w serii ukazały się . . .
Olga Tokarczuk Prawiek i inne czasy
Olga Tokarczuk Podróż ludzi Księgi
Włodzimierz Kowalewski Powrót do Breitenheide
Magdalena Tulli W czerwieni
Magdalena Tulli Sny i kamienie
Adam Wiedemann Sęk Pies Brew
Stanisław Esden-Tempski Kundel
Henryk Grynberg Ojczyzna Zbigniew Kruszyński Na lądach i morzach
Manuela Gretkowska Namiętnik Manuela Gretkowska My zdies' emigranty
Manuela Gretkowska Tarot paryski
Manuela Gretkowska Podręcznik do ludzi
Manuela Gretkowska Kabaret metafizyczny
Andrzej Czcibor-Piotrowski Rzeczy nienasycone
. . . a r c h i p e l ag i..........................................
Christian Skrzyposzek Wolna Trybuna
Warszawa
Petrze Hillig-Skrzyposzek
Wydano z pomocą finansową Ministerstwa Kultury i Sztuki
Pozycjo subsydiowano przez
Fundację Kulturu
WOLNA TRYBUNA
czyli
Księga Uwag na Marginesie Ogólnokrajowego Ruchu Integracji Młodej Inteligencji Socjalistycznej, na czas od 7 kwietnia do 18 grudnia br. oddana do dyspozycji uczestników Ruchu Integracji i w ramach przygotowań do uroczystych obchodów 50. rocznicy istnienia Rzeczypospolitej Ludowej wystawiona w Stołecznym Domu Kultury im. Włodzimierza Lenina (Warszawa, Rynek Starego Miasta nr 3)
spisana przez
Christiana Skrzyposzka
Copyright © by Dagmar Skrzyposzek Lasocka, 1999
Wydanie I krajowe
Warszawa 1999
POZDRAWIAMY WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW RUCHU! POZDRAWIAMY WSZYSTKICH KORESPONDENTÓW
TOWARZYSZU!!! OBYWATELU!!! PRZECHODNIU!!!
Z chwilą przekroczenia progów tego Domu znalazłeś się w centrum POWSZECHNEGO RUCHU INTEGRACJI Młodej Inteligencji Socjalistycznej. Skieruj się najpierw w lewo i idź śladem Plakatów, które napotkasz. Dokładnie zapoznaj się z ich treścią i bacz na kolejność, w jakiej markują dalszą drogę. Uszanuj ciszę i atmosferę skupienia tego Domu. W6Z
udział w Powszechnym Ruchu Integracji.
NIECH SIĘ ŚWIĘCI UPCOWEŚWIETOIHMCHSIE.ŚWIE.CI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECHSIĘ Śll 6
yiniMFl TRYBUNY!! POZDRAWIAMY WSZYSTKIE ŚRODOWISKA MŁODEJ INTELIGENCJI!!! POZDRAWIAMY
Niniejsza WOLNA TRYBUNA jest ukoronowaniem społecznej i organizacyjnej działalności KOMISJI DO SPRAW INTEGRACJI w cyklu przygotowań do uroczystych obchodów 50. rocznicy istnienia POLSKIE RZECZPOSPOLITE LUDOWEJ
ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI
7
POZDRAWIAMY WSZYSTKICH KORESPONDENTÓW WOLNEJ TRYBU
KOMISJA DO SPRAW INTEGRACJI ukonstytuowała się podczas Nadzwyczajnego Zjazdu Przedstawicieli Środowisk Młodej Inteligencji Socjalistycznej, dnia 13 maja br. w Warszawie - poświęconego przygotowaniom do uroczystych obchodów 50. rocznicy istnienia Rzeczpospolitej Ludowej - i jest ideowym oraz organizacyjnym mecenasem Ogólnokrajowego Ruchu Integracji Młodej Socjalistycznej Inteligencji. Na stanowisko Przewodniczącego Komisji Zjazd delegował tow. Prof. Aleksandra Staroducha, zaś w skład Komisji oraz Prezydium weszli Przedstawiciele i Delegaci wszystkich środowisk Młodej Nauki, Kultury i Sztuki. Prezydium Komisji wyłoniło z siebie również Organ Wykonawczy KOMISJI, który pod nazwą Komitetu Organizacyjnego Ruchu Integracji stoi do dyspozycji Uczestników Ruchu jak i Opinii Publicznej (Gmach Polskiej Akademii Nauk, Plac Kopernika nr 6). Zjazd powołał Komisję Do Spraw Integracji wyłącznie na czas trwania przygotowań do uczczenia 50. rocznicy istnienia Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Sens, cel i zadania Ruchu Integracji Zjazd
/•
przedstawił w MANIFEŚCIE sformułowanym przez Prezydium Komisji oraz jednogłośnie przyjętym przez Uczestników Zjazdu, dnia 15 marca br. w Warszawie.
i pn/DRAWIAMYWSZYSTKIE ŚRODOWISKA MŁODEJ INTELIGENCJI!!! POZDRAWIAMY WSZYSTKICH
MANIFEST
uchwalony na Nadzwyczajnym Zjeździe Delegatów Młodej Inteligencji Socjalistycznej, dnia 1 5 marca br. w Warszawie
Młodzi Naukowcy, Inżynierowie i Intelektualiści! Młodzi Wychowawcy i Pedagodzy! Młodzi Aktywiści i Działacze na polu Oświaty, Kultury i Sztuki!
Najbliższe miesiące w życiu Narodu i całego Społeczeństwa naszego Kraju będą stały pod znakiem przygotowań do godnego uczczenia 50. rocznicy istnienia Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Dla całego Narodu, dla wszystkich ludzi pracy naszego socjalistycznego społeczeństwa, będą to chwile radośdidumy-alei chwile wyjątkowej mobilizacji wszystkich sił, myśli i uczuć. Na znak niewzruszonej wiary w nieśmiertelne idee Marksizmu-Leniniz-mu, na znak solidarności z Partią oraz wszystkimi postępowymi siłami naszego młodego Państwa, wszyscy ludzie pracy zjednoczą się w Ogólnokrajowym Czynie Społecznym, by po raz pięćdziesiąty zamanifestować swój twórczy stosunek do Historii oraz niezłomne zaufanie do jej rewolucyjnej Siły Przewodniej, Klasy Robotniczej. Tegoroczne przygotowania do Wielkiego Święta Odrodzenia będą wszakże upływały nie tylko w poczuciu wesela i dumy ze zwycięskiego pochodu Socjalistycznej Rewolucji, nie tylko w radosnej świadomości globalnego Odrodzenia naszej społecznej, państwowej i duchowej istoty, lecz i w duchu powagi, troski i krytycznej refleksji, do jakich -w obliczu niespotykanego dotąd spiętrzenia strukturalnych problemów rozwoju nowoczesnego państwa - zobowiązują nas Historia oraz jej przyszłe pokolenia. Nigdy dotąd rzeczywistość nie wyłaniała się z kłębowiska toczących ją pytań, nigdy jeszcze nie jawiła się oczom współczesnych z równą wyrazistością co dzisiaj. Nigdy jeszcze mapa społecznych napięć i politycznej polaryzacji sprzecznych i wrogich sobie sił współczesnego świata, nigdy obraz Rzeczywistości wyraźniej nie artykułował, gdzie - z jednej strony - leżą źródła słabości, bezwoli i moralnej degeneracji społeczeństwa oraz jakie - z drugiej strony - duchowe, społeczne i polityczne dyspozycje są dla rozwoju i uczłowieczenia ludzkiej cywilizacji niezbędne i niezbywalne.
9
UCZESTNIKÓW RUCHU!!! POZDRAWIAMY WSZYSTKICH KORESPONDENTÓW WOLNEJ TRYBUNY!!! PO
Żyjemy w czasach kapitalnego przewartościowania sensów i mitów kultury ludzkiej oraz zasadniczego zwrotu w pojmowaniu Historii i warunków rozwoju ludzkiego społeczeństwa. W tym wielkim procesie duchowej i materialnej rewolucjonizacji, nabrzmiałym nieustannym zmaganiem się Nowego ze Starym, codziennie narażeni jesteśmy na atak wstecznych i destrukcyjnych sił, jakie płyną z ciągle jeszcze żywych popiołów Przeszłości, codziennie musimy stawiać czoło zdradliwej propagandzie konformizmu i duchowego izolacjonizmu, rozsiewanej przez garstkę niepogodzonych z biegiem Historii bankrutów i hamującej rytm i tempo naszego zwycięskiego pochodu. Stary Świat umiera wedle tych samych brutalnych praw, którym folgował w czasach swego niecnego rozkwitu. Jak potężny okręt, tonąc, wciąga ze sobą wszystko, co leży w zasięgu jego tonięcia, tak Stary Świat, schodząc ze sceny Historii, jeszae w ostatniej chwili pociągnąć chce za sobą młodość i nowe życie. A przecież wielkie dzieło naszej Rewolucji ciągle jeszcze jest procesem walki o własną tożsamość, nasze socjalistyczne społeczeństwo ciągle jeszcze szuka najważniejszych wyrazów do definicji swojej duchowej konstytucji! Nadto aktualny rozwój naszej cywilizacji równocześnie i na co dzień konfrontuje nas z zagadnieniami zupełnie nowymi!; nasza młoda socjalistyczna cywilizacja zmusza nas do coraz większej mobilizacji duchowej i materialnej substancji naszego Narodu!; filozoficzno-moralne racje naszej Rewolucji codziennie muszą przechodzić przez ogień dialektycznej odnowy... Wielkie dzieło naszej Rewolucji wkracza w fazę bodaj najbardziej skomplikowaną z dotychczasowych. Tylko takie społeczeństwa, które ani na chwilę nie ustają w walce o swoją tożsamość i dla których treścią dnia dzisiejszego jest rewolucyjna praca nad sensem i kształtem Jutra, tylko one będą w stanie stawić czoło trudom dalszego rozwoju i postępu. Jedynie społeczeństwa w pełni świadome swego stanu posiadania, a to znaczy, nie tylko swego materialnego i duchowego potencjału, lecz i tych idei i racji, tych wartości i celów, którym zawdzięczają swoją socjalistyczną Jedność - tylko takie społeczeństwa będą potrafiły pokierować własnym rozwojem i wycisnąć na Historii piętno rewolucyjnej woli.
W chwili gdy od kilku już dni masy pracujące naszego Kraju, Robotnicy i Chłopi, Górnicy, Stoczniowcy, Rolnicy i Tokarze donoszą Społeczeństwu i Partii o podjęciu uroczystych Zobowiązań Produkcyjnych, w chwili gdy wszyscy ludzie pracy łączą się w obliczu Wielkiej Rocznicy Odrodzenia w żywiołowym akcie Socjalistycznego Czynu Społecznego i czczą je p r a c q - my, Przedstawiciele wszystkich środowisk Młodej Socjalistycznej Inteligencji, zgromadzeni na Nadzwyczajnym Zjeździe dnia 15 marca br.
NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE 10
7ppAmiiMYWSZYSTKIEŚRODOWISKAMŁODEJ INTELIGENCJI!!! POZDRAWIAMY WSZYSTKICH UCZEST
Warszawie i zjednoczeni w trosce o Socjalistyczną Jedność naszego Społeczeństwa, apelujemy: . , , , , ,., ..
Młodzi Naukowcy, Inżynierowie i Intelektualiści!
Młodzi Nauczyciele i Pedagodzy! Młodzi Aktywiści i Działacze
na niwie Oświaty, Kultury i Sztuki!
Młoda Inteligencjo socjalistycznych Miast i Wsi!
Zjednoczmy się z Klasą Robotniczą i wszystkimi ludźmi pracy w Wielkim Socjalistycznym Czynie Społecznym! Powołajmy do życia - zorganizujmy w obrębie przygotowań do uczczenia Święta Odrodzenia - wielki Ogólnokrajowy Ruch Integracji! Roztoczmy wokół nadchodzącego Święta atmosferę szczerej i twórczej dyskusji! Niech w wielkim akcie solidarności Młodej Inteligencji Socjalistycznej z Klasą Robotniczą i jej siłą przewodnią, Partią, niech w nadchodzących miesiącach życia Narodu nie zabraknie ruchu myśli i duchowej inspiracji, krytycznej refleksji i nowych intelektualnych inicjatyw! Niech naszym posłaniem, niech hasłem nadchodzących dni staną się słowa: „Kto z nami szczerze dyskutuje - ten też się integruje!" Niech wielki Ruch Integracji stanie się laboratorium odnowy duchowych podstaw socjalistycznej tożsamości naszego Społeczeństwa!
Młoda Socjalistyczna Inteligencjo!
Nie dajmy się zwieść zdradliwej pokusie stabilizacji i łatwizny! Nie dajmy się zepchnąć
na boczny tor Historii!!!
Oddajmy wszystkie swoje myśli i uczucia do dyspozycji Społeczeństwa!
Niech święci się Socjalistyczna Młodość! Niech święci się braterski sojusz Młodej Inteligencji Socjalistycznej z Klasą Robotniczą i wszystkimi ludźmi pracy!
Warszawa, dnia 15.03.1994
! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE SWIPIH NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE SWIEJOH! NIECH SIĘSWIĘ
11
NIKÓW RUCHU!!! POZDRAWIAMY WSZYSTKICH KORESPONDENTÓW WOLNEJ TRYBUNY!!! POZDRAWIA
KOMITET GŁÓWNY oraz RADA KOORDYNACJI przy KOMITECIE GŁÓWNYM KOMISJI DO SPRAW INTEGRACJI składają w tym miejscu gorące słowa wdzięczności i podziękowania za serdeczne poparcie oraz ideową i organizacyjną pomoc, jakiej w urzeczywistnieniu niniejszej WOLNEJ TRYBUNY nie szczędzili nam: I Sekretarz
Stołecznego Komitetu Partii Towarzysz JAN KO WOŁEK, Członek Komitetu Centralnego Partii, Przewodniczący Komisji, ds.
Informacji i Prasy, Towarzysz ZDZISŁAW KRUPA, Z-ca Członka Komitetu Centralnego Partii, Poseł Sejmu, Rzeczypospolitej Ludowej Towarzysz Red. SERGIEJ BIELAKÓW, Przewodnicząca Zarządu Socjalistycznej Ligi Kobiet, Towarzyszka
OLIMPIA CYC, Członek Biura Politycznego Partii Towarzysz Płk MIECZYSŁAW ŹDZIEBEŁKO, Redakcje Wydawnictw: «TRYBUNA», «PROBLEMY», «WOLNOŚĆ» oraz
«PRAWO a ŻYCIE» ponadto Znane Osobistości Życia Publicznego, Osoby Prywatne, Przyjaciele i Doradcy
DZIĘKUJEMY WAM, TOWARZYSZE!!!
PRZEWODNICZĄCY KOMITETU GŁÓWNEGO przy Komisji do Spraw Integracji towarzysz
CZ6SiaW Niekiep oraz Zespól Organizacyjny KOMITETU GŁÓWNEGO przy KOMISJI DO SPRAW INTEGRACJI w składzie: tow. mgr JaCel< Młot SOCJOLOGIA-FILO-ZOFIA; tow. dr Mikołaj Kocioł NAUKI SPOŁECZNO-POLITYCZNE, HISTORIA, ZAKŁAD DZIEJÓW PARTII; tow. mgr RySZafd Warchoł LITERATURA l SZTUKA; tow.
mgr Józef Ciulak NAUKI PRZYRODNICZO-MATEMATYCZNE oraz OCHRONA ŻYCIA
PRZYRODY; tow. dr PodchorążyJafOSłaW Kula MEDYCYNA, SPORT, MŁODE WOJSKO; tow. Leopold Pięta PRZEDSTAWICIEL RADY KOORDYNACJI PRZY KOMITECIE
GŁÓWNYM KOMISJI DO SPRAW INTEGRACJI; tow. BogUITliła Poganin EMANCYPACJA, GOSPODARSTWO DOMOWE, MACIERZYŃSTWO.
Cl LIPCOWE ŚWIĘTOM! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE SWIP!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE SWIP!!! NIE 12
NIECH SIĘ ŚWIĘĆ LIPCOWE ŚWIĘTO
MY WSZYSTKIE ŚRODOWISKA MIODEJ INTELIGENCJI!!! POZDRAWIAMY WSZYSTKICH UCZESB8KÓW
TOWARZYSZU!!! PRZECHODNIU!!! OBYWATELU!!!
Odpocznij i odetchnij. Rozłóż siły w taki sposób, aby ich starczyło na resztę Plakatów. Pomiędzy PLAKATAMI 16 a 21 znajdziesz stoisko z napojami chłodzącymi, stoliki i krzesła. To z myślą o Tobie zorganizowaliśmy w tym miejscu Kącik Rekreacji. Ceny są przystępne, więc nie daj sobie tego dwa razy powtarzać! Zaufaj nam i daj sobą kierować, a będziesz zadowolony, bo całą tę Akcję organizujemy przecież z myślą o Tobie, i dla Ciebie. NO, WIDZISZ?
A zatem teraz Pauza, Odpoczynek. Rozejrzyj się wokół, skorzystaj z naszego bufetu, usiądź przy stoliku i zregeneruj siły. Jesteś
w WOLNEJ TRYBUNIE. Pamiętaj, że Powszechny Ruch Ingerencji liczy na Ciebie!
CH SIĘ ŚWIECI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE!!! 14
PUCHU!!! POZDRAWIAMY WSZYSTKICH KORESPONDENTÓW WOLNEJ TRYBUffifflijMlftWIAMYWSZY
WOLNA TRYBU N A CZYM JEST?
NA CZYM POLEGA? SKĄD SIĘ WZIĘŁA?
Pamiętacie burzliwą dyskusję, jaką na tamach tygodnika SOCJALIZM A KULTURA wywołało w swoim czasie ogłoszenie wyników konkursu „Na najbardziej zaangażowaną Pracę Naukową"? PAMIĘTACIE JESZCZE, O CO CHODZIŁO? Rozwinięta w tej pracy koncepcja stała się dla nas pierwowzorem i intelektualnym drogowskazem, a WOLNA TRYBUNA jest jej faktyczną prapremierą. Ponieważ nie wszyscy pamiętamy, przypomnijmy sobie dobrze w czym
rzecz: Praca, o której mowa, nazywała się rKL/JtK. l ,
KSIĘGA UWAG NA MARGINESIE i
na została jako propozycja nowego modelu badań opinii publicznej tzw. środowisk zamkniętych - przypominacie sobie teraz? - a Autorami jej są: mgr Socjologii Michał Zielsk! - mgr Filozofii Jerzy Papuga - oraz dr Psychologii Społecznej Magdalena Znachor.
Punktem wyjścia, jak i kluczową kwestią naukowych tez PROJEKTU jest spo-łeczno-ideowy sens oraz polityczne znaczenie tzw. bodźców pracy. Zainspirowani problematyką bodźców wzrostu wysiłku produkcyjnego np. górnika, tokarza, hutnika etc, eta, Autorzy PROJEKTU ulegli pokusie analogii i zapytali o warunki potęgowalności tzw. wysiłku produkcyjnego współczesnego naukowca, np. fizyka, matematyka, mikrobiologa etc., etc. Nie z tego powodu, oczywista, jakoby Społeczeństwo nie doceniało rezultatów, jakie od pierwszej chwili istnienia Rzeczypospolitej Ludowej osiąga młoda socja-
listyczna nauka - przeciwnie: PARTIA I SPOŁECZEŃSTWO SĄ DUMNE Z REWOLUCYJNYCH OSIĄGNIĘĆ SOCJALISTYCZNEJ NAUKI,
MJ L l U K Y l o L, l U Ki! - ale pytając o przyczyny i okoliczności warunkujące wzrost intelektualnego wysiłku produkcyjnego współczesnego naukowca, pytamy ni mniej ni więcej tylko o warunki socjalistycznego postępu.
ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI
15
STKIE ŚRODOWISKA MŁODEJ INTELIGENCJI!!! POZDRAWIAMY WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW RUCHU!!! PO
Tak to socjologiczna dociekliwość plus rzetelna troska o
kazały Autorom zająć się tym zagadnieniem bliżej i sumienniej. Po pierwsze tedy - wyodrębnili (ze spektrum niezbędnych dla funkcjonowania nowoczesnego społeczeństwa zawodów) tę grupę profesji, w których głównym narzędziem pracy jest, by tak rzec, Myśl, po czym nazwali je „kon-ceptualistycznymi", zaś wyłonione tą drogą środowiska zawodowe poddali wstępnej analizie socjologicznej i spostrzegli, iż cechą, która je wszystkie łączy i spokrewnią, jest tzw. minimalny wskaźnik społecznej identyfikalności czy uchwytności produktu ich działalności. Sedno tego spostrzeżenia dałoby się z niejakim uproszczeniem przełożyć na taką oto konstatację, że bochenek chleba lub kawałek węgla są jako rezultat pracy piekarza czy górnika o wiele bardziej społecznie uchwytne niż cokolwiek, co zechcielibyśmy zaprezentować jako bezpośredni rezultat pracy socjologa, dajmy na to, lub matematyka, fizyka lub mikrobiologa etc. Po wtóre -już podczas wstępnego cyklu badań zauważyli, że w przypadku zawodów konceptualistycznych mają do czynienia z tzw. środowiskami zamkniętymi typu subkulturowego, co znaczy tyle mniej więcej, iż cechuje je ograniczona zdolność do utożsamiania się z resztą Społeczeństwa, a to z powodów, które wymykają się poznawczym kompetencjom socjologii i filozofii, a zahaczają o problematykę Psychologii Społecznej. Tym sposobem PROJEKT, pomyślany wpierw na wskroś socjologicznie, przekształcił się w program zintegrowanych badań filozoficzno-psy-cho-socjoiogicznych, przy czym psychologiczne aspekty obiektu dociekań podpadły pod kompetencje dr Psychologii Społecznej Magdaleny Znachor, natomiast społeczno-ideologiczna strona zagadnienia pod kompetencje mgr Filozofii Jerzego Papugi.
(Osoby zainteresowane psychologiczną motywacją PROJEKTU znajdą dodatkowe informacje na plakatach oznaczonych literkami „a", „b", „c", „d", „e" i przytwierdzonych po odwrotnej stronie niniejszego afisza; osoby zainteresowane wyłącznie Rezultatami badań jak i konkluzjami PROJEKTU mogą z dodatkowych informacji zrezygnować - bez obawy, że przeszkodzi im to w zrozumieniu dalszego ciągu.)
LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ. ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH 16
•mpiWlAMYWSZYSTKICH KORESPONDENTOWWOLNEJTRYBUNY!!! POZDRAWIAMY WSZYSTKIEŚtjft9
po ukończeniu badań i skonfrontowaniu wszystkich
wyników Autorzy spostrzegli, że kapitalny sens uzy-
skanych dotąd informacji, ich społeczna wymowa, jak i rysujący się w ich tle psycho-socjologiczny trend upoważniają do poczynienia następujących uwag:
INie wszystek potencjał twórczej myśli, woli i inicjatywy ducha, jakie dzięki historycznemu rozwojowi społeczeństwa, a zwłaszcza Klasy Robotniczej i Postępowego Chłopstwa, stoi do dyspozycji współczesnego człowieka, nie wszystkie siły, jakimi rozporządza socjalistyczne społeczeństwo, znajdują drogę do pełnej i niezwłocznej realizacji. Przyczyną tego stanu rzeczy zdaje się być, z jednej strony, rosnąca duchowa dezorientacja i niepewność środowisk naukowych co do faktycznej, społecznej i politycznej, wartości produktu ich pracy, z drugiej strony: charakterystyczne dla środowisk zamkniętych typu konceptualistycznego opóźnienie i kunktatorstwo w percypowaniu zmian zachodzących w rzeczywistości realnej, a co za tym idzie, brak orientacji w dialektycznym rozwoju takich podstawowych zdobyczy socjalistycznego społeczeństwa, jak wolność wszelkiej MyśliTwórczej, Inicjatywy i krytyki etc.,etc.
2 W środowiskach tych ciągle jeszcze dominuje tradycyjny stereotyp mentalny: przeświadczenie o ograniczonej suwerenności zawodu naukowca i intelektualisty, jak i wynikające stąd wyobrażenie, jakoby Partia i Społeczeństwo oczekiwały od nich tylko takich myśli i tylko takich intelektualnych osiągnięć, które dadzą się pogodzić z jakąś niepisaną etyką lojalności Nauki i Oświaty wobec Ideologii.
3 Nie wydaje się, aby ów nieszczęśliwy rozwój świadomości można było powstrzymać wyłącznie na drodze ideologicznej akcji oświa-towo-wychowawczej, gdyż obiektywne niegdyś przyczyny tego rozwoju ustąpiły tymczasem miejsca procesowi głębokiej subiektywizacji i są dla tych środowisk dzisiaj nie tyle przedmiotem świadomej refleksji, ile motorem mniej lub bardziej nie kontrolowanych emocji. Zważywszy nadto, że ani moc i natężenie, ani logika rozwoju świadomości środowisk NAUKI, KULTURY l SZTUKI nie dadzą się jasno wyekspli-kować na drodze badań i testów, gdyż należą one do tych sfer życia
SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE SWIp!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWESWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE SWIĘ
17
WISKA MŁODEJ INTELIGENCJI!!! POZRAWIAMY WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW RUCHU!!! POZDRAWIAMY
psychicznego, do których nauka dotychczas nie ma dostępu - natomiast uzdrowienie tej sytuacji i niezwłoczna korektura owych przeświadczeń są dla naszego Społeczeństwa i jego socjalistycznego rozwoju nieodzowne -wskazane i konieczne wydaje się stworzenie tym środowiskom takich warunków i takiej ideologicznej atmosfery, iżby te środowiska s a m e zaczęły mówić o sobie, same jęły reflektować, co się w ich łonie dzieje, i same szukać dróg wyjścia z impasu.
4 Autorzy PROJEKTU są głęboko przeświadczeni, że Społeczeństwo i Partia powinny wystąpić wobec tych środowiskz taką inicjatywą, którazsocjalistycznychwalorówdemokracji ludowej demonstracyjnie czyniłaby użytek i w postaci konkretnego kroku, postanowienia czy przedsięwzięcia, oddawałabyje tym środowiskom do dyspozycji.
sądzą, że są w posiadaniu koncepcji, która taką właśnie Inicjatywę zawiera, i zgłaszają ją niniejszym w postaci HO-
wego modelu badań społecznej, intelektualnej i duchowej sytuacji tzw. środowisk
Zamkniętych. Sednem tej koncepcji jest tzw. KSIĘGA UWAG NA MARGINESIE, tzn. instytucja Anonimowego Dziennika, prowadzonego na terenie wszystkich, czy to naukowych, czy kul-turalno-oświatowych, placówek równolegle do przebiegu pewnych zamkniętych cyklów ich pracy lub działalności. Postulat zainicjowania i wprowadzenia w życie tak pomyślanej Instytucji powinien podnieść Egzekutywy Organizacji Partyjnych poszczególnych Instytutów Naukowych, Placówek Oświaty i Wyższych Uczelni. Miejscem urzeczywistnienia się Anonimowego Dziennika KSIĘGI powinno stać się specjalnie do tego celu dostosowane pomieszczenie na terenie danej Placówki, nie podlegające wszakże kompetencjom ni pieczy żadnych organów władzy, czy to administracyjnej, czy jakiejkolwiek innej. W pomieszczeniu tym powinno znajdować się biurko, lub pulpit, z maszyną do pisania, papierem etc. oraz tzw. SKRZYNKA POCZTOWA DZIENNIKA, w której gromadzi-
TON! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIP
KORESPONDENTÓW WOLME1 TRYBUNY!!! ROZPRAWMY WSZYSTKIE ŚRODOWISKA MJ08
l v się wypowiedzi użytkowników, lecz do której dostęp miałoby ° łączni'6 GREMIUM (o którym później). Pomieszczenie to powin-
o stać otworem dla wszystkich pracowników danej pla-
'wki pównież dla pracowników ADMINISTRACJI. Wnrow^dzeniu instytucji KSIĘGI w codzienne życie Placówek NAUKI [KULTURY i OŚWIATY powinna towarzyszyć szeroko zakro-'ona akc?Ja informacyjna oraz niczym nieskrępowane i jasne przed-tawienii6 danemu środowisku wszystkich społeczno-politycznych oraz jntfLlektualnycn dyspozycji tej Inicjatywy. Celem KSIĘGI UWAG NA MARGINESIE jest uzyskanie możliwie szerokiego wglądu w wewnętrzną sytuację zamkniętych środowisk l
. administracyjnych i psychologicznych mechanizmach ich aktualnego rozwoju. Gdyby udało się przekonać rzeczone środowiska, #żL przedmiotem uwag kierowanych do Anonimowego Dziennika KSIĘGI mogą i powinny uczynić wszystkie strukturalne element^y procesu pracy (a zatem nie tylko te aspekty, które pozostają w |ścisłym związku z meritum naukowym ich badań, lecz również pf oblemy wynikające ze społecznego oraz l u d z k i e S ° charakteru pracy jako takiej), wówczas - suponują Autorz^ - bardzo prawdopodobne, że z tych codziennie do SKRZYŃ K' DZIENNIKA wrzucanych anonimów z dnia na dzień zacząłby ppowstawać skrupulatny protokół z życia kolektywu naukowego p>odczas zmagania się z danym zadaniem, a niewykluczone, że jprzy okazji doszłoby do wysłowienia tych właśnie zjawisk i kwesti i. które pozostają w bezpośrednim związku z interesującą nas problematyką, mianowicie z przyczynami i okolicznościami warunkującymi wzrost produkcyjnej wydajności intelektualnej tzw. środowisk zamkniętych.
Na koni ec wreszcie - proponuje się ukonstytuowanie specjalnego GREMIUM NAUKOWEGO, którego kompetencje oraz społeczne i intelektualne kwalifikacje gwarantowałyby Społeczeństwu rzeczową pcenę i weryfikację uzyskanych tą drogą materiałów, ono zaś sarrflo - GREMIUM - przejęłoby polityczną odpowiedzialność
COWEŚWIEJiOW NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWEŚWIETOH! NIECH SlĘ ŚWIĘCI LIPCOWESWIP!!! NIECHAJ SIĘ
19
EJ INTELIGENCJI!!! POZDRAWIAMY WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW RUCHU!!! POZDRAWIAMY WSZYSTKICH
za spożytkowanie tych dokumentów w duchu troski o moralne odrodzenie środowisk NAUKI, KULTURY i OŚWIATY.
p! Tyle o pierwowzorze i naukowej genezie WOLNEJ TRYBUNY. Opublikowany przez miesięcznik naukowy MŁODOŚĆ A SOCJALIZM (nr 6 ub. r., niemal w tym samym czasie, kiedy ukonstytuowała się KOMISJA DO SPRAW INTEGRACJI) PROJEKT prawie natychmiast wzbudził równie wiele sprzeciwów, co aprobaty i entuzjazmu, i równie często zarzucano mu ekstrawagancję i ekscentryczność, co - to samo zresztą mając na myśli - podziwiano jego formalną oryginalność i naukową bezkompromisowość. Co do nas - natychmiast zrozumieliśmy, w czym rzecz, a polemistom i przeciwnikom PROJEKTU odpowiadamy bez owijania w bawełnę: ŻYJEMY W CZASACH NOWYCH TREŚCI, NOWYCH MYŚLI I IDEI - PRZESTAŃMY WRESZCIE WTłACZAĆ NOWOŚĆ W GORSET STARYCH FORM!!! NOWE IDEE I MYŚLI, NOWE TROSKI NASZYCH CZASÓW, JEŻELI UDŁAWIĆ SIĘ NIE MAJĄ W MATRYCACH FILISTERSKO, A NIE REWOLUCYJNIE POJMOWANEJ TRADYCJI, WYMAGAJĄ NOWYCH ŚRODKÓW WYRAZU-NOWYCH FORM!!!
16 czerwca ub. r. Komitet Organizacyjny KOMISJI DO SPRAW INTEGRACJI - za pośrednictwem redakcji miesięcznika MŁODOŚĆ A SOCJALIZM - nawiązał kontakt z Autorami PROJEKTU i polecił im KOMISJĘ DO SPRAW INTEGRACJI jako ideowego i organizacyjnego mecenasa przy pierwszym wcieleniu PROJEKTU wżycie. Przy okazji zaprezentowaliśmy Autorom naszą własną koncepcję społeczno-politycznej premiery PROJEKTU, tę właśnie, która pod mianem WOLNEJ TRYBUNY święci dzisiaj swój zasłużony debiut. Przekonani, że instytucja KSIĘGI mogłaby spełnić nieocenioną rolę w POWSZECHNYM RUCHU INTEGRACJI Młodej Socjalistycznej Inteligencji, wystąpiliśmy do Autorów PROJEKTU z propozycją współpracy przy przetransponowaniu i adaptacji PROJEKTU do potrzeb i celów Ruchu, i - po porozumieniu się co do zasad i ducha tej współpracy-pozyskaliśmy ich do naszej koncepcji, a później, od początku do końca prac przygotowawczych, znaleźliśmy w nich nieoszacowanych pomocników i doradców. DZIĘKUJEMY WAM, TOWARZYSZE!!!
Czym zatem jest WOLNA TRYBUNA?
WOLNA TRYBUNA jest Dziennikiem KSIĘGI UWAG NA MARGINESIE Powszechnego Ruchu Integracji Młodej Inteligencji Socjalistycznej.
ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! 20
?OPONPENTÓW WOLNEJ TRYBUNY!!!
!! POZDRAWIAMY WSZYSTKIE ŚRODOWISKA MŁODEJ INTEUGE
Dzięki serdecznej pomocy Stołecznego Komitetu Partii WOLNA TRYBUNA
otrzymała do dyspozycji cały ogromny gmach - niniej-szy dom kultury -oraz wszystkie akcesoria niezbędne do sprawnego przebiegu akcji.
WOLNA TRYBUNA stoi do dyspozycji wszystkich środowisk Młodej Inteligencji Socjalistycznej, na czas przygotowań do uroczystych obchodów 50. rocznicy istnienia Rzeczypospolitej Ludowej zrzeszonych w Powszechnym Ruchu Integracji, stąd przedmiotem gromadzonych w niej myśli, uwag, koncepcji i postulatów powinien być Powszechny Ruch Integracji Młodej Inteligencji Socjalistycznej -jego sens oraz społeczne znaczenie, jego ideologiczne i duchowe uwarunkowania oraz społeczno-filozoficzne modalności. Aby ułatwić WOLNEJ TRYBUNIE przekształcenie się w forum dyskusji możliwie powszechnej, swobodnej i nonkonformistycznie
SZCZerej, Komitet Organizacyjny KOMISJI DO SPRAW INTEGRACJI postarał się dla niej o status suwerennej placówki oświatowej, przy czym wyposażył ją w następujące udogodnienia proceduralne:
1 Gmach WOLNEJ TRYBUNY ma 3 Każdy Uczestnik Akcji ma prawo
cztery osobne wejścia i na czas zataić swoje dane personalne;
trwania Akcji administracja Domu z uwagi na socjologiczno-statys-
Kultury przechodzi w ręce KOMISJI tyczne cele WOLNEJ TRYBUNY apelu-
DO SPRAW INTEGRACJI. Gmach bę- je się wszakże i uprasza Uczestni-
dzie otwarty o każdej porze dnia od ków o podanie swojego zawodu oraz
godz. 8.00 rano do 24.00 w nocy i nie wieku.
będzie w tym czasie podlegał pieczy 4 W każdym ze 128 (stu dwudziestu
ni kontroli żadnej innej władzy. ośmiu) pomieszczeń oddanych
2Na terenie gmachu WOLNEJ TRY- do dyspozycji WOLNEJ TRYBUNY -
BUNY obecna jest tylko 1 (jedna) (Orientacyjny Plan Gmachu znajduje
pracowniczka Recepcji i 2 (dwie) się przy Recepcji oraz u schodów
sprzątaczki. Tak na terenie WOLNEJ w hallu budynku) - znajdują się:
TRYBUNY, jak i w jej bezpośrednim a) biurko, b) maszyna do pisania, c) fo-
pobliżu nikt nie ma prawa nikogo tel,d) popielniczka oraz syfon z wodą
legitymować ni w jakikolwiek inny i szklanka.
sposób prowokować do wyznania 5 Każdy Uczestnik Akcji ma prawo
tożsamości. do nieograniczonej ilości papieru.
21
NCJI1H POZDRAWIAMY WSZYSTKICH KORESPONDENTÓW WOLNEJ TRYBUNY!!! POZDRAWAIMY WSZYST
6Zwraca się uwagę Uczestników na rozporządzenie warunkujące ważność wypowiedzi: Pod uwagę zostaną wzięte wyłącznie wpisy dokonane na papierze firmowym przez Komisję DSI i wydawanym przez Recepcję. Jest to papier znakowany, nosi datę danego dnia i miesiąca oraz rubryki zawodu i wieku. Rozporządzenie to jest podyktowane troską o ułatwienie zaplanowanej -fotograficznej - reprodukcji materiałów WOLNEJ TRYBUNY z jednej strony, jak i koniecznością zabezpieczenia Dziennika KSIĘGI przed napływem wypowiedzi dokonanych poza obrębem Gmachu.
7Każdy Uczestnik WOLNEJ TRYBUNY może wypowiadać się dowolną ilość razy oraz zajmować pokój, jak długo to uzna za stosowne.
8 Na wypadek, gdyby ilość pomieszczeń lub biurek i maszyn do pisania miała okazać się niewystarczająca, Komitet Organizacyjny KOMISJI DO SPRAW INTEGRACJI zobowiązuje się nadążać za potrzebą chwili, jak i w każdej fazie trwania Akcji stoi do usług Uczestników Ruchu.
9Wszystkie kwestie prawno-spo-łeczne WOLNEJ TRYBUNY znajdują się w gestii Prawno-Politycznego Biura Ruchu i podlegają pieczy Towarzysza mgr.Jarosława Rębajło (Gmach Polskiej Akademii Nauk p. nr 25).
Komitet Organizacyjny KOMISJI DO SPRAW INTEGRACJI, w porozumieniu z Sekretariatem Ministerstwa Oświaty oraz z Prezydium Polskiej Akademii Nauk, powołał do istnienia kompetentne GREMIUM Przedstawicieli Środowisk Nauki i Kultury, i powierzył mu pieczę oraz odpowiedzialność za rekapi-tulację i naukową ocenę zgromadzonych w WOLNEJ TRYBUNIE materiałów.
gremium to- (wskładzie: Prof. dr Zenon Warzecha socjologia; Prof. dr Wincenty Kocioł filozofia, polityka; Prof. dr. józef Skubaniec psychologia; Prof. dr Mieczysław Liczykrupa ekonomia; Prof. dr Julian Koniecpolski futurologia)-przystąpi do pracy
natychmiast po ogłoszeniu zakończenia Akcji, najpóźniej jednak dnia 3 stycznia przyszłego roku.
Z chwilą uzyskania pierwszych rezultatów Akcji Komitet Organizacyjny KOMISJI DO SPRAW INTEGRACJI niezwłocznie przekaże je do wiadomości Opinii Publicznej i Całego Społeczeństwa.
ŚWIĘTO!!! NIECHSIĘŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NI ECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTOM! NIECH SIĘŚWIĘCI 22
(a)
Opinia Publiczna, zainteresowana materiałową i dowodową stroną PROJEKTU, znajdzie szczegółową relację z przebiegu badań w tygodniku naukowym SOCJAL1ZM-PRZYSZŁOŚĆ-NAUKA. Ze zrozumiałych względów nie jesteśmy w stanie przedrukować tu całej rozprawy, niemniej niech w dwóch zdaniach zaprezentowane zostaną tu te dwa doświadczenia, których rezultat miał uzyskać decydujący wpływ na skonstruowanie tzw. strukturalnego modelu podobieństw w funkcjonowaniu wybranych parametrów w wybranych sytuacjach z życia tzw. szczurów inteligentnych (doświadczalnych) oraz osobników ponad-przeciętnie inteligentnych w środowiskach zamkniętych. W sumie dr Znachor przeprowadziła 32 eksperymenty na tzw. szczurach inteligentnych (doświadczalnych) oraz 16 eksperymentów na tzw. szczurach przedsię-biorczych-łasych. Rozróżnienia na szczury inteligentne (doświadczalne) oraz szczury przedsiębiorcze-łase dokonała Uczona kilka lat temu w pracy poświęconej metodologii współczesnych badań psychologicznych, pn. „Wstęp do problematyki kast w naturalnych społeczeństwach Rattus Norvegicus", gdzie zwalczając pogląd tradycyjnej szkoły psychologicznej, jakoby szczury różniły się między sobą tzw. genetycznym poziomem inteligencji, opowiedziała się za tezą, iż faktycznym źródłem różnic pomiędzy poszczególnymi osobnikami szczurów jest mniej lub bardziej wykształcona tzw. pobudliwość konsumpcyjna, i z tego powodu słuszniej jest różnicować szczury wedle stopnia ich przydatności do badań niż wedle tzw. genetycznego poziomu inteligencji, zwłaszcza że ten ostatni jest, praktycznie rzecz biorąc, niemierzalny u tych osobników, których tzw. pobudliwość konsumpcyjna góruje nad resztą instynktów czy cech.
EKSPERYMENT 1.
Przez środek pomieszczenia o powierzchni 649 cm x 689 cm i wysokości 221 cm przeciągnięto siatkę z drutu pod napięciem 24 V1, w taki sposób, że przedostanie się z jednej strony pomieszczenia na drugą możliwe było jedynie poprzez otwory w siatce (12 cm x 18 cm), po czym w obu segmentach stworzono diametralnie różne warunki życia. Różnice te dotyczyły zarówno temperatury otoczenia, jak jakości pożywienia etc.2 Podział ów miał symbolizować z jednej strony optymalnoś ć, z drugiej mi nimalność warunków egzys-
Porażenie prądem elektrycznym o napięciu 24 V wywołuje u szczurów wprawdzie krótki i bolesny szok, absolutnie nie zagraża jednak ich życiu. Dla orientacyjnego oswojenia szczurów z mocą porażenia, jakie towarzyszy zetknięciu z siatką, zapoznano je uprzednio z porażeniami różnego stopnia, również z szokiem wywołanym przez prąd elektryczny o napięciu 28 V (najwyższe z napięć nie wiodących do bezwładu systemu nerwowego).
Oczywista, całe pomieszczenie utrzymane było w gruncie rzeczy w tej samej temperaturze, gdyż otwory w siatce wykluczały możliwość atmosferycznej izolacji obu segmentów; aby temu zaradzić posłużono się tzw. techniką sugestii: poprzez otwory w siatce wtłaczano co jakiś czas masy ogrzanego powietrza, nasycone - zależnie od dowodzonej w danej fazie eksperymentu tezy-już to bodźcami na zmysł węchu, już to bodźcami na zmysł słuchu lub wzroku.
(a)
23
___________(b)___________
tencji - podczas trwania eksperymentu różnice te poddawano systematycznej manipulacji zgodnie z tendencją podziału, to znaczy tzw. gorszy segment stawat się coraz gorszy, lepszy zaś dawał o sobie znać coraz bogatszą skalą tzw. zmysłowych p o k u s. Do w ten sposób skonstruowanego obiektu wpuszczono wpierw dziesięć tzw. szczurów int. doświadczalnych, później zaś temu samemu doświadczeniu poddano dziesięć tzw. szczurów int. nie-doświadczalnych.
Zamieszczony poniżej schemat daje wgląd w przebieg eksperymentu oraz ilustruje kierunek i tendencję jego rozwoju:
Stadium/Czas/Parametry Pierwsze Stadium Doświadczenia Czas trwania - 6 dni (144 godziny)
Pod koniec siódmej doby- sforsowanie siatki przez pierwszą parę funkcjonalną (wskaźnik ilości porażeń - 672 u osobnika asekurującego, 81 u osobnika wiodącego). Pod koniec ósmej doby - prawie jednoczesne sforsowanie przeszkody przez następne dwie pary funkcjonalne (ok. 800 porażeń u osobnika asekurującego, ok. 400 u osobnika wiodącego). W połowie dziewiątej doby - sforsowanie siatki przez dwie ostatnie pary (1019 porażeń u osobnika asekurującego, 15 porażeń u osobnika wiodącego).
Trzecie Stadium Doświadczenia Czas trwania - 14 dni (336 godzin) Sektor Gorszy: b e z z m i a n Sektor Lepszy: b e z z m i a n
(dziesiątego dnia -wyłączenie siatki z sieci elektrycznej) Pogłębienie stanu z końcowej fazy Drugiego Stadium Doświadczenia. Ostateczny zanik wszelkiej aktywności i inicjatyw wobec siatki. Jakby stan zapomnienia. Proces dalszego dopasowywania się do sytuacji (z inicjatywy osobników aktywnych-specyficznych) typu samozachowawczego, o symp-tomatyce tzw. przyspieszonej redukcji potencjału uczuciowego. Pojawienie się pierwszych oznak wzajemnej wrogości wszystkich wobec wszystkich. Systematyczny wzrost tzw. współczynnika konfliktowości (do szóstej doby włącznie). Wzrost tzw. wskaźnika lęku aż do pojawienia się pierwszych symptomów kontrolowanej histerii. Ósmego dnia - pierwsze oznaki społecznej dezintegracji grupy (stopniowy zanik wszelkich oznak tzw. pozytywnej więzi w obrębie grupy). Dziesiątego dnia - ostateczne rozbicie grupy (instynktowne izolowanie się każdego osobnika od każdego innego osobnika, przyjednoczesnym indywidualnym przestrzeganiu prawa każdego osobnika do partycypacji w cieple emitowanym przez siatkę). Od chwili odciążenia siatki z napięcia elektrycznego do końca doświadczenia: wystąpienie oznak agresywności wobec siatki jako reakcja na zanik
24
________________(c)___________________
ciepła po odłączeniu siatki od prądu; zupełny brak reakcji na nową sytuację; brak jakichkolwiek oznak przyjęcia do wiadomości, że Sektor Lepszy stoi otworem (mimo kilkakrotny cielesny kontakt z siatką); pogodzenie się ze swoim położeniem; postępująca degeneracja aparatu reagowania na otoczenie.
EKSPERYMENT 2. (Typ inteligentny doświadczalny)
Na dnie wysokiej wanny (o ścianach półwklęsłych) umieszczono dwanaście osobników tzw. szczura refleksyjnego i zaczęto wpuszczać do wanny wodę. (Uwaga: dopływ wody odbywał się strumieniem tak minimalnym, że dopiero po upływie sześciu godzin woda pokryła powierzchnię dna warstwą o grubości 2 mm). Po sześciu godzinach zredukowano dopływ wody na tyle, że jej powierzchnia podnosiła się w tempie l mm-4 godz. Kiedy woda zaczęta szczurom sięgać na wysokość klatki piersiowej, zaczęły umierać na atak serca. Po upływie kwadransa wszystkie osobniki były martwe.
(Typ inteligentny niedoświadczalny)
Identycznym warunkom doświadczenia poddano dwanaście osobników tzw. szczura przedsiębiorczego. Praca serca bez większych zmian. Naturalne przejście do czynności pływania w chwili, gdy powierzchnia wody podniosła się na wysokość jamy gębowej poszczególnych osobników. Sektor Gorszy: Temperatura od -4° (pierwszego dnia) do -21° (szóstego dnia). Początkowo minimum i najniższa jakość środków pożywienia. Od czwartego dnia zupełny brak pokarmu. Od piątego dnia zupełny brak wody. Od drugiego do czwartego dnia stopniowe pogłębianie stanu stresu (środkami akustycznymi bądź termodynamicznymi). Eskalacja uczucia tzw. paniki w strukturze grupy (w relacji do rozwoju sytuacji) oraz - piątego i szóstego dnia - sztuczne wywołanie uczucia globalnego zagrożenia egzystencji grupy. Sektor Lepszy: (skonstruowany wedle zasad techniki sugestii)
a) Bodźce węchowe: cyklicznie (co cztery godziny) powracające kompleksy zapachowe (między innymi woń gnijącej pszenicy, rozkładającego się sera, padliny etc.);
b) Bodźce słuchowe: szelesty i odgłosy imitujące akustyczną stronę tzw. egzystencjalnego optimum;
c) Bodźce wzrokowe: najróżniejsze środki konsumpcyjne, wyzierające z otworów w siatce i znikające w momencie, gdy zostały już zauważone. Emisja tzw. wiązek światła typu wabiącego.
(c)
25
(d)
Szczury inteligentne (doświadczalne), tzw. typ refleksyjny.
1. (Od pierwszej godziny trwania eksperymentu do końca trzeciej doby.) Początkowe chaotyczne, lecz z czasem coraz bardziej pomystowe próby przedostania się przez siatkę. Od prób indywidualnych (najniższy wskaźnik - trzykrotne porażenie prądem; najwyższy wskaźnik - 42 porażenia) do prób o charakterze kolektywnym (np. próba grupowo zorganizowanej penetracji siatki na różnych jej wysokościach, przy czym tzw. szczury aktywne podtrzymywane przez grzbiety tzw. szczurów melancholijnych przejmują penetrację najtrudniejszych partii siatki. Średnia tzw. inicjatywy osobniczej 18,4 Jw (jednostka miary wysiłku) na jednego osobnika. Średnia tzw. inicjatywy kolektywnej: 162Jw (w grupie osobników aktywnych), 9 Jw (w grupie osobników melancholijnych).
2. (Od potowy trzeciej doby do końca szóstej doby.) Systematycznie postępujący proces załamania tzw. psychiki grupowej, przy równoczesnym sporadycznym wzroście aktywności indywidualnej ze strony tzw. szczurów aktywnych-specyficznych. Równolegle do tego -stopniowy wzrost apatii tzw. szczurów melancholijnych. Zobojętnienie na bodźce z Sektora Lepszego. Brak zainteresowania dla nieustających wysiłków osobników aktywnych-specyficznych. Od szóstej doby: stopniowy zanik wszelkiej aktywności osobniczej.
Szczury inteligentne (niedoświadczalne), tzw. typ przedsiębiorczy.
l. (Od początku do końca trzeciej doby.)
Nieprzerwane próby przedostania się przez siatkę (raczej spontaniczne niż zorganizowane). Od przedsięwzięć indywidualnych (najniższy wskaźnik -183 porażenia; najwyższy wskaźnik - 270 porażeń) do prób o charakterze społecznym (jak u tzw. typa refleksyjnego, ale siedemdziesiąt godzin później). Brak wystąpienia procesu wyraźnego zróżnicowania się grupy wedle kryterium indywidualnych cech osobniczych. Wyraźna umiejętność zachowania równowagi wewnątrzgrupowej dzięki instynktownemu podporządkowaniu się osobników słabszych - silniejszym, oraz całej grupy - autorytetowi Przewodnika. (Współczynnik tzw. inicjatywy osobniczej - 66 Jw; współczynnik tzw. inicjatywy kolektywnej - 316Jw).
2. (Od czwartej doby do szóstej doby.)
Stopniowy zanik aktywności typu kolektywnego i jakby wynikający zeń zanik inicjatywy indywidualnej. Mimo pasywności w zachowaniu nieustanna koncentracja uwagi na bodźcach z Sektora Lepszego.
3. (Pod koniec szóstej doby.)
Zanik wszelkiej aktywności; wystąpienie, charakterystycznego dla tego typu szczura, stanu tzw. sztucznego snu (najwyższy rodzaj koncentracji zmysłowej połączony ze zdolnością do autoregeneracji).
(d)
26
(e)
Drugie Stadium Doświadczenia
Czas trwania - l O dni (240 godzin)
Sektor Gorszy: temperatura od -21° (pierwszego dnia) do -31° (ostatniego dnia). Zamiast środków pożywienia tzw. soc-witaminoidy potęgujące u-czucie głodu, ale zaopatrujące organizm w niezbędne środki do życia; podwyższające w. wskaźnik sprawności fizycznej (wstrzykiwane dwa razy
dziennie).
Inne parametry: vide Pierwsze Stadium Doświadczenia.
Sektor Lepszy: b e z z m i a n
1. (Do połowy siódmej doby.)
Zupełna pasywność u tzw. osobników melancholijnych. Aktywność tzw. osobników aktywnych-specyficznych wyłącznie jako rezultat działania soc-witaminoidów (nigdy dłużej niż 2 godziny od chwili iniekcji).
2. (Od połowy siódmej doby do końca Drugiego Stadium Doświadczenia.) Zupełny zanik wszelkiej aktywności osobniczej i grupowej.
3. (Pomiędzy 78 a 114 godziną Drugiego Stadium Doświadczenia.) Wystąpienie zachowań przystosowawczych (m.in. odkrycie fal ciepła emanowanego przez elektryczność przepływającą przez siatkę oraz usadowienie się grupy w bezpośrednim pobliżu źródła emanacji; maksymalna oszczędność ruchów tułowia i racjonalizacja wszelkich przejawów witalności wedle kryterium niezbędnej funkcjonalności w i wobec sytuacji).
4. (Od ósmego dnia do końca Stadium.)
Wystąpienie stanu anormalnego zadowolenia, typu malignicznego, o wyraźnych symptomach tzw. masochizmu refleksyjnego. Zanik wszelkich różnic w zachowaniu pomiędzy osobnikami melancholijnymi a aktywnymi-specyficznymi.
Od przebudzenia z tzw. sztucznego snu (po 40 godzinach od chwili rozpoczęcia Drugiego Stadium) do dziewiątej doby:
Instynktowne (natychmiast po przebudzeniu) forsowanie siatki aż do stanu wyczerpania pod wpływem mnogości porażeń elektrycznością (pomiędzy drugą a czwartą dobą). Pojawienie się stanu indywidualnej dezorientacji przy jednoczesnym zachowaniu osobniczego podporządkowania Przewodnikowi. Zanik aktywności typu indywidualnego-spontanicznego (piąta doba). Wystąpienie oznak zorganizowanej reakcji (szósta doba). Od doby siódmej do doby dziewiątej: maksymalne spotęgowanie aktywności grupowej. Podział grupy na typy wiodące oraz typy folgujące. Utworzenie się tzw. par funkcjonalnych (typ wiodący + typ folgujący). Odtąd inicjatywa i aktywność wyłącznie w obrębie par funkcjonalnych (przy czym typ folgujący asekuruje osobnika wiodącego).
(e)
27
KIE ŚRODOWISKA MŁODEJ INTELIGENCJI!!! POZDRAWIAMY WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW WOLNEJ TRY
DO NABYCIA W NASZYM STOISKU
Coffe (KawaPrawdziwa) -l filiżanka ...........l Dolar 20Sentów
Czaj (Herbata Naturalna) Gruzińska -1 filiżanka .......... l Dolar 18 Sentów
Wafelki „Drużba" -l sztuka ...........O Dolar 64 Senty
Woda Mineralna „Zdrowieńko" -1 puszka ...........O Dolar 45 Sentów
Kanapka z Żółtym Serem -pojedyncza .......... O Dolar 81 Sentów
Kanapka z Żółtym Serem -podwójna ...........l Dolar 62 Senty
PSOM WSTĘP WZBRONIONY!
Kanapka z Szynką „Dohna" -1 sztuka ......... O Dolar 92 Senty
Sałatka „Na chybcika" -l puszka ...........l Dolar 31 Sentów
Sok Malinowy -1 puszka ...........O Dolar 89 Senty
Papierosy „Naprzód" -20 sztuk .......... O Dolar 33 Senty
PRZYPOMINAMY: OSOBY TRZECIE RÓWNIEŻ OBOWIĄZUJE KOLEJKA!
Kawa Zbożowa -1 filiżanka ...........O Dolar 22 Senty
Herbata Ulung-teng-Ulung -1 filiżanka .......... O Dolar 18 Sentów
Piwo Żywieckie „Szkop" -1 butelka ...........O Dolar 38 Sentów
Piwo Żywieckie „Ślązok" -1 butelka ...........O Dolar 39 Sentów
Uwagi J Wyjaśnienia: 1. Osoby upoważnione do nabywania ww. towarów w walucie Republikowej uprasza się o okazanie Legitymacji Partyjnej i Znaczka Kasy Oszczędnościowej; 2. Dzieciom
i osobom Nieletnim alkoholu nie sprzedaje się!
LIPCOWE ŚWIĘTOM! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIEJO!!! NIECHAJ 28
NIECH
SIĘ ŚWIĘCI
29
BUNY!!! POZDRAWIAMY WSZYSTKIE ŚRODOWISKA MŁODEJ INTELIGENCJI!!! POZDRAWIAMY WSZ'
YSTKI
TOWARZYSZU!!!
OBYWATELU!!!
PRZECHODNIU!!!
Zapoznałeś się z procedurą WOLNEJ TRYBUNY, rozumiesz jej spo-teczno-naukowe cele i chcesz wziąć udziat w naszej Akcji. Skieruj się teraz do Recepcji i poproś o papier, po czym zapoznaj się z Orientacyjnym Planem Budynku i wybierz sobie pokój, który ci odpowiada. Na drzwiach pokoju znajdziesz wywieszkę z napisem WOLNY. Wchodząc do pokoju przełóż ją na stronę z napisem ZAJĘTY. Przestrzegaj Regulaminu Domu. Nie zajmuj pokoju niepotrzebnie... Pamiętaj, że może w tej samej chwili ktoś szuka miejsca. Szanuj maszyny do pisania - korzystamy z nich dzięki uprzejmości Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego i chcemy je zwrócić w nienagannym stanie. Zostaw po sobie taki porządek, jaki sam chciałbyś zastać. Zwalniając pomieszczenie, nie zapomnij o wywieszce na drzwiach i przełóż ją ponownie na stronę z napisem WOLNY. Sprawdź, czy nic po sobie nie zostawiłeś, i zgaś światło. Kiedy na powrót znajdziesz się w hallu na parterze, skieruj się najpierw do SKRZYNKI POCZTOWEJ DZIENNIKA (patrz Orientacyjny Plan Budynku) i zdaj swoją wypowiedź. Jeżeli nie zdążyłeś się wypowiedzieć, a musisz wyjść, lecz zamierzasz powrócić i wypowiedzieć się do końca, napisz pod niedokończonym głosem cdn. oraz jakąkolwiek sześciocyfrową liczbę i również wrzuć arkusz do SKRZYNKI. Kiedy wrócisz, by swoją wypowiedź dokończyć, wybierz z Recepcji nowy arkusz papieru i zacznij od podania tej samej liczby. Postępuj zawsze w zgodzie z Regulaminem TRYBUNY i nie utrudniaj przebiegu naszej Akcji.
To z tobą chcemy się zintegrować. WL/LIN/Y
TRYBUNA LICZY NA CIEBIE!!!
SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO!!! NIECH SIĘ ŚWIĘCI LIPCOWE ŚWIĘTO 30
zawód
Działacz partyjny
Wpis Honorowego Uczestnika WOLNEJ TRYBUNY Sekretarza Miejskiego Komitetu Partii, tow.Janko Wołka
Drodzy Towarzysze, Młodzi Przyjaciele!
Kiedy pięćdziesiąt lat temu, dnia 22 lipca roku tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego, przywódcy wszystkich postępowych sił naszego Narodu i Społeczeństwa zebrali siew wyzwolonym od okupanta Chełmie Lubelskim, aby sformułować historyczny dokument woli społecznego i narodowego Odrodzenia Polski - owego lipca czterdziestego czwartego roku nasz Kraj, podstawy naszego społecznego i gospodarczego bytu leżały w gruzach. Nasz przemysł i rolnictwo, po części zdewastowane, po części rozgrabione przez imperialistycznego Barbarzyńcę, nasza Nauka, Oświata i Kultura, zdezorganizowane i zepchnięte do konspiracyjnej walki o rację swego istnienia - cała struktura naszego państwowego bytu wymagała Odbudowy od podstaw. Kilkanaście kilometrów na zachód od Chełma Kraj ciągle jeszcze tonął w pożogach i mroku wojny. Faszystowski Najeźdźca ciągle jeszcze okupował nasz dom, grabił mienie narodowe i mordował naszych bliskich. Historia zostawiała nam w spadku pobojowisko ruin i zgliszcz, zbankrutowanych doktryn i zhańbionych ideałów.
A przecież to właśnie wtedy - mimo śmiertelne zagrożenie biologicznej substancji Narodu, na przekór wstrząsającemu świadectwu strat i zniszczeń - rewolucyjna Wola odnowy i postępowy duch Społeczeństwa, z dalekowzroczną świadomością przyszłego biegu Historii postanowiły: Tu, na tej ziemi, przesyconej krwią milionów ofiar, tu powstanie kiedyś państwo szczęśliwych Robotników i Chłopów! Tu powstanie Socjalistyczna Republika Ludzi Pracy. Tu rozkwitnie odrodzone Życie w nowym sprawiedliwym Społeczeństwie, gdzie wszyscy Ludzie Pracy znajdą pracę, dom i równość wo-
31
bęc praw, a następne pokolenia nie będą wiedziały, co to głód i wyzysk! Tu, na tej ziemi, która więcej nieszczęścia i bólu widziała, niż znieść potrafiłoby serce normalnego człowieka, tu będą stały kiedyś Szkoły, Żłobki i Przedszkola! Na skwerach i w parkach bawić się będą szczęśliwe dzieci! Na wyższych uczelniach kształcić się będą nowe socjalistyczne pokolenia! Gdzie dzisiaj każdy szczegół, każda twarz człowieka przypomina najczarniejsze godziny naszej Historii, tu życie ludzkie nabierze nowego sensu, nowej Godności i Wagi! Tu ziszczą się rewolucyjne marzenia tych, którzy w walce o pełne wyzwolenie człowieka ofiarowali swoje życie!! Tu stanie Nowa Polska!!!
Nie było to łatwe zadanie, Towarzysze, l my tego ogólnospc łecznego Ruchu Odnowy, tej Siły, która zespoliła nas w jedno i natchnęła wiarą w Nowe Życie, my nie nazywaliśmy jej -jak Wy dzisiaj -integracją, tylko solidarnością. My nie apelowaliśmy do Społeczeństwa, aby odnalazło -jak Wy to dzisiaj wysławiacie -swoją Socjalistyczną Tożsamość, ale my zwróciliśmy się do wszystkich ludzi pracy o zrozumienie dla wyrzeczeń i poświęceń, jakich Partia oczekuje od każdego z osobna w służbie i interesie całego Społeczeństwa. My rzadko powiadaliśmy struktura, o wiele częściej mówiliśmy budowa.
Nowe pokolenia potrzebują nowych pojęć, a każda generacja posiada swoje ulubione słowa. Ale te generacje, które los swój związały ze sprawą Postępu, młodzi towarzysze, one myślą i czują pod tymi słowami to samo! Dlatego nie wierzę tym, którzy mi mówią, że Wasza Integracja to coś innego niż nasza ówczesna solidarność. Dlaczegóż by co innego? I po co? Nie chcę dać wiary również tym, którzy z góry są przeświadczeni, iż myśli i postulaty, które zamierzacie wnieść w duchowe życie Społeczeństwa, nie mogą n i e kolidować z podstawowymi przesłankami naszego światopoglądu, naszego stosunku do Historii oraz jej Siły Przewodniej, Proletariatu... Bo niby dlaczego muszą kolidować?... Partia nie dostrzega żadnego powodu, aby widzieć w Was kogo innego, niż chciała wychować. Kogo innego niż wychowała. Przeciwnie. Partia jest dumna, że wychowała Was na świadomych i krytycznych współbu-downiczych swojej epoki! Partia Wam ufa!!
32
Młodzi Przyjaciele, Drodzy Towarzysze,
nikomu nie mogłoby wyjść na dobre, i w niczyim nie może leżeć interesie, aby Wasza Inicjatywa - z gruntu szlachetna i pożyteczna _ mimowolnie stała się kością niezgody Społeczeństwa. Nie pozwólcie, aby pochopne emocje wzięły w Was górę nad społeczno-politycznym rozsądkiem. Niech w Waszym pięknym przedsięwzięciu ani na chwilę nie opuszcza Was powaga. Dajcie z siebie co najlepsze!
W imieniu Stołecznego Komitetu Partii, w imieniu wszystkich postępowych Obywateli naszego miasta, wyrażam Wam w tym miejscu pełne zaufanie i poparcie Społeczeństwa! W imieniu Politycznego Kierownictwa Partii, w imieniu własnym życzę Wam owocnej analizy, płodnych dyskusji i trwałych sukcesów na niwie Postulatowi Myśli!
Niech się rozwija i umacnia Wasza Integracja!
Niech się pogłębia i dojrzewa socjalistyczna tożsamość naszego Społeczeństwa!!!
(Sekretarz Stołecznego Komitetu Partii oraz Członek Biura Politycznego-Janko Wołek)
33
wiek
zawód
72
żołnierz
Wpis Honorowego Uczestnika WOLNEJ TRYBUNY z-cy Członka Biura Politycznego oraz Członka Komitetu Centralnego Partii, tow. Generała Seweryna Pomnego
Drodzy Towarzysze, Kochani Chłopcy i Dziewczęta,
zdarzyło się w lutym czterdziestego czwartego,roku, że poru-czono mi transport ciężko rannego pułkownika Śmigło (pseudonim „Czort") z tyłów Wroga na Mazowieckiem na tyły Wroga w Kieleckiem - lasami i padołami, wyłącznie nocą, a na domiar bez szczypty prowiantu, jeżeli nie liczyć papierosów, trzy sztuki na głowę. Nie potrzebuję Wam chyba mówić, że byłem wtedy takim młodzikiem jak dzisiaj Wy i, jak to się mówi, ledwo co mleko obeschło mi pod nosem. Miałem dwadzieścia kilka lat jak Wy, tyle że epoka była inna i zamiast podręcznika Historii pod pachą, trzeba było nosić karabin na plecach, i w ogóle, sami wiecie, jak to było.
Kompania w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Od tygodnia bez amunicji, od kilku dni na resztkach prowiantu, z tuzinem rannych na sanitarce, ale bez lekarza i medykamentów. A wokół nic tylko lasy i Wróg.
„Kapral Pomny-wezwał mnie na stronę major Lis, naówczas dowódca 3. Kompanii, a dzisiejszy głównodowodzący Sił Zbrojnych naszego Ludowego Wojska - nie będę wam wmawiał, że wasze zadanie jest proste, a szansę wielkie. Sami się domyślacie, że wóz albo przewóz, i raz kozie śmierć. Najlitościwiej licząc macie przed sobą dziewięćdziesiąt kilometrów z hakiem. Lasami na przełaj. Najprawdopodobniej po kolana w śniegu i nierzadko nosze z rannym na plecach. Macie pytania? Chyba nie potrzebuję wam mówić, jak mi ciężko, że zamiast kilo chleba i ćwiartki spirytusu mogę wam dać na drogę tylko kompas. Ostatni, jaki kompania posiada. Oraz trzech ludzi 34
do pomocy. Nie zapomnijcie, że transportujecie jednego z najdziel-'eiszych żołnierzy, jakich miała nasza Armia. Odmaszerować!"
Wyruszyliśmy tego samego wieczoru i po dwunastu godzinach nieprzerwanego marszu, mniej więcej o siódmej rano, kiedy zaczę-fo świtać, mieliśmy czterdzieści cztery kilometry za sobą. Padaliśmy ze zmęczenia, ale to była połowa drogi, i teraz należało czym prędzej zapomnieć o głodzie i chłodzie, natychmiast zasnąć i o zmierzchu mieć dość sił, by ruszyć dalej. Opodal leżała wieś Zapomnij, ale obozowaliśmy wgłębi lasu, dwa kilometry od Krzyża na rogatkach, więc nie było potrzeby wystawiać czatów, tym bardziej że chłopcy byli do cna wyczerpani i pożytek z takiego czuwania byłby co najwyżej teoretyczny, a straty namacalne. Najpóźniej następnego dnia rano, i to przed brzaskiem, mieliśmy dotrzeć do bazy i tu nie było alternatywy, dłużej ranny by nie przetrwał, a zatem trzeba było zmobilizować wszystkie siły na pozostały szmat drogi. Reszta była ryzykiem, a ryzyko było duszą naszego przedsięwzięcia.
Tow. pułkownik Śmigło miał kulę w płucach, ale był przytomny, a nawet, chociaż z trudem, potrafił się porozumiewać i dał mi znać, że ponieważ i tak nie może spać, więc póki pozostanie przy zmysłach, sam będzie czuwał. Tak się też stało. Dałem rozkaz: spać! i sam prawie natychmiast zasnąłem.
Około czwartej po południu, ale było jeszcze jasno, pułkownik Śmigło zerwał mnie na nogi i pyta, czy może śniło mi się to samo, co on widzi na jawie, a jeżeli nie, to niech przystawię oczy do lornetki i spojrzę dokładnie tam, gdzie wskazuje jego palec. W mig oprzytomniałem. Unoszę lornetkę i patrzę - a tam, tysiąc dwieście, tysiąc trzysta metrów dalej, w wolnej przestrzeni, której rano nie było, bo przecież bym widział!, tam aż roi się od Wroga!!... Tuzin, albo i więcej, bo widzę, że dalej stoją zabudowania i nie wiadomo, ilu jest w środku. „Tylko spokojnie, chłopcze - usłyszałem głos tow. pułkownika. - To nie twoja wina. My znajdujemy się na wzgórzu, a oni są na dole, i tam rano wisiała mgła. Nie mogłeś nic widzieć, a wpaść na taki pomysł też niełatwo, bo mgła była gęsta jak śnieg i sam nie dałbym rady odróżnić. Powiem ci nawet: dobrze się stało, bo przyglądając się tym hultajom od pięciu już godzin, poznałem ich zamiary i wiem, co się szykuje. Drabów jest w sumie dziewięciu, a reszta to kobiety i dzieci, mieszkańcy tej wioski, bo któż by inny. Hultaje
35
spędzili ich w to miejsce, bo tam na dole przebiega kolej. A dalej, jakby chałupę taką albo barak jaki, widzisz? Ani to chałupa, ani barak, tylko wagon. Kapujesz? Wieczorem zajedzie pociąg, doczepią wagon z ludźmi i fora ze dwora! Ale niech mnie piorun trzaśnie, jak im się to uda!.... Robi się ciemno, więc zejdziesz na dół i przyjrzysz się temu z bliska. Zrozumiano?... Tylko patrz uważnie, bo chcę dokładnie wiedzieć, co się tam na dole wyprawia! W drogę!" „Towarzyszu Pułkowniku" powiedziałem nie ruszając się z miejsca. „Otrzymałem rozkaz, aby bezzwł..." „Nie gadaj po próżnicy! Wiem, jaki otrzymałeś rozkaz i daję ci nowy rozkaz! Gdybym był nieprzytomny, to twoja wola, mocium panie, ale idzie mi o wiele lepiej, i póki zdrowia starczy, to będziesz robił, co ja mówię. W tył zwrot!"
Nie było rady. To był dowódca, że tylko do rany przyłóż i w ogóle głębokiej dobroci człowiek, ale żołnierz był z niego jak ze stali; w ogień by poszedł, diabłu by nie przepuścił. Poczołgałem się więc na dół, stwierdziłem, że jest, jak mówił: wagon oraz więźniowie -naliczyłem dwadzieścia jeden kobiet i piętnaścioro dzieci - właśnie ładowali ich do środka, a Wróg, w liczbie dziewięć sztuk. Ale oprócz tego - dynamit! Cztery dwucetnarowe skrzynie z trupią czaszką, ustawione pod rampą tak blisko, że gdybym się wychylił z moich krzaków, mógłbym je dotknąć ramieniem. Poumieszczane w odległości ośmiu metrów skrzynia od skrzyni, więc jakby również czekały na załadunek, jedna do tego wagonu, druga do tamtego, itd. Wagon z więźniami stał na drugim końcu rampy, pięćdziesiąt kroków dalej, a Wróg przechadzał się pomiędzy skrzyniami i wagonem, l to jak się przechadzał! Z tak bezczelną pewnością siebie, jakby był na własnym! Jakby mu przez myśl nie przeszło, że te kobiety i dzieci mają mężów i ojców. Jakby mu w głowie nie postało, że istnieją partyzanci! Myślałem, że mnie szlag trafi! Gdybym nie wiedział, że nic się nie da zrobić, bo nie mamy ani kropli paliwa, ni jednej nawet zapałki, nie mówiąc o amunicji, sam jak na skrzydłach poleciałbym na górę i powiedział: Towarzyszu Pułkowniku, usmażmy ich na tej rampie! Zróbmy im piekło z fajerwerkiem i na pohybel z nimi!!... Ale mogłem tylko wbić zęby w wargi i przełknąć ślinę.
„Towarzyszu Pułkowniku" oświadczyłem wróciwszy na górę. „Melduję, że przyjrzałem się temu z bliska i wszystko jest tak, jak Towarzysz Pułkownik opisał. Kobiety i dzieci już w wagonie, Wróg
36
w sile dziewięciu osób patroluje rampę. Gdybyśmy mieli amunicję, moglibyśmy ich wystrzelać jak kaczki, ale nie mamy i nic nie da się
zrobić".
Leżał z zamkniętymi oczami i widać było, ze znowu idzie mu gorzej „To wszystko?" spytał, nie otwierając oczu. „Wszystko" powiedziałem bez namysłu, l nagle widzę, że on patrzy mi prosto w oczy. A dynami t?" pyta z naciskiem, „co z dynamite m?!" I cały raptem unosi się do połowy. A ja osłupiałem i słowa z siebie nie potrafię wydusić. „Po co ja cię wysłałem na dół, żołnierzu?... Abyś poświadczył mi mniej niż wprzódy sam widziałem?" Osłabł z wysiłku i padł na nosze. „Skąd towarzysz Pułkownik wie o dynamicie?", i „Co nam z dynamitu, skoro nie mamy ognia?" próbowałem się wyplątać, ale aż skóra mnie piekła ze wstydu. ,A kto?" spytał cicho „Kto ma to wiedzieć, jak nie p u ł k o w n i k?... Sam tam byłem, na dole, kiedy spałeś, i dlatego teraz ledwo zipię. Cztery... cztery paki z dynamitem... Cztery..." powtarzał coraz słabiej, jakby sen go morzył, a ja stałem nad nim napięty jak struna i patrzeć nie umiałem, bo z żalu i bezsilności podwójnie ściskało mi się serce. „Gdyby kulę jedną choćby, śrutu trochę..." mamrotałem bezradnie. „Rodzona matka by ich nie poznała..." Ale on nie odzywał się. Spał jakby... l było tak cicho, że słyszałem chrapanie śpiących opodal chłopaków. „Żołnierzu" usłyszałem wtedy, ale głosem tak słabym, że musiałem się pochylić. „To nie będzie łatwa sprawa". W świetle wstającego księżyca widziałem, jak na jego ustach pojawił się lekki uśmiech i przez sekundę myślałem, że majaczy. „Myślisz, że majaczę w gorączce, co?" uśmiechnął się szerzej i usta wykrzywił mu grymas bólu. „Ile masz lat?" „Dwadzieścia dwa, towarzyszu Pułkowniku". „Tak przypuszczałem. Wiesz, że miałem cię za dobrego żołnierza?" Nie otwierał oczu, ale było tak, jakby patrzył na mnie, a mnie w gardle zaschło i nie wiedziałem, co począć z karabinem. „Będziesz mi musiał dowieść, że się nie myliłem". „Wedle rozkazu" powiedziałem i poczułem, jakby krew zapulsowała mi w żyłach, chociaż nie rozumiałem, co i jak tu gołymi rękami. „Te dzieci...tam w wagonie... to najlepsze, co posiadamy. To właśnie o nie i dla nich wykrwawia się Naród... Chłopcze... przysięgnij mi, że nie dasz ich wywieź ć!" Otworzył oczy i widziałem, że patrzy na mnie zupełnie przytomnie. Ale nie wiedziałem, co powiedzieć. Stałem jak onie-
37
miały. „Przysięgnij", powtórzył z naciskiem, i tak nieugięta wola szta od niego, że nagle jak echo, bez zastanowienia, jakby coś silniejszego i ważniejszego ode mnie powiedziało: „Przysięgam". A moje odrętwienie rozwiało się gdzieś, jak ręką odjął. I lekkość mnie ogarnęła, radość prawie, bo jemu jakby kamień spadł z serca. „Żołnierzyku" powiedział ciepło i radość drżała mu w głosie. „Ro-zepnij mi płaszcz. Od kołnierza trzy guziki na dół... Ręce mam jak z ołowiu... Bluzę znalazłeś?" „Tak jest". „Rozepnij teraz bluzę, również trzy guziki na dół... Teraz dostałeś się do koszuli. Dziesięć centymetrów pod sercem, zgrubienie jakieś czujesz? Szmatka jakby, zgadza się? Wyszarpnij, bo przyszyta. Weź ostrożnie w ręce i rozwiń". Podniosłem się. Wpierw moje palce namacały tekturkę jakąś zwiniętą w rulonik. Ale w środku zaraz poczułem coś twardszego, więc rozwinąłem tekturkę, i patrzę, a tam... zapałka. Opatulona w watę. Jej pękata główka jak na poduszce, a tektura aż szorstka od siarki, l dopiero teraz zaczęły mi drżeć ręce. „To nie będzie łatwa sprawa chłopcze" usłyszałem go znowu. „Siarki starczy dla wszystkich, ale zapałka jest jedna, rozumiesz?" Jedna" powtórzyłem machinalnie, a on roześmiał się z sarkazmem, ale dobrotliwie, i tak jakby sójkę chciał mi dać w bok. „Życie nauczyło cię dotąd tylko włos dzielić na czworo, a tu trzeba będzie zapałkę, żołnierzu, co?" zażartował, a mnie nagle rozjaśniało w głowie... Rozumiałem, do licha! Jasne, że tak! „Rozumiesz mnie, chłopcze?" „I to jak rozumiem! Towarzyszu Pułkowniku" powiedziałem zdecydowanie. „Obudzę chłopaków. Szeregowy Piła z 3. Kompanii Podhalańskiej to urodzony cieśla i szablą nitkę pajęczyny rozdwoi!" „Co powiesz?" ucieszył się. „No to do roboty, bo lada chwila pociąg może nadjechać i musicie iść na dół. Są cztery skrzynie i was jest czworo, więc nie ma kłopotu. Jak zejdziecie, każ od razu założyć lont. Rozdziel siarkę i każdemu daj ćwiartkę zapałki. Każ zapalać nie wcześniej, aż zobaczysz, że hultaje znaleźli się na rampie w komplecie. Zrozumiano? Nie oszczędzaj lontu, ale patrz, aby na każdą skrzynię przypadło tyle samo. jak tylko zapaliłeś, bierzesz jednego do pomocy i lecicie do wagonu, lasem. Tak wymierz, aby ci starczyło czasu. Jednego hultaje na pewno zostawili przy wagonie i tego musisz położyć bagnetem. Na rampie bach-bach, a ty mu bagnetem po żebrach... I natychmiast otwierasz wagon, a nie zapomnij, że głową odpowiadasz mi za te dziecia-
38
ki i niech one biorą nogi za pas, gdzie pieprz rośnie... l bezzwłocz-ie wracasz na górę. Pytania?Jak nie, to budź chłopaków i w drogę!"
W pięć minut później, gotowi do startu, stanęliśmy przyjego noszach, a było takjasno, jak gdyby księżyc zauważył, co się szykuje na ziemi i świecił nam na drogę.
Szeregowy Piła" rzekł płk Śmigło. „Oto zapałka. Wiesz o co chodzi i niech Bóg prowadzi twoją rękę".
A tow. Piła bez słowa ujął zapałkę, uklęknął na ziemi i wyjął scyzoryk. Staliśmy z zapartym tchem, gdy on, z świętym jakimś spokojem -jakby to już robił setki razy i od tysięcy lat - w pięć sekund podzielił zapałkę na czworo, a tak, że ani tu ujął, ani tam dodał, tylko sprawiedliwie, że równiej już nie można.
„Szeregowy Piła" powiedział płk Śmigło. „Możesz być dumny ze swego nazwiska! Niech los obejdzie się z tobą tak sprawiedliwie, jak sprawiedliwie ty, chłopie kochany, wykonujesz swoją robotę", l jeszcze raz rzucił na nas okiem. „Diabli nadali, że zamiast osobiście poprowadzić was do tego piekła, stracę tu rozum... Złamcie kark, chłopcy...Jazda, odmaszerować!"
W kwadrans później byliśmy na dole. Tam zaś niewiele się tymczasem zmieniło: jeden stał przy wagonie, reszta pętała się po rampie. Na szczęście rampa była jasno oświetlona i widzieliśmy ich jak na dłoni, sami zaś niezauważalnie mogliśmy zejść aż pod szyny i zająć się skrzyniami. Robota nam się paliła w rękach. Bez przerwy byłem przy tym jednym okiem na rampie, bo to tam był pies pogrzebany: my musieliśmy przydybać ich na takiej generalnej randce i do tego na określonym odcinku rampy, w zasięgu ognia, nie pięćdziesiąt metrów dalej, tylko tu, bo tu był dynamit i tu byliśmy my. l wszystkich razem. Gdy tymczasem hultaje pętali się po rampie bez ładu i składu, nigdzie ich nie było pełno, a każdy co chwila gdzie indziej. Czas zaś uciekał. Lont od dawna już założony, lada chwila mógł nadejść pociąg, a ci, jakby każdy należał do innej jednostki, nic ze sobą nie chcieli mieć wspólnego! Tymczasem szeregowy Uchol położył się na ziemi i - z uchem przy kolbie karabinu, którego lufę przytknął do szyny- nasłuchiwał.Jeżeli nie zdążymy przed pociągiem, myślałem gorączkowo, to nici z piekła i stracona sprawa. A zatem musimy przed pociągiem! Jeżeli te rozproszone draby same z siebie nie zgromadzą się w jednym miejscu, a szeregowy Uchol da znać, że
39
słyszy pociąg, to będziemy musieli rzucić wszystko na jedną kartę, ściągnąć ich czymś na jedno miejsce. Wóz albo przewóz. Póki my żyjemy. „Szeregowy Cufal, chtopie kochany" powiedziałem. „Zlep kulę ze śniegu i trzymaj ją w pogotowiu. Widzisz dwa sople lodu, zwisające z lampy, pośrodku nad rampą? Będzie z dwadzieścia dwa metry stąd, co? Widziałem, jak trafiałeś kiedyś z czterdziestki. Jak tylko zobaczysz, że Uchol usłyszał pociąg, grzmotnij w to miejsce. A mocno, bo one mają spaść na rampę, a nie tylko zgrzytnąć zębami... l zapalamy. Ty lecisz za mną, do wagonu. Uchol i Piła zostają na miejscu i przypilnują, aby się równo paliło. Wszystko jasne?" ,A niech mnie kule biją, jak to nie pociąg!" doszedł do nas w tej samej sekundzie szept Uchola. „Dudni, że aż w uchu swędzi!" Pociąg? Już teraz? W mig musiałem się zdecydować. „Zapalać!" rozstrzygnąłem bez chwili namysłu. A tam bach, bo w tym samym momencie Cufal cisnął pigułę. W samą podstawę soplowiska, że tylko jęknęło, i krach! Runęło na sam środek rampy, l zaczęło się! Ale już nie było czasu patrzeć. Zapaliłem swój lont i kątem oka stwierdziłem jeszcze, że wszystkie ćwiartki zapałki błysnęły ogniem. Odtąd było już tylko dziesięć sekund i nic do stracenia. „Cufal za mną!" krzyknąłem. I pognałem przed siebie. Skrajem lasu. Do wagonu sześćdziesiąt pięć-siedemdziesiąt metrów, l bagnet na sztorc. Obym tylko zdążył! Cufala słyszałem za sobą, jakby płuca wypluwał, sam pędziłem resztką sił... Siedem. Osiem. Prawie już dopadaliśmy wagonu, a tu nagle ta-ta-ta-ta! od rampy. Z pistoletu maszynowego. Jakby wryło mnie w ziemię. Jak błyskawica przebiegło mi przez głowę, że płk Śmigło również to słyszy. I co on czuje! A wtem bum-bum! i bach-chch!! grzmotnęło, że aż las jakby się zatrząsł, a słońce spadło na ziemię, l jasno się zrobiło jak w dzień. Raptem, jak skamieniały wtej łunie światła, dwa kroki przede mną zamigotał mi wartownik. Oprzytomniałem. Uniosłem bagnet w tej samej sekundzie, gdy instynkt kazał mu się odwrócić, l pchnąłem w tej samej chwili, gdy zrozumiał. „O, Gott" wychrypił tylko. Wokół rampa i zabudowania statyw ogniu... l cicho było teraz jak w Wigilię. Żywej duszy. Pociągu ani śladu. „Piła!!" krzyknąłem. „Chłopaki!" Nawet echo nie odpowiedziało. Rzuciłem się do wagonu i wyważyliśmy drzwi. Buchnęło nam w twarz ludzkim oddechem i płaczem dzieci. „Zmykajcie ludzie! Ratujcie się!!" krzyknął Cufal. „ W las, albo gdzie kto może!
40
lazda!!" „To nasi!" rozeszło się w mig po wagonie, „Swoi!... Partyzanci!!!" przekrzykiwały się kobiety. Z dziećmi na rękach wysypywały się z wagonu i, ze łzami radości na policzkach, co sił w nogach pędziły przed siebie. Jedne śladem szyn, inne w stronę lasu, na przełaj. Kiedy ostatnie zniknęły w ciemnościach, ile tchu w piersiach pognaliśmy z powrotem. Lecz było już za późno. Na szynach, w takiej pozycji, jakby ciągle jeszcze nasłuchiwał pociągu, leżał szeregowy Uchol. Żył jeszcze, ale nie potrafił już mówić i dusza ulatywała zeń jak powietrze z przekłutego balona. To jego trafiły kule, które usłyszeliśmy w drodze. Opodal, jakby go rzuciło w górę i rozszarpało w powietrzu, leżały członki dwudziestodwuletniego Piły. Widocznie Piła - wiedząc, że musi przebiec przez pole rażenia, pomiędzy skrzyniami - rzucił się pomóc trafionemu Ucholowi. I nie zdążył.
Rampa i zabudowania ciągle jeszcze stały w ogniu, kiedy -z dwoma trupami na prowizorycznie skleconych noszach - wracaliśmy na górę. Pułkownik Śmigło, zamiast leżeć, siedział pod drzewem i nawet wydawało się, jakby wyciągnął do nas rękę; ale kiedy otworzyłem usta, by złożyć relację, wzrok mój padł na niezliczone kule śniegu, które z obu stron otaczały drzewo, i zrozumiałem, że nie usłyszy. Uśmiechał się niekiedy i głośno majaczył. Jego ręce niecierpliwie ugniatały coraz nowe kule śniegu. Ale kiedy położyliśmy go na noszach, nie bronił się i nawet na krótki czas zapadł w sen. Po drodze, przez całą noc, fantazjował w gorączce i wydawało mu się, że widzi szeregowego Piłę. Ale pogodne to musiały być majaki, gdyż najczęściej śmiał się i przemawiał do niego. Z niefrasobliwością dziecka.
Nie odzyskał już przytomności. Umarł następnego dnia wieczorem, na rękach lekarza, w godzinę po dotarciu do bazy.
Towarzysze, Młodzi Przyjaciele,
ta garstka dzieci z wagonu na stacji Zapomnij, tych piętnaścioro żyje dzisiaj wśród Was. Owo wydarte tamtej nocy z rąk Wroga i ciężko okupione Życie to Wy. Bohaterskim imieniem płk. Śmigły nazwaliśmy setki szkół, w których zdobywaliście wykształcenie. Wiele Chorągwi Harcerstwa zdobi imię męczeńską śmiercią po-'egłegojana Piły. Na ciągle do dzisiaj żywe symbole walki, jaką nieugięta wola życia Narodu tamtej lutowej nocy pamiętnego roku czterdziestego czwartego stoczyła z widmem Zagłady, natrafiacie
41
dzisiaj wszędzie i na każdym kroku. Znalazły one wyraz tak w ideach i myślach, wedle których kształtowaliśmy Wasz charakter, jak w poświęceniach, jakich Społeczeństwo nie szczędziło w nieustannej trosce o wychowanie szczęśliwych dzieci oraz zdrowej duchem młodzieży. Związek pomiędzy nami a Wami - Młodymi - nie jest powszedni, lecz podpisany krwią najlepszych synów naszego Narodu! Kto dół kopać by się ośmielił pomiędzy Wami, Młodymi, a nami, którzy Waszej młodości oddaliśmy, co mieliśmy najlepszego, niech wie, jakiego wilka wywołuje z lasu! l niech się go strzeże!!
Kochani Chłopcy i Dziewczęta,
przystępujecie dzisiaj do intelektualnego i obywatelskiego wyczerpania pozostałych - tu i ówdzie kryjących się jeszcze - możliwości integracji. Jestem głęboko przeświadczony, że nie przeszkodzi Wam to zachować i pogłębić tej najważniejszej, której nie trzeba szukać, gdyż dziedziczymy ją z pokolenia na pokolenie, a którą jest wspólna pamięć, l wspólna historia.
Żołnierz nie po to jest, aby przemawiać, zagajać, nawoływać. Oszczędzę Wam uwag na drogę i nie zamierzam Was o niczym pouczać. Ale w czasach Pokoju - względnego jak dziś - obowiązkiem żołnierza jest pamiętać! l przypominać.
Ale nie po to opowiedziałem tę niecodzienną historię, aby Wam - Młodym -jedynie przypomnieć i raz jeszcze opisać waleczność tych, którzy oddali za Was swoje życie. Jeżeli opowiedziałem Wam akurat to, a nie inne zdarzenie z Czasów Wojny, to między innymi dlatego, ponieważ-jak rzadko które - pokazuje ono absurd, jakim staje się męstwo, krwawą groteskę, w jaką przekształca się bezgraniczna gotowość do ofiar - gdy trzeba tymi najwyższymi cnotami Żołnierza opłacać brak kuli w lufie, niedostatki w uzbrojeniu, brak chleba, zapałki nawet. Chciałem zwrócić Waszą uwagę na ten punkt widzenia, z którego Wróg może być tylko tak silny, jak mu na to pozwoli nasz żołnierz, jak mu na to pozwolimy m y. l odwrotnie. Dlatego żołnierz potrzebuje coraz nowych rodzajów broni, coraz nowych programów szkolenia, coraz nowych perspektyw rozwoju. Opowiedziałem Wam zdarzenia tamtej lutowej nocy, aby je Wam wdrożyć w pamięć i zaprzysiąc Was na nie:
Niech nasi najwaleczniejsi żołnierze nigdy więcej nie muszą rzucać się z bagnetem na czołgi!
42
Niech męstwo najlepszych z nas nigdy więcej nie musi być mota laką Naród płaci za brak dalekowzroczności oraz polityczną naiwność swoich przywódców!!
Młodzi Towarzysze,
pozwólcie - i wybaczcie zarazem - że zakończę tymi słowami, od których powinienem był zacząć: słowami podziękowania - że właśnie Żołnierza wybraliście w poczet Honorowych Uczestników Waszej Wolnej Trybuny - oraz słowami życzeń - bo nikt Wam szczerzej życzyć sukcesu nie może niż my. A zatem - w imieniu wszystkich żołnierzy naszego Ludowego Wojska: TOJ! TOJ! TOJ!
Wasz Gen. Seweryn Pomny
43
wiek 20
zawód robotnica
Nazywam się Kowalska Bożena. Urodziłam się w roku 1974 we wsi Zapomnij z Ojca Jana i Matki Anny (ale to nieważne). Po ukończeniu Szkoły Podstawowej im. Edwarda Ochaba zaczęłam pracować w bardzo nowoczesnej fabryce im. Edwarda Gierka. Pracę mam dobrą i bardzo mi się podoba. Nasza fabryka jest bardzo nowoczesna ale to już było. Produkujemy na Plan a niekiedy na Czyn, ale soboty mamy przeważnie wolne. Jestem z mojej pracy bardzo zadowolona. Moja praca jest łatwa i wygodna. Siedzę sobie przy taśmie i gwintuję bolec ośmiotłokowy. Muszę tylko uważać, bo jak przegapię, to może być strata dla całej Fabryki, ale przeważnie jestem uważna i w ciągu ostatnich sześciu miesięcy nie zagapiłam się ani razu. Zostałam odznaczona Sztandarem Pracy 2 Klasy i Rada Zakładowa chce żebym osiągnęła jeszcze więcej ale nie wiem czy dam rade. Moja praca wygląda następująco: Muszę uważać, żeby nie przegapić, bo taśma nie czeka, a każdy bolec jest na wagę złota. Kiedy podjeżdża walec muszę szybko zdjąć go z taśmy, odszukać dziurkę i zagwintować walec bolcem, któryjuż sobie zawczasu przygotowałam. Moja praca mnie nie męczy. Nasza Rada Zakładowa wydelegowała mnie, abym Warn pogratulowała Waszej Integracji. My, Robotnicy Fabryki im. Edwarda Gierka uważamy, że się nie gorzej sprawujecie niż ludzie pracy, i życzymy Warn sukcesów. Moja praca przynosi mi wiele zadowolenia z życia i pracy (mimo że niekiedy jak mi głupie myśli przychodzą do głowy to bym wolała nic pracować a żyć). Gratulujemy i życzymy szczerych owoców na niwie myśli.
Kowalska Bożena
44
zawód matematyk
Nazwisko: Michał Zielski Adres: Warszawa, ul. im. Rewolucji Październikowej 14
Tytułem wyjaśnienia:
1 Decyduję się nie zatajać mojej tożsamości nie z przyczyny jakiejś maniakalnej predylekcji do mijania się z duchem czasu - tylko z obawy, że przeczyta to Ktoś obeznany z realiami, które tu muszę przytoczyć, i dojdzie do wniosku, że to d o n o s.
Powiedzmy, że wolę się tego „immunitetu anonimowości" dobrowolnie wyrzec, niż ex post okazać się go niegodnym.
2. Ponieważ tak się składa, że nazwisko moje - pośród nazwisk autorów WOLNEJ TRYBUNY - figuruje na Plakatach Informacyjnych w hallu tego tu Gmachu, natomiast ja nie tylko że nie czuję się - bo nie widzę po temu wystarczającego usprawiedliwienia - ale nadto nie chcę czuć się Jej Autorem z powodów najgłębiej osobistych; ponieważ kilkakrotnie, a nawet osobiście zwracałem się do Przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego Komisji DSI, tow. Niekiepa i na wszelkie sposoby usiłowałem się tego brzemienia wyzbyć, natomiast z przyczyny społecznej nierzetelności moich adresatów apel mój do dzisiaj pozostał bez echa - nie pozostaje minie innego, jak próbować bodaj w części zaistniałą sytuację sprostować i ogłaszać to Sprostowanie wszędzie, gdzie nadarzy się po temu publiczna sposobność.
SPROSTOWANIE
To prawda, jestem współautorem PROJEKTU, który WOLNEJ TRYBUNIE posłużył za źródło inspiracji, i nie zamierzam się tego udziału wypierać, ale nawet z moim autorstwem nie tak to się przedstawia w szczegółach, jak Plakaty na dole rozpowszechniają. Np. ja nie jestem żadnym mgr. Socjologii, tylko matematykiem, i Komitet Organizacyjny Komisji doskonale to wie. Jestem co prawda członkiem tzw. Koła Sympatyków Socjologii przy Wyższej Szkole
45
Nauk Społecznych i jako sympatyk Socjologii miewam, zwłaszcza w towarzystwie innych sympatyków Socjologii, mniej lub bardziej socjologiczne pomysły (również pomysł PROJEKTU tak właśnie powstał), ale przecież to nie to samo. Miałem w swoim czasie sposobność zapoznać się z tekstem Plakatów, zanim jeszcze WOLNA TRYBUNA wypłynęła na szerokie wody i - sądząc, że to zwykła pomyłka - osobiście zwróciłem tow. Niekiepowi na to uwagę, l co na to usłyszałem? Że żadna pomyłka, tylko drobny retusz. Co za retusz, pytam go. Wydaje się panu, że pomiędzy mianami Zielski -Socjologia powstają napięcia korzystniejsze dla oka niż pomiędzy Zielski - Matematyka, czy też chodzi panu o coś bardziej pryncypial-nego? Jaki retusz?! Nie, on powiada na to, ale tak będzie p o w a ż n i e j, bo to mało przekonujące i jeszcze mniej prawdopodobne, aby na pomysł akcji tak na wskroś socjologicznej miał wpaść właśnie matematyk, a nie ktoś powołany do tego z tytułu i urzędu. Zaś co do Koła Sympatyków Socjologii, to chyba sam rozumiem, że sympatyk nie zastąpi fachowca, nie? Więc dodał tytuł magistra. Opinia Społeczna jest na tym punkcie niezmiernie czuła, zauważyłem. Społeczeństwo przeczyta sympatyk, a pomyśli amator, co WOLNEJ TRYBUNIE na dobre wyjść nie może, bo amatorszczyzna przestała być politycznie atrakcyjna, tak? Nie powinienem zapominać, że adresatem WOLNEJ TRYBUNY są środowiska Młodej Inteligencji, aby zdobyć ich zaufanie, musimy im się zaprezentować, że tak powiem, w szacie godowej, jestem może innego zdania?Jeżeli się nad tym zastanowię, sam zauważę, że nie ma o co kruszyć kopii: magistrem jestem tak czy owak, więc dlaczego miałbym obstawać przy tytule sympatyka, etc., etc. Spytałem tego niebywałego towarzysza, czy zdaje sobie sprawę, że przy wszystkich osobliwościach, w jakie nolens volens WOLNA TRYBUNA od samego początku obfituje, że w tej sytuacji każda następna dezinformacja, zamiast uzdrowić jej społeczne imago, może już tylko zrujnować opinię jej inicjatorów. Hola-hola, co za osobliwości, co za nolens vo!ens!, powiada. Może byłbym łaskaw mówić o WOLNEJ TRYBUNIE tonem nieco bardziej umiarkowanym! WOLNA TRYBUNA to nie mój prywatny biznes, dar Społeczeństwa dla Społeczeństwa, że się tak wyrazi, więc chyba wolno wymagać od jednostki, aby uszanowała ide-owo-spoleczne cele Akcji, a w razie konieczności zrezygnowała
46
roszczeń, których jedyną treścią jest troska ojej ambicje osobiste. Naturalnie. Zupełnie jasne. Spytałem tow. Niekiepa, czy zdaje sobie
awę że zero pomnożone przez czterdzieści milionów ani nTchwiię nie przestaje być zerem, a zatem, czy nie byłoby rzeczą "ozsądną dbać, aby jednostka możliwie rzadko spadała poniżej poziomu swojej matematycznej jakości? W imię troski o ostateczny wynik działania.Jeżeli czuję się zerem, on mi mówi, to to moja sprawa Dziwi się, że przychodzę z tym akurat do niego. I koniec pogawędki.
Naturalnie, że to drobnostka. W gruncie rzeczy może w końcu sam poleciłbym się Opinii Społecznej jako magister, a nawet doktor lub Profesor Socjologii. Gdybym mianowicie był pewny, że WOLNA TRYBUNA jest w swojej istocie przedsięwzięciem dostatecznie poważnym, aby na takich drobnych błazenadach róść jak na drożdżach. Że taki szczęśliwy rozwój wydarzeń raczej nie wchodzi w rachubę, postaram się tu dowieść.
