Jadwiga Courths-mahler Banitka Tytuł o o n e 'l!5-55-X Projekt okładki i &ot\y typowej: Marek Mosiński Redakcja: Katarzja a Węgrzynek Redakcja t^hniczC1 ^ Jarosław Fali ^GiAmaFall ; /r\wsze Wydawca: “Akapit" Oficyna \Vy<*fn;tnicza sp. z o.o. Katowice 1993 Ark. druk. $,25. |lr\k. wyd. 9,5 Druk i oprawa: Rz^szov'piie Zakłady Graficzne Rzeszów, ul. ptt- L~ LisAluli 19. Zam. 1020/93 — Dziękuję, Danielo, proszę już więcej nie czytać. Daniela Falkner wstała. — Czy życzy sobie pani jeszcze czegoś, pani baronowo? — zapytała. Baronowa Berken, postawna dama w wieku pięćdziesięciu lat, o przy- jemnej, sympatycznej twarzy, potrząsnęła głową. — Nie, ale chciałabym z panią o czymś porozmawiać. Daniela spojrzała pytająco na starszą panią. — Drogie dziecko — zaczęła baronowa — wie pani, jak bardzo panią lubię i cenię, i jak bardzo przyzwyczaiłam się do pani towarzystwa. — Pani baronowa okazała mi tyle dobroci — odparła Daniela. — Bar- dzo się bałam, kiedy po śmierci matki musiałam zacząć sama zarabiać na chleb i przyjęłam miejsce u pani. Ale dzięki pani szybko pozbyłam się wszelkiego strachu. — No cóż, chyba nie zawsze było pani ze mną lekko, samotne stare kobiety miewają swoje humory. Lecz pani potrafi być cierpliwa i zachować godny podziwu spokój, co — jak wiem — nie zawsze przychodzi pani •atwo. l dlatego jest mi tak trudno powiedzieć, że musimy się rozstać. — Pani baronowa chce mnie zwolnić? — Nie chcę. Zmuszają mnie do tego okoliczności. Kiedy panią anga- żowałam, nie powodziło mi się wprawdzie najlepiej, lecz moje dochody umożliwiały jeszcze zachowanie dotychczasowego poziomu życia. Samo- tność stała się dla mnie nie do zniesienia, ale mogłam sobie pozwolić na zatrudnienie damy do towarzystwa. Niestety, wzrastająca drożyzna znacznie zredukowała moje dochody i muszę ograniczyć swoje potrzeby. Z personelu mogę zatrzymać jedynie starą Christinę; gotuje mi od lat. Umowa, którą zawarłam z nowym właścicielem willi, pozwala mi dożywotnio zajmować drugie piętro, cztery małe pokoje i kuchnię. Wie pani, że jest tutaj osobne wejście. A więc przeprowadzam się na górę. Ach, i jestem szczęśliwa, że przynajmniej mogę pozostać w miejscu, do którego się przyzwyczaiłam. Właściciel willi jest zadowolony, że nadal będę tu mieszkać. Razem z do- mem sprzedałam wszystkie meble, zachowałam tylko to, co potrzebne do tych czterech pokojów. Ostatnio musiałam nawet naruszyć kapitał. Panno Danielo, tak bardzo mi przykro się z panią rozstawać, ale naprawdę jestem zmuszona przestawić się na maksymalnie oszczędne prowadzenie domu. Zdaje się, że na razie nie ma co liczyć na powrót pani brata do Niemiec? — Niestety, pani baronowo, zupełnie nie. Mój brat jest szczęśliwy, że znalazł w Sztokholmie pracę jako inżynier. — Tak... pani brat to dzielny człowiek. Po powrocie z rosyjskiej nie- woli nie wahał się wyjechać za granicę i szukać pracy. Słusznie zrobił. Ach, wiedziałam, że na razie nie będzie mógł pani pomóc i że to wymówienie będzie dla pani ciężkim ciosem. Kto dzisiaj może sobie pozwolić na damę do towarzystwa? Ja wiem, że pani nie boi się żadnej pracy, Christina nie może się nachwalić pani pracowitości. Ale mimo to muszę się zdecydować: zwolnić Christinę albo panią, a... — Proszę zwolnić mnie, pani baronowo! — zawołała Daniela. — Christina nie może stracić pracy. Ona jest stara, ja — młoda, jakoś sobie poradzę. — Dzielna z pani dziewczyna, wiedziałam, że tak pani powie. Ale nie chciałabym, żeby się pani martwiła, jak zapewnić sobie byt. — Pani jest bardzo łaskawa, ale proszę mnie nie zawstydzać. Skoro pani godzi się na wyrzeczenia, to i ja muszę się podporządkować losowi. — Drogie dziecko... ileż to nocy nie przespałam, ile przepłakałam, zanim zdecydowałam się sprzedać ten dom, z którym wiąże się tyle drogich mi wspomnień. Ale nie chcę znowu odchodzić od tematu. Jak już powie- działam, zwlekałam z tym wypowiedzeniem, gdyż starałam się załatwić pani inne miejsce. Długo szukałam bezskutecznie, ale dzisiaj rano wraz z pocztą nadeszło coś i dla pani, dosłownie spadło z nieba: dostałam list od mojej przyjaciółki, madame Lentikow. Chyba ją sobie pani przypomina? — Oczywiście, pani baronowo, i muszę powiedzieć, że jest to najbar- dziej interesująca kobieta, jaką kiedykolwiek spotkałam. 2 pewnością, to bardzo interesująai kobieta. Jej losy mogłyby nosłużyć za temat do książki. Potem nieco cniiiej opowiem. Ale teraz niech się oani dowie, że madame Lentikow zawiadomiła mnie dzisiaj, iż zamierza zaangażować panią jako towarzyszkę podijżży. Naturalnie, jeśli pani się zgodzi. Delikatna twarz Danieli zaczerwieniła sifggwałtownie. _ Pani Lentikow chce mnie zaangażo\taoić?... — wyjąkała dziewczyna zdumiona. — Napisałam jej, że jestem zmuszona paanią zwolnić i że bardzo mnie boli, iż skazuję panią na niepewny los. Piosszę przeczytać, co mi na to odpisała, o tutaj... Wskazała odpowiedni fragment i Daniel zzaczęła czytać: Moja droga Magdo, wiesz, jak chtfnnie bym Ci pomogła, ale zdaję sobie sprawę, że jesteś zbyt dumna, śyy się na to zgodzić. W takim razie chcę Cię przynajmniej uwolnit > od troski o pannę Daniele. Miałam okazję przekonać się, jak miłai i taktowna jest ta młoda dama, jak potrafi w lot wypełniać, ba, uprzelzzać wszystkie Twoje tyczenia. Szczerze mówiąc, pozazdrościłam Cititakiej towarzyszki. Wiesz, że jestem samotną, rozgoryczoną kobietą,. której trudno się do kogo- kolwiek przyzwyczaić. Dlatego podróyiłję zwykle tylko z moją starą Nataszą, chociaż czasem i ja tęsknię :a: towarzystwem wykształconej osoby. Nataszą poszłaby za mną w ogitńa, ale jej możliwości są bardzo ograniczone, toteż muszę przy moim miespokojnym, koczowniczym życiu osobiście pertraktować z mnóstyerm ludzi, gdyż ona zna jedynie rosyjski i odrobinę niemieckiego. Pamca Falkner, która włada kilko- ma językami i którą darzę sympatią, tyvłaby dla mnie znakomitą wy- ręką i pomocą. Dlatego proszę, zapylał] ją, czy zechciałaby przyjąć posadę u mnie. Za mniej więcej czternaście dniporzyjadę do Berlina, żeby się znowu z Tobą zobaczyć, ale zamieszkani w hotelu, gdyż wiem, że teraz stoisz przed koniecznością gwałtownymi zmian w Twoim życiu. Mam nadzieję zastać Cię w dobrym zdrcwriu. Jeśli jeszcze potrafię się z czegoś cieszyć, to ze spotkania z TorĄ. Gdyby panna Falkner zechciała frzzyjąć posadę u mnie, może mi towarzyszyć, kiedy będę wyjeżdżać z Etrrlina. Jeśliby się zgodziła, upoważniam Cię, abyś opowiedziała jej tyle o moich losach, ile musi wiedzieć, by mogła zrozumieć, skąd we mnie tyle goryczy. Lepiej, żeby się tego dowiedziała od Ciebie. Dla mnie świadomość, że mój syn nie żyje, jest ciągle jeszcze zbyt bolesna, jeszcze nie potrafię mówić o tym spokojnie. Ciągle mam uczucie, że powinnam go szukać. Może on żyje?... Moje myśli rozpaczliwie krążą wokół tego jednego pytania... ale lepiej nie myśleć, inaczej zwariuję. Daniela opuściła list na kolana. — Ten fragment nie jest chyba przeznaczony dla mnie, pani baronowo — odezwała się. — Ależ nie, nie zaszkodzi, jeśli pani to przeczyta, przecież i tak mam opowiedzieć pani o losach Kathariny Lentikow, pozna pani także jej prawdziwe nazwisko. Ale zanim opowiem więcej, proszę mi powiedzieć, Danielo, czy zechce pani przyjąć tę posadę? Młoda dziewczyna odgarnęła z czoła złotoblond włosy. — Czy zechcę? Ależ to byłoby wielkie szczęście, gdybym od razu dostała nową posadę. — Jednak najpierw powinna się pani zastanowić, czy taki rodzaj pracy pani odpowiada. Madame Lentikow to dobry człowiek, jednak ciężkie prze- życia i nieszczęścia załamały ją, napełniły jej serce goryczą i przygnębie- niem. Niekiedy błaha przyczyna powoduje u niej wielkie rozdrażnienie. Ale pani Lentikow zawsze stara się naprawić przykrość, którą mogła sprawić komuś po wpływem złego nastroju. — Jakoś to zniosę, skoro wiem, że to nieszczęście i cierpienie czynią ją tak drażliwą. — Jednak proszę zważyć, że nie będzie pani wieść u jej boku spokojnego życia. Niepokój gna ją dziś do Paryża, jutro do Rzymu czy Madrytu. To prawdziwie koczowniczy tryb życia, ale w luksu- sowych warunkach. Pani jest młoda i zdrowa, zobaczy pani kawałek świata, podróżując wygodnie i o nic się nie troszcząc. Madame Lenti- kow jest bardzo, naprawdę bardzo bogata. Proszę to wszystko dobrze rozważyć. — Nie muszę się chyba zastanawiać. Skoro nie mogę pozostać u pani, chętnie przyjmę tę posadę. — Nie będzie pani żałować. Ponadto pani Lentikow, mimo ciągłych droży i kontaktów z wielkim światem, raczej trzyma się z daleka od próżnych rozrywek. _ Doskonale to rozumiem, skoro jest nieszczęśliwa. Spojrzenie jej smutnych oczu od razu wzbudziło moje współczucie, mimo że nic o niej nie wiem. _ Ach, i te oczy nie znajdują ukojenia nawet we łzach. Ale skoro podjęła pani decyzję, opowiem pani nieco o losach mojej przyjaciółki. Daniela napełniła filiżanki, podsunęła baronowej poduszkę pod plecy. Potem sama usiadła i przysunęła sobie filiżankę. _ A więc, drogie dziecko — zaczęła baronowa — po pierwsze musi pani wiedzieć, że madame Lentikow naprawdę nazywa się hrabina Smoleń- ska. Jej małżonek był Rosjaninem, posiadaczem iście książęcej fortuny oraz wielkich majątków w Kurlandii. Ona sama jest z pochodzenia Niemką, byłyśmy razem na pensji. Tam właśnie zaczęła się nasza przyjaźń, która trwa do dziś. Hrabia Smoleński przebywał w owym czasie na niemieckim dworze cesarskim jako towarzysz pewnego rosyjskiego księcia. Zapałał gorącą miłością do pięknej baronówny Kathariny, wówczas niespełna osiemnasto- letniej, która właśnie po raz pierwszy zaczęła się pojawiać na dworskich uroczystościach, wzbudzając prawdziwą sensację swoją zachwycającą urodą. Po roku odbył się ślub młodej pary. Hrabia ubóstwiał Katharinę, ich małżeństwo było niezmiernie szczęśli- we. Odwiedziłam ich później dwa razy w ich dobrach w Rosji i miałam okazję sama się o tym przekonać. W rok po ślubie hrabina obdarzyła małżonka synem. Było to ich jedyne dziecko. Chłopiec rósł zdrowo, stając się coraz bardziej podobnym do ojca. Po raz ostatni widziałam go na krótko przed tragedią, która zrujnowała to promienne szczęście. Dymitr miał wówczas dwadzieścia dwa lata. Zachwy- cił mnie jego charakter, jego ujmujący sposób bycia, widziałam, z jaką łagodnością odnosi się do poddanych, zupełnie tak, jak ojciec, który w swo- ich dobrach z prawdziwą wielkodusznością troszczył się o swoich ludzi, co wszakże bardzo nieprzychylnie komentowano w towarzystwie. Młody Dymitr, obdarzony przez naturę inteligencją i zdolnościami, pilnie studiował nauki inżynierskie. Kiedy jednak widziałam go po raz ostatni, był w armii, chciał przez kilka lat służyć jako oficer, a potem dokończyć studia. Jego ojciec nie zgadzał się z polityką rządu. Patrzono na to złym okiem, wkrótce stał się osobą podejrzaną, zaczęto przeciwko niemu spiskować. Wiedział o tym i będąc człowiekiem mądrym i przewidującym, wyciągnął odpowiednie wnioski. Stopniowo zdeponował cały majątek w bankach amerykańskich i angielskich, a kiedy otrzymał ostrzeżenie od jednego z przyjaciół, po cichu sprzedał swoje dobra. Hrabina powiedziała mi wtedy, że mąż chce zaczekać do końca roku, by potem razem z rodziną na zawsze opuścić Rosję. Hrabia nie był zachwycony tym, że syn studiuje w Petersburgu. Znając dobrze jego impulsywny charakter, obawiał się, iż Dymitr swoją wolnomyśl- nością narobi sobie wrogów, podobnie jak on sam. Po owym ostrzeżeniu na- legał na syna, aby wrócił do domu i był w każdej chwili gotów do ucieczki. Wprawdzie hrabiemu udało się wywieźć za granicę majątek, lecz nie zdołał uratować syna. Młody hrabia nie zdążył zwolnić się ze służby, został aresztowany. Oskarżono go o spiskowanie i zdradę. Na nic się nie zdała obrona i przysięgi, że jest niewinny. Dymitr został zesłany na roboty do syberyjskich kopalń, ojcu nakazano wyjazd z kraju z zastrzeżeniem, że on i małżonka mogą zabrać ze sobą tylko tyle, ile zdołają sami unieść. Cały majątek i dobra ziemskie miały przypaść państwu. Rodzice młodego hrabiego udali się na wygnanie, mając za towarzyszy jedynie starą pokojówkę hrabiny i dwie służące, Niemkę oraz wierną Rosjankę, Nataszę, które nie chciały się z nimi rozstać. Pokojówka, trawiona chorobą, zmarła podczas podróży, na pewnej małej stacyjce. Wkrótce rozeszła się wiadomość, że to pochowano hrabinę. Moja przyjaciółka nie zaprzeczała tym pogłoskom. Niech w Rosji wierzą, że zmarła w drodze na wygnanie. Razem z mężem udali się najpierw do pewnego krewnego w Nie- mczech, wuja hrabiny, który jakoś utrzymywał się z renty. Ledwie do niego przybyli, a już dosięgła ich wiadomość, że Dymitr próbował uciec z transportu na Syberię i że podczas ucieczki został zastrze- lony przez strażnika. Na nieszczęsnych rodziców, którzy ciągle jeszcze mieli nadzieję, iż pewnego dnia uda im się dowieść niewinności syna, ta wiadomość spadła jak grom z jasnego nieba. Dla hrabiego był to śmiertelny cios, zmarł na atak serca. Hrabina omal nie postradała zmysłów. Osiwiała z dnia na dzień, długo chorowała, bliska śmierci. Stary wuj nie wiedział, co począć, także wierna Natasza nie umiała obie poradzić. Sprowadzono mnie do łoża nieszczęsnej, pielęgnowałam ją, aż na tyle powróciła do sił, by się podnieść. I zaraz pierwszego dnia, kiedy wstała z łóżka, wzięła browning męża i usiłowała się zastrzelić. Zjawiłam się w ostatniej chwili i zdołałam wytrącić jej broń z ręki. Spojrzała na mnie i zapytała: Dlaczego zmuszasz umarłą do życia? Użyłam całej mojej siły perswazji, by odwieść ją od samobójczych zamiarów. W końcu udało mi się wymóc na niej przyrzeczenie, że więcej nie targnie się na swoje życie. Ale wszystko w niej jakby skamieniało. Często z przejmującą rozpaczą szeptała imię syna. Czasem przyzywała głośno męża, jakby on mógł jej pomóc. Nie chciałam, nie mogłam zostawić jej w takim stanie; ze wszystkich sił starałam się zwrócić jej myśli ku innym sprawom. Po krótkim namyśle zabrałam ją do siebie. W kilka dni później nadeszła wiadomość o śmierci wuja. Nie wywarło to na niej prawie żadnego wrażenia. Wprawdzie hrabina fizycznie powróciła do sił, ale ta siwowłosa kobieta o nieobecnym, martwym i posępnym spojrzeniu była zaledwie cieniem mojej dawnej Kathariny. Opanowała ją maniakalna myśl, że musi odszukać syna. Nie wiedziała, gdzie zginął. Jedyne, czego udało jej się dowiedzieć, to tylko to, że został zastrzelony podczas ucieczki. Do Rosji nie wolno jej było wrócić, tak więc rozpoczęła swój niespo- kojny, koczowniczy żywot. Kiedyś przyśniło jej się, że syn żyje i wołają, innym znów razem spotkała go we śnie, w jakimś obcym kraju, zdrowego i wesołego. A potem znowu widziała go leżącego w kałuży krwi. Kilka lat później ów przyjaciel, który wówczas ostrzegł hrabiego Smoleńskiego, przysłał do niej pewnego człowieka. Był to Austriak, były zesłaniec powra- cający właśnie z Syberii. Udało mu się dowieść swojej niewinności i został zwolniony. Człowiek ten był deportowany razem z synem hrabiny. Moja przyjaciółka zatrzymała się wtedy akurat u mnie. I ów mężczyzna opisał nieszczęsnej matce, jak umarł jej syn. Nie mogąc dłużej znieść poniżają- cego traktowania, młody człowiek uwolnił się pewnej nocy z więzów i uciekł z nędznej szopy, gdzie nocowali więźniowie. Odkryto jego ucie- czkę, wysłano pościg. Zastrzelili go na wielkim, białym polu i zostawili leżącego we krwi. Potem przeprowadzono innych więźniów obok jego ciała, dla odstraszenia i przykładu. 8 Może sobie pani wyobrazić, drogie dziecko, jak to opowiadanie podzia- łało na hrabinę. Jeszcze raz wpadła w otchłań zwątpienia i rozpaczy. Usiło- wała pocieszać się myślą o tym, że miliony matek straciły swoich synów, że i one często nie znają ostatniego miejsca ich spoczynku. Podczas wojny straciłam ją z oczu. Ten czas spędziła po części we Francji, po części w Anglii i we Włoszech. Ale nigdzie nie mogła odnaleźć ukojenia i spokoju. Wielki majątek pozwalał jej na długie i komfortowe podróże, toteż ponownie spotkałyśmy się dopiero w wiele lat po zakończeniu wojny. A w zeszłym roku, jak pani wie, kilka tygodni spędziła u mnie... aż znowu dawny niepokój pognał ją w świat. Katharina posiada tylko jedną podobiznę syna, prześlicznie wykonaną miniaturę, która wiernie oddaje rysy najdroższego dziecka. Mąż podarował jej kosztowną oprawę do tego portretu, rodzaj relikwiarza, wspaniały przy- kład rosyjskiej sztuki złotniczej. Pewnie widziała go pani u hrabiny, nigdy się z nim nie rozstaje, nocą relikwiarz stoi przy jej łóżku. Daniela spojrzała na baronową. — Ależ tak! — potwierdziła. — Znam owo kunsztowne cacko ze złota, przypominające maleńki ołtarzyk. Widziałam je na nocnym stoliku hrabiny, kiedy pewnego razu weszłam rankiem do jej sypialni. Po chwili pani Berken podjęła swoje opowiadanie: — Proszę uważać, Danielo, aby nie zwracała się pani do hrabiny inaczej niż “pani Lentikow". Moja przyjaciółka używa tego nazwiska naj- zupełniej legalnie, gdyż rodzina od swoich dóbr nosi w istocie nazwisko hrabiów Smoleński-Ripnik-Saratow-Lentikow. Dawniej używano tego nazwiska podczas podróży. Hrabina zaczęła się nim posługiwać, odkąd znalazła się na wygnaniu: obecnie jest po prostu panią Lentikow... Cóż, droga Danielo, teraz już pani wie, co uczyniło z mojej biednej przyjaciółki samotną, pełną goryczy kobietę. Mam nadzieję, że będzie pani miała zrozu- mienie dla jej drobnych dziwactw, kiedy obejmie pani u niej posadę. — Pani opowieść głęboko mnie poruszyła — odparła Daniela. — Jakże ona musiała cierpieć, biedaczka! — Tak, wycierpiała wiele. Proszę, niech pani będzie dla niej serdeczna i dobra, nawet jeśli wyda się pani nieprzystępna i chłodna. Proszę w miarę swoich możliwości umilać jej smutne, pozbawione radości życie. Katharina nieraz wyrzucała mi, że nie pozwoliłam jej umrzeć wtedy, kiedy chciała się 10 strzelić. Nieraz powtarzała, że wcale nie jest mi wdzięczna za to, iż wzię- łam od niej słowo, że nigdy więcej nie targnie się na swoje życie. Jednak dotrzymała danej mi obietnicy, na jej słowie można polegać. Jeśli się pani uda drogie dziecko, chociaż odrobinę rozjaśnić jej posępne myśli, wlać nieco radości w jej serce, uczyni pani coś bardzo dobrego. _ Będę o to jak najusilniej zabiegać, pani baronowo. _ A więc mogę uznać rzecz całą za załatwioną. Jest pani oficjalnie zaangażowana u pani Lentikow, gdyż mam jej pełnomocnictwo. _ Poza panią dla nikogo nie pracowałabym tak chętnie, jak dla hrabiny Smoleńskiej. — Mówmy raczej: dla pani Lentikow. Proszę pamiętać, że ona nie chce, by się do niej inaczej zwracano. Powiedziała mi, że hrabina Smoleń- ska nie żyje, umarła, kiedy straciła syna i męża. Proszę nie budzić w niej wspomnień szczęśliwych czasów. Co do szczegółów, to omówi je pani z panią Lentikow, kiedy tutaj przybędzie. Tak czy owak robi pani dobrą zamianę, dzięki zapobiegliwości męża moja przyjaciółka jest bardzo bogatą kobietą. Ale myślę, że chętnie oddałaby cały swój majątek, byle tylko przywrócić do życia ukochanego syna. Starsza pani westchnęła. — Ale teraz koniec, już dość tych smutnych spraw. Chodźmy na małą przechadzkę, drogie dziecko. II Minęły dwa tygodnie. Pani Lentikow przybyła do Berlina. Daniela Falkner udała się wraz z baronową do hotelu madame Lentikow, która zaprosiła obie panie na obiad. Przyjęła je Natasza. Z mozołem dobierając niemieckie słowa poprosiła, aby zechciały jeszcze kilka minut zaczekać, po czym weszła do pokoju obok. — Panie czekają już na ciebie, kochaneczko — powiedziała po rosyjsku melodyjnym, miękkim głosem. — Dobrze, Nataszo, podaj mi jeszcze tylko chusteczkę—odparła pani Lentikow. 11 Była to dama o arystokratycznej, szczupłej postaci, pięknej twarzy i wdzięcznych, lecz jakby nieco zmęczonych ruchach. Siwe włosy, ułożone w elegancką fryzurę, zachowały bujność i puszystość. Silnie uderzał kontrast pomiędzy nimi a ciągle jeszcze czarnymi brwiami i wspaniałymi, ciemnymi oczami. Wychodząc z pokoju, pani Lentikow podeszła na chwilę do nocnego stolika. Stał na nim wspomniany przez baronową relikwiarzyk. Składał się z trzech części. Środkową tworzyła szkatułka z cyzelowanego złota, w kształcie średniej grubości książki. Na wieczku widniał wspaniałej roboty wizerunek jakiegoś świętego, wysadzany szlachetnymi kamieniami. Części boczne relikwiarza łączyły się ze środkową jak dwuskrzydłowe drzwiczki. Wykonane były w formie wykutych w złocie delikatnych krat, po których pięły się stylizowane, ażurowe róże. Pani Lentikow wzięła do ręki relikwiarzyk, nacisnęła jeden z rubinów, który schował się w miniaturową rozetkę. W tym momencie cyzelowana płytka z wizerunkiem świętego obróciła się wokół własnej osi, tak że teraz widać było jej tylną stronę. Ukazała się wspaniale wykonana miniatura młodego człowieka w uniformie rosyjskiego regimentu carskiego. Czułe spojrzenie zmęczonych i smutnych oczu starszej pani spoczęło na wizerunku młodej twarzy o szlachetnych, regularnych rysach. Oczy syna spoglądały na nią jasne i błyszczące, zupełnie jakby były żywe. Pani Lentikow z westchnieniem przyłożyła policzek do portretu, jej usta szeptały czułe słowa, jakby rozmawiała z utraconym synem. Potem nacisnęła ukrytą pod rubinem sprężynę i płytka obróciła się ponownie. Na dole, pomiędzy nią a tylną ścianką złotej skrzynki, przylutowano płaską, złotą kapsułkę. W niej znajdowała się relikwia: drzazga, z drzewa Krzyża, jak mniemała głęboko religijna pani Lentikow. Wierzyła, że jej syn będzie bezpieczny pod ochroną relikwii i wizerunku świętego. Powoli postawiła relikwiarz z powrotem na stoliku. Za każdym razem, kiedy spoglądała na portret syna, a potem przymykała na chwilę powieki, Dymitr jawił jej się jak żywy przed oczami. Ale nie w takiej postaci, jak na portrecie. Widziała go jako człowieka dojrzałego — cichego mężczyznę w cywilnym ubraniu. Błyszczące oczy spoglądały na nią ze smutnej twarzy. Takim człowiekiem stałby się zapewne w ciągu tych lat, gdyby pozostał przy życiu. Cofnęła się z westchnieniem, spojrzała na Nataszę. 12 _ Przyjrzałaś się tej młodej damie, która przyszła z panią baronową? __ Tak, duszko, ciągle jest taka piękna jak przed rokiem, kiedy zatrzy- małaś się u wielmożnej pani baronowej. Jest tak samo milutka i przyjemna. Starsza pani kiwnęła głową. — Tak, to dobra i piękna dziewczyna. I jest taka serdeczna, rozumie nas, starszych. Jest naprawdę miła. Chyba wiesz, że chcę ją zabrać ze sobą, kiedy będziemy wyjeżdżać z Berlina? ,\ . _ Tak, tak, duszko. I to bardzo dobrze, bo ona przyniesie ci wielkie szczęście, zobaczysz. Blady uśmiech pojawił się na ustach pani Lentikow. — Wielkie szczęście? Musiałaby przywrócić do życia mojego syna, Nataszo. Nie ma dla mnie innego szczęścia. Ale dlaczego miałaby mi przynieść szczęście? Skąd ta myśl? — Zaraz ci to wyjaśnię. Kiedy dzisiaj witała cię na dworcu, ciebie i ją oświetlił promień słońca. A kiedy taki promień przebiega między dwiema osobami, oznacza to wielkie szczęście. Ty także przyniesiesz jej szczęście. — Wiem, wiem, Natasza, ty wierzysz w takie rzeczy. A to, w co wierzymy, wypływa z głębi naszego serca. Cóż, postaram się potraktować to, co mi powiedziałaś, jako dobrą wróżbę. Dzięki tej młodej damie będzie mi z pewnością łatwiej znosić ciężkie chwile. Ale już dość, czas się przy- witać z gośćmi. Pani Lentikow serdecznie uściskała przyjaciółkę, potem zwróciła się do Danieli: — Panno Falkner, czy zechce pani dotrzymywać mi towarzystwa, dzielić ze starą, samotną kobietą niespokojne życie? Daniela spojrzała na panią Lentikow. — Z chęcią, łaskawa pani, jeśli tylko pani się zgodzi. Madame Lentikow mocniej otuliła się kosztownym, jedwabnym sza- lem, jakby nagle zrobiło jej się zimno. — Proszę pamiętać, że często mam chwile zwątpienia i goryczy. Będzie się pani musiała zdobyć na cierpliwość. — Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby uchronić panią przed tymi nastrojami albo przynajmniej pomóc je pani znieść. Pani Lentikow skinęła jej głową, potem zwróciła się do przyjaciółki: 13 — Czy powiedziałaś pannie Falkner wszystko, o czym powinna wiedzieć? — Tak, Katharino, panna Daniela wie o wszystkim. — A więc — pani Lentikow znowu zwróciła się do Danieli — pojmuje pani, że to nie dla kaprysu bywam czasem przykra dla otoczenia? — Wiem, że nosi pani w sercu wielki smutek i cierpienie. Proszę nie krępować się moją osobą — odparła dziewczyna łagodnie. — Drogie dziecko, mam nadzieję, że życie pod moim dachem nie będzie dla pani nieznośne — powiedziała pani Lentikow lekko się uśmie- chając. — Ale teraz pozwól, Magdo, że pójdziemy na obiad. Panie zeszły na dół, do hotelowej restauracji, gdzie czekał na nie zare- zerwowany stolik, dyskretnie ukryty w niszy. Podano wykwintny obiad. Rozmawiając ze swoimi gośćmi, pani Lentikow ożywiła się nieco, ale chwi- lami milkła, wpatrując się w przestrzeń martwym wzrokiem. Rysy pobladłej twarzy traciły nagle wyrazistość, w oczach pojawiał się strach, a krople potu perliły się na czole. Baronowa, która nieraz widziała przyjaciółkę w tym stanie, kładła jej wtedy uspokajająco rękę na ramieniu. — Już dobrze, Katharina, już dobrze, otrząśnij się! — mówiła łagod- nym, miękkim głosem. W drodze do domu baronowa Berken pouczała Daniele: — Drogie dziecko, ilekroć pani spostrzeże, że pani Lentikow podczas rozmowy nagle popadnie w stan odrętwienia, niechże się pani postara koniecznie czymś ją zająć. Z pewnością zauważyła pani dzisiaj, jak to wy- gląda. W takich momentach dręczą biedaczkę zawsze te same wizje: widzi syna na śnieżnych polach Syberii, okrążonego przez sforę wygłodzonych wilków. Sprawi jej pani ulgę, odrywając ją od tych ponurych obrazów. — Biedaczka! Jak ona musi cierpieć! Gdybym tylko mogła jej pomóc... — I ja próbowałam... Ale nie sposób jej pomóc. Nawet gdyby udała się do Rosji, pojechała na Syberię, gdyby miała wszystkie pełnomocnictwa, by szukać zmarłego syna, na nic się to nie zda. Już dawno zaginął po nim wszelki ślad. — Jaki to musi być koszmar dla matki... — powiedziała cicho Daniela _ Tak, moje dziecko... i wcale nie jest dla niej pociechą świadomość, wiele innych matek spotkał taki sam los. Nadszedł wieczór. Kiedy Daniela została sama w pokoju, zabrała się do pisania listu do brata. Chciała mu jak najszybciej donieść o zmianach, jakie zaszły w jej życiu. Ponieważ na razie nie ma widoków na Twój powrót do Niemiec, nie wahałam się przyjąć posady u pani Lentikow. Dzięki temu będę miała okazję często wyjeżdżać za granicę. Cieszę się, że zobaczę trochę świata, podróżując w dodatku wygodnie i przyjemnie. Nie martw się o mnie, Busso, myślę, że możesz być spokojny o mój byt. Liczę na to, że kiedyś odwiedzimy także Szwecję, że los pozwoli się nam zobaczyć. Za każdym razem powiadomię Cię, gdzie właśnie przebywamy i dokąd możesz przesyłać wiadomości dla mnie. Mam nadzieję, że jeszcze przed wyjazdem z Berlina otrzymam list od Ciebie. Dawno nie miałam żadnej wiadomości. Chyba wszystko w porządku? Jakoś nie lękam się ani o Ciebie, ani o siebie, już my damy sobie radę. Cieszę się, że jesteś już zupełnie zdrów i w pełni sił, że rana zagoiła się całkowicie i bez komplikacji. Nie musisz się teraz obawiać, że zły stan zdrowia przeszkodzi Ci w dążeniu do celu. Mam nadzieję, że moja nowa posada umożliwi mi poczynienie pewnych oszczędności. Bardzo by mnie to cieszyło. Nie muszę nic wydawać ani na utrzymanie, ani na stroje, toteż będę mogła odłożyć większą część zarobków. Ale teraz kończę już, kochany Braciszku. Pozdrawiam Cię i ściskam Twoja wierna, kochająca siostra Daniela W dwa dni później Daniela znalazła na przygotowanym do śniadania stole list od brata: Moja kochana, mała Siostrzyczko! Tym razem długo kazałem Ci czekać na wiadomość od siebie, ale to z konieczności. Pracy miałem naprawdę dużo, a wszystkie wolne godziny poświęcałem mojemu przyjacielowi, Stefanowi Kolniko, który 15 14 2 — Banilka mieszka teraz tutaj, w Sztokholmie. Z pewnością przypominasz sobie jego nazwisko, to ten młody Rosjanin, dzięki któremu udało mi się zbiec z niewoli. Pewnie pamiętasz, że uratowałem mu życie, wyciąga- jąc go spod gruzów płonącego domu. Kiedy w rok później ranny dostałem się do rosyjskiej niewoli, szczęśliwy los zrządził, że był on strażnikiem w lazarecie, do którego trafiłem. Zobaczyłem go pewnego dnia, gdy wyszedłem pospacerować po korytarzu, poznałem go od razu. Lecz on nawet najlżejszym drgnieniem powieki nie zdradził, że rozpoznaje tego, który uratował mu życie. Dopiero później, przechodząc koło mnie, szepnął po niemiecku “Ostrożnie. Nie znamy się". (Trzeba Ci wiedzieć, że znakomicie opa- nował nasz język). Udawałem więc, że go nie znam, chociaż nie wiedziałem jeszcze, co zamierza. Następnego dnia pod miską z zupą znalazłem karteczkę: “ Urato- wał mi Pan życie. Zawsze spłacam moje długi. Proszę czekać na mój znak. Jeśli to możliwe, pomogę Panu uciec ". Dotrzymał słowa. Pewnej nocy, kiedy znowu miał wartę, dopo- mógł mi w ucieczce. Wszystko było przygotowane. Sam zaprowadził mnie w bezpieczne miejsce, gdzie czekało już ubranie, trochę pienię- dzy, a nawet papiery, które zabrał zabitemu koledze. Na pożegnanie powiedział: “To panu zawdzięczam, że teraz stoję tutaj cały i zdrowy. Stefan Kolniko zawsze spłaca swoje długi. Proszę dać mi tylko słowo honoru, że nie będzie pan więcej walczył przeciwko moim rodakom!" Dałem mu słowo i pożegnaliśmy się mocnym uściskiem dłoni. Już wtedy zastanowiło mnie, że on, prosty żołnierz — nie był nawet ofice- rem — mówi tak starannym językiem i w dodatku znakomicie zna niemiecki, To dzięki niemu bezpiecznie dotarłem przez Finlandię do Szwecji. Mogłem też dotrzymać danego słowa, gdyż wojna skończyła się wkrótce po moim powrocie do domu. Nie bez powodu piszę Ci o tym jeszcze raz, chcę, żebyś dobrze przypomniała sobie Stefana Kolniko. Zachowałem o nim dobre i pięk- ne wspomnienia. I niezależnie od tego, co dla mnie zrobił, wydał mi się niezwykle sympatyczny. Możesz więc sobie wyobrazić moje 16 radosne zdumienie, kiedy przed kilkoma tygodniami ujrzałem go tutaj na ulicy. Pewnej niedzieli dosłownie wpadliśmy na siebie na Drottningallee. Przystanęliśmy spoglądając jeden na drugiego w niepomiernym zdumieniu, ale zaraz wzięliśmy się pod ramię, jak- by to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem. W owej chwili zdaliśmy sobie sprawę z tego, że połączyła nas przyjaźń. Nie masz pojęcia, jak wielka była nasza radość ze spotkania po tylu latach. Dowiedziałem się, że Stefan na zawsze opuścił ojczyznę; nie wdając się w szczegóły, powiedział mi, co go do tego skłoniło. W kraju jego rodzina i on doznali krzywd i niesprawiedliwości. “Dlatego wyje- chałem — powiedział. — Pracowałem w pewnej fińskiej fabryce, żeby zdać egzamin inżynierski. A teraz przyjechałem tutaj szukać pracy ". Tak więc okazało się, że jesteśmy kolegami po fachu. Dowiedzia- łem się też, dlaczego on, zdolny, wykształcony człowiek, służył jako zwykły, szeregowy żołnierz. Ale to długa i skomplikowana historia, którą opowiedział mi w zaufaniu. Mogę Ci tylko powiedzieć, że Stefan pochodzi z bardzo dobrej rodziny i że w tragiczny sposób stracił rodziców i cały majątek. Cieszyłem się, że mogę mu pomóc, udało mi się załatwić dla niego stanowisko inżyniera w tej samej fabryce, w której i ja pracuję. Stefan nie jest wprawdzie dyplomowanym inżynierem ani nie ma tytułu doktora, ale jest niezwykle ambitnym, pracowitym człowiekiem o prawym, szlachetnym charakterze. Szczycę się tym, że jest moim przyjacielem. Musiałem mojemu przyjacielowi poświęcić w ostatnich tygo- dniach sporo czasu i dlatego dopiero dzisiaj zabrałem się do pisania do Ciebie. Jeśli potrzebujesz pieniędzy, daj mi, proszę, znać. Chętnie podzielę się z Tobą moim “bogactwem". Jeśli nie, będę oszczędzał, żeby nie wrócić do domu z pustymi rękami. Pokazałem Stefanowi Kolniko Twoje zdjęcie. Przyglądał mu się długo i z podziwem. Potem westchnął głęboko i oddał mi je, mówiąc: “Ach, Busso, jakże jesteś bogaty i szczęśliwy. Masz ukochanego, bliskiego" ^{owjfEa^z którym łączą cię więzy krwi. Ktoś, kto jest tak samotnjftak ja, pottgfi ocenić, ile to znaczy. No i możesz być dumny ze swojej siostry, jesćgekna i dobra". l w Trzebini S") 17 &. Dużo mu o Tobie opowiadałem, o tym, jaka jesteś kochana i dzielna. Naprawdę jestem z Ciebie dumny. A Stefan ciągle mnie o Ciebie wypytuje, bardzo chciałby Cię poznać. Marzy mu się, że pewnego dnia razem pojedziemy do Niemiec. Właściwie to bardziej niż ja wierzy w to, że Niemcy mają przed sobą wielką przyszłość. Matka Stefana była Niemką z pochodzenia, stąd jego znakomita znajomość niemieckiego. Ale chyba już dość naopowiadałem Ci o Stefanie. Przyjmij, proszę, pozdrowienia od niego. Dodam jeszcze, że jestem zdrów, a wynalazek, o którym Ci pisa- łem, jest gotów, ale nie chcę robić z niego użytku w obcym kraju. Jeśli Bóg zechce, mój projekt przyniesie pożytek Niemcom. Kiedy już będę miał wszystko do końca opracowane, przedstawię go osobom zain- teresowanym w naszym kraju. Mam nadzieję, że wkrótce otrzymam od Ciebie dobre wieści. Cieszę się, że masz w domu baronowej Berken dobre i bezpieczne miejsce. Z najserdeczniejszymi pozdrowieniami i uściskami dla Ciebie oraz ukłonami i wyrazami szacunku dla pani baronowej Twój wierny brat Busso III Inżynier doktor Busso Falkner wynajmował dwa jasne pokoje w ład- nym szwedzkim drewnianym domu, zbudowanym na mocnym cokole z ka- mienia. Przed dwoma miesiącami jego rosyjski przyjaciel znalazł kwaterę u tych samych gospodarzy. Wprawdzie udało mu się wynająć tylko sypial- nię, ale Busso zaproponował wspólne korzystanie z salonu. — Jakoś poradzimy sobie z jednym salonem, Stefanie — powiedział z uśmiechem. — Chyba nie będziemy sobie przeszkadzać. Przyjaciele zgodnie dzielili mieszkanie. Sympatyczna gospodyni trosz- czyła się o sprzątanie i wyżywienie, żyło im się wygodniej i taniej niż w pensjonacie i mogli obaj odkładać nieco ze swoich zarobków. 