Doris Donnelly Uczymy się przebaczać Mojej Matce OD AUTORKI WPROWADZENIE Rozdział I PRZEBACZENIE OMIJANE SZEROKIM ŁUKIEM Rozdział II DLACZEGO LUDZIE NIE PRZEBACZAJĄ? Rozdział III GDY LUDZIE NIE PRZEBACZAJĄ... Rozdział IV PRZEBACZENIE Rozdział V CO UMOŻLIWIA PRZEBACZENIE? Rozdział VI OFIARODAWCY PRZEBACZENIE Doris Donnelly: Uczymy się przebaczać - Od autorki OD AUTORKI Przy pisaniu tej książki pomagało mi tak wiele osób, że trudno mi nazwać ją wyłącznie moim dziełem. Nie sposób oczywiście wymienić tu wszystkich z nazwiska, lecz chciałabym w pierwszej kolejności podziękować Billowi Griffinowi, mojemu przyjacielowi, a zarazem redaktorowi z wydawnictwa Macmillan, który towarzyszył powstawaniu niniejszej książki niczym duch unoszący się nad ciemną, bezkresną pustką. Wyrazy wdzięczności kieruję również do Rity Carney oraz Rosemarie McGinty za ich wsparcie i cenne wskazówki. Jimowi Joy i Dougowi Holladay dziękuję za ciągłą zachętę i przyjaźń. Szczególnie zobowiązana jestem Jimowi Loderowi, mojemu koledze z Princeton Theological Seminary, który zadbał o jasność mojego wywodu, udzielając mi wielu porad. Z ogromną wdzięcznością myślę również o ks. Howardzie McCormick oraz o całym New England Congress of Religious Educators, którzy zaprosili mnie do wygłoszenia prelekcji w Hartford, Springfield, Amherst oraz Holyoke, dając mi tym samym sposobność do zweryfikowania licznych przemyśleń zawartych w niniejszej książce. Pragnę ponadto podziękować Irene Hatrak oraz Rosemarie Micharski, kobietom o niezwykłej wprost wielkoduszności, od których otrzymałam znacznie więcej niż tylko znakomicie opracowany maszynopis tej pracy. Na koniec chciałabym wyrazić wdzięczność wobec moich dzieci, Christophera oraz Peggy. Im to zawdzięczam atmosferę radości i miłości, w której powstawała niniejsza książka. Princeton, New Jersey, 17 marca 1979 Doris Donnelly: Uczymy się przebaczać - Wprowadzenie WPROWADZENIE Aż do roku 1966 The Reader's Guide to Periodical Literature nie zawierał hasła "Porażka". Każdy, kto szukał wyjaśnienia tego słowa, znajdował jedynie: "Porażka - zob.: Sukces". Nasza obsesja na punkcie sukcesu - dążenia do niego i utrzymania go za wszelką cenę - przysłania rzeczywistość porażki w ludzkim życiu, nie pozwalając nam także dojrzeć konieczności przebaczenia, jako że przebaczenie zakłada uprzednią porażkę oraz próbę zaradzenia jej w sposób twórczy. Przebaczenie jest zaproszeniem do odkupienia porażki. Bez przebaczenia żaden człowiek nie mógłby doświadczyć uwolnienia od konsekwencji tego, co uczynił, bądź tego, co jemu uczyniono. "Bez uzyskania przebaczenia, uwolnienia od konsekwencji tego, co uczyniliśmy, nasza zdolność działania byłaby jak gdyby ograniczona do pojedynczego czynu, po którym już nigdy nie moglibyśmy dojść do siebie". Przebaczenie ma więc swój powab i odkupieńczą wartość, lecz zarazem wydaje nam się ono tak niepokojąco nierozsądne, że zaczynamy wątpić, czy w ogóle można przebaczyć i czy świat gotów jest do przebaczenia. Przebaczenie, którego moc jest tak wielka, że choćby nasze grzechy były jak szkarłat, wybieleją jak śnieg, wydaje się niemal graniczyć z fantazją przez wzgląd na swój radykalizm. H.R. Mackintosh swego czasu pytał, czy przebaczenie jest rzeczą niemoralną, niepotrzebną czy też niemożliwą. Większość z nas w jakimś punkcie życia stawia sobie podobne pytania, dlatego w niniejszej książce będą one traktowane z należytą powagą. Na kolejnych stronach będziemy nie tylko zastanawiać się nad trudnościami związanymi z przebaczeniem, lecz także - i przede wszystkim - pokażemy ogromną potęgę przebaczenia w naszym życiu. Przebaczenie pozwala nam bowiem uwierzyć, że żadna z naszych decyzji - również ta, która okazała się zła - nie jest niemożliwa do naprawienia. Książka niniejsza mówi o niezwykłej, bezkompromisowej i bezbrzeżnej obietnicy ofiarowanej każdemu z nas za sprawą przebaczenia. Doris Donnelly: Uczymy się przebaczać - Rozdział 1 Rozdział I PRZEBACZENIE OMIJANE SZEROKIM ŁUKIEM Kilka lat temu obserwowałam pewne zdarzenie. Trzynastoletni chłopiec, który wszedł w kolizję z prawem, wracał do domu z rodzicami po rozprawie w sądzie. Muszę powiedzieć, że była to bardzo bolesna sprawa. Kiedy wydano orzeczenie, ojciec wymamrotał kilka słów w stronę sędziego, a potem oboje rodzice z chłopcem przeszli długim korytarzem budynku sądu, zeszli po niezliczonych schodach i powędrowali chodnikiem w stronę parkingu, gdzie stał ich samochód. Ani jedno słowo nie padło podczas owego długiego marszu. Nie było żadnych gestów, nawet uścisku dłoni. Wszyscy zranieni i cierpiący unikali wręcz kontaktu wzrokowego. Gdy wreszcie znaleźli się w domu, ojciec oznajmił: "Teraz wszystko będzie inaczej", po czym obrócił się na pięcie i wyszedł. Wrócił dopiero wieczorem. Matka z wielką pieczołowitością powiesiła swój płaszcz w szafie i poszła do kuchni, gdzie spędziła resztę popołudnia. Syn wyciągnął się na sofie. Jego dwie młodsze siostry podeszły do niego i zaczęły się gapić. Chłopiec zakrył twarz poduszką i jęknął. Formalnie rzecz biorąc, nastąpiło pojednanie. Syn wrócił na łono rodziny. Lecz to, co się stało, w żadnym wypadku nie zasługuje na miano trwałego pojednania. Tamtego dnia znalazłam się w sądzie na prośbę dyrekcji prywatnej szkoły, z której chłopiec uciekł trzy miesiące wcześniej. Szkoła obiecała przywrócić mu prawa uczniowskie, a ja miałam osobiście potwierdzić tę obietnicę. Dwa tygodnie później chłopiec ponownie uciekł ze szkoły. "Robiliśmy dla niego wszystko - powiedziała mi matka. - Tego dnia, gdy uciekł, kupiliśmy mu nawet nową aparaturę stereo. Czy można nam coś zarzucić?" Wiele rzeczy, jak sądzę. Jedna z nich stanowi temat niniejszej książki. Wielokrotnie powracałam myślą do tamtego wydarzenia. Ostatecznie doszłam do wniosku, że mnóstwo ludzi w podobny sposób rozwiązuje niektóre ze swoich problemów. Często bowiem staramy się jak najszybciej przejść od bólu do pojednania, pomijając konieczność dokonania przeglądu zadanych nam ran, a zatem lekceważymy własną reakcję emocjonalną i nie potrafimy dostrzec zasadniczej roli przebaczenia w całym tym procesie. Przebaczenie jest częścią procesu, który rozpoczyna się z chwilą zranienia i kończy aktem pojednania. Pojednanie - ów dalekosiężny i ostateczny cel -oznacza ponowne złączenie rozdzielonych części; pojednanie następuje tylko wtedy, gdy przebaczymy i gdy uświadomimy sobie rozmiar doznanych krzywd. Jedynie wtedy możemy przebaczyć w sposób świadomy i zachować trwały pokój z drugą osobą. Zazwyczaj jednak omijamy przebaczenie łukiem. Bardzo często, podobnie jak rodzice owego trzynastoletniego chłopca, gnamy z prędkością światła od zaznanej krzywdy do pojednania, nie dostrzegając nawet tego, co powinniśmy przebaczyć, by nasza rana więcej się nie odnawiała. Już od dzieciństwa uczono nas zaciskać zęby, nie roztkliwiać się nad sobą i udawać, że ludzka podłość - zamierzona bądź przypadkowa - wcale nie wpływa na nasze emocje. Innymi słowy, zostaliśmy zaprogramowani tak, by starannie omijać przebaczenie. Zalecana norma postępowania znajduje jeszcze wzmocnienie w szeregu rytualnych gestów, które umożliwiają nam przeprowadzenie operacji typu bypass na naszych ranach i emocjach. Każdy z nas zapewne słyszał kiedyś, jak ojciec lub matka zachęcają swoje małe dzieci, by "pocałowały się na zgodę", lub jak osoba pośrednicząca w sporze przynagla dwoje skłóconych przyjaciół, by "podali sobie ręce" albo "czym prędzej zażegnali konflikt". Premią jest tu szybkość. Im prędzej wyzwolimy się z żalu, tym lepiej. A jeszcze lepiej jest wcale nie dostrzegać zadanego bólu. Kiedy postępujemy inaczej, tzn. konfrontujemy się odważnie z naszymi ranami, często bywamy oskarżani o nadmierne użalanie się nad sobą. Trudno przecież oczekiwać, że człowiek zachowujący ogólnie przyjęte normy powie: "Przez twoją zazdrość i kłamstwa straciłem pracę, mam wrzód na żołądku, a moja żona osiwiała. Żeby zapomnieć o wszystkim, codziennie upijałem się do nieprzytomności". Starannie omijając przebaczenie, oszczędzamy sobie takich bolesnych konfrontacji. Możemy stłumić swój ból i pogrzebać swoje rozgoryczenie. Jednostkowe wzorce zachowania znajdują odbicie w stosunkach międzynarodowych. Często widzieliśmy, jak po okresie barbarzyńskiej i nieludzkiej wojny, zwaśnione państwa zasiadały przy stole konferencyjnym, by podpisać traktat pokojowy, składając tym samym szlachetną daninę aktowi pojednania. Widzieliśmy również, jak konflikt wybuchał na nowo, zanim jeszcze wysechł atrament na podpisanych umowach. Tak właśnie się dzieje, kiedy państwa próbują się pojednać bez uprzedniego wzajemnego przebaczenia. Jeśli brat nie przebaczy bratu, jeśli przyjaciel nie przebaczy przyjacielowi, a naród nie przebaczy narodowi - na nic zdadzą się wszelkie całusy, uściski i podpisane traktaty. Przywódca pewnego kraju udał się niedawno z misją pokojową do wrogiego państwa. Czyn ów obwołano natychmiast heroicznym i wielkodusznym gestem dobrej woli, który może przynieść odprężenie we wzajemnych stosunkach, a może nawet całkowite pojednanie. Jak się okazało, pozytywne skutki podjętej misji trwały bardzo krótko. Wkrótce po wyjeździe przywódcy wojna rozgorzała ponownie tak, jakby owego gestu pojednania wcale nie było. Zabrakło tu bowiem przebaczenia. Jeśli chcemy doprowadzić do szybkiego pojednania, nie pozwalając obu stronom odsłonić i obejrzeć swoich ran w jasnym świetle dnia, a następnie przebaczyć wzajemne krzywdy; jeśli - innymi słowy - chcemy "pojednać" wrogów, nie dając im szansy na wzięcie się za bary z przebaczeniem, wówczas nasze wysiłki są daremne i całkiem powierzchowne. Jątrzące się rany z pewnością wkrótce się zaognią, dając początek jeszcze okrutniejszemu konfliktowi. Pokój w rodzinie, między przyjaciółmi oraz między narodami to rzecz kosztowna, a jej ceną jest owo rzadko praktykowane zachowanie znane jako przebaczenie. Kilka lat temu prezydent Gerald Ford ściągnął na siebie gwałtowną falę krytyki i ogólnego oburzenia, kiedy - korzystając z przysługującej mu władzy - objął amnestią byłego prezydenta Richarda Nixona odpowiedzialnego za aferę Watergate. Prezydent Ford bronił później swojej decyzji, nazywając ją aktem wielkoduszności i miłosierdzia. Być może rzeczywiście prezydent kierował się miłosierdziem, ale naród amerykański nie był jeszcze gotowy na zaakceptowanie takiego gestu, a w trzy lata później, kiedy Gerald Ford przegrał wybory, niektórzy wiązali jego porażkę z aktem ułaskawienia Nixona. Mówiąc językiem teologicznym, prezydent Ford próbował pojednać byłego prezydenta Nixona z narodem amerykańskim, zanim jeszcze naród amerykański potrafił zdobyć się na przebaczenie. Pojednanie wydawało się całkiem niestosowne - zamiast bowiem wyciągnąć z rany szrapnel, oczyścić chore miejsce i zabandażować je, prezydent jedynie otoczył ramieniem cierpiący naród, który ciągle czekał na uzdrowienie. Ułaskawienie Nixona było więc decyzją przedwczesną i w pewnym sensie apodyktyczną; społeczeństwo amerykańskie natychmiast wyczuło tu sprzeczność. Niezależnie od technicznych bądź prawnych różnic między winą a łaską, o których wówczas wiele się mówiło, nie ulega wątpliwości, że atmosfera społeczna nie pozwalała na osiągnięcie pojednania dopóty, dopóki obywatele nie mogli choćby skosztować przebaczenia. Wcale nie musiała kierować nimi chęć odwetu Amerykanie zapewne czuli, że potrzeba jakiejś stosownej pauzy, by mogli ponownie przyjąć ufną i serdeczną postawę. Zostawmy teraz na boku sprawy państwowe i międzynarodowe, a powróćmy do stosunków międzyludzkich. Prawdopodobnie każdy z nas zna takie osoby czy rodziny, w których mąż i żona, ojciec i syn, siostra i brat albo teściowa i synowa pozornie żyją w zgodzie, lecz nigdy naprawdę sobie nie przebaczyły. Telefonują do siebie z życzeniami świątecznymi, wysyłają aseptyczne kartki urodzinowe, ale wzajemne urazy tkwią tak głęboko, że gdy dochodzi do spotkania, nikt się nie cieszy. Serca pozostają zimne. Zdarzają się oczywiście sytuacje, w których nigdy nie następuje pojednanie i przebaczenie, ponieważ ludzie zrywają ze sobą wszelkie kontakty. Kiedy ktoś z rodziny próbuje zwołać zebranie całego klanu z nadzieją doprowadzenia do pojednania, słyszy nierzadko: "Jeśli oni przyjdą, to na mnie nie licz". Przebaczenie jest wartością, której wszyscy ciągle potrzebujemy. Tam gdzie gości przebaczenie, życie napełnia się łaską i uwalnia od napięć. Tam gdzie brakuje przebaczenia, serce ludzkie staje się twarde i oziębłe, zapatrzone w siebie i obłudne. Jedną ze zdradzieckich konsekwencji omijania przebaczenia jest to, że gdy spostrzeżemy, jak łatwo przychodzi nam szybować między zranieniem a pojednaniem, ulegamy złudzeniu, iż przebaczenie jest rzeczą bardzo łatwą. Ewangelizatorka Corrie ten Boom na ostatnich stronach swojej książki Bezpieczna kryjówka opowiada o zdarzeniu pokazującym, że wcale tak nie jest. Podczas drugiej wojny światowej Corrie ten Boom wraz ze swoją siostrą Betsie trafiła do obozu koncentracyjnego w RavensbrRck. Betsie zmarła w obozie, a Corrie po zakończeniu wojny zaczęła jeździć z wykładami do różnych miejscowości, głosząc konieczność przebaczenia wrogom. Pewnego razu sama przekonała się, jak wielką trzeba stoczyć walkę, aby naprawdę przebaczyć. Po jednym z wykładów podszedł do niej mężczyzna, w którym rozpoznała esesmana nadzorującego więźniarki w baraku z prysznicami. - Jakże jestem wdzięczny za to, co pani powiedziała, Fr„ulein - rzekł. -Pomyśleć, że jak pani mówiła, On przebaczył moje grzechy! Wyciągnął rękę, by uścisnąć moją dłoń. A ja, która tyle rozprawiałam w Bloemendaal o potrzebie wybaczania, nie podałam mu swojej. Kiedy te złe, mściwe myśli gotowały się we mnie, zrozumiałam, że są grzeszne. Jezus Chrystus zmarł za tego człowieka, czy trzeba mi czegoś więcej? Panie Jezu, zaczęłam się modlić, wybacz mi i dopomóż, abym przebaczyła temu człowiekowi. Próbowałam się uśmiechnąć, podnieść rękę. Nie mogłam. Nic nie czułam, ani odrobiny miłosierdzia. Jeszcze raz w duchu odmówiłam modlitwę. Jezu, nie potrafię mu wybaczyć. Naucz mnie przebaczać. Kiedy wreszcie podałam mu rękę, stała się rzecz nie do uwierzenia. Wzdłuż mojej ręki przeszedł ku niemu jakby prąd, zaś w moim sercu zapłonęła miłość dla tego obcego człowieka, która omal nie powaliła mnie z nóg. Zrozumiałam wtedy, że uzdrowienie tego świata nie zależy od naszego przebaczenia, naszej dobroci, ale od Jego przebaczenia i Jego dobroci. Nauczając nas, byśmy kochali naszych wrogów, wraz z tym poleceniem daje nam tę miłość. Historia Corrie ten Boom świadczy o tym, że przebaczenie jest znacznie trudniejsze w praktyce niż w teorii. Nie wypływa ono z instynktu i - Bóg świadkiem - niełatwo się na nie zdobyć. Corrie traktowała jednak sprawę przebaczenia poważnie. Nie udawała pojednania. Odczuła straszliwy ciężar doznanych krzywd, cierpień, lęków i zranień. Dokonała niejako rejestracji emocjonalnych udręk. Przeżywała ból. Cierpiała. Kiedy owładnięta nagłym paraliżem patrzyła na esesmana z RavensbrRck, nie mogąc wykrztusić ani słowa, zrozumiała, że potrzebuje siły od Kogoś z zewnątrz, by uczynić to, co należało uczynić. Dwa tysiące lat temu Jezus opowiedział uczniom przypowieść - jakże podobną w swym realizmie do opisanego powyżej zdarzenia - o człowieku, który nie potrafił zdobyć się na przebaczenie. Jest to historia wpleciona w koleje życia dwóch braci oraz ich ojca, tak rozrzutnego w swej gotowości przebaczenia, że zatwardziałość serca okazywana przez jednego z synów nabiera szczególnej wymowy. Młodszy z braci żąda od ojca części majątku, która na niego przypada, i wyrusza zakosztować życia niczym marynarz schodzący ze statku w jakimś egzotycznym porcie. Nie pomylimy się sądząc, że ów młody mężczyzna bardzo potrzebny jest w domu - rodziny utrzymujące się z pracy na roli mogą przetrwać tylko wówczas, gdy nie brakuje młodych rąk do pracy i gdy wszyscy ze sobą współdziałają. Wynika stąd, że synowi, który został przy ojcu, przybyło dodatkowych obowiązków. Można również śmiało przypuszczać, że ojciec ogromnie tęskni za chłopcem i wciąż oczekuje jego powrotu. Z przypowieści Jezusa wiemy, że to właśnie ojciec pierwszy spostrzega powracającego syna; prawdopodobnie starszy mężczyzna nie potrafił przejść obok okna nie spojrzawszy na okolicę w nadziei, że pewnego dnia syn wróci. Dzięki takiej miłości - czujnej, bezgranicznej i bezwarunkowej ojciec potrafi powitać i przyjąć syna z całą otwartością i spontanicznością. Zdumiewające jest to, że on nie waha się ani przez chwilę; w niezwykłym wybuchu wybaczającej miłości gotuje mu serdeczne powitanie, nie napawa się jego upokorzeniem i przyjmuje go ponownie na łono rodziny, mimo iż dobrze wie, co syn uczynił. Ojciec mógł oczywiście wymóc na synu złożenie konkretnej obietnicy poprawy, mógł wyznaczyć stosowną karę, na przykład pozbawić chłopca pewnych przywilejów wynikających z faktu synostwa. Taka myśl zakiełkowała nawet w głowie samego młodzieńca, który wracając do domu postanowił, że powie ojcu, aby traktował go jak jednego ze swoich najemników. Tymczasem ojciec postępuje zupełnie inaczej. Jego ramion nie poraził nagły paraliż; w przeciwieństwie do Corrie ten Boom ojciec natychmiast wyciąga ręce, ogarniając jednym gestem rany, łzy i długie tygodnie, gdy marnotrawny syn "był umarły, a znów ożył". Pamiętajmy jednak, że ojciec z naszej przypowieści pokazuje, w jaki sposób Bóg - a nie przeciętny człowiek - postępuje z grzesznikami. Jej zasadniczym tematem jest bezgraniczna miłość. Zachowanie ojca istotnie wydaje się niezwykłe i tak zapewne miało być interpretowane przez słuchaczy Jezusa. Oczywiście, wedle ludzkich standardów, ojciec postąpił bardzo nietypowo. Reakcja starszego syna jest znacznie bardziej typowa. Przebaczenie nie przychodzi mu łatwo - nieobecność brata zraniła go boleśnie, musiał pracować za dwóch. Jest oburzony widząc, że ojciec przygotowuje wielką ucztę powitalną na cześć rozrzutnego brata. Być może - podobnie jak w wypadku Corrie ten Boom - starszy brat myśli: "Jeszcze nie teraz, może później". I podobnie jak opisywanemu wcześniej trzynastoletniemu chłopcu, potrzebna mu jest zapewne świadomość, że pojednanie będzie budowlą wzniesioną na piasku, jeśli wcześniej nie nastąpi prawdziwe przebaczenie. Zachowanie starszego brata zdaje się więc mówić: "Dajcie mi trochę czasu, jestem tylko człowiekiem". Nie znamy jednak zakończenia przypowieści. Być może starszy syn ostatecznie przebacza młodszemu bratu oraz swemu ojcu. Być może jego ociąganie należałoby interpretować jako zdrowy odruch i sygnał, że nie zamierza ukrywać swoich ran pod płaszczykiem sztucznej zgody. Najwyraźniej nie chce on również machnąć ręką na całe to bolesne zdarzenie i poddać się społecznym normom dobrego wychowania mówiąc: "Nic się nie stało, nawet nie zauważyłem, że cię nie było". Starszy brat z biegiem czasu dojrzał zapewne do tego, by uczynić to, co uczyniła Corrie ten Boom: oprzeć się na miłości pochodzącej od Kogoś większego. Miłość ta pociąga, daje siłę i jest potężniejsza niż ludzki gniew, zazdrość, ból i cierpienie. Rany, które w oczach starszego brata wydawały się ogromne, stopniowo zaczęły maleć i coraz rzadziej dawać się we znaki. Przebaczeniem kończy się ta opowieść, a my jesteśmy dopiero u jej początków. Podkreśliliśmy konieczność przebaczania w ludzkim życiu i wspomnieliśmy o tragedii, jaką jest omijanie przebaczenia szerokim łukiem. Z tym wiąże się inna jeszcze tragedia - chodzi tu o świadomą i rozmyślną odmowę przebaczenia doznanych krzywd. Ludzie, którzy nie chcą przebaczyć, zwykle potrafią uzasadnić swój upór w sposób pozornie logiczny. W następnym rozdziale przyjrzymy się dokładniej kilku takim wyjaśnieniom. Doris Donnelly: Uczymy się przebaczać - Rozdział 2 Rozdział II DLACZEGO LUDZIE NIE PRZEBACZAJĄ? Rana wciąż jątrzy Złość, zazdrość, resentyment Zemsta Brak społecznej akceptacji Istnieje łatwiejszy sposób Duma Dla wielu ludzi przebaczenie wiąże się nie tyle z pytaniem "kiedy" i "jak", co raczej z wątpliwościami, czy przebaczenie jest w ogóle możliwe. Nierzadko doświadczają oni tak wielkiego bólu po doznanej krzywdzie, czują tak wielką złość, nienawiść i urazę, że przebaczenie wydaje im się rozwiązaniem mało prawdopodobnym. W każdym razie nie w najbliższym czasie. Wielu ludzi uważa, że odmowa przebaczenia to jedyne rozsądne wyjście z danej sytuacji. Być może istotnie trwanie w poczuciu krzywdy jest najbardziej racjonalnym zachowaniem. Nie zadajemy wówczas gwałtu swoim emocjom, nie tłumimy bólu i nie musimy zapominać, że to my jesteśmy stroną pokrzywdzoną w całym konflikcie. Przebaczenie to na pewno akt bardzo nierozsądny. Samo życie często bywa nierozsądne, podobnie jak Bóg. Dzieci umierają, mężowie odchodzą od swoich żon (a żony od mężów), ludzie starzy umierają w samotności, powodzie niszczą całe osiedla, szubrawcy dziedziczą ogromne majątki, a Bóg najwyraźniej pozwala na to wszystko, nie przeciwdziałając złu swoją niezmierzoną mocą. A jednak tylko ten, kto doświadczył na własnej skórze nieracjonalności życia, może zrozumieć nieracjonalność przebaczania. Wraz ze zrozumieniem rodzi się tajemnica, bo w gruncie rzeczy przebaczanie jest wielką tajemnicą. Tymczasem w odmowie przebaczenia nie ma żadnej tajemnicy. Postawa taka wydaje się logiczną, stosowną, instynktowną, normalną i naturalną reakcją na krzywdy, które zostawiły głębokie blizny w naszych sercach. Ostatecznie jesteśmy przecież coś winni sobie samym i przyszłym pokoleniom - musimy zatem pokazać tym, którzy nas zranili, że postąpili źle i że pojednanie nie będzie rzeczą łatwą. Człowiek, który odmawia przebaczenia, znajduje ponadto spore wsparcie w otoczeniu; niejeden przyklaśnie jego postanowieniu, że łajdak musi zapłacić za to, co uczynił. Istnieje zasadniczo sześć powodów trwania w poczuciu krzywdy. Wśród nich każdy z nas będzie mógł znaleźć wyjaśnienie własnej odmowy przebaczenia, a także zrozumieć ową łatwość, z jaką wczuwamy się w sytuację przyjaciół i znajomych, którzy nie potrafią zdobyć się na przebaczenie. Rana wciąż jątrzy Bardzo trudno jest przebaczyć, gdy ból jest jeszcze świeży, a rana głęboka. Czuły i kochający mąż, ojciec trzech synów, nie zapomni szybko o bólu, jaki sprawiła mu żona, która porzuciła jego i dzieci. Dużo czasu minie, zanim będzie w stanie pomyśleć o niej z uczuciem. Nawet wtedy, gdy ból powraca tylko przy pewnych okazjach, przebaczenie wciąż może sprawiać ogromną trudność. Przyjaciółka mojej znajomej doświadczyła tej prawdy na własnej skórze po tym, jak lekarz postawił jej matce błędną diagnozę. Kobietę poddano operacji, w czasie której doznała uszkodzenia mózgu na skutek pomyłki anestezjologa. Córka owej kobiety nie tylko nie znalazła pocieszenia w ponad dwóch milionach dolarów odszkodowania po wygranym procesie sądowym, lecz także przekonała się, że decyzja sądu dodatkowo rozjątrzyła zadane jej rany, które nie mogły się zagoić i wciąż przypominały o swym istnieniu. Wyznała mi, że jej uraza do lekarza matki pojawiała się ze zdwojoną siłą, ilekroć mijała samochód służby zdrowia. Owa kobieta nie mogła znieść myśli, że powinna wybaczyć lekarzowi, choć stan jej matki trochę się poprawił. Jeden z moich sąsiadów, mąż i ojciec czworga dzieci, nie potrafił przebaczyć swojemu wspólnikowi, z którym prowadził małą firmę od dwudziestu pięciu lat. Okazało się bowiem, że wspólnik kradł ich wspólne pieniądze i spłacał nimi swoje ogromne długi. Firma mojego sąsiada, borykająca się od dawna z trudnościami finansowymi, nie zdołała przetrwać takiej utraty kapitału i zbankrutowała. Mój sąsiad nie dość, że czuje się zdradzony przez swojego wspólnika, to jeszcze musi stawić czoło procesowi sądowemu, który wytoczyli im wierzyciele -formalnie bowiem za długi wspólnika obaj są odpowiedzialni. Co więcej, sąsiad mój ma na głowie czesne za studia swoich dzieci i niespłaconą hipotekę, świadom jest mało obiecujących perspektyw zawodowych oraz znacznych kosztów sądowych, a także czuje się winny wobec swojej żony, która tak przejęła się całą sytuacją, że popadła w ciężką depresję. Na razie człowiek ten nie potrafi przebaczyć. Krew w nim kipi, gdy pomyśli o swoim wspólniku i o wszystkich kłamstwach, jakie od niego słyszał przez ostatnie pięć lat. Rozgoryczenie ogarnia go za każdym razem, gdy różni partnerzy handlowi dzwonią do niego, by wyrazić swoje oburzenie postępowaniem jego wspólnika i przypomnieć, jak to kiedyś proponowali mu wejście do spółki. Codziennie, gdy przychodzi poczta, mój sąsiad drżącymi rękami otwiera koperty z rachunkami, których nie jest w stanie zapłacić. Trawi go tak ogromne poczucie klęski, że nie potrafi pochylić się choćby przez chwilę nad lękami swojego wspólnika stojącego przed całkiem realną perspektywą kary więzienia. Mój sąsiad czuje się winny, pokrzywdzony i głęboko zraniony. Pokonanie bólu będzie na pewno wymagało wiele czasu i pomocy ze strony innych ludzi. Uświadomienie sobie faktu zranienia oraz przyznanie się do poczucia krzywdy pozwala ustalić parametry tego, co należy uzdrowić. Tylko wówczas możemy mówić, że traktujemy sprawę przebaczenia poważnie. Człowiek, który w ten sposób podchodzi do bólu, tzn. realistycznie i bez nadmiernego dramatyzowania, pozwoli innym wyrażać swoje uczucia, będzie ze współczuciem słuchał ich skarg, a kiedy nadejdzie właściwa chwila, potrafi zachęcić ich do wybaczania i do leczenia swoich zranień, co jak wiadomo jest trudnym procesem. Niełatwo jest kochać swoich bliźnich, czyli wypełniać przykazanie znajdujące się przecież w samym sercu chrześcijaństwa. Jeszcze trudniej jest kochać, gdy cierpimy. Miłość to bez wątpienia nasz cel, lecz cel ten wymaga umiejętności nazywania swego bólu po imieniu, a także właściwych strategii działania i wsparcia ze strony wspólnoty. Niestety, celu tego nie chcą uznać ci, którzy wykluczają możliwość przebaczenia, pozbawiając się tym samym radości życia wolnego od bólu. Ból - świeży, zadawniony, głęboki, dotkliwy - jest częścią ludzkiego losu. Doświadczają go zarówno ci, którzy przebaczają, jak i ci, którzy nie przebaczają. Osoba, która zawsze gotowa jest przebaczyć, podejmuje decyzję, by wznieść się ponad swoją krzywdę; osoba odmawiająca przebaczenia pozostanie uwięziona w swoim bólu na zawsze. Pamiętajmy bowiem, że siła bólu jest tak wielka, że często niemożliwością wydaje nam się wyzwolenie z jego okowów poprzez przebaczenie osobie, która nas zraniła. Złość, zazdrość, resentyment Ludzie nie chcą przebaczyć również dlatego, że doświadczają różnych negatywnych uczuć pod adresem swoich wrogów. Najsilniejsze i najczęściej spotykane emocje to złość, zazdrość i resentyment. Gdy złość jest bezbrzeżna i jawna, a do tego przybiera charakter destrukcyjny, często towarzyszy jej chęć zemsty. Pewna młoda kobieta czekała na wolne miejsce