Na pomysł PROJEKTU (alias KSIĘGI NA MARGINESIE, która później miała zdobyć l Nagrodę w Konkursie Na Najbardziej Zaangażowaną Pracę Naukową) naprowadził mnie irytujący przebieg pewnego sympozjum Koła Sympatyków Socjologii (pn. „Demokracja tak, ale Socjalistyczna", mniej więcej dwa lata temu, w Zakopanem), a że nie jest to szczegół bez znaczenia, pozwolę sobie zacząć od samych źródeł. Zirytował mnie mianowicie stopień nieprzystosowalności tego, co pod mianem PLONÓW SYMPOZJONU referowało wyniki naszych dwutygodniowych obrad, do faktycznych - intelektualnych jak i społecznych - osiągnięć Sympozjonu. Podczas gdy impreza ta była nieprzerwanym fajerwerkiem idei, koncepcji i pomysłów, Protokół i Sprawozdanie z niej zawierały konkluzje, o których powiedzieć, że były nieodkrywcze, znaczyłoby potraktować je nadzwyczaj łagodnie (koszta Sympozjonu - ok. 25 000 zł). Po prostu najlepsze myśli kolidowały z duchem naszych czasów, najcenniejsze koncepcje naruszały paragraf dopuszczalnej we współczesnej Socjologii przenikliwości, a zatem niepodobna było pomieścić ich pośród ostatecznych Konkluzji Sympozjonu nie ryzykując zarazem frontalnego konfliktu z Organizatorami imprezy. Ponieważ nie wyobrażam sobie, aby taka kolej rzeczy mogła leżeć w interesie Partii i Społeczeństwa, skorzystałem z przysługującego wszystkim uczestni-
47
kom Sympozjonu prawa do tzw. Wolnych Wniosków i podczas rekreacyjnego Wieczoru Pożegnalnego wystąpiłem z propozycją tzw. KSIĘGI UWAG NA MARGINESIE. Z osobistego doświadczenia wiem, że wedle podobnych zasad stosowany ceremoniał oddzielania plew od ziarna nie jest bynajmniej zjawiskiem unikalnym, tylko typowym i większości środowisk naukowych doskonale znanym, stąd idea KSIĘGI UWAG NA MARGINESIE wzięła się z troski o pryncypia i zasady gospodarowania bogactwami ludzkiego intelektu, talentu i ducha. Mnie w moim pomyśle chodziło o to, aby wypracować sposoby magazynowania koncepcji, idei, intuicji intelektualnych, których - z takich czy innych względów - zużytkować dzisiaj nie sposób, a które jutro będąjak znalezione. Proszę mnie dobrze zrozumieć - obcy był mi zamiar polemizowania z pryncypiami socjalistycznej polityki kulturalnej. Moja troska dotyczyła wyłącznie organizacji życia umysłowego środowisk intelektualnych, natomiast w żadnej mierze nie dałaby się odczytać jako postulat rewizji kryteriów klasyfikacji wiedzy jako takiej. Kiedyjednak zreferowałem, co myślę, i zaprezentowałem pomysł KSIĘGI w tym mniej więcej duchu, w jakim go tutaj charakteryzuję, okazało się, że chyba żartuję! Chyba za dużo wypiłem (zresztą faktycznie piłem, i całe szczęście, że piłem, bo gdyby nie ta okoliczność łagodząca, potoczyłoby się o wiele ostrzej). W każdym razie skończyło się tym, że Organizatorzy Sympozjonu potraktowali to jako Wybryk Polityczny... Ale nic. Wróciłem do Warszawy i po kilku tygodniach zapomniałem o wszystkim, chociaż Organizatorzy Sympozjonu uczynili wszystko co w ich mocy, aby ten Sympozjon na długo jeszcze pozostał w moim życiorysie. Np. musiałem odbyć dwie poufne rozmowy z Sekretarzem mojej Organizacji Partyjnej, a Koło Sympatyków Socjologii wykluczyło mnie z udziału w następnym Sympozjo-nie. Za pijaństwo i brak dyscypliny. Ale nic, powtarzam, było, minęło. Zapomniałem.
Aż tu pewnego dnia, cztery miesiące później, zjawia się u mnie (Matematyka, UW) Przewodniczący Koła Sympatyków Socjologii, mgr Filozofii Jerzy Papuga
(muszę przerwać, wrócę za godzinę)
nr 336699
48
zawód
matematyk
336699 - ciąg dalszy
Otóż zjawia się u mnie tow. Papuga (ten sam, który na dole, na Plakatach, dzieli dzisiaj ze mną glorię współautorstwa WOLNEJ TRYBUNY) i powiada, że strasznie mu przykro i w ogóle głupia historia etc. Nieprzyjemnie mu, powiada, że w swoim czasie nie mógł stanąć po mojej stronie etc., bo tak byłoby najsłuszniej, a dzisiaj, mogę mu wierzyć lub nie, dzisiaj po prostu głupio mu, że w porę nie zorientował się w czym rzecz etc., a szkoda, bo to przecież znakomity pomysł, znaczy się, z tą KSIĘGĄ UWAG NA MARGINESIE, eksce-lentna intuicja, powiada; o ile mnie dobrze rozumie, to ja przecież wjednej, pozwoli sobie powiedzieć: k o n g e n i a l n e j myśli wyartykułowałem samo jądro zagadnienia, chociaż sam o tym nie wiem - nie, niech się nie bronię przed tym poduszczeniem, ja przecież sformułowałem ni mniej, ni więcej jak wyobrażenie modelu penetracji tzw. inteligenckich subkultur rozumiem, i to nie byle jakie, wolne od tradycyjnych pejoratywów, nowe; powie mi wręcz: dałem asumpt do przemyślenia pewnych tradycyjnych praktyk socjalistycznej demokracji, bo, niech sobie wyobrażę, dzięki wprowadzeniu w życie takiej KSIĘGI Społeczeństwo po raz pierwszy uzyskałoby sposobność stricte demokratycznego partycypowania w rozwoju świadomości środowisk nauki, kultury, czy sztuki, dotychczas było tak, że aby z ideologicznym podłożem rozwoju tych środowisk pozostawać w ścisłym i nieprzerwanym kontakcie, Społeczeństwo musiało je w taki czy inny, mniej lub bardziej dyktatorski sposób infiltrować, co naturalnie ani jednej, ani drugiej stronie nie było na rękę, ale, z braku naturalniejszej formy kontaktu, nieodzowne, natomiast KSIĘGA, taka KSIĘGA UWAG NA MARGINESIE to przecież właśnie taka mediatorska próba przezwyciężenia historycznych przeszkód pomiędzy duchem a praktyką
49
socjalistycznej demokracji, pomiędzy stowem a ciałem, gdyż dzięl arcyinte-ligentny pomysł przytrafił nam się na przedprożu 50. rocznicy społecznego i narodowego Odrodzenia, w samą wilię Święta etc., etc. Niczego nie suponuję. Zdaję sprawę. Przyznanie PROJEKTOWI l Nagrody nie było dla mnie niespodzianką, gdyż w tym czasie zaczynałem powoli rozumieć, że PROJEKT istotnie jest szczytową postacią zaangażowania, na jakie Nauka może sobie pozwolić wobec Nienauki, a zatem Społeczeństwo na pewno tej szansy nie przeoczy. A zatem zdobyliśmy l Nagrodę (5 tysięcy zł dla Papugi, 5 tysięcy dla mnie) i, Boże mój, jaką Chwałę. Którą jednak trzeba było podzielić na dwóch, a zatem mgr Papuga przyssał się do słodkiej strony medalu, a gorzka strona przyssała się do mnie. Bo okazało się, że Idea jest okay, arcyinteligentna, natomiast forma, modus, technika -ekstrawagancka. Tow. Papuga wskoczył w skórę Autora idei PROJEKTU, a ja nagle stałem się „tym od procedury", ekscentrykiem, kulą u nogi mgr. Papugi, który widocznie nie miał szczęśliwej ręki w wyborze partnera etc., etc. Tow. Papuga nie protestował, a kto da wiarę zapewnieniom ekscentryka. I w tej właśnie sytuacji - kiedy jedną nogą już-już obsuwałem się w ostateczną abominację moich współczesnych - zjawia się u nas (w Kole Sympatyków Socjologii) Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Komisji Do Spraw Integracji, tow. Czesław Niekiep, i w imieniu Sekretariatu Powszechnego Ruchu Integracji proponuje nam Komisję Do Spraw Integracji w roli mecenasa PROJEKTU przy prapremierze, którą to Prapremierę konkretnie już usytuował w aktualnym krajobrazie i kalendarzu społeczno-politycznych wydarzeń, a mianowicie tak a tak (jak na Plakatach w hallu) i teraz albo nigdy. A co najdziwniejsze - dla mnie przynajmniej - zwraca się z tym nie tylko do mgr. Pa-
51
pugi, ale również do mnie, a nawet przede wszystkim do mnie, in. nymi słowy: wyraźnie daje mi do zrozumienia, że on również te właśnie formę preferuje, bo jego zdaniem nowa myśl bez nowego środka wyrazu jest jak nowy przepis ruchu drogowego bez nowego znaku.
Co mogę do tego dodać...? Że po raz drugi byłem oczarowany? Kiedy kilka dni później Komitet Organizacyjny Komisji zapoznał nas z techniką adaptacji PROJEKTU i okazało się, że z kameralnej przechowalni bagażu współczesnego ducha PROJEKT przeobrazić się ma w monstrualny arsenał Ruchu Integracji, było mi już wszystko jedno. Z igły powstały widły i wszystkie drogi prowadza do Krymu. Nie było co protestować, bo koniec końców, czego WOLNEJ TRYBUNIE na pewno nie można było wtedy zarzucić, to tego, jakoby wypaczała społeczną istotę czy intelektualny sens PROJEKTU. Przeciwnie, PROJEKT znalazł w Komitecie Organizacyjnym Komisji bystrego i wiernego wyznawcę. Nieszczęście polega natomiast na tym, że wierność nie zastąpi poczucia miary, nie mówiąc o poczuciu smaku i innych przymiotach ducha, dlatego WOLNA TRYBUNA im poważniejszą chciała odegrać rolę i w im większą popadała zależność od PROJEKTU, tym pokraczniejsza stawała się jej postać, jej ideowo-społeczny sens, jej polityczny m o d u s. Jedna maszyna do pisania w jednym pomieszczeniu, na terenie wszystkich placówek naukowych, zarezerwowanym dla instytucji Dziennika - to moim zdaniem u c h o d z i; sto dwadzieścia osiem maszyn do pisania w stu dwudziestu ośmiu pomieszczeniach WOLNEJ TRYBUNY, skoncentrowanych na terenie jednego ogromnego gmachu i oddanych do dyspozycji wszystkich środowisk inteligenckich równocześnie - to, za zezwoleniem, nic innego jak humbug, niezależnie od pryncypiów, które się za nim kryją. To może uszłoby w niepoczytalnej powieści, w realnej rzeczywistości nie może nie paść ofiarą własnego komizmu. Jeżeli mimo to przystałem na współpracę i przez kilka pierwszych tygodni zachowywałem się, wespół z mgr Papugą, jak inżynier jakiejś nowej świadomości społecznej, to z powodów głęboko pospolitych. Po pierwsze, WOLNA TRYBUNA była przedsięwzięciem nieodwołalnie postanowionym i niezależnie od mojego udziału czy nieudziału, mojej woli i zgody, skazanym
52
urzeczywistnienie, a zatem rozsądniej było wziąć w niej udział dobrowolnie. Gdybym się wzdragał, gdybym się tej współpracy wycofał, nic by to faktycznie nie zmieniło w biegu czv o której mowa, natomiast prawie na pewno rykoszetem derzyłoby we mnie. Po drugie, i nie chcę tego przemilczeć, ja od •edmiu lat czekam na przydział mieszkania i przyrzeczone mi niedawno, że jeżeli nic nieprzewidzianego nie zakłóci biegu sprawy, to w przyszłym roku wybije moja godzina. Oficjalne wycofanie się ze współpracy z Komitetem Organizacyjnym Komisji mogłoby do takiego nieprzewidzianego zakłócenia dać nie lada powód, więc, postawiony przed wyborem „komfort moralny - komfort egzystencjalny" po raz pierwszy w moim życiu wybrałem nadzieję, że może, zamiast wybierać, można zwlekać z wyborem i, póki to możliwe, czyli dopóki nic takiego złego moralnie się nie dzieje, ani aż tak źle jeszcze nie jest, że nie ma gdzie podziać głowy, poty żyć między jednym a drugim, bez wielkich zdobyczy, ale i bez wielkich wyrzeczeń. Trzeci wreszcie powód, który mnie skłaniał do współpracy, nie dla wszystkich będzie zrozumiały, ale nie chcę go przemilczać, bo może był decydujący. Mianowicie, w chwili gdy zrozumiałem, że WOLNA TRYBUNA jest humbugiem, i to humbugiem, którego pochodu w żaden sposób powstrzymać niepodobna, ja dałem się temu absurdowi jakby zarazić, chcę powiedzieć: mnie nagle urzekła o n t o l o g i a WOLNEJ TRYBUNY, struktura tego rozwoju, którego humbugowatość jest oczywista, a który nieodwołalnie musi się zrealizować, bo nie ma na niego sposobu. Od kiedy pojąłem, że nie ma na to rady, spojrzałem na WOLNĄ TRYBUNĘ zupełnie innym okiem. Np. rozwinął się we mnie jakiś nienormalny entuzjazm dla wszystkich innowacji, dla rozmaitych udoskonaleń w sferze procedury KSIĘGI. Ja miałem tysiące pomysłów, jakby tu jeszcze temu humbu-gowi dogodzić, jakby tu się temu absurdowi osobiście przypodobać, zaprzedać, zaofiarować, przy czym nie była to gorliwość sztuczna, kabotyńska etc., tylko jakby perwersyjnie prawdziwa, prawie radosna.Jakby najnaturalniejszym sposobem urzeczywistnienia swojej wolności była dobrowolna praca w służbie Nonsensu... Nie wiem... Dotychczas nie zdołałem wyrobić sobie na ten temat jasnego zdania. Zapewne nie było to osobliwe zaangażowanie zupełnie
53
normalne, choć, obawiam się, nie było również nieusprawiedliwione. W każdym razie po pewnym czasie źródła tej gorączki wyschły i mój stosunek do WOLNEJ TRYBUNY ostatecznie przyjął tę postać, która pozostała do dzisiaj: uczucia zażenowania na myśl, że jakkolwiek na WOLNĄ TRYBUNĘ spojrzeć, należę do jej najbliższej rodziny. Jak i dlaczego do tego doszło, o tym za chwilę. W tym miejscu chcę wreszcie dokończyć kwestię, od której zacząłem, mianowicie kwestię autorstwa PROJEKTU.Jakjuż gdzieś tu wspomniałem, przesłanki, z których wzięła się idea PROJEKTU nigdy nie obejmowały aspiracji psychologiczno-społecznych, innymi słowy, w ślad za konstatacją pewnego stanu ducha współczesnych środowisk inteligenckich nie szło zainteresowanie dla jego możliwych psychologicznych wykładni czy motywacji. „Psychologiczny" wymiar uzyskała WOLNA TRYBUNA bardzo niedawno temu i, jak sądzę, dzięki tej samej tendencji w naturze kultury, która sprawia, że człowiek jednooki najchętniej szuka towarzystwa człowieka zupełnie ociemniałego i że wystarczy sprzyjający zbieg okoliczności - np. roztargnienie lub indolencja dwuokich - a o kierunku, wja-kim toczy się życie, zaczyna rozstrzygać właśnie napięcie pomiędzy tymi dwoma. Konkretnie było to tak: Jestem sobie któregoś dnia w Sekretariacie Komitetu Organizacyjnego Ruchu Integracji (w tej najbardziej rozpasanej fazie mojego służenia TRYBUNIE), gdy nadchodzi tow. Niekiep i powiada, że właśnie rozmawiał z mgr. Papugą i uzyskał jego pełne zrozumienie, spodziewa się więc, że ja również nie będę mu utrudniał jego misji. Czy uważam mianowicie za niemożliwe, że teraz, kiedy WOLNA TRYBUNA jest już zasadniczo zapięta na ostatni guzik, ma na myśli, WOLNA TRYBUNA jako pewien ideowy pomysł, otóż, czy niemożliwe wydaje mi się dopuszczenie do współpracy z WOLNĄ TRYBUNĄjeszcze jednej osoby, jeszcze jednego współautora, jeżeli wolno mu tak powiedzieć, ściśle mówiąc, współautorkę. Trochę to ex post, powiada, i nie obeszłoby się bez pewnej drobnej modyfikacji naukowej substancji PROJEKTU, ale, jeżeli interesuje mnie jego prywatna opinia, WOLNEJ TRYBUNIE mogłoby to wyjść tylko na dobre, bo nie chodzi o stowarzyszenie się z byle kim i modyfikację w kierunku byle jakim, tylko o zaadaptowanie do celów i źródeł TRYBUNY kilku zagadnień z dziedzi-
54
Psychologii Społecznej. Zanim mi powie, o kogo chodzi i jakie "Y ści \VOLNA TRYBUNA mogłaby z tego wynieść, niech mu naj-<0 rw powiem, co o tym sądzę, to znaczy, moje pierwsze wrażenie,
sz° Myślałem, że śnię, ale ponieważ w owym czasie byłem rów-P0cześnie zdania, że w ramach tego humbugu nie tylko wszystko • r możliwe, lecz nawet wskazane, śniło mi się na dwie strony. Że właściwie absolutnie Nie, ale właśnie dlatego Tak, więc powiedziałem mu, że, ależ naturalnie, proszę, niech mówi dalej. No to on zaczął opowiadać. Że właśnie taka młoda uczona, dr Psychologii Społecznej, zwróciła się do Komitetu Organizacyjnego z propozycją współpracy, bo niesłychanie pasjonuje ją psychologia młodych środowisk socjalistycznej inteligencji, może obiło mi się o uszy: dr Magdalena Znachor, od kilku lat przeprowadza rewelacyjne badania na szczurach; otóż ona utrzymuje, że doszła do rezultatów ściśle korespondujących z kierunkiem socjologiczno-filozoficznych dyspozycji WOLNEJ TRYBUNY, a zatem mogłaby się przyłączyć, co by znaczyło po prostu: Integracja Nauk. WOLNA TRYBUNA mogłaby tym sposobem ex post, że tak powie, wzbogacić swoją Genezę o jeszcze jedno źródło. Mgr Papuga uważa, że to bardzo pożyteczna inicjatywa i że należy tę towarzyszkę jak najszybciej osobiście poznać. On, Niekiep, wyraził swój sąd dostatecznie chyba jasno, natomiast, co ja na to? Rzecz wprawdzie wyglądała nienormalnie, ale że była naukowa i atrakcyjna (szczury etc.), pomyślałem: warto spróbować i zobaczymy, niech przyjdzie. Jeżeli te szczury faktycznie mają coś do powiedzenia, to humbugowi może to być tylko na rękę. No i tow. Niekiep zamówił tę panią na dzień następny, a ja, ponieważ nie chciałem na dr Znachor zrobić wrażenia absolutnego ignoranta, zadzwoniłem wieczorem do znajomego mi młodego psychologa i mówię mu, że właśnie dr Znachor, WOLNA TRYBUNA, szczury etc., więc niech mi naświetli kto i co zacz, bo nie mam wglądu, a rzecz jest pilna. Na co się dowiaduję, że tylko z dala od dr Znachor, bo to nieszczęśliwa psychopatka i absolutnie niczego nie należy z nią nawiązywać, zwariowała dwa lata temu, tuż przed ukończeniem swojej pracy doktorskiej i przed kilku tygodniami po raz pierwszy od tamtego czasu wolno jej było opuścić lecznicę, ale jako naukowiec ta pani jest nie do użytku. Przedmiotem jej choroby
55
były i nadal są szczury, ale ta pani nie bada szczurów, ta pani ie d r ę c z y, a zatem wyniki, jakie uzyskuje, figurować powinny na Czarnej Liście Związku Miłośników Zwierząt! Ach, pod żadnym pozorem, on mi radzi. Tylko nie z dr Znachor. On nie ma nic przeciwko niej osobiście, to była niegdyś nadzwyczaj wrażliwa kobieta i bardzo mądry człowiek, właściwie do dzisiaj nawet można o niej powiedzieć, że to czarująca dziewczyna, która po prostu nie wie, co czyni, ale nie ma nic gorszego jak wariat z dobrej rodziny, wariat-je-dynak, natomiast casus Magdzi Znachor to dokładnie to: ojciec wiceminister Przemysłu Ciężkiego, matka wiceprzewodnicząca stołecznego oddziału Ligi Kobiet, oboje kochają córkę nad życie i nigdy nie przyjęli do wiadomości, że córeczka na dobre zerwała kontakt z realnością i przeszła na fikcję, więc torują jej drogę jak cudownemu dziecku, nie wahając się w razie potrzeby uruchomić tak potężnych protektorów, że ich słowo może być już tylko rozkazem.
Nie chce mnie zawczasu przygnębiać, ale, jego zdaniem, jeżeli panna Magdalena j u ż podjęła decyzję naukowej współpracy z WOLNĄ TRYBUNĄ, a Komitet Trybuny nie był dostatecznie uparty, byjej to od razu wybić z głowy, to epilogu nie da się już uniknąć i lepiej nie tracić na to zdrowia, po prostu pogodzić się z losem, etc., etc. Wyposażony w tak niewybredną wiedzę przedmiotu, i to przez człowieka, któremu nie miałem powodu nie wierzyć, natychmiast zaalarmowałem tow. Niekiepa, ale usłyszałem na to, że co się ze mną dzieje! Daję wiarę jakimś obrzydliwym pomówieniom, jak gdybym nie wiedział, że młodzi naukowcy tej samej branży nigdy o sobie nawzajem nie powiedzą dobrego słowa, bo dzieli ich ambicja naukowa i ostra konkurencja osobowości, a zatem, czego się właściwie spodziewam? On, Niekiep, ma informacje z pierwszej ręki, bo bezpośrednio od tow. wiceministra Przemysłu Ciężkiego, ojca uczonej, nadzwyczaj uczynnego człowieka, powie nawet: dobroczyńcy WOLNEJ TRYBUNY, ale to niespodzianka, dowiem się jutro, a tymi potwarzami na dr Znachor niech sobie nie zawracam głowy, bo przecież sam jestem naukowcem, więc wiem, jak to jest. Istotnie, pomyślałem. Niepotrzebnie szarpię, szydło samo wyjdzie z worka. No i następnego dnia wyszło. Po zapoznaniu się z treścią naukowych przygód tej pani (patrz: tablice „a", „b", „c",
56
„d", „e" w
hallu, dokładnie naprzeciw Recepcji) oczywiste stało się
dla mnie. że sprawa jest niebezpieczna i wymaga reakcji nadzwy-• dyplomatycznej, że jednak pod żadnym pozorem nie powinno "3Jtei towarzyszki kooptować, bo WOLNA TRYBUNA i tak już ciąg-e resztkami powagi, jaką udało się dla niej wywojować, natomiast e szczury zwalają z nóg na dobre i nieodwołalnie. Mgr Papuga również był przestraszony, więc wydawało mi się, że mam go po swojej tronie, ale kiedy doszło do konfrontacji, okazało się, że on ma uczucia raczej ambiwalentne" i woli poczekać, aż mu się to jakoś w głowie samo wyklaruje. Co do tow. Niekiepa, to on w ogóle nie percypował zjawiska w całej jego złożoności, ten człowiek zaprzedał duszę myśleniu en glob i nie ma serca do surowca i jego niuansów, innymi słowy, on w ogóle nie zauważył, o co chodzi. Kiedy mu powiedziałem, że rzecz jest raczej nieprzytomna i nie wchodzi w rachubę, oświadczył mi, że jako Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Komisji Do Spraw Integracji ma prawo angażować do współpracy, kogo sam uzna za stosowne i że z dniem dzisiejszym dr Znachor należy do grona pełnoprawnych współpracowników WOLNEJ TRYBUNY.
A następnego dnia pod gmach TRYBUNY podjechała furgonetka Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego i wyładowano z niej sto dwadzieścia osiem maszyn do pisania, innymi słowy, spełnił się cud, w który nikt już nie wierzył, gdyż dotychczas WOLNA TRYBUNA nie miała szansy nawet na dziesięć.
Później, kiedy już na dobre zdystansowałem się zarówno wobec TRYBUNY jak jej Autorów, Komitet Organizacyjny Komisji przywykł rozpowszechniać pogląd, jakoby moje veto w sprawie dr Znachor wzięło się ze względów prywatno-osobistych a nie m e r y t o -r y c z n y c h, a zatem dwa słowa ad mediam res: Po pierwsze, wszyscy psychologowie, których opinii w tej kwestii pozwoliłem sobie zasięgnąć, uważają eksperymenty dr Znachor za niewiarygodne i albo wyssane z palca (nikt np. nie może ich potwierdzić, gdyż dr Znachor przeprowadza je w swoim prywatnym laboratorium, do którego nikt inny nie ma dostępu), albo przeprowadzone w imię celów i z pobudek, które z socjalistyczną nauką i godnością naukowca nie mają nic wspólnego. Tylko w ten sposób można wy-
57
tłumaczyć rewelacyjność wyników, które rzekomo uzyskuje a które należałoby i można prawdopodobnie zdemaskować jako manipulację - np. przejmując jej parametry i kopiując bieg doświadczeń, ale nikt się tego nie podejmie, bo ani na to pieniędzy nie ma ani czasu, więc póki co naukowe środowiska psychologów nic na to nie mogą począć, natomiast dr Znachor zasypuje swoimi rewelacjami Społeczeństwo i rynek. Po drugie, kiedy pojąłem, że mam do czynienia z osobą innego rzędu, czy też innej Kondycji Psychicznej, i że ominąć jej nie sposób, bo ona po prostu jakoś bardziej jest obecna, niż obecne są racje przeciwko niej, otóż wówczas próbowałem wyperswadować jej przynajmniej kilka zupełnie już dowolnych ekstrawagancji i kilka takich dziwactw, które od razu zdradzają jej nazbyt osobisty stosunek do przedsiębranych tez. Wydawało mi się, że może WOLNA TRYBUNA jakoś zdołałaby zaabsorbować nawet tak potężny zastrzyk Nonsensu, pod warunkiem, że udałoby się wpierw złagodzić jego konsystencję, podać go w mniej skoncentrowanej postaci. Starałem się zwłaszcza wyperswadować dr Znachor alegoryczny charakter samych doświadczeń oraz język opisu i relacji z przebiegu. Np. obiekt, w którym dr Znachor umieściła szczury, ma wymiary 649 cm x 689 cm x 221 cm i ja pytam, co to ma znaczyć? Dlaczego akurat takie wyrafinowane liczby, które niby coś przypominają, tyle że nie wiadomo co, ale coś na pewno, więc co? Ale ta pani rzekła mi na to, że chyba nie zamierzam namawiać jej do fałszowania warunkowi parametrów doświadczenia! Odkrywanie struktur szczegół ów y c h możliwe jest tylko dzięki nawiązaniu meta-psychicznego kontaktu ze strukturami uniwersalnymi, natomiast liczby, pod warunkiem, że znaczą więcej niż znaczą, a zatem liczby symboliczne, są dla uintensywnienia tego kontaktu najlepszym m e d i u m, ale czyja wiem, drogi panie, co to jest medium? etc., etc. Więc kiedy któregoś dnia doszło do moich uszu, ż dwie pierwsze liczby symbolizują wymiary obszaru Polski, a sensi trzeciej liczby dr Znachor zdradzić nie zamierza, straciłem cierplil wość i zacząłem rozpowszechniać, że ta trzecia liczba to na pewnd rekord Polski w skoku wzwyż. Może to nie fair... Nie wiem, ja straci-' łem panowanie i zapomniałem, że ta pani fabularyzuje rzeczywis-
58
,' z potrzeb wyższych niż potrzeby rozsądku, a zatem zasługuje a taryfę humanitarną. W każdym razie ten mój niewinny dowcip, ta • dvna frywolność posłużyła dr Znachor za pretekst do złożenia na nie oficjalnej Skargi w Sekretariacie Komisji DSI, gdzie pomawia mnie o destrukcyjny i dezintegrujący wpływ na pracę Kolektywu oraz niepoważny stosunek do nauki. Do wyrażonej w Skardze sugestii, jakobym usiłował wymusić na dr Znachor zgodę na taką płaszczyznę obcowania, która z socjalistyczną godnością nic nie ma wspólnego, nie zamierzam się w ogóle ustosunkowywać, bo jest ona tak dwuznaczna, że musiałbym wziąć kilka lekcji schizofrenii, aby ją w pełni zrozumieć. Pytam natomiast, jakim sposobem
(przyszła sprzątaczka i każe zwolnić pokój, bo pora zamykać, więc muszę przerwać, ale przyjdę jutro lub pojutrze)
nr 336699
59
wiek
29
zawód Aktywistka
Drogi Komitecie Organizacyjny,
Droga Komisjo Do Spraw Integracji,
zanim przejdę do sedna sprawy, pozwolę sobie przekazać słowa głębokiego podziwu, gdyż Wasza WOLNA TRYBUNA bardzo przyjemnie mnie rozczarowała. To wspaniała i arcyciekawa Inicjatywa! Naprawdę nie spodziewałam się. Po prostu BRAWO!!!
Towarzysze,
mam przyjemność być Członkiem Prezydium Ruchu Integracji i podczas sprawowania tej funkcji natrafiłam na wypaczenia i trudności, którym natychmiast trzeba stawić czoło, w przeciwnyn razie cała Akcja na nic, a tyle społecznej energii jak wyrzucone : okno.
Chodzi o to, czy my się mamy integrować z Inteligencją BezparJ tyjną, czy też nie?Jak to ma wyglądać, Towarzysze? Co chwila zgłaj szają się do nas przedstawiciele środowisk Inteligencji Bezpartyj-l nej i proponują współpracę, a Komitet Organizacyjny do dzisiaj nid rozstrzygnął czy winniśmy tych kolegów zaprosić do Integracji, czjj też nie.
Przemyślałam to i proponuję rozwiązanie następujące: Skoro, z jednej strony, Ruch Integracji powinien za wszelką cenę objąć wszystkie środowiska Młodej Inteligencji, również Inteligencji Bezpartyjnej, z drugiej zaś strony, nie ulega wątpliwości, że przewodnikiem Ruchu jak i organizacyjną Bazą Integracji mogą być tylko Podstawowe Organizacje Partyjne, zatem, co by się stało, Towarzysze, gdyby Podstawowe Organizacje Partyjne z tej okazji, i na czas trwania Ruchu, zaproponowały środowiskom Młodej Inteligencji Bezpartyjnej miejsce przy wspólnym stole? Dlaczego nie mielibyśmy tym obywatelom udostępnić partyjnego forum dyskusji, skoro oni twierdzą, że mają do powiedzenia rzeczy ważne i niezbędne dla socjalistycznego rozwoju świadomości współczesnej?... Niech się ci|
60
, wypowiedzą, a wtedy zobaczymy! Ostatecznie zawsze h°dzie jeszcze czas, aby się do tego ustosunkować.
Druga sprawa, do której pragnęłabym się ustosunkować, doty-
osoby tow. Zielskiego Michała, czyli Współautora Waszej WOL-
NFI TRYBUNY. Otóż tow. Zielsk! złożył na ręce Prezydium Oświad-
zenie w którym oczernia Komitet Organizacyjny Komisji oraz
podminowuje dobrą opinię Waszej WOLNEJ TRYBUNY. Pytam Was,
Towarzysze, w jaki sposób mamy się do tej kwestii odnieść? Co się
stanie i jaki uszczerbek poniesie opinia Ruchu, jeżeli pismo tow.
Zielskiego trafi do rąk Inteligencji Bezpartyjnej?
Wasza Ludmiła Polubowna
61
wiek
zawód Stowarzyszenie Polskich Artystów Muzyków i Kompozytorów
Młodzi Budowniczy Nowej Polski,
Drodzy Przyjaciele!
W imieniu Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków i Kompozytorów mito zakomunikować nam, że Wasz Powszechny Ruch Integracji znalazł żywy oddźwięk w sercach stowarzyszonych w naszym Związku artystów, a Kierownictwo Stowarzyszenia-chcąc temu poruszeniu wyjść naprzeciw - ogłosiło Konkurs na Najbardziej Zaangażowaną Piosenkę Roku.
Po rozpatrzeniu nadesłanych kompozycji Jury Sędziowskie (w składzie: Przewodniczący-tow. Nikodem Harmonik, oraz Członkowie - Fryderyk Szopka, Stanisław Moniuch oraz Jagoda Skrobaczewska) przyznało l Nagrodę piosence pt. „Bo kto się integruje", opatrzonej godłem „Quinta", a po otworzeniu koperty z nazwiskiem okazało się, że zwycięzcami Konkursu są niespełna dwudziestoletni kompozytor z Częstochowy Ireneusz Harmonik oraz znany poeta mazowiecki Maciej Brodawka. W nagrodę, ufundowaną przez Ministerstwo Obrony Narodowej, czeka zwycięzców dwumiesięczny pobyt w Soczi, na zaproszenie znanego z gościnnos'ci Żołnierskiego Chóru 3. Dywizji Wojsk Pancernych Armii Czerwonej oraz bezpłatna Karta Wstępu na wszystkie imprezy artystyczne ku czci 50. rocznicy istnienia odrodzonej Polski.
Wraz z życzeniami owocnych rezultatów na niwie Integracji przesyłamy Warn muzykę i tekst kompozycji, która uzyskała 1 Nagrodę, a o której Jury Sędziowskie w uzasadnieniu swej decyzji m.in. powiada: „Rzadko w dziejach Piosenki Zaangażowanej udawało się autorom uzyskać równie głęboki związek pomiędzy muzyką a tekstem, równie udaną symbiozę między myślą a artystyczną ekspresją. A przy tym utwór ten zaskakuje swoją prostotą i bezpreten-
62
i charakterem tak strony muzycznej, jak literackiej, co czy-^°na łatwo przyswajalnym również dla publiczności o niekształco-"' g°uchu Wszystkie te przymioty, położone na szali, przeważyłyją rzyść wyżej wymienionych Autorów, aczkolwiek Jury otwarcie przyznać, iż poziom nadesłanych na Konkurs prac był niezwy-i, a potencjalnych zwycięzców wielu".
W imieniu Zarządu SPAMiK Janko Korupciński
63
„BO KTO SIĘ INTEGRUJE" Muzyka: Ireneusz Harmonik
zawód
Tekst: Maciej Brodawka
Gdy zdrów i mfody spojrzysz w przód W przyszłości jasną toń, Wnet uznasz, że to nie cud, Tylko trud, integracji plon.
Gdy lęk uderzy w serca dzwon, Gdy spytasz, gdzie jest racja, Odpowiedź przecież już znasz, O tak, a znak jej Integracja.
64
Refren:
Bo kto się integruje,
Ten nową Polskę kuje,
A kto się dystansuje,
Ten sobiepan.
Kto z nami współpracuje,
Ten tego nie żałuje,
A kto się izoluje,
Zostaje sam.
sprzątaczka
PO prawdzie to ja bym tu nigdy sama z siebie nie przyszła, ucho-i Boże ia się nie pcham gdzie nie trzeba pilnuje swego nosa. Ale ^Lszewska, bo my tu we dwie ona ma drugie pientro a ja parter Terwsze więc ona mi mówi: Co się pani boisz! Czego się pani kochana tak tchurzysz! ja to bym od razu wlazła i też coś wystukała. No to właź pani kochana mówię do niej, proszę najjaśn.ejsza pan., ja me będę pani przeszkadzała, kochaniutka, a nawet pomogę bo postoje na korytażu i przypilnuje a jakby co to powiem Kierownikowi ze pani tu wyciera podłogę. Ale gdzie wlezie taka jak niepiśmienna? Pan Kierownik Niekiep jak mu powiedziałam tak z żartów że tesz coś naskrobie to aż się zacząsł ale wczoraj przychodzi i powiada: A wiecie Potylicowa dlaczego nie miałybyście też coś napisać? Tylko musicie na temat, wiecie co to Temat? Myśli żem taka głupia i to nie wiem co to temat. Kiedyś to mówił do mnie Towarzyszko Potylicowa, ale powiedziałam mu jaka tam ze mnie towarzyszka i teraz mówi na mnie Pani. Do Rubaszewskiej mówi Towarzyszko bo to się nawet zgadza. Ona myśli że ja nie wiem że ona spiskuje z Kierownikiem żebyjej szwagierka przyszła tu na moje miejsce, a ja do KaCe. Płaca ta sama powiada, tyle że szwagierka miałaby bliżej, bo mieszka dwa kroki stąd. Na jeden miesiąc kochana, mówi a tak słodko gębę wykrzywia, że plunęłabym! Pfuj! Na miesiąc jakbym ja się nie znała na takich miesiącach, nigdzie nie pujdę powiedziałam. Tu mi jest dobrze a pani szwagierka młoda i silna to i w KaCe sobie poradzi. Niejedna by chciała na moje miejsce a bo to ja nie wiem? Jak powiedziałam Kwaśniakowej, bo ona jest u literatów i cholera ją bierze, więc jak jej powiedziałam że mam miejsce w Wolnej Trybunie to aż posiniała z zazdrości. Skąd pani złotuchnej takie wysokie progi? wykrzyknęła a ja jej powiedziałam: Ma się swoje chody. Chociaż jakie tam chody. Kierownik Niekiep sam powiedział że takiej solidnej Gosposi jak Pani Potylicowa to dziś ze świecą szukać. Rubaszewska
65
może robić co chce a ja tu i tak zostanę. Myśli że nic nie wiem że ona z Kierownikiem Niekiepem tego tam. Jak jej powiedziałam że właśnie wiem i że nic to szwagierce nie pomoże, boja się nie dam, to tak się zapierała jak święta jaka, ale na własne oczy widziałam bo ścierkę zostawiłam w siedemnastce a jak wróciłam to już tam byli. On to on, ale ona bez spódnicy a potem mówi: Och zdjęłam bo nie chciałam żeby się uchlapała od wody, a oprócz tego sama pani złotuchna widzi że gorąc ledwo wytrzymać. Żaden gorąc. U pana Opalarskiego w Kotłowni nigdy nie jest gorąc bo z czego by chłop żył gdyby miał być gorąc. Sama, powiada, sama bym chciała mieć z Niekiepem i dlatego mielę jęzorem. Kretynka.Ja i Kierownik Niekiep. Wolę Miastowych, powiedziałam jej uprzejmie, ale tak, żeby zrozumiała. A jak Kierownik Niekiep przyszed i powiada: Dlaczego właściwie Pani Potylicowa nie miałaby się również wpisać? to ona poczerwieniała ze złości i aż ją skręciło. Gdzie to takiej starej babie do takiej pięknej maszyny! krzyknęła i skąd by takie babsko umiało pisać na maszynie? A to się odgryzła pannica! A właśnie że umiem, powiedziałam. Kiedy byłam u pana Staroducha to nie takie rzeczy widziałam. W kulturalnym domu to maszyna zawsze stoi gotowa do pisania, to i się nauczyłam. A Kierownik Niekiep aż podskoczył! U tego Profesora była Pani Potylicowa? A u kogo by, powiedziałam: W nie takich domach byłam już Gosposią. To zupełnie zmienia postać rzeczy, powiedział Kierownik Niekiep. Tu jest czysta robota, więc się należy żeby swój do swego. Tu nie przychodzi byle kto łobuzeria, tylko kształceni ludzie, z dobrych domów, specjalnie jeden taki kawaler, za każdym razem kwiatek ma w butonierce, a jak mu się przymówilam że taki ładny kwiatek, to mi nawet powiedział: Ofiaruję go Pani skoro znajduje go Pani pięknym. I dał mi go. Od razu widać że wyjątkowo kształcony, kulturalny, niekarany. Nawet stróżka Radziwidłowa powiedziała: Bardzo elegancki mężczyzna. Co i raz tu zachodzi, a zawsze do Trzynastki, jakby go sam Szatan kusił. A ledwo co drzwi zamknie od razu przy maszynie. A jak szybko umie pisać i wszystko z głowy! A nie jak ten jeden taki Ważny, co to przed nim sam pan Kierownik zginał się w pas: na maszynie to ledwo co ledwo dukał. Dostał mu się najlepszy pokój, ze skórzanym fotelem, co to go pan Kierownik osobiście przywluk z Siódemki, i trzy godziny pisał. Ale nic z pamięci, tylko z kartki coś spisywał, a sapał do te-
66
go, jakby to sztuka jaka była. Jak mu chciałam pomóc, bo kawą się uchlapał niby dzieciak, to z gębą na mnie i: Co wy tu? woła Co mnie tykacie kobito? Choć jak mam nie tykać kiedy kawa mu się leje za kamizelkę, musze przecie tykać, a ręce mam czyste i nie ma się czego brzydzić. Weźcie stąd te kobitę bo tylko przeszkadza! powiada do Kierownika Niekiepa. Jakbym to sama nie umiała wyjść. Ale to panią złotuchna zjechał ten z Naczelnictwa! śmieje się później Rubaszew-ska, bo stała pod drzwiami. Zawsze podsłuchuje, myśli, że nie wiem. Taki Możny to się od razu pozna co kto wart, mądrzy się głupia. Na pani kochanej to nie czeba się od razu poznawać, odcięłam się. Gołym okiem widać co i zacz. Ten kawaler, co tu przychodzi, taki kulturalny, to musiał panią własnymi rękami wyzucie z pokoju, taka pani kochana była ńatrentna, a do mnie zupełnie na odwrót: był wyjontkowo uprzejmy, l ofiarował mi kwiatek. A co Rubaszewska myśli, mówię jej, co da Rubaszewskiej taka Gruba Ryba? No, co? Niech pani Rubaszewska sama powie. Nic nie da pani złotuchnej. Rękę pani poda, i to jakby Ksiądz był z niego, że nic tylko całować go w to łapsko. Ja się tu i tam dość nasłużyłam, to i może mi pani wierzyć. Jak w zeszłym roku była Wigilia to bym pani mogła powiedzieć, co przeżyłam. Niech sama pani powie, co to za czasy, żeby się sługa wstydu musiała najeść, bo się Pan nie umie przyzwoicie znaleźć. Boże Narodzenie Wielkie Święto. Oj, musze lecieć, a to się rozpisałam, a tam się roboty nazbierało że mnie Kierownik chyba zabije
Pani Róża Potylicowa
67
wiek
zawód
Koło Młodych Pisarzy
przy Związku Literatów Polskich
W-wa, Krakowskie Przedmieście 58-68
Droga WOLNA TRYBUNO!!
Młoda Socjalistyczna Inteligencjo!
Zgromadzeni na Nadzwyczajnym Zebraniu Walnym, dzisiaj, dnia 4 maja br., my, Młodzi Pisarze, od kilku już godzin gorąco i szczerze podziwiamy tak Waszą pomysłowość oraz odwagę cywilną, jak Wasz szczęśliwy dar forsowania nowych idei bez oglądania się wstecz czy na prawo i lewo. Zgromadziliśmy się dzisiaj, aby przedyskutować formy i treść udziału, jaki moglibyśmy i chcemy wziąć w zainicjowanym przez Was Powszechnym Ruchu Integracji, a dyskusja tak nam rozpaliła głowy, że nikt się nie spostrzegł, a tu już noc, i nie 4 tylko 5 maja, bo północ dawno minęła i rano się zbliża. Świt, Młodzi Przyjaciele, i Nowy Dzień! Nie tylko w życiu społeczeństwa, lecz i życiu Literatury. Chwila wydaje nam się tak uroczysta, że nie wstydzimy się nawet prostego patosu i drżenia głosu. Przeciwnie, dumni jesteśmy, że ciągle jeszcze potrafimy sięgnąć do rezerwuaru uczuć najprostszych, tym bardziej, że chwila doprawdy jest tego godna. Nie minęło jeszcze pięć godzin, od kiedy koi. Tra-fialski z sekcji PUBLICYSTYKA wstał i oświadczył: „Nowa Literatura, towarzysze, jest jak Nowe Społeczeństwo; wszystko sprowadza się do tego kto jest podmiotę m". A teraz powiem tylko dwa słowa: WOLNA TRYBUNA. I co? Świta? Więc jak się rzekło, nie minęło pięć godzin od chwili gdy zaświtała ta drobna iskra, a tymczasem w głowach i sercach huczy nam już istny płomień. Gdyż uprzytomniliśmy sobie jak wraz, że faktycznie! To przecież Wy, Młoda Socjalistyczna Inteligencjo, i niczym innym jak Waszą WOLNĄ TRYBUNĄ strzeliliście w dziesiątkę. To Wy, mimo że zgoła nieliterackie, a przecież niemniej ważne zadania mając na oku, to wy waszą WOLNĄ TRYBUNĄ mimowiednie otwieracie Nową Literaturę. Nową
68
j rewolucyjną; artykułowaną ustami Nowego i, chciałoby się rzec, Tysiącwargowego Podmiotu, którym - praktycznie rzecz biorąc -jest całe Społeczeństwo. Ten zbiorowy i w istocie swojej kolektywny Podmiot Waszej WOLNEJ TRYBUNY, który artykułuje się codziennie i na różne sposoby, otóż ten Wasz bajeczny w swojej prostocie, a tak bliski duchowi naszych czasów p o m y s ł, on wywołał prawdziwą rewolucję w naszych głowach! I to nie my, od wielu lat gorączkowo szukający wyjścia z pułapki, w jaką Literaturę zapędziła Historia, nie my wznieciliśmy tę rozwiązującą iskrę. To przede wszystkim Wasze dzieło! Gdyż dopiero Wasza WOLNA TRYBUNA naprowadziła nas na tę arcyprostą myśl, że to przecież nie zmiany przedmiotu życia dokonała Wielka Rewolucja Październikowa, ona zmieniła sam podmiot życia, i na tym właśnie polega literacki sens zagadki naszych czasów. Bo skoro podmiotem życia przestało być indywiduum, stał się nim natomiast KOLEKTYW; skoro życie zaczęło wyciekać z osób liczby pojedynczej i przelewać się w osoby liczby mnogiej, to przecież i w literaturze rewolucji winien ulec w pierwszym rzędzie p o d m i o t!... A my od lat szukaliśmy rozwiązania, i nic!... Za to teraz, teraz nas ta nowa perspektywa prawdziwie odurzyła! I jeszcze przed północą dojrzeliśmy do nazwania rzeczy po imieniu, bo oto na pięć przed dwunastą podniósł się koi. Podsumacki z Zarządu Koła, i padły wreszcie sakramentalne słowa: „Krótko mówiąc, towarzysze, literatura kolektywn a". I to było tak, jak gdyby od wielu pokoleń, od zarania dziejów gromadzona tęsknota przewaliła wreszcie zaporę, lub jakby balon, od wielu godzin nadmuchiwany do granic wytrzymałości, osiągnął wreszcie apogeum wzrostu i w ułamku sekundy rozsadził błonę, dzielącą go od macierzystego żywiołu. Tak! Literatura Kolektywna! Precz z indywidualizmem i samotnością pisarza! Żaden młody pisarz socjalistyczny nie jest samotny, bo wie, że w każdej chwili może liczyć na wyrozumiałość całego Społeczeństwa, na pomoc innego pisarza, na wsparcie Kolektywu. A skoro tak, to na próżno tracimy czas i energię na zmaganie się z życiem w pojedynkę. Ono, życie dawno już przestało być domeną Jednostki, i urzeczywistnia się w sercu nieskończonej liczby Mnogiej. Czymże są prawdy, jakie z życia wydestylować potrafi podmiot indywidualny, wobec
69
,,^w^ -.p^ici-iciiiiwu puuzeDuje iNowej Literatury! Nowe życie domaga się Nowych Form Wyrazu!!... Dzięki Waszej Nieocenionej WOLNEJ TRYBUNIE - my, Młodzi Pisarze, pojęliśmy iż czas najwyższy, aby stworzyć podwaliny pod nową epokę w dziejach literatury, czas najwyższy, aby definitywnie odrzucić ostatni bastion przed-socjalistycznej tradycji literackiej: tradycyjnego Autora. Nowe Społeczeństwo stać na Nowy Podmiot, na Nową Sztukę, na Nowego Autora. Tradycyjny Autor wyruszał na Front Tworzenia sam, skazany wyłącznie na własne siły i ograniczony wyłącznie do własnej potencji. Taka była sytuacja Społeczeństwa, taka musiała więc i być sytuacja Literatury i jej Autora. Ta sytuacja jednakże zmieniła się! Ów tradycyjny Podmiot Indywidualny przestał odnosić się do realności, jest już tylko sztucznie przy życiu podtrzymywanym eksponatem z Dziejów Literatury. Literaturze trzeba Nowego Podmiotu! Podmiotu społecznego. Podmiotu mas! Podmiotu, który umożliwi życiu przemówić ustami Całego Społeczeństwa. Dość zachłystywa-nia się genialnością Jednostki, tego czy innego indywiduum! Genialne jest wyłącznie Społeczeństwo! Genialna jest Sytuacja Społeczna, dzięki której w domu, wybudowanym przez murarzy, elektryków i architektów, ten czy inny fizyk, muzyk i astronom, wykształcony i przygotowany do swego zawodu przez rzesze pedagogów i specjalistów, syty i zdrowy może zasiąść do biurka i oddać się wyłącznie fizyce, muzyce czy astronomii, a pracyjego nie zakłóca troska o to, kto zaorze pole i upiecze chleb, kto wydobędzie węgiel i przetopi stal. Genialny jest mózg Kolektywu Społecznego, l to on, Kolektyw Społeczny, powinien stać się Podmiotem Nowej Literatury, gdyż tylko on doświadcza życia w całej pełni, tylko On potrafi dać nam wyczerpujący obraz. Każdy z nas, Młodych Pisarzy, zna gorzkie doświadczenie samotności, które nie jest niczym bardziej, niż doświadczeniem granic pętających kondycję Jednostki. Każdy z nas wie, że temu, co potrafi udźwignąć pięciu, jeden nigdy nie podoła. Wiedzieliśmy to od dzieciństwa, lecz nie potrafiliśmy wyciągnąć z tego właściwych konsekwencji. Bo pętała nas ślepota tradycyjnego indywidualizmu, a pojęcie KOLEKTYWU było dla nas wyłącznie figurą retorycznych zaklęć. Zgromadzeni dzisiaj na Nadz. 70
początek nowemu! Tak jest! Po wyczerpującym przedyskutowaniu wszystkich Za i Przeciw, uznaliśmy, że każdy z nas gotów jest tak swój talent jak siłę charakteru i osobistych doświadczeń oddać do dyspozycji Kolektywu Twórczego, który mu przypadnie w udziale. Niech żyje i rozwija się Literatura Kolektywna! Niech żyje i rozkwita jej pierwsze dzieło - WOLNA TRYBUNA! W uznaniu dla Twoich nieocenionych zasług, Droga WOLNA TRYBUNO, w głębokim podziwie dla Twojej oryginalności i odwagi, jednogłośnie mianujemy Cię Pierwszą Honorową Powieścią Kolektywu i gotowi jesteśmy oddać Ci do dyspozycji nasze najlepsze siły. Powołaliśmy do tego celu pierwszy Twórczy Kolektyw. Oddelegowaliśmy Ci do pomocy trzech naszych najzdolniejszych prozatorów, poetów i reporterów. Dołożymy wszystkich sił, abyś urosła do rangi Dzieła Naszych Dni. Pozdrawiamy Cię w imieniu wszystkich Młodych Pisarzy i życzymy: Szerokiej Drogi.
W imieniu Z.G. Koła Młodych Pisarzy
Bohdan Piórko
Sekretarz Zarządu
71
wiek
zawód
33
historyk, dziennikarz, działacz społeczny
Towarzysze,
nie jestem za sianiem paniki i biciem na alarm, ale, najłagodniej mówiąc, niedobrze się dzieje. Wszyscy znamy nieocenione zasługi tow. Staroducha, tak na polu walki o humanistyczny obraz Społeczeństwa, jak na niwie nauk społeczno-politycznych. Piszący te słowa zawsze był pilnym i wdzięcznym czytelnikiem jego książek i artykułów, i jako taki głęboko chyli przed nim czoło. Ale czy to nie sam tow. Staroduch, osobiście-w styczniu 1970 roku, podczas ceremonii wręczania mu Legitymacji Partyjnej - na pytanie: Dlaczego tak późno, dopiero jako czterdziestolatek, decyduje się wstąpić do Partii - czy sam nie oświadczył: (cytuję za ŻYCIEM PARTII, nr 2, 1970) „Starałem się być przede wszystkim filozofem, a to nie zawsze w parze zwykło kroczyć z rozsądkiem życia codziennego. Dzisiaj uważam, że filozofować należy pośród ludzi, a nie ponad nimi. Wątpię wszakże, aby filozof potrafił zastąpić polityka i proszę to potraktować jako credo mojej przyszłej lojalności wobec Partii".
Mądrze i w dziesiątkę. Tyle że tam słowa, a tu czyny. Czyżby tow. Staroduch zapomniał, co sobie przedsięwziął? Czy to, co dzisiaj robi, czy to może w parze idzie z rozsądkiem dnia c o-dz i e n n e g o? Czy to jest filozofia? Czy polityka? A jeżeli filozofia, to j a k a? Gdzie jest taka filozofia, która każe temu, co postępowe i socjalistyczne, paść w ramiona temu, co konserwatywne i reakcyjne? Więc jednak... polityka!?... Nie jest moim prawem rozstrzygać, ale, towarzysze, zanim tow. Staroduch wstąpił do Partii, również on był Bezpartyj nym. I tonie byle jakim z pracowni Fausta, tylko Wodzirejem!... O wiele wcześniej jeszcze - w latach 56-58 - Prof. Staroduch dał się wprawdzie poznać publiczności czytającej jako głęboki znawca mitologii greckiej, ale nawet przy okazji zajmowania się przedmiotem tak odległym od spraw dnia dzisiejszego, po-
72
trafił skupić uwagę środowisk Kultury i Sztuki nie na czym innym, jak na „strukturalnych podobieństwach", które rzekomo zachodzą w procesie „urzeczywistnienia Mitu Zwycięstwa w idei Konia Trojańskiego" z jednej strony, a „Wieżą Konrada Wallenroda" z drugiej strony...
Nie chcę niczego oceniać. Może filozof faktycznie ma prawo co dziesięć lat zmieniać skórę i nic się na to nie da zaradzić, bo taki rytm ewolucji narzuca mu jego zawodowy temperament... Ale mam prawo zapytać, towarzysze, czy dobrze się stało, że na czele RUCHU INTEGRACJI, pomyślanego jako manifestacja politycznej i moralnej jedności Młodej Socjalistycznej Inteligencji, stoi człowiek, który przez piętnaście lat publicznie dowodził, ile trudności sprawia mu utożsamienie się z samym sobą, z tym, kim był Wczoraj?... Czy nie trzeba nam raczej Przewodniczącego z krwi i kości? Kogoś, kto od początku wiedział, po czyjej stoi stronie i nie potrzebował aż dwudziestu lat, by zrozumieć, że myśleć znaczy być z l u d ź m i, a nie przeciw nim?
W tym samym wywiadzie (ŻYCIE PARTII, nr 2,1970), na pytanie: Co się zasadniczo w Panu zmieniło, co sprawiło, że aż tak radykalnie rozstał się Pan ze swoim dotychczasowym moralizmem, z konserwatywną wizją społeczeństwa i jego wartości!? - tow. Staroduch oświadcza: „Każdy człowiek powinien zrozumieć, że ma wewnętrzne prawo do niezgody na siebie samego: takiego, jakim jest z przyczyn społeczno-historycznych, a nie z racji własnej woli. Świadomość ma prawo do niezgody na ograniczoność, jaką w sferze wyobraźni i wiary wymusza na niej goły byt. Wstępuję do Partii, ponieważ ubolewam nad historyczną logiką rozwoju i upadku mojej klasy społecznej i nie zamierzam podzielić z nią losów. Mój dotychczasowy moralizm tłumaczę sobie dzisiaj tymi osobliwymi okolicznościami psychologicznymi, które sprawiają, że Bezpartyjny znajduje się po trosze w sytuacji Pięknej na krótko przed pocałowaniem Bestii, i dostrzega w niej tylko odpychającą Formę. Ale ta mityczna legenda, jak powszechnie wiadomo, kończy się o wiele lepiej, niż się zaczyna".
Przyznaję, że nieprzypadkowo, po dwudziestu czterech latach, sięgnąłem wczoraj do tego zakurzonego już numeru ŻYCIA PARTII. Sięgnąłem, aby znaleźć odpowiedź na pytanie: kim był i jakie cele
73
stawiat sobie prof. Staroduch, kiedy przed dwudziestu kilku laty zdecydował się wstąpić do Partii oraz jaka była dwadzieścia cztery lata temu sytuacja Partii, skoro gotowa była ona stowarzyszyć się z człowiekiem, który na pytanie „Czy Partia może liczyć, że stał się Pan dialektykiem na dobre?", odpowiada: „Na dobre i na złe.Jestem za takim działaniem, aby w tym dialektycznym mocowaniu się sprzecznych tendencji życia przynajmniej raz na sto lat dochodziło do wyzwalającej syntez y".
l znalazłem tę odpowiedź. Na stronicy 11 tegoż wywiadu pada pytanie: Jakie stawia Pan sobie cele i czego się Pan na tym nowym etapie Pańskiego rozwoju spodziewa?... Odpowiedź: „Nie mam ambicji ponad mój stan i charakter. Ale będę miał powód do głębokiego zadowolenia, jeżeli za dwadzieścia, trzydzieści lat moi współcześni zidentyfikują we mnie tego, kim być przedsięwziąłem sobie już dawno temu, choć, jak dotąd, bez powodzenia. Mianowicie pośrednika. I rozjemcę. Pomiędzy siłami, które dzisiaj bardziej są sobie wrogie, niżby to mogło leżeć w naszym społecznym interesie. Jeżeli wolno mi raz jeszcze powrócić do tej - politycznie niewinnej przecież, a humanistycznie tak pouczającej - paraboli: Jestem za wyzwalaniem z Bestii tych cnót i walorów, które są w niej wirtualnym ekwiwalentem pocałunku Pięknej. Jestem za moralnym i duchowym dojrzewaniem Pięknej do aktu rezygnacji z uczuć drugorzędnych na rzecz uczuć pierwszej wagi". Pytanie: Czy należy przez to rozumieć, że wkracza Pan na grunt działalności filozoficz-no-estetycznej? Odpowiedź: „Skoro właśnie w ten sposób zostałem zrozumiany, to zapewne, zapewne..."
To się nazywa, Towarzysze, mówić bez owijania w bawełnę. Powstaje tylko pytanie, czy my jesteśmy tą samą Bestią, którą ma na myśli tow. Staroduch? Czy my, innymi słowy, damy się zacałować Pięknej na tego czarującego Królewicza, o którego w tej bajce chodzi... Ajeżeli nie?... Życzę nam, Towarzysze, abyśmy-skoro koniecznie już musimy odwoływać się do sfery tych wszystkomów-nych paraboli - nie za każdym pocałunkiem dopatrywali się ust Pięknej. Bowiem różni tacy, i z różnych powodów, już nas całowali.
Z pozdrowieniem tow. Bartłomiej Pchła
74
wiek
35
zawód
Pracownik umysłowy
Towarzysze, -; ^^-.nuzi-o i -.^rn./Kk-, :'••-•,, .;••••-•!-mam taki wstydliwy kącik życia wewnętrznego, takie niby nic, a jednak gryzie i zatruwa jak ulatujący z nieszczelnego wentyla c z a d... Ja mianowicie, Towarzysze, padam ofiarą zwątpienia. Naprawdę. Ja w ą t p i ę- tak w Dzieło Naprawy, jak w ludzi i ich Przyszłość, jasne, że nie bez przerwy, tylko okazjonalnie, ale jednak!... Niekiedy ogarnia mnie takie zwątpienie, że aż czarna rozpacz mnie bierze. Uważam, że Partia powinna mi jakoś p o m ó c. Jakoś podać mi rękę. Zanim zatracę się zupełnie. Bo wtedy Partia straci człowieka, znaczy się: członka, a zyska wroga. Gdyż niewykluczone, że przejdę na stronę Reakcji. Tak, tak, ja jestem nadzwyczaj krańcowy!
Zamiast eksplikować i tłumaczyć, najlepiej dam konkretny przykład: W ubiegłą niedzielę Rada Zakładowa naszego Zakładu Pracy zaprosiła wszystkich pracowników na majówkę. O pół do szóstej rano spotkaliśmy się wszyscy przy autokarze i w drogę. Nic. Ruszyliśmy i jedziemy sobie na wypoczynek. W blasku wschodzącego słońca, świeży i radośni jak dzieci. Ktoś nawet zaintonował „Szła dzieweczka do laseczka", więc pierwsze minuty upłynęły na śpiewaniu. Kierownik wycieczki, towarzysz Bolesław, podłączył się do mikrofonu i przejął konferansjerkę. „Czołem, towarzyszki i towarzysze, na majówce. Wschodnioeuropejski Wyż poradził sobie z zatokami zachodnioeuropejskiego Niżu i dzień zapowiada się bezchmurny. Imieniny obchodzą Izydor i Izabela. Wilgotność powietrza - 65%. Słońce wzeszło dzisiaj o 5 i 46 minut, zajdzie zaś o 18 i 56 minut. Czego nam trzeba więcej?" Odpowiedziano mu gromkimi oklaskami, a kierowca, nie wiadomo dlaczego, podwyższył szybkość autokaru do 100 km/godz., i lecieliśmy sobie w Polskę jak lokomotywa: wszystko czmychało nam z drogi, jak kto nie zdążył, tym gorzej dla niego - od razu na początku o mało nie przejechaliśmy
75
krowy; kaczki, kury i psy kładły się za nami pokotem jak zżęte zboże... Jestem człowiekiem rozsądnym, a przecież nawet mnie złapała ta jazda za serce i czułem się, jakby urosły mi skrzydła. Mój sąsiad, towarzysz Mietek z Księgowości, wyciągnął z teczki butelkę „Wyborowej" oraz dwie musztardówki i ponuryjak późnojesienna noc, rozlał po raz pierwszy. „Chluśniem, towarzyszu" mruknął i jednym haustem opróżnił szklankę. „Dla mnie to za wcześnie" powiedziałem chcąc go udobruchać i odsunąłem szklankę na stronę. „A oprócz tego", dodałem spostrzegając, że stadko gęsi, którym nie udało się w porę zbiec z drogi, w sekundę pojawiło się z drugiej strony autokaru już jako ogromna pierzasto-krwista plama, „rozsądniej będzie, jeżeli ktoś zachowa trzeźwą głowę". „Głupiście" burknął Jak wam dają, to się pije. W knajpie to taka porcja nie spada z nieba. Sześćset tysięcy plus zakąska, nu szto?". „Nie ma się co pieklić towarzyszu Mieczysławie" odparłem grzecznie i nawet uśmiechnąłem się, najłagodniej jak potrafię. „Niekiedy trzeźwy jest na wagę złota". Nic na to nie powiedział, zaczął dłubać w nosie i pogwizdywać z cicha. Towarzyszka Teresa, z Wydziału Kredytów, która wraz z towarzyszem Stanisławem zajmowała miejsce z przodu, wpiła wargi w szyję swego sąsiada i wyssała mu tam pokaźną czerwoną plamę. „Czerwona jak róża" wykrzykiwała teraz dumna ze swego dzieła i pokazywała je wszystkim dookoła. Towarzysz Stanisław nie miał odwagi protestować: uśmiechał się tylko na poły przepraszająco i odwracał się szyją to tu to tam, jak żądano. Kierownik wycieczki zaintonował „Dziś do ciebie przyjść nie mogę", ale oprócz kilku towarzyszek z przedniej części autokaru, nikt mu nie zawtórował, i po kilkunastu sekundach na powrót zapanowało gwarne milczenie: obywatele zajęci byli sprawami na wskroś prywatnymi i nikt nie zamierzał udzielać się społecznie. O krok ode mnie, po mojej prawej stronie, utworzył się kącik karciarzy, którzy wprawdzie najpierw chcieli grać w brydża, ale z jakichś nieznanych powodów zdecydowali się w końcu na „świnię" i właśnie okładali pięściami tyłek towarzysza Krzysia z Sortowni, jemu bowiem dostał się zaledwie walet, a walet w tej sytuacji przegrywał. Za moimi plecami niezmordowanie zaś toczył się ciąg dalszy rozmowy małżeńskiej pomiędzy Towarzyszką Bożeną, a Towarzyszem Zdzisławem, która zdawała się dotyczyć kwestii raczej elementarnych, gdyż co chwilę osiągała
76
punkty kulminacyjne: „Wiesz, że tak ohydnego wieprza jak ty, nie spotkałam jeszcze n i g d y?" gorączkowała się właśnie Bożenka, której nigdy dotąd nie widziałem równie wzburzonej. .Jesteś najzwyczajniej w świecie skończonym bydlakiem i doprawdy brakuje mi słów, aby ci to bliżej wyjaśnić". .Jeżeli natychmiast nie zamkniesz mordy, kochanie, zobaczysz, że doprowadzisz do skandalu" odezwał się na to wściekłym szeptem Towarzysz Zdzisław. „Nie dziw się, jak cię po prostu wyrżnę w pysk i sprawa załatwiona. Na oczach całego ministerstwa, przysięgam!" Przesada, oczywista. Jedyna gruba ryba to w naszej wycieczce Towarzysz Dyrektor Departamentu Zbytu oraz jego zięć, Towarzysz Wicedyrektor Departamentu Skupu. Reszta to masy pracujące i zwyczajni towarzysze. Towarzysz Wicedyrektor Departamentu Skupu, który dotychczas w milczeniu przyglądał się kolejnym rundom „świni", zgłosił ochotę wzięcia czynnego udziału w dalszej rozgrywce, miał wszelako pecha i przegrał, i właśnie nadstawiał tyłek, ale nikt z jego przeciwników nie miał dość odwagi, by walić w siedzenie towarzysza Wicedyrektora z całej siły: poklepywano go więc po tyłku, łagodnie i niemal pieszczotliwie, choć ten -jak gdyby instynktownie pragnął zatuszować nieproporcjonalność swego wkładu - mimo to wydzierał się wniebogłosy, jakby go obdzierano ze skóry.
„Nie będę was namawiał do picia" odezwał się przez zęby mój sąsiad z lewej „ale jeżeli nie zaczniecie zachowywać się jak człowiek, to zrobię wam taką przykrość, że do śmierci już tej wycieczki nie zapomnicie". Potrącił szklanką moją nieruszoną jeszcze musz-tardówkę i wyczekująco spojrzał mi w oczy. Zobaczyłem w jego źrenicach dwie niespokojne iskierki i wyobraziłem sobie, jaki obrót rzeczy może pociągnąć za sobą jawna odmowa. „Wasze zdrowie towarzyszu" powiedziałem i przyłożyłem wódkę do ust. Wydawało mi się, że uda mi się m a r k o w a ć picie, a przy sprzyjającej okazji wleję wódkę do mojej aktówki, ale mój sąsiad nie spuścił ze mnie oka, i w rezultacie pierwsza szklanka wódki prawie w całości spoczęła na moim żołądku. „Teraz mi się podobacie" pochwalił mnie i wychylił swoją szklankę, jakby to była herbata. „Myślisz, że się ciebie przestraszę" odezwała się teraz półgłosem towarzyszka Bożena za moimi plecami. .Jasne, że podniesiesz na mnie rękę! Po takim bydlęciu wszystkiego się można spodziewać. Nawet bezbronnego
77
kalekę potrafiłbyś zadeptać na śmierć! Już ja cię znam, bydlaku..." „Błagam, zamknij jadaczkę, bo nie wytrzymam i skwaszę ci ją na amen" odparł ledwo przytomny Zdzisiek. Widać było, że ledwo się hamuje i lada moment faktycznie nie wytrzyma, odwróciłem się więc do tyłu i powiedziałem pogodnie: ,A wydawało się, że będzie padało, co, towarzyszu Zdzisławie?" Ale ten nie podjął tematu, stężonym wzrokiem patrzył przed siebie, jakby mnie nie widział. Nacieszywszy się czerwoną plamą, wyssaną na szyi swego partnera, towarzyszka Teresa dawała mu teraz lekcję „kulturalnego zalecania się do damy swego serca". Właśnie tłumaczyła mu, co to znaczy „kulturalnie". „Po pierwsze, ręce trzymamy przy sobie" oświadczyła teraz i - choć towarzysz Staszek naprawdę zachowywał się nadzwyczaj skromnie - biła go co chwila po palcach, karząc go za domniemaną „bezwstydność". „W dupę mu! w dupę!" wrzasnęło gromadnie z kącika karciarzy i na kolanach graczy wylądowało teraz ciało towarzysza Edzia, który dotychczas ani razu nie przegrał, należał zaś do tych, którzy okładali swe ofiary bez szczypty litości. Po czym tuzin, a może więcej pięści spadło na jego pulchne pośladki, do bijących dołączyło się nawet kilku towarzyszy, którzy w ogóle nie brali udziału w grze. „Rany boskie, co z ciebie za świnia" zasyczała towarzyszka Bożena, „l taką wstrętną kanalię musiałam dostać za męża!!"
„Szumi dokoła las" zaintonował kierownik wycieczki. Mimo gwar i zamieszanie, jego tubalny głos przebił się przez wszystkie przeszkody i zaraził sobą kilkanaście gardeł, które roztęsknionym głosem poszły za jego przewodem na przekór indolencji większości wycieczkowiczów. „Czy-to-ja-wa-czy-sen" wyła przednia część autokaru. „Że też akurat mnie przytrafiła się taka gęś jak ty!" odparł wściekle towarzysz Zdzisio. „Na pewno zasługuję na żonę, która ma głowę na karku. A ty masz tylko dupę, ot co! Na twoją dupę dałem się nabrać, to wszystko!" „Chluśniem" odezwał się mój sąsiad i rozlał po raz trzeci.
Towarzyszka Teresa była już przy lekcji pocałunku i pokazywała towarzyszowi Staszkowi, co robić z rękami, przy czym do tego stopnia irytował ją pot na rękach partnera, że nazwała go wprost „zwie-rzaczkiem" i zwracała się doń już tylko per „dzikusku". Niemal cieleśnie czułem, jak wódka w moich żyłach powoli torowała sobie
78
drogę do głowy. Budziła się i rosła we mnie namiętność obserwacji, a nawet podglądania. Chcąc nie chcąc rejestrowałem w otoczeniu wszystkie te przykre drobiazgi, nad którymi na trzeźwo przechodzę zwykle do porządku dziennego. Mój sąsiad nie przestawał dłubać w nosie; jeżeli nie był zajęty akurat piciem lub nalewaniem wódki, wydobywał z głębi nosa szare i ciemnobrązowe grudki śluzu i ukradkiem wcierał je pod siedzenie. Robił to z tak głębokim skupieniem, że rozpacz brała na myśl o nieobliczalności ludzkiej potrzeby zaangażowania i koncentracji.
Towarzysz Edzio odkrył tymczasem przyjemność w podglądaniu intymności, jakich teraz już nie szczędzili sobie moi sąsiedzi z przodu, i aż tak zaangażował się w przedmiot obserwacji, że przestał kontrolować swoje ciało: jego członek wytrącany z uśpienia jął przyjmować takie rozmiary, jak gdyby zamierzał przekroczyć granice użyczonej mu do życia przestrzeni, a na rozporku rosła powoli i wilgotniała obrzydliwa plama. „Morze-nasze-morze-będziem-ciebie-wiernie strzec" ryczała przednia część autokaru; nie był to już tylko śpiew, ale rozwydrzone porykiwania gardeł, które wyrwały się spod kontroli słuchu. Mój sąsiad zrobił jednak taką minę, jak gdyby odnalazł dawno zagubiony wątek. „Za tych, co na morzu, no nie?" spytał i odkorkował butelkę. „Za kogo sobie tylko życzycie, towarzyszu" odparłem wisielczo i sam mu podsunąłem moją szklankę. Błyskawicznie włożył palec do nosa, usunął stamtąd coś, co wyraźnie go irytowało, i uśmiechnął się protekcjonalnie. „Gdyby nie katar, człowiek by umarł z głodu. Znacie to?" „Nie" odparłem sucho. Starałem się nie patrzeć przed siebie, bo zbyt wiele widziałem. „To ty nie masz majtek?" zaświstał ze zdziwieniem towarzysz Stanisław, a jego ruda czupryna aż zatrzęsła się z ekscytacji.Tow. Teresa zachichotała i wpatrywała się w przelatujący za oknem krajobraz. Wyglądało na to, że oboje znajdowali się na krok od wszechporozu-mienia, więc na wszelki wypadek zamknąłem oczy. „W dupę mu!! w dupę" wrzasnęło z prawa. „Bydlę! Skończone bydlę!" rozpłakała się za mną towarzyszka Bożena. Wszystkie słowa i odgłosy nakładały się na siebie, a w mojej głowie rósł i potężniał bolesny chaos, więc zatkałem na dodatek uszy. Mój nos rejestrował wprawdzie słodki odór wódki i wydzieliny ludzkiego ciała, ale na to nie było rady. Nic nie widząc, nic nie słysząc, czując tylko, że autokar pędzi przed sie-
79
bie z szaloną szybkością, a życie na nim kwitnie z niepowstrzymaną sita wszystkich instynktów ludzkiego jestestwa, pragnąłem zasnąć i bodaj na kwadrans zapaść w niebyt, ale mi się nie udawało.
„Boże" pomyślałem resztkami woli i rozsądku. „Więc w takim mniej więcej stanie znajduje się człowieczeństwo moich współczesnych? Tak wygląda opoka, na której zasadza się wiara w możliwość nowego lepszego świata? Naprawdę?... I to z nimi mam budować k o m u n i z m". I raptem ogarnęło mnie potężne oszałamiające zdziwienie. .Jasne, że ludzie są nie tylko t a c y, ale - nieste-ty-również tacy" myślałem dalej. „Oprócz mnie znajduje się tu może jeszcze jeden człowiek, gotowy do świadomej pracy nad sobą w imię ideałów kultury i cywilizacji ludzkiej. Nie wiem, który to jest. Właściwie nic konkretnego nie wskazuje na to, że ten czy tamten. Zakładam tak na wszelki wypadek, ponieważ nie chcę być małoduszny. Więc w najlepszym razie nas dwóch naprzeciw tego rozwydrzonego tłumu. Więc ja, i może jeszcze ten drugi, hipotetyczny. Lecz czy to wystarcz y? Czy dwa procent to jednak nie za mało?... Czy to wy sta r czy?... Boże, czy to wystarczy...?"
Więc to, towarzysze, to jest to moje zwątpienie, któremu tu musiałem dać wyraz. Ja się gubię, ja tonę, mnie trzeba pomocy i wsparcia, w przeciwnym razie zatracę się na dobre. Ja z dnia na dzień tracę wiarę w powodzenie naszej misji. Więc mnie trzeba p o m ó c. Ja jestem w stanie znosić życie, jakie zastałem, pod tym tylko warunkiem, że nie stanowi ono formy ostatecznej, definitywnej...Innymi słowy, towarzysze, aby móc zgodzić się na to, co widzę i słyszę, ja muszę w i e r z y ć, że to tylko faza przejściowa, że u końca rozwoju, w którym bierzemy udział, czeka nas świat o wiele doskonalszy, ludzie o wiele bardziej ludzcy, życie o wiele bardziej godne swoich duchowych ideałów... Tylko jak, jak w to uwierzyć, towarzysze, n a j a k i e j podstawie?
tow. Niewierny Tomasz
80
zawód
sprzątaczka
Tak się dzisiaj szybko uwinęłam że tu ledwo co szusta a ja już gotowa z robotą i mogłabym pujść do domu ale wole sobie troszkę popisać. Pan Kierownik powiedział do mnie że mogę pisać kiedy sobie chce a Rubaszewskiej i tak nic do tego. Jak tu ostatnim razem napisałam to ona wiedziała że pisze i ledwo co wyszłam to ona od razu do mnie i pyta: No co takiego pani kochana tam powypisywała? Ale nic jej na to nie odrzekłam tylko przeszłam obok jakbym nie słyszała. Dopiero jak zawołała za mną: Nakłamało się za wszystkie czasy to nie wyczyniałam i kszyknełam że jak się ma taki beszczelny jęzor tobym się nie zdziwiła gdyby jej go odcięli. Po prawdzie to nie jestem zły człowiek i nikomu nic złego nie życzę ale taką Rubaszewską to bym nie pożałowała choćby ją pokrajali na drobne kawałki. Pan towarzysz Niekiep też się już na niej poznał, gdyby było inaczej to byjej dał te prace co to ją mnie dał a nie jej u Doktorki Znachor. Przychodzi wczoraj i powiada: Jak Pani Potylicowa chce to może trochę grosza zarobić a upracować się za bardzo nie czeba bo tylko raz w tygodniu no jak? Dość mam roboty myślę a na pieniądze nie jestem łasa ale co szkodzi i powiedziałam: A co to za praca panie Niekiep? Na to on że szczegułów nie znam mówi tyle że Doktorka Znachor co to ją Pani Potylicowa na pewno widziała bo ona tu często zachodzi więc ta Doktorka pytała czyby Pani Potylicowa nie chciała raz w tygodniu najlepiej w soboty toby Pani Potylicowa niezły grosz sobie dorobiła.
Asz mnie to zdziwiło że on akurat o mnie pomyślał więc mówię mu: Dlaczego pan Kierownik do mnie się zwraca, dlaczego nie Rubaszewską co to ona przeciesz bliższa Panu Kierownikowi niż koszula. Jaka tam koszula on się zaczerwienił i jak nie zacznie się zaprzysię-gać że gdzie tam Rubaszewską! Zafsze powiada ceniłem sobie Panią Potylicową a Rubaszewską to i owszem ale dopiero na drugim miejscu, l chciał mnie uszczypnąć tak niby z żartów ale mu dałam po pa-
81
luchach żeby sobie nie myślał że może ze mną jak z Rubaszewską. Puźniej mówi jeszcze że wcale nie miał nic takiego na myśli tylko chciał sprawdzić czy się szczurów nie boje bo ta praca u Doktorki Znachor to przy szczurach i ważne jest żeby się nie bać. l znowu paluchy mi wpycha pod pachę a tak mię łachotafo że asz musiałam zapiszczeć i się przestraszył chłop na dobre i mu się odechciało. A co do szczurów to mu powiedziałam że już nie takie rzeczy widziałam więc niech się lepiej grzecznie zapyta to mu odpowiem a nie od razu paluchy pod blózke bo kto to widział a zresztą szczur też tak nie robi i po co się tak wykręcać jakbym nie wiedziała o co mu chodzi. A to Pani Potylicowa wie o co chodzi on pyta hytrze i znowu przystawia się do mnie a rękę to już mi pod spudniczkę i nie wiadomo co by było gdybym nie zaczęła wrzeszczeć jak opentana. To zaraza nie hłop, a paluchy to ma takie rozlatane jakby padaczki miał dostać a ogolić to się taki też byle jak ogoli i później całą szyje mam jak po ospie. Myśli sobie że z porządną kobietą to tak łatwo jak z Rubaszewską. Później to mi jeszcze besczelny powiada: Bardzo dobrze zdała Pani Potylicowa ten egzamin i teraz to już jestem spokojny że się Pani Potylicowa nie boi szczurów. I mam nadzieje że mnie Pani Potylicowa fałszywie nie zrozumiała.
Takie chytre hłopisko że już nie wiem. Miastowy to by na to nie wpad a co do tych szczurów to już mu się chciałam roześmiać prosto w gębę. Ja bym się miała bać szczurów! Jak jakaś paniusia, też mu przyszło do głowy. Za Niemca, a przeciesz dziecko byłam i czego to się po dziecku spodziewać, a już wtedy nie bałam się szczurów. Jak raz spałyśmy z Matką Nieboszczką na strychu w takiej jednej wsi, to tam było więcej szczurów niż ta Doktor w ogóle widziała. A szkopy to strzelały do szczurów i nieras w środku nocy paf-paf, a my z Matką Nieboszczką wybudziłyśmy się ze snu i do okna ale dopiero rano widziałyśmy, że to do szczurów bo te szczury leżały na podwurku i ja je musiałam potem zbierać na łopatę żeby było czysto. Szkopy bardzo lubiły żeby było czysto. Jak później Ruskie wkroczyli to też się szczurom dostało, choć nie tak jak za Niemca bo Ruski lubiły sobie popić a po pijanemu i w noc to nie tak łatwo trafić takiego zwierzaka. Raz to nawet sami się poszczeliliaszczurśmigi tyle co go widzieli. Teraz to się już szczurów nie widzi chyba że w piwnicy albo gdzie na Pradze w jakiej chałupie. Szczury lubią jak nie ma co do gę-
82
by włożyć i wtedy się kręcą po kuchni, albo nawet na stół wskoczą bo sama widziałam. Teraz są tylko myszy, ale to żaden strach bo mysz nie ma rozumu i nie jest taka besczelna... O wiadro mi się przewruciło i proszę: wszystko się roschlapało. Takie wiaderka to sie powinno rzucić na śmietnik a nie żeby się z tym męczyć, tylko kto to da na to pieniądze. Jak powiedziałam Kierownikowi, że ma kupić dwa albo czy kubły i wiaderko, to powiedział: A Pani Potylicowa to rospieszczona, nie? Aja mu na to mówię: Nie jestem rozpieszczona, proszę Towarzysza, ale uważam że tym chata bogata czym ziarnko do ziarnka. Zatkało chłopa i koniec. Myśli że z Potylicową to tak jak z Rubaszewską, co to ani me ani be, tylko gębę rozdziawi albo sie jeszcze pobeczy. Lecę bo Kierownik wrzeszczy na całą sień
Pani Róża Potylicowa (nazwisko znane redakcji)
83
wiek
zawód
28
matematyk
M. Zielski 336699
Przychodzę do Sekretariatu Komisji DS1 i referuję moje zgorszenie z przyczyny niesolidności z jaką Sekretariat Komisji traktuje interesy swoich najbliższych współpracowników, między innymi moje. A towarzyszka, której to mówię, powiada mi, że nie ma z tym nic wspólnego. Jest tylko Siłą Zastępczą. Siła, którą zastępuje, wyszła w teren. Jako Zastępcza niewiele ma pojęcia, ale może mogłaby mi być w czym pomocna? Naturalnie, mówię, że może pani być pomocna, nie ma Sił niezastępowalnych. Niech mi pani zdradzi, gdzie przebywa Kierownik tej niesolidnej Kancelarii? ,Ach, towarzysz Nie-kiep?" ona mi mówi i raptem ścisza głos, oczy na okrągło, i napina sytuację do granic wytrzymałości. Ja towarzyszu faktycznie wiem, gdzie on jest, stąd pójdziecie w lewo, do końca korytarza, stamtąd schodami dwa piętra na dół, i od razu pierwsze wejście na prawo, potem drugie drzwi do końca, tak?" Nie, towarzyszko, przerywam jej, my postąpimyjeszcze przemyślniej. Zważywszy że pani zna tę drogę na pamięć, nie musimy tego nadmiernie komplikować, a ja na panią poczekam tutaj, zrobi mi pani tę grzeczność? A mówiąc to, widzę, że jej ani to w głowie, ani tamto. I jakaś straszna wobec mnie ambiwalencja. Powie pani tow. Niekiepowi, że jakiś taki obywatel... ,Ależ towarzyszu, to takie proste" wpada mi w słowo. „Pójdziecie w lewo do końca korytarza, później schodami dwa piętra w dół, od razu potem pierwsze drzwi w prawo i..." Ale coś mi mówi: n i e i d ź. Nie idź, bo tu na pewno o coś innego chodzi, a ponieważjesteś racjonalistą z wyboru a nie nakazu, wolno ci raz na jakiś czas posłuchać intuicji. Więc mówię jej: Nie, towarzyszko, ja tego na pewno nie zapamiętam, bo to nie brzmi zbyt prawdopodobnie. A ponieważ widzę, że z dziewuchy na moich oczach w sekundę robi się pretensjonalna dama, dodaję przyjaźnie i możliwie miękko: Dlaczego utrudnia pani naszą sytuację? Jeżeli ja pójdę, niechybnie pobłądzę,
84
a pani straci okazję do stworzenia wrażenia, iż faktycznie kogoś tu pani zastępuje. Wyświadczy mi pani tę przysługę, siostrzyczko? Powie pani tow. Niekiepowi, że taki jeden towarzysz okupuje Sekretariat i... Ale tu kropla przelała czarę. „Tak?!! Proszę bardzo!!!" wrzeszczy. ,Jak pan chce, towarzyszu! Na waszą odpowiedzialność!!" i bach drzwiczkami biurka o ścianę. „Na waszą wyłączną odpowiedzialność!!" i jak czarownica leci do wyjścia, a przed drzwiami odwraca się jeszcze i skanduje mi w twarz: ,A oprócz tego, towarzyszu, nie jestem waszą siostrzyczk ą!" i bach-bach drzwiami Kancelarii.
Kłamała jak z nut. Dzieciak.
Jaki początek, taki ciąg dalszy. Usiadłem i czekam. Ale nie czekam nawet trzydziestu sekund, gdy wtem drzwi się otwierają - nie te, którymi wyszła ta panna, tylko z wnętrza Kancelarii - i kto w nich staje? Towarzysz Niekiep, a jakże! A ta towarzyszka głowę by dała, że korytarzem w lewo i dwa piętra w dół. Pozdrawiam go, tyle że on mnie ledwo co rozpoznaje! „Wy do mnie?" pyta „Mnie nie ma!" Hola, hola, nie ustępuję. „Może by pan jednak znalazł chwi..." „Wykluczone! Powiedziałem przecież, że mnie nie ma". „To niech pan sobie wyobrazi, że mnie też nie ma", mówię szybko, bo widzę, że chce sobie pójść dalej i fatamorganę diabli wezmą. „ Nie jestem ontolo-giem, mnie to nie sprawi różnicy..." I proszę, teraz przytomnieje i patrzy na mnie o wiele uważniej. Z dziecinnego solipsyzmu nici, a rzeczywistość wali drzwiami i oknami. A na dokładkę Sekretarka wraca. Zielona ze zdziwienia. Na szczęście Szef jakoś tak macha do niej ręką i ta towarzyszka wraca do normy: przystosowuje się do nowych warunków, odzyskuje kolor, uśmiecha się do mnie. Dzień zaczyna się na nowo: Oto stoję w Kancelarii, dwa kroki przede mną Kierownik Sekretariatu, na wyciągnięcie ręki Sekretarka, pomiędzy nami niespokojne snopy słońca, ona - uśmiechając się do mnie, jakbyśmy niejednego już konia razem ukradli - powiada: „Czy to nie wy szukaliście towarzysza Niekiepa?" l wskazuje mi go ręką „Proszę, towarzyszu". „No, co macie kolego na wątrobie?" zwraca się do mnie ten najserdeczniej w świecie „Tylko krótko!"... Ale ruch się nagle zrobił, ludzie w drzwiach stanęli, pięć, sześć osób, śmiechy, jakieś krzyki, mowy nie mogło być o dalszej rozmowie. Najpierw jeszcze Niekiep ujął mnie za ramię i wydawało się, że
85
w końcu dojdzie do rozmowy, ale od razu Sekretarka się wtrąciła, że niby jaki ładny k o t. Ja patrzę i widzę, że faktycznie kot! Ona kota ma w ramionach, pogłaskuje go po brzuchu i kici-mici-kici-łap-ci. A przy okazji odciąga mi Niekiepa na stronę. Myślałem, że śnię! Skąd tu nagle kot? Skąd ten dziwny pretekst? Przecież to Urząd, tu się pracuje, jakim sposobem tu się nagle k o t wtrąca? Zanim się z tym oswoiłem, sytuacja rozprysła się na drobne fragmenty. I niczego już skleić nie było można: Niekiep gdzieś zniknął, Sekretarka z kotem rozłożyła się w fotelu, sielanka i idylla...Jakiś facet, którego nigdy na oczy nie widziałem, podchodzi do mnie i pyta, czy lubię koty. „Uwielbiam" powiadam na to z wyraźną irytacją, ale to nie pomaga; facet uśmiecha się do mnie tak uprzejmie, jakby to miał być dopiero początek. ,A jak mamy na imię?" pyta z tak absurdalną bezpośredniością, że, oszołomiony, nic na to nie odpowiadam tylko xys maszyna si ę z ep s u ł a.
86
wiek
zawód
26
kurwa
Ja jestem kurwa, proszę państwa. Oczywista nie taka zwyczajna kurwa, która ani me ani be, bo nie umiałabym nic napisać, tylko kurwa, by tak powiedzieć, wyjątkowa. Kurwa z maturą, a jakże! Zrobiłam maturę w Pruszkowie, już osiem lat temu, a nawet pracowałam jako Siła Biurowa, więc jestem Inteligentka, i proszę to wziąć pod uwagę. Jak państwo wiedzą, nie wszystkie kurwy mają maturę. Może to państwa razi, że ja tak obcesowo powiadam, że jestem kurwa - razi, co? Ale pomyślałam, że czego mam się wstydzić, skoro i tak nie będzie wiadomo, kto to napisał. No, czego? Sami państwo przyznacie mi rację, że w takich warunkach to już można powiedzieć p r a w d ę. Ja bym to mogła wykropkować, jak w książkach i gazetach, napisałabym, że jestem k..., i byłoby przyzwoiciej, to prawda. No, ale skoro już napisałam litera po literze, to niech tak zostanie. Jak się komuś nie podoba, to nie musi czytać.
Właściwie to w ogóle bym tu sama z siebie nie przyszła, to cud, że się tutaj znalazłam, jak Boga kocham! Mam po prostu klienta, który tu gdzieś pracuje, i on sobie zażyczył, żebym przyszła tu na miejsce, a ja i tak nie mam co robić i przyszłam wcześniej. O, teraz jest kwadrans przed siódmą, a ten mój klient zażyczył sobie, żebym przyszła o ósmej. Więc ponad godzinę mogę sobie robić, co mi się podoba.
Pewno się państwo zdziwicie, ale uważam, że mężczyźni to bardzo dziwni ludzie. Ja mam doświadczenie i wiem, co mówię. Na przykład taka zazdrość. Jasne, że my kobiety też bywamy zazdrosne, i to nie jest taka cecha znowu zupełnie męska, ale są różnice, możecie mi państwo wierzyć. Na przykład mężczyzna to potrafi być tak zazdrosny, że aż strach bierze. Wczoraj jechałam dla przykładu z moim Narzeczonym w autobusie. Bo my też mamy naszych Narzeczonych, naturalnie! Ludzie to myślą, że jak kurwa, to już zupełnie nienormalne życie i o żadnych tak zwanych poważnych związkach
87
nie ma mowy. A tymczasem ja nie znam ani jednej, która by nie miała swego Narzeczonego. Więcjechałam z moim Narzeczonym autobusem, I, jak to bywa w autobusie, siedzi się naprzeciwko innych pasażerów, je się cukierki i jest zupełnie przyjemnie. A zdarza się, że naprzeciw kobiety usiądzie mężczyzna, niekoniecznie przystojny, tylko ot, po prostu mężczyzna, l gapi się, bo mężczyźni to potrafią tak się zagapić, jak dzieciak jaki. Więc naprzeciw usiadł sobie taki mężczyzna, dwa metry ode mnie, ale dokładnie naprzeciwko. A przypadek chciał, że odwinął mi się skraj sukienki i kawałek halki wystawał na zewnątrz, tak że ten mężczyzna zagapił się w ten mój rąbek, jak to się mówi, spódnicy, i od razu widziałam, że oczekuje więcej. Jak taki psiak, jak Boga kocham! Jakby czekał, że mu się kość jaką podrzuci, albo przynajmniej co słodkiego. Więc żeby mu nie robić przykrości, odsunęłam leciutko jedno kolano od drugiego, tak że powstała między nogami malutka szpara, co to wiem, że mężczyznę toto potrafi doprowadzić do szału! No i ten mój sąsiad z naprzeciwka od razu uczepił się wzrokiem tej szparki i tak się tam zagapił, że mogłabym skonać, jak Boga kocham! Po prostu zapomniał o bożym świecie i wwiercał się oczami między moje nogi jak świdrem. Nie powiem, żeby mi to sprawiało różnicę, więc zamiast zacisnąć kolana, udałam, że razi mnie słońce, wyciągnęłam z torebki okulary słoneczne, nałożyłam na oczy, a drugie kolano odsunęłam o ciut-ciut na zewnątrz, o milimetr, nie więcej. I patrzę, co się będzie działo, bo jednak kobieta to lubi stać w środku zainteresowania, i zaczęło mnie to łachotać, to znaczy interesować. A mój Narzeczony nic na razie nie widzi, bo zaczytał siew gazecie i nic go nie obchodzi. Mój Narzeczony to mężczyzna jak Król. Na pozór przynajmniej, dopóki czyta gazetę i nic nie widzi. Więc mój Król siedzi sobie i nie widzi, że tamten to już ze skóry wychodzi. A faktycznie ze skóry wychodzi, boja tymczasem znowu udałam, że coś mi niewygodnie, więc podniosłam się trochę i usiadłam jeszcze raz, tyle że tym razem pozwoliłam spódnicy trochę się zaczepić o krzesełko, dzięki czemu mój sąsiad z naprzeciwka mógł się uraczyć nie tylko szparką między nogami, ale i jednym kolanem. A ponieważ miałam pończochy ze stearylonu, więc jemu się to musiało szczególnie podobać. I teraz to się już zrobiło wariatkowo, jak Boga kocham! Ten z naprzeciwka tak się zakochał w moich nogach, że już przestał za-
88
dawać szyku i udawać, że niby tylko przypadkiem zagapił się w moje nogi, tylko patrzył już całą gębą, wszystkim co miał, tak mi się wwiercał między kolana, jakby zupełnie zapomniał, że to autobus, ludzie i tak dalej. Nie tylko on zresztą. Tam się już utworzył taki chórek wielbicieli i wszyscy jak jeden mąż, coś z pięciu, sześciu chłopa, adorowali mnie zupełnie już otwarcie. Nie tak oczywista, żebym się czuła skrępowana, tylko dyskretnie, choć otwarcie i całą duszą...
Aż tu nagle mój Król odłożył gazetę i po paru sekundach widzi nagle, że coś tu nie tak, że chłopy gapią się na mnie jak sroka w kość. A on jest Lew, prawdziwy Lew, więc jak się upewnił, że się nie myli, podniósł się i postąpił tych parę kroków do przodu, żeby też zobaczyć, na co oni się tak gapią. Ledwo co zdążyłam zacisnąć kolana, ale widocznie nie udało mi się tak na sto procent, bo kawałek halki nadal wystawał, i on to zobaczył. Boże, co się zaczęło teraz dziać! Po pierwsze usiadł z powrotem, przystawił gazetę do twarzy, dla niepoznaki, i zza tej gazety mówi do mnie: „Halka ci Kiciu wystaje spomiędzy kolan, zrób z tym coś, bo cię te psy zgwałcą na oczach całego autobusu..." ,A'eż wilczku" odparłam cichutko i łagodnie, żeby się nie rozsierdził „Cóż ci to szkodzi? Sam powiedz. Niech sobie patrzą, jak im to sprawia przyjemność. A nam to może być obojętne, bo my się przecież kocham y". ,Ależ właśnie dlatego, Kiciu, że się kochamy, to nie może nam być obojętne. Mnie, słyszysz, Kiciu? Mnie to nie jest obojętne!" Tak już wrzasnął prawie, że nawet sąsiedzi chyba słyszeli. A ja się nie mogłam po prostu powstrzymać, bo widzę, że do tych chłopów gapiących się chłopczyna taki się przyłączył, ot szesnaście, siedemnaście lat, i w tych jego dziecięcych oczach taką gorącą prośbę zobaczyłam, że jak tu odmówić? Tak ładnie prosi, jak dzieciak, więc czemu mu odmawiać? No i uchyliłam malutką szparkę, a jemu prawie oczy wyszły na wierzch i taki się z niego zrobił łagodny baranek, tak się wpatrzył we mnie jak w obraz, aż mi się ciepło na sercu zrobiło i z nadgorliwości chyba przesadziłam teraz, bo tak odchyliłam - ale tylko na momencik, na jedną sekundę-więc tak odchyliłam kolano, żeby już trochę więcej zobaczył, uda przynajmniej. A mój Lew, jak teraz zobaczył jego oczy rozszerzone i ten blask w oczach, to go prawie już szlag trafił, więc znowu przystawia gazetę do twarzy i mówi: ,Jeżeli natychmiast coś nie zrobisz, to się wścieknę! Czy ty nie widzisz, że tu się cyrk robi?!"
89
Zawsze przesadzi, prawdziwy literat, bo mój Król jest literatem i pisze powieści, i ja go nawet trochę rozumiem, w tej jego ztości, bo mężczyzna to ma prawo wściec się nawet bez powodu, takie jest moje zdanie. Ale żeby tak się unieść z Zazdrości? Czy on temu biednemu chtopczynie nie dałby coś, co go nic nie kosztuje? Naprawdę nie zrozumiem. Mężczyźni są nie do pojęcia, jak Boga kocham! A przy tym on wie, że jestem kurwa, bo przed takim Lwem to nic się nie da ukryć, l on nie ma nic przeciwko temu, naprawdę! Dopóki kokietuję zawodowo, to znaczy, dopóki wszystko jest jasne, i wiadomo, że to za pieniądze, to jemu to absolutnie nie przeszkadza! Zawód jest zawód, on potrafi powiedzieć, i nie sprawia mu różnicy. ,Jak uczciwie zarabiasz na chleb, to ci wszystko wolno" powiedział mi ostatnio, łaskawca taki! „Ale u c z u c i a, i twoja dusza, o, to jest moje i wara innym od tego". Taki skubaniec. Literat, po prostu literat! Ani odrobiny serca, wyrachowany jak lis!... Więc dlatego robię mu niekiedy na złość. Tak jak wtedy, w tym autobusie. „Ależ Wilczku" odparłam na te jego wściekłe zarzuty, a tak cicho i słodko mówiłam, żeby go złapało za serce. „Czy ty nie czujesz, jakie to jest nieludzkie, co ty ode mnie wymagasz? Przecież jako literat to ty powinieneś takie rzeczy rozumieć! Przecież to mnie nic nie kosztuje, że tak siedzę i trochę halka mi się podwinie, przecież to jest zupełnie nic, a popatrz, ile r a d o ś c i, zwykłej ludzkiej radości oni z tego mają! Jakby im się podarowało Bóg wie co! l dlaczego miałabym im tego odmawiać? No sam powiedz, dlaczego ty jesteś taki mały egoista? Czy ty nigdy w życiu nikomu nic nie p o d a r o-w a ł e ś? Niby wielki literat, a taki małostkowy? No kto to widział?" l roześmiałam się cichutko, tak jak to wiem, że go strasznie podnieca. Na złość, a jasne! „Więc ty przyznajesz się, że robisz to zupełnie świadomie?" tak syknął mi zza tej gazety, aż się musiałam roześmiać. „Ależ oczywista, Wilczku, że ś w i a d o m i e? Świadomość to zupełnie przyzwoita rzecz. Myślałam, że jako taki wielki literat to masz dla ś w i a d om o ś c i trochę więcej szacunku!" l znowu tak cichutko się roześmiałam, co to wiem, że on białej gorączki od tego dostaje, bo Lew to nie lubi, jak mu się tak swawolnie roześmiać prosto w twarz. Ale już widocznie przesadziłam, bo on się naprawdę wściekł. I, jak to wściekły chłop, od razu zaczął rozrabiać! Jak nie podskoczy do tego chłopczyny, jak go nie wyrżnie w buzię.
