przyjacielskie stosunki z majorem Mark W. Clar-kiem. Podczas wielu etapów ćwiczeń polowych, które nam obu sprawiały tak wielką przyjemność, stale pracowaliśmy razem. Nabrałem trwałego szacunku dla jego umiejętności w dziedzinie planowania, szkolenia i pracy organizacyjnej — nie spotkałem oficera, który by go pod tymi względami przewyższał. W związku jednak z gwałtownie wzrastającymi potrzebami Krucjata w Europie nowych sztabów, powstających na terenie całego kraju, musiał on wkrótce wyjechać do Waszyngtonu na stanowisko zastępcy generała McNaira; ja zaś w listopadzie ponownie zostałem odsunięty od bezpośredniego dowodzenia obejmując stanowisko szefa sztabu 3 dywizji. Pozostałem na nim jedynie cztery miesiące, po czym znowu zostałem przeniesiony — tym razem na stanowisko szefa sztabu IX korpusu armijnego, który dopiero niedawno został sformowany w Fort Lewis. Nominacja ta przyniosła mi pierwszy awans stanu wyjątkowego; w marcu 1941 roku otrzymałem tymczasowy stopień pułkownika.* Dowódcą korpusu był generał major Kenyon O. Joyce. W sztabie jego zastałem grupę niezwykle zdolnych ludzi; trzech z nich starałem się zatrzymać blisko siebie w ciągu następnych lat wojny, co mi się do pewnego stopnia udało. Mieli oni w owym czasie stosunkowo niskie stopnie, ale w chwili ukończenia wojny byli to już: generał porucznik Lucian K. Trus-cott, generał major William G. Wyman i pułkownik James Curtis.,Ludzie ich pokroju zawsze gotowi byli popierać każde przedsięwzięcie, które zwiększało realizm i dokładność szkolenia. Nie była to jednak sprawa łatwa. W ciągu wiosny 1941 roku postawiono na nogi wszystkie garnizony i obozy wojskowe, zajęto się tworzeniem sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych, do których wcielono wszystkie elementy wojskowe kraju — wojska regularne oraz gwardię i korpus zorganizowanych rezerw, zwiększając ich stan liczebny o setki tysięcy żołnierzy powołanych na podstawie ustawy o obowiązkowej służbie wojskowej. Dla nas, w Fort Lewis, proces rozwoju rozpoczął się 16 września 1940 roku, po przybyciu pierwszego rzutu 41 dywizji piechoty. Już wkrótce stacjonowała tutaj cała dywizja i inne jednostki Gwardii Narodowej. W ciągu następnej wiosny na wybrzeżu zachodnim panował nieustający ruch: żołnierze zjawiający się grupami po przydział * W armii amerykańskiej i brytyjskiej istniały „tymczasowe" stopnie oficerskie. Awans otrzymany w czasie wojny wymagał po jej zakończeniu specjalnego zatwierdzenia. W ten sposób np. generał brygady po wojnie musiał powrócić do swego stopnia „zawodowego" np. majora, jeżeli chciał nadal służyć w armii — przyp. red. preludium wojny 23 do jednostek; kadra wycofywana z jednostek w celu tworzenia nowych organizacji; oficerowie i żołnierze wyjeżdżający do szkół specjalnych i powracający stamtąd; miasta namiotów i baraków z różnorodnymi urządzeniami użyteczności publicznej, szpitalami, siecią wodociągową, elektrowniami i siłowniami — rodzące się w ciągu jednej nocy w szczerym polu. Zadaniem naszym było dostarczenie żołnierza zdrowego, wyszkolonego zarówno pod względem wojskowym, jak technicznym, zdyscyplinowanego, przygotowanego do współpracy zespołowej w jednostce, przenikniętego w jak najwyższym stopniu dumą żołnierską z wykonywanego zadania. Nie mogliśmy jednak liczyć na to, że uda nam się wyszkolić zahartowanych, bojowych żołnierzy, emocjonalnie i fachowo przygotowanych do walki w skali masowej, ponieważ opinia publiczna nie była gotowa do poparcia prawdziwego szkolenia bojowego. A przecież nawet te ograniczone zadania, jakie sobie stawialiśmy, pochłaniały całą energię oficerów i żołnierzy. Dla sztabowców rozpoczęły się dni nieprzerwanego planowania, kierowania i inspekcji; kompromisów pomiędzy treścią rozkazów a ich realizacją; manewrowania przydziałami żołnierzy i pojazdów w obliczu prześladujących nas nieustannie niedoborów; starań, by okręg nasz nie pozostał w tyle za całą armią. W czerwcu 1941 roku zostałem skierowany do generała porucznika Waltera Kruegera jako szef sztabu 3 armii, której dowództwo znajdowało się w San Antonio. Na tym stanowisku zaznajomiłem się dokładniej z całokształtem problemów armii amerykańskiej. Cztery armie tworzące amerykańskie wojska lądowe różniły się pod względem stanu liczebnego. Wszystkie jednak miały ten sam trzon utworzony z jednostek regularnych, wokół których skupiały się pododdziały gwardii. Wolne stanowiska we wszystkich jednostkach obsadzone były przez oficerów i żołnierzy powołanych z rezerwy do pełnienia służby czynnej. Tak więc raporty trafiające na moje biurko w Fort Sam Houston, dotyczące szkolenia, morale oraz możliwości naszych dywizji i jednostek w polu, były dokładnymi wskaż- 24 Krucjata w Europie nikami postępów, jakie robiliśmy w całych Stanach Zjednoczonych. W porównaniu z rokiem poprzednim sytuacja przedstawiała się korzystniej. Amerykańskie siły zbrojne liczyły obecnie w sumie około l 500 000 oficerów i żołnierzy. Mieliśmy jednak wciąż jeszcze poważne niedociągnięcia. Odczuwaliśmy ostry brak pojazdów, nowoczesnych czołgów i wyposażenia przeciwlotniczego. Formacje lotnictwa frontowego prawie nie istniały. Co gorzej, zbliżający się koniec jednorocznej służby żołnierzy Gwardii Narodowej i powołanych do pełnienia służby czynnej był naszą nieustanną troską, której pozbyliśmy się dopiero w dwa miesiące później. W czerwcu obawialiśmy się, że rozpoczynający się we wrześniu odpływ żołnierzy nie zostanie wyrównany przez dostateczny przypływ nowych. Jednakże nawet gwałtowny wzrost armii i najświeższe demonstracje potęgi wojskowej mocarstw Osi nie zdołały skruszyć nieugiętego przywiązania niektórych oficerów zawodowych do przestarzałych dogmatów i rutyny. Ślepota ich nie miała żadnego usprawiedliwienia. W środowiskach cywilnych natrafialiśmy na trudności innego rodzaju. Wielu oficerów gwardii i rezerwy zestarzało się w przedwojennej walce o obronność kraju, a teraz gdy wysiłki ich z lat dwudziestych a trzydziestych zaczynały przynosić owoce, oni sami byli fizycznie niezdolni do spełnienia wymogów służby w polu w pierwszej linii. Generał Krueger sam należał do najstarszych oficerów w wojsku. Szeregowiec, kapral i sierżant pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, cieszył się w całym wojsku opinią doświadczonego żołnierza i w ciągu ponad czterdziestu lat służby dotrzymywał kroku każdej zmianie wojskowej; niewielu oficerów miało jaśniejszy obraz wymogów, jakie następna wojna postawi przed wojskiem. Niewielu przewyższało go pod względem fizycznej sprawności czy też aktywności. Bezwzględnie wymagający w stosunku do własnej osoby, nie potrzebował stawiać wymagań innym — wszyscy starali się naśladować jego przykład. Preludium wojny Jego 3 armia została obecnie skoncentrowana w rejonie Luizjany w celu przeprowadzenia wielkich manewrów, w których przeciwnikiem miała być 2 armia generała porucznika Ben Leara. Żaden z naszych oficerów służby czynnej nie dowodził tak wielkim związkiem, jak dywizja w czasie pierwszej wojny światowej. Manewry będące olbrzymim eksperymentem laboratoryjnym miały dowieść wartości koncepcji, żołnierza, broni i wyposażenia. Owego września generał Krueger zebrał największą armię, jaką kiedykolwiek wystawiono w Stanach Zjednoczonych dla jednej operacji — ponad 270 000 żołnierzy. Równocześnie z obozów 2 armii wyruszyło 130 000 żołnierzy 7. Korzyści, jakie przyniosły te wielkie manewry, były olbrzymie. Przyzwyczaiły one wojska do współdziałania w skali masowej, przyspieszyły proces eliminacji niezdatnych do służby wojskowej, zwróciły szczególną uwagę przełożonych na tych młodszych żołnierzy, którzy gotowi byli wykonywać najtrudniejsze zadania sztabowe i dowódcze, u odpowiedzialnych zaś dowódców rozwinęły umiejętność posługiwania się dużymi formacjami w polu. Zdobyto praktyczne doświadczenie zaopatrywania wojska w polu na wielką skalę. Nigdy jeszcze w czasie pokoju nie podejmowali Amerykanie takiej próby w dziedzinie transportu żywności, paliwa i amunicji z węzłów kolejowych i składów do stale przesuwającej się linii frontu. Plany przygotowywano zawczasu i dokładnie, i jak to zwykle w takich wypadkach bywa — praca ta opłaciła się. „Wybitną cechą tych manewrów — powiedział zebranym sztabom w czasie omawiania operacji ekspert w prowadzeniu i ocenie manewrów, generał McNair -- była zasadnicza sprawność zaopatrzenia. Na samą myśl o skali problemu powstawały obawy co do należytego zaopatrywania wojsk. Dowódcy liniowi i szefowie służb zasługują na najwyższe uznanie za osiągnięte wyniki/' Osiągnięcia transportu samochodowego na szosach Luizjany we wrześniu 1941 roku były zapowiedzią sprawności, jaką amerykańskie samochody ciężarowe zademonstrowały trzy lata później, w czasie pościgu przez Francję, przy zaopatrywaniu posuwających się wojsk. 26 Krucjata w Europie Oficerem, który bezpośrednio odpowiadał za zaopatrzenie 3 armii, był podpułkownik LeRoy Lutes. Świetne wywiązywanie się ze swych obowiązków przyniosło mu na długo przed zakończeniem wojny trzy gwiazdki generała porucznika. Wiele błędów wojskowych ujawnionych w czasie manewrów miało, zdaniem generała McNaira, swe źródło w braku dyscypliny. „Nie ulega wątpliwości — powiedział — że szereg słabych stron, które wyszły na jaw w czasie tych manewrów, powtarza się nieustannie z powodu braku dyscypliny. Wojska nasze stać na najlepszą dyscyplinę. Skoro jej brak, winę ponosi dowództwo. Dowódcę, który nie potrafi wprowadzić właściwej dyscypliny, trzeba zastąpić kimś innym'"' 8. W tym właśnie czasie spotkałem się po raz pierwszy z fotografami prasowymi, którzy od czasów Brady'ego * byli szczególnym zjawiskiem w amerykańskim życiu wojskowym. Jesienią 1941 roku żarówka błyskowa stanowiła swojego rodzaju nowość w moim życiu codziennym, dla ludzi zaś, którzy się nią posługiwali, byłem jedynie nieznaną twarzą. W czasie omówienia w Camp Polk zrobiono zdjęcie grupowe generała Kruegera, majora E. M. Boldena, brytyjskiego obserwatora wojskowego, i mojej osoby. Pod fotografią figurowały poprawnie nazwiska moich dwóch towarzyszy, ja natomiast ukazałem się jako „ppłk D. D. Ersenbeing" — dobrze, że przynajmniej inicjały podano właściwie. Manewrom zawdzięczam lekcję i doświadczenie, które z każdym miesiącem bardziej ceniłem. W Luiz Janie przeprowadziliśmy ostateczne i wyczerpujące próby przydatności samolotów łącznikowych dla obserwacji i łączności. Samoloty te dowiodły swej wartości w sposób tak bezsporny, że mogłem potem w Departamencie Wojny skutecznie walczyć, pod przewodnictwem zastępcy sekretarza Departamentu Wojny, Johna J. McCloya, o włączenie ich do normalnego wyposażenia każdej dywizji. Pozwalały one naszej ciężkiej i dalekosiężnej artylerii na tak dokładne i szybkie korygowanie ognia, jakie uprzednio * Mathew B. Brady — jeden z pierwszych fotografów amerykańskich — przyp. red. Preludium wojny 27 było wyłącznym przywilejem lekkiej artylerii strzelającej do celów widocznych. Dowódcy liniowemu umożliwiły ogarnięcie okiem sytuacji taktycznej terenu, artylerii, ruchu oraz koncentracji wojsk i artylerii — niemal równie dokładnie jak w osiemnastym wieku, gdy stojący naprzeciw siebie dowódcy z siodła lub pagórka oglądali wszystkie pułki zaangażowane w boju. Pod koniec manewrów zostałem awansowany do slopnia tymczasowego generała brygady^ Październik i listopad były w równej mierze wypełnione zajęciami, jak miesiące poprzedzające manewry. Kroki, mające na celu usunięcie błędów stwierdzonych w Luizjanie, zostały podjęte początkowo na szczeblu pododdziału; w wielu wypadkach marsz powrotny stwarzał ku temu doskonałą okazję. Powstała konieczność zwolnienia ze stanowiska niektórych oficerów zarówno służby stałej, jak Gwardii Narodowej. Kontrowersje i plotki, wywołane tymi pociągnięciami, wymagały szybkiego działania, aby zapobiec szkodom, jakie mogły one wyrządzić w nastrojach tak oficerów, jak żołnierzy. Chociaż rozmowy waszyngtońskie z przedstawicielami japońskimi zbliżały się w początkach grudnia do swego dramatycznego punktu kulminacyjnego, to jednak odprężenie, jakie zapanowało wśród ludności cywilnej, można było odczuć również w szeregach armii. Wydawało się, że Japończykom pokrzyżowano plany zaskoczenia nas i że przynajmniej chwilowo zapobieżono wojnie na Pacyfiku. Na rosyjskim froncie Niemcy zostali zatrzymani przed Leningradem, Moskwą i Sewastopolem. 4 grudnia dziennik, który stale czytałem, stwierdzał w artykule wstępnym, iż obecnie nie ulega kwestii, że Japończycy nie chcą wojny ze Stanami Zjednoczonymi. W kilka dni później publicysta tego dziennika donosił z Waszyngtonu, że panuje tu stanowcze przekonanie o chwilowym zażegnaniu kryzysu na Pacyfiku, chociaż jeszcze przed tygodniem w kołach waszyngtońskich trzymano zakłady dziesięć do jednego, iż wojna wybuchnie lada dzień. 7 grudnia^ po południu w Fort Sam Houston (Texas), zmęczony długotrwałą i wyczerpującą pracą sztabową podczas 28 Krucjata w Europie manewrów i po nich, położyłem się do łóżka. Zakazałem niepokoić mnie pod jakimkolwiek pretekstem. Śniłem o dwutygodniowym urlopie, podczas którego chciałem udać się z żoną do West Point, by spędzić Boże Narodzenie z naszym synem Johnem. Ale nawet tak piękne sny zostały przerwane, a ostre zakazy • bezkarnie naruszone przez mego zastępcę, który przyniósł wiadomość, że znajdujemy się w stanie wojny. W godzinę po ataku na Pearl Harbour zaczęły napływać do sztabu 3 armii rozkazy z Departamentu Wojny. Były więc rozkazy natychmiastowego wysłania jednostek przeciwlotniczych na wybrzeże zachodnie, gdzie przerażeni mieszkańcy co chwila odkrywali na niebie tajemnicze bombowce; rozkazy wprowadzenia środków zabezpieczenia przeciwko sabotażowi; rozkazy zaostrzenia ochrony zakładów przemysłowych; rozkazy zorganizowania zwiadów wzdłuż naszej granicy południowej, w celu zapobieżenia infiltracji szpiegów, oraz rozkazy zapewnienia bezpieczeństwa portów wzdłuż Zatoki Meksykańskiej. Były również rozkazy szybkiego wysłania dużych oddziałów wojskowych na zachód, w przewidywaniu ewentualnego ataku, jaki Japończycy mogli zaplanować. Z kolei sztab generała Kruegera musiał wysłać do setek garnizonów instrukcje niezwłocznie po ich przygotowaniu i skontrolowaniu. Był to okres intensywnej pracy. Nutą przewodnią była szybkość działania. Porzucono normalne tryby administracyjne, łańcuch dowodzenia został skrócony, wszystkie szczeble dowodzenia otrzymywały instrukcje na wspólnych odprawach. Nie zwracano uwagi na powolny i metodyczny proces przygotowywania szczegółowych rozkazów wymarszu, w których do najdrobniejszego szczegółu uwzględniano, co wojsko powinno zabrać ze sobą, jak to powinno pakować i oznaczać. Wystarczył jeden telefon, aby jednostka piechoty została rzucona na przeciwny kraniec kontynentu. Wojsko i sprzęt załadowywano do pociągów bez żadnego pisemnego dokumentu, stwierdzającego, na czyj rozkaz transport się odbywa. Działa ładowano na lory — gdy dysponowano nimi -względnie, w miarę możliwości, na platformy i do wagonów Preludium wojny towarowych, gdy niczego innego nie było pod ręką. Żołnierze podróżowali w luksusowych pulmanach, w wojskowych wagonach sypialnych, w wagonach nowoczesnych i zwyczajnych, od paru dziesiątków lat wycofanych z użycia, teraz zaś przywróconych w związku z nagłymi ruchami wojsk. Tkwiłem w tym wszystkim przez pięć dni. 12 grudnia wczesnym rankiem telefon łączący nas bezpośrednio z Departamentem Wojny zaczął przeraźliwie dzwonić. Podniosłem słuchawkę. Ktoś zapytał: - Ike, to ty? - Tak. — Szef mówi, żebyś wskoczył do samolotu i natychmiast się stawił. Powiedz swojemu szefowi, że formalny rozkaz przyjdzie potem. „Szefem" był generał Marshall, moim zaś rozmówcą pułkownik Walter Bedell Smith, który później został moim serdecznym przyjacielem i szefem mego sztabu podczas całej operacji w Europie. Wiadomość ta była dla mnie ciężkim ciosem. W czasie pierwszej wojny światowej każda z moich szaleńczych prób dostania się na front kończyła się klęską — z powodów, których nie uznawałem, poza tym, że stanowiły „rozkaz Departamentu Wojny". Miałem nadzieję, że w tej wojnie uda mi się pozostać z żołnierzami. Rozkaz stawienia się w mieście, w którym raz już służyłem przez osiem lat, oznaczał, jak sądziłem, faktyczne powtórzenie moich doświadczeń z pierwszej wojny światowej. Z ciężkim sercem zatelefonowałem do żony, by zapakowała walizkę, i przed upływem godziny leciałem w kierunku Waszyngtonu. Doszedłem do wniosku, że wezwanie do Waszyngtonu pozostaje w związku z moją niedawno zakończoną podróżą filipińską. W kilka godzin po napadzie na Pearl Harbour Japończycy zaatakowali z powietrza Filipiny, szybko obezwładniając nasze niewystarczające siły lotnicze9. Na tej właśnie sprawie koncentrowały swą uwagę koła oficjalne i opinia publiczna, toteż niewątpliwie generał Marshall chciał mieć u siebie w sztabie 30 Krucjata w Europie kogoś, kto orientowałby się w istniejących podówczas na wyspach warunkach, kto znałby zarówno departament filipiński i stan armii amerykańskiej, jak też organizację obrony Wspólnoty Filipińskiej, którą wojna zaskoczyła w połowie planowanego rozwoju. Organizacja obrony Wspólnoty Filipińskiej zapoczątkowana została w 1935 roku, kiedy to nowo obrany prezydent Manuel Quezon zaproponował generałowi MacArthurowd zaplanowanie i zorganizowanie sił zbrojnych mogących bronić wysp. 4 lipca 1946 roku wspólnota miała przekształcić się w niezależną republikę, wojska amerykańskie — zostać wycofane, obronę zaś mieli przejąć Filipińczycy. Gdy generał MacArthur przyjął propozycję, utworzono misję wojskową złożoną z oficerów amerykańskich, w której objąłem stanowisko jego pierwszego zastępcy. Plan, który powstał w 1935 roku, przewidywał corocznie pięć i półmiesięczne szkolenie podstawowe 30 000 żołnierzy w ciągu dziesięciu lat. Początkowo zamierzaliśmy tworzyć oddziały jedynie w sile plutonu przechodząc w ciągu czterech względnie pięciu lat do formowania pułkowi. W 1946 roku, dysponując ogółem 300 000 żołnierzy posiadających minimum podstawowego przeszkolenia, bylibyśmy w stanie stworzyć trzydzieści dywizji. W tym samym okresie przejściowym departament filipiński armii amerykańskiej, ściśle współpracując z siłami obronnymi wspólnoty i dostarczając im oficerów, instruktorów broni i wyposażenia, planował również swój własny udział w obronie na wypadek, gdyby wojna wybuchła, zanim Filipiny uzyskają niepodległość. W takim wypadku plany nasze przewidywały wycofanie naszych wojsk z głównej wyspy Luzon na półwysep Bataan leżący na wprost wyspy Corregidor, tak że oba te okręgi stanowiłyby pozycję prawie nie do przełamania, którą wojska nasze mogłyby utrzymać do chwili przybycia posiłków. W 1938 roku byłem świadkiem manewrów demonstrujących ten plan, a wkrótce po opuszczeniu przeze mnie wysp manewry powtórzone zostały na większą skalę. —.—-----------• 12 grudnia 1941 roku, w drodze do Waszyngtonu, nie miałem jasnego obrazu przebiegu działań wojennych na Fihi Sprawozdania, jakie otrzymywaliśmy w Fort Sam Houston były fragmentaryczne i niejasne. Nie ulegało wątplrwosa, , jlpończy^y nie pominęliby wysp po drodze. W chwih jednak SoTwienia^ie w Departamencie Wojny nie znahsmy jeszcze kierunku i siły ich ataku. ROZDZIAŁ DRUGI WOJNA GLOBALNA Ogólnym tematem rozmaitych złośliwych dowcipów o Waszyngtonie czasu wojny bywał bałagan. Zgodnie z tradycją rząd wraz ze wszystkimi swoimi departamentami wojskowymi nigdy nie był na czas przygotowany do wojny i jej wszechogarniających problemów, podobnie zresztą jak cały kraj; stan wyjątkowy, przy równoczesnym rozbudzeniu się poczucia olbrzymiej odpowiedzialności, powodował zamieszanie, zwiększone jeszcze przez tłumny napływ zarówno amatorów robienia interesów, jak ochotników pełnych dobrej woli. Tym razem jednak Departament Wojny osiągnął zadowalający poziom sprawności, zanim jeszcze wojna wybuchła. Jeśli idzie o moje zdanie, oparte na doświadczeniach kilkumiesięcznej służby w tym departamencie, było to zasługą daleko wzrocznoś ci i stanowczości jednego człowieka, a mianowicie generała Marshalla. Oczywiście cieszył się on poparciem. Popierał go prezydent oraz wielu naszych najzdolniejszych przywódców w Kongresie i na kluczowych stanowiskach administracji państwowej. Generał Mars hali mó,gł jednak w latach 1940—1941 z łatwością płynąć z prądem, pozwolić, by sprawy potoczyły się własnym biegiem, czekać spokojnie na normalne zakończenie swej świetnej kariery wojskowej — zdobył sobie przecież w całej armii zawodowej opinię wspaniałego żołnierza. Wolał jednak przez wiele miesięcy kroczyć trudną drogą, postanowił bowiem, że niezależnie od tego, jaką cenę przyjdzie jemu czy też komukolwiek innemu za to zapłacić, armia musi być przyzwoicie przygotowana do konfliktu zbrojnego, którego spodziewał się z dnia na dzień, niemal że z godziny na godzinę. Wojna globalna 33 Zameldowałem się u generała Marshalla we wczesnych godzinach rannych w niedzielę 14 grudnia i po raz pierwszy w życiu rozmawiałem z nim dłużej aniżeli dwie minuty. Widziałem go wówczas po raz czwarty w życiu. Bez wstępów i nie marnując czasu szef sztabu przedstawił sytuację ogólną, morską i wojskową na zachodnim Pacyfiku. Marynarka wojenna poinformowała go, że flota Pacyfiku przez kilka miesięcy nie będzie w stanie brać udziału w żadnej większej operacji. \ Lotniskowce marynarki wojennej pozostały nietknięte, ponieważ nie znajdowały się w Pearl Harbour w chwili ataku *, ale okrętów wspomagających lotniskowce było tak niewiele, że operacje ich należało jak najbardziej ograniczyć. Co więcej, w danej chwili nie byliśmy pewni, czy Japończycy nie rozpoczną w najbliższym czasie kombinowanego ataku na większą skalę siłami wojsk lądowych, lotnictwa i marynarki wojennej na Hawaje lub nawet wręcz na kontynent, marynarka wojenna zaś uważała, że lotniskowce powinny wyłącznie prowadzić rozpoznanie i obronę, chyba że jakieś wielkie niebezpieczeństwo wymagałoby powierzenia im innego zadania. Departament Marynarki nie podawał ewentualnej daty spodziewanego restaurowania floty i wzmocnienia jej tak, aby była w stanie podjąć akcję zaczepną na Pacyfiku. Garnizon na Hawajach był słaby; Departament Wojny i Departament Marynarki zgadzały się w zasadzie, że należało w możliwie szyibkim czasie w pierwszej kolejności wzmocnić jego siły powietrzne i ilądowe, nawet kosztem pozostałych działań na Pacyfiku 2. W chwili ataku Japończyków armia i lotnictwo amerykańskie na Filipinach liczyły 30.0.00 żołnierzy łącznie z filipińskimi zwiadowcami3 - - formacją wchodzącą w skład armii amerykańskiej, w której jednak cały personel, odbywający służbę czynną, wraz z kilku oficerami, składał się z miejscowych Filipińczyków. Załogę wyspy Corregidor i mniejszych osłaniających ją fortów stanowiły jednostki amerykańskie. Z innych jednostek amerykańskich stworzono dywizje filipińskie, składające się z filipińskich zwiadowców i 31 pułku piechoty. Jednostki 3 — Krucjata w Europie 34 Krucjata w Europie Gwardii Narodowej -- trzy pułki artylerii polowej, jeden pułk artylerii przeciwlotniczej, jeden pułk piechoty, dwa bataliony czołgów i wojska techniczne — przybyły ostatnio jako wzmocnienie 4. W ciągu 1941 roku wzrosła siła lotnictwa. W chwili ataku mieliśmy na Filipinach trzydzieści pięć nowoczesnych bombowców typu „B-17". Było tam również 220 myśliwców, nie wszystkie jednak w gotowości do natychmiastowego działania 5. Generał Marshall wiedział, że ta jednostka lotnicza poniosła poważne straty podczas pierwszego ataku japońskiego, ale nie otrzymał meldunku, w jakich okolicznościach akcja ta nastąpiła. Wiedzieliśmy o istniejących zasadniczych brakach w zaopatrzeniu; panowało jednak przekonanie, że żywność i normalne rodzaje amunicji nie sprawią większych trudności, jeśli garnizony będą miały dość czasu, aby je skoncentrować w najważniejszych punktach. Doki marynarki wojennej w Cavite, niedaleko Manili, zostały 10 grudnia,- bardzo poważnie uszkodzone przez bombowce japońskie. Ta część skromnego zgrupowania 'bojowego, obejmującego flotę azjatycką stacjonowaną w Manili i w okolicy, składała się głównie z małych zespołów okrętów podwodnych. Największym okrętem wojennym floty azjatyckiej był ciężki krążownik „Houston" w Iloilo6. Tego rodzaju siły nie mogłyby w nieskończoność stawiać oporu intensywnemu i długotrwałemu atakowi. Wszelkie informacje wskazywały na to, że Japończycy zamierzają w możliwie szybkim czasie zająć całe Filipiny. Trzeba więc było zastanowić się nad tym, jak postąpić w takiej sytuacji. Opisanie tego wszystkiego zajęło generałowi Marshallowi chyba ze dwadzieścia minut, po czym zapytał krótko: — Jaka powinna być generalna linia działania? Zastanowiłem się przez chwilę i mając nadzieję, że mina moja niczego nie zdradza, odpowiedziałem: — Poproszę o kilka godzin do namysłu. — W porządku — odpowiedział. Byłem wolny. Jest rzeczą znamienną i charakterystyczną, że nie wspom- Wojna globalna 35 niał nawet o jednym z najważniejszych elementów zagadnienia: o psychologicznym efekcie, jaki bitwa filipińska wywarła na narodzie amerykańskim i w całym obszarze Pacyfiku. Był widocznie zdania, że jeśli ktoś jest tak głupi, aby pominąć ten czynnik w swych rozważaniach, nie ma prawa nosić gwiazdki generała brygady. Powróciłem ze swym problemem do biurka, które mi przydzielono w oddziale Departamentu Wojny, noszącym podówczas nazwę Oddziału Planów Wojennych. Kierował nim w tym czasie mój stary przyjaciel, generał brygady Leonard T. Gerow. Rzecz jasna, że jeśli miałem być w czymkolwiek pomocny generałowi Marshallowi w Departamencie Wojny, musiałem pozyskać jego zaufanie. Stąd logiczny wniosek: moja pierwsza odpowiedź musi być bezbłędna i szybka. Z pomocą przyszło mi wspomnienie z odległej przeszłości. Wkrótce po pierwszej wojnie światowej służyłem przez trzy lata pod rozkazami jednego z najświetniejszych żołnierzy naszych czasów, generała majora Foxa Connera. Jednym z tematów, do którego w rozmowach ze mną stale powracał, było zagadnienie sojuszniczego dowództwa oraz trudności i problemów z tym związanych. Innym przedmiotem rozmów był generał Marshall. Generał Conner stale mi powtarzał: „Nie możemy uniknąć jeszcze jednej wielkiej wojny. Gdy wyruszymy na tę wojnę, towarzyszyć nam będą sojusznicy. Opracowanie systemu jednolitego dowodzenia będzie rzeczą konieczną. Nie wolno nam przyjąć koncepcji «koordynacji», która została narzucona Fochowi. Musimy domagać się indywidualnego i jednoosobowego dowodzenia — kierownicy wojskowi będą się musieli nauczyć, jak w prowadzeniu kampanii, pokonywać względy nacjonalistyczne. Jedynym człowiekiem, który to potrafi, jest Marshall — człowiek niemal że genialny". Pamiętając o tym postanowiłem, że odpowiedź moja będzie krótka, dobitna i oparta na przesłankach, w które uczciwie wierzyłem. Żadnej retoryki, żadnych „wielce prawdopodobnych" argumentów, żadnych błyskotliwych ogólników — nie mogłoby to przecież zaimponować człowiekowi, którego Fox Conner nazywał geniuszem. 36 Krucjata w Europie Do postawionego mi zagadnienia można było podejść z najrozmaitszych stron, moje zaś kwalifikacje w tym kierunku nie różniły się prawdopodobnie od tych, jakie miał każdy pracowity oficer w moim wieku. Przeszedłem naturalnie wszystkie szczeble systemu szkoleniowego armii. Wkrótce po ukończeniu w 1928 roku Wyższej Szkoły Wojennej zostałem skierowany do służby jako specjalny pomocnik w urzędzie zastępcy sekretarza Departamentu Wojny. Niedługo zaś potem zakres moich obowiązków został rozszerzony i objął pracę poufną dla szefa sztabu amerykańskich sił zbrojnych. Na tych stanowiskach musiałem zajmować się problemami wojskowymi w skali światowej i rozpatrywać w sposób konkretny takie zagadnienia jak: mobilizacja i skład sił zbrojnych, rola lotnictwa i marynarki wojennej w wojnie, tendencje w kierunku mechanizacji oraz bezpośrednia zależność wszystkich elementów życia wojskowego od potencjału przemysłowego kraju. Ta ostatnia sprawa miała dla mnie szczególną wagę, byłem bowiem głęboko przekonany, iż cechą charakterystyczną zwycięskich wojen przyszłości będzie szeroko stosowana motoryzacja i mechanizacja oraz rozwój lotnictwa — w skali dotąd nie spotykanej. W sprawie tej opracowałem szereg studiów i raportów. Mając takie poglądy wiedziałem, że każde rozsądne przygotowanie do wojny wymagało również realnych planów szybkiej mobilizacji przemysłu. Lata poświęcone tego rodzaju pracy otworzyły przede mną niemal że zupełnie nowy świat. Zetknąłem się w tym czasie i pracowałem z wieloma ludźmi, których zdanie wysoko ceniłem zarówno w życiu wojskowym, jak i cywilnym. Pośród nich najwybitniejszą postacią był Bernard Baruch, dla którego zawsze żywiłem i w dalszym ciągu żywię głęboki szacunek. Wierzę nadal, że gdyby w grudniu 1941 roku zalecenie Bar ucha w sprawie powszechnego ustalenia cen oraz jego plany organizacyjne 7 zostały w pełni i szybko przyjęte, kraj nasz zaoszczędziłby wiele miliardów dolarów i prawdopodobnie wiele czasu, a co za tym idzie, straciłby znacznie mniej ludzi. Od zadań takich, o jakich mowa wyżej, zostałem oderwany i w 1935 roku przeniesiony na Filipiny. Teraz, po sześciu Wojna globalna 38 Krucjata w Europie latach, znalazłem się z powrotem w Departamencie Wojny, kraj był w stanie wojny, Filipinom zaś groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Tak więc zacząłem koncentrować uwagę nad sprawą, jaką postawił przede mną generał Marshall. Sytuacja naszej marynarki na zachodnim Pacyfiku, tak jak ją przedstawił szef sztabu, była zupełnie przygnębiająca. Flota nie mogła podjąć działań zaczepnych w oddaleniu od bezpiecznej bazy i nie zaryzykowałaby jakiejkolwiek akcji przy pomocy jednostek nawodnych na wodach filipińskich. Gdybyśmy mieli zaspokoić głośne wołanie dowódców lądowych i lotniczych na Hawajach i na wybrzeżu zachodnim o powiększenie ich siły obronnej — wołanie podchwycone w histeryczny sposób przez burmistrzóiW miast, rady miejskie i kongresmenów — musielibyśmy poświecić znacznie więcej amerykańskiego tonażu okrętowego, wojsk i stojących do dyspozycji sił przeciwlotniczych, niż miała w tym czasie armia amerykańska. Z bólem wprawdzie, lecz zupełnie jasno zdawaliśmy sobie sprawę, że w danej chwili nie było mowy o bezpośrednim wsparciu Filipin wojskami lądowymi czy też morskimi. Wszelka nadzieja na wysłanie poważniejszych posiłków na wyspy musiała opierać się na takiej odbudowie naszej marynarki wojennej, która pozwoliłaby jej bezpiecznie działać na terenie Filipin. Na razie nie mogliśmy przewidzieć, kiedy to nastąpi. Aby zapewnić obronę, w czasie gdy marynarka wojenna przeprowadzała remonty, musieliśmy wysyłać na wyspy drogą morską najbardziej niezbędne zaopatrzenie przy pomocy okrętów podwodnych i ścigaczy. Można też było — oczywiście pod warunkiem, że uda nam się utrzymać konieczne w tym celu linie komunikacyjne — wysyłać nieco zaopatrzenia drogą powietrzną. Szlak lotniczy biegłby wzdłuż wysp leżących między Australią a Filipinami, ponieważ kontynent australijski był najbliżej Filipin leżącą bazą, którą ewentualnie moglibyśmy stworzyć i utrzymać. Gdyby Australia miała stać się naszą bazą. wówczas zachodziłaby konieczność stworzenia odpowiedniej linii komunikacyjnej. Oznaczałoby to natychmiastowe podjęcie kroków w celu Wojna globalna 39 uratowania Hawajów, wysp Fidżi, Nowej Zelandii i Nowej Kaledonii oraz zapewnienie bezpieczeństwa samej Australii. Wydawało się rzeczą możliwą, chociaż mało prawdopodobną, że uda się nie dopuścić Japończyków do Indii Holenderskich, posiadających najobfitsze na świecie zasoby pewnych surowców. Japońscy agresorzy w niedługim już czasie odczuwaliby rozpaczliwy brak ropy indonezyjskiej dla kontynuowania swej ofensywy. Tylko w takim wypadku można było wysyłać myśliwce o małym zasięgu na Filipiny, a myśliwce były absolutnie niezbędne dla skutecznej obrony. Mimo trudności, ryzyka i konieczności zaspokojenia wszelkiego rodzaju potrzeb z posiadanych przez nas zasobów kraj tak wielki jak nasz, bez względu na brak przygotowania do wojny, nie mógł sobie pozwolić na porzucenie naszych filipińskich podopiecznych oraz wielu tysięcy Amerykanów, wojskowych i cywilnych, przebywających na wyspach archipelagu. Musieliśmy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by pomóc nieszczęśliwym wyspom, zwłaszcza jeśli chodziło o wsparcie lotnicze i dostarczenie koniecznego zaopatrzenia, nawet gdyby rezultat końcowy miał się okazać niczym innym jak tylko odwleczeniem katastrofy. No d po prostu trzeba było uratować szlak lotniczy Australia—Nowa Zelandia—wyspy Fidżi— Hawaje. Pomaszerowałem z tymi ponurymi konkluzjami z powrotem do szefa sztabu. „Generale — powiedziałem — dużo jeszcze czasu upłynie, zanim można będzie iwiysłać poważne posiłki na Filipiny. Będzie to trwało dłużej niż zdolność oporu załóg, walczących przy bardzo nieznacznej pomocy, w wypadku gdyby nieprzyjaciel zaangażował poważniejsze siły w celu ich likwidacji. Musimy jednak zrobić dla nich wszystko, co w ludzkiej mocy. Narody Chin, Filipin, Holenderskich Indii Wschodnich będą na nas patrzyły. Mogą one wybaczyć nam niepowodzenie, ale nie wybaczą nigdy, jeśli je porzucimy na łaskę losu. Ich zaufanie i przyjaźń są rzeczą ważną. \Nasza bazą musi być Australia, i natychmiast musimy przystąpić do jej rozbudowania oraz do zabezpieczenia prowadzących do niej linii komunikacyjnych. W tej ostatniej sprawie nie wolno nam ponieść 40 Krucjata w Europie fiaska. Musimy zaryzykować wiele i przeznaczyć na ten cel wszelkie fundusze, jakie się okażą niezbędne." W odpowiedzi usłyszałem jedynie: „Zgadzam się z panem". Z tonu, jakim to powiedział, wynikało, że otrzymałem zadanie, którego rozwiązanie było sprawdzianem konkluzji, do jakiej doszedł już wcześniej. Dodał: „Niech pan zrobi wszystko, aby ich uratować". Z tym przystąpiłem do pracy. Moim partnerem był generał brygady, późniejszy generał broni Brehon Somer-^ell, szef dostaw i zaopatrzenia w Departamencie Wojny. Codziennie — niazależnie od innych zajęć — spotykałem się z nim, wciąż jeszcze rozpaczliwie wierząc, że uda się znaleźć jakąś nową metodę podejścia do zagadnienia, dla którego w żaden sposób nie można było znaleźć rozwiązania. Generał Marshall okazywał stale żywe zainteresowanie dla wszelkich naszych poczynań i często spieszył nam z pomocą, zwłaszcza moralną. Wszystkim jednostkom na Filipinach udzielił pochwały w rozkazach dziennych, pospiesznie wysłał najwyższe awanse i odznaczenia dla generała MacArthura i bez zastrzeżeń popierał każdy wysunięty przez nas pomysł czy plan. W notatniku moim, który przypadkowo się zachował, odnajduję notatkę z l stycznia 1942 roku: „Utrzymywałem stanowczo, że Daleki Wschód jest najważniejszy i że nie należy podejmować żadnych pobocznych manewrów, zanim znajdujące się tam siły lądowe i powietrzne nie osiągną należytego stanu. Zamiast tego zabieramy się do operacji »Magnet«, «Gymnast» itp." Następna uwaga — trzy dni później: „Nareszcie uruchomiliśmy coś na drodze do Australii. Plan lotniczy przewiduje cztery grupy myśliwców, dwie grupy ciężkich bombowców, dwie średnich i jedną lekkich. Ale nie mamy okrętów — a jakżeż ich teraz potrzebujemy! Wszyscy są zdenerwowani. Tłumy strategów-amatorów są przy pracy. Dałbym wszystko, by móc się znaleźć z powrotem w polu". Irytacja moja wynikała widocznie ze świadomości, iż dużo jeszcze czasu upłynie, zanim „plan lotniczy" zostanie zrealizowany. 22 grudnia, gdy konwój z Pensacoli zjawił się w Brisbane, zaczęliśmy zakładać naszą bazę australijską8. Tylko przypadek sprawił, że tak szybko przystąpiliśmy do tego zadania. W dniu Wojna globalna 41 ataku na Pearl Harbour w drodze do Filipin znajdowało się kilka naszych okrętów z wojskami, samolotami i zaopatrzeniem. Marynarka doradzała, by nakazać im powrót do Stanów Zjednoczonych lub by schroniły się na Hawajach, jako że nikt nie mógł być pewny, czy Japończycy nie zastawią na nie sideł. Okręty, które znajdowały się w odległości zaledwie kilku dni od portów, zawróciły. Jednakże Departament Wojny nalegał, by jeden konwój złożony z pięciu okrętów — „Hol-brook" i „Republic" z pięciu tysiącami żołnierzy na pokładach oraz „Meigs", „Holstead" i „Bloemfontein" ze sprzętem i zaopatrzeniem — otrzymał rozkaz udania się pełną parą do Australii 9. Taki oto był początek założenia wielkiej bazy, która potem posłużyła generałowi MacArthurowi jako odskocznia do wyziwolenia Filipin. Posiłki dla bazy australijskiej i wysp stanowiących jej pomost płynęły bez przerwy przez całą zimę. 21 lutego nasze siły zamorskie wynosiły ponad 245 000 żołnierzy i oficerów. Największe skupienie przypadało na Pacyfik, gdzie w tym czasie przebywało 115 877 żołnierzy, poza 29 566 na Alasce i Aleutach. Na Morzu Karaibskim garnizony liczyły 79 095 ludzi. Na europejskim teatrze wojennym mieliśmy jedynie 3785 oficerów i żołnierzy, dwie dywizje zaś byty w drodze. Garnizony zamorskie dowództwa obrony wschodniej liczyły 15 876 żołnierzy, z czego większość znajdowała się w Islandii 10. Chociaż wojska amerykańskie walczyły podówczas jedynie na Filipinach, to, jak kontynenty i oceany długie i szerokie, nie było takiego miejsca, które nie przedstawiałoby dla sztabu planowania Departamentu Wojny co najmniej jednego problemu. Na Alasce można było nas łatwo zaatakować. Istniało tu wszelkie prawdopodobieństwo, że nieprzyjacielowi uda się usadowić na jednym z lotnisk, z którego będzie mógł za pomocą jednokierunkowych nalotów bombardować szereg naszych wielkich miast. Wybrzeże Brazylii było nam potrzebne w celu zabezpieczenia na kontynencie południowo-amerykańskim bazy do walki z okrętami podwodnymi. Obszar ten miał jeszcze dodatkowe znaczenie, ponieważ stanowił pomost dla lotów przez Atlantyk. W związku z tym, że basen Morza Sródziem- 42 Krucjata w Europie nego był zamknięty, najkrótsza droga do obszarów teatru wojennego na Środkowym Wschodzie prowadziła przez Afrykę Środkową. Musieliśmy więc stworzyć szlak lotniczy prowadzący przez ten zacofany kontynent. Rosja oczywiście była obecnie naszym sojusznikiem. Powstało więc dodatkowe zagadnienie, a mianowicie konieczność ustalenia dróg i sposobów udzielenia odpowiedniej pomocy, która umożliwiłaby jej stawienie skutecznego oporu wspólnemu wrogowi. Środkowy Wschód ze swymi olbrzymimi rezerwami nafty stanowił jeszcze jeden ważny dla Ameryki teren. Był on jednym ze szlaków, na który można było kierować dostawy do Rosji. Stanęliśmy wobec tego przed pilnym zadaniem ustanowienia linii komunikacyjnej prowadzącej do Rosji na północ od Zatoki Perskiej. Jeśli chcieliśmy zabezpieczyć sobie komunikacje prowadzące do naszej bazy australijskiej, kilkadziesiąt wysp na Pacyfiku musiało otrzymać załogi. Burma znowu bardzo nas interesowała, ponieważ tędy przebiegała ostatnia pozostała nam linia zaopatrzenia do Chin. Wstępnym jednak zadaniem, do którego musieliśmy się zabrać przed rozpoczęciem jakichkolwiek innych prac, by*o niedopuszczenie Japończyków do krajów o kluczowym znaczeniu dla pomyślnego prowadzenia wojny, a mianowicie do Australii i Indii11. Ponadto wszyscy bez przerwy głowiliśmy się nad sposobami i środkami niesienia pomocy obrońcom Filipin. Trzeba było pracować po osiemnaście godzin na dobę, by dać sobie radę z takimi sprawami jak: dyslokacja wojsk, z obroną przeciwlotniczą włącznie, w kluczowych punktach Stanów Zjednoczonych, przydział broni, jaką w owym czasie dysponowaliśmy, zakładanie baz, a zwłaszcza baz lotniczych w Ameryce Południowej, Afryce i na całym świecie, nasza własna reorganizacja w Departamencie Wojny oraz przekształcanie planów ramowych w konkretne dyrektywy. Tak się szczęśliwie dla mnie złożyło, że w tym gorączkowym okresie mój najmłodszy brat Milton i jego żona Helena mieszkali tuż pod Waszyngtonem w Falls Church. W okresie, który nastąpił po moim przybyciu do Waszyngtonu, zanim moja 43 żona zdążyła spakować nasz dobytek w San Antonio i urządzić nas z powrotem w Waszyngtonie, nalegali, abym dom ich uważał za swój własny. Brat mój pracował już na jakimś stanowisku państwowym związanym z wojną. Zajęcia jego były nie mniej wyczerpujące od moich. Mimo to co wieczór, gdy wracałem do domu, niezależnie od pory — a oznaczało to czasami północ — oboje oczekiwali mnie z kolacją i kawą. Nie przypominam sobie, bym w ciągu miesięcy, które spędziłem w Waszyngtonie, kiedykolwiek oglądał ich dom przy świetle dziennym. Wraz z generałem Somervellem nieustannie staraliśmy się znaleźć chociażby jeszcze jedną szansę, która pozwoliłaby utrzymać się garnizonowi filipińskiemu. Wprawdzie wyniki końcowe dowiodły, że wysiłki nasze były dość nikłe, jednak nawet teraz, po wielu miesiącach rozmyślań, wciąż jeszcze nie widzę, byśmy mogli podówczas zrobić coś więcej. Propozycja, którą często wysuwała prasa i pełni entuzjazmu, lecz nie znający się na rzeczy zawodowi oficerowie, polegała na tym, by wysłać na pokładzie lotniskowca samoloty myśliwskie do jakiegoś punktu w zasięgu wysp, stąd zaś przesyłać je do baz lądowych, z których mogłyby operować przeciw japońskim najeźdźcom. Pierwsza trudność, jaką tu napotkaliśmy, była równocześnie trudnością decydującą. Departament Marynarki twierdził stanowczo, że nie jest w stanie wesprzeć żadnego z posiadanych wówczas lotniskowców dostateczną eskortą krążowników i niszczycieli, która pozwoliłaby mu dotrzeć do Filipin dostatecznie blisko, tak by znalazł się w zasięgu lotu myśliwców. Inne przeszkody, w równej prawie mierze decydujące, stały się oczywiste przy dokładnym zbadaniu propozycji, ale już ta jedna wystarczyła, by wszelkie rozważania na ten temat uważać za zupełnie jałowe. Wiele miesięcy potem czytałem czyjeś twierdzenie, że w tym czasie, gdy Filipiny rozpaczlLwde walczyły o swe istnienie, bombowce Stanów Zjednoczonych leciały nieprzerwanym ciągiem do Wielkiej Brytanii, materiały zaś wojenne potrzebne 44 Krucjata w Europie dla wysp oszczędzano do przyszłej kampanii w Afryce Północnej. Jakże dalekie jest to od prawdy! W Anglii mieliśmy tylko jedną eskadrę lekkich bombowców, która przybyła tam w maju 1942 roku, do następnego zaś miesiąca nie było tam ani jednej amerykańskiej jednostki ciężkich bombowców 12. Projekt kampanii afrykańskiej nie był nawet zatwierdzony przed lipcem tego roku. Obie te daty są późniejsze od daty kapitulacji Bataanu i Corregidoru. Sedno sprawy polegało na tym, że Japonia dominowała na morzach otaczających Filipiny. Nie byliśmy w stanie dostarczyć istotnej pomocy, zanim nie stworzyliśmy dostatecznych sił, by złamać okrążenie. Już w grudniu 1941 roku postanowiliśmy wypróbować system blokady sięgający aż do Filipin. Wysłaliśmy do Australii oficerów, zaopatrując ich w pieniądze, aby bez względu nc fantastyczne nawet sumy wynajmowali ludzi i statki potrzebne dla transportu zaopatrzenia na wyspy i przemycenia go do oblężonych garnizonów 13. Człowiekiem, któremu powierzyliśmy kierownictwo tym dość szczególnym zadaniem, był pułkownik, a wkrótce potem generał brygady Patrick J. Hurley, były sekretarz Departamentu Wojny. Pewnego popołudnia zameldował się on w oddziale operacyjnym zgłaszając się ochotniczo do służby. Poszukiwaliśmy właśnie człowieka o jego energii i odwadze, by ożywić naszą niecodzienną działalność, prowadzoną z Australii. Propozycja jego została natychmiast przyjęta. Zapytałem go: - Kiedy może pan się stawić do służby? — W tej chwili. — Niech pan tu będzie z powrotem o północy — odpowiedziałem — przygotowany do służby w polu. Zdawało mi się wprawdzie, że się lekko zmienił na twarzy, ale nie mrugnął nawet i odpowiedział: — Będę więc miał czas na zobaczenie się z moim adwokatem i dokonanie zmian w testamencie. Natychmiast został wystawiony wniosek awansujący go do stopnia generała brygady. Wiedząc, że wniosek ten nie może 45 Wojna globalna być zatwierdzony przed jego przybyciem do Australii, Gerow i ja podarowaliśmy mu po jednej gwiazdce z naszych mundurów i, zadowoleni, odprawiliśmy go z biura. Tejże samej nocy o godzinie pierwszej siedział już w samolocie lecącym do Australii. Marynarka dostarczyła okrętów podwodnych dla transportu kilku pilnie potrzebnych elementów zaopatrzenia. Garnizon filipiński stale odczuwał brak właściwych zapalników do dział przeciwlotniczych i polowych, tą drogą udało nam się jednak przesłać im tylko nieznaczne ilości 14. W Australii rozpoczęliśmy koncentrację pięćdziesięciu dwóch bombowców nurkujących i mieliśmy nadzieję, że uda nam się wysłać je na Filipiny szlakiem prowadzącym przez etapowe lotniska na wyspach znajdujących się po drodze15. Równocześnie w dalszym ciągu wysyłaliśmy nieznaczne posiłki do wielu zagrożonych punktów na Pacyfiku na południe od Alaski. Kierowano je na Hawaje, na wyspy Fidżi, do Nowej Kaledonii, Tongatabu, Nowej Zelandii, Australii i wielu pomniejszych terytoriów. Chciałbym przytoczyć przykład straszliwych trudności, jakie napotykaliśmy: pewnego razu iw późnych godzinach wieczornych dowiedziałem się, że marynarka wojenna nakazała zdjęcie marynarzy z jednego z lotniskowców i objęcie przez nich służby garnizonowej na uchodzącej za ważny punkt wyspie Efaice w Nowych Heibrydach. Rzecz nie do pomyślenia. Każdy z naszych nielicznych lotniskowców był na wagę złota. Rozglądając się pospiesznie, stwierdziliśmy w ciągu kilku minut, że w pobliżu Efate znajdował się batalion wojska, który też został wysłany do tej miejscowości w celu pełnienia służby16. Oto przykład rozwiązań, do których każdy z nas musiał się uciekać. Incydent ten, aczkolwiek drobny, uświadomił mi, jak dalece powierzchowne i niezadowalające były nasze kontakty z marynarką. Prezydent Quezon, przebywający wówczas wraz z generałem MacArthurem na wyspie Corregidor, nadał w pierwszych dniach lutego depeszę radiową do prezydenta Roosevelta prosząc go, alby wszczął starania, zmierzające do neutralizacji Filipin, 46 Krucjata w Europie przy czym obie strony miałyby się zgodzić na wycofanie wojsk 17. W obliczu naszej beznadziejnej sytuacji na Filipinach neutralizacja wysp przyniosłaby nam oczywiście natychmiastowe korzyści wojskowe i oszczędziłaby zarówno broniącym się, jak miejscowej ludności straszliwych cierpień i wyrzeczeń. Jednakże tego rodzaju publiczna propozycja nie tylko zostałaby pogardliwie przyjęta przez Japończyków, lecz, co więcej, przyznanie się do naszej słabości mogłoby pociągnąć za sobą niezbyt szczęśliwy efekt psychologiczny. Nikt z nas nawet przez chwilę nie uważał propozycji prezydenta Que-zona za zdradę. Zdawaliśmy sobie sprawę z jego nieugiętej lojalności. Próbował on tylko przedstawić pod rozwagę plan, który w jego beznadziejnej sytuacji wydawał mu się jedyną możliwą drogą ocalenia kraju. Propozycja podziałała jak wybuch pocisku; pomysł został natychmiast odrzucony przez prezydenta i szefa sztabu. Podstawowym obowiązkiem komórek planowania w Departamencie Wojny było sporządzanie projektów planów operacji sił zbrojnych w wojnie prowadzonej przeciwko Niemcom i Japonii. Nieprzyjaciół naszych dzieliły znaczne odległości. Każdy z nich władał bogatym imperium. Chcąc zwyciężyć musieliśmy nacierać. Pod koniec grudnia przybył do Waszyngtonu premier Churchill w towarzystwie brytyjskich szefów sztabów. Marynarkę reprezentował admirał Dudley Pound, wojska lądowe — generał Alan Brooke, lotnictwo — główny marszałek lotnictwa Charles Portal. W owym czasie istniał jeszcze dawny Oddział Planowania Wojny, na którego czele stał generał Gerow. Właśnie on wraz ze swym sztabem organizował łączność między przedstawicielami sztabów obu państw. Konferencja 18 miała dwa zasadnicze cele. Pierwszym z nich było opracowanie praktycznego systemu, który pozwoliłby amerykańskim i brytyjskim szefom sztabów skutecznie współdziałać w ramach jednego zespołu. Głównym punktem osiągniętego porozumienia było to, że brytyjscy szefowie sztabów mianowali swego przedstawiciela w Waszyngtonie z zadaniem utrzymywania ścisłej łączności ze sztabami amerykańskimi. Wojna globalna 47 Funkcję tę powierzyli Anglicy johnowj..Dillowi jako szefowi misji. Oddawał on na tym stanowisku wybitne usługi aż do swej śmierci w 1944 roku. Drugim celem konferencji było zatwierdzenie poprzednich układów19 w sprawie wyznaczenia teatrów działań wojennych, na których powinny w pierwszym rzędzie skoncentrować się główne siły obu państw. Sztaby nie widziały powodu, dla którego należałoby zmienić wcześniejsze konkluzje, w myśl których nieprzyjaciel europejski powinien być pierwszym celem naszego ataku. Omawiano oczywiście szereg innych ważnych zagadnień, dla mnie jednak, stojącego na uboczu, dwa wyżej wymienione były najważniejszymi osiągnięciami konferencji. Mówiąc po prostu, mieliśmy następujące powody, by rozpocząć od zaatakowania europejskich członków Osi:. Z dwóch terytorialnie oddalonych od siebie części tylko część europejską mogli zaatakować równocześnie trzej potężni członkowie Narodów Zjednoczonych — Rosja, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone. Stany Zjednoczone były jedynym członkiem koalicji, mogącym swobodnie wybierać, którego z nieprzyjaciół wpierw zaatakować. Gdybyśmy jednak zdecydowali się na generalne, natychmiastowe wystąpienie przeciw Japonii, doprowadzilibyśmy do rozdziału sił sojuszniczych. Dwóm członkom sojuszu groziłaby w takim wypadku klęska względnie, w najlepszym razie, czekałaby ich walka przeciw fortecy europejskiej bez rozstrzygającego wyniku. Tymczasem zaś Ameryka, prowadząc wojnę z Japonią na własną rękę, musiałaby jeszcze po zwycięstwie na Pacyfiku, rozprawić się z imperium Hitlera, mając u boku dwóch pokonanych lub bardzo osłabionych sojuszników. Co więcej — a było to rzeczą istotną — nikt podówczas nie wiedział, jak długo Rosja wytrzyma napór wznawiających się ataków Wehrmachtu. Prawdopodobnie żadna akcja przeciw Japonii nie pomogłaby Rosji utrzymać się w wojnie. Jedynym sposobem udzielenia pomocy temu krajowi, poza wysyłaniem dostaw drogą morską, było możliwie najskuteczniejsze zaangażowanie się w konflikcie europejskim. Wreszcie — pokonanie europejskiej części Osi nieprzyjaciela, a niemieckie okręty podwodne uzyskałyby dostęp do Oceanu Indyjskiego przez Morze Czerwone, uratowanie' Japonię i Niemcy — nie chcieliśmy nawet myśleć. Trzeba było oczywiście bronić Środkowego Wschodu. Gdyby wpadł w ręce O ponurej perspektywie swobodnej eksploatacji olbrzymich zasobów gumy, ropy naftowej i innych bogactw naturalnych Indii Holenderskich przez dwa mocarstwa przemysłowe — do tej katastrofy stało się głównym przedmiotem troski naszego brytyjskiego partnera. wiem gdyby nam się to nie udało, nastąpiłoby połączenie sił niemieckich i japońskich w Zatoce Perskiej. Niedopuszczenie a poza tym za wszelką cenę utrzymać bastion indyjski, albo- szych sił przeciwko nieprzyjacielowi europejskiemu przed podjęciem generalnej kampanii przeciw Japonii. Sformułować takie zadanie jako zasadę działania było dość łatwo, lecz przyszłość dopiero pokazała — i w tym sedno rzeczy — jak trudno było stworzyć realny plan wcielenia tej koncepcji w życie i zapewnić jej akceptację przez sztaby wojskowe obu państw. W sztabie Departamentu Wojny podstawowe plany inwazji europejskiej zaczęły powoli nabierać konkretnych kształtów w ciągu stycznia i lutego 1942 roku20. Jak zwykle czas był kluczowym elementem zagadnienia. A jednak na każdym kroku narzucano nam odkładanie terminu! Skargi na brak przygotowania nie zdawały się na nic. Cechą charakterystyczną zagadnień wojskowych jest to, że podlegają one jedynie surowej rzeczywistości. Wszystkie sprawy należy maksymalnie uprościć, rozwiązania zaś muszą być jasne, niemal że oczywiste. Wszędzie brak było ludzi i materiałów. Fala agresji japońskiej nie osiągnęła jeszcze punktu kulminacyjnego i wszystko, czym mogliśmy dysponować w Stanach Zjednoczonych, musiało być skierowane na południowo-zachodni Pacyfik w celu zapobieżenia zupełnej klęsce. ^Musieliśmy zachować linie komunikacyjne lotnicze i morskie z Australią, nie kwestionował słuszności planu skierowania głównych na- O ile mi wiadomo, żaden prawdziwy znawca strategii nigdy rować przeciw Japonii. zwolniłoby wojska brytyjskie, które można by wówczas skie- >*>• co w -ł s n w>. p «-t-p S L*i S 0 "S. «' ROZPOZNANIE BOJOWE „Niemcy., przedstawmy obraz zniszczenia i spustowa. Ich miasta legJy w gruzach, , Patrol piechoty przechodzi przez Zweibriicken zerwane..." Wojna globalna 49 f 3 OJ •f* l C M CO ST &•§ N Q § N tf fl- 5 g < n o •«• "S & -0 fsi 8 P a S - las lll w ^ i w łoi w _N ^5 S OB S .ctf^ 3 Indii stałoby się rzeczą wątpliwą. Co więcej, cenny łup stanowiła nafta Środkowego Wschodu. Późną zimą 1941—1942 roku kampania okrętów podwodnych na Atlantyku osiągnęła niemal swój punkt szczytowy. Każdego miesiąca traciliśmy okręty, w tym dziesiątki cennych tankowców. Typowy był marzec 1942 roku, gdy na Atlantyku i na Morzu Arktycznym straciliśmy osiemdziesiąt osiem sojuszniczych i neutralnych statków o wyporności 507 502 tony. W maju zatopiono na tych samych wodach 120 statków sojuszniczych i neutralnych. Był to równocześnie miesiąc największych w tej wojnie strat marynarki handlowej Stanów Zjednoczonych; liczba zatopionych statków w tym miesiącu wyniosła czterdzieści jednostek pływających21. Przez pewien czas zagrożone były nawet nasze najważniejsze drogi morskie do Ameryki Południowej. Zapotrzebowanie na transport morski było ogromne, a brakło nam wszelkiego typu okrętów wojennych oraz statków towarowych i transportowych. Doświadczenie nauczyło nas już, że wprawdzie samo lotnictwo nie może przynieść zwycięstwa, z drugiej strony jednak nie można sobie wyobrazić żadnego poważniejszego zwycięstwa bez przewagi w powietrzu. Toteż zapotrzebowanie na większe ilości samolotów konkurowało z wszelkimi innymi potrzebami — transportu morskiego, dział, czołgów, karabinów, amunicji, żywności, umundurowania, ciężkich materiałów budowlanych i wszystkiego, co składa się na potencjał wojenny narodu — począwszy od wosku, skończywszy na okrętach wojennych. Musieliśmy robić wszystko, co w naszej mocy, by powstrzymać napór wroga, a nie mieliśmy niemal niczego pozd brakami. Przygotowując jednak plany zwycięstwa, należało być dalekoiwerocznym, widzieć w perspektywie tę chwilę, gdy samoloty, floty wojenne, środki transportu morskiego, barki desantowe i formacje bojowe pozwolą nam przejść do ofensywy i kontynuować ją. W tym to królestwie przyszłości tak niepewnej, że zakrawającej niemal na fantazję — plany inwazji europejskiej miały przybrać swe wstępne kształty. 4 — Krucjata w Europie 50 Krucjata w Europie Plany na przyszłość nie mogły mieć pierwszeństwa przed potrzebami dnia bieżącego. Robiąc rozpaczliwe próby uratowania Indii Holenderskich i Singapuru, sprowadzono pod koniec grudnia 1941 roku z Indii na Jawę generała Archibalda P. Wayella i mianowano go pierwszym naczelnym dowódcą ^aliantów22. Dyrektywy dla niego zostały starannie opracowane w Waszyngtonie przez połączony komitet szefów sztabów. Spodziewano się, że zjednoczony wysiłek może zdziałać cuda. Nigdy jednak Wavell nie miał takiej możliwości. Niemniej jednak wysiłki waszyngtońskie same przez się stanowiły pożyteczną naukę. Po raz pierwszy mieliśmy przed sobą konkretne zadanie stworzenia specjalnych praw dla naczelnego wodza, przywilejów, które umocniłyby jego autorytet w polu, równocześnie zaś chroniły podstawowe interesy każdego z poszczególnych zaangażowanych krajów. Okazało się rzeczą konieczną szczegółowe rozpatrzenie prawa powołania dowódców i zakresu ich władzy w dziedzinie zagadnień operacyjnych i organizacji służb. Mieliśmy kłopoty ze sprawami procedury, jaką należało stosować w wypadku napotkania poważnych różnic. Nie umieliśmy jeszcze w pełni uświadomić sobie istoty sojuszniczego dowództwa. Żaden pisany układ, na którego podstawie zostaje utworzone sojusznicze dowództwo, nie utrzyma się wobec względów narodowych, jeśli jedna ze stron popierając decyzję naczelnego wodza może stanąć w obliczu katastrofy. Każdy dowódca w polu sprawuje bezpośrednią władzę dyscyplinarną nad wszystkimi podwładnymi swej narodowości i swego rodzaju sił zbrojnych. Każde nieposłuszeństwo i wszelkie inne wykroczenia karane są w sposób, jaki dowódca uważa za właściwy, do sądu polowego włącznie. Jednakże żaden kraj nie może nadać takiej władzy i autorytetu przedstawicielowi innej narodowości. Jedynie prawdziwe zaufanie do tego stopnia wzmacnia autorytet sojuszniczego naczelnego wodza, że nigdy nie musi on się obawiać braku tego rodzaju uprawnień. Powodzenie takiej organizacji jest w ostatecznym wyniku zależne od osób stojących na jej czele. Politycy, generałowie, Wojna globalna 51 admirałowie, maszałkowie lotnictwa, a nawet narody, muszą nabrać zaufania do koncepcji jednolitego dowodzenia oraz do organizacji i dowódców, którzy to jednolite dowodzenie wprowadzają w życie. Żadne przepisy, ustawy czy zwyczaje nie dają się zastosować w całej rozciągłości; jedynie wysoce rozwinięte poczucie wzajemnego zaufania może problem ten rozwiązać. Być może, odnosi się to również do czasu pokoju. W ciągu pierwszej zimy wojennej wiadomości nadchodzące z rejonu Indii Wschodnich były coraz gorsze, marynarka zaś nie miała dość siły, by podjąć większą operację w oddaleniu od zaprzyjaźnionej bazy. Każdy statek transportowy czy towarowy, jaki tylko mogliśmy uzyskać, był pospiesznie wysyłany na południowo-zachodni Pacyfik. Ale mieliśmy ich tak (niewiele! Transport ludzi bez ciężkiego sprzętu nie wymagał skomplikowanych przygotowań, gdy mieliśmy do dyspozycji szybkie "statki. Przed okrętami podwodnymi chroniła je tylko szybkość. Brytyjczycy oddali nam kilka ze swych najszybszych i największych statków pasażerskich. Między nimi znajdowała się „Queen Mary". Wysłaliśmy ją pewnego dnia bez eskorty z jednego ze wschodnich portów w Stanach Zjednoczonych do Australii. •Zabrała na pokład 14 000 amerykańskich żołnierzy. Byłoby jedynie pechem najgorszego gatunku, gdyby okręt podwodny przedostał się dostatecznie blisko, by ją zaatakować. Co więcej, wierzyliśmy, że nawet .trafiona jedną torpedą zachowa dostateczną szybkość i potrafi umknąć każdemu typowi okrętu podwodnego, jakie mieli podówczas Niemcy. Możliwości te jednak nie stanowiły gwarancji, że statek dopłynie do celu. „Queen Mary" musiała po drodze zawinąć do brazylijskiego portu po paliwo. Jakież było nasze przerażenie, gdy przechwyciliśmy depeszę radiową od jakiegoś Włocha w Rio, który donosił rządowi włoskiemu o jej obecności i podawał, w jakim kierunku wyruszyła w morze. Przez następny tydzień żyliśmy w strachu, obawiając się, że mocarstwa Osi ustawią na jej drodze taką sieć okrętów podwodnych na południowym 52 Krucjata w Europie Atlantyku, która niemal zupełnie wykluczy możliwość przedostania się. Nie przypominam sobie, czy generał Marshall wiedział wówczas o tym niebezpieczeństwie; tego rodzaju sprawy staraliśmy się zazwyczaj utrzymać przed nim w tajemnicy. Nie było najmniejszej potrzeby martwić go kłopotami, z którymi my musieliśmy kłaść się spać. Miał dość swych własnych zmartwień. ROZDZIAŁ TRZECI MARSHALL OBEJMUJE DOWÓDZTWO W pierwszych dniach stycznia 1942 roku szef sztabu oświadczył, że ma zamiar przeprowadzić reorganizację Departamentu Wojny w celu usprawnienia prowadzenia działan~~woJennycn' Przewidując, że departament w tych ramach organizacyjnych, jakie otrzymał na podstawie ustawodawstwa czasu pokoju, nie sprosta trudnościom długiego i zaciekłego konfliktu, już przed rokiem polecił pułkownikowi Williamowi K. Harrisonowi zbadać słabe strony organizacyjne departamentu i znaleźć sposoby uzdrowienia tego stanu rzeczy. Badania te zostały wprawdzie zakończone wczesną zimą, a plan reorganizacji prowizorycznie zaakceptowano, jednakże napad na Pearl Har-bour opóźnił wprowadzenie go w życie. Zadanie to zositało obecnie powierzone generałowi majorowi Josephowi McNar-neyowi. Umysł tego człowieka odznaczał się skłonnością do analizy dochodzącą niemal do obsesji, poza tym zaś cechowała go peiwffia bezwzględność w wykonywaniu powierzonych mu zadań — rzecz absolutnie niezbędna w zwalczaniu biurokracji okopanej na swych stanowiskach oraz w usprawnianiu i upraszczaniu obowiązującej procedury. Równocześnie było rzeczą oczywistą, że gdzieś na szczeblu Departamentu Wojny musiała powstać instancja, zbierająca i koncentrująca wszelkie informacje strategiczne przeznaczone dla generała Marshalla, za której pośrednictwem wykonywane będą jego rozkazy. Innymi słowy tego rodzaju instancja odgrywałaby rolę osobistego stanowiska dowodzenia szefa sztabu. Sprawę tę rozwiązano drogą utworzenia oddziału operacyjnego sztabu generalnego Departamentu Wojny — na miejsce Od- 54 Krucjata w Europie działu Planów Wojennych; 1.6 lutego objąłem w nim po generale Gerowie stanowisko zastępcy szefa sztabu. 9 marca zostałem pierwszym szefem oddziału operacyjnego (OPD)'. Niemal równocześnie otrzymałem awans do stopnia tymczasowego generała majora. Przypominam sobie, że byłem wówczas zbyt zajęty, by znaleźć czas na podziękowanie generałowi Marshallowi za awans, który w naszej przedwojennej armii faktycznie oznaczał szczyt kariery wojskowej. W samym Departamencie Wojny oburzające braki w dziedzinie wywiadu hamowały wszelkie konstruktywne planowanie. Winy za ten stan rzeczy należało doszukiwać się zarówno w samej armii, jak też poza nią. Społeczeństwo amerykańskie odnosiło się zawsze z odrazą do wszystkiego, co miało posmak szpiegostwa. W latach międzywojennych nie było funduszów na stworzenie podstawowych warunków dla aparatu wywiadowczego — szeroko rozbudowanej organizacji zajmującej się zdobywaniem wiadomości. Naszym jedynym drobnym krokiem w tym kierunku było utrzymywanie attaches wojskowych w większości obcych stolic, ponieważ jednak nie istniały fundusze państwowe na pokrywanie nadprogramowych wydatków związanych z tego rodzaju obowiązkami, jedynie oficerowie materialnie niezależni mogli na ogół zajmować te stanowiska. Byli to zazwyczaj dżentelmeni cieszący się szacunkiem i towarzysko wyrobieni. Niewielu z nich posiadało elementarne wiadomości z dziedziny pracy wywiadowczej. Działalność ich nie przynosiła prawie żadnych wyników, zwyczaj zaś brania pod uwagę przy nominacji na szefa oddziału wywiadu Departamentu Wojny raczej długoletniej służby na stanowisku attache wojskowego aniżeli zdolności w tym kierunku, bynajmniej nie wpływał dodatnio na sytuację. - Oddział II (G-2) naszego sztabu generalnego znajdował się w sytuacji Kopciuszka, co ujawniało się w rozmaity sposób. Tak na przykład liczba etatów generalskich w Departamencie Wojny była do tego stopnia ograniczona ustawodawstwem czasu pokoju, że na czele jednego z głównych oddziałów musiał Marshall obejmuje dowództwo 55 stać pułkownik. Niemal z reguły pułkownik ten dostawał się Oddziałowi II. Samo przez się nie byłoby to zbyt tragiczne, lepiej bowiem mieć na tym stanowisku pułkownika o wysokich kwalifikacjach aniżeli przeciętnego generała, jednak praktyka ta jasno dowodziła, że armia nie docenia funkcji wywiadu. Znajdowało to również swe odbicie w naszych szkołach, gdzie poza pewnym technicznym przeszkoleniem z dziedziny rozpoznania w terenie i wywiadu szersze aspekty tej pracy były niemal całkowicie ignorowane. Mieliśmy niewielu ludzi zdolnych do inteligentnej analizy informacji otrzymywanych przez Departament Wojny, a dotyczyło to zwłaszcza dziedziny, która stała się głównym przedmiotem badań i analizy wywiadowczej, mianowicie przemysłu. Podczas pierwszej zimy wojennej te nagromadzone jaskrawe braki stanowiły po ważną przeszkodę. Oddział wywiadu początkowo nie był nawet w stanie opracować przejrzystego planu własnej organizacji ani też nie umiał ocenić tych informacji, które uważał za istotne dla określenia zamiarów i możliwości naszych nieprzyjaciół2. Szefowi oddziału nie pozostawało nic więcej do roboty, jak tylko przychodzić do wydziału operacyjnego i planowania sztabu i w sposób raczej żałosny dopytywać się, czy mamy dla niego jakąś pracę. Przykładu gorliwości, z jaką rzucaliśmy się na każdy kawałek pozornie prawdopodobnej informacji, dostarczyło przybycie do Waszyngtonu pułkownika Johna P. Rataya, który na początku •wojny był naszym attache wojskowym w Rumunii. Pułkownik był niezwykle energicznym oficerem, jednym z naszych lepszych attaches. Gdy w listopadzie 1940 roku Rumunia przystąpiła do Osi, został internowany, a następnie wysłany przez jakiś neutralny port do Stanów Zjednoczonych. Oddział operacyjny, dowiedziawszy się o jego przybyciu, natychmiast zażądał wszelkich posiadanych przez niego informacji. Pułkownik Ratay był absolutnie przekonany, że Niemcy nie wykorzystali jeszcze w pełni swego potencjału wojennego i że był on tak wielki, iż Rosja i Wielka Brytania zostaną z całą pewnością pokonane, jeszcze zanim Stany Zjednoczone zdołają skutecznie temu przeszkodzić. Jego zdaniem, Niemcy mieli •IT 56 Krucjata w Europie w tym czasie 40 000 samolotów bojowych w rezerwie, które wraz z przeszkolonymi załogami gotowe były w każdej chwili do działań. Nie zostały one w danej chwili użyte, ponieważ, jak twierdził, Niemcy przeznaczyli je do inwazji na Zjednoczone Królestwo. Pułkownik Ratay dał również wyraz przekonaniu, że Niemcy mają dostateczną ilość dywizji nie wprowadzonych jeszcze do akcji, by dokonać pomyślnej inwazji na Wyspy Brytyjskie. Oddział operacyjny nie dawał wiary informacjom Rataya o 40 000 bojowych samolotów. Armia niemiecka została właśnie zatrzymana pod Moskwą. Byliśmy przekonani, że żadna armia, dysponująca tak przytłaczająco potężnym orężem, nie powstrzyma się od zastosowania go tylko dlatego, iż chce go użyć do realizacji przyszłych planów — zwłaszcza wtedy, gdy pozwala on na zniszczenie i zdobycie tak ważnego celu, jak Moskwa. Rzecz oczywista, że gdyby Niemcy mieli tak olbrzymie rezerwy, wszelka próba wdarcia się na kontynent europejski przy pomocy kombinowanej operacji desantowej musiałaby niewątpliwie zakończyć się fiaskiem. A jednak wiadomości, które otrzymaliśmy dopiero po wojnie, dowiodły, że informacja Rataya i wnioski dotyczące rezerwowych dywizji opierały się na rozsądnych podstawach. Powojenne raporty z Niemiec3 wskazują na to, że latem 1941 roku Hitler miał zamiar przeznaczyć na okupację pokonanej Rosji tylko 60 dywizji. Część zaoszczędzonej w ten sposób znacznej ilośsi dywizji zamierzał wykorzystać do marszu na Bliski Wschód. Naczelne dowództwo niemieckie było widocznie zdania, że nie ma takich zadań, którym niemieckie wojska lądowe nie mogłyby sprostać. Generał Marshall, jak nikt inny, zdawał sobie sprawę z braków naszego wywiadu. W ramach pociągnięć zmierzających do naprawy tego stanu rzeczy mianowałaś, maja 1942 Txku szefem oddziału wywiadu generała majora George'a V. Stronga, \starszego oficera o dużej inteligencji, bardzo energicznego i stanowczego. Szefowie sztabów, nie krępowani już dłużej brakiem pieniędzy, czynili wszystko możliwe, by naprawić zaniedbania Marshall obejmuje dowództwo 57 wielu lat, ale żadne pieniądze i żaden nadzwyczajny wysiłek nie mogły doprowadzić do szybkiego zorganizowania na całym świecie tak ważnej sieci obserwatorów i ludzi zdobywających wiadomości. Niemniej jednak generał Strong zaczął tworzyć stopniowo, wspólnie z Urzędem Wywiadu Strategicznego (OSS — Office of Strategie Seruices), kierowanym przez generała Williama Donovana, system, który miał z czasem stać się rozległą i sprawnie działającą organizacją. Całe szczęście, że na początku wojny Anglicy, dzięki swemu przedwojennemu doświadczeniu, mogli dostarczyć nam wielu ważnych informacji o nieprzyjacielu. Charakter pracy w Departamencie Wojny zmuszał nas do stałego kontaktu z innymi amerykańskimi urzędami i przedstawicielami narodów sprzymierzonych w Waszyngtonie. Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę z konieczności koordynacji produkcji i operacji wojennych oraz z tego, że wszystkie teatry wojenne są ze sobą powiązane, przynajmniej jeśli chodzi o wymagania stawiane możliwościom przemysłowym kraju. Spotkania między szefem sztabu i admirałem Haroldem R. Starkiem, następnie zaś z admirałem Ernestem J. Kingiem odbywały się często. Główni pomocnicy szefa sztabu: generał Somervell, generał porucznik, późniejszy generał armii Henry H. Arnold, generał McNarney oraz szef zespołu planowania i operacji szefa sztabu, spotykali się niemal codziennie ze swymi kolegami zajmującymi analogiczne stanowiska w Departamencie Marynarki, próbując ustalić jakieś rozsądne wytyczne zgodnie z możliwościami aparatu szkoleniowego i przemysłu amerykańskiego. Tak więc służba w Departamencie Wojny z konieczności dawała pełny obraz wojny globalnej. Generał Marshall poświęcał wiele czasu i uwagi doborowi osób mających objąć kluczowe stanowiska w zamorskich dowództwach j w zreorganizowanym departamencie. Przy sposobności wyraźnie czasem wypowiadał swe zdanie, jaki rodzaj ludzi nie nadaje się na wysokie stanowiska. Na pierwszym miejscu wymieniał tych, którzy zdawali się być zainteresowani przede wszystkim swym awansem. Próbą interwencji, nieza- 00 Krucjata w Europie leżnie z czyjej strony, na rzecz jakiejkolwiek osoby w wojsku, kończyła się zazwyczaj niefortunnie, jeśli docierała do wiadomości szefa sztabu. Byłem właśnie w jego biurze, gdy pewnego dnia ktoś zatelefonował domagając się widocznie awansu dla jakiegoś przyjaciela w wojsku. Odpowiedź Mar-shalla brzmiała: „Jeśli ta osoba jest pańskim przyjacielem, najlepszą rzeczą, jaką pan może zrobić, jest nie wspominać 0 niej w mojej obecności'''. Nie cierpiał również prób przerzucania obowiązków na inne osoby, zwłaszcza na niego. Powtarzał często, że do drobnych prac może znaleźć tysiąc osób, że zibyt wielu ludzi nie nadaje się na odpowiedzialne stanowiska, gdyż jemu pozostawiają konieczność podejmowania decyzji. Domagał się, aby jego pomocnicy myśleli i działali na podstawie własnych wniosków 1 ponosili za to odpowiedzialność — teoria głoszona co prawda w naszych szkołach wojskowych, ale nie bardzo przestrzegana w czasach pokojowych. Z drugiej strony gardził ludźmi, którzy „wszystko próbowali zrobić sami". Uważał, że człowiek, którego całkowicie pochłania praca nad drugorzędnymi szczegółami, nie potrafi zajmować się bardziej istotnymi problemami wojny. Nie lubił również generał Marshall ludzi ordynarnych — ludzi, 'którzy nie odróżniali stanowczości i siły od złych manier i świadomej arogancji. Unikał szukających zbytniego rozgłosu. Co więcej, denerwowali go ci, którzy kłócili się z innymi ludźmi albo byli zbyt głupi, by zrozumieć, że umiejętność kierowania konferencją nawet z podwładnymi jest równie ważna,, jak dowodzenie na polu bitwy. Generał Marshall nie cierpiał również pesymistów, którzy zawsze malowali trudności w najczarniejszych kolorach i do przesady obawiali się, że nie będą mieli środków, aby je przezwyciężyć. Nigdy nie mianował oficera na odpowiedzialne stanowisko, dopóki nie był przekonany, że jest to człowiek entuzjastycznie popierający dany projekt i wierzący w jego urzeczywistnienie. Wierzył w ludzi biorących inicjatywę we własne ręce. Marshall obejmuje dowództwo 50 Czasami oczywiście należało dokonać wyboru ludzi niezupełnie odpowiadających tym zasadom. Gdy jednak generał Marshall robił wyjątki, było rzeczą oczywistą, że nigdy nie zapomni o swych zastrzeżeniach. W okresie opracowywania planów strategicznych, kwater-mistrzowskich i operacyjnych dla sił zbrojnych oddział operacyjny współpracował ściśle z komitetem i połączonym komitetem szefów sztabów*. Naszym zadaniem było opracowanie planów wojennych określających nasze cele, zapotrzebowanie na ludzi i wyposażenie niezbędnych dla osiągnięcia tych celów oraz opracowanie najskuteczniejszych metod szybkiego zaspokojenia tych potrzeb. Należało tego dokonać w oparciu o dane dotyczące bieżącej sytuacji wojskowej, a więc biorąc pod uwagę nasz obecny potencjał w porównaniu ze stwierdzonymi możliwościami nieprzyjaciela w miarę rozwoju sytuacji wojennej. Za tym wszystkim kryła się masa drobiazgowej roboty związanej ze zbieraniem, studiowaniem i koordynowaniem danych dotyczących operacji wojskowej. Przygotowanie jednej dyrektywy dla planowanej operacji wymagało informacji sięgających od projektowanego tempa produkcji jakiegoś specyficznego produktu w określonej kluczowej fabryce do encyklopedycznego przedstawienia wszystkich czynników — wojskowych, politycznych, geograficznych i klimatycznych — mających wpływ na skład poważnego zgrupowania bojowego. Podstawowe zasady strategii są tak proste, że dziecko może je zrozumieć, lecz właściwe ich zastosowanie w określonej sytuacji wymaga najcięższej pracy najlepszych oficerów sztabów. Pod tym przynajmniej względem byliśmy w dobrej sytuacji. Wyborowy korpus oficerski, który w okresie międzywojennym rzeczywiście opanował wiedze, jaką dawały nasze niedoścignione szkoły wojskowe, był doskonale przygotowany — z wyjątkiem praktycznego wyszkolenia wywiadowczego — do prowadzenia niesłychanie ważnej pracy nad plano- * W ZjecJmoczonym Królestwie zespół szefów sztabów nosił nazwę Chiefs of Staff, w St. Zjedn. — Joint Chiefs of S tai f — komitet szefów sztabów. Razem tworzyli oni zespół zwainy Combined Chiefs of Staff — połączony 'komitet szefów sztabów - - przyp. red. 60 Krucjata w Europie waniem operacyjnym. W oddziale operacyjnym planowanie to oznaczało żmudną robotę nad zespalaniem niezliczonych oddzielnych faktów w jednolitą substancję planu wojskowego. Wszystko, co w jakimkolwiek stopniu dotyczyło wojny i jej prowadzenia, było ziarnem w młynie naszego planowania. Ale nawet wtedy, gdy układaliśmy plany na przyszłość wyczekując dnia, w którym można będzie rozpocząć wielkie ofensywy, ani na chwilę nie ustępował nacisk konieczności podjęcia natychmiastowego działania i stale zdawaliśmy sobie sprawę z naszej słabości. Przez dwadzieścia cztery godziny na dobę napływał do oddziału operacyjnego potok raportów o przedsięwziętych krokach, prośby o posiłki i zaopatrzenie, żądania decyzji, podsumowania informacji ze wszystkich kontynentów i z tych wysp na Pacyfiku, które były jeszcze w ręku naszym i naszych sojuszników. Rozszyfrowane depesze, które przechodziły w owych dniach przez moje biurko, czasami o nieistotnej treści, najczęściej jednak o poważnym znaczeniu strategicznym, czasem dodarjące otuchy, a czasami obwieszczające klęski przypominały mi stale, że Ameryka bierze udział w wojnie globalnej, prowadzi rozpaczliwą walkę opóźniającą w punktach, gdzie bohaterscy żołnierze jeszcze się trzymali, w innych zaś buduje bazy, rozbudowuje szlaki morskie i lotnicze dla kontrofensywy, postępując naprzód krok za krokiem na froncie otaczającym pierścieniem całą kulę ziemską. Takim typowym dniem był 7 kwietnia; w dodatku był to dzień tragiczny, ponieważ z godziny na godzinę zbliżała się nieunikniona kapitulacja półwyspu Bataan. Pierwszy meldunek, jaki tego ranka nadszedł, pochodził z Fortu Mills na wyspie Coorregidor. Donoszono, że sytuacja żywnościowa na półwyspie Bataan stała się rozpaczliwa. Na tego rodzaju przygnębiające meldunki rzadko mogliśmy odpowiedzieć czymś więcej, jak nic nie znaczącym pocieszeniem, że postaramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy. Tym razem jednak, gdyby Bataan mógł się trzymać jeszcze trochę, przynajmniej niewielka pomoc dotarłaby do wojska. Natychmiast wysłaliśmy odpowiedź do generała porucznika Jonathana Marshall obejmuje dowództwo 61 M. Wainwrighta, że zaopatrzenie jest w drodze i za kilka dni dostarczą je okręty podwodne. Prosiliśmy, by zawiadomił nas o ich przybyciu, o swoich dalszych planach i każdej zmianie sytuacji. Od generała, Mac Ar thura w Sydney zażądaliśmy drogą radiową meldunku o jego dalszych planach zaopatrywania Zatoki Manilskiej za pomocą okrętów podwodnych wysyłanych z Australii oraz prosiliśmy o podanie nam przypuszczalnych terminów, w których będzie mógł zaopatrzenie dostarczyć do portów. Wysłano również radiogram do generała porucznika Josepha W. Stilwella w Burmie z poleceniem zbadania możliwości przesłania drogą powietrzną koncentratów żywnościowych z jego terenu na Bataan. Następna depesza od generała Wainwrighta donosiła, że na froncie bataańskim nadal trwają ciężkie ataki i że nieprzyjaciel posuwa się na środkowym odcinku frontu. Szpital został ponownie zbombardowany, tym razem umyślnie — dodał. Japończycy „przepraszali" za poprzednie bombardowanie. Po tym jedna po drugiej w błyskawicznym tempie zaczęły napływać wiadomości: dodatkowe lotniska zostaną wybudowane w Ameryce Południowej i Środkowej oraz w Liberii pod nadzorem szefa służby saperskiej; korpus ochrony wybrzeża wyznaczy po czterech strażników dla każdego statku przepływającego przez kanał Soo łączący Jezioro Górne z jeziorem Michigan, gdzie od dawna już obawialiśmy się sabotażu, gdyż było to najważniejsze „wąskie gardło" transportu w Stanach Zjednoczonych; generał porucznik John L. de Witt prosił o pozwolenie wydania 3000 karabinów Gwardii Terytorialnej na Alasce; generał porucznik Delos C. Emmons, przeprowadziwszy inspekcję nowozelandzkich umocnień na wyspach Fidżi, stwierdzał, że nie stanowią one dostatecznej ochrony na wypadek poważniejszego ataku japońskiego; generał Mac-Arthur żądał przysłania personelu dla zorganizowania pięciu punktów etapowych i jednego obozu rezerwowego w Australii; generał major Charles H. Bonesteel domagał się potwierdzenia wiadomości, że konwój, który w połowie kwietnia przywiezie amerykańskie posiłki do Islandii, ma być wykorzystany do 62 Krucjata w Europie Marshall obejmuje dowództwo 63 przetransportowania zwolnionych oddziałów brytyjskich do Zjednoczonego Królestwa; dowództwo oibrony Wysp Karaibskich zalecało ustawienie baterii artylerii nabrzeżnej na wyspie Pathos; południowe dowództwo obrony formowało nową kwaterę na granicach wzdłuż Zatoki Meksykańskiej, gdzie obawiano się wzmożenia aktywności okrętów podwodnych Osi. Do Australii i do naszych dowódców na Wyspach Bożego Narodzenia, Bora-Bora, Canton i Fidżi wysłano drogą radiotwtj instrukcję w sprawie obrony. Generałowi Bonesteelowi w Islandii polecono objąć dowództwo, gdy jednos/tki amerykańskie osiągną jedną trzecią ogólnej liczby wojsk stacjonowanych na wyspie. Generałowi Wainwrightowi przekazaliśmy gratulacje prezydenta Roosevelta w związku z bohaterskim oporem, jaki garnizon Bataanu stawił w poprzednim tygodniu skoncentrowanym atakom Japończyków. Od generała Mac-Arthura zażądaliśmy informacji w sprawie włączenia oficerów holenderskich do jego sztabu na południowo-zachodnim Pacyfiku. Studiowanie otrzymywanych meldunków i przygotowywanie naszych do wysłania przerywane było stale konferencjami na najrozmaitsze tematy z przedstawicielami wszystkich rodzajów wojsk, funkcjonariuszami państwowymi, kierownikami przemysłu oraz z przedstawicielami aliantów. Większość tych konferencji odbywała się w moim biurze. Podejmowano na nich decyzje — wiele co prawda drobnych, lecz niektóre o doniosłym znaczeniu. Każda z nich wymagała dokonania pierwszych pociągnięć czy to gdzieś w oddziale operacyjnym lub w Departamencie Wojny, czy też w jakimś odległym punkcie, w którym stacjonowały nasze wojska. Chcąc się upewnić, że żadna z tych decyzji nie zostanie zapomniana i że sprawozdania będą zawsze do dyspozycji podwładnych, przyjęliśmy system automatycznego zapisu, który okazał się jak najbardziej skuteczny. Metoda ta polegała na umieszczeniu dyktafonów we wszystkich kątach mego pokoju w taki sposób, by każde wypowiedziane słowo zostało uchwycone. Rozmowy były więc zapisywane przez maszynę znajdującą się obok biura, tam zaś sekre- tarz natychmiast przepisywał notatki i memoranda dla moich współpracowników w oddziale operacyjnym. Dzięki temu sztab mógł, często nie zwracając się już nawet do mnie, nadawać właściwy bieg każdej decyzji i porozumieniu oraz zachowywać potrzebne dokumenty. Przyzwyczaiłem się do informowania gości o systemie, którym posługiwaliśmy się, tak żeby każdy zrozumiał, że celem tego jest jedynie usprawnienie załatwiania spraw. Zaoszczędziło mi to wielu godzin dyktowania notatek i poleceń, równocześnie zaś zwalniało od konieczności pamiętania o każdym najdrobniejszym fakcie czy poglądzie, jaki mi przedstawiano. 7 kwietnia odbyła się również konferencja połączonego komitetu szefów sztabów, na której miałem reprezentować oddział operacyjny. W toku konferencji omawialiśmy problemy tak konkretne, jak rozmieszczenie samolotów przeznaczonych uprzednio dla Indii Holenderskich, gdy trwał tam jeszcze opór, i tak mgliste, jak na przykład niemieckie zamiary w stosunku do Syrii, Turcji i Iraku. Oto jak mijał przeciętny dzień każdego pracownika oddziału operacyjnego. Pośrednio lub bezpośrednio byliśmy w kontakcie z głównymi odcinkami naszych wojennych zmagań i z wieloma oddalonymi miejscowościami, które jeszcze przed rokiem stanowiły dla nas jedynie nazwy geograficzne. Już w lutym 1942 roku troszczyliśmy się o produkcję barek desantowych, przeznaczonych głównie do operacji zaczepnych. Nie było rzeczą łatwą wzbudzić powszechne zainteresowanie nimi, gdy wszyscy byli rozpaczliwie zaabsorbowani obroną. Marynarka cq prawda miała się zająć sprawą ich budowy, powiadomiła nas jednak, że nie jest w stanie dostarczyć dla nich nawet załóg. Generał Somervell z miejsca oświadczył, że się tym zajmie. Przystąpił do tego zadania z właściwą sobie energią i wykonał je doskonale. Gdy w parę miesięcy potem usiłował przekazać barki wraz z załogami marynarce, spotkaliśmy się z ciekawym oświadczeniem, że marynarka nie może przyjąć zmobilizowanych ludzi. Jakże inaczej wyglądałoby wszystko, gdybyśmy mieli już w owym czasie uzgodniony plan działania i jednolite kierow- _ 64 Krucjata w Europie nictwo! W ciągu wiosny 1942 roku próbowano, drogą wspólnych konferencji i wzajemnych wizyt w biurach, osiągnąć porozumienie co do rodzaju i ilości potrzebnych nam barek desantowych. Staraliśmy się również znaleźć osobę, która zajęłaby się dostarczeniem ich. Tego rodzaju przedsięwzięcie musiało być oczywiście uzgodnione z ogólnym planem budowy okrętów, tak aby nie stwarzało poważnych trudności w produkcji jednostek eskortujących, okrętów podwodnych i innych typów wyposażenia niezbędnych dla (wykonania planów. Podówczas jednak marynarka myślała wyłącznie o odbudowie floty. Barki desantowe dla przyszłych operacji niezbyt ją interesowały. Gdybyśmy jednak nie zaczęli ich budować, nigdy nie rozpoczęlibyśmy natarcia. W tym samym mniej więcej czasie prezydent Quezon, ewakuując się z Filipin na okręcie podwodnym przed ostateczną kapitulacją, powiększył grono szefów rządów emigracyjnych4. Udało mu się w Końcu dotrzeć do Stanów Zjednoczonych. W tydzień po przybyciu złożył mi wizytę w moim biurze w Departamencie Wojny udzielając mnie i memu sztabowi wielu szczegółowych informacji o mobilizacji filipińskiej, kampanii i ostatecznej klęsce. Był głęboko wdzięczny Ameryce i doskonale rozumiał, dlaczego w danej chwili nie mogliśmy mu udzielić bardziej skutecznej pomocy, był jednak przekonany, że Filipiny zostaną wskrzeszone pod swą własną flagą. Nigdy o tym nie zwątpił. Kiedyś napisana zostanie szczegółowa historia tych dni na Pacyfiku. Rozmaite decyzje, posunięcia i akcje zostaną przedstawione iwe właściwej perspektywie, ewentualne zaś możliwości będzie można porównać z tym, czego dokonał Waszyngton i dowódcy w polu. Musiałem o tym wspomnieć w paru słowach, ponieważ sytuacja na południowo-zachodnim Pacyfiku pod pewnymi względami zaciążyła na planach prowadzenia wojny na teatrze atlantyckim, z którym w przyszłości miałem być silnie związany. A jednak, pomimo wszelkich poczynionych przez nas wysiłków, nie udało się uratować Filipin. 9 kwietnia nastąpił tragiczny koniec epopei bataańskiej, 6 lował Corregidor. MARSZ „GĘSIEGO" Na wschód od Palermo „...Jedyna droga prowadziła wzdłuż «półek» tj.. zwykłych nisz w skale, przerywanych od czasu do czasu przez liczne SSty i kanały odwadniające, które wycofujący się Niemcy starannie niszczyli". Piechota posuwa się po skalach Sycylii Marshall obejmuje dowództwo 65 Naturalnie co pewien czas widywałem się i konferowałem z generałem Marshallem. Przywykliśmy do przeprowadzania przynajmniej raz w tygodniu ogólnego przeglądu wydarzeń, podczas którego często zasiadaliśmy sami do oceny zmieniającej się sytuacji. Czasami wzywano również inne osoby. Konferencja przybierała wówczas charakter ogólnej informacji dla członków sztabu zajmujących kluczowe stanowiska. Mar-shall błyskawicznie ogarniał podstawowe elementy raportów, był stanowczy i absolutnie nie dopuszczał jakiejkolwiek myśli o niepowodzeniu. Dodawało to energii i otuchy całemu Departamentowi Wojny. Umiejętnie narzucał obowiązki, co nie tylko usprawniało pracę, ale zmuszało każdego podwładnego do wykorzystywania możliwości, których nawet nie podejrzewał u siebie. Poruczenie komuś obowiązków zakłada odwagę i gotowość udzielenia pełnego poparcia podwładnemu. Nie należy tego mylić ze zwyczajem niedostrzegania trudnej sytuacji w nadziei, że ktoś inny się nią zajmie. Ci, którzy tak postępują, są nie tylko ludźmi niekompetentnymi; są oni również skorzy do karania nieszczęsnego podwładnego, który usiłując wykonać swą własną pracę i pracę przełożonego, poczynił jakieś kroki prowadzące do niefortunnych wyników. Jeden problem był przedmiotem stałej troski Departamentu Wojny. Chodziło mianowicie o to, by poszczególne części sił zbrojnych zdobyły praktyczne doświadczenie bojowe, zanim całość ich rzucona zostanie do walki na śmierć i życie. Nasi sojusznicy prowadzili aktywne operacje w Azji i Afryce, toteż wydawało się rzeczą logiczną, że należy wykorzystać tę okoliczność dla zdobycia doświadczenia na szerszą skalę, a nie tylko wysyłać amerykańskich obserwatorów wojskowych na rozmaite tereny. Pewnego dnia podsunięto nam myśl, która wydała się nam tak rozsądna, że cały satab^operacyjny zaczął nad nią pracować. Chodziło mianowicie o to, aby wysłać jedną z naszych dywizji pancernych dla wzmocnienia armii brytyjskiej w pustyni egipskiej. Gdyby w przyszłości dywizja ta była nam potrzebna obralibyśmy jedynie ludzi, pozostawiając wyposażenie 5 — Krucjata w Europie 66 Krucjata w Europie brytyjskim 5. Propozycja była tym bardziej kusząca, że właśnie opracowaliśmy ulepszony model czołgu i liczyliśmy na to, iż z chwilą gdy już sami będziemy gotowi do wykorzystania dywizji, będziemy dysponowali nowym sprzętem. Natychmiast pomyślałem sobie, że na czele tej jednostki powinien stanąć mój stary przyjaciel, generał major George _S^atton_Jr., który był nie tylko specjalistą w dziedzinie wojs"k pancernych, ale także wybitnym dowódcą. Ku mojemu zdziwieniu stwierdziłem, że kandydatura ta napotyka bezapelacyjny sprzeciw znacznej części sztabu, byłem jednak przekonany, że spowodowane to było wyłącznie dziwacznym sposobem bycia Pattona i jego nie dającymi się czasem przewidzieć postępkami. Nie mieścił się on w żadnych z góry ułożonych schematach i okoliczność ta trwożyła wiele osób; czy potrafi dopasować się do zespołu? Wątpliwości takie nie miały żadnego wpływu na moją decyzję, wierzyłem bowiem w jego waleczne serce i przekonany byłem, że potrafi umiejętnie dowodzić oddziałami »wi walce. Czułem, że znam go dobrze, ponieważ pod koniec pierwszej wojny światowej zaprzyjaźniliśmy się serdecznie, a przyjaźni naszej nie przeszkadzały nawet gorące, czasami zaś wręcz podniesionym głosem toczone spory, częściej dotyczące spraw teoretycznych i akademickich aniżeli osobistych. Za zgodą szefa sztabu wezwałem Pattona do Waszyngtonu i, miimo że z góry zoałem jego odpowiedź, zapytałem, czy zechce zrezygnować z dowodzenia korpusem szkoleniowym dla poprowadzenia dywizji do prawdziwej walki. Odpowiedź jego stanowiła miły kontrast z tym, co usłyszałem od innego dowódcy korpusu, który odmówił objęcia stanowiska dowódcy amerykańskiego korpusu walczącego na Pacyfiku na tej zasadzie, że nie przystoi, by dowódca korpusu służył pod rozkazami młodszego stopniem australijskiego żołnierza „amatora". Projekt wykorzystania dywizji Pattona na pustyni upadł głównie na skutek braku transportu morskiego. Dla przewiezienia dywizji pancernej drogą morską potrzeba czterdziestu pięciu statków transportowych i towarowych 6, nie licząc okrętów wojennych. Konwój musiałby w takim wypadku pły- Marshall obejmuje dowództwo 67 nać do Kairu długą trasą, okrążając Przylądek Dotarej Nadziei. W danej chwili nie mogliśmy sobie pozwolić na odciągniecie tylu statków od innych niezwykle ważnych zadań zaopatrzeniowych. Dla mnie jednak sprawa ta była pożyteczną nauką. Uświadomiłem sobie, że dobór ludzi na stanowiska kluczowe nawet w czasie wojny często napotyka opór wywołany jedynie względami rutyny i powszechnie przyjętymi miernikami, a czasami zależy jedynie od tak mało istotnego czynnika, jakim jest zachowanie się danej osoby. Zrozumiałem także, iż dowódcy liniowi muszą być wybierani spośród tych, którzy wolą stanowisko frontowe od każdego innego, niezależnie od wszelkich innych ważnych względów. Oddział operacyjny rozwijał się tak dobrze, że zarówno ja, jak moi główni pomocnicy zyskiwaliśmy stopniowo coraz więcej czasu na myślenie i naukę. Codzienne czynności mogliśmy już spokojnie pozostawić w rękach grupy wyróżniających się młodych oficerów sztabu pracujących pod kierownictwem generałów brygady Thomasa T. Handy'ego, Matthew B. R. Ridgwaya i Roberta W. Crawforda oraz pułkowników Johna E. Hulla i Alberta C. Wedemeyera. Wszyscy oni jeszcze przed zakończeniem wojny osiągnęli w wojsku wybitne stanowiska. Łatwo teraz, w poczuciu bezpieczeństwa po uzyskanym zwycięstwie i korzystając z perspektywy czasu, wskazywać na błędy popełnione przez Departament Wojny, nikt jednak z nas. nawet człowiek najbardziej szczery i obdarzony zdolnościami analitycznymi, nie potrafi odtworzyć w sercu i umyśle obaw i trosk owych dni. Znajdowały one swe odbicie w intensywności uczuciowego i intelektualnego napięcia, jakie przeżywali ludzie na odpowiedzialnych stanowiskach. Najważniejszą rzeczą był czas — decyzje należało podejmować natychmiast, niezależnie od tego, jakimi danymi i informacjami dysponowało się w danej chwili. , . ; Tak na przykład powstały projekty wybudowania rurociągu na Alaskę i międzynarodowej autostrady do Ameryki Południowej. Oba pomysły zrodziły się z bardzo poważnych obaw, TRANSATLANTYCKIE LINIE OKRĘTOWE Wiosna 1942 r. rł Pai^slwcl Osi lub pod-Maa -porządkowane Osi 3^ Q P. o S o, a N et. S o Departament Wojny znalazł się w oibliczu problemu obrania takiej konkretnej linii działania, która pozwoliłaby w najlepszy sposób wykorzystać przeciwko europejskim członkom Osi potencjalną potęgę Stanów Zjednoczonych. Z chwilą podjęcia tej decyzji stałaby się ona linią przewodnią wojny aż do chwili ostatecznego pokonania Niemiec. Wszystkie inne operacje i wysiłki musiałyby wobec tego być uważane za pomocnicze w stosunku do głównego uderzenia i zadaniem ich byłaby albo ochrona najważniejszych ogniw naszej struktury obronnej, albo też wspomaganie podstawowego zadania wtedy, gdy główne siły będą już gotowe. ^Wysłanie wojsk amerykańskich do walki z Niemcami na froncie rosyjskim było rzeczą niemożliwą. Jedyne podejście do tego frontu stanowiły długie, kretę i trudne szlaki wiodące przez Murmańsk na północy oraz wokół Przylądka Dobrej Nadziei i przez Zatokę Perską na południu. Tą drogą nie można już było przesłać niczego więcej poza sprzętem i zaopatrzeniem potrzebnym dla podtrzymania walczących wojsk rosyjskich, do chwóili gdy Rosjanie zdołają odbudować swoje własne poważnie zniszczone fabryJdrA Jak najbardziej szczegółowo przestudiowano plan uderzenia poprzez Norwegię, poprzez Hiszpanię i Portugalię, a nawet plan całkowitej rezygnacji z działania wojsk lądowych, zdania się natomiast zupełnie na skutki, jakie przyniesie przewaga na morzu i w powietrzu 7. Jeszcze jednym terenem, który należało wziąć pod uwagę jako ewentualny teatr operacji przeciwko Niemcom, był basen Morza Śródziemnego. Wczesną wiosną 1942 roku sytuacja Anglików na Środkowym Wschodzie była nie najgorsza. Au-chinleck stał na Pustyni Zachodniej spodziewając się, że nadejście posiłków z Anglii, wraz z obiecanym wyposażeniem z Ameryki, pozwoli mu na rozpoczęcie ofensywy, która wypędzi Rommla z Afryki. Jednakże centralna część Morza Śródziemnego była zamknięta dla aliantów. Malta była oblężona i nieustannie atakowana przez bombowce stacjonujące na Sycylii i we Włoszech. Wszelka próba uderzenia bezpośrednio z Gibraltaru na Sycylię i Włochy była z góry skazana na nie- Marshall obejmuje dowództwo 71 powodzenie, ponieważ wojska inwazyjne, pozbawione ochrony z powietrza, musiałyby przedzierać się pod ogniem przeważających sił lotnictwa nieprzyjacielskiego mającego swe bazy na lądzie. Już wtedy studiowaliśmy możliwości zorganizowania ekspedycji mającej na celu zdobycie francuskich posiadłości na atlantyckim wybrzeżu Afryki Północnej dla wykorzystania tego obszaru jako głównej bazy uderzenia na Festung Europa *8. Jeden z wyższych oficerów proponował nawet, aby nasze wstępne lądowanie przeprowadzić w Liberii i stamtąd rozpocząć żmudne torowanie sobie drogi wzdłuż wybrzeża afrykańskiego do Europy 9. Myśl użycia szlaku śródziemnomorskiego jako głównego kierunku natarcia została z wielu powodów odrzucona. Pierwszą przeszkodę stanowiła odległość baz północno-afrykańskich od serca Niemiec. Wprawdzie Włochy mogłyby dość szybko zostać wyeliminowane, ale serce oporu stanowiły Niemcy. Klęska Włoch nie miałaby decydującego znaczenia. Trudności zaatakowania Niemiec poprzez górzyste tereny na ich południowym i południowo-zaehodnim skrzydle były oczywiste, równocześnie zaś musieliśmy pamiętać, że nie sposób było skoncentrować wszystkie siły Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych w basenie śródziemnomorskim. Możliwość taka powstałaby jedynie w wyniku operacji z Anglii jako bazy wypadowej. Pozostałe siły lądowe, a przede wszystkim siły lotnicze i morskie niezbędne dla obrony Anglii, mogły być użyte do ofensywy jedynie w wypadku, gdyby rzucono je przez kanał bezpośrednio na kontynent europejski. Ponadto między linią wybrzeża północno-zachodniej Europy a granicą niemiecką nie istniała żadna przeszkoda naturalna, którą można by porównać z Alpami. /Hinny bardzo ważny wzgląd, dla którego Wielka Brytania ' została wybrana na bazę natarcia, stanowił fakt, że najkrótsza droga przez Atlantyk prowadziła właśnie do Zjednoczonego Królestwa. Umożliwiało to szybkie rejsy powrotne statków * Festung Europa (niem.) - - twierdza Europa — przyp. tlum,, 72 Krucjata w Europie i wykorzystanie istniejących już i będących w dobrym stanie portów brytyjskich. Wybór tej bazy pozwalał również na zaoszczędzenie transportu morskiego w inny sposób. Stada okrętów podwodnych osaczające wówczas północny Atlantyk najskuteczniej mogła zwalczać silna eskorta 10. Niezależnie od obranej przez nas linii operacji wojskowych zadaniem naszym było utrzymanie głównych komunikacji Anglii. Dla utrzymania swego minimum życiowego Wielka Brytania musiała importować około 20 do 25 milionów ton rocznie — import w latach pokoju wynosił ponad 50 milionów ton, poważna zaś jego część pochodziła ze Stanów Zjednoczonych n. Linię tę należało wobec tego utrzymać; kierując zaś nasze transporty wojsk i zaopatrzenia na ten sam szlak morski, osiągaliśmy większy stopień zabezpieczenia przed działalnością okrętów podwodnych do czasu, gdy zagrożenie z ich strony zostanie w zupełności zlikwidowane. Z punktu widzenia potrzeb koncentracji, konieczności szybkiego dostępu do serca kraju nieprzyjacielskiego, unikania nieprzekraczalnych przeszkód terenowych i szybkiego umocnienia się wybór Anglii, jako bazy inwazji na Europę zachodnią, był w porównaniu z innymi możliwymi szlakami podejścia naj-, lepszy. Były to sprawy tak oczywiste, że robiły niemal wrażenie pewników; na ten temat nie powstawały spory. Ale od tego miejsca natrafialiśmy na przeszkodę, o którą rozbijały się wszelkie dyskusje. Chodziło mianowicie o to, że niektórzy spośród naszych doświadczonych żołnierzy, marynarzy i lotników byli stanowczo przekonani, iż atak na ufortyfikowane wybrzeże Europy zachodniej nie może się udać. Olbrzymie wysiłki ndemieckie, .by zabezpieczyć nieprzystępność wału atlantyckiego, były już znane. Co więcej, Niemcy wciąż jeszcze mogli skierować na ten obszar znaczną część swego lotnictwa, poważne zaś jednostki ich floty zakotwiczone były w portach północnej Francji, w Norwegii i na Morzu Bałtyckim. Linia wybrzeża roiła się od baz okrętów podwodnych, a pospiesznie stawiane miny podwodne zamykały wszelki możliwy dostęp. Marshall obejmuje dowództwo 73 Wielu uważało, że atak na tego rodzaju obronę jest szaleństwem • • wręcz militarnym samobójstwem. Nawet spośród tych, którzy sądzili, że bezpośredni atak sił lądowych okaże się w końcu niezbędny, większość wyrażała pogląd, iż akcję taką można przedsięwziąć dopiero wtedy, gdy wśród Niemców pojawią się pierwsze oznaki załamania morale. Początkowo tylko niewielu, bardzo niewielu było odmiennego zdania. Należał do nich generał Marshall, który już został powiadomiony o opracowywanej przez nas podstawowej koncepcji, oraz generałowie McNarney i Carl Spaatz z korpusu wojsk lotniczych; mały zaś zespół moich pomocników w oddziale operacyjnym, łącznie z generałami Handy'm i Graw-fordem oraz pułkownikami Hullem i Wedemeyerem, odnosił się do tej koncepcji wręcz entuzjastycznie. W ogóle niewielu oficerów, poza wymienionymi, wiedziało o istnieniu tego projektu i o wielkich debatach, które towarzyszyły jego powstawaniu. Wieki zaś, z którymi musiałem sprawę tę przekonsultować, zawsze miało w pogotowiu najczarniejsze wątpliwości. Wszystko to jednak nigdy nie wywoływało zniechęcenia w grupie osób odpowiedzialnych za przygotowanie projektu. Grupa ta uważała, iż jeśli operację zaplanujemy wychodząc z założenia: że lotnictwo nasze zdobędzie w danym momencie decydującą przewagę w powietrzu, że niemieckie lotnictwo zostanie faktycznie przepędzone z powietrza, że nasze bombowce potrafią rzeczywiście izolować teren natarcia nie dopuszczając do szybkiego napływu posiłków, że okręty podwodne będą skutecznie zwalczane, a nasze konwoje otrzymają względną gwarancję bezpiecznego przekroczenia Atlantyku, że wspierające okręty wojenne będą miały dostateczną moc, by zburzyć lokalną obronę, i że będziemy mieli dostateczną ilość specjalnych barek desantowych, by umożliwić wysadzenie na brzeg wielkiej armii w dokonanym na początku wyłomie — wówczas zaatakowanie wału atlantyckiego nie tylko stanie się rzeczą realną, lecz musi doprowadzić do ostatecznej klęski Niemiec. Co więcej, drobna ta grupa stanowczo utrzymywała, że wszelka inna operacja może jedynie lekko nadgryźć zewnętrzne linie obrony niemieckiej i jeśli nie podejmiemy tej 74 Krucjata w Europie właśnie operacji, perspektywy pobicia Niemiec będą bardzo czarne. Czuliśmy, że wnosimy nową koncepcję, niemal że nową wiarę, do myśli strategicznej, koncepcję przewidującą operacje lotnicze skoordynowane z lądowymi w takich rozmiarach, że powstanie konieczność utworzenia zespołu lotniczo-lądowego, który zwiększy skuteczność działania zarówno wojsk lotniczych, jak lądowych. Wielu żołnierzy wojsk lądowych pomniejszało możliwości sił lotniczych w porównaniu z formacjami lądowymi. Rzecz ciekawa, również szereg oficerów lotnictwa sprzeciwiało sję tej koncepcji widząc w niej próbę ściągnięcia lotnictwa na ziemię, co było wyrazem nieuświadomienia sobie w pełni możliwości natarcia lotniczego. Cierpliwie tłumaczyliśmy wciąż od początku, że jest wręcz przeciwnie, że dzięki koordynacji bazy lotnicze będą stale posuwały się naprzód, powiążą wyniki bombardowania strategicznego z operacjami naziemnymi w ten sposób, iż lotnictwo stale wspierając posuwanie się sił lądowych nie tylko ułatwi sobie swą daleikosiężną działalność, ale przez zniszczenie określonych celów skuteczniej i bezpośrednio przyczyni się do pokonania hitlerowców. Wszystko to — tak oczywiste dzisiaj — było podówczas przedmiotem długotrwałych i poważnych dyskusji ciągnących się dniami i tygodniami. Te dowody i argumenty pomocnicze wraz z wielką ilością dokumentacji technicznej zostały w końcu zebrane w postaci próbnego projektu strategicznego dla przedstawienia szefowi sztabu 12. Wiedział on oczywiście o tym, że dokument taki jest przygotowywany. Generał Marshall, jak zwykle życzliwy i uważny, poprosił o gruntowne wyjaśnienie planu. Na nas spadał cały ciężar uzasadnienia, lecz węzłowe założenia trzeba było przyjąć na wiarę, mianowicie, że dzięki przewadze lotnictwa, którego potencjał bojowy liczył się nie w setkach, lecz tysiącach jednostek, obrona niemiecka może być zlikwidowana względnie zneutralizowana, łączność nieprzyjaciela może być tak poważnie uszkodzona, iż utrudni mu koncentrację, a jego lotnictwo zostanie przepędzone z powietrza, nasze zaś armie lądowi uzyskają stałą olbrzymią przewagę. Bez tego założenia cały plan był nierealny. A jednak nie mieliśmy żadnej możliwości udowodnienia tego właśnie szczególnego punktu, ponieważ, między innymi, samoloty, których potrzebowaliśmy, jeszcze wówczas ni^_jstniały. Szef sztabu cierpliwie wysłuchał naszego długiego referatu, po czym powiedział: „Zatwierdzam". Natychmiast przeprowadził konferencję z admirałem Kingiem i generałem Arnoldem, którzy również wyrazili zgodę. Następnym krokiem by*o otrzymanie aprobaty prezydenta13. Później — należało przekonać naszych sojuszników. Oczywiście zdobycie pełnego poparcia rządu brytyjskiego było rzeczą niezbędną, w innym bowiem wypadku plan runąłby pod swym własnym ciężarem. Bez absolutnej współpracy Brytyjczyków nie mieliśmy możliwości przekształcenia ich kraju w zbrojny obóz amerykański, w jeszcze zaś mniejszym stopniu uzyskania wsparcia lotnictwa, marynarki, sił lądowych czy też kwatermistrzostwa brytyjskiego. Prezydent polecił generałowi Marshallowi udać się do Londynu. Wraz z nim wyruszył Harry L. Hopkins, bliski współpracownik prezydenta. Wyjazd nastąpił 7 kwietnia 14. W ciągu następnych miesięcy wielokrotnie spotykałem się z Hopkinsem. Zbytnio zajęty wojną, nigdy nie zdołałem dowiedzieć się od niego bezpośrednio, jakie były jego osobiste poglądy polityczne, o które tak zacięte spory toczono w Waszyngtonie w okresie jego służby państwowej. Wiem natomiast, że cechowała igo niemal fanatyczna wierność w stosunku do prezydenta, wierność, której, gdy uwaiżał to za konieczne, nie wahał się wyrazić czy to zajmując przeciwne stanowisko, czy też prowadząc długie dyskusje. Miał wręcz fenomenalną zdolność ogarniania rozległych problemów wojskowych w szerokim aspekcie i był oddany sprawie przyspieszenia zwycięstwa. Nigdy nie oszczędzał swej osoby, nawet w okresach, gdy ze względu na zły stan zdrowia lekarze zabraniali, mu wstawać z łóżka. Jego funkcja pomocnika prezydenta, pociągająca za sobą niezwykłą rozmaitość prac, głównie związanych z prowadzeniem wojny, całkowicie pochłaniała jego uwagę i czyniła z niego niezwykle wybitną postać. 76 Krucjata w Europie Generał Marshall nigdy nie mówił mi o szczegółach rozmów w Londynie. Wiem, iż przywiózł ze sobą układ między rządem angielskim i amerykańskim, na mocy którego atak przez kanał La Manche został uznany za zasadniczy zaczepny wysiłek obu ~rządów- w Europie., Decyzja ta zapadła w kwietniu 1942 roku 15. Historia dowiodła, że podczas wojny nie ma nic trudniejszego, jak trzymanie się jednego planu strategicznego. Nieprzewidziane i atrakcyjne szansę z jednej strony, niespodziewane zaś trudności czy ryzyko z drugiej, stwarzają stałą pokusę porzucenia obranej linii postępowania na rzecz innej. I tym razem nie było inaczej. Powstanie planu dzielił od chwili jego realizacji długi okres. Drogą sporów, pochlebstw i proroctw starano się spowodować zaniechanie go. Jednakże wojna w Europie została ostatecznie wygrana dzięki temu, że mimo wszelkich trudności i pokus, wbrew przeszkodom i opóźnieniom, naciskowi i korzystnym wstępnym operacjom w basenie śródziemnomorskim — które same przez się stanowiły pokusę zarzucenia pierwszej koncepcji — prezydent, generał Marshall i wielu innych nigdy nie odstąpili od zamiaru przeprowadzenia inwazji na Europę na wielką skalę poprzez kanał La Manche, w możliwie najwcześniejszym terz3'znać, że uzasadnione stanowczym pragnieniem osiągnięcia celu, tego rodzaju wystąpienia wydawały się zupełnie naturalne i właściwe. Posługiwał się humorem z równą lekkości?, jak patosem, cytaty swe czerpał z każdej dziedziny, począwszy od starożytnych Greków, a skończywszy na Kaczorze Donal-dzie *, popierając swe zdanie nawet banalnym zjwrofem czy też mocnym wyrażeniem gwarowym. * Postać z amerykańskich filmów rysunkowych Walta Disneya — przyp. red. Przygotowania do inwazji 95 Podziwiałem go i lubiłem. Wiedział o tym doskonale i nigdy nie zawahał się przed wykorzystaniem tego, gdy usiłował pozyskać mnie dla swego punktu widzenia w jakiejkolwiek dyskusji. W tych jednak wypadkach, gdy byliśmy wręcz przeciwnego zdania, ja zaś mocno obstawałem przy swoim, mimo swego uporu nigdy nie zmieniał przyjaznego stosunku do mnie, dbając zawsze o jak najbardziej skrupulatne poszanowanie mojego stanowiska jako najwyższego stopniem oficera amerykańskiego, a później jako naczelnego dowódcy wojsk sojuszniczych w Europie. Z wielką przenikliwością studiował przebieg i historię wojen, a dyskusja z nim nawet na płaszczyźnie czysto zawodowej była zawsze pożyteczna. Gdy wbrew swej woli akceptował jakąś decyzję, do chwili jej wykonania coraz do niej powracał, atakował ją, chcąc postawić na swoim. Z chwilą jednak, gdy przystępowano do wykonania danej decyzji, umiał zapomnieć o wszystkim, troszcząc się jedynie o to, by sprawa ruszyła z miejsca, i niezmiennie starał się, aby strona brytyjska udzieliła większego poparcia, aniżeli obiecała. W różnych okresach wojny zdarzało się, że w niektórych sprawach wyrażałem zupełnie odmienne zdanie aniżeli premier, a były to sprawy, które można by zaliczyć do rzędu najtrudniejszych. Dopóki jednak działałem w granicach zakreślonych zaleceniami uzgodnionymi przez obie strony, nie miał innego sposobu ingerencji, jak perswazja, inaczej bowiem nie pozostawałoby mu nic innego, jak zupełne obalenie koncepcji współpracy alianckiej. Niemniej jednak mógł on wszelkimi sposobami utrudniać mi wykonywanie moich zadań. Nie czynił tego, ponieważ był osobistością dużej miary; toteż zachowam wieczystą wdzięczność za jego nigdy nie zawodzącą uprzejmość i udzielane mi gorliwie poparcie nawet wtedy, gdy pewne ważne decyzje zapadały nie po jego myśli. Był wielkim wodzem i jest wielkim człowiekiem. Przy planowaniu i w pracy organizacyjnej występowały czasami na jaw różnice w koncepcjach narodowych, które podważały nasz zasadniczy plan u samych podstaw. Zagadnienia te omawialiśmy wprawdzie w atmosferze serdeczności i obiektywizmu, niemniej jednak różnice poglądów były Krucjata w Europie poważne. Za każdym razem, gdy byłem odmiennego zdania niż premier, brytyjski gabinet wojenny i doradcy techniczni popierali oczywiście jego punkt widzenia. Różnice zdań były jednak rzeczą naturalną i nie do uniknięcia. Odmienne położenia geograficzne pociągają za sobą różnice w doktrynach wojennych, specyficzne zaś doświadczenia wojenne powodują poważne różnice w planowaniu koncepcji strategicznych. Już na samym początku mieliśmy tego przykład, gdy omawiano propozycje wykorzystania naszego powolnie rozwijającego się lotnictwa. Siły powietrzne Stanów Zjednoczonych uważały bombardowanie dzienne przez ciężko uzbrojone ibombowce typu „forteca" za podstawę swej działalności17. W pełni zgadzałem się z tym poglądem. Każdy z tych samolotów uzbrojony był dla obrony własnej w dziesięć karabinów maszynowych. Byliśmy zdania, że w dostatecznie zwartej formacji, pozwalającej na ześrodko-wanie ognia o straszliwej sile, będą one mogły dotrzeć daleko poza obszary, pozostające w zasięgu własnych myśliwców i potrafią przeprowadzać dzienne bombardowanie bez zbytecznych strat. Premier był przekonany, że pogląd ten jest fałszywy i że Stany Zjednoczone, próbując takich eksperymentów, marnują siły i sprzęt. Generał Spaatz wiedział oczywiście, że Stany Zjednoczone przystąpiły już do produkcji myśliwców dalekiego zasięgu, które miały być gotowe, zanim 8 armia lotnicza osiągnie przewidywaną moc. Jednakże przez kilka miesięcy trzeba było posługiwać się myśliwcami .,P-39" i „P-40", o bardzo ograniczonym promieniu działania, wynoszącym około 300 mil1S. Premier nalegał, abyśmy porzucili cały ten pomysł bombardowania dziennego i szkolili nasze załogi w walce nocnej. Brytyjczycy mieli w tym czasie znacznie większe doświadczenie lotnicze niż my. Bezpośrednio po bitwie o Anglię w 1940 roku przystąpili do trudnego zadania stworzenia silnego lotnictwa bombowego, które mogłoby uderzyć w samo serce Niemiec. Doświadczenie nauczyło ich bombardować jedynie w nocy; w przeciwnym razie ponosili straty nie do powetowania. Pierwszy nalot tysiąca samolotów w nocy przygołowania do inwazji_________________________________9? z 30 na 31 maja 1942 roku miał na celu zaatakowanie Kolonii. Straty wynosiły 42 samoloty 19. Bombowce brytyjskie nie mogłyby podjąć się takiego zadania w dzień bez straszliwych strat. Naszym zdaniem, wynikało to z faktu zwiększenia promienia działania samolotów oraz ich nośności kosztem szybkości i siły ognia broni pokładowej. Słabą zaś stroną brytyjskiego myśliwca „Spitfire" był jego mały zasięg, pod innymi bowiem względami był to jeden z najlepszych myśliwców, jakie wówczas istniały. Brytyjczycy przyznawali wprawdzie wyższość formacji „fortec" pod względem siły ognia obronnego, niemniej jednak byli zdania, że jeśli szybko nie przejdziemy na bombardowania nocne, straty nasze będą olbrzymie, a cały wysiłek pójdzie na marne. Prowadziliśmy na ten temat długie dyskusje, ale żadna ze stron nie dawała się przekonać. Wszyscy przyznawali, że udane dzienne bombardowanie będzie znacznie skuteczniejsze od nocnego pod względem osiągniętych na każdą tonę wyników. W końcu dyskusje sprowadziły się do jednego zagadnienia, a mianowicie do sprawy wykonalności. Stanowisko generała Spaatza i moje popierali szefowie sztabów Stanów Zjednoczonych. Nalegaliśmy, by system nasz został dokładnie i w całej rozciągłości wypróbowany, w przeciwnym bowiem razie nie damy się od niego odwieść. Uzyskane po paru miesiącach definitywne wyniki dowiodły, że obie strony miały częściowo rację. Gdy nasze ciężkie bombowce zaczęły po raz pierwszy działać w zwartych formacjach poza promieniem działania myśliwców, siła ich ognia obronnego była tak wielką niespodzianką dla nieprzyjaciela, że przez pewien czas korzystaliśmy z względnej nietykalności. Stopniowo .jednak Niemcy rozwinęli nową taktykę i nowe metody, wprowadzając przeciw naszym jednostkom duże zgrupowania myśliwców. Nasze straty zaczęły gwałtownie wzrastać. 13 lipca 1943 roku 8 armia lotnictwa amerykańskiego zaatakowała Kilonie siłami siedemdziesięciu sześciu samolotów bez ochrony myśliwców, tracąc przy tym dwadzieścia dwa samoloty 20. Podczas jednego z następnych nalotów, w którym brało udział 291 samolotów, straciliśmy ich sześćdziesiąt. ? — Krucjata w Europie P C Cną to 3 O er °- g o 3* & f l K W sri 2 ^ ?+ 3 S ("D <-+• * 7Q ^ M ^' 3 N a N rł- g y to e " | S"!* _ { if&Iśr! CL fD N tS N 2(^0 5^3 E* Oj SJ w- ^ ? I l s." i ^^38. g s a» O,i 3 ^ a B.; c' ^ o O : N' Q N *< - l ?:3 to L> hL §1 GTQ *^ o o !l!HffJJ?Mi;i.«m*« &r. i = p »i|o- s.ai||-i |s^^ es-Jil i ?§ :**J i ," iii t? ?i nji^^frflfj^fiai-i^li:! gS^^asśaS-^tiN^K-^&gb^ o 3 S' S4 N^Srg.33&^P^9§'Lrtfl>L{3a-g'<38§ ": § & - - 1 § S sL J 1 & <*• . -^ s- § g-^ c «5 Ig-gj^S^S^rt^ to < v< 5« 3 c~rrt) 3 n- ^ ^ r? <<: L - o* N^-NlO. § ^ ~ g P SnCr^^n-^^1^^ frlj|?f|fl L t? o u ^ ^ *< R- 5-Lss>Lf ?BeI t >c L Lś 3 L rt> ^ 3 L 3'oSto^8-pJ{-j2. g <<0°x{?rP. ^EForo «2. ^ o ^ OQ ^o ^^? S?^ 3 ^5 S §•§• a % S 8 & § g o ^ ^^ a L e 3 ^ & ^a^L|^rl4l J -2L R Ś 3 &• f e. - g -g3 |S. 0-S *§•§ grs «2. ^. 3^ to a a M- 5 o GL 3 -"< ° 3 ^fTto _ 3-« H i _ i .. Q Ł-j- LD ^^^ M^lplf L. o, o, to ^ _ c5 y «§ ^ ^. § Lf B. to rp' S L •L: L K ' ^^T0<^ ^ ^ 3>7-< *. - S 3 m ^ o t3d a °3-< <; LJ 0 ^0 o O CL N Q t-., g, ^•o<^ L•§LL? I||p§a^ g g, l J3- g 4 ^ s g ;. l I^-S-0 3§'|fl>-§ K § s. oi g ^ i- g- i " a (t; tt o- er t± T4 ] fc •s K 't a" r** e o •e p^» TO L BOMBOWCE NAD PRZEMYSŁEM OSI Wzrost zasięgu działania bombowców w pięciu fazach, aż do chwilLgdy caty obszar Niemiec stal się celem dziennych nalotów ubeka Hamburg Szczecin S AMORZE PÓŁNOCNE^ WIELKA BRYTANIA t= "-/ .'v>A~.' S*. O "< :7xRotterdam r' Norymberga!^ Grudz 42- liiec 43 r uty 44 — Czerw 44 r. Lipiec 43 •- Luty 44 r 100 Krucjata iv Europie zyjnej, był podówczas generał Bernard Paget. W skład podległych mu wojsk wchodziło kilka dywizji kanadyjskich pod rozkazami generała Andrew McNaugh/tona. Marszałek lotnictwa, Sholto Douglas. został mianowany dowódcą brytyjskiego lotnictwa ekspedycyjnego. Admirał Bertram Ramsay objął dowództwo brytyjskiej marynarki wojennej. Sztab amerykański, współpracując z tymi właśnie ludźmi, ustalił podstawowy plan inwazji europejskiej. Niełatwo teraz wskrzesić trzeźwą, a nawet groźną atmosferę owych dni, nastroje społeczeństwa, odzwierciedlone w sposobie myślenia tylu ludzi zarówno w szeregach wojsk, jak też poza nimi. Co prawda Japończycy ponieśli na początku czerwca klęskę na wyspie Midway, lecz poza tym aliantom nie wiodło się. Jedynie w dalekiej perspektywie widać było jakieś jaśniejsze horyzonty. Zależało to zresztą od tego, czy Rosja potrafi prowadzić dalej wojnę przy takiej pomocy materialnej, jakiej mogliśmy jej udzielić, w czasie gdy Stany Zjednoczone rozwijały swą ukrytą potęgę. Co więcej, było rzeczą niezwykle ważną, by Wielka Brytania stanowczo utrzymała swe pozycje w Indiach i na Pustyni Zachodniej, nie dopuszczając do połączenia się dwóch naszych nieprzyjaciół i zamykając im dostęp do nafty na Bliskim Wschodzie. Wyobrażenie sobie latem 1942 roku dnia, w którym potencjał Stanów Zjednoczonych osiągnie pełnię rozwoju, siły zaś trzech sojuszników będą mogły wystąpić przeciwko europejskim mocarstwom Osi równocześnie i w sposób decydujący, wymagało wielkiej wiary, by nie powiedzieć wręcz optymizmu. Takiej postawy domagaliśmy się na wszystkich wyższych szczeblach dowodzenia. Wszelki defetyzm albo nieumiejętność wykrzesania w sobie wewnętrznego zaufania stawały się przyczyną natychmiastowego zwolnienia ze stanowiska i wszyscy oficerowie o tym wiedzieli. Podczas mojego pierwszego pobytu w Londynie, w maju, nie przeprowadzono żadnych szczegółowych studiów nad taktycznymi planami inwazji na wybrzeże północno-zachodniej Europy. Czekała nas jeszcze praca nad ustaleniem ilości potrzebnych nam wojsk, samolotów, zaopatrzenia i wyposa- Przygotowania do inwazji 101 żenią. Ogólnikowo myślałem o przeprowadzeniu uderzenia w pierwszych miesiącach 1943 roku. Uderzenie to miały w początkowych fazach wykonać wojska brytyjskie wsparte przez dziesięć lub dwanaście dywizji amerykańskich. Ta ogólna koncepcja zakładała, że będziemy mieli w Anglii lotnictwo zdolne do przeprowadzenia przy pewnej pomocy takich działań wstępnych i wspierających, jakie będziemy uważali za konieczne. Zakładała ona również, że Wielka Brytania będzie mogła dopomóc materialnie w szybkiej dostawie wszelkiego sprzętu desantowego i oczywiście przewidywała regularne przybywanie takiej ilości nowych dywizji ze Stanów Zjednoczonych, która pozwoli nam systematycznie podtrzymywać natarcie i rozszerzyć operacje przeciw nieprzyjacielowi. Z myślą o tej ogólnej koncepcji, nie przeprowadziwszy jednak szczegółowych badań, na których można by oprzeć stanowcze decyzje, udałem się na nieoficjalne spotkanie z szefami sztabów. Wkrótce po rozpoczęciu konferencji poproszono mnie o przedstawienie mego ogólnego poglądu na istotę projektowanych operacji. Zabrałem głos jako Amerykanin zajmujący się planowaniem w Departamencie Wojny w Waszyngtonie, nie wyobrażając sobie w ogóle, że zostanę potem skierowany do Anglii. To, co powiedziałem, sprowadzało się w zasadzie do następujących stwierdzeń: „Przede wszystkim należy mianować dowódcę, który będzie prowadził operację. Udzielić mu pełnomocnictw w tak szerokim zakresie, w jakim oba rządy są w stanie mu ich udzielić. Powinien on otrzymać zadanie przygotowania planu inwazji w Europie budując go na założeniu, że inwazja ta będzie z całą pewnością uwieńczona powodzeniem, dostatecznym w każdym razie do stworzenia na kontynencie trwałego frontu, który pozwoli prowadzić operacje zaczepne przeciw Niemcom. Musi on natychmiast otrzymać polecenie przygotowania szczegółowego planu i przedstawienia szefom sztabów swych wymogów nie tylko dotyczących wszelkiego rodzaju wojsk, lecz również dodatkowego wyposażenia —- lądowego, morskiego i po wietrznego''. Pierwsze pytanie, jakie mi zadano, brzmiało: „A ko>go mianowałby pan dowódcą tej ekspedycji?" 103 Wciąż jeszcze myśląc o operacji na początku 1943 roku, dla której większej części sił dostarczyliby w pierwszych fazach Anglicy, odpowiedziałem: „W Ameryce dużo słyszałem o człowieku, który od wielu miesięcy intensywnie studiuje morskie operacje desantowe. O ile wiem, zajmuje on stanowisko szefa kombinowanych operacji desantowych. Jest nim admirał Mountbatten —. Tego rodzaju operacją nie może dowodzić zespół. Ale słyszałem, że admirał Mountbatten jest człowiekiem energicznym, inteligentnym i odważnym, i jeśli operacja w pierwszych fazach ma być prowadzona przy przewadze sił brytyjskich, sądzę, że nadaje się on do tej pracy". Uwagi moje powitało dziwne milczenie. Wówczas generał Brooke powiedział: ,,Generale, pan prawdopodobnie nie zna osobiście admirała Mountbattena. Siedzi właśnie przy stole naprzeciw pana". A więc zakłopotanie było oczywiście wywołane tym, że nie poznałem go wchodząc do pokoju, a także moimi późniejszymi uwagami. Pomimo to jednak pozostałem przy swoim i odpowiedziałem: „Raz jeszcze powtarzam, że najważniejszym warunkiem powodzenia jest mianowanie dowódcy i udzielenie mu koniecznych pełnomocnictw i uprawnień dla przeprowadzenia planów i prac przygotowawczych, które tylko pod tym warunkiem mogą być wykonane". Spotkanie miało na celu jedynie wymianę poglądów. Żadnych decyzji nie podjęto. Nie potrzebuję dodawać, że od tej chwili admirał lord Louis Mountbatten został moim gorącym i wiernym przyjacielem. Gdy otrzymałem stały przydział do Londynu, rozpoczęło się szereg spotkań pomiędzy dowódcami. Konferencje te miały na celu szczegółowe zbadanie potrzeb projektowanych operacji. W dyskusjach brali zazwyczaj udział generał Paget, admirał Ramsay, marszałek lotnictwa Douglas, generał Spaatz, admirał Mountbatten i ja oraz grupy oficerów naszych poszczególnych sztabów. Decyzji w sprawie planów działania nie mogliśmy podejmować, nikt z nas bowiem nie był do tego upoważniony. Bez końca omawiano szereg koncepcji dotyczących operacji, taktyki, problemów organizacyjnych i zaopatrzeniowych, a uprzedzenia natury służbowej j personalnej przygotowania do inwazji oraz różnice zdań co do użyteczności operacji lotniczych i lądowych utrudniały dyskusję. Jednakże dzięki tym badaniom i konferencjom Amerykanie dokładniej poznali szczegóły problemów operacyjnych, taktycznych i kwatermisitrzowskich, związanych z decydującą inwazją na Europę. Udostępniono nam wszystkie informacje wywiadu brytyjskiego, dowiedzieliśmy się dokładnie, jakimi siłami dysponują brytyjskie wojska lądowe, morskie i powietrzne oraz jakie na nich spoczywają obowiązki. O dalszej poważniejszej mobilizacji sił brytyjskich nie było mowy; Brytyjczycy mobilizowali już cały swój potencjał ludzki, łącznie z kobietami w wieku od lat osiemnastu do pięćdziesięciu dwóch. Poznanie szeregu spraw skłoniło nas do radykalnego zrewidowania początkowej koncepcji operacji. Po pieriwsze, stwierdziliśmy, że lotnictwo brytyjskie nie dysponuje właściwymi typami samolotów, dostateczną ich ilością oraz personelem przeszkolonym do prowadzenia intensywnego przygotowania lotniczego, które, naszym zdaniem, było niezbędnym warunkiem powodzenia inwazji. Po drugie, flota brytyjska, znajdująca się z konieczności w pogotowiu, by w każdej chwili odeprzeć każdą próbę ataku ze strony floty niemieckiej, nie mogła udzielić nam dostatecznego bezpośredniego wsparcia ani takiego wsparcia ogniem artylerii okrętowej, jakie było potrzebne dla przeprowadzenia pomyślnego lądowania. Jeśli idzie o siły lądowe Anglików, to sytuacja była również bardzo napięta. Biorąc pod uwagę ich zobowiązania na Bliskim Wschodzie i w Indiach oraz trudną sytuację na Pustyni Zachodniej, trzeba było liczyć się z tym, że dla nowej inwazji nie będą w stanie dać więcej aniżeli piętnaście dywizji23. Stwierdziliśmy wreszcie, że jeśli idzie o barki desantowe, wyposażenie specjalne i wielkie rezerwy materiałowe, które w przyszłości będą nam potrzebne, Brytyjczycy nie są bynajmniej w lepszej sytuacji od nas. Wszystko to razem oznaczało, że nie ma nadziei na rozpoczęcie wielkiej inwazji na Europę, dopóki Ameryka nie wystawi takich sił lądowych, morskich i powietrznych, które pozwolą jej na równy udział we wstęp- Krucjata w Europie nej operacji, i póki nie będzie mogła dostarczyć znacznej części jednostek lądowych i lotniczych, jakie okażą się potrzebne. Co więcej, nie będzie można rozpocząć inwazji, póki przemysł amerykański nie zdoła wyprodukować odpowiedniej ilości koniecznego zaopatrzenia. W sztabie amerykańskim coraz bardziej powątpiewano, czy uda się przeprowadzić ofensywę — w pełnym znaczeniu tego słowa — wczesną wiosną 1943 roku, a ponieważ przedsięwzięcie jesienią wielkiej operacji połączonej z przeprawieniem się przez kanał byłoby rzeczą nader ryzykowną, zaczęliśmy sobie uświadamiać, że zakrojona na dużą skalę inwazja może okazać się niemożliwa przed wiosną 1944 roku. Myśleliśmy z goryczą o takiej ewentualności. Była to gorzka pigułka dla naszych szefów sztabów, a jeszcze bardziej gorzka dla przywódców politycznych obu krajów. Spoczywał na nich nie tylko ciężar kierowania przemysłem produkującym okręty. działa, czołgi i samoloty oraz mobilizowania milionów ludzi, lecz również obowiązek podtrzymywania ducha bojowego ludności cywilnej w okresie przygotowawczym. A na dodatek większości tych opóźnień nie można było wytłumaczyć opinii publicznej. Ujawnilibyśmy bowiem iwi ten sposób naszą chwilową słabość, a to groziło pogorszeniem ponurych nastrojów i upadkiem ducha, wywołanych szybkością podbojów japońskich i niepowodzeniami wojsk 'brytyjskich w pustyni wczesnym latem tego roku 24. Tak więc w końcu szefowie sztabów uświadomili sobie, że w 1942 roku nie ma mowy o jakiejkolwiek poważniejszej inwazji na Europę zachodnią. Informowaliśmy systematycznie generała Marshalla, początkowo głównie drogą osobistych relacji zaufanych oficerów sztabowych, o konkluzjach, do jakich dochodziliśmy stopniowo. W połowie lipca 1942 roku generał Mars hali i admirał King przybyli do Londynu, aby spotkać się z brytyjskimi szefami sztabów 25. Mieli oni omówić problemy wynikające z uświadomienia sobie faktu, że od decydującej, generalnej operacji przeciwko północno-zachod-niej Europie dzieli nas dłuższy okres. Musieli liczyć się przy tym ^ następującymi czynnikami: Przygotowania do inwazji 105 Uzgodniona wielka operacja strategiczna, którą miały przeprowadzić wspólnie Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, na skutek braku wojsk i wyposażenia nie może być podjęta wcześniej aniżeli późną jesienią 1943 roku. Ponieważ zaś jesień byłaby najmniej sprzyjającą porą do rozpoczęcia tego rodzaju kampanii, przewidywany dzień „D" musi być przesunięty na wiosnę 1944 roku, chyba że zajdą jakieś nieprzewidziane radykalne zmiany w sytuacji. Rosja uporczywie domagała się jakiegoś zaczepnego kroku ze strony Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych w 1942 roku. Istniały również obawy, że jeśli tego nie uczynimy, pociągnie to za sobą jak najcięższe konsekwencje na froncie rosyjskim. Powstrzymywanie się od jakiejkolwiek konkretnej akcji w ciągu 1942 roku groziło katastrofalną reakcją psychologiczną w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii oraz we wszystkich okupowanych krajach Europy. Cokolwiek mieliśmy zamiar uczynić w 1942 roku, będzie musiało się odbyć w znacznie mniejszej skali aniżeli zamierzana inwazja na Europę i w miarę możliwości nie powinno stanowić poważnej przeszkody dla produkcji oraz dla programu przygotowań, który rozpoczęto właśnie w tym czasie w celu umożliwienia ostatecznej wielkiej operacji. Prezydent wyraźnie nakazał amerykańskim szefom sztabów przeprowadzenie jakiejś ofensywnej akcji lądowej w strefie europejskiej w 1942 roku-0. W związku z powyższym wydawało się, że trzy rodzaje działania zasługiwały na poważne rozpatrzenie. Pierwszym było natychmiastowe wysłanie posiłków wojskom brytyjskim na Bliskim Wschodzie wokół Przylądka Dobrej Nadziei w celu podjęcia próby zlikwidowania Rommla i jego armii oraz zajęcia Trypolitanii; uzyskano by ;wi ten sposób pełną kontrolę w centralnej części basenu śródziemnomorskiego. Drugim było przygotowanie desantowych oddziałów lądowo-niorskich w celu opanowania północno-zachodniej Afryki z za-niiarem późniejszego podjęcia operacji w kierunku wschodnim z perspektywą uchwycenia Rommla w potężne kleszcze i ewentualnego uprzystępnienia całego basenu śródziemnomorskiego Narodom 2jednoczonym, 106 Krucjata w Europie ----flC Trzecie działanie polegało na zorganizowaniu, przy pomocy stosunkowo niedużych sił, ograniczonej w swych rozmiarach operacji na północno-zachodnim wybrzeżu Francji. Zadaniem tej operacji byłoby jedynie zdobycie takiego terenu, który można iby trwale utrzymać, następnie zaś przekształcenie go w przyczółek, służący do rozwinięcia — uzgodnionej jako ostateczny cel — wielkiej inwazji. Na przyczółek taki upatrzyliśmy półwysep Cotentin względnie Bretanię. Planowana operacja miała się nazywać „Sledgehammer". W danej chwili żaden inny rodzaj postępowania nie wydawał się realny. Dyskusje były długie i wyczerpujące. Na sposobie myślenia Amerykanów zaważyło wówczas silne podejrzenie, że Anglicy odnoszą się z niechęcią do uzgodnionej koncepcji przekroczenia kanału i mają poważne zastrzeżenia co do praktycznej możliwości przeprowadzenia kiedykolwiek wielkiej inwazji na północno-zachodnią Europę. Toteż chociaż nie mogliśmy zarzucać sobie bezczynności w okresie produkowania i gromadzenia wyposażenia dla takiej inwazji, to jednak każdy projekt, który robił wrażenie próby narzucenia nam nieokreślonych zobowiązań wobec planów strategicznych, do których nie mieliśmy przekonania, traktowaliśmy podejrzliwie. Zdawałem sobie dobrze sprawę z wątpliwości Anglików — którym często w sposób ogólnikowy dawał wyraz Churchill, w stanowczy zaś i konkretny, generał Paget — wobec ryzyka związanego z przekroczeniem kanału, noszącym podówczas nazwę operacji „Roundup". Generał Marshall był głęboko przekonany, że niezależnie od decyzji, jakie zostaną podjęte na toczącej się wówczas konferencji londyńskiej, musimy uzyskać od Anglików ponowną jednoznaczną akceptację planów strategicznych, dotyczących inwazji poprzez kanał. Biorąc te względy pod uwagę, osobiście przychylałem się w owym czasie do trzeciej koncepcji, przewidującej próbę zdobycia małego przyczółka na północno-zachodnim wybrzeżu Francji. Powiedziałem jednak generałowi Marshallowi, że jest to projekt ryzykowny i że popieram go jedynie dlatego, ponieważ obawiam się poważnego zaangażowania na innym terenie, co może spowodować odłożenie na czas nieokreślony 107 wielkiego ataku poprzez kanał, a nawet zupełne zarzucenie realizacji tego projektu. Jakakolwiek operacja w basenie śródziemnomorskim w 1942 roku oznaczałaby niemal z pewnością wyeliminowanie ewentualności większej operacji związanej z przekroczeniem kanału w 1943 roku. Dalszy rozwój wypadków przekonał mnie, iż rację mieli ci, którzy iwi danej chwili uważali operację „Sledgehammer" za niemądrą koncepcję. Ograniczony zasięg działania naszych myśliwców w 1942 roku nie mógł zapewnić dostatecznej osłony z powietrza półwyspu Cotentin czy Bretanii przed istniejącą wówczas siłą lotnictwa niemieckiego. W każdym razie byłaby to dla nas bardzo kosztowna operacja. Jeszcze z innego względu doszedłem do tego przekonania. Okazało się mianowicie, że nasza operacja w północno-zachodniej Afryce przyniosła Narodom Zjednoczonym korzyści, które odczuwało się w ciągu całej wojny, materialnie zaś, gdy w 1944 roku nastąpiła już faktycznie inwazja, pomogła ona osiągnąć wielkie zwycięstwo. Zdobycie Cherbourga mogło nam przynieść bardzo drobne korzyści. Korzystna strona tego projektu polegała na tym, że operacja taka mogła natychmiast zapoczątkować maty ,,drugi front" i stanowiłaby nasz pierwszy ofensywny wysiłek w kierunku koncepcji, którą przyjęliśmy później już w trakcie samego natarcia. W każdym razie połączony komitet szefów sztabów doszedł do wniosku, że próba skierowania posiłków bezpośrednio do brytyjskiej 8 armii, znajdującej się wówczas w Egipcie, nie przyniosłaby żadnego pożytku i byłaby marnotrawstwem. W tej sprawie osiągnięto jednomyślną zgodę. Brytyjscy i amerykańscy szefowie sztabów mieli wobec tego w końcu lipca 1942, roku do wyboru inwazję na północno-zachodnią Afrykę lub zdobycie przyczółka w północno-zachodniej Francji. O ile mi wiadomo, żaden z wysuwanych argumentów nie był wynikiem nacjonalistycznego punktu widzenia. Uczestnicy konferencji poszukiwali jedynie jak najbardziej korzystnej linii wspólnego działania w 1942 roku. ((24 lipca postanowiono kontynuować planowanie inwazji na pełnsćno-zachodnią Afrykę, przy czym wszystkie wojska Krucjata w Europie sprzymierzone miały się znajdować pod rozkazami dowódcy amerykańskiego27. Operacja ta otrzymała nazwę operacji „Torch". Wykonanie jej zostało zaaprobowane przez prezydenta 2lTTłpca. Oba rządy uzgodniły między sobą, że całe przedsięwzięcie będzie miało — w każdym razie w swej początkowej charakter wyłącznie operacji amerykańskiej. Spodzie- ;, że Francuska A-fWVo r>xł~- Prtygotowania do inwazji 109 fazie _____ „jic^zaue operacji amerykańskiej. Spodziewano się, że Francuska Afryka Północna przyjmie wojska inwazyjne jedynie pozorną demonstracją oporu i uważano, że szansę na tego rodzaju sprzyjający rozwój sytuacji będą znacznie większe, gdy operacji nada się miano czysto amerykańskiej. W związku z incydentami w Oranie, Dakarze i Syrii, podczas których brytyjskie siły zbrojne znalazły się w otwartym konflikcie z Francuzami, Anglicy mieli we Francji bardzo złą opinię. 