na parkingu. Nagle podjechał inny samochód i kierujący nim młody mężczyzna zajął upatrzone przez nią miejsce. Gdy kierowca zorientował się, że to ona była pierwsza, uśmiechnął się szeroko i posłał jej całusa. Rozwścieczona kobieta znalazła sobie inne miejsce postoju, zaparkowała, po czym wróciła do samochodu, którym przyjechał ów młody mężczyzna, i spuściła powietrze z wszystkich kół! Złość. Zemsta. I ani skrawka miejsca na przebaczenie! Niekiedy złość długo pozostaje bardzo silna, lecz jej prawdziwa przyczyna jest starannie ukrywana przed winowajcą. Na przykład pewna matka była zła na swoją dwudziestojednoletnią córkę, która wyprowadziła się z domu do własnego mieszkania. Matka zakamuflowała swój gniew pod maską zatroskania o bezpieczeństwo córki. Wciąż powoływała się na dane statystyczne pokazujące, że w dzielnicy wybranej przez córkę zdarza się bardzo dużo przestępstw. Tymczasem prawdziwy powód jej złości był inny. Otóż matka czuła gniew na myśl, że (1) zostanie sama; (2) że jej córka będzie używać życia, podczas gdy ją będzie ogarniał przygniatający smutek; (3) że jej córka dorasta, a ona już nie ma nad nią władzy. W przypadku tej kobiety przebaczenie będzie polegało na pogodzeniu się z faktem, że jej córka stała się dorosłą i niezależną osobą. Córka zaś powinna przebaczyć matce nierozsądne oczekiwania, jakie ta żywi wobec niej. James Lapsley w jednym ze swoich znakomitych artykułów porusza omawiany przez nas problem, porównując przebaczenie do "zerwanych kontraktów". W tym wypadku kontrakty oznaczają wszelkie umowy, jakie - naszym zdaniem - wiążą nas z innymi. Spodziewamy się, że nasi przyjaciele, znajomi, krewni będą zawsze wywiązywać się z owych umów - i to niezależnie od tego, czy są świadomi ich istnienia, czy też nie. Lapsley twierdzi, że wszystkie kontrakty należy zawiesić na kołku i przebaczyć innym, ponieważ są tylko ludźmi; tylko pod takim warunkiem nasze związki z innymi będą zdrowe i trwałe. Ukryte motywy z trudem poddają się leczeniu właśnie dlatego, że pozostają w ukryciu. Pewna zagorzała feministka w rozmowie z inną kobietą stojącą na czele dużej agencji rządowej wyznała: "Wiele lat musiało upłynąć, bym mogła pani wybaczyć to, że piastując taką funkcję, nie korzysta pani z niej, by walczyć o sprawy, które dla mnie mają pierwszorzędne znaczenie". Oto przykład konieczności zapomnienia o wzajemnych oczekiwaniach i unieważnienia kontraktów, które wiążą, nie pozwalając ludziom po prostu być sobą. Zazdrość wykluczająca cieszenie się radością innego człowieka to kolejne uczucie, które utrudnia przebaczenie. Bardzo wymowną ilustrację tej prawdy znajdujemy w starotestamentowej opowieści o Jonaszu. Gdy Jonasz otrzymał od Boga nakaz udania się do Niniwy i wzywania tamtejszych mieszkańców (którymi nasz prorok gardził ze wszystkich sił) do pokuty, wyruszył w przeciwnym kierunku - do Tarszisz. Jego pogarda dla mieszkańców Niniwy była tak wielka, a nienawiść tak głęboka, że sama myśl, iż ludzie ci mogą usłuchać głosu proroka, nawrócić się i zostać przyjaciółmi Jahwe, dotykała go do żywego. Jonasz nie mógł znieść świadomości, że gdyby istotnie mieszkańcy Niniwy pod jego wpływem nawrócili się, wówczas on musiałby przypisać sobie część wątpliwej zasługi za ich zbawienie. W jego oczach bowiem mieszkańcy Niniwy nie zasługiwali na Boże miłosierdzie, przebaczenie i błogosławieństwo. Na szczęście Bóg był innego zdania. Jonasz to człowiek zżerany przez resentyment. Nie mógł on pogodzić się ze wspaniałomyślnością Boga, który pragnął oszczędzić Niniwę oraz jej mieszkańców, jeśli nawrócą się i przestaną czynić zło. Jonasz nie tylko nie chciał zbawienia dla mieszkańców miasta; życzył im jak najgorzej, próbując ze wszystkich sił pokrzyżować zamiary Jahwe, lecz - jak się okazało - bezskutecznie. Przez trzy dni i trzy noce Jonasz przebywał we wnętrznościach ogromnej ryby, a kiedy ponownie wydostał się na świat, dał posłuch nakazowi Boga. Udał się do Niniwy, wędrował po mieście, wzywając do pokuty, i obserwował rezultat swojej misji: wszyscy mieszkańcy bez wyjątku odwrócili się od grzechu. Wówczas Jonasz poczuł gorycz i znużenie, ponieważ mieszkańcy Niniwy uniknęli losu, na który jego zdaniem w pełni zasługiwali. Oburzony na Boga Jonasz wyszedł z miasta i położył się pod krzewem rycynusowym, znajdując w jego cieniu chłód i wytchnienie. Niestety, w ciągu jednej nocy krzew usechł. Jonasz ogromnie żałował utraty cienia nad głową i wcale nie dostrzegał absurdalności swojego postępowania - opłakiwał bowiem jedną roślinę, a perspektywę zniszczenia całego miasta przyjmował z doskonałą obojętnością. Louis Evely w podobny sposób opowiada treść sztuki Jeana Anouilha The Last Judgment (Sąd Ostateczny), gdzie: Sprawiedliwi stłoczeni u bramy niebios, pewni zamówionych wcześniej miejsc, z trudem powstrzymują zniecierpliwienie, bo wkroczyć chcą do środka. Wtem pośród tłumu plotka szerzyć się zaczyna: "Podobno tamtym też przebaczy!" Przez chwilę wszyscy stoją oniemiali. Spoglądają na siebie z niedowierzaniem, bełkocząc: "Po całym trudzie, jaki sobie zadałem!" "Gdybym wcześniej wiedziała..!" "Ja na to nie pozwolę!" Rozgorączkowani protestują coraz głośniej, zaczynają złorzeczyć Bogu i w tej chwili spada na nich potępienie! Przyszła miłość, a oni ją odrzucili. "Nie znamy tego człowieka!" "Nie podoba nam się niebo otwarte dla każdego Toma, Dicka i Harry'ego!" "Gardzimy Bogiem, który wszystkim daruje winy!" "Nie możemy kochać Boga, który kocha tak niemądrze". I ponieważ nie kochali Miłości, nie rozpoznali Go. Księga Jonasza oraz sztuka Jeana Anouilha opowiadają o bardzo ludzkim dylemacie, który wyrazić można w następujący sposób: Dlaczego w chwili przewagi nad tobą miałbym uznać, że jest remis, i pozwolić ci czerpać korzyści z wygranej, która należy się wyłącznie mnie? Słowo "resentyment" wywodzi się z łacińskiego "re-sentire" ("odczuwać ponownie"). Człowiek odmawiający przebaczenia to ktoś, kto ciągle na nowo powraca do swojego bólu. Resentyment jest przeciwieństwem przebaczenia. Przebaczenie ma wartość terapeutyczną. Przebaczenie odbudowuje zniszczenia i przywraca pierwotną równowagę. Przebaczenie wyklucza wszelkie akty zemsty oraz noszenie w sercu urazy. Nie sposób pogodzić go z resentymentem, który zachęca do życia pośród zamętu i chaosu. Jeśli przebaczę, będę musiała zrezygnować ze swoich pretensji, zakopać topór wojenny, poniechać zemsty i pielęgnowania poczucia wyższości nad tobą, który zgrzeszyłeś przeciwko mnie. Więcej jeszcze: będę musiała życzyć ci dobrze. Dla człowieka, który odmawia przebaczenia, podobnie jak dla Jonasza, to stanowczo za wiele. Łatwiej bowiem przychodzi mu złorzeczyć, niż błogosławić. Zemsta Wielu ludzi nie chce przebaczyć z powodu hołdowania takiej czy innej "zasadzie". Owe zasady zwykle występują w postaci aforyzmów, na przykład: "Nie mogę pozwolić mu wywinąć się tak łatwo", "Nie zasługuje na przebaczenie", "Nie wolno mu zbytnio pobłażać", "Dobrze jej tak!", "Będzie miał nauczkę na przyszłość". Głównym wątkiem tego typu aforyzmów jest zemsta. Człowiek odmawiający przebaczenia sądzi - podobnie jak Jonasz - że tylko on wie, co należy zrobić z tymi, którzy dopuszczają się nieprawości. Nawet jeśli w całą sprawę wmiesza się Bóg, Jego propozycje uznawane są za naiwne. Człowiek pielęgnujący swoje krzywdy obrusza się na samą wzmiankę o miłosierdziu i litości, ponieważ jest głęboko przekonany, że zemsta to najskuteczniejsze rozwiązanie - w tym sensie, że winowajca nigdy więcej nie powtórzy swojego przewinienia. "Zobaczymy, czy jeszcze raz coś ukradnie, gdy obetnę jej obie ręce!", "Odechce mu się wagarowania, gdy obniżę mu stopień!", "Niech no tylko spróbuje się spóźnić, a odbiorę mu kluczyki od samochodu!" Niestety, człowiek, który nosi w sercu urazę, nie pamięta o sytuacjach, kiedy to sam potrzebował wielkoduszności od innych i otrzymał ją: ktoś potraktował go wyrozumiale, gdy "kodeks" zalecał surowość; ktoś inny okazał mu serce, gdy przepisy mówiły o zastosowaniu "litery" prawa; ktoś inny wreszcie wybaczył mu, choć równie dobrze mógł wyznaczyć surową karę. Człowiek zatwardziały w gniewie nie dość, że cierpi na taką właśnie amnezję, to jeszcze uważa, że zemsta jest odpłatą za doznane krzywdy. Zemsta przybiera tu więc pozór "sprawiedliwości" w rodzaju "oko za oko, ząb za ząb", a człowiek odmawiający przebaczenia doznaje swoistej pociechy, żądając "funta mięsa dłużnika". Brak społecznej akceptacji Choć na pierwszy rzut oka może wydać się to dziwne, to jednak faktem jest, że wielu ludzi nie przebacza z powodu braku społecznej akceptacji dla takiego czynu. Zawsze potrafimy wskazać takich, którzy w naszym pojęciu nie zasługują na przebaczenie. Jeśli jednak nie okazujemy przebaczenia, wówczas zwykle stosujemy karę. Problem w tym, że takie postępowanie zagradza drogę do przebaczenia. Amerykański system więziennictwa opiera się - jak wszyscy wiedzą - na filozofii, która przestępstwo nakazuje ukarać. Nie ma tu mowy o przebaczeniu, "resocjalizacji i reintegracji społecznej", i być może dlatego więźniowie wychodzący na wolność rzadko kiedy zmieniają się na lepsze. Skazańcy nie znają smaku przebaczenia; jeśli będą mieć szczęście, otrzymają co najwyżej przepustkę bądź zwolnienie warunkowe. Martin Luther King jun. napisał kiedyś, że kara śmierci jest "ostateczną decyzją społeczeństwa, które postanowiło nie przebaczyć". W tym kontekście warto przypomnieć gwałtowną falę krytyki, jaka przetoczyła się przez kraj, kiedy gubernator stanu Nowy Jork w 1978 roku zgodził się, aby śmiertelnie chory więzień skazany za morderstwo mógł spędzić swoje ostatnie chwile z rodziną. Pewien senator ze stanu Nowy Jork w ostrych słowach zarzucił gubernatorowi nadmierną pobłażliwość wobec przestępców, stwierdziwszy, że choć w tego typu sprawach współczucie rzeczywiście może wydawać się całkiem na miejscu, to jednak decyzja gubernatora była błędna i niewłaściwa. Przestępcy zawsze będą przestępcami, dlatego należy stosować wobec nich surowe przepisy prawa, a nie ulegać sentymentalnym odruchom serca. Zdrowy rozsądek nakazuje oczywiście wykluczyć ludzi, którzy popełniają zbrodnie, ale nie wolno nam zamykać oczu na warunki, w jakich ludzie ci przebywają, i na to, co się z nimi dzieje w zakładach karnych. Roczne utrzymanie jednego więźnia w stanie Nowy Jork kosztuje więcej niż rok studiów na Harvardzie. I nikt, włącznie z mieszkańcami stanu Nowy Jork i Departamentem Więziennictwa, nie jest w pełni zadowolony z takich wydatków. Są ludzie dotknięci "niniwityzmem". Sugerują oni, że niektórzy ludzie nie są warci zbawienia; uważają więźniów i eks-więźniów za osobników wyjętych spod Bożej łaski, niegodnych miana bliźniego i zbyt niebezpiecznych, aby kiedykolwiek można było pozwolić im powrócić do normalnego życia w społeczeństwie amerykańskim. Jedną z najbardziej przejmujących opowieści o społecznie uwarunkowanym przebaczeniu - a więc braku przebaczenia - odnajdujemy w książce Alexa Haleya Korzenie. Kizzy, córka Kunta Kintego, prowadziła w miarę spokojne życie na plantacji pana Wallera. Pewnego dnia jednak z plantacji uciekł młody niewolnik. Schwytany i doprowadzony do swego pana, wyznał podczas tortur, że Kizzy sfałszowała dokument umożliwiający mu przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Pan Waller, który - jak wszystko wskazuje - jest pobożnym chrześcijaninem uczęszczającym do kościoła, pozostaje głuchy na prośby rodziców Kizzy o litość i przebaczenie. Ludzie ci błagają, by Waller wspomniał na ich wieloletnią wierną służbę i zamiast Kizzy ukarał ich - lecz bezskutecznie. Kodeks społeczny nie pozwala, by właściciel niewolników przebaczył niewolnikowi, a obowiązujący system klasowy wyklucza możliwość spełnienia prośby zrozpaczonych rodziców. Kodeks społeczny przewiduje jedynie odpowiednie kary. Kizzy zostaje więc sprzedana innemu właścicielowi niewolników i traci na zawsze kontakt z rodzicami. Historia Kizzy ma dla mnie szczególnie wstrząsającą wymowę, ponieważ wielokrotnie byłam świadkiem podobnej sytuacji, kiedy to osoba zajmująca wyższe miejsce w hierarchii społecznej nie potrafi zdobyć się na przebaczenie ze strachu przed tym, co ludzie powiedzą. Nauczyciele w chwilach złości i frustracji karzą uczniów, zadając im bezsensowne prace domowe, a potem boją się odwołać swoich poleceń, aby tylko uczniowie nie powiedzieli, że są słabi i niezdecydowani. Podobnie rodzice wprowadzają w czyn niesprawiedliwe groźby pod adresem swoich dzieci, ponieważ w ich pojęciu okazanie współczucia i przebaczenia zdemaskowałoby ich niepewność, a na to nie mogą się zgodzić. I tak niniwityzm zatacza coraz szersze kręgi. Komu zatem wedle obowiązującej mody nie powinno się przebaczać? Lista ciągle się zmienia. W czasach Jezusa rzeczą właściwą było okazywanie twardości wobec poborców podatków i prostytutek. W naszych czasach te dwie kategorie ludzi nie są już tak narażone na potępienie społeczne, jak oszuści finansowi, handlarze narkotyków, aborcjoniści, zboczeńcy seksualni, pedofile oraz ludzie odpowiedzialni za skażenie środowiska naturalnego. Nastroje społeczne ciągle się zmieniają, dlatego coraz to inny winowajca wzbudza współczucie. Musimy jednak postawić tu bardzo trudne pytanie: A gdyby Bóg zechciał dać jeszcze jedną szansę tym ludziom, podobnie jak garncarz w Księdze Jeremiasza, który nie wyrzuca gliny, jeśli wyrabiane naczynie ulega zniekształceniu, lecz zaczyna pracę na nowo, tworząc z tej samej gliny inne naczynie? Człowiek wspaniałomyślny wie, że przebaczenie nie jest rzeczą łatwą. Przebaczenie to w gruncie rzeczy proces twórczy - lepiej przecież z wroga uczynić swego przyjaciela, niż żyć w nienawiści. Człowiek, który zawsze gotów jest przebaczyć, cieszy się z nawrócenia Niniwy i wcale nie pragnie jej zniszczenia. A my? Czy też tak myślimy? Istnieje łatwiejszy sposób Ludzie nie przebaczają również dlatego, że ślepi są na fakt współzależności losów ludzkich. Baron von HRgel, dobrze rozumiejący te sprawy, napisał kiedyś do swojej bratanicy: "Ciekaw jestem, czy pojmujesz pewną ogromnie ważną prawdę, a mianowicie, że wszystkie dusze ludzkie są ze sobą ściśle powiązane?" Tylko osoba mądra i dociekliwa potrafi uznać wartość wzajemnej zależności wszystkich ludzi. Człowiek odmawiający przebaczenia wcale jej nie dostrzega. Ludzie, którzy wolą trwać w nieprzejednaniu, uciekają się do tego, co ja nazywam mentalnością "nożyczkową". Jeśli ktoś nas obraża, krytykuje, lub też z jakiegokolwiek innego powodu pozostaje w naszej niełasce, wówczas możemy sięgnąć po owe metaforyczne nożyczki i "wyciąć" daną osobę z naszego życia. Tym sposobem negujemy prawdę o współzależności wszystkich ludzi. Problem przebaczenia traci w takim wypadku wszelką ostrość, ponieważ nie muszę przebaczać komuś, kto w ogóle nie istnieje w moim życiu! Siłą mojej wyobraźni pozbawiłam tę osobę istnienia! Przebaczenie zakłada natomiast, że jako członkowie jednej rodziny i jako bracia i siostry jesteśmy in via, w drodze ku pełni. Jeśli posługuję się "nożyczkami", mogę decydować, kogo przyjąć do kręgu swoich znajomych i przyjaciół, a kogo zeń usunąć. Mój świat traci jednak wymiar daru, stając się obszarem pilnie strzeżonym i starannie plewionym. Jedna z moich przyjaciółek opisała mi kiedyś sytuację panującą w jej miejscu pracy. Posłużę się tą historią dla zilustrowania "mentalności nożyczkowej". Otóż kierowniczka mojej przyjaciółki jest osobą o średnich zdolnościach i niepohamowanej ambicji; jeśli ktoś otwarcie sprzeciwia się jej decyzjom lub choćby okazuje niezadowolenie, natychmiast staje przed perspektywą zwolnienia. W pewnych sytuacjach robi wszystko, by takiej osobie uprzykrzać życie; w większości wypadków jednak w ruch idą nożyczki - krnąbrny podwładny traci pracę, a ona uwalnia się od wszelkich kłopotów. Pracownicy tej firmy oczywiście popełniają błędy: zdarzały się pomyłki w obliczeniach, wykryte za późno, czy spóźnione raporty. W takich sytuacjach kierowniczka pozostawała głucha na usprawiedliwienia swoich podwładnych i nie czyniła żadnego wysiłku, by pomóc im naprawić popełniony błąd. Krótko mówiąc, odmawiała przebaczenia. Zamiast tego odwoływała się do swoich prerogatyw "zwierzchnika" czy też "autorytetu" i zwalniała winowajcę z pracy. Jej decyzja była więc prosta: usunąć pracownika z pola widzenia, zamiast rozważyć popełniony błąd. Manewr taki bywa powszechnie stosowany przez tych, którzy nie chcą przebaczyć. Kiedy bowiem traktujemy ludzi jak nie-ludzi, kiedy uznajemy ich za przedmioty pozbawione większego znaczenia, wówczas możemy nie zawracać sobie głowy przebaczeniem. Nie musimy zmagać się z własnym bólem, ponieważ uciekamy od wszelkich negatywnych uczuć. Uwolnienie od bólu stanowi zasadniczy element procesu przebaczania; osoba udzielająca przebaczenia zawsze - jak to omówimy dokładniej w rozdziale piątym - doświadcza uzdrowienia. Przebaczenie to w gruncie rzeczy akt kojący ból i przynoszący wewnętrzny pokój. Wyznając "filozofię nożyczkową", wcale nie uwalniam się od bólu, lecz jedynie stępiam swoją wrażliwość do tego stopnia, że już nic nie czuję. Ból nie daje mi się więc we znaki, lecz wraz z jego zanikiem dysponuję coraz bardziej ograniczoną świadomością. Odmawiając przebaczenia, odmawiam jakiegokolwiek wysiłku w celu poprawy swoich stosunków z innymi ludźmi, pozbawiając się tym samym okazji do ciągłego wzrastania. Ludzie dojrzali wchodzą w relacje z innymi. Można powiedzieć, że dojrzałość człowieka polega na zdolności nawiązywania i właściwego kształtowania kontaktów z bliźnimi. Kiedy zdarzają się różnice zdań i poglądów, ludzie dojrzali potrafią przejść nad nimi do porządku dziennego - są bowiem elastyczni, tolerancyjni i na tyle zrównoważeni emocjonalnie, że potrafią oprzeć się czyimś nierealistycznym żądaniom bądź groźbom. Czy młoda żona, która po pierwszej kłótni z mężem biegnie poskarżyć się matce, jest naprawdę dojrzała? Albo człowiek, który rezygnuje z pracy tylko dlatego, że ktoś go skrytykował? Osoby świadome prawdy o współzależności wszystkich ludzi wiedzą, jak ważną rzeczą jest rozwiązywanie konfliktów. Trud ten musimy podjąć zarówno dla własnego dobra, jak i dla dobra innych. Ci natomiast, którzy lubią sięgać po nożyczki, gdy tylko napotkają jakiś głos sprzeciwu, są w gruncie rzeczy bardzo samotni, a ich serca niezdolne są do miłości. Kilka lat temu poznałam pewną rodzinę wyspecjalizowaną w posługiwaniu się nożyczkami i przez jakiś czas nosiłam nawet zaszczytne miano przyjaciółki domu. W rodzinie tej były trzy córki. Każdy z ich znajomych poddawany był nieustającej obserwacji i oceniany wedle surowych norm narzuconych przez ojca i matkę. Wystarczyło jedno przewinienie - na przykład nieuwzględnienie wszystkich trzech córek na liście gości zaproszonych na przyjęcie urodzinowe, czy też brak odpowiednio szerokiego uśmiechu i czołobitności wobec rodziców - i winowajca natychmiast zostawał wykluczony z wąskiego kręgu "przyjaciół". Któregoś roku przed świętami Bożego Narodzenia rodzice posłali jednakowe prezenty wszystkim nauczycielom swoich córek, a także dyrektorowi szkoły i pastorowi z pobliskiego kościoła. Ci, którzy nie pospieszyli z wylewnymi podziękowaniami, nie dostali nic na następne święta. Ciach! W końcu i ja zostałam wykreślona z ich życia. Do tej pory nie bardzo wiem, jakiej gafy się dopuściłam, ale wówczas jedno wiedziałam na pewno: nie ma już nadziei, bym ponownie została wszyta w tkankę rodziny. W zeszłym roku matka owych trzech córek zmarła. Kilka tygodni później, podczas rozmowy z pastorem, który odprawiał nabożeństwo żałobne, dowiedziałam się, że ojciec oraz córki, spodziewając się najazdu żałobników, poprosili policję o kierowanie ruchem w dniu pogrzebu. Rozesłali telegramy do dawnych sąsiadów, odbyli mnóstwo rozmów telefonicznych, a nawet zawiadomili okoliczne motele o konieczności przygotowania dodatkowych pokoi dla wielkiej liczby przyjezdnych. Kiedy jednak rozpoczęło się nabożeństwo żałobne, w kościele nie było nikogo poza wdowcem, jego trzema córkami i zięciami oraz jednym lub dwojgiem wnucząt. Ludzie chętnie sięgający po nożyczki sądzą, że wycinają innych ze swojego życia, podczas gdy naprawdę redukują samych siebie, tracąc w ten sposób więź z rodziną ludzką. Nie tylko umierają oni w samotności, ale świadomie czy nieświadomie - również w samotności żyją. Duma Ludzie nie przebaczają wtedy, gdy mają coś do stracenia. Szczególnie gdy tym czymś jest duma. Jan Kasjan, układając w pierwszych wiekach chrześcijaństwa listę siedmiu grzechów głównych, doszedł do wniosku, że pycha powinna znaleźć się na pierwszym miejscu, ponieważ grzech ten stanowi niejako streszczenie wszystkich pozostałych. Na naszej liście przyczyn ludzkiej niechęci do przebaczenia duma pojawia się na ostatnim miejscu, co jednak wcale nie znaczy, że jest to problem mało istotny. Wręcz przeciwnie: patrząc przez pryzmat dumy możemy lepiej zrozumieć omówione dotychczas przyczyny. Jeśli uważam się za osobę czarującą i godną ze wszech miar sympatii i miłości, wówczas duma nie pozwala mi przyznać przed samą sobą, że ktoś na tyle mnie nie lubi, by rozmyślnie zadać mi ból. Nie mogę ścierpieć myśli, że mój -wyimaginowany - czar nie podziałał na tego czy innego człowieka. Zdarza się, że kiedy cierpi moja duma, staram się ze wszystkich sił zaprzeczyć swoim emocjom, bądź też próbuję usprawiedliwić postępowanie osoby, która wyrządziła mi krzywdę - w przeciwnym bowiem wypadku musiałabym uznać, że jestem istotą wrażliwą na ludzką krytykę i że wrażliwość ta została boleśnie ugodzona. Czy kiedyś zdarzyło wam się pocieszać przyjaciela, który właśnie został zwolniony z pracy? Próbujecie dodać mu otuchy, a wasz przyjaciel oświadcza z pozorną szczerością: "Wcale mnie nie wyrzucili; sam odszedłem". Jeśli znamy całą prawdę, wówczas łatwo pojmiemy zastosowany tu mechanizm psychologiczny. Nasz przyjaciel w gruncie rzeczy mówi: "Nie chciałem, żebyś wiedział, jak bardzo mnie to zraniło i wprawiło w zakłopotanie. Nie chciałem twojej litości, ponieważ wszystko to burzy mój obraz siebie jako osoby, której nieustannie towarzyszy sukces". "Wcale mnie nie wyrzucił za drzwi. Sam wyszedłem". "Wcale mnie nie oblała. Sam zrezygnowałem z kursu". "Nie zaproponował mi funkcji przewodniczącego, bo wiedział, że nie czuję się dobrze". Duma pozwala mi mnożyć wszelkie możliwe usprawiedliwienia, dzięki czemu ja sam nie tracę twarzy - choćby tylko we własnych oczach. Wszyscy wokół mogą znać prawdę, ale z szacunku dla mnie i dla moich uczuć są zmuszeni udawać, że jest całkiem inaczej: "Nie próbujcie mu pomagać - urazicie tylko jego dumę". Jeśli duma nie pozwala mi przyznać, że zostałem zraniony, wówczas zamykam się także na miłosierdzie - nie chcę bowiem dopuścić do siebie myśli, że powinienem przebaczyć i doprowadzić do porozumienia. Czy można w ogóle mówić o przebaczeniu, skoro nie przyjąłem do wiadomości faktu zranienia? Z dumą wiąże się jeszcze jeden problem, a mianowicie obawa przed ośmieszeniem się. Jedna z moich studentek zatytułowała swoją pracę semestralną "Czy tylko naiwni potrafią przebaczać?" Muszę przyznać, że trafność jej opisu ludzkiego postępowania rozbawiła mnie i jednocześnie zasmuciła. Niekiedy bowiem wydaje się, że człowiek ofiarujący przebaczenie to głupiec i osioł, a już na pewno łatwowierny prostaczek, który najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że w dzisiejszym świecie współzawodnictwa i parcia naprzód, przebaczenie daje przewagę naszemu rywalowi, ponieważ oznacza rezygnację z chęci odpłacenia pięknym za nadobne. Zastanówmy się wspólnie nad następującą sytuacją. Pewna kobieta była winna swojemu stryjowi dużą sumę pieniędzy. Stryj długo i bezskutecznie upominał się o zwrot długu, aż w końcu wniósł pozew do sądu. Wówczas jego krewna wniosła skargę przeciw stryjowi i rozpoczęła się wojna. Członkowie rodziny zostali wciągnięci na listę świadków jednej bądź drugiej strony, a różni sąsiedzi i znajomi nagabywani byli o zajęcie określonego stanowiska. Kiedy dłużniczka zdała sobie sprawę, że wyczerpała wszystkie możliwości uniknięcia spłaty pożyczki i że proces na pewno przegra (mogę tu dodać: całkiem słusznie), wówczas poszła do swojego stryja, opowiedziała mu o ciężkiej sytuacji finansowej, w jakiej się znalazła, oraz o nękających ją problemach osobistych i poprosiła o wyrozumiałość. Po tej rozmowie stryj darował jej dług i wycofał sprawę z sądu. Jeden z obserwatorów wygłosił wówczas następującą opinię: "Założę się, że pani X nie była winna mu ani grosza, bo przecież stryj nie zrezygnowałby z procesu. Skoro wycofał pozew (i przebaczył), to na pewno słuszność cały czas była po jej stronie". Fascynujące rozumowanie! Jeśli rozpowiadasz kłamstwa na mój temat i ja ci przebaczam, to mój akt jest dowodem na twoją prawdomówność. Jeśli pokłócimy się i ja pierwsza przeproszę, wówczas należy wyciągnąć wniosek, że postąpiłam tak, ponieważ dręczyło mnie poczucie winy. Taka interpretacja naszego zachowania przyczynia się w znaczący sposób do ukształtowania obrazu samych siebie. Jeśli będziemy lękać się niezrozumienia ze strony innych ludzi, wówczas nasza duma nigdy nie pozwoli nam przebaczyć. Nie jest to miłe uczucie, gdy ktoś uznaje naszą kapitulację za dowód winy i oznakę słabości. Być może powyższe uwagi nabiorą większej jasności, gdy uświadomimy sobie, że przebaczenie to sprawa bardzo kosztowna. Nasza duma każe nam myśleć, że nasz akt wspaniałomyślności powinien spotkać się z powszechną aprobatą, a jego wielkość powinna być opiewana przez poetów. Alan Webster napisał kiedyś: "Bardzo trudno jest zakopać topór wojenny i nie uznać tego za cnotę. Jeszcze trudniej jest powstrzymać się od oznaczenia miejsca, gdzie ów topór spoczął". Przebaczenie nie domaga się żadnych pomników. Osoba, która udziela przebaczenia, nie zadręcza się opinią ludzką, lecz podąża w stronę prawdy. Dzięki przebaczeniu odradza się miłość, a jej wartość przewyższa każdą pochwałę z ust tych, którzy nie chcą lub nie potrafią zrozumieć. Doris Donnelly: Uczymy się przebaczać - Rozdział 3 Rozdział III GDY LUDZIE NIE PRZEBACZAJĄ... Gdy przykre wspomnienia determinują zachowanie Gdy czynom ludzkim brak wolności Gdy ludzie próbują kontrolować wszystko i wszystkich Gdy życie staje się ciągłym stresem Gdy życie kurczy się Gdy relacje z innymi pogarszają się Gdy słabnie więź z Bogiem Gdy kurczy się poczucie własnej wartości Gdy ludzie uginają się pod brzemieniem winy W archiwach sądowych w Westchester (stan Nowy Jork) znajduje się pewien testament, który potraktować można jako wymowną odpowiedź na pytanie rozpoczynające niniejszy rozdział. Latem 1977 roku posiadaczka fortuny w wysokości pięciu milionów dolarów sporządziła testament, w którym rozdzieliła swój majątek między bibliotekę uniwersytecką, muzeum