90
Rwetes się zrobił, że rany boskie! Ludzie zaczęli piszczeć, tu krew się leje po policzkach tego chłopczyny, a na dodatek mój Król dobiera się do następnego, i jak go nie trzaśnie w szyję! A jeszcze kolanem w brzuch i ten biedak nawet się nie mógł bronić, bo siedział na krzesełku, i choć się niby to podniósł, a tu już go ten Mój kopnął w brzuch. A inni też się dołączyli, a jakże! Chłopy, jak się tłuką, to to leci jak iskra! Tak się zaczęli tarmosić i kopać, a w dodatku niektórzy to od razu jakieś łomy powyciągali z teczek, i tłuką się, że nic tylko bij zabij! Aja sobie siedziałam na krzesełku i musiałam se myśleć, jakie te chłopy są zazdrosne, Chryste Panie, żeby tak się pobić o takie nic! Mój ty Boże, mój ty Boże...
Rozpisałam się, a tu Klient czeka. Do widzenia.
Jolka
91
wiek
zawód
28
Byłem dzisiaj nad Wista. Wydawało mi się, że oto jest miejsce, w którym będę mógł odpocząć, a może nawet zapomnieć o świecie i o tym, że odpoczywam, co by już było prawdziwym stanem łaski, przynajmniej dla mnie. Usiadłem na jakimś kamieniu, opodal wody, i wszystko zapowiadało się jak najlepiej, bo nawet pogoda była taka neutralna, jak gdyby nie zamierzała się wtrącać. Wokół było pusto. Tylko jeden człowiek, sto kroków dalej, siedział na ławce i czytał książkę. Więc niby idylla, i nic, tylko wypoczywać. A pięć kroków dalej, nad samą wodą, siedziała jedenaste-, może dwunastoletnia dziewczynka, na którą w pierwszej chwili nie zwróciłem uwagi. Na kocu rozłożonym tuż przy brzegu. Od wody szedł odór gnijącego drzewa, i to mi również odpowiadało, bo lubię. Potem, kiedy przypadkowo zerknąłem w stronę dziewczynki, zobaczyłem na kocu żabę. Dziewczynka trzymała ją między nogami, a z góry tarasowała jej drogę kawałkiem drewna. Igraszki jakby. Na początku żaba zachowywała się nadzwyczaj rozważnie. Dopóki nie ustawała w wysiłkach i nieustannym szamotaniem szukała wyjścia, czyniła pułapkę nieszczelną - nie pozwalała jej się zamknąć. Dopiero gdy pogodziła się z sytuacją i zrezygnowała z prób ucieczki, dziewczynka mogła bez trudu już przesunąć ją na wysokość ud i zacisnąć kolana. W białych pończochach. Z doświadczenia wiem, że lepiej nie patrzeć, kiedy dzieci bawią się ze zwierzętami, ale byłem tym widowiskiem jakby odurzony i nie potrafiłem odwrócić wzroku. Podniosłem się dopiero wówczas, gdy wyjęła z koka spinkę do włosów. I nawet zbliżyłem się i stanąłem za jej plecami. Ale nie umiałem zebrać woli, nie potrafiłem się otrząsnąć z zauroczenia, bo urzekła mnie może zręczność i bezomyłkowa oszczędność jej ruchów. Rozprostowała spinkę z taką łatwością, jak gdyby ten przedmiot był z gumy. Po czym, jakby dla zabawy przyłożyła ją szpicą do grzbietu żaby i jęła ją wpychać. Tak, jak gdyby nie chciała. Jak gdyby to wszystko
92
b e z w i e d n i e. Nie potrafiłem ruszyć się z miejsca. Widziałem plamy na białych pończochach, i nie umiałem przyjąć tej strasznej ulgi, która ogarnęła mnie jak fala ciepła. A ona instynktownie odwróciła głowę i zobaczyła mnie. I prawie natychmiast rozpłakała się. Głośno. Jak dziecko. Chciałem jej położyć rękę na głowie, ale ogarnęło mnie uczucie odrazy i odwróciłem się.
Oddalałem się stamtąd, jakbym uciekał, na przełaj. W stronę placu Zygmunta. Ale to jeszcze nie miał być koniec, ciąg dalszy już czekał: kiedy znalazłem się u góry, i jeszcze zanim zdążyłem przyjść do siebie, zbliżył się do mnie pies. Olbrzymi jak wilk. l potwornie serdeczny. Dusza nie pies! Rozejrzałem się w poszukiwaniu człowieka, u którego boku udało się temu zwierzęciu tak doszczętnie zdege-nerować, ale nikt się doń nie przyznawał. Wyglądało tak, jak gdyby ten pies był mój, chociaż nie uczyniłem w tym kierunku najmniejszych starań i, w ogóle, nie przepadam. Tymczasem pies dokładnie obwąchał moje nogi i postanowił odtąd pójść za mną. Ruszyłem w kierunku Nowego Światu i próbowałem to wszystko przeoczyć. Póki co, dla uspokojenia, starałem się zachowywać tak, jak gdyby nic się nie zmieniło. A Pies kroczył obok mnie bez najmniejszego śladu zwątpienia w słuszność obranej drogi. Nigdy nie wiedziałem, co począć ze zwierzętami. A teraz szedłem z tym Psem! Coraz głębiej przekonany, że mi to absolutnie nie odpowiada. Jak jakiś treser! Próbowałem go odgonić, kiedy to jednak nie przyniosło wyniku, pomyślałem, że na razie lepiej się do niego przyzwyczaić. Tyle że zwolniłem kroku i daję Psu do zrozumienia, że donikąd się nie spieszę. Ot, spacerujemy sobie, bez celu... Ale nie uszliśmy nawet stu kroków, a tu raptem krzyki i panika za plecami. Jak o śmierć i życie. A kiedy się odwróciłem, najpierw dostrzegłem Dziewczynkę od żaby. Chociaż stała dużo dalej. A dopiero potem roztrzęsioną staruchę, dwa kroki przede mną, wywijającą mi parasolką przed oczami. Nieopanowaną w żądaniu, abym jej NATYCHMIAST ZWRÓCIŁ PSA. Bo Milicję wezwie!... Od pierwszej chwili zdecydowany nie upierać się zanadto przy Psie, usiłowałem daćjej do zrozumienia, że Pies należy do niej. Ale nie pojmowała. Może dlatego, że przez cały ten czas musiałem patrzeć na Dziewczynkę. Ani na sekundę nie odwracała ode mnie wzroku. I znowu, jak przedtem, miałem uczucie, że coś mnie zniewala. Ona stała trzy kroki dalej, ledwo dostrzegalnie
93
uśmiechnięta. Bardzo blada. Lewą ręką jakby dotykając podbrzusza. I teraz, teraz naprawdę zaczynało być nienormalnie. Starucha wyjęła z torebki jakiś dokument i wymachując mi nim przed nosem coraz krzykliwiej domagała się Psa. Potrafi mi udowodnić, że Pies należy do niej! Wyłącznie do niej! Lecz ja, nie chcąc, nie potrafiąc odwrócić oczu od Dziewczynki, nie byłem w stanie skoncentrować na Starej uwagi. Nie patrząc na nią powiedziałem tylko, że nie czuję do Psa najmniejszej sympatii, mam nadzieję, że mnie od niego uwolni. Ale może mówiłem zbyt niejasno, resztkami rozsądku. Bo Dziewczynka ani na chwilę nie przestawała się leciutko uśmiechać. Jak gdyby nie miała ze Staruchą nic wspólnego, jakby tkwiła w innym jakimś związku. Aja nie umiałem inaczej, tylko musiałem bez przerwy na nią patrzeć, l wtedy nie wytrzymałem, zabrakło mi nagle odwagi. Przestraszyłem się dalszego ciągu. Bo może patrzyłem w oczy tego dziecka zbyt długo już, i zbyt wiele problematyczności nagromadziło się w mojej jaźni. Teraz czułem, że z każdą następną sekundą zacznę się osuwać w jakąś sytuację bez jutra. Wokół trwała walka z Psem. Starucha wezwała pomocy przechodniów, a Pies rzucał się na nich, jakby mnie przed czymś bronił.
Tumult coraz większy, więc powoli i ostrożnie, z uczuciem kogoś, komu płonie głowa, zacząłem się wycofywać w stronę przystanku. Nie patrząc już ani na Psa, ani na Dziewczynkę, l gdy nagle dostrzegłem nadjeżdżający z dala autobus, biegiem rzuciłem mu się naprzeciw. Jak opętany, Pies natychmiast ruszył za mną, i teraz oboje biegliśmy wzajem się wyprzedzając, wpadając na zdezorientowanych przechodniów, siejąc panikę i nieład. Łeb w łeb. Chociaż on wybiegał czemuś naprzeciw, a ja przed czymś uciekałem. Potem, w autobusie tak przepełnionym, że dla Psa nie starczyło miejsca, musiałem głowę z całej siły przycisnąć do szyby, bo wydawało mi się, że w przeciwnym razie przytrafi mi się coś niezwykłego. Wyobrażam sobie, co pomyśli o mnie Dziewczynka. Taki Duży Mężczyzna, a ucieka przed czymś, czego nie boją się nawet Dzieci. Kiedy na powrót już miałem zebrać się w garści, a autobus akurat przystanął, wysiadłem. Przed jakimś Domem Towarowym. Aleje Niepodległości chyba, ale nie znałem. Wszedłem do środka bezwiednie. Może dlatego, że zwiodła mnie ilość świateł. Kiedy się spostrzegłem, byłem już w resorcie Stali i Żelaza. Dział Towarów Mechanicz-
94
nych. Chłodno jak w sercu komputera. Wszędzie, dokąd zawędrował wzrok, lśniły niezliczone rodzaje śrub, korb i wiertarek, błyszczały walce drutu i blachy. Usiadłem w najbliższym fotelu i chłonąłem ten obraz jak lekarstwo. Wszystko tu przynosiło mi ulgę, każdy szczegół budził ufność i polecał się jako punkt oparcia.
Parokrotnie podchodzili do mnie ekspedienci. Wtedy udawałem, że jestem cudzoziemcem i odpowiadałem wyłącznie po angielsku. Wyjąłem swój angielski długopis i położyłem go na brzegu stolika w ten sposób, aby w razie czego nie zamartwiali się brakiem poszlak. Najbardziej niepokoiła ich marka mojego płaszcza, dalibóg nie wygląda on na więcej niż jest, a na to, by żyć ponad stan, brak mu odrobiny wdzięku. Dlatego co chwila podchodzili i niby życzyli sobie dowiedzieć się, co takiego chciałbym kupić, ale wgruncie rzeczy interesowali się wyłącznie moim płaszczem. Ale wtedy, patrząc im prosto w oczy, wypowiadałem kilka słów po angielsku, a tak wyraźnie, aby niektóre słowa wydały im się znajome. Zidentyfikowanie ich sprawiało im za każdym razem tyle satysfakcji, że im to na jakiś czas wystarczało i mrucząc OKEJ, OKEJ zostawiali mnie samemu sobie. Choć ich nieufność była tylko uśpiona, i po kilku minutach powracali, i trzeba było narkotyzować ich od nowa. Jeden z ekspedientów ufał mi bez zastrzeżeń. Na ślepo. Przez cały czas kręcił się w pobliżu. Ożywiony, ale nie natrętny. Niekiedy nucił półgłosem „You arę my destiny" albo „Only You". Znał wiele zwrotek na pamięć. Stawał niekiedy tak blisko stolika, że słyszałem jego oddech. Było mi dobrze móc przez jakiś czas być kimś innym, obcym, i nawet czerpałem z tego uczucia zgodę na Jutro i Pojutrze. Z głośników nadciągnęła Sziroka-Strana-Moja-Radnaja, rzewna jak wieczny niedosyt. Nawet ekspedienci rozkrochmalili się i niewprawnymi głosami próbowali wtórować. Tylko ten mój .Anglik" nie dał się zmiękczyć. Nałożył sobie na głowę czarny kapelusz i dawał mi do zrozumienia, że jego koledzy to po prostu głupie dzieci...
95
wiek
zawód
30, ale nikt by mi nie dał, bo nie wyglądam
miłosny
Znowu baby nieznajome zaczynają mi się kłaniać i tak dalej. A już tak stare i pokraczne, że chyba czarownica szkaradniej nie wygląda, więc wiadomo, co to znaczy. A już się łudziłam, że to minęło i wreszcie będę miała spokój, a tu idę sobie w południe ulicą i masz babo placek! Kłania mi się taka starucha, co to jej w ogóle nie chciałam widzieć, tylko patrzyłam w zupełnie inną stronę i absolutnie ją zignorowałam. Ale ta mimo to, i jak na złość, tak się ustawiła i tak wymanewrowała, że już nic, tylko trzeba jej spojrzeć prosto w konającą mordę i tak dalej, l kłania mi się! Myślałam, że szlag mnie trafi!... Jeszcze chciałam udawać przed sobą, że to pomyłka, i nawet odwróciłam się w poszukiwaniu rzekomych znajomych tego gnijącego próchna, ale już wiedziałam, że próżno się łudzę i tak dalej, bo ona m n i e się kłania, i teraz znowu się zacznie, te staruchy nie dadzą mi spokoju, bo jestem naznaczona i tak dalej. I szybko pogodziłam się w duchu, że tak właśnie musi być i tak dalej, więc po co sobie zatruwać krew, skoro nic nie poradzę, a tylko mogę sobie jeszcze zaszkodzić i tak się tym przejąć, że jak mi się przytrafi coś przyjemnego, to nawet nie zauważę i zmarnuje mi się okazja, o. I sztucznie uspokojona, jakby nigdy nic, poszłam sobie dalej. Jakbym tej baby nie znała i nie wiedziała o co chodzi... Ledwo co się uspokoiłam i jako tako przyszłam do siebie, a tu znowu starucha mi się napatoczyła. Na schodach w Cedecie. Jadę sobie schodami na górę i naraz widzę, że po przeciwnej stronie zjeżdża na dół stwór tak już stary i obrzydliwy, że aż zimno mi się zrobiło, l samiutka sobie zjeżdża, jakby przede wszystkim o to chodziło, żeby staruchy tylko nie przeoczyć! Żeby się nie przemieszała z tłumem, o! Tak mnie to zdenerwowało, że powiedziałam sobie: nie będę czekała aż to straszydło wlezie mi pod oczy, tylko sama na nią spojrzę, i to tak,
96
jak się patrzy na zwiędłe mięso i tak dalej, l spokojnie zwróciłam na nią wzrok... Ale wszystkie one natychmiast odwracają oczy, jak na nie samemu spojrzeć, to się płoszą i tak dalej i niby to spoglądają zupełnie gdzie indziej, choć oczy to mają przy tym takie, jakby były na wpół omdlałe. I naturalnie kłania mi się, aż taką jakąś pokorą, że gdyby mi zależało na takich wątpliwych satysfakcjach, to mogłabym się poczuć jak jaka Święta i tak dalej...
Zwierzyłam się Pułkownikowej, że ciągle mi te baby włażą w drogę, już w dzieciństwie tak się zaczęło, jak miałam osiem lat. Pułkownikowa, myślałam, niejedno widziała, to mi coś poradzi, a może nawet uspokoi i tak dalej. No i zawiodłam się, bo dzisiaj na nikim już nie można polegać. Rozszmacili się wszyscy jak jeden mąż, nawet ziemianie i ludzie z towarzystwa. „Starowinki ledwo co na nogach stoją, to i trzęsą się jak osiki i gęba im się wykrzywia to w tę to w tamtą stronę" ona mi na to plecie „a panu to się od razu wydaje, że one do pana tak piją. Co to tam takie kłanianie!" wred taki plecie mi prosto w twarz, jakbym ja tu chciała tym kłanianiem zadać szyku i tak dalej. „Gdybym ja" powiada „każdy taki drobiazg miała tłumaczyć na swoją korzyść, to już by mi się w głowie przewróciło! Pan jest po prostu nadzwyczaj wrażliwy, to i we wszystkim doszukuje się pan więcej sensu, niż w ogóle mogłoby się zmieścić. A tymczasem bardzo niewiele rzeczy naprawdę coś znaczy, niech się pan z tym pogodzi". Więc już nic nie odpowiedziałem, bo ona gotów jeszcze pomyśleć o mnie, że mam jakieś obsesje i tak dalej, albo żem egocentryczka, niewyżyta i na przekwitaniu, i dlatego wymyślam sobie takie dziwactwa, aby tylko zwrócić na siebie uwagę i zaimponować. Bo to m n i e te staruchy co chwila pozdrawiają. Jakby tu o m n i e chodziło i tak dalej. Naprawdę myślałam, że Pułkownikowa ma więcej rozumu. „Pan ma nadzwyczaj przewrażliwioną wyobraźnię, panie Witoldzie" tak mnie niby to skomplementowała, że aż się zarumieniłam, chociaż wolałabym, żeby mi to chłop jaki przystojny powiedział, a nie takie niewyżyte próchno i tak dalej.
Piszę sobie pięknie na maszynie, więc przypomina mi się, że dawno już tak chciałam. Będę sobie pisarzem, myślałam kiedyś, ot co, jak M. Proustowa. Będę sobie żyła jak ścierwo, mówiłam sobie, a świat mimo to będzie mnie musiał szanować i tak dalej. Ale się
97
nie sprawdziło. Nie żebym talentu nie miata! Bo mam. Tylko w o l i nie mam. Co przysiądę do biurka - a niechbym sobie nawet słowo honoru dala, że nie ruszę się z miejsca - a natychmiast coś mnie kusi i już diabli mnie niosą. A to do Mecenasowej, bo od razu herbaty podadzą i salon się robi na poczekaniu, a to do Pułkownikowej Śmigło, bom ciągle taka naiwna i myślę, że żołnierza jakiego u niej zapoznam, co to z drugiej strony nie do pomyślenia, bo to baba z pretensjami i żołnierz jej nie zaimponuje. „Powiem panu w zaufaniu" ona powiada raz do mnie „że choć mąż nieboszczyk sam był Żołnierzem, i to słynnym, nie mam o żołnierzach dobrego zdania: prym i ty w n i. .."Ona osobiście woli tych wyrafinowanych. „Ot" powiada „takich jak pan". Uśmiechnęłam się do niej, że niby doceniam taki komplement, ale dodałam głosem najgrubszym jak umiem: „Szanowna pani wprawia mnie w zakłopotanie". Gdybym jej powiedziała, że osobiście to ja przedkładam żołnierza ponad wszystko, a nawet wolę prostego bandytę z Poprawczaka niż takiego jednego docenta, co to na którym dobrze się poznałam, bo kapitan kazał mi się z nim zaprzyjaźnić i przez całe dwa lata musiałam się z nim zadawać... Boże, ile ja się z tym Jajogłowym zgryzoty najadłam! Całe dwa piękne lata jak ukradzione z życia choć już po pięciu dniach wiedziałam w czym rzecz i od razu oświadczyłam Kapitanowi, że to szkoda czasu, bo to nie żaden Niebezpieczny Człowiek, tylko w najlepszym razie taki, co to ma dwie lewe ręce i sam nie wie, że głupio podpada. „Aby być niebezpiecznym człowiekiem" powiedziałam mu „to trzeba umieć być praktycznym, a ten docent o niczym nie ma zielonego pojęcia! Chyba, że o tych swoich strukturach narracji, ale to już dosłownie wszystko, więc nie daj Boże łazić za takim cudakiem!"
Dwa piękne lata, które by się mogło spędzić jak jaki Carewicz i tak dalej. Kto pri zwiezdach i pri lunje tak pozdno jedjet na konie? Czjej eta koń nieutomimyj bieżiet w stjepi nieobazrimoj? Du-rak. Dzisiaj, aby zostać takim Kapitanem, to wystarczy nie mieć rozumu. On, powiada, postępuje wedle Metody Eliminacji, i kto eliminuje ten się w końcu doszukuje. Jak gdyby na takiego docenta nie dość było spojrzeć, aby go wyeliminować!... „Niech pan Kapitan mnie da eliminować" powiedziałam mu. ,Ja takie rzeczy czuję instynktownie! Mnie wystarczy raz rzucić okiem, boja się znam
98
na chłopach i mnie nie zwiedzie i tak dalej"... Ale jak mu coś takiego powiedzieć, to od razu się czerwieni i piana mu występuje na gębę. Jak nie przestanę pleść takich głupstw, powiada, to zapomni o Mundurze i w pysk mnie zdzieli. Poczciwości bandzior. Na początku to się jeszcze co do niego łudziłam. Wprost mu oświadczyłam, że wolałabym, aby mnie nasłał na jakie koszary i tak dalej, a nie ciągle na tych magistrów i doktorów. Bo czy to zupełnie nieciekawe dla urzędu, co porabia w wolnych chwilach i co w ogóle myśli sobie Żołnierz? Albo te młode łobuziska z Puławskiej?... Ale to moje poczciwe Kapitanisko jest zdania, że ja się nadaję do ambitniejszy c h zleceń i że powinnam być z tego dumna, a nie zadowalać się byle łatwizną. .Jeżeli chcecie awansować" on raz powiada do mnie „to musicie pielęgnować ambicje!" Już chciałam mu powiedzieć, że pluję na awans i tak dalej, ale ugryzłam się w język. Niech myśli, że jestem ambitna i przepadam za ambitniejszymi zleceniami, bo nic, tylko awans mi w głowie! Durak nieobyty... Ale na Akademię Wychowania Fizycznego to mnie nie naśle!... Chociaż już tak go prosiłam, jakbym miłości własnej nie miała...
Straszniem ciekawa, co teraz. Wczoraj wezwał mnie już na dziesiątą rano i powiada, że ma dla mnie zlecenie pierwsza klasa. Obiecanki cacanki, powiedziałam mu na to. A on, że żadne obiecanki, tylko robota jak się patrzy. Tyle że ambicji wymaga i poświęcenia. Poświęcenia i tak dalej. .Ambicja to ambicja" powiedziałam „i nie powiem, aby był tu specjalistą, ale na temat Poświęcenia to się nie dam pouczać... Już ja bym się p o ś w i ę c i ł, gdybym miał komu. Jasne, że byle komu to nie ma się co poświęcać, w każdym razie na pewno nie takiemu docentowi od struktur...". „Tylko żołnierzowi" dokończył za mnie, jakby w sercu mi czytał. ,A żeby pan Kapitan wiedział" odparłam bez mrugnięcia okiem „właśnie żołnierzowi". „Żołnierza dla was nie mam" on mi na to odpowiada „ale za to mam coś. Jeszcze lepszego". „Nie wierzę" uśmiechnęłam się do niego ze słodkim niedowierzaniem. I znowu piana mu na pysk wyszła. Niech się natychmiast przestanę uśmiechać do niego jak k..., bo nie ręczy za siebie!... Choleryk.! cham na dodatek, więc lepiej się mieć na baczności. Już nie będę" powiedziałam najmilej, jak umiem, bo już się wystraszyłam, że zrażę go sobie na amen. Tak się roz-pieklił, że już już by mi tego zlecenia nie dał. Ale koniec końców dał.
99
W Uniwersytecie. Niby coś jeszcze lepszego niż żołnierz, ale miejsce podejrzane. A tak mi smaku narobił, że dzisiaj rano mało z ciekawości nie umarłam. Jakbym jakiego Janosika miała zapoznać i tak dalej. Więc już o dziewiątej rano zerwałam się z łóżka i poleciałam na Krakowskie. Nawet do „Telimeny" nie zaszłam, co to już naprawdę wydarzenie w moim życiu i od pięciu lat czegoś podobnego nie pamiętam... Ale aż dwie godziny musiałam się naczekać, bo Portier, którego dostałam na przewodnika, wymyślił sobie taką durną pułapkę, że durniej to już nie można. Mówię mu, żeby mnie po prostu zaprowadził do tego pokoju, gdzie ten mój Janosik przebywa, a już ja tak wszystko urządzę, że pretekst sam się znajdzie. Z doświadczenia wiem, że to, co niby już najbardziej sztuczne, to działa najna-turalniej w świecie. Ale uparło się Portierzysko, że nie i nie, bo on musi się trzymać swoich zleceń, a to znaczy dyskrecja na pierwszym miejscu. Od razu pomyślałam sobie, że to jakiś nowicjusz, bo doświadczony Portier to doskonale wie, że jeżeli wszystko ma się ułożyć jak przewidziane, to przede wszystkim z dala od wszelkich zleceń i przepisów. A już zwłaszcza z dala od wszystkich Metod! A ten wszystko na odwrót. Pracuje, powiada, kolektywnie. Na pierwszym piętrze jest znajoma sekretarka i z nią wszystko już omówione: ona nam tego Nowego przyśle tu na dół, bo pretekst to dla niej chleb codzienny. Jak On zejdzie tu na dół, to wtedy napatrzę się na niego ile dusza zapragnie. Od pierwszej chwili czułam, że to durne. Jak to można sobie wyobrażać, że jakaś sekretarka zrobi takiego zbója na dudka i pośle go, gdzie to j e j się podoba. Przecież to chamska naiwność, ot co!... Ale już wolałam zamknąć buzię. Niech samo się sprawdzi. No i sprawdziło się. Nie minęła godzina, a tu ta sekretarka przylatuje na skargę, że ten Wiadomo Który nie chce zejść na dół, tylko uparł się na górze i za nic nie daje się ściągnąć pod Portiernię. No i pułapkę durną diabli wzięli, a Portierzysko durne od razu straciło głowę. Gdybym się sama i osobiście nie zatroszczyła, to by już nic z tego nie wyszło i żegnajcie marzenia. A nawet jak już sama przejęłam wszystko w swoje ręce, to mi dziad durny tylko przeszkadzał. Mówię mu na przykład, żeby mi na chwilę pożyczył swego kota, bo widzę, że kocisko elegancko spaceruje sobie po portierni i aż się prosi, żeby się z kim zabawić. „Zwierzę też powinno
100
zapracować co jakiś czas na swój chleb" powiedziałam. A to się chłop przestraszył! Że jak to?! Kota?... Tak otworzyć drzwi do tego pokoju i kazać kotu torować drogę jakby nigdy nic? Czy to nie pod-padnie?... ,A dlaczego nie?" spytałam i wzięłam kota na ręce, jakby był mój. ,Ajaki wypielęgnowany!" pochwaliłam zupełnie szczerze, bo też chciałabym tak sobie żyć. „Da mi pan swojego Kota" powiedziałam „i naprawdę nie widzę, czym byśmy się mieli jeszcze zamartwiać. Niech pan poprosi tę panią z Garderoby, żeby poszła z nami, bo im więcej nas, tym naturalniej". I nie czekając poszłam z Kotem na górę... Jeszcze później z tą Garderobianą musiałam się pokłócić, bo się babsko uparło, że weźmie Kota na ręce, choć to przecież o to chodziło, żeby Kot właśnie na własnych nogach przekroczył próg pokoju, coś tak dziwnego to odwraca uwagę od spraw czysto ludzkich, a że w ślad za Kotem jeszcze my się pojawimy, to już na nikim nie sprawi specjalnego wrażenia. Tłumaczę jej to jak bachorowi z przedszkola, że tak właśnie, a nie inaczej, a ta chamka przyciska sobie Kota do mordy i plecie, że taka słodka kicia me-me-me-me to po to jest taka słodka, żebyją nosić na rękach, a jak ją puścić na podłogę mememe to tylko łapki sobie ubrudzi mememe. Powściekali się. Chryste, ja podumała w duchu. Dlaczego takich pomylonych zsyłasz mi dzisiaj współpracowników!... Nieledwie własnymi rękami musiałam jej wyrwać Kota z objęć, bo z chamami trzeba po chamsku i tak dalej. Szybko potem otworzyłam drzwi i kocisko pięknie poprowadziło nas do celu. I wszystko jak przewidziałam: od razu sekretarka wzięła Kota na ręce i natychmiast z nim do Kierownika, żeby i on się kotem nacieszył, a ja tymczasem, przez nic nie skrępowana, spokojnie mogłam przypatrzeć się temu Mojemu. I nie powiem, żebym była niezadowolona. Ten dziad ważny, Niecoś-tam, czy jakoś tak się nazywa, więc ten dziadyga gębę na niego wykrzywiał i pohukiwał jak to dziad, ale jak zobaczyłam, jak ten Mój na niego popatruje, jak sobie dokazuje i tak dalej, to aż ciepło mi się zrobiło na sercu... I jaki energiczny! Tak szybko chodzi po ulicy, że już myślałam: nogi zlatam sobie na amen. Ale do tej pory nie wiem jak mu na imię. Najważniejsze to mi Kapitan zawsze zatai. No, takiego wspaniałego zbója mi dał, a nie powie jak Jemu na imię! Poczciwości bandzior. On uważa, że w ten sposób łatwiej mu sprawdzić moje postępy. Sama mam sobie pomyszkować. To ma być taki
101
test. Może i test, myślę sobie, ale tak już niemądry, że nie daj Boże, bo co to za sztuka wywiedzieć się o imię, a tylko czasu się niepotrzebnie natraci, o... Może Zygmunt? Chciałabym, żeby był Zygmunt albo jakoś tak, bo tego nie da się zdrobnić ani zmiękczyć i już na dobre pozostaje takie twarde i surowe, że ojejciu...
Swoją drogą, jakimi dziwnymi drogami chadza taki energiczny mężczyzna! Myślałam, że taki witalny zbój, co to na niego aż taką musieli nasłać jak ja, to powiedzie mnie w Polskę jak kamień w wodę. Ale zamiast w Polskę, wpadliśmy w Polską Akademię Nauk, choć nie wiadomo po co, bo nic tam nie mieliśmy do załatwienia. Ot, tak sobie odwiedziliśmy znajome mury i tyle. Myślałam, że będzie po-cieszniej, ale na początku zawsze jest chaos i tak dalej. Zmęczyła mnie taka durna bezczynność i zgłodniałam, bo przecież od rana nic nie jadłam, a tu już trzecia po południu i za chwilę dziadostwo po-wyłazi z fabryk, że aż czarno się zrobi. Na szczęście on też nie z żelaza, i nie tylko dumaniem srogim nad uniwersum żiwjosz, więc jak tylko znowu wyszliśmy na ulicę, od razu znalazło się czas na odpoczynek i powałęsaliśmy się to tu, to tam. Od razu pomyślałam, że jak się ktoś tak wałęsa bez celu, to w końcu dowałęsa się do jakiegoś miłego lokalu i tak dalej. Choćby do kawiarni, to przynajmniej ciastko bym sobie zjadła. I ledwo sobie to myślę, a on skręca i już jesteśmy w barze mlecznym. Powiedziałam sobie, biedak pewnie i z każdym groszem musi się liczyć. Bo też skąd taki prawdziwy mężczyzna ma mieć pieniądze? wzięłam go przed sobą w obronę. I tak go teraz co chwila bronię przed sobą, jakbym już dla niego rozum straciła i tak dalej. Taki prawdziwy mężczyzna to coś zupełnie innego niż jakiś łachudra-urzędnik, albo robol sterany jak pies. On w i e s w o j e, i ma swoje sprawy do załatwienia, reszta go nie obchodzi, a już pieniądze to najmniej. Dlatego tak trudno dostać się do jego serca i w ogóle zostać przynajmniej zauważoną!... Ale że on kaszą gryczaną żyje i kefirem, to mnie już bardzo nieprzyjemnie zaniepokoiło i znowu musiałam go wziąć przed sobą w obronę, bo coś we mnie najchętniej już popsułoby mi go na dobre. No, pojada sobie kaszę gryczaną, powiedziałam sobie, jak emeryci i żebracy, ale może to należy do jego stylu?! Broniłam go przed sobą, jakbym już na rozum padała! A zjadłam sobie pierogi z serem, kompot z gruszki i ciastko drożdżowe, i chociaż nastrój miałam trochę popsuty, bar-
102
dzo mi smakowało, l jeszcze wcześniej byłam gotowa niż on! On jakby tę kaszę d z i o b a ł, a nienormalnie jadł, jak głodny mężczyzna... Coś mi się wydaje, że bardzo zamyślony ten mój nowy dręczyciel. Nie dziwi mnie, że stał się takim niebezpiecznym człowiekiem. Gdybym ja tak z okazji wszystkiego, co mi w oczach zamigo-cze albo w głowie postanie, gdybym się od razu miała zamyśleć, to też dawno już straciłabym cierpliwość. Takie Myślenie to gorsze niż zaraza i z tym to już trzeba bardzo ostrożnie, bo jak sobie głowę jakim duractwem rozpłomienić, to już nic nie pomoże. Wystarczy poczytać Matą Encyklopedię i tak dalej. Oczywista nie tylko pod kątem Co Sobie Ten Czy Tamten Myślał O Bycie, lecz i pod kątem Jak Mu Było I Co Osobiście Mu Z Tego Myślenia Przyszło... Te najwspanialsze łobuziska, dla których traciłam głowę, to wszyscy prawdziwe dzieciaki. I takie zamyślone, że rany boskie! Ale c h ł o p c y, i dlatego zawsze kończy się lepiej niż się zapowiada, o...
Więc zjedliśmy obiad i w drogę. I znowu tak energicznie, że już myślałam: o, teraz coś nabroi. Niech Bóg go strzeże, dodałam cicho, w duchu, jakbym była jego Aniołem Stróżem. A jakby mi się dzisiaj cuda zdarzały, bo ledwo co pomyślałam i od razu widzę, że zwolnił kroku i rytm mu się zmienił. Zaczęliśmy spacerować i wałęsać się nad Wisłę. On wybrał miejsce nad wodą, przy drzewie, a ja usiadłam sobie na ławce nie opodal i udawałam, że strasznie pilna coś tam czytam. Słońce sobie świeciło. Aż się zdziwiłam, że taka piękna pogoda, a tam pusto, żadnej matki z bachorem i tak dalej. Tylko my oboje. Jak wybrańcy losu. A tak mnie ten dzień wyczerpał, i tu na dodatek słońce się do mnie dobrało, więc zanadto tego dobra i zdrzemnęłam się. I nic mnie już nie trzymało za rękę. Stąd od razu strasznie nienormalnie zaczęło mi się śnić. Nawet już powiedziałam sobie: skoro śni ci się, że jesteś małą dziewczynką, to lepiej od razu się z tego snu wybudzić, bo przecież nic ci się w dzieciństwie przyjemnego nie zdarzyło i czego dobrego masz się spodziewać po śnie?Tak sobie monologowałam i tak dalej. Ale czułam, że zaraz coś się zacznie pięknie dziać i z ciekawości wolałam nie przerywać. Byłam sobie małą dziewczynką i siedziałam sobie nad Wisłą, o. Najpierw bardzo mi nawet było przyjemnie i nawet nie musiałam się niepokoić, że co to mi nagle tak przyjemnie? Tylko po prostu byłam sobie, ot tak, jak liść albo chmura. Tylko że wszystko płynie i tak da-
103
lej i raptem ten spokój załamat się jakby, a ja widzę, że żaba mi się wpycha między nogi. Co to już tak żab nie cierpię, że nic gorszego nie mogło mi się przyśnić. Wybudź się z tego koszmaru, powiedziałam sobie, póki cię nie pochłonął i tak dalej. Ale już było za późno. Śniło mi się na dobre. Nagle przyjemnie mi było z tą żabą między nogami. Niby obrzydliwie, ale coraz cieplej i serdeczniej. Nie zrobię jej żadnej krzywdy, pomyślało mi się. A tu, jak tylko mi się to pomyślało, nagle jak szalone zaczęło kusić, że może jednak, przynajmniej ociupinkę, zemścić się na żabie. Niby za co?... Nie wiem. Ale jakiś powód na pewno jest... I tak piekielnie zaczęło kusić, że ledwo wytrzymałam, chociaż cały ten czas dobrze mi było przecież i żaba nawet coraz bardziej mi odpowiadała. Stało się teraz nieznośnie, bo przed taką pokusą nie ma ratunku, a z drugiej strony, wiedziałam przecież, że jak się dam zwieść i skrzywdzę tę żabę, to wszystko bardzo szybko się skończy i nie będę miała nawet tej małej przyjemności, jaką mam teraz. I tak wiłam się w rozterce. A przeczuwałam przez cały czas, że coś się jeszcze musi zdarzyć, niechby tylko skończyć z tą żabą, a samo się okaże.
Aż nagle nie wytrzymałam. Duszno mi się zrobiło i niedobrze, z pośpiechu i niecierpliwości. Żebyjuż się tylko skończyło to jedno i zaczęło to drugie. Wyjęłam spinkę od włosów i zaczęłam tę żabę kłuć. Kłułam ją, jakbym rozum straciła, chociaż nie straciłam, tylko przeciwnie, taka byłam przytomna i cała obecna, jakby mi życia przybyło nie wiadomo skąd, o. Jakbym istniała tak już prawdziwie i bez niczyjej pomocy, że za to na pewno musiała byćjakaś Kara. l od razu zaczęłam bać się tej k a r y jak ognia. A do żaby już miałam tylko wstręt. Mogłabym ją teraz kłuć bez litości. Ale przestała mnie interesować. Jakbym nigdy nic z nią nie miała! Teraz musiała nadejść k a r a, i tylko na Nią czekałam, l bałam się tak strasznie, że aż serce mnie zabolało, bo czułam, że kara jest tuż-tuż, wystarczy się odwrócić i przyjąć ją. I odwróciłam się, sama z siebie, jakbym sobie żyły podcinała - a to był O n. Mój nowy dręczyciel. Stał nade mną i taki był poważny i surowy, że aż musiałam się rozpłakać. Potępiał mnie bez chwili namysłu, a mimo to ciągle chciało mi się patrzeć mu prosto w oczy, bo lśniły taką powagą, i takie były z a m y ś l o n e, że aż słabo mi się od tego zrobiło i mogłabym tak patrzeć mu w oczy do samej śmierci. I rozpłakałam się na amen, do samego dna, gdzie to
104
r
już znowu zaczyna być tak szczęśliwie, jak gdyby wszystko teraz było na odwrót. Ale On odwrócił się i odszedł... l chociaż tak mnie to zabolało, że aż wargi sobie pogryzłam do krwi, wiedziałam, że przecież inaczej być nie może. Jak się jest dzieckiem, takim małym i bezradnym, to przed Karą nie ma ucieczki. I nawet już zamierzałam się z tym pogodzić, a tu przyśniło mi się nagle, że jestem psem. Proszę. Jestem sobie psem, dużym, i tak pięknie lśni mi sierść, że wszyscy się za mną oglądają. Siedzę sobie na placu Zygmunta i widzę, że każdy, kto na mnie patrzy, od razu myśli: o, jaka rasowa suka i przygląda mi się z prawdziwą zazdrością. Wreszcie jestem zupełnie żeńska, jak to zawsze sobie marzyłam, a nie tak nienormalnie i durnie jak dotychczas. Siedzę więc na placu Zygmunta, a tu zjawia się jakiś mężczyzna. Nieznajomy niby, ale kiedy mu się bliżej przyjrzałam, od razu poznałam, że to O n. Mój niebezpieczny anioł. Ho, ho! tu jestem, krzyknęłam do niego w duchu i zamerdałam ogonem. Przyłączę się do niego, pomyślałam. Teraz jestem psem, więc wszystko mi wolno. Nie muszę się nikomu tłumaczyć, idę z tym, który mnie się podoba, a nie dlatego, że trzeba i tak dalej. On taki poważny i surowy, ale jak zobaczył, że tu pies do niego, i tak serdecznie, to zatracił się na dobre i zupełnie nie wiedział jak dalej. Dopiero, jak mu polizałam rękę, zrozumiał, że nie ma innego wyjścia, tylko musi mnie zaadoptować. I że właściwie powinien być dumny, że ma taką rasową sukę, a nie grymasić i tak dalej. Ruszyliśmy przed siebie, w stronę Nowego Światu. A cały ten czas ocierałam się o niego, że już chyba wszyscy musieli widzieć. Jakbym psica lubieżna wstydu nie miała. Więc już tak pięknie mi się śniło, jakbym sobie specjalnie na to zasłużyła. Ale czym by? Kiedy? Chyba że przez przypadek i sama nie wiem jak. Gdy nie wiadomo skąd taka nagroda, myślę, to powinno by być jeszcze przyjemniej. Ale to się nie sprawdza, tylko jest odwrotnie. Robi się tak niewyraźnie, że już tylko to jedno w głowie: że przecież nie zasłużyłam,aw takim razie albo to wszystko mi się tylko wydaje i wcale tak pięknie mi nie jest, albo popsuje się za chwilę tak już nienormalnie, że wszystkiego mi się odechce...
I faktycznie! Jak nie pierwsze, to drugie: baba nam się napatoczyła. Idziemy spokojnie ulicą, a ta wrzeszczy, jakby jej rozum odebrało. Trzeba było przystanąć, bo On taki sumienny mężczyzna
105
to nie może inaczej. A to babsko upiera się raptem, że ja niby d o niej należę i niech On mnie jej natychmiast zwróci!! Myślałam, że własnym uszom nie wierzę! Ja miałabym należeć do takiej wrednej staruchy?! Powściekali się. A na dodatek nie mogłam się nawet odezwać, bo pies nie mówi. Mogłam mu tylko polizać rękę i gorąco wierzyć, że On się wczuje w moje położenie... A tu, jakby baba nie wystarczyła, dziewuszysko się jakieś zjawiło! Smarkula dwunastoletnia, więc siusiumajtka i tak dalej, a wyrafinowana jak jaka stara, i od razu tak mi Go kokietuje, że ze zdenerwowania nawet o babie zapomniałam. Bo na dodatek widzę, że On na to idzie! Jakby się nagle zupełnie zapomniało, że jest się poważnym i przyzwoitym człowiekiem i ma się zupełnie jasne cele! Ta smarkula go kokietuje, a On się tak daje! Proszę! Już naprawdę nie miałam innego wyboru, jak przywołać Go do porządku. Zaczęłam skakać i szczekać, i tak przeszkadzać, że już nie było mowy o uśmieszkach i minkach, tylko trzeba było zauważyć wreszcie, co się to dzieje!... A wykorzystałam przy tym okazję i przy sposobności wskoczyłam mu na pierś i polizałam go w same usta. Wiedziałam, że ryzykuję, ale nie wytrzymałam. Rozgardiasz się teraz zrobił i tego Mu już było za dużo: odwrócił się i zaczął mi uciekać, jakby takiemu wiernemu psu można było daleko uciec! Gnałam przy nim jak szalona i nawet się nie zmęczyłam, bo to nic dla psa. Autobus Go tylko uratował, a ja na amen się rozbudziłam. A tak stanowczo mi się śniło, że aż się teraz prawdziwie zdziwiłam, że wcale nie jestem psem, tylko ciotą nieszczęśliwą i tak dalej... Rozejrzałam się i strach mnie zdjął, bo tego Mojego tymczasem zabrało gdzieś i myślałam, że już go nie dogonię. Ale dogoniłam. Wsiadał akurat do autobusu, więc najwyższy czas i ledwo co zdążyłam. Wyobrażam sobie, co ja z nim jeszcze przejdę, skoro już od pierwszego dnia tak mi zalazł w sen jak jaka stara miłość i tak dalej. Wysiedliśmy sobie na Mokotowie i do Domu Towarowego. Nie na zakupy, bo taki mężczyzna nie robi przecież zakupów, tylko ot tak. Na zwiady. Najbardziej mu się spodobało przy żelastwach jakichś, co to ja to już bym zupełnie nie wiedziała, co z tym począć. Usiadł sobie w najlepszym fotelu, jakby całe stoisko zamierzał wykupić, a później się okazało, że nic nie kupił. Tylko wykorzystał, że miło i wygodnie, i nowych sił sobie nabrał. Chociaż te natrętne
106
sprzedawczyki nie dawały mu spokoju. A to że młotek niech sobie kupi, a to że piła by mu się może przydała. A on płynnie mówi po angielsku i ani mu w głowie podawać się za rodaka! Jak on mądrze sobie poczyna! Też będę musiała spróbować... Jak włożę moją zamszową marynarkę, co to ją kupiłam w PKO za bony od Kapitana, to bez niczyjej pomocy będę wyglądała jak Cudzoziemka. A ile to satysfakcji! Wszyscy będą na mnie patrzyli jak na Coś Lepszego i też będę sobie Ważna Zza Granicy, o. A może nawet przygadam sobie takiego młodziutkiego subiekta, bo te łobuzy łase na dolary i nawet za taki zwykły bon do PKO w ogień by poszli. Jak te tutaj przy tych żelastwach. Pięciu. Łachudry jakieś, ale jakie młode! Ale chamidła, to się widzi gołym okiem. Aż się zdziwiłam, żejego to nie nudzi i zamiast ich odpędzić, jeszcze tak miło z nimi rozmawia. Pomyślałam sobie, że właściwie, gdybym zdjęła płaszcz, to też mogłabym udawać, że jestem takim Ekspedientem, i zbliżyć się do niego. Znam angielski i umiem się znaleźć, więc na pewno by mi się udało. Ale jemu akurat się odechciało. Z takimi Ekspedientami to już mu się nawet Anglikiem być nie chciało, tylko ulotnić się po angielsku i tak dalej. Więc w drogę. Do tramwaju. Myślałam, że nogi mi omdleją, tak szybko lata ten mój anioł. No i przyjechaliśmy sobie do tej tu Wolnej Trybuny, co to już się dawno spodziewałam, że tu zajdziemy, bo mnie Kapitan uprzedził. On od razu Trzynastkę sobie zajął, więc zadowoliłam się Czternastką i sąsiadujemy sobie teraz jak mąż i żona, o. Swoją drogą to bardzo dziwny zbytek, ten tu dom z maszynami. Od razu jak tu weszłam, bardzo mi się zrobiło niesamowicie, a jak sobie przeczytałam Regulamin, to ojejciu! „Boże, dlaczego w tak niezwykły sposób wystawiasz mnie na próbę?", o, tak sobie pomyślałam. Najpierw w ogóle nie chciałam nic pisać, ale potem pomyślałam, że włosy chyba dęba by stanęły na głowie tego mądrali, który ten zbytek wymyślił, gdyby przeczuwał, że tu się również taka wpisze jak ja. Tego to on na pewno nie zaplanował. I dlatego, powiedziałam sobie, właśnie dlatego ty się tu musisz koniecznie wpisać, bo twoje miejsce jest przede wszystkim tam, gdzie już zupełnie nikt cię nie przewidział. I tak mi się ta myśl spodobała, że usiadłam i zaczęłam pisać, o. Aż ręce mi już mdleją, bo od lat nie pisałam i z wprawy się wyszło...
107
O, teraz to mi się już nawet pisać nie chce. Pośpiewałabym, albo co. Taki Jajogłowy to potrafi godzinami. Najbardziej to się bałam samego początku, w tym pisaniu i tak dalej. Nigdy nie wiadomo, jak zacząć. Ale teraz widzę, że zupełnie pięknie mi się napisało i tak dalej...
Ana uszła. Stoit Jewgienij, kak budto gromam poraźjen. W ka-kuju burju oszczuszczenij tjepier on sjerdcem pagrużjen! La-la-la-la-la. Będę sobie musiała kupić „Niveę", bo wargi mi schną, jak na wiosnę i tak dalej. Lala-la-lala._/a ptaczu. Jeśli waszej Tanii wy nie zabyli do...
W.
108
wiek
zawód
28
działacz
Towarzysze,
Ruch Ingerencji nie powstał z myślą o kontynuowaniu działalności Komitetu Obrony Robotników, tylko z inicjatywy Zaangażowanej Młodzieży Polskiej, a zatem trzeba mu Przywódców i Nazwisk nowych, nieobciążonych historią i przeszłością. Powinniśmy sobie z tego wreszcie zdać sprawę. Również sam prof. Staro-duch powinien zrozumieć niezręczność sytuacji, w jakiej postawiły go najświeższe wydarzenia, i zamiast upierać się przy zajmowanym stanowisku, samemu podać się do dymisji. Gdyby nie kontrowersyjna sprawa wokół osoby tow. Staroducha, nie powstałaby również kwestia udziału Bezpartyjnych w Ruchu Integracji. O dziwo, najgorętszego poplecznika znalazła propozycja udziału Bezpartyjnych w Ruchu właśnie w osobie prof. Staroducha. Czy to nie dziwne? Dlaczego to prof. Staroduch tak gorąco popiera apele Bezpartyjnych? Dlaczego to Bezpartyjni ciągle na nowo powołują się na prof. Staroducha? Wszystko to są pytania, na które nikt publicznie nie chce odpowiadać, bo drogi nam jest spokój i atmosfera święta, w której pogrążone jest życie Społeczeństwa. Ale jedno jest pewne: Nam, Ruchowi Integracji oraz wszystkim środowiskom inteligencji pracującej, trzeba nowego Przywódcy. Niech na czele Ruchu stanie obywatel cieszący się pełnym poparciem i zaufaniem tak Bezpartyjnych, jak Partii. Dlaczego nie mielibyśmy wybrać go sami, my, Młodzi Partyjni? Dlaczego nie mielibyśmy wytypować na to stanowisko tow. Sekretarza J. Wołka? Tow. Wołek należy do szeregu najchlubniej-szych postaci naszej Partii i zgromadził dostateczną ilość doświadczeń, aby powierzyć mu tak odpowiedzialne stanowisko bez obaw i ideologicznych zastrzeżeń. Takie jest zdanie Mas Partyjnych, wystarczy mieć uszy otwarte oraz dać wiarę temu, co się słyszy. Również towarzysz Wołek należał do słynnego Komitetu Obrony Robotników. Również tow. Wołek wziął udział w pamiętnej Głodówce.
109
Tak jest, kto tego nie pamięta, ten zniekształca najchlubniejsze karty Dziejów Ruchu Robotniczego. W przeciwieństwie do prof. Staro-ducha tow. Wołek nigdy nie stracił poczucia Chwili Bieżącej i pozostał do dzisiaj młody oraz dynamiczny. I to jest decydujące. Na tym Partia może się oprzeć. Skoro już się integrujemy - a jest to idea i piękna, i praktyczna - to integrujmy się wokół takich symboli i takich postaci, które są w stanie rzeczywiście pomóc nam w drodze do Lepszego Jutra. Tak każe rozsądek i powinniśmy temu naciskowi śmiało ulec. Zastanówmy się raz jeszcze, towarzysze, nad potencjalną kandydaturą Towarzysza Sekretarza Wołka. Kto na przykład w swoim czasie przyswoił słynnemu podówczas Leszkowi Wałęsie abecadło myślenia politycznego? Czy nie był to Towarzysz Wołek? Wszyscy lubimy zapominać, bo to ludzkie, niemniej niektórych kart z Przeszłości zapomnieć się nie da. Partia nie powinna i nie chce zapomnieć, co Towarzyszowi Wołkowi zawdzięcza! A Partia to lud, towarzysze, i wystarczy, że wybierzecie się na bazar Różyckiego, a już lud Wam podpowie, kto pozostał w jego sercu i dlaczego. Lud jest wrażliwy naprawdę bardziej niż ktokolwiek i lud potrafi swoją prawdę wyśpiewać. Dosłownie! Nie dalej jak wczoraj odwiedziłem wspomniany bazar Różyckiego i do uszu moich doszła pieśń trubadura ulicznego, których tam aż doliczyć się nie można, bo wszyscy śpiewają. A słowa były następujące:
Wałęsa żąda mięsa
Lecz Wołek nie matołek
Związki tu, związki tam \
ram-pam-ram-pam-ram-pam
Czy to niejasna sprawa? Lud z przedmieść, ten najprostszy i najzdrowszy duchem, sławi w swoich pieśniach właśnie Towarzysza Wołka! Dla owych mas pracujących siłę Partii symbolizuje nie jakiś Towarzysz Staroduch, tylko właśnie I Sekretarz Stołecznego Komitetu Partii... A posłuchajcie, towarzysze, drugiej zwrotki, bo tam się już niczego nie owija w bawełnę:
Wałęsa żąda: Związek
taki będzie nasz zalążek
Partia tam, Wołek siam
ram-pam-ram-pam-pam-pam
110
Czy tu coś jeszcze trzeba dodawać? Chyba nie, bo jasne, że jaśniej już nie można. Jeżeli przysłuchamy się pilnie temu, co gra w duszy Ludu, to odpowiedź na problemy naszego czasu sama się zjawi.
Wałęsa żąda mięsa
Lecz władza się naradza
Wołek tu, Wołek siam
ram-pam-pam-pam-pam :
Z pozdrowieniem ,:/.;•; tow. Zenon Przestroga
111
wiek
zawód
List nr l
DO RZĄDU POLSKIEJ RZECZYPOSPOLITEJ LUDOWEJ
DO NACZELNYCH ORGANÓW PARTII I PAŃSTWA
Nadawcą niniejszego LISTU jest Zarząd Główny Konspiracyjnej Opozycji Politycznej. Organizacja, którą Zarząd reprezentuje, liczy aktualnie ponad dwadzieścia osiem tysięcy członków i rekrutuje się z wszystkich środowisk Polskiej Inteligencji w całym Kraju. Celem Konspiracyjnej Opozycji Politycznej (w dalszym ciągu niniejszego pisma nazywanej KOP-em) jest zreformowanie ducha Narodu i całego Społeczeństwa. Oficjalny statut KOP-u otwierają słowa: „Zreformowanie ducha Narodu i Społeczeństwa Polski jest niezbywalnym i jedynym celem OPOZYCJI, którą ucieleśniamy. Rezygnacja z wyżej wysłowionego postulatu jest równoznaczna z automatycznym rozwiązaniem naszej Organizacji. Nasz cel jest i musi pozostać b e z-warunkowym, a to znaczy - nie ma i nie będzie takich warunków społeczno-politycznych, które byłyby w stanie zmusić nas do kompromisów w procesie urzeczywistniania naszych zamiarów". Zarząd Konspiracyjnej Opozycji Politycznej został upoważniony przez Zgromadzenie Walne Organizacji do sformułowania niniejszego ULTIMATUM oraz do prowadzenia korespondencji z wyzwaną stroną (gdyby to było konieczne) w ramach procedury porządkowej WOLNEJ TRYBUNY. Wiemy, że materiały gromadzone w ramach WOLNEJ TRYBUNY podlegają natychmiastowej cenzurze URZĘDU KONTROLI PRASY; wierzymy, że wspomnianym organom Kontroli starczy poczucia odpowiedzialności społecznej, by o naszym ULTIMATUM bezzwłocznie powiadomić odpowiednie organa władzy politycznej.
ULTIMATUM
Głęboko przekonani, że dalsze - niekontrolowane przez wolny Parlament - sprawowanie władzy politycznej przez Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą wiedzie do katastrofy całego Narodu i Spo-
112
feczeństwa, z poczucia powagi i trwogi o przyszłość Polaków i Polski, zgromadzeni na Zebraniu Walnym Konspiracyjnej Opozycji Politycznej, dnia 3 maja br., jednomyślnie wzywamy RZĄD i PARTIE do przyjęcia do wiadomości, co następuje:
Po pięćdziesięciu latach sprawowania władzy przez formację tzw. Dyktatury Proletariatu Kraj nasz stoi na krok przed ruiną tak gospodarczą jak kulturalną i narodowo-społeczną. Nasze zadłużenia na międzynarodowym rynku finansowym osiągnęły nigdy dotąd nie notowaną sumę 80 miliardów dolarów; nasz bilans handlowy wobec krajów Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej jest od trzydziestu lat niekorzystny i z roku na rok zubaża nasz Kraj; nasza kultura życia w Społeczeństwie i w obrębie Narodu podlega ustawicznemu, a ostatnimi czasy wręcz galopującemu regresowi, co w rezultacie nie może nie doprowadzić do zniszczenia więzi, które cementują nas jako społeczną Wspólnotę. Mimo bałaganu i rozgardiaszu, jaki panuje we wszystkich sferach życia Narodu, dowodnie można skonstatować, że:
1. Polska Zjednoczona Partia Robotnicza przyrzekła Społeczeństwu, że zredukuje różnice społeczne pomiędzy zastanymi w Społeczeństwie klasami. Zamiasttego doprowadziła do ukonstytuowania się społeczeństwa o tak niepoczytalnej hierarchii klasowej, że -w porównaniu z nią - dotychczasowe modele kastowości wydają się dzisiaj, przy całej ich niehumanitarności, przynajmniej rozsądne.
2. Partia obiecała Społeczeństwu socjalistyczną racjonalizację stosunków produkcji i pracy oraz podporządkowanie struktur gos-podarczo-ekonomicznego rozwoju -woli i realnym potrzebom całego Narodu. Zamiast tego poddała życie gospodarcze dyktatowi receptur aż tak niezdolnych do autokorektury, że sparaliżowała nawet to, co od zarania dziejów w każdej gospodarce wydawało się nie do zdławienia: ludzką wiarę, że w ogóle opłaca się pracować.
3. Komuniści przyrzekli, że stworzą jednostce optymalne warunki społeczne dla jej intelektualnego i moralnego rozwoju ku pożytkowi Ogółu. Zamiast tego zrujnowali w jednostce to, co dla wszelkiego twórczego rozwoju człowieka nieodzowne i najbardziej w nim dynamiczne: poczucie własnej wartości.
113
W rezultacie, zamiast socjalistycznego homo novus, zdolnego urzeczywistniać swoje osobnicze cele poprzez świadomą służbę celom Wspólnoty, ukształtował się i tysiąckrotnie wśród nas rozmnożył najbardziej zdemoralizowany oportunista, jakiego zna nowożytna historia.
Ponieważ nic nie wskazuje na to, iżby PARTIA była w stanie owym zgubnym dla Narodu procesom stawić czoło, natomiast wszystko przemawia za tym, że dalsza eskalacja wymienionych tu tendencji musi doprowadzić Naród do materialnej i moralnej katastrofy - uznaliśmy za swój patriotyczny obowiązek zainterweniować i - na ile to będzie możliwe - przejąć losy Narodu i Społeczeństwa we własne ręce. Zdecydowani jesteśmy - gdyby to się miało okazać konieczne - wciągnąć w wir naszej walki wszystkie postępowe siły całego Narodu i Społeczeństwa, i nie cofać się przed niczym.
Procedura, wedle której urzeczywistniać się będzie nasza walka, przedstawia się następująco:
1. Co sześć tygodni opublikowany zostanie na łamach WOLNEJ TRYBUNY kolejny LIST DO RZĄDU I PARTII. LIST ten będzie zawierał nasze żądania prawodawcze.
2. W Rubryce KRONIKA DNIA, na drugiej stronicy ŻYCIA STOLICY, oczekujemy potwierdzenia odbioru naszego listu w ciągu 3 dni od chwili jego nadania, a to pod postacią publikacji słów: .Jeszcze Polska nie zginęła", zamieszczonych w dowolnym miejscu tejże Rubryki i w dowolnym kontekście.
3. Ponieważ za żądaniami, które stawiamy, stoi wyczerpująca analiza zrzeszonych w naszej Organizacji ekspertów i fachowców, posiadają one charakter kategoryczny. KOP jest ruchem p o l i t y c z n y m, nie zaś jedynie intelektualnym, celem naszej Organizacji nie jest wszczęcie d y s k u s j i na temat sensowności reform, tylko zrealizowanie ich natychmiast. Oczekujemy przeto d z i a ł a ń, a nie kolejnych argumentów polemicznych.
4. Porządek niniejszej procedury nie jest stały. Zmiany w nim - gdyby zaszła taka potrzeba - ogłaszać będziemy na bieżąco, w ramach kolejnych LISTÓW, i ważność ich rozciągać się będzie aż do chwili odwołania.
114
Gdyby RZĄD i PARTIA wzdragali się spełnić nasze warunki, Organizacja nasza nie będzie się wahała spełnić groźby zawartej w niniejszym ULTIMATUM. Groźbą tą jest ni mniej ni więcej, jak ZNISZCZENIE WARSZAWY. Akt Zniszczenia lub Zachowania Warszawy będzie rozgrywał się równolegle do aktu urzeczywistniania się naszego dialogu z PARTIĄ, i byłby przebiegał w Trzech Fazach: W Fazie Pierwszej - gdyby wyzwana strona notorycznie odmawiała poczynienia niezbędnych dla dalszego Dialogu koncesji politycznych -każdego dnia wysadzony zostanie w powietrze jeden dom, budynek lub gmach publiczny, przy czym (w Pierwszej Fazie) wykluczone zostają z szeregu trafionych wyborem te budowle, które posiadają dla Polaków wartość historyczno-muzealną. Podział na Trzy Fazy ma w tym wypadku charakter strategiczny i celem jego jest wzmożenie napięcia politycznego tak w Społeczeństwie i Kraju, jak w obrębie Partii. Oszczędzając wpierw historyczno-muzealną część zabudowań Miasta, chcemy podkreślić, jakim bólem przejmuje nas konieczność sięgania do warunków tak ostatecznych. ZNISZCZENIE WARSZAWY - gdyby miało do niego dojść - byłoby tożsame z aktem najgłębszego ludzkiego poświęcenia ze strony KOP-u. Opozycja Polityczna kocha Warszawę nie mniej niż którykolwiek z żyjących Polaków - decydując się na użycie jej jako argumentu, chcemy wysłowić ogrom ofiary, do jakiej zdolni jesteśmyjako ludzie i poszczególne indywidua w chwili, gdy stajemy się żołnierzami naszej Politycznej Misji.
W Fazie Drugiej - która nastąpi po trzech tygodniach od chwili upływu naszego ULTIMATUM - każdy dzień dalszej zwłoki będzie kosztował Warszawę utratę dwóch gmachów, przy czym wśród domów skazanych na zagładę po raz pierwszy znajdą się również budowle o charakterze muzealnym, jak np. domy dopiero co zrekonstruowanego Starego Miasta, Wilanowa lub Dolnego Mokotowa.
Faza Trzecia - gdyby miało do niej dość, w co wzdragamy się wierzyć i szkicujemy niniejszy aspekt jedynie teoretycznie - będzie obejmowała nie tylko globalny atak przeciwko wszelkim pozostałym zabudowaniom Stolicy lecz i akty skierowane przeciwko życiu i bezpieczeństwu ludności cywilnej. Gdyby się miało okazać, że
115
RZĄD i PARTIA zdecydowane są utrzymać się przy władzy nie tylko kosztem materialnego stanu posiadania Narodu, lecz również za cenę utraty życia przez setki niewinnych obywateli - nie pozostałoby nam nic innego do wyboru, jak doprowadzić Polskę do rewolucyjnego wrzenia. Celem wspomnianych w Trzeciej Fazie aktów agresji byłoby zniszczenie resztek społecznego zaufania w siłę i polityczną suwerenność Partii. Celem byłoby wywołanie politycznego i administracyjnego chaosu. O dacie zapoczątkowania TRZECIEJ FAZY poinformujemy PARTIĘ w swoim czasie i tą samą drogą.
Uważamy za nasz humanistyczny obowiązek ostrzec PARTIĘ, że opozycja nasza ukonstytuowała się w duchu gotowości do wszelkich ofiar, jakich wymagać będzie od nas nasz Cel. Historia naszego Kraju zna co najmniej kilka pokoleń Polaków, którzy działali bez względu na ofiary, jakich wymagała od nich ich Misja. Ostatnią Generacją tego lotu i pokroju byli Organizatorzy Powstania Warszawskiego z roku 1944; przedostatnią byli Polacy z roku 1863 oraz pokolenie Romantyków. Konspiracyjna Organizacja Polityczna widzi w sobie bezpośredniego spadkobiercę tych szczytnych tradycji i postanowiła dać temu wyraz.
Ponieważ nie jest wykluczone, że PARTIA-gdyby już za kilka dni miało dojść do pierwszych powstańczych ekscesów i eksplozji -spróbuje zakłamać przed Narodem rzeczywiste źródła społecznego poruszenia, a sprawców wrzenia przedstawić Opinii Publicznej jako elementy polityczno-kryminalne i asocjalne - ostrzegamy Partię, że j nie zawahamy się w odpowiednim wypadku poinformować Społeczeństwo o faktycznym obliczu wydarzeń drogą rozpowszechniania Ulotek. Redakcje pism, które mimo naszej akcji informacyjnej nadal będą rozpowszechniały o nas brednie o kryminalno-sensacyj-1 nym posmaku, będą przez nas pociągnięte z tego powodu do oso-1 bistej odpowiedzialności.
Było i jest naszym Celem uniknąć ekscesów i chaosu życia publicznego; jest i było naszym Celem odrodzić Naród drogą bezkrwawej wymiany mózgu władzy przy zachowaniu pozorów zewnętrz-no-politycznej identyczności Nowego ze Starym. Wzywamy Partię do poczynienia koncesji politycznych w interesie całego Narodu i Społeczeństwa. Wzywamy Partię do przywróce-
116
nią naszemu narodowemu i społecznemu Życiu kryteriów zdrowego rozsądku.
Gdyby Partia miała się okazać nie dość dojrzała, aby wkroczyć na zaproponowaną przez nas drogę Dialogu - krew, która popłynie, stratyjakie poniesie Naród, niech obciążą jej sumienie.
W imieniu Zarządu Konspiracyjnej Opozycji Politycznej - na podstawie Uchwał Zebrania Walnego, dnia 3 Maja br.
Sekretarz
117
wiek
zawód
Nadawca: KOŃ ŚPI RACY) NA OPOZYCJA POLITYCZNA Sprawozdanie z sytuacji narodu i społeczeństwa (część pierwsza)
Najwyższy czas, abyśmy przestali wreszcie łudzić się co do faktycznych kwalifikacji rzeczywistości, jaką- pod przewodnictwem Partii - tu i teraz powołujemy do życia. Cóż z tego, że od pięćdziesięciu lat Społeczeństwo i Naród utrzymywane są w atmosferze nieprzerwanego entuzjazmu dla Jutra? Że w uszach nieustannie dźwięczą nam imperatywy Historii, a w Czynach Społecznych ofiarowujemy sobie więcej niż byśmy mogli i chcieli? Że komentarz, jakim opatrujemy nasze życie - nasze Dzieło - wystawia nam świadectwo takiej wspaniałości, że ktoś postronny, kto nie zna naszego życia od środka, mógłby pomyśleć, iż znajdujemy się na najprostszej drodze do Raju? Wszystko to nie zmienia faktycznego stanu rzeczy: że Rzeczywistość, którą wznosimy, jest w gruncie rzeczy pokraczna, że rządzi nią brutalna przemoc i korupcja, kolosalne samozakłamanie i pospolita głupota. Staczamy się w dziejową przepaść i w ślad za materialną, spada na nas katastrofa duchowa.
Co gorsza, proces ten - od wielu lat przygotowujący naszą ostateczną ruinę - przebiega dla Społeczeństwa i Narodu nieomal niezauważalnie, gdyż spętany i zdezintegrowany jest także cały mechanizm autopoznawczych i - informacyjnych funkcji kultury społecznego życia: nauka, oświata, sztuka. Jednym słowem - żyjemy w rzeczywistości, która nie zna swój ej istoty ni stanu swojego społecznego zdrowia, gdyż nie wolno jej przyglądać się sobie i komentować swego bytu powszechnie i otwarci e. A przecież - o rozwoju Społeczeństw, o tempie i filo-zoficzno-moralnej wartości tego rozwoju, decyduje nade wszystko stopień zdobytej przez niesamowiedz y. jedynie społeczeństwa znające swoje własne oblicze, tylko narody władne ujawnić so-
118
bie całą prawdę o sobie, zdolne są świadomie i rozumnie kształtować swoje przyszłe losy. Z myślą o filozoficzno-moralnych aspektach Rozwoju, jaki od kilku tysięcy lat odbywa Ludzkość, czas wreszcie przyjąć do wiadomości, iż bez rzetelnej samowiedzy, bez zgody na obiektywne rezultaty autopoznania, nie ma w ogóle żadnej wiedzy, są tylko domysły i hipotetyczne przypuszczenia.
Społeczeństwo, które chce się rozwijać w duchu humanistycznych ideałów naszego gatunku, musi wiedzieć o sobie wszystko. Gdyż tylko ta maksymalna i ujawniona samowiedza jest jego bronią w walce o własną autentyczność, o słuszność obranego kierunku autoterapii.
Na przekór tym oczywistościom: nam, żyjącym tu i teraz i wspólnie konstytuującym Społeczeństwo Polskiej Republiki Ludowej, od pięćdziesięciu lat sypie się piasek w oczy; od pół wieku żyjemy w mrokach spowijających polityczną scenerię tak zwanej Dyktatury Proletariatu i nie znamy istoty naszego społecznego jestestwa. Rządząca krajem PARTIA (Polska Zjednoczona Partia Robotnicza; w dalszym ciągu SPRAWOZDANIA nazywana PARTIĄ) sparaliżowała naturalny mechanizm społecznej autoinformacji i trzyma nas na uwięzi kilkunastu od dawna już zdezaktualizowanych dogmatów. Nasz dalszy rozwój w tych warunkach może już być tylko r e g r e s e m; jeżeli chcemy mu stawić czoło i przejąć losy Narodu we własne ręce, musimy przejść do d z i a ł a n i a. Zadaniem niniejszego SPRAWOZDANIA Z SYTUACJI NARODU I SPOŁECZEŃSTWA jest zburzyć barierę milczenia oraz dać asumpt do szczegółowej analizy naszego społecznego i narodowego bytu. (Poszczególne części SPRAWOZDANIA będą się ukazywały na ulotkach rozpowszechnianych co trzy tygodnie w dowolnych miejscach Miasta. Z przyczyn technicznych nie jesteśmy w stanie opublikować SPRAWOZDANIA masowo i konwencjonalnie i zadowolić się musimy nakładem 1 tysiąca egzemplarzy. ZARZĄD GŁÓWNY KONSPIRACYJNEJ ORGANIZACJI POLITYCZNEJ uprasza przeto poszczególnych odbiorców SPRAWOZDANIA o rozpowszechnianie tekstu naszego Pisma wszystkimi dostępnymi środkami, tyleż drogą fotokopii, co drogą maszynowego odpisu. Dziękujemy, Obywatele!).
Rozpocznijmy od końca: Nie wiadomo czy to PARTIA sparaliżowała potencjał rozwojowy Marksizmu, czy też to Marksizm sparali-
119
żowat rewolucyjny potencjał PARTII (dla nas, Sygnatariuszy niniejszego memoriału, obie wersje tego rozwoju są równie prawdopodobne, a może nawet równocześnie prawdziwe), w każdym razie OPOZYCJA NASZA nigdy nie komentowała anormalności naszego społecznego bytu w tym duchu, jakoby u ich źródeł stała zła wola Marksistów i poszczególnych Funkcjonariuszy Partii, jakoby u steru PARTII I PAŃSTWA skoncentrował się kapitał Niedobrych Zamiarów, świadomej Korupcji i cynicznego maklerstwa ideami... Uważamy, że PARTIA i Marksizm - z tym potencjałem myśli i z tym materiałem ludzkim, jakie im stoją do dyspozycji - robią dokładnie tyle, na ile je stać. Zło leży zaś w tym, że nie stać ich na więcej i, jakkolwiek nie dwoiłyby się i nie troiły siły potencjalne PARTII, umiejętności tych nie wystarczy, aby optymalnie zarządzać interesami nowoczesnego społeczeństwa. Dlaczego i jak do tego doszło?
Aby to w pełni zrozumieć, trzeba sobie uświadomić warunki oraz okoliczności, w jakich PARTIA i Marksizm dochodziły w naszym społeczeństwie do władzy. Ponieważ wehikułem politycznej kariery PARTII nie była ani rewolucja społeczna, ani urna wyborcza, lecz zbrojne ramię Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, łatwo sobie wyobrazić, że Marksiści od początku mogli liczyć na współpracę tych tylko sił naszego społeczeństwa, które już to nie były dostatecznie wyedukowane, by polityczną wagę tej okoliczności w pełni sobie uświadomić, już to uświadamiały ją sobie, ale nie sprawiało im to specjalnej r ó ż n i c y. Że nie były to najprzedniejsze siły naszego społeczeństwa, nietrudno zrozumieć, jeżeli zważyć, że również dzisiaj, po pięćdziesięciu latach istnienia naszej Ludowej Republiki, prostszą drogę do Partii znajduje oportunista i karierowicz niż, dajmy na to, społecznik i działacz-idealista. Ongiś - pięćdziesiąt lat temu - Partia, aby sprawować władzę, potrzebowała ludzi, potrzebowała funkcjonariuszy i aparatu, i - praktycznie rzecz biorąc- od początku skazana była na współpracę tych nawet, o których wiedziała, że nie są w stanie reprezentować żadnej i d e o l o g i i, ni firmować żadnych społecznych przedsięwzięć. Krótko mówiąc: sposób, w jaki PARTIA doszła do władzy, zdeterminował poziom i moralny format ludzi, z którymi musiała się związać.
120
Historyczna fenomenalność tzw. demokracji ludowej leży może w tym, że stworzyła ona drogę do władzy wszystkim, ale pozostawiła taką niejasność co do obyczajów i zasad walki politycznej, że najłatwiej było wyruszyć w tę drogę tym, którym pojęcie obyczaju czy zasad nigdy właściwie nic nie dawało do myślenia. Ale dla Marksistów lata te były historyczną szansą Proletariatu, więc musieli opowiedzieć się po stronie tej Partii, jaką dało się u z b i e-r a ć i jaka w ogóle w owym czasie i w tych warunkach była możliwa. Że idea jest potencją, której ostateczna treść rozstrzyga się - zawsze i tylko - na miarę ludzkich kwalifikacji tych konkretnych funkcjonariuszy, którzy ją wprowadzająw życie; że te zwarte szeregi na chybcika porobionych towarzyszy, nierzadko półanalfabetów, a zbyt często ludzi o niewiadomym zawodzie i wszystko obiecujących życiorysach, że one ruszą na Społeczeństwo i zaczną je nauczać Socjalizmu w ten sposób, na jaki je stać, i tylko na tym poziomie, do jakiego one same dorastają - trudno sobie wyobrazić, aby polityczni przywódcy Marksizmu nigdy podobnych myśli nie snuli przez głowę. To leżało jak na dłoni. Ale widocznie gotowi byli kupić kota w worku, widocznie gotowi byli losy Narodu i Społeczeństwa rzucić na jedną kartę. Tym sposobem Partia rosła w siły, które żadną miarą nie mogły sprostać jej ideologicznemu posłannictwu i którymi, co gorsza, nie potrafiła zawładnąć, ni posłużyć się nimi instrumentalnie. Aby się nimi móc posłużyć instrumentalnie, Marksiści od początku musieliby potraktować je z całą ideologiczną nieufnością, na jaką te siły zasługiwały, nie dać im róść politycznie i nie spuszczać ich z oka. Kto wynajmuje zbirów, ten nie ma prawa spać spokojnie i zapomnieć, komu otworzył drzwi swego domu; w przeciwnym razie obudzi się któregoś dnia spętany, a na jego własnym pasie ostrzył się będzie nóż. Lecz właśnie ten punkt widzenia umknął uwadze przywódców marksistowskiej Partii. Dlaczego? - chciałoby się dzisiaj zapytać, bo odpowiedzi na to pytanie jest więcej, niż trzeba, i każda z nich wydaje się po trochu prawdziwa. Że Marksiści ulegli w tym przypadku wyobrażeniu o ludzie wprawdzie dzikim i nieoszlifowanym, lecz w gruncie rzeczy -„w głębi serca" -dobrym?- czy supozycja to mało prawdopodobna? Że ten prosty lud - który jest zasadniczym obiektem marksistowskiego urzeczywistniania dziejowej sprawie-
121
d l i w o ś c i - niepodobna było ujrzeć we właściwym świetle z przyczyn psychologicznych: bo wprawdzie, z jednej strony, byt określa świadomość, a zatem zły byt powołuje do życia z ł ą świadomość, lecz z drugiej strony, czy to się godzi mówić o historycznym obiekcie swojej misji jako o niesfornym wychowanku Domu Poprawczego? Nie godzi się. Lud, z chwilą gdy stawał się historycznym obiektem działania, przeistaczał się w autorytet moralny, a autorytet moralny należy s z a n ów a ć; wokół autorytetu moralnego natychmiast powstaje obrządek. Tym sposobem Marksiści udali się w babilońską niewolę wobec własnych Słów. Naturalnie, nie wynika z tego natychmiast, że Marksizm jest głównie nieporozumieniem słownym, niemniej właśnie słowność Marksizmu doznaje tu pierwszego triumfu nad materią i ustawicznie wpływała będzie odtąd na charakter marksistowskiego filozofowania.
Że póki co człowiek jest istotą nie tylko głęboko społeczną, lecz i głęboko aspołeczną, Marksiści powinni dostrzec to najpóźniej w chwili, gdy zajrzeli w oczy tej pierwszej generacji ludzi, którą sami wychowali. Ale nawet to umknęło ich uwadze, gdyż Marksizm tymczasem przestał poznawać i badać ludzką rzeczywistość, a dzisiaj wolno mu już tylko takie myśli snuć przez głowę, które bezpośrednio służą samozachowawczym interesom Partii -tej samej, którą pięćdziesiąt lat temu w pośpiechu powołał do życia i która, na przekór naiwnej koncepcji Socjalistycznego rozwoju Społeczeństwa i Człowieka, od pięćdziesięciu lat daje mu pokazowy wykład z nauki o Bycie Jako Takim.
Dla nas, dla Konspiracyjnej Opozycji Politycznej, nie ulega wątpliwości, że o kierunku, wjakim rozwinęło się i nadal rozwija nasze Społeczeństwo, zadecydował pięćdziesiąt lat temu ten nowy model k a r i e r y, tak społecznej jak zawodowej, oraz ta nowa moralność awansu społecznego, której pierwszą i wzorcową manifestacją stał się pamiętny proces konstytuowania się i umacniania władzy PARTII. Partii udało się wprawdzie zwerbować dostateczną ilość ludzi, by móc trzymać Społeczeństwo i Naród w permanentnym szachu, ale j a k o ś ć tych ludzi, ich moralne i umysłowe kwalifikacje, wreszcie sposób utrzymywania się PARTII przy władzy, skompromitowały ją w oczach właśnie tych warstw naszego Społeczeństwa, bez których pomocy i poparcia mogła ona rzą-
122
dzić jedynie przeciwko interesom Narodu, a nie d l a i w jego imieniu i przeciwko kulturowej tradycji naszego życia społecznego, a nie w służbie jego faktycznego rozwoju. Doprowadziło to do rozbicia Społeczeństwa na tzw. Partyjnych i tzw. Bezpartyjnych-rozbicia, które wstrząsnęło poczuciem jego duchowej tożsamości i do dzisiaj pożera ogromne zasoby jego twórczej energii. Nie było to i nie jest rozbicie tylko natury politycznej; wkrótce stało się ono rozbiciem kulturalnym, intelektualnym i obycza-jowo-etycznym. Być Bezpartyjnym stało się z czasem kwestią honoru tych warstw społecznych i tych środowisk zawodowych, które czuły się faktycznym nosicielem narodowej kultury, wiedzy i oświaty. Na przynależności partyjnej ostatecznie legł cień społecznego podejrzenia o korupcję moralną i obskurantyzm. Dla tysięcy ludzi, których talent, energia i umiejętności mogłyby i chciały oddać się w służbę Społeczeństwa droga do Partii stała się niemożliwa z powodów m o r a l n o-o b y c z a j o w y c h, a nie stricte światopoglądowych czy filozoficznych. Dla tysięcy innych, którzy wstąpili do Partii, by pełnić misję oświecenia, przygoda ta skończyła się osobistą katastrofą, gdyż doświadczyli, że nie może uzyskać wpływu ni zaufania Partii ktoś, kto zasadniczo się od niej różni, na zawsze zaś traci swoją ludzką wiarygodność w oczach reszty Społeczeństwa, a zwłaszcza bezpośredniego środowiska i otoczenia, kto bodaj raz z PARTIĄ próbował paktować.
Wystarczy dzisiaj rozejrzeć się wokół, by spostrzec, że to globalne - polityczne, duchowe i społeczno-kulturalne - rozszczepienie naszego Społeczeństwa odzworcowuje się w każdym poszczególnym przejawie jego codziennego bytu, że struktura Całości powtarza się w każdej poszczególnej żywej komórce organizmu Społeczeństwa: tak w życiu naszej gospodarki i ekonomii, jak w życiu naszej Nauki, Kultury i Oświaty. Wszędzie rządzą nami nie-najlepsi z nas, nie-najmądrzejsi i nie-najbardziej kwalifikowani; wszędzie, od pięćdziesięciu lat, tak o treści jak i o sposobach, w jakie urzeczywistniamy się jako Społeczeństwo, nie c i decydują, którym dobrowolnie chcielibyśmy powierzyć intelektualną i polityczną odpowiedzialność za nasze Jutro. I doprawdy mniejsza o to, czyta nasza supozycja jest słuszna, czy faktycznie stać nas na lepszą ekipę i polityczną forpocztę; ważne jest, że takie jest nasze społeczno-na-
123
rodowe mniemanie i że w zgodzie z tak urobioną mentalnością traktujemy tę Rzeczywistość od pięćdziesięciu lat: jako coś gorszego od nas samych. Owa zgubna mentalność sprawiła, że młodość niejednego z nas woli upływać bezproduktywnie, niż z pożytkiem dla PARTII, a wielu ludzi wrażliwych na problemy naszego czasu i świadomych historii naszego Społeczeństwa i Narodu woli zrezygnować z własnego rozwoju, niż rozwojem tym pomnażać władzę Dyktatury. Ta nasza pospólna świadomość, że rządzą nami gorsi z nas-choćby była jedynie naszą narodową iluzją-wytworzyła swoistą ideologię oportunizmu, oportunizmu, chciałoby się rzec, społecznie zaangażowanego, który pod hasłem „IM GORZEJ TYM LEPIEJ" gotów desperacko wybiegać katastrofie naprzeciw. Nasza młoda socjalistyczna kultura i sztuka to konglomerat krajobrazów, w które duch wstępujących w życie generacji ucieka przed problemami naszego społecznego TU i TERAZ, naszej współczesności i naszego Jutra. Nasi najzdolniejsi filozofowie zatapiają się w studiach nad duchem Średniowiecza lub Oświecenia, chociaż to Marksizm-Leninizm wymaga kapitalnego remontu intelektualnego i właśnie od stopnia intelektualnej aktualności marksistowskiej Ideologii zależy funkcjonalność umysłowego życia naszego Społeczeństwa. Nasi najzdolniejsi socjologowie, ponieważ nie wolno im badać naszego Społeczeństwa tu i teraz, więcej wiedzą np. o współczesnym społeczeństwie Stanów Zjednoczonych niż o Wspólnocie Społecznej, do której sami należą. Nasza młoda literatura i sztuka, którym nie wolno wyrażać rzeczywistości w zgodzie zetykątzw. p rawdy artystycznej, wybrała emigrację ducha i utożsamia się dzisiaj z tendencjami i prądami kultur doskonale obcych jej bezpośredniemu doświadczeniu.
Czy w tym od pięćdziesięciu lat narastającym procesie o d s t a-w a n i a od samych siebie zupełnie od rzeczy jest pogląd, że my -jako Społeczeństwo, jako Naród - kroczymy naprzód siłami drugiego garnituru naszego kulturalnego stanu posiadania? Że przyczyny tego niefortunnego rozwoju leżą tak w politycznym niedołęstwie PARTII jak w intelektualnym uwiądzie Marksizmu jako instrumentu poznania ludzkiej rzeczywistości?
W każdym razie sytuacja ta staje się nam nieznośna i dlatego musimy wyjść jej naprzeciw. Nam się przestała opłacać polityczna
124
abstynencja, którą dotychczas uprawialiśmy. My, rekrutujący się z wszystkich środowisk polskiej inteligencji, czujemy się sprowokowani do działania nie przez jakąś naturalną namiętność do polityko-wania i nie z przyczyny jakiejś wszechprawdziwej Ideologii. Za naszym Ruchem stoi przede wszystkim nasz narodowo-społeczny instynkt samozachowania. My musimy zmienić ten stan rzeczy, bo życie w tych warunkach przestało nas zadowalać, przestało spełniać nasze oczekiwania. Rozszczepienie Społeczeństwa na Partyjnych i Bezpartyjnych uzyskało niszczycielski wpływ na wyraz i treść naszej prywatnej egzystencji. PARTIA wdarła się do naszego życia osobistego i dyktuje nam warunki. Nader nędzne warunki: ani my, Polacy, ani my, Polki nie jesteśmy dzisiaj w stanie urzeczywistniać naszego życia w zgodzie z naszym wyobrażeniem o tzw. szczęściu osobistym. Na wszystkich aspektach naszego życia osobistego legł bowiem cień ograniczeń i kompromisów, jakie wymusza na nas PARTIA. My, Polacy, od lat już pogodziliśmy się z faktem, że nie uosabiamy sobą w oczach naszych żon, sióstr i matek ani siły, ani uroku męskiej suwerenności; kiedy po całym dniu pracy wracamy do naszych domostw, wita nas ich współczucie niedalekie pogardy oraz wyrozumiałość bliska litości. One, partnerki naszego życia, wiedzą bowiem, jak nędzna jest egzystencja, którą my, ich partnerzy, zmuszeni jesteśmy wieść poza ścianami naszego mieszkania; że przez cały dzień udajemy pokorę i obywatelską zgodę na byt, jaki przypada nam w udziale; że milczymy tam, gdzie powinnibyśmy się unieść i zaprzeczyć, że dajemy się szantażować ludziom, których ani trochę nie szanujemy, a władzę nad nami, nad naszą pracą, nad naszym życiem umysłowym sprawują indywidua, które w żadnym względzie nie dorastają nam nawet do ramion. I my zdajemy sobie sprawę, jak bardzo to wszystko rujnuje nasz urok osobisty, jak bardzo my tracimy na wartości w oczach nie tylko naszych bliskich, lecz i w oczach własnych. Brutalnym szantażem fizycznej przemocy PARTIA pozbawia nas codziennie na nowo tej jednej nawet cnoty osobistej, która czyni życie znośnym: prawa do podobania s i ę samemu sobie. Nasza miłość własna, codziennie raniona przez instytucje, autorytety i prawa Społeczne, przetrwała już tylko w żałosnych resztkach gotowości do ucieczki: wieczorami odbywa się tedy nasza gromadna i indywidualna ucieczka od ducha i istoty
125
naszej Wspólnoty Społecznej - poprzez alkohol, poprzez narkotyki, poprzez wszystkie środki, które obiecują nam samozapomnie-nie. Wieczorami, kiedy pławimy się w rauszu, widać po nas, jaką cenę my, niewolnicy PARTII, płacimy za ułudę naszej wolności, l wtedy niekiedy wylewa się z nas ten potok wezbranej świadomości. Gdyby PARTIA potrafiła uważnie się weń wsłuchać, dawno już rozpoznałaby niebezpieczeństwo, które jej politycznej hegemonii zagraża: granice naszej odporności na szantaż, terror oraz duchowe zniewolenie są już tuż-tuż, zasoby naszej autotolerancji bliskie są wyczerpania. Gdyby PARTIA potrafiła myśleć dialektycznie, wiedziałaby dzisiaj, gdzie leży jej najzaciętszy przeciwnik: w n a t ur z e jednostki, w egocentrycznej sile i witalności, z jaką urzeczywistniać się gotowe jest Indywiduum Ludzkie bez względu na cenę. Można naturalnie w ten sposób pokierować rozwojem społecznego samopoczucia, iż po jakimś czasie nikt nikomu już nie będzie ufał, nikt nikogo nie będzie cenił, wszyscy w cichości ducha będą pogardzali tak swoimi kontrahentami jak swoimi bliskimi... Ale błędem jest sądzić, że byłby to proces dla Społeczeństwa b e z k a r n y. Jeżeli któregoś dnia ów poszczególny człowiek, owo indywiduum przestanie się sobie podobać, jeżeli przestanie mu zależeć na sobie samym, na jego miłości własnej, ludzkim uroku i samodoskonaleniu, wówczas - drzyjcie społeczeństwa i aparaty władzy.
To, co nas, Polaków, stanowi, i co nas różni od innych narodów, to nasze specyficzne wyobrażenie i przeżywanie naszego osobistego honoru. Właśnie to specyficzne i nad wyraz wrażliwe poczucie osobistego honoru leży nam najbliżej serca - takimi ukształtowała nas nasza narodowa kultura, taki właśnie wzorzec samoświadomości codziennie odczytujemy na kartach historii naszego Społeczeństwa. W swoim nonszalanckim marszu na przełaj przez naszą narodową i społeczną tradycję PARTIA nie doceniła wagi tego specyficznego nacechowania osobowości poszczególnego Polaka. Pięćdziesiąt lat sprawowania władzy przez PARTIĘ jawi nam się dzisiaj jako pół wieku szastania naszą miłością własną i lekceważenia naszej indywidualnej godności. To pół wieku godzenia w nasz osobisty honor. Zanim nasza Opozycja ukształtowała się myślowo i formalnie, właśnie to uczucie głębokiej dezaprobaty w obliczu samej jakości bytu, jaki nam tu i teraz przypada w udziale, ono właśnie
126
przywiodło nas do miejsca, w którym dzisiaj stoimy. Jesteśmy organizacją ludzi - w najgłębszym sensie tego słowa -niezadowolonych z samej społecznej kondycji życia, które musimy odbywać. Takie było źródło naszego Ruchu. Ono było iskrą, od której zapłonęła reszta. Dzisiaj natomiast gotowi jesteśmy szukać politycznej formy artykulacji naszego położenia. Bo tylko poprzez wywarcie wpływu na PARTIĘ, na globalną sytuację polityczną naszego Społeczeństwa, możemy pomóc samym sobie.
Czy PARTIA będzie w stanie - przynajmniej teraz, kiedy już prawie za późno - potraktować swego dialektycznego przeciwnika poważnie? Wszystko od tego zależy, jeżeli PARTIA nie zgodzi się z nami pertraktować, grozi nam wojna d o m owa. My jesteśmy w stanie w ciągu jednego tygodnia zmobilizować wszystkie środowiska inteligencji w całym Kraju, tak środowiska studenckie jak naukowe i kulturalno-społeczne, i wypowiedzieć Społeczeństwu strajk totalny. Nie jest to naszym celem, i właśnie z myślą o możliwym uniknięciu takiego rozwoju decydujemy się na niniejszy autokomentarz - niemniej błędem byłoby sądzić, że my na taki obrót rzeczy nie jesteśmy przygotowani. Przeciwnie, pod cieniutką warstwą idealistycznego optymizmu - my go już instynktownie o c z e k u j e m y. My postanowiliśmy zmienić naszą społeczną i egzystencjalną sytuację i nic nas od tego celu nie odwiedzie. Za ż a d n ą cenę. W sporze, jaki aktualnie mamy z PARTIĄ, chodzi już tylko o środki. Proces globalnego przeobrażenia naszej Rzeczywistości jest nieodzowny i nie do zatrzymania. Nasza Opozycja rekrutuje się z ludzi, którzy aż tak głęboko potrzebują przemiany, iż gotowi są ofiarować swoje życie, l ta przemiana nadejdzie. Nasze Przedwiośnie jest już tylko kwestią czasu - oraz kwestią metod, którymi będzie musiało się posłużyć.
(Koniec części pierwszej. Ciąg dalszy nastąpi)
Zarząd
127
wiek
zawód
T
44
sprzątaczka
Byłam sobie z Rubaszewską w prawdziwej Operze w Teatrze Wielkim. Naprawdę. Przychodzi do nas wczoraj Pan Kierownik i mówi: Mam dwa wolne bilety na „Otello", może ma Pani ochotę, Pani Potylicowa? A że Rubaszewską też się właśnie kręciła w poblirzu, więc tak jakby i do niej powiedział. I ona oczywiście od razu to wy-kożystała i powiada: Och tak, Potylicowa i ja chętnie byśmy poszły, tym bardziej że ja nigdy jeszcze nie byłam. No i nie było innego wyjścia, musiałam z Rubaszewską. Bardzo drogie takie bilety. Musiałabym pól roku harować jak ten dziki osioł a i tak żadnej pewności się nie ma, bo takie bilety to nie każdemu sprzedadzą. Trochę mi przeszkadzało, że to akurat z Rubaszewską, a nie z jakimś kulturalnym człowiekiem, i że takie chamidło to się nawet ubrać przyzwoicie nie ubierze, o zachowaniu też nie ma co mówić, ale w końcu pomyślałam sobie, że skoro już wojnę przeżyłam, to z taką prowin-cjuszką też sobie poradzę, l dobrze zrobiłam, bo taki bilet do Teatru Wielkiego to nie spada z nieba, a oprócz tego musze powiedzieć że nigdy się jeszcze tak elegancko nie czułam. Taka Opera to od razu robi z człowieka coś lepszego i jak się jest kulturalnym to się to od razu czuje. Maszyna przeskakuje mi różne literki i muszę bardzo uważać, żeby nie zrobić błędu. A takiej Rubaszewskiej, jak się już musi z takim chamidłem do Opery, to jej można po prostu uciec, więc po drugim akcie uciekłam sobie i pobiegłam na dół, tam, gdzie te kawę rozdają i jest tak elegancko, jak w jakim ministerstwie. Bardzo pięknie i kulturalnie spędziłam sobie przerwę, choć na koniec taki jeden besczelny kelner wszystko musiał mi zepsuć i o mało się wstydu nie najadłam. On myślał, że ja nie chcę mu zapłacić, tylko uciec jak jakiś urwis. Ale jak zobaczył, że się pomylił, to musze powiedzieć, że bardzo ładnie się znalazł i powiedział: Stokrotnie Panią przepraszam i Mam nadzieję, że mi Pani wybaczy. I ja mu wybaczyłam, po czym było znowu bardzo kulturalnie. Swoją drogą co też ta-
128
kiemu kelnerowi wpadnie do głowy! l ile to nerwów kosztuje, jak później czeba takiemu chłopu tłumaczyć, że się jest niewinnym! I to wszystko przed obliczem takich kulturalnych ludzi! No myślałam, że zapadnę się pod ziemię!... Ale nic.
Ten elegancki młody mężczyzna, co to do naszej Trybuny co j rusz zachodzi, on też tam był, ale mnie nie widział, albo widział tylko nie rozpoznał. W tamtym miesiącu, jak u nas w Trybunie coś tam musiał napisać, to był dla mnie bardzo upszejmy i nawet dał mi kwiatek. Zieliński się nazywa albo Zielonka, jakoś tak, tylko ciągle mi wypada z głowy. Ot, starzeje się człowiek, to i skleroza jak znaleziona. A Rubaszewską cały ten czas szukała mnie na górze, bo jej nie przyszło do głowy, że ja sobie poszłam na dół na kawę i siedziałam sobie tam jak prawdziwa dama. Swoją własną żonę zabił, ten Otello, bo myślał że ona go zdradza, choć ona skromna jak zakonnica. Ale to Murzyn, więc wiadomo i nie ma się co dziwić. Ja tam nic nie mam przeciwko Murzynom, a broń ty Boże, czarny czy biały, chłop to chłop i kolor tu nic nie ma do gadania, tylko że jak Murzyn, to wiadomo, rozum nie taki jak u białego. Biały to też by może i zabił, ale najpierw to by pomyślał, że może ona niewinna jak gołębica, a Murzyn nie ma tego pomyślunku, więc od razu do brudnej roboty i już po babie, choć to królowa.
Teraz to wszędzie tych Murzynów popierają. Najbardziej to w telewizji i w gazetach. Może i tak musi być aleja to bym ich tak bardzo nie popierała, bo Murzyn to jednak Murzyn, i gdyby miał być biały, to na pewno byłby biały a nie czarny. Bóg wie co robi. A ona nie winna jak baranek! Jakoś tak na D się nazywała, ale wszystko wylatuje mi z głowy. Ona by go nigdy nie zdradziła! Prawdziwa gołębica! Są takie kobiety, sama znam jedną. Też ma Czarnego, ale ten jest taki bardziej brązowy, a nie czarny jak smoła, l żyje z nim jak prawdziwa zakonnica, na białego to nawet nie Spojrzy! Widocznie Murzyn, bo Murzyn, ale umie jej dogodzić jak żaden inny. l nie ma się znowu co tak dziwić, bo chłop jest silny jak wół, a że jeszcze czarny, to i wygląda jak diabeł i to się jej jeszcze bardziej podoba. I to wszystko śpiewali, bo to opera, a w operze to się wszystko śpiewa, a nie mówi normalnie jak w życiu. Bardzo ładna muzyka tego Shak-spira. Niby Anglik, a słuchało się, jak by to był jeden z naszych. Rubaszewską to się oczywista od razu musiała mądrzyć, że zna kuzyna
129
tego Shakspira, ale jak ją przycisnęłam do ściany, to się okazało, że ten kuzyn to się nazywa Szepir albo jakoś tak, a nie Shakspir. I to nie ma nic do gadania, że gra na pianinie. Na pianinie to gra niejeden. Jak kulturalny to właśnie gra na pianinie, choć to dzisiaj tesz coraz żadsze. Dzisiaj, jak gra to na gitarze, a niekiedy to nawet nie na gitarze (tylko na nerwach już chciałam napisać, ale w ostatniej chwili wolała się powsczymać).
Ten Otello niby Murzyn, ale panisko całą gębą, że nawet biały nie zawsze by mu dorównał. Ajak ładnie ubrany!... Jak czarnego tak ładnie ubrać, to w pierwszej chwili w ogóle nie widać, że Murzyn. Ja to się dopiero musiałam dokładnie przyjrzeć i tu nagle widzę?... Ten to się chyba opalił, i to jak! pomyślałam najpierw. Pewnie w Sopotach się było, albo nad jakim jeziorem. Dopiero jak zaczął śpiewać, to od razu się domyśliłam, że nic tylko Murzyn. Biały to śpiewa inaczej, tak miękko, i głos ma taki jak z aksamitu. A ten Otello głos to miał chropowaty jak z grubej rury, po aksamicie to ani śladu nie było. Pewnie, z przepicia. A w Programie to napisali: Baryton. Zamiast napisać, że Murzyn czyli Czarny, i już wszystko byłoby jasne. Ale nie! ci to napij szą Baryton i domyślaj się tu człowieku, co to znaczy. Chyba że to taj ka moda i dzisiaj to na to mówią Baryton. Rubaszewska, jak jej daj łam do poczytania, że to Baryton, to od razu zaczęła się mądrzyć, ż< wie co to znaczy, bo Baryton to tyle co Trzeci Świat. Biedactwo, mieszało się jej w głowie, więc musiałam ją uświadomić, że są różne Trzecie Światy, i w jednym Trzecim Świecie to może wyłącznie sć Murzyni, ale znowu w innym to są biali, więc nie ma się co mądrzyć] jakby się wszystkie rozumy zjadło... Trzeci Świat...Jakbym ja nie wiedziała co to Trzeci Świat. Przed wojną to były tylko dwa światyj ale po wojnie to odkryli ten Trzeci Świat, gdzie to aż się roi od tyd Barytonów.