26 lipca w swej kwaterze w hotelu Claridge generał Mar-shall poinformował mnie, że mam zostać naczelnym dowódcą sojuszniczych wojsk ekspedycyjnych. Oświadczył, że jest to wprawdzie decyzja ostateczna, trzeba jednak będzie trochę poczekać, zanim nominacja zostanie oficjalnie potwierdzona. W sierpniu otrzymałem tę nominację, którą podano w rozkazie połączonego komitetu szefów sztabów28. Decyzja przeprowadzenia inwazji na Afrykę Północną wymagała pełnego zwrotu w naszych rozważaniach i drastycznej rewizji planów i przygotowań. Liczyliśmy, że pozostało nam jeszcze wiele miesięcy spokojnego organizowania się, a mieliśmy jedynie tygodnie. Zamiast skoncentrowanego ataku przez wąski pas morza zamierzana ekspedycja wymagała ruchów przez otwarte przestrzenie oceaniczne, na których okręty podwodne nieprzyjaciela stanowiły prawdziwe niebezpieczeństwo. Celem naszym nie (był już ograniczony front, gdzie znaliśmy dokładnie teren, urządzenia i ludzi oraz wpływ tych czynników na zamierzone operacje wojskowe, lecz rubież kontynentu, który od wieków nie znał żadnej większej kampanii wojennej. Nie dysponowaliśmy siłami lotniczymi, które zamierzaliśmy użyć przeciw Europie, to zaś, co mieliśmy, koncentrowałoby się głównie w jednej (bardzo eksponowanej bazie — iw Gibraltarze — i już w pierwszych starciach musielibyśmy osiągnąć natychmiastowe poważne sukcesy. Przyczółek w Normandii można by było utrzymać i nawet rozwijać — chociaż powoli — przyczółek natomiast na wybrzeżu afrykańskim mógł się okazać wręcz niemożliwy do utrzymania.^ Taka gwałtowna zmiana celu, daty i warunków ataku mogła wywołać poważne skutki psychologiczne u tych wszystkich, którzy byli przekonani, że zwycięstwo da się osiągnąć jedynie w wyniku przeprowadzenia natarcia na żywotne ośrodki kontynentalne nieprzyjaciela. Na szczęście jednak dezycja uderzenia na Afrykę nie oznaczała ani też nie sugerowała ostatecznego porzucenia przez połączony komitet szefów sztabów jego stanowczej decyzji przeprowadzenia, gdy tylko to będzie możliwe, inwazji na Europę przez kanał La Manche. Przedsięwzięcie afrykańskie uważano raczej za działanie o charakterze dywersyjnym, wynikające z chwilowych okoliczności i podjęte w nadziei, że przyniesie nam poważne rezultaty. Jednym z nich miało być uniemożliwienie państwom Osi "wykorzystania północno-zachodniej Afryki jako bazy dla okrętów podwodnych i lotnictwa. Następnie spodziewano się, że natarcie w kierunku wschodnim odciąży sytuację Malty. Wreszcie już wtedy wyrażano nadzieję, że cała Afryka Północna zostanie oczyszczona od wojsk Osi i że basen śródziemnomorski, a przynajmniej jego południowe wybrzeże, stanie się dostępny dla konwojów aliantów, które unikną w ten sposób długiej trasy wokół Przylądka Dobrej Nadziei zarówno w drodze do Indii, jak na Bliski Wschód?^ Ciekawe, że niektórzy oficerowie sądzili, iż jeśli nawet uda nam się wypędzić Rommla z Afryki, nie (będziemy w stanie wykorzystać Morza Śródziemnego, ponieważ Niemcy wciąż jeszcze będą mieli samoloty w południowej Europie. Jeden z generałów poruczników armii amerykańskiej przekonany był od początku wojny, że wykorzystanie Morza Śródziemnego jest rzeczą zupełnie iluzoryczną. Zanim jeszcze udałem się do Londynu, po prostu żądał ode mnie kilkakrotnie, bym sprzeciwił się wszelkim takim próbom, określając je jako „idiotyzm". Ten pesymistyczny stosunek zdecydowanie odrzucała marynarka, zwłaszcza marynarka brytyjska, twierdząc sta- Krucjata w Europie nowczo, że jeśli otrzyma pewną ilość lotnictwa myśliwskiego oraz bazy lądowe w Afryce Północnej, będzie w stanie zagwarantować przeprowadzanie konwojów przez Morze Śródziemne bez szczególnych strat. Natychmiast po powzięciu decyzji o inwazji na Afrykę Północną generał Marshall i admirał King wyjechali do Waszyngtonu, ja zaś pozostałem jako dowódca amerykańskich sił zbrojnych na teatrze europejskim. Obecnie jednak miałem dodatkowe zadanie organizowania i poprowadzenia wojsk sojuszniczych na północno-zachodnią Afrykę. Stanęliśmy więc ostatecznie w obliczu tego rodzaju problemów sojuszniczych, które odtąd do końca wojny miały zaprzątać uwagę moją i moich najbliższych współpracowników ROZDZIAŁ PIĄTY PLANUJĄC OPERACJĘ „TORCH" Pierwsze zadanie polegało na doborze oficerów amerykańskich i angielskich dla obsadzenia kluczowych stanowisk w dowództwach i sztabach przeznaczonych do inwazji afrykańskiej . Pole bitwy w wojnie współczesnej rozciąga się na przestrzeni wielu setek mil wszerz i w głąb. Na całym teatrze działań wojennych znajdują się wojska liniowe, jednostki zapasowe, ośrodki szpitalne, linie komunikacji, warsztaty naprawcze, składy i porty oraz niezliczone ilości jednostek służb zarówno sił powietrznych, jak lądowych. Na tym samym terenie przebywa ludność cywilna, czasami usposobiona przyjaźnie, czasami wrogo, czasem neutralna, a czasem przejawiająca różne nastroje. Wszystkie jednostki wojskowe, poszczególne osoby oraz działania muszą podlegać starannej kontroli, tak aby przy realizowaniu strategicznego planu dowódcy uzyskać pełną koordynację. Na tym jednak zadania najwyższych sztabów się nie kończą. Wszystko, czego potrzebuje dowódca teatru działań wojennych, otrzymuje on od wspierającego go państwa względnie państw. Sztab jego codziennie porozumiewa się z władzami znajdującymi się w zapleczu w sprawie planów, oceny sytuacji, rekwizycji, poszczególnych osób, transportu morskiego i wszelkich innych rzeczy potrzebnych do wykonania zadań postawionych mu przez jego przełożonych. Metody prowadzenia wojny i cała machina iwojenna stały się tak niezwykle złożone i powikłane, że dowódcy na wysokim szczeblu muszą mieć potężne sztaby dla kontroli i kierowania. Stąd też bierze się wyrażane czasami zdanie, że jednostka nie ma już wpływu na ,----- ~ —•»• \JfJlK losy wojny i że pomyłki jednego odpoiwuedzialnego oficera są korygowane i toną w masowym działaniu wielkiej licziby współpracowników. To nieprawda. Poszczególna jednostka pracuje obecnie inaczej; co więcej, powiedziałbym, .że najważniejszą cechą współczesnego dobrego oficera jest umiejętność ciągłej zmiany metod pracy, a nawet sposobu myślenia w celu dotrzymania kroku stałym przemianom, jakie współczesna nauka, rozwijająca się pod naciskiem walki o istnienie narodu, wprowadza na pole bitwy. Przy tym jednak cechy osobiste odgrywają obecnie w prowadzeniu wojny znacznie większą rolę niż kiedykolwiek. Przyczyna lego jest prosta. Gdy Wellington okazał się człowiekiem szorstkim, niedostępnym, znajdującym główną przyjemność w układaniu sarkastycznych docinków pod adresem Ministerstwa Wojny — nie miało to specjalnego znaczenia. Był on jedynym dowódcą, który obejmował iwizrokiem całe pole bitwy i dowodził operacjami przy pomocy małego sztabu administracyjnego oraz kilku adiutantów i łączników. Jak długo starczało mu energii i odwagi do podejmowania decyzji i realizowania ich i jak długo jego umiejętności taktyczne odpowiadały ówczesnym wymogom i okolicznościom, tak długo był wielkim dowódcą. Zespoły natomiast i sztaby, za których pośrednictwem współczesny dowódca wchłania wiadomości i sprawuje władzę, muszą stanowić doskonale zgrany i nienagannie funkcjonujący mechanizm. Idealną sytuację mamy wtedy, gdy wszystko działa na podobieństwo jednego mózgu; w takim wypadku ludzie niewłaściwi stają się jedynie zawadą w realizacji celów organizacji dowódczych, których zadaniem jest zaopatrywanie i kierowanie olbrzymimi siłami lądowymi, morskimi, lotniczymi i kwatermistrzowskimi mającymi wystąpić przeciw nieprzyjacielowi jako zwarta całość. Cechy osobiste wyższych dowódców i oficerów sztabów mają szczególne znaczenie. Zawodowe talenty wojskowe i siła charakteru, zawsze wymagane na wysokich stanowdskach wojskowych, często zatracają się wobec niefortunnych cech charakteru, przy czym najczęściej na/potykanymi i najszkodliwszymi są: zbyt jawne uganianie się za publicznym uznaniem i fałszywe prze- planując operację „Torch" 113 konanie, że stanowczość wyraża się w aroganckim lub wręcz nieznośnym zacłiowaniu. Jak to powiedział kiedyś pewien żołnierz: człowiek, który mocno stoi na własnych nogach, nie potrzebuje dosiadać konia. Sztaby układają plany na podstawie zasadniczych decyzji powziętych przez odpowiedzialnych dowódców. Proces planowania trwa niekiedy - - jak na przykład w przypadku wielkiej operacji lądowo-morsko-lotniczej — kilka tygodni, a nawet kilka miesięcy. Plany te muszą wobec tego być oparte na faktach i inteligentnych wnioskach, z chwilą zaś gdy zostaną przyjęte 'muszą być jasno sformułowane i niezmienne. Odchylenia od podstawowych koncepcji dopuszczalne są jedynie w takim wypadku, gdy wymagają tego istotne zmiany sytuacji. Toteż dowódca na wysokim szczeblu musi być człowiekiem spokojnym, rozważnym i stanowczym. Na wszelkich szczeblach dowodzenia, zwłaszcza zaś w zespołach sojuszniczych, miarą jego powodzenia będzie w znacznie większym stopniu umiejętność kierowania i przekonywania aniżeli trzymanie się ustalonych metod arbitralnego dowodzenia. Prawda ta występuje ze szczególną siłą w okresie potrzebnym dla wytworzenia zaufania <— zaufania, które należy zdobyć zarówno w sferach rządowych w kraju, jak też na wszystkich szczeblach podległych jednostek. Gdy jednak powstaje sytuacja, która wymaga, by dowódca użył swego autorytetu, wówczas musi on szybko i w całej rozciągłości uzyskać posłuszeństwo. Już na samym początku zdarzył się, niezbyt poważny na szczęście, wypadek naruszenia tajemnicy przez oficera amerykańskiego, który za dużo pił. Dzjęki temu wypadkowi uświadomiłem sobie, jak ważną rzeczą jest zainteresowanie się nawykami każdego człowieka wyznaczonego na poważne stanowisko. Lojalność i umiejętności nie wystarczały, niezbędna była dyskrecja, pewność i trzeźwość. Gdy mieliśmy do czynienia z osobami stosunkowo mało znanymi względnie nie wypróbowanymi, zwracaliśmy się do naszej bardzo sprawnej organizacji wywiadowczej o przeprowadzenie konfidencjonalnego wywiadu. Cały mój sztab osobisty, nie wiedząc o tym, został w ten sposób sprawdzony i wypróbowany w ciągu paru 8 — Krucjata w Europie Krucjata w Europie tygodni. Problemy były zbyt dużej wagi, by zaufać przypadkowi; nawet kierowcy mieli czasami okazję zebrania informacji mających wartość dla nieprzyjaciela. Organizowanie, funkcjonowanie i dobór personelu w moim sztabie odbywały się tak, jak gdyby wszyscy jego członkowie byli obywatelami jednego państwa. Staraliśmy się jednak, aby w skład każdego oddziału wchodzili obywatele obu państw. W związku z różnym stylem pracy sztabowej obu krajów zmuszeni byliśmy wprowadzić pewne modyfikacje do organizacji amerykańskiej. W pierwszym okresie oficerowie obu krajów zachowywali się przy wykonywaniu swych obowiązków na podobieństwo buldoga wobec kocura, ale z czasem, w miarę narastania wzajemnego szacunku i przyjaźni, powstał zespół, w którym jednomyślność w dążeniu do celu, oddanie sprawie i wzajemne zrozumienie nie mogłyby być lepsze, nawet gdyby wszyscy jego członkowie pochodzili z tego samego kraju i służyli w tej samej armii. •^Ponieważ należało prze widzieć możliwość takiego przypadku, który, szczególnie w pierwszych fazach operacji, nie pozwoli mi na wykonywanie mych obowiązków, postanowiono na zastępcę mojego (Wyznaczyć również Amerykanina, dzięki czemu fikcja czysto amerykańskiej operacji zostałaby zachowana tak długo, jak długo to było możliwe. Stanowisko to objął generał Clark, który przybył do Anglii jako dowódca II korpusu J. )Był to stosunkowo miody, lecz niezwykle zdolny oficer zawodowy. obdarzony szczególnym talentem dobierania sobie dobrych pomocników i wytwarzania doskonałych nastrojów w swoim sztabie. Generał Clark był moim zastępcą w okresie planowania operacji „Torch" i do chwili przybycia generała Smitha w pierwszych dniach września pełnił również obowiązki szefa sztabu. Skuteczna współpraca we wszystkich szczegółach, jaką osiągnięto w tym pierwszym sojuszniczym planie ataku lądowo-morskiego w basenie Morza Śródziemnego, była przede wszystkim zasługą Clarka. Analizując w Londynie w pierwszych dniach sierpnia 1942 roku stojące przed nami zadanie, uświadamialiśmy sobie, że jeśli chcemy przedsięwziąć poważne natarcie jeszcze w tym Planując operację „Torch" 115 i Oku, to nie mamy ani chwili do stracenia. Lato już się skończyło, a wkrótce miała się skończyć pogoda odpowiednia do przeprowadzenia kampanii. Konieczność pośpiechu była tak wielka, że nie mieliśmy możliwości planowania najpewniejszych czy też najlepszych metod; metody zadowalające należało traktować jako idealne. Trzeba było rozwiązać tysiące skomplikowanych zagadnień w ścisłej współpracy z brytyjskim Ministerstwem Transportu, szefem służby ruchu, Ministerstwem Wojny, Admiralicją, Ministerstwem Lotnictwa, szefem służby okrętowej i premierem. W Stanach Zjednoczonych procesy te były równie skomplikowane. Impreza była nowa — niemal nowa była jej koncepcja. Nigdy jeszcze żaden rząd nie próbował przeprowadzić wyprawy zamorskiej, wymagającej oddalenia od baz o tysiące mil i zakończonej natarciem na wielką skalę. Jednym z naszych najwcześniejszych i stałych zadań było dokładne ustalenie, jakie siły lądowe, lotnicze i morskie mogą być i zostaną przydzielone dla przeprowadzenia operacji. Zazwyczaj wraz z ogólnie nakreślonym celem dowódca otrzymuje dokładny przydział sił, na których buduje swój plan strategiczny, oparty na szczegółowych programach taktycznych, organizacyjnych i kwatermistrzowskich. W danym wypadku sytuacja była niejasna, ilość zasobów nieznana, ostateczny cel nieokreślony, a jedyny stały czynnik stanowiły otrzymane przez nas wytyczne do przeprowadzenia operacji. Wciąż jeszcze mieliśmy poważne braki, niczego nie było pod dostatkiem. W dzienniku, który w tym czasie prowadziłem, znajdujemy wyjątki z dziesiątków meldunków, po większej części transatlantyckich, dotyczących jednej tylko sprawy, a miano-wdcie — przypuszczalnej ilości amerykańskich sił lądowych, powietrznych i morskich 2, jakie mogłyby się znaleźć w mojej dyspozycji. Szczególnie marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych niechętnie ustalała dokładną liczbę okrętów, jakich mogła dostarczyć. Stan niepewności, w którym musieliśmy pracować i planować, wyczerpywał nas nerwowo. Opowiadając o zagadnieniach, jakie stały przed nami późnym latem i jesienią 1942 roku, musimy zachować pewną kolej- Krucjata w Europie ność, w owym czasie jednak, gdy chodziło o rozwiązanie ich, trzeba było rozpatrywać je wszystkie równocześnie. Zagadnienia strategiczne i taktyczne, zdobycie barek desantowych i okrętów, przydział sił morskich, organizacja lotnictwa, uzyskanie terenów koncentracji i ćwiczebnych, organizacja wcześniejszych i późniejszych transportów zaopatrzenia oraz określenie rzeczywistego składu każdego elementu, każdego zgrupowania bojowego — wszystko to były problemy, które należało rozwiązywać stopniowo i równocześnie. Trudności, napotykane przy rozwiązaniu jednego, z miejsca wywoływały trudności we wszystkich innych. Najważniejszą rzeczą było określenie terenu i ogólnej siły natarcia. Już w styczniu 1942 roku rząd nasz pobieżnie rozważał plan uderzenia amerykańskiego noszącego nazwę „Gymnast", skierowanego wyłącznie przeciw Casablance; plan ten jednak został zaniechany3. Celem jego miało być uniemożliwienie mocarstwom Osi wykorzystania zachodniej Afryki jako bazy dla okrętów podwodnych. Początkowy plan operacji „Gymnast" został później rozszerzony tak, że obejmował rów»-nież natarcie Anglików od strony Morza Śródziemnego,: Nawiasem mówiąc, w czasie całej naszej późniejszej kampanii nie znaleźliśmy nigdy dowodu na to, by porty na wybrzeżu Afryki zachodniej były kiedykolwiek używane przez mocarstwa Osi jako bazy okrętów podwo^dnych. '! l_Przy ustalaniu terenów lądowania dla naszej wyprawy braliśmy przede wszystkim pod uwagę możliwość stworzenia dostatecznej osłony z powietrza dla naszych konwojów, od chwili gdy znajdą się w promieniu działalności 'bombowców nieprzyjacielskich do chwili pomyślnego lądowania. Promień zagrożenia obejmował zachodni obszar Morza Śródziemnego aż po Gibraltar, a promień działania nieprzyjacielskich bombowców dalekiego zasięgu rozciągał się jeszcze bardziej na zachód. Nie dysponowaliśmy wówczas poważną ilością lotniskowców; co więcej, w czasie całej naszej operacji na Morzu Śródziemnym, nie mieliśmy nigdy więcej niż dwa lub trzy lotniskowce równocześnie. 117 Planując operacją „Torch" Cały ciężar osłony z powietrza spadał na samoloty startujące z baz lądowych, a jedynym miejscem, z którego mogły one startować, był Gibraltar. Gibraltar stał się dzięki temu punktem centralnym naszego „parasola" lotniczego, co z kolei warunkowało odległość, z której nasze okręty nawodne mogły bezpiecznie wejść na Morze Śródziemne. Ilość okrętów ograniczała rozmiary transportowanych wojsk, niedostateczna zaś licziba jednostek eskortujących i .wspierających ograniczała nasz atak do trzech większych punktów. W pierwszych tygodniach planowania wyglądało na to, że będziemy nawet musieli się ograniczyć do dwóch. Jako ewentualne cele w granicach naszych maksymalnych możliwości wyznaczono cztery ważne porty względnie rejony portowe. Były to — idąc od zachodu na wschód — Casablanca na wybrzeżu atlantyckim oraz Oran, Algier i rejon Bony na Morzu Śródziemnym. Pomyślne bezpośrednie lądowanie w rejonie Bizerta—Tunis przyniosłoby duże korzyści, ale teren ten znajdował się daleko poza promieniem działania naszych myśliwców. Ponieważ zaś Brytyjczycy mieli katastrofalne doświadczenie z konwojami na Maltę, zrezygnowaliśmy z tego projektu, jako że przekraczał on granice usprawiedliwionego ryzyka. Niemniej jednak uchwycenie rejonu Bizerta—Tunis w możliwie szybkim terminie było wysoce pożądane, gdyż w ten sposób mogliśmy odciążyć Maltę oraz prowadzić operacje lądowe, morskie i powietrzne przeciwko liniom zaopatrzenia Rommla, zapewniając tym samym zwycięskie zakończenie wojny w Afryce. Na drugim końcu znajdowała się Casablanca, ważna dla nas w tej chwili tylko z .dwóch względów. Po pierwsze, była to stacja końcowa rachitycznej linii kolejowej, która wijąc się torowała sobie drogę poprzez łańcuch górski Atlasu, a następnie, skręcając na wschód przez Oran i Algier, docierała do Tunisu. Wydajność tej linii była wprawdzie niewielka, ale stanowiła ona jednak pewną, choć słabą, oś zaopatrywania dla naszych wojsk, na wypadek gdyby nieprzyjaciel zdecydował się ruszyć na południe przez przyjazną mu Hiszpanię i próbował 118 — w^^iłiu uj łiiuropie za pomocą bombowców oraz artylerii zamknąć Cieśninę Gibral-tairską dla naszego transportu morskiego. Bez tej linii kolejowej, złej wprawdzie, ale prowadzącej od Casablanki do Oranu, wszystkie nasze wojska znajdujące się na terenie Morza Śródziemnego byłyby odcięte, a nawet ich wycofanie się stałoby się przedsięwzięciem ryzykownym. Po drugie, przewidywaliśmy, że lądowanie na dużą skalę w Casablance może mieć wpływ na Hiszpanię i plemiona marokańskie. Gdyby lądowanie w tym punkcie nie udało się, Francuzi z Vichy mogliby wykorzystać nasze niepowodzenie dla podburzenia tych wojowniczych plemion i sprowokowania ich do jawnego wystąpienia przeciw nam, równocześnie zaś Hiszpania miałaby znacznie więcej powodów do interwencji po stronie Osi. Projekt zdobycia Casablanki był z operacyjnego punktu widzenia bardzo ryzykowny. Późną jesienią i zimą wybrzeże zachodnioafrykańskie nie nadaje się do lądowania dla małych łodzi. Długie fale atlantyckie uderzają o brzeg ze straszliwą siłą i nawet przy stosunkowo sprzyjającej pogodzie jesiennej warunki takie utrzymują się przeciętnie około czterech dni w tygodniu4. Dla marynarki ryzyko związane z tą operacją byłoby wielokrotnie większe aniżeli w basenie Morza Śródziemnego, gdzie można było się spodziewać stosunkowo dobrej pogody. Od początku nie ulegało wątpliwości, że każdy plan operacyjny musiał przewidywać zaatakowanie Oranu i Algieru. Były to dwa ważne porty, a lotniska w pobliżu Oranu miały istotne znaczenie dla dalszych operacji, zwłaszcza jeśli chodziło o wysyłanie myśliwców bliskiego -zasięgu z Gibraltaru na linie frontu, niezależnie od tego, gdzie one przebiegały. Algier był ośrodkiem politycznym, gospodarczym i wojskowym tego rejonu. Musieliśmy więc ustalić granice natarcia. W jednym wariancie moglibyśmy zaatakować Casablankę, Oran l Algier, w drugim zaś Oran, Algier i BonęA Zagadnienie to analizowaliśmy długo i dokładnie. Ja osobiście popierałem koncepcję wprowadzenia wszystkich wojsk „Torch" 119 na basen śródziemnomorski. Byłem przekonany, że Tunis jest tak cennym obiektem, iż powinniśmy .początkowo lądować możliwie jak najdalej na wschód, aż pod Boną. Trzeba co prawda przyznać, że wkroczenie na Morze Śródziemne bez ustanowienia bazy w Casablance pociągało za sobą dodatkowe ryzyko; sądziłem jednak, że skoro już ryzykujemy tak wiele, możemy równie dobrze postawić wszystkie nasze okręty na jedną kartę w przewidywaniu, że odcięta od wschodu Casablanca bądź to załamie się pod swym własnym ciężarem, bądź też zostanie zdobyta przez kolumny przerzucone linią kolejową z Oranu. Wybór rnój był również podyktowany pragnieniem uniknięcia bardzo wielkich niebezpieczeństw naturalnych związanych z lądowaniem w Casablance. Plan ten zakomunikowaliśmy połączonemu komitetowi szefów sztabów i stwierdziliśmy, że szefowie sztabów Stanów Zjednoczonych sprzeciwiają się pominięciu Casablanki w pierwotnym planie natarcia5. Byli oni przekonani, że oparcie się wyłącznie o Cieśninę Gibraltarską, jako jedyną linię komunikacji, było zbyt wielkim ryzykiem i że mimo ograniczonych możliwości kolei Casablanca—Oran musimy ją szybko zabezpieczyć na wypadek ewentualnych prób zawładnięcia Gibraltarem przez mocarstwa Osi. Co więcej, byli oni zdania, że jeśli natychmiast nie nastąpi lądowanie poważnych sił w Maroku, Hiszpanie będą znacznie bardziej skłonni do przystąpienia do wojny względnie do zezwolenia Niemcom na wykorzystanie ich kraju jako drogi prowadzącej na nasze tyły. Innym jeszcze względem wysuwanym przeciwko naszej koncepcji operacji, mającej na celu zdobycie Bony, były wątpliwości co do tego, czy potrafimy stworzyć należytą osłonę z powietrza przy takiej bliskości lotnictwa nieprzyjacielskiego, stacjonującego we Włoszech i na Sycylii. Późniejsze straty spowodowane przez nieprzyjacielskie bombowce w tym porcie i w innych, znajdujących się w sąsiedz- wie, zdawały się potwierdzać słuszność tych wątpliwości6. Ponieważ decyzja połączonego komitetu szefów sztabów uniemożliwiała wstępne zaatakowanie Bony, wszelki póź- •lejszy marsz w kierunku wschodnim z Algieru mógł się 120 Krucjata w Europie odbyć jedynie drogą lądową, przy równoczesnym zaatakowaniu przez marynarkę mniejszych portów na wybrzeżu w kierunku Tunisu. O ile pamiętam, był to jedyny wypadek w czasie wojny, gdy część zaproponowanego przez nas planu operacyjnego została zmieniona na skutek interwencji władz wyższych. Przyjęliśmy tę decyzję bez wahania, ponieważ względy, którymi się kierowano, były raczej 'natury politycznej aniżeli taktycznej, ocena zaś polityczna jest rzeczą rządów, a nie żołnierzy. Wskazywaliśmy jednak, że na skutek tej decyzji rychłe zajęcie Tunisu przeszło z dziedziny rzeczy prawdopodobnych w dziedzinę rzeczy możliwych do osiągnięcia dopiero w dalekiej przyszłości 7. Następna ważna decyzja dotyczyła ustalenia terminu natarcia. Z raportów meteorologicznych wynikało, że począwszy od wczesnej jesieni trzeba się będzie liczyć ze stałym pogorszeniem pogody. Oczywiście czas stał się wobec tego problemem istotnym. Uczyniono wszystko, by rozpocząć natarcie w możliwie wczesnym terminie; poszliśmy nawet na to, aby zrezygnować z pożądanej siły formacji morskich, powietrznych i lądowych, w takich wypadkach, gdy zgromadzenie większych sił ponad minimum niezbędne do osiągnięcia sukcesu oznaczałoby opóźnienie operacji. Jeden z najważniejszych czynnikowi, który należało wziąć pod uwagę przy organizowaniu tego przedsięwzięcia, stanowiła sytuacja polityczna w Afryce Północnej. Zagadnienie to było niesłychanie skomplikowane i od dłuższego czasu zajmowały się nim rządy Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Oba były przekonane, że w miarę możliwości nal?ży całej wyprawie nadać wyłącznie amerykańskie oblicze8. Równocześnie zaś za rzecz równie ważną uznano przeprowadzenie jej tak poważnymi siłami, aby lokalny rząd francuski i dowódcy wojskowi mogli usprawiedliwić przed rządem Vichy ł jego hitlerowskimi mocodawcami swą szybką kapitulację i późniejszą współpracę, na którą liczyliśmy, zrzucając w sposób logiczny winę na „przeważające siły". TORCH MORZE ŚRÓD71BE CJCT>» ' ^*~^x>Kre!a 7 armia \\ l \ ( *Suv Tykańska 8 armia brytyjska ^ '" "^ «>,._ MOHZE ŚRÓDZIEMNE (^ *+ł~-^t^~- YT ^$%^Js ^-^^Tebessa v -. -. l planując operację „Torch" 121 . W zasadzie koncepcja ekspedycji opierała sdę na nadziei, że wojska francuskie, urzędnicy i ludność północno-zachodniej Afryki pozwolą nam wkroczyć bez oporu zbrojnego i przystąpią do wspólnej walki przeciwko Niemcom. Jednakże fakty polityczne historii lat 1940—1942 na to nie wskazywały: była to właśnie raczej nadzieja, a nie oczekiwanie pomocy. Musieliśmy wobec tego być przygotowani do walki przeciwko wojskom liczącym w sumie 200000 żołnierzy9. Niemniej jednak instrukcje naszych rządów 'były jednoznaczne: zadanie nasze polegało na przekształceniu [ Afryki Północnej w naszego sojusznika.''>Nie należało zachowywać się tal?, jak byśmy zdobywali terytorium nieprzyjacielskie, chyba że tego rodzaju stosunek zostałby nam narzucony przez trwały opór Francuzów10. Plany nasze przewidywały wszystko, co mogłoby skłonić wojska francuskie do przejścia na naszą stronę, łącznie z ostrożnie sformułowanymi oświadczeniami i proklamacjami, które miały być wydane równocześnie z rozpoczęciem inwazji. Stworzenie czysto amerykańskiej fasady dla nacierających wojsk było w Casablance i Oranie rzeczą stosunkowo łatwą. Wszystkie wojska, mające zaatakować Casablankę miały nadejść bezpośrednio ze Stanów Zjednoczonych. W ataku na Oran miała wziąć udział amerykańska l dywizja piechoty oraz część amerykańskiej l dywizji pancernej; obie stacjonowały podówczas w Zjednoczonym Królestwie. Ponieważ brak transportu morskiego nie pozwalał nam na sprowadzenie większej ilości wojsk bezpośrednio ze Stanów Zjednoczonych, jedyną amerykańską dywizją, którą można było zaangażować w ataku na Algier, była część 34 dywizji przebywającej podówczas w Irlandii, wzmocniona przez jeden .pułk amerykańskiej 9 dywizji i batalion szturmowy. Nde były to siły dostateczne dla wykonania zadania, w wypadku gdybyśmy napotkali jakikolwiek prawdziwy opór, lecz brytyjskie jednostki wsparcia zostały rozmieszczone w planach lądowania ten sposób, że jedynie w kilku wypadkach znajdowały się w czołowych rzutach ataku ". 122 __„w<*m. vu auropie Wkrótce po pierwszych lądowaniach francuskie oddziały afrykańskie i ludność zorientowałyby się oczywiście, że Anglicy biorą udział w operacji; przypuszczano jednak, że jeśli wkrótce po wkroczeniu damy oczywiste dowody naszej przyjaznej postawy, ewentualne komplikacje będą znikome. Specjalne amerykańskie flagi zdobiły niemal każdego żołnierza i każdy pojazd. Z całego procesu badań, rewizji i sprawdzania koncepcji ze wszystkich stron, wyłoniły się w końcu podstawowe zasady planu natarcia. Zasady te, pomijając zmieniające się szczegóły, były surowo przestrzegane. Mieliśmy zaatakować Casablankę, Oran i Algier. Wojska amerykańskie miały ochraniać wówczas nasze tyły w Maroku, brytyjskie zaś natychmiast po wylądowaniu, gdyby sytuacja na to pozwoliła, pospieszyć w kierunku Tunisu12. Zawiadomiłem generała Marshalla, że pragnę, by dowództwo wyprawy w Casablance objął generał Patton. W niedługim czasie George zameldował się u rnniefw Londynie i został dokładnie pouczony, jaki ma być jego udział w planie ł3. Ledwie zdążył powrócić do Waszyngtonu, a już otrzymałem meldunek, że wplątał się w tak kłopotliwą dysputę z Departamentem Marynarki Wojennej, iż poważnie rozważano ewentualność odebrania mu dowództwa. Zaprotestowałem z miejsca, ponieważ byłem pewny, że nieporozumienia te, bez względu na ich charakter, były jedynie wynikiem pewnego zamiłowania George 'a do sytuacji dramatycznych. Dodałem równocześnie, że skoro trudno jest porozumieć się z nim przy stole konferencyjnym, trzeba go wysłać z wojskiem, a do opracowania planów powołać w zastępstwie któregoś z oficerów sztabu. W każdym razie sprawa została załatwiona pomyślnie. Wiedziałem doskonale, że Patton bardzo lubił zaskakiwać swoich słuchaczy fantastycznymi oświadczeniami. Wiele osób przekonanych, że go doskonale znają, nigdy nie przebiło się przez skorupę aktorskiej pozy, którą stale i starannie przybierał. W istocie jednak był to inteligentny dowódca, umiejący zdobywać sobie serca podwładnych. Od wczesnej młodości miał jedną ambicję — zostać dobrym oficerem •.niowyim. Jego ulubioną lekturę stanowiły też książki z dzie-dziny historii wojen, a bohaterami byli wielcy dowódcy wieków minionych. Wszystkie swoje dziwactwa i ekscentryczność kształtował w sobie zupełnie świadomie. Lubił na przykład przybierać pozę najtwardszej osoby w armii. W istocie zaś był to człowiek o tak miękkim sercu, zwłaszcza gdy chodziło o osobistego przyjaciela, że stanowiło to prawdopodobnie jego największą wadę. W późniejszym okresie .wojny pewnego razu zażądał ode mnie w gwałtowny sposób, abym zwolnił osiemdziesięciu spośród jego oficerów, ponieważ, jak twierdził, okazali się nieudolni i bojaźliwi do granic tchórzostwa. Nalegał tak stanowczo, że zgodziłem się pod warunkiem, iż przyśle mi raport na piśmie. Zdziwiony widocznie wyrażoną przeze mnie zgodą, odkładał złożenie listy z tygodnia na tydzień pod coraz to innym pretekstem. W końcu przyznał się — czując się raczej głupio - - że sprawę przemyślał i że nie chce nikogo zwolnić. Amerykańskim II korpusem, który miał wykonać główne uderzenie na Oran (Central Task Force — środkowe zgrupowanie bojowe — przyp. red.), dowodził generał major Lloyd R. Fredendall. Nie znałem go bliżej przed rozpoczęciem kampanii afrykańskiej, wiedziałem jednak, że cieszy się opinią doskonałego szkoleniowca i organizatora. Skład wschodniego zgrupowania bojowego, które otrzymało zadanie zdobycia Algieru, był nieco osobliwy. Aby zachować amerykański charakter nacierających oddziałów, znajdowały się one pod rozkazami generała majora Charlesa W. Rydera, dowódcy amerykańskiej 34 dywizji. Miał on za sobą wspaniałą karierę w czasie pierwszej wojny światowej, podczas której w bardzo młodym wieku zdobył na polu bitwy stopień podpułkownika. Cieszył się również opinią dobrego żołnierza w latach międzywojennych. Był to człowiek o kry-ztałowym charakterze, bardzo odważny na polu bitwy. f der miał dowodzić atakiem jedynie do chwili zdobycia uasta, Z chwilą solidnego usadowienia się wschodniego zgru- . e powania bojowego na zdobytym terenie, dowództwo miał przejąć generał porucznik Kenneth A. N. Anderson, dowodzący brytyjską l armią. Zadaniem Andersena było możliwie szybkie, w miarę jak na to pozwoli sytuacja, uderzenie w kierunku wschodnim w celu opanowania Tunisu. Generał Anderson — odważny Szkot, oddany służbie i pozbawiony wszelkiego egoizmu, był człowiekiem uczciwym, prostolinijnym i tak szczerym, że czasami graniczyło to z niegrzecz-nością. Rzecz ciekawa, że ta cecha charakteru częściej wywoływała konflikty w stosunkach z jego brytyjskimi towarzyszami aniżeli z Amerykanami. Prawdopodobnie w istocie jego słabą stroną była nieśmiałość. Nie cieszył się zbytnią popularnością, ale ja miałem prawdziwy szacunek dla jego odwagi. Nawet jego najsurowsi krytycy musieli się liczyć ze wspaniałym zwycięstwem, jakie odniósł w Tunisie. Od chwili poczęcia projektu inwazji rząd nasz dokładnie rozważał możliwość uwzględnienia przy planowaniu operacji „Torch" osoby generała de Gaulle'a przebywającego podówczas iwi Londynie. Jednostki pod jego dowództwem brały udział w nieszczęsnej wyprawie na Dakar, podczas której atakujące wojska musiały wycofać się w popłochu w obliczu lokalnego oporu francuskiego. Zdaniem Anglików, fiasko było wynikiem informacji, które przeciekały z londyńskiego sztabu de Gaulle'a. Instrukcje otrzymane od obu rządów, wydane przypuszczalnie z myślą o owej niefortunnej, dawnej przygodzie, opiewały, że pod żadnym warunkiem nie należy komunikować generałowi de Gaulle^wi jakichkolwiek informacji dotyczących planowanych operacji14. Przypuszczenie, że obecność generała de Gaulle'a w pierwszych oddziałach inwazyjnych wywoła stanowczy opór ze strony garnizonów francuskich, potwierdziło się w toku planowania w Londynie. Stale napływały informacje od konsulów i innych urzędników, których Departament Stanu utrzymywał w Afryce w czasie wojny i, jak z nich wynikało, korpus oficerski armii francuskiej uważał podówczas de Gaulle'a za nielojalnego żołnierza. Zupełnie inną pozycję zajmował de GauHe wśród elementów ruchu oporu ludności cywilnej. Planując operację ,Torch" 125 Lecz w danej chwili było to, zwłaszcza w Afryce, środowisko nieokreślone i pozbawione wpływów, a my przede wszystkim rnysieliśmy pozyskać wojsko. Nietrudno zrozumieć, dlaczego de Gaulle nie był lubiany ^""szeregach armii francuskiej. W chwili kapitulacji Francji w 1940 roku oficerowie, którzy pozostali w armii, zaakceptowali stanowisko i rozkazy swego rządu i przerwali walkę. Wychodzili oni z założenia, że jeśli droga obrana przez de Gaulle'a jest słuszna, to każdego francuskiego oficera, który usłuchał rozkazów swego rządu, należy uważać za tchórza. Jeśli de Gaulle był uczciwym Francuzem, wówczas siebie musieliby uważać za tchórzy. Oczywiście, oficerowie ci nie mieli zamiaru myśleć o sobie w ten sposób, woleli raczej siebie uważać za lojalnych Francuzów, wykonujących rozkazy konstytucyjnej władzy cywilnej, a z tego wynikało, że oficjalnie i osobiście uważali de Gaulle'a za dezertera. Niemniej jednak było rzeczą wiadomą, że w Afryce Północnej panowały, nawet wśród niektórych oficerów, wrogie nastroje w stosunku do Niemców i rządu Yichy. Uważaliśmy za rzecz możliwą, że jeśli przy wstępnym ataku uda się zademonstrować należytą siłę, wówczas oficerowie ci dojdą, być może, do wniosku, że symboliczny opór uczyni zadość icb honorowi, po czym, ulegając sytuacji przymusowej, przystąpią do walki przeciwko swemu tradycyjnemu wrogowi, który upokorzył ich w 1940 roku. Była to sytuacja skomplikowana i niewyraźna, ale rządy sojusznicze niezmiennie stały na stanowisku utrzymania wyprawy w tajemnicy przed Francuzami w Londynie. Dodatkowym i bardzo ważnym motywem takiego postępowania był również fakt, że jedynie zupełne zaskoczenie mogło zapewnić powodzenie operacji. Im mniej ludzi wiedziało o niej, tym lepiej. Każdy dzień przynosił nowe trudności w opracowaniu planów operacji. Bardzo skomplikowana stała się w tej sytuacji na przykład sprawa odprawiania transportów morskich do Rosji. Nie ulegało wątpliwości, że wycofanie w odpowied-iim czasie statków z dróg morskich w celu przystosowania ch do nowych zadań, załadowania, zgromadzenia i przerzu- 126 Krucjata w Europie cenią do basenu Morza Śródziemnego musi się poważnie odbić na konwojach murmańskich. Zaczęło się to już we wrześniu 1942 roku 15. Te same rozważania dotyczyły innych ważnych zobowiązań Anglii i Ameryki w dziedzinie tonażu, ale było to naturalnie jednym z nieuniknionych kosztów podjęcia tej operacji. Inna znowu komplikacja wynikała z faktu, że wszystkie początkowe transporty zaopatrzenia i sprzętu amerykańskiego do Anglii były przygotowywane z mysią o ewentualnych działaniach poprzez kanał. Ponieważ największą rolę odgrywał wówczas pośpiech przy wyładowywaniu statków i konieczność przyspieszenia ich powrotu, dostarczone zaopatrzenie zrzucano do magazynów i składano na otwartych placach nie segregując go i nie inwentaryzując. Sądziliśmy, że będziemy mieli na to dość czasu, gdy aparat kwa/termistrzowski się rozrośnie. Nagle zaś znaleźliśmy się w obliczu konieczności natychmiastowego wykorzystania rzeczy, już sprowadzonych do Europy, nie mając niezbędnych dokumentów, które pozwoliłyby potrzebne nam zaopatrzenie posegregować, zapakować i załadować w możliwie najkrótszym czasie 16. Należało zwracać więcej uwagi na „biurokrację" i papierki. Lotnictwo przysparzało nam innych kłopotów. Latem 1942 roku rozpoczęliśmy dopiero organizowanie jednostek bombowych i ubezpieczających je myśliwców dla prowadzenia operacji lotniczych przeciwko Niemcom. Start był dobry, lecz obecnie potrzebne były znaczne ilości jednostek lotniczych, którym należało pospiesznie wyznaczyć nowe zadania, na nowo je przeszkolić i zreorganizować do udziału w inwazji afrykańskiej. Niektóre amerykańskie jednostki myśliwskie należało wyposażyć w brytyjskie samoloty „Spitfire"17. Podobne zagadnienia powstawały w związku z obowiązującym w Anglii systemem transportu, z użytkowaniem jej zatłoczonych portów i ze szkoleniem wojsk lądowych. Każdy tydzień przynosił nam meldunki o nowych statkach zatopionych lub uszkodzonych przez nieprzyjacielskie okręty podwodne — statkach, które miały być włączone do naszego programu transportu wojsk, sprzętu i zaopatrzenia. Każdy 127 planując operacją „Torch" zatopiony statek zmuszał nas do rewidowania planów operacyjnych i taktycznych. Wszystkie te zadania wymagały stałych konferencji, zazwyczaj z członkami sztabów wojsk i służb brytyjskich, a częstokroć nawet z premierem. Na jego żądanie przywykłem w tym czasie spotykać się z nim dwa razy w tygodniu. W środy jadaliśmy zazwyczaj śniadanie w siedzibie premiera na Downing Street; brał w nim udział jeden lub więcej członków brytyjskiego sztabu lub gabinetu wojennego. W piątki wieczór jadałem z nim obiady w jego siedzibie wiejskiej Cheąuers. Spotkania piątkowe trwały czasami całą noc. Odbywaliśmy wówczas nie kończącą się serię rozmów z przedstawicielami wojska i władz cywilnych. Podczas tych rozmów prawie zawsze był obecny minister spraw zagranicznych Anthony Eden. Po około sześciu tygodniach intensywnego planowania zawiadomiono nas, że najwyższy urzędnik amerykańskiego Departamentu Stanu w Afryce Północnej, Robert D. Murphy, złoży nam tajną wizytę w celu przedyskutowania politycznych następstw naszej operacji i możliwości istniejących w tym terenie1S. Były to najbardziej enigmatyczne zagadnienia całej operacji. Francja Vichy była krajem neutralnym, a podczas wojny Stany Zjednoczone utrzymywały z rządem francuskim stosunki dyplomatyczne. Nigdy w przeciągu całej swej historii Stany Zjednoczone nie brały udziału w nie sprowokowanym ataku na 'kraj neutralny, i chociaż rząd Yichy jawnie współpracował z Hitlerem, nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że dla amerykańskich przywódców politycznych projekt tej operacji, właśnie z wspomnianego punktu widzenia, był 'bardzo nieprzyjemny. Zarówno rząd brytyjski, jak amerykański były przekonane, że opinia publiczna w Afryce Północnej sprzyjała sojusznikom. Oba rządy pragnęły oczywiście, by inwazja wyglądała na spełnienie powszechnego pragnienia wyzwolenia tego obszaru z jarzma rządu Yichy. Pragnęliśmy stanowczo nie tylko uniknąć sytuacji, w której Francja powiększy i tak już 128 Krucjata w Europie dostatecznie wielką liczbę naszych iwogów, lecz w miarę możliwości pojawić się w Afryce tak, by miało to charakter przybycia na zaproszenie Francuzów, a nie wkroczenia przemocą. Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę, że oficjalna lądowanie napotka pewien opór, ponieważ w Europie Francuzi w dalszym ciągu pozostawali pod panowaniem Niemców. Gdybyśmy jednak byli w stanie dowieść, że opinia publiczna stanowczo przeciwna jest rządowi Vichy, wówczas zarówno w Wielkiej Brytanii, jak w Ameryce moglibyśmy załagodzić wszelkie ewentualna (polityczne sprzeciwy wobec inwazji. Murphy, który przebywał w Afryce już od dłuższego czasu, wkrótce pozyskał zaufanie prezydenta Stanów Zjednoczonych i został poinformowany o możliwościach podjęcia akcji wojskowej na tym terenie. Wraz ze sztabem swych pomocników nie tylko1 prowadził stałe badania opinii publicznej, ale robił wszystko możliwe, by odnaleźć pomiędzy osobistościami wojskowymi i politycznymi takich ludzi, którzy mieli wyraźnie wrogi stosunek do Osi i zajmowali swe stanowiska jedynie z poczucia obowiązku wobec Francji. Murphy, będąc człowiekiem uprzejmym, łatwo zjednującym sobie przyjaciół, niezwykle inteligentnym i dobrze władającym językiem francuskim, doskonale nadawał się na swe stanowisko. Nie ulega wątpliwości, że jego misjonarska praca w latach 1940— 1942 w dużej mierze przyczyniła się do naszego przyszłego zwycięstwa. Podróż Murphy'ego do mojej kwatery w Londynie jesienią 1942 roku odbyła się w największej tajemnicy. Udał on się najpierw do Waszyngtonu, gdzie otrzymał mundur i fikcyjny stopień podpułkownika, po czym przybył do mnie pod przybranym nazwiskiem McGowanaw. Spotkanie nasze odbyło się za miastem, i przed upływem dwudziestu czterech godzin był on już w drodze powrotnej do Waszyngtonu. Murphy podał nam nazwiska oficerów, którzy sympatyzowali z sojusznikami, i tych, którzy gotowi byli aktywnie nam dopomóc. Dowiedzieliśmy się dużo o nastrojach w armii i wśród ludności cywilnej. Bardzo trafnie poinformował nas, planują? operację „Torch" 129 że na największy opór natrafimy we francuskim Maroku, gdzie ministrem spraw zagranicznych Sułtana był generał August Paul Nogues20. Podał nam szereg szczegółów dotyczących francuskiego potencjału wojskowego w Afryce oraz informacje o wyposażeniu i wyszkoleniu francuskich wojsk lądowych, lotniczych i morskich. Jak wynikało z jego obliczeń, było rzeczą jasną, że jeśli Francuzi przeciwstawią nam zacięty opór, wyniknie z tego krwawa awantura, w razie jednak gdy prędko zdecydują się przejść na naszą stronę, wówczas możemy Uczyć na szybkie wykonanie naszych głównych zadań, a mianowicie zdobycie Tunisu i zaatakowanie Rommla od tyłu. Murphy był przekonany, że w praktyce spotkamy się z czymś pośrednim pomiędzy tymi dwiema krańcowościami. Wydarzenia, które nastąpiły, dowiodły, że miał rację. Pod innym natomiast względem omylił się zupełnie, zresztą nie z własnej winy. Francuscy generałowie Charles Emma-nuel Mast - - szef sztabu francuskiego XIX korpusu w Algierze, Marie Emil Bethouart — dowódca dywizji w Casablance, i inni, którzy z narażeniem życia współpracowali z nami, przekonali go, że jeśli uda nam się sprowadzać do Afryki Północnej generała Henri Girauda, aby udzielił jawnej pomocy powstaniu przeciwko rządowi Vichy, wyiwoła to natychmiastowy olbrzymi entuzjazm. Cała Afryka Północna powstanie zjednoczona pod rozkazami dowódcy, który, jak twierdzili, cieszył się niezwykłą popularnością w całym kraju21. Wiele tygodni później, w czasie kryzysu politycznego, przekonaliśmy się, że była to złudna nadzieja. Murphy twierdził, że współpraca z naszymi przyjaciółmi w Afryce Północnej ułoży się znacznie lepiej, jeśli któryś s wyższych oficerów mego sztabu uda się tam na konferencję. Spotkanie takie musiałoby oczywiście nosić charakter konspiracyjny, ponieważ w wypadku wykrycia emisariusze moi iewątpliwie zostaliby internowani, francuscy zaś oficerowie, ;aangażowani w takiej sprawie, stanęliby przed sądem Vichy jako zdrajcy. Z miejsca postanowiono, że warto Ryzykować wysłanie małej grupy na konferencję z genera- ~~ Knicjata w Europie 130 Krucjata w Europu łem Mastem i innymi. Ponieważ — rzecz oczywista — sam nie mogłem pojechać, wybrałem spośród wielu ochotników mego zastępcę, generała Clarka. Towarzyszył mu nieduży sztab. Podróż samolotem i okrętem podwodnym odbyła się zgodnie z planem, tyle tylko że w okolicy zaczęto w końcu coś podejrzewać i francuscy konspiratorzy musieli w pośpiechu uciekać, generał Clark zaś wraz ze swą grupą ukrywał się do chwili powrotu na okręcie podwodnym. Na skutek złej pogody dostęp do okrętu był utrudniony, jednak, poza przymusową kąpielą i stratą nieznacznej ilości pieniędzy, żadnej większej szkody nie poniesiono22. Wyprawa ta była dla nas bardzo cenna, gdyż wzbogaciła nasze informacje. Nie zmusiły nas one do poczynienia jakichś istotnych zmian w planowanych operacjach. Konferencja z Murphy'm pozwoliła większości z nas, zwłaszcza Amerykanom, zawrzeć pierwszą pośrednią znajomość z szeregiem francuskich osobistości. Przedstawił on nam szczegółowo sylwetki i poglądy polityczne najważniejszych generałów i urzędników, z którymi prawdopodobnie mieliśmy się w przyszłości spotkać23. Szczególny nacisk kładł na to, że w tym czasie Francuzi odnosili się z wielkim szacunkiem do rządu i narodu amerykańskiego, natomiast stosunek ich do Anglików był nieprzyjazny. Premier zgodził się z tym poglądem i osobiście zapewnił, że operacja, w miarę ludzkich możliwości, będzie nosiła wyłącznie amerykański charakter. Przez pewien czas rozważał nawet poważnie ewentualność przebrania wszystkich jednostek brytyjskich, które miały brać udział w pierwszych lądowaniach, w mundury armii amerykańskiej. Podczas dyskusji dotyczących politycznej strony zagadnienia prawie zawsze obecny był Eden, jako minister spraw zagranicznych, oraz .John Winant, nasz ówczesny ambasador w Wielkiej Brytanii. Sprawy te całkowicie pochłaniały naszą uwagę raz jeszcze potwierdzając stary truizm, że względy natury politycznej nigdy w pełni nie dadzą się oddzielić od wojskowych i że wojna jest jedynie kontynuacją polityki przy pomocy sił rn*'*"vt--_____________________ zbrojnych. Inwazja sojusznicza na Afrykę była najosobliwszym przedsięwzięciem wojskowym w dziedzinie polityki międzynarodowej. Napadaliśmy na neutralny kraj, aby pozyskać przyjaciela. Niemniej jednak problemy polityczne, chociaż bardzo ważne, stanowiły zaledwie cząstkę tych trudnych zagadnień, z którymi codziennie musieliśmy się borykać. Gra szła o wielką stawkę, ale na wojnie zawsze tak bywa. Fakt ten sam przez się nie był czynnikiem niepokojącym. W wielu jednak dziedzinach panowała niepewność: nie wiedzieliśmy, jak zachowają się Hiszpanie, nie wiedzieliśmy, czy nieprzyjaciel zna nasze plany; nie byliśmy pewni, ile statków otrzymamy do dyspozycji w momencie wyruszenia, niepewni byliśmy, czy lotnictwo zdoła udzielić naszym konwojom dostatecznej osłony, gdy będą podchodziły do wybrzeża afrykańskiego. Z kolejnym ryzykiem związany był projekt wysłania samolotami transportowymi z Anglii oddziałów spadochronowych w celu opanowania lotnisk Oranu24. Samoloty te, przy swej stosunkowo niedużej szybkości, miały przebyć ponad 1200 mil ponad obszarami, nad którymi mogły je zaatakować samoloty nieprzyjacielskie. Spadochroniarze mieli być zrzuceni, względnie samoloty miały lądować, na lądowiskach, o których mieliśmy jedynie ogólnikowe wiadomości. Wielu doświadczonych oficerów przeraziło się słysząc o tak „postrzelonym" pomyśle. Inne projekty przewidywały bezpośrednie i, prawdę mówiąc, desperackie ataki specjalnie dobranych oddziałów na doki Algieru i Oranu, aby zapobiec sabotażowi i zniszczeniu oraz uratować urządzenia portowe do naszego przyszłego użytku. Wyższe szczeble naszej organizacji opierały się na zupełnie nowych podstawach. W ciągu lata starzy przyjaciele z wojska stale mnie uprzedzali, że koncepcja jedności sojuszniczej, którą położyliśmy u podstaw naszego schematu dowodzenia, jest niewykonalna i niemożliwa. Twierdzili oni, że każdy dowódca w mojej sytuacji z góry skazany jest na niepowodzenie i może stać się jedynie kozłem ofiarnym, na którego zrzucona zostanie wina za klęskę operacji. Uraczono mnie opowieściami o alianckich niepowodzeniach począwszy od Greków na 500 lat p.n.e. poprzez stulecia sojuszniczych sporów aż do zaciekłych francusko^brytyjskich rekryminacji w 1940 roku. Jednakże codzienny i widoczny rozwój współpracy, koleżeństwo, wiara i optymizm panujące w sztabie operacji „Torch" były skuteczną przeciwwagą tych melancholijnych proroctw. Anglicy i Amerykanie pochłonięci rozwiązywaniem wspólnych zadań rozbijali - - nie zdając sobie z tego nawet sprawy — skorupę wzajemnej nieufności i podejrzeń. Wczesną jesienią brytyjski komitet szefowi sztabów zwolnił admirała Ramsaya ze stanowiska dowódcy sił mocnskich i na jego miejsce mianował admirała Andrew B. Cunninghama, z którym zetknąłem się podówczas po raz pierwszy. Był to admirał nelsonowskiej szkoły. W jego przekonaniu okręty wyruszały na morze po to, by odnaleźć i zniszczyć nieprzyjaciela. Myślał zawsze kategoriami natarcia, nigdy obrony. Był człowiekiem energicznym, stanowczym, inteligentnym i prostolinijnym. Mimo cechującej go surowości wszyscy oficerowie i żołnierze marynarki brytyjskiej, a w dużej mierze i innych rodzajów sił zbrojnych, zarówno brytyjskich, jak amerykańskich, darzyli go niezwykle serdecznymi uczuciami. Stanowił on typ prawdziwego wilka morskiego. Zawsze będę pamiętał jego odpowiedź, gdy jesienią 1943 roku poprosiłem go o wysłanie eskadry okrętów liniowych z dywizją żołnierzy do Tarentu, portu, o którym wiadomo było, że roi się od min i pułapek. „Generale — powiedział — flota Jego Królewskiej Mości jest tutaj po to, by udać sdę tani, gdzie pan ją pośle!" Komuś, kto nie ma za sobą doświadczenia planowania wielkiej sojuszniczej operacji we współczesnej wojnie, trudno sobie obecnie wyobrazić, w jak straszliwym napięciu pracowaliśmy w owym czasie. Każdy jednak, kto brał w tym udział, zachowa wspomnienia te na zawsze w pamięci. Trudna jest również rzeczą wprowadzenie jakiegoś ładu do opisu wszystkich spraw, tak bardzo pochłaniających nasz czas. Przede wszystkim trzeba było rozmawiać z ludźmi. Większość z nich pracowała nad szczegółami operacji „Torch", lecz byli również inni, zajmujący się rozmaitymi sprawami, Planując operację „Torch" 133 począwszy od zagadnień Czerwonego Krzyża, a skończywszy na sprowadzaniu okrętami transportów białego płótna dla Arabów, którzy się tego stanowczo domagali. Z płótna Arabowie sporządzali całuny i nie cofnęliby się przed morderstwem, aby je zdobyć. Konferencje prasowe były niemal że oiboiwaąz-kowe, ponieważ nigdy nie zapominaliśmy o zagadnieniu nastrojów zarówno w kraju, jak w Anglii. Musieliśmy uzgadniać nasze plany nie tylko z marynarką brytyjską, lecz także z marynarką Stanów Zjednoczonych. Nie było to bynajmniej proste i wymagało wielkiej ilości konferencji. Admirał King wydelegował dwóch zdolnych oficerów marynarki do pomocy w planowaniu. Generał brygady Alfred M. Gruenther, amerykański szef planowania, powitał ich oświadczeniem, że istnieje tysiąc spraw, w których rozwiązaniu marynarka może być pomocna. W odpowiedzi usłyszał: „My jesteśmy tu tylko po to, by słuchać". Wiedziałem wprawdzie, że gdybym mógł osobiście porozmawiać z admirałem Kingiem, nie mielibyśmy żadnych trudności, jednakże w naszych warunkach musieliśmy łagodzić tego rodzaju odszczekiwanie się cierpliwością i wyrozumiałością. Marynarka mogła nam bowiem w końcu przypomnieć, że to, czego domagaliśmy się, było jedną z największych armad w historii — około 1-10 statków dla transportu żołnierzy i sprzętu i około 200 okrętów bojowych25. Marynarka zdawała sobie sprawę z konieczności pilnowania floty niemieckiej, która, jak wówczas przypuszczano, dysponowała co najmniej jednym, a być może, dwoma lotniskowcami. Niektórzy oficerowie amerykańscy odnosili się chwilami niechętnie do operacji uważając ją widocznie za plan brytyjski, do którego siłą wciągnięto Amerykę. W okresie planowania w kółko powtarzałem na konferencjach, że operacja „Torch" ma być przeprowadzona na rozkaz wodza naczelnego, prezydenta Stanów Zjednoczonych i na rozkaz premiera oraz że postanowiłem wkroczyć do Afryki Północnej i zachodniej zgodnie L otrzymanymi rozkazami, bez względu na to, czy będziemy mielj ochronę okrętów wojennych, czy też nie. 134 Krucjata w Europie W dalszym ciągu napływały złe wiadomości o atakach Osi na brytyjskie konwoje na Morzu Śródziemnym20. Na przykład konwój złożony z 24 transportowców, usiłując pod silną eskortą przewieźć zaopatrzenie na Maltę, zjawił się tam w składzie tylko trzech transportowców jeszcze zdolnych utrzymać się na wodzie. Jeden z nich zatopiony został w dokach. Lotniskowiec „Eagle", przewidziany do operacji „Torch", storpedowany zatonął. Wiadomości tych dostarczał nam od czasu do czasu sztab marynarki i za każdym razem trzeba było dokonywać dalszych zmian w planach. W połowie września wysłałem meldunek do generała Marshalla zawiadamiając go, jak przedstawiają się szansę inwazji na jakieś siedem tygodni przed operacją: Nieoficjalne szczegóły przewidywanego wsparcia lotnictwa z lotniskowców, którego udzielą Brytyjczycy, są następujące: siły osłaniające na wschód od Gibraltaru: jeden lotniskowiec z dwudziestu myśliwcami i dwudziestu samolotami torpedowymi; ponadto istnieje możliwość dodania do tego jednego starego lotniskowca z trzynastu samolotami. Wyłuszczam szczegółowo czynniki mające bezpośredni wpływ na stopień ryzyka związanego z tą operacją: ( ą) Wydajność wsparcia lotniczego z lotniskowców we wstępnych fazach operacji. Siła operacyjna francuskiego lotnictwa wojskowego w Afryce wynosi około 500 samolotów. Ani bombowce, ani myśliwce nie należą do najbardziej nowoczesnych typów, jednakże ich myśliwce górują nad myśliwcami startującymi z lotniskowców. Wobec tego, jeśli Francuzi przeciwstawią jednolity i stanowczy opór lądowaniu, zwłaszcza przez koncentrację podstawowych sił swego lotnictwa przeciwko jednemu z dwóch wielkich portów, mogą poważnie zagrozić lądowaniu w tym punkcie, a nawet je uniemożliwić. Ogólna ilość myśliwców pokładowych (włączając w to 100 myśliwców amerykańskich na „Ranger" i na okrętach pomocniczych) wyniesie prawdopodobnie około 166 samolotów faktycznie wspierających lądowanie. Jedynie dwadzieścia do trzydziestu samolotów będzie towarzyszyło morskim siłom osłony w kierunku wschodnim. Myśliwce te, jako startujące z lotniskowców, będą się znajdowały w znacznie gorszych warunkach niż walczące przeciwko nim samoloty nieprzyjaciela, bazujące na lotniskach lądowych. r .. -.________ .ł!? b) Znaczenie Gibraltaru jako bazy startowej dla samolotów mt/ślitoskich po opanowaniu lądowisk. Ponieważ Gibraltar jest w tym rejonie jedynym portem, którym dysponują sojusznicy, szybkie przeniesienie samolotów myśliwskich na zdobyte lotniska będzie w dużej mierze zależało od tego, czy potrafimy umieścić w Gibraltarze dostateczną ich ilość przeznaczoną do natychmiastowych operacji, a potem przysyłać co najmniej trzydzieści samolotów dziennie. Wrażliwość Gibraltaru, zwłaszcza w razie interwencji wojsk hiszpańskich, jest oczywista. Gdyby Hiszpanie rozpoczęli działania wojenne przeciwko nam bezpośrednio po rozpoczęciu operacji desantowej, zapewnienie sobie bazujących na lotniskach lądowych myśliwców dla użycia ich w Afryce Północnej byłoby w ciągu kilku dni niemożliwe. [c) Kolejnym krytycznym czynnikiem wpływającym na lotnictwo bądzie stan pogody. Planuje się przeniesienie na lotniska w Afryce Północnej amerykańskich jednostek stacjonujących obecnie w Wielkiej Brytanii, z wyjątkiem grup samolotów „Spitfire", które trzeba będzie z konieczności wysłać drogą morską i umieścić w Gibraltarze względnie na zdobytych lotniskach. Okres złej pogody do tego stopnia może osłabić przewidywane wsparcie lotnicze w pierwszych fazach operacji, że może stanowić jeszcze jedną poważną groźbę dla jej powodzenia, d) Charakter oporu armii francuskiej. W danym rejonie znajduje się obecnie czternaście dywizji francuskich dość słabo wyposażonych, ale przypuszczalnie stosunkowo dobrze wyszkolonych, a co więcej, mających zawodowych dowódców. Jeśli armia ta wystąpi jako jednolita siła stawiająca opór inwazji, wówczas — biorąc pod uwagę powolne tempo koncentracji wojsk sojuszniczych w dwóch głównych portach — będzie ona w stanie do tego stopnia opóźnić i utrudnić operację, że istotny cel wyprawy, a mianowicie opanowanie północnego wybrzeża Afryki, zanim mocarstwa Osi poważnie go nie wzmocnią, nie zostanie osiągnięty. e) Postawa armii hiszpańskiej. Wprawdzie, jak dotychczas, nic nie wskazuje na to, że Hiszpanie przystąpią do wojny w wyniku tej właśnie operacji; należy jednak taką ewentualność brać pod uwagę, zwłaszcza jeśli Niemcy uczynią jakieś określone posunięcie zmierzające do wkroczenia do Hiszpanii. W każdym razie przystąpienie Hiszpanii do wojny pociągnie za sobą natychmiastową utratę Gibraltaru jako lotniska i uniemożliwi nam wykorzystanie Cieśniny Gibraltarskiej do chwili, gdy alianci nie podejmą ja- 136 Krucjata w Europie kiejś skutecznej akcji. Biorąc pod uwagę środki, jakimi dysponujemy, wydaje się rzeczą -wątpliwą, aby tego rodzaju skuteczna akcja leżała w ramach naszych możliwości. j) Możliwość szybkiego przebazowania do Hiszpanii lotnictwa niemieckiego, działającego obecnie w Europie zachodniej, i wszczęcia operacji lotniczych przeciwko naszym liniom komunikacyjnym. Tego rodzaju operacja nie byłaby rzeczą łatwą dla Niemców, chyba że otrzymaliby pełną zgodę i poparcie Hiszpanii. Paliwa, bomb i smarów brak zupełnie na lotniskach hiszpańskich, przerzucenie, zaś tu personelu nie latającego i technicznego oraz zapasów wymagać będzie dłuższego czasu. Do faktów przemawiających przeciwko prawdopodobieństwu tego rodzaju akcji należy po pierwsze to, że Niemcy mają już doskonałe lądowiska na Sycylii, z których ich samoloty dalekiego zasięgu mogą operować bez kłopotów związanych z budową nowych baz. Po drugie, korzyści, jakie Niemcy mogli odnieść z okupowania Półwyspu Iberyjskiego, istniały zawsze. Fakt, że nie poczynili oni w tym kierunku żadnych kroków, nawet w sytuacji, która niedawno powstała, gdy poważna część brytyjskich sił morskich znajdowała się w basenie Morza Śródziemnego, jest w pewnej mierze dowodem, że nieprzyjaciel nie uważa takiej operacji za łatwą. g) Inne czynniki, które wzięliśmy pod uwagę, dochodząc do wymienionych niżej wniosków — to doświadczenia ostatnich konwojów na Maltę i przekonanie, że straty morskie poniesione przez aliantów w ciągu ostatnich dziesięciu dni były znaczne. Konwój maltański został zaatakowany z powietrza dopiero wtedy, gdy znalazł się na południe od Sardynii. Trudności, jakie napotykał na zachód od tego punktu, spowodowane były działaniami okrętów podwodnych. Opierając się na powyższym uważamy, że operacja ma więcej niż dostateczną szansę powodzenia pod warunkiem, że Hiszpania zachowa neutralność, a wojska francuskie bądź stawią symboliczny opór, bądź też będą do tego stopnia rozbite wewnętrznymi sporami i politycznymi manewrami aliantów, że opór ich będzie faktycznie znikomy. Naszym zdaniem, Hiszpania zachowa neutralność, przynajmniej w pierwszych etapach operacji, pod warunkiem, że uda nam się zamierzenia nasze zachować w całkowitej tajemnicy. Zachowywaliśmy ją w przeszłości, gdy równe co do wielkości konwoje przechodziły przez cieśninę. Z drugiej strony sądzimy, że napotkamy bardzo poważny opór ze strony pewnych części francuskich sił zbrojnych. Sądzimy, że Francuzi będą nam najbardziej sprzyjali w rejonie planując operację „Torch" 137 Algieru, natomiast na opór natrafimy pomiędzy Oranem a Casablanką oraz w pobliżu Tunisu. Sądzimy, że szansę przeprowadzenia wstępnych lądowań są w danej chwili większe niż kiedykolwiek, natomiast szansę pełnego przeprowadzenia operacji łącznie ze zdobyciem Tunisu, zanim mocarstwa Osi zdążą przysłać posiłki, wynoszą znacznie mniej aniżeli 50 procent. Bierzemy w tym wypadku pod uwagę wielkie trudności związane z możliwościami skoncentrowania lotnictwa bazującego na lotniskach lądowych, małą przeloto-wość portów i wynikające stąd powolne tempo gromadzenia sił lądowych, bardzo słabe możliwości długiej linii komunikacyjnej z Casablanki do Oranu i wreszcie niepewną postawę Francuzów. Trudno ocenić dalsze ewentualności, do których zaliczyć można zmianę postawy Hiszpanii oraz wzrost trudności w dziedzinie żeglugi, w tonażu okrętów i wynikającego stąd zwolnionego tempa przybywania posiłków. Każda oznaka niepowodzenia na tym etapie oraz opóźnienie przybycia posiłków może być przez Oś wykorzystana dla wkroczenia do Hiszpanii. Przystą^ pienie zaś Hiszpanii do wojny pociągnęłoby za sobą jak najbardziej poważne skutki27. Tego rodzaju sytuację mieliśmy bez przerwy, tydzień po tygodniu. Wprawdzie główne elementy naszego planu operacyjnego zostały już dawno ustalone, każdy jednak dzień, niemal do ostatniej chwili przed wyruszeniem, przynosił pewną drobną zmianę szczegółów. Równocześnie z planowaniem przeprowadzano inspekcję szkolenia i zaprawy fizycznej. Nasze ostateczne i najbardziej ambitne ćwiczenie w lądowaniu odbyło się w zachodniej Szkocji iwi fatalnych warunkach atmosferycznych. Grupa oficerów sztabu towarzyszyła mi przy obserwowaniu operacji. Widoczny brak wprawy, zwłaszcza załóg okrętów i łodzi, bynajmniej nie dodał im otuchy. Ponieważ jednak okręty te i łodzie zostały zgromadzone w ostatniej chwili, w celu uniknięcia przeszkód w sojuszniczym programie transportów morskich, spodziewaliśmy się i wierzyliśmy, że ujawnione na manewrach poważniejsze błędy nie powtórzą się podczas prawdziwych operacji. Tak też się stało. Podczas tej podróży otrzymałem informację, która przypomniała mi o tradycyjnej obojętności Ameryki w okresie 138 Krucjata w Europie pokoju dla stanu gotowości wojennej. Jeden z dowódców zameldował mi, że jego jednostka otrzymała właśnie ostatnią partię „bazook" — najlepszej broni, jaką piechota dysponowała przeciwko czołgom. Ponieważ podległe mu wojska miały już następnego dnia być zaokrętowane, nie miał najmniejszego pojęcia, w jaki sposób zaznajomić swoich żołnierzy z tą tak bardzo pożyteczną bronią. „Ja sam — powiedział — znam ją tylko ze słyszenia". W Londynie nie było już nic do roboty. Z ulgą zamknąłem biurko. Aby usprawiedliwić moją nieobecność w Londynie, rozpowszechniano historyjkę o tym, że udałem się do Waszyngtonu. Nawet sam prezydent pomagał w kolportowaniu tej plotki. W rzeczywistości 5 listopada 1942 roku28 wystartowaliśmy do Gibraltaru na pięciu „fortecach". W Gibraltarze powitał nas gubernator, generał porucznik F. N. Mason-MacFarlane, który gościnnie zaproponował nam zatrzymanie się w jego rezydencji. Na skutek serii drobnych nieporozumień Londyn nie otrzymał meldunku o przybyciu samolotu, którym leciałem, mimo że od kilku godzin zameldowano już 0 pomyślnym lądowaniu pozostałych samolotów. Wywołało to pewną konsternację w sztabie, w znacznej części przebywającym jeszcze w Zjednoczonym Królestwie, o tym jednak w danej chwili nie wiedzieliśmy. Jeden z samolotów, który nie wystartował razem z nami, poleciał następnego dnia 1 został zaatakowany przez dwa niemieckie „Ju-88"29. Jeden człowiek odniósł rany, ale karabiny maszynowe „fortecy" przepędziły w końcu atakujące samoloty. Udałem się do tunelu w twierdzy, w której umieszczono nasze biura. Zastałem tam admirała Cunningharna, który przybył z Londynu na szybkim krążowniku. Obaj zaczęliśmy studiować sprawozdania meteorologiczne i operacyjne, kontrolować wszystko, cośmy zrobili, i omawiać te wszystkie zagadnienia, które właśnie do tego miejsca przedstawiłem w mej książce. ROZDZIAŁ SZÓSTY INWAZJA NA AFRYKĘ Pomieszczenia, jakie sztab nasz otrzymał w Gibraltarze, należały do najgorszych w ciągu całej wojny. Jedyną powierzchnię biurową, jaką dysponowaliśmy, stanowiło podziemne przejście pod „Skałą"*. Umieszczono tam urządzenia łącznościowe, za pomocą których mieliśmy utrzymywać kontakt z dowódcami trzech nacierających armii. Słabe żarówki elektryczne tu i ówdzie przecinały panujące tam wieczne ciemności. Długie tunele, zimne i wilgotne, wypełnione były stęchłym powietrzem, którego nie zdołały odświeżyć klekocące wentylatory elektryczne. Przez sklepienia bez przerwy przebijały się wody gruntowe i stałe uderzenia kropel odmierzały wiernie i ponuro sekundy nie kończącego się i trudnego do zniesienia oczekiwania, jakie zawsze dzieli chwile zakończenia prac nad planem wojennym od chwili rozpoczęcia akcji. Innego miejsca nie było. W listopadzie 1942 roku alianci nie mieli w całej Europie zachodniej, poza twierdzą gibral-tarską, ani jednego skrawka lądu, a w granicach basenu śródziemnomorskiego na zachód od Malty nie mieli w ogóle nic. Brytyjski Gibraltar umożliwiał przeprowadzenie inwazji na północno-zachodnią Afrykę. Bez niego nie bylibyśmy w stanie szybko zapewnić niezbędnej osłony powietrznej terenów północnoafrykańskich. W pierwszym okresie inwazji małe lotnisko tutejsze musiało służyć jako baza operacyjna oraz jako punkt etapowy dla samolotów lecących z Anglii * „The Rock" — nazwa góry, na której znajduje się twierdza Gibraltar — przyp. red. na kontynent afrykański. Już na kilka tygodni przed dniem „D" było ono zatłoczone myśliwcami. Każdy cal zajmowały bądź „Spitfire'y", bądź bańki z benzyną. Wszystko to znajdowało się na widoku nieprzyjacielskich samolotów wywiadowczych; a nie mogliśmy przy tym podjąć najmniejszej próby maskowania. Co gorsza, samo lotnisko leżało nad granicą hiszpańską, oddzielone od terytorium hiszpańskiego jedynie drutem kolczastym. Politycznie Hiszpania skłaniała się ku Osi, a niemal że dosłownie opierając się o barierę z drutu kolczastego sterczeli liczni agenci Osi. Codziennie spodziewaliśmy się poważnego ataku nieprzyjacielskich bombowców i za każdym razem, gdy dzień mijał spokojnie, układaliśmy się do snu wręcz zdziwieni. Zjawisko to można było sobie wytłumaczyć jedynie tym, że zastosowane przez nas sposoby wprowadzenia nieprzyjaciela w błąd nie zawiodły. Zdawaliśmy sobie sprawę, że mocarstwa Osi będą wiedziały o wzmożonym ruchu w Gibraltarze na długo przed natarciem. Mieliśmy jednak nadzieję, że nieprzyjaciel przyjmie to za nową, niezwykle ambitną próbę wzmocnienia Malty, która od wielu miesięcy znajdowała się w ciężkim położeniu. Jednak mimo konsekwencji, jakimi niewątpliwie groził atak lotniczy nieprzyjaciela, mimo okropnych warunków oraz tysiąca i jednej rzeczy z łatwością mogących zawieść w toku przygotowań do wielkiego przedsięwzięcia, które lada chwila miało być realizowane, nastroje w sztabie były dobre. Żołnierze, marynarze i lotnicy wykazywali lekkie podniecenie; ożywiał ich ten specyficzny rodzaj dobrego humoru, jaki charakteryzuje człowieka, gdy ma już za sobą miesiące drobiazgowych przygotowań i denerwującej bezczynności, przed sobą zaś śmiałą przygodę. Napięcie co prawda istniało — wyczuwało się je w każdej małej pieczarze zamienionej w biuro. Była to rzecz naturalna. W ciągu najbliższych godzin alianci mieli się dowiedzieć, jaki los spotkał ich pierwszy wspólny, zaczepny krok w tej wojnie. Poza rozhuśtaną kampanią natarć i odwrotów toczącą się od dwóch lat na Pustyni Zachodniej i poza bitwą Inwazja na Afrykę 141 0 wyspę Guadalcanal nigdzie na świecie alianci nie byli w stanie podjąć jakichkolwiek operacji na lądzie poza obroną. Ale nawet historia naszej obrony obfitowała w tragiczne klęski. Dunkierka, Bataan, Hong-kong, Singapur, Surabaya 1 Tobruk — oto owe czarne daty^ W ciągu godzin spędzonych przez nas na przemierzaniu jaskiń Gibraltaru setki sojuszniczych okrętów ciągnęło w szybkich i powolnych konwojach przez północny Atlantyk w kierunku iwspólnego celu na wybrzeżu północno-zachodniej Afryki. Większość z nich, aby uderzyć na Algier i Oran, musiała przepłynąć przez wąską Cieśninę Gibraltarską, pod lufami dział, które w każdej chwili mogły się „opowiedzieć" po stronie hitlerowców. Inne okręty przybywające z Ameryki miały płynąć bezpośrednio w kierunku Casablanki i miast portowych leżących na północ i południe od niej. Trzy główne konwoje torowały sobie drogę przez wody rojące się od okrętów podwodnych. W Gibraltarze większość naszych poszczególnych konwojów miała wkroczyć na obszar zagrożony przez bombowce nieprzyjacielskie. Wojska nasze otrzymały jedynie pospieszne przeszkolenie dla tego rodzaju skomplikowanej operacji desantowej, a po największej części nigdy jeszcze nie brały udziału w bitwie. Jednostki morskie, którymi dysponowaliśmy, nie pozwalały zabrać takiej ilości wojsk i wyposażenia, jaka była potrzebna dla zagwarantowania powodzenia. Nic dziwnego, że byliśmy zdenerwowani. Nawet nasz przelot z Anglii do Gibraltaru był połączony z ryzykiem. Dokonano go po dwóch próbach, które nie udały się na skutek paskudnej pogody. Zanim ostatecznie wystartowaliśmy z Anglii, oficer dowodzący sześcioma „fortecami", którymi mieliśmy lecieć, przedstawił mi względy techniczno przemawiające przeciwko lotowi i pozostawił mi decyzję w tej sprawie. Był to jedyny wypadek w moim życiu, gdy znalazłem się w takiej sytuacji, zazwyczaj bowiem decyzja dowódcy lotniczego jest nieodwołalna. Nie było to dobrą wróżbą dla „wielkiej przygody", trzeba się było jednak zdecydować. Lecieliśmy przeciętnie na wysokości stu stóp. Gdy z osłaniającej mgły wynurzyła się w końcu wielka Skała 142 Krucjata w Europie Gibraltaru, pilot mój zauważył: „Pierwszy raz zdarza mi się, że po długim locie muszę przejść na wznoszenie przed lądowaniem". Mimo narzuconej nam w Gibraltarze bezczynności, znaleźliśmy sobie zajęcie. Zaczęliśmy już planować następne kroki, jakie podejmiemy po pomyślnym lądowaniu, włączając w to szybkie przeniesienie kwatery głównej do Algieru. Zagadnień, wywołujących nasze zainteresowanie, było dosyć, ale mogliśmy je rozwiązywać, ba, w ogóle podejmować dopdero po pomyślnym przeprowadzeniu początkowego natarcia. Tak więc wciąż powracaliśmy w myślach i w rozmowach do bezpośrednio przed nami stojącego zadania. Pozostawały nam jeszcze trzy dni. Wreszcie pierwsze okręty przepłynęły w nocy wąską cieśninę. Staliśmy na okrytych mrokiem cyplach Gibraltaru obserwując ich przejście. Wciąż jeszcze żadnych wiadomości o ataku samolotów lub okrętów podwodnych! Zaczęliśmy nabierać nadziei, że nieprzyjaciel, zgodnie ze swą uprzednio wobec konwojów maltańskich stosowaną taktyką, będzie trzymał siły lotnicze, podwodne i nawodne skoncentrowane dalej na wschód, wokół Sycylii, i dokona niweczącego ataku dopiero wtedy, gdy nasze okręty zbliżą się do wąskiego przejścia pomiędzy tą wyspą a kontynentem afrykańskim. Jednym z czynników, który przy opracowywaniu planów tej właśnie operacji powstrzymywał mnie od zaangażowania głównej grupy naszych sił, była możliwość napotkania niesłychanie trudnych warunków w Casablance *. Stale miałem przed oczyma niebezpieczeństwo, że operacja przeciwko Casablance zostanie w ostatniej chwili odłożona. Gdyby to nastąpiło, mielibyśmy jedynie dwie możliwości. Pierwsza polegała na tym, że nasz wielki konwój otrzymałby polecenie opóźnienia lądowania i krążenia na pobliskich wodach w oczekiwaniu dogodnej chwili. Schemat ten przedstawiał wiele niedogodności. Po pierwsze, odpadłby czynnik zaskoczenia, po drugie, okręty byłyby wystawione na ataki nieprzyjacielskich okrętów podwodnych, od których roiła się Zatoka Biskajska i obszary morskie położone dalej na połud- Inwazja na Afryką 143 nie. Po trzecie, wrażenie przeważających sił, które chcieliśmy wywołać równoczesnym zaatakowaniem wszystkich trzech portów, zostałoby w poważnym stopniu zmniejszone. Drugą możliwością było sprowadzenie całego konwoju zachodniego do basenu śródziemnomorskiego i stłoczenie go w dostatecznie już zatłoczonym porcie w Gibraltarze. Tutaj mógł on zaoszczędzić paliwa i przygotować się do powrotu do Casablanki w celu dokonania lądowania, tak jak to początkowo planowano; można też było, po ataku na Oran, skierować wojska wzdłuż linii kolejowej, biegnącej wybrzeżem, na Casablankę. Żadna z tych ewentualności nie była zachęcająca, ponieważ każda z nich wymagała pospiesznej rewizji i dostosowania planów będących już w toku realizacji. Jednak, prawo prawdopodobieństwa wskazywało na to, że jedną z nich musielibyśmy przyjąć. Jeszcze po południu w przeddzień uderzenia raporty meteorologiczne jednego z naszych okrętów podwodnych w rejonie Casablanki okazały się tak ponure, że byłem już prawie zdecydowany skierować konwój do Gibraltaru, jeżeli pogoda się nie poprawi. W ten sposób wszystkie nasze plany mogły były wzdąć w łeb, ale wydawało mi się to lepszym wyjściem aniżeli bezcelowe krążenie po oceanie połączone z unikaniem okrętów podwodnych. Nigdy już w ciągu całej wojny nie poczułem większej ulgi aniżeli w chwili, gdy następnego ranka otrzymałem skąpy meldunek stwierdzający, że warunki na wybrzeżu nie są najgorsze i że lądowanie w Casablance postępuje zgodnie z planem2. Odmówiłem modlitwę dziękczynną; moje największe obawy zostały rozproszone. Niespodziewane trudności pojawiły się w związku z łącznością radiową. W pierwszych fazach kampanii łączność kwatery głównej aliantów z poszczególnymi konwojami odbywała się wyłącznie za pomocą radia. Niemal z przerażeniem stwierdziliśmy, że nasze aparaty radiowe stale źle funkcjonowały, a czasami były nawet zupełnie nie do użytku. Winę przypisywano w dużej mierze przeciążeniu sieci marynarki ojennej na naszych okrętach sztabowych i w ośrodku łącz- 144 Krucjata w Europie ności w Gibraltarze. Niezależnie jednak od przyczyn tego stanu rzeczy powziąłem stanowczą decyzję przeniesienia kwatery głównej możliwie szybko na ląd. Pierwsze meldunki o styczności bojowej przyniosły nam rozczarowanie. Amerykański okręt wojenny „Thomas Stone", płynący w konwoju w kierunku Algieru i mający na pokładzie wzmocniony batalion żołnierzy amerykańskich, został 7 listopada storpedowany w odległości zaledwie 150 mil od celu3. Brak było szczegółów i istniała możliwość bardzo poważnych strat w ludziach. Wprawdzie do tej chwili mieliśmy zadziwiające szczęście, nie zmniejszało to jednak naszego niepokoju o znajdujących się na okręcie żołnierzy. Tego wieczoru nie mogliśmy otrzymać żadnych dalszych informacji o losach okrętu, lecz później dowiedzieliśmy się, że jeśli idzie o honor amerykańskiego oręża, wszystko zakończyło się szczęśliwie. Ofiar było niewiele, sam zaś okręt nie doznał poważniejszych uszkodzeń. Nie groziło mu zatonięcie. Jednakże oficerowie i żołnierze nie chcąc bezczynnie czekać, aż zostanie on przyholowany do dogodnego portu, entuzjastycznie zaaprobowali decyzję dowódcy4, by podjąć próbę lądowania na łodziach i w wyznaczonym czasie rozpocząć natarcie na swym odcinku. Złe warunki atmosferyczne, pogarszające się stopniowo w ciągu popołudnia, pokrzyżowały te odważne /amiary i trzeba było ich zabrać na pokład niszczycieili i innych okrętów eskorty, w końcu jednak znaleźli się na brzegu, w jakieś dwanaście godzin po wyznaczonym czasie5. Na szczęście nieobecność tych oddziałów nie miała żadnych poważniejszych skutków dla naszych planów. Tego samego popołudnia, 7 listopada, miałem jedną z naj-przykrzejszych konferencji podczas całej wojny. W związku z tym, że zarówno w Londynie, jak w Waszyngtonie żywiono głębokie przekonanie, iż generał Giraud mógłby przyciągnąć Francuzów z Afryki Północnej na stronę sojuszników, rozpoczęliśmy w październiku za pośrednictwem Murphy'ego pertraktacje mające na celu przywiezienie generała z południowej Francji, gdzie był więziony. Kilkunastu naszych przyjaciół Francuzów wraz z Murphy'm, który po Inwazja na Afrykę 145 swej podróży do Londynu powrócił do Afryki, opracowało skomplikowany plan. Generał Giraud był stale informowany 0 rozwoju wypadków przez zaufanych łączników i w oznaczonym czasie dotarł na wybrzeże mimo czujności Niemców 1 agentów rządu Yichy. Na wybrzeżu wsiadł do małej łodzi i pod osłoną ciemnej nocy udał się na jeden z naszych okrętów podwodnych, zakotwiczony niedaleko wybrzeża. Brytyjski okręt podwodny, którym jedynie w tej podróży dowodził kapitan Jerauld Wright, oficer amerykańskiej marynarki wojennej, zabrał generała Giraud w niezwykle trudnych warunkach i wypłynął na pełne morze. W innym wyznaczonym miejscu na okręt oczekiwał jeden z naszych hydro-planów i iw ciągu popołudnia 7 listopada generał wraz z trzema adiutantami osobistymi oraz oficerami sztabu odleciał do mojej kwatery. Wydarzenie to, które opisuję w tak krótkich słowach, stanowiło sensacyjną historię niezwykłej odwagi i przedsiębiorczości 6. Generał Giraud, mimo cywilnego ubrania, zachował zdecydowaną postawę wojskową. Miał ponad 6 stóp wysokości, trzymał się prosto, niemal sztywno, wyrażał się zwięźle i był oszczędny w ruchach. Mimo zaniedbania zachował elegancką sylwetkę, a przeżycia wojenne łącznie z długoterminowym uwięzieniem i dramatyczną ucieczką w niczym nie osłabiły jego ducha bojowego. Już wkrótce okazało się, że przybył on z Francji w mylnym przekonaniu, iż natychmiast obejmie dowództwo nad całą wyprawą aliantów. Wchodząc do mego lochu przedstawił mi się w tym właśnie charakterze. Nie mogłem przyjąć jego usług w tej roli. Pragnąłem, by natychmiast, gdy tylko będziemy mogli zagwarantować jego bezpieczeństwo, udał się do Afryki i objął dowództwo nad tymi wojskami francuskimi, które dobrowolnie zgłoszą się pod jego rozkazy. Chcieliśmy za wszelką cenę mieć go po naszej stronie, ponieważ stale niepokoiła nas myśl o możliwości uwikłania się w dłuższą walkę z Francuzami, co nie tylko przysporzyłoby nam kłopotów i strat, lecz również stanowiłoby przeszkodę w naszej kampanii przeciwko Niemcom. 10 — Krucjata w Europie 146 \ Krucjata w Europie Inwazja na Afryką 147 Generał Giraud był nieustępliwy. Uważał, że w grę wchodzi jego honor osobisty i honor jego kraju i że w żaden sposób nie może przyjąć stanowiska poniżej naczelnego dowódcy. Było to, rzecz jasna, niemożliwe. Mianowanie naczelnego dowódcy aliantów jest procesem skomplikowanym, wymagającym wspólnej zgody wojskowych i politycznych przywód-cóiw odpowiedzialnych za ten akt rządów. Żaden niższy dowódca biorący udział w wyprawie nie przyjąłby rozkazu od generała Giraud. Co więcej, w danej chwili w dowództwie sojuszniczym nie było ani jednego Francuza; przeciwnie, nieprzyjacielem — jeśli takowego mieliśmy — byli właśnie Francuzi. Wszystko to cierpliwie tłumaczyliśmy generałowi. Był on wstrząśnięty, rozczarowany i po wielogodzinnej konferencji uważał za rzecz konieczną powstrzymać się od jakiegokolwiek udziału w zamierzonym przedsięwzięciu. ,,Generał Giraud — powiedział — nie może przyjąć stanowiska podwładnego w tym dowództwie. Jego rodacy nie będą mogli tego zrozumieć, a jego honor żołnierski zostanie splamiony". Sytuacja była przykra, ponieważ generał pozostawił we Francji całą swoją rodzinę — ewentualnych zakładników narażonych na wściekłość niemiecką — sam zaś zaryzykował bardzo wiele po to, by do nas przybyć. Moimi doradcami politycznymi w tym czasie byli H. Free-man Matthews z amerykańskiego Departamentu Stanu i William H. B. Mack z brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych7. Byli oni do tego stopnia zatrwożeni rozwojem sytuacji, że sugerowali powierzenie generałowi Giraud nominalnego dowództwa, podczas gdy ja faktycznie kierowałbym operacjami. Ich zdaniem, problem publicznego powiązania względnie niepowiązania nazwiska Giraud z operacją mógł wpłynąć na ewentualną klęskę lub na powodzenie kampanii. Nie mogłem się zgodzić na tego rodzaju wybieg i postanowiłem, że jeśli generał Giraud nie zadowoli się objęciem dowództwa nad tymi oddziałami francuskimi w Afryce Północnej, które w walce z Niemcami przejdą na naszą stronę, poprowadzimy kampanię tak, jak byśmy się nigdy z nim nie spotkała i nigdy z nim nie konferowali. Rozmowy z generałem Giraud trwały z przerwami aż do późnych godzin po północy. Wprawdzie dość dobrze rozumiałem francuszczyznę Girauda, korzystałem jednak z pomocy tłumacza w celu uniknięcia jakichkolwiek możliwych nieporozumień. Gdy wymęczyliśmy już doszczętnie kilku doświadczonych tłumaczy, generał Clark zgłosił dobrowolnie swoje usługi i mimo że bynajmniej płynnie nie władał językiem francuskim, daliśmy sobie wcale dobrze radę, między innymi dzięki temu, że po pierwszej godzinie rozmowy każdy z nas wciąż na nowo powtarzał argumenty przedstawione na wstępie. Gdy wreszcie generał Giraud udał się na spoczynek, nie odniosłem wrażenia, aby w jakimkolwiek stopniu zmodyfikoiwiał swe początkowe dezyderaty. Na dobranoc powiedział nam: „Giraud będzie w te j "sprawie widzem". Zgodził się jednakowoż spotkać się ze mną następnego ranka w domu gubernatora. Tej nocy politycy w naszej kwaterze zwiesili nosy na kwintę. Przed udaniem się na spoczynek wysłałem do połączonego komitetu szefów sztabów szczegółowe sprawozdanie z przebiegu konferencji. Wdzięczny byłem za szybką odpowiedź, w której komitet wyrażał pełne poparcie dla zajętego przeze mnie stanowiska 8. Zakończenie depeszy zostało zniekształcone, ale mogłem odczytać następujące zdanie: „Żałujemy jedynie, że był pan zmuszony poświęcić tyle swego czasu sprawie tej w okresie..." Jakże szczęśliwy byłem nie wiedząc jeszcze, ile czasu pochłonie mi w ciągu następnych tygodni denerwujące i nie prowadzące do żadnego celu konferowanie nad problemami politycznymi Afryki Północnej. Na szczęście, przespana noc wpłynęła pomyślnie na pewną zmianę koncepcji generała Giraud. Podczas spotkania, które odbyło się następnego ranka, postanowił wziąć udział na proponowanych przez nas warunkach9. Obiecałem, że jeśli uda mi się zdobyć poparcie Francuzów, będę traktował go jako administratora tego rejonu do czasu, gdy władze cywilne dokonają wyboru zgodnie z wolą ludności. Dalsze rozmowy z generałem Giraud ujawniły, że nasze poglądy na strategię, jaką powinniśmy zastosować w danej 148 Krucjata w Europie chwili, różniły się radykalnie. Jego zdaniem, należało natychmiast uderzyć na południową Francję nie zwracając uwagi na Afrykę Północną. Udowadniałem mu, że w chwili gdy ze mną rozmawiał, wojska były w trakcie lądowania na wyznaczonych im wybrzeżach; że brak było jakiejkolwiek możliwości dostarczenia wsparcia lotniczego dla proponowanego przezeń lądowania, i że flota, jaką w danej chwili dysponują alianci, me pozwala na zorganizowanie inwazji na południową Francję i na stawianie oporu wojskom, które Niemcy niewąt-> przeciw niej skierują. W końcu wytłumaczyłem mu kampania, którą właśnie rozpoczynaliśmy, opierała się na tak skomplikowanych i szczegółowych przygotowaniach tech-eznych, iż proponowana przez niego zmiana jest absolutnie niemożliwa. Nie mógł zrozumieć, że Afryka Północna była nam po-^bna jako baza dla solidnego usadowienia się w tym obszarze, zanim będziemy mogli dokonać udanej inwazji na południową część Europy. Nie zdawał sobie sprawy z lekcji, jakich wojna nam udzie-i chodzi o skutki działalności lotnictwa startującego z baz lądowych przeciwko wrażliwym na uderzenie siłom ffBfóm. Prawdopodobnie nigdy nie ocenił on z punktu •widzenia taktycznego utraty dwóch wielkich okrętów brytyi-skioh „Prkice of Wales" i „Repulse" na południowo-zachod-nim Pacyfiku, gdzie zostały one bezmyślnie wystawione na ataki lotnictwa lądowego. Co więcej, zakładał, że gdyby i okazali dobrą wolę, mogliby w ciągu dwóch do trzech dni wysadzić w południowej Francji pół miliona żołnierzy mógł zrozumieć, że rozpoczęliśmy operację wyczerpującą > środki do ostatecznych granic i że z powodu niewielkiej tych środków nasze wstępne cele strategiczne musiały być starannie obliczone. W ciągu nocy i wczesnym rankiem 8 listopada zaczęły napływać optymistyczne meldunki operacyjne. Zgodnie z przewidywaniami, lądowanie w Algierze nie napotkało prawie żadnego oporu i teren został szybko zajęty". Było to w dużej zasługą wcześniejszych osiągnięć Murphy'ego, działa^ Inwazja na Afrykę 149 150 Krucjata w Europie jącego za pośrednictwem generała armii francuskiej Mas ta, oraz przychylności, maskowanej wprawdzie oficjalnym antagonizmem, generała Juina. Pamiętaliśmy stale o konieczności szybkiego przedarcia się na teren Tunisu. Zachowałem memorandum, które napisałem ołówkiem nocą 8 listopada. Jest tam między innymi notatka: „Zwolniliśmy tempo w sektorze wschodnim, a powinniśmy byli przedostać się natychmiast iw kierunku Bona—Bizerta". W Oranie wyszliśmy na brzeg, ale wojska francuskie w tym rejonie, zwłaszcza jednostki morskie, stawiały zacięty opór n. Nastąpiło kilka ciężkich bitew; amerykańska l dywizja, którą czekały w tej wojnie tak uporczywe walki, otrzymała swój chrzest bojowy. Mimo braków w szkoleniu l dywizja wspierana przez oddziały l dywizji pancernej posuwała się naprzód i już 9 listopada wiedzieliśmy, że wkrótce będziemy mogli meldować o zwycięstwie na tym terenie. 10 listopada walki w Oranie ustały12. Generałowie Fredendall i Terry de la M. Allen dobrze zdali swój pierwszy egzamin bojowy. Wiedzieliśmy, że atak na zachodnie wybrzeże został rozpoczęty, ale nie mieliśmy wiadomości o tym, jak się rozwija. Okazało się, że w niektórych punktach, zwłaszcza w Port Lyautey, doszło do zaciekłych walk 13. Zdradliwe morze udzieliło nam jednego spokojnego dnia potrzebnego dla umożliwienia lądowania, ale okres spokoju trwał bardzo krótko, później zaś dowóz dalszych rzutów był w najwyższym stopniu utrudniony. Wszelkimi sposobami starałem się skomunikować z zachodnimi dowódcami, kontradmirałem A. K. Hewittem z marynarki wojennej i generałem Pattonem z wojsk lądowych. Radio znów nas zawiodło i nie słychać było nic poza niezrozumiałymi sygnałami. Staraliśmy się wobec tego wysłać do Casablanki lekkie samoloty bombardujące dla nawiązania łączności. Gdy jednak francuskie myśliwce zestrzeliły kilka z nich, doszliśmy do wniosku, że mija się to z celem. Zrozpaczony, zapytałem admirała Cunninghama, czy ma w porcie jakiś szybki okręt. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w Gibraltarze znajdował się wówczas jeden z najszybszych okrętów, mający wypłynąć celem pospiesznego dostarczenia jakiegoś Inwazja na Afrykę 151 niezwykle potrzebnego zaopatrzenia na Maltę. Admirał bez chwili wahania zaofiarował mi ten okręt na czas potrzebny do nawiązania łączności z nacierającą armią zachodnią. Na szefa grupy łącznikowej wyznaczyłem kontradmirała Bernarda H. Bieri z amerykańskiej marynarki wojennej, i po kilku godzinach grupa wyruszyła w drogęu. Rankiem 9 listopada generał Clark i generał Giraud udali się drogą powietrzną do Algieru, by spróbować osiągnąć jakieś porozumienie z najwyższymi władzami francuskimi. Zadaniem ich było przerwanie działań wojennych i zapewnienie pomocy francuskiej w zamierzanych operacjach przeciwko Niemcom 1S. Chłodne przyjęcie, z jakim spotkał się generał Giraud ze strony Francuzów w Afryce, zadało straszliwy cios naszym oczekiwaniom. Został on zupełnie zignorowany. Jego przemówienie radiowe, w którym oznajmił, że przejmuje dowództwo nad Francuską Afryką Północną, i wzywał wojska francuskie do przerwania walki przeciwko aliantom, nie odniosło żadnego skutku. Powątpiewałem, czy w ogóle został on wysłuchany przez większą ilość osób. Łączność radiowa z Algierem była bardzo utrudniona, w końcu jednak przedostała się depesza potwierdzająca wcześniejszy meldunek. W Algierze znajdował się admirał DarlanJ Od razu uważaliśmy za rzecz wykluczoną, by przed przybyciem na ten teren znał nasze zamierzenia lub przybył dla udzielenia nam pomocy w zrealizowaniu naszych celów. Mieliśmy już dowody zebrane w Oranie i Algierze na to, że inwazja była całkowitą niespodzianką i zaskoczeniem dla każdego żołnierza i każdego mieszkańca Afryki Północnej, z wyjątkiem tych bardzo nielicznych, którzy aktywnie nam pomagali. A nawet oni aż do ostatniej minuty nie byli powiadomieni o konkretnej dacie naszego natarcia. Nie ulegało wątpliwości, że obecność Dar lana była zupełnie przypadkowa, spowodowana groźną chorobą syna, do którego był niesłychanie przywiązany. W naszych rękach znalazł się wódz naczelny walczących wojsk francuskich! Najprostszym rozwiązaniem byłoby aresztować go. Ponieważ jednak Darlan mógł wydać rozkazy bardzo 152 Krucjata w Europie znacznej flocie francuskiej zakotwiczonej wówczas w Tulonie i Dakarze, zaistniała możliwość nie tylko natychmiastowego zlikwidowania potencjalnego zagrożenia w basenie Morza Śródziemnego, ale i uzyskania bardzo pożądanego uzupełnienia naszej własnej floty. Bezpośrednio przed moim wyjazdem z Anglii Cliurchill powiedział: „Gdybym mógł się spotkać z Darlanem, to, mimo że go nienawidzę, z przyjemnością czoł-gaiłbym się ria kolanach i rękach całą milę, jeśli w ten sposób udałoby mi się go skłonić do ściągnięcia tej floty w krąg sojuszniczych sił zbrojnych". Mieliśmy jednak inne, bardziej naglące, powody, by spróbować wykorzystać pozycję Dar lana. W swych stosunkach z francuskimi żołnierzami i urzędnikami generał Clark w krótkim czasie popadł w konflikt z tradycyjnym francuskim żądaniem utrzymania we wszelkich działaniach pozorów legalności. W kołach wojskowych było to czymś w rodzaju fetysza, którego nie wolno ruszać. Ich kapitulacja w 1941 roku — jak twierdzili Francuzi — była jedynie postępkiem lojalnych żołnierzy słuchających legalnych rozkazów swych cywilnych przełożonych. Wszyscy bez wyjątku dowódcy francuscy, z którymi generał Clark przeprowadził decydujące rozmowy, odmówili poczynienia jakiegokolwiek kroku w kierunku przeprowadzenia swych wojsk na stronę sojuszników bez prawomocnego rozkazu. Każdy z nich przysiągł osobistą wierność marszałkowi Petainowi, którego nazwisko wywierało podówczas znacznie głębszy wpływ na sposób myślenia i działania w Afryce Północnej aniżeli jakikolwiek inny czynnik. Wszyscy ci ludzie uważali, że jedynie Dar łan, jako ich legalny dowódca, którego uważali za bezpośredniego i osobistego przedstawiciela marszałka Petaina, mógł ich zwolnić z przysięgi względnie wydać rozkaz przerwania ognia. Wobec tego wówczas, a także w wiele dni później prowadzenie rozmów z jakimkolwiek Francuzem — cywilem lub żołnierzem - - bez uwzględnienia przemożnego wpływu marszałka, nie miało najmniejszego sensu. Portret Petaina zajmował poczesne miejsce w każdym mieszkaniu prywatnym, Inwazja na Afryką 153 w budynkach zaś publicznych wywieszany był często wraz z wyjątkami z jego przemówień i oświadczeń. Wszelkie propozycje mogły być przyjęte jedynie pod warunkiem, „że marszałek sobie tego życzy". Generał Clark meldował drogą radiową, że bez Darlana niemożliwe jest jakiekolwiek porozumienie; zdanie to popierał również generał Giraud ukrywający się podówczas w Algierze. Clark stale, w miarę możliwości, informował mnie o rozwoju sytuacji, było jednak rzeczą oczywistą, że jego próby przekonania Francuzów, aby zaprzestali walki przeciwko naszym wojskom, napotykały poważne trudności16. Byłem zajęty wszystkimi tymi sprawami, gdy otrzymałem meldunek od mego szefa sztabu, który chwilowo pozostał w Londynie. Zawiadamiał mnie, że w obliczu wstępnych sukcesów i niewątpliwego powodzenia operacji „Torch" sfery miarodajne sugerowały, by przerwać planowane rozwinięcie tej operacji i przystąpić do realizacji innych celów strategicznych. W ciągu wojny przyzwyczaiłem się do owej tendencji przeceniania wstępnych sukcesów i lekceważenia przyszłych trudności przez osoby przebywające w głębokim zapleczu. W tej jednak chwili otrzymana wiadomość zdenerwowała mnie. Pchnąłem szybko odpowiedź, z której przytaczam następujący wyjątek: Stanowczo przeciwny zredukowaniu zamierzonej mocy operacji „Torch". Sytuacja nie wyjaśniona. Przeciwnie, w Tunisie, sytuacja niebezpieczna. Kraj nie jest w pełni spacyfikowany. Łączność jest problemem niezmiernej wagi, a dwa główne porty w Afryce Północnej są poważnie zablokowane. Wszelkie próby zapewnienia zorganizowanej i skutecznej współpracy francuskiej napotykają gąszcz politycznych i osobistych intryg. Odnosi się wrażenie, że w rzeczywistości nikt nie chce szczerze walczyć lub współpracować. Zamiast mówić o ewentualnej redukcji powinniśmy starać się znaleźć sposoby i środki przyspieszenia rozwinięcia operacji w celu oczyszczenia Afryki Północnej. Będziemy w dalszym ciągu planowali zadania strategiczne w uporządkowanej kolejności, ale, na litość boską, skończmy najpierw z jednym, zanim zabierzemy się do drugiego. W ciągu ostatnich trzech dni stra-iliśniy wielką ilość tonażu, a dostarczenie osłony z powietrza 154 Krucjata w Europie dla konwojów jest niesłychanie utrudnione. Qroźba niemieckiej interwencji poprzez Hiszpanię nie ustała. Nie wymyślam sobie strachów ani urojonych niebezpieczeństw. Nalegam po prostu na to, że skoro sprawy zaczynają przybierać pomyślny obrót, należy raczej wzmocnić, a nie osłabiać nasze wysiłki. Dopiero co zabraliśmy się do wielkiego przedsięwzięcia. Nie wolno psuć dobrego początku żadnymi nieodpowiedzialnymi hipotezamiiy. Tego samego dnia, 12 listopada, generał Clark zameldował, że według wszelkiego prawdopodobieństwa Darlan jest jedynym Francuzem, który może skłonić swych rodaków do współpracy z nami w Afryce Północnej18. Zrozumiałem, że sprawę tę należy załatwić szybko i na miejscu. Przekazanie jej do Waszyngtonu i Londynu oznaczałoby nieuniknione opóźnienie spowodowane długimi debatami. Tak duża strata czasu pociągnęłaby za sobą poważny rozlew krwi i rozgoryczenie, nie pozostawiając najmniejszej szansy na przyjazne załatwienie sprawy włączenia wojsk francuskich do naszej wyprawy. Byliśmy już w posiadaniu rozkazów naszych rządów, zalecających współpracę z każdym rządem francuskim, jaki zastaniemy w Afryce Północnej w chwili wkroczenia 19. Co więcej, w danej chwili był to problem wyłącznie wojskowy. Gdyby reperkusje polityczne miały okazać się tak poważne, że wymagałyby poświęcenia, byłoby rzeczą zupełnie logiczną i zgodną z tradycją, że oficer w polu musiałby wziąć na siebie całą odpowiedzialność, przy czym późniejsze zwolnienie go ze stanowiska mogło być symbolem naprawienia błędu. Można mnie było potem, wyrzucić, lecz jedynie podjęcie natychmiastowej decyzji pozwalało zachować podstawową jedność wysiłku obu państw i zaspokoić natychmiastowe potrzeby wojskowe. Rozważaliśmy te możliwości bardzo trzeźwo i poważniej ani na chwilę nie zapominając, że zasadnicze rozkazy, jakie otrzymaliśmy, nakazywały nam wkroczenie na teren Afryki w celu zdobycia sprzymierzeńca, a nie zabijania Francuzów. Dobrze wiedziałem, że wszelkie stosunki z człowiekiem reżimu Vichy wywołają oburzenie w tych kołach Ameryki i Anglii, które nie znają surowej rzeczywistości wojennej; in'uuu*j<* ..— —, „ . dlatego też postanowiłem ograniczyć mój sąd w tej sprawie jedynie do jej miejscowego aspektu militarnego. 13 listopada poleciałem dc Algieru zabierając ze sobą admirała Cunning-hama. Po przybyciu na miejsce przystąpiłem do rozmów 7, generałem Clarkiem i Murphy'm, amerykańskim konsulem generalnym na tym terenie20. Było to moje pierwsze spotkanie z Murphy'm od chwili jego podróży do Londynu przed kilkoma tygodniami. Na wstępie przedstawili mi oni pełny obraz wydarzeń do ostatniej chwili. 10 listopada Darlan wydał wszystkim dowódcom francuskim rozkaz przerwania walki21. W Vichy Petain natychmiast odwołał to rozporządzenie i udzielił Darlanowi dymisji. Darlan starał się potem anulować rozkaz, lecz Clark do tego nie dopuścił. Następnie otrzymano w Algierze wiadomości o wkroczeniu Niemców do południowej Francji. Darlan oświadczył na to, że ponieważ Niemcy pogwałcili zawieszenie broni z 1940 roku, gotów jest bez zastrzeżeń współpracować z Amerykanami. Tymczasem generał Giraud, zaskoczony początkowo faktem, że miejscowi Francuza nie chcą go słuchać, doszedł do przekonania, że jedyną francuską osobą urzędową, która mogłaby doprowadzić do przejścia Afryki Północnej na stronę sojuszników, jest Darlan. Gdy Niemcy wkroczyli do południowej Francji, Giraud udał się do Darlana i zaofiarował swą współpracę. Na rozkaz Darlana walki w Casablance zostały przerwane, w innych zaś miejscowościach zakończyły sdę przed nadejściem rozkazu. Francuscy oficerowie, którzy otwarcie nam pomagali, z generałami Bethouartem i Mastem włącznie, byli chwilowo w niełasce i nie mogli nic zrobić. Po wyczerpującym zreferowaniu całej sytuacji Murphy oświadczył: „Obecnie wszystko to nabrało aspektu wojskowego. Pan będzie musiał sprawy rozstrzygnąć". W tym czasie gdy zastanawialiśmy się nad ostateczną decyzją, Murphy usunął się na bok występując jedynie od czasu do czasu w charakterze tłumacza. Teraz już tylko do ranie należała decyzja, czy doprowadzenie do zawieszenia oroni? oszczędzenie czasu i ludzi oraz szybkie załatwienie 156 Krucjata w Europie jakiegoś znośnie funkcjonującego porozumienia z Francuzami jest dla wojsk sojuszniczych więcej warte aniżeli samowolne aresztowanie Darlana, co niewątpliwie przyczyniłoby się do przedłużenia walk i wzrostu rozgoryczenia. Miejscowi urzędnicy francuscy byli wciąż jeszcze obywatelami neutralnego kraju i, jak długo rząd nasz formalnie nie wypowiedział wojny Francji, nie mieliśmy żadnych legalnych podstaw ani jakiegokolwiek prawa do utworzenia w sposób arbitralny marionetkowego rządu w stylu hitlerowskim. Osiągnięte porozumienie ujęte zostało w dokumencie określającym formy pomocy, jaką władze francuskie zobowiązały się udzielić armiom aliantów22. Przyznawało ono naczelnemu dowódcy wojsk sojuszniczych, na terytorium zaprzyjaźnionym, a nie okupowanym, wszelkie prawa i przywileje niezbędne do kierowania swymi wojskami oraz prowadzenia operacji wojskowych. Umowa gwarantowała nam używalność portów, linii kolejowych i innych urządzeń. Alianci ograniczyli się jedynie do oświadczenia, że jeśli oddziały francuskie i ludność cywilna podporządkują się rozkazom Darlana, nakazującym współpracę wojskową z nami, my nie będziemy stawiali Francuzom przeszkód w sprawowaniu władzy administracyjnej w Afryce Północnej. Przeciwnie, raz jeszcze podkreśliliśmy, że zamierzamy z nimi współpracować w celu zachowania porządku. Nasze rządy nie zobowiązywały się do udzielenia komukolwiek jakiegokolwiek politycznego poparcia. Darlan został upoważniony — w wyniku dobrowolnej akcji władz miejscowych i za naszą zgodą — jedynie do zajęcia się sprawami francuskimi w Afryce Północnej, w czasie gdy my będziemy usuwać Niemców z kontynentu afrykańskiego. Darlan wyraził również zgodę na mianowanie naszego przyjaciela, generała Giraud, dowódca wszystkich wojsk francuskich w północno-zachodniej Afryce. Ważnym elementem naszej decyzji był fakt, że nie mogliśmy sobie pozwolić na okupację wojskową, chyba że zdecydowalibyśmy się na powstrzymanie wszelkich działań przeciw Osi. Ludność arabska sprzyjała reżimowi Yichy, który pozbawił Żydów wszelkich praw na tym obszarze, powstanie za§ Arabów przeciwko nam, które Niemcy w sposób ^niedwu-znaczny starali się wzniecić, oznaczałoby katastrofę.. Naszym zamiarem było pozyskanie Afryki Północnej jedynie jako bazy dla prowadzenia wojny przeciwko Hitlerowi. Pod względem prawnym sytuacja nasza w Afryce różniła się od sytuacji, jaką mieliśmy później na Sycylii; tam znów przedstawiała się ona inaczej niż* we Włoszech, a później w Niemczech. Teoretycznie znajdowaliśmy się w kraju sojuszniczym. Faktyczny efekt zaangażowania się Darlana polegał na uznaniu naszych dominujących wpływów i umocnieniu naszej pozycji — jeśli jednak chcieliśmy uniknąć kłopotów, trzeba było sytuację tę umiejętnie iwykorzystać. Armia francuska była posłuszna rozkazom Darlana i nie wykazywała już pogardy, z jaką odnosiła się do uprzednich oświadczeń Girauda. Darlan wstrzymał walkę na wybrzeżu zachodnim, gdzie wojska amerykańskie koncentrowały się właśnie przed pozycjami obronnymi Casablanki i przygotowywały generalne natarcie. Uprzednie doświadczenia generała Pattona w Maroku wskazywały, że byłoby to połączone z poważnym przelewem krwi. Ostateczne porozumienie z przedstawicielami francuskich wojsk lądowych, marynarki i lotnictwa z Darlanem na czele zostało osiągnięte w Algierze 13 listopada23. Lecąc z admirałem Cunninghamem nocą z powrotem do Gibraltaru, na własnej skórze doświadczyłem, czym jest lądowanie przy złej pogodzie. Lecieliśmy wokół Skały w zupełnej ciemności próbując daremnie dostać się na lotnisko. Nie widziałem żadnego wyjścia z ponurej sytuacji i w dalszym ciągu jestem zdania, że pilot, młody porucznik, dokonując umiejętnego lądowania, które w końcu sprowadziło nas na ziemię, zdał się bardziej na szczęśliwy los aniżeli na przyrządy kontrolne. Przygoda ta wzmocniła moje wcześniej już powzięte postanowienie szybkiego przeniesienia kwatery głównej do Algieru. Decyzja ta wywołała prawdziwy popłoch w korpusie oficerów łączności. Szef łączności oświadczył, że nie jest w stanie zapewnić jakiejkolwiek łączności w Algierze przed Nowym Rokiem. Niemniej jednak przeprowadziliśmy się 23 listopada 2l. 158 Krucjata w Europie Rządy nasze otrzymywały oczywiście okresowe sprawozdania omawiające wszystkie problemy polityczne. Jednakże natychmiastowa krytyczna reakcja prasy obu krajów była tak silna, że zarówno prezydent, jak premier zmuszeni byli zażądać dokładniejszych wyjaśnień. Otrzymali je w postaci długiej depeszy rozpowszechnianej szeroko w kołach rządowych Waszyngtonu i Londynu. Nawet obecnie, po przestudiowaniu tej sytuacji z dalekiej perspektywy, niewiele mogę dodać do ówczesnych wyjaśnień telegraficznych. Przytaczam je w tym miejscu, parafrazując je zgodnie z przepisami zabezpieczającymi kody: 14 listopada Doskonale rozumiem zaskoczenie w Waszyngtonie i Londynie w związku ze zwrotem w pertraktacjach z Francuzami w Afryce Północnej. Obecnie nastroje wśród Francuzów w najmniejszym stopniu nie odpowiadają wcześniejszym przewidywaniom. Poniżej podane fakty mówią same za siebie; jest rzeczą ważną, by żadne przedwczesne pociągnięcia w kraju nie naruszyły równowagi, którą udało nam się ustalić. Z nazwiskiem marszałka Petaina należy się tutaj liczyć. Każdy stara się wywołać wrażenie, że żyje i działa w cieniu marszałka. Gubernatorzy cywilni, dowódcy armii i marynarki są zgodni co do tego, że tylko jeden człowiek ma prawo występować w Afryce Północnej w jego imieniu. Jest nim Darlan. Nawet Giraud, który od czasu gdy pierwsze konferencje sprowadziły go z powrotem na ziemię, stał się naszym zaufanym doradcą i zdecydowanym przyjacielem, uznaje ten przemożny wzgląd i zgodnie z tym zmodyfikował swoje intencje. Opór, jaki początkowo napotkaliśmy, był wywołany tym, że wszyscy wojskowi, niezależnie od rangi, sądzili, iż życzy go sobie marszałek. Dlatego też zarzuca się Giraudowi, że wzywając do niestawiania oporu naszemu lądowaniu w pewnej mierze okazał brak zdyscyplinowania. Generał Giraud rozumie ten powszechny stosunek do jego osoby i, co więcej, wydaje się, że nawet do pewnego stopnia uznaje go za słuszny. Wszyscy zainteresowani wyrażają gotowość udzielenia nam pomocy pod warunkiem, że Darlan każe im tak uczynić, ale nie mają zamiaru słuchać nikogo innego. Admirał Esteva w Tunisie mówi, że przyjmie rozkazy od Darlana. Nogues zaprzestał walk w Maroku na rozkaz Darlana. Nie da się uniknąć uznania pozycji Darlana pod tym względem. inwazja na Afrykę 159 Głównym punktem porozumienia jest to, że Francuzi uczynią wszystko, co będzie w ich mocy, by pomóc nam w zajęciu Tunisu. Zostanie zorganizowana grupa, mająca zadanie zmontowania skutecznej współpracy i rozpoczęcia pod kierownictwem Girauda reorganizacji wybranych oddziałów wojskowych, które wezmą udział w wojnie. Zastosuje ona wszelkie możliwe środki w celu uzyskania floty tulońskiej. Udzielimy jej poparcia w sprawowaniu władzy i pacyfikowaniu kraju oraz w wyposażeniu wybranych jednostek. Szczegóły są jeszcze przedmiotem dyskusji. Nasza nadzieja na szybkie zdobycie Tunisu i uzyskanie poparcia ludności nie może być urzeczywistniona, jeśli nie zostanie zaakceptowane ogólne porozumienie, w myśl zasad nakreślonych wspólnie z Darlanem i innymi osobistościami, które kierują machiną administracyjną na tym terenie i sprawują władzę nad plemionami tubylczymi w Maroku. Giraud rozumie obecnie, że sam niczego nie dokona nawet przy poparciu aliantów. Z radością przyjął od Darlana stanowisko dowódcy francuskich sił zbrojnych w Afryce Północnej. Zgadza się, by nie wymieniać jego nazwiska przed upływem kilku dni. Bez silnego rządu francuskiego zmuszeni bylibyśmy uciec się do okupacji wojskowej. Strata czasu i zasobów byłaby w takim wypadku olbrzymia. W samym Maroku dla utrzymania plemion w ryzach trzeba będzie, zdaniem generała Pattona, użyć 60 000 żołnierzy alianckich. Biorąc pod uwagę wpływ, jaki zamieszki wśród plemion mogłyby wywrzeć na Hiszpanię, możecie sobie przedstawić, jaki orzech mamy do zgryzienia25. W czasie długotrwałych pertraktacji Darlan ani razu nie powiedział definitywnie, że może sprowadzić flotę francuską na naszą stronę. Uważał za rzecz zupełnie możliwą, iż wobec braku paliwa oraz w wyniku zamieszania i niepewności panującej w południowej Francji dowódca floty nie podejmie próby wyprowadzenia okrętów na morze i nie połączy się 7< nami, stwierdzał jednak z całą pewnością, że admirał francuski w Tulonie nigdy nie pozwoli, by jego okręty dostały się w ręce Niemców. Stale to powtarzał, a późniejszy bieg wypadków w pełni potwierdził słuszność jego twierdzenia20. Z drugiej strony Darlan był pewny, że admirał Jean Pierre Esteva, dowodzący wojskiem w Tunisie, postąpi tak jak reszta wyższych funkcjonariuszy w Afryce Północnej i podporząd- 160 Krucjata w Europie kuje się wszelkim rozkazom przez niego wydanym. Pierwszą przeszkodą, jaka pokrzyżowała jego nadzieje, były przeciągające się pertraktacje w Algierze. Wywołało to wątpliwości u admirała Estevy, który był co prawda poinformowany o charakterze rozmów prowadzonych w Algierze, otrzymał jednak równocześnie rozkazy z Vichy nakazujące stawianie oporu sojusznikom oraz, jak nas zawiadomiono, wpuszczenie Niemców na swój teren 27. Dowódcy wojskowi w tym rejonie, generał Louis Marie Koeltz w Algierze i Louis Jacąues Barre w Tunisie, rawinież byli niezdecydowani, a poza tym powiadomiono nas, że generał Koeltz stanowczo sprzeciwiał się wszelkim układom z aliantami. W tym stanie niepewności i wątpliwości Niemcy rozpoczęli lądowanie w Tunisie. Pierwszy kontyngent niemiecki przybył drogą powietrzną 9 listopada po południu. Od tej chwili Niemcy przysyłali wciąż nowe posiłki 28, gdy zaś osiągnięto prowizoryczne porozumienie z Dar łanem w Algierze, admirał Esteva pozbawiony był już możliwości samodzielnego działania. W ostatniej rozmowie telefonicznej, jaką przeprowadził z pewnym wyższym funkcjonariuszem w Algierze, powiedział: „Teraz mam już strażnika". Zrozumieliśmy, że Niemcy trzymają go faktycznie jako zakładnika. Równocześnie zarówno generał Koeltz, jak generał Barre bez zastrzeżeń podporządkowali się rozkazom Darlana, a zwłaszcza pierwszy stał się doskonałym dowódcą wojsk sojuszniczych. Po otrzymaniu mojej depeszy w Waszyngtonie i Londynie oba rządy zapewniły nasze dowództwo, że w pełni rozumieją gnębiące nas zagadnienia. Oba rządy poinformowały mnie, że udzielą poparcia umowie tak długo, jak długo Francuzi .ściśle będą przestrzegać jej warunków i do chwili gdy walki w Afryce zostaną zakończone29. Osiągnięte porozumienie niewiele oczywiście miało wspólnego z tym, jakie planowaliśmy w Londynie. Nasze rządy pomyliły się jednak nie tylko co do osób i ich wpływu w Afryce Północnej. Były one przekonane, że ludność francuska w tych rejonach nienawidzi rządów Yichy i hitlerowców i gorąco powita wszelkie wojska sojusznicze, którym uda Inwazja na Afryką 161 się umocnić w kraju, jako wybawicieli. Pierwsze bombardowanie Algieru przez Niemców - - a było ich wiele — dowiodło, że tego rodzaju założenia były błędne. Istnieli oczywiście patrioci, a po zwycięstwie w Tunisie licziba ich wzrosła, lecz w pierwszych dniach niepewności i nocnych bombardowań dochodziły mnie stale wieści o nastrojach nurtujących społeczeństwo, wieści wyrażające się v» stwierdzeniu: „Po co ściągnęliście nam na głowę tę wojnę? Było nam dobrze aż do chwili, gdy przybyliście tutaj, by nas wszystkich wymordować'*. W ostatnim meldunku, napisanym po zakończeniu kampanii, generał Andersen w następujący sposób opisał początkową postawę ludności: ...Wielu burmistrzów, zawiadowców stacji i kierowników poczt oraz innych urzędników na kluczowych stanowiskach, z którymi mieliśmy styczność w toku naszej ofensywy (na przykład początkowo głównym środkiem łączności z moimi jednostkami pierwszego rzutu i z kwaterą główną aliantów był cywilny telefon) traktowało nas chłodno i niechętnie angażowało się jawnie, kilku zaś ustosunkowało się wręcz wrogo. Mogę zaryzykować ogólne twierdzenie, że początkowo sytuacja w armii przedstawiała się następująco: starsi oficerowie wahali się i bali osobistego zaangażowania, młodsi — w zasadzie byli za udzieleniem pomocy aliantom, żołnierze — czekali na rozkazy. Jeśli idzie o ludność cywilną, to Arabowie wykazywali obojętność lub wrogie nastawienie, Francuzi byli przychylni, lecz apatyczni, władze administracyjne --w zasadzie nieprzyjazne. W sumie nie byłem zbytnio przekonany o bezpieczeństwie moich małych izolowanych sił na wypadek poważniejszej porażki'M. Jakże dalekie było to od panującego w kołach rządowych przekonania, że ludność Afryki Północnej zorganizuje po naszym pojawieniu się spontaniczne powstanie przeciwko opanowanym przez hitlerowców władzom Yichy! Dzięki objęciu w Afryce Północnej administracji francuskiej przez Darlana oraz jego wpływom we Francuskiej Afryce Zachodniej w rękach sojuszników znalazł się wkrótce poważny ośrodek - - Dakar31. Gubernatorem tej części Afryki oył Pierre Boisson, stary żołnierz, który w pierwszej wojnie - Krucjata w Europie 162 Krucjata w Europie światowej stracił jedną nogę i słuch i niewątpliwie z całego serca nienawidził wszystkiego, co niemieckie. Był on fanatycznie oddany Francji i za jedyny swój obowiązek uważał zachowanie Francuskiej Afryki Zachodniej dla imperium francuskiego. W pierwszym okresie wojny odparł on próbę dokonania inwazji przez wojska brytyjskie i oddziały Wolnej Francji32 oświadczając, że będzie walczył przeciwko każdemu, kto zaatakuje strefę jego władzy. Jednakże po inwazji Niemców na południową Francję oświadczył, że gotów jest przyjmować moje wojskowe rozkazy za pośrednictwem Darlana, ale nikogo poza mną słuchać nie będzie. Ponieważ Dakar znajdował się wówczas poza granicami terytorialnymi mojego teatru wojennego, w którym i tak miałem dość spraw związanych z prowadzeniem kampanii, a także w związku z tym, że amerykańska i brytyjska prasa poważnie niepokoiły się porozumieniami wojskowymi, jakie zawarłem z Darlanem, przypomniałem moim przełożonym, iż nie jestem upoważniony do omawiania z Boissonem. sprawy ogólnej kapitulacji i nie uczynię tego — chyba że otrzymam wyraźny rozkaz. Zameldowałem im jednak, że Dakar mogę mieć 'bez najmniejszych trudności, i przekazałem słowa Boissona 33. W odpowiedzi otrzymałem pospieszny rozkaz opanowania Francuskiej Afryki Zachodniej dla aliantów, podobnie jak to uczyniłem w Afryce Północnej 34. Moja decydująca konferencja z gubernatorem Boissonem miała niemal że dramatyczny przebieg. Trzeba było omówić szereg ważnych szczegółów. W Afryce zachodniej znajdowali się w tym czasie internowani marynarze brytyjscy, których przywieziono tutaj z okrętów zatopionych podczas wojny. Władze brytyjskie domagały się natychmiastowego zwolnienia ich, na co z kolei Boisson odpowiadał żądaniem natychmiastowego zaprzestania propagandy radiowej Wolnej Francji z terenów graniczących z Afryką zachodnią. Twierdził, że propaganda stale oskarża zarówno jego, jak rząd o wszelkiego rodzaju zbrodnie i przyczynia mu kłopotów z tubylcami. Jego zdaniem, rząd brytyjski powinien z miejsca nakazać przerwanie jej. Powstawały jeszcze inne podobne sprawy, ale Inwazja na Afrykę 163 żadna z nich nie została wyszczególniona w dokumencie, który mieliśmy podpisać. Przy rozmowach obecni byli: admirał Darlan i inni oficerowie francuscy, Murphy oraz kilku członków mego sztaibu. W miarę jak rozmowy postępowały, uczestnicy stawali się coraz bardziej podnieceni. Francuzi mówili wszyscy równocześnie. W końcu wziąłem gubernatora Boissona, który rozumiał trochę po angielsku, na bok, by pomówić z nim osobiście. Oto w ogólnych zarysach treść tego, co mu powiedziałem: „Gubernatorze, nie ma żadnej możliwości, bym mógł panu dokładnie powiedzieć, jak postąpi rząd brytyjski, podobnie jak nie mogę panu powiedzieć, co zrobi rząd amerykański. Natomiast mogę panu oświadczyć z całą pewnością: oba rządy poleciły mi podpisać z panem układ, przewidujący w zasadzie przystąpienie Francuskiej Afryki Zachodniej wraz z Afryką Północną do wojny przeciwko Osi. Oba rządy oświadczyły, że nie będą się wtrącały do zarządzeń miejscowych władz. Oczekują one od pana współpracy w takim zakresie, w jakim jej się oczekuje w każdym przyjaznym terenie, a tego rodzaju postulat obejmuje natychmiastowe zwolnienie wszystkich naszych obywateli obecnie internowanych na pana terenie. Oba rządy będą usiłowały powstrzymać wszelką propagandę skierowaną przeciw panu i pana reżimowi. Niewątpliwie postarają się one użyć swych wpływów, by współpracujące organizacje, włączając w to wojska Wolnej Francji pod dowództwem generała de Gaulle'a, również zaprzestały tego rodzaju działalności. Jest jednak rzeczą jasną, że nie mogą oAe wydawać w tej sprawie rozkazów generałowi de Gaulle'owi. Chcemy wykorzystać szlaki lotnicze biegnące przez pana teren i chcemy mieć pana po naszej stronie — no, i chcielibyśmy mieć to wszystko szybko. Załatwienie każdego z tych drobnych szczegółów wymagałoby wielu tygodni, a my nie mamy chwili do stracenia. Jeśli pan podpisze porozumienie, dam panu żołnierskie słowo honoru, że uczynię wszystko, co w ludzkiej mocy, by ogólne założenia naszego układu realizowane były na zasadzie współpracy, podobnie jak to sig dzieje w Afryce Północnej. Jak długo oba 164 Krucjata w Europie rządy utrzymają mnie na obecnym stanowisku, może pan być pewny, że duch naszego porozumienia nigdy nie zostanie pogwałcony przez aliantów". Boisson bez słowa podszedł do mego stołu i podczas gdy w innych kątach pokoju trwały jeszcze debaty, usiadł i złożył swój podpis pod dokumentem35. Gdy podpisał, zapytałem go: „Gubernatorze, kiedy samoloty nasze mogą rozpocząć użytkowanie lotniska w Dakarze?" Spojrzał na mnie i z miejsca odpowiedział po francusku: „Ależ od razu". W dalszym ciągu rozmowy Boisson podkreślił znaczenie, jakie przywiązuje do mej żołnierskiej obietnicy unikania niepotrzebnych zakłóceń w funkcjonowaniu francuskiej administracji w Afryce zachodniej i udzielenia pomocy w dziele reorganizacji armii francuskiej w celu umożliwienia jej udziału w wojnie po naszej stronie. Oczywiście można było problem francuski — w tej postaci, w jakiej wówczas istniał — znacznie uprościć. Jednakże tylko cierpliwość i stanowczość mogły nam zjednać cennych, demokratycznych sojuszników. Metody gwałtu bowiem i brak poszanowania dla odczuwanego przez Francuzów upokorzenia wywołałyby jedynie niezgodę i słuszne oskarżenie, że zachowujemy się jak hitlerowcy. Dlatego też dzięki sile naszego oręża i pogodzeniu się z tymczasową francuską administracją w Afryce Północnej wszelkie walki na całym terenie, włączając w to teren na zachód od Algieru, zostały przerwane 12 listopada. Na odcinku wschodnim, w Tunezji, sprawy przedstawiały się inaczej. ROZDZIAŁ SIÓDMY ZIMA W ALGIERZE Najskromniejszym celem, jaki stawialiśmy sobie podczas inwazji na Afrykę Północną, było opanowanie głównych portów między Casablanką a Algierem. Chcieliśmy w ten sposób uniemożliwić mocarstwom Osi użycie ich jako baz dla okrętów podwodnych i rozpoczęcie stamtąd operacji w kierunku wschodnim ku wojskom brytyjskim na pustyni. Zwycięstwa odniesione w pierwszych kilku dniach zapewniły osiągnięcie podstawowych celów, po czym natychmiast skupiliśmy uwagę na wyznaczonym nam szerszym zadaniu, a mianowicie na współpracy z wojskami generała Harolda R. L. G. Alexandra, znajdującymi się wówczas w oclległości 1200 rn.il, na przeciwnym krańcu basenu śródziemnomorskiego. Mieliśmy wspólnie zlikwidować wszystkie wojska nieprzyjacielskie w Afryce Północnej i przywrócić śródziemnomorskie szlaki dla żeglugi aliantów. 23 października generał Alexander w Egipcie wydał brytyjskiej 8 armii, którą dowodził generał Bernard L. Montgomery, rozkaz do natarcia na nieprzyjaciela pod El Alamein l. W niespełna dwa tygodnie nieprzyjaciel uciekał na łeb na szyję w kierunku zachodnim gorączkowo ścigany przez zwycięskich Brytyjczyków. Było rzeczą oczywistą, że gdyby udało nam się przeciąć linie komunikacji nieprzyjaciela, to taktyczne zwycięstwo 8 armii przyniosłoby nam jeszcze większe korzyści strategiczne. Lotnictwo i marynarka Anglików, stacjonujące w Egipjcie i na Malcie, uniemożliwiały Osi praktyczne wykorzystanie^ 166 Krucjata w Europie linii komunikacyjnych prowadzących przez Morze Śródziemne na wschód od Trypolisu. Okupując Francuską Afrykę Północną na zachód od Bony tym samym ustanowiliśmy zachodnią granicę morskich obszarów, do których mocarstwa Osi miały dostęp. Tak więc Hitler i Mussolini, pragnąc wesprzeć Rommla, mogli korzystać jedynie z portów leżących między Boną w Tunezji a Trypo-lisem ,w północno-zachodniej Libii. Każde posunięcie sojuszników, z któregokolwiek skrzydła, groziłoby zacieśnieniem kanału zaopatrzenia Osi, dalszy zaś rozwój tego procesu musiałby doprowadzić do zupełnej jego likwidacji. Nieprzyjaciel miał jeszcze dość silne lotnictwo na Sycylii, Pantellarii i w południowych Włoszech, by uniiemożliwdć aliantom posuwanie się morzem w tym obszarze. Po to, by do końca przeciąć jego Unie komunikacyjne, należałoby posuwać się drogą lądową, co wymagałoby stałej rozbudowy wysuniętych baz lotniczych i potencjału lotniczego. Niewątpliwie najważniejszymi portami afrykańskimi, jakimi w tym czasie dysponowały mocarstwa Osi, były Bizerta i Tunis oraz porty drugorzędne Sfaks i Gabes leżące dalej na południe. Sam Trypolis, choć był dość dobrym portem, miał tę wadę, że okręty Osi musiały tu przepływać niemal bezpośrednio pod działami Malty, gdzie brytyjskie lotnictwo stawało się dostatecznie silne, by zadawać poważne ciosy. Oczywiście szybkie zagarnięcie Tunisu i Bizerty niemal zupełnie zahamowałoby dalszą wysyłkę posiłków dla armii nieprzyjacielskich w Afryce, a tym samym przyspieszyłoby ich zniszczenie. Wobec tego naszym głównym celem operacyjnym było pospieszne zdobycie północnej Tunezji. Pamiętaliśmy o tym przy każdym posunięciu — wojskowym, gospodarczym czy też politycznym. Czy to w zwycięstwach, czy w porażkach, przy wielkich trudnościach będących udziałem żołnierza w polu — na każdym kroku cel ten nam przyświecał i wierzyliśmy głęboko, że jego osiągnięcie będzie oznaczało klęskę Osi w Afryce. Pierwszy krok zrobiliśmy w połowie listopada, gdy przebywaliśmy jeszcze w Algierze, domagając się od Dar lana, by rozkazał Francuzom przerwanie walki przeciwko nam i współpracę z nami. Brytyjska armia generała Andersena została specjalnie zorganizowana do kampanii w kierunku wschodnim, z Algieru jako bazy wypadowej2. Andersenowi polecono prowadzenie operacji zgodnie z planem i zdobycie za wszelką cenę, z możliwie najmniejszym opóźnieniem, Bizerty i Tunisu. Napotkał on jednak bardzo wielkie trudności. Po pierwsze, siły jego były pod każdym względem niedostateczne. Brak transportu morskiego nie pozwolił nam na sprowadzenie ze sobą takiej ilości wojsk, która rozwiązałaby problem ów szybko i sprawnie. Plany generała Andersena musiały wobec tego opierać się raczej na szybkości działania i odwadze aniżeli na liczebności. Drugą trudność stanowił poważny brak mechanicznych środków transportowych 3. Sprawa była tym poważniejsza, że jednotorowa linia kolejowa biegnąca od Algieru na wschód do Tunisu, czyli na odległości tak wielkiej jak od Nowego Jorku do Cleveland, nie przedstawiała większej wartości. Trzecim poważnym zagadnieniem były warunki atmosferyczne. Zaskoczyły nas przedwczesne deszcze, ponieważ zaś żadne z rozproszonych w terenie lotnisk, które zamierzaliśmy wykorzystać, nie mogło się pochlubić betonowanym pasem startowym, nasze skromne lotnictwo przez szereg dni znajdowało się w bardzo opłakanej sytuacji i stało się niemal zupełnie bezsilne. Nieprzyjaciel był w znacznie lepszej sytuacji, ponieważ jego wielkie lotniska w Tunisie i Bizercie nadawały się do wykorzystania przy każdej pogodzie. Przeszkodę stanowiło również to, że wojska nieprzyjacielskie, stacjonowane na Sycylii i we Włoszech, znajdowały się w pobliżu rejonu tunezyjskiego. W dniu rozpoczęcia naszego lądowania w północno-zachodniej Afryce mocarstwa Osi zaczęły pospiesznie kierować oddziały do Tunezji i szybko je wzmacniać. Inna jeszcze trudność powstawała w związku z nieskry-stalizowaną postawą wojsk francuskich znajdujących się 168 Krucjata w Europie w rejonie między Constantine a Tunisem. Dowodził nimi generał Barre i w chwili gdy generał Anderson rozpoczynał swe natarcie, nie było jeszcze wiadomo, czy wojska te i ludność miejscowa stawią czynny opór, czy też zachowają neutralność, czy wreszcie będą mu pomagały w jego marszu na Tunezję. W takich warunkach jedynie bezwzględnie zdyscyplinowany i śmiały dowódca podjąłby się bez słowa sprzeciwu tego rodzaju operacji, jaką kazano przeprowadzić generałowi An-dersonowi. W odpowiedzi na moje naglące rozkazy rozpoczął on kampanię 11 listopada natychmiast po wylądowaniu. Pamiętając o tym, że generał Anderson sam przecież był Anglikiem i dowodził wojskami niemal bez wyjątku brytyjskimi, zawsze uważałem za rzecz niezwykłą, iż ani razu nawet ani jednym słowem nie zaprotestował przeciw tak autorytatywnym rozkazom wydanym przez Amerykanina. Był to prawdziwy sprzymierzeniec i odiwiażny żołnierz. Z Algieru skierował swe wojska na wschód drogą lądową i morską i serią błyskawicznych ruchów zajął porty Dżidżeli, Philippe-ville i Bonę posuwając się równocześnie w głąb lądu w celu zdobycia miast Setif i Constantine 4. Lotnictwo i okręty podwodne Osi bez przerwy zadawały straty naszej komunikacji morskiej i powodowały szkody w małych portach, które udało nam się zagarnąć; jednakże flota wojenna pod dowództwem admirała Cunninghama nie zawahała się nawet przez chwilę udzielając pełnego poparcia operacji; nie zawahał się też generał Anderson kontynuując swe natarcie mimo napotkanych niebezpieczeństw. Brytyjska l armia w dalszym ciągu nacierała z kierunku Bona—Constantine na wschód, przez Suk Ahras i Suk el-Arba, gdzie wreszcie po raz pierwszy zetknęła się z wojskami lądowymi nieprzyjaciela 5. 28 listogada przeniosłem sztab z Gibraltaru do Algieru, wykorzystując podróż dla rozpoczęcia inspekcji naszych wojsk i wyposażenia. Na lotnisku w Oranie zetknąłem się bezpośrednio z warunkami, które miały nas prześladować przez całą tę gorzką zimę. Wylądowaliśmy na pasie startowym o twardej nawierzchni, nie mogliśmy jednak z niego skołować, Zir>w \c Algierze 15 listop Tebessa c i D ~7 AO OFoid Sidi-DU-Z.id^ LISTOPADOWY WYŚCIG DO TUNISU V Desanty powietrzne Niemieckie Imię zaopatrzenia 2 S/cyl Po/yc. brytyjskie w ciqgu lonccntfacji wojsk francuskich 25 50 170 Krucjata w Europie ponieważ dookoła było bezdenne błoto. Dopiero gdy pojawił się olbrzymi traktor i żołnierze zaczęli podkładać deski pod koła naszej „fortecy", popchnięto nas kilka kroków, tak że nadlatujące samoloty mogły lądować. W operacjach taktycznych panował zastój, wobec czego poranek spędziłem na badaniu zagadnień zaopatrzenia, zakwaterowania i żywności. Przy tej właśnie okazji poznałem podpułkownika Laurisa Norstada, młodego oficera lotnictwa, którego bystrość umysłu, inteligencja i charakter zrobiły na mnie tak wielkie wrażenie, że już nigdy potem nie traciłem go z oka. Był on i jest w dalszym ciągu jednym z tych rzadko spotykanych ludzi, których możliwości nie mają granic. Gdy wieczorem, przybyłem do Algieru, stwierdziłem, te wydane uprzednio rozkazy w sprawie wsparcia armii brytyjskiej generała Andersona wszelkimi amerykańskimi kontyngentami, jakie można było sprowadzić z Oranu, nie zostały w pełni zrozumiane ani też energicznie wykonane. W sztabie zastałem generała brygady Lunsforda E. Olivera, dowódcę zgrupowania bojowego „Bu stanowiącego część amerykańskiej l dywizji pancernej. Przeprowadził on rekonesans frontu, stwierdził, że komunikacja kolejowa nie może zapewnić dostatecznie szybkiego ruchu na teren walk i starał się uzyskać pozwolenie na wysłanie części swego zgrupowania transporterami półgąsienicowymi przez siedmiusetmilowy szlak między Oranem a Suk el-Arba. Oficer sztabu, do którego się zwrócił, znał dobrze techniczne właściwości transporterów i nie chciał wydać pozwolenia na tej podstawie, że przemarsz taki skróciłby przewidywany żywot tego pojazdu o połowę! Nie można było winić młodego oficera sztabu za tak niezwykłą postawę. W czasie pokoju wbijano mu wiecznie do głowy, że trzeba oszczędzać, unikać marnotrawstwa. Wiedział dobrze, że szkolenie w czasie pokoju możliwe jest jedynie, gdy nie pociąga za sobą nadmiernych kosztów. Nie pogodził się jeszcze z okrucieństwem wojny, nie uświadomił sobie, że wojna jest równoznaczna z marnotrawstwem, i nie rozumiał, że każde działanie pociąga za sobą wydatki. Zagadnienie polega na tym, jak gospodarować posiadanymi zasobami, aby uzyskać Zima w Algierze 171 jak najlepsze wyniki. Z chwilą gdy metoda zostanie ustalona, wówczas zasobami należy dysponować szczodrze, szczególnie gdy miarą ich wartości jest życie ludzkie. Stanowczość generała Olivera, jego pragnienie wzięcia udziału w bitwie, prośba o pozwolenie podjęcia raczej wyczerpującego marszu aniżeli przyjęcia łatwej decyzji zwalniającej go od wszelkiej odpowiedzialności wywarły na mnie ogromne wrażenie. Po otrzymaniu rozkazów, których się domagał, w przeciąga pięciu minut był w drodze. Tejże nocy, podobnie jak w ciągu nocy następnych, Algier był bez przerwy bombardowany6. Samoloty Luftwaffe przybywały wprawdzie za każdym razem w niezbyt wielkich ilościach, ale nieustający hałas nie pozwalał nam. zasnąć, co już wkrótce odmalowało się na twarzach sztabowców. Głównym celem nalotów były okręty w porcie znajdującym się w odległości ćwierć mili od naszego hotelu, bomby jednak spadały również .w mieście i spowodowały pewne straty oraz wiele zamieszania. Organizacja obrony przeciwlotniczej posuwała się pomału. Jeden z naszych okrętów, trafiony przez okręt podwodny, wiózł większość sprzętu do technicznej organizacji systemu alarmowania i kontroli, niezbędnego dla myśliwców. Jednakże pod koniec miesiąca uzupełniliśmy częściowo nasze braki, a Luftwaffe, po paru solidnych ciosach, zaprzestała ataków na nasze główne porty, ograniczając się jedynie do tchórzliwych i niespodziewanych napadów. Pewnej nocy przekonaliśmy się naocznie, że załogi bombowców nieprzyjacielskich nabrały właściwego respektu dla naszej obrony przeciwlotniczej. Przechwyciliśmy meldunek radiowy dowódcy eskadry bombowców do swej bazy. Brzmiał on: „Bomby zrzucone na Algier zgodnie z rozkazem". Myśmy jednak wiedzieli, że Niemcy zrzucili swe bomby do morza, o trzydzieści mil od brzegu, ponieważ jeden z naszych samolotów wtedy właśnie natknął się na nich. Tego rodzaju dowody osłabienia ducha bojowego nieprzyjaciela rozpowszechnialiśmy wśród naszych żołnierzy. Miało to zadziwiające skutki. 