18 \V niedzielę wybierali się na wycieczki albo uprawiali sport. Z każdym . m jch przyjaźń stawała się głębsza i bardziej zażyła. Nie mieli przed ha tajemnic, wiedzieli, że mogą sobie ufać, że jeden nie zdradzi tajemnic drugieg0- pewnego niedzielnego poranka, kiedy w miłym nastroju siedzieli przy ' adaniu we WSpóinym salonie, gospodyni przyniosła list. Busso rozpoznał pismo siostry. _ Wybacz, Stefanie — zwrócił się do przyjaciela — chciałbym prze- czytać, co pisze siostra. Stefan Kolniko z uśmiechem skinął głową. Był to wysoki, postawny mężczyzna po trzydziestce, o przyjemnej aparycji, szczupły, a jednocześnie dobrze zbudowany, o pociągłej twarzy i rysach znamionujących energię. Spod śmiało zarysowanego czoła spoglądały stalowoniebieskie oczy. Poruszał się pewnie i z elegancją. Ciemne, niemal czarne włosy doskonale harmonizowały z ogorzałą od słońca i wiatru cerą. O jego rosyjskim pocho- dzeniu mógł świadczyć jedynie pewien wyraz melancholii w oczach. Poza tym można by go uważać za Niemca. Z ledwie widocznym napięciem spoglądał na przyjaciela czytającego list, w którym Daniela donosiła o swojej nowej posadzie. Po chwili Busso skończył czytanie, ręka, w której trzymał list opadła na kolana, a młody mężczyzna w zamyśleniu spojrzał na przyjaciela. — Masz dobre wiadomości od siostry? — zapytał ten z zaintereso- waniem. — Nie wiem, nie jestem pewny. Ale proszę, przeczytaj, nie mam przed tobą tajemnic. , Stefan, wyraźnie zainteresowany, zagłębił się w lekturę. — Dzielna dziewczyna — powiedział, przeczytawszy list. —— Tak, to wspaniały, dobry człowiek, mówię to bez braterskiej prze- sady. Zasłużyła na lepszy los. Stefan oparł głowę na dłoni. —— Ach, tak bardzo chciałbym ją poznać... — westchnął. — Wiesz, właściwie to mam uczucie, że i ja mam prawo ją kochać... bo przecież jest siostrą mojego najlepszego przyjaciela. — Mam nadzieję! I myślę, że dobrze byście się rozumieli. — Ja też tak sądzę po tym wszystkim, co mi o niej opowiadałeś, no 1 widziałem jej fotografię. 19 — Tak... ale na razie nie wygląda na to, byśmy się mogli wkrótce zobaczyć. Zwłaszcza że Daniela opuszcza Niemcy. Było mi bardzo ciężko kiedy po śmierci matki musiałem ją zostawić samą. Uspokajała mnie nieco jedynie świadomość, że jest pod dobrą opieką, w domu porządnej i uczciwej kobiety. A teraz opuszcza tę posadę i właściwie wypada się jeszcze cieszyć, że tak szybko znalazła następną. Pewną poręką jest dla mnie fakt, że obie damy są zaprzyjaźnione, tak więc Daniela nie idzie do zupełnie obcego człowieka. Jednak wolałbym oczywiście wrócić do Niemiec i stworzyć siostrze chociaż skromny dom. — Doskonale cię rozumiem. — I wiesz, Stefanie, powiem ci w zaufaniu, że straszliwie tęsknię za domem. Skoro tylko otworzy się przede mną w Niemczech jakaś możliwość zatrudnienia, przyjmę ją natychmiast. — Mam nadzieję, że i dla mnie coś się wtedy znajdzie. Nie chciałbym się z tobą rozstawać. A ponieważ nie mogę wrócić do ojczyzny, najchętniej zamieszkałbym w ojczystym kraju mojej zmarłej matki. — Czy naprawdę nie masz w Niemczech żadnych krewnych ze strony matki? — Ach, Busso, naprawdę nie mam już nikogo na świecie. Dlatego całym sercem przywiązałem się do ciebie. Zresztą... zawsze chciałem poje- chać do Niemiec. Tylko nie mogłem zrealizować tych planów; z trudem dawałem sobie radę, a pieniędzy ledwo starczało na utrzymanie. W Fin- landii udało mi się trochę oszczędzić na ten wyjazd do Szwecji. Miałem nadzieję, że stąd łatwiej będzie mi wyjechać do Niemiec. I rzeczywiście mam tu niezłą posadę. Zawdzięczam ją tobie, tak jak życie. Busso energicznie pokręcił głową. — Daj spokój, Stefan. Przecież już uzgodniliśmy, że jesteśmy kwita. — Mimo to na zawsze pozostanę twoim dłużnikiem, chyba żebym kiedy wyświadczył ci dużą przysługę. — No i wjtedy rachunek znowu nie będzie się zgadzał. Ale teraz dość o tym, nie będziemy się przecież sprzeczać. Co z naszą wycieczką? Ruszajmy. Stefan przeciągnął się, wyprostował swoją wysoką postać. — No to chodźmy! Wkrótce potem Busso i Stefan wyruszyli na wycieczkę wzdłuż brzegu morza. 20 \Viosna tutaj, na północy, ma surowe oblicze. Śnieg jeszcze leżał na ach a ostry, świeży wiatr, pozbawiony cieplejszego tchnienia, świstał obu mężczyznom w uszach. _ \V mojej ojczyźnie kwitną teraz zawilce i pierwiosnki, a tu i ówdzie 'dać już pewnie fiołki — powiedział Busso i obaj energicznie przyśpie- szyli kroku, aby się rozgrzać. Z głębokim wzruszeniem żegnała się Daniela Falkner z baronową i z Christiną. _ Jedyne, co mnie pociesza — powiedziała do starej kucharki drżą- cym głosem — to nadzieja, że pani będzie się jak najlepiej troszczyć o panią baronową. Proszę na nią uważać, wiosną tak łatwo zapada na zdrowiu. Christiną kiwnęła głową i lekko musnęła jej rękę. — Może mi pani zaufać, panno Danielo — odparła. — Niech pani jedzie z Bogiem! Życzę pani wszystkiego najlepszego. Także pani Berken ze łzami w oczach żegnała się z Daniela. I oto Daniela jechała ze swoją nową panią i z Nataszą do Hamburga. Pani Lentikow zarezerwowała pokoje w hotelu “Cztery pory roku". Zamie- rzała przez kilka dni pozostać w Hamburgu, aby zobaczyć, jak miasto rozwinęło się po wojnie. Daniela nie znała Hamburga. Położona nad Alsterą część miasta wydała jej się urocza. Zainteresowała ją także pełna ruchu i gwaru praca portu, a pani Lentikow pokazywała jej wszystko z nie ukrywaną radością. Było jej przyjemnie mieć przy sobie tak serdeczną, chłonną i wrażliwą młodą istotę. Madame Lentikow nie musiała się liczyć z pieniędzmi. Danieli nieraz serce zamierało w przerażenia, kiedy widziała, z jakim znużeniem i obojęt- nością hrabina wydaje niebotyczne sumy. Starsza pani bardzo nalegała na to, aby Daniela kupiła sobie w Ham- burgu kilka sukien. Daniela już w Berlinie sprawiła sobie nieco garderoby ^ pieniądze, które otrzymała na stroje. Teraz pani Lentikow zażądała jeszcze, by kupiła suknię wieczorową. Dziewczyna z lekkim niepokojem obliczyła szybko, że przy takich zakupach jej pieniądze szybko się skończą. Naturalnie, w tych nowych rzeczach wygląda uroczo, są naprawdę prześli- CZne, ale pieniądze?... 21 Z bijącym sercem zajrzała do rachunku i zobaczyła, że został zapłaco- ny. Pytająco spojrzała na panią Lentikow. — Widzę, że mój rachunek został wyrównany, jestem więc pani winna tę sumę. — Droga panno Danielo, oczywiście nie mogłaby pani pokryć tych wydatków wyłącznie z pieniędzy przeznaczonych na stroje. Już w Berlinie zauważyłam, że pani garderoba jest nieco zbyt skromna. Ale nie chciałam o tym rozmawiać, aby nie sprawić przykrości mojej przyjaciółce. Bardzo proszę, niech mi pani pozwoli nieco uzupełnić te braki. Chętnie kupię pani coś, co mi się spodoba. Pani jest młoda i piękna, a ja lubię patrzeć na dobrze ubranych ludzi, chociaż sama noszę wyłącznie czarne stroje. Jeśli nie starczy pani na suknie, bardzo proszę mi powiedzieć. W żadnym wypadku nie wolno pani wydawać na ten cel pensji. Daniela pocałowała dłoń pani Lentikow. — Bardzo dziękuję, łaskawa pani — powiedziała wzruszona. — A czy lubi pani nosić piękne suknie? — zapytała starsza pani i cień uśmiechu pojawił się w jej zmęczonych oczach. — O tak, której kobiecie nie sprawia to radości! — zawołała Daniela z zapałem. Pani Lentikow kiwnęła głową. — Słusznie. Ma pani rację, ach, jaka pani młoda i beztroska! Proszę, niech pani taka pozostanie, chciałabym, żeby i mnie udzieliło się nieco tej radości i wesela. W taki sposób pani Lentikow od czasu do czasu dawała do zro- zumienia, że towarzystwo Danieli jest jej miłe. Zaś Daniela z całą powagą traktowała swoje zadanie i ze wszystkich sił starała się odwra- cać myśli pani Lentikow od smutnych rozważań. Zresztą do nastrojów swojej pani odnosiła się z wielkim taktem i wyrozumiałością. Zauwa- żywszy, jak bardzo męczy panią Lentikow załatwianie spraw z dostawcami czy personelem hotelu, zaczęła stopniowo przejmować je w swoje ręce. Pani Lentikow szybko przyzwyczaiła się do tego, żeby swoje życze- nia, przekazywać Danieli, ona zaś zajmowała się załatwianiem wszelkich spraw. Z Hamburga wielkim parowcem popłynęły panie do Anglii. Pani Lentikow zamierzała wiosną spędzić kilka tygodni w swoim wiejskim domu w Hedgehouse. Dla Danieli to wszystko było jak bajka. Nareszcie koniec z drobiazgo- wi rachunkami, nerwowym zastanawianiem się, czy można sobie spra- •x tę czy inną rzecz. Królewska fortuna jej chlebodawczyni była jak zarodziejska różdżka. Wszystko, czego madame zapragnęła dla siebie czy towarzyszących jej osób, pojawiało się natychmiast. Towarzystwo Danieli, jej życzliwe i pogodne usposobienie wywierało wyraźnie dobroczynny wpływ na panią Lentikow. Była ożywiona jak nigdy, a iej wygląd odzyskał nieco świeżości. Przyczyniło się do tego także spotka- nie z baronową. Natasza od razu spostrzegła te zmiany. I była bardzo wdzię- czna Danieli. Kochała swoją panią i odczuwała jej szczęście jak swoje własne. ^ — Cieszę się, że mam panią przy sobie, panno Danielo — powiedziała pewnego dnia madame Lentikow — i żal mi mojej przyjaciółki, że musiała się z panią rozstać. Daniela podniosła na nią oczy. — Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo jestem pani wdzięczna, że uznała pani moje towarzystwo za godne jej osoby. W tej chwili weszła Natasza, aby zapytać hrabinę, czy ma dla niej jakieś polecenia. Pani Lentikow odparła, że nie, po czym odezwała się do Nataszy po rosyjsku: — Popatrz na tę młodą damę, która, jak twierdzisz, ma mi przynieść wielkie szczęście. Czy to nie wiosna we własnej osobie? Natasza z zapałem kiwnęła głową. — Ależ tak, mateczko! A te złote loki... zupełnie jak święta na obraz- ku. I jest dobra i szczera, i bardzo tobie oddana. Widzę, że sprawia ulgę twojemu biednemu sercu. Ja jestem tylko prostą służącą i umiem tylko wiernie ci służyć. Zobaczysz, dopiero w Hedgehouse, kiedy będziemy same, przekonasz się, jak to dobrze mieć przy sobie takie młode stworzenie. — Masz rację, Nataszo, naprawdę wydaje mi się, że przy niej czuję się zdrowsza. — Niech ją Bóg błogosławi, naszą Daniele. Po raz pierwszy pani Lentikow tak długo rozmawiała z Natasza w obe- cności Danieli. Podczas tej rozmowy twarz Danieli okryła się ciemnym rumieńcem, a kiedy Natasza wyszła, dziewczyna odezwała się z zakło- potaniem: 23 22 — Proszę wybaczyć, łaskawa pani... Nie powiedziałam pani, że nieźle znam rosyjski. Rozumiałam wszystko, o czym pani rozmawiała z Natasza Wstyd mi, że niechcący podsłuchiwałam. Pani Lentikow spojrzała na Daniele zupełnie zaskoczona. — Pani mówi po rosyjsku? — zapytała w tym języku. Daniela także odpowiedziała po rosyjsku: — Nie bardzo dobrze, ale na tyle, że mogłam zrozumieć... Starsza pani uśmiechnęła się lekko, po czym dalej mówiła po rosyjsku; — No cóż, teraz pani wie, że obie panią lubimy, Natasza i ja. A że jest pani piękna, to już pewnie zdradziło lustro. Nie spodziewałam się, że zna pani także rosyjski. Moja przyjaciółka chwaliła pani talent do języków, powiedziała mi, że zna pani bardzo dobrze francuski i angielski i że jako tako potrafi się porozumieć także w innych językach. Bardzo mnie to ucieszyło. Ale pani znajomość rosyjskiego to dla mnie nowość. Gdzie, jak się pani nauczyła?... — Mój ojciec był filologiem, znał prawie wszystkie języki współ- czesne. Liznęłam po trochu wszystkiego. Mój brat i ja jesteśmy niejako dziedzicznie obciążeni talentem do języków. Brat bardzo interesował się rosyjskim, a ja nauczyłam się przy nim, do towarzystwa. — Czy nie powinna pani lepiej wykorzystać tych talentów niż jako dama do towarzystwa starej kobiety? — Jakoś nie nadarzyła się odpowiednia okazja. A ponieważ brat mu- siał opuścić Niemcy i zostałam sama, wolałam przyjąć bezpieczną posadę w porządnym domu. — A teraz ja ciągam panią z miejsca na miejsce. Czy pani brat to akceptuje? — Tak, proszę pani. Wie, że i podczas podróży jestem pod dobrą opieką. — Brat jest pani jedynym krewnym? — Tak, jedynym, pracuje teraz w Szwecji. — Został'uczonym, jak pani ojciec, czy ma inny zawód? — Brat jest inżynierem. Ożywiona dotąd twarz starszej pani nagle znieruchomiała Pani Lentikow pomyślała o synu, który tak bardzo pragnął zostać inżynierem. To wspomnienie wprawiło ją w stan nagłego odrętwienia, znów powróciły dręczące obrazy. 24 W'dok zmienionej twarzy madame Lentikow przestraszył Daniele. mniała sobie, co mówiła na ten temat baronowa. To pewnie wyobra- : śnieżnej syberyjskiej pustyni i obraz zmarłego syna znowu dręczy 26 ześliwą matkę. Fala współczucia zalała serce Danieli, bardzo pragnęła !omóc hrabinie, pocieszyć ją. ^ ___ Kochana, łaskawa pani — odezwała się drżącym głosem — proszę tylko spójrz^ J5* cudownie świeci słońce! Pani Lentikow drgnęła, wyrwana z głębokiego zamyślenia. Spojrzała w pełne współczucia oczy Danieli i z jej piersi wyrwało się ciężkie west- chnienie. _ Pani słowa przypomniały mi, że mój syn tak bardzo chciał zostać inżynierem. I zaraz znowu ujrzałam te koszmarne obrazy, które ciągle dręczą moją duszę — odezwała się po chwili, po raz pierwszy mówiąc o synu. — Tak mi przykro, że obudziłam te ponure wspomnienia. — To nie pani wina, drogie dziecko, codziennie tysiące rzeczy przy- pominają mi o synu. Pani nie może temu zaradzić. Proszę nie zważać na moje chwilowe nastroje i dziwne zachowanie. To i tak cud, że zupełnie nie postradałam zmysłów. Proszę wybaczyć, że się tak zamyśliłam. — Ależ... ja to bardzo dobrze rozumiem, łaskawa pani. — Pani obecność przynosi mi ulgę. Więcej nikt nie może dla mnie zrobić, Danielo. Czy mogę tak do pani mówić? — Będzie mi bardzo miło, łaskawa pani. — Miła i dobra z pani dziewczyna, a w pani oczach widzę szczere współczucie. Nauczyłam się odróżniać skrywaną, prymitywną ciekawość od prawdziwego i życzliwego zainteresowania drugim człowiekiem. Tylko niewielu ludzi stać na to drugie, szybko się o tym przekonujemy. W pani oczach widzę prawdziwe uczucie, dlatego mogę z panią rozmawiać o moim synu. Do tej pory mówiłam o nim tylko z Natasza i moją przyjaciółką, baronową Berken. Teraz i z panią będę mogła rozmawiać o moim nieszczę- ściu. Niezbyt pocieszająca dla pani perspektywa. — Bardzo bym chciała, aby pani uznała mnie za godną tych rozmów. estern wprawdzie młoda, ale myślę, że potrafię zrozumieć pani cierpienie. ragn? pani pomagać, na ile pozwolą mi moje skromne siły. Pani Lentikow leciutko przesunęła dłonią po włosach Danieli. Po chwili odezwała się, zmieniając temat: 25 — Proszę porozmawiać potem z Nataszą po rosyjsku. To jej spraw wielką przyjemność. Myślę, że zawsze chętnie sobie z panią pogawędzi. Ja rzadko jestem w odpowiednim nastroju, aby paplać z nią w jej ojczysty™ języku, no a z innymi nie jest to możliwe. Gdyby nie to, że już zdoby}a sobie pani sympatię Nataszy, to pewnie zyskałaby ją pani przez rozmowy n0 rosyjsku. Nataszą to prosta kobieta, ale naprawdę zna się na ludziach W dodatku jest zabobonna; jakiś znak wskazał jej, że przyniesie mi pani wielkie szczęście — a ja pani też. Ach, ona jest mi naprawdę oddana, moja wierna Nataszą. Wszystko by zrobiła, żebym była szczęśliwa. — Z całego serca pragnę, aby ten znak Nataszy się sprawdził. Tak bardzo chciałabym przynieść pani szczęście! — Moje drogie dziecko, czy istnieje szczęście dla mnie, samotnej, rozgoryczonej kobiety... Ale teraz robi się chłodno. Przejdźmy się trochę po pokładzie. Daniela pomogła jej wstać. Pani Lentikow wsparła się na ramieniu dziewczyny i ruszyły na przechadzkę. Potem przystanęły przy barierce. Pani Lentikow znowu zaczęła mówić o swoim synu, o jego dobrym, życzliwym charakterze i o tym, jak bardzo była z niego dumna. Daniela słuchała ze skupieniem i współczuciem i pani Lentikow była jej za to bardzo wdzięczna. Kiedy słońce skryło się za horyzontem, panie udały się do swoich kabin, aby się przebrać do kolacji. Nataszą czekała już w drzwiach kabiny swojej pani. — Wszystko gotowe, Nataszo? — zagadnęła Daniela po rosyjsku. Nataszą zrazu zdumiała się zaskoczona, ale zaraz jej .szeroką twarz rozjaśnił promienny uśmiech, a łagodne, ciemne oczy rozbłysły radością. — Och, panno Danielo, pani mówi w moim ojczystym języku? — zapytała uszczęśliwiona. — Tak, Nataszo wprawdzie nie bardzo dobrze, ale jakoś się porozu- miemy. Nataszą zawołała do pani Lentikow: — Słyszałaś, mateczko? Panna Daniela mówi po rosyjsku! — Wiedziałam, że cię to ucieszy, Nataszą. Teraz masz już z kim po- rozmawiać, nie musisz się męczyć z niemieckim, który chyba nigdy nie wejdzie ci do gfowy. — Niemiecki jest trudny. Po rosyjsku łatwiej. 26 Daniela nie mogła powstrzymać śmiechu, ale pani Lentikow powie- działa poważnie: _ Nataszą, wszystko, co potrafimy, jest łatwe, a czego nie — trudne. — Ach, teraz będę mogła opowiadać, jak pięknie było w domu — 'wiła uradowana Nataszą — i o wszystkim, wszystkim, co żyje w moim Prawda, duszko, że z nią można rozmawiać o wszystkim? — Tak, tak, o wszystkim. Po chwili Daniela poszła do swojej kabiny, żeby się przebrać. Kiedy nrzyszła potem po panią Lentikow, ta przyjrzała jej się badawczo, po czym z aprobatą kiwnęła głową, zadowolona z jej wyglądu. W jadalni parowca wejście obu pań, nobliwej, siwowłosej damy i pięk- nej, młodej dziewczyny, wzbudziło widoczne zainteresowanie. Kilku panów próbowało nieśmiało nawiązać znajomość, ale ich usiłowania rozbijały się o pełen powściągliwości sposób bycia pani Lentikow, a i rezerwa Danieli nie zachęcała do zawarcia znajomości. IV Przybywszy do Londynu panie udały się do hotelu, gdzie madame Lentikow była osobą dobrze znaną i gdzie obsłużono je z uprzedzającą grzecznością. Jednak pozostały tu tylko dwa dni. Mimo to Daniela miała okazję poznać najciekawsze miejsca miasta podczas samochodowej prze- jażdżki. Londyn zrobił na niej imponujące wrażenie. Jednak w uznaniu miasta za piękne przeszkadzały jej czarne od dymów i spalin fasady domów. Miasto przygniatało niemal swoim ogromem. Toteż Daniela nie żałowała, ze tak szybko udały się w dalszą podróż do Hedgehouse. Wkrótce przybyły na miejsce. Daniela z zachwytem rozglądała się po Wspaniałej okolicy. Hedgehouse leżało u stóp zalesionego wzgórza, pośród bujnych, kwitnących pastwisk. Dom otoczony był rozległym ogrodem, a jego mury obrośnięte czerwonymi, pnącymi różami. Delikatne kwiaty P'?ły się po drewnianych werandach, przycięto je tylko przy oknach 1 drzwiach, tak że dala błyszczały na biało pomalowane ramy. 27 — Jak tu pięknie, cudownie! Prawdziwa idylla! — wykrzyknęła Daniela z zachwytem, kiedy powóz zajechał pod bramę ogrodu. — Też mi się tak wydało, kiedy przed kilku laty po raz pierwszy ujrza, łam Hedgehouse. Poprzedni właściciel postanowił sprzedać posiadłość gdyż udawał się do dzieci, do Ameryki. A ja wyobraziłam sobie, że może tutaj odzyskam spokój. Ale nawet uroda tego miejsca pie jest w stanie na długo mnie zatrzymać, chociaż zwykle pozostaję tu dłużej niż gdzie indziej. W każdym razie może pani liczyć na kilkutygodniowy wypoczynek. Mam w stajni niezłego konia pod wierzch i ładną, lekką dwukółkę. W okolicy jestem znana jako szalona Rosjanka. Mam nadzieję, że jakoś pani wytrzyma kilka tygodni w tej samotni ze starą, zgorzkniałą kobietą. — Ile tylko pani zechce, łaskawa pani — odparła Daniela z zapałem. — To najprawdziwszy raj. — No, zobaczymy, co pani powie za sześć tygodni. W każdym razie służby tu nie brak. Jest tu małżeństwo starszych Anglików z córką. Jednego z członków rodziny już pani poznała: to nasz woźnica. Podczas mojej nieobecności utrzymują dom w porządku, dbają o krowę, kury i kilka niezbędnych koni, uprawiają w ogrodzie warzywa. Mieszkają w suterenie domu. Myślę, że są zadowoleni z tej pracy. — Ja też tak sądzę. W każdym razie powinni być. — To prawda, że jest tu nieco pustawo i samotnie.'Ale kiedy mnie nie ma, odwiedzają sąsiedztwo. W godzinę można dojść do najbliższej wsi i do stacji. Mogą tam znaleźć towarzystwo. Powóz zatrzymał się przed domem; kilka stopni prowadziło z prawej i z lewej strony na werandę. Pulchna kobieta niewielkiego wzrostu, o roze- śmianej twarzy, czyściutka i schludna, i młoda dziewczyna — wierne, młodsze odbicie matki — przyjęły panią Len tików na progu domu i popro- wadziły do środka wśród ożywionych powitań. Dach nad wielką salą na parterze był wykonany z grubych, szklanych szybek, przez które bez przeszkód wpadało światło. Z biegnącej wokół tego holu galerii prowadziły drzwi do pokojów położonych na piętrze. Pani Lentikow wskazała Danieli dwa śliczne pokoje. — Proszę się tutaj wygodnie urządzić, Danielo. Córka pani Gray będzie pani usługiwać. To chętna do pracy, uprzejma dziewczyna, ma na imię Mary — powiedziała, a stojąca obok Mary Gray uśmiechnęła się. ukazując piękne, białe zęby. - 28 na Falkner musi się teraz rozpakować. Proszę jej we wszystkim - _ zwróciła się pani Lentikow do Mary. u damę Lentikow poszła z Nataszą do swojego pokoju. Kiedy tylko ahfsame, wyciągnęła rękę po czerwoną torbę z juchtowej skóry, którą Z°St a trzymała w czasie jazdy. Podczas gdy wierna służąca delikatnie ^dTmowała kapelusz z głowy pani Lentikow, starsza pani wyjęła z torby 2 jedwabne etui, w którym spoczywał relikwiarz z portretem syna. szars* jcu .... .. . . . Kl cz do juchtowej torby pani Lentikow nosiła zawsze na szyi, na cienkim, z}0tym łańcuszku. Delikatnie, niemal pieszcząc go dłońmi, wyjęła pani Lentikow relikwiarz z etui i, otwierając ażurowe złote drzwiczki ze stylizowanymi różami, postawiła go na nocnym stoliku. To było jego stałe miejsce, gdyż ciąele jeszcze zdarzały się noce, kiedy nieszczęśliwa matka nie mogła zasnąć i w widoku twarzy syna szukała ukojenia dla zbolałego serca. Przez kilka minut hrabina patrzyła na oblicze syna, odmawiając jedno- cześnie cichą modlitwę za spokój jego duszy. Potem podniosła się, aby Nataszą mogła jej pomóc przy przebieraniu. W godzinę później siedziała z Daniela w uroczym saloniku, urządzo- nym w stylu angielskich domów wiejskich i wyposażonym w nieodzowny wielki kominek. Pani Gray rozpaliła w kominku ogień, gdyż wieczory ciągle jeszcze były chłodne. Ciepły blask płonących szczap czynił pomieszczenie jeszcze bardziej przytulnym. Daniela podsunęła pani Lentikow futrzany serdak, jeden z tych, które hrabina zwykła zawsze nosić w domu. Starsza pani z wdzięcznością kiw- nęła jej głową. — Dziękuję, Danielo. Widzę, że zapamiętała sobie pani wszystkie m°je drobne przyzwyczajenia. Pewnie panią dziwi, że tak łatwo marznę, ledy widzę panią w tej cieniutkiej sukni, zastanawiam się, czy i ja kiedyś nosiłam takie lekkie ubrania. ~~ Ach, naprawdę mi ciepło, łaskawa pani, rozgrzewa mnie sam widok °gnia na kominku. w tej chwili Mary przyniosła herbatę i Daniela napełniła filiżanki. Pani ay upiekła małe ciasteczka, przyniesiono także tosty z masłem i miodem. ni Lentikow jadła niewiele, za to z przyjemnością patrzyła, jak Daniela Oczo zabrała się do jedzenia z całym apetytem zdrowia i młodości. 29 ' Dziewczyna starała się przy tym bawić starszą panią miłą, lekką rozmów bowiem już dawno spostrzegła, iż pani Lentikow sprawia ulgę, kiedy moż* się oderwać od smutnych myśli i rozważań. t)t Po herbacie panie wybrały się na przechadzkę. Dotarły do miejsca skąd rozciągał się piękny widok na okolicę i na wielki, majestatyczny zamek w stylu Tudorów. — Ostatni spadkobierca tego zamku żyje w Londynie, w ciasnym mieszkaniu w czynszowej kamienicy; jest tak biedny, że nie każdego dnia może sobie pozwolić na ciepły posiłek — powiedziała pani Lentikow. Daniela spojrzała na nią zdumiona. — I ten zamek rzeczywiście do niego należy? — To paradoksalne, ale tak. Właściciela zrujnowały wysokie podatki. Byłby szczęśliwy, gdyby udało mu się go sprzedać. Szkoda tej wspaniałej budowli, wszystko zniszczeje. Tutaj jest tak samo jak w Niemczech, droga Danielo. Stare, szacowne rodziny upadają, nowobogaccy wykupują ich posiadłości. Gdybym tylko była w stanie osiąść gdzieś na stałe, to kupiła- bym właśnie ten stary zamek. Tutaj pochowałabym mój ból. Daniela z zainteresowaniem spoglądała na budowlę. — Czy można go zwiedzać? — A chciałaby pani? — Bardzo. — Proszę powiedzieć któregoś dnia panu Grayowi, to panią zawiezie. Daniela pokręciła głową. — Nie chciałabym zostawiać pani samej. Obiecałam pani baronowej, że będę się starała robić to jak najrzadziej. — Woli pani zrezygnować z przyjemności zwiedzenia zamku, żeby nie zostawiać mnie samej? — Naturalnie, łaskawa pani. Pani Lentikow uśmiechnęła się blado. — W takim razie muszę pani towarzyszyć, aby mogła pani zwiedzić zamek, nie popadając w konflikt z przyjętymi obowiązkami. Daniela także się uśmiechnęła. — Dziękuję, łaskawa pani. Bardzo by mnie ucieszyło, gdyby się pani na to zdecydowała. Myślę, że nie powinna pani stronić od rozrywek i cieka- wych zajęć. To dobrze pani zrobi. — Tak pani sądzi? ___ Naturalnie. No, no, widzę, że ma pani swoje sposoby. To tylko dla pani dobra, łaskawa pani. Postanowiłam trochę panią roZVV^eTrucjne sobie pani wyznaczyła zadanie, drogie dziecko. Tak czy hcę z panią pojechać do Castlereagh. Muszę przyznać, że i mnie nekawi, jak wygląda ten zamek. __ Ach, jakże się cieszę! I to podwójnie. Obejrzymy zamek z zew- trz A w środku pewnie są wspaniałe komnaty. '— Niech sobie pani nie obiecuje za wiele po wnętrzu Castelreagh. Myślę, że niewiele zostało z pierwotnego wyposażenia. W kilka dni później pani Lentikow rzeczywiście wybrała się z Daniela do Castlereagh. Stary kasztelan, mieszkający w małym domku odźwiernego u wejścia do parku, oprowadził panie po zamku. Nie zamieszkany zamek był rzeczywiście prawie pusty. Ale siwowłosy kasztelan drżącym głosem opowiadał o czasach świetności Castlereagh, którego ostatnie blaski jaśniały jeszcze w latach jego dzieciństwa. Jego opowieść ożywiła rozległe sale, krużganki i komnaty, gdzie niegdyś podejmowano królów. Wyobraźnia Danieli tworzyła wspaniałe obrazy. Jakże przygnębiające było to, co zostało z minionej świetności. Kosztowne obicia, zwisające w strzępach ze ścian, gruba warstwa kurzu pokrywająca ciągle jeszcze piękne posadzki, szyby, całkowicie zasnute pajęczynami. Wydawało się, że żałobne cienie dawnych mieszkańców przemykają przez sale. Pani Lentikow zrobiło się zimno, chciała koniecznie wyjść na powie- trze. Kasztelan pieczołowicie zamknął główne'wejście, zupełnie tak, jakby zamek strzegł skarbów. Ucieszony sowitym napiwkiem, który dała mu pani Lentikow, podziękował serdecznie i odszedł do swojego domku. Pani Lentikow westchnęła ciężko. — Gdybym wiedziała, że widok zamku tak panią przygnębi, z pewnością zrezygnowałabym z jego zwiedzania — powiedziała Daniela zmartwiona. Starsza pani energicznie pokręciła głową. ~~ Niepotrzebnie się pani martwi. Widok tego zrujnowanego zamku Przynosi mi nawet trochę pociechy. Proszę pomyśleć, gdyby mój syn y ł. a wojna zabrałaby nam majątek, zniszczyła nasze dobra, wtedy i on 31 30 znalazłby się w sytuacji żebraka, bezsilnego wobec ruiny swojego dom cierpiałby nędzę i poniżenie. Kiedy o tym pomyślę, to doznaję niemal ucz, cia spokoju, że coś takiego zostało mu oszczędzone. — Skoro takie myśli są dla pani pocieszeniem, nie chcę ich rozpraszać Hrabina spojrzała na Daniele zgnębionym wzrokiem. — Ach, może pogodziłabym się z moim losem, gdybym wiedziała, że Dymitr został pochowany w poświęconej ziemi. Ta okropna myśl, że nie sprawiono mu nawet skromnego pochówku, nie daje mi spokoju. Słowa hrabiny były przepełnione pełną rozpaczy skargą. — Kochana, łaskawa pani! — powiedziała Daniela z przejęciem. -~ Proszę się nie dręczyć tymi wizjami! Niech pani spróbuje uwierzyć, że jakaś poczciwa dusza pogrzebała pani drogiego syna po chrześcijańsku. Przecież zginął w pobliżu miejsca, gdzie spędził noc przed ucieczką. A tam zapewne mieszkali jacyś ludzie. Może poszli poszukać pani syna, może go pogrze- bali, kiedy zesłańcy pociągnęli dalej ze swoimi strażnikami. — Dobra z pani dziewczyna, Danielo, tak bardzo chce mnie pani pocieszyć... Ale mnie nawet ta nieśmiała nadzieja została odebrana. Ten człowiek z Syberii, który przyniósł mi wiadomość, jak zginął mój syn,, powiedział mi, że nie sądzi, aby jakaś miłosierna dusza pogrzebała ciało Dymitra. Miejsce, gdzie nocowali zesłańcy, to był nędzny, zwykle przez nikogo nie zamieszkany barak. Używano go jako nocnego obozowiska tylko wtedy, kiedy przejeżdżał transport. W pobliżu mogła być tylko jakaś samotna chata, przeznaczona dla zesłańców z lżejszymi wyrokami, którzy mieli uprawiać ziemię. — Ten człowiek lepiej by zrobił litując się nad panią i oszczędzając pani tych relacji. — Kazałam mu przysiąc na Najświętszy Sakrament, że powie mi szczerą prawdę. Ja to wiem, ciało i duch mojego syna nie zaznały spokoju. To właśnie każe mi krążyć po świecie. A najdziwniejsze jest to, że kiedy widzę mojego syna, to nie jest on tym pełnym radości młodzieńcem, jakim go ostatnio widziałam, lecz dojrzałym, doświadczonym bólem mężczyzną, któremu los nie szczędził ciężkich przeżyć. Szloch wstrząsnął ramionami pani Lentikow. Daniela objęła ją, ogar- nięta szczerym współczuciem. — Tak mi przykro, że nie mogę pani sprawić ulgi, ale proszę mi wierzyć — całym sercem współczuję pani w nieszczęściu. 