Wcześniej to by powiedzieli Murzyn, ale teraz taka moda, żebj wszystko powiedzieć tak, żeby tylko nikt się nie obraził, więc si( umówili, że jak Murzyn i czarny, to powiedzą Baryton, a i tak wszyscy będą wiedzieli o co chodzi, bo to się rozpowie. To uważam jest całkiem w porządku, bo niby dlaczego i po co takiego biednego Murzyna męczyć, skoro i tak już go pokarało i musi być Czarny. Gdyby to od niego zależało, to on by był biały, a nie Baryton. Ten Zieliński czy Zielonka, to on siedział w czwartym rzędzie. Ale samiutki jak pa-
130
lec. Żadna narzeczona ani nawet zwykła kobieta, nic mu nie towarzyszyło. Może nie ma nikogo... Też możliwe. Może szukał i szukał, ale nikogo nie znalazł? Albo i znalazł, ale mu nie pasowało. W dzisiejszych czasach to już nie ma prawdziwych dam, tylko siusiumajt-ki albo strachy na wróble, co to łażą całą noc po ulicach, mimo że już ciemno i chłopy pijane włóczą się gdzie popadnie. No i jak tu taki elegancki kawaler ma sobie znaleźć narzeczoną ja się pytam, l dlatego już raczej on woli zostać sam, nawet do Opery idzie sam jak palec, choć to dziwnie wygląda, taki przystojny mężczyzna, a tu sam. Nawet chciałam go już zapytać, czy Baryton to zawsze znaczy że Murzyn, ale jak zobaczyłam, że on mnie nie rozpoznaje, to dałam spokój. Nie pcham się, gdzie mnie nie widzą. A on na pewno byłby zdziwiony! Tu Opera, wielki świat, a tu nagle Potylicowa, czyli stara baba z Trybuny. To by go mogło bardzo nie przyjemnie zaskoczyć, więc dałam se spokój.
O, proszę, ile się znowu napisało, a tu roboty bez liku...
Pani Róża Potylicowa
131
wiek
zawód
Polskie Towarzystwo Miłośników Zwierząt Domowych
Drodzy Towarzysze i Obywatele,
nie jestem ani Przewodniczącym naszego Stowarzyszenia, ani nawet Sekretarzem lub Działaczem z ramienia Zarządu, tylko szeregowym Członkiem, i to zupełnie szarym. Moje wystąpienie ma charakter prywatny, natomiast posłużyłem się tu moim członkostwem Stowarzyszenia Miłośników Zwierząt Domowych dlatego, że chcę Warn powiedzieć kilka słów o zwierzętach i wydało mi się, że jak się wpiszę tak i n s t y t u c j o n a l n i e, to i poważniej wygląda i robi wrażenie.
Po tym krótkim wstępie przechodzę do rozwinięcia tematu oraz sedna sprawy. Wiadomo otóż, że Społeczeństwo i Człowiek jako taki cywilizują się wszystkimi dostępnymi sposobami, a Ludzkość wygląda przez to jak ktoś taki, kto przygotowuje się powoli do ucieczki. Do ucieczki skąd? Z tonącego okrętu naturalnie. Czy „tonący okręt" to metafora? Tak, to metafora, za którą kryje się Natura i jej Prawa. Ludzie powoli przeprowadzają się z Domu Natury do Domu Cywilizacji i Kultury, i na tym właśnie polega sens, a może nawet c e l Historii. Czyja twierdzę, że mi się to nie podoba? Ani mi w głowie! Ja, prawdę mówiąc, jestem cichym entuzjastą takiego rozwoju, i Kulturyści, gdyby miało dojść do głosowania przeciwko Na-turszczikom, mogą być pewni mego stuprocentowego poparcia. Również ja uważam, że czas najwyższy, aby Człowiek zatroszczył się o porządek w Naturze i aby zhumanizował życie w Przyrodzie. A tego może dokonać tylko pod warunkiem, że schroni się za tarczą cywilizacji i kultury. Musimy wreszcie ustanowić ludzkie stosunki w Społeczeństwie Natury, tego wymaga od nas Historia, i taki - najogólniej biorąc- był testament Marksa i Engelsa, Lenina i Breżniewa. Ucywilizować Naturę - oto nasz największy i najgłębiej socjalistyczny cel. l tu przechodzę do jądra sprawy: Czy
132
oswabadzając się z okowów Natury człowiek nie ma moralnego obowiązku zatroszczyć się o swojego słabszego i młodszego brata _ o Zwierzęta? Czy one, Zwierzęta, mają pozostać dzikie? Czy tak by postąpił nasz wielki wspólny ojciec Noe? Czy cywilizowany obywatel socjalistycznej Republiki Ludowej, jak nasza, nie powinienby już dzisiaj pomyśleć o emancypacji i klasowym wyzwoleniu zwierząt? Uważam, że tak. Wprawdzie ani Marks, ani Engels, ani Lenin nigdzie nie wspominają możliwości ucywilizowania zwierząt, ale też nigdzie nie przeczytałem, aby byli przeciwko. Natomiast nie wspomnieli o tym, ot, z braku czasu. Jak się ma tyle na głowie, ile miał Marks, albo taki Lenin, to i nie trudno o drobne przeoczenie. Bo chyba nikt nie sądzi, że taki mądrala jak Marks w ogóle nie zauważył, co pod wpływem kultury dzieje się ze zwierzętami! Z Psami na ten przykład, nie mówiąc o krowach i drobiu. Przedstawicielki Kurzej Fermy (im. Róży Luksemburg, w Wieprzach Małych), poddane trzygodzinnej terapii kulturalnej na motywach Stanisława Moniuszki (zwłaszcza pieśni tego kompozytora), okazały się na przykład zdolne do potrojenia dziennej produkcji jaj. l to są zwykłe kury, proszę Towarzyszy i Obywateli, stworzenia dość flegmatycz-ne i znane z niewrażliwości na klejnoty Kultury Ludowej. Więc czego się możemy spodziewać po świni, która -jak wiadomo - stoi najbliżej człowieka. Albo po szczurach, po małpie i pingwinach? Co z tego wynika? Że opłaca się emancypować zwierzęta. Że to nie tylko kwestia honoru i solidarności człowieka z życiem w ogóle, lecz również korzystna kooperacja.
Przed kilku dniami przeczytałem w angielskim czasopiśmie „The Animal and the New World", że kolejna generacja kotów na Zachodzie - a mowa jest tu o tych generacjach, które miały już sposobność odżywiać się przyprawkami z puszek i nie musiały zdobywać pożywienia w naturze - w ogóle już nie wie, co począć z myszą. Zbadano reakcję 600 kotów (z tej nowej generacji ma się rozumieć) i wyniki okazały się oszałamiające! Okazało się, że kot s y t y i dobrze sytuowany, a to znaczy: nie mający zielonego pojęcia o zaspokajaniu głodu na własną rękę, że otóż taki kot w ogóle nie dostrzega w myszy tzw. obiektu konsumpcji. Przeciwnie, ok. 30% kotów uległo na widok myszy odruchowi paniki, od-Ważniejsza reszta spróbowała zaś zaprzyjaźnić się z myszą jako
133
możliwym partnerem do zabawy... A mówimy o kocie, że to stworzenie drapieżne... Czy to nie fenomenalne, Towarzysze? Więc ucywilizować i nauczyć nowego spojrzenia na życie można również z w i e r z et a!... Trzeba tylko zasadniczo zmienić warunki ich życia. Trzeba znieść wyzysk i niesprawiedliwe stosunki społeczno-ekono-miczne w Naturze! Nie wydaje się Wam, Towarzysze, że to właśnie my, a nie imperialistyczny Zachód, właśnie my powinni byśmy wpaść na ten pomysł i poważnie zająć się resocjalizacją świata zwierząt? A tymczasem to właśnie Zachód przywłaszczył sobie w tej dyscyplinie tytuł pioniera. Aż wstyd o tym pomyśleć... Uważam, że czym prędzej powinniśmy się zrehabilitować i pokazać światu, że również my jesteśmy poważnie zaangażowani w pracę wyzwalania zwierząt z imperialistycznych praw Natury. Ażeby nikomu nie przyszło do głowy, że nasza inicjatywa w tej dziedzinie jest wtórna, powinniśmy dać przykład szczególnie jaskrawy i socjalistyczny. Zachód, jak to Zachód, emancypuje wyłącznie zwierzęta niegroźne i łatwe do wychowania: koty, psy i świnki morskie, te zwierzęta, innymi słowy, które i tak aż się garną do człowieka. A co by było, gdybyśmy my wyemancypowali nie kolejną świnkę morską, tylko wilka? Ha? To by ci było. A to świat by się zdziwił, co? Może to faktycznie tylko kwestia odpowiedniego pożywienia, i wilk, karmiony nabiałem i potrawami mącznymi, zmienia niejako swoje instynkty i staje się łagodny jak pies? Może wyemancypować dałby się również tygrys lub krokodyl. Uważam, że wszystko jest możliwe, a nasze Społeczeństwo czym prędzej powinno w tej kwestii coś postanowić. Prywatnie chciałbym dodać, że mam pewien pomysł, który wydaje mi się szczególnie trafny i szczęśliwy w wyborze. Otóż wyobraźmy sobie, że rozmaitym klasom społecznym - których oczywista nie ma, bo szczęśliwym zbiegiem okoliczności staliśmy się Społeczeństwem Bezklasowym, ale powiedzmy tak dla ułatwienia -że otóż rozmaitym klasom społecznym lub grupom zawodowym powierzono by opiekę nad jakimś wybranym gatunkiem zwierzęcia. Na przykład Górnikom i Hutnikom powierzylibyśmy pieczę nad królikami i drobiem, bo Górnicy i tak od dawna się w tym specjalizują, tylko że jak dotąd z powodów nie tyle socjalistycznych ile, powiedzmy, konsumpcyjnych. Milicjantom oraz Zawodowym Żołnierzom moglibyśmy powierzyć emancypację wilka oraz zwierząt tzw. dra-
134
pieżnych. Słyszy się ostatnio, że Milicjanci należą do grupy najchęt-niejszych hodowców goździków oraz przepadają za świnką morską. To nie sztuka, Obywatele, przepadać za świnką morską. Milicjant, Człowiek Wojny i Porządku, powinien skłaniać się ku ambitniejszym zadaniom. Właśnie wilka trzeba nauczyć porządku, l kto ma się tym zająć? Gospodynie Domowe? A może dzieci?
Kobietom pozostawilibyśmy koty, do kotów dodalibyśmy może takie zwierzęta jak sarna, bóbr, dzika gęś etc. Pracownikom umysłowym, Nauczycielom i Urzędnikom przypadłoby oczywista zadanie odpowiednio trudniejsze: ucywilizować insekty, wszy, pluskwy i pchły. Insekty należą do stworzeń szczególnie głęboko zakotwiczonych w mechanice Natury, dlatego emancypować je powinni ludzie z głową. Nie chłop, o którym wiadomo, że jak go ugryzie wesz, to nie pomyśli, tylko zabije. Nie raptus, tylko obywatel zrównoważony i myślący. Właśnie Urzędnik, albo Nauczyciel... Co do psów-wiadomo - pozostają do dyspozycji wysokich funkcjonariuszy Partii i Państwa, jako że pełnią po trochu funkcje reprezentacyjne. I tak dalej, Towarzysze. Hydraulikom Partia powierzyłaby opiekę nad zwierzętami wodnymi, Lotnikom nad ptakami. I tak dalej, i tak dalej. Nie o to chodzi, aby tutaj porozdzielać zwierzęta pośród wszelakich grup zawodowych, na to będzie dość czasu, kiedy już Społeczeństwo definitywnie postanowi wziąć sobie zwierzęta do serca...
Na koniec - bo przechodzę niniejszym do Zakończenia - chciałbym raz jeszcze podkreślić humanistyczne znaczenie i Ogrom socjalistycznych treści, jakie kryją się za tym nie cierpiącym zwłoki zagadnieniem. Niewielu Obywateli, Towarzysze, zdaje sobie sprawę, jak nieucywilizowana i dzika ciągle jeszcze jest Natura. Jak bardzo jest niesocjalistyczna. Aby dać temu wyraz, podzielę się na koniec takim oto przeżyciem: Przed gmachem Komitetu Centralnego Partii - róg Nowego Światu i Alej Jerozolimskich - zasadzano krzaki róż. Zasadniczo zajmuje się tym Stowarzyszenie Miłośników Przyrody, ale ponieważ w bieżącym roku święcimy Wielkie Święto Odrodzenia i pracy przy kwiatach i zieleni było w bród, Związek Miłośników Przyrody zwrócił się o pomoc do nas, Związku Miłośników Zwierząt, i my, oczywista, nie odmówiliśmy, tylko w poczuciu solidarności wszystkich Ludzi Pracy pomogliśmy naszym kolegom od kwiatów. Chodziło o personel, o pomoc przy sprawowaniu pieczy
135
nad właśnie zakwitającymi krzakami róż przed gmachem Komitetu Centralnego. I mnie właśnie przypadła zaszczytna rola zastąpienia jednego z funkcjonariuszy Stowarzyszenia Miłośników Przyrodj przy różach z Alej Jerozolimskich. Przyznam się, że nie bardzo znan się na kwiatach, bo całe moje życie poświęciłem zwierzętom, miałem oczywista zielonego pojęcia o niebezpieczeństwach, jakiJ zagrażają różom w chwili, gdy człowiek odwróci wzrok i przestajJ kontrolować życie w Przyrodzie. Więc raz odwróciłem wzrok i kilka razy zerknąłem w inną stronę, a stało się: kiedy ponownie spojrzał łem na róże, okazało się, że na płatkach kwiatów, całkiem u góry, na szczycie róż osiadły całe kolonie, całe chmary drobnych żyjątek, podobnych do kropki nad i, nie większych i nawet mało co bardziej ruchliwych. Opiekowałem się odcinkiem nie dłuższym niż 100 m, więc wydawało mi się, że zanim skończę służbę, uda mi się oczyścić kwiaty z tej dziwnej plagi, i natychmiast zacząłem te dziwne stworzenia własnoręcznie usuwać, chociaż serce mi się krajało, gdyż ja- \ ko Funkcjonariusz Stowarzyszenia Miłośników Zwierząt kocham zwierzęta ponad wszystko i nieba bym im uchylił, a te drobne żyjątka szczególnie zaszły mi w serce, bo gołym okiem widziało się ich absolutną bezradność. Na szczęście czy na nieszczęście, sam już nie wiem, moja praca rychło okazała się syzyfowa, bo kiedy na powrót sprawdziłem, co się dzieje na szczycie róż, musiałem stwierdzić, że masy żyjątek na płatkach róż raczej podwoiły się i potroiły, niż spadły na sile, mimo że ja, jak ten Syzyf, wędrowałem przez sześć już godzin na kolanach, od krzaczka do krzaczka. Co gorsza -ja zauważyłem, że nie potrafię sobie rozsądnie wyjaśnić, jaką drogą te stworzenia dostają się na szczyt kwiatów. Nie spostrzegłem, aby fruwały. Nie potrafiły również skakać jak pchła. Więc następną godzinę spędziłem na podglądaniu praktyk, które wiodą do takich wyników. I co się okazało, Towarzysze? Że nie kto inny, tylko znana nam wszystkim z wielkiej pracowitości mrówka transportuje owe żyjątka na własnym grzbiecie aż na szczyt kwiatu, od ziemi aż na górę - dwa metry, co dla takiej mrówki wcale nie jest zadaniem łatwym, tym bardziej, że ambicja tych stworzeń kazała im brać na grzbiet aż sześć, a niekiedy siedem owych żyjątek. Tylko p o c o tyle trudu? Co one z tego mają?... l obserwowałem z uwagą, jaki będzie ciąg dalszy. Zmrokjuż zapadał, więc coraz trudniej było mi wytrwać przy
136
moim zamierzeniu. Ale o zmroku zaczęło się wszystko wyjaśniać, f owarzysze. O zmroku mrówki zaczęły wdrapywać się na szczyt kwiatów ponownie, i tym razem bez bagażu. A dotarłszy na górę, zabrały się do owych żyjątek zupełnie inaczej: zaczęłyje doić, proszę Towarzyszy. Widziałem to na własne oczy. Może owe żyjątko jest bardzo miękkie i w całości przesycone miąższem wyssanym z kwiatów, niemniej mrówki brały je sobie na piersi i wydajały z nich, ile chciały. A ledwo uporały się z wydojeniem jednego, już wskakiwały na następne. Taka jedna mrówka - a wiadomo jak pracowite są mrówki - potrafiła w ciągu godziny wydoić 40 żyjątek, i dopiero wtedy schodziła z kwiatu na ziemię. Przyznam, że w pierwszej chwili tak byłem tym zjawiskiem oczarowany, że nie zwróciłem uwagi na moralną stronę zagadnienia, a jak już zwróciłem, to powiedziałem do siebie: przecież to się w głowie nie mieści! Przecież to jest kapitalizm zupełnie już nieuszminko-w a n y!... Bo proszę sobie uświadomić, Towarzysze: Mrówka, całkiem z rana, transportuje inne drobniejsze zwierzę na szczyt róży. Osadza je w samym środku kwiatu, tuż przy źródłach miąższu odkładanego przez kwiat dla pszczół, które z kolei produkują dla Obywateli miód. Po czym schodzi sobie z powrotem na ziemię i od-czekuje aż do zmierzchu, po czym na powrót wdrapuje się na szczyt kwiatu, aby wydoić owe drobniejsze stworzenia, które od kilku już godzin ssały słodycz róży... Czy takie postępowanie daje się usprawiedliwić moralnie, proszę Towarzyszy? Czy świadomy swojej historycznej misji Obywatel może i musi to tolerować!? Czy nie powinniśmy umożliwić zwierzętom wyzwolenie się spod dyktatu krwiożerczych praw Natury? Przecież Natura to Dom, w którym żyjemy i z którego nie ma dokąd uciec, czy nie powiniśmy się zatem zatroszczyć o porządek w naszym Domu?
Podobnie, Towarzysze, odbywa się życie na wszystkich szczeblach Natury; gdzie nie spojrzeć, wszędzie kwitnie sobie kapitalizm i prawo silniejszego. Na niektórych piętrach Natury to nawet ciągle jeszcze Feudalizm, a nawet Niewolnictwo jest obligacyjną formą życia i stosunków społeczno-ekonomicznych, więc proszę sobie wyobrazić, co to się wokół nas bezustannie dzieje! Jak tu się cieszyć życiem i w socjalistycznym duchu współżyć z jego przeróżnymi formami, skoro za Pięknem Życia wszędzie czai się jakieś świństwo?
137
Jakaś Niesprawiedliwość, od której aż serce się ściska? A wartości estetyczne wyrastają z pogwałcenia wartości moralnych?
Jeżeli Ziemia któregoś dnia ma się faktycznie upodobnić do Raju, Towarzysze, to bez naszej socjalistycznej interwencji w życie Natury nie da rady. To sobie musimy powiedzieć zupełnie i otwarcie. A oprócz tego, kto powiedział A, musi powiedzieć również B...
Więc jak, Towarzysze? Przeczytałem tu na dole o Waszej Integracji i od razu pomyślałem: oto adres, pod który się trzeba zgłosić, oto Obywatele, którzy mnie zrozumieją. Mam zamiar wystąpić z projektem Inicjatywy na następne 50-lecie. Jeżeli uważnie przeczytaliście mój niniejszy list, wiecie, o co chodzi. Pomożecie, Towarzysze?
Z tych Plakatów w hallu wywnioskowałem, że lubicie jak Obywatel skleci coś do rymu, więc na chybcika wymyśliłem następujące hasło:
Czyś Robotnik czy też Rolnik albo Zwierz
Jeszcześ nie pomyślał, a już wiesz:
Kto się lubi, ten się czubi
Kto się integruje, ten na zwierzęta nie pluje.
Pozdrawia J. P.
138
wiek
zawód
Protokół z samoocalenia (część pierwsza)
„Protokół z samoocalenia" jest opisem duchowej drogi, jaką odbył jego autor w ciągu minionego dziesięciolecia. Celem jego jest uzmysłowić Czytelnikowi konieczność generalnej przebudowy naszej Rzeczypospolitej. Nie bądźcie małostkowi przy tej lekturze. Wybaczcie autorowi patos i gniew, pasję i ironię. Nie o to chodziło autorowi, aby zranić waszą miłość własną, a ogrom winy, jaką Partia ponosi za katastrofalny stan naszej Rzeczypospolitej, zrzucić na Wasze barki... Cel tego tekstu jest daleko istotniejszy: Uprzytomnić Wam bezmiar apokaliptycznej podłości i głupstwa, które tymczasem uzyskały władzę nad naszym indywidualnym i zbiorowym życiem, i których niepodobna już nawet spersonalizować, bo przyjęły one charakter wszechpotężnej, wszystkożernej i automatycznie urzeczywistniającej się s t r u k t u r y.
Niniejszy apel nie zamierza odwoływać się do Waszego idealizmu, czy obywatelskiego morale, lecz do Waszego instynktu samozachowawczego.
Mniejsza o to, gdzie się urodziłem - życie w owym mieście toczyło się wedle tych samych praw, wedle których żyje dzisiaj cała Polska, nazwanie go po imieniu mogłoby doprowadzić do zbędnych i doprawdy trzeciorzędnych nieporozumień natury geopolitycznej, a zatem lepiej tego nie precyzować. Warto jednak napomknąć, że przyszedłem na świat w rodzinie, którą - gdyby historia naszego kraju potoczyła się naturalnie - trzeba by nazwać drobnomiesz-czańską, matka moja bowiem posiadała jedynie średnie wykształcenie zawodowe i jako tak zwana Siła Biurowa przez kilkanaście lat wynajmowała swoją energię Społeczeństwu w funkcji pracownicy księgowości pewnej Spółdzielni, ojciec zaś, mimo ukończoną Wyższą Szkołę Ekonomiczną, całym serce i rozumem oddany był walce o byt oraz te społeczne godności, jakie czyhają u nas na obywateli
139
wprawdzie ambitnych, ale moralnie nieszczególnie wybrednych. Dzięki w porę podjętej decyzji wstąpienia do Partii, ojciec mój mianowany zostat Dyrektorem tej samej Spółdzielni, w której jako księgowa pracowała moja Matka, i tym sposobem rodzice moi znaleźli okazję, aby się bliżej poznać i przypaść sobie do gustu. O tym, jak dalece w gruncie rzeczy drobnomieszczańska jest tradycja, z której się wywodzę, o tym wymownie świadczy droga życiowa mego rodzeństwa: Mam trzy siostry oraz jednego brata.
Najmłodsza z moich sióstr poślubiła waluciarza, czyli człowieka trudniącego się gromadzeniem i rozprowadzaniem wśród ludności tubylczej tzw. waluty zachodni e j. Jak towarzyszom wiadomo, co najmniej połowę z tych towarów, które dostępne są na krajowym rynku, można nabyć wyłącznie za walutę zachodnią, natomiast niepodobna tej waluty zarobić w naszym Kraju, gdyż nasz Pracodawca woli opłacać nasz trud w walucie krajowej, niezbędny zatem stał się zawód waluciarza, czyli tego kogoś, kto umożliwia jako takie funkcjonowanie naszej Gospodarki na przekór wszelkim naszym społecznym roszczeniom prawnym. A zatem waluciarz. Nie jest to wprawdzie zajęcie w naszym Kraju legalne, ale, jak towarzyszom wiadomo, ze względu na konieczności bytowe, tolerowane. W rezultacie siostra moja żyje na pograniczu wszelkiej etyki, tak ludzkiej jak obywatelskiej - prawie codziennie dochodzi u niej do nagłej rewizji mieszkania; podczas gdy milicjanci skrzętnie przeszukują łóżka i szafy, opukują ściany i sufity w poszukiwaniu obcej waluty, moja siostra cichaczem wciska w kieszeń najstarszego stopniem funkcjonariusza dziesięciodolarowy banknot oraz świstek papieru z informacją, gdzie milicjanci nie powinni szukać, gdyż, nie daj Eoże, faktycznie znajdą, czego szukają, co bez wątpienia ugodziłoby z kolei w interesy całego Społeczeństwa.
Druga z moich sióstr wyszła za mąż za tzw. badylarza, czyli człowieka najzupełniej prywatnie trudniącego się pracą na roli - i jest dzisiaj milionerką; ukończyła wprawdzie fakultet Historii Sztuki i bez większego trudu mogłaby pracować w którymś z naszych niezliczonych muzeów, ale natychmiast po ukończeniu studiów uległa prawom życia i trudni się dzisiaj sprytnym administrowaniem majątku męża.
140
Najstarsza z moich sióstr- notabene magister Instytutu Socjologii i Filozofii - wstąpiła w związek małżeński z posiadaczem Elektrycznego Magla. Dyplom Uniwersytetu Warszawskiego posłużył jej do udekorowania ścian poczekalni, w której tłoczą się ludzie ze świeżo upraną bielizną. Ponieważ państwowe magle są u nas istnym rarytasem, nadto, jeżeli są, bywają wyposażone na nadzywczaj niskim poziomie współczesnej technologii, maglownia mojej siostry czynna jest okrągłą dobę, a jej właściciele pracują na dwie zmiany; kiedy mój szwagier przejmuje nadzór nad przedsiębiorstwem, moja siostra kładzie się spać, i na odwrót. Skądinąd zrozumiała ostrożność, oraz skąpstwo, nie pozwalają im zatrudnić kogoś do pomocy. W ciągu trzech lat wspomniany Magiel Elektryczny przyniósł im jednakże tyle dochodu, że wystarczyło na kupno kawałka ziemi na Mazurach, z własnym lasem oraz bezpośrednim dostępem do jeziora. Tym sposobem spełniło się pradawne marzenie mojej siostry: obudzić się któregoś dnia we własnej willi i móc wybiec z łóżka bezpośrednio do wody, po czym, siedząc pod gołym niebem, w słońcu, z filiżanką (porcelanową) herbaty w ręku, poczytać Kołakowskiego.
Mój brat wreszcie w pełni poświęcił się sztuce wyskrobywania niepożądanych ciąży: jest ginekologiem i chirurgiem. Odkąd wiadomo, że wszystkie preparaty farmakologiczne, używane dotychczas jako antidotum na płodność, bywają rakotwórcze, zachodzenie w niepożądaną ciążę stało się niejako nawykiem naszych matek, sióstr i żon; mój brat otworzył więc prywatną przychodnię ginekologiczną, w której zatrudnia sześciu ginekologów, i wkrótce również stał się milionerem. Woli wszakże góry, niż jeziora i morze, kupił więc sobie kawałek ziemi w Zakopanem, u stóp Giewontu, dzięki czemu odkrył w sobie pasję urodzonego myśliwego i pracuje odtąd oślepiony nowym życiowym celem: nabyciem jednego ze stoków Babiej Góry, która obfituje we wszelakie rodzaje zwierzyny, gdyż posiada dwa jeziora.
Ja jeden w mojej rodzinie od początku byłem inny. Przeczy to zarówno opisowym regułom genetyki jak pedagogiki społecznej i socjologii, i ja doprawdy do dzisiaj nie rozumiem skąd się ta moja inność wzięła. Mnie od pierwszej chwili mojej świadomej egzystencji bolała przede wszystkim niedoskonałość tak świata, jak ludzi oraz organizowanego przez nich życia. Zarówno niedoskonałość
141
moralna, której istotę i przyczyny z czasem, dzięki nabytej edukacji, zacząłem pojmować, jak niedoskonałość organizacyjna, która mnie o wiele głębiej dotyka, bo widzę w niej rezultat działania sił, nad którymi ludzkość byłaby w stanie zapanować, które jednak z tych czy innych powodów lekceważy.
Podobne przewrażliwienie w sferze wartości tak dalece ogólnych i abstrakcyjnych należy raczej do cnót rzadkich i prawie z reguły nie spadających z nieba, co najwyżej żmudnie i pieczołowicie wy-edukowanych. Dlaczego w moim przypadku natura pokusiła się o chwalebny wyjątek, pozostało dla mnie zagadką... Bo przecież-na zdrowy rozum, towarzysze -ja powinienem bym wyróść na jeszcze jednego Obywatela naszej Rzeczypospolitej, na kogoś takiego jak wy, na człowieka, którego świadomość określana jest przez rodzaj bytu, jaki mu przypada w udziale. Czyż nie tak? Czy nie miałem prawa oczekiwać, że koniec końców byt poradzi sobie z moją psyche i wykształci we mnie umiejętność zawierania niezbędnych do życia kompromisów? Natomiast stało się przeciwnie. Moja świadomość nie dała się bytowi oswoić, nie dała narzucić sobie zastanych w bycie reguł gry; rozwijała się na przekór gromadzonym doświadczeniom, w nieustającym buncie tak etycznym jak ideologicznym.Ja ani na chwilę nie zapomniałem, że ten świat, i to życie, jakie my tutaj i teraz, tak sobie jak naszym dzieciom, wznosimy jako dziedzictwo naszej egzystencji, to przerażający, choć, jak się wydaje, od pewnego czasu nieunikniony już idiotyzm, którym udławimy się nie tylko my, lecz i to życie, które nastąpi po nas. Bywają takie chwile w ludzkim spektaklu poznania, kiedy treść sygnałów, które docierają do umysłu, tak głęboko jest alarmująca, że indywiduum, które ich doświadcza -już bez względu na grożące mu w zamian konsekwencje - czuje się zobowiązane zaalarmować resztę, całe stado, do którego należy, całe Społeczeństwo, czy Naród, l w takiej właśnie sytuacji znalazł się mój rozum, moje serce, moje społeczne ego.
Zachodzi obawa, towarzysze, że uznacie mój głos za manifestację zarozumialstwa, ba, narcyzmu lub kompleksu wyższości. Nie ulegajcie temu złudzeniu. Kto tak żyje jak ja, ten wie, że wybór jego ma pod tym tylko warunkiem sens, że on sam niczego już nie udaje, i nie kłamie. Moja wola nieprzemilczania niczego posuwa się
142
tak daleko, że ja nie ukrywam niczego nawet przed samym sobą, a to o wiele trudniejsze niż prawdomówność, na którą zdobywamy się ze względu na tę czy inną etykę społeczną.
Nie będę Warn, towarzysze, opowiadał mojego życiorysu, bo to, co mam Wam do powiedzenia, nie daje się opowiedzieć chronologicznie. Opowiem to w kilku „skokach", które co prawda czasowo ani geograficznie nie dają się przedstawić jako naturalna ciągłość wydarzeń, ale w zamian za to ratują zamierzoną przeze mnie ciągłość treści, motywów i tematów.
Pomińmy moje dzieciństwo i wczesną młodość- gdybyście mieli dojść do wniosku, że właśnie tam leży klucz do zagadki, z którą do Was przychodzę, to proszę bardzo, w każdej chwili służę informacjami, niemniej nie wydaje mi się w tej chwili, aby ten okres mojego życia był dla logiki niniejszego wywodu szczególnie istotny. Wspomnę tylko, że jeszcze przed złożeniem egzaminu dojrzałości, w wieku lat siedemnastu, zostałem przyjęty do Partii. Mam prawo przypuszczać, że byłem w swoim czasie najmłodszym członkiem Partii w całym Kraju i, przyznam, czerpałem wtedy z tej okoliczności niemałą satysfakcję. Boja, towarzysze, naprawdę zasłużyłem sobie na to wyróżnienie. Od wczesnych lat szkolnych sprawowałem rozliczne funkcje społeczne - tak w ideologicznym życiu szkoły, jak we wszelakich organizacjach młodzieżowych. Cały mój wolny czas poświęcałem społecznym zabiegom wokół Dobra Ogólnego, dwoiłem się i troiłem w służbie Innym. Ja byłem Waszym bohaterem pozytywnym, towarzysze. Jeżeli mnie męczy przy tym jakaś wątpliwość, to ta tylko, czy to była moja osobista zasługa, czy też ja z takim właśnie ładunkiem genetycznym przyszedłem na świat.
Jestem od trzynastu lat członkiem Partii, i sprawowałem w tym czasie szereg odpowiedzialnych funkcji - również przywódczych, to znaczy, od mojej decyzji zależał ekonomiczny bilans niejednego przedsiębiorstwa lub zakładu pracy, i ja w tym czasie bez trudu, a nawet bez szczególnego ryzyka, mogłem zatroszczyć się o moją materialną przyszłość na całe życie. A jednak ani razu nie dałem zwieść się na pokuszenie, i w rezultacie nie posiadam dzisiaj dosłownie nic. Nie bawi Was to? Wam, którzy zamieszkujecie dzisiaj luksusowe wille, posiadacie samochody, kuchenne automaty i robo-
143
ty, sady, jeziora i łąki, Warn trudno w to uwierzyć, a jednak to prawda: Wszystko, co posiadam, to dwa garnitury, sześć koszul, bielizna, i ptaszcz etc., nie rozporządzam nawet własnym mieszkaniem, tylko wynajmuję kawalerkę na peryferiach Warszawy. Towarzyszy, którzy proponowali mi łapówkę, stawiałem w swoim czasie przed Sąd Koleżeński, dzięki czemu nie posiadam dzisiaj nawet przyjaciół - dla ' normalnie konsumującego społeczeństwa stałem się postrachem.
To nie jest tak, towarzysze, że ja jestem aż tak pozytywny niejako z natury. Że to się dzieje automatycznie. Ja bynajmniej nie jestem na tę pozytywność skazany dlatego, jakoby nie stać mnie było na postawę skrajnie destrukcyjną. Nie. Ja nie jestem tym klasycznym idiotą, który urodził się altruistą, i którego cały egoizm polega na tym, aby z tej cytryny wycisnąć ostatnią kroplę dobroczynności w służbie Innym. Ja muszę mój egoizm codziennie na nowo zwalczać. Mój egoizm jest zdrowy i doskonale podłączony do mego rozumu; ja myślę, ja potrafiłbym stać się egoistą doskonałym! Powodów po temu, i to nader racjonalnych, jest bez liku. A jednak ja zwalczam go. Powołałem w sobie do życia taką instancję, której udało się zyskać autorytet i która odgrywa rolę mentora wobec wszystkiego, co we mnie egoistyczne, prywatne, podyktowane racjami na wskroś indywidualnymi. Jest to Instancja Rozumu. Naturalnie, nie tego powszedniego, zwanego Rozsądkiem, który na przykład podpowiada mi w stosownej chwili, aby kupić czereśnie natychmiast, kiedy je widzę, bo wiadomo, że to okazja i nic dwa razy się nie zdarza. Nie o ten pospolity rozsądek tu chodzi, którego większość z nas ma aż zanadto i który specjalizuje się w walce o przetrwanie. Chodzi mi o Rozum Wyższy, do którego dostęp nie jest co prawda nadzwyczaj trudny, ale jest dość niekomfortowy, bo Rozum Wyższy budzi się w człowieku dopiero wtedy, gdy uda nam się uśpić na chwilę Rozsądek Dnia Codziennego (czyli niewykluczone, że figa z makiem zamiast czereśni, czereśni w ogóle nie spostrzeżemy). Rozum Wyższy patroluje naszą trzeźwość i czujność w kategoriach świadomości historycznej. Dzięki niemu potrafimy zdobyć się na wolę rozumienia Historii i Rozwoju Kultury Życia, dzięki niemu potrafimy porównywać zjawiska z Dzisiaj z pewnymi zjawiskami sprzed kilkuset lat. On, Rozum Wyższy, nie pozwala mi na przykład zapomnieć, że życie, jakie my prowadzimy dzisiaj, pod
144
koniec dwudziestego wieku, jest niewyobrażalnym luksusem w porównaniu z przeciętną egzystencją przeciętnego mieszkańca naszego kraju sprzed sześciuset czy siedmiuset laty. Kiedy czynię użytek z łazienki, elektryczności i ciepłej wody, kiedy korzystam z nowoczesnych środków komunikacji, z Opieki Lekarskiej czy instytucji socjalnych, bywa, że uzmysławiam sobie, jak niezmiernie skomplikowane, prymitywne i wprost nieludzkie było we wszystkich prawie aspektach życie przeciętnego mieszkańca epoki Średniowiecza czy Odrodzenia; widzę przed sobą tę pompę uliczną, do której trzeba było zbiec po wodę, te wszystkie materiały palne, które trzeba było nagromadzić, by ugotować ciepłą strawę, czuję chłód wypełniający izbę w zimowe poranki, słyszę płacz moich wyimaginowanych dzieci, głodnych i obdartych, bo przecież najprawdopodobniej nie mam żadnej stałej pracy, prawie na pewno nikogo to za bardzo nie obchodzi, nikt się o to nie zatroszczy, czy jestem w stanie podołać trudom egzystencji. Jeżeli z całą powagą, towarzysze i możliwie precyzyjnie wystawicie sobie, jak wyglądał przeciętny dzień w życiu człowieka sprzed kilkuset laty, to bez wątpienia pojmiecie, co f a kty-c z n i e kryje się za tak wyświechtanymi słowami, jak Rozwój i Postęp, Historia i Społeczeństwo. Spróbujcie przeżyć jeden bodaj dzień z tą ostatecznie napiętą świadomością historyczności wszystkiego, w czym bierzemy dzisiaj udział. Zdobądźcie się na ten wysiłek i doceńcie dzieło od tysięcy lat wznoszonej kultury i cywilizacji, a z całą pewnością uznacie, iż my, ludzie, nie mamy nic lepszego do wyboru, jak opowiedzieć się po stronie dalszego rozwoju i doskonalenia warunków Życia, tak zbiorowego jak indywidualnego, bo istnienie samo w sobie, pozbawione perspektyw kulturowego i cywilizacyjnego rozwoju, takie istnienie nie byłoby warte cierpień, z jakimi nieodłącznie związane jest samo trwanie.
A tymczasem jest na odwrót. Wy, w swojej znakomitej większości, nie zadajecie sobie najmniejszego trudu, by myśleć o świecie i swoim życiu w tych niezbywalnych dla rozwoju kategoriach; Wy zaprzedani jesteście chwili bieżącej aż tak doszczętnie, że gotowi bylibyście spiłować gałąź, która podtrzymuje ciężar naszej cywilizacji - spiłować ją dla tej garstki trocin i wiór, które się przy tej okazji posypią, a na które złakomiliście się z powodów najzupełniej prywatnych, Wy rujnujecie w człowieku wiarę, że w ogóle opłaca
145
się pracować, że w ogóle opłaca się mieć na względzie kogokolwiek niż siebie samego. Ja to spostrzegłem już jako młodzieniec i - choć większości z Was wyda się to dziecinne - mnie to prawdziwie przerażało, boja widziałem, jak wątłe są w gruncie rzeczy siły, którym nasza kultura i cywilizacja zawdzięcza swoje trwanie, i jak niezbywalne dla ich istnienia są moralny poziom oraz duchowe kwalifikacje ludzi. Aby sobie to wszystko uzmysłowić, aby stać się wrażliwym na problematykę ogólnoludzką, nie trzeba być od razu filozofem. Przeciwnie, to kwestia najbardziej osobistej przyzwoitości. To, co Wy sobą reprezentujecie, nie pozostawia zaś żadnej nadziei; na tej jednej podstawie można sobie wyobrazić, jak -nie przymierzając - po raz wtóry potraktowalibyście Chrystusa, gdyby Bóg po raz wtóry zesłał Wam go na ziemię...
Czy pomyśleliście kiedykolwiek, ile pracy i wysiłku w historycznej ewolucji naszego gatunku, ile niezwykłej woli całych generacji trzeba było, aby z tego biednego i przestraszonego, choć do każdej podłości gotowego zwierzęcia, z homo sapiens, wykluł się cywilizowany obywatel współczesnej zbiorowości ludzkiej? Ile pracy i samozaparcia wszystkich dotychczasowych pokoleń wymagał proces wyzwalania człowieka z objęć natury? Ile trudu w ciągu kilkudziesięciu stuleci żmudnego rozwoju kształtowało nas, zanim osiągnęliśmy ów stan, że jedno indywiduum nie rzuca się drugiemu do gardła nawet wtedy, kiedy nikt nie patrzy, i gdy można by to było uczynić bezkarnie? Ja myślę, że właśnie to było najtrudniejszym zadaniem naszego gatunku: oswoić w nas zwierzę, zepchnąć je na drugie miejsce, zdominować je człowieczeństwem,a to znaczy myślą i zaufaniem zagłuszyć w nas chór instynktów. Kiedy pomyślę, ile trudu, wyrzeczeń i krwi kosztowało wychowanie ludzkiego indywiduum do życia w ludzkim społeczeństwie, ile pracy trzeba było, aby nauczyć je zaufania do instytucji życia zbiorowego, jakim cudem kulturalnym naszej cywilizacji jest dzisiejsza zdolność jednostki do wyrzeczenia się zoologicznego indywidualizmu na rzecz interesów Ogółu... Więc kiedy sobie to wszystko uzmysławiam, towarzysze, to rozpacz mnie bierze na widok regresu, na widok recydywy, w jaką człowiek popada dzisiaj. Bo widzę, że to życie i te warunki egzystencji, jakie pod przewodnictwem Partii od pięćdziesięciu lat wymuszamy na Społeczeń-
146
stwie, prowadzą do reaktywizacji uśpionego w człowieku zwierzęcia, są kulturalnym i moralnym r e g r e s e m. Tu od pół wieku już marnuje się i obraca w popiół owoc wielowiekowej pracy gatunku nad sobą, tu od pól wieku niweczy się ustępstwa, jakie rozwój kultury wymusił na mechanizmach natury ludzkiej. Przekartkujcie, towarzysze, Roczniki Statystyczne ostatnich pięćdziesięciu lat i przyjrzyjcie się liczbom wzrostu przestępstw kryminalnych naszego Społeczeństwa. W ubiegłym roku, na przykład, zanotowano 12 milionów świadomych, czyli premedytowanych, wykroczeń przeciwko prawu. To tak, towarzysze, jak gdyby co czwarty z nas - a wliczam w ten rachunek również kobiety, starców i dzieci - przynajmniej raz na rokdeptał ustawodawstwo społeczne. Niema argumentów lepszych niż nagie fakty. Trzydzieści lat temu, w latach sześćdziesiątych, kształtowała się ta proporcja też nie najkorzystniej, bo co dwunasty obywatel gotów był „zadziałać na własną rękę", ale czy Wy uświadamiacie sobie, że w ciągu tych trzydziestu lat stanowi to wzrost przestępczości o trzy tysiące procent? I to przy równoczesnym wzroście kadr Milicji Obywatelskiej oraz Organów Porządku o sześćset procent? Taki proces trzeba nazwać horrendalnym. Może wyda Wam się, że moje bicie na alarm jest przejawem mojej skłonności do przesady, o tyle naturalnej, że z zawodu i wykształcenia jestem prawnikiem, ale przecież i ci z Was, którzy cierpią na biologiczną niechęć do głębszej refleksji, muszą przyznać, że z podobnych liczb i porównań można wyciągnąć również wnioski wykraczające poza specyficzną mentalność prawniczą, wnioski moralno-filozoficzne. Liczby te powiadają, że człowiek - ten kulturalny, nad którego ukształtowaniem pracowała cała historia kultury- na powrót zaczyna wymykać się historycznym celom społecznej edukacji; że natura ludzka, którą od tysięcy lat próbujemy ucywilizować i oduczyć barbarzyństwa, ponownie budzi się w nas do życia. Ponownie osuwamy się w dżunglę sił, które nas wydały na świat i, co gorsza, nikt z tego powodu nie załamuje rąk, powracamy do źródeł z tak lekkomyślną zgodą, jak gdybyśmy ani przez chwilę nie rozumieli, co to właściwie znaczy i jak świętokradcze jest to marnotrawstwo w dziejach człowieczej emancypacji...
147
r
Ale zostawmy ten lament na stronie; z tych kilku zdań łatwo pojmiecie, z jakiej motywacji brała się inność postawy, jaką obrałem wobec Społeczeństwa, Państwa, Ludzi. Mnie się wydawało, że do moich pierwszych obowiązków należy ochrona dziedzictwa kultury życia przed zgubnymi procesami codzienności, jaką Partia wymusza na naszym Kraju. A że jestem maksymalistą, to znaczy: cokolwiek czynię, angażuję się w to działanie całkowicie i bez zawierania jakichkolwiek kompromisów z antytezą, więc ja, towarzysze, w wieku dwudziestu pięciu lat, będąc wieloletnim członkiem Partii i rozumiejąc już te podstawowe antynomie świata, w którym brałem udział, stałem się raptem antykomunistą.
Ciąg dalszy nastąpi
nr 123432
wiek
zawód
30
Księżna z Wilkołaku
Żyt-był ztoj wojewoda Gordion, Czernaja dusza, sowjest kamien-naja. O. Musiałam to sobie zapisać, bo już od rana chodzi mi po głowie, a sama nie wiem, skąd i jak. Może kiedyś czytałam coś takiego i tak dalej. Od rana, ledwo co wstałam, szepce sobie po cichu: Żyt-byf zloj wojewoda Gordion. Ojej, skąd ja to znam? Powściekali się. I to akurat ja, taka trzeźwa i przytomna, dałam się omotać jak jaki Dzie-ciok. Taka stara wydra, a tu taki psalm zaczyna wdzierać się w duszę jak robak. Żyt-był zfoj wojewoda Gordion...
Już od rana było dziś nienormalnie. Najpierw wstałem i ogoliłem się, bo te przeklęte włosy nie dają mi spokoju, tyle mi tego wyrasta jak jakiemu bandycie z Powiśla. A twarde to jak szczecina! I to nie tylko na górnej wardze -jakbym chciała to w miesiąc miałabym gęstą brodę, l to właśnie j a, która tego nie cierpię, właśnie ja obrastam kudłami jak jakie bydle...
Więc wstałem i ogoliłem się, a ledwo co skończyłam, patrzę, a tu pryszcz. Normalny świński pryszcz! Tuż pod dolną wargą, właśnie tam, gdzie dopiero co się ogoliłam. Zaraza z taką skórą! Już robię wszystko, żeby jako tako wyglądać, a tu takie świństwo wyskakuje, nie wiadomo skąd, bo przecież nie z przejedzenia i tak dalej. Ja to się odżywiam tak już ostrożnie, że to grzech aż tak grymasić. Nawet kawałki tłuszczu, jak zobaczę w kiełbasie, te białe, to wycinam, bo mi się wydaje, że takie coś to na pewno wlezie w skórę, o.
A teraz do tego tak bardzo chciałabym ładnie wyglądać!... Dla niego. Ale nic mi się w życiu nie chce spełnić, miertwaja noczza ak-nom. Pewnie jestem skazana na potępienie, tylko nic o tym nie wiem i dlatego żyje mi się w słodkiej nieświadomości. P o t ęp i e n i e. To się pewnie z tym wiąże, że tak bardzo lubię niektóre rzeczy, że aż staję się s ł a b a i wtedy ulegam. A to nie jest moja osobista wina, że jestem taka, jaka jestem. Wolałabym być inna, a jakże! Żyt-byt ztoj wojewoda... O, znowu. Ten mój Przyrzeczony, za którym latam do
148
149
utraty tchu, może to on? Wcale bym się nie zdziwita. Sawsjem niepo-czitalnyf. Niekiedy to już rozpacz mnie bierze, bo nie wiem, szto ta-koje musiałabym zrobić, żeby mnie wreszcie zauważył. Oczywista nie o to chodzi, żeby on mnie zobaczył, tylko na odwrót, żeby on się nawet nie domyślał. Ale żeby aż tak konsekwentnie!? Ja, niekiedy, raz po raz stoję koło niego tuż-tuż, ot na wyciągnięcie ręki, przytulam się do niego w tramwajach z myślą, żeby on przynajmniej rzucił na mnie okiem -wszystko na nic! Nie widzi mnie! Kamiennaja du-sza. Niby taki mądry czefawiek, inteligent całą gębą, a w adno i to że wremja sawsjem riebjonok. Na czym to polega? Otkuda takij czu-dak?... No, żeby tak już kogoś przeoczyć, jak on mnie potrafi przeoczyć, to trzeba być nieprzytomnym!... A przy tym bez przerwy coś czyta, w największym tłoku tak się potrafi urządzić, że sobie wynajdzie pozycję do czytania. Nagle wyjmuje książkę zza pazuchy- tu ścisk i kości trzeszczą - a on sobie najspokojniej w świecie czyta. Może on w ogóle nie ma zmysłów? Może to taki Szalony Rozum, oddany wyłącznie m y ś l o m?... 5 drugoj starony, kanieszno, ja właśnie dlatego tracę dla niego rozum! ja tej jego dziwności nie umiem pojąć, bo sama, sława Bohu, sama jestem dość przytomna i tak dalej - nawet, kiedy czytam, to wszystko słyszę, a kątem oka to nawet widzę to i owo. Więc to jest dla mnie niezrozumiałe: że możliwa jest taka zupełnie inna Istota, taki Duży Zamyślony Dzieciok. Chociaż, kanieszno, właśnie dlatego on mi się coraz głębiej wżera w duszę, ja formalnie drżę na całym ciele, jak tylko go widzę, mnie się nigdy nic podobnego nie przydarzyło!... A przecież różne już miałam miłości. Jak teraz niekiedy na niego patrzę, w tramwaju, albo w sklepie, jak stoję z nim w kolejce, to wydaje mię się, że to jakiś s e n mi się przytrafia i tak dalej, bo przecież ja nie znam takich ludzi! A wiem o ludziach niejedno, i bardzo różnych już widziałam, bo życie tak mną kierowało, że musiałam przyglądać się ludziom z bardzo osobliwych pozycji. Atu nagle taki cudak! Czernaja dusza, miertwaja nocz za aknom. Ja roditsja w Gruzju. Iz akna doma na ulicu astrożno padał żettyj swjet. Nie żebym zapamiętała, tylko przyśniło mi się. Otca ubili mi Niemcy, kak obyczna. Gdje czort bezpomoszcznyj, tam pośle Niemca. Szesdjesjat pierwowogoda w Berlinie. Kagdajewo ubili, mienia jeszczo nie było na świecie. Ja pogrobowczik. Wot, wsje sabaki na adnu...
150
A wszystko to stąd, że przyszłam na świat jako chłopczyk, mimo że cała jestem żeńska. Żenszczina z duszy. Gdybym przynajmniej była normalnym chłopcem! Może wszystko ułożyłoby się inaczej? Wazmożno. Nie musiałabym tak długo żyć u boku matki. To podobno ma wpływ. Choć sama znam cioty, które do dzisiaj mają i ojca, i matkę, i nic im to nie pomogło. Ja też mam moje teorie. Już jako mała dziewczynka miałam różne takie teorie. Najbardziej to w tym czasie, kiedy się jeszcze łudziłam, bo co noc mi się śniło, że mi rosną piersi. Tu się nie ma z czego śmiać! Chyba że się jest jakimś durnym Milicjantem i nie potrafi się wczuć w drugiego człowieka! Jak opowiadałam moim Milicjantom, że mi się co noc śniło, jak mi rosły piersi, to się chłopiska prawie zarechotały na śmierć, tak im było wesoło, l to są moi chlebodawcy. Czernaja swotocz i tak dalej, bo słów mi brakuje. A to przecież jest normalne; jak się jest ż e ń s k ą, w najgłębszych kącikach duszy, to się chce mieć piersi, nikt mi nie powie, że jest inaczej! To już naprawdę trzeba być Milicjantem, żeby czegoś takiego nie rozumieć... A po takim śnie, po przebudzeniu, stawało się nagle jasne, że to tylko sen. Chryste, ile ja się z tego powodu napłakałam! Bo też jakie słodkie to były sny, kiedy spacerowałam sobie po parku, a ilekroć popatrzyłam na dół, pod nogi, oczy moje zatrzymywały się na biuście. Niekiedy to mi się śniło, że chłopcy za mną ganiali po całym parku, aż do utraty tchu, żeby tylko dotknąć mojego biustu, a ja się broniłam jak szalona, bo im bardziej się przed tym broniłam, tym piękniej mi było, kiedy już taki łobuz mnie dopadł i zdyszany jak wilk gniótł mnie paluchami po piersiach, aż do bólu. l wtedy się budziłam, i w parę sekund przypominało mi się, że jestem chłopcem i tak dalej, i nie mam piersi, tylko tamto, więc nikt za mną nie ganiał, bo nie było po co. Kamiennaja nocz za aknom. Miałam ciało chłopca, jednoznacznie, i nikt nie myślał identyfikować mnie z dziewczynką. Chryste, od początku już tak mi się układało, że nic, tylko się powiesić, l chyba już wtedy przeczuwałam, co czeka mnie na przyszłość, bo popłakiwałam sobie co noc. Ale nada byto żit! Czort znajet, kak, nu żit znaczit żiti... Żeby sobie ułożyć jako tako życie, przyjaźniłam się wyłącznie z dziewczynkami. W domu przebierałam się ukradkiem w stroje mojej Matki i szminkowałam sobie usta. Do dzisiaj mi to pozostało i nie umiem się odzwyczaić. Moje koleżanki zapomniały z czasem,
151
że jestem chłopcem i traktowały mnie jak swoją najbliższą powiernicę. Na wszystko umiałam coś poradzić. W zamian za to opowiadały mi z najdrobniejszymi szczegółami, co im się przytrafiło z tym czy innym chłopcem i jak się to dalej rozwijało, w rozkoszy i łzach do białego rana. Ja byłam ich Powiernicą-Orędowniczką i one z wszystkim przychodziły do mnie, boja cierpiałam, a kto cierpi, ten dostarcza energii i sił swemu otoczeniu. Nie wymyślam tu, tylko, ot, gdzieś przeczytałam... Na imię mam Azja-Witold, tak po durnemu, bo Matka czytała akurat Trylogię i trochę podkochiwała się w Azji Tuhaj-be-jowiczu. Ale moje koleżanki nazywały mnie „Wicio", aż któraś powiedziała „Wicia", i tak już zostało. Przyzwyczaiły się. Byłam sobie Wicią, choć wszystkie one wiedziały, że przecież jestem chłopcem. To był najsłodszy czas mojego życia i nigdy później tak już nie było, nawet jak się zakochałam wjakim chłopie i tak dalej...
Oj, jak się zamyśliłam. Całe życie stanęło mi przed oczami...
Jak moja Matka zauważyła, że wolałabym być jej córką, to się niby najpierw strasznie zdenerwowała, ale po jakimś czasie przestało ją to zamartwiać i zaczęła mnie traktować, jak młodszą koleżankę. Nawet radziła mi, jaką bieliznę do czego wkładać. Bo na punkcie ładnej bielizny to miałam istnego fisia. l moja Matka wzięła to sobie do serca. Jak już podrosłam, to pożyczała mi swoją osobistą bieliznę. Właściwie to do dzisiaj nie wiem, czy Matka z mojego powodu cierpiała czy nie. Boja osobiście nigdy się nie pogodziłam. To straszne - być c i o t ą i tak dalej. Wiem, że jestem przeklęta, ale nie umiem z tym walczyć. Mnie się nie wydaje, że nastąpi coś takiego, co by potrafiło moje życie naprawić. Na to nieszczęście, które mnie się przytrafiło, nie ma zbawienia, tylko ciągłe użeranie się ze światem o własne życie. Mogłaby wybuchnąć wojna, albo rewolucja, dla mnie to nic nie zmieni, ja na zawsze już pozostanę ciotą i tak dalej. Ja nie rodilsja pod sczastliwoj zwiezdoj. I tak, szto ja mogu? Nisz-to, niszto... Dlatego nawet sobie nie wyobrażam, że mogłabym żyć lepiej jakoś, inaczej, po ludzku... To już na pewno mi się nie uda. Niech mi nikt tu nie mówi o wolnej woli i tak dalej, bo śmiać mi się chce. Wolna wola. Powściekali się. Dlatego nie czuję się winna, tylko przeklęta. Gdybym miała poczucie winy, to bym wierzyła, że warto nad sobą pracować. Miałabym poczucie, że ta wolna wola to coś, co jest we mnie i czym mogę rządzić, jak chcę. Boże mój, czyja
152
bym nie chciała mieć wolnej woli?... Przyszłam na świat jako chłopiec i gdzie w tym moja wola? A jestem zupełnie żeńska - nie tylko duszę mam żeńską, lecz i namiętności, i żądze. Moim Bogiem jest chłop, ten łobuzowaty, z naturą wilka, oto moja wola. On może ze mną zrobić dosłownie wszystko -jeżeli go kocham, to ulegnę. Więc gdzie tu wolna wola? Iz akna doma na ulicu astarożno padał żeltyj swjet. Czernaja nocz. Nad sjedoj rawninoj morja wietier tucz/ sobi-ral, wot. Chotja mnie nada skazat, że jeszczo nigdy nie spotkałam tego mojego Wymarzonego, któremu chciałabym się oddać na zawsze.
Mam swój ideał. Każda kobieta ma swój ideał. Mężczyzna musi być zupełnie inny niż kobieta, ot co. Nikt mi nie powie, że jest inaczej. Płeć zobowiązuje i basta! Kobieta to może sobie grymasić i tak dalej, ale nie mężczyzna. Kobieta ucieleśnia piękno i kaprysy natury, a mężczyzna walczy z naturą o tak zwany świat ludzki. Mężczyzna to właśnie Rozum, Wola Przemiany, Wieczna Rewolucja i tak dalej. Więc to od Mężczyzny zależy, co się stanie z kobietą. Ja to na przykład nigdy bym nie zeszła na psy, gdyby nie chłopy. Pochodzę z dobrego domu i gdyby nam komuniści ziemi nie zabrali, byłabym sobie dzisiaj dziedziczką na włościach. Parlevouz francais? Nie musiałabym wysługiwać się Milicjantom jak jaka suka i tak dalej. Niekiedy, jak sobie uprzytomnę, że zostałam się szpionem i to akurat w służbie tej swołoczy, o której nie miałabym nic dobrego do powiedzenia, więc jaki to straszny srom i wstyd, Czernaja dusza, sowjest ka-miennaja, to mogłabym się powiesić. Ale nie miałam wyboru. Miert-waja nocz. Najpierw, jak skończyłam piętnaście lat i na dobre zaczęło mi się chcieć chłopów, a wyrosłam na wiotkiego chłopca o słodkiej twarzy, choć ten świński zarost szpecił mnie i zdradzał, więc wtedy musiałam sobie jakoś poradzić i zaczęłam łazić pod koszary. Aż to ci się zaczęło! Byłam teraz dorosła i mogłam robić, co chcę. Boże mój, akurat na mnie miała spaść ta wolność. Wolałabym, żeby mi kto co rozkazał, do czegoś zmusił i tak dalej. A tu nie, teraz musiałam wszystko sama, teraz było się dorosłą i koniec żartów. No i zaczęło się takie piekło, że w ogóle nie potrafiłabym sobie wyobrazić. Już nikt lepiej ode mnie nie wie, co to są ognie piekielne i tak dalej. Nie jestem piękna, ale mam cechy pańskie. Od razu po mnie widać, że nie pochodzę z motłochu, tylko z dobrej rodziny i tak dalej. Choć
153
dzisiaj to to już niby nie takie ważne. Chłopami i robolami porobili się jak jeden mąż i niby nikt już nie zadaje sobie wysiłku, żeby odróżniać. Choć w duchu to wszyscy mają swój własny rachunek sumienia, kanieszno, i jak ktoś pochodzi z państwa, to wie o tym, i jak trzeba, to napomknie delikatnie, że właśnie ojciec, albo dziadek, to miał tytuł, i herb. O.
Jak skończyłam gimnazjum i zaczęła się ta niesamowita dorosłość, to najpierw jeszcze wydawało mi się, że jakoś dam sobie radę bez stawania się kurwą i tak dalej. Zadawałam się z żołnierzami i to się okazało zupełnie pocieszne!... Żołnierze byli też samotni i nudziło im się w koszarach, bo normalna kobieta to się przecież z takim rekrutem nie zada, bo to i poniżej godności, i niehigieniczne na dodatek, bo kto to wie, jak taka sabaka żyje, i w ten sposób j a się znalazłam na pierwszym planie. Jak taki szeregowy miał do wyboru nic albo mnie, to już wolał mnie, bo z niczego to już nic się nie da wyczarować, a taka ciota to przynajmniej pouwodzi, pośpiewa, albo pocałuje gdzie nie trzeba i od razu się robi dziwnie wesoło. Choćby na pięć minut tylko. Żołnierze umieją się zapomnieć jak nikt inny. Setki razy to sprawdzałam. Niby do tych oficerów to nie miałam dostępu i byłam skazana na poborowych, ale na stu takich łobuzówje-den był zwykle subtelny, albo kształcony i kulturalny, i tych wyławiałam sobie jak perły z morza... A jakie to pocieszne z takimi młodymi bandziorami! Oj, mogłabym całe noce opowiadać. Bywało, że taki młody bandzior w ogóle nie spostrzegł, że to c i o t a do niego oczy robi, tylko wydawało mu się, że to po prostu cywil jaki zaszedł pod koszary z butelką wina, bo mu się nudziło. A jak już było tak daleko, że musiało mu zaświtać w głowie, bo to i wino w żyłach szumiało, i krew się burzyła, to wtedy nigdy nie miałam pewności, czy mnie pokocha i drżałam z lęku, bo musiałam być przygotowana na dosłownie wszystko. Dopóki moje żołnierzysko nie zgasiło światła, dopóki nie położyło się przy mnie, wszystko było otwarte: mógł mnie zabić, a mógł dać się oczarować i skusić. Nieraz się zdarzyło, że musiałam wtedy uciekać, którędy się dało, i jeszcze być wdzięczna losowi, że mnie taki zbój nie dopadł. Też się naprzeży-wałam, kaniesznd... Niby tacy wspaniali mężczyźni w tych swoich mundurach, ale co drugi to luj, albo nawet potencjalna ciota. Oczom nie wierzyłam. Właściwie to powinnam się była z tego cieszyć, bo
154
mi to było na rękę, ale moje sczastje to oczen slożony wapros. Bo mój ideał jest zupełnie inny i tak dalej. Do mojego ideału należy, że taki łobuz, którego ze wszystkich sił kocham i za którego życie bym oddała, że on jestwłaśnie nie do zdoby c i a...Tak długo go kocham, dopóki go nie zdobędę. A jak już go zdobyłam, to wszystko się kończy, kamiennaja nocz za aknom, bo co to za chłop, jak z ciotą idzie do łóżka? Kto to z ciotą idzie do łóżka? Luj. Albo inna ciota. Prawdziwy mężczyzna to się z ciotą nie zada, taka jest prawda, l takiego bandziora kocham najbardziej: Tragiczeskaja lubow, bo jak takiego zbója pokochałam, to przecież tylko marzę o tym, żeby się ze mną zadał. A z drugiej strony - ledwo mi się powiedzie, już koniec z miłością, zimna pogarda, czernaja dusza. Chciałabym mieć chłopa nie do zdobycia, ale mieć go, czyli zdobyć. A znowu zdobyć takiego zbója nie do zdobycia to przecież paradoks, i z tego nie ma wyjścia. Marzę, oj, marzę o takim bandziorku, co to na niego spojrzeć wystarczy i już wiadomo: z tym to się n i e d a. Ale nie zapoznałam jeszcze takiego, nic mi się w życiu nie chce powieść. Chciałabym się mylić, kanieszno, ale podejrzewam, że takich w ogóle nie ma. Ot nie ma. Wśród tych moich rekrutów to ani jednego nie napotkałam, a to przecież wypadkowa, bo do wojska to idą wszyscy jak jeden mąż. Chyba że są ciotami i wtedy im się mówi w tył zwrot i koniec udawania. Przynajmniej ze mną to tak właśnie było.Jak miałam osiemnaście lat i przyszło Wezwanie, żebym się przed Komisją poborową stawiła, to ja kanieszno natychmiast była gatowa i aż się paliła, żeby mienia wzięli. Ale Komisja tylko na mnie popatrzyła, a taki jeden ważny Lekarz-Pułkownik od razu powiedział: A z was to nie żołnierz, tylko żołnierka, co? l już nie było gadania. Musiałam się ubrać i opuścić koszary. A szkoda. Już myślałam sobie, że stanę się taką córką Pułku i tak dalej. Swoją drogą to musiał być niezły specjalista, żeby tak spojrzeć na mnie i od razu wiedzieć, kto zacz. Bo ja przecież zupełnie tak nie wyglądam. Mam aparycję młodego przystojnego panicza, a nie biednej cioty i tak dalej... Ale cioty to zawsze są poszkodowane.
Na Zachodzie nie, tam to ciotom wszystko wolno. Nawet własne kawiarnie mają i czasopisma własne wydają, z fotografiami nagich lujów. Tylko u nas nic z tego. U nas być ciotą, to tak, jakby za życia dostać się do piekła. Ma się opinię takiej niewyżytej wydry, co to tyl-
155
ko zepsucie rozsiewa. Nawet Milicja ma cioty na stale w kartotece i jak chce je wykorzystać, to nic prostszego... Ze mną też tak było... Któregoś dnia, jak już miałam dwadzieścia lat, przyszło Wezwanie, żeby się zgłosić do Pałacu, i tak się zaczęła cała moja nędza. Duchowa, znaczy się, bo materialnie to mi się nawet poprawiło. Milicja ma takie sposoby, że każda prawdziwa ciota ulegnie. Albo-albo. Albo jesteście rozsądni i pójdziecie na współpracę, powie taki Milicjant, albo pożegnajcie się z marzeniami. Zamkniemy was za nadużywanie Moralności Społecznej. Pokrzyżujemy wam wszystkie plany. Więc co?... Tak powie taki Major i co może taka ciota na to odpowiedzieć? Jeżeli jest ciotą z prawdziwego zdarzenia, to w pierwszym rzędzie interesująją mężczyźni, a nie jakiś tam fikcyjny luksus moralny, po którym to i tak nic się nie ma i tak dalej. Więc nawet się długo nie broniłam. Od pierwszej chwili wiedziałam, że nie mam wyboru i muszę ulec. Powiedziałam mu oczywista, że nie powinien się co do mnie łudzić, bo dla mnie komuniści to swołocz i tak dalej, więc jak ja mogę współpracować? Ale on na to powiedział, że to nie ma znaczenia, bo tu nie chodzi - ,jak sami powiedzieliście: o fikcyjny luksus moralny"- tylko o fakty i realia. Taki inteligent, mimo że w mundurze i tak dalej, ale nie podobał mi się, na szczęście, bo gdybym dla takiego głowę miała stracić, to by już była największa sromota... I teraz dziesięć już lat mija, odkąd wysługuję się Milicjantom. Ajaka to ciężka praca, z taką hołotą! Chryste Panie, nigdy bym nie przypuszczała. Ostatnio to już mnie nawet zrobili Podporucznicą. Żeby połaskotać moją ambicję. I tak się do mnie też zwracają: per Poruczniku. Ojej, Porucznicą się na starość zostałam, mogłabym się zachichotać na śmierć! Najpierw to jeszcze chcieli do mnie mówić „towarzyszu Poruczniku", ale spostrzegli się, że tego to już nie cierpię jak zarazy, tak się komunizować i tak dalej, i obcięli to „towarzyszu", został się tylko „Porucznik". To nawet nieźle brzmi: Poruczniku, to „ruczniku" jest takie jak z wełny, a ja bardzo lubię wełnę. Ale do głowy im nie przyjdzie, że ja pluję na ambicję i współpracuję tylko dlatego, że m u s z ę. Boże mój, ja miałabym pozwolić sjebia na taki nędzny luksus jak ambicja! Chłopy, to jasne, muszą być ambitne i wspinać się w jakimś kierunku, alej a? Biedna ciota, co to tylko o tym myśli, jak tu przetrwać? Jak sobie poradzić, ze sobą i ze światem, bo to przecież wsje sabald na adnu?...
156
Nie, nie jestem ambitna. Skończyłam trzydziestkę i życie nauczyło mnie, że są rzeczy, które lepiej smakują niż ambicja. Ja mam moją miłość własną, kanieszna, zwłaszcza jak widzę, że inna ciota chce mi odbić mojego bandziorka, wtedy to potrafię ze skóry wyskoczyć, taka jestem ambitna. Ale żeby mnie na jakieś takie pozory nabierać, i łachotać, jak kotkę, akurat tam, gdzie ona nie lubi? Phi!... Niewielu jest takich, którzy mają jeszcze gorzej niż ja... Chyba że już jakaś pokraka, albo chory, taki, co to już wiadomo, że z natury gorszy gatunek, więc z takimi to już się nawet nie ma co porównywać. Ale wśród normalnych ludzi, co to zdrowi na ciele i umyśle, to niewielu dostało taki krzyż na drogę. Oj, muszę się roześmiać, bo mi się przypomniał taki jeden luj, z którym się zadaję, jak nie mam nic lepszego, bo on to potrafi zrobić za butelkę wina i gdzie ja znajdę tańszego? Taki niby luj, bo w końcu na pewno luj, mnie nie oszuka i ja widzę, że on po prostu z tego żyje, tak jest: żyje, tak jak ja z moimi Milicjantami, więc taki luj, a z drugiej strony zupełnie inteligentny, choć rewolucjonista i co chwila popisuje się cytatem z Marksa albo Lenina, ale mniejsza z tym, więc ten luj to raz trafił w sedno i jak się już wyskakałam i smutno nam się zrobiło, bo on już całe wino wydoił, a ja też coś oklapłam, to on nagle powiedział: ja to mam zafajdane życie, bom leń i nigdy mi się nic nie chciało, więc to niby taka za płata, ale ty?! ty jesteś jak jaki świ ety, ty będziesz musiał iść przez wszystkie błota, nurzać się w gównie po usta, więc w twojej skórze to bym już nie wytrzymał! Przed tobą, święte ścierwo, jak zwykle ścierwo, chylę kornie czoło. Tak mu się powiedziało. Niby takie nic, no luj, więc co tu dużo opowiadać, a przecież tak głęboko ujął sprawę, że aż się zarumieniłam. No, trafił w sedno! Choć trochę to bym się mogła obrazić, bo kto to widział, żeby tak drugiemu człowiekowi sypnąć solą prosto w oczy! Po prostu niewychowa-ny i tak dalej, swołocz, za przeproszeniem. Nawet mu to powiedziałam, ale tak delikatnie, żeby się nie zraził. Niemniej, jak się nad tym zastanowić, to właśnie ten niewychowany luj powiedział to tak, że głębiej to sobie nie wyobrażam. Nawet pociecha z tego wynikła, bo ja udałam, że mnie to obraża i on, żeby mnie jakoś udobruchać, bo wyczuł, że mam pieniądze, zaczął mnie uwodzić i tak pociesznie jak nigdy, ja niby byłam ta obrażona dama, a on lokajczyk, który nabroił i prosi o przebaczenie, z tych imaginacji to się zrobiła taka
157
atmosfera, takie gorąco jakieś, że aż policzki mi pałały i cała się zaróżowiłam, a on spryciarz coś wyczuł, że z tej urażonej miłości własnej to aż słaba się zrobiłam, i potrącał tę strunę tak umiejętnie, że choć już byłam niby zmęczona i nic by się normalnie nie dało ze mnie wykrzesać, ożywiłam się i taka byłam beztroska jak nigdy, i w końcu zwaliło mnie jak długą, nie wytrzymałam i omdlałam z niecierpliwości, a on to wykorzystał i dużo słodyczy z tego wynikło. Wszystko ma swoje dwie strony. Jak cię spoliczkują, to nadstaw drugie lico. Jak święty jakiś. Ja też jestem trochę święta, nawet taki luj się poznał. Jak wtedy niby to omdlałam i tak dalej, to właściwie powinnam nie opowiadać, bo takich intymności to się nawet rodzonej siostrze nie powie, ale skoro już zaczęłam... Więc on tak się już na mnie wyżywał jak na nieboszczce jakiej i tak dalej, a przy tym co i rusz powtarzał przez zaciśnięte zęby, dysząc i pieniąc się jak wściekły zwierz: ty jesteś ś w i ę t a, a ja zwykły skurwysyn, ty ś w i ę t a, a ja l u j, święta, święta, święta, l tak dalej. Choć są i tacy, co uważają mnie za d i a b ł a.
Taki jeden literat na przykład. Jak się z nim bliżej zadałam, to się okazało, że ciota. Ale literatka, więc miała własne symbole. Widziała we mnie d e m o n a. Oj, uśmiałam się wtedy! Więc ja, biedna sekut-nica i suka za przeproszeniem, a doczekałam się takich literackich pochlebstw! Diablica! Chociaż wolałabym, żeby mi to jakiś zwykły bandzior powiedział, a nie taka ciota i literatka na dodatek... Jak jeszcze nie wiedziałam, że to ciota, bo to nie zawsze widać, a on dał mi do zrozumienia, że wszystko wie, znaczy o mnie z Milicją i tak dalej, to poszłam z nim raz do parku, ot, poklekotać, bo on potrafi tak pięknie i poważnie mówić jak nikt inny, i usiadłyśmy sobie na ławce w Saskim, a ja byłam tego dnia jakaś taka głęboko spokojna i zamyślona. I ciemno się już zrobiło. On mi zaczai robić wyrzuty z powodu takiego jednego eseisty, którego akurat przymknęli, bo za dużo się mądrzył, a on podejrzewał, że ja mam z tym coś wspólnego i to go zżerało, bo się w tym eseiście od dawna podkochiwał. A ja nic, tylko słuchałam tych narzekań i uśmiechałam się tak delikatnie, jak to potrafię, bo wyćwiczyłam przy lustrze. A tu nagle widzę, że on się tak dziwnie do mnie pochyla i bęc, już na kolanach. Myślałam, że stracił biedaczysko rozum, ale udałam, że nic nie widzę, ot, niech sobie klęczy, jak mu tak wygodnie, chociaż sama to
158
bym w taką pogodę nie uklękła, bo ziemia była wilgotna i tak dalej, tylko spodnie bym sobie uwalała. Więc on klęczy przede mną, a ja sobie siedzę na ławce i udaję, że nie sprawia mi to różnicy. Nie sądź, powiedziałam, bo coś trzeba było mówić. Nie sądź, że do więzienia idzie się za nic. Owszem, są i tacy, ale to wyjątki i piętnaście lat to taki wyrok, po którym ich poznasz. Ale jak ten dostał tylko osiem miesięcy, to musiał być powód, bo osiem miesięcy to się dostaje za coś.
Może gadał niepotrzebnie głupstwa, albo naraził się komu, jak to taki szczeniak, klekoce co mu ślina przyniesie na język i nawet nie zauważy, że sobie grób kopie. Księżyc wypłynął na niebo, a jakże! Wokół to i było tak cicho, jakbyśmy oboje wpadli do jakiej dziury głęboko pod ziemią, nawet tego szumu aut i tramwajów nie było słychać, choć to Saski, więc środek miasta. A tu jeszcze ten księżyc, taki żółty i ogromny jak w kinie. Gdybym była smarkata, pensjonarka i tak dalej, to bym chyba od tego wszystkiego dostała maligny, ale jestem przecież doświadczona i od razu wyczułam, że tu się coś fałszywego dokonuje, jakaś literatura albo teatr, ale pomyślałam, niech będzie jak chce, po co się mam wysilać, więc mimo te dziwności nadal siedziałam sobie spokojnie na ławce, a jemu pozwalałam klęczeć przede mną i ani słowem się nie odzywałam. Kocica, on się nagle odezwał tak cicho, jakby mu głos odjęło. Kocica, bo te literatki nazywają mnie kocic ą, jeden taki młody poeta nazwał mnie kiedyś Kocicą i tak już zostało. Kocica, powiedział teraz ten literat. Powiedz mi, czy tyjesteś Diabłe m?... Oniemiałam w pierwszej chwili, bo tego to już naprawdę się nie spodziewałam. Ale ponieważ wiem, że dla takiego literata to diabeł ważniejszy jest niż bóg i tak dalej, więc mi to trochę pochlebiło, i zamiast naskoczyć na niego albo powiedzieć coś niegrzecznie, uśmiechnęłam się i spytałam go: A po czym to poznałeś?... Patrzył mi głęboko w oczy, aż się zatrwożyłam, że ojej, co teraz! Ale nie przerywałam mu, niech mi patrzy w oczy, też mi tam! Podniósł się z kolan i usiadł obok. P o twoim szaliku, powiedział cichutko jak zawstydzone dziecko. Nic tylko przewróciło mu się w głowie, pomyślałam w duchu, może go już lepiej nie podpuszczać, bo mu się jeszcze bardziej pogorszy i wtedy bieda z tego będzie? Ale zaciekawiło mnie, co dalej, więc spytałam: Po szalik u?... Po szaliku, on potwierdza i znowu tak
159
dziwnie patrzy mi w oczy, że ojejciu; pomyślatam, teraz to już koniec i zamknęłam oczy. Pamiętasz diabła z Dostojewskiego? spytał znowu tak cichutko. Pojawia się Iwanowi. Albo przypomnij sobie, diabła z Doktora Fausta, pamiętasz? Ma spodnie w kratkę, rozu-j miesz? Diabeł Dostojewskiego też ma coś w kratkę. A wiesz dlacze-j go? Bo Diabeł z a w s z e ma na s o b i e co ś w kra t k ę... Na j tobie, jak cię pierwszy raz zobaczyłem, natychmiast uderzył mnie! twój szalik w kratkę. Tyś się z tym szalikiem jeszcze nigdy niej rozstał, ilekroć cię widzę, tylekroć spostrzegam szalik w kr a-t k ę... Bo diabeł zawsze nosi na sobie coś w kratkę, prawda? Tak się podniecił tym diabłem, że aż mu oczy świeciły i wyglądał naprawdę tak pociągająco w tamtym momencie, że ja, durna, wpadłam na pomysł, żeby to wykorzystać i trochę się z nim zadać, bo skąd mogłam wiedzieć, że to ciota? Znowu osunął się na kolana i tak klęczał, że aż żal mi się zrobiło, bo sobie pewnie portki powalał tym świństwem na ziemi i tak dalej, a takie ładne chłopię z niego wyszło, że aż mi się zachciało go pocałować, więc pochyliłam się nad nim i niby to odwzajemniłam to jego znaczące spojrzenie głęboko w oczy: Ty znasz Dostojewskiego na pamięć, więc tobie mogę powiedzieć..., powiedziałam smutno. Co? on się prawie zerwał na] równe nogi. Powiedz, co?... Pamiętasz przypowieść o lnkwizyto-1 rze? zapytałam jeszcze smutniej, ale spojrzałam na niego tak słod-I ko, żeby się nie uląkł i tak dalej. Jasne, rozgorączkował się. Kto był tego nie pamiętał!... To tym łatwiej mnie zrozumiesz, dodałam, poi czym pochyliłam się i pocałowałam go w usta. I wtedy okazało siej że to ciota, bo mężczyzna to by w najlepszym razie zupełnie znieru-l chomiał i trzeba by mu było wpychać język między zęby i tak dalej,! a ta literatka od razu wpiła się we mnie jak komar i tak od razu goto-| wa się była migdalić, że aż mi się odechciało...
Tak mi się przypomniało teraz. Bo pomyślałam, że może jestem! trochę święta... Och, jakie to pocieszne było niekiedy z tymi lite-l ratkami! Stanęło mi teraz jak żywe przed oczami, bo przez pewienj czas, coś piętnaście miesięcy, nasyłali mnie na Związek Literatóv i wtedy miałam uciechy jak jeszcze nigdy!... Jak się jest taką Począt-| kującą i już się tych szeregowych ma za sobą, to nieźle dostać si^ w te kręgi artystyczno-literackie, bo to i atrakcja dla duszy, i kom-l fort dla ciała. Ale nie sprawdziłam się w Związku, bo mi taki jeden|
160
prozaik napsocił, Żyd kanieszno, i wtedy za karę zabrali mnie od literatów i zaczęli mnie nasyłać na Uniwersytet, do tych niesamowitych magistrów i doktorów, z którymi żadnej przyjemności, tylko ciężka praca, bo wszyscy się mądrzą, a ja muszę notować i jeszcze nazwiska spamiętać, żeby się nie pomieszało, a to też nie jest takie proste, bo teraz to się już tak nienormalnie nazywają, że aż dziw człowieka bierze, skąd się tego tyle nabrało. Krupa. Albo Kociołek. Garciuch, Przysucha i tak dalej. A są jeszcze dziwniejsze, tylko nie wpadają mi teraz do głowy. W każdym razie szczęśliwa byłam, jak mnie już przenieśli. Tyle z tego było dobrego, że mi kurs stenografii zafundowali, więc poduczyłam się za darmo i mogłabym być dzisiaj Sekretarką. A przenieśli mnie w nagrodę, bo takiego jednego Żyda nakryłam, bo mi się bardzo nie podobał, ani krztyny mężczyzny, dziadostwo takie z wypchanymi kolanami w spodniach i tak dalej. Lubię, jak mnie nasyłają na Żydów, bo wtedy nie ma żadnych wyrzutów sumienia i tak dalej. Ja się wtedy tak czuję, jakbym służyła jakiej świętej sprawie. Żyd nie jest ani mężczyzną, ani kobietą, tylko w r e d e m takim już ostatniego rzędu, że takiemu Żydowi na-psocić to może być tylko zasługa, a nie grzech i tak dalej. Teraz to się wszyscy filosemitami porobili i zapomniało się, że to nikt inny, tylko Żydzi nam kraj skomunizowali, ale mnie się tak łatwo wokół palca nie owinie! J a p a m i ę t a m. l nie myślę zapomnieć. W Polsze nie było komunizma. My się do tego w ogóle nie nadajemy. My lubimy, jak ktoś ma herb i zadaje szyku i tak dalej, więc my byśmy sami z siebie nigdy nie poszli na komunizm! A bój ty się Boga! /// nada bylo Jewriejovd Jak krasnoarmijcy ruszyli na Polskę i zaczęli ją komunizować, to tu i tam, a właściwie wszędzie zostawili po sobie Żydków, których sobie podchowali gdzieś tam pod Uralem, jeszcze w czasach, jak w Europie człowiek kulturalny to by się nie pokazał z Żydem na ulicy, boby go po prostu zamknęli. Więc wtedy Żydzi masowo wyjeżdżali z Polski do Rosji, a tam ich dokształcili Bolszewicy, że właśnie Marks i tak dalej, komunizm, i że właśnie w Polsce też trzeba tak zarządzić, bo to dobra ziemia i będzie z czego doić, a Żydom się spodobało, bo oczywista to przyjemnie rządzić się jak gęś na nie swoim podwórku, tym bardziej, jak sięjuż było takim zerem, że prawdziwy Europejczyk to by się z takim nie zadał. O.
161
Więc wtedy - w nagrodę - przenieśli mnie do Ministerstwa Obrony. Zostałam mianowana Starszą Referentką i siedziałam we własnym pokoju, vis-a-vis Gabinetu Ministra. Zapomniałam, jak się nazywał. Coś z pamiętaniem, jakoś tak... O, P o m n y. Minister Pomny. Na początku to myślałam, że to też Żyd, ale się okazało, że nie. W każdym razie Pułkownikowa Śmigło utrzymuje, że to Tatar, a nie Żyd, a ona zna się lepiej od niejednego funkcjonariusza, który sobie zęby na Żydach zjadł. Nie powiem, żeby mi tam było specjalnie źle. Polubiłam żołnierzy jeszcze za młodu, jak chodziłam z butelką wina pod koszary, więc teraz szybko się przestawiłam i tak dalej. Codziennie o ósmej rano musiałam zachodzić do Ministerstwa i byłam sobie prawdziwą Urzędniczką. Moja Matka była naprawdę dumna ze mnie. Wydawało jej się, że ja tak awansuję jak jaka pilna pra-cowniczka. A faktycznie nic tam nie musiałam robić, tylko siedzieć osiem godzin na dzień przy biurku. Więc czytałam sobie wtedy Tomasza Manna, wszystko przeczytałam, co się tylko ukazało. Mężczyzna z niego był żaden, ale pisać umiał tak zajmująco, że aż żal bierze, jak się już wszystko przeczytało i wiadomo, że nic nowego się już nie ukaże, bo umarł i tak dalej. Jak jeszcze później zachodziłam do Literatów, zawsze mówiłam im to samo: Tak powinniście pisać jak Tomasz Mann, to ani biedy sobie nie narobicie, ani niktwam nie zarzuci, że piszecie o niczym. Ot, co. Gdyby nie Pułkownikowa Śmigło, to nawet bym nie wiedziała, po co mnie aż do Ministerstwa nasłali!... Nikt mi nic nie powiedział, o.
Coś tam się ruszyło w Trzynastce, więc musiałam przerwać. Ale to tylko pierwszy alarm. Moje Łobuzisko wstało od stołu i przeciągnęło się, aż wszystkie meble zaskrzypiały. Po czym na nowo usiadł i znowu coś tam pisze. A zręczny jest i szybki, że aż się dziwię, skąd tyle wprawy!... Prawdę mówiąc, to nic lepszego nie mogło mi się przydarzyć. A już myślałam, że to będzie najnudniejsze lato, jakie przeżyłam. Bo wiosna była pod psem. Nic. Otaczałam się lujami i innymi ciotami i tak dalej i już mi się wydawało, że to koniec, bo skończyło się trzydziestkę i teraz trzeba będzie pójść na rentę, czyli odżywiać się już tylko ochłapami... Atu nagle taka miła niespodzianka! Takiego przystojnego bandziora dali mi do pilnowania!... Może się wreszcie zakocham i tak dalej. To by mi przywróciło drugą młodość, bo nic bardziej nie ożywia niż taka m i ł o ś ć... Na razie to
162
się jeszcze nie mogłam zakochać, bo nawet z nim nie poklekotałam, więc tylko na zewnątrz mi się bardzo podoba i tak dalej. Ale jak mi się trafi taka okazja i będę mogła sobie z nim porozmawiać, to się może okazać, że również bardzo mi się podoba jego dusza, i wtedy jestem stracona na amen! Bo żeby i ciało się podobało i dusza była nie do pogardzenia, to taki cud mi się jeszcze nie przytrafił, a przecież niejedno już widziałam i tak dalej. No co do ciała to naprawdę wszystko mi w nim leży. Jest trochę wyższy ode mnie, i to dobrze, bo mężczyzna powinien być wyższy. Brunet, a ja jestem blondynką, i to jasną blondynką, a nie taką oszukaną, co to nie wiadomo czy to szare, czy po prostu brudne. On jest trochę śniady, a ja biała jak łabędź. Nawet już myślałam, że gdyby tak on się do mnie przytulił, to by było jak czarne na b i a tym. Ale do tego to jeszcze daleko, na razie tylko ja się przytulam, jakbym rozum straciła, i to bez skutku. O, teraz na dobre wychodzi. Więc lecę, bo mi się zgubi.
W.
163
wiek
zawód
35
Starszy Egzaminator Mięsa i Wędlin
Obywatele, nie jedzcie wołowiny, i w ogóle, bądźcie ostrożni z mięsem i wędlinami, bo większość rodzajów i kategorii tzw. Mięsa Spożywczego uzyskuje się od trzech lat drogą hormonalnego przyspieszania Wzrostu i Przyrostu, natomiast hormonalne środki przyspieszania tzw. Kwantyfikacji są bezpośrednio rakotwórcze. My, z Urzędu Kontroli, wiemy to od dawna, ale nie mamy żadnego wpływu na praktyki naszego życia gospodarczego, i nas się nie słucha. Partia nie chce dopuścić do niezadowolenia społecznego z powodu braku mięsa czy wędlin, bo wiadomo, my, Polacy, lubimy mięso bardziej niż np. nabiał, czy artykuły mączne, i w ogóle wiadomo, że jak Polak głodny, to podwójnie zły, więc Partia się z tym liczy i robi wszystko, co może, aby Polak był syty. A czym można Polaka nasycić? Oczywista mięsem. Więc nasi naukowcy od Wzrostu Bydła Rogatego wykombinowali środek przyrostu, niby chodziło tu o przyrost wagi mięsa na poszczególnym egzemplarzu krowy lub cielaka, ale w rezultacie wyszedł z tego wzrost przyrostu naturalnego krów. Czy Wy zdajecie sobie sprawę, ile cieląt rodzi dzisiejsza „socjalistyczna" krowa? Przeciętnie siedem, osiem sztuk. A z historii wiadomo, że naturalną drogą krowa nie rodziła prawie nigdy więcej cieląt niż dwa. A nagle rodzi siedem albo osiem. Czy Warn to nic nie mówi? Te hormonalnie wymuszone na naturze cielęta są oczywista malutkie i wymizerowane jak kaczki, niemniej potrafią się utrzymać przy życiu aż dwa lata, a to już wystarczy, aby trochę nagromadzić mięsa na kościach, i to mięso, które Wy kupujecie na rynku, ono właśnie pochodzi z tych wymizerowanych cieląt. A są to środki rakotwórcze, to Wam chcę powiedzieć, bo jednak Rodak Rodakowi takich rzeczy nie powinien przemilczać. Partia o tym wie, ale woli to przemilczać, bo z takiego braku mięsa to niejedno może
164
vvyniknąć, więc władza woli pójść po rozum do głowy i wymyśliła te hormonalne cielęta.
W każdym razie nie jedzcie na jeden raz więcej niż 75 g. Tyle to organizm potrafi zaabsorbować bez specjalnych szkód, wszystko co powyżej zostaje w kościach i po kilku latach jest się „zaraczonym". Mówię to Wam poufnie i nie ma sensu, żebyście to rozpowszechniali, tylko przyjmijcie do wiadomości i bądźcie uważni. Uprzedźcie krewnych, jak ich lubicie, albo sąsiadów czy kolegów, żeby nie było nieszczęścia z Waszej mimowolnej winy. A szczególnie uprzedźcie młode dziewczęta. Stwierdzono mianowicie, że słynne ostatnio przypadki, tzw. Rozdwojenia Sutki, wszystkie idą na konto wspomnianego hormonu. Choroba ta polega na tym, że normalna pierś dziewczęca raptem zaczyna wydobywać z siebie podwójną, potrójną, a nawet, słyszałem, poczwórną sutkę. Hormon ten nazywa się Kantonim CNK2ph. Gdybyście się mieli na to powołać, to wymieńcie tylko wzór chemiczny. Każdy fachowiec od razu będzie wiedział, o czym mówicie. A zatem: nie jedzcie wołowiny, Kochani Młodzi Ludzie.
Wasz Cichosza
165
wiek
zawód
31
Chemik
Ludzie, ja się wykańczam!!... Systematycznie, od lat... Bo też jaki to straszny trip, to wszystko razem, jaki to nieprzytomny trip! Gdyby nie różne używki, to tego nie datoby się znieść, jak Boga kocham! Na szczęście są tu i ówdzie pomoce laboratoryjne. Można się wyłączyć, albo zmienić film. Wszyscy, lub prawie wszyscy lecimy na jakimś szczudle. Jedni lecą na alkoholu, drudzy na Afganie, inni wreszcie poszli na kompot, bo Czerwone Maki na Monte Cassino i tak dalej...
Prawdę mówiąc, ja nie znam ani jednego Abstynenta i to mnie podnosi na duchu. Bo ja nie lecę z entuzjazmem, tylko z wielką trwogą, i kiedy - rozglądając się wokół - widzę, że wszyscy jak jeden mąż kopiemy sobie Grób Frontu Jedności Narodu, wtedy lżej mi na sercu, raźniej...
Co do mnie - i to was zdziwi, bo nie wszyscyjesteście Inżynierami Chemii albo Aptekarzami, więc co do mnie, ja zdecydowałem się na Nadsiarczan Amoniaku, w naszej branży niewinnie nazywany „barankiem", a to ze względu na fakturę wełny, jaką ta substancja posiada, gdy spojrzeć na nią przez mikroskop. Chcę wam o tym opowiedzieć, zwierzyć się jak brat bratu, bo zatruwa mnie piekielna samotność, izolacja. Wierzcie mi, nie ma samotności głębszej ponad samotność człowieka lecącego w pojedynkę. Kiedy wy zbieracie się w czwórkę, w piątkę czy bodaj w dwójkę, by polecieć na waszej prymitywnej „Wyborowej", albo na waszym niewinnym dżoincie.ja zażywam swoją hostię samotnie, w ubikacji publicznej, w szalecie na Centralnym, albo gdzieś w ciemnej bramie. Sam. Bez ludzkiej pomocy, bez uśmiechu brata. Jak opuszczony przez wszystkich skazaniec. Moje trzy miligramy „baranka", o którym nie macie zielonego pojęcia, więc wam opowiem: trzy miligramy - cztery to już za dużo i sensacje są raczej organiczne: wątroba przestaje wykonywać swoje funkcje, serce traci równomierność, nerki wysiadają i tak dalej,
166
więc ostrożność ma w tym wypadku swoją cenę. Nie ma sensu przesadzać również w drugą stronę, bo dwa miligramy to akurat o ciut--ciut za mało i zamiast tripu otrzymujecie w zamian Sen Imbecyla, czyli wszystko, na co spojrzycie, dwoi wam się w oczach i troi. Trzy miligramy to strzał w dziesiątkę, i radzę precyzję, bo skutki mogą być fatalne. „Baranek" ma konsystencję proszku, więc z zażyciem nie ma kłopotu i najlepiej posłużyć się do tego jakimkolwiek sokiem, rozpuścić proszek w jednej łyżeczce soku jabłkowego, lub choćby „Malinówki". Jak już polubicie „baranka", będziecie przy sobie nosili buteleczkę soku i łyżeczkę, takjakja, ja mam zawsze przy sobie wszystkie niezbędne akcesoria, bo niekiedy trzeba zostać na Konferencji, Zebraniu Partyjnym, lub Posiedzeniu Rady Zakładowej i wtedy powstają puste obszary czasu, które trzeba jakoś przebyć. Więc noszę na wszelki wypadek wszystko ze sobą. Żona nic o tym nie wie, i miejmy nadzieję, że się nie dowie. Wiecie, jak to jest z żoną, prawda, bracia? Zwłaszcza z taką srogą i surową jak stal. Z taką, która leci Abstynencją, to znaczy uwielbia tzw. stan naturalny. Brrr... Właśnie mnie taka się trafiła połowica. Ona nawet wina nie weźmie do ust, bo już jeden kieliszek wystarczy, by ją zwalić z nóg i ona przy tym staje się nagle ludzka, dobrotliwa, uśmiecha się ja k dziecko. Sami rozumiecie, staje się taka jak trzeba, tyle że właśnie nie pije, bo wino ścina ją z nóg, a ona nie znosi tzw. zbydlęcenia (ona to nazywa zbydlęceniem tylko dlatego, że nogi jej się robią niepewne i ołowiane. Boże, nogi tylko. Gdyby ona wiedziała, jaką Drogę Krzyżową ja muszę odbyć, na moim „baranku", toby w jedną noc o s i w i a ł a). W każdym razie dostała mi się żona, która jest wrogiem wszelkich używek; raz tylko -jedyny raz, bracia - spostrzegła, że lecę „barankiem", ale ona nie ma o tym najmniejszego pojęcia i dotychczas nie podejrzewała, więc wykpiłem się bólem żołądka.
Ale kiedyś mój znajomy, też Chemik, przyszedł w odwiedziny i na jej oczach wziął „baranka", tłumacząc jej przy tym obszernie, co to jest i jak działa. I od tego czasu moja żona zaczęła coś podejrzewać i diabli wzięli mój spokój domowy. Biorę stąd mojego „baranka" nie w domu, tylko na Mieście. Wracam z pracy o trzeciej, powiedzmy, zjadam obiad, po czym wychodzę z domu, tłumacząc się jakimś zebraniem lub niespodziewaną robotą nadliczbową. A ona
167
wierzy, albo udaje, że wierzy, bo jej to na rękę. Lubi być sama. Gra wtedy na fortepianie, albo czyta jakieś powieści z osiemnastego wieku. A ja na Mieście, w słońce i deszcz, na wietrze i słocie. Sam. Bo nie mam towarzystwa. Nie wszyscy mieli szczęście dostać od losu Przyjaciela. Kogoś, z kim można nawiązać duchowe partnerstwo. Nie każdy ma swego kumpla, bracia. Ci z was, którzy lecą wódą, nie znają tego zagadnienia, bo już Rej powiadał, że „chmiel rad broi", to znaczy chmiel rozwiązuje język i umożliwia działania ekstrowertyj-ne nawet wtedy, jak się jest zasadniczo introwertykiem. Więc wy się łatwo dogadujecie i już spadacie do rowu „razem", z Przyjacielem. W moim tripie nie ma takich luksusów. „Baranka" bierze się samotnie. Taka jest reguła. To wynika z działania tej substancji oraz z tzw. okoliczności zewnętrznych: nie wszyscy mają dostęp do Nadsiarczanu Amoniaku. Prawie nikt, oprócz nas, Chemików, nie wie, że Nadsiarczan Amoniaku to Bilet Podróży Na Tamtą Stronę, z prawem powrotu, ma się rozumieć. Ja wam najlepiej opiszę w kilku słowach, na czym polega sam trip, bo w przeciwnym razie nie zrozumiecie, co mam na myśli. Rzecz ma zatem konsystencję proszku, nie ma żadnego zapachu i nie daje się spożywać w formie papierosa. Tuż po zażyciu, mniej więcej w dwie minuty później zaczyna się tak zwana „zima", czyli niezależnie od temperatury otoczenia, cały organizm przeżywa uczucie potwornego, lodowcowego zimna. Ci z was, którzy lecą Afganem, opowiadają niekiedy o fazie „zimna", jeżeli dżoint był tłusty i okazjonalny, a nie powszedni - ale, bracia w Afganie, ta wasza poafgańska „zima", to absolutnie nic w porównaniu z „zimą" po „baranku". Szczękanie zębami, i to widoczne nawet dla niespostrzegawczego otoczenia, jest tu na porządku dziennym, należy do niezniszczalnych atrybutów biologicznej komunii z „barankiem". Zimno jest tak straszne, tak d u c h o w e, a nie tylko cielesne, że przeżywa się wrażenie swojej biologicznej śmierci. To jest taki rodzaj z a p ł a t y. Za wszystko się płaci, nikt tego lepiej nie wie niż my, lecący przez życie jak chore motyle przez mroźną otchłań wszechświata. To zimno to może ta pradawna mityczna kara za zerwanie Jabłka z Drzewa Wiedzy, diabli wiedzą. W każdym razie -jeżeli ujrzycie kiedyś przypadkowo na ulicy, w bramie, lub w pobliżu Toalety Publicznej, człowieka szczękającego zębami, drżącego na całym ciele, i to tak
168
prawdziwie, że zimno się wam zrobi od samego przyglądania się, to... pomyślcie w tej sekundzie coś dobrego, coś jak kawałek chleba i sól, albo po prostu przeżegnajcie się, jeżeli wierzycie w Boga, życzcie temu człowiekowi, aby dobrnął do swego ogniska i się ogrzał. Bo to jest skazaniec, bracia, ktoś, kto szuka wyjścia z pułapki, z której wyjścia już nie ma, ktoś w d r o d z e, ale tak w d r o-d ze, że nie ma mowy o żadnym hotelu ni spoczynku przy boku jakiejś kobiety. To ktoś stracony i przez to godny przynajmniej pożałowania...