172 Krucjata w Europie Zaledwie po trzech dniach intensywnej pracy w sztabie wyruszyłem samochodem na front zabierając ze sobą generała Clarka. Ponieważ nieprzyjaciel panował w powietrzu, podróż na każdym odcinku frontu była przedsięwzięciem podniecającym. Obserwatorzy bacznie pilnowali nieba, a pojawienie się jakiegokolwiek samolotu stawało się sygnałem do porzucenia samochodów i ukrycia się. Czasami oczywiście okazywało się, że był to nasz samolot — ale nie mogliśmy pozwolić sobie na dalszą jazdę licząc na to, że tak właśnie będzie. Wszyscy staliśmy się nie najgorszymi ekspertami w rozpoznawaniu samolotów, nie spotkałem jednak nigdy człowieka, który potrafiłby dokonać tego z odległości tak dokładnie, by sąd jego był miarodajny. Kierowcy ciężarówek, saperzy, artylerzyści, a nawet piechota w rejonach frontowych musieli stale zachowywać czujność. Bardzo im się to nie podobało, co też znajdowało wyraz w stałych narzekaniach: ;,Gdzie jest to nasze przeklęte lotnictwo? Dlaczego widzimy tylko «szwabów»"? Gdy nieprzyjaciel ma przewagę w powietrzu, nic nie powstrzyma wojsk lądowych od wyzwisk pod adresem , „awiatorów". Andersena odnaleźliśmy za Suk Ahras. Zanim jeszcze dotarliśmy do tej miejscowości, znaleźliśmy się w strefie, w której wszystko wokół nas świadczyło o nieustannych ciężkich bojach. Każda rozmowa po drodze przynosiła zadziwiająco przesadne wiadomości. ,,Bedża została doszczętnie zbombardowana", ,,Nikt żywy nie uchowa się na następnym odcinku tej drogi", „Nasze wojska będą musiały się wycofać; ludzie nie mogą istnieć w takich warunkach". Mimo to jednak nastroje były w zasadzie dobre. Przesada oznaczała jedynie, że rozmówca chciałby dać do zrozumienia, iż przeszedł przez najstraszliwsze piekło, ale na myśl mu w ogóle nie przychodziło, by zmyć się z frontu. Żołnierze i dowódcy nie mieli doświadczenia, ale nawet najbardziej doświadczeni w boju weterani nie mogli okazać większej odwagi, śmiałości i energii aniżeli żołnierze Ander-sona. Warunki fizyczne były niemal nie do wytrzymania. Błoto stawało się z dnia na dzień głębsze ograniczając wszelkie Zima w Algierze 173 operacje do dróg, których dłuższe odcinki przestały zresztą faktycznie istnieć. Na wyżynie tunezyjskiej zaczynały się już chłodne dni. Dostarczanie zaopatrzenia i amunicji stawało się herkulesowym wysiłkiem. Mimo tych wszystkich przeszkód i mimo słabości Andersona — cała jego armia liczyła zaledwie trzy brygady piechoty i brygadę przestarzałych czołgów -przebijał się on przez Suk el-Chemis, Bedżę i w końcu dotarł do punktu, z którego widział przedmieścia Tunisu7. Dzień po dniu, po nawiązaniu pierwszej styczności bojowej, walki stawały się coraz bardziej zacięte, coraz trudniejsze, a nieprzyjaciel znacznie szybciej zasilał swe wojska aniżeli my nasze. Postanowiłem od razu, że bez względu na ryzyko grożące nam w związku z osłabieniem naszych tyłów należy wzmocnić Andersona. Brak środków transportu pozwalał jedynie na poruszanie się drobnymi grupami. Nawet najmniej doświadczony rekrut rozumiał, z jakim niebezpieczeństwem związane jest tego rodzaju dostarczanie posiłków. Nie brakło doradców, którzy przestrzegali mnie przed reakcją opinii publicznej na „rozpraszanie" armii amerykańskiej! „W jaki sposób — pytano mnie często — zdobył sobie Pershing sławę wi pierwszej wojnie światowej?" Doradcy ci zapominali jednak o słynnych słowach Pershiniga, wypowiedzianych w chwili gdy sojusznicy znaleźli się w obliczu krytycznej sytuacji w marcu 1918 roku. W owym czasie rozumiejąc, o jak wielką stawkę idzie gra, odroczył on zebranie i ostateczne skompletowanie armii amerykańskiej i rzekł do Focha: „Każdy żołnierz, każde działo, wszystko, co posiadamy, należy do pana i może pan z tym robić, co pan uważa za stosowne". Zdawałem sobte sprawę z tego, że tu, w Tunezji, na małą skalę znajdujemy się w sytuacji jaskrawo przypominającej kryzys w 1918 roku. Gotów byłem przyjąć wszelką późniejszą krytykę, gdyby tylko wojskom aliantów udało się ofiarować naszym narodom Tunis jako podarek noworoczny! Ryzyko było wielkie, ale czekająca nas wygrana tak atrakcyjna, że zapomnieliśmy o wszelkiej ostrożności i staraliśmy się ściągnąć do generała Andersona wszystkich żołnierzy 174 Krucjata w Europie z teatru działań. Wciąż jeszcze istniała obawa, że Niemcy mogą rzucić swe lotnictwo przez Pireneje do Hiszpanii i zaatakować nas od tyłu. Mimo to jednak na początek lotnictwo amerykańskie otrzymało rozkaz przebazowania się możliwie daleko w kierunku wschodnim, tak by włączyć się do walki powietrznej w celu wsparcia generała Andersena i pomóc w przecięciu szlaków morskich Osi pomiędzy Tunisem a Włochami 8. Oznaczało to radykalną zmianę dawnego planu, przewidującego utrzymanie lotnictwa amerykańskiego na zachodnim krańcu basenu śródziemnomorskiego. W wyniku tych przesunięć lotnictwo amerykańskie znalazło się w bezpośredniej bliskości brytyjskich sił powietrznych, co zmuszało nas do codziennej koordynacji działań. Generała Spaatza zostawiłem w Anglii. Obecnie wezwałem go do przejęcia tego specjalnego zadania. Po prostu zaimprowizowaliśmy machinę doiwódczą, a generałowi Spaatzowi nadaliśmy tytuł ,,zastępcy naczelnego dowódcy do spraw lotnictwa". Dowódcą amerykańskiego lotnictwa w Afryce Północnej był początkowo generał major James Doolittle, który wsławił się jako dowódca rajdu na Tokio. Była to osobistość niezwykle dynamiczna — skoncentrowany ładunek energii. Nie od razu pogodził się ze swą rolą amerykańskiego dowódcy sił powietrznych, która uniemożliwiała mu osobiste wyprawy na myśliwcu przeciw nieprzyjacielowi. Miał on jednak wielką zaletę, a mianowicie umiejętność wykorzystania zdobytego doświadczenia. Doolittle stał się jednym z naszych naprawdę doskonałych dowódców. Tak. więc przez cały koniec listopada i początek grudnia wzmacnialiśmy stopniowo nasze pozycje na wschodzie, głównie przy pomocy wojsk amerykańskich. Ze względu na poważny charakter walk i na brak transportu nie mogliśmy jednak czekać, aż uda nam się sprowadzić jakąś jednostkę w komplecie lub skoncentrować przed wprowadzeniem do boju; gdyby nie udało nam się zająć Tunisu, musielibyśmy za tego rodzaju postępowanie drogo zapłacić. Generał Ander-son otrzymał wyraźny rozkaz osiągnięcia swego celu za wszelką cenę, zanim pogarszająca się pogoda i wzmocnienie Zima w Algierze 175 wojsk Osi nie zmuszą nas do rozpoczęcia długotrwałej kampanii zimowej w tak nie zachęcających i niegościnnych warunkach. Z Oranu sprowadziliśmy część amerykańskiej l dywizji pancernej i część l dywizji piechoty. Amerykańska 34 dywizja została rozmieszczona wzdłuż linii komunikacyjnych w celu ochrony kluczowych punktów i zapewnienia bezpieczeństwa tego rozległego terenu, w którym inaczej bylibyśmy zupełnie bezbronni. Wojsk sojuszniczych mogliśmy używać do tego celu jedynie w najważniejszych punktach, a ponieważ nieprzyjaciel szybko przeszedł do systematycznego sabotażu, zrzucając w nocy spadochroniarzy, to tam gdzie chodziło o ochronę setek kanałów, mostów, tuneli i tym podobnych miejsc, w których kilku zdeterminowanych ludzi mogło niemal kompletnie uszkodzić nasze linie komunikacyjne, musieliśmy zdać się na oddziały francuskie. Odwaga, pomysłowość i wytrzymałość, przejawiane codziennie w niezwykły zaiste sposób, nie mogły podołać kombinacji trzech czynników: nieprzyjaciela, pogody i terenu. W pierwszych dniach grudnia nieprzyjaciel miał już dostatecznie silne jednostki pancerne, by rozpocząć lokalne wprawdzie, lecz ostre kontrataki. Musieliśmy wycofać się z naszych najbardziej wysuniętych pozycji leżących na wprost Tunisu. Gdy tylko zaprzestaliśmy ataków, sytuacja w północnej Tunezji zmieniła się na naszą niekorzyść nawet z punktu widzenia obrony. Na skutek błędu popełnionego w czasie lokalnego wycofywania się straciliśmy większość sprzętu zgrupowania bojowego „B" l dywizji pancernej9. Amerykański 18 pułk piechoty l dywizji piechoty poniósł poważne straty, jeden zaś z batalionów świetnego pułku brytyjskiego został niemal zupełnie rozbity10. Wkrótce potem generał Anderson doszedł do wniosku, że będzie musiał oddać Medżes el-Bab, węzeł drogowy i punkt styczności z siłami francuskimi na swym prawym skrzydle. Ponieważ miał to być kluczowy punkt dla podjęcia ofensywy, gdy będziemy w posiadaniu niezbędnych wojsk, nie pozwoliłem na to, biorąc na siebie osobistą odpo- 176 Krucjata w Europie wiedzialność za los załogi i skutki, jakie ewentualne jej zagarnięcie mogłoby mieć dla bezpieczeństwa dowództwaJ1. Wciąż jeszcze próbowaliśmy zorganizować natarcie. Dwadzieścia cztery godziny na dobę pracowaliśmy, by skoncentrować siły, które, jak sądziliśmy, przy pewnej chwilowej chociażby poprawie pogody, dałyby nam dobrą szansę zdobycia północno-wschodniej Tunezji, zanim wszelkie operacje nie ulegną beznadziejnej stagnacji. Jako datę naszego ostatecznego i najbardziej ambitnego natarcia wybraliśmy dzień 24 grudnia12. Wielkie nadzieje na zwycięstwo pokładaliśmy w chwilowej, stosunkowo dużej przewadze artylerii. Jednakże meldunki z frontu tunezyjskiego były przygnębiające. Pogoda miast się poprawić stawała się coraz gorsza. Coraz mniej było nadziei na podjecie ponownego natarcia. Postanowiłem nie rezygnować, dopóki osobiście nie będę przekonany o niemożliwości natarcia. Warunki atmosferyczne nie zezwalały na użycie samolotu, wobec czego 22 grudnia wybrałem się samochodem natrafiając zaraz po opuszczeniu Algieru na nędzne drogi. Nie przerywając podróży niemal ani na chwilę, rankiem 24 grudnia spotkałem się z generałem Andersonem w jego sztabie i z nim razem natychmiast wybrałem się do Suk el-Chemis 13. Znajdowało się tam dowództwo brytyjskiego V korpusu, który miał przeprowadzić natarcie. Korpusem dowodził oficer angielski, generał major C. W. Allfrey. Małe oddziały dokonały już wstępnych ruchów usiłując opanować ważne punkty przed rozpoczęciem wielkiego manewru, przewidzianego na następną noc. Deszcz nie przestawał padać. Wyruszyliśmy na rekonesans terenu, w którym wojska miały się posuwać, i wtedy to zaobserwowałem scenę, która, jak mi się zdaje, ostatecznie przekonała mnie o beznadziejności natarcia. W odległości jakichś trzydziestu stóp od szosy, na polu, na którym rosła chyba ozima pszenica, utkwił w błocie motocykl. Czterech żołnierzy usiłowało go wyciągnąć, ale mimo największych wysiłków udało im się jedynie samym ubabrać lepką mazią. W końcu musieli zrezygnować i zostawili motocykl tkwiący _____ __________177 jeszcze głębiej w błocie aniżeli w chwili, gdy zaczęli go wydobywać. Wróciliśmy do dowództwa, gdzie wydałem rozkaz bezterminowego odłożenia natarcia u. Była to decyzja bardzo gorzka. Natychmiast po jej powzięciu znaleźliśmy się w obliczu zagadnienia uporządkowania i wyprostowania naszych Unii, zebrania jednostek we właściwych formacjach, zgromadzenia lokalnych odwodów i ubezpieczenia naszego południowego skrzydła, tam gdzie teren pozwalał na prowadzenie operacji zimą. Wszystko to miał uczynić generał Anderson utrzymując równocześnie nasze dotychczasowe zdobycze i oczekując nastania lepszej pogody na wiosnę. W takich okolicznościach dowódca musi unikać nastrojów defetystycznych. Objawy zniechęcenia u dowódcy na .wysokim szczeblu w nieunikniony sposób błyskawicznie udzielają się całej jednostce i zawsze pociągają za sobą fatalne skutki. Było jednak rzeczą niezmiernie trudną okazywać jakiś szczególny optymizm w tej właśnie sytuacji. Już w połowie listopada wojska francuskie dzieliły z nami trudności utrzymując niepewną pozycję w górzystym masywie ciągnącym się na południe od Tunisu, gdzie warunki terenowe pozwalały im na skuteczną walkę pomimo zupełnego braku nowoczesnego sprzętu15. Po zrezygnowaniu z naszego planu natychmiastowego zdobycia Tunisu postanowiliśmy, że przedni skraj naszej obrony przebiegać będzie w ten sposób, by osłonić wysunięte lotniska znajdujące się w Thelepte, Youks-les-Bains i Suk el-Arba. Jak długo lotniska te były w naszym ręku, mogliśmy, dysponując coraz silniejszym lotnictwem, stale — a w każdym razie przty- sprzyjającej pogodzie — bombardować linie komunikacyjne Osi. Mielibyśmy doskonałą pozycję do wznowienia natarcia, »w chwili gdy pozwoliłyby na to sprzyjające warunki atmosferyczne, terenowe i nasze wzrastające siły. Toteż nasz plan obrony na resztę zimy przewidywał osłonę tych wysuniętych rejonów. Bez nich musielibyśmy się cofnąć do rejonu Bona—Con-stantdne, a następnej wiosny stanęlibyśmy wobec problemu wywalczenia sobie drogi, bez należytego wsparcia lotniczego, 12 — Krucjata w Europie 178 Krucjata w Europie przez trudny górzysty teren, i to za cenę poważnych strat w ludziach. Byłem przekonany, że trudności transportowe czy też niebezpieczna sytuacja tych wysuniętych pozycji ani przez chwilę nie mogą przesłonić większego niebezpieczeństwa, związanego z ogólnym wycofaniem się na pozycje pewniejsze i dogodniejszą. Musieliśmy również pamiętać, jak tego rodzaju odwrót wpłynąłby na nastroje ludności Afryki Północnej, czym zresztą bardzo byli przejęci generał Giraud i inni przywódcy francuscy. Na całym olbrzymim terenie rozciągającym się od Tebessy na południe do Gafsy udało nam się do tej pory ubezpieczyć tylko jedno skrzydło. Ochronę sprawowały rozproszone, nieregularne jednostki francuskie wspierane i podtrzymywane na duchu przez mały oddział spadochroniarzy amerykańskich, którymi dowodził odważny Amerykanin, pułkownik Edison D. Raf f 16. Historia jego działań w tym rejonie sama przez się stanowi małą epopeję. Przez wiele tygodni utrzymywał on nieprzyjaciela w pełnej dezorientacji za pomocą podstępów, szybkich uderzeń, śmiałości i agresywności. Z chwilą jednak gdybyśmy zaprzestali naszych ataków na północy, nieprzyjaciel natychmiast miałby możność skoncentrowania swych sił w dowolny sposób za osłoną bariery górzystego wybrzeża. Byłoby rzeczą nierozsądną przypuszczać, że nie zorientuje się on w naszej słabości tw rejonie Tebessy. Prawdopodobnie w najbliższym czasie postarałby się zadać nam poważne ciosy, o ile nie podjęlibyśmy szybkich kroków zapobiegawczych. Dla ustanowienia dostatecznej osłony z Oranu sprowadzono dowództwo II korpusu pod kierownictwem generała Freden-dalla i skierowano je do rejonu Tebessy 17. Podporządkowano mu amerykańską l dyiwizję pancerną, znacznie już wówczas wzmocnioną, mimo że część jej uzbrojenia była przestarzała. Sztaby kwatermistrzowskie sprzeciwiały się koncentracji całego korpusu na wschód od Tebessy. Skarżyły się, że przy naszych nieszczęsnych liniach komunikacyjnych nie uda się utrzymać więcej aniżeli jedną dywizję pancerną i dodatkowy pułk. Ponieważ byłem jednak przekonany, że nieprzyjaciel wkrótce zechce wykorzystać naszą oczywistą słabość w tym 2iraa iv Algierze 179 miejscu, nakazałem rozpoczęcie koncentracji korpusu ,w składzie czterech dywizji, kwatermistrzostwu zaś oznajmiłem, że będzie ono musiało znaleźć sposób zaopatrywania ich. Amerykańska l dywizja piechoty miała wejść w skład korpusu tak szybko, jak tylko uda się ją zebrać z rozproszonych pozycji na froncie i sprowadzić na ten odcinek. Amerykańska 9 dywizja, bez zgrupowania bojowego 39 pułku, które brało udział w uderzeniu na Algier, była stopniowo przesuwana na wschód z rejonu Casablanki i miała się znaleźć pod rozkazami II korpusu w chwili, gdy przesunięcie zostanie zakończone. Identyczne rozkazy otrzymała 34 dywizja. Jej obowiązki wzdłuż linii komunikacyjnych mieli przejąć Francuzi 18. Amerykański II korpus otrzymał zadanie zapewnienia operacyjnego ubezpieczenia skrzydła naszych głównych sił na północy19. Fredendall miał utrzymać przełęcze górskie przy pomocy lekkich oddziałów piechoty oraz skoncentrować l dywizję pancerną poza pasem obrony piechoty w celu zaatakowania całą siłą każdej kolumny nieprzyjacielskiej, która by spróbowała ruszyć przez góry .w kierunku naszych linii komunikacyjnych. Generał Fredendall został ponadto upoważniony do podjęcia, po skompletowaniu swego korpusu, działań zaczepnych w kierunku Sfaksu lub Gabesu w celu przecięcia linii komunikacyjnych Rommla z Tunezji20. Myśl o przyszłych wynikach takiej operacji zupełnie opętała część sztabu, która domagała się natychmiastowego wydania rozkazu. Sprzeciwiłem się: w danej chwili nasze możliwości podjęcia ofensywy były równe zeru. Dla uniknięcia jakichkolwiek nieporozumień konferowałem osobiście z generałem Fredendallem przedstawiając mu zupełnie jasno, jaki postawiłem sobie cel koncentrując jego korpus w rejonie Tebessy. Celem tym było, jak już powiedziałem, stworzenie ruchomego ubezpieczenia operacyjnego naszego prawego skrzydła. Siłą uderzeniową miała być przede wszystkim skoncentrowana dywizja pancerna, której ilość czołgów przewyższała wszystko, co nieprzyjaciel mógłby przeciwko nam wystawić. Jedynie w wypadku gdy Fredendall nie będzie miał żadnych wątpli- 180 Krucjata w Europie włości, że cały rejon ubezpieczony jest przed atakami, wolno mu będzie podjąć działania zaczepne w kierunku wybrzeża, ale i wtedy nie powinien pozostawiać żadnego izolowanego garnizonu piechoty w miastach wybrzeża, które uda mu się zająć. Przy tej okazji zdecydowanie wystąpiłem przeciwko zamiłowaniu sztabów do wyrażania koncepcji operacyjnych w kategoriach punktów i celów geograficznych. Wyrazić koncepcję walki obronnej, tam gdzie to jest potrzebne, oraz koncentracji w wybranych punktach dla walki zaczepnej — nie jest łatwo. Tego rodzaju koncepcja zakłada wielką płynność i elastyczność operacji, wobec czego ci, którzy zajmują się planowaniem, mają trudności z przedstawianiem jej na piśmie. W związku z tym uciekają się do zwyczaju przedstawienia planu opartego na zajęciu czy utrzymaniu specyficznych punktów geograficznych, co zresztą czasami, zwłaszcza w planowaniu strategicznym, jest potrzebne. Niemniej jednak tego rodzaju plany są niebezpieczne, ponieważ wykazują tendencję narzucania dowódcy, mającemu przeprowadzić operację, sztywności w działaniach. Doświadczony dowódca powinien otrzymywać jedynie ogólne zadanie, czy to natarcia, czy też obrony, oraz środki do jego wykonania. Ma on w ten sposób pełną swobodę w realizowaniu zasadniczej myśli przewodniej swego zwierzchnika. Przez cały ten czas nie byliśmy w stanie zorganizować jednolitego dowództwa dlii wszystkich walczących wojsk, poza samym naczelnym dowództwem wojsk sojuszniczych. Francuzi nie zgadzali się na podporządkowanie brytyjskiemu dowództwu i twierdzili, że jeśli będę się przy tym upierał, w wojskach ich nastąpi bunt. Motywowali to uczuciami nie-przyjaźni, jakie przetrwały od czasu francusko-brytyjskich starć w Syrii, Oranie i Dakarze 21. Brytyjska l armia znajdowała się na lewym skrzydle, Francuzi w środku, a wojska amerykańskie na prawym, wszyscy jednak razem zajmowali odcinki wspólnego, ściśle powiązanego pasa obrony i wszyscy byli zależni od jednej, zupełnie niewystarczającej, linii komunikacyjnej. Sytuacja była rozpaczliwa, pełna niebezpie- czeństw. Nie pozostało mi nic innego, jak stworzyć sobie wysunięte stanowisko dowodzenia i spędzać tam możliwie jak najwięcej czasu. Znajdował się tam stale nieduży sztab pod rozkazami generała Truscotta, którego zadaniem było zastępowanie mnie przy uzgadnianiu szczegółów na froncie. Ten stan rzeczy trwał do połowy stycznia, gdy wojska francuskie zajmujące środkowy odcinek frontu ustąpiły pod naporem drobnych, lecz uporczywych ataków niemieckich. Wytworzyło to krytyczną sytuację wymagającą ponownego rozproszenia wojsk amerykańskich w celu zatkania dziur, jakie powstały w nieszczelnym pasie obrony22. Wkrótce po 15 stycznia poleciłem więc generałowi Andersonoiwi, aby objął dowództwo nad wszystkimi walczącymi wojskami23. Odwiedziłem osobiście generała Juina, dowodzącego wojskami francuskimi w ich pasie działania, by upewnić się, że będzie słuchał rozkazów generała Andersona, po czym poinformowałem generała Giraud o powziętych przeze mnie krokach. Nie czynił żadnych obiekcji — potrzeba takich pociągnięć była aż nazbyt oczywista. Gdy generał Anderson objął dowództwo, front przedstawiał długą cienką linię ciągnącą się od Bizerty do Gafsy. Jednostki były straszliwie przemieszane i nie miały żadnych lokalnych odwodów. Do chwili pełnej koncentracji II korpusu w rejonie Tebessy i przybycia dodatkowych kontyngentów wojsk z Anglii do obszaru północnej Tunezji nie mieliśmy nic dla wzmocnienia frontu. Przed świętami Bożego Narodzenia zaczęliśmy wyciągać do drugiego rzutu niektóre jednostki i organizować ruchome odwody. Czynność ta została jednak poważnie zahamowana, gdyż wojska francuskie załamały się w połowie stycznia i trzeba było pospiesznie wysyłać jednostki amerykańskie dla wypełnienia wyrw24. Klęska Francuzów nie była bynajmniej spowodowana brakiem odwagi czy bojowości. Wynikła ona jedynie z zupełnego braku nowoczesnego sprzętu. Staraliśmy się usilnie stan ten naprawić. Równocześnie skomplikowana sytuacja polityczna nie dawała nam spokoju. Niesłychanie trudno było przedrzeć się przez pajęczynę intryg, dezinformacji, nieporozumień i rozpalonych 182 Krucjata w Europie do białości zatargów, którymi omotane były nawet najdrobniejsze zagadnienia. Najdonioślejszym problemem w tej sytuacji była ludność arabskla i jej gotowość do wybulchu w każdej chwili. Francuski generał w Maroku, Nogues, nie zasługiwał na zaufanie — a można się było po nim spodziewać nawet najgorszych rzeczy — ale piastował godność ministra spraw zagranicznych sułtana. Wszelkie meldunki wskazywały na to, że cieszył się pełnym zaufaniem i przyjaźnią Marokańczyków. Wojownicze plemiona były w tym terenie czynnikiem, z którym należało się liczyć. Generał Patton z obawą spoglądał na sytuację i w dalszym ciągu był przekonany, że w wypadku gdyby wśród Marokańczyków wzrosły nieprzychylne dla nas nastroje, to dla utrzymania porządku tylko w tym rejonie potrzeba będzie 60 000 kompletnie wyposażonych Amerykanów. Na tego rodzaju siły nie mogliśmy sobie pozwolić, nie mieliśmy ich zresztą. Patton stanowczo doradzał nam pozostawić Noguesa w spokoju. Jeszcze jedną komplikację w tym arabskim kotle stanowił odwieczny antagonizm między Arabami a Żydami. Ponieważ Arabów było w Północnej Afryce czterdziestokrotnie więcej niż Żydów, powszechnie stosowano zasadę uspokajania Arabów kosztem Żydów. W wyniku tego stanu rzeczy wydano represyjne zarządzenia, a wszelkie usiłowanie ich zmiany ludność arabska traktowała jako próbę ustanowienia rządu żydowskiego, co w konsekwencji musiałoby doprowadzić do prześladowania Arabów. Pamiętając o tym, że przez całe lata pozbawiona oświaty ludność znajdowała się pod wpływem intensywnej propagandy hitlerowskiej, mającej na celu rozpalenie tych antagonizmów, łatwo zrozumieć, że w danej sytuacji należało kłaść znacznie większy nacisk na ostrożność i ewolucyjny rozwój wypadków aniżeli na przedwczesne pociągnięcia, co groziłoby możliwością rewolucji. W kraju niepodzielnie panowały plotki. Jedna z nich głosiła, że jestem Żydem nasłanym przez Żyda Roosevelta, aby zniszczyć Arabów i oddać Północną Afrykę Żydom we władanie. Sztab polityczny tak się tym zaniepokoił, że opublikował w gazetach i w specjalnych ulotkach materiały mające wyjaśnić sprawę Zima w Algierze^ mego pochodzenia. Zamieszki arabskie lub, co gorsza, otwarty bunt potwistrzymałyby nas na wiele miesięcy i przyczyniłyby nam niezliczone straty w ludziach. Zdaniem przesiadujących w kawiarniach Francuzów — a ci właśnie informowali dziennikarzy — rozwiązanie było niesłychanie proste. Wystarczyło bez pardonu wyrzucić każdego urzędnika, który czy to solidaryzował się, czy też wykonywał rozkazy rządu Yichy, i umieścić na jego miejscu tych, którzy obecnie twierdzili, że nam sprzyjają. Ponieważ jednak wszyscy znienawidzeni funkcjonariusze Vichy potrafili sobie w przewidujący sposób zaskarbić względy ludności arabskiej, nie ulegało wątpliwości, że tylko przez stopniowe zmiany i ostrożne traktowanie personelu można było zapobiec wrzeniu w tym arabsko-francusko-żydowskim kotle. Przytoczę dla przykładu następujący fakt: już na samym początku zażądaliśmy, by władze francuskie zreformowały antyżydowskie ustawy i zmieniły postępowanie wobec ludności żydowskiej. Stanowczy ton naszych żądań wykraczał znacznie poza granice „sojuszniczej współpracy". Ukazały się odspowiednie proklamacje i zauważyliśmy pewien postęp. Proszę sobie wyobrazić moje zdziwienie, gdy zjawił się u mnie Darlan z listem podpisanym przez człowieka, którego nazywał ,,Rabinem z Constantine", a który upraszał władze o bardzo powolne łagodzenie antyżydowskiego ustawodawstwa, w przeciwnym bowiem razie — stwierdzał w swym liście — Arabowie niechybnie zorganizują pogrom. Tego rodzaju drobne przykłady powikłanych i naprężonych stosunków politycznych powtarzały się codziennie w wielu rozmaitych dziedzinach. Polityka, gospodarka, walka — wszystko to było w niewiarygodny sposób pomieszane i tworzyło jeden wielki chaos. Jeśli chodzi o stronę polityczną, to Murphy i jego brytyjski kolega Harold MacMillan pracowali niezmordowanie, ale mieli do czynienia z niebezpiecznym Darlanem, później zaś z odważnym i uczciwym, lecz nie interesującym się sprawami politycznymi Giraudem, ze słabym Yves Chatelem, osławionym Noguesem i ludźmi podobnego pokroju. Żądaliśmy liberalizacji systemu politycznego, ale każdy dzień przynosił Krucjata w Europie nowe skargi — w większości całkowicie uzasadnione — na trwające nadal krzywdy, brak uczciwości i gadaninę bez pokrycia. Postanowiliśmy usunąć najbardziej odpychające typy, ale byliśmy w rozpaczliwej sytuacji wobec braku ludzi, którzy mogliby ich zastąpić. Co więcej, na każdym kroku musieliśmy pamiętać, że oficjalnie znajdujemy się w kraju sojuszniczym, że nie mamy praw ani władzy, jakie daje okupacja wojskowa. Niemniej jednak już na początku mówiliśmy Darlanowi, aby pozbył się Chatela, gubernatora Algieru oraz Noguesa, ministra na dworze sułtana Maroka. Na generała Giraud nie było co liczyć przy rozwiązywaniu tego rodzaju problemów. Nienawidził polityki. I to nie tylko politycznych oszustw i krętactw, lecz wszystkiego, co wchodziło w zakres organizowania przyzwoitego, demokratycznego systemu rządów, odpowiadającego północnoafrykańskiemu kalejdoskopowi. Pragnął jedynie, aby mu dostarczono sprzętu i wyposażenia dla rozbudowania bojowych dywizji, a poza tym nie interesował się zupełnie organizacją rządu czy też polityką personalną. Cele, jakie sobie stawiał, były szlachetne, należało natomiast wątpić w jego zdolność rozwiązywania zadań administracyjnych czy też organizacyjnych w szerszym zakresie. Darlan został zamordowany 24 grudnia, czyli tego samego dnia, w którym musiałem zrezygnować z wszelkich myśli o natychmiastowym uderzeniu na północną Tunezję. Gdy wiadomość ta do mnie dotarła, znajdowałem się w sztabie brytyjskiego V korpusu w okolicy Bedży. Natychmiast wyruszyłem do Algieru, dokąd przybyłem po trzydziestu godzinach nieprzerwanej podróży "samochodem w deszczu, śniegu i ślizgawicy. Cała moja znajomość z Dar łanem trwała sześć tygodni. Uchodził on powszechnie za jawnego kolaboratora Hitlera, w okresie jednak swej służby na stanowisku administratora Afryki Północnej ani razu — o ile nam wiadomo — nie pogwałcił żadnego zobowiązania czy obietnicy. Równocześnie jednak jego zmanierowany sposób bycia ' cała postawa nie zawsze wzbudzały zaufanie. Wobec takiej reputacji, mając 185 z nim do czynienia, stale czuliśmy się nieswojo. W każdym razie śmierć jego postawiła mnie w obliczu nowych zagadnień. Było oczywiście rzeczą powszechnie wiadomą, że pośród Francuzów największym zaufaniem darzyłem Girauda. Sztab mój nie mógł sobie jednak pozwolić na stworzenie marionetkowego rządu. Posługiwanie się tego rodzaju hitlerowskimi metodami stanowiłoby znacznie poważniejsze pogwałcenie zasad, o które walczyliśmy, aniżeli chwilowe zatwierdzenie jakiegoś osobnika, nawet o odpychającej z naszego punktu widzenia przeszłości. Co więcej, naradzając się między sobą, mieliśmy poważne wątpliwości, czy Giraud potrafi utrzymać się mocno w siodle po objęciu kluczowego stanowiska. Poza nim jednak nie było nikogo, kto by się na nie nadawał i mógł je natychmiast objąć. /Władze francuskie nie zwlekając mianowały generała Giraud na tymczasowego administratora Afryki Północnej w następstwie Dar lana25. Giraud złożył mi wizytę w mojej kwaterze i pierwszym jego żądaniem było, abym „przestał traktować Afrykę Północną jako terytorium zdobyte, raczej zaś jako sojusznika, którym stara się ona zostać". Tego rodzaju postawa ze strony człowieka, który, jak sądziłem, rozumie motywy naszego postępowania, była dla mnie dużym wstrząsem. Gubernator Algieru Chatel był człowiekiem o słabym charakterze i nie cieszył się naszym zaufaniem. Postanowiliśmy pozbyć się jak najszybciej dwóch osób: jego i Noguesa, chociaż generał Patton stale twierdził, że działalność Noguesa w Maroku jest bardzo pożyteczna. Osobiście byłem przekonany, że jak długo odnosimy sukcesy, generał Nogues będzie z nami wspóŁpracował, przy pierwszej jednak oznace naszej słabości bez najmniejszego wahania zwróci się przeciwko nam. Na wszelkie wyrazy niezadowolenia z tych dwóch ludzi Darlan stale odpowiadał: „Ja również chciałbym się ich pozbyć, ale rządzenie plemionami arabskimi jest sprawą skomplikowaną, wymagającą wielkiego doświadczenia. Gdy tylko uda się wam znaleźć kogoś, kto wam będzie odpowiadał, człowieka doświadczonego w tych sprawach i lojalnego 186 Krucjata w Europie Francuza, natychmiast zwolnię osoby zajmujące obecnie te stanowiska i dam nominację temu, kogo zechcecie". Szukając odpowiednich ludzi postanowiliśmy ściągnąć do Algieru Marcela Peyroutona. Doniesiono mi, że Peyrouton przebywa właściwie na wygnaniu w Argentynie i nie może powrócić do Francji ze względu na wrogie stosunki z Lavalem, osławioną marionetką hitlerowską. Dowiedziałem się również, że zdobył on sobie uprzednio w Afryce Północnej sławę zdolnego administratora kolonialnego. Był on jednak przez dłuższy czas członkiem rządu Yichy, wobec czego uchodził w świecie demokratycznym za faszystę. Przedstawiliśmy nasz punkt widzenia Departamentowi Stanu i po pewnej wymianie korespondencji w tej sprawie zostaliśmy poinformowani, że Departament Stanu zgadza się z nami26. Sprowadzając Peytrouftona na stanowisko gubernatora Algieru popełniliśmy błąd, mimo iż Peyrouton był znacznie lepszy aniżeli jego słaby i chwiejny poprzednik. Zaiste, znalezienie ludzi, którzy mieli doświadczenie w dziedzinie kolonialnej administracji francuskiej, a równocześnie nie nosili na sobie piętna Yichy, było rzeczą trudną. W pierwszej chwili pomyśleliśmy o wykorzystaniu Masta, Bethouarta i kilku innych, którzy czynami dowiedli swego przyjaznego do nas stosunku. Tu jednak na przeszkodzie stała postawa armii francuskiej, której pomoc tak bardzo nam była potrzebna. Wywalczyliśmy oficjalne uznanie, a nawet awanse dla Masta i Bethouarta, ale nie mogliśmy podówczas wymusić dla nich uznania towarzyskiego. Żony ich były traktowane chłodno, a nawet obrażane przez żony innych oficerów. Ten wrogi stosunek był początkowo tak silny, że oni sami i Giraud odradzali wykorzystanie ich na stanowiskach administracyjnych. Popełniłem w tym czasie jeszcze inny błąd, choć w dobrej intencji. Polegał on na wprowadzeniu cenzury wiadomości politycznych z Afryki Północnej na przeciąg sześciu tygodni. Ponieważ osobiście nie lubię cenzury, musiano mnie dopiero przekonywać, że istnieją ważne powody usprawiedliwiające tego rodzaju posunięcie. W tym wypadku rzeczywiście tak było. Moi doradcy i ja sam mieliśmy zamiar doprowadzić do Zima w Algierze 187 ewentualnego zjednoczenia lokalnej administracji francuskiej z siłami de Gaulle'a w Londynie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jest to rzecz łatwa, niemniej jednak konieczna. Stosunek armii francuskiej i władz francuskich na wszystkich szczeblach do de Gaulle'a był bardzo wrogi, cieszył się on jednak wybitną popularnością wśród ludności cywilnej, a sympatie te rosły, w miarę jak wzrastały perspektywy sukcesów sił alianckich. Zwolennicy de Gaulle'a w Londynie i w Paryżu wszelkimi dostępnymi sobie drogami ostro atakowali każdego Francuza zajmującego jakiekolwiek stanowisko wojskowe lub administracyjne w Afryce Północnej. Ci z kolei odpowiadali w niemniej ostrych słowach. Uważałem, że nie wolno dopuścić do rozhasania się tego wyścigu wyzwisk, gdyż stworzy to warunki uniemożliwiające zjednoczenie. Narzucając ogólną cenzurę polityczną uniemożliwiłem Francuzom zajmującym na miejscu stanowiska państwowe udział w tej publicznej kłótni. Protestowali przeciwko temu bardzo zawzięcie, podobnie zresztą jak przedstawiciele prasy znajdujący się na tym teatrze działań wojennych. Jestem zdania, że cenzura ta w pewnej mierze spełniła swe zadaniia. Została ona natychmiast zniesiona, gdy dowiedziałem się, że Giraud i de Gaulle wyrazili zgodę na spotkanie w Casablance. Jednakże przyczyny wprowadzenia cenzury nie można było ujawnić, co oczywiście wywołało w kraju fałszywe komentarze. Powikłaną sytuację polityczną i wojskową dodatkowo komplikowały trudności gospodarcze. Afryka Północna była ogołocona z towarów pierwszej potrzeby, przy tak szczupłym zaś transporcie morskim każdą dostępną tonę ładunku należało wykorzystać dla celów wojskowych. Odczuwano drastyczny brak zboża, węgla, tkanin, lekarstw, mydła i niezliczonej ilości innych rzeczy. Chociaż nasze kryterium w sprawach zaopatrzenia stanowiły potrzeby wojskowe — to znaczy, o każdej sprawie decydowano zależnie od tego, w jakim stopniu wpływała na sytuację wojskową — niemniej jednak często trudno było stwierdzić na przykład, czy potrzeby te bardziej zaspokoi ładunek amunicji, czy też taka sama ilość węgla. 188 Krucjata w Europie W okresie Bożego Narodzenia uświadomiłem sobie z przerażeniem, że istnieją pewne granice fizycznej wytrzymałości, których nie można bezkarnie przekraczać. Po moich krzepkich przodkach odziedziczyłem mocny organizm, a ponieważ dotychczas dbałem o zdrowie, doszedłem do wniosku, że jestem nieczuły na wyczerpanie i zmęczenie, które często widziałem u innych ludzi. Sądziłem, że można dość lekko znieść długie godziny nieustannej pracy pod warunkiem, że człowiek nie pozwoli sobie na poddawanie się zbytecznym kłopotom i nie trwoni sił na rozmaite nieumiarkowane wyskoki. W grudniu jednak spędzając całe dnie na drogach luib ,w powietrzu, coraz mniej godzin poświęcając na sen, przerywany niezwykłą u mnie nerwowością, poczułem wyraźny spadek energii, z którym w żaden sposób nie mogłem solbie dać rady. W Wigilię dostałem ostrej grypy, a ponieważ uważałem, że nie wolno mi się położyć do łóżka, skończyło się na tym, iż tK) ważnie zachorowałem. Od tej chwili znalazłem się pod rozkazami lekarzy. Przez cztery dni nie pozwalali mi się poruszyć, a w tym czasde nie tylko odzyskałem zdrowie, lecz przyswoiłem sobie również lekcję, której już nigdy później nie zapomniałem. Zrozumiałem, że dobry stan zdrowia jest koniecznym warunkiem dobrego' dowodzenia. Nie licząc drobnych przypadków nie przechoro-wałem już potem w czasie wojny ani jednego dnia. W grudniu otrzymaliśmy pierwszy kontyngent żołnierzy korpusu kobiecego, zwanego podówczas Korpusem Pomocniczej Służby Kobiet. Byłem przeciwny służbie kobiet w mundurach wojskowych, do chwili gdy zetknąłem się z nią w Londynie. Zmieniłem zdanie, gdy w Wielkiej Brytanii przekonałem się, jak świetnie pełnią kobiety służbę na rozmaitych stanowiskach, łącznie z czynną służbą w bateriach artylerii przeciwlotniczej. W Afryce wielu oficerów powątpiewało jeszcze 0 przydatności kobiet w mundurach — najbardziej oburzeni 1 sceptyczni byli starsi dowódcy. Ludzie ci nie zdołali zaobserwować zmieniających się potrzeb wojny. Czasy nieskomplikowanych sztabów generała Granta i generała Lee bezpowrotnie minęły. Armia urzędników, stenografów, kierowników biur, Zimo w Algierze 189 telefonistów i kierowców stała się rzeczą niezbędną i graniczyłoby z przestępstwem rekrutowanie jej spośród rezerw niezbędnych do walki wtedy, gdy mieliśmy do dyspozycji tyle wykwalifikowanych kobiet. Od chwili przybycia korpusu kobiecego fama o ich pracowitości i sprawności rozpowszechniała się z dnia na dzień. Pod koniec wojny większość nawet najbardziej zakutych łbów dała się przekonać... i domagała się coraz większej ilości kobiet! Początkowo trzymano je troskliwie na tyłach, w sztabach i na bezpiecznych bazach, w miarę jednak rozchodzenia się famy o ich sprawności zakres wykonywanych przez nie obowiązków rozszerzał się, zbliżając je coraz bardziej do pozycji frontowych. Sanitariuszki były już oczywiście od dawna uznane za konieczną część armii walczącej. Od pierwszych dni tej wojny nasze sanitariuszki podtrzymywały tradycje Florence Nightingale *, trudno wobec tego było zrozumieć opory, na jakie początkowo natrafiało zatrudnienie kobiet na innych odcinkach. Objęły one rozmaite stanowiska w szpitalach, zostały dietetykami, osobistymi sekretarkami, a nawet młodszymi oficerami w wielu sztabach. W późniejszym okresie wojny George Patton podobno twierdził stanowczo, że jednym z jego najcenniejszych pomocników była kierowniczka biura z pomocniczego korpusu kobiecego. fPpd koniec grudnia mój sztab osobisty, zapoczątkowany przed ośmiu miesiącami przez dwóch ludzi, otrzymał skład, który w zasadzie pozostał nie zmieniony do końca wojny. Moimi osobistymi adiutantami byli komandor Harry Butcher z marynarki i kapitan Ernest Lee. Nana Rae, Margaret Chick i Sue Serafian pełniły funkcje sekretarek osobistych i biurowych. Kay Summersby prowadziła korespondencję i zastępczo pełniła funkcje kierowcy. Sierżanci Leonard Dry i Pearlie Hargreaves byli kierowcami. Sierżanci Popp, Moaney, Hunt, Novak i Williams oraz sierżant Farr, który przybył później, zajmowali się domem, kwaterą w polu i kuchnią. Niedługo potem przybył pułkownik James Gault z Gwardii Szkockiej * Florence Nightingale — angielska sanitariuszka, założycielka pierwszego szpitala polowego podczas wojny krymskiej i pierwszych instytucji Czerwonego Krzyża — przyp. red. 190 Krucjata w Europie i pozostał już przy mnie przez cały czas wojny jako brytyjski oficer łącznikowy. Moim ordynansem był sierżant Michael McKeogh, który zawsze mi towarzyszył nie odstępując w dzień ani w nocy. Pewnego dnia, w Afryce, musiałem pospiesznie udać się na front. Zatelefonowałem do sierżanta McKeogha, by przywiózł mi walizkę na lotnisko. Warunki atmosferyczne nie były dobre, a wobec zupełnego braku „lądowisk" w górzystym terenie tunezyjskim perspektywy czekającego mnie lotu nie były zbyt przyjemne. Gdy zbliżyłem się do samolotu, zastałem sierżanta McKeogha również przygotowanego do podróży. Powiedziałem: „Mickey, mam zamiar jutro wrócić, wątpię, czy mi będziesz do tego czasu potrzebny. Warunki lotu są nieprzyjemne i nie ma potrzeby, abyśmy się obaj męczyli. Możesz wracać do sztabu". Sierżant, jak mi się zdawało, zbladł nieco, ale patrząc mi prosto w oczy powiedział: „Panie generale, matka napisała mi, że moim zadaniem w tej wojnie jest opiekowanie się panem. Powiedziała również: «Nie odważ mi się wracać, jeśli generał Eisenhower nie powróci z wojny»". Wrażenie, jakie na mnie zrobiły wierność i poświęcenie nie tylko ze strony sierżanta, ale i jego matki, która zdobyła się. na te słowa wobec własnego syna, omal że nie pozbawiło mnie mowy. Powiedziałem tylko: „Dobrze, skacz do samolotu. Jesteśmy opóźnieni". W .wiele miesięcy po zakończeniu wojny dowiedziałem się, że pewna właścicielka domu nie pozwoliła sierżantowi McKeoghowi i jego rodzinie zatrzymać się chwilowo w jednym z jej mieszkań, ponieważ „koniec końców był on tylko służącym generała Eisenhowera, ja zaś muszę utrzymać właściwą atmosferę towarzyską w moim domu". Mam nadzieję, że tę panią nie obchodzi sympatia, szacunek i podziw, jaki żywię dla sierżanta McKeogha, jak też i to, co myślę o niej samej. Przysługi, jakie oddał mi mój sztab osobisty, będą należały do moich najwspanialszych wspomnień wojennych. Jakby za wspólną zgodą moje sprawy służbowe i osobiste stawiali na Zima w Algierze 191 pierwszym miejscu, zapominając o swych własnych pragnieniach czy ambicjach. Również mój sztab służbowy składał się z nieprzeciętnych ludzi. Wielu jego członków służyło ze mną przez całą wojnę. Pod rozkazami generała Smitha, szefa sztabu, znajdowali się tacy ludzie, jak generałowie Humfrey Gale, J. F. M. Whiteley i Kenneth Strong z brytyjskich sił zbrojnych oraz Everett S. Hughes, Ben M. Sawbridge, Loweil W. Rooks i Arthur S. Nevins z amerykańskich. Podobnie jak wielu ich kolegów opanowali oni,w czasie kampanii afrykańskiej sztukę operowania iWielkimi siłami sojuszniczymi pod jednolitym dowództwem. Bez ludzi na ich poziomie na kluczowych stanowiskach w dowództwie sił alianckich nie osiągnięto by zjednoczenia wojsk sojuszniczych. Nazwiska ich są prawie nie znane opinii publicznej. Lecz zarówno oni, jak ich koledzy na równoległych stanowiskach w wielu innych sztabach mieli nie mniejsze zasługi w pracy zespołowej, której zawdzięczamy zwycięstwa w Tunezji, na Sycylii, we Włoszech i w północno-zachodniej Europie, niż inni oficerowie, których bardziej efektowne osiągnięcia często trafiały na karty tytułowe dzienników. Każdy dowódca stara się zawsze wybrać na kluczowe stanowiska sztabowe w swym dowództwie jedynie najlepszych oficerów. Ci ludzie, którzy w zasadzie uczyniliby wszystko, by dowodzić w polu, i którzy mogliby się wspaniale z tej służby wywiązać, poświęcili swe zdolności żmudnej pracy sztabowej, przynoszącej niewiele z tych nagród, które przypadają ich kolegom w linii. ROZDZIAŁ ÓSMY KAMPANIA TUNEZYJSKA W grudniu otrzymaliśmy wiadomość, że prezydent Stanów Zjednoczonych i premier Wielkiej Brytanii, każdy z nich otoczony licznym sztabem osób cywilnych i wojskowych, spotkają się w styczniu w Casablance. Polecono nam poczynić odpowiednie przygotowania. Nie dowiedziałem się nigdy, jakimi względami kierowali się prezydent i premier obierając jako miejsce konferencji Casablankę. Być może, wybór został dokonany w nadziei, że uda się nakłonić do przybycia na konferencję premiera Stalina; a może prezydent i premier mieli na uwadze psychologiczne znaczenie spotkania w miejscu tak niedawno zdobytym przez wojska sojusznicze. Wtedy jednak pomysł ten wydawał się nam ryzykowny, zarówno dlatego, że bombowce nieprzyjacielskie odwiedzały co pewien czas ten teren, jak też dlatego, że wśród ludności znajdowało się wiele elementów wrogich, a nawet pewna ilość fanatyków, po których można było spodziewać się każdego szaleństwa1. Przygotowania związane były z wieloma kłopotami i wymagały wiele pracy, głównie nad zabezpieczeniem tajemnicy. Konferencja rozpoczęła się w oznaczonym terminie. Podczas obrad wzywano szereg brytyjskich i amerykańskich oficerów wszystkich rodzajów sił zbrojnych w charakterze ekspertów. Spędziłem na konferencji jeden cały dzień po podróży, która nagle i nieoczekiwanie stała się nieco ryzykowna na skutek defektu dwóch motorów samolotu. Na rozkaz pilota, kapitana Jacka Reedy, na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu mil wszyscy pasażerowie stali przy najbliższym wyjściu wypo- ifl o r 21 p M i l Oi *w .-l o .3 H O .2" *] <* CQ ^ i H * N , N tf BU CQ 3 l r ZAOPATRZENIE DLA ODDZIAŁÓW DESANTOWYCH „Ponadto musieliśmy... zebrać na plażach odwody, zapasy amunicji i innego zaopatrzenia, które umożliwiłyby nam we właściwym czasie głębokie dziaJamia..." str. 323 Francuska plaża, zatloczona okrętami, wojskami, samochodami ciężarowymi ( wszelkiego rodzaju zaopatrzeniem domił mnie, że chciałby się ze mną zobaczyć na osobności. Była to jedna z kilku osobistych i poufnych rozmów, jakie premierem i innymi. Wczesnym wieczorem prezydent zawia- Przeprowadziłem długie rozmowy z generałem Marshallem, południowej granicy Tunezji. Była to wspaniała wiadomość! ska 8 armia znajdzie się w pierwszym tygodniu marca na (b to> i 0 CD' 0 OQ O; 1 O N-1 S S C—l. 1 waż wojska brytyjskie w niedługim czasie dotrą do Trypolisu, możemy nie zajmować się planowaniem tej ofensywy, ponie- niezwyMeg0 lądowania. Był to jedyny dzień, jaki spędziłem na konferencji. Miałem zbyt wiele zajęć w innym miejscu, by pozostać nawet o chwilę dłużej, niż to było konieczne. O przebiegu jej i większości decyzji poinformował mnie później generał Marshall podczas swej wizyty w Algierze 2. Jednakże podczas tej jedynej konferencji sztabowej, na której byłem obecny, [szczegółowo omówiono sytuację wojskową w Afryce Północnej.'! Przedstawiłem okoliczności, które zmusiły nas do przerwania ofensywy na północy i nakreśliłem obraz podejmowanych obecnie wysiłków zmierzających do umocnienia II korpusu w rejonie .Tebessy. Powiedziałem uczestnikom konferencji, że jeśli uda nam się umocnić i utrzymać w tym miejscu cały korpus i jeśli nieprzyjaciel będzie w dalszym ciągu zachowywał się spokojnie, będziemy mogli .w późniejszym terminie popróbować natarcia w 'kierunku Gabesiu lub Sfaksu; zaznaczyłem przy tym, że nie możemy przewidzieć, czy tak się właśnie stanie. Tego rodzaju posunięcie byłoby, naszym zdaniem, bardzo pożądane — oczywiście, jeśli w ogóle okazałolby się możliwe — i w tym celu staraliśmy się jak najszybciej rozbudowywać nasze siły, niemniej jednak najważniejszą dla nas sprawą było i pozostawało bezpieczeństwo naszego eksponoiwa -nego prawego skrzydła 3. Alexander przerwał mi w tym miejscu oświadczając, że przed laty podczas gry w piłkę nożną kolano i niezmiernie się ucieszyłem, gdy się okazało, że nie byliśmy zmuszeni do tak sażeni w spadochrony i gotowi do skoku natychmiast po otrzymaniu rozkazu. Niepokoiłem się ze względu na uszkodzone Kamoania tunezyjska 193 194 Krucjata w Europie w toku wojny prowadziłem z Rooseveltem. Jego optymizm i radosny nastrój, dochodzące nieomal do lekkomyślności, przypisywałem atmosferze przygody, związanej z wyprawą do Casablanki. Wydawało się, że jest niezwykle ożywiony tym, iż pozbył się na parę dni obowiązków sterowania nawą państwową oraz że udało mu się potajemnie wyśliznąć z Waszyngtonu i przeprowadzić historyczną konferencję na terytorium, które jeszcze przed dwoma miesiącami było polem bitwy. Doceniał co prawda doniosłość problemów wojennych stojących jeszcze przed aliantami, niemniej jednak wiele uwagi poświęcał odległej przyszłości, zadaniom okresu powojennego łącznie z zagadnieniem rozdziału kolonii i terytoriów. Długo zastanawiał się nad tym, czy Francja ma możność odzyskania dawnego autorytetu i potęgi w Europie, ale wnioski, do których dochodził, były bardzo pesymistyczne. Wobec tego głowił się nad metodami przejęcia kontroli nad pewnymi strategicznymi punktami imperium francuskiego, których, jak przeczuwał, państwo to nie będzie w stanie nadal utrzymać. Interesowało go zwłaszcza wrażenie, jakie zrobili na mnie niektórzy wybitniejsi Francuzi, zwłaszcza Boisson, de Gaulle i Flandin. Tego ostatniego nie znałem. Omówiliśmy dokładnie wydarzenia polityczne i wojenne ostatnich dziesięciu tygodni. Radowały go nasze sukcesy i dawał temu wyraz. Gdy jednak nakreśliłem możliwości pewnych niepowodzeń, jakie miała dla nas w zanadrzu zima, widać było po jego zachowaniu, że nie bierze tego zbyt poważnie. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę, że wojska Osi w Afryce nie mogą wiecznie stawiać oporu zaciskającym się kleszczom, w które ujęły je armie generała Harolda R. L. G. Alexandra i naszej,niemniej jednak, moim zdaniem, nadzieje prezydenta Roosevelta na ostateczne załamanie się nieprzyjaciela były zbyt optymistyczne, a w każdym razie mylił się o .wiele tygodni. Ponieważ nalegał na oznaczenie daty, wypaliłem w końcu mój najbardziej z cudem graniczący. domysł w ciągu całej wojny. Powiedziałem „15 maja". Gdy wkrótce potem opowiedziałem Alexandrowi tę historię, odpowiedział Kampania tunezyjska 195 mi z uśmiechem, że na takie samo pytanie, zadane mu podczas konferencji, podał datę 30 maja. Stwierdziłem, że prezydent analizując bieżące zagadnienia afrykańskie nie zawsze dostrzega różnicę pomiędzy wojskową okupacją terytorium nieprzyjacielskiego a sytuacją, w jakiej znaleźliśmy się w Afryce Północnej4. Mówiąc o planach i propozycjach dotyczących ludności miejscowej, armii francuskiej i funkcjonariuszy rządowych posługiwał się stale kategoriami rozkazów, instrukcji i przymusu. Musiałem mu przypomnieć, że działaliśmy w ramach polityki wymagającej od nas pozyskania i .wykorzystania sojusznika — że nie tylko dalecy jesteśmy od rządzenia krajem okupowanym, lecz staramy się jedynie przeforsować stopniowe rozszerzenie bazy rządowi, mając na widoku ostateczny cel, mianowicie przekazanie wszelkich spraw wewnętrznych władzy demokratycznej. Zgodził się oczywiście, pamiętając o tym, że sam na długo przed rozpoczęciem inwazji brał udział w opracowaniu wytycznych polityki, niemniej jednak w dalszym ciągu, być może podświadomie, omawiał problemy lokalne z punktu widzenia zdobywcy. O ileż łatwiej by nam było, gdybyśmy mogli czynić to samo! Zrobił jednak bardzo bystrą uwagę, że postąpimy zupełnie stosoiwnie uzależniając dostawy poważnych ilości wyposażenia wojskowego, którego Francuzi gorąco praignęli, od tego, czy podporządkują się amerykańskim poglądom na strategię europejską, oraz od ich zgody na wykorzystanie baz francuskich i stopniową zmianę urzędników, których nie życzył sobie rząd amerykański5. Jeśli Francuzi nie zechcą popierać naszego stanowiska w tych ważnych kwestiach, zaopatrywanie ich w broń stanie się bezcelowe. Zależało mu szczególnie, aby Boisson zarządzał Francuską Afryką Zachodnią. Największe zadowolenie sprawiło mi wyniesione z tej rozmowy przekonanie, że prezydent stanowczo popiera zasadnicze założenia naszej strategii w Europie, a mianowicie inwazję poprzez kanał. Był pewny, że wiosenna i letnia kampania basenie Morza Śródziemnego przyniesie nam poważne wyki, lecz słusznie uważał je nadal za wstęp i wsparcie wiel- kiego przedsięwzięcia, które już przed rokiem zgodnie uznano za właściwy kierunek działań mających przynieść aliantom pełne zwycięstwo nad Niemcamin. Gdy następnie złożyłem .wizytę premierowi, z radością usłyszałem identyczne zapewnienie. „Generale — powiedział — słyszałem tutaj, że my, Anglicy, mamy zamiar wykręcić się z operacji «Roundup». To nieprawda. Dałem słowo i obietnicy dotrzymam. Mamy jednak teraz przed sobą wspaniałą okazję, nie wolno jej zaprzepaścić. Gdy nadejdzie właściwa chwila, zastanie pan Anglików gotowych do spełnienia swych zadań". „Roundup" była to zakodowana nazwa operacji, którą później nazwano „Overlord"/ Prezydent miał nadzieję, że francuskie problemy polityczne uda się szybko załatwić przez pogodzenie Girauda z de Gaul-ie'm, sądził .bowiem, że potrafi przekonać zarówno jednego, jak drugiego, iż w interesie Francji leży zjednoczenie ich sił. W czasie rozmowy, często schodzącej na tematy osobiste, uderzył mnie jego niezwykły dar pamiętania szczegółów. Przypomniał sobie, że brat mój Milton zwiedził Afrykę; powiedział mi, jakimi względami kierował się przydzielając go do Urzędu Informacji Wojennej, na którego czele stał Elmer Da vis. Powtarzał z pamięci nie tylko zdania, lecz niemal całe ustępy radiotelegramu, który .wysłałem do kraju z wyjaśnieniem problemu Darlana, i powiedział mi, że meldunek bardzo się przydał dla uspokojenia tych, którzy obawiali się, iż my wszyscy tutaj stajemy się faszystami. Po pewnym czasie, już po moim powrocie do Algieru, prezydent i premier opublikowali formułę „bezwarunkowej kapitulacji" 7. Mnie osobiście znacznie więcej obchodziła decyzja, na mocy której brytyjska 8 armia, zbliżająca się przez Trypo-litanię i Tunezję południową, oraz brytyjskie lotnictwo pustyni miały zostać wcielone do wojsk sojuszniczych pod moimi rozkazami, .w chwili gdy znajdą się na terytorium Tunezji. Poinformowano mnie o tym ogólnikowo w Casablance, ale o ostatecznej decyzji dowiedziałem się dopiero później, gdy generał Marshall przybył do Algieru. Generał Algxander miał zostać zastępcą dowódcy wojsk sojuszniczych. Admirał Kampania tunezyjska 197 Cunningham miał pozostać na swym stanowisku dowódcy podległej mi marynarki, marszałek lotnictwa zaś Arthur W. Tedder otrzymał nominację na dowódcę wojsk lotniczych. Spodziewano się, że te zmiany organizacyjne wejdą w życie na początku lutego 8. Zmiany te bardzo mnie ucieszyły, ponieważ oznaczały zupełną jedność działania na centralnym obszarze śródziemnomorskim i stwarzały niezbędny aparat dla skutecznej organizacji współdziałania w skali operacyjnej i taktycznej. Poinformowałem prezydenta i szefa sztabu, że rad będę służyć pod rozkazami Alexandra, gdyby zapadła decyzja przekazania mu naczelnego dowództwa. Wystąpiłem z tą sugestią, ponieważ przewaga elementu brytyjskiego w sojuszniczych wojskach lądowych byłaby, po połączeniu się z armiami pustyni, jeszcze większa. Wszyscy byli zadowoleni z takiego załatwienia sprawy i tak oto rozpoczął się okres, który przyniósł mi niezwykle cenne doświadczenia w dziedzinie ujednolicenia koncepcji i działania sprzymierzonego dowództwa. Pozostałe decyzje konferencji w Casablance dotyczyły późniejszych etapów naszych operacji, z których najważniejszym, jeśli chodziło o nas, było przygotowanie uderzenia na Sycylię natychmiast po oczyszczeniu Afryki e. Pozostałe dni stycznia i początek lutego poświeciliśmy na pospieszne doprowadzenie do porządku linii frontu, na ulepszenie naszych lotnisk, sprowadzenie odwodów i zaopatrzenia 10. Kolejno po sobie następujące, stosunkowo słabe, ataki nieprzyjacielskie wzdłuż naszego frontu przeszkodziły nam w pełnym przeprowadzeniu planu uporządkowania i zebrania związków taktycznych. Odbiło się to szczególnie na amerykańskiej l dywizji pancernej, którą dowódca armii rozproszył w niewielkich zgrupowaniach na znacznej części swojego pasa obrony. Po zakończeniu konferencji w Casablance generał Marshall i admirał King przybyli do Algieru. Tu w trójkę dokładnie przeanalizowaliśmy sytuację. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że chwilowe niepowodzenie mojej gry „na całego" może pociągnąć za sobą bardzo poważne konsekwencje, niemniej jed- 198 Krucjata w Etiropie nak popierali mnie entuzjastycznie, przy czym admirał King powiedział: „Widzieliśmy już, co się dzieje, gdy dowódcy siedzą i czekają na atak nieprzyjaciela. Nie przerywać ognia!" Spodziewałem się, że generał Alexander i marszałek lotnictwa Tedder przybędą do nas do Tunisu około 4 lub 5 lutego. ' Czekałem na ich przyjazd, ponieważ przewidywałem, że stanie się to okazją do uzgodnienia działań rozdzielonych związków operacyjnych. Generał Andersen, dowódca brytyjskiej l armii, był początkowo zaangażowany iwyłącznie na północy, w związku z czym organizacja jego łączności i dyslokacja stanowiska dowodzenia w najwyższym stopniu utrudniały skuteczną kontrolę środkowego i południowego odcinka długiego frontu n. Z drugiej strony nie najlepszy stan łączności z zachodu na wschód, poprzez Afrykę Północną, nie pozwalał mi przebywać stale na jednym odcinku frontu. Przybycie Alexandra automatycznie poprawiłoby sytuację. Wciąż jeszcze zależało mi na tym, by zarówno Anderson, jak Fredendall wyraźnie sobie uświadomili, że w południowej Tunezji chwilowo zamierzałem jedynie prowadzić działania obronne i że polecenia, jakie wydaliśmy, szły w kierunku ubezpieczenia naszych pozycji oraz wysuniętych lotnisk. 18 stycznia poleciałem do Constantine, gdzie konferowałem z generałem Andersenem, Fredendallem, Juinem oraz kilkoma oficerami sztabów12. Raz jeszcze poleciłem Andersenowi, by starał się utrzymać jak najwięcej jednostek II korpusu, przede wszystkim zaś amerykańską l dywizję pancerną, w charakterze odwodu szybkiego13. Podkreśliłem również konieczność ulepszenia obrony na odcinku południowym. Powiedziałem zebranym, że to, czego dowiedziałem się na konferencji o szybkości marszu Alexandra przez pustynię w kierunku zachodnim, podkreśla jedynie konieczność skutecznej obrony w rejonie ewentualnego połączenia się obu wojsk. Należy popierać małe wypady i lokalne, drobne ataki, nie wolno jednak czynić żadnych kroków, które mogłyby zachwiać naszą równowagą. W jednej z moich późniejszych podróży na front, l lutego, ponownie spotkałem się z Andersenem i powtórzyłem mu moje instrukcje dotyczące konieczności stworzenia silnego odwodu Kampania tunezyjska 199 szybkiego na odcinku południowym14. Jednakże źle wyposażone wojska francuskie nie były w stanie wytrzymać słabych co prawda, lecz wciąż powtarzających się ataków w górach na odcinku między amerykańskimi i brytyjskimi wojskami, przekreślając tym samym wysiłki Andersena zmierzające do wykonania tych rozkazów. Musiał on bez przerwy zatykać dziury na odcinku środkowym, ściągając tam wojska brytyjskie lub amerykańskie. Na początku lutego otrzymaliśmy wiadomości, że nieprzyjaciel przygotowuje znacznie poważniejsze aniżeli dotychczas przeciwuderzenie na nasze linie. Dla zwiększenia siły uderzenia Niemcy pospiesznie ściągnęli z Trypolitanii niektóre jednostki Rommla i skierowali je do von Arnima i Messego w Tunezji. Informacje, ]akie początkowo otrzymaliśmy, wskazywały na to, że uderzenia należało się spodziewać przez przełęcz w rejonie Fonduku. Wszędzie oczywiście została nakazana czujność. Bardziej niż kiedykolwiek konieczne było, by nasze odwody szybkie, zwłaszcza zaś jednostki pancerne, zostały skoncentrowane dla powstrzymania spodziewanych ataków, bez względu na to, przez którą z istniejących przełęczy nastąpi uderzenie. Amerykański II korpus bronił najbardziej zagrożonego rejonu ciągnącego się długą linią od Gafsy na południu mniej więcej do miejscowości Fonduk na lewo. Po konferencji w Algierze z szeregiem osób, które brały udział w konferencji w Casablance, możliwie jak najszybciej udałem się na ten odcinek frontu. W ciągu tygodnia, który zamierzałem tam spędzić, chciałem się osobiście upewnić, że wszystko jest w należytym stanie, by odeprzeć spodziewane natarcie. Od generała Andersena otrzymałem meldunek, który mi sprawił zawód, mianowicie, że nie może on przybyć na miejsce przed 16 lub 17 lutego, wobec czego uważałem za konieczne wziąć tę sprawę w swoje ręce, mimo że generał Anderson od wielu tygodni był dowódcą wojsk w tej strefie obrony. ' Algieru wyjechałem 12 lutego zaraz po północy*. Po dro-ize przeprowadziłem szereg konferencji i w sztabie generała Fredendalla zjawiłem się 13 lutego po południu15. Była to \-'\ 200 Krucjata w Europie Kampania tunezyjska 201 moja pierwsza podróż w charakterze generała z .czterema gwiazdkami. Awans tymczasowy otrzymałem 11 lutego. W armii zawodowej wciąż jeszcze byłem podpułkownikiem. Dowództwo II korpusu umieściło się w głębokim i prawie niedostępnym wąwozie, kilka mil na wschód od Tebessy, w znacznej odległości od przedniego skraju; biorąc jednak pod uwagę jego długość i brak dróg obrane miejsce było prawdopodobnie najlepsze, jakie można było znaleźć. W sztabie rozlegał się stuk młotów i wiertarek. Gdy zapytałem o przyczyny tego hałasu, dowiedziałem się, że saperzy korpusu drążą tunele w ścianach wąwozu przygotowująć bezpieczne pomieszczenia dla sztabu. Zapytałem spokojnie, czy saperzy pomogli przed tym w przygotowaniu pasów obrony, na co młody oficer, najwidoczniej zdziwiony moją ignorancją, powiedział: „Ależ oddziały mają do tego swoich własnych saperów!!J Był to jedyny wypadek podczas wojny, gdy spotkałem się ze sztabem dywizji lub wyższego szczebla do tego stopnia dbającym o swe bezpieczeństwo, że kopał podziemne schrony. W towarzystwie podpułkownika Russela F. (Red) Akersa, jednego z oficerów sztabu Fredendalla, .wyruszyłem szybko na całonocną inspekcję strefy obrony. W skład II korpusu wchodziły w tym czasie: amerykańska l dywizja pancerna, l dywizja piechoty i amerykańska 34 dywizja zbierająca się w tym rejonie. 9 dywizja otrzymała rozkaz dołączenia natychmiast po przybyciu na miejsce 16. Zastałem szereg niepokojących rzeczy. Przede wszystkim pewne poczucie beztroski, o czym świadczyło nieświadome opóźnianie prac nad ulepszaniem pozycji obronnych .w przełęczach. Było to wynikiem niedostatecznego przeszkolenia oraz braku doświadczenia dowódców. W jednym miejscu, gdzie nie postawiono jeszcze pól minowych, powiedziano mi na usprawiedliwienie, że piechota obsadzająca ten pas obrony przybyła zaledwie przed dwoma dniami. Dowódca wyjaśnił mi z dumą, że przygotował już mapę swych pól minowych i od następnego dnia zabiera się do ich stawiania. Z doświadczenia w północnej Tunezji wiedzieliśmy, że nieprzyjaciel potrafił przygotować silne pozycje Obronne, mogące stawić czoło wszelkim przeciwuderzeniom, w dwie godziny po przybyciu na miejsce. Zajmując wzgórze czy inny punkt natychmiast zakładał pola minowe. Ustawiał karabiny maszynowe i umieszczał jednostki tam, skąd mogły skutecznie walczyć z wszetoni wysłanymi przeciwko niemu siłami. Tych lekcji taktyki nie pojęli widocznie naiwet ci oficerowie, którzy od trzech miesięcy byli w polu. Poleciłem natychmiast naprawić ten stan rzeczy. Najpoważniejszym jednak brakiem było to, że wciąż jeszcze nie udało się nam skoncentrować amerykańskiej l dywizji pancernej i nie można jej było użyć jako zwartej jednostki 17. Generał Anderson miał w danej chwili tak szczupłe odwody wzdłuż całej linii frontu, że był zmuszony umieścić połowę dywizji w pobliżu Fonduku, gdzie spodziewał się głównego uderzenia. Siły te trzymał jako odwód armii, rezerwując sobie wyłączne prawo rzucenia ich do walki. Reszta dywizji rozproszona była w postaci małych oddziałów w kierunku południowym wzdłuż linii frontu II korpusu. Skończyło się na tym, że dowódca l dywizji pancernej generał major Orlando Ward nie miał w swej dyspozycji żadnych wojsk poza małymi jednostkami lekkich czołgów. W ciągu nocy zwiedziłem front między miejscowością Maknassi a przełęczą Faid. W pobliżu tego miejsca udekorowałem amerykańskiego oficera za odwagę, zaledwie na dwie lub trzy godziny przed niemieckim uderzeniem na stanowiska leżące poza obrębem przełęczy koło Sidi Bu-Zid. Mój stary przyjaciel, generał brygady Paul McD. Robinett, dowodził jednostką pancerną w dolinie niedaleko Fonduku. Był przekonany, że w tym miejscu Niemcy nie uderzą, i wskazywał mi na mapie, jak daleko spenetrowały okolicę jego patrole zwiadowcze. Powiedział mi, że meldował o tym kilkakrotnie swoim przełożonym. Miałem zaufanie do dokładności jego meldunku i zapewniłem go, iż poruszę tę sprawę następnego dnia z dowódcami korpusów i armii. Resztę tej męczącej nocy spędziłem na konferencjach z dowódcami zapisując sobie sprawy, które miałem zamiar omówić ' generałem Fredendallem. Przed świtem nasza mała grupa 202 Krucjata w Europie Kampania tunezyjska 203 inspekcyjna ruszyła z powrotem, pod Sbeitlą zostaliśmy jednak zatrzymani, gdyż tuż przed nami wybuchła sporadyczna strzelanina. Po przeprowadzeniu zwiadu, w którym mój adiutant kapitan Lee i podpułkownik Akers stanowili rzut nacierający, ja zaś ze swoją czterdziestkąpiątką tworzyłem ruchomy odwód, wsiedliśmy z powrotem do samochodów i przejechaliśmy przez miasto bez dalszych przygód. Niedługo potem mój kierowca zasnął, wobec czego wszyscy wylądowaliśmy w płytkim rowie. Obeszło się bez strat. Po przybyciu do sztabu dowiedziałem się, że natarcie niemieckie już się rozpoczęło 1S. Za późno było na jakiekolwiek zmiany w rozkazach. Oddziały amerykańskie przesyłały generałowi Fredendallowi »w godzinach porannych częste i, jak się później okazało, bardzo dokładne meldunki o sile i kierunku natarcia niemieckiego przez Faid, jednakże organy wywiadowcze armii i naczelnego dowództwa sił sojuszniczych skwitowały je jako zwykłą przesadę niedoświadczonych i niedowarzonych żołnierzy. Zarówno w dowództwie armii, jak w Oddziale II przy naczelnym dowództwie sił alianckich w dalszym cdągu panowało przekonanie — o czym się zresztą później dowiedziałem — że główne uderzenie spadnie w kierunku Fonduku 19. Oddział II popełnił poważny błąd. Po bitwie zmieniłem szefa mego wywiadu przy naczelnym dowództwie. W wyniku fałszywych obliczeń nieprzyjaciel wdarł się bardzo głęboko, zanim generał Andersen zorientował się w sytuacji. Pod wieczór, zdając sobie sprawę, że trzeba będzie szybko ściągnąć posiłki w ludziach i sprzęcie, pospieszyłem z powrotem do sztabu, by przynaglić ich wysłanie. Zebraliśmy co się dało, po czym wróciłem na front. Amerykanie stoczyli szereg walk opóźniających, bijąc się wprawdzie odważnie, ale bez większego skutku, i wycofując się w kierunku przełęczy Kasrin, punktu, którego utrzymanie zostało nakazane wyraźnym rozkazem. Na miejscu jednak brakło dokładnej oceny tego, co się właściwie dzieje, a wojska, którym to zadanie powierzono, nie były ani dostatecznie silne, ani dostatecznie wyszkolone, by utrzymać tę pozycję. Przez pospiesznie zbudowaną obronę przełęczy przedarły się czołgi nieprzyjaciela. W końcu jednak mimo zaskoczenia i stosunkowo poważnych strat, wojska nasze otrząsnęły się i wycofały, by osłonić ważny ośrodek Tebessę oraz drogi prowadzące na północ od Kasrin do El-Kef. Byliśmy zmuszeni chwilowo porzucić nasze wysunięte lotniska w Thelepte, lotnictwo wycofało się jednak bez strat w ludziach i samolotach, ponosząc tylko nieznaczne straty w paliwie i innych zapasach. Bezpośrednio za Tebessą znajdowało się lotnisko Youks-les-Bains, toteż utrzymanie tego węzła komunikacji było podwójnie ważne dla II korpusu. Bardziej na północ korpus musiał powstrzymać niemiecką penetrację w kierunku Thala i El-Kef. 34 dywizja zajmowała stanowiska na północnym skrzydle i mimo długiego okresu bezczynności i rozproszenia dobrze spisała się w obronie. Aby powstrzymać uderzenie nieprzyjaciela w kierunku północnym, brytyjską artylerię i czołgi pospiesznie ściągnięto z północy, gdzie nieprzyjaciel przerzedził nieco swe linie w celu skupienia sił do natarcia na Kasrin. W akcji tej brała również czynny udział artyleria amerykańskiej 9 dywizji20. Pod wieczór 21 lutego nieprzyjaciel rozciągnął swe wojska w maksymalnej odległości i zaczął odczuwać trudności w zaopatrzeniu. Co więcej, jego linie komunikacyjne przebiegały przez eksponowany wąwóz Kasrin, wojska zaś jego na zachód od tego punktu mogły być w każdej chwili zaatakowane przez jakikolwiek nasz oddział, który by się tam pojawił. 22 lutego ataki nieprzyjaciela zostały zupełnie powstrzymane. George Patton, który zawsze lubił przytaczać historyczne analogie, zauważył: „von Arnim powinien był przeczytać 0 ataku generała Lee pod Fort Stedman". Tam właśnie został zatrzymany ostatni desperacki kontratak wojsk konfederacji 1 zamienił się w krwawy odwrót pod uderzeniem silnych odwodów Unii. Sztab, któremu się stale zarzuca, że przedstawia sytuację w ciemnych barwach, ułożył plan osłony ruchów naszych wojsk, w wypadku gdyby nieprzyjaciel przedostał się do 204 Krucjata w Europie głównej linii komunikacyjnej l armii. Powiedziałem na to, że nie ma potrzeby nadal zajmować się tym planem — nieprzyjaciela w zasadzie zatrzymano — w końcu jednak zgodziłem się, że nie zaszkodzi pouczyć podwładnych, co trzeba robić w razie tego rodzaju zupełnie nie prze.widzianej okoliczności. Alexander, Spaatz i inni również byli zdania, że bezpośrednie niebezpieczeństwo mamy za sobą, po czym wszyscy zajęliśmy się sprawą zamierzonego odwetu. Warunki atmosferyczne, dotąd tak ciężkie, że nie mogliśmy wykorzystać we właściwy sposób naszego coraz silniejszego lotnictwa, zmieniły się nagle na lepsze, wobec czego .wszystkie samoloty bojowe zostały skierowane do walki. Przykry wypadek, wynikły z braku doświadczenia naszych lotników, jaki się przytrafił podczas tych akcji, jest przykładem technicznych trudności, o których nie mają pojęcia krytycy prowadzący wojnę siedząc w .wygodnych fotelach. Grupa „fortec" otrzymała polecenie zbombardowania przełęczy Kasrin. Samoloty wystartowały w pochmurną pogodę i przez pewien czas szukały celu. Polegając jedynie na przyrządach fatalnie zbłądziły. W końcu, gdy piloci doszli do wniosku, że znajdują się nad celem, zrzucili bomby, jak się okazało, na Suk el-Ąrba, większe miasto znajdujące się na naszym terenie w odległości ponad 100 mil od przełęczy Kasrin21. Wielu Arabów zostało zabitych i rannych, (poniesiono dużo strat materialnych. Jedynie szybka decyzja mogła nas uchronić od nieprzyjemnych konsekwencji. Wiedzieliśmy już z doświadczenia, że wszystkie niemal nieporozumienia z ludnością miejscową można załatwić pieniędzmi, a w tym wypadku wina nasza była tak oczywista, że z miejsca zatwierdziłem wydatek paru tysięcy dolarów dla poparcia naszych przeprosin. Na wojnie często zdarzają się takie .wydatki, wymagające natychmiastowych funduszów. Departament Wojny uznając tego rodzaju potrzeby przyznał każdemu dowódcy teatru operacyjnego poważne kredyty. 22 lutego wieczorem omówiłem sytuację z generałem Fredendallem i powiedziałem mu, że nieprzyjaciel nie jest już zdolny do akcji zaczepnej. Poinformowałem go, że może Kampania tunezyjska 205 PRZECIWNATARCIE POD KASRIN Przybliżono linia frontu w grudniu 1942 r. i Przybliżona linia frontu 23 lutego 1943 r. Natarcie niemieckie R^SSSS^ Jednostki francuskie 50 75 mi śmiało podejmować wszelkie lokalne kontrataki, jeśli będą we .właściwy sposób wspierane przez artylerię. Byłem tak pewny swej oceny, że zakomunikowałem, dowódcy korpusu, iż biorę na siebie całą odpowiedzialność za wszelkie szkody mogące wyniknąć z jego energicznie prowadzonej akcji. Fredendall był przekonany, że nieprzyjaciel „ma jeszcze jeden strzał w komorze zamkowej" i uważał, że powinien raczej zużyć następne dwadzieścia cztery godziny na doskonalenie i wzmacnianie swej obrony, a nie na próby skoncentrowania dostatecznych sił do przeciwnatarcia na Kasrin. Trudno było walczyć z tym punktem widzenia. Moje przekonanie i pragnienie wynikało z chęci natychmiastowego .wykorzystania przemijającej okazji uderzenia na nieprzyjaciela, zanim zdoła on wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. 206 Krucjata w Europi? Następnego ranka stało się już rzeczą oczywistą, że Niemcy rozpoczęli odwrót. W ciągu nocy oraz w dzień pod osłoną chmur nieprzyjacielowi udało się wycofać znaczną część swych nacierających wojsk. Jednakże alianci wywierali stały nacisk wzdłuż całego frontu i .wkrótce nieprzyjaciel został zepchnięty na swe stanowiska wyjściowe, z których już nigdy więcej nie usiłował ponowić poważniejszego przeciwnatarcia 22. W ciągu ostatnich kilku dni bitwy w rzeczywistości dowództwo objął już generał Alexander. W krótkim czasie nabrałem wielkiego szacunku i podziwu dla jego zalet żołnierskich; uczucia te w ciągu wojny nabierały na sile. Odpowiedzialność za niektóre niedociągnięcia, które sprzyjały początkowym sukcesom Niemców w bitwie, ponoszę ja osobiście. Gdybym natychmiast po przyjęciu wojsk francuskich pod dowództwo aliantów, w listopadzie 1942 roku, nalegał na podporządkowanie ich w boju generałowi Andersonowi, uniknęlibyśmy tak wielkiego zamieszania. Kwasy i pewne trudności nie trwałyby zbyt długo, za to w końcu tego rodzaju pociągnięcie przyniosłoby pożytek. Ponadto, czekając na zbliżenie się armii Montgomery'ego nadchodzącej z pustyni, powinienem był wyraźnie odgraniczyć na naszym południowym skrzydle rejon, w którym II korpus miałby pełną swobodę działania. Nie ulegało wątpliwości, że rozciągając front II korpusu na południe aż do Gafsy włącznie, staraliśmy się zrobić zbyt wiele zbyt małymi siłami. Gafsa sama przez się nie miała dla nas znaczenia do chwili zbliżenia się .wojsk pustyni do południowych granic Tunezji i powstania możliwości współdziałania obu armii. Była to jednak najlepsza pozycja dla osłony z południa ważnego lotniska w Thelepte przed nalotami i atakami. Lotniska wysunięte były nam bezwzględnie potrzebne, najlepsze zaś z nich znajdowało się właśnie w Thelepte. Leżało ono na piaszczystej równinie i deszcz nigdy nie przeszkadzał startowi samolotów. Jedyną przeszkodę stanowiły od czasu do czasu burze piaskowe. Ze względu na zalety tego lotniska umieściliśmy na nim poważne jednostki lotnicze ze stosunkowo Kampania tunezyjska 207 znacznymi ilościami zapasów oraz warsztaty naprawcze. Korzystniej byłoby, gdybyśmy do Gafsy wysłali jedynie oddział rozpoznawczy, siły zaś obronne trzymali bardziej w tyle. Utrzymanie Gafsy wpływało na osłabienie innych odcinków długiego frontu II korpusu, ponieważ zaś amerykańska l dywizja pancerna nie stanowiła jednolitego organizmu, zdolnego do aktywnych i potężnych przeciwuderzeń, sytuacja była bardzo ryzykowna. Z technicznego punktu widzenia kłopoty nasze wynikały z czterech zasadniczych przyczyn. Pierwszą i najważniejszą stanowiły warunki, jakie musiały powstać na skutek niepowodzenia naszej ryzykownej koncepcji szybkiego zajęcia Tunisu. Gra ta została podjęta na mój osobisty rozkaz. Potem nie można już było szybko zebrać rozproszonych jednostek i przygotować ich do odparowania przeciwuderzeń nieprzyjaciela, których byliśmy pewni. Gdybym pod koniec listopada przyznał, że chwilowo ponieśliśmy klęskę, i gdybym przeszedł do obrony, żaden atak na nasze pozycje nie odniósłby nawet tymczasowego sukcesu. Drugą poważną przyczyną była wadliwa praca wywiadu. Szta/by zbyt gorliwie chwytały każdą poszczególną informację, wierząc w nią bez zastrzeżeń i zamykając oczy na wszelkie inne możliwości. Uparły się, że Niemcy powinni uderzyć z kierunku Fonduku, i mimo że nasze jednostki rozpoznawcze, które dotarły do doliny Ousseltia w rejonie Fonduku, twierdziły, iż nie zauważyły tam żadnej koncentracji wojsk niemieckich, wywiad nasz ślepo trzymał się przy swym twierdzeniu. Na tej podstawie dowódca armii wydawał błędne dyspozycje. Trzecią przyczyną było to, że nie potrafiliśmy sobie stworzyć jasnego obrazu możliwości przeciwnika i przygotować środków do odparcia go. Sytuacja na odcinku II korpusu wymagała utrzymania przełęczy górskich przy pomocy lekkich jednostek, których zadaniem było przeprowadzenie rozpoznania i prowadzenie działań opóźniających; bezpośrednio na tyłach powinny były znajdować się możliwie jak najsilniejsze ruchome odwody, aby w razie najmniejszego przełamania Krucjata w tiuropic bariery górskiej przez wroga natychmiast całą siłą na niego uderzyć. Wytyczne co do ogólnego charakteru obrony były słuszne, lecz wahania na poszczególnych odcinkach i mylne informacje o nieprzyjacielu doprowadziły do rozproszenia odwodów, tak że stały się one nieużyteczne w chwili, gdy natarcie się rozpoczęło 2?>. Czwartą przyczynę stanowił brak doświadczenia, zwłaszcza wśród dowódców. Dywizje amerykańskie, które brały udział w tych działaniach, nie przeszły szkolenia na podstawie programów wprowadzonych w Stanach Zjednoczonych już po wybuchu wojny. Były to głównie dywizje pospiesznie wysłane do Zjednoczonego Królestwa, ponieważ zaś warunki, tw jakich odbywał się transport, nawet w przybliżeniu nie dorównywały poziomowi osiągniętemu w późniejszym czasie, wojska przez dłuższy czas pozbawione były awego podstawowego sprzętu. Przez większą część 1942 roku nie mogliśmy marzyć o szkoleniu. Dawało się to poznać zarówno po dowódcach, jak żołnierzach, i mimo że nie brakło im odwagi i męstwa, wyników przez nich osiągniętych w pierwszym okresie nie można porównać z tymi, jakie osiągnęły dywizje amerykańskie wprowadzone do walki po rocznym intensywnym szkoleniu. Drogo zapłaciliśmy za tę naukę, ale była ona cenna. W ostatecznym rozrachunku koszty okazały się nie tak wielkie, w większości bowiem wypadków nasze straty w ludziach stanowili jeńcy, których tw znacznej mierze odzyskaliśmy pod koniec wojny. Zanim nieprzyjacielowi udało się wycofać na uprzednie pozycje, straty jego w ludziach i sprzęcie dorównały naszym. Amerykanie stracili między 14 a 23 lutego 192 zabitych, 2624 rannych oraz 2459 jeńców i zaginionych 24. Tydzień natarcia nieprzyjacielskiego był okresem męczącym i niespokojnym. Przejęciu inicjatywy przez nieprzyjaciela zawsze towarzyszą napięcie i troski, ponieważ w każdej chwili może się zdarzyć coś nieprzewidzianego. Nikt tego nie może uniknąć; pKwnimo wiary w ogólną sytuację i ostateczny wynik istnieje możliwość lokalnych katastrof. Bitwa o Kasrin oznaczała koniec jednego etapu kampanii. Niepowodzenie niemieckiego natarcia znamionowało g O t) -s 2 o ^ OJ 1 1 I l g *. 8 3 'l l *3 S § Kompania tunezyjska 209 w sposób oczywisty utratę przez nieprzyjaciela ostatniej szansy na zorganizowanie zaczepnego działania w dużej skali. Ale wkrótce rozpoczął on serię dzikich ataków lokalnych na pozycje brytyjskiej l armii na północy25. Zaciekłe utarczki trwały przez cały marzec. Niemcy usiłowali pogłębić i umocnić rejon swej "obrony obejmujący Tunis i Bizertę, Brytyjczycy zaś starali się utrzymać i odzyskać pozycje, które sprzyjałyby ostatecznej i druzgocącej ofensywie. Nieustanne walki i długość frontu, który trzeba było obsadzić przerzedzonymi formacjami, zmusiły w końcu Alexandra do wzmocnienia l armii przez część amerykańskiej l dywizji. Niemieckie natarcia były jednak głównie czołowe i nie mogły im przynieść jakichkolwiek poważniejszych korzyści. Pewność ta pozwalała nam ponownie podjąć pracę nad uporządkowaniem i zreorganizowaniem frontu, usprawnieniem zaopatrzenia i przygotowaniem się do wielkiej ofensywy, gdy tylko pozwolą na to warunki atmosferyczne. Od zakończenia bitwy o Kasrin sytuacja nasza poprawiła się pod wieloma względami. Po pierwsze, w wyniku bitwy cały amerykański II korpus w sile czterech dywizji został wreszcie skoncentrowany w rejonie Tebessy26. Stanowił on tu potężne ogniwo pomiędzy wojskami sojuszniczymi w północnej Tunezji a 8 armią nadciągającą z pustyni. Żołnierze, dowódcy i sztaby zdobyli duże doświadczenie bojowe, o którym już nigdy nie zapomnieli. Ponadto, w wyniku wspaniałej akcji w Waszyngtonie, sprowadzono na teatr działań wojennych 5400 ciężarówek, co znakomicie poprawiło sytuację naszego transportu i zaopatrzenia oraz miało doniosłe znaczenie dla naszych późniejszych operacji. Dokonano tego w warunkach, które powinny zastanowić ludzi wyobrażających sobie, że Departamenty Wojny i Marynarki nie są niczym innym jak tylko gniazdem zasiedziałej biurokracji. Transport wymagał specjalnego konwoju, w okresie gdy odczuwano poważny brak statków handlowych i okrętów eskortujących. Korzystając z przypadkowego pobytu enerała Somervella w mojej kwaterze wytłumaczyłem, Uaczego wyposażenie to jest nam tak pilnie potrzebne. l* - Krucjata w Europie 210 Krucjata w Europie Powiedział, że może je załadować w ciągu trzech dni pod warunkiem, że marynarka dostarczy eskorty. Wysłałem zapytanie do admirała Kinga, przebywającego wówczas w Casablance, i po kilku godzinach otrzymałem krótką od/powiedź: „Tak"27. W niespełna trzy tygodnie po moim żądaniu wozy zaczęły przybywać do Afryki. Generał Somervell był jeszcze w mojej kwaterze, gdy nadszedł meldunek z Departamentu Wojny, że załadowana została ostatnia ciężarówka. Depesza wysłana przez zastępcę generała Somervella, generała majora Wilhelma D. Styera, w elokwentny sposób przedstawiała historię nie kończących się godzin intensywnej pracy nad załatwieniem tego nadprogramowego transportu. W ostatnim zdaniu zawarta była pełna żalu prośba: „Gdybyś zechciał przypadkiem, żeby ci wysłano Pentagon, postaraj się zawiadomić nas przynajmniej na tydzień wcześniej" 28. Olbrzymie znaczenie tego transportu znalazło swój wyraz we wzmożonej zdolności do zaspokojenia potrzeb frontu, a w jeszcze większym stopniu w zdolności do błyskawicznego przerzucania wojsk z jednego odcinka frontu na drugi. Późniejsze przerzucenie całego amerykańskiego II korpusu z rejonu Tebessy do północnej Tunezji byłoby niemożliwe, gdybyśmy nie mieli tej dodatkowej ilości wozów. Równocześnie nasze oddziały kolejowe pod kierownictwem generała brygady Car la Graya dokonywały cudów naprawiając rozsypującą się ze starości francuską linię kolejową. Gdy wkroczyliśmy do Afryki Północnej, kolej mogła dostarczyć maksymalnie 900 ton zaopatrzenia. Dzięki właściwej Jankesom energii i nowoczesnym amerykańskim metodom eksploatacji Gray ztwiększył tonaż do 3000 dziennie, i to jeszcze przed otrzymaniem ze Stanów Zjednoczonych chociażby jednej nowej lokomotywy lub wagonu towarowego. Innym niezwykle radosnym zjawiskiem była stale wzrastająca siła i skuteczność naszego lotnictwa oraz budowa sprawnie funkcjonujących lotnisk i baz29. Do pozytywnych zjawisk należała również szybkość, z jaką brytyjskie wojska pustyni udostępniły port w dopiero co zdobytym Trypolisie Kampania tunezyjska 211 i przystąpiły do jego eksploatacji30. Mieliśmy teraz pewną gwarancję, że marsz 8 armii nie będzie już, jak to dotychczas często się zdarzało, zatrzymany z powodu braku zaopatrzenia. Ostatnią wreszcie korzyścią, jaką uzyskaliśmy w tym czasie, była możliwość zorganizowania całego naszego systemu dowodzenia na zdrowych i trwałych podstawach, zgodnie z osiągniętym w Casablance porozumieniem. Całe lotnictwo zostało oddane pod dowództwo marszałka lotnictwa Teddera, którego zastępcą został generał Spaatz. Dowództwo wojsk lądowych na froncie tunezyjskim powierzono generałowi Alexandrowi31; ten, zwolniony z obowiązków równoczesnego dowodzenia jedną z armii — była to trudność, która przeszkadzała mu w pracy - - mógł poświęcić się całkowicie sprawie codziennego koordynowania działań taktycznych. Wkrótce po l marca mianowałem Pattona dowódcą II korpusu na miejsce Fredendalla32. Nie miałem bynajmniej zamiaru przedstawić wniosku o zwolnienie Fredendalla czy też zrzucić na jego barki odpowiedzialność za początkowe klęski wi bitwie o Kasrin, o czym go zresztą powiadomiłem. Wiele innych osób, i ja miedzy nimi, ponosiło odpowiedzialność za nasze trwające tygodniami niepowodzenia. Lecz morale II korpusu było zachwiane i trzeba je było szybko poprawić. W całej armii nie było nikogo, kto potrafiłby zrobić to lepiej niż Patton, uważałem natomiast, że Fredendall nadawał się bardziej na stanowisko szkoleniowe w Stanach Zjednoczonych aniżeli na dowodzenie walką. Zaproponowałem generałowi Marshallowi powierzenie Fredendallowi stanowiska dowódcy armii w Stanach Zjednoczonych, gdzie otrzymał stopień generała porucznika S3. Energiczne metody dowodzenia, stosowane przez generała Pattona, i nacisk, jaki kładł na ścisłe przestrzeganie dyscy-Pliny, dodały wigoru II korpusowi i natchnęły go duchem walki. Ponadto żołnierze nasi zdobyli obecnie doświadczenie bojowe i znacznie bardziej doceniali znaczenie wyszkolenia, dyscypliny i szybkości działania. Nasze straty w czołgach, siach i wyposażeniu zostały szybko uzupełnione, wszystkie 212 Krucjata w Europie Kampania tunezyjska 213 zaś wschodnie lotniska znajdowały się znowu iw naszym ręku i zajęte były przez nasze myśliwce. Zimą warunki terenowe i atmosferyczne na pustyni były znacznie lepsze aniżeli na północy, wobec czego 8 armia pod dowództwem generała Montgomery'ego mogła kontynuować swój marsz w kierunku zachodnim w celu połączenia się z prawym skrzydłem naszych wojsk w JTunezji. Przewidywaliśmy, że najważniejsza bitwa, jaką będzie musiał w tym celu stoczyć generał Montgomery, odbędzie się na linii Mareth. Był to pas umocnień wybudowany w swoim czasie przez Francuzów wzdłuż granicy tunezyjskiej, na którym obecnie oczekiwaliśmy zaciekłego oporu wojsk Osiu. Chcąc dopomóc generałowi Montgomery'emu w tej bitwie, generał Alexander nakazał koncentrację głównych sił amerykańskiego II korpusu w rejonie Gafsy, skąd miał on uderzyć na wschód, aby odciągnąć jak najwTęcej wojsk Rommla z frontu 8 armii. Manewr ten odniósł pożądany skutek, ponieważ Rommel nie mógł sobie pozwolić na odsłonięcie swych linii komunikacyjnych i zmuszony był użyć znacznej części swych wojsk dla ich osłony. W nocy 20 marca generał Montgomery był gotóiw do natarcia na linię Mareth3&. Rozpoczęły się zaciekłe walki, lecz Montgomery'emu udało się wspaniałym i błyskawicznym przerzuceniem wojsk w toku bitwy oskrzydlić i zaskoczyć nieprzyjaciela, a następnie gwałtownie odrzucić go na północ. Wkrótce lewe skrzydło 8 armii połączyło się z II korpusem Pattona, który ostro nacierał w kierunku wschodnim.; Z tą chwilą nastąpiło nareszcie całkowite zjednoczenie wszystkich armii. / [Wkrótce po bitwie o linię Mareth odwiedziłem Montgomery'ego. Jego 8 armia była bardzo barwnym i prawdopodobnie najbardziej kosmopolitycznym wojskiem, jakie walczyło w Afryce Północnej od czasów Hannibala. Poza jednostkami angielskimi składała się ona ze Szkotów, Nowozelandczyków, Hindusów (wraz z Gurkhami z ich kukris — długimi zakrzywionymi nożami — którymi obcinali głowy .wrogom), Polaków, Czechów, Wolnych Francuzów, Australijczyków i Południowych Afrykańczyków^/Nie wszyscy z nich dotarli do Tunezji. 8 armii towarzyszyły amerykańskie eskadry lotnicze, pierwsze, które walczyły ,w Afryce przeciwko Niemcom. Brały one udział w kampanii przez cały czas począwszy od El Alamein36. Podczas mojej wizyty u Montgomery'ego udało mi się porozmawiać z pilotami i załogami. Przysłałem im później trochę żołnierskich przysmaków, których byli pozbawieni w czasie długiej wędrówki przez pustynię. Usiłując przeciąć drogę Niemcom, wycofującym się przed Montgomery cm, generał Alexander przygotował natarcie mając na celu przedarcie się przez przełęcz koło Fon^duku i marsz na wschód w kierunku morza. W natarciu tym uczestniczyło lewe skrzydło amerykańskiego II korpusu, cała jednak operacja dowodzona była przez angielskiego dowódcę korpusu37. Jedyna dywizja amerykańska, mogąca wziąć udział w tej akcji, była bardzo powierzchownie przeszkolona i od wielu tygodni zajmowała się ochroną naszych linii komunikacyjnych, na skutek czego nie miała okazji naibyć doświadczenia we współdziałaniu. Jednostka amerykańska otrzymała niełatwe zadanie i natarcie nie udało się. Brytyjskie formacje dokonały w końcu przełamania, nie przyniosło to jednak poważniejszych korzyści, ponieważ Niemcom udało się wycofać na północ. Generał John Crocker, brytyjski dowódca korpusu, surowo krytykował niepowodzenie dywizji amerykańskiej wobec przedstawicieli prasy. Niemal że jedyny raz w ciągu całej operacji afrykańskiej dosziło do jawnych .wzajemnych oskarżeń brytyjsko-amerykańskich38. Było to zupełnie zbyteczne, tym bardziej więc niepokojące. Nic tak często i tak łatwo nie wywołuje nieporozumień między sojusznikami, jak niepotrzebna gadanina — zwłaszcza gdy ma ona na celu pomniejszenie czyichś zasług. Wraz z Alexan-drem podjęliśmy pospiesznie kroki w celu powstrzymania całej tej historii. Rodzinna kłótnia nabiera zawsze rozgłosu nie odpowiadającego jej rozmiarom. Chociaż wynik tego właśnie natarcia nie przyniósł pożądanych rezultatów, szybki odwrót Niemców spowodował jednak skrócenie się frontu styczności z nieprzyjacielem. Amery- Krucjata w Europie kański II korpus został w ten sposób wyklinowany i można go było wykorzystać na innym odcinku. Powstały pewne wątpliwości co do tego, czy korpus nadaje się do udziału w końcowej bitwie. Sztab Alexandra był zdania, że znaczna część korpusu powinna być odesłana do rejonu Constantine na dodatkowe przeszkolenie. Co prawda niektórym jednostkom brakło jeszcze doświadczenia, zarówno Patton jednak, jak ja byliśmy przekonam, że korpus jest już Obecnie gotów do działań zaczepnych i do przejęcia ważnego odcinka frontu. Przede wszystkim żołnierze byli wściekli nie tylko za cięgi, które im się dostały; znacznie bardziej gniewały ich obraźliwe i pogardliwe uwagi o bojowych walorach Amerykanów, krążące początkowo wśród jeńców niemieckich, a później powtarzane na całym teatrze działań wojennych. W osobistej rozmowie z Alexandrem domagałem się użycia całego II korpusu jako zwartego związku °9. Skłaniał mnie do tego szereg poiwodów. Przede wszystkim większość wojsk lądowych, potrzebnych do pokonania Niemiec, musiała przybyć ze Stanów Zjednoczonych. Konieczność szkolenia bojowego na szeroką skalę była zupełnie oczywista. Po drugie, we wszystkich poprzednich bitwach korpus musiał walczyć w małych grupach, nie miał zaś nigdy okazji, by wystąpić jako zwarty związek taktyczny. Po trzecie, od l marca nastąpiła znaczna poprawa morale korpusu, wobec czego miał on prawo dowieść swej sprawności bojowej i walorów amerykańskiego oręża. Sukces doprowadziłby do zwarcia szeregów, a narodowi amerykańskiemu dałby poczucie spełnionego obowiązku, satysfakcję w pełni zasłużoną, zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę, jaki wkład w dotychczasowe prowadzenie wojny stanowiła wytężona praca Amerykanów. Zwycięstwo, do którego w poważnej mierze miały się przyczynić oba narody, wytworzyłoby poczucie wspólnoty, którego inną drogą się nie osiągnie. Sami .wreszcie żołnierze mieli prawo uczestniczenia w operacji, w której po raz pierwszy napotkaliby sprzyjające, a nie, jak dotychczas, utrudniające i hamujące ich działania, Kampania tunezyjska 215 warunki. Prawdziwe zwycięstwo dodałoby im ducha do czekających ich jeszcze surowszych prób. Alexander natychmiast przychylił się do mego stanowiska, że korpus powinien być użyty w całości, jako zwarta formacja. Zgodziłem się z nim, że najlepszym rozwiązaniem będzie przesunięcie II korpusu wzdłuż tyłów l armii i umieszczenie go na północnym skrzydle, naprzeciw JBizerty. Wymagało to szczególnie skrupulatnej pracy sztabu ~w^ celu uniknięcia powikłań na osiach zaopatrzenia brytyjskiej l armii, jednakże sztaby Andersena i Pattona tak sprawnie opracowały szczegóły, że nie doszło do zamieszania40. Przedwcjenne uczelnie sztabowe orzekłyby niewątpliwie, że tego rodzaju ruch .wojsk jest niewykonalny. Został on przeprowadzony na podstawie niezwykle precyzyjnych planów, przy dobrej regulacji ruchu na skrzyżowaniach dróg. Przeprowadziłem w tym czasie kolejną zmianę w dowództwie II korpusu. Pod koniec lutego zameldował się u mnie generał major Omar N. Bradley w charakterze „inspektora". Był to człowiek o (wysokich kwalifikacjach, który poza tym zdobył wiele doświadczenia w toku marcowych i kwietniowych walk. Do dokonania zmian zmuszała mnie potrzeba umożliwienia Pattonowi powrotu do sztabu 7 armii w celu zakończenia przygotowań do inwazji na Sycylię, która miała nastąpić możliwie jak najszybciej po zakończeniu kampanii afrykańskiej. Drugim powodem, i ten właśnie, nie mogąc chwilowo ujawnić całej prawdy, podaliśmy do wiadomości publicznej, było przeniesienie punktu ciężkości w operacjach II korpusu z wojsk pancernych raczej na piechotę, wobec czego zmiana dowódcy ze specjalisty pancernego na eksperta piechoty była logicznie uzasadniona. Bradley objął dowództwo 16 kwietnia 1944 roku, gdy część korpusu znajdowała się już na swych stanowiskach na północy41. W tym samym czasie generał Montgomery kontynuował natarcie w kierunku północnym, aż dotarł do linii Enfida-ille, gdzie napotkał bardzo mocne pozycje nieprzyjacielskie, skutecznie blokujące dalszy marsz naprzód 42f 216 Krucjata w Europie Wszystko jednak było już niemal zupełnie przygotowane do ostatecznego generalnego uderzenia na pozycje nieprzyjacielskie. Lotnictwo skwapliwie skorzystało z coraz lepszych warunków atmosferycznych i gromiło nieprzyjacielskie linie komunikacyjne między Afryką a Włochami. Sytuacja Osi stawała się coraz bardziej niepewna. Dzięki wzrastającej przewadze w powietrzu nasza marynarka również pchnęła swe bazy do przodu, przysparzając nieprzyjacielowi kłopotów. Naszym wojskom lądowym nie brakło pewności siebie; pragnęły one jak najszybciej zakończyć całą sprawę. Nieprzyjaciel był jeszcze głęboko ugrupowany .w górzystym terenie na swym zachodnim skrzydle, wobec czego przede wszystkim należało zepchnąć go na skraj równiny tunezy jskiej. Zabraliśmy się do tego 23 kwietnia i wzdłuż całego frontu O'dnie-śliśmy sukcesy. Koordynacja działania lotnictwa i wojsk lądowycrr~6yła bez porównania lepsza aniżeli na początku kampanii, a wszystkie nasze uderzenia odbywały się przy skutecznej pomocy lotnictwa. Następny atut stanowiła przewaga naszej artylerii43. Zanim Alexander osiągnął na zachodzie linię, z której miał zamiar rozpocząć swe ostateczne uderzenie, stało się rzeczą oczywistą, że dalsze ataki 8 armii z południa będą nas drogo kosztowały i nie przyniosą decydujących wyników ze względu na charakter terenu wzdłuż pozycji Enfidaville. Równocześnie byliśmy głęboko przekonani, że Niemcy liczą na to, iż główne natarcie poprowadzi 8 armia, która zdobyła sobie świetną reputację podczas długiego pościgu przez Pustynię Zachodnią, i że nieprzyjaciel spodziewa się, iż użyjemy jej do zadania decydującego ciosu. Spodziewając się wobec tego, że nieprzyjaciel, tak czy inaczej, zachowa poważne siły przed frontem 8 armii, generał Alexander pospiesznie i iwi tajemnicy przerzucił szereg jej najlepszych dywizji ze skrzydła i oddał je brytyjskiej l armii. Przegrupowania te zostały zakończone na czas, tak że 5 maja można było rozpocząć ostateczne natarcie44. Już wkrótce mieliśmy rozstrzygające wyniki. Na lewym skrzydle amerykański II korpus z niektórymi jednostkami Kampania tunezy j ska 217 NATARCIE WIOSENNE W TUNEZJI • •• Linia frontu 21 marca 9 25 50 m 218 Krucjata w Europie francuskich oddziałów „Goumiers" * wspaniale posuwał się do przodu, pokonując po drodze poważne przeszkody i zdobywając 7 maja Bizertę. Na południu brytyjska l armia, pod dowództwem generała Andersona, wykonując główne zadanie, znalazła się w Tunisie mniej więcej w tym samym czasie, gdy II korpus dotarł do Bizerty. W ciągu ostatnich dni kampanii tunezyjskiej dwie bitwy lokalne na północy, jedna w brytyjskim pasie działania, druga w amerykańskim, skupiły uwagę całego teatru działań wojennych. Na obu pozycjach istniały niezwykle mocne naturalne warunki obrony, obu zaciekle broniono, obie również miały istotne znaczenie dla ostatecznego zwycięstwa. W brytyjskim pasie natarcia pozycję taką stanowiło wzgórze Long-stop. Prawdopodobnie walki o żadną inną miejscowość w Tunezji nie pochłonęły tylu istnień ludzkich, co zdobycie tego punktu. W pasie amerykańskim pozycją taką było wzgórze 609, zdobyte w końcu przez 34 dywizję, ku niezwykłemu zadowoleniu przede wszystkim amerykańskiego naczelnego dowództwa. Dywizja ta miała znacznie mniej możliwości szkolenia aniżeli jakakolwiek inna, zdobycie zaś przez nią wzgórza 609 było dostatecznym dowodem, że amerykańska piechota zdała egzamin dojrzałości. Natychmiast po dokonaniu wyłomu Alexander pospiesznie wysłał jednostki pancerne brytyjskiej l armii do przodu poprzez bazę na półwyspie Bon, dokąd, jak przypuszczał, Niemcy będą próbowali się wycofać w celu dokonania ostatecznej próby oporu w stylu Bataanu 45. Szybka akcja Alexan-dra przekreśliła ostatnie rozpaczliwe nadzieje nieprzyjaciela, mimo że tysiące jego żołnierzy walczyło jeszcze w rozproszonych grupach na froncie l armii. Od tej chwili rozpoczęto operacje typu oczyszczania terenu. Wprawdzie gdzieniegdzie walki trwały do 12 maja, następnego dnia jednak, poza kilkoma niedobitkami w górach, jedynymi żywymi Niemcami w Tunezji byli ci, którzy znaleźli się bezpiecznie za kratkami. Liczba jeńców w samym tylko ostatnim tygodniu kampanii * Jednostka złożona z Algierczyków, dowodzona przez oficerów francuskich — przyp. red. Kampania tunezyjska 219 Wzgórze 3 maia *2Q^09 Dżedeida tTeburbaO longstoaAi* TUNEZJA-F AŻ A KOŃCOWA l moja — 13 maja doszła do 240 000, z czego mniej więcej 125 tysięcy stanowili Niemcy. Wchodziły w to resztka „Afrika Korps" i szereg innych pierwszorzędnych jednostek niemieckich i włoskich46. Sam Rommel, przewidując widocznie nieunikniony finał i szczerze pragnąc uratować własną skórę, uciekł przed ostateczną klęską. Obalony został mit niezwyciężonego Rommla i hitlerowskiej armii. Von Arnim skapitulował w imieniu wojsk niemieckich, feldmarszałek Messe zaś, nominalnie dowo-izący całością, poddał kontyngent włoski. Gdy von Arnima r drodze do niewoli przewożono przez Algier, niektórzy ofi-erowie mego sztabu uważali, że powinienem dotrzymać starego obyczaju i pozwoilić mu na złożenie mi wizyty. wyczaj ten pochodził z dawnych czasów, gdy najemni rze nie żywili uczucia wrogości w stosunku do swych vników. Obie strony walczyły bądź dlatego, że lubiły «?, bądź też z poczucia obowiązku lub najprawdopodobniej 220 Krucjata w Europie za pieniądze. Wzięty do niewoli w XVIII wieku dowódca bywał zazwyczaj tygodniami, a nawet miesiącami honorowym gościem zwycięzcy. Tradycja, że wszyscy zawodowi żołnierze są w istocie towarzyszami broni, utrzymała się w pewnej mierze po dzień dzisiejszy. Dla mnie druga wojna światowa była zbyt osobistą sprawą, bym mógł żywić takie uczucia. W miarę jak się rozwijała, nabierałem coraz silniejszego przekonania, że tym razem — bardziej niż kiedykolwiek przedtem — w wojnie pomiędzy wieloma państwami siły broniące ludzkiego dolbra i praw człowieka miały do czynienia z absolutnie zbrodniczym spiskiem, z którym nie może być żadnych kompromisów. Ponieważ istnienie sprawiedliwego świata możliwe było jedynie po zupełnym zniszczeniu Osi, wojna stała się dla mnie krucjatą w tradycyjnym sensie tego często nadużywanego słowa. W tym specyficznym wypadku powiedziałem memu oficerowi wywiadowczemu, brygadierowi Kennethowi Strongowi, aby zdobył od wziętych do niewoli generałów wszelkie możliwe informacje, mnie jednak interesują tylko ci, którzy nie zostali jeszcze wzięci do niewoli. Żadnemu nie pozwolę na spotkanie się ze mną. Zasady tej trzymałem się do końca wojny. Do chwili podpisania przez feldmarszałka Jodła warunków kapitulacji W-Keims w 1945 roku nie rozmawiałem z żadnym niemieckim generałem, jedyne zaś słowa, które wtedy wypowiedziałem, odnosiły się do tego, że będzie on osobiście w pełni odpowiedzialny za wykonanie warunków kapitulacji. Kampania tunezyjska dała oczywiście doskonałe wyniki, lecz dowództwo naczelne było tak bardzo zajęte przygotowaniami do ataku na Sycylię, że nie miało czasu na świętowanie. Pomimo to jednak 20 maja w Tunisie odbyła się defilada zwycięstwa dla zaznaczenia końca imperium Osi w Afryce. Same rozmiary naszego zwycięstwa, a w każdym razie ilość jeńców, utrudniały nam przygotowanie sycylijskiego przedsięwzięcia. Spędziliśmy do Tunisu ponad 250 tysięcy jeńców. Zła komunikacja utrudniała ich wyżywienie i pilnowanie oraz uniemożliwiała szybką ewakuacjęn. Ale dzięki zakończeniu kampanii można było zwolnić dowódców i sztaby Kampania tunezyjska 221 od doraźnych działań i umożliwić im zupełne skupienie się na następnej z kolei sprawie. Wstępne planowanie trwało już od lutego w specjalnej grupie przydzielonej do sztabu aliantów, pracującej jednak pod kierownictwem generała Alexandra. Grupę tę wchłonął teraz zupełnie sztab generała Alexandra i cały proces przygotowań został znacznie przyspieszony. Zwycięstwem tunezyjskim radowały się wszystkie narody sprzymierzone. Było ono widomym znakiem zarówno dla przyjaciół, jak wrogów, że alianci rozpoczęli swój marsz naprzód. Niemcy, którzy uprzedniej zimy ponieśli również olbrzymią klęskę pod Stalingradem i zmuszeni byli zrezygnować z innych działań zaczepnych na froncie rosyjskim na rzecz rozpaczliwej obrony, po Tunezji musieli więcej myśleć o utrzymaniu swych zdobyczy aniżeli o ich rozszerzeniu. Jednym z najpoważniejszych osiągnięć naszego zwycięstwa na afrykańskim teatrze wojennym był postęp osiągnięty w wykuwaniu jedności sojuszniczej i w tworzeniu zespołu dowódczego, który zaczynał świadczyć o wzrastającym wzajemnym zaufaniu i pewności siebie wszystkich jego członkowi. Łatwo jest zbagatelizować przeszkody hamujące rozwój sprawnych mechanizmów dowódczych wielkich sił sojuszniczych. Niektóre z tych przeszkód można ustalić, na przykład te, które wynikają z różnic w (wyposażeniu i wyszkoleniu, w doktrynie wojennej, w sposobie pracy sztabów i w metodach organizacyjnych. Są one jednak niczym w porównaniu z dumą i uprzedzeniami narodowymi. W wojnie współczesnej, gdy istnieją urządzenia ułatwiające szybkie informowanie ludności o wydarzeniach na froncie, każde drobne nieporozumienie zostaje rozdmuchane i żołnierz walczący o swe życie często okazuje się istotą o bardzo wybuchowym temperamencie. Nawet doświadczeni żołnierze, zazwyczaj spokojni i pozbawieni egoizmu, potrafią nagle i gwałtownie zareagować na wiadomość faworyzującą ich zdaniem inną narodowość. Jest to sprawa delikatna, skomplikowana i poważna; toteż powodzenie sojuszniczych przedsięwzięć może być osiągnięte jedynie wtedy, gdy mężowie stanu 222 Krucjata w Europie i dowódcy rozumieją wymogi sytuacji i nie pozwalają pogwałcić podstawowych zasad jedności czy to publicznie, czy też w poufnych osobistych kontaktach ze sztabami i podwładnymi. Stale okazywana lojalność wobec zasadniczej koncepcji jedności i sojuszniczych dowódców jest podstawowym elementem zwycięstwa. Z chwilą gdy dowódca traci zaufanie bądź jakiegokolwiek rządu, bądź większości swych podwładnych, musi być natychmiast zdjęty ze stanowiska. Oto wielka lekcja, jaką otrzymali alianci w Tunezji. Równie ważną, z technicznego punktu widzenia, była wartość szkolenia. Dokładne przeszkolenie techniczne, psychologiczne i fizyczne jest jedyną ochroną i jedynym orężem, który naród może dać swym żołnierzom, zanim wyśle ich do boju. Ponieważ jednak dla państwa demokratycznego wojna jest zawsze zaskoczeniem, szkolenie to musi być w znacznej mierze przeprowadzone w czasie pokoju. Jak długo na całym świecie nie zapanuje ład, czego logicznym następstwem będzie powszechne rozbrojenie, zwolnienie ludzi od tego rodzaju i typu szkolenia, które daje mu szansę uratowania się w bitwie, jest zbrodnią. Świadczy o tym wiele krzyży stojących dziś w Tunezji. ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY OPERACJA „HUSKY" W ciągu ostatnich tygodni kampanii tunezyjskiej, zwłaszcza wtedy, gdy już można było przewidzieć jej ostateczny wynik, wyższe sztaby pracowały nad planami następnej kampanii. Zgodnie ze wskazaniami konferencji w Casablance celem jej miało być zdobycie Sycylii 1. Na konferencji członkowie połączonego komitetu szefów sztabów omawiali dwa warianty zadań dla wojsk śródziemnomorskich. Jednym z nich było uderzenie na Sycylię w możliwie najbliższym realnym terminie, drugim— zdobycie Sardynii i Korsyki. Moim zdaniem, które przedstawiłem na konferencji w styczniu, jeśli w dalszym ciągu nasze główne zadanie polegało na oczyszczeniu Morza Śródziemnego dla żeglugi aliantów, właściwym celem byłaby Sycylia. Sycylia leży tak blisko zarówno Afryki, jak Włoch, że zajęcie jej poważnie zmniejszyłoby ryzyko związane z korzystaniem z tego szlaku morskiego, Z drugiej strony, jeśli alianci rzeczywiście zamierzali dokonać inwazji na Włochy dla przeprowadzenia wielkich operacji, mających doprowadzić do zupełnego pokonania tego kraju, wówczas byłoby rzeczą właściwą zacząć od Sardynii i Korsyki. Ocena sił nieprzyjaciela wskazywała na to, że zdobycie tych wysp wymagałoby mniejszych sił aniżeli zdobycie Sycylii, ?erację więc można by rozpocząć we wcześniejszym termi-Co więcej, ponieważ Sardynia i Korsyka leżą na boku giego buta włoskiego, zajęcie ich zmusiłoby nieprzyjaciela nacznie poważniejszego rozproszenia sił we Włoszech niż 'bycie Sycylii, leżącej niedaleko górzystego czubka półwyspu. 224 Krucjata w Europie Operacja „Husky" 225 Dyskusja nad tą sprawą raz jeszcze postawiła w centrum naszej uwagi konieczność definitywnego ustalenia ostatecznych celów w basenie śródziemnomorskim. Było rzeczą zupełnie normalną, że musiały wyniknąć pewne różnice zdań. Nie posunęliśmy się jeszcze dostatecznie w procesie pokonywania Osi, by zupełnie jasno i jednomyślnie formułować wnioski, co do konkretnych działań mogących nam przynieść zwycięstwo. Generał Marshall i ja byliśmy zdania, że wszystko, co robimy w basenie Morza Śródziemnego, powinno być jedynie elementem pomocniczym dla głównego zadania polegającego na przeprowadzeniu uderzenia poprzez kanał na początku 1944 roku. Niektórzy popierali nas, inni jednak utrzymywali, że na wojnie należy wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, skoro zaś wszystko idzie dobrze w „miękkim podbraiszu", nie powinniśmy zatrzymywać się tylko dlatego, że uprzednio postanowiliśmy przeprowadzić operację poprzez kanał. Teoria wykorzystywania każdej okazji, tak często znajdująca zastosowanie w taktyce, staje się niebezpieczna, gdy się ją stosuje w strategii. Poważne zmiany w strategii wywołują oddźwięk sięgający aż do fabryki i ośrodka szkoleniowego. Należy je dokładnie przemyśleć. Ponadto w tym specyficznym przypadku wszystkie względy, na których podstawie początkowo akceptowaliśmy operację poprzez kanał, jako nasz podstawowy cel strategiczny, pozostawały w mocy. Niemniej jednak nawet gdybyśmy trzymali się tej koncepcji, wciąż jeszcze — zarówno wówczas, jak później — wyłaniały się poważne zagadnienia związane z wyborem najlepszej metody wykorzystania wojsk na południu w celu wsparcia wielkiego natarcia projektowanego na rok 1944. ^* jeden dzień, by zwiedzić pola bitwy tego rejonu. W czasie Podróży zastanawiał się, czy współczesne pola bitwy podob: ne 270 Krucjata w Europie są do starożytnych, a zwłaszcza do Zamiy *. Ani prezydent, ani ja nie słyszeliśmy, by historykom udało się zidentyfikować miejsce tej bitwy, wnioskując jednak z tego, że Karta-gińczycy posługiwali się słoniami, musiała się ona odbyć na równinie, a nie w terenie górzystym, gdzie stoczyliśmy większość naszych bitew. Zamiłowania historyczne prezydenta i częste powoływanie się na historię nadawało zawsze szczególnego uroku rozmowie z nim na tematy wojskowe. Podobnie miała się sprawa z Georgem Pattonem i premierem. Podczas gdy prezydent i jego kierowca z pomocniczej służby kobiet jedli śniadanie, powędrowałem, by oglądnąć kilka spalonych czołgów. „Ike — powiedział prezydent, gdy wróciłem — gdyby przed rokiem ktoś chciał się z painem założyć, że dziś właśnie prezydent Stanów Zjednoczonych będzie jadł z panem śniadanie przy tunezyjskiej drodze, ile by pan zaryzykował?" Myśl ta widocznie skierowała jego uwagę na niezwykłe wydarzenia minionego roku. Powiedział mi, po pierwsze, że był bardzo rozczarowany tym, że nasza inwazja afrykańska nastąpiła dopiero po .wyiborach 1942 roku zamiast bezpośrednio przed nimi. Mówił o Dar lanie, Boissonie i Girau-dzie. Mówił też o Włoszech, o Mussolinim i swym niepokoju podczas bitwy pod Kasrin. Opowiadał o przypadkach, gdy nie zgadzał się z Churchillem, zaznaczając jednak szczerze i niemal ze wzruszeniem: „Nie ma lepszego i bardziej stanowczego sprzymierzeńca aniżeli ten stary torys". Widać było, że czas upływał Rooseveltowi bardzo przyjemnie, lecz wspomnienia jego przerwał funkcjonariusz bezpieczeństwa, który podszedł i powiedział: „Panie Prezydencie, przebywamy już tutaj za długo, a to mi się nie podoba. Musimy ruszyć dalej". Prezydent uśmiechnął się i powiedział do mnie: „Jest pan szczęśliwy, że nie ma pan tylu szefów, co ja". Służba bezpieczeństwa bezwzględnie sprzeciwiała się zwiedzaniu pól bitwy przez prezydenta. Byłem jednak przekonany, * Starożytne miasto, położone na północnym wybrzeżu Afryki (w obecnej Algierii). Tutaj miała się rozegrać ostatnia bitwa drugiej wojny pu-nickiej, w której Scypion Afrykański zadał decydującą klęskę Hanni-foalowi — przyp. red. Konferencja U) Kairze 271 na podstawie znajomości warunków, że podróż nie przedstawiała żadnego niebezpieczeństwa. Podjęta niespodziewanie, przeprowadzona bez żadnej zapowiedzi, wzmagała raczej, a nie zmniejszała bezpieczeństwo prezydenta. Chcąc umożliwić generałowi Marshallowi i admirałowi Kingowi pewne odprężenie po ograniczeniach, jakie zawsze towarzyszą podróży z prezydentem, zaprosiłem ich obu do mego małego domku w Kartaginie. Bardzo się ucieszyli możliwością spędzenia spokojnego wieczoru. Odniosłem wrażenie, że są w doskonałym zdrowiu i humorze. W rozmowie przed obiadem admirał King poruszył sprawę wyznaczenia dowódcy zbliżającej się operacji „Overlord". Powiedział, że we wstępnych rozmowach pomiędzy prezydentem i premierem zostało podobno uzgodnione, iż stanowisko to Obejmie oficer brytyjski, ponieważ Amerykanin dowodził operacjami w basenie śródziemnomorskim. Później, gdy prezydent uświadomił sobie, że przeważającą część sił w operacji „Overiord" stanowić będą Amerykanie, doszedł do wniosku, iż opinia publiczna będzie się domagała amerykańskiego dowódcy. Zawiadomił o tym premiera, który wyraził zgodę, chociaż było to związane z pewnym osobistym kłopotem, obiecał już bowiem stanowisko to Alanoiwi Brooke'owi 4. Równocześnie prezydent podsunął Churchillowi myśl, że logicznym następstwem tej koncepcji byłoby przekazanie dowództwa w ibasenie śródziemnomorskim Brytyjczykom, należało się bowiem spodziewać, że wojska Imperium Brytyjskiego stanowić tu będą trzon sił lądowych i morskich. Prezydent podjął wstępną decyzję powierzenia dowództwa w operacji „Overlord" Marshallowi wbrew opinii Kinga i innych osób, które obawiały się skutków odwołania Marshalla z połączonego komitetu szefów sztabów 5. Gdy admirał wyjaśniał mi tę sprawę, generał Marshall mil- zakłopotany. King zaznaczył uprzejmie, że plan ten tylko me wywołuje w nim specjalnego sprzeciwu, ponieważ em jedynym kandydatem na stanowisko zajmowane tohalla w Waszyngtonie; niemniej jednak przerzucanie Krych członków zwycięskiego zespołu z jednego stanowiska Krucjata w Europie na drugie uważa za błąd, i oświadczył, że ma zamiar raz jeszcze przedstawić swe argumenty prezydentowi. Wprawdzie kilka dni przed tym premier poruszył tę sprawę w rozmowie ze mną na Malcie, teraz jednak po raz pierwszy usłyszałem, by Amerykanin omawiał zagadnienie dowodzenia operacją „Overlord" w sposób poważny, nie opierając się na plotkach i domysłach. Słowa admirała Kinga do tego stopnia pokryiwały się ze słowami premiera, że przyjąłem je niemal za urzędowe zawiadomienie, iż wkrótce porzucę dowodzenie w polu i powrócę do Waszyngtonu. Tak się zresztą złożyło, że premier, chociaż rozczarowany, że Brooke nie otrzyma przewidzianego stanowiska, mówił z dużą satysfakcją o perspektywach nominacji Marshalla. „Jest to decyzja prezydenta — powiedział — my, Brytyjczycy, przyjmiemy z zadowoleniem zarówno pana, jak Marshalla". Po czym dodał: „Nominacja Marshalla da nam pewność, że rząd amerykański postawi do dyspozycji wszystkie swoje zasoby*. „Zawsze tak zresztą było" — dodał pośpiesznie, lecz — jak mówił — tego rodzaju obrót sprawy niewątpliwie wpłynie na zwiększenie intensywności operacji. Starając się jak zswykle nie urazić niczyich uczuć, Churchill zapewnił mnie, że jest zachwycony dotychczasowymi wynikami w basenie Morza Śródziemnego, lecz uważa, że powinienem zrozumieć słuszność przekazania basenu śródziemnomorskiego dowódcy brytyjskiemu, z chwilą gdy wielką operacją poprzez kanał ma dowodzić Amerykanin. Następnego ranka po mojej rozmowie z admirałem Kingiem prezydent wspomniał pokrótce o przyszłym dowództwie operacji „Overlord". Uświadomiłem sobie w końcu, że jest to sprawa wywołująca olbrzymie zainteresowanie zarówno kół urzędowych, jak opinii publicznej tw kraju. Prezydent nie uczynił żadnej aluzji co do swej ostatecznej decyzji, powiedział jedynie, że obawia się myśli, iż nie będzie miał Marshalla w Waszyngtonie. Dodał jednak: „Pan i ja znamy nazwisko szefa sztabu podczas Wojny Domowej, niewielu jednak Amerykanom, poza zawodowymi wojskowymi, jest ono znane". Po czym dodał jak by głośno myśląc: „Ale niebezpieczna to l u p. l N P. ~ co f e s l o S Konferencja w Kairze 273 sprawa ingerować w sprawy zwycięskiego zespołu", Odpowiedziałem jedynie, że postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy, na każdym stanowisku, jakie rząd mi wyznaczy. Następnego dnia prezydent wraz z towarzyszącymi mu osobami wyjechał do Kairu, pozostawiając rozkaz, abym stawił się osobiście na konferencji w ciągu dwóch lub trzech dni. Udałem się tam w towarzystwie głównych moich dowódców z wyjątkiem Alexandra, który był chory, aby przedstawić nasze poglądy w sprawie sił zbrojnych aliantów w basenie Morza Śródziemnego 6. Tego rodzaju podróże stanowiły dla mnie zawsze okazję dostarczenia jakiegoś urozmaicenia członkom mojego sztabu osobistego. Podczas mojej nieobecności w sztabie nie mieli zbyt wiele do roboty, toteż zabierałem w drogę ze sobą tylu, ilu mogło się zmieścić w moim samolocie. Wiadomość o czekającej mnie podróży do jakiejś odległej miejscowości witali zawsze z wielką radością. Dla czterech lub sześciu osób oznaczało to wakacje w egzotycznych krajach i nowe wrażenia. Dla oficerów, szeregowych i zatrudnionego u mnie personelu kobiecego były to jedyne w swoim rodzaju, doibrze zresztą zasłużone, okazje. Wszelkie widoczne różnice pomiędzy poglądami grupy brytyjskiej i amerykańskiej z zawodowego punktu widzenia sprowadzały się na konferencji kairskiej, zdaniem moim i moich towarzyszy, do tego, że Brytyjczycy w dalszym ciągu zwolennikami energicznego kontynuowania kampanii ziemnomorskiej z całym rozmachem, w razie potrzeby za cenę dodatkowego opóźnienia operacji „Overlorda, ńast Amerykanie nie chcieli się zgodzić na nic, co pobyłoby siłę ofensywy poprzez kanał, która miała nastąpić zątfcu następnego lata. Amerykanie domagali się roz-trywama wszystkich projektów śródziemnomorskich wyłącz-kątem ich ewentualnej przydatności jako działań aych do ofensywy w 1944 roku; Brytyjczycy byli że maksymalne skoncentrowanie wysiłku w kam-faej może doprowadzić do niespodziewanego prze-ktoremu operacja „Oyerlord" okaże się bądź - Krucjata w Europie 274 Krucjata w Europie niepotrzebna, bądź też ograniczy się do działań oczyszczających. Premier i niektórzy jego główni doradcy wojskoiwi wciąż jeszcze spoglądali na plan „Overlord" z ledwo ukrywanym niezadowoleniem. Uważali oni widocznie, że możemy uniknąć dodatkowych i poważnych niebezpieczeństw związanych z nawą operacją desantową po prostu w ten sposó'b, że skierujemy do basenu śródziemnomorskiego wszelkie posiadane przez nas siły lotnicze, lądowe i morskie. Dowodzili, że przez rozwiniecie kampanii włoskiej, inwazję na Jugosławię, zdobycie Krety, Dodekanezów i Grecji zadamy Niemcom poważny cios, nie narażając się na oczywiste niebezpieczeństwo związane z generalną ofensywą w północno-zachodniej Europie. Mój sztab, wraz z wchodzącymi w jego skład Brytyjczykami, oraz ja sam iw dalszym ciągu popieraliśmy zajęte przed półtora rokiem stanowisko, a mianowicie, że jedynie uderzenie poprzez kanał będzie stanowiło prawdziwy wyraz koncentracji naszej potęgi i da decydujące wyniki7. Łatwo jest dzisiaj, po pomyślnym lądowaniu w Normandii, które odbyło się bez nadmiernych strat, lekceważyć bardzo realne niebezpieczeństwo i ryzyko związane z tym planem. Gdyby nas tam spotkała katastrofa, wówczas ci, którzy obecnie krytykują troskę, z jaką niektórzy spoglądali na perspektywy naszego przedsięwzięcia, najgłośniej potępialiby tych, którzy uporczywie bronili tego planu. Nasi przeciwnicy obawiali się przede wszystkim powtórzenia walk pozycyjnych pierwszej wojny światowej. Brytyjczycy wciąż jeszcze wspominali z goryczą Passchendaele i grzbiet Vimy. Nikt z nas nie pragnął powtórzenia tych doświadczeń, a w dodatku rajd na Dieppe latem 1942 roku bynajmniej nie zapowiadał łatwego zdobycia wybrzeży. Rajd ten, przeprowadzony przez silne oddziały kanadyjskie, zakończył się poważnymi stratami. Wyciągnęliśmy z niego wiele wniosków, które później zostały wykorzystane, ale wciąż jeszcze przygnębiała nas cena zapłacona przez Kanadyjczyków 8. Pamiętając o takich doświadczeniach, wiele osób, w tym i niektórzy Amerykanie, skłonnych było brać pod rozwagę 275 Konferencja j^JCoirze_______----------------_---------------------------------- ^szność unikania niebezpieczeństw związanych z forsowaniem SLu i zamiast tego domagać się skierowania wszystkich sił Santów na rozwijanie kampanii włoskiej i innych operacji w basenie śródziemnomorskim, aż do granic możliwości NiedY jednak nie słyszałem, by Churchill domagał się całko-witel porzucenia planu operacji „Overlord« lub wysuwał ^akieś propozycje ,w tym kierunku. W jego przekonaniu -o ile go zrozumiałem - kiedyś, w nieokreślonej przyszłości, alianci będą musieli przekroczyć kanał. Wyglądało jednak na to iż jego zdaniem, należało tymczasem nacierać na innych kierunkach, aż nadejdzie dzień, kiedy nieprzyjaciel będzie zmuszony do wycofania większości swych wojsk z północno-zachodniej Europy, a wtedy alianci będą mogli łatwo i bezpiecznie sforsować kanał. [Przedstawione na konferencji w Kairze poglądy sztabu dowództwa aliantów sprowadzały się do tego, że bezpośrednie i zalecone cele kampanii włoskiej — zdobycie linii obejmującej lotniska w Foggii wraz z Neapolem jako portem dla potrzeb kwatermistrzowskich — zostały już osiągnięte] Uznaliśmy, że najwdększą pomocą, jakiej wojska aliantów w basenie śródziemnomorskim mogłyby udzielić ofensywie »w Europie północnej, byłby szybki marsz naprzód zakończony ich koncentracją w dolinie Padu. Stąd mogły one grozić wkroczeniem do Francji przez górzyste szlaki Riwiery. Stanowiłoby to również zagrożenie ze względu na możliwość marszu w kierunku północno-wschodnim na Triest i poprzez przełęcz Lubiany na Austrię oraz na możliwość operacji desantowych na najkrótszych kierunkach wodnych bądź to przeciw południowej Francji, bądź też poprzez Adriatyk. Byliśmy jednak zdania, że ofensywa w kierunku Padu byłaby możliwa jedynie zimą 1943—1944 roku, i to pod warunkiem natychmiastowego wstrzymania wysyłki wojsk z basenu śródziemnomorskiego do Anglii oraz maksymalnego wzmocnienia sił aliantów. Uważaliśmy, że z siłami, jakimi podówczas dysponowaliśmy, nie mieliśmy szansy osiągnięcia doliny Padu, dopóki letnia pogoda znowu nie umożliwi operacji powietrznych, lądowych i skich 9. l mor- 276 Krucjata w Europie Z tego wynikało, że w basenie śródziemnomorskim należało przyjąć znacznie skromniejsze cele, zdobycie doliny Padu bowiem wymagałoby zaczyniania poza Zjednoczonym Królestwem tak poważnych sił i niezbędnego wyposażenia, iż podjęcie operacji sforsowania kanału wiosną 1944 roku stałoby się rzeczą niemożliwą. Moje zalecenia sprowadzały się jak zawsze do tego, że w basenie śródziemnomorskim nie powinniśmy prowadzić innych operacji niż te, które stanowiły bezpośrednie wsparcie uderzenia poprzez kanał i że zaplanowane przegrupowanie sił do Anglii powinno być prowadzone z jak największą szybkością. Oczywiście w basenie Morza Śródziemnego należało zachować dostateczne siły, by utrzymać to, co zostało zdobyte, i by związać na tym obszarze znaczne siły hitlerowskie. Wobec przyjęcia tego programu przez konferencję kairską transporty naszych wojsk i zaopatrzenia do Anglii nie uległy osłabieniu10. Uczestnicy konferencji, zwłaszcza zaś premier, wciąż jednak podkreślali psychologiczne znaczenie zdobycia Rzymu. Znowu miałem okazję przeprowadzenia prywatnych rozmów z prezydentem. Podczas jednej z nich wręczył mi bez żadnych ceremonii order „Legion of Merit". W rozmowach zajmował się bardziej zagadnieniem okresu powojennego aniżeli czekającymi nas bezpośrednio operacjami. Przedstawił mi swe poglądy na okupację Niemiec po zakończeniu działań wojennych i przychylnie wysłuchał mojego twierdzenia, że okupacją powinna się zająć administracja cywilna, gdy tylko pozwolą na to warunki. O polityce wewnętrznej powiedział jedynie, że chociaż bardzo pragnąłby powrócić do życia pry-.watnego, wygląda jednak na to, że będzie musiał raz jeszcze kandydować na stanowisko prezydenta. Pewnego wieczoru generał Marsnall zaprosił mnie wraz z kilku innymi osobami na obiad. Był to wspaniały amerykański obiad z indykiem i wszystkim, co do tego należy. Gdy goście już się rozchodzili, jeden z nich zwrócił się do generała Marshalla ze słowami: „Dziękuję panu bardzo za doskonały czynkowego do abym wziął sobie dwa je na krótką wycieczkę 3 . SSTdo Ja—y i Betlejem. aa te miejscowości po raz pierwszy. Zaciekawienie, z lakim patrzyłem na szczątki starożytnej cywilizacji, bardziej odeTwało mnie od nieustannie zaprzątających umysł zagadnień związanych z wojną niż cokolwiek innego. . Thanksgimns Day jest w Stanach Zjednoczonych poświęconym modlitwie, obchodzonym najczęściej w czwarty listopada — przyp. red. ROZDZIAŁ DWUNASTY WŁOCHY Prezydent wraz ze swą grupą doradców udał się z Kairu do Teheranu, ja natomiast wróciłem na mój teatr działań wojennych. Wysunięte stanowisko dowodzenia przenosiło się właśnie do Caserty — zamku w pobliżu Neapolu *. Pospiesznie opracowywano plany przeniesienia całego sztabu na to miejsce po-srcoju. Uważałem, że zmiana ta jest niezbędna, w ten sposób bowiem mogłem się znaleźć bliżej rejonu działań. Zresztą nasze sprawy w Afryce nie miały już tak wielkiego znaczenia, ponieważ w miarę jak można było kierować transport morski z portów macierzystych bezpośrednio do zdobytych portów włoskich, stopniowo coraz mniej korzystaliśmy z portów afrykańskich. Ponadto przeniesienie sztabów umożliwiało zebranie zarówno operacyjnych, jak kwatermistrzowskich komórek sztabu lord»". Ponieważ musiałem natychmiast omówić z nim szczegółowy program na dzień następny, nie mieliśmy chwilowo okazji, by pomówić szerzej o no-wym stanowisku. Zdołałem tylko powiedzieć: „Panie prezydencie, zdaję sobie sprawę, że tego rodzaju nominacja związana była z wieloma trudnościami. Mam nadzieję, że nie sprawię panu zawodu". Resztę popołudnia poświeciliśmy na przygotowania do podróży prezydenta na Maltę i na Sycylię. Na Malcie miał on zamiar wręczyć odznaczenia amerykańskie lordowi Gortowi i załodze wyspy za bohaterską obronę w latach 1941 i 1942, na Sycylii zaś chciał dokonać inspekcji lotnisk amerykańskich i osobiście dekorować generała Clarka n. Oba zamiary zostały zrealizowane, w związku jednak z opóźnieniem na Malcie, spowodowanym pewnymi usterkami w samolocie, prezydent nie mógł kontynuować swej podróży powrotnej tego samego dnia, tak jak to początkowo zaplanowano. Funkcjonariusze służby bezpieczeństwa byli poirytowani i przestraszeni. Prezydent jednak zdradził mi, że postanowił spędzić jeszcze jedną 286 Krucjata w Europie dodatkową noc w Kartaginie i gdyby nie było usprawiedliwionej przyczyny, sam by ją wymyślił. Zrobiłem uwagę, że dotąd przypuszczałem, iż prezydent Stanów Zjednoczonych nie musi tłumaczyć się, gdy dyktuje szczegóły swej własnej podróży. „Nie miał pan widocznie — odpowiedział na to z dużym naciskiem — do czynienia z władzami bezpieczeństwa!" W czasie tej wizyty omawialiśmy przy różnych okazjach zagadnienia związane z czekającym mnie w najbliższym czasie przeniesieniem do Londynu. Prezydent oświadczył, że mianował mnie dowódcą w operacji „Overlord", ponieważ uważał, iż brak czasu nie pozwala na dalsze zwlekanie z wyznaczeniem dowódcy. Zresztą zrobił to z całkowitą aprobatą Marshalla. Powiedział również, że początkowo miał zamiar powierzyć to stanowisko generałowi Marshallowi, zaznaczając przy tym, że wyższym oficerom powinny w równej mierze przypadać zaszczyty dowodzenia, jak ciężary pracy sztabowej. Po namyśle jednak doszedł do wniosku, że Marshall musi pozostać w Waszyngtonie przede wszystkim w związku ze swym stanowiskiem w połączonym komitecie szefów sztabów. Właśnie dominująca osobowość Marshalla w komitecie tym — jak mówił — dawała prezydentowi zawsze poczucie wielkiego zaufania do decyzji tej instytucji. Dodał następnie, że co prawda Brytyjczycy chętnie widzieliby Marshalla na stanowisku dowódcy operacji „Overlord", jednakże wszyscy współpracownicy prezydenta zdają się być zadowoleni z obecnej decyzji. Prezydent przejmował się bardzo dwiema sprawami, które w moich oczach nie miały szczególnego znaczenia, do których jednak zarówno on, jak Kairy Hopkins przywiązywali dużą wagę. Pierwszą z nich była data ogłoszenia nominacji. Postanowiono ostatecznie, że prezydent ogłosi ją w Waszyngtonie. Do tego czasu moje przeniesienie miało być pilnie strzeżoną tajemnicą12. Druga sprawa dotyczyła mego tytułu jako dowódcy operacji „Overlord". W toku rozmowy wspomniał o „wodzu naczelnym". Ale chwilowo nie powziął żadnej decyzji, mówiąc jedynie, że musi znaleźć takie określenie, które będzie odpowiadało wadze, jaką alianci przywiązują do tej nowej wyprawy ta Wiochy / lćrT^-L+r-ćSlł-'*' W kilka dni po wyjeździe prezydenta otrzymałem od generała Marshalla skrawek papieru, który po dziś dzień należy do najdroższych moich pamiątek z drugiej wojny światowej. Prawdziwa wartość tej nieurzędowej notatki leży dla mnie w dopisku Marshalla. Już jesienią 1943 roku krążyła fałszy.wa i złośliwa plotka, jakoby między Marshailem a mną toczyła się osobista wojna o dowodzenie operacją „Overlord". Wielu spośród moich przyjaciół wiedziało, że miałem nadzieję pozostać gdzieś na froncie, a nie wracać do służby w Waszyngtonie. Jednakże ani ja, ani generał Marshall nigdy nie poniżyliśmy 288 Krucjata w Europie sdę do tego stopnia, by ubiegać się o jakieś stanowisko, czy to w czasie pokoju, czy w czasie wojny. Nigdy nikomu nie mówiłem o tym, że chciałbym otrzymać taką czy inną nominację, a wiem również, że i on tego nie uczynił. W istocie rzeczy osobiście byłbym wolał ponad wszystko pozostać dowódcą teatru śródziemnomorskiego. Uprzejmość, jaką było wysłanie mi notatki, o której Marshall wiedział, że będzie dla mnie czymś cennym, z pewnością nie była dowodem rozgoryczenia przeciwnika pokonanego w walce o „robotę". Nigdy wprawdzie nie omaiwiałem tej sprawy z nim bezpośrednio, zawsze jednak byłem pewny, że jego decyzji w znacznie większym stopniu niż czyjejkolwiek innej zawdzięczałem stanowisko w operacji „Overlord". Od chwili gdy poznałem generała Marshalla na początku wojny, odczuwałem dla niego duży szacunek, zaiwsze byłem w stosunku do niego lojalny i już uprzednio powiadomiłem prezydenta, że nikt poza Marshallem nie mógłby podjąć się dowodzenia operacją „Overlord" z tak wielką szansą powodzenia jak on. Po dziś dzień jestem przekonany, że na froncie wybiłby się tak samo jak przy wypełnianiu swych skomplikowanych obowiązków w Waszyngtonie. Zdawałem sobie oczywiście doskonale spraiwę i w pełni doceniałem zaszczyt i zaufanie związane z wyborem mojej osoby na to ważne stanowisko. Niemniej jednak przeniesieniu dowódcy podczas wojny z jednego stanowiska na inne zawsze towarzyszy jakieś uczucie depresji. Charakter pracy wiąże go tak bezpośrednio z bliskimi przyjaciółmi i współpracownikami oraz z niezliczonymi skomplikowanymi zagadnieniami, że niemal z niechęcią myślałem o podjęciu od początku prac związanych z organizowaniem nowych zespołów sztabowych oraz z przygotowaniem planów niezbędnych dla poprowadzenia nowej operacji. Na dodatek tkwiliśmy w samym środku ożywionej kampanii, ja zaś i wszyscy, których zabierałem ze sobą, mieliśmy na przeciąg kilku miesięcy oderwać się od bezpośredniego działania i zająć się studiami, badaniami i planowaniem. 