32 1 Lentikow wyprostowała się, potem pełnym zmęczenia ruchem luWę na ramieniu dziewczyny. T stem pani wdzięczna za zrozumienie... Widzę, że pani współczu- "•""" st udawane. Od lat nie rozmawiałam z nikim o moim nieszczęściu 016 °' tkiem Nataszy i mojej przyjaciółki. Ale one, dwie wierne dusze, tak Z A się o mnie boją. Za każdym razem starają się zmienić temat, kiedy chcę z nimi porozmawiać o mojej udręce. Pani pozwoliła mi wypo- y. . je(< mój ból. Ta rozmowa sprawiła mi ulgę. Jestem pani wdzięczna, drogie dziecko! __ Proszę mi nie dziękować, łaskawa pani! Jestem szczęśliwa, że mogę chociaż w drobnej mierze odpłacić za całe dobro, którego od pani zaznaję. I proszę ze mną rozmawiać, proszę mówić o tym, co panią dręczy, skoro sprawia to pani ulgę. Może pani liczyć na moje zrozumienie. Starsza pani westchnęła głęboko. — Teraz jestem spokojna, że będę mogła rozmawiać o tym, ilekroć poczuję taką potrzebę. Kiedy wrócimy do Hedgehouse, pokażę pani portret mojego syna. To pani pomoże zrozumieć, jak wielka jest moja strata. I proszę, niech się pani czasem pomodli za spokój jego duszy. Daniela przycisnęła dłonie do piersi. — Będę się modlić z całego serca, kochana, droga pani! Przyrzekam. — Dziękuję, moje dziecko. A teraz chodźmy, nie stójmy dłużej przed tym ponurym zamczyskiem. Daniela ostrożnie poprowadziła starszą panią do czekającego powozu. Pan Gray zdrzemnął się nieco, ukołysany pełnym zadumy spokojem tego miejsca. Ale usłyszawszy nadchodzące panie zeskoczył z kozła, by pomóc im we wsiadaniu. Wracali pogrążeni w milczeniu. Pani Lentikow trzymała Daniele za r?kę, jakby szukała w niej oparcia. Czuła ożywcze ciepło przepływające do meJ ze szczupłej, dziewczęcej dłoni. Kiedy przyjechały do domu, pani Lentikow od razu poszła do swojej la»n, poprosiwszy najpierw Daniele, żeby zaczekała na nią w saloniku. 0 chwili wróciła, trzymając w dłoniach relikwiarzyk. Niech pani spojrzy, drogie dziecko. Ze wszystkich skarbów, które am> tylko ten jeden ma dla mnie bezcenną wartość. Nie chodzi tutaj 33 - Banitka o sam relikwiarz, chociaż i on jest naprawdę cenny. Ten relikwiarz lr wewnątrz jedyny portret syna, jaki mam. Oddałabym za niego cały majątek, a nawet życie. * Daniela przyglądała się relikwiarzowi, który widziała już na stol'k starszej pani. — Cóż za wspaniały egzemplarz sztuki złotniczej — powiedziała Pani Lentikow powoli otworzyła drzwiczki; ukazał się obraz świętep Potem pokazała Danieli, jak działa mechanizm. Wciskając rubin w otaczaj jącą go rozetę, odwróciła święty wizerunek i oczom dziewczyny ukazała sij miniatura. — Proszę, Danielo, oto mój syn. Ma pani prawo patrzeć na jego podo. biznę, gdyż pani serce jest wypełnione dobrocią i szczerym współczuciem. Daniela długo wpatrywała'się w szlachetne rysy młodego hrabiego Wydawało jej się, że jego pogodne, stalowoniebieskie oczy żyją i spoglą. dają na nią z dystyngowanej i pełnej wdzięku twarzy. To dziwne wrażenie było tak silne, że powiedziała prawie bezwiednie: — To niemożliwe, żeby on umarł, łaskawa pani. Jego oczy patrzą jak żywe, a usta zdają się mówić:, Ja żyję"! Pani Lentikow pieszczotliwym ruchem przyłożyła portret do policzka. — Teraz pani wie, ile straciłam — szepnęła. — Tak bardzo mi pani żal! — powiedziała Daniela, głęboko poru- szona. Łzy napłynęły jej do oczu. Pani Lentikow spojrzała na nią płonącymi oczami, w jej słowach zabrzmiała niemal nuta zazdrości: — Gdybym chociaż mogła płakać jak pani! Nie uroniłam ani jednej łzy, odkąd w tak straszliwy, tak nieludzki sposób odebrano mi dziecko. Daniela próbowała ją uspokoić. Poprosiła, by pani Lentikow jeszcze raz pokazała jej portret syna. Przypatrywała mu się długo, a rysy młodego człowieka tak bardzo wraziły jej się w pamięć, że przez kilka dni ciagtó widziała przed oczami jego twarz. — Pewnie pani zauważyła — podjęła po chwili hrabina nieco spokój' niejszym tonem — że Natasza podczas podróży nosi zawsze ze sobą mał&| czerwoną walizeczkę z juchtowej skóry. W niej właśnie przewożony j relikwiarzyk. Można by go wprawdzie włożyć do jednej z większych wal ale nie robię tego z obawy, że mógłby zginąć. Straciłam wszystkie zdjectf rodzinne, w tym zdjęcia syna. Natasza się starzeje, czasem tego czy oweg° 34 . koję sie, że pewnego razu zostawi gdzieś walizkę albo ktoś zapomina . ^ spędza mi to sen z powiek. A ponieważ teraz już pani ją wyr -yjera czerwona walizeczka, podczas dalszych podróży będę ją w'e> C ' oani opiece. Nie zapomni pani, że kryje najcenniejszą dla mnie __ Nie zapomnę, na pewno. Będę jej strzec jak źrenicy oka. Starsza pani pokiwała głową. __, Ta wycieczka mnie zmęczyła, Danielo — powiedziała. _- Proszę się położyć, wypocząć. Ja pozwolę sobie wykorzystać ten czas, aby napisać do brata. Pani Lentikow podniosła się z krzesła, wzięła relikwiarzyk i wyszła z salonu. Daniela popatrzyła za odchodzącą. Siedząc bez ruchu, zastanawiała się nad losem młodego hrabiego. Jakże straszne, jakże poniżające musiało być dla niego to, iż deportowano go jak pospolitego przestępcę! Jego matka powiedziała z przekonaniem: “Zmarł niewinny", l z pewnością nie wygląda jak spiskowiec, jak konspirator, potajemnie czyhający na życie drugiego człowieka. Jego oczy na portrecie spoglądają jasno, szczerze i otwarcie. Nie taki wzrok mają mordercy książąt i panujących. Z pewnością oczerniono go, rzucono na niego potwarz, a przecież czasem wystarczy jedno słowo, aby uczynić kogoś podejrzanym. Daniela wstrząsnęła się. Zobaczyła obraz dręczący biedną matkę: ujrzała młodego człowieka leżącego bez ruchu wśród białej, bezkresnej pustaci na zbroczonym krwią śniegu, ujrzała krążące wokół ciała zgłodniałe wilki. Zerwała się gwałtownie, ogarnięta nagłym strachem. Biedna pani entikow, biedna, nieszczęśliwa matka! — myślała zdjęta litością. Gorące Pragnienie, aby pocieszyć, ukoić ból zrozpaczonej kobiety wypełniło jej serce. Powoli, w zamyśleniu poszła na górę, do swojego pokoju, by napisać brata długi, szczegółowy list. V Po kilku dniach Busso otrzymał list. Siostra donosiła w nim, że bard/ dobrze czuje się na swojej nowej posadzie, że nowa chlebodawczyni j osobą szlachetną, dystyngowaną i dobrego serca, jednak złamaną pric nieszczęśliwy los. Ona, Daniela, poczytuje sobie za obowiązek sprawia ulgę jej zbolałemu sercu, przynosić jej wytchnienie i trochę radości. Nie podała jednak ani prawdziwego nazwiska, ani nie napisała nic bliż szego o pani Lentikow, a nade wszystko niczego, co wiedziała o kolejach je życia. Dochowała zawierzonej jej tajemnicy. Busso uspokoił się co do losu siostry. Teraz miał pewność, że Daniel; jest pod dobrą opieką. A i jemu się tymczasem powiodło. Otrzyma odpowiedź od dawnego profesora, któremu napisał o swoim wynalazku Profesor poinformował go, iż w Niemczech powstała spółka zainteresowani produkcją maszyn dla rolnictwa. W liście do profesora Selle Busso wyrazi nadzieję, iż jeśli tylko będzie miał możliwość, to z pewnością uda mu si( wykorzystać swój wynalazek dla dobra Niemiec. Sam zdawał sobie dosko nale sprawę z tego, że jego odkrycie ma duże znaczenie dla rolnictwa, ali potwierdzenie tego przez profesora bardzo go ucieszyło. Profesor Selle był przyjacielem zmarłych rodziców Bussa i Danieli okazywał młodemu człowiekowi ojcowską przyjaźń i życzliwość. Radził aby jak najszybciej nawiązać kontakt z ową firmą. Wtedy on będzie mójj porozmawiać z dyrektorem o szczegółach wynalazku Bussa. Młodemu człowiekowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Naty chmiast wysłał do towarzystwa odpowiednie pismo. Owego dnia razem z przyjacielem omawiali sprawę wynalazku. — Wiesz, Stefanie, jeśli powiedzie mi się z tym wynalazkiem, * wszystko mamy załatwione — zaczął Busso. — Będzie z tego dobra posad dla nas obuvProfesor Selle pisze mi, że firma potrzebuje zdolnych inżynie rów. Zgłosiłem twoją i moją kandydaturę. To bardzo korzystne, że rn<5 angaż tutaj wkrótce się kończy i że jeszcze nie został przedłużony, w ogóle nie jesteś związany umową. W każdej chwili możemy stąd odejść Stefan popatrzył na przyjaciela poważnym wzrokiem. — Życzę ci z całego serca, żeby ten wynalazek przyniósł ci szczęście Zresztą jestem tego najzupełniej pewny. Nowy angaż masz w kieszeni. 36 • st to raczej wątpliwe. Tak czy owak pojadę z tobą. Myśl, że do mn|e' ozostać sam, wydaje mi się nie do zniesienia. Znowu popadł- m okropną, dręczącą samotność, którą musiałem znosić, zanim cię tu b^m W,n-;pm sootkałem. Oszczędności starczą mi na jakiś czas, a potem nr7VD<łO*" P •; się coś i dla mnie. __ Dla mnie to oczywiste, że pojedziemy razem. Jestem pewien, iż znajdziemy zatrudnienie w tej firmie. W końcu jesteśmy niezłymi co alistami od maszyn rolniczych, niełatwo znaleźć dwóch takich fachow- my. Chyba możemy to powiedzieć bez fałszywej skromności. _ Ach, ciekaw jestem, co też ci napiszą. _ ja też. I mam nadzieję, że jak już nas zatrudnią, to moja siostra nie będzie akurat w podróży. Byłoby mi bardzo przykro. _ Czy to nie dzisiaj dostałeś od niej wiadomości? _ A tak, tak. Pisze, że dobrze jej się powodzi. Jej nowa chlebo- dawczyni to dobry człowiek, praca na nowej posadzie jest bardzo przy- jemna. — Gdzie Daniela jest teraz? — W Anglii, w hrabstwie Kent. W posiadłości wiejskiej Hedgehouse. Daniela jest zachwycona domem i okolicą. Zresztą proszę, sam przeczytaj. Nie ma tu żadnych tajemnic. Stefan uśmiechnął się. — Wiesz, wszystko, co dotyczy Danieli obchodzi mnie tak, jakby to była moja własna siostra. Busso podał mu list. A kiedy Stefan przeczytał, Busso powiedział: — Musi pozostać na posadzie, dopóki ja nie będę w stanie stworzyć jej odpowiedniego domu. Ale mam nadzieję, że to nie potrwa zbyt długo. Jeśli ylko ten wynalazek przyniesie mi powodzenie i pieniądze, będę mógł ^troszczyć się o Daniele. — A więc życzmy sobie podwójnie, żebyś odniósł sukces. Wreszcie nadszedł oczekiwany list z firmowym nadrukiem nowego towarzystwa na kopercie. yrekcja firmy donosiła, że profesor Selle bardzo chwalił młodego yniera i że spółka jest zdecydowana go zatrudnić. Ponieważ Busso tak rąc° Poleca swojego przyjaciela, Stefana Komiko, dyrekcja jest gotowa 37 podjąć pertraktacje także z nim. Firma jest bardzo zainteresowana je wynalazkiem i najlepiej będzie osobiście omówić szczegóły. Potem doszło do wymiany jeszcze kilku listów między firmą a przyja ciółmi. Profesor Selle ponownie napisał do Bussa. Osobiście pertraktował w jego imieniu z dyrektorem Herderem. To główny akcjonariusz towarzy. stwa i bardzo zdolny przedsiębiorca. Szybko dorobił się majątku i stanowi- ska, ale nie jest tak zarozumiały i nieprzyjemny jak podobni jemu ludzie Majątek zawdzięcza przede wszystkim niebywałej pracowitości. Niemal genialny talent organizacyjny pozwala mu znakomicie kierować tym wiel- kim przedsiębiorstwem; pewne braki ma jedynie w obyciu towarzyskim. Najważniejsze jednak, że firma jest naprawdę solidna i jeśli zechcą tutaj zastosować wynalazek Bussa, przyniesie to maksymalny zysk. W każdym razie on, profesor, radzi usilnie się o to postarać, gdyż niełatwo o równie korzystną okazję. Kiedy wszystko zostało ustalone, Busso napisał do siostry, ze szczegó- łami donosząc jej, czego dokonał: “Już niedługo będę mógł zatroszczyć się o Ciebie, siostrzyczko — kończył. — Na razie cieszmy się z bliskiego spotkania". Busso położył list na stole w salonie. Potem zawołał przyjaciela: — Skończyłem, możemy iść. Stefan wyszedł ze swojego pokoju. — Nie zapomniałeś przekazać siostrze pozdrowień ode mnie? — zapytał. — Nie zapomniałem. Stefan podszedł do stołu, na którym leżał list. Mimowolnie spojrzał na adres: Panna Daniela Falkner u pani Lentikow, Hedgehouse, hrabstwo Kent, Anglia. Nazwisko Lentikow zastanowiło Stefana. — Lentikow? — zapytał z pewnym zdziwieniem. — To nazwisko dosyć często spotykane w Rosji. Nie powiedziałeś mi, że nowa chlebodaW- czyni twojej siostry jest Rosjanką. — Z pochodzenia jest Niemką, była zamężna z Rosjaninem. Prze- cież wiesz to z listów Danieli. Ale dlaczego to nazwisko tak cię zaintry' gowało? — Ach, to nic, to tylko pewne wspomnienie... Wszystko, co si z Rosją, sprawia mi ból, przecież wiesz... 38 myśl o tym, Stefanie. Nie da się wskrzesić przeszłości. Tk przyjacielu, to przyszłość należy do mnie, sam mogę ją sobie rtvć Ale dość tego, czas iść do biura. ~>ny '. -eje wySZii z domu. I nie można było mieć za złe sztokholm- ?!newczętom i kobietom, że oglądały się za młodymi mężczyznami. Z,k musiał ucieszyć oko każdej kobiety. VI Jeszcze w Hedgehouse Daniela otrzymała od brata wiadomość, że za kilka dni wyrusza on wraz z przyjacielem do Niemiec. Chociaż dziewczyna bardzo tęskniła do spotkania z bratem, nie wy- obrażała sobie, że mogłaby teraz zostawić panią Lentikow. Hrabina zamierzała na kilka tygodni udać się ze służbą do jednego z angielskich nadmorskich kąpielisk. W końcu zdecydowała się na Brigh- ton, zwane perłą angielskiej Riviery. — W małych kurortach jest się zbyt narażonym na wścibstwo cieka- wskich — powiedziała Danieli. Z Brighton miano się udać do Paryża. W zimie hrabina zamierzała spędzić trochę czasu w swojej willi nad jeziorem Como. Daniela była młoda i poznawanie świata bardzo ją pociągało. Nie ukrywała swojej radości i pani Lentikow nieraz uśmiechała się rozbawiona. — Mam nadzieję, że pani ciekawość i żądza nowych wrażeń również mnie uprzyjemnią nieco podróż — powiedziała pewnego razu. — Cieszę S|e. że mogę pokazać pani coś nowego. Dotąd odwiedzałam te miejsca tylko ataszą, a dla nas, starych kobiet, przestała to już być atrakcja. Teraz pani rozweseli nas trochę swoją młodą radością. Po chwili milczenia dodała z westchnieniem: ~~ Zresztą, moje dziecko, muszę przecież jakoś pani wynagrodzić °Je humory i kaprysy, które pani tak cierpliwie i dzielnie znosi. T° nie są kaprysy! — żywo zaoponowała Daniela. — Nieraz , rn7 m> ze Jest pani smutna, widziałam panią w godzinach zwątpienia • Ale nigdy nie zauważyłam złych humorów czy kaprysów. 39 Myśl o tym, że w jakiś sposób była pomocna biednej, nieszczęśr kobiecie, napełniła serce Danieli uczuciem podniosłej wdzięczności * też dodała: — I nie odejdę od pani, jeśli pani sama mnie nie odprawi. — Ach, tego nigdy nie zrobię, drogie dziecko — odparła starsza pan, z przekonaniem. Po tej rozmowie Daniela poszła do swojego pokoju i jeszcze raz czytała list od brata. Cieszyła się z jego sukcesu i naturalnie żałowała, zenit może być teraz w Berlinie. Lecz z drugiej strony posada u pani Lentiko« bardzo jej odpowiadała i Daniela zdecydowała, że nie będzie bratu ci rem, skoro może się sama utrzymać. Z uśmiechem jeszcze raz przeczytała zakończenie listu: Aha, żebym nie zapomniał! Stefan Kolniko prosi, abym przekazd Ci wyrazy szacunku oraz pozdrowienia. Dziękuje Ci także za Twojt pozdrowienia. Stefan jest mi najdroższym, najwierniejszym przyjadę* lem, mam nadzieję, że i Tobie przypadnie do serca. Szkoda, że rui znacie się osobiście, z pewnością doskonale byście się porozumieli. Busso napisał siostrze tyle dobrych i miłych słów na temat Stefana, że Daniela mimowolnie zaczęła odczuwać żywe zainteresowanie młodym człowiekiem. Toteż, odpowiadając na list brata jeszcze przed wyjazdem z Hedge- house, napisała: Przekaż panu Kolniko równie serdeczne pozdrowienia ode mnit Wasza serdeczna zażyłość tak bardzo jest obecna w mojej świado- mości, że nie potrafię myśleć o jednym, nie wspominając jednocześni^ drugiego. Jestem z całego serca wdzięczna Twojemu przyjacielowi & jego wierność i za to, że Ci pomógł na nowo pokochać życie, po powrocie z Rosji, byłeś człowiekiem złamanym i pełnym goryclĄ I można to było zrozumieć, po tym wszystkim, co przeszedłeś, teraz widzę w Twoich listach coraz więcej z dawnego Bussa, zawsze troszczył się o dobry humor i pogodny nastrój w domu. Piszesz, że Twój przyjaciel wiele przeszedł, wiele wycierpiał i * jest poważnym człowiekiem. Ale być może to właśnie wskrześ™ 40 ja^ną wesołość; sama to widzę po sobie: kiedy się chce roz- ^7'' koS°ś smutnego, robi się wszystko, aby samemu być wesołym. W?S W każdym razie wydaje się, że się obaj doskonale uzupełniacie. może zatem pomagać drugiemu, dzielić radość przyjaciela. si» niezmiernie, że Stefan Kolniko towarzyszy Ci do Berlina, — • 7e Wam obu wspaniałych sukcesów w pracy. w kilka dni później pani Lentikow opuściła Hedgehouse i pojechała do Brmhton. " Ożywczy wpływ morskich kąpieli i beztroska sprawiły, że Daniela ladała kwitnąco. Była piękniejsza niż kiedykolwiek i mężczyźni z podziwem oglądali się za nią, kiedy wraz z panią Lentikow pojawiała się w iadalni. Lecz obie panie jak zwykle trzymały się na uboczu. Pani Lentikow nie zawierała nowych znajomości. Wprawdzie nie starała się za wszelką cenę unikać ludzi, ale też i nie zbliżała się do nich bardziej, niż to było konieczne. Pewnego dnia obie panie udały się na jeden z koncertów symfonicz- nych, które zwykle odbywały się w katedrze. Pani Lentikow chciała sprawić przyjemność Danieli, bardzo lubiącej muzykę. Jednak nie wytrzymała nawet do końca pierwszej części. Muzyka zbyt ją przygnębiała i pani Lentikow zapragnęła wyjść. — Nie mogę znieść muzyki, Danielo, proszę wybaczyć, że zepsułam pani przyjemność. Ale przecież i tak nie zostałaby pani beze mnie. — Oczywiście że nie, łaskawa pani. I bardzo proszę ze względu na mnie nie narażać się na takie udręki. Chodźmy, myślę, że mały spacer po promenadzie dobrze pani zrobi. Teraz na plaży towarzyszyć nam będzie tylko dobry Bóg i księżyc. Ale ja będą miała do towarzystwa piękną, miłą, młodą damę, Podczas gdy pani musi się zadowolić zgryźliwą, starą kobietą. ~~ Och, ta stara, zgryźliwa kobieta jest znacznie bardziej interesującym mym towarzystwem niż owa młoda dama. A więc to ja skorzystam. Nie będę się ż panią sprzeczać, drogie dziecko. 1 sposób Daniela spędziła kilka uroczych tygodni. Lecz potem nM- , z'mna> brzydka pogoda, a pani Lentikow bardzo źle znosiła y- Nie zastanawiając się długo, postanowiła wyruszyć do Paryża, 41 Teraz Daniela opiekowała się podczas podróży rmałą, walizeczką z juchtowej skóry. Strzegła jej naprawdę jmk źrenic^011 I również Daniela załatwiała wszelkie sprawy związane z pobytem^ ^ lach, rozmawiała z personelem, wydawała polecenia. Dla pani Le była to prawdziwa wyręka, wystarczyło, by przekazała Danieli życzenia. Swoj W Paryżu zajęły apartament w hotelu “Regina". Jak zwykle obsłuż panie uprzejmie i grzecznie, a pokoje, do których je skierowano h°! piękne i wygodne. ' ^ Przez kilka następnych dni Daniela poznawała Paryż. Wraz z n Lentikow odbywały długie przejażdżki po mieście, spacerowały Do I “ «u Bulońskim. y P Laskl Tymczasem ochłodziło się, zaczęła się jesienna niepogoda, co bardzo niekorzystnie odbiło się na nastroju pani Lentikow. Stała się drażliwa i nerwowa i chociaż sama robiła sobie z tego powodu wyrzuty, Daniela nie miała w tych dniach łatwego życia. Na domiar złego pani Lentikow się przeziębiła, pewnej nocy dostała dos'ć wysokiej gorączki i przez kilka następnych dni musiała pozostać w łóżku. W dniu, kiedy zachorowała, nadszedł list od baronowej Berken. Przyja- ciółka donosiła pani Lentikow, że włas'nie przeprowadziła się na drugie pię- tro swojej willi i że próbuje jakoś' przystosować się do nowych warunków. List kończył się słowami: Ale teraz nie będę Cię dużej męczyć moimi skargami, kochana Katharino. Trzeba się pogodzić z tym, czego nie da się zmienić. Zresztą normalnie nie jestem taka zniechęcana i rozstrojona, ale od kilku dni nie czuję się najlepiej i obawiam się, że muszę dzisiaj wezwać lekarza. W każdym razie chciałam Ci jeszcze napisać kilka stów, zanim lekarz — co jest możliwe — zapakuje mnie do łóżka. No, tego by mi jeszcze brakowało... Bądź zdrowa, moja droga, odezwę się, gdy tylko poczuję się lepiej. Ten list nie mógł oczywiście poprawić nastroju pani Lentikow. — Ach, gdybym była zdrowa, zaraz pojechałybyśmy do Berlina — powiedziała do Danieli. — Mam tyle do zawdzięczenia mojej przyjaciółce... 42 Ale los hvć przy °'eJteraz' kiedy jest chora. Pojedziemy, jak tylko będę chciał inaczej. W dwa dni po tym liście nadszedł telegram od Pani i baronowa zmarła tej nocy na zapalenie płuc. List w drodze. Christina Dla pani Lentikow był to straszny cios. Mimo wysokiej gorączki hciała natychmiast jechać do Berlina, ale lekarz stanowczo zabronił jej wstawać z łóżka. Nawet nie mogło być mowy o tym, by pojechała. Daniela, nie mniej wstrząśnięta, natychmiast napisała długi list do Christiny. Zawiadomiła starą służącą, iż pani Lentikow sama jest chora i leży w łóżku. Poradziła jej również, co ma robić i że najlepiej będzie, jeśli zwróci się do kuzyna pani Berken, mieszkającego w Hanowerze. Ale Chnstma już zawiadomiła barona Kaltenbacha, który natychmiast przybył do Berlina, aby zająć się pogrzebem ciotki. Po kilku dniach nadszedł do pani Lentikow list od niego: Wielce Szanowna Pani! Od Christiny otrzymała pani telegraficzną wiadomość o zgonie mojej Ciotki. Christina miała szczerą chęć przekazania Pani bliższych szczegółów. Jednakże widząc jej beznadziejną walkę z piórem i papie- rem, wziąłem na siebie zadanie szczegółowego powiadomienia Pani. Ciotka moja po krótkiej chorobie zmarła na zapalenie płuc. bezpośrednią przyczyną zgonu było gwałtowne osłabienie serca, ostatniej swojej godzinie Zmarła mówiła o Pani. W Jej osobie odszedł dobry, wspaniały człowiek, Pani wie o tym tak samo dobrze J Ja- Najlepsze lata życia tej szlachetnej kobiety zostały zatrute P'zez wojnę i jej straszne skutki, które dotknęły nas wszystkich. dostała pochowana u boku swojego męża. Otwarcie testamentu ustąpiło po pogrzebie. Majątek mojej Ciotki, z wyjątkiem niewielkie- Ie8atu dla Christiny, przypadł mnie, jej jedynemu krewnemu. onadto Christina otrzymała w spadku umeblowanie niewielkiego 43 mieszkania, które ostatnio zajmowała moja Ciotka. Dzięki będzie miała możliwość samodzielnego zarobienia pieniędzy j niewielki zapis dla niej może stanowić jedynie rodzaj zapornn Christina spróbuje wynająć umeblowane pokoje, gdyż tymczas może pozostać w mieszkaniu mojej Ciotki — zostało opłacone za z góry. Ponadto wypłaciłem jej roczne zasługi. Była bardzo o< Ciotce i moim honorowym obowiązkiem jest jej pomagać; ma zawiadomić, gdyby była w potrzebie. Oprócz tego w testamencie Ciotki znalazło się polecenie, ab\\ przesłać Pani jako pamiątkę po niej pierścień, który Zmarła prawił codziennie nosiła. To pierścień z wielką perłą, oprawioną w brylanty, Jest to jedyna wartościowa rzecz, którą zachowała Ciotka, pozostah biżuterię musiała sprzedać, aby poprawić stan swoich finansów. Przesyłam ten pierścień jako paczkę wartościową, spełniając w ten sposób ostatnią wolę Zmarłej Pani oddany Friedrich von Kaltenbach Pani Lentikow poleciła, aby Daniela przeczytała jej list. Kiedy Daniela skończyła, hrabina westchnęła: — Teraz nie mam już prawie nic do stracenia, Danielo. Nie spłaciłam długu wdzięczności wobec mojej przyjaciółki. Kiedy chciałam odebrać sobie życie, to ona mnie przed tym powstrzymała, a ja jej to wyrzucałam. Ona poświęciła mi wszystkie swoje siły, pielęgnowała mnie, walczyła o mnie ze śmiercią. Nie zdążyłam jej podziękować tak, jak bym chciała. Była zbyt dumna, by coś ode mnie wziąć. — Ja także wiele jej zawdzięczam. I gnębi mnie, że nie mogłam być przy niej w godzinie śmierci. — Trochę mnie pociesza to, że była przy niej Christina. Proszę, niech pani napisze do Christiny, żeby natychmiast zwróciła się do mnie, jeśli tylko będzie w potzebie. Następnego dnia nadszedł pierścień dla pani Lentikow. Natychmiast włożyła go na palec i nigdy nie zdjęła. To była jedyna ozdoba, którą nosiła- Śmierć przyjaciółki bardzo odbiła się na nastroju pani Lentikow. Daniela pielęgnowała ją z wielkim oddaniem, Nataszy pozwalała jedynie na drobne usługi. 44 h był°by lepi?j. gdybym to ja umarła zamiast mojej przyjaciółki Siedziała chora pewnego dnia. "Pnaniela ujęła jej dłoń. Może dobry Bóg ma jeszcze wobec pani jakieś poważne zamiary? "" Zamiary? Nie, nie, moje dziecko... Może tylko większe cierpienie larła starsza pani z goryczą. naniela zgodnie z poleceniem pani Lentikow napisała do Christiny. służąca odpisała wkrótce, dziękując niewprawną ręką za łaskawe teresowanie wielmożnej pani hrabiny. Teraz niczego jej nie brakuje, odvbv kiedyś popadła w biedę, przypomni sobie o dobroci łaskawej ale o * ' .. i i da o sobie znać. Powoli stan zdrowia pani Lentikow się poprawiał. Jedynie osłabienie po chorobie zatrzymywało ją jeszcze w łóżku. Daniela pielęgnowała hrabinę cierpliwie i z miłością. W końcu lekarz zezwolił pacjentce wstać. Kiedy tego ranka Daniela weszła do pokoju pani Lentikow, ujrza- ła ją siedzącą w łóżku i przypatrującą się trzymanemu w ręce portretowi syna. — Miałam dzisiaj w nocy przedziwny sen, Danielo — powiedziała starsza pani, przywitawszy się z dziewczyną. — Muszę go pani opowie- dzieć, chociaż właściwie nie powinno się mówić o snach. Proszę usiąść, o tutaj, wstanę dopiero po śniadaniu. — Mam nadzieję, że to był dobry sen. — Daniela uśmiechnęła się do hrabiny. ~~ O, tak, był przepiękny, ale bardzo, bardzo dziwny. Wie pani, ^działam w nim wysoką, stromą górę, o zboczach pokrytych małymi 'amykami. Pojedyncze kamyki zaczęły spadać, toczyć się na dół, było ich raz więcej i więcej, wyglądało to, jakby po skalnym zboczu spływały łzy. ziwne, ogromne, skamieniałe łzy spadały do głębokiego parowu i tam jzemieniały się w róże. To był cudowny widok, ów parów coraz bardziej kimający Się różami. skr ^ 0(^erwa*arn wzrok od tego różanego cudu, ujrzałam panią idącą wij61? parowu- Miała pani na sobie białą suknię i wieniec z róż we • A w dłoniach trzymała pani mój najdroższy skarb, relikwiarzyk 45 z portretem syna. I powiedziała pani do mnie: “Teraz pogrzebie twojego syna pod różami". ^ Tak bardzo nie chciałam rozstawać się z moim skarbem aU ^ • » ŁUG u2l\y,. słabość mną owładnęła i nie mogłam ruszyć się z miejsca. Pani spojrzał mnie i mówiąc: “Przecież Natasza powiedziała, że przyniosę ci szcze' ^ Zaufaj mi, teraz stanie się cud róż", ł pochyliwszy się nisko, ukryła ' relikwiarzyk pod kwiatami. Patrzyłam na to z bezbrzeżnym bólem R- opadały i opadały, drżałam, że już nigdy nie odnajdę mojego skarbu. Ale ot zauważyłam, że coś jakby poruszyło od wewnątrz to morze róż. Pośrodk z najpiękniejszych pąków utworzył się pagórek, który z wolna zaczął sj przeistaczać we wspaniałą bramę o szerokich hakach. Wydawało mi się » czuję we śnie zapach tych róż. Przez ową bramę zajrzałam do wielkiej, prze- stronnej sali; biała, śnieżna płaszczyzna tworzyła jej posadzkę. Ujrzałan syna, idącego ku mnie po owej śnieżnej płaszczyźnie. Był cały i zdrowy, wyglądał dokładnie tak, jak widzę go zawsze przed oczami — starszy bardziej dojrzały i poważniejszy. Podszedł do mnie, w ręku trzymał bukiet róż. “Twoje łzy, matko, przemieniły się w róże" — powiedział. Wyciągnę- łam ramiona, chciałam przytulić go do serca, ale dotknęłam tylko powietra i się obudziłam. Z mojego pięknego snu pozostał tylko zapach róż. Daniela słuchała z uwagą. — To dziwne — powiedziała, kiedy pani Lentikow skończyła — ale wydaje mi się, że tutaj rzeczywiście pachnie różami. Pani Lentikow wskazała na malutki flakonik, stojący na nocnya stoliku. — Oto rozwiązanie zagadki — odparła. — Prawdopodobnie zasypi* jąć sięgnęłam po relikwiarzyk i strąciłam przy tym flakonik. W każdym razie leżał na podłodze, kiedy się obudziłam. Tak to już jest, że we śnie rzeczywistość splata się z fantazją. Szkoda, że obudziłam się z tego pi nego snu. Daniela pogłaskała jej rękę. — Kochana, droga pani! Jeśli była pani szczęśliwa chociaż we śnie dziękujmy Bogu, że takie sny istnieją. — Ach, ale potem tym bardziej przykre jest przebudzenie. No tak, ? my temu spokój, widzi pani, że zabobony Nataszy ścigają mnie nawet śnie. Ona ciągle powtarza, że pani przyniesie mi szczęście. W każdym tt ten sen bardzo mnie pokrzepił. Wstaję dzisiaj, a jutro pojedziemy do Nice>- . . łaskawa pani? Czy nie powinna pani odpocząć jeszcze — •JuZ ^ wytała Daniela z niepokojem. dnl- r~ •“*, nie mogę tutaj wytrzymać, Paryż o tej porze roku jest po -~ ' y/ Nicei z pewnością prędzej wrócę do sił niż tutaj. Proszę, prostu ws'v Oja Nataszę, chcę, żeby spakowała moje walizy. niech pan ^ Następnego dnia hrabina wraz z towarzyszącymi osobami [ 3.K ^'v “yruszyła do Nicei. VII Po przybyciu do Nicei pani Lentikow udała się do hotelu, gdzie znano ją od lat i gdzie zawsze starano się szczególnie dobrze obsłużyć “bogatą Rosjankę". Kiedy madame Lentikow zajechała przed hotel, w westybulu czekała już grupa ciekawych, których przyciągnęła wieść o przybyciu bajecznie bogatej kobiety. Zatrzymał się tu także na chwilę pewien szczupły, niezmiernie elegancko odziany mężczyzna. Człowiek ten przed chwilą zażądał od portiera rachunku, gdyż zamierzał za pół godziny opuścić hotel. I on spostrzegł panią Lentikow, której właśnie pomagała wysiąść z wozu jakaś młoda dama. Była do niego odwrócona tyłem, toteż nie mógł dostrzec jej twarzy, zauważył jednak, że trzyma w ręku małą, czerwoną walizeczkę z Juchtowej skóry; na niej właśnie spoczął na dłużej jego nieco ostry 1 drapieżny wzrok. “Pewnie szkatułka z biżuterią" — mruknął mężczyzna do siebie. zaraz potem wielkimi krokami wbiegł po schodach do swojego po- k°JU na drugim piętrze. y znalazł się na pierwszym piętrze, zauważył, że z pokoju, położo- o° niemal naprzeciwko schodów, wychodzi pokojówka. j e§ancki mężczyzna poufale uszczypnął zalotną dziewczynę w po- IN owi goście, ślicznotko? — zagadnął żartobliwie, wskazując na ?Vvi pokoju. p°kojówka kiwnęła głową ze śmiechem. 