Na szczęście faza „zimy" nie trwa wiecznie, tylko około 45 minut. A kto ją przetrzyma, ten wnijdzie do Raj u. Na cztery godziny zaledwie - to prawda - niemniej cztery godziny potrafią mieć wagę Małej Wieczności, potrafią olśnić na zawsze, potrafią stać się Pokusą nie do Odparcia. Te cztery godziny to wynagrodzenie z a Trud Istnienia. A wszystko to wcale nie jest tak spektakularne jak brzmi. Przeciwnie, wszystko jest zupełnie normalne, takie jak za-wsze-tyle że to wszystko ma się teraz za darmo, i b e z t r o s k o, bo tak wielki jest dystans Podmiotu do Przedmiotu jak w kinie, podczas przejmującego filmu, wszystko jak w pasjonującym filmie, bracia, i to z prawem ingerencji widza w rzeczywistość na ekranie. I - znowu podobnie jak podczas seansu w kinie-świat staje się błyskotliwie kolorowy, o wiele bardziej kolorowy niż to właściwie dopuszczalne. Formy, tak architektury jak przyrody, wyodrębniają się z otoczenia plastycznie i w rytmie zwycięskiej ekspansji. Idziemy sobie ulicą, powiedzmy Nowym Światem, bo ta ulica jest jak stworzona do interpretacji. Nie wyobrażacie sobie, bracia, co się nagle dzieje: Sklepy, witryny, okna wystawowe - wszystko zawalone towarem. Przechodzicie koło zwyczajnego sklepu spożywczego i nie wierzycie własnym oczom! Czego dusza zapragnie! Przechodnie uśmiechnięci, ba, wystrojeni, bo teraz widzicie wszystkie szczegóły, widzicie zalotność ludzką, potrzebę podobania się i uszczęśliwiania innych. „Baranek", bracia, odsłania w świecie to, co w nim jest tylko p o t e n ej ą, a nie rzeczywistością raz na zawsze zaklepaną na dobre, a że lubi idealizować, odnosicie wrażenie, że poruszacie się na falach doskonałego Ideału. Nieważna jest nawet pogoda, ciało żyje przez te cztery godziny swoim własnym wyśnionym mitem, realność nie jest mu w stanie tego objawienia
169
zakłócić, taki jest „baranek", jak Boga kocham! Nieustająca kontemplacja, Ruchome Święto! Po raz pierwszy dostępujecie uczucia, że żyć się o p ł a c a, mimo wszystko; że ten straszny trip, nazywany istnieniem, ma swoje dobre strony, że - co najważniejsze - nie jest nudny i beznadziejny, monotonny i bezsensowny, tylko przeciwnie: atrakcja goni atrakcję, ludzie są piękni, Przyszłość godna niecierpliwości, z jaką czekamy na Jutro; Społeczeństwo, Państwo -to nie tylko nastroszone i groźne Nazwy, od których gęsia skóra oblepia ciało, to pożyteczna i ludzka Realność, z którą własnowolnie i niemal z radością podejmujemy kontakt! „Baranek" daje sobie radę z e w s z y s t k i m, nie ma takiego koszmaru, któremu „baranek" nie podoła. Niestety, po czterech godzinach wszystko się urywa, a zejście na ziemię bywa bolesne. Rozsądniej jest usnąć, zanim trip dobiegnie końca, i ostatnią schyłkową fazę przeżywać już we śnie. Ale jeżeli macie więcej czasu, bracia, i nic was nie goni, to radziłbym zażyć drugiego „baranka". Najpierw to nie chciałem wam o tym wspominać, bo nie wszyscy to lubią, ale teraz to myślę raz kozie śmierć, i skoro już otwieram usta, to powiem wszystko. Otóż jest taki sekretny sposób zażycia „baranka", który to sposób gwarantuje tzw. Trip Boski, tyle że trzeba dokładnie podporządkować się procedurze. Za wszystko trzeba płacić, komu to mówię! Trip tzw. Boski to szczyt, bracia, zazwyczaj bierze się go po pierwszym, tym normalny m, i na tym „baranku" lecicie dokładnie siedem godzin! Tyle że właśnie procedura jest trochę żmudna i na początku nie radziłbym wam zażywać w ten sposób „baranka" w jakiejś Toalecie Publicznej czy pośród innych odstręczających okoliczności, bo odechce wam się wszystkiego, zanim osiągniecie pożądany zenit. Jeżeli chcecie spróbować „baranka" „w boski sposób", pozostańcie na czas zażywania we własnym mieszkaniu, przygotujcie się do tego, by nie zadawać sobie zbędnego cierpienia. Po pierwsze, musicie nabyć tzw. lewatywę - chodzi tylko o ten, znany wszystkim, gumowy wtryskiwacz. Rozpuszczacie trzy miligramy w podwójnej ilości soku, jakiegokolwiek, i ów w ten sposób spreparowany roztwór wprowadzacie do pochwy lewatywy. Odetnijcie koniuszek lewatywy, ten spiczasty, bo trzeba zwiększyć jego drożność, w przeciwnym razie lewatywa nie działa tak skutecznie jak to konieczne. Gotowe? Teraz rozbieramy się, proszę odłożyć rzeczy
170
w tym miejscu, gdzie zażywacie, bo może się zdarzyć, że „baranek" podziała tak gwałtownie, że nicjuż nie zdołacie sobie przypomnieć. Nic z normalnej praktycznej sfery istnienia, ma się rozumieć. Teraz wprowadzamy lewatywę do odbytnicy (ja wiem, że to nieszczególnie przyjemne, a jakże!). Ale o to chodzi, że Baranek Boski wymaga bardzo specyficznych koneksji i trzeba się tej procedurze w pełni podporządkować. Tu chodzi o nadzwyczaj istotne skoligacenie chemicznej struktury „baranka", czyli owego Nadsiarczanu Amoniaku, z chemiczną jakością soków, substancji i enzymów, wypełniających jelita.
My, którzy znamy „baranka", powiadamy, że Boski Trip przychodzi nie „z głowy" jak normalny „baranek", czterogodzinny, tylko o d flaków, czyli z wnętrzności organizmu. A to wymaga ofiar, tego nie ma za d a r m o, i wtryskujemy zawartość bezpośrednio do kiszki stolcowej. Większość użytkowników posługuje się wazeliną, ale i w tym wypadku służę radą i doświadczeniem, i polecam naj-zwyczajniejsze mydło. Wazelina jest, by tak powiedzieć, p r z e w a-z e l i n o w a n a, co ma taki skutek, że lewatywa wyślizguje się z odbytnicy, zaś drogocenny „baranek" rozlewa wam się po pośladkach. Mydło, choć nie tak słynne, zachowuje się w tych okolicznościach dużo praktyczniej, ponadto wiąże się z substancją jelit o wiele korzystniej niż wazelina. To tyle w sprawie procedury. Kiedy odbędziecie fazę „zimy", którą na początku również radzę spędzać w domu, wyruszcie w Miasto. Boski Trip to przeżycie wszystkiego na raz, wszystkiego, co ludzkie, ale również wszystkiego, co b o s k i e. A do tego trzeba Życia Zwielokrotnionego, czyli Miasta, Ruchu, Świateł. Nie bierzcie Boskiego, bracia, częściej niż raz na miesiąc. Wcześniej czy później Boski Baranek prowadzi do raka jelit, więc lepiej się oszczędzać. Jeżeli macie tzw. silną wolę i zachowacie rozsądne proporcje, właśnie raz na miesiąc, to macie przed sobą około 20 lat. Jeżeli zechcecie skracać okres kwarantanny, powiedzmy, raz na tydzień, macie przed sobą już tylko pięć lat. Rachunek jest prosty. Miałem przyjaciela, a raczej Znajomego, który leciał na Boskim trzy razy tygodniowo. Nie wytrzymywał dłużej, zbyt wrażliwy i spragniony Raju. Po siedmiu miesiącach wylądował w krematorium. Boskość ma swoją cenę. Na wasze uspokojenie mogę tylko dodać, że „baranek" w ogóle nie prowadzi do zależności
171
organiczn ej, w tym sensie nie jest on tzw. narkotykiem. Organizm nie przyzwyczaja się doń i nie potrzebuje go do życia. Jedyna zależność, jaka tu się wytwarza, jest natury psychicznej, duchowej lub uczuciowej. Kto raz by} w Raju, bracia, ten tego już nie zapomni. Oto cała tajemnica. Jeżeli Raj was przekona, a przekona was na pewno, to wam zaręczam, jeżeli raz was tedy oczaruje i uwiedzie, to może się zdarzyć, że już tylko jeden cel będzie przyświecał waszemu życiu, jedna już tylko tęsknota: za „barankiem". I to nie są żarty, bracia, za taką komunię płaci się każdą cenę, lewatywa przestaje być śmieszna i upokarzająca, odbytnica przestaje być odbytnicą, nawet wazelina czy mydło wydają się jedynie rekwizytami w spektaklu, w którym rozstrzyga się wszystko, a zwłaszcza kwestie duszy. Więc tego się p r a g n i e, duchowo, wszystkimi siłami umysłu i serca, a nie tylko cieleśnie. I ta „zależność" psychiczna staje się z czasem niebezpieczeństwem nr 1. Należy umieć się temu przeciwstawić i dawać sobie odpocząć w Raju tylko raz na miesiąc. Jeżeli się ma tę słynną wolną wolę, naturalnie, a wy, bracia, wiecie, jaki to istny rarytas, ta wolna wola, która najczęściej przytrafia się akurattym, którzy nie mają żadnych innych nami ętności...
Nie wtajemniczajcie swego otoczenia, że lecicie na „baranku". Po pierwsze „baranek" lubi ludzi pokornego serca, a sami wiecie, jak trudno o pokorę w większym towarzystwie. Po drugie, otoczenie - o ile samo nie poleci „barankiem" - będzie wam tylko zazdrościło i zakłócało trip. Niewielu jest ludzi d o b rych, życzliwych bez ściśniętego z zawiści serca. Bardzo wątpliwe, czy akurat takich macie pod ręką. Raczej niejasne, że nie. Więc zdecydujcie się na samotność. Nie ma innego lepszego wyjścia. Zapewne nie jest to stan luksusowy, niekiedy jest potwornyjak „zima" w pierwszej fazie po „baranku". Tym bardziej, że nie wolno nam się zdradzić. Wszyscy jesteśmy bez przerwy obserwowani, przez żony, matki i ojców, przez własne dzieci, nie mówiąc o sąsiadach i krewnych. Wszyscy oni czyhają, czy aby żyjemy tak jak trzeba i jak się godzi, czy wszystko z nami „w porządku", czy nie trzeba się za nas „wstydzić", bo na przykład założyliśmy skarpetkę do góry nogami, albo potykamy się na ulicy jak pijak. Więc to nie jest takie łatwe: nie zdradzić się; tym trudniej udawać, że „wszystko w po-
172
rządku", im lepszy jest „baranek". Wy jesteście, bracia, w Raju, a tu trzeba udawać, że „wszystko w porządku", że ,jakoś to będzie", że Jak cię widzą, tak cię piszą". Pomyślcie tylko! Tu odchodzi trip marki „luksusowa", czyli świat się ściele u nóg jak bolesno-słodka Łamigłówka, której do ostatecznego Spełnienia brak już tylko n a -s z e j głowy, a tu raptem żona was karci jak bezczelnego sztubaka - bo kartofel na przykład spadł wam z widelca na podłogę, albo zachwialiście się na nogach i musieliście ramieniem podeprzeć się o framugę okna... Tak, tak! Samotność zupełna! Nie wolno wam się zdradzić, że wzięliście „baranka", bo wówczas zamiast Raju macie Piekło. Jasne! Nasze żony, matki, siostry, a nawet kochanki, stoją na straży ż y c i a. A życie to coś takiego, co trzeba przeżyć bez podpórek, bez znieczuleń! A „baranek" jest właśnie jak zastrzyk znieczulający, więc one nigdy „baranka" nie zaakceptują. Tak jak, w przeważającej większości, nie wybaczają wam, bracia, waszej „Wyborowej". A zatem wybierzcie samotność i w tej samotności pozostańcie ostatecznie o s t r o ż n i! Nie dajcie po sobie nic poznać!
Jasne, że to wszystko razem to nie jakaś luksusowa jazda „Czajką", tylko ciężka praca nad sobą. Nie wszyscy to wytrzymują. Ale w zamian, bracia,w zamian otrzymujecie Byt Poprawiony! A przy okazji podobacie się nawet samemu sobie. Bo „nie rzyga się", nie bełkocze, nie rzuca się na otoczenie. Jest się delikatnym i przejętym, bo Istnienie sprawia wam głęboką, choć niekiedy gorzką, satysfakcję. Tak, niekiedy gorzką. Ale wy przecież wiecie, że ta gorycz też daje się lubić. „Wyborowa" też nie jest słodka, oliwki również. A przecież zażywacie tę gorycz z niejaką rozkoszą. Co, w końcu, jest naprawdę jednoznacznie dobre?Itylko dobre?... Seks? Erotyka?... Na początku, owszem. Bo się leci na czystym instynkcie. Ale wy, którzy macie żony, znacie również gorycz pożycia seksualnego. Po pięciu latach małżeństwa, jeżeli tylko z tego jednego talerza wyżeracie, więc po pięciu latach ta g o r z k a strona jest już oczywista. Instynkt się już wyczerpał, a przynajmniej utracił wiele ze swojej świeżości, życie erotyczne stało się codzienną pracą nad podtrzymywaniem harmonii współżycia. Więc ten „Seksualny Baranek" też wymaga ofiar. Nic, bracia, nie jest bez skazy. Powiecie, że może żarcie? „Konsumpcja?" Też nie. Wystarczy chwila nieuwagi i zjadacie za dużo. Przychodzi kara. Resztę wieczoru
173
spędzacie, jak się już tylko d a. Nie ma spełnień za darmo, pogódźcie się z tym! Jak ja się pogodziłem. Choć miałem wszystkie po temu dane, by pozostać dziecinnym. By żądać wszystkiego. Wszystkiego i z a d a r m o...
I jeszcze jedno na koniec: Bądźcie d o b r z y dla tych, którzy lecą „barankiem". Jeżeli macie Znajomego, o którym wiecie, że leci „barankiem", bądźcie dlań wyrozumiali. On, sam z siebie, nie zrobi wam nic złego. On jest do tego niezdolny. Przeciwnie, on się usilnie stara nadać życiu lepszą jakość.Jemu się nawet wydaje, że dzięki „barankowi" jest lepszym człowiekiem. Więc co to za Przeciwnik? Leżącego nie kopiemy, bracia, okay?
Baranku Boży,
który gładzisz Grzechy Świata,
zmiłuj się nad nami.
t74
wiek
zawód
Socjalistyczny Związek Sportowców Polskich
Towarzysze!
Niniejszym protestujemy przeciwko publicznemu uwłaczaniu godności Sportu w ogóle i Sportowca w szczególności. Z okazji napoczętej i zainicjowanej przez waszą WOLNĄ TRYBUNĘ dyskusji o „produktywności" młodych Obywateli Socjalistycznej Polski ukazał się na łamach dwutygodnika „Naród a Socjalizm" artykuł ob. J. Niewybaczalskiej, którego treść i forma urągają wszelkim miarom socjalistycznego smaku i ducha. Szukając dziury w całym, ob. Nie-wybaczalska nie waha się zaatakować Sportu i jego Socjalistycznych Bohaterów, zarzucając im „niewywiązywanie się z nadziei i oczekiwań, jakie pokłada w nich Społeczeństwo". Z niezliczonej ilości dyscyplin sportowych Autorka wybiera sobie akurat te, w których nasi Sportowcy faktycznie nie przodują na świecie, przemilcza zaś dyscypliny, w których Polski Sport dominuje lub współdominuje. Aby nie pozostać gołosłownym - oto próba tej zdumiewającej niesprawiedliwości:
,A nasi Sportowcy?" zapytuje ob. Niewybaczalska. „Obóz kondycyjny naszych wioślarzy kosztował Społeczeństwo 122 Miliony złotych. A plon jest jaki? W dorocznych mistrzostwach świata nasi Wioślarze zajęli 87 (słownie: osiemdziesiąte siódme) miejsce. Obóz przygotowawczy naszych czołowych Pingpongistów kosztował Społeczeństwo 90 Milionów złotych. A tymczasem nasi Pingpongiś-ci zajęli na Olimpiadzie 61 (sześćdziesiąte pierwsze) miejsce. Tuż przed nami, na 60 miejscu uplasowała się Zambia. Zambia, towarzysze, która dysponuje skromną ilością zaledwie 130 stołów pingpongowych, a piłeczki pingpongowe musi sprowadzać z Egiptu. Nasi Pływacy, Maratończycy, Skoczkowie wzwyż i w dal, nasi Miotacze i Długodystansowcy, nasi Strzelcy z łuku i Biegacze z przeszkodami nie odgrywają żadnej, nawet najmniejszej roli na arenach świata,
175
mimo że kosztują Społeczeństwo wiele ciężko zapracowanych przez Społeczeństwo złotych dewizowych... Socjalizm, towarzysze, to nie tylko czcza retoryka, to również konkretna praktyka społeczna, to również osiągnięcia. Społeczeństwo ma prawo domagać się od swoich Sportowców wyników, które stoją w rozsądnej proporcji do wysokości zainwestowanych w rozwój danej dziedziny Sportu funduszy. Jeżeli nasi Sportowcy tego nie rozumieją, to trzeba im to wytłumaczyć. Kto się tego podejmie? A może Socjalistyczny Związek Sportowców Polskich?"
Kto cytuje, ten też się integruje, towarzysze. Czy tak ma wyglą-1 dać socjalistyczna polemika? Czy nam, Socjalistycznemu Społeczeństwu Nowej Polski tylko o pieniądze chodzi? Czy dalekowzroczna polityka Sportowa to nic? Czy ob. Niewybaczalska zapomniała odwołać się do praktyki socjalistycznej polityki sportowej? Nasi Łyżwiarze-przed piętnastu laty-w ogóle nie brali udziału w Mistrzostwach Świata, a to z braku społecznej nadziei na ich możliwe sukcesy. Aż nadszedł rok 1981 i społeczeństwo -tytułem Eksperymentu - zainwestowało w ich obóz kondycyjny skromne 20 Milionów złotych. Dzisiaj Polscy Łyżwiarze należą do Czołówki Światowej i każdy Polak jest dumny ze swoich Łyżwiarzy. Nazwiska naszych Miotaczy Młotem zdobią dzisiaj Złote Księgi Historii Sportu. Nikt nie rzucił młotem dalej niż Polak. Młot stał się symbolem polskiej nieobliczalności sportowej. Wszystko, co w związku z tym przychodzi ob. Niewybaczalskiej do głowy, to jedynie podejrzanej jakości dowcipy: „Niby w Rzucie Młotem jesteśmy całkiem na przo-dzie" pisze Autorka „Ale i na ten temat krąży już tu i ówdzie anegdotka: Jak to się dzieje, pytają zagraniczni dziennikarze naszego Bohatera Młota, Waldemara Ziółko, jak to się stało, że Pan nagle pobił wszystkie rekordy, i to akurat w rzucie Młotem? Od kiedy to Młot, właśnie Młot wydał się Polakom rekwizytem na wskroś polskim? Dejcie mi sierp, odpowiada na to z właściwą śląskiej gwarze bezpośredniością Waldemar Ziółko, Sierpem to przeciepna przez stadion..." Koniec cytatu. Czy to się, towarzysze, w głowie mieści? Autorka artykułu w poważnym czasopiśmie pozwala sobie na opowiadanie głupkowatych dowcipów politycznych, a cenzura puszcza to w świat? Przecież to niesłychane! Kto ponosi za to odpowiedzialność? Czy odpowiedzialny za korektę tekstu ob. Niewybaczalskiej
176
cenzor usnął na ten moment? Czy my już nie możemy ufać nawet cenzurze?! przeciwko komu właściwie opowiada Autorka takie głodne kawałki? Przeciwko Sportowcom w ogóle i Sportowi w szczególności? Przeciwko publiczności czytającej? Czy też... przeciwko naszemu wielkiemu Sojusznikowi, Związkowi Radzieckiemu? Pytanie zostało postawione, na odpowiedź będziemy czekali. Potulnie i cierpliwie.
Nic, towarzysze, nie mamy przeciwko uzasadnionej krytyce. Również my, Sportowcy i Działacze Sportu, nie jesteśmy nieomylni. Upraszamy jednakże i domagamy się, aby polemizowano z nami lojalnie i na poziomie przyjętych norm dobrego smaku i obyczaju. Na infantylne dowcipy polityczne nie mamy czasu. Wracamy z treningu i idziemy na trening. Dla nas każda minuta jest ważna. Nasze rekordy nie spadną z nieba. Trzeba je solidnie wypracować. A na zarzut, że nasi Pingpongiści nie należą-ciągle jeszcze-do czołówki światowej, odpowiadamy, zgodnie z prawdą historyczną: Faktycznie. Ale my nie ustajemy w wysiłkach. Czterdzieści pięć lat temu nasi Bokserzy odpadli w eliminacjach; dzisiaj nie ma na całym świecie boksera, który nie drżałby przed polskim „sierpowym". A zatem, dajcie nam czas, towarzysze. Cierpliwości!
Pozdrawiamy Was sportowym ,Ahoj" i życzymy sukcesów
- Zarząd SZSP
177
wiek
zawód l
60
Nauczyciel j. polskiego I
Drodzy Panowie i Panie, Drogie towarzyszki i towarzysze!
Jestem skromnym pedagogiem, a nadto kobietą, i nigdy bym się l nie odważyła wystąpić w kwestiach obcych memu życiowemu przy-1 gotowaniu i wykształceniu, z tym większym jednakowoż zaangażo-1 waniem gotowa jestem -jako nauczyciel j. polskiego - bronić inte-1 resów naszej pięknej mowy polskiej. To, co od pewnego czasu na naszych oczach dzieje się na ustach użytkowników naszego języka, woła o pomstę do nieba i zasługuje na publiczną troskę. Kiedy na przykład godzinę temu zdążałam do Waszej Wolnej Trybuny, natknęłam się po drodze na mężczyznę, który prawdopodobnie przewrócił się i dlatego leżał na chodniku, lecz kiedy zaniepokojona pochyliłam się, aby mu ewentualnie udzielić pomocy, usłyszałam wulgarne: Odpierdol się, głupia pizdo... W chwilę później, w przepełnionym autobusie, poprosiłam pewnego młodzieńca, aby stanął na prawej nodze, przynajmniej na chwilę, bo lewą stoi już od kwadransa na mej stopie i zachodzi obawa, że ja tego nie wytrzymam, i poprosiłam naprawdę grzecznie, bez zaczepliwości czy kpiny, niemniej on uznał za wskazane odpowiedzieć mi: Czy nie widzisz, kurwo, że prawą stopę mam zajętą? A zresztą huj cię obchodzi moja | stopa, sama sobie radź!...
Prawdę mówiąc, ja nawet niezupełnie wiem, co te asocjalne wy-1 rażenia oznaczają, instynktownie jednak czuję, że nic dobrego, bo przecież w przeciwnym razie byłyby mi doskonale znane, z reakcji mego otoczenia wnoszę jednak, że pogwałceniu ulegają w nich elementarne zasady ludzkiej przyzwoitości, nie mówiąc już o kanonach higieny języka. Otóż ja myślę, drogie Koleżanki i Koledzy, że najwyższy czas, abyśmy tej drażliwej problematyce odważnie zajrzeli w oczy, w przeciwnym razie zlekceważymy na pozór niewinne, niemniej jednoznaczne symptomy ciężkiej choroby - podobnie syfilis, jak towarzyszom wiadomo, zwykł się w pierwszym stadium |
178
choroby manifestować niewinną wysypką na skórze poszkodowanego. Czy nie tak?
Cóż to bowiem oznacza, jeżeli użytkownicy języka, zamiast sięgać do wyrażeń gotowych i od dawna przez kulturę danego społeczeństwa zasymilowanych, powołują do życia wyrażenia nie dość, że nowe, to nadto odczuwane przez przygodnych słuchaczy jako kumulacja ordynarności i duchowego chamstwa? Cóż to oznacza, towarzysze, jeżeli obywatele nie znajdują w swoim narodowym języku żadnego słowa do wyrażenia treści i uczuć, jakie w danej chwili wypełniają ich głowy i serca?... Jeżeli sięgają do tych rezerwuarów języka, które od wieków służą do wyrażania pogardy tak dla życia i jego naturalnych funkcji, jak dla człowieczeństwa i poszczególnych ludzi?...
Znaczy to, towarzysze, ni mniej ni więcej, że albo niepotrzebnie wmawiamy ludziom, że są czymś lepszym niż są, albo - że życie faktycznie aż tak niewiele jest warte, iż co chwila i na każdym kroku trzeba odnawiać język, aby pasował do sytuacji, czy nie tak?
Nie jestem fanatykiem prawdy, towarzysze, dlatego powiadam: mniejsza o to, jak to z tym faktycznie jest, naprawdę ważne jest tylko to, jak p o w i n n o być, a zatem nie pozwólmy, towarzysze, aby prawda bezkarnie rzucała nam się kłodą pod nogi i opóźniała nasz marsz ku Przyszłości. Nie byłoby to bowiem ani zbyt mądre, ani skuteczne, któż bowiem zostałby w razie czego pociągnięty za to do odpowiedzialności jak nie P a r t i a? Kto od pół wieku prowadzi Naród i decyduje o kierunku i poszczególnych aspektach jego rozwoju? Czy nie zachodzi obawa, iż któregoś dnia ten czy inny obywatel głośno powie, a Społeczeństwo mu przytaknie: „To właśnie partia stworzyła Polakom takie warunki życia i tak ukształtowała jego człowieczą sytuację, że Polak, pragnąc się wypowiedzieć, lub po prostu zareagować na najzwyklejsze zdarzenie, coraz częściej musi i w o l i sięgać właśnie do tych kanałów polszczyzny, w których od wieków gromadzi się niechęć, abnegacja i pogarda dla życia, w których od wieków pęcznieje świadomość, że życie niewarte jest pięknych słów, przeciwnie: że n a j-obrzydliwsze słowa są akurat wystarczająco adekwatne, by użyć ich jako surowca do r e a k c j i i na życie i świat"?...
179
Więc ja bym się, kurwa, na miejscu Partii poważnie nad tym zastanowiła. (Oczywista nie popełniam tu tego samego grzechu z upo-l dobania i braku woli poprawy, lub z cynizmu, lecz tylko dlatego, był formalnie uatrakcyjnić myśli, z którymi przychodzę. A oprócz tegol wyobrażam sobie, że wyrażenia te, mimo że nie wiem, co oznacza-l ją, jednak na pewno coś oznaczają, a ponieważ spostrzegam,! że Towarzysze często się nimi posługują do wyrażenia wewnętrznej! ekspresji oraz swego ogólnego samopoczucia, chcę prze-l mówić podobnie, w języku pokrewnym i zarezerwowanym dlal ludzi, którzy zdecydowali wypowiedzieć się za wszelką c e n ę.I Jeżeli przy tym pomylę „kurwę" z „pizdą" lub „huja" z „pierdole-l niem", proszę mi wybaczyć, ja naprawdęjestem początkująca) i nie rozporządzam stosowną rutyną.)
A zatem, huj wam w dupę, towarzysze, zastanówmy się nad sed-l nem rzeczy, o którą tu chodzi. Chodzi, kurwa, o socjalizm, no nie?l To tak w o g ó l e, pies jebał naszą mać, towarzysze, w ogóle to! zawsze chodzi przede wszystkim o socjalizm, natomiastl w szczególności, drodzy jebani współcześni, więc w s z c z e-l g ó l n o ś c i na co powinniśmy zwrócić uwagę?... na godność ludzką, kurwa, no nie? Bo bez godności nie ma radości, jak powia-j dają masy pracujące z Klasą Robotniczą na czele. Nasz język, kurwa, l nie wystawia świadectwa godności naszemu jebanemu życiu, l i temu, job twaju mać, trzeba jakoś zaradzić. Tu nie wystarczy pier-1 dolić trzy po trzy, towarzysze, tu trzeba zadziałać. Grozi nami bowiem duchowe zbydlęcenie. Od pół wieku osuwamy się w jakąś l abstrakcyjną pizdę przy pomocy jakiegoś zupełnie zmetaforyzowa-l nego huja, co na pewno ani nie należy do przyjemności, ani nie mo-l że być celem dalekowzrocznej polityki Partii oraz naszego ludowe-1 go państwa. Czy nie mam racji?
Jasne, towarzysze, że życie nie składa się wyłącznie z cnót i wa-1 lorów, piękna i wzniosłych uczuć, napotykamy w nim, kurwa, rów-1 nież aspekty zjebane na śmierć, bezsprzecznie. Ale czy znaczy to, l towarzysze, że na życie składają się wyłącznie świństwa i gnój,l oszustwa i ułudy, że jest ono jednym wielkim zapiżdżonym humbu-l giein? Oprócz wszystkiego, co plugawe i boleśnie rażące, życie jestl przecież nieustającą walką o jakość jego i s t o t y. To my, kurwa, l osobiście, poprzez nasze codzienne czyny, myśli i uczucia -|
180
a to znaczy również: poprzez głośno wypowiadane słowa - to my osobiście decydujemy o tym, czy życie staje się godne miłości i szacunku i czy wydźwignie się -wszelkim przeciwnościom losu na przekór- ze sfery bezwładu, plugastwa i bezmyślnych instynktów. Tak to jest, kurwa, drogie siostry i bracia. Wóz albo przewóz. Kiedy się, kurwa, przyglądam ludzkiej naturze, widzę jasno jak na dłoni, że człowieka stać dosłownie na wszystko, że równie dobrze wznieść możemy sobie tutaj piekło, jak raj, w równej mierze coś nieskończenie ohydnego, jak życie godne naszej wewnętrznej zgody na trwanie.
Nie będzie to, kurwa, łatwe, towarzysze. Większość Narodu i Społeczeństwa to lud, drodzy współcześni. Robotnicy i chłopi z dziada pradziada, no nie? A komu, kurwa, historia dojebała boleśniej niż ludowi? Ha? Lud, ajakże. Więc nie ma co się dziwić, przynajmniej z jednej strony, kurwa, że ci skopani do żywego huje zamiast normalnie mówić i wyrażać się o świecie jak ludzie, zaczęli z czasem już tylko kląć. Taki językjakie życie, towarzysze, czyli byt kształtuje świadomość, kurwa, nie mam racji? A teraz, kurwa, zapiździła nam w nos Lokomotywa Rewolucji, i te zmaltretowane huje doszły do władzy. Bo większość rządzi, no nie? Lud pracujący, kurwa. Ale z drugiej strony wyłania się, i właśnie z tego powodu, taka kwestia, że kto rządzi, ten dyktuje język. Więc ten spier-dolony i skopany na wszystkie strony Lud decyduje o tym, jak my dzisiaj mówimy, jakie mamy myśli i uczucia w głowie i co my sobie w ogóle o świecie wyobrażamy. I to jest ta kwestia towarzysze. Tu, kurwa, w tym punkcie wszystko się zaczyna pierdolić na amen. Bo przecież życie już się dawno zmieniło. Mamy, kurwa, nasz świat poprawiony, więc i język powinien nam się poprawić. Wydo-stojnieć czy nie? Nabrać rumieńców, huj mu w dupę! Natomiast rzecz ma się, kurwa, odwrotnie. I w tym jest sęk, obywatele! Temu trzeba będzie zaradzić, jak Boga kocham i trzy palce w dupie! Jeżeli byt, kurwa, określa świadomość, to musimy świadomości pomóc stanąć na nogi i odzyskać równowagę... Musimy zadbać, towarzysze, aby ta świadomość zaczęła wreszcie odbijać życie poprawi o n e. Bo ona coś się, kurwa, wzdraga! Ona odbija, kurwa, z bytu to, co najżałośniejsze!... Wybiera sobie, kurwa, elementy zjebane na amen, a nie dostrzega tego, co piękne, wzniosłe i szlachetne... A kto
181
ma jej pomóc, kurwa, jak nie Partia?...Ha? Czy to nie jest ewidentne, job waszu mać?
Ja ptaczę, kurwa. Wierzycie mi, towarzysze? Ja mam syna, huj mu w dupę. Ot, wyrosło chłopię na schwał i ja się nie skarżę, bo i zdrowy, i wykształcony, a nasza ludowa ojczyzna, kurwa, dogadza mu jak swemu. Wraca ci on wczoraj z pracy, towarzysze, i rzecze: „Daj co żreć, matka, bom spierdolony jak huj..." Jakby mnie kto zdzielił w pysk, towarzysze ojcowie i matki, naprawdę! I przez jakiś czas, kurwa, szukałam słów, by go skarcić, by mu przemówić do serca i wytłumaczyć, jak mnie to boli. Ale po kilku sekundach, kiedy nic mi innego nie przyszło do głowy, połykając łzy postawiłam przed nim talerz ze słowami: Masz, drogie dziecko i wpierdalaj, aż ci się uszy zatrzęsą...
Towarzyszka Matka (Polka)
wiek
zawód
Najwyższa Izba Kontroli (Podzespół „Mięso-Wędliny")
Niniejszym zawiadamia się, że opublikowana przez Wolną Trybunę notatka „Starszego Egzaminatora Mięsa i Wędlin" nie polega na faktach i jest od początku do końca nieprawdziwa. Najwyższa Izba Kontroli nie zatrudnia Urzędników typu „Starszy Egzaminator Mięsa i Wędlin". W urzędzie Najwyższej Izby Kontroli zatrudnieni są wyłącznie dwaj Młodsi oraz jeden Średni Egzaminator Mięsa i Wędlin. Żaden z ekspertów, zatrudnionych w NIK (podzespół MIKROBIOLOGIA), nigdy nie słyszał o Hormonie Xantofil CNK2ph i nie jest w stanie potwierdzić jego egzystencji. Co do medycznego zjawiska tzw. Zwielokrotnienia Sutki, nie jest prawdą, jakoby można i należało je widzieć w jakimkolwiek związku z Technologią i Chemią Przemysłu Spożywczego. Najwyższa Izba Kontroli zwróciła się w tej kwestii do Ministerstwa Zdrowia i otrzymała wyjaśnienie, w którym między innymi podaje się do publicznej wiadomości: „Zjawisko Zwielokrotnienia Sutki wynika z przyspieszonego procesu spalania przez organizm tzw. Białka Tkankowego i w każdym poszczególnym przypadku zależy od przebiegu procesu przemiany materii. Pogłoski, jakoby u źródeł owego zjawiska leżał Xantofil CNK2ph, trzeba uznać za wyssane z palca, ponieważ Xantofil CNK2ph w ogóle nie łączy się z Białkiem Tkankowym".
182
Warszawa 20 maja 1984
W imieniu Sekretariatu Zarząd
183
KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, (O l JAK O NAS
GlOSY
CZYLI KTO, CO I JAK O NAS PISAŁ
Mimo że nietrudno było przewidzieć, iż WOLNA TRYBUNA z miejsca stanie się przedmiotem komentarzy oraz mniej lub bardziej krytycznych opinii prasy, Komitet Organizacyjny TRYBUNY nie pomyślał w swoim czasie, aby dla napływających tq drogą głosów i świadectw otworzyć w Dzienniku TRYBUNY specjalną rubrykę, a przy okazji - Kącik Kaczek. Przeoczenie niby drobne, ale wstyd niemały, bo przecież taki elementarny brak aż w oczy kłuje. Na szczęście, co się odwlekło, to nie
uciekło i lepiej późno niż wcale. PoCZQWSZy od dzisiejszej mOU-
guracji co tydzień będziemy gromadzili w tym miejscu co ciekawsze opinie i komentarze, jakie w minionym okresie czasu zamieściła o nas tak
StoleCZna, jak krajOWa prasa. Że nie dla wszystkich materiałów znajdzie się miejsce, jest chyba samo przez się zrozumiałe, gdyż już w pierwszym tygodniu naszej działalności musielibyśmy rozróść się do „państwa w państwie", a przecież nie o to nam chodzi i nie takie są ambicje odpowiedzialnego za niniejszą rubrykę, a niżej podpisanego
mgr. Wojciecha Gromadzińskiego
GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY 6Ł05Y GŁOSY GŁOSY GlOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY
184
PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l
ŻYCIE PARTII, 10IV,str. 7-8 (Fragmenty wywiadu, jakiego z okazji inauguracji WOLNEJ TRYBUNY udzielił czasopismu ŻYCIE PARTII I Sekretarz Stołecznego Komitetu Partii, tow. Janko Wołek):
ŻYCIE PARTII: Towarzyszu Sekretarzu, można śmiało powiedzieć, że na tle minionego pięćdziesięciolecia Demokracji Ludowej WOLNA TRYBUNA jest akcją bez precedensu. Bez politycznego i finansowego poparcia ze strony St. Komitetu Partii inicjatywa ta nie doszłoby do skutku. Czy można w związku z tym założyć, że WOLNA TRYBUNA jest poletkiem doświadczalnym nowych form samorządu Społeczeństwa i niejako prototypem mechanizmów funkcjonowania demokracji Jutra? I Sekretarz St. Komitetu Partii, tow. J. Wołek: Tak i nie. Trzeba to zagadnienie widzieć dialektycznie. Partia jest przywódcą wszystkich postępowych sił Społeczeństwa i biada tym, którzy sobie wyobrażają, że można odwrócić bieg historii. ŻYCIE PARTII: Wynikałoby z tego, że Partia zamierza jeszcze głębiej zacieśnić więzi między Jednostką a Społeczeństwem, oraz szuka nowych dróg porozumienia na osi Obywatel-Państwo? I Sekretarz St. Komitetu Partii, tow. J. Wołek: Również i na to zagadnienie warto spojrzeć dialektycznie. Obywatel to obywatel, a Państwo to Państwo. Partia nie będzie tolerowała tych, którzy sądzą, że można oderwać Obywatela od
Państwa i na odwrót. Masy pracujące naszego kraju posiadają zdrowy instynkt i nie dadzą się wodzić za nos. ŻYCIE PARTII: WOLNA TRYBUNA jest akcją młodej inteligencji pracującej; jak dotąd nie słyszeliśmy, aby organizatorzy tej pięknej imprezy szukali możliwości kooperacji z Młodą Klasą Robotniczą. Czy nie zagraża to niebezpieczeństwem separatyzmu?
I Sekretarz St. Komitetu Partii, tow. J. Wołek: Partia walczyła, walczy i nadal będzie walczyła o sojusz wszystkich ludzi pracy, o możliwie szeroki Front Jedności Narodowej, o Socjalizm i szczęśliwą Przyszłość. Nikt ni nic nie zdoła powstrzymać pochodu dobrej woli ludzi pracy. Społeczeństwo może liczyć na swoją Partię tak, jak Partia liczy na Społeczeństwo.
(Fragment wywiadu, jakiego ŻP udzielił Przew. Komitetu Organizacyjnego WOLNEJ TRYBUNY, tow. Czesław Nie-kiep)
Ciężkie czasy czekają tych, którzy od lat żyli z biadolenia i narzekania na apolityczność Młodych. Młodzi albo nie są aż tak apolityczni, jak by to wynikało z ich ubrań i włosów, albo włosy do kolan niekoniecznie muszą kolidować z troską o dobro społeczeństwa i kraju. Kto nie wierzy, niech się przekona naocznie - W-wa, pl. Zamkowy 3. Redakcja ŻP zwróciła się do Przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego WOLNEJ TRY-
GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY
185
JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS Pl
BUNY, tow. Czesława Niekiepa z następującymi pytaniami:
Redakcja: Towarzyszu Przewodniczący, co to jest WOLNA TRYBUNA, czyli, używając terminologii Młodych, czym to się je? Tow. Przewodniczący: WOLNA TRYBUNA to właściwie taka gigantyczna skrzynka pocztowa w procesie komunikacji pomiędzy poszczególnym obywatelem a Państwem... Jest to pomysł Młodych dla Młodych, ale oczywista każdy obywatel niezależnie od wieku może z niej skorzystać, bo Młody jest, jak wiadomo, ten nade wszystko, kto się młody czuje. Redakcja: Jakim warunkom trzeba sprostać, aby w tym procesie komunikacji wziąć udział?
Tow. Przewodniczący: Trzeba mieć coś istotnego do powiedzenia i podporządkować się Regulaminowi WOLNEJ TRYBUNY. Regulamin stoi wywieszony w Gmachu TRYBUNY.
Redakcja: Czy to prawda, że WOLNA TRYBUNA nie wymaga od uczestników podania swojej tożsamości? Tow. Przewodniczący: Prawda. Redakcja: To nadzwyczaj tolerancyjne. Ostatnio mnożyły się opinie, że tolerancja ta posuwa się za daleko? Tow. Przewodniczący: Nie podzielam tego niepokoju. Tolerancja to nic innego jak wyraz pewnego kredytu zaufania. Kto kwestionuje tak pomyślaną tolerancję, ten musi wpierw uzasadnić dlaczego. Jak dotąd nic podobnego do moich uszu nie dotarło.
(Fragment reportażu ,Ja, ty, on..." - piórajolanty Wisiorek, tygodnik KOBIETA A SPOŁECZEŃSTWO, 16 IV, s. 3): „Wybrałam się do WOLNEJ TRYBUNY ot tak, bez przygotowania. Nawet się nie umalowałam. Po prostu wyszłam z domu, by kupić coś na kolację, a że mieszkam na Starówce, dosłownie naprzeciw Domu Kultury, musiałam przejść mimo i z ciekawości weszłam do środka. Nawet mało co o TRYBUNIE dotychczas słyszałam, więc, jak to się mówi, byłam zupełnie świeżym odbiorcą, bez uprzedzeń i oczekiwań. Co uderza, a równocześnie animuje, gdy się już przestąpiło próg TRYBUNY, to cisza i atmosfera skupienia. Choć dwa kroki stąd -a przy odrobinie złej woli nawet tutaj łatwy dowyłowienia-wydajesię,żedalekowty-le został jazgot ulic i wielogłosowy tumult miasta; również rozleniwiały blask popołudniowego słońca został przed drzwiami i bałamutny zapach rychłego wieczoru. Tu zaskoczonego przybysza wita aura życiodajnej oazy - niczym nieoczekiwane święto w samym środku tygodnia. Oswojony z nagłą zmianą w natężeniu światła już po kilku sekundach wzrok odkrywa popiersie patronującego temu przybytkowi Włodzimierza Lenina. To tam, naprzeciw schodów wiodących na górę, jaśnieje i rozświetla cienisty półmrok korytarza niezapomniane oblicze Wielkiego Nauczyciela, l jest tak, jakby On, Lenin, witał przybysza, jakby drogę mu wskazywał i zapraszał.
GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY 186
SAL? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, C O
Mimo ogromną popularność, jaką cieszy się WOLNA TRYBUNA, nikogo prawie nie widać, bo Goście siedzą w swoich pokojach. WOLNA TRYBUNA to prawdziwy dar Społeczeństwa dla Jednostki - tu zielone światło dla szczerości i odwagi cywilnej nie gaśnie ani na chwilę. Tu znikają bariery, jakie między ludźmi wzniosła tak natura jak kultura. Dla kobiety naszych czasów jest to sytuacja jak wymarzona, bo nie o płeć tutaj chodzi i nie o nazwisko - ważne jest to tylko, co ma się do powiedzenia. A kto ma więcej do powiedzenia niż współczesna kobieta? Dlatego nie zdziwiłabym się, gdyby głównego sojusznika impreza ta znalazła właśnie w nas, kobietach. A zatem - do dzieła! (Na koniec jedna - ale za to praktyczna -rada: ponieważ jednym ze środków uświęconych przez dalekosiężne cele WOLNEJ TRYBUNY jest maszyna do pisania, manicure bardziej przeszkadza, niż pomaga. Najlepiej obciąć paznokcie na krótko - ulga z tego ogromna, a strata względna, bo kto lepiej od nas, kobiet, wie, że paznokieć odrasta?)"
(Notatka zamieszczona w EX-PRESIE WIECZORNYM z dnia 14 kwietnia, pod rubryką ,Jak spędzić wieczór?") Tych, którzy ciągle jeszcze nie wiedzą, co począć z dzisiejszym wieczorem, ucieszy może wiadomość, że wolne są jeszcze miejsca w gmachu WOLNEJ TRYBUNY, W-wa, pl. Zamkowy 3. Wstęp wolny. Tel. 31156/-31157.
Warszawiaku, spełń obywatelski obowiązek!
(W rubryce Listy Czytelników czasopisma „STARY WIARUS" z dnia 12IV br. ukazał się tekst pt. „Z powodu odniesionych ran, czy raczej z głód u i wycieńczenia?" Ponieważ list ten jest bezpośrednią reakcją na prze drukowaną n a łamach STAREGO WIARUSA wypowiedź tow. Generała Pomnego -złożonąw swoim czasie wWOLNEJTRYBUNIE-anadto autor listu domaga się od WOL-NEJ TRYBUNY „czujności w propagowaniu niesprawdzonych informacji", zamieszczamy niniejszym cały tekst Lis tu, zaś co do czujności, chcielibyśmy zauważyć, że: a) WOLNA TRYBUNA z natury rzeczy nie może ponosićodpo-wiedzialności za teksty, które gromadzi, nie są to bowiem wypowiedzi przeznaczone do publikacji; b)jeżeli mimo to ten czy inny autor takiej lub innej wypowiedzi udostępnił jej tekst tej lub innej redakcji, to odpowiedzialność za pomieszczone w owym tekście informacje spoczywa wyłącznie na
GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY
187
l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS
T
jego autorze, tym bardziej, że chodzi wtym wypadku o Honorowego Uczestnika WOLNEJ TRYBUNY oraz Członka Komitetu Centralnego Partii, a nie o „szarego" obywatela na-szego Kraju, oraz c) celem WOLNEJ TRYBUNY nie było i nie będzie „propagowanie" informacji ni czegokolwiek, co z jakichś tam powodów propagować byłoby warto; otwarcie mówiąc, wolelibyśmy, aby na materiałach napływających do WOLNEJ TRYBUNY spoczął zakaz rozpowszechniania, natomiast w żadnym wypadku nie wchodzi w rachubę, iż moglibyśmy być zainteresowani podsycaniem ognia wpopio-łach dawno przebrzmiałych afer i intryg; nasza uwaga kon-centruje się na dniu dzisiejszym, a co do Przeszłości, uważamy, że lepiej by było, gdyby-zamiast przelewać się i parzyć stopy współczesnych jak lawa - zastygła wreszcie w formie wiarygodnego pomnika).
(STARY WIARUS, 22 IV, str. 18-19-20) Droga Redakcjo,
jako wierny czytelnik STAREGO WIARUSA z prawdziwą radością zabrałem się do lektury WSPOMNIENIA, jakie w ramach akcji WOLNA TRYBUNA opublikował tow. Generał Pomny, a które Redakcja STAREGO WIARUSA w całości przedrukowała na swoich lamach. Radość moja była tym większa, że już w pierwszych zdaniach WSPOMNIENIA pada nazwisko Bohatera walk o niepodległość naszego Kraju, tow. Pułkownika Śmigło (pseudonim: Czort), pod którego dowództwem miałem zaszczyt służyć jako sierżant 2. Plutonu 3. Kompanii naszej bohaterskiej Armii, i którego śmierć oraz jej szczegółowe okoliczności nie są mi z tego powodu nieznane. Autor WSPOMNIENIA, General Pomny, również był świadkiem ostatnich dni życia Pułkownika Śmigło i powinien by równie dobrze znać ich faktyczny przebieg, a jednak ze zdumieniem musiałem stwierdzić, że we WSPOMNIENIU prawda o śmierci płk. Śmigło dochodzi do głosu dziwnie zniekształcona, a po części wręcz zakamuflażowana. Rany, jakie odniósł płk Śmigło, nie były aż tak ciężkie, aby mogły spowodować śmierć. Trudno w warunkach wojennych o drobiazgowe świadectwa zgonu, nie zachował się żaden dokument, na którym można by dzisiaj oprzeć rekonstrukcję tak odlealego w czasie przypadku, ale żyje jeszcze lekarz, który tamtego pamiętnego poranka - gdy konwój z rannym, pod dowództwem Generała, a naów-czas Kaprala Pomnego, przebił się przez ty-
NAS PISAŁ? KTO,CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? Kffl
GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY G^CŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY 188
// wrogo / dnia 25 lutego dotarł do bazy -mógł już tylko stwierdzić, że ranny znajdował się wstanie agonii. Tenże lekarz, podchorąży Krwinka, pseudonim „ludym", doskonale pamięta, że przyczyną śmierci płk. Śmigło bynajmniej nie były odniesione rany, tylko ogólne i doszczętne wycieńczenie organizmu z braku witamin i pożywienia. W swoim WSPOMNIENIU General Pomny napomyka co prawda, że konwój z rannym wyruszył w drogę „bez okruszyny cnleba", bo taka rzekomo była sytuacja 3. Kompanii na odcinku aprowizacji, zupełnie jednak przemilcza General Pomny skandaliczny incydent, do którego doszło wkilka dni później, a zakończony degradacją ówczesnego kwatermistrza Kompanii, majora Chlebko (pseudonim „Głodomór"), w którego prywatnym schowku przypadkowo odkryto pokaźne zapasy sucharów, kiełbasy oraz samogonu. Przeoczenie to dziwi tym bardziej, że wlaś-nie General Pomny odkrył ów schowek i właśnie jemu przypadła rola głównego świadka przed trybunatem Sądu Wojennego, który zdegradował kwatermistrza Chlebko. Trudno sobie wyobrazić, aby ktoś, kto tak dobrze zna szczegóły i okoliczności skandalu, o którym mowa, nie zadał sobie pytania: czy Pułkownik Śmigło umarłby
z wycieńczenia, gdyby machlojki kwatermistrza Chlebko wcześniej wyszły na jaw? Moim zdaniem, Generał Pomny zadał sobie to pytanie i zna na nie odpowiedź. Natomiast z jakichś tajemniczych powodów wolał to zagadnienie pominąć milczeniem. Zjakich?...
Dzieje bohaterskiej walki o niepodległość to nie prywatny pamiętnik tego czy innego żołnierza, to duchowe mienie całego Narodu. To, o czym z tych czy innych powodów zapomniał jeden żołnierz, to drugiemu śni się po nocach, l dopiero wszystko to razem tworzy Pamięć Zbiorową, której uśpić ni omamić niepodobna. Dlatego uznałem za swój żołnierski obowiązek sprostować, a raczej uzupełnić WSPOMNIENIE Generała Pomnego, i spodziewam się, że Redakcja STAREGO WIARUSA wyjdzie temu mojemu życzeniu naprzeciw.
Przyokazjinie będę ukrywał, że dziwi mnie w tym kontekście rola WOLNEJ TRYBUNY. Odrobina czujności w rozpowszechnianiu niesprawdzonych informacji nikomu jeszcze nie zaszkodziła. A oprócz tego uważam, że każda Trybuna powinna być tylko na tyle wolna, na ile to leży w interesie Ogółu. Dołączam Pozdrowienia
P. P. (nazwisko i adres znane redakcji)
Odpowiedzialny za Wybór i Opracowanie mgr Wojciech Gromadziński
GŁOSY ftOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY
189
wiek
zawód
Protokół z samoocalenia (część druga)
Tymczasem, zanim jeszcze przejrzałem na oczy na dobre, ożeniłem się, towarzysze, czyli założyłem rodzinę. Chcę wam opowiedzieć właśnie ten rozdział mojego życia, bo większość z was również posiada rodzinę, będziemy zatem - zarówno wy jak i ja - mogli odwołać się do rezerwuaru doświadczeń nie tylko osobistych, lecz nadto w pewien sposób pokrewnych. Nie powiem wam w tej kwestii rzeczy nieznanych, a tylko to, co sami przeczuwacie, mimo że wolicie o tym nie myśleć i nie formułować. Ja wam to s f o r m u-ł u j ę, bo ktoś to musi wreszcie zrobić.
Ożeniłem się w wieku lat dwudziestu trzech, w dziesięć dni po uzyskaniu dyplomu uniwersyteckiego, byłem więc w owym czasie ciągle jeszcze wiernym uczniem Partii - pozbawionym męskiej aureoli konspiratora, bojownika i „rogatej duszy". Tak się złożyło, że kobieta, z którą się związałem, pochodziła z warstwy inteligenckiej, była osobą nie tylko wykształconą, lecz i nader samoświadomą, a że oboje byliśmy rówieśnikami, wyszliśmy nadto z tego samego „krajobrazu ducha", z aury tych samych lektur, ideałów i obyczajów. Co nas wszakże różniło, i co z czasem doprowadziło między nami do definitywnego rozłamu, to była moja przynależność partyjna. Ona mianowicie - może instynktownie, a może z tytułu swego socjalnego pochodzenia oraz związanej z nim tradycji - lekceważyła polityczne konstelacje współczesnego świata, gardziła tak Partią, jak proklamowaną przez Partię „socjalistycznością". Ale wspominam o tym tylko dlatego, by was zapoznać z rozmieszczeniem akcentów i ładunku emocji w naszym związku; w gruncie rzeczy nie jest i nie była to dystynkcja najważniejsza, ostatecznie większość z was posiada żony mniej radykalne i gotowe do niektórych kompromisów, a mimo to zasadnicze podobieństwo mojej i waszej sy-
190
tuacji wobec kobiet pozostaje przez tę okoliczność nienaruszone. Więc pomówmy teraz o tym, co nam wspólne, przyjrzyjmy się temu podobieństwu.
Związek między mężczyzną a kobietą, mimo całą swoją naturalność, która czerpie siły z biologicznych uwarunkowań i imperatywów, ów związek, towarzysze, zanurzony jest w świecie k u 11 u r y, to znaczy, jego ciężar gatunkowy, jego głębia duchowa oraz przyszłość zależą od tego, czy dany mężczyzna jest odpowiedzią na oczekiwania danej kobiety (również na odwrót naturalnie), odpowiedzią w sensie nie tylko biologicznym, lecz i w kategoriach kultury. Wszyscy uczestniczymy nie tylko w tym świecie, który jest, lecz i wjego tradycji; rzeczywistość kulturalna, duchowa, składa się w poważnej mierze z ideałów i wartości odziedziczonych, ukształtowanych i utrwalonych w glebie kultury przez setki pokoleń i dziesiątki epok historycznych. Od tego historycznego spichlerza wyobrażeń i przekonań ludzkich niepodobna uciec, towarzysze, one się artykułują na każdym kroku, w nieprzebranym oceanie szczegółów i drobiazgów. Jest tedy rzeczą oczywistą, że kwestia tak dla życia ludzkiego istotna, tak pryncypialna, jak związek z drugim człowiekiem-wynikający z presji stricte biologicznej, nieodzowny poniekąd dla trwania samego gatunku - że ów związek pomiędzy reprezentantami obu płci zyskał szczególną uwagę „ducha" i jego kulturotwórczych funkcji. Powstały w ten sposób określone wzorce bycia mężczyzną, określone modele męskości; i na odwrót, oczywista, mężczyźni dziedziczą i przejmują ukształtowane przez tradycję pensum oczekiwań wobec kobiecości, mężczyzna ulega pewnemu kulturowemu zapotrzebowań i u na z góry określony rodzaj kobiecości, tak jak kobieta daje się ostatecznie prowadzić pewnemu kulturowemu zapotrzebowaniu na m ę s k o ś ć. Przyjrzyjmy się temu modelowi.
Mężczyźnie nie uchodzi na przykład brak odwagi, czyli tchórzostwo -jakkolwiek byśmy nie chcieli cechę tę umieścić w krajobrazie rozważań medycznych czy psychiatrycznych, socjologicznych czy psychologicznych, w rezultacie ciągle jeszcze pozostaje na końcu ta sama obligacja do bycia odważnym, mężczyzna, jeżeli nie chce stracić na swoim ludzkim uroku, jeżeli chce się liczyćjako biologiczny partner kobiecości, nie może sobie pozwolić na przyjmowanie
191
postaw podyktowanych oczywistym tchórzostwem. Podobnie kardynalną usterką kobiety mógłby już tylko być doszczętny brak powabności, piękna, zmysłowego uroku. Od kobiety bowiem ciągle jeszcze wymagamy w pierwszym rzędzie, aby roztaczała wokół blask urzekającej cielesności, była „warta grzechu"; jeżeli nie ma w niej nawet najmniejszego śladu tych zmysłowych cnót, wartość jej -jako kobiety- spada do zera. Mniejsza o etyczne atrybuty takiego porządku rzeczy, jasne, że jest on bezwzględny i dosyć okrutny - niemniej, jak dotąd, nie stać było nas, ludzi, na ustanowienie porządku moralnie doskonalszego.
Na mężczyźnie - ciągle jeszcze, mimo daleko posuniętej emancypacji kobiet- spoczywa obligacja do życiowej sprawności gospodarczej, to znaczy: od mężczyzny wymaga się, aby był w stanie utrzymać swoją rodzinę. Mężczyzna, któremu, z tych czy innych względów, nie udaje się sprostać temu wyzwaniu, traci na osobistym honorze, staje się w mniemaniu otoczenia społecznego figurą żałosną, niedołęgą życiowym, słabeuszem. Że sprostanie obu tym obligacjom - zarówno obligacji do suwerenności i odwagi, jak o sprawności bytowej -równocześnie, że tedy bycie pierwszym i drugim, w tym samym miejscu i o tym samym czasie nie zawsze da się pogodzić, a nierzadko bycie pierwszym wręcz wyklucza możliwość stania się d r u g i m, o to nikt nie pyta, w ogóle nikt o tym publicznie nie rozprawia, ów model męskości żyje raczej w sferze podświadomości społecznej i nikt nie usiłuje go racjonalizować. W każdym razie widzicie, towarzysze, w jakim k i e r u n-k u wychylona jest perspektywa oczekiwań, jakie współczesna kobieta żywi wobec mężczyzny: trzeba być stanowczym i mieć swój sąd o świecie, trzeba umieć tego bronić, trzeba być suwerennym i odważnym; zarazem trzeba umieć sobie poradzić na przekór trudnościom tak wewnętrznym, jak tym, które mnoży zewnętrz-l ność; trzeba mieć charakter, a równocześnie umieć n i el potknąć sięo ten charakter w procesie kooperacji ze Społeczeń-| stwem.
Przyjrzyjcie się z kolei - właśnie pod tym kątem, towarzysze -rzeczywistości społecznej, jaką Partia ukształtowała w życiu naszej| Republiki. Jakie my, mężczyźni, mamy realne szansę, aby sprostać
192
oczekiwaniom współczesnej kobiety? Czy nie trzeba by być akroba-tą, by na tej równi pochyłej, jaką stało się nasze życie społeczne, aby na niej utrzymać równowagę? Powiedzmy sobie jasno, że są to szansę znikome. Przeciętny obywatel naszej Rzeczpospolitej, gdyby zechciał się nad tym wprzód zastanowić - czego, oczywista, nie robi, bo życie ma wyraźny priorytet pierwszeństwa przed refleksją -musiałby dostrzec, że znalazł się w sytuacji nie do wygrania. Polityka Partii doprowadziła do ukonstytuowania się takich praw-niepisanych, oczywista - i zasad przetrwania, że mężczyzna, aby sobie poradzićw sensie gospodarczym, musi się z e-s z m a c i ć w sensie moralnym, innymi słowy, jakąkolwiek z postaw byśmy nie przyjęli, my, mężczyźni, tak czy owak skazani jesteśmy na mniej lub bardziej powolną utratę tych atrybutów męskości, które są jedyną gwarancją respektu i m ił ości kobiet. Mało tego - Partia pozwoliła rzeczywistości społecznej wytworzyć takie warunki istnienia, takie reguły gry społecznej, że my, mężowie, ojcowie i żywiciele naszych rodzin nie możemy sobie pozwolić nawet na tę skromną rekompensatę, jaką jest mówienie tego, co się myśli. W ten sposób pozbawieni jesteśmy nawet tej ostatniej broni, jaką jest autokomentarz. Kobiety, z którymi dzielimy życie, przyglądają nam się z tej odległości, i w tak ostrym świetle codziennej walki o byt, że już po upływie kilku tygodni widzą nas w tej całej ponurej nagości, do jakiej rozbiera nas życie pod przewodnictwem Partii: My co chwila musimy iść na kompromisy, które rujnują nasz charakter, my musimy się nieustannie migać-tym pochlebiać, tamtych nie prowokować, naszych najbliższych okłamywać, z naszymi rzeczywistymi wrogami obchodzić się zaś jak z jajkiem. Partia tak zorganizowała życie społeczne i taki wytworzyła klimat stosunków międzyludzkich - między Przełożonym a Podwładnym, między Jednostką a Instytucjami, między Obywatelem a Państwem - że powoli, ledwo zauważalnie, ale i nie mniej systematycznie stajemy się niewolnikami, sługusami, cwaniakami i hochsztaplerami - i to nie tymi heroicznymi, nie tymi bandytami na schwał, Janosikami i Robin Hoodami, tylko doszczętnie skorumpowanymi i żałosnymi figurami socjalistycznego przedmieścia. Nadchodzi czas, towarzysze, aby zapytać, czy nam się to jeszcze opłaca? Czy cena, jaką płacimy za prawo do życia, nie
193
jest jednak zbyt wysoka? Czy to, co otrzymujemy w zamian, to, co my mamy z życia, czy to wogóle może być ekwiwalentem ponoszonych za to ofiar? Przecież życie, pozbawione pozytywnych perspektyw rozwoju nie tylko en glob, lecz i w szczególności, w prywatnym sektorze istnienia; życie, które nie dość, że jest żałosne i bezwartościowe w globalnym rachunku pochodu Kultury i Cywilizacji, to nadto nie dostarcza nam żadnego zadowolenia i żadnej satysfakcji prywatnej, przeciwnie, jest w najlepszym razie tylko czymś d o zniesienia, przecież za taką zapłatę, towarzysze, nie opłaca się ani cierpieć, ani walczyć o cokolwiek, takie życie nie jest godne ani powagi, ani respektu, nie mówiąc już o miłości czy innych cnotach.
Przez Państwo, Partię oraz jej Instytucje traktowani jak f a g a-s y, wzgardzeni przez naszych najbliższych, a i sami gardzący naszym najbliższym otoczeniem, wmuszani w rolę wspólnika w geszefcie, któryjest i głupi, i podły, i wynagradzani za te usługi tak mizernie, że nie wystarczy tego nawet na to, by schlać się z rozpaczy jak ostatnie bydle, co, towarzysze, co my w tej sytuacji jeszcze mamy do straceni a?...
W każdym razie co do mnie - bo o mnie przecież mowa - m o j e życie prywatne nie wytrzymało naporu tylu przeciwieństw równocześnie i rozbiło się w drobny pył: moja żona straciła dla mnie nie tylko elementarny szacunek, lecz nawet litość i współczucie, i uciekła z pierwszym warszawskim guru, jaki pojawił się na jej drodze. Kiedyś to byli hippisi, towarzysze, a teraz są to guru. Poszła z tym guru, bo on-mimodziecinności i pięknoduchostwajego postawy - był w swojej całej naiwności jakoś konsekwentny, silny, żarliwie czemuś oddany i gotów za to płacić niewygodami w egzystencji prywatnej. Uciekła do jakiejś dziecinnej sekty religijnej, mimo że ja jej proponowałem o wiele więcej: życie w służbie kulturalnego samourzeczywistniania się naszego gatunku. Poszła. I to pomimo atutów, jakimi ja rozporządzałem bezsprzecznie, a które wam, towarzysze, nie stoją do dyspozycji. W porównaniu z postawą i życiem przeciętnego członka Partii, moja postawa i moje życie były niemal heroiczne. Ja nie byłem tym żałosnym pionkiem, którego byle łapa dowolnie potrafiła przesunąć na szachownicy. W porównaniu z wami, towarzysze, ja byłem nawet atrakcyjny,
194
bo mnie faktycznie przyświecały jakieś i d e a ł y, i ja zawsze starałem się postępować w imię logiki określonego światopoglądu. Ale i tego nie wystarczyło, aby uratować moją miłość, bo kto ubrany jest w szaty, jakie mu wmusza przynależność do Partii, ten traci wszelki urok osobisty, przestaje się liczyć jako osobowość i charakter. Staje się f a g a s e m.
nr 123432
195
wiek
zawód
44
sprzątaczka
No co za zaraza! Tosz to się w głowie nie mieści taka zaraza!... I to ma być Milicjant!... Wielki mi Milicjant a takie świństwa maluje jak łobus jaki z ulicy!... Od raz mi podpad ledwo co go ujżałam, a najładniejszy pokój se wybrał, jak jaki Przewodniczący albo co. Aż wyszło szydło z worka. Kierownik Niekiep mugby mi na kolanach dziękować ale wdzięczności to w takim chłopie ani za grosz. A zaras mu powiedziałam jak tylko ten OKULNIK wywiesił w korytażu. Panie Niekiep powiedziałam mu Niech pan nie wiesza takich rozpożądzeń na oczach całego świata bo to czeba po cichu żeby nikt nie słyszał i nie widział to takiego łobuza co te świństwa maluje przyłapiemy bez trudu. A taki OKULNIK to tylko wypłoszy nam ptaszka i nic nie będziemy z tego mieli. No bokto to widział ja się pytam Żeby w takim OKULNIKU wszystko z góry powiedzieć że społeczeństwo i ludzie są obużone! Jasne że są oburzone. Wszyscy jesteśmy oburzone. Nasza WOLNA TRYBUNA to nie jakiś tam klozet publiczny żeby tu rysować i pisać co się komu spodoba. My jesteśmy Poważna Placówka. Ten Gruby Ważny co tu był niedawno sam to potwierdził. Wolna Trybuna to najwarzniejsza Placuwka jaką tera mamy i uważajcie Niekiep żeby ona wam kwitła powiedział.
Atu przychodzą se łobuziska jak do ustępu za przeproszeniem i zamiast coś napisać albo ładnego co narysować od razu te świństwa malują. A paszoł won! Zarazo ty jaka! Tu jest Wolna Trybuna i tu się pisze i maluje tylko to co WOLNO. To stoi przecie napisane, jak wuł w tytule. Ale taka swołocz to nie przeczyta bo morze wcale nie umie i się nie zastanowi tylko od razu do brudnej roboty. Podobno co dzień wrzucają tu takie świństwa do tej Skrzynki. Hamst-wo że nawet przed wojną takiego nie było. A ten to im OKULNIK1EM w OCZY świeci jakby to się taka łobuzeria okulnika mogła przestraszyć! Kija, ot co im trzeba jakem Potylicowa. I co z tego że OKULNIK ja się pytam Co z tego że się napisze SPOŁECZEŃSTWO JEST OBU-
196
ŻONĘ. Taki to se cicho przyjdzie ołuwek wyciągnie naślini żeby było grubiej i tyłek goły napaćka albo co gorszego bo i takie rzeczy były sama słyszałam.
No i dzisiaj było dokładnie tak jak muwie. Ja go pierwsza zobaczyłam bo akurat wycierałam podłogę holu i od razu miałam podejrzenie że to nie jest ot taki sobie normalny obywatel jak Doktor czy Magister Filolog!, ci to wyglądają zupełnie inaczej. A ten w płaszczu hoć pogoda taka że piękniejszej to już być nie może i w kapeluszu jak żyd jaki. Tylko brody mu jeszcze brakowało. Nic tylko Żyd pomyślałam ale się okazało że nie żyd tylko z Naszych jeden taki. Jak wszed tak do holu, a słońce świeciło i trochę było go w korytarzu jak w aureoli, to odrazu pomyślałam: Ten to czyma żmije jaką w kieszeni, tego to lepiej nie spuszczać z oka. I nie spuściłam. Ze mną nie tak łatwo jak z innymi, ja mogę wszendzie wejść. Nikogo się nie musze pytać. Ja mogę wczołgać się do pokoju na kolanach że niby podłogę myje i nikt mi nic nie powie. A po tej gembie to bym go na końcu świata rozpoznała. I do Czternastki mu spieszno, od razu do Czternastki, jak jaki Gruby Ważny. A ja nic tylko sobie poczekałam minutkę i już za nim że niby odkużyć musze. Nawet nie drgnoł łobuzisko. Odkurzyć? powiada Proszę niech pani odkurza. I jeszcze miejsce mi zrobił żebym nie musiała się schylać. Ale gęba taka że od razu wiadomo co za jeden! Ale nic. Weszłam i odkużam, najpierw okno, potem stolik. A on udaje że coś tam pisze. Nie pisze, tylko udaje bo jak mu zajżałam pod ramie to od razu rozpoznałam że nic tylko głupstwa jak dzieciak jaki nagryzmoli bez sensu, czego się właśnie nauczył wertzuipoż09%!?. Ot, coś takiego jak tu. Więc nie pisze pomyślałam tylko czeka na coś aż sobie pujde a wtedy on narysuje jakieś świństwo bo przecież co taki łobuz innego potrafi! Aja właśnie nie pójdę pomyślałam sobie jeszcze, nie ruszę się z miejsca i zobaczymy kto kogo przeczyma. Gdyby on co kulturalnego chciał napisać czy narysować to bym przecie nie przeszkadzała. Więc zobaczymy kto kogo pomyślałam. Jak taki odważmy i besczelny to proszę bardzo niech maluje te świństwa przy Przyzwoitej Kobiecie. A ledwo co sobie tak pomyślałam ten jusz do marynarki sięga i ołówek wyjmuje jakby mi się przedtem wyśniło bo tak to sobie przecie wy-obrarzałam.
197
I proszę - ślini! A nie mówiłam, że poślini! Naprawdę jak senl Jeszcze się obejżał na mnie czy nie podpatruje a ja go odgadłam! i właśnie w tym momencie udawałam że szmatę wykręcam więc gol to uspokoiło. I zaczął rysować. Jak jakiś Artysta za przeproszeniem, l Z takim uczuciem. A ja nic tylko wykręcam te szmatę, woda się przyj tym leje ze szmaty do wiadra więc wszystko jest tak jakbym o nimi zapomniała i jak trochę czasu przeminęło to wraz podnoszę się i łyp j okiem na papier. I co? Nie mówiłam że świntuch? Pupskajakieś gołe! na tym papierze i jeden członek męski za przeproszeniem zbliża siei do tego jednego pupska jak w klozecie. Gdybym nie była doświad-l czona kobieta, to musiałabym chyba zemdleć od takich świństw. Alei widziało się już to i owo więc tylko zatkało mnie i stoję jak wryta. Tol to się takie świństwa tu maluje, co? krzyknęłam jak tylko mi dechl wrócił. To to się kulturalnego udaje a jak tylko nikt nie widzi to sma- j ruje się takie nie stworzone łajdactwa że to już chłop jaki z Zielonki! by się nie ważył? Czy to pan wstydu w sercu nie ma? Czy to się myśli l że Matka Boska tego nie widzi? A Społeczeństwo tesz widzi, doda-j łam, Czeba było przeczytać Okulnik, to by się wiedziało. Społeczeń-l stwo jest uburzone! krzyknęłam, i widzę że chłop zbladł i spocił siej jak mysz, paczy na te swoje łajdactwa i nie wie co powiedzieć. Panj obywatel tu zaczekają tylko Kierownika przywołam, powiedziałam! i lecę do drzwi. A uciekać to bym nie radziła bo tu jest Milicjant) w holu i ma pistolet, dla niego to zabawka. Lepiej tu postać i pocze-| kac na zasłużoną karę. Co będziecie tyle mówić kobieto, on na to dój mnie, Zostawcie tego Kierownika w spokoju a tu jest dwadzieścia! złoty i cichosza. l zbliża się do mnie tak już blisko że gdyby chciał tol mugby mnie złapać. Żadne cichosza krzyknęłam bo strach mniej zdjął i tak się zdenerwowałam jakby mnie już chciał zabić. Przyzwo-I ita Kobieta jest niesprzedajna powiedziałam i dżwi otwieram. A oni nogą mi dżwi tarasuje i błagalnie paczy w oczy. Pięćdziesiąt wami dam, powiada, ale więcej nie mogę, skowycze taki pies nie męsz-l czyzna. Nie cierpię takich. Chłop musi się umieć postawić. Jak sko-jj wycze to pies nie męszczyzna. Aż mnie wstręt wzioł od tego skowytania. Panie Kierowniku, Panie Niekiep! wżasnęłam jakby mnie ze skury darli. On odskoczył ode mnie jak opażony więc wybiegłam na korytaż i wrzeszczę w niebogłosy: Panie Kierowniku! Tu jeden chce uciekać! Na pomoc!! I już widzę jak Kierownik leci mi na ratunek a za
198
nim ten Milicjant, co to koło tego Okulnika stoi. Przylecieli i dyszą a ja otwieram dżwi i powiadam: Proszę bardzo. Tu jest ten Obywatel. Kierownik Niekiep do tego Milicjanta się odwrócił i szepnoł mu na ucho i co ja widzę? Ten Milicjant idzie sobie precz jakby to nie była jego sprawa. Pan Milicjant to niech lepiej zostanie, muwieja na to, Milicjant zawsze się przyda, ale Niekiep machnoł ręką i powiada: Już dobrze Potylicowa, już my sobie damy z nim rade bez Milicjanta. Prowadźcie mnie do środka. No to ja już się nie wtrącam tylko otwieram dżwi i prowadzę. A tamten to już się ubrał, kapelusz i płaszcz nałożył i stoi przy oknie. No proszę, powiedziałam, Niech pan Obywatel pokaże Kierownikowi, co pan tu narysował. Ja jestem świadkiem, bo na własne oczy widziałam. A tamten posiniał tak dziwnie i muwi do Niekiepa że chce z nim w cztery oczy więc ja mam sobie pójść na korytaż. A niedoczekanie wasze! krzyknęłam ja na to. Nigdzie nie pójdę. Ja jestem świadek i kto to widział żeby świadka wyrzucać za dżwi. Gdzie macie te rysunki? pyta Niekiep bo widzi że ze mną nie tak łatwo. Tu ma te świństwa, powiedziałam i pokazuję na kieszeń w marynarce. Na własne oczy widziałam, jak tam chował. No pokażcie, ponagla go Niekiep. I nie było rady, czeba było wyciągnąć te łajdactwa z kieszeni i pokazać panu Kierownikowi. A Niekiepowi aż oko zbielało i taksie w te świństwa zapatrzył że aż go musiałam napomknąć.
Talentu to wam odmówić nie można, powiada Niekiep w końcu, Dowód Osobisty posiadacie? A tamten błysnął na to oczyma i uśmiecha się tak dziwnie że od razu wydało mi się jakby tu o co chodziło. I wyciąga z kieszeni jakiś zadrukowany papierek, z drugiej Dowód Osobisty i wszystko to daje Niekiepowi. A ten ledwo co rzucił okiem, już oddaje mu te papiery z powrotem i mówi: Będziecie nam musieli wybaczyć ten incydent sierżancie. Na przyszłość dajcie nam znać, że przychodzicie a damy wam pokój gdzie nikt wam nie będzie przeszkadzał. I do dżwi idzie, jakby to już było wszystko. To to już wszystko? zapytałam. A Okulnik? Że Społeczeństwo jest oburzone? pytam Że Huligani i Elementy Socjalne?... Już dobrze Potylicowa, on mi na to mówi, Wasza czujność społeczna jest bez przykładna, ale tym razem przyłapałyście fałszywego. Fałszywego?ja na to To co że fałszywego? Fałszywość to też grzech. Mnie nie chodzi o to że fałszywy, może i fałszywy, Bóg widzi wszystko, ale te świńs-
199
twa to kto malował? Już dobrze już dobrze Potylicowa, Niekiep do mnie na to, Jeżeli tu leżyjaka wina, to ona jest wkalkulowana, rozumiecie?... Jakbym nie wiedziała co to wkalkulowan a. Jasne że wkalkulowana, powiadam, ja się nie mieszam bo to nie moja sprawa, ale co do tego OKULNIKA to co? On nie wkalkulowany? Już się nie wtrącam tylko to jedno chciałam powiedzieć: Okulnik też wkalkulowany. I opuściłam pokój. Nie jestem wścibska i swój honor mam. Jak mnie nie chcą to nie. Nie będę się narzucała. Zmyłam podłogę na korytarzu, a jak zmywałam to Niekiep wyprowadził tego łobuza do holu i sio! Już nie było ptaszka! Szukaj wiatru w polu. Niepoczebnie się trudziłam. A jeszcze jak myłam podłogę w koryta-żu to Kierownik Niekiep wraca i podchodzi do mnie. Domyśla się pani Potylicowa, kto to był? zapytuje. Nie musze się domyślać, powiadam, Taki to na gębie wszystko ma wypisane. Nie wszystko, stawia się on na to, To był Milicjant. I co zgadłaby to pani Potylicowa? Milicjant? Ja go pytam, Prawdziwy Milicjant? I aż się zdumiałam. Prawdziwszy niż taki, co to po nim od razu widać, powiada na to Niekiep. Milicjant w cywilu, słyszała pani Potylicowa o takich? Czyja słyszałam! Po prostu szpion, co bym nie miała słyszeć. W wojnie też tacy byli, ale to były szkopy, a nie nasze, mówię i pacze mu w oczy bo z takim nigdy nie wiadomo. Może to Niemiec był, mówię, a Pan Kierownik to go wypuścił i teraz niczego się już nie dowiemy. Na co Niekiep tylko się roześmiał. Niemiec? zapytał, Niemca to bym nie wypuścił, może pani Potylicowa być spokojna. I poszedł sobie jakby nigdy nic. Dość na dzisiaj.
Pani Róża Potylicowa
200
wiek
zawód
30
Księżna z Wilkołaku
Powściekali się. Cholera nadała to babsko, na taką swołocz to nic lepszego jak Bomba Wodorowa! Niech by ją sabaki rozszarpały!... I to akurat mnie się musiało przytrafić! Mogłabym tę babę własnoręcznie udusić! A już śniło mi się tak nienormalnie, więc niby zostałam ostrzeżona i tak dalej. Tylko że baby w śnie nie było i dlatego zlekceważyłam. Będę miała nauczkę na przyszłość. Trzeba było w ogóle nie wpuścić jej do pokoju! Na mycie podłóg to jest czas chyba wtedy, kiedy pokój jest wolny! Tak trzeba było się postawić, a nie grzecznie i po pańsku, że to przecież tylko służka, więc tak jakby nikogo nie było. Dzisiaj nie można tak, bo sługusy doszły do władzy i tak dalej! Taka żmija! A najbardziej to ją rozwścieczyło, że członek męski narysowałam. Bo naprawdę narysowałam. Nie żeby z upodobania i tak dalej, tylko właśnie dlatego, że czułam, jak baba mnie podgląda. Niby się udawało pilną służkę, co to świata zza swojej szmaty nie widzi, a jak tylko miało się okazję, żeby podglądać, to już było się za plecami i strzygło oczami jak koza. Więc żeby ją rozwścieczyć, narysowałam członka. Właśnie żeby ona zobaczyła! Nawet tak położyłam kartkę papieru, żeby wszystko dokładnie widziała. Myślałam, że się speszy albo zaczerwień! i zostawi mnie w spokoju. A tu nagle taki cyrk i tak dalej. Kierownika przywołała! Ten przyleciał z jakimś Posterunkowym. Ja naprawdę już przerażona. Serce stanęło mi w gardle, zbladłam chyba tak okropnie, że wyglądałam jak trup! Bo to przecież taki wstyd! Tu kierownik, który mi się nawet spodobał, bo taka pocieszna pokraka, a tu ja, w takim położeniu, jak jaki łobuz i tak dalej. Nie miałam wyjścia i musiałam się w końcu ratować papierami, czego już najbardziej nie znoszę, bo to przecież nic zaszczytnego i tak dalej, i w ogóle, demaskuje mnie przed personelem. Na szczęście ten Kierownik to energiczny chłop i szybko połapał się, w czym rzecz. Wygonił ją i przeprosił za
201
incydent. Ładnie się znalazł. Niby kmieć, a tu proszę, jaki zacny człowiek.
Oj, muszę się rozpogodzić, bo jeszcze zmarszczek od tego do-| stanę i tak dalej. Każde takie zdenerwowanie kosztuje kawałek ży-l cia, ja to od razu czuję na cerze. Od razu przybywa mi zmarszczek,! co to już tak się staram i pielęgnuję, że bardziej już nie można. Mu-l szę się uspokoić, ot co. Najlepiej tobym trochę pośpiewała, bo takij mnie spokój nienormalny wtedy ogarnia, w ogóle jak słucham mu-l zyki i tak dalej. Ale jak tu pośpiewać w takim publicznym miejscu,! i to w sąsiedztwie tego mojego Ukochanego, bo chyba zaczynam się! w nim zakochiwać jak gęś... Jasne, że tu nie zaśpiewam. Oczi czorny je, oczi strasnyje, Kak dowjerit wam, kak paiagat wam. Lepiej opanuję, bo jeszcze ta baba tu znowu wskoczy i będzie bieda. Pójdę) się przejść, o. Korytarzem do hallu i wrócę sobie za pięć minut.
l proszę, jak to intuicja prawdę powie, podejrzałam to babskol i sprawdziło się, jak sobie podejrzewałam. Wyszłam sobie na kory-| tarz, żeby się uspokoić i nawet wcale nie myślałam, żeby coś tamj podglądać, ale przechodzę obok Toalet, a to mi nagle coś mignęło! przed oczami, coś znajomego, suknia taka sama, więc po prostu! moje babsko. Toaleta niby męska, pomyślałam więc, że baba nic taml nie ma do szukania, ale człowiek to się co i rusz pomyli. Takie nami czasy nastały i swołocz już robi co chce. Baba sprzątaczka, i to jesz-l cze wcale nie taka stara, może wkroczyć do męskiej ubikacji i uda-j wać, że zmywa podłogę, albo odkurza, choć gdzie tu kurz, jak! wszystko pływa. Od razu sobie pomyślałam na temat. Musiała baba" coś posłyszeć, bo jak weszłam do ubikacji, to już zniknęła: usłyszałam tylko klamkę od kabiny. No to ja sobie zajęłam drugą kabinę jak sąsiadka i bardzo dobrze zrobiłam! Najpierw było cichutko, bo ona oczywista usłyszała, jak weszłam do sąsiedniej kabiny i teraz chciała zachować się jak taki właśnie obywatel, który musi. Nawet pochrzą-kiwała trochę, tak z grubszej ruryjak chłop. Ale ja jestem zbyt cwa-na, żeby mnie na takie komedie naciągać, i po chwili, jak się już zu-j pełnie cicho zrobiło, wspięłam się na klozet i głowę wystawiłam po-l za to przepierzenie, które dzieli dwie kabiny, tyle że dzieli tylko do* pewnej wysokości, a jak się wspiąć na klozet, to wszystko widać. Więc wspięłam się, wystawiłam głowę na drugą stronę, i co ja widzę? salon! Wypisz wymaluj salon! Biuro właściwie, bo wprawdzie
202
klozet zamknięty i przykryty obrusem, ale na stoliku, znaczy na klozecie, ale tak sprytnie przemianowanym na stół, więc tam stoi sobie elegancko Maszyna Do Pisania, identyczna jak te w pokojach, więc sobie babsko pewnie zarekwirowało. Obok, na wiaderku, również tak sprytnie przyrządzonym, jakby to był mniejszy stoliczek, bo postawiła je na głowie i przykryła jakimś starym dywanikiem, więc na tym stoliczku leży sobie pięknie telefon, a jakże, bloczek i długopis. Telefon oczywista nie podłączony, bo takich cudów to nie ma, ale aparat zupełnie urzędowy, jakby się prosił, żeby gdzieś zadzwonić! I proszę, jak sobie tu babsko urzęduje! Oj, pomyślałam, że ze śmiechu spadnę z tego klozetu, bo że to taka d a m a, to bym sobie nie pomyślała! Babsko siedziało sobie na zydelku, malutkim takim jak dla szczeniaka, i zajadało cukierki! Cała ubikacja tonie w takim Świństwie, że naprawdę można zemdleć z wrażenia, ale u niej, w Biurze, suchutko, obrusy, dywaniki i tak dalej, a baba zajada sobie słodycze!... Gdybym była złośliwa i wredna, tobym stamtąd z góry coś do niej powiedziała, coś takiego, że nawet takiemu babsku musiałoby wejść w skórę. Ale nie jestem. W gruncie rzeczy staram się być d o b r a. Przynajmniej niekiedy. Na przykład mogłabym takim głuchym głosem, jak jaki woźny, powiedzieć: Pani Kierowniczko, klienci się niecierpliwią i tak dalej. Ojejciu, aż się musiałam ugryźć w język. Na szczęście wiem, że co za dużo, to niezdrowo i tak dalej, więc zeszłam cichutko na dół i jakby nigdy nic wróciłam se do pokoju. Ta ponura bladość zeszła mi z twarzy, zaróżowiłam się i całe zdenerwowanie rozpłynęło się w powietrzu, l znowu zaczyna mi być przyjemnie i tak dalej.
A z tym moim Ukochanym to już takie hocki-klocki się robią jak w jakim sowieckim filmie i tak dalej. Bo on nadal mnie nie zauważa i tak się zachowuje, jakby mnie nigdy nie widział na oczy, choć po tym i owym widzę, że on mnie już właściwie wy c z u w a, on j u ż w i e! Jeszcze się kryguje i robi taką minę, jakby mu wszystko było obojętne, ale z drugiej strony widzę, że już połypuje na mnie okiem coraz częściej, a raz to się już nawet nasze oczy spotkały i ja przez kilka sekund wytrzymywałam ten jego poważny surowy wzrok, dopiero później zaczerwieniłam się i spuściłam oczy, bo wiem, że to zawsze robi dobre wrażenie i tak dalej. Myślę sobie, że jak już wie i połypuje okiem, to teraz zacznie się coś dziać! Serce mi mówi, że
203
teraz zacznie być dziwnie oszałamiająco. Jeszcze to niby to nie rozmawiałam z nim, więc nie wiem, jaki on jest naprawdę, ale wczoraj, na krótko, na pięć minut, udało mi się posłyszeć, jak rozmawiał z takim jednym Szpakowatym. Staliśmy w kolejce, na Nowym Świecie, bo temu mojemu zachciało się Soku Malinowego, i przez piętnaście minut staliśmy wszyscy w trójkę, i oni najpierw to nie zamienili ze sobą ani słowa, ale po kwadransie, jak już byliśmy prawie przy ladzie, ten Szpakowaty odwrócił się i powiedział do tego mojego: „Wyglądasz, jakbyś był po boskim, a przecież to był najzwyczaj-niejszy «baranek» na świecie".
Tak dziwnie zaklekotał, że nic nie zrozumiałam, choć niby wszystkie słowa znam i tak dalej. A ten mój odparł: „Są takie dni, kiedy najzwyklejszy «baranek» pociąga w boskość. Tu się podłączają jakieś inne jeszcze wpływy, motywy, nie wiem co, może aktualny stan organizmu, aktualny skład krwi i wtedy nawet zwykłe trzy miligramy pozwalają przejść niczym przez ucho igielne do samego siebie..." Umilkli na sekundę, a ja próbowałam się połapać, o czym oni tak dziwnie klekocą. „Masz taki wyraz twarzy, jak gdybyś leciał na Wielkim Smutku" powiedział znowu ten Szpakowaty. „Bo lecę", odparł na to ten mój i tak surowo i poważnie popatrzył przed siebie, że aż wilgotno mi się zrobiło przed oczami. „Przeszedłeś już przez zimę? I jak było?" spytał Szpakowaty. Na pewno Szyfrem, bo przecież nic nie można pojąć! Mimo że wszystkie słowa znam! „Zima była straszna i dłuższa, niż się można było spodziewać, ale to nic w porównaniu z tym, co teraz jest!" ,Jest Wielki Smutek" wtrącił ten Szpakowaty. ,Ale niezwykły wielki smutek" rozgorączkował się ten mój „takiego Smutku jeszcze nie znasz i może tak lepiej dla ciebie. Widzisz -ja od kilku godzin przyglądam się ludziom jak przez mikroskop i szukam w nich czegoś wielkiego, rozumiesz? Szukam tchnienia jakiegoś boga, jakiegoś przeczucia, że żyjemy, że istniejemy w sytuacji na poły świętej, bo przecież przyjrzyj się otoczeniu, przyjrzyj się globalnemu kontekstowi naszej sytuacji! Podzieleni na rasy, narody, grupy etniczne, klasy społeczne, wedle kategorii losu, płci i ąuantum osobistego szczęścia, lecimy wszyscy razem, skłóceni, i zbratani równocześnie, lecimy wszyscy razem na jednym z miliardów innych ciał niebieskich, lecimy przez przestrzeń rzekomo nieograniczoną i nieskończoną, w tej samej sekun-
204
dzie umierają i rodzą się nowe gwiazdozbiory, kosmos wre i toczy się sam w sobie, w potężnym wrzasku, jaki powstaje na skutek ruchu komet i planet, więc nasza sytuacja jest na pewno nader wyjątkowa, dlatego ja szukam w ludziach od kilku już godzin bodaj ś l a-d ó w takiej świadomości, lub bodaj takiego przeczucia szukam. Ale nie dostrzegam n i c.
Ja nie rozumiem, skąd wzięła się w nas siła, ta siła, która ufundowała całą naszą historię, wszystkie te wspaniałe wzloty i czyny, zrywy i genialne impulsy. Jeżeli ludzie zawsze byli tacy, podobni do tych, których spotykamy dzisiaj na ulicy? Tacy świeccy, tacy pogańscy. Dostrzegam tylko gołą walkę o byt, mechanizmy biologii i socjologii, fizjologii i antropologii, natomiast nie znajduję nic w i ę k s z e g o. Nie dostrzegam w ludziach żadnej i d e i... I to jest smutniejsze, niż wszystko, czego dotąd zaznałem". „Tak, «baranek» niekiedy zadaje tylko cierpienie i ból" powiedział teraz ten Szpakowaty. „Może powinieneś pójść do kina, zająć się jakąś fikcją. To przynosi Ukojenie". „Mnie nie" powiedział na to ten mój „Im fikcyj-niejsza staje się fikcja, tym boleśniej przeżywam jej oddalenie od realności. Ja nie umiem zapomnieć, rozumiesz? Na ekranie może się toczyć najczarowniejsza baśń, a ja nie umiem ani na chwilę zapomnieć o tym, co faktycznie jest". «Baranek» daje każdemu tylko to, na co kto sobie zasłużył, nie sądzisz?" „Może" odrzekł ten mój. l umilkli, bo doszliśmy do lady i kupiło się Sok Malinowy. Aż mnie to zdziwiło! Taki surowy poważny Mężczyzna, a pije Sok Malinowy!... Jak dzieciak, l ten dziwny „b a r a n e k"? powściekali się.
Ajuż taka cwana jestem, że mój Kapitan, jakbym mu powiedziała, że nic nie rozumiałam, to on by mi po prostu nie uwierzył. Nie Uwierzył!... Aten Mój to jakiś Apostoł!...Jak tak słuchałam, co on klekotał o tych gwiazdach i tak dalej, to aż mi się zimno zrobiło!... Jak katecheta i tak dalej. O, Wielki Smutek... A jak to do niego pasuje! Jak mu z tym do twarzy!... Na pewno wie, że ładnie mu z tym do twarzy i dlatego tak się tego trzyma, o. Przew... Przestał pisać i wychodzi. Cdn.
W.
205
wiek
zawód
Nadawca: Zarząd Główny KONSPIRACYJNEJ OPOZYCJI POLITYCZNEJ List nr 2
Dzisiaj, dnia 25 maja br., mija pierwszy termin wyznaczony Rzą-| dowi i Partii w ULTIMATUM.
W chwili, gdy niniejszy list dotrze do WOLNEJ TRYBUNY, trwać| będą przygotowania do likwidacji pierwszego gmachu odbudowanej Warszawy i będzie to chwila tyleż żałobna co doniosła. Żałobna, f bo niejestto ofiara niezbędna i likwidacji ulega kawałek naszego na-1 rodowego mienia, sama zaś ofiara nosi wszelkie znamiona samobój-l stwa; doniosła, gdyż otwiera przed nami szansę narodowego Odro-1 dzenia i po raz pierwszy duch niepodległości i wola samostanowie-| nią odniosą może triumf w walce z siłami korupcji i Wstecznictwa.
Do końca łudziliśmy się, że zamiast rozwiązań spektakularnych l i ostatecznych Partia preferowała będzie rozwiązania ugodowe; żel zwycięży rozsądek i miłość do naszej Wspólnej Sprawy. Łudziliśmy j się, że rząd uchwyci się dostarczonego mu przez nas pretekstu i do-1 wiedzie swojej lojalności wobec interesów naszego narodowego] Jutra; że nasze ULTIMATUM, zamiast spełnić się co do joty, dostar-czyjedynie owej zbawiennej iskry, bez której nie ma ruchu i ognia.
Aliści były to próżne zwidzenia. Rząd i Partia dowiodły tym są-1 mym, jak bardzo są tożsame z tym obozem, którego katastrofalnie negatywny obraz maluje dokonana przez nas wcześniej analiza! naszego narodowego jestestwa. Dowiodły, że są najgorszą wersją l naszego społeczno-narodowego istnienia i bezświadomie - mocą! pętającej je bezwładności i zaślepienia - wiodą Społeczeństwo! i Naród w przepaść, która nie zna żadnego Jutra. A zatem trzeba, l aby spełniła się nasza polityczna supozycja: niech zapanuje katastrofa, niech dojdzie do chaosu i wrzenia, a może z tego wrzącego narodowo-społecznego kotła wyłoni się siła nowa, lepsza - siła[ Odrodzenia.
Zarząd|
206
wiek
zawód
REZOLUCJA (albo projekt rezolucji. Rzecz do uzgodnienia)
Hej tam! Socjalistyczne Fryki wszystkich zawodów i Frakcji!
Hej tam! Pijusy i Moczymordy!
My, Fryki niezorganizowane i niezależne, zebraliśmy się dzisiaj nad brzegiem Królowej polskich Rzek, Wisły, aby poobcować trochę z naturą, i aby pokomunikować się społecznie, i przy tej okazji dowiedzieliśmy się o Waszej Akcji: o tym Waszym Domu Kultury z wolnymi pokojami, kawą za darmo, maszyną i papierem do pisania, o Wolnej Trybunie etc., etc. I to nam się nadzwyczaj spodobało! Service, Drogie Fryki Socjalistycznej Maści, najważniejsze to SERVI-CE! Więc pomyśleliśmy, że Wy nareszcie wpadliście na właściwy trop i modernizujecie nam Ojczyznę na tip-top! Żeby było wszystko tak jak jest, tylko lepszy Service! Bo to już najwyższy czas, pół wieku o chłodzie i głodzie to nie przelewki, no nie?! Tak pomyśleliśmy. A ponieważ Słowo nie zawsze ciałem się staje, postanowiliśmy wysłać jednego z naszych, aby sprawdził, jak się bawicie i złożył raport. Raport. Nie wiem czemu, powiedziało mi się Raport. Ot, powiedziało się i nie ma rady. Raport z Piekła. Dobry tytuł. Oj, zgubiłem się chyba, chryste co za trip! O czym to było? Raport, nie? Acha, acha, powoli kojarzę. Teraz trzeba pomyśleć do tyłu, od nitki do kłębka. Acha. Więc postanowiliśmy wysłać jednego z naszych niezależnych Fryków, aby się temu Waszemu Service'owi przyjrzał z bliska i żeby zwrócił uwagę na detale. Bo my, Fryki niezorganizowane, my jesteśmy wrażliwi nadetale,doyouunderstand?Ana Egzaminatora wybraliśmy takiego Półwybrednego, żeby Wam nie wskakiwał od razu na skórę i aby Wam dać szansę, no nie?
Fair play, my fair play, OK? Hurry Krischna, hurry, hurryljako się rzekło, tak się odwlekło, bo Trawa nam kolumbijska wpadła w ręce, pierwszorzędny towar, i polecieliśmy tą Trawą, bo takiej szansy to Fryk nie przegapi. To tak, jakby Wam, Fryki Socjalistyczne, po kilku-
207
tygodniowej abstynencji skrzynka „Wyborowej" wpadła w łapy, dół you understand? Dopiero teraz, jak się nam Trawa skończyła, przy-l pomnieliśmy sobie Waszą Wolną Trybunę, Service etc., tym bar-l dziej, że zaczęło padać, a Fryk lubi,jakjest ciepło i sucho. Taki Dornl z wolnymi pokojami, kawą etc., to by nam było teraz w sam raz jaki znalazł. No i posłaliśmy tego naszego Człowieka, żeby się u Was ro-l zejrzał, Fryka o łagodnym sercu, ale z duszą Kota, i ten Człowiek po-l pielgrzymował do Was, na Stare Miasto, a po godzinie wraca i to[ z następującym sprawozdaniem:
1) Dom Kultury, i owszem, jest. Pokoje z maszynami do pisania| i papierem, i owszem, stoją otworem i nic, tylko siadać i pisać!
2) Kawy nie ma - nie dość, że nie ma tej gratisowej, nadto niepo-| dobna nawet zamówić ni kupić;
3) W ogóle żadnych napojów, czy to zimnych, czy gorących nikt! tu nie rozdaje, a kiedy zwrócić na to uwagę personelu, łatwo popaść! w kłótnię i tzw. konflikt społeczny, bo te biedne sługusy nie mająl pojęcia, co się od nich wymaga;
4) W pokojach nie ma dywanów, podłoga z desek, po części wy-j łożona najtańszym linoleum lub ordynarnym filcem. Wieje od spodu, Dom wymaga właściwie generalnego remontu. W dni deszczo-I we, jak dzisiaj, woda ścieka po ścianach bezpośrednio do wnętrza.l Kaloryfery nie grzeją, choć temperatura w pokojach spada do| + 14°C;
5) Obsługa tak natrętna i bezczelna, że nasz Fryk czuł się jak nal Mokotowskiej-Rakowieckiej. Zwłaszcza baba w Recepcji, l sprzą-l taczka, która o sobie mówi: .Jakiem Potylicowa, jakiem Pani Różal Potylicowa". (To niesłychane babsko nieomal nie pobiło naszego! Fryka i to tylko dlatego, że nasz Fryk ma warkocz i kolczyk w uchu). Baba z Recepcji zażyczyła sobie nawet, żeby nasz Fryk zdjął buty, bo l rzekomo nogi miał uchlapane. Więc buty zdejmuj, bracie, jak ubło-| cone, ale dywanów to nie ma!
6) Weszło się już do pokoju i zasiadło za stołem - ale co chwila l ktoś się wtrąca i puka do drzwi. Niby anonimowo i ulgi jak nigdy, ale naszemu Frykowi Legitymacja Studencka zginęła. A przysięga, że jął miał. I nic dziwnego, jak Milicjant stoi w hallu, prawdziwy i na doda-1 tek w mundurze. Niby nic nie chce i niczego nie żąda, ale jak popat-| rży, to się Frykowi zimno robi.
208
Drogie Fryki Socjalistycznej Maści!
Biedne Pijusy i Moczymordy,
czy tak wygląda prawdziwy Service? l to Wy samym sobie serwujecie takie przyjemności? No i co z tego, że Minister Przemysłu Ciężkiego podrzucił Warn sto ileś tam maszyn do pisania, skoro Minister Przemysłu Lekkiego nie podrzucił Warn kilku dywanów. Skoro zamiast stereofonii macie na ścianach kołchoźniki, których nie można nawet wyłączyć? Skoro byle sługus czy sprzątaczka może Warn chodzić po głowie, a w hallu postawili Wam Milicjanta?
A przecież to Wy - samym sobie, od Was i dla Was! To Wy sami dajecie łupnia samym sobie, no nie? Samych siebie macie w kosmatej łapie, no nie? Hurry Krischna, hurry, hurry. Znowu się zgubiłem, kurwa, jaki trip! O czym to miało być? Hurry Krischna. Aha, aha. Więc taki sobie zaserwowaliście dziwny Service. Nawet dywanów nie ma, nie można się położyć. Trzeba stać albo siedzieć, a poduszek żadnych jak na pustyni...