2* u -3 II ca Q CH N^re 1 ca H 0 ^ « _0> 1 B 4! T3 g Ed E Ot a ó M 8 l @a 2 -o^ N tt -. „ S sl o CH H Z O3 H Q b«"S PUSTKA POLA BITWY ,Każdy żołnierz czuje się bardzo osamotniony i pada pastwą tak ludzkiego uczucia strachu i przerażenia na myśl, że każdy ruch czy ukazanie się może spowodować natychmiastową śmierć. str. 424 Niemieckie pociski pod Arnhem co CO 290 Krucjata w Europie potrafi jednak utrzymać morale w wojsku nawet podczas dłuższych okresów niepowodzenia. Każdy dobry dowódca stosuje tak różne metody kształtowania ducha bojowego, że nie dadzą się one ująć w żadne reguły. Natomiast stale daje się zauważyć jedno zjawisko: w każdej długiej i zaciętej kampanii duch bojowy zawsze ucierpi, jeśli wszyscy żołnierze od najniższego stopniem do najwyższego nie będą przekonani, że dowódcy przede wszystkim i nieustannie dbają o dobro swych walczących jednostek. Ludzki stosunek i wrodzona umiejętność obcowania z wszystkimi żołnierzami na zasadzie równości są znacznie ważniejsze od wszelkich zawodowych umiejętności. Byłem szczęśliwy, gdy na zastępcę w operacji „Oyerlord" udało mi się uzyskać marszałka lotnictwa Teddera. Na teatrze śródziemnomorskim zdobył on sobie szacunelf i podziw wszystkich swych współpracowników nie tylko jako świetny lotnik, lecz również jako stanowczy zwolennik zasady „sojuszniczej" w tym znaczeniu, w jakim ją rozumiało dowództwo tego teatru. Zezwolono mi również na zabranie ze sobą mego szefa sztabu Waltera, B^-Sniitha. Bez jego usług trudno byłoby zorganizować sztab dla przeprowadzenia wielkiej sojuszniczej operacji r1. Początkowo przypuszczałem, że dowództwo nad wojskami brytyjskimi w tej nowej operacji będą mogli objąć generał Alexander lub generał Montgomery. Wolałem wówczas Alexan-dra przede wszystkim dlatego, że ściśle ze sobą współpracowaliśmy i że darzyłem go podziwem i przyjaźnią, które z latami wzrastały. Uważałem go za wybitnego stratega brytyjskiego. Był to zresztą człowiek miły i towarzyski, który zdobył sobie sympatię Amerykanów15. Premier jednak definitywnie zadecydował, że Alexander bezwzględnie musi wziąć udział w operacji włoskiej, gdyż będzie ona miała poważny wpływ na operację, którą mieliśmy rozpocząć latem następnego roku i po której wciąż jeszcze spodziewał się niemal decydujących wyników. W konsekwencji dowódcą wojsk brytyjskich iw nowej operacji mianowany został generał Montgomery. Wybór ten odpowiadał mi16. Generał Montgomery nie miał równego sobie pod dwoma ważnymi względami. Po pierwsze, szybko umiał zdobyć pełne zaufanie Wiochy 291 i podziw żołnierzy brytyjskich - - obdarzony był więc największą osobistą zaletą, jaką może posiadać dowódca. Drugą wybitną cechą Montgomery'ego były jego taktyczne umiejętności dowodzenia tym, co można by nazwać bitwą „przygotowaną". W sposób staranny, drobiazgowy i pewny bada on pozycje i położenie nieprzyjaciela oraz koordynuje działanie własnej broni pancernej, artylerii, lotnictwa i piechoty dla zapewnienia taktycznego zwycięstwa nad nieprzyjacielem. Szczególną radość sprawiło mi uzyskanie nominacji admirała Ramsaya na naczelnego dowódcę marynarki17. Admirał Cun-ningham opuścił nas przed kilkoma tygodniami obejmując stanowisko Pierwszego Lorda Admiralicji. Admirał Ramsay był dowódcą bardzo doświadczonym, odważnym, pełnym niesłychanej energii. Każdy z nas również wiedział, że jest to człowiek uczynny i towarzyski, chociaż czasami podkpiwaliśmy miedzy sobą ze skrupulatności, z jaką przestrzegał „starszeństwa" marynarki angielskiej zarówno w tradycyjnych obyczajach angielskich, jak w praktyce. W Wigilię Bożego Narodzenia, dowiedziawszy się, że prezydent Roosevelt ma wygłosić doniosłe przemówienie, zasiedliśmy przy aparacie radiowym. W przemówieniu tym prezydent po raz pierwszy oficjalnie podał do wiadomości moje przeniesienie na stanowisko dowódcy operacji „Overlord" oraz tytuł, który miałem otrzymać. Brzmiał on „Naczelny Dowódca Sojuszniczych Wojsk Ekspedycyjnych"18. Tytuł był imponujący i wywołał komentarz komandora Butchera, mego pomocnika do spraw morskich, że głównym jego zadaniem w następnym tygodniu będzie zaplanowanie właściwego papieru listowego, na którym można będzie umieścić mój wysoki tytuł. Najważniejsza z moich końcowych czynności na teatrze śródziemnomorskim przypadła w dniu Bożego Narodzenia 943 roku. Tego właśnie dnia zakończyłem kolejną inspekcję frontu we Włoszech, po czym udałem się samolotem do Tunezji, gdzie spotkałem się z premierem. Wraz z nim przybyli: nowy wódca teatru śródziemnomorskiego Henry Maitland Wilson, ierał Alexander oraz szereg oficerów sztabowych. Omawiano waną operację desantową na Anzio. Operacji nie można 292 Krucjata w Europie 293 było rozpocząć przed styczniem, a więc przed moim wyjazdem, wobec czego moje uwagi nie miały decydującego znaczenia. Brałem jednak udział w konferencji, ponieważ przeprowadzenie natarcia wymagało opóźnienia zaplanowanego transportu morskiego niektórych barek desantowych do Anglii. W związku z tym potrzebna była moja zgoda 19. Z analizy istniejącej wówczas we Włoszech sytuacji wynikało, że nieustanne posuwanie się na półwyspie wymagać będzie szeregu operacji oskrzydlających z morza, w miarę możliwości na oibu skrzydłach. Ataki czołowe na górskie rubieże nieprzyjaciela byłyby zbyt powolne i kosztowałyby zbyt wiele strat. Istotny problem, który trzeba było rozwiązać, polegał na tym, czy w ogólnym interesie aliantów ileżało poświęcenie na operacje we Włoszech dostatecznych zasobów dla utrzymania szybkości natarcia, czy też powinniśmy się zadowolić mniejszymi, dobrze przygotowanymi atakami w górach, których ce-le byłyby ograniczone, lecz które pozwoliłyby na maksymalną ekonomię sił i środków. W danej chwili nie mieliśmy dostatecznej ilości wojsk i barek desantowych dla przeprowadzenia operacji na dużą skalę na obu skrzydłach. Ze względu zaś na stosunkową łatwość późniejszego wsparcia tego rodzaju operacji, były one bardziej dogodne na zachodnim niż na wschodnim skrzydle Włoch. Zgodziłem się na ogólne założenie, iż kontynuowanie naszego marszu we Włoszech jest pożądane, wskazałem jednak na to, że lądowanie dwóch częściowo zdekompletowanych dywizji pod Anzio, sto mil za ówczesną linią frontu, będzie nie tylko sprawą ryzykowną, lecz, co gorsze, nie zmusi Niemców do odwrotu. Sztuka operacyjna może w peiwnej mierze przypominać grę w szachy, niebezpiecznie jest jednak posuwać tę analogię zibyt daleko. W szachach zagrożony król musi być chroniony, na wojnie może się zdecydować na walkę! Hitlerowcy nie wycofali się natychmiast z Afryki i Sycylii mimo zagrożenia ich tyłów. Przeciwnie, wzmocnili się i walczyli do końca. W danym wypadku jednym z naszych głównych celów było oczywiście zmuszenie nieprzyjaciela do wzmocnienia swych armii we Włoszech. Równie jednak ważną dla nas rzeczą było, abyśmy ponieśli przy tym jak najmniej strat. Wychodząc z tego właśnie założenia domagałem się starannego przemyślenia całego planu. Dowodziłem, że chcąc osiągnąć pod Anzio jakieś poważniejsze wyniki musielibyśmy wprowadzić kilka silnych dywizji. Wskazywałem również na to, że biorąc pod uwagę znaczną odległość, szyibkie wzmocnienie wojsik nacierających pod Anzio będzie rzeczą trudną i że barki desantowe będą potrzebne jeszcze przez dłuższy czas po upływie uzgodnionej daty ich zwolnienia. Premier był jednak zdecydowany na przeprowadzenie proponowanej operacji. Wraz ze swym sztabem nie tylko był pewny, że natarcie zostanie przeprowadzone szybko i pomyślnie, lecz zobowiązywał się również do zwolnienia barek desantowych natychmiast po umocnieniu się dwóch dywizji na brzegu. Wprawdzie kilkakrotnie przestrzegałem go przed prawdopodobnym wynikiem tej operacji, przyjąłem jednak ich stanowcze zobowiązanie dotrzymania terminu wycofania barek, tak bardzo potrzebnych w Anglii, i zgodziłem się zalecić amerykańskiemu komitetowi szefów sztabów pozostawienie wyposażenia na teatrze śródziemnomorskim na dodatkowe dwa tygodnie 20. Operacja w Anzio przyniosła w końcu wielkie korzyści, pierwsze jednak jej etapy przebiegały dokładnie tak, jak mój sztab przewidywał. Ponadto barki desantowe, które miały być przesłane do Anglii, musiały pozostać na Morzu Śródziemnym przez dłuższy czas, aby umożliwić szyibkie zasilenie wojsk pod Anzio znajdujących się w trudnej sytuacji. Na szczęście okoliczność ta nie zaszkodziła operacji „Overlord". Zanim jednak osiągnięto realne wyniki, stan wojsk pod Anzio trzeba było zwiększyć do sześciu dywizji, a walki w trudnych warunkach trwały około czterech miesięcy. Z drugiej strony krok ten niewątpliwie przekonał Hitlera, że mamy zamiar kontynuować kampanię włoską na dużą skalę, wobec czego wzmocnił swe ka ośmioma dywizjami. Przyniosło to aliantom wielkie korzyści w innym miejscu ?1. związku z czekającym mnie w niedługim czasie przenie-niem do Londynu musiałem jeszcze załatwić szereg pilnych 294 Krucjata w Europie &praw na teatrze śródziemnomorskim. Nie mogłem pozbyć się uczucia niepokoju w związku z projektem operacji w Anzio i martwiła mnie wiadomość, że mój plan ściągnięcia całego dowództwa aliantów do Caserty został zaniechany. Moim zdaniem, decyzja ta wskazywała na brak zrozumienia sytuacji i obowiązków dowódcy wojsk na teatrze operacyjnym. Nie powinien on bowiem nigdy, pomimo absorbujących go licznych i ważnych zadań, tracić kontaktu z nastrojami swoich wojsk. Może on i powinien kierowanie operacjami przekazać swym podwładnym, powinien również unikać wkraczania w zakres ich władzy, musi jednak pozostawać z nimi w najściślejszym kontakcie, gdyż inaczej może nie sprostać stojącym przed nim zadaniom w. dużej i poważnej kampanii. Kontakt taki wymaga częstego odwiedzania żołnierzy. Dowódca sił sojuszniczych uważa, że inspekcja oddziałów innych narodowości nie jest niczym innym jak smutną formalnością, może on jednak i powinien unikać uroczystego charakteru przy inspekcji jednostek swojego kraju. Przekazywanie obowiązków dowódczych było sprawą prostą. Większość oficerów sztabu i wyższych dowódców pozostawała w basenie śródziemnomorskim. Znali oni plany i zasoby, podobnie zresztą jak ich nowy dowódca, brytyjski generał JWdlson, który służył we wschodniej części teatru śródziemnomorskiego. Był on obecny podczas konferencji z premierem w Tunisie w dniu Bożego Narodzenia, na której każdy szczegół naszej sytuacji wojskowej został wyczerpująco przedyskutowany. Murphy i McMillan mieli pozostać na swych stanowiskach politycznych, aby pomagać generałowi Wilsonoiwi. Toteż nie musiałem się już obawiać, iż będzie miał kłopoty w związku z tym, że nie znał najwyższych urzędników francuskich oraz planów uzbrojenia wojsk francuskich przez rząd amerykański. Pozostawało jednak jeszcze wiele do zrobienia w sprawach administracyjnych. Przecież poza moimi funkcjami sojuszniczymi byłem również dowódcą wojsk amerykańskich na teatrze śródziemnomorskim. Administrowanie takimi siłami z ich wiecznymi sprawami zaopatrzenia, uzupełnienia, awansów, degradacji, wymagającymi obszernej korespondencji z De- __ __ ____ _ partamentem Wojny, jest sprawą bardzo skomplikowaną, a nie> Mniejszych zagadnień do uregulowania by! oficera Amerykańskiego na stanowisko zastępcy gene-~ Tktóry^eWby adnńnistracj, amerykańską na wyłoniło się z kolei zagadnienie obsadzenia Sięw°reszf dfglnerala Marshalla wysłanej 23 grudnia orlanizacji współdziałania pomiędzy siłami lądowymi po-wfetrTymi Gdy mianowanie dowódców grup armii stanie się p rz bn" wierz^ głęboko, ze na stanowiska te wyznaczeni zc~ staną oficerowie o dużym doświadczeniu ^3 owym nabytym w tej wojnie. Gdyby się okazało, że w operacji Overlord weźmie udział więcej niż jedna armia amerykańska, chętnie widziałbym na tym stanowisku generała Bradleya. Jednym z jego dowódców armii powinien by zostać Patton, drugim zaś człowiek, który wyrośnie w toku operacji „Overlord", lub ktoś w rodzaju Hodgesa lub Simpsona, pod warunkiem, że oficer taki przybędzie dostatecznie wcześnie do Zjednoczonego Królestwa, aby towarzyszyć Bradleyowi w początkowych fazach operacji. Wydaje mi się, że Bradley powinien zostać dowódcą amerykańskiej armii uderzeniowej, a w razie potrzeby dowódcą grupy armii. Wysłałem do Waszyngtonu na ręce Pana długi list, w którym przedstawiłem moją koncepcję organizacji dowództwa amerykańskiego zarówno tutaj, jak w operacji „Overlord". Mam nadzieję, że zastanie Pan już ten list po przybyciu do Waszyngtonu, streszczam go jednak tutaj do Pana natychmiastowej wiadomości. Amerykańskim dowódcą śródziemnomorskiego 296 Krucjata w Europie teatru działań wojennych powinien zostać Devers, co umożliwiłoby Clarkowi przejęcie we właściwym czasie całej operacji „Anvil" 22. Moje dobre mniemanie o Bradleyu, datujące się jeszcze od wspólnego pobytu w West Point, umacniało się w toku codziennej pracy podczas miesięcy spędzonych razem na teatrze śródziemnomorskim. Przybył on do Afryki w stopniu generała majora w lutym 1943 roku na moje żądanie, by dopomóc mi w funkcji, którą nazywaliśmy „oczy i uszy" 23. Został upoważniony — i należało to do jego obowiązków — do zwiedzania całej strefy amerykańskiej w każdej chwili i gdziekolwiek uważał za stosowne, w celach obserwacji i meldowania mi o wszystkim, co jego zdaniem zasługiwało na moją uwagę. Do tego rodzaju poufnej funkcji kwalifikowała go nie tylko długoletnia przyjaźń ze mną, lecz również jego umiejętności oraz opinia rozsądnego, gorliwego i wielostronnie wykształconego żołnierza. Wkrótce po przybyciu do Afryki otrzymał stanowisko zastępcy dowódcy...amerjLkańskie^o II korpusu, walczącego podówczas w rejonie Tebessy. Awansowany 16 kwietnia 1943 roku na stanowisko dowadcy tego korpusu, wykazał prawdziwe talenty dowódcze. Znał się dobrze na ludziach, umiał ocenić ich możliwości i w stosunkach z nimi wykazywał absolutną uczciwość i sprawiedliwość. Był poza tym duchowo zrównoważony i miał dar pojmowania rozleglejszych zagadnień, co predestynowało go w sposób oczywisty na wyższe stanowisko. Czekałem obecnie na wznowienie naszej ścisłej współpracy w czasie operacji forsowania kanału. Przewidywałem, że wysunięcie Bradleya na najwyższe amerykańskie stanowisko dowódcze w wojskach lądowych w operacji .,Overlord" wywoła pewne tarcia; zamierzałem mianowicie wykorzystać w tej operacji również Pattona, gdyby zgodził się na tego rodzaju załatwienie sprawy, związane z odwróceniem stosunku służbowego, jaki istniał między tymi dwoma ludźmi w zwycięskiej kampanii sycylijskiej. Obaj byli od wielu lat moimi bliskimi przyjaciółmi i wiedziałem, że każdy z nich lojalnie przyjmie każde wyznaczone mu stanowisko. Miałem jednak nadzieję, że Patton, który w pewnych Wiochy rodzajach operacji był najwybitniejszym amerykańskim specjalistą, całym sercem poprze obmyślony przeze mnie plan. Miałem z nim szczerą rozmowę i z radością stwierdziłem, że w pełni zgadza się z moim zdaniem, iż najodpowiedniejszym stanowiskiem będzie dla niego stanowisko dowódcy armii. W danej chwili nie pragnął wyższego. Mając do dyspozycji tych dwóch zdolnych i doświadczonych oficerów nie przewidywałem chwilowo potrzeby współpracy w tym zespole generała porucznika Jacoba L. Deyersa, dowodzącego wówczas wojskami amerykańskimi w Zjednoczonym Królestwie. Devers cieszył się sławą bardzo dobrego administratora. W Afryce kwalifikacje te miałyby ogromne znaczenie, natomiast jego brak doświadczenia bojowego nie stanowiłby poważnej przeszkody, ponieważ amerykańskie operacje taktyczne we Włoszech prowadził generał Clark, dowódca amerykańskiej 5 armii. Departament Wojny zgodził się z tymi poglądami i generał Devers został skierowany na teatr śródziemnomorski na stanowisko najwyższego oficera amerykańskiego w tym obszarze 21. Pragnąłem również zabrać do Anglii generała Spaatea. Na podstawie porozumienia zawartego w Kairze amerykańskie lotnictwo bombowe w basenie śródziemnomorskim i w Anglii miało podlegać jednolitemu dowództwu operacyjnemu Spaatza. W związku z tym stało się rzeczą bardziej niż kiedykolwiek konieczną, by Spaatz przebywał w Zjednoczonym Królestwie, skąd miało nastąpić główne uderzenie. Załatwiono to w ten sposób, że na stanowisko dowódcy sił powietrznych w basenie śródziemnomorskim przeniesiono ze Zjednoczonego Królestwa generała porucznika Ira C. Eakera. Stanowisko dowódcy amerykańskiej 8 armii lotniczej w Zjednoczonym Królestwie, zajmowane do tego czasu przez Eakera, powierzono generałowi Doolittle25. Byliśmy właśnie zajęci tymi szczegółami i liczyliśmy się -yjazdem do Anglii około 10 stycznia, gdy otrzymałem depe- ę świąteczną od generała Marshalla. Domagał się, bym przy- ł natychmiast do Waszyngtonu dla odbycia krótkich kon- i z nim i z prezydentem oraz na krótki odpoczynek przed iem nowego stanowiska. Sprzeciwiłem się, motywując to 298 Krucjata w Europie brakiem czasu oraz tym, że wizyta w Waszyngtonie nie przyniesie .większej korzyści, jeśli przed tym nie zatrzymam się dłużej w Londynie, by zaznajomić się z najistotniejszymi zagadnieniami. Generał Marshall nie zgodził się ze mną. Radził mi, abym „na 20 minut pozwolił poprowadzić wojnę komuś innemu" i żebym przybył do Waszyngtonu 26. Prawdę powiedziawszy, moim przełożonym był połączony komitet szefów sztabów. Zdając sobie jednak sprawę, iż Marshall traktuje sprawę poważnie, szybko omówiłem ją ze stroną brytyjską i przygotowałem się do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Miałem zamiar po tygodniu na krótko powrócić do Afryki, aby przekazać pewne szczegóły generałowi Deversowi, który nie przybył jeszcze z Londynu -7. Wszystko to pochłaniało czas będący dla nas najcenniejszym elementem. Byłem zdania, że po to, by udzielić sztabowi w Londynie informacji związanych z moim przybyciem, należy wysłać tam kogoś, kto ogólnie znał moje poglądy. Tak się szczęśliwie składało, że generał Montgomery musiał natychmiast wyjechać do Anglii. Przybył do mego sztabu na konferencję, podczas której powiedziałem mu, że przed kilku tygodniami widziałem schemat projektu przewidywanego uderzenia poprzez kanał, który mi przyniósł generał 'brygady Williiam E. Chambers z armii amerykańskiej28. Miałem zastrzeżenia co do słuszności planu, który przewidywał desant na stosunkowo wąskim froncie trzech dywizji, z tym że w chwili natarcia na morzu miało się znajdować w ogóle tylko pięć dywizji. Poinformowałem również Montgomery'ego, że nie tylko jestem zaniepokojony ograniczonym charakterem zamierzonego manewru, lecz również tym, że schemat nie przewiduje skutecznych działań mających na celu szybkie zdobycie Cherbourga. Byłem przekonany, że plan ten — jeśli oczywiście nie uległ od tamtej chwili żadnym zmianom — w niedostateczny sposób podkreślał potrzebę zdobycia już na samym początku .wielkich portów i szybkiej rozbudowy sił29. Poleciłem mu wobec tego, aby w oczekiwaniu na mój przyjazd do Londynu reprezentował mnie przy analizowaniu i rewidowaniu podstawowego planu natarcia na wybrzeże ze szcze- Wlochy V» ""- -___________ gólnym uwzględnieniem punktów, które mnie niepokoiły30. Powiedziałem mu, że podczas mojego pobytu w Waszyngtonie będzie mógł bez trudu uzyskać natychmiastową komunikację ze mną. Wszystko to powtórzyłem również mojemu szefowi sztabu, generałowi Smithowi, który miał udać się do Londynu, gdy tylko jego następca zaznajomi się ze skomplikowaną pracą sztabu śródziemnomorskiego 31. W czasie gdy zajmowałem się tymi szczegółami we Włoszech i w Algierze, premier poważnie zachorował w Tunisie. Pod koniec roku stan jego dostatecznie się poprawił, by pozwolić mu na wyjazd aż do Marakeszu w Maroku, gdzie zgodnie z decyzją lekarzy miał przebyć kilkutygodniową rekonwalescencję. Premier przysłał mi pilną depeszę prosząc, abym w drodze do Stanów Zjednoczonych przybył na konferencję. 31 grudnia po południu znalazłem się na miejscu32. Operacja w Anzio została już podówczas ostatecznie uzgodniona i premier ze zwykłą sobie energią, pomimo że zagrażało to poważnie jego zdrowiu, intensywnie pracował, aby nawet spod ziemi wydobyć wszelkie możliwe środki dla wzmocnienia natarcia i rozpoczęcia go możliwie najwcześniej. Miał on nadzieję, że natychmiastowym wynikiem będzie zdobycie całych Włoch, chociaż ja w dalszym ciągu wyrażałem wątpliwości co do tak optymistycznych poglądów. Premier wyraził osobistą prośbę, abym pozwolił generałowi Smithowi pozostać na teatrze śródziemnomorskim w charakterze szefa sztabu, nie mogłem się jednak na to zgodzić. Stosunki pomiędzy dowódcą a jego szefem sztabu mają charakter bardzo indywidualny. Każdy dowódca układa je sobie inaczej, generał Smith zaś do tego stopnia mi odpowiadał, iż uważałem za rzecz niemądrą przerwanie naszej współpracy właśnie w przeddzień największej wyprawy w świecie. Wyczuwałem ponadto, że ienerał Wilson będzie miał własny pogląd na sprawę wyboru ważnego członka swego zespołu śródziemnomorskiego chętnie przyjmie kogokolwiek narzuconego mu z zewnątrz, >t za sprawą szefa jego własnego rządu. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że premier był chory i bardzo wyczerpany, wyka- 300 Krucjata w Europie zywał jednak tak wielkie zainteresowanie wyprawą na Anzio, że konferencja trwała do późnego wieczora. Marakesz opuściliśmy około godz. 4.45 rano w dzień Nowego Roku i przybyliśmy do Waszyngtonu o pierwszej po północy dnia następnego. Podróż odbyła się bez żadnych wypadków poza tym, że ,w chwili gdy przelatywaliśmy nad jedną z Wysp Azorskich, nerwowa bateria portugalskiej artylerii przeciwlotniczej wystrzeliła w naszym kierunku kilka poósków33. Po przybyciu do Stanów Zjednoczonych sipotkałem się ze sztabem Departamentu Wojny, później zaś z prezydentem. Roosevelt zapadł chwilowo na grypę, był jednak w dobrym humorze i zatrzymał mnie przy swym łożu przeszło godzinę, podczas której omówiliśmy setki szczegółów dawnych i przyszłych operacji. Jak zwykle zadziwił mnie ścisłą znajomością geografii świata. Najmniej znane miejsca w odległych krajach umieszczał zawsze trafnie na mapie, którą miał w pamięci. Przy okazji poinformował mnie o swych planach związanych z okupacją Niemiec po zakończeniu działań wojennych. Stanowczo pragnął, aby północno-zachodnia część Niemiec przypadła w udziale Amerykanom, lecz słuchał uważnie, gdy wypowiadałem zastrzeżenia przeciwko dzieleniu Niemiec na ..strefy narodowe". Przyznawałem wprawdzie, że wspólna okupacja związana będzie z szeregiem trudności, twierdziłem jednak, że należy upierać się przy tego rodzaju planie, tylko ten plan bowiem nadaje się do praktycznego urzeczywistnienia, a, co więcej, pozwoli na szybkie wypróbowanie prawdziwej współpracy czterech zainteresowanych mocarstw. Ponownie twierdziłem, że tereny okupowane powinny być możliwie szybko przekazywane władzom cywilnym. Wydaje mi się, że argumenty moje wywarły na nim wrażenie, nie wypowiedział się jednak w tej sprawie. W żadnej z rozmów, które miałem z prezydentem, nie poruszaliśmy spraw polityki wewnętrznej, chyba że marginesowo była o nich mowa. Syn jego Elliott, którego czasami widywałem zarówno w Afryce, jak .w Anglii, również unikał w rozmowie tematów politycznych poza tym, że niekiedy Wochy 301 mówił o sobie żartobliwie jako o „czarnej owcy i reakcjoniście w rodzinie". Pożegnałem prezydenta słowami: „Mam szczerą nadzieję, iż wkrótce pan wyzdrowieje". Odpowiedział mi na to szybko: .Ależ od lat lepiej się nie czułem. Leżę w łóżku tylko dlatego, ponieważ lekarze boją się recydywy, gdybym wstał za wcześnie". Już nigdy więcej go nie widziałem. W czasie mego krótkiego pobytu w Stanach Zjednoczonych nadarzyła mi się wspaniała okazja odwiedzenia wraz z żoną naszego syna w West Point. Udałem się potem pospiesznie w odwiedziny do mojej matki i braci, do teściów i kilku innych członków rodziny, którzy zebrali się w tym celu w miasteczku Manhattan w stanie Kansas. Te wizyty rodzinne odświeżyły mnie trochę - - do tej pory nie zdawałem sobie w pełni sprawy, jak bardzo wojna odrywa od zainteresowań, spraw i kłopotów normalnego życia. Oczywiście chwilowa przerwa, jaka nastąpiła w mojej działalności wojennej, w żadnym razie nie zasługiwała na miano kompletnej. Od czasu do czasu przybywały z Londynu depesze zawierające najpoważniejsze pytania, a w niektórych wypadkach domagające się ode mnie ostatecznych decyzji, zanim jeszcze osobiście zaznajomiłem się ze wszystkimi szczegółami zagadnienia. Z przyjemnością jednak stwierdziłem, że Montgo-mery stanowczo przygotowuje plan natarcia na froncie pięciu dywizji, z dwiema dodatkowymi dywizjami w drugim rzucie na morzu. Świadomość tego zwalniała mnie od zbytnich kłopotów do chwili przybycia do Zjednoczonego Królestwa. Tymczasem rząd brytyjski wykazywał pewne zaniepokojenie sytuacją, jaka się w danej chwili wytworzyła w dowództwie śródziemnomorskim. Jak długo byłem jeszcze nominalnie dowódcą wszystkich wojsk na tym obszarze, w pracach przygotowawczych do uderzenia na Anzio dawał się odczuć pewien brak stanowczości, a natarcie to miało być przeprowadzone już po opuszczeniu przeze mnie teatru śródziemnomorskiego. Dowiedziałem się, że osoby, które miały ponosić pełną odpowie-aialność za tę operację, wykazywały pewne wahania przy odejmowaniu decyzji, ponieważ oficjalnie nie zakończyłem 302 Krucjata w Europ} jeszcze pełnienia moich obowiązków. Zrezygnowałem wobe tego natychmiast z planu powrotu do Afryki i poradziłem gene rałowi Marshallowi, by sprawę rozwiązania moich stosunkó\ z tym teatrem i przekazania pełnej władzy w basenie śró ziemnomorskim generałowi Wilsonowi załatwiono jak najszyb ciej. Osobiście odczuwałem w związku z tym pewien żal, po nieważ nie mogłem podziękować tym wszystkim ludzion którzy lojalnie, wydajnie i z poświęceniem służyli wraz z mną, i pożegnać się z nimi. Zdołałem już jednak skierować piśmienne pożegnanie do wojsk, zapowiadając, że wkrótce znowu się spotkamy w samym sercu ojczyzny nieprzyjaciela.ROZDZIAŁ TRZYNASTY PLANOWANIE OPERACJI „OYERLORD" 13 stycznia opuściłem Stany Zjednoczone, by rozpocząć organizowanie najpotężniejszych sił bojowych, jakie dwaj zachodni sojusznicy mogli wystawić. Wieczorem następnego dnia byłem z powrotem w Londynie. Znów rozpoczynały się prace nad przygotowaniem inwazji. W porównaniu jednak z pracą, którą wykonaliśmy przed półtora rokiem, zaszły duże zmiany. Zlikwidowaliśmy panujący w owym czasie nieporządek, miejsce obaw i wahań zajęły pewność i zaufanie. Moimi bezpośrednimi podwładnymi bylir^jjiarszałek lotnictwa Arthur Tedder, generał porucznik Omar Bradley, generał Bernard Montgomery, generał porucznik Car l Spaatz oraz admirał Bertram Ramsey. Byli to dowódcy wypróbowani w bitwie, doświadczeni w zagadnieniach, jakie wyłaniają się w związku z tworzeniem prawdziwej sojuszniczej jedności w operacji na wielką skalę. Marszałek lotnictwa Trafford Leigh-Mallory został skierowany do wojsk sojuszniczych z tytułem naczelnego dowódcy lotnictwa. Miał on za sobą bogate doświadczenie bojowe nabyte zwłaszcza w bitwie o Anglię, nie prowadził jednak dotąd operacji powietrznych, wymagających ścisłej współpracy z wojskami lądowymi. Podobnie jak za pierwszym przyjazdem do Londynu w czerwcu 1942 roku, stwierdziłem, że nasze sztaby skoncentrowane są w śródmieściu, tym razem jednak postanowiłem bez względu na przeszkody poszukać odpowiedniego pomieszczenia gdzieś poza miastem. Znalazłem takie miejsce, ale spotkałem się z protestem i ponurymi przepowiedniami. Gdy jednak wreszcie skoncentrowaliśmy się w okolicy Bushey Park, udało nam się w krótkim czasie stworzyć stosunki rodzinne, które aż nadto wynagradzały niewygody wynikające z odległości dzielącej nas od siedziby administracyjnych instytucji brytyjskich *. Mój sztab nosił oficjalną nazwe;"'Naczelnego Dowództwa Sojuszniczych Sił Ekspedycyjnych —" (Supreme Headąuarters, Allied Expeditionary Fprce) i w ten sposób z inicjałów zrodziła się nazwa SHAEF.\ Okres planowania i przygotowań, który potem nastąpił, będzie przedmiotem szczegółowych studiów przeznaczonych jedynie dla specjalistów i szkół wojskowych. Należało rozważyć szereg ważnych zagadnień dotyczących organizacji dowódzitwa i sztabu. Pierwszym z nich było ustalenie najbardziej pożądanego składu sztabu naczelnego dowództwa. Od chwili gdy zostałem w lipcu 1942 roku dowódcą wojsk sojuszniczych i miałem pod swymi rozkazami siły lądowe, powietrzne i morskie, zdawaliśmy sobie sprawę z konieczności zorganizowania prawdziwie jednolitego sztabu, w którym wojska lądowe, powietrzne i morskie oraz kwatermistrzostwo będą należycie reprezentowane — i studiowaliśmy tę sprawę. Byłem przekonany, że w określonych sytuacjach, gdy duże związki operacyjne stają wobec konieczności przeprowadzenia poważnych operacji w znacznej odległości od naczelnego dowódzitwa, tego rodzaju struktura organizacyjna sztabu jest niezbędna. Tak właśnie planowaliśmy ją początkowo w 1942 roku, gdy przygotowywaliśmy operację „Torch". W końcu jednak plan ten zarzuciliśmy, ponieważ wymagał zbyt licznego personelu i w danej sytuacji nie był niezbędny. Doszliśmy do wniosku, że najsprawniejszym schematem organizacyjnym, umożliwiającym niemal natychmiastowe spotkanie się wszystkich dowódców, będzie przyznanie dowódcom marynarki, lotnictwa i wojsk lądowych dwóch funkcji. Po pierwsze, każdy z nich wchodził w skład mego sztabu i wraz ze swymi współpracownikami opracowywał z nami plany. Po drugie, każdy z nich był dowódcą odpowiedzialnym za wypełnienie swojej roli w całej operacji. Oto ogólny system, którego trzymaliśmy się w ciągu całej operacji śródziemnomorskiej, wobec czego sądziłem, że powinniśmy planowanie operacji „Overlord" 305 go przyjąć jako wytyczną nowej organizacji, biorąc oczywiście pod uwagę specyfikę naszego teatru operacyjnego. Nie udało się co prawda uniknąć pewnych wyjątków. Pierwszy z nich dotyczył lotnictwa. Było rzeczą pożądaną, by w okresie przygotowywania natarcia, a także dla właściwego wsparcia w krytycznym okresie wstępnych faz operacji lądowych — dopóki nie uda nam się umocnić do tego stopnia, by wykluczyć niebezpieczeństwo klęski — całe lotnictwo znajdujące się w Wielkiej Brytanii, z wyjątkiem lotnictwa obrony wybrzeża, znalazło się pod moimi rozkazami2. Chodziłaby więc o lotnictwo strategiczne, obejmujące brytyjskie lotnictwo bombowe, na którego czele stał marszałek lotnictwa Arthur Harris, oraz o amerykańską 8 armię lotnictwa strategicznego pod rozkazami generała Doolittle;a. Natychmiast powstały pewne sprzeciwy, częściowo ze strony premiera i brytyjskiego komitetu szefów sztabów. Dowódcy lotnictwa strategicznego również nie byli skłonni słuchać rozkazów dowódcy lotnictwa frontowego. Byłem pewny, że źródłem ich obiekcji nie były względy osobiste, lecz przekonanie, iż dowódca lotnictwa frontowego, mając przede wszystkim na względzie wsparcie .wojsk pierwszego rzutu, nie potrafi ocenić w sposób właściwy roli i możliwości lotnictwa strategicznego, wobec czego nie wykorzysta go w sposób właściwy 3. Przedmiotem większych sporów był argument, iż te wielkie jednostki bombowe, mające możność zaatakowania każdego punktu w Europie zachodniej, nie powinny być nawet chwilowo ograniczone do takiej roli, iw której głównym celem będzie wsparcie poszczególnej operacji lądowej. W odpowiedzi na to wskazaliśmy, że operacji, do której przystępują obecnie Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, nie można zaliczyć do zwykłych pociągnięć taktycznych, których konsekwencje nie są większe aniżeli te, jakie zazwyczaj wynikają z sukcesu względnie niepowodzenia w bitwie. Oba kraje w zdecydowany sposób koncentrują wszystkie swoje nadzieje, oczekiwania i środki na jednym wielkim wysiłku, mającym na celu ustanowienie teatru operacyjnego w Europie zachodniej. Klęska pociągnęłaby za sobą niemal fatalne konsekwencje. 20 — Krucjata w Europie 306 Krucjata w Europie Tego rodzaju katastrofa oznaczałaby przeniesienie wszystkich wojsk amerykańskich, skoncentrowanych w Zjednoczonym Królestwie, na inne teatry operacyjne, szkoda zaś wyrządzona morale aliantów byłaby nieobliczalna. Wreszcie tego rodzaju klęska musiałaby się gwałtownie odbić na sytuacji rosyjskiej i jest rzeczą wielce prawdopodobną, że kraj ten, uważając swych sojuszników za tak całkowicie nieużytecznych i bezradnych, iż nie mogą podjąć jakiejkolwiek poważniejszej akcji w Europie, zacząłby rozważać możliwości zawarcia seperatystycznego pokoju. Nacisk, jaki podówczas kładłem na dowodzenie tymi jednostkami lotniczymi, wynikał również z wymownej lekcji, którą otrzymaliśmy pod Saderno: gdy bitwa wymaga rzucenia na szalę każdego okruehu pozostałych do dyspozycji sił, dowódca nie może się znaleźć w sytuacji, w której uzyskanie ich jest uzależnione od próśb i pertraktacji. Było rzeczą bardzo ważną, by w krytycznych okresach natarcia móc dysponować całością naszych nacierających sił, włączając w to oba związki lotnictwa strategicznego. Oświadczyłem nieodwołalnie, że jak długo dowództwo spoczywa w moich rękach, nie zgodzę się na żadne inne rozwiązanie, chociaż wyraziłem zgodę, by obaj dowódcy związków lotnictwa bombowego nie byli podporządkowani naczelnemu dowódcy lotnictwa frontowego, lecz otrzymywali rozkazy bezpośrednio ode mnie 4. Nie nakładało to na mnie dodatkowych ciężarów, ponieważ mój zastępca, marszałek lotnictwa Tedder, był nie tylko doświadczonym dowódcą, lecz, co więcej, cieszył się zaufaniem zarówno brytyjskiego, jak amerykańskiego lotnictwa. Nie mieliśmy wcale zamiaru wykorzystywać lotnictwa strategicznego jako dodatku do dowództwa lotnictwa frontowego. Przeciwnie, gorąco pragnęliśmy kontynuować akcję niszczenia przemysłu niemieckiego, przede wszystkim zaś materiałów pędnych. Generał Spaatz przekonał mnie, że zmniejszające się zapasy tych materiałów będą sprawiały Niemcom coraz więcej kłopotu, co wpłynie nie tylko na prze- Planowanie operacji „Overlord" 307 bieg bitwy lądowej, lecz odpowiednio przyspieszy również ostateczne zwycięstwo. Na początku kwietnia mój punkt widzenia został zaakceptowany i od tej chwili aż do zakończenia krytycznych faz kampanii we Francji i Belgii, Spaatz i Harris bezpośrednio mi podlegali5. Mówiąc jednak ściśle, pod dowództwem Leigh-Mallory'ego pozostawały jedynie zgrupowania lotnicze, przydzielone na stałe do wojsk ekspedycyjnych jako ich część składowa. Obejmowały one: lotnictwo brytyjskie wspierające 21 Grupę Armii, 9 armię lotniczą wspierającą amerykańską 12 Grupę Armii, a później również lotnictwo amerykańskie, wspierające 6 Grupę Armii (francuską i amerykańską) na południu. Pod jego rozkazami znajdowało się również lotnictwo transportowe, rozpoznawcze i inne jednostki specjalne''. Nie przewidywano oddzielnego „naczelnego dowódcy wojsk lądowych". Ponieważ operacji desantowej dokonywały na stosunkowo wąskim froncie tylko dwie armie, wystarczyło, aby nad ich koordynacją taktyczną czuwał stale i bezpośrednio tylko jeden z dowódców tych armii. Funkcję tę powierzono Montgomery'emu; plany jednak wymagały zorganizowania już na samym początku oddzielnych brytyjskich i amerykańskich grup armii na kontynencie i było rzeczą logiczną, że gdy będą one dostatecznie silne, by dokonać rozstrzygającego wyłomu i rozpocząć szybki marsz poprzez Europę zachodnią, wojska lądowe na każdym z naturalnych kierunków operacyjnych będą musiały mieć swych własnych dowódców bezpośrednio mi podległych7. Dotyczyło to również grupy armii, która miała nieco później dokonać inwazji na Francję z południa. Stworzenie jakiegokolwiek pośredniego sztaibu pomiędzy tymi trzema głównymi dowódcami lądowymi a mną wprowadziłoby kompletne zamieszanie, mielibyśmy w takim wypadku przysłowiowych sześć kucharek. Tak więc każdy z trzech dowódców lądowych miał faktycznie być samodzielnym dowódcą wojsk lądowych w swojej strefie i każdego z nich miało wspierać zgrupowanie lotnictwa frontowego. Punkt ten został dokładnie przedyskutowany i dobrze rozumiany na długo przed rozpoczęciem operacji. Jednakże 308 Krucjata w Europie niektórzy oficerowie brytyjscy — nie należeli do nich ci którzy wchodzili w skład mojego dowództwa — byli tradycyjnie przywiązani do systemu dowodzenia przy pomocy ,,triumwiratu" i uważali, że powinniśmy mieć w sztabie jednego dowódcę wojsk lądowych na stanowisku mego za* stępcy. Przybycie George'a Pattona, który na skutek mojej prośby został przeniesiony do nas z teatru śródziemnomorskiego, wzbogaciło nasz zespół o wybitnego generała. Spędzał on czasami ze mną wieczór w mojej kwaterze i chociaż przeciągało się to zazwyczaj do wczesnego ranka, rozmowa z nim była zawsze tak żywa, że zapominaliśmy, iż ze względu na przesunięcie czasu o dwie godziny praca zaczyna się przed świtem. Kładłem szczególny nacisk na to, by George unikał konferencji prasowych i oświadczeń publicznych8. Miał on szczególny talent do wypowiedzi, które wywoływały eksplozję i prawie zawsze udawało mu się zaskoczyć słuchaczy. Od tak dawna zwykł był zadziwiać siwych przyjaciół i współpracow-ndików fantastycznymi oświadczeniami, że stało się to jego drugą naturą bez względu na okoliczności. Przemówienie, które wygłosił do jednej z dywizji amerykańskich wkrótce po swoim przybyciu do Zjednoczonego Królestwa, wywołało falę zdziwienia i komentarzy prasowych. Wiedziałem dobrze, że znacznie łatwiej będzie uchować go dla pełnienia poważnej funkcji w wojnie, jeśli uda się go powstrzymać od wypowiedzi publicznych, co mi też solennie przyrzekł. Niemniej jednak późną wiosną nowa burza zerwała się nad jego głową. Wyraził on mianowicie wobec grupy Anglików szereg niedyskretnych i niewłaściwych poglądów na sprawę konieczności zjednoczenia się Wielkiej Brytanii i Ameryki w rządzeniu światem po wygraniu wojny 9. Ponieważ opinia 'publiczna miała jeszcze świeżo w pamięci historię sycylijską ze spoliczkowaniem żołnierza, oświadczenie to, szeroko rozreklamowane, ściągnęło znacznie więcej uwagi, niż by to miało miejsce w innym wypadku. Krytykujący g° publicznie ludzie utwierdzili się w przekonaniu, że nie nadaje planowanie operacji „Overlord" 309 się on zupełnie na dowódcę armii. Po raz pierwszy zacząłem poważnie powątpiewać, czy uda mi się zatrzymać mego starego przyjaciela, w którego talenty wojskowe niezachwianie wierzyłem. Martwiłem się nie tyle wspomnianym właśnie oświadczeniem, które stało się przedmiotem krytycznych uwag w kraju, ile złamanym przyrzeczeniem, z którego wynikało, że Patton nigdy się już pod tym .względem nie poprawi. Dochodzenia szybko ujawniły dwa punkty, które wpłynęły na moją decyzję. Po pierwsze, przed rozpoczęciem zebrania Patton oświadczył, że żadnej mowy nie wygłosi, i tylko pod naciskiem swego gospodarza wstał, by powiedzieć kilka słów, w których poparł cel tego właśnie zebrania. Po drugie, zapewniono go, że zebranie ma charakter prywatny, bez udziału dziennikarzy, i że żadne informacje dotyczące szczegółów nikomu nie zostaną udzielone. Tymczasem incydent spowodował wymianę kablagramów z Departamentem Wojny, jednakże sekretarz stanu i szef sztabu pozostawili mi, jak zwykle, ostateczną decyzję polega-iąc zupełnie na mojej ocenie potrzeb pola bitwy 10. George odwiedzał mnie podczas dochodzeń i w zwykły mu szlachetny i pełen uczucia sposób proponował, że ustąpi ze stanowiska, by nie przysparzać mi więcej kłopotów. Gdy w końcu zawiadomiłem go, że postanowiłem puścić w niepamięć całą sprawę i zatrzymać go jako przyszłego dowódcę 3 armii, był wzruszony do łez. W takich chwilach generał Patton odsłaniał pewną stronę swego charakteru, której oprócz bliskich przyjaciół nikt nie mógł zrozumieć. Żal jego był bardzo wielki, nie tylko z powodu przyczynionych mi kłopotów, lecz, jak przyznał, ponieważ wypowiedział do swych współpracowników szereg gwałtownych słów pod moim adresem, gdy przypuszczał, że go zwolnię. Jego skala uczuciowa była bardzo wielka. Żył albo na jednym, albo na drugim jej końcu. „Winien nam jesteś kilka zwycięstw — powielałem do niego, śmiejąc się - - spłać ten dług, a świat orzeknie, że jestem mądrym człowiekiem". 310 Krucjata w Europie Było rzeczą ważną, by już zawczasu przygotować długofalową koncepcję strategiczną, w której sama operacja desantowa stanowiłaby jedynie etap .wstępny. Zalecenia połączonego komitetu szefów sztabów były bardzo proste. Nakazywały nam one jedynie lądowanie na wybrzeżu Francji i zniszczenie niemieckich wojsk lądowych. Najważniejsze zdanie instrukcji głosiło: „Wkroczycie na kontynent europejski i .wespół z innymi Narodami Sprzymierzonymi podejmiecie operacje mające na celu dotarcie do serca Niemiec i zniszczenie ich sił zbrojnych". Zniszczenie wojsk nieprzyjacielskich było zawsze naszą myślą przewodnią; punkty geograficzne braliśmy pod uwagę jedynie w wypadkach, gdy miały one operacyjne znaczenie bądź dla nieprzyjaciela, bądź dla nas jako ośrodki zaopatrzenia i łączności niezbędne podczas niszczenia armii i lotnictwa nieprzyjacielskiego n. Sercem Niemiec zachodnich było Zagłębie Ruhry, główny ośrodek niemieckiego przemysłu zbrojeniowego w czasie wojny. Drugi z kolei pod względem ważności okręg przemysłowy Niemiec zachodnich stanowiło Zagłębie Saary. W granicach tych dwóch okręgów spoczywała znaczna część potencjału wojennego Niemiec. Jeden z naturalnych szlaków, nadających się do przekroczenia Renu przez znaczne siły, prowadził na północ od Ruhry, inna znów droga przebiegała przez rejon Frankfurtu, dalej zaś na południe, w rejonie Strasburga, istniały również znośne przejścia. Spośród tych dostępnych nam szlaków, najważniejszym z naszego punktu widzenia był szlak północny. Po pierwsze, teren położony nad Renem, na północ od Zagłębia Ruhry, był dogodniejszy dla działań zaczepnych. Po drugie, nawet stosunkowo nieduże postępy w tym rejonie po przejściu Renu odcięłyby Zagłębie Ruhry i jej przemysł wojenny od reszty Niemiec. Po trzecie, doskonałe położenie Antwerpii czyniło z niej z punktu widzenia kwatermistrzow-skiegó najlepszy port w północno-wschodniej Europie. Zdobycie i wykorzystanie tego portu pozwoliłoby nam na poważne skrócenie naszych linii komunikacyjnych, a 'było planowanie operacji „Overlord" 311 rzeczą oczywistą, że z chwilą gdy staniemy na granicach Niemiec, problem zaopatrzenia stanie się niebezpieczny. Oczywiście nasze nadzieje na zlikwidowanie wszelkich możliwości oporu niemieckiego nie mogłyby być zrealizowane, gdybyśmy po prostu poświęcili wszystkie nasze środki na zorganizowanie jednego uderzenia w wąskim korytarzu, wedłuż pomocnego wybrzeża. Istotnym problemem było wciąż jeszcze zniszczenie niemieckich sił zbrojnych w polu i nie ulegało wątpliwości, że natrafimy na opór tych sił w każdym rejonie, w którym bezpieczeństwo nieprzyjaciela będzie najbardziej zagrożone. Zaczepne użycie jedynie części naszych sił w jakimkolwiek punkcie frontu oznaczałoby po prostu tylko czołowe starcie pomiędzy naszą strażą przednią a siłami obrony, jakie uda się wystawić nieprzyjacielowi. Chcieliśmy wystąpić przeciw nieprzyjacielowi wszystkimi siłami, całkowicie ruchomymi i biorącymi w całości bezpośredni udział w zupełnym zniszczeniu jego wojsk w polu. W celu uniknięcia stagnacji i zastosowania zasady siły i ruchu potrzebnych dla zniszczenia sił niemieckich planowaliśmy po dokonaniu wyłomu ruszyć naprzód na szerokim froncie, z głównym wysiłkiem na naszym lewym skrzydle12. W ten sposób uzyskalibyśmy w możliwie najkrótszym czasie możność wykorzystania niezwykle ważnych portów belgijskich i zagarnęlibyśmy tereny, na których, jak to nam było wiadomo, instalowano zagadkową „tajną broń". W miarę zaś trwania natarcia zagrozilibyśmy bezpośrednio Zagłębiu Ruhry. Od początku planowaliśmy dodatkowe natarcie w kierunku na Saarę, o ile byłoby to możliwe po zdobyciu portowi belgijskich i po zagrożeniu Zagłębiu Ruhry przez nasze lewe skrzydło 13. Nieprzyjaciel musiałby wówczas zabezpieczyć Zagłębie Saary, gdy tymczasem nasze wojska, prąc w tym kierunku, połączyłyby się w niedługim czasie z siłami inwazyjnymi, które zgodnie z planem miały nadejść z południa, wzdłuż doliny Rodanu14. Tego rodzaju połączenie całego naszego frontu było konieczne i przyniosłoby szereg poważnych, natychmiastowych korzyści. Wyzwoliłoby ono Francję. Otworzy-oby dla nas nowe, wielkie linie komunikacyjne, które zapew- 312 Krucjata w Europie niłyfoy szybkie przybj^cie wojsk z Ameryki i dostateczne ich zaopatrzenie. Posunięcie takie odcięłoby wreszcie oddziały niemieckie, znajdujące się za frontem naszych połączonych zgrupowań — północnego i południowego — i w ten sposób wyeliminowałoby je z wojny. Pozwoliłoby to nam na wykorzystanie wszystkich naszych wojsk w walce z nieprzyjacielem i zapobiegłoby tworzeniu długich pochłaniających wiele sił skrzydeł obronnych, na których oddziały nasze stałyby bezczynnie mając do wykonania tylko zadania bierne i statyczne. Gdyby się nam to wszystko powiodło, należałoby z kolei przystąpić do ostatecznej likwidacji nieprzyjaciela, który prawdopodobnie broniłby się wówczas na linii Zygfryda i na Renie. W maju 1944 roku obliczaliśmy, że jeśli, zgodnie z przewidywaniami, zdobędziemy porty, to w chwili decydującego uderzenia poprzez Ren będziemy prawdopodobnie dysponowali sześćdziesięciu ośmioma silnymi dywizjami, nie licząc dywizji teatru śródziemnomorskiego. Wyznaczając trzydzieści pięć do natarcia na osi Amiens—Maubeuge—Liege—Zagłębie Ruhry — a była to zgodnie z ocenami kwatermistrzow-skimi maksymalna liczba dywizji, jaką można było zaopatrywać na tym kierunku operacyjnym — pozostawialiśmy sobie jakieś trzydzieści trzy dywizje plus te, które miały przybyć przez południową granicę Francji, dla prowadzenia innych operacji wzdłuż linii .wiodącej z miejscowości Wesel nad Renem i dalej na południe aż do Szwajcarii15. Wobec tego, gdyby nie udało się nam przełamać linii Zygfryda, nie pozostawałoby nam nic innego, jak bronić się na froncie na południe od Zagłębia Ruhry. Taka sytuacja pozwoliłaby nieprzyjacielowi na wykorzystanie wszystkich sprzyjających okoliczności i dowolną koncentrację jego własnych wojsk do silnego przeciwnatarcia. Perspektywy te zmieniały się radykalnie w .wypadku, gdyby udało się nam dotrzeć do linii Renu na całej jej długości. Z chwilą gdyby się tak stało, korzystalibyśmy z pełnego niemal bezpieczeństwa na całym teatrze operacyjnym, co z kolei pozwoliłoby na prowadzenie działań zaczepnych przez prawie Planowanie operacji „Overlord" 313 OGÓLNY PLAN OPERACJI OVERLORD ORAZ OPERACJE ANVIL-DRAGOON O 100 200 300 400 mil OBremej /^.. \ Wiedeń .^•*-\.j AUSTRIA wszystkie nasze siły, a nie tylko przez trzydzieści pięć dywizji, które można by zaopatrywać na jednym szlaku, na północ od Zagłębia Ruhry. Za osiągnięciem Renu na całej jego długości przed rozpoczęciem ostatecznego uderzenia na środkową część Niemiec przemawiały jeszcze inne względy. Naszym celem było zniszczenie niemieckich sił zbrojnych. Gdybyśmy potrafili zadać nieprzyjacielowi zasadniczą klęskę na zachód od rzeki, wówczas nie ulegałoby żadnej wątpliwości, że pozostałyby mu jedynie szczupłe środki dla późniejszej obrony Reny. Wojska radzieckie wkroczyły już do Polski." Znaczna część armii niemieckiej będzie związana przyszłymi ofensywami rosyjskimi na froncie wschodnim. I wreszcie, jeśli nie potrafilibyśmy zniszczyć armii niemieckich na zachód od przeszkody, jaką stanowił Ren, gdzie przecież nasze linie zaopatrzenia były bardzo krótMe, to jakżeż moglibyśmy oczekiwać, że uda nam się to uczynić 314 Krucjata w Europie na wschód od Renu, gdzie przecież udogodnienia te będzie miał przeciwnik. Generałowie Bradley i Pafrton oraz cały mój .sztab zgadzali się z koncepcją natarcia zarówno przez szczelinę Metzu, jak na północ od Ardenaw. Przechodząc z kolei do następnego posunięcia, rozumowaliśmy, że Zagłębie Ruhry, które, jak się tego należało spodziewać, będzie bronione przez najmocniejsze siły, jakie nieprzyjaciel zdoła (wystawić, najłatwiej można by zagarnąć za pomocą dwustronnego oskrzydlenia. Dla osiągnięcia tego zamierzaliśmy doprowadzić siły przeznaczone do natarcia na północy do granic wytrzymałości naszych linii komunikacyjnych, natarcie zaś na Frankfurt przeprowadzić przy pomocy pozostałych wojsk. Sądziliśmy również, że z chwilą gdy te dwa natarcia połączą się w pobliżu Kassel na wschód od Zagłębia Ruhry, położenie Niemiec — z wojskowego punktu widzenia — stanie się zupełnie beznadziejne. W każdym razie sądziliśmy, że z chwalą gdy uda nam się umocnić w rejonie Kassel, będziemy mogli bez trudu rozpocząć ofensywę na naszych skrzydłach, a to oznaczałoby koniec wojny w Europie. Wszystkie te kolejne ruchy wraz z ewentualnymi alternatywami były przedmiotem długich dyskusji, lecz plan generalny, zatwierdzony jako wytyczna operacji, którą zamierzaliśmy przeprowadzić, przedstawiał się następująco: ; Lądowanie na wybrzeżu w Normandii. Nagromadzenie środków potrzebnych do decydującej bitwy w obszarze Normandia — Bretania i dokonanie wyłomu w otaczających pozycjach nieprzyjacielskich. (Taktyczne dowództwo operacji lądowych miał sprawować w pierwszych dwóch fazach Montgomery.) Pościg na szerokim froncie prowadzony przez dwie grupy armii, przede wszystkim przez lewą, w celu osiągnięcia niezbędnych portów, dotarcia do granic Niemiec i zagrożenia Zagłębiu Ruhry. Nasze prawe skrzydło ma się połączyć z wojskami wkraczającymi do Francji z południa. Zorganizowanie nowej podstawy do działania na zachodniej granicy Niemiec przez zapewnienie sobie portów w Belgii i w Bretanii oraz w basenie śródziemnomorskim. planowanie operacji „Overlord" 315 Podczas koncentracji naszych wojsk przed ostatecznymi bitwami prowadzenie nieustannych działań zaczepnych w granicach naszych możliwości, zarówno w celu wyczerpania nieprzyjaciela, jak też uzyskania korzystnych warunków do ostatecznej walki. Zakończenie likwidacji wojsk nieprzyjacielskich na zachód od Renu, przy stałym dążeniu do tworzenia przyczółków za rzeką. Rozpoczęcie ostatecznego uderzenia w formie dwustronnego otoczenia Zagłębia Ruhry, przy ponownym skupieniu sił przede wszystkim na lewym skrzydle, następnie natychmiastowe przebicie się przez Niemcy, przy czym szczegółowy kierunek zostanie określony we właściwym czasie. Oczyszczenie reszty Niemiec. Z tego generalnego planu, szczegółowo opracowanego na konferencjach sztabowych przed dniem „D", nie zrezygnowaliśmy nigdy nawet na chwilę, przez cały czas trwania kam- 16 Trudno było zdecydować się na wyznaczenie terminu operacji. Prezydent i premier obiecali generalissimusowi Stalinowi .w Teheranie, że ofensywa rozpocznie się w maju, dano nam jednak do zrozumienia, że każda data zbliżona do wyznaczonej będzie oznaczała wywiązanie się z obietnic danych przez naszych obu przywódców politycznych 1T. By móc maksymalnie wykorzystać okres dogodnych dla działań warunków atmosferycznych, ofensywę należało rozpocząć możliwie najwcześniej. Za wczesnym, terminem przemawiał również fakt, że Niemcy bez przerwy z zapamiętaniem pracowali nad umacnianiem obrony wybrzeża. W związku z warunkami atmosferycznymi w kanale najwcześniejszym terminem, w jakim można było rozpocząć pomyślną próbę lądowania, był maj, a pierwsza sprzyjająca kombinacja przypływów i wschodu słońca przypadała na początek miesiąca. Tak .wdęc maj był pierwszą próbnie obraną datą. Alarmujące meldunki wywiadowcze o postępach niemieckich w dziedzinie budowy nowych rodzajów broni dalekonośnej o dużej sile niszczenia podkreślały celowość możliwie szybkiego rozpoczęcia ofensywy. 316 Krucjata w Europie Na wiosnę odwiedzali mnie od czasu do czasu w mojej kwaterze głównej oficerowie sztabu z Waszyngtonu, którzy informowali mnie o najświeższych ocenach dotyczących postępów, jakie Niemcy poczynili w dziedzinie konstrukcji nowych rodzajów broni, łącznie z możliwościami stosowania broni bakteriologicznej i atomowej. Meldunki te były ściśle tajne i zawsze przekazywano mi je ustnie. Dowiedziałem się, że uczeni amerykańscy uzyskali znaczne osiągnięcia w tych dwóch poważnych dziedzinach i na podstawie swych własnych doświadczeń mogą domyślać się pewnych szczegółów analogicznych prac w Niemczech. Wszystkie te informacje były uzupełniane okresowymi sprawozdaniami organów wywia-dowczych w Londynie. Poza tym z największą starannością i jak najbardziej szczegółowo analizowano fotografie lotnicze, aby wykryć nowe instalacje, które mogłyby być użyteczne dla jakichś nowych sposobów prowadzenia wojny. Najświetniejsze umysły naukowe Anglii i Ameryki zostały wezwane do udzielenia nam pomocy w ocenie i przemyśleniu tego, co może nastąpić. Jedyną skuteczną kontrakcją podjętą przez nas w ciągu miesięcy przygotowawczych w 1944 roku były bombardowania. Bez przerwy dokonywaliśmy nalotów na każdy zakątek Europy, gdzie — jak przypuszczali nasi naukowcy — Niemcy bądź próbowali produkować nowe rodzaje broni, bądź budowali wyrzutnie na wybrzeżu18. Przez cały ten długi okres wnioski organów wywiadowczych opierały się z konieczności na bardzo szczupłych informacjach, toteż od czasu do czasu wywiad zmieniał swą ocenę postępów niemieckich. Niemniej jednak w czerwcu, przed rozpoczęciem inwazji, rzeczoznawcy wywiadu mogli nam już podać zadziwiająco dokładne dane dotyczące istnienia nowej broni niemieckiej oraz jej właściwości i możliwości. Dwa względy — z których jeden był decydujący — wpłynęły na przesuniecie terminu z maja na czerwiec. Pierwszym i istotnym był ten, że pragnęliśmy stanowczo, by natarcie odbyło się na większą skalę, aniżeli początkowo zaplanował sztab w Londynie pod kierownictwem generała porucznika Fredericka Morgana. Był to niezwykle zdolny oficer i na długo planowanie operacji „Overlord" 317 przed moim przybyciem zdobył sobie szacunek i podziw generała Marshalla. Wkrótce i ja równie wysoko ceniłem jego kwalifikacje. W okresie poprzedzającym moje przybycie przygotował on olbrzymią ilość szczegółowych planów, zebrał dane i zgromadził rezerwy, bez których dzień „D" nie byłby możliwy. Generał Morgan popierał osobiście moje koncepcje, był jednak zmuszony budować swój plan opierając się na ustalonej liczbie statków, barek desantowych i innych środków. Nie miał wobec tego innego wyjścia, jak tylko zaplanować atak na froncie trzech dywizji, ja natomiast upierałem się przy pięciu i pawdadomiłem połączony komitet szefów sztabów, że będziemy musieli otrzymać dodatkowe barki desantowe i inne środka transportowe niezbędne dla większej operacji, nawet gdyby to miało oznaczać opóźnienie ofensywy o miesiąc. Połączony komitet szefów sztabów zgodził się na to19. Innym znowu czynnikiem, który zaważył na .wyborze późniejszej daty, było to, że w poważnym stopniu uzależnialiśmy operację od przygotowania lotniczego. Wczesny termin ofensywy ograniczyłby do minimum możliwości precyzyjnego zbombardowania ważnych węzłów komunikacyjnych we Francji, podczas gdy przewidywana w maju poprawa pogody dałaby lotnictwu znacznie więcej czasu i lepsze możliwości opóźnienia ruchowi sił niemieckich i rozbicia obrony niemieckiej wzdłuż linii wybrzeża. Zniszczenie ważnych punktów na głównych drogach i liniach kolejowych, prowadzących do obranego rejonu bitwy, było doniosłym elementem planu operacyjnego. Mimo to przyjęcie późniejszego terminu wywołało rozczarowanie, pragnęliśmy bowiem jak najlepiej wykorzystać miesiące letnie dla kampanii europejskiej. Równolegle do generalnego planu operacji dokładnie przemyśleliśmy sposoby wprowadzenia w błąd nieprzyjaciela co do miejsca i czasu natarcia. Chodziło nain o to, by nabrał 'Przekonania, że mamy zamiar uderzyć wprost poprzez kanał, w jego najwęższym punkcie, naprzeciw twierdzy Calais. Pod wieloma względami udane natarcie w tym rejonie byłoby dla ogromnie korzystne. Plaże na tym odcinku wybrzeża znaj- 318 Krucjata w Europie dowały się w najmniejszej odległości zarówno od portów brytyjskich, jak od granicy niemieckiej. Nieprzyjaciel zdając sofbie z tego doskonale sprawę trzymał w tym rejonie silne oddziały i znacznie silniej umacniał ten odcinek wybrzeża aniżeli jakikolwiek inny. Obrona była tu tak mocna, że nikt z nas nie wierzył, aby można było dokonać udanego ataku z morza, chyba kosztem tak straszliwych strat, iż cała wyprawa narażona byłaby na kompletne fiasko, gdyż po wylądowaniu nie bylibyśmy zdolni do jakiegokolwiek działania. Liczyliśmy jednak na to, że nieprzyjaciel uwierzy, iż tego rodzaju operacja nas skusi, a niezwykła rozmaitość kroków, które podjęliśmy, aby go o tym przekonać, została przyjęta przez wywiad niemiecki z zadziwiającą łatwowiernością 20. Dodatkowe uderzenie na południu Francji od dawna uważano za integrailną i niezbędną część składową głównej inwazji poprzez kanał. W każdym razie tego zdania był generał Mar-shall i ja. Opracowując na początku 1944 roku plany, przypuszczałem, że wśród głównych dowódców oraz połączonego komitetu szefów sztabów nie istniały w tej sprawie różnice zdań. Przeprowadzone jednak w Londynie badania dowiodły już w niedługim czasie, że nawet po przes-unięciu daty ataku na czerwiec alianci nie mieli dość barek desantowych i innego sprzętu, by równoczesne uderzenie poprzez kanał i w basenie śródziemnomorskim miało pożądaną przez nas siłę 21. Stany Zjednoczone były w tym czasie zajęte ofensywą na Pacyfiku, tak że nie mogliśmy stamtąd zabrać dodatkowych barek; generał Montgomery zaproponował wobec tego, aby zupełnie zrezygnować z natarcia na południu Francji, noszącego podówczas zakodowaną nazwę operacji „Anvil". „Stanowczo doradzam — pisał do mnie 21 lutego 1941 roku — aby z całą mocą wypowiedzieć się przeciw operacji «Anvil»" 22. Nie zgodziłem się na to 23. Stało się jednak rzeczą jasną, że nie ma innego wyjścia, jak opóźnić uderzenie z południa, tak by statki i barki mogły najpierw wziąć udział w operacji „Over-iord", następnie zaś przenieść je na Morze Śródziemne, by wzięły udział na południu Francji24. Doszliśmy do wniosku, że tego rodzaju załatwienie sprawy ma swoje dobre strony, 319 planowanie operacji „Overlord" a w każdym razie jest lepsze aniżeli odwołanie operacji Anvil". Obecność wojsk sojuszniczych w basenie śródziemnomorskim uniemożliwi Niemcom pełną ewakuację ich wojsk z południowej Francji, gdy zaś stopniowo zaczną je ściągać z tego terenu, umożliwi to nam w późniejszym czasie znacznie szybszy marsz z południa. Zgodziliśmy się .wobec tego na opóźnienie operacji na południu zalecając równocześnie, aby została ona przeprowadzona możliwie najszybciej po 15 lipca. Nasz plan użycia lotnictwa w przygotowaniach do wielkiej ofensywy napotkał bardzo poważne i zasadnicze sprzeciwy, zwłaszcza na szczeblu politycznym. Burzenie kluczowych mostów, magazynółWi i węzłów kolejowych we Francji musiało pociągnąć za sobą ofiary wśród ludności francuskiej. Chociaż planowaliśmy, jeśli chodziło o wielkie miasta, zniszczenie komunikacji przez bombardowanie węzłowych punktów otaczających miejscowość, unikając nalotów na gęsto zaludnione ośrodki, to jednak — zdaniem niektórych statystyków — plan taki pociągnąłby za sobą co najmniej 80 000 śmiertelnych ofiar wśród Francuzów. Tego rodzaju katastrofa musiałaby wywołać rozgoryczenie narodu francuskiego. Premier i wielu jego podwładnych twierdziło stanowczo, że należy znaleźć jakiś inny sposób wykorzystania lotnictwa dla wsparcia ofensywy. Straszliwy obraz przedstawiony przez przeciwników naszej koncepcji do głębi wstrząsnął premierem, toteż stanowczo domagał się ode mnie odstąpienia od naszego planu. „Powojenna Francja — mówił — musi być naszym przyjacielem. Nie jest to tylko kwestia humanitaryzmu, jest to również zagadnienie wielkiej polityki" 25. Zarówno moi dowódcy sił powietrznych, jak ja sam wątpiliśmy w ścisłość liczb podawanych przez statystyków. Przewidywaliśmy, że straty wyniosą zaledwie drobną część owych 80 000 — tym bardziej że zamierzaliśmy wystosować do ludności ogólne orędzie oraz ostrzegać ją w poszczególnych wypadkach. Nieustannie i wszelkimi sposobami wzywaliśmy Francuzów i Belgów, by usunęli się z węzłowych punktów sieci komunikacyjnej. Ponadto zamierzaliśmy ostrzegać mieszkańców przez radio i za pomocą ulotek przed każdym nalotem, 320 Krucjata w Europie doradzając im, aby tymczasowo opuszczali tereny zagrożone. Mogliśmy sobie pozwolić na tego rodzaju konkretne ostrzeżenia wiedząc, że udało nam się poważnie zmniejszyć siłę lotnictwa niemieckiego oraz że nieprzyjaciel nie ma dostatecznej ilości artylerii przeciwlotniczej, by w krótkim terminie osłonić każdy węzłowy punkt sieci komunikacyjnej Francji. Ostrzeżenia do ludności miały być przygotowane w ten sposób, aby ich ogólny schemat nie określał terenu wybranego do ataku. W związku z naszym planem wprowadzenia Niemców w błąd przy każdym ważniejszym nalocie bombardowaliśmy równocześnie jakieś cele w rejonie Calais 26. Długo i w sposób zasadniczy dyskutowaliśmy nad wartością i celowością bombardowania, biorąc oczywiście pod uwagę związane z nim ofiary w ludziach. W końcu premier i jego rząd oraz generał Pierre Joseph Koenig, dowódca FFI *, zgodzili się na przepix>wadzeMe^^atakó^~zgodnie z planami w nadziei, że .przyjęte przez nas środki ostrzegania ludności wpłyną na ograniczenie ofiar do minimum. Wyniki dowiodły, że bombardowanie przygotowawcze miało .wielkie znaczenie dla natarcia na lądzie. Okazało się również, że straty wśród ludności cywilnej stanowiły rzeczywiście zaledwie ułamek przewidywanej liczby, a co więcej, że naród francuski pogodził się z tą koniecznością i nie żywił w związku z tym żadnych wrogich uczuć do wojsk sojuszniczych. Nie ograniczając się do działalności lotnictwa przeciw francuskiej sieci komunikacyjnej w dalszym ciągu rozbijaliśmy na miazgę niemieckie rafinerie nafty i inne żywotne części ich przemysłu wojennego. Ponadto lotnictwo próbowało stale wciągać Luftwaffe do walki, chcąc jeszcze bardziej wyczerpać jej siły, zanim nastąpi przełom w bitwie lądowej27. Równocześnie sztaby lądowe i lotnicze nieustannie pracowały nad udoskonaleniem środków .współdziałania wojsk lądowych i lotniczych w mającej nastąpić bitwie. Od dawna już przestaliśmy używać określenia „wsparcie lotnicze wojsk lądowych" i mówiąc o naszych walkach, określaliśmy je po prostu planowanie operacji „Overlord" 321 IZOLACJA PRZY POMOCY LOTNICTWA Zburzenie kluczowych mostów i węzłów kolejowych miało przeciąć najważniejsze niemieckie linie zaopatrzenia oraz drogi podciggar.ia odwodów n 100 200 mil Antwerpia Bruksela rras icppe/-Y"-. HTAmiens jako „lądowo-powaetrzne". Współzależność ta jest cechą charakterystyczną współczesnej bitwy. Wojska lądowe muszą zawsze dążyć do zdobywania i chronienia dogodnych punktów w terenie, z których lotnictwo może operować w bezpośredniej bliskości frontu, z drugiej zaś strony stałe wsparcie wojsk lądowych przez samoloty myśliwsko-szturmowe musi być uznane jako rzecz sama przez się zrozumiała. W wielu przełomowych fazach kampanii europejskiej lotnictwo dokonywało ponad 10 000 lotów bojowych dziennie. Taki oto był udział lotnictwa w bitwie lądowo-powietrznej28. Jednym z najtrudniejszych zadań, jakie stale towarzyszą planowaniu ofensywy, jest zagadnienie remontu, zaopatrzenia, ewakuacji i uzupełnienia strat. * Forces Francaises de I Interieur — siły francuskiego ruchu oporu — przyp. red. 21 — Krucjata w Europie 322 Krucjata w Europie Do czasów ostatniej wojny panowało przekonanie, że wszelkie większe kombinowane operacje desantowe można podejmować tylko w takim wypadku, gdy istnieje pewność zdobycia odpowiednich portów w ciągu kilku dni. Wyprodukowany przez sprzymierzonych doskonały sprzęt desantowy, w tym banki desantowe typu LST, LCT, „Kaczki" itp., w znacznym stopniu uniezależniał tego rodzaju operacje od stałych portów. Nie będzie przesady w twierdzeniu, że skonstruowane przez sprzymierzonych liczne rewolucyjne nowe typy wyposażenia należały do tych czynników, które .w. głównej mierze przyczyniły się do rozbicia planów niemieckiego sztabu generalnego 29. Niemniej' jednak sprzęt umożliwiający wyładowanie materiału na otwartych plażach w żadnym wypadku nie wyklucza potrzeby posiadania portu. Potwierdziła to operacja „Over-lord". Od wieków jest rzeczą powszechnie .wiadomą, że na kanale La Manche szaleją straszliwe sztormy o każdej porze roku, a już najgorsze w zimie. Jedynym sposobem zapewnienia zaopatrzenia było zdobycie wielkich portów. Ponieważ charakter .przewidywanej obrony wykluczał możli-.wości szybkiego zdobycia odpowiednich portów, było rzeczą konieczną znalezienie sposobu ochrony sprzętu już dostarczonego na wybrzeża od skutków sztormów. Wiedzieliśmy, że nawet po zdobyciu Cherbourga znajdujące się tam urządzenia portowe i linie komunikacyjne prowadzące z miasta nie zaspokoją wszystkich naszych potrzeb. W celu rozwiązania tego pozornie nie dającego się rozwiązać zagadnienia wystąpiliśmy z tak niezwykłym planem, że wielu kpiarzy uważało go za zupełnie całkowity iwrytwór fantazji. Chodziło mianowicie o budowę na wybrzeżu Normandii sztucznych portów30. Po raz pierwszy zetknąłem się z tym pomysłem, gdy wiosną 1942 roku wysunął go admirał Mountbatten. „Jeśli nie mamy portów — powiedział na konferencji, w której brało udział .wielu dowódców różnych rodzajów sił zbrojnych — to tnzeba je po kawałku wybudować i przewieźć na drugą stronę". Pomysł powitano głośnym śmiechem i ironicznymi uwagami, ale w dwa lata później został on urzeczywistniony. Planowanie operacji „Overlord" 323 Skonstruowano dwa zasadnicze typy chronionych red. Pierwszy, zwany „gooseberry", składał się po prostu z szeregu zatopionych okrętów umieszczonych, jeden obok drugiego, dla ochrony wybrzeża od strony odwietrznej tak, aby małe statki i barki desantowe mogły wyładowywać się przy każdej pogodzie z wyjątkiem okresów najbardziej burzliwych. Drugi typ zwany „mulberry" był faktycznie kompletnym portem. D»wa tego rodzaju porty zostały zaplanowane i skonstruowane w Wielkiej Brytanii i miały być po kawałku odholowane na wybrzeże Normandii. Głównym członem typu „mulberry" był olbrzymi betonowy statek w kształcie skrzyni, tak zwany „phoenix", o konstrukcji tak ciężkiej, że gdyby kilka tego rodzaju statków zatopić obok siebie wzdłuż odcinka wybrzeża, stanowiłyiby one solidną zaporę przed wszelkim działaniem fal. Zaplanowano i przygotowano skomplikowane pomocnicze urządzenia dla usprawnienia wyładunku i wszelkich innych czynności stosowanych w nowoczesnym porcie. Zarówno brytyjski, jak amerykański odcinek miały otrzymać po jednym z portów typu „mulberry" oraz pięć typu „gooseiberry". Z doświadczeń zdobytych w walkach w basenie śródziemnomorskim wynikało, że każda z naszych wzmocnionych dywizji zużywa w czasie aktywnej operacji 600—700 ton zaopatrzenia dziennie. Nasze kwatermistrzostwo musiało dbać o codzienną dostawę tych ilości. Ponadto musieliśmy równocześnie zebrać na plażach odwody, zapasy amunicji i innego zaopatrzenia, które umożliwiłyby nam we właściwym czasie głębokie działania — i to zebrać w takich ilościach, by wystarczyły na dłuższy czas. Przede wszystkim jednak musieliśmy pomyśleć o sprowadzeniu ciężkiego materiału saperskiego i budowlanego niezbędnego do ponownego uruchomienia i wyposażenia zdobytych portów, do naprawy linii kolejowych, mostów, Lróg i do budowy lotnisk. Z kolei, a była to sprawa najważniejsza, plan kwatermistrzowski przewidywał pospieszną ewakuację rannych z plaż i natychmiastowe przeniesienie ich do wielkich ośrodków szpitalnych w Anglii. W kwatermistrzostwie SHAEF główne stanowiska zajmowali generał porucznik Humfrey Gale i generał major 324 Krucjata w Europie R. W. Grawford, oficerowie o dużym doświadczeniu i niezwykle uzdolnieni. Szefem kwatermistrzostwa amerykańskiego był generał porucznik John C. H. Lee, bardzo doświadczony oficer saperów, znany z tego, że potrafił skutecznie załatwiać wszelkie powderzone mu zadania. W związku ze swoimi dziwactwami i bezwzględnym przestrzeganiem zewnętrznych form dyscypliny, czego żądał również od innych, uchodził wśród większości swoich znajomych za wielką piłę. Był to człowiek stanowczy, dobrze ułożony i oddany służbie. Od dawna już cieszył się zarówno sławą zdolnego administratora, jak człowieka głęboko religijnego o wysokich walorach charakteru. Czasem robił na mnie wrażenie nowoczesnego Orom-wella, ale gotów byłem nie zwracać uwagi na jego dziwactwa, przeciwstawiając im pozytywne cechy jego charakteru. Wydawało mi się nawet rzeczą możliwą, że jego nieugięte metody mogą okazać się niezmiennie ważne w działalności, przy której zawsze konieczna jest żelazna ręka. Przewidywaliśmy, że atak związany będzie z wieloma specjalnymi zagadnieniami taktycznymi, przy czym niektóre z nich będą bardzo trudne do rozwiązania. Często spotykałem się z wyższymi dowódcami i oficerami sztabu, aby przedyskutować z nimi i uzgodnić przygotowywane plany. W spotkaniach tych brali również udział rozmaici rzeczoznawcy, udzielając nam porad technicznych. Moimi stałymi doradcami w sprawach natury taktycznej i operacyjnej byli oficerowie, do których miałem w tej dziedzinie największe zaufanie. Byli to: generał major Harold Buli i generał brygady Arthur Nevins z armii amerykańskiej oraz generał major J. F. M. Whiteley z armii brytyjskiej. W odległym zakątku wschodniej Anglii armia brytyjska skonstruowała wszelkie typy przeszkód taktycznych, których Niemcy mogliby użyć dla obrony przed naszym atakiem. Anglicy wybudowali schrony betonowe, masywne mury kamienne i pokryli rozległe tereny zasiekami z drutu kolczastego. Postawili pola minowe, wiznieśli pod wodą i na lądzie przeszkody ze stali i wykopali rowy przeciwczołgowe. Każde z tych urządzeń było odpowiednikiem urządzeń obronnych, Planowanie, operacji „Overlord" 325 które, jak nam było wiadomo, Niemcy już zainstalowali. Następnie Anglicy przystąpili do konstrukcji sprzętu, który miał ułatwić niszczenie tych przeszkód. Na wspomnianym terenie wypróbowano skonstruowany w ten sposób sprzęt oraz nowe metody walki31. Ciekawym przykładem tych eksperymentów była nowa metoda zastosowania torpedy „Bangalore". Torpedy te są po prostu długimi rurami wypełnionymi materiałem wybuchowym. Wyrzuca się je na pole minowe, a siła eksplozji wysadza w. powietrze wszystkie miny znajdujące się obok miejsca upadku torpedy. Podobne zastosowanie mają one w niszczeniu zasieków z drutu kolczastego. W ten sposób wśród zasieków lub pól minowych, powstaje wąska ścieżka, którą wojska mogą się posuwać i kontynuować atak, podczas gdy reszta podchodzi od tyłu i oczyszcza pozostałe części pola. Torpedy te były już od dawna używane na wojnie, ale Anglicy wymyślili nowe ich zastosowanie. Umieścili mianowicie na czołgu typu „Sherman" szereg rur, z których każda zawierała torpedę „Bangalore". Rury wycelowane były na wprost i stanowiły w istocie działa z lekkimi ładunkami prochu. Gdy czołg szedł naprzód, „działa" te automatycznie wyrzucały jedną torpedę po drugiej, tak że eksplozja następowała jakieś trzydzieści stóp przed czołgiem, tworząc w ten sposób nieprzerwaną ścieżkę przez pola minowe. Każdy czołg zaopatrzony był w dostateczną ilość torped, by oczyścić ścieżkę długości mniej więcej 50 jardów. Chodziło mianowicie o to, by bezbronnego piechura zastąpiła w tej ryzykownej pracy załoga czołgu, którą w pewnej mierze chroni pancerz. Nie widziałem co prawda tego sprzętu w użyciu, ale przytaczam go jako przykład metod, którymi staraliśmy się ułatwić walkę piechurowi. Spośród innych elementów wyposażenia, nad którymi bez przerwy pracowaliśmy i które wypróbowano, wymienię przenośne mosty przerzucane nad rowami przeciwczołgowyml, przeciwczołgowe miotacze o których zgromadzone były wojska pierwszego rzutu, otoczono zasiekami z drutu kolczastego, tak by żaden żołnierz, z chwilą gdy został pouczony o swej roli w natarciu, nie mógł opuścić obozu. Cały potężny organizm podobny był do napiętej sprężyny i w istocie nią był — wielką ludzka sprężyną napiętą w oczekiwaniu chwili, kiedy energia jej zostanie wyzwolona i rzucona poprzez kanał w największej operacji desantowej, jaką kiedykolwiek podjęto. Dwa razy dziennie spotykaliśmy się z przedstawicielami komitetu meteorologicznego, raz o godz. 9.30 wieczorem, drugi raz o 4.00 nad ranem. Na czele komitetu, w« którego skład wchodził personel zarówno brytyjski, jak amerykański, stał surowy i znający się na rzeczy Szkot, pułkownik lotnictwa J. M. Stagg. Na konferencjach tych zebrani dowódcy szczegółowo omawiali wiszelkde informacje, dokładnie anali- 342 Krucjata w Europie zowane przez rzeczoznawców. W miarę zbliżania się krytycznego okresu napięcie wzrastało, ponieważ perspektywy sprzyjającej pogody stawały się coraz gorsze. Ostateczna konferencja, na której miano zadecydować, czy fakultatywnie obrany dzień 5 czerwca nadaje się do rozpoczęcia ofensywy, została zwołana 4 czerwca na godz. 4.00 rano. Jednakże niektóre z przygotowanych do natarcia oddziałów otrzymały już rozkaz wyjścia w morze, skoro bowiem cała armia miała przystąpić do lądowania 5 czerwca, to niektóre z jej ważnych elementów, stacjonujące na północy Anglii, nie mogły czekać do rana 4 czerwca, czyli do dnia, gdy zapadnie ostateczna decyzja. Meldunek, jaki otrzymaliśmy rankiem 4 czerwca, gdy zebrali się wszyscy doiwódcy, nie był zachęcający. Przepowiadano niski pułap, silne wiatry i wysoką falę, co czyniło lądowanie sprawą niezmiernie ryzykowną. Meteorolodzy oświadczyli, że wsparcie lotnicze będzie niemożliwe, ogień artylerii — nieskuteczny, a nawet kierowanie niniejszymi barkami — utrudnione. Zdaniem admirała Ramsaya, sarn proces lądowania nie nastręczał nadmiernych trudności, admirał przyznawał natomiast, że kierowanie ogniem artyleryjskim nie będzie łatwe. W zasadzie jednak zachował on pozycję neutralną. Generał Montgomery, zaniepokojony trudnościami, jakie mogłaby spowodować zwłoka, uważał, że powinniśmy wyruszyć. Tedder sprzeciwiał się. Zważywszy wszystkie za i przeciw postanowiłem natarcie odłożyć47. Decyzja ta wymagała natychmiastowego rozesłania rozkazów okrętom i oddziałom znajdującym się już na morzu i wywoływała pewne wątpliwości, czy będą one gotowe w dwadzieścia cztery godziny później, gdyby następny dzień sprzyjał lądowaniu. Istotnie, panujący na Morzu Irlandzkim sztorm niesłychanie utrudniał okrętom manewrowanie. To, że udało im się dotrzeć do portów, zaopatrzyć ponownie w paliwo i przygotować do ponownego wyjścia w morze dnia następnego, było szczytem kunsztu żeglarskiego oraz pracy dowódczej i sztabowej. Planowanie operacji „Overlord" 343 Konferencja, która odbyła się wieczorem 4 czerwca, przyniosła niewiele nowego, a (właściwie w ogóle nie rozjaśniła perspektyw, jakie nam rano przedstawiono, a gdy pomyśleliśmy o nieuniknionych konsekwencjach opóźnienia, zdenerwowanie nasze coraz bardziej wzrastało. Następnego ranka o godz. 3.30 mały nasz obóz trząsł się i drżał pod uderzeniami niemal huraganowego wiatru, a towarzyszący mu deszcz lał jak z cebra. Milowa wędrówka po błotnistych drogach do sztabu marynarki nie napawała wesołymi myślami, wydawało się nam bowiem, że w tych warunkach w ogóle nie ma potrzeby omawiania sytuacji. Pierwszy meldunek złożony po rozpoczęciu konferencji przez pułkownika Stagga i sztab meteorologiczny opiewał, że zapowiedziane poprzedniego dnia złe warunki atmosferyczne dla wybrzeża Francji są w dalszym ciągu aktualne i że upieranie się przy lądowaniu w dniu 5 czerwca skończy się niechybną katastrofą. Tą prognozą chcieli prawdopodobnie wzbudzić nasze zaufanie do swego następnego zadziwiającego oświadczenia, a mianowicie, że następnego ranka rozpocznie się okres stosunkowo dobrej pogody, zupełnie dotąd nie przewidzianej, który potrwa prawdopodobnie trzydzieści sześć godzin. Prognoza obejmująca dłuższy okres nie była dobra, lecz zapewnili nas, że pomiędzy końcem szalejącego w tym czasie sztormu a początkiem następnego okresu naprawdę złej pogody będziemy mieli krótki okres dobrych warunków atmosferycznych. Perspektywy niewesołe, nie było bowiem wykluczone, że uda nam się pomyślnie wysadzić na brzeg kilka pierwszych rzutów, wzmocnienie ich zaś okaże się niemożliwe, tak że te pierwsze oddziały stałyby się łatwym łupem niemieckiego przeciwnatarcia. Jednakże konsekwencje, jakimi groziło nam opóźnienie, usprawiedliwiały ryzyko, wobec czego szybko dałem rozkaz do rozpoczęcia! natarcia w dniu 6 czerwca. Nikt z obecnych nie sprzeciwił się temu, a twarze wyraźnie się rozjaśniły, gdy każdy, bez zbędnego słowa, wracał na swe stanowisko, aby przekazać swym jednostkom rozkazy, które miały uruchomić całą machinę48. 344 Krucjata w Europie Kilku ludzi zwróciło się do mnie o pozwolenie obserwowania ataku z pokładów wspierających okrętów. Każdy członek sztabu zawsze ma iw zanadrzu dziesiątki argumentów uzasadniających, dlaczego właśnie on powinien raczej towarzyszyć wyprawie, aniżeli pozostać na jedynym stanowisku, na którym może się przydać, czyli w ośrodku łączności. Nikomu nie dałem zezwolenia z wyjątkiem tych, którzy mieli konkretne zadania wojskowe, i oczywiście określonej liczby przedstawicieli prasy i radia. Pomiędzy tymi, którym odmówiłem zezwolenia, był premier. Prośba jego wynikała niewątpliwie w równej mierze z naturalnych instynktowi żołnierza, jak z niecierpliwości na myśl o tym, że będzie musiał siedzieć spokojnie w Londynie i czekać na meldunki. Dowodziłem, że wypadek, jaki mógłby mu się przytrafić, za bardzo zaważyłby na losach całej wojny, i wobec tego odmówiłem zezwolenia. Odpowiedział na to, zresztą zupełnie słusznie, że co prawda na mocy władzy powierzonej mi przez oba rządy jestem jedynym dowódcą operacji, iwładza ta jednak nie obejmuje kontroli nad administracją brytyjską. „W związku z tym, mój drogi generale — powiedział — nie pańską jest rzeczą szczegółowe ustalenie składu załogi jakiegokolwiek okrętu Floty Jego Królewskiej Mości, a wobec tego — kontynuował chytrze — jeśli zaokrętuję się jako bona f idę członek załogi okrętu, nie będzie mi pan mógł tego zabronić". Z żalem musiałem się zgodzić z tymi wywodami, stanowczo jednak podkreśliłem, że nie słuchając moich zaleceń, przysparza mi osobistych kłopotów. I wtedy iwtłaśnie, gdy uznałem się już za pokonanego, nadeszła pomoc z nieoczekiwanej strony. Jak mi potem opowiadano, król, dowiedziawszy się 0 zamiarach premiera, zawiadomił go, że nie ma wprawdzie zamiaru witrącać się do decyzji powziętych przez Churchilla, lecz jeśli premier uważa za konieczne, aby wziąć udział .w wyprawie, to również on, król, poczuwa się do obowiązku, 1 uważa to za swój przywilej, aby stanąć na czele swych wojsk i poprowadzić je do walki. Rzuciło to natychmiast nawę światło na całą sprawę i więcej już o niej nie słyszałem49, 345 Planowanie operacji „Ouerlord" Niemniej jednak sympatia moja była całkowicie po stronie premiera. Znowu miałem przed sobą nie kończące się godziny oczekiwania, następujące zawsze między ostateczną decyzją naczelnego dowództwa a pierwszymi wiadomościami, na których podstawie można wnioskować, czy dane przedsięwzięcie zostało uwieńczone powodzeniem, czy też spotkała je klęska. Czas ten spędziłem na wizytacji wojsk, które miały wziąć udział w natarciu. Późnym wieczorem 5 czerwca przybyłem do obozu amerykańskiej 101 lotniczej dywizji desantowo-powietrznej, jednej z tych jednostek, których udział w operacji był tak stanowczo kwestionowany przez dowódcę lotnictwa. Zastałem żołnierzy w doskonałym nastroju, przy czym wielu z nich żartobliwie przekonywało mnie, że nie powinienem się martwić, skoro bowiem 101 dywizja bierze się do roboty — wszystko będzie doskonale załatwione. Zostałem z nimi do północy, póki ostatni z nich nie znalazł się w powietrzu. Po dwugodzinnej podróży powrotnej do mego obozu pozostały mi jeszcze tylko dwie godziny oczekiwania na pierwsze meldunki. ROZDZIAŁ CZTERNASTY DZIEŃ „D" I UMOCNIENIE ZDOBYTYCH POZYCJI Pierwsze meldunki nadeszły od jednostek desantowo-po-wietrznych, które przed kilku zaledwie godzinami odwiedziłem. Ton meldunku był bardzo optymistyczny. W miarę jak mijał poranek, coraz bardziej oczywiste stawało się dla nas, iż lądowanie przebiega dość sprawnie. Montgomery wyruszył na niszczycielu, aby obejrzeć plażę i znaleźć miejsce dla swego wysuniętego rzutu sztabu. Obiecałem, że odwiedzę go następnego dnia. Operacje w rejonie „Utah", oparte na współdziałaniu desantu powietrznego z desantem z morza, rozwijały się pomyślnie, podobnie jak działania na skrajnym lewym skrzydle. Jednakże raport dzienny wskazywał, że na odcinku plaży „Omaha" rozpoczęły się zacięte boje. Postanowiłem udać się tam z samego rana. Podróż odbyliśmy na niszczycielu. Po przybyciu stwierdziliśmy, że l i 29 dywizja, które nacierały na plażę „Omaha', wyparły w końcu nieprzyjaciela i obecnie posuwały się szybko w głąb kraju. Trzymały się jeszcze izolowane ośrodki oporu, a niektóre z nich prowadziły dokuczliwy ogień artyleryjski na nasze plaże i dobijające do brzegu okręty. Miałem okazję pomówić z generałem Bradleyem i stwierdziłem, że jest jak zwykle dobrej myśli i pewny wyników. Jak się okazało, opór napotkany na plaży „Omaha" mniej więcej odpowiadał naszym przewidywaniom. Niemcy byli przekonani, że przy panującej wówczas pogodzie nie rozpoczniemy natarcia, i to właśnie wi decydującym stopniu wpłynęło na ich zaskoczenie oraz w pewnej mierze na nieznaczny opór, jaki stawiali i umocnienie zdobytych pozycji 347 na większości plaż. Zacięte walki w rejonie „Omaha" tłumaczyły się obecnością 352 alarmowej dywizji nieprzyjacielskiej, która — jak wynikało z zeznań jeńców — przybyła tu dla odbycia manewrów i ówdczeń w obronie 1. W ciągu dnia zwiedziłem wszystkie plaże i znalazłem czas, aby pomówić z głównymi dowódcami; rozmawiałem również z Montgomery'm. Pod wieczór niszczyciel nasz, płynąc z dużą szybkością wzdłuż wybrzeża, siadł na mieliźnie i został tak poważnie uszkodzony, że chcąc wrócić do Portsmoułh musieliśmy przejść na inny okręt. Następnych kilka dni wykazało słuszność naszego planu działań, tak cierpliwie opracowywanego w ciągu wielu miesięcy. W zasadzie dobrze wytrzymywał on próbę, ale tu i ówdzie nagłe zmiany sytuacji na polu bitwy wymagały drobnych zmian. Dzięki temu, że sztab mój znajdował się w Portsmouth, można było zmiany te przeprowadzać szybko i bez komplikacji. Przy urzeczywistnieniu tego rodzaju planów należy się zawsze liczyć z nieprzewidzianymi trudnościami. Zazwyczaj dotyczą one dwóch, a nawet więcej rodzajów sił zbrojnych. Można sobie z nimi dość łatwo poradzić, jeśli wyżsi dawódcy czuwają nad rozwojem sytuacji i są w stanie podejmować natychmiastowe decyzje, nie dopuszczając, aby trudności przybrały niepożądane rozmiary. Na przykład gdy marynarka przekracza zaplanowane rozkłady ruchów lub gdy urządzenia załadowcze i wyładowcze zostają uszkodzone, statki zaczynają się gromadzić bądź w portach iwyjściowych, bądź docelowych. Oznacza to stratę czasu właśnie wtedy, gdy czas jest niezwykle ważnym elementem, transport zaś okrętowy wąskim gardłem. Jeśli w takiej sytuacji zabraknie człowieka obdarzonego dostatecznym autorytetem i mogącego szybko podjąć decyzję — wówczas nietrudno o zamieszanie. Dla zaradzenia tego rodzaju trudnościom stworzony został specjalny oddział sztabu, w którego skład .weszli przedstawiciele wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Za pośrednictwem tego oddziału pomyślnie załatwiono sprawę załadowania wojsk i zaopatrzenia w portach oraz koordynowania tych czynności z przybywaniem i wy- 348 Krucjata w Europie syłaniem o>krętów. Po pierwszych trudnych dniach mieliśmy zadziwiająco mało kłopotów. Wkrótce dowiedzieliśmy się, że w długim okresie, poprzedzającym inwazję, sytuacja w Waszyngtonie również stawała się coraz bardziej napięta. Nie zdążyliśmy jeszcze rozgościć się na plażach, gdy do Anglii przybyli generał Marshall, admirał King, generał Arnold oraz grupa oficerów sztabów. 12 czerwca zorganizowałem ich wyjazd na przyczółek. Obecność ich i wędrówka w terenie z wszelkimi oznakami zadowolenia na twarzy, podniosła żołnierzy na duchu. Wartość i znaczenie tego rodzaju wizyt naczelnego dowództwa oraz od czasu do czasu najwyższych przedstawicieili rządu ma nieocenione znaczenie dla morale żołnierza. Żołnierz widząc blisko siebie jakąś bardzo wysoką „rangę" odczuwa pewnego rodzaju zadowolenie, prawdopodobnie w przekonaniu, że wobec tego teren jest bezpieczny, w przeciwnym bowiem razie „ranga" nie przybyłaby tutaj. Okres od d:*ia „D" do decydującego przełamania, którego dokonaliśmy 25 czerwca, stanowił określoną fazę operacji aliantów i otrzymał nazwę „bitwy o przyczółek". Zainteresowanie zarówno osób wojskowych, jak cywilnych bitwami przeszłości skupia się często na szczegółach, które wówczas, gdy się wydarzyły, bądź nie miały wielkiego znaczenia, bądź nie wywierały takiego wrażenia na ich uczestnikach. Niezwykłą wręcz ilość badań i analiz, nie mówiąc już 0 przeciwstawnych zarzutach z różnych stron, poświęca się często twórcy pewnej koncepcji, fragmentowi, .w którym rozwój wydarzeń zgodny był z planem, źródłom pewnych decyzji 1 wpływowi poszczególnych jednostek na poszczególne działania. Bitwa o przyczółek normandzki nie stanowiła pod tym względem wyjątku. Wiele pełnych jadu i wściekłości słów. jak też żmudnych i obiektywnych badań poświęcono na poparcie indywidualnych teorii w sprawach, które — gdyby zostały uznane we właściwym czasie jako specjalnie wartościowe - - można było raz na zawsze ustalić »w formie dokumentów. Dzień „D" i umocnienie zdobytych pozycji 349 ATAK W DNIU D Amerykanie jfitffy Brytyjczycy, Kanadyjczycy Desanty powietrzne O * 5 10 mil Na szczęście większość żołnierzy staje się podczas wojny ludźmi bardzo obiektywnymi, a w toku bitwy zwycięstwo jest dla nich sprawą znacznie ważniejszą aniżeli wyrok historii. Co wdęcej, brak czasu wszystkich dowódców i oficerów sztabów oraz konieczność skoncentrowania uwagi na innych sprawach uniemożliwiają rejestrowanie wszystkich wydarzeń — dzień po dniu, minuta po minucie. Wiele ważnych akcji zaczyna się od wymiany zdań, często nie utrwalonej w żadnym dokumencie. Rozkazy bojowe, nawet dla dużych jednostek, pisane są często po .wydaniu instrukcji uzgodnionych na wyczerpujących konferencjach, notatki zaś o dyskusji nie istnieją. Co więcej, w późniejszym czasie przedmiotem zainteresowania staje się często w większym stopniu sprawa autorstwa jakiejś myśli czy koncepcji aniżeli same wydarzenia i wyniki, wobec czego nawet najbardziej pracoiwdty kronikarz nie może pozostawić 350 Krucjata w Europie jakiegoś jasnego i nie podlegającego dyskusji opisu tych wszystkich wydarzeń, z których składa się kampania. Jeśli chodzi o powstawanie planów i decyzji, to, moim zdaniem, żaden dowódca nie może przysiąc, że jakiś poszczególny plan czy koncepcja zrodziły się w jego głowie. Dowódca jest do tego stopnia zajęty sprawami dowodzenia, iż nikt później nie może powiedzieć, czy pierwszy przebłysk jakiejś myśli, która następnie przekształciła się w iwdelki plan, powstał w jego mózgu, czy też był wynikiem czyjejś inspiracji. Jego rzeczą jest nie zasklepiać się, unikać pomieszania koniecznej stanowczości z upartym trzymaniem się z góry powziętej decyzji luib z nierozumnym uprzedzeniem. Następny punkt: istnieje olbrzymia różnica pomiędzy określonym planem bitwy lub kampanii a oczekiwanymi ostatecznymi wynikami operacji. Wprowadzając wojska do bitwy należy osiągnąć pewne minimalne cele, w przeciwnym boiwdem razie operacja jest nieudana. Poza tymi granicami rozpoczyna się dziedzina rozsądnych oczekiwań, a dalej już królestwo nadziei — wszystkiego, co może się przytrafić, jeśli los będzie nam niezmiennie sprzyjał. Zazwyczaj dążymy do tego, aby plan bitwy zawierał wytyczne również dla końcowego etapu, abyśmy, wskutek nieznajomości przez oddziały zamierzeń dowódcy, nie utracili możliwości pełnego wykorzystania sytuacji. Te fazy plan/u nie zawierają ścisłych instrukcji, są jedynie drogowskazami. Roz- . eądny plan ibitwy umożliwia giętkość zarówno w przestrzeni, jak w czasie, potrzebną, aby sprostać stale zmieniającym się czynnikom walki i w ten sposób doprowadzić do osiągnięcia ostatecznego celu dowódcy. Sztywność zawsze zawodzi, a badacz, który chce dowieść słabości planu na podstawie zmienionego szczegółu, nie zdaje sobie zupełnie sprawy z cech charakterystycznych pola bitwy. Bitwa o przyczółek była okresem nieustannych i ciężkich walk, w których, poza Cherbourgiem, niewiele było terytorialnych zdobyczy, a jednak właśnie ten okres stanowił przygotowanie do późniejszego wyzwolenia Francji i Belgii. Dzięki doświadczeniom walk na przyczółku wprowadziliśmy wiele Dzień „D" i umocnienie zdobytych pozycji 351 zmian zarówno w dziedzinie materialnej, jak teoretycznej, które pomogły nam w dalszym prowadzeniu wojny. Montgomery wiedząc, że dowództwo taktyczne nad broniącymi się wojskami będzie miał jego dawny przeciwnik z pustyni, Rommel, przewidywał, iż działanie nieprzyjacielskie cechować będą nieustanne kontrataki prowadzone przez wszelkie natychmiast stojące do dyspozycji jednostki — począwszy od dywizji do batalionu, a nawet kompanii. Wykluczał on ewentualność, że dowodzony przfez Rommla nieprzyjaciel wybierze naturalną i silną pozycję obronną, po czym spokojnie i cierpliwie będzie koncentrował możliwie największe siły w celu przeprowadzenia jednolitego, generalnego natarcia przeciwko naszym pozycjom na plażach. Przewidywania Mont-gomery'©go spełniły się co do joty 2. Od dnia, w którym wylądowaliśmy, 'bitwa nigdy nie ustabilizowała się - - z wyjątkiem kilku izolowanych punktów — tak aby przypominała wojnę pozycyjną z, lat 1914—1918. Nie zapominaliśmy jednak ani na chwilę o takiej możliwości, zwłaszcza zaś nasi brytyjscy towarzysze, którzy dobrze pamiętali grzbiet Vimy i Paschendaele. Bradley przewidywał, że zdobycie Chenbounga będzie robotą raczej ciężką i uważał, że doprowadzenie do szybkiego rozstrzygnięcia w tym rejonie uzależnione jest w równej mierze od szybkości i śmiałości, jak od siły szturmujących oddziałów. Ocena jego brzmiała: „dziesięć dni, jeśli się nam powiedzie, trzydzieści, jeśli nie będziemy mieli szczęścia". Wszelkie tego rodzaju przewidywania zależne były oczywiście od tego, czy uda nam się przeprowadzić zaplanowane działania. Plany lądowania przewidywały codzienne i cogodzinne przybywanie określonych ilości wszelkiego rodzaju jednostek bojowych na zmianę z dostawami amunicji i innego zaopatrzenia, potrzebnymi nie tylko do prowadzenia codziennych walk, lecz również dla stworzenia rezerw koniecznych do podtrzymywania nieustannych działań, z chwilą gdy przejdziemy do rozstrzygających etapów, bitwy. Na prawym skrzydle miasto Caen nie padło, jak się tego spodziewaliśmy, pod naszym pierwszym uderzeniem, wobec 352 Krucjata w Europie czego nie udało nam się zdobyć terenów na południe i południowy wschód od tego miasta, gdzie chcieliśmy już na samym początku wykorzystać nasze siły pancerne i lotnicze. Jednakże walki w tym rejonie, pomimo ich gwałtowności, były wyrównane. Rommel bronił się uporczywie i w miarę rozwoju walk stawało się jasne, dlaczego musiał tak czynić. Aby zasilić dywizje w rejonie natarcia, nieprzyjaciel ściągnął najpierw do strefy bitwy wszystkie oddziały, bez których mógł się obyć na Półwyspie Bretońskiim. Następnie sprowadził dywizje z, południowej Francji i Holandii. Jedyne większe odwody, jakie mu pozostawały w północno-zachodniej Europie nie zaangażowane w walce, znajdowały się w Calais i w okolicach i wchodziły w skład niemieckiej 15 armii. Dla utrzymania bezpośredniej komunikacji z tymi wojskami nieprzyjaciel musiał utrzymać Caen. Gdyby stracił to miasto, dwie główne jego armie zostałyby rozdzielone i mogłyby prowadzić wspólne działania tylko po dokonaniu głębokiego odwrotu. Tak więc nieprzyjaciel pospiesznie skierował do Caen swe najsilniejsze i najlepsze dywizje czyniąc wszelkie możliwe przygotowania, by bronić miasta do ostaitka3. Niepowodzenie w osiągnięciu bezpośrednich celów taktycznych na wschodnim skrzydle nie wpłynęło na ogólne zamierzenia naszego planu operacyjnego. Był to jeszcze jeden przykład odwiecznej prawdy, że plan bitwy zawiera jedynie rozkaz wprowadzający jednostki do boju, oparty na obliczeniach dowódcy, jakie cele chce on osiągnąć i jakimi środkami dysponuje; lecz plan ten zawsze musi uwzględniać fakt, że reakcja nieprzyjaciela wymagać będzie stałych zmian taktycznych, zależnie od wymogów sytuacji. Gdy tylko stało się pewne, że nieprzyjaciel ma zamiar za wszelką cenę utrzymać Caen, jako węzłowy punkt swych operacji, z miejsca zrozumieliśmy, że musimy związać go w tym rejonie tak silnie, aby ułatwić sobde wszelkie inne operacje. Na skrajnym lewym skrzydle VII korpus generała Collinsa uderzył początkowo prosto na zachód, chcąc przeciąć półwysep na dwie części. Zawrócił potem szybko w kierunku Cher-bourga, musiał jednak osłonić się również na południowym Dzień „Dh i umocnienie zdobytych pozycji 353 skrzydle, aby zagrodzić drogę wszelkim posiłkom, które nieprzyjaciel próbowałby pchnąć na półwysep 4. 12 czerwca 1944 roku pierwsza latająca bomba, znana pod nazwą „_V-1", dosięgła Londynu. „V-l" był to mały samolot bez pilota, lecący z dużą szybkością po uprzednio wyznaczonej trasie i kończący swój lot wskutek specjalnego ustawienia mechanizmu. Zawierał on wielką ilość materiału wylbuchowego. Detonacja następowała przez zetknięcie się z celem i powodowała straszliwe zniszczenie5. Pierwsza „V-2" została użyta dopiero l sierpnia. Była to rakieta wystrzelona na dużą wysokość i spadająca z taką szybkością, że pierwszym ostrzeżeniem była dopiero eksplozja. Nie można jej było usłyszeć ani zobaczyć w czasie lotu, dlatego też wywoływała mniej strachu aniżeli „V-l". Efekt „V-2" był szczególnie niszczący, gdy rakieta spadała bezpośrednio na jakikolwiek budynek. Dzięki swej prędkości wbijała się głęboko w ziemię tak, że główna część energii wybuchu kierowała się do góry. Wobec tego, gdy spadała na otwartą przestrzeń, skuteczność jej była stosunkowo niewielka 6. Nasze wiosenne bombardowania strategiczne miejscowości, w których, jak podejrzewaliśmy, wytwarzano tę broń, niewątpliwie mocno opóźniały jej produkcję d zastosowanie. Peene-miinde w Niemczech znane było jako jeden z największych niemieckich ośrodków eksperymentalnych, toteż regularnie co pewien czas wysyłaliśmy wielkie formacje bombowców dla przeprowadzenia ataku na ten rejon. Również inne miejscowości wzbudzały nasze podejrzenia. Jedną z nich było Trond-hjem w Norwegii, gdzie jak przypuszczaliśmy, Niemcy prowadzili badania atomowe. Bombardowaliśmy również podejrzane wyrzutnie na północno-zachodnim wybrzeżu Europy, gdzie nasze zdjęcia lotnicze wykazywały szereg urządzeń i instalacji, które nie mogły mieć związku z żadnym znanym rodzajem broni. Rejony te były nieustannie przez nas bombardowane 7. Nowe rodzaje broni niemieckiej wywierały bardzo poważny wpływ na morale. Wielka Brytania przeszła straszliwe bombardowania. Gdy w czerwcu alianci pomyślnie wylądowali 23 — Krucjata w Europie 354 Krucjata w Europie na wybrzeżu Normandii, ludność poczuła wielką ulgę nie tylko ze względu na perspektywę zwycięstwa, lecz także w nadziei, że będzie do pewnego stopnia zabezpieczona przed dalszymi nalotami. Nadzieje te jednak przygasły, gdy nad Londynem zaczęły się pojawiać znaczne ilości nowych pocisków. Nastrój przygnębienia wywołany bombami nie ograniczał się do ludności cywilnej. Żołnierze na froncie znowu zaczęli się niepokoić o swych przyjaciół i bliskich »w> kraju, a wielu zatroskanych amerykańskich żołnierzy pytało mnie, czy mogę im udzielić jakichkolwiek wiadomości o poszczególnych miastach w południowej Anglii, w których uprzednio stacjonowali. Jest rzeczą wielce prawdopodobną, że gdyby Niemcom udało się udoskonalić i zastosować nowe rodzaje broni sześć miesięcy wcześniej, nasza inwazja na Europę okazałaby się niesłychanie trudna, a być może, twiręcz niemożliwa. Jestem pewny, że gdyby udało się im stosować tę broń przez okres sześciu miesięcy, a zwłaszcza gdyby głównym ich celem stał się rejon Portsmouth—Southampton, moglibyśmy pożegnać się z operacją „Overłord". Obrona przeciw „V-l" w niedługim czasie stała się bardzo skuteczna, lecz mimo to groźba ich pojawienia się istniała zawsze, o każdej godzinie dnia i nocy, przy każdej pogodzie. My, w polu, chcieliśmy zdobyć rejony, z których pociski te wystrzeliwano na południową Anglię. Muszę jednak przyznać przywódcom brytyjskim, że nigdy żaden z nich nie domagał się zmiany jakiegokolwiek szczegółu w< zaplanowanych przeze mnie operacjach, jedynie po to, by skończyć z tym przekleństwem. 18 czerwca Montgomery iwiciąż jeszcze utrzymywał, że okoliczności pozwalają na szybkie zajęcie Caen. Wydany w tym dniu przez niego rozkaz brzmiał: „Jest rzeczą jasną, że musimy obecnie zdobyć Caen i Cherbourg; będzie to pierwszy krok w kierunku pełnej realizacji naszych planów.. Caen jest w istocie kluczem do Cherbourga..." W tym samym rozkazie dał następujace wytyczne armii brytyjskiej: „Natychmiastowym celem tej armii jest zajęcie Caen". Ostatnie zdanie rozkazu Dzień „D" i umocnienie zdobytych pozycji 355 OPERACJA CHER30URSKA brzmiało: „Spodziewam się, że do 24 czerwca Caen i Cherbourg zostaną zdobyte" 8. Na lewym skrzydle niemieckie czołgi i pozycje obronne wciąż jeszcze przeszkadzały w realizacji naszych zamierzeń, lecz port Chenboomg padł 26 czerwca, w dwadzieścia dni po lądowaniu. Generał Collins poprowadził bezwizględne natarcie, w którego wyniku otrzymał przydomek „Joe Błyskawica". Końcowy atak był poważnie wspierany przez silny i celny ogień artylerii okrętowej. Jeśli chodzi o szczęście, to według minimalnej i maksymalnej oceny wpłyiwiu tego nieokreślonego czynnika, jaką dawał Bradley, dopisywało nam ono średnio. Sprzyjało nam głównie, jeśli idzie o stopień zaskoczenia, jaki osiągnęliśmy przy lądowaniu na plaży „Utah", która, zdaniem Niemców, nie nadawała się jako cel większej operacji desantowej, oraz w skutecznej akcji 82 i 101 dywizji desanitowo-pcKWiietrznej, które wylądowały niemal w samym środku półwyspu. Brakiem 356 Krucjata w Europie szczęścia natomiast był huragan, który nas zaskoczył 19 czerwca. Na przeciąg czterech dni powstrzymał on wszelkie lądowania na wybrzeżu i poważnie przeszkodził wszystkim naszym operacjom. Huragan był tak wściekły, że niesłychanie utrudnił walki zaczepne. Komunikacja morska pomiędzy Zjednoczonym Królestwem a kontynentem została w tym czasie zupełnie przerwana, a lądowanie samolotu na małym lądowisku, które wybudowaliśmy na przyczółku, stało się prawdę niemożliwe. Sztuczny port „mulfoerry" na plaży „Omaha" w amerykańskim pasie działania poniósł szkody nie do naprawienia. Znaczna ilość okrętów i mniejszych statków ugrzęzła na mieliźnie bądź też fale wyrzuciły je na brzeg 9. Byłyby to idealne warunki dla niemieckiego przeciwuderze-nia, gdyby nie to, że przeprowadzona uprzednio przez lotnictwo akcja izolowania nieprzyjaciela okazała się tak skuteczna. I w tym wypadku, jak zawsze, uwypuklił się decydujący wpływ lotnictwa na bitwę lądową. W dniu zakończenia sztormu przeleciałem nad linią naszych plaż od jednego końca do drugiego i naliczyłem ponad trzysta uszkodzonych statków większych od łodzi. Niektóre z nich były tak rozbite, że nie nadawały się do naprawy. Gdy sztorm się rozpoczął, amerykańska 83 dywizja znajdo-twała się jeszcze na okrętach tuż przy samym brzegu; o wyładowaniu nie mogło być mowy, toteż w czasie trwania sztormu cała dywizja przeżywała niezmiernie przykre chwile. Odwiedziłem żołnierzy tej dywizji w dniu, iwi którym ostatecznie wydostali się na brzeg, i stwierdziłem, że wielu z nich wciąż jeszcze cierpi na chorobę morską i chwilowo jest zupełnie wyczerpanych. Nigdy w czasie .wojny nie widziałem tak imponującego dowodu przemysłowej potęgi Ameryki, jak obraz zniszczeń widoczny na plaży. Dla każdego innego kraju oznaczałyby one niemal ostateczną katastrofę, ale potencjał produkcyjny Ameryki był tak wielki, że skutki sztormu zaledwie w nieznacznym stopniu nadszarpnęły nasze środki. Dzień ,,D" i umocnienie zdobytych pozycji 357 ROZSZERZENIE PRZYCZÓŁKA Natychmiast po zajęciu Cherbourga przystąpiliśmy do odbudowy portu. Niemcy (dokonali poważnych zniszczeń i rozsiali w porcie oraz iw podejściach olbrzymią ilość różnego rodzaju min. Niektóre nowe ich typy musieli usuwać nurkowie głębinowi zstępując w tym celu na dno morskie, aby je najpierw rozbroić. Praca poławiaczy min oraz praca nurków głębinowych w Cherbourgu była jednym z dramatycznych i bohaterskich fragmentów wojny 10. W ciągu dwudziestu dni, które amerykański VII korpus zużył na zdobycie Cherbourga, na pozostałym froncie trwały walki, przy czym robiliśmy tylko lokalne Dostępy, na odcinku zaś Caen panował niemal zupełny zastój Na szkicu uwidocznione są osiągnięte przez nas linie w okresie od 12 do 26 czerwca. ^ Taktyczne wykorzystanie wojsk brytyjskich i kanadyjskich na wschodnim skrzydle oraz uzgodnienie przez Montgome- 358 Krucjata w Europie ry'ego tych operacji z działaniami Amerykanów na skrzydle zachodnim należało do prac, w których Montgomery celował. Rozumiał on doskonale psychikę żołnierza brytyjskiego, toteż morale jego wojsk było przez cały czas bardzo wysokie mimo zawodów i strat, które łatwo mogłyby wpłynąć na nastrój wojsk pod rozkazami dowódcy nie cieszącego się całkowitym zaufaniem. Wykazane przez generała Bradleya zalety, jak stanowczość, opanowanie, biegłość zawodowa oraz umiejętność rozumienia ludzi, stały się tak oczywiste dla jego podwładnych i przełożonych, że amerykański system pracy zespołowej wykuty na wielu polach bitwy przyczółka normandzkiego nigdy już nie doznał poważnych wstrząsów. Bradley dowodził wówczas l armią. Generał major Elwood R. Quesada, młody i energiczny dowódca lotnictwa, dowodził grupą lotnictwa frontowego bezpośrednio wspierającą Bradleya. Wzajemne zaufanie, jakie wytworzyło się między tymi dwoma dowódcami, opracowany przez nich system oraz metody współdziałania na polu bitwy i duch bojowy, jaki stworzyli wśród swych podwładnych — wszystko to stanowiło przyjemny kontrast z innymi przypadkami, z jakimi zetknąłem się w pierwszym okresie wojny. Również współpraca z marynarką doskonale się układała. Osiągnięcia trzech rodzajów sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych w Europie, działających pod zjednoczonym dowództwem, silnie wpłynęły na moje stanowisko, gdy po wojnie stanowczo broniłem tego rodzaju formy organizacyjnej w Waszyngtonie. W pierwszym okresie bitwy prowadziłem prawie wyłącznie wędrowny tryb życia. Po wizycie u Montgomery'ego, Bradleya czy na froncie prawie natychmiast następował okres działalności w sztabie w Portsmouth, gdzie praca nad koordynacją i uzgadnianiem transportu morskiego oraz poważniejszych etapów planowania przeplatała się z niezliczonymi rozmowami i konferencjami. Równocześnie trzeba było oczywiście przeprowadzać stałe inspekcje w jednostkach znajdujących się jeszcze w Anglii i mających wkrótce wyruszyć w bój. Dzień „D" i umocnienie zdobytych pozycji 359 Wydarzeniem, które mnie osobiście ogromnie uciesztyło i wskazywało na nieustanną troskę generała Marshalla o swych podwładnych, były odwiedziny mojego syna iw połowie czerwca. Ukończył on West Point w dniu „D" i za zgodą generała Marshalla otrzymał pozwolenie spędzenia ze mną po promocji krótkiego urlopu na polu walki, pod warunkiem, że powróci do Stanów Zjednoczonych na czas, by rozpocząć wyższe studia w dniu l lipca. Towarzyszył mi wszędzie i był rozczarowany, gdy nie zgodziłem się na złamanie normalnego toku służby obowiązującego młodego absolwenta i na skierowanie go do jednej z dywizji piechoty w Europie. Ilość wojsk zarówno brytyjskich, jak amerykańskich stale wzrastała. Mimo przerw i zniszczeń, spowodowanych wielkim sztormem w dniu 19 czerwca, spóźnienia były jedynie chwilowe i tylko w nieznacznej mierze przeszkodziły realizacji naszych ostatecznych planów. Stały napływ świeżych oddziałów umożliwiał roz.wdjanie natarcia, prowadzonego jednak w niekorzystnych warunkach terenowych i atmosferycznych. Obecnie celem naszym na wschodzie było związanie maksymalnej ilości wojsk niemieckich, na zachodzie zaś poczynienie dostatecznych postępów, umożliwiających dokonanie ostatecznego wyłomu i wyrwanie się z ciasnego przyczółka na wolną przestrzeń operacyjną11. Koniec czerwca był dla nas wszystkich ciężkim okresem. Wielu wysokich rangą gości zaczęło wyrażać obawę, że znaleźliśmy się w impasie i że rację mieli ci, którzy przepowiadali operacji „Overlord" ponury koniec. Działaniom desantowym na kontynent zawsze grozi niebezpieczeństwo zakorkowania oddziałów na przyczółku. Niezbędnym warunkiem zgromadzenia odpowiednich sił i zapasów do decydującej bitwy ruchowej jest dostatecznie swobodna przestrzeń. Jeśli możliwości zaopatrzenia i wzmocnienia sił oraz warunki terenowe sprzyjają obronie, to zawsze istnieje możliwość, że mimo udanego lądowania pole bitwy, zamiast stać się wstępnym etapem niszczycielskiej kampanii przeciwko głównym siłom obrony, zamieni się dla strony nacierającej w ropiejący wrzód. Tego rodzaju doświadczenie wynieśli alianci pod Galii- 360 Krucjata w Europie poli w pierwszej wojnie światowej, a powtórzyło się ono częścioiwo w ciągu kilku miesięcy na początku 1944 roku podczas operacji pod Anzio. Możliwość taka była oczywiście dokładnie zbadana na długo przed dniem „D" i opracowano odpowiednie plany, by do niej nie dopuścić. Nasze największe atuty stanowiło przy tym lotnictwo i marynarka. Przede wszystkim mieliśmy zaufanie, że lotnictwu uda się przerwać linie zaopatrzenia i komunikacji nieprzyjaciela, powstrzymać ruch jego wojsk i rozbić przygotowaną obronę. Siły morskie i budowa sztucznych portów pozwalały nam na utworzenie mocnego i skutecznego systemu zaopatrzenia i rozbudowy sił. Wierzyliśmy wobec tego, że ten wyścig o przewagę z pewnością wygramy. Poza tym byliśmy w* stanie wykonać pomocniczy desant z monza, a być może również i z powietrza na Półwysep Bretoński. W pierwszym okresie planowania przywiązywaliśmy wielkie znaczenie do portów w tym rejonie licząc, że jeśli nieprzyjaciel ogołoci iw> tym miejscu swą obronę w celu stworzenia trudnej do przełamania pozycji przed frontem naszych oddziałów lądujących w Normandii, to będziemy mogli dokonać niespodziewanego posunięcia w rejonie Bretanii i zagrozić jego skrzydłu i tyłom. W tej dziedzinie mieliśmy już doświadczenia i wiedzieliśmy, że Niemcy nigdy dobrowolnie nie opuszczają portu bez uprzedniego zniszczenia go tak, by jak najbardziej utrudnić szybką naprawę. Wybraliśmy wobec tego, jako najbardziej nadający się dla celów kwatermistrzoiwiskicri punkt w zatoce Quiberon w Bretanii, duży, dobrze chroniony chociaż słabo rozbudowany port na południowym skrzydle u podstawy półwyspu. W miarę jak czerwiec zbliżał się ku końcowi, bacznie obserwowaliśmy rozwój sytuacji chcąc zdecydować, czy pomocnicze lądowanie będzie dla nas rzeczą pożyteczną. Coraz bardziej byłem temu przeciwny. Po pierwsze, nasze lotnictwo oraz mylące manewry nie pozwalały Niemcom na stworzenie trudnej do przełamania pozycji przed frontem naszych sił w Normandii. Ponadto wiedziałem, że wszelka próba zorganizowania takiego lądowania spowoduje opóźnienie bezpośred- Dzień „D" i umocnienie zdobytych pozycji 361 niej koncentracji naszych oddziałów i zasobów na głównym froncie. W dalszym ciągu byłem przekonany, że porty Bretanii będą nam bardzo potrzebne, sądziłem jednak, że kontynuując natarcie zdobędziemy je wcześniej aniżeli przez zmniejszenie siły naszych uderzeń na głównym froncie na korzyść natarcia pomocniczego. Wiele czasu spędziłem we Francji omawiając z generałem Bradleyem i generałem Montgomery'm termin i rozmiary projektowanych operacji. Odwiedziny u Bradleya sprawiały mi dużą przyjemność, ponieważ podobnie jak ja lubił on wędrować do czołowych rzutów i rozmawiać z żołnierzami, którzy ponosili cały ciężar bitwy. Szereg naszych osobistych konferencji w ciągu wojny odbywaliśmy w czasie wspólnych wycieczek do walczących oddziałów. We Francji towarzyszył mi wszędzie sierżant, były policjant, motocyklista, nazwiskiem Sidney Spiegel. Jego przywiązanie, troska o moje bezpieczeństwo i pragnienie przyjścia mi z pomocą nie znały granic. Był bardzo dbały o swój żołnierski wygląd i nawet w najgorszych warunkach w podróży potrafił znaleźć czas na oczyszczenie swego motocykla i doprowadzenie się do wzorowego, żołnierskiego wyglądu przed przybyciem do celu. Gdy w końcu musieliśmy się rozstać, straciłem oddanego przyjaciela i cennego pomocnika. Przez cały ten czas utrzymywałem łączność pisemną, telefoniczną i radiową zarówno z Bradleyem, jak z Montgo-mery'm. Pod koniec czerwca rejon przyczółka był jeszcze abyt mały, by móc naczelne dowództwo przenieść do Francji; w ciągu lipca jednak, chcąc być ,w stałym kontakcie z wyższymi dowódcami lądowymi, przeniosłem tam swoją osobistą kwaterę główną. Bitwa o uzyskanie dogodnego położenia operacyjnego i o możność zgromadzenia odwodów 'postępowała chwilami rozpaczliwie wolno, wywołując ostrą krytykę prasową zarówno w Anglii, jak w Ameryce. Autorzy krytycznych uwag nie mogli oczywiście znać faktów. Gdyby na wojnie wszystko było powszechnie znane, nie moglibyśmy zaskoczyć czujnego nieprzyjaciela. 362 Krucjata w Europie Podczas chwilowych zastojów istnieje jednak zawsze zagadnienie utrzymania ducha bojowego walczących wojsk, które ponoszą straty, a równocześnie słyszą słowa krytyki wobec swych dowódców. Głosy komentatorów docierały do każdej kompanii i do każdego plutonu poprzez maleńkie aparaty radiowe, z którymi żołnierze nigdy się nie rozstawali. Skutki złośliwej krytyki stają się poważniejsze, gdy żołnierz odnajduje ją również w listach od bliskich z kraju, którzy oczekują rzeczy niemożliwych. Sprawa ta jest znacznie poważniejsza wśród oddziałów niedoświadczonych aniżeli wśród wysłużonych żołnierzy. Postawę tych ostatnich doskonale ilustrują słowa, które powiedział mi pewien sierżant, czekając wraz ze swoją jednostką wojsk kolejowych na dalszy przejazd w kierunku frontu w celu wykonania pewnych koniecznych robót. „Generale — powiedział — na maipie robota ta wygląda lekko, ale teraz, jak się zdaje, szkopy będą miały coś do powiedzenia. Nie może nas spotikać jednak nic tak złego, czego by nie naprawiło wspaniałe zwycięstwo". ROZDZIAŁ PIĘTNASTY PRZEŁAMANIE Pod koniec czerwca osiągnęliśmy pierwszy ważny cel kampanii w Normandii, jakim było utworzenie bezpiecznego przyczółka z odpowiednimi drogami zaopatrzenia w obszarze pomiędzy Cherbourgiem a ujściem rzeki Orne O Koncepcja marszałka Montgomery'ego, Bradleya i moja od początku polegała na tym, aby przeprowadzić następną wielką operację zataczając z przyczółka olbrzymi łuk w lewo, co doprowadziłoby nasz front do linii Sekiwany i ostatecznie oddałoby w nasze ręce obszar leżący pomiędzy tą rzeką a Loarą, który sięgał na wschód aż po Paryż. Nie oznaczało to bynajmniej, że chcieliśmy przyjąć jakiś niezmienny schemat operacyjny. Koncepcja nasza stanowiła tylko ocenę tego, co, naszym zdaniem, nastąpiłoby z chwilą, gdybyśmy mogli skoncentrować całą siłę naszego zespołu lotniczo-lądowo-morskiego przeciwko nieprzyjacielowi, którego spodziewaliśmy się spotkać w pół-nocno-zachodniej Francji. Ważnym elementem naszych obliczeń była linia, z której zamierzaliśmy zatoczyć ten łuk. Ta część naszych przewidywań taktycznych nie była słuszna i wymagała modyfikacji. Oficjalny plan przedstawiony przez Montgomery'ego w dniu 15 maja brzmiał, jak następuje: „Z chwilą gdy uda nam się opanować główną rokadę nieprzyjaciela \Granville—Vire— Argentan—Falaise—Caen,| obszar zaś przez nią objęty będziemy mieli mocno w ręku, uzyskamy potrzebną podstawę wyjściową do rozpoczęcia operacji na wielką skalę". Mieliśmy nadzieję, że linię tę osiągniemy do 23 czerwca, -żyli do dnia „D-j-17"2. W bardziej szczegółowym raporcie 364 Krucjata w Europie przedstawionym 7 kwietnia Montgomery stwierdził, że w drugiej wielkiej fazie operacji, która ma się rozpocząć wkrótce PO dniu „D -f 20", armia brytyjska powinna oprzeć się swym lewym skrzydłem o Falaise jako oś obrotu „prawego skrzydła, które ma działać w kierunku Argentan—Alengon". Oznaczało to, że Falaise powinno się znaleźć w naszym ręku, zanim rozpoczniemy zataczanie wielkiego łuku. W rzeczywistości zaś linia, którą osiągnęliśmy przed rozpoczęciem przełamania w dniu „D -f- 50", odpowiadała mniej .więcej tej, którą planowaliśmy na „D -f 5". Wszystko więc rozwijało się zupełnie inaczej, ale z tym trzeba się było pogodzić. W ibitwie nie decyduje tylko jedna strona. Jest to sprawa stale powtarzającego się działania i przeciwdziałania, w miarę jak przeciwnicy starają się zdobyć teren i osiągnąć inne korzyści, pozwalające na zadanie nieprzyjacielowi jak najwdększych strat. W danym wypadku znaczenie rejonu Caen dla nieprzyjaciela skłoniło go do obrony miasta poważnymi siłami. Zdobycie tego rejonu stało się dla nas chwilowo niemożliwe, a w każdym razie przeprowadzenie takiej operacji pociągnęłoby za sobą kolosalne straty. Taki rozwój wypadków powodował rzecz jasna trudności. Gdyby nasze pierwsze uderzenie, mające na celu zdobycie otwartego obszaru na południe od Caen, się udało, wówczas Amerykanie posuwając się w kierunku Awanches spychaliby przed sobą wycofujących się Niemców, a nie musieliby staczać zaciętych walk. Oznacza to, że większe początkowe sukcesy na naszym lewym skrzydle ułatwiłyby osiągnięcie na prawym korzystnego rejonu wyjściowego dla rozpoczęcia ruchu po wielkim łuku. W miarę jak upływały dni od chwili ładowania, niezadowolenie prasy skupiało się głównie na braku postępów na naszym lewym skrzydle. Oczywiście statyczna sytuacja w rejonie Caen ogromnie niepokoiła zarówno mnie, jak wszystkich dowódców i cały sztab. Rozważaliśmy wszystkie możliwe środki przełamania martwego punktu i niejednokrotnie nalegałem, aby Montgomery maksymalnie przyspieszył i wzmógł Przełamanie 365 swe wysiłki. Montgomery odważnie prowadził natarcie za natarciem, silnie wspierane przez artylerię i lotnictwo, nie potrafił jednak złamać oporu Niemców. Trzeba przy tym zrozumieć, że gdy nieprzyjacielowi udaje się, dzięki energicznej akcji lub koncentracji sił, powstrzymać część naszych oddziałów, to dzieje się tak zazwyczaj kosztem należytego wsparcia przez niego innych odcinków pola bitwy. W tym wypadku, chociaż przełamanie rozpoczęłoby się obecnie z pozycji bardziej cofniętych aniżeli przewidziane w .planie, to nie ulegało wątpliwości, że zatrzymanie masy sił nieprzyjaciela przed Caen zmniejszyłoby jego opór na zachodnim skrzydle, gdzie nacierały kolumny amerykańskie. Było to oczywiście pomyślne rozwiązanie, gdy weźmiemy pod uwagę, że Amerykanie mieli posuwać się w trudnym terenie. Zmiany te stale omawiałem z Bradleyem i Montgomery'm, który wciąż jeszcze odpowiedzialny był za taktyczne uzgadnianie działań wojsk lądowych na zatłoczonym przyczółku. Pod koniec czerwca Montgomery najwidoczniej został przekonany o tym, o czym Bradley i ja przekonaliśmy się już dawniej, że przełamania trzeba będzie dokonać z bardziej ograniczonej pozycji wyjściowej. Jego rozkaz z 30 czerwca stwierdzał wyraźnie, że brytyjska 2 armia na lewym skrzydle będzie kontynuowała swe natarcie, aiby przyciągnąć jak największą część sił nieprzyjaciela, wojska amerykańskie zaś, które przed czterema dniami zdobyły Cherbourg, rozpoczną uderzenie w kierunku południowym mając na celu dokonanie ostatecznego przełamania na prawym skrzydle 3. Od tej chwili konkretny plan bitwy nie był już zmieniany i chociaż charakter terenu oraz opór nieprzyjaciela w połączeniu z warunkami atmosferycznymi opóźniły generalne natarcie aż do 25 lipca, okres ten wykorzystaliśmy na opanowanie najdogodniejszych rejonów wyjściowych i na zgromadzenie wielkich odwodów potrzebnych do podtrzymania tempa natarcia z chwilą wyjścia na otwartą przestrzeń operacyjną. Stawiało to oczywiście wojska amerykańskie w obliczu bardziej kłopotliwego i uciążliwego zadania, aniżeli początkowo przewidywano. Jednakże Bradley miał świetne wyczucie 366 Krucjata w Europie sytuacji, jaka wytworzyła się w danej chwili, i już 20 czerwca wyraził przekonanie, że przełamanie na prawym skrzydle trzeba będzie rozpocząć z pozycji w pobliżu St. Ló, a nie z planowanej początkowo linii, leżącej bardziej na południu. Z właściwym sobie spokojem oceniał zadanie i przystąpił do wykonania go w sposób rzeczowy. Ustalił zużycie amunicji na całym froncie, przeprowadził wymianę jednostek pierwszego rzutu i stale utrzymywał swe oddziały i jednostki tyłowe w takich warunkach, by w odpowiedniej chwili móc całą siłą niespodziewanie uderzyć. Na amerykańskim odcinku frontu sprawę przełamania komplikowała obfitość olbrzymich żywopłotów w tym kraju pełnym zagajników. W okolicy tej ziemia od stuleci podzielona była na małe poletka, czasami nie większe od parceli budowlanej, każde otoczone gęstym i solidnym żywopłotem, wyrastającym zazwyczaj na usypanym z ziemi wale wysokości 3 do 4 stóp. Żywopłoty te i wały są niekiedy podwójne, tworząc pomiędzy sobą gotowy okop, stanowiący na polu bitwy doskonałą osłonę wraz z naturalną maską. Na każdym niemal wale ukryte były karabiny maszynowe lub małe oddziały, które z tych dogodnych pozycji mogły dziesiątkować naszą piechotę, gdy żmudnie czołgała się i pełzała w ataku. Nasze czołgi niewiele mogły tu zdziałać. Chcąc przedrzeć się przez żywopłot musiały wspinać się niemal pionowo odsłaniając w ten sposób swój bezbronny spód i czyniąc go łatwym celem dla wszelkiego rodzaju pociskowi przeciwpancernych. Równie denerwujący był fakt, że gdy przód czołgu wznosił się ku niebu, nie można było kierować lufy działa na nieprzyjaciela. Załogi nie miały możności obrony i nie były w stanie niszczyć Niemców. Dylemat nasz rozwiązał pewien sierżant amerykański nazwiskiem Culin za pomocą nieskomplikowanego wynalazku, który przywrócił czołgom ich skuteczność i niesłychanie poprawił nastroje w całym wojsku. Wynalazek polegał po prostu na umocowaniu na przedzie czołgu dwóch mocnych sztab stalowych, które działając mniej więcej jak nożyce, rozcinały wały ziemne i żywopłoty. Dzięki temu urządzeniu czołg mógł nie przełamanie 367 tylko przebić się przez przeszkodę, zachowując poziome położenie i prowadząc ogień z działa, lecz co więcej pchał przed sobą na pewnej odległości naturalną osłonę w postaci obciętego żywopłotu 4. Gdy tylko sierżant Culin zademonstrował wynalazek swemu kapitanowi, zawiadomiono o tym generała Waltera M. Ro-bertsona z 2 dywizji. Ten z kolei pokazał go Bradleyowi, który polecił wyposażyć w urządzenie to jak największą ilość czołgów przed nadchodzącą bitwą. Szczególną radość sprawiał naszym żołnierzom fakt, że stal do tych ostrzy pochodziła z przeszkód, które Niemcy tak szczodrą ręką umieścili na plażach Normandii chcąc uniemożliwić nam. lądowanie na wybrzeżu. Jednakże gdy l armia rozpoczęła, swoje żmudne natarcie w kierunku południowym w celu uzyskania dogodnej pozycji wyjściowej do wielkiego natarcia, wynalazek ten nie był nam jeszcze znany. Trudno było stworzyć sobie jakiś rzeczywisty obraz pola bitwy. Kilku z nas udało się pewnego dnia na wysuniętą wieżę obserwacyjną stojącą na pagórku, dzięki czemu znaleźliśmy się paręset stóp nad otaczającymi nas żywopłotami. Pole widzenia było tak ograniczone, że chcąc uzyskać jasny olbraz tego, co mieliśmy przed sobą, zażądałem od lotnictwa samolotu myśliwskiego, aby przelecieć nad linią frontu. Niestety nawet z wysokości kilku tysięcy stóp nie udało mi się dostrzec zbyt wielu sprzyjających elementów terenu. W takich warunkach — jak tego można się było spodziewać — niewiele pożytku mieliśmy z artylerii; mogła ona najwyżej prowadzić daleki ogień nękający. Czekała nas zajadła walka piechurów w najgorszym wydaniu. Każda dywizja, która brała w niej udział, wychodziła z tej akcji zahartowana, bogatsza w nowe doświadczenia i pewna siebie. Wyżsi dowódcy i sztaby każdą chwilę poświęcali trzem sprawom: zagadnieniom taktycznym, kwatermistrzowskim i sprawie morale. Zagadnienie taktyczne polegało na uzyskaniu najdogodniejszej linii wyjściowej do natarcia przeciwko okrążającym wojskom; kwaterniistrzowskie — na zaspokojeniu naszych codziennych potrzeb, nagromadzeniu całych stosów g-, L "S o- B- er a N *" CN Q JJJ " ^: ^ 2. IZOLOWAĆ, A POTEM ZLIKWIDOWAĆ „...rezultat taki jest możliwy do osiągnięcia jedymie w walce przeciwko poszczególnym izolowanym zgrupowaniom nieprzyjaciela. Burzenie mostów, kanałów, linii kolejowych i dróg przez lotnictwo stanowi czynnik prowadzący do izolacji zaatakowanych wojsk..." str. 436 Warsztaty kolejowe w Ulm po bombardowaniu w grudniu 1941 r. POTĘŻNY NALOT NA NIEMCY „W pierwszych miesiącach 1945 roku gospodarka niemiecka zaczęła odczuwać katastrofalne skutki naszej ofensywy lotniczej... Wyniki tej ofensywy... coraz bardziej pogłębiały kryzys niemieckiego transportu i wszelkich innych dziedzin związanych z prowadzeniem wojny." str. 489 i 490 Celem nalotu samolotów „B-17" i „B-24" jest Brema Obeonie stało się rzeczą konieczną ustalenie terminu ostatecznej organizacji dowodzenia wojskami lądowymi; każda tej dywizji stanowczo nalegał, aby w prowadzonym przez niego natarciu ciężkie lub średnie bombowce nie brały udziału 7. własne samoloty, a wypadek taki powtórzył się raz jeszcze w czasie trwania kampanii. Do samego końca wojny dowódca rykańska 30 dywizja poniosła w wyniku nieszczęśliwego wypadku poważne straty na skutek bomibardowania przez nasze rzeczą samą przez się zrozumiałą. Od tej ogólnej zasady istniał jeden poważny wyjątek. Ame- rt w IT" rt> <§ 1 -- 1 O e-t-3 S' t ^ w f? p c-t-0 ^ L>' N 3 rp <§ Ź f ro° rp" & 3 rt> e_i. CP s-hT" &> W I-" - dniu l września i wyżsi dowódcy zostali powiadomieni, że od tej daty każda grupa armii będzie podlegała bezpośrednio naczelnemu dowództwu 8. Na szczęście mój osobisty sztab miał tak dogodne położenie, że mogłem codziennie bez trudu odwiedzać zarówno Monitgomery'ego, jak Bradleya9. Na całym froncie walki lipcowe należały do najbardziej zaciętych i krwawych bojów w całej wojnie. Każdy atak na odcinku amerykańskim wymagał przedzierania się przez bagna i rzeki, a teren był niezwykle korzystny dla obrony. Wielu podwładnych Bradleya zdobyło sobie w tym czasie sławę i prawo do figurowania w rzędzie najlepszych taktyków amerykańskich. Nasi dowódcy korpusów i dywizji, nie mówiąc już o setkach młodych oficerów, wykazywali na ogół tak wysokie kwalifikacje dowódcze i zdolności taktyczne, że można ich było zaliczyć do najlepszych dowódców bojowych. To samo można powiedzieć o naszych sojusznikach. Żołnierzy zaś, niezależnie od narodowości i barw, pod którymi walczyli, cechowało niewzruszone męstwo, które zapowiadało nieprzyjacielowi nieuniknioną klęskę. Przełamanie 371 Bezpośrednio po 15 lipca amerykańska l armia dotarła w swoim pasie natarcia do linii St. Ló— wybrzeże zachodnie, skąd mogła rozpocząć swą potężną ofensywę. W tym momencie pogoda, która dotychczas była zła, stała się straszliwa i przez cały następny tydzień przeżywaliśmy wszyscy okres olbrzymiego napięcia. Należało tak przygotować plany, aby móc wykorzystać pierwsze przejaśnienie; równocześnie jednak chcieliśmy uniknąć ciągłego stanu gotowości i przerzucania oddziałów, co było następstwem często wydawanych rozkazów, które następnie trzeba było odwoływać. Na początku wojny tego rodzaju okres odbiłby się jak najgorzej na morale i sprawności wojsk, teraz jednak oddziały amerykańskie zdobyły doświadczenie i znosiły tein ciężki czas wyczekiwania jak starzy żołnierze. Wreszcie 25 liąca, siedem tygodni po dniu „D", ruszyło natarcie z linii, którą ,w przybliżeniu mieliśmy osiągnąć w dniu „D -f- 5", rozciągającej się od Caen poprzez Caumont do St. Ló. Na amerykańskim odcinku frontu w rejonie St. Ló przeprowadziliśmy olbrzymie bombardowanie „dywanowe" (powierzchniowe), po którym nieprzyjaciel przez cały dzień był oszołomiony. Nieszczęśliwym zibdegiem okoliczności pomyłka niektórych bombowców spowodowała poważne straty wi jednym z batalionów 9 dywizji i w 30 dywizji; zabity został między innymi generał McNair, który udał się na punkt obserwacyjny, by śledzić początek natarcia. Śmierć jego zmartwiła wszystkich, którzy znali tego niezwykle zdolnego i oddanego oficera 10. W pierwszym dniu postępy były nieznaczne, lecz wieczorem generał Bradley powiedział mi, że w tego rodzaju natarciach początkowe tempo jest zawsze niewielkie; wyraził przy tym przekonanie, iż nazajutrz oraz w dniach następnych bę-iemy świadkami niezwykłych osiągnięć naszych sił. Prze-jego całkowicie się sprawdziły. W następnym ty- p . niu Bradley przebił sobie drogę do podstawy półwyspu lamując się poprzez ciaśninę pod Awanches i rzucił swe umny na tyły wojsk niemieckich. W tym samym czasie, lerpnia, do boju wszedł generał Patton wraz z dowództwem 372 Krucjata w Europie Przełamanie 373 3 armii, rozpoczynając operacje na prawym skrzydle l armii l\ Równocześnie Mciitgomery, wciąż jeszcze stojąc przed głęboką obroną niemiecką, przesunął punkt ciężkości z Caen na swoje prawe skrzydło pod Cauniont i ruszył w kierunku wzniesienia między rzekami Vire a Orne. Po łatwym dokonaniu tego rozstrzygającego przełamania najpilniejszym zadaniem Bradleya stało się niszczenie możliwie największych sił nieprzyjaciela. Wszystko inne mogło chwilowo czekać, dopóki nie wykorzysta on tej wspaniałej okazji, nie ulegało 'bowiem wątpliwości, że skoro uda się zniszczyć nieprzyjaciela, resztę można będzie szybko załatwić. Jego metoda postępowania polegała na tym, aby każdą jednostkę, bez której mógł się obyć w innym miejscu, rzucić bezpośrednio na tyły wojsk niemieckich znajdujących się pomiędzy Caen a rejonem Avranches. Bradley miał nadzieję, że iw ten sposób uda mu się okrążyć nieprzyjaciela, który wciąż jeszcze musiał walczyć przeciwko Kanadyjczykom i Brytyjczykom nacierającym z północy 12. Ajby ten ogólny projekt wprowadzić w życie, należało dokonać zmian w planie początkowym, a mianowicie zredukować rozmiary sił przeznaczonych dla zdobycia Półwyspu Bretoń-skiego. Generał Patton otrzymał polecenie, aby nie angażował do tego zadania większości sił 3 armii, lecz by rzucił na ten kierunek jedynie VIII korpus pod dowództwem generała majora Troya H. Middletona 13. Gdy nieprzyjaciel zorientował się, że natarcie amerykańskiej l armii rozwija się z wielką szybkością w kierunku południowym i że ostatecznie przedarła się ona przez ciaśninę pod Avranches, zareagował szybko i w sposób charakterystyczny. Przykuty do swych pozycji rozkazami Hitlera i paraliżującym działaniem naszego lotnictwa, natychmiast rzucił na zachód wszystkie dyspozycyjne czołgi oraz odwody z rejonu Caen dla dokonania przeciwnatarcia na wąski pas, poprzez który wojska amerykańskie wlewały się głęboko na jego tyły. Gdyby natarcie jego się udało, oddziały nasze, które dokonały przełamania, zostałyby odcięte i znalazłyby się w trudnej sytuacji. Niemcy uważali widocznie, że ryzyko, jakie podejmują, jest WYŁOM l WYKORZYSTANIE OPERACYJNE 25 lipca - 6 sierpnia 1 sierpnia w rejonie Avranches została wprowadzona 3 armia amerykańska i od tej chwili Amerykanie nacierali na froncie dwóch armii O 10 20 30 40 mil Cherbourg Yalogneso Caen o ^CCT°^"6^ FalaiseO 7 sierpnie .X Vi. VT) genfanP _,----~ uurupie usprawiedliwione wąskością korytarza, w którym nacieraliśmy, minio iż w wypadku niepowodzenia czekały ich znacznie poważniejsze straty. 7 sierpnia Niemcy rozpoczęli natarcie pod miasteczkiem Mortain, na wschód od Awanches 14. Współpraca lotnictwa w walce przeciwko temu atakowi była niezwykle skuteczna. Amerykańska 9 armia lotnicza i RAF zniszczyły setki nieprzyjacielskich czołgów i pojazdów. Lotnictwo angielskie miało dużą ilość samolotów typu „Tajfun" wyposażonych w broń rakietową. Samoloty te z lotu koszącego atakowały czołgi nieprzyjaciela i nieustannie bombardowały jego siły, co stanowiło wydatną pomoc dla broniącej się piechoty 15. Zdając sobie sprawę, że Niemcy przygotowują przeciwnatarcie, Bradley i ja bacznie śledziliśmy sytuację. Byliśmy w rejonie tym dostatecznie silni, aby nie prowadząc nawet innych działań, jak obronne, uniemożliwić Niemcom zdobycie choćby cala terenu. Aby jednak obrona nasza pod Mortain była absolutnie pewina, musielibyśmy zmniejszyć liczbę dywizji, które można było rzucić na tyły nieprzyjaciela, a tym samym zrezygnować z możliwości — na którą liczyliśmy — zupełnego zniszczenia jego wojsk. Co więcej, pogoda właśnie zdecydowanie się poprawiła, a my dysponowaliśmy lotnictwem transportowym; mogło ono na żądanie dostarczyć do 2000 ton zaopatrzenia dziennie na zrzutowisko wyznaczone przez każdy z naszych oddziałowi, który mógłby przejściowo zostać odcięty. Gdy zapewniłem Bradleya, że tego rodzaju zaopatrzenie będziemy mieli nawet w wypadku chwilowych sukcesów niemieckich, bez wahania postanowił zatrzymać pod Mortain jedynie minimalne siły, wszystkie zaś inne rzucić na południe i na wschód w celu rozpoczęcia okrążenia wysuniętych jednostek niemieckich. Znajdowałem się właśnie w jego kwaterze, gdy telefonicznie wyjaśniał Montgomery'emu swój plan. Mont-gomery był nieco zaniepokojony położeniem pod Mortain, zgodził się jednak, że przewidywane korzyści mogą być duże, i pozostawił Bradleyowd wolną rękę w tej sprawie. Równocześnie szybko wydał rozkaz, aby wszystkie jednostki dostosowały się do tego planu, po czym spotkał się z Bradleyein Przełamanie 375 i generałem porucznikiem Millesem Dempseyem, dowodzącym brytyjską 2 armią, dla omówienia szczegółów akcji16. Tego rodzaju bardzo śmiałą decyzję usprawiedliwiał również inny czynnik, a mianowicie to, że zarówno Bradley, jak ja nabraliśmy zaufania do naszych wyższych dowódców. Patton, który natychmiast po dokonaniu przełamania przejął na prawym skrzydle dowództwo nad 3 armią, nadawał się doskonale do wykorzystania możliwości manewrowych. Na amerykańskim lewym skrzydle stanowczy i zrównoważony Hodges w dalszym ciągu wywierał nacisk na Niemców, w obu zaś armiach mieliśmy doświadczonych w boju dowódców korpusów i dywizji. Można było polegać na nich i być pewnym; że w każdej sytuacji potrafią działać szybko i skutecznie nie czekając na szczegółowe instrukcje z góry. Rozwój wypadkowi w całej rozciągłości dowiódł, że Bradley miał rację, gdy twierdził, iż potrafi utrzymać pozycję Mortain, a cała sytuacja stanowiła jeszcze jeden przykład takich ryzykownych decyzji, jakie często dowódca frontowy musi podejmować na wojnie. Gdyby niemieckim czołgom i piechocie udało się przebić pod Mortain, los naszych oddziałów znajdujących się poza tym punktem byłby groźny, mimo że byliśmy w stanie zaopatrywać je częściowo drogą powietrzną. Ani przez chwilę nie wątpiliśmy, że potrafimy w końcu osiągnąć zwycięstwo, nawet gdyiby Niemcom udało się chwilowo przerwać nasize linie komunikacyjne, niemniej jednak gdyby tak się stało, odwrotowe ruchy naszych jednostek oraz mniej zadowalające wyniki dałyby pretekst do oceny tej hftwyjM-zez opinię publiczną jako przegranej. Pod wieloma względami sytuacja była podobna" dolej7ja"ka powstała około czterech miesięcy później w Andenach, a której wynikiem była „bitwa o wybrzuszenie". W obu wypadkach nasze długofalowe obliczenia okazały się słuszne, lecz w. Arde-nach Niemcy osiągnęli chwilowe sukcesy, natomiast pod Mortain zostali natychmiast odepchnięci; zaczepny manewr niemiecki stał się jedynie przyczyną zwielokrotnienia ich ogromnych strat. 