stanowe, szkołę średnią w Nowej Anglii, przychodnię lekarską, długoletniego szofera rodziny oraz kościół metodystów. Jedyna córka zmarłej, zamężna kobieta w średnim wieku (i moja koleżanka ze studiów), nie dostała ani grosza. Fakt pominięcia córki w testamencie nie był w gruncie rzeczy całkowitą niespodzianką. Dziesięć lat przed śmiercią matki w rodzinie wybuchnął poważny konflikt, który ciągnął się bardzo długo. Moja koleżanka ośmieliła się kiedyś okazać współczucie swoim dwóm ciotkom, siostrom matki, które zajęły przeciwne stanowisko w rodzinnej kłótni. Przyczyny waśni oraz racje jednej czy drugiej strony nie są tu istotne, więc nie będziemy się nimi zajmować. Dość powiedzieć, że matka oraz córka miały odmienne poglądy na całą sprawę i forsowały odmienne rozwiązania. Zasadniczy problem polegał jednak na tym, że córka potrafiła wznieść się ponad ową rozbieżność zdań, gdy tymczasem matka interpretowała niezależność poglądów córki jako "zdradę" i "nieposłuszeństwo". Czuła się tak bardzo dotknięta postawą córki, że nie umiała zdobyć się na przebaczenie, a nawet więcej: oświadczyła, że któregoś dnia córka będzie musiała zapłacić za to, że ośmieliła się "wziąć stronę przeciwnika". Nie tracąc czasu, matka przystąpiła do wymierzania kary. Najpierw poinformowała innych członków rodziny o swoim oburzeniu na haniebne zachowanie córki, następnie spaliła wszystkie jej zdjęcia, przestała odpowiadać na jej telefony, a jej listy odsyłała nierozpieczętowane. W ten sposób, kierując się złością i rozgoryczeniem, coraz bardziej powiększała swój dystans wobec córki; przepaść dzieląca obie kobiety stała się w końcu tak wielka, że na nic zdały się wszelkie wysiłki córki oraz innych krewnych zmierzające do pokonania wrogości okazywanej przez matkę. Ostatnim gestem matki, wykonanym z największą dbałością o szczegóły prawne, było pominięcie córki w testamencie. Nic nie mogło odwieść jej od chęci pomszczenia doznanej zniewagi. Sprawie zemsty oddała się więc z całą pasją i determinacją. Matka najwyraźniej nie potrafiła znieść myśli, że zapisując majątek córce, zapewniłaby wygodne życie w luksusach komuś, kto sprawił jej tak wielki ból. Ponieważ spadek mógłby oznaczać darowanie winy, więc należało usunąć taką ewentualność za wszelką cenę. Zapewne wielu ludzi uznałoby, że koszty owej kampanii nienawiści były niepomierne, ponieważ matka spędziła ostatnie dziesięć lat życia - zanim umarła w wieku sześćdziesięciu ośmiu lat - zażarcie walcząc z córką i odmawiając jakiegokolwiek pojednania. Niektórzy znajomi mówili nawet, że u kresu życia była tak zatwardziała w swoim gniewie, jakby planowała zadanie ostatniego i decydującego ciosu zza grobu. Co dzieje się wtedy, gdy ludzie nie przebaczają? Wiele różnych rzeczy, a każda z nich jest nieprzyjemna i niezdrowa. Przytoczona powyżej historia sugeruje nam dziesięć możliwych odpowiedzi na to pytanie. Zadowolimy się na razie tą okrągłą liczbą i najpierw wymienimy po kolei wszystkie skutki braku przebaczenia, a potem omówimy je dokładniej. Kiedy ludzie nie przebaczają, wówczas: (1) złość, ból bądź nienawiść kierują ich postępowaniem; (2) przykre wspomnienia determinują ich zachowanie; (3) ich czynom brak wolności; (4) próbują kontrolować wszystko i wszystkich; (5) żyją w ciągłym stresie; (6) ich życie kurczy się; (7) ich relacje z innymi pogarszają się; (8) ich więź z Bogiem zostaje osłabiona; (9) mają niskie poczucie własnej wartości; (10) uginają się pod brzemieniem winy. Gdy złość, ból bądź nienawiść kierują postępowaniem Zacznijmy od początku. Kiedy ludzie nie chcą przebaczyć, wówczas dzieje się to, co tak doskonale ilustruje opowiedziana przez nas historia: człowiek, który odmawia przebaczenia, decyduje się na to, że będzie nim kierować złość, ból bądź nienawiść - wszystkie naraz lub jakakolwiek ich kombinacja. Decyzja taka może być początkowo zwykłym odruchem, niczym unik przed ciosem, lecz w miarę upływu czasu osoba trwająca w gniewie postanawia z całym rozmysłem, że owe emocje będą nieodłącznym elementem jej życia. Na przykład kobieta, która właśnie przeżyła bardzo burzliwy i nieprzyjemny rozwód, nie uwierzy tak łatwo miłosnym wyznaniom innego mężczyzny. Jeśli jej poczucie odrzucenia jest wciąż silne, wówczas jej odruchową reakcją na zaloty innego mężczyzny będzie powątpiewanie w szczerość czy głębię jego uczuć. Kontrolę nad jej życiem przejmuje zatem doznane wcześniej cierpienie. Może ona pomyśleć: "Lepiej zerwać tę znajomość, zanim się głębiej zaangażuję, ponieważ jeśli się naprawdę zaangażuję, wówczas ty możesz przestać mnie kochać, a ja znowu będę musiała znosić odrzucenie". Przez pewien czas po rozwodzie tego typu reakcja odruchowa jest zjawiskiem często spotykanym i całkowicie zrozumiałym. Potem jednak przed rozwódką staje konieczność dokonania poważnego wyboru: czy nadal kierować się poczuciem krzywdy i odrzucenia i tym samym pozbawiać się możliwości związania się z drugim człowiekiem, czy też popracować nad swoimi lękami - skonfrontować się z nimi, zrozumieć ich przyczynę oraz zintegrować je - i wyzwolić się z ich paraliżującego uścisku. Opisywana wcześniej matka dysponująca pięciomilionową fortuną również została postawiona przed podobnym wyborem: mogła bowiem pozwolić, by jej złość powracała z całą siłą, ilekroć ktoś naciskał guzik pamięci; mogła również pogodzić się z dręczącym ją poczuciem krzywdy oraz przeanalizować przyczyny swego gniewu i rozgoryczenia, dzięki czemu wpływ negatywnych uczuć na jej życie znacznie by się skurczył, a ona sama byłaby w stanie dokonywać wyborów z większą swobodą. Wszystko zdaje się jednak wskazywać na to, że nie traktowała owej drugiej możliwości poważnie. Z całą świadomością postanowiła zatem, że będzie nią kierować ból i gniew. Cały problem z gniewem polega na tym, że uczucie to jest potencjalnie destrukcyjne i nierzadko niszczy życie duchowe człowieka. Spuszczony ze smyczy gniew może być naprawdę okrutny, lecz gniew, który buzuje i kipi w środku, karmi się naszą wewnętrzną energią, czyniąc nas słabymi istotami. Ktoś powiedział, że emocje zawsze zostają pogrzebane żywcem, i właśnie dlatego, że są one wciąż żywe, czerpią z nas pokarm niczym pasożyty. Przyzwalanie na to, by owe destrukcyjne siły rządziły naszym życiem, oznacza doprowadzenie się do stanu skrajnego wyczerpania. W pewnym sensie wszyscy poddajemy się negatywnym emocjom. W moim przypadku jedno nieudane strzyżenie zniechęca mnie raz na zawsze do ponownego skorzystania z usług tego samego salonu fryzjerskiego. Podobnie dzieje się, gdy oglądam jakiś przeraźliwie nudny pilot serialu: natychmiast postanawiam, że nie obejrzę żadnego odcinka. Jeśli zaś raz zakupiona gotowa potrawa okaże się niesmaczna, wówczas żaden członek mojej rodziny nie kupi jej ponownie, nawet gdy producent ulepszy recepturę, umieszczając na opakowaniu napis "nowe i lepsze". Związki z innymi ludźmi różnią się jednak zdecydowanie od fryzur, seriali telewizyjnych czy mrożonek. Relacje międzyludzkie dotyczą ściśle pojętego życia, które wymaga respektowania praw i obietnic oraz głębokiego zaangażowania, gotowości do zażegnywania i łagodzenia nieporozumień, do wznoszenia mostów, do naprawiania szkód. Człowiek, który jest gotowy podjąć taki trud mówi: "Jesteś dla mnie tak ważny, że chciałbym spróbować jeszcze raz. Jeśli nie uda mi się zawrzeć z tobą pokoju, moje ego będzie obolałe, ale przynajmniej próbowałem zgody". Oznaką siły - a nie słabości - jest gest wyciągnięcia ręki w stronę przeciwnika ze słowami "przepraszam", czy też "oczywiście, że ci przebaczam". W tym właśnie duchu naprawiania, odbudowywania i wzrastania objawia się moc rodząca i twórcza. Uczynienie z cierpienia motywu postępowania jest zapewne nieuniknioną konsekwencją odmowy przebaczenia; zamknięcie się w bólu niszczy również duszę ludzką, nie przynosząc żadnych korzyści psychicznej i fizycznej stronie życia. Kilka lat temu spędzałam wakacje z pewną rodziną. Miało wtedy miejsce przykre zdarzenie. Otóż ojciec rodziny zdecydował, że powierzy nastoletniemu synowi opiekę nad paszportami. Chłopiec zgubił paszporty całej pięcioosobowej rodziny. Podczas jednej z naszych długich wycieczek, chcąc upchnąć jak najwięcej rzeczy do plecaka, przez nieuwagę zawieruszył torbę z cenną zawartością. Utrata paszportów sprawiła nam wszystkim mnóstwo kłopotów, ale największych cierpień doznaliśmy ze strony ojca owego chłopca, który nie potrafił przejść nad tą sprawą do porządku dziennego. Przy każdej nadarzającej się okazji wybuchał gniewem na syna. Kiedyś kończyliśmy lunch w restauracji, a on nagle wyrwał z rąk chłopca rachunek przyniesiony przez kelnera, krzycząc: "Daj mi tutaj ten rachunek, zanim zdążysz go zgubić!" Kiedy indziej odebrał chłopcu mapę samochodową i rzucił przez zaciśnięte zęby: "Niczego ci nie można powierzyć!" Innym razem napadł na niego: "Kto cię prosił o komentarz? Jesteś zbyt głupi, żeby wypowiadać się na jakikolwiek temat, no, może z wyjątkiem gubienia paszportów!" I tak ciągnęło się to przez wiele dni. Przypomniałam sobie wówczas komentarz C.S. Lewisa, który znalazłam w jego książce Cztery miłości, odnoszący się do tego, jak bardzo okrutni bywają niekiedy rodzice dla swoich dzieci. Lewis wspomina tam, że poniżanie dzieci często odbywa się przy stole podczas spożywania posiłku, wobec gości, kiedy to dorośli przerywają wypowiedzi dziecka, kwitując je szyderstwem lub jawną pogardą. Kiedy jestem świadkiem takich sytuacji, żałuję jednocześnie dziecka, które cierpi z powodu zranionych uczuć, oraz dorosłego, który przez swój brak wrażliwości niszczy spontaniczność i niewinność młodego człowieka. Usiłując jakoś pomóc chłopcu, który zgubił paszporty, a przy tym poprawić samopoczucie nam wszystkim, zmuszonym do wysłuchiwania kąśliwych komentarzy ojca, starałam się przeciwdziałać narastającemu gniewowi. Moje wysiłki zbladły jednak w porównaniu z cichym głosem rozsądku matki chłopca. Wytrawny dyplomata nie potrafiłby użyć bardziej przekonywających argumentów, lecz nawet jej rzeczowa interwencja nie uspokoiła ojca. Nadal kipiał gniewem. Przez ostatni tydzień naszego urlopu musieliśmy wciąż wysłuchiwać, że chłopiec "zawiódł" go, że jest "nieodpowiedzialny" i "lekkomyślny", a także "niech mnie licho porwie, jeśli tym razem wybaczę swojemu synowi, który okazał się beznadziejnym partaczem". Po takiej decyzji ojcu nie pozostało nic innego, jak tylko nadal trwać w gniewie, a nam wszystkim - znosić jego wybuchy i dotrwać do końca całej tej nieprzyjemnej sytuacji. Na koniec, dodajmy jeszcze jedną, całkiem oczywistą obserwację do naszej pierwszej odpowiedzi na pytanie, co dzieje się wtedy, gdy ludzie nie przebaczają. Kiedy ludzie nie przebaczają, kieruje nimi złość, ból bądź nienawiść - i zawsze cierpi przez to ktoś inny. Gdy przykre wspomnienia determinują zachowanie Czy pamiętacie piosenkę Memories Are Made of This (Z tego utkane są wspomnienia)? Na wspomnienia składają się dzisiejsze zdarzenia. To, czym dzisiaj żyjemy, jutro stanie się wspomnieniem. Wspomnienia mają zatem ogromną moc, ponieważ odtwarzają całe nasze dotychczasowe życie. Seria złych doświadczeń w okresie dzieciństwa staje się później złym wspomnieniem i nierzadko uleczenie takich negatywnych przeżyć wymaga interwencji specjalisty. Jeśli jednak nie uzdrowimy naszych złych wspomnień - poprzez modlitwę czy psychoterapię - możemy stać się ich zakładnikami; będą one nadal decydować o naszym zachowaniu. Przez sześć lat byłam nauczycielką szkoły średniej dla dziewcząt. Pamiętam, że wiele z moich uczennic po pierwszej nieudanej randce zarzekało się w rozmowie ze mną, że nigdy - ale to nigdy! - nie umówi się z żadnym chłopakiem. I dotrzymywały słowa... mniej więcej przez tydzień. Zdarzały się też wyjątki. Były bowiem dziewczęta, które przeżyły tak wielkie upokorzenie, że trwały w swoim postanowieniu bardzo długo. Jakże wielką moc mają wspomnienia! Kiedy powracają do nas bolesne wspomnienia, potrzebujemy pocieszenia i pokrzepienia. Wspomnienia nie odchodzą bowiem same. W każdym razie nie odchodzą szybko. Nie sądzę, by znalazł się choć jeden nauczyciel szkoły średniej czy choć jedna matka czy ojciec nastoletniego dziecka, który by nie wiedział, że okazując współczucie i miłość osobie dręczonej przez złe wspomnienia, pomaga osłabić niszczącą siłę owych wspomnień. Bardzo często widziałam to u moich uczniów ze szkoły średniej oraz studentów. Także dzisiaj często jestem świadkiem objawiania się tej prawdy wśród wszystkich ludzi - dorosłych oraz dzieci. Wszyscy stoimy przed koniecznością uleczenia bolesnych wspomnień; jeśli bowiem nie poradzimy sobie z nimi, wciąż będą rządzić naszym życiem. Wielkie wrażenie wywiera na mnie zawsze potęga modlitwy w procesie uzdrawiania bolesnych wspomnień. Wielokrotnie widziałam jej owoce wśród członków kilku znanych mi grup modlitewnych. Uzdrawianie wspomnień wiąże się z koniecznością powrotu do bolesnych doświadczeń z przeszłości; jeśli zgodzimy się na taki krok, przykre wspomnienia przestaną być dla nas zagrożeniem i utracą swoje żądło. Niekiedy ludzie potrafią dokładnie określić naturę swojego problemu. "Mój ojciec nigdy nie miał dla mnie czasu, kiedy byłem małym chłopcem. Pamiętam, że na któreś urodziny podarował mi rękawicę baseballową, ale za nic nie chciał mnie nauczyć, jak się nią posługiwać. Przy innej okazji dostałem od niego wędkę, ale nigdy nie zabrał mnie ze sobą na ryby. Do dziś odczuwam wściekłość na wspomnienie obojętności mojego ojca. Chciałbym mu przebaczyć, ale nie potrafię!" Zdarza się, że myśląc o jakiejś osobie bądź jakimś okresie swojego życia, doznajemy bardzo nieprzyjemnego uczucia. W takich sytuacjach modlitwa pozwala wyciągnąć na światło dzienne nieuświadomione do końca rany, które potrzebują uzdrowienia. Rany te zostają wówczas poddane leczniczej mocy wiary religijnej, a my sami prosimy Jezusa, by towarzyszył nam jak przyjaciel w trudnych chwilach konfrontacji z bolesnymi wspomnieniami z przeszłości. Dzięki obecności Jezusa zyskujemy większą siłę, by stawić czoło przykrym wydarzeniom z przeszłości i uwolnić się od starych lęków i bolesnych przeżyć. Negatywne wspomnienia zostają wówczas wyciągnięte z zakamarków pamięci i prześwietlone światłem, a ich miejsce zajmują ufność i wolność zrodzone dzięki przylgnięciu do Chrystusa. Dane mi było wielokrotnie uczestniczyć w takich modlitwach o uzdrowienie wewnętrzne. Widziałam, jak rozpoczyna się powolny proces uwalniania się od ciężaru przeżyć. Widziałam także późniejsze postępy czynione przez osoby dotknięte bolesnymi wspomnieniami. Ludzie ci doświadczają głębokiej przemiany; zmieniają się ich relacje z innymi, zmienia się także ich stosunek do siebie. Ci, którzy nie przebaczają, nie zapominają, a kiedy człowiek nie zapomina, pozwala, by wspomnienia sprawowały kontrolę nad jego życiem. Dla osoby, która odmawia przebaczenia, wspomnienia na zawsze pozostaną negatywne i bolesne. Przypomnijcie sobie naszą historię o matce z pięcioma milionami dolarów. Owa kobieta nie potrafiła, czy też nie chciała przestać myśleć o doznanej krzywdzie. Jej wspomnienia były wciąż żywe i nieustępliwe. Aż do śmierci pamięć o "zdradzie" kierowała każdym jej czynem i myślą, a także - do pewnego stopnia - przyszłością córki, którą chciała ukarać nie przebierając w środkach. Kiedy poznałam tę kobietę, była ona już w końcowym stadium nieuleczalnej choroby. Zastanawiałam się wówczas, czy kompulsywne myślenie o zemście nie pogorszyło (o ile wręcz nie spowodowało) jej stanu. Moje domysły potwierdził nawet jeden z jej lekarzy. Tą sprawą zajmiemy się jednak później. Tymczasem spróbujmy potraktować obie historie - o testamencie i o zgubionych paszportach - jak opowiastki, których bohaterowie żyją wedle dyktatu negatywnych wspomnień. Żadne z rodziców nie potrafiło spojrzeć na swoje dziecko i powiedzieć: "Bardzo mnie zraniłeś(-aś). Nie sprostałeś(-aś) moim oczekiwaniom, jakie w tamtej chwili i w tamtej sytuacji żywiłem(-am) wobec ciebie. Tak więc tamte wspomnienia będą dla mnie przykre". Są jednak inne wspomnienia - dobre wspomnienia - które równoważą negatywny zapis pamięci. Nie możemy ulegać złym wspomnieniom. Rodzice z obu opowieści nie potrafili wyciągnąć takiego rozsądnego wniosku i pozwalali na to, aby wrogie uczucia nie słabły w nich przez długie dni, a nawet lata. Gdy czynom ludzkim brak wolności Niekiedy oczywiście nie może być mowy o jakichkolwiek dobrych wspomnieniach. Przeżycia z obozów koncentracyjnych, więzień, sierocińców, a nieraz nawet z domu rodzinnego są dość często wyłącznie negatywne. Wielka to tragedia. Co zatem zrobić w takiej sytuacji? Głęboko wierzę, że nawet wówczas nie musimy ulegać złym wspomnieniom. Nawet wówczas możemy otworzyć się na moc znacznie przewyższającą złe wspomnienia i uczynić ją swoim przewodnikiem w życiu. Viktor Frankl, twórca logoterapii, zdołał - jak sam napisał - przetrwać niewolę w obozie koncentracyjnym w Dachau tylko dlatego, że świadomie próbował znaleźć sens w tym, co go spotkało. Gdzieś, pośród tego morza cierpień i bólu, musiał istnieć jakiś cel, i poszukiwanie owego celu utrzymywało go przy życiu. Ewangelizatorka Corrie ten Boom, opisując swoje przeżycia w innym obozie koncentracyjnym, twierdzi, że siłą, która nie pozwoliła załamać się jej samej oraz jej siostrze, było poczucie misji; obie kobiety pragnęły bowiem wrócić do normalnego świata i głosić każdemu chętnemu słuchaczowi prawdę o niezłomności duszy ludzkiej oraz o potędze wiary w Boga, zdolnej zachować człowieka przy życiu. Nie poszukując wiary bądź sensu, pogrążamy się w bolesnych wspomnieniach. Tkwiąc w nich, pozwalamy, by kierowały naszym życiem. To z kolei oznacza, że przestajemy działać w sposób wolny. Jeśli zadajemy sobie trud znalezienia siły potężniejszej niż ból czy gniew, to głównie dlatego, że znamy takich ludzi (bądź słyszeliśmy o nich), którzy potrafili zachować wolność w najbardziej przerażających okolicznościach. Ludzie ci mówią, że straszliwe doświadczenia pozwoliły im spojrzeć na świat innymi oczami, że doznali uczucia wyzwolenia z krępujących ich więzów, że zaznali większego pokoju. Dziś potrafią żyć pełnią życia. Z drugiej zaś strony, świadectwo osób popychanych przez ból to kronika przygnębienia, użalania się nad sobą oraz trawiącej ich zgryzoty. Trudno nazwać to optymistyczną alternatywą. Czy znacie historyjkę o mężczyźnie, który codziennie rano jedzie tym samym autobusem do pracy? Kierowca zawsze wita go kwaśną miną i niewyraźnym burknięciem. Pewnego dnia przyjaciel naszego pasażera pyta: "Dlaczego znosisz tak spokojnie jego opryskliwość? Dlaczego zawsze jesteś uprzejmy, mimo iż ten człowiek ciągle cię obraża?" "Otóż dlatego - odpowiada pasażer - że nie chcę dopuścić, by mężczyzna ten dyktował mi, jak mam postępować". Bohater owej historyjki to człowiek, który wybiera wolność. Pod tym względem jest on podobny do więźniów zachowujących godność w nawet najbardziej poniżających sytuacjach. Zdarzało się niekiedy, że więźniowie tacy "zdobywali serca" strażników swoją dobrocią i cierpliwością. Przywodzi to na myśl słowa z listów więziennych św. Pawła: Nie macie w posiadaniu kluczy do niczego, co mogłoby zakuć moją duszę w kajdany. Moja dusza zawsze będzie wolna, cokolwiek byście uczynili! To wszystko można by zamknąć następującą uwagą: Nawet jeśli nie mamy żadnych pozytywnych wspomnień, nie musimy dać się prowadzić wspomnieniom bolesnym. Nawet wówczas możliwe jest odnalezienie wystarczającej woli bądź siły, aby nie pozwolić zamknąć się w wyniszczającej niewoli. Ceną jest bowiem nasza wolność! Gdy ludzie próbują kontrolować wszystko i wszystkich Czytając powyższe słowa pomyślicie być może o człowieku z zaciśniętymi pięściami, który wygraża całemu światu, nigdy nie rozluźniając dłoni, nigdy nie puszczając w niepamięć doznanych krzywd. Mnóstwo energii zostaje włożone w ów heroiczny akt kontrolowania wszystkich i wszystkiego. Tak zachowywała się matka dysponująca pięciomilionowym majątkiem. Wszyscy ludzie odmawiający przebaczenia postępują podobnie. Osoby, które nie chcą przebaczyć, koncentrują się na sobie - na swoim bólu i zranieniach. Ich uczucia stają się najważniejsze. Coraz bardziej pogrążają się w egoizmie, a zaciśnięta dłoń trzymająca w uchwycie każdy aspekt rzeczywistości może służyć za dobrą metaforę takiego sposobu życia. Nie ma tu miejsca na swobodę, otwartość, wolność i słabość. "Obraz mocno zaciśniętej pięści ujawnia napięcie, chęć kurczowego trzymania się siebie oraz zachłanność zdradzającą lęk", napisał Henri Nouwen, holenderski teolog pastoralny, wykładający obecnie w Yale. Choć matka z naszej opowieści przekazała swoje miliony na szlachetne cele, to jednak darowizny te nie pochodziły z serca przepełnionego miłością. Szeroki gest owej kobiety nie odkupił jej małostkowości. Dzięki pracom Alfreda Adlera rozumiemy rolę kompensacji w psychologicznej konstrukcji człowieka. Adler zauważył, że w przypadku braku jakiegoś organu fizjologicznego bądź też jego usunięcia, inne organy przejmują jego funkcję. Na przykład jedna nerka potrafi skutecznie oczyszczać organizm, jeśli druga źle funkcjonuje. Z kolei osoba niewidoma kompensuje własną ślepotę rozwojem zmysłu słuchu i dotyku. Taki model czynności fizjologicznych rzuca nowe światło na pewne aspekty z dziedziny psychologii. Kompensacja, jako zjawisko psychologiczne, to obrona ego, do której ucieka się człowiek stosując różnorodne taktyki zastępowania jakości przez ilość. W ten sposób ludzie wypracowują niekiedy mechanizmy postępowania jako obronę przed nieświadomymi, lecz trudnymi do zaakceptowania elementami własnej psychiki, które mogłyby wyjść na jaw. Ten rodzaj "reakcji upozorowanej" (reaction formation) znajdujemy u małego chłopca (a dzieci są tu najlepszym przykładem, ponieważ jeszcze nie potrafią się maskować), który pragnąc zwalczyć uczucia wrogości i zazdrości wobec młodszej siostry, okazuje jej niezwykłą troskę. To tak, jakby swoim zachowaniem mówił: "Zanim ktoś odkryje moje prawdziwe uczucia, a nawet zanim moje prawdziwe uczucia wypłyną na powierzchnię, będę uzewnętrzniał całkiem inne uczucia, bo wtedy nikt - również ja sam - nie domyśli się, co naprawdę przepełnia moje serce". Jezus najwyraźniej miał na myśli ów mechanizm kompensacji, kiedy krytykował ludzi, którzy składają dar na ołtarzu - czyli pozornie czynią rzecz godną pochwały - lecz zarazem pozostają w konflikcie ze swoimi braćmi i siostrami (Mt 5, 23). Ci właśnie ludzie zostają bardzo surowo napomnieni. "Idź i pojednaj się z bratem swoim!" Lub idź i rozdaj swoje pieniądze członkom rodziny (którzy zapewne nie przypną ci medalu do piersi ani nie wybiorą na ważny urząd), zanim rozdzielisz dary wśród innych ludzi w blasku reflektorów i przy dźwięku fanfar. Próba zdławienia poczucia winy za sprawą jakiegoś dobrego czynu - a takim właśnie pragnieniem kierowała się owa matka podczas spisywania testamentu - nie wymazuje bynajmniej zakorzenionego głęboko egoizmu. Co najwyżej może zmylić innych na pewien czas. Ostatecznie owa kobieta została uznana za egoistkę, być może nawet zmęczoną własnym egoizmem. Sprawowanie kontroli nad każdą sytuacją i każdym człowiekiem może istotnie wyczerpać wszystkie siły. Pomyślcie o konieczności ciągłego zachowywania świadomości i wyostrzonej uwagi, o nieustannym przymusie pilnowania poruszeń własnego serca, o nieprzerwanym stanie gotowości do walki! Śmieszy mnie niekiedy, choć częściej smuci i zdumiewa, gdy widzę, jakie wymyślne klątwy rzucają ludzie na tych, którzy im zawinili. Jest to inny sposób kontrolowania przyszłości, wydarzeń oraz otaczających nas osób. Taka klątwa może brzmieć następująco: "W razie gdyby nie powiódł mi się plan zemsty, liczę na to, że znajdą się inni - twoje dzieci lub twoi podwładni - którzy uczynią ci to, co ty uczyniłeś mnie, albo ukarzą cię, zadając ci głęboki ból". Zdarza się nawet, że osoba, która miota klątwy, prosi Boga, diabła bądź inną transcendentną siłę o sprzymierzenie się z nią w celu sprowadzenia na przeciwnika najstraszliwszego cierpienia oraz o wytrwałość w odmowie przebaczenia. Zaciśnięta dłoń człowieka, który nie chce przebaczyć, przypomina szczęki imadła. Istny tour de force muskułów. Każdy ruch w każdej chwili skupiony jest wyłącznie na zemście. Gdy życie staje się ciągłym stresem Niezależnie od tego, czy chcemy przebaczyć, czy też wolimy chować urazę, życie toczy się dalej: trzeba nakarmić dzieci, trzeba pójść do pracy, trzeba zapłacić rachunki. A jednak człowiek odmawiający przebaczenia ma przed sobą jeszcze trudniejsze zadanie: musi bowiem nieustannie czuwać, by nie przepuścić okazji do podjęcia kontrofensywy i zadania ciosu. Człowiek taki ani przez chwilę nie może się zrelaksować. Zawsze jest w pełnym rynsztunku, zawsze gotów do ataku na swoją ofiarę, wciąż skłonny do rewanżu za wyrządzoną mu krzywdę. Taki stan podwyższonej gotowości można nazwać co najmniej stresującym życiem. Pewien pracodawca, który niesłusznie zwolnił pracownika kilka lat temu, nadal z fanatyczną wręcz gorliwością śledzi kolejne poczynania owego człowieka. Nigdy nie omieszka skrytykować go w obecności szefów innych firm, osłabiając tym samym jego szanse na znalezienie dobrej posady. Co więcej, mężczyzna ten stara się bywać na wszelkich spotkaniach, podczas których nigdy nie omieszka wygłosić negatywnych uwag na temat swojego byłego pracownika w obecności odpowiednich osób, aby mu zaszkodzić. Dlaczego tak postępuje? Być może nie potrafi zapomnieć mu talentów i zdolności. Być może nie potrafi wybaczyć sobie tego, że podjął złą decyzję, zwalniając swego podwładnego z pracy. Być może nie potrafi puścić w niepamięć konsekwencji swojej wściekłej zazdrości. Stres zostaje dodatkowo wzmocniony wysiłkiem ukrywania uczuć złości przed innymi ludźmi, lub przeciwnie - zachowywania pozorów nieustannej furii. Tak czy inaczej, jest to bardzo stresujące. Całkiem prawdopodobne jest to, że osoba odmawiająca przebaczenia nie dysponuje żadną metodą nieszkodliwego wyładowywania złości; być może nie umie ona przyznać się do własnej niepewności podkopującej cały misternie ułożony plan zemsty; być może nie potrafi sobie pomóc i nauczyć się innych strategii. Człowiek, który nie chce przebaczyć, jest zupełnie sam i w samotności realizuje swój plan zemsty, ponadto żyje pod ciągłą presją ze wszystkich stron, nie umiejąc znaleźć wyjścia z tej nieznośnej sytuacji. Gdy życie kurczy się Długotrwały stres może oczywiście poważnie odbić się na naszym zdrowiu fizycznym oraz psychicznym. Każdy człowiek stanowi przecież jedność ciała, duszy i umysłu; kiedy więc jedna część naszej istoty zostaje zraniona, ból najprawdopodobniej da o sobie znać również w każdym innym miejscu. Kilka lat temu dr Friedman wraz z dr. Rosenmannem opublikowali interesujące