47 46 — Tak, signor Salvatore, pewna Rosjanka z damą do towarzystw i służąca. Muszę się pośpieszyć. — A więc do widzenia, ślicznotko, do przyszłego roku! — Do widzenia — zawołała dziewczyna i spiesznie zbiegła na dół. Nie zauważyła, że Salvatore odczekawszy, aż się oddali, cicho zszePf' m s°bie: jeśli chcesz w życiu wysoko zajść, ucz się od swojego 69 68 — Proszę, oto moje ostatnie słowo: dwieście tysięcy marek natyci miast i pięć procent udziału w zyskach. Jeśli pański wynalazek ma opłacić naszej firmie, nie mogę już bardziej obciążać zysków. — Zgoda, panie dyrektorze. Herder zdumiał się. — A cóż to? Tak szybko się pan zdecydował? Busso uśmiechnął się szeroko. — Od początku nie chciałem więcej niż pięć procent. Potrafię osza- cować, jak dalece można obciążyć tego typu zysk. Ale gdybym od razu zażądał pięciu procent, wtedy pan dałby mi tylko połowę. Herder znowu głośno się roześmiał. — O, do diabła! A ja miałem pana za niedoświadczonego młodzika! Przecież pan jest lepszy niż ja, drogi doktorze! To mi się podoba, dzielny z pana facet. Ale trochę się pan co do mnie pomylił. Chciałem zobaczyć, czy ma pan głowę do interesów. Zresztą te pieniądze się panu należą. Żyj i pozwól żyć innym — oto moja zasada. Jestem przekonany, że pański wynalazek naprawdę przyniesie zyski. To ma ręce i nogi. Rzeczywiście świetny z pana fachowiec, moje uznanie! Pański przyjaciel Stefan Kolniko to też niezły chłop i tęga głowa. Ale od niego więcej bym wytargował. — Pan Kolniko nie zna się na interesach, ale to człowiek o wytwor- nych manierach i już choćby dlatego powinien się panu podobać. — Tak też jest. Wie pan, kiedy na mnie patrzy, zawsze trochę się. denerwuję, myślę sobie, że pewno znowu palnąłem coś nie tak. Zachowuje się jak najprawdziwszy arystokrata. — Tak, takie właśnie robi wrażenie. W każdym razie jest arystokratą w sposobie odczuwania i myślenia — potwierdził Busso. — Ale wie pan, chociaż tak bardzo imponują mi eleganckie maniery i styl życia wyższych sfer, to nie na wiele zdają się one w interesach. Pan do czegoś dojdzie. Oprócz dzielności i pracowitości odziedziczył pan po rodzicach cos, czego moi nie*mogli mi dać, mianowicie dobre wychowanie. Diabelnie trudn" to nadrobić... Ale, ale, myślę, że moja córka dogadała się tymczasem z pańsM siostrą. Wspaniała dziewczyna, ta pańska siostra: dystyngowana, elegancka. podoba mi się. Nic nie szkodzi, że jest ładna Mojej Kate też niczego me brakuje. I niech się pan nie boi o siostrę, będzie jej u nas dobrze. — Nie wątpię, panie dyrektorze! — No pięknie! W takim razie chodźmy.*1 70 bai panowie przeszli z powrotem do salonu. Dyrektor Herder ukrad- spojrzał na młodego człowieka, myśląc: “Dzielny chłop z naszego \r ra! Szkoda, że nie utytułowany. Byłby idealnym zięciem. Ale moja °, pójdzie wyżej. Poniżej hrabiego albo barona nie ma mowy, nawet ° T całe to szlachectwo teraz niewiele znaczy. Stać mnie na to, po to wkońcu pracowałem". Kiedy panowie weszli do salonu, Kate i Daniela już tam były. Siedziały panią domu. Pani Herder mówiła właśnie do Danieli, trzymając jej dłoń w swojej: _ Serdecznie witamy w naszym domu, panno Falkner. Jak moja Kate kogoś lubi, to na pewno jest tego wart. — I jak? Załatwione? — zapytał pan Herder. — Tak, ojcze — odparła Kate. — Panna Falkner może się do nas przeprowadzić już jutro. Mówiąc to spojrzała swoimi pięknymi, błękitnymi oczami na Bussa, jakby chciała go zapytać: Czy to ci odpowiada? Dyrektor Herder zwrócił się do Danieli: — Czy omówiła już pani z moją córką sprawę pensji? — Nie, panie dyrektorze — odparła Daniela, a Kate dodała: — Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam, ojcze. — Oczywiście zapomniałaś o najważniejszym, Kate! A więc, jakie są pani warunki, panno Falkner? — Proszę, niech pan zadecyduje. — Aha! Zupełnie jak brat! Czy to jakaś zmowa? — zaśmiał się dyrektor. — Pani brat już mnie nieźle naciągnął. Kate z przestrachem spojrzała na młodego człowieka. _—- Pani ojciec tylko żartuje, panno Kate — powiedział Busso uspo- — Ale, ale, czyż nie zrobił pan świetnego interesu, młody człowieku? ~~ uśmiechnął się dyrektor. ~~ Jestem bardzo zadowolony, panie dyrektorze. — Czy to znaczy, że sprawa pańskiego wynalazku została zakończona, oktor7A Falkner? — zapytała Kate, spoglądając na młodego mężczyznę i spojrzeniem. 4 71 — Tak, panno Kate. I to tak korzystnie, że teraz byłbym w stani utrzymać siostrę. Ale wiem, że ona woli być samodzielna. — Nie mylisz się, Busso. Jestem ci wdzięczna za chęć pomocy i grat(1 luję korzystnego zakończenia interesów. — Dziękuję, siostrzyczko. A ponieważ przedtem prosiłem pana dyre. która, aby to on pierwszy wystąpił z ofertą, pozwolę sobie teraz go wyręczyć Proponuję, aby pan dyrektor płacił siostrze tyle samo, co pani Lentikow. — Zgoda, panie doktorze. A więc proszę, panno Falkner, jakie było pani poprzednie wynagrodzenie? Daniela podała sumę, na którą dyrektor zgodził się bez wahania. Potem umówiono się, że następnego dnia po południu samochód przy- jedzie po Daniele i jej bagaże przed pensjonat. W końcu goście pożegnali się z gospodarzami. Kate i Daniela podały sobie ręce, spoglądając na siebie z uśmiechem. Busso ucieszył się, że dziewczęta zapałały do siebie sympatią. X Kiedy brat i siostra opuścili willę Herderów, Busso przede wszystkim opowiedział Danieli o swoim sukcesie. Siostra jeszcze raz pogratulowała mu i życzyła powodzenia. Potem zaczęli rozmawiać o rodzinie swoich chle- bodawców. — Jak ci się spodobała panna Kate? — zapytał Busso. — Bardzo, bardzo mi się spodobała — odparła Daniela z przekona- niem i opowiedziała bratu o ich rozmowie. — Wiesz, Busso, kiedy mówiła o swoich rodzicach, tak prosto i serde- cznie, od razu ją polubiłam. No i potem niezręczności jej ojca nie wydawały mi się już takie drażniące. Pani Herder to dobra kobieta, jest taka mil3 i godna szacunku w swojej skromności i prostocie. — A więc bez wahania przyjmujesz tę posadę? — Tak, braciszku, z największą chęcią. Dobrze mi zrobi przestawanie z młodą osobą. Już od lat nie miałam innego towarzystwa niż starsze Chciałabym znowu śmiać się beztrosko, czuć, że jestem młoda. 72 __ Mogę to sobie wyobrazić. W każdym razie możesz spróbować, czyć, czy ci się będzie podobało w domu państwa Herderów. Jeśli ci to Z° hedzie odpowiadało, z pewnością znajdziemy jakiś pretekst, abyś mogła n' mtąd odejść. Dzięki Bogu, teraz będę mógł ci w razie czego pomóc. s _ jeśli sama nie będę mogła się utrzymać, przyjmę bez wahania twoją moc. Wiem, że ofiarowujesz mi ją z całego serca. Ale na razie chcę sama rąbiąc na chleb, dopóki mogę. Aha, wiesz, powiedziałam pannie Herder, dlaczego straciłam posadę u pani Lentikow. _ I co ona na to? _ Żebym sobie tego za bardzo nie brała do serca. To przypadek, że skradziono walizkę powierzoną mojej opiece. Powiedziała jeszcze, że nawet sama pani Lentikow nie zdołałby ustrzec walizki, pewnie by ją i tak skradziono. Była bardzo miła i okazała mi zrozumienie. Masz rację, to bardzo sympatyczna i dobra dziewczyna. — Tak, Danielo, na pewno! Cieszę się, że i ty tak uważasz. Daniela położyła mu rękę na ramieniu. — Busso... kiedy mówisz o pannie Kate, to mam wrażenie, że nie jest ci obojętna? — zagadnęła, z uśmiechem zaglądając bratu w oczy. Młody człowiek westchnął głęboko. — Tak, siostrzyczko, nie mylisz się. Spojrzała na niego zatroskana. — No i jak, jak to sobie dalej wyobrażasz? — Nie wiem, jeszcze nie wiem. Nie wiem nawet, co ona o mnie myśli. Przecież nie znamy się zbyt długo. Twarz Danieli rozjaśnił przelotny uśmiech. — O ile mogę ocenić, to nie jesteś jej obojętny. — Tak myślisz? Skąd to wnosisz? — Zauważyłam, że czerwieni się pod twoim spojrzeniem i że ciągle szuka cię wzrokiem. A kiedy jej powiedziałam, że jesteś dobrego mniema- la ° jej rodzicach, ucieszyła się widocznie. Wyglądała na uszczęśliwioną. Och, gdybyś tylko miała rację, siostrzyczko! To głównie z jej 0(lu cieszę się moim sukcesem. Nie przyjdę z próżnymi rękami, kiedy nego dnia stanę przed nią, by zapytać, czy zechce zostać moją żoną. ~- Busso! Czy naprawdę już o tym myślisz?! — wykrzyknęła Daniela * ^"mieniu. lerś młodego mężczyzny uniosła się głębokim westchnieniem. 73 — Tak, tak!... Kocham ją, kocham bezgranicznie! — Ale jej ojciec chce mieć za zięcia kogoś z wyższych sfer, człowiek szlachetnie urodzonego, z tytułem. — Tak, niestety, co najmniej hrabiego lub barona, wiem o tym! -^ Busso roześmiał się gorzko. — Ale jeśli ona mnie kocha, na co maij nadzieję i czego pragnę, to i tak będzie moja. Daniela uśmiechnęła się. — Och, wierzę w to. Powiedziała mi, że jest gotowa oprzeć się ojcu. Poślubi tylko człowieka, którego będzie kochała. Busso, silnie wzburzony, ścisnął ramię siostry. — Widzisz! Moja sprawa nie jest przegrana. — Życzę ci z całego serca, abyś wygrał. Nie dlatego, że Kate pochodzi z bogatego domu, tylko dlatego, że to porządna, wspaniała dziewczyna. Nagle Busso zatrzymał się i zajrzał siostrze w twarz. — Daniela, teraz codziennie będziesz blisko niej; mam nadzieję, że dzięki temu będę mógł ją widywać częściej niż dotąd. A ty będziesz mi mówić, co ona o mnie myśli. Daniela z uśmiechem kiwnęła głową. — Oczywiście, oczywiście! Od razu mogę ci zdradzić, że ona dokład- nie wie, jakie masz oczy. To dowód, że nieraz w nie patrzyła. Powiedziała, że mam takie same oczy, jak ty. Zaufaj mi, Busso. Jeśli ona cię kocha, spró- buję wam pomóc. Sądzę, że ze strony matki nie musisz się niczego obawiać, wygląda na to, że ona bardzo cię lubi, mówi o tobie z taką życzliwością. Busso przytaknął w zamyśleniu. — Tak, matkę miałbym po swojej stronie — powiedział. — Ona prag- nie jedynie szczęścia swojego dziecka. A ojciec? Wiem, że mnie lubi, no i w końcu nie jest potworem, kocha swoją córkę. Jeśli uda się go przekonać, że unieszczęśliwi Kate, zmuszając ją do małżeństwa według swoich wyob- rażeń, to pewnie nie będzie się sprzeciwiał. W każdym razie muszę ci wyznać, że cieszę się, iż będziesz pracować w domu Herderów. Będziesz blisko Kate. Ale Stefan nie będzie zbudowany, kiedy się dowie, że teraz, gdy moja sytuacja tak się zmieniła na lepsze, jednak zgadzam się, żebyś znowu przyjęła posadę. — Twój przyjaciel Stefan będzie się musiał z tym pogodzić. To bardzo pięknie, że ma taki rycerski stosunek do kobiet, ale i on musi zrozumieć. źe ja nie mogę siedzieć z założonymi rękami, pozwalając, abyś troszczył si? 74 •e utrzymanie. Dzisiaj tylko ten jest coś wart, kto potrafi sam zapewnić sot»ie v] <•• __ Siostrzyczko, rozumiem cię doskonale, ale rozumiem też Stefana. p aonąłby uchronić cię przed wszelkimi trudami życia. Nie masz pojęcia, jalc bardzo przejmuje się twoim losem. Serce zabiło mocniej w piersi Danieli. _ To z przyjaźni do ciebie. _ Częściowo. Bo i ty sama bardzo go interesujesz. Twój portret zrobił na nim duże wrażenie. Kilka razy widziałem, jak mu się długo przyglądał. Twarz Danieli spłonęła rumieńcem; dziewczyna pośpiesznie zmieniła temat, zdradzając tym bratu więcej, niż przypuszczała. W pensjonacie niecierpliwie oczekiwał ich Stefan. Busso zaraz opowie- dział przyjacielowi o tym, jak znakomicie poszło mu z wynalazkiem, a Stefan z całego serca pogratulował mu sukcesu. Kiedy jednak usłyszał, że Daniela przyjęła posadę u panny Kate Herder, zdenerwował się nie na żarty. — Nie powinieneś był do tego dopuścić, Busso! — powiedział z wyrzutem. — I tak bym się zgodziła, panie Kolniko — wtrąciła Daniela. — Ależ to nie jest miejsce dla pani! — zaoponował gwałtownie Stefan. Daniela spojrzała na niego ze zdziwieniem, potem powiedziała poważnie: — Proszę mi wierzyć, panie Kolniko, u tych porządnych i uczciwych ludzi będę miała lepszą opiekę i poważanie niż w niejednym arystokra- tycznym domu. Stefan ujął jej dłoń. — Proszę się na mnie nie gniewać! — odparł przepraszającym tonem. ~~ Ale tak się cieszyłem, że pani zostanie z nami... — Obiecuję, że będę często do was zaglądać, żeby sprawdzić, jak się arn żyje u Christiny. Na razie zapraszam się na niedzielne popołudnia na a|?. Słyszałam dzisiaj, że państwo Herderowie zamierzają wydać rń, r zszym czasie wielkie przyjęcie, zaproszenia przygotowane są lez dla pana i mojego brata. Najwyraźniej obaj zyskaliście sobie ychylność w oczach dyrektora Herdera, ^tefan uśmiechnął się i powiedział: 75 — Nigdy bym nie uwierzył, że będę się cieszył z zaproszenia do H Herderów. Ale teraz naprawdę mnie to cieszy, bo pani tam będzie K"" i bardzo mi miło, że czasem odwiedzi pani brata i mnie. ' ° Daniela zarumieniła się lekko, po czym odparła: — Proponuję, żebyśmy zaraz po obiedzie złożyli wizytę Christi • Obejrzycie sobie panowie mieszkanie i omówicie z nią najważniej sprawy. Chciałabym przy tym być. A jutro po południu przenoszę się d Herderów. — Już jutro? Ledwie pani przyjechała, a już nas opuszcza! — zawołał Stefan. — Przecież nie wyjeżdżam daleko. — Dzięki Bogu! Daniela, bardzo zmieszana, wysunęła dłoń z ręki Stefana. Po obiedzie cała trójka wybrała się do Christiny. Christina nie posiadała się z radości. Busso i Stefan spodobali jej si^od ^ razu, z gospodarską dumą oprowadzała ich po swoim małym królestwie, wysławiając dobroć swojej zmarłej pani, która zapewniła jej spokojną starość. W jednym z pokojów wisiała wielka fotografia baronowej Berken z dawnych lat. Stefan długo i w zamyśleniu stał przed portretem, wydawało się, że jego oczy patrzą w dal. — To baronowa Berken z czasów, zanim jeszcze owdowiała — wyjaś- niła Daniela, stając przy nim. Stefan kiwnął głową. — Wiem. Od razu poznałem ją na zdjęciu. — Dobrze pan znał baronową? — Tak, w dawnych, szczęśliwych czasach, kiedy jeszcze żyli moi rodzice — odparł młody człowiek głosem pełnym smutku i przygnębienia. Spojrzała na niego pytająco i ze współczuciem. — Czy te wspomnienia sprawiają panu ból? Znowu ujął jej dłoń, w nagłym porywie przycisnął do twarzy. — Nie... już nie... teraz już nie... — powiedział pgwnym głosem i spojrzał na nią rozpromienionym nagle wzrokiem. Daniele znowu uderzyło podobieństwo jego oczu do jakichś innych" dobrze jej znanych. Ale zaraz potem została odwołana przez Christinę. Christina chciała wiedzieć, jak panowie zamierzają podzielić pokQ)e i czy nie trzeba czegoś zmienić w urządzeniu. Przyjaciele postanowił' 76 czyć na sypialnie dwa najmniejsze pokoje. Salon i jadalnia miały ^używane wspóinie. Tak więc nie trzeba było wiele zmieniać. by° BUSSO zapytał Christinę, ile chciałaby wziąć za wynajem mieszkania. rhristina bezradnie spojrzała na Daniele. _- Ile powinnam wziąć, panno Danielo? Nie chciałabym zażądać od anów za wiele, proszę mi doradzić. P Daniela zastanowiła się przez chwilę, potem powiedziała: __ Myślę, że panowie powinni płacić za mieszkanie i jedzenie tyle, co w średniej klasy pensjonacie. Obie strony zgodziły się, ale Christina przestraszyła się, kiedy usły- szała, ile dostanie miesięcznie. Wydawało jej się, że to za dużo, lecz Daniela rozproszyła jej wątpliwości. — Przecież musi pani dostać wynagrodzenie za swoją pracę. Przynaj- mniej tyle, żeby pokrywało to koszty utrzymania własnego mieszkania i wyżywienia. Ustalono także, że panowie wprowadzą się w następnym tygodniu. Po kolacji Daniela i Busso długo siedzieli w pokoju Stefana. Przyjacie- le opowiadali o Sztokholmie, a Daniela o swoich podróżach z panią Lenti- kow. Z ożywieniem mówiła o uroczym domu letnim w Anglii. Wspominała także zamek Castlereagh, niegdyś bogaty i wspaniały, teraz opuszczony i wydany na pastwę ruiny. Ostatni spadkobierca żyje bowiem w Londynie, w czynszowej kamienicy i nie stać go nawet na codzienny ciepły posiłek. — Odkąd ujrzałam dumny zamek, nie mogę przestać myśleć o tym biedaku — powiedziała Daniela w zamyśleniu. — Jakże to musi być straszne dla człowieka z jego sfery, kiedy popadnie w nędzę! Stefan spojrzał na Daniele. — Temu człowiekowi sprawiłoby ulgę, gdyby wiedział, że mu pani WsPółczuje — powiedział cicho. — Nie jest łatwo komuś, kto prosto z blasku i słońca znalazł się w ciemności i biedzie. Trzeba wtedy zacisnąć ^°y i nie oglądać się na przeszłość. ~~ Mówi pan tak, jakby naprawdę rozumiał sytuację tego człowieka. stefan przesunął ręką po czole. ^ Może, może i go rozumiem... — odparł powoli. — Ale teraz °wmy lepiej o przyjemniejszych sprawach. 77 telt M/1 aoa ton w w m in.m '10S iffiil ii?ii W inti It.jJ JOIi (Jl rai ni&la, opowiadając o dniach spędzonych w Anglii, znowu. Vu pr> pomd)S Mig sobie pan& Lentikow. Z pewnością ciągle jeszcze opłakuje J>esW(j stratę '"";% może [os zwróć ił jej cenną własność? Nie mogąc się. uwolTQ)injć, tych f1|L\ii, Danjejapożegnała się z panami, by odejść do swojegopok:»okoju, -F^iu usso, jes-ijna twój adres nadejdzie do mnie wiadomość z '% Nią daj mf "ł ^k najs^jgj zna^; dobrze? — powiedziała jeszcze przy ty pój gnani »^ O pogładził siostrę po włosach. -l ormowii dręczysz s i? tą nieszczęsną historią z zaginioną walizk zka1? zapylił -F Ui ie przestaję o tym myśleć. Przecież wiem, jak straszna i jest stratałF%c?ani lentikow. -ł F|3J le przecież nic nie możesz zrobić. -|l '•foch, E usso, przecież nie o to chodzi! Dręczy mnie myśl, :. że cierpi -w (szy \v tej walizce było coś szczególnie cennego dla te-ej p! ^ — 2apytał Stefan. -jyi'([>sdyny portret jej zmarłego syna, panie Kolniko. Ale teraz ' dób llll C. .4 noc, l*1 łowiąc pocjaja mu rękę^ a potem serdecznie uścisnęła brata. -W ?^;zy zobacz? panią jutro? — zapytał Stefan, zanim wyszła z p pokój -l % jemy razem śniadanie, a i na obiad zostanę tutaj — c odpad Danieli - V więc nie musimy się jeszcze żegnać. -J » * ogóle nie będziemy się żegnać, przecież będziemy sięź widynS __ 'tiWj^jściu dziewczyny Busso i Stefan \v milczeniu siedzieli : naPra *3ie. Stefan, w zamyśleniu, z głow% wspartą na dłoni, p*'08??11 -^ lipcąd tą ponura mina? — zapytał Busso po chwili. _»!s V,yślaiem 0 tym, co straciłem. JCSZCŁC nigdy nie dręczyło mniel| tak bal^U > J3^ teraz, od kiedy poznałem twoją siostrę. -*^-*e co to ma z nią wspólnego? Sll9^ & odwróci}- głowę do przyjaciela, położył mu rękę naramiei'niu- _FVusso, ja kocham twoją siostrę. I gdybym był tak bogaty; kiedyi,«%>ógłbym ją poprosić o rękę. Nie musiałbym przygl$dać 78 odwzą czy serdecznie i mocno uścisnął dłoń przyjaciela. e^"anie, chyba jeszcze nie czas na to pytanie. Daniela musi '~~bie s-Prawę ze swoich uczuć do ciebie- DaJ JeJtroche czasu. " C_^ AJe, jej oczy są takie ciepłe i pełne uczucia, gdy na mnie ^ ~~ kiec^y sobie Poniys'le' ile jeszcze czasu upłynie, zanim będę f"°gł WieSZ'owa(^ jakiejś kobiecie chociaż skromny dom, ogarnia mnie wscie- T ana mr^ia, biedę. Mnie może to być obojętne, jakoś to przebolałert». ale lctosc nd iiifj^ r loedy sobie pomyśle o mej, zaczyna mnie to dręczyć od nowa. — Stenie — odparł Busso po chwili — przecież gdybyś zach°wał swoją pozycje ; majątek, to jeszcze trudniej byłoby ci poślubić DaJ"ele- Gdybyś ją c»czy wiście poznał. — Oct1' przeciwstawiłbym się wszystkim i wszystkiemu, byle ją v> idzie do domu tych dorobkiewiczów, że jest od nich ji nic nie mogę zrobić!... I nawet nie wolno mi jej zapXtac' miłość! zdobyć! Busso tiśmiechnął się. _ Ter-az też możesz walczyć. Zdobądź się tylko na trochę cierph^osci i najpierw gam się upewnij, czy naprawdę kochasz moją siostrę prawd?lwa-> szczerą mitością i czy ona odwzajemnia twoje uczucia. Sytuacja wca|e me jest taka beznadziejna. W końcu macie jeszcze mnie. A ja szczęśHwym trafem jestem już w stanie wyposażyć siostrę. Nie będzie to dużo, a e na skromny, miły dom wystarczy. A o resztę ty się zatroszczysz. Stefan zerwał się z fotela, głęboko wzruszony chwycił przyjacićla za ramiona. — A więc nie sprzeciwiałbyś się naszemu małżeństwu?! — wyk^zy n^ł z nerwowym napięciem. Busso z uśmiechem pokręcił głową. — Oczywiście, że nie, drogi przyjacielu. Szczęśliwa będzie kobiete; która dostanie cię za męża. Dlaczego miałbym bronić tego szczęścia fMM Sl°strze? Stefan głęboko wciągnął w piersi powietrze, jego oczy rozbłysły. — Ach, Busso, nie przypuszczałem, że będę jeszcze kiedy tak bar ° 'ił do szczęścia. Patrząc na Daniele zapominam o wszystkim, co tftraci- ''zapominam o latach upokorzeń i poniżenia. ~- Przyjacielu, oby mojej siostrze udało się przywrócić ci radość t. 79 ^;usso. Dzisiaj dałeś mi największy dowód przyjaźń • — uzięKujo? C1» D ^ j,i spojrzeli na siebie z uśmiechem i serdecznością Młodzi meśżczyzni ^aj teraz ze szczegółami o porannej rozmowie z dv Busso opov-wiedziaP^“efan Qmal nig wybuchną} gniewem) oburzony b^ ktorem Herderrem. St^i>ktora, ale Busso powstrzymał go gestem dłoni. ceremonialnoścciądyreK^f.__: _•_ u...- __“.“.:-_n:._._. ........ . . . — Dziękuj6?ci' wielkim przeds-siębiorst^ się być sprawiedliwy wobec tego człowieka — Stefaniie, post ^co. — On naprawdę nie jest jednym z tych zadufa powiedział uspookajają_~gackjcn< Jedyne, czego mu brak, to dobre wychowa- nych w sobie mowobo^^jj szcz?gcje otrzymać. Ale nie można nam przecież nie, które myślmy mie ^sługę, a jemu za przewinę. Temu człowiekowi należy poczytywać teggo za za--^^ za dzielność i pracowitość! Pomyśl tylko, ile się najwyższy" szacui* Q Q w}asnycn siłacni \ z jaką pewnością kieruje tak w życiu dokornał, i to jtwem! Każdemu można by go stawiać za wzór! i ze zdziwieniem, po czym odparł: _- Masz rację, teraz traktowa-ił go z _ l dobrrze uczy — Postaram Zrobiło się po «źno. — Dobrs anoc. A Stefan słu*chał uW -eszcze nigdy nie patrzyłem na to z tej strony. Będę ._ Mas? racie. J^^-i_i_..“ —_.._i.: — 01eżnym szacunkiem. . Zwłaszcza że on ma o tobie jak najlepsze zdanie, zasłużyć na tę opinię. Ale teraz, Busso, czas spać. .^branoc, przyjacielu, i jeszcze raz dziękuję! ' >4ziękować naprawdę mi nie musisz. . Daniela niewiele miała czasu na rozmyślania o gnę- Następneego ranK^Tj Lentik:ow. P° wspólnym śniadaniu, kiedy panowie biącej ją sprsawie PatV^a}a się za pakowanie swoich rzeczy. Ale gdy już wszy- udali się do p:«racy, zat*y,wu powróciły dręczące myśli i Daniela, powodowana stko było gotttowe, zn ^ sje z panią Lentikow, skreśliła do niej kilka słów: potrzebą poro ozumien* X mi spokoju myśl, jak wielką stratę poniosła nieuwagi. '.owna, łaskawa Pani! nie ^ u.6,^ otrzymać od Pani przebaczenie. To z pow&odu mojćJ Zltj( Giorąco P ,^arov/ie spowodowała, że na kilka minut trosktfi o ran ^ną m( rzecz. Świadomość Pani cierpienia z z ocz&i powie ^mej straty niezmiernie mnie przygnębia, ws tej ni>~-epowetow 80 ' serdecznie, gdyż rozumiem, jak wielkie ma to dla Pani znacze- • Modlę się, aby niebo zechciało zwrócić Pani drogocenny klejnot. P osze Ponią serdecznie, aby zechciała mnie Pani jak najszybciej owiadomić, jeśliby się tak stało. Jeszcze raz z całego serca proszę Panią o wybaczenie. Proszę mi uwierzyć, że nie powodowała mną lekkomyślność, a jedynie troska o Panią. Byłabym Pani wielce zobowiązana za jedno słowo przebaczenia. Z największą czcią całuję Pani ukochane dłonie i pozdrawiam Panią Pani oddana i wdzięczna Daniela Falkner Zaniósłszy list do skrzynki, Daniela wróciła akurat na czas obiadu, który zjadła razem z bratem i Stefanem. Właśnie kiedy obaj panowie chcieli się z nią pożegnać, przed pensjonat zajechał samochód dyrektora Herdera. Przyjaciele odprowadzili Daniele do wozu. — Do widzenia, panno Danielo — powiedział Stefan, całując ją w rękę. — Do widzenia, panie Kolniko. Do widzenia, Busso! Samochód odjechał. W willi Herderów serdecznie powitano Daniele. Kate sama zaprowa- dziła ją do przeznaczonych dla niej pokojów, położonych na drugim piętrze. 2 okien roztaczał się piękny widok na ogród. Pokoje są małe, ale zawsze to swój kącik, gdzie nikt nie będzie pani zeszkadzał. Ten drugi pokoik wyprosiłam od matki — powiedziała Kate "Przejmie. Dziękuję, to bardzo miłe z pani strony, łaskawa panno Kate — hnęła się Daniela. te r~. ^cn> nie musi mi pani dziękować. I od razu mam prośbę: zostawmy d0 ne tytuty, nie będziemy się tym męczyć. Proszę, niech pani mówi wy"16 po Prostu: panno Kate, a ja do pani — panno Danielo. Tak będzie satra mieszkamy przecież w tym samym domu. Zostawiam panią Iecn si? pani tutaj urządzi. Proszę przyjść o czwartej na kawę. Kiedy 81 nie ma gości, rezygnujemy z herbaty o piątej. Maleńka bardzo lubi swoją popołudniową kawę. — Chętnie przyjdę, jeśli nie będzie to paniom przeszkadzać. Rozu- miem, że szanowna matka pani musi się do mnie dopiero przyzwyczaić. Nasza matka była skromną, lękliwą żoną uczonego. Razem z bratem ciągle musieliśmy ją ośmielać, dodawać jej odwagi, kiedy już zupełnie nie umiała sobie poradzić. A potem tak długo nie dawaliśmy jej spokoju, aż wreszcie razem z nami serdecznie śmiała się ze swoich lęków. Kate uśmiechnęła się. — Aha, teraz już rozumiem, jak to się dzieje, że pani brat zawsze potrafi utrafić w odpowiedni dla mojej matki ton, w jego obecności maleńka nigdy nie czuje się onieśmielona. — Miejmy nadzieję, że i ze mną tak będzie. — Jestem lego pewna. A więc do czwartej! — I Kale wyszła z pokoju. Daniela podeszła do okna, żeby znowu spojrzeć na ogród. Jak pięknie musi lulaj być lalem, kiedy wszyslko zieleni się i kwilnie. To nie lo, co w mieście. Punklualnie o czwartej Daniela zeszła na dół. Poprowadzono ją do ślicznego, przylulnego pokoiku. Przed kominkiem, który skrywał cenlrakie ogrzewanie, przygoto- wany był stolik do kawy. Pani Herder czekała już, wygodnie spoczywając w głębokim folelu. Kale siała przy stoliku, napełniając filiżanki. Duże, malowane w kwialy filiżanki, lakie, jakie najlepiej nadają się na rodzinny siół. — Proszę, proszę wejść, panno Danielo, niechże pani usiądzie z nami. Maleńka już czeka na panią. Daniela weszła do pokoju. — Och, jak lu przyjemnie! — powiedziała z uśmiechem i ucałowała dłoń slarszej pani. Pani Herder chciała szybko cofnąć rękę. — Proszę, proszę, lego nie robić, moje ręce są twarde i szorstkie! — szepnęła zażenowana. Ale Daniela przylrzymała jej dłoń. — Tym bardziej godne są szacunku, łaskawa, droga pani. To nie formalny gest, kiedy je całuję, wiem od pani córki, że te ręce wiele się napracowały. Starsza pani niepewnie spojrzała na Daniele. — Z trudem przyzwyczajam się do nowego. Mój mąż mówi, że jestem zacofana i Irudno się uczę. Ale lo naprawdę niełalwo, gdy na siarę lala człowiek musi się przyzwyczajać do czego innego. Kiedy przychodzą do nas wylworni goście — panowie akcjonariusze ze swoimi damami — to przecież muszę się dostosować. Daniela z uśmiechem polrząsnęła głową. — Wyslarczy, żeby była pani sobą. Pani naluralna skromność i dobroć sprawiają, że pasuje pani do każdego lowarzyslwa. Kale z wdzięcznością spojrzała na Daniele. — Widzisz, maleczko, panna Daniela leż lak mówi. Mnie nigdy nie chciałaś uwierzyć. — Myślałam, że chcesz mnie lylko pocieszyć. Panno Danielo, czy naprawdę pani uważa, że nie gorszę wylwornego towarzystwa moimi drobnomieszczańskimi manierami? — Z całą pewnością nie, łaskawa pani. — Zawsze lak okropnie się boję, zwłaszcza kiedy jestem z kimś sama. Bo przecież mój mąż i córka muszą się zajmować wszyslkimi gośćmi. — Nie musi się już pani bać. W każdym razie teraz będę zawsze w pobliżu pani, jeśli pani małżonek i panna Kale będą zajęci. Wszyslko się samo ułoży. Będę panią wspierać lak, że nikl nie zauważy. — Ach, pani wie, jak dodać odwagi slarej kobiecie. Kale przysłuchiwała się z uśmiechem, krojąc jednocześnie wspaniale pachnącą, świeżutką babkę. — Proszę się częstować, panno Danielo — powiedziała. Daniela nie dała się prosić. Wśród ożywionej rozmowy pani Herder zupełnie zapomniała o swoim onieśmieleniu. A kiedy Daniela sięgnęła po drugi kawałek ciasla, Iwarz starszej pani rozjaśniła się w uśmiechu. — Dla mnie taka pachnąca popołudniowa kawa to prawdziwa przyjemność. Wolę lo niż herbalę o piątej — powiedziała Daniela do Kale. — Ja leż lak uważam — ucieszyła się pani Herder. — Tak bardzo jestem przyzwyczajona do dawnych zwyczajów, a czas popołudniowej kawy był dla mnie zawsze najmilszą porą dnia. Jeszcze dzisiaj sama piekę babkę. Mój mąż naturalnie nie chce słyszeć o popołudniowej kawie. W wytwornych domach pija się przecież herbatę. — Pani baronowa Berken z całą pewnością była bardzo wytworną 82 83 damą; ale nawet nie chciała słyszeć o piciu herbaty o piątej. I także nieraz sama piekła babkę. — Ach! — zawołała pani Herder. —Proszę przy okazji opowiedzieć o tym mężowi. Może wtedy pozwoli mi W spokoju pić moją kawę. XI Pewnego dnia, kiedy dziewczęta siedziały w małym saloniku służący zaanonsował doktora Falknera. — Proszę wprowadzić pana doktora tutaj — szybko poleciła Kate. PO- tem dodała nieco niepewnym głosem: — Proszę wybaczyć, poprosiłem tutaj doktora Falknera, a pani z pewnością chciała mówić z nim na osobności. Lecz Daniela zatrzymała ją. Y — Ależ proszę, proszę zostać, panno Kate! Nie mamy z bratem żad- nych tajemnic. Kate została i widać było, że z niecierpliwością czeka na wejście młodego człowieka. Busso ucieszył się niezmiernie, kiedy zobaczył, że Daniela jest razem z Kate. — Proszę wybaczyć, panno Kate, jeśli przychodzę nie w porę. Chci^- łem jedynie przekazać siostrze pewien list, na który już od dawna czeka. — Ależ panie doktorze, jeśli ktoś tutaj przeszkadza, to z pewnością ja- — Panno Kate, pani wprawia mnie w zakłopotanie. — Przynosisz mi list od pani Lentikow? — zapytała Daniela z niecief' pliwością. — Nie wiem. Przyszedł z Nicei. Nie chciałem, żebyś czekała. Oto o*1- Nie będę paniom dłużej przeszkadzał. Chętnie zostałbym dłużej, jeśliW pani pozwoliła, ale mój przyjaciel, Stefan Komiko, czeka na mnie prz^d domem. Kate zaczerwieniła się lekko, ale zaraz powiedziała z uśmiechem: — Zostawił pan przyjaciela na zewnątrz, na tym zimnie? To nieładni6 z pana strony. Busso uśmiechnął się. 84 __ iNapa- -cm ta panie nie zapowiedziany, nie mogłem przecież ciągnąć jeszc/\e sobą