376 Krucjata w Europie Nieprzyjaciel skoncentrował pod Mortain większość dysro-zycyjnych jednostek pancernych i kontynuował uporczywe do 12 sierpnia. Tymczasem zaplanowany przez Bradley, manewr rozwijał się pomyślnie. Na polecenie generała Bradleya generał Patton wysłał Drpus pod dowództwem generała majora Wadę H Hai shpa wprost na południe do miasteczka Laval. Na wchód od XI kor?" T'6f "a PÓlnOC kie™jaC S* na Arge"t». R Cooka nt :P° , d°fdZtWem generała mai°ra Giłberta oka otrzymał rozkaz posuwania si? na Orlean na połud-mowy skrzydle 3 ^ xx ^ ^ ^ s X!x , korpus pod dowództwem generała majora Char- te Corletta brał później również udział ,w okrążeniu Kanad.yjsk.ej l armii Montgomery rozkazał kontynuować ^ ' kierunku południowym na Falaise, z perspektywą .lączema Sle z Amerykanami pod Argentan w ^elu zji^g- męoa sieci wokół sił nieprzyjacielskich znajdujących się jesl ze clągle na zachód od tego puAtu. Tymczasem a " e§° ^ P°«ć e-1 »j ^ w 5 os- S 'S .^ O H e •r-» J3 Dla poparcia swych argumentów premier malował obraz krwawych bitew czekających -wojska nacierające z południa. Churchill był pewny, że przez wiele tygodni będą one zajęte przełamywaniem obrony wybrzeża, i ooawiał się, ze w ciągu trzech miesięcy nie uda im się dotrzeć dalej na północ aniżeli oo Lyonu. Przypuszczał, że poniesiemy znaczne straty, i dowodził, że walki w tym rejonie będą jedynie powtórzeniem wypadków pod Anzdo. Jest rzeczą prawdopodobną, że premier nie miał zaufania do meldunków naszego wywiadu, my jea-nak byliśmy pewni, że poza mało ruchliwymi dywizjami, na południu pozostało niewiele wojsk niemieckich. Byliśmy wobec tego pewni, że niemiecka skorupa obronna w krótkim czasie zostanie przebita i że wojska Deversa szybkim marszem ruszą na północ. Wprawdzie nigdy nie słyszałem, aby premier wypowiadał się w tej sprawie, wyczuwałem jednak, że prawdopodobnie kierował się raczej (względami natury politycznej niż wojskowej. Być może, uważał, że mocne usadowienie się zachodnich aliantów po wojnie na Bałkanach będzie znacznie skuteczniejszym czynnikiem ustabilizowania się sytuacji światowej po zakończeniu działań wojennych niż okupacja tego rejonu przez RosjęTj Oświadczyłem mu, że jeżeli, broniąc kampanii na Bałkanach, kieruje się tymi względami, to powinien natychmiast udać się do prezydenta i przedstawić mu zarówno fakty, jak swoje wnioski. Zdawałem sobie oczywiście sprawę z tego, że względy polityczne mogą zaważyć na koncepcjach strategicznych, i gdyby prezydent i premier doszli do wniosku, że warto przedłużyć wojnę, zwiększając tym samym koszty L straty w ludziach, po to, aby zapewnić sobie konieczne, ch zdaniem, cele polityczne, wówczas ja natychmiast lojalnie dostosuję moje plany do ich wymogów. Upierałem się jednak ~zy swym stanowisku, że jak długo premier rozważa pro-lem ten z czysto wojskowego punktu widzenia, nie mogę >dzić się ze słusznością jego argumentów. Byłem przeświadczony, że w tej konkretnej dziedzinie tylko niogę wydawać sad o moich obowiązkach i decyzjach. Nie szałem się na rozważanie proponowanej przez premiera - Krucjata w Europie 386 Krucjata w Europie zmiany taik długo, dopóki domagano się jej ze względów woj-skowych. Premier nie chciał przyznać, że kieruje się względami politycznymi, jestem jednak zupełnie pewny, że żaden doświadczony żołnierz nie podałby w wątpliwość, ze ściśle wojskowego punktu widzenia, słuszności planu natarcia przez południową Francję 27. Jak zwykle premier prowadził dyskusję do chwili, gdy przystąpiliśmy do wykonania planu; jak zwykle również, z chwilą gdy zobaczył, że nie może postawić na swoim, bez zastrzeżeń poparł operację całą siłą swego autorytetu. Udał się samolotem do obszaru śródziemnomorskiego, by osobiście być świadkiem natarcia i, jak się dowiedziałem, faktycznie znalazł się na niszczycielu, z którego obserwował lotnicze wsparcie desantu. Podczas tej długiej i poważnej dyskusji stanowisko premiera popierali niektórzy członkowie jego sztaibu. Z drugiej zaś strony brytyjscy oficerowie, przydzieleni do mojego sztaibu, całkowicie podzielali moje zdanie. Wprawdzie Miontgomery w okresie opracowywania planów na .początku 1944 roku uważał, że należy zupełnie zarzucić koncepcję operacji na południu, aby zapewnić większą ilość barek desantowych dla operacji „Overlord", jednakże obecnie, na początku sierpnia, zgadzał się ze mną, że natarcie powinno być przeprowadzone zgodnie z planem. Z tą przeciągającą się dyskusją zbiegła się nagła propozycja Montgomery'ego, który oświadczył mi, że powinien utrzymać wi swym ręku taktyczne kierownictwo wszystkich sił lądowych podczas całej kampanii. Powiedziałem mu, że jest to niemożliwe, tym bardziej iż chciał on równocześnie bezpośrednio dowodzić swoją grupą armii. Moim zdaniem, a także zdaniem całego sztabu, propozycja ta była nierealna. Dowódca grupy armii jest po to, by zapewnić stałe kierownictwo polem bitwy na pewnym kierunku operacyjnym w stopniu niemożliwym do osiągnięcia przez naczelnego dowódcę. Nie ulega wątpliwości, że pojedynczy człowiek nie mógłby wykonywać tej funkcji na swoim własnym kierunku operacyjnym, a równocześnie wi spo- 387 roczny i inteligentny spracować nadzór nad jakimkol-ek fnnym odcinkiem. Jedynym skutkiem takiego pomysh^ ^loby stworzenie Monomery 'emu możliwości dowolnego dysponowania siłami wszystkich armii dla poparcia swych własnych koncepcji. W sytuacji takiej, jaką mieliśmy w Europie, naczelny do wódca nie może nieustannie dzień po dniu, godzina po godzinie nadzorować jakiegoś jednego odcinka frontu. Niemniej jednak jest on jedyną osobą w. całym zespole, która ma prawo wyznaczać główne cele związkom operacyjnym. Jest on również jedynym człowiekiem, w którego władzy leży przydzielanie sił dowódcom wysokich szczebli, zgodnie z ich zadaniami, podział napływającego zaopatrzenia i kierowanie operacjami całego lotnictwa .w celu skupienia wysiłku na obranym kierunku. Oddzielenie dowódców grup armii od wodza naczelnego przez stworzenie pośredniego szczebla dowodzenia — dowódcy wojsk lądowych — stworzyłoby sytuację nienormalną, nie miałby on bowiem prawa ani dysponować zaopatrzeniem i posiłkami, ani stawiać zadań lotnictwu. Istniejąca jednak praktyka brytyjska wymagała trzech oddzielnych naczelnych dowódców, a mianowicie dla lotnictwa, dla wojsk lądowych i dla marynarki. Wszelkie odstępstwo od tego systemu wielu Anglików uważało za niedopuszczalne i grożące katastrofą. Dokładnie wyjaśniłem, że na tak rozległym teatrze wojennym, jak nasz, każdy dowódca grupy armii będzie naczelnym dowódcą sił lądowych na własnym obszarze, wobec czego zamiast jednego będziemy mieli trzech tzw. naczelnych dowódców wojsk lądowych, z których każdy będzie korzystał ze wsparcia swego własnego lotnictwa frontowego. Za tym wszystkim stoi władza wodza naczelnego, który ma możność skoncentrowania całości lotnictwa, łącznie ze związkami ciężkich bombowców, na dowolnym, obranym przez siebie, kierunku operacyjnym, podczas gdy siła poszczególnej rupy armii musi się od czasu do czasu zmieniać, w zależ- sci od tego, jak dalece położenie nieprzyjaciela wpływ Postępy operacji całości naszych sił. a na 388 Krucjata w Europie Koncepcja moja niewątpliwie wzibudziła niechęć ludzi wychowanych tw innej szkole, niemniej jednak została przyjęta. W odmiennej postaci problem ten został ponownie poruszony w późniejszej fazie kampanii, lecz decyzja moja się nie zmieniła 28. Mimo że od czasu do czasu występowały tego rodzaju różnice przekonań, praca zespołowa i współdziałania osiągnęły w prowadzonych dzień po dniu i miesiąc po miesiącu operacjach tak wysoki poziom, że incydenty w rodzaju wyżej opisanego stały się rzeczą wyjątkową. Gdy jednak „wyjątki" te się pojawiały, należało załatwiać je w sposób stanowczy i ostateczny oraz znajdować właściwe rozwiązanie. Można by się tylko dziwić, że tak niewiele 'podobnych spraw przybrało poważniejsze formy. J^ars^aJe^_Montgomery, podobnie jak generał Patton, był niecodziennym typem człowieka. Świadomie pielęgnował pewne ekscentryczne obyczaje, do których między innymi należało stałe separowanie się od swego sztabu. Mieszkał w przyczepie samochodowej w towarzystwie kilku adiutantów. Utrudniało to pracę sztabową, która, jeśli chcemy osiągnąć zwycięstwo w bitwie, musi być wykonywana na czas i sprawnie. Systematycznie odmawiał wszelkich kontaktów z oficerami, którzy nie należeli do jego sztabu, a w dyskusjach upierał się do tego stopnia, że rozstrzygał je swymi decyzjami. Tego rodzaju postępowanie mogłoby wyrządzić wielkie szkody, gdyby nie to, że szefem sztabu 21 Grupy Armii był człoiwdek, który cieszył się wspaniałą reputacją i autorytetem w całej armii. Był nim generał major Francis de Guingand, „Freddy", jak go nazywali wszyscy koledzy w SHAEF i innych sztabach. Był on wzorem sojusznika, a jego niezwykłe zdolności, pracowitość i energia poświęcone były uzgadnianiu planów i szczegółów, bez którego nie moglibyśmy osiągnąć zwycięstwa. O charakterze Montgomery'ego najlepiej świadczą jego własne słowa w liście, który napisał do mnie wkrótce po zwycięstwie w Europie. List ten brzmiał następująco: Przełamanie 389 Drogi Ike Teraz gdy już wszyscy zameldowaliśmy się w Berlinie, sądzę, że wkrótce powrócimy do naszych własnych spraw. Zanim to się stanie, chciałbym powiedzieć, że służba pod Pana rozkazami była dla mnie wielkim przywilejem i zaszczytem. Zawdzięczam wiele Pana mądremu kierownictwu i przyjaznej wyrozumiałości. Bardzo dobrze znam swe wady i nie sądzę, abym był łatwym podwładnym; lubię chodzić własnymi drogami. Ale potrafił Pan utrzymać mnie w karbach w trudnych i burzliwych czasach i nauczył mnie Pan dużo. Jestem Panu za to wszystko bardzo wdzięczny i dziękuję za wszystko, co Pan dla mnie zrobił. Pański bardzo serdecznie oddany przyjaciel Monty29 W odpowiedzi pisałem z całą szczerością: Wysoki autorytet, jakim cieszy się Pan u wojskowych dowódców swego kraju, jest ustalony. Nigdy nie było dla minie rzeczą łatwą sprzeciwiać się temu, o czym wiedziałem, że jest Pana głębokim przekonaniem. Będzie to jednak dla mnie zawsze wielką przyjemnością móc poświadczyć, że gdy decyzja została powzięta, to niezależnie od Pańskiego osobistego zdania można było z całą pewnością liczyć na Pana lojalność i na sprawność jej wykonania30. Równie ciekawą, chociaż mniej uporczywą dyskusję przeprowadziłem z ministrem Morgenthauem. Podczas wizyty w naszym sztabie na początku sierpnia 1944 roku oświadczył on, że kurs wymienny, jaki należy ustalić dla waluty niemieckiej, powinien być taki, by nie dał żadnych korzyści Niemcom. Szczerze mu powiedziałem, że jestem zbyt zajęty, aby się szczegółowo zajmować przyszłą gospodarką Niemiec, ale 2 nad zagadnieniem tym pracują zdolni oficerowie w jednym z oddziałów mego sztabu. Wynikła z tego ogólna ro-zmowa na temat przyszłości Niemiec, podczas której wypowiedziałem się mniej więcej w następujący sposób: „O sprawach tych powinien zadecydować ktoś inny, ale, oim zdaniem, po zakończeniu działań wojennych nie powinno być żadnych wątpliwości, kto tę wojnę wygrał. Niemcy muszą 390 Krucjata w Europie\ być okupowane. Co więcej, nie wolno dopuścić, by naródl niemiecki uniknął poczucia iwtiny za współudział w tragedii! w której świat został pogrążony. Wybitni hitlerowcy orazl niektórzy przemysłowcy muszą być sądzeni i ukarani. Przynależność do gestapo i SS powinna być uważana za prima facie dowód iwdny. Sztab generalny musi być rozpędzony, wszystikie jego archiwa skonfiskowane, a członkowie sztabu podejrzani o współudział w rozpoczęciu wojny lub w jakiejkolwiek zbrodni wojennej, muszą stanąć przed sądem. Naród niemiecki winien zagwarantować reparacje takim krajom, jak Belgia, Holandia, Francja, Luksemburg, Norwegia i Rosja. Potencjał wojenny kraju powinien być zlikwidowany. Można to prawdopodobnie osiągnąć przez ścisłą kontrolę nad przemysłem ciężkim lub też po prostu przez zakaz produkcji samolotów. Niemcom należy pozwolić, a co więcej, domagać się, aby stali się samowystarczalni, i nie powinni oni otrzymać żadnej pomocy od Ameryki. Dlatego też blokowanie ;ch bogactw na-turailnych byłoby szeleństtwern". Stanowczo odrzucałem zasłyszaną gdzieś propozycję zatopienia kopalń Ruhry. Uważałem to za rzecz głupią i zbrodniczą. W końcu powiedziałem, że zarząd wojskowy Niemiec powinien w miarę możliwości jak najszybciej przejść z rąk wojskowych w cywilne. Poglądy te wypowiadałem wobec każdego, kto mnie w tej sprawie indagował, zarówno wówczas, jak później. Przedstawiłem je również prezydentowi i sekretarzowi stanu, gdy w lipcu 1945 roku przybyli do Poczdamu, aż 7- Kl ROZDZIAŁ SZESNASTY POŚCIG I BITWA O ZAOPATRZENIE Podczas 'bitwy o przyczółek niemiecka 15 armia była w dalszym ciągu skoncentrowana w rejonie Calais. Nieprzyjaciel, przekonany, że zamierzamy przeprowadzić operację desantową przeciwko twierdzy, uporczywie wzbraniał się przed użyciem tych wojsk dla wzmocnienia swej załogi w Normandia. Stosowaliśmy wszelkie możliwe podstępy, by utrzymać go w błędzie. Tak na przykład o generale MoNairze, który przebywał na europejskim teatrze operacyjnym, mówiono półoficjalnie jako o dowódcy armii, chociaż jego armia istniała tylko w wyobraźni. Nazwisko jego było zastrzeżone przez cenzurę, ale postaraliśmy się, by w Anglii stało się ono tajemnicą poliszynela. W ten sposób każdy agent Osi był przekonany, że wiadomość o obecności generała jest ważną informacją, którą z miejsca należy przekazać Niemcom, a ci, mieliśmy nadzieję, zinterpretują zadanie jego „armii" jako natarcie na froncie Pas de Calais. W końcu nieprzyjaciel zaczynał zdobywać jaśniejszy obraz sytuacji; dowiedzieliśmy się o tym szybko. Identyfikowanie jednostek nieprzyjacielskich na froncie jest jednym ze stałych zadań rozpoznania bojowego. Z uzyskiwanych tą drogą informacji odtwarzaliśmy codziennie, z zadziwiającą dokładnością, stan sił nieprzyjaciela, z którego pod koniec lipca wynikało, że Niemcy rozpoczęli przesuwanie jednostek 15 armii przez Sekwanę w celu wprowadzenia ich do boju. Było już jednak za późno. Każdy dodatkowy 'żołnierz przybywający w tym na teren Normandii wpadał jedynie w katastrofalny wir 392 Krucjata w Europie klęski nie wywierając żadnego wpływu na przebieg bitwy. Wir ten pochłonął również szereg dywizji, które nieprzyjacielowi udało się ściągnąć z południa Francji, z Bretanii, Holandii, a nawet z samych Niemiec. Gdy wszystkie te posiłki nie zdołały nas zatrzymać, nieprzyjaciel chwilowo okazał się bezsilny i nie mógł przeciwstawić naszym postępom jakiegokolwiek zwartego frontu. Wraz z przybyciem w dniu l sierpnia dowództwa 3 armii generała Pattona stan naszych wojsk lądowych rozrósł się do czterech armii. Na prawo stała amerykańska 3 armia pod dowództwem generała Pattona. Obok niej znajdowała się amerykańska l armia pod rozkazami generała Hodgesa. Obie tworzyły amerykańską 12 Grupę Armii, którą dowodził generał Bradley. Na lewo mieściła się brytyjska 21 Grupa Armii pod dowództwem generała Montgornery'ęgp. W skład jej wchodziła brytyjska 2 armia generała Dempseya i kanadyjska l armia generała porucznika Henry D. G. Crerara. Lotnictwem brytyjskim, wspierającym grupę armii generała Montgome-iy'ego, dowodził marszałek lotnictwa Coningham. Grupę armii generała Bradleya wspierała amerykańska 9 armia lotnicza dowodzona przez generała majora Hoyta S. Yandenberga. Generałowi Yandenbergowi podlegali generał major Otto R. Wey-land stojący na czele dowództwa hutnictwa frontowego, wspierającego 3 armię generała Pattona, oraz generał major Elwood R. Ouesada, dowodzący jednostką lotniczą wspierającą armię Hodgesa. Normalnym zadaniem lotnictwa związanego z każdą z tych armii, względnie grupą armii, było prowadzenie ataków, jakich żądali dowódcy oddziałów lądowych. Wszystkie jednak formacje lotnictwa frontowego podporządkowane były Leigh-Mallory'emu, wobec czego wszystkie, zarówno 'brytyjskie, jak amerykańskie, mogły być w razie potrzeby użyte w całości przeciwko każdemu celowi wyznaczonemu przez SHAEF. Typowym przykładem połączonej akcji była działalność lotnictwa brytyjskiego, które pomogło odeprzeć natarcie niemieckie w pasie operacji Bradleya pod Mortain. Dzięki tej giętkości dowodzenia lotnictwo frontowe mogło również w razie po- pośdg bitwa o zaopatrzenie 393 trzeby wspierać ciężkie bombowce nawet wtedy, gdy te leciały w głąb Niemiec. Pod koniec sierpnia siły aliantów na kontynencie składały się ,w przybliżeniu z dwudziestu dywizji amerykańskich, dwunastu brytyjskich, trzech kanadyjskich, jednej francuskiej i jednej polskiej. Dywizji brytyjskich więcej nie było, lecz w Zjednoczonym Królestwie znajdowało się jeszcze sześć dywizji amerykańskich, w tym trzy desantowo-powietrzne. Siła operacyjna całego lotnictwa wynosiła w przybliżeniu około 4035 ciężkich bombowców, 1720 bombowców lekkich, średnich i torpedujących oraz 5000 myśliwców. Do tego dochodziło dowództwo lotnictwa transportowego, które, licząc razem jednostki brytyjskie i amerykańskie, miało ponad 2000 samolotów transportowych *. Wobec pokonanego i zdemoralizowanego nieprzyjaciela każde ryzyko jest usprawiedliwione, a miarą sukcesu zwycięzcy jest zazwyczaj śmiałość lub wręcz szaleństwo jego posunięć. Te gwałtowne i wymagające wielu ofiar ataki, które prowadziliśmy w ciągu trzech kolejnych tygodni dla dokonania wyłomów, miały na celu stworzenie takiej właśnie sytuacji, jaka w tej chwili powstała; plany nasze przygotowaliśmy w ten sposób, by z naszych wstępnych sukcesów zebrać największe plony. Z chwilą jednak, gdy nasze kolumny rozpoczęły swój bieg naprzód, trudności zaopatrywania stały się zagadnieniem wymagającym umiejętnego rozwiązania, jeśli mieliśmy wyciągnąć z tej (bitwy wszystkie korzyści. Podczas całej bitwy o przyczółek nasze jednostki zaopatrzenia były ścieśnione na bardzo ograniczonym obszarze. Jedynymi czynnymi portami był Cherbourg oraz sztuczny port na plażach brytyjskich koło Arromanches. Przeprowadzenie napraw w porcie w Chenbourgu nastręczało wiele trudności. Trzeba było oczyścić port i podejścia z setek inin, przy czym często były to miny nowego rodzaju i bardzo skuteczne. ^csploatację portu rozpoczęliśmy w lipcu, lecz dopiero w połowie sierpnia osiągnął on dostatecznie dużą wydajność. Sztorm zerwcowy zupełnie zniszczył sztuczny port na plażach amerykańskich. Z Arromanches j Cherfoourga nie byliśmy w stanie 394 Krucjata w Europie przeprowadzić dróg i linii kolejowych ani rozbudować magazynów, co uczynilibyśmy, gdyby linia naszego wyłomu sięgała w kierunku południowym aż do podstawy półwyspu Cotentin, jak .to zresztą początkowo planowano. Musieliśmy iwobec tego zaopatrywać wszystkie nasze maszerujące kolumny ze składów umieszczonych w pobliżu plaż, wysyłając zaopatrzenie drogami, 'które trzeba było naprawiać w miarę posuwania się naprzód. Tego rodzaju mizerne urządzenia nie mogły służyć nam bez końca, tak że gdzieś na naszej drodze do Niemiec musieliśmy w końcu dojść do jakiegoś punktu, gdzie zostalibyśmy zatrzymam, jeśli nie przez działania nieprzyjaciela, to ze względu na to, że linie zaopatrzenia zostały napięte do granic [Wytrzymałości. Wzmocniona dywizja w operacji pochłania od 600 do 700 ton zaopatrzenia dziennie. W czasie natarcia na silnie bronione pozycje większość tonażu przypada na amunicję, w marszu zaś na benzynę i smary, określone w języku oficera kwatermistrzostwa skrótem PÓL (petrol, oil and lubricants) 2. Mając trzydzieści sześć dywizji w akcji staliśmy w obliczu problemu dostarczania dziennie 20 000 ton zapasów z plaż i .portów >do linii frontowi. Ponadto nasze straże przednie posuwały się szybko naprzód, robiąc często do siedemdziesięciu pięciu mil dziennie, tak że służba zaopatrzenia musiała doganiać je z załadowanymi ciężarówkami. Z każdą milą trudności zdwajały się, ponieważ samochód z zaopatrzeniem robił podwójny kurs, do plaży i z powrotem, w celu dostarczenia jeszcze jednego ładunku maszerującym oddziałom. Poza tym trzeba było przewozić dodatkowe tysiące ton dla budowy i naprawy wysuniętych lotnisk. Naprawa mostów i dróg, do czego potrzebny był ciężki sprzęt, wymagała dalszego tonażu. W czasie gdy byliśmy przygwożdżeni do przyczółka, nie mogliśmy dokładnie przewidzieć reakcji nieprzyjaciela na ewentualne dokonanie przez nas przełamania na prawym skrzydle. Wydawało się, że najbardziej logicznym posunięciem z jego strony byłoby wycofanie wojsk w kierunku Sekwany i obrona przepraw przez rzekę. Gdyby tak postąpił, mógłby niewątpli- pościg i bitwa o zaopatrzenie^ lWae uporczywie bronić tej przeszkody, zanim nasze posuwające się naprzód oddziały zdołałyby go oskrzydlić i zmusić do odwrotu. Gdybyśmy byli zmuszeni do stoczenia generalnej bitwy na Sekwanie, nasze linie komunikacyjne byłyby stosunkowo krótkie i moglibyśmy zagadnienia kwatermistrzowskie rozwiązywać stopniowo, stosownie .do szybkości posuwania się naszych oddziałów. Ponieważ jednak nieprzyjaciel, na żądanie Hitlera, postanowił pozostać tam, gdzie się znajdował, i przeprowadzić przeciwnatarcie na skrzydła kolumn maszerujących pod Mor-tain, plany nasze całkowicie się zmieniły. Z zapałem podchwyciliśmy 'okazję obejścia jego tyłów od południa, próbując doprowadzić do zupełnej likwidacji sił nieprzyjaciela. Gdyby się nam to udało, wówczas odpadłaby konieczność prowadzenia pośrednich walk nad Sekwaną i nad Sommą, a z taką możliwością liczyliśmy się; musielibyśmy jedynie stwierdzić, jak daleko znajduje się linia, którą możemy osiągnąć, dopóki nasze zapasy nie wyczerpią się zupełnie. Wobec takiego obrotu sprawy, w czasie gdy generał Bradley przerzucał większość swych sił na tyły Niemców, ja musiałem zrewidować cały plan kampanii, by ustalić, jakich większych zmian będzie on wymagał w iwynikiu nowego rozwoju sytuacji. Najbardziej obiecująco zapowiadały się dwie możliwości, a mianowicie szybkie zdobycie Marsylii, daleko na 'południu, oraz Antwerpii w Belgii. Uchwycenie portu w Antwerpii, gdyby nadawał się on do użytku, rozwiązałoby sprawę zaopatrzenia w całej północnej części naszego frontu. Chodziło nie tylko o to, że był to największy port w Europie, ale jego wysunięte położenie w kierunku niemieckiej granicy do tego stopnia zredukowałoby nasze przewozy kolejowe i samochodowe, że zaopatrzenie przestałoby być, w każdym razie na odcinkach północnych, czynnikiem ograniczającym kampanię. Mieliśmy nadzieję, że w niedługim czasie będziemy mogli korzystać z portu Marsylii, ponieważ Niemcy poważnie ogołocili rejon ten z dywizji szybkich, a pospieszne zajęcie portu uchroniłoby go przed poważnymi zniszczeniami. Przez ostateczny sukces w tym rejonie prawe skrzydło aliantów uzyska- 396 Krucjata w Europie łoby najlepsze linie dowozu zaopatrzenia. Szlakiem tym mogłyby w niedługim czasie napływać posiłki ze Stanów Zjednoczonych, a wydajność wspaniałych linii kolejowych biegnących wzdłuż doliny Rodanu była tak wielka, że z chwilą ich uruchomienia nie mielibyśmy trudności natury kwatermistrzowskiej na żadnym odcinku naszego frontu, na południe od rejonu Luksemburga. Aby móc w pełni wykorzystać te dwie możliwości, konieczne oczywiście było jak najszybsze połączenie się prawego skrzydła naszych armii z 6 Grupą Armii generała Devetrsa, która miała nadciągnąć z południa. Równocześnie musieliśmy rzucić poważne siły na północny wschód. W ten sposób mogliśmy, niezależnie od głównego celu, oczyścić teren, z którego nieustannie .wyrzucano pociski „V-l" i „V-2" na południową Anglię. Głównym celem pozostawało jednak nadal pospieszne zdobycie Antwerpii i opanowanie na wschód od miasta linii ubezpieczającej wykorzystanie tego dużego portu. Wszystko to zgodne było z początkowymi planami, z tym jednak, że perspektywa szybkiego marszu naprzód 'bez walki otwierała przed nami możliwości wykorzystania w najbliższym czasie portowi położonych dalej na północy i zmniejszała naszą zależność od portów Bretanii. Pozostawała natomiast do rozstrzygnięcia zagadnienie, czy nasz system zaopatrzenia, zagrożony podczas pierwszych siedmiu tygodni bitwy, s/prosta naszym ruchom aż do zakończenia operacji, tzn. do osiągnięcia wspomnianych celów. Nie ulegało wątpliwości, że wszystkie jednostki będą odczuwały braki w zaopatrzeniu. Naszym zadaniem było uzupełnienie kh w takim stopniu, by uniknąć zatrzymania się oddziałów, dopóki nie osiągną głównego celu, a to z kolei oznaczało, że żadna jednostka nie mogła otrzymać ani jednego funta zaopatrzenia ponad to, co było niezbędne dla wykonania podstawowych zadań. Gdy działania rozwijają się tak szybko, jak podczas gorących dni drugiej połowy sierpnia i początku września, każdy dowódca od dywizji wzwyż opanowany jest myślą, że gdyby tylko dostał kilka ton dodatkowego zaopatrzenia, ? miejsca Pościg i bitwa o zaopatrzeń^ 397 nógłby ruszyć naprzód i wygrać -wojnę. Jest to duch bojowy, który pomaga wygrywać wojny, toteż należy go zawsze podtrzymywać. Do najcenniejszych cech dobrego dowódcy liniowego należą: inicjatywa, pewność siebie i śmiałość. Gdy pędziliśmy przez Francję i Belgię, każdy dowódca błagał i domagał się pierwszeństwa przed wszystkimi innymi i nie ulegało wątpliwości, że każdy z nich miał przed sobą możliwości szybkiego wykorzystania sytuacji, które w pełni usprawiedliwiały jegc żądania. Późnym latem 1944 roku widzieliśmy, że Niemcy mają jeszcze u siebie w kraju znaczne odwody. Wszelka myśl o próbie rzucenia naprzód małej armii, przekroczenia Renu i kontynuowania natarcia do serca Niemiec była zupełnie nierealna. Gdyby nawet siły takie były iwi stanie rozpocząć operację dziesięciu lub dwunastu dywizjami — a nie ulegało wątpliwości, że większej ilości nie mogliśmy zaopatrywać nawet przez krótki czas - - nacierające kolumny topniałyby, w miarę jak poszczególne jednostki pozostawałyby w tyle dla osłony skrzydeł, i cała operacja zakończyłaby się nieuniknioną klęską. Tego rodzaju próby byłyby tylko na rękę nieprzyjacielowi. Im dokładniej studiowaliśmy sytuację, tym jaśniej .wynikało z niej, że plan, opracowany przez nas po wielotygodniowych i wielomiesięcznych studiach, w dalszym ciągu jest realny, chociaż warunki, w jakich miał być realizowany, niezupełnie odpowiadały przewidywanemu przez nas początkowo przebiegowa operacji. Postanowiłem więc, że ruszymy naprzód na prawym 'skrzydle, tak aby połączyć się z siłami generała De-versa, co - - jak przypuszczaliśmy — miało nastąpić w rejonie Dijon; na lewym skrzydle Montgomery pójdzie naprzód tak szybko, jak tylko będzie mógł, alby opanować linię, sitanowiącą wystarczającą osłonę Antwerpii. Bradley dał rozkaz, aby l armia Hodgesa nacierała na wysokości jednostek brytyjskich, mniej więcej w ogólnym kierunku na Akwizgran, aby w ten sposób zapewnić powodzenie naszego lewego skrzydła 3. Spodziewaliśmy się, że uderzenie w 'kierunku północno-wschodnim rozwinie się tak szybko i że klęska Niemców będzie tak poważna, iż uda nam się, nawet zanim dojdzie do nieunik- 398 Krucjata w Europie nionego 'Zatrzymania naszych jednostek, zdobyć przyczółek po drugiej stronie Renu, który bezpośrednio zagrozi Zagłębiu Ruhry. Tym właśnie generalnym planem kierowaliśmy się w bitwach, jakie nastąpiły iw najbliższych tygodniach. Działania na froncie 12 i 21 Grupy Armii rozwijały się pomyślnie, a równocześnie 7 armia generała porucznika Aleksandra M. Patcha osiągała poważne sukcesy na południu Francji 4. Na konferencji sprzymierzonych dowódców w Teheranie, pod koniec 1943 roku, alianci zachodni poinformowali generalissimusa Stalina, iż pomocnicze działanie w południowej Francji stanowiłoby integralną część naszej inwazji poprzez' kanał, mającej na celu ustanowienie drugiego f rontu.^Jednakże na początku 1944 roku alianci zajęci byli kampanią we Włoszech i przygotowywali się do wielkiej operacji „Overlord", tak że w pierwszej połowie 1944 roku generał Wilson, dowodzący wojskami w basenie śródziemnomorskim, nie był w stanie ustalić, jakimi siłami będzie dysponował dla przeprowadzenia operacji „Dragoon".. Powzięta przeze mnie »w styczniu decyzja, że operacja „Over-lord" musi być przeprowadzona na froncie pięciu dywizji, uniemożliwiła rozpoczęcie operacji „Dragoon" równocześnie z lądowaniem na północy, jak to początkowo zaplanowano. Wynikła z tego konieczność przeprowadzenia rozlicznych studiów i obszernej korespondencji między połączonym komitetem szefów sztabów, generałem Wilsonem a moim sztabem, aby ustalić, czy rozsądnie jest upierać się przy tym planie. Od samego początku byłem żarliwym zwolennikiem działania pomocniczego i przez cały czas trwania długiej dyskusji nie wyraziłem zgody na skreślenie go z naszych planów. Stanowisko moje popierał generał Marshall5. Obecnie mieliśmy już te dyskusje i spory za sobą i zapewniono nas, że w najbliższej przyszłości w południowej Francji powstanie 6 Grupa Armii generała Deversa, złożona co najmniej z dziesięciu amerykańskich i francuskich dywizji, która wyruszy na północ, by połączyć się z nami, a w ślad za nią przybędą dalsze dywizje ze Stanów Zjednoczonych. Nic bitwa o zaopatrzenie 399 w owym okresie nie mogło nam dać takiej przewagi i pomóc w Definitywnym pokonaniu sił niemieckich, jak to dodatkowe natarcie rozwijające się wzdłuż doliny Rodami. Ze względu na odległość, jaka dzieliła wojska generała Patcha od mojego sztabu, oraz na skutek braku łączności generał Wilson miał zachować dowództwo nad tymi wojskami do chwili, aż uda mi się stworzyć odpowiedni aparat dowódczy, który miał powstać nie później niż 15 września. Jednakże od samego początku inwazji na południu wszystkie fronty we Francji stały się faktycznie jedną całością, a wszystkie plany, zarówno operacyjne, jak kwatermistrzowskie, opracowywano wychodząc z założenia, że całość będzie stanowiła wkrótce jednolity wielki związek operacyjny. Chcieliśmy doprowadzić do tego jak najszybciej i pod koniec sierpnia, po zakończeniu walk nad Sekwaną, Bradley rozkazał 3 armii Pattona przebić się na wschód, przede wszystkim w celu szybkiego połączenia się z 7 armią i utworzenia ciągłej linii frontu 6. Pozostałe siły aliantów kontynuowały ofensywę w kierunku północno-wschodnim, stawiając sobie za zadanie wyzwolenie Belgii, -uchwycenie Antwerpii i zagrożenie Zagłębiu Ruhry. Ofensywa ta prowadzona była na szerokim froncie i w skład jej wchodziło wiele przemarszów i bitewi, o których opowie szczegółowa historia wojny. Na przykład amerykański VII i IX korpus nacierały tak szybko, że w pobliżu Mons, miejscowości, która była świadkiem jednej z wielkich bitew pierwszej wojny światowej, chwyciły w pułapkę cały 'korpus niemiecki. Po zażartej walce wzięto do niewoli 25 000 jeńców. W normalnych czasach tego rodzaju wydarzenie uznano by za wielkie zwycięstwo i nadano by mu odpowiedni rozgłos. Ale czasy były niezwykłe i sprawa ta przeszła niemal nie zauważona przez prasę7. Pod koniec sierpnia stanęliśmy w obliczu szczególnie drażliwego problemu, a mianowicie, co zrobić z Paryżem. Podczas wszystkich wstępnych operacji zadawaliśmy sobie wiele trudu, lby uniknąć bombardowania stolicy. Nawet w trakcie niszczenia francuskich linii komunikacyjnych, robiliśmy to w oko-Lcach Paryża w ten sposób, że atakowaliśmy raczej węzły 400 Krucjata w Europie kolejowe na peryferiach aniżeli stacje końcowe w mieście. Tej sanie j zasady trzymaliśmy się, aby uniknąć walk w Paryżu, wobec czego zaplanowaliśmy operacje mające na celu okrążenie jego okolic, by w ten sposób zmusić zaiogę do kapitulacji. Nie mogliśmy oczywiście szczegółowo znać warunków, w jakich żyła ludność miasta. W danej chwili chodziło nam o to, by zaoszczędzić każdy gram paliwa i każdą sztukę amunicji potrzebną do operacji, aby móc przesunąć nasze wojska jak najdalej do przodu; miałem nadzieję, że uda mi się opóźnić zdobycie miasta, chyba że otrzymałbym wiadomość, iż wśród mieszkańców panuje głód i rozpacz. Sprawę przesądziły działania FFI w mieście. Siły te odegrały poważną rolę w całej kampanii. Były one szczególnie aktywne w Bretanii, ale każdy odcinek frontu korzystał z ich pomocy w rozmaity sposób. Bez ich poważnego udziału wyzwolenie Francji i pokonanie nieprzyjaciela w Europie zachodniej pochłonęłoby znacznie więcej czasu i kosztowałoby nas znacznie więcej strat. Toteż gdy FFI rozpoczęło powstanie w mieście, trzeba było pośpieszyć z pomocą. Z otrzymanych informacji wynikało, że walka nie będzie ciężka i że jedna lub dwie dywizje sojusznicze będą mogły wyziwolić miasto. Generał Bradley postanowił, że zaszczyt wkroczenia do miasta przypadnie francuskiej 2 dywizji generała Le Clerca. Wysłużeni żołnierze tej jednostki rozpoczęli swój szlak bojowy przed trzema laty nad jeziorem Czad, dokonali wręcz niewiarygodnego przemarszu przez Saharę, połączyli się z 8 armią i brali udział w ostatniej fazie kampanii afrykańskiej. Teraz zaś 25 sierpnia 1944 roku dowódca ich przyjmował kapitulację niemieckiego generała dowodzącego załogą paryską. Był to piękny punkt kulminacyjny Odysei, która prowadziła z Afryki środkowej do Berchtesgaden w Niemczech. Zanim jednak Niemcy zostali zupełnie pobici w Paryżu, a miasto doprowadzone do porządku, trzeba było wprowadzić do boju amerykańską 4 dywizję. Na szczęście walki nie przyczyniły większego uszczerbku stolicy. Z naszego .punktu widzenia najpomyślniejszą okolicznością było to, że mosty na Sekwa-nie pozostały nietknięte. Pościg i bitwa o zaopatrzenie OPERACJA ANVIL-DRAGOON Po połączeniu się 3 i 7 armii amerykańskiej pod Epinal linia frontu sojuszników ciqgnęła się. nieprzerwanie od Szwajcarii do morza 26 — Krucjata w Europie 402 Krucjata w Europie Natychmiast po zdobyciu Paryża zawiadomiłem generała de Gaulle'a, iż spodziewam się, że wkrótce wkroczy do miasta. Pragnąłem, by jako symbol oporu francuskiego znalazł się iw stolicy przede mną. W najbliższą sobotę po zdobyciu miasta odwiedziłem sztab generała Bradleya i dowiedziałem się, że generał de Gaulle założył już swoją kwaterę główną w jednym z budynków rządowych w Paryżu. Postanowiłem z miejsca ruszyć do miasta i złożyć mu oficjalną wizytę. Chcąc, aby front aliantów reprezentowany był iw „komplecie", zawiadomiłem o moim zamiarze Montgomery'ego i poprosiłem go, by mi towarzyszył. Nie mógł tego uczynić ze względu na szybko zmieniającą się sytuację na jego froncie, wobec czego ograniczyłem się do zabrania ze sobą mego angielskiego pomocnika, pułkownika Gaulta. Podczas podróży do Paryża wraz z Bradleyem zboczyliśmy nieco z drogi i przejechaliśmy przez tereny, na których jeszcze toczyły się walki, po czym po cichu i, jak nam się zdawało, w tajemnicy wjechaliśmy do miasta w niedzielę 27 sierpnia przed południem. Natychmiast udaliśmy się z wizytą do de Gaulle'a, którego już otaczała Gwardia Republikańska iw swych wspaniałych mundurach. Odwiedziliśmy generała Gerowa w sztabie amerykańskiego V korpusu i zatrzymaliśmy się, by zobaczyć się z generałem Koenigiem, który z ramienia SHAEF dowodził wszystkimi siłami FFL W czasie gdy jeździliśmy po mieście, rozeszła się wiadomość o naszej obecności i gdy wraz z Bradleyem przechodziłem pod Łukiem Triumfalnym otoczył nas tłum rozentuzjazmowanych ludzi. Wspaniałe powitanie, jakie urządziła nam wyzwolona ludność, było nieco kłopotliwe, wobec czego możliwie szybko wyrwaliśmy się z miasta i powróciliśmy do sztabu Bradleya w okolicy Chartres 8. Podczas mojej obecności w mieście generał de Gaulle poinformował mnie o pewnych obawach i trudnościach. Prosił o żywność i zaopatrzenie. Kładł szczególny nacisk na wydanie tysięcy mundurów oddziałom FFI, aby w ten sposób odróżnić je od niepewnych elementów, które, korzystając z chwilowego zamieszania, mogłyby użyć sobie na bezbronnej ludności. -cig i bitwa o zaopatrzenie 403 .j również dodatkowego wyposażenia wojskowego, co po--woliłoby mu zorganizować nowe dywizje. poważnym problemem, wobec panującej w mieście dezorganizacji' ^y*0 szybkie ustanowienie jego władzy i zachowanie porządku. De Gaulle prosił, aby mu chwilowo wypożyczyć dwie dywizje amerykańskie, które — jak twierdził — potrzebne mu były do zademonstrowania siły i do umocnienia swej pozycji. Jak błyskawica wróciły wspomnienia sprzed dwóch lat, wspomnienia Afryki i naszych ówczesnych trudności politycznych. W Afryce uznaliśmy istniejący już aparat rządowy i przez cały czas naszego pobytu tam żaden urzędnik francuski nie prosił o wojska sojusznicze dla umocnienia swej pozycji jako miejscowej władzy administracyjnej. Nie był pozbawiony gorzkiej ironii fakt, że tu, .w. sercu wyzwolonej stolicy de Gaulle, który był symbolem walki wyzwoleńczej Francji, musiał prosić o pomoc wojsk sojuszniczych dla stworzenia i umocnienia podobnej pozycji. Niemniej jednak rozumiałem kłopoty de Gaulle'a. Nie miałem wprawdzie wolnych jednostek, które można było umieścić w Paryżu, obiecałem mu jednak, że dwie z naszych dywizji udających się na front, przejdą przez główne arterie miasta. Zaproponowałem uroczysty przemarsz tych dywizji przez Paryż i poprosiłem de Gaulle'a by przyjął defiladę. Uważałem, że tego rodzaju demonstracja siły i obecność de Gaulle'a na trybunie będzie całkowicie odpowiadała jego zamiarom. Odmówiłem osobistego udziału w defiladzie, ale oświadczyłem, że generał Bradley powróci do miasta i będzie wraz z nim znajdował się na trybunie, symbolizując w ten sposólb jedność sojuszniczą. Dzięki temu, że przemarsz .wojsk przez Paryż mieścił się doskonale w planach operacji na tym kierunku, po raz pierwszy v historii wojska defilujące w stolicy wielkiego państwa wzięły tego samego dnia udział w decydującej bitwie. Część prasy brytyjskiej komentowała to „zamiłowaniem Amerykanowi do parad" i w cokolwiek krytyczny sposób zauważyła, że wojska brytyjskie również brały udział w kam-o wyzwolenie Francji i że żaden z aliantów nie powi- 404 Krucjata w Europie nien próbować przywłaszczać sobie tego zaszczytu. Jednakże w kołach oficjalnych nikt nie podawał w wątpliwość słuszności takiego załatwienia sprawy i nie krytykował naszego kroku. Co więcej, te same gazety, dowiedziawszy się o powodach, jakimi kierowaliśmy się, natychmiast cofnęły swe zarzuty. Raz jeszcze jednak przekonaliśmy się, że w wojnie współczesnej dowódca musi nie tylko załatwiać pewne sprawy, lecz również pamiętać o tym, jaka będzde reakcja opinii publicznej. Oczywiście nie muszę dodawać, że mając pewność, iż późniejsze zwycięstwo pozwoli zapomnieć o chwilowych nieporozumieniach, można nie liczyć się z opinia publiczną. Podoibny wypadek, dotyczący prasy zarówno brytyjskiej, jaik amerykańskiej, zdarzył się w sierpniu, gdy w gazetach amerykańskich ukazała się wiadomość, że generał Montgomery nie koordynuje już działań wojsk lądowych oraz że zarówno on, jak Bradley są moimi równorzędnymi podwładnymi. SHAEF zdementował tę informację po prostu dlatego, że donosiła ona o zarządzeniach nie będących jeszcze w mocy. Informacje prasowe były absolutnie ścisłe, lecz przedwczesne: tego rodzaju zmianę planowaliśmy już od dawna, ale miała ona wejść w życie dopiero l września9. Gazety brytyjskie powitały wiadomość z wielkim niezadowoleniem, twierdząc, że za swe sukcesy Montgomery został przeniesiony na niższe stanowisko. Równocześnie prasa amerykańska pochwalała to zarządzenie, dowodziło ono bowiem, że wojska amerykańskie prowadzą działania pod własnym dowództwem na prawdziwie niezależnych zasadach. Natychmiastowe zaprzeczenie wiadomości przez SHAEF wywołało zamieszanie w Ameryce, wobec czego generał Marshall uważał za konieczne wysłać do mnie depeszę domagając się wyjaśnienia w tej sprawie. Musiałem wyczerpująco powtórzyć wszystkie szczegóły naszych przygotowań do przekazania dowództwa. Pozwoliłem soibie również w pewnej mierze dać wyraz swej irytacji, zaznaczając w mej depeszy, że ,,opinii publicznej nie wystarcza sam fakt uzyskania wielkiego zwycięstwa; zdaje się, że sposób, w jaki je osiągnięto, jest dla niej ważniejszy!" Jednakże reakcja w obu krajach była zupełnie normalna. Bez Pościg i bitwa o zaopatrzenie 405 potężnego patriotyzmu i ducha, wytwarzających tego rodzaju narodowe uczucia dumy, organizowanie i utrzymanie armii, w obliczu nieustannych strat byłoby rzeczą niemożliwą. Incydent ten stał się jeszcze jedną pożyteczną lekcją postępowania w sprawach, które są bardzo ważne dla opinii publicznej. W czasie wojny nigdy nie można osiągnąć pełnego współdziałania i doskonałej współpracy pomiędzy władzami (wojskowymi a prasą. Dla dowódcy tajemnica jest bronią obronną; dla prasy — jest ona przekleństwem. Należy więc znaleźć takie zasady postępowania, które uwzględnią oba punkty widzenia. Prasa stara się przede wszystkim o dostarczenie publiczności w kraju informacji — i to jest słuszne. Jednostki bojowe i wyposażenie niezbędne dla osiągnięcia zwycięstwa powstają dzięki wysiłkowi ludności cywilnej. Cywile mają więc prawo wiedzieć o wojnie wszystko, co nie musi być tajne z punktu widzenia nadrzędnych potrzeb zachowania tajemnicy wojskowej. Dowódca w polu nigdy nie powinien zapominać, że jego obowiązkiem jest współpraca z szefami swego rządu w celu utrzymania morale ludności cywilnej na takim poziomie, aby sprostało ono każdemu zadaniu. Głównym narzędziem takiej współpracy jest zespół przedstawicieli prasy przebywających na teatrze działań wojennych. Reprezentują oni różne gazety, czasopisma i radiostacje, są między nimi filmowcy i fotoreporterzy. Niektórzy dowódcy nie są zadowoleni z obecności takiego zespołu osób, nie biorących bezpośredniego udziału w walce, dochodzącego zresztą czasami do znacznych rozmiarów; na przykład na europejskim teatrze operacyjnym przebywało w pewnej chwili 943 przedstawicieli prasy. Gdy zetknąłem się po raz pierwszy z generałami Alexandrem Montgomery'rn w Afryce, byli oni zdania, że przedstawicielom prasy należy narzucić ścisłe przepisy i ograniczenia, a lista spraw podlegających ocenzurowaniu była długa. Zdawali sobie ^zywiście sprawę, że reporterzy znajdują się na teatrze operacyjnym z upoważnienia rządu, lecz do tego stopnia dbali o zachowanie tajemnicy, że prasę traktowali raczej jako zło obierane, a nie jako cenne ogniwo łączące ich z ojczyzną Krucjata w Europie 406______________________ i czynnik mogący im być bardzo pomocny w prowadzeniu kampanii. Brytyjczycy mieli uzasadnione powody, zwłaszcza na początku wojny, by zachować większą rezerwę i konserwatyzm w stosunku do prasy, aniżeli było to zwyczajem dowództwa amerykańskiego. W piertwiszym okresie wojny, zwłaszcza w 1940 i 1941 roku, gdy Anglia była osamotniona, Brytyjczycy mieli niewiele sposobów stawiania czoła Niemcom, poza oszukiwaniem ich. Uciekali się do wszelkiego rodzaju podstę-póiwi, zakładając nawet fałszywe sztaby i wysyłając nieprawdziwe meldunki, aby wprowadzić Niemców w błąd co do posiadanego potencjału wojennego i, co ważniejsza, co do dyslokacji jednostek. Z konieczności tej powstał nawyk, od którego potem trudno było się wyzwolić. Uważałem, że właściwym stosunkiem dowódcy do przedstawicieli prasy jest traktowanie ich tak, jak by byli oficerami sztabu, uznawanie ich misji na wojnie i okazywanie pomocy w jej wypełnianiu. Jedynym usprawiedliwionym powodem stosowania cenzury jest zazwyczaj konieczność zachowania w tajemnicy cennej wiadomości, której nieprzyjaciel inną drogą zdobyć nie może. Podczas wojny sam naruszyłem moje zasady wprowadzając tymczasową cenzurę polityczną w Afryce Północnej oraz nie pozwalając na przedwczesne rozgłoszenie przyszłej organizacji dowodzenia w Normandii. Mimo że iwi obydwu wypadkach powody, dla których wprowadziłem cenzurę, wydawały mi się uzasadnione, zawsze żałowałem, gdy okazywało się, że postąpiłem niesłusznie. Podczas drugiej wojny światowej duży zespół przedstawicieli prasy amerykańskiej i brytyjskiej składał się z ludzi inteligentnych, patriotycznych i energicznych. Dowódca mógł ku obustronnej korzyści darzyć ich zaufaniem, a cieszący się nim zespół dziennikarski sam potrafił najlepiej przywoływać do porządku człowieka, który je pogwałcił lub naruszył kodeks postępowania obowiązujący całą grupę. W czasie kampanii w basenie śródziemnomorskim oraz w Europie stwierdziłem. że korespondenci na ogół doceniali szczerość, bezpośredniość i okazywane im zrozumienie. .y stosunkach z prasą Amerykanie stale przestrzegali zasady, ze każdemu dziennikarzowi należy ułatwić poruszanie się gdziekolwiek i kiedykolwiek zechce. Co prawda przysparzało nam to dodatkowych kłopotów administracyjnych, ale opłacało się stokrotnie, ponieważ wytworzyło się przekonanie, że nie mamy zamiaru ukrywać jakiegokolwiek błędu czy głupstwa. Gdy tylko fakt taki bywał ujawniony, z miejsca go roztrząsano, nie pozwalając, by przekształcił się w jątrzącą ranę, co niewątpliwie nastąpiłoby przy próbach ukrywania go. Cenzurowanie wiadomości o dyslokacji jednostek, znajdujących się już w akcji, pozbawia dowódcę jednej z najcenniejszych pomocy w kształtowaniu i podtrzymywaniu ducha bojowego swych walczących oddziałów. Żołnierz walczący pragnie uznania; chce wiedzieć, że jego cierpienia i trudności znane są również innym, i że są przypuszczalnie we właściwy sposób oceniane. Nic go tak nie raduje, jak odnalezienie życzliwej wzmianki w prasie o swym batalionie, pułku czy dywizji. Przykrywanie iwiszystkiego płaszczem anonimowości pozlbawia żołnierza tej satysfakcji i wcześniej czy później przekształca się w jawnie wyrażane niezadowolenie. Nie mówiąc już o tym, że każdy nieprzyjaciel, godny tego miana, dowiaduje się szybko, na skutek styczności poprzez linię frontu, jakie jednostki ma przed sobą. Strusia polityka polegająca na twierdzeniu czegoś wręcz przeciwnego denerwuje jedynie prasę i nie przynosi żadnej korzyści. Przy metodach stosowanych przez amerykańskie siły zbrojne w Europie, .na akredytowanych przedstawicieli prasy spada wielka odpowiedzialność. Muszą oni przede wszystkim pisać uczciwie i mieć wyczucie perspektywy. Niektórzy dziennikarze rnają skłonność do bronienia i faworyzowania poszczególnej jednostki lub poszczególnego dowódcy. Staje się to poważnym zagadnieniem w armii sojuszniczej, gdy wzajemna niechęć ma również odcień nacjonalistyczny. Oczywiście, niekiedy dochodziło do nieprzyjemnych incydentów, a wina spadała w niektórych wypadkach na prasę, w innych zaś na dowódcę. Gdy się jednak pomyśli, jak iwdele było okazji do jednostronnego informowania i wywoływania nieporozumień między jednost- 408 Krucjata w Europie karni, rodzajami sił zbrojnych, a nawet całymi narodami, to należy stwierdzić, że prasa na froncie, nie gorzej od innych zespołów, spełniła podstawowe wymogi sojuszniczego współdziałania. Począwszy od sierpnia przyjazne stosunki pomiędzy prasą a wojskiem twzmocniły się dzięki obecności generała brygady Franka A. Allena Jr. pełniącego obowiązki mojego oficera do spraw informacji. Był on doskonałym dowódcą jednostki pancernej w Afryce Północnej i we Francji, uważałem jednak, że jego umiejętność zachowania tajemnicy wojskowej, przy równoczesnym zapewnieniu dopływu informacji, jakiego (wymagała i potrzebowała opinia publiczna, była cenniejsza dla sprawy prowadzenia wojny. Przenosząc igo do pracy sztabowej traciłem doświadczonego dowódcę, ale równocześnie pozbywałem się iwiielu kłopotów. Wv7wolenie Paryża w dniu 25 sierpnia zrobiło olbrzymie wrażenie na całym świecie. Nawet ci, którzy dotąd powątpiewali, zaczęli dostrzegać zbliżający się koniec Hitlera. Nieprzyjaciel ponosił w tym czasie olbrzymie straty. Od chwili naszego lądowania trzech niemieckich marszałków i jednego dowódcę armii bądź to usunięto ze stanowisk, 'bądź też stali się oni niezdolni do służby na skutek odniesionych ran. 19 lipca jeden z naszych samolotów ciężko ranił Rommla. "W kilka miesięcy później Rommel, chcąc uniknąć sądu za rzekomy udział w spisku 20 lipca przeciwko Hitlerowi, popełnił samobójstwo. Jednego dowódcę armii, trzech dowódców korpusów i piętnastu dowódców dywizji zabito lufo (wzięto do niewoli. Nieprzyjaciel stracił 400 000 żołnierzy w zabitych, rannych i wziętych do niewoli. Połowę tej liczby stanowili jeńcy wojenni, a 135 000 wzięto do niewoli w ciągu miesiąca po 25 lipca. Straty materialne Niemców wynosiły 1300 czołgów, 20 000 innych pojazdów, 500 dział pancernych i 1500 dział polowych. Poza tym poważne straty poniosło lotnictwo niemieckie. Zniszczono ponad 3500 samolotów, nie mówiąc już o tym, że szeregi Luftwaffe zostały poważnie przerzedzone jeszcze przed rozpoczęciem inwazji10, Pościg i bitwa o zaopatrzenie 409 \V szeregach nieprzyjaciela można było stwierdzić zdecydowany upadek ducha bojowego. Jeśli chodzi o jeńców, to był on większy wśród wyższych oficerów, 'którzy, mając wyszkolenie zawodowe, widzieli nieuchronność ostatecznej klęski. Armia jednak w całości nie osiągnęła jeszcze fazy masowego załamania się i nie ulegało wątpliwości, że dywizje niemieckie w odpowiednich warunkach były wciąż jeszcze zdolne do stawiania zaciekłego oporu n. Po zdobyciu Paryża front nasz przebiegał wzdłuż linii, którą, jak przewidywaliśmy przed dniem „D", powinniśmy byli osiągnąć w trzy lub cztery miesiące po wylądowaniu. Tak więc z punktu widzenia długofalowej oceny sytuacji wyprzedziliśmy plan o dwa tygodnie, natomiast mieliśmy poważne niedociągnięcia w tak ważnej dziedzinie, jaką jest zaopatrzenie. Ponieważ cały niemal teren zajęty został dzięki szybkim ruchom, jakie nastąpiły po l sierpnia, pozostawiliśmy daleko za frontem drogi, linie kolejowe, składy, warsztaty i bazy niezbędne dla podtrzymania stałego ruchu naprzód 12. , Gdy armiom niemieckim udało się, mimo Męski i zamętu, wycofać znaczne ilości swych oddziałów za Sekwanę, mieliśmy jeszcze nadzieję, że zanim zdążą się zreorganizować i stworzyć skuteczną obronę, zdołamy stworzyć jakąś inną pułapkę. W rejonie Calais pozostawały wciąż jeszcze części niemieckiej 15 armii, które miały stanowić osłonę wycofujących się oddziałów 5 i 7 armii. Rozważaliśmy możliwości takiego czy innego oporu niemieckiego na naturalnych liniach obrony, jakimi były drogi wodne Belgii. Najlepszym sposobem okrążenia nieprzyjaciela, gdyby usiłował stawiać opór, było niespodziewane przecięcie mu drogi przez oddziały desantowo-po wietrzne. Gdy tylko klęska Niemców w Normandii stała się sprawą przesądzoną, wojska desantowo-powietrzne otrzymały polecenie przygotowania planu zrzutów w różnych punktach terenu z tym, że właściwe miejsce zostanie obrane wtedy, gdy powstaną najbardziej sprzyjające okoliczności. Planowanie na Papierze tego rodzaju operacji było co prawda pracochłonne, ale nie przedstawiało żadnych trudności. Jednakże gdy przy- 410 Krucjata w Europie stąpiono do faktycznego przygotowania zaplanowanego zrzutu, stanęliśmy wobec konieczności dokonania wyboru pomiędzy prawie zupełnie równorzędnymi możliwościami. Przygotowania do działania desantowo-powietrznego wymagały wycofania ze służby zaopatrzeniowej samolotów transportowych, a chwilami trudno było orzec, czy nie przynoszą one właściwie więcej korzyści dostarcza jąć zaopatrzenia. Niestety (Wycofanie samolotów musiałoby nastąpić na wiele dni przed operacją, trzeba je było bowiem odpowiednio przystosować i przeszkolić załogi. Pod koniec sierpnia, gdy nasza sytuacja zaopatrzeniowa stawała się coraz bardziej rozpaczliwa i gdy wszyscy śledziliśmy uważnie rozwój walk szukając nowych możliwości odcięcia znacznych ilości sił nieprzyjacielskich, sprawa użycia lotnictwa transportowego stała się przedmiotem codziennych dyskusji. Nasze samoloty mogły dostarczać przeciętnie, bez względu na pogodę, około 2000 ton dziennie. Mimo że stanowiło to jedynie nieznaczną część naszych dostaw, każda tona była tak cenna, że podjęcie decyzji stawało się trudnym zagadnieniem. Wydawało mi się, że w rejonie Brukseli nadarzała się doskonała okazja przeprowadzenia ataku desantowoHpowietrznego, i chociaż ze względu na niepewność wyniku istniała różnica zdań co do celowości wycofania samolotów transportowych, postanowiłem zaryzykować. 10 września grupa lotnictwa transportowego została na pewien czas odwołana ze służby zaopatrzeniowej i rozpoczęła intensywne przygotowania do zrzutu spadochroniarzy w rejonie Brukseli1:ł. Wkrótce jednak okazało się, że Niemcy cofają się tek szybko, iż nasza próba musiałaby spełznąć na niczym. Poza walkami straży tylnych nieprzyjaciel w ogóle nie próbował bronić tego rejonu. Na całym froncie parliśmy naprzód, zawzięcie ścigając uciekającego nieprzyjaciela. W ciągu czterech dni czołowe rzuty brytyjskie przebyły 195 mil; na ich prawym skrzydle Amerykanie posuwali się równie szybko naprzód. Było to jedno z pięknych osiągnięć marszowych naszych jednostek w wielkim pościgu przez Francję. 5 września 3 armia generała Pattona dotarła do Nancy i prź"eH-O'CzyTa~Mozelę między Nancy a Me- pośdg bitwa o zaopatrzenie lżeni. 13 września l armia Hodgesa dotarła do linii Zygfryda • wkrótce potem rozpoczęła walkę o Akwizgran. Obrona niemiecka, zepchnięta na granice własnego kraju, stawała się bardziej uporczywa. 4 września wojska Montgoz naszych "żołnierzy. A jednak po kilku minutach pojawił się za nami „jeep"', do którego zdołało się wtłoczyć ośmiu żołnierzy. Daliśmy im znak, by się zatrzymali. Żołnierze natychmiast mnie poznali i zeskoczyli z wozu. Widać było, że są zdziwieni obecnością swego dowódcy na tym bezdrożu podczas deszczu, i w dodatku kulejącego. Poprosiłem ich, by podwieźli mnie do sztabu. Byli do tego stopnia troskliwi, że niemal na rękach zanieśli mnie na przednie siedzenie samochodu i posadzili koło kierowcy. Poza mną i kierowcą nie pozwolili nikomu usiąść z przodu ze względu na moją zranioną nogę. Wciąż jeszcze nie mogę zrozumieć, jakim cudem reszta zmieściła się z tyłu i, co więcej, zdołała zabrać mego pilota. W każdym razie dokonali tego. Musiałem spędzić dwa dni w łóżku, a potem jeszcze przez pewien czas nosić opatrunek z gipsu. Dziennikarze zauważyli, że nie ma mnie w sztabie, i podejrzewali, iż zachorowałem, prawdopodobnie z przepracowania. Gdy tego rodzaju wiadomości ukazały się w prasie, zmuszony byłem opublikować szczegóły mojego wypadku, licząc na to, że moja żona nie przesadzi jego powagi do chwili otrzymania listu z moimi wyjaśnieniami. Podróżowanie było chwilowo utrudnione, chcąc się jednak upewnić, że Montgomery został dokładnie poinformowany o naszych planach, spotkałem się z nim 10 września w Brukseli 15. W spotkaniu brali również udział marszałek lotnictwa Tedder i generał Gale. Wyjaśniłem Montgomery'emu całokształt naszej sytuacji kwatermi&trzowskiej i wynikającą stąd konieczność jak najszybszego opanowania Antwerpii. Wskazałem na to, że bez mostów na Renie i znajdujących się pod ręką dużych składów 414 Krucjata w Europie zaopatrzenia nie mieliśmy możliwości zaopatrywania na terytorium Niemiec takich sił, które zdołałyby przedrzeć się do Berlina. Nieprzyjaciel miał jeszcze znaczne odwody w kraju i wiedziałem, że tego rodzaju uderzenie wąskim klinem w serce Niemiec z góry skazane jest na zagładę. Tak się stać musiało niezależnie od tego, na jakim odcinku frontu podjęlibyśmy to uderzenie, wobec czego nie brałem tej sprawy w ogóle pod uwagę. Było rzeczą możliwą, a nawet pewną, że gdybyśmy wstrzymali pod koniec sierpnia iwszelki manewr wojsk sojuszniczych na innych odcinkach frontu, Montgomery mógłby stworzyć silny przyczółek zagrażający Zagłębiu Ruhry; podobnie zresztą również pozostałe armie mogłyby pójść szybciej i dalej, gdyby pozwolono im na to, kosztem wygłodzenia innych odcinków. W żadnym jednak punkcie nie osiągnęlibyśmy decydujących sukcesów, a tymczasem na innych odcinkach frontu znaleźlibyśmy się w zagrożonej sytuacji, z której trudno byłoby się wydobyć. Generał Montgomery znał jedynie sytuację na swym własnym kierunku operacyjnym. Rozumiał, że poparcie jego propozycji oznaczałoby zupełne zatrzymanie wszystkich innych jednostek poza 21 Grupą Armii. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że gdyby, po wyczerpaniu się możliwości zaopatrywania go. został zmuszony do zatrzymania się lub odwrotu, wówczas na całym pozostałym wielkim froncie wytworzyłaby się sytuacja wręcz niemożliwa. Poinformowałem (go, że jeśli chodzi o północny 'kierunek operacyjny, to moje życzenia sprowadzają się do uruchomienia portu w Antwerpii; życzyłem sobie również opanowania linii osłaniającej ten port. Uważałem poza tym za możliwe uchwycenie, przy pomocy desantu powietrznego, przyczółka po drugiej stronie Renu, w rejonie Arnhem, który oskrzydliłby obronę linii Zygfryda. Operacja mająca na celu uzyskanie takiego przyczółka, zwana operacją ^Market-Garden" stanowiłaby jedynie pewien fragment i oznaczałaby doprowadzenie naszego natarcia w kierunku wschodnim do linii potrzebnej, aby uzyskać chwilowe ubezpieczenie skrzydła. Linię tę stanowił dolny pościg i bitwa o zaopatrzenie 415 Ren. Gdybyśmy się zatrzymali przed osiągnięciem tej przeszkody, znaleźlibyśmy się w niebezpiecznej sytuacji, zwłaszcza gdyby Montgomery musiał skoncentrować znaczne siły do bitwy o wyspę Walcheren. Gdyby się to wszystko udało, wówczas po wstrzymalibyśmy się od wszelkich poważniejszych działań na północy, do chwili solidnego zorganizowania i podciągnięcia naszych tyłów. Mogliśmy jednak prowadzić i prowadzilibyśmy mniejsze uderzenia na całym froncie, by ułatwić późniejszą wielką ofensywę. Montgomery bardzo się zapalił do zdobycia przyczółka. Wobec tego na konferencji, która odbyła się 10 września w Brukseli, marszałek Montgomery otrzymał pozwolenie, aby sprawę oczyszczenia podejść do Antwerpii odłożyć i spróbować zdobyć potrzebny mi przyczółek. Dla ułatwienia tego zadania oddałem pod jego rozkazy l armię desantowo-powietrzną, utworzoną niedawno pod dowództwem generała porucznika amerykańskich sił powietrznych Lewisa H. Breretona. Datę natarcia wyznaczyliśmy prowizorycznie na 17 września, ja zaś obiecałem, że postaram się, aby przez cały czas trwania operacji Montgomery otrzymywał wszelkie zaopatrzenie, jakim tylko dysponujemy. Po zdobyciu przyczółka wanien był natychmiast wszystkie swe siły skierować na zdobycie wyspy Walcheren oraz innych terenów, na których Niemcy bronili podejść do Antwerpii. Montgomery zabrał się energicznie do wykonania zadania 16. Ze względu na to, że wszystkie nasze sprawy, z wyjątkiem zaopatrzenia, rozwijały się stosunkowo nieźle, połączony komitet szefaw sztaibów postanowił wyłączyć spod mego osobistego dowództwa związki operacyjne lotnictwa (bombowego, znajdujące się w Wielkiej Brytanii. Bombowce strategiczne podporządkowane zostały połączonemu komitetowi szefów sztabów za pośrednictwem specjalnie w tym celu utworzonego połączonego sztabu w Londynie. Osobiście uważałem, że tego rodzaju załatwienie sprawy jest niewygodne i niecelowe, jeśli jednak chodziło o prowadzenie operacji, było ono całkowicie obojętne. W zarządzeniu bowiem znalazł się paragraf, który przyznawał żądaniom wodza naczelnego w Europie pierwszeń- Krucjata w Europie pościg i bitwa o zaopatrzenie 417 stwo przed wszelkimi innymi wymaganiami stawianymi bombowcom strategicznym. Mając tego rodzaju zapewnienie i absolutną władzę nie sprzeciwiałem się, mimo iż nowe zarządzenie wydawało mi się bardzo niezręczne 17. Spaatz zaciekle protestował przeciw temu nowemu systemowi dowodzenia lotnictwem strategicznym, dopóki nie wykazałem mu, że nie sprawia mi to żadnej różnicy. Nawet Harris, który początkowo znany był z tego, że pragnął wygrać wojnę wyłącznie metodą bombardowania, i który, jak głosiła fama, wyśmiewał się z mobilizacji armii i flot, stał się niezwykle dumny z przynależności do „sojuszniczego zespołu". Oto wyjątki z listu, jaki od niego otrzymałem po nadejściu rozkazów, na mocy których wracał z powrotem pod bezpośrednie rozkazy połączonego komitetu szefów sztabów: 21 września 1944 r. Mój drogi Ike Zgodnie z nowymi zarządzeniami ja i moja formacja nie służymy już bezpośrednio pod Pana rozkazami. Korzystam z okazji, by Go zapewnić — chociaż jestem przekonany, że będzie Pan to uważał za zbyteczne — iż w dalszym ciągu każde żądanie wsparcia wojsk zostanie spełnione, tak jak dotychczas, do ostatecznych granic naszych umiejętności i możliwości... W imieniu własnym i podległego mi lotnictwa chciałbym Panu przekazać podziękowanie i wyrazy wdzięczności za stałą pomoc, zachętę i wsparcie, które nigdy nie zawodziły ani w chwilach pomyślnych, ani w okresach trudności... Przekazujemy Panu nie tylko gratulacje i podziękowania, lecz również nasze usługi, kiedykolwiek i gdziekolwiek będą one potrzebne. Mam nadzieję, że w dalszym ciągu będziemy razem kroczyć ku wspólnemu celowi, każdy na swym polu działania. Oddany Bert Wzdłuż całej linii frontu odczuwaliśmy coraz silniejsze skrępowanie ruchów, wynikające z braku odpowiednich linii komunikacyjnych. Służba zaopatrzenia dokonyiwała bohaterskich wysiłków, by utrzymać nas w ruchu możliwie najdłużej. Przejęła ona główne szosy we Francji i zorganizowała na nich system transportu samochodowego, wykorzystując większość PLAN l WYKONANIE OJy wykonanie przeszło oczekiwanij.. linie zaopatri wydłużyły SIQ, nadniiei nie Przewidywana lima frontu Rzeczywista linia frontu 50 100 ?00 Cherbourg autostrad dla ruchu jednokierunkowego. Drogi te, na których ciężarówki przebiegały bez przerwy, nazywano „Szosami Czerwonej Kuli". Każdy wóz był przynajmniej przez dwadzieścia godzin na dobę w ruchu. Z wszystkich jednostek ściągano wolnych zapasowych kierowców. Wozy miały prawo zatrzymywać się jedynie dla załadowania lub rozładowania względnie dla zaopatrzenia się w paliwo. Saperzy kolejowi pracowali dniem i nocą naprawiając uszkodzone mosty i trakty kolejowe oraz doprowadzając tabor kolejowy do stanu używalności. Benzynę i płynne paliwo sprowadzano na kontynent za pomocą rurociągów przechodzących Pod kanałem La Manche, a następnie pompowano je z plaż do głównych punktów rozdzielczych rurociągami ułożonymi na powierzchni ziemi. Saperzy lotnictwa budowali pasy startowe w niezwykłym tempie, a pod względem ducha bojowego i ofiarności cały zespół dorównywał każdej jednostce liniowej. - Krucjata w Europie 418 Krucjata w Europie pościg i bitwa o zaopatrzenie 419 Po zakończeniu działań miałem iwiiele okazji omawiania rozmaitych kampanii z dowódcami rosyjskimi. Rozmawiałem na te tematy nie tylko z marszałkami i generałami, lecz również dyskutowałem przez dłuższy czas z generalissimusem Stalinem. Wszyscy oficerowie rosyjscy bez wyjątku stawiali mi uporczywie jedno pytanie: chodziło mianowicie o wyjaśnienie zagadnienia organizacji zaopatrzenia, która pozwoliła nam po wyjściu z małego przyczółka normandzkiego za jednym zamachem zagarnąć całą Francję, Belgię i Luksemburg i dotrzeć do granic Niemiec?] Musiałem opisać im nasz system naprawy i budowy linii kolejowych, system organizacji dowozu samochodami, ewakuację oraz zaopatrywanie drogą powietrzną. Rosjanie twierdzili, że spośród wszystkich niezwykłych osiągnięć tej wojny, łącznie z ich własnymi, osiągnięcia sojuszniczej służby zaopatrzenia podczas pościgu przez Francję przejdą do historii jako rzecz najbardziej zadziwiająca. Być może, były to jedynie wyrazy uprze j mości, niemniej jednak chciałbym, by mogli je usłyszeć ci .wszyscy żołnierze, którzy tak ciężko pracowali podczas tych gorących tygodni, dbając, by front otrzymał każdy funt amunicji, benzyny, żywności, umundurowania i innego zaopatrzenia. Mimo jednak niezwykłych wprost wysiłków sprawa ta .pozostawała najtrudniejszym problemem. Cały front domagał się większej ilości benzyny i amunicji. Każdy z naszych czołowych rzutów wojsk mógł docierać dalej, niż docierał, i .w szybszym czasie. Byłem przekonany, i w dalszym ciągu jestem tego zdania, że na kierunku natarcia Pattona mogliśmy zdobyć Metz. Byliśmy jednak w stanie zaopatrywać każdą jednostkę ściśle i wyłącznie w materiały niezbędne do wykonania tylko podstawowego zadania — nic ponadto. 11 września, w dwadzieścia siedem dni po wylądowaniu w południowej Francji, połączyliśmy się na naszym prawym skrzydle z nadciągającymi wojskami Patcha J8. Od tej chwili jedyną przeszkodą w dostatnim zaopatrywaniu wszystkich naszych wojsk na południe od Metzu, była naprawa linii kolejowej prowadzącej wzdłuż doliny Rodanu. W wyniku połączenia się z wojskami Patcha poważna ilość Niemców w południowej OPERACJA MARKET-GARDEN -----t^ Szlak powietrzny z Anglii w Lądowanie desantów powietrznych --=-± Planowany kierunek uderzenia "~~ wojsk lądowych 50 100 150mi łreda 'S Hcrłogenbosch cfcj^j K^m§^ko M desantowo-powietrr Tilburg 101 amerykańska dywizja •jgj, \. rt desantowo-powietrzna "^\s. \ '•'/. ARNHEM i NYMEGEN" '/ września 1944 r. HH&g Rejon silnie broniony • przez Niemców 0 10 20 30mij ^ O EińanoYen Helmond Deurne Kolmar O ,Be1forł 420 Krucjata w Europie Pościg i bitwa o zaopatrzenie 421 Francji znalazła się w pułapce., Zaczęli składać broń małymi grupkami, z wyjątkiem jednego wypadku, gdy poddała się duża grupa 20 000 Niemców 19. 17 stycznia, zgodnie z planem, skrajne lewe skrzydło rozpoczęło natarcie na Arnhem. Zrzucono trzy dywizje desantowo-poiwiietrzne w ugrupowaniu operacyjnym, które można by nazwać „kolumną dywizji". Najdalej na północy znajdowała się brytyjska l dywizja desantowo-powietrzna, dalej zaś na południe — amerykańska 82 i 101 dywizja. Natarcie rozpoczęło się pomyślnie i gdyby nie zła pogoda, niewątpliwie by się udało. Uniemożliwiła ona dostateczne wzmocnienie zgrupowania północnego, co iw rezultacie doprowadziło do zdziesiątkowania brytyjskiej dywizji desantowo-po wietrznej, tak że osiągnęliśmy jedynie częściowo sukces w całej operacji. Nie zdobyliśmy przyczółka, ale nasze północne skrzydło zostało w dostatecznej mierze przesunięte do przodu, by osłonić ibazę w Antwerpii. Cały teatr działań wojennych z napiętą uwagą śledził rozwój bitwy. Byliśmy niezwykle dumni z naszych jednostek desantowych, lecz zainteresowanie bitwą wywołane było czymś więcej aniżeli dumą. Zdawaliśmy sobie sprawę, że bitwa ta pokaże, czy Niemcom uda się raz jeszcze stawić skuteczny opór, a wynik jej pozwoli nam określić, jak ciężkie walki mamy jeszcze przed sobą. Panowało powszechne przekonanie, że bitwa ta jest próbą generalną rozpoczęcia natychmiastowego uderzenia wi serce Niemiec. Zwiększało to zainteresowanie .walkami, które toczyły się w niezwykle dramatycznych okolicznościach. Gdy mimo bohaterskich wysiłków dywizje desantowo-po-wietrzne i wspierająca je piechota zostały zatrzymane, mieliśmy już dość dowodów na to, że czekają nas jeszcze zacięte walki. Brytyjska l dywizja desan to wo-tpo wietrzna stoczyła w awangardzie jedną z najśmielszych bitew w całej wojnie; zacięty opór, jaki stawiła, pomógł wydatnie dwóm amerykańskim dywizjom znajdującym się za nią oraz wojskom lądowym 21 Grupy Armii iw zdobyciu i utrzymaniu ważnych terenów. Sama jednak dywizja poniosła ciężkie straty. Zaledwie około 2400 żołnierzy udało się wycofać bezpiecznie za rzekę 2n. Najważniejszą z kolei sprawą było uniknięcie wszelkich opóźnień w zdobyciu podejść do Antwerpii. Wojska Montgo-mery'ego były w danej chwili fatalnie rozciągnięte. Front jego w nieregularnych występach sięgał dolnego biegu Renu. Musiał on skoncentroiWiać znaczne siły w ujściu Skaldy, a równocześnie obsadzić kilka małych portów wzdłuż wybrzeża. W celu umożliwienia mu koncentracji przed operacją w ujściu Skaldy, posłaliśmy mu dwie amerykańskie dywizje: 7 'pancerną, pod dowództwem generała majora Lindsaya McD. Sylvestra, i 104, którą dowodził generał major Terry Allen, weteran kampanii sycylijskiej i tunezyjskiej. Amerykańska l armia, niemal od razu po swym wspaniałym marszu od Sekwany do granicy niemieckiej, rozpoczęła operację zakończoną zdobyciem Akwizgranu, jednej z bram prowadzących do Niemiec. Nieprzyjaciel bronił miasta uporczywie i zaciekle, Collins jednak wraz ze swym VII korpusem tak umiejętnie poprowadził natarcie, że 13 października udało niu się okrążyć załogę i wkroczyć do miasta. Nieprzyjaciel musiał bez przerwy cofać się aż do swej ostatniej twierdzy, potężnego budynku w środku miasta. Budynek ten został zdobyty w bardzo prosty sposób, a mianowicie przy pomocy 155 mm pocisków, „Długich Tomków", z których strzelano ogniem (bezpośrednim z odległości 200 jardów i metodycznie rozbijano mury gmachu. 21 października po kilku pociskach, które przeszyły budynek na wylot, dowódca niemiecki poddał się z pełną goryczy uwagą: „Gdy Amerykanie zaczynają posługiwać się stopięćdziesiątka-mipiątkami jak karabinem — nie pozostaje nic innego tylko kapitulacja!"21 6 Grupa Armii Deversa objęła dowództwo nad armiami południowego skrzydła przechodząc pod moje rozkazy 15 września. SHAEF miał teraz nieprzerwaną linię frontu od Morza Śródziemnego na południu do odległego o setki mil ujścia Renu na północy. W skład wojsk Deversa wchodziły: amerykańska 7 armia Pod dowództwem generała porucznika Patcfea oraz francuska l armia, którą dowodził generał de Lattre de Tassigny, a która przedtem znajdowała się pod dowództwem Patcha. Grupa armii 422 Krucjata w Europie Bradleya składała się z l, 3 i niedawno utworzonej 9 armii pod rozkazami generała Williama H. Simpsona 22. Montgomery w dalszym ciągu dysponował brytyjską 2 armią Dempseya t kanadyjską l armią Crerara. Oddana mu chwilowo sojusznicza armia desantowo-powietrzna podlegała bezpośrednio SHAEF. W październiku dowiedzieliśmy się, że Leigh-Mallory jest potrzebny na innym teatrze wojennym. Co prawda niechętnie się z nim rozstawałem, jednakże zespół nasz w tym czasie ostatecznie okrzepł i praca zespołowa doszła do takiej perfekcji, że zatwierdziłem przeniesienie. Wkrótce potem Leigh-Mallory ziginął w katastrofie samolotowej, tak więc straciliśmy jedną z nie znających strachu, walecznych postaci drugiej wojny światowej. Późnym latem SHAEF przeniósł się z Granville, pierwszego miejsca postoju na kontynencie, do Wersalu pod Paryżem. Przy wyborze nowego stanowiska dowodzenia starałem się znaleźć dogodne miejsce na wschód od Paryża, aby w moich podróżach na front uniknąć zatłoczonego rejonu stołecznego. Ze względu jednak ha rozmieszczenie głównych linii łączności i brak innych udogodnień na wschód od Paryża sztab zmuszony był początkowo obrać Wersal jako miejscowość najodpowiedniejszą. Wyznaczyłem wysunięte stanowisko dowodzenia tuż obok Reims, skąd mogłem łatwo osiągnąć każdy odcinek frontu, nawet w takie dni, gdy warunki atmosferyczne uniemożliwiały loty. W ciągu trzech miesięcy po l września znaczną część mego czasu spędziłem w podróży. Front stale się rozszerzał i odległości stawały się coraz większe, wobec czego każda inspekcja pochłaniała wdele czasu. Niemniej jednak były to cenne podróże i zawsze w pełni wynagradzały zużyty czas i wysiłek. Trzymając się tego zwyczaju mogłem odwiedzać dowódców w ich własnych sztabach, stykać się osobiście z wyłaniającymi się właśnie problemami, a co najważniejsze, nawiązać bezpośredni kontakt z żołnierzami. Dwa miesiące później, gdy zbliżała się zima, kręte drogi prowadzące do mojego małego obozu pod Reims stały sdę nie do przebycia, Pewnego dnia utknąłem pościg i bitwa o zaopatrzenie 423 na trzy godziny czekając, aż traktor wyciągnie mój samochód i rowu. Zmusiło mnie to do powrotu do kwatery głównej w Wersalu i od tej pory podróże stały się trudniejsze, chyba że warunki atmosferyczne pozwalały na użycie samolotu. Podczas jednej z moich jesiennych podróży zatrzymałem się na krótko, by porozmawiać z kilkuset żołnierzami jednego z batalionów 29 dywizji piechoty. Staliśmy wszyscy na błotnistym śliskim stoku wzgórza. Zabierając się po kilkuminutowej wizycie do odejścia przewróciłem się jak długi na plecy. Głośny wybuch śmiechu przekonał mnie, że spotkanie należało do najbardziej udanych podczas całej wojny. Nawet ludzie, którzy mi pomagali, tak się śmieli, że ledwie im się udało wyciągnąć mnie z błota. Przyjaciele doradzali mi niekiedy, bym zaniechał tych wizyt u żołnierzy lub bym je ograniczył. Mieli oczywiście rację twierdząc, że ta ilość żołnierzy, z którymi będę w stanie rozmawiać osobiście, stanowi tylko nikły ułamek procentu w stosunku do ogólnej masy wojska; uważali więc, że wizyty te nie przyniosą żadnego większego pożytku całej armii, mnie zaś porządnie wymęczą. Z tym się jednak nie zgadzałem. Byłem przede wiszystkim przekonany, że dzięki takim rozmowom uzyskuję jasny obraz panujących nastrojów. Rozmawiałem z żołnierzami o wszystkim i o niczym. Najchętniej pytałem o to, czy dana drużyna lub pluton wymyśliły jakiś nowy podstęp, który można by zastosować w walce piechoty. Mówiłem tak długo, aż żołnierze zaczynali mi odpowiadać. Wiedziałem, że wiadomość o odwiedzeniu kilku chociażby ludzi wi dywizji rozchodzi się natychmiast po całej jednostce, a to, moim zdaniem, zachęcało żołnierzy do rozmawiania z przełożonymi, co, jak sądzę, przyczynia się do zwiększenia wydajności służby. W masie ludzi, noszących podczas wojny karabin, kryje się wiele pomysłowości i inicjatywy. Gdy żołnierze mogą swobodnie i bez obawy rozmawiać ze swoimi oficerami, wynalazczość ich staje się .wspólnym dobrem wszystkich. Co więcej, tego rodzaju zwyczaje wzmacniają wzajemne zaufanie i poczucie koleżeństwa, będące podstawą ducha oddziałów. Armia, 424 Krucjata w Europie która boi się swoich oficerów, nie dorówna nigdy armii, która wierzy i ufa swym dowódcom. Istnieje stare powiedzenie: „pustka pola bitwy". Jest ono obrazowe i pełne wyrazu dla każdego, kto widział bitwę. Poza wypadkami działań o charakterze szczególnie skoncentrowanym, jak forsowanie rzeki lub operacja desantowa, na czołowych pozycjach dominuje uczucie samotności. Niewiele tu widać. Z chwilą gdy oddziały rozwijają się do walki, przyjaciel i wróg, a nawet sprzęt bojowy zdają się znikać z oczu. Nietrudno w takich warunkach stracić kontrolę i łączność. Każdy żołnierz czuje się bardzo osamotniony i pada pastwą tak ludzkiego uczucia strachu i przerażenia na myśl, że każdy ruch czy ukazanie się może spowodować natychmiastową śmierć. Wtedy to zaufanie do dowódcy, poczucie koleżeństwa opłacają się stokrotnie. Moje osobiste starania niewiele tu mogły pomóc. Wiedziałem jednak, że gdy żołnierze uświadomią sobie, iż mogą rozmawiać z „wysoką szarżą", to nie będą się tak bali porucznika, a, być może, przykład, jaki dawałem, zachęci oficerów do porozumiewania się z żołnierzami i do wytworzenia koleżeńskich stosunków. W każdym razie wi cdągu całej wojny trzymałem się tego zwyczaju, a każda rozmowa, czy to z pojedynczym żołnierzem, czy też z grupą żołnierzy, była dla mnie wysoce pożyteczna. Poza tym wszystkie wizyty dawały okazję do poważnego omawiania zagadnień dotyczących zwłaszcza spraw uzupełnienia sta naw, amunicji, umundurowania, wyposażenia zimowego oraz planów na przyszłość. Oczywiście sztaby wszystkich szczebli nieustannie pracują nad tymi zagadnieniami i wszystkie potrzeby żołnierzy, dzięki funkcjonowaniu odpowiedniego systemu, są automatycznie zaspokajane zgodnie z regulaminami. Nic jednak nie zastąpi bezpośredniego kontaktu między dowódcami, który ma największą wartość wtedy, gdy przełożony sam jeździ do jednostki, a nie siedzi w sztabie w> oczekiwaniu, aż podwładni zgłoszą się do niego ze swymi bolączkami. Należy stale troskliwie czuwać nad morale walczących oddziałów. Jak długo żołnierze wierzą, że postępuje się z nimi pościg i bitwa o zaopatrzenie uczciwie, że dowódcy wykazują dbałość o nich i że osiągnięcia ich znajdują zrozumienie i są oceniane, cierpliwie znoszą kary i wyrzeczenia. Wszelkie podejrzenia, że postąpiono z nimi niesprawiedliwie, wywołują zrozumiały gniew i niechęć, a uczucia te mogą jak ogień ogarnąć całą jednostkę. W swoim czasie w Afryce oddziały frontowe poskarżyły mi się, że nie otrzymują czekolady i tytoniu, chociaż wiedzą, że służba zaopatrzenia ma ich pod dostatkiem. Dowódca jednostki, od którego zażądałem wyjaśnień, odpowiedział, że już kilkakrotnie reklamował w tej sprawie, lecz nic nie wskórał; dowiedział się tylko, że nie ma środków transportu, by artykuły te dostarczyć na front. Zatelefonowałem po prostu na tyły i wydałem polecenie, że dopóki wszystkie wysunięte lotniska i jednostki nie otrzymają swego przy działu, nikt w służbie zaopatrzenia nie dostanie ani kawałka czekolady i ani jednego papierosa. W niespodziewanie krótkim czasie nadszedł szczęśliwy meldunek z frontu, że reklamacja została szybko załatwiona. Jesienią 1944 roku zdarzyła się podobnie nieprzyjemna sprawa. Na froncie najbardziej ibrak było benzyny i papierosów. Z Paryża otrzymaliśmy meldunek, że kwitnie tam handel tymi artykułami na czarnym rynku i że zajmują się tym ludzie ze służby zaopatrzenia. Z miejsca wysłaliśmy grupę inspektorów, która ujawniła wszystkie brudne sprawy. Można było oczywiście przewidzieć, że niektórzy ludzie nie potrafią oprzeć się pokusie fantastycznych cen oferowanych za żywność i papierosy; w tym wypadku jednak okazało się, że cała jednostka stała się zorganizowaną bandą aferzystów i sprzedawała artykuły te pełnymi wagonami i ciężarówkami. Ohyda przestępstwa polegała na grabieniu frontu, a nie na wartości ukradzionych towarów. Byłem wściekły 23. Zdawałem sobie jednak sprawę, że cała jednostka amerykańska nie mogła nagle zamienić się w zbrodniarzy. Rozumując logicznie, należało przypuszczać, że aferę rozpoczęło paru łotrów, innych zaś wciągnięto stopniowo, niemal nieświado-rnie, a gdy już zaczęli kraść, niełatwo było im się potem •wycofać. 426 Krucjata w Europie Wydałem polecenie, aby organa sądowe zajęły się dochodzeniami i ukaraniem winnych (na szczęście było ich mniej, niż początkowo meldowano), z tym jednak, że żaden wyrok nie powinien był otrzymać ostatecznej sankcji, dopóki nie zostanie mi osobiście przedstawiony. Gdy przedstawiono mi wyroki, wytłumaczyłem, o co mi chodzi. Postanowiłem każdemu ze skazanych umożliwić rehabilitację przez ochotnicze pójście na front. Surowe wyroki, jakie zapadły, zostały już ogłoszone w jednostkach wojskowych, a więc żołnierze na froncie wiedzieli, że winni nie uniknęli kary. Pragnąłem jednak stanowczo dać winowajcom ostatnią szansę rehabilitacji. Większość skwapliwie skorzystała z okazji oczyszczenia swego nazwiska i zasłużyła sobie uczciwie na amnestię. Ten akt łaski nie dotyczył jednak zamieszanych w aferę oficerów. Na skutek nędznych warunków na froncie zaczęły poważnie wzrastać straty nie związane bezpośrednio z walką. Jedną z głównych ich przyczyn była choroba nóg wynikająca z długotrwałego przebywania w okopach. Leczenie w tym wypadku jest trudne, czasami wręcz niemożliwe, lekarze jednak odkryli, że zapobieżenie chorobie jest sprawą stosunkowo prostą. Skuteczna profilaktyka była jedynie sprawą dyscypliny: upewnienia się, że nikt nie zaniedba przepisanych zabiegów. Polegały one na tym, że przynajmniej raz dziennie należało zdej-mowiać buty i skarpetki i przez pięć minut masować stopy. Dla zapewnienia skuteczności zabieg ten wykonywano zazwyczaj parami. Każdy żołnierz przez pięć minut masował stopy swemu koledze. To wszystko! Od chwili jednak gdy zabieg był ściśle stosowany na wszystkich odcinkach frontu dotkniętych chorobą, straty nasze zmniejszyły się o tysiące ludzi miesięcznie. Służba zdroiwda działała sprawnie. Podczas drugiej wojny światowej procent śmiertelności wśród rannych w armii amerykańskiej był o połowę mniejszy aniżeli podczas pierwszej -4. Złożyło się na to wiele przyczyn, między innymi penicylina i lekarstwa sulfatiazolowe, szybkie stosowanie plazmy i spraw-ny system ewakuacji rannych, w znacznej mierze przy pomocy samolotów. Zadaniem lekarza jest możliwie szybkie przywró- pośdg i bitwa o zaopatrzenie 427 cenie rannego do stanu umożliwiającego ponowny udział którym zależało na wywołaniu niezgody. Ludzie, którzy od dłuższego czasu walczyli z bronią w ręku w podziemiu i którzy 429 pościg i bitwa o zaopatrzenie przywykli do osiągania swych sabotażowych celów drogą podstępu i gwałtów, niełatwo przystosowywali się do wymogów społecznego ładu. W niektórych wypadkach pragnęli zachować i powiększyć swą władzę, stać się dominującym i panującym elementem w wyzwolonym kraju. Powodowało to lokalne, niekiedy bardzo kłopotliwe, trudności, wszystko jednak ustępowało przed gorliwością, z jaką ludność dążyła, aby znów rozpocząć pracę w warunkach wolności. ^Trudności przywrócenia równowagi we Francji były wyjątkowo duże, ponieważ zawieszenie broni z 1940 roku podzieliło kraj na dwie części, okupowaną i nie okupowaną, podziemie zaś było nie tylko silne, lecz bardzo agresywne. Jak zwykle jednak chłop francuski przywiązany był do swej ziemi i w« dalszym ciągu troskliwie dbał o plony. W miastach zamieszanie r było większe, ponieważ penetracja komunistyczna w związkach zawodowych i na innych odcinkach wywoływała w kraju ostre rozbieżności polityczne, znajdujące swe odzwierciedlenie w różnicy zdań nawet co do dalszego prowadzenia wojny. Na przykład znaczna część dawnego podziemia, czy też jak ich nazywano Maąuis, nie chciała wstąpić do wojska inaczej, niż tworząc oddzielne jednostki. Domagali się oni formowania swych własnych pułków i dywizji z własnymi dowódcami. Obawiano się, że jeśli żądania te nie zostaną spełnione, wówczas mogliby nawet utrzymać się w poszczególnych częściach kraju jako uzbrojone grupy, gotowe wystąpić przeciw władzy Centralnego Rządu Tymczasowego. Rząd nie mógł w. pełni przyjąć ich planu, gdyż oznaczałoby to utworzenie dwóch armii francuskich, jednej służącej i posłusznej powszechnie uznanemu rządowi, drugiej zaś rządzącej się własnymi prawami. W końcu znaleziono rozwiązanie polegające na tym, że formowano oddziały Maąuis o rozmiarach nie większych od batalionu. Rozsądni Francuzi często omawiali ze mną przyczyny narodowej katastrofy z 1940 roku. W innych krajach przeważało zdanie, że klęska wojskowa Francji spowodowana była zbytnią wiarą w skuteczność linii Maginota. Nie spotkałem ani jed-iego Francuza, który zgadzałby się z tym poglądem. Uważali 430 Krucjata w Europie oni, że fortyfikacje na granicy wschodniej były potrzebne i pożyteczne, gdyż mogły umożliwić armii francuskiej silną koncentrację na północnym skrzydle dla stawienia czoła natarciu niemieckiemu przez Belgię,; Wierzyli, że trudności wojskowe wynikały z wewnętrznej politycznej słabości. Pewtien francuski biznesmen powiedział mi: „Sami zadaliśmy sobie klęskę wewnętrzną. Staraliśmy się przeciwstawić czterodniowy tydzień roboczy niemieckiemu sześcio- względnie siedmiodniowemu tygodniowi". Na ogół wyzwolone narody wykazywały zaskakującą nieznajomość Ameryki i jej udziału w wojnie. Propaganda hitlerowska do tego stopnia pomniejszała i ośmieszała nasz wysiłek wojenny, że widoczna obecnie potęga armii amerykańskich całkowicie zaskoczyła ludność zachodniej Europy. W rozmaity sposób staraliśmy się przedstawić fakty o sytuacji Ameryki przed przystąpieniem do wojny i nasz wkład w jej prowadzenie. Tak wielka była jednak otchłań ignorancji, że jedynie częściowo udało nam się osiągnąć nasz cel i wciąż jeszcze jesteśmy od tego dalecy. Wojna nie wyzwoliła Francji z tendencji rozłamowych. Doktryny komunistyczne kwitły w dużych częściach ruchu podziemnego, a z nadejściem wyzwolenia komuniści, którzy byli wprawdzie mniejszością, lecz mniejszością bardzo agresywną, zaczęli osłabiać wolę narodu do odzyskania przez Francję jej dawnej potęgi w Europie zachodniej oraz dobrobytu. Różnice poglądów na naszym zapleczu nie miały wpływu na pozycję wojskową aliantów; niezależnie od swych powiązań politycznych wyzwolona ludność nam sprzyjała. Istniała jednak niebezpieczna słabość fizyczna naszych linii komunikacyjnych, ciągnących się od brzegów Francji do frontu, zagrażająca naszym przyszłym operacjom zaczepnym. W obszarze wysuniętych rzutów naszych wojsk odżywczy strumień zaopatrzenia stawał się niebezpiecznie wątły. ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY WALKI JESIENNE NA GRANICACH NIEMIEC We wrześniu armie nasze zaczęły napływać nad granice Niemiec, których broniły potężne sztuczne i naturalne przeszkody. Amerykańska 7 armia Deversa i francuska l armia zawróciły na wschód w kierunku Wogezów, stanowiących tradycyjną barierę obronną. Na północy linia Zygfryda, oparta o Ren, tworzyła system obronny, na którego przełamanie mogła liczyć jedynie dobrze zaopatrzona i zdecydowana na wszystko armia. Chwilowo wciąż jeszcze byliśmy zależni od portów w Cher-bourgu i Arromanches. Ich ograniczone możliwości oraz niewielka ilość linii komunikacyjnych nie pozwalały gromadzić zapasów w wysuniętych składach. Nawet należyte zaopatrzenie czołowych rzutów, znajdujących się w nieustannych walkach, było utrudnione. Ten stan rzeczy musiał trwać do czasu zdobycia Antwerpii i doprowadzenia Marsylii do stanu pełnej wydajności. 21 września Bradley pisał mi o Antwerpii: „...wszystkie plany na przyszłość niezmiennie sprowadzają się do tego, że opanowanie przez nas portu Antwerpii stanowo, niezbędny warunek, bez którego nie można zmontować żadnej operacji na wschodnim brzegu Renu"l. Bradley stale pamiętał, że sprawa zaopatrzenia była w ostatecznym rozgromieniu Niemiec jednym z najważniejszych czynników. Z nadejściem złej pogody utrzymanie dróg stało się dodatkową trudnością dla kwatermistrzostwa, ponieważ drogi europejskie, zwłaszcza w Belgii, mają bardzo płytkie podkłady. Dość często zdarzało się, że nawierzchnie głównych autostrad zapadały się pod naszymi ciężko załadowanymi samochodami 432 Krucjata w Europie i zasypanie powstałego w ten sposób bagna oraz doprowadzenie dróg do jakiej takiej używalności zdawało się wręcz niemożliwe. Chcąc się w pewnej mierze uniezależnić od dróg, sprowadziliśmy duże ilości taboru kolejowego, aby zastąpić sprzęt zniszczony w toku dotychczasowych działań wojennych 2. Dla usprawnienia transportu saperzy kolejowi wymyślili prosty sposób, którego zastosowanie przyniosło wspaniałe rezultaty. Ciężki sprzęt, taki jak wagony kolejowe, przeznaczony dla teatru operacyjnego, można wyładowywać tylko w specjalnie dostosowanych dokach. Wyładowanie jest utrudnione ze względu na konieczność użycia największych kranów i dźwigów. Nasi saperzy jednak po prostu układali szyny na dnie barek desantowych (LST), po czym linie kolejowe doprowadzano .w punktach wyładowania i załadowania do samego morza, po zainstalowaniu zaś ruchomych połączeń między torami znajdującymi się na lądzie i w barkach wagony najzwyczajniej w świecie wytaczano na ląd. Podczas tej zwycięskiej bitwy o zaopatrzenie w ciągu miesięcy jesiennych ani na chwilę nie ustawała walka na froncie. Nasze wojska lądowe nie osiągnęły jeszcze swej maksymalnej siły i stale się rozrastały, l sierpnia mieliśmy na kontynencie trzydzieści pięć dywizji, nie licząc czterech amerykańskich i dwóch brytyjskich w Zjednoczonym Królestwie. l października nasze połączone siły na kontynencie, łącznie z 6 Grupą Armii, która nacierała przez południową Francję, wynosiły pięćdziesiąt cztery dywizje, przy czym sześć dodatkowych stacjonowało w Wielkiej Brytanii3. Wszystkie nasze dywizje piechoty miały niskie stany osobowe i pod względem ogólnej siły liczebnej .wojsk lądowych Niemcy wciąż jeszcze poważnie nas przewyższali. Byliśmy rozmieszczeni wzdłuż pię-ciusetmilowej linii ciągnącej się od brzegów Renu na północy po granicę szwajcarską na południu. Jeszcze dalej na południe, na granicy francusko-włoskiej, znajdowały się oddziały, które strzegły naszych linii komunikacyjnych przed niemieckimi zagonami z Włoch. i jesienne na granicach Niemiec 433 Oznaczało to, że licząc wszystkie rodzaje dywizji — piechoty, pancerne i desantowo-powietrzne — mogliśmy przeciętnie obsadzić każde dziesięć mil frontu siłami poniżej jednej dywizji. Biorąc pod uwagę wspomniane tu okoliczności, wiele względów przemawiało za szybkim przejściem do obrony w celu zachowania wszystkich sił na rozbudowanie systemu zaopatrzenia i uniknięcia trudności związanych z kampanią zimową. Nie akceptowałem jednak tej linii postępowania i wszyscy starsi dowódcy zgadzali się ze mną, że korzystniej dla nas będzie kontynuować iwalkę. Jednym z głównych względów, przemawiających za kontynuowaniem naszej ofensywy do granic wytrzymałości wojsk i systemu zaopatrzenia, była świadomość, że nieprzyjaciel, chcąc wyrównać wielkie straty, jakie poniósł .w lipcu, sierpniu i wrześniu, pospiesznie formował i wyposażał nowe dywizje. W wielu wypadkach musiał oddziały te rzucać na linie frontu po powierzchownym tylko przeszkoleniu. Dlatego też początkowa iwydajność ich w walce była niska i ataki przeciwko nim przysparzały nam mniej strat, niżby to było w późniejszym okresie, po udoskonaleniu przez te nowe jednostki wyszkolenia i struktury obrony. Zadaniem wywiadu było dokonywanie codziennej wyczerpującej analizy strat nieprzyjaciela na wszystkich odcinkach frontu. Miało to na celu unikanie ataków na tych odcinkach, na których bilans strat kształtował się korzystnie dla nieprzyjaciela. W okresie tym kierowaliśmy się ogólną zasadą, że operacje — z wyjątkiem rejonótw, w których znajdowały się jakieś szczególnie ważne obiekty terenowe, jak na przykład zapory wodne na rzece Roer - - tylko wtedy są dla nas korzystne, gdy codzienne obliczenia wskazują, iż straty nieprzyjaciela są dwukrotnie większe niż nasze. Byliśmy pewni, że kontynuując niesłabnącą ofensywę, zdobędziemy, mimo trudności i wyrzeczeń, dodatkową przewagę nad nieprzyjacielem. Byliśmy Ziwiaszcza przekonani, że tego rodzaju postępowanie skróci czas trwania wojny, a tym samym zaoszczędzi aliantom tysięcy istnień ludzikach. 28 — Krucjata w Europie 434 Krucjata w Europie W konsekwencji końcowe miesiące roku upamiętniły się szeregiem zaciętych walk prowadzonych zazwyczaj w najtrudniejszych warunkach terenowych i atmosferycznych. Wyspa Walcheren, Akwizgran, lasy Hardtu, zapory wodne na rzece Roer, Zagłębie Saary i Wogezy stały się jesienią 1944 roku nazwami bitew, dzięki którym zakończenie wojny w Europie zostało znacznie przyspieszone. Niezależnie od warunków atmosferycznych dodatkową trudność sprawiał brak amunicji i zaopatrzenia. Wytrzymałość, odwaga i pomysłowość żołnierza wojsk sojuszniczych nigdy nie były wystawione na większe próby i nigdy też nie dały równie wspaniałych wyników jak w tym okresie. Obecność potężnego i sprawnego lotnictwa zwielokrotniała siłę naszych powiększających się wojsk lądowych. Ruchliwość operacyjna jest jednym z głównych walorów lotnictwa. Dzięki temu dowódca, dysponujący nim, może w krótkich odstępach czasu całą siłą zaatakować cele odległe o setki mil. Bombardowanie z powietrza odbywa się w tak skoncentrowanej formie, że wojska obrony przeżywają, wstrząs, jakiego nie wywoła żadna ilość artylerii. Lotnictwo ustępowało artylerii pod względem celności, ponadto nie mogło zniszczyć wielkich celów, mogło je tylko uszkodzić. Nie zdarzyło się jeszcze, by okręg przemysłowy został całkowicie sparaliżowany w wyniku pojedynczego nalotu, a nawet parokrotne bombardowanie nie powodowało takich zniszczeń, których nie dałoby się usunąć po częściowych naprawach. Również linie komunikacyjne nigdy nie były całkowicie unieruchomione, chyba w okresach długotrwałej dobrej pogody. Lotnictwo zmniejszało jednak użyteczność każdego celu, który atakowało, i przy idealnych warunkach atmosferycznych oraz dużej koncentracji samolotów mogło doprowadzić ten proces ograniczania użyteczności niemal do doskonałości. Atak pojedynczego samolotu bojowego to sprawa niepewna, a rezultaty, jakie się osiąga, nie zawsze zgodne są z pierwszymi ocenami. Meldunki o niszczonych przez samolot pojazdach, zwłaszcza pojazdach pancernych, zawsze były zbyt Walki jesienne na granicach Niemiec 435 optymistyczne. Nie było to winą pilotów. Każdy samolot my-śliwsko-bombowy zaopatrzony był »w filmowy aparat fotograficzny, który automatycznie rejestrował rzekome wyniki bombardowania. Po zbadaniu w bazach filmy te stawały się podstawą zaliczenia wyników bombardowania. Stwierdziliśmy jednak, że metoda ta nie pozwala na dokładną ocenę spowodowanego zniszczenia. Ocena taka możliwa była dopiero po zajęciu terytorium przez wojska lądowe. Siła lotnictwa jest niezastąpiona, gdy trzeba za jednym uderzeniem zrzucić na Określony teren dużą ilość materiałów wybuchowych. Ciężkie bombowce mają wówczas tę zaletę, że nie obciążają frontowych linii komunikacyjnych. Amunicja zużyta przez artylerię musi być wyładowana w głównej bazie, a stamtąd przewieziona na front zatłoczonymi liniami kolejowymi i drogami. Na stanowiska ogniowe trafia dopiero po szeregu manipulacji. Wielkie bombowce stacjonują na głębokim zapleczu; w naszym, wypadku było nim Zjednoczone Królestwo. Bomby, których używały, produkowano bądź to •w Anglii, bądź sprowadzano je na statkach transportowych ze Stanów Zjednoczonych. Z fabryk lub portów wysyłano je do właściwych lotnisk, a stamtąd zrzucano bezpośrednio na nieprzyjaciela. Lotnictwo może być w różny sposób użyte dla przyspieszenia postępów bitwy lądowej. Najczęstszą jego funkcją jest niedopuszczenie do ataków samolotów nieprzyjacielskich na nasze wojska lądowe, udzielenie pomocy taktycznej naszym oddziałom nacierającym przez uderzenie myśliwców szturmowych na obrane cele na froncie oraz ułatwienie zdobycia silnie umocnionych punktów za pomocą ciężkiego bombardowania. Oczywiście tego rodzaju bezpośrednie wsparcie nie zawsze jest możliwe. W Europie największym wrogiem lotnictwa były złe warunki atmosferyczne, a niespodziewany deszcz, mgła lub zachmurzenie niejednokrotnie wprowadzały poważne zamieszanie do planów bitwy. W połowie grudnia zła pogoda uniemożliwiła lotnictwu wykrycie koncentracji nie zaangażowanych w walce sił niemieckich w Ardenach i nie pozwoliła na wykorzystanie go w pierwszym tygodniu bitwy. Ponadto 436 Krucjata w Europie specyficzny charakter lotnictwa nie pozwala na stałe trzymanie samolotów na froncie; co pewien czas każdy z nich musi powrócić do bazy twi celu zaopatrzenia w paliwo i dokonania przeglądu technicznego. W związku z tym na froncie przebywała jedynie część posiadanych przez nas samolotów. Korzystał z tego nieprzyjaciel, by co pewien czas bombardować nasze czołowe rzuty, mimo że w liczbach bezwzględnych lotnictwo nasze było dużo silniejsze. Siły powietrzne miały również inne ważne zas.tosawia.nie, jak na przykład ataki na nieprzyjacielskie linie komunikacyjne lub współdziałanie w bitwie lądowej. Każdy dowódca lądowy dąży do całkowitego zniszczenia nieprzyjaciela. W miarę możliwości stara się powtórzyć w wojnie współczesnej klasyczny przykład bitwy pod Kannami. Na początku wielkiej kampanii, rezultat taki jest możliwy do osiągnięcia jedynie w walce przeciwko poszczególnym izolowanym zgrupowaniom nieprzyjaciela. Burzenie mostów, kanałów, linii kolejowych i dróg przez lotnictwo stanowi czynnik prowadzący do izolacji zaatakowanych wojsk nawet wówczas, gdy uszkodzenie komunikacji nie jest zupełne. Jesienią 1944 roku nasze lotnictwo frontowe łącznie ze współdziałającym lotnictwem bombowym liczyło około 4700 myśliwców, 6000 lekkich, średnich i ciężkich bombowców i 4000 samolotów zwiadowczych, transportowych i innych4. Podczas gdy pod koniec roku rozbudowa naszych sił zbrojnych rozwijała się pomyślnie, pozostawało nam jeszcze, zgodnie z planem, wiele do zrobienia w dziedzinie operacyjnej. Było rzeczą pożądaną, by na północy, poza zdobyciem dostępu do Antwerpii, posunąć się również w kierunku ujścia Renu, ponieważ z tego właśnie rejonu zamierzaliśmy podjąć najpoważniejsze natarcie mające na celu sforsowanie rzeki. Dalej na południe, na froncie Bradleya, byłoby rzeczą korzystną przeprowadzenie wstępnych operacji, aby ostatecznie zlikwidować wszystkie siły niemieckie znajdujące się na zachód od Renu. W ten sposób nie tylko zmniejszylibyśmy ilość oddziałów potrzebnych do obrony po osiągnięciu rzeki, lecz opanowalibyśmy w Zagłębiu Saary te rejony, z których chcieliśmy po- jesienne na granicach Niemiec 437 Helmond D O * J E!ndhoven UJŚCIE SKALDY Trzymanie przez Niemców wysp w ujściu Skaldy uniemożliwiało wykorzystanie portu w Antwcrp O 10 20 30 40 50 60 70 r, ' i i ____i i prowadzić silne natarcie równocześnie z natarciem na północy, w chwili gdy bylibyśmy gotowi do otoczenia Zagłębia Ruhry. Podczas walk jesiennych znowu spotkaliśmy się z naszym starym wrogiem - - niepogodą. Czerwcowy sztorm na wybrzeżach należał do najsurowszych, jakie zanotowano w ^ciągu ostatnich czterdziestu lat. Teraz, dla odmiany, powodzie jesienne biły kolejny rekord meteorologiczny na przestrzeni ostatnich dziesiątków lat. l listopada wiele rzek .wystąpiło z brzegów, a warunki atmosferyczne na całym froncie hamowały tempo natarcia. Mimo tych trudności w dalszym ciągu realizowaliśmy nasz ogólny plan budowy wielkich baz i komunikacji prowadzących do granic Niemiec i doprowadzenia wojny jak najbliżej do Senu^ skupia jąć początkowo wysiłek na lewym skrzydle, przygotowaniu się do zniszczenia sił niemieckich na zachód od rzeki wzdłuż całego jej biegu i do ostatecznego uderzenia w serce Niemiec. 438 Krucjata w Europie Zdobycie dostępów do Antwerpii było trudną operacją. Ujście Skaldy było gęsto zaminowane, a siły niemieckie na •wyspach Walcheren i Beveland Południowy panowały nad szlakami wodnymi prowadzącymi do miasta. Niestety, na początku września, w czasie naszego wielkiego uderzenia w kierunku północno-wschodnim, nie udało nam się zdobyć tych rejonów. Likwidacja tych umocnionych punktów wymagała połączonej operacji morskiej, powietrznej i lądowej. Montgomery polecił generałowi Crerarowi, dowódcy kanadyjskiej l armii, przygotowanie i wykonanie tych planów5. Prace przygotowawcze zostały rozpoczęte 4 września, wkrótce po zdobyciu miasta przez nasze wojska. Jedyna droga lądowa do pozycji nieprzyjacielskich prowadziła przez wąski przesmyk łączący Beveland Południowy z lądem stałym. Operację opracowano w ten sposób, że natarcie w kierunku zachodnim wzdłuż przesmyku, zsynchronizowano z desantem morskim. Potrzebnych do natarcia sił nie mogliśmy zgromadzić przed końcem października. Gdybym nie próbował przeprowadzić operacji pod Arnhem, prawdopodobnie moglibyśmy rozpocząć natarcie na Walcheren o dwa lub trzy tygodnie wcześniej. Kanadyjska 2 dywizja otrzymała zadanie uderzenia wzdłuż przesmyku w kierunku zachodnim na Niemców znajdujących się na Bevelandzie Południowym. Żołnierze zmuszeni byli przełamywać silny opór niemiecki walcząc często po pas w wodzie i dopiero po trzech dniach udało im się osiągnąć zachodni kraniec przesmyku. Jednakże 27 października dywizja mocno usadowiła się na wyspie. W nocy z 25 na 26 października na południowym brzegu wyspy wysadzona została brytyjska 52 dywizja. Wtedy obie dywizje uderzyły dośrodkowo dążąc do połączenia się i 30 października cały Beveland Południowy był w naszych rękach. Załoga broniąca wyspy Walcheren składała się z oddziałów, które .wyrwały się z Bevelandu Południowego oraz z oddziałów niemieckiej 15 armii, stacjonowanej początkowo w rejonie Cdlais. 439 Walki jesienne na Przeprowadzony przez nas IHsJojaada desant na wyspę Walcheren natrafił na tak silny opór, jak w niewielu innych punktach wybrzeża podczas naszej ofensywy w Europie. Ogień wspierający można było prowadzić jedynie z małych okrętów, lecz te bez wahania podpływały blisko do brzegów wyspy i bez przerwy ściągały na siebie ogień ciężkiej artylerii lądowej, ułatwiając w ten sposób naszym oddziałom lądowanie. Marynarka ponosiła ciężkie straty, lecz odwaga i wytrzymałość załóg przyczyniły się zarówno do powodzenia lądowania, jak do zmniejszenia strat pośród atakujących żołnierzy. Cechą szczególną tej trudnej kampanii był nowy sposób użycia ciężkich bombowców do burzenia odcinków wałów, które chroniły części wyspy położone poniżej poziomu morza od zatopienia. Przez uszkodzone miejsca woda wdzierała się na ważne odcinki obrony, ułatwiając operację, która przez cały czas swego trwania nastręczała nam niezwykłych trudności6. 9 listopada opór niemiecki na wyspie został ostatecznie złamany. Do tego czasu wzięliśmy do niewoli około 10 000 żołnierzy nieprzyjacielskich, łącznie z dowódcą dywdzji. Straty nasze były znaczne. W trakcie wszystkich prowadzonych w tym rejonie operacji wyniosły one, głównie w jednostkach brytyjskich i kanadyjskich, 27 633 ludzi. Co za porównanie ze stratami wynoszącymi niecałe 25 000, jakie ponieśliśmy przy zdobywaniu Sycylii, gdzie zadaliśmy klęskę trzystupięćdziesięcio- tysięcznej załodze!7 Po zakończeniu operacji przystąpiliśmy do rozminowania ujścia Skaldy. Niemcy, jak zwykle, postawili wielką ilość min i oczyszczanie, mimo niezmordowanej pracy marynarki, trwało dwa tygodnie. Pierwsze okręty, które zaczęto wyładowywać w Antwerpii, przybyły 26 listopada. W połowie października Niemcy zaczęli ostrzeliwać miasto pociskami „V-l" i „V-2". „V-l" często nie trafiały w. cel, podobnie jak to było w Londynie, natomiast "V-2" poczyniły poważne szkody w okolicy. Zginęło wielu cywilów i żołnierzy, a łączność i zaopatrzenie często ulegały przerwom, co prawda na ogół tylko na krótki czas. Ludność Antwerpii znosiła te naloty z wielkim spokojem. Jeden 440 Krucjata w Europie z pocisków „V-2" trafił .w wypełniony teatr, zabijając setki cywilów i żołnierzy. Chcąc przeszkodzić nam w wykorzystaniu portu Antwerpii nieprzyjaciel posługiwał się również dużą ilością okrętów „E" (mała szybka lodź torpedowa) oraz małymi okrętami podwodnymi. Odpowiedzieliśmy na to energiczną akcją marynarki i lotnictwa. Mimo wszelkich trudności Antwerpia w niedługim czasie stała się ostoją naszego systemu zaopatrzenia na północy. Podczas gdy na północnym skrzydle trwały te imponujące i pomyślne operacje, reszta frontu bynajmniej nie zaznawała spokoju. Montgomery'emu udało się skoncentrować na froncie 21 Grupy Armii dość sił, by 15 listopada, natychmiast po upadku wyspy Walcheren, rozpocząć natarcie w kierunku wschodnim. Zbliżała się zima i postępy jego natrafiały na trudności terenowe, ale 4 grudnia zakończył oczyszczanie ostatniego niemieckiego worka, jaki pozostał na zachód od Mozy. Ponieważ front 21 Grupy Armii był bardzo rozciągnięty, nie mogliśmy chwilowo w rejonie tym rozpocząć żadnego wielkiego natarcia. Grupa armii Montgomery'ego dawno już wchłonęła wszystkie wojska Imperium Brytyjskiego, jakie można było sprowadzić ze Zjednoczonego Królestwa, łącznie z armią kanadyjską i dyiwdzją polską. O dalszych posiłkach nie byjo mowy, chyba że ściągnęlibyśmy kilka dodatkowych jednostek z teatru śródziemnomorskiego, cośmy też później zrobili. Sytuacja Amerykanów przedstawiała się zupełnie inaczej. Ze Stanów Zjednoczonych pospiesznie napływały dodatkowe dywizje, które po przybyciu na front umożliwiły przeprowadzenie ważnych zadań i rozszerzenie odcinka amerykańskiego, tam gdzie zachodziła konieczność skupienia sił na skrzydłach. 22 października Bradley wprowadził bezpośrednio na południe od rejonu brytyjskiego amerykańską 9 armię, dowodzoną przez generała Simpsona8. 16 listopada Bradley wznowi* w północnej części swego odcinka natarcie w kierunku Renu. Natarcie prowadziły 9 i l armia. Zostało ono poprzedzone ciężkim bombardowaniem pozycji nieprzyjacielskich i intensywnym ogniem artyleryjskim. W operacji brało udział 1204 amerykańskich i 1188 brytyjskich ciężkich bombowców. Był to i jesienne na granicach Niemiec 441 kolejny przykład, w jakich rozmiarach posługiwaliśmy się ciężkim lotnictwem bombowym dla skutecznego wsparcia bitwy lądowej 9. W natarciu uczestniczyło początkowo czternaście dywizji. W krótkim czasie liczba ta wzrosła do siedemnastu. Pomimo to posuwaliśmy się pomału, a walki były zaciekłe. Na prawym skrzydle l armia weszła do lasów Hardtu, który stał się sceną jednej z najbardziej zażartych bitew całej kampanii. Nieprzyjaciel korzystał z przewagi, jaką daje ukształtowanie terenu sprzyjające obronie, podczas gdy nacierający Amerykanie musieli ze względu na gęsty las polegać niemal wyłącznie na broni piechoty. Pogoda była okropna, a niemiecka załoga szczególnie uparta, lecz w końcu wzięła górę wytrzymałość Jankesów. Gdy kiedykolwiek potem starzy żołnierze 4, 9 i 28 dywizji amerykańskiej mówili o trudnych bojach, miernikiem była zawsze bitwa w lasach Hardtu, którą stawiali w skali porównawczej na pierwszym miejscu 10. Mimo licznych mniejszych bitew o równie krwawym charakterze, w których jednostki całymi dniami przykute były do jednego miejsca, wyłuskując broniące się załogi, na ogół posuwaliśmy się naprzód do chwili osiągnięcia brzegów rzeki Roer, gdzie 9 armia przybyła 3 grudnia. Na brzegu tej rzeki stanęliśmy w obliczu nowego problemu operacyjnego. W górnym jej biegu, koło miejscowości Schmidt, znajdowały się wielkie zapory wodne. Miały one dla Niemców szczególną wartość obronną, operując bowiem śluzami mogli oni zmieniać poziom wody w niżej położonej części rzeki. Uniemożliwiało to nam natychmiastowe uderzenie poprzez rzekę, ponieważ każdy oddział, któremu udałoby się ją sforsować, mógł zostać odizolowany przez wylew, a potem zlikwidowany przez odwody niemieckie 11. Próbowaliśmy początkowo zniszczyć tamy z powietrza. Bombardowanie było dokładne i uzyskaliśmy bezpośrednie trafienia, betonowe urządzenia jednak były tak masywne, że wyrządzone szkody okazały się znikome. Nie pozostawało nic innego, jak zdobywać tamy w natarciu lądowym. Ponieważ znajdowały się one w trudnym, górzystym terenie, mogliśmy się spodzie- 442 Krucjata w Europie wać, że natarcie będzie powolne i okupione dużymi stratami. Gdy atak 28 dyiwizji nie dał dostatecznych wyników, 13 grudnia natarcie rozpoczęła l armia. Tymczasem 8 listopada, na południe od Lasu Ardeńskiego, ruszyła do natarcia 3 armia. Ogólnym celem działania był rejon Saary. Początkowo postępy były świetne. Na północ od Metzu utworzono przyczółki za Mozelą, a wkrótce po 15 listopada wojska 3 armii przekroczyły granicę niemiecką. Metz został okrążony, odcięty i 22 listopada skapitulował12. Niektóre jednak forty w okolicy uparcie się trzymały i dopiero w połowie grudnia ostatni został zdobyty i oczyszczony. Na prawym skrzydle 3 armii znaleźliśmy się wkrótce przed najtrudniejszymi odcinkami linii Zygfryda, broniącymi doistępu do trójkąta pomiędzy Mozelą a Renem. W rejonie tym linia Zygfryda składała się z dwóch pasów obronnych. Przedni stanowił niezbyt głęboki ciągły system przeszkód i schronów bojowych. Za nim znajdował się drugi pas, niezwykle silny, składający się z szeregu wspierających się wzajemnie fortów polowych o głębokości ponad dwóch mil. Te pasy obrony opóźniły marsz 3 armii, a ponieważ zlikwidowanie ich wymagało znacznych ilości amunicji dla ciężkiej artylerii, przerwaliśmy ataki do chwili dostarczenia dodatkowego zaopatrzenia. Jeszcze dalej na południu liczne .walki toczyła 6 Grupa Armii Deversa. W ciągu września posunęła się ona na północ przez dolinę Rodami i wyrównała się z 3 armią; na wschód od niej leżał trudny rejon Wogezów. 14 listopada Devers zaatakował tę potężną przeszkodę, próbując przedrzeć się na równiny Alzacji. Gdyby udało się nam zdobyć ten rejon, Devers mógłby skoncentrować swe główne siły na lewym skrzydle i obrońcy Saary musieliby odpierać potężne ataki z dwóch kierunków. Natarcie na froncie Deversa prowadziła francuska l armia, która w ciągu tygodnia przebiła się przez przełęcz Belfort. Jej czołowe rzuty szybko dotarły do Renu. Zmieniło to sytuację Niemców w Wogezach i zmusiło ich do generalnego odwrotu na froncie. amerykańskiej 7 armii, którą dowodził generał Fatch. Armia ta, atakując równolegle do francuskiej l armii, 443 trudem posuwała się krętymi przełęczami górskimi. Na prawym skrzydle armii Patcha znajdował się VI korpus generała majora Edwarda H. Brooksa, na lewym zaś XV korpus oenerała majora Wadę H. Haislipa, którym uprzednio dowodził Patton. Gdy wskutek sukcesów francuskich rozpoczął się odwrót Niemców, oddziały te błyskawicznie posuwały się naprzód. 21 listopada amerykańska 44 dywizja zdobyła Saare-bourg,~a 22' W5JSKa nasze wdarły się w dolinę Renu. Tego samego dnia francuska 2 dyiwdzja pancerna wkroczyła do leżącego nad Renem Strasbjurga. Nieprzyjaciel, jaik to było w jego zwyczaju, natychmiast rozpoczął przeciwuderzenie. Nasze nacierające jednostki początkowo nieco się cofnęły, lecz 44 dywizja odrzuciła nieprzyjaciela i odzyskała utracone pozycje. Obecnie 79 dywizja dogoniła 44 i obie szybko posunęły się w kierunku Hagenau, dokąd wkroczyły .12 grudnia t3. Podczas gdy natarcie to było w toku, odwiedziłem Deversa, by wspólnie dokonać oceny położenia. Posuwanie się wzdłuż doliny Renu, na skrajnym lewym skrzydle Deversa, nie przedstawiało w danej chwili żadnych korzyści. Poleciłem mu wobec tego zawrócić lewy korpus armii Patcha na północ i doprowadzić go do linii pozwalającej na nawiązanie styczności z prawym skrzydłem armii Pattona na zachodnich stokach Wogezów. Korpus ten miał wesprzeć natarcie 3 armii na Saarę, które wikrótce miało być wznowione. Na pozostałej części frontu Deversa było oczywiście rzeczą pożądaną podejść jak najszybciej do Renu, po czym idąc na północ dotrzeć do brzegu rzeki na całej jej długości na północ od Saary. Przestrzegałem jednak Deversa, by nie zaczynał swego ruchu w kierunku północnym na wschód od Wogezów, dopóki nie zlikwiduje wszystkich jednostek nieprzyjaciela na swych tyłach. Czasami bywa .wskazane omijać załogi nieprzyjacielskie i po prostu je blokować do chwili, gdy izolacja i brak zaopatrzenia zmuszą je do kapitulacji. Tak postępować można jednak tylko wtedy, gdy wojska nieprzyjacielskie znajdują się w całkowitym okrążeniu. Ponadto metoda taka zawsze pociąga za sobą unieruchomienia części własnych wojsk i nie można jej stosować, 444 Krucjata w Europie gdy kocioł znajduje się iw rejonie potrzebnym do działań zaczepnych lub gdy zagraża własnym komunikacjom. Miałem już dość pozostawiania po drodze oddziałów do pilnowania załóg nieprzyjacielskich na tyłach, wobec tego tłumaczyłem Deversowi, że jeśli jakiekolwiek jednostki niemieckie pozostaną na zachód od rzeki w górnej części doliny Renu na południe od Strasburga, to z pewnością będziemy z nimi mieli kłopoty w przyszłości. Generał Devers spodziewał się, że francuska l armia, która dokonała tak wspaniałego przełomu przez „przerwę" belforeką i dotarła do Renu, da sobie łatwo radę z resztkami niemieckiej 19 armii, broniącymi się w rejonie Kolmaru. Przedstawiając mi położenie powiedział: „Niemiecka dziewiętnasta przestała istnieć jako siła operacyjna". Był wobec tego zdania, że potrafi wykonać swój rozkaz zlikwidowania Niemców w pobliżu Kolmaru bez pomocy VI korpusu generała Brooksa. Miał wszelkie powody, by przypuszczać, że ocena jego jest usprawiedliwiona, zwłaszcza wobec wielkich klęsk poniesionych przez armię niemiecką. Rozkazał VI korpusowi zawrócić na północ ku równinie na wschód od Wogezów, by uzyskać w ten sposób możność współdziałania w natarciu na Zagłębie Saary z XV korpusem, znajdującym się na zachód od tych gór. Devers zbyt optymistycznie oceniał możliwości francuskiej l armii, równocześnie zaś nie doceniał prawdopodobnie siły obronnej jednostek niemieckich, gdy postanowią one za wszelką cenę utrzymać jakąś umocnioną pozycję. Armia francuska, osłabiona w .wyniku ostatniej ofensywy, nie potrafiła zlikwidować oporu niemieckiego na swoim odcinku i w ten sposób powstał kocioł kolmarski, obsadzony przez załogę niemiecką, która usadowiła się w łatwym do obrony terenie w pobliżu Kolmaru. Istnienie tego kotła stało się później czynnikiem wybitnie dla nas niekorzystnym 14. Pod koniec jesieni walki na całym froncie, od Szwajcarii do ujścia Renu, przeistoczyły się w najgorszego rodzaju dłubaninę piechoty. Posuwaliśmy się powoli i z dużymi trudnościami. Zdobyty teren można było mierzyć raczej na jardy niż na mile. Operacje zależały głównie od artylerii i amunicji, Walki jesienne na granicach Niemiec 445 WYBRZUSZENIE W REJONIE KOLMARU n n ,m H Amerykanie Francuzi 20 30 a jeśli chodzi o piechotę — od wytrzymałości, energii i odwagi. W takich okolicznościach piechota, przede wszystkim zaś plutony strzeleckie, narażona była na poważne straty. Piechota, na którą we wszelkiego rodzaju działaniach wojennych przypada zazwyczaj główna ich część, obecnie ponosiła niemal wszystkie. Nie było to tylko wynikiem działań nieprzyjaciela. Również i inne przyczyny złożyły się na niezwykle wysoki odsetek strat. Wśród piechurów wystawionych na działanie klimatu było znacznie więcej wypadków odmrożeń, choroby nóg i dróg oddechowych aniżeli w innych rodzajach wojsk. Przerzedzone dywizje szybko traciły siły w walce. Wobec braku ludzi, potrzebnych do wykonywania codziennych zadań w natarciu i w manewrowaniu pod osłoną ognia artyleryjskiego, nasza siła uderzeniowa wyraźnie się zmniejszyła. Niezależnie od sprawy obniżonych stanów mieliśmy również trudności w znalezieniu dostatecznej ilości dywizji do wykony- 446 wania wszystkich pilnych zadań oraz do stworzenia skupienia sił niezbędnego dla osiągnięcia powodzenia w natarciu. W miarę jak zagadnienie uzupełnienia szeregów piechoty stawało się coraz ostrzejsze, chwytaliśmy się wszelkich sposobów, aby utrzymać siłę jednostek. Wysłaliśmy do Departamentu Wojny szczegółowe meldunki domagając się skoncentrowania na tym zagadnieniu wszystkich wysiłków kraju. Przeanalizowaliśmy naszą własną strukturę organizacyjną, aby w szeregach służby zaopatrzenia i na innych odcinkach znaleźć ludzi, których można by szybko przeszkolić do służby w jednostkach piechoty. Wszędzie, gdzie to było możliwe, zastępowaliśmy żołnierzy jednostek tyłowych ludźmi niezdolnymi do służby liniowej lub kobietami ze służby pomocniczej15. Wydatnej pomocy udzielił nam generał Spaatz. Do wojsk lądowych przeniesiono z jego jednostek dziesięć tysięcy żołnierzy. Generał Marshall, zdając sobie sprawę z sytuacji, wystąpił z propozycją, jak się zdawało, bardzo cenną. Chodziło mianowicie o to, aby piechotę z dywizji przeszkolonych w Stanach Zjednoczonych wysyłać do nas, nie czekając na dodatkowy transport morski potrzebny dla sprowadzenia jej artylerii, samochodów ciężarowych i innego ciężkiego sprzętu. Zarówno on, jak ja mieliśmy nadzieję, że w ten sposób uda nam się wprowadzić na linię frontu nowe pułki i dać im cenne wyszkolenie bojowe, równocześnie luzując dywizje piechoty znajdujące się już na froncie. Głównym celem tego posunięcia było umożliwienie odpoczynku i powrotu do sił zmęczonej i zdekompletowanej piechocie starych dywizji, podczas gdy na froncie zluzowałyby je nowe pułki o pełnym stanie bojowym ir'. Okazało się potem, że nadzieje nasze niezupełnie się spełniły. Podczas miesięcy zimowych zapotrzebowanie na wojska tak wzrosło, a wydłużone linie frontu były tak rzadko obsadzone, że z chwilą pojawienia się nowych pułków każdy dowódca armii zamiast zluzować zmęczone oddziały świeżymi musiał obsadzać nowymi jednostkami specjalny odcinek i wspierać je taką ilością artylerii z jednostek korpuśnych i armijnych, jaką udało mu się w tym celu wygospodarować. ri jesienne na granicach Niemiec 448 Krucjata w Europie Sytuacja była nieznośna i całkowicie mijała się z celem, dla którego nowe pułki zostały pospiesznie ściągnięte na teatr działań wojennych bez swego ciężkiego sprzętu. Niemniej jednak wobec potrzeb frontu nie mieliśmy innego wyjścia i chociaż w miarę możliwości powracaliśmy do początkowego planu luzowania oddziałów, nie zdołaliśmy przeprowadzić go •według naszych zamierzeń. W ogólnym wyniku jednak, szybkie przybycie tych jednostek miało poważne i pozytywne znaczenie. Pozwoliło nam mianowicie w okresach szczególnych kryzysów kampanii koncentrować stare jednostki, co w innym wypadku nie byłoby możliwe. Podczas obu wojen światowych zagadnienie uzupełnienia piechoty było przekleństwem amerykańskich dowódców na froncie. Tylko nieznaczny odsetek siły ludzkiej na teatrze operacyjnym działa w strefie, której tylną granicę wyznacza artyleria dywizji piechoty. Na tę nieznaczną część przypada jednak około 90 procent strat. Co prawda wielu rannych nadaje się w niedługim czasie do pawrotu na front, stwarza to jednak inny, niezwykle ważny problem — zwłaszcza jeśli idzie o utrzymanie ducha bojowego. Uzupełnienia, czy to świeżo przybywające z kraju, czy też niedawno zwolnione ze szpitali, powracają na front zazwyczaj poprzez pułki zapasowe, iwi których przemieszani są starzy żołnierze różnych dywizji oraz ludzie, którzy nie brali jeszcze udziału w bojach. Gdy zachodzi gwałtowna potrze/ba uzupełnień, konieczność skutecznego ich rozmieszczenia wymaga, aby wszystkich ludzi znajdujących się w pułkach zapasowych wysłać tam, gdzie są najbardziej potrzebni. Indywidualne kierowanie żołnierzy zgodnie z ich życzeniem nie jest wówczas możliwe. Jednakże starzy żołnierze zawsze domagają się powrotu do •swych jednostek, niemożność zaś spełnienia ich życzeń wywołuje kryzys w nastrojach. Staraliśmy się w granicach możliwości odsyłać tych żołnierzy do ich własnych jednostek, ale w chwilach nagłej potrzeby musiano zasadę tę łamać. Pod koniec 1944 roku nie mogliśmy brać pod uwagę tego rodzaju Walki jesienne na granicach Niemiec 449 względów, ponieważ wszystkie wysiłki skierowane były na Wysylanie żołnierzy do najbardziej zagrożonych rejonów. Utrzymanie ducha -bojowego było dia nas sprawą pienvviszo-rzędnej wagi. Opracowaliśmy pian urlopów, dzięt&i czemu przynajmniej niektórzy żołnierze mieli możność wyjazdu do Paryża lub Londynu. Zorganizowaliśmy również za linią frontu ośrodki dywizyjne, do których kompania lub batalion ze strefy frontowej mogła od czasiu do czasu wycofać się z walk i gdzie żołnierze korzystali z kąpieli, ze snu iw< ciepłym łóżku i z jednego lub dwóch dni odpoczynku. W jednym z największych hoteli Paryża otworzyliśmy kluib sojuszniczy. Przeznaczony wyłącznie dla podoficerów i szeregowców był jedną z najbardziej udanych imprez, przygotowanych dla tych, którzy mieli okazję odwiedzić miasto. W organizowaniu odpoczynku i rozrywek pomagał nam ze strony cywilnej Czerwony Krzyż i specjalnie w tym celu powołana organizacja (USO — United Services Organizations)17. Podczas pierwszej wojny światowej pomocy w organizowaniu odpoczynku i rozrywek dla żołnierzy udzielało szereg organizacji cywilnych. Pracowały one bardzo wydajnie, lecz trudności administracyjne, jakich nastręczało utrzymywanie kontaktu z tak dużą ilością rozmaitych grup, skłoniły Departament Wojny do wystąpienia na początku drugiej wojny światowej ze stanowczym żądaniem, aby pracą tą zajęły się dwie podstawowe instytucje. W dziedzinie odpoczynku był nią Czerwony Krzyż, sprawa zaś rozrywek przypadła USO. Usługi oddane żołnierzom frontowym przez tych pełnych poświęcenia ludzi zasługują na wyrazy największego uznania. LCzerwony Krzyż j zarządzał klubami, kawiarniami i ruchomymi bufetami, wizytował szpitale, pisał listy, udzielał przyjacielskich porad. Najważniejszą jednak zasługą tej instytucji było umożliwienie żołnierzom oddalonym o tysiące mil od Ameryki spędzenia od czasu do czasu godzinki w atmosferze przypominającej dom rodzinny 18. W podobny sposób USO dawała żołnierzom bardzo przez nich cenioną godzinkę lub dwie rozrywek. Widziałem aktorów i śpiewaków występujących na wysuniętych i narażonych na 29 — Krucjata w Europie 450 Krucjata w Europie ogień pozycjach, niekiedy nawet podczas bombardowania. Na terenach wypoczynkowych, w obozach, w bazach i we wszelkiego rodzaju szpitalach dawali oni żołnierzom chwale zapomnienia, które na wojnie zawsze są błogosławieństwem. Późną jesienią, w miarę zbliżania się do granic Niemiec, zastanawialiśmy się nad celowością niszczenia przez nasze lotnictwo mostów na Renie, od których zależało istnienie sił niemieckich na zachód od rzeki. Nie ulegało wątpliwości, że gdyby wszystkie mosty zostały zniszczone, to nasze potężne lotnictwo mogłoby do tego stopnia ograniczyć wykorzystanie mostów pontonowych, że nieprzyjaciel musiałby w niedługim czasie się wycofać. Nie liczyliśmy bynajmniej na uratowanie tych mostów dla własnego użytku w późniejszym czasie. Zakładaliśmy, że nieprzyjaciel podejmując decyzję odwrotu z pewnością je zburzy i chyba tylko przypadkowo któryś z nich może ujść zagładzie. Przyczyny, dla których nie postawiliśmy lotnictwu takiego zadania, opierały się na dwóch przesłankach: kolejności potrzeb i skuteczności. Zniszczenie kilku mostów nie dałoby wiele pożytku. Z ówczesnych meldunków wynikało, że na Renie znajduje się ogółem dwadzieścia sześć wielkich mostów. Jeśli nasza akcja miała chociaż częściowo być skuteczna, należałoby ich zniszczyć około dwudziestu. Nawet przy najlepszych warunkach atmosferycznych zadanie to wymagało długotrwałych i ciężkich bombardowań lotniczych. W Europie jednak o tej porze roku rzadko zdarza się dzień dostatecznie pogodny, aby przeprowadzić dokładne bombardowanie z dużej wysokości, a nieprzyjacielska obrona przeciwlotnicza była jeszcze tak silna i tak skuteczna, że bombardowanie z niedużej wysokości było zbyt kosztowne. Wobec tego pozostawało nam jedynie ślepe bombardowanie przez chmury. Sztab lotnictwa obliczył, że zniszczenie większości mostowi wymagałoby znacznie dłuższego czasu i dużo większej ilości bomb, aniżeli mogliśmy dostarczyć bez szkody dla innych ważnych zadań 19. Do najpoważniejszych z nich należało uszczuplenie niemieckich zapasów paliwa płynnego. Nieprzyjaciel zaczynał właśnie odczuwać poważne trudności na tym ważnym odcinku zaopa- 1 armia kanadyjska '"ł >O r-.A HOLANDIA r' •-- <.