studium dwóch typów osobowości: typ A i typ B. Osoby typu A wciąż gonią za sukcesem, zawsze mają nawał obowiązków i zajęć, ponadto są agresywne, zestresowane i ciągle napięte. Z kolei osoby typu B wszystko zostawiają na jutro, potrafią cierpliwie czekać i spokojnie analizować każdą sytuację zanim podejmą jakieś działania. Okazały się one znacznie mniej nerwowe i rozdrażnione od osób typu A. Friedman i Rosenmann wykazali, że istnieje silny związek przyczynowy pomiędzy ludźmi obarczonymi ryzykiem zawału serca a osobami typu A. Wydaje się, że jeszcze silniejszy związek można zaobserwować pomiędzy konsekwencjami odmowy przebaczenia a niektórymi cechami ludzi typu A. Pojawia się więc interesujący sylogizm. (1) Ludzie, którzy żyją w stresie i napięciu, narażeni są na atak serca. (2) Ludzie, którzy nie chcą przebaczyć, żyją w ciągłym stresie i napięciu. A zatem:(3) Ludzie, którzy nie chcą przebaczyć, narażeni są na atak serca. Kto wie, może to istotnie prawda? Dr O. Carl Simonton oraz dr Stephanie Simonton na podstawie podobnych badań wykazali, że długotrwały stres może być czynnikiem sprzyjającym rozwojowi choroby nowotworowej. Twierdzą oni, że wśród osób podatnych na nowotwór występują zawsze te same cztery cechy: (1) Niska samoocena. (2) Nieumiejętność tworzenia i podtrzymywania trwałych związków z innymi ludźmi. (3) Skłonność do użalania się nad sobą. (4) Tendencja do chowania urazy i niezdolność do przebaczania. Choć opisane powyżej wyniki badań nie są bynajmniej całkowicie rozstrzygające, to jednak brzmią rozsądnie. Trudno uwierzyć, żeby człowiek będący psychicznym wrakiem zachowywał doskonałe zdrowie fizyczne. W takim przypadku zawsze możemy spodziewać się choćby uczucia ciągłego zmęczenia wynikającego z bezustannego obmyślania zemsty i manipulowania innymi. Takie jest minimum. Ale całkiem prawdopodobne, że organizm doznaje znacznie większych szkód podczas kampanii nienawiści i odwetu. A czy rzeczywiście można obalić twierdzenie, że jednym ze skutków odmowy przebaczenia jest utrata wcześniej czy później giętkości ciała i ducha? Bardzo w to wątpię. Gdy relacje z innymi pogarszają się Być może już na samym początku naszych rozważań należało powiedzieć, że odmowa przebaczenia nie sprzyja związkom z innymi. W gruncie rzeczy pamiętliwość jest zaprzeczeniem jakichkolwiek związków. Nie sposób na jednym wydechu mówić o "chowaniu urazy" i "związkach" - z Bogiem, z przyjaciółmi czy nawet z samym sobą. Kiedy tworzy się związek, człowiek przekracza granicę swojego bytu i zaczyna otaczać troską drugą osobę. Francuski filozof Gabriel Marcel twierdzi, że zakochani są w pełni obecni dla siebie nawzajem i zawsze gotowi "wypełnić obietnice". W procesie tym dostrzegają swą wzajemną wartość zasługującą na miłość i obiecują pozostać wierni tej wizji niezależnie od okoliczności. Zdaniem Marcela, zakochani znają również negatywne cechy ukochanej osoby, ale nie traktują ich jak obietnicy pełni bytu możliwego do zrealizowania przez tę osobę. Żywią oni po prostu nadzieję, że służąc dobru i pięknu w drugim człowieku oraz wzmacniając jego pozytywne cechy, sprawią, iż rozkwitnie także to, co nie w pełni doskonałe. Kiedy powstają związki międzyludzkie, wówczas zamyka się wąski świat samotności i egocentryzmu, a otwiera się brama do świata, w którym można przekazywać innym swoje najgłębsze myśli i uczucia oraz nieustannie wzrastać. Ludzie nie umiejący zdobyć się na przebaczenie tracą możliwość stworzenia i zacieśnienia związku z drugim człowiekiem. Z takiej czy innej przyczyny zerwali związek z osobą, której nie chcą przebaczyć. A zatem jeden związek został już spisany na straty. Ale na tym się nie kończy. Zawsze w grę wchodzą inni ludzie. Na przykład, jeśli w danej rodzinie teściowa postanowi, że nie przebaczy synowej jakiejś zniewagi (nieistotne czy prawdziwej, czy też wyimaginowanej), wówczas na próbę zostają wystawione szersze więzi rodzinne, a nie tylko relacja pomiędzy dwiema kobietami. Przypuśćmy na przykład, że jakiś krewny zaprasza teściową oraz synową wraz z małżonkami na uroczysty obiad w Święto Dziękczynienia. Teściowa, jeśli nadal pozostaje nieprzejednana, ma do wyboru jedną z dwóch zaledwie strategii postępowania: (1) może odmówić przyjęcia zaproszenia ("Jeśli ona przychodzi, to na mnie proszę nie liczyć"); bądź też (2) może przyjąć zaproszenie, stawiając jednocześnie pewne warunki ("Przyjdę, ale nie spodziewaj się, że będę z nią rozmawiać" lub "Wpadnę tylko na chwilę", lub też "Przyjdę, ale musisz mnie posadzić jak najdalej od niej"). Na pewno każdy z nas był kiedyś świadkiem takiej karykatury spotkania. Spośród gości przy stole tylko ci dwoje ze sobą nie rozmawiają, skutkiem czego biesiadnicy zmuszeni są powtarzać swoje komentarze i uwagi każdej ze stron osobno. Jest to oczywiście sytuacja bardzo nieprzyjemna, wymagająca od zebranych mnóstwa niepotrzebnego wysiłku. Przede wszystkim zaś niszczy ona więzi międzyludzkie. Nie ulega więc wątpliwości, że przy braku gotowości do przebaczenia związki z innymi zostają poważnie nadwerężone. Człowiek odmawiający przebaczenia zwykle nie potrafi utrzymać przyjaznych więzi także z tymi krewnymi i znajomymi, którzy nie są bezpośrednio zaangażowani w konflikt, ponieważ zadręcza ich swoim egocentryzmem, wciąż roztrząsając zaistniały konflikt i wymagając od nich lojalności, która mogłaby utwierdzić go w przekonaniu, że podjął właściwą decyzję, postępując tak a nie inaczej. Poza tym trudno odczuwać radość, gdy przy każdym spotkaniu trzeba wysłuchiwać nieprzerwanej litanii krzywd urażonego ego. Gdy słabnie więź z Bogiem Gdy nie chcemy przebaczyć, odbija się to negatywnie na jeszcze jednej więzi, więzi z Bogiem. Dużo mówi się obecnie o potrzebie komunikacji międzyludzkiej, o konieczności dzielenia się z kimś swoimi najgłębszymi uczuciami. Dzięki modlitwie otwiera się możliwość komunikacji pomiędzy człowiekiem a Bogiem. Ci, którzy posiadają dar przekładania swojego życia modlitewnego na słowa, mówią, że kiedy w naszych sercach wzbiera autentyczna modlitwa, wówczas Bóg odpowiada na nasze pełne miłości wyznania, udzielając nam mocy swojej miłości po to, byśmy w Nim kochali swoich bliźnich. Nie ma zatem modlitwy wyłącznie "wertykalnej"; każda modlitwa wyrażająca oddanie Bogu ma również wymiar horyzontalny, a to za sprawą nakazu, byśmy "kochali tych, których On kocha". Musimy bowiem pamiętać, że Boża miłość skierowana jest do wszystkich ludzi bez wyjątku. Wymowną ilustracją tej prawdy jest śmierć Jezusa za całą ludzkość. Człowiek odmawiający przebaczenia nie potrafi zaakceptować faktu, że ludzie w gruncie rzeczy tworzą jedną rodzinę. Zmuszony jest on obwarować wszystkie swoje więzi społeczne rozlicznymi warunkami. "Będę kochał X i Y, ale na pewno nie zdobędę się na miłość do Z. I chciałbym, Panie Boże, żebyś Ty również nie okazywał Z szczególnych względów". "Będę modlił się o pomyślność M i N, ale na pewno nie zdołam prosić Cię, byś patrzył przychylnym okiem na O i P". Wedle żydowskiej tradycji rabinicznej każdy człowiek powinien nie tylko spieszyć z pomocą swoim wrogom, ale także modlić się za nich. "Jeśli jakiemuś mężowi została zadana rana, wówczas - nawet jeśli winowajca nie poprosi o przebaczenie - skrzywdzony musi błagać Boga o okazanie mu miłosierdzia, tak jak Abraham modlił się do Boga za Abimeleka (Rdz 20, 17), a Hiob za swoich przyjaciół". Nauka ta została później rozszerzona o następujący wymóg: jeśli mężczyzna powołany zostaje do czytania modlitw podczas nabożeństwa, wówczas powinien on usunąć ze swego serca wszelkie uczucia wrogości. Co więcej, wymaga się od niego włączenia do modlitw prośby za wrogów. Jeśli ktoś z zebranych wyczuwa wrogość ze strony czytającego modlitwy, wówczas może poprosić tego człowieka o szczególną pamięć o nim w modlitwie. Bez takiego otwarcia i przebaczenia nasze modlitwy nie zapłoną ogniem i nie wzniosą się do nieba. Będą jedynie tlić się słabym płomyczkiem tuż przy ziemi. Jeśli nie godzimy się przyjąć szczerej postawy przebaczającej, wówczas do naszych relacji z Bogiem wkrada się zakłamanie oraz pewne napięcie. Podobnie dzieje się przecież między ludźmi: kiedy nie chcemy kochać tych, których otacza miłością droga nam osoba, wzajemne relacje między nami stają się coraz trudniejsze. Stawiając podczas modlitwy ultimatum "albo ja, albo oni", niszczymy atmosferę całkowitego oddania i zaangażowania, która tak potrzebna jest w życiu modlitwy. Żaden związek międzyosobowy, a także więź człowieka z Bogiem, nie może przetrwać, gdy jedna strona pozostaje głucha na wezwanie do przebaczenia. Nasze rozważania o zatwardziałości serca podczas modlitwy nie sprowadzają się do problemu doświadczania takich czy innych uczuć wtedy, gdy się modlimy. W modlitwie zawsze jest miejsce na uczucia - nawet wówczas, gdy są one negatywne. Jeśli bowiem modlitwa oznacza więź, to na pewno zdoła ona podtrzymać przyjaźń pomimo pojawiających się uczuć wrogości, zazdrości czy gniewu. Autorzy psalmów otwarcie wyrażali swoje emocje; najwyraźniej nic nie ograniczało ich wolności w wyrażeniu swoich uczuć. W procesie katharsis psalmiści potrafili jednak poddać swoje uczucia przekształcającej łasce Jahwe; potrafili również przechodzić od skrajnej żądzy zemsty na wrogach do postawy ufności w Boga. Ta ufność nie była oparta na przekonaniu, że Jahwe sam dopełni zemsty, lecz na wierze, że On obroni psalmistę przed knowaniami wrogów w przyszłości. W psalmach bardzo często można zaobserwować taką postawę ufnego poddania się woli Bożej. Najpierw widzimy psalmistę targanego gwałtownymi uczuciami. Słyszymy jego błaganie o zemstę. Po chwili zaś jesteśmy świadkami przemiany: na scenę wkracza bowiem Jahwe, psalmista wycisza się, może teraz rozluźnić się i spokojnie rozważyć wszelkie dostępne mu metody postępowania. Wybór zwykle zawęża się do następującej alternatywy: nadal z całą determinacją dążyć do zemsty albo złożyć ufność w Jahwe i wierzyć, że nie pozostawi On nikogo bezbronnym w obliczu wroga. Psalmista dokonuje mądrego wyboru i Jahwe może odtąd kierować przyszłością. Postawa taka - jak już zaznaczyliśmy - różni się diametralnie od zachowania człowieka, który w krytycznym momencie podejmuje decyzję, żeby za wszelką cenę dopełnić zemsty. Konsekwencją takiej decyzji jest nieodmiennie zubożenie każdego związku międzyosobowego. Gdy kurczy się poczucie własnej wartości Ludzie, którzy nie potrafią zdobyć się na przebaczenie, zwykle siebie nie lubią, a także mają zaniżone poczucie własnej wartości. Osoba, która nie chce przebaczyć, myśli mniej więcej tak: "Nie jesteś w porządku, ponieważ źle postąpiłeś; ja też nie jestem w porządku, ponieważ pozwoliłem, żeby twoje czyny lub twoje słowa zraniły mnie. W jakiś sposób czuję się winny z powodu swego gniewu. Dręczące mnie uczucia i wspomnienia nie pozwalają mi być szczęśliwym. Ponieważ jestem nieszczęśliwy, nie cieszy mnie własne towarzystwo, a kiedy już muszę być sam, nie lubię siebie. Zaczynam wtedy na nowo myśleć, że nie jestem wiele wart". Wydawałoby się, iż człowiek odmawiający przebaczenia sprawuje pełną kontrolę nad swoim życiem i jest bardzo pewny siebie. W końcu panuje nad wszystkim, o wszystkim decyduje i ma niezachwiane poczucie sprawiedliwości - pozornie. Wewnętrzne konflikty nękające osobę, która nie chce przebaczyć, staną się dla nas bardziej zrozumiałe, jeśli przez chwilę zastanowimy się nad zachowaniem kogoś, kto znęca się nad słabszymi. Wydaje się, że to absolutna pewność siebie każe takiemu tyranowi poniżać ludzi o mizerniejszej posturze i mniej odpornych psychicznie. Pod tą maską jednak tyran odczuwa głęboką niepewność i żyje w poczuciu ciągłego zagrożenia, a przejawiana na zewnątrz agresja to jedynie tarcza mająca go obronić przed zranieniem. Podobnie rzecz ma się z człowiekiem zapiekłym w swoim gniewie. To, co widzimy, wcale nie odzwierciedla stanu faktycznego. Wewnętrzny konflikt zbiera zaś obfite żniwo. Poczucie własnej wartości rodzi się w każdym człowieku - gotowym do przebaczenia czy też nie - zawsze w ten sam sposób: kiedy ujawniamy przed drugą osobą swoje słabe strony i zostajemy przez nią zaakceptowani i pokochani tacy, jacy jesteśmy. Jeśli przyjmuję akceptację drugiego człowieka, czyli zaczynam wierzyć w to, iż zasługuję na miłość, wówczas rośnie moje poczucie wartości. Zdaniem Paula Tillicha: "Nie ma akceptacji siebie, jeśli człowiek nie zostanie przyjęty w relacji osoby do osoby". Miłość drugiej osoby do mnie zawsze oznacza oddanie siebie, puszczenie przeszłości w niepamięć - a nie manipulację czy sprzyjanie samolubnym odruchom - oraz pragnienie mojego szczęścia oraz spełnienia. Jeśli zaakceptuję tę miłość, będę naśladował osobę, która mnie kocha, będę wzrastał w poszanowaniu mego człowieczeństwa i będę mógł wzmocnić (bądź odbudować) poczucie własnej wartości. Jeśli zaś postanowię trwać w swoim gniewie, wówczas będę przypominał agresora, a nie ukochaną osobę. Istnieje wyraźna sprzeczność pomiędzy oddaniem siebie a agresją, czyli pomiędzy kochaniem a odmową przebaczenia. Można to wyrazić w następujący sposób: jeśli nie chcę przebaczyć, nie umiem kochać i nie doświadczam głębokiego poczucia własnej wartości, ponieważ odsuwam się od kogoś, kto afirmuje moją wartość. Być może czytając powyższe myśli odnieśliście wrażenie, iż twierdzę, że człowiek, który nie umie przebaczyć, nie umie również kochać. Choć istotnie uważam, że w większości wypadków tak właśnie jest, to jednak muszę przyznać, iż ludzie potrafią jednocześnie kochać i nienawidzić. Co więcej, można nawet kochać i nienawidzić tę samą osobę! Z drugiej strony trzeba podkreślić, że nienawiść pochłania mnóstwo energii, którą moglibyśmy przecież zużytkować na okazywanie ciepła i dobroci innym ludziom. Zamiast tego czynimy rzeczy sprzeczne z naszą naturą stworzoną do miłości. Kiedy żona człowieka trwającego w gniewie mówi: "Chciałabym, żebyś zapomniał o nim i o swojej zemście, a zamiast tego kochał mnie i pozwolił kochać siebie", wówczas prawda o skutkach zawziętości staje przed nami w jaskrawym świetle. Kochająca osoba zaświadcza niejako o tym, że miłość koliduje z brakiem przebaczenia, a resentyment i wrogość niszczą miłość. Przypuszczam, że trwanie w gniewie niszczy również poczucie własnej wartości. Gdy ludzie uginają się pod brzemieniem winy Nie spieszmy się teraz z wyciąganiem wniosków. Zanim powiążemy brak przebaczenia z brzemieniem winy, zastanówmy się najpierw nad samym źródłem poczucia winy. Wina rodzi się wówczas, gdy uważamy, że coś jesteśmy komuś winni. A zatem pracująca matka może czuć się winna, kiedy nie piecze dla swoich dzieci pierniczków o drugiej po południu, ponieważ sądzi, że "jest im to winna". Mąż z kolei może czuć się winny, kiedy zapomina o urodzinach żony, ponieważ "jest jej winny" kwiaty oraz prezent. Skąd się bierze to poczucie "bycia komuś coś winnym"? Można wskazać na dwa źródła: mój świat (który mówi mi, że dobra matka robi to, a dobry mąż tamto) oraz mnie samego (czyli tę część mojej jaźni, która określa, kim jestem, i nakazuje mi dopasowywać swoje zachowanie do pielęgnowanego wizerunku). Mogę stawiać przed sobą realistyczne cele (matka powinna karmić swoje dzieci); mogę też zmuszać się do osiągnięcia celów całkiem nierealistycznych (matka powinna codziennie przyrządzać wykwintne potrawy). Jeśli nie udaje nam się osiągnąć realistycznych celów, wówczas doświadczamy zdrowego poczucia winy. Jeśli jednak ponosimy porażkę na polu nierealistycznych zamierzeń, wówczas ogarnia nas neurotyczne poczucie winy. Właściwy sposób postępowania ze zdrowym poczuciem winy polega na uznaniu własnej porażki, wzięciu za nią odpowiedzialności oraz wyciągnięciu wniosków na przyszłość. (Jeżeli przedstawiłam szefowi bardzo słaby raport, ponieważ zwlekałam z napisaniem go do ostatniej chwili, to rzeczywiście mogę czuć się winna. Następnym razem przystąpię do pracy odpowiednio wcześnie, poproszę o pomoc, jeśli zajdzie taka potrzeba, sporządzę rzetelny raport i przyniosę go w wyznaczonym terminie.) Znacznie trudniej poradzić sobie z neurotycznym poczuciem winy. Po pierwsze, muszę zaakceptować fakt, że każdy człowiek - również ja sam - ma pewne ograniczenia. Na nic się nie zda cały wysiłek wkładany w sprostanie nierealistycznym oczekiwaniom wobec samego siebie; bezowocne jest również żądanie, aby inni ludzie sprostali moim wygórowanym oczekiwaniom. Po drugie, muszę przekształcić swoje nierealistyczne cele w coś bardziej realistycznego. Po trzecie, muszę przyznać się do klęski i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Kiedy nie chcę przebaczyć, wówczas pozwalam, by niepowodzenie - moje bądź drugiej osoby - odniosło tryumf nad dobrem. Grzech, pomyłka lub błędny osąd może, niestety, stać się naszym przewodnikiem w życiu. Z drugiej zaś strony - i to jest najważniejsze - przebaczenie jest zaproszeniem do odkupienia winy. Zdrowe poczucie winy uświadamia mi, że gdzieś popełniłam błąd, który teraz powinnam naprawić. Niekiedy słyszymy, że wszelkie poczucie winy jest bezużyteczne i niepotrzebne. To nieprawda. Zdrowe poczucie winy domaga się uznania własnego bądź cudzego błędu i naprawienia go poprzez przebaczenie - sobie samemu lub drugiej osobie. Jeśli postępujemy inaczej, negujemy fakt, że porażka jest częścią ludzkiego życia, bez której nie ma mowy o wewnętrznym wzroście. Poczucie winy jest wówczas tak przygniatające, że wszelkie związki międzyludzkie (w tym również stosunek człowieka do samego siebie) figurują na stronie opatrzonej nagłówkiem "winien". Doris Donnelly: Uczymy się przebaczać - Rozdział 4 Rozdział IV PRZEBACZENIE Przebaczanie jest boską formą dawania Przebaczenie jest zaproszeniem Przebaczenie jest mocą Niedawno dowiedziałam się o istnieniu pewnej tradycji żydowskiej związanej z procesem przebaczania. Otóż jeśli ktoś otrzymuje jednocześnie prośbę o pomoc od przyjaciela i od wroga, wówczas powinien najpierw pospieszyć z pomocą swojemu wrogowi. Talmud podaje dwa uzasadnienia takiego sposobu postępowania. Po pierwsze, chodzi o zdławienie własnego jecera, czyli owej egocentrycznej i agresywnej części ludzkiej osobowości, która cieszy się z niepowodzeń wroga. Po drugie, należy zdławić jecera obecnego w naszym wrogu, dzięki czemu wróg będzie mógł przemienić się w przyjaciela. Wszystko, co wydaje nam się niemądre, a nawet oburzające w akcie przebaczenia, doskonale streszcza nauka rabiniczna: Kochaj swojego bliźniego nawet wówczas, gdy jest on twoim wrogiem; przedkładaj potrzeby swojego wroga nad potrzeby przyjaciela; uczyń wszystko, co w twojej mocy, aby zdobyć przyjaźń wroga (więcej nawet: aby twój wróg zechciał być twoim przyjacielem) dla dobra wszystkich ludzi. Nauka ta nie stanowi wyjątku w historii literatury religijnej. Nie możemy zbyć jej machnięciem ręki i nazwać całkiem nierealistyczną oraz wydumaną ("wszyscy przecież wiemy, jacy ludzie są naprawdę"), ponieważ Nowy Testament wyraźnie mówi, że każdy uczeń Jezusa Chrystusa musi być zawsze gotów przebaczyć wyrządzone mu krzywdy. Ewangelia św. Łukasza (6, 27-29) zawiera następujące wskazania: Jeśli ktoś cię uderzy w jeden policzek, nadstaw mu i drugi. Jeśli ktoś bierze coś twojego, nie żądaj zwrotu tej rzeczy. Błogosław tym, którzy ci złorzeczą. Módl się za tych, którzy źle cię traktują. Przebacz, a będzie tobie przebaczone. Jakby nie dość było tych wymagań, Ewangelia (Łk 6, 30--34) stwierdza dalej: Jeśli czynisz dobro tylko tym, którzy są dobrzy dla ciebie, to ile wysiłku cię to kosztuje? Podobnie jeśli kochasz tylko tych, którzy odwzajemniają twoją miłość? Albo gdy dajesz tym, którzy dają tobie? Każdy człowiek zdolny jest do takich aktów dobroci. Tymczasem uczeń Jezusa wzywany jest do czynienia dobra ludziom, którzy nic nie dają w zamian. Kochaj tych, którzy nie chwalą cię za twoją dobroć i nie odwzajemniają twojej miłości. Kochaj każdego człowieka niezależnie od kosztów, jakie przyjdzie ci ponieść, i niezależnie od bólu, a nawet "śmierci", które mogą być ci zadane. Wszystko, co do tej pory powiedzieliśmy o odmowie przebaczenia, nazywając postanowienie trwania w gniewie odruchem powszechnie spotykanym, zwyczajnym i ludzkim, staje teraz przed nami w pełnym świetle. Przebaczenia nie można bowiem określić żadnym z tych przymiotników. Albowiem nienawidzić wrogów to rzecz zwykła; lecz miłować ich jest rzeczą niezwykłą. Rzeczą zwyczajną jest spieszyć z pomocą najpierw swoim przyjaciołom; rzeczą nadzwyczajną - pomagać w pierwszej kolejności swoim wrogom. Rzeczą zwyczajną jest odczuwać zadowolenie, gdy wróg wpada w tarapaty; rzeczą niebywałą - "troszczyć się" (w znaczeniu: zanosić żarliwe błagania w intencji drugiej osoby) o los wroga z całym współczuciem i miłosierdziem. Rzeczą zwyczajną jest przebierać w ludziach i związkach; rzeczą niezwykłą -wzrastać w każdej relacji międzyosobowej, wzbogacając własne życie duchowe, a także duchowość drugiego człowieka. Błądzić jest rzeczą ludzką. I zwyczajną. Przebaczać jest rzeczą nadzwyczajną. I boską. A ponadto nieczęsto spotykaną - i nie instynktowną. W gruncie rzeczy przebaczenie zdaje się sprzeciwiać naszemu instynktowi. Każe nam ono opuścić to miejsce, w którym tak chętnie rozwodzimy się nad swoim bólem, liżemy rany i domagamy się współczucia. Przebaczenie mówi nam, byśmy dawali więcej, niż pierwotnie zamierzaliśmy, czy też sądziliśmy, że dać możemy. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że nikt nie chce stale tkwić w jednym miejscu. Przebaczenie uświadamia nam, że istnieje prawdziwa, choć często lekceważona, strona naszej osobowości, która postrzega nasze życie jako coś znacznie bardziej niezwykłego, niż zwykle skłonni jesteśmy sądzić. Przebaczenie zjawia się tam, gdzie akurat przebywamy, i nie daje się nabrać na nasze sztuczki. Dzięki przebaczeniu możemy osiągnąć znacznie więcej - możemy przydać swemu życiu niezwykłości. Przebaczanie jest boską formą dawania Angielskie słowo forgive (przebaczać) pod względem etymologicznym jest rozszerzoną i wzmocnioną formą czasownika give (dawać). Fakt ten można również rozciągnąć na płaszczyznę doświadczenia. Jest to sugestia intrygująca, ponieważ pełnia życia i pełnia człowieczeństwa ściśle wiąże się ze zdolnością dawania, a mówiąc dokładniej - ze zdolnością dawania miłości. Akt samoofiarowania "tego, kim jestem i co posiadam" -wydaje się łatwy do urzeczywistnienia, dopóki nie zadziałają rozliczne mechanizmy obronne ego, zakłócające cały proces i zniechęcające nas do gorliwego poszukiwania bezinteresownego życia. Czujemy wówczas opór przed samym "dawaniem" i zaczynamy wątpić, czy dawanie siebie może naprawdę być celem, do którego należy bezustannie dążyć. Wszystkie te wątpliwości sprowadzają się w gruncie rzeczy do pytania: "Jeśli dawanie (giving) jest oznaką człowieczeństwa, to czymże więcej może być przebaczanie ( forgiving)?" Otóż przebaczanie zaczyna się tam, gdzie kończy się dawanie. Przebaczenie zakłada, że jedynym darem godnym ofiarowania jest dar z samego siebie. Niemniej wewnętrzna postawa dawcy różni się wyraźnie od postawy człowieka zawsze gotowego przebaczyć. Osoba udzielająca przebaczenia cierpi z powodu doznanej krzywdy, odczuwa ból, złość i frustrację, a zarazem słyszy wezwanie, by nie zamykać się w sobie i nie przestać dawać. Oczekiwania wobec dawcy i człowieka gotowego przebaczyć różnią się diametralnie. Na przykład: - Zostałam zaproszona na przyjęcie wydane na cześć mojego kolegi z pracy. Wszyscy oczekują, że przyjdę i dołożę się do wspólnego prezentu. Rozważam w myślach wartość mojego czasu (konflikt) oraz wysokość składki (obciążenie dla kieszeni), lecz pragnę okazać solenizantowi swój podziw i szacunek, dlatego godzę się na dokonanie pewnych zmian w terminarzu i uszczuplenie zasobów finansowych po to, by wziąć udział w całym przedsięwzięciu. Jestem dawcą. A teraz porównajcie powyższą sytuację z następującymi okolicznościami: - Zostałam zaproszona na przyjęcie wydane na cześć kolegi z pracy, który kilka lat wcześniej zawiódł mnie. Ból, jakiego wówczas doznałam, nie minął do dziś, a nasza przyjaźń nie została odnowiona. Teraz zaś wszyscy oczekują, że poświęcę swój czas (co mi się wcale nie podoba) oraz pieniądze (przeciw czemu cała się buntuję), aby sprawić przyjemność komuś, kogo -delikatnie mówiąc -niezbyt lubię. Czy nie za wiele się ode mnie wymaga? - A jednak, przeżywając wewnętrzny konflikt, zaczynam dostrzegać, że zaplanowane przyjęcie daje mi okazję do przemyślenia, a być może nawet do przeformułowania swoich uczuć. Z jednej strony mogę nadal pielęgnować w sobie gniew z powodu zdrady kolegi; z drugiej jednak strony mogę uznać zaproszenie za drogę do wzajemnego pojednania. Rozważam w myślach, czy naprawdę tego chcę. Postanawiam uczynić pierwszy krok i wybieram pokój oraz przebaczenie. Zgadzam się zrobić wszystko, by zakopać topór wojenny. Jestem osobą gotową przebaczyć. Od takiej osoby wymaga się, by odsunęła własną krzywdę na bok (po uprzednim nazwaniu jej po imieniu), skupiła się na potrzebach drugiego człowieka, dostrzegając w nim kogoś, kto szuka bądź potrzebuje przebaczenia, a nie koncentrowała się wyłącznie na swoim bólu. Od dawcy wymaga się hojności. Od osoby pragnącej przebaczyć oczekuje się wspaniałomyślności, a nawet heroizmu. Słyszałam o ludziach, którzy padli ofiarą różnych przestępstw - gwałtu, napaści, rabunku - a potem nawiązali kontakt ze swoimi napastnikami i przebaczyli im. Taki sposób postępowania jest kryterium działalności P.S. Ministries, odnogi Campus Crusade. Organizacja ta została założona kilka lat temu przez pewne małżeństwo chrześcijańskie. Do ich domu wtargnął kiedyś mężczyzna uzbrojony w nóż i zabrał im pieniądze oraz cenne przedmioty. Ludzie ci wysłali później list do przebywającego w więzieniu rabusia. Napisali, że nie noszą już w sobie gniewu i że przebaczyli mu. Ów list zapoczątkował długą korespondencję pomiędzy przestępcą a jego ofiarami i ostatecznie doprowadził do nawrócenia więźnia. Z kolei mąż i żona zaczęli coraz wyraźniej rozumieć potrzeby ludzi zamkniętych w więzieniach, a także uświadomili sobie związek między przebaczaniem i zdrowiem psychicznym. W ten sposób powstało P.S. Ministries. Każde stulecie ma swoich bohaterów, którzy świadczą o mądrości i celowości nakazu miłowania swoich wrogów. Nawet wówczas, gdy przebaczenie wydaje się aktem całkowicie niepotrzebnym, czy wręcz śmiesznym, pojawia się ktoś, kto gotów jest wcielać ów nakaz w życie, a potem z entuzjazmem opowiada o skutkach swego eksperymentu. Cesar Chavez, skazany na karę więzienia, opuszcza salę rozpraw ze słowami: "Choć uważam, że sędzia popełnił błąd, to jednak nie czuję gniewu". Odwaga i radość emanujące z tego człowieka rodzą wśród zebranych na sali imigrantów pragnienie naśladowania go. Nadzieja owych ludzi zostaje rozbudzona