przyjaciela. __ Nie p" Svole, żeby pan Kolniko dalej czekał na tym mrozie. Kate po/^fcsła się, nacisnęła na dzwonek. Kiedy pojawił się służący, powiedziała /Scydowanie: __ Pan |('\ymer Kolniko czeka na zewnątrz na doktora Falknera. Proszę, niech'Nu pan powie, żeby zechciał wejść, i proszę go tutaj przy- prowadzić, ft Busso pcT cięko\vał Kate: _ jest f ^i miiajak zawsze. — Czy l'1° >»gę przeczytać list? — zapytała Daniela. _ Aie/\turalnie. Proszę, doktorze, zechce pan usiąść ze mną przy kominku, me^ pańsKa siostra w spokoju przeczyta list. Busso i/Ndł naprzeciw Kate i zaczęli przyciszoną rozmowę. Tymcza/%1 Daniela otworzyła list. Rzeczywiście był od pani Lenti- kow. Zaczęła ^ytać: , i* K/\anaPanielo! of^ymafom Pani drogi list. Wie Pani, co czuję, i rozumie mnie do&o/^ e. Ja nie czuję gniewu do Pani, nie ponosi Pani najmniejszej wm, l\ta pani jedynie narzędziem w ręku ślepego losu, który odebr/ mi ostatnią pociechę mojego życia, coś, co tak bardzo uto(;J/\ moje samotne serce. Jestem taka nieszczęśliwa... Mimo wszd^\ usiłowań nie udało mi się odzyskać portretu. Gdyby złodziej wiflfe/' że wszystko, co posiadam, oddałabym za portret syna, pemit \y m go zwrócił. Ale albo nie czytał moich ogłoszeń, albo pocął^Hkwiarzyk na części. W całości trudno mu go będzie spienię- żyć ni \araidjac się na podejrzenia. ' ^%iługo znowu wyruszę na pielgrzymkę po świecie, bez ustan- ku i f/ odpoczynku, tym razem w poszukiwaniu portretu syna. Wszę- dzie K^\ę pytać i sprawdzać, u wszystkich złotników, u handlarzy i w/° \wnydi tandeciarzy. Ale na razie tak bardzo podupadłam na zdfP\viu, fc ni* Jestem w stanie podróżować. Kiedy tylko trochę \iły', pojadę do mojej willi nad jeziorem Como, aby tam potem rozpocznę poszukiwania. Daniela, wszystko 85 we mnie jest jedną wielką raną i bólem i nawet Pani glos, widok Pani postaci byłby dla mnie męką. Natasza nie ma ze mną łatwego Życia. Wiem, że postąpiłam wobec Pani niesprawiedliwie, ale nie mogłam inaczej. Kogo tak prześladuje nieszczęście jak mnie, powi- nien skryć się w samotności, aby nie dręczyć innych ludzi. Jeśli odzyskam mój skarb, dam Pani znać. Na razie to moje ostatnie słowa do Pani Pani Katharina Lentikow Daniela westchnęła głęboko, łzy zalśniły w jej oczach. Oto otrzymała przebaczenie od pani Lentikow, ale mimo to nie było jej lżej na sercu. Jeszcze nie otrząsnęła się ze smutnych rozmyślań, kiedy do saloniku wszedł Stefan Kolniko. Jego spojrzenie natychmiast pobiegło ku niej. Kate podniosła się szybko i powitała gościa. — Proszę wybaczyć, panno Kate, że zjawiam się w nieodpowiednim stroju, ale mój przyjaciel chciał jak najszybciej udać się do państwa, by przynieść pannie Danieli długo wyczekiwany list. — Proszę się nie tłumaczyć, panie Kolniko, przecież to ja poleciłam pana zawołać. Było mi przykro, że stoi pan tam i marznie. Na dworze porządny mróz. — Och, potrafię znieść o wiele większe zimno. Mimo to z wielką chęcią skorzystałem z pani zaproszenia. — Cieszy mnie to. Zaraz, po części w nagrodę, po części dla roz- grzewki, dostanie pan szklaneczkę grzanego wina, zanim wypuszczę pana z powrotem do domu. Tymczasem Daniela schowała list od pani Lentikow do kieszeni. Stefan z troską spojrzał jej w oczy. — Miło mi panią widzieć, panno Danielo. Jakie dostała pani wia- domości? , — Pani Lentikow przesyła mi przebaczenie, jej list jest pełen dobroci. Ale każde słowo tchnie nieszczęściem i rozpaczą. Czy potrafi pan zrozu- mieć, jak ona musi cierpieć? — O, tak, rozumiem. Są matki, które umierają, kiedy odbierze im si? dzieci — odparł Stefan z posępnym wejrzeniem. — Widzi pan; a ona żyje. Na własną udrękę. Tak bardzo mi jej żal. 86 — Rozumiem, że pani jej współczuje. Ale nie powinna się pani dręczyć tym, że nie może jej pomóc. Teraz włączyła się Kate. — Pan Kolniko ma rację, panno Danielo. Ja też ciągle to pani pow- tarzam. — Moja siostra stanowczo za bardzo zadręcza się tą sprawą — stwier- dził Busso. W tej chwili wszedł służący, wnosząc tacę z pachnącym korzeniami grzanym winem. Busso i Stefan z przyjemnością wychylili kieliszki. Kate zaczęła mówić o zbliżającym się przyjęciu, na które zostali zapro- szeni obaj panowie. — Kiedy wróci ojciec pani, panno Kate? — zwrócił się do Kate Busso. — W przeddzień naszego balu, czyli w środę. — Pewnie ma pani dużo do roboty w związku z przygotowaniami? — Nie tak dużo, miły panie, pańska siostra przejęła prawie wszystkie obowiązki. Odkąd jest u nas w domu, czuję się prawie niepotrzebna. Zdobyła sobie wszystkie serca. Moja matka nie może się bez niej obyć, a ojciec jeszcze nigdy nie siedział tyle w domu, co teraz. Daniela jest najważniejsza, wszystko się kręci wokół niej i pewnie byłabym zazdrosna, gdybym i ja nie brała w tym udziału. Busso spojrzał na nią z wdzięcznością. — Cieszę się, że moja siostra znalazła u państwa tak miły dom. Opowiadała mi, jak serdecznie ją państwo przyjęliście. Kate zaczerwieniła się przed jego wzrokiem. — To obustronna sympatia. Ale, ale... skoro pan tutaj jest, chciałabym porozmawiać o świętach Bożego Narodzenia. Właśnie o tym mówiłyśmy, zanim panowie przyszli. Z pewnością liczył pan na to, że spędzi Wigilię razem z siostrą. Ale my nie chcielibyśmy pozbawiać się towarzystwa Danieli w ten szczególny wieczór. Dlatego postanowiłyśmy z matką zaprosić pana na Wigilię do nas, oczywiście razem z panem Kolniko. Wiemy, że jesteście panowie nierozłącznymi przyjaciółmi. Jeśli panowie Przyjdziecie do nas, wszyscy będą zadowoleni. Innych gości nie będzie, spędzimy ten wieczór we własnym gronie. Co panowie powiecie na tę Propozycję? Oczy Stefana i Danieli spotkały się, a pod spojrzeniem Bussa policzki Kate zapłonęły żywym rumieńcem. 87 — Co na to powiemy? Panno Kate, kawaler to zawsze istota godna pożałowanie, a najbardziej w okresie Bożego Narodzenia, jeśli nie znajdzie się miłosierna dusza, która się nad nim zlituje. Przyjdę z wielką chęcią, jeśli pani rodzice na to zezwolą, a mój przyjaciel także będzie wdzięczny, że może przyjść do państwa. — Mogę to tylko potwierdzić, panno Kate — powiedział Stefan, spoglądając przy tym na Daniele tak rozpromienionym wzrokiem, że Kate zrozumiała nagle, dlaczego on tak się cieszy z zaproszenia. Ale nie dała po sobie poznać, że odkryła jego tajemnicę. — Proszę łaskawie zapewnić rodziców o naszej wdzięczności, panno Kate — dodał Busso. — A teraz pozwólcie panie, że się pożegnamy. Na kilka godzin przed mającym się odbyć balem dyrektor Herder przedstawił żonie i Kate pewnego Włocha, którego poznał podczas podróży i który mienił się markizem Salvoni. Kiedy pan domu wraz z gościem wyszli z salonu, matka i córka przez chwilę spoglądały na siebie w milczeniu. — Dziwny człowiek, ten markiz Salvoni. Nie wyglądał zbyt dystyngo- wanie — powiedziała po chwili pani Herder. — Masz rację, mateńko, wytworności brak mu i w wyglądzie, i w ma- nierach. A co pani powie na temat naszego włoskiego arystokraty? — zwró- ciła się Kate do Danieli. — Czy wolno mi wyrazić się otwarcie? Na mnie ten człowiek sprawia raczej wrażenie... fryzjera czy prowincjonalnego aktora, który usiłuje grać markiza, ale mu to nie wychodzi. Brak mu dobrego wychowania, inaczej wiedziałby przecież, że najpierw powinien był przywitać się z matką pani, a potem dopiero z panią. Kate energicznie kiwnęła głową. — Ale jak przekonać ojca, że temu człowiekowi brak prawdziwych manier? Nic mu nie pomoże szlachetnie brzmiące nazwisko. I tak widać w nim prostaka. — Na miłość Boską, Kate! — zaniepokoiła się pani Herder. — Żeby tylko ojciec tego nie usłyszał, przynajmniej teraz, kiedy się tak zachwyca tym markizem. Kate pytająco spojrzała na Daniele. 88 — l co tu robić? — Przede wszystkim nie upadać na duchu, panno Kate. Mogę tylko przyznać rację pani matce. Proszę się tymczasem wstrzymać, nie sprzeci- wiać się ojcu, bez względu na to, co by mówił na temat markiza. Na pewno nadarzy się okazja, żeby się dokładniej przyjrzeć temu panu. Wcale by mnie nie zdziwiło, jeśliby się w jakiś sposób zdradził. Pani ojciec, mimo swojej drobnej słabości do arystokratów, jest mądrym człowiekiem, w końcu sam dostrzeże, co naprawdę reprezentuje sobą ten Włoch. Nie będę zaskoczona, gdyby się okazało, że pan markiz będzie próbował wyciągnąć zyski ze znajomości z ojcem pani. — Tak, Danielo, ja też tak sądzę. I rzeczywiście lepiej teraz nic nie mówić ojcu. Ach, tak się cieszyłam z tego balu! A teraz ze wstrętem myślę, że będę musiała tańczyć z tym człowiekiem. Pewnie będzie mnie ciągle prosił do tańca. Och, gdybym tylko mogła tego uniknąć! — Myślę, że znajdzie się na to sposób — powiedziała Daniela. — Proszę mi go zdradzić, szybko! — Jeśli pani pozwoli, wtajemniczę w sprawę mojego brata i pana Kolni- ko. Obaj będą na posterunku. Za każdym razem, kiedy markiz zechce panią poprosić, powie pani, że już obiecała taniec mojemu bratu albo panu Kolniko. Wystarczy drobny znak, a jeden z nich natychmiast się stawi. Tak, powiem bra- tu. Jego nie przestraszy sroga mina pani ojca. Pana Kolniko też na pewno nie. Kate stanęła w pasach. Zanim zdołała coś odpowiedzieć, wszedł ojciec. Z zadowoleniem zacierał ręce. — No i? Co powiecie? Zachwycający człowiek, prawda? Ani śladu dumy i wyniosłości. Jest tobą wprost zauroczony, Kate. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby się ktoś tak nagle zakochał. Wystarczy słówko z twojej strony, a zostaniesz panią markizą Salvoni. Kate chciała szybko coś odpowiedzieć, ale Daniela dyskretnie przy- łożyła palec do ust. Pan Herder badawczo spojrzał na żonę i córkę. — Co to? Zaniemówiłyście? Co się stało? Daniela pośpieszyła z pomocą, mówiąc: — Pan markiz najwyraźniej zrobił olbrzymie wrażenie. Panie muszą si? odrobinę zastanowić. — Tak, mogę to sobie wyobrazić. Wspaniały mężczyzna z tego marki- ^ co? Pewnie i pani serduszko troszkę zadrżało, panno Danielo, prawda? 89 \ 11 Daniela z uśmiechem spojrzała na starszego pana. — Tylko odrobinkę, panie dyrektorze — odparła. — Pafl *nartolKarkiz n, takie ogniste oczy. A fryzura! Po prostu bajeczna! Dyrektor z prostodusznym zadowoleniem kiwnął głową. — Tak... Ale teraz muszę iść do pracy. No, no, zrobił na Was v«-s wraże, nie... Kate, dzisiaj wieczorem razem z markizem otworzysz bal. Pożegnał się i wyszedł. Pani Herder z zatroskaniem odprowadziła go wzrokiem. — I co teraz? — zapytała. Daniela próbowała dodać jej odwagi. — To absolutnie pewne, że ten markiz w jakiś sposób nara.zi si 12 si? panu dyrektorowi. Trzeba mu się dokładnie przyjrzeć. Mój brat się t^rn z n zajmie Proszę się nie martwić, panno Kate. I niech się pani postara potraktofcHtować tę sprawę z humorem. Być może ten markiz został wybrany prz^z łoi los, aby wyleczyć pani ojca z jego słabości. — Ale będzie mi tak przykro, jeśli ojciec wystawi się na po$śmieT3flewisko. Daniela poważnie spojrzała na Kate. — Ale to by go wyleczyło. Nawet jeśli się mylimy co do tego mrrmarkiza. Kate objęła Daniele za szyję. za — Kochana Danielo, gdyby nie pani, zupełnie nie wiedziałabtfibym, co robić. Proszę, niech pani powie bratu, że... że ojciec chce mnie tego markiza i że ja prędzej rzucę się do wody, niż będę jego. Daniela z uśmiechem przytuliła ją do siebie. — Ależ na pewno nie będzie pani musiała rzucać się do wodl>'dy! Mój brat nie pozwoli na to, aby markiz w jakikolwiek sposób się pani Kate spojrzała głęboko w oczy Danieli, które tak bardzo oczy jej brata. Nagle pocałowała ją mocno w usta i szybko wv*ybiegła z salonu. Matka popatrzyła za nią z ciężkim westchnieniem. Daniela podeszła do starszej pani. — Proszę się niepotrzebnie nie troskać, kochana, łaskawa p>ani.. • Małżo- nek pani wkrótce przejrzy na wskroś tego markiza. Naprawię nie*e widz? powodu do niepokoju. XII Wszystkie pokoje w willi dyrektora Herdera były rzęsiście oświetlone, uchronić wysiadających gości przed padającym śniegiem, rozpięto rzed wejściem kolorową markizę. Pan domu, odziany we frak i lakierki, wyszedł ze swojego pokoju. M mo nieco przysadzistej postaci prezentował się znakomicie. Teraz, kiedy eszcze raz lustrował odświętnie przystrojone pokoje, trudno w nim było dostrzec nuworysza. Uznał, że wszystko w porządku. Daniela osobiście dobrała kwiaty do ozdobienia stołu i wyglądały naprawdę uroczo. Potem pan Herder poszedł do swoich dam. Żona miała na sobie elegancką, kosztowną suknię z czarnej koronki; prosty krój sukni znakomi- cie pasował do jej skromnej i bezpretensjonalnej postaci. Natomiast Kate reprezentowała świetność domu Herderów z godnością i pełną wdzięku dystynkcją. Miała na sobie suknię z bladoróżowego, opadającego w mięk- kich fałdach krepdeszynu, na białym jedwabnym spodzie. Spódnica była bogato haftowana delikatnymi perełkami, a szyja Kate połyskiwała sznurem pereł, ofiarowanym jej przez ojca. Na widok córki oczy pana Herdera rozbłysły dumą. — Wspaniale wyglądasz, Kate — powiedział z uznaniem. — Markiz zrobi wielkie oczy! Ale na strój żony kręcił nosem, uważał, że wygląda zbyt skromnie. Sytuację uratowała Daniela. Z uznaniem spojrzała na panią Herder i powiedziała: — Ślicznie pani wygląda, łaskawa pani. Skromna elegancja toalety wspaniale podkreśla pani wdzięk. Daniela miała ma sobie matowoniebieską suknię z jedwabnej krepy, Piknie układającą się na jej szczupłej figurze. Była to jedna z sukien ybranych dla niej przez panią Lentikow. Zakładając ją Daniela znowu Przypomniała sobie hrabinę. "— Pani też świetnie wygląda, panno Danielo — zwrócił się do niej dyre- °r "erder. — Proszę tylko za bardzo nie zawrócić w głowie mężczyznom. “, ~~~ Postaram się, panie dyrektorze — odparła Daniela z figlarnym Usmiechem. 91 i Zajechały pierwsze samochody. Dyrektor nerwowo ruszył do wyjścia, dając paniom znak, aby poszły za nim. Kate szybko zbliżyła się do Danieli. — Czy pani brat i pan Kolniko wiedzą o wszystkim? — zapytała cicho. — Proszę się nie martwić, panno Kate, spisek przygotowany. — Czy obaj będą tutaj punktualnie? — Punktualnie! Wyjaśniłam wszystko mojemu bratu przez telefon. — I co powiedział? — Wolałabym nie powtarzać. Ale pan markiz powinien się mieć przed nim na baczności. Daniela popatrzyła za odchodzącą Kate. “Markiz powinien się rzeczy- wiście mieć na baczności — pomyślała. — Busso byłby w stanie go zabić, jeśli będzie się narzucał Kate". Pokoje gościnne i salony willi Herderów szybko wypełniły się przy- byłymi. Przyszli również Busso i Stefan. Daniela wyszła ich przywitać aż do westybulu, gdzie zamienili kilka słów. Busso jeszcze przed przybyciem markiza pobiegł szybko poszukać Kate. Chciał z nią pomówić. Był bardzo zdenerwowany i zazdrosny o markiza. Stefan został z Daniela. Spojrzał na nią z podziwem. — Cieszy się pani z balu, panno Danielo? — zapytał. — Niewiele będę z niego miała. Mam liczne obowiązki dzisiejszego wieczoru. — Ale mnie pozwoli pani na chociaż jeden taniec? — Tak bardzo panu na tym zależy? — Bardzo. Ponieważ podczas tańca będę miał panią wyłącznie dla siebie. Tak rzadko panią ostatnio widuję. Nie było pani u nas prawie od ośmiu dni. — Ostatnio miałam dużo pracy, przygotowania do balu... Czy Christi- na dobrze się troszczy (J pana i brata? — Znakomicie. Jej troskliwość o nasze dobre samopoczucie jest wzru- szająca. A nasze pochwały napełniają ją dumą. Ale i ona tęskni za panią. — W takim razie muszę was wkrótce odwiedzić. Ujął jej dłoń. — Będę szczęśliwy. Tutaj jest tyle ludzi. Kiedy przyjdzie pani do nas, będę musiał dzielić się panią tylko z pani bratem. 92 — Na Wigilię nikt nie został zaproszony z wyjątkiem panów. Chyba że markiz Salvoni pojawi się jako nieprzyjemny dodatek. — Czy naprawdę jest aż tak niesympatyczny? — Proszę samemu ocenić, kiedy go pan pozna. — Miejmy nadzieję, że jednak nie będzie go tutaj na święta. Tak się cieszę, że mogę spędzić ten wieczór z panią. Chociaż byłbym jeszcze bardziej szczęśliwy, gdybyśmy byli tylko we trójkę, pani, Busso i ja. — Czy w ogóle zna pan nasze zwyczaje bożonarodzeniowe? Spojrzał przed siebie, jakby patrzył w odległą dal. — Moja zmarła matka była Niemką. Boże Narodzenie obchodziła w Rosji na sposób niemiecki, l śpiewała niemieckie pieśni. Ale to było dawno, bardzo dawno... Daniela spojrzała na niego ze współczuciem. — Pan musiał przeżyć wiele, wiele złego, panie Kolniko... — powie- działa cicho. Znowu ujął jej dłoń. — Tak. Ale wszystko to zapomniałem, odkąd znam panią, Danielo — powiedział żarliwie. — Dzięki pani znowu pokochałem życie. Moja nędza była tak wielka, że nie miałem już nic do stracenia, stałem się otępiały i obojętny. Ale teraz, teraz znowu mam coś do stracenia... i drżę o to. Daniela, w słodkim zapomnieniu, zatonęła wzrokiem w jego oczach. — Nie straci pan tego, Stefanie, nigdy... — szepnęła jak pod działa- niem czaru. — Danielo! Czerwieniąc się odgarnęła włosy z czoła. — Ach, zapominam o moich obowiązkach. A pan powinien stać z moim bratem na straży, żeby uchronić pannę Kate przed natarczywością markiza. — Proszę, niech mi pani tylko powie, jeszcze raz... że nie muszę się bać... że nie utracę tego, co przywróciło mi chęć do życia. — Nie musi się pan niczego obawiać. Daniela oddaliła się spiesznie, a Stefan z wolna podążył za nią. Tymczasem w sali balowej zaczęła grać muzyka, a jednocześnie P°jawił się markiz. Pan domu z dumą przedstawił go swoim gościom. Markiz spojrzał na wspaniałe towarzystwo, zgromadzone na sali. z afektacją witał się z gośćmi. 93 Stefan zatrzymał się w progu i obserwował markiza. Na jego twarzy pojawił się wyraz ironii. Zauważył Bussa, stojącego po drugiej stronie salonu, o kilka kroków od Kate Herder. Obok niej siedziała pani Herder. Daniela stanęła właśnie przy jej krześle. Stefan z czułością wyszeptał jej imię, po czym powoli wszedł na salę, żeby przyłączyć się do przyjaciela. Kiedy do niego podszedł, zauważył, że Busso z wściekłością spogląda na markiza. — Busso, co z tobą? Wyglądasz strasznie. — Popatrz tylko na tego fircyka! Cóż za żałosny egzemplarz wło- skiego arystokraty! — rzucił Busso przez zaciśnięte zęby. — Markiz Salvoni czy też Salami...Nie dostąpiłem jeszcze zaszczytu poznania go osobiście. — Ja także nie. Słyszałem tylko jego nazwisko od Danieli. — Popatrz tylko, jak nasz szef nadskakuje tej chodzącej karykaturze arystokraty, l co za afektowaną minę robi ten makaroniarz. Stefan nie mógł powstrzymać się od śmiechu. — No, no, jeszcze trochę a wybuchniesz! Śmiej się z niego, Busso! — Właściwie masz rację. Wygląda jak rzewny tenorzyna z prowincjo- nalnego teatru. I ta żałosna kreatura zgrywa uwodziciela! Najchętniej skręciłbym mu kark! — Ależ Busso, miałeś się przecież śmiać. Dlaczego jesteś taki wściekły? — Dlatego że w swojej bezczelności zamierza starać się o rękę panny Kate. — Coś mi się zdaje, przyjacielu, że dotyka cię to osobiście. To mi wygląda na zazdrość. Głębokie westchnienie uniosło pierś młodego człowieka. — Zazdrość? Nie, Stefanie. Ale złości mnie, że człowiek tak rozsądny jak nasz szef w swoim bezkrytycznym uwielbieniu dla tak zwanych wyższych sfer daje się omotać takiemu indywiduum i jeszcze nakłania córkę do poślubienia tego człowieka. — Ależ uspokój się. Przecież wiesz, że mamy strzec panny Kate, na- wet wbrew życzeniom jej ojca, przed zbytnią natarczywością tego markiza. — Doradzałbym mu powściągliwość. Jeśli nie zechce, stłukę go jak psa! — A więc jednak zazdrość? — Do diabła, niech ci będzie. Ale nie pozwolę mu tknąć Kate. Czyż ona nie wygląda jak młoda królowa? 94 — Ja widzę tylko jedną królową na tej sali, ma na sobie niebieską suk- nię. Ale twoja królowa jest prawie tak samo piękna. Co zamierzasz, Busso? Busso zacisnął zęby. — Będzie moja, choćbym miał poruszyć niebo i ziemię. W jego słowach było tyle namiętności i uczucia, że Stefan spojrzał na przyjaciela z troską i uspokajająco położył mu dłoń na ramienia. Bal się rozpoczął. Markiz u boku pana domu podszedł do Kate. Busso, dygocąc ze wzburzenia, śledził go wzrokiem, niby tygrys gotujący się do skoku na swoją ofiarę. Stefan przytrzymał go za ramię. — Nie rób głupstw, Busso! Przecież mamy przystąpić doakcji dopiero po pierwszym tańcu. Teraz Kate musi zatańczyć z markizem. Busso oddychał ciężko. W pewnej chwili Kate obejrzała się w jego stronę, jakby wiedziała, co się w nim dzieje. Oczy obojga spotkały się, pełne tęsknoty i zrozumienia. Wtedy Busso uspokoił się. Obrzucił Włocha drwiącym spojrzeniem. Markiz, głośno rozmawiając z gospodarzem, podszedł do Kate i ukłonił się przed nią. — Mia bella signorina, czy mi wolno bal z panią otworzyć? — zapytał łamaną niemczyzną i przesłodzonym głosem. Kate bez słowa skinęła głową. Rozbrzmiały pierwsze takty walca. Busso nie tańczył. Oparty o kolumnę nie odrywał spojrzenia od Kate. Stefan podszedł do pani domu. Daniela, stojąca przy jej fotelu, bawiła ją rozmową. — Łaskawa pani, czy pozwoli pani, że poproszę pannę Daniele do tańca? — zapytał Stefan. — Ależ naturalnie, panie Kolniko, młodzi powinni tańczyć. — Czy na pewno mogę panią zostawić sarną? — zapytała Daniela. Starsza pani uśmiechnęła się i spojrzała w stronę Bussa Falknera. — Panno Danielo, widzę tam pani brata. Niechże go pani zawoła, to nie będę sama. Daniela skinęła na brata. Busso podszedł spiesznie. — Czy nie zechciałby się pan do mnie na chwilę przysiąść, doktorze Falkner, skoro pan teraz nie tańczy? — zagadnęła go pani Herder. 95 — Ależ z przyjemnością, łaskawa pani — odparł Busso i zajął miejsce obok, gdy tymczasem Daniela i Stefan poszli tańczyć. Busso rozejrzał się po sali. — Widzę, że wszystkie młode damy mają partnerów — zauważył — mogę więc chyba spokojnie zrezygnować z tego tańca. — Ale to chyba marna zamiana, że zamiast tańczyć musi pan dotrzy- mywać towarzystwa starej kobiecie. Busso spojrzał na panią Herder poważnie i w skupieniu. Wyczuł, że starsza pani rozumie go i darzy sympatią. — To dla mnie wielkie wyróżnienie i prawdziwa przyjemność, że mogę dotrzymać pani towarzystwa. — Ach, proszę, niechże się pan nie wysila na frazesy, doktorze! — To nie są frazesy, łaskawa pani. ^v — Ale ja nie potrafię prowadzić zajmujących i uczonych rozmów. I poprosiłam pana tylko dlatego, żeby pańska siostra mogła zatańczyć. I... chciałabym pana jeszcze prosić, żeby pomógł pan mojej córce i zechciał wybawić ją od dalszego towarzystwa tego markiza. To dla niej wielkie wyrzeczenie, że tańczy z nim ten jeden raz. Ten człowiek jest jej bardzo niemiły, mnie zresztą też. Niestety jest tutaj na życzenie mojego męża. Gdyby Kate się sprzeciwiła, jej ojciec byłby i zły i rozżalony. Moja córka i ja nie cierpimy markiza. A mojemu mężowi marzy się, aby wydać za niego Kate! Proszę pana, panie doktorze, moja córka nie zamieniła z nim nawet dziesięciu słów. On nic o niej nie wie, z wyjątkiem tego, że jest córką bogatego człowieka. To dla niego sprawa zasadnicza. Jestem tylko prostą kobietą, ale tyle przecież rozumiem. I tylko mój mąż, zwykle taki bystry i trzeźwo myślący, nic nie widzi, jest głuchy i ślepy. Dla niego ten człowiek to uosobienie kultury, wdzięku i Bóg wie czego jeszcze. To może nie byłoby najgorsze, gdyby nie nabił sobie głowy tym, że nasza córka znajdzie szczę- ście wyłącznie u boku tego markiza. Dobry Boże, on zupełnie nie zna swojej córki! • Busso słuchał uważnie, uradowany tym, że matka Kate zechciała zwierzyć mu się w tej sprawie. — Droga, łaskawa pani! Proszę się nie martwić! Mogę pani obiecać, że .markiz nie będzie miał okazji po raz drugi zatańczyć z pani córką. Już my się o to zatroszczymy, mój przyjaciel i ja. A poza tym troskliwie zajmiemy się tym markizem. Chyba nie zawodzi mnie moja intuicja i dar oceniania 96 ludzi, w tym człowieku jest coś podejrzanego. W każdym razie będę miał oczy szeroko otwarte, już choćby dlatego, by oszczędzić pani szanownemu małżonkowi ewentualnych strat, aby zapewnić łaskawej pani spokój i uchronić córkę pani przed natarczywością tego markiza. Z ostatnich słów młodego człowieka przebijała prawdziwa namiętność. Pani Herder westchnęła głęboko, uśmiechając się dyskretnie do siebie. — Uspokoił mnie pan nieco, doktorze, teraz wiem, że mam w panu sprzymierzeńca. Ale uwaga, nadchodzi mój maż. Rzeczywiście zbliżał się do nich dyrektor Herder. — Ależ doktorze, co widzę, podpiera pan ściany! Dlaczego pan nie tańczy? — zawołał pan domu do młodego człowieka. — Poprosiłam doktora, żeby zechciał dotrzymać mi towarzystwa. Wszystkie młode dziewczęta mają już partnerów — powiedziała pani Herder. — Ho, ho, to rzeczywiście wybrałaś sobie najbardziej szykownego kawalera. Wspaniale pan wygląda we fraku, drogi doktorze. Naprawdę przyjemnie na pana spojrzeć. Nic dziwnego, że moja żona przedkłada pańskie towarzystwo, ja też pana bardzo lubię i szanuję. Ale moja droga — dyrektor zwrócił się do żony — musisz jakoś wynagrodzić doktorowi, że tak dzielnie cię zabawia. — Oczywiście. Myślę, Henryku, że poproszę Kate, żeby zatańczyła z doktorem następny taniec. Dyrektor prostodusznie kiwnął głową. — No, powinien pan być zadowolony, doktorze, moja córka to znakomita tancerka. Ale i markiz świetnie tańczy. Co pan powie o mojej najnowszej towarzyskiej zdobyczy? Możemy być dumni, prawda? — Myślę, panie dyrektorze, że to markiz powinien sobie poczytywać za zaszczyt, że wolno mu przebywać w pańskim domu i tańczyć z pańską córką. Dyrektor poklepał go po ramieniu. — No, no! Umie pan prawić komplementy! Ale ma pan trochę racji. W końcu dla markiza to równie wielkie szczęście, że zostanie moim Zleciem, jak dla mojej córki to, że zostanie markizą. Ale proszę, niech to Pozostanie między nami, dobrze? Busso zacisnął pięści i starając się zachować spokój, zapytał z udawa- i podziwem: 97 - Bani tka — Aha, więc takie są pańskie plany? Herder uśmiechnął się mile połechtany jego uprzejmością. — Plany, drogi doktorze? Zadziwię pana: to nie tylko plany. Markiz jasno i zdecydowanie oświadczył mi, że chce uczynić moją córkę markizą! — Ale przecież pan markiz dopiero dzisiaj poznał pannę Kate, o ile wiem! — Tak, tak, to miłość od pierwszego wejrzenia! No, tutaj my, zimni ludzie północy, niewiele mamy do powiedzenia. Pani Herder z niepokojem spojrzała na drgającą wzburzeniem twarz młodego człowieka. — Przepraszam, jeśli wolno, pozwolę sobie zapytać, czy panna Kate odwzajemnia tę... tę miłość od pierwszego wejrzenia? — zapytał Busso. — No, z Kate to nie tak od razu. Niełatwo zdobyć moją Kate, nawet jeśli się jest markizem — odparł dyrektor. — Ale nie minie wiele czasu, a moja córka skapituluje. I w końcu to dobrze, jeśli go trochę podręczy j niepewnością. [ | Pani Herder stwierdziła z ulgą, że jej mąż nie zauważył, jak bardzo 11 wzburzony jest młody człowiek. | — Rozumiem, panie dyrektorze — odezwał Busso głosem drżącym ze l zdenerwowania — iż zasięgnął pan dokładnych informacji na temat kon- dycji i stanu majątkowego markiza? Herder kiwnął głową. — Oczywiście. Ale nie musiałem się o nic dowiadywać. Markiz sam przedstawił mi swoją sytuację. Wprawdzie nie posiada majątku, jedynie niewielką rodzinną rentę, ale za to ma we Florencji wspaniały pałac, z osiemdziesięcioma pokojami i salami. Markiz pochodzi z bardzo starego rodu. Będę musiał sypnąć groszem, żeby jakoś postawić na nogi młodą parę, ale kiedy moja córka zostanie markizą, na pewno będzie szczęśliwa. Busso zdumiał się, że człowiek, mający takie doświadczenie w intere- sach, potrafi być aż tak naiwny. Rzucił spieszne spojrzenie na panią Herder, która spoglądała na niego z zatroskaniem. Potem, bardzo starając się zacho- wać spokój, zwrócił się do pana Herdera: — Nie to miałem na myśli, panie dyrektorze. Chciałem zapytać, czy zasięgnął pan opinii na temat markiza. Przecież nie zrobiłby pan nawet najmniejszego interesu z jakąś firmą, nie informując się przedtem dokładnie na jej temat. A tutaj chodzi o szczęście i przyszłość pańskiej córki. 98 Herder, zdziwiony, przez chwilę nic nie mówił. Potem spojrzał z niezadowoleniem na młodego człowieka, ale zaraz pośpiesznie odpo- wiedział: — Markiz Salvoni to przecież nie jest firma. Jego nazwisko stanowi dla mnie wystarczającą rękojmię. A poza tym ufam mojej znajomości ludzi. — Z pewnością, panie dyrektorze. Ale w końcu to pański ojcowski obowiązek, żeby dowiedzieć się wszystkiego zarówno o sytuacji majątko- wej, jak i o przeszłości markiza, zanim powierzy mu pan swoją córkę. Dyrektor spąsowiał ze złości i dosyć ostro odparł: — Pozwoli pan, panie doktorze! Przecież nie będę szpiegował markiza Salvoni! Z własnej woli, pod szlacheckim słowem honoru opowiedział mi o swojej sytuacji! Pod słowem honoru, rozumie pan? Busso nie mógł pohamować westchnienia. — Proszę mi wybaczyć, nie chciałem naturalnie pouczać pana. Ale muszę przyznać, że na pańskim miejscu byłbym jednak bardziej ostrożny. Markiz jest obcokrajowcem, trzeba być podwójnie czujnym. Jako człowiek honoru uznałby za naturalne, że pragnie pan upewnić się co do jego osoby, zanim da mu pan córkę za żonę. Zakładając naturalnie, że pańska córka faktycznie zechce zostać żoną markiza. Herder parsknął ze złością. — Dlaczego nie miałaby chcieć? Przecież moja córka nie odrzuci tak znakomitej partii! — Niechże pan jednak poleci zaufanej osobie, aby zasięgnęła infor- macji! — Młody człowieku, potrafi pan doprowadzić do pasji swoją prze- sadną ostrożnością. — To tylko ojcowski obowiązek — upierał się Busso. — Ach, niechże mi pan da spokój, niech mi pan nie psuje humoru! — zawołał dyrektor i odszedł wzburzony. — Odważny z pana człowiek! — powiedziała pani Herder. — Dzię- kuję panu. Bardzo panu dziękuję! — Niestety, nic nie wskórałem, a tylko rozzłościłem dyrektora. — To minie. On przecież zrozumie, że miał pan jak najlepsze zamiary, poddał mi pan myśl, w jaki sposób mogę się upewnić co do tego markiza. Czy zechce mi pan pomóc, panie doktorze? — Proszę, jestem absolutnie do pani dyspozycji, łaskawa, droga pani. 99 — W takim razie niech pan zasięgnie dla mnie informacji o tym markizie. Skoro nie chce tego zrobić mój mąż, zrobię to ja. Nie wiem tylko, jak się do tego zabrać. — Proszę zostawić to mnie, łaskawa pani. Już jutro poczynię odpo- wiednie kroki. Za osiem, dziesięć dni będziemy mogli zapewne otrzymać pierwsze informacje. Proszę, niech pani zobowiąże męża, aby przed Bożym Narodzeniem nie rozmawiał z nikim o planowanych zaręczynach. — Dobrze, zrobię to. W każdym razie z całego serca dziękuję panu za pomoc. — Proszę nie dziękować, łaskawa pani! Z mojej strony nie jest to... zupełnie bezinteresowne. Ale coś mi się tutaj nie podoba. Dlatego zaleciłem państwu ostrożność. Nie zniósłbym, gdyby pani córka była nieszczęśliwa! — zakończył Busso ze wzburzeniem. Starsza pani nic nie powiedziała, siedziała w milczeniu, a Busso, zawstydzony swoim wybuchem, nie śmiał podnieść na nią oczu. Orkiestra przestała grać, Kate, prowadzona przez markiza, szła w ich kierunku. — Doktorze, niech pan szybko poprosi moją córkę do następnego tańca, bo znowu będzie pan musiał siedzieć! — szepnęła pani Herder. Busso spojrzał na nią pytająco. Wyraz jej oczu napełnił go uczuciem szczęścia. Wprawdzie słyszał od Danieli, że matka Kate domyśla się wszystkiego i że jest im przychylna, ale teraz zyskał całkowitą pewność. — Dzięki, najgorętsze dzięki! Gdyby pani wiedziała, jakim szczę- ściem napełniają mnie pani słowa! Pani Herder kiwnęła mu głową. Nie zdążyła nic odpowiedzieć, gdyż właśnie podeszli Kate i markiz. — O, moja urocza signorina! Jaki szczęśliwy pani zrobiła mnie przez ten taniec! Pani unosi jak elf... och, ta gracja... ten wdzięk... ja taki bardzo szczęśliwy. Ja prosi o drugi taniec też. Ja tańczyć tylko z pani. Kate spojrzała na niego zimnym, niechętnym wzrokiem. — Żałuję, markizie, al&obiecałam już następny taniec. — Och, pani nie wolno robić mnie nieszczęśliwy. Ja zazdrość! Proszę pokazać kawaler do następny taniec. Ja go poproszę, żeby zwolnił pani dla mnie. Kate, z lekkim rumieńcem na twarzy, zwróciła się w stronę Bussa Falknera. — Pan doktor Falkner jest moim partnerem w następnym tańcu. 