Więc nas to przejęło, nam dostarczyło to materiału do refleksji, do you understand? Bo, jakby nie było, żal nam Was, Fryków Socjalistycznej Maści. Dajecie sobie straszny wyciski macie trip, że pożal się Boże! Rozpatrywaliśmy nawet tę kwestię: jakby Wam tu jakoś dopomóc? Wy się teraz na przykład integrujecie, i to jest zupełnie okay, ale czy to wystarcza, aby być szczęśliwym? Zastanówcie się, czy wystarczy się zintegrować, aby odnaleźć drogę do siebie? Przecież nie! Wyjesteście strasznie napięci i napinacie się nadal bez końca, natomiast tajemnicą szczęścia indywidualnego jest rozluźnienie! Luz, zupełny luz! Każdy mięsień, każde drgnięcie ścięgna musicie czuć. Ciało nasze bezustannie pracuje. Trzeba mu pozwolić pracować we właściwym t e m p i e. Nie przyspieszać, nie zwalniać. Natomiast Wy funkcjonujecie zupełnie na odwrót. Ciągle mordę zanurzacie w tej strasznej wódzie, albo w piwsku, a to prowadzi do przyspieszenia, to sprawia, że zaczyna wytwarzać się temperatura stresu. Wy musicie przestać lecieć wódą! Koniec Dwudziestego wieku, a Wy ciągle lecicie wódą i dlatego gonicie resztkami. Wóda nie przynosi szczęścia, czy Wy tego nie pojmujecie? Czemu nie zapalicie dobrej trawy? Żyjemy w wieku Telewizji i LSD, a Wy ciągle jak niedorosłe niemowlaki wóda i piwo, i znowu piwo, a potem wóda, chryste, jaki to nieodpowiedzialny trip! Dajcież so-
209
bie poradzić! My mamy nasze doświadczenia. W ramach! tej Waszej Integracji moglibyśmy wymienić doświadczenia, czy tol nie przychodzi Wam do głowy? Po odpowiednio spreparowanymi dżoincie na wiele rzeczy i zjawisk spojrzelibyście zupełnie innymi! oczyma! To fakt, Drogie Fryki Socjalistycznego Chowu. To nie w tym j rzecz, że Wy lecicie Marksizmem-Leninizmem, tak też można, Mar-l ksem nie gorzej się leci niż Buddą czy Kryschną. Rzecz w tym, że Wył się niewłaściwie motywujecie, tak duchowo jak fizycznie. Przede! wszystkim fizycznie. W zdrowym ciele zdrowy duch, czy nie tak?| Więc to musicie sobie poważnie przemyśleć. Przestać chlać, tol przede wszystkim, a nawet z nikotyny zrezygnować również byśmyl radzili. Odżywiać się regularnie i racjonalnie. Jak ktoś potrafi, wska-l zane by było, aby wycofać z pożywienia wędliny i mięsa, bo od tegol krew się robi niedobra i w ogóle, nie miała Baba kłopotu to i ku-l piła sobie krowę, do you know? Po jednym jedynym dżoincie ro-l zumiecie, co to jest Service i komfort. Drogie Fryki Socja-l listycznej Maści, czy Wy naprawdę nie rozumiecie! Tylko S e r v i cel i komfort ratuje nas przed Piekłem. Życie w tych długościach! i szerokościach geograficznych jest strasznie wyczerpujące. Trzebal znaleźć właściwą drogę, w przeciwnym razie pobłądzicie. Hurryl Krischna hurry, hurry. A wtedy zobaczycie, co to znaczy pełnaf i n t eg r a ej a, okay?
Wasz Guru|
210
wiek
zawód
34
palacz
Obywatele, ktoś na mnie donosi, l to nie pierwszy raz. Co chwila Milicja się do mnie przychrzania, że to albo tamto. Teraz znowu. Że niby koksem chandluję na lewo i do własnej kieszeni dorabiam. Z państwowych pieniędzy ja miałbym dorabiać do własnej kieszeni, to się naprawdę w głowie nie mieści!
A ja wiem, kto na mnie donosi, tylko nie mam stuprocentowej pewności i dlatego nie powiem. Nie chcę nikomu krzywdy narobić bo wiem co to znaczy jak się później trzeba przed Milicją spowiadać. Moja opowieść będzie krótka ale treściwa. Osiem miesięcy temu byłem na Zachodzie. Urlop sobie taki zrobiłem bo już mnie od dziecka ciągnęło żeby trochę się po świecie rozejrzeć. No i natrafiła mi się okazja, bo taki jeden gość z Zachodu był tu w Warszawie u kuzynki mojej ciotki i w czasie takiej jednej popijawy zgadaliśmy się na mój temat. On też palacz, tylko że francuski, więc mogliśmy se pogadać mimo że on po francusku, a ja po polsku i kto inny to by nic nie zrozumiał. I ten palacz, jak mu powiedziałem, że bym trochę popodróżował, więc on mnie zaprosił do siebie na dwa tygodnie i ja tam osiem miesięcy temu pojechałem. Mieszka sobie pod Paryże-wem, domek ma mały, ciasne ale własne, l żyje sobie palaczysko jak książę. Wdowiec, więc baby nam nie pyskowały, i poszliśmy w tan, po francusku, więc zamiast wódy, wino i likiery, myślałem, że się pożygam, bo wszystko na słodko i człowiek nie przyzwyczajony. A tych restauracyjek i knajp to tam bez liku, co dwa kroki jedna i nie ma innego wyjścia, tylko trzeba wdepnąć. A jak się już wdepło, to trzeba i wypić, niewiele, ale jak takich knajp jest sto pięćdziesiąt, to się uzbiera.
Ale ja nie o tym, to miał być tylko wstęp i już wracam do mojej sprawy. Więc już trzeciego dnia jak byłem u tego wdowca-palacza, zaczęło się. Telefony z Warszawy. Do mnie. A ten to się nadziwić nie potrafił, bo mówi, że to drogie i on by sobie na to nie mógł pozwo-
211
lic. Tak codziennie wydzwaniać za granicę i pół godziny trajkotać. To, on powiada, to przecież majątek. Co tam majątek, powiedziałem mu, Ludzie mają ważne sprawy więc dzwonią. My nie sroce spod ogona. Jak u nas ktoś ma coś do powiedzenia, to dzwoni! A niechby to całą pensję kosztowało. Dusza na pierwszym miejscu. Tak mu to dzwonienie zaimponowało, że już o ósmej dziewiątej wieczór zwijaliśmy żagle i do domu - bo niby ktoś pewnie już dzwoni. Taki pretekst on sobie wymyślił i ciągnie mnie do domu, dziewiąta wieczór to dla mnie rano i pochodziłbym sobie po tych tam burdelach, ale zamiast tego muszę do domu. Wkurzyło mnie to, ale gość w dom Bóg w dom (Bóg się nie gniewa, jak się to mówi). Oprócz tego, co tu dużo mówić, imponowało mi, że on te telefony z Kraju aż tak sobie wziął do serca i nie chciałem przerywać przedstawienia. Oczywista nie powiedziałem mu, co to za telefony, jak by to ciotka do mnie z tego samego miasta dzwoniła. Mój palacz i owszem, telefon własny miał, ale nie używał, bo za drogo. Oni tam wszystko mają, każdy jeden, taki palacz na ten przykład ma własny telefon, tyle że oni tego wszystkiego nie używają z braku monet. A my na odwrót. Ja to o telefonie nie mogę marzyć, u nas telefon to ma dyrektor, albo doktor, ale nie palacz. Więc nie mam własnego telefonu, ale rozmowy telefoniczne, i to z zagranicą, to dla mnie chleb codzienny. Tak sobie musiał myśleć ten palacz, i słusznie.
A teraz te telefony, bo o nie właśnie chodzi, więc ja wracam, jak to się mówi do sedna. Pierwszy telefon to był od Kierownika Niekie-pa, czyli od mojego Szefa, który musiał podpisać moje podanie o paszport i stąd znał wszystkie dane, nawet numer telefoniczny tego francuskiego palacza. I co sobie zażyczył Szef? Nikt nie zgadnie, obywatele, kto nie zna mojego Szefa, ten nie wie co to Dziwność. On mi powiada przez telefon, że ja mam tu nabyć piec ceramiczny, i w ten sposób on, Szef, będzie mi mógł wreszcie pomóc, bo on widzi, że ja ciągle bez pieniędzy, nie oszczędzam, tylko przepiję i moja przyszłość stoi na słomianych nogach. Taki piec ceramiczny, jeżeli ja bym go tam w Paryżewie zakupił dla niego, to byłoby wyjście z sytuacji, bo odtąd miałbym u niego, u Szefa, otwarte konto i mógłbym sobie z jego banku podejmować różne sumy, które mi się podobają. Moja przyszłość byłaby odtąd zapewniona. Co do cła nie mam się martwić, bo jestem palaczem, i to się już
212
jakoś tak załatwi, że palacz zakupił piec dla Państwa i niech się nikt nie wtrącają mam tylko ten piec ceramiczny zakupić i nadać na bagaż. Ile kosztuje taki piecyk? On nie wie, ale myśli, że to drobiazg. Gdybym nie miał tyle pieniędzy, mój francuski gospodarz na pewno coś wymyśli, bo to przecież człowiek z głową. Powiedziałem Szefowi, że się rozejrzę i że ma zadzwonićjutro, to już będę coś konkretnego mógł powiedzieć. A następnego dnia, jak on znowu zadzwonił, powiedziałem mu, co i jak, bo się już dowiedziałem j zdenerwowałem się od tego, bo to już takie rzeczy się narobiły, że lepiej od razu uderzyć pięścią w stół: Czy on sobie zdaje sprawę, spytałem, że taki piec ceramiczny to kosztuje siedem i pół tysiąca franków, czyli dwie pełne pensje tego mojego francuskiego Gospodarza, i że ten facet nie wyłoży na ten piec, bo co on ma z tego? Na co Szef pyta mnie, czy wiem, ile pensji takiego palacza kosztuje podobny ale o wiele gorszy piec na rynku w Kraju? Nie wiem, powiedziałem zgodnie z prawdą. O s i e m d z i e s i ą t, on mi na to syknął w słuchawkę, i pyta, czy mi ta proporcja nic nie mówi. Co mi ma mówić ta proporcja, ja go spytałem. No że ten piec trzeba kupić, powiada Kierownik Niekiep. Ale jak???!! Na Boga, JAK?? krzyknąłem, bo mnie ten jego wrzask zdenerwował. Czy Pan zdaje sobie sprawę, ile taki piec waży? spytałem jeszcze, bo wydawało mi się że go to dobije. Czterytony! dokrzyknąłem od razu. Cztery tony bagażu,jakja mam się z tego wytłumaczyć. A tu muszę i tak bagaż opłacić, i to jest kupa forsy, która mi z nieba nie spadnie, więc niech pan wreszcie da spokój, ja tu nie widzę interesu. Na co on znowu to samo, co w zeszłą rozmowę, że niby on z myślą o mnie, i ja powinienem widzieć jak sprawy stoją: on mnie chce pomóc, i ja to robię przede wszystkim dla siebie. Nic nie robię! powiedziałem mu na to. Niech pan się ode mnie odchrzani! Skąd ja mam wziąć osiem tysięcy franków, ja tu nikogo nie znam, parę ulic widziałem, domów jakichś, trochę po burdelach powędrowałem, i to już wszystko, nawet nie mogłem tam wejść do środka, bo franka nie mam przy duszy, a pan tu do mnie z tym Piecem Ceramicznym, jakbym ja złotą świnkę połknął. Niech pan powie żebym koszulę panu tadną przywiózł, to zrozumiem. Albo sweterek dla żony. To byłoby ludzkie. Ale taki potworny Piec Ceramiczny, co ja z tego mam? Na co on się obraził. Jak Boga kocham, on się o b r a z i ł. Jakby tu
213
było co do obrażania, l mówi mi, że byt zupełnie innego zdania o mnie i nawet się zastanawiał czy nie wnieść wniosku, żeby mi pensje podwyższyli, a w zamian za to proszę! Taka wdzięczność z mojej strony!...
Rzuciłem słuchawką, bo myślałem, że mnie szlag trafi. Wszyscy mnie biorą za durnia i myślą, że ste dam wrobić. Może ja tak wyglądam? Tak durno, znaczy się? Czort znaj et W każdym razie ja bym takiego interesu nikomu nie proponował, chyba że durniowi jakiemu, który do trzech nie umie zliczyć... Ale nic, rzuciłem słuchawkę i skończona gadka! Ja sobie nie dam urlopu rozchrzanić, w końcu jest się za granicą, w samym Paryżewie i ja mam ważniejsze sprawy na głowie niż taki Piec Ceramiczny. A tu, następnego dnia, znowu telefon. Do mnie oczywista bo do kogóż by? Z Polski, a jakże. Ukochany Kraj, pomyślałem, bo mi się ta piosenka przypomniała, jak to było? Ukochany Kraj, Umiłowany Kraj, ukochane te pola i wioski... Więc telefon, i nawet ktoś po francusku tam zapieprza, bo słyszę jak mój Gospodarz się męczy, żeby coś zrozumieć. W końcu dorozu-miał się i podaje mi słuchawkę. Mogłem nie przyjąć i powiedzieć mu, że nie chce żadnych telefonów, ale przyszło mi do głowy, że on tego nie zrozumie, bo to przecież telefon z zagranicy i to tyle kosztuje! Więc nic nie powiedziałem, tylko biorę słuchawkę i mówię: Opalarski, czym mogę służyć? A z drugiej strony ktoś mówi: Dobry wieczór, tu doktor Znachor. Myślałem, że się przesłyszałem. Co do mnie może mieć taka doktor Znachor, co ja ją dwa razy w życiu widziałem jak zwiedzała nasz Dom Kultury i ani jednego zdania z nią nie zamieniłem, choć babsko przystojne i chętnie by się pogadało? Skąd tu nagle ta doktor Znachor? myślę w popłochu, ale w końcu oprzytomniałem i mówię: Bardzo mi miło. Choć wcale mi nie tak znowu miło, tylko na odwrót, ale jestem kulturalny, za granicą, więc mówię tak, aby siebie i Ojczyzny przed obcymi nie zblamować. No więc bardzo mi miło, mówię, Czym mogę Pani Doktor służyć?... No i czym można takiej Doktor służyć? Kto zgadnie? Oczywista piec ceramiczny. Gdzie Diabeł nie może, tam Babę pośle. Ajaka ona rezolutna! Ja mam jej kupić ten Piec, powiada, Bo to dla niej, a nie dla Niekiepa, i ona prosiła Kierownika Niekiepa, żeby on do mnie zadzwonił, bo jej się wydawało że tak będzie najzręczniej. Teraz widzi, że to nie był dobry pomysł. Należało samej zadzwonić i po ludz-
214
ku przedstawić sprawę, to i od razu bym zrozumiał, jakie to ważne. Taki Piec Ceramiczny wypala kafelki, i to z różnymi wzorami i w różnych kolorach, czyja sobie teraz lepiej już wyobrażam, o co chodzi? Prawda, że teraz już to widzę własnymi o c z a m i? Jeżeli ja się jej postaram o taki Piec, to moje życie radykalnie się zmieni, pojmuje to pan?
Ciągle mnie biorą za durnia, ona również. Ja naprawdę nie mam pojęcia, czym na to zasłużyłem. W szkole to uchodziłem za cwaniaka! cichą wodę co to brzegi rwie, ale jak opuściłem szkołę po Małej Maturze, to zaczęło się: Wszyscy myślą, że ja do pięciu nie umiem zliczyć i traktują mnie jakJaśka-Muzykanta. Jak to się może moje życie radykalnie zmienić, ja ją spytałem. Skoro ja wiem o co chodzi i jak się sprawy mają. Życie to się może takiemu radykalnie zmienić, co to nie wie, co jest grane. A ja wiem, choć mam tylko Małą Maturę. Ja wiem, co się dzieje, tyle że nie umiem tego wyrazić, rozumie pani Doktor? Tak jej powiedziałem, ale nie pomogło. Ona teraz się do , mnie dobrała filozoficznie, bo jej dałem taki pretekst, i to był mój błąd. l zaczęło się. A ja przyznam, że jestem czuły na tym punkcie i jak ktoś do mnie pofilozofuje, to ja mięknę. Po prostu lubię mądrze pogadać. A ona, o, ona umie mądrze coś powiedzieć, sprytna baba. Chodzi jej, powiada, wyłącznie o zmiany w strukturze świadomości. Trzeba, powiada, zmienić proporcje w r e-1 a c j i pomiędzy strukturą b y t u a strukturą nabudowy. Wszystko zapamiętałem. Każde słowo. A tak do mnie mówiła, jakbym ja też był takim Doktorem i to mnie zmyliło, już tylko słuchałem o tych strukturach świadomości i o reszcie zapomniałem, jakja-kiś dudek. To moja pięta Achillesa. To był taki facet w mitologii, bóg nawet, miał tylko jeden słaby punkt i to była pięta. Dopóki go nie trafili w piętę, to on z wszystkimi zwyciężał, bo nikt nie wiedział, że jego trzeba w tą piętę. No więc ta moja słabość do filozofowania, to moja pięta. Ta Doktor dokumentnie odstawiła mnie do kąta. Ja nawet nie wiem, jak i kiedy się nagle zgodziłem i przyrzekłem jej że się o ten Piec Ceramiczny zatroszczę, tylko czasu trochę potrzebuje, więc ma dwa dni poczekać, a ja się zakręcę. Choć nie wiem, jak mi to wpadło do głowy, skoro przecież sprawa była nie do załatwienia i nie chciałem się tym w ogóle zajmować. Ależ Baba mną zakręciła, rany Boskie, pomyślałem już następnego dnia, jak ochłonąłem. Skąd
215
ja taki Piec Ceramiczny? Jak tu? Ale jak bliżej pomyślałem o tym, to od razu wiedziałem, że nie mam innego wyjścia, tylko musze temu mojemu Francuzowi coś naopowiadać i może cud jaki się zdąży i on mi pomoże. Choć wiary nie miatem, że to możliwe i nawet się nie łudziłem.
No więc następnego dnia jak się śniadanie skończyło i mieliśmy wyskoczyć na miasto, napomknąłem tak sobie jakby nigdy nic, że Piec taki jeden Ceramiczny widziałem, zupełnie niezły, ale kosztuje siedem patyków, więc nawet dla Francuza za drogo. A u nas, dodałem, to taki Piec kosztuje ponad dwieście milionów, więc osiemdziesiąt pensji zarobionych miesięcznie przez takiego palacza jak on i ja. Gdyby się taki Piec przetransportowało do Kraju, powiadam, to majątek można zrobić. Tak? on się zaciekawił niby, i nawet pytał, gdzie taki Piec widziałem, ale jak mu powiedziałem, gdzie, to mu jakoś tak jakby przeszło i już się nie interesował. Ale to mi się tylko tak zwidziało. Poszliśmy na miasto i wstąpiliśmy to tu to tam, tu winko, tam likierek, a on, ten Francuz, cały czas coś oblicza, bloczek se kupił i cały czas liczy. Odbiło mu coś, pomyślałem, i tak sobie dalej popijam. Niech liczy, może się doliczy, jak to się mówi. No i czegoś tam się doliczył! Nagle skończył liczyć i powiada do mnie, że rachunek się zgadza. Jaki Rachunek, na Boga, ja go pytam? Wzrusza ramionami, uderza dłonią w bloczek i mówi: Piec Ceramiczny. Drogo, ale się opłaca, mówi. I streszcza mi, co se pomyślał, a pomyślał se następująco: Skoro ja (ja tylko tak pisze ,ja", w gruncie rzeczy to ten Francuz tak sobie musiał pomyśleć, a ja tu tylko tak piszę jakbym był w jego osobie), więc skoro ja od pięciu lat mój letni i zimowy urlop spędzam w Polsce, bo mi się tu po prostu baby podobają, są jakoś chęt-niejsze i w ogóle, a nie jest to za każdym razem urlop specjalnie tani, bo ci cholerni komuniści najchętniej to by mnie, prostego palacza z Francji, do goła rozebrali - gdybym te same franki, które tu tracę na wymianie oficjalnej w banku, mógł wymienić na czarno, to bym się już tu majątku dorobił - skoro więc tak te sprawy się mają, a ja przecież nie w ciemię bity i swój rozum mam, więc ja se z nimi zatańczę w te półeczkę i zobaczymy kto jak z tego wyjdzie. Ja mu kupię ten Piec Ceramiczny i zabezpieczę sobie ten kontrakt notarialnie: niech on mi w zamian przez następnych pięć lat mój urlop, letni i zimowy, w Polsce, niech on mi te dwa urlopy rocznie przez
216
następnych pięć lat finansuje, to i jemu się to będzie opłacało, bo taki Piec Ceramiczny to ma cycki nie do zadojenia, a i ja sobie na tym zarobię, coś ze dwanaście tysięcy franków, o ile się nie mylę, w sam raz na ten mój wyśniony jacht w Portofmo. To jest czysta kalkulacja. Kalkulation. I biznes przy tym: Piec Ceramiczny plus koszta transportu z jednej strony, koszta urlopów w Polsce przez następnych pięć lat z drugiej strony. Ce la vie. I niech to wszystko jakiś adwoka-tus diabolikus podpisze, to będę zabezpieczony i szafa gra.
Zdębiałem, prawdę mówiąc, od tej mądrości i chytrości francuskiej, bo mnie to by na ten przykład coś podobnego do głowy nie wpadło, za nic w świecie, to trzeba dopiero Francuza na coś tak prostego. Gdzie baba nie może, to pośle Francuza, tak se pomyślałem, bo mi się wydawało dziwne, że ten wariacki pomysł z Piecem Ceramicznym to jednakjakoś się realizuje. Spytałem gojeszcze, jak on sobie taki urlop wyobraża, i jak se wszystko przemyślałem, to mi wyszło, że gdzieś sobie z tymi francuskimi życzeniami poradzę, tym bardziej, że to przecież nie ja płacę, tylko Znachorka i Kierownik Niekiep. No i podpisałem. Znaczy się: zgodziłem się na te jego warunki i podpisałem kontrakt. On mi Piec Ceramiczny i koszta transportują mu urlop w Kraju przez następnych pięć lat. Z umowy wynikało że on będzie przyjeżdżał w lipcu i styczniu, za każdym razem na dwa tygodnie, i że liczy na pełne wyżywienie, mieszkanie i baby jakieś do rzeczy. Oczywista ja myślałem, że to się Doktorce spodoba i ona na taki kontrakt pójdzie, a co do tego notariusza, że tam niby moje nazwisko i ważne urzędy są wplątane, to mnie specjalnie nie martwiło, bo jakby oni mnie z tym Panem Notariuszem mieli gonić i prześladować urzędowo, to przecież zawsze się jakoś wykręcę, i w końcu kto mi udowodni, że ja to ja, że tamten Opalarski z Pary-żewa i ten tu Opalarski z Warszawy, że to jedna i ta sama osoba, no kto? Tu, u nas, w Kraju? Niech mnie gonią i szukaj wiatru w polu. Ja się tam jakoś wykręcę. No i na tym stanęło: poszliśmy do tego Notariusza i podpisaliśmy uroczyście Umowę, po czym, zaraz następnego dnia, ten mój Francuz zakupił Piec, i jeszcze następnego dnia wysłaliśmy tego potwora do Kraju. Ja mówię: Potwora, bo ciężkie to i ogromne jak jakiś zwierz. A wieczorem, jak zadzwoniła Doktorka, przedstawiłem jej, jak się rzeczy mają: Piec jest, powiedziałem ale nic przy tym nie wspominam, że on już w drodze do Kraju, tylko mó-
217
wie, że ot, sprawa dałaby się załatwić, ale pod jednym warunkiem. I tu walę jej kawę na ławę, mówię, że urlop dla Francuza, dwa razy rocznie po dwa tygodnie, i to musi być zapłacone, a ja pieniędzy nie mam, bo skąd wezmę. I powiedziałem jej o tym Notariuszu, że wszystko prawnie się załatwi, a oprócz tego mój honor osobisty wymaga, abym ja mógł na nią liczyć. Więcjak?
Och, panie Kazku, ona na to wykrzyknęła, choć nigdy przedtem nie mówiła do mnie Kazku, tylko „Opalarski, jak wam leci?", a teraz nagle Kazku, zdrobniale, jak to się mówi, aż mnie to połechtało, bo baba mi się podoba i w ogóle mógłbym ją tego tam, więc och panie Kazku, gdyby pan wiedział jaka jestem szczęśliwa! l jaki to zdolny z pana człowiek, no nigdy bym nie pomyślała! A z tym urlopem dla Francuza, to jasna sprawa, drobiazg, po prostu drobiazg, niech pan tylko ten piec wysyła do Kraju i żeby on po drodze nie zaginął, bo to by było prawdziwe nieszczęście! Co by tam miał zginąć, pani Doktor, odrzekłem, chciałem jej powiedzieć „pani Magdalenko", ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język i wyszło „pani Doktor", niech się pani nie kłopocze, bo co ma wisieć, to nie utonie. Skoro pani Doktor przyjęła do wiadomości, jakie są warunki, to jutro wysyłam piec do Kraju i za tydzień ma go pani w domu, szafa gra? Och, naturalnie że gra, dlaczego nie miałaby grać? Wie pan, panie Kazku, pan się posługuje niesłychanie jędrnym językiem, co ma wisieć nie utonie, powiedział pan przed chwilą, a teraz z tą szafą, naprawdę urocze, w pańskich ustach nawet banał potrafi zabrzmieć świeżo jak... jak mleko pomogłem jej, bo mi się od tego jej babskiego traj-kotania aż ciepło na brzuchu zrobiło, właśnie jak mleko, ona potwierdziła. Jak już pan wróci do Warszawy, to koniecznie będziemy musieli sobie pogaworzyć, bo strasznie mnie interesuje pański język! Słowo?, ja ją spytałem, bo nie lubię obiecanek-cacanek, Słowo, jak Boga kocham, No to pogaworzymy, powiedziałem. A teraz niech się pani Doktor wyłączy, bo taka rozmowa to pewnie majątek kosztuje i lepiej te pieniądze odłożyć. Ja życzę pani Doktor wszystkiego najlepszego, a Piec w drodze. Całuje rączki, i odwiesiłem słuchawkę, l na ten czas w Paryżewie był to mój ostatni kontakt z Krajem. Mógłbym tu jeszcze opisać jak spędziłem resztę moich dni w Paryżewie, bo wesoło było i jest co opowiadać, ale to nie należy do sprawy, więc się powsczymam, a ciąg dalszy to będzie od razu, jak wró-
218
ciłem do Warszawy. Więc wróciłem do Warszawy i teraz się zaczyna. Nowy rozdział, jak to się mówi. Najpierw to mnie prawie na rękach nosili - znaczy się Doktorka i Kierownik Niekiep. l wóda się lała jak Morze Nasze Morze. Jak ten Piec nadszedł to ja już byłem w Warszawie i pomogłem Doktorce przetransportować go na Bielany i radość była, jak to się mówi, ogromna. Myślałem że mnie zaściskają na śmierć. Z cłem poszło gładko jak po maśle, ja tylko musiałem dwa razy podpisać, że jako palacz Piec zakupiłem dla Domu Kultury. Przemilczało się tylko, że ten Piec to nie taki zwyczajny, a Ceramiczny. Musiałem go jeszcze zainstalować, bo nikt się na tym nie znał, w piwnicy domu Doktorki, znaczy się Doktorka czytała po francusku i od razu tłumaczyła na polski, a ja harowałem jak ten dziki osioł. Nie powiem żeby to wszystko za darmo. Ona czuła, że mnie mięta bierze jak tylko na nią patrzę i jak po tym zainstalowaniu zostaliśmy raz sami, to mi pozwoliła, żeby się do niej zbliżyć, jak to się mówi. Złapało się ją tu i ówdzie, a najbardziej to po cyckach, bo cycki to ma takie, że mi od samego patrzenia dech zapierało. Takie cycki to powinny mieć wszystkie baby. Ale nie mają. Jedne mają, a inne nie mają. Najczęściej to nie mają.
Ale zrolować to mi się nie dała, wykręcało się Babsko, raz że to, raz że tamto, myślałem że mnie szlag trafi. Szczurami się wykręcało na ten przykład, bo szczurów to tam było od jasnej cholery. Cała piwnica zawalona tymi szczurami. Tu Piec Ceramiczny, a tam szczury. Jak ją już przycisnąłem do tego Pieca i już tylko brakowało, żeby trochę tak postała chwile, to ona mi nagle mówi, że oj, szczury się patrzą, a jak szczury się patrzą, to to zły omen. Przepędzę gadzinę, powiedziałem, i nie będzie szczurów, l zabrałem się do gonienia tych szczurów, po całej piwnicy mi się rozbiegły, a ona się śmiała, siadła se na klatce od szczurów i ryczała ze śmiechu. Jak już byłem gotowy i wszystkie szczury zapędziłem do sąsiedniej klatki, to usiadła na klatce i niby niechcąco ale widziałem, że naumyślnie, otworzyła dżwiczki, i tamte szczury też rozbiegły się po całej piwnicy, a ja już taki zmachany, że tylko machnąłem ręką. A ta ryczy ze śmiechu, jakby ją kolka dopadła, więc dałem spokój. Później to nawet żałowałem, bo może by coś z tego wyszło na koniec, i ona by mi uległa, jak to się mówi, ale złość mnie wzięła i pomyślałem: czort z tobą, babo. Jak nie chcesz, to nie, ja swój honor mam i nie dam się
219
gonić po próżnicy jak pies. Tylko ją jeszcze za te cycki złapałem, tak na koniec, żeby mi zostało w pamięci. I to już wszystko. Koniec rozdziału. Nowy rozdział już będzie o czym innym, o tym najważniejszym. Przyszła zima i czas zapłaty się zbliża. Francuz już na jesień list do mnie przysłał, że zgodnie z umową, na początku stycznia zajedzie w Polskę i trzeba mu urlop organizować. Po francusku napisał, więc Doktorka sama tłumaczyła, to i wiedziała, co się kroi. I musze przyznać, że ten pierwszy urlop to niczego sobie. Doktorka własnoręcznie mieszkanie wynajęła, Kierownik Niekiep własnego samochodu użyczył i na lotnisko pojechał, i w ogóle wszystko zagrało jak trza i człowiek się wstydu nie najadł. Ja baby załatwiłem, bo to był główny punkt programu: ten Francuz na kobity jak pies i cowieczór trzeba mu było dogodzić. Zupełnie niedojebany, jak to się mówi, choć to Francuz i wydawałoby się, że ho, ho. Nic tam ho, ho. Te Francuzy żyją spokojnie jak cielęta, i przyzwoicie, można powiedzieć.
W ogóle na tym Zachodzie co krok to burdel i jakaś rozbierana knajpa, więc wydawałoby się Sodoma i Gomora jak to się mówi. Ale faktycznie to tam spokój i zachowanko jak w kościele. Żadne tam zepsucie moralne. Nie do porównania z tym co u nas, jak Boga kocham. Pojeździło się po świecie to się wie. Takiego burdelu i takich jaj jak u nas, to nie ma nigdzie. No gdzie ja za jednego dolara dostanę na całą noc babę do łóżka, i to czystąjak łza, nie kurwę z ulicy, tylko przyzwoitą mężatkę, matkę niekiedy dwuletnich dzieci, i to taką co to po niej od razu widać, że nie kurwa z ulicy, tylko przyzwoita kobieta. No gdzie? Pojedźcie se obywatele w świat i sprawdźcie. To najdroższy towar na rynku i nic tu się od tysięcy lat nie zmieniło. Aż do myślenia to zmusza, że niby dlaczego i skąd u nas taki postęp?? Jak się nad tym głębiej zastanowić, to nie pozostaje nic innego, jak to że Rewolucja Październikowa. Bo skądś to przecież musiało przyjść! Że tak u nas można pojebać gdzie się chce. No bo praktycznie to można, chyba że się już jest dziad, albo pijak wykończony na śmierć. Wiem że to brzmi wulgarnie, takie rzeczy nazywać po imieniu to się od razu straszne rzeczy robią, ale mnie nie schodzi z głowy to zdziwienie: no gdzie można se pojebać tak tanio, i to nie z kurwą jakąś, tylko z porządną kobietą, co to się jeszcze zakochać potrafi i tak dalej? Tylko u nas, to znaczy: w naszym Obozie. Więc to
220
wszystko dała nam po prostu Rewolucja Październikowa, i to na pewno jest powód żeby się zapisać do Partii. Może się nawet osobiście zapisze. Bo to jednakjest coś i kto ma dość oleju w głowie ten to widzi.
W każdym razie ja nie miałem żadnych trudności. Towar się załatwiło najtaniej jak się dało i obsługa była pierwsza klasa. Pojechałem do Zakładów Róży Luksemburg, gdzie produkują takie czekoladki na 22 lipca, i tam to się roi od mięsa. Więc tam wywiesiłem ogłoszenie na Tablicy Ogłoszeń Związków Zawodowych, a treść dałem taką:
Towarzyszki,
zawarliśmy prywatny kontrakt produkcyjny z Francją. Okoliczność ta otworzyła możliwość dodatkowego zarobku w godzinach nadliczbowych - wieczorem od 22.00 do 3.00 rano. Warunki przyjęcia: nieprzekroczenie 30-tego roku życia, socjalistyczna odporność alkoholowa oraz nieznajomość języka francuskiego. Zgłoszenia proszę kierować na następującą skrytkę pocztową (tu numer skrytki). Zdjęcie pożądane. Cześć pracy!
Zarząd
Po upływie tygodnia tyle miałem zgłoszeń jakbym na czarnym rynku handlował i wszystkie ładniusie takie, pulchne, najczęściej dawno mężate i z dzieciarnią wygłodniałą w domu, chociaż u nas nikt głodować nie musi i tylko tak mi się napisało jak do rymu. Wybrałem z tego dziesięć sztuk na pewniaka, i jeszcze dziesięć na los szczęścia; w razie gdyby któraś z tych panienek na pewniaka miała się nie stawić na posterunku pracy, to by na jej miejsce od razu mogła wskoczyć jedna z szeregu tych na los szczęścia. A zgłoszeń miałem tyle, że mogłem se pogrymasić i w końcu wziąłem same młód-ki, od dwudziestu do dwudziestu trzech lat, i tylko jedną ćwierćwie-kówe, bo ta mi się osobiście bardzo podobała i nawet tak trochę się w niej podkochiwałem, jak to się mówi. Więc jak ten Francuz niewyżyty nadjechał, to zacząłem mu podrzucać panienki, co wieczór inną. Pięknie taksówką podjeżdżałem pod dom oblubienicy, odbierałem i zawoziłem pod wskazany adres, po czym, o trzeciej nad ranem, znowu brałem taksówkę i odwoziłem nasze brygadzistki do
221
domciu z powrotem. Ja ten francuski urlop do końca życia nie zapomnę. Ciągle niewyspany, ciągle na drobnym kacu, bo między 22.00 wieczorem a 3.00 rano coś trzeba było robić, to i się tankowało w rezultacie, raz tu, raz tam, jak popadło. Żyłem se jak jaki włoski alfons, tylko że wozu nie miałem własnego i ciągle musiałem trzymać przy sobie jednego takiego taksówkarza, a to też kosztuje, szczególnie jak taki taksówkarz żłopie te wódę jak herbatę, l oprócz tego miałem jeszcze takie jedno przeżycie, nie powiem żeby miłosne, ale takie jakieś chyba z tej beczki, bo tak się czułem, i gdyby nie wódka, to nie wiem, jakbym se z tym poradził. Jak już wspomniałem, ja się w tym czasie podkochiwałem w takiej jednej dwudziesto-pięciolatce, i jak na nią przyszła kolej, to znaczy jak ja miałem ją zawieźć do tego Francuza, to mi się nagle serce krajało i nie mogłem sobie wyobrazić, że ja teraz podjadę taksówką po tą moją smutną anielice i zawiozę ją temu Francuzowi do łóżka! Co jak co, ale to to nie, tak se myślałem, taki opasły burżuj z Paryżewa, prawie pięć-dziesięciolatek, niechby sczezł psia jego mać, a tej mojej Jadźki to nie dostanie; sam bym ją wyściskał i wyruchał jak to się mówi, ale rezygnuję i ten numer nie przejdzie, bo swój honor mam i koledze nie będę żony jebał, taka zasada!
Tu musze wspomnieć, że ta Jadźka to żona takiego mojego kolegi, który ma stanowisko w Radzie Zakładowej i to on mi załatwił, że ja to moje ogłoszenie mogłem na Tablicy Ogłoszeń Związków Zawodowych wywiesić. Kumpel pierwsza klasa i zawsze mogłem na niego liczyć, a jego żona to mi już dawno w oko wpadła, ale żona kumpla to święta rzecz i pary z gęby nie puszczałem. A tu nagle ona mi teraz sama pod nóż weszła w związku z tym Francuzem, no serce mi się krajało, ale jak to się mówi: służba nie drużba, i co ja tu miałem robić! Ona od razu mnie poznała i mogłaby się jakoś wykręcić, ja bym jej to darował, ale ona w złość wpadła i właśnie dlatego, że ja to ja, ona gotowa była grać do końca. A jak baba się uprze, to nie ma rady, znajoma rzecz. Jak ona tylko do tej taksówki wsiadła, bo w końcu podjechałem pod jej dom jakby nigdy nic, służba nie drużba, więc jak ona wsiadła i rozpoznała że ja to Ja, to od razu wiedziałem, że się uprze. Takie rzeczy to są w twarzy, w oczach, diabli wiedzą gdzie, w każdym razie w twarzy, w tym jakimś grymasie i minie ust, i ja to widziałem i już tylko się modliłem, żeby nic złego się nie
222
stało, żeby już tylko jakoś tą sprawę do końca, bo to jest jak olej do ognia i za chwile diabli wiedzą co się stanie! Jechaliśmy Nowym Światem, powoli, bo ścisk na ulicach taki, jakby nasz Papież przyjechał, a niebo było niebieściutkie jak w moją Pierwszą Komunie, choć to już wieczór, lampy się na ulicach palą i w ogóle raczej ciemno, godzina dwudziesta jak to się mówi, ale niebo to potrafi być nawet w noc takie.niebieskie, jak w dzień, choć to noc i ciemno właściwie, więc jedziemy sobie taksówką, ona z tyłu, ja koło kierowcy, żeby nie było nieporozumień, i jaja widziałem w lusterku, bo tak se usiadła, jakbyjej o to chodziło, aby mi oczy wykoleć, prosto z lusterka patrzyła na mnie jak wół na malowane wrota. Jadźka ma oczy niebieściutkie jak habry, jakby kto latarką w mrok w oczy zaświecił, jak ona tylko uniosła powieki, to mnie to po prostu kłuło jak nożem, i nawet tak mi było, jakby powietrze w tej taksówce zaniebieściło się jak habr, wszystko było niebieskie, a najbardziej to tam, w lusterku, więc już zakazałem sobie tam patrzeć. Tylko se myślałem swoje i źle mi było na duszy że nie daj Boże, istna męczarnia jak to się mówi. Dlaczegoś ty się Jadźka tak uparła, tak se myślałem i pytałem ją w myślach, choć pary z gęby nie wypuszczałem. Dlaczego ty mi nie każesz zatrzymać tej taksówki? Dlaczego ty się nie zastanowisz co wyprawiasz i dokąd to prowadzi? Chodzi ci o tych parę złotych to ja ci dam pięć, co mówię, dziesięć razy tyle, ale nie idź do tego Francuza, bo mnie szlag trafia jak na to patrzę, i na pewno nic dobrego z tego nie wyjdzie. Słyszysz mnie, Jadźka? Nie idź tam, błagam, myślałem, a żeby się zabezpieczyć, zamknąłem oczy żeby tylko nie patrzeć w te jej ślepia habrowe, od których traciłem rozum. Ty jesteś przecież porządna kobieta, a to jest kurestwo i to do ciebie nie pasuje, mówiłem do niej w myślach, jak wariat jaki, albo jakbym się spił na amen, i serce mnie od tego wszystkiego rozbolało, choć nie pamiętam żeby mnie kiedyś wcześniej kłuło, a teraz proszę: wszystko naraz, i kita tak mi teraz stała, jakby mi jądra miało rozerwać, serce kłuło jakby mi kto gwóźdź tam wbijał, a co oczy na sekundę otworzyłem, to mnie natychmiast te jej habry dźgały i musiałem zamknąć. Ale ona się uparła i nie było rady.
A tymczasem zajechaliśmy pod mieszkanie tego Francuza i trzeba było wysiadać. Wysiadłem pierwszy, żeby jej podać rękę i pomóc, ale ona odepchnęła mnie i sama wysiadła, i to mnie zezłościło,
223
ból taki dziwny miałem w głowie, i serce ciągle mnie kłuło jak drutem, ale się opanowałem i prowadzę ją przed siebie. Ubrała se na ten wieczór taki piękny ciuch, co to go już kiedyś widziałem w Ko-mercjale, ale na kobiecie jeszcze nigdy, różowa suknia z jakiegoś jedwabiu, długa aż do ziemi, za to miękka i powłóczysta że każdy ruch nóg i ciała odbijał się w niej jak w lustrze, ona się poruszała w tym ciuchu jakby nigdy nic, jakby nie wiedziała, że każdemu chło-powi na taki widok lacha musiała stanąć, bo to było gorzej niż nagość, to było To, nie ma na to słowa, jak ona tak szła przede mną, o jeden krok, i ja widziałem, jak jej uda, i tyłek, i biodra płynęły w tych jedwabiach różowych jak niebo o świcie, to tylko resztką sił i jak to się mówi resztką woli trzymałem swoje ręce przy sobie, i bałem się przez cały ten czas, żeby się nie zapomnieć, nie złapać jej za kibić i nie pociągnąć do kąta. Służba nie Drużba, szeptałem se po cichu, i to mnie trzymało i przywracało trzeźwość. To było jak rozkaz wojskowy, a ja byłem w woju i wiem co to znaczy. Służba na pierwszym miejscu. Zadzwoniłem do drzwi tego Francuza i on nam natychmiast otworzył, tak jakby stał pod drzwiami i tylko na to czekał. A na widok Jadźki gwizdnął se tylko jak wyrostek jaki i od razu wypycha mnie z mieszkania, bo wyczuł coś, że jak mnie nie wypchnie to ja tam pod jakimś pretekstem zostanę. I zatrzasnął drzwi za mną. Było piętnaście po ósmej i ja już wiedziałem, co mnie czeka: pięć godzin piekła i męczarni takiej że rany Boskie! Zszedłem na dół, a tam wieczór na niebie tak niebieskim że skonać można, a na dodatek drzewa i krzaki na krawędzi ulicy, wszystko to zielone, a właściwie to już prawie granatowe, bo ciemno zaczęło być na dobre.
Odprawiłem taksówkarza i kazałem mu przyjechać o trzeciej rano, a sam rozejrzałem się po okolicy i odkryłem tam taką restauracyjkę obskurną od siedmiu boleści. Zamówiłem setę i piwko, żeby tylko poszło jak najszybciej, bo już nie mogłem wytrzymać, i wychyliłem to jednym haustem, najpierw wódę, później piwo, i zacząłem czekać, bo u mnie to idzie bardzo niespodziewanie, i jak se co wypije to musze się skoncentrować. A żeby mi się lepiej koncentrowało, kazałem se jeszcze jedno małe i usiadłem przy oknie. Niedługo tak wytrzymałem. Kwadrans, albo co, może trochę dłużej. Aż nagle musiałem wyjść, natychmiast, i przewietrzyć się, uspokoić, w przeciwnym razie rozpierdoliłbym te restauracyjkę w drobny mak. Tak mi
224
było, jak Boga kocham tak a nie inaczej. A jak już byłem pod gołym niebem i poczułem, jak ten wieczór się powoli daje lubić i jest taki na wyciągnięcie ręki, tyle że nie mojej ręki bo nie dla psa kiełbasa, więc wtedy zaczęło mnie ciągnąć tam na górę, pod drzwi tego Francuza, nie wiem, po co i dlaczego, ale zaczęło mnie tak ciągnąć że zmiękłem i zacząłem się tam skradać, po schodach, na trzecie piętro, bez światła, żeby tylko nikt nie usłyszał, jak kot jaki, na paluszkach jak to się mówi. Najpierw nic nie słyszałem, cicho jak w kostnicy. Musiałem aż wdrapać się na górę i przyłożyć ucho do drzwi, żeby podsłyszećjak powoli skrzypiała otomana. I to skrzypienie to jakby mi kto obuchem w łeb walnął, bo to goły fakt jak to się mówi, już wolałbym żeby rozmawiali, albo żeby ona się śmiała, śmichy-chichy żeby tam były, to bym zniósł, bo byłem przygotowany. A tu nic, tylko to powolne i ledwo słyszalne skrzypienie łóżka. Jakby mi kto kawał drutu wciskał do ucha. Tak mi się zrobiło niedobrze na duszy, że mógłbym se palce poodgryzać. To trwało tak w nieskończoność, a ja z uchem przy drzwiach, jak przylepiony, dziesięć minut, dwadzieścia, pół godziny. Aż Jadźka zaczęła na dodatek postękiwać i charczeć, a skrzypienie tej otomany przyspieszyło się, i podwoiło jak to się mówi, i Jadźka stękała coraz głośniej, aż do krzyku się to rozwinęło, zupełnie nieprzytomnie wrzeszczała z uciechy, a mnie się serce krajało i tak mnie to bolało, że nie pamiętam, kiedy mi się coś podobnego przytrafiło. W tym żalu jakimś podłym jak złojony pies sam już nie wiedziałem co robię i jakie myśli mi przychodzą do głowy, coś chyba Matka mi się przypomniała, najpierw moja własna, a później Matka Boska, taka skromna, w białej sukni, Królowa Czystości, jak ją ksiądz nazywał, kiedy jeszcze za małego do kościoła chodziłem, Królowa Polski, i to mnie jeszcze głębiej zakłóło, bo nagle zaczęło mi to wszystko we łbie wirować, Matka, Jadźka stękająca tam na otomanie, i Królowa Polski, wszystkie razem, jak Trójca jakaś Przenajświętsza. I tak mi było źle że chciałbym skonać w tamtej sekundzie, chciałbym se łeb rozwalić o ścianę albo coś podobnego, bo to już było ponad moje siły jak to się mówi. l przypomniałem se mego kumpla Antka, i płakać mi się chciało, jakby on to ja, a Jadźka moja żona, i zacząłem do niego mówić, choć go tam nie było i on nie mógł tego słyszeć, ale nic to, mówiłem do niego w myślach, żeby
225
se ulżyć i żeby ten kamień trochę spadł z serca -Antek, mówiłem do niego, co ty byś zrobił na moim miejscu?
I czy to nie straszne, Antek, że u nas, w Polsce, tak łatwo turystom i innym zza granicy znaleźć dziewczynę do jebania? Czy ty myślisz, że mnie to nie boli, albo że ja nie mam serca? Tylko powiedz mi, kurwa, czemu one na to idą, te nasze żony, dziewczyny, matki i córki? Czy to ta nasza bieda temu winna? Czy one to dla pieniędzy? A my, mężowie, chłopcy, narzeczeni, jak my przy tym wyglądamy? Czy one tego nie widzą?... nie czują?... za jakieś psie dolary, kieckę jakąś modną, co mówię, za rajstopy jakieś zakichane dają się jebać tym frycowatym dupkom z Zachodu, a my, my musimy na to patrzeć, gorzej, my musimy to organizować, bo co ja tu w końcu robię? Ja organizuje! To ja zwerbowałem twoją Jadźkę, ona dała się sama zwerbować, choć, sam wiesz, ja bym jej nigdy do tego nie namawiał, ty wiesz, co ja mam na myśli, bo ci niejeden raz mówiłem, że żonę masz, brachu, pierwsza klasa i gdybyś mi nie był jak brat rodzony, dawno bym ci ją zerżnął na amen. Ale nie ruszyłem, bo żona kumpla to święta rzecz. A teraz ona tu, za tymi drzwiami, rżnie się z tym tłustym Francuzem, i popatrz, jej to nawet smakuje, ona wrzeszczy z uciechy! Czy to, Antek, nie straszne? Co to się kurwa na tym świecie dzieje? Dokąd my, Polacy, idziemy, jeżeli nasza Królowa zachowuje się jak ostatnia kurwa?
Nawet nie wiem jak długo tak stałem tam i tokowałem w przestrzeń niczym Piotr Skarga, taki jeden ksiądz z literatury, dość że musiało być późno, bo za drzwiami zaczęło się ruszać, i jużjuż miała wyjść, nawet się już pożegnała, ale widocznie nie śpieszyła się zanadto, bo on ją dopadł raz jeszcze przy drzwiach wyjściowych, od tyłu, jak se myślę, bo tak się to dało słuchać, ona stała przecież po drugiej stronie, tuż za drzwiami i ja słyszałem nawet jej oddech, taki szybki i nieskładny, jak u postrzelonego ptaka. Myślałem już, że tego nie wytrzymam i chciałem stamtąd czym prędzej uciec, tylko że coś trzymało mnie za nogi i nie umiałem się ruszyć. Na szczęście nie trwało to długo, od tyłu zawsze idzie szybciej, podniecenie jest inne, i jak wraz skończyli, jak nożem uciął, ona teraz zaraz otworzyła drzwi i pokazała się w sieni. Zrobiłem światło i udawałem że właśnie wdrapałem się schodami na górę, dyszałem nawet tak ciężko, jakbym się zmęczył. Nie dałem po sobie nic poznać, poprowadziłem
226
ją na dół, a szedłem pierwszy, żeby się czuła swobodnie. Taksówkarza jeszcze nie było, ale nie minutka, a już przyjechał, więc otworzyłem jej drzwi wozu i powiadam jej: proszę. A ona wsiadając spojrza-ja na mnie i nagle się rozbeczała. Jak dziewczynka, która nabroiła i teraz się boi wrócić do domu. Tak beczała całą drogę. Suknia jej się zmięła i powalała szminką na wysokości piersi, więc wyciągnąłem rękę i zacząłem ją tam czyścić, ale delikatnie, żeby nie dotknąć piersi. Ale ona wyrwała mi zaraz moją rękę i zaczęła ją całować, a potem gryźć, aż mi to ból sprawiło, choć słowem się nie odezwałem. Tak podjechaliśmy pod jej dom, a ona, wysiadając, pocałowała mnie jeszcze w policzek, tuż koło ust, i to miejsce zaczęło mnie aż parzyć, zamiast odepchnąć ją i ukarać, przycisnąłem jej głowę do piersi i pocałowałem jej włosy, które pachniały jak jakaś łąka po której cwałują konie, i nagle moja ręka znalazła się na jej piersi, pod halką i pod ciasnym biustonoszem, dotknąłem brodawki i ścisnąłem ją boleśnie, żeby trochę pocierpiała, i ona się znowu rozbeczała, podniosła się i poszła do drzwi domu, powoli, jak do kościoła. A ja kazałem taksówkarzowi do domu. l przez całą drogę powrotną trzymałem się za mordę, żeby nie zmięknąć i nie dać się temu robakowi zeżreć na dobre. Zacisnąłem pięści, aż krew mi stanęła w żyłach, i szeptałem se w duchu, na uspokojenie: Huj ci w dupę, tak se mówiłem w duchu, niech się jebie kto chce i jak chce, cały ten świat zaje-bany, pierdole taki burdel, a nabrać się nie dam, takiego wała! I to mi pomogło, przynosiło ulgę, już nie musiałem tak cierpieć, tylko się zwinąłem w kłębek jak to się mówi i usnąłem jak niemowlę, bo tymczasem znalazłem się we własnym łóżku.
Koniec rozdziału o miłości. Teraz będzie o czym innym. Ja tylko tak wspomniałem tu, że jak ten Francuz spędzał tu swój pierwszy urlop, na zimę bieżącego roku, to przytrafiły mi się takie prawie miłosne przeżycia i chciałem dla przykładu opisać jak to było. Od tego czasu upłynęło wiele wody jak to się mówi, i nie o to chodziło, nie dla tej sprawy ja się zdecydowałem tutaj oficjalnie wpisać. Stanęło na tym, że Doktorka i Niekiep wywiązali się z umowy, i ten pierwszy urlop po francusku zagrał na sto dwa. Francuz opuszczał nasz Kraj taki zadowolony, jakbyśmy go tu po jajach połechtali. No bo też połechtaliśmy go po jajach, czy nie? Ale to był styczeń, a teraz mamy lipiec i ten Jean (to się czyta Żan, a tylko pisze się tak dziwnie), więc
227
tenjean zawitał se przedwczoraj na swój urlop letni, i ja go osobiście odbierałem z lotniska na Okęciu, bo na własną rękę to taki Francuz nigdzie nie trafi, albo popłynie Wisłą jak Polska długa i szeroka, i obudzi się w Karpatach. Aleja nie o tym. Francuz jest, i urlop miał być jak w Umowie, ale raptem forsy nie ma, ot co! Ta Doktorka to niby taka wielka inteligentka, z maturą i po studiach, a jak przyszło do czego, to się okazało, że baba ma rogi i robi mnie na złamanego kutasa! Tu, u nas, w Polsce robotniczo-chłopskiej, ta pizda robi mnie na huja jak to się mówi, a ja nie wiem, jak się do niej dobrać i daje się tak jebać jak pies! Czy to sprawiedliwe? ja się pytam. W Umowie stało że ona się zobowiązuje, a jak przyszło teraz do płacenia, to ona mi mówi: Czy wy Opalarski nie przesadzacie? Tak ciągle mielibyśmy wam płacić za ten głupi Piec? Jaki głupi piec, ja jej powiedziałem. On teraz niby głupi, ale jak go nie było, to kto to wydzwaniał do mnie do Paryżewa żebym zastaw się a postaw się, no kto? Czy nie pani Doktor? A ona mi na to powiada: Na to, Opalarski, nie macie żadnych dowodów i każdy sąd w nos wam się roześmieje. Bądźcież wreszcie rozsądni i pogódźcie się z faktami. Z jakimi to faktami? Ja ją zapytałem, a krew mi już uderzyła do głowy, i dopier-doliłbym babie najchętniej, bo coś tak cwanego dawno nie widziałem i ona mi tu na dodatek sądem będzie groziła! No z faktami, ona mi na to. A to znaczy, że owszem, wy kupiliście i przywieźli Piec Ceramiczny i z braku lokum ustawiliście go w mojej piwnicy, gdzie Piec sobie stoi i czeka, aż Wy znajdziecie dlań odpowiednie miejsce, czy nie tak? Aż mnie zatkało od tej wredności babskiej i niewiele brakowało, a bym jej dopierdolił, choć to kobieta i na kobietę mężczyzna podnosi rękę tylko w ostateczności. Czy Pani Doktor zapomniała, że ja z tym Francuzem podpisałem Umowę? Że taki jeden uczony Notariusz całą sprawę przestudiował i jest po naszej stronie? Nic nie zapomniałam, ona rzekła mi na to. Czy, Wy, Opalarski, sobie wyobrażacie że tylko Francja ma swoich Notariuszy? Już mój adwokat, gdyby do tego miało dojść, poradzi sobie z tym francuskim Notariuszem, niech Was o to głowa nie boli. Co do Was, Opalarski, radziłabym Wam nie zajmować się tą sprawą więcej. Narobicie sobie tylko niepotrzebnie kłopotu i po co Wam to? Wycofajcie się z tego całego interesu i dajcie nam działać, a włos wam z głowy nie spadnie, no co? Stoi? A ja może nawet poszedłbym na ten żydowski
228
byznes, tyle że wkurwiło mnie babsko i najchętniej to bym jej dopierdolił, albo przynajmniej popsuł jej te szyki, i dlatego spytałem: Co tam ma stać? Co stoi, to nie leży, a co ma wisieć, to nie utonie. Niech się Pani nie wydaje, że ze mną tak łatwo, ja w Partii nie jestem, ale jakby co, to potrafię zaszkodzić, oj, jak potrafię zaszkodzić!...
Straszyłem ją tak tylko, jasne, czym ja miałbym z taką pizdą polityczną walczyć? No czym?Ja, skromny palacz z Domu Kultury, z taką Doktor Naukowiec, co to o niej piszą nawet w gazetach? Nie dałbym jej rady, jasne, ale postraszyć, pomyślałem se, to ją postraszę, niech się kurwie nie wydaje, że trafiła na złamanego huja. Róbcie jak uważacie, Opalarski, ona zakończyła mowę. W każdym razie konto macie u mnie zablokowane i grosza wam więcej nie dam. Żegnam szanownego pana. l zostawiła mnie na lodzie. Więc ja tego Francuza póki co wziąłem do siebie. Własne mieszkanie mu odstąpiłem jak to się mówi, a sam sypiam gdzie się da, najczęściej w kotłowni. I żyje se Francuzisko na mój koszt, w moim mieszkaniu, a mnie się oszczędności kończą i pojutrze będę już goły jak taki jeden święty. Ale jak se pomyśle że ta baba tak mnie zrobiła na dudka, to włosy bym se z głowy powyrywał. No jak tak można? ja się pytam. I co sobie ten Francuz pomyśli o nas, Polakach, jak ja mu pojutrze powiem, że koniec wczasów, bo forsa się skończyła? Gdzie nasz honor narodowy i jak ja będę wyglądał? Poszedłem też do Niekiepa, bo on mi to w końcu sam wszystko nawinął. Ale Niekiep to lis, oj, jaki to Lis kuty na cztery łapy! Sam bym tak chciał, tyle że nie umiem, bo za bardzo się przejmuję tymi Uczuciami Wyższymi. To z Psychologii. Tak zwane Uczucia Wyższe to mają tylko ludzie tak zwani Wyjątkowi, l to przeszkadza żyć, choć brzmi tak dumnie, że ho, ho! Taki Niekiep to nie ma ani jednego Uczucia Wyższego, za to ręczę głową. On mi na moje żale powiedział kawa na ławę: Dla kogo wy kupiliście ten Piec, Opalarski? Dla mnie, czy dla Doktor Znachor? Gdybyście go dla mnie kupili, nie mielibyście teraz kłopotów, ale kupiliście nie dla mnie, więc sami się teraz martwcie. I skończona gadka... A wczoraj przyszedł do mnie taki jeden mój kumpel, co na Milicji pracuje i wszystko wie. I on mi powiada: Kazik, donosy są na ciebie, że koksem państwowym handlujesz na lewo i państwo ludowe okradasz. A kto donosi, jak go spytałem, bo mnie krew zalała. A czyja wiem, kto? On powiada, Anonimowo, kapujesz? Ale ja myślę, że to jasne
229
jak na dłoni i inteligentny człowiek od razu się domyśli. Chciałem to tylko zaznaczyć, żeby później nie było na mnie. I dlatego opisałem tu jak to było z tym Piecem. Koniec rozdziału. To tylko chciałem dać tu do zrozumienia... Kilka słów jak to się mówi. A jak mnie nie zamkną, to tu jeszcze kiedyś przyjdę i opiszę tak zwany ciąg dalszy. Niech się tylko co nowego uzbiera, a na pewno się uzbiera, boja nie mam forsy, a tego Francuza to musze teraz utrzymywaćjak jaką żonę z dzieckiem na ręku. A jutro forsa mi się skończy, wszystkie oszczędności już poświęciłem, i to dla kogo? Dla Kraju i Republiki naszej Ludowej, żeby człowiek wstydu się nie musiał najeść, że niby Polak a nie dotrzymał słowa i nie wywiązał się z Umowy. Już ja temu Francuzowi nie dam powodu do żalu. Choćbym miał jutro okraść rodzoną matkę. Polak jest w porządku i na wysokości zadania, niech nikt nic nie mówi... Polska była nawet kiedyś prawdziwym Królestwem, zupełnie jak Francja, i my mamy z czego być dumni. Taki Kopernik na przykład, albo ten muzyk, Fryderyk Szopen. A Gadoche to kto kupił, no kto? Nie mówiąc już o Hermaszewskim i Wałęsie. Koniec rozdziału. I tak napisało mi się tyle, że ani bym pomyślał.
Kazimierz Opalarski
230
wiek
zawód
Hej tam, Młodzi Ludzie wszelkich wyznań, kolorów skóry i zapatrywań!
Przejeżdżałem obok i postanowiłem złożyć Wam wizytę. Nie żebym konkretnie miał Wam coś do powiedzenia, tylko tak, ot, jak starszy brat do brata młodszego, z braterską poradą. Choć w sprawie Integracji też niejedno mógłbym powiedzieć, bo nie jestem bynajmniej człowiekiem niewykształconym, tylko przeciwnie: studiowało się za młodu to i tamto, a szczególnie filozofię, i niejedno mogłoby się dodać. Ale nie chcę. Ubi lex, ibi poena, znacie to? Wam się należy trochę prawdy, rozumiecie? kilka słów choćby. Bo w przeciwnym razie wy wejdziecie w życie nieprzygotowani, z dyplomami niby, ale zieleni jak pietruszka na wiosnę, l my, Starsi, jesteśmy Wam trochę tej prawdy winni, nie za dużo, bo co za dużo to niezdrowo, ale trochę, ot tyle, żebyście się w życiu nie pogubili, dobrze mówię?? Yitae, non scholae, discimus, nie?
Po pierwsze, Kochana Młodzieży, nie dajcie się nabrać, innymi słowy, nie dajcie się wrobić. Weźcie sobie mój przykład, a kim to ja już nie byłem! Z zawodu, rozumie się. l czego nie studiowałem!... A żyłem z tego? Guzik. Z tego co się nastudiowałem, nie miałem ani grosza! Gdyby się nie miało głowy na karku, trzeba by się było poddać życiu i prosić: Pardon. Na szczęście potoczyło się inaczej i dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że jestem człowiekiem bogatym. Tak jest! Bogatym. Czy wy w ogóle wiecie, o czym ja mówię? Ja już w ogóle nie muszę pracować, ja po prostu już wszystko mam! Bogaty jak na nasze socjalistyczne warunki oczywista, ale i to wystarczy, możecie mi wierzyć. Około pół miliarda posiadam w tzw. dobrach (domek tu, domek tam, lasu spory kawałek, jezioro etc.), pół miliarda na książeczce i trochę drobnych, tu i ówdzie. To nie znaczy, że ja miałbym nie mieć szacunku dla wiedzy, książek i mądrych ludzi. Nic podobnego! Sam jestem prawie po studiach, ale
231
życie chciało inaczej. Życie ma swoje prawa. Amicus Plato, sed ma-gis amica veritas!
Lat mam już prawie czterdzieści, ale co się użyło, to nie uleci| prawda? Pewnie zapytujecie w duchu, jak to możliwe? Jak tu w i szej ojczyźnie tyle grosza zarobić i nie stracić? Ha, najważniejsze td się przemilcza, co? Ci wasi bonzowie z Partii też najważniejszą przemilczają i wiedzą, co robią. Oni Warn powiedzą najwyżej, jak 1 zawalczyć o pokój, albo jak budować Socjalizm. Ale jak zarobić tro-^ chę gronia, tego Wam nie powiedzą, bo taką wiedzę to się zachowu- \ je dla siebie, dobrze mówię? Aleja Wam powiem, ja Wam nawet do-'! radzę j a k, swoje i tak już mam i więcej mi nie trzeba.
Powiem Wam tylko jedno, i to jest najważniejsze: nie taki diabeł •'. straszny, jak go malują. Niby tego nie wolno, a i tamto zabronione, ale sami wiecie, jak to jest: wszędzie o wszystkim decydują l u-d z i e, aż ludźmi to można się dogadać. Jak ja zaczynałem, dwadzieścia lat temu, to nie miałem gronia przy duszy. Nic. Tyle że ; zręcznym się było w palcach, a i główka pracowała, więc w sumie można się było zabrać do interesów. A zaczynałem jako tapicer, i Usługi dla Ludności, pani maj et? jak Wam wiadomo, Usługi dla Lud- '• ności to zawsze było tabu. Niby Państwo się tym zajmowało, ale sami wiecie, jak to musiało wyglądać: pół roku trzeba było najpierw czekać w kolejce, później przychodził taki tapicer ze Spółdzielni dajmy na to „Igiełka", i wtedy się okazywało, że on nie ma materiału, a jak ma, to tylko państwowy, w jednym kolorze i z jednym wzorem, na koniec wreszcie, jak już się po wielu trudach materiał zdobyło, to ten tapicer wykonywał pracę, jakby mu się nie chciało, ten facio ] prostu w ogóle się nie wysilał, bo jemu to było obojętne. On na tyn nie zarabiał! A jak w ten sposób te usługi dla ludności wyglądały to i łatwo było wskoczyć w branżę prywatnie. Jak się trochę poduczyło roboty i nie było się zupełnie bez talentu, to nie było przeszkód| Przy okazji podejrzałem od kumpli, jak się robi stolarkę i jak się ple cię krzesła oraz fotele koszykowe, i tym sposobem poniuchało się to najważniejsze. Bo wiecie, jak to jest: przyszliście pod wskazanjj adres, żeby kanapkę obciągnąć zachodnim filcem, a baba, która was podejmuje, mówi nagle, że jej się rura zepsuła w kuchni i woda leci. I ona sobie wyobraża, że rzemieślnik to wszystko umie, bo przed wojną to podobno tak było. Więc lepiej, żebyście jej tę rurę umieli
232
naprawić. Czyli lepiej się trochę rozejrzeć najpierw, w tej i tamtej branży, żeby Was taka baba później nie zaskoczyła pytaniem nie na temat, dobrze mówię?
W każdym razie po dwóch latach takich Usług dla Ludności cała Warszawa mnie znała, a prawie każdy obywatel nosił w kalendarzyku mój telefon - on dzwonił, ja odbierałem, uzgadniało się termin, materiał był (bo sprowadzałem z zagranicy) i to taki, że panie gospodynie to w majtki robiły za przeproszeniem. To i nie dziwota, że ręce miałem pełne roboty, choć brałem dość drogo, sześć razy tyle, ile państwo. Za trud i ryzyko. To w końcu ja osobiście ryzykowałem. Jakby mnie wtedy przymknęli, to nic tylko zmarnowane życie. Ale nie przymknęli, bo szczęście dopisało, a oprócz tego człowiek był ostrożny. Pięć lat tak tyrałem, ale po pięciu latach wstępny szmal był odłożony i można było zacząć kombinować. Po pierwsze, skończyłem z nadstawianiem łba osobiście, bo łeb to grunt i, jak to się mówi, bez łba to nie ma nawet źdźbła. Po drugie, trzeba przenieść miejsce pracy i tam popracować, gdzie dają. A gdzie dają, Kochana Młodzieży? Nie powiem, sami się domyślcie.
Załatwiłem sobie paszport, i siuda w świat! Ot, aby się rozejrzeć, co i jak. A warto, Droga Młodzieży, naprawdę warto. A z tego rozej-rzenia się po świecie wszystko inne wynikło, boja wreszcie zobaczyłem, że naprawdę warto kalkulować! Dla przykładu opowiem Wam mój najlepszy numer: Jadę do B. i w komitywie z takim jednym pisarzem na emigracji organizujemy Warsztat Usług dla LUDNOŚCI. Ten pisarz to zwiał w odpowiednim czasie na Zachód, bo marzyło mu się, że napisze arcydzieło (ludzie to wtedyjeszcze mieli pomysły, no nie?), a teraz wylądował w B. i żył sobie jak obywatel zachodni, z wszystkimi papierami, pozwoleniem pracy, paszportem itd. A sam nie pracował, bo tylko pisał to swoje arcydzieło i żona go utrzymywała, taka jedna zachodnia, która w niego wierzyła. Więc zaczęliśmy kombinować. Ty mi daj te wszystkie twoje zachodnie papiery, ja mu zaproponowałem, a ja ci co miesiąc w zamian tyle dam w twojej walucie, że ty, bracie, nie będziesz potrzebował tej swojej żony zachodniej, tak mu powiedziałem. Co ryzykujesz? Nic... No i on na to poszedł, bo ta jego zachodnia żona też mu już doskwierała i chłop miał brzytwę na gardle. W każdym razie zgodził się, i ja mogłem od tego punktu zacząć. Po pierwsze, za taką tapicerkę, jaką ja w Warszawie odwalałem za półtora miliona, za to samo ja mog-
233
łem w B. zarobić dokładnie 40 razy tyle, w przeliczeniu na złotówki^ naturalnie. Warsztat tapicerski mogłem założyć, bo miałem te jegc papiery. Teraz już tylko trzeba było mi tanich robotników. Więc skąd ja tych tanich robotników? Z ojczyzny, oczywista! bo skądbyj Kumpli, głodnych dobrego gronia, to ja miałem w Warszawie set-j ki! A takiemu tapicerowi załatwiałem w B. wszystko, co do życie potrzebne. On przyjeżdżał do B., a tam już ja robotnika osobiście z dworca odbierałem, do samochodu i do domciu, bo wynająłer mu już tymczasem tani pokoik na przedmieściach. I mówiłem mu:j nic cię nie obchodzi, ty masz tylko pracować, robotę będziesz ode mnie otrzymywał i jeżeli spiszesz się jak trzeba, to zarabiasz w dzień siedem razy tyle ile w Kraju, capitd?... I to się fantastycznie kalkulowało. Robotników ściągnąłem z Warszawy od razu dziesię-j ciu, bo roboty było w bród, a ja na jednym robotniku, w przeliczenie na złotówki, zarabiałem okrągły milion. Proszę policzyć, l O razy Mi lion na dzień (w tamtejszej walucie, to oczywista, nie było takie oszałamiające).
Do mnie należało załatwić robotę, lokum i materiał. Kumpel-pi-| sarz dostarczał alibi i kasował na swoje Dolce Vita, a ja za to miałem! wolną rękę. Robotników zmieniałem co pół roku, bo tak i bezpiecz-| niej, i rozsądniej było. Po kilku latach stałem się Możny, domek kupiłem na Mazurach, jeziorko z kawałkiem lasu, i tam założyłem prywatny warsztat konserwacji antyków, który mi dodatkowo prace wał na chleb w Kraju. Powiecie, Droga Młodzieży, że to k a p i t a-| I i z m. Ano, kapitalizm, przyznaję. Ale z ludzką t w a r z ą, bo ża-| den robotnik nie mógł się uskarżać; po rękach mnie całowali, żebyml ich raz jeszcze wynajął! A i literaturze polskiej też przez to po-j mogłem, bo ten kumpel-pisarz też na swoje wyszedł. Summa sum-j marum, Droga Młodzieży, sami widzicie, że kto ma głowę, ten se dal radę, a nawet ojczyźnie się przysłuży. I ja w tym właśnie duchu chcę j Wam tu poradzić: Nie dajcie się, kochane dzieweczki i chłopaki, nie dajcie się zwariować! W komunizmie da się żyć! Pod warunkiem, na-j turalnie, że macie główkę na karku i umiecie zaryzykować. Ryzyk-fi-l zyk, no nie? A najważniejsze-wpiszcie się do Partii. To nikomu niel zaszkodzi, a jeszcze pomoże. Jak ktoś jest w Partii, to Partia nie dal mu zgnić bezczynnie. Partia ma swoje dobre strony, bo w Partii teżl są przede wszystkim ludzi e. Jest kilku sukinsynów, i gdzie ich niel ma? Ale reszta to swoje chłopy. Jak mogą, to pomogą. A jeżeli macie|
234
dobre ręce, to do rzemiosła! Rzemiosło, taka tapicerka, stolarka. Rzemieślnik zawsze znajdzie robotę.
Na przykład teraz mam taki kontrakt i mógłbym Wam dać zarobić: Dachy do 25 samochodów marki „Odrodzenie". Jak wam wiadomo, to kabriolet, sportowy, otwierany. Żerań wypuścił ten model rok temu. „Pierwszy sportowy samochód w Kraju" nazywało się, bo też i tak było. Ale od razu się okazało, że tego kabrioletu nie da się zamknąć, on jest otwarty całą dobę na okrągło. Diabli wiedzą, dlaczego, mylna konstrukcja dachu, zła blacha etc. I teraz wszyscy właściciele takiego kabrioletu chcą sobie dach założyć, żeby nie padało, gwiżdżą na zadawanie szyku bez dachu, chcąjuż tylko najnor-malniej w świecie. Tylko kto im to zrobi, kto założy dach? Więc przyszli do Kuby, czyli do mnie, bo wszyscy mnie nazywają KUBA. A z Kubą to wiadomo, jak to jest, nie tak?Jak Bóg Kubie, itd. Więc ja wymyśliłem sposób na ten kabriolet. Tyle że dużo roboty, i to fachowej. No a to kosztuje 50 milów od łebka. I tak dokładam. Robię to z poczucia obowiązku patriotycznego. Niech se rodacy pojeżdżą kabrioletem, powiedziałem sobie. Więc jest robota? Jest. Ja teraz nie mam czasu i mógłbym tę robotę odstąpić. W trzy dni 50 milów to niezły fart, Droga Młodzieży, zwłaszcza dla początkującego. Więc to Wam daję tylko jako przykład, żebyście nie myśleli, że tak jak ja, to teraz już nie można, bo roboty tyle nie ma. Roboty jest dość i na Zachodzie, i tu, u nas. Tylko trzeba wiedzieć, czego się wyuczyć. To tak jak u Was przed egzaminem. Trzeba mieć nosa i wiedzieć, czego się nauczyć! Bo wszystkiego i tak nie da rady. Jak kto ma nosa, to dwie godziny mu starczą i akurat tego się nauczy, o co go zapyta jutro profesor, nie mam racji? Dictum sapienti sat, czyli Duralex, sedlex.
Więc tylko tyle Wam chciałem powiedzieć. Głowa do góry. Polak w każdych warunkach sobie poradzi. Nie dajcie się otumanić, Droga Młodzieży! Pokombinujcie-a wyjście zawsze się znajdzie, l jeszcze jedno: teoria to teoria, a praktyka to praktyka. Muszę lecieć, bo wydaje mi się, że niewłaściwie zaparkowałem, więc jeszcze Milicja się przyczepi, a po co? Więc zmykam. Czołem, Młodzi! l nie zapominajcie - do Was świat należy!
Wasz Kuba
235
wiek
zawód
32
inżynier
Czołem Towarzysze!
Nie powiem żebym byt szczególnie sprawny w pisaniu bo to nie j mój zawód, ale chcę powiedzieć kilka stów prawdy i z góry więc j przepraszam za formę. Chcę tu poruszyć kwestię ustaw c e l -j n y c h, bo wszystkim nam dopiekają, i kto w końcu nie chce sobie! nic przywieźć z zagranicy. Wszyscy chcemy sobie coś przywieźć l i wszyscy przywozimy. Od kiedy jako Członkowie Partii mamy Pasz- [ porty z wielokrotnym pozwoleniem na przekroczenie granicy, każdy sobie przywozi na co go stać i dobrze tak bo w końcu wreszcie coś sobie dorobimy. Sekretarz naszej Podstawowej Organizacji przywiózł sobie na przykład całe urządzenia do kuchni: obudowa drewniana z szafkami na lodówkę, pralkę, maszynę do zmywania naczyń etc. Piękna sprawa. Też bym sobie kupit i przywiózł. Pierwszy Zastępca towarzysza Sekretarza sprowadził sobie na ten przykład Automat do robienia sweterków. Teraz jego żona zapyla na tej maszynie. Trzy sweterki na dzień. Z kolorowej wełny. Wzór sam się robi, tylko włącza się odpowiednią gałkę, i już cicho elegancko maszyna zapierdala jak niewolnik. (Przepraszam za wyrażenie, ale tak jakoś jest dosadniej). Inny jeszcze towarzysz, który-jak tylko nasz Pierwszy wykituje -wskoczy na jego stołek, bo już dzisiaj się do tej roli przystawia, więc on przywiózł sobie ot, drobiazg, wyposażenie techniczne warsztatu samochodowego (gdyby to szło normalną drogą - 60 milionów cła). Ja oczywista nie występuję tu przeciwko ustawom, które to regulują. Prawdę mówiąc, to nasze wielkie, a może nawet największe osiągnięcie, że my wreszcie zrozu-1 mieliśmy jak tu się ustawić wobec tych wiatrów, które wieją przez naszą epokę, i nie zgrywamy się już na tych Szlachetnych-Niewin-nych, co to nic nie przyjmą, bo wszystko niby mają. Powtarzam, uważam to za wielki postęp ideologiczny naszego Społeczeństwa i żadną miarą nie chcę nic krytykować. Chodzi mi tylko o te cholerne
236
ustawy celne. Skąd ja mam na ten przykład wziąć dwieście milionów złotych, żeby opłacić cło za automat do robienia sweterków?Jasne, że znikąd bo to przecież horrendalna suma i musiałbym chyba obrabować jakąś kasę, czego z kolei nie zrobię, bo jestem z gruntu uczciwy. Nasz Pierwszy pokręcił się wśród odpowiednich towarzyszy i wwiózł sobie do Kraju kuchnię bez opłacenia cła. To samo dotyczy towarzysza Zastępcy i paru innych. Oni po prostu mają dojścia. A ja i reszta towarzyszy nie mamy i na tym cierpi, by tak powiedzieć, duch demokracji partyjnej. Albo wszyscy, albo nikt. To powinno, towarzysze, funkcjonować w ten sposób, aby nikogo nie ko-liło w oczy. Jak już powiedziałem, ja tu nie optuję za tym, aby tak te sprawę zorganizować, że już n i k t by nie mógł korzystać z ulg. Przeciwnie, to byłby pożałowania godny regres. Ale czy Partia nie mogłaby tak wszystkim udostępnić te ulgi?... Choćby na rok, lub dwa! Naturalnie wyłącznie Członkom, bo w końcu to my, Członkowie, dźwigamy na barkach ciężar odpowiedzialności za losy Społeczeństwa, a to wcale nie jest taka łatwa funkcja. Praca społeczna to jedna sprawa, a wdzięczność Społeczeństwa to druga. Tak jak z tą ustawą opłat celnych za przywóz samochodu, to była pierwszorzędna robota i co? Oburzył się ktoś i protestował? Nikt. Społeczeństwo jest tak głodne że połknie każdą przynętę. Trzeba tylko umieć w odpowiednim momencie wetknąć mu ją do pyska, że tak powiem zupełnie już metaforycznie i obrazowo. Takie Zwolnienie z opłat celnych dla Członków, na kilkanaście miesięcy, to byłoby rozwiązanie i rozsądne, i sprawiedliwe. Z punktu widzenia Dobra Ogółu trudno sobie wyobrazić, aby to mogło komu zaszkodzić. Wprawdzie na pewno znalazło by się paru takich, co by podnieśli wrzask, że niby to wpływa ujemnie na rynek zbytu naszych krajowych towarów, ale i na to można znaleźć odpowiedź. Na przykład niech te ulgi celne rozciągają się wyłącznie na te towary, których my w Kraju nie produkujemy. Nie produkujemy przecież automatów do robienia sweterków, ani automatów do zmywania brudnych naczyń itd. Więc nikt by nie mógł twierdzić, że zwolnienie z opłat celnych za te towary negatywnie wpływa na nasz krajowy rynek zbytu. Zresztą w ogóle nie trzeba się tym aż tak przejmować. Te towary, których my sami nie wykupimy na naszym rynku, te moglibyśmy wysłać do Związku Radzieckiego, Czechosłowacji, Bułgarii itd.... Wiadomo przecież, że
237
dla obywateli Związku Radzieckiego taka polska pralka, czy polski zlewozmywak to prawdziwy luksus i oni by się naprawdę cieszyli, my natomiast zaopatrywalibyśmy się na rynku zachodnim. Czy to faktycznie nikomu nie wchodzi do głowy? Przecież myjesteśmy materialistami z krwi i kości, więc jak to się dzieje, że ulegamy jakimś przepisom, dla których nie ma żadnego rozsądnego wytłumaczę- j nią, a tylko jakieś względy ideologiczne? Na dodatek akurat ci j towarzysze, którzy każą nam postępować pod dyktando receptur j ideologicznych, właśnie oni bez trudu przeskakują te same kłody, j które nam rzucają pod nogi. Co gorsza, nie wolno nam nawet głośno tych kwestii dyskutować, bo od razu powstaje taka atmosfera,jak był się było wrogiem Socjalizmu i Rewizjonistą. Gdzie tu rewizjonizm?! Gdzie tu wrogość wobec Socjalizmu? To po prostu bzdura za prze-1 proszeniem i czas najwyższy, żebyśmy wreszcie poszli po rozum do[ głowy, czy nie mam racji?
To by było tyle, i ja raz jeszcze przepraszam za formę, ale pisanie | to nie mój zawód i tak piszę jak umiem.
Wasz Towarzysz l
238
wiek
zawód
44
sprzątaczka
Boże ty mój co to za baba! Potwur nie baba! A nazywa się, że niby wielka Doktorka i naukowiec całą gębą. Takie Doktorowe to ja bym do miotły zapędziła i niech posmakują!... Wielka mi sztuka tak te biedne szczury menczyć i jeszcze zapisywać sobie w notesiku co i jak. A to żreć się biednym zwierzakom nie da, a to zimna sztucznie nawpuszcza do klatki żeby się szczury zaziębiły, i to mają być Eksperymenty! jak jej powiedziałam żeby przestała wreszcie biedne zwierzaki menczyć to się baba pewnie obraziła. Pani Potylicowa to się nie orientuje, ja robię tylko Eksperymenty... Ma taki sztuczny aparat, kompresor mówi na niego, i jak ten kompresor włączy do prądu, to stamtąd wylatuje zimne powietrze, l do klatki. A biedne zwierzaki nie wiedzą gdzie się podziać, tylko przytulają się do siebie i tak leżą i drżą z zimna. Raz że wygłodniałe to tu jeszcze nieszczęścia parami chodzą i zimna im się nawpuszcza, że aż ledwo zipią.
Eksperymenty. A Doktorce to jeszcze za mało i co chwila im jakieś diabelstwo wymyśli, co to już nawet człowiek by nie wyczymał. Choć człowiek to jest duży i silny, więc niejedno przeczyma... Co innego takie szczury: małe toto i wychudzone, że aż żal bierze, choć musze powiedzieć, że za szczurami to nie przepadam. Ale jak się ma serce, to i taki szczur boli.
Jak u niej przedwczoraj byłam, bo w soboty to ona wielkie porządki urządza, więc to już był szczyt! Takiego świństwa to i chłop by nie wymyślił. Ona przyszła do mnie już w piątek, aż się zdziwiłam, że specjalnie do mnie, ale nic, proszę bardzo! I mówi do mnie: Pamięta Pani Potylicowa, że jutro sobota? A co bym miała nie pamiętać, odparłam i czekam co dalej. A czy mogłaby Pani Potylicowa, ona powiada, Mogła by Pani wstąpić po drodze do tego sklepu ze zwierzętami, na Nowym Świecie? Wie Pani który to sklep? Jasne, że wiem, powiadam. Tam gdzie te kotki na wystawie. O właśnie, ona mówi. Kupiłaby mi Pani trzy kilo małpich ekspkrementów? Ekskre-
239
menty, gdyby Pani po raz pierwszy napotkała to stówo, więc ekskrementy to tyle co odchody, wydaliny, rozumie pani? Po prostu g u a n o, powiada. Guano?Ja ją pytam, bo zabrzmiało mi zupełnie znajomo, ale nie wiadomo o co jej chodzi. Jakie guano?... No gówno, Potylicowa, po prostu gówno, ona mi na to i zaczer- j wieniła się jak rak. Ach, gówno, ja wykrzyknęłam żywo, bo mnie ten jej wstyd fałszywy zdenerwował, ona tak się zaczerwieniła, jakby l z tym nigdy nic nie miała wspólnego, no myślałam że pod ziemie się zapadnie. Ja też nie lubię ordynarnych słów, ale jak kto się tak wypiera w żywe oczy, to też nie lubię. Więc co z tym gównem? Pytam ją besczelnie, żeby se za dużo nie myślała. Chodzi o ekskrementy samca małpy, ona mi na to, Kierownik tego sklepu, pan Zając, jest poinformowany i wie o co chodzi. Pani zadanie polegałoby tylko na tym, aby mu przypomnieć, odebrać to i przywieźć do domu. Zapamięta pani Potylicowa? Trzy kilo ekskrementów samca małpy... Co bym miała nie spamiętać pani Doktor, powiedziałam jej. A jak mu powiem nie eks... ekstr... tylko gówno małpy, to on też zrozumie? Na pewno, ona odparła i już baby nie było.
Guano samca małpy, proszę bardzo jaśnie Pani. Mnie to by wstyd zeżarł jakbym se tylko miała to pomyśleć, a ta to se to każe zawieźć do domu. Naukowiec pani Doktor. Ale nic. Odebrałam to świństwo z tego sklepu, wczoraj po południu, i jadę z tym na Bielany. A to śmierdzi tak natrętnie, że ludzie to paczyli na mnie w tramwaju jak na ścierwo. Jak bym ja tak śmierdziała. Aż się musiałam rumienić, bo wszyscy podejrzewali, że ten samiec małpy to ja. Aż takiemu jednemu gościowi co paczał na mnie jakbym to ja naświniła, więc otworzyłam mu tę torbę przed oczami i pokazałam, że to ta małpa, samiec znaczy się, i stąd tak śmierdzi. Aż go zatkało i od razu przestał się gapić. Ajak zajechałam do Doktorki, to się pokazało po co te paskudztwa!... Dla tych biednych zwierzaków, jak Boga kocham!... Nie żeby one to żarły, bo jakie to zwierze zeżre eksp... czy guano takiego małpiszona, tylko po to, żeby te szczury się nawącha-ły. Do słoików podzieliła te trzy kilo, tyle słoików ile klatek, i do każdej klatki jeden słoik. Ja to woziłam z Nowego Światu w torbie i zawinięte w szmaty jakieś, a tu w słoiku nic, tylko otwarte i tak zaśmierdziało że rany boskie! Nawet sama Doktorka nie wyczyniała i chusteczką musiała zatkać se nos. Nie wiem co się dalej działo, bo
240
mnie wygoniła zaraz potem z piwnicy, ale ona mi sama przyznała że zwierzaki od tego paskudztwa to prawie mdleją, więc wyobrażam sobie co to było. Ja jestem prosta kobieta i się nie wtykam do nauki, ale byłam naprawdę oburzona. Jak się ma poszanowanie dla zwierząt, to się takich rzeczy nie robi. Pan Bóg wszystko widzi.
Teraz się taka ważna zrobiła jakby Bóg wie co, a to tylko stąd, że ten tak zwany Piec Ceramiczny zaczyna odrabiać, co za niego zapłaciła, i od tego we łbie jej się przewróciło. Ale musze przyznać, że bardzo ładne kafelki robi. W rozmaitych kolorach i z napisami, albo z kwiatkiem, naprawdę ładne. Teraz to wypala taką specjalną kafel-kę, co to ja też sobie taką kupię, choć taka kafelka kosztuje 220 złotych i ja to musze trzy dni na to charować. 50 LAT POLSKIEJ RZECZYPOSPOLITEJ LUDOWEJ pisze na takiej kafelce, i kwiatek jest, różowy, albo zielony, do wyboru. A kafla to jest czarna jak od smoły, bardzo ładnie wszystko się odbija. Jak to zobaczyłam, bo Doktorka mi pokazała, to jej powiedziałam: Oj to już lepiej było napisać coś z Kościoła i Religii, to ludziska szybciej by kupowali, MATKA BOSKA - NIEPOKALANA KRÓLOWA POLSKI na ten przykład, to by leciało jak woda. A wie Potylicowa, ona mnie spytała na to, wie Potylicowa, ile ja na takim napisie oszczędzam? Skąd mam wiedzieć powiedziałam. Trzysta pięćdziesiąt tysięcy złotych podatku, ona powiada. Jak napis jest właściwy, to nie trzeba opodatkować, bo taka praca to już jest Społeczna. Jak to społeczna? powiadam. Skoro pieniążki lecą do prywatnej kieszeni. Co tu społecznego? Ano, nie ja to wymyśliłam, ona roześmiała mi się w nos. Mówię Pani Potylicowej tylko jak jest. Lepiej żeby napis był właściwy i podatek odpada że aż miło. Acha, powiedziałam, ale mądra to się od tego wyjaśnienia nie stałam. Podatek taki czy inny, ja bym napisała na takiej kafelce coś ładnego, i nie 220 tylko 250 za sztukę bym wzięła, i ludziska by kupowali, że aż by zabrakło. Ale taki wspaniały Piec Ceramiczny to trzeba najpierw mieć, a ja nie mam i nigdy nie będę miała bo i skąd. A teraz ona szuka kogoś do sprzedawania, nawet już mnie chciała nająć, tylko że się nie dałam. Takie sprzedawanie kafelek na Targowej to może i dobrze można zarobić, ale to nic stałego i jak się święto skończy, to człowiek jest na ulicy. Za staram na takie ryzyko... I tak ryzykuję jak jaka młódka.
241
Wszystko nam się teraz na głowę wali. Teraz na dodatek te domy wylatują w powietrze. Już osiem sztuka Milicja nie umie tych łobuzów przyłapać. I wszyscy teraz pilnują swego, u nas to nawet baby wzięły się do pilnowania. Całą noc łażą se po ulicy i pilnują swego domu. Mnie nawet też chcieli wziąć, ale co to ze mnie za pożytek powiedziałam do naszego Ciecia. On nie lubi żeby na niego mówić Cięć, tylko Gospodarz Domu. Takie ważne się teraz wszystkie porobili, że już nawet zupełnie nowe nazwy czeba im wymyślać. Macie młodych, powiedziałam, więc niech Pan Gospodarz Domu wynajm-nie se tych młodych. Młodzi to teraz żyją se jak król, a wszystkie się jeszcze do tego kształcą i kultury się uczą, a nic nie muszą za to płacić, bo Państwo na nich łoży. A w zamian to oni nam jeszcze domy podpalają, bo kto to robi? Ja się pytam, kto, jak nie młodzi? Stary to wie, ile taki dom kosztuje, a jak jest noc, to śpi a nie wałęsa się po mieście i patrzy gdzie tu co podpalić albo inną jaką psotę zrobić. Na to to czeba być młody i zdrowy, a stary nie jest ani młody ani zdrowy, tylko zmęczony i kwenkający. Gdybym ja była w Milicji, to już bym wiedziała gdzie tych łobuzów szukać i nie czepiała się starych. Taki piękny dom podpalili na Kowieńskiej. Szwagierka mieszka naprzeciw, to i powiedziała. Czeba serca nie mieć, żeby takie ładne domy niszczyć. Naszą TRYBUNĘ to też zaczęli teraz pilnować. Opalar-ski z Kotłowni i taki jeden Cięć z naprzeciwka. Chodzą całą noc dookoła budynku i wypatrują se oczy. Lecę do roboty bo Kierownik się drze-
Pani Róża Potylicowa
242
wiek
zawód
42
działacz
Czołem Towarzysze Szlachta!
Wiadomo, że nie wszyscy mamy takie Drzewo Ginekologiczne, jakie byśmy sobie życzyli, i jakoś sobie musimy z tym poradzić. Nie wszyscy jesteśmy „Od Radziwiłła", albo „od Sapiehy", większość z nas, jak to większość, pochodzi z majątków dużo mniej znacznych, ba, poślednich. Na przykład mam przyjaciela, który jest w stanie udowodnić, że od XVIII wieku jego Drzewo Ginekologiczne wzrastało wśród najszczytniejszych tradycji Rewolucyjnego Chłopstwa Małopolski, ale na początku wieku XIX Dziedzic jego rodziny sprzedał jego przodków jakiemuś zupełnie zwykłemu szlachetce z Jeleniej Góry, ten zaś po kilku latach zbankrutował, i Rodzina mojego przyjaciela straciła Chlebodawcę. Chłopi z dziada pradziada, a nagle tak się złożyło, że musieli wywędrować do miasta w poszukiwaniu pracy. Oczywista człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi, więc rodzina mego Przyjaciela nigdy już nie powróciła w rodzinne strony, tylko tułała się przez Historię, od Fabryki do Fabryki. Nikt wtedy naturalnie nie mógł przewidzieć, że dojdzie do Rewolucji i będzie wreszcie można zreformować życie w Kraju, dlatego nie wszyscy dbali o to, by sobie znaleźć odpowiedniego Magnata o słynnym nazwisku, tylko żyło się ot tak, aby przeżyć. Podobnie było na początku po Rewolucji. Wystarczyło, że się było z pochodzenia chłopem, albo Proletariuszem Wszystkich Krajów, i nikt człowieka nie pytał o Drzewo Ginekologiczne. Przeciwnie, mój świętej pamięci ojciec opowiadał, że im bardziej kto był „pośledni", tym większe miał szansę socjalne i Partia otwierała przed nim wszystkie drogi Socjalistycznego Rozwoju, niezależnie od tego, czy był kształcony za granicą, czy też przez samo życie. I to, Towarzysze Szlachta, to był niezły dowód na Sprawiedliwość Dziejową. Prości ludzie zaczęli rozkwitać jak kwiaty, a Naród rósł na tym jak na drożdżach. Tak to
243
było na początku, po Rewolucji, kiedyjeszcze nie było wiadomo, jak to będzie dalej.
Aż tu nagle wyszło szydło z worka i raptem się okazuje, że bez odpowiedniej Metryki Urodzenia ani rusz. W latach osiemdziesiątych powstała Frakcja Radziwiłłowców, to znaczy, tylko ktoś, kto pochodził z majątków Radziwiłła i mógł to udowodnić metrycznie, otrzymywał poparcie Partii przy podziale stanowisk i kompetencji. W porządku. Tak zawiało historycznie i trzeba się było dostosować. Towarzysze poszperali w kuferkach, a kto się nie doszperał, ten znalazł sobie sprytnego Towarzysza Notariusza, i jakoś dało się żyć. Gdyby ta jedna koniunktura została w modzie, wszyscy byśmy się do tego jakoś dostosowali. Ale właśnie stało się na odwrót. W 1989 doszli do władzy towarzysze „od Potockiego", którzy przygotowali grunt pod bezprzykładny w Dziejach Ruchu Robotniczego marsz Towarzyszy „od Zamoyskiego" do władzy. Zamoyscy w ciągu trzech lat opanowali wszystkie kluczowe stanowiska w Biurze i Komitecie, po czym teraz, kiedy powinniby dopuścić „Czartoryskich" do współpracy, Partia raptem wydaje tzw. Dekret o Pochodzeniu Społecznym i Historii, znany już pod nazwą „Czapki-Niwidki". W Dekrecie tym anuluje się prawo - dotychczas powszechne i oczywiste -Członków Partii do legitymowania się Metryką Państwową. I teraz oczywista wyłonił się tzw. problem fluktuacji władzy, bo wiadomo, że Kościół puszcza w obieg wyłącznie metryki tzw. Oryginalne i za żadne skarby nie chce pójść na kompromisy. Ja - ponieważ nie liczyłem się w swoim czasie z podobnymi perspektywami - postarałem się o Metrykę Czartoryskich, co mnie zresztą kosztowało 12 Milionów i 160 Dolarowych. Myślałem, że postawiłem na tę kartę Historii, która zwycięży. Pomyliłem się. „Potoccy" rzucili mi kłodę pod nogi. Próbowałem w ośmiu Kościołach. Proponowałem niebotyczne sumy. Nic. Kościół pozostaje twardy jak Dziewica Orleańska. Tym sposobem cały mój socjalistyczny rozwój bierze w łeb. Towarzysze „od Potockiego" zaleją cały Kraj, a innym, uczciwym i kwalifikowanym Towarzyszom znowu wiatr wieje prosto w oczy.
Przyznam, że nie tak sobie wyobrażałem Sprawiedliwość Dziejową. Człowiek w końcu nie jest winien, że nie pochodzi z chłopów „od Potockiego". A skoro nie może być inaczej, tylko właśnie Towarzysze „od Potockiego" na dłuższy czas mieliby pozostać u władzy,
244
to powinno otworzyć się w Partii tzw. furtkę fluktuacji kadr. Niech cena Metryki podskoczy w górę, bo to teraz prawdziwe dobro mas, ale niech ona będzie osiągalna, niech będzie ją można nabyć! Jak ktoś dostał od Matki Natury dość Oleju, to sobie poradzi. Prawdziwa Osobowość Socjalistyczna zawsze da sobie radę, trzeba jej tylko dać szansę. Ostatecznie na tym polegała zawsze nasza siła, że ludziom z pomyślunkiem i charakterem dawało się możliwość rozwoju. Z tego brała się dynamika naszej władzy. Musimy rozróżniać pomiędzy Pryncypiami a Modami. Towarzysze „od Potockiego" też nie są wieczni. Każde Drzewo Ginekologiczne ma swój początek i koniec. Trzeba to widzieć Historycznie! Najważniejsi są nie „Radzi-wiłłowcy" czy „Potoccy", najważniejsza jest sama Partia, jej siła i zdolność do autoregeneracji. Jeżeli odpowiedni Towarzysze bliżej się nad tym zastanowią, wówczas sami odkryją, na czym polega wypaczenie aktualnej polityki wewnątrzpartyjnej. Veto!!!
Towarzysz P. (z Czartoryskich) PS. Kto się regeneruje, ten też się Integruje!
245
wiek
zawód
33
Historyk Sztuki!
PROTEST
Niniejszym protestuję przeciwko terrorowi obyczajowemu, stosowanemu przez tzw. Większość wobec tzw. Mniejszości, stanowczo protestuję przeciwko tzw. „wysiąkiwaniu nosa przez palce"| Ostatnimi czasy Większość towarzyszy sięga do tego atutu be2 skrupułów oraz bez względu na sytuację i okoliczności. Tzw. „wy-l siąkiwanie nosa przez palce" było, jest i pozostanie środkiem najprymitywniejszej kategorii polemiki. Co prawda trudno zaprzeczyć,! iż większość towarzyszy ma na tym polu wieloletnie doświadczenie! i sporo zadziwiającej rutyny, niemniej nawet najgorliwsi popleczni-l cy „wysiąkiwania" przyznają, iż nigdy niepodobna z góry przewi-l dzieć miejsca oraz dystansu, na jakim wyląduje zawartość no-l są. Przeciwnie, przypadek króluje tu częściej i bezwzględniej może! niż w innych dziedzinach ludzkiej działalności. Taki Wysiąkiwaczl wyobraża sobie, że wystarczy przytknąć palce do bocznych ścianek! nosa i z całej siły wypchnąć powietrze dziurkami nosa (przy równo-I czesnym zablokowaniu ust), a zawartość spadnie na przykład do-l kładnie w połowie dystansu pomiędzy nim a jego Antagonistą; tym-l czasem przypadek chce inaczej i w rezultacie zawartość nosa ląduje! dokładnie na nogawicy Antagonisty. Miało być „aj-aj Kotki dwa",l a wyszło „buch cię w mordę". Bo oczywista taki Wysiąkiwacz w ogó-I le nie zamierzał posunąć się aż tak daleko, jemu nie o to chodziło,! aby Antagonistę rozsierdzić, tyle że przypadek mu pokrzyżował pla-l ny i wyszło na jakiś straszny atak. Taki Wysiąkiwacz pochyla się odl razu i wyciera trafione miejsce własnym rękawem, przeprasza i bą-l ka coś pod nosem - w sumie od razu widać, że nie jest zbyt szczęś-l liwy z takiego obrotu rzeczy: on tego nie chcia ł... Więc po! diabła posługiwać się środkiem zaczepnym aż tak nieprzywidywal-l nej skuteczności?! Po co tracić nerwy, towarzysze? Przejdźmy nal chusteczki do nosa i zrezygnujmy z polemizowania na tak niepew-
246
nym gruncie. To samo dotyczy spluwania, pobekiwania i tzw. „pier-dzenia" po smacznym posiłku. Nigdy niepodobna przewidzieć mocy podobnej akcji, a zatem jest ona za każdym razem środkiem mało obliczalnym.