przez wezwanie do uczynienia czegoś więcej niż tylko zapewnienia pracownikom lepszych zarobków i możliwości zrzeszania się w związkach zawodowych (choć oczywiście oba te postulaty są ze wszech miar słuszne). Ludzie ci chcą teraz oddychać wolnością, tak jak tamten człowiek. Jego wysiłki na rzecz pokoju przyniosły większy plon niż zbiory sałaty i winogron, a on sam pokazał wielu ludziom, co czeka tych, którzy zawsze gotowi są przebaczyć. Trzeba tu powiedzieć, że przebaczanie "to jedyna reakcja, która dokonuje się w sposób nieoczekiwany i tym samym, mimo iż jest reakcją, zachowuje coś z pierwotnego charakteru działania. Innymi słowy, przebaczanie jest jedyną reakcją, która nie po prostu oddziałuje [ re-act], ale działa na nowo i nieoczekiwanie, nieuwarunkowana przez akt, który ją wywołał, a zatem uwalniając od jego konsekwencji zarówno tego, kto przebacza, jak i tego, komu się przebacza". Niezwykłość przebaczenia bierze się stąd, że w akcie tym obecny jest element zaskoczenia, a także możliwość odwrócenia kierunku skutków agresywnego działania. Ci, którzy przebaczyli, mówią, że trwanie w gniewie to śmierć za życia. Opowiadają, że kiedy nie chcieli przebaczyć, poddali się wszechogarniającemu smutkowi, opłakiwali coś, co zostało unicestwione: związek z drugą osobą, karierę, zdrowie, sekret, reputację, marzenie. Odmowa przebaczenia wzmacniała tylko poczucie straty i pustki; zawziętość była więc przerażającym doświadczeniem pustki bez jednej choćby iskry nadziei. Droga do przebaczenia przypominała natomiast podróż z ciemności do światła. Przebaczenie potwierdziło, że dzięki nadziei i potędze Boga nasze życie zawsze może zmienić się na lepsze. Odmawiając przebaczenia, tkwimy w stanie śmierci; przebaczając, afirmujemy życie. Przebaczenie jest zaproszeniem Pamiętajmy, że zaproszenie jest "darem", do którego przyjęcia nikogo nie można zmusić. Kiedy "darowujemy" przebaczenie, zapraszamy niejako drugą osobę do przyjrzenia się swojemu życiu i do uznania własnej wartości. Poprzez akt przebaczenia ogłaszamy stanowczym głosem, że dany człowiek wart jest odkupienia i że to, co uczynił, nie określa go ostatecznie. Przebaczając prosimy drugiego człowieka, by wraz z nami uwierzył w tę prawdę. Andras Angyal, bostoński psychiatra, wyjaśnia ten proces sugerując, że przebaczenie ma wymiar pozytywny i negatywny, ponieważ zawiera w sobie jednocześnie odmowę i potwierdzenie. Stając twarzą w twarz z destruktywnym, chorobliwym i złośliwym czynem drugiej osoby, nie uznajemy owego postępku za prawdziwą miarę jej wartości. "Ów negatywny aspekt przebaczania wynika z konieczności usunięcia rozlicznych masek zakrywających prawdziwe oblicze drugiej osoby". Pozytywną stroną przebaczania jest natomiast odsłonięcie autentycznej, wewnętrznej wartości człowieka. Osoba ofiarowująca przebaczenie szanuje "winowajcę" jako dziecko Boże; nie pomniejsza doznanej krzywdy, lecz zawsze afirmuje prawdę, wedle której natura ludzka jest zasadniczo dobra, ponieważ -jak naucza chrześcijaństwo - w głębi naszych serc mieszka Duch Święty. Bynajmniej nie zaprzeczamy tutaj rzeczywistości grzechu ani też prawdzie, że możemy, niestety, wybrać zło. Osoba kochająca potrafi jednak oddzielić grzech od grzesznika; nadal kocha drugiego człowieka, mimo iż jednocześnie z dezaprobatą odnosi się do grzesznego czynu. Dr Angyal twierdzi, że wielu ludzi po raz pierwszy doświadcza przebaczenia w trakcie psychoterapii. Wtedy to "akt przebaczenia" ze strony terapeuty nie jest pojedynczym i dramatycznym wydarzeniem, lecz raczej pracochłonną "przeróbką", w trakcie której terapeuta uwalnia poszczególne składniki życia pacjenta ze szkodliwych uwarunkowań, a następnie przenosi je i wbudowuje w zdrowe struktury. Pacjent widzi, że terapeuta nie obwinia go ani nie osądza, choć jednocześnie z całą powagą odnosi się do jego chorego sposobu postępowania. Można nawet powiedzieć, że terapeuta podchodzi do przedstawianych mu problemów z większą powagą niż sam pacjent, ponieważ lepiej zdaje sobie sprawę z ich destruktywnej siły. Niemniej terapeuta nie przestaje szanować pacjenta, rozpoznając w nim wartościowego człowieka godnego miłości. Dzięki takiemu powolnemu procesowi przebaczania, pacjent może stopniowo nauczyć się dostrzegać w sobie coś rzeczywistego i odrębnego od swoich skłonności neurotycznych. Pacjent zyskuje więc punkt podparcia będący poza całym kontekstem jego neurotycznej struktury, a ostatecznie potrafi odpowiedzieć na zaproszenie do przebaczenia i powoli przekonuje się o swojej wartości. Dobre relacje z rodzicami od najwcześniejszych lat oraz udane związki przyjacielskie również mają w sobie ową wyzwalającą siłę. Tak naprawdę przecież pragniemy, by nasi przyjaciele byli ludźmi, którzy nigdy nie przestaną nas akceptować i rozumieć, nawet wówczas, gdy pokażemy im ciemną stronę naszej osobowości. Wzajemna sympatia w dobrych chwilach nie jest wiarygodnym testem przyjaźni. Kiedy wyznajemy nasze grzechy, ujawniamy nasze wady i przyznajemy się do swoich słabości, wówczas odczuwamy jednocześnie nadzieję i lęk przed wszelkimi możliwymi konsekwencjami takiego kroku. Lękamy się oczywiście odrzucenia i to w najbardziej intymnym momencie obnażenia własnej duszy. Dlaczego boję się powiedzieć ci, kim jestem? - pyta John Powell w tytule swojej znakomitej książki. Następnie przytacza słowa swojego przyjaciela, który wyraża obawy dręczące każdego z nas: "Gdybyś dowiedział się, kim jestem, mógłbym ci się nie spodobać, a nikim innym być nie mogę". Ryzyko otwarcia się przed drugim człowiekiem oznacza również nadzieję, że pomimo moich wad ktoś mnie zrozumie i pokocha, że powstrzyma się od sądzenia, oszczędzi mi tzw. dobrych rad, zawsze mnie wysłucha i nigdy nie odejdzie. Dobry przyjaciel potrafi wzbudzić we mnie odpowiedzialność za moje talenty oraz słabości, zachęca mnie do podążania za moimi marzeniami, a ponadto towarzyszy mi wiernie, kiedy spoglądam w lustrzaną taflę wody, która "nie pochlebia", lecz "prawdziwie pokazuje wszystko, co się w niej odbija". C.G. Jung zapewnia, że "ta konfrontacja jest pierwszym testem odwagi na drodze wewnętrznej, testem wystarczającym, by odstraszyć większość ludzi, ponieważ spotkanie z samym sobą jest jedną z bardziej nieprzyjemnych rzeczy, których można uniknąć, jeśli potrafimy projektować na otoczenie wszystkie rzeczy negatywne". Jedynie osoby obdarzone kochającym sercem gotowe są towarzyszyć nam w tej podróży, kiedy to zrzucamy z twarzy maskę i odsłaniamy swoje prawdziwe oblicze. Ostatecznie bowiem tylko człowiek, który kocha, pojmie prawdziwą naturę przebaczenia. Jedynie człowiek pełen miłości zrozumie zachowanie króla Dawida w chwili otrzymania wiadomości, że jego syn Absalom, prowadzący z nim zażartą wojnę, został brutalnie zabity. W tej niezwykłej chwili Dawid kocha swojego syna Absaloma i jednocześnie przebacza mu niewierność. Zrozpaczony Dawid wykrzykuje: "Synu mój, Absalomie! Absalomie, synu mój, synu mój! Kto by dał, bym ja umarł zamiast ciebie?" (2 Sm 19, 1). Co można inaczej wyrazić: "Absalomie, kocham cię i wybaczam ci wszystko, ponieważ twoje grzeszne czyny nie stanowią o twojej istocie, lecz zaciemniają obraz Stwórcy wyryty w twoim sercu". Dawid umie oddzielić "grzesznika" od "grzechu". Potrafi kochać całym sercem i bez ograniczeń, a zarazem wyraźnie dostrzega destruktywne postępowanie Absaloma. Ojciec Bernard Bro, francuski teolog, dominikanin, w swoich znakomitych rozważaniach medytacyjnych na temat powyższej sceny biblijnej wysuwa przypuszczenie, że Dawid pojął pełnię łaski przebaczenia, jaką obdarzył go Jahwe, dopiero wówczas, gdy sam przekonał się o sile własnej zdolności do przebaczenia swemu błądzącemu synowi. Być może Dawid sądził, że nie zasługuje na przebaczenie; być może myślał, że Bóg tak naprawdę wcale mu nie wybaczył, a jeśli już to tylko częściowo. Całkiem możliwe, że zastanawiał się (jak każdy człowiek), czy rzeczywiście istnieje ktoś, kto przebacza w sposób tak radykalny, że sama rzeczywistość ulega przemianie. Dawid snuje różne domysły (podobnie jak każdy człowiek) aż do chwili, gdy sam doświadcza własnej mocy dawania i przebaczania, większej niż kiedykolwiek mógłby sobie wyobrazić. "Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą" (Łk 11, 13). Hannah Arendt ujmuje tę prawdę w następujący sposób: "Przebaczanie i relacja, jaką ustanawia, zawsze jest sprawą wybitnie osobistą (choć niekoniecznie indywidualną czy prywatną), w której to, co zostało uczynione, przebacza się ze względu na tego, kto to uczynił". Jeśli poważnie traktujemy chrześcijańską naukę o miłości, wówczas musimy uznać, że jedynie miłość umie wybaczać. Zdaniem Hannah Arendt "tylko miłość jest w pełni wrażliwa na to, kim ktoś jest, do tego stopnia, że zawsze gotowa jest mu przebaczyć, cokolwiek uczynił". Związek między przebaczeniem a zaproszeniem ma jeszcze inny wymiar: przebaczenie - jako dar i zaproszenie - musi zostać przyjęte, aby cały akt się dopełnił. Wielu ludzi pyta: "Po co zadawać sobie tyle trudu? Po co rozpoczynać ów bolesny proces, skoro i tak wiem, że moje przebaczenie nie zostanie przyjęte ani docenione?" Otóż przebaczenie ma ogromną wartość nawet wówczas, gdy druga osoba go nie przyjmuje. Po pierwsze, człowiek udzielający przebaczenia zostaje uwolniony od ciężaru zranionego i zatwardziałego serca; po drugie, społeczeństwo odnosi olbrzymią korzyść z przebaczenia dzięki prawu wzajemnych powiązań między wszystkimi jego członkami. Po trzecie zaś - choć naprawdę trudno w to uwierzyć przebaczenie stanowi wartość dla tych, którzy przebaczenia potrzebują, jako że dajemy im szansę rozpoznania swoich błędów i wzięcia za nie odpowiedzialności. Trudno znaleźć na świecie radość równie wielką, jak ta, która płynie z dopełnionego aktu przebaczenia, kiedy to jedna osoba ofiarowuje przebaczenie, a druga ów dar przyjmuje. Przebaczenie zostaje przyjęte wówczas, gdy winowajca uznaje własny błąd czy grzech i postanawia więcej go nie popełniać. Istnieje wiele słów opisujących ten proces. Nawrócenie. Pokuta. Metanoia. Skrucha. Zadośćuczynienie. Wszystkie one wskazują jednak na tę samą prawdę: ażeby posłuchać prośby drugiego człowieka, który zachęca mnie do uświadomienia sobie własnej wartości, muszę zrezygnować ze wszystkiego, co przeszkadza mi w dostąpieniu pełni. H.R. Mackintosh, teolog szkocki, utrzymuje, że proces przebaczania polega najpierw na uznaniu własnych grzechów, a potem na ich odrzuceniu. Jest to szczególnego rodzaju przyznanie się do konkretnych czynów, za które szczerze żałujemy. Nie ma tu miejsca na żadne dwuznaczności, niejasne uogólnienia czy próby wyparcia się odpowiedzialności ("Gdybym wtedy nie stracił cierpliwości", "Gdybyś nie była taka obrażalska", "Gdybym lepiej się wyspał"). Podobne zastrzeżenia są unikiem. A istota problemu polega na tym, że to ja jestem odpowiedzialny, że to ja sprzeniewierzyłem się swojej odpowiedzialności, dokonując takich a nie innych czynów, które trzeba nazwać po imieniu, podobnie jak nazywa się chorobę. Diagnoza musi bowiem poprzedzać leczenie, a proces zdrowienia przebiega szybciej, jeśli diagnoza była słuszna. "Zarówno w medycynie, jak i w terapii psychologicznej pisze Rollo May -władza, jaką daje nazwanie daimoniona, jest podobna". "Gdy pokonam chorobę, staję się po części nową istotą, mogę być wprowadzony do nowej wspólnoty i otrzymać nowe imię". Skoro więc pierwszy krok na drodze stawania się nową istotą polega na przyznaniu się do popełnionego błędu, to następnym krokiem musi być wyrzeczenie się go, czyli złożenie swojej winy w ręce Tego, który potrafi dźwigać nasze ciężary. Czyniąc tak, stajemy się wolni od przygniatającego brzemienia winy. Mówię tu oczywiście o religijnym wymiarze przebaczenia. Bóg pragnie, byśmy całe swoje nieuporządkowanie wewnętrzne powierzyli właśnie Jemu, ponieważ tylko On może obdarzyć nas skuteczną siłą potrzebną do pokonania słabości. W wielu tradycjach religijnych przyznanie się do winy i wyrzeczenie się grzechu znajduje odzwierciedlenie w pewnych praktykach, jak choćby w spowiedzi i rozgrzeszeniu. Poprzez akt rozgrzeszenia popełnione przez nas grzechy zostają raz na zawsze przebaczone, jako że Bóg ma moc uniewinniania i zapominania. Można więc powiedzieć, że w oczach Boga grzech zostaje wymazany tak, jak gdyby nigdy nie miał miejsca. W protestantyzmie, który odszedł od praktyki spowiedzi, można spotkać wielu zwolenników wyznawania sobie grzechów nawzajem. John Claypool w jednym ze swoich kazań stwierdził: "My, protestanci, zawsze bardzo dużo rozprawialiśmy o Bożym przebaczeniu, ale zapomnieliśmy, jak się spowiadać, jak żałować za grzechy i jak otrzymywać przebaczenie. Skutkiem tego wiele osób pozostających w obrębie tradycji wolnego Kościoła po prostu nie wie, jak uwolnić się od swoich grzechów. Dźwigamy więc ciężar przeszłości i nie znajdujemy żadnej ulgi". W centrum nauczania wczesnego Kościoła był nakaz: "Wyznawajcie [...] sobie nawzajem grzechy" (Jk 5, 16). Niektórzy uważają, że warto przywrócić tę praktykę ze względu na możliwość rozwoju samoświadomości u osoby wyznającej grzechy. Charles Hanna twierdzi na przykład: "Podstawowym celem spowiedzi jest to, by ludzie uświadamiali sobie prawdę o własnej sytuacji oraz o ciągłym napięciu między dobrem a złem obecnym w ich sercach". Dietrich Bonhoeffer również podkreślał wartość praktyki spowiedzi: "człowiek, który wyznaje grzechy w obecności brata, wie, iż nie jest już sam; doświadcza on bowiem obecności Boga poprzez realność drugiej osoby". Kościół rzymskokatolicki, zachowujący od wieków praktykę spowiedzi indywidualnej, odnowił ostatnio [w roku 1973 - red.] obrzędy i formuły sakramentu pokuty. Katolicy uznali bowiem, że dotychczasowy rytuał nie stanowił właściwego odzwierciedlenia nowoczesnej teologii pokuty. Teologia ta akcentowała głębię Bożej miłości, natomiast sposób sprawowania sakramentu często przypominał proces całkowicie bezosobowy, mechaniczny i zrutynizowany. Teolodzy postulowali wprowadzenie takiego rytuału, który wyrażałby ponowne zjednoczenie ze wspólnotą, jako że dotychczasowy rytuał pomijał społeczny aspekt grzechu i nawrócenia. Ponadto pojawiła się potrzeba wprowadzenia jakiegoś znaku przekazującego rzeczywistość uzdrowienia wewnętrznego; wielu katolików porównywało bowiem spowiedź do procesu sądowego, podczas którego sędzia uniewinniał bądź potępiał penitenta, lecz nigdy mu nie przebaczał ani go nie kochał. Spowiedź, zwykle anonimowa i ograniczona do niewielkiej przestrzeni konfesjonału, mogła sprzyjać powstaniu niezdrowego uczucia pogardy wobec samego siebie oraz prowadzić do nadmiernej koncentracji na grzechu. Tymczasem teologia pokuty głosiła konieczność ponownego narodzenia oraz harmonii ciała i ducha. Powyższa analiza dotyka oczywiście tylko najsłabszych punktów starego rytuału spowiedzi. Zawsze było przecież mnóstwo przypadków prawdziwego nawrócenia i przemiany wewnętrznej dzięki wyznaniu i wyrzeczeniu się grzechów. Celem odnowionego rytuału jest po prostu to, by sakrament pojednania stał się bardziej dostępny dla wszystkich i znacznie łatwiejszy do pojęcia. Towarzyszące mu znaki mają lepiej wyrażać rzeczywistość pojednania z Bogiem; dzięki takim zabiegom odnowiony sposób sprawowania sakramentu pojednania zespala sam rytuał ze współczesną teologią pokuty. Uderza język Obrzędów pokuty. Mówi się tam o "obrzędzie pojednania", czemu należy przyklasnąć. Wyrażenie "iść do spowiedzi" sugerowało bowiem, że to penitent znajduje się w centrum całego wydarzenia, a rozgrzeszenie udzielane jest jako nagroda za upokarzające wyznanie grzechów. Odnowiony sposób sprawowania sakramentu pojednania zmierza do odsłonięcia źródeł naszej grzeszności, na które często jesteśmy ślepi. James Burtchaell, teolog z Uniwersytetu Notre Dame, w jednej ze swoich prac napisał, że penitenci powinni prosić osobę sprawującą sakrament "o pomoc w odkryciu tego, co nigdy nie obciąża ich sumienia". Burtchaell miał na myśli popełniane ukradkiem, lecz znaczące grzechy, których często nawet nie zauważamy, a ponieważ ich nie zauważamy, nie odczuwamy również skruchy i nie otrzymujemy za nie przebaczenia. Nawrócenie podczas sakramentu pojednania w większym stopniu dotyczy poważnych grzechów i znaczącego nieuporządkowania wewnętrznego, niż powierzchownych list różnorakich grzechów wyznawanych rutynowo i równie rutynowo - o ile w sposób ważny - odpuszczanych. Nawrócenie to sprawa życia lub śmierci. Prawdziwe nawrócenie nie ma nic wspólnego ze skrupulatnym doszukiwaniem się drobiazgów, lecz polega na szczerym pragnieniu odkrycia w swoim sercu złych skłonności, które odwodzą nas od czynienia dobra. Odnowiony obrzęd pojednania przesuwa środek ciężkości z tego, co czyni penitent na to, co czyni Bóg, a Bóg jedna nas ze sobą. Pojednanie oznacza ponowne złączenie rozdzielonych części. Pojednać to inaczej zespolić, uzdrowić, stworzyć całość, przywrócić pokój. Akt pojednania wiąże ze sobą Boga i ludzkość, a także ludzi, takich, jacy są, z ludźmi takimi, jakimi powinni się stać. Pojednanie to bardzo trudne powołanie; Jezus musiał za nie zapłacić własnym życiem. Jednak uczestnictwo w tym sakramencie pozwala penitentowi korzystać z owoców zwycięstwa Chrystusa na krzyżu. Sakrament pojednania nie został ustanowiony po to, by zachowywać status quo, by zachęcać do odbywania rutynowych spowiedzi wedle mało przemyślanego katalogu grzechów, ani też po to, by wzmacniać w człowieku uczucia pogardy i nienawiści do samego siebie. Siła owego sakramentu wynika raczej z przekonania, że zmiana jest możliwa, a obietnica uzdrowienia - realna, ponieważ Bóg ciągle działa w świecie. Odnowiony obrzęd pojednania przypisuje tę siłę darowi Ducha Świętego i istotnie może tak być. Wedle tradycyjnej teologii Duch Święty miał przekonać chrześcijan o tym, że są dziećmi Boga. Kiedy odkrywamy swoją tożsamość, Duch Święty oświetla nasze nieuporządkowanie wewnętrzne, dzięki czemu możemy poznać swoje grzechy; udziela nam niezbędnej siły do szczerego ich wyznania, a także przynosi nam pociechę, gdy podczas skruchy i konfrontacji z prawdą umiera nasze ego. Rezultat takiego procesu przypomina wszystkie potyczki z prawdą, a jest nim uskrzydlająca wolność oraz oczyszczające poczucie zerwania krępujących nas więzów. W gruncie rzeczy spowiedź można przyrównać do pieśni wdzięczności za to, że Bóg ze swoją potęgą obecny jest w naszym życiu. Zgodziliśmy się na konfrontację. Zostaliśmy zawróceni z drogi, którą szliśmy, i przeżyliśmy nawrócenie. Poddaliśmy się procesowi odkrycia prawdy o sobie samych i przekonaliśmy się, że nawet wówczas jesteśmy otoczeni większą miłością, niż ośmielaliśmy się przypuszczać. "Nie wyznajemy grzechów po to, by Bóg mógł się lepiej z nimi zapoznać, lecz po to, by rzeczywistość wypowiadanych słów pogłębiła nasze rozumienie siebie". Taka wiedza może następnie zostać przekazana naszym braciom i siostrom, którzy także potrzebują przebaczenia; pojmując prawdę o sobie, potrafimy z większym współczuciem odnosić się do naszych bliźnich. Henri Nouwen twierdzi, że "przebaczenie jest namacalną rzeczywistością" dla człowieka pełnego współczucia, "który odkrył słabości swoich przyjaciół i grzechy swoich wrogów w głębi własnego serca, dzięki czemu gotów jest nazwać każdego człowieka swoim bratem". Choć każdy z nas ofiarowując przebaczenie gorąco pragnie, by druga osoba ów dar przyjęła, to jednak oczekiwanie takie nie może mieć nic wspólnego ze stawianiem jakichkolwiek warunków. Nasze przebaczenie musi być bezwarunkowe i pozbawione wszelkich ukrytych celów, w przeciwnym bowiem razie nie zasługuje na miano prawdziwego przebaczenia. Nie wolno mi upokarzać drugiego człowieka, ani też żądać poddańczych gestów i publicznych przeprosin. Nie mogę prowadzić katalogu wymagań. Przebaczenie dokonuje się w ukryciu, bez świadków, i również w ukryciu powinno być przyjmowane. Dokonuj swoich czynów miłosierdzia w ukryciu, a Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie (por. Mt 6, 4). Co zatem czyni człowiek udzielający przebaczenia, gdy jego dar nie zostaje przyjęty? Gdy spotyka się z kpiną i szyderstwem? Co czyni człowiek potrzebujący przebaczenia, gdy nikt nie chce obdarzyć go tym darem? Co czyni, gdy jego przeprosiny spotykają się z lodowatym milczeniem, a wyciągnięta dłoń zawisa w powietrzu? Obaj czekają. Od obu wymaga się, by byli czujni, by wyczekiwali na właściwy moment, kiedy to przebaczenie będzie mogło być ofiarowane i przyjęte. Miłość jest cierpliwa. Uświadamiamy sobie tę prawdę dzięki owemu uszlachetniającemu gestowi miłości i dawania, jakim jest przebaczenie. Przebaczenie jest mocą Moc daje mi energię do działania. Mogłabym tu długo opowiadać o ludziach, którzy wywierają na mnie ogromny wpływ; każdy z nich jest dla mnie bardzo ważny, ponieważ od każdego uczę się czegoś, co pozwala mi właściwie myśleć i działać. Wpływ innych ludzi może być oczywiście dobry lub zły, w zależności od tego, czy moje czyny pozostają w zgodzie z moją wolnością. Kiedy cierpię, fizycznie bądź duchowo, moje rany mają nade mną pewną władzę; mówią mi niejako, co mogę, a czego nie mogę uczynić. Kiedy zaś cierpię z powodu własnej porażki lub w wyniku jakiejkolwiek krzywdy wyrządzonej mi przez drugą osobę, wówczas również zaczyna rządzić mną moc bolesnych wspomnień i przeżyć. Przebaczenie jest mocą, która neutralizuje kierującą mną energię bólu. Przebaczenie jest mocą, która mówi, że choć moje zranienie jest bardzo głębokie, to jednak istnieje pociecha sięgająca jeszcze głębiej, dlatego nie muszę już dłużej kierować się swoim bólem, lecz mocą znacznie odeń potężniejszą. Ażeby zrozumieć powyższą prawdę, musimy stać się ludźmi o wyostrzonej świadomości. Nie chodzi tu wcale o to, by obchodzić swój ból szerokim łukiem, czy też udawać, że nie wywarł on na nas żadnego wpływu. Przeciwnie - musimy skonfrontować się ze swoim zranieniem, rozpoznać jego pochodzenie, poczuć je i ostatecznie przebaczyć z całym rozmysłem. Taki rodzaj świadomej i celowej konfrontacji pozwala mi sięgnąć do samego dna mojej rany i - ujmując rzecz metaforycznie - oczyszcza i przyżega chore tkanki. Dopiero wówczas może rozpocząć się proces zdrowienia. Załóżmy, że dwudziestocentymetrowa linijka ustawiona pionowo jest miernikiem wszelkich zranień, jakich doświadczyliśmy w całym swoim życiu. Niewielkie krzywdy mierzą kilka bądź kilkanaście milimetrów, a głębokie rany zajmują znacznie więcej miejsca na podziałce. Jeśli zostałam boleśnie zraniona i targa mną gniew oraz chęć odwetu, wówczas stoją przede mną tylko trzy możliwości: 1. Mogę nałożyć bandaż na ranę, udając, że to nic poważnego i samo się zagoi. Tymczasem rany natury psychicznej i duchowej mają wiele wspólnego z ranami fizycznymi, a proces ich leczenia jest bardzo podobny. Jeśli nie usuniemy drzazgi wbitej w palec i nie oczyścimy dokładnie rany, palec nie odzyska swojej sprawności. Co więcej, zaniedbana rana może zacząć ropieć, a nawet zainfekować cały organizm. Poważne skaleczenie owinięte jedynie bandażem, gdy tak naprawdę potrzebna jest interwencja chirurga, może stać się przyczyną nawracających bólów i będzie goić się dłużej, jeśli w ogóle się zagoi. 2. Mogę uczynić z bólu siłę kierującą moim życiem. Wszystkie moje zainteresowania, czyny i wybory będą odtąd uzależnione od gnębiącego mnie bólu. A kiedy ty, mój przyjacielu, dotkniesz tej rany - przypadkiem bądź celowo -wyzwolisz moją reakcję odruchową. Ponownie zacznę rozpamiętywać wyrządzoną mi krzywdę i ponownie zacznę kierować się swoim bólem. 