~-j / V J Akwizgran * 1 armia merykańska Malmćdyo SłavelołO • Luksemburg ' KONTROFENSYWA NIEMIECKA W ARDENACH Koncentracja do natarcia Pas obrony ._______, Linia Zygfryda 0 10 20 30 40 50 mil 1 . . * l Ł 452 Krucjata w Europie trzenia. Ciężkie bombowce miały rozkaz atakowania wszelkich źródeł benzyny, rafinerii i sieci zaopatrzenia w ceki zmniejszenia ich wydajności. Taktyka ta poważnie wpływała nie tylko na ogólny potencjał wojenny Niemiec, lecz bezpośrednio na położenie na froncie. Każdy dowódca niemiecki musiał uwzględniać w swych planach możliwości otrzymania paliwa, toteż mnożące się w wyniku naszych bombardowań kłopoty nieprzyjaciela stanowiły dodatkowy atut w naszym ręku20. Ta kampania lotnicza przeciw zapasom benzyny podkreślała wielką przewagę, jaką mieliśmy nad nieprzyjacielem podczas wszystkich operacji w basenie śródziemnomorskim i w Europie, a mianowicie względną swobodę ruchu. Cechą charakterystyczną armii amerykańskiej zawsze ibyła ruchliwość osiągana przez stosowanie odpowiedniej organizacji i wyposażenie wojsk. Przed pojawieniem się samochodu armia nasza miała stosunkowo silniejszą kawalerię aniżeli inne współczesne jej armie. Z pojawieniem się silnika armia amerykańska z zapałem wykorzystała ten środek w celu zwiększenia swej zdolności ruchu. Metody masowej produkcji, stosowane przez przemysł amerykański, uwielokrotniały naszą przewagę w tej dziedzinie. Nie ulegało wątpliwości, że żaden inny kraj na świecie nie potrafiłby zaopatrzyć, remontować i utrzymać tak olbrzymiego parku transportu motorowego, jakim posługiwały się w drugiej wojnie światowej amerykańskie siły zbrojne 21. Pod koniec listopada i na początku grudnia ciężka sytuacja naszych wojsk, zwłaszcza na odcinku Bradleya, była przedmiotem stałych kłopotów. W celu kontynuowania dwóch natarć, którym podówczas przypisywaliśmy wagę, musieliśmy skoncentrować nasze siły w pobliżu zapór wodnych na rzece Roer na północy i na granicy Saary na południu. Osłabiało to siły obrony w rejonie Ardenów. Przez pewien czas mieliśmy na froncie długości około siedemdziesięciu pięciu mil pomiędzy Trę wirem a Monschau tylko torzy dywizje i nigdy nie udało nam się obsadzić tego rejonu silniej aniżeli czterema 22. Sztab mój starał się możliwie najdokładniej zająć się tą sytuacją, ja zaś osobiście omawiałem ją kilkakrotnie zł Bradleyem. Doszliśmy do wniosku, że sytuacja w Ardenach jest bardzo Walki jesienne na granicach Niemiec 453 krytyczna, uważaliśmy jednak, że byłoby błędem przerwanie ataków na całym froncie jedynie po to, aby ubezpieczyć się do chwali, gdy przybywające ze Stanów Zjednoczonych posiłki pozwolą nam na osiągnięcie szczytowego punktu siły. Omawiając to zagadnienie Bradley podkreślał szczególnie te czynniki na swym froncie, które, jego zdaniem, sprzyjały kontynuowaniu działań zaczepnych. Zgadzałem się w pełni z jego punktem widzenia. Po pierwsze, wskazywał na to, że. jeśli chodziło o straty, to znajdowaliśmy się w bez porównania lepszej sytuacji niż Niemcy. Straty dzienne nieprzyjaciela były przeciętnie dwukrotnie wyższe od naszych. Po drugie, uważał, że jedynym miejscem, w którym nieprzyjaciel mógł rozpocząć poważne przeciwuderzenia, był rejon Ardenów. Dwa punkty, w których skoncentrowaliśmy wojska 12 Grupy Armii do działań zaczepnych, leżały bezpośrednio na obu skrzydłach tego rejonu. Jeden, którym dowodził Hodges, znajdował się tuż na północy, drugi — Pattona — na południu. Bradley był wobec tego zdania, że na skrzydłach mieliśmy jak najlepsze warunki koncentracji przeciwko wszelkim podejmowanym przez Niemców atakom w rejonie Ardenów. Uważał również, że w razie gdyby nieprzyjaciel zechciał nas zaskoczyć vv tym rejonie i dotrzeć do linii Mozy, miałby duże trudności z zaopatrzeniem. Kłopoty te zaczęłyby się już wkrótce, zwłaszcza w okresach wzmożonych działań naszych sił powietrznych, chyba że udałoby mu się zdobyć nasze wielkie składy. Bradley nakreślił na mapie linię, którą czołowe rzuty niemieckie prawdopodobnie zdołają osiągnąć. Ocena jego okazała się później niezwykle trafna, a pomyłki nie przekraczały w żadnym miejscu pięciu mil. Na terenach, które, jego zdaniem mogły zostać zajęte przez nieprzyjaciela, umieściliśmy bardzo niewiele magazynów zaopatrzeniowych. Duże składy mieliśmy w Liege i w Yerdun, ale Bradley był przekonany, że nieprzyjaciel nie może dotrzeć do tych miejscowości. Był on również pewny, że zdołamy uniemożliwić nieprzy-i przekroczenie Mozy i dotarcie do naszych wielkich znajdujących się na zachód od rzeki, i że wskutek 454 Krucjata w Europie tego każdy taki atak na nie musiałby być skazany na niepowodzenie. Ogólne wnioski nasze sprowadzały się do tego, że w czasie gdy Niemcy doskonalą swą obronę i szkolą swe wojska, nie możemy pozwolić sobie na (bezczynność tylko dlatego, iż, naszym zdaniem, nieprzyjaciel przed ostateczną klęską spróbuje przeprowadzić przeciwnatarcie na dużą skalę. Końcowa uwaga Bradleya była następująca: „Próbowaliśmy wziąć tych Niemców do niewoli, zanim uda im się wydostać na linię Zygfryda. Jeśli wyjdą spoza tej linii, aby znowu bić się z nami na otwartym polu, tym lepiej dla nas". Zarówno Bradley, jak ja byliśmy przekonani, że nic nie kosztowałoby nas drożej, jak dopuszczenie do stagnacji na froncie i przejście na zimowe pozycje obronne w oczekiwaniu dodatkowych uzupełnień z kraju. Odpowiedzialność za utrzymanie na froncie ardeńskim tylko czterech dywizji i zaryzykowanie poważnej penetracji niemieckiej w tym rejonie spoczywa na mnie. Od l listopada w każdej chwali mogłem przejść do obrony na całym froncie i całkowicie zabezpieczyć nasze pozycje przed atakami, w czasie gdy czekaliśmy na posiłki. Powziąłem jednak decyzję kontynuowania natarcia do granic naszych możliwości i ta właśnie decyzja pozwoliła Niemcom odnieść niezwykłe sukcesy w pierwszym tygodniu ich grudniowego przeciwnatarcia. Na początku grudnia generał Patton z 3 armią przygotowywał się do wznowienia natarcia na Saarę. Miało się ono rozpocząć 19 grudnia. Patton bardzo liczył na decydujący wynik, ponieważ jednak Bradley i ja stanowczo chcieliśmy uniknąć długiego, krwawego i trudnego natarcia, postanowiliśmy, że jeśli działanie 3 armii nie przyniesie w ciągu tygodnia olbrzymich sukcesów, trzeba je będzie przerwać. Wiedzieliśmy oczywiście, że w razie powodzenia nieprzyjaciel będzie musiał ściągnąć wojska z innych odcinków, a tym samym sukces Pattona zwiększy nasze bezpieczeństwo .w. innych miejscach. Z drugiej strony, jeśli poważna ilość dywizji, uwikłanych w ciężkie walki, będzie się posuwała naprzód powolnie, to nie tylko niewiele osiągniemy, ade nie będziemy również w stanie szybko zareagować na jakimkolwiek innym odcinku frontu2S. Tymczasem uderzenie l armii na zapory wodne na rzece Roer rozpoczęło się zgodnie z planem 13 grudnia; udział w tym działaniu brało jednak stosunkowo niewiele dywizji. Na początku miesiąca trwająca przez cały czas zła pogoda jeszczte się pogorszyła. Mgła i chmury uniemożliwiały przeprowadzenie zwiadu lotniczego, w górach zaś spadł śnieg i robiło się coraz zimniej24. Niemiecka 6 armia pancerna, która pojawiła się przed nami, była najsilniejszym i najlepszym odwodem szybkim, jakim rozporządzał jeszcze nieprzyjaciel. Po przybyciu na nasz front została początkoiwio rozmieszczona naprzeciw lewego skrzydła 12 Grupy Armii, najwidoczniej, aby przeciwdziałać wszelkim próbom sforsowania rzeki Roer. Gdy na początku grudnia musieliśmy przerwać ataki amerykańskie na tym froncie, utraciliśmy wszelki ślad 6 armii pancernej i w żaden sposób nie mogliśmy odnaleźć miejsca jej pobytu. W tym samym czasie niektóre meldunki wywiadu wykazywały coraz większy niepokój w ziwdązku z naszą słabością w Ardenach, gdzie, jak nam było wiadomo, nieprzyjaciel powiększał ilość swoich dywizji piechoty. Ten odcinek frontu służył mu dawniej, podobnie jak nam, jako rejon odpoczynkowy dla zmęczonych dywizji25. Jednakże tego rodzaju meldunki zawsze nadchodzą z jakiegoś odcinka frontu. Dowódca, który bierze pod uwagę tylko pesymistyczne przewidywania (wywiadu, nigdy nie wygra bitwy. Będzie stale siedział na miejscu, pełen strachu oczekując zapowiedzianej katastrofy. Dowiedziałem się później, że w danym wypadku człowiek, który przewidział natarcie niemieckie, oceniał w czasie jego kryzysu, iż nieprzyjaciel dysponuje odwodem w sile sześciu lub siedmiu świeżych, nie używanych dotąd dywizji, które w każdej chwili mógł rzucić do walki. W każdym razie walki jesienne toczyły się według schematu, który osobiście nakreśliłem. W dalszym ciągu prowadziliśmy 456 Krucjata w Europie działania zaczepne, osłabiając nasze pozycje tam, gdzie było to potrzebne, aby w ten sposób uzyskać siły do tych natarć. Plan ten umożliwił Niemcom zaatakowanie słabego odcinka naszego frontu. Jeśli szansa dana nieprzyjacielowi zostanie uznana przez historyków za godną potępienia — odpowiedzialność powinna spaść tylko na mnie. ROZDZIAŁ OSIEMNASTY OSTATNIA STAWKA HITLERA 16 grudnia 1944 roku generał Bradley przybył do mojego sztabu, by omówić sposoby usunięcia ostrych niedoborów w stanach jednostek piechoty. W chwili gdy wchodził do mego gabinetu, zjawił się oficer sztabu meldując, że w rejonie Ardenów, w pasie VIII korpusu generała Middletona i na prawym skrzydle V korpusu generała Gerowa nieprzyjaciel dokonał w paru punktach płytkiego przełamania. Oficer zaznaczył punkty te na mojej mapie, po czym Bradley i ja zaczęliśmy się zastanawiać nad znaczeniem tych działań nieprzyjaciela *. Od razu nabrałem przeświadczenia, że nie jest to atak lokalny. Próba przeprowadzenia działań zaczepnych na niewielką skalę w Ardenach byłaby z punktu widzenia nieprzyjaciela pozbawioną logiki, chyba że miałaby na celu odwrócenie naszej uwagi od większych działań podejmowanych równocześnie w innym miejscu. Tego rodzaju możliwość .wykluczaliśmy. Na innych odcinkach frontu bądź byliśmy tak mocni, że Niemcy nie mogli liczyć na sukces, bądź też nie było tam celów operacyjnych, o które warto było się pokusić. Wiedzieliśmy ponadto, że od szeregu dni siła wojsk niemieckich w rejonie Ardenów stopniowo wzrastała. Był to ten sam rejon, w którym Niemcy przeprowadzili w 1940 roku s»we wielkie natarcie, kiedy to wyrzucili wojska brytyjskie z kontynentu, a Francji uniemożliwili dalszy udział w wojnie. Prowadził je wówczas ten sam dowódca, którego mieliśmy obecnie przed s°bą, a mianowicie von Runstedt. Być może, spodziewał się, ^ż uda mu się ponownie osiągnąć sukces podobnie jak przed Krucjata w Europie czterema laty. Zawsze byliśmy zdania, że zanim Niemcy pogodzą się ze swą ostateczną klęską, spróbują przeprowadzić jakąś desperacką kontrofensywę. Bradley i ja uważaliśmy za prawdopodobne, że rozpoczęli ją właśnie teraz. Na północ od zagrożonego rejonu l armia generała Hodgesa dotychczas nacierała na zapory wodne na rzece Roer tylko czterami dywizjami. Na południe od frontu ardeńskiego generał Patton wciąż jeszcze koncentrował siły i przygotowywał się do ponownego uderzenia na Zagłębie Saary, które miało się rozpocząć 19 grudnia. Obaj z Bradleyem byliśmy do tego stopnia przeświadczeni, że jest to początek większego natarcia na środek 12 Grupy Armii, iż zgodziliśmy się na przesunięcie części sił z obu skrzydeł iwi kierunku odcinka ardeńskiego. Było to jedynie wstępne pociągnięcie — raczej środek ostrożności — w celu wsparcia siedemdziesięciopięciomilowego pasa obrony VIII korpusu na wypadek, gdyby nasza ocena zamiarów nieprzyjacielskich okazała się słuszna. Wezwaliśmy do sali konferencyjnej szereg oficerów z SHAEF, między innymi marszałka lotnictwa Teddera oraz generałów Smitha, Harolda R. Bulla i Stronga. Z map operacyjnych wynikało, że na każdym skrzydle w Ardenach stały za frontem główne siły jednej amerykańskiej dywizji pancernej, które można było szybko przerzucić. Na północy znajdowała się 7 dywizja pancerna dowodzona przez generała majora Roberta W. Hasbroucka, na południu zaś, w armii Pat-tona — 10 dywizja pancerna pod dowództwem generała majora Williama H. Morrisa, Jr. Ustaliliśmy, że obie dywizje powinny natychmiast ruszyć w kierunku zagrożonego rejonu z tym, że dokładne cele wskaże im później Bradley. Oznaczało to opóźnienie przygotowań do natarcia na Zagłębie Saary i wiedzieliśmy, że generał Patton będzie przeciwko temu protestował. Upodobał on sobie to nowe natarcie i uważał, że przyniesie ono duże korzyści. Bradleyoiwd i mnie wydawało się jednak, iż obecnie wytwarzała się sytuacja, która usprawiedliwiała koncentrację naszych wojsk na skrzydłach słabego frontu w Ardenach. Zawsze uważaliśmy, iż KONTROFENSYWA NIEMIECKA W ARDENACH 1Ć grudnia 1944 r. Linia (rontu 1 armii Hodgesa 10 20 30 40 mil to ryzykowne posunięcie było słuszne, pon ewaz : w raz* potrzeby mogliśmy szybko reagować. I obecnie chwalą ta -L zŁ - nadeszła. Niezależnie od tych wstępnych Bradley zaalarmował wszystkich dowódców ^armii w swoiei grupie aby byli gotowi do .wprowadzenia dodatko j się, jego .daniem, rozpocząć raz z oficerami sztabu przestudiowaliśmy dokładnie listę posiadanych przez nas w danej chwili odwodów. Wśród ych którymi można było najszybciej dysponować , dowal « XVÓl korpus desantowo-powietrzny generała jacy niedaleko Reims w składzie 82 i 101 dywizji powietrznej - wojsk wypróbowanych w boju i najlepszą sławą. Niedawno toczyły one <^^ i nie zdołały jeszcze ,w, pełni odzyskać sił Słabą dywizji stanowiła mała ilość etatowej ciężkiej brom pi 460 Krucjata w Europie Bradley jednak sądził, że potrafi broń tę ściągnąć z nie zagrożonych odcinków długiej linii swego frontu 3. Amerykańska 11 dywizja pancerna przybyła dopiero niedawno, w Zjednoczonym Królestwie zaś znajdowała się 17 dywizja desantowo^poiwietrzna gotowa do przybycia na kontynent. Również 87 dywizję piechoty można było w niedługim czasie sprowadzić na nasz teren. Na odcinku brytyjskim, dalej na północy, Montigomery przygotował nowe natarcie. Miał on obecnie w swoim odwodzie cały XXX korpus4. Byliśmy pewni, że przy takich środkach potrafimy skutecznie stawać czoło wszelkim niemieckim atakom. Nie mieliśmy jednak żadnych złudzeń co do siły ugrupowania VIII korpusu oraz co do tego, że 'każde silne uderzenie mogło dokonać w nim głębokiego wyłomu. Postanowiliśmy wobec tego, że w wypadku nieprzyjacielskiego natarcia na wielką skalę będziemy unikali częściowego wprowadzania odwodóiwi. W takiej bowiem sytuacji zawsze istnieje pokusa możliwie jak najszybszego wprowadzenia do boju poszczególnych oddziałów. Była to szczególna słabość Rommla. Przy wielkim natarciu prowadzi to jednak tylko do tego, że każdą wprowadzoną jednostkę zmiata siła uderzenia. Wiedzieliśmy, że jeśli nawet potrafimy w ten sposób powstrzymać postępy nieprzyjaciela, to jednak nie pozostanie nam nic do decydującego przeciwna tarcia. Z drugiej strony zachodziła potrzeba szybkiego i dostatecznie silnego wsparcia VIII korpusu, aby mógł on wycofać się w porządku i ocalić większość swych sił 5. Raz jeszcze przedyskutowaliśmy, jak daleko możemy w razie konieczności puścić nieprzyjaciela w tym rejonie bez spowodowania niepowetowanych szkód. Linia ta osłaniała na południu miasta Luksemburg i Sedan, przebiegała na zachodzie wedłuż rzeki Mozy i na północy osłaniała Liege. Dalej nie mogliśmy się cofać i oczywiście w miarę możliwości chcieliśmy zatrzymać nieprzyjaciela wcześniej 6. Stan pogody był czynnikiem, który sprawiał nam wiele kłopotu, a nawet wywoływał obawy. W ciągu kilku dni nasze potężne lotnictwo nie mogło startować ze względu na chmury Ostatnia stawka Hitlera______________________________________461 i nieprzeniknioną mgłę. Stanowiło ono nasz najpoważniejszy atut do czasu jednak zmiany pogody — praktycznie było bezużyteczne, Jak długo warunki atmosferyczne zmuszały nasze samoloty do pozostawania na ziemi, były one dla nieprzyjaciela sprzymierzeńcem o wartości wielu dywizji. Po konferencji Bradley powrócił do swego sztaibu w mieście Luksemburg, porozumiewając się ze mną telefonicznie w ciąga kilku krytycznych dni niemal co godzinę. Pierwszym zadaniem Bradleya było sprowadzenie odwodów dla udzielenia pomocy wycofującemu się VIII korpusowi. Równocześnie zarówno sztab Bradleya, jak mój miały zacząć gromadzenie i kompletowanie sił do takiego działania, jakie okazałoby się wskazane po otrzymaniu bardziej szczegółowych .wiadomości, Na froncie VIII korpusu Midddeton dysponował, od północnego do południowego krańca frontu, następującymi dywizjami: 106 — pod dowództwem generała majora Alana W. Jo-nesa, 28 — pod dowództwem generała majora Noonana D. Gota 14 — pod dowództwem generała majora Raymonda O. Bartona. W skład korpusu Middletona wchodziła również 9 dywizja pancerna generała majora Johna W. Leonarda7. Rankiem 17 grudnia stało się jasne, że Niemcy rozpoczęli działanie na wielką Skalę. Pas obrony został przełamany w dwóch miejscach, na odcinku 106 i 28 dywizji. Meldunki były sprzeczne i brakło dokładnych informacji, nie ulegało jednak wątpliwości, że nieprzyjaciel wprowadził poważne siły czołgów i posuwa się szybko w kierunku zachodnim. Oczywiście wszystkie szczeble wywiadu prowadziły niezmordowaną pracę i już wkrótce mieliśmy bardzo dokładny obraz ogólnej siły natarcia niemieckiego. Von Rundstedt skoncentrował trzy armie, a mianowicie 5 i 6 armię pancerną oraz 7 armię. W skład ich wchodziło dziesięć dywizji pancernych i grenadierów pancernych, a ogółem siły ich, łącznie ze związkami wspierającymi, wynosiły dwadzieścia cztery dywizje. Niektóre informacje otrzymaliśmy dopiero w toku bitwy, ale do godzin wieczornych 17 grudnia wywiad zdołał zidentyfikować siedemnaście dywizji i stwier- 462 Krucjata w Europie dzić, że w operacji bierze udział co najmniej dwadzieścia dywizji8. Nieprzyjaciel zaskoczył nas niewątpliwie pod dwoma istotnymi względami9. Po pierwsze, jeśli idzie o datę natarcia. Wobec straszliwych klęsk, jakie zadaliśmy mu późnym latem i jesienią, oraz niezwykłych kroków, do jakich musiał się uciec w celu zgromadzenia nowych sił, nie sądziliśmy, by zdołał tak szybko przygotować się do wielkiego natarcia. Po drugie, zaskoczyła nas siła ofensywy. Co prawda straciliśmy ślad 6 armii pancernej, jednostki świeżej i silnej, niedawno przybyłej na nasz front z Niemiec i stanowiącej ruchomy odwód strategiczny, zdołaliśmy już jednak porządnie przetrzebić 7 armię i 5 armię pancerną. W uzyskaniu momentu zaskoczenia nieprzyjacielowi sprzyjała również pogoda. Od szeregu dni nie mogliśmy prowadzić rozpoznania lotniczego, bez tego zaś nie byliśmy w stanie ustalić rozmieszczenia i ruchów odwodów na tyłach nieprzyjacielskich. Silne urządzenia obronne na linii Zygfryda sprzyjały Wzmocnieniu siły natarcia. Przeszkody, schrony bojowe i działa forteczne do tego stopnia zwielokrotniały siłę obronną załogi, że mogła ona sobie pozwolić na osłabienie dłuższych odcinków frontu w celu zgromadzenia sił do przeciwnatarcia. Chociaż bitwa pod Kasrin w porównaniu z bitwą w Arde-nach była — pod względem zaangażowanych w niej po obu stronach sił — zaledwie zwykłą utarczką, to jednak iw obu istniały pewne punkty styczne. Tak w jednym, jak w drugim wypadku natarcie było aktem rozpaczy; i tu, i tam nieprzyjaciel wykorzystał niesłychaną siłę pozycji obronnych dila skoncentrowania wojsk do ciosu w komunikacje aliantów i miał nadzieję, że zmusi ich naczelne dowództwo do zrezygnoiwiania z generalnego planu bezwzględnych działań zaczepnych. Termin i siła natarcia zaskoczyły nas co prawda, nie pomyliliśmy się natomiast ani co do miejsca uderzenia, ani co do tego, że w końcu musiało ono nastąpić. Ponadto jeśli chodziło o ogólny charakter naszej reakcji, to generał Bradley i ja od dawna już uzgodniliśmy nasze plany10. 463 Ostatnia stawkaJJitlera_ Dla pomyślnego zrealizowania naszego ogólnego planu bezwzględnie konieczne było utrzymanie pozycji skrzydłowych naszej obrony, graniczących z pasem przełamania. Na północy zagrożony rejon znajdował się w pobliżu Monschau, gdzie w chwili rozpoczęcia niemieckiego natarcia amerykański 5 korpus Gerowa nacierał w kierunku zapór wodnych na rzece Roer. Natarcie runęło początkowo na wchodzącą w skład tego korpusu doświadczoną w bojach 2 dywizję pod dowództwem generała Robertsona i na 99 dywizję dowodzoną przez generała majora Waltera E. Lauera, która dopiero przybyła na front. 99 dywizja wkrótce musiała się w popłochu iwycofać, 2 dywizja zaś umiejętnie i stanowczo stawiła czoło i w ciągu następnych trzech dni stoczyła jedną z najświetniejszych walk dywizyjnych, jakie miały miejsce podczas wojny iw Europie. Natarcie zaskoczyło dywizję, gdy posuwała się w kieminku zapór wodnych na rzece Roer. Dowódca l armii, generał Hodges, nie zdawał sobie początkowo sprawy z rozmiarów niebezpieczeństwa i kazał swyrn oddziałom kontynuować atak. Ale generał Robertson, który zna j dawał się na miejscu, zorientował się szybko w położeniu i podjął stanowczą akcję. Przede wszystkim Roibertson musiał wybrać pozycję, na której dywizja jego mogła prowadzić skuteczną obronę. Następnie oddziały — cały czas pod naciskiem nieprzyjaciela — musiały linię tę zająć i przygotować się do odparcia ciężkich ataków na swoje pozycje. Wszystko to zostało wykonane, a tymczasem dywizja wzmocniła się przyjmując do swych szeregótwi część wycofującej się 99 dywizja n. Niemcy nacierali ostro, Amerykanie jednak nie ustępowali. Pomimo to jest rzeczą wątpliwą, czy 2 dywizja wytrwałaby Przez trzydzieści sześć godzin, aż do przylbycia pomocy, gdyby nie odważna akcja 7 dywizji pancernej pod St. Vith. Gdy 17 grudnia 7 dywizja pancerna nadciągnęła z północ-nego skrzydła, sytuacja była wciąż jeszcze zupełnie niejasna. Dywizja przebijała się naprzód w celu wsparcia lewego skrzy-1 VIII korpusu i w końcu została na wpół izolowana w S t. tth, około piętnastu mil na południe od Monschau. Miejscowość St. Vith stanowiła ważny węzeł drogowy tego rejonu, 464 Krucjata w Europie niezbędny dla niemieckich czołowych rzutów, próbujących przebić się na zachód. 7 dywizja pancerna wraz z resztkami 106 i 28 dywizji, które do niej dołączyły, trzymała się uporczywie, mimo powtarzających się ataków. Bitwa pod St,_Yith nie tylko rozszczepiła natarcie niemieckie na północy, lecz uniemożliwiła szybkie okrążenie pozycji w Monschau. Niemcy uporczywie dążyli do dalszej izolacji 7 dywizji pancernej. Skoncentrowany atak kilku dywizji zepchnął ją 20 grudnia na zachód, w rejon znajdujący się na północ od St. Vith. Dywizja otrzymała wobec tego rozkaz wycofania się następnego dnia i włączenia się do pozycji obronnej aliantów, która powstawała obecnie na północnym skrzydle niemieckiego wybrzuszenia. Świetna postawa dywizji spowodowała nie tylko poważne zakłócenia planowego ruchu niemieckich wysuniętych oddziałów czołowych: jej odważna akcja (niezwykle pomogła 2 dywizji na bardzo ważnym odcinku Monschau do chwili, gdy z pomocą pospieszyły l dywizja pod dowództwem generała brygady Clifta Andrusa i 9 dywizja pod dowództwem generała majora Louisa A. Craiga. Gdy te trzy wypróbowane i doświadczone jednostki obsadziły pozycje, bezpieczeństwo naszego północnego skrzydła zostało w istocie zapewnione 12. Już 17 grudnia 82 i 101 dywizja desantowo-powietrzna zostały oddane z odwodu naczelnego dowództwa pod rozkazy generała Bradleya. Natychmiast zaczęto przygotowywać się do wykorzystania 11 dywizji pancernej, która właśnie przybyła, i do przetransportowania do Francji 17 dywizji desan-towo-powietrznej 13. Generał Lee, dysponujący dużą ilością oddziałów tyłowych, otrzymał polecenie, aby ze wszystkimi posiadanymi wojskami inżynieryjnymi i innymi przygotował obronę przepraw przez Może i w razie potrzeby wysadził w powaetrze mo.sty. Ze względu na to, że była to głównie aikcja zapobiegawcza i obronna, nie chciałem do tego rodzaju pracy użyć dywizji liniowych. Służba zaopatrzenia natychmiast przystąpiła do pracy i w strefie amerykańskiej rozpoczęto budowę silnej Ostatnia 465 Róchełort St.HubeHO KONTROFENSYWA NIEMIECKA W ARDENACH 19 grudnia 1944 r. Początkowe uderzenie niemieckie Natarcie niemieckie Pożycie amerykańskie ?Q 30 40 obrony linii Mozy. Również ,w strefie brytyjskiej generał Montgomer^ szybko podjął kroki zapobiegawcze u. Mimo niepowodzenia pod Monschau Niemcy szybko posuwali się przez środek wyłomu. Natarcie niemieckie rozwijało się stopniowo w kierunku północnym i północno-zachodnim. Było rzeczą jasną, że cele niemieckie leżały na tych właśnie kierunkach. Przypuszczaliśmy, że przede wszystkim nieprzyjaciel zechce zdobyć Liege. Wychodziliśmy z założenia, że jeśli nawet postawa sobie ambitny cel zajęcia Antwerpii, to częściowo jednak będzie uzależniony od zaopatrzenia, które mógł zdobyć w Liege. Doszliśmy do tego wniosku, ponieważ od samego początku liczyliśmy na braki nieprzyjaciela w dziedzinie zaopatrzenia, a zwłaszcza na trudności w dziedzinie transportu. Sądziliśmy wobec tego, że kontynuowanie jego natarcia, bez względu na podjętą przez nas przeciwakcję, zależne będzie od zdobycia jednego z naszych wielkich składów. 30 — Krucjata w Europie 466 Krucjata 10 Europie Gdyby nawet niemiecki system zaopatrzenia funkcjonował równie sprawnie jak nasz — a w rzeczywistości tak nie było — to ze względu na bardzo zły stan dróg, które ponadto zatłoczone były zdążającymi na front odwodami, musiały powstać olbrzymie trudności w zaopatrywaniu wysuniętych oddziałów czołowych. Zwracaliśmy więc szczególną uwagę na Liege, gdzie znajdowały się wielkie ilości wszelkiego rodzaju zaopatrzenia, łącznie z paliwem i żywnością. Postanowiliśmy zatrzymać nieprzyjaciela przed tą miejscowością i ostatecznie nigdy nie zdołał on zbliżyć się do niej. Dowiedzieliśmy się później, że głównymi celami natarcia była Bruksela i Antwerpia. Nasze rozumowanie okazało się jednak slusizne, ponieważ hrak zaopatrzenia stał się jedną z głównych trudności von Rund-stedta w prowadzeniu natarcia 15. 17 grudnia Bradley przesunął XVIII korpus desantowo-powietrzny z odwodowi na front, kierując go początkowo do Bastogne. Stojący podówczas w Bastogne generał Middleton zdawał sobde sprawę, jak ważna była ta miejscowość, i nalegał, by przygotowano się do jej utrzymania. Konferował w tej sprawie telefonicznie z Bradleyem i chociaż twierdził, że miasto może być iwi najibliższym czasie okrążone, to jednak zalecał jego obronę. Trzeba było wobec tego 82 dywizję desantowo-powietrzną skierować na południe w kierunku Stavelot, 101 dywizja zaś wraz z oddziałami VIII korpusu miała 'bronić Bastogne 16. W ciągu 17 i 18 grudnia zbadaliśmy i dokładnie przeanalizowaliśmy rozwój wypadków. W nocy 18 grudnia uważałem, że mam dostateczne informacje o sile, zamiarach i sytuacji nieprzyjaciela oraz o naszych własnych możliwościach, aby przygotować konkretny plan naszego przeciwdziałania. Wczesnym rankiem 19 grudnia udałem się w towarzystwie marszałka lotnictwa Teddera i małej grupy oficerów sztabu do Verdun, dokąd wezwałem generałów Bradleya, Pattona i Deversa i;. Po rozpoczęciu konferencji, gdy już wszyscy siedzieli wokół długiego stołu, powiedziałem: „Obecną sytuację należy oceniać jako pomyślną szansę, a nie jako katastrofę. Przy tym stole konferencyjnym chcę widzieć tylko wesołe twarze". Patton, wierny swej impulsywnej naturze, wybuchł: „Do diabła, wy-trzymajmyż nerwowo i puśćmy tych... aż do Paryża, a wtedy dopiero odetniemy ich naprawdę i połkniemy". Na te słowa wszyscy, nie wyłączając Pattona, uśmiechnęli się, ja jednak odpowiedziałem, że nigdy nie pozwolimy nieprzyjacielowi przekroczyć Mozy. Szczegółowo omówiliśmy sytuację i z zadowoleniem stwierdziłem, że wszyscy obecni, zarówno dowódcy, jak oficerowie sztabu, zachowali spokój i pewność siebie. Nie padła żadna uwaga, która by wskazywała na histerię czy przesadny strach. W tego rodzaju sytuacji broniące się .wojska mają do wyboru dwie metody postępowania, pod warunkiem oczywiście, że naczelne dowództwo nie uległo panice do tego stopnia, by nakazać generalny odwrót na całym froncie. Jedna polega po prostu na zorganizowaniu bezpiecznej linii obronnej wokół całego zaatakowanego rejonu, w oparciu o jakąś silną naturalną przeszkodę, jak na przykład rzeka. Druga natomiast polega na tym, aby rozpocząć atak, gdy tylko można zgromadzić niezbędne siły. Obrałem drugie wyjście nie tylko dlatego, że pod •względem strategicznym byliśmy stroną zaczepną, lecz ze względu na głębokie przekonanie, iż nieprzyjaciel opuściwszy linię Zygfryda dał nam wielką szansę, kitórą powinniśmy jak najszybciej wykorzystać. To właśnie miałem na myśli wysyłając 19 grudnia depeszę do Montgomery'ego, w której stwierdziłem: „Nasz najsłabszy punkt znajduje się na kierunku Namur. Ogólny plan polega na łataniu dziur na północy i poprowadzeniu skoordynowanego natarcia z południa"18. Następnego dnia wysłałem do niego drugą depeszę, bardziej szczegółową: „Proszę mi przesłać osobistą ocenę sytuacji na DołudnkhWiym skrzydle z uwzględnieniem możliwości wycofania się w razie potrzeby na pewnym odcinku w celu skrócenia linii naszego frontu i skoncentrowania silnego odwodu dla niszczenia nieprzyjaciela w Belgii"19. Doszedłem już do przekonania, że nie jest rzeczą konieczną wnoczesne rozpoczęcie przeciwuderzenia na obu skrzydłach. tfa północy, gdzie siła natarcia niemieckiego zmniejszała się, 468 Krucjata w Europie byliśmy zmuszeni jeszcze przez kilka dni prowadzić działania obronne. Natomiast na południu mogliśmy poprawić sytuację, rozpoczynając możliwie najszybciej natarcie w kierunku północnym. Bezpośrednim celem konferencji w Yerdun 19 grudnia było przygotowanie natarcia na południu. Wyznaczenie dywizjom dokładnych pasów działania oraz szczegółowe poinformowanie ich co do kierunku uderzenia i uzgodnienie współdziałania było rzeczą Bradleya. Ponieważ jednak wojska Deversa miały rozciągnąć swe lewe skrzydło, aby przejąć część frontu Bradleya i w ten sposób umożliwić mu koncentrację, musiałem podjąć odpowiednie decyzje, między innymi dotyczące ogólnej siły natarcia i terminu. Przede wszystkim ustaliliśmy punkt, do którego Devers mógł, naszym zdaniem, rozciągnąć awe lewe skrzydło, nie odsłaniając nierozważnie południowego. Następną sprawą było określenie ilości sił, jakie Patton mógł skoncentrować do przeciwnatarcia, i ustalenie w przybliżeniu jego terminu. Chciałem, aby je rozpoczął dopiero wtedy, gdy będzie dostatecznie silny, taik by od momentu rozpoczęcia walki mógł stopniowo wdzierać się w południowe skrzydło wybrzuszenia. Z tą chwalą oddziały niemieckie, znajdujące się na zachód od punktu naszego ataku, zostałyby definitywnie zatrzymane, ponieważ linie komunikacyjne ze wschodu na zachód były w tym rejonie stosunkowo słabe. Według naszych obliczeń Patton mógł rozpocząć natarcie trzema dywizjami rankiem 23, a, być może, nawet 22 grudnia. Wydałem ustne rozkazy, aby natychmiast rozpoczęto przygotowania, z tym jednak że natarcie Pattona, którym kierować miał Bradley, ma się rozpocząć nie wcześniej niż 22 i nie później niż 23 grudnia. Ustalono następnie, że po osiągnięciu rejonu Bastogne iwiojska Pattona powinny kontynuować natarcie prawdopodobnie w kierunku Houffalize. Obiecano mu silne wsparcie lotnicze, gdy tylko warunki atmosferyczne poprawią się do tego stopnia, że samoloty będą mogły startować. Zawiadomiłem ponadto zebranych, że przygotowanie ofensywy na północnym skrzydle rozpocznie się natychmiast po wyczerpaniu się siły niemieckiego uderzenia na tym odcinku. 469 Ustaliliśmy, że Patton skoncentruje swój nacierający korpus w sile co najmniej trzech dywizji gdzieś .wi okolicy Arlon i z tego miejsca zacznie się posuwać na Bastogne. Ostrzegałem go osobiście przed sporadycznymi atakami i nakazałem, by natarcie prowadzone było w sposób metodyczny i pewny. Patton nie zdawał sobie początkowo sprawy z siły niemieckiego ataku i z taką lekkością mówił o otrzymanym zadaniu, że uważałem za stosowne podkreślić konieczność siły i zwartości wi natarciu. Omówiliśmy celowość dokonania próby równoczesnego ataku nieco dalej na wschód, na południowe skrzydło wybrzuszenia. Doszliśmy do wniosku, że w wyniku rozwoju wydarzeń tego rodzaju pociągnięcie może okazać się pożądane, w danej chwili jednak iwskazane jest jedynie ubezpieczenie tego odcinka i ograniczenie naszych ataków do wyznaczonego rejonu. Dyrektywa wydana w Yerdun 19 grudnia ustalała ogólne wytyczne planu przeciwnatarcia na południowym skrzydle i nie była potem zmieniana20. Patton wydając swój własny rozkaz natarcia wyznaczył wojskom, jak to było w jego zwyczaju, nierealnie odległy cel21. Nie przyniosło to jednak żadnej szkody, ponieważ Bradley i ja zajmowaliśmy się w tej chwili jedynie sprawą metodycznego natarcia w kierunku rejonu Bastogne, po czym dopiero Bradley miał ustalić dalsze ruchy wojsk. Istnienie kotła kolmarsikiego wywarło zdecydowany wpływ na plany, które opracowaliśmy tego ranka, i ograniczało je. Gdyby kotła tego nie było, armia francuska mogłaby bez trudu utrzymać linię Renu od granicy szwajcarskiej aż po rejon Saary, zwalniając dzięki temu amerykańską 7 armię i umożliwiając użycie jej na północ od tego punktu, co poważnie przyczyniłoby się do wzmocnienia siły natarcia Paittona. Ale kocioł olmarski zagrażał naszym wojskom na równinie Renu na chód od Wogezów, wobec czego było rzeczą niesłuszną ©bezpieczną ściągnięcie z tego terenu tych wszystkich miałów, bez których w innym wypadku moglibyśmy się obejść. 470 Krucjata w Europie Devers otrzymał polecenie .wycofania się ze wszystkich wysuniętych pozycji w swoim rejonie, co (umożliwiało mu zaoszczędzenie wojsk, a w razie ataku nieprzyjaciela — powolnego cofania się na północnym skrzydle, nawet gdyiby to miało oznaczać generalny odwrót do Wogezów. Równina północnej Alzacji nie przedstawiała dla nas w danej chwili żadnej wartości. Zgodziłbym się w owym czasie bez trudu na cofnięcie frontu Deversa aż do wschodnich skrajów Wogezów. Nie pozwoliłbym jednak Niemcom wkroczyć z powrotem w łańcuch górski. Tę linię front Deversa musiał stanowczo utrzymać22. Powyższe decyzje zakomunikowaliśmy oczywiście armii francuskiej, ponieważ konsekwencją ich była możliwość odwrotu, a wrazie zbyt dalekiego wycofania się — nawet konieczność chwilowego opuszczenia Strasiburga. Dowódca wojsk francuskich przekazał wiadomość do Paryża, wywołując poważne zaniepokojenie w kołach wojskowych i rządowych. Generał Juin, szef sztabu francuskich sił zbrojnych, przyfbył do mnie i domagał się stanowczej obrony Strasburga. Powiedziałem mu, że w danej chwili nie mogę ziagwarantować bezpieczeństwa miasta, ale że bez potrzeby go nie oddam23. Problem sztrasburski jednak dręczył mnie przez cały czas trwania bitwy w Ardenach. Nocą 19 grudnia meldunki napływające do sztabu w Wersalu dowodziły, że Niemcy szyibko posuwają się w centrum wybrzuszenia, a kliny natarcia w dalszym ciągu kierują się na północny zachód. Kierunek uderzenia wskazywał coraz wyraźniej, że Niemcy zamierzają przekroczyć Może gdzieś na zachód od Liege, a stamtąd — naszym zdaniem po okrążeniu Liege — kontynuować marsz dalej na północny zachód w celu przedostania się do głównej linii komunikacyjnej wszystkich naszych sił znajdujących się na północ od wyłomu. Północne skrzydło było, jak widać, najbardziej zagrożone, a intensywność walk stale wzrastała. Wydawało się ponadto rzeczą prawdopodobną, że Niemcy spróbują przeprowadzić dodatkowe ataki pomocnicze jeszcze dalej na północy próbując rozproszyć nasze wojska i dokonać podwójnego oskrzydlenia całego naszego północnego skrzydła. Wywiad miał pewne dane, z których Ostatnia stawka Hitlera KONTROFENSYWA NIEMIECKA W ARDENACH Najdalsza linia osiggni.ta przez Niemców 10 20 3,0 l0 mi wyn&ało, że ni eprzyjaciel planował tego rodzaju ataki po nych w wynika silnego uderzenia^ na pozycje, natarcie niemieckie uzyskało nazw .wy * szenie Front nasz został przerwany, a wyłom dochoc głębszym miejscu do około PJf^^^ straszliwym Tego rodzaju bitwa ft^.^^^ od dowodzącego przeżyciem. Napięcie udziela się ka, i, 1^totvwny wojskami generała do ostatniego r*^!^ST!S efekt moralny daje si, <*zywiście -f ^^luczu jednostkach, na które bezpośrednio sf d*/f ^ie ich dowódcy m-zytłaczaiacei potęgi i nieświadomi kroków, jakie przytłaczającej f )ięgi „omoca, wystawieni na zamierzają podjąć, by przyjść ^ im | P0™^ ^^ wszeŁie niebezpieczeństwa bezposn na linii frontu są zdezorientowani, zdenerwowani straszeni, 472 Krucjata w Europie Pod równie silną, chociaż nieco odmiennego rodzaju presją, znajduje się wyższe dowództwo. Mimo przekonania, że zdoła w końcu odparować ciosy nieprzyjaciela, a nawet wykorzystać odpowiednio sytuację, zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że przy inicjatywie nieprzyjaciela coś może się nie udać. Historia wojen zna wiele wypadków, gdy nagła panika, niespodziewana zmiana pogody albo jakaś inna nieprzewidziana okoliczność przekreślała najlepiej opracowane plany, które przynosiły klęskę zamiast zwycięstwa. Byłoby dowodem próżności d niezgodne z. prawdą, gdybyśmy utrzymywali, że w pierwszym tygodniu ofensywy w Ardenach na wszystkich szczeblach sojuszniczych sił zbrojnych nie odczuwano napięcia i przygnębienia. Równie jednak błędne byłoby przesadne podkreślanie tych nastrojów i wywołanych przez nie skutków. Na wojnie każdy odpowiedzialny człowiek przeżywa napięcie intelektualne, osiąga zaś ono szczyt podczas takich bitew jak ta, którą rozpoczęło natarcie niemieckie w Ardenach. Jednakże .w dobrze wyszkolonej armii każdy jest na to przygotowany. Histeria zrodzona z wyolbrzymionego strachu zdarza się jedynie w wyjątkowych wypadkach. W tego rodzaju bitwach bardziej niż kiedykolwiek konieczne jest, by dowódcy okazywali stanowczość, spokój i optymizm, zdolne pokonać sprzeczność meldunków, wątpliwości i niepewność, by wykorzystując każdą słabość nieprzyjaciela bili się o zwycięstwo. Tak właśnie zachowali się dowódcy amerykańscy. 22 grudnia na początku bitwy wydałem jeden z nielicznych rozkazów dziennych, jakie napisałem w ciągu iwojny. Głosił on między innymi: Ryzykowny wypad nieprzyjaciela z jego ufortyfikowanych pozycji daje nam szansę zadania mu najstraszliwszej klęski. Wzywam wobec tego każdego żołnierza sojuszniczego, aby wykazał najwyższą odwagę, stanowczość, by zdobył się na największy wysiłek. Niech każdy myśli o jednym — zniszczyć nieprzyjaciela na lądzie, w powietrzu, wszędzie — zniszczyć go! Zjednoczeni tym postanowieniem i ożywieni niezłomną wiarą w sprawę, o którą walczymy, osiągniemy z pomocą boską nasze największe zwycięstwo M. Ostatnia stawka Hitlera 473 Na północ od wyłomu trzy armie sojusznicze i część czwartej obsadzały duże twiybrzuszenie, tworząc przeszło 250-milowy łuk. Na samej północy znajdowała się 21 Grupa Armii, skierowana ku północy i ku wschodowi wzdłuż dolnego biegu Renu i Mozy. Dalej na południe stała amerykańska 9 armia skierowana ku wschodowi, za nią zaś — część amerykańskiej l armii pozostająca obecnie na północ od wyłomu i stojąca frontem ku południowa. Zgromadziliśmy wszystkie oddziały, bez których mogliśmy się obejść na odcinku 5 i 9 armii, by umocnić ciągnący się od wschodu ku zachodowi pas obrony przed niemieckim uderzeniem. Żadna z tych armii i tak nie mogła w danej chwali stworzyć jakichkolwiek odwodów szybkich. Odwody miała jednak 21 Grupa Armii Montgomery'ego. Stanowił je brytyjski XXX korpus, znajdujący się podówczas za frontem; korpus ten mogliśmy wykorzystać na każdym odcinku wielkiego łuku na północy, zagrożonym przez nieprzyjaciela. Całe wybrzuszenie niewątpliwie tworzyło jedną ciągłą linię frontu, z odwodem, który można było wyikorzystać na korzyść bądź armii brytyjskiej i kanadyjskiej, bądź 9 i l armii amerykańskiej. 18 i 19 grudnia Niemcy wdarli się tak głęboko, że przecięli wszelką normalną łączność pomiędzy sztabem Bradleya w Luksemburgu a sztabami 9 i l armii. To było powodem, że Bradley absolutnie nie był w stanie poświęcić tyle uwagi natarciu na południowym odcinku, chociaż bardzo mi na tym zależało, a równocześnie utrzymać odpowiedni kontakt z oddziałami na północy, które musiały stawić czoło najcięższym atakom niemieckim. W takiej sytuacji widziałem tylko jedno wyjście: wszystkie wojska, działające w naszym wybrzuszeniu na północy, należało podporządkować jednemu dowódcy. Jedynym sposobem osiągnięcia niezbędnej jedności było tymczasowe powierzenie dowództwa nad wszystkimi siłami północnymi Montgome-ry'emu i wydanie polecenia Bradleyowi, by całą uwagę skupił na problemach odcinka południowego. Wierząc, iż współpraca, do której doprowadziliśmy, oparta jest na mocnych podstawach, bez wahania zgodziłem się na to rozwiązanie. Poinfor- 474 Krucjata w Europie mowałem telefonicznie Bradleya o mojej decyzji, po czym wezwałem marszałka Montgomery'ego i wydałem mu odpowiednie rozkazy 25. Późnym wieczorem zatelefonował Churchill, aby doiwdedzieć się, jak przebiega bitwa. W ogólnych zarysach przedstawiłem mu podjęte dotąd kroki i poinformowałem go o tymczasowych zmianach w organizacji dowodzenia. Odpowiadając mi zauważył, że plan mój pozwoli na natychmiastowe wykorzystanie odwodu brytyjskiego gdziekolwiek będzie potrzebny, niezależnie od uprzednio wyznaczonych stref, i dodał: „Zapewniam pana, że wojska brytyjskie zawsze poczytają sobie za zaszczyt udział w bitwie u boku swych amerykańskich przyjaciół". Organizacja dowodzenia działała sprawnie i w tym czasie wszyscy zgodnie stwierdzali, że była ona niezbędna. Niestety, konferencja prasowa, zorganizowana przez Mont-gomery'ego po bitwie, oraz szereg artykułów zamieszczonych w prasie przez sprawozdawców akredytowanych przy 21 Grupie Armii wywołało u Amerykanów niefortunne wrażenie, że Montgomery utrzymuje, jakoby odegrał w bitwie rolę ich wylbaswicy. Nie wierzę, by Montgomery miał na myśli to, co wyraził słowami, niemniej jednak szkoda została wyrządzona. Incydent ten przyczynił mi więcej kłopotów i zmartwień niż jakiekolwiek inne tego rodzaju wydarzenie w czasie całej wojny. Obawiam się, że Montgomery nigdy nie uprzytomnił sobie, do jakiego stopnia rozgoryczeni byli niektórzy dowódcy amerykańscy. Wierzyli oni, że Montgomery świadomie pomniejszył ich zasługi, wobec czego pospieszyli z gniewną i lekceważącą odpowiedzią. Jednakże wzajemne oskarżenia i zarzuty, jakie przez pewien czas rozlegały się w dowództwie, nie dotyczyły słuszności podjętej decyzji z wojskowego punktu widzenia, a były jedynie wynikiem znaczenia, jakie Amerykanie przypisywali konferencji prasowej Montgome-ry'ego i wiadomościom, które wyszły z jego sztabu. Wielka szkoda, że incydent ten zakłócił powszechną radość z osiągniętego końcowego sukcesu 26. \V tym samym czasie część prasy brytyjskiej ponownie podjęła zagadnienie wyznaczenia jednego dowódcy wszystkich wojsk lądowych. Marszałek Montgomery uważał to za sprawę zasadniczą. Proponował nawet, w razie mojej zgody, że będzie służył pod rozkazami Bradleya. Byłem temu z zasady przeciwny i w dalszym ciągu propozycję tę- odrzucałem. Nawet od generała Marshalla otrzymałem w tej sprawie 30 grudnia depeszę następującej treści: Nie wiem, czy zwrócił Pan uwagę na artykuły w niektórych dziennikach londyńskich proponujące mianowanie brytyjskiego dowódcy wszystkich Pana sił lądowych i sugerujące, że wziął Pan na siebie zbyt wiele obowiązków. Moje zdanie w tej sprawie jest następujące: w żadnym wypadku nie iść na jakiekolwiek ustępstwa. Nie twierdzę, że zamierzał Pan to uczynić. Pragnę jedynie upewnić Pana co do naszego stanowiska. Prowadzi Pan wspaniałą robotę. Proszę tak postępować nadal i posłać ich wszystkich do diabła27. Odpowiedziałem w dniu Nowego Roku: Proszę się nie obawiać, że noszę się z zamiarem mianowania dowódcy wojsk lądowych. Po nadejściu Pana depeszy przejrzałem wspomniane artykuły w prasie brytyjskiej. Pewna grupa dzienników oraz ich korespondenci wykorzystują nasze obecne trudności, aby bronić sprawy, której załatwienia zawsze pragnęli, która jednak nie jest rozsądna z punktu widzenia organizacyjnego. W danym wypadku atak niemiecki nie był skierowany na styk między grupami armii, lecz został dokładnie wymierzony w centrum jednej grupy. Pospieszna zmiana w organizacji dowodzenia, a mianowicie powierzenie każdemu z dowódców jednego skrzydła, wynikła z konkretnej sytuacji, gdyż wyłom był tak głęboki, że Bradley nie mógł już dłużej dowodzić obu skrzydłami, jedyny zaś odwód, jaki można było zgromadzić na północnym skrzydle, należało oddać Brytyjczykom. Wobec tego trzeba było, aby zarówno północ, jak południe znalazły się pod jednym dowództwem28. Obrona Bastogtne była nie tylko wybitnym, czynem bojowym, wywarła róiwnież poważny wpływ na przebieg bitwy. pbogne leżało na szlaku natarcia niemieckiej 5 armii pan- !rnej. Jak stwierdzaliśmy później, rozkazy wydane tej armii Nazywały ominięcie Bastogne — w wypadku gdyby miejsco- * ta była broniona — pospieszne poprowadzenie wojsk na 476 Krucjata w Europie zachód, po czym zawrócenie na północ w celu skupienia sił do ogólnego natarcia. Gdy 17 grudnia XVIII korpus desantowo-powdetrzny, wraz ze swymi dwiema dywizjami, został oddany generałowi Brad-leyowi i wysłany w kierunku Bastogne, nie uczyniliśmy tego w przewidywaniu bitwy, która miała się rozwinąć na tym terenie, lecz jedynie dlatego, że Bastogne było tak idealnym .węzłem drogowym. Wysłane tam oddziały mogły być później skierowane przez dowódcę wszędzie, gdzie uważał za wskazane. 18 grudnia oddziały te posuwały się w kieiunku frontu, gdy nagle sytuacja na północy stała się tak poważna, że generał Bradley skierował idącą na czele 82 dywizję w lewo; 101 dywizja szła jednak w dalszym ciągu na Bastogne, dokąd zaczęła się zbliżać nocą 18 .grudnia. W ciągu tej nocy i w dniu 19 grudnia, gdy Niemcy zajęci byli izolowanymi oddziałami, znajdującymi się jeszcze na dawnej linii obrony, dywizja przygotowywała się do obrony Bastogne. Rankiem 19 grudnia, podczas konferencji w ^Verdun, nie wiedzieliśmy jeszcze, czy Bastogne zostało okrążone, siła jednak i kierunek natarcia oddziałów niemieckich w tym rejonie kazały spodziewać się tego w krótkim czasie. 101 dywizja przygotowywała się wobec tego do obrony okrężnej i mimo że nacierające niemieckie dywizje pancerne przeszły oibok, by wziąć udział w natarciu na północny zachód, dywizja do chwili, gdy została wyzwolona, znajdowała się pod stałym naciskiem innych niemieckich jednostek. Sytuacja na północnym froncie natarcia niemieckiego była przez kilka dni groźna. Nazajutrz po straszliwym uderzeniu przeważających sił nieprzyjaciela resztki 7 dywizji pancernej i wspierające je oddziały zostały 21 grudnia wycofane ze swych odsłoniętych pozycji pod St. Vith. Na północnym skrzydle w ciągu następnych dni trwały rozpaczliwe walki. Natychmiast po przejęciu dowództwa Montgomery rozpoczął organizowanie zgrupowania wojsk amerykańskich, które miało później na tym skrzydle rozpocząć przeciwuderzenie. Zadanie to otrzymał generał Collins wraz ze swym VII korpusem, lecz przez kilka dni, gdy tylko udawało nam się 477 odporządkować mu jakąś dywizję, natychmiast wpadała ona • Wir bitwy, aby powstrzymać postępy nieprzyjaciela w najbardziej zagrożonych punktach. Walki na tę skalę trwały do 26 grudnia, a z wszystkich wiadomości wynikało, że Niemcy podejmą przynajmniej jeszcze jedną wielką próbę przełamania naszych pozycji w tym rejonie. Bradley rozpoczął swe natarcie na południu rankiem 22 grudnia. Posuwał się naprzód nieziwiykle powoli, zawiane zaś śniegiem drogi i pola utrudniały manewr. Natarcie rozpoczął III korpus, w którego skład wchodziły 4 dywizja pancerna* oraz 80 i 26 dywizja piechoty. Był to ten rodzaj walk, którego generał Patton szczególnie nie lubił — powolne, uciążliwe posuwanie się naprzód, bez cienia nadziei na dokonanie nagłego przełamania. Patton kilkakrotnie wyrażał mi telefonicznie ubolewanie, że nie może robić szybszych postępów; podczas konferencji ,w Verdun rankiem 19 grudnia sugerował, a nawet przepowiadał, że wkroczy do Bastogne od razu po pierwszym uderzeniu. Odpowiedziałem, że zupełnie mi wystarczy, jeżeli w ogóle będzie się posuwał. Robił dokładnie to, czego oczekiwałem, i chociaż wiedziałem, że początkowo napotykał jedynie opór broniących się dywizji niemieckiej 7 armii, to teren i warunki atmosferyczne były tak złe, iż szybszego postępu nie można się było spodziewać29. 23 grudnia nastąpiła korzystna dla nas zmiana, a mianowicie chwilowe, nagłe rozpogodzenie się w rejonach wysuniętych, co pozwoliło naszemu lotnictwu rzucić się do walki. Od tej chwili, z pewnymi przerwami wywołanymi złą pogodą, nasz wypróbowany w boju lądowo-powietrzny zespół taktyczny aczął funkcjonować ze zwykłą sobie sprawnością. Lotnictwo >rnbardowało czułe punkty niemieckiej sieci komunikacyjnej, Dawało kolumny na drogach oraz rozpoznawało i meldo-lt° nam każdy poważniejszy ruch nieprzyjaciela. Jeńcy -mieccy niezmiennie skarżyli się na gorzki zawód, jaki awiła im Luftwaffe, oraz opowiadali o przerażeniu i znisz-niacn szerzonych przez nasze lotnictwo. 478 Krucjata w Europie 26 grudnia udało się wreszcie Pattonowi wprowadzić do Bastogne małą kolumnę, uczynił to jednak przez wąski korytarz na swym lewym skrzydle, który dawał nam jedynie bardzo mizerną łączność z oblężoną załogą. Dopiero później rozpoczęły się wokół Bastogne naprawdę ciężkie walki zarówno dla załogi, jak dla oddziałów idących z oidsieczą. Miałem zamiar spotkać się z Montgomery'm 23 grudnia, jednakże podróż samolotem na tyłach wciąż jeszcze nie była wskazana, samochodem zaś była zbyt po wolna i niepewna. Nierozsądnie byłoby wyruszyć ze sztabu w podróż, która mogła się przeciągnąć kilka dni. Na szczęście miałem nadal dobrą łączność radiową i telefoniczną zarówno z nim, jak z Brad-leyem, dzięki czemu mogłem uważnie śledzić rozwój sytuacji. Pomimo to postanowiłem pojechać nocą pociągiem do Brukseli, aby spotkać się z Montgomery'm i natychmiast po zakończeniu konferencji powrócić do mego sztabu. Pociąg, którym miałem jechać, został zbombardowany przez Niemców nocą 26 grudnia, szybko jednak przygotowano inny i następnego dnia ruszyłem w drogę, Następną komplikacją okazały się niezwykłe obawy korpusu bezpieczeństwa, do którego doszły wieści, jakoby w terenie krążyli nasłani przez nieprzyjaciela mordercy z zamiarem zgładzenia Montgomery'ego, Bradieya i mnie, a także iwi miarę możności innych osób30. Meldunek ten zdumiał nas. Przez wiele miesięcy jeździłem po Francji nie mając żadnej ochrony poza ordynansem i adiutantem, którzy zazwyczaj siedzieli obok mnie w samochodzie. Zawiadomił mnie o tym wszystkim 20 grudnia bardzo zdenerwowany amerykański pułkownik, głęboko przekonany, że ma pełne i konkretne dowody istnienia tego rodzaju spisku. Przedstawił mi całą sprawę bardzo szczegółowo, a jego konkluzje poparli inni oficerowie korpusu bezpieczeństwa. Miałem zastrzeżenia co do teorii morderstwa, zgodziłem się jednak na przeniesienie mojej kwatery bliżej sztabu. Mieszkałem podówczas w St. Germain w domu, który uprzednio zajmował von Rundstedt. Byłem przekonany, że Niemcy za bardzo potrzebowali swoich ludzi, aby pozwolić im na kręcenie się po rozległym terenie w poszukiwaniu ewen- 479 tualnych ofiar, tym bardziej że każda z nich mogła być zawsze zastąpiona. Irytowały mnie uporczywe żądania wysuwane przez korpus bezpieczeństwa, abym stanowczo ograniczył swobodę ruchów, przekonałem się jednak, że jeśli nie podporządkuję się w pewnej mierze ich żądaniom, po prostu użyją większej ilości ludzi dla ochrony mojej osoby. Obiecałem wobec tego, że będę opuszczał sztab tylko w razie potrzeby, pod warunkiem, że oni ograniczą do minimum oddziały ochronne, tak aby żołnierze wykorzystani byli na linii frontu, a nie kręcili się wokół mojej osoby. Obiecali mi, że okres czujności zakończy się 23 grudnia, gdy jednak 27 grudnia wyruszyłem do Brukseli, stwierdziłem, że na dworcu roi się od żandarmerii i uzbrojonych posterunków. Zwróciłem ostro uwagę oficerom bezpieczeństwa na ten sposób wykorzystania ludzi, zapewnili mnie jednak, że zebrali na stacji żołnierzy, którzy zazwyczaj pełnili w pobliżu służbę. Niemniej jednak w czasie podróży stwierdziłem, że towarzyszy mi cały oddział. Na każdym przystanku — a było ich wiele na skutek oblodzenia i zasp śnieżnych — żołnierze ci wyskakiwali z pociągu i rozstawiali wokół nas posterunki. Młodszemu oficerowi, dowodzącemu oddziałem, zwróciłem uwagę, że byłoby prawdziwym cudem, gdyby jakiś gorliwy niemiecki morderca potrafił z góry przeiwddzieć, gdzie może znaleźć swą przyszłą ofiarę, w jakim pociągu, w jakiej chwili i w jakim miejscu Europy. Kazałem mu trzymać żołnierzy w wagonie i nie narażać ich na silny mróz. W zasadzie zgodził się ze mną, ale tak dalece był posłuszny surowym rozkazom, że wątpię, czy udało mi się uchronić któregokolwiek z żołnierzy od tej niepotrzebnej i jałowej służby. Było już blisko południa 28 grudnia, gdy spotkałem się z Montgomery'm. Złe drogi uniemożliwiły podróż samochodem, wobec czego pociąg nasz musiał .wijechać na długą i okrężną boczną linię kolejową prowadzącą do Hasselt, gdzie nastąpiło spotkanie. Montgomery szczegółowo opisał ostatnie ataki na północną część frontu, wskazał mi rozmieszczenie swych ogólnych odwodów i powiedział, że ponownie zabiera się do skompletowania korpusu Collinsa, którym rozpocznie 480 Krucjata w Europie natarcie z północnego skrzydła. Natarcie miał zamiar poprowadzić w kierunku Houffalize. Podczas konferencji nie mieliśmy żadnych pewnych informacji wskazujących, że Niemcy zamierzają zaprzestać ataków na północy. Na podstawie posiadanych informacji — a w czasie, gdy je otrzymano, były one ścisłe — Montgomery był przekonany, że Niemcy mają zamiar dokonać co najmniej jeszcze jednego silnego uderzenia na kierunku północnym. Montgomery uważał, że uda mu się atak ten odeprzeć, i chciał mieć w pogotowiu odwody, które mogłyby potem deptać Niemcom po piętach. Plan ten przewidywał oczywiście wykorzystanie najlepszych warunków dla rozpoczęcia silnego przeciwude-rzenia; jedyną trudność stanowił termin, zależny od akcji nieprzyjaciela. Przedyskutowaliśmy również taką możliwość, że Niemcy nie uderzą ponownie na północy, Montgomery uważał jednak natarcie niemal za pewnik. Powiedział przy tym, że jeśli Niemcy nie wznowią ataków, wówczas wykorzysta czas na zreorganizowanie, wyposażenie i uzupełnienie swych oddziałów. W danej chwili głównym zadaniem było zapewnienie zwartości naszych pozycji na północy. Niemcy znajdowali się jeszcze daleko na południu od jakiegokolwiek rejonu, w którym mogli wyrządzić nam poważniejszą szkodę, i jedyna rzecz, której mogliśmy się obawiać, to dokonanie wyłomu przez świeże oddziały przybywające na ten kierunek. Zgodziliśmy się, że w danej sytuacji najsłuszniejszą rzeczą będzie wzmocnienie frontu, reorganizacja jednostek i pełne przygotowanie się do silnego przeciwnatarcia, przy równoczesnej stałej gotowości do odparcia każdego niemieckiego ataku. Obaj doszliśmy również do wniosku, że jeśli Niemcy nie uderzą, to Montgomery rozpocznie natarcie rankiem 3 stycznia. Okazało się później, że nieprzyjaciel nie podjął już nowego natarcia, ponieważ zmienił swe plany i skoncentrował wojska w rejonie Bastogne. Wojska alianckie na północnym skrzydle umiejętnie wykorzystały ten czas i zgodnie z planem przyjętym 28 grudnia przeszły 3 stycznia do natarcia31. 481 29 grudnia powróciłem do mojego sztabu. Panowie z bez- jczeństwa zaczęli nareszcie wierzyć, że ich strach przed zamachem na moją osobę był przesadzony. Co prawda w dal--zvm ciągu stosowali większe środki ostrożności niż przed rozpoczęciem ofensywy, ale obecnie mogłem przynajmniej oddalać się z mojego sztabu bez całego plutonu żandarmerii, towarzyszącej mi na wozach terenowych. 26 grudnia Patton nawiązał słaby kontakt z załogą .w» Ba-stogne, równocześnie zaś na północy odparliśmy bardzo silny i, jak się okazało, ostatni większy atak Niemców na tym skrzydle. Załoga w Bastogne okazała się dotkliwą zadrą dla niemieckiego naczelnego dowództwa. Jak długo miasto znajdowało się w naszych rękach, niemiecki korytarz prowadzący na zachód ograniczał się do wąskiej ciaśniny biegnącej pomiędzy Bastogne na południu a Stavelot na północy. Ze wischo-du na zachód prowadziła tędy tylko jedna droga zasługująca na tę nazwę. 26 grudnia Niemcy zaczęli koncentrować znaczne siły do uderzenia na rejon Bastogne. Przerzucili tu swe oddziały z frontu północnego, z zaplecza zaś ściągnęli dodatkowe siły 32. Zdołaliśmy w tym czasie sprowadzić 11 dywizję pancerną i przerzucić na kontynent 17 dywizję desantowo-po wietrzną. Wraz z 87 dywizją zostały one rozmieszczone w pobliżu Mozy i oczekiwały skierowania do rejonu, gdzie będą najbardziej potrzebne. Ze względu na nieprzerwane ataki Niemców na północnym skrzydle między 20 a 26 grudnia wydawało się rzeczą możliwą, że nasze nowe jednostki wykorzystamy najlepiej właśnie na tym skrzydle. W ciągu 27 grudnia stało się jednak jasne, że Niemcy kierują swe główne wysiłki na Bastogne, tak że 28 grudnia oddałem nowe dywizje do dyspozycji Bradleya. 11 i 87 dywizję wykorzystano jako wsparcie lewego skrzydła Pattona, tuż na zachód od Bastogne, drogi jednak były do tego stopnia oblodzone i zasypane śniegiem, że wojska te niewiele zdziałały. Pod koniec miesiąca zrekon-stytuowany został i ponownie wszedł do walki VIII korpus Middletona, który włączył się do działań prowadzonych w kie-nmku północnym na Bastogne. Niemcy w dalszym ciągu upor- 31 - Krucjata w Europie 482 Krucjata w Europie czywie nacierali na rejon Bastogne z północy i nie przerywali ataków do nocy 3 stycznia 3?. W czasie walk grudniowych ani na chwilę nie zaniechaliśmy planów ponownego podjęcia generalnego natarcia. 31 grudnia wysłałem Montgomery'emu i Bradleyowi ogólny plan operacji do chwili, kiedy na całym froncie od Bonn na północ dotrzemy do Renu 34. Gdy bitwa w Ardenach zlbliżała się ku końcowi, Niemcy rozpoczęli natarcia dywersyjne w Alzacji. Nie były one zbyt silne, ponieważ jednak osłabiliśmy nasze pozycje w tym rejonie, musieliśmy bardzo uważać. Powiedziałem Deversowi, że w żadnym wypadku nie wolno dopuścić do odcięcia i okrążenia jakiejkolwiek większej jednostki35. Francuzowi w dalszym ciągu niepokoiła sprawa bezpieczeństwa Strasburga. 3 stycznia przybył do mnie de Gaulle. Przedstawiłem mu sytuację, po czym zgodził się ze mną, że plan mój, mający na celu zaoszczędzenie oddziałów w tym rejonie, był z wojskowego punktu widzenia słuszny. Zwrócił jednak uwagę, że od wojny w 1870 roku Strasburg stał się dla narodu francuskiego symbolem. Uważał, że nawet chwilowa utrata tego miasta może spowodować załamanie się nastrojów, LI być może, jawny bunt. Traktował sprawę bardzo poważnie, twierdząc, że w ostateczności uważałby za słuszniejsze rozmieszczenie wszystkich sił francuskich (wokół Strasburga nawet za cenę utraty całej armii niż oddanie miasta bez walki. Przywiósł ze sobą pismo stwierdzające, że jeśli nie wydam rozkazu obrony Strasburga do ostatka, zmuszony będzie do samodzielnego działania. Przypomniałem mu, że armia francuska nie otrzyma amunicji, zaopatrzenia i żywności, jeśli nie będzie posłuszna moim rozkazom, i dodałem uszczypliwie, że gdyby armia francuska zlikwidowała kocioł kolmarski, tego rodzaju sytuacja w ogóle by nie powstała. Na pierwszy rzut oka mogło się .wydawać, że argumenty de Gaulle'a opierały się na przesłankach politycznych, dyktowanych raczej względami emocjonalnymi niż rozsądkiem. Dla mnie jednak było to zagadnienie wojskowe ze względu na ewentualne niebezpieczeństwo grożące naszym liniom łączności Ostatnia 483 DInantO ^-<.„. KONTROFENSYWA NIEMIECKA W ARDENACH Natarcie aliantów, styczeń 1945 r. — • — •Najdalsza linia osiggnięta przez Niemców • ••••• Front w dniu 18 stycznia i zaopatrzenia przecina j ącym całą Francję z dwóch kierunków. Zamieszki, niepokój czy rewolta wzdłuż tych linii komunikacyjnych mogły się skończyć naszą klęską na froncie. Ponadto już przed rozpoczęciem się konferencji mieliśmy kryzys >wi Ardenach za sobą. Obecnie prowadziliśmy w wybrzuszeniu działania zaczepne, toteż pragnąc wysłać na front Bradleya wszystkie oddziały, bez których mogliśmy dać sobie radę na innych odcinkach frontu, miałem na uwadze raczej konieczność zwiększenia decydującej siły zwycięstwa niż uniknięcie niepowodzeń. Postanowiłem zmienić rozkazy wydane Dever-sowi. Powiedziałem generałowi de Gauile'oiwd, że natychmiast dam rozkaz Deversowi, aby wycofał się jedynie z wybrzuszeń na północnym krańcu swego frontu i przygotował się w jego środkowej części do stanowczej obrony Strasburga, i że więcej oddziałów nie zabierzemy z 6 Grupy Armii. De Gaulle powitał 484 Krucjata w Europie tę zmianę z dużym zadowoleniem i wyjechał ode mnie w doskonałym humorze, twierdząc, że ma nieograniczone zaufanie do mojej wiedzy wojskowej36. Podczas pobytu de Gaulle'a w moim sztabie znajdował się przypadkowo Churchill. Był obecny podczas rozmów, ale nie brał w nich udziału. Po wyjeździe de Gaulle'a spokojnie zauważył: „Sądzę, że postąpiliśmy słusznie i mądrze". W czasie bitwy LuLtwaffe próbowała rozwinąć intensywniejszą działalność aniżeli kiedykolwiek od początku kampanii. l stycznia lotnictwo niemieckie dokonało najsilniejszego ataku, jaki widzieliśmy od wielu miesięcy. Głównym celem były lotniska aliantów, zwłaszcza te, które znajdowały się w pobliżu wybrzuszenia ardeńskiego i na północ od niego. W ciągu dnia Niemcy zniszczyli wiele naszych samolotów, większość z nich na ziemi. Reakcja naszych myśliwców była szybka i mimo że ponieśliśmy poważne i częściowo niepotrzebne straty, nieprzyjaciel przypłacił to niemal połową atakujących samolotów37. W dwa dni później, 3 stycznia, l armia, której czołowy rzut stanowił VII korpus, rozpoczęła natarcie na północnym skrzydle i całe niebezpieczeństwo niemieckiego uderzenia znikło. Od tej chwili sprawa wzięcia do niewoli lub zlikwidowania znacznej części sił niemieckich zależała już tylko od dostatecznych postępów w przezwyciężaniu obrony nieprzyjaciela i ośnieżonych stoków Ardenów. W dalszym ciągu prowadziliśmy natarcie z obu skrzydeł ,w kierunku Houffalize i 16 stycznia oba skrzydła połączyły się w tej miejscowości. Posuwaliśmy się jednak tak powolnie i napotykaliśmy tak duży opór nieprzyjaciela, że większość oddziałów niemieckich działających na zachód od zamykającego się kotła zdołała się wycofać. Po dotarciu do Houffalize obie armie zawróciły na wschód, by zepchnąć Niemców za ich początkową linię wyjściową. W tym czasie l armia (wróciła pod rozkazy generała Bradleya. Amerykańską 9 armię na lewym skrzydle wojsik amerykańskich oddałem chwilowo 21 Grupie Armii, ponieważ przygotowaliśmy plan sforsowania . ł^łsi cł/ilDKCL t~iTtl&iQ> TT O O Ostatniaj™^^______—----------------------------------------------------------- ki Roer i koncentrycznej operacji przeciwko przeprawom rzeź Ren na odcinku północnym38. Miałem nadzieję, że uda mi się przeprowadzić to natarcie między 8 a 10 lutego, ponieważ zaś wojska Montgomery'ego wciąż jeszcze były bardzo rozciągnięte w rejonie Antwerpii, jedynym sposobem uzyskania dwóch armii potrzebnych do natarcia było wykorzystanie amerykańskiej 9 armii. Obie strony poniosły w bitwie w Ardenach poważne straty. Zdaniem dowódców frontowych nieprzyjaciel stracił w ciągu miesiąca, od 16 grudnia do 16 stycznia, 120 000 ludzi. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że dowódcy niemieccy przyznali się po wojnie do strat w wysokości 90 000 ludzi, to możemy ocenę naszą uważać za dość ścisłą. Niezależnie od strat w ludziach nieprzyjaciel poniósł poważne straty w czołgach, działach pancernych, samolotach i transporcie samochodowym. Ocenialiśmy je podówczas na 600 czołgów i dział pancernych, 1600 samolotów i 6000 innych pojazdów39. Podczas bitwy w Ardenach nasze wojska lądoiwe zastosowały po raz pierwszy w bitwach lądowych nasz nowy „zapalnik zbliżeniowy". Wynalazek ten niezwykle zwiększał skuteczność ognia artylerii. Nasze straty były wysokie, przy czym najcięższe poniosła 106 dywizja piechoty. Nie tylko od samego początku znalazła się ona w bardzo trudnym położeniu, lecz, co więcej, wielu jej żołnierzy odcięto i wzięto do niewoli. Równie ciężki los spotkał 28 dywizję; 7 dywizja pancerna poniosła poważne straty podczas bohaterskiej obrony St. Vith. W sumie obliczyliśmy, że straciliśmy 77 000 żołnierzy, z czego 8000 zabitych, 48 000 rannych i 21 000 wziętych do niewoli i zaginionych. Straciliśmy również 733 czołgi i samobieżne działa przeciwpancerne40. Zaplanowane na 8—10 lutego natarcie miało być jedynie początkiem serii ciosów, mających zakończyć likwidację Niemców na zachód od Renu. Chciałem możliwie jak najszybciej przejść do ogólnej ofensywy, byłem bowiem przekonany, że nieprzyjaciel zaangażował w bitwie o wybrzuszenie wszystkie swe Pozostałe odwody. Oceniałem, że od tej chwali opór Niemców bidzie znacznie słabszy, zarówno na skutek poniesionych przez 486 Krucjata w Europie nich strat, jak też ze względu na zniechęcenie, które, moim zdaniem, musiało ogarnąć armię. Ponadto 12 stycznia Rosjanie rozpoczęli — co było niesłychanie ważne — swą od dawna oczekiwaną potężną ofensywę zimową. Dotarły już do nas meldunki o wielkich postępach Rosjan i nie ulegało wątpliwości, że im szybciej uderzymy, tym większa będzie giwa-rancja, że Niemcy nie zdołają już umocnić swego zachodniego frontu i uniknąć klęski.ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY FORSOWANIE RENU Przez cały czas trwania bitwy o wybrzuszenie pracowaliśmy nad planem ostatecznej ofensywy, którą zamierzaliśmy prowadzić bez przerwy aż do zupełnego pokonania Niemiec. Plan operacji przewidywał trzy ogólne fazy, rozpoczynające się od serii natarć wzdłuż całego frontu iw celu zlikwidowania wojsk niemieckich na zachód od Renu. Następna faza obejmowała sforsowanie rzeki i zdobycie dużych przyczółków. Potem mieliśmy rozpocząć ostateczne natarcie, które z całą pewnością miało nas doprowadzić do serca Niemiec i zlikwidować wszelki pozostały opór 1. W tej ostatniej fazie natarcia spotkalibyśmy gdzieś jednostki Armii Czerwonej nadciągające ze wschodu, należało więc już teraz zorganizować ściślejszą koordynację z działalnością iwojsk radzieckich. Podczas poprzednich kampanii połączony komitet szefów sztabów informował nas o ogólnych zamierzeniach sił radzieckich. Wystarczało to tak długo, jak długo obie strefy operacyjne były od siebie oddalone. Obecnie jednak nadszedł czas wymiany informacji w sprawie planów dotyczących celów : terminów. Na początku stycznia 1945 roku, za zgodą połączonego komiku szefów sztabów, wysłałem do Moskwy marszałka lot-2twa Teddera dla przeprowadzenia wstępnych kroków do godnienia działań. Towarzyszyło mu dwóch zdolnych ofice-°w amerykańskich ze sztaibu naczelnego dowództwa generał major Harold R. Buli i generał brygady T. J. Betts. Marszałek został upoważniony do poinformowania rosyjskich : w°jskoiwiych o planach naszych działań w końcu zimy 488 Krucjata w Europie i na wiosnę. Rosjanie zaś mieli mu udzielić informacji o swoich zamierzeniach 2. Wiedzieliśmy już, że chcą oni rozpocząć w najbliższym czasie natarcie ze swych pozycji nad Wisłą w rejonie Warszawy. Orientowaliśmy się, że przeprowadzili koncentrację, przygotowując się do ofensywy z dniem l stycznia, lecz ze względu na warunki terenowe, a zwłaszcza na gęstą mgłę i chmury, które uniemożliwiały operacje lotnicze, wstrzymali działania do chwili, gdy okoliczności będą bardziej sprzyjające. Za pośrednictwem połączonego komitetu szefów sztabów dowiedzieliśmy się jednak, że nawet gdyby warunki się nie poprawiły, natarcie rosyjskie ruszy nie później niż 15 stycznia. Rozpoczęło się ono 12 stycznia i rozwijało się nadzwyczaj pomyślnie. Marszałek Tedder, wraz ze swymi kolegami, przybył do Moskwy bezpośrednio po rozpoczęciu natarcia. Zostali oni niezwykle serdecznie powitani przez generalissimusa i rosyjskie władze wojskowe, po czym nastąpiła pełna i szczegółowa wymiana informacji, dotyczących przyszłych planów. Generalissi-mus poinformował naszą misję, że gdyfby nawet obecne natarcie nie zdołało osiągnąć wyznaczonych celów, Rosjanie przeprowadzą serię operacji, które w każdym razie uniemożliwią Niemcom wzmocnienie frontu zachodniego przez .wycofanie sił ze strefy rosyjskiej 3. Dalszym wynikiem tej pierwszej próby było upoważnienie mnie przez połączony komitet szefów sztabów do bezpośredniego porozumiewania się z Moskwą w sprawach czysto wojskowych. W późniejszym etapie kampanii sposób interpretowania przeze mnie tego zezwolenia został ostro zakwestionowany przez Churchilla. Komplikacje wynikły ze znanego od wieków faktu, że problemów politycznych nie da się całkowicie oddzielić od wojskowych4. Wojna współczesna wymaga znacznie ściślejszej koordynacji pomiędzy dwiema zaprzyjaźnionymi armiami, nacierającymi w kierunku wspólnego celu, aniżeli w czasach, gdy walki toczyły się jedynie na lądzie, na ograniczonym wycinku terenu, którego granice wytyczone były przez zasięg broni małoikali- 489 browej i artylerii polowej. Obecnie samoloty myśliwsko-bornbowe, wspierające nacierającą armię, nieustannie krążą nad pozycjami nieprzyjacielskimi docierając czasami na głębokość kilkuset mil nad zaplecze nieprzyjaciela. Zadaniem ich iest odszukanie i niszczenie nieprzyjacielskich sztabów, składów, mostów i atakowanie odwodów. Na długo jeszcze przed nawiązaniem kontaktu przez dwie zaprzyjaźnione armie powstaje delikatny problem koordynacji mającej na celu zapobieżenie nieszczęśliwym wypadkom i nieporozumieniom pomiędzy wojskami sojuszniczymi działającymi w znacznej od siebie odległości. Rozpoznanie przyjaciela lub wroga na polu bitwy nigdy nie jest rzeczą łatwą. Podczas wojny domowej w Ameryce, gdy jedna strona nosiła mundury niebieskie, a druga szare, dochodziło do niejednego ostrego starcia między jednostkami tej samej armii. W wojnie współczesnej, gdy wszystkie mundury pomyślane są w ten sposób, by się zlewały z krajobrazem, gdy znikły zmasowane zwarte szyki wojsk XIX wieku, a szybkość samolotów i pojazdów pozostawia obserwatorom tylko przelotną chwilę do decydującej akcji, zagadnienie to jest bardzo trudne do rozwiązania. Sprawom tym trzeba było w miarę rozwijania się naszej ofensywy poświęcać coraz więcej uwagi. Tymczasem jednak, w styczniu 1945 roku, musieliśmy przede wszystkim poznać termin i kierunek następnej rosyjskiej ofensywy i przygotować podstawy do przyszłego współdziałania na polu bitwy. W pierwszych miesiącach 1945 roku gospodarka niemiecka zaczęła odczuwać katastrofalne skutki naszej ofensywy lotniczej. Wielkie postępy, jakie poczyniliśmy na lądzie, wyrządziły poważne szkody nieprzyjacielskiemu systemowa obser-wacyjno-alarmowemu i systemowi obrony przeciwlotniczej i doprowadziły do zajęcia wielu miejscowości — przede wszystkim zachodnioeuropejskich portów, gdzie mieściły się bazy okrętów podwodnych - - które początkowo odciągały znaczną część naszego lotnictwa bombowego od celów w sercu Niemiec. Ponadto nasze bombowce strategiczne korzystały teraz z lepszej osłony towarzyszących im myśliwców. Grupy myśliwców 490 Krucjata w Europie można było rozmieszczać na wysuniętych terenach w pobliżu Renu i, mimo stosunkowo niedużego ich zasięgu, mogły one działać nad każdym niemal celem na terytorium Osi. Lotnictwo osiągnęło równocześnie niezwykłe sukcesy w niszczeniu niemieckich zapasów benzyny. Od wielu miesięcy zapasy te były jednym z głównych celów bombardowania strategicznego. Wyniki tej ofensywy lotniczej coraz bardziej pogłębiały kryzys niemieckiego transportu i wszelkich innych dziedzin związanych z prowadzeniem wojny. Miało to zdecydowany wpływ na wynik bitew lądowych. Niemcy napotykali coraz większe trudności w przerzucaniu odwodów i zaopatrzenia z jednego frontu na drugi, rówinocześnie zaś brak paliwa dla pojazdów stwarzał oddziałom niemieckim dodatkowe trudności na wszystkich odcinkach frontu. Skutki bombardowania odczuwała również Luftwaffe, która ze względu na brak benzyny musiała radykalnie ograniczyć szkolenie nowych pilotów5. W ciągu długotrwałych walk zimowych wywiad nasz zaczął dostarczać niepokojących wiadomości o poważnych osiągnięciach niemieckich w dziedzinie budowy samolotów odrzutowych. Nasi dowódcy lotniczy uważali, że jeśli nieprzyjacielowi uda się wprowadzić do akcji znaczną ilość tych samolotów, zdoła on szybko wyrównać olbrzymie straty, poniesione w wyniku działania naszych bombowców nad Niemcami. Praca nad samolotami odrzutowymi postępowała również w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, nie mieliśmy jednak dostatecznych wyników, by móc liczyć na sformowanie eskadr odrzutowców w czasie kampanii wiosennej. Jedynym wyjściem było opóźnienie za pomocą bombardowania produkcji tej nowej broni niemieckiej. Lotnictwo wiedziało, że samoloty odrzutowe wymagają niezwykle długich bieżni, i gdziekolwiek odnajdywaliśmy niemieckie lotnisko 7. takimi bieżniami, poddawaliśmy je sporadycznym, lecz stale powtarzającym się bombardowaniom. Ponadto samoloty nasze przeszukiwały każdy rejon, gdzie, jak przypuszczano, tego rodzaju samoloty były produkowane. Przeszkadzało nam to w pewnym stopniu w niszczeniu zapasów benzyny, jednakże w styczniu 1945 lotnictwo nasze było tak silne i sprawne, że Fors^_491. mogliśmy sobie na to pozwolić bez poważniejszego uszczerbku a°naszych głównych zadań. W każdym razie bombardowanie ośrodków produkcji odrzutowców odniosło skutek, ponieważ Niemcom nie udało się nigdy wprowadzić dostatecznej ilości nowych samolotów, by wyrządzić nam jakiekolwiek poważniejsze szkody6. Wywiad nasz zbierał wszelkie informacje tego rodzaju i przedstawiał mi codziennie wyniki swych obliczeń oraz odpowiednie wnioski. Meldunki wywiadu podkreślały rosnące trudności niemieckiej machiny wojennej podtrzymując we mnie i moich kolegach wiarę, że wystarczy jeszcze jedna wielka kampania, poprowadzona agresywnie na szerokim froncie, by zadać hitlerowskim Niemcom śmiertelny cios. Ku mojemu zaskoczeniu spotkałem się jednak ze stanowczym sprzeciwem w stosunku do moich planów ze strony niektórych generałów zajmujących wysokie stanowiska w Wielkiej Brytanii. Stosunki amerykańskiego komitetu szefów sztabów z dowódcami frontowymi były zupełnie inne niż stosunki, jakie istniały między analogicznymi instancjami w armii brytyjskiej. Amerykanie zawsze trzymali się następującej zasady: wyznaczyć dowódcy teatru działań wojennych określone zadania, dostarczyć mu odpowiednich sił, a potem możliwie jak najmniej ingerować w wykonanie planów. Teoretycznie zakładano, że dowódca na froncie lepiej zna sytuację taktyczną niż osoba przebywająca w odległości paru tysięcy mil od terenu działań; a jeśli dowódca nie osiąga pomyślnych wyników, to właściwy tryb postępowania nakazuje zastąpienie go przez innego dowódcę, a nie doradzanie, upominanie i dokuczanie. Natomiast brytyjski komitet szefów sztabów w Londynie przez całą wojnę utrzymywał z dowódcami frontowymi najściślejszy kontakt, domagając się stałych i szczegółowych informacji o stanie wojsk, planach i sytuacji. Zwyczaj ten opierał być może, na jakichś rozsądnych podstawach, których nie znałem; gdy jednak komitet systematycznie żądał od dowódców frontowych szczegółowych informacji w sprawach ich taktycznych, ja osobiście, wychowany w tradycjach 492 armii amerykańskiej, każdorazowo doznawałem wstrząsu. Na przykład dowódca brytyjski musiał codziennie wysyłać do Londynu meldunek, zawierający takie informacje, które w naszej armii jedynie w wyjątkowych wypadkach trafiłyby wyżej aniżeli do miejscowego sztabu armii. Jeśli o mnie chodzi, to przez cały czas wojny wysyłałem do Waszyngtonu i Londynu krótkie, codzienne meldunki sytuacyjne i wywiadowcze. Gdy w styczniu 1945 roku zakończyłem pracę nad moim ostatecznym planem, przyjaciel mój, marszałek Brooke, w sposób nieurzędowy, lecz bardzo poważnie, wysunął duże zastrzeżenia. Kwestionował to, co nazywał planowym rozproszeniem naszych wojsk. Utrzymywał, że nie będziemy mieli nigdy dość siły, aby przeprowadzić przez Ren więcej aniżeli jedno pełnowartościowe natarcie. Uważał twobec tego, że w celu zapewnienia sobie siły dla przeprowadzenia tego rodzaju natarcia musimy w istniejącej obecnie sytuacji przejść do obrony na wszystkich innych odcinkach frontu 7. Rozproszenie jest jednym z największych przestępstw w prowadzeniu wojny, lecz, podobnie jak to bywa z innymi uogólnieniami, znacznie ważniejsza jest umiejętność właściwego zastosowania słusznego twierdzenia aniżeli ograniczenie się do jego znajomości. W sytuacji, jaka powstała w styczniu, Niemcy korzystali z iwdelkiego atutu w postaci umocnień na linii Zygfryda w rejonie na północ od Zagłębia Saary — łącznie z samym zagłębiem. Jak długo pozwalaliśmy im pozostawać w tych fortyfikacjach, tak długo byli w stanie utrzymać znaczne odcinki długiej linii frontu stosunkowo niewielkimi siłami, koncentrując się równocześnie w wybranych miejscach do przeciwnatarć. Oznaczało to unieruchomienie znacznej części wojsk sojuszniczych w obronie; do prowadzenia działań zaczepnych pozostawała tylko ta ich część, która znajdowała się na północ od Zagłębia Ruhry. W tej jedynej strefie natarcia byliśmy w stanie zaopatrywać nie więcej niż trzydzieści pięć dywizjif>. Gdybyśmy jednak serią skoncentrowanych i potężnych ataków zniszczyli najpierw siły niemieckie znajdujące się na forsowanie Renu 493 hód onir> anierykańsko-brytyjskc ._ Uderzenie ari\erykansko-bryty|SKo (1 ) kanadyjskie na północnym skrzydle V-V/ Q l..... i -, _ 8 luty - 13 marca Natarcie 12 Grupy Armii amerykan skiej w centrum 23 luty-10 marca Natarcie 3 i 7 armii amerykańskie na wybrzuszenie Zagłębia Saaiy - 25 marca 500 Krucjata w pusu. W centrum armii Simpsona znajdował się XIII korpus pod dowództwem generała majora Alvana C. Gillenia, Jr. w Przez kilka dni po natarciu Kanadyjczykowi na północy Amerykanie niewiele mieli do roboty poza obserwacją rzeki i przygotowaniem się do uderzenia, gdy tylko wody opadną i pozwolą na jej przekroczenie. Stało się to możliwe w dwa tygodnie po natarciu kanadyjskich oddziałów generała Crerara. Simpson wyznaczył natarcie Amerykanów na dzień 23 lutego w godzinach porannych. Po uprzednim gwałtownym bombardowaniu 9 armia wyruszyła zgodnie z terminem i sforsowała rzekę. Oddziały napotykały początkowo wielkie trudności, przede wszystkim ze względu na ogień artylerii nieprzyjacielskiej skierowany na nasze mosty pontonowe i na zniszczenia w mieście Julich, spowodowane bombardowaniem naszej artylerii i lotnictwa. Nacierające jednostki musiały przejść przez to miasto, po to zaś, by pojazdy mogły się przedostać, trzeba było sprowadzić buldożery dla utorowania drogi przez rumowiska. 29 dywizja generała majora Charlesa Gerhardta, która miała za sobą desant w Normandii w czerwcu ubiegłego roku, spisała się doskonale, podobnie jak 30, 102 i 84 dywizja, również biorące udział w pierwszym rzucie natarcia. Dywizjami tymi dowodzili generałowie majorowie: Leland S. Hoibbs, Frank A. Keating i Aleksander R. Bolling. Mimo przeszkód wojska Simpsona czyniły dobre postępy, częściowo dzięki temu, że uprzednio już Niemcy przerzucili swe siły z tego kierunku na front kanadyjski. W ciągu niespełna tygodnia 9 armia zdobyła Munchen-Glad-bach. Było to największe niemieckie miasto, jakie do tej pory udało nam się zdobyć. Wkraczając wraz z Simpsonem do miasta, wkrótce po jego zdobyciu, zobaczyłem po raz pierwszy samolot odrzutowy. Był to niemiecki myśliwiec lecący na dużej wysokości. Wszystkie działa przeciwlotnicze w tym rejonie otworzyły natychmiast intensywny ogień i po paru sekundach odłamki pocisków zaczęły spadać wokół nas/_Po raz pierwszy i jedyny iw czasie całej wojny nałożyłem stalowy hełm. Nie miałem innego wyboru, chyba żebym zatrzymał „jeepa" i skrył się pod nim. Renu 501 W Afryce jeden z naszych najlepszych oficerów został tak -'eżko ranny odłamkiem, że przebywał w szpitalu ponad rok. Na szczęście samolot nieprzyjacielski czuł się widocznie niezbyt pewnie i szybko odleciał. Wojska niemieckie w tym rejonie zaczęły oibecnie odczuwać skutki potężnego dośrodkowego natarcia i przeszły do odwrotu w kierunku Renu. 3 marca XVI korpus na lewym skrzydle Simpsona wysunął się naprzód, połączył z Kanadyjczykami i ruszył ku rzece. Cały rejon został błyskawicznie oczyszczony. Ponieważ Niemcy bronili się w pobliżu mostów na Renie, nie udało nam się w tej bitwie wziąć do niewoli takiej ilości jeńców jak iw> późniejszych natarciach. Po oczyszczeniu zachodniego brzegu Renu na północnym odcinku, zadaniem Montgomery'ego było przygotowanie się do szybkiego forsowania rzeki. Do operacji tej potrzebne były większe siły aniżeli te, jakimi przypuszczalnie mogła dysponować 21 Grupa Armii. Wobec tego wydałem rozkaz, by 9 armia pozostała w składzie tej grupy 19. Podczas gdy wojska te przygotowywały się do przekroczenia rzeki, wypadki na południu rozwijały się jak najpomyślniej. 23 lutego ruszyło natarcie Simpsona. Dla Bradleya, znajdującego się w centrum naszej długiej linii frontu, było to sygnałem do rozpoczęcia serii natarć. Przeprowadził je doskonale i szybko. Miał wówczas do dyspozycji dwie armie — l na lewym skrzydle i 3 na prawym. Obie zdobyły w walkach, toczonych pod koniec stycznia i na początku lutego, dogodne )zycje wyjściowe. Pierwsze uderzenie, równocześnie z natar--m Simpsona, przeprowadził Hodges, wysyłając naprzód korpus stanowiący lewe skrzydło l armii Bradleya. Zada-korpusu było przede wszystkim wsparcie prawego dła Simpsona, gdy 9 armia ruszy do natarcia. Powodzenie i mogło doprowadzić do odsłonięcia prawego skrzydła * na południu, po czym VII korpus miał natychmiast '•^ w prawo i uderzyć na skrzydło Niemców. Natarcie fczas podjąć pozostała część armii Hodgesa zwrócona xłowi. Jeszcze dalej na południe ruszyłby wówczas 502 Krucjata w Europ te do ataku Patton, aby odciąć i okrążyć Niemców oraz wziąć ich do niewoli lub zlikwidować na miejscu 20. Wszystko szło 'dokładnie jak w zegarku. Już wkrótce VII korpus na prawym skrzydle Simpsona mógł rozpocząć ataki w kierunku południowym, a od tej chwili sukcesy towarzyszyły nam na całym froncie. VII korpus najpierw przełamał silny opór w pobliżu kanara Erft i w dalszym ciągu zrobił tak wybitne postępy, że 5 marca znalazł się na przedmieściach Kolonii. Sądziliśmy, że miasto to, podobnie jak Akwizgran, będzie uporczywie bronione, pospiesznie jednak przeszkolone i zaskoczone oddziały broniące miasta nie dorównywały tym, jakie napotkaliśmy w uprzednich fazach kampanii. 7 marca po południu Collins zajął całe miasto. Przypuszczaliśmy, że korpus jego zaangażowany będzie w ciężkich walkach oblężniczych przez kilka dni, w wyniku jednak szybkiego zdobycia miasta uzyskaliśmy dodatkowe dywizje, których użyliśmy do wykorzystania zwycięstw osiągniętych na południu 21. Podczas gdy VII korpus Collinsa robił tak wielkie postępy, Hodges rzucił III i V korpus na południowy wschód w kierunku Renu. 7 marca III korpus dotarł do rzeki pod miastem Remagen. Znalazł tu jedną z owych .wspaniałych okazji wojennych, które przy szybkim i stanowczym wykorzystaniu wywierają olbrzymi wpływ na późniejsze operacje. Nacierający Amerykanie stwierdzili, że most Ludendorffa na Renie pod Remagen jest nienaruszony. Niemcy przygotowali się oczywiście zawczasu do zniszczenia mostów na Renie, a most Ludendorffa nie był jedyny. Ale postępy wojsk amerykańskich były tak błyskawiczne, a popłoch wśród wojsk nieprzyjacielskich tak wielki, że oddział, którego zadaniem było odpalenie przygotowanych ładunków, uległ panice i zupełnie stracił orientację. Żołnierze niemieccy nie mogli widocznie uwierzyć, że nadciągnęły poważne siły amerykańskie i prawdopodobnie uważali, że należy wstrzymać się ze zburzeniem mostu, aby umożliwić odwrót głównym siłom niemieckim pozostającym jeszcze po zachodniej stronie rzeki. 7 marca 1945 r. 10 20 30 40 mil 3 arm O amerykońska^JDaun Prum 9 dywizja pancerna pod dowództwem generała Leonarda nacierała w kierunku mostu. Dzielny oddział, wchodzący w skład zgrupowania bojowego „B" generała brygady Williarna M. Hoge'a, bez wahania wpadł w ostatniej chwili na most i ochronił go przed zupełnym zniszczeniem, mimo że jeden mały ładunek został odpalony 22. Zameldowano o tym Bradleyowi. W chwili gdy wiadomość ta nadeszła, w sztabie Bradleya znajdował się przypadkowo jeden z oficerów sztabu naczelnego dowództwa. Natychmiast omówiono sprawę ilości jednostek, które należałoby pchnąć przez most. Gdyby siły mające utworzyć przyczółek były zbyt małe, to zostałby on zlikwidowany przez pospiesznie skoncentrowane oddziały niemieckie na wschodnim brzegu rzeki. L drugiej strony Bradley zdawał sobie sprawę, że przerzucenie iżych sił mogłoby kolidować z dalszą realizacją mojego pod- 504 Krucjata wEuropje stawowego planu. Bradley natychmiast połączył się ze mną telefonicznie. Jadłem właśnie obdad w mojej kwaterze głównej w Reims z dowódcami korpusów i dywizji amerykańskich wojsk desan-towo-po wietrznych. Gdy Bradley zameldował mi, że mamy stały most na Renie, ledwie wierzyłem uszom. Często rozmawiałem z nim o takiej możliwości, ale nigdy na nią nie liczyłem, traktując ją jako coś bardzo nierealnego. Zacząłem prawie krzyczeć przez telefon: — Ile jednostek ma pan w pobliżu, by przerzucić przez rzekę? — Mam ponad cztery dwizje — powiedział — ale zadzwoniłem do pana, by upewnić się, że przerzucenie ich nie pokrzyżuje pana planów. — Dobra, Brad — odpowiedziałem — spodziewaliśmy się, że właśnie tyle dywizji zablokuje nam Kolonia, a teraz są one wolne. Bierz się pan do roboty i przerzuć natychmiast co najmniej pięć dywizji oraz wszystko, czego trzeba, by zabezpieczyć naszą zdobycz. W odpowiedzi jego przebijała wyraźna nuta radości: — Tak właśnie chciałem zrobić, ale ktoś tu wspomniał, że mogłoby to zepsuć panu plany, chciałem wobec tego sprawę uzgodnić. Była to dla mnie jedna z najszczęśliwszych chwil podczas całej wojny. Duże sukcesy na wojnie przewiduje się zazwyczaj kilka dni lub tygodni przed ich osiągnięciem. Gdy w końcu stają się faktem, wyższe szczeble dowodzenia i sztaby nie myślą już o nich i są zaabsorbowane planami na przyszłość. To, co się teraz zdarzyło, było zupełnie nie przewidziane. Przekroczyliśmy Ren po stałym moście. Przebiliśmy się przez historyczną zaporę obronną strzegącą serca Niemiec. Wydawało się nam, że ostateczne pokonanie nieprzyjaciela, które, jak to od dawna obliczaliśmy, miało nastąpić w wyniku wiosennej i letniej kampanii 1945 roku, stało już u progu. Entuzjazm mój udzielił się gościom siedzącym przy obiedzie. Byli wśród nich doświadczeni uczestnicy udanych desantów i ciężkich walk w różnych sytuacjach. Wszyscy jedno- 505 ślnie przepowiadali szybki i szczęśliwy koniec wojny. Je-pewny, że od tej chwili każdy z nich wszedł do walki z entuzjazmem i zapałem, będącymi wynikiem pewności bliskiego i druzgocącego zwycięstwa. Do 9 marca l armia pogłębiła przyczółek remageński do trzech mil. Minęło dość dużo czasu, zanim nieprzyjaciel ochłonął z zaskoczenia i opanował zamieszanie, a gdy zdołał już ściągnąć posiłki przeciwko naszym oddziałom na przyczółku, byliśmy zbyt silni, by obawiać się klęski. Nieprzyjaciel nacierał jak zwykle częściami sił wprowadzając do boju każdą jednostkę natychmiast po jej przybyciu na miejsce. Ale tego rodzaju słabe posunięcia taktyczne nie mogły nam przeszkodzić w stałym rozszerzaniu zdobytego przyczółka. Od dnia, w którym przekroczyliśmy rzekę, nieprzyjaciel czynił rozpaczliwe próby zniszczenia mostu Ludendorffa; ciężka artyleria otworzyła ogień, a lotnictwo niemieckie rzuciło (wszystkie swe samoloty do ataków bombowych na most. Nie przyniosło to jednak natychmiastowych sukcesów i nieprzerwany potok naszych oddziałów w dalszym ciągu płynął przez most. Niemniej jednak równocześnie przerzuciliśmy przez rzekę pontonowe mosty Treadwaya. Most Treadwaya należał do naszego najlepszego wyposażenia — wytrzymywał ciężar sprzętu wojskowego, stosunkowo łatwo można go było przewozić i szybko zmontować. Generał Collins przeprowadziwszy swój VII korpus przez rzekę pragnął oczywiście możliwie jak najszybciej przerzucić mosty pontonowe. Wezwał dowódcę saperów, pułkownika Masona J. Younga i powiedział: • Young, sądzę, że może pan przerzucić most przez tę rzekę w ciągu 12 godzin. Jaką chce pan nagrodę za zrobienie tego w krótszym czasie? Young zastanowił się chwilkę i odpowiedział: ^ie chcę niczego, ale jeśli może pan obiecać moim żołnierzom kilka skrzynek szampana, to na pewno postaramy się to zrobić. Dobrze— powiedział Collins — dostarczę szampana, jeśli Wje mi pan most w czasie krótszym niż 12 godzin. 506 Krucjata w Europie W ciągu 10 godzin i 11 minut most długości 330 jardów był gotowi i pierwszy ładunek przerzucony został przez rzekę ^. Collins z radością wywiązał się z zobowiązania. Słyszałem, że nawet ten zaszczytny rekord został później pobity. Nieustanne wysiłki Niemców osłabiły w końcu most Luden-dorffa. Po pięciu dniach, gdy mosty pontonowe były już w stanie zaspokoić nasze zapotrzebowanie po drugiej strome rzeki, zrezygnowaliśmy z niego. Pomimo to amerykańscy saperzy uparcie pracowali nad wzmocnieniem osłabionych przęseł, tak aby nadawał się do użytku w przyszłości. Nie udało im się to jednak. 17 marca środkowe przęsło — to właśnie, które Niemcy uszkodzili przy nieudanej próbie wysadzenia mostu w dniu 7 marca — wpadło do rzeki. Porwało ono ze sobą kilku naszych wspaniałych saperów i nie wszystkich udało się wyratować z lodowatych wód rzeki24. Przeprowadzona na początku marca przez pięć dywizji operacja dywersyjna w celu zdobycia przyczółka remageńskiego nie wpłynęła na zmianę naszych planów i nie przeszkodziła nam w zlikwidowaniu armii niemieckich na północ od Mozeli. W lutym 3 armia cały miesiąc przygotowywała się do natarcia w kierunku Renu. VIII korpus Middletona posuwał się w kierunku wschodnim, aż za Prum, a XII korpus Eddy'ego zajął Bitburg i dotarł do rzeki Kyll. XX korpus pod dowództwem generała Walkera zlikwidował do 23 lutego opór w trójkącie Saara—Mozela i zdobył przyczółek za rzeką Saarą. 2 marca przełamana została linia Zygfryda i zdobyty Trewir. W dwa dni później XII korpus opanował przyczółek za rzeką Kyll25. Było to sygnałem do rozpoczęcia głównego natarciaT3 armii. VIII korpus nacierał w kierunku północno-wschodnim i przeła- **.-, « mując opór niemiecki dotarł 9 marca do Andernach na Renie, gdzie wkrótce połączył się z l armią. Równocześnie XII korpus ruszył do natarcia na północny-wschód wzdłuż północnego brzegu Mozeli i 10 marca dotarł do Renu. Oba korpusy zdobyły •wielkie ilości zapasów i ekwipunku nieprzyjacielskiego, a gdy ich oddziały czołowe połączyły się nad Renem, okrążyły całe zgrupowania bojowe nieprzyjaciela 26. forsowanie Renu 507 a l i 3 armii zakończyły drugi etap ne] i^wma^ niemieckich sił na zachód od Renu. oozostała jedynie wielka załoga nieprzyjacielska w Za-, h-t S^ Y Oddziały te rozmieszczone były w olbrzymim fiacie którego podstawę stanowił Ren, boki zaś przecinały trójkącie, ktor 8^" Q ^ ^ na zachóćL Pómocny bok Iia Mozela, południowy zaś - jeden z najlepiej odcinków linii Zygfryda. Spoglądając wstecz, 'ego Niemcy, w obliczu zupełnej kata-h armii na północ od Mozeli, nie zaczęli ćTwych sił z Zagłębia Saary, aby usunąć je pozycji i użyć do obrony Renu. Nieraz luz w poprzednich kampaniach, byliśmy świadkami tego rodzaju' postępowania, które -wydawało nam się zupełną głupotą taktyczną. Osobiście byłem zdania, że przyczyny należy siP doszukiwać w kompleksie zdobywcy — w stracnu, ze ustąpienie chociażby piędzi zdobytego terenu odsłoni przegniłe podstawy, na których wybudowany został mit;.°.mezwj^ ności. Niektórzy członkowie mego sztabu sądzili, ze na ciecyzj, Niemców wpłynęła wiara w siłę obronną Mozeli i linii Zygfryda. Ponadto nieprzyjaciel nie znał prawdopodobnie siły 7 armii znajdującej się na południe od wybrzuszenia Saary. Podobne względy świadczyłyby o żałosnej głupocie niektórych niemieckich dowódców i sztabów. Jednakże gdy mieli oni swobodę działania, zbyt często wykazywali swe możliwości, abym mógł uwierzyć, że pozostawienie oddziałów na eksponowanych pozycjach było decyzją wojskowych — wskazywało to raczej na „intuicję" Hitlera. Podczas pierwszych dwóch aktów rozgrywającego się przez cały miesiąc dramatu na zachód od Renu zażądałem, aby grupa armii Deversa, poza działaniami związanymi z likwidacją kotła kolmarskiego, ograniczyła się w zasadzie do obrony. Przez ten czas w niezwykły sposób powiększyliśmy amerykańską 7 armię pod dowództwem generała Patcha do czternastu dywizji, nie licząc jednej dywizji francuskiej, a mianowicie 3 dywizji algierskiej. Scena była przygotowana do rozegrania trzeciego aktu. 508 Krucjata w Europie Bradley szykował się spokojnie do uderzenia u wierzchołka trójkąta i u jego północnej podstawy. Devers gotów był do ciosu w południowy bok trójkąta. Plan przewidywał, że amerykańska 7 armia dokona potężnego uderzenia w kierunku Wormacji. Miała ona przełamać linię Zygfryda i zdobyć przyczółek za Renem. Bradley miał poprowadzić natarcie przez dolne odnogi Mozeli i wbić się głęboko na tyły wojsk nieprzyjacielskich, znajdujących się przed frontem 7 armii. Spodziewaliśmy się, że .w ten sposób, dzięki koncentrycznym natarciom, odetniemy wojska niemieckie i uniemożliwimy im odwrót za Ren. Równocześnie z tymi dwoma atakami u podstawy wybrzuszenia prawe skrzydło 3 armii miało uderzyć na jego wierzchołek27. Naitarcie rozpoczęło się 15 marca. Uderzenie z południa i ze wschodu natrafiło na stanowczy opór silnych pasów obrony nieprzyjaciela, lecz roziwdjało się tak pomyślnie, że zdawało się, iż ściągnęło na siebie całą uwagę Niemców. Zwiększyło to znacznie skuteczność natarcia XII korpusu poprzez dolną Mozelę. Korpus zaczął forsować rzekę 14 marca; przez cały czas trwania operacji nie spotkał poważnego i zorganizowanego oporu, być może dlatego, że Niemcy spodziewali się uderzenia korpusu na północ w dół Renu dla połączenia się z wojskami znajdującymi się na wschód od rzeki na przyczółku remageńskim. W każdym razie nieprzyjaciel był zupełnie zaskoczony tym, że XII korpus rzucił się prosto na południe, dokonując jednego z najbardziej dramatycznych uderzeń w (Wojnie i wdzierając się głęboko w serce pozycji obronnych Zagłębia Saary 28. Sytuacja nieprzyjaciela stała się wkrótce beznadziejna. Amerykanie wdzierali się do wybrzuszenia ze wszystkich stron, podczas gdy XII korpus Eddy'ego skutecznie blokował niemal wszystkie możiliwe drogi odwrotu. Patton nie zatrzymał się nawet wtedy, gdy wojska jego dotarły do Renu, lecz przerzucił przez rzekę 5 dywizję generała Stafforda Le R. Iriwdna bez jakichkolwiek przygotowań. Straty Irwina były minimadne. 23 marca dywizja jego mocno się usadowiła na drugim przyczółku aliantów29. TRÓJKĄT SAARA-PALATYNAT ,3-25 ma r co 1945 r. 10 20 .30JO--------50 m Kreuzn Oppenhei ------_^__^ weibruckeTT--------Germershe c •-• . i baareguemines 510 Krucjata w Ł1urop{6 Oczyszczanie Saary zostało szybko zakończone i 25 marca na zachód od Renu ustał wszelki zorganizowany opór. Wszystkie te operacje zostały przeprowadzone według znanego już teraz schematu współdziałania lotnictwa z (wojskami lądowymi. Nasze potężne lotnictwo panowało nad rozległymi terenami i masowo atakowało ważne cele, paraliżując niemal zupełnie ruchy oddziałów niemieckich i niszcząc olbrzymie ilości niezbędnego zaopatrzenia i ekwipunku. Pogoda co prawda nie była idealna dla operacji powietrznych, ale nie tak zła, by uniemożliwić działania lotnicze. W dniu rocznicy urodzin Waszyngtona lotnictwo aliantów przeprowadziło operację na olbrzymią skalę — wyjątkową nawet w terenie, w którym ilość lotów dochodziła czasami w ciągu jednego dnia do 10 000. Operacja otrzymała nazwę „Clarton", a zadaniem jej było wymierzenie gigantycznego ciosu w system transportowy Niemiec, przy czym cele obrano w ten sposób, aby wyrządzić możliwie jak najwięcej szkód i jak najbardziej opóźnić ich naprawienie. Dziewięć tysięcy samolotów z baz w Anglii, Francji, Włoch, Belgii i Holandii wzięło udział w tym ataku. Cele mieściły się w każdym niemal ważnym rejonie Niemiec. Reakcja Luftwaffe była słaba; prawdopodobnie nie mogła ona zorganizować skutecznej obrony ze względu na rozmiary ciosu. Ta najlepiej pomyślana i najbardziej udana operacja była jednym z najważniejszych wydarzeń długiej kampanii lotniczej, mającej na celu zniszczenie niemieckiego potencjału wojennego. Jedną z cech charakterystycznych kampanii prowadzonej pod koniec zimy była niezwykła zgodność działań z opracowanym planem. W wielkiej operacji, w której biorą udział tak wielkie ilości wojsk na tak rozległym froncie, reakcja nieprzyjaciela i nieprzewidziane wypadki zmuszają zazwyczaj do stałego wprowadzania poprawek do planu. Tym razem było inaczej. Precyzja była przede wszystkim zasługą potęgi lotnictwa i wojsk lądowych; po drugie, zawdzięczaliśmy ją walorom bojowym oddziałów i talentom dowódców plutonów, batalionów i dywizji; po trzecie wreszcie — coraz większemu zniechęceniu, zaskoczeniu i zamieszaniu w szeregach nieprzyjaciela. Cenę, forsowanie Renu 511 jaką zapłaciliśmy za bitwę o wybrzuszenie, Hitler spłacił nam częściowo katastrofalnymi klęskami poniesionymi w lutym i ,w marcu 1945 roku. Idąc do boju wszystkie oddziały otrzymały rozkaz chwytania przy każdej okazji przyczółków za Renem i wszystkie nastawione były na możliwość zagarnięcia trwałego mostu. Szczęśliwy przypadek pod Remagen przyspieszył klęskę Niemiec, nie miał jednak wpływu na przebieg bitew, które toczyły się w tym czasie na zachód od Renu. Jedną dobrą zmianę w planach wyprowadziliśmy w czasie bitwy w Zagłębiu Saary. Rozgraniczenie pomiędzy grupami armii Bradleya i Deversa przebiegało bezpośrednio przez pole bitwy. Zrobiliśmy to celowo, aby wykorzystać na tym umocnionym terenie pełną siłę 7 i 3 armii. Przebieg bitwy pozwolił skierować 3 armię Pat tona na cele w strefie 7 armii Patcha, którymi Devers nie mógł się zająć. Ponieważ przypadkowo znajdowałem się właśnie na miejscu, pozwoliłem na dokonanie odpowiednich zmian w rozgraniczeniu stref, kładąc nacisk na ścisłą łączność pomiędzy armiami. Pociągnęło to za sobą konieczność przeniesienia jednej dywizji pancernej z 7 armii cło 3 30. To, że zmiana była tak drobna, świadczyło, jak dokładnie sztaby obliczyły wszelkie możliwości. W ciągu tej trwającej miesiąc kampanii braliśmy do niewoli przeciętnie 10 000 Niemców dziennie. Oznaczało to, że P°za normalnymi stratami w zabitych i rannych armia niemiecka straciła równowartość dwudziestu pełnych dywizji. Nieprzyjaciel poniósł również poważne straty w ekwipunku zaopatrzeniu oraz utracił ważne rejony przemysłowe i źródła surowców31. Kwatermistrzostwo i administracja osiągnęły już taki stan izacyjny, że operowanie olbrzymią ilością jeńców i zdo- r powodowało jedynie chwilowe przeszkody w manewro- w walce. Przeszliśmy długą drogę od czasów Tunezji, to wziąwszy do niewoli 275 tysięcy jeńców Osi musiałem lym żalem powiedzieć moim oficerom operacyjnym i i Neyinsowi: „Dlaczego w żadnej uczelni sztabowej ziano nam, co robić z ćwiercią miliona jeńców 512_______________Krucjata w Europie tak rozlokowanych na końcu rachitycznej linii kolejowej, że nie można ich przerzucić na inne miejsce, kiedy strzeżenie ich i .wyżywienie jest tak utrudnione?" 24 marca mieliśmy już na przyczółku remageńskim całą armię amerykańską w składzie trzech pełnych korpusów, przygotowaną do uderzenia w dowolnym kierunku. Dalej na południu 3 armia pomyślnie sforsowała Ren i w całym rejonie nie było takiej siły nieprzyjacielskiej, która mogłaby przeszkodzić nam w utworzeniu przyczółków w dowolnym miejscu. Bezpośrednio na północ od przyczółka remageńskiego płynęła rzeka Sieg, oskrzydlająca rejon Ruhry od południa. Bezpieczeństwo Zagłębia Ruhry miało tak wielkie znaczenie dla niemieckiego potencjału wojennego, że nieprzyjaciel pospiesznie skoncentrował nad tą rzeką wszystkie siły, jakie mógł ściągnąć z innych zagrożonych terenów na zachodzie, przypuszczając, że z Remagen uderzymy bezpośrednio na Zagłębie Ruhry32. W tej sytuacji Hitler uciekł się do swego starego zwyczaju wprowadzania zmian na wyższych szczeblach dowodzenia: von Rundstedt, którego zawsze uwiązaliśmy za najzdolniejszego generała niemieckiego, został odwołany i nie miał już brać udziału w wojnie. Dowodził on wojskami niemieckimi na zachodzie podczas naszego lądowania 6 czerwca. Gdy nie udało mu się zepchnąć aliantów z powrotem do morza, jak mu to Hitler nakazał, otrzymał w trzy tygodnie po lądowaniu dymisję i został zastąpiony przez von Klugego. Gdy temu z kolei nie poiwdodło się lepiej niż jego poprzednikowi, Hitler znowu postanowił przeprowadzić zmianę i powołał z powrotem von Rundstedta. Sądziliśmy wówczas, że bezpośrednią przyczyną drugiego posunięcia było przypuszczenie, że von Kluge brał udział 20 lipca w zamachu na Hitlera. Obecnie Hitler postanowił sprowadzić z Włoch marszałka von T' ROZDZIAŁ DWUDZIESTY UDERZENIE I OKRĄŻENIE Podczas gdy Montgomery prowadził na północnym skrzydle pierwsze lutowe i marcowe bitwy, mające na celu zniszczenie wojsk niemieckich na zachód od Renu, z basenu śródziemnomorskiego zaczęły napływać do 21 Grupy Armii dodatkowe jednostki kanadyjskie i brytyjskie. Przegrupowanie to otrzymało nazwę operacji „Goldflake^ i objęło jeden korpus kanadyjski z Włoch oraz dywizję brytyjską z Bliskiego Wschodu. Znaczna część tych oddziałów wylądowała iw Marsylii, a trasa marszu do rejonu ich przeznaczenia na północnym skrzydle przecinała całą sieć komunikacyjną aliantów. Sztaby przeprowadziły tę trudną operację gładko i umiejętnie, tak że zaopatrzenie frontu nie zostało ani na chwilę przerwane. Toteż gdy Bradley i Devers dalej na południu zadawali ciosy, które wyzwoliły zachodni brzeg Renu, Montgomery na północy mógł iczyć na szyibkie posiłki dla zakończenia przygotowań do sforsowania rzeki. Montgomery był mistrzem metodycznego przygotowania wojsk do regularnego i systematycznego natarcia. W tym wy- iku przygotowywał je niesłychanie szczegółowo, ponieważ, * nam było wiadomo, wzdłuż frontu na północ od Zagłębia ^y nieprzyjaciel pozostawił najlepsze oddziały, łącznie zią l armii spadochronowej. Barcie jego zostało zaplanoiwane na froncie czterech dy- których dwie wchodziły w skład 21 Grupy Armii, dwie kład przydzielonej mu 9 armii. Uderzenie tych dywizji lł desant amerykańskiej 17 dywizji desantowo-powietrz- 33 - Krucjata w Europie 514 Krucjata w Europie nej i brytyjskiej 6 dywizji desan to wo-po wietrznej. Wojska desantowo-po wietrzne wykorzystywano zazwyczaj tak, że wprowadzano je do boju przed rozpoczęciem natarcia lądowego aby w ten sposób osiągnąć maksymalne zaskoczenie i wywołać przed rozpoczęciem bitwy zamieszanie wśród broniących się oddziałów. W danym wypadku Montgomery zamierzał odwrócić przyjęty porządek rzeczy. Postanowił sforsować rzekę pod osłoną nocy, po czym rano miał nastąpić atak desantu powietrznego. Na ogół zrzucano desant daleko za frontem nieprzyjaciela, gdzie można się było spodziewać, że opór bezpośrednio po lądowaniu będzie niewielki, pozostawiając tym samym desantowi dość czasu na zorganizowanie się, zaskoczenie sztabów, zablokowanie ruchu odwodów i spowodowanie ogólnego spustoszenia. Natomiast w tej operacji ofcie dywizje miały zostać zrzucone blisko linii frontu, tylko w takiej odległości, by nie dosięgną! ich ogień własnej artylerii. Z tych pozycji miały one zdezorganizować artylerię nieprzyjacielską i wziąć bezpośredni udział w bitwie. Poczyniono staranne przygotowania do użycia zasłon dymnych przy forsowaniu rzeki oraz zebrano dużą ilość dział dla wsparcia tej operacji1. Ren, a zwłaszcza jego północne odcinki, stanowił potężną przeszkodę. Była to rzeka nie tylko szeroka, lecz zdradliwa. Nawet poziom wód i szybkość prądu ulegały stałej zmianie, ponieważ nieprzyjaciel mógł manipulować tamami znajdującymi się na wschodnich dopływach rzeki. Dla zapobieżenia temu niebezpieczeństwu zorganizowano specjalne oddziały zwiadowcze i ostrzegatwicze. Ze względu na charakter przeszkody forsowanie rzeki przypominało operację desantową z morza, z tą tylko różnicą, że oddziały nie nacierały z okrętów na brzeg, lecz z jednego brzegu na drugi. Analiza warunków wskazywała na konieczność udziału marynarki. Potrzebne nam były dostatecznie duże okręty, które mogłyby przetransportować czołgi wraz z pierwszymi rzutami piechoty. Marynarka zaczęła więc przerzucać na front barki desantowe znane jako LCM i LCV (P). Przybyły one częściowo drogami wodnymi, znaczna ilość jednak wymagała transportu po drogach północnej Europy. Skonstruowano w tym celu 515 Vderzenie i okrążenie___________________________________ jalne ciągniki i okręty te długości 45, a szerokości 14 stóp udało się przewieźć lądem, aby mogły wziąć udział w natarciu. Główne siły 21 Grupy Armii obejmowały w chwili rozpoczęcia natarcia piętnaście dywizji. Wraz z dwiema dywizjami desantowo-powietrznymi i 9 armią Simpsona Montgomery dysponował tego dnia dwudziestoma dziewięcioma dywizjami i siedmioma samodzielnymi brygadami2. Ponieważ jednak musiał on osłaniać swe lewe skrzydło, ciągnące się na zachód od Renu aż do Morza Północnego, nie wszystkie jednostki mogły natychmiast uderzyć w kierunku wschodnim. Dodatkowe formacje brytyjskie z basenu śródziemnomorskiego, które miały się z nim połączyć, były w drodze. Natarcie w nocy z 23 na 24 marca poprzedzone zostało gwałtownym przygotowaniem artyleryjskim. Na froncie dwóch dywizji amerykańskich brało w nim udział 2000 dział wszystkich typów. Wraz z generałem Simpsonem znaleźliśmy na wieży starego kościoła dogodny punkt, z którego obserwowaliśmy ogień artylerii. Ponieważ baterie rozmieszczone zostały na płaskich równinach zachodniego brzegu Renu, widoczny był każdy błysk. Huk dział nie ustawał. Równocześnie oddziały szturmowe piechoty nadciągały na brzeg rzeki i ładowały się do łodzi. Niektóre z nich odwiedziliśmy i stwierdziliśmy, że żołnierze są pełni zapału do walki. Nie ma lepszego sposobu na poprawę nastrojów od serii wielkich zwycięstw. A jednak, idąc wzdłuż szeregów, natknąłem się na jednego młodego żołnierza, milczącego i zdeprymowanego. - Jak się czujesz, synu? — zapytałem. - Generale powiedział • • jestem straszliwie zdenerwowany. Przed dwoma miesiącami byłem ranny i właśnie wczoraj wróciłem ze szpitala. Wcale się dobrze nie czuję! No tak, to stanowimy dobraną parę - - odpowiedziałem - bo i ja jestem zdenerwowany. Ale przecież natarcie to planowaliśmy już od dłuższego czasu, wszystko jest przygotowane, samoloty, działa i wojska desantowo-powietrzne po-rzebne do rozbicia Niemców. Może po prostu przespacerujemy »ię razem w kierunku rzeki i to nam dobrze zrobi. 516_____________________ ______________Krucjata w Europie — Oh nie, generale — powiedział — chciałem powiedzieć że byłem zdenerwowany, ale to mi przeszło. Tu wcale nie jest tak strasznie. A ja wiedziałem już, co on ma na myśli. Nasze przygotowania do sforsowania rzeki na północ od Zagłębia Ruhry były tak przemyślane i dokładne, że nieprzyjaciel wiedział, co go czeka. Przewidywaliśmy silny opór, ponieważ jedynymi elementami zaskoczenia, na jakie mogliśmy liczyć, był termin i siła natarcia. Sądziliśmy zwłaszcza, że nieprzyjaciel przygotuje większą ilość dział wstrzelanych do rzeki i wschodnich jej brzegów i że ogniem artylerii będzie próbował zatrzymać nasze wojska na samym brzegu. Nie napotkaliśmy jednak tego rodzaju oporu. Straty obu amerykańskich dywizji, 30 i 79, które nacierały na froncie 9 armii, wyniosły w ciągu całej operacji tylko trzydziestu jeden żołnierzy. Dywizjami dowodził generał Anderson z XVI korpusu 3. Przez całą noc napływały zadowalające meldunki. Lądowanie przebiegało pomyślnie na wszystkich odcinkach. Mieliśmy wobec tego prawo przypuszczać, że w krótkim czasie posuniemy się tak daleko w kierunku iwschodnim, iż przetniemy linie komunikacyjne prowadzące do Zagłębia Ruhry. O świcie udałem się na wzgórze, z którego można było dogodnie obserwować przybycie jednostek desantowo-powietrz-nych mających, w myśl planów, rozpocząć swe zrzuty o godzinie 10.00. Oddziały desantowe rozpoczęły natarcie na 1572 samolotach i 1326 szybowcach; podczas lotu eskortowało je 889 myśliwców, a 2153 innych myśliwców osłaniało rejon lądowania i tworzyło osłonę od wschodu 4. Mgła i dym na polu ibitwy uniemożliwiały śledzenie całej operacji desantowej, mogłem jednak obserwować cześć akcji. Artyleria przeciwlotnicza trafiła kilka naszych samolotów, na ogół jednak dopiero po zrzuceniu przez nie spadochroniarzy. Wyglądało na to, że gdy oddalały się od pola bitwy, trafiały na miejsce, w którym ogień artylerii przeciwlotniczej PRZEKROCZENIE BARIERY RENU 522 _________________Krucjata w Europie .stycznia wycofałby broniące się wojska. W tym czasie nieudana ofensywa w Ardenach zawiodła zupełnie, a biorące w niej udział oddziały niemieckie cofały się w popłochu. Ponadto 12 stycznia Rosjanie rozpoczęli wielką ofensywę, która miała ich zaprowadzić od Wisły do Odry na odległość 30 mil od Berlina. Najmądrzejszą rzeczą, z wojskotwego punktu widzenia, jaką Niemcy powinni byli w danej chwili uczynić, była kapitulacja. Sytuacja ich była beznadziejna i jeśli nawet nie udałoby się im ocalić niczego na froncie politycznym, to mogli przynajmniej zapobiec śmierci tysięcy ludzi na polach bitew i dalszemu niszczeniu miast i przemysłu. Jeżeli jednak mieli zamiar kontynuować walkę, prawdopodobnie w rozpaczliwej nadziei, że alianci pokłócą się między sobą i przez to nie osiągną pełnego zwycięstwa, powinni byli zająć na zachodzie najsilniejszą linię obronną, jaką był Ren, i zebrać tam wszystkie swoje dyspozycyjne odwody. Ale nawet i to nie rokowało żadnych nadziei na jakikolwiek sukces chociażby z tego względu, że nasze potężne lotnictwo doszczętnie i w niewiarygodnych rozmiarach niszczyło wszelkie zasoby znajdujące się na coraz bardziej kurczącym się terytorium iWfroga. Był to jednak jedyny sposób dający im szansę przedłużenia działań wojennych. Obecnie zaś stawało się jasne, że nie mogli mieć innego powodu kontynuowania wojny. Nawet Hitler musiał mieć w swym fanatyzmie przebłyski świadomości, które pozwalały mu dojrzeć zbliżającą się klęskę. Pisał on teraz finał dramatu, który w swym tragizmie przewyższał wszystko, co jego ukochany Wagner kiedykolwiek wymyślił. Z punktu widzenia aliantów sytuacja przypominała pod pewnymi względami to, co nastąpiło przed ośmiu miesiącami po dokonaniu przełomu w Normandii. Istniały jednak poważne różnice. W tej chwili dysponowaliśmy takimi siłami lądowymi oraz lotnictwem, które mogły zmieść wszelki napotkany opór, ponadto nie mieliśmy przed sobą żadnej linii Zygfryda, którą nieprzyjaciel mógłby obsadzić swoimi wojskami. Jeszcze większe znaczenie miała doskonała organizacja naszych tyłów. Tuż za Renem znajdowały się składy zaopatrzenia i ekwipunku, Uderzenie i okrążenie^ _______________ 523 a zaraz obok jednostki tyłowe, tak bardzo potrzebne dla umożliwienia szybkiego posuwania się walczących wojsk. Natychmiast po sforsowaniu Renu zmontowaliśmy mosty pontonowe, a wkrótce już zbudowaliśmy mosty stałe. Pierwszy na wpół stały most kolejowy został wybudowany pod Wesel na północnym odcinku frontu. Tutaj, w jednym z najszerszych miejsc rzeki, amerykańskie wojska inżynieryjne skonstruowały most, przez który przeszedł pierwszy nasz pociąg w niespełna jedenaście dni po zajęciu tej miejscowości 16. Przekroczenie przez wojska nasze Renu w najprzeróżniejszych miejscach oraz wielkie straty, jakie ponieśli Niemcy przy załamaniu się linii Zygfryda, zakończyły drugą wielką fazę naszej kampanii wiosennej. Obecnie należało dokonać przeglądu sytuacji i zaplanować ruch wojsk mający zakończyć trzecią fazę — ostateczne zniszczenie niemieckiego potencjału wojennego i zdobycie terytorium nieprzyjaciela. Najważniejszą sprawą było w dalszym ciągu okrążenie Zagłębia Ruhry. W naszych planach wysuwała się ona zawsze na czoło i w danej chwili sytuacja nie wskazy»wała, aby porzucenie tego zamiaru miało nam przynieść jakąkolwiek korzyść. Przeciwnie, obecnie stawało się jasne, że dwustronne okrążenie nie tylko całkowicie i ostatecznie odetnie przemysłowe Zagłębie Ruhry od reszty Niemiec, lecz, co więcej, pociągnie za sobą likwidację jednego z największych ziwdązków operacyjnych, jakimi dysponował jeszcze nieprzyjaciel. Po nieudanej próbie zlikwidowania przyczółka remageń-skiego nieprzyjaciel zaczął na początku marca gorączkowo rozbudowywać południowy odcinek obrony Zagłębia Ruhry wzdłuż rzeki Sieg. W podoibny sposób Niemcy zaczęli pospiesznie organizować obronę iwedłuż północnego skrzydła rejonu Fluhry, gdy 24 marca Montgomery przeskoczył przez Ren na ółnocnym odcinku. Tak więc dwustronne okrążenie zamknęły broniące się wojska, przebiłoby szeroką szczelinę w cen-~iim. i otworzyłoby drogę na wschód. Wiedziałem już wówczas o zawartych przez aliantów ukła- ch, na mocy których Niemcy, po zakończeniu działań wojen- nych, miały zostać podzielone na strefy okupacyjne. Linia 524 Krucjata w Europie •wyznaczona Brytyjczykom i Amerykanom przebiegała z północy, poczynając od punktu znajdującego się w pobliżu Lubeki wzdłuż wschodniej podstawy Półwyspu Jutlandzkiego, na południe ku Eisenach i dalej aż do granicy austriackiej 17. Przyszły podział Niemiec nie wpływał na nasze plany ostatecznego podboju kraju. Moim zdaniem, plany wojskowe powinny mieć tylko jeden cel — przyspieszenie zwycięstwa. Odpowiednich przesunięć wojsk poszczególnych narodów, w celu skoncentrowania ich w przydzielonych im strefach, można było dokonać później. Po Zagłębiu Ruhry kolejny naturalny cel stanowił Berlin—-ważny z punktu widzenia politycznego i psychologicznego, jako symbol potęgi niemieckiej. Doszedłem jednak do wniosku, że dla wojsk aliantów zachodnich nie był to cel ani logiczny, ani też najbardziej pożądany 18. Stojąc iW ostatnim tygodniu marca nad Renem byliśmy oddaleni od Berlina o trzysta mil. Przed nami, w odległości dwustu mil, znajdowała się przeszkoda w postaci Łaby. Wojska rosyjskie usadowiły się mocno nad Odrą i miały na zachodnim jej brzegu przyczółek w odległości zaledwie trzydziestu mil od Berlina. Nasza służba kwatermistrzowska była w stanie drogą lotniczą dostarczyć naszym jednostkom wysuniętym około 2000 ton zaopatrzenia dziennie, a więc ilość dostateczną, aby pozwolić naszym oddziałom czołowym przebić się przez Niemcy. \ Gdybyśmy jednak zamierzali sforsować Łabę jedynie w tym""ć"elu, by dotrzeć do Berlina, wydarzyłyby się dwie rzeczy: po pierwsze, według wszelkiego prawdopodobieństwa wojska rosyjskie otoczyłyby miasto na długo, zanim zdążylibyśmy przybyć. Po drugie, konieczność zaopatrywania tak dużych sił w tak wielkiej odległości od naszych głównych baz na Renie oznaczałoby w praktyce unieruchomienie wojsk na wszystkich innych odcinkach frontu. Byłoby to, moim zdaniem, nie tylko niesłuszne, ale wręcz głupie. Niezależnie od okrążenia Ruhry mieliśmy jeszcze przed sobą szereg innych, wielkich zadań, które należało szybko wykonać. Było rzeczą pożądaną pchnąć pospiesznie nasze oddziały czołowe przez Niemcy dla nawiązania kontaktu z wojskami UOK"^J______________ radzieckimi, i w ten sposób podzielić kraj oraz skutecznie zapobiec wszelkiej jednolitej akcji sił niemieckich. Było również rzeczą ważną możliwie najszybciej zdobyć na północy Lubekę. W ten sposób odcięlibyśmy wszystkie wojska niemieckie pozostające na Półwyspie Jutlandzkim i w Norwegii. Tego rodzaju uderzenie otworzyłoby nam również porty na północy Niemiec: Bremę lub Hamburg względnie oba. To z kolei skróciłoby nasze linie komunikacyjne. Równie ważne było zdobycie tak zwanej „twierdzy narodowej" i jej zniszczenie19. Od wielu tygodni otrzymywaliśmy meldunki, że hitlerowcy w razie ostateczności zamierzają wycofać śmietankę SS, gestapo i innych organizacji, fanatycznie oddanych Hitlerowi, w góry południowej Bawarii, zachodniej Austrii i północnych Włoch. Mieli nadzieję, że uda im się zablokować kręte przejścia górskie i do nieskończoności bronić się przecLwi aliantom. Tego rodzaju twierdzę można oczywiście zawsze wziąć głodem, jeśli inne sposoby zawiodą. Gdybyśmy jednak pozwolili Niemcom na stworzenie owej „twierdzy", mogliby nas wciągnąć do długotrwałej wojny partyzanckiej lub zmusić do trudnego oblężenia. W ten sposób udałoiby im się podsycać rozpaczliwe nadzieje, że sprzeczności między aliantami pozwolą im uzyskać bardziej dogodne warunki aniżeli bezwarunkowa kapitulacja. Mieliśmy konkretne dowody, że Niemcy chcą podjąć tego rodzaju próbę, ja zaś postanowiłem, że im na to w żadnym wypadku nie pozwolę. Innym zamiarem hitleroiwtców, nieco podobnym do koncepcji stworzenia twierdzy górskiej, było zorganizowanie armii podziemnej, której nadali symptomatyczną nazwę „Wehrwolf" (Wilkołak). Celem tej organizacji, która miała się składać •YIko z iwdernych wyznawców Hitlera, były morderstwa i terror, organizacja miała (wchłonąć chłopców, dziewczęta i ludzi 1 - x-~- rvf/-vrvmp sterroryzuje wieś ljna organizacja miała (wchłonąć copcw, z •słych w nadziei, że do tego stopnia sterroryzuje wieś rutłni okupację, iż zwycięskie wojska będą prawdopodobnie -zęsliwe, jeśli uda im się wydostać z kraju. ^ąc pod uwagę głębokie przywiązanie, jakim tylu mło-ch Niemców darzyło swego fuhrera, projekty te były zupeł- 526 Krucjata w Europie nie realne. Zapobiec temu można było tylko przez zajęcie całego kraju przed zrealizowaniem tego pomysłu. Mając to wszystko na względzie, postanowiłem, że gdy tylko 12 i 21 Grupa Armii zakończą okrążenie Ruhry, rozpoczniemy następną wielką ofensywę podzieloną na trzy zasadnicze fazy. Pierwszą byłoby potężne uderzenie Bradleya poprzez Niemcy środkowe. Drogą tą armie jego przebiegłyby przez centralny płaskowyż, forsując w ten sposób rzeki w pobliżu ich źródeł, gdzie nie stanowią one jeszcze tak poważnych przeszkód jak na równinie północnoniemieckdej w pobliżu morza. Aby zapewnić Bradleyowi dostateczne siły do nieprzerwanego marszu przez kraj, miała mu być przywrócona amerykańska 9 armia 20. Zorganizowaliśmy ponadto dla grupy Bradleya nową, 15 armię, pod dowództwem generała Gerowa, która miała dwa podstawowe zadania do spełnienia: przejąć sprawy administracji wojskowej na tyłach nacierających wojsk, a równocześnie obsadzić zachodni brzeg Renu, naprzeciw Zagłębia Ruhry, aby uniemożliwić w tym rejonie wypady niemieckie na ważne punkty naszych linii zaopatrzenia na zachód od rzeki. Gerowowi powierzono poza tym dowództwo amerykańskiej 66 dywizji, która w odległości setek mil na zachód wciąż jeszcze oblegała niemieckie załogi w portach Zatoki Biskajskie j, St. Nazaire i Lorient21. Natarcie trzech armii Bradleya miało się rozpocząć natychmiast po uzyskaniu przez niego pewności, że wojska niemieckie w Zagłębiu Ruhry nie mogą przeciąć jego linii komunikacyjnych. Nie zamierzałem prowadzić zaciętej bitwy o każdy dom po to, by zlikwidować załogę Ruhry. Był to gęsto zaludniony rejon nie mający własnych źródeł i zapasów żywność'. Uważałem, że głód wystarczy, by doprowadzić do kapitulacji i w ten sposób zaoszczędzić aliantom poważnych strat. Druga i trzecia faza generalnego planu przewidywały błyskawiczne natarcie obu naszych skrzydeł po nawiązaniu przez Bradleya gdzieś na Łabie styczności z Rosjanami. Uderzenie północne miało odciąć Danię, południowe zaś wedrzeć się do Austrii i zdobyć góry w zachodniej i południowej części kraju. 527 podczas wstępnych etapów natarcia 6 Grupa Armii na połud-niu i 21 Grupa Armii na lewym skrzydle nacierałyby wspierając główne uderzenie Bradleya i posuwając się możliwie jak najdalej w kierunku swych ostatecznych celów. Z kolei po spełnieniu przez Bradleya zadań w centrum miał on (wesprzeć Montgomery'ego na północy i Deversa na południu, w zaplanowanym dla nich ostatecznym natarciu. Ten plan generalny przedstawiony został generailissimusowi Stalinowi 22. Zgodnie z ustalonymi w styczniu zarządzeniami, zatwierdzonymi przez połączony komitet szefów sztabów, sądziłem, że mam prawo w ramach moich kompetencji przedstawić ten plan generalissimusowd. Okazało się jednak wkrótce, że premier Churchill miał co do tego poważne zastrzeżenia. Nie zgadzał się z planem i uważał, że ponieważ kampania zbliża się obecnie ku końcowi, ruchy wojsk nabrały znaczenia politycznego, wymagającego udziału przywódców (politycznych w przygotowaniu ogólnych planów operacyjnych. Sądził widocznie, że przesyłając generalissimusoiwd wiadomości, przekroczyłem zakres mych kompetencji uprawniających mnie do komunikowania się z Moskwą wyłącznie w sprawach wojskowych. Był bardzo rozczarowany i zaniepokojony tym, że plan mój nie przewidywał przede wszystkim natarcia Montgo-mery'ego wszystkimi siłami, jakie mogłem mu oddać do dyspozycji dla podjęcia desperackiej próiby zdobycia Berlina przed Rosjanami. Swój punkt wadzenia przedstawił w Wa-^"~ szyngtonie23. Premier pamiętał oczywiście, że zarówno on, jak prezydent zgodzili się już dawniej, iż niezależnie od tego, jak daleko wojska nasze posuną się na wschód, wchodnia granica amerykańskiej i brytyjskiej strefy okupacyjnej przebiegać będzie w odległości dwustu kilometrów, na zachód od Berlina Wobec tego wielki nacisk, jaki kładł na wykorzystanie wszystkich środków, aby umożliwić aliantom zachodnim wkroczenie do erlina przed Rosjanami, musiał być oparty na przekonaniu, Ze Ciągnięcie takie wpłynie na podniesienie prestiżu i wzmocni P y wy aliantów zachodnich w przyszłości. 528 • Krucjata w Europie Nie miałem możliwości stwierdzić, jakie były prawdziwe przyczyny, lecz protest premiera zapoczątkował wymianę serii depesz, z których pierwszą wysłał 29 marca generał Marshall. Generał zawiadamiał mnie, że brytyjski komitet szefów sztabów zaniepokoił się zarówno sposobem, w jaki porozumiewałem się z generalissimusem, jak też tym, co komitet nazywał dokonaną przeze mnie zmianą planu. Brytyjski komitet poinformował Marshalla, że.moje główne uderzenie powinno przeciąć równiny północnych Niemiec, w ten sposób bowiem uzyskalibyśmy porty niemieckie na zachodzie i północy. Podkreślał, że tego rodzaju akcja w znacznym stopniu wpłynęłaby na zlikwidowanie działań okrętów podwodnych, nam zaś umożliwiłaby wkroczenie do Danii, otwarcie linii komunikacyjnej ze Szwecją i wykorzystanie szwedzkiego i norweskiego tonażu morskiego o wysokości 2 000 000 ton 24. W odpowiedzi napisałem, co następuje: Od Eisenhowera do Marshalla, 30 marca Zarzut, że zmieniłem plany, naprawdę nie ma żadnych realnych podstaw. Nasze główne uderzenie na północ od Zagłębia Ruhry miało zawsze na celu izolowanie tego ważnego okręgu. Obecnie, mogąc już przewidzieć czas, gdy zdołam skoncentrować wojska w rejonie Kassel, w dalszym ciągu trwam przy moim starym planie poprowadzenia z tego rejonu głównego natarcia obliczonego na zakończenie, wspólnie z Rosjanami, likwidacji sił zbrojnych nieprzyjaciela. Dzięki mojemu planowi zdobędziemy porty i wszystkie inne obiekty na północnym wybrzeżu szybciej i w sposób bardziej zdecydowany aniżeli przez rozproszenie, którego domaga się ode mnie Wilson w wysłanym do Pana meldunku 25. Po wysłaniu tego wstępnego meldunku sporządziliśmy do wiadomości generała Marshalla dokładne resume naszego planu zawarte w depeszy radiowej następującej treści: Od Eisenhowera do Marshalla, 30 marca W odpowiedzi na Pana depeszę radiową. Te same protesty, z wyjątkiem wzmianek dotyczących, „procedury", jakie zawarte są w Pana depeszy, zakomunikował mi ubiegłej nocy telefonicznie premier. Uderzenie i okrążenie 529 Absolutnie nie orientuję się, czego dotyczą protesty w sprawie ..procedury". Otrzymałem polecenie bezpośredniego komunikowania się z Rosjanami w sprawach koordynacji wojskowej. Nie wprowadziliśmy żadnych zmian do podstawowych koncepcji operacyjnych. Ubiegłego lata brytyjski komitet szefów sztabów zaprotestował przeciwko mojej decyzji uderzenia na kierunku frankfurckim, ponieważ, jego zdaniem, było to zbyteczne i odciągnęłoby siły od natarcia na północy. Zawsze podkreślałem, że natarcie północne będzie głównym działaniem w tej fazie naszej operacji, która obejmowała odcięcie Zagłębia Ruhry, ale od samego początku, jeszcze przed dniem „D", plan mój przedstawiony sztabowi i starszym oficerom, przewidywał połączenie głównych i pomocniczych działań w rejonie Kassel, a następtnie dopiero jedno wielkie uderzenie w kierunku wschodnim. Nawet pobieżne zbadanie głównego kierunku tego uderzenia, po połączeniu się w rejonie Kassel, dowodzi, że główny wysiłek w istniejących okolicznościach powinien być skierowany na rejon Lipska, gdzie skoncentrowana jest większa część pozostałego Niemcom potencjału przemysłowego i dokąd, jak przypuszczamy, przenoszą się niemieckie ministerstwa. Plan mój nie ściąga na południe brytyjskich i kanadyjskich wojsk Montgomery'ego. Proszę zwrócić uwagę, że jego prawe skrzydło ma ruszyć naprzód wzdłuż linii Hanower—Wittem-berg. Jedynie kierując się zasadą, którą marszałek Brooke zawsze podkreślał, zdecydowany jestem skoncentrować wszystkie siły do jednego wielkiego uderzenia, a plan mój przewiduje przekazanie z powrotem Bradleyowi tylko amerykańskiej 9 armii w tej fazie operacji, która obejmuje natarcie centrum z Kassel do rejonu Lipska, oczywiście jeśli nie spotkamy wojsk rosyjskich już wcześniej. Plan wyraźnie wskazuje, że po solidnym opanowaniu tego rejonu 9 armia może być z powrotem przerzucona dla wsparcia armii brytyjskich i kanadyjskich przy oczyszczaniu całego wybrzeża na zachód od Lubeki. Po uzyskaniu dostatecznej siły do przeprowadzenia tej operacji rozważyliśmy możliwość uderzenia na południowy wschód, aby nie dopuścić do zajęcia przeĘ hitlerowców bastionu w górach. Szczegółowo zastanawiałem się nad aspektem morskim tej sytuacji i uznaję korzyści płynące z szybkiego osiągnięcia północnego wybrzeża. Z tego właśnie względu postanowiłem, że będzie to nasz następny cel, gdy po przeprowadzeniu głównego uderzenia znajdziemy się w korzystnej decydującej sytuacji. 34 — Krucjata w Europie $30 Krucjata w Europi Zdobycie Bremy, Hamburga i Kilonii wymaga działań przeciwko Wyspom Fryzyjskim i Helgolandowi oraz dużej pracy związanej z rozminowaniem. Wszystko to, jak też operacje w Danii i Norwegii, stanowi część późniejszej fazy. Chciałbym podkreślić, że sam Berlin nie jest szczególnie ważnym celem. Przestał on już być potrzebny Niemcom i nawet rząd zamierza przenieść się do innego rejonu. Najważniejszą obecnie rzeczą jest skoncentrowanie wszystkich sił do jednego uderzenia, co bardziej przyspieszy upadek Berlina, wyzwolenie Norwegii oraz uzyskanie tonażu okrętowego i portów Szwecji aniżeli rozproszenie naszych wysiłków. Chciałbym poza tym podkreślić, że tak zwany ,.dobry teren" w północnych Niemczech wcale nie jest taki dobry o tej porze roku. Rejon ten jest nie tylko gęsto pocięty siecią dróg wodnych, lecz, co więcej, grunt o tej porze roku jest zupełnie rozmokły i nie sprzyja w takiej mierze szybkim ruchom, jak płaskowyż, na którym mam zamiar przeprowadzić główne uderzenie. Reasumując: Proponuję możliwie jak najwcześniej, wspólnie z Rosjanami, rozdzielić i zniszczyć wojska niemieckie, prowadząc główne uderzenie z rejonu Kassel prosto na wschód w serce pozostałego Niemcom potencjału przemysłowego aż do osiągnięcia rejonu Lipska i zajęcia tego miasta, chyba że czołowe oddziały rosyjskie spotkają nas na zachód od tego punktu. Drugim ważnym szczegółem bitwy jest poprowadzenie wojsk Montgo-mery'ego wzdłuż lewego skrzydła i natychmiast po osiągnięciu celów, o których mówiłem wyżej, zawrócenie 9 armii na lewo, aby dopomogła mu oczyścić cały teren na zachód od Kilonii i Lubeki. Po przeprowadzeniu obu manewrów rzucę kolumny na południowy wschód, aby nawiązać styczność z Rosjanami w dolinie Dunaju i uniemożliwić utworzenie fortecy hitlerowskiej w południowych Niemczech. Plany moje nie są sztywne i muszą zachować swobodę działania, aby móc stawić czoło zmieniającej się sytuacji. Maksymalną giętkość może nam dać koncentracja maksymalnych sił w centrum *. Ciekawym szczegółem, rzucającym charakterystyczne światło na wysłaną depeszę, jest to, że została ona naszkicowana w moim sztaibie przez jednego z moich brytyjskich pomocników. Uderzenie i okrążenie 531 Od Marshalla do Eisenhowera, 31 marca Brytyjski komitet szefów sztabów przesłał dziś połączonemu komitetowi szefów sztabów swe poglądy na Pana plan. Komitet zaprzecza, jakoby pragnął związać ręce wodzowi naczelnemu w polu, wspominając jednak o szerszych zagadnieniach wykraczających poza zakres kompetencji naczelnego dowódcy wojsk alianckich w Europie (wojna podwodna, szwedzki tonaż morski, polityczne znaczenie uratowania tysięcy Holendrów od śmierci głodowej, wkroczenie do Danii i wyzwolenie Norwegii), żąda, aby nie podawać dalszych szczegółów Deane'owi [szef misji wojskowej w Moskwie! do otrzymania dalszych instrukcji od połączonego komitetu szefów sztabów. Amerykański komitet szefów sztabów odpowiedział dzisiaj w zasadzie, co następuje: sposób, w jaki naczelny dowódca wojsk sojuszniczych w Europie skomunikował się z Rosjanami, zdaje się wynikać z potrzeb operacyjnych. Wszelkich zmian w sposobie komunikowania się powinien dokonać Eisenhower, a nie połączony komitet szefów sztabów. Przebieg działań, ujęty w planie naczelnego dowódcy wojsk sojuszniczych w Europie, zdaje się być zgodny z ustaloną strategią i dyrektywami naczelnego dowódcy, zwłaszcza w świetle obecnej sytuacji. Eisenhower wprowadził na północy, za Renem, maksymalną ilość sił, jakiej można było tu użyć. Działania pomocnicze na południu osiągają wybitne sukcesy i są wykorzystywane do granic możliwości kwatermistrzowskich. Amerykański komitet szefów sztabów ma pełne zaufanie, że postępowanie naczelnego dowódcy wojsk alianckich w Europie zapewni uzyskanie portów i wszystkich obiektów wspomnianych przez Brytyjczyków szybciej i w sposób bardziej zdecydowany aniżeli sposób prowadzenia działań, którego się domagają Brytyjczycy. Bitwa w Niemczech osiągnęła obecnie takie stadium, że o krokach, jakie trzeba podejmować, musi decydować dowódca. Świadome uchylenie się od wykorzystania słabości nieprzyjaciela nie wydaje się rzeczą słuszną. Jedynym celem powinno być szybkie i pełne zwycięstwo. Przyznając, że istnieją czynniki nie wchodzące bezpośrednio w zakres kompetencji naczelnego dowódcy wojsk sojuszniczych w Europie, amerykański komitet szefów sztabów uważa, że jego koncepcje strategiczne są słuszne i powinny otrzymać pełne poparcie. W dalszym ciągu powinien on porozumiewać się swobodnie z naczelnym dowódcą Armii Radzieckiej B. 532 Krucjata w Europie Ostatnia depesza radiowa, wysłana w tej sprawie do generała Marshalla 7 kwietnia była następującej treści: Pismo, które wysłałem do Stalina, r.ńało charakter czysto wojskowy i było zgodne z szerokimi upoważnieniami i instrukcjami wydanymi uprzednio przez połączony komitet szefów sztabów. Muszę przyznać, że nawet mi przez myśl nie przeszło, że powinienem się przed tym porozumieć z połączonym komitetem szefów sztabów, przypuszczałem bowiem, że jestem odpowiedzialny za skuteczność operacji wojskowych na tym teatrze, a pytanie skierowane do dowódcy wojsk rosyjskich o kierunek i termin ich następnego wielkiego uderzenia oraz powiadomienie go o moich zamiarach było sprawą zupełnie naturalną. Wstrzymujemy obecnie meldunek przeznaczony dla misji w Rosji, który miał na celu ustalę,iie pewnych konkretnych posunięć w sprawie wzajemnego rozpoznawania własnych wojsk lądowych i samolotów oraz zawierał propozycje co do sposobu postępowania w wypadku,- gdy nasze wojska spotkają się z Rosjanami w jakiejkolwiek części Niemiec, a zarówno jedne, jak drugie prowadzić będą działania zaczepne. Jest rzeczą niesłychanie ważną, aby zagadnienie to zostało rozwiązane szybko i w sposób praktyczny28. Skończyło się na tym, że w dalszym ciągu realizowaliśmy nasz plan. Byłem tak głęboko przekonany, że z wojskowego punktu widzenia posunięcia nasze są słuszne, iż postanowiłem — o czym przyjaciele moi w sztabie wiedzieli — sprawę tę postawić na ostrzu noża. Jedynym wynikiem tej dyskusji było to, że czuliśmy się po niej nieco skrępowani porozumiewając się z generalissimusem i starannie pilnowaliśmy, aby kontakt nasz ograniczyć do zagadnień natury wyłącznie operacyjnej. Nie uważałem tego za sprawę zbyt poważną, tym bardziej że połączony komitet szefów sztabów raz jeszcze stanowczo potwierdził, iż mam swobodę działania w realizowaniu planów, które, moim zdaniem, doprowadzą do najszybszego zakończenia działań wojennych. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY NAJAZD NA NIEMCY Zanim jeszcze okrążyliśmy Zagłębie Ruhry, znaczenie tego okręgu przemysłowego dla Niemiec bardzo poważmie się zmniejszyło. Znajdujące się tam zakłady przemysłowe stanowiły cel wielu ciężkich ataków bomibowych, a ponadto w lutym 1945 roku lotnictwo aliantów zaczęło realizować plan przecięcia linii komunikacyjnych prowadzących z zagłębia do Niemiec centralnych. W operacji tej odnieśliśmy olbrzymie sukcesy i wiedzieliśmy, że transport amunicji z Zagłębia Ruhry do iwojsk przebywających jeszcze na froncie został bardzo utrudniony. Wydawałoby się rzeczą logiczną, że w obliczu zagrożenia tego okręgu z obu stron i wobec tego, że użyteczność jego bardzo się zmniejszyła, Niemcy wycofują swe siły, 2by użyć je do walki z naszymi nacierającymi oddziałami. Niewątpliwie niemiecki sztab generalny powinien był zdawać sobie sprawę, że z chwilą okrążenia Zagłębia Ruhry straci nie tylko znajdujące się tam zakłady przemysłowe, lecz również wszystkie wojska stłoczone na pozycjach obronnych tego obszaru. Pomimo to Niemcy znów pozostali na miejscu. Wojska Bradleya na południu i Montgomery'ego na północy orczywie przebijały się do wyznaczonego miejsca spotkania Pobliżu Kassel. 