100 — Słyszał pan, doktor Falkner? — zapytał markiz. — Signorina żałuje, że następny taniec już dla kogo innego. Pan będzie taki miły i mi taniec odstąpić? Busso wyprostował swoją imponującą postać, tak że Włoch wydał się przy nim całkiem niepozorny. — Przykro mi, markizie — odparł — ale rezygnacja z tego tańca byłaby jednoznaczna z obrazą panny Herder, chyba że ona sama poprosi, aby ją zwolnić. — Pani to zrobi, signorina! Ja prosić wiele tysiąc razy! — Nie, markizie, nie uczynię tego, obraziłoby to pana doktora — oświadczyła Kate spokojnie i dobitnie. Markiz przybrał zatroskany wyraz twarzy. — Ja bardzo, bardzo być smutny, ale prosić dlatego o następny taniec. — Przyrzeczony jest panu inżynierowi Kolniko. Markiz uczynił gest, jakby chciał sobie wyrwać włosy, ale zastygł w bezruchu z rękami tuż przy swojej ufryzowanej grzywce. — Ale ja zwątpiony, nie... zrozpaczony... ja... Nie mógł dokończyć, gdyż Busso skłonił się przed Kate i poprowadził ją do tańca. Przez chwilę tańczyli w milczeniu. Wreszcie Kate przerwała ciszę. — Dziękuję, doktorze, że uchronił mnie pan przed kolejnym tańcem z markizem. — Nie powinna pani dziękować, panno Kate. Uczyniłem to z radością. Patrzeć na panią w ramionach tego fircyka — to była dla mnie prawdziwa udręka! — rzucił gniewnie, po czym dodał łagodniej: — Proszę mi wybaczyć, ale niezupełnie panuję dzisiaj nad sobą. Niemal zdradziłem się już przed pani matką. Lepiej będzie, jeśli pan markiz zejdzie mi z drogi, bo inaczej... Policzki Kate płonęły. Uśmiechnęła się, z trudem opanowując silne wzruszenie. — Ależ doktorze! Ten człowiek nie powinien wyprowadzać pana z r°wnowagi. Czyni mu pan w ten sposób zbyt wielki zaszczyt. Zatrzymał się nagle, utkwił w jej oczach intensywne spojrzenie. —— Ach, jak tu gorąco! Czy nie zechciałaby pani przejść do jednego 2 bocznych pomieszczeń? 101 Skłoniła głowę na znak przyzwolenia, Busso ujął ją pod ramię i w mil- czeniu poprowadził przez szereg pokojów. Kate szła za nim bez sprzeciwu. Kiedy znaleźli się sami, Busso zatrzymał się, zajrzał czule w jej rozog- nioną twarz. — Panno Kate — powiedział—jestem człowiekiem porywczym i wiem, że to dla pani zaskoczenie, ale ja... ja muszę pani powiedzieć, że panią kocham. Milczałbym jeszcze, gdyż stoję dopiero u progu kariery, a nie chciałem wystąpić przed panią z pustymi rękoma. Ale ten markiz zupełnie wytrącił mnie z równowagi albo raczej plan pani ojca, by panią za niego wydać. Kate... ja nie dam cię żadnemu innemu! Proszę, pozwól mi chronić cię przed tym człowie- kiem, który być może jest czymś gorszym niż tylko zwykłym fircykiem. Kate, ja czuję, ja wiem na pewno, że kochasz mnie tak, jak ja ciebie! Kate, och Kate, wszystko bym dla ciebie zrobił! Kocham cię... kocham! Kate to bladła, to czerwieniła się pod wpływem wewnętrznego wzruszenia, ale jej oczy, wielkie i szczere, jasno patrzyły w jego źrenice. — Busso, och Busso!... Ty mnie kochasz, kochasz mnie naprawdę! — wyszeptała żarliwie. Wtedy porwał ją w ramiona i pocałował. — Kate, moja najdroższa Kate! Niech los błogosławi markizowi, dzięki niemu zdobyłem się na odwagę! Tak bardzo cię kocham! Kate roześmiała się radośnie. — Ja ciebie też, też cię kocham, kochany, najdroższy chłopaku! I pocałowali się jeszcze raz. Ale nagle Kate wzdrygnęła się przestraszona. — Na miłość boską, Busso! A jeśli nas ktoś zobaczy?... Zaśmiał się, zuchwały swoim szczęściem. — To by było źle? — Tak, Busso, tak! Mój ojciec... nie może się jeszcze dowiedzieć. Jeszcze nie teraz. Muszę go powoli przygotować. Tylko mateńce możemy powiedzieć. Ją mamy po swojej stronie. Ona wie, że ja cię kocham. Z czułością ucałował jej dłonie. — Czułem to, Kate, inaczej nie odważyłbym się może dzisiaj wyznać ci miłości. — Pocałował jaw oczy. — To twoja maleńka dodała mi odwagi- Najsłodsza Kate, dzięki ci, dzięki! Będę kochał twoją matkę całym sercem! — I powinieneś. Będzie dla ciebie dobrą, czułą matką, ponieważ mnie kochasz. 102 — Twojego ojca też przekonam. Nie boję się tego markiza. Jest w nim coś podejrzanego. Muszę to wybadać. To wyrwie twojego ojca z zaślepienia. — Nie powinieneś mieć mu tego za złe. — Ojcu mojej Kate? Na pewno nie! — Ale teraz chodź z powrotem na salę. Nasza miłość musi jeszcze pozostać tajemnicą. Zwierzę się tylko matce i Danieli. Zresztą, zdaje mi się, że Daniela wszystkiego się domyśla. Jeszcze raz wycisnął na jej ustach gorący pocałunek i rozmawiając poszli do sali balowej. — Tak, sam powiedziałem Danieli, a co do ciebie, to się domyśliła. Bogu niech będą dzięki, że moja siostra jest przy tobie, przez nią możemy się w każdej chwili porozumieć. Jeśli nie będziemy mogli się spotkać, to będziemy pisać listy. Dobrze, najdroższa? — Tak, Busso. Ale teraz — szybko na salę. Właśnie przestają grać. — Teraz o wiele bardziej wolałbym być z tobą na bezludnej wyspie niż na sali balowej — westchnął Busso. Ukradkiem przycisnęła jego ramię. — Musimy być rozsądni, Busso. I pamiętaj, tylko wtedy poproś mnie do tańca, jeśli będzie mi groziło niebezpieczeństwo ze strony markiza. — Czy to tylko z obowiązku zatańczyłaś ze mną, najdroższa? — Tak, niemądry Busso. Nie zauważyłeś? — W takim razie zawsze chcę z tobą tańczyć z obowiązku. Weszli na salę i niepostrzeżenie wmieszali się pomiędzy pary. Busso odprowadził Kate do matki, która ciągle jeszcze cierpliwie siedziała obok markiza. XIII Stefan Kolniko po pierwszym tańcu z Daniela odprowadził ją do pani Herder. Stanęli w pobliżu, Daniela gotowa w każdej chwili podejść na skinienie pani domu. Stefan z czułością spoglądał na dziewczynę. Podczas tańca zamienili lylko kilka słów. Stefan cicho i z tkliwością wyszeptał jej imię. 103 l Danielj podniosła na niego oczy, jej policzki zabarwił delikatny rumie- niec. Spójna na niego z lękiem i pytająco. — toni nie chciała, abym zdradził jej więcej na temat moich uczuć —. powiedział stefan. — Nie musi mi pan nic więcej mówić, Stefanie. Wiem wszystko. Ma pan bardzo wymowne oczy. ^tii też, Danielo! To, co w nich widzę, uszczęśliwia mnie. Ale dopóki nie będę w stanie zapewnić pani bezpiecznej egzystencji, nie odważę się związać pani losu z moim. ksteśmy jeszcze młodzi, Stefanie, możemy poczekać. I to wspa- niale, że\vlemy5 kim dia siebie jesteśmy. — Naprawdę wiesz, kim dla mnie jesteś, Danielo? — zapytał pełen radosnego podniecenia. We*hnęła głęboko. ~ ^iem i jestem szczęśliwa. Scis«ął jej dłoń. — ^ch, nie wolno mi jeszcze mówić do pani ty, Danielo. Najpierw muszę stanąć" mocno na nogi. Chcę powiedzieć pani bratu, jak jest między nami. On sprzyja naszej miłości, bardzo mnie to raduje. Będę się starał, będę pracował Ą pani; Danielo, pani będzie na mnie czekała, prawda? Tak, Stefanie, będę czekać. Szczęście uśmiechnie się do nas. — ^częście uśmiechnie się do nas. Będę w to mocno wierzył, Danielo. W|eJ chwili podeszli Kate i Busso. zobaczyła, że oboje promienieją wewnętrznym blaskiem. yznali sobie miłość? -4z poderwał się z miejsca. Znowu zaczął natarczywie nadskakiwać Kate i ptawić jej komplementy. Kale wysunęła rękę spod ramienia Busso i nie zważając na markiza, pochyliła się nad matką. ~ Jestem taka szczęśliwa — szepnęła. Storsza pani rzuciła szybkie spojrzenie na doktora Falknera. ~~ Niech Bóg sprawi, żebyś zawsze była, córeczko. BISSO podszedł do Stefana i Danieli. ^Stefanie, bądź w pogotowiu! Teraz ty tańczysz z panną Herder. Markiz będzie próbował odebrać ci taniec. Kiedy taniec się skończy, pozostań z panną Kate, dopóki nie pojawi się Daniela albo ja. 104 Stefan kiwnął głową. — Wszystko pójdzie gładko, Busso. — Najlepiej będzie, jeśli odprowadzisz Kate gdzieś dalej od markiza. Tym łatwiej będzie mogła go uniknąć. Po skończonym tańcu Kate podeszła do Danieli. W pewnej chwili zauważyła, że w ich stronę podąża markiz w towarzystwie ojca. — Danielo, teraz to już koniec. Ten odstręczający typ zaalarmował ojca. — Szybko, proszę wesprzeć się na moim ramieniu, poprowadzę panią do fotela. I proszę utykać, bo właśnie skręciła pani nogę. Ale potem koniec z tańczeniem na dzisiejszy wieczór. — Świetny pomysł. I bardzo mi to odpowiada, wcale nie mam ochoty tańczyć. Ten markiz pozwala sobie na taką poufałość, jakbym już do niego należała. Proszę, niech mnie pani z nim nie zostawia! W chwili kiedy markiz podszedł do niej wraz z ojcem, Kate z jękiem opadła na fotel. — Kochana Kate, pan markiz jest zrozpaczony. Musisz koniecznie zatańczyć z nim kilka razy. — Ach, ojcze! Dla mnie dzisiaj koniec z tańcami. Właśnie skręciłam nogę, prawie nie mogę na nią stawać. — Ach, jaki nieszczęście dla mnie, signorina! Ja tak się cieszył z pani tańczyć cały wieczór. — Markiz, nie pytając o pozwolenie, przysunął sobie krzesło i usiadł przy Kate. — Ja pani pocieszyć, siedzieć z pani cały wieczór, mówić, jak bardzo kochać pani. Kate zauważyła w pobliżu Bussa i Stefana. — Bardzo pan uprzejmy, markizie. Ale teraz proszę, niech pan poszu- ka mojej matki, jest w pokoju obok, niech pan poprosi, żeby tu przyszła. Tylko proszę nic nie mówić o mojej nodze! Teraz wmieszał się pan Herder: — Proszę się nie trudzić, drogi markizie! Przyślę tutaj żonę. Kate, to chyba nic poważnego? — Nie, ojcze, nie, ale muszę oszczędzać nogę, inaczej może się po- gorszyć. —— Dobrze, moje dziecko, pan markiz dotrzyma ci towarzystwa. Panno Danielo, może pani iść tańczyć. Pan markiz zajmie się Kate. Daniela rzuciła Kate porozumiewawcze spojrzenie i pośpiesznie Podeszła do Bussa i Stefana 105 — Busso, szybko do panny Kate! Pan dyrektor odesłał mnie, żeby zapewnić markizowi sam na sam ze swoją córką! — Sam na sam! Nie będzie żadnego sam na sam! — rzucił Busso gniewnie i pobiegł do Kate. — Panno Kate, czy mogę pani pomóc? — zapytał. Kate spojrzała na niego. — Proszę, niech pan usiądzie obok mnie i dotrzyma mi towarzystwa. Pan markiz już zaofiarował mi swoje. Włoch zmierzył młodego inżyniera wzrokiem pełnym oburzenia. — Och, signorina, pani powinna pozwolić sam jej służyć. Ja chciał być jej jedyny cavaliere. Ale przez cały wieczór markizowi nie udało się swobodnie porozma- wiać z Kate. Bal zakończył się i markiz nie zdołał wystąpić z oświadczynami. Busso i Stefan pożegnali się zaraz po wyjściu markiza. Pośpieszyli za nim do garderoby. Markiz zauważył to, rzucił im jadowite spojrzenie. Podczas gdy podawano im palta i kapelusze, Busso szeptał do przyjaciela: — Chciałbym się jeszcze trochę przypatrzyć temu markizowi. Zbadaj- my, co to za ptaszek. Chcę wiedzieć, dokąd się teraz uda. Idziesz ze mną? — Oczywiście. Szybko opuścili willę i na zewnątrz czekali na Włocha. Przed domem stał już rząd taksówek, szoferzy liczyli na suty zarobek. Busso umówił się z jednym z nich, że pojadą za mężczyzną, który właśnie wychodzi z willi. Taksówkarz zrozumiał natychmiast. Busso i Stefan wsiedli do samochodu, poczekali, aż ruszy taksówka markiza. Wtedy i oni ruszyli, kierowca trzymał się za autem markiza. Kiedy skręcili w cichą, boczną uliczkę, samochód Włocha stanął. Markiz zapłacił szoferowi, podszedł do drzwi czynszowej kamienicy, na których widniała tabliczka: Dla dostawców. Ma*kiz zapukał trzy razy. Wąskie drzwi otworzyły się, markiz zniknął w środku. Busso i Stefan także wysiedli z taksówki. Uważnie przyjrzeli się domowi — sprawiał spokojne, solidne wrażenie. Kiedy Busso płacił szoferowi, zatrzymał się za nimi jeszcze jeden wóz, z którego wysiadło dwóch panów. W taki sam sposób jak markiz zapukali do bocznych drzwi, po czym zniknęli za nimi. 706 Busso zwrócił się z zapytaniem do szofera: — Wie pan, czego ci panowie szukają tam w środku? Szofer roześmiał się. — Ale, ale, to przecież publiczna tajemnica, mój panie. Tam jest dom gry. Busso spojrzał na Stefana. — Nie ma co, miły lokalik wyszukał sobie nasz pan markiz. Dopiero wczoraj przybył do Berlina, a już wie, gdzie szukać rozrywki. Pewnie ma w tych sprawach niezłe doświadczenie. Muszę tam wejść, chcę zobaczyć, czym to się zajmuje nasz arystokrata. Stefan położył przyjacielowi rękę na ramieniu. — To mi brzydko pachnie. — Właśnie dlatego muszę tam wejść. Kto wie, czy jeszcze nadarzy mi się taka okazja. Podeszli do bocznych drzwi, zapukali w umówiony sposób. Po chwili drzwi otworzyły się cichutko. Busso wszedł szybko, a Stefan spokojnie pozdrowił portiera. Stary, siwowłosy człowiek o wyglądzie rzemieślnika, przestraszony podniósł palec do ust. — Nie tak głośno, panowie! Wpakujecie mnie w kabałę. W wąskim korytarzu otworzył jedne z drzwi i popchnął przyjaciół do środka. Busso i Stefan znaleźli się w długim i wąskim pomieszczeniu. Wokół stołu gry stało tam lub siedziało około dwudziestu mężczyzn. Mieli nerwo- we twarze i pełne pożądliwości oczy hazardzistów. Nawet nie spojrzeli, kiedy otworzyły się drzwi, gra pochłaniała ich całkowicie. Wygrana czy przegrana? To pytanie mieli wypisane na twarzach. Mężczyźni grali, nie odzywając się ani słowem. Przyjaciele poszukali wzrokiem twarzy markiza. Nie było go wśród grających. Busso powoli podszedł do kotary w końcu sali, uchylił ją odrobinę. Za kotarą była druga, dwa razy mniejsza sala. Oświetlona lampą osłoniętą czer- woną materią tańczyła tam na podium, niewiele większym od stołu, naga kobieta. Jedyne, co miała na sobie, to sznury pereł. Jej wulgarny taniec wy- dawał się tym bardziej ohydny, że nie towarzyszyła mu muzyka. Około sze- ściu czy ośmiu mężczyzn o twarzach naznaczonych występkiem siedziało wokoło, paląc papierosy. Tuż przy podium Busso zauważył markiza, który trzymał na kolanach równie skąpo odzianą kobietę. Pożądliwie całował jej 107 ramiona i plecy. Właśnie w chwili, kiedy zauważył go Busso, chwycił kieliszek i wychylił go jednym haustem, nie odrywając wzroku od tancerki. Busso odwrócił się z obrzydzeniem i gestem dłoni przywołał przyjaciela. Stefan, ujrzawszy tę scenę, wzdrygnął się ze wstrętem. Przyjaciele spojrzeli na siebie bez słów i, powoli mijając grających, poszli do drzwi. Znalazłszy się na zewnątrz, głęboko wciągnęli w piersi powietrze. W milczeniu ruszyli przed siebie. Po dłuższej chwili Busso powiedział wzburzony: — Co za okropność! — Wyborne towarzystwo! — dodał Stefan. — Najpodlejszy rodzaj nocnej rozrywki Berlina. Ale ta wycieczka naprawdę mi się opłaciła — stwierdził Busso. Zanotowali sobie nazwę ulicy i numer domu i poszli do swojego miesz- kania, oddalonego o kwadrans drogi piechotą. Busso oświadczył przyjacie- lowi, że zaraz następnego ranka zleci w jakimś biurze detektywistycznym zasięgnięcie informacji na temat markiza. XIV Zbliżało się Boże Narodzenie. W willi Herderów zajmowano się przygotowaniami do świąt. Zimna nieprzychylność Kate nie odstraszyła markiza. I ani Kate, ani jej matka nie zdołały przeszkodzić zaproszeniu go na wigilijną wieczerzę. Na kilka dni przed świętami markiz wcześniej niż zwykle pojawił się na herbacie. Wiedział, że dyrektor Herder jest w domu i poprosił, aby go zameldować. Markiz wszedł do gabinetu pana Herdera, w rękach trzymał paczkę. — Drogi markizie! Chce pan ze mną mówić w cztery oczy? —- , uprzejmie zapytał pan domu. Gość skłonił się, uścisnął dyrektorowi dłoń, położył przed sobą paczkę. — Mam do omówienie z pan dyrektor sprawę. Duża delikatezza. To dla mnie bardzo żenować. Ale mój zaufanie do pan dyrektor bardzo duży, jak do ojca. A wiec, bez ogrodu... nie: bez ogródek: ja przez brak pieniądze 108 być w kłopoty. Ja nie chcę pieniądze pożyczać. I od pana nie. Ale przy- niosłem cenny przedmiot, obraz świętego z mojego rodzina. To bardzo stary rodzinna pamiątka. Ja pobożny i brać święty obraz zawsze w podróż. Ja zostawiam go panu na zastaw i bardzo proszę mnie na krótki czas pożyczyć pięćdziesiąt tysięcy marek. Ten święty wart dobre dwa razy tak dużo, dla mnie tysiąc razy. Przy tych słowach markiz odwinął z papieru szare, jedwabne etui, otworzył je i wyjął z niego przedmiot, który wyglądał jak złota książka. Dyrektor z podziwem przyglądał się złotemu cacku. Nie miał wątpli- wości, że ten święty obraz, oprawiony w złoto i drogie kamienie, musi mieć wielką wartość. Tego typu wyrobów nie wykonuje się z imitacji. — Ależ, drogi markizie, naturalnie wystawię panu natychmiast czek na tę sumę. I niepotrzebny mi zastaw. Ufam panu i pożyczyłbym każdą sumę. Ale markiz miał swoje powody, by upierać się przy przyjęciu zastawu przez dyrektora. Chciał, aby wszystko wydawało się bez zarzutu, aby Herder podziwiał jego solidność. Naturalnie ani myślał poślubić Kate Herder. Dla wyciągnięcia korzyści musiał jedynie dla niepoznaki zabiegać ojej rękę. Toteż zaraz odparł stanowczo: — O nie, proszę bardzo, ja nie robić długi. Nalegać, żeby pan wziął ten przedmiot jako równowartość na przechowanie. Ja ofiarować to moja narze- czona w dzień zaręczyn jako drobna prezent. — A więc, skoro pan tak nalega, drogi markizie, przechowam to dla pana. To chwalebne, że nie chce pan mieć długów. Bardzo chwalebne. Wspaniały z pana człowiek, panie markizie. Proszę mi pozwolić, bym pokazał ten klejnot moim damom, to cudowna robota. Naturalnie nie muszą wiedzieć, że przekazał mi go pan jako zastaw. Markiz zawahał się przez chwilę, ale potem powiedział: — Dobrze, panie mogą widzieć mój święty. Ale nie pokazać obcy ludzie. Ja nie chce, żeby obce, zimne oczy oglądają mój klejnot! — Naturalnie, panie markizie, ma się rozumieć. Moja córka ucieszy się, kiedy to zobaczy. — Jeden z niewiele cennych przedmiotów, jaki moja rodzina uratować z wspaniały czas. Ja mieć w moim palazzo we Florencja jeszcze takie kosztowności. To majątek, będę sprzedać. — Nie, nie, nie powinien pan tego robić, markizie. Nie będzie pan na pewno miał kłopotów pieniężnych. Jeśliby pan potrzebował więcej 109 pieniędzy, proszę się zwrócić do mnie. Potrącę to panu potem z posagu — powiedział dyrektor z jowialnym uśmiechem. Markiz był zadowolony. Na razie wziął czek na pięćdziesiąt tysięcy marek. To dobra zapłata za nicejską zdobycz. Nie miałby odwagi sprzedać jej oficjalnie. Czerwona walizeczka i jej cenna zawartość warte były tego szybkiego skoku, ale z drugie' trony było to rozczarowanie. Trudno sprze- dać tak oryginalny i unikalny przedmiot, jeśli nie jest się jego prawdziwym właścicielem. W ten sposób relikwiarzyk, o którego rzeczywistym przeznaczeniu i skrytce nie miał pojęcia, stał się przyczyną, dla której signor Giuseppe Salvatore przeistoczył się w markiza Salvoni. Mała, zgrabna kradzieżj w hotelowym pokoju w Genui dostarczyła mu odpowiednich środków urno żliwiających nowe przedsięwzięcie. Były kelner Giuseppe Salvatore jaki markiz Salvoni ruszył do Niemiec, gdzie poznał dyrektora Herdera, który szęśliwym trafem stanął na jego drodze. Zaraz pierwszego dnia Salvatore spotkał w Berlinie swojego rodaka, z którym odsiadywał we Włoszech pierwszą karę więzienia. Był on naga- niaczem domu gry, w którym Busso i Stefan wyśledzili markiza. Kiedy Salvatore był jeszcze kelnerem, przyswoił sobie nieco języki obce, zwłaszcza niemiecki, chociaż nie w stopniu doskonałym. Po wyjściu z więzienia porzucił zawód kelnera i zwrócił się ku “wyższym" celom. Po kilku znaczniejszych sukcesach niepowodzenie z domniemaną szkatułką z kosztownościami postawiło go w trudnej sytu- acji. Teraz wreszcie otworzyła się szansa na niezły numer. Do cna oskubie tego dyrektora. Te pięćdziesiąt tysięcy to dopiero początek. A święty obraz dobrze mu się przysłuży jako środek do celu. Dyrektor poprosił markiza, aby zechciał razem z nim i paniami wypić kawę. Markiz zgodził się z największą chęcią. Pan Herder zapakował relikwiarzyk do etui i powiedział z uśmiechem: — Kiedy moja Kate to 'zobaczy, dopiero zrobi oczy. Takie rzeczy o wiele bardziej działają na kobiety niż piękny tytuł. Pani Herder z ciężkim westchnieniem zrezygnowała ze swojej ulubio- nej popołudniowej kawy, kiedy usłyszała, że markiz jest u męża. Rozdrażniona i zatroskana siedziała w fotelu. Kate zwierzyła jej się, że Busso Falkner wyznał jej miłość i że ona nie poślubi innego za żadne skarby świata. 770 Tak, chciałaby mieć Bussa Falknera za zięcia. To porządny, dobry człowiek, w jego rękach los córki byłby pewny. Daniela już kilka razy chodziła do mieszkania brata i Stefana, nosząc listy od Kate i zabierając listy brata dla niej. Dzięki temu mogła się spotykać ze Stefanem. Busso brał ją i Stefana za ręce i mówił z serdeczną czułością: — Wszystko, co należy do mnie, należy też do was. Nie musicie czekać przez lata, skoro ja mogę wam pomóc. Pozwólcie mi tylko dojść do porozumienia z ojcem Kate, potem pomówimy o was. Busso opowiedział Danieli, gdzie markiz był w nocy po balu. Kate i jej matka dowiedziały się od Danieli, że markiz spędza czas w domu gry i w najgorszym towarzystwie. Wszyscy czekali z niecierpliwością na wia- domość z biura wywiadowczego. Pani Herder siedziała wraz z Kate i Daniela przy stoliku do herbaty, kiedy wszedł jej mąż wraz z markizem. Włoch jak zwykle zalał panie potokiem komplementów. Daniela podniosła się, aby napełnić filiżanki i podać panom ciasteczka. Tymczasem dyrektor położył przed córką szare etui. Otwierając je po- wiedział: — Spójrz no na to, drogie dziecko! To rodzinny klejnot markiza. Nasz drogi gość dał mi to na przechowanie. W hotelu tak kosztowna rzecz nie jest bezpieczna. To wspaniałe dzieło markiz pragnie ofiarować swojej narzeczonej. We florenckim pałacu ma jeszcze kilka takich cennych przedmiotów. Kate z niewielkim zainteresowaniem spojrzała na złotą oprawę. Ojciec otworzył oba skrzydła skrzyneczki i ukazał się wizerunek świętego. W tej chwili Daniela odwróciła się, by podsunąć panu Herderowi tacę z tostami i jej wzrok padł na relikwiarzyk, który ojciec postawił przed Kate. Zadrżała i omal nie wypuściła z rąk tacy. Ledwo powstrzymała się od okrzyku, własność pani Lentikow rozpoznała natychmiast. Nie, nie myli się. Nie może być dwóch egzemplarzy takiego dzieła! Markiz utkwił spojrzenie w twarzy Kate, toteż nie zauważył wzburze- nia i bladości Danieli. Ta zaś wpatrywała się w relikwiarzyk, myśli gorącz- kowo kłębiły jej się w głowie. To cud, że w tym momencie nie straciła 777 zimnej krwi. Ale przydało jej się to, że nauczyła się opanowywać. Daniela była mądrą, rozsądną i jasno myślącą dziewczyną, ochłonąwszy nieco z wrażenia powiedziała sobie, że trzeba działać ostrożnie i roztropnie. Najpierw musi się upewnić, czy ten przedmiot rzeczywiście należy do pani Lentikow. Musi to zbadać za wszelką cenę, jeśli chce jej zwrócić utracony, najdroższy klejnot. Jednocześnie może pomóc Kate i bratu, demaskując markiza. Zastanawiała się, co zrobić. Ach, jakże byłaby szczęśliwa, gdyby mogła zwrócić zrozpaczonej matce ukochany portret syna! W tej chwili zwrócił się do niej pan domu: — Czy widziała już pani to cacko, panno Danielo? Cudowne, prawda? Daniela podeszła do stołu. — Jeśli pan pozwoli, chciałabym obejrzeć je dokładniej. Piękne, naprawdę bardzo piękne. Nachyliła się i przypatrywała dokładnie. Serce dusiło ją w gardle. Nie ma wątpliwości, to zrabowany relikwiarzyk, zna w nim przecież każdy szczegół. Tu także jest ta mała rysa nad głową świętego, biegnąca z prawa na lewo wzdłuż brzegu złotej skrzyneczki, kryjącej relikwię i portret młode- go hrabiego. Zauważyła ją, kiedy pani Lentikow po raz pierwszy pokazała jej relikwiarzyk. To tylko cieniutka jak włos kreseczka, jak od draśnięcia igłą; ale dla niej to dowód, że ma przed sobą własność pani Lentikow. Opanowała się, była teraz spokojna i zdecydowana. — To rzeczywiście wspaniałe dzieło sztuki, panie markizie. Z pewno- ścią przykład starej, włoskiej sztuki złotniczej. Markiz nieco wyniośle pochylił swoją ufryzowaną głowę. — To bardzo stary pamiątka moja rodzina. Ja myśleć, zrobiony przez wielkiego artysta, który żył wiele sto lat temu w Italia. Usta Danieli drżały lekko. — Czy ma pan może na myśli Benvenuto Celliniego, panie markizie? — Tak... tak... jego właśnie. — Kiedy żył Benvenuto Cellini? Kate, nie wiesz przypadkiem? — zapytał pan Herder, który lubił pysznić się wiedzą córki. Kate zastanowiła się przez chwilę. — Zdaje mi się, że urodził się w roku 1500 i żył około siedemdzie- sięciu lat. Stworzył wspaniałe dzieła sztuki złotniczej. Daniela zdołała potajemnie dać znak Kate. 112 — Możemy sprawdzić w leksykonie, panno Kate. Byłoby interesujące dowiedzieć się, czy to jest rzeczywiście przedmiot pochodzący z rąk Benvenuto Celliniego. Kate zrozumiała, że Daniela chce jej coś przekazać, toteż odpowie- działa natychmiast: — Ma pani rację, proszę przynieść leksykon. Daniela wyszła szybko, chociaż niechętnie rozstawała się z relikwia- rzykiem. Pośpiesznie napisała w bibliotece karteczkę, którą wsunęła do książki. Kiedy wróciła do pokoju, położyła tom na małym stoliku pod oknem, w bezpiecznej odległości od stołu, przy którym pito herbatę. Drżącymi rękami przerzucała kartki, szukając nazwiska artysty. Po chwili podeszła Kate, pochyliła się obok niej nad książką. Daniela stanęła tak, aby nie można było od strony stołu dostrzec leksykonu, dzięki czemu mogła niepostrzeżenie położyć na stronie, której szukała, napisaną przez siebie kartkę. Kate przeczytała: Proszę Cię na wszystko, co jest Ci drogie, abyś nakłoniła ojca, by Tobie dał na przechowanie wizerunek świętego. Muszę go dokładnie obejrzeć, kiedy będziemy same. To sprawa wielkiej wagi. Nie pytaj teraz... uczyń, o co proszę. Kate pośpiesznie ukryła karteczkę między stronicami leksykonu i szybko powiedziała: — Ach, nareszcie, mam: Benvenuto Cellini. Daniela przeczytała głośno hasło dotyczące artysty. Kate, rzuciwszy Danieli porozumiewawcze spojrzenie, powróciła do stolika. — Szkoda, właśnie o tym nie ma nic w leksykonie — zauważyła. — Inne dzieła artysty są opisane, a to właśnie nie. — Przysunęła sobie bliżej relikwiarzyk. — Prawdziwe cacko! Czy pozwoli pan, markizie, żebym przez kilka dni przechowała to dzieło w moim pokoju? Chciałabym je do- kładnie obejrzeć. Zawsze interesowałam się antykami, a ten jest szczególnie Piękny. Markiz skłonił się. 113 — Pani mnie czyni bardzo szczęśliwy, signorina. Moje jedyne pragnie- nie jegl wszystkie pani życzenia wypełniać. 