A co by było, towarzysze, gdybyśmy uznali, że prawdziwego Komunistę stać na środki nowe, rewolucyjne i socjalistyczne. A dalej-skoro już nie mamy innego wyboru, jak przystać na prawa i prawidłowości substancji, z której się składamy; skoro nie ma innego wyjścia, tylko musimy poddać się prawu walki jednego z drugim, wszystkich z wszystkimi - to ustalmy przynajmniej formy i obyczaje tej walki. Walczyło się od zarania dziejów naszego gatunku. Jeszcze kilkaset lat temu zupełnie legalną formą walki był tzw. pojedynek. Walczono na miecze, na noże i pistolety, zabijano swego Antagonistę w sposób absolutnie programowy i sformalizowany. Więc zgódźmy się, że po prostu tak jest, natomiast całą uwagę reformatorską skupmy na ukształtowaniu sprawiedliwych form walki międzyludzkiej. Wysiąkiwanie nosa na garnitur swego kontrpartnera nie jest formą gwarantującą demokratyczną organizację sytuacji walki. Powinniśmy ją zatem jako taką zdemaskować i wprowadzić na jej miejsce formy nienaganne z punktu widzenia etyki zachowań społecznych. Ja tego nie wytrząsam z rękawa, towarzysze, ja przemawiam z pozycji Poszkodowanego, bo na pranie i prasowanie mojej odzieży, na reparację szkód poniesionych na forum dyskusyjnym Partii, ja płacę na to dokładnie 980 tysięcy złotych miesięcznie. Chodzi, innymi słowy, o s z k o d y materialne. Nie stać nas jeszcze, towarzysze, na piętnaście garniturów na głowę; nie stać nas na dwadzieścia par spodni i tyleż swetrów w szafie, musimy postępować na miarę tego, co posiadamy. Musimy zatem zracjonalizować nasz sposób bycia i liczyć się z kosztami każdej akcji, czy to nie brzmi rozsądnie? Jeżeli poszczególny obywatel gotów jest zainwestować w przebieg takiej akcji więcej, niż ta akcja jest warta, to proszę bardzo - ale proszę w takim razie zainwestować dobra własne. Proszę zacząć Wysiąkiwanie nosa od strzału na własną Nogawicę, ot co!
Wysiąkiwacze byli i nadal są tak pochłonięci wysiąkaniem, iż nie spostrzegli nawet, kiedy się pojawiły chusteczki, lignina i cały ów kram higieniczny. Wysiąkają nos przez palce jakby nigdy nic, jakby
247
ta cała rewolucja higienicznych zachowań człowieka w ogóle nie miała miejsca! A przecież to nieprawda - to nieprawda, jakoby nic się na tym odcinku nie zmieniło od setek lat. Prawdą jest, że Społeczeństwo od razu, już w pierwszych dziesiątkach lat istnienia Dyktatury Ludu z całą ostrością i edukacyjną rozwagą wystąpiło przeciwko przecenianiu wartości płynących w rzece Tradycji, oraz wskazało obywatelom nowe środki i metody obchodzenia się z własnym ciałem. Tylko że Wysiąkiwacze w ogóle się tym nie przejęli!!!
Nawiasem mówiąc, Niech Żyje Wasz Powszechny Ruch Integracji!
Towarzysz N.N.
248
OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK
DO UCZESTNIKÓW WOLNEJ TRYBUNY!
DO WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW POWSZECHNEGO RUCHU INTEGRACJI!!!
Ze względu na mnożące się w Warszawie i okolicy akty dywersji i niesubordynacji społecznej, Zarząd WOLNEJ TRYBUNY czuje się zobowiązany do wezwania uczestników WOLNEJ TRYBUNY, aby pozostawiali swoją osobistą garderobę w Hallu Gmachu. Począwszy z dniem 23 maja br. wprowadzony zostaje w procedurę porządkową WOLNEJ TRYBUNY obowiązek korzystania z Garderoby Publicznej, która mieści się w Hallu Gmachu naprzeciw Recepcji.
Garderoba jest bezpłatna i służy celom bezpieczeństwa publicznego. Uprasza się uczestników WOLNEJ TRYBUNY o zadokumentowanie dojrzałości społecznej i przyjęcie odpowiedzialnej postawy obywatelskiej. NIECH ŻYJE PO-
WSZECHNY RUCH INTEGRACJI!!! Ręce Dywersantów i wrogów Socjalizmu
PRECZ OD WOLNEJ TRYBUNY!!!
W imieniu Zarządu tow. Czesław Niekiep
OKÓLNIK WYWIESZONY NATABLICY OGŁOSZEŃ WOLNEJ TRYBUNYWHALLU GMACHU, DNIA 23 MAJA BR.
249
wiek
zawód
31
Be Pe (Bohater Pozytywny)
Protokół z samoocalenia (część trzecia)
Nawiasem mówiąc, towarzysze, od dawna już zdumiewało mnie wasze publiczne wołanie o Bohatera Pozytywnego. Od pięćdziesięciu lat Partia domaga się, aby sztuka, aby literatura i publicystyka modelowały osobowość wzorcową, tzn. godną społecznego naśladowania. I to domaga się z uporem maniakalnego samobójcy, bo przecież nietrudno zauważyć, że ów Bohater Pozytywny - gdyby producenci mitów społecznych faktycznie mieli go wprowadzić w krwiobieg Kultury - musiałby, nolens volens, najmniej przypominać akurat tych, którzy się go tak gorliwie domagali; nolens volens musiałby być ich moralnym i mentalnym przeciwieństwem. Wiadomo było, czego się po takim Herosie spodziewać, bo Pozytywność-ciągle jeszcze w powszechnym mniemaniu - polega na tym, że zamiast plew serwujemy ziarno! Powinnibyście od początku wiedzieć, że na takim Bohaterze Pozytywnym możecie sobie doszczętnie wyłamać zęby, bo nie jest to orzech do zgryzienia. Pozytywność to mianowicie taka forma istnienia, która gra na najwyższych strunach, a jej melodia - ponieważ odwołuje się do ludzkiej religijności -przedostaje się nie tylko do ucha lecz i do serca.
Ale wróćmy do naszych baranów, czyli Część Trzecia. W Części Pierwszej, jak niektórzy z was pamiętają, zajmowaliśmy się genezą oraz moralną motywacją Bohatera Pozytywnego, tym całym zatem rozwojem, który sprawił, że stał się on świadomym antykom u n i s t ą.
A nie było to łatwe, towarzysze, bo przecież my, urodzeni i wychowani tu, w Europie Wschodniej, już jako dzieci piliśmy z tego źródła ideałów; już w przedszkolach bełkotaliśmy abecadło komunistycznego spojrzenia na świat; już w przedszkolach zmuszono
250
nas zaprzedać duszę mitowi Totalnej Naprawy. Gdyby moje poglądy i przeświadczenia w tej sferze nie były definitywne, gdyby nie jawiły mi się jako jednoznacznie prawdziwe, nigdy by mi się to nie udało. Aleja zadałem sobie trud ostateczny i zrozumiałem, że komunizm jest najzdradliwszym ze współczesnych wehikułów ludzkiego pochodu naprzód, najzdradliwszym między innymi dlatego, że - poprzez prymat, jaki ustanawia nad umysłami nowych pokoleń
- opóźnia narodziny światopoglądu lepszego. Trzeba umieć w porę z takiego wehikułu zrezygnować! Cóż to bowiem za aparat reanimacji, który wprawdzie leczy wątrobę i żołądek, a nawet przysparza żywotności poszczególnym komórkom naszego organizmu, ale w zamian, a może nawet nie w zamian, tylko przy okazji, rozszarpuje ciało?! Czy chcemy upijać się napojem, który nam wprawdzie ekscelentnie smakuje, i który uzyskano z najprzedniejszych owoców, wszakże napojem, który z jakichś niezbadanych dotąd przyczyn, zamiast gasić pragnienie, wzmaga pożar kiszek i na dłuższą metę zatruwa nam krew? Przecież nie! Nasza gatunkowa inteligencja - doskonale sprzężona z naszym instynktem samozacho-wania - pomogła nam przetrwać tyle już tysięcy lat, więc i z tym aktualnym wyzwaniem damy sobie radę! Najważniejsze, towarzysze, to w naszej dzisiejszej sytuacji przetrwać jako gatunek, i to za możliwie niską cenę w kategoriach wartości Kultury i Cywilizacji.
W Części Drugiej naszkicowałem wam społeczno-kulturalny krajobraz, na jaki skazana jest nasza prywatność; orazbezwyj-ściowość, z którą w każdym wypadku liczyć się musi perspektywa waszych wyobrażeń o szczęściu osobistym.
Część Trzecia, towarzysze.
Mając dwadzieścia trzy lata ukończyłem studia prawnicze przy Uniwersytecie Warszawskim i prawie natychmiast zostałem wysłany na krajowy FRONT PRACY. Chciałem co prawda pracować jako Prawnik, ale Partia zażyczyła sobie, abym objął stanowisko 11 Sekretarza Organizacji Partyjnej pewnego przedsiębiorstwa - powiedzmy, że było to Państwowe Przedsiębiorstwo Budowlane Warszawa-
-Mokotów-aja, naówczas, posłusznyjeszcze i gotów na każde skinienie Partii - zgodziłem się bez słowa sprzeciwu, i tym sposobem, w nader młodym wieku stałem się rządcą dusz kilku tysięcy Zatrudnionych. Był to rok 1987 - niektórzy z was pamiętają zapewne tę da-
251
tę, bo przeszła ona do kronik Dziejów Ruchu Robotniczego pod nazwą Renesansu Młodości, a w całym Kraju doszło w związku z tym do słynnej Czystki Metrykalnej. Diabli wiedzą, kto to wówczas wymyślił, niemniej gremialnie jęto dymisjonować towarzyszy z generacji tzw. Kolumbów, a ich stanowiskami podzielili się towarzysze generacji ówczesnych czterdziestolatków oraz Młodszych, nazywanych generacją Rówieśników Polski Ludowej. I właśnie w ramach tej akcji Partia dostrzegła we mnie właściwy nawóz na właściwą glebę, po czym, mimo mój młody wiek, poruczyła mi to odpowiedzialne stanowisko.
Zaczęła się moja gehenna, towarzysze, czyli moja droga przez trzewia Polski Ludowej. W istocie: gehenna, bo tylko niektórzy z was mają jako takie wyobrażenie, co się dzieje na f r o n -cię prą c y.Ja oczywista już wtedy nie byłem zupełnie z i e l o n y, już wtedy zdawałem sobie sprawę, że nasza Rzeczpospolita jest ciężko chora i cierpi na wstydliwe i wysoce przykre dolegliwości. Ale co innego zdawać sobie z tego sprawę teoretycznie, na podstawie nagromadzonych półlegalnych informacji, a co innego, towarzysze, znaleźć się z tą chorobą oko w oko. Włosy dęba jęły mi stawać już po pierwszym tygodniu, bo to, z czym zostałem skonfrontowany, przechodziło wszelkie wyobrażenia i po prostu nie chciało mieścić się w głowie. Od razu, już w pierwszym tygodniu mojej działalności w charakterze II Sekretarza POP-ej, zostałem wezwany przez tzw. Technicznego Koordynatora i pouczony o obowiązkach i kompetencjach, jakich mi udzieliło świeżo nabyte stanowisko. Domyślacie się, o czym mowa, towarzysze. Po roku 1987 każdy zakład pracy otrzymał od Partii owego Koordynatora Technicznego i wkrótce stało się jasne, że reprezentuje on tę frakcję w łonie Partii, która w owych latach zaczęła gremialnie dochodzić do władzy: generację Rówieśników. Nasz własny, zakładpwy Koordynator pracował w administracji przedsiębiorstwa na zupełnie pośledniej synekurze funkcjonariusza Działu Kadr i jako Koordynator Techniczny meldował się do głosu jedynie w sytuacjach wyjątkowych.
Człowiek ten od razu musiał mnie poinstruować, aby mi się nie wydawało, że moje stanowisko udziela mi jakiejś politycznej autonomii. Nic podobnego. Zadanie II Sekretarza POP-ej jest jed-
252
noznaczne: Mam wejść pomiędzy ludzi, zyskać ich zaufanie i uważnie wsłuchiwać się w nastroje oraz codzienne kłopoty załogi. On, Koordynator Techniczny, wyobraża sobie, że ze sprawozdaniem z mojej działalności - o ile nic nadzwyczajnego nie zakłóci rytmu pracy produkcyjnej - będę się zjawiał przed jego obliczem, powiedzmy, raz na tydzień, jednakże w razie zaistnienia jakichkolwiek okoliczności nadzwyczajnych -natychmiast. Moim obowiązkiem jest wiedzieć, co jest grane (uśmiechnął się przy tym archaizmie językowym jak łobuz z Targówka), mieć oczy i uszy otwarte na wszystko, a o resztę niech mnie nie boli głowa, bo od reszty są inni towarzysze. W ogóle to radzi mi, abym się nie przepracowywał na marginesie mojej funkcji, tylko wykonywał dokładnie to, czego Partia ode mnie wymaga. Pytania?
Był to człowiek mniej więcej pięćdziesięcioletni, przy niesprzyjających okolicznościach mógłby być moim ojcem, i tak się właśnie zachowywał. Mój młody wiek wprawił go w poczucie tak oczywistej przewagi, że chcąc nie chcąc musiałem się poczuć jeszcze młodszy. Ponieważ otworzył mi możliwość zadania mu jakichś pytań, zapytałem go, która godzina, po czym, obserwując jego reakcję, starałem się odgadnąć, do czego ten człowiek w razie czego jest zdolny oraz czyjego pewność siebie jest tylko maską, czy też biologiczną postawą wobec życia. Udał, że moje pytanie należy do najnaturalniej-szych w świecie, podał mi dokładny czas i życzył sukcesów w pracy. Poznać go bliżej i dokładniej miałem dopiero później, na razie pozostawał dla mnie niejasny i trochę niepokojący.
W ten sposób zostałem agentem bezpieczeństwa naszego Przedsiębiorstwa; widocznie II Sekretarz POP-ej jest tylko złym cieniem Sekretarza Pierwszego.
Moje uposażenie od początku było nadzwyczaj wysokie: zarabiałem 600 tysięcy złotych oraz 30 Dolarowych Bonów Żywnościowych, a to, towarzysze, było jeszcze przed Wielką Inflacją, która w ciągu jednego tygodnia przemieniła nas w milionerów. Dzisiaj II Sekretarz tego samego Przedsiębiorstwa zarabia ponad 9 milionów oraz 70 dolarów. Wtedy, w roku 1987, pensja II Sekretarza POP-ej była sześciokrotnie wyższa niż zarobek przeciętnie wynagradzanego pracownika i przyznam, że wstyd mi było ją przyjmować, tym
253
bardziej, że moja praca sprowadzała się do dyskretnego inwigilowania załogi. Z czasem nie wytrzymałem napięcia, które wypływało z tego arcyniesprawiedliwego podziału dóbr i w rezultacie zacząłem rozdawać lwią część mojej pensji wśród najbiedniejszych robotników Przedsiębiorstwa. Z litości, towarzysze... Kiedy po kilku miesiącach doszło do uszu Partii, zostałem wezwany do Stołecznego Komitetu, gdzie pouczono mnie, jak dalece d emoralizują-c a jest moja działalność filantropijna, po czym poradzono mi, abym jej zaprzestał. Zmuszony do kompromisu, musiałem zmienić metodę i formy pomocy. Przez cały ten czas czułem się jednak jak Święty Mikołaj, dzięki czemu poznałem smak tej osobliwej radości, jaka tkwi w akcie obdarowywania...
Ale oczywista nie to jest sednem sprawy, o tym tylko nawiasem.
Po pierwszej dekadzie, spędzonej na terenie biur Przedsiębiorstwa i na zapoznawaniu się z ekonomiczno-prawną strukturą mego Zakładu Pracy, musiałem wreszcie przystąpić do sedna mojej działalności. Przedsiębiorstwo było naówczas zaangażowane w budowę dziewięciu obiektów mieszkalnych, utrzymywało zatem dziewięć placówek budowlanych. Robotnicy-jeżeli pojawiali się na terenie administracji Przedsiębiorstwa, to tylko z rzadka; aby ich spotkać niewymuszenie i zgodnie z wyobrażeniami, jakie o mojej pracy miał towarzysz Koordynator, powinienem był być aktywny na terenie placówek budowlanych, ciągle w drodze, raz tu, raz tam, ciągle wśród ludzi. Przedsiębiorstwo - oprócz taboru transportowego oraz maszynowego - dysponowało dwoma samochodami osobowymi. Pierwszy z nich - wraz z kierowcą - należał, by tak powiedzieć, do prywatnego dobytku l Sekretarza POP-ej, drugim rozporządzał Koordynator Techniczny oraz, jeżeli tow. Koordynator dostrzegał w danej chwili taką konieczność, również ja. Od razu postanowiłem wystawić wspaniałomyślność mego Koordynatora na próbę i zamówiłem samochód z okazji zaplanowanych wycieczek „w teren". Okazało się, że naturalnie! Proszę bardzo. Wóz stoi do dyspozycji. Przysługują mi - na koszt Przedsiębiorstwa - trzy Bony Benzynowe na miesiąc, kierowcę zaś mam tak potraktować, aby gotów był do usług również w godzinach nadliczbowych. „Nasz sługa
254
- nasz Pan" powiedział Koordynator i mrugnął do mnie, znowu jak łobuz z Targówka.
Więc wybrałem się w teren, towarzysze.
Placówka, którą odwiedziłem na pierwszym miejscu, leżała na Muranowie i zatrudniała około dwustu robotników, w tym sześćdziesiąt pięć kobiet. Kiedy zjawiłem się tam - a była dopiero jedenasta rano - co najmniej trzy czwarte załogi, czyli ponad sto pięćdziesiąt osób było doszczętnie pijanych i niezdolnych do jakiejkolwiek pracy. Kierownik budowy, pewien towarzysz Kazik, obchodził tego dnia imieniny; zafundował podobno zaledwie po butelce piwa na głowę, ale załoga poczuła się przez to sprowokowana do zamanifestowania solidarności, i robotnicy prywatnie zakupili kilkanaście litrów wódki. O jedenastej, kiedy przyszedłem na miejsce pracy, większość robotników leżała już pokotem, tak na podłogach na wpół dokończonego budynku, jak w cienistych i zazielenionych fragmentach placówki. Ci, których chore żołądki i wątroby uniemożliwiły udział w libacji, markowali teraz pracę, ale tak gnuśnie i z taką indolencją, że przypominali statystów teatralnych w sto pięćdziesiątym spektaklu tej samej sztuki. Gremialne upijanie się na miejscu pracy z okazji imienin naszych bliźnich należy do naszych narodowych obyczajów i chronione jest przez niepisaną regułę „bycia człowiekiem", nie dałem się więc sprowokować do przyjęcia postawy „nieludzkiej" i opuściłem teren placówki zanim rozpoznano we mnie człowieka „innej wiary".
Poleciłem kierowcy, aby zawiózł mnie na teren budowy Fabryki Obuwniczej im. Władysława Gomułki, na Okęciu. Był to obiekt na ukończeniu i miałem prawo spodziewać się, że przynajmniej tam zastanę załogę przy pracy, bo - ze względu na ostateczną już fazę prac przy wspomnianym obiekcie - placówka ta zatrudniała już tylko ośmiu ludzi. Ale było to wyobrażenie iluzoryczne, nie liczyło się bowiem z popularnością imienia Kazimierz, i w rezultacie wylądowałem pośród tej samej scenerii, co w pierwszym wypadku. Wśród osób zatrudnionych na Okęciu nie było co prawda ani jednego Kazimierza, ale -jak to coraz częściej bywa - znalazła się wśród załogi robotnica o imieniu Kazimiera, i to wystarczyło, aby ów dzień święcić równie solennie, co na Muranowie. Jedyna różnica polegała na tym, że na Okęciu - w przeciwieństwie do Muranowa - ani jeden
255
członek załogi nie zachował trzeźwości, moje nagłe pojawienie się miało zaś taki skutek, że robotnicy-chociaż niezdolni do podjęcia jakichkolwiek przemyślanych kroków- sztucznie ożywieni natychmiast przystąpili do pracy i w konsekwencji jęli rujnować owoc pracy swoich poprzedników. Jeden z kierowców, mimo że ledwo stał na nogach, wskoczył nawet do betoniarki i wężowym ruchem udał się w stronę Śródmieścia. Wszystko to stąd, poinformował mnie bełkotliwie Kierownik placówki, więc wszystko to stąd, że nie zadzwoniłem wpierw i nie uprzedziłem o swojej wizycie. Wyszło na to, że to ja jestem winny. O przeprowadzeniu jakichkolwiek rozmów nie mogło być mowy, bo robotnicy ograniczyli się do złoże-czeń i klątw. Podczas niedbałych oględzin nowo postawionej fabryki odkryłem nadto dwóch następnych członków załogi, dwudziestoletnią mniej więcej robotnicę Lolę oraz pewnego towarzysza -z niewiadomych powodów nazywanego „szefem": niechcący przyłapałem ich na żywiołowej kopulacji na dachu nowo wybudowanego obiektu. Wspominam o tym tylko dlatego, że rozsierdzony moim pojawieniem się „szef o mało mnie nie zabił; w każdym razie zamierzał strącić mnie z dachu i nie powiodło mu się to tylko dlatego, że ja -w przeciwieństwie do niego - byłem absolutnie trzeźwy. Kiedy plotki o tym wstydliwym incydencie dotarły do uszu tow. Koordynatora, dostała mi się nadto ostra reprymenda. Powinienem mianowicie - oświadczył mi Koordynator - zdobyć się na odrobinę socjalistycznej delikatności i nie ingerować niepotrzebnie w związki intymne pomiędzy ludźmi pracy. Sic. Już podczas tych przygód na Okęciu zrozumiałem, że źle wybrałem dzień i datę debiutu, postanowiłem zatem dać spokój i odłożyć moje wizyty na dzień następny...
Następnego dnia rozpocząłem od nowa, a ponieważ mam skłonność do powtórzeń, złożyłem wizytę na budowie Muranów. Był to wtorek, imieniny obchodził Oskar, nic zatem nie wskazywało na działanie jakichś okoliczności nadzwyczajnych. Niemniej, kiedy pojawiłem się tam około 10.00 rano, okazało się, że 40% załogi w ogóle nie zjawiło się jeszcze do pracy (komentarz towarzyszącego mi w oględzinach Kierownika budowy: To normalka, jak się popiją, to lubią se potem pospać...) reszta zaś, czyli około 120 robotników, czekała na dostawę piasku, bez którego nie podobna by-
256
ło ruszyć dalej. Byłem jeszcze niedostatecznie zorientowany co do „reguł gry" oraz dyscypliny na Froncie Pracy, więc, zaniepokojonemu, wydało mi się, że w obliczu grożącej Społeczeństwu straty tak wielu godzin pracy produkcyjnej, moim obowiązkiem jest natychmiast interweniować! A zatem gorliwie zabrałem się do działania. Najpierw telefon do Komitetu Partii. Kiedy po trzech kwadransach wydzwaniania udało mi się wreszcie uzyskać połączenie z sekretariatem, dowiedziałem się jedynie, że wszyscy kompetentni i odpowiedzialni za ten resort towarzysze znajdują się właśnie „w terenie", jeżeli zadzwonię około 3 po południu, to powinienem któregoś z nich zastać w Komitecie, ale gwarancji na to po prostu nie ma. Kiedy streściłem Sekretarce, w jakiej sprawie dzwonię, poradziła mi, abym sam się zajął tą kwestią, bo nic nie wskazuje na to, że ci kompetentni towarzysze będą mi w stanie pomóc. Co do piasku, owszem, ona już o tym słyszała, bo to już od trzech tygodni i już dzwonili z Przedsiębiorstwa, ale co począć? Spółdzielnia „Piaskowiec", zgodnie z umową, wysłała dwa wagony piasku we właściwym terminie, ale wagony nie doszły, ot, zginęły gdzieś po drodze, zawieruszyły się, bo taki bałagan, albo „rozwiały się w powietrzu". To skandal, a jakże, również ona jest tego zdania, ale czy widzę jakieś wyjście? Trzeba by się może połączyć z Ministerstwem Komunikacji, jak myślę? Co do towarzyszy ze spółdzielni „Piaskowiec", oni nie mają z tym nic wspólnego! Przysłali nawet potwierdzenie nadania towaru, więc są czyści jak łza, chyba sam widzę... itd...
Trzeba było działać. A ponieważ przejawienie aktywności na przykład w takiej kwestii bardziej odpowiadało moim wyobrażeniom o funkcjach II Sekretarza jakiegoś Przedsiębiorstwa Pracy niż to, czym faktycznie mnie obarczono, wziąłem się do tego natychmiast i z odpowiednią dozą zapału. Po pierwsze, zadzwoniłem do spółdzielni „Piaskowiec" w Puławach Lubelskich i kazałem podać sobie wszystkie dane techniczne przesyłki, to znaczy numery pociągu oraz wagonów, dokładną datę oraz godzinę przyjazdu pociągu etc., etc. Po czym wziąłem mapę kolejową do ręki i wynotowałem główne węzły kolejowe na trasie Puławy-Warszawa. Udałem się na Pocztę i poprosiłem o podanie mi numerów telefonicznych wynotowanych stacji. Dwie następne godziny spędziłem przy telefonie: dzwoniłem do poszczególnych punktów kolejowych, podawałem
257
numery pociągu i wagonów, po czym zapytywałem o datę odprawienia wiadomego pociągu w kierunku Warszawy. Tym sposobem ustaliłem punkt kolejowy, w którym po raz ostatni rzeczone wagony zarejestrowano oraz tę stację, na której się już nie pojawiły. Mi-kulczyce - tam widziano je po raz ostatni; Supnia Mała - tam nie zarejestrowano ich w ogóle, bo nie dotarły. Pomiędzy Mikulczycami a Supnia Małą rozciągał się odcinek długości 16 kilometrów, i na tym odcinku przesyłka „rozwiała się w powietrzu". Do Supni Małej było 135 km, więc spytałem kierowcy, czy gotów jest - za specjalnym wynagrodzeniem naturalnie - odwieźć mnie na to miejsce. Nie, kierowca odmówił. Jego bliski kolega, „taki jeden taksiarz", ma na imię Oskar i święci właśnie imieniny. On, mój kierowca, przyrzekł, że go w tej świątecznej sytuacji nie opuści. Musiałem zatem zdecydować się na podróż pociągiem lub autobusami, wpierw jednak musiałem skonsultować się z moim przełożonym w Przedsiębiorstwie i uprzedzić go, co mam w zanadrzu. Potraktował mnie jak wariata, nazwał mnie „socjalistycznym Don Kichotem", ale zasadniczo nie miał nic przeciwko temu. Proszę bardzo, niech sobie podróżujęlje-żeli lubię gołymi rękami wyciągać ziemniaki z ogniska, to on mi tego nie zabroni, ale wydawało mu się, że w moim młodym wieku ma się lepsze pomysły na spędzanie czasu wolnego od pracy... Zaśmiewał się mój Kooperator Techniczny, aż łzy mu ciekły po policzkach. Ale nie dałem się zrazić i w godzinę później znalazłem się na Dworcu Głównym.
To niebywałe, towarzysze, co się dzieje w naszej sieci komuni-l kacyjnej! Z opowieści ludzi starych, pamiętających jeszcze czasy Go-j mułki i legendarne początki naszej Ludowej Republiki, otóż z ich wspomnień wynikałoby, że kiedyś funkcjonariusze naszej komuni-j kacji to bywali aż tak solidni, że-z planem rozkładu jazdy w ręku -można było zaplanować podróż z południa naszego kraju aż na sa-l mą północ, aż po morze, a pociągi pojawiały się zgodnie z oczeki-j waniami pasażera. Pewien staruszek opowiadał mi, że w latach sześćdziesiątych a nawet pięćdziesiątych, można było podobne wybrać się w podróż z Zakopanego do Gdyni, samymi autobusami] i w dwa dni dojeżdżało się nad morze. Czy wy sobie wyobrażacie] towarzysze, jaki to luksus w porównaniu z tym, co czeka pasażera) dzisiaj?! Ja miałem do pokonania odległość zaledwie stu trzydziesty
258
pięciu kilometrów, i jak myślicie, towarzysze, ile czasu na to zużyłem? No? Pięć godzin? dziesięć? Czternaście, towarzysze. Najdłuższy odcinek drogi, jaki odbyłem, to dziewięć kilometrów. Moja podróż składała się z siedemnastu stacji. Większość czasu z owych czternastu godzin spędziłem na terenie poczekalni autobusowych, w najpodlejszych knajpach pod słońcem, kilkakrotnie uwikłano mnie w bójki, sześciokrotnie musiałem się legitymować pijanym Milicjantom, trzy razy usiłowano mnie obrabować, na siłę musiałem bronić się dwa razy przed prostytutkami, które twierdziły, że przecież je zamówiłem od tego tam faceta - pokazywano mi zbója pod ścianą, który uśmiechał się do mnie z bezczelnością płatnego mordercy. Ileż razy łapałem się za głowę i pytałem ze zdumieniem: Chryste, co to za kraj? Czy to naprawdę ta Rzeczpospolita, którą własnymi rękami, wespół z innymi towarzyszami, powołuję do życia? l nas nie stać na rzeczywistość odrobinę bardziej znoś na?...
Ale wróćmy do kwestii komunikacji. Bo nie przeżyłbym tego wszystkiego, gdyby tych sto trzydzieści pięć kilometrów można było pokonać w trzy godziny i za jednym lub dwoma zamachami. W połowie lat osiemdziesiątych, towarzysze, może pamiętacie te czasy? Tuż po pięcioletniej reanimacji ducha zimnej wojny, zapanowała u nas tendencja tzw. Tolerancji, to znaczy uznaliśmy, że należy Zachód po prostu tolerować. A do tolerancji to należy i to, że spoglądamy na antagonistę nieuprzedzonym okiem i nawet usiłujemy zauważyć jego dobre strony. Wszyscy w łonie Partii aż tak zaczęliśmy tolerancyjnie spoglądać na Zachód, że zupełnie przypadkowo wpadliśmy na jeden z ważniejszych aspektów funkcjonowania życia na Zachodzie, mianowicie na aspekt zachodniego pluralizmu w strukturze administrowania rzeczywistością. Ten pluralizm uznaliśmy za cechę godną przyjaznej tolerancji, a nawet przejęcia w poczet własnych narzędzi rozpoznawania i doskonalenia rzeczywistości? Kto to wie? Zobaczymy za parę lat. No i faktycznie, tych parę lat minęło. Pluralizm, tak życzliwie potraktowany przez naszych filozofów partyjnych, dostał się z kolei w ręce towarzyszy mniej pojętnych, l ci towarzysze uznali, że pluralizm to owszem, może nawet znakomita rzecz, ale najpierw sprawdzimy, jak to funkcjonuje w k o m u n i k a c j i. Po czym wydali kilka dekre-
259
tów administracyjnych, które doprowadziły do doszczętnej p l u r a l i z a c j i form oraz istoty komunikacji. Dzisiaj, gdyby ktoś wpadł na pomysł, by odbyć drogę z południa naszego Kraju na północ, musiałby zarezerwować na to co najmniej tydzień. Ale mniejsza z tym. Powracam do mojej podróży Warszawa-Supnia Mała. To była przygoda mojego życia, towarzysze, to mi na dobre przewróciło mój światopogląd. Ja do tej pory raczej filozofowałem na temat kilku duchowych niedostatków naszej socjalistyczne ś c i, natomiast podczas tej podróży musiałem raptem zanurzyć się w samej substancji tego Życia Społecznego, jakie my tu i teraz stawiamy na nogi.
Gdybyście wiedzieli, towarzysze, jak głęboko cały nasz Kraj, całe Społeczeństwo ożywione są drobnym handlem detaliczny m! Ile to gęsi, kaczek i kur bez przerwy podróżuje po Kraju w poszukiwaniu garnka, w którym je ugotują na obiad. A gęsi, towarzysze, to poniżej ośmiuset tysięcy nie pasmotr/sz! Handluje się zaś dosłownie wszystkim. Mam zapalniczkę angielskiej produkcji, i przypadkowo miałem ją ze sobą w drodze, a ponieważ palę papierosy, co jakiś czas posługiwałem się nią w wiadomym celu - czy wy zdajecie sobie sprawę, towarzysze, że ja 158 razy miałem okazję ją sprzedać? Zaczepiano mnie dosłownie co kwadrans. I za co to ja nie mogłem ją sprzedać. Za dwie kury, na przykład, i szesnaście jajek na dodatek. Za sześć litrów wódki, tyle że samogonu. Za sto rubli - żołnierzowi Armii Czerwonej. Za dwa zegarki marki „Pobieda". Za orgazm z najdroższą prostytutką miasta Kołomłyniec. Za obraz Matki Boskiej w pozłacanej ramie. Za futro damskie z lat sześćdziesiątych. Za zachodni wózek dziecięcy z lat siedemdziesiątych etc., etc.
Wyruszcie, towarzysze, autobusem w Polskę, a wrócicie z powrotem ubrani w zupełnie inną odzież niż ta, w której wybraliście się w drogę, pozbawieni zaś wszystkiego, co zabraliście ze sobą wpodróż; a jeżeli nie będziecie mieli odrobiny szczęścia, to po powrocie nie rozpoznacie się nawet w lustrze, tak wam mordę obiją, że ha! To nie Sodoma i Gomora, towarzysze, to jest piekło kategorii „S"! I to wszystko odbywa się wśród iście socjalistycznych dekoracji, wśród bombastycznych haseł i złotych myśli, które spoglądają na was z każdej ściany w każdym miejscu publicznym, nawet w toaletach miejskich, bo na prowincji „socjalistyczność" naszego
260
życia nie zatrzymuje się przed nikim i niczym i święci triumfy nawet vv publicznych klozetach. A treść tych haseł i złotych myśli, to znacie, towarzysze, prawda? „TYLKO SOCJALIZM JEST GWARANCJĄ GODNOŚCI CZŁOWIEKA PRACY", „GDYBY NIE PROLETARIAT, NIE BYŁOBY POLSKIEJ REPUBLIKI LUDOWEJ", „PROLETARIUSZE NASZEGO KRAJU POZDRAWIAJĄ PROLETARIUSZY CAŁEGO ŚWIATA", „Z ISKRY WZNIECIĆ PŁOMIEŃ" etc., etc. Idźmy dalej...
Do Supni Małej zajechałem o drugiej w nocy. Zamierzałem wpierw skorzystać z usług jakiegoś Hotelu, lub bodaj Domu Noclegowego, ale w Supni Małej nie wzniesiono dotychczas tych pożytecznych budowli, na Dworcu Kolejowym natomiast nocować nie chciałem, bo na samo wyobrażenie towarzystwa, w jakim spędzę ten czas, na wyobrażenie tych wszystkich pijanych Milicjantów, którzy w ciągu nocy zechcą legitymować śpiących pasażerów, na myśl o tym wszystkim odechciało mi się spać. Czujny i napięty jak bezdomny pies, wyruszyłem pieszo w drogę do Mikulczyc. Torami kolejowymi, boja przecież szukałem dwóch wagonów piasku, i to był jedyny sposób poszukiwań rokujący jakieś powodzenie.
Nie uszedłem nawet dwóch kilometrów i dopiero co opuściłem teren bocznic kolejowych Supni Małej, kiedy padłem ofiarą brutalnej napaści ze strony bandy rozwydrzonych piętnasto- czy szesnas-tolatków. Obrabowano mnie z wszystkiego, co nadawało się do sprzedaży, pobito i skopano jak wściekłego psa, i - nie uwierzycie, towarzysze: przed większymi i bardziej niebezpiecznymi obrażeniami ciała uratowała mnie ostatecznie moja Książeczka Partyjna! Serio! Kiedy ci młodociani bandyci dowiedzieli się, że jestem niepoślednim funkcjonariuszem Partii, Sekretarzem nawet, natychmiast poczuli do mnie respekt, i nawet żal im się zrobiło, że potraktowali mnie tak zupełnie nieulgowo. Zostawili mi nawet jednego papierosa i podali ogień. Żebym trochę ochłonął i przyszedł do siebie. Bo, co tu dużo ukrywać, lud, towarzysze, ten zezwierzęcony, pijany i gotowy na wszystko proletariusz z prowincji, on nas już zaczyna powoli lubić! Tak jest! My, Partia, towarzysze, okazaliśmy się dlań swoim człowiekiem! To naprawdę triumf, tak w sferze nadbudowy, jak w sferze bazy. Kiedyś, przed trzydziestu, czterdziestu laty, jak wspominają najstarsi towarzysze, kiedyś wyglądało to ponoć zupełnie inaczej: lud jeszcze nie połapał się co do ducha
261
czasów, nie wiedział, o co chodzi, członek Partii traktowany był jal< kolaborant i świnia pierwszej klasy. Nie było łatwo w tak ponurej atmosferze wcielać w życie Nowy Porządek i urzeczywistniać idee Rewolucji. Dzisiaj zaczynamy już cieszyć się zaufaniem. Kiedyś ci młodzi wykolejeńcy nie wcisnęli by mi w usta zapalonego papierosa, nie pożegnali by mnie tak łaskawie na dalszą drogę! Ot, rozwój, rodacy...
Kiedy już jako tako przyszedłem do siebie i na nowo zebrałem się w sobie, wstałem i ruszyłem dalej. Na szczęście następny odcinek drogi wiódł przez lasy, dzięki czemu z całkowitym poczuciem bezpieczeństwa mogłem poruszać się przed siebie. Zwierzęta bowiem, zauważyliście, towarzysze, zwierzęta przestały być problemem. Ze strony zwierząt nic nam już nie grozi. Dzika puszcza stała się najbezpieczniejszym schronieniem w Polsce. Niebezpieczeństwo zaczyna się dopiero tam, gdzie pojawiają się symbole cywilizacji oraz ludzie. Już na widok małego osiedla ludzkiego miejcie się na baczności, bo tam bierze początek socjalizm, tam zaczyna się sfera totalnego zagrożenia.
Kiedy opuściłem lasy i na powrót znalazłem się w szczerym polu, uzbroiłem się na wszelki wypadek w maczugę oraz kilka ostrych kamieni. Po kilkuset metrach dalszej drogi natknąłem się na budkę dróżnika, w której płonęło światełko, a zatem ktoś tam był. Ponieważ tory zaczynały się w tym miejscu rozwidlać w kilka stron, dodatkowo zelektryzowało to moją uwagę i postanowiłem sprawdzić, czy aby nie trafiłem do sedna swej podróży. Zapukałem do budki dróżnika i zostało mi otworzone. Co z tego jednak, skoro dróżnik okazał się nałogowym alkoholikiem i postanowił nie odpowiadać na moje pytania, dopóki nie wysuszę z nim pół litra wódki! Tak jest, bracia. Kto nie pije, tego we dwa kije! Trzeba mi było przystąpić do picia. A ja nie jestem dobry w piciu, towarzysze. Ćwiartka na pusty żołądek, i to po takich przeżyciach, to dla mnie ciut-ciut za dużo. Jeszcze na początku wydawało mi się, że uda mi się wylewać za kołnierz, ale mój kompan nie spuszczał mnie z oka, picie to męska sprawa, przynajmniej tu, na Wschodzie, kto nie pije, ten jest bez szans. W rezultacie solidnie powspółpracowałem przy tej półlitrów-ce, i po upływie dwóch następnych kwadransów dwoiło mi się i troiło przed oczami, czyli wszystko zgodnie z planem jazdy. Nie na tyle
262
jednak straciłem rozsądek, aby zapomnieć, po co z tym człowiekiem piłem. Kiedy już było tak daleko, streściłem mu pokrótce sens niojej misji, i ten człowiek, ponieważ zaimponował mu kawalerski sposób, w jaki wychylałem kolejne kieliszki wódki, ten człowiek zdobył się na trud zajrzenia do swoich ksiąg podróży i sprawdzenia, jak to jest z tymi wagonami. I mieliśmy szczęście, towarzysze! Po zbadaniu kilkunastu ksiąg, zapełnionych cyframi i skrótami symboli transportu, odkryliśmy te wagony piasku! Na razie tylko na papierze, ale i to był już niezły omen! Okazało się, że te wagony tutaj miano przyczepić do innego pociągu, i dlatego odczepiono je od pociągu Puławy-Nysa Dolna, po czym skierowano je na bocznicę, bo pociąg Kazimierz-Warszawa przychodzi tylko raz na tydzień, we wtorki, więc te wagony musiały poczekać trzy dni, jako że przyszły w sobotę, a kiedy ten pociąg Kazimierz-Warszawa wreszcie nadjechał, i można je było wreszcie podczepić, to... O, tu coś przeoczono! Nie-dopilnowanie porządku służbowego!... W każdym razie tu, w rozkładzie, tu nic o tym nie stoi. Ajak nie stoi, to ich nie doczepiono!... Dróżnik tak się oburzył, że musiałem go zacząć uspokajać, w przeciwnym razie groziła nam następna półlitrówka. Doszło do tego, że ja musiałem mu przysiąc i zaklinać się, że to naprawdę żadna strata, i w ogóle nic istotnego, ot, trzy tygodnie wte czy wewte, co to za różnica! Wódka jednak i tak nas nie ominęła, bo staruszek-dróżnik postanowił wypić ze mną „na zgodę". Bez tego mowy nie było o przeszukaniu bocznic! Na szczęście do dyspozycji pozostawała już tylko ćwierćlitrówka, po sto dwadzieścia pięć gramów, nadto staruszek odkrył w swoim biurku jakiś stary zbutwiały salceson, więc była i zagrycha, a w takich okolicznościach to i Przewodniczący Socjalistycznego Towarzystwa Antyalkoholowego nie miałby czelności odmówić! Więc siup, z radości, że te wagony może jeszcze nie zupełnie stracone! Siup, z radości, że to właściwie nic, ot, żadna strata, było, nie ma! l jeszcze raz siup, za ten dzionek, który właśnie budził się do życia...
Świtało już, kiedy wyszliśmy pod gołe niebo i zaczęliśmy przeszukiwać okoliczne bocznice. Przy okazji odkryliśmy wagon pełen umywalek, a staruszek-dróżnik przypomniał sobie, że właśnie od tygodnia zewsząd alarmują go, co z tymi umywalkami!... Niełatwa jest praca dróżnika, zwierzył mi się w przypływie pijackiej szczeroś-
263
ci. Niekiedy to śnią mu się te wszystkie wagony, bo za dużo tego, za dużo... l bałagan, chaos taki z tego, że już nie wiadomo, jak temu zaradzić. Sto metrów dalej, za budką wzrastał młodziutki las, ot na dwa i pół metra, l tam skręcały tory, więc zanurzyliśmy się w tej młodej zieleni i, zataczając się i potykając o tory, dotarliśmy na małą polanę. A tam, towarzysze, na tej polance, wśród drzew i traw, co tam było?! Co ujrzały nasze sterane pijackie oczy?... A jakże! Nasze dwa wagony z piaskiem! Tak jest!! W naturze nic nie ginie, towarzysze, najwyżej zawieruszy się gdzieś na małą chwilę... Prawie się popłakałem ze szczęścia. Resztkami sił wdrapałem się na szczyt wagonu i całowałem ten piasek jak ziemię ojczystą. Podniosłem się raz jeszcze, by ze szczytu kopca rozejrzeć się w krajobrazie i przywitać dzień wschodzący... po czym padłem, bo, jak to się mówi, film mi się urwał... Za dużo wypiłem...
Kiedy ponownie się ocknąłem, była już druga po południu. Natychmiast przypomniałem sobie, co się stało, pobiegłem do najbliższej stacji kolejowej i ruszyłem w drogę powrotną. Dwa miliony trzysta tysięcy złotych, towarzysze, tyle kosztowała mnie droga z powrotem. Nie miałem pieniędzy, ani żadnych dóbr zastępczych, co chwila musiałem dopłacać za k a r ę, a ponieważ moi młodzi dobroczyńcy z lasu za Supnią Małą, mimo respekt dla Partii i jej funkcjonariuszy, nie omieszkali mi zabrać również Dowód Osobisty, moja podróż z powrotem trwała dwadzieścia osiem godzin, bo co chwila, w każdej mieścinie, Milicjanci ponownie ustalali moje dane osobiste i spisywali protokół. Przy okazji dowiedziałem się, jak traktuje się człowieka bez Dowodu Osobistego. Wyruszyłem w drogę we wtorek po południu, kiedy wracałem, był już wieczór czwartkowy. Postarzałem się w tej podróży o kilka lat, to zaś, czego doświadczyłem, doprowadziło do ostatecznego kryzysu tak mój rozum, jak sferę ducha...
Bo też co, towarzysze, co zrobiliście z naszym wspaniałym mitycznym l u d e m?... Więc ta rozwydrzona, zapijaczona i doszczętnie skryminalizowana hołota, z którą chcąc nie chcąc musiałem bratać się przez czterdzieści osiem godzin, to ten sam Proletariat, z którego tak bardzo jesteśmy dumni? To tak wygląda dzieło r e-socjalizacji, za które wykrwawiło się tyle tysięcy ludzi dobrej woli? Taki jest owoc socjalistycznej r e w o l u ej i?... Tu, gdzie nikt
264
T
już nie wierzy w dobroczynny sens pracy, ni nikt już nie poczuwa się do jakichkolwiek obowiązków względem swoich bliźnich, a duchem międzyludzkich stosunków na dobre już zawładnął zoologiczny egoizm; tu i teraz, wśród takich okoliczności i pod przewodnictwem tych reprezentantów Narodu i Społeczeństwa, tu rzekomo powstaje ta najlepsza z możliwych ojczyzn dla Polaka?...
Nie, nie śmiejmy się, Drodzy Rodacy, tu nawet szadenfreude nie uchodzi, to nie wolno się nawet roześmiać...
Gdyby Partia miała na swej drodze napotkać Chrystusa, tego normalnego ludowego, który był przecież mistrzem miłosierdzia, nawet od niego, od tego arcymistrza tolerancji i wyrozumiałości usłyszałaby, że za coś takiego nie ma przebaczenia. Za coś takiego jest już tylko kara.
Nr 123432 (ciąg dalszy nastąpi)
265
wiek
zawód
30
Księżna z Wilkołaku
Och, jaka jestem szczęśliwa, zakochana i tak dalej! l ciągle sobie teraz pośpiewuję, bo miłość szuka odpoczynku i ukojenia w muzyce, ajakże! mi-łość-ci-wszyst-ko-wy-ba-czy- smutek, ram-pam-i-łzy. Gdybym była taką Ordonówną to On dawno już by się we mnie musiał zakochać i tak dalej. A jaka jestem teraz uważna! I ostrożna! Noszę tę moją miłość jak dzban wina na głowie, co to już raz widziałam taką Hinduskę, i jeden fałszywy krok wystarczy, żeby stracić równowagę i tak dalej, l już koniec z miłością. Rozsypuje się jak garstka prochu. Tak się tego boję, że staram się mieć tylko dobre i ładne myśli, a wszystko, co wredne, omijam z daleka. Tak się boję, jakbym była w dziewiątym miesiącu i tak dalej. A jak się tak ostrożnie żyje, to zupełnie inny obraz świata ma się przed oczami, widzi się każdy niuans, każdą nitkę. Nigdy nie sądziłam, że spotkam takiego mężczyznę, bo to prawdziwy cud. A tyle się już wypłakałam w życiu i tak dalej, tyle się łez przelało z goryczy i nieszczęścia, że już myślałam, jak się ma taką przeszłość, to i przyszłość nie będzie lepsza, bo to przecież oddziałuje!...
A jednak nie. Nie powinno się krakać jak wrona, tylko pokornie czekać na szczęście. Ja zawsze byłam pokorna, choć nikt tego pewnie po mnie nie widział. Ale ja już jako dziecko wiedziałam, że trzeba być pokorną i tak dalej, bo im więcej skromności w sercu, tym przyjemniejsze niespodzianki czekają na człowieka i tak dalej. I dobrze zrobiłam, że tak niczego się już po życiu nie spodziewałam, a w każdym razie, że taka miłość mi się przytrafi, bo gdybym na coś takiego czekała, to tak by mi się pewnie przetworzyło w wyobraźni, że teraz byłabym rozczarowana i tak dalej. Och, trzeba umieć dać się szczęściu zaskoczyć, ot co! A nie żądać i przeklinać, i pysznić się jak jaki anioł... Nieprawda, co mówią te różne literatki, że jak się kocha jednego człowieka, to cały świat by się chciało przycisnąć do serca, i przez to jest się dobrym również dla i n n y c h. Wcale tak mi się nie
266
sprawdza. Nie kocham całego świata, tylko Jego. A dla wszystkich innych jestem może nawet gorsza niż zwykle, bo dopiero teraz widzę, jak przeszkadzają i tak dalej. Tyle tego chamstwa kręci się po ulicach, że co chwila muszę przyspieszać, a niekiedy to nawet biegam jak szalona, bo On tak szybko chodzi, jakby jeździł na takich wrotkach, co to ostatnio widziałam w telewizji. Na Zachodzie to teraz podobno wszyscy na tych wrotkach, całe rodziny, przechodnie i w ogóle wszyscy, nawet staruszki i tak dalej, bo jak się nie ma benzyny, to koniec z zadawaniem szyku i tak dalej, dwa, trzy samochody, i cała rodzinka jedzie sobie na spacer promenadować. Teraz trzeba odbyć pokutę i pojeździć na wrotkach! Oj, myślałam, że kolki dostanę, tak mnie to rozbawiło!... Choć niewierze, że to prawda. Nasze poczciwe bandziory z Partii to bez przerwy coś wymyślają, żeby już tylko ten Zachód obrzydzić człowiekowi na śmierć. A w rzeczywistości na pewno jest zupełnie inaczej. Może i nawet nie mają teraz benzyny, ale mają inne rzeczy i wcale im nie jest tak źle, jak nasi nam tu podpowiadają! Znam jedną literatkę, co to sobie żyje w Berlinie Zachodnim, choć to z naszych, i kiedyś to go spotykałam tu na Krakowskim, i co jakiś czas mam wiadomości z pierwszej ręki, a nie z gazet i tak dalej. On to sobie do dzisiaj jeździ samochodem, a nie na wrotkach. Powściekali się. Całe rodziny na wrotkach, jak to pociesznie musi wyglądać! „Ofelio, czy mogę podjechać do pani łona?" Gdybym ja tam żyła, to też bym sobie pojeździła na tych wrotkach. Ciota na wrotkach, zajeżdża sobie elegancko i z takim zawijasem jak w jeździe figurowej na łyżwach. Do Niego tak bym sobie podjechała. Bez przerwy jeździłabym wjego pobliżu, jak jaka Leda z bajki. Nie mógłby mnie przeoczyćjak teraz i tak dalej. To co prawda dobrze, jak mężczyzna co jakiś czas nie widzi, albo udaje, że nie widzi kobiety, bo taka abstynencja to wzmaga namiętność i tak dalej, ale żeby tak bez przerwy nie dostrzegać, co to się wyprawia w zasięgu ręki? Tak konsekwentnie jak jaki ślepy i tak dalej? Nie uważam, żeby to było ludzkie. Choć to też niewygodne. Jak się wejdzie do autobusu i tak dalej, to trzeba znowu te wrotki zdejmować z nóg i jaka to strata czasu i tak dalej.
Oj, taka jestem szczęśliwa, że się po prostu tego stanu boję! Nie jestem przyzwyczajona i tak dalej. Co chwila mi się wydaje, że za chwilę się skończy i znowu zacznie się udręka i monotonia. Albo
267
jeszcze myślę, że za tyle szczęścia to na pewno jest jaka kara, i jak ta kara na mnie spadnie, to dopiero zobaczę, co to znaczy żyć naprawdę i tak dalej. Zaszłam wczoraj do Pułkownikowej Śmigło, żeby siej z nią podzielić tym moim szczęściem, choć wiem, że jak się jestj w takim stanie szczęścia i tak dalej, to lepiej nikomu nic nie mówić,! tylko cichutko wyskubywać z tego ciastka ile się da. l trzeba się wte-l dy całkiem skupić na zażywaniu, a nie rozpraszać się i klekotać z in-l nymi jak jaki durny chłop. Ale Pułkownikowa to co innego. Staraję-l dza, choć bardzo elegancka i kulturalna. Ale jak się przekroczyło! sześćdziesiątkę, to już się zdycha na dobre. Takie rzeczy to ja widzęl gołym okiem, mnie się nie nabierze na tę starczą promiennośćj krzepę schyłku i tak dalej, ja czuję, że takie stare próchno to już gni-j je i wie o tym, tylko udaje przed całym światem, że to takie wspania-| łe, być sobie starcem i mieć już wszystko za sobą.
Pułkownikowa nieraz dobrze mi poradziła, więc nie powiem, alei nawet ona podsuwa mi tę swoją starość, jakby to było co do podzi-l wiania i zazdroszczenia i tak dalej. Jak jej wczoraj powiedziałam,! że jestem szczęśliwa, zakochana i tak dalej, to się babsko tylkol uśmiechnęło jak ikona, że niby prawdziwe szczęście to się ma do-l piero na starość. Choć to durne, takie wyobrażenie. Widzę, że babal ledwo zipie, co chwila jakieś sole pakuje sobie do nosa, żeby przyj spieszyć oddech, bo serce jej zwalnia, zmarszczki na gębie to już tak definitywne, że tu już nic nie pomoże, nawet cuchnąć już zaczynaj choć sama tego nie czuje - a tu proszę! Jeszcze ma dość siły, żeby udawać przede mną, że o to właśnie chodzi, o starość taką jak cięż-| ka choroba. Zamiast mi pogratulować i powiedzieć co miłego, przecież widzi mnie, jaka jestem młoda jeszcze, piękna, i na doda tek zakochana w najwspanialszym mężczyźnie z całego miasta! więc co tu się porównywać, i jeszcze uśmiechać z jakąś wyimagino-f waną wyższością! „Na pańskim miejscu, panie Witoldzie" wystękałc ścierwo konającym głosem. „Na pańskim miejsce próbowałbym : chować umiar". „Tyle to i sama wiem" powiedziałam. „Wiem że trzeba być pokorną i tak dalej". „Niech pan nie używa żeńskich koń-l cówek, bo to panu tylko odbiera resztki uroku". Musiała mi dociąć,! jędza, bo widziała, że jestem szczęśliwa, więc musiała coś popsućj „A w kimże to się tak pan zakochał?" zaczęła się dopytywać. „Czy te przynajmniej kto z naszych? ktoś z dobrej rodziny i Polak z krwi|
268
j kości?" „Może pani Pułkownikowa być zupełnie spokojna" powiedziałam. „W byle chłopku z Grójca to bym się nie zakochał". „To mnie uspokaja" rzekła cierpko ta jędza, a ja jestem zbyt dobrze wychowana, żeby co odpowiedzieć tak opryskliwie, że musiałaby zamknąć gębę. „Oj, młodość, młodość" zaskowyczało się teraz zupełnie już po ludzku, choć nadal udawała, że teraz, jak już stara i konająca, to o wiele lepiej i godniej. Dopiero pod koniec zmiękła trochę i jej się zaczęło przypominać, jak to było, jak jeszcze jej Czort - bo ona tego swojego nieboszczyka nazywa tak pieszczotliwie: Czort-więc jak jeszcze ten Czort diabolił się z nią na ziemi, l teraz zaczęło się z niej sypać na dobre jak trociny ze spróchniałej ławy. „Gdyby nie kwatermistrz Chlebko, mój Czort do dzisiaj cieszyłby się najlepszym zdrowiem, bo to był mężczyzna na schwał, z charakterem, i człowiek nadzwyczaj głębokiej dobroci. Dlatego nawet wstyd mu było upomnieć się o swoje i przymierał głodem, bo widział, że jego kochani żołnierze padają z wycieńczenia. Gdyby nie doktor Judym, to Czort w ogóle nie pomyślałby o zjedzeniu kawałka chleba. Dlatego musiał umrzeć. Nie od tych kuł, choć i to mu dodało resztę, ale głównie to po prostu zagłodził się na śmierć". I już się pochlipało ścierwo. Koniec z tą durną starczą pychą. Przypomniało się sobie, jak to było pięknie, kiedy jeszcze kochany Czort był na świecie i tak dalej. „Kwatermistrz Chlebko już wtedy był człowiekiem bez godności. A po wojnie, kiedy już Rosjanie zagarnęli Kraj, mianowali go Generałem! Czy pan widział kiedyś większą podłość?" „Psubraty" powiedziałam tak po staropolsku, żeby ją podochocić i tak dalej, a jak wiedźma zaczęła na nowo pochlipywać, to się szybko pożegnałam, że niby spieszę się i tak dalej.
Chciałam się nacieszyć moją miłością, a to stare próchno wlewało mi truciznę do ucha. Najlepiej w ogóle o tym nie myśleć. Staram się, jak tylko wstanę z łóżka i tak dalej, staram się natychmiast zapomnieć, co mi się śniło, i myślę tylko o rzeczach przyjemnych. O Nim. l od wczesnego rana udaję się pod Jego dom, żeby Go już tylko zobaczyć i tak dalej. Oj, jak to pięknie być zakochaną! Ciągle chce mi się śpiewać, a ja bardzo ładnie śpiewam, bo mam szkolony głos i nie tylko tak sobie nucę i pośpiewuję, tylko potrafię z nut, całe arie z Haendla, albo kantaty Bacha. Oj. Na pastjde puchowoj djewa sannoju rukoj otirata tomny ócz/, udaljaja grjezy noczi. La-la-la. Ty.
269
widjd djewu na skalje, w odjeżdje bjdoj nad wolnami. Kogda, buszaja wburnojmgle,igratomorjezbieriegami.Jamgdyjeszcze nie byta tak sczastliwa. Dotgo l mnie guljat na swjetje. To w koljaskie, to wierchom, towkibitkie, towkarietie. Towtjeljegie, topieszkom?... Oczi czornyje, oczi strasnyje, kak zawierit wam?... Mężczyzna nie musi być ładnie ubrany, wystarczy, że nałoży spodnie i coś tam. On nigdy nie jest ubrany jak z żurnala i tak dalej, a mimo to przyjemnie na niego popatrzeć, o. Kobieta to co innego, musi wyglądać jak smaczne ciastko. Ale nie mężczyzna. Kakaja noczl Maroz treskuczij, na niebie ni jedinoj tuczi. Oj, plotę już, jakbym rozum straciła.Jak się jest szczęśliwą, to się już zapomina, że się kiedyś chciało być mądrą i tak dalej. Bo szczęście jest samowystarczalne. Marozna nocz, wsje niebo jasno, swjetH niebiesnych diwnyj chór, tjeczet tak ticho, tak soglasno... Niezabyta. Ajuż myślałam, że wszystko mi wyleciało z głowy i
On gdzieś wyskoczył
W.
270
wiek
zawód
oczko
Przodownik Pracy
Byliśmy właśnie z Frykami na przejażdżce po Starym Mieście, i jak wraz ta wasza Wolna Trybuna weszła nam w drogę. I naprasza-cie się, drogie Towarzychy, żeby się tu do was wpisać. Musicie się wyrobić, no nie? Żeby w statystykach zagrało, rozumie się. Z tym, że niemądrze się do tego zabieracie.Jak chcecie nakłonić obywatela do współpracy, to podeslijcie mu coś sprytniejszego! Niech tu jakieś dupy wyjdą, poubierane jak na bal, niech zaczepiają mężczyzn i wciągają ich do środka na współpracę, a do Obywatelek niech Trybuna kilku ładnych lujów wynajmie. I niech to wesoło przebiega, takie zaprosiny do kooperacji, a nie w tym suchym stylu jak teraz: podchodzi dziadyga i szemrze coś tam pod nosem, że Mam przyjemność się przedstawić, Towarzysz Niekiep bardzo mi miło. Czy nie znalazłby pan chwili czasu, by dokonać wpisu do Dziennika naszej Wolnej Trybuny etc., etc. Co to za mowa, przyjaciele? A jak dupa ładna podejdzie, mrugnie, cyckiem zakołysze, to od razu robi inne wrażenie. Po ludzku trzeba, towarzychy, po ludzku!
No więc zaciągnął nas ten wasz dziadyga do Trybuny, zorientowaliśmy się w czym rzecz, i Fryki wpadły na pomysł, żeby wam tu trochę dopomóc, bo wy to w końcu robicie dla nas i w naszym imieniu. Zagraliśmy w marynarza i wyszło na mnie. Los tak chciał.
Od razu strzeliłem se dwa acidy, podlałem rumem, bo nam tylko rum został, no i wybrałem się w ten trip, państwowy, ma się rozumieć.
I tak to leci. Teraz siedzę sobie przy stole, maszyna przede mną syczy i paruje, tłusta oliwa, bracia Rodacy. Ale do rzeczy:
Żyje nam się, drogie towarzychy, nieźle. Tylko tak dalej! Baza gra, a nadbudowa też daje się lubić. Ale są oczywista tu i ówdzie usterki, nie da się ukryć, Rodaczkowie. Dam wam tylko jeden przykład i zmykam, bo Fryki czekają w wozie, a wieczór rozkłada się jak ta lala i szkoda czasu. Więc do rzeczy. Weźcie sobie na ten przykład na-
271
szą miejską komunikację. O niej pomówmy. My to zwyczajnie nie korzystamy z takich usług, bo wozem wygodniej i szybciej. Ale niekiedy, drogie towarzychy. Właśnie, niekiedy. Jak się późną nocą,| o piątej rano, nie ma innego wyjścia, bo to i trzy acidy, i pięć doł-l pów, i rum, więc sami rozumiecie - obywatel wyczerpany, a do łóż-l ka kilometr z hakiem, więc w taką noc nie ma innego wyjścia, albol taksówka, albo tramwaj. A z taksiarzami to wiecie, towarzychy, jaki to jest. Rozzuchwaliła się swołocz i nie wiadomo, jak im w skórę za-1 leźć, chyba żeby im wózek zarekwirowało, ale Partia woli na razie nal zwłokę. W każdym razie taksówkę, kurwa, to o piątej rano trudniej! dostać niż pomarańcz na zimę, zgadza się?
No więc przed paru dniami, jak już wracaliśmy z Polski do dom-I ciu, i taksówki, kurwa, poznikały gdzieś, to już nie było innego wyj-l ścia i musieliśmy z Frykami wskoczyć w tramwaj. Uch, towarzychyll To ci był prysznic! Po pierwsze tłok taki, kurwa, że odciski żeber współpasażerów to jeszcze po tygodniu błyszczały na skórze jak ta-l tuaż. Ale po drugie, jaki to rodzaj tłoku! Tłok to może być takil i owaki, no nie? Na party to się tak niekiedy dupę przyciśnie do pier-l si, że też tłok, zgadza się? Albo w Domu Towarowym, jak Partia Spo-l łeczeństwu towaru podeśle i Obywatele wariują na amen. Są różnel tłoki. Ten tłok, o którym mowa, to był Rarytas, drogie towarzychy.l jak Boga kocham! Przede wszystkim, gdzie okiem nie sięgnąć, wszę-l dzie robole. Zapierdalają do fabryk. A cuchnie bydło, jakby już.l kurwa, bokami robili. Niedospane, obszarpane, z chlebem w tłus-l tym papierze za pazuchą, mordy skamieniałe, bez cienia uśmiechul w ślepiach - po prostu robole, że wypisz wymaluj! A my, Rodaczko-l wie po kilku acidach i dołpach, więc to też trzeba uwzględnić, czło-l wiek staje się wrażliwy i delikatnyjak lilia, więc wszystko się przeży-l wa w dwójnasób, to nie żarty, byt rozciąga się przed oczami jak pie-l rzyna w oczach pacjenta w ostatnim stadium maligny, a jak za dużol tych szarości i mizerii, to zdechnąć by się chciało i życie przestajel radować. Więc to, drogie towarzychy, to nie jest zbyt socjalistyczne.! Na to musicie coś zaradzić! Jak Obywatel o piątej rano już w łeb mu-l si wziąć i nie ma rady, od razu życie staje się ciężkie, i to nie jest zbyt| moralne...
Dlaczego na przykład Partia nie miałaby rozwiązać tego bardziej! po ludzku? Dlaczego nie miałaby, dajmy na to, oddać tego zagadnie-|
272
nią w ręce Wojska. Wojsko mogłoby podesłać kilkudziesięciu rekrutów na ciężarówkach, założyło by się kilka przystanków w Centrum, punkty zbiórki, jak się to mówi, i odwoziłoby się roboli na front pracy. Drobny podatek można by za to dołożyć do pensji, i tym opłacać braciom żołnierzom za pomoc i solidarność, i już po kłopocie! Trzeba pogłówkować, drogie towarzychy, i na wszystko jest sposób. A jaka to wygoda dla Obywatela, kiedy się już ten problem właściwie rozwiąże! Tramwaje i autobusy puściutkie, czyste i przestronne, obsługa miła i uśmiechnięta, od razu ma się wrażenie, że wstaje nowy dzień!
Tak prawdę mówiąc, to by się również robolom opłacało, więc byłby z tego i zysk ideologiczny. Oni jeżdżą tymi tramwajami jak groszek w konserwie i jak zajeżdżają do roboty, to już im się nic nie chce. Powinniście o to zadbać, drogie towarzychy. Tym bardziej, że to przecież nasz Proletariat, a człowieka pracy trzeba se szanować, bo to, z jednej strony pożyteczne, z drugiej zaś socjalistyczne, zgadza się?
A co do tej kwestii pomocy Wojska, to możecie liczyć na naszą pomoc. Kilku naszych Fryków ma starych w Komitecie, a nawet w Biurze, więc wywrze się odpowiedni wpływ. Postawcie tylko wniosek!
Ściskam
L : Zbych
273
wiek
zawód
Nadawca: KONSPIRACYJNA OPOZYCJA POLITYCZNA Sprawozdanie z sytuacji narodu i społeczeństwa (część druga)
Kiedy za kilka tygodni zbierzemy się na placu Defilad - a święcić się będzie półwiecze Odrodzenia Polski - tylko głupcy i łotry będą władni przywitać Święto uśmiechem, tylko głupcy i łotry otworzą serca dla narodowo-społecznej Obłudy, która do nich spłynie. 50 lat istnienia Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej to pół wieku schodzenia na psy, marnotrawstwa i samozakłamania, to pół wieku niepowetowanych strat w rozwoju społecznej i narodowej kultury współżycia Polaków.
Gdyby ten nieszczęsny rozwój odbywał się przynajmniej z pożytkiem dla Proletariatu, gdyby w ciągu tych pięćdziesięciu lat Klasa Robotnicza, Chłopi oraz Masy Pracujące, z obiektu manipulacji, jakim byli, rzeczywiście jęły stawać się podmiotem owych „rewolucyjnych" procesów, jakie Partia wymusiła na naszym Społeczeństwie, oraz faktycznym konsumentem dóbr, jakie Partia rekwi-ruje w ich imieniu i z tytułu ich politycznej dyktatury-wówczas my, zrzeszeni dzisiaj w ruchu Konspiracyjnej Opozycji, mielibyśmy zamknięte usta. Trzeba by nam było w tym wypadku skonstatować i pogodzić się, że tym sposobem urzeczywistnia się dzieło dziejowej sprawiedliwości i -jakkolwiek społeczno-moralna treść tego procesu wprawia w zadumę nad wiecznym powrotem rzeczy- naturalne i zrozumiałe jest, że dzieło to urzeczywistnia się na koszt tych, którzy nie potrafią w nim dostrzec również własnych celów ni utożsamić się z jego historyczną logiką. My musielibyśmy uznać, że to faktycznie nowa epoka, i że wprawdzie nam, Inteligencji Pracującej, niekoniecznie najbardziej przypada ona do gustu, ale z powodów tak niemarksistowskich, że trudno się dziwić. Sprawa byłabyja-
274
ko tako j a s n a - tak w kategoriach filozofii Społeczeństwa, jak w kategoriach codziennej praktyki społecznej.
Ale rzecz ma się prawie na odwrót. Żadnej warstwie społecznej nie przypadły w tej Nowej Rzeczywistości losy bardziej pożałowania godne niż te, które musi znosić Proletariat. Że najgorzej w tym Nowym Ładzie Społecznym ponownie powodzi się właśnie tym masom pracującym, w imieniu których Partia sprawuje władzę, taki obrót rzeczy zasługuje na miano historycznego novum. Nie wystarcza go może, aby mówić o nowej epoce, ale trudno z tej okazji nie mówić o nowej ironii historii.
My, zrzeszeni w Opozycji, nie mamy co prawda aż tak pryncypialnych ani społeczno-politycznych, ani ideologicznych powodów, aby zgłaszać się do dyskusji w roli trybuna Proletariatu - nasze powody mogą być co najwyżej natury moralnej - niemniej nas po ludzku zdumiewa bezwzględność i tupet ideologiczny, z jakim Marksiści potrafią traktować najprostszy lud, nas po ludzku gorszy cynizm, z jakim Partia manipuluje uczuciami i nadzieją milionów ludzi niezdolnych intelektualnie prześledzić logikę, w imię której to wszystko ich spotyka. Stąd dla nas kulturalnym fenomenem najnowszej historii jest nade wszystko etyka marksistowska. Nieczęsto bowiem zdarza się w dziejach kultury ludzkiej, aby rzeczywistości tak miernej i wypaczonej, jak nasza, towarzyszyła tak euforyczna satysfakcja moralna jej Ideologów i Sprawców. Aby temu niewybrednemu popisowi filozoficznego i politycznego samoubóstwienia przyglądać się i nie rumienić z gniewu i wstydu, trzeba by być albo pokornym oślęciem, albo jabłkiem, które spadło bardzo niedaleko drzewa.
My, podpisani pod niniejszym Memoriałem, nigdy nie upatrywaliśmy w Proletariacie tej rewolucyjnej siły, która zdolna byłaby przejąć ideologiczną i polityczną odpowiedzialność za rozwój całego Społeczeństwa, a to już z tej pierwszej przyczyny, że Proletariat jest tą jedyną klasą społeczną, która na pewno nie ma żadnego powodu chcieć pozostać sobą, Proletariatem, tylko przeciwnie, niezliczone powody, by pragnąć przestać być sobą i zmienić swój stan społeczny. Zlekceważenie tej niebagatelnej cechy psychicznej, jaka ciąży na społecznej kondycji każdego poszczególnego Proletariusza, musi w konsekwencji prowadzić do iluzorycznych
275
wyobrażeń co do istoty i charakteru zaangażowania, jakim poszczególny Proletariusz jest w stanie odpowiedzieć na apel swojej klasy. Rozsądek powiada nam, że aby utożsamić się ze swoją klasą w kategoriach ideologii, a to znaczy z poczucia duchowej i społecznej więzi, bez której wspólne cele bardziej d z i e l ą, niż łączą, Proletariusz musiałby umieć swój stan społeczny afirrno-wać, musiałby umieć czerpać zeń moralną i duchową satysfakcję, innymi słowy: musiałby umieć być dumnym z tego, kim jest, oraz chcieć siebie dla swojej klasy zachować.
Tymczasem Proletariat tego wszystkiego nie umie. Proletariusz, jeżeli identyfikuje się ze swoją klasą, to z pobudek pragmatycznych, okazjonalnych, ekonomiczno-bytowych; jego Solidarność i Świadomość Klasowa rodzą się w chwili, gdy wyczerpuje się jego ludzka odporność na nędzę, gdy stawką jest już samo biologiczne przetrwanie. Nie jest to solidarność z wyboru, lecz w przebłysku ostateczności, i nie jest to świadomość r e w o l u cyj n a, a tylko rozpaczliwa.
Proletariat, ten realny, a nie ten z czytanek szkolnych, to najniższy pokład statku Rzeczywistość, i kto tym pokładem podróżuje przez życie, wie o tym. Jemu nocą śnią się zbytki, o jakich słyszał, lub które dostrzega niekiedy na pokładzie przedostatnim, i dopóki takie na statku panowały będą rządy, iż ta właśnie perspektywa społecznego awansu, ten skok o szczebel wyżej, dopóki otworem będą stały te kuchenne schody socjalnej nadziei, dopóty jemu, Proletariuszowi, nie przejdzie przez myśl, iż mógłby siłą opanować statek i porozmieszczać na nim pasażerów wedle sprawiedliwszej woli. Proletariat buntuje się z r o z p a c z y, i dopiero wówczas, gdy traci nadzieję - tę jedyną, która pozwala mu znosić proletariacką dolę - iż któregoś dnia nie będzie już musiał być Proletariuszem i będzie mógł żyć jak inni. Dopóki Marksiści nie nauczą się patrzeć na Proletariat jego, Proletariatu, oczami, dopóki uważniej nie wsłuchają się w myśli i nadzieje, lęki i marzenia poszczególnego Proletariusza, dopóty przyszłość, ku jakiej wiodą nasze Społeczeństwo, nie przestanie być mistyczną brednią zaciemniającą rozum Społeczeństwa, oślepiającą ducha, otępiającą naszą indywidualną i społeczną wrażliwość na Zło, które póki co zadajemy sobie i innym.
276
Proletariat jest tą jedyną klasą społeczną, która mimo swój ogrom, mimo swoją liczebność i społeczno-obyczajową jednorodność, nie wytwarza własnej kultury, a tylko mniej lub bardziej świadomie partycypuje w kulturze tej warstwy społecznej, która leży w najbliższym zasięgu jego możliwej społecznej nobilitacji. I doprawdy trudno się temu dziwić. Nie istnieje wystarczająco silna potrzeba duchowa, aby na stałe urządzać się w poczekalni tylko dlatego, że spóźnia się pociąg. Gdyby Marksiści obiektywniej wsłuchali się w myśli, jakimi posiłkuje się ludzka świadomość poszczególnego Proletariusza, usłyszeliby, że on, Proletariusz, na samym dnie swojej mentalności jest już gotowym drobnomie-szczaninem, który póki co ciężko pracuje na ten szczęśliwy dzień, gdy będzie go stać wreszcie na to, aby się uniezależnić, a to znaczy: móc również żyć z pracy Proletariatu, l właściwie dlaczego miałoby być inaczej? My pytamy: co, oprócz humanistycznej naiwności naszej kultury, usprawiedliwia nadzieję i oczekiwanie, że byt, jaki wiedzie Proletariat, kształtuje lepszą świadomość, sprawiedliwsze uczucia i społeczne przeżycia; co pozwala sądzić, że Proletariat jest klasą społeczną, w której konserwuje się jakaś abstrakcyjna niewinność moralna naszego gatunku, że właśnie pod naciskiem doświadczeń gromadzonych w jarzmie społecznej niewoli, właśnie tam, na dole, dokąd światło, jakim promieniuje życie, dociera wyssane z ciepła i do cna przerzedzone, tyle akurat, iżby wystarczyło na regenerację - rodzi się myśl o Społeczeństwie Sprawiedliwym, że właśnie tam, gdzie Natura po dzisiaj stokroć bardziej namacalnie obwieszcza swoje prawa, a instynkt o wiele sprawniejszą jest bronią w walce o byt niż jakikolwiek duchowy czy ideologiczny klejnot Kultury, iż tam rodzi się ta niebywała dotąd w historii społeczna zdolność i ludzka gotowość do zainwestowania w i d e ę Dobra Ogólnego więcej niż się moralnie i intelektualnie doświadczyło, więcej niż się kiedykolwiek od Społeczeństwa i jego Kultury na drodze edukacji otrzymało?... My jesteśmy zdania, że rzecz ma się dokładnie na odwrót: Byt, jakiego doświadcza Proletariat, kształtuje świadomość społecznie szkodliwą, świadomość z ł ą, gdyż niezdolną przeżywanemu przezeń złu przeciwstawić się intelektualnie, i w rezultacie skazaną na mądrość instynktów, samozachowawczość własnej biologii, na
277
naśladownictwo praw i zasad rządzących życiem w n a-turze. On, Proletariat, nie jest ani umysłowo, ani moralnie przygotowany do odegrania tej rewolucyjnej roli, jaką przewidziała dlań marksistowska Koncepcja Historii. On, Proletariat, nie jest w stanie utożsamić się z marksistowską ideologią społeczną, gdyż na tyle, na ile on ją rozumie, nie potwierdza ona ani jego wiedzy o świecie, ani jego wiedzy o samym sobie. Ona, marksistowska ideologia, obiecuje mu nadto społeczną równość i sprawiedliwość -jemu, który aż tak globalnie doświadcza nierówności, i tyle już złożył jej w ofierze, iż instynktownie tęsknić nauczył się do jej drugiej strony; jemu, który doświadcza postępu ludzkości wyłącznie za pośrednictwem coraz to doskonalszych przedmio-tów, jakie dzięki wiedzy i n nych, produkuje z woli innych i dla innych, natomiast nigdy nie było mu dane zostać wtajemniczonym w logikę duchowej i moralnej ewolucji Społeczeństw i ich Kultury, i który przeto nie bardzo wie, z punktu widzenia czyjego i jakiego to człowieczeństwa, czyich i jakich to doświadczeń bierze się wiara, iż Społeczeństwo, iż ludzie są na ową równość i sprawiedliwość gotowi i przygotowani. On, Proletariat, nie ma ku temu w każdym razie żadnych podstaw. Nawet dzisiaj, po pięćdziesięciu latach równania Społeczeństwa, kiedy rozgląda się wokół, nadal widzi siebie na samym dole hierarchii tak społeczno-ekono-micznej jak społeczno-kulturalnej, i pocieszeniem może być mu jedynie myśl, że sto lat temu na owym dole hierarchii żyło się dzie-sięciokroć gorzej.
Dla nas, Inteligencji Zbuntowanej, Proletariat to miliony ludzi socjalnie, kulturalnie i politycznie ubezwłasnowolnionych i dlatego podatnych na manipulację tak z prawa jak i z lewa, to również miliony ludzi instynktownie lgnących właśnie do tego wzorca kultury i tego katechizmu społecznego rozwoju, przeciwko którym Marksizm wyszedł niegdyś na barykady. Ale naszą Opozycję bynajmniej to nie zdumiewa. My wychodzimy z przekonania, iż na socjalistyczną świadomość, na jej rewolucyjną logikę i moralność, jest się otwartym i wrażliwym w najlepszym razie dopiero wówczas, gdy osiągnęło się pewien stopień społeczno-kulturalnej samowie-dzy oraz pewien standard indywidualnej i społecznej dojrzałości -owe zaś dobra przyswoić sobie można wyłącznie poprzez partycy-
278
nację w duchowej kulturze Społeczeństwa, gdyż tylko tam cyrkulują idee i wzorce doskonalenia się i rzeczywistego postępu, modele Społeczeństwa i Rzeczywistości l e p s z e j niż nasza realna. Ale to znaczy, że myśleć socjalistycznie można dopiero wówczas, gdy uniezależniło się już duchowo, mentalnie i uczuciowo od ideologii kapitału oraz płynącej z jego źródeł kultury indywidualnego i społecznego istnienia; że proces owego usocjalistycznia-n i a ludzkiej natury nie może odbyć się inaczej jak poprzez edukację, oświatę i pełny udział w duchowej kulturze Społeczeństwa, a to znaczy, że wpierw aż tak radykalnie zmienić by się musiała społecz-no-ekonomiczna sytuacja Proletariatu, iżby z kolei mogła wreszcie zmienić się jego świadomość -to wszystko nigdy nie ulegało naszej wątpliwości, i właśnie z tego powodu tak często podnosiliśmy wobec Marksizmu zarzut społecznej utopii. Ani jeden z duchowych wodzów Marksizmu nie był Proletariuszem. Byłoby może rzeczą nazbyt prostą ukuwać z tej okoliczności argument, ale czymże innym wytłumaczyć sobie ślepotę? ignorancję? a może światopoglądowe cwaniactwo? z jakim Marksizm ustawicznie wzdraga się przyjąć do wiadomości kulturalne zniewolenie Proletariatu. Można by pomyśleć, iż z odkrycia, że byt określa świadomość, najmniej nauczyli się ci, którym najbardziej ono przypadło do gustu. Dla nas, Inteligencji Zbuntowanej, którzy uczyliśmy się Marksizmu pilnie, bowiem ciągle musieliśmy się przed jego zgubną ideologią bronić osobiści e, jest oczywiste, że społeczne wyzwolenie Proletariatu - to wyzwolenie, które umożliwiłoby Proletariatowi przyswojenie sobie idei Socjalizmu - musiałoby w pierwszym rzędzie urzeczywistnić się jako wyzwolenie kulturalne. Innymi słowy, Proletariat musiałby wpierw przestać być Proletariatem, tym i takim jakim jest, czyli złą świadomością wypływającą ze złego bytu, aby móc socjalistycznie pojąć swoją społeczno-historyczną rangę i umieć posłużyć się Marksizmem rewolucyjnie.
Że podobne cuda się nie zdarzają, dowodnie poświadczyło minione Pięćdziesięciolecie. Lata te pouczają nas, że to na pewno nie Proletariat jest tą siłą historyczno-społeczną, która mogłaby samą siebie wyzwolić, to na pewno nie Proletariat jest tą Klasą Społeczną, która byłaby w stanie samej sobie pomóc. Pozostawiony sa-
279
memu sobie, a to znaczy: w najlepszym a zarazem w najgorszym razie Partii, i skazany na ten rodzaj świadomości, jaki wyniósł ze swoich dotychczasowych doświadczeń, Proletariat musiał paść ofiarą swojej społeczno-kulturalnej niedojrzałości, swojego duchowego i moralnego standardu. Proletariat nie mógł rozwinąć się inaczej jak na miarę tych doświadczeń i tej samowiedzy, jaką sobą reprezentował, bowiem to, co kryje się za pojęciem „teraz" jest bezpośrednim dzieckiem tych potencji i wartości, jakie kryją się za pojęciem „wczoraj". Taka jest jedyna sensowna logika rozwoju.
Nas, Inteligencję Zbuntowaną, nie dziwi przeto i nie zaskakuje, iż Rzeczywistość naszego Społeczeństwa, od pięćdziesięciu lat poddawana operacjom ze stanowiska takiej właśnie proletariackiej mentalności, manifestuje dzisiaj wszystkie klasyczne symptomy kultury kapitalistycznej i drobnomieszczańskiej. Żyjemy sobie dzisiaj w społeczeństwie na wskroś drobnokapitalistycznym, tyle, że nie jest to kapitalizm oficjalny, a jedynie przemycony. Natura Proletariatu niejako wymusza na życiu naszego Społeczeństwa koneksje, do których za żadną cenę nie śmie się przyznaćjego pseudo-rewolucyjny Rozum. Żyjemy przeto w państwie drobnokapitalistycznym, takim, do jakiego przygotowany został przez historię Proletariat, tyle że nie mówimy sobie tej prawdy w oczy, bowiem Marksizm utracił zdolność do rozrachowywania się przed Społeczeństwem i Historią z tego, co czyni. Ta żałosna gotowość do nierozra-chowywania się przed Społeczeństwem z tego, co na nim wymusza, sprawia, że należy o Marksizmie myśleć dzisiaj jak o bezczelnym społeczno-politycznym skandalu, za który odpowiedzialny jest nie kto inny, tylko właśnie PARTIA.
Taki rozwój rzeczy można było przewidzieć nie zaglądając temu koniowi uprzednio do pyska. Partii nie było stać na więcej, gdyż to Proletariat nie był w stanie dać sobie więcej. Jego przywódcy, reprezentanci i leaderzy jako pierwsi nałożyli białe rękawiczki, a prawo do posiadania lepszej świadomości wymienili na prawo do lepszego bytu. Partia stała się furtką, przez którą reprezentanci Proletariatu uciekają od losu swojej Klasy, by z niej żyć. Tym sposobem urzeczywistnia się ta jedyna kulturalna potencja, która wynika z bytowych doświadczeń Proletariatu: Przestać być Proletariuszem, stać się kimś lepszy m. Jak dotąd
280
wszystko, co Partia dla Proletariatu potrafiła uczynić, to trzymać przed nim otworem ową szansę ucieczki od losu swojej klasy, aliści pośród takich społeczno-moralnych okoliczności, które zamiast pouczać i wychowywać, deprawują do reszty, bowiem „dyktatura Proletariatu" jest przede wszystkim i na pierwszym miejscu a u t o-dyktaturą, a zatem społecznie w niej awansować można tylko kosztem swojego sumienia, jeżeli się je w dostatecznej mierze posiada, i na rachunek swojej Klasy. Gdy taki model awansu zaczyna robić szkołę, rodzą się wiekowe podwaliny pod ideologię drobno-mieszczańską: najbardziej społecznie szkodliwą optykę mentalności indywidualnej. Drobnomieszczanin to ktoś aż tak pochłonięty urządzaniem się na lepszym, iż gotów byłby duszę zaprzedać diabłu za taki bieg historii społecznej, który ów świeżo przezeń zdobyty stan posiadania usankcjonuj e, tak w kategoriach prawno-społecznych, jak i społeczno-ideologicznych. Drobnomieszczanin nie miałby nic przeciwko temu, aby na jego osobistym awansie skończyło się dzieło wyzwalania Proletariatu. Bo wie, że to, co posiadł, może zachować i rozmnożyć tylko pod warunkiem zamrożenia tej koniunktury, która go wyniosła na wierzch. On, drobnomieszczanin z socjalistycznego awansu, żyje z kapitału zaufania, jakim darzy go Partia; aby ów kapitał na dobre zabezpieczyć przed fluktuacją idei społecznych, on tak musi się przysługiwać Partii, aby stać się dla niej niezbędnym. Gdyż tylko tym sposobem może się zbliżyć do momentu, gdy wolno mu będzie szepnąć sobie w duchu: Partia to Ja.
Gdy my, zbuntowana przeciwko temu globalnemu humbugowi Inteligencja, rozglądamy się dzisiaj wokół, konstatujemy, że lwią część owej drogi na górę nasz socjalistyczny drobnomieszczanin ma już za sobą. Wspołeczno-ekonomicznej sferze naszego narodowego bytu sprawa jest ewidentna - socjalną strukturę naszego Państwa demaskuje tu hierarchia wynagrodzeń, wedle której ono, Państwo - nasz Pracodawca - honoruje pracę poszczególnych zawodów, klas i funkcji społecznych. Logika, którą tu odkrywamy, bez trudu daje się zidentyfikować jako dyktatura samozachowawczych instynktów nuworysza. Jej drobnomieszczańskość znajduje swoje operetkowe apogeum w fakcie, że autor melancholijnych piosenek o bohaterskim pochodzie Proletariatu zarabia dziesię-
281
ciokrotnie więcej niż statystyczny robotnik. Najlepiej powodzi się tym, których praca bezpośrednio śluzy potęgowaniu władzy Partii.
Że on, drobnomieszczanin, rozsiadł się nie tylko w bazie na-szego państwowo-społecznego bytu, lecz tymczasem dobrał się już do nadbudowy, czyli do marksistowskiej Ideologii, my, członkowie Konspiracyjnej Opozycji, potrafilibyśmy dowieść tego sporządzając katalog cnót i cech preferowanej przez marksistowską pedagogikę społeczną osobowości obywa tel ski ej; analizując logikę jej moralnych autorytetów i wychowawczych ideałów. Najoczywist-szym wyrazem zdrobnomieszczanienia Marksizmu-Leninizmu jest dla nas okoliczność, iż z doktryny spoleczno-filozoficznej, jaką pragnął być, Marksizm przeakcentowany i przemianowa-ny został w Ideologię historycznych racji moralnych Proletariatu englob, po czym, w tej nowej frazeologii, zamiast-jaki niegdyś zamierzał - zrewolucjonizować rozum człowieka, otwarcie zaczął podbijaćjego uczucia moralne, grać.najego instyn-ktach i resentymentach, łasić się do ludzkiego serca. Tym sposo-bem Marksizm stał się instrumentem moralnego szantażu Partii naj reszcie Społeczeństwa.
My, Inteligencja Konspiracyjnej Opozycji Politycznej, jesteśmy zdania, że źródeł i przyczyn tego żałosnego rozwoju szukać należy w filozoficznych niedomogach historycznego rozwoju teorii Mark-sizmu-Leninizmu, gdyż właśnie one umożliwiły proces manipulacji i fetyszyzacji jego społeczno-historycznych tez. Niewykluczone, żel bez fetyszyzacji Proletariatu jako Rewolucyjnej Siły Społecznej, Marksiści nigdy by nie doszli do władzy, natomiast nie ulega wątpli-wości, że właśnie z przyczyny tej fetyszyzacji natychmiast po doj-ściu do władzy Partia straciła nad rzeczywistością intelektualną kon-trolę; a ponieważ nie potrafili się przyznać do tego Proletariatu, z ja-kim im przyszło mieć do czynienia, ni sukcesywnie modyfikować Dogmatu, musieli pójść o krok dalej: zupełnie oderwać Ducha His-torii od jego Ciała, marksistowski mit Proletariatu od jego faktycz-nej społeczno-kulturalnej potencji. Rolę Nauczyciela przejął Mistrz Ceremonii, lukę między Słowem a Rzeczą wypełnił Moralista i li-ryk Sprawiedliwości Dziejowej - opowieść o Rewolucji i bohaters-kim pochodzie Proletariatu zaczęła wyciskać łzy z oczu nowych, Bo-|
282
gu ducha winnych, pokoleń, jeszcze zanim ich rozum nauczył się raczkować.
Dla nas, Konspiracyjnej Opozycji Politycznej, nie ma przeto kwestii ważniejszej ponad tę, o którą tu chodzi: rewizję wiedzy, jaką Marksizm posiada o Proletariacie, oraz o defetyszyzację kluczowych pojęćjego Ideologii.
Gdyby polityczny rozsądek Partii nękać miało pytanie, d l a-czego to my, Mniejszość Społeczeństwa, chcemy się nagle tak troskliwie pochylić nad losem Większości, i gdyby Partia zupełnie nie potrafiła sobie wyobrazić, z jakich to powodów my, Inteligencja Opozycji, mielibyśmy i potrafili być aż tak rewolucyjni, poniższa kalkulacja winna ją uspokoić: My mianowicie zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, że - na dłuższą metę - wraz z postępującą, tak intelektualną jak moralną korupcją Większości - również my nie unikniemy żałosnego końca. Od kiedy to Większość jest u władzy, my zaczęliśmy pojmować - a każdy dzień przynosi na to nowe dowody - że globalny rozwój kultury naszego społecznego istnienia, goła jakość życia każdego z nas i wszystkich razem, będzie odtąd definitywnie determinowana przez jej, Większości, moralne i umysłowe kwalifikacje, przez jej krzywą e m a n c y p a ej i, przez jej zdolność i ochotę do r o z w o j u. My zrozumieliśmy, że bez nowego spojrzenia na Masy, bez zatroszczenia się o społeczno-kultural-ne modalności historycznego wyzwalania się tych, którzy śpiewają o sobie „a jutro wszystkim będziem My", my, Inteligencja, zdajemy się na łaskę losu i sił, na które skądinąd moglibyśmy uzyskać wpływ, bowiem doskonale rozumiemy ich genezę oraz rozwój. Ta kalkulacja jest chyba dostatecznie samozachowawcza, aby mogła się wydać Partii wiarygodna.
Konstatując dzisiaj rezultaty i od pięćdziesięciu lat pilnie śledząc społeczno-polityczną logikę gruntowania się władzy Większości, czujemy się intelektualnie zobowiązani ostrzec ją, Większość, że droga, na której odbywa się jej społeczno-historyczna rehabilitacja, że te społeczno-polityczne mechanizmy i te furtki, jakie ona, Większość -w pracy nad własnym wyzwoleniem zdana tylko na siebie - dotychczas potrafiła dla siebie otworzyć, już dzisiaj pozwalają postawić diagnozę katastrofalnej niewoli, jaka na całe nasze Społeczeństwo - zwłaszcza jednak na Proletariat- spadnie jutro. My czu-
283
jemy się zobowiązani zaalarmować ją, iż treści i formy, jakie zaczyna przyjmować życie ludzkie, od kiedy o jego celach, istocie oraz sposobach urzeczywistniania się decyduje ona właśnie, Większość
- sygnalizują galopujący rozpad kultury społecznego istnienia oraz postępującą degrengoladę człowieczeństwa jako takiego. Tym, za co my wszyscy, cała nasza społeczna Rzeczywistość któregoś dnia będzie musiała zapłacić, a co dzisiaj utrzymuje nas przy życiu na przekór tak prawom rozsądku jak prawom sumienia; tym, co my codziennie jako Społeczeństwo wdychamy najgłębiej, a z czym każdy z nas z osobna zżyty jest jak potrafił, co wszakże bez wątpienia któregoś dnia wezwie nas do kasy, jest bowiem kłamstwo. Nie trzeba być od razu moralistą, aby przyjrzeć się temu słowu z należytą w tym miejscu uwagą. Bywały w historii kultury ludzkiej różnorakie kłamstwa; bywały kłamstwa tak potężne, iż stwarzały żyjącym w nich Społeczeństwom iluzje i złudzenia, które rozgrzeszały je przynajmniej ze ślepoty, bywały kłamstwa tak potężne, iż rzucały żyjące nimi Społeczeństwa na pastwę mistycznej i religijnej bezwoli
- one dawały jednak w zamian stan wiary, a wiara rozgrzesza nie tylko z naiwności, ale nawet z głupoty. To kłamstwo, którym my żyjemy, nie rozgrzesza jednak z niczego. Ono nie jest bowiem kłamstwem z bezradności wobec natury istnienia, nie jest kłamstwem z niewiedzy. Ono nie polega na mijaniu się z prawdą, tylko na jej codziennym skrzętnym zatajaniu. Na codziennym intymnym z nią obcowaniu. A takie kłamstwo kaleczy i deprawuje wrażliwość tak Jednostki jak całego Społeczeństwa. To kłamstwo, na którym my codziennie oprzeć musimy nasze człowieczeństwo, bierze się z filozoficznie podupadłej dyktatury instynktów. Jego początki sięgają chwili, gdy reprezentacja Większości, Partia, na przekór ewidentnym dowodom, iż inne procesy i zjawiska uzyskały społeczną dominację niż te, których spodziewali się ideologowie Nowego Porządku - że tedy Partia nie potrafiła zdobyć się na sukcesywne ujawnianie owych dyferencji i filozoficzne zaabsorbowanie nowej sytuacji, w jakiej znalazła się idea Socjalizmu. Nie starczyło Partii na to ani politycznej, ani intelektualnej odwagi. Partia zaczęła okłamywać Społeczeństwo, zaś gdy Społeczeństwo jęło ją na tym przyłapywać, zaczęła je szantażować i wmuszać w rolę wspólnika.
284
Owo powszechne i z roku na rok zagęszczające się Kłamstwo, na którym my kalkulujemy swój społeczny byt, nie polega na jakiejś ślepocie, iluzji czy umysłowym zagubieniu pośród fenomenów niezrozumiałych-ono jest świadome i politycznie programowane, dotyczy spraw tak ziemskich, oddycha takimi detalami istnienia, że zamiast do głowy czy serca, włazi w skór ę, w sposób społecznego bycia. My na co dzień musimy okłamywać się nie tylko en glob, co do całokształtu treści naszych czasów, my musimy się okłamywać co do spraw, które można obliczyć na liczydle. W tym globalnym Kłamstwie, do którego Reprezentacja Większości, Partia, od pięćdziesięciu lat przymusza tak siebie jak resztę Społeczeństwa, bynajmniej nie dochodzi do głosu jakaś jej, Większości, filozoficzna choroba na Utopię, Mit czy Historię, jakiś jej, Większości, nieprzytomny rausz Rewolucją, Reformami i Socjalizmem -w tym globalnym kłamstwie odzwierciedla się przede wszystkim jej, Większości, wstecznictwo i zacofanie k u 11 u r a l n e. To Kłamstwo daje nam wyobrażenie jak bardzo one, Masy, nadal, do dzisiaj, obciążone są skutkami od stuleci znoszonej, tak społeczno--ekonomicznej jak duchowej, Niewoli, oraz jak mało prawdopodobną staje się przez to supozycja, jakoby on, Proletariat, rzeczywiście mógł sam wyzwolić siebie.
(Koniec części drugiej)
285
wiek
28
zawód
•• »
fizyk
Przyszedłem na świat jako syn wysokiego urzędnika państwowego, członka Partii oraz Przewodniczącego wielu Egzekutyw. Mimo że był człowiekiem wszechstronnie wykształconym i pochodził z reputowanej rodziny polskiego ziemiaństwa, Ojciec mój dość wcześnie związał się z Marksizmem i Partią, i - na ile mi wiadomo -przez całe życie płacił za to tak uszczerbkami na swoim społecznym poważaniu, jak wiecznym niepokojem sumienia. Za Marksizmem i Partią Ojciec mój opowiedział się bowiem z pobudek nie tyle intelektualnych, ile społeczno-etycznych, moralnych, a kiedy już zdał sobie sprawę z fałszywości dokonanego wyboru, było już za późno i jego życie musiało już trzymać się torów, na których nabrało rozpędu. Do końca wmawiał sobie, że można mieć pozytywną ideologię mimo fałszywej epistemologii. Zapłacił za to złudzenie zmarnowaniem swego życia. Jego egzystencja toczyła się pośród sprzeczności, od których włos stawał dęba...
Mieszkaliśmy wtedy w pięćdziesięciotysięcznym mieście powiatowym jak ryba na patelni, i wśród tych iście powiatowych dekoracji każda sprzeczność mojego Ojca wywoływała echo niczym eksplozja w kamieniołomach.
Ponieważ miałem liczne rodzeństwo płci obojga, nasza rodzir była reprezentowana we wszystkich miejskich szkołach, a wczeJ niej przedszkolach, natomiast mój Ojciec- z racji zajmowanego sta nowiska - bez protestu dawał się obierać Przewodniczącym Korni tetu Rodzicielskiego każdej z nich, mimo że szkoły te znajdował; się w niekończącym się sporze i walce tak o przynależny im prestiż społeczny jak o przydział funduszy państwowych. Oprócz tego Ojciec mój był Przewodniczącym Towarzystwa Miłośników Zwierząt. Nie muszę chyba dodawać, że wśród zgromadzonych przezeń tytułów nie brakowało również Prezesury Towarzystwa Do Walki z Alkoholizmem, choć ani na chwilę nie przestał on być Przewodniczą-
286
cyrn Towarzystwa Miłośników Wina T...go (produkowanego w winnicach T.). Jako Przewodniczący Koła Miłośników Zwierząt Ojciec mój co jakiś czas musiał uchylać na przykład Zakaz Zabijania Jeleni (od których słynęła nasza okolica), by na czele Zarządu Towarzystwa Miłośników Ziemi T...ej wziąć udział w polowaniu na nie, był bowiem namiętnym myśliwym. Podobnie sprzecznych aktów samozaparcia musiał mój Ojciec dokonać bez liku. Lecz błędem byłoby sądzić, że czynił to wszystko bezmyślnie; przeciwnie, ta nieustająca konieczność czuwania nad sprawiedliwym podziałem dóbr oraz prawidłowym rozwojem osobowości naszego Socjalistycznego Społeczeństwa wyczerpywała go tyleż duchowo co fizycznie. Jego lewa ręka zbyt często musiała już w pięć minuta później przekreślać, co napisała prawa, aby to nie odbiło się na jego zdrowotnej kondycji. Z biegiem czasu doszło do tego, że połowę dnia Ojciec mój spędzał na uchylaniu tego, co w pierwszej połowie postawił na nogi. Nieraz zadawałem sobie pytanie, dlaczego mój Ojciec osobiście wikła się w każdy panspołeczny problem, dlaczego nie da się zastąpić i n n y m? Ale dopiero wiele lat później pojąłem, że postawa ta wzięła się z zasadniczej nieufności mego Ojca wobec innych. Mimo że był Członkiem, a nawet IDEOLOGIEM Powiatowego Komitetu Partii, i powinien by w Społeczeństwie upatrywać źródło niekończącej się siły, Ojciec mój - może dlatego że otoczony przez Półanalfabetów i Obskurantów - w gruncie rzeczy nie wierzył w tzw. rozwojowy potencjał podlegającego mu Społeczeństwa i wyobrażał sobie, że bez jego osobistej interwencji życie społeczne wypaczy się do cna.