3. Mogę wreszcie pozwolić, by przebaczenie zeszło centymetr po centymetrze aż do poziomu mego bólu. Przebaczenie wykracza bowiem poza kierujący mną ból i ostatecznie odnosi sukces. Młody mężczyzna odrzucony przez ukochaną przebacza jej i wyzwala się spod dojmującej potęgi bólu. Mężczyzna w średnim wieku, przygnieciony kompleksem niższości, przebacza swojemu ojcu, który nigdy nie był z niego zadowolony. Odtąd może żyć, kierując się miłością, a nie urazą. Żona potrafi przyznać się do perfekcjonizmu i odnaleźć wolność. Takie wydarzenia są okazją do radości, ponieważ oznaczają koniec zażartej i wyczerpującej walki, rozpoczynając jednocześnie błogosławiony i pełen pokoju okres rekonwalescencji. Przebaczenie objawia nam swoją moc również w innych wymiarach. Dostrzegamy to na przykład wówczas, gdy uznajemy, że przebaczenie to nie tyle idea, co wydarzenie. Przebaczenie nie mieści się wyłącznie w słowach, lecz w czynach. Kiedy przebaczamy lub dostępujemy przebaczenia, odbywa się coś bardzo radykalnego. Stary Testament posługuje się pewnym obrazem, który pokazuje, co dzieje się, gdy człowiek ofiaruje przebaczenie drugiej osobie. Obraz ten pochodzi z Psalmu 103, gdzie czytamy, że Jahwe potrafi swoją mocą oddzielić nas od naszych grzechów tak daleko, jak odległy jest wschód od zachodu. Zastanówmy się przez chwilę nad tą metaforą. Grzesznik i jego grzech są ze sobą ściśle związani. Wielu ludzi, takich jak faryzeusze, utożsamia grzesznika z jego grzechem. Kiedy jednak Bóg udziela człowiekowi przebaczenia, a on je przyjmuje, wówczas powstaje niewyobrażalnie wielka przepaść oddzielająca winowajcę od jego winy. Jak duża może to być odległość? Sądzę, że metafora wschodu i zachodu stanowi prawdziwie natchniony i znacznie bardziej wymowny obraz niż porównanie z północą i południem. Zauważmy bowiem, że północ i południe mają dwa dokładnie wyznaczone bieguny geograficzne, łatwo dające się zmierzyć. Możemy więc posuwać się w kierunku Bieguna Północnego, lecz w pewnym momencie przestaniemy iść na północ i zaczniemy podążać na południe. Zmierzając ku Biegunowi Południowemu, w pewnej chwili zaczniemy wędrować w kierunku północnym. Północ i południe mają zatem pewne granice. Jeśli jednak podróżujemy na wschód, możemy czynić tak bez końca, ponieważ nie istnieje żaden biegun wschodni, i wschód nie ma swego kresu. Również wędrując na zachód, ciągle wędrujemy na zachód. Gdybyśmy więc pragnęli znaleźć odpowiednie pojęcie ilustrujące nieograniczoność przebaczenia udzielanego przez Jahwe (do czego my także jesteśmy wzywani), obraz wschodu i zachodu byłby tu zapewne najlepszy. Komuś, kto potrzebuje przebaczenia, możemy zatem powiedzieć: "Akt przebaczenia ma taką moc, że popełnione przez ciebie grzechy zostaną odsunięte tak daleko, jak odległy jest wschód od zachodu. Odsunięte i usunięte. Nie osłabione, umniejszone czy przesunięte o kilka centymetrów, lecz usunięte. Nie będziesz już postrzegany przez pryzmat swojego grzechu, a twój grzech nie będzie określał relacji pomiędzy nami. Twoje przewinienia zostaną odsunięte od ciebie tak daleko, jak tylko jesteś sobie w stanie to wyobrazić". Każdy z nas może tego doświadczyć. A ponieważ Bóg tak radykalnie rozprawia się z grzechem, tylko najbardziej radykalny obraz może oddać rzeczywistość przebaczenia. Kiedy Bóg przebacza, dzieje się coś decydującego. Również ludzkie przebaczenie jest aktem rozstrzygającym, który wywiera ogromny wpływ na relacje międzyosobowe. Matthew i Dennis Linn opisują rekolekcje poświęcone problemowi uzdrowienia wewnętrznego. W warsztatach tych brały udział osoby rozwiedzione, które ponownie zawarły małżeństwo i pragnęły uwolnić się od uczuć wrogości wobec byłego współmałżonka. Przez dwa dni uczestnicy, korzystając ze wskazówek osób prowadzących rekolekcje, uczyli się, jak odzyskać równowagę emocjonalną. Towarzyszyły temu medytacje i modlitwy. Rekolektanci odkrywali w swoim życiu duchowym te obszary, które wymagały wzrostu. Po roku ci sami ludzie spotkali się ponownie, aby porozmawiać o zmianach, jakie zaszły w ich życiu dzięki odbytym rekolekcjom. Matthew i Dennis Linn piszą: "Spośród siedmiu osób, które po latach pielęgnowania w sobie gniewu przebaczyły byłemu współmałżonkowi, pięć przekonało się w krótkim czasie, że były mąż czy żona również chce przebaczyć i nawiązać nić porozumienia. Ktoś przebył dwa tysiące mil, aby spotkać się z rodziną, ktoś inny napisał pierwszy list po dziesięciu latach milczenia". Bracia Linn, korzystając ze znakomitej metody terapeutycznej stosowanej przez Agnes Sanford, zachęcają uczestników rekolekcji do zdobycia się na przebaczenie. Mówią im ponadto, żeby po powrocie do domu spodziewali się jakiejś zmiany w stosunkach z osobą, której przebaczyli. Przebaczenie ujawnia swoją największą moc wówczas, gdy umożliwia dokonanie konkretnej zmiany. Przebaczenie potrafi odmienić każdy szczegół rzeczywistości równie namacalnie, jak czyni to grzech. Akt przebaczenia jest tak samo realny jak grzech. Kiedy więc uznaję swoją grzeszność i biorę odpowiedzialność za czyny sprzeczne z przykazaniem miłości, wtedy naprawdę mogę się zmienić. Potrafię przekształcić rzeczywistość! Karl Menninger dochodzi do tego samego wniosku nieco inną drogą. Dr Menninger, założyciel kliniki oraz autor książki Whatever Became of Sin? (Co się stało z grzechem?), twierdzi, że grzesznik to człowiek, który jest odpowiedzialny za swoje egoistyczne czyny i który może się zmienić. Jeśli ktoś nie potrafi zmienić się na lepsze, wówczas jedynym rozwiązaniem staje się więzienie bądź zakład poprawczy. Jeśli ktoś jest chory i z tego powodu nie odpowiada za wyrządzoną komuś krzywdę, wówczas jedynym wyjściem będzie szpital psychiatryczny. Grzesznik różni się od takich osób tym, że uznaje swój grzech i bierze odpowiedzialność za własną przemianę - przemianę, trzeba tu zaznaczyć, wspomaganą przez Boga i Jego łaskę. Przebaczenie jest wydarzeniem, a nie ideą; następuje wtedy, gdy odkrywamy prawdę o sobie i uznajemy własną grzeszność. W takim momencie otrzymujemy Boże przebaczenie, które jest ""siłą naprawczą" w naszym życiu. Wtedy to przestajemy walczyć ze sobą, z innymi oraz z samą prawdą i ufnie zwracamy się ku otaczającej nas zewsząd Bożej mocy, zdolnej dokonywać w nas wielkich czynów". Za sprawą owego niezwykłego doświadczenia pojednania my sami, niezależnie od popełnionych wcześniej grzechów oraz nierozwiązanych problemów dnia codziennego, stajemy się "bardziej zdolni do miłości, do odróżniania dobra od zła, potrafimy też bardziej angażować się w dzieła, które przynoszą dobro całej ludzkiej rodzinie". Doris Donnelly: Uczymy się przebaczać - Rozdział 5 Rozdział V CO UMOŻLIWIA PRZEBACZENIE? Złagodzenie bólu Zastosowanie pewnych strategii Być może jedną z najlepszych analogii dla procesu przebaczania jest proces leczenia fizycznego bólu. Ludzie, którzy powinni przebaczyć, są poranieni, obolali i zakrwawieni, niczym ofiary wypadku samochodowego. Zostali głęboko i boleśnie zranieni przez kogoś lub przez coś (bądź jedno i drugie), a teraz odczuwają skutki owego doświadczenia: wstrząs, przejściowy paraliż, depresję, a także obrażenia zewnętrzne lub wewnętrzne (bądź jedne i drugie). Czas, badania lekarskie oraz zdjęcia rentgenowskie często pokazują rozmiar tych ran, których nie można od razu zlokalizować lub dostrzec gołym okiem. Kiedy zaczniemy dokładniej obserwować zabiegi medyczne, przekonamy się, że zasadniczym celem działań lekarza jest uśmierzenie bólu. Pacjent, zanim jeszcze trafi do izby przyjęć, otrzymuje środek przeciwbólowy, a krwotok z doznanej przez niego rany zostaje zatamowany. Oczywiście środek przeciwbólowy, podobnie jak zabieg oczyszczenia rany, nie unicestwia zranienia; nikt tu nie udaje, że pacjent nie doświadcza bólu i że jego obrażenia nie wymagają żadnej interwencji lekarskiej. Dzięki oczyszczeniu rany można dokładnie ocenić jej rozmiar. Środek znieczulający pozwala pacjentowi nabrać pewnego dystansu do swojej rany, a osobom opiekującym się nim - dokładnie ocenić sytuację i przedsięwziąć odpowiednie kroki, by pacjent mógł jak najszybciej powrócić do zdrowia. Z powyższego opisu wyłania się kilka użytecznych wskazówek na temat przebaczenia. Bezpośredni cel zabiegów podczas leczenia zranień fizycznych oraz psychicznych jest ten sam: uśmierzenie bólu. Dopiero potem można zacząć omawiać konkretne strategie wiodące do właściwego celu, jakim jest przebaczenie. Na płaszczyźnie medycznej i duchowej istnieje wiele sposobów uśmierzenia bólu. Przedstawione poniżej trzy z nich bynajmniej nie wyczerpują całego tematu. Złagodzenie bólu POPRZEZ ZWIĘKSZENIE DYSTANSU. Zdarza się, że ból łagodnieje, kiedy dwie osoby oddalają się od siebie w sensie geograficznym. Znam pewne małżeństwo z dwoma synami - bliźniakami, w wieku dziewięciu lat. Ponieważ obaj chłopcy zażarcie ze sobą rywalizowali, rodzice postanowili zrobić coś, co zaowocowałoby pojednaniem między braćmi. Chłopcy ci byli ze sobą w kontakcie praktycznie przez całą dobę, dlatego rodzice zdecydowali się rozdzielić ich na kilka godzin codziennie - najlepiej w porze lekcji szkolnych, kiedy to rywalizacja między braćmi osiągała szczególne natężenie. Rodzice mieli do wyboru kilka możliwości. Zastanawiając się nad skutecznością fizycznego rozdzielenia chłopców, początkowo nosili się z myślą, by jednego syna posłać do szkoły z internatem, a drugiego zostawić w dotychczasowej szkole. Brali też pod uwagę możliwość wysłania braci do różnych szkół z internatem w różnych miejscowościach. Trzeci pomysł natomiast polegał na zapisaniu każdego z chłopców do innej szkoły, ale w tej samej dzielnicy miasta, dzięki czemu można by zachować bliskie więzi rodzinne (co jest bardzo pożyteczne w procesie przebaczania), a także złagodzić napięcia między braćmi na tyle, aby miejsce wrogości zajęła przynajmniej poprawność, która później pozwoli doprowadzić do pojednania. Rodzice wybrali trzecią możliwość i - jak się okazało - decyzja ta przyniosła pozytywne skutki w życiu zarówno obu chłopców, jak i samych rodziców. Opadło dotychczasowe napięcie między braćmi, a godziny, które chłopcy wspólnie spędzali w domu, obfitowały w znacznie mniej kłótni. Od samego początku eksperymentu bracia odnosili się do siebie z większą przyjaźnią. Rodzice byli zadowoleni, że nie wybrali żadnej z dwóch pierwszych - dość radykalnych, trzeba tu powiedzieć - możliwości. Wysłanie jednego z chłopców do szkoły z internatem być może złagodziłoby cały problem, ale kosztem rozdzielenia rodziny; co więcej, równie możliwe jest to, że bracia zostaliby w ten sposób pozbawieni szansy osiągnięcia wzajemnego porozumienia poprzez wspólne rozwiązanie konfliktu. Zdarzają się jednak sytuacje wymagające innych działań. Jedna z moich znajomych jest alkoholiczką. Jej stan pogorszył się wyraźnie w ciągu miesięcy letnich. Zanim nadszedł październik, obie córeczki tej kobiety - dziewczynki w wieku siedmiu i dziewięciu lat - dobrze wiedziały, że ich matka jest w stanie rozpętać awanturę niemal codziennie po ich powrocie ze szkoły. Ojciec dziewczynek, wracając późnym popołudniem z pracy, musiał patrzeć na tragedię i chaos panujący w domu; córki kuliły się ze strachu w kącie, niekiedy nawet pobite przez matkę. Kiedy przyszły święta Bożego Narodzenia, nikt z rodziny nie zaznał prawdziwej radości. Ojciec, zmęczony irracjonalnym i egoistycznym postępowaniem żony, nie był w stanie dłużej tolerować takiej sytuacji. Dzieci, przywykłe do pijackich wyczynów matki, lecz zbyt małe, by właściwie zinterpretować to, co działo się wokół nich, czuły się głęboko nieszczęśliwe. Pewnego dnia oboje rodzice, omówiwszy wszystkie okoliczności (prawo dziewczynek do posiadania matki, niezdolność matki do wywiązywania się ze swoich obowiązków wobec dzieci oraz konieczność zapewnienia matce fachowej opieki), postanowili -po uprzedniej rozmowie z córkami - że matka będzie spędzać pięć dni w tygodniu w sanatorium, a weekendy - w domu. Po miesiącu stan matki wyraźnie się poprawił. Powoli zaczęła też snuć plany zawodowe na przyszłość i w najbliższych miesiącach będzie zapewne dążyć do ich zrealizowania. Dni powszednie mijają wszystkim szybko, a wspólne weekendy przynoszą dużo radosnych chwil, choć zarazem nie brakuje nastroju powagi. Znacznie opadło napięcie we wzajemnych stosunkach i wiele ran już się zagoiło. Uczyniono więc ogromny postęp na drodze do prawdziwego przebaczenia. Nie ma jednej reguły określającej zależność między zwiększeniem dystansu a uzdrowieniem bólu. Dobrze jest jednak zawsze wybierać mniej drastyczną możliwość i modlić się, aby ktoś mądry pomógł nam rozstrzygnąć, które rozwiązanie jest właściwe w danej sytuacji. POPRZEZ RELACJĘ TERAPEUTYCZNĄ. Kiedy z bliska obserwujemy znajome małżeństwo, które właśnie przechodzi kryzys, to zwykle - patrząc na ich wzajemną wrogość i zacietrzewienie oraz obserwując całą mnogość zwichnięć i złamań (ujmując rzecz metaforycznie) - czujemy głęboko, że konieczne jest coś, co złagodziłoby ból współmałżonków. Uśmierzenie bólu niekoniecznie musi oznaczać wysłanie męża do Phoenix, podczas gdy żona zostaje w Bostonie, czy też przeprowadzenie czasowej separacji, choć każda z tych możliwości może w danej sytuacji okazać się rozwiązaniem najlepszym. Powtórzmy jeszcze raz: należy zawsze starać się wybierać mniej drastyczne - co nie znaczy: mniej skuteczne - lekarstwo. W przypadku problemów małżeńskich dobrym środkiem łagodzącym ból jest relacja terapeutyczna. Współmałżonkowie mają bowiem wtedy możliwość wypowiedzenia na głos swoich żalów, ujawnienia nagromadzonej złości, mogą też otwarcie przyznać się do frustracji. Mimo iż muszą nieustannie znosić swoje słabości i błędy, to zarazem mają świadomość tego, że jest takie miejsce, dokąd można pójść i omówić wszystkie trudne sytuacje z obiektywnym, wrażliwym i mądrym terapeutą. Dzięki temu zranienia - nawet jeśli są głębokie - będą utrzymane w czystości, nie dojdzie do ich infekcji, a totalna wojna, lub też całkowite zamknięcie się w sobie nigdy nie pozostanie jedyną możliwością. Pamiętajcie jednak, że naszym ostatecznym celem nie jest wyłącznie złagodzenie bólu. Uśmierzamy ból po to, aby mógł rozpocząć się proces zdrowienia. Dlatego często zdarza się, że nasz przyjaciel nie rozumie, czego nam naprawdę potrzeba. Nie szukamy bowiem silnego ramienia, na którym można się oprzeć; szukamy kogoś, kto pomoże nam właściwie ocenić naszą sytuację i zachęci nas do nieustawania w wysiłkach, by rozwiązać gnębiący nas problem. Jeśli mamy takich przyjaciół, to istotnie zasługujemy na miano szczęśliwców. Nierzadko bowiem nasi przyjaciele bądź członkowie rodziny, usilnie pragnąc ochronić nas (oraz siebie samych) od bólu, powtarzają na pozór rozsądne banały o tym, że kiedyś trzeba przecież zaprzestać walki, usypiając tym samym naszą świadomość, która każe nam zakasać rękawy i podjąć trudne dzieło przebaczenia. Kiedy decydujemy się na zwiększenie dystansu w stosunku do drugiej osoby, by złagodzić swój ból, powinniśmy zadać sobie pytanie: "Czy ta strategia pomoże mi przebaczyć, czy też doprowadzi mnie do takiego odrętwienia, że zaprzestanę jakichkolwiek prób przebaczenia?" POPRZEZ KONFRONTACJĘ. Jeden z moich przyjaciół, zajmujący odpowiedzialne stanowisko w dużym banku w Nowym Jorku, przeżywa obecnie trudności w swojej pracy. Wedle jego opinii, cały ciąg rozlicznych upokorzeń, jakie musi znosić, rozpoczął się z chwilą pojawienia się w banku bratanka szefa. Mężczyzna ten od pół roku pilnie nadzoruje pracę mojego przyjaciela. Z powodu ciągłych manipulacji i złośliwości, jakich się dopuszcza, praca stała się istną udręką dla mojego znajomego, co więcej, nadszarpnięta została dwudziestopięcioletnia przyjaźń łącząca mego przyjaciela ze swoim szefem. Poczucie zdrady, jakie nosi w sobie mój znajomy, zrodziło również uczucia wrogości wobec szefa oraz głęboką urazę. Mój przyjaciel wielokrotnie zastanawiał się nad całą tą podjazdową walką bratanka szefa. Rozważał następujące możliwości: (1) Złożenie rezygnacji. Taki gest uśmierzyłby przynajmniej ból upokorzenia, jakiego człowiek ten doświadcza w obecności współpracowników. Ponadto wszyscy przekonaliby się, że to on panuje nad całą sytuacją i decyduje o każdym kroku. W oczach kolegów z pracy byłby więc człowiekiem czynu, a nie ofiarą. (2) Podkopanie autorytetu szefa. Strategia ta nie zasługuje na polecenie, mimo iż przynosi pewien efekt katartyczny wynikający z zemsty: chcemy zranić osobę, która zadała nam ból. Jednak początkowe uczucie ulgi szybko mija, a pojawia się głębokie poczucie winy. Ostatecznie brzemię winy bardziej potęguje pierwotny ból. (3) Zasięgnięcie porady psychologa. Rozwiązanie to ma swoje dobre strony. (4) Ujawnienie swego bólu przed szefem. Dla mojego przyjaciela możliwość ta łączyła się z mało pociągającą perspektywą uzewnętrznienia swoich słabości; ponadto niosła ryzyko, że szef odprawi go z kwitkiem, co tylko pogorszy i tak już trudną sytuację. Ostatecznie jednak mój znajomy wybrał tę właśnie strategię. Przesądziły o tym dwie racje. Po pierwsze, pewne poczucie bezpieczeństwa (mimo iż obecnie jest ono znacznie osłabione) dawała mu świadomość dwudziestopięcioletniej przyjaźni z szefem. Przyjaźń ta nadal przecież trwała, chociaż przechodziła wyraźny kryzys. Po drugie, konfrontacja z szefem mogłaby przynieść jakieś nowe informacje na temat całej sytuacji. Obaj mężczyźni kipieli od emocji i obaj czuli się zranieni, lecz wszystkie informacje przetwarzane były przez osoby trzecie. Teraz można by wreszcie podzielić się faktami. Postępując zatem w duchu przyjaźni oraz trzymając emocje na wodzy, obaj mężczyźni mogliby właściwie ocenić powstałe problemy i przedyskutować różne warianty postępowania. A oto co się naprawdę stało. Szef mojego przyjaciela, zamiast przyjąć postawę obronną - czego w gruncie rzeczy należało się spodziewać - szczerze opisał swoje trudności. "Nie wiem, co robić - powiedział mojemu przyjacielowi. - Moja żona chce koniecznie, żebym znalazł pewną i bezpieczną posadę dla jej bratanka, a on upatrzył sobie właśnie twoje stanowisko. Z kolei twoja lojalność wobec firmy oraz nasza przyjaźń nakazują mi zignorować naciski żony. Nie wiem, jak rozwiązać ten konflikt". Na szczęście mój przyjaciel miał kilka pomysłów. Na szczęście potrafił także wziąć pod uwagę możliwość ofiarowania przebaczenia. W przeciwnym bowiem razie, aby zachować twarz, musiałby demonstracyjnie okazać oburzenie i poczucie wyższości, co na pewno nie przyniosłoby korzyści ani jego karierze zawodowej, ani przyjaźni z szefem. Mój znajomy dostrzegł słabość swojego przełożonego, lecz nie dopuścił, by obserwacja ta stała się ostatecznym miernikiem wartości tamtego człowieka. Epizod ów nauczył mojego przyjaciela, że bardzo niebezpiecznie jest opierać swoje przekonania na domysłach. Gdyby nie zdecydował się na konfrontację z szefem, nigdy by się nie dowiedział, dlaczego nagle stał się tak niemile widziany w pracy. Poznając przyczyny obraźliwego, a niekiedy wręcz okrutnego postępowania drugiego człowieka, nie przymykamy oczywiście oczu na fakt, że takie zachowanie rzeczywiście miało miejsce. Znajomość przyczyn stanowi cenne źródło informacji dla nas samych, ponieważ pozwala nam łatwiej uporać się z doznanym bólem. Kiedy umiemy zobaczyć napięcie i niepokój przepełniające innych ludzi, umiemy również zdobyć się na przebaczenie. W ten oto sposób przebaczenie staje się wydarzeniem w naszym życiu. Mija obecnie pół roku, odkąd zaczęły się kłopoty mojego przyjaciela w pracy. Wiele osób odczuło je na własnej skórze, nie tylko mój znajomy, jego szef i bratanek szefa. Konflikt ten mógł także zniszczyć znacznie więcej osób niż trzech bezpośrednio zaangażowanych weń pracowników. A jednak wysiłek, by zrozumieć i przebaczyć, przyniósł wszystkim pokaźne dywidendy. Zastosowanie pewnych strategii ROZSZERZENIE KONTEKSTU DANEJ SYTUACJI. Kiedy ból zostanie uśmierzony, możemy rozpocząć planowanie odpowiedniej strategii wiodącej do przebaczenia. Jesteśmy więc przygotowani do rozpoczęcia najwspanialszej części całego procesu. Przystępujemy do rozwiązania trudnej sytuacji już teraz - wykorzystując każdy gram zgromadzonej energii i siły - i uczymy się, jak przebaczać. W nauce przebaczania zawarta jest obietnica pokoju, który przewyższa ludzki rozum, a także obietnica wzrostu i osiągnięcia takiego potencjału wewnętrznego, jakim naprawdę dysponujemy. Oczywiście nie brak tu również wielorakich pokus. Kiedy poczujemy się lepiej, próbujemy na tym poprzestać. Andras Angyal, znakomity przewodnik w tych sprawach, powiada, że bardzo często pacjenci rozpoczynają psychoterapię, by poczuć się lepiej, a nie żeby stać się lepszymi ludźmi. Ciesząc się lepszym samopoczuciem, możemy potem nauczyć się jednej czy dwóch strategii, które by pozwalały na powrót osiągnąć ten stan, gdy ktoś nas zrani w przyszłości. Możemy nauczyć się rozwiązywać trudne sytuacje. Tak właśnie postępują małżonkowie, rodzice, dzieci oraz przyjaciele. Istnieje też, niestety, inna możliwość. Możemy nauczyć się omijać przebaczenie szerokim łukiem. W chwili euforii czy lepszego samopoczucia możemy pospiesznie oddalić nasze zranienie, unikając konfrontacji z nim, i zająć się innymi sprawami. Należy jednak pamiętać, że będąc wciąż pod działaniem środka znieczulającego, nie poznamy prawdziwego smaku życia. Niestety, wielu ludzi wybiera tę drogę. Omawialiśmy już skutki omijania przebaczenia szerokim łukiem. Przypominamy je tutaj jedynie po to, by uzmysłowić Czytelnikowi, że trwanie w gniewie jest oczywiście wyborem, którego, niestety, można dokonać. Jeśli więc odmowa przebaczenia prowadzi do samozniszczenia, a unikanie przebaczenia nie przynosi żadnych wymiernych korzyści, to oczywisty staje się fakt, że trzeba przystąpić do działania prawdziwie twórczego, a takim jest właśnie przebaczenie. Wielką pomocą na drodze do przebaczenia może okazać się rozszerzenie kontekstu sytuacji, która spowodowała nasze zranienie. Ogromnie ważne jest, abyśmy umieli widzieć w człowieku zadającym nam ból osobę ludzką, a nie tylko przyczynę naszego cierpienia. Na tym właśnie polega rozszerzanie kontekstu danej sytuacji. Kiedy przestajemy skupiać się tylko na wąskim wycinku rzeczywistości, zaczynamy postrzegać winowajcę jako osobę, która ma swoje słabości, wady, obawy i niezaleczone rany. Być może dlatego nie potrafi ona kochać. Gdy opanujemy już umiejętność rozszerzania kontekstu sytuacji, stajemy się po części odpowiedzialni za to, by osoba ta odzyskała wolność pozwalającą kochać innych ludzi. W takim momencie czujemy oczywiście złość, urazę i ból, lecz zarazem pragniemy, by człowiek zadający nam rany był wolny i by mógł kochać. Pragnienie to będzie stopniowo rosło, aż pozwoli nam ostatecznie zdobyć się na przebaczenie. Kiedy mój syn miał siedem lat, przeprowadziliśmy się z całą rodziną do innego miasta. Wraz z rozpoczęciem roku szkolnego, rozpoczęły się również problemy Christophera. Już pierwszego dnia nauki pewien dwunastoletni uczeń, znany z agresywnego zachowania, upatrzył sobie mojego syna na kozła ofiarnego. Najpierw wypchnął go z autobusu szkolnego, potem kazał mu odnieść swoje książki do domu i przez cały dzień tak się nad nim znęcał, że szkoła stała się ostatnim miejscem, do którego mój syn chciałby chodzić. Gdy dowiedziałam się o całej historii, zareagowałam jak typowa matka: zatrzęsłam się z wściekłości na myśl, że ktoś starszy i silniejszy wykorzystuje kogoś słabszego od siebie. Moje uczucia wzięły górę nad rozumem, podsuwając mi natychmiast kilka rozwiązań. Najpierw pomyślałam: "ogień zwalczaj ogniem". Mogłam przecież stanąć przed dwunastoletnim prześladowcą i korzystając z siły oraz autorytetu osoby dorosłej powiedzieć mu, że będzie miał ze mną do czynienia, jeśli jeszcze raz waży się tknąć mojego syna. (Nie pomyślałam wówczas, że mój syn może czuć się zażenowany przed kolegami z powodu interwencji matki.) Drugie rozwiązanie, jakie przyszło mi do głowy, polegało na tym, aby udać się do wychowawczyni owego ucznia, a może nawet do dyrektorki szkoły. Obie te osoby poznałam, zanim rozpoczął się rok szkolny. Byłam pewna, że moja skarga doprowadzi do jakichś sankcji dyscyplinarnych. Po trzecie, uznałam, że mogę też porozmawiać z rodzicami chłopca. Mieszkali po przeciwnej stronie ulicy i już wcześniej zauważyłam - przypadkowo, czy też nieprzypadkowo (nigdy tego nie jestem pewna) - że oboje są bardzo surowi i wymagający w stosunku do swoich dzieci. Sądziłam więc, że młodociany tyran otrzyma stosowną karę. Mogę w tym miejscu jeszcze dodać, że obmyślenie wszystkich tych metod działania nie zajęło mi nawet minuty. Miałam właśnie wprowadzić jedną z nich - jak uważałam: najlepszą - w życie, gdy mój syn powiedział nagle: "Ale jeśli on przestanie się znęcać nade mną, to zacznie znęcać się nad kimś innym. Jeśli mnie zostawi w spokoju, to na pewno znajdzie sobie inną ofiarę". Później mój syn tak ocenił całą sytuację: "Wolałbym jakoś się z nim dogadać, bo przecież będziemy jeszcze długo w tej samej szkole". Słowa Christophera uświadomiły mi, że wszystkie obmyślone przeze mnie strategie miały na celu odwet; chodziło mi w gruncie rzeczy o wykreślenie tamtego chłopca z naszego życia i odrzucenie jakiejkolwiek możliwości nawiązania z nim bliższych kontaktów. Z całą pewnością moje strategie nie miały nic wspólnego z dążeniem do pokoju, poczuciem odpowiedzialności za tamto dziecko czy też chęcią budowania mostów porozumienia. Pamiętam, że minęło kilka dni zanim byłam w stanie ocenić całą sytuację z innego punktu widzenia. Kiedy wreszcie się na to zdobyłam, moje uczucia i tak były po stronie Christophera. Siłą instynktu chciałam go bronić, strzec i chronić przed każdym cierpieniem. Zarazem jednak - w dużej mierze dzięki słowom mojego syna - zaczęłam czuć się odpowiedzialna za tamtego chłopca, który przecież był moim bliźnim. Zdałam sobie sprawę, że jeśli pozbawię go możliwości dalszego dręczenia mojego syna, to inne dziecko zostanie poddane tym samym prześladowaniom; w ten sposób rozwiążę tylko część problemu, ponadto stworzę problem komuś innemu. Po przeprowadzeniu takiej analizy mogłam nadać nowy wymiar owej trudnej sytuacji - teraz pragnęłam, żeby syn moich sąsiadów stał się na tyle "wolny", aby nie musieć znęcać się nad innymi dziećmi. Zaczęłam zatem stawiać sobie inny cel. Nie czekałam już na okazję, by "ogień zwalczyć ogniem". Moim celem - i celem całej mojej rodziny - stało się wyzwolenie w owym chłopcu większej miłości niż ta, którą okazywał na co dzień. Kiedy mój cel został jasno określony, przystąpiłam do planowania odpowiednich strategii. Zdziwiłam się wówczas, odkrywając, że rozważam te same metody działania, o których pierwotnie pomyślałam. Teraz jednak strategiom tym przyświecał inny zamiar, poza tym nie stanowiły już one celu samego w sobie. Oznaczało to, że moje pragnienie, by wyzwolić w naszym małym sąsiedzie zdolność do miłości, mogło zostać spełnione przy zastosowaniu pierwotnie postawionych celów, tzn. dzięki konfrontacji z samym chłopcem, bądź też z jego nauczycielami lub rodzicami. Wybór najlepszej strategii oznaczał teraz znalezienie takich sposobów działania, które doprowadziłyby nas do wyznaczonego celu. Istnieje wyraźna różnica pomiędzy zrzuceniem całego problemu na barki dyrekcji szkoły i zerwaniem wszelkich kontaktów z chłopcem prześladującym mojego syna a skłonieniem dyrektorki do współpracy w celu uczynienia z małego tyrana lepszego człowieka. Postanowiłam wybrać tę drugą możliwość. Poszłam więc do dyrektorki szkoły i powiedziałam jej, że chcemy rozwiązać cały problem, mając na względzie dobro mojego syna, a także dobro owego drugiego chłopca i wszystkich innych dzieci, które w przyszłości mogłyby stać się jego ofiarami. Dyrektorka okazała pełne zrozumienie i wyraziła chęć współpracy. Obie zauważyłyśmy, że chłopiec bardzo potrzebuje uwagi ze strony innych osób, dlatego postanowiłyśmy umacniać go w poczuciu własnej wartości, a także zaproponowałyśmy mu, żeby zaczął pomagać młodszym dzieciom, w tym również mojemu synowi. Nic z tego nie wyszło. Spróbowałyśmy jeszcze raz. I jeszcze... Odkryłyśmy, że nie ma cudownego lekarstwa. Przekonałyśmy się jednak, że miłość jest nade wszystko cierpliwa i że to miłość ostatecznie zwycięża, nawet jeśli cel wydaje się nieskończenie daleki. Wiele razy i w różnych miejscach dzieliłam się z innymi tą historią. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że nie jest to żadna "wiekopomna" opowieść. Nie musiałam wszakże przebaczać ukochanej osobie jakiejś poważnej zdrady; nie zadano mi też naprawdę głębokich ran, jakie nosi w sobie bardzo wielu ludzi. Dla mnie istotne było to, że głównym motywem moich działań była miłość do chłopca, który znęcał się nad moim dzieckiem. Różne osoby podsuwały mi później inne rozwiązania; dziś wydaje mi się nawet, że były to znacznie lepsze propozycje niż metoda, jaką ja sama wtedy obrałam. Pewna miła kobieta zapytała mnie kiedyś: "Czy nie pomyślała pani o tym, żeby pozwolić dzieciom samym rozwiązać ten problem? Mnie też zdarzało się interweniować w różne sprawy moich dzieci i często żałowałam później swojej decyzji, ponieważ widziałam, że wszystko tylko skomplikowałam, a dzieci mogły rozwiązać problem samodzielnie". Mówiąc szczerze, taka metoda postępowania nie przyszła mi wcześniej do głowy. Lecz od tamtej pory często myślę o zaletach owej propozycji oraz o innych podsuniętych mi pomysłach. Sądzę, że wiele z nich przyniosłoby pożądany skutek, jeśli oczywiście cel działań pozostawałby ten sam, a mianowicie wyzwolenie w drugim człowieku miłości. I przeciwnie: wiele z nich zakończyłoby się porażką, gdyby zamieniono je w grę "czyje na wierzchu"; gdyby ich celem była zemsta, wymierzenie kary i zdławienie ducha tamtego dziecka. Zauważyłam również, że pomimo "małego kalibru" całej sprawy, targały mną różne uczucia i trudno było mi nad nimi zapanować. Żyłam w dużym napięciu. Z jednej strony doświadczałam ciepłych i przyjaznych uczuć wobec swojego nieletniego bliźniego, próbując patrzeć nań oczami matki, jak na drogie, kochane dziecko, które potrzebuje mądrych wskazówek i dyscypliny. Z drugiej jednak strony przeżywałam gniew, wściekłość i frustrację. Moje emocje pozostawały więc w konflikcie, a ja sama czułam się rozdarta między dwiema skrajnościami. Wreszcie, dzięki sile modlitwy, konflikt został rozwiązany i zwyciężyło przebaczenie. Nadeszła również chwila, gdy zobaczyłam mojego syna w koleżeńskich stosunkach z tamtym chłopcem. Zdarzały się oczywiście dni, kiedy sądziłam, że nie dożyję tego. Zdarzały się dni, kiedy myślałam, że nie warto było podejmować tak wielkiego trudu. Zdarzały się jednak i takie dni - i one były najradośniejsze - kiedy czułam, że uczestniczymy we wspaniałym dziele wyzwalania miłości; miłości, która została uwięziona i nie mogła rozwinąć skrzydeł. Myślę, że wiele rzeczy w moim życiu, a także w życiu rodzin, wspólnot oraz społeczeństw wyglądałoby całkiem inaczej, gdybyśmy wszyscy mieli na celu przebaczenie. Być może czulibyśmy się wówczas zbyt zmęczeni, aby prowadzić wojny; miłość bowiem to bardzo wyczerpujące zadanie. Niezależnie jednak od przyczyny, świat na pewno stałby się lepszy. Niedawno poznałam zastępcę dyrektora pewnej prywatnej szkoły w New Brunswick w stanie New Jersey. Dowiedziałam się, że szkoła ta nie ma w ogóle dyrektora, a raczej, że dyrektorem jest sam Bóg. Filozofia szkoły streszcza się w krótkiej maksymie będącej podsumowaniem piątego rozdziału Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian: "Tylko miłość". W praktyce oznacza to, że dla władz szkoły nie istnieje taki problem, którego nie można by było rozwiązać w murach szkolnych, odwołując się do miłości, ani też nie ma tutaj dziecka niemile widzianego. Wśród uczniów są więc dzieci zarówno opóźnione umysłowo, jak i wyjątkowo inteligentne. Nade wszystko zaś żadne dziecko nie musi obawiać się wydalenia ze szkoły. Zastępca dyrektora zaprezentował mi listę metod stosowanych przez administrację rządową w walce z wandalizmem i przemocą, opisując jednocześnie kierowaną przez siebie szkołę jako oazę przebaczenia w samym środku problemów typowych dla miejskich i zróżnicowanych rasowo szkół. Odwiedziłam tę szkołę w pewien deszczowy listopadowy poranek, ale atmosfera panująca w środku była tak ciepła i serdeczna, że rozbroiłaby najbardziej zawziętego krytyka. Gdybym zobaczyła to wszystko na jakiejś tropikalnej wyspie Oceanu Spokojnego, pewnie bym pomyślała, że wzajemna grzeczność, szczera troska, współpraca, delikatność, gotowość pomocy oraz przebaczenia są wynikiem ciepłego klimatu lub wody, którą piją jej mieszkańcy. Tymczasem działo się to niemal na moim podwórku. Nigdy wcześniej nie byłam w podobnej szkole. Dodam jeszcze, że nikt nie ukrywał założeń przyświecających działalności tej szkoły; strategia tam stosowana wyjawiana była każdemu, kto chciał słuchać. Po prostu Ewangelia wcielana w życie. Tak właśnie wygląda świat, kiedy ludzie przebaczają sobie nawzajem. W tych rozważaniach na temat strategii prowadzących do przebaczenia chcę podkreślić, że nie istnieje jakaś jedna, wyłącznie słuszna metoda. Są ludzie, którzy w każdej sytuacji polecają nadstawienie drugiego policzka, lecz ja sama wiele razy widziałam, że pokorne przyjmowanie ciosów prowadziło jedynie do pogłębienia wzajemnej wrogości, praktycznie uniemożliwiając przebaczenie. Zdarzają się sytuacje, w których nadstawienie drugiego policzka postrzegane jest nie jako wyraz miłości, lecz jako oznaka arogancji i poczucia wyższości. Przynosi to wówczas więcej szkody niż korzyści. Nawet Nowy Testament podaje różne strategie przebaczania. W jednej sytuacji otrzymujemy polecenie, by nadstawić drugi policzek (Mt 5, 39), w innej - by przeciwstawić się osobie, która wyrządziła nam krzywdę (Mt 18, 15-18), upomnieć winowajcę (1 Kor 4, 14). Wszystko zależy od konkretnej sytuacji oraz zaangażowanych w nią osób. Pamiętajmy o tym, że nie ma jednej metody, która by się sprawdzała w każdej sytuacji. Niemniej można wskazać jedną motywację, słuszną zawsze i wszędzie bez jakichkolwiek zastrzeżeń, a jest nią pragnienie wyzwolenia drugiej osoby. Cel ten - zasadniczy i nadrzędny - pozwala wybrać właściwą strategię działania. Jeśli zatem powoduje nami owo pragnienie, wówczas umiemy rozszerzyć kontekst całej sytuacji i zdolni jesteśmy do uczynienia najważniejszego kroku na drodze do przebaczenia. Chęć wyzwolenia w drugiej osobie miłości to oczywiście cel mający zastosowanie we wszystkich konfliktach: małych i dużych. Częściej jednak realizuje się on w zwykłych, codziennych sytuacjach, przy popełnianiu przewinień, które wymagają "przebaczania, odprawiania [ dismissing], by umożliwić kontynuowanie życia przez ciągłe uwalnianie ludzi od tego, co uczynili nieświadomie, nie wiedząc, co czynią". Owe zwycięstwa na małą skalę mają olbrzymie znaczenie - jeśli teoria efektu falowego jest słuszna - dla wszelkich związków międzyludzkich. Jednym z najczęściej spotykanych problemów jest konflikt pomiędzy ojcami i ich dorosłymi synami oraz pomiędzy matkami i ich dorosłymi córkami. Pewna kobieta w średnim wieku żyła w szczęśliwym małżeństwie, czerpiąc zadowolenie również z pracy zawodowej. Jej dzieci były już w średniej szkole oraz w college'u, jej mąż miał dobrą posadę, wszystko wskazywałoby więc na to, że miała ona ugruntowane poczucie własnej wartości i że niczego nie brakowało jej do szczęścia. Niestety. Wszystko psuła bęte noire, czyli matka owej kobiety, która przyjeżdżała z wizytą dwa razy w roku. Po każdej wizycie matki nasza bohaterka była zmęczona, poirytowana, znudzona, sfrustrowana, wściekła i załamana. Powrót do względnie dobrego samopoczucia zabierał jej przeciętnie trzy miesiące. Dla matki bowiem nic nie było wystarczająco dobre i na tym tle wybuchały rozmaite konflikty. "Obiad byłby wspaniały, gdybyś nie rozgotowała mięsa". "Ten pokój wyglądałby ślicznie, gdyby nie było w nim tylu krzeseł". "Czy zawsze podlewasz rośliny tak obficie?" Wiemy oczywiście, że nikt nie jest sprawcą uczuć drugiego człowieka; uczucia pojawiają się w rezultacie naszych reakcji emocjonalnych oraz naszych wyborów i działań. Zagadnienie to mogłoby stanowić temat osobnej książki i rzeczywiście powstało już wiele książek traktujących o tych sprawach. Dla naszych rozważań istotne jest to, że kiedy uczucia zostaną już rozpoznane, nasza bohaterka, stojąc przed perspektywą kolejnej wizyty matki, ma do wyboru dwie metody działania. Po pierwsze, może z góry przygotować się na to, że matka znowu ją zrani, nadszarpnie jej poczucie własnej wartości, umniejszy różnorakie osiągnięcia i wyjeżdżając zostawi ją w stanie paraliżu. Innymi słowy, może potraktować wizytę matki jako zło, które należy przetrzymać. Dodajmy tutaj, że takie nastawienie okazuje się nierzadko samospełniającą się przepowiednią. Po drugie, może dostrzec w swojej matce nie tyle czarny charakter, co raczej osobę, która zachowuje się w określony sposób, ponieważ nie jest na tyle wolna, by postępować inaczej. Prawdopodobnie stara się robić wszystko jak najlepiej, mimo różnorakich ograniczeń natury zewnętrznej i wewnętrznej. Zamiast okazać wspaniałomyślność, czuje przymus krytykowania; zamiast ustąpić, stawia opór; zamiast wykazać się wrażliwością, przystępuje do ataku. Zamiast więc pytać: "Jak zdołam się pozbierać, gdy ona wyjedzie?", należałoby się zastanowić: "Co takiego mogłabym zrobić teraz, zanim przyjedzie, i wtedy, gdy już tutaj będzie, a także po jej wyjeździe, aby wyzwolić w niej miłość, dzięki czemu nie będzie musiała więcej zachowywać się tak, jak dotychczas?" Znam pewną panią, tryskającą energią, która postanowiła opracować własną strategię działania podczas wizyt teściowej. Kiedy teściowa po przyjeździe zaczęła władczym głosem wydawać polecenia i krytykować wszystko wokół, moja znajoma każdą uwagę przyjmowała z pobłażliwym uśmiechem. Powiedziała mi potem: "Gdy tylko zdałam sobie sprawę, że moja teściowa nosi w sobie wiele jątrzących się ran, które nie pozwalają jej rozluźnić się i pochwalić innych ludzi, przestałam przejmować się jej krytyką. Wcześniej zdarzało się, że po jej wyjeździe groziłam mojemu mężowi rozwodem, jeśli jeszcze raz zaprosi swoją matkę do złożenia nam wizyty. Teraz potrafię radzić sobie z nieprzyjemnymi uczuciami, jakie wywołują we mnie jej uwagi". Czy nie mamy tu do czynienia z protekcjonalnym sposobem traktowania starszej pani? Istotnie, w powyższym przykładzie linia między miłością a protekcjonalnością jest bardzo cienka. Postawa protekcjonalna oznacza jednak, że zstępuję łaskawie ze swojego piedestału i zniżam się do twojego poziomu gdzieś tam w mrocznych otchłaniach. Tymczasem kiedy kocham, wiem, że ty również mnie kochasz, nawet wtedy, gdy twoje zachowanie sprawia mi przykrość. Osoba protekcjonalna postrzega każdą uwagę jako afront. Osoba zawsze gotowa przebaczyć widzi w obraźliwym czynie zakamuflowaną - ale prawdziwą - miłość. Dobroduszny uśmiech, jakim moja znajoma kwitowała uwagi swojej teściowej, wyraźnie rozładował napiętą atmosferę w domu. "Wydaje mi się, że nie traktujesz mnie poważnie" - poskarżyła się kiedyś starsza pani. "Tyle razy - zwierzyła mi się potem znajoma - przygotowywałam sobie zawczasu stosowne przemowy i riposty. Teraz jednak potrafiłam odpowiedzieć spontanicznie, szczerze i serdecznie: "To prawda, że nie traktuję poważnie tej części ciebie, ale ciebie traktuję bardzo poważnie"". Te zwyczajne słowa spowodowały przełom w relacjach pomiędzy teściową a synową. Lecz nie wszystkie sytuacje znajdują równie owocne rozwiązanie. Niekiedy trzeba delikatnie zasugerować, że wizyta nie powinna dojść do skutku. Niekiedy wskazana jest nawet otwarta konfrontacja. Niezależnie od wybranej strategii działania, jego skutki okazują się najbardziej zadowalające, gdy kieruje nami pragnienie wyzwolenia w drugiej osobie miłości. Jeśli natomiast posługujemy się jakąś strategią tylko po to, by udowodnić komuś błąd lub zemścić się, wówczas - mimo iż bezpośrednie skutki mogą być całkiem satysfakcjonujące z naszego punktu widzenia - pozostanie nam w końcu uczucie niezadowolenia i goryczy. Jedną z częściej stosowanych metod rozstrzygania sporów, a nawet wymuszania przebaczenia, jest odwołanie się do prawa. Niektórzy uważają, że kiedy ktoś wkracza na drogę sądową, przebaczenie staje się praktycznie niemożliwe. Inni z kolei utrzymują, że proces sądowy jest bezwzględnie konieczny, gdy mamy do czynienia z osobami, które postępują szczególnie nagannie. Rozprawa traktowana jest w takich przypadkach jako strategia mająca wstrząsnąć winowajcą, uświadomić mu szkodliwość jego czynów i skłonić do wzięcia odpowiedzialności za siebie i innych. Powtórzmy w tym miejscu jeszcze raz: wybrana przez nas strategia nie jest tak ważna, jak nasza motywacja. Jeśli wytaczam proces po to, by się zemścić na tobie, by cię upokorzyć i zawstydzić, wówczas moim celem na pewno nie jest wyzwolenie w tobie miłości. Jeśli jednak upomniałem cię wiele razy i nie odniosło to żadnego skutku, jeśli rodzina bądź nawet cała wspólnota uczyniła wszystko, by różnymi metodami sprowadzić cię na właściwą drogę, wówczas możemy dojść do wniosku, że proces sądowy jest tu najlepszym rozwiązaniem. Musimy jednak szczegółowo badać swoje motywy i wsłuchiwać się z największą uwagą w to, co podczas procesu mówi pozwany. W takich sytuacjach pomocny będzie na pewno następujący fragment z Nowego Testamentu (Mt 18, 15-17): Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik! Zasadniczą treścią osiemnastego rozdziału Ewangelii św. Mateusza jest przebaczenie. Na podstawie powyższych słów można jednak wyciągnąć wniosek, że zdarzają się sytuacje, w których konieczna staje się jakaś akcja dyscyplinarna. Najpierw więc próbujemy rozmówić się z winowajcą w cztery oczy, aby nie narażać go na publiczne zawstydzenie. Mamy nadzieję, że to w zupełności wystarczy do przywrócenia dobrych relacji. Jeśli jednak nasz wysiłek nie przynosi żadnego efektu, przechodzimy do quasiprawnej procedury: przyprowadzamy ze sobą świadków, którzy mają ocenić upór tamtej osoby, a także - jeśli jest to potrzebne - obiektywnie spojrzeć na naszą ocenę całej sytuacji. Świadek może również pomóc nam zachować czystość intencji, upominając nas, gdy jesteśmy niesprawiedliwi lub gdy niewłaściwie interpretujemy zachowanie drugiej osoby. Kiedy i ta strategia zawodzi, zwracamy się do całej wspólnoty z prośbą o poparcie naszej decyzji, by traktować winowajcę jak człowieka godnego szacunku, miłości i troski, lecz zarazem jak kogoś, kto już nie jest pełnoprawnym członkiem wspólnoty. Winowajca nigdy nie jest pozbawiony troski ze strony członków wspólnoty. Choć osiemnasty rozdział Ewangelii św. Mateusza nie wyjaśnia, w jaki sposób owa więź powinna być zachowywana, to w innych miejscach Nowego Testamentu znajdujemy odpowiednie wskazówki. Na przykład Drugi List św. Pawła do Koryntian określa paradygmat życia pierwszych chrześcijan w następujący sposób: "Niech już takiemu wystarczy kara, wymierzona przez większość spośród was. Raczej wypada teraz wybaczyć mu i podtrzymać go na duchu, aby nie popadł ów człowiek w rozpaczliwy smutek. Dlatego napominam was, abyście jego sprawę rozstrzygnęli z miłością" (2 Kor 2, 6-8). A zatem strategia otwartej konfrontacji, czy też akcji dyscyplinarnej opiera się na założeniu, że winowajca musi uznać swoje "grzechy", "błędy" bądź "przewinienia", a następnie szczerze się ich wyrzec; tylko wtedy będzie mógł przyjąć ofiarowane mu przebaczenie. Niekiedy zdarza się, że winowajca potrzebuje pomocy w uświadomieniu sobie własnej winy. Powtórzmy jeszcze raz: w pewnych sytuacjach opisana powyżej strategia jest jak najbardziej właściwa i nie należy dopatrywać się w niej żadnego okrucieństwa czy chęci odwetu. Seward Hiltner pisze: "Nie musimy bać się, gdy ktoś oskarża nas o grzech. [...] Jednak drogą prowadzącą do uświadomienia sobie własnej grzeszności jest zrozumienie i współczucie, a nie denuncjacja". Przytoczony powyżej fragment Drugiego Listu do Koryntian zawiera przestrogę, by strategię taką stosować zawsze ze współczuciem, zrozumieniem i miłością. Litość powinna bowiem górować nad sprawiedliwością i najlepiej będzie, jeśli nikt nie będzie musiał posługiwać się nożycami prawa. Przy takich zastrzeżeniach opisywana tu strategia ma sens, pozostaje bowiem na służbie miłości i wolności. Słyszałam o pewnym konflikcie, którego uczestnicy wprowadzili w życie naukę Nowego Testamentu (Mt 18 oraz 2 Kor 5), co ostatecznie doprowadziło do przykrego, lecz koniecznego procesu sądowego. W deszczowy wrześniowy wieczór pewien człowiek wracał z rodziną z wakacji do domu. Po drodze ich samochód zderzył się czołowo z furgonetką, która jechała niewłaściwą stroną jezdni. Kierujący samochodem mężczyzna odniósł tak poważne obrażenia, że wymagał półtorarocznej hospitalizacji. Doznał ponadto trwałego uszkodzenia wzroku. Kierowca furgonetki wyszedł z wypadku bez szwanku. Wkrótce po kolizji żona poszkodowanego otrzymała list od żony kierowcy furgonetki z błaganiem, by nie wnosiła skargi przeciwko sprawcy wypadku. Okazało się, że człowiek ten ma dwadzieścia osiem lat, jest weteranem wojny w Wietnamie oraz ojcem dwóch małych córeczek i ze wszystkich sił próbuje znaleźć sobie miejsce w życiu. Na ironię zakrawał fakt, że mężczyzna ten właśnie starał się o pracę w charakterze kierowcy autobusu szkolnego; gdyby dostał ową posadę - a wszystko wskazywało na to, że tak się stanie - byłaby to jego pierwsza stała praca od czterech lat. Żona ofiary wypadku, poruszona tą historią, opowiedziała wszystko mężowi i oboje - jeszcze w sali szpitalnej - postanowili nie wnosić oskarżenia. Kilka dni później żona kierowcy furgonetki przyszła osobiście do szpitala, ponieważ - jak wyznała - sumienie nakazywało jej wyjawić pewne fakty. Okazało się, że jej mąż często upijał się, a potem, w stanie głębokiej depresji, wsiadał do furgonetki (ten pojazd oraz bardzo stary karawan, oba nieubezpieczone, były ich całym majątkiem) i pędził na złamanie karku przez pola i boczne drogi, budząc ogólny popłoch. Do jego ulubionych rozrywek należała jazda niewłaściwą stroną jezdni i zmuszanie kierowców do wykonywania nagłych skrętów; zdarzało się, że samochody zarzucało aż na pobocze. Ona sama dwa razy towarzyszyła mu w tych ryzykanckich eskapadach i doszła do wniosku, że mąż wymaga leczenia psychiatrycznego, na co zresztą na pewno się nie zgodzi. Choć byli biedni, to jednak z największą obawą myślała o ewentualnej pracy męża jako kierowcy szkolnego autobusu. Ponieważ był to jego pierwszy wypadek zgłoszony na policję (wszystkie inne prawdopodobnie zdarzyły się zbyt szybko, aby kierowcy mieli czas zapamiętać numery rejestracyjne furgonetki i dochodzić swoich praw), miała nadzieję, że mąż zostanie siłą rzeczy zmuszony do zastanowienia się nad swoim postępowaniem. Nowe fakty doprowadziły do zmiany pierwotnej decyzji. Poszkodowany kierowca oraz jego żona spotkali się ze sprawcą wypadku w szpitalu i oświadczyli mu, że nadal gotowi są mu przebaczyć, ale w świetle poznanych właśnie faktów nie mogą zachowywać milczenia, ponieważ leży im na sercu życie i zdrowie jego przyszłych pasażerów. Natychmiast po wniesieniu formalnej skargi kierowca - zgodnie z obowiązującymi przepisami - został na pół roku pozbawiony prawa jazdy i zobowiązany do uczestnictwa w specjalnym programie resocjalizacyjnym. Mężczyzna poszkodowany w wypadku wiedział, że kierowca furgonetki, zwolniony od jakiejkolwiek odpowiedzialności karnej, na pewno nie podejmie żadnego wysiłku, by zmienić swoje destrukcyjne zachowanie. Oboje małżonkowie obiecali, że pomogą mu znaleźć dobrego psychologa oraz inną pracę. Ludzie ci - mężczyzna leżący na wyciągu i czuwająca przy nim żona, w szpitalu odległym o czterysta mil od domu i dzieci - doskonale rozumieli odpowiedzialność wiążącą się z przebaczeniem. Być może nie dysponowali fachową terminologią teologiczną, aby dyskutować o przebaczeniu, ale na pewno ich życie było urzeczywistnianiem prawdy o tym, czym jest przebaczenie. Kiedy mieli okazję, żeby wykreślić tamtego człowieka ze swojego życia postanowili zaangażować się w jego sprawy; kiedy pojawiła się możliwość zemsty - wybrali miłość i troskę; kiedy mogli napawać się własną sprawiedliwością -zadali sobie trud, by wyzwolić w drugim człowieku miłość. Miłość nigdy się nie marnuje, a jej bardzo wyrafinowana odmiana - miłość wybaczająca - łączy na zawsze świat ze swoim przeznaczeniem. Można powiedzieć, że przebaczenie jest wydarzeniem na skalę kosmiczną: wszystkie podziały zostają unicestwione, a świat odrobinę przybliża się do stanu tuż po stworzeniu. CZAS. Ruth Stapleton od dzieciństwa była praktykującą chrześcijanką, lecz gdy jako dwudziestodziewięcioletnia kobieta pojechała na rekolekcje, jej życie się odmieniło. Podczas owych rekolekcji pani Stapleton poprosiła grupę, aby pomodliła się za nią; miała to być prosta modlitwa w intencji poprawy stosunków z jakąś osobą. Po nabożeństwie udała się do swojego domku rozczarowana brakiem jakichkolwiek odczuwalnych skutków zakończonej właśnie modlitwy. Jak się okazało, jej zniechęcenie było przedwczesne. Tej samej nocy pani Stapleton została obudzona przez swoją matkę, którą z kolei wyrwały ze snu głośne krzyki córki. "Mama powiedziała mi, że wrzeszczałam przeraźliwie - opisywała później swoje przeżycia. - Obudziła mnie, ponieważ bała się, że pobudzę ludzi w okolicznych domkach". Pani Stapleton wróciła do snu, ale jeszcze dwukrotnie tej nocy została obudzona przez matkę, a także siostrę i innych uczestników rekolekcji, którzy słyszeli jej krzyki. Pani Stapleton uważa, że wydarzenie to stanowiło początek szczególnego doświadczenia mocy przebaczenia. Wielu znajomych, bliższych i dalszych, odczuło tę moc i wiele bolesnych wspomnień, gnębiących ją od dawna, zostało uzdrowionych. Przez kilka miesięcy po powrocie z rekolekcji pani Stapleton przeżywała na nowo sytuacje z przeszłości, w których postąpiła niesprawiedliwie. Zaczęła pisać, telefonować i jeździć do różnych osób, prosząc o przebaczenie. W większości wypadków proces naprawy zniszczonych związków trwał dość długo. Na przykład nadszarpnięta poważnie więź z bliskim krewnym wymagała niemal dwuletnich wysiłków, zanim można było ją uznać za dość poprawną. Wciąż jednak wiele było do zrobienia. Jest to proces odnowy. Tutaj potrzeba czasu. Jest to proces uzdrawiania. Proces składania rozproszonych elementów. Ponieważ zranienia natury duchowej nie są tak widoczne jak rany fizyczne, może nam się wydawać, że wszystko wróciło już do normy. Albo też możemy zbyt pospiesznie porzucić swoje rany, powodując ich jątrzenie i wydłużając niepotrzebnie proces powrotu do zdrowia. Każdy z nas - w imię miłości bliźniego - winien pamiętać, że przebaczenia nie da się przyspieszyć. Nachalnie próbując doprowadzić do przebaczenia, wyświadczamy niedźwiedzią przysługę swoim krewnym i przyjaciołom, ponieważ niekiedy wymaga ono odpowiedniej ilości czasu. Pewnego popołudnia zadzwoniła do mnie znajoma, pytając, czy w najbliższy weekend nie zaopiekowałabym się jej pięcioletnią siostrzenicą. Szukała opiekunów dla każdego z ośmiorga dzieci swojej siostry, by ta mogła wyjechać wraz z mężem na rekolekcje dla małżeństw. Była ona pewna, że rekolekcje takie przyczynią się do rozwiązania pewnych problemów, z jakimi para ta ostatnio się borykała. Przyjęliśmy dziewczynkę na weekend, a jej rodzice wyjechali - zagniewani, skłóceni i głęboko poranieni. W takim też nastroju wrócili, ku rozczarowaniu zaaferowanych przyjaciół i krewnych liczących na to, że rekolekcje "załatwią sprawę". Ludzie ci zostali popchnięci do zrobienia czegoś, co zdaniem wszystkich przyjaciół miało ułatwić niezbędne w tej sytuacji przebaczenie. Nikt jednak, jak się wydaje, nie wziął pod uwagę tego, że oboje małżonkowie byli pogrążeni w bólu, że - w sensie duchowym - obficie krwawili, a zatem potrzebowali czasu na uporządkowanie swoich uczuć, aby w ogóle można było zacząć mówić o przebaczeniu. W moim przekonaniu szczególnym przejawem braku wrażliwości jest oczekiwanie, by ludzie szybko otrząsnęli się z bólu i by przebaczyli osobie, która ów ból zadała. Doświadczenie pokazuje, że potrafią tego dokonać albo osoby o niezwykle dojrzałej wierze religijnej (zajmiemy się nimi dokładniej w ostatnim rozdziale niniejszej książki); albo osoby, które tylko pozornie przebaczyły, ponieważ ich ból jest tak silny, że nie potrafią odczuwać nic więcej. Znam na przykład kobietę, która wciąż prała rzeczy swojego męża, mimo iż człowiek ten wystąpił o rozwód, a potem wyprowadził się z domu. A działo się tak dlatego, że fakt odejścia męża nie przeniknął jeszcze w pełni do jej świadomości. Znacznie częściej spotykaną reakcją na zranienie jest jednak to, co przeżywa starszy syn z przypowieści o synu marnotrawnym z piętnastego rozdziału Ewangelii św. Łukasza. Po całym dniu ciężkiej pracy w polu starszy syn wracając do domu słyszy muzykę dobiegającą ze środka. Kiedy pyta o powód świętowania, słyszy w odpowiedzi, że owa hałaśliwa uczta została wydana na cześć jego młodszego brata. Brata, który porzucił dom rodzinny oraz swoje obowiązki na tyle dawno temu, że starszy brat zdążył już przywyknąć do nowej sytuacji. Rozgniewany i rozgoryczony, starszy brat odmawia uczestnictwa w uczcie. Starszy brat być może nie chce przebaczyć od razu, a być może po prostu prosi o czas - aby mógł pogodzić się z własnymi zranieniami i rozpoznać te obszary własnej duszy, które wymagają uzdrowienia. Choć wierzę, że odmowa przebaczenia jest zachowaniem autodestrukcyjnym, to zarazem jestem pewna, iż nazwanie po imieniu swoich zranień stanowi znacznie lepszy punkt wyjścia w procesie przebaczania niż uparte zaprzeczanie istnieniu jakiegokolwiek bólu. Henri Nouwen kiedyś powiedział, że ludzie często starają się uleczyć ból swoich bliźnich i rozwiązać ich problemy do tego stopnia, że leczenie staje się ważniejsze niż miłość. Tylko wtedy, gdy kocham, mogę zająć się bólem drugiej osoby. Okazywana nam prawdziwa troska jest niezwykle cenna. Nic dobrego nie przyniesie mi świadomość, że moi krewni i przyjaciele będą rozczarowani, ponieważ nie wyzdrowiałam wystarczająco szybko. Czas. Po prostu czas. Czas jest niezbędny w procesie przebaczania. KONTAKT Z LUDŹMI, KTÓRZY PRZEBACZYLI. Wyobraźcie sobie, że ktoś podchodzi do was i opowiada wam następującą historię: "Dziesięć lat temu, kiedy miałam trzydzieści lat, mój mąż odszedł, zostawiając mnie z czworgiem małych dzieci. Nie miałam pracy ani odpowiedniego wykształcenia, dlatego po całym dniu wypełnionym obowiązkami domowymi szłam na nocną zmianę do pracy w piekarni naprzeciw naszej kamienicy. Tak było przez dziesięć lat. Nigdy nie przebaczyłam byłemu mężowi tego, co uczynił mnie i naszym dzieciom. W głębi serca zawsze miałam nadzieję, że jakaś siła wyższa ukarze go za wyrządzoną nam krzywdę, że odcierpi za swoje". Jak zareagowalibyście na taką opowieść? Czy okazalibyście zrozumienie dla rozgoryczenia owej kobiety? Czy powiedzielibyście, że istotnie nic innego nie mogła zrobić, a zachowanie jej męża było tak okrutne, że wcale nie zasługiwało na przebaczenie? A może opowiedzielibyście jej taką czy inną historię ze swojego życia jako zachętę do podjęcia trudu przebaczenia? I to nie dlatego, że wy sami przebaczyliście, ale przez pamięć o tym, że kiedy przebaczyliście, poczuliście ulgę, staliście się radośniejsi i bardziej wolni? Jeśli jedną z przyczyn, dla których ludzie nie przebaczają, jest to, że w dziedzinie przebaczenia brak im tak zwanych bohaterów, czy też "wzorców do naśladowania", wówczas prawdziwe musi być stwierdzenie przeciwne. Jakże pomocne mogą się okazać czyjeś słowa: "Tylko Bóg jeden wie, jak strasznie cierpisz. Na pewno przeżywasz okropne chwile. Chciałbym jednak podzielić się z tobą własnym doświadczeniem i powiedzieć ci, że kiedy spróbowałem zemścić się, wcale nie zaznałem większej radości; wręcz przeciwnie - moja radość wyraźnie się skurczyła. Sądzę, że byłem wówczas jednym z najbardziej nieszczęśliwych ludzi na świecie. Zanim więc ostatecznie postanowisz nigdy nie przebaczać, rozważ tę drugą możliwość. W moim przypadku to się sprawdziło. Być może w twoim życiu będzie tak samo". Bohaterowie pojawiają się w najbardziej nieoczekiwanych chwilach i w najbardziej niezwykłych miejscach. Wspaniałe opowieści o przebaczeniu można na przykład znaleźć w artykule opublikowanym kilkanaście lat temu w czasopiśmie "McCall's". Jego autorka, Abigail van Buren, prowadząca w "McCall's" rubrykę porad, opisuje, jak to kiedyś opublikowała list jednej z czytelniczek z zapytaniem: "Jeśli słyszała pani o kobiecie, która została zdradzona przez męża, a potem mu przebaczyła i obecnie żyje z nim w szczęśliwym małżeństwie, to czy mogłaby pani poprosić ją o