8— Banitka Kate zwróciła się teraz do ojca: — Ty też pozwolisz, ojcze, prawda? Będę go pilnie strzegła. Dyrektor Herder kiwnął głową, na jego ustach igrał uśmiech zadowo- lenia. Cieszył się, że córka zainteresowała się przedmiotem należącym do markiza, to dawało nadzieję na spełnienie jego planów. Kate pieczołowicie zamknęła święty obraz w etui. Zauważyła, że Daniela odetchnęła z ulgą. Niemal namacalnie czuła jej napięcie, którego powodem najwyraźniej był ten przedmiot przyniesiony przez markiza. Daniela dygotała z niecierpliwości, kiedy nareszcie skończy się ta herbata. Ale jej cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę. Dopiero wpół do siódmej markiz zebrał się wreszcie do wyjścia. Pan Herder odprowadził go do drzwi. Gdy obaj panowie opuścili salonik, pani Herder westchnęła ciężko: — Kiedy będę mogła znowu pić w spokoju moją popołudniową kawę? Pójdę teraz do siebie, odpocząć trochę po tej paplaninie markiza. Miejmy nadzieję, że już niedługo się od niego uwolnimy. Kate, widząc, że Daniela aż drży z niecierpliwości, żeby zostały same, nie próbowała zatrzymywać matki. Ucałowawszy ją serdecznie powiedziała: — Tak, maleńko, odpocznij przed kolacją. Zawołamy cię, gdy tylko wszystko będzie gotowe. Teraz zdrzemnij się odrobinę. Kiedy drzwi zamknęły się za panią Herder, Daniela bezsilnie opadła na 'fotel i utkwiła w twarzy Kate płonące spojrzenie. — Ależ Danielo, co ci jest? Jesteś taka zdenerwowana. Ręce ci drżą. Po co miałam zatrzymać ten obraz? Daniela zerwała się z fotela, jakby nagle wróciły jej siły, mocno ścis- nęła Kate za rękę. — Kate... kochana Kate — zaczęła mówić głosem przerywanym ze wzruszenia — ten obraz to drogocenna pamiątka, zrabowana pani Lentikow w Nicei. Pamiętasz przecież, dlaczego straciłam posadę. Kate wpatrywała się w Daniele z niepomiernym zdumieniem. — Daniela! To niemożliwe! Nie mylisz się? — Zaraz sama zobaczysz. Chodź, pójdźmy do twojego pokoju. Taml nikt nam nie przeszkodzi. | 114 Kiedy weszły do pokoju Kate, Daniela zamknęła drzwi na klucz. Potem drżącymi rękami wydobyła relikwiarzyk z etui. Wskazała rysę na górnym brzegu złotej oprawy. — Patrz, to zarysowanie było tutaj już wtedy, kiedy pani Lentikow po raz pierwszy pokazała mi skrzyneczkę. — Ale przecież powiedziałaś mi, że relikwiarzyk był oprawą dla portretu zmarłego syna pani Lentikow... a tutaj jest obraz świętego. Daniela nerwowo kiwnęła głową. — Tak, tak, oczywiście, zaraz zobaczysz portret jej syna. Popatrz tutaj: pod tym rubinem ukryta jest sprężyna. Kto nie zna mechanizmu, nie może otworzyć relikwiarzyka. — A więc to jest relikwiarzyk? — Tak, a markiz o tym nie wiedział, chociaż ma to być rodzinna pa- miątka. A więc patrz: trzeba wcisnąć środkowy rubin głęboko w ornament. To mówiąc, Daniela nacisnęła kamień, wizerunek świętego obrócił się wokół własnej osi i ukazał się portret hrabiego Dymitra Smoleńskiego. Dziewczęta wydały okrzyk zdumienia, Kate dlatego, że ujrzała minia- turę, zaś Daniela dlatego, że nagle coś ją uderzyło w tym portrecie. W nie- pomiernym zdumieniu wpatrywała się w podobiznę młodego rosyjskiego oficera. Nagle zbladła jak płótno. — Mój Boże... — wyszeptała drżącymi wargami — mój Boże!... To dziwne... — Co takiego, Danielo? — Przypatrz się dobrze! Przez cały czas łamałam sobie głowę nad tym, kogo przypomina mi Stefan Kolniko. Teraz wiem: mężczyznę z tego portretu! Kate pochyliła się nad miniaturą. — Rzeczywiście. Masz rację. Ten tutaj mógłby być młodszym bratem pana Stefana. Daniela westchnęła. — Stefan się zdziwi, kiedy pokażę mu ten portret... Tak, ale teraz sama widzisz, że ten markiz jest co najmniej oszustem. Z całą pewnością nie jest to rodzinna pamiątka rodu Salvonich. Młody oficer na portrecie ma na sobie rosyjski mundur, a relikwiarzyk nie został wykonany przed kilku stuleciami we Włoszech, tylko przez rosyjskiego złotnika, w roku 1910 czy 1912, 115 i według projektu małżonka pani Lentikow. Jeśli powiązać to z tym, czego dowiedział się na temat markiza mój brat, musisz przyznać, że postać tego człowieka wydaje się co najmniej podejrzana. Kate nerwowo wciągnęła powietrze. — Ale co my z tym zrobimy? Daniela zastanowiła się przez chwilę. Potem powiedziała pośpiesznie: — Tu trzeba działać szybko. Obawiam się, że markiz ma wobec twego ojca złe zamiary. Niewykluczone, że już wyłudził od niego jakieś pieniądze. Zdaje się, że w portfelu markiza, kiedy go przedtem na chwilę otworzył, zauważyłam czek, wyglądający dokładnie tak, jak czeki wystawiane przez twego ojca! Kate przesunęła ręką po czole. — Masz rację. Musimy coś zrobić. Ale co? Czy mam opowiedzieć o wszystkim ojcu? Daniela energicznie potrząsnęła głową. — Nie, nie! Zaczekajmy z tym, dopóki nie porozmawiam z bratem i Stefanem. Twój ojciec mógłby wszystko popsuć. Brat i pan Kolniko doradzą mi, co robić. Ale muszę koniecznie z nimi porozmawiać. Jeszcze dzisiaj. Zrób coś, Kate, żebym mogła wyjść. I musisz mi dać relikwiarzyk. Kate, bardzo podekscytowana, kiwnęła głową. — Tak, tak będzie najlepiej. Powiem matce, że dałam ci wolne, żebyś mogła pójść do brata. I zapytam ojca, czy potrzebuje samochodu. Jeśli nie, będziesz mogła go wziąć. — To by było doskonale, mogłabym szybko zajechać. Nie masz pojęcia, jaka jestem zdenerwowana. Czy to nie cudowne zrządzenie losu, że markiz pojawił się właśnie w tym samym domu, co ja, i że przyniósł tu relikwiarzyk? — Tak, to jest jak cud. I teraz już rozumiem, dlaczego markiz tak bar- dzo nalegał na to, żeby nie pokazywać obrazu nikomu obcemu. Pewnie ma swoje powody, aby go ukrywać. Gdyby nie chciał zaimponować mojemu ojcu rzekomym rodzinnym klejnotem, pewnie by go tutaj nie przyniósł. Ale teraz pośpiesz się, Danielo. Ja idę do ojca. I od razu weź skrzyneczkę. Daniela pobiegła do swojego pokoju, a Kate poszła do ojca. — Czy potrzebujesz jeszcze dzisiaj wieczorem samochodu, ojcze? -— zapytała, obejmując go za szyję. Dyrektor Herder spojrzał na nią czule i z dumą. 116 — Nie, Kate, a dlaczego? — Panna Daniela chce odwiedzić brata, a ja nie chciałabym, żeby tak późno jechała sama. Mogłaby pojechać samochodem, skoro ty go nie potrzebujesz. — Oczywiście. Szofer pewnie zaraz wróci. — Dziękuję ci, ojcze. XV Stefan i Busso przyszli z pracy do domu. Christina podawała właśnie kolację. Żartując i przekomarzając się z Christina, zabrali się do jedzenia, a ona została chwilę, by zobaczyć, jak im smakuje. Kiedy po kolacji Christina sprzątała ze stołu, na dole rozległ się dźwięk dzwonka. » Stefan zerwał się od stołu. — To Daniela! — wykrzyknął. — Chyba nie przyszłaby tak późno. — A jednak, to na pewno ona. Zdaje mi się, że słyszałem samochód. Stefan pobiegł do drzwi, które w tej chwili otworzyły się i weszła Danie- la z Christina. Daniela przywitała się z panami, a Christina poszła do siebie. Stefan pomógł Danieli zdjąć płaszcz i wziął od niej kapelusz. Busso pytająco spoglądał na siostrę. — Co się stało, Danielo? Przychodzisz tak późno. I wyglądasz na zdenerwowaną. Masz takie kolory i oczy ci pałają. Coś złego? Daniela opadła na fotel, przycisnąła do piersi pakunek, w którym było etui z relikwiarzykiem. — Tak, braciszku. Coś niezwykłego. Ach, zupełnie nie mogę się uspokoić. I Daniela krótko opowiedziała o wszystkim. Odetchnąwszy nieco, uśmiechnęła się do Stefana i, ujmując jego rękę, powiedziała: — Wiesz, Stefanie, nareszcie wiem, kogo mi tak bardzo przypominasz — syna pani Lentikow. Zaraz zobaczysz, był tak podobny do ciebie, że mógłby być twoim młodszym bratem. 117 Wyciągając relikwiarzyk, Daniela opowiadała spiesznie, co się jeszcze wydarzyło. — A oto corpus delicti. Musicie mi pomóc, poradzić, w jaki sposób wydostać go z rąk markiza. Bo na pewno go nie oddam, musze go zwrócić pani Lentikow. Wypakowawszy etui, otworzyła je i wyjęła skrzyneczkę. Kiedy posta- wiła ją przed sobą na stole, Stefan, który z największym napięciem przysłu- chiwał się jej opowiadaniu, wydał z siebie głośny okrzyk. Wpatrywał się w relikwiarzyk z takim wyrazem twarzy, jakby nagle postradał zmysły. Brat i siostra patrzyli na niego z przestrachem. Twarz Stefana była śmiertelnie blada, jej rysy wykrzywił dziwny grymas. — Stefanie, co ci jest? — zapytała Daniela z przestrachem. Stefan spojrzał wokoło, jakby budząc się z ciężkiego odurzenia. Potem zatoczył się, chwycił relikwiarzyk drżącymi rękoma, i nie mówiąc ni słowa, wcisnął rubin w ornament. Kiedy ukazał się portret młodego rosyjskiego oficera, Stefan, wydając z siebie nieartykułowany bełkot, opadł bezsilnie na fotel. Po chwili podniósł głowę, dziwnym wzrokiem wpatrzył się w twarz Danieli. — Na miłość boską, do kogo należy ten relikwiarz? — wyszeptał ochrypłym głosem. — Do pani Lentikow, mojej poprzedniej chlebodawczyni. Stefan przejechał dłonią po czole, jakby próbował zebrać rozpierzcha- jące się myśli. — Boże, przecież nie zwariowałem?! Pani Lentikow... Boże przenaj- świętszy... kto to jest ta pani Lentikow, która utrzymuje, że to portret jej syna? — wybuchnął i zerwał się z fotela. Daniela, przestraszona, musnęła dłonią jego policzek. — Stefanie, oprzytomnij! Co cię tak zdenerwowało? — Proszę, nie myśl, żfe postradałem zmysły, Danielo, chociaż tak naprawdę jestem o krok od tego. Ten obraz, ten relikwiarzyk, to podarunek mojego ojca dla matki. Teraz muszę ci powiedzieć o czymś, co właściwie już dawno powinnaś wiedzieć. Teraz dowiesz się, kim naprawdę jestem... Co to za sprawa z tym relikwiarzem, Boże, nic nie rozumiem... ale może uda się ją wyjaśnić. A więc naprawdę nie nazywam się Stefan Kolniko, tylko hrabia Dymitr Smoleński. A ta miniatura przedstawia mnie, poleciłem 118 namalować ją dla mojej ukochanej matki jeszcze w szczęśliwych czasach pokoju. Daniela zerwała się z krzesła, i ona była blada ze wzruszenia. — Hrabia Dymitr Smoleński! O mój Boże, mój Boże! Przecież on nie żyje... został zastrzelony podczas próby ucieczki z transportu na Syberię! Jego nieszczęsna matka opłakuje go od lat. Bo pani Lentikow to — muszę to teraz powiedzieć — hrabina Smoleńska. Stefan bezwładnie runął z fotela na kolana, zaciśnięte pięści przycisnął do oczu. — Moja matka! — krzyknął takim głosem, że Busso i Daniela aż zadrżeli z przerażenia. — Moja matka nie żyje! Umarła podczas ucieczki z Rosji, na małej rosyjskiej stacyjce, modliłem się tam nad jej opuszczo- nym, bezimiennym grobem. Powiedziano mi, że pochowano w nim hrabinę Smoleńską. Myśli, kłębiące się w głowie Danieli, zaczęły się teraz rozjaśniać. Drżącymi rękami głaszcząc Stefana uspokajająco po głowie, powiedziała pośpiesznie: — Nie, Stefanie, wprowadzono cię w błąd. To nie hrabina Smoleńska zmarła na owej stacji, tylko towarzysząca jej pokojówka. Do hrabiny doszły wprawdzie plotki na temat jej rzekomej śmierci, ale wobec tragicznej sytuacji, w jakiej się znalazła, było jej to zupełnie obojętne i nie próbowała prostować pomyłki. Stefan z napięciem wpatrywał się w Daniele, potem chwycił jej ręce, z jękiem ukrył w nich twarz. — Moja matka... czy to możliwe? Moja matka żyje, a ja myślałem, że umarła. Drżał ze wzruszenia. Daniela i Busso, głęboko wstrząśnięci, popatrzyli na siebie. — Mój ty biedaku! Ileż ty się nacierpiałeś — wyszeptała Daniela cicho. Podniósł ku niej bladą, drgającą wzruszeniem twarz, mocno objął ramionami jej szczupłą kibić. — Danielo, najdroższa moja! Trzymaj mnie, trzymaj mnie mocno! Chcę czuć, że to jawa, że to nie snem się sycę! Ja tego nie pojmuję, nie rozumiem... moja matka żyje! Powiedz mi to jeszcze raz, powiedz mi to jeszcze! Pochyliła się nad nim, delikatnie pogłaskała go po głowie. 119 — Możesz mi wierzyć, biedaku, twoja matka żyje. Niepocieszona po stracie twojego portretu, który był dla niej największym skarbem, pojechała do swojej willi nad jeziorem Como, aby tam odzyskać siły i wyruszyć na poszukiwanie skradzionego relikwiarzyka. Ten portret to była jedyna jej pamiątka po tobie. Wszystkie inne portrety rodzinne zaginęły wraz z waliz- ką podczas ucieczki z Rosji. Boże mój, to jest cud. Ja wiem, co czujesz, rozumiem twoje wzruszenie... Wcisnął twarz w jej suknię. Mocno, jakby w potrzebie oparcia, objął dziewczynę. — Cud... tak, to prawdziwy cud! — Kochany, najdroższy Stefanie! Potrząsnął głową. — Mów mi Dymitr, Danielo, mów mi Dymitr, Ach, jaka to ulga znowu słyszeć swoje imię! Czy to możliwe, że odnalazłem matkę? Och, gdybym mógł ją jak najszybciej zobaczyć, przekonać się, że to ona. Daniela westchnęła. — Niestety nie mam jej fotografii. Hrabina ma zupełnie białe włosy. Osiwiała, kiedy przyniesiono jej wiadomość o śmierci syna, a twój ojciec zmarł w tym momencie na atak serca. Ale... poczekaj chwilę. Coś mi przy- szło do głowy... Mam list od twojej matki. Czytałam go przed przyjściem do was, to ten list, który przyniósł mi jej wybaczenie, tak bardzo mnie ucieszył. Jest na nim adres hrabiny. Powinieneś rozpoznać jej pismo, jest bardzo charakterystyczne. Dymitr poderwał się i z malutkiej kapsułki, zawieszonej na łańcuszku zegarka, delikatnie wyjął wąską karteczkę. Było tam tylko kilka słów: Mój synu, mój najdroższy synu: Bóg z Tobą! — Dostałem tę karteczkę po kryjomu, kiedy razem z innymi więźniami wyprowadzano mnie z więzienia, by wysłać nas na Syberię. Przechowałem ją w ubraniu jak najdroższą relikwię, a potem schowałem do tej kapsułki. To pismo mojej matki. Znam je jak moje własne. Tymczasem Daniela wyjęła z torebki list pani Lentikow i podała go Dymitrowi. Dymitr spojrzał na list, przycisnął go do ust. — Nie mam wątpliwości, to pismo mojej matki — mówił gorączkowo. — Popatrz sam — zwrócił się do przyjaciela — porównaj karteczkę z tym listem! 120 Busso znał dobrze historię przyjaciela, wiedział, że Stefan to naprawdę hrabia Smoleński. Pojmował, jak bardzo musiała go poruszyć opowieść Danieli, wiedział bowiem, że Dymitr gorąco kochał matkę. Serdecznie objął przyjaciela. — Drogi Dymitrze, teraz wszystko, wszystko obróci się na dobre. Pozwolisz, że będę cię teraz nazywał twoim prawdziwym imieniem, skoro bowiem twoja matka żyje, to zwraca ci prawo do niego. Dymitr przyciągnął Daniele do siebie, mocno otoczył ją ramionami. — Najdroższa moja, uczyniłaś mnie bogatym przez twoją miłość. A teraz czynisz mnie jeszcze bogatszym, zwracając mi matkę. Ale proszę, opowiedz mi wszystko, co o niej wiesz. Pani Lentikow... pamiętam jak mnie to uderzyło, kiedy pewnego razu, jeszcze w Sztokholmie, zobaczyłem to nazwisko na kopercie listu Bussa do ciebie. Ojciec mój posiadał niewielki majątek ziemski o tej nazwie i używaliśmy również tego nazwiska. Ale nie jest ono rzadkie w Rosji, nosi je wielu ludzi. Niczego więc nie podejrzewa- łem i nie zastanowił mnie nawet fakt, że owa pani Lentikow, podobnie jak moja matka, była przyjaciółką baronowej Berken. Byłem absolutnie przeko- nany, że moja matka nie żyje, wierzyłem mocno, że to przy jej grobie mod- liłem się tamtego dnia. Ponadto twoja pani Lentikow była bogata, a moim rodzicom odebrano cały majątek, zostali wygnani z kraju, skazani na biedę i niepewny los. A więc wyjaśnij mi Danielo, jak to możliwe, że moja matl^ jest bogata, posiada letni dom w Anglii i willę nad jeziorem Como? Daniela usiadła na kanapie, przyciągnęła Dymitra do siebie. Busso usiadł także obok nich, po czym Daniela zaczęła opowiadać. Dymitr mocno obejmował ją ramieniem, słuchał w napięciu, starając sienie uronić ani słowa. Daniela opowiedziała wszystko, co było jej wiado- me o losach pani Lentikow. Kiedy skończyła, mimowolne westchnienie wyrwało się z piersi Dymitra. Po chwili milczenia powiedział wstrząśnięty: — Boże, co za koszmar, co za koszmar! Moja matka tyle lat żyła, dręczona przeświadczeniem, że nie żyję! A ja opłakiwałem jej śmierć! I mogliśmy tak jeszcze żyć wiele lat, aż do śmierci, daleko od siebie, i nic o sobie nie wiedząc. Niech będzie błogosławiony dzień, kiedy przyszłaś do mojej matki, Danielo! Inaczej pewnie nigdy byśmy sienie odnaleźli. Daniela pogładziła go po włosach. — Ale teraz powiedz mi, kochany, jak to się stało, że twoja matka uznała cię za zmarłego, że nigdy nie dowiedziała się, że żyjesz? 727 — Dobrze, teraz mogę ci wszystko opowiedzieć. Dymitr przez chwilę spoglądał przed siebie w zamyśleniu, potem z westchnieniem zaczął swoją historię: — Busso zna moje losy dosyć dokładnie. A więc, pewnego dnia zosta- łem aresztowany pod zarzutem rzekomego podburzania do buntu i spisko- wania. Nic nie pomogły moje przysięgi, że jestem niewinny, spreparowano tak zwane dowody i skazano mnie na dożywotnie zesłanie do syberyjskich kopalń. Nie muszę was chyba przekonywać, że byłem niewinny. Dość, że zostałem deportowany wraz z innymi więźniami, takimi samymi nieszczęśnikami jak ja, chociaż byli wśród nich i prawdziwi zbrod- niarze. Pognano nas na Syberię, a podczas transportu traktowano gorzej niż zwierzęta. Cierpiałem straszliwie, nasi strażnicy to były prawdziwe, bezdu- szne i okrutne bestie, dręczenie nas sprawiało im przyjemność, a na mnie wyżywali się szczególnie, gdyż okazywałem im pogardę. Nie będę ci opowiadał, jak bardzo cierpiałem, powiem tylko, że wolałem umrzeć, niż żyć dalej w ten sposób. Dlatego postanowiłem uciec za wszelką cenę. Lepiej zginąć podczas ucieczki na syberyjskiej śnieżnej pustyni, czy paść pod kulami oprawców, niż dłużej wegetować w ten sposób. W nocy, kiedy zatrzymaliśmy się na postój w jednym z tych nędznych baraków, uwolniłem się z więzów za pomocą znalezionego kawałka szkła. Wyśliznąłem się baraku i uciekłem z obozu, przemykając obok pijanych wartowników. Jakim cudem mi się to udało, nie wiem do dziś. Byłem wolny i zataczając się na zesztywniałych nogach, zagłębiałem się w noc, przez białe, śnieżne pole wlokąc się ku wyschłym, gęstym zaroślom, w których miałem nadzieję znaleźć ukrycie. Ale jeden z wartowników nie był zupełnie pijany, w ostatniej chwili odkrył moją ucieczkę i wszczął alarm. Zaczęło się polowanie na mnie. Ponieważ nie zatrzymałem się na ich wezwanie, zaczęli do mnie strzelać. Trafili mnie. Ciężko ranny leżałem na ziemi, a krew z rany na plecach wsiąkała w śnieg. Czułem, jak» powoli tracę przytomność, usłyszałem jeszcze tylko słowa jednego z wartowników: “Zdechł, pies przeklęty. Zostawcie go na żer wilkom". Przed oczami tańczyły mi czerwone iskierki, czułem, jak moje ciało przenika straszliwy ziąb. Pomyślałem: To śmierć. Pomyślałem jeszcze o rodzicach. Potem straciłem przytomność. Powróciła mi jeszcze na chwilę, kiedy prowadzono obok mnie moich towarzyszy niedoli. Transport szedł dalej. Jak z wielkiej oddali usłyszałem głos jednego z więźniów, który prosił, żeby pozwolono wykopać dla mnie grób. Strażnicy zaśmiali się cynicznie, jeden z nich powiedział, że w nocy załatwią to wilki. Nie ruszyłem się, nie otworzyłem oczu. A potem zapadła noc wokół mnie i we mnie. Nie wiem, jak długo tam przeleżałem. Kiedy wróciła mi przytomność, zobaczyłem, że leżę w nędznej izbie na posłaniu z wysuszonej trawy stepowej. Nade mną pochylała się głowa wiekowego starca, który spoglądał na mnie z otępiałym smutkiem. Stary wlał mi do ust jakiś gorący napój, o gorzkim, cierpkim smaku. Poczułem, jak wzmacniające ciepło rozlewa się po moim ciele. Ten człowiek uratował mi życie. Nazywał się Mikołaj Kolniko. Tam właśnie, jako syberyjski rolnik, kawałek po kawałku, w pocie czoła uprawiał twardą ziemię. Przed piętnastu laty zesłano go na to pustkowie wraz z synem, synową i dwojgiem wnuków. Otępiał, zdziczał i zobojętniał wśród tej opuszczonej przez Boga głuszy, a w ciągu tych lat śmierć po kolei zabierała mu członków rodziny. Tej właśnie nocy, kiedy mnie znalazł, stracił ostatniego wnuka, młodego człowieka w moim wieku. Owej nocy Mikołaj, zrozpaczony i załamany śmiercią ostatniego bliskiego człowieka, wybiegł z chaty, by zamarznąć w głuszy; pragnął już tylko śmierci, nie miał po co i dla kogo żyć. O brzasku zobaczył z daleka przeciągający transport więźniów, powlókł się dalej, w poszukiwaniu śmierci. W końcu znalazł mnie, zobaczył, że jeszcze oddycham. To obu- dziło w nim chęć życia. Oto leży przed nim młody człowiek, który zginie niechybnie bez jego pomocy. Dzielny starzec, mimo swego wieku silny jak niedźwiedź, przez prawie godzinę wlókł mnie po śniegu do swojej chaty. Pielęgnował mnie, karmił i ogrzewał, opatrywał moje rany. Obok, na drugim posłaniu ze słomy, spoczywał jego martwy wnuk. Śnieg padał przez kilka dni i nocy, mieliśmy szczęście, zatarł wszelkie ślady i zapewne stąd przekonanie o tym, że moje ciało rozszarpały wilki. Kiedy poczułem się lepiej, szczerze opowiedziałem mojemu wybawcy o swoich losach. Spod gęstych, krzaczastych brwi rzucił mi dobrotliwe spojrzenie. “Jest sposób, abyś się uratował — powiedział. — Musisz wcielić się w mojego wnuka. Masz szczęście, nie zdążyłem jeszcze zameldować o jego śmierci, bo wszystko zasypał śnieg. Z Syberii nie ma ucieczki. Złapią cię, zakują w kajdany i będą dręczyć jeszcze bardziej niż przedtem. Tutaj, ze mną, to dla ciebie żadne życie, chociaż my, to znaczy moja rodzina i ja, za 123 122 swoje przewinienia zostaliśmy skazani tylko na “lekką" pracę, czyli na karczowanie i uprawianie tutejszej ziemi. Ale na razie możesz zostać ze mną jako mój wnuk. To twoja jedyna szansa. Dam ci jego papiery: masz ten sam wzrost, ciemne włosy, nawet niebieskie oczy, które on odziedziczył po swojej matce znad Bałtyku. Jako mój wnuk, czyli Stefan Kolniko, pewnego dnia będziesz mógł wyjechać z Syberii, jeśli zaciągniesz się do wojska. W ręku Boga twój dalszy los. Ale musi upłynąć trochę czasu, zanim się zgłosisz, trzeba, aby świat zapomniał o tobie. Tutaj ludzie zmieniają się szybko, w wojsku nikt cię na pewno nie rozpozna. Może uda ci się później wyjechać z Rosji i będziesz mógł odszukać twoich rodziców na wygnaniu". W ten sposób zostałem Stefanem Kolniko. Z moim wybawicielem zo- stałem jeszcze przez prawie dwa lata, aż na zawsze zamknął oczy. Nadzieja, że pewnego dnia będę wolny, utrzymywała mnie przy życiu. Praca i prosty tryb życia wzmocniły mnie fizycznie. A potem zostałem żołnierzem i jako Stefan Kolniko poszedłem na wojnę. Później uciekłem za granicę, do Finlandii i Szwecji, gdzie spotkałem twojego brata. Resztę już wiesz. Naturalnie musiałem pozostać Stefanem Kolniko, nie miałem przecież żadnych innych papierów. Kiedy służyłem w wojsku w Rosji, usiłowałem dowiedzieć się czegoś o losie rodziców. Powiedziano mi, że matka zmarła w drodze na wygnanie na małej kolejowej stacyjce, a ojciec niedługo potem, kiedy zatrzymał się u krewnych matki. Tak więc zostałem zupełnie sam na świecie i musiałem spróbować ułożyć sobie nowe życie. Ale otępie- nie i zobojętnienie wobec własnego losu opuściło mnie dopiero wtedy, gdy w Sztokholmie spotkałem twojego brata i dostałem posadę. Znowu mogłem czuć się człowiekiem wśród kulturalnych, wykształconych ludzi. Wiele zawdzięczam przyjaźni twojego brata. A kiedy spotkałem ciebie, Danielo, życie znowu stało się dla mnie piękne i cenne. Ale dopiero teraz wiem, jak wielkim szczęściem obdarzyło mnie niebo, stawiając cię na drodze mojego życia. Dymitr ujął głowę Danielr*w obie dłonie, z pełną szacunku żarliwością pocałował ją w usta. Daniela, która wysłuchała jego opowieści z bijącym sercem, ze szlochem skryła się w jego ramionach. — Nie płacz, najdroższa, tylko nie płacz! — prosił. — Myślę o twojej matce, Dymitrze. Czy starczy jej siły, by znieść radość, która ją czeka? Musimy przygotować ją bardzo ostrożnie. 124 — Moja matka żyje! Moja matka żyje! — powtórzył Dymitr z nie- wysłowionym uczuciem. — Zbyt gwałtowna radość mogłaby ją zabić. Jej serce musiało znieść zbyt wiele bólu. Najpierw trzeba ją delikatnie przygotować. Zaczęli się gorączkowo zastanawiać, jak by to najlepiej urządzić. W koficu postanowili, że najlepiej będzie jeszcze dzisiaj wysłać do hrabiny telegram o odnalezieniu relikwiarza. Daniela szybko ułożyła tekst: Relikwiarzyk przypadkowo odnaleziony w obcych rękach. Portret nienaruszony. Dostarczę osobiście jak najszybciej Daniela Daniela i Dymitr chcieli pojechać zaraz po Wigilii. Busso doradził im, żeby zabrali ze sobą Chnstmę. — To nie brak zaufania do ciebie, Dymitrze, ale skoro Daniela ma zostać hrabiną Smoleńską, to musicie dbać o formy. Chociażby ze względu na twoją matkę. Nie było wątpliwości, że Dymitr i Daniela dostaną urlop na tę podróż. Należało jednak rozważyć inne istotne sprawy. — Co zrobimy z markizem? — zastanawiał się Busso. — Że jest oszustem, to pewne. Twierdzi przecież, iż relikwiarz jest rodzinną pamiątką jego rodziny. Wynika z tego, że albo sam go ukradł, albo ma kontakty ze złodziejskimi bandami. Musimy go zdemaskować. Ale jak? — Czy nie byłoby najrozsądniej wtajemniczyć dyrektora Herdera? — zapytał Dymitr. — Ach nie, nie! — zaprzeczył Busso. — Przynajmniej na razie. Na to potrzeba przekonywujących dowodów. Dyrektor jest pod wpływem tego oszusta. Całkiem możliwe, że ostrzegłby markiza. Musimy także uważać, aby nie zdradzić się przed tym Włochem z naszymi podejrzeniami, inaczej może nam się wymknąć. — Chciałbym dostać tego łotra! Żeby już nadeszła wiadomość z Florencji! Jestem pewien, że ten pałac z osiemdziesięcioma pokojami to też jedno wielkie oszustwo. W ogóle nie wierzę, że ten człowiek jest markizem. 725 — Mnie to on wygląda na jakiegoś fryzjera czy kelnera. Ale z czym można przeciw niemu wystąpić? Przecież musimy mieć jakieś dowody. — Naturalnie. Poczekam jeszcze na jutrzejszą pocztę. Miejmy nadzie- ję, że wreszcie przyjdzie wiadomość z Florencji. — Tak czy owak markiz nie dostanie z powrotem relikwiarza! — oświadczyła energicznie Daniela. — W żadnym razie, to oczywiste — poparł ją Dymitr. Daniela spojrzała na zegar. — O Boże! Jak późno! Muszę jechać. Szofer się już pewnie niecierpli- wi, tak długo kazałam mu czekać. — Pozdrów ode mnie Kate. Opowiedz jej wszystko, ale niech w żad- nym wypadku nic nie zdradzi ojcu. Relikwiarz zabierz z powrotem, strzeż go pilnie, będziemy go potrzebować do ewentualnego ujęcia oszusta. — Och! Już my go załatwimy, tego odrażającego typa! — Jesteś taka dzielna, Danielo — powiedział Dymitr z czułością i przyciągnął ją do siebie. Objęli się w długim, gorącym uścisku, potem Daniela uwolniła się z objęć Dymitra i powiedziała: — Teraz chcę jeszcze szybko porozmawiać z Christiną, trzeba ją przy- gotować, że pojedzie z nami do Włoch. Pewnie niełatwo przyjdzie jej to zrozumieć. Zdziwi się, kiedy jej powiemy, że jesteś synem pani Lentikow. Christiną zna twoją matkę, gdyż nieraz zatrzymywała się ona u baronowej Berken. Wie, jak bardzo pani Lentikow opłakiwała zmarłego syna. Zawołano Christinę. Stara służąca w niepomiernym zdumieniu wysłu- chała całej historii. Lecz kiedy Daniela serdecznie ją objęła i zapewniła, że Busso będzie pilnie strzegł mieszkania, Christiną zgodziła się wybrać w daleką podróż. Serdecznie pogratulowała narzeczonym, ale nie tak od razu zrozumiała wszystko, co jej opowiedziano. » Kate z niecierpliwością czekała na powrót Danieli, która z radosnym śmiechem rzuciła jej się na szyję. — Ach, Kate, nie gniewaj się, że tak długo mnie nie było! Wydarzyło się tyle nieprawdopodobnych rzeczy. Ale najpierw tysiąc całusów od Bussa. Zaraz opowiem ci wszystko po kolei. Cuda zdarzają się na świecie. Ale - pozwól mi się najpierw rozebrać. • 726 Poszły do salonu, gdzie pani Herder siedziała wtulona v/ K3tkan, Starsza pani z uśmiechem spojrzała na Daniele. — Już z powrotem, panno Danielo? Dziewczyna kiwnęła głową. jak — Kochana, łaskawa pani, nawet pani nie wie... Prc > to bajka... Zaraz wszystko opowiem. Daniela położyła paczkę z relikwiarzykiem na stole, dla niej kolację. — Kate — powiedziała Daniela — wypakuj, prosz^ kiedy będę jadła, i opowiedz twojej matce wszystko, cze^° Sl? °de dowiedziałaś. Tylko bardzo proszę, łaskawa pani, najpien^ ^si mi przyrzec, że dochowa pani ścisłej tajemnicy, nawet wc7 ec a właściwie zwłaszcza wobec niego. — Czy ma to związek ze świętami? prosj — Nie, maleńko, ale możesz bez obaw przyrzec Daniel* °> — No dobrze, będę milczeć. Kate wyjęła relikwiarzyk. — To przecież rodzinna pamiątka markiza? — Tak, mamo, a właściwie nie. Uważaj, bardzo się zdz*wisz- Daniela przełknęła kilka kęsów, ale zaraz w po-dniece*1111 ZerV/a}a sj z krzesła. — Nie, nie mogę jeść. Jestem taka zdenerwowana, ^e ZuPehiie nje wiem, od czego zacząć. Ten relikwiarz... tak, markiz nie rr1a P°Jęcia, ze [o relikwiarz, chociaż twierdzi, że to jego rodzinna parr>'^ *a— spojrzeć... tutaj... tu, w tej złotej kapsułce, jest drzazga ze śV1?tego a tutaj... portret rosyjskiego oficera. Pani Herder nałożyła okulary i spojrzała na portret. — Rosyjski oficer? Rzeczywiście! Ale... chwileczką" ^og0 on mj przypomina? Aha, już wiem! Pana Kolniko! Daniela głęboko westchnęła. — To nie tylko podobieństwo. To jest jego młodzieńczy POrtret. — Daniela! — wykrzyknęła Kate. — Tak, Kate, Stefan Kolniko, z którym się zaręczyła^' to napr^W(^ Dymitr Smoleński, syn pani Lentikow, czyli — o czyrr)Już od dawn.f wiedziałam — hrabiny Smoleńskiej. Dymitr jest jej cude^ Urat°wąnyn^ synem, którego ona uważała za zabitego i od lat opłakiwała. 727 Daniela nie mogła opanować wzruszenia, łzy trysnęły jej z oczu. Szybko wypiła łyk herbaty i możliwie najprościej wyjaśniła obu paniom wszystko, co miało związek z relikwiarzem. Matka i córka słuchały jej opowieści z zapartym tchem. — To naprawdę jak bajka — powiedziała pani Herder, kiedy Daniela skończyła. — Mój poczciwy, biedny mąż srodze się rozczaruje co do tego markiza. Jeśli ten Salvoni sam nie ukradł wtedy w Nicei relikwiarza, to musiał go zdobyć w nieuczciwy sposób. W każdym razie jest pewne, że oszukuje. Panie jeszcze długo siedziały w salonie, rozmawiając o tych przedziw- nych wydarzeniach. XVI Następnego dnia Busso otrzymał z Florencji długo wyczekiwaną wiadomość. Zawierała następujące informacje: Markiz Salvoni, jedyna żyjąca osoba o tym nazwisku, urodził się 18 marca 1867 roku. Nie ma męskiego potomka, tylko córkę, zamężną z hrabią Vechino, która wraz z mężem mieszka w Palazzo Salvoni, podobnie jak sam markiz- Markiz od lat nie opuszcza Florencji, nawet na jeden dzień. Jeśli życzy Pan sobie dokładniejszych informacji, oczekujemy na dalsze zlecenia. Busso z triumfującym uśmiechem zamachał listem. — Mamy go, naszego pana markiza! — zawołał do Dymitra, wręcza- jąc mu kartkę. ' — A więc nasz markiz nie może w żadnym wypadku być markizem Salvoni — powiedział Dymitr przeczytawszy list. — Ciekawe, kim jest ten oszust. Jak sądzisz, powinniśmy na niego nasłać policję? — Przyjdzie na to czas. Wstrzymaj się jeszcze trochę, kochany Dymitrze. Chciałbym oszczędzić mojemu teściowi in spe zbyt wielkiego blamażu. Informacje, które możemy mu przekazać, powinny go wyleczyć % 128 z jego szaleństwa. Ponadto posiadamy dowód o nieocenionej wartości w postaci relikwiarzyka. Omówimy wszystko dzisiaj z Daniela i Kate. Zadzwonię do willi Herderów i zaproszę je obie do nas na popołudnie. — Dobrze, Busso. A mnie usprawiedliw w biurze, muszę iść do biura paszportowego. Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zobaczę matkę. Gdy panowie przyszli na obiad do domu, Kate i Daniela już na nich czekały. Zastanowili się wspólnie nad najlepszym rozwiązaniem, a kiedy Busso powiedział, że chciałby oszczędzić wstydu panu Herderowi, Kate mocno go ucałowała. Około godziny czwartej po południu samochód dyrektora Herdera zajechał na podwórzec fabryki. Kilka minut później Busso zapytał przez telefon, czy dyrektor zechce go przyjąć w pilnej sprawie. — Oczywiście, drogi doktorze. Oczekuję pana. Busso pojawił się natychmiast. Dyrektor Herder siedział za biurkiem, gestem dłoni wskazał przybyłemu fotel. — No, śmiało, mów pan, doktorze. Czyżby znowu dokonał pan jakiegoś wynalazku? Czy może przychodzi pan z czym innym? Busso spojrzał na dyrektora, po czym oświadczył śmiało i zdecy- dowanie: — Panie dyrektorze, przyszedłem, aby poinformować pana o tym, iż markiz jest oszustem, który zamierza pana poważnie wykorzystać, jeśli już tego nie uczynił. Dyrektor spurpurowiał z gniewu. — Jak pan śmie! Mówi pan o miłym i drogim memu sercu gościu naszego domu, o człowieku, który wkrótce zostanie moim zięciem! Busso przeczekał jego wybuch. — Bardzo proszę, panie dyrektorze, czy nie zechciałby pan najpierw przeczytać tego listu z Florecji? — Zasięgnął pan informacji?! Jakim prawem?! — To wyjaśnię panu później. Proszę, niech pan czyta. W miarę czytania coraz większe zdumienie malowało się na twarzy dyrektora. Niepewnie spojrzał na inżyniera. 129 — Hm... to w istocie dziwna informacja... 9 —Banitka — Z której jednoznacznie wynika, iż markiz Salvoni — jedyna osoba o tym nazwisku — jest bardzo starym człowiekiem i obecnie przebywa we Florencji, a nie w Berlinie. Ale to nie wszystko. Teraz Busso opowiedział o sprawie relikwiarzyka, a potem opisał, jak razem z przyjacielem poszli za markizem w nocy po balu i co zobaczyli. Dyrektor słuchał z coraz większym przerażeniem. W końcu, pobladły i wzburzony, utkwił w twarzy Bussa niespokojne spojrzenie. — To przecież... to jest... Jezus Maria! Przeklęty oszust! Wybiegł zza biurka, ogarnięty nagłą wściekłością. — Tak mnie podejść! Nędznik! Łajdak! — krzyczał, biegając po pokoju. — I jeszcze wyciągnął ode mnie pięćdziesiąt tysięcy marek za ukradziony relikwiarz! Boże, ależ się wygłupiłem! To niesłychane! Skręcę mu kark, temu draniowi! Żeby odgrywać przede mną taką komedię! Nagle zatrzymał się przed młodym człowiekiem. — Może mnie pan wyśmiać, nazwać starym osłem. Zasłużyłem na to. Busso potrząsnął głową. — Nie musi pan sobie robić wyrzutów, panie dyrektorze. Pańską jedyną winą jest to, że za bardzo zaufał pan temu człowiekowi, sądząc, że jest szlachetnie urodzony. — Jak ja teraz spojrzę w oczy mojej żonie i córce?... — Myślę, że jeszcze nie wszystko stracone, ma pan szansę się zreha- bilitować. Niech się pan tylko ze mną połączy, aby unieszkodliwić tego oszusta. — Oczywiście. Przecież inaczej jeszcze bardziej bym się ośmieszył. Natychmiast powiadomię policję. — Czy pozwoli pan, że będę mu towarzyszył? — Naturalnie. Nawet będę panu wdzięczny. Ale... niech pan poczeka. Przecież już jutro Boże Narodzenie. I na jutrzejszy wieczór zaprosiłem do siebie tego oszusta. A więc każę go aresztować u siebie w domu, naturalnie jeszcze przed Wigilią. Boże, co za osioł ze mnie! Ale mi ten łobuz za to zapłaci! ' Znowu zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. Nagle, jakby pod wpływem jakiejś myśli, gwałtownie zatrzymał się przed Bussem. — I ten łajdak miał jeszcze czelność prawić mojej Kate o miłości! A gdyby się tak w nim zakochała?! Boże, nie śmiem nawet myśleć... I to ja byłbym winny jej nieszczęścia. 