9 armia Simpsona, znajdująca się na pra-skrzydle grupy armii Montgomery'ego, napotkała silniej-30r aniżeli l i 3 armia nacierające w rejonie Frankfurtu, liowe ramię naszych kleszczy obeszło wobec tego dnie i północno-iwschodnie granice Ruhry i zetknęło się -rającymi kolumnami Simpsona w pobliżu miasta Lipp-koło Paderbornu. 534 Krucjata w Europie l kwietnia, dokładnie w tydzień po sforsowaniu Renu w rejonie Wesel przez 21 Grupę Armii, pierścień wokół Zagłębia Ruhry został zamknięty, a broniące go oddziały znalazły się w pułapce. Niemcy ponosili teraz jedną wielką klęskę po drugiej. Wojska aliantów odrzuciwszy w krwawych bojach nieudane natarcie w Ardenach toczyły się jak lawina zadając nieprzyjacielowi serię ciosów i straty na nie spotykaną dotąd skalę. Przedłużanie walki pozbawione było wszelkiej logiki i rozsądku. Zarówno na wschodzie, jak na zachodzie potężne armie działały obecnie na terytorium niemieckim. Zagłębie Ruhry, Saara i Śląsk były dla nieprzyjaciela stracone. Reszto przemysłu, rozproszona w centrum kraju, w żaden sposób nie mogła zaopatrywać wciąż jeszcze próbujących walczyć oddziałów. Łączność została przerwana i żaden wyższy dowódca hitlerowski nie był pewny, czy rozkazy jego docierają do wojsk, dla których były przeznaczone. W wielu rejonach istniały wprawdzie jeszcze oddziały mogące stawić zacięty opór, ale tylko na północnym i południowym skrzydle wielkiego frontu zachodniego nieprzyjaciel miał jednostki dostatecznie silne, aby podjąć operacje mające na celu coś więcej aniżeli opóźnienie postępów naszych wojsk. 31 marca wydałem odezwę wzywającą wojska niemieckie do poddania się, ludność zaś do rozpoczęcia zasiewów. Przedstawiłem beznadziejność sytuacji i tłumaczyłem, że dalszy opór powiększy jedynie czekającą ich nędzę. Chciałem skończyć całą tę krwawą aferę. Jednakże wpływ Hitlera i jego towarzyszy był jeszcze tak silny i tak skutecznie wywierany przy pomocy gestapo i SS, że naród w dalszym ciągu kontynuował walkę. Po dotarciu do rejonu Kassel Bradley stanął w obliczu podwójnego zadania. Po pierwsze, musiał wtłoczyć obrońców Zagłębia Ruhry do tak małego kotła, by można ich było w nim utrzymać przy pomocy kilku dywizji i nie dopuścić do zagrożenia naszych własnych linii komunikacyjnych. Po drugie, musiał przygotować swoje trzy armie do głównego oWuppertol Diisseldorf oSolingen OKRĄŻENIE l LIKWIDACJA ZAGŁĘBIA RUHRY Okrgżcnie 24 marca - 1 kwietnia Likwidacja 2 — 18 kwietnia 10 20 30 mil Remagen Andernachn natarcia przez centralny płaskowyż Niemiec w kierunku jego wojsk frontowych wchodziły trzy armie: na póy 9 armia Simpsona, da!ej l armia Hodgesa lVg* niu 3 Lnia Pattona. W sumie znajdowało *s tutaj ****** osiem dywizji - - największy w naszej histom czysto an kański związek operacyjny *. ^-u Wojskami niemieckimi w kotle Zagłębia Ruhry dowodził feldmarszałek Model. Próbował on początkowo wyrwać z okrążenia nakrajać w kierunku północnym, ^ został rozbity. Podobna próba w kierunku południowym zawiodła, wobec czego wojskom niemieckim me pozostawał nic innego, jak czekać na kapitulację. Bradley m dalszym ciągu spychał linie frontu nieprzyjaciela, a H kwietnia Ameryk, przeprowadzili lokalne natarcie, które rozcięło kocioł na dwo]e. W dwa dni później wschodnia część załamała się, a 18_kwÓęt_- 536 Krucjata w Europie nią skapitulowały pozostałe jednostki. Przypuszczaliśmy początkowo, że w Zagłębiu Ruhry weźmiemy do niewoli około 150 000 Niemców. W ostatecznym rachunku okazało się, że licziba ich wyniosła 325 000, ,w tym trzydziestu generałów. Zniszczyliśmy dwadzieścia jeden dywizji i zdobyliśmy olbrzymie ilości zaopatrzenia. Hitler spodziewał się widocznie, że oblężenie Zagłębia Ruhry będzie równie trudne jak oblężenie Brestu, lecz kapitulacja nastąpiła w osiemnaście dni od chwili okrążenia Ruhry. Przyniosła nam ona jeszcze większą ilość jeńców aniżeli przed dwoma laty zwycięstwo tunezyjskie2. Tymczasem Bradley szybko zreorganizował swe siły do marszu na wschód. W chwili gdy wojska broniące się w Zagłębiu Ruhry składały broń, część jego oddziałów czołowych dotarła już do Laby w odległości 150 mil od Kassel3. Bradley posuwał się na szerokim froncie. Na południu 3 armia nacierała w kierunku granicy czechosłowackiej i miasta Chemnitz i dotarła tam 13—14 kwietnia4. Na lewym skrzydle Pattona l armia rozpoczęła natarcie 11 kwietnia, błyskawicznie posuwając się naprzód i napotykając tylko sporadyczny opór. 14 kwietnia 3 dywizja pancerna, wchodząca w skład VII korpusu Collinsa, dotarła do Dessau nad Łabą5. Korpus ten, który brał udział w pierwszym uderzeniu na wybrzeża Normandii i wkrótce potem zdobył Cherbourg, przeszedł cały szlak bojowy poprzez północno-zachodnią Europę, od brzegów Francji do Łaby. Dzień 12 kwietnia spędziłem z George^m Pattonem. Przed zapadnięciem zmroku zobaczyłem i usłyszałem rzeczy, które wyryły dzień ten głęboko iw mojej pamięci. Przed południem dokonaliśmy inspekcji kilku rozproszonych korpusów i dywizji Pattona, błyskawicznie nacierających na wschód w stylu iście pattonowskim, tu i ówdzie otaczając i biorąc do niewoli izolowane oddziały rozpadającej się armii nieprzyjaciela. Generalna linia oporu nie istniała, co więcej, nie było nawet skoordynowanych prób opóźnienia naszych postępowi. Niemniej jednak niektóre lokalne jednostki nieprzyjacielskie broniły się zaciekle i w ciągu dnia byliśmy świadkami sporadycznych walk, j^__j_______________ Arm generała Paittona natknęła się na skarb hitlerowski, ukryty głęboko w kopalni soli6. Wraz z kilkoma osobami zeszliśmy do sztolni, leżących na głębokości niemal pół mili pod powierzchnią ziemi. Na dnie znajdowały się. wielkie stosy niemieckich banknotów, zgromadzonych tu widocznie w ostatniej szaleńczej próbie ewakuowania części waluty przed przybyciem Amerykanów. W jednym z tuneli znajdowały się olbrzymie ilości obrazów i innych dzieł sztuki. Niektóre były owinięte w papier i ro-góżkę, inne związane razem jak drzewo na opał. W drugim tunelu zobaczyliśmy stosy złota, którego wartość eksperci nasi oceniali prowizorycznie na 250 milionów dolarów, głównie w postaci sztab umieszczonych tw workach; każdy z nich zawierał dwie dwudziestopięciofuntowe sztaby. Znajdowało się tam również mnóstwo złotych monet z rozmaitych krajów europejskich, a nawet kilka milionóiw ze Stanów Zjednoczonych. W walizkach, kufrach i rozmaitych skrzyniach zgromadzono olbrzymie ilości złotych i srebrnych naczyń oraz biżuterii, zagrabionych widocznie w prywatnych mieszkaniach w całej Europie. Wszystkie te przedmioty zostały rozpłaszczone uderzeniami młota, prawdopodobnie w celu zaoszczędzenia miejsca, potem zaś wrzucone do składu, czekając tu na przetopienie w sztaby złota i srebra. Na istnienie tunelu, wvi którym magazynowane było złoto, zwróciła uwagę świeżo wzniesiona ściana z cegieł, z pancernymi drzwiami najbardziej nowoczesnego typu pośrodku. Były °ne tak mocne, że do wywalenia ich potrzebny byłby z pew-°ścią duży ładunek środków wybuchowych. Jeden z żołnierzy 'merykańskich oglądając murowaną ścianę stwierdził, że nie - ona zbyt solidna i dowiódł tego za pomocą połowy ładunku l'u, przebijając olbrzymią dziurę, która odsłoniła • Zastanawialiśmy się, dlaczego Niemcy nie próbowali karbów w labiryncie tuneli, zamiast chować je za tórą można było rozwalić za pomocą kilofa. Skom-zwi pancerne wydawały nam się zupełnie pozba-3U> ale towarzyszący mi żołnierz amerykański zau- 538_______________________ ważył: „To jest właśnie podobne do Niemców, zamykają drzwi stajni, ale rozwalają wszystko, co je otacza". Opowiadanie Pattona o wypadku, który doprowadził do przeszukania kopalni, samo przez się było ciekawe. Należy oczywiście przypuszczać, że wcześniej czy później kopalnia zostałaby dokładnie przeszukana, lecz. jak twierdził Patton, jedynie poczuciu ludzkiej przyzwoitości dwóch Amerykanów zawdzięczamy odkrycie jej przed rozgrabieniem i ukryciem znacznej części skanbów. A oto co mi opowiedział: Amerykanie wprowadzili w pobliskim miasteczku godzinę policyjną. Każdy cywil, napotkany na ulicy po zapadnięciu zmroku, był natychmiast zatrzymywany i przesłuchiwany. Pewnego wieczoru krążący patrol samochodowy zobaczył kobietę spieszącą ulicą po godzinie policyjnej i zatrzymał ją. Tłumaczyła się, że biegnie po akuszerkę dla sąsiadki, u której właśnie rozpoczął się poród. Żołnierze amerykańscy postanowili to sprawdzić, gotowi udzielić pomocy, gdyby okazało się, że kobieta mówi prawdę. Zabrali Niemkę do samochodu, wstąpili po drodze po akuszerkę i wrócili do położnicy. Wszystko było tak, jak mówiła Niemka. Żołnierze, wciąż pełni dobrej woli, zaczekali, aby zawieźć Niemkę i akuszerkę do domu. Gdy przejeżdżali oibok wejścia do jednej z kopalń soli, znajdujących się w tym rejonie, jedna z kobiet zauważyła: ,,A to jest kopalnia, w której zakopane jest złoto". Uwaga ta wzbudziła ciekawość żołnierzy, wobec czego zaczęli wypytywać obie kobiety i dowiedzieli się, że przed kilku tygodniami nadeszły ze wschodu duże ładunki, które umieszczono w kopalni. Żołnierze zameldowali o tym swoim przełożonym, którzy z kolei odszukali kilku niemieckich urzędników kopalni i w ten sposób cały skarb znalazł się w naszym ręku. Tego samego dnia zobaczyłem po raz pierwszy obóz śmierci. Znajdował się on w pobliżu miasteczka Gotha. Nigdy nie potrafię opisać wrażenia, jakie zrobiło na mnie to pierwsze osobiste zetknięcie się z nie podlegającym wątpliwości świadectwem hitlerowskiego okrucieństwa i bezlitosnego lekceważenia godności ludzkiej. Do tej pory słyszałem o tym jedynie na Niemcy 539 ogólnikowo lub z drugorzędnych źródeł. Nigdy w życiu nie przeżyłem tak wielkiego wstrząsu. Zwiedziłem każdy zakątek i zaułek obozu, ponieważ uważałem, że obowiązkiem moim jest móc złożyć świadectwo o tym wszystkim na podstawie własnych obserwacji, w razie gdyby kiedykolwiek tw kraju powstało przekonanie, że „opowiadania o brutalności hitlerowców są po prostu propagandowym wymysłem". Niektórzy spośród zwiedzającej grupy nie byli w stanie wytrzymać tej męki do końca. Ja osobiście nie tylko wytrzymałem, lecz, co więcej, tego samego wieczoru, po powrocie do kwatery Pattona, wysłałem do Londynu i Waszyngtonu meldunek domagający się, aby oba rządy natychmiast wysłały do Niemiec grupę dziennikarzy i poważne delegacje obu parlamentów. Byłem zdania, że opinie publiczne Ameryki i Anglii powinny natychmiast otrzymać takie dowody, które nie pozostawią miejsca na cyniczne powątpiewania7. Dzień l2 Jkwietnia zakończył się w sposób dramatyczny. Siedziałem do późna z Bradleyem i Pattonem omawiając przyszłe plany, zwłaszcza spraiwię doboru oficerów i jednostek, które należałoby jak najszybciej skierować na Pacyfik. Udaliśmy się na spoczynek przed północą — Bradley i ja w małym domku w kwaterze głównej Pattona, on sam zaś w swojej przyczepie. Zegarek Pattona stanął, wobec czego nastawił on radio, aby złapać sygnał czasu z BBC. Nagle usłyszał wiadomość o śmierci prezydenta. RoaseY.e]ta.. Wrócił do naszego domu, zbudził Bradleya, a potem obaj przyszli do mego pokoju, aby zakomunikować wstrząsającą nowinę. Rozmyślaliśmy, w jaki sposób śmierć prezydenta może aważyć na losach przyszłego pokoju. Byliśmy pewni, że nic powstrzyma tempa wojny, ponieważ wiedzieliśmy już ^ważnych krokach podjętych na Pacyfiku w celu ostatecz- rozigromienia Japończyków. Nie znaliśmy oczywiście nych specjalnych planów prezydenta Roosevelta związa- ' mającym nastąpić pokojem. Powątpiewaliśmy jednak, •tnieje w Ameryce człowiek o równie bogatym doświad- Lm, jeśli chodziło o załatwienie spraw z innymi politycz- przy.wódcami aliantów. Żaden z nas nie znał bliżej 540 Krucjata w Europie prezydenta, chociaż ja, dzięki rozmaitym konferencjom, widywałem go częściej niż moi towarzysze; wydawało nam się jednak, że z międzynarodowego punktu widzenia jest to najbardziej nieodpowiedni moment do zmiany przywódców narodu. Udaliśmy się na spoczynek smutni i przygnębieni. Z pewnymi pociągnięciami Roosevelta nigdy nie mogłem się pogodzić. Znałem go jednak wyłącznie jako przywódcę narodu podczas wojny, kiedy to, moim zdaniem, spełnił wszystkie pokładane w nim nadzieje. Podczas natarcia l armii odcięto w górach Hartzu ponad 15 000 żołnierzy nieprzyjacielskich. Bronili się uporczywie i trzymali się do 21 kwietnia. Teren był niesłychanie trudny. Cały tydzień trwały zacięte walki o zlikwidowanie kotła 1 odrzucenie oddziałów niemieckich, które próbowały (wyzwolić otoczone jednostki8. Dalej na północy 9 armia Simpsona dotrzymywała kroku postępom w centrum i na południu. 6 kwietnia zdobyła ona przyczółek za Wezerą, stanowiącą potężną przeszkodę wodną, po czym ruszyła ku Łabie, którą osiągnęła 11 kwietnia na południe od Magdeburga. Następnego dnia 2 dywizja pancerna, wchodząca w skład 9 armii, zdobyła za Łabą mały przyczółek o 10 mil dalej w dół rzeki. Zdobycie jeszcze jednego przyczółka przez 5 dywizję pancerną, (wchodzącą w skład XIII korpusu, zostało uniemożliwione przez wysadzenie w powietrze mostu przez nieprzyjaciela. Wyglądało na to, że Niemcy skłonni są porzucić teren na zachód od Łaby, zawzięcie jednak przeciwstawiają się wszelkim próbom sforsowania rzeki. Rozpoczęli natychmiast przeciwuderzenie na przyczółek 2 dywizji pancernej, z którego wycofaliśmy się 14 kwietnia. Utrzymaliśmy jednak dalej na południu inna przeprawę przez rzekę, zdobytą przez 83 dywizję9. _ Niemal równocześnie z naszym pojawieniem się na Łabie Armia Czerwona rozpoczęła ze swych pozycji na Odrze potężne uderzenie na zachód. Natarcie to prowadziła na ponad dwustumilowym froncie. Wojska radzieckie szybko posuwały się naprzód. Północne skrzydło parło w kierunku Pólwyspu Jutlandzkiego, środek — w kierunku na Berlin, a południowe skrzydło — na rejon Drezna. 15 kwietnia patrole 69 dywizji 541 jazu •*-_______________ ------- V korpusu spotkały na Łabie jednostki 58 dywizji gwardyj-skiej Armii Czerwonej. Spotkanie nastąpiło pod Torgau, około 75 mil na południe od Berlina. V korpus, podobnie jak VII, brał udział w pierwszym natarciu na wybrzeża Normandii i wydawało się rzeczą właściwą, że oddziały jednego z tych właśnie korpusów pierwsze nawiązały styczność z Armią Czerwoną i doprowadziły do ostatecznego rozbicia Niemiec10. W miarę jak posuwaliśmy się przez środkowe Niemcy, sprawa łączności z Rosjanami nabierała coraz większego znaczenia. Najibardziej palące zagadnienia nie leżały już w zakresie strategii, lecz miały charakter czysto taktyczny. Jedną z głównych trudności było (wzajemne rozpoznanie się. Ze względu na różnice językowe łączność radiowa między dwiema zbliżającymi się ku sobie siłami nie wchodziła w rachubę. Jedynym rozwiązaniem wydawało się ustalenie zawczasu sposobów i znaków rozpoznania. Już na początku kiWdetnia lotnictwo aliantów zachodnich i Rosjan zetknęło się ze sobą, co spowodowało kilka nieszczęśliwych wypadków. Rosyjskie samoloty i nasze ostrzeliwały się wzajemnie i coraz bardziej wzrastało niebezpieczeństwo większych starć. Sprawa utworzenia systemu sygnałów rozpoznawczych była skomplikowana i została ostatecznie rozwiązana dopiero około 20 kwietnia. Obie strony uzgodniły już jednak uprzednio, że ustalą odpowiednie linie rozgraniczenia pomiędzy strefami działalności lotnictwa i przy obustronnej uwadze oraz dużej dozie szczęścia uniknęliśmy poważniejszych omyłek11. Ustaliliśmy również z Rosjanami, że w każdym wypadku, gdy oddziały obu armii się spotkają, miejscowi dowódcy ustalą odpowiednie linie rozgraniczenia, kierując się przy tym względami lokalnymi i operacyjnymi. Zależało nam bardzo, aby generalna linia rozgraniczenia pomiędzy dwiema armiami przebiegała wzdłuż łatwo rozpoznawalnych przedmiotów geograficznych. Z tego względu ustalona linia rozgraniczenia w środkowej części frontu przebiegała wzdłuż Łaby i Muldy. Rozumiało się samo przez się, że wi terminie ustalonym przez nasze rządy wojska wycofają się do swych stref okupacyjnych. 542 Krucjata w Europie Podczas gdy w centrum rozgrywało się to decydujące natarcie, 21 Grupa Armii na północy i 6 Grupa Armii na południu prowadziły wyznaczone im operacje. Na północy 21 Grupa Armii Montgomery'ego nacierała w kierunku Bremy i Hamburga i rzuciła kolumnę'w kierunku Łaby dla osłony północnego skrzydła natarcia Bradleya. Natarcie Montgomery'ego w kierunku wschodnim prowadziła głównie brytyjska 2 armia, podczas gdy armia kanadyjska uderzyła na północ przez Arnhem, aby oczyścić północno-wschodnią Holandię i pas wybrzeża na wschód — do Łaby. To natarcie brytyjskiej 2 armii prowadzone siłami trzech korpusów dotarło do Wezery 6 kwietnia, do Łaby zaś 19 kwietnia. W Bremie armia brytyjska zastała nieprzyjaciela zdecydowanego bronić się do ostatka. Brytyjski XXX korpus dotarł do przedmieść miasta 20 kwietnia, kapitulacja Bremy kosztowała jednak tydzień zaciętych walk 12. Róiwnież północne natarcie armii kanadyjskiej na lewym skrzydle Montgomery'ego natrafiło początkowo na podobnie rozpaczliwy opór, jednakże na całej linii frontu posuwaliśmy się pomyślnie naprzód i 15 kwietnia zdobyliśmy Arnhem. Upadek tego miasta był dla nieprzyjaciela sygnałem do wycofania się do fortecy holendeiskiej poza zatopione tereny, stanowiące poważną przeszkodę w natarciu na zachodnią Holandię. Zgodziłem się z Montgomery'm, że natychmiastowa kampania w Holandii przysporzy temu nieszczęsnemu krajowi, którego ludność dostatecznie już ucierpiała z braku żywności, dodatkoiwych cierpień. Znaczna część kraju została wyjałowiona przez zatopienie terenów na skutek bombardowań i przez budowę niemieckich pasów obrony. Postanowiliśmy odłożyć operację w Holandii i uczynić wszystko, co w naszej mocy, aby zmniejszyć cierpienia i głód Holendrów13. Na początku kwietnia zadaniem 6 Grupy Armii Deversa była osłona prawego skrzydła natarcia Bradleya. W tym celu Devers prowadził metodyczne natarcie siłami 7 armii Patcha na lewym skrzydle i francuskiej l armii na prawym14. Najazd na Niemcy Początkowo 6 Grupa Armii natrafiała na opór na całym froncie, Niemcy bowiem, mimo klęski na północy i codziennych strat ponoszonych w bitwie, uporczywie się bronili, po osiągnięciu rzeki Neckar 7 armia musiała stoczyć ciężkie boje o zdobycie przeprawy przez rzekę, następnie zaś zlikwidowanie załogi w Heilbronn trwało cały tydzień. Wojska niemieckie sw tym rejonie nie były tak zdemoralizowane wielkimi natarciami aliantów w lutym i marcu, jak te, które odczuły na sobie całą siłę naszego uderzenia. 7 kwietnia 10 dywizja pancerna uderzyła w kierunku Crailsheim, lecz Niemcy zareagowali tak szybko i z taką siłą, że dywizja musiała wycofać się pospiesznie ze swych wysuniętych pozycja. 16 kwietnia XV korpus dotarł do Norymbergi, miasto jednak padło dopiero po kilkudniowych walkach15. Na odcinku francuskim opór nie był tak silny. Po stoczeniu kilku ostrych walk w pobliżu Renu Francuzi szybko posuwali się naprzód. Armia francuska ruszyła oczywiście do natarcia pod rozkazami generała Deversa, do którego należało ustalenie linii rozgraniczenia między armiami, zaopatrzenie i wszelkie inne sprawy administracyjne, związane z działaniami wojsk jego grupy armii. Zgodnie z rozgraniczeniem Stuitgart znalazł się w strefie 7 armii Patcha, ponieważ drogi zaopatrzenia Amerykanów przebiegały przez to miasto. Zostało ono zdobyte przez Francuzów, którzy potem nie chcieli go opuścić i nie pozwolili Patchowi na korzystanie z niego. Francuzi byli nieustępliwi, twierdząc, że w grę wchodzi prestiż narodowy, abec czego zwrócono się z tą sprawą do mnie. Poleciłem >eversowi, aby nie ustępował i żądał podporządkowania się D Peanom. Francuzi w dalszym ciągu upierali się i zwrócili ao Paryża. Nie dość na tym; w odpowiedzi na ostrą notę Qta Stanów Zjednoczonych w tej sprawie generał ie, na szczeblu rządowym, wykazał równą nieustępli-tymczasem uprzedziłem francuskiego dowódcę, że cznościaeh zmuszony będę poinformować połączony LOW sztabów, iż nie mogę już dłużej Uczyć na l'cyjną pomoc jakichkolwiek sił francuskich, które komitet 544 Krucjata w Europie zamierza w przyszłości uzbroić. Ta groźba ewentualnego wstrzymania wyposażenia materiałowego dla wojsk francuskich okazała się skuteczna i Francuzi w końcu ustąpili16. Podobny wypadek zdarzył się na granicy francusko-iwłoskiej, gdzie zarówno Francuzi, jak Włosi zgłaszali moralne i prawne roszczenia do małego skrawka terytorium. Wraz z marszałkiem Alexandrem doprowadziłem w tym rejonie do porozumienia, które zostało pogwałcone przez Francuzów podtrzymujących swe roszczenia 17. Sytuacja Francuzów podczas wojny bynajmniej nie była łatwa. Uchodzili niegdyś za przodującą potęgę wojskową w Europie, lecz wielka katastrofa 1940 roku zdruzgotała zarówno ich armię, jak dumę. Toteż gdy operacja „Torchc< w 1942 roku dała patriotom francuskim możność włączenia się do walki przeciwko hitlerowcom, byli przeczuleni na punkcie dumy narodowej i honoru. Do tego dochodziła ich zawzięta nienawiść do hitlerowców, nienawiść, która zdawała się wzrastać, gdy szło o niektórych dawnych politycznych i wojskowych przywódców francuskich. Na domiar wszystkiego podstawy władzy de Gaulle'a i aparatu rządowego, który zorganizował we Francji, były bardzo niepewne. Dalszy czynnik stanowiła zupełna zależność armii francuskiej oraz znacznej części ludności od dostaw amerykańskich. Drażniło to ich dumę i chociaż stale domagali się większych ilości wszelkiego rodzaju zaopatrzenia, świadomość, iż ibez dostaw tych byli zupełnie bezradni, napełniała ich goryczą. Wy wołane tym wszystkim przeczulenie utrudniało załatwianie jakiejkolwiek, nawet najbardziej błahej sprawy, w wypadku gdy sądzili, że duma ich narażona jest na szwank. Pomimo to wkład Amerykanów w organizację wojsk francuskich przyniósł wspaniałe owoce. W kampanii afrykańskiej Francuzi odegrali pożyteczną rolę, ale byli niesłychanie słabi. Po raz pierwszy wzięli poważniejszy udział w ciężkich walkach podczas kampanii we Włoszech. Pod koniec 1943 roku i na początku 1944 korpus francuski na tym teatrze spisał się doskonale. Świetnie walczyli również podczas iniw/azji na południową Francję, w Wogezach i w czasie natarcia na górny Ren. W warunkach zimowych Z PODWÓJNYM ŁADUNKIEM DO KRAJU „...rzuciłem myśl... że jeden człowiek będzie spał inny mógł zająć jego miejsce w nocy... Nigdy... ani jednego słowa skargi na niewygody..," .,Queen Elisabeth" zawiezie ich do kraju tak, by załem 555 ; •r-. .2 'o e w _0) •r-l Ć? N _ Q 3 . o >> S "St *o /TT -U cc _, • f-H CO t/j --H w >. b* L a H» <'S cś Q, >-. er 81. *3 6". O uj - 0> J* & V L N «'o.2i tf &1L P P " * ^ajazdjia^iemc^___________ 'ednak, pod koniec 1944 roku,-sprawność ich gwałtownie się obniżyła, ponieważ znaczną część ich armii stanowiły afrykańskie wojska tubylcze, które nie znosiły niskiej temperatury i warunków atmosferycznych europejskiej zimy. Natomiast na wiosnę 1945 roku, w czasie końcowych operacji wojennych, armia francuska nacierała śmiało i skutecznie, zajmując znaczną część południowych Niemiec. Równocześnie Francuzi prowadzili kampanię lądową i lotniczą przeciwko Niemcom na wybrzeżu Zatoki Biskajskiej, zakończoną wyzwoleniem Bordeaux i wyspy Oleron. Ze względu na inne pilne potrzeby operacja ta od jesieni 1944 roku była kilkakrotnie odkładana. Bitwa rozpoczęła się 14_kwietnia, a w tydzień potem okręg Gironde został oczyszczony aż do morza, l maja zdobyto Oleron. Francuzi są wspaniałymi żołnierzami, gdy rozbudzony zostanie ich entuzjazm. Wśród Francuzów znajdowało się wiele wybitnych jednostek, które nigdy nie sprawiły nam najmniejszego kłopotu, ludzie, którzy dzięki swym rozległym horyzontom i zrozumieniu aktualnych spraw byli świetnymi sojusznikami. Osobiście lubiłem generała de Gaulle'a, ponieważ widziałem wiele •wspaniałych cech jego charakteru. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że zalety te zatracały się wobec jego przeczulenia i niezwykłego uporu w sprawach, które — według nas — nie miały większego znaczenia. Moje osobiste kontakty z nim w czasie wojny nigdy nie doprowadzały do takiego napięcia, do jakiego dochodziło często podczas jego spotkań z wieloma innymi osobami. Giraud był moim przyjacielem. Był to prawdziwy żołnierz, do głębi uczciwy i prostolinijny. Jednakże ze względu na kompletny ibrak zainteresowania sprawami politycznymi, absolutnie nie nadawał się na jakiekolwiek stanowisko polityczne w kraju. Generałowie Juin, Koenig, Koeltz oraz wielu młodszych oficerów by h' to odważni, uczciwi i zdolni zawo-°wi żołnierze. Nazwiska generałów Masta i Bethouarta oraz towarzyszy, którzy pierwsi ryzykowali głową, by przy mocy interwencji aliantów w Afryce doprowadzić do odbu- 35 ~ Kołata w Europie 546 Krucjata w Europie dowy Francji, pozostaną na zawsze symbolami największego patriotyzmu i wielkości charakteru. Z chwalą opanowania przez grupę armii Bradleya pozycji na Łabie przygotowana została scena do ostatniego etapu kampanii aliantów. Nieprzyjaciel został rozbity na dwie odrębne grupy na północy i na południu i nie miał żadnej możliwości przywrócenia jednolitego frontu ani przeciwko Rosjanom, ani przeciw nam. Żołnierz niemiecki, wokół którego walił się świat, stracił wszelką ochotę do walki. Tylko w nielicznych wypadkach udawało się dowódcom utrzymać jakąś zwartość swych jednostek. W ciągu pierwszych trzech tygodni kwietnia alianci zachodni wzięli do niewoli ponad milion jeńców 18. Jeszcze przed rozpoczęciem natarcia poprzez środkowe Niemcy wiedzieliśmy, że rząd niemiecki przygotowuje się do opuszczenia Berlina. Wyglądało na to, że instytucje administracyjne udają się na południe, jak przypuszczaliśmy do „twierdzy narodowej" w Berchtesgaden, lecz gdy szybkie postępy Bradleya przecięły szlaki komunikacyjne z północy na południe kraju, nie było to już możlLwe. Wiedzieliśmy również, że Hitlerowi nie udało się wyjechać na południe; jego ostatnią twierdzą był Berlin. Pomimo to jednak wciąż jeszcze istniała możliwość, że fanatyczni hitlerowcy spróbują usadowić się w „twierdzy narodowej", toteż pospieszne zdobycie tego obszaru było dla nas sprawą wielkiej wagi19. Również i na północy poważne względy skłaniały nas do przyspieszenia zaplanowanego natarcia w kierunku na Lubekę. Natarcie na Lubekę pozwoliłoby nam zająć ostatnie niemieckie bazy okrętów podwodnych i usunęłoby wszelkie ślady tego groźnego niegdyś dla nas niebezpieczeństwa. Nie mogliśmy przewidzieć, jak zachowają się niemieckie wojska okupacyjne w Danii. Było zupełnie możliwe, że spróbują uporczywie się bronić, a w takim wypadku zamierzaliśmy przeprowadzić przeciw nim błyskawiczną kampanię. Na początku kwietnia Montgomery ocenił, że do zrealizowania powierzonego mu zadania nie będzie potrzebował wię- cej jego w 547 niż siedemnaście dywizji wchodzących wówczas w skład , 21 Grupy Armii. Zaproponowałem mu dodatkową pomoc dziedzinie zaopatrywania wojsk przez zarezerwowanie dla iec?o potrzeb części przelotowości amerykańskiego mostu kole-iowego pod Wesel. Pomoc tę odrzucił20. W miarę jednak rozwoju operacji na swym skrzydle stwierdził, że oddziały jego wyczerpują się gwałtownie, i chcąc zachować tempo działań zażądał dodatkowych sił i zaopatrzenia, w czym chętnie poszedłem mu na rękę. Oddałem mu tymczasowo amerykański XVIII korpus desantowo-powietrzny pod dowództwem generała Ridgwaya, który miał wesprzeć jego natarcie walcząc jak zwykła piechota. Gdyby się jednak okazało, że Niemcy w Danii postanowili walczyć do końca, byliśmy również gotowi dostarczyć dodatkowych sił dla zrzucenia desantu powietrznego w celu uchwycenia przeprawy przez Kanał Ki- loński. Po zdobyciu w dniu ^kwietnia przez wojska Montgome-ry'ego Bremy opór na jego froncie wyraźnie się zmniejszył. Pospiesznie skierował wówczas główny wysiłek na odcinek brytyjskiego VIII korpusu, który 29 kwietnia rozpoczął natarcie poprzez Łabę. Równocześnie amerykański XVIII korpus sforsował rzekę dalej na południe, osłaniając prawe skrzydło natarcia 2 armii. l maja 11 dywizja pancerna brytyjskiego VIII korpusu rozpoczęła wspaniały zagon poprzez Szlezwik-Holsztyn do Bałtyku i 2 maja po południu wkroczyła do Lubeki. W ten sposób nieprzyjaciel odcięty został w Danii i uniemożliwiliśmy wojskom pokonanym w Niemczech wycofanie się do tego kraju. Montgomery obecnie szybko skonsolidował swe zdobycze na całym froncie i 3 maja amerykański XVIII korpus nawiązał Jego odcinku kontakt z Rosjanami. Berlin płonął, północne 'zydło natarcia Armii Czerwonej posuwało się poprzez lcy w naszym kierunku, wszelki opór został złamany. Niemców, płynące z powrotem z frontu rosyjskiego, 3ty poddawać się armiom anglo-amerykańskim. Stojące na wojska amerykańskie przyjmowały teraz codziennie tysiące jeńców. 548 Krucjata w Europie Tymczasem na lewym skrzydle Montgomery'ego armia kanadyjska kontynuowała swe pomyślne operacje i pospiesznie oczyszczała cały swój front, nie próbując jednak zawrócić z powrotem do zachodniej Holandii, gdzie umocniła się niemiecka 25 armia. Wiedzieliśmy, że sytuacja w Holandii stale się pogarsza i że po odcięciu tego obszaru od Niemiec przez natarcie naszych wojsk warunki stały się tam prawie nie do zniesienia. Na podstawie otrzymanych informacji obawiałem się powszechnego głodu, wobec czego postanowiłem przedsięwziąć konkretne kroki, aby temu zapobiec. W dalszym ciągu nie zgadzałem się na przeprowadzenie wielkiego natarcia w tym kraju. Nie tylko przysporzyłoby to zniszczeń i cierpień, lecz doprowadziłoby do tego, że nieprzyjaciel otworzyłby śluzy zatapiając dalsze tereny i uniemożliwiając na wiele lat uprawę ziemi. Ostrzegałem generała Blaskowitza, niemieckiego dowódcę w Holandii, aby powstrzymał się od dalszego otwierania śluz podkreślając, że nic z tego, co uczyni w Holandii, nie zapobiegnie szybkiemu upadkowi Niemiec 21. Hitlerowski wysoki komisarz w Holandii, Seyss-Inąuart, zaproponował lokalne rozwiązanie, a mianowicie zawieszenie broni. Jeśli wojska alianckie nie będą posuwały się dalej na zachód w głąb Holandii, Niemcy nie zatopią kraju i pomogą przy sprowadzaniu zaopatrzenia dla uratowania ludności. Moi wojskowi przełożeni pozostawili mi już wolną rękę w tej sprawie, wysłałem więc 20 kwietnia mego szefa sztabu generała Smitha na spotkanie z Seyss-Inąuartem. Porozumieli się oni co do sposobu sprowadzania żywności i zaopatrzenia, które alianci już uprzednio w tym celu nagromadzili. Natychmiast rozpoczęły się dostawy na dużą skalę, ale już przed tym zrzucaliśmy małe ilości żywności na spadochronach. Generał Smith przekazał Seyss-Inąuartowi ostrzeżenie, że nie pozwolę na żadną ingerencję w naszą akcję ratunkową i że jeśli Niemcy dopuszczą się jakiegokolwiek pogwałcenia porozumienia, nie będę ich w przyszłości traktował jako jeńców wojennych. Uważałem, że kontynuowanie okupacji Holandii przez Niem- tfttjfl**jW i-----1 Sojusznicy mm ZSRR Tereny pozostające pod okupacją niemiecką 100 200 mil Lubeka ^^TWismar Hamburg^l^Witłenberge POLSKA 'oznań ) Brema O 2 arm 1 armia amerykansk Chemnitz Karlovy Yary 3 armia O amerykańska Frankfurt Wtf&gf ragu3$$oo«»wvA^' ^CHOSŁWACM Norymberga n Reg< ___^ ^ 7 armia f r- . i H. • amerykan oEpinal/ artn.a ^ -^ •Heiibronn Reaensbur X O > Sirasburgo^ 7 armia r I9§Berchtesgaden 550 Krucjata w Europie ców pozbawione było wszelkiego sensu i że wszelkie dalsze represje z ich strony powinny być ukarane. Podczas konferencji generał Smith zaproponoiwiał również, aby dowódca niemiecki Blaskowitz natychmiast skapitulował. Seyss-Inąuart oświadczył jednak, że jak długo rząd niemiecki istnieje, Blaskowitz w żadnym wypadku skapitulować nie może 22. Równocześnie z tymi wszystkimi operacjami na północy odbywały się równie decydujące ruchy na południu. Główny kierunek natarcia biegł na południowy wschód, wzdłuż doliny Dunaju w kierunku Linzu, celem zaś jego było połączenie się z Rosjanami w Austrii. Ponieważ natarcie Bradleya w centrum osiągnęło już swój cel, uderzenie to mogła kontynuować 3 armia, podczas gdy 6 Grupa Armii całą swą uwagę skupiła na zajęciu rejonu „twierdzy narodowej" dailej na południu i na zachodzie. Aby zapewnić Deversowi szybkie postępy, postawculiśmy do jego dyspozycji amerykańską 13 dywizję desantowo-po wietrzną, którą mógł użyć według własnego uznania. Postępy na lądzie były jednak tak szybkie, że 13 dywizji desantowo-powietrznej nie wykorzystano, a jak się później okazało, była to jedyna dywizja amerykańska, która przybyła do Europy i nigdy nie brała udziału w walce 23. Natarcie 3 armii wzdłuż Dunaju rozpoczęło się 22 kiwdetnia. Nieprzyjaciel próbował bronić się koło Regensburga, jednakże zarówno III, jak XX korpus szybko zdobyły przyczółki za rzeką, na wschód i zachód od miasta i ruszyły pospiesznie w dół Dunaju. 5 maja 11 dywizja pancerna XII korpusu wyskoczyła naprzód, aby przyjąć kapitulację załogi niemieckiej w Linz w Austrii 24. 3 armia Pattona, której główne siły parły w dół Dunaju, została obecnie wzmocniona przez V korpus z armii Hodgesa. Patton skierował V korpus na wschód, do Czechosłowacji. 6 maja korpus zdobył Pilzno. W rejonie tym wojska rosyjskie zbliżały się pospiesznie ze wschodu i znów powstała konieczność ścisłej koordynacji działań. Na podstawie umowy poleciliśmy wojskom amerykańskim zajęcie linii Pilzno—Karlove Vary, na południe zaś od Czechosłowacji linia rozgraniczenia biegła wzdłuż kolei Budziejowice-dalej wzdłuż doliny rzeki Enns25. Ostatni wielki manewr 7 armii Patcha, wchodzącej w skład grupy armii Deversa, rozpoczął się 22 kwietnia. Na prawym skrzydle XV korpus ruszył w dół Dunaju i skręcił na południe, aby uderzyć na Monachium — miejsce narodzin ruchu hitlerowskiego. Wielkie to miasto zostało zdobyte 30 J^ieinia. 4 maja 3 dywizja tego samego korpusu zdobyła Berchtesgaden, "JmejeHnostki zajęły Salzburg. Na całym odcinku obrona się rozpadła 26. XXI i VI korpus 7 armii przekroczyły Dunaj 22 kwietnia i zaczęły systematycznie posuwać się w kierunku „twierdzy narodowej". 3 maja zajęty został Insbruck, a 103 dywizja VI korpusu ruszyła w kierunku przełęczy Brenner. Tutaj, po włoskiej strome granicy, dywizja ta spotkała się z amerykańską 88 dywizją 5 armii nacierającą z Włoch. Spełniła się więc moja przepowiednia sprzed półtora roku, że spotkam się z żołnierzami dowództwa śródziemnomorskiego „w sercu nieprzyjacielskiego kraju". Do końca kwietnia na wszystkich odcinkach frontu osiągnęliśmy główne cele bądź mieliśmy całkowitą pewność szybkiego ich zdobycia. W wyniku tych wielkich osiągnięć znów wysunęła się na czoło zwiększona ilość zagadnień związanych z administracją, zaopatrzeniem i organizacją, z którymi borykaliśmy się nieustannie. Nasze linie zaopatrzenia znowu były bardzo przeciążone. Gdybyśmy byli zależni wyłącznie od transportu lądowego, to chociaż działał on sprawnie, sama odległość wystarczyłaby, by zatrzymać nasze oddziały czołowe. Odległe Poruszające się szybko kolumny uzależnione były często całkowicie od zaopatrzenia drogą powietrzną. W ciągu kwiet-tia w naszym systemie zaopatrzenia funkcjonowało bez Łerwy 1500 samolotów transportowych. Nazywano je potnie „latającymi wagonami". Znaczenie ich nigdy nie rło równie wielkie jak w tych ostatnich fazach wojny. Nie-1 od samolotów transportowych przebudowaliśmy do Samego użytku wiele ciężkich bombowiec w. W ciągu 552 Krucjata w Europie kwietnia lotnictwo dostarczyło frontowi 60 000 ton ładunków, między innymi 10000000 galonów benzyny27. Wojska nasze znajdowały się teraz na całym terytorium Niemiec zachodnich i pozostało niewiele celów, na które można było kierować nasze samoloty bez obaiwiy zrzucenia bomb na nasze lub rosyjskie wojska. Pomimo to jednak lotnictwo nasze dokonało w ostatnich dniach wojny dwóch poważnych ataków bombowych. Jednym z nich był nalot brytyjskiego zgrupowania bombowego na ufortyfikowaną wyspę Helgoland, przeprowadzony w celu udzielenia pomocy Montgomery'emu, w razie gdyby uznał sforsowanie Kanału Kilońskiego za konieczne 28. Drugi nalot przeprowadziła amerykańska 8 armia powietrzna na Berchtesgaden. Tę twierdzę i symbol hitlerowskiej bezczelności doszczętnie zmłócono ciężkimi bombami. Nalot został dokonany jeszcze w tym czasie, gdy przypuszczaliśmy, że Niemcy mogą spróbować umocnić się w swej „twierdzy narodowej", której stolicą miało być właśnie Berchtesgaden. Jednostki rozpoznania powietrznego przywiozły zdjęcia, świadczące, że bombowce nasze obróciły całą miejscowość w perzynę. Mieliśmy z tego powodu zupełnie zrozumiałą satysfakcję 29. Powracając z frontu nasze samoloty transportowe i przebudowane bombowce przywoziły ze sobą za każdym razem transporty odbitych jeńców. Żołnierzy tych umieszczaliśmy w wygodnych obozach wypoczynkowych w celu szybkiego przesłania ich z powrotem do ojczyzny. W jednym tylko obozie niedaleko Hawru zwianym „Lucky Strike" znajdowało się 47 000 byłych jeńców amerykańskich. Brytyjczycy mieli podobne obozy w rozmaitych miejscowościach w północno-za-chodniej Francji i Belgii. Odzyskanie tak znacznej liczby jeńców w tak krótkim czasie stworzyło trudną sytuację dla służby zdrowia, służby transportowej i dla nas wszystkich. W iwiielu wypadkach jeńcy byli w tak złym stanie fizycznym, że wyżywienie ich wymagało szczególnej uwagi. Słabszych umieszczano w szpitalach; przez pewien czas pełno tam było ludzi, upojonych radością powrotu do swoich, lecz tak wycieńczonych głodem, że tylko specjalna opieka mogła ich ura- 553 tować. Niektórzy Amerykanie przebywali w niewoli od pleriw-cZych bitew w Tunezji, w grudniu 1942 roku. Jeśli chodzi Brytyjczyków, to uwolniliśmy żołnierzy wziętych do niewoli pod pjmkiej^a_jvJJiilJpku. Pewnego dnia oczekiwałem wizyty pięciu amerykańskich senatorów. W chwili gdy wchodzili do mego biura, otrzymałem depeszę od oficera sztabu, który meldował, że w jednej z gazet ukazał się artykuł, jakoby w obozie „Lucky Strike" panowały okropne stosunki. Gazeta stwierdzała, że żołnierzy stłoczono razem, odżywiano w niewłaściwy sposób, zmuszano do przebywania w niehigienicznych warunkach, a traktowanie ich wykazywało brak współczucia i zrozumienia. Sprawa przedstawiała się wręcz odwrotnie. Wszyscy wyzwoleni Amerykanie otrzymywali automatycznie urlopy do Stanów Zjednoczonych i znajdowali się pod opieką specjalnie dobranych oficeróim Gdyby sprawozdanie to było nawet częściowo zgodne z prawdą, świadczyłoby niewątpliwie o tym, że jedno z ogniw naszego aparatu wojskowego nie wykonuje ściśle sformułowanych rozkazów. Postanowiłem przyjrzeć się sprawie osobiście i poleciłem pilotowi przygotować mój samolot do natychmiastowego startu. Zwróciłem się potem do pięciu senatorów, przepraszając, że nie mogę dotrzymać wyznaczonego terminu spotkania z nimi, i wytłumaczyłem, dlaczego muszę natychmiast pojechać do „Lucky Strike". Zaproponowałem jednak, że jeśli chcą ze mną porozmawiać, mogą mi towarzyszyć w podróży. Podkreśliłem przy tym, że w „Lucky Strike" będą mieli okazję odwiedzenia tysięcy odzyskanych jeńców wojennych i że w żadnym innym miejscu nie spotykają takieigo skupiska obywateli amerykańskich. Zaproszenie moje przyjęli z radością. W niespełna dwie godziny przybyliśmy do „Lucky Strike" rozpoczęliśmy inspekcję. Krążyliśmy po całym obozie twierdziliśmy, że alarmująca wiadomość zawarta w niepo- wjącej depeszy jest bezpodstawna. Tylko dwie sprawy wy-)łały zniecierpliwienie naszych żołnierzy. Pierwszą było wylenię. Potrawy były niewątpliwie dobrej jakości i porząd-- gotowane, \*c.7, lekarze nie pozwalali używać soli, pieprza 554 Krucjata w Europie lub jakichkolwiek innych przypraw, ponieważ uważali, że są szkodliwie dla ludzi, którzy w okresach od paru tygodni do paru lat głodowali. Senatorowie i ja jedliśmy obiad razem z żołnierzami i przyznaliśmy, że jedzenie zupełnie pozbawionę przypraw jest niesmaczne. Było to jednak zagadnienie specjalne i nie czułem się na siłach kwestionować decyzji lekarzy. Drugim przedmiotem zrozumiałych skarg był długi okres wyczekiwania w obozie na transport do Ameryki. Opóźnienie spowodowane było brakiem statków. Statki towarowe, stanowiące w tym czasie znaczną część naszej zamorskiej służby transportowej, nie nadawały się do przewozu pasażerów. Nie były wyposażone w urządzenia dostarczające wodę do picia, toalety zaś i inne instalacje sanitarne .wystarczały zazwyczaj jedynie dla załogi. O tym wszystkim żołnierze nie wiedzieli. Gniewało ich, gdy widzieli niemal puste statki opuszczające port, podczas gdy oni tak bardzo pragnęli dostać się do domu. Wizyta nasza tak uradowała żołnierzy, że setkami towarzyszyli nam po całym obozie. Gdy w końcu powróciliśmy do samolotu, stwierdziliśmy, że jakaś przedsiębiorcza grupa zainstalowała sieć głośników umieszczając mikrofon przy wejściu do samolotu. Komitet złożony z podoficerów trochę nieśmiało powiedział nam, że żołnierze chcieliby zobaczyć i usłyszeć naczelnego wodza. Wokół samolotu zebrał się tłum liczący 15 000 do 20000 żołnierzy. Przemawiałem do żołnierzy amerykańskich w wielu dziesiątkach miejscowości, we wszystkich niemal warunkach wojennych, zarówno indywidualnie, jak do grup wielkości dywizji. W tym jednak wypadku przez dłuższą chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć. Każdy z obecnych tutaj miał za sobą ciężkie przeżycia, przekraczające wyobraźnię normalnego człowieka. Wydawało się rzeczą daremną próbować, na podstawie moich •wiłasnych przeżyć, powiedzieć coś takiego, co zdołałoby poruszyć tych ludzi, którzy tyle doświadczyli i przecierpieli. Wtem przyszła mi szczęśliwa myśl do głowy. Był to pomysł przyspieszenia powrotu tych ludzi do kraju. Wziąłem więc mikrofon i powiedziałem zgromadzonemu tłumowi, że są dwa 555 sposoby, aby ich odesłać do domu. Pierwszy polegał na tym, że wszystkie powracające statki transportujące .wojska załadowywano do maksymalnej pojemności. Była to ogólnie stosowana metoda. Następnie rzuciłem myśl, iż wobec tego, że okręty podwodne nie stanowią obecnie niebezpieczeństwa, moglibyśmy na każdym z tych powracających statków umieścić podwójną ilość ludzi, z tym jednak, że jeden człowiek będzie spał w ciągu dnia, tak by inny mógł zająć jego miejsce w nocy. Oczywiście cały statek byłby w takim wypadku zatłoczony, a podróż niewygodna. Zapytałem zgromadzonych, który z tych sposobów im bardziej odpowiada. Gromki okrzyk aprobaty dla drugiego nie pozostaiwdał żadnej wątpliwości co do ich życzeń. Gdy się uspokoili, powiedziałem: „Dobrze, wobec tego tak właśnie postąpimy. Muszę was jednak przestrzec, że toiwiarzyszy mi dzisiaj pięciu amerykańskich senatorów. Toteż na nic się nie zda pisanie po powrocie listów do gazet lub do waszych senatorów ze skargami na tłok panujący na powracających okrętach. Sami dokonaliście wyboru i musi on się wam teraz podobać". Głośny śmiech towarzyszący moim słowom wystarczył za zapewnienie, że żołnierze są bezwzględnie zadowoleni z dokonanego wyboru. Nigdy też potem nie usłyszałem ani jednego słowa skargi na niewygody podczas podróży do kra]U. Bliski koniec wojny nie ulegał obecnie żadnej wątpliwości. Czas trwania działań wojennych można już było mierzyć dniami. Jedyną otwartą kwestią pozostawało, czy koniec wojny nastąpi przez połączenie się na całym gigantycznym froncie ' Armią Czerwoną i wojskami z Włoch, czy też w wyniku jakiejś próby kapitulacji ze strony rządu niemieckiego. Na kilka tygodni przed ostatecznym złożeniem broni doszły 5 wieści, że rozmaite wybitne osobistości w Niemczech szu- I3ą dróg i sposobów doprowadzenia do kapitulacji. Zadn^ tych pogłosek nie wymieniała jednak Hitlera. Przeciwnie, *ty z ich autorów do tego stopnia drżał przed gniewem mówców, że był równie przejęty zachowaniem w tajem- Cy SWeJ roli, jak kapitulacją wojsk niemieckich. 556 Krucjata w Europie Jedną z pierwszych oznak załamania się Niemiec były próby wysądowania nastrojów, które dotarły do nas przez ambasadę brytyjską w Sztokholmie. Ich wyraźnym celem było zaaranżowanie zawieszenia broni na zachodzie. Chodziło oczywiście o zaprzestanie wojny z zachodnimi aliantami, tak by Niemcy mogli rzucić wszystkie swe siły przeciwko Rosji. Rządy nasze propozycję tę odrzuciły 30. Inna .wiadomość nadeszła w tajemniczych okolicznościach ze Szwajcarii od człowieka nazwiskiem Wolff. Istniał widocznie jakiś spisek, który miał doprowadzić do poddania się wojsk niemieckich we Włoszech Alexandrowi 31. Nasz sztab nie miał z tym szczególnym przypadkiem nic do czynienia, poinformowano nas jednak o tym, ponieważ były to konkretne oznaki osłabienia woli iwalki wśród wyższych funkcjonariuszy niemieckich. Tego rodzaju sugestia lub meldunki bona fide pociągały za sobą zawsze olbrzymią robotę i wymagały dużej ostrożności ze względu na ilość państw biorących udział w wojnie po stronie aliantów, z których każde, rzecz jasna, bało się o swe własne interesy. W przypadku Wolffa alianci zachodni, mimo iż w dobrej wtierze pragnęli ustalić autentyczność meldunku i kompetencje człowieka, który sprawę zainicjował, wzbudzili podejrzenie strony radzieckiej. Musieliśmy się gęsto tłumaczyć, a cała sprawa była dla nas ostrzeżeniem, aby do wszelkich tego rodzaju wiadomości podchodzić z dużą ostrożnością. Pierwsza propozycja kapitulacji skierowana bezpośrednio do SHAEF pochodziła od Himmlera, który zwrócił się do hrabiego Bernadotte w Szwecji, próbując za jego pośrednictwem skomunikować się z premierem Churchillem32. 26 kwietnia otrzymałem od premiera długie pismo omawiające propozycję kapitulacji na zachodnim froncie. Potraktowałem to jako ostatnią rozpaczliwą próbę pokłócenia aliantów i w tyrn sensie odpowiedziałem Churchiillowi. Stanowczo domagałem się, by nie przyjmować ani nie omawtiać żadnej propozycji, jeśli nie będzie w niej mowy o złożeniu broni przez wszystkie wojska niemieckie na wszystkich frontach. Moim zdaniem, wszelka sugestia, że alianci zgodziliby się na kapitulację, ogłoszoną na Niemcy 557 nrzez rząd niemiecki tylko na zachodnim froncie, natychmiast wywołałaby nieporozumienia z Rosjanami i stworzyłaby sytuację, w której ci mieliby pełne prawo oskarżać nas o złą wolę. Poddanie się jakiejś poszczególnej armii niemieckiej było sprawą taktyczną i wojskową. Podobnie gdyby chciały poddać się wszystkie wojska na jakimś froncie, mógłby to uczynić dowódca niemiecki, dowódca wojsk sojuszniczych zaś rniałby prawo przyjąć kapitulację. Natomiast rząd niemiecki mógł skapitulować jedynie bezwarunkowo przed wszystkimi aliantami. Mój pogląd pokrywał się ze zdaniem premiera, wobec czego obydwaj iwraz z prezydentem natychmiast przekazali szczegółowe informacje o całej sprawie generalissimusowi Stalinowi, zawiadamiając go jednocześnie o odrzuceniu propozycji. Niemcy jednak aż do samego końca nie zrezygnowali z prób wprowadzenia różnic pomiędzy kapitulacją na zachodnim i na wschodnim froncie. Gdy tego rodzaju negocjacje zawiodły, dowódcy niemieccy mieli w końcu do wyboru, każdy na swym własnym odcinku, bądź kompletne unicestwienie, bądź też kapitulację wojskową. [Pierwsza wielka kapitulacja ogłoszona została we Włoszech. W 1944 roku wojska Alexandra przeprowadziły wspaniałą kampanię i 26 kwietnia 1945 roku nieprzyjaciel znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Rozpoczęły się pertraktacje w sprawie złożenia broni na tym odcinku i 29 kwietnia niemiecki dowódca poddał się. Wszelkie działania wojenne we Włoszech miały zostać zakończone 2 maja. Stworzyło to dla oddziałów niemieckich, znajdujących się 'bezpośrednio na północ od Włoch, równie trudną sytuację. 1 maja dowódca niemiecki zażądał wskazania mu dowódcy Aliantów, do którego ma się zwrócić w sprawie złożenia broni. ^informowano go, by zwrócił się do generała Deversa. Ostrze- )no go równocześnie, że przyjęta zostanie jedynie bezwarun- Qwa kapitulacja. Chodziło tu o jednostkę niemiecką znaną Grupa Armii „G", w której skład wchodziły l i 19 armia. - Poddały się 5 maja, kapitulacja zaś wchodziła w życie z dniem 6 maja 33. 558 Krucjata w Europie Daleko na północy, w rejonie Hamburga, dawódca niemiecki także zorientował się, że sytuacja jego jest beznadziejna. 30 kwietnia zjawił się w Sztokholmie emisariusz niemiecki oświadczając, że dowodzący na północy feldmarszałek Busch oraz dowódca sił niemieckich w Danii, generał Lindemann, gotowi są natychmiast się poddać, gdy tylko wojska sojusznicze dotrą do Bałtyku. Zawiadomiono nas, że Niemcy nie zgodzą się ra złożenie broni przed Rosjanami, lecz z chwilą gdy alianci zachodni przybędą do Lubeki i .w. ten sposób odetną wojska w tym rejonie od fanatycznych formacji SS z Niemiec środkowych, niezwłocznie się poddadzą. Wojska Montgomery'ego wkroczyły do Lubeki 3 maja. Do tego czasu jednak w strukturze rządowej Niemiec nastąpiła duża zmiana. Hitler popełnił samobójstwo i wystrzępiony płaszcz jego władzy spadł na barki admirała Doenitza. Admirał nakazał wszystkim swym armiom, aby poddawały się zachodnim aliantom. Tysiące zgnębionych żołnierzy niemieckich zaczęło przekraczać nasze linie. 3 maja admirał Friedeburg, nowy dowódca marynarki niemieckiej, zjawił się w sztabie Montgomery'ego w towarzystwie oficera sztabu feldmarszałka Buscha. Oświadczyli, że przybyli w celu poddania trzech armii, które walczyły przeciw Rosjanom, i prosili o pozwolenie na przejście uciekinierów przez nasze linie. Jedynym ich pragnieniem było uniknięcie poddania się Rosjanom. Montgomery z miejsca odmówił wszelkich dyskusji nad kapitulacją na tych warunkach i odesłał niemieckich emisariuszy z powrotem do ich naczelnego dowódcy, faldmarszałka Keitla, Już przed tym poleciłem. Montgomery'emu, aby przyjmował kapitulację wszystkich iwojsk w jego strefie operacyjnej. Tego rodzaju kapitulacja byłaby sprawą taktyczną leżącą w kompetencji dowódcy danego odcinka. Toteż gdy admirał Friedeburg powrócił 4 maja do sztabu Montgomery'ego, proponując poddanie wszystkich wojsk niemieckich w« północno-zachod-nich Niemczech, łącznie z wojskami znajdującymi się w Holandii, Montgomery natychmiast wyraził zgodę. Tego samego dnia podpisano niezbędne dokumenty, które weszły w życie następnego ranka "ł. Devers i Montgomery nie podejmowali pluj**--_____.___________ zy tym żadnych zobowiązań, które mogłyby sprawić kłopot naszym rządom lub ograniczyć przyszłe decyzje w sprawie Niemiec. Kapitulacje miały charakter czysto i wyłącznie .wojskowy. 3 maja zjawił się w moim sztabie przedstawiciel Doenitza. Uprzedzono nas o tym dzień wcześniej. Równocześnie zostaliśmy zawiadomieni, że rząd niemiecki nakazał wszystkim okrętom podwodnym powrócić do portów. Natychmiast przekazałem wiadomość tę rosyjskiemu naczelnemu dowództwu i poprosiłem o wydelegowanie do mojego sztabu oficera Armii Czerwonej jako przedstawiciela rosyjskiego przy wszelkiego rodzaju pertraktacjach. Poinformowałem ich, że nie przyjmę żadnej kapitulacji, jeśli Niemcy nie złożą równocześnie broni na wszystkich frontach. Rosyjskie naczelne dowództwo wydelegowało generała majora Iwana Susłaparowa85. Również feldmarszałek von Kesselring, dowodzący wojskami niemieckimi na zachodnim froncie, prosił o pozwolenie wysłania pełnomocnika dla ustalenia warunków kapitulacji. Ponieważ kompetencje von Kesselringa obejmowały jedynie front zachodni, odpowiedziałem, że nie przystąpię do żadnych rokowań, które nie obejmują kapitulacji wszystkich wojsk niemieckich 36. Gdy admirał Friedeburg 5 maja przybył do Reims, oświadczył, że chce wyjaśnić szereg spraw. Z naszej strony rokowania prowadził mój szef sztabu generał Smith. Odpowiedział on Friedeburgowi, że wszelkie dyskusje są zupełnie bezprzedmiotowe, gdyż naszym jedynym celem jest przyjęcie bezwarunkowej i pełnej kapitulacji. Friedeburg stwierdził, że nie jest upoważniony do podpisania takiego dokumentu. Zezwolono mu na zakomunikowanie o tym Doenitzowi, na co otrzymał °dpowiedż, że generał Jodl jest w drodze do naszego sztabu, aby dopomóc mu w pertraktacjach. Było dla nas zupełnie jasne, że Niemcy grają na zwłokę, alby przeprowadzić za nasze linie możliwie jak największą ilość nierzy niemieckich, znajdujących się jeszcze na froncie. azałeni generałowi Smithoiwd poinformować Jodła, że jeśli ychmiast nie zaprzestaną wszelkich wybiegów i nie prze- I-J N S 03 fp K CL, ł^-" :-;::i Brytyjska Francuska Rosyjska Wspólna kontrola żołnierzami o krótszym stażu bojowym. Musieliśmy równocześnie bardzo uważać, aby zachować sprawność jedność Wysyłanie dywizji złożonych z żołnierzy będących prawie rekrutami pozbawione byłoby sensu. Decyzję o zatrzymaniu poszczególnego żołnierza w , względnie o jego zwolnieniu podejmowano na podstawie skomplikowanego systemu punktowego, opartego na obliczaniu długości czasu służby, długości czasu spędzonego za morzem, zdobytych odznaczeń, badaniu stosunków rodzinnych i wieku. System ten wymagał żmudnej pracy, nie sądzę jednak, by można było opracować lepszy, który pogodziłby sprzeczność, laka istniała między uczciwym postępowaniem w stosunku do Pojedynczego żołnierza a troską o sprawność jednostki. Dodatkowe trudności powstały, gdy Departament Wojny postanowił zmienić „krytyczny punkt" obliczeń. Przysporzyło to 566 Krucjata w Europie pracy, nie mówiąc już o zamieszaniu i pewnym niezadowoleniu, jakie zarządzenie to wywołało6. Cafa nasza machina administracyjna w Europie musiała rozpocząć ruch wstecz. Bazy, lotniska, magazyny, porty, drogi i koleje nastawione były dotychczas na kierowanie ludzi i zaopatrzenia ku centrum Niemiec. Teraz, mówiąc obrazowo, musiały one dokonać zwrotu w tył i rozpocząć działanie w odwrotnym kierunku. Rozproszone po całej zachodniej Europie oraz na znacznej części terytorium Włoch i Afryki Północnej zaopatrzenie i ekwipunek trzeba było zebrać, zinwentaryzować, zapakować i załadować na statki. Najważniejszy czynnik stanowiła przy tym szybkość. Sprawiy te były tak pilne i zakrojone na tak wielką skalę, że musieliśmy stworzyć specjalny sztab, który nie miał żadnych innych obowiązków, jak kierowanie ruchem, kontrolowanie i przyspieszanie go. Sztab ten został formalnie utworzony 9 kwietnia, na miesiąc przed kapitulacją Niemiec7. Generał Spaatz, który miał niezrównane doświadczenie w zakresie wielkich kampanii lotnictwa bombowego, został zwolniony ze stanowiska na naszym teatrze wojennym i skierowany na Pacyfik. Na Dalekim Wschodzie potrzebny był również doświadczony dowódca armii lądowej. Wybraliśmy generała Hodgesa, którego l armia, po dojściu do Łaby, zakończyła swe działania w Europie, nie tylko dlatego, że miał odpowiednie kwalifikacje i doświadczenie, lecz również dlatego, że spośród .wszystkich naszych dowódców armii lądowej mógł zostać najwcześniej zwolniony bez szkody dla naszego teatru działań. Hodges udał się na Pacyfik przez Stany Zjednoczone jeszcze przed dniem kapitulacji w Europie. Zagadnienia te, chociaż o ogromnym zakresie, nie obejmowały jeszcze większości zadań stojących przed amerykańskimi siłami zbrojnymi i ich dowódcami. Po zakończeniu działań wojennych alianci zachodni musieli przystąpić do podziału wielkich Ziwdązków operacyjnych według klucza narodowości. Rządy odrzuciły ponawiane przeze mnie zalecenie, aby okupować zachodnią- część Niemiec jako jedną całość. Plan mój uważano za nierealny ze względów politycznych, chociaż ja 567 byłem zdania, iż skoro okupacja jest następstwem wojny, nic ńe stoi na przeszkodzie utrzymaniu w zachodnich Niemczech tei samej organizacji sojuszniczej, która doprowadziła do zwycięstwa. Była to jednak sprawia czysto polityczna. Nasi mężowie stanu obawiali się, że proponowane przeze mnie rozwiązanie mogłoby wywołać niefortunną interpretację ze strony Związku Radzieckiego8. Separacja oznaczała konieczność wyodrębnienia wszystkich naszych skomplikowanych i w wysokim stopniu zjednoczonych sztabów i zespołów oraz zróżnicowanie sposobów działania, tak abyśmy mogli sprostać nowym potrzebom administracji narodowej i nowym obowiązkom. Całe niemal zaopatrzenie Francuzów i znaczna część brytyjskiego zależało od amerykańskich zapasów i urządzeń. Wobec tego, że przetwddy-wano zlikwidowanie „lend-lease" *, trzeba było wprowadzić szczegółowy system rozliczeniowy, aby praca ta mogła się odbywać na zasadach handlowych, a nie wojennych. W opanowanych ostatnio częściach Niemiec należało pospiesznie ustanoiwdć zarządy wojskowe. Jeśli dodamy do tego niekończące się szczegóły administracyjne, związane z dowodzeniem olbrzymią armią aliantów na zachodzie, wówczas łatwo zrozumieć uwagę pewnego przepracowanego oficera sztabu: „Zawsze myślałem, że gdy Niemcy w końcu skapitulują, urządzę z tej okazji wielką popijawę. A teraz biorę codziennie aspirynę nie mając nawet tej przyjemności, ażeby wspominać jakieś pijaństwo". Nasza codzienna robota tak nas absorbowała, że nie zdawaliśmy sobie sprawy z entuzjazmu ogarniającego nasze kraje ojczyste. Pod tym względem moja własna nieumiejętność oceniania owszechnej reakcji była typowa. Wkrótce po kapitulacji Nie- ^ przypomniałem sobie, że w roku 1945 przypada trzy- Uc ^l^k^M-^Act — uchwalony 11 marca 1941 r. dawał prezydentowi iwo zaopatrywania każdego rządu, którego obronę uznał za zna w interesie Stanów Zjednoczonych, we wszystkie materiały inne potrzebne do prowadzenia wojny. 28 października utworzona została specjalna jednostka administracyjna, której wa brzmiała „Office of Lend-Lease Administration", potocznie w skrócie „lend-lease" - przyp. red. 568 Krucjata w Europie dziesta rocznica ukończenia Akademii w West Point przeze mnie i moich kolegów szkolnych. Miałem zamiar urządzić krótką, prywatną uroczystość dla tych, którzy służyli w Europie. Myślałem, że uda nam się wybrać samolotem do Stanów Zjednoczonych, spędzić jeden dzień w West Point podczas egzaminów promocyjnych i powrócić z powrotem do Niemiec, co zajęłoby w sumie tylko trzy dni. Zdawało mi się, że jeśli zrobimy to po cichu, nikt w Stanach Zjednoczonych, poza ludźmi iwi West Point, nie będzie o tym wiedział aż do naszego tjowrotu do Frankfurtu. Bardzo się zapaliłem do tego projektu i zaproponowałem moim dwudziestu kolegom w Europie, aby wysłali w tajemnicy depeszę do swych żon, prosząc o spotkanie się z nimi na jeden dzień w West Point. Podczas gdy ja zastanawiałem się, jak pomysł ten wprowadzić w życie, z Waszyngtonu nadeszła iwdadomość, że ponieważ okoliczności nie pozwalają jednostkom amerykańskim w Europie na powrót do Stanów Zjednoczonych i na ich udział w tradycyjnej defiladzie zwycięskich oddziałów, generał Marshall chce, abym wybrał reprezentację oficerów i żołnierzy, którzy powirócą w pięćdziesięcioosobowych grupach i odbędą krótką podróż po kraju. Jego zdaniem, tego rodzaju reprezentacyjne uroczystości pozwolą Ameryce złożyć hołd żołnierzom, którzy walczyli w Europie. Wobec tych rozkazów moje osobiste plany wzięły w łeb. Wydaje mi się, że wszyscy żołnierze, którzy zostali wyznaczeni do wzięcia udziału w serii uroczystości w czerwcu 1945 roku byli zdziwieni i zaskoczeni entuzjazmem, z jakim ich powitano. Dla każdego z nich było to głębokie i radosne przeżycie. Szczodrość, serdeczność i hojność, z jaką powitał ich naród Stanów Zjednoczonych, miała w sobie coś potężnego. Dla mnie zaś stanowiło to olbrzymi kontrast ze skromnym jednodniowym spotkaniem, które z takim utęsknieniem planowałem na czerwiec w West Point. Interludium to sprawiło nam wiele radości, ale szybko trzeba było powrócić do codziennej, żmudnej pracy. W ciągu miesięcy, jakie nastąpiły po dniu zwycięstwa, odwiedziłem szereg stolic europejskich, biorąc udział w podob- 569 rwj^j___--- ch uroczystościach, między innymi w Londynie, Paryżu, kseli Hadze i Pradze. Więcej zaproszeń nie byłem w stanie vHać Późniejsze moje wizyty w Moskwie i Warszawie nie Dniały związku z „uroczystościami zwycięstwa". Podczas konferencji moskiewskiej w_19A3 roku, w której brał udział sekretarz stanu Hull, główni alianci postanowili ratychmiast stworzyć ^Europejską Komisję Doradczą w Lon-dynieJlOrganizacja ta miała rozpocząć studia nad powojennymi zagadnieniami politycznymi Europy i dać odpowiednie zalecenia rządom9. Komisja rozpoczęła swą działalność iw Londynie na początku 1944 roku i uzgodniła zalecenia co do warunków kapitulacji Niemiec, ustaliła granice stref okupacyjnych oraz aparat wspólnej kontroli. Amerykański doradca wojskowy komisji, generał brygady Cornelius Wickersham, został później moim zastępcą, gdy organizowano amerykańską grupę rady kontroli 10. Zgodnie z protokołami opracowanymi przez Europejską Komisję Doradczą każde z czterech państw sojuszniczych miało okupować część Niemiec, zarząd wojskowy zaś miał być powierzony czterostronnej radzie, w której skład wchodziło czterech dowódców wojskowych oraz komitet koordynacyjny. We władzach kontrolnych miały również pracować grupy oficerów i osób cywilnych do specjalnych zadań obejmujących sprawy rozbrojenia i demobilizacji niemieckich sił zbrojnych, iziedzinę polityczną, gospodarczą, prawną i finansową oraz >rawy zatrudnienia i inne funkcje zarządu wojskowego w pokonanym kraju n. Jak długo istniało dowództwo naczelne sojuszniczych sił Dojnych w Europie, Brytyjczycy i Amerykanie występowali zarządzie wojskowym wspólnie. Brytyjczycy zorganizowali w Anglii szkołę podobną d® naszej szkoły w Charlottesville >inia). Szkoła nasza dostarczyła nam już ludzi, którzy ^ali w zarządzie wojskowym na Sycylii i we Włoszech. -czne szkolenie oficerów zarządu wojskowego w ame-;kiej strefie Niemiec odbywało się w Anglii. Przy dowie naczelnym stworzyliśmy oddział sztabu generalnego, 570 _ Krucjata w Europie który koordynował pracę. Na czele tego oddziału stał generał porucznik A. E. Grasett z armii brytyjskiej oraz generał brygady Julius C. Holmes z armii amerykańskiej 12. Pierwsze doświadczenia pracy zarządu wojskowego w Niemczech zdobyliśmy w Akwizgranie przed przekroczeniem Renu. Poznaliśmy tutaj ten rodzaj spraw, z którymi mogliśmy spotkać się w przyszłości, gdy okupacja rozciągnie się w głąb Niemiec. Sytuacja była nowa, trudna i coraz bardziej się zaostrzała, ponieważ prowadziliśmy politykę niezatrudniania hitlerowców na jakichkolwiek stanowiskach państwowych. Jednakże w wielu dziedzinach działalności publicznej tylko miejscowi hitlerowcy byli dostatecznie zorientowani, by nam pomóc. Natychmiast powstało zagadnienie, czy mamy zatrudniać ich, czy też ludzi, którzy wprawdzie nie byli hitlerowcami, lecz prawie albo w ogóle nie orientowali się w sytuacji. Mimo związanych z tym trudności jak najszybciej pozbyliśmy się członków partii i przeszkoliliśmy innych, tak aby mogli zająć się pracą publiczną, instytucjami użyteczności społecznej, służbą sanitarną, pocztą, telegrafem i telefonami. Oficer zarządu wojskowego nigdy się nie nudził. Awans swój w armii zawdzięczał on zazwyczaj przygotowaniu administracyjnemu lub technicznemu. Mając jednak na swej głowie gospodarkę całego miasteczka lub miasta oficer taki musiał rozstrzygać wszelkiego rodzaju sprawy w stosunkach między ludźmi, utrzymywać spokój i porządek, wyławiając równocześnie tych, którzy mieli stanąć przed sądem aliantów; musiał rozpocząć odbudowę lub wznowić działalność produkcyjną, wykonując swą funkcję w ramach szerokiej polityki sojuszniczej, tak jak ją formułował nadesłany z Waszyngtonu dokument znany pod nazwą „JCS 1067"13. Był on często zmuszony — zwłaszcza w okresie początkowym — występować w charakterze rozjemcy w zatargach osobistych. Gdy tylko Niemcy dowiedzieli się o naszym planie denazyfikacyjnym, każda skarga opierała się na zarzucie: ,.on jest hitlerowcem". W panującym w Niemczech powojennym chaosie błędy były nieuniknione i to zarówno w postępowaniu ogólnym, jak też w szczegółach pracy miejscowych funkcjonariuszy. W zasadzie pO zwu^*-*-_________________ iednak amerykańska grupa zarządu wojskowego dokonała niezwykłej pracy, w której przejawiła rozsądek i inteligencję i dowiodła, że szkolenie specjalne opierało się na słusznych założeniach. Generał porucznik Lucius Du B. Clay przybył do Europy w kwietniu 1945 roku w charakterze mego zastępcy w zarządzie wojskowym Niemiec. W poprzednim okresie wojny przez krótki czas oddawał nieocenione usługi na europejskim teatrze działań wojennych w naszej służbie kwatermistrzewskiej. Od samego początku zgadzał się ze mną co do tego, że władzę w Niemczech powinna przejąć cywilna instytucja rządowa, toteż cały jego aparat był zupełnie oddzielony od sztabu wojskowego. W ten sposób byliśmy przygotowani do przekazania zarządu wojskowego Departamentowi Stanu, bez jakiejkolwiek reorganizacji14. W późniejszym czasie generał Clay objął po generale McNarneyu stanowisko amerykańskiego dowódcy w Niemczech i zawsze trzymał się tego rozgraniczenia kompetencji organizacyjnych. Stworzenie podstaw amerykańsikiego zarządu wojskowego w Niemczech jest przede wszystkim zasługą Claya i Wickershama. Jeśli weźmiemy pod uwagę przeszkody, na jakie natrafiali, niemożliwość przeprowadzenia niektórych planów, różnice zdań oraz trudności zorganizowania powojennej współpracy aliantów, osiągnięcia ich musimy ocenić jako wspaniałe. W wyniku układu na szczeblu politycznym dowództwo naczelne aliantów w Europie przestało istnieć w dniu 14 lipca. L tej okazji skierowałem do wszystkich moich podkomendnych pismo z wyrazami podziękowania i pożegnania. Po trzech latach przestałem być naczelnym dowódcą sojuszniczych sił zbrojnych. Od tej chwili kompetencje moje ograniczały się wyłącznie do sektora amerykańskiego 15. DO mego sztabu osobistego przybył obecnie podpułkownik James Stack. Podczas mojego pobytu w 3 dywizji w Fort •Liewis był on starszym sierżantem. Później otrzymał awans 1 ^tał przeniesiony do oddziału operacyjnego na odpowie-uzialne stanowisko. Przez cały czas trwania kampanii śród- 572 Krucjata w Euroni ziemnomorskiej i europejskiej pułkownik Stack był osobistym przedstawicielem w Departamencie Wojny. Wstępne porozumienie w sprawie pierwszego posiedzenia Rady Sojuszniczej w Berlinie nie było łatwe do osiągnięcia. Komplikacje wynikały między innymi z różnic językowych trudności w porozumiewaniu się oraz braku bliższych kontaktów między wyższymi dowódcami; zniszczenie Berlina, które bardzo ograniczało możliwości kwaterunkowe, również utrudniało sytuację. Dopiero 5 czerwca żmudne negocjacje były dostatecznie zaawansowane, alby mogło się odibyć pierwsze oficjalne spotkanie dowódców sojuszniczych w Berlinie le. Jedynym celem tej konferencji było podpisanie naszej zasadniczej proklamacji, dokumentu obwieszczającego ukonstytuowanie się rady i przejęcie przez nią wspólnej władzy w Niemczech. Sądziliśmy, że dokumenty w tej sprawie zostały już w pełni uzgodnione przed naszym wyjazdem do Berlina, po przybyciu na miejsce stwierdziliśmy jednak, że istnieje szereg spraw, które, zdaniem Rosjan, nie zostały jeszcze załatwione. Spotkanie miało się rozpocząć po południu. Skorzystałem przed tym z okazji, aby złożyć wizytę marszałkowi Żukowowi w jego kwaterze głównej i udekorować go komandorią „Legion of Merit" przyznaną mu przez rząd amerykański. Marszałek Żuków był człowiekiem sympatycznym o bardzo żołnierskiej powierzchowności. Gdy wróciłem do mojej tymczasowej kwatery w Berlinie, dowiedziałem się, że konferencja nasza, której gospodarzem miał być marszałek Żuków, została nieoczekiwanie odłożona. Było to dla mnie dość przykre, ponieważ jeszcze tego samego wieczoru miałem wrócić do Frankfurtu. Czekaliśmy kilka godzin, ale władający językiem angielskim oficer łącznikowy ze sztabu Żukowa nie potrafił nam wyjaśnić przyczyn opóźnienia. Późno po południu zdecydowałem się w końcu przyspieszyć sprawę. Wiedząc, że każdy z zainteresowanych rządów uprzednio już przestudiował i skontrolował wszystkie dokumenty do omówienia, nie widziałem żadnej poważnej przyczyny opóźnienia, które zaczynało wyglądać na zamierzone. rwiązki związane ze sprawowaniem władzy w Niemczech — 1 najbardziej odpowiadałoby amerykańskim zasadom i trą- 580 _____________________________________Krucjata w Europje dycjom - - przy czym armia odgrywałaby tylko rolę pomocniczą w umacnianiu władzy i prowadzeniu polityki cywilnej Zarówno prezydent, jak sekretarz stanu zgadzali się w zasadzie ze mną, co pozwalało mi przypuszczać, że zmiany nastąpią w najbliższych miesiącach23. Gdy pod koniec 1945 roku powróciłem do Stanów Zjednoczonych jako szef sztabu sił zbrojnycfy, nadal starałem się przekonać sekretarza stanu Byrnesa o słuszności tego kroku, lecz zorientotwiałem się, że zmienił on zdanie. Akceptował co prawda samą zasadę, lecz nie chciał się zgodzić na wprowadzenie jej w życie'ze względu na administracyjne i finansowe ciężary, jakie musiałby ponosić Departament Stanu. Druga sprawa, w której pozwoliłem sobie udzielić prezydentowi Trumanowi rady, dotyczyła zamiarów Związku Radzieckiego przystąpienia do wojny przeciwi Japonii 24. Wobec tego, że meldunki wskazywały na bliski upadek Japonii — byłem bezwzględnie temu przeciwny, przewidywałem bowiem pewne trudności, jakie mogły z tego wyniknąć, i proponowałem, żebyśmy przynajmniej nie domagali się ani nie prosili o pomoc radziecką. Osobiście byłem przekonany, że żadna siła nie zdoła powstrzymać Armii Czerwonej od udziału w wojnie, chyba że zwycięstwo nastąpiłoby, zanim zdążyłaby ona do niej przystąpić. Nie przewidywałem jednak jeszcze czekającej nas w przyszłości zaciętej walki, zrodzonej z antagonizmów ideologicznych, ani też sparaliżowania współpracy międzynarodowej, jakie w wyniku tej walki nastąpiło. Obawiałem się jedynie poważnych komplikacji administracyjnych oraz możliwości odrodzenia się dawnych rosyjskich pretensji i planów na Dalekim Wschodzie, mogących sprawić nam wiele kłopotu. Trzecia myśl, jaką rzuciłem prezydentowi, dotyczyła pewnej giętkości przy ustalaniu terminów zakończenia działania układów o „lend-lease" zawartych z Francuzami i Anglikami. Nie znałem dokładnie szczegółów tej ustawy, wiedziałem jednak, że samo zakończenie działań wojennych nie wpłynęło na natychmiastowe i poważne zmniejszenie się zapotrzebowania na żywność i zaopatrzenie, na które Francuzi i Anglicy nadal z całym zaufaniem liczyli. Byłem zdania, że nie należało do- 581 puścić do arbitralnego i nagłego wypowiedzenia tego układu, lecz że trzeba go było zastąpić jakimś porozumieniem, które dałoby tym krajom możliwość szybkiej odbudowy. Dałem również wyraz memu przekonaniu, że powinniśmy gospodarkę niemiecką, zwłaszcza zaś zagadnienie reparacji, potraktować w ten sposób, by zapewnić Niemcom możliwość zarobienia na życie, pod warunkiem, że gotowi będą pracować, a gotowość ta nie ulegała wątpliwości. Od dnia, gdy wkroczyliśmy do Niemiec, rzucało się w oczy, że przeciętny obywatel skłonny jest pracować od świtu do zmroku za marną zapłatą. Jeszcze przed przekroczeniem Renu widziałem, jak kobiety niemieckie pracowały z dziećmi w polu, kopały ziemię i siały pod ogniem artylerii, aby uzyskać w tym roku coś na podobieństwo zbiorów. Clay i ja byliśmy przekonani, że odbudowa Zagłębia Ruhry jest dla nas sprawą niezmiernie ważną. W żadnym innym miejscu Europy złoża węgla nie były tak wysokiej jakości i tak łatwe do wydobycia, a już teraz wiedzieliśmy jasno, że węgiel stanie się kluczowym czynnikiem pomyślnego administrowania okupowanymi Niemcami. Bez (węgla nie można było odbudować transportu, a bez transportu cały kraj zostałby unieruchomiony. Oświadczyłem prezydentowi, że jeśli nie położymy nacisku na odbudowę Zagłębia Ruhry, Niemcy w najbliższym czasie zaczną głodować. Oczywiście Amerykanie nigdy nie pozwoliliby na to, aby nawet ich dawni nieprzyjaciele głodowali, i raczej dobrowolnie przyjęliby na siebie kosztowne zadanie wyżywienia ich. Byłem jednak zdania, że tych ciężarów finansowych da się uniknąć. Uważałem, że jeśli pchniemy naprzód produkcję węgla w Zagłębiu Ruhry i odbudujemy "transport, Niemcy będą mogli w najbliższym czasie uruchomić przemysł lekki i eksportować towary zupełnie nie związane - zabronionym przemysłem wojennym. Z uzyskanych iw ten posób pieniędzy będą mogli zakupić w innych krajach i importować dostateczną ilość żywności dla zaspokojenia koniecznych Potrzeb. W Poczdamie kilkakrotnie składałem wizyty różnym człon->m delegacji amerykańskiej, ponieważ jednak wojna euro- 582 _________________________________________Krucjata w Europie pejska była zakończona, niejbrałem udziału w konferencji ani jak;o oficjalny jej uczestnik, ani też jako doradca, przeprowadziłem dłuższą rozmowę z sekretarzem stanu Stimpsonem; oświadczył mi on, że w najbliższym czasie odbędzie się (w New Mexico próba bomby atomowej, którą amerykańskim uczonym udało się w końcu wyprodukować. Sekretarz stanu został wkrótce telegraficznie poinformowany o wynikach próby. Wiadomość sprawiła mu olbrzymią ulgę, śledził bowiem z wielkim napięciem prace nad bombą i poczuwał się do odpowiedzialności za wydatki i zasoby, jakie ona pochłonęła. Wyraziłem nadzieję, że nigdy nie będziemy zmuszeni do użycia jej przeciwko jakiemukolwiek nieprzyjacielowi, myśl bowiem, że Stany Zjednoczone staną się pierwszym krajem, który użyje w wojnie broni tak straszliwej i niszczycielskiej, jak mogłem sądzić z jej opisu, była mi nienawistna. Ponadto niesłusznie łudziłem się jakąś nieokreśloną nadzieją, że jeśli nigdy jej nie użyjemy w wojnie, inne państwa mo>że się nie dowiedzą, że problem rozszczepienia atomu został rozwiązany. Nie wiedziałem oczyiwiiście w owym czasie, że w wyprodukowaniu tej broni brała udział cała armia uczonych i że nie można było utrzymać tej ważnej sprawy w tajemnicy. Te moje oso-^^ ^n • A M O ,-> l °Bonn OMarbur '^--Namurr^ A .^ 5 *' ' OlKoblencja ! \\'^P ^a-^Ń1"R'X" ^ yx~\ V ^PPraga OLoon VN ' '^^ WT^^- V*0Pill„„ oEpernayi T\- '""" loMonnheim "°""S^"*° Metz \ .OSaarbriicken '-Ik, /O >^V / Nfa, po zwycięstwie w Europie 585 . . ode mnie odpowdedzi. Był to system bardzo dziwny, ale w pewnym stopniu odpowiadający naszym poglądom na rosyjski przerost centralizacji. W każdym razie oświadczyłem marszałkowi Żukowowi, że w dalszym ciągu może przysyłać mi te pisma, ja zaś będę wysyłał takie same stereotypowe odpowiedzi; to mu zupełnie wystarczyło. Zachęcaliśmy do organizowania wizyt towarzyskich, zwłaszcza między Rosjanami i Amerykanami, które obu stronom sprawiały dużo przyjemności. Rosjanie lubią zabawę i umieją ocenić wszelkiego rodzaju muzykę. Dzięki żartom, towarzyskiej atmosferze i orkiestrom przyjęcia te były bardzo udane. Jednakże po ostrej wymianie zdań między sekretarzem stanu Byrnesem i Mołotowem podczas obrad ministrów spraw zagranicznych w Londynie zdobyliśmy nowe doświadczenia. Rosjanie w Berlinie natychmiast przybrali bardzo sztywną postawę. Oficerowie Armii Czerwonej, którzy już wcześniej przyjęli zaproszenia od Amerykanów, przysłali zawiadomienia, że niestety nie będą mogli z nich skorzystać, lub po prostu nie przyjeżdżali. Uprzejme do niedawna twarze zachmurzyły się. Robiło to wrażenie, jak by Rosjanom nie wolno już było uśmiechać się do Amerykanów lub uprzejmie z nimi rozmawiać. Taki stan rzeczy trwał przez parę dni, po czym nagle, równie tajemniczo, jak nastąpił, zniknął. Przypadek ten jednak nie wpłynął na marszałka Żukowa i na mnie. W dalszym ciągu utrzymywaliśmy przyjazne stosunki, stanowiące podstawę załatwiania naszych spraw. W ciągu lata i wczesną jesienią utrzymywałem kontakty i przyjazne stosunki z wieloma moimi współpracownikami brytyjskimi z okresu wojny. Brytyjskie Ministerstwo Wojny Pozwoliło mi zatrzymać do końca sierpnia mego osobistego brytyjskiego pomocnika, pułkownika Jamesa Gaulta. Był to oficer oddany, lojalny, który doskonale pracował; ponad dwa lata dzień w dzień niestrudzenie załatwiał mnóstwo drobnych, czasem zupełnie rozpaczliwie drobnych spraw., które bez niego stałyby się moim udziałem. Od czasu do czasu konferowałem również z innym Anglikiem, generałem jHastingsem Ismayem| który służył mi nieoce- 586 Krucjata w Europie nioną pomocą w najtrudniejszych dniach wojny. Był on jedną z wybitniejszych osobistości w armii brytyjskiej i bezpośrednim współpracownikiem Churchilla w czasie, gdy Churchill sprawował Airząd ministra obronyj. Stanowisko szefa sekretariatu gabinetu wojennego i brytyjskiego komitetu szefów sztabów, jakie zajmował Ismay, miało z amerykańskiego punktu widzenia doniosłe znaczenie, ponieważ za jego pośrednictwem każda sprawa w każdej chwili mogła dotrzeć do premiera i jego głównych współpracowników. Na szczęście Ismay hołdował zasadzie jedności aliantowi i umiał zdobyć zaufanie i przyjaźń swych amerykańskich towarzyszy. Należał do tych ludzi, których wybitne zdolności skazywały na zajmowanie w ciągu całej wojny stanowiska w sztabie. Być może, nazwisko jego pójdzie w zapomnienie, lecz jego udział w zwycięstwie dorównywał udziałowi tych, których nazwiska stały się powszechnie znane. latem 1945 roku konserwatyści ponieśli klęskę w wyborach i Churchill przestał być premierem, zdecydował się wziąć krótkie wakacje. W ciągu lat wojennych doskonale znosił trudy i kłopoty związane z jego odpowiedzialnym stanowiskiem, lecz obecnie, gdy jego funkcje urzędowe się skończyły, pragnął i potrzebował krótkiego wypoczynku. Bj^łem uradowany i zaszczycony, gdy poprosił mnie o udzielenie mu gościny. Świadczyło to o tym, że darzył mnie drobną częścią tego wielkiego szacunku, przywiązania i podziwu, jakie żywiłem dla niego. Przygotowałem wszystko na jego przybycie w jednej z najprzyjemniejszych okolic naszego teatru operacyjnego. Czułem się szczęśliwy, że podejmując go prywatnie w ciągu kilku dni, mogłem przynajmniej w drobnej części odwdzięczyć mu się za udzielone mi stanowcze poparcie, niezmienną uprzejmość, nie mówiąc już o osobistej gościnności, z której w swoim czasie korzystałem. Widywałem czasami marszałka Brooke'a, generała Frede-ricka Morgana, marszałka lotnictwa Teddera, Andrew Cunning-hama, marszałka Montgomery'ego i innych dowódców wojsk brytyjskich, z którymi służyłem podczas wojny. Z wszystkimi łączyła mnie przyjaźń. Rzecz dziwna, że w rozmowach naszych rzadko wracaliśmy do spraw minionych, do wydarzeń czasu wojny, jak to zazwyczaj czynią starzy żołnierze. Już wtedy wyczuwaliśmy, że przyszłe problemy pokoju usuną w cień nawet największe trudności, jakie przełamywaliśmy w toku działań wojennych. Toteż rozmowy nasze niemal zawsze dotyczyły przyszłości, zwłaszcza perspektyw jasnego i obustronnie przestrzeganego porozumienia pomiędzy aliantami zachodnimi a Rosjanami. W ciągu tych miesięcy przewinął się również przez nasz sztab nie kończący się potok gości ze Stanów Zjednoczonych. Znajdowali się między nimi członkowie komisji Kongresu oraz różnych urzędowych i półurzędowych instytucji, zbierających materiały związane z prowadzeniem wojny lub pragnących zorientować się w bieżących sprawach administracyjnych. Witaliśmy tych gości zawsze z radością. Udzielaliśmy im wszelkiej pomocy w prowadzeniu badań i poszukiwań oraz udostępnialiśmy im wszelkie informacje, jakie były w naszym posiadaniu. Oni ze swej strony dostarczali wiadomości z kraju, często zaś byli tak uprzejmi, że przywozili osobiste listy od rodzin do członków dowództwa. Była to szczególna uprzejmość z ich strony, za ich pośrednictwem bowiem listy docierały w ciągu jednego lub dwóch dni, podczas gdy zwyczajna poczta, ze względu na nawał korespondencji, dochodziła czasami dopiero po dwóch lub trzech tygodniach. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI OPERACJA „STUDIUM" Chociaż latem 1945 roku główne nasze wysiłki skierowane były na przegrupowanie wojsk, zorganizowanie okupacji i przeprowadzenie szeregu pomniejszych spraw, bezpośrednio związanych z naszymi zadaniami, to jednak poświęcaliśmy również czas na badanie skutków wojny z punktu widzenia naszych zainteresowań zawodowych, a mianowicie na studiowanie i ocenę wyniesionych z niej doświadczeń. Mieliśmy do zbadania materiał monumentalnych rozmiarów i zupełnie wyjątkowej treści. Kampanie śródziemnomorskie i europejskie nie miały równych sobie w historii wojny. Amerykańskie siły zbrojne brały udział w operacjach nie mających precedensu od chwali powstania armii amerykańskiej w 1775 roku. Operacje w Afryce i Europie wymagały udziału olbrzymich sił lądowych, w których skład wchodziło: czterdzieści siedem dywizji piechoty wraz z artylerią, szesnaście dywizji pancernych, cztery dywizje desantowo-powietrzne, jedna dywizja górska, cztery brygady desantowo-morskie nie Ucząc jednostek amfibijnych i saperów szturmowych, brygad i samodzielnych batalionów artylerii przeciwlotniczej, wielkich ilości artylerii polowej i batalionów artylerii przeciwpancernej. Zadziwiający był również wzrost siły amerykańskiego lotnictwa na tych dwóch teatrach wojennych. Od chwili przystąpienia do wojny do kapitulacji Niemiec myśliwce nasze zdobyły przewagę nad Luftwaffe, a bombowce całkowicie obezwładniły niemiecką obronę przeciwlotniczą. Zorganizowana została komunikacja międzykontynentalna. system transportowy i administracyjny oraz utworzono zarząd wojskowy, którego aparat sprawował władzę nad milionami obywateli nieprzyjacielskiego kraju. Prowadzenie operacji wymagało uzgodnienia działalności z cywilnymi instytucjami obcych państw o odmiennej niż nasza strukturze organizacyjnej, współpracy sztabu z armiami sojuszniczymi, nowych metod dowodzenia operacyjnego wewnątrz naszych własnych instytucji (wojskowych oraz negocjacji dyplomatycznych, rzadko powierzanych walczącym wojskom. Żadna przedwojenna definicja zadań sił zbrojnych nie mogła w pełni przewidzieć zakresu ich działań przeciwko Osi w Europie. Studiując zarówno osiągnięcia, jak popełnione błędy można się było wiele nauczyć. Należało ocenić i wyciągnąć wnioski z czysto wojskowych operacji, składających się na wielką i długotrwałą ofensywę. Cel postawiony wojskom sojuszniczym należał do najtrudniejszych, jakie kiedykolwiek stanęły przed armią w polu. Począwszy od Afryki Północnej, poprzez Sycylię, Włochy i atak na „twierdzę Europę", jednostki nasze musiały lądoiwiać na plażach, prowadzić wielodniowe walki, nie mając do dyspozycji nawet podrzędnego portu, utrzymywać osiągnięte pozycje w obliczu przeważających wojsk lądowych nieprzyjaciela i w końcu stworzyć siłę będącą w stanie ostatecznie go zniszczyć. We wszystkich kampaniach, zwłaszcza w Europie zachodniej, 'trzymaliśmy się podstawowej zasady: za wszelką cenę unikać skostnienia frontu, tak by nie nastąpiła stagnacja w działaniach przypominająca wojnę pozycyjną pierwszej wojny światowej. Podczas prowadzenia kampanii kontynentalnych chwilami następuje okres przeciążenia Uni zaopatrywania, który w znacznej mierze utrudnia kontynuowanie ma&yw-nych, rozstrzygających natarć. W takich okresach nie da się uniknąć pewnego rodzaju stabilizacji. Wojska alianckie nie Pozwoliły jednak, aby okresy te przekształcały się w długie, Ponure i wyczerpujące bitwy, które wykrwawiły Europę podczas pierwszej wojny światowej. Należało dokładnie zbadać zasady połączenia siły ognia, manewru i działań lotnictwa, 590 Krucjata w Europi którą stosowaliśmy dla osiągnięcia naszych celów, tak aby można je było z korzyścią włączyć do naszej doktryny wojennej. Niezależnie od desantu morskiego na mię spotykaną dot?d skalę wojska nasze pokonały przeszkody naturalne i sztuczne które dotąd uchodziły za niezwyciężone. W Afryce, na Sycylii i we Włoszech teren, w którym walczyliśmy, sama natura stworzyła do działań obronnych. W górach Tunezji, na zboczach Etny, w Apeninach istniały dziesiątki takich punktów taktycznych, w których batalion mógł powstrzymać marsz całej armii. W Europie zachodniej najpotężniejszą 'barierę w działaniach przeciwko Niemcom stanowił w ciągu dwudziestu wieków na całej swej długości Ren, na którego północnym krańcu leżała łatwa do zatopienia Holandia. Wszystkie te naturalne przeszkody zostały pokonane. Poza tym w Europie zachodniej armie sojusznicze dwukrotnie przebijały się przez fortyfikacje wzniesione w oparciu 0 najwyższe zdobycze z dziedziny taktyki i inżynierii. Przebicie się przez wał atlantycki i linię Zygfryda było czynem niespotykanym w kronikach nauki wojennej. Rozbicie obu tych ufortyfikowanych pozycji w ciągu dziesięciu miesięcy nie da się porównać z żadnym innym osiągnięciem biorących w nim udział oddziałów. Łatwo jest lekceważyć wartość stałych linii obronnych i fortyfikacji. Mur chiński, mur rzymski oraz linia Maginota nie spełniły ostatecznie swych zadań obronnych. Jednakże każda jednostka znajdująca się w obronie na pewnym odcinku frontu 1 korzystająca ze starannie przygotowanych pozycji obronnych ma olbrzymią przewagę nad swym odsłoniętym przeciwnikiem. Na wale atlantyckim, wybierając miejsce lądowania i dokonując wstępnego przełamania, wykorzystaliśmy moment zaskoczenia i zastosowaliśmy koncentrację ogromnych sił na wąskim froncie. Umocnienia nie były głębokie i gdy tylko ]s przełamano, nasze lotnictwo i marynarka umożliwały nam usadowienie się na plażach. Ponadto zniszczenie linii komunikacyjnych oraz mostów na Sekwanie i Loarze przyczyniło się Operacja „Studium" 591 do poważnej izolacji Niemców. Podczas gdy nieprzyjaciel z trudem uzupełniał swe wojska, nasze posiłki napływały nieprzerwanym potokiem. Linia Zygfryda była groźniejsza. Jej urządzenia obronne składały się z rozległych pól minowych, skomplikowanej sieci przeszkód, rowów przeciwczołgowych, ukrytych betonowych schronów bojowych i silnych gniazd karabinów maszynowych, wspieranych przez artylerię i bronie pomocnicze, powiązanych doskonałym systemem łączności, opartych o sieć dróg dowozu, po których można było pospiesznie przerzucać posiłki i amunicję. Na niektórych odcinkach umocnienia obronne miały kilka mil głębokości, na innych wykorzystano rzeki jako przeszkody naturalne. Dokonanie wyłomu w tego rodzaju umocnieniach i przedarcie się przez nie było zadaniem niesłychanie trudnym, niemal straszliwym. Na wojnie nic nie przychodzi łatwo. Za błędy płaci się zawsze stratami, a żołnierze szybko wyczuwają każdy błąd popełniony przez dowódcę. Chociaż zimą 1945 roku niektóre pasy linii Zygfryda obsadzone były przez pospiesznie sformowane i niedostatecznie przeszkolone oddziały, przełamanie jej na większą skalę i zniszczenie broniących się tam sił świadczyło nie tylko o niezwykłych zaletach żołnierzy i jednostek sojuszniczych, lecz również o stanowczości i zawodowych walorach dowódców dywizji, korpusów, armii i grup armii. Siły sojusznicze, które stanęły 8 maja 1945 roku nad Łabą, stanowiły najpotężniejszą machinę wojenną, jaką kiedykolwiek zmontowano. Lewe jej skrzydło opierało się o Morze Bałtyckie, prawe zaś o Alpy. Za sobą miała ona całe armie samolotów, których liczba przekraczała stan całego lotnictwa świata sprzed paru lat. Linie zaopatrzenia i łączności rozległą siecią pokrywały Francję i Zjednoczone Królestwo, docierając do każdej miejscowości. Wspierała je jeszcze jedna zwycięska armia. Na południu, przez przełęcze alpejskie — historyczne szlaki klasycznych wojen — nadciągało milion doświadczonych w kam-panii włoskiej żołnierzy pod dowództwem Alexandra, również dysponujących olbrzymim lotnictwem i transoceanicznymi Krucjata w Europie liniami zaopatrzenia. Gdy obie te siły zatrzymały się po kapitulacji Niemiec, ich połączona moc była przytłaczającym świadectwem potęgi demokracji — poglądową lekcją wojny. Zwycięstwo w kampanii śródziemnomorskiej i europejskiej zadało kłam tym wszystkim, którzy głosili lub zechcą obecnie głosić, że demokracje chylą się ku upadkowi, boją się wojny, nie są w stanie sprostać gospodarce planowej i nie są skłonne do poświęceń w imię wspólnej sprawy. Kampanie śródziemnomorskie i europejskie dowiodły, że koalicja państw może pomyślnie prowadzić wojnę. To było pierwszą i najtrwalszą nauką tych kampanii. Pokonane zostały trudności historyczne i całkowicie rozproszone poważne wątpliwości, jakie istniały w tych sprawach jeszcze jesienią 1942 roku. Rządy oraz podległe im organizacje gospodarcze, polityczne i wojskowe zjednoczyły się w jednym wielkim wysiłku i żadne poważniejsze trudności nie wynikły ze sprzecznych interesów narodowych. Osiągnięcia aliantów w drugiej wojnie światowej raz na zawsze dowiodły, że istnieje możliwość utworzenia i zastosowania połączonego aparatu dowodzenia, który może stawać czoło najtrudniejszym doświadczeniom wojny. Kluczem do tego jest gotowość najwyższych czynników łagodzenia wszelkich różnic narodowych, które mogą przeszkodzić strategicznemu wykorzystaniu połączonych zasobów, a na teatrze działań wojennych wyznaczenie jednego dowódcy, cieszącego się pełnym poparciem. Gdy te dwa warunki są spełnione, powodzenie jest sprawą zdolności przewidywania, umiejętności dowódczych, zręczności i rozsądku zawodowych żołnierzy, tworzących grupy dowódcze i sztabowe. Gdy tym dwóm warunkom nie staje się zadość — jedynym możliwym następstwem jest klęska. W drugiej wojnie światowej, Ameryka i Wielka Brytania, których armie walczyły ramię w ramię w tylu bitwach lądowych, morskich i powietrznych, zrozumiały i zastosowały te prawdy. W późniejszych fazach wojny brały też udział we wspólnym wysiłku wojska francuskie, jak również jednostk 593 \vielu państw, których tereny zajęte zostały przez nieprzyjaciela. Niestety, współpraca z wojskami radzieckimi nie była tak ścisła. Ale ponieiważ pod względem geograficznym wojska te były bardzo oddalone od wojsk aliantów zachodnich, błędy w ogólnej pracy zespołowej nie przeszkodziły marszowi ku zwycięstwu. Niemniej jednak, gdyby Związek Radziecki związał się tak silnie z całym zespołem jak inne kraje, zwycięstwo nastąpiłoby prawdopodobnie szybciej, a pokój zostaliby oparty na mocniejszych podstawach. Chociaż jedność aliantowi oraz drogi i sposoby osiągnięcia jej stanowiły główną naukę wojny, dla nas jako żołnierzy najważniejsze były te nauki, które bezpośrednio dotyczyły czysto wojskowych koncepcji i zasad. Gdyby każdą bitwę można było przeanalizować wtedy, gdy pozostawała jeszcze świeżo w pamięci tych, którzy ibrali w niej udział, gdyby jej taktyczne osiągnięcia i błędy poddane zostały dokładnej analizie, nauka wojenna, której celem jest szybkie osiągnięcie zwycięstwa za cenę najmniejszych strat w ludziach, wzbogaciłaby się olbrzymim ładunkiem konkretnych faktów. W tym celu natychmiast po zakończeniu działań wojennych zorganizowaliśmy dużą grupę najbardziej doświadczonych, a zarazem najbardziej postępowych oficerów, jakich mogliśmy znaleźć. Na czele tej grupy stanął początkowo generał Gerow, potem zaś generał Patton *. Chcąc, aby Departament Wojny stale mógł korzystać 2 wszystkich faktów, jakie udało nam się zebrać, oraz z opinii ludzi najbardziej doświadczonych w dziedzinie prowadzenia wojny, zaopatrzenia pola bitwy i administracji, dostarczyliśmy grupie wszelkich potrzebnych materiałów i wyznaczyliśmy jej czas, jakiego zażądała na wypełnienie zadania. Najważniejszą nauką, jaka wypływała z zebranych doświad- zen, był wzrastający wpływ samolotu na przebieg wojny. >dczas kampanii europejskiej lotnictwo niemal codziennie obrywało nowe i cenne metody walki. Zarówno sojusznicy, jak rosyjski front wyraźnie odczuwały skutki wywołanego ?rzez lotnictwo osłabienia potencjału niemieckiego. Ponadto - Krucjata w Europie 594 Krucjata w Europie samolot był ważnym elementem w służibie kwatermistrzow-skiej, zwłaszcza podczas naszego pospiesznego marszu przez Francję jesienią 1944 roku i przez Niemcy na wiosnę 1945 roku. Bez lotnictwa pościg nie byłby tak szybki i nie przyniósłby tak poważnych wyników. Podczas niemieckiej kontrofensywy 101 dywizja mogła utrzymać ważny węzeł drogowy w Bastogne tylko dzięki samolotom, które w krytycznych dniach między 23 a 27 grudnia dostarczyły jej 800 000 funtów zaopatrzenia2. 24 marca 1945 roku w naszej największej operacji desantowo-powietrz-nej znanej pod nazwą „Yarsity", podczas forsowania północnego Renu przez Montgomery'ego, samoloty dokonały 1625 lotów, szybowce zaś 1346, co umożliwiło przetransportowanie do boju ponad 22 000 żołnierzy i niemal 5 milionów funtów wyposażenia 3. Samolot stał się również najcenniejszym środkiem zdobywania informacji o nieprzyjacielu, nie tylko o jego wielkich bazach, lecz również o wojskach zaangażowanych w bezpośredniej walce. Fotografia lotnicza wykrywała najdrobniejsze szczegóły przygotowań obronnych i zaczepnych, a nasza technika osiągnęła taki poziom, że wojska w przeciągu kilku godzin otrzymywały zdobyte tą drogą informacje. Połączenie przytłaczającej siły lotniczej z wielką ruchliwością, możliwą dzięki wyposażeniu armii w pojazdy mechaniczne, pozwalało nam uderzać w dowolnym miejscu na kilkuset-milowym froncie 4. Najlepszy przykład naszej ruchliwości mieliśmy podczas niemieckiej kontrofensywy w Ardenach, gdy armia Pattona przerwała przygotowania do natarcia na wschód, zmieniła front i przeprowadziła na przestrzeni 60 do 70 mil manewr pod kątem prostym do uprzedniego kierunku marszu. W niespełna siedemdziesiąt dwie godziny od chwili otrzymania rozkazów przez sztab Pattona cały korpus jego armii rozpoczął nowe natarcie 5. Uczeni i .wynalazcy przekształcili oblicze wojny na dziesiątki sposobów. Przy lądowaniu na plażach korzystaliśmy z nowych rodzajów wyposażenia morskiego, a nawet z czołgów dopływających do brzegu po spuszczeniu na wodę o kilkaset jardów od brzegu. Przed zakończeniem wojny używaliśmy olbrzymich ilości broni bezodrzutowe j, bardzo lekkiej i wyrzucającej pociski o ogromnej sile działania6. Studiując wpływ nowych pojazdów, nowych rodzajów broni, nowych systemów transportu i łączności na prowadzenie wojny, rónocześnie przeprowadziliśmy ponowną analizę podstawowego czynnika powodzenia w wojnie - - poszczególnego żołnierza. Przeszkolony Amerykanin posiada niemal wyjątkowe zalety. Dzięki swej inicjatywie i pomysłowości, umiejętności przystosowania się do zmian i dzięki zaradności staje się on wspaniałym żołnierzem, z chwilą gdy opanuje wszystkie metody prowadzenia wialki. Ale nawet on dochodzi do pewnych granic swych możliwości. Zachowanie jego zalet indywidualnych i zespołowych jest jednym z najważniejszych zadań dowództwa. Zazwyczaj zespoły doświadczone w boju są sprawniejsze aniżeli te, które występują do walki po raz pierwszy. Doświadczenie nie oznacza jednak bynajmniej umiłowania pola bitwy; starzy żołnierze równie niechętnie wkraczają na znajdujący się pod ogniem teren, jak żołnierze niedoświadczeni. Natomiast wykazują oni większą zręczność w wykorzystaniu wszystkich zalet ognia, manewru i terenu. Zdobywają spokój, którego nie może zachwiać zamieszanie i zniszczenie wywołane bitwą. Gdy przebywają jednak zbyt długo w ogniu, ulegają zmęczeniu fizycznemu i psychicznemu; wśród najbardziej przedsiębiorczych i agresywnych — urodzonych przywódców — procent strat zaczyna wzrastać ponad normę. Toteż dla zachowania sprawności wojsk konieczne jest okresowe luzowanie jednostek zaangażowanych w walce. We Włoszech i w Europie północno-zachodniej częstokroć nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Pułki i dywizje musiały czasami przebywać nazbyt długo w styczności z nieprzyjacielem. Niektóre dywizje stoczyły znacznie więcej walk, aniżeli powinno było im przypaść w udziale. 34, 45, 3 i l dywizja miały największy ilościowy udział w operacjach; na bezpośrednie walki przypadało w tych jednostkach w sumie od 38 do przeszło 500 dni. Poniosły one również odpowiednio wysokie straty 7. 596 Krucjata w Europie Długotrwałe walki zawsze wywierają szkodliwy wpływ. Gdy jednostka zostanie wycofana z frontu, zanim proces fizycznego i psychicznego zmęczenia nie posunął się zbyt daleko i zanim straty nie stały się zbyt wielkie, może ona, po wchłonięciu nowych rekrutowi, być gotowa do ponownej walki znacznie szybciej aniżeli oddział, który zbyt długo przebywał pod ogniem. Ponadto okresowy odpoczynek żołnierza frontowego doskonale wpływa na jego samopoczucie — a w każdej walce morale jest czynnikiem decydującym. Już w pierwszym okresie kampanii afrykańskiej zrozumieliśmy, że wytrzymałość nerwowa i siła duchowa żołnierza mają dla przebiegu bitwy nie mniejsze znaczenie niż jego uzbrojenie i wyszkolenie. W miarę wzrostu intensywności naszych działań objawy neurozy bojowej wśród naszych wojsk stawały się zastraszające. Na początku wojny przeciętny oficer, zarówno zawodowy, jak rezerwista, przywiązywał zbyt wielką wagę do powierzchownej dyscypliny, opierającej się wyłącznie na udoskonalonych mechanicznych sposobach wyszkolenia. Oficerowie liniowi iwykazują zazwyczaj pewien brak pewności siebie, gdy każe się im zajmować sprawami związanymi w jakimś stopniu z psychiką ludzką — dążeniami, ideałami, przekonaniami, sympatiami i nienawiściami. Nawet dowódca wywierający silny wpływ na nawyki żołnierza, na jego szkolenie, zachowanie, wychwalający cnoty męstwa i śmiałości, gdy dochodzi do spraw, które mogłyby zostać zrozumiane jako „kazanie''', czuje się skrępowany. Głęboka znajomość filozofii nie jest bynajmniej niezbędnym elementem „wyposażenia" dobrego dowódcy wojskowego. Ale z całą pewnością można powiedzieć, że jeśli armia zlekceważy sprawę konieczności zrozumienia interesów narodowych oraz stosunku jednostki do ogółu, będzie mogła zwyciężyć tylko kosztem dodatkowych strat, przez co zwycięstwo może być zagrożone. Tym, którzy zwiedzili szpitale i ośrodki dla ozdrowieńców na tyłach armii oraz wysunięte pozycje frontowe, nie trzeba tego udowadniać. Sprawność żołnierza wojsk sojuszniczych. Operacja „Studium"______________________•__________________597 spokojnie wypełniającego swe obowiązki, znoszącego trudy i niewygody, zachowującego w obliczu nieustannego niebezpieczeństwa pewność siebie i stanowczość — niekiedy wręcz zuchwalstwo — które zdawały się nigdy go nie opuszczać, dodawała otuchy każdemu odwiedzającemu. Czy to Amerykanin, czy też Anglik, Kanadyjczyk, Francuz lub Polak, każdy niezależnie od Siwiej narodowości wywierał na wszystkich, którzy go znali, niezwykle dodatnie wrażenie. Na tyłach z konieczności wydzielono szpitale i. obozy dla tych, którzy sami się zranili, cierpieli na histerię i neurozy psychiczne oraz choroby weneryczne, czasami, zdaniem doktorów, będące wynikiem celotwego zarażenia się. Procentowo nie (było ich wiele, lecz zebrani razem stanowili dużą grupę. Dobrze jest, gdy dowódca odwiedza te miejsca, rozmawia z poszczególnymi ludźmi, by do pewnego stopnia zrozumieć obłędny strach i defetyzm opanoiwujące ludzi bojących się przede wszystkim życia, chociaż wydaje im się, że boją się śmierci. Zadziwiająca ilość tych ludzi z miejsca reaguje na każde słowo zachęty. Niejeden, spostrzegłszy, że jest przedmiotem zainteresowania, natychmiast zwracał się do mnie z prośbą: „Generale, proszę mnie stąd wydobyć, chcę wrócić do swej jednostki". Ostry ton pogarsza zazwyczaj stan chorobowy, zrozumienie natomiast może się poważnie przyczynić do wyleczenia, wykazane zaś w odpowiednim czasie może, moim zdaniem, w znacznej mierze zapobiec chorobie. Najważniejszą rzeczą na wojnie jest czas, i wi dziedzinie tej wiele pozostało do zrobienia. Zewnętrzne dowody sprawności, przejawiające się w doskonałym opanowaniu techniki walki i w postawie żołnierza, są tak łatwo dostrzegalne, że oficeroiwde wszystkich stopni nie mogą, czy też nie chcą, poświęcić dostatecznej uwagi poszczególnemu człowiekowi. A przecież zainteresowanie okazane każdemu żołnierzowi stanowi klucz do sukcesu, tym bardziej że amerykańskie rezerwy ludzkie są naszym najcenniejszym skarbem i, co więcej, iwi każdej wielkiej wojnie będziemy odczuwali ich brak. Obowiązkiem naszych szkół wojskowych jest pouczenie oficerów w tej dziedzinie. Niezależnie od postępu poczynionego 598 Krucjata w Europie przez uczelnie wojskowe w kraju sprawą wojska jest osiągnięcie zwycięstwa na wojnie; armia nie może więc zaniedbać dziedziny, która, jak wykazało doświadczenie, ma na to tak niezwykły wpływ. Zmiany zachodzące iw> metodach, wyposażeniu i sile zniszczenia, nad którymi prowadziliśmy badania, wydawały się bez znaczenia, w porównaniu z rewolucyjnym wpływem bomby atomowej. Nie użyto jej, i nie zamierzano użyć, na europejskim teatrze działań wojennych. Chociaż jednak nie mieliśmy (bezpośredniego doświadczenia w jej użyciu, meldunki, które do nas dotarły po zrzuceniu pierwszej bomby atomowej na Hiroszimę w dniu 6 sierpnia, nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do tego, że w dziedzinie prowadzenia wojny rozpoczęła się nowa era. W jednej chwili wiele starych teorii wojny straciło wszelką wartość. Odtąd, jak się zdawało, celem agresora będzie nagromadzenie dostatecznej ilości bomb atomowych i niespodziewane zrzucenie ich na obiekty przemysłowe i ośrodki skupienia ludności. Metody zaczepne będą głównie polegały na pewności działania, rozmiarach i celności zrzutu, natomiast obrona będzie dążyła do tego, aiby zapobiec bombardowaniu i zrzucić swoje bomby atomowe na kraj agresora. Nawet ruiny Niemiec wydawały się nagle jedynie słabym ostrzeżeniem przed tym, co przyszła wojna może oznaczać dla ludności kuli ziemskiej. Sądziłem i miałem nadzieję, że ta ostatnia lekcja, dodana do nauk poprzednich sześciu lat nieustającej wojny, przekona wszystkich i wszędzie, że raz na zawsze należy zrezygnować z użycia siły w rozwiązywaniu zagadnień międzynarodowych. Mając wokół siebie dowody tej najbardziej niszczycielskiej wojny, jaką ludzkość kiedykolwiek prowadziła, coraz bardziej wierzyłem, że wynalezienie broni o maksymalnej sile zniszczenia rozbudzi w ludziach instynkt samozachowawczy i zmusi ich do znalezienia sposobu wyeliminowania wojny. Być może jednak, tylko pobożne życzenia pozwalają snuć myśl, że strach, ogarniający cały świat, zdoła dokonać tego, czego nie dokonała mądrość polityczna i religia. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY ROSJA Stany Zjednoczone i Rosja wyszły z wojny jako dwa najpotężniejsze państwa na kuli ziemskiej. Znalazło to swoje odbicie iw każdym urzędowym posunięciu władz Stanów Zjednoczonych w pokonanych Niemczech, wszelka bowiem przedłużająca się walka pomiędzy tymi dworna mocarstwami beznadziejnie skomplikowałaby zagadnienia związane z okupacją i mogłaby nasze krwią okupione zwycięstwo pozbawić jakiejkolwiek wartości. W grę jednak wchodziły sprawy znacznie poważniejsze aniżeli sprawność adminiistracji i kontroli politycznej w Niemczech. Czy niedawno zdobyty pokój będzie trwały, jaka będzie pozycja Narodów Zjednoczonych, a nawet jakimi drogami potoczą się w przyszłości losy cywilizacji — oto zagadnienia niewątpliwie związane z tak doniosłym czynnikiem, jak zdolność współpracy i współżycia Wschodu i Zachodu. Historia stosunków amerykańsko-rosyjskich nie dawała powodów do pesymistycznego spojrzenia w przyszłość. W przeszłości oba narody łączyła zawsze niezłomna przyjaźń, której początki sięgają narodzin Stanów Zjednoczonych jako niezależnej republiki. Poza jednym krótkim okresem państwa te zawsze utrzymywały stosunki dyplomatyczne. Na żadnym z nich nie ciążyło piętno budowania siłą imperiów kolonialnych. Zawarty między nimi układ o przekazaniu 'bogatych terytoriów Alaski był epizodem nie mającym równego sobie w stosunkach międzynarodowych. Przy zawieraniu go nie stosowano gróźb, a po dokonaniu transakcji żadne z tych państw nie czyniło drugiemu wyrzutów. Dwukrotnie sprzymie- 600 Krucjata w Europie rzyly się one w wojnie. Od 1941 roku łączyła je wspólna sprawa ostatecznego zwycięstwa nad europejskimi członkami Osi. Ideologicznie jednak reprezentowały one dwa diametralnie różne stanowiska. Gdyby jednak udało się zia pomocą skutecznych metod współpracy przerzucić pomost nad przepaścią dzielącą te państwa, to udałoby się zapewnić światu pokój i jedność. Sprzeczności między innymi państwami nie stanowiłyby zagrożenia dla jedności i pokoju świata, pod warunkiem, że między Ameryką a Związkiem Radzieckim wytworzyłaby się atmosfera wzajemnego zaufania. W stosunkach amerykańsko-radzieckich istniały po obu stronach przeszkody, wątpliwości i obawa fiaska politycznego. Ale alternatywa była tak przerażająca, że my .wszyscy, którzy pełniliśmy służbę okupacyjną, szukaliśmy dróg osiągnięcia porozumienia. W naszym przekonaniu Berlin stanowił laboratorium doświadczalne międzynarodowej zgody. Tutaj Zachód łączył się ze Wschodem w dziele reorganizacji wysoce skomplikowanej gospodarki i reedukacji wielkiej ilości ludzi w duchu uczciwości politycznej, tak alby umożliwić Niemcom, wyleczonym z chęci agresji i pozbawionym jej możliwości, powrót do rodziny narodów. Gdyby w toku tej próby udało się nam znaleźć przyjazne sposoby oraz środki rozwiązania naszych lokalnych sprzeczności i zagadnień, zrobilibyśmy wielki krok naprzód w kierunku przyjaznego uregulowania problemów światowych. Dla nas, Amerykanów, myśl o wkładzie, jaki możemy wnieść iwi sprawę stworzenia rzeczywistej współpracy pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Rosją, usunęła w cień wszystkie inne cele. Znaczenie, jakie do tej próby przywiązywałem, oraz wiara w ostateczne powodzenie Organizacji Narodów Zjednoczonych opierały się na moich doświadczeniach zdobytych na stanowisku naczelnego dowódcy. Na stanowisku tym widziałem, że wiele narodów, pomimo rozbieżnych celów, poglądów i sposobu życia, charakterystycznych dla każdego niezależnego państwa, działało jednolicie. Rosja 601 państwa te przekazały kierownictwo .w wojnie swym poten-ciałem wojennym i prowadzenie swych armii do boju — powierzyły więc te dwie najbardziej zazdrośnie strzeżone oznaki suwerenności narodowej — jednej osobie. Zachowały one co prawda kontrolę nad administracją swych sił zbrojnych, począwszy od mianowania dowódców, skończywszy na ustalaniu racji żołnierskich, jednakże w obliczu swej misji bojowej - - misji wygrania wojny — dowództwo aliantowi stanowiło jeden organizm. Zasada kierownictwa zespołowego, które przed przystąpieniem do jednolitego działania wymaga jednomyślnej decyzji, została zaniechana na rzecz jednego dowódcy reprezentującego wszystkie biorące w .wojnie państwa. W toku wojny okazało się, że można osiągnąć międzynarodową jedność celów i działania bez uszczerbku dla suwerenności jakiegokolwiek państwa, jeśli wszyscy wyrażą zgodę na powierzenie części swej władzy jednemu dowództwu upoważnionemu do wprowadzania w życie ich decyzji. Przy tworzeniu nowej Organizacji Narodów Zjednoczonych i sojuszniczej organizacji kontroli Niemiec nie skorzystano jeszcze z tych nauk. Wprowadzenie ich w życie mogłoby być równoznaczne ze stworzeniem pewnego rodzaju ograniczonego sfederowanego rządu światowego, który byłby wprawdzie zgodny z doświadczeniami wyniesionymi przez aliantów zachodnich z wojny, jako jedyny sposób osiągnięcia pomyślnych wyników, lecz na który ani jedno z zainteresowanych wielkich mocarstw nie mogło się zgodzić ze iwizględów politycznych. Nacisk na utrzymanie prawa weta podczas konferencji Narodów Zjednoczonych w San Francisco w czerwcu 1945 roku miał swoje źródło w tradycyjnej, lecz przestarzałej koncepcji, że decyzje w sprawach międzynarodowych muszą być podejmowane jednomyślnie przez cały zespół. W Berlinie jednomyślność taka wymagana była nawet iWi sprawach mniejszej wagi. Przede wszystkim więc żywiliśmy nadzieję, że wśród tych, którzy pełnili służbę okupacyjną w Niemczech, wytworzy się atmosfera wzajemnego zrozumienia na tej podstawie, że wszyscy chcieliśmy drogą pokojową osiągnąć porozumienie i dążyliśmy do jednego celu dla naszego wspólnego dobra. 602 Krucjata w Europie Gdyby atmosfera taka poiwistała w Berlinie, nie utrzymałaby się tylko w granicach Niemiec, lecz dotarłaby do naszych stolic. Dobrym początkiem była wzajemna życzliwość, zamanifestowana w Poczdamie przez głowy państw. Gdybyśmy się nauczyli załatwiać nasze sprawy po przyjacielsku przy stołach konferencyjnych, moglibyśmy żyć jak przyjaciele i w końcu uzyskać współpracę we wspólnocie światowej. Głównym naszym celem było znalezienie modus vivendi pomiędzy Wschodem a Zachodem. 2 sierpnia prezydent wraz ze swym otoczeniem wyjechał z Niemiec do Stanów Zjednoczonych. W kilka dni później otrzymałem wiadomość z Waszyngtonu, że generalissimus Stalin zaprosił mnie do Rosji. Było to ponowienie zaproszenia, które otrzymałem po raz pierwszy w czerwcu. Nie mogłem go jednak wówczas przyjąć, ponieważ na rozkaz Departamentu Stanu musiałem zameldować się w Stanach Zjednoczonych. Przesyłając mi to drugie zaproszenie rząd mój wyraził nadzieję, że będę mógł je przyjąć. Generalissimus zaproponował konkretną datę mej wizyty, a mianowicie dzień 12 sierpnia, kiedy w Moskwie miała się odibyć narodowa defilada sportowa. Okazja zwiedzenia kraju, w którym nigdy przedtem nie byłem, sprawiła mi radość, jeszcze bardziej zaś radowały mnie wynikające z zaproszenia wnioski, a mianoiwiicle, że rząd radziecki jest w równej mierze jak my zainteresowany iwi rozwoju przyjaznych stosunków. Zaproszenie przyjąłem natychmiast, poinformowano mnie przy tym, że iwi czasie mego pobytu w Rosji moim oficjalnym gospodarzem będzie marszałek Żuków, który miał mi również towarzyszyć w podróży z Berlina do Mioskwy *. Gdy w sztabie rozeszła się wieść o czekającej mnie podróży, dosłownie dziesiątki osób prosiły o pozwolenie towarzyszenia mi. Ze względu na ograniczone możliwości znalezienia pomieszczeń w Moskwie wziąłem ze sobą tylko generała Claya i mego starego przyjaciela, generała brygady T. J. Davisa. Jako adiutanta, wyłącznie w tej jednej podróży, chciałem mieć mego syna. porucznika Johna, który od kilku miesięcy służył na europejskim teatrze wojennym. Jego dowódca wyraził Hosja 603 zgodę. Zabrałem również starszego sierżanta Leonarda Dry'a, który pełnił ze mną służbę w ciągu całej wojny. Po przybyciu do Moskwy zamieszkaliśmy w ambasadzie amerykańskiej. Ambasadorem był wówczas mój dobry przyjaciel Averall Harriman. Rolę pani domu pełniła jego czarująca córka Kathleen. Z długiego okresu naszej iwispółpracy w czasie wojny wyniosłem wysokie mniemanie o zdolnościach i poczuciu obywatelskim Harr imana. Byłem uradowany, że będzie on moim doradcą i przewodnikiem podczas ważnej wizyty w zupełnie obcym mi kraju. Naszą pierwszą konferencję odbyliśmy z generałem Antono-wem, szefem sztabu Armii Czerwonej. Zaprowadził mnie do swego gabinetu i przedstawił dyslokację wojsk na Dalekim Wschodzie oraz szczegółowy plan rozpoczętej zaledwie przed kilkoma dniami kampanii. Na całym terytorium Mandżurii wszystko odbywało się zgodnie z planem i Antonow nie wątpił, że zwycięstwo będzie szybkie i łatwe. W atmosferze największej serdeczności i wzajemnego zaufania rozmawialiśmy do późnego wieczora na tematy wojskowe. Przedpołudnie następnego dnia przeznaczone było na wielką defiladę sportową. Odbywała się ona na ogromnym Placu Czerwonym. Obecni byli jedynie specjalnie zaproszeni goście rządu oraz uczestnicy defilady. Ilość sportowców oceniano na 20 do 50 tysięcy. Według moich obliczeń bliższą prawdy była liczba wyższa. Publiczność nie miała prawa wstępu, cały zaś teren był dobrze strzeżony przez wojsko. Kilkuset widzów otrzymało miejsca na trybunie, przypominającej trybuny stadionu, na której nie było ławek. Wszyscy musieli stać. Bezpośrednio po moim. przybyciu na podwyższony odcinek betonu zarezerwowany dla ambasadora amerykańskiego i towarzyszących mu osób zjawił się generał Antonow, aiby mi zakomunikować, że generalissimus Stalin prosi mnie, abym przyłączył się do niego na trybunie Mauzoleum Lenina, naturalnie, jeśli mi to odpowiada. Ponieważ znajdowałem się w towarzystwie ambasadora amerykańskiego, którego prestiż, jako przedstawiciela prezydenta, był sprawą bardzo ważną, miałem wątpliwości, czy wiaś- 604 Krucjata w Europu ciwe będzie, że go opuszczę, aby towarzyszyć generalissimu-sowi Stalinowi. Mogłem się porozumiewać wyłącznie przez tłumacza, trudno mi więc było prywatnie zapytać generała Antenowa o bliższe szczegóły i chwilę się zawahałem. Generał Antonow uratował jednak sytuację przekazując mi dalsze słowa generalissimusa, a mianowicie: „Generalissimus polecił mi powiedzieć, że gdyby zechciał Pan przyjść i zabrać swych dwóch towarzyszy, to również ich zaprasza". Odwróciłem się, by pospiesznie naradzić się z ambasadorem. Ambasador powiedział mi, że zaproszenie to stanowi precedens, gdyż, o ile mu wiadomo, żaden cudzoziemiec nie postawił jeszcze nogi na trybunie Mauzoleum Lenina. Zdając sobie wobec tego sprawę, że intencją zaproszenia było okazanie mi szczególnych względów, powiedziałem szybko generałowi An-tonowowi, iż jestem szczęśliwy mogąc je przyjąć oraz że chciałbym, aby towarzyszył mi ambasador oraz szef Misji Wojskowej Stanów Zjednoczonych w Moskwie, generał major John R. Deane. Uważałem, że jeśli można było w ten sposób zdobyć jakiś prestiż tu na miejscu, to przyda on się przede wszystkim ambasadorowi i jego pomocnikowi 2. Pokaz trwał 5 godzin. Przez cały czas staliśmy na trybunie. Żaden z nas nigdy nie widział czegoś podobnego. Grupy uczestników ubrane były w barwne kostiumy swych krajów. Co pewien czas tysiące osób wykonywało zgodne ewolucje. Wszelkiego rodzaju tańce ludowe, ćwiczenia masowe, akrobatyczne i atletyczne pokazy wykonywane były z nienaganną precyzją i, jak się zdawało, z największym entuzjazmem. Złożona, jak mi mówiono, z tysiąca osób orkiestra grała bez przerwy, prawdopodobnie na zmianę, w ciągu całego pięciogodzinnego pokazu. Generalissimus nie zdradzał oznak zmęczenia. Przeciwnie, każda minuta pokazu zdawała się go bawić. Poprosił, abym stanął obok niego, i za pośrednictwem tłumacza prowadziliśmy przerywaną co pewien czas rozmowę 3. Generalissimus okazywał wielkie zainteresowanie dla przemysłowych, naukowych, oświatowych i społecznych osiągnięć Ameryki. Wielokrotnie powtarzał, że Rosji potrzebne są przy- Rosja 605 jazne stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Za pośrednictwem tłumacza powiedział: „Potrzebujemy pomocy amerykańskiej •vv wielu dziedzinach. Zadaniem naszym jest podniesienie stopy życiowej narodu rosyjskiego, która na skutek wojny znacznie się obniżyła. Musimy dowiedzieć się wszystkiego o waszych osiągnięciach naukowych w rolnictwie. Musimy również dostać waszych techników, by dopomogli nam w rozwiązywaniu zagadnień technicznych i budowlanych, chcemy też więcej wiedzieć o metodach masowej produkcji iw fabrykach. Wiemy, że w tych dziedzinach pozostajemy w tyle i że wy nam możecie dopomóc". Tę podstawową myśl rozwijał iwi wielu kierunkach, podczas gdy ja przypuszczałem, że zadowoli się jedynie kilku ogólnikami o potrzebie współpracy. Marszałek Żukawi cieszył się w tym czasie niewątpliwie wielkimi względami u generalissimusa i brał udział we wszystkich rozmowach, które prowadziłem ze Stalinem. Ze sobą rozmawiali oni serdecznie i poufale. Bardzo mnie to uradowało, ponieważ wierzyłem w przyjaźń i chęć współpracy marszałka Żukoiwa. Generalissimus skierował rozmowę na działalność rady berlińskiej i zauważył, że ma ona duże znaczenie nie tylko ze względu na swe specyficzne cele, lecz również jako teren prób, które pozwolą określić, czy wielkie narody, zwycięzcy w wojnie, potrafią równie skutecznie współpracować przy rozwiązywaniu zagadnień 'pokojowych. Myśl ta całkowicie się pokrywała z punktem widzenia Claya i moim, chociaż, naszym zdaniem, jedną z przeszkód na drodze ku większym osiągnięciom w Berlinie był fakt, że Żuków każdą najbardziej błahą sprawą musiał się zwracać do Moskwy. Już w pierwszych dniach działalności rady zauważyłem, że chociaż często zgadzał się z jakimiś logicznymi propozycjami o znaczeniu lokalnym, nigdy nie mógł udzielić natychmiastowej odpowiedzi na własną odpowiedzialność. Skłoniło mnie to do wypróbowania, czy nie mógłbym wpłynąć fta ten stan rzeczy. Wiedziałem, że iwiszystko, co moi koledzy i ja robiliśmy ' mówiliśmy, zostaje natychmiast przekazywane do Moskwy, 606 Krucjata w Europie wiedziałem również, że duma narodowa zmusi Rosjan do przestrzegania prestiżu i autorytetu swego berlińskiego przedstawiciela; przeprowadziłem więc pewien bardzo prosty plan, który, jak się spodziewałem, powinien był odnieść skutek. Chciałem po prostu przy każdej możliwej okazji dać do zrozumienia marszałkowi Żukowowi, jak wielką swobodę działania dają mi moi waszyngtońscy przełożeni w załatwianiu wszelkich spraw, które nie naruszały uzgodnionych metod postępowania. Gdy tylko miałem z nim coś do omówienia, starałem się to uczynić bądź bezpośrednio przed, bądź też po oficjalnym •posiedzeniu rady berlińskiej. Przedstawiałem mu wówczas pomysł, który zazwyczaj leżał zarówno w interesie Rosjan, jak naszym, w postaci określonej propozycji, po czym w sposób raczej przypadkowy mówiłem: „Jeśli panu ten projekt odpowiada, gotów jestem zrealizować go w każdej chwili, po uzgodnieniu z panem. Jeśli potrzebuje pan nieco czasu dla przestudiowania go lub zechce pan w tej sprawie porozumieć się z Moskwą, chętnie poczekam na odpowiedź. Ale ja gotów jestem działać natychmiast". Raz czy dwa udało mi się sprowokować go do zapytania: „A co powie na to pański rząd?" Na co odpowiadałem: „Gdybym się zwracał z takimi szczegółami do Waszyngtonu, natychmiast by mnie zwolniono, a mój rząd znalazłby kogoś, kto by sam sobie dawał radę z takimi sprawami". Nie twdem, czy ta moja prywatna kampania odniosła jakiś skutek, lecz po pewnym czasie marszałek Żuków zaczął wykazywać większą niezależność w działaniu. Nie miał już zwyczaju trzymania się swego doradcy politycznego, spotykaliśmy się zupełnie sami, jedynie w obecności tłumacza. Co więcej, coraz częściej dawał konkretną odpowiedź, „tak" lub „nie", na moje propozycje, a nie prosił o odłożenie sprawy w celu jej rozważenia. Tak więc stojąc na trybunie, gdy generalissimus poruszył sprawę rady berlińskiej, postanowiłem kontynuować moją kampanię berlińską. Powiedziałem: „Oczywiście, marszałek Żuków i ja świetnie sobie dajemy radę, a to dlatego, że potężne 607 państwa, takie jak pana i moje, mogą sobie pozwolić na przyznanie swoim prokonsulom w polu dostatecznej władzy dla osiągnięcia porozumienia w sprawach lokalnych i administracyjnych. Być może, dla krajów mniejszych lub słabszych byłoby to niemożliwe i mogłyby powstać trudności. Ponieważ jednak marszałek Żuków i ja mamy tak dużą swobodę działania, pokonujemy zazwyczaj drobne przeszkody, które stają na naszej drodze". Generalissimus skwapliwie się ze mną zgodził. „Nie ma sensu — powiedział — posyłać swego przedstawiciela, jeśli ma on być wyłącznie chłopcem na posyłki. Musi on być uprawniony do działania". Pod koniec pokazu sportowego generalissimus zauważył, że masowe zawody atletyczne i ćwiczenia mają bardzo duże znaczenie dla ludności. „Rozwija to — powiedział — ducha wojennego. Pana kraj powinien więcej się tym zajmować. — Po czym dodał: — Niemcom nigdy na to nie pozwolimy'"'. W tym czasie prowadziliśmy jeszcze twojnę z Japonią. Podczas naszego kilkudniowego pobytu w Moskwie poszliśmy na mecz piłki nożnej, któremu przyglądało się 80000 rozentuzjazmowanych widzów. Zwiedziliśmy metro, z którego Rosjanie są bardzo dumni, i jedną z galerii obrazów. Jedno popołudnie spędziliśmy w fabryce samolotów „Sztormowik", inny zaś dzień poświęciliśmy na zwiedzanie kołchozów i sowchozów. Wszędzie spotykaliśmy się z przejawami naiwnego i szczerego przywiązania do Rosji — patriotyzmu, który zazwyczaj wyrażał się iwi słowach: „Ależ robimy to dla mateczki Rosji i dlatego nie sprawia nam to trudności". Od grupy robotników w zakładach „Sztormowik" dowiedziałem się, że w czasie wojny pracowali po 84 godziny tygodniowo; robotnicy z dumą stwierdzili, że stan obecności wynosił około 94 procent. Poważny °dsetek zatrudnionych robotników stanowiły kobiety i dzieci 1 nie mogliśmy zrozumieć, w jaki sposób przy ich szczupłych racjach żywnościowych i poważnym braku udogodnień transportowych mogli utrzymać taki stan obecności. To samo odnosiło się do wsi. 608 Krucjata w Europie Wielkim wydarzeniem towarzyskim w czasie naszej podróży moskiewskiej był obiad na Kremlu. W lśniącej sali jadalnej ustawił się szereg marszałków Armii Czerwonej, obecny był również minister Mołotow oraz kilku urzędników Ministerstwa Spraw Zagranicznych pełniących funkcje tłumaczy. W obiedzie brali udział towarzyszący mi w podróży oficerowie oraz ambasador i generał Dearie. Wzniesiono wiele toastów. Wszystkie były poświęcone duchowa współpracy i koleżeństwa, które wytworzyły się stopniowo w czasie wojny. Po obiedzie wyświetlano film przedstawiający zdobycie Berlina przez Rosjan. W bitwie tej, jak powiedział mi tłumacz, walczyły 22 dywizje przy niezwykłej koncentracji artylerii. Obraz mnie zaciekawił i generalissimus natychmiast zaofiarował mi kopię filmu w prezencie. Poprosiłem również o jego fotografię. Nie zapomniał ani 0 jednym, ani o drugim. Po kilku dniach otrzymałem w Berli-r>ie cały film oraz fotografię z uprzejmą dedykacją genera-lissimusa. Stalin poprosił mnie, abym przeprosił generała Marshalla w związku z pewnym faktem, który wydarzył się w czasie wojny, a który on sani uznał za niegrzaczność. Pewnego razu mianowicie otrzymał od generała Marshalla jakąś informację o nieprzyjacielu, która później okazała się fałszywa 1 sprawiła nieco kłopotu dowództwu. W uniesieniu — jak tłumaczył — wysłał ostry radiogram do generała Marshalla, ale później żałował tego, ponieważ był przekonany, że Marshall informował go w dobrej wierze. Szczerze prosił mnie o przeproszenie szefa sztabu iw jego imieniu 4. Przez cały czas naszego pobytu marszałek Żuków i inni nalegali, abym powiedział, co chciałbym zwiedzić. Oświadczyli, że nie ma takiego miejsca, którego nie mógłbym zobaczyć, nawet gdybym zechciał pojechać aż do Władywostoku. Czas mój był ograniczony, chciałem jednak przed opuszczeniem Moskwy obejrzeć muzeum na Kremlu. Natychmiast zorganizowano wycieczkę i zaproponowano mi, abym zabrał ze sobą tylu adiutantów i współpracowników, ilu zechcę. Moi gospodarze mieli prawdopodobnie na myśli małą grupę, która towa- 609 rzyszyła mi z Berlina, lecz w chwili gdy mieliśmy wyruszyć, stwierdziłem, że niemal cały personel ambasady amerykańskiej zgłosił się ochotniczo do objęcia na ten dzień funkcji adiutanckich. Ponieważ dotychczas nikt z nich nie otrzymał zezwolenia na zwiedzenie Kremla, śmiejąc się wyraziłem zgodę, aby przyjąć ich na chwilowych adiutantów. Całe to towarzystwo, składające się z pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu osób, spędziło popołudnie na zwiedzaniu nagromadzonych na Kremlu skarbów carskich5. Biżuteria, przepięknie haftowane kostiumy, sztandary i ordery wszelkiego rodzaju wypełniały wielkie sale i stanowiły wspaniałe widowisko. Spacerując po terenach Kremla przeszliśmy obok działa największego kalibru, jakie kiedykolwiek .widziałem. Wewnętrzna średnica lufy miała chyba ze 30 cali. Był to zabytek z XVIII wieku. Gdy odchodziliśmy od tej armaty, syn mój powiedział w zamyśleniu: „Przypuszczam, że 200 lat temu, po wyprodukowaniu tej broni, przyszłe wojny wydawały się zbyt straszne, by w ogóle o nich myśleć". Wieczorem w przeddzień wyjazdu z Moskwy ambasador amerykański wydał przyjęcie dla naszej grupy. Był to wieczór „kawalerski", na który zaprosiliśmy gości rosyjskich głównie spośród członków Ministerstwa Spraw Zagranicznych i sił zbrojnych. Wzniesiono jak zazwyczaj toasty, po których nastąpiła kolacja. Podczas kolacji ambasador otrzymał pilną wiadomość i musiał natychmiast udać się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Harriman przypuszczając, że może to być iwiia-domość o oczekiwanej w każdej chwili kapitulacji Japończyków, prosił mnie, abym postarał się zatrzymać wszystkich gości do jego powrotu. Nie było to bynajmniej łatwe, ponieważ ambasadora zatrzymano w ministerstwie znacznie dłużej, niż przypuszczał. Jednakże przy pomocy kilku amerykańskich przyjaciół, którzy wymyślili nowe toasty, niektóre układane pod dźwięki orkiestry, udało nam się zabawić gości i zatrzymać większość z nich do powrotu ambasadora. Harriman wszedł, stanął pośrodku pokoju i powiadomił nas o kapitulacji Japonii, co wywołało okrzyk radości wszystkich obecnych Amerykanów6. 