opowiedzenie swojej historii?" Ku ogólnemu zdziwieniu, list ten spotkał się z szerokim odzewem. Zasadnicza treść większości listów była podobna. Pewna kobieta napisała: "Nigdy nie dowiesz się, jak wspaniałą rzeczą jest wznieść się ponad własne zranienie, jeśli wcześniej nie pomodlisz się i nie przebaczysz siedemdziesiąt siedem razy". Inne czytelniczki przyznały, że niełatwo jest "przebaczyć i zapomnieć", ale w swoich listach pisały o "wspaniałej nagrodzie za przebaczenie" i o "bezużyteczności trwania w gniewie". Christina Crawford, adoptowana córka znanej gwiazdy filmowej Joan Crawford, opublikowała niedawno biografię swojej matki. Ta książka zadaje kłam powszechnemu przekonaniu o tym, że czworo adoptowanych dzieci sławnej aktorki wiodło życie iście królewskie w zaczarowanym świecie Hollywoodu. Christina opisuje przerażające metody wychowawcze Joan, która w barbarzyński sposób znieważała i upokarzała swoje dzieci, uciekając się nierzadko do przemocy fizycznej. Christina, choć sama wiele wycierpiała, jest przekonana, że jej brat Chris przeszedł jeszcze gorsze piekło. Co wieczór, aż do dwunastego roku życia, wkładano nań coś w rodzaju uprzęży, by uniemożliwić mu wyjście z łóżka w nocy. ("W naszym domu obowiązywała zasada, że dzieci raz położone spać nie mogą więcej z łóżka wychodzić" - pisze Christina). Dlaczego Christina Crawford zdecydowała się ujawnić te rewelacje? Aby pokazać ludziom, którzy w dzieciństwie przeżyli podobny koszmar, że mogą wyjść zeń zwycięsko, że mogą przebaczyć i żyć w pokoju. Christina zwierza się czytelnikom, że przebaczyła swojej matce i "doszła do ładu z tym, czego w dzieciństwie doświadczyła". Po trzech latach psychoterapii u Bernarda Berkowitza i Mildred Newman, autorów książki How to Be Your Own Best Friend (Jak być swoim najlepszym przyjacielem), wiele doznanych przez nią ran zostało uleczonych. Christina ma nadzieję, że jej książka rzuci trochę światła na dość zaniedbywany problem maltretowanych dzieci. "Jest to historia, którą musiałam opowiedzieć - pisze. -Na świecie żyją setki, a może tysiące ludzi mających za sobą podobne doświadczenia. Jeśli ja przeżyłam, to inni również potrafią. Każdy może zmienić swoje życie". Nie znam Christiny Crawford osobiście, więc mogę wierzyć tylko jej słowom. Znam jednak ludzi, którzy byli maltretowani w dzieciństwie: przypalano im ręce, wyrywano włosy z głowy, a wszystko to robili okrutni bądź umysłowo chorzy rodzice. Znam również niewdzięczne i zepsute dzieci, które celowo zadają ból swoim rodzicom - ludziom przyzwoitym o uczciwych zamiarach. Słyszałam o wielu związkach nabrzmiałych bólem; widziałam także - w sytuacjach pozornie całkowicie beznadziejnych - jak wydarzał się cud przebaczenia. Świadectwo o tym cudzie jest najważniejszą spuścizną, jaką przekazuje nam Christina Crawford. Doris Donnelly: Uczymy się przebaczać - Rozdział 6 Rozdział VI OFIARODAWCY PRZEBACZENIA Jezus jako ten, który przebaczał Jak Jezus postępował z grzesznikami Dlaczego Jezus przebacza? Co dzieje się wtedy, gdy Jezus przebacza? Od samego początku było widać, że jest to grupa niezwykłych ludzi. Urodzili się w Wielkiej Brytanii, ale kiedy przyjechali na misje do targanej konfliktami Rodezji, uznali ją za swój dom. Z miejscową ludnością dzielili wodę i ziemię. W zamian za to dawali siebie i to, co mieli. W swojej pracy wykazywali entuzjazm i dobrą wolę, ale wcale nie byli naiwni. Doskonale zdawali sobie sprawę z ryzyka; wiedzieli, że ich życie jest w ciągłym niebezpieczeństwie, że sytuacja polityczna nie sprzyja ich poczynaniom i że ich wiara chrześcijańska wciąż wystawiana jest na próbę. Rodezyjczycy, uodpornieni już na płytkość i egoizm importowanych religii, wyczuli coś niezwykłego w tych prostych i serdecznych misjonarzach z Wielkiej Brytanii. Dostrzegli ich uczciwość i prostolinijność: ludzie ci żyli zgodnie z tym, co głosili. Podobnie też umarli. Pod koniec czerwca 1978 roku ośmioro misjonarzy z czworgiem swoich dzieci zostało zatłuczonych na śmierć przez nacjonalistyczne bojówki. Ich pogrzeb stał się niezwykle wymownym świadectwem mocy przebaczenia i odkupienia. Przełożony misji oraz przedstawiciele innych wyznań religijnych przemawiający podczas nabożeństwa pogrzebowego, które zgromadziło ponad sześć tysięcy uczestników, mówili o pracy misyjnej i męczeńskiej śmierci tych ludzi, a także modlili się, aby "ci, którzy dopuścili się tego haniebnego czynu, zaznali łaski nawrócenia i Bożego miłosierdzia". Nie było żadnej wzmianki o brutalności morderców, nikt nie wzywał do odwetu, nikt też nie mówił otwarcie o wojnie partyzanckiej bądź niestabilnej sytuacji politycznej w kraju. Uczestniczący w pogrzebie po prostu prosili Boga, żeby śmierć tych osób nie poszła na marne, lecz mogła stać się początkiem procesu pojednania; zabici misjonarze zawsze bowiem pragnęli być tymi, którzy czynią pokój. Wszyscy powinniśmy brać wzór z owego niezwykłego aktu przebaczenia. Nawet gdyby mniej było w nim dramatyzmu i radości; nawet gdyby nie przenikała go tak doskonała wierność w naśladowaniu przebaczenia Chrystusowego, nawet gdyby nie nastąpił on tak szybko, i tak byłby to akt przebaczenia. Byłby nim także wtedy, gdyby cała wspólnota misyjna dała wcześniej upust złości i smutkowi. Najwyraźniej jednak wiara i miłość tych ludzi były tak silne, że możliwe stało się całkowite pojednanie. Jezus jako ten, który przebaczał Jezus nie tylko głosił, ale również praktykował przebaczenie. Tuż przed śmiercią zmagał się z niezwykle trudnym zadaniem przebaczenia swoim oprawcom: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk 23, 34). Nie jest to bynajmniej odosobnione zdarzenie - Ewangelia często powraca do tematu przebaczenia, pokazując poprzez słowa i czyny Jezusa, że takie postępowanie winno być znakiem rozpoznawczym każdego ucznia Chrystusa. W oczach Jezusa przebaczenie było wydarzeniem przywracającym pokój. W szczególności zaś przebaczenie odbudowywało więź międzyosobową, zerwaną bądź osłabioną przez egocentryzm. W następstwie przebaczenia człowiek odzyskiwał więź z Bogiem, doświadczając jednocześnie zacieśnienia więzi ze swoimi krewnymi i bliźnimi. Jezus poświęcił wiele czasu na uświadomienie ludziom obecności grzechu w ich życiu; grzechu, który niszczy więzi międzyosobowe. Jezus pragnął nie tyle rozszerzyć ludzką wiedzę na temat winy moralnej, ile raczej skłonić człowieka do przeżycia autentycznej skruchy, a co za tym idzie - do zastanowienia się, jakie wartości są w życiu najważniejsze. W tamtych czasach, podobnie jak i dzisiaj, grzech nie należał do tematów łatwych i przyjemnych. Również nawrócenie było przedsięwzięciem niezwykle wyczerpującym i nic dziwnego, że ludzie stosowali rozmaite mechanizmy obronne, aby odwlec - niekiedy na zawsze - decyzję o przemianie serca, do której nawoływał ów prorok z Galilei. Jezus często opowiadał przypowieści. Była to Jego strategia mająca na celu wywołanie refleksji nad grzechem, zerwanymi więziami i nad potrzebą przebaczania. Przypowieści nie zostały wymyślone przez Jezusa; już w Starym Testamencie wykorzystywano je jako metodę mogącą przynieść owoc nawrócenia u słuchaczy. Ich celem, podobnie jak celem przypowieści Jezusa, było ukonkretnienie niewidzialnej, nadprzyrodzonej rzeczywistości poprzez odwołanie się do codziennych zdarzeń w rzeczywistości ziemskiej. Jedną z najistotniejszych zalet przypowieści było to, że nie sprowadzały się one do frontalnego ataku na słuchaczy, który mógłby wywołać całkiem odwrotny skutek. Osoba opowiadająca przypowieści szkicowała pewną trudność lub sytuację wymagającą od słuchacza udzielenia jasnej i obiektywnej odpowiedzi. Zarazem jednak przypowieść - nieco podstępnie - skłaniała słuchacza do zastanowienia się nad swoim życiem i postępowaniem. Skuteczność przypowieści opierała się w dużej mierze na prostocie opowiadanej historii. Najpierw przedstawiano pozornie obiektywne zdarzenie, w sposób zgodny z powszechnym oczekiwaniem. Kiedy osoba opowiadająca (wedle swojej wiedzy i mądrości) wybrała odpowiednią przypowieść dla konkretnej grupy słuchaczy, a oni przyjęli ją z zainteresowaniem, wówczas można było pozwolić, by sama historia przemówiła do serc słuchaczy. Dynamika oddziaływania przypowieści przypomina sposób funkcjonowania lustra w życiu małego dziecka. Wiele lat temu moja córka, wówczas półtoraroczna dziewczynka, wdrapała się na sofę w pokoju gościnnym i wspięła się na palce, by spojrzeć w wiszące nad sofą lustro. Kiedy zobaczyła swoje odbicie, zaczęła piszczeć i stukać w lustro, najwyraźniej przekonana, że oto znalazła sobie towarzyszkę zabawy - taką samą jak ona. Następnie zeszła szybko z sofy i popędziła w stronę przeciwległej ściany, gdzie spodziewała się odnaleźć dziewczynkę z lustra. Ku swemu bezbrzeżnemu zdumieniu nikogo tam nie zastała! Kilka lat później moja córka znowu bawiła się lustrem. Tym razem przystawiła dłoń do powierzchni lustra i zauważyła, że jeśli oddala rękę, to odbicie również się oddala. W ten sposób nauczyła się, że w lustrze odbija się jej ręka, jej uśmiech, jej nos, oczy i uszy, a nie jakiejś obcej dziewczynki! Przypowieści oddziałują w podobny sposób. Najpierw jesteśmy zaintrygowani czymś lub kimś pozornie nie związanym z naszym życiem. Wsłuchujemy się i wypowiadamy osąd. Tymczasem tak naprawdę poddajemy osądowi własne życie, nie zdając sobie z tego sprawy, aż pewnego dnia odkrywamy - podobnie jak małe dziecko wpatrujące się w lustro - że odnaleźliśmy samych siebie tam, gdzie wcale nie spodziewaliśmy się siebie zobaczyć. Opowiadając przypowieści, Jezus niejako stawiał lustro przed swoimi słuchaczami, którzy patrząc na swoje odbicie mogli uświadomić sobie nieład panujący w ich życiu oraz potrzebę przebaczenia. Jak Jezus postępował z grzesznikami Kiedy słuchacz zostanie odpowiednio przygotowany za sprawą przypowieści, Jezus może zająć się problemami gnębiącymi owego człowieka i uświadomić mu konieczność przebaczenia. W Ewangelii znajdujemy tylko sześć przykładów opisujących zachowanie Jezusa wobec grzeszników; niewielka to liczba w porównaniu choćby z licznymi opisami uzdrowień dokonywanymi przez Niego. Wszystkie owe zdarzenia (z jednym wyjątkiem) przytoczone są w Ewangelii św. Łukasza; dwa zaś powtarzają się również w innych Ewangeliach. Przeanalizujmy dokładniej owe sytuacje ukazujące sposób postępowania Jezusa wobec grzeszników. UZDROWIENIE PARALIYKA (Mk 2, 1-12 oraz inne Ewangelie). Bohaterem tej historii jest sparaliżowany mężczyzna, którego trzeba było przynieść do Jezusa na łożu. A jednak, paradoksalnie, człowiek ten cieszył się przyjaźnią wielu ludzi, którzy najwyraźniej pragnęli jego zdrowia - dość agresywnie - a ich wiara była tak silna, że zwrócili się o pomoc do Jezusa. Ku powszechnemu zdumieniu Jezus oznajmił, że grzechy owego człowieka zostały mu odpuszczone, potwierdziwszy zapewne w ten sposób związek pomiędzy uzdrowieniem fizycznym i duchowym. Być może Jezus pragnął podkreślić, że paraliż fizyczny był symptomem paraliżu duchowego. Tak czy inaczej, znaczenie słów Jezusa nie uszło uwagi słuchaczy: "Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga?" (Mk 2, 7). Łatwo wyobrazić sobie konsternację świadków tego zdarzenia: Jezus najwyraźniej czyni coś, co czynić może wyłącznie Bóg. Historia chrześcijaństwa dokumentuje wielowiekowe rozważania na temat twierdzeń Jezusa dotyczących Jego boskości. Wydaje się jednak, że najbardziej wyrazistym wskaźnikiem tego, iż Jezus był świadom swojej boskości, jest dokonywany przezeń akt odpuszczania grzechów. Jezus, w sposób autorytatywny i zdecydowany, głosił, że posiada władzę odpuszczania grzechów. Oznaczało to w istocie, iż królestwo Boże już nadeszło, i nie jest ono jedynie eschatologiczną obietnicą. Nowa era rozpoczęła się, a uczestniczyli w niej ci, którzy pościli i pokutowali, a następnie otrzymali chrzest na odpuszczenie grzechów. Ludzie zaproszeni do udziału w darze przebaczenia rozumieli, że lekarstwem na grzeszność jest rezygnacja z samowystarczalności i oddanie się Jezusowi. Niektórzy, na przykład ów paralityk z Ewangelii, byli w wielkiej potrzebie. Inni natomiast musieli polegać na pomocy i wierze swoich przyjaciół i wspólnot do czasu, aż potrafili uznać, że nie są samowystarczalni. POWOŁANIE SZYMONA PIOTRA (Łk 5, 1-11) W Nowym Testamencie znajdujemy wiele sytuacji, w których ludzie wyznają swoją grzeszność. Jedno z najkrótszych i najprawdziwszych wyznań tego rodzaju pochodzi z ust Piotra. "Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny" -to słowa wypowiedziane przez kogoś, kto miał odwagę stanąć twarzą w twarz ze swoim nieuporządkowaniem wewnętrznym, ponieważ wiedział, że nie zostanie potępiony przez Jezusa. Choć Piotr nie przedstawił dokładnej liczby ani rodzaju popełnionych grzechów, to jednak siła jego słów jest tak wielka, że na zawsze zapisuje się w pamięci. Piotr, przebywając w obecności kochającego Jezusa, odkrył Bożą dobroć oraz własną grzeszność i uwierzył, że może stać się podobnym do Tego, którego ukochał. GRZESZNICA W DOMU SZYMONA (Łk 7, 36-50) Okoliczności przedstawionego tu wydarzenia są całkiem jasne. Oto do domu Szymona, który właśnie zaprosił gości na posiłek, wchodzi kobieta o złej reputacji. Zbliża się do Jezusa i w pokornym geście namaszcza Jego nogi. Taki wybuch emocji zdaje się ogromnie krępować gospodarza. Nachodzą go różne wątpliwości. "Jakże to jest - zastanawia się - że Jezus nie odpycha od siebie tej kobiety? Dlaczego pozwala jej się dotykać, skoro wie, musi wiedzieć, co to za jedna?" Mamy tu więc klasyczny przykład utożsamiania człowieka z popełnionym przez niego grzechem. Współbiesiadnicy w domu Szymona najwyraźniej nie potrafili oddzielić grzechu od grzesznika; wszyscy, z wyjątkiem Jezusa. Pozwalając owej kobiecie na ów służebny akt i doceniając jego wartość, Jezus pokazuje, że nie należy obawiać się "zanieczyszczającego" spotkania z grzesznikiem. Co więcej, Jezus stwierdza, że On sam i Jego uczniowie mogą tej kobiecie coś ofiarować. Darem tym jest uwolnienie jej od brzemienia złej reputacji; nikt dotąd bowiem nie chciał wybaczyć i puścić w niepamięć popełnionych przez tę kobietę grzechów. Dzięki spotkaniu z Jezusem, kobieta odzyskuje poczucie własnej wartości. ZACHEUSZ (Łk 19, 1-10) Ewangelia przedstawia go jako grzesznika: "Do grzesznika poszedł w gościnę" -szemrali wszyscy. Choć grzech Zacheusza nie zostaje nazwany po imieniu, to jednak można się domyślać, że ma on jakiś związek z nieuczciwie zdobytym majątkiem. Zacheusz mówi bowiem: "Oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie". Zacheusz, podobnie jak wielu innych, zmienia się dzięki kontaktowi z Jezusem. Swojego postanowienia poprawy nie ogranicza jedynie do słów - pragnie, aby przemiana dotknęła każdego aspektu jego życia i postępowania. Jezus najwyraźniej pochwala decyzję Zacheusza, mówiąc, że zbawienie stało się udziałem jego domu. Jezus, który przyszedł, aby "zbawić to, co zginęło", spełnił w tym przypadku swoją misję, a całe zdarzenie stało się okazją do wielkiej radości. ŁOTR NA KRZYŻU (Łk 23, 39-43) Jezus kończy swoje życie tam, gdzie przebywał przez większą jego część: pośród grzeszników. Wraz z Jezusem zostało bowiem ukrzyżowanych dwóch złodziei. Wedle relacji św. Łukasza, jeden z nich wypowiada na głos swoje zdziwienie faktem, że Jezus, będąc całkiem niewinny, poniesie podobną karę: "My przecież sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił". Ten sam łotr prosi: "Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa", a Jezus mu odpowiada: "Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju". Jezus, uzdrawiając paralityka, czyli dokonując swego pierwszego znaczącego cudu, przebaczył tamtemu człowiekowi popełnione grzechy. Podobnie ostatni cud Jezusa przed śmiercią polegał na przebaczeniu - dobry łotr został uwolniony od ciężaru winy i otrzymał obietnicę raju. KOBIETA POCHWYCONA NA CUDZOŁUSTWIE (J 8, 1-11) Oto jedna z wielu sytuacji opisanych w Nowym Testamencie, kiedy to Jezus zostaje przez faryzeuszów wystawiony na próbę. Właśnie ma się odbyć egzekucja. Pewna kobieta została przyłapana na cudzołóstwie i ludzie, którzy ją pojmali, pytają Jezusa, jak postąpiłby w tej sytuacji. Jeśli każe puścić ją wolno, sprzeniewierzy się Prawu; jeśli ją potępi, utraci sławę miłosiernego nauczyciela, a być może nawet zostanie oskarżony o uzurpowanie sobie władzy sprawowanej przez Rzymian. Jezus nie wydaje się jednak skonfundowany manipulacyjną taktyką uczonych w Piśmie i faryzeuszów. Ponownie streszcza cały problem w jednym słowie: grzech. Po pierwsze, wskazuje na grzech ludzi oskarżających cudzołożnicę, stawiając pod znakiem zapytania ich sprawiedliwość, po czym wywołuje ogólną konsternację, proponując: "Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień". Jezus wiąże grzech z oskarżycielami, co stanowi warunek podjęcia przez nich pokuty. Z drugiej zaś strony, przebaczając kobiecie pochwyconej na cudzołóstwie, uwalnia ją od ciężaru hańby i winy. W powyższych opowieściach odnajdujemy wspólne elementy, które pomagają zrozumieć, dlaczego Jezus przebacza, i jakie są konsekwencje owego aktu przebaczenia. Jezus wypowiadał się na temat przebaczenia w ogóle; twierdził, że przebaczenie jest wydarzeniem, a nie tylko słowem, a poprzez swoje miłosierdzie pokazał, że przebaczenie może w znaczący sposób odmienić życie ludzkie. Dlaczego Jezus przebacza? Jezus przebacza, ponieważ jest wolny; wolny w sposób radykalny i całkowity; On nie musi się lękać o utratę wierności swoim przekonaniom, ani też nie obawia się zranienia. Nigdy też nie musi poddawać winowajców testom sprawdzającym szczerość ich nawrócenia, zanim udzieli im przebaczenia. Jezusowe przebaczenie jest przejawem bezwarunkowej miłości oraz akceptacji; nie ma w nim żadnych ukrytych motywów. Ten rodzaj przebaczenia niesie ze sobą wiele dramatycznych konsekwencji. Co dzieje się wtedy, gdy Jezus przebacza? Hannah Arendt stwierdziła, że "odkrywcą roli przebaczenia w dziedzinie spraw ludzkich był Jezus z Nazaretu", co można zapewne rozumieć w ten sposób, że pokazał On zdolność do tego rodzaju radykalnego przebaczenia, które prowadzi do całkowitej zmiany ludzkiego życia. Oto pięć zasadniczych elementów tego aktu oraz jego skutków. JEZUS WYSTĘPUJE Z INICJATYWĄ. Jeśli wierzymy, że Jezus pierwszy pojął siłę i możliwość przebaczenia w dziedzinie spraw ludzkich, oczekujemy, iż to On będzie inicjował akt przebaczenia. Tak też się dzieje. - Kobieta pochwycona na cudzołóstwie już została potępiona. Faryzeusze i uczeni w Piśmie przyprowadzają ją do Jezusa nie jako penitentkę, której potrzeba pomocy duchowej, lecz raczej jako interesujący przypadek, który pozwoli sprawdzić wierność Jezusa wobec Prawa. Kobieta nie prosi o przebaczenie, Jezus zaś nic innego jej nie daje. - Kobieta w domu Szymona czyni pokutę. Otwiera przed Jezusem serce, a obmywając łzami Jego nogi, daje wyraz swojej wdzięczności za Jego obecność. Nie prosi jednak o przebaczenie Jezus jej go udziela. - Paralityk zostaje przyniesiony do Jezusa z nadzieją na uzdrowienie fizyczne, a otrzymuje również uzdrowienie duchowe: "Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy" (Mk 2, 5). Możemy zdać się na miłosierdzie drugiego człowieka, podobnie jak owa kobieta w domu Szymona; możemy być publicznie oskarżeni o swoje grzechy, podobnie jak kobieta pochwycona na cudzołóstwie; możemy wreszcie uciec się do metafory choroby, aby wyznać własną bezradność i krzywdę, a potem zwrócić się ku Jezusowi. Trzeba tu wyraźnie podkreślić, że nikt - ani dziś, ani w czasach Jezusa - nie "zasługuje" na przebaczenie. Może dlatego nikt nie odważył się o nie prosić. JEZUS UDZIELA NAM POCZUCIA WŁASNEJ WARTOŚCI. Jezus, inicjując w swej wolności akt przebaczenia, dokłada także wszelkich starań, aby przywrócić poczucie własnej wartości osobom, które otrzymują od Niego przebaczenie. Udzielenie przebaczenia i rozgrzeszenia oznacza, że rezygnujemy z chwilowej przewagi nad drugim człowiekiem i odtąd uważamy go za swojego brata lub siostrę. W jaki sposób Jezus przywraca ludziom poczucie własnej wartości? Oto kilka przykładów: - Kiedy inni oskarżali kobietę pochwyconą na cudzołóstwie, Jezus powstrzymał się od osądu i uwolnił ją od grzechu i od wyroku śmierci. - Kobieta, która w domu Szymona obmywała Mu stopy łzami, została pokazana jako przykład godny naśladowania: "Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich" (Łk 7, 45). - Jezus wprasza się w gościnę do domu Zacheusza i przywraca mu miejsce w społeczeństwie, nazywając go "synem Abrahama" (Łk 19, 9). - Łotrowi umierającemu obok Niego na krzyżu obiecuje życie wieczne w raju. - Kiedy Piotr nazwał siebie grzesznikiem, Jezus wyznaczył go do wypełnienia znacznie bardziej odpowiedzialnego zadania: "Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój" (Mt 16, 18). Jak widzimy, w każdej z tych sytuacji Jezus nie traktował ludzi wedle ich grzechów, tak jakby grzechy stanowiły ostateczną prawdę o człowieku. Zamiast tego wywyższył pokutującego grzesznika, każąc mu zasiąść po swojej prawicy. JEZUS STANOWCZO ROZPRAWIA SIĘ Z GRZECHEM. Przebaczenie udzielane przez Jezusa można również nazwać proklamacją bądź deklaracją nowego życia. Ponownie zatem widzimy, że przebaczenie jest wydarzeniem o ogromnej sile. W Starym Testamencie "grzech zostaje zasłonięty, usunięty sprzed oblicza Boga na zawsze i nie stanowi już odtąd przeszkody w wolnej wymianie miłości. Można też powiedzieć, że grzech zostaje zepchnięty z drogi, pozostawiając ją otwartą dla ruchu". Wymowne są słowa z Psalmu 103, iż Jahwe "odsuwa od nas nasze występki", tzn. zapomina nasze grzechy. Ten sam obraz puszczania w niepamięć grzechów znajdujemy również w Nowym Testamencie, kiedy to Jezus styka się z grzesznikami, na przykład z Piotrem, z Zacheuszem, z kobietą w domu Szymona, z kobietą pochwyconą na cudzołóstwie oraz z ukrzyżowanym łotrem. Z wypowiedzi Jezusa wynika - podobnie jak z licznych Jego przypowieści - że przeszłość jest przeszłością, skończoną i zamkniętą raz na zawsze, i nie ma żadnego wpływu na to, jak Jezus nas postrzega. Dość trudno jest zaufać prawdzie tych słów i być może upłynie trochę czasu, zanim w pełni ją zaakceptujemy. Potem jednak będziemy mogli żyć wedle tej prawdy, praktykując ją w naszych codziennych relacjach z innymi. Dzięki takiej postawie zostajemy uwolnieni z okowów zemsty, "zamykającej zarówno sprawcę, jak i ofiarę [sufferer] w nieubłaganym automatyzmie procesu działania, który sam z siebie nigdy nie może dobiec końca". JEZUS WYMAZUJE NASZ DŁUG. Prawdziwe przebaczenie oznacza, że dług został skreślony, a lista przewinień podarta na strzępy. Kiedy Hester Prynne otrzymuje nakaz noszenia szkarłatnej litery A po to, by wszyscy ludzie wiedzieli, że popełniła cudzołóstwo, możemy bez trudu wysnuć wniosek, iż przebaczenie wcale nie miało miejsca, a wspólnota nadal oczekuje spłaty długu. Odmowa uwolnienia winowajcy od jego winy jest całkowitym zaprzeczeniem przebaczenia, ponieważ grecki czasownik aphienai, który zwykle tłumaczymy jako "przebaczać", w dosłownym przekładzie oznacza "uwolnić". Przebaczając, Jezus nie tylko wymazuje nasz dług. Chrześcijanie wierzą, że śmierć Jezusa na krzyżu jest aktem odkupienia grzechów ludzkości. Możemy i powinniśmy prosić ludzi o okazanie skruchy za wszelkie krzywdy -jednostkowe i zbiorowe - wyrządzone Żydom, Murzynom, Indianom oraz innym grupom cierpiącym prześladowania. Możemy także spodziewać się, że prześladowcy zmienią swój sposób postępowania z chwilą rozpoczęcia pokuty. Nie możemy jednak oczekiwać, by ktokolwiek zdołał spłacić Żydom cały dług za masakrę sześciu milionów ich braci, czy też zadośćuczynić wszystkim pozostałym narodowościom i grupom etnicznym, które padły ofiarą potwornych prześladowań. Nie istnieje bowiem stosowna zapłata wyrównująca tego rodzaju krzywdy. Jednakże chrześcijanie wierzą, że dług za wszystkie grzechy został spłacony za sprawą męki i śmierci Syna Bożego. Jeśli przyjdziemy do Jezusa ze skruszonym sercem i wyrzekniemy się zła, możemy być pewni, że nasz dług zostanie skreślony. Chrześcijanie wierzą, że Krzyż jest również znakiem czegoś innego. Przypomina on nam te chwile, gdy odrzucamy miłość lub nie chcemy przebaczyć. W takich chwilach jesteśmy zdolni zniszczyć samą miłość i to, co w nas dobre. Poprzez Krzyż Bóg pokazuje nam - a czyni to na wszelkie możliwe sposoby - że naprawdę jesteśmy zdolni do samozniszczenia. Bóg, najwyraźniej przekonany, że żaden inny znak nie ukaże głębi Jego miłości do człowieka, wybiera swego Syna, by przekazać nam niezmiernie ważną prawdę: odmowa przebaczenia równoważna jest z zadaniem śmierci wszystkiemu, co Bóg kocha, i wszystkiemu, co stanowi o naszym szczęściu. JEZUS KIERUJE NASZĄ UWAGĘ NA BOGU. Akt przebaczenia jest również doświadczeniem przemieniającym, ponieważ człowiek, który otrzymuje przebaczenie, przestaje skupiać się na sobie samym i kieruje uwagę ku Temu, który mimo naszej niewierności kocha nas całym sercem. Ten poziom przebaczenia ma moc przekształcania życia. Kiedy Jezus przebaczał, nie roztrząsał win, które obciążają stojącego przed Nim grzesznika, a samego grzesznika nie stawiał w centrum uwagi. Ewangelie przenika tajemnica Bożego przebaczenia. Jezus nie obwieszcza nieprawości każdego człowieka, ani też bez końca nie wytyka ludziom grzechów popełnionych w przeszłości; przeciwnie - Jezus kocha każdego człowieka w sposób niemal rozrzutny i pragnie mu przebaczyć. Jest to orędzie, które usłyszeć mogą tylko ci, którzy są w potrzebie. Możemy zrozumieć coś z jego piękna, kiedy wyznamy przed Bogiem swoją bezradność. Bóg obiecuje, że w chwilach niemocy i opuszczenia otrzymujemy największy spośród wszystkich darów: miłość wybaczającą. Wkrótce po śmierci Jezusa Szczepan wstąpił w ślady swego Mistrza i zanim umarł ukamienowany, prosił Boga o przebaczenie dla swoich katów: "Panie, nie poczytaj im tego grzechu" (Dz 7, 60). Od tamtego czasu żyło na świecie wiele kobiet i wielu mężczyzn, którzy postanowili przerwać błędne koło zła i przebaczyli swoim wrogom, czyniąc ich wolnymi do miłości. W gruncie rzeczy wszyscy ludzie ofiarujący przebaczenie czynią to samo co Jezus: przywracają winowajcy poczucie własnej wartości, wymazują dług grzechu, obdarzają wolnością i kochają w sposób przekraczający ludzką wyobraźnię. Trudność związana z praktykowaniem nauki Jezusa o przebaczeniu w codziennym życiu polega na zderzeniu pozornej prostoty wskazań Nowego Testamentu z głębokim bólem zadanej nam krzywdy. Wtedy, gdy cierpimy, przebaczenie wydaje się niemal niemożliwe. Z biegiem czasu jednak ludzie, którzy przebaczają, zaczynają doświadczać tak wielkiej wolności i pokoju, że pragnienie zemsty maleje, a przebaczenie staje się nie tylko okazjonalnym wydarzeniem, lecz stylem życia.