130 ._ To wielkie szczęście, panie dyrektorze, że pańska córka potrakto- wała go obojętnie, naprawdę wielkie szczęście! Herder zdumiał się, potem ostro i przenikliwie spojrzał na młodego człowieka. — Hm... pańska spostrzegawczość w tym względzie bardzo mnie zdumiewa. Czyżby miał pan jakiś szczególny powód, żeby przypatrzeć się markizowi? Busso spokojnie wytrzymał spojrzenie starszego pana. .— Być może, panie dyrektorze... — zawahał się przez chwilę, ale potem postanowił wyznać wszystko otwarcie: — To znaczy, chciałem powiedzieć, że kocham pańską córkę, z całego serca i z duszy całej. Dyrektor utkwił wzrok w jego twarzy. Słowa młodego człowieka wstrząsnęły nim. Tyle w nich było szczerego, gorącego uczucia. To zupeł- nie co innego niż przesłodzone: “Ja być tak bardzo kochać signorina" markiza. — Przeklęty oszust! — wykrzyknął znowu z furią. Busso wstrząsnął się. Dyrektor spostrzegł, że został źle zrozumiany, niecierpliwie machnął ręką. — Miałem oczywiście na myśli tego łotra — wyjaśnił. — A więc kocha pan moją córkę? — Tak. — A czy moja córka o tym wie? — Tak. — I odwzajemnia pańskie uczucie? — Tak. — No, no! A więc i ja powinienem powiedzieć “tak"? — Jeśli pragnie pan szczęścia swojej córki, to oczywiście tak. — A jeśli nie powiem tak? — To by było bardzo smutne, gdyż wtedy musielibyśmy pobrać się bez pańskiego pozwolenia. Starszy pan roześmiał się ironicznie. — Ach tak? A jeśli nic nie dam mojej córce? — Sam potrafię utrzymać żonę. — Moja córka jest bardzo rozpieszczona. — Ale mimo to nie opuści mnie, jest przecież uczciwą córką uczci- wych ludzi. 131 - Panie doktorze! Za kogo s* Pan uwa^ ^ wa±y się wydągać po moją córkę? - Po pierwsze, jestem mężczyzną, którj, ^ ^ zaofiarowania szczere serce i szczerze pragnie uczynić pańską córkę S2częśHwą Po ^^ jestem doktorem Falknerem, zdolnym — jak s^ze ^ inżynieremt którego stać na własne, niezłe pomysły. A po trzecie, pochc^ z ^ dobrej ^.^ ^ hrabia Smoleński zaręczył się z moją siostrą i ^ .^ poślubić - Panna Daniela zaręczyła się z hrabią \Qleńskim? A kiedyż to? - Także w dniu balu. Starszy pan przeczesał sobie palcami CQŚ szczególnego? — Czyż nie powiedziałem panu już ki^ Kolmko nie wygląda na biznesmena i ze jest \v n — Tak, podziwiałem pańską przenikliwe^ — Czy już wtedy pan wiedział, że Jest nr%;a9 — Tak. Wiem o tym od dawna. — No, to mógł mi pan o tył* wcześ^. powiedzjeć l pomyśleć> że przez cały ten czas w moim domu by^ prawdziwy hrabia? a ja wcale o tym nie wiedziałem... A zatem pa Smoleńską? — Tak. Namiętna słabość dyrektora do tytułó^ Pomyślał, że naprawdę będzie przyjemny powiedzieć. szwagierka hrabiny Smoleńskiej" ^ albc » ,^czekujemy dzisiąj naszych krewnych, hrabiny i hrabiego Smoleńskich . za. Szansę Bussa wzrosły bardzo dzięki je^ męskiemU) dzielnemu chowaniu i pełnym ciepła stawom. Teraz przyszłemu powinowactwu z hrabią bmole oficjalnych oświadczyn — A więc, panie doktorze, oczkuję o rękę mojej córki. Oczy Bussa rozpromieniły si — Panie dyrektorze! , szczęśliwa ^ nie je_ — No dobrze już, dobrze, d*jmy spok^. chłop, doktorze Falkner! A słabość to zawsze M moją córkę. Skoro Kate wierzy, że będzie z p. stem materiałem na ojca tyrana. Resztę omo^imy .^ wieczorem A t?raz chodźmy na policję, trzeba załatwić tę sprawę. ^^ ^ towarzyszyć XVII “Markiz Salvoni" nie podejrzewał, jaką przygwtowywano dla niego bożonarodzeniową niespodziankę, kiedy wieczorem następnego dnia prze- kroczył próg willi Herderów. Z promiennym uśmiechem na twarzy, mienagannie ubrany, z goździkiem w butonierce pojawił się przed gospodarzami. Rodzina Herderów wraz z gośćmi oczekiwała go we wspania-łym, wielkim salonie gościnnym. Na widok Bussa i Dymitra oczy markiza zapłonęły złym blaskiem. Pozdrowił obu panów jedynie pełnym pogardy skinieniem swojej ufryzo- wanej głowy. Również Daniela musiała zadowolić się; ledwo zauważalnym ukłonem, natomiast rodzinę gospodarzy markiz jak zwykle uraczył na powitanie potokiem swojej kwiecistej wymowy. Kiedy wyciągnął rękę do gospodarza, Herder nie podał mu swojej. — Chwileczkę, markizie. Zanim zaczniemy świętować, mam jeszcze z panem do wyrównania mały rachunek. Czy nie zechciałby mi pan natych- miast oddać całej gotówki, która jeszcze panu została? Markiz spojrzał na niego zdumiony. — Oo... to być chyba mała żart pana dyrektor? — W rzeczy samej, drobny żart, ale z bardzo poważnej przyczyny. A więc proszę, niech mi pan natychmiast zwróci to wszystko, co jeszcze pozostało panu z sumy pięćdziesięciu tysięcy marek, którą podstępnie wyłudził pan ode mnie. Chodzi o to, iż zastaw, który mi pan powierzył, okazał się własnością innej osoby. “Markiz" nie dał nic poznać po sobie, natychmiast zorientował się w sytuacji. — Co to za mówienie, panie dyrektor? Ja bardzo prosić! Ja nie wie, jak to rozumić! Ja być bardzo oburzony! Markiz Salvoni nie pozwoli na takie traktowanie! — Markiz Salvoni nie. Ale pan nie jest markizem Salvoni, tylko naj- zwyklejszym w świecie, bezczelnym oszustem. A więc proszę: pieniądze! “Markiz" z oburzeniem wzruszył ramionami. — Nie trzeba zadawać się z motłoch. Ale ja oddać panu oczywiście Pana pieniądze, tyle ile mam ze sobą. Reszta przekaże panu bank. Tu mam, 133 w portfelu. — Zaczął odliczać banknoty, jednocześnie sprytnie chowając kilka z nich w bocznej przegródce portfela. — Dwadzieścia... trzydzieści... trzydzieści trzy tysiące marek. Ja być panu winien jeszcze siedemnaście tysięcy marek. Ale teraz proszę dać mój zastaw, mój rodzinny pamiątek. Dyrektor Herder wziął pieniądze. — Rodzinny pamiątek! — fuknął z wściekłością, przedrzeźniając markiza. — No to musiał go pan odziedziczyć w szczególny sposób. Zdaje się, że niedawno wpadł panu w ręce. W Nicei, gdzie został skradziony pewnej kobiecie, kiedy ta zemdlała, a jej dama do towarzystwa próbowała ją ocucić. Ta dama do towarzystwa jest przypadkiem tutaj obecna. To panna Daniela Falkner, która pana rozpoznaje. Był to naturalnie blef. Ale w tym momencie markiz stracił panowanie nad sobą. Zerwał się do ucieczki i rzucił ku drzwiom. Lecz kilka minut wcześniej drzwi otworzyły się cicho i bezszelestnie stanął w nich komisarz policji w towarzystwie dwóch policjantów. “Markiz" przez krótki moment stał naprzeciwko tej trójki, potem odwrócił się szybko i chciał pobiec ku oknu. — Stój albo strzelam! — zawołał komisarz. Zdemaskowany oszust, widząc, że jest osaczony, zatrzymał się, rzucając wokół wściekłe spojrzenia. Komisarz podszedł do niego i zażądał dokumentów. Kelner Giuseppe Salvatore zrozumiał, że gra skończona. Jego fałszywe dokumenty mogły zapewne wprowadzić w błąd laika, ale nie wprawne oko władzy. W portfelu, który przeszukiwał komisarz, znajdowały się ponadto jego prawdziwe papiery oraz pięć tysiącmarkowych banknotów, które potajem- nie schował. Komisarz wręczył je dyrektorowi. Zanim Giuseppe Salvatore zdołał się obejrzeć, został aresztowany i wyprowadzony. , Dyrektor odprowadził go pełnym wściekłości spojrzeniem. — Co za łajdak! No, ale teraz nic nam już nie grozi. Możemy w spo- koju zasiąść do stołu. Świąteczny wieczór przebiegał w atmosferze pełnej rodzinnego ciepła. Najbardziej uroczysta chwila nastąpiła, kiedy pan domu poprowadził córkę do jej prezentów. 134 — Kate — powiedział — starałem się spełnić wszystkie twoje pragnienia, o jakich tylko zdołałem się dowiedzieć. Jak wiesz, uznałem, że powinnaś się zaręczyć. Niestety, “markiz" mnie rozczarował. Ale już poczyniłem nowe plany. Mam dla ciebie doskonałą partię, Kate, i tym razem nic mnie nie powstrzyma przed przeprowadzeniem mojej woli. Kate zbladła gwałtownie. Ogarnął ją strach. Ledwie pozbyli się z domu tego okropnego Włocha, a już ojciec snuje nowe plany małżeńskie. — Ojcze, zostaw to dzisiaj — poprosiła drżącym z niepokoju głosem. Herder energicznie potrząsnął głową. — Nie, nie, postanowiłem sobie, że zaręczysz się dzisiaj, w wigilijny wieczór. Twój narzeczony już tu jest. Ktoś, z kogo na pewno będziesz bardziej zadowolona niż z tego fałszywego markiza. Ale co to, czyżby moją córkę opuściła dzisiaj wrodzona przenikliwość? Nie mamy tu przecież zbyt wielkiego wyboru kandydatów do ożenku. Hrabia Smoleński jest już zaręczony, kto więc zostaje? Kate spojrzała w promieniejące szczęściem oczy Bussa. Rzuciła mu się w ramiona. Pani Herder ukradkiem otarła łzy, a mąż ścisnął ją mocno za rękę. Kate, uwolniwszy się z ramion Bussa, podbiegła do ojca. — Ojcze, mój ukochany, najlepszy ojcze!... Dziękuję ci, z całego serca ci dziękuję za tak wspaniały prezent gwiazdkowy. — I pocałowała go mocno w policzki. Herder popchnął ją lekko w stronę żony. — Zapytaj najpierw matkę, czy akceptuje twój wybór — powiedział. Pani Herder otoczyła córkę ramionami. — Bądź szczęśliwa, Kate, i dawaj szczęście! Potem podała rękę Bussowi, który przycisnął ją do ust, mówiąc ze wzruszeniem: — Proszę przyjąć mnie na swojego syna, matko. Starsza pani, zwykle tak nieśmiała i pełna rezerwy, ujęła głowę młodego mężczyzny w obie dłonie, pocałowała go w czoło i powiedziała ze wzruszeniem: — Kochany synu, uczyń moją Kate szczęśliwą, a będę cię kochać jak własne dziecko. XVIII Pani Lentikow przeniosła się do swojej willi nad jeziorem Como. Mieszkała tam w zupełnym osamotnieniu, wypoczywając i robiąc wszy- stko, aby jak najprędzej powrócić do sił. Natasza jak zwykle otaczała swoją panią troskliwą opieką. Nadeszły święta Bożego Narodzenia. Pani Lentikow bogato obdarowała swoją służbę i wręczyła Nataszy pieniądze, aby ta mogła sprawić kilkorgu biednym dzieciom trochę radości w tym szczególnym okresie. Sama pani Lentikow nie myślała wcale świętować. Z przymkniętymi oczami, otulona w futrzany kubrak, siedziała grzejąc się przy kominku i wspominała dawne czasy, wspaniałe święta, które niegdyś obchodziła z rodziną. Dźwięk dzwonka u drzwi wyrwał ją z marzeń. Wstrząsnęła się lekko przestraszona. Kto to może być, kto mógłby pragnąć wejść do jej cichego domu? Po chwili rozległo się pukanie do drzwi i weszła Natasza. — Telegram dla ciebie, mateczko — powiedziała, podając jej druk. Starsza pani ze zdumieniem spojrzała na złożony papier. Co to może być? Już od dawna nie otrzymywała żadnych pilnych wiadomości. Jednak wyciągnęła rękę i wzięła telegram. — Zapal światło, Natasza! Stara służąca zapaliła światło elektryczne. Pani Lentikow wyprostowała się w fotelu i otworzyła telegram. Z bijącym sercem przeczytała wiadomość od Danieli o odnalezieniu relikwiarzyka. Zaszlochała gwałtownie. Natasza z lękiem zajrzała w jej nagle pobladłą twarz. — Zła wiadomość, serce moje? — zapytała z troską. Hrabina popatrzyła na nią szeroko otwartymi oczami, przycisnęła ręce do piersi. , — Natasza! To cud! Portret... portret mojego syna, znowu będę go miała. Odnalazł się! — powiedziała cicho. Natasza podbiegła do niej, jej łagodne oczy promieniały radością. — Mateczko!... Bogu niech będą dzięki! — zawołała głęboko po- ruszona. Hrabina nerwowo splotła palce. 736 jak człowiek strad już wszystkOj przywiezie mi — Widzisz, Natasza... to tak wszystko, to wtedy może już tylko zyskać panna portret. Och, wynagrodzę jej to! Po — Kiedy przyjedzie? — Nie wiem. Zdaje się, że jak ^szybciej. Będę liczyła każdą minutę. Idź teraz, kochana moja, chcę zostaj sama TaR ^ ci^ ^ myśla}am już, że jeszcze kiedykolwiek będę sJ^ tak cieszyc- Zaraz następnego dnia pani Lei\kow wysMa telegram do Danieli. Tysiączne dzięki za rad0\ną wiadomość Proszę przyjechać jak najszybciej. Koszty nie grają r^[L ^^ ? utęsknieniem Katharina Lentikow Minęły dwa dni niespokojnego wyczekiwania Pot?m znowu nadszed} telegram od Danieli, już z Monachi^ zapowiadający jej przybycie. W umówionym dniu pani Lefl\ikow wysła{a na dworzec swój samQ_ chód. Daniela przyjechała w towar* ystwie Dymitra j christiny. Jednak nie wysiedli z pociągu razem, gdyż PWla obawiała się ze sama hrabina, gnana niecierpliwością, pojawi się fl^ dwOrcu Ale czekała na nią tylko rad<\śnie podniecona Natasza, która zaraz poprowadziła ją do samochodu. Dymitr i Christina udali się ó^ najbliższego hotelu. Umówili się, że tam będę czekać na sygnał od DaW^ która tymczasem przygotuje panią Lentikow. Hrabina, jak zwykle odziana W czamy jedwabj powita}a Daniele ?yta_ jącym spojrzeniem. Daniela podbiegła do niej i z M\uciem ucałowała jej dłonie. — Kochana, droga, łaskawa i\ani, Jakże się desze? że zastąje panią w dobrym zdrowiu! Starsza pani objęła ją ramieniei^ — Tak, łaskawa pani, tak, inaCSj bym gie mtaj nie pojawila Wtedy hrabina przyciągnęła j ą \o siebie j ucałowała w policzek. — Niech panią Bóg błogosławi , Wyświadcza mi pani tyle dobra, — Moje drogie dziecko, niech ^ pani najpierw powie> czy przy wiozła mi pani mój skarb? Daniela zdjęła w przedpokoju kapelusz i płaszcz, z podręcznej torby podróżnej wyjęła pakunek z relikwiarzykiem. — Proszę, oto pani własność. Pozwoli pani, że opowiem, w jaki sposób ją odnalazłam. Panie weszły do gustownie umeblowanego pokoju. Na kominku jasno płonął ogień. Tam pani Lentikow usiadła wraz z Daniela. Daniela wypakowała jedwabne etui. — Niestety, nie odzyskałam juchtowej walizeczki, łaskawa pani. Ale oto etui wraz z zawartością. Nic nie zostało zniszczone. Podała relikwiarzyk hrabinie, ta zaś z czułą żarliwością przycisnęła go do piersi. Kiedy starsza pani nieco się uspokoiła, Daniela opowiedziała jej o wszystkim, co zaszło, nie wspominając przy tym ani słowa o Dymitrze. Hrabina jeszcze raz uścisnęła jej dłoń. — Danielo, to bardzo uprzejme z pani strony, że nie zawahała się pani podjąć trudów dalekiej podróży i przyjechała do mnie. Winna jestem po- dziękowania także pani bratu i dyrektorowi Herderowi. Lecz przede wszy- stkim opatrzności, która sprowadziła złodzieja właśnie do domu, w którym objęła pani posadę. To prawdziwy cud, że wszystko się tak właśnie ułożyło. Daniela ucałowała jej dłoń i spojrzała na nią błyszczącymi oczami. — Droga, kochana pani, tak, to cud. Ale wydarzył się jeszcze jeden cud, o wiele większy. I tak naprawdę to powinnyśmy podziękować Bogu za to, że posłużył się hotelowym złodziejem jako narzędziem, by sprawić ten drugi cud. Ale zanim pani o tym opowiem, proszę mi powiedzieć, czy jest pani naprawdę zdrowa, czy fizycznie czuje się pani już tak dobrze, czy jest na tyle silna, aby znieść wielką radość? Starsza pani spojrzała na portret syna, przycisnęła dłoń do serca. — Wielka radość? Przecież już doznałam ogromnej radości, znowu mam mój największy skarb. Nie może być dla mnie większej radości. Daniela zbladła ze wzraszenia. Starając się panować nad głosem, powiedziała: — Dobry Bóg wiedział, dlaczego na krótko odebrał pani cenny klejnot. Tak musiało być, aby mógł uczynić cud. Proszę, niech pani postara się wysłuchać mnie w spokoju. I Daniela zaczęła opowiadać, ostrożnie przygotowując hrabinę na radosną nowinę. 138 — Droga, kochana pani, mój brat zna mężczyznę z portretu. Hrabina, która dotąd słuchała jedynie ze zdziwieniem, gwałtownie nachyliła się ku Danieli. — Zna mojego syna?! — Tak, był z nim razem w Szwecji. — Mój syn! Mój syn! Na miłość boską!... On żyje? Czy to prawda?... Boże przenajświętszy! Czy to możliwe, że on żyje?!... Daniela ujęła jej ręce, mocno ścisnęła w swoich, jakby chciała jej w ten sposób dodać sił. — Pani hrabino — powiedziała dźwięcznym głosem — młody hrabia Dymitr Smoleński, pani zaginiony syn, żyje. Jest cały i zdrowy. Gwałtowny dreszcz wstrząsnął ciałem pani Lentikow. Z okropnym okrzykiem padła do przodu, osuwając się w ramiona Danieli. Daniela delikatnie oparła starszą panią w fotelu, uklękła przed nią, z głębokim wzruszeniem całując raz po raz jej dłonie. — Dzięki Bogu, pani hrabino, że zniosła pani tę radosną wieść. Bałam się, że to wzruszenie panią zabije. Teraz może pani wysłuchać wszystkiego. Tak, pani syn żyje. Przez wszystkie te lata opłakiwał panią jako zmarłą, tak jak pani jego. Kiedy cudem udało mu się zbiec z transportu, dowiedział się, że Katharina Smoleńska zmarła na małej rosyjskiej stacyjce. Modlił się i płakał nad bezimiennym grobem pani pokojówki, sądząc, że to grób jego matki. Hrabina starała sienie uronić ani słowa z opowiadania Danieli. — A więc jest wolny... nie jest na Syberii! Boże mój i Ojcze, nie pozwól, abym teraz oszalała! Nie pozwól obudzić mi się z szaleństwa, jeśli to tylko szaleństwo mojej biednej duszy, że mój syn żyje! — Nie, nie, najdroższa pani! To nie szaleństwo! To najszczęśliwsza rzeczywistość. Pani syn uratował się cudem. Ale uwierzył, że jego rodzice, obrabowani z Wszelkiego majątku, wygnani z kraju, zmarli, że stracił wszystko, że jest zupełnie sam na świecie. Z trudem zaczął o własnych siłach budować nową egzystencję. Hrabina słuchała bez ruchu. Nagle z jej piersi wyrwał się jęk, zaczęła drżeć jak w gorączce. — Dymitrze! Mój synu!... Mój synu! Gdzie jesteś? — wykrzyknęła udręczona straszliwą tęsknotą i mocno chwyciła Daniele za ramiona. Daniela, z oczyma pełnymi łez, spojrzała jej w twarz. 139 — Kochana, najdroższa pani, wkrótce, już wkrótce go pani zobaczy. Proszę, niech pani pośle Nataszę do hotelu, niech tam zapyta o pana Stefana Kolniko. Towarzyszył mi, opowie pani wszystko dokładnie, gdyż zna historię pani syna. Hrabina szarpnęła za dzwonek. Kiedy pojawiła się Natasza, Daniela podniosła się i powiedziała do niej: — Proszę, Nataszo, niech pani pójdzie do hotelu nad jeziorem i zapyta o pana Kolniko. Proszę mu powiedzieć, aby zechciał natychmiast z panią przyjść. Jest uprzedzony. Natasza, zdziwiona, spojrzała na panią Lentikow. — Mam tak zrobić, mateczko? Hrabina kiwnęła jej głową. — Szybko, szybko! Weź samochód i przywieź tutaj tego pana. Kiedy Natasza odjechała, hrabina chwyciła rękę Danieli. — Dziecko, kochane moje dziecko! Naprawdę mogę w to wierzyć? Czy wolno mi w to uwierzyć? Proszę, proszę mi powiedzieć, czy to na pewno prawda? Czy mój syn żyje?... Naprawdę żyje? Nie mogę w to uwierzyć. — Żyje, musi pani w to uwierzyć, choć to wygląda jak bajka. Pani syn żyje. I wie, że żyje jego matka. Powiedziałam mu o tym. — Pani? Pani sama?! A więc pani wie, gdzie on jest? Proszę mi powiedzieć! Daniela znowu uklękła przed nią. — Kochana, droga pani! Celowo rozmawiałam z panią ostrożnie. Ale teraz mogę pani powiedzieć wszystko, widzę, że zniesie pani nawet tę ostatnią, najlepszą wiadomość. Pani syn jest w drodze do pani. Kiedy tylko dowiedział się, że jego matka żyje, wyruszył jak najszybciej, aby ją zobaczyć. Jest tutaj, przyjechał ze mną. Natasza go przywiezie. To on przysłał mnie najpierw do pani, w obawie, że nagła radość mogłaby panią zabić. Chciał, abym panią najpierw przygotowała. Teraz hrabina opadła zupełnie bez sił na fotel. Drżała i dygotała na całym ciele. Kurczowo chwyciła Daniele za ramiona, z jej ściśniętego gardła z trudem wydobywał się świszczący oddech. Całą siłą woli starała się opanować swoją słabość i wzburzenie. 140 — Boże przenajświętszy, nie każ mi teraz umierać! Pozwól mi ujrzeć twarz mojego syna! — modliła się żarliwie pobladłymi wargami. Tak upłynęła dłuższa chwila. W końcu hrabina zapanowała nad nad sobą, uspokoiła się. Wyprostowała się powoli, ujęła twarz Danieli w drżące dłonie, błagalnym wzrokiem zajrzała jej w oczy. — Drogie, kochane dziecko, niech mi pani powie jeszcze raz: czy to prawda, czy to prawda, że mój syn żyje... i że jest tak blisko mnie? Daniela, której twarz rozjaśniła się w uśmiechu, odparła łagodnie, patrząc jej prosto w oczy: — To wszystko prawda, co pani powiedziałam. A żeby skrócić pani ostat- nie chwile oczekiwania, opowiem, jak bardzo wstrząśnięty był hrabia Dymitr, którego ja znałam jako Stefana Kolniko, kiedy ujrzał w moich rękach relikwia- rzyk i kiedy usłyszał, że jego matka żyje. Stefan Kolniko to pani syn. Tłumiąc wzruszenie, opowiedziała wszystko, co do tej pory zataiła przed hrabiną. Ledwie skończyła swoje opowiadanie, kiedy przed dom zajechał samochód. Hrabina chciała wstać, wybiec na powitanie odzyskanego syna, ale nie mogła ruszyć się z miejsca, nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Czekała, siedząc w fotelu, aż wreszcie otworzyły się drzwi i wszedł Dymitr. Ze wzruszenia był równie blady jak matka. Pani Lentikow krzyknęła, wyciągnęła do niego ramiona. Serce i oko matki od razu rozpoznały syna. — Dymitrze!... Mój synu! — Matko, moja matko! Dymitr upadł przed matką na kolana, objął ją z najgorętszą czułością. Trzymali się mocno w ramionach, jakby w obawie, by ich znowu nie rozłą- czono. Wpatrzeni w siebie trwali tak w uścisku, nie mogąc uwierzyć, że się odnaleźli. Daniela cicho wyszła z pokoju, zostawiając matkę i syna splecionych w czułym uścisku. Nie chciała przeszkadzać im w świętej godzinie powita- nia, która nie powinna mieć żadnych świadków. Poszła poszukać Nataszy i opowiedziała jej o wszystkim, co się wy- darzyło. Poczciwa, wierna Natasza cieszyła się jak dziecko. — Kiedy tutaj jechaliśmy, cały czas spoglądałam na twarz pana Kolni- ko, wydała mi się taka znana i bliska. Uśmiechnął się do mnie, powiedział 141 do mnie po imieniu i rozmawialiśmy po rosyjsku. Och, wszyscy święci! Jaka to radość dla mateczki! A ja miałam rację, że przyniesie pani mateczce wielkie szczęście. I sprawdziło się, to największe szczęście! Och, Boże, Jezusie przenajświętszy! Jestem taka szczęśliwa jak sama mateczka! — wykrzykiwała Natasza, kręcąc się i tańcząc z radości po całym przedpokoju. — Najdroższe dzieci! Oby niebo pozwoliło mi jeszcze trochę pocie- szyć się waszym szczęściem! — Będziemy cię pielęgnować i dbać o ciebie, matko, wkrótce wrócisz do sił. Teraz, kiedy odnalazłaś syna, poczujesz się młoda i odzyskasz chęć do życia — powiedziała Daniela. Hrabina, uśmiechając się szczęśliwie, kiwnęła Danieli głową. W pogrążonym w ciszy pokoju matka i syn trwali w uścisku. Nie było słychać głośnych okrzyków radości, oboje nie byli w stanie mówić, jedynie co chwila przyzywali się swoimi imionami. Patrzyli na siebie, głaskali się po rękach, jakby pragnęli się upewnić, że naprawdę znowu są razem. W końcu Dymitr podniósł się, ucałował włosy matki. — Osiwiałaś przeze mnie, matko — powiedział z czułością. — Nie przez ciebie, tylko dlatego, że cię straciłam, mój synu. Niech Bóg błogosławi Danieli Falkner, że cię do mnie przyprowadziła! Wyna- grodzę ją po królewsku. Dymitr ucałował jej ręce, z uśmiechem spojrzał jej w oczy. — Matko, razem ze mną przyjmij ją do twojego serca. Zaręczyłem się z Daniela jeszcze jako Stefan Kolniko. To jej zawdzięczam, że na powrót pokochałem życie, tak jak staremu syberyjskiemu osadnikowi Kolniko, a potem jej bratu zawdzięczam, że w ogóle żyję. Pokochaliśmy się, jeszcze nie wiedząc o tym, o czym teraz wiemy. Brat Danieli chciał ofiarować nam całe swoje ciężko zarobione pieniądze, abyśmy mogli urządzić sobie chociaż skromny dom. Daniela i jej brat to dwoje szlachetnych, prawych ludzi. Oto moja pierwsza prośba do ciebie, matko: pokochaj Daniele jak własną córkę, zasługuje na to. — Zawołaj ją, mój synu. Jestem szczęśliwa, że mogę dać jej w nagrodę mój najdroższy skarb, zwrócony mi przez los. Podwajam go, dzieląc się z nią. I nie obawiaj się, twoja narzeczona już dawno zdobyła moje serce. Teraz już nie pozwoliłabym jej ^odejść. Dymitr podniósł się i wyszedł zawołać Daniele. Przybiegła szybko, słysząc swoje imię. Spojrzała na niego pytająco. Otoczył ją ramieniem. — Chodź, najdroższa, do naszej matki. Tak przytuleni do siebie stanęli przed panią Lentikow. Objęła ich serde- cznie, potem połączyła ich ręce. 142 Narzeczeni przeżywali w willi nad jeziorem cudowne dni. Sprowa- dzono z hotelu starą Christinę, aby wypoczęła kilka dni przed powrotem do domu. Szczęśliwym trafem hrabina posiadała wszystkie papiery syna, więc przywrócenie mu wszelkich praw nie sprawiło zbytniego kłopotu. Dymitr wysłał do dyrektora Herdera list, prosząc o zwolnienie dla siebie i dla Danieli; tłumaczył, że jego matka nie chce się z nimi rozstawać, a stan jej zdrowia nie pozwala na podróżowanie zimą. Daniela napisała do brata: Kochany Busso! Wszystko się wypełniło. Dymitr odzyskał matkę, a ona 'jego. Hrabina przyjęła mnie na swoją córkę, nie chce się ze mną rozstawać. Nie wyobrażasz sobie nawet, jakie bogactwo miłości wypełnia serce tej kobiety i jak rozrzutnie nim nas obdarowuje. Stara Christina wróci więc sama do Ciebie, żeby Ci niczego nie brakowało. Ja zostanę tutaj do początków wiosny, potem wszyscy razem wrócimy do Berlina. Napisałam już do Kate, że tutaj zostaję. Przyśle mi moje rzeczy, jeśli będę tu czegoś potrzebowała. Prowadzimy teraz najszczęśliwsze życie, pośród przyrody najwspanialszej, jaką sobie możesz wyobrazić. Matka Dymitra we wzruszający sposób okazuje mi swoją wdzięczność. Prosi też, abym przekazała Ci tymczasem jej najserdeczniejsze podziękowania za opiekę i przyjaźń, którą okazałeś jej synowi. Kiedy już wszyscy będzie- my w Berlinie, sam się przekonasz, jak bardzo wdzięczna jest za wszelkie przysługi, jakie wyświadczono jej synowi. 143 O ile możemy teraz robić jakieś plany, to nasz ślub ma się odbyć około Zielonych Świąt. Bardzo bym chciała, aby i Wasz odbył się razem z naszym, i pewnie moje życzenie się spełni, gdyż Dymitr i jego matka rozpieszczają mnie bez miary. Pytam Cię tylko, czy Ty i Kate zechcecie czekać tak długo. Dymitr chciałby latem pojechać z matką i ze mną do Anglii, do tego letniego domu w hrabstwie Kent. Poza tym nie wiem, jak dalej potoczą się nasze losy, teraz powiem Ci tylko, że szczęście moje jest bezgraniczne. Niebo okazało się nam przychylne, prawda Braciszku? Pozdrów ode mnie Kate najserdeczniej, także jej słodką mateczkę i ojca. Już choćby ze względu na niego chciałabym, żeby nasz ślub odbył się w Berlinie, niech się cieszy i szczyci swoim szlachetnym powinowac- twem. Matka Dymitra napisze do niego, gdyż i on przyczynił się do odnalezienia jej syna. Kończę już, Braciszku, bo Dymitr stoi pod oknem i woła mnie. A więc serdeczne pozdrowienia i do rychłego zobaczenia w Berlinie! Twoja wierna siostra istem Danieli dopisał się Dymitr: Kochany Busso! Nigdy nie uwierzyłbym, że życie może być takie piękne, jakim mi się teraz wydaje. Stałem się tak bogaty! Nie mam naturalnie na myśli dóbr materialnych, ale bogactwo miłości, które stało się moim udziałem. Mam Daniele, która pięknieje z każdym dniem, i moją uwielbianą matkę, która powoli odżywa po wszystkich kryzysach i nieszczęściach, ciesząf się radością swoich dzieci. I mam Ciebie, starego, wiernego przyjaciela! Pozwól, na razie w wyobraźni, uściskać sobie prawicę. Wiedz też, że postaram się spełnić życzenie Danieli co do ślubu, jeśli naturalnie Wy, Ty i Kate, zechcecie na nas tak długo czekać. I nie sądź, że teraz zamierzam oddać się próż- niactwu, za bardzo lubię moją pracę. Tyle tylko, że przez jakiś czas muszę całkowicie poświęcić się matce. Do zobaczenia wiosną w Berlinie, a na razie serdeczne pozdro- wienia od Twojego Dymitra W Zielone Świątki w willi dyrektora Herdera odbyły się dwa wesela. Na życzenie dyrektora również hrabia Smoleński z jego domu poprowadził narzeczoną do ołtarza. Hrabina chętnie uczyniła zadość jego życzeniu, ożywiało ją gorące pragnienie odpłacenia dobrem wszystkim ludziom, którzy okazali przyjaźń jej synowi, kiedy jeszcze nosił nazwisko Kolniko. Dla Christiny pani Smoleńska wyznaczyła roczną rentę, żeby nie musiała wynajmować swojego mieszkania i trzymała je na kwaterę dla niej i jej dzieci, kiedy przyjadą do Berlina. Dyrektor Herder zadbał o to, aby uroczystość podwójnego wesela olśnie- wała świetnością i elegancją. Z dumą poprowadził hrabinę do weselnego stołu. Zaraz po uroczystości hrabina odjechała do domu w Anglii, by tam oczekiwać dzieci, które miały dołączyć do niej po podróży poślubnej. Również Kate i Busso zamierzali pod koniec swojej podróży na kilka dni zajechać do Hedgehouse. Czwórka młodych ludzi o oczach promieniejących miłością napełniła uroczy wiejski dom słońcem i radością. Rozbawieni i rozswawoleni'^zczę- ściem szaleli razem w ogrodzie albo w rozmarzeniu zapatrzeni w siebie spacerowali parami po alejach. Hrabina siedziała na obrośniętej pnącymi różami werandzie, uśmiechnięta i spokojna spoglądała w dal. Daniela i Dymitr nie zapominali w swoim szczęściu o matce. Często zaglądali do niej, by w miły sposób okazać jej swoją miłość i przywiązanie czy z wdzięcznością pocałować ją w rękę. — Jesteście szczęśliwi, moje dzieci? — pytała matka. Odpowiadało jej ciepłe spojrzenie błyszczących oczu. Wtedy matka zapominała o gorzkich latach beznadziejnej tęsknoty. Nareszcie miała przy sobie cudem odzyskanego syna, nareszcie mogła go kochać, razem z nim cieszyć się szczęściem. 144 10 —Banitka UNIPROJECT Sp. z o.o. 00-490 Warszawa, ul. Wiejska 12 tel. 29-87-65; fax 21-40-32 poleca swoje wydawnictwa zwierciadło kupując “Zwierciadło" — zyskujesz przyjaciela Nasze pismo — rozumie Twoje problemy — wyczuwa marzenia — odpręża, zaciekawia, doradza Wraz z nim przyjdą do Ciebie: psycholog, architekt, kosmetyczka, lekarze różnych specjalności. Z naszego horoskopu odczytasz swoją przyszłość. W SPRZEDAŻY Kalendarz — mój pierwszy rok na 1993/94 rok Poradnik dla młodej matki pragnącej wychować zdrowe dziecko — 100 porad leka- rza, psychologa, doświadczonej matki. KSIĄŻKI Kochałam, zdradziłam, nie żałuję z autentycznymi zwierzeniami kobiet, nadesłanymi na konkurs dla szczerych i odważ- nych pn. “Moja niewierność", ogłoszony przez miesięcznik “Zwierciadło" (cena hur- towa 12.000 zł.) “Pierwsze kroki w Ameryce" Jak zdobyć kartę stałego pobytu? Jak załatwić ubezpieczenie? Ile kosztuje wynajęcie mieszkania? Co zrobić, aby dziecko mogło podjąć studia? Na te i wiele innych pytań znajdziesz odpowiedź w przewodniku wydanym przez redakcję magazynu “Zwierciadło". Jesteśmy pewni, że nasze wydawnictwo stanie się dla Państwa niezbędne podczas pobytu w Ameryce.