39 — Krucjata w Europie 610 Krucjata w Europu Dużo się nasłuchałem w czasie wojny o wspaniałej obronie Leningradu w latach 1941—1942. Wyraziłem chęć ztwdedzenia tego miasta. Według rosyjskich danych, podczas oblężenia Leningradu zmarło z głodu 350 000 osób cywilnych. Jeszcze więcej było zabitych i rannych. Liczby te powtarzali narn stale cywilni urzędnicy leningradzcy, towarzyszący dowódcom wojskowym, którzy pełnili obowiązki gospodarzy. Niezwykłe cierpienia ludności oraz długie miesiące, w jakich miasto znosiło trudy i wyrzeczenia, sprawiły, że oblężenie to stało się jednym z najbardziej pamiętnych w historii; niewątpliwie w czasach współczesnych nie miało równego sobie. Uderzyło nas, że każdy obywatel mówił o stratach Leningradu z dumą i zadowoleniem. Duma była oczyiwaście zrozumiała ze względu na bohaterską wytrzymałość, która pokonała nieprzyjaciela na tym ważnym odcinku. Trudniej jednak było pojąć przyczyny zadowolenia, nawet gdy tłumaczono nam, że miasto płacąc tak straszliwą cenę dowiodło, iż godne jest swej rosyjskiej ojczyzny. Burmistrz miasta zaprosił nas na śniadanie z kilku przedstawicielami władz cywilnych i wojskowych. Czas uprzyjemniali nam zaproszeni artyści rosyjscy. Słuchaliśmy śpiewu, muzyki instrumentalnej oraz deklamacji, której oczywiście nie mogliśmy zrozumieć, widzieliśmy kilka pięknych tańców. Powiedziałem memu gospodarzowi, że jestem zaskoczony powszechnym szacunkiem, jakim otoczeni są w Rosji artyści, oraz niezwykłym poważaniem dla sztuki, we wszystkich jej formach, jakie zdają się przejawiać tutaj wszyscy, od najwyżej postawionych osobistości do zwykłych szarych ludzi. Mój gospodarz odpowiedział, że każdy Rosjanin z radością zgodzi się znosić głód przez cały tydzień, jeśli dzięki temu będzie mógł pójść w niedzielę do jakiejś galerii obrazów, na mecz futbolowy czy na przedstawienie baletu. Gdy nadeszła chwila toastowi, marszałek Żuków wezwał mego syna, któremu jak dotąd udawało się uchronić od tego dopustu, do wzniesienia toastu. John powiedział mi potem, że przez cały czas naszej podróży obawiał się, iż to nastąpi, i przygotował się do tego, jak tylko mógł. Wstał i na wstępie stwierdził, że jako młody porucznik nie jest przyzwyczajony do 611 towarzystwa marszałków Związku Radzieckiego, burmistrzów wielkich miast i generałów z pięcioma gwiazdkami; następnie powiedział: „Od kilku dni jestem w Rosji i słyszałem już wiele toastów; słyszałem toasty na cześć cnót wszystkich sprzymierzonych 'głów państiwa, każdego wybitnego marszałka, generała, admirała i dowódcy lotniczego; nie słyszałem jednak jeszcze toastu na cześć najważniejszego Rosjanina drugiej wojny światowej. Panowie, proszę wypić ze mną za zwykłego żołnierza Wielkiej Armii Czerwonej''. Toast ten został powitany z większym entuzjazmem i głośniejszymi okrzykami aprobaty aniżeli wszystkie inne, jakie słyszałem .w ciągu tych dni nie kończących się toastów. Marszałek Żuków był szczególnie zadowolony i powiedział mi, że widocznie obaj starzejemy się, sikoro trzeba było czekać na młodego porucznika, aby przypomniał nam, ,,kto rzeczywiście wygrał wojnę". Podróż powrotna z Leningradu do Berlina była nieprzyjemna, gdyż pogoda się zepsuła. Podczas naszych lotów w Rosji, musieliśmy, zgodnie z porozumieniem, korzystać z pomocy nawigatorów rosyjskich. Co prawda, orientowali się oni bardzo dobrze według cech charakterystycznych znanego im terenu, gorzej jednak szło im widocznie z nawigacją astronomiczną. Toteż pozwalali nam latać tylko na takiej wysokości, z jakiej mogli widzieć teren. Gdy lecieliśmy z Leningradu, pułap obniżył się do tego stopnia, że nasz czteromotorowiec niemal ocierał się o wierzchołki drzew. Tego było już za wiele dla mego pilota, majora Larry Hansena, który przez chwalę udawał, że nie rozumie łamanej angielszczyzny rosyjskiego nawigatora i szybko wzbił samolot ponad chmury. Odtąd lot był normalny i lekki do samego Berlina. W czasie godzin spędzonych w samolocie marszałek Żuków i ja dyskutowaliśmy o kampaniach minionej wojny. Zajmując od wielu lat wybitne stanowisko w Armii Czerwonej, miał on bogatsze doświadczenie jako odpowiedzialny dowódca w wielkich bitwach aniżeli jakikolwiek inny człowiek naszych czasów. Zdaje się, że wysyłano go zazwyczaj na każdy odcinek frontu )syjskiego, który w danej chwili był decydujący. Jego opisy 612 Krucjata w Europie składu Armii Czerwonej, terenów, na których walczyła, i motywy jego decyzji strategicznych dowodziły ponad wszelką wątpliwość, że był to doświadczony żołnierz. Marszałek wyraził zdziwienie, gdy powiedziałem mu, że każda z naszych dywizji wiraż z wspierającymi batalionami liczyła 17 000 żołnierzy. Starał się, jak mówił, utrzymać swe dywizje na poziomie około 8000 ludzi, ale często w czasie długich kampanii, niektóre z nich zostały zmniejszone do trzech lub czterech tysięcy. Żuków zgodził się, że niszczenie ducha bojowego nieprzyjaciela musi być zawsze celem dowództwa na wysokim szczeblu. Nic nie jest tak korzystne dla osiągnięcia go jak operacyjne zaskoczenie — zaskoczenie, przez które siły nasze nagle zagrażają możliwości kontynuowania wojny, przynajmniej w jakimś poszczególnym, ważnym obszarze. Efekt ten jest jeszcze większy, gdy towarzyszy mu zaskoczenie taktyczne, wzbudzające w oddziałach frontowych nieprzyjaciela strach przed zupełnym zniszczeniem. W czasie kampanii w rejonie śródziemnomorskim i w Europie raz za razem udawało nam się osiągnąć zaskoczenie bądź to w skali operacyjnej, bądź też w taktycznej, a niekiedy w obydwu równocześnie. Zaskoczeniem taktycznym była dla nas siła ataku niemieckiego i data jego rozpoczęcia w bitwie o wybrzuszenie w grudniu 1944 roku. W tym jednak wypadku przewidzieliśmy prawdopodobieństwo i ogólny kierunek natarcia, i to tak dalece, że można było zaplanować i skutecznie przeprowadzić przeciw/uderzenie. Pomimo to zaskoczenie w poważnym stopniu wpłynęło na morale wojsk frontowych. W rozmowie z pewnym rosyjskim generałem (wspomniałem o spadającym na nasze barki w różnych okresach wojny trudnym zagadnieniu opieki nad tak wielką ilością jeńców niemieckich. Zaznaczyłem, że otrzymują oni te same racje żywnościowe co nasi żołnierze, na co Rosjanin zapytał z największym zdziwieniem: „A pocóż wy to robicie?" Odpowiedziałem na to: ,.No cóż, przede wszystkim kraj mój zobowiązany jest postępować w ten sposób na podstawie konwencji genewskiej. Po drugie, Niemcy mieli kilka tysięcy amerykańskich i brytyj- ________________613 skich jeńców, nie chciałem więc dostarczyć Hitlerowi powodowi, które usprawiedliwiłyby jeszcze brutalnie jsze traktowanie ich niż dotychczas". Te i inne przykłady nie świadczą bynajmniej, że Rosjanie byli okrutni czy też odnosili się do życia ludzkiego z obojętnością. Podczas drugiej wojny światowej Rosja przeżyła ciężkie doświadczenia. W 1941 roku cała zachodnia część kraju została zajęta przez hitlerowców. Od Wołgi na zachód prawie wszystko zostało zburzone. Gdy lecieliśmy do Rosji w 1945 roku, nie widziałem ani jednego całego domu między zachodnią granicą kraju a okolicami Moskwy. Marszałek Żuków powiedział mi, że na okupowanym terytorium zginęło tyle kobiet, dzieci i starców, iż rząd rosyjski nigdy nie będzie w stanie ustalić pełnej listy strat. Niektóre miasta opustoszały i do listopada 1942 roku wydawało się, że mało jest nadziei na to, by ich rozpaczliwa obrona mogła powstrzymać nieprzyjaciela do czasu, gdy przemysł zostanie odbudoiwiany, a sojusznicy zachodni roziwiiną pełne siły w walce. Każdy inny naród byłby równie rozgoryczony. Dziwne byłoby raczej, gdyby Rosjanie nie żywili silniejszego uczucia bezpośredniej i osobistej nienawiści w stosunku do Niemców i nie wykazywali twardszej postawy wobec rzeczywistości wojennej aniżeli kraje bardzo oddalone od toczącej się iwialki. Nawet w swych udanych ofensywach płacili oni straszliwą cenę za zwycięstwo. Formą wojny, która pociąga za sobą najwięcej strat i w której najszybciej wyczerpują się siły zaczepne, jest natarcie taktyczne przeważającymi siłami przeciwko giętkiej i umiejętnej obronie, co poziwiala na powolne i stopniowe zdobywanie terenu. Nieprzyjaciel stale przegrupowuje swe siły w ten sposób, by zmusić do coraz to nowych i wyczerpujących ataków przeciwko tym samym oddziałom, zajmującym zawczasu przygotowane pozycje, i w miarę jak czynnik zaopatrzenia zaczyna odgrywać poważną rolę, może mu się udać odwrócić początkowy stosunek sił materialnych i moralnych. W czasie pierwszych przeciwnatarć tej wojny Żuków zmuszony był wykorzystywać swe armie w ten właśnie wyczerpujący 614 Krucjata w Europie 615 Rosja sposób. Dopiero w ostatnich miesiącach zostały Armii Czerwonej wynagrodzone, w sensie wojskowym, straszliwe ofiary, jakie poniósł i na początku. Chociaż dumni ze swych zwycięstw Rosjanie zawsze z goryczą wspominali cenę, jaką za nie zapłacili. Wiem z własnego doświadczenia, że w miarę jak mijały miesiące wojny, z coraz większą goryczą odnosiłem się do Niemców, a zwłaszcza do bandy Hitlera. Wszędzie wokoło otaczały nas zniszczenia, do których doprowadziła okrutna ambicja Hitlera. Każda bitwa, każda potyczka, wymagała swej ceny w poszarpanych ciałach i w życiu młodych żołnierzy sojuszniczych. W ciągu wojny otrzymywałem setki osobistych listów od zrozpaczonych ojców, matek i narzeczonych, z prośbą o kilka słów nadziei, że ukochany człowiek jest jeszcze przy życiu, a przynajmniej o kilka dodatkowych szczegółowi wyjaśniających w jaki sposób zginął. Odpowiadałem na każdy z tych listów i nie znam skuteczniejszego środka na wywołanie wiecznie żywej nienawiści do ludzi odpowiedzialnych za agresywną wojnę, jak wyrażanie sympatii rodzinom, które wojna ta pogrążyła w żałobie. Być może dlatego odnosiłem się z większym zrozumieniem do postawy Rosjan, niżby to było możliwe przed rozpoczęciem wojny. Marszałek Żuków nie zdradzał iwdększego zainteresowania środkami ochrony piechura i zwiększenia jego wydajności, które, modm zdaniem — po doświadczeniach w Afryce Północnej i w Europie — należało przedsięwziąć. Wydajność jednostek lądowych jest w znacznym stopniu zależna od tego, czy dowódcy uda się doprowadzić swoich żołnierzy do linii frontu bez zmęczenia wywołanego długimi i wyczerpującymi marszami oraz ochronić ich przed sporadycznym ogniem stale nękającym obszary tyłowe. Niektóre jednostki specjalne przewożono zazwyczaj na pole bitwy w lekkich pojazdach pancernych, odsetek zaś strat ponoszonych przez nie w porównaniu ze stratami, jakie ponosiła normalna dywizja piechoty, wyraźnie wykazywał, że należy szukać sposobu dostarczania wojsk vv podobnie sprzyjających okolicznościach. Prawdopodobnie jednak Rosjanie uważali środki ochrony indywidualnej przed zmęczeniem i ranami za rzecz zbyt kosztowną. Rewanżując się za uprzejmość okazywaną przez rząd rosyjski w stosunku do mnie, amerykański Departament Wojny, za zgodą prezydenta Trumana, zaprosił marszałka Żukowa do Ameryki. Zaproszenie zostało natychmiast przyjęte, sądziliśmy więc, że marszałek w niedługim czasie wyjedzie do Stanów Zjednoczonych 7. Marszałek Żuków prosił, by w podróży towarzyszył mu generał Clay lub ja, chciał bowiem mieć przy sobie przyjaciela, podobnie jak ja go miałem w podróży po Rosji. Niestety ze względu na szczególne okoliczności i zajęcia w danej chwili nie mogłem tego uczynić, załatiwtiłem jednak, by pojechał z nim generał Clay. Marszałek Żuków zapytał również, czy mój syn będzie mógł mu towarzyszyć w charakterze adiutanta. Odpowiedziałem, że John poczyta to sobie za zaszczyt, a ponadto z przyjemnością oddam marszałkowi do dyspozycji „Sunflower", samolot typu „C-54", którym odbywałem wszystkie podróże8. Był bardzo uradowany, latał nim bowiem w Rosji i miał do tego samolotu oraz do jego załogi wielkie zaufanie. Powiedział coś do tłumacza, co przetłumaczono mi w następujący sposób: „Mając ze sobą samolot generała i syna generała wiem, że będę zupełnie bezpieczny". Niestety, marszałek wkrótce zachorował. Zastanawiano się co prawda podówczas, czy nie jest to choroba dyplomatyczna, lecz gdy spotkałem się z nim na konferencji rady kontrolnej w Berlinie, wyglądał na człowieka, który przeszedł ciężką chorobę. Było to w każdym razie przyczyną odłożenia jego •wizyty. Potem zaczęła się zima, a wówczas wyraził życzenie udania się do naszego kraju na wiosnę9. Zanim wiosna nadeszła, Rosjanie przestali się widocznie interesować wysłaniem jednego ze swych marszałków na tydzień lub dziesięć dni do Ameryki. Po raz ostatni widziałem marszałka Żukowa 7 listopada 1945 roku. Wydał on z okazji narodowego święta radzieckiego duże przyjęcie w Berlinie zapraszając na nie wyższych dowód- ców i oficerów sztaibów wszystkich sojuszników. Pogoda się zepsuła i o podróży samolotem nie było mowy. Dwaj inni dowódcy naczelni zrezygnowali z zaproszeń, ja natomiast wiedząc, że wkrótce zostanę odwołany, postanowiłem wziąć udział w uroczystości, chociaż wymagało to całonocnej podróży pociągiem, a potem dłuższej jazdy samochodem. Gdy przybyłem, marszałek Żuków z żoną i kilku wyższymi oficerami oczekiwał gości. Przywitał się ze mną, po czym natychmiast opuścił grupę witającą. Wziął pod rękę swoją żonę i we trójkę, w towarzystwie tłumacza, wycofaliśmy się do wygodnego pokoju, gdzie znajdował się bogato zaopatrzony bufet. Rozmawialiśmy przez dwie godziny. Treść rozmowy z marszałkiem sprowadzała się do tego, że, jego zdaniem, przyczyniliśmy się w Berlinie do rozwiązania trudnego zagadnienia, jakim było wzajemne zrozumienie pomiędzy dwoma państwami o tak różnych podstawach kulturalnych i politycznych jak Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Był przekonany, że możemy zrobić jeszcze więcej. Zatrzymał się dłużej na nowej organizacji Narodów Zjednoczonych i powiedział: ,,Jeśli Stany Zjednoczone i Rosja zachowają zgodę w dobrym i złym, Narody Zjednoczone niewątpliwie odniosą sukces. Gdy my jesteśmy partnerami, żaden inny kraj nie odważy się rozpocząć wojny, jeśli mu tego zabronimy". Marszałek zrobił na mnie wrażenie człowieka głęboko wierzącego w ideę komunistyczną. Powiedział, że w jego oczach radziecki system rządzenia opiera się na idealizmie, nasz zaś na materializmie. Rozwijając swą myśl zauważył — usprawiedliwiając się równocześnie za krytyczne uwagi — że, jego zdaniem, system nasz odwołuje się do egoistycznych instynktów człowieka; skłaniamy człowieka do działania pozwalając mu zatrzymać to, co zarobi, i mówić, co mu się podoba; pozwalamy, by człowiek stał się pod każdym względem niezdyscyplinowaną i nieuświadomioną jednostką indywidualną w wielkim narodowym zespole. Prosił, bym zrozumiał system, w którym poczyniono próbę zastąpienia tego rodzaju pobudek poświeceniem człowieka Rosja 617 dla wielkiego zespołu narodowego, którego cząstkę stanowi. Mimo że absolutnie nie mogłem zgodzić się z tego rodzaju rozumowaniem i że potępiam wszelkie systemy związane z dyktaturą, ani przez chwilę nie powątpiewałem w szczerość marszałka Żukowa. Inny drobny epizod podczas naszego ostatniego spotkania raz jeszcze dowiódł, jak często rzeczy, które my uważaliibyśmy prawdopodobnie za nieistotne i nie zasługujące na uwagę, mogą okazać się ważne w oczach ludzi, których wychowanie od dzieciństwa było skrajnie różne od naszego. Prawdopodo-bnie w odwrotnej sytuacji jest to równie prawdziwe. Marszałek opowiedział mi, że jakiś Amerykanin w książce napisanej o Rosjd stwierdził, że Żuków jest o dwia czy trzy cale niższy od swojej żony i że ma dwóch synów. Historia ta zirytowała go, ponieważ dopatrywał się w tym lekceważenia i braku szacunku dla swej osoby. On i jego żona wstali na chwilę, po czym marszałek powiedział : „Teraz już pan widzi, jakie kłamstwa wypisują o nas niektórzy wasi pisarze". I dodał: ,.Poza tym nie mamy synów, mamy dwie córki". Wspomniał również o fotografii generalissimusa opublikowanej przez jeden z naszych magazynów. Nie była to właściwie fotografia bezpośrednia, lecz sfotografowany portret wiszący iWi jednym z nocnych lokali Berlina. Zdjęcie do magazynu zostało dokonane w taki sposób, że portret generalissimusa pokazany został — jakby celowo — w najbardziej niefortunnym i niepoważnym otoczeniu. Doprowadzało to marszałka dosłownie do szału. Zwrócił się do mnie i powiedział: „Gdyby w rosyjskim magazynie ukazał się taki portret pana, ja bym się już postarał o to, aby ten magazyn natychmiast przestał wychodzić. Zostałby zlikwidowany. Co pan zamierza uczynić w tej sprawie?" Musiałem w związku z tym tłumaczyć, na czym polega wolność prasy amerykańskie j , ale po szczerej i, jak mi się zdawało, wymownej próbie, stwierdziłem, że nie odniosło to żadnego wrażenia. Marszałek powtarzał: „Jeśli jest pan przyjacielem Rosji, zrobi pan coś w tej sprawie..." 10 618 Starałem się przedstawić marszałkowi zalety p^watnych przedsiębiorstw. Będąc głęboko przekonany, że bez systemu wolnych lub konkurujących przedsiębiorstw nie można utrzymać indywidualnej wolności politycznej, dowodziłem, że w moim zrozumieniu pełna iwiłasność państwowa nieuchronnie pociąga za sobą pełną dyktaturę i że właśnie próba uniknięcia wszelkich rządów dyktatorskich była źródłem powstania i rozwoju Ameryki. Marszałek ograniczył się do uśmiechu. Już po moim powrocie do Stanów Zjednoczonych korespondowałem z Żukoiwem do kwietnia 1946 roku. Korespondencja ta, jak zawsze, utrzymana była w przyjacielskim tonie. Na wiosnę tego roku został on zwolniony ze swego stanowiska dowódcy w Berlinie i odtąd już nigdy nie miałem od niego bezpośredniej wiadomości. Krążyły pogłoski, że popadł w niełaskę i że z jakichś powodów stracił odibrzymią sympatię i popularność, jaką cieszył się .wi Rosji w ciągu ostatnich miesięcy wojny. Jako jedną z przyczyn jego zniknięcia wymieniano nie ukrywaną przyjaźń ze mną. Nie mogę uwierzyć, by tak było naprawdę, gdyż mimo naszej przyjaźni zdawał się być zawsze głęboko przekonany o zasadniczej słuszności teorii komunistycznej. Wiedział, że jestem bezkompromisowym wrogiem komunizmu, ponieważ byłem przekonany, że komunizm jest równoznaczny z dyktaturą. Wysłuchiwał cierpliwie, gdy tłumaczyłem mu, że nienaiwddzę wszystkiego, co nosi posmak totalizmu, i że cała nasza tradycja zachodniego świata związana jest z ideą wolności osobistej. Lecz jego przywiązanie do doktryny komunistycznej zdawało się wypływać z wewnętrznego przekonania, a nie z jakiegokolwiek zewnętrznego przymusu. Rosjanie są hojni, lubią robić prezenty i urządzać przyjęcia, co może zaświadczyć każdy Amerykanin, który z nimi służył. Przeciętny Rosjanin ze siwią skłonnością do szczodrości, z zamiłowaniem do śmiechu, przywiązaniem do towarzyszy i swym zdrowym, bezpośrednim stosunkiem do spraw dnia powszedniego przypomina, moim zdaniem, w dużej mierze to, co zwykliśmy nazywać „przeciętnym Amerykaninem". Moja osobista przyjaźń i wzajemne zrozumienie z marszałkiem Żukowem nie .wykluczały jednak incydentów i kon- Rosja 619 fliktów zawsze denerwujących i doprowadzających do rozpaczy członków mego sztabu. Niekiedy były to sprawy poważne. Każdy pociąg, każdy samochód, który wysyłaliśmy do Berlina, musiał przechodzić przez terytorium rosyjskie. Kilkakrotnie były one niepokojone przez włóczące się bandy. Ze iweględu na różnicę języków nie mieliśmy możności bezpośredniego i osobistego załatwienia tych spraw, co złagodziłoby ostrość sporów. Powstawały nieporozumienia w sprawie wykonania układu poczdamskiego, zwłaszcza gdy chodziło o reparacje. Clay i ja zawsze walczyliśmy o odbudowę Zagłębia Ruhry i o taki rozwój gospodarki ziachodnioniemieckiej, który by zaspokoił potrzeby ludności; domagaliśmy się przy tym, by każde zobowiązanie naszego rządu było szyibko i we właściwy sposób wykonywane. Uważaliśmy, że jeśli dopuścimy do nieuczciwości w jakimkolwiek szczególe naszej działalności, przekreślimy wszelką nadzieje na stworzenie szerokiej podstawy dla współpracy międzynarodowej. Polityka bezkompromisowego dotrzymywania zoboiwtiązań danych przez nasz rząd została po raz pierwszy wystawiona na próbę wkrótce po zakończeniu działań wojennych. Niektórzy z mych współpracowników zaproponowali nagle, bym nie zgodził się na żądanie Rosjan wycofania naszych wojsk z linii Łaby do (wyznaczonego dla Stanów Zjednoczonych terenu okupacji. Wysuwali przy tym argument, że jeśli pozostawimy nasze wojska na Łabie, Rosjanie będą bardziej skłonni do przyjęcia naszych propozycji, zwłaszcza jeśrti idzie o rozsądny podział Austrii. W moim przekonaniu posunięcie takie było niczym nie usprawiedliwione. Byłem pewny, a stanowisko moje poparł Departament Wojny, że zapoczątkowanie naszych bezpośrednich stosunków z Rosjanami odmową wykonania układu, z którym związane było dobre imię naszego rządu, zniweczyłoby już na samym wstępie wszelką próbę współpracy. Zawsze byłem zdania, że sojusznicy zachodni mogli zapewnić sobie układ, który pozwoliłby nam okupować większą część Niemiec. Sądzę, że gdyby nasi przywódcy polityczni byli po-doibnie przekonani o bliskości zwycięstwa, jak my w naczelnym dowództwie, upieraliby się w Jałcie przy ustaleniu linii Łaby, 620 Krucjata w Europie jako naturalnej granicy geograficznej dzielącej wschodnią i zachodnią strefę okupacyjną. W końcu stycznia 1945 roku staliśmy .wprawdzie na zachodnim brzegu Renu i nie zburzyliśmy jeszcze Unii Zygfryda, ale mój sztab i ja informowaliśmy naszych przełożonych, że spodziewamy się wkrótce wielkich zwycięstw n. Poza ewentualną ofoawą, że nie zdołamy posunąć się dalej w kierunku wschodnim, nie było wiele powodów do .wyrażenia zgody na granicę okupacyjną nie wcinającą się głębiej w terytorium Niemiec aniżeli Eisenach. Są to jednak wszystko tylko domysły. Nigdy nie omawiałem tej sprawy z kimś bezpośrednio odpowiedzialnym za tę decyzję. W każdym razie pod koniec lata i wczesną jesienią 1945 roku serdeczność i współpraca z przedstawicielami władz radzieckich w Berlinie osiągnęła swój punkt szczytowy. W szerszym zakresie, na najwyższych szczeblach, trudności coraz bardziej .wizrastały, a to musiało odbijać się w terenie niemieckim. Nie jest również wykluczone, że proces ten przebiegał odwrotnie. W owym czasie Amerykanie — a przynajmniej my w Berlinie — nie widzieliśmy powodów, dla których rosyjski system rządzenia i demokracja w formie realizowanej przez aliantowi zachodnich nie miałyby istnieć obok siebie, pod warunkiem, że obie strony będą wzajemnie szanowały swe prawa, swe terytoria oraz przekonania i że każdy z systemów unikać będzie wszelkich jawnych lub ukrytych zamachów na całość drugiego. Ponieważ poszanowanie dla praw innych jest założeniem demokracji zachodniej, wydawało nam się rzeczą naturalną, że układ oparty na zasadzie „żyć i dać żyć" może być osiągnięty i uczciwie przestrzegany. Nie spodziewaliśmy się prawdopodobnie niczego więcej. Ale nawet taka czysto praktyczna podstawa współżycia nie została osiągnięta. Być może, nikt z nas nigdy całkowicie nie zrozumie, co właściwie spowodowało zmianę — niekoniecznie w dziedzinie ostatecznych celów, lecz niewątpliwie w oczywistym pragnieniu praktycznej współpracy. Ale dwa i pół roku wzmagającego się napięcia zburzyło nasze sny o szybkim postępie w kierunku powszechnego pokoju i uniknięcia zbrojeń. W sposób poważny i trzeźwy, świadomi naszych sił i naszych słabości, pewni na- 621 szej moralnej słuszności, musimy przygotować się do nowego napięcia opanowującego świat. Niepowodzenie w wyeliminowaniu agresji i osiągnięciu owocnej współpracy jest równie brzemienne w skutki jak dyktatorska i arbitralna działalność Hitlera, Mussoliniego i Hirohito pod koniec lat trzydziestych. Nazwa każdego niemal małego kraju we wschodniej Europie przypomina nam o straconych perspektywach tak odważnie sformułowanych jeszcze przed napaścią na Pearl Harbour w Karcie Atlantyckiej. Strach, wątpliwości i dezorientacja stały się udziałem tych, którzy wygrali wojnę modląc się żarliwie o to, aiby była ona przynajmniej tą, która położy kres wszelkim wojnom. Tomy całe napisano i napisze się jeszcze o załamaniu się •współpracy światowej i o prawdziwym znaczeniu wydarzeń, które 'towarzyszyły tej tragedii. Dla nas słowa te będą tylko powtarzaniem jednej prostej prawdy. Wyzsbędziemy się strachu, niesprawiedliwości i ucisku tylko w takim stopniu, w jakim ludzie, którzy cenią wolność, będą gotowi jej bronić przed każdym zagrożeniem zarówno wewnętrznym, jak zewnętrznym. Nie pozostaje nam w chwili obecnej nic innego poza utrzymaniem rzeczywistej i zasługującej na szacunek siły, wyrażającej się nie tylko w prawości naszej postawy moralnej i w naszej potędze gospodarczej, lecz również w odpowiedniej gotowości wojskowej. Zaniedbanie tego, w oczekiwaniu na powszechne wskrzeszenie ducha współpracy, byłoby głupotą — zbrodniczą głupotą. Co więcej, nasza obecna słalbość zaniepokoiłaby naszych przyjaciół, wywołałaby pogardę wrogów i faktycznie usunęłaby nas od jakichkolwiek iwipływów na pokojowe rozwiązanie zagadnień światowych. Lekcje lat 1914 i 1939 tak długo pozostaną w mocy, jak długo świat się nie nauczy, że rywalizujące ze sobą siły nie mogą rozstrzygać o sprawach ludzkości. Samo przygotowanie zibrojne nie wystarczy. Komunizm wzywa swych .wojujących kaznodziejów do żerowania na niesprawiedliwości i nierówności między ludźmi. Ideologia ta przemawia nie do Włocha, Francuza czy mieszkańca Ameryki 622 Krucjata w Europie Południowej jako takich, lecz do wszystkich ludzi, jako istot żyjących, które wpadają w rozpacz próbując zaspokoić codzienne ludzkie potrzeby. W tym leży jej głęboka siła ekspansji. Gdziekolwiek podstawą powszechnego niezadowolenia jest ucisk grup ludności, masowa bieda czy też głód dzieci, tam komunizm może zorganizować ofensywę, której żadna broń nie potrafi powstrzymać. Z niezadowolenia może wybuchnąć płomień rewolucja, a z rewolucji — chaos społeczny. Opierać się wyłącznie na sile wojskowej przeciwko takiej taktyce jest rzeczą daremną. Jeśli zwolennicy demokracji nie potrafią przeciwstawić fanatyzmowi komunistycznemu jasnego i wspólnego zrozumienia, że w grę wchodzi wolność człowieka, obszary, na których ona kwitnie, będą się coraz bardziej zmniejszały. Wymuszonej jedności komunistycznej trzeba przeciwstawić dobrowolną jedność wspólnych celów, nawet gdyby miało to oznaczać pewną rezygnację z naszych narodowych roszczeń. A ponad wszystko należy uniemożliwić komunistom odwoływanie się do ludzi głodnych, biednych, uciśnionych, przez podjęcie kroków nie-zmordoiwonie zmierzających do usunięcia zła społecznego i gospodarczego, które szczuje człowieka przeciwko człowiekowi. Jako siła światowa, demokracja podtrzymywana jest przez narody, które zanadto i za często występują każdy na własną rękę. Demokracja nigdzie nie jest doskonała, lecz w wielu częściach świata jest żałośnie słaba, ponieważ separatyzm, związany z pojęciem suwerenności narodowej, stanowa niepotrzebną przeszkodę na drodze logicznego skupienia zasobów gospodarczych, co mogłoby doprowadzić do wzrostu dobrobytu i wzmożenia siły obronnej. Tego rodzaju rozbicie może doprowadzić do ideologicznego podboju. Demokracje muszą zrozumieć, że obecny świat jest za mały dla ścisłego przestrzegania suwerenności narodowej, zrodzonej w czasach, gdy narody były samowystarczalne pod względem gospodarczym i samodzielnie mogły zapewnić sobie bezpieczeństwo. Żadne z nich nie może dziś być osamotnione. Nie wymaga to jakiejś radykalnej rezygnacji z suwerenności naro- Rosja 623 doweij, potrzsbna jest tylko stanowcza zgoda na to, by w razie sporów między narodami centralna i wspólna instytucja, po zbadaniu faktów, większością głosów zadecydowała o słuszności spraiwy i by miała moc i środki zmuszające do wykonania jej postanowień. Zaprawdę jest to nieznaczne ograniczenie uczuć narodowych i niewielka cena do zapłacenia, jeśli w ten sposób narody broniące wolności ludzkiej będą lepiej mogły rozwiązywać kwestie sporne w swych własnych szeregach lub odeprzeć ataki z zewnątrz. Na tym .właśnie polega zapewnienie długotrwałego rozkwitu demokracji w świecie. Środki fizyczne i umiejętna organizacja mogą ją bezpiecznie przeprowadzić przez kryzys, lecz tylko zaspokojenie intelektualnych, moralnych i fizycznych potrzeb mas żyjących w jej systemie może zapewnić demokracji iwispół-czesnej dalsze istnienie. Wierzymy, że największym skarbem człowieka jest wolność osobista wyrastająca z godności ludzkiej. Wierzymy, że ludzie, którym pozwoli się na swobodne wyrażenie swej woli, przełożą wolność i niezawisłość osobistą nad dyktaturę i kolektywiizm. Fakty dowodziłyby, że przywódcy komunistyczni również w to wierzą. W przeciwnym razie po cóż atakowaliby oni i próbowali się przeciwstawić praktycznemu zastosowaniu tych poglą-daw? Gdyby byli zupełnie pewni rzetelności i popularności swej doktryny, nie musieliby prowadzić agresywnej polityki. Gdyby komunizm jako siła duchowa i podnieta moralna bardziej przemawiał do ludzkości niż prawa i swobody jednostki, czas byłby jedynym potrzebnym im sprzymierzeńcem. My, którzy widzieliśmy wyzwoloną Europę, wiemy, iż obawy komunistów, że ludzie będą bronili wolności, są uzasadnione. Być może, prawda ta jest przyczyną agresywnych zamiarów komunistów dążących do obalenia wszelkich ustrojów państwowych opartych na wolności jednostki. Jeśli mężczyźni i kobiety Ameryki spojrzą na ten problem równie uczciwie i odważnie, jak ich żołnierze spoglądali na okropności bitew drugiej wojny światowej, nie będziemy musieli obawiać się o wyniki. Jeśli zjednoczą się równie mocno, jak to uczynili wtedy, gdy iworaz ze swymi sojusznikami 624 Krucjata w Europie w Europie stworzyli najpotężniejszą armię wszystkich czasów nie znajdzie się taka siła ziemska, która zdoła ich pokonać. Jeśli potrafią zachować czystość moralną, jasność myśli i wykazać gotowość do ofiar, która doprowadziła do ostatecznego rozbicia Osi, to wolny świat będzie żył i rozwijał się, a iwtszyst-kie narody osiągną w końcu szczabel rozwoju kulturalnego, zadowolenia i bezpieczeństwa, jakiego ludzkość nigdy przed tym nie widziała. PODZIĘKOWANIA Do osiągnięć, opisanych w tej książce, przyczyniły się miliony ludzi --i tych, którzy noszą mundur, i tych w służbie cywilnej. W pewnym sensie oni pisali tę historię i trudno jest wymienić każdego, kto mi pomagał, z osobna. Jednakże muszę wyrazić głęboką wdzięczność grupie bliskich przyjaciół za udzieloną mi pomoc, która pozwoliła mi szybko zebrać w jedną opowieść o doświadczeniach z drugiej wojny światowej notatki z czasów wojny, memoranda i wspomnienia. Między innymi wyrażam podziękowanie Josephowi E. Daviesowi, byłemu ambasadorowi w Związku Radzieckim; mojemu szefowi sztabu z okresu wojny, obecnie ambasadorowi Walterowi B. Smithowi; generałowi brygady Edwinowi Clarkowi, mojemu cennemu pomocnikowi w SHAEF, który pierwszy przekonał mnie, że powinienem podjąć się tej pracy. Bez ich słów zachęty i pomocy na pewno nie zebrałbym notatek i materiałów potrzebnych do zapoczątkowania pracy nad książką. Gdy podjąłem już decyzję jej napisania, wielką pomoc okazali mi generał Arthur S. Nevins oraz Kevin McCann, który w czasie wojny awansował od szeregowca do stopnia podpułkownika. Im wszystkim oraz tym, którzy służyli w moim sztabie w różnych okresach wojny i po jej zakończeniu, składam podziękowanie za wszystko, co jest w tej książce dobre; za jej błędy i niedociągnięcia — przepraszam. 40 — Krucjata w Europie POSŁOWIE Każda wojna szerokim echem odbija się we wspomnieniach jej uczestników i świadków - - wojskowych, polityków, prozaików i poetów. Jest to regułą nieomal od starożytności do dnia dzisiejszego. Oczywiście nie ominęła ona również drugiej wojny światowej — jak każdy z kataklizmów dziejowych, ma ona swych komentatorów. Churchill i de Gaulle, Fuller i Guderian, Tippelskirch i Chassin, Montgomery i Eisenhower — oto czołowe nazwiska z całej plejady wojskowo-politycznych pisarzy zachodnich, którzy uważali za wskazane zabrać głos na temat katastrofy, jaka wstrząsnęła światem od 1939 do 1945 roku. Obszerna praca Eisenhowera „Krucjata w Europie': napisana w 1948 roku ukazuje się za witrynami księgarń polskich staraniem Biblioteki Wiedzy Wojskowej Wydawnictwa MON. Dociera do rąk czytelnika po pracach Fullera, Guderiana, Jacąuota, Smitha i innych. Pozycja bibliograficzna — choćby ze względu na osobę autora — nie byle jakiej wagi. Książkę tę napisał człowiek, który w ciągu ostatniego dwudziestolecia odgrywa poważną rolę nie tylko w samych Stanach Zjednoczonych, lecz także na forum międzynarodowym, osobistość — co się rzadko zdarza — wojskowa i polityczna zarazem, jeden z przywódców amerykańskich naszych czasów w pełnym tego słowa znaczeniu. „Krucjata w Europie" jest reasumpcją wrażeń, ocen i uwag Eisenhowera na temat minionej wojny. Dokument, z całą pewnością o 2naczeniu historycznym, ważny dla specjalistów i szerokich rzesz czytelników interesujących się drugą wojną światową, obserwujących kształtowanie się stanowiska Stanów Zjednoczonych w wielu aktualnych sprawach międzynarodowych. Te właśnie względy zadecydowały o ukazaniu się tej pozycji na polskim rynku księgarskim. AUTOR KSIĄŻKI Dwight D. Eisenhower urodził się w Denison (Texas) 14 października 1890 roku. Był synem urzędnika pocztowego. Po dzieciństwie spędzonym w Abilene (Kansas) wstąpił do szkoły wojsko- Krucjata w Europie Foslowie 629 wej w West Point, skąd wyszedł w stopniu podporucznika w 1915 roku. Podczas pierwszej wojny światowej wyróżnił się jako instruktor żołnierzy przeznaczonych do nowego rodzaju broni — czołgów. W 1922 roku zostaje wysłany w strefę Kanału Panamskie-go; wyróżnia się tam i w nagrodę zostaje zaliczony do Army War College — wyższej szkoły wojennej -- którą kończy w 1928 roku. Zostaje następnie powołany do Ministerstwa Wojny, gdzie nie przerywa studiów i uzyskuje dyplom Army Industrial College — uczelni będącej rodzajem politechniki wojskowej. W 1938 roku, podczas ważnej misji na Filipinach (Stany Zjednoczone przekształcały w latach trzydziestych ten archipelag w bazę wojskową przeciwko Japonii), Eisenhower otrzymuje już jako podpułkownik, dyplom pilota. W 1940 roku wraca do Stanów Zjednoczonych. W 1941 roku otrzymuje stopień generała. Pracuje w tych latach w sztabie generalnym amerykańskiej armii lądowej. Zwraca na siebie uwagę podczas manewrów w Luizjanie zyskując opinię jednego ze specjalistów od spraw broni pancernej i współdziałania różnych rodzajów wojsk. W czerwcu 1942 roku, już w stopniu generała porucznika, Eisenhower wyjeżdża do Londynu, skąd kieruje kolejno operacjami w Afryce (jesień 1942), lądowaniem na Sycylii (10 lipca — 17 sierpnia 1943) i na Półwyspie Apenińskim (9 września tegoż roku). Od grudnia 1943 roku koordynuje przygotowania do inwazji na Europę — operacji „Overlord", a następnie kieruje działaniami wojsk aliantów zachodnich do chwili osiągnięcia linii Laby i kapitulacji Trzeciej Rzeszy. Taka była kariera wojskowa Eisenhowera - - obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. "i W ŚWIETLE WŁASNYCH WSPOMNIEŃ Kiedy czytamy wspomnienia tego rodzaju ludzi, z całą mocą nasuwa się zasadnicze pytanie: w jakim stopniu wspomnienia te są szczere, ile jest w nich prawdy, ile zaś przeinaczeń i przemilczeń spowodowanych rozmaitymi względami? Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że obiektywizm opisywanych wydarzeń historycznych rośnie w miarę oddalania się od nich, w miarę narastania perspektywy czasu i znikania tym samym ubocznych pobudek natury osobistej i ogólnej, politycznych czy kurtuazyjnych, grających rolę w stosunkach ze współpracownikami, wczorajszymi sojusznikami, a nawet nieprzyjaciółmi. Eisenhower pisze te wspomnienie bezpośrednio po wojnie, pod przemożnym wpływem wytworzonego w tym okresie układu stosunków. Uderza stąd w jego książce wyolbrzymienie roli drugorzędnego bądź co bądź, gdyż de faoto nie istniejącego do wiosny 1944 roku, frontu zachodniego. Popada przy tej okazji w sprzeczności, stara się podkreślić rzekomo wielką wagę operacji w Afryce czy \v basenie Morza Śródziemnego, przemilczając fakt, że główne i decydujące o losach wojny działania toczyły się wtedy na dalekim froncie wschodnim, a cały ciężar wojny przez cztery lata spoczywał na Związku Radzieckim. Na kartach „Krucjaty w Europie" pokutują więc jeszcze niektóre legendy i mity o znaczeniu rozmaitych posunięć zachodnich aliantów podczas wojny; w wielu miejscach Eisenhower zdradza brak realizmu. Wrócimy jeszcze później do tej sprawy. W sumie autor książki ukazuje się w świetle swych wspomnień jako wytrawny dyplomata pamiętający o tym, że praca historyczna wychodząca spod pióra prezydenta Stanów Zjednoczonych może i musi służyć przede wszystkim obecnej rzeczywistości, a dopiero w drugiej kolejności przyszłym pokoleniom. Eisenhower zabiega o sympatię obecnych zachodnich sojuszników Stanów Zjednoczonych, niejednokrotnie zręcznie zapomina o wielkim wczorajszym sojuszniku radzieckim, dba o to, by zbyt ostrym słowem nie urazić ex-przeciwnika niemieckiego. >t A jednak ze stronic „Krucjaty w Europie" wyziera prawda. Eisenhower-żołnierz, który ongiś niósł okupowanej Europie wolność, Eisenhower — jeden z czołowych dowódców we wspólnej krucjacie wolnych, cywilizowanych narodów przeciw faszyzmowi, Eisenhower — tak popularna w świecie postać, nie potrafi widocznie postępować w całej rozciągłości tak, jak tego wymagałby Eisenhc-wer-dyplomata amerykański, jeden z ludzi wskrzeszających dziś Bundeswehrę. Szczęśliwa okoliczność dla jego książki! Tylko dzięki temu można „Krucjatę w Europie" uważać za pracę historyczną zawierającą sporo prawdy o drugiej wojnie światowej, pracę rzucającą w pierwszym rzędzie światło na stosunki panujące za kulisami tak długo milczącego „drugiego frontu". PRAWDA O KSIĄŻCE EISENHOWERA W wielu miejscach książki autor dość otwarcie charakteryzuje armię amerykańską. O liczebności tej armii w roku 1939, w chwili wybuchu drugiej wojny światowej pisze: "... Jednakże armia polska, mimo iż stała 630 Krucjata w Europie się tak łatwo ofiarą machiny wojennej Hitlera, znacznie przewyższała armię Stanów Zjednoczonych zarówno liczebnością żołnierzy, jak też ilością sprzętu". Istotnie, w tym czasie Amerykanie mieli 130 tysięcy żołnierzy! „Na wiosnę 1940 roku, gdy Niemcy zajęli Danię i Norwegię, blitz objął Francję ©d Renu aż po Zatokę Biskajską paraliżując odwrót armii brytyjskiej z Dunkierki, Ameryka zaczęła się niepokoić" — stwierdza nieco dalej Eisenhower. Dowiadujemy się, że wtedy wojska amerykańskie zostały zwiększone do... 375 tysięcy żołnierzy. Latem 1941 roku, a więc już po napaści Niemiec na Związek Radziecki, Stany Zjednoczone rozbudowały swe siły zbrojne do l 500 000 ludzi. „Odczuwaliśmy ostry brak pojazdów, nowoczesnych czołgów i wyposażenia przeciwlotniczego. Formacje lotnictwa frontowego prawie nie istniały" — oświadcza autor „Krucjaty w Europie". Zastraszający musiał też być stan uświadomienia tego wojska, skoro Eisenhower przyznaje: „Nie uprzytomniliśmy sobie całego niebezpieczeństwa. Pewien generał dowodzący jedną z dywizji amerykańskich, oficer mający za sobą wiele lat służby i zajmujący wysokie stanowisko, chciał w dniu zawieszenia broni z Francją założyć się, że Anglia nie wytrwa dłużej niż sześć tygodni; zakład ten proponował tak, jak by chodziło o to, czy następnego dnia będzie pogoda, czy deszcz... Stanowisko jego było typowe zarówno dla poważnej części wojskowych, jak dla cywilów". Wojsko amerykańskie było słabo wyszkolone, źle zorganizowane, a co najważniejsze, jeszcze w 1942 roku nie rozumiało najzupełniej celów wojny. Oto co pisze o tym Eisenhower: „Jednym z braków naszej armii... było zastraszające wręcz niezrozumienie przez naszych żołnierzy podstawowych przyczyn wojny. Różnice pomiędzy demokracją a ustrojem totalitarnym interesowały ich raczej w sposób akademicki. Żołnierze nie rozumieli, dlaczego Ameryka w ogóle zajmuje się konfliktem między tymi dwoma systemami". Taki był mniej więcej stan armii amerykańskiej w trzecim roku wojny. Nie trzeba chyba mocniejszych argumentów, aby stwierdzić, na kim spoczywał w tym okresie cały ciężar walki z Trzecią Rzeszą. Pewne jest, że ani na Amerykanach, gdyż ci byli w ogóle niezdolni do walki, ani na biernie broniących się w metropolii i drepcących na jednym miejscu w Afryce Anglikach. Wyznania Eisenhowera są tego wyraźnym dowodem, choć autor „Krucjaty w Europie" zdecydowanie unika szerszego omówienia wysiłku zbrojnego ZSRR, dzięki któremu alianci zachodni z Amerykanami na czele mogli się w ogóle przygotować do prowadzenia wojny. Przeszło połowa książki poświęcona jest działaniom w Afryce, operacji „Husky", czyli lądowaniu na Sycylii, oraz inwazji na poslowie w wielu miejscach przyznaj ze do °t^V*tomo - opanowanie ladniczej wagi. Ich celem było -- J*^**2L. niemieckiej basenu Morza Śródziemnego dla: a opo nia jej dla inicjatywie strategiczne] w tej strefte, W Y . lotniczych, własnych ofensywnych P" «*** Eisenhower Osi jako bazy okrętów podwodnych". Wyznanie aż nadto szczere. Po ( byia kampania w basenie Morza Eisenhower ^T uwagami na temat swe pizede wszystkim zaś z Cnurc m autor „Krucjaty w Europie potw,, .a premier rządu angielskiego me " Wszelkimi siłami dąży! natomiast poprzez Wiochy na północ, aby nymi w cal ej książce ami brytyjskimi, rzeczy w bawełnę fakt że ówczesny Normandii. zachodniej Radzieckie j :».-;?»r=tZH^"w=- tycznej niż wojskowej . I nieco 'da ej. „ -estem jednak zupełnie że kieruje się względami polityczny , ^by w wątpliwość, ze pewny, że żaden doświadczony zoinie nQ^ planu natarcia przez ściśle wojskowego punktu widzenia, s działań we Francji — południową Francję". (Chodzi o dalszy^ r o \ ^ normandzkiej; lądowanie w okolicach Marsylii — już p _ w tym okresie Churchill wciąż jeszcze upieial się pi y przednim planie.) Czytając wspomnienia Eisenhowera, na próżno szuka się jakiegokolwiek głębszego uzasadnienia działań afrykańsko-włoskich poza uogólnieniem, że miała to być operacja przygotowawcza do większych działań w Europie. Wydaje się, że podjęto je wyłącznie 7 dwóch powodów: primo, aby w ogóle działać dla uspokojenia własnej opinii publicznej z napięciem śledzącej w tym czasie gigantyczne, samotne zmagania Rosjan; secundo, by zadośćuczynić naciskowi Churchilla chcącego nacierać właśnie w tym drugorzędnym rejonie. Najbardziej znamienny jest przytoczony przez Eisenhowera pogląd generała Giraud, prostolinijnego raczej i mało skomplikowanego fachowca wojskowego, którego Amerykanie przeznaczali w pewnym okresie do odegrania politycznej roli znacznie przekraczającej jego możliwości. Przybyły świeżo do sztabu Eisenhowera, generał Giraud „Nie mógł zrozumieć - - jak pisze autor «Krucjaty w Europie» - - że Afryka Północna była nam potrzebna jako baza dla solidnego usadowienia się w tym obszarze, zanim będziemy mogli dokonać udanej inwazji na południową część Europy... Co więcej, zakładał, że gdyby alianci okazali dobrą wolę, mogliby w ciągu dwóch do trzech tygodni wysadzić w południowej Francji pół miliona żołnierzy". Eisenhower zarzuca generałowi Giraud naiwność. Oczywiście. Dopiero co przybyły Francuz nie orientował się w kombinacjach Churchilla i jego grupy. Wyrażał po prostu pogląd milionów ludzi oczekujących wówczas ze zrozumiałą niecierpliwością sojuszniczych działań w okupowanej Europie. Klasycznym celem wszelkich współczesnych działań wojennych jest zniszczenie żywej siły, tj. armii, oraz potencjału ekonomicznego przeciwnika. Czy operacje w basenie Morza Śródziemnego odpowiadały temu celowi? Z całą pewnością — nie. T oto na podstawie wspomnień Eisenhowera dochodzi się do jeszcze jednej gorzkiej prawdy: do roku 1944 alianci zachodni realizowali główny cel wojny tylko częściowo. Ich bombardowania zadawały straty niemieckiemu potencjałowi przemysłowemu, ale nie wyrządzały poważniejszych szkód armii niemieckiej. Sukcesy w Afryce i we Włoszech przynosiły jedynie zdobycze terytorialne, geograficzne, a więc drugorzędne i nie mogące mieć zasadniczego wpływu na przebieg wojny. Eisenhower doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Kilkakrotnie szczerze podkreśla, że za istotną operację uważał wyłącznie lądowanie we Francji. Na operację tę świat musiał czekać cztery lata! Druga połowa „Krucjaty w Europie'* poświęcona jest właściwej inwazji na Europę, walkom od Normandii do Łaby. Opisów na ten temat mamy już w historiografii drugiej wojny światowej dość dużo. Wspomnienia Eisenhowera nie różnią się specjalnie od Poslowie 633 innych. Cechą charakterystyczną jego wypowiedzi jest osobista skromność, szacunek dla podwładnych i kurtuazja wobec sprzymierzeńców zachodnich. „Krucjata w Europie" nie jest dzięki temu tak przeładowana egocentryzmem, jak np. „Pamiętniki" de Gaulle'a, nie razi ta apodyktyeznością twierdzeń, co wspomnienia Montgo-mery'ego, lub wyniosłością zdań i sądów zawartych w dwunastu tomach napisanych przez Churchilla. Dla każdego ze swych wczorajszych sprzymierzeńców znajduje on jakieś miłe słowa. Nie zapomina nawet o budzących duży niepokój Amerykanów — ze względu na lewicowe nastroje - - partyzantach z Francuskich Sił Wewnętrznych (FFI), o których pisze: „Bez ich poważnego udziału wyzwolenie Francji i pokonanie nieprzyjaciela w Europie zachodniej pochłonęłoby znacznie więcej czasu i kosztowałoby nas znacznie więcej strat". W jednym tylko wypadku kurtuazja Eisenhowera zawodzi. Uparcie przemilcza on fakt, że przygotowania do inwazji na Europę i same działania na kontynencie możliwe były wyłącznie dzięki wiązaniu podstawowej masy wojsk nieprzyjacielskich przez Rosjan. Eisenhower nie chce tego przyznać, choć nagą tę prawdę można wyczytać bez trudu między wierszami książki, ze wszystkich wypowiedzi autora, nawet tych najbardziej dyplomatycznych, na temat stanu armii sojuszniczych na Zachodzie w latach 1941— 1944, stopnia ich przygotowania do wojny, stosunku sił w porównaniu z nieprzyjacielem itp. Aksjomat, iż prawda wypływa na wierzch także wtedy, gdy się ją przemilcza, ma zastosowanie również w odniesieniu do wspomnień Eisenhowera. \ TROCHĘ MITÓW Autor „Krucjaty w Europie" nie uniknął niestety w swych wypowiedziach pewnych mitów. Dla podkreślenia wysiłku swych żołnierzy pisze on na przykład o nieprzystępności wału atlantyckiego, który --- jak wiadomo — był w istocie rzeczy tylko dość mizernym systemem umocnień polowego typu, zrzadka przeplatanym lekkimi fortyfikacjami. Podobnie wyolbrzymiona jest w książce rola linii Zygfryda, którą oporna większość historiografów, m. in. autor francuski Goutard w książce „Rok 1940 - Wojna utraconych okazji" *, określa jako „niemiecki bluff". Zresztą w 1944 roku linia Zygfryda była tak słabo obsadzona, że wojska inwazyjne nie miały z jej przełamaniem naprawdę większych trudności. * Wyd. MON, 1959. 634 Krucjata w Europie Czasem Eisenhower popada w sprzeczności. Sarn ocenia działania w basenie Morza Śródziemnego jako drugorzędne, ale twierdzi, co następuje: „Niemcy zdobyli właśnie na pustyni afrykańskiej Tobruk. Cały świat sojuszniczy ogarnęły ponure nastroje". Wyraźna przesada, nikt nie przywiązywał wówczas takiej wagi do Tobruku. Opinia publiczna w krajach sojuszniczych i okupowanych zdołała się nawet przyzwyczaić do kilkakrotnego przechodzenia tej afrykańskiej miejscowości z rąk do rąk. Jeżeli czyjeś sentymenty narodowe mogły w tym miejscu ucierpieć, to tylko polskie, w Tobruku bowiem jakiś czas bronili się nasi rodacy. Warto tu stwierdzić, iż o udziale Polaków w drugiej wojnie światowej Eisenhower wspomina tylko w jednym miejscu, zacytowanym na początku tego posłowia: gdy przeprowadza krótkie porównanie między słabością armii polskiej i amerykańskiej. Poza tym nie ma o nas ani słowa. Do dziedziny mitów zaliczyć można powierzchowny opis sytuacji wewnętrznej we Francji po zjawieniu się w tym kraju Amerykanów w 1944 roku. „Wojna nie wyzwoliła Francji z tendencji rozłamowych" — pisze autor „Krucjaty w Europie" i wyjaśnia: „Doktryny komunistyczne kwitły w dużych częściach ruchti podziemnego, a z nadejściem wyzwolenia komuniści, którzy byli wprawdzie mniejszością, lecz mniejszością bardzo agresywną, zaczęli osłabiać wolę narodu do odzyskania przez Francję jej dawnej potęgi w Europie zachodniej oraz dobrobytu". Trudno doprawdy o większą płytkość oceny nawet ze strony najbardziej zdecydowanego antykomunisty, pomijając już fakt, że w tym jednym aspekcie nie zawierała się nawet nikła część tego, co można było powiedzieć o ówczesnej Francji. Takich wypowiedzi jest na szczęście w książce Eisenhowera nie tak wiele. Ze względu na to, że dziejowa rzeczywistość dawno się już z nimi — przynajmniej w Europie - - rozprawiła, nie mają one istotnego wpływu na całość pracy. EISENHOWER I ALIANCI ie^ JSSt j(;S0/osun<* ^ de Gaulle'a. Autor „Krucjaty .e odnoś, s,? do swego francuskiego kolegi z wyraźną posłowie 635 ironią. „Wódz wolnych Francuzów" najwidoczniej drażni amerykańskiego generała. Eisenhower twierdzi, że de Gaulle cieszył się popularnością wśród ludności cywilnej, ale był niepopularny \v armii francuskiej. Przed wkroczeniem do Paryża „De Gaulle — pisze Eisenhower — prosił, aby mu chwilowo wypożyczyć dwie dywizje amerykańskie, które — jak twierdził — potrzebne mu były do zademonstrowania siły i do umocnienia swej pozycji... Nie był pozbawiony gorzkiej ironii fakt, że tu, w sercu wyzwolonej stolicy, de Gaulle, który był symbolem walki wyzwoleńczej Francji, musiał prosić o pomoc wojsk sojuszniczych dla stworzenia i umocnienia podobnej pozycji". Gdy w grudniu 1944 roku Strasburg był zagrożony nagłą kontrofensywą niemiecką, de Gaulle bardzo energicznie domagał się obrony miasta przez Amerykanów. Doszło przy tym do nowej rozmowy jego z Eisenhowerem, który, zirytowany żądaniami Francuza, pisze w swych wspomnieniach: „Przypomniałem mu (de Gaulle'owi — J. G.), że armia francuska nie otrzyma amunicji, zaopatrzenia i żywności, jeśli nie będzie posłuszna moim rozkazom, i dodałem uszczypliwie, że gdyby armia francuska zlikwidowała kocioł kolmarski, tego rodzaju sytuacja w ogóle by nie powstała". Z książki Eisenhowera wynika niezbicie, że głównego konkurenta „wodza wolnych Francuzów" z okresu wojny do władzy nad swymi rodakami, generała Giraud, sprowadzili właśnie Amerykanie. Eisenhower szczerze odsłania kulisy tej sprawy, rolę, jaką odegrał w niej teraźniejszy kilkakrotny mediator na Bliskim Wschodzie, Robert Murphy, oraz inne szczegóły łącznie z ucieczką Girauda z Francji. Stanowi to jedną z ciekawostek książki, podobnie jak paktowanie sztabu amerykańskiego z głównym współpracownikiem Petaina, admirałem Darlanem. Trudno sobie wyobrazić, aby de Gaulle mógł to wszystko puścić w niepamięć. Sprawy te nigdy dotąd u nas szerzej nie poruszane będą z pewnością interesujące dla czytelnika polskiego. Nie tylko stosunki między Eisenhowerem a de Gaulle'em dalekie były od idylii. Podczas lądowania w Afryce „specjalne amerykańskie flagi zdobiły niemal każdego żołnierza i każdy pojazd" pisze Eisenhower. Było to konieczne, Anglicy bowiem uchodzili za tak znienawidzonych w Afryce Północnej, że tamtejsza ludność nie powinna była nic wiedzieć o ich udziale w operacjach. Działania te odbywały się również niemal w tajemnicy przed Francuzami, gdyż — zdaniem Eisenhowera — z kół zbliżonych do de Gaulle'a przenikały wiadomości do Petaina, a stamtąd, nietrudno się domyślić, do Niemców. Wcale niezłe bagienko! 636 Krucjata w Europie Interesujący jest stosunek Eisenhowera do Churchilla i Montgo-mery'ego. I tu nie znajdujemy.idylli, choć w odniesieniu do byłego premiera W. Brytanii obecny prezydent Stanów Zjednoczonych z?chowuje daleko idącą kurtuazję. O tym, iż współpraca ich nie należała do najgładszyeh, świadczą tylko cytowane raz po raz spory na temat działań frontowych, kontyngentów wojsk angażowanych w różnych miejscach, osób dowódców itd. Montgomery'ego pozbawił Eisenhower taktycznego dowództwa wszystkich sił lądowych na początku sierpnia 1944 roku, a więc tuż po lądowaniu. Wywołało to zaciekły spór kompetencyjny. We wspomnieniach Eisenhowera znajdujemy tylko echa tej pikantnej historii. W każdym razie w polemice wzięła wówczas udział cała prasa brytyjska broniąca Monty'ego i amerykańska popierająca Ike'a. Obaj wodzowie nie mają odtąd dla siebie zbytniego sentymentu i każdy z nich na swój sposób daje temu wyraz w publikowanych pamiętnikach. Omawiając bitwę w Ardenach Eisenhower pisze na przykład o swym brytyjskim współpracowniku: „Niestety, konferencja prasowa zorganizowana przez Montgomery'ego po bitwie oraz szereg artykułów zamieszczonych w prasie przez sprawozdawców akredytowanych przy 21 Grupie Armii wywołało u Amerykanów niefortunne wrażenie, że Montgomery utrzymuje, jakoby odegrał w bitwie rolę ich wybawcy. Nie wierzę, by Montgomery miał na myśli to, co wyraził słowami, niemniej jednak szkoda zastała wyrządzona" — dorzuca dyplomatycznie autor „Krucjaty w Europie". Cytat ten oddaje bodaj że najlepiej styl Eisenhowera przy opisywaniu stosunków ze swymi sprzymierzeńcami. Nawiasem mówiąc Montgomery w swych wspomnieniach nie bawi się w dyplomację i dyskredytuje Eisenhowera w całej rozciągłości jako naczelnego dowódcę aliantów zachodnich. O współdziałaniu z Rosjanami mowa jest dopiero na 487 stronie książki. Nic dziwnego, skoro do uzgadniania konkretnych działań lądowych sojusznicy przystąpili dopiero w styczniu 1945 roku, kiedy los Niemiec był już właściwie przesądzony. Po czyjej stronie leżała wina, można wyczytać z pracy Eisenhowera. Gdy przedstawił on dowództwu radzieckiemu plan ostatecznego natarcia przeciw Niemcom, na widownię wystąpił Churchill, który — Jak oświadcza Eisenhower — „Nie zgadzał się z planem i uważał, że ponieważ kampania zbliża sdę obecnie ku końcowi, ruchy wojsk nabrały znaczenia politycznego, wymagającego udziału przywódców politycznych w przygotowaniu ogólnych planów operacyjnych''. Churchill — podkreśla autor „Krucjaty w Europie" — „Był bardzo rozczarowany i zaniepokojony tym, że plan mój nie przewidywał przede wszystkim natarcia Montgomery'ego wszystkimi siłami, jakie mogłem mu oddać do dyspozycji dla podjęcia desperackiej próby poslowie 637 zdobycia Berlina przed Rosjanami". Sprawa oparła się o Waszyngton, gdzie amerykański komitet szefów sztabów stwierdził, że „sposób, w jaki naczelny dowódca wojsk sojuszniczych w Europie sko-nmnikował się z Rosjanami, zdaje się wynikać z potrzeb operacyjnych". I oto przywołany do porządku Eisenhower donosi 7 kwietnia 1945 roku generałowi Marshallowi: „Wstrzymujemy obecnie meldunek przeznaczony dla misji w Rosji, który miał na celu ustalenie pewnych konkretnych posunięć..." Ike tłumaczy się przy tym gęsto z popełnionej niezręczności... Trudno o większą szczerość, jeśli chodzi o stosunek aliantów do swych zachodnich sojuszników. Wyznania Eisenhowera są w tym wypadku świetną ilustracją znanego faktu, iż alianci zachodni unikali ściślejszego współdziałania z armią radziecką. Nie trzeba się szerzej rozwodzić, że zacytowany spór amerykań-sito-brytyjski o „wyścig do Berlina" zakończony został bardzo szybko na skutek wkroczenia wojsk radzieckich do stolicy Trzeciej Rzeszy. KONKLUZJE Dwa ostatnie rozdziały „Krucjaty w Europie" poświęcone są wnioskom Eisenhowera z przebiegu wojny. Przez pryzmat tych wniosków widać znów niejednolite oblicze autora — człowieka, w którym osobista uczciwość i szczerość wciąż zmaga się z rozmaitymi podyktowanymi potrzebą chwili dyplomatycznymi piruetami. Szczery i naprawdę ludzki jest na przykład wstrząs, jakiego doznaje Eisenhower po zwiedzeniu obozu koncentracyjnego w pobliżu Gothy; sympatię budzi jego negatywny stosunek do niemieckich generałów; nie bez zdziwienia czyta się jednak zarzut pod adresem dowództwa radzieckiego, iż nie współdziałało należycie z aliantami zachodnimi. Po tym, co Eisenhower sam o tej sprawie pisze, zarzut taki jest czystym -Absurdem. Były dowódca zachodnich wojsk sojuszniczych popada w sprzeczność z samym sobą jeszcze raz, gdy najpierw mówi o konieczności „przerzucenia mostu nad przepaścią" dzielącą Stany Zjednoczone i Związek Radziecki oraz stwierdza, iż „W toku wojny okazało się, że można osiągnąć międzynarodową jedność celów i działania bez uszczerbku dla suwerenności jakiegokolwiek państwa...", a kilka stronnic dalej głosi najspokojniej w świecie konieczność „g^owości wojskowej" i gromadzi wiele antykomunistycznych frazesów. Nie ma na to niestety rady. Sprzeczności w tej książce są odbiciem zamieszania panującego w amerykańskiej polityce międzyna- 638 Krucjata w Europie rodowej, w absurdalnym fak"cie wskrzeszania Bundeswehry i uzbrajania wczorajszego przeciwnika — bońskich militarystów — do nowej wojny oraz w wielu innych podobnych posunięciach w różnych strefach kuli ziemskiej. To już trzeba autorowi — biorąc pod uwagę, kim jest — wybaczyć, tym bardziej że „Krucjata w Europie" jest w sumie naprawdę ciekawym dokumentem z drugiej wojny światowej, autentycznym świadectwem jednego z jej czołowych uczestników. Jak każdy tego rodzaju dokument, wspomnienia Eisenhowera wymagają uważnych studiów i odczytywania prawdy w niejednym miejscu między wierszami. JAN GERHARD Płk dypl. rez. PRZYPISY l ROZDZIAŁ 1. PRELUDIUM WOJNY 1. Oddział Stanu Bojowego (SAB), biuro adiutanta generalnego (AGO) Departamentu Wojsk Lądowych; oddział personalny morski Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych: ochrona wybrzeża St. Zjedn., Departament Skarbu. 2. The Campaign in Poland, 1939. Department of Military Art and Engineering, U. S. Military Academy, 1943. 3. Generał George C. Marshall, Biennial Report to the Secretary of War, July t, 1939 — June 30, 1941, ss. l, 2, rys. 1; Munitions for the Army, sprawozdanie za okres pięcioletni z dostaw amunicji przez Departament Wojny pod kierownictwem podsekretarza stanu Departamentu Wojny. 4. Marshall. op. cit., ss. 4—9. 5. Ustawa o rozszerzeniu została uchwalona przez Kongres 12 sierpnia większością tylko jednego głosu. „203 głosy padły za ustawą, 202 — .turzeciw, 27 wstrzymało się od głosu." Congressional Record, t. 87, cz. 7, e. 7074. -------- 6. Marshall, op. cit., rys. l i 2 (obok s. 34). 7. History of the Second Army, Monografia nr 16, Historical Section Departament Wojsk Lądowych, ss. 23—26. 8. Second Army vs. First Army, Critiąues, General McNair's Papers akta 354.2/2 i 354.2/3, AGO. 9. Atak na Pearl Harbour miał miejsce 7 grudnia o godz. 7.00: Clark Field na wyspie Luzon zostało zaatakowane 8 grudnia o godz. 12.20 czasu lokalnego (7 grudnia o godz. 16.20 czasu hawajskiego;. Army Air Action in the Philippines and Netherlands East Indies, 1941— 1942, AAFRH-11, zastępca szefa wywiadu lotniczego, s. 35. ROZDZIAŁ 2. WOJNA GLOBALNA l- Z siedmiu lotniskowcó^ i jednego lotniskowca eskortującego, które wchodziły w skład Marynarki St. Zjedn., w dniu 7 grudnia 1941 r. trzy lotniskowce znajdowały się na Pacyfiku. „Saratoga" był w drodze do San Diego, „Enterprise" i „Lexington" z 8 zgrupowaniem bojowym — w rejonie wysp Salomona. Disposition of Vesse!s in United States Navy, l grudnia 1941 r., Office of Naval Records. 2. Marshall, op. cit., s. 8. • Stan liczebny przedstawiał się następująco: wojska lądowe St. Aiedn. (bez strzelców filipińskich) — ok. 10000, strzelcy filipińscy — 640 Krucjata w Europie 12000, lotnictwo St. Zjedn. -- 8000. Dane wg Pacific Section, Hi-storical Division, War Department Special Staff. 4. Memorandum Urzędu Gwardii Narodowej w Departamencie Wojsk Lądowych, 3 stycznia 1946 r. 5. The War Reports of Gener^ l George C. Marshall, General H. H. Arnold, Admiral Ernest J. King, s. 332. 6. Admirał Ernest J. King, United States Navy at War, 1941—1945, Sprawozdania urzędowe, ss. 39, 42. 7. The United States at War, Sprawozdania historyczne o administracji wojennej, biuro budżetowej, nr l, s. 237. 8. Pułkownik Julian F. Barnes, Report of Organization and Activities of U. S. Forces in Australia, Dec. 7, 1941—June 30, 1942, AGO. 9. Minutes of the Joint Board Meetings, 8, 9(, 10 grudnia, akta P i O, Departament Wojsk Lądowych. 10. Oddział Stanu Bojowego, AGO, STM-30, l stycznia 1948 r., ss. 37, 40—41. 11. Memorandum Oddziału Planowania Operacyjnego (WPD) dla szefa sztabu, 28 luty 1942 r., w sprawie koncepcji strategicznych i ich zastosowania na poiudniowc-zachodnim Pacyfiku. Exec. 4, akta P i O, Departament Wojsk Lądowych. 12. Target: Germany, The Army Air Forces' Official Story of the VIII Bomber Command's First Year over Europę, wyd. Simon i Schu-ister, Nowy Jork 1943, przy współpracy magaizymiu „Life", s, 27. 13 Memorandum WPD dla TAG w sprawie dowództwa na Dalekim Wschodzie, WPD 4560-9. 14. Meldunek radiowy z Fort Mills dla TAG donosi 26 marca o przybyciu tych właśnie trzech okrętów podwodnych do Corregidor, AG 381 (3—26—42). 15. WPD 4630-28 i 4630-29, AGO. 16. History of the United States Army Forces in the South Pacific Area, Historical Branch G-2, HQ U.S. Army Forces, Middle Pacific, s. 723. 17. Omówienie sprawy tego telegramu oraz udzielonej nań odpowiedzi zawarte jest w „Dzienniku" sekretarza Stimsona, 9 lutego 1942 r. 18. Konferencja „Arcadia", 24 grudnia 1941 r. — 14 stycznia 1942 r. Proceedings of the American-British Joint Chiefs of Staff Confe-rence, ABC—337 Arcadia, 24 grudnia 1941, AGO. 19. ABC-1. Rozmowy,, 29 stycznia 1941 r., 27 marca 1941 r. United Sta-tes-British Staff Conversaticns, 27 marca 1941 r., WPD 4402-89, AGO. 20. Memorandum Oddziału Planowania Operacyjnego dla szefa sztabu, 28 lutego 1942 ir., w sprawie koncepcji strategicznych i ich zastosowania na południowo-zachodnim Pacyfiku, Exec. 4, akta P i O, Departament Wojsk Lądowych. 21. Samuel Eliot Morison, History of United States Naval Operations in World War II, t. l, s. 317 i zał. l, s. 410. 22. „GetneraJ Wavell opuścił Delhi 5 stycznia 1942 r., samolotem, przybył do Batawii 10 stycznia, przejął dowództwo 15 stycznia o godz. 12.00 czasu Greenwich." ABDACOM, Sztab Gen.!, Indie, s. 2, AGO. ROZDZIAŁ 3. MARSHALL OBEJMUJE DOWÓDZTWO 1. Okólnik Departamentu Wojny nr 59, 2 marca 1942, AGO. 2. „...nie było dość faktów, na których można by oprzeć ocenę strategiczną, i nie mieliśmy przeszkolonego personelu ani dla wywiadu przypisy 641 strategicznego, ani dla zwiadu bojowego". A History of the Mili-tary Intelligence Division, MID, WDGS, MI 725/1, AGO. 3. Niemieckie dokumenty wojenne przekazane do Departamentu Wojny z europejskiego teatru wojennego, German Documents Section, Historical Dhdsion, Special Staff, Departament Sił Lądowych. 4. Prezydent Quezon opuścił Corregidor na okręcie podwodnym 20 lutego 1942 r. i przybył na wyspy południowe 22 lutego. W kwietniu odleciał na bombowcu do Australii i przybył do Stanów Zjednoczonych 8 maja. The Sixth Annual Report of the United States High Commissioner to the Philippine Islands, ss. 10, 11. 5. OPD 320.2, Środkowy Wschód. AGO. 6. Oddział planowania wojskowego i wywiadu, urząd szefa transportu, Departament Wojsk Lądowych. 7. WPD 4510 i 4511, AGO. 8. Ibid. 9. Memorandum szefa sztabu naczelnego dowództwa dla szefa sztabu z 15 stycznia 1942 r. w sprawie przyszłych operacji, WPD 4511-49, AGO. 10. King, op. ńt. ss. 79—82. 11. Statistics ftelating to the War Effort of the United Kingdom, pre-sented by the Prime Minister to Parliament, November 1944, ss.20,21. 12. Memorandum Marshalla bez adresata, 2 kwietnia 1942 r., przedstawione szefowi sztabu l kwietnia 1942 r. w sprawie operacji w Europie zach., Exec. l, akta OPDJ, Departament Wojsk Lądowych. 13. Plan został również zatwierdzony przez prezydenta w dniu l kwietnia. Diary, sekretarz Stimson, 2 kwietnia 1942 r. 14. Meldunek CM-IN-2050, 8 kwietnia 1942 r., AGO. 15. Protokoły posiedzemia z 14 kwietnia 1942 r., WDSCA 381 (4-17-42), sekcja 5, AGO. ROZDZIAŁ 4. PRZYGOTOWANIA DO INWAZJI 1. The Administrative and Logistical History of the European The-atre of Operations, cz. II, t I, s. 22. 2. The Special Observer Group Prior to the Activation of the European Theatre of Operations, Historical Section, ETO (europejski teatr operacyjny), s. 14. 3. Marshall^ op. cit., s. 33. 4. OPD 371 ETO (6-19-42) w sprawie dowódcy USAFBI wyznaczonego na dowódcę teatru europejskiego, AGO. 5. „Ten rodzaj sił zbrojnych, którego działania mają największe znaczenie 9ia wykonania wspólnego zadania, jest najbardziej zainteresowany w takiej operacji." Joint Action of the Army and Navy, rozdz. 2, par. 8. 6. Generałowie Eisenhower i Clark odlecieli do Londynu samolotem 23 czerwca, dziennik OPD, 23 czerwca 1942 r. 7. OPD 371 ETQ, AGO. 8. O.d.B. dywizji znajduje się w codziennych meldunkach G-3 SHAEF, począwszy od 6 lipca 1944 r., AGO. SC-AI-9, Allied vs. Axis Air Strength Report, Statistical Control Dwisiom, Office of anagement Control, Army Air Forces. Liczba samolotów bojowych obejmuje jedynie samoloty znajdujące się w eskadrach. Ogólne ilości inwentarzowe są znacznie wyższe. Okręty i barki desantowe wykazane są w Allied Naval Com-mander Expeditionary F orce Report, AEF, ss. 29, 32. 41 — Krucjata w Europie 642 Krucjata w Europie 9. The Seventh United States Army Report of Operations, France and Germany, 1944-45, t. l,' mapa obok s. 47, „Finał Plan Anvil". 10. Webster, A History of the United States Army Forces, Northern Ireland, ss. 35, 36. 11. Admirał Stark przystąpił do pełnienia swych obowiązków 30 kwietnia 1942 r. The Administrative and Logistical History of the Euro-pean Theatre of Operations, cz. 2, t. l, s. 135. 12. „W czerwcu 1942 dowództwo korpusu objął generał major Mark W. Clark, korpus został wzmocniony i l lipca 1942 r. wypłynął z Nowego Jorku." A Brief History of the II Corps, s. 7. 13. „Generał Spaatz otrzymał nominację na dowódcę 8 armii lotniczej 2 maja 1942 r., na teatrze operacyjnym zjawił się jednak dopiero w lipcu." History of the VIII Air Force, t. l, s. 105. 14. Za przykład może posłużyć A Short Guide to Great Britain, Departament Wojny i Departament Marynarki, Waszyngton, D. C., Special Service Division, U. S. Army. 15. List generała Eisenhowera do generała J. C. H. Lee z 20 lipca 1942 r. Osobiste akta generała Eisenhowera (zdeponowane w AGO, Departament Wojsk Lądowych). Okólniki 34 i 69. HQ ETOUSA, 25 sierpnia 1942 i 30 października 1942, AGO. 16. Target: Germany, s. 28. 17. „Lotnicy ci nigdy nie mieli wątpliwości, że będą w stanie dotrzeć do serca Niemiec przy świetle dziennym, jeśli ilość «Fortec->- i «Li-beratorów» będzie dostateczna." Ibid., s. 59. 18. Teoretyczny zasięg samolotów „P-39" wynosił 900 mil (w przybliżeniu),, a samolotów „P-40"— 950 mil. A-4 U.S. Air Forces; oficjalne dane dla ,,P-40", przypuszczalne dla „P-39". 19 Manual of Bomber Command Operations, 1942, Air Ministry War Room. 20. HQ VIII Bomber Command Narrative of Operations, operacja dzienna, 13 czerwca 1943 r. 21. Target: Germany, s. 60. 22. „...Komandor lord Louis Mountbatten, który awansował... 18 marca 1942 r. został tymczasowym wiceadmirałem... otrzymał tytuł szefa połączonych operacji." Combined Operations, 1940—1942, Ministerstwo Informacji, s. 52. 23. Operation Overlord Report and Appreciation, zał. M, aklta OPD, Departament Wojsk Lądowych. 24. Marshall. op. cit., ss. 27,, 42. 25. Ibid., ss. 41, 42. 26. Memorandum prezydenta dla Harry L. Hopkinsa, generała Mar-shalla i admirała Kinga w sprawie instrukcji na konferencję londyńską, która miała się odbyć w lipcu 1942 r., 16 lipca 1942 r., WDSCA 381 (7-16-42), AGO. 27. Memorandum połączonego komitetu szefów sztabów w sprawie operacji w 1942—1943 r., 24 lipca 1942 r., (SGS AFHQ 337.21), AGO. 28. Generał Eisenhower został oficjalnie poinformowany 14 sierpnia. Zał. I do protokołów komitetu szefów sztabów, gabinet wojenny, 14 sierpnia 1942 r., History of AFHQ, cz. l, s. 3. ROZDZIAŁ 5. PLANUJĄC OPERACJĘ „TORCH" 1. Depesza 1027, generał Eisenhower do generała Marshalla, 10 sierpnia 1942 r., oraz odpowiedź — meldunek 3204, 11 sierpnia), AGO. Przypisy 643 2. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. 23. 24. 25. 26. 27. 28. 29. Diary, Office of the Commander-in-Chief, diariusz prowadzony z polecenia generała Eisenhowera przez Harry C. Butchera, adiutanta morskiego (zdeponowany w AGO, Departament Wojsk Lądowych). Marshall, op. citj, s. 18. „Po stronie atlantyckiej dobre warunki do lądowania trwają w miesiącu najwyżej siedem dni z rzędu." Depesza 1406, generał Handy do generała Marshalla, 23 sierpnia 1942 r., AGO. „Niepokoi nas myśl o stratach, jakie wynikną w związku z zaniechaniem lądowania na wybrzeżu zachodnim." Depesza 2834, generał Marshall do generała Eisenhowera, l sierpnia 1942 r., AGO. „W ciągu siedmiu tygodni, od 13 grudnia do l lutego 1943 r., na Bonę spadło 2000 bomb o dużej mocy wybuchowej." Dowództwo Wojsk Sojuszniczych Commander-in-Chief' s Dispatch, kampania północnoafrykańska, 1942—1943 (370.2), s. 28. Meldunek 1480, generał Eisenhower do generała Marshalla, 25 sierpnia 1942 r., AGO. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chief's Dispatch, s. 4. Memorandum dla generała Marshalla, przegląd sytuacji strategicznej, 23 lipca 1942 r., akta osobiste generała Eisenhowera. Depesza R-1573, generał Marshall do generała Eisenhowera, 5 października 1942 r., AGO. Marshall, op. cit., ss. 19—20. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, meldunki naczelnego wodza, s. 17. Generał Patton przybył do Londynu 9 sierpnia 1942 r., wyjechał 20 sierpnia. Diary, Office C-in-C, ss. 107, 143. Meldunek 3103, generał Marshall do generała Eisenhowera, 8 sierpnia 1942 r., AGO. List generała Eisenhowera do generała Marshalla, 21 września 1942 r., akta osobiste generała Eisenhowera. Diary, Office C-in-C, s. 255. The Battle of Britain, Ań Air Ministry Record of the Great Days from August 8 to October 31} 1940, ss. 5, 12. Depesza R-553, generał Marshall do generała Eisenhowera, 9 września 1942 r.,, AGO. Diary, Offlce C-in-C, s. 231. Generał Nogues, francuski rezydent generalny w Maroku, był równocześnie ministrem francuskim na dworze Sidi Mohammed Ben Youssefa, sułtana Maroka. Pułkownik J. C. Holmes, sprawozdanie z konferencji z Muiphy'm w Londynie, Diary, Office C-in-C, ss. 232-236. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chief s Dispatch, ss. 14, 15. Holmes, ibid. History of the Twelfth Air Force, t. l, ss. 19—23. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chief's Dispatch, *• 6—8; także History of the Twelfth Air Force, t. l, ss. 11—26. Diary, Office C-in-C, s. 115. Meldunek 1186, generał Eisenhower do generała Marshalla, 15 września 1942 r,, AGO. ary, Office C-in-C, ks. III, s. Gib.-l. lld. ss. Gib.—12,13. 644 ROZDZIAŁ 6. INWAZJA NA AFRYKĘ 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. 24. . Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch, s. 6. !. „Otrzymany w tej chwili meldunek od admirała Hewitta donosi, że operacja przebiega zgodnie z planem. Dobre wiadomości." Diary, C-in-C, ks. III, s. Gib.-23. . Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch, s. 12. . Dowódcą był major Walter M. Oakes z 2 batalionu,, 39 pułku piechoty. List generała majora Charlesa W. Rydera do naczelnego dowódcy wojsk sojuszniczych zawierający krótkie sprawozdanie o operacjach wschodniego zgrupowania szturmowego, 19 listopada 1942 r., AGO. . Ibid. , Tajne memorandum komandora Jerauld Wrighta dla dowódcy amerykańskich sił morskich w Europie, 7 grudnia 1942 r.; jest to sprawozdanie o operacji „Minerwa", AG AFHQ 370.2—53, AGO. , Depesza, Londyn do AGWAR, 22 września 1942 r. (CM-IN-9484), AGO. Depesza 113, generał Eisenhower do AGWAR, ABFOR, 7 listopada 1942 r., AGO. „Niezależnie od wyniku waszych rozmów z Giraudem pragniemy was zawiadomić, że w pełni akceptujemy zajęte przez was stanowisko." Wyjątek z meldunku połączonego komitetu szefów sztabów do generała Eiseinhowena, 8 (listopada W*2 ,r., AGO. Sprawozdanie generała porucznika F. N. Mason-McFarlane'a z konferencji generała Eisenhowera z generałem Giraudem, 8 listopada 1942 r., Diary, Office C-in-C, ks. Vf, A-147-A-152. Meldunki generała Eisenhowera, 8 listopada 1942 r., OPD 9 listopada 1942 r. Ibid., 8 i 10 listopada 1942 r. Outline History of the II Corps, 1918—1945, AGO 202.0, s. 2. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch, ss. 12, 13. Diary, Office C-in-C, ks. III, ss. Gib.-67. Ibid., s. Gib.-30. Ibid., «;. Gib.-50—53. Ibid., s. Gib.-57. Depesza generała Clarka do generała Eisenhowera, 12 listopada 1942, ibid., obok s. Gib.-57. William L. Langer, Our Vichy Gam,ble, Alfred A. Knopf, Nowy Jork 1947, ss. 315, 316. Depesza 425, generał Eisenhower do generała Marshalla, 12 listopada 1942 r., AGO; OPD Diary, 15 listopada 1942 r. Ibid., 11 listopada 1942 r. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch, s. 16. Pułkownik William Stirling z armii brytyjskiej; sprawozdanie z konferencji generała Eisenhowera z admirałem Darlanem,, 13 listopada 1942 r., Diary, Office C-in-C, ks. III, ss. Gib.-83,84. Depesza 1160, generał Eisenhower do generała Marshalla, 23 listopada 1942 r., AGO. Przypisy 645 25. Depesza 527, generał Eisenhcwer do połączonego komitetu szefów sztabów, 14 listopada 1942 r., AGO. 26. Langer, op. cit., ss. 63, 375. The O.N.I. Weekly, 2 grudnia 1942 r., ss. 5, 21, 22. 27. „Yichy poleciło admirałowi Estevie stawiać opór aliantom i współpracować z mocarstwami Osi." OPD Diary, 17 listopada 1942 r. 28. Marshall, op. cit., s. 23. 29. Depesza 644, generał Eisenhower do generała Clarka, 15 listopada, 1942 r., konferencja prasowa prezydenta Roosevelta, 17 listopada 1942 r., Diary, Office C-in-C, ks. III, ss. Gib.-87,89. 30. Generał porucznik K. A. N. Anderson, wyjątki z raportu do sekretarza stanu dla spraw wojny, 7 czerwca 1943 r.„ zaczerpnięte 2 Supplement, London Gazette, 5 listopada 1946 r. 31. Depesza 539, naczelny dowódca do połączonego komitetu szefów sztabów, 25 listopada 1942 r., AGO. 32. Próba zdobycia Dakaru została dokonama 8 lipca 1940 r. Roger W. Shugg i major H. A. de Weerd, World War II „Infantry Journal Press", Waszyngton 194S. s. 149. 33. Depesza 882, generał Eisenhower do generała Marshalla, 30 listopada 1942 r., AGO. 34. Depesza R-3796, generał Marshall do generała Eisemhowera, l grudnia 1942 r., AGO. 35. Diary, Office C-in-C, ks. IV, ss. A-38, A-39, A-51, A-56. ROZDZIAŁ 7. ZIMA W ALGIERZE 1. Marszałek B. L. Montgomery, El Alamein to the River Sangro, ss. 13—30. 2. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch, s. 18. 3. Anderson, op. cit. 4. Ibid. f>. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch, s. 19. 6. Depesza generała Eisenhowera donosząca o pięciu kolejnych nalotach nocnych Osi na Algier, OPD Diary, 26 listopada 1942 r. 7. Anderson, op. cit. 8. History of the Twelfth Air Force, t. II, ss. 5.;, 6. 9. Anderson, op. cit. 10. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch, ss. 21, 22. 11. Ibid. 12. Diary, Office C-in-C, ks. IV, s. A-12. 13. Ibid, s. A-lll. 14. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch, s. 24. l5- ',15 listopada wydano wojskom francuskim rozkaz wymarszu z Algieru i Constantine na wschód." Depesze generała Eisenhowera, >PD Diary, 19 listopada 1942 r. J8. Anderson, op. cit. Corps-Report of Operations, Tunisia, January l — March 15, '«, AGO 202.03, ss. l, 2. błd., zał. A. Stan sił. 646 Krucjata w Europie 19. „Zadaniem II Korpusu, określonym przez naczelne dowództwa,, była osłona prawego skrzydła wojsk sojuszniczych w Tunezji". Ibid., s. 3. 20. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch, ss. 24, 26; również depesza 3457 generała Eisenhowera do AG WAR, 29 grudnia 1942 r., AGO. 21. Anderson, op. cit. 22. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch, ss. 31-34. 23. Anderson, op. cit. 24. II Corps — Report of Operations, Tunisia, s. 3. 25. OPD Diary, 27 grudnia 1942 r. 26. Depesza 140 od Ulio do generała Eisenhowera dla Murphy'ego od sekretarza Hulla, 12 grudnia 1942 r. ROZDZIAŁ 8. KAMPANIA TUNEZYJSKA 1. Depesze generała Eisenhowera donoszące o ataku lotniczym Osi na Casablankę. OPD Diary, l i 3 stycznia 1943 r. 2. Generał Marshall i admirał King przeprowadzili inspekcję w Algierze w dniach 24-26 stycznia 1942 r. Diary, Office C-in-C, ks. V, ss. 183, 186. 3. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch, ss. 25-28-30. 4. Protokół z konferencji amerykańskiego komitetu szefów sztabów z prezydentem, mającej na celu przygotowanie konferencji w Casablance, 7 stycznia 1943 r.; protokół potwierdza dotychczasowy pogląd prezydenta Roosevelta. Akta OPD, Departament Wojsk Lądowych. 5. Komitet dla spraw zbrojeń został stworzony natychmiast po konferencji w Casablance. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych], Commander-in-Chiefs Dispatch, s. 30. 6. Memorandum Marshalla bez adresata, 2 kwietnia 1942 r. w sprawie operacji w Europie zachodniej, 5 Exec. l, akta OPD, Departament Wojsk Lądowych. 7. Definicja bezwarunkowej kapitulacji, sformułowana przez prezydenta, wspomniana jest w protokole konferencji amerykańskiego komitetu szefów sztabów z 7 stycznia 1943 r. Akta OPD, Departament Wojsk Lądowych. 8. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch, s. 40. 9. Marshall, op. cit., s. 43. 10. Anderson, op. cit. 11. Ibid. 12 Notatki z konferencji w Constantine, Diary, Office C-in-C, ks. V, s. A-160. 13. Ibid. „Byłoby niewskazane — powiedział naczelny dowódca — narażać nasze mniejsze obecnie siły na oskrzydlenie przez Rommla na południu i przez von Arnima na północy. Wojska Fredendalla muszą być utrzymane jako odwód szybki." Również wyjątek z listu Eisenhowera do Andersona z 26 stycznia 1943 r.: „... dla osłony waszego iprawego (południowego) skrzydła uważam za rzecz konieczną utrzymanie koncentracji głównych sił l dywizji pancernej". AFHQ, G-3 Div. Ops 58/2.1 Ops in Tunisia, AGO. 647 14. Wyjątek z protokołu konferencji naczelnego dowódcy z GOC, l armia, godz. 10.00, l lutego 1943 r.: „Dowódca naczelny wydal następujące polecenie: ... l dywizja pancerna musi pozostać skoncentrowana i jedynie w tej postaci może być użyta". AFHQ, ibid. 15. II Corps — Report of Operations, Tunisia, s. 1. 16. II Corps -- A Brief History, ss. 17, 18. 17. Depesza 255, generał Eisenhower do generała Marshalla, 15 lutego 1943 r., AGO. 18. „O świcie 14 lutego nieprzyjaciel zaatakował nasze pozycje przed Faid." II Corps — Report of Operations, Tunisia, s. 7. 19. Memorandum generała Eisenhowera, 25 lutego 1943 r., akta osobiste generała Eisenhowera. 20. Anderson, op. cit. '21. Meldunek ustny szefa sztabu 12 armii powietrznej, złożony generałowi Eisenhowerowi, zapisany w Dieryi, Office C-in-C, ks. V, ss. 247-248. 22. Anderson, op. cit. 23. Memorandum generała brygady Whiteleya dla generała Rooksa, 22 stycznia 1943 r., AFHQ, ibid. 24. II Corps After Action Reports, 14-23 lutego 1943, AGO. 25. Dowództwo Wojsk Sojuszniczych, Commander-in-Chiefs Dispatch. s. 41. II Corps — Report of Operations, Tunisia, s. 2. Diary, Office C-in-C, ks. V, s. A-197. Depesza 71814, szef sztabu ASF do dowódcy SOS, USAFIME dla Somervellai, 28 stycznia 1943 r., AGO. 29. History of the Twelfth Air Force, t. II, ss. 26-43, 30. Trypolis został zdobyty 23 stycznia 1943 r. Port uruchomiono 3 lutego. Montgomery, op. cit., s. 44. 31. AFHQ G. O. ważne od 21 lutego 1943 r., AGO. 32. Generał Patton objął dowództwo 5 marca 1943 r. Outline History of the II Corps, s. 2. 33. Ibid. 34. Montgomery, op. cit., s. 57. 35. Ibid.,, ss. 60-68. • 36. Wywiad z podpułkownikiem C. V. Whitneyem, Archiwa AAF, Hi-storical Office, 616. 101, kwiecień 1943 r., ss. 12, 13. 37. 34 dywizja podlegała brytyjskiemu 9 korpusowi na czas operacji pod Fondukiem, II Corps — Report of Operations, Tunisia, s. 9. 38. Depesza 5940, generał Marshall do generała Eisenhowera, 14 kwietnia 1943 r., oraz odpowiedź generała Eisenhowera 4330, 15 kwietnia, AGO. 39. Ibid. 40. Anderson, op. cit. 41. II Corps, A Bief History, s. 18. • Montgomeiry, op. cit., ss. 75-76. 42. II Corps — Report of Operations to Capture Bizerte and Surrounding Territory, April 23-May 9, 1943, s. 5. Montgomery, op. cit., s. 76. • Anderson, op. cit. °PE> Diary, 18 maja 1943 r., depesza CM-IN-11238. 47- IWd, 25 maja 1943 r. 648 Krucjata w Europie ROZDZIAŁ 9. OPERACJA „HUSKY" Marshall, op. cit., konferencja w Casablance, s. 43. Marszałek Alejcamder, The Conąuest of Sicily, Despatch, July 10 — August 17, 1943, cz. 1. The Ploesti Mission of l August, 1943, pomocnik szefa sztabu lotnictwa dla spraw wywiadu, Historical Division, ss. 23-25. Ibid., ss. 25-26. „24 maja [1943] pułkownik Jacob E. Smart przed- .stawił sprawę generałowi Eisenhowerowi." Ibid., ss. 80-101. Rajd Halyeinscoa dokcinany został 12 czerwca 1942 r. Ibid., ss. 14-19. Report of Operations of the United States Seventh Army in the Sicilian Campaign, ss. a-6, 7. Generał major Francis de Guingand, Operation Victory, wyd. Hod- der and Stoughton, Londyn 1947, s. 269. Montgomery, op. cit., ss. 85-89. Alexander|, op. cit., s. 3. Ibid., ss. 3-7; również Report of Operations of the United States Senenth Army in the Sicilian Campaign, s. a-4 i tabl. 1. De Guingand, op. cit., ss. 272-281; Montgomery, op. cit, ss. 85-89. Alexander, op. cit., ss. 10, 11. Ibid., s. 17. Ibid., ss. 18-20. History of the Twelfth Air Force, t. III, s. 11. Raport o kapitulacji Pantellarii, komandor G. A. Martelli, Diary, Office C-in-C, ks. VI, ss. A-495-A-498. Ibid., ss. A-459-A-464. History of the Twelfth Air Force, t. III, s. 9. Diary, Office C-in-C, ks. VI, ss. A-427-A-430. Notatki z konferencji w dniu 3 czerwca 1943 r., Ibid., ss. A-451- A-453. Marshall, op. cit., s. 11. Zakłady kolejowe pod Rzymem zostały zbombardowane 19 lipca, a następnie 13 sierpnia 1943 r. History of the Twelfth Air Force, t. III, ss. 51, 52. Diary, Office C-in-C, ks. VI, ss. A-481-A-483. Alexander, op. cit., ss. 20, 21. Generał Eisenhower przybył na Maltę 8 lipca 1943 r. Diary, Office C-in-C, ks. VII, s. A-535. Depesza 123, generał Eisenhower do generała Marshalla, 9 lipca 1943 r., AGO. ROZDZIAŁ 10. SYCYLIA I SALERNO L Depesze 128, 130, 131, wszystkie z 10 lipca 1943 r., oraz depesza 140 7 11 lipca 1943 r., generał Eisenhower do AGWAR i USFOR, AGO. 2. Report of Operations of the United States Seventh Army in the Sicilian Campaign, ss. b-4-6. 3. Notatki o inspekcji plaż sycylijskich przez generała Einsenhowera, Diary, Office C-in-C, ks. VII, ss. A-576-A-581. 4. De Guingand, op. cit., ss. 296-300. 5. Report of Operations of the United States Seventh Army in the Sicilian Campaign,, s. b-10. 9. 10. U. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. 23. 24. 25. 26. Przypisy 649 6. 7. 8. 9 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. 23. 24. 25. 26. 27. 28. 29. 30. 31 32. 33 34! 35. 36. 37, 25 lipca 1943 r., król Wiktor Emanuel ogłosił ustąpienie premiera Mussoliniego i jego gabinetu. United States and Italy, 1936-1946, kronika dokumentarna, Departament Stanui, s. 44. Report of Operations of the United States Seventh Army in the Sicilian Campaign, ss, b-14-16. Ibid., ss. b-18-20, 22. Ibid., ss. b-16, 20. Ibid., s. b-22. De GuŁngamd, op. cit., s. 306. Depesza W-8528, generał Eisenhower do generała Marshalla, 28 sierpnia 1943 r., AGO. History of the Twelfth Air Force, t. III, ss. 15-22;, 29. Memoranda dotyczące tej sprawy — Diary, Office C-in-C, ks. VII, s. A-656; ks. VIII, ss. A-678, A-716, A-914-A-922. Depesza W-6017J, generał Eisenhower do generała Marshalla, 24 listopada 1943 r., AGO. Ibid. Resume w sprawie incydentu z przedstawicielami prasy i radia, Diary, Office C-in-C, 'ks. VIII, ss. A-914—A-922. Ibid. United States and Italy, ss. 44i, 219. Depesza 4488 generała Deversa do generała Eisenhowera, 17 sierpnia 1943 r., AGO. Generałowi Taylorowi towarzyszył pułkownik Gardner z lotnictwa amerykańskiego. Krótki opis ich wizyty zawarty jest w sprawozdaniu z konferencji prasowej generała brygady Stronga (AFHQ-G-2), która odbyła się około 8 września 1944 r.; Diary, Office C-in-C, ks. VIII, ss. A-768-A-770. Salerno, American Operations from the Beaches to the Volturno, September 9 — October 6, 1943, MID, Departament Wojny, ss. 7-9; History of the Fifth Army, January 5 — October 6, 1943, i. I, ss. 25-30. De Guingand, op. cit.), s. 317. Notatki w sprawie warunków zawieszenia broni, Diary, Office C-in-C, ks. VIII, s. A-723. Ibid., s. A-723. Depesza generała Eisenhowera do marszałka Badoglio, 8 września 1943 r., ibid. s. A-737. Nowojorska Herald Tribune, 9 września 1943 r. Salerno, s. 9. Ibid., ss. 54—80. Fifth, Army History, t. I, ss. 37—41. Salerno, s. 74. Marshall, op. cit., s. 11. Montgomery!, op. cit., ss. 127, 128. Supreme Commander's Dispatch, Italian Campaign, September 3, 1943, to January 8, 1944, s. 39. Fifth Army History, t. I|, s. 47. Depesza generała Eisenhowera do połączonego komitetu szefów sztabów, 11 października 1943 r., AGO. Ibid. Również depesze od premiera cytowane w Diary, Office C-in-C. ks. VIII, s. A-847. Notatki z konferencji z dowódcami na Bliskim Wschodzie oraz depesza premiera w tej sprawie, ibid., ss. A-849, 850. Marshall, op. cit., ss. 90, 91. 650 Krucjata tu Europie 1. 2. 3. 4. 5. G. 9. 10. ROZDZIAŁ 11. KONFERENCJA W KAIRZE _____„„.» ,» .lxi ilil^iCj Sextant Conference, November 22 — December 7, 1943. Dokumenty i sprawozdania z konferencji „Sextant" i „Eureka", CCSi, AGO, ss. 377—511. Depesza admirała Kinga do generała Eisenhowera, I 7 listopada 1943 r., Diary, Office C-in-C, ks. IX, s. A-901. Memorandum generała Eisenhowera, ibid,, ss. A-929, 930. Sprawozdanie z rozmowy admirała Kinga z generałem Eisenhowe- rem, 8 października 1943 >r., ibid., s. A-848. Rozmowa admirała Kinga z generałem Eisenhowerem o dowództwie operacji „Overlord", ibid., s. A-907. Sextant Conference, protokoły posiedzenia z 26 listopada 1943 r., AGO. Ibid.; również memorandum generała Eisenhowera, Diary, Office C-in-C, ks. IX, ss. A-932-A-933. The Dieppe Raid (wspólny raport), dowództwo połączonej operacji. 1942, AGO. Memorandum generała Eisenhowera, Diary, Office C-in-C, ks. IX, ss, A-932-A-933. Połączony komitet szefów sztabów, 426/1, 6 grudnia 1943 r., AGO. T"> /*> f~r "•"* •*•* " * ~ ROZDZIAŁ 12. WŁOCHY 10. U I. Diary, Office C-in-C, ks. IX, s. A-948. L O inspekcji frontu przeprowadzonej przez generała Eisenhowera w drugiej połowie grudnia patrz ibid., ss. A-949, A-954„ A-956, A-957. (. The Winter Linę, oddział wywiadu wojskowego;, Departament Wojny, s. 1. . Atak na Camino opisany ibid., ss. 15—28. . Ibid., ss. 1—7 oraz mapa nr 2. De Guingand, op. cit., ss. 328—334. i. History of the Fifth Army, t. II, s. 8 oraz mapa nr 1. Marszałek Montgomery, op. cit., ss. 131—139. . 88 i 89 dywizja amerykańska zostały wysłane na teatr działań wojennych i zostały użyte na froncie w marcu i w kwietniu 1944 r. Jesienią 1944 r. przybyły amerykańska 91 i 92 dywizja (jedna z dwóch dywizji murzyńskich) oraz jedna dywizja brazylijska. Marshall, op. cit., ss. 22, 23. Komandor Walter Karigi, porucznik Earl Burton i porucznik Stephan L. Freeland, Battle Report, The Atlantic War, wyd. Farrar and Ri- nehart, Inc., Nowy Jork 1916, ss. 274—278. Montgomery, op. cit., s. 149 oraz mapa 16; Operations in Sicily and Italy, Katedra sztuki wojennej i inżynierii, Akademia Wojskowa St. Zjedn., 1945, ss. 64—66 oraz mapa 13. Generał Eisenhower spotkał się z prezydentem 7 grudnia 1943 r.; Diary, Office C-in-C, ks. IX, ss. A-937, A-938. Ibid., ss. A-938, A-939. Ibid., s. A-941. 10 grudnia 1943 r. połączony komitet szefów sztabów poinformował generała Eisenhowera, że zalecony przez nich tytuł „naczelny dowódca sojuszniczych sił ekspedycyjnych" został już aprobowany przez premiera, nie uzyskał jednak jeszcze zgody prezydenta. Depesza wychodząca 3623, AGO. Żądanie generała Eisenhowera, by generał Smith pozostał przy nim w charakterze szefa sztabu, patrz: Diary, Office C-in-C, ks. IX, S. A-946. Przypisy 651 15 16. 17. 18. 19. 22. 23. 24. 25. 26. 27. 28. 29. 30. 31. 32. 33. .„Gdyby Anglicy się zgodzili, pragnąłbym mieć Alexandra." Wyjątek z listu generała Eisenhowera do generała Marshalla, 17 grudnia 1943 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. Montgomery, depesza przekazana sekretarzowi stanu dla spraw wojny, Brytyjska Służba Informacyjna, Nowy Jork, grudzień 1946 r. ss. 5, 6. Ibid., s. 5. „Prezydent miał zaszczyt zawiadomić o nominacji generała Eisenhowera na stanowisko naczelnego dowódcy sojuszniczych wojsk ekspedycyjnych." Nowojorski Times, 25 grudnia 1943 r. Generał Henry Maitland Wilson, Rzport by the Supreme Allied Commander, Mediterranean Theatre, to the CCS on the Italian cam-paign, January 8, 1944 — May 10, 1944, s. 6. Ibid., ss. 7, 8. Przed atakiem na Salerno oceniano, że we Włoszech znajduje się 18 niemieckich dywizji. „W tym czasie [po Anzio] Kesselring miał we Włoszech około 26 dywizji." Operations in Sicily and Italy, s. 76. Depesza 187,, generał Eisenhower do generała Marshalla, 23 grudnia 1943 r., AGO. Depesza 2-90175, generał Marshall do generała Eisenhowera, 11 stycznia 1945 r.; wspomina on generałów Bradleya, Bulla i Bonesteela jako kolejnych „oczu i uszu", AGO. Depesza 5810, generał Marshall do generała Eisenhoweraj, 28 grudnia 1943 r., oraz depesza W-8781, generał Eisenhower do generała Marshalla, 29 grudnia 1943 r., AGO. Depesza 8792, generał Eisenhower do generała Marshalla!, 29 grudnia 1943 r.,, AGO. Ibid., oraz depesza 5898, generał Marshall do generała Eisenhowera, 29 grudnia 1943 r., AGO. Diary, Office C-in-C, ks. X, s. A-981. Memorandum generała Eisenhowera. 7 lutego 1944 r.;, ibid., s. A-1062. Początkowy pogląd generała Eisenhowera w sprawie wzmocnienia natarcia popierali inni dowódcy. Na konferencji „Quadrant", która odbyła się w Quebec, premier oświadczył: „Plan operacji « Office C-in-C, ks. XIII, s. 1579. 13. Depesza S-57189, generał Eisemhower do generała Marshalla, 9 sierpnia 1944 r., AGO. 14. First United States Army Report of Operations, t. I, ss. 5—13. 15. Leigh-Mallory, Despatch, pars. 288—295. 16. Sytuacja operacyjna i przygotowania 21 Grupy Armii, M-518, 11 sierpnia 1944 r., aklta osobiste generała Eisenhowera. 17. Instrukcja nr 4 dla 12 Grupy Armii, 8 sierpnia 1944 r., Report of Operations, Final After Action Report, 12th Army Group, t. V, ss. 77, 78. 18. After Action Report, Third U. S. Army, t. I, mapa s. 3. 19. Montgomery, Despatch, ss. 30, 39. 20. Rozkaz dzienny generała Eisenhowera, 13 sierpnia 1944 r., cytowany w pełni w Diary, Office C-in-C, ks. XIII, ss. 1596, 1597. 21. Omówienie sprawy rozgraniczenia pomiędzy 21 i 12 Grupą Armii w liście generała Bradleya do generała Eisenhowera, 10 września 1944 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. Przypisy 655 22. Ninth United States Army Operations, Brest-Crozon, wrzesień 1944 r., t. I, ss. 10, 17. 23. Ibid., ss. 26—28. 24. Notatki o konferencji prasowej generała Eisenhowera, 15 sierpnia 1944 r., Diary, Office C-in-C, ks. XIII, ss. 1599, 1600. 25. Protokół rozmowy z premierem Churchillem w sprawie operacji „Dragoon", diawiniej operacji ,,AinviF', oraz depesze w tej sprawie, ibid., ss. 1573—1576. 26. Memorandum generała Eisenhowera, ibid., ss. 1578—1579. 27. Listy generała Eisenhowera do premiera Churchilla i generała Marshalla, 11 sierpnia 1944 r., akta osobiste generała Eisenhowera. ?8. List generała Eisenhowera do marszałka Montgomery'ego z 13 października 1944 r., akta osobiste generała Eisenhowera. 29. List marszałka Montgomery'ego do generała Eisenhowera z 7 czerwca 1944 r., akta osobiste generała Eisenhowera. 30. List generała Eisenhowera do marszałka Montgomery'ego, 8 czerwca 1945 r., akta osobiste generała Eisenhowera. ROZDZIAŁ 16. POŚCIG I BITWA O ZAOPATRZENIE 1. SHAEF G-3 War Room Daily Summary, l września 1944 r., AGO, SC-AI-9, Allied vs. Axis Air Strength Report. Cyfry wykazujące ilość samolotów bojowych odnoszą się do 'samolotów w eskadrach; ogólna ilość była znacznie większa. 2. Staff Officer's Field Morami. Organizacja, dane techniczne i kwater-mistrzowskie. F. M. 101-10, AGO. 3. Dyrektywa generała Eisenhowera w sprawie operacji zamieszczona jest w Diary, Office C-iń-C, ks. XIII, ss. 1642, 1643. 4. 7 armia lądowała na południu Francji 15 sierpnia. The Seventh United States Army Report of Operations, t. I, ss. 101—149. 5. Historia całego okresu planowania operacji „Anvil", zwanej potem operacją „Dragoon", ibid., t. I, ss. l—26, 45—57. 6. Ibid., ss. 271, 283—284. 7. First United States Army Report of Operations, t. I, ss. 33—38. 8. Podpułkownik James F. Gault, memorandum o wizycie w Paryżu, Diary, Office C-in-C, ks. XIII, ss. 1638—1640. 9. Depesza CPA-90230, generał Eisenhower do generała Marshalla, 19 sierpnia 1944 r., AGO. 10. Raport generała Ełsenhowera dla połączonego komitetu szefów sztabów o stratach nieprzyjaciela do końca sierpnia, podany do prasy 31 sierpnia 1944 r. Diary, Office C-in-C, ks. XIII, ss. 1650, 1651. 11 SHAEF G-2, raport o morale nieprzyjaciela, ibid., ss. 1653, 1654. 12. Omówienie trudności kwatermistrzowskich, Report by the Supreme Commander, ss. 59, 60. 13. 440th Troop Carrier Group History, D. S. Europa, s. 60. 14. Depesza M-160, marszałek Montgomery do generała Eisenhowera, 4 września 1944 r., akta osobiste generała Eisenhowera. 15 Depesza generała Eisenhowera do połączonego komitetu szef ów sztabów i do głównych dowódców z 12 września 1944 r., zawiera resume decyzji naczelnego dowódcy po konferencji brukselskiej, Diary, Office C-in-C, ks. XIII, ss. 1702—1704. 16. Montgomery, Despatch, s. 49. 656 Krucjata w Europie 17. Dyrektywa połączonego komitetu szefów sztabów dla generała Eisenhowera w sprawie bombowego lotnictwa strategicznego. Diary, Office C-in-C, ks. XIII, ss. 1720—1722. 18. The Seventh United States Army Report of Operations, i. T, s*. 271, 284. 19. Ibid., s. 272, Ninth United States Army Operations, t. II, ss. l—15. 20. Bitwę pod Arnhem omawia de Guingand, op. cit., ss. 416—419. 21. First United States Army Report of Operations, t. I, ss. 57—62. ?2. Amerykańska 9 armia rozpoczęła działania 5 września 1944 r. o godz. 12.00. Report of Operations, Final After Action Report, 12th Army Group, t. V, s. 38. 23. The Administrative and Logistical History of the European Theatre of Operations, cz. IX. Zasadnicze potrzeby żołnierza ETO, t. II, ss. 123—139. 24. Marshall, op. cit., ss. 108, 109. ROZDZIAŁ 17. WALKI JESIENNE NA GRANICACH NIEMIEC 1. Wyjątek z memorandum generała Bradleya dla generała Eisenhowera, 21 września 1944 r., akta osobiste generała Eisenhowera. 2. ,.Ponad 900 lokomotyw i jedną trzecią taboru trzeba było przesłać statkami z zapasów alianckich." Report by the Supreme Comman-der, s. 60. 3. Order of Battle of the United States Army, ss. 573, 574, SHAEF G-3 Daily War Room Summary, 2 października 1944 r., AGO. 4. SC-AI-9. Allied vs. Axis Air Strength Report, raport z 30 października 1944 r., AGO. Liczby dotyczą tylko samolotów w eskadrach; ogólna liczba była znacznie większa. 5. Montgomery, Despatch, ss. 50, 51. Ibid., s. 50. Straty w kampanii sycylijskiej (nie włączając lotnictwa brytyjskiego i marynarki brytyjskiej) wynosiły 23428 ludzi; sztab specjalny Departamentu Wojny. 8. Ninth United States Army Operations, IV, Ofensywa listopadowa, t. I, s. 1. 9. Report of Operations, Final after Action Report, 12th Army Group, t. V, s. 42, First United States Army Report of Operations, t. I, s. 73. 10. Ibid., ss. 165—168. 11. First United States Army Report of Operations, t. I, ss. 95—97. 12. After Action Report, Third United States Army, t. I, ss. 127—138. 13. The Seventh United States Army Report of Operations, t. II, ss. 397—422. 14. List generała Eisenhowera do generała Marshalla z 12 stycznia 1945 r., akta osobiste generała Eisenhowera. 15. Mainshall. op. cit., fis. 101—107. 16. Depesza W-50676, generał Marshall do generała Eisenhowera, 22 października 1944 r., AGO. 17. Report of the General Board, studium nr 117 i studium nr 121, AGO. 18. Operations Report MB-858, Adm. 20 A, Amerykański Czerwony Krzyż, AGO. 19. Report by the Supreme Commander zawiera omówienie badań sztabu lotnictwa nad możliwością zniszczenia 31 mostów na Renie, s. 84. 6. ?. Przypisy 657 20. The United States Strategie Bombing Survey (Eiiropean War) z 30 września 1945 r. zamieszcza notatkę o „ataku na benzynę", ss. 8—10. 21. Marshall, op. cit., ss. 182,183,186, SHAEF G-3 War Room Daily Summary 337, 9 maja 1945 r. Raport ten wskazuje, że 8 maja 1945 r. na kontynencie europejskim znajdowało się 630 601 nie wyładowanych ,pojazdów, przeznaczonych dla amerykańskiej 12 i 6 Grupy Armii, AGO. 22. Marshall, op. cit., s. 44. 23. „W tym czasie operacje na południu będą prowadzone tak długo, jak długo warunki będą temu sprzyjały." Wyjątek z depeszy S-69334 (SCAF141) generała Eisenhowera do połączonego komitetu szefów sztabów, 3 grudnia 1944, AGO. 24. First United States Army Report of Operations, t. I, ss. 95—98. 25. Ibid., G-2, ocena nr 37, 10 grudnia 1944 r.; sprawozdania wywiadu, 12, 14, 15 grudnia 1944 r., ss. 100—103, After Action Report, Third United States Army, t. I, ss. 164, 165. ROZDZIAŁ 18. OSTATNIA STAWKA HITLERA 1. Uwagi generała Eisenhowera i generała Bradleya na wiadomość o niemieckiej ofensywie, Diary, Office C-in-C, ks. XIV, s. 1893. 2. Notatki w sprawie decyzji wysłania 7 i 10 dywizji pancernej i zaalarmowania dowódców armii, ibid., s. 1893. 3. O ruchach 82 i 101 dywizji desantowo-powietrznej, Report of Operations; FinaZ After Action Report, 12th Army Group, t. V, s. 43, oraz SHAEF G-3 War Room Daily Summaries z 19 i 20 grudnia 1944 r., AGO. 4. Sprawę wykorzystania XXX koirpusu przez marszałka Momtgo-mery'ego omawia De Guingand, op. cit., ss. 429^*432, 433. 5. Memorandum generała Eisenhowera z 23 grudnia 1944 r. na te-niat rozważań i decyzji w pierwszych dniach bitwy w Ardenach, Diary, Office C-in-C, ks. XIV, ss. 1906—1909. 6. Depesza S-71400, generał Eisenhower do generałów Bradleya i De-versa, 18 grudnia 1944 r., AGO. 7. First United States Army Report of Operations, t. I, ss. 104, 105. S. Ibid., ss. 103—106 oraz mapa sytuacyjna nr 9. 9. De Guingand, op. cit., ss. 427, 428. 10. Memorandum generała Eisenhowera, 23 grudnia 1944 na temat wczesnej fazy bitwy w Ardenach, Diary, Office C-in-C, ks. XIV, ss. 1906—1909. 11. First United States Army Report of Operations, t. I, ss. 97, 98, 104—107. 12. Ibid., ss. 105—114 oraz mapy sytuacyjne nr nr 9 i 10. 13. Memorandum generała Eisetnhowera z 23 grudinia 1944, Diary, Office C-in-C, ks. XIV, s. 1908. 14. Ibłd., 1909, depesza marszałka Montgomery'ego do generała Eisenhowera z 23 grudnia 1944 r., akta osobiste generała Eisenhowera. 15. First United States Army Report of Operations, t. I, tabela obok s. 104; Montgomery, Normandy to the Baltic, ss. 224—227. 16. Report of Operations, Final After Action Report, 12th Army Group, t. V, s. 43. 17. Notatki z konferencji pod Verdun, 19 grudnia 1944 r., Diary, Office C-in-C, ks. XIV, ss. 1902, 1903. 18. Depesza SCAF 149, generał Eisenhower do połączonego komitetu szefów sztabów i do dowódców, 19 grudnia 1944 r., AGO. 42 — Krucjata w Europie 658 Krucjata w Europie 19. 20. 24 25. 26. 27. 28. 29. 30. 31 32. 33. 34. 35. 36. 37. 38 39. Depesza generała Eisenhowera do generała Montgomery'ego z 20 grudnia, Diary, Office C-in-C, ks. XIV, s. 1898. Dyrektywa generała Eisenhowera z 20 grudnia 1944 r., potwierdzająca ustne rozkazy z 19 grudnia, ibid., ss. 1897, 1898. After Action Report, Third United States Army, t. I, s. 172. The Seventh United States Army Report of Operations, t. II, ss. 579, 580. O wizycie generała Juina i o stosunku generała Eisenhowera w tym czasie do sprawy obrony Strasburga pisze generał Eisenhower w swym liście do generała de Gaulle'a z 2 stycznia 1944 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. Rozkaz dzienny generała Eisenhowera cytowany w całości w Diary, Office C-in-C, ks. XIV, s. 1910. Report of Operations, Final After Action Report, 12th Army Group, t. V, s. 43. De Guingand, op. cit., ss. 428, 429. . Ibid., ss. 434, 435. Listy generała Eisenhowera do generała Mar-shalla i marszałka Alan Brooke'a z 9 i 16 lutego 1944 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. Depesza W-84337, generał Marshall do generała Eisenhowera, 30 grudnia 1954 r., AGO. Depesza S-73275, generał Eisenhower do generała Marshalla, 2 stycznia 1945 r., AGO. Report of Operations, Final After Action Report, 12th Army Group, t. V, s. 44. After Action Report, Third United States Army, t. I, ss. 176—181. Notatki o niemieckim planie zamordowania przywódców alianckich, Diary, Office C-in-C, ks. XIV, ss. 1899, 1900. W liście z 31 grudnia 1944 r. do marszałka Montgomery'ego generał Eisenhower nakreśla plan, który omówił z nim w dniu 28 grudnia 1944 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. After Action Report, Third United States Army, t. I, s. 18L Ibid., ss. 183—188, 203—208. List generała Eisenhowera do marszałka Montgomery'ego zawierający plan ogólny, z kopią dla generała Bradleya, 31 grudnia 1944 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. „Jeśli idzie o jednostki na głównych pozycjach [w Wogezach], to nie wolno naruszyć ich całości." Wyjątek z depeszy SHAEF otrzymanej przez 6 Grupę Armii 2 stycznia 1945 r., 6th Army Group History, rozdz. V, s. 108. Depesza W-87149, generał Marshall do generała Eisenhowera, 5 stycznia 1944 r.; S-73871, odpowiedź generała Eisenhowera, 6 stycznia 1944 r., AGO. „Nieprzyjaciel przeprowadził szereg ataków bombowych na szesnaście lotnisk w rejonie Brukseli i meldunki donoszą, że sto sześćdziesiąt osiem naszych samolotów zostało zniszczonych na ziemi." Wyjątki z SHAEF G-3 War Room Daily Summary 210, 2 stycznia 1945 r., AGO. Report of Operations, Final After Action Report, 12th Army Group, t. V, s. 44. Depesza S-75872 (SCAF 179), generał Eisenhower do generała Marshalla, 20 stycznia 1945 r., AGO, Report by the Supreme Comman-der, s. 79. Przypisy 659 40. Różnica między liczbami strat wojsk amerykańskich (bez 6 Grupy Armii) a wojsk brytyjskich i kanadyjskich w ostatnich raportach z 15 stycznia 1945 r. i z 15 grudnia 1944 r. wykazuje: 10733 zabitych, 42 316 rannych i 22 636 zaginionych bez wieści, w sumie 75 685. Nie wszystkie te straty ponieśliśmy w bitwie w Ardenach. SHAEF G-3 Daily War Room Summaries 197 i 226. 20 grudnia 1944 r. i 20 stycznia 1945 r., AGO. ROZDZIAŁ 19. FORSOWANIE RENU 1. Depesza S-75871 (SCAF 180), generał Eisenhower do połączonego komitetu szefów sztabów, 20 stycznia 1945 r., AGO. 2. Report by the Supreme Commander, s. 83. 3. Ibid. oraz listy Harrimana do generała Eisenhowera z 17 stycznia 1945 r. i marszałka Stalina do generała Eisenhowera z 15 stycznia 1945 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. 4. Depesze W-60507 z 29 marca; W-61337 z 31 marca, W-64244 i W-64349 z 6 kwietnia 1945 r., wszystkie od generała Marshalla do generała Eisenhowera, oraz FWD-18331, FWD-18345 z 30 marca i FWD-18708 z 7 kwietnia 1945 r., wszystkie od generała Eisenhowera do generała Marshalla, AGO. 5. The United States Strategie Bombing Survey, s. 9. 6. Third Report of the Commanding General of the Army Air Forces, ss. 10—16 — skutki bombardowania przez aliantów nieprzyjacielskiej produkcji samolotów. 7 Depesza W-89338, generał Marshall do generała Eisenhowera, 10 stycznia 1945 r., oraz odpowiedź generała Eisenhowera S-74437 z 10 stycznia 1945 r., AGO. 8. Depesza S-74461, generał Eisenhower do generała Marshalla, 10 stycznia 1945 r., AGO. 9. Propozycja utworzenia stanowiska dowódcy wojsk lądowych wyszła z brytyjskiego komitetu szefów sztabów. Depesza W-88777, generał Marshall do generała Eisenhowera, 8 stycznia 1945 r., AGO. Poglądy na tę sprawę generała Eisenhowera podaje Report by the Supreme Commander, ss. 85, 86. 10. Marshall, op. cit., s. 46. Notatki z konferencji z generałem Mar-shallem z 28 stycznia 1945 r. Diary, Office C-in-C, ks. XIV, ss. 2008, 2009. 11. Plan generała Eisenhowera podaje depesza S-75871 (SCAF 180) od połączonego komitetu szefów sztabów z 20 stycznia 1945 r., AGO. Depesze od generała Smitha w sprawie przedstawienia i omówienia tego planu na Malcie cytowane są w Diary, Office C-in-C, ks. XV, ss. 2033, 2034. 12. List generała Eisenhowera do generała Marshalla z 26 marca 1945 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. 13. Montgomery, Despatch, ss. 54—59. 14. 6th Army Group History, rozdz. VI i VII, s. 169. 15. First United States Army Report of Operations, t. I, ss. 155—159. 16. List marszałka Montgomery'ego do generała Eisenhowera, M-457 z 19 stycznia 1945 r., oraz odpowiedź generała Eisenhowera z 21 stycznia 1945 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. 17. Montgomery, Despatch, s. 58. Depesza marszałka Montgomery'ego do generała Eisenhowera, cytowana w Diary, Office C-in-C, ks. XV, s. 2050. 660 Krucjata w Europie 18. SHAEF G-3 War Room Daily Summaries, od lutego do kwietnia 1945 r., AGO. Montgomery, Normandy to the Baltic, mapa nr 40 obok s. 233. 19. Depesza FWD-17822 (SCAF 231), generał Eisenhower do dowódców grup armii i do l sojuszniczej armii desantowo-powietrznej, 13 marca 1945 r., AGO. 20. Report of Operations, Final After Action Report, 12th Army Group, t. V, ss. 46, 47, oraz instrukcja nr 16, ss. 122—124. 21. SHAEF G-3 War Room Daily Summaries 263, 24 lutego 1945 r., do 275, 8 marca 1945 r^, AGO. 22. Ibid., 265, 26 lutego, do 276, 9 marca 1945 r. Depesza FWD-17645 (SCAF 223), generał Eisenhower do połączonego komitetu szefów sztabów, 8 marca 1945 r., AGO. Report oj Operations, Final After Action Report, 12th Army Group, t. V, s. 47. 23. O błyskawicznej budowie mostu przez brygadę VII korpusu saperów, pod kierownicwem pułkownika Younga, pisze generał Eisenhower w liście do generała Marshalla z 26 marca 1945 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. 24. Report of Operations, Final After Action Report, 12th Army Group, t. V, s. 47. 25 After Action Report, Third United States Army, t. I, ss. 253-292. 26. Ibid., ss. 293-300. 27. Depesza FWD-17655 (SCAF 224), generał Eisenhower do generałów Bradleya i Deversa, 8 marca 1945 r., AGO. Instrukcja nr 11. Dowództwo 6 Grupy Armii, 10 marca 1945 r., 6th Army Group Hi-story, t. VIII, ss. 218—220. Report of Operations, Final After Action Report, 12th Army Group, t. V, s. 47. 28. After Action Report, Third United States Army, ss. 305—309; The Seventh United States Army Report of Operations, t. III, ss. 715, 737—738. 29. After Action Report, Third United States Army, t. I, s. 313. 30. The Seventh United States Army Report of Operations, t. III, s. 720. 31. SHAEF G-2. Podsumowanie. Diary, Office C-in-C, ks. XV, ss. 2140—2146. 32. Ibid., s. 2141. ROZDZIAŁ 20. UDERZENIE I OKRĄŻENIE 1. Montgomery, Despatch, ss. 59—63. Conąuer, The Story of Ninth Army, 1944—1945, ss. 226—243. 2. SHAEF G-3 War Room Daily Summary 293, 26 marca 1945 r., AGO, Montgomery, Despatch, ss. 62, 63. 3. Conąuer na s. 243 podaje, że 2070 dział wspierało XIV korpus. Liczba ta obejmowała działa przeciwlotnicze, czołgi, działa przeciwpancerne oraz artylerię polową. Ogólne straty tego dnia wyniosły 498 ludzi. Conąuer, s. 247. List generała Eisenhowera do generała Marshalla z 26 marca 1945 r. donosi o stratach przy forsowaniu; akta osobiste generała Eisenhowera. 4. Dane statystyczne dotyczące samolotów i szybowców przygotowanych przez dowództwo lotnictwa oraz przez l sojuszniczą armię de-santowo-powietrzną zawarte są w Report by the Supreme Cora-mander, s. 100. f. Ibid., ss. 100, 101. Przypisy 661 6. List generała Eisenhowera do generała Marshalla z 26 marca 1945 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. 7. SHAEF G-3 War Room Daily Summaries, 289, 290, 291, 292; 22—25 marca 1945 r., AGO. 8. Ibid., 291, 292, 24 i 25 marca 1945 r., AGO. 9. After Action Report, Third United States Army, t. I, ss. 315, 316. 10. First United States Army Report of Operations, t. I, ss. 43—46. 11. Memorandum z instrukcjami dla generała Bradleya, 9 marca 1945 r., generał Buli, G-3, SHAEF, Diary, Office C-in-C, ks. XV, s. 2105. 12. After Action Report, Third U. S. Army, t. I, s. 324. 13. The Seventh United States Army Report of Operations, t. III, ss. 741—755. 14. Mannheim zostało zdobyte w dniu 29 marca przez 44 dywizję; ibid., ss. 763, 764. 15. SHAEF G-3 War Room Daily Summary 299, l kwietnia 1945 r., AGO. 16. Conąuer, s. 314. 17. Marshall, op. cit., ss. 92, 93. 18. Powody, które skłoniły generała Eisenhowera do wystąpienia przeciw decyzji marszu na Berlin, przedstawia on w depeszy FWD-18710 do generała Marshalla, 7 kwietnia 1945 r., AGO. 19. Podsumowanie SHAEF G-2 oraz raport jłla połączonego komitetu wywiadu cytuje Diary, Office C-in-C, ks. XV, ss. 2106, 2107, 2114, 2115. 20. Depesza FWD-18475 (SCAF 261), generał Eisenhower do*dowódców grup armii, 2 kwietnia 1945 r., AGO. 21. Report of Operations, Final After Action Report, 12th Army Group, t. V, ss. 48, 49. 22. Depesza FWD-18264 (SCAF 252) generał Eisenhower do misji wojskowej w Moskwie, osobiście dla marszałka Stalina, 23 marca 1945 r., AGO. 23. Poglądy premiera Churchilla na sprawę osobistej depeszy generała Eisenhowera do marszałka Stalina wyrażone są w depeszy W-60507; generał Marshall do generała Eisenhowera 29 marca 1945 r., AGO. 24. Ibid. 25. Depesza FWD-18331, AGO. 26. Depesza FWD-18345, AGO. 27. Depesza FWD-61337, AGO. 28. Depesza FWD-18707, AGO. ROZDZIAŁ 21. NAJAZD NA NIEMCY l SHAEF G-3 War Room Daily Summary 302, 4 kwietnia 1945 r., AGO. 2. Report of Operations, Final After Action Report, 12th Army Group, t. V, s. 50. 3. 9 armia i 2 dywizja pancerna dotarły do Łaby 11 kwietnia 1945 r., Conąuer, s. 298. 4. SHAEF G-3 War Room Daily Summary 313, 15 kwietnia 1945 r., AGO. 5. Ibid., 314, 16 kwietnia 1945 r. 6. After Action Report, Third United States Army, t. II, s. 33. 662 Krucjata w Europie 7. List generała Eisenhowera do generała Marshalla z 15 kwietnia 1945 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. Depesza FWD-19461, generał Eisenhower do generała Marshalla, 19 kwietnia 1945 r., AGO. 8. Report of Operations, Final After Action Report* 12th Army Group, t. V, s. 50. First United States Army Report of Operations, t. I, ss. 78, 79. 9. Conąuer, ss. 290—304. 10. First United States Army Report of Operations, t. I, ss. 83, 84. 11. Depesze: FWD-18616 (SCAF 264) z 5 kwietnia 1945 r. i FWD-18966 (SCAF 274) z 11 kwietnia, obie od generała Eisenhowera do połączonego komitetu szefów sztabów; FWD-19003 (SCAF 275) z 12 kwietnia 1945 r., FWD-19274 (SCAF 282) z 15 kwietnia 1945 r., FWD-19390 (SCAF 284) z 17 kwietnia 1945 oraz FWD-19611 (SCAF 292) z 21 kwietnia 1945 — wszystkie od generała Eisenhowera do misji wojskowej w Moskwie; również WX-66731 (FACS 176) z 11 kwietaia 1945 r. i W-70884 (FACS 191) z 21 kwietnia 1945 r. od połączonego komitetu szefów sztabów do generała Eisenhowera, AGO. 12. Montgomery, Despatch, s. 66. 13. De Guingand, op. cit., ss. 437—440. 14. 6th Army Group History, rozdz. IX, kwiecień 1945 r., ss. 246—250. 15. SHAEF G-3, War Room Daily Summaries 303 — 5 kwietnia, 320 — 22 kwietnia 1945 r., AGO. 16. 6th Army Group History, rozdz. IX, kwiecień 1945 r., ss. 273, 281, 282, depesze FWD-20127 (SCAF 319) z 28 kwietnia 1945 r. i FWD-20245 (SCAF 328), generał Eisenhower do połączonego komitetu szefów sztabów, AGO. Depesza prezydenta Trumana do generała de Gaulle'a i odpowiedź generała de Gaulle'a cyt. w Diary, Office C-in-C, ks. XV, pod datą 3 maja 1945 r. 17. Depesze FWD-21506 (SCAF 393) z 15 maja i FWD-22095 (SCAF 408) z 21 maja 1945 r., generał Eisenhower do połączonego komitetu szefów sztabów, AGO. 18. SHAEF G-2 Summary, Diary, Office C-in-C, ks. XV, 22 kwietnia 1945 r. 19. Ibid. Omówienie rejonu „twierdzy" w Report by Supreme Com-mander, ss. 112, 113. 20. O swej pomocy dla marszałka Montgomery'ego w natarciu na Lubekę pisze generał Eisenhower w liście do marszałka Brooke'a z 27 kwietnia 1945 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. 21. Depesze: FWD-19751 (SCAF 300) z 23 kwietnia 1945 r., generał Eisenhower do połączonego komitetu szefów sztabów; FWD-19833 (SCAF 305) z 24 kwietnia i FWD-19940 (SCAF 307) z 25 kwietnia 1945 r. — obie od generała Eisenhowera do misji wojskowej w Moskwie; FWD-20047 (SCAF 314) z 27 kwietnia 1945, generał Eisenhower do połączonego komitetu szefów sztabów; W-72082 (FACS 194) z 24 kwietnia i W-72737 (FACS 199) z 25 kwietnia 1945 r. — obie od połączonego komitetu szefów sztabów do generała Eisenhowera; AGO. 22. Memorandum generała Smitha dla generała Eisenhowera w sprawie konferencji z przedstawicielami niemieckimi w Holandii, l maja 1945 r. Diary, Office C-in-C, ks. XV, l maja 1945 r. 23. 6th Army Group History, rozdz. IX, kwiecień 1945 r., ss. 274—288. 24. After Action Report, Third United States Army, t. I, ss. 360—387. 25. Ibid., ss. 387—391. Przypisy 663 26. The Seventh United States Army Report of Operations, t III, ss. 813—837, 852—856. 37. Statystyka sporządzona w maju 1945 r. o kwietniowym zaopatrzeniu drogą powietrzną; Report by the Supreme Commander, s. 113. 28. SHAEF G-3 Daily War Room Summary 317, 19 kwietnia 1945 r., AGO. 29. Ibid., 324, 26 kwietnia 1945 r., AGO. 30. Meldunek brytyjski o konferencji Bernadotte'a z Himmlerem cytowany w depeszy W-73250 generała Marshalla do generała Eisenhowera z 26 kwietnia 1945 r., AGO. Propozycja wyszczególniona w Report by the Supreme Commander, s. 118. 31. Ibid. 32. Ibid. Również depesze W-73283 z 26 kwietnia 1945 r. generała Marshalla do generała Eisenhowera oraz odpowiedź FWD-20032 z 27 kwietnia, AGO. 33 Depesze FWD-20535 (SCAF 334) z 4 maja 1945 r. generała Eisenhowera do połączonego komitetu szefów sztabów, AGO. 6th Army Group History, rozdz. 10, ss. 8—23. 34. De Guingand, op. cit., ss. 453—454. 35. Depesze FWD-20608 (SCAF 338) z 4 maja i FWD-206* (SCAF-340) z 5 maja 1945 r. — obie od generała Eisenhowera do połączonego komitetu szefów sztabów, AGO. 36. Depesza FWD-20635 (SCAF-341) z 5 maja 1945 r., generała Eisenhowera do misji wojskowej w Moskwie, CCS, AGO. 37. Depesze: FWD-20692 (SCAF 345) z 5 maja; FWD-20704 (SCAF 346) z 5 maja; FWD-20713 (SCAF 347) z 5 maja; FWD-20714 (SCAF 348) z 6 maja; FWD-20797 (SCAF 354) z 6 maja; FWD-20800 (SCAF 357) z 7 maja 1945 r. — wszystkie od generała Eisenhowera do połączonego komitetu szefów sztabów lub do misji wojskowej w Moskwie. ROZDZIAŁ 22. PO ZWYCIĘSTWIE W EUROPIE 1. Depesze FWD-20804 (SCAF 359); FWD-20813 (SCAF 361); FWD-20862 (SCAF 365) i FWD-20898 (SCAF 366) — wszystkie z 7 maja 1945 r. od generała Eisenhowera do misji wojskowej w Moskwie i do wiadomości połączonego komitetu szefów sztabów; również FWD-20809 (SCAF 360) z 7 maja od generała Eisenhowera do połączonego komitetu szefów sztabów, AGO. 2. Depesze FWD-20851 (SCAF-364) z 7 maja i FWD-20911 z 8 maja, generał Eisenhower do misji wojskowej w Moskwie i do generała Marshalla, AGO. 3. John R. Deane, The Strange Alliance, wyd. Viking Press, Nowy Jork 1947, ss. 174—180 oraz Diary, Office C-in-C, ks. XV, 8 maja 1945 r. 4. Rozkaz dzienny generała Eisenhowera cytowany w całości w 6th Army Group History, rozdz. X, maj 1945 r., ss. 33, 34. 5. SHAEF G-3 War Room Daily Summary 36, 8 maja 1945 r., AGO. Redeployment, Occupation Forces in Europę Series, tabl. l obok s. 35, AGO. 6. Marshall, op. cit., ss. 115—116. 7. Redeployment, s. 68. 8. Listy generała Eisenhowera do generała Marshalla, 27 maja i 25 września 1944 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. 664 Krucjata w Europie 9. Toiyard the Peace Documents, Departament Stanu, publikacja 2298, konferencja moskiewska, ss. 4, 5. 10. dvii Atfairs, Occupation Forces in Europę Series, 1945—1946, ss. 80, 81, AGO. 11. Ibid., Allied Control Council and Chain of Command, ss. 94—96. 12. Ibid. Organizacja Oddziału G-5, SHAEF etc., ss. 8—14. 13. JCS/1067 opublikowane w Department of State Bulletin, t. XIII, 1945, ss. 596—607. 14. O swych poglądach na temat oddzielenia administracji cywilnej od wojskowych władz okupacyjnych pisze generał Eisenhower w liście do prezydenta z 26 października i do generała Marshalla z 13 października 1945 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. 15. Depesza S-96883 (SCAF 478), 12 lipca 1945 r., generał Eisenhower do wszystkich dowództw i urzędów, których to dotyczy; komunikat o rozwiązaniu SHAEF z dniem 14 lipca, AGO. 16. Marshall, op. cit., ss. 93, 94. 17. Ibid. 18. Occupation Forces in Europę Series, „Displaced Persons", 1945 — 1946, ss. 1—3, AGO. 19. Ibid., ss. 30, 31, 55—62. 20. Ibid., „Repatriation", ss. 47, 48 oraz ss. 66. 67. 21. Ibid., ss. 74—77. 22. Ibid., ss. 70—73. 23. Autor powołuje się na rozmowy w sprawie przekazania zarządu wojskowego władzom cywilnym w okresie konferencji poczdamskiej; list generała Eisenhowera do prezydenta z 26 października 1945 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. 24. Szczegółowe omówienie stosunku Rosjan do wojny japońskiej itp., patrz Deane, op. cit., ss. 223—276. 25. Sekretarz Stimson omawia sprawę bomby atomowej i wspomina, że próba w New Mexico została przeprowadzona 16 lipca podczas konferencji poczdamskiej — patrz On active Senńce in Peace and War, ss. 612—626 i 637. ROZDZIAŁ 23. OPERACJA „STUDIUM" 1. Zarząd powstał na mocy rozkazu 128 dowództwa ETO, 17 czerwca 1945 r. z poprawką w rozkazie 182 z 7 sierpnia 1945 r.: miał on na celu przygotowanie analizy strategii, taktyki i administracji stosowanej przez wojska amerykańskie na europejskim teatrze wojennym, AGO. 2. SHAEF G-3 War Room Daily Summaries 201, 24 grudnia; 202 — 25 grudnia; 204 — 27 grudnia i 205 — 28 grudnia 1945 r., AGO. 3. Montgomery, Normandy to the Baltic, s. 257. Statystyki samolotów i szybowców, patrz Report by the Supreme Commander, s. 100. 4. Marshall, op. cit., ss. 95, 98, 99, 100. 5. After Action Report, Third United States Army, t. I, ss. 176—181. 6. Marshall, op. cit., ss. 95—100. 7. Sprawozdanie przygotowane przez oddz. historyczny Departamentu Wojny dla biura sekretarza stanu, 052 (28 marca 1947 r.). Przypisy 665. ROZDZIAŁ 24. ROSJA 1. Depesza S-l5377, generał Eisenhower do generała Marshalla, 3 sierpnia 1945 r., AGO. 2. Deane, op. cit., ss. 215, 216. 3. Ibid., ss. 216—217. 4. Generał Eisenhower przekazał wyrazy usprawiedliwienia genera-lissimusa Stalina generałowi Marshallowi w liście z 16 sierpnia 1945 r. Akta osobiste generała Eisenhowera. 5. Deane, op. cit., s. 218. 6. Ibid., s. 219. 7 Depesza M-25591, Generał Deane (misja wojskowa w Moskwie) do generała Eisenhowera, 18 września 1945 r., AGO. fl. Depesza S-25539, generał Eisenhower do generała Marshalla, 19 października 1945 r., AGO. 9. Depesza CC-17792, generał Glay do generała Marshalla, 19 października 1945 r., AGO. « 10. Jeszcze jedną dyskusję między generałem Eisemhowerem a marszałkiem Żukowem na temat wolności prasy wspomina Deane; op. cit., s. 219. 11. Depesza S-75871 (SCAF 180) generał Eisenhower do połączonego komitetu szefów sztabów, 20 stycznia 1945 r.; depesza bez numeru, generał Smith do generała Eisenhowera Diary, Office C-in-C, ks. XV. ss. 2033, 2034.Dodatek A. SKŁAD SIŁ ALIANTÓW W OSTATNIEJ OFENSYWIE 6 GRUPA ARMII (Devers) Franc. 2 dywizja pancerna (Le Clerc) ^ „ 27 dywizja alpejska (Molle) „ l dywizja piechoty (Garbay) Franc. l armia (de Tassigny) Franc. 9 dywizja piechoty kolonialnej (Yalluy) Franc. I korpus (Bethouart) Franc. l dywizja pancerna (Sudre) „ 4 dywizja górska (de Hesdin) „ 14 dywizja piechoty (Salan) Framc. II korpus (de Montsabert) Franc. 5 dywizja pancerna (de Yernejoul) „ 2 dywizja marokańska (Carpentier) „ 3 dywizja algierska (Gillaume) Ameryk. 7 armia (Patch) Ameryk. 103 dywizja piechoty (McAuliffe) „ 36 dywizja piechoty (Dahląuist) ,, 44 dywizja piechoty (Dean) Ameryk. VI korpus (Brooks) Ameryk. 100 dywizja piechoty (Burress) „ 10 dywizja pancerna (Morris) „ 63 dywizja piechoty (Hibbs) Ameryk. XV korpus (Haislip) Ameryk. 3 dywizja piechoty (O'Daniel) „ 45 dywizja piechoty (Frederick) „' 14 dywizja pancerna (Smith) Ameryk. XXI korpus (Milburn) Ameryk. 42 dywizja piechoty (Collins) „ 4 dywizja piechoty (Blakely) „ 12 dywizja pancerna (Allen) 668 12 GRUPA ARMII (Bradley) Ameryk. 3 armia (Patton) Ameryk. 70 dywizja piechoty (Barnett) Ameryk. VIII korpus (Middleton) Ameryk. 89 dywizja piechoty (Fintey) „ 87 dywizja piechoty (Culin) „ 65 dywizja piechoty (Reinhardt) Ameryk. XII korpus (Eddy) Ameryk. 71 dywizja piechoty (Wyman) „ 26 dywizja piechoty (Paul) „ 11 dywizja pancerna (Dager) „ 90 dywizja piechoty (Earnest) Ameryk. XX korpus (Walker) Ameryk. 80 dywizja piechoty (McBride) „ 6 dywizja pancerna (Grow) 76 dywizja piechoty (Schmidt) „ 4 dywizja pancerna (Hoge) Ameryk, l armia (Hodges) Ameryk. 20 dywizja pancerna (Ward) Ameryk. III korpus (Van Fleet) Ameryk. 99 dywizja piechoty (Lauer) „ 7 dywizja pancerna (Hasbrouck) „ 9 dywizja piechoty (Craig) „ 28 dywizja piechoty (Cota) „ 5 dywizja piechoty (Irwin) Ameryk. V korpus (Huebner) Ameryk. 9 dywizja pancerna (Leonard) „ 2 dywizja piechoty (Robertson) „ 69 dywizja piechoty (Reinhardt) Ameryk. VII korpus (Collins) Ameryk, l dywizja piechoty (Andrus) „ 3 dywizja pancerna (Hickey) „ 104 dywizja piechoty (Allen) Ameryk. XVIII korpus desantowo-powietrzny (Ridgway) Ameryk. 8 dywizja piechoty (Moore) „ 78 dywizja piechoty (Parker) „ 97 dywizja piechoty (Halsey) „ 86 dywizja piechoty (Melosky) „ 13 dywizja pancerna (Wogan) Krucjata w Europie Dodatek 669 Ameryk. 15 armia (Gerow) Ameryk. 66 dywizja piechoty (Kramer) „ 106 dywizja piechoty (Stron) „ 16 dywizja pancerna (Pierce) Ameryk. XXII korpus (Harmon) Ameryk. 82 dywizja desantowo-powietrzna (Gavin) „ 101 dywizja desantowo-powietrzna (Taylor) „ 94 dywizja piechoty (Malony) Ameryk. XXIII korpus (Balmer) Ameryk. 9 armia (Simpson) Ameryk. 29 dywizja piechoty (Gerhardt) Ameryk. XIII korpus (Gillem) Ameryk. 5 dywizja pancerna (Oliver) „ 84 dywizja piechoty (Bolling) „ 102 dywizja piechoty (Keating) Ameryk. XVI korpus (Anderson) Ameryk. 79 dywizja piechoty (Wyche) „ 8 dywizja pancerna (Devine) „ 95 dywizja piechoty (Twaddle) „ 75 dywizja piechoty (Anderson) 35 dywizja piechoty (Baade) 17 dywizja desantowo-powietrzna (Miley) Ameryk. XIX korpus (McLain) Ameryk. 83 dywizja piechoty (Macon) „ 2 dywizja pancerna (White) „ 30 dywizja piechoty (Hobbs) 21 GRUPA ARMII (Montgomery) Bryt. 79 dywizja pancerna (Hobart) Bryt. 2 armia (Dempsey) Bryt. I korpus (Crocker) „ VIII korpus (Barker) BryŁ 15 dywizja piechoty (Barber) „ 11 dywizja pancerna (Roberts) „ 6 dywizja desantowo-powietrzna (Bols) Bryt. XII korpus (Ritchie) Bryt. 7 dywizja pancerna (Lyne) „ 53 dywizja piechoty (Ross) 52 dywizja piechoty (Hakewell-Smith) 670 Krucjata w Europie Bryt. XXX korpus (Horrocks) Bryt. 3 dywizja piechoty (Whistler) „ 43 dywizja piechoty (Thomas) „ 51 dywizja piechoty (McMillan) „ Dywizja Pancerna Gwardii (Adair) Kanad, l armia (Crerar) Kanad. I korpus (Foulkes) Bryt. 49 dywizja piechoty (Rawlins) Kanad. 5 dywizja pancerna (Hoffmeister) Kanad. II korpus (Simonds) Polska dywizja pancerna (Maczek) Kanad. 2 dywizja piechoty (Matthews) „ 3 dywizja piechoty (Spry) „ 4 dywizja pancerna (Vokes) SOJUSZNICZA l ARMIA DESANTOWO-POWIETRZNA (Brereton) Ameryk. 13 dywizja desantowo-powietrzna (Chapman) IX zgrupowanie lotnictwa transportowego (Williams) 52 skrzydło lotnictwa transportowego (Clark) 53 skrzydło lotnictwa transportowego (Beach) 50 skrzydło lotnictwa transportowego (Chappell) l ARMIA LOTNICTWA FRONTOWEGO (Webster) XII zgrupowanie lotnictwa frontowego (Barcus) Franc. l korpus lotniczy (Geradet) AMERYK. 9 ARMIA LOTNICZA (Yandenberg) IX zgrupowanie lotnictwa frontowego (Quesada) XIX zgrupowanie lotnictwa frontowego (Weyland) XXIX zgrupowanie lotnictwa frontowego (Nugent) IX dywizja bombowa (Anderson) BRYT. 2 ARMIA LOTNICTWA FRONTOWEGO (Coningham) 83 zgrupowanie (Broadhurst) 84 zgrupowanie (Hudleston) 85 zgrupowanie (Steele) 2 zgrupowanie (Embry) 38 zgrupowanie (Scarlett-StreatfeiM) 46 zgrupowanie (Darvall) Dodatek C. NIEMIECKIE SIŁY LĄDOWE Niemieckie siły zbrojne składały się z dywizji różnego typu. Podstawowymi były: dywizje piechoty, w których skład po dniu „D"' wchodziły trzy pułki piechoty po dwa bataliony każdy, w sile około 12 000 oficerów i szeregowych; dywizje grenadierów pancernych, złożone z dwóch pułków piechoty zmotoryzowanej, po dwa bataliony każdy, ze zmotoryzowanego pułku artylerii oraz z sześciu batalionów wsparcia w sile około 14 000 oficerów i szeregowych; Panzerdivisionen — odpowiednik naszych dywizji pancernych — w których skład wchodziły dwa pułki grenadierów pancernych, jeden pułk czołgów, jeden pułk artylerii pancernej, pięć batalionów wsparcia oraz służb — w sumie 14 000 oficerów i szeregowych. W wojskach niemieckich istniała ostra linia podziału miedzy Wehr-machtem (zwykłe jednostki wojskowe) a tzw. Schutzstaffel, noszącej inicjały SS. Początkowo do SS przyjmowano tylko specjalnie dobranych członków partii hitlerowskiej; były to jednostki elitarne, wypróbowane pod względem politycznym i wojskowym, korzystające ze specjalnych łask i przywilejów, których pozbawiony był Wehrmacht. Jednostki SS były znacznie silniejsze zarówno pod względem stanów osobowych, jak siły ognia od odpowiednich jednostek Wehrmachtu. Straty poniesione w walkach oraz konieczność gorączkowego uzupełniania szeregów SS wpłynęły na zmniejszenie ich politycznej i rasowej „czystości"; pomimo to jednostki SS do samego końca walczyły z niezrównanym fanatyzmem. Równie fanatyczny opór stawiały dywizje „grenadierów ludowych" • Volksgrenadiere — zorganizowane we wrześniu 1944 roku. Żołnierzy tych jednostek wymieniano z żołnierzami oddziałów SS. Określenie „ludowy" i „grenadier" .— honorowa nazwa nadana piechurowi w 1942 roku przez Hitlera — oznaczało, że były to jednostki elitarne, tzn., że składały się z ludzi specjalnie wybranych do obrony Niemiec w chwili śmiertelnego niebezpieczeństwa. Dywizje „grenadierów ludowych" na ogół nie liczyły więcej niż 10 000 ludzi, ale były za to niesłychanie bogato wyposażone w broń automatyczną, zwłaszcza w pistolety maszynowe, tak że mogły stawiać skuteczny opór do ostatka. Organizacja taka ostro się różniła od organizacji Volkssturmu, utworzonego pod koniec wojny. Najsilniejszymi jednostkami piechoty były dywizje spadochronowe, stanowiące część sił lądowych, podporządkowane jednak dowództwu lotnictwa. Były to starannie dobrane, dobrze wyszkolone i wyposażone, wyborowe dywizje piechoty, lecz tylko niewielki procent żołnierzy przeszedł szkolenie spadochronowe. Ze względu na swój stan liczebny, wynoszący 16 000 oficerów i szeregowych, oraz ze względu na to, że otrzymywały one większy przydział broni maszynowej niż normalne dywizje 672 Krucjata w Europie- piechoty, należały do jednostek niemieckich mogących stawiać zacięty opór na szerokim, otwartym froncie. Oddziałom i jednostkom szturmowym, które wyróżniły się w walce,, nadawano zaszczytny tytuł Sturm. Wyróżnienie to otrzymało tylko kilka dywizji. Pod koniec wojny nadawano je jednak gorączkowo organizowanym grupom starych ludzi i młodych chłopców, znanych jako Volks-sturm (ludowe oddziały szturmowe) — dla podtrzymania ich na duchu. Z oddziałów przeznaczonych specjalnie do zadań szturmowych lub do zupełnie desperackich misji tworzono grupy bojowe, które otrzymywały nazwę swego dowódcy, jak na przykład Kampfgruppe Stoeckel. Wielkość ich wahała się od kompanii do dywizji, lecz rzadko kiedy zachowywały one samodzielność dłużej niż miesiąc. Często jednak, w nagrodę za swe czyny, miały prawo zatrzymać odznakę swej grupy, nawet po włączeniu ich do większej jednostki. Pod koniec wojny grupy te straciły swój specjalny charakter i na ogół składały się z resztek dotkliwie przetrzebionych pułków. SŁOWNIK WOJSKOWYCH NAZW ZAKODOWANYCH Nazwy zakodowane dla oznaczenia projektów i operacji wojskowych podczas drugiej wojny światowej miały przede wszystkim na celu ochronę tajemnicy wojskowej przed agentami wywiadu nieprzyjacielskiego. Dodatkową, lecz niemniej istotną ich zaletą było to, iż stanowiły poważne udogodnienie terminologiczne. W tym celu ułożono na początku wojny pod kierownictwem amerykańskiego komitetu szefów sztabów spis 10 000 rzeczowników i przymiotników pospolitych, nie mających związku z prawdziwą nazwą operacji lub z nazwą geograficzną. Po odpowiednim wyborze nazwy rozrzucono w spisie już nie w kolejności alfabetycznej, lista zaś została opublikowana jako dokument tajny. Poszczególnym teatrom operacyjnym oraz strefom wewnętrznym Stanów Zjednoczonych przydzielono poszczególne grupy słów. Miejscowe dowództwa teatrów operacyjnych dodawały potem do spisu właściwegc naawy kodowane, nie ograniczając się do rzeczowników i, przymiotników pospolitych, lecz nawet takie, które miały pewien związek z określoną operacją. Z nazwami zakodowanymi nie należy mieszać skrótów utworzonych z inicjałów: COSSAC (Chief o/ Sta// to the Supreme Allicł Commander — szef sztabu naczelnego dowódcy wojsk sojuszniczych)^ SHAEF (Supreme Headąuarters, Allied Expeditionary Forces - - dowództwo naczelne sojuszniczych sił ekspedycyjnych), PLUTO (Pipę Linę Under the Ocean — rurociąg pod oceanem). Poniżej podajemy spis wybranych nazw zakodowanych wraz z pewnymi uzupełnieniami lokalnymi oraz ich definicję. W wypadku gdy operacja została przeprowadzona, podana jest data jej rozpoczęcia. 43 — 674 Nazwa zakodowana Krucjata w Europie Definicja Początek operacji ANYIL Operacja sojusznicza w basenie śródziemnomorskim przeciwko południowej Francji w 1944 r. (na- 15 sierpnia zwą została zmieniona na Dragoon) 1944 r. APOSTLE I Operacja mająca na celu powrót do Norwegii po kapitulacji Niemiec i przerwaniu wszelkiego zorganizowanego oporu w Europie 10 maja 1945 r. APOSTLE II Operacja mająca na celu powrót do Norwegii po kapitulacji wszystkich wojsk niemieckich w Norwegii i po zaprzestaniu zbrojnego o-poru w tym kraju przy dalszym oporze Niemców na innych terenach ARCADIA Konferencja Roosevelt-Churchill, Waszyngton, grudzień 1941 — styczeń 1942 r. ARGONAUT Konferencja na Malcie i w Jał- cie; na Malcie — Roosevelt iChur-chill; w Jałcie — Roosevelt, Chur-chill i Stalin; styczeń—luty 1945 ASHCAN Specjalny ośrodek dla interno- wania osób cywilnych, które zajmowały stanowiska polityczne dorównujące stanowisku von Papena AYALANCHE Operacja desantowa na Neapol, lądowanie amerykańskiej 5 armii 9 września pod Salerno 1943 r. BAYTOWN Inwazja pa kontynent włoski na- przeciw Mesyny dokonana przez 3 września brytyjską 8 armię 1943 r. BODYGUARD Ogólny plan maskowania opera- cyjnego BOLERO Operacja przerzutu wojsk ame- rykańskich ze Stanów Zjednoczonych do Wielkiej Brytanii BRIMSTONE Operacja mająca na celu zajęcie Sardynii Słownik wojsk, nazw zakodowanych 675 Nazwa zakodowana CHOKER I CHOKER II CLARION CORKSCREW CORONET CROSSBOW DRAGOON ECLIPSE EFFECTIYE EUREKA EKCELSIOR FANFARĘ FRANTIC GARDEN Definicja Początek operacji Operacja desantowo-powietrzna przeciw linii Zygfryda w pobliżu Saarbriicken Operacja desantowo-powietrzna mająca na celu sforsowanie Renu w pobliżu Frankfurtu Operacja lotnictwa sojuszniczego mająca na celu sparaliżowanie niemieckiego systemu transportowego Operacja przeciw Pantellarii we Włoszech Zamierzona operacja przeciwko Honshu w Japonii Ataki lotnicze na wyrzutnie pocisków V i rakiet Operacje sojusznicze w basenie śródziemnomorskim przeciwko południowej Francji (uprzednia nazwa „Anvil" Plany i przygotowania do operacji w Europie w wypadku załamania się Niemiec po rozpoczęciu o-peracji „Overlord" Planowana operacja desantowo-powietrzna l alianckiej armii de-santowo-powietrznej mająca na celu owładnięcie lotniskami w rejonie Bisingen w Niemczech Konferencja w Teheranie: Ro-osevelt, Churchill, Stalin; 25 listopada — 2 grudnia 1943 r. Wyspy Filipińskie Wszystkie operacje w basenie śródziemnomorskim Bombardowania wahadłowe z Anglii do Rosji Operacje lądowe w związku z operacją Market 22 lutego 1945 r. połowa lipca 1943 r. l? sierpnia 1944 r. 17 września 1944 r. 676 Nazwa zakodowana GOLD GRENADĘ GYMNAST HANDS UP HOBGOBLIN HORRIFIED HUSKY INDEPENDENCE 1NFATUATE Krucjata w Europie Definicja Początek operacji Plaża Asnelles dla lądowania szturmowego podczas operacji „O-yerlord" GOLDFLAKE Przerzucenie wojsk kanadyjskich z teatru śródziemnomorskiego na początek lutego teatr europejski 1944 r. GOOSEBERRY Jeden ze sztucznych portów na wybrzeżu Francji podczas operacji „Overlord" (portów takich było pięć, utworzono z nich następnie dwa wielkie, zwane „mul-benry"). Operacja amerykańskiej 9 armii na północny wschód w kierunku Renu z prawym skrzydłem na li- 23 lutego nii Jiilich-Neuss. 1945 r. Zaplanowane na początku operacje w północno-zachodniej Afryce; początkowo miały być przeprowadzone wyłącznie przez Amerykanów poza obrębem Morza Śródziemnego, następnie zostały rozszerzone przez włączenie wojsk brytyjskich i basenu Morza Śródziemnego Planowana operacja lotnicze -morska w celu założenia portu w zatoce Quiberon Wyspa Pamtelilairia