Mnie - a jakże - Ojciec mój starał się wychowywać wedle najświatlejszych dyrektyw racjonalizmu, ale że był „urodzonym" pedagogiem, szybko spostrzegł, że ł z y wyciskać z moich oczu może tylko odwołując się do mojej wrażliwości oraz mojego aparatu odczuwania, i z tą chwilą w kąt poszły wszystkie wskazania racjonalistów, a moja wrażliwość poddana została istnemu bombardowaniu uczuć: łzy ściekały po moich policzkach niczym rzeki wczesną wiosną po stokach górskich. Przedmiotem ich była zwykle niedola ludu, brutalny ucisk imperialistów oraz idylla, w jaką przeobrażało się życie w chwili, gdy władza przechodziła w ręce Robotników
287
i Chłopów. Mój prywatny wykład z Marksizmu-Leninizmu zaczynał się od tych lekcji uczuć, kończył zaś niejasnymi aluzjami do historycznego materializmu i dialektyki dziejów.
Tym sposobem Ojciec mój, choć wyruszył, by podbić mój rozum i światopogląd, w gruncie rzeczy pobudził do życia moją wybujałą uczuciowość, racjonalnego Myślenia i obcowania z praktyką życia musiała uczyć mnie moja Matka.
Kiedy w niedzielę rano Ojciec mój wychodził na podwórko, by dosiąść roweru, wymknąć się z domu i wziąć udział w Mszy Świętej któregoś z okolicznych Kościołów, w pięć minut później Matka moja brała mnie za rękę i biegliśmy- na przełaj, ogrodami - do obejścia jednego z sąsiadów - zapalonego Katolika oczywista - i pozwalaliśmy mu się zawozić do zupełnie innego Kościoła, im. Najświętszej Marii Panny, również w okolicy, i tam, ukryci przed okiem tak mojego Ojca, jak Opinii Publicznej, oddawaliśmy się żarliwym modlitwom i dostępowaliśmy Niedzielnej Mszy Świętej. Oczywista wcześniej czy później Ojciec mój dowiadywał się o tych aktach samowoli mojej Matki, ale nie słyszałem, aby kiedykolwiek czynił jej z tego powodu zarzuty. Udawał, że nie wie. Podobnie moja Matka oraz moje rodzeństwo -wszyscy udawaliśmy, że nie mamy o sobie nawzajem zielonego pojęcia, a ponieważ wszyscy byliśmy dobrze wychowani, nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś z nas się zapomniał.
Nie pamiętam, aby moja Matka kiedykolwiek wdała się w dyskusję. Dyskutują ludzie, których trapi zwątpienie, lub którzy wierzą, że uda im się tym sposobem przekonać innych. Dyskutują ponadto ludzie, którzy gotowi są publicznie odwołać się do jakichś - wyższych czy niższych - r a ej i, natomiast Matka moja dawała posłuch jakimś instynktom na wskroś irracjonalnym i nie przyjmowała do wiadomości, jakoby można było poddać je rozumowej weryfikacji. Jej osobowość specjalizowała się w rozstrzyganiu, a nie w roztrząsaniu.
„Dziecko moje" potrafiła powiedzieć, kiedy skończyłem siódmy rok życia i nadszedł czas, aby przyjąć Pierwszą Komunię „Ojciec twój jest wprawdzie człowiekiem mądrym i wszechstronnie wykształconym, ale wszystkich mądrości to i on nie zjadł, stąd nie we wszystkim winniśmy mu posłuszeństwo". Po kryjomu zacząłem od-
288
vviedzać wykłady Katechizmu, raz w tygodniu, we wtorki, i naturalnie nie w jednym z miejskich Kościołów w T. tylko w okolicy, gdzie surowe Oko Opinii Publicznej już to w ogóle nie zaglądało, już to zaglądało z rzadka i bez przesadnej gorliwości. Kiedy - przystępując do Pierwszej Spowiedzi - przeżyłem z tego powodu po raz pierwszy coś pokrewnego Konfliktowi Sumienia i opowiedziałem spowiednikowi o moim mimowolnym okłamywaniu Ojca, kapłan oświadczył mi po krótkim namyśle, że Duch Święty ma dla mojej trudnej sytuacji wiele zrozumienia i wolno mi mój grzech potraktować jako względny. Mimo zrozumienia, jakie miał dla mojej sytuacji, Duch Święty wolał najwidoczniej w moje rodzinne układy nie ingerować, i stąd zamiast wśród łakoci i rytualnej świętobliwości przeżyłem moją Pierwszą Komunię w warunkach iście polowych: Pobudka, Nałożenie Komunijnej Toalety, Jazda do Kościoła, Pierwsza Komunia Święta, Pamiątkowe Zdjęcie na tarasie Kościoła, Jazda z powrotem. Po drodze, jeszcze w samochodzie, musiałem się przebrać i tym samym zniknął ostatni ślad Święta. „Naucz się cieszyć skromnie i dyskretnie: w cichości własnego serca" oświadczyła moja Matka, całując mnie w czoło. Umiejętność radowania się w cichości własnego serca, na przekór okolicznościom i niezależnie od wymowy zewnętrznych warunków, doprowadziłem od tamtego czasu do perfekcji. Nikt dzisiaj nie byłby w stanie odgadnąć, kiedy moje serce się raduje, a kiedy jest strapione. Ale wówczas, w dniu mojej Pierwszej Komunii, nie byłem jeszcze aż tak świetnie wyćwiczony i okoliczności towarzyszące łatwo wytrącały mnie z równowagi.
Z racji jakichś, nie w pełni chyba uświadomionych, ambicji stanowych mojej rodziny pobierałem naturalnie lekcje gry na fortepianie, a ponieważ natura wyposażyła mnie w ucho wrażliwe i muzykalne, szybko zacząłem osiągać w tej dyscyplinie niejakie postępy. Postępy te były w każdym razie dostatecznie jednoznaczne, by nie ujść uwadze Księdza Prałata naszej Diecezji, i kiedy ów dobroduszny Kapłan wpadł na pomysł, by jedną z niedzielnych Mszy Świętych oddać w pełni do dyspozycji Młodzieży Szkolnej, wyobraził sobie, że ja mógłbym przy tej okazji odegrać rolę organisty. Zwrócił się z tym poufnie do mojej Matki i pomysł ten momentalnie znalazł chętne ucho. Za namową Ojca dałem się już na rok przedtem wybrać
289
Przewodniczącym Szkolnej Organizacji Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, i moja Matka, która „w cichości serca" zapewne już z tego powodu cierpiała, z entuzjazmem powitała szansę ideologicznego zrównoważenia mojej edukacji. Że miałem się znaleźć w tak bezpośrednim pobliżu Ducha Świętego, zdawało się być dla niej gwarancją mego prawidłowego rozwoju, i tym sposobem, mając zaledwie piętnaście lat, zostałem organistą Kościoła im. Niepokalnego Poczęcia. Funkcja ta jęła mi z czasem pochłaniać coraz więcej energii, gdyż asystowałem nie tylko podczas Niedzielnej Mszy Świętej lecz i w nabożeństwach żałobnych, a nawet w pogrzebach, na których - w ramach odwiecznego dialogu pomiędzy Duchem Wiecznym a Duchem Ziemi -wyśpiewywałem całe preludia. A że głos miałem ponętny i jak stworzony do stymulowania w słuchaczach uczuć wyższych, pogrzeby te zaczęły przeistaczać się w istne manifestacje kobiecej płaczliwości. Że przy pomocy tego samego głosu co najmniej dwa razy w tygodniu apelowałem do moich kolegów ze Szkolnej Organizacji Socjalistycznej Młodzieży Polskiej o zrozumienie i zaufanie do Partii, że przemawiałem w duchu absolutnie świeckim, to zdawało się na moich duchownych przełożonych nie sprawiać głębszego wrażenia. Również odwrotnie - tak Zarząd Szkolnej Organizacji Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, jak patronujący mu Towarzysze z Powiatowego Komitetu Partii, doskonale wiedzieli, że równocześnie jestem organistą Kościoła im. Niepokalanego Poczęcia, ale wszyscy zachowywali się wobec mnie w ten sposób, jak gdyby nie mieli o tym zielonego pojęcia. Może dlatego, że większość z nich spotykałem częściej z okazji takiej czy innej Mszy Świętej, niż z okazji takiej czy innej manifestacji politycznej, mieli zatem osobisty wgląd w dwoistość i dwutorowość publicznego życia duchowego i nie wydawało im się to nienaturalne.
Szkicowany tu obraz warunków mojej wczesnej młodości byłby niepełny, gdybym przemilczał pewną inną okoliczność mojej edukacji społecznej. Mam na myśli moje ówczesne życie prywatne i, by tak powiedzieć, nietowarzyskie. Zaczęło się ono - w tajemnicy przed moją rodziną, bo jakoś uznałem, że nie należy o tym głośno mówić; również w tajemnicy przed wszystkimi instytucjami życia społecznego, gdyż były to praktyki w najlepszym razie tylko pół-
290
legalne - zaczęło się ono już w moim wieku przedszkolnym, kiedy miałem zaledwie cztery lub pięć lat. A było to tak:
Okolica, którą naówczas ideologicznie zawiadywał mój Ojciec, należała do terenów na pół dzikich. Miasto T. było wprawdzie zgoła cywilizowane, a nawet wysoce ambitne na polu Oświaty i Kultury, niemniej tym sposobem emanowała resztkami swego wdzięku raczej Przeszłość i Tradycja, gdyż dotychczasowi jego zarządcy, Niemcy, na dobre jęli się wycofywać do Niemiec, na ich miejsce przywędrowali zaś uciekinierzy z tak zwanych terenów Wschodnich, które, jak wiadomo, w podziale dóbr geograficznych Europy przypadły po Wojnie Związkowi Radzieckiemu. Ludzie ci czuli się Polakami i chcieli żyć w Polsce, natomiast T., wyzwolone z ponad 600-
-letniej okupacji niemieckiej, potrzebowało nowych mieszkańców i stało otworem.
Czy to dlatego, że im głębiej na Wschód, tym trudniej stawiać opór Naturze, czy też z innych powodów, niemniej Uciekinierzy z tak zwanych terenów Wschodnich reprezentowali jakiś inny rodzaj wiedzy o życiu - inny rodzaj wtajemniczenia w Istnienie -i doświadczenia te przelali na swoje dzieci, które z kolei tworzyły moje codzienne towarzystwo w przedszkolu. Taka była, jak sądzę, geneza zjawisk, o których tu mowa.
Moi rówieśnicy z terenów Wschodnich już wtedy - w czasach przedszkolnych - przychodzili do Przedszkola uzbrojeni po zęby, w noże i gwoździe, kamienie i łomy, i kiedy dzisiaj sobie to przypominam, wydaje mi się to wprost nieprawdopodobne, a jednak wówczas odpowiadało to rzeczywistości. Ich nieufność wobec otoczenia przeistaczała się w poczucie nieustającego biologicznego zagrożenia, a ponieważ dzieci te nie bardzo wiedziały, skąd może nadejść niebezpieczeństwo i jaką postać przyjmą jego symptomy, najbezpieczniej było od razu schodzić im z drogi i nie wszczynać żadnych
- choćby nawet jednoznacznie przyjacielskich - rozmów, gdyż ni stąd, ni zowąd rozmowa taka mogła przeobrazić się w bójkę, a wtedy biada Nieuzbrojonym... Zarówno mój temperament jak duchowe aspekty mojej nieuformowanej jeszcze osobowości wykluczały jednak możliwość rozsądnego wykorzystania tej instynktownej mądrości, stąd od pierwszego dnia mego pobytu w Przedszkolu czułem się jak żołnierz, którego codziennie na nowo wykopują z okopu na
291
pole bitwy i zmuszają do walki o własne przetrwanie. Nie byłem dzieckiem ani agresywnym, ani okrutnym, nadto nie rozporządzałem jeszcze żadnym podobnym doświadczeniem, stąd pierwsze miesiące moich przedszkolnych przeżyć pełne były porażek, mniejszych i większych zranień, sińców i potłuczeń. Zdobywałem te pierwsze doświadczenia z zaciśniętymi zębami i w milczeniu jak doskonała ofi a r a, niemniej już rosły we mnie powoli siły odwetu, już krystalizowała się we mnie gotowość bojowa.
Dla właściwego potraktowania mojej ówczesnej postawy ważne jest zrozumieć, że ja po trosze nie miałem innego wyboru. Taki był kodeks niepisanych praw współżycia ze swoimi rówieśnikami. Albo--albo. Albo ja będę na co dzień stawał do walki i nie ustawał w obronie, albo ulegnę i stracę, jakbym to dzisiaj powiedział: moje społeczne znaczenie, a to znaczy: będę odtąd w milczeniu musiał znosić upokorzenia, jakim zechce mnie poddać grupa lub jej czołowi reprezentanci. Ponieważ byłem chłopcem ambitnym, a nawet doświadczonym na polu miłości własnej, nigdy nie zaświtała mi myśl, aby poddać się presji sytuacji. O poskarżeniu się przed Ojcem również nie było mowy, gdyż to on był głównym powodem zaczepek, jakich nie oszczędzało mi otoczenie. To on był „komunistą", i tylko z tego powodu motywem zaczepek ze strony otoczenia było ciągłe podejrzenie, że ja również jestem „komunistą". Jako „komunista" wiodłem w owym czasie życie raczej niebezpieczne i pełne przeróżnych pułapek. Musiałem być ustawicznie w pogotowiu, wobec „komunistów" dzieci uciekinierów z tzw. terenów Wschodnich nie znały litości. Indoktrynowani i szczuci przez swoich rodziców, rówieśnicy moi gotowi byli „posiekać mnie na kawałki", albo „drzeć ze mnie pasy i solić", i obwieszczali mi to w owym czasie codziennie na nowo. Doszło do tego, że za każdą polityczną decyzję mojego Ojca, skierowaną przeciwko interesom ludności przesiedleńczej, musiałem płacić ja, „komunista", i chociaż w głębi serca nienawidziłem tego przezwiska, zacząłem już wtedy chyba przyzwyczajać się doń jak głowa do cierniowej korony i jakbym już wtedy przeczuwał, że dla przebiegu mego życia będzie to słowo kluczowe.
Najniebezpieczniej było wczesnym wieczorem, podczas drogi powrotnej z Przedszkola do domu. Aby znaleźć się w pobliżu domul musiałem przeciąć park, dzięki czemu co najmniej przez pięć minuj
292
droga moja wiodła z dala od ulic i domów, z dala od ludzi, pośród drzew i krzaków, najczęściej w zmroku, który zapadał na krótko przed opuszczeniem Przedszkola, zwłaszcza jesienią i zimą oraz wczesną wiosną. Moi przeciwnicy zaczajali się za krzakami, by nagle otoczyć mnie ze wszystkich stron, a kiedy ratowałem się ucieczką, wokół mojej głowy przelatywały kamienie wielkie niczym dojrzałe jabłka, kasztany i kawałki drewna lub żelaza, i do dzisiaj nie umiem pojąć, jakim sposobem większość tych ataków kończyła się fiaskiem; jakim sposobem omijały mnie te wszystkie kamienie, z których każdy przecież był dostatecznie duży, by móc mnie na dobre zwalić z nóg. Jak to było możliwe? Jakim cudem? Naprawdę bliski byłem dopatrywania się w tym cudu: Duch Święty wyprowadzał mnie z wszystkich niebezpieczeństw ręką tak spokojną i pewną, jak gdybym był jego pupilkiem!... Musiałem odpierać te gromadne ataki moich rówieśników nieraz dwa, trzy razy w ciągu jednego wieczoru, wracałem do domu zdyszany, podrapany i brudny, ale przecież zdrowy i cały! Kilkuminutowa toaleta na podwórku pozwalała mi pojawiać się oczom moich współdomowników w stanie na pozór nienagannym!...
Oczywista, szybko pojąłem, że muszę jakoś temu zaradzić, bo nic nie wskazywało na to, że jest to tylko krótkotrwały i przypadkowy epizod w moim życiu. Przeciwnie, zdumiewała mnie wytrwałość i uporczywość moich przeciwników, zaskakiwała mnie ich konsekwencja i niewyczerpana gotowość do ponawiania owych napaści -jak gdyby tu nie chodziło o przejściowy nastrój i przesadną gorączkę zabawy, tylko o walkę „na śmierć i życie", o jakąś Wyprawę Krzyżową. I ponieważ wszystko to zalatywało fanatyzmem, szybko zrozumiałem, że fanatyzmowi temu będę musiał przeciwstawić coś równie szalonego, w przeciwnym razie nic mnie nie uratuje. Czymś równie szalonym - wydało mi się - byłoby, gdybym, zamiast uciekać, zwrócił się przeciwko atakującym i za każdym razem markował „szaleństwo", czyli desperację kogoś, kto przestał się kontrolować i któremu już wszystko jedno. Naturalnie nie wpadłem na to sam, tylko podpatrzyłem to w życiu codziennym innych. Szaleńcy mogli liczyć na taryfę ulgową i na ogół troskliwie zabiegano o ich dobre samopoczucie. Natychmiast wypróbowałem ten pomysł i następnego dnia po podjęciu decyzji „aktywnej samoobrony", rzuciłem się na
293
atakującą mnie gromadę z takim impetem, jakbym zwariował. Starałem się przy tym zrobić na nich wrażenie kogoś nieobliczalnego, bezwzględnego i „gotowego na wszystko", l faktycznie! Połowa moich przeciwników natychmiast wycofała się z pola bójki, ci zaś, którzy pozostali, najwyraźniej w świecie lękali się znaleźć w moim bezpośrednim zasięgu. W ciągu następnych tygodni, zamiast ratować się ucieczką, odbywałem drogę do domu niemal bez incydentów. Moi przeciwnicy ograniczali się odtąd do obrzucania mnie kamieniami, lecz że człowiek strzela, a Duch Święty kule nosi, wychodziłem z tych niebezpieczeństw bez zadraśnięcia. Niepomiernie w związku z tym wzrosło również moje „społeczne znaczenie" -respekt, jakim cieszyłem się u moich rówieśników. Nadeszła chwila, kiedy wreszcie mogłem przeciągnąć ich na moją stronę - nie wszystkich oczywista, ale tę ich część, która podziwiała moją odwagę, nie miała zaś żadnych osobistych powodów, by mnie nienawi-dzieć. Natychmiast stałem się w tym kierunku aktywny; gdzie nie pomogło dobre słowo posługiwałem się groźbą i szantażem. Nie byli ci chłopcy wprawdzie najlepszym materiałem na żołnierza, ale dzięki stosowaniu różnych strategii, udało mi się z czasem zorganizować ich w moją prywatną straż przyboczną i odtąd zacząłem liczyć się na rynku sił, jakimi rozporządzała ulica. Moja przyboczna Gwardia rekrutowała się z najbiedniejszych i najbardziej zaniedbanych warstw społeczeństwa. Był to najpospolitszy element lumpen-proletariacki - i to nie ten zwycięski, agresywny i buńczuczny, który rządzi ciemnymi ulicami miast, tylko ów mimozowaty, niezdolny do podjęcia żadnej inicjatywy, zdany na łaskę silniejszych. Musiałem zainwestować wiele cierpliwości i wysiłku pedagogicznego, zanim z tej niezorganizowanej zgrai łamag i ofiar losu udało mi się utworzyć krzepką i zdecydowaną na wszystko Gwardię. Proces pracy nad nią trwał do chwili przekroczenia progów Szkoły Podstawowej, a nawet dłużej, bo i w pierwszej oraz drugiej klasie ciągle jeszcze musiałem udoskonalać wartość bojową mojej Gwardii.
Odkryłem przy tej okazji, że Ojciec mój -jako Komunista, jako członek Partii oraz Wysoki Urzędnik Państwowy- należy do tej kasty, która cieszy się najgorętszą nienawiścią właśnie tych warstw społecznych, których interesami zawłada, nienawiścią Ludu. Aby zyskać sobie autorytet i zaufanie Gwardii, musiałem z czasem pójść
294
na ustępstwa i napadać już to dzieci innych „komunistów", już to zwracać się przeciwko dobru Społeczeństwa i Państwa, tylko wtedy bowiem mogłem być pewny, że moja Gwardia zaangażuje się w pełni i da z siebie wszystko. Te, a nie inne okoliczności sprawiły, że Gwardia moja, przez mieszkańców T. nazywana krótko i treściwie „bandą", szybko zasłynęła w okolicy jako Wróg Publiczny nr 1. Nic nie było przed nami dostatecznie dobrze zabezpieczone, żaden telefon publiczny, żaden cmentarz żołnierzy radzieckich, żadna szafa szkolna. Kiedy miałem dwanaście lat zacząłem z Gwardią obrabowywać kioski oraz samotne stoiska z napojami. To na moje konto, oraz konto Gwardii, idzie cała seria napaści na sklepy spożywcze oraz Kasy Szkolne w T., w latach 1972-1979.0 napaściach na z góry wytypowane ofiary pośród ludności i mieszkańców T. wolę nie wspominać, nie byłem bowiem entuzjastą tych akcji i brałem w nich udział wyłącznie z powodów prestiżowych, jako przywódca musiałem bowiem „świecić przykładem".
Czy nie miałem z tego powodu wyrzutów sumienia? Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie. Również i mnie do niedawna wydawało się to niezrozumiałe, ale znalazłem na to zadowalającą odpowiedź: ja podczas tych na wskroś zbójeckich chwil ulegałem jakiemuś zmysłowemu odurzeniu i oczarowaniu, i to pochłaniało całą moją uwagę. Kiedy na krótko przed lub po „akcji" leżałem na jednym z podmiejskich pagórków, wśród słodko pachnących ziół i traw, i spoglądałem na przebiegające niebem białe pierzaste chmury, wówczas bliski byłem płaczu i tylko wycie wiatru przynosiło mi ulgę, i może jeszcze cienie zmagających się w poświacie księżyca drzew. Mną zbyt wstrząsała sama natura zjawisk, w których brałem udział, abym mógł na dodatek oddać się kwestiom ducha. Ów duchowy, moralny aspekt pojawił się dopiero wówczas, kiedy na dobre już zawładnęła mną muzyka, a i wtedy nie klasyczne wyrzuty sumienia stały się dręczącą plagą, tylko zdumienie - ciągle nowe i niewyczerpane - na widok wszechobecnego w naturze bólu i cierpienia. Były to dla mnie lata oswajania się z naturą bytu, lata nauki, w których gromadziłem w sobie zapasy zgody na to Co jest i Jak jest. Zbyt zajęty byłem sobą - zbyt pochłonięty przez własne istnienie - aby móc i chcieć nadto uwzględniać argumenty moich ofiar.
295
Cztery ostatnie lata mojego pobytu w T. - do czasów Egzaminu Dojrzałości - spędziłem w potrójnej szacie: jako Przewodniczący Szkolnej Organizacji Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, jako organista Kościoła im. Niepokalanego Poczęcia oraz jako Przywódca jednej z najbardziej rozwydrzonych band młodzieżowych, jakie kiedykolwiek grasowały w okolicach T. Najbardziej zdumiewa mnie dzisiaj, że wszystko to czyniłem tymi s a m y m i s i ł a m i; ja nie pamiętam żadnego „rozszczepienia osobowości", przeciwnie, mam wrażenie, że wszystkiemu, co robiłem, oddawałem się cały i niemal z tych samych pobudek. Z jakich? Nie bardzo to wiem, mogę tylko zgadywać. Z pragnienia zwielokrotnienia swojego istnienia? Z przekonania, że aby w pełni wykorzystać własne życie, trzeba się dwoić i troić? Czy upajałem się swoim istnieniem dopiero wówczas, gdy nabierało tej szalonej intensywności, która daje wyobrażenie o Wszechistnieniu?... Diabli wiedzą.
Oczywista, nie przyjęto by mnie na Uniwersytet, gdyby mi nie pomogły społeczno-polityczne koneksje mojego Ojca. Nie dlatego, że byłem młodzieńcem nierozgarnietym, czy nie dość solidnie przygotowanym intelektualnie, tylko z powodu pierwiastka niecodzienności, który piętnował całą moją ówczesną postawę. Komisje Egzaminacyjne, wszystkich szczebli i każdej prowieniencji, preferują zwykle jakiś osobowy i obywatelski schemat; kandydaci, którzy od tego modelu odstają zbyt jaskrawię, nadto niecodzienność ich przyjmuje póki co postać ekstrawagancką i wyzywającą, tacy Kandydaci z góry skazani są na odstrzał i o własnych siłach przeszkody tej nie są w stanie pokonać. Ale moja sytuacja była naturalnie luksusowa i zostałem dopuszczony do stiudów bez najmniejszej trudności.
Powiedzmy, że studiowałem fizykę. Szybko okazało się, że potrafię oddać się przedmiotowi moich studiów z takim zapałem i tak całkowicie, jak przedtem potrafiłem poświęcać się moim przeróżnym namiętnościom i funkcjom. Widocznie za każdym razem spalała się we mnie ta sama, szukająca ujścia, energia. Równie dobrze mógłbym być chyba biologiem, geometrą.
Studia odbyłem na Uniwersytecie Warszawskim.
Wierny pluralistycznym pryncypiom rozwoju osobowości przez cały czas trwania moich studiów sprawowałem zarazem funkcję Przewodniczącego Wydziałowej Organizacji Socjalistycznej Mło-
296
dzieży Polskiej oraz towarzyszyłem na organach codziennej Mszy Świętej dla Studentów w kościele św. Anny. Nigdy nie zdarzyło się, aby ta dwutorowość mojego życia duchowego została mi wypomniana; moje życie przy kościele św. Anny biegło paralelnie do mojej działalności politycznej i obie te linie rozwoju nigdy nie popadły w kolizję, gdyż większość słuchaczy Instytutu Fizyki na Uniwersytecie Warszawskim uczęszczała do kościoła równie regularnie, jak regularnie brała udział w wykładach. Niezależnie od tego wszyscy byliśmy członkami Wydziałowej Organizacji Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, gdyż przynależność do tej organizacji była niepisanym warunkiem przyjęcia na studia. Z trzeciego - bandyckiego - odgałęzienia mojej dotychczasowej działalności mogłem wreszcie zrezygnować; korzystałem z nagromadzonych w tej dyscyplinie doświadczeń jedynie wówczas, kiedy nie miałem innego wyjścia: w potyczkach z kontrolerami Komunikacji Miejskiej, z łobuzerią podmiejskich dzielnic Warszawy etc. Do dzisiaj korzystam z atutów mojej sprawności fizycznej i nie zamierzam z nich zrezygnować. Okoliczność, że w razie potrzeby umiem o swoje prawa walczyć, dostarcza mi sporej porcji poczucia pewności siebie i ułatwia mi obcowanie ze Społeczeństwem.
W ciągu minionych dziesięciu lat nauczyłem się płynnie mówić i pisać w trzech językach, oraz odbyłem dwie podróże na zachód Europy. Ostatnia z tych podróży trwała ponad rok i dzięki temu miałem niejedną sposobność, by z bliska przyjrzeć się politycznej rzeczywistości Zachodu. Jestem człowiekiem bywałym, dobrze wychowanym, wykształconym i -jeżeli nie widzę innego wyjścia -bezwględnym. Nigdy dotychczas nie ujawniłem moich spo-łeczno-politycznych poglądów, nigdy nie wdałem się publicznie w dysputę o charakterze filozoficznym. Nie dlatego, iżbym nie miał nic do dodania, tylko z głębi przeświadczenia, że nie należy rzucać słów na wiatr, natomiast ani chwila to, ani miejsce odpowiednie na to, aby mówić prawd ę. Dzięki owej - bynajmniej nie przez roztropność dyktowanej -wstrzemięźliwości, zdobyłem sobie zaufanie tak Partii, jak bezpartyjnych kręgów młodzieży akademickiej. Co nie oznacza, że byłem, czyjestem przez swoje środowisko l u b i a n y. Nigdy nie byłem człowiekiem specjalnie lubianym. Aby być powszechnie lubianym, trzeba już to być istotą prze-
297
ciętną i dla nikogo nie groźną, już to ulubieńcem Fortuny, przypadkiem niesłychanie rzadkim, człowiekiem, któremu się wszystko udaje i który w swoim fenomenalnym darze podobania się jest zarazem tak dalece odległy od normy, iż nikt mu tego szczęścia nie jest w stanie zazdrościć. Nigdy nie byłem ani pierwszym, ani drugim. Moja Fortuna pomogła mi wprawdzie, mimo mój nader młody wiek, zostać adiunktem Instytutu Fizyki, niemniej, moim zdaniem, ja sobie na to wyróżnienie sowicie zapracowałem. Nie widzę nikogo, kto w mojej działalności naukowej mógłby mnie z powodzeniem zastąpić.
Moje poglądy społeczno-polityczne oraz filozoficzne wyłożę, gdy uznam, że chwila do tego stosowna. Jak dotąd wszystko wskazuje na to, że raczej należy trzymać język za zębami.
Na zakończenie mojej dzisiejszej wypowiedzi przytaczam list, który nadszedł na mój adres dnia 4 maja br. i który stał się bodźcem do niniejszego wystąpienia. Jako nadawca listu podał się niejaki Antoni Czech, zamieszkały w Warszawie, ul. Powstania Listopadowego 116, ale kiedy odwiedziłem wskazany adres, okazało się, że ul. Powstania Listopadowego liczy sobie nie więcej niż 20 kamienic, zaś nazwisko Czech jest tam nieznane.
Nadawca: Sekretariat KONSPIRACYJNEJ OPOZYCJI POLITYCZNEJ
SzanownyPanie,
Drogi Obywatelu!
Niniejszym zawiadamiamy Pana (Obywatela), że dnia 3 Maja br. - na podstawie tajnego głosowania PREZYDIUM Konspiracyjnej Opozycji Politycznej - został Pan (Obywatel) mianowany Członkiem Biura Politycznego Opozycji. Od wyboru tego może się Pan (Obywatel) odwołać drogą zamieszczenia (nie później niż w ciągu następnych 3 dni) w Rubryce Ogłoszeń ŻYCIA STOLICY inseratu następującej treści: „Mam działkę wielkości 200 m2. Czekam na propozycje".
Proszę najpierw uważnie przeczytać, co następuje:
Konspiracyjna Opozycja Polityczna jest rewolucyjnym ruchem polskiej inteligencji pracującej i jej cele są par excellence polityczne. Uznaliśmy, że nic nie uratuje Polski przed kulturalną i polityczną zagładą, jeżeli Naród nie zmobilizuje wszystkich sił do walki o swo-
298
ją rzeczywistą tożsamość. Tylko my, Młoda Inteligencja Polska, jesteśmy w stanie właściwie pokierować tym procesem i wskazać Społeczeństwu drogi wyjścia z marazmu i chaosu. Aby urzeczywistnić nasze cele i nie dopuścić do dalszego rozpadu naszej społeczno-na-rodowej Wspólnoty, zaproponowaliśmy Rządowi i Partii otwartą dyskusję oraz polityczną i intelektualną współpracę w obrębie istniejących aktualnie instytucji i gremiów politycznych. Jeżeli Rząd i Partia odrzucą zaproponowany im przez nas modus kompromisów, będziemy musieli wkroczyć na drogę walki politycznej i zorganizowanego nacisku, gdyż cele naszego Ruchu nie cierpią zwłoki. W tym ostatnim wypadku możliwe jest, że zaistnieje konieczność podjęcia decyzji, które dotyczą interesów oraz bezpieczeństwa całego Narodu. Nie chcielibyśmy w podobnej sytuacji rozstrzygać arbitralnie - bez konsultowania Społeczeństwa polskiego, bez odwoływania się do reprezentantów Opinii Publicznej. Przeciwnie, mimo że Ruch nasz rozwijać się może jedynie w warunkach konspiracyjnych, a rzeczywistość polityczna naszego życia państwowego uniemożliwia nam takjawnośćjak Oficjalność, już dzisiaj szukamy dróg i form demokratycznego podziału spoczywającej na nas odpowiedzialności społecznej, już dzisiaj szukamy sposobów, aby w procesie rozstrzygania o formach naszej walki politycznej wzięło udział całe Społeczeństwo. Zainspirowani myślą o demokratyzacji życia politycznego i sprawiedliwym podziale Odpowiedzialności Społecznej oraz Kompetencji, powzięliśmy decyzję powołania GREMIUM, które pod nazwą Biura Politycznego OPOZYCJI podzieliłoby z nami odpowiedzialność tak za formy naszej przyszłej walki politycznej, jak za ofiary, jakie Społeczeństwo być może będzie musiało ponieść w walce o swoją faktyczną tożsamość.
W skład GREMIUM, nazywanego tu Biurem Politycznym OPOZYCJI, weszło 24 reprezentantów wszystkich warstw i środowisk zawodowych Społeczeństwa Polskiego. Kryterium wyboru w skład GREMIUM były tak kwalifikacje zawodowe i przymioty charakteru, jak stopień reprezentatywności danego Obywatela względem legitymującego go środowiska lub Klasy Społecznej.
Żaden z Członków GREMIUM nie jest Członkiem Konspiracyjnej Opozycji Politycznej. Żaden z nich nie zna pozostałych członków Biura Politycznego Opozycji. Organizacja nasza gwarantuje Człon-299
kom Biura Politycznego Opozycji pełną anonimowość oraz jak najdalej idącą dyskrecję w procesie zasięgania ich opinii. Nazwiska Członków Biura, jak i rezultaty pracy GREMIUM będą ściśle zakodowane i nie zachodzi niebezpieczeństwo, aby mogły wpaść w ręce aparatu Partii. Organizacja nasza gotowa jest ponieść całkowitą odpowiedzialność za losowe konsekwencje współpracy Członków Biura z Opozycją.
Zdajemy sobie w pełni sprawę, że gwarancje te muszą się Panu (Obywatelowi) wydać co najmniej relatywne i wysoce problematyczne, i łatwo może Pan (Obywatel) dojść do wniosku, że podejmując tego rodzaju współpracę z naszym Ruchem, naraża Pan (Obywatel) nie tylko swoją pozycję społeczną, lecz i osobiste bezpieczeństwo. Niemniej nasza Organizacja nie ma innego wyboru, jak zaapelować do pańskiego obywatelskiego sumienia i zaprzysiąc Pana (Obywatela) na wartości i racje Istnienia Narodu. Proszę zdobyć się na akt cywilnej odwagi i nie utrudniać nam pracy nad Odrodzeniem Rzeczypospolitej Polskiej.Jeżeli, mimo nasz apel, wzdraga się Pan (Obywatel) wziąć udział w pracach GREMIUM, niech Pan (Obywatel) zareaguje zgodnie ze sprecyzowaną na wstępie wskazówką: proszę zamieścić wskazany inserat w Rubryce Ogłoszeń Życia Stolicy i puścić niniejszy list w zapomnienie.
Konspiracyjna Opozycja Polityczna liczy na pańską lojalność również w wypadku pańskiej definitywnej odmowy współpracy. Wzywamy Pana (Obywatela) do kooperacji z naszym Ruchem, gdyby to jednak miało być niemożliwe: wzywamy Pana (Obywatela) do zamanifestowania absolutnej wstrzemięźliwości politycznej względem działalności naszej Organizacji. Na wypadek, gdyby zamierzał Pan (Obywatel) podzielić się udzielonymi Panu informacjami z organami Milicji lub innych Władz Społecznych, czujemy się zmuszeni ostrzec Pana (Obywatela) przed konsekwencjami. Wolelibyśmy nie uciekać się do niniejszego szantażu i w żadnym wypadku nie narażać się na zarzut operowania skądinąd już znanymi metodami mani pulacji i nacisku, ale musimy w pierwszym rzędzie dbać o powódź nie naszej akcji jak i o bezpieczeństwo Członków Opozycji. Z należnym poważaniem
Sekretaria Konspiracyjnej Opozycji Polityczne.
300
Nie sądzę, aby moje dzisiejsze wystąpienie na łamach Wolnej Trybuny dyskwalifikowało mnie w oczach Nadawcy jako potencjalnego Członka Biura Politycznego Opozycji. Mój występ tutaj jest nie gorzej zakonspirowany niż sama Opozycja, i nie zachodzi obawa, że pociągnie za sobą dekonspirację Nadawcy. Że natomiast władze Partii dawno już znają treść listu, co do tego nie musimy żywić żadnych wątpliwości, bo - zakładając nawet, że Opozycja sama z siebie dotychczas nie powiadomiła Partii i swoim Programie - skoro pośród dwunastu Apostołów znalazł się jeden Judasz, łatwo obliczyć, że pośród dwudziestu czterech znajdzie się ich podwójna porcja.
Dlaczego akurat na mnie padł wybór Opozycji? Przytoczyłem tutaj swój pobieżny życiorys, bo spodziewałem się, że odpowiedź sama się wyłoni. Lecz nadal nie wiem. Zakładam, że Nadawca LISTU wie, co robi, i ta pewność wystarczy mi, przynajmniej na razie.
Powodów, dla których postanowiłem dać posłuch wezwaniu Nadawcy jest wiele:
Po pierwsze tedy - Rzeczywistość Społeczna, którą pod przywództwem, a nierzadko wprost pod presją Partii tu i teraz wznosimy, faktycznie nie jest niczym innym jak kardynalnym Głupstwem, jakie doskonale zorganizowana Głupota i Bezczelność Społeczna wymusza na jego niezorganizowanej i niedojrzałej Mądrości, i czas najwyższy, abyśmy temu rozpaczliwemu szamotaniu się postawili kres. Nie ma co się łudzić, iż Historia posiada zdolność do autoreparacji, że sama się naprawi, że któregoś dnia wszystko wróci do normy, bo rzekomo chroni nas przed ostateczną katastrofą nasz wspaniały instynkt samozachowania. Współczesne Społeczeństwo socjalistyczne nie ma instynktu samozachowawczego, gdyż instynkt samozachowawczy jest, by tak powiedzieć, kwintesencją miłości własnej, natomiast nasze Społeczeństwo znajduje się pod tym względem w stanie kompletnej dezolacji: Nasze Społeczeństwo nie domyśla się nawet co to m i l o ś ć w ł a s n a, gdyż realizuje się na poziomie elementarnego egoizmu wszystkich przeciw wszystkim. Nikt naszego Społeczeństwa nie kocha, gdyż żadna z konstytuujących je warstw nie jest zeń prawdziwie zadowolona. By to powiedzieć zupełnie dosadnie: wszyscy, jak jeden mąż, mamy nasze Społeczeństwo głęboko w nosie, a w takich warunkach nawet instynkt samozachowania śpi snem sprawiedliwego.
301
Po drugie, obawiam się, że jeżeli nic decydującego nie nastąpi moje życie lada moment przestanie mnie bawić. Ja zostałem wychowany wedle pryncypiów nader ambitnego programu edukacji: w duchu walki o nadanie życiu ludzkiemu wielorakiego sensu, tak indywidualnego jak społecznego. I tylko taki format mojej społecznej egzystencji jest w stanie zaspokoić moje prywatne oczekiwania.
Nadążacie, Towarzysze? Na pewno?
Zwracając się do mnie, Konspiracyjna Opozycja Polityczna dostarcza mi jedynej tego rodzaju okazji do uformowania mojego życia w zgodzie z moimi wyobrażeniami o egzystencji sensownej, twórczej i ludzkiej... Może nareszcie przestanę wegetować tu jak robak? Nareszcie życie moje zacznie czemuś służyć?
Może Coś się wreszcie stanie i faktycznie odrodzimy się?
XY
PS. Chciałbym jednak zaznaczyć, że mimo mój cały entuzjazm dla Sprawy, jestem raczej sceptykiem.
302
wiek
zawód
27
Członek Zarządu Głównego Ligi Kobiet
Towarzysze!
Przyszłam do waszej WOLNEJ TRYBUNY, aby dać świadectwo oburzeniu nie tylko własnemu, lecz i wielu Członkiń zrzeszonych w naszej Lidze Kobiet. Myślę, że sprawa jest poważna i trzeba o niej głośno pomówić, tak na forum Partii, jak na każdym innym forum naszego socjalistycznego Społeczeństwa. Od pewnego czasu - a ja jestem zbyt młoda, by dokładnie powiedzieć, od kiedy, wiem tylko, że praktyki te trwają już od bardzo dawna, i od kiedy pamiętam, czyli od najwcześniejszych lat mojego życia, były one już w modzie -otóż od pewnego czasu mężczyźni mówią i nazywają nas, kobiety, wstyd powiedzieć, ale „d u p a m i". Nawet porządni obywatele i, co tu dużo mówić, Członkowie Partii nawet, wyrażają się o nas, kobietach, per „dupy". Czyli, zakładając że jakiś towarzysz umówił się z jakąś Towarzyszką do kina, można być pewnym, że wspominając ten fakt przed swoim kolegą, powie po prostu „umówiłem się z taką jedną dupą do kina", l ten zwyczaj tak się rozpowszechnił, że Społeczeństwo przestało być na to wrażliwe i pogodziło się z nim. Mniejsza o to, że to niemoralne i uwłacza godności wszystkich Kobiet, gdyby chodziło o to, żeby się mężczyznom zrewanżować, mogłybyśmy my, kobiety, nazywać mężczyzn krótko „h u-j a m i", i wtedy zobaczylibyśmy, czyja miłość własna lepiej by na tym wyszła.
Ale my nie chcemy się rewanżować, bo do czego by to doszło! Mężczyźni zaczęliby nas w zamian nazywać „p i z d a m i" (to też takie modne ostatnio słowo, tyle że rzadziej używane), a my musiałybyśmy wprowadzić do naszego słownika jeszcze jedno ordynarne przezwisko na mężczyzn, np. ,j e b a k", i w rezultacie nasza piękna mowa polska przemieniłaby się w śmietnik, i to akurat w tej sferze, w której delikatność i poszanowanie godności osobistej part-
303
nera decyduje o wszystkim. Czy nie mam racji? Mam ją towarzysze i każdy dojrzały obywatel zdaje sobie z tego sprawę. My musimy po łożyć kres wulgaryzacji języka, którym o sobie mówimy. Nie możn kobiet sprowadzać do tej części ciała, które cieszy się powódź niem i uznaniem męskiej części Społeczeństwa wyłącznie przez kil ka minut na dobę, i na dodatek nazywać ją ordynarnie słowem z pogranicza sfery klozetowo-wydalniczej. Co sobie właściwie mężczyźni przy tej okazji myślą? Jaki jest stan ich obywatelskiego ducha? Wiemy z historii naszego Kraju, że kobieta zawsze cieszyła się poszanowaniem i miłością mężczyzn; że mężczyźni gotowi byli jej służyć z całą uprzejmością, na jaką stać eleganckiego dżentelmena; że słowa kobieta, dama, pani pełne były respektu, jaki wypowiadający je żywił wobec swojej Matki, Siostry czy Żony. Walczymy co prawda z przeszłością i złą tradycją, bo budujemy świat nowy i oparty na nowych socjalistycznych zasadach - ale czy musimy wypierać się tradycji pięknych i szlachetnych i wylewać dziecko z kąpielą? Czy nie stać nas na prawdziwe oddzielenie plew od ziarna?
Zastanówmy się nad tym, towarzysze. Poruszyłam ostatnio ten problem na forum Zebrania Walnego Warszawskiego Oddziału Ligi Kobiet i otrzymałam pełne poparcie wszystkich Członkiń. Jesteśmy oburzone - czytałam w oczach zebranych Koleżanek - oburzone i wstrząśnięte praktykami językowymi, do jakich uciekają się mężczyźni w chwilach, gdy rozmawiają o nas podczas naszej nieobecności. Nigdy by nam nie przyszło do głowy, że mężczyźni potrafią upaść tak nisko. Wzywamy do natychmiastowego przemyślenia tych kwestii w duchu Socjalistycznej Odnowy Człowieka; domagamy się poszanowania naszej godności kobiecej i ludzkiej. My, kobiety, gotowe jesteśmy walczyć o naszą socjalistyczną osobowość i dobrze byłoby, gdyby mężczyźni przyjęli to do wiadomości.
Droga WOLNA TRYBUNO,
Drogi Powszechny Ruchu Integracji,
wyraźcie pełne poparcie dla naszej walki. Nie ma socjalistycznej Integracji bez socjalistycznej Demokracji!
Oto integrujecie się dzisiaj, oto łączycie wasze pospólne siły, aby służyć Dobru Socjalizmu i naszej Socjalistycznej Ojczyzny. My, socjalistyczne kobiety, pochwalamy Waszą Akcję. Sami wiecie, towarzysze, że my, kobiety, stanowimy co najmniej połowę Społe-
304
czeństwa, a zatem żaden Ruch Integracji nie może się odbyć ponad naszymi głowami. My, Socjalistyczne Kobiety Polskiej Republiki Ludowej, świadome jesteśmy naszej politycznej siły i, gdyby nie było innego wyjścia, nie zawahamy się użyć jej w walce o nasze socjalistyczne prawa.
Niech żyje socjalistyczna godność Kobiety!
Niech żyje i rozwija się Socjalizm!!!
w imieniu Zarządu Warszawskiego Oddziału Ligi Kobiet
Tow. Teresa Oblicze
305
wiek
36
zawód Nauczyciel
DO CZYNNIKÓW ODPOWIEDZIALNYCH ZA STAN NASZEJ GOSPODARKI!
Jestem z wykształcenia polonistą i od dziesięciu już lat służę Krajowi i Społeczeństwu jako wykładowca języka polskiego w jednym z gimnazjów Warszawy. Wraz z żoną (która, również w jednym z warszawskich gimnazjów, naucza biologii) pobieramy dochody wysokości 8 milionów złotych, czyli ok. 325 Dolarów. To brzmi nieźle, ale wartość tego pieniądza nawet w połowie nie dorównuje jego brzmieniu, i ja chciałbym to tutaj wyszczególnić, tak jak to co miesiąc czynię w domu (bo w naszym małżeństwie ja prowadzę kasę i jestem odpowiedzialny za finanse, a żona zajmuje się dziećmi i resztą). Ani moja żona, ani ja nie jesteśmy Członkami Partii, a zatem możemy nabywać towary wyłącznie w walucie dolarowej. Naturalnie moglibyśmy wstąpić do Partii i wówczas otworzyłyby się przed nami również sklepy „złotówkowe", ale czy Partii naprawdę chodzi o pomnożenie swoich szeregów w ten właśnie sposób i na takiej zasadzie?
Lista towarów niezbędnych do życia:
1. Bochenek chleba (2 kg) 1,05 Dol.
2. Kostka masła (0,25 kg) 2,10 Dol.
3. Kiełbasa „Konstytucyjna", najtańsza (1 kg) 9,90 Dol.
4. Mięso wołowe (l kg) 18,50 Dol.
5. Cukier „Lipcowy", najtańszy (1 kg) 6,80 Dol.
6. Mleko (l l) 1,00 Dol.
7. Mąka „Przyjaźń", najtańsza (l kg) 3,10 Dol.
8. Herbata „Solidarność" (100 g) 4,50 Dol.
9. Sól (1 kg) 0,99 Dol.
10. Ser „Żółty", najtańszy (l kg) 12,00 Dol.
11. Twaróg „Przymierze", najtańszy (l kg) 3,50 Dol.
306
12. Ziemniaki (l kg) 0,85 Dol.
13. Ryż „Odrodzenie", najtańszy (l kg) 5,50 Dol.
14. Kawa „Prawdziwa" (100 g) 25,00 Dol.
15. Wódka „Wyborowa" (l l) 25,00 Dol.
16. Jajko (l szt.) l,00 Dol.
17. Margaryna (1 kg) 6,99 Dol.
18. Smalec .Jadalny" (1 kg) 6,00 Dol.
19. Cebula(1 kg)2,OODol.
20. Papierosy „Raczek", najtańsze (1 pacz.) 1,50 Dol.
Z warzyw i owoców moja rodzina musiała zrezygnować, bo: 1) nie można ich normalną drogą nabyć, 2) jeżeli można je przypadkowo nabyć, to kosztują tyle pieniędzy, że kupno oznaczałoby ruinę. Kupuję więc moim dzieciom po l (słownie: jednym) jabłku na Gwiazdkę i po 100 g czereśni na Święto Odrodzenia. Moja żona i ja zadowalamy się zażywaniem witamin pod postacią środków farmakologicznych. Ponadto: nie pijamy oczywista kawy, bo kogo na to stać? Wódka została wymieniona symbolicznie - w rzeczywistości nie pamiętamy z żoną nawet, jak wódka pachnie.
Mamy dwoje dzieci, należymy zatem do tzw. rodzin standardowych. Aby obraz naszych wydatków na życie uczynić wyraźniej-szym, podaję niżej wykaz artykułów żywnościowych, jakie zakupuję na przeciąg l tygodnia:
1. Chleb (l bochenek na dzień, a zatem 7 x 1,05) 7,35 Dol.
2. Kostka masła (pozwalamy sobie na ten luksus raz w tyg.) 2,10 Dol.
3. Kiełbasa (1 kg tygodniowo - na cztery osoby to nie przesada) 9,90 Dol.
4. Mięso wołowe (jak wyżej) 18,50 Dol.
5. Cukier (jeżeli żyjemy b. oszczędnie) 2 kg tygodniowo 13,60 Dol.
6. Mleko (ze względu na dzieci, kupujemy 11 na dzień) 7,00 Dol.
7. Mąka - (z braku innych artykułów 3 kg tygodniowo) 9,30 Dol.
8. Herbata - 250 g na tydzień (naturalnie racjonowana) 11,25 Dol.
9. Sól (250 g na tydzień) 0,24 Dol.
10. Ser „Żótty"(l kg na tydzień) 12,00 Dol.
11. Twaróg (ze względu na rzekome wartości odżywcze l kg) 3,50 Dol.
12. Ziemniaki (l kg na dzień, więc 7 x 0,85 5),95 Dol.
13. Papierosy (niestety, zarówno moja żona jak ja palimy, nie wypalamy jednak oboje razem więcej niż 1 pacz. na dzień) 10,50 Dol.
Suma 111,19 Dol.
307
Mógłby ktoś powiedzieć, że 111 D tygodniowo, przy łącznych dochodach wysokości 325 Dolarów miesięcznie, to zupełnie nieźle ba, luksus prawie, bo wystarczy zrezygnować z kilku artykułów niezupełnie koniecznych do życia, a od razu widać, że państwo wynagradza nas wedle naszych potrzeb. Zgoda. Ale liczmy dalej: dzieci chodzą do szkoły, oczywista nie boso, tylko w butach, a para butów dziecięcych nie kosztuje mniej niż 30 Dolarów. Nadto moje dzieci nie fruwają, tylko jeżdżą tramwajem. Podobnie rzecz ma się z ubiorem: nie wypuszczam ich nago, przeciwnie, każde jest ubrane od stóp do głów, a to kosztuje (na głowę, i raz na rok, licząc najskromniej jak można) 55 Dolarów.
Proszę teraz to wszystko pomnożyć, dodać, podzielić i tak dalej, a się okaże, że aby utrzymać naszą rodzinę musielibyśmy wraz z żoną zarabiać co najmniej 500 Dolarów miesięcznie. Nie wspominam oczywista o jakichś abstrakcyjnych wydatkach na „Dolce Vita", bo o tym i tak nie ma mowy. Powstaje naturalnie pytanie, w jaki sposób my z żoną mimo to wiążemy koniec z końcem, i ja nie chcę odpowiedzi na to pytanie zatajać, bo to i tak tajemnica publiczna. Dorabiamy z żoną korepetycjami, l to tymi najsurowiej zabronionymi, gdyż do innych nie ma dostępu. Jak wiadomo, wyszła ustawa prawna, w której zabrania się pedagogom udzielania korepetycji tym uczniom, którzy bezpośrednio podlegają ich egzekutorskiej pieczy i ocenie. My z żoną udzielamy zaś korepetycji właśnie tym uczniom, którzy są od nas osobiście zależni. Nie tylko my, wszyscy nauczyciele czynią podobnie. Abyśmy my z żoną podołali naszym obowiązkom względem naszych dzieci, co najmniej pięciu uczniów musi do nas dokładać tygodniowo po l godzinie korepetycji. To nam przynosi 35 Dolarów tygodniowo.
Zajmujemy z żoną i dziećmi dwupokojowe mieszkanie w Warszawie. Na przydział tego lokum czekaliśmy 9 lat, więc n/by trochę pieniędzy zaoszczędziliśmy mieszkając kątem u rodziców, ale w porównaniu z cenami najprymitywniejszych mebli była to przysłowiowa kropla w morzu. Aby się umeblować, musieliśmy wziąć pożyczkę dwu miliardów złotych. Do końca naszego życia pozostaniemy dłużnikami państwa i społeczeństwa.
Z teatru, koncertów i innych imprez kulturalno-oświatowych dawno już musieliśmy zrezygnować. Raz na rok - w dniu rocznicy
308
naszego ślubu - pozwalamy sobie na niebywały luksus i idziemy do kina. W połowie seansu moja żona usypia ze zmęczenia, a kiedy ją budzę, dostaje ataku histerii, bo wydaje jej się, że to wszystko to tylko s e n. W rezultacie wyrzucają nas z kina za zakłócanie porządku publicznego, a czyhający na nas w hallu Milicjant kasuje od nas mandat karny - l O Dolarów, lub 800 000 zt.
Oto nasze życie, proszę państwa. A przy tym my należymy do zupełnie dobrze sytuowanych rodzin w naszym Kraju. Oboje z żoną mamy akademickie wykształcenie, oboje zarabiamy „nieźle". Wprawdzie żadne z nas nie wykonuje pracy fizycznej, więc nie mamy dostępu do sklepów typu „Robotnik" (jak wiadomo, tylko tam można jeszcze nabywać towary po cenach sprzed Inflacji), niemniej uchodzimy oboje za ludzi nieźle sytuowanych i takich, którzy to ho, ho, jeszcze niejedno sobie kupią! Aja, proszę państwa, zbankrutowałem duchowo. Ja już tylko latam za groszem, kombinuję, oszukuję, korumpuję się, gdzie i jak tylko się da. I mnie na to wszystko po prostu brak słów! Ajestem polonistą, obywatele, więc niejedno miałbym do powiedzenia!... Tylko że nie chce mi się już nawet mówić, nie chce mi się w ogóle konstatować. Ja już tylko czekam, co dalej. Czekam i dbam o poprawną polszczyznę moich współczesnych, ot co.
Zatroskany
309
wiek
23
zawód
Wychowaczyni (Przedszkolanka)
Jestem naprawdę zrozpaczona, towarzysze, bo natrafiam na problem, z którym nie umiem sobie poradzić. Ja jestem prosta Przedszkolanką i patrzę na świat oczami osoby zajętej przede wszystkim wychowaniem dzieci, ale w kwestiach związanych z moim zawodem mam swoje zdanie i umiem go bronić.
Muszę tu wspomnieć, że jestem zatrudniona w jednym z Przedszkoli Komitetu Centralnego, i to na pewno nieładnie, że muszę to zdradzić, bo przecież wy prosicie o anonimowość, aleja nie mam innego wyjścia, jak zataję pewne szczegóły, to nikt nie zrozumie, o co chodzi, więc chcąc nie chcąc muszę mówić prawdę.
Otóż Kierownictwo naszego Przedszkola udzieliło mi Nagany, i to zupełnie niesłusznie, bo w żaden sposób nie zawiniłam. Ale opowiem najlepiej od początku, bo inaczej nikt się nie połapie.
Historia, którą chcę tu poruszyć, wzięła początek już dawno temu, chyba jeszcze w latach siedemdziesiątych, więc nie pamiętam, jak do tego doszło - co do mnie, ja zostałam skonfrontowana już z jej owocami. Z relacji starszych Towarzyszy wynikałoby, że proces, o którym mowa, rozpoczął się około roku 1979, tuż po nominacji kardynała Wojtyły na papieża. Kiedy to Papież okazał się Polakiem, czy też na odwrót: Polak okazał się Papieżem, cały nasz Kraj pogrążył się w żarliwej religijności, co zresztą nikogo nie dziwi, bo my, Polacy, zawsze już byliśmy dość religijni. Tym razem religijność ta przeszła wszelkie oczekiwania i przyjęła formy, by tak powiedzieć, państwowe, l znowu trudno się dziwić, bo był to fakt dla naszej Historii znamienny: że właśnie Polak został Papieżem, że Polska dawno sobie na to zasłużyła, że teraz dopiero zobaczą chrześcijanie całego świata, dlaczego Polska jest Chrystusem Narodów itd. Jak taka fala religijności zalewa Kraj, to nie ma rady. Wszyscy jak jeden mąż musieliśmy jakoś na ten powiew uduchowienia zareagować,
310
jak nie tak, to siak. To były czasy mojego dzieciństwa i ja pamiętam, że my, dziewczynki, zaczęłyśmy na przykład preferować imię KAROL, a przedtem to nic, tylko MAR10-CZARODZIEJ. Inny taki drobiazg, to to, że chłopiec musiał umieć jeździć na nartach, a do tamtej pory nic, tylko łyżwiarze wchodzili w rachubę. Ale mniejsza z tym. Ciągle wyskakuję naprzód i bardzo mi z tego powodu przykro, ale nie umiem się powstrzymać. Więc jak ta fala religijności toczyła się przez Kraj, to cały Naród Polski zaczął się prześcigać w uduchowieniu, nie tylko Robotnicy i Chłopi, o których wiadomo, że bez Mszy Świętej to nie umieliby żyć, ale nawet Inteligencja oraz Partia.
Pod koniec lat osiemdziesiątych doszło nawet do ogólnopolskiego wyścigu na tzw. „komunie", to znaczy ten obywatel, któremu udało się bez Spowiedzi przez cały tydzień przystępować do Komunii, ten cieszył się największym respektem otoczenia. Miałam wtedy szesnaście lat, więc już pamiętam, tym bardziej, że mój ojciec wygrał raz taki wyścig i został nieoficjalnym „świętym" ulicy Towarzysza Moczara, na Ochocie. Również członkowie Partii - choć najczęściej nieoficjalnie - wzięli w tym udział, bo w końcu jest się Polakiem i członkiem Narodu na równi z członkostwem w Partii, i Partia poszła Społeczeństwu na rękę. Wielu towarzyszy dowiodło, że stać ich na przodownictwo nie tylko w pracy, w sporcie i w życiu społecznym, ale i w tak zwanym życiu duchowym. Nasza socjalistyczna osobowość zdała jeszcze jeden egzamin: jak się ma mocny charakter i wolę przodownictwa, to w każdej dyscyplinie jest się pierwszym. Uważam, że ta tendencja sprzed dwóch laty była nader korzystna, bo Społeczeństwo naprawdę przejęło się, i wielu towarzyszy podwyższyło swoją produkcyjność oraz jeszcze głębiej zaangażowało się w Dobro Ogółu. Kościół ma po prostu swoje dobre strony, trzeba je tylko umieć wykorzystać. Dlatego ja osobiście bardzo żałuję, że ta „moda" na Komunię Świętą któregoś dnia upadła z powodu niesolidności pewnego Towarzysza z Ministerstwa Handlu Zagranicznego, który zdefraudował Partii grube miliony, a podczas rozprawy sądowej okazało się, że defraudacja ta nastąpiła akurat w tym samym czasie, kiedy ów Towarzysz pobił wszystkich innych towarzyszy w uduchowieniu, bo od trzech tygodni bez Spowiedzi Świętej codziennie rano przyjmował Komunię Świętą
311
w kościółku Komitetu Centralnego, przy Łazienkach. Taki jeden niesolidny to potrafi wiele napsuć. Od tamtego incydentu jakoś towarzysze przestali konkurować w życiu duchowym, a szkoda, naprawdę szkoda. Znowu się zagalopowałam, Boże, już pomyślałam, co ja takiego tutaj wypisuję? Nie umiem po prostu trzymać wątku. Co mi się jakaś tak zwana asocjacja nadarzy, już płynę wjej kierunku i zapominam, że ja tu przecież mam konkretną sprawę.
No nic. Skupię się teraz i dokończę wątku. Więc ta fala uduchowienia upadła i przestała aktywizować towarzyszy (co naprawdę wielka Szkoda moim zdaniem), natomiast od dwóch mniej więcej lat wtargnęła na teren Liceum Życia Społecznego, czyli do Przedszkoli. O. I teraz przeżywamy akurat kulminacyjną falę nasilenia religijności, właśnie w Przedszkolach. Partia poszła na rękę Kościołowi i zatwierdziła budowę 70 nowych kościołów, a Kościół, w drodze rewanżu, obniżył granicę wieku tzw. przystępowalności do Komunii Świętej na 4 lata, dzięki czemu już czterolatki, dzieci ledwo co zdolne do refleksji nad życiem, masowo zaczęły przystępować do Świętej Komunii, oczywista nie tylko dlatego, że przejęły się ideą uduchowienia, tylko z powodu zamiłowania do smakołyków. Wafelka, którą Kościół symbolicznie kładzie na język wiernego, zaczęła spełniać funkcję tzw. dobra konsumpcyjnego, i dzieciaki, jak to dzieciaki, bardzo to polubiły. W drodze do Pełnego Porozumienia między Kościołem a Partią Urząd Do Spraw Wyznań zwrócił się do Sejmu z propozycją Dekretu - tzw. Dekretu Równouprawnienia - na którego mocy Kościołowi udzielało się zezwolenia na zamieszczenie portretów niektórych Świętych w kuluarach Komitetu Centralnego Partii oraz Filharmonii Narodowej. Kiedy Dekret ten wszedł w życie, Kościół postanowił okazać się również nowoczesny i zgodził się na tradycyjną już prośbę Partii dotyczącą zmiany składu chemicznego wafelki, spożywanej w symbolicznym akcie Komunii Świętej. Nie dotyczyła ta prośba jakichś nadzwyczajnych zmian smakowych, tylko symbolicznie -jako wkład Klasy Robotniczej w dzieło Odnowienia Życia. Więc tu nie chodziło o nic innego, tylko o jakiś Nowy składnik, który, dodany do tradycyjnego składu, nie zmieniałby jego smaku, a tylko odnawiał strukturę. No i oczywista nie był to żaden wielki problem, nasi Inżynierowie chemicy pomyśleli i wzięli pierwszy lepszy pierwiastek spożywczy, któ-
312
ry właśnie nie zmieniał smaku, a był pod ręką. Nazywał się on „koor-petiv", przynajmniej tak podała prasa, i był kombinacją nadmanganianu potasu i wapna. Ot, drobiazg - w proporcji 0,03 g.
I tu, towarzysze, zaczyna się sprawa, z którą przychodzę. Od chwili wprowadzenia tej nowej wafelki, jako tzw. Ciała Bożego, do ceremonii Komunii Świętej, nasze Przedszkole zaczęło padać ofiarą tzw. Podwójnego Interakcjonizmu Jelita Grubego, popularnie nazywanego biegunką. Rozmawiałam w tej kwestii już z bardzo wielu specjalistami z Inżynierami Chemii Artykułów Spożywczych, Biologami, Lekarzami oraz Terapeutami Socjalistycznych Ośrodków Zdrowia Społecznego, mam Ekspertyzy specjalistów i ekspertów -wszystkie jednogłośnie stwierdzają to samo: że ów „koorpetiv", mimo całą swoją niewinność, tak chemiczną jak smakową, prowadzi do bezpośrednich zaburzeń w pracyjelita Grubego, gdyżjelito Grube nie znosi nadmanganianu potasu. I ta właśnie chemiczna struktura wafelki, ta nowa struktura, jest jedynym faktycznym powodem owego strasznego Interakcjonizmu Jelita Grubego, który stał się plagą naszego Przedszkola, bo dzieci Członków Komitetu Centralnego - wiadomo, elita i kwiat społeczeństwa - są z natury rzeczy szczególnie ambitne i wszystkie jak jeden mąż konkurują między sobą na tak zwane uduchowienie. Z łakomstwa, towarzysze, mam na to dowody. Odkryłam na przykład, że niektóre dzieci to potrafią złamać wszelkie Święte Sakramenty i z najoczywistszego łakomstwa przystępują dwa, a nawet trzy razy do Komunii Świętej w ciągu tej samej Mszy Świętej. Dzieci po prostu lubią wafelki i trzeba to umieć zrozumieć, a nie tylko dziwić się i złorzeczyć. A jak takie dziecko aż trzy razy w ciągu jednej Mszy Świętej przystępuje do Komunii, to oczywista, spożywa potrójną dawkę nadmanganianu potasu i jego Jelito Grube protestuje. Kiedy plaga Inetrakcjonizmu osiągnęła ostatnio przysłowiowe szczyty, bo z okazji wizyty Kardynała Monticelli, wysłannika Papieża z Rzymu, dzieciaki w u d u-c h o w i e n i u zaczęły przechodzić same siebie, Kierownictwo naszego Przedszkola, widząc w tym zjawisku wyłącznie „niedociągnięcia i wypaczenia Ciała Pedagogicznego", udzieliło nagany dyscyplinarnej nie komu innemu, nie Autorom nowego składu chemicznego Hostii - tylko mnie. I nic nie pomogły moje kolejne próby odwołania się od Orzeczenia Sądu Koleżeńskiego. Nic
313
nie pomogły wszystkie moje dowody i ekspertyzy rzeczoznawców - zostałam mianowana „kozłem ofiarnym", i tak zostało do dzisiaj Na przedwczorajszym Zebraniu Partyjnym, poświęconym Rezolucji, jaką trzeba uchwalić w związku z inwazją amerykańskiego Imperializmu w Indochinach, wystąpiłam publicznie i - mimo że gdzie tu Rzym, a gdzie Krym - przedstawiłam Towarzyszom przedstawiony tu problem ze wszystkimi szczegółami. Ale - ponieważ Zebranie poświęcone było Rezolucji - nikt nie chciał zrozumieć, o czym ja mówię. A kiedy schodziłam z podium dyskusyjnego, usłyszałam nawet złośliwy komentarz jednego z Towarzyszy. „Ot, taka sobie Trzpiotka-Idiotka..." mruknął ten Towarzysz, a jego koledzy ryknęli śmiechem. Może ja jestem faktycznie Trzpiotka-Idiotka, towarzysze, ja nigdy nie udawałam intelektualistki i Wodzireja. Ale jak w takim razie nazwać Autora tego nowego składu chemicznego opłatka Hostii?... Trzpiotka-Idiotka. Phi!
Przedszkolanka
314
OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OK
DO UCZESTNIKÓW WOLNEJ TRYBUNY!
DO WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW POWSZECHNEGO RUCHU INTEGRACJI!!!
Od kilku dni mnoży się i szaleje wśród nas ślepy terror niezidentyfikowanych dotąd przez organa Milicji Obywatelskiej elementów aspołecznych. Również naszą WOLNĄ TRYBUNĘ nie omija tępa nienawiść kryminalistów politycznych. Świadczą o tym rozliczne ulotki i listy wrzucane codziennie do Skrzynki Dziennika, a skierowane przeciwko Państwu, Społeczeństwu oraz obyczajom dobrego smaku i przyzwoitości. W trosce o zachowanie ła-du społecznego oraz z uwagi na bezpieczeństwo wszystkich korzystających z naszej Akcji Uczestników, Zarząd WOLNEJ TRYBUNY gorąco apeluje i przypomina, że na dokonywanie wpisów do naszej Instytucji przeznaczony jest wyłącznie papier wydawany przez Recepcję. Jest to papier znakowany i opatrzony datą; na inne arkusze papieru, pozbawione tych symboli, nasz komputer nie odpowiada. Aby ułatwić sortowanie zbieranych w TRYBUNIE materiałów oraz umożliwić organom porządku ściganie i tropienie dywersantów w warunkach dogodniejszych niż dotąd, Zarząd WOLNEJ TRYBUNY postanowił z dniem dzisiejszym wprowadzić do Akcji papier w kilku kolorach. W ten sposób już sam kolor papieru, z jakim widziany będzie ten lub ów Uczestnik WOLNEJ TRYBUNY, legitymował go będzie już to jako legalnego Uczestnika naszej Akcji, już to jako element obcy naszej Sprawie. Dzisiaj np. wydawany jest papier w kolorze żółtym, jutro może to
być kolor niebieski lub zielony etc. UCZESTNICY POWSZECHNEGO RUCHU INTEGRACJI, NIE DAJCIE SIĘ PROWOKOWAĆ! PRZESTRZEGAJCIE REGULAMINU WOLNEJ TRYBUNY! NIECH ŻYJE POWSZECHNY RUCH INTEGRACJI!!
W imieniu Zarządu tow. Czesław Niekiep
OKÓLNIK ZAMIESZCZONY NA TABLICY OGŁOSZEŃ W HALLU WOLNEJ TRYBUNY, DNIA l CZERWCA BR.
315
wiek
zawód
35
inżynier
ZAŻALENIE
Moja żona nie chce się p..., towarzysze. Raz na tydzień, powiadaj powinno mi wystarczyć. A nie wystarcza! Więc ja chciałbym się dowiedzieć, jak to wygląda konstytucyjnie. Mam prawo zmusić ją, aby się ze mną częściej p..., czy też nie i ona może mnie w zamian pozwać przed Sąd. To dla mnie bardzo ważne, towarzysze. Takie pozwanie przed Sąd, i to w tak delikatnej sprawie, to może zniszczyć mi całą karierę. Oprócz tego ja mogę się przez to stać figurą śmieszną! Gdyby się któryś z moich podwładnych dowiedział, że ja mar takie intymne kłopoty, to koniec z moim autorytetem! Jak jej powia-j dam, że z konieczności będę ją musiał zgwałcić, to mi grozi Ligą Ko biet. Bo raz to już nie wytrzymałem i spełniłem groźbę. W taką jed-j na niedzielę po południu. Tak sobie siedzieliśmy w fotelach przed telewizorem, i nagle tak mi się zachciało, że żadne ideologiczne perswazje nic nie pomagały, no i stało się... Tym bardziej, że ona ubrała się w taki czerwony fatałaszek, że aż mi za skórę wchodziło j Więc nie było wyboru. Złapałem ją za c... i dawaj. Z wszystkich stron ją obskoczyłem, aż wstyd się przyznawać, jak Boga kocham!... Bożej co to się później działo! Szlochy i płacze, histeria i dno, a wieczoren zaczęła mi grozić Ligą Kobiet. Zupełnie niespodziewanie. Nagle ta Liga Kobiet przyszła jej do głowy. Obywatelko, powiedziałem jej,| jesteśmy małżeństwem, a mąż i żona to jedno ciało, więc umówmy się, że nic ci takiego nie zrobiłem, czego bym sam sobie nie zrobił.) To nie ja wymyśliłem te tzw. potrzeby cielesne i to nie moja zła wo la, tylko presja biologiczna i mus. A wtedy się okazało, że jesten bezecnym zwierzęciem, brutalem i samcem, i że ostatni raz puszcza mi to płazem. Następnym razem Liga Kobiet się tym zajmie!
No i przed kilku dniami doszło do tego „następnego razu", towa-l rzysze. Teraz mamy koniec czerwca, panowie, i to jest mój czas. Wiem, że inni towarzysze wolą wiosnę, kwiecień albo maj; są i ta-|
316
cy, którzy budzą się do czynu w Boże Narodzenie, bo to i choinka j Dzieciątko w żłobie, więc atmosfera ich bierze, natomiast dla mnie nie ma lepszej pory niż koniec czerwca, lipiec. Z normalną towarzyszką to byłoby zupełnie naturalne, no nie? Ale ta moja Przewodnicząca to istna Cnotka i akurat teraz, kiedy ja mam mój czas, a ona wie, że to mój czas, bo jesteśmy już siedem lat małżeństwem, więc ona sobie zapamiętała, to ona akurat teraz jest zakonnica. Szlag mnie trafił i nie wytrzymałem: w ubiegłą sobotę, kiedy po długich i drobiazgowych zalotach - bo ona preferuje tzw. grę wstępną, ogoliłem się nawet i wyperfumowałem całe ciało, w garniturze i świeżej koszuli, a jakże! - więc kiedy mimo te wszystkie ceregiele okazało się, że nic z p..., bo ona wolałaby teraz posłuchać Chopina, wówczas szlag mnie trafił i basta! Zerżnąłem. Ledwo co osiągnąłem zenit, a ona wyrywa mi się i do telefonu. W godzinę później dzwonek u drzwi. Otwieram. Przewodnicząca Dzielnicowej Ligi Kobiet w towarzystwie innej jakiejś towarzyszki, która się później okazała lekarzem ginekologiem i która zbadała moją połowicę, aby było czarno na białym. Kiedy już wszystko zostało spenetrowane i towarzyszki ustaliły, kto kogo p..., bo zostały wyraźne ślady, towarzyszka Przewodnicząca poprosiła nas do kuchni i usiadła sobie za stołem. Oczywista od razu znalazły się jakieś okulary na jej nosie, notesik i ołówek w ręku, i zaczęło się:
„Czy to prawda, towarzyszu, że wymusiliście na tej tu obywatelce odbycie stosunku płciowego wbrew jej woli?"
Oniemiałem. Myślałem, że śnię, kurcze blade! Ale zmitygowa-łem się i chociaż krew mi się zagotowała, odparłem bez mrugnięcia okiem:
„Prawda".
,A jakim prawem?!" ona się nagle oburzyła, jak gdyby cała potworność tego faktu dopiero teraz do niej dotarła. „Czy godność socjalistycznej kobiety to dla was tylko slogan?!!"
Jesteście mężatką, towarzyszko?" odpowiedziałem pytaniem na pytanie i zrobiłem się taki spokojny, jak gdyby mróz ściął mi krew.
,A co to ma do rzeczy?!" ona krzyknęła, i poczerwieniała, bo zrozumiała, że ja teraz nie popuszczę.
.Jesteście czy nie?" powtórzyłem. „Odpowiedzcie na pytanie, bo w przeciwnym razie koniec pogawędki!"
317
.Jeżeli już koniecznie chcecie wiedzieć, towarzyszu, to przyjmijcie do wiadomości, że mój mąż zginął w obronie wolności naszego Społeczeństwa i był Bohaterem Socjalistycznych Sił Zbrojnych" oświadczyła nagle załamującym się głosem i zrobiło mi się jakoś tak straszno. Ale nie dałem się zmrozić.
„W takim razie przykro mi, towarzyszko, że o tym wspominam, ale muszę wam zadać jedno zasadnicze pytanie: Jak często, kiedy to jeszcze było możliwe, jak często pozwalałyście swemu szanownemu i świętej pamięci małżonkowi odbywać ze sobą stosunki płciowe? Tylko to jedno pytanie".
I proszę: teraz one oniemiały! Moja żona zakrztusiła się i ledwo co łapała powietrze. Towarzyszka Przewodnicząca udawała, że chyba się przesłyszała, chociaż od razu było widać, że ją moje pytanie trafiło, i to nie tylko w serce.
„No... wiecie!..." odezwała się cichutko ta towarzyszka-gineko-log, bo jakoś ta ich urażona babskość musiała się wyartykułować, no i przemówiła głosem akurat tej towarzyszki, która z racji wykonywanego zawodu powinna by uznać moje pytanie za dopuszczalne. „Czy... czy wy tylko o tym umiecie myśleć?..."
,A o czym mam myśleć?" wściekłem się. „Byt określa świadomość, czy nie tak?"
Ale tego im już było za dużo. Niczym nastroszone gęsi jęły gęgać i syczeć na mnie, i o rozsądnych pertraktacjach nie było już mowy. Doszło do tego, że własnoręcznie musiałem je wyrzucić z mieszkania, w przeciwnym razie zaszczułyby mnie na śmierć.
Więc teraz, po opisanym incydencie, rzecz stanęła na ostrzu noża. Moja żona złożyła oficjalną skargę, a Liga Kobiet skierowała jej skargę na drogę sądową. Na początku sierpnia dojdzie do pierwszej konfrontacji z kompetentnymi organami prawa i rzecz nabierze charakteru publicznego. Mam zatem prawo odbywać s/tosunki płciowe z moją żoną, kiedy mi się zachce, czy nie? Czy my, towarzysze, znajdziemy w sobie jeszcze dostatecznie wiele woli, by wymusić posłuszeństwo kobiet, czy też mamy pójść z torbami - dosłownie - na żebry? Nie lekceważmy problemu, towarzysze. Emancypacja współczesnych kobiet postawiła nas w zupełnie nowej sytuacji. Okazuje się, że szereg naszych męskich wyobrażeń o świecie pochodzi z czasów, kiedy kobieta służyła mężczyźnie, a przy oka-
318
zji-jakto często bywa, kiedy się jest sługą-udawała, że wszystko, co pan sobie życzy, strasznie jej się podoba. Tym sposobem mężczyźni wyrobili sobie mniemanie, jakoby kobiety - en glob - nadzwyczaj chętnie i z głębokim cielesnym i duchowym zaangażowaniem oddawały się seksualnym aspektom istnienia. A teraz się okazuje, że prawda ta dotyczy znikomej części kobiet!
Większość kobiet preferuje trzymanie za rączkę, umizgi i cały ten teatr zabiegów o ich względy, natomiast ostry seks, stosunek płciowy i p... to dla nich ostateczny wysiłek, na który się godzą, mniej lub bardziej niechętnie, ze względu na potrzeby męskie. I teraz powstaje pytanie, jak my, towarzysze, mamy na tę innowację zareagować!? Czy odpowiada naszym męskim potrzebom kobieta w ten sposób wolna, czy też, przeciwnie, więcej przyjemności dostarczałaby nam towarzyszka, która potrafi się naprawdę oddać? Obawiam się, że ta oddająca siei pokornie przyjmująca, że ta właśnie wersja kobiecości jest rzeczywistym przedmiotem naszych męskich oczekiwań, a zatem cały ów proces resocjalizacji kobiet, dla którego Partia w swoim czasie zaświeciła zielone światło, że tedy to nie było najszczęśliwsze rozwiązanie. Ale czy podobna jeszcze proces ten powstrzymać? Też nader wątpliwe. Więc co robić, towarzysze? Przyjrzyjcie się nadto statystykom tzw. przestępstw na tle seksualnym, a stwierdzicie, że w ciągu minionych dziesięciu lat ilość ich wzrosła o ponad 650%. Widać z tego jak na dłoni, że towarzysze mają dość i ledwie wytrzymują. Taki gwałt na towarzyszce, czym że on jest, jak nie radykalną próbą powrotu do starego porządku rzeczy? Jak nie buntem męskości przeciwko ograniczeniom, jakie narzucił nam rozwój socjalistycznej kultury współżycia?
Nie dajmy się skastrować, towarzysze! Socjalizm socjalizmem, a rewolucja rewolucją, ale bez p... życie traci na wadze.
Moja prywatna propozycja: Rozpocznijmy od otworzenia jednego (niechby się dla niepoznaki nazywał „socjalistyczny") Domu Publicznego! Takie publiczne zasygnalizowanie społeczeństwu, jak sprawy stoją, może mieć kolosalny wpływ na resztę! Dom Publiczny potrafi nie tylko ożywić architekturę miasta, ale i porządkuje kwestie seksu i erotyki. Gdyby tu się miały pojawić jakieś opory natury ideologicznej (bo tak się składa, że nasi naczelni Ideologowie to
319
przeważnie towarzysze w podeszłym wieku, którzy niewiele maja zrozumienia dla potrzeb towarzyszy młodszych), wówczas można by może otworzyć ten Dom Publiczny na gruncie administracji państwowej? Tu chodzi o sam fakt, towarzysze, nie o f o r m ę. My możemy sobie w końcu pozwolić nawet na otworzenie Domu Publicznego, który byłby bezprzykładny w dziejach Ruchu Robotniczo--Chłopskiego: Do którego wstęp mieliby wyłącznie Członkowie Partii, i którego obsługa rekrutowałaby się wyłącznie z szeregów kobiet przynależnych do Partii.
Oczywista płacić tym towarzyszkom musiałoby państwo raczej lukratywnie. Ale i to ma swój pozytywny aspekt: Nie zapominajcie, towarzysze, że im więcej gotowi jesteśmy za to zapłacić, tym wyżej podskakuje wartość ciała. Tym więcej wolno nam od tego ciała wymagać.
Towarzysz/Niedopieszczony
KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS
GŁOSY
CZYLI KTO, CO I JAK O NAS PISAŁ
l znowu minęły trzy tygodnie, Przyjaciele, czas pracy i dojrzewania dla Dobra naszej Socjalistycznej Rzeczypospolitej Polskiej. W prasie, tak stołecznej jak krajowej, WOLNA TRYBUNA dawno przestała być pojęciem egzotycznym i nowym. Nawet w najodleglejszych zakątkach Kraju, nawet w biurach redakcji najmniejszego dziennika czy tygodnika regionalnego, wywalczyliśmy sobie swoje miejsce i uznanie obywateli naszego Kraju. Doszło nawet do spontanicznych aktów poświęcenia i entuzjazmu - i tak na przykład Grono Pedagogiczne oraz ucząca się Młodzież Gimnazjum im. Piotra Skargi w Moczarach Dużych, pow. Dubczyce, zwrócili się do Rejonowego Komitetu Partii z życzeniem przemianowania ich gimnazjum na Szkołę Ogólnokształcącą im. Wolnej Trybuny. Trudno o bardziej wzruszający dowód solidarności i uznania dla Ruchu Integracji. WsZySCy jesteśmy ŚWiad -
karni Wielkiej Manifestacji Patriotyzmu oraz Po -parcia Dla Naszej Socjalistycznej Sprawy. Jesteś -my dumni, że nasza WOLNA TRYBUNA odgrywa przy tej okazji przynależną jej rolę. z powodzi artykułów,
notatek i informacji agencji prasowych redakcja GŁOSÓW wybrała najciekawsze i najbardziej pikantne. W myśl najświeższej dewizy naszych literaturoznawców, iż mianowicie prasa jest „lustrem przechadzającym się po bruku", nie wahamy się zacytować również tych komentarzy, dla których WOLNA TRYBUNA jest tylko pretekstem. W lustrze bowiem, jak wiadomo, odbija się wszystko.
W imieniu redakcji GŁOSÓW mgr Wojciech Gromadziński
320
GlOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY
321
PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO CO l
(PARTIA I SPOŁECZEŃSTWO -25 VI994) Z WIZYTĄ U KIEROWNIKA WOLNEJ TRYBUNY Im bliżej święta Odrodzenia, tym bardziej rośnie zainteresowanie społeczeństwa dla WOLNEJ TRYBUNY. Co to takiego jest - WOLNA TRYBUNA? Jakie są jej cele i zadania? Jak powstała? Dokąd zmierza? Przed podobnymi pytaniami stała również redakcja „PARTII I SPOŁECZEŃSTWA". Wydelegowaliśmy w tym celu redaktora Jacka Murzyna. A oto jego korespondencja:
Kiedy zbliżam się do WOLNEJ TRYBUNY -Rynek Starego Miasta - jest godzina popołudniowa, niedziela. Na schodach wiodących do Domu Kultury im. Wt. Lenina opala się dziewczyna - jak się później okaże: recepcjonistka. Przedstawiam się i pytam o towarzysza Kierownika. Dziewczyna zrywa się i miejsca, przeprasza, i mówi: Moje miejsce jest tam, gdzie Recepcja. Rozumie pan? Rozumiem. Słońce, powiadam. Właśnie, uśmiecha się. Po chwili prowadzi mnie do wnętrza. Uderza mnie cisza. Pusto? pytam. Nikogo nie ma? Prawie się oburza. Przeciwnie, mówi. Nie ma nawet jednego wolnego miejsca. Tyle, że u nas obowiązuje cisza. Aż tak głęboka? pytam. Aż tak głęboka, szepce i wiedzie mnie na tyły zabudowań. Tam, na tyłach, mieści się biuro to-
warzysza Kierownika. Pukamy i po chwili w drzwiach zjawia się masywna sylwetka Kierownika Niekiepa. Z palcem na ustach-bo obowiązuje cisza - zaprasza mnie do środka. Staram się poruszać bezszelestnie, chodzę niemal na palcach. On to widzi, dziękuje uśmiechem i powiada: Taka akustyka. Wy to przynajmniej rozumiecie, to też integracja. Zamyka drzwi i teraz normalnym już głosem się odzywa - Oto Wolna Trybuna. Czym pana poczęstować? Może być kawa? Chętnie, odpowiadam, l podczas gdy on krząta się koło biurka, ja bacznie mu się przyglądam. Przypomina mi Polaka ze sztychów Borowca: słusznego wzrostu, na silnym karku potężna głowa -bije od niego moc i żelazna wola. Krzaczaste brwi i szeroko rozdęte usta, a nad nimi cień starannie podciętego wąsa. Polak z dziada pradziada. Po chwili kawa już gotowa. Siadamy do ozdobnego filigranowego stolika, towarzysz Niekiep sięga do fajki, ja zapalam papierosa. Zaczyna się rozmowa. Najpierw o wszystkim i o niczym, on o chwilowych kłopotach, ja o redakcyjnych tarapatach. Dopiero po kilku minutach pada hasło: WOLNA TRYBUNA i odnajdujemy porzucony temat. Pytam, czy pozwoli, że ja będę stawiał zagadnienia, a on odpowiadał. Zgadza się. Więc zapytuję o początek: skąd się wzięła inicjatywa? Kto wpadł na pomysł takiego przedsięwzięcia?/ Odpowiada niewymuszenie, a npwet z humorem: Skąd się wzięła idea? Najpierw z głowy, później z serca. A wszystko to wymyślili oni: Młodzi. Wyczuli, że to jest szansa. Nikt im nic nie radził, nie podpowiadał.
GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY 322
JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l M O NAS PISAŁ? KTO, CO l J AK O NASPISAŁ? KTO, CO l JAK O HAS H
A jak mieli pytania, do pomocy staliśmy my, Partia. Niemniej, powiadam, jest to inicjatywa co najmniej niecodzienna, nieprawda? Nasi Czytelnicy są zaciekawieni, pytają o źródła. Taka Wolna Trybuna, to daje do myślenia, racja? Dolewa kawy, marszczy czoło, ale po chwili twarz mu się rozpogodzą. Wolna Trybuna to model, powiada, model Nowego Społeczeństwa. Młodzi chcą się dowiedzieć, co dzieje się w głowie, co dzieje się w sercu obywatela. Dlatego Wolna Trybuna jest zasadniczo anonimowa. Zapytuję: absolutnie a n o n i m o w a? Nie chodzi o absoluty, odpowiada, a n o n i-m o w a, czy to nie wystarcza? Nic nie jest absolutne, prawda? Chodzi o tendencję. Polska Rzeczpospolita jest ludowa, ale czy to znaczy, że jest absolutnie ludowa?
Przez otwarte okno wpada snop słońca. Mimo późne popołudnie pogoda jest, by tak rzec, spacerowa, na Rynku Starego Miasta widać przekrój Społeczeństwa. Po całym tygodniu pracy Społeczeństwo Warszawy odpoczywa... Jaka jest frekwencja? pytam. Czy to prawda, że większość pomieszczeń jest stale zajęta? Niech się pan sam przekona, odpowiada, po czym wychodzimy na korytarz. Sprawdzam pokoje, na parterze i obu piętrach. W każdym pokoju to samo: pochylona nad stołem głowa, l atmosfera skupienia. Z wnętrza Recepcji uśmiecha się do nas Recepcjonistka. Rozpoznaję dziewczynę, którą spotkałem u wejścia. Cześć pracy, wołam. Cześć pracy, odpowiada. Integracja, zwracam się jeszcze do towarzysza Niekiepa. Czy integracja w wydaniu
Wolnej Trybuny znaczy coś więcej, czy też to samo, co zwykle oznacza? W świetle zachodzącego słońca twarz Kierownika Niekiepa przez chwilę jakby się zawahała. Integracja, mówi po chwili - to może być czyn i to mogą być tylko słowa. W naszym wydaniu ni mniej, ni więcej jak społeczna a k c j a. A co społeczeństwo z niej zrobi, to już nie nasza sprawa... Kiedy opuszczam gmach Wolnej Trybuny, pora jest już wieczorna. Odwracam się - we wszystkich pokojach palą się już światła, i przez chwilę mam wrażenie, że ten stary gmach prawdziwie oddycha, l teraz jestem już pewien, teraz już się nie waham, tylko wiem, z tą dziwną pewnością, która rodzi się na samym dnie serca: tam, w tym starym gmachu, na obu piętrach, tam wykuwa się nowa idea! Tam rośnie nowa wielka Sprawa! Tam święci się święto Odrodzenia! Jacek Murzyn
(WOLNA TRYBUNA POD DOBRĄ OPIEKĄ! - Express Wieczorny, 1 VI1994) Huligani i wrogie elementy aspołeczne mogliby prawdziwie triumfować, gdyby oftarq ich barbarzyńskiej działalności padły nie tylko Domy Mieszkalne, lecz również ważne placówki Życia Publicznego, jak Gmach Sejmu, Urząd Kontroli Prasy lub WOLNA TRYBUNA. Wiedzą to również odpowiedzialne za bezpieczeństwo naszego Życia Publicznego czynniki społeczne. Słynne „czujki", którym od tygodnia zawdzię-
GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY
323
SAL? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, c o
czarny bezpieczny sen, stoją nie tylko na straży Domów Mieszkalnych, lecz czuwają także nad bezpieczeństwem gmachów Publicznego Użytku. W skład jednej z takich „czujek" wchodzi tow. Stanisław Gruszka, do którego zwróciliśmy się z następującymi pytaniami:
Redakcja: Towarzyszu, jest pan członkiem jednej z ważniejszych czujek naszego Miasta. Czy może pan powiedzieć naszym Czytelnikom, który fragment Warszawy podlega pańskiej pieczy? Tow. Gruszka: Nasza czujka kontroluje zachodnią stronę Rynku Starego Miasta. Oprócz kilku budynków mieszkalnych, sprawujemy pieczę nad gmachem Domu Kultury, w którym aktualnie mieści się WOLNA TRYBUNA.
Redakcja: Jak liczna jest wasza czujka? Tow. Gruszka: W skład naszej czujki wchodzi trzech obywateli. Oprócz mnie -dozorca Domu Mieszkalnego przy Rynku Starego Miasta nr 2 oraz palacz WOLNEJ TRYBUNY, tow. Kazimierz Opalarski... Redakcja: Jak wygląda zadanie waszej czujki? Jak w ogóle funkcjonuje taka czujka?
Tow. Gruszka: Staramy się ściśle spełniać instrukcje Ligi Obrońców Warszawy, a zwłaszcza stojących na jej czele organów Porządku Publicznego. Formujemy się zwykle z chwilą zapadania zmroku, mniej wiece o 19.30.0 godz. 20.00 zaczynamy patro ować nasz teren. Legitymujemy podejrzanych obywateli i dbamy o porządek. O godz. 5.30 rano, kiedy już jest widno, kończymy służbę i składamy telefoniczny
meldunek na ręce pełniącego dyżur oficera Ligi. To wszystko.
Redakcja: Załóżmy, że wróg zjawia się o godz. 6.00, kiedy czujka już się udała na spoczynek. Co wtedy? Tow. Gruszka: To mało prawdopodobne. Z doświadczenia wiadomo, że Wróg zjawia się w chwilach dla niego optymalnych, czyli nocą, kiedy obywatele śpią i kiedy, pod osłoną ciemności, niezagrożony może wykonać swoją brudną robotę. Nie należy w tym przypadku nie doceniać psychologicznego atutu, jaki wraz z nastaniem ciemności przechodzi do rąk złoczyńcy: Wróg wychodzi z założenia, że nikt go nie widzi... Zresztą warto dodać, że wraz z nastaniem rana, czyli w naszym wypadku o godz. 5.30, następuje zmiana warty, i odtąd za bezpieczeństwo naszego odcinka odpowiedzialny jest Posterunkowy Milicji Obywatelskiej. Właśnie dlatego wymyślono czujkę, aby funkcjonariusze Milicji mogli patrolować ulice miasta w ciągu dnia. Czujki przejmują odpowiedzialność wyłącznie na czas nocy.
Redakcja: Czego można i należy życzyć takiej czujce? Bo przecież nie „ładnej pogody"?
Tow. Gruszka: A jednak „ładnej pogody". Nie ma nic gorszego niż deszcz i mgła. Czujka jest zasadniczo nieuzbrojona. W pogodę deszczową, we mgle, wszystko wygląda inaczej. Wróg może się czaić za węgłem domu, może stać przy każdej latarni. Nieidentyfikowalny. Ulice i chodniki są mokre, jak w lustrze odbija się w nich każdy cień. Brrr...
GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY 324
i IAK O NAS PISAŁ? KIJ
Redakcja: A zatem „ładnej pogody".
l czuj-czuj!
Tow. Gruszka: Czuj-czuj!
(ŻYCIE STOLICY - 28 V 1994) WOLNA TRYBUNA NA TROPIE PRAWDY
Prezes Rody Ministrów PRL zwolnił ze stanowiska Głównodowodzącego Polskich Sil Zbrojnych Generała Seweryna Pomnego. W Przemówieniu, złożonym na łamach WOLNEJ TRYBUNY (Warszawa, Rynek Starego Miasta 3), a opublikowanym w całości przez dwutygodnik STARY WIARUS, Generał Pomny dopuścił się poważnego zniekształcenia prawdy historycznej o okolicznościach i przyczynie śmierci bohatera Walk Wyzwoleńczych Pułkownika Śmigło (pseudonim „Czort"). Dalsze dochodzenie w toku.
(GŁOS PRACY-2 VI1994) RADZIECCY PIONIERZY Z WIZYTĄ W WOLNEJ TRYBUNIE. PAP. Bawiąca naówczas w Mazowieckim Grodzie delegacja pionierów radzieckich złożyła oficjalną wizytę w WOLNEJ TRYBUNIE. Podczas uroczystości złożenia kwiatów u popiersia patronującego domowi Włodzimierza Lenina, Przewodniczący Delegacji, tow. Wiktor Byków oświadczył m.in. „Lenin był nie tylko wielkim Przywódcą, nie tylko rewolucjonistą, lecz i Wielkim Nauczycielem. Czyniąc Go patronem Waszej Inicjały-
wy, nie tylko składacie hołd jego pamięci, lecz i otrzymujecie w zamian wspaniałego Doradcę, mądrego Nauczyciela, Wielkiego Człowieka. Serca naszej Delegacji wypełnia radość i duma, ponieważ stoimy tu w imieniu Narodu, który Go wydał". Natychmiast po złożeniu wizyty w Wolnej Trybunie delegacja udała się do Krakowa. Wizyta radzieckich pionierów potrwa dziesięć dni. (r)
(WOLNOŚĆ LUDU - 4 VII 994) WOLNA TRYBUNA POLETKIEM DOŚWIADCZALNYM SOCJALISTYCZNEJ HIGIENY SPOŁECZEŃSTWA - korespondencja własna. Mało która placówka życia publicznego w Warszawie cieszy się tak pokaźną frekwencją, jak WOLNA TRYBUNA. Codziennie zachodzą tam setki obywateli, przedstawiciele Społeczeństwa, delegacje z Zakładów Pracy. Stawia to oczywista dodatkowe zadania przed personelem odpowiedzialnym za porządek i higienę staromiejskiego Domu Kultury. Jak radzi sobie z tym Kierownictwo Domu?
Jest godzina 16.00, kiedy wysłannik naszego pisma red. Wl. Kuperek zjawia się w progach WOLNEJ TRYBUNY i napotyka Dyżurną Porządku i Higieny, tow. Różę Potylicową. A oto jego raport: Red. Kuperek: Dzień dobry! Dyżurna Porządku i Higieny: Dzień dobry. Pan do kogo?
GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY CIOSY GŁOSY
325
KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK Q NAS PISAŁ? KTO. CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK
Red. Kuperek: Noszą Redakcja chciałaby postawić wam kilka pytań. Macie coś przeciwko temu?
Dyżurna Porządku i Higieny: A co bym miało mieć przeciwko temu? Proszę pytać
Red. Kuperek: Jakie nowe doświadczenie zgromadziłyście na froncie walki o Czystość i Porządek? Placówkę, która podlega waszej działalności, codziennie odwiedzają setki obywateli. Nie pozostaje to chyba bez wpływu na jakość zadań, jakim musicie stawiać czoło?... Dyżurna Porządku i Higieny: Nie, nie pozostaje. Najogólniej można powiedzieć, że im więcej obywateli, tym brudniej. Aby temu podołać, WOLNA TRYBUNA musiała zaangażować jeszcze jedną Dyżurną, l teraz dajemy sobie radę... Red. Kuperek: Ile pięter liczy sobie WOLNA TRYBUNA?...
Dyżurna Porządku i Higieny: Dwa, bez parteru. Trzy, jeżeli liczyć parter. W sumie 160 pomieszczeń i korytarz. Oprócz tego klatka schodowa, toalety oraz pomieszczenia biurowe. Gdyby nie pomoc i doświadczenie mojej koleżanki, Dyżurnej Rubaszewskiej, nie dałabym sobie rady. Red. Kuperek: Jakie, może nowe metody wprowadziłyście do swojej pracy, aby wywiązać się ze swoich zadań?... Dyżurna Porządku i Higieny: Wprowadziłyśmy tzw. metodę podziału pracy. To znaczy tow. Rubaszewska sprząta pierwsze piętro, a ja drugie. Później wspólnie sprzątamy parter i resztę. Red. Kuperek: Znakomicie. A jak tam
z atmosferą współpracy i współzawodnictwa wewnątrz Brygady? Wszystko gra? Dyżurna Porządku i Higieny: Wszystko jak należy. Nasza Brygada bierze udział w Wielkim Wyścigu Pracy ku czci święta Odrodzenia i nasza Brygada da z siebie wszystko, co może... Red. Kuperek: Dziękuję wam, towarzyszko, za miłą rozmowę. Dyżurna Porządku i Higieny: Cala przyjemność po mojej stronie. (Rozmawiał redaktor Wł. Kuperek)
(ŻYCIE STOLICY - 28 VI 1994) JUŻ WKRÓTCE ZMIANY W KIEROWNICTWIE RUCHU INTEGRACJI? - korespondencja własna.
Niepotwierdzone dotychczas pogłoski o chorobie Przewodniczącego KOMISJI DO SPRAW INTEGRACJI, tow. Staroducha dały asumpt do kolejnych przypuszczeń odnośnie możliwych zmian tak na stanowisku Przewodniczącego, jak w łonie PREZYDIUM Ruchu. Wedle niesprawdzonych dotąd informacji pewnych kół, Zarząd Główny Ruchu poważnie liczy się z możliwością ustąpienia dotychczasowego Przewodniczącego Komisji Do Spraw integracji, tow, Aleksandra Staroducha, oraz z koniecznością wyboru Nowego. Byłaby to dla RUCHU INTEGRA-01 niepowetowana strata. Piastujący dotąd stanowisko Przewodniczącego Ruchu Integracji tow. Aleksander Staroduch był jedną
GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY 326
n NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ ? KTO, CO l JAK O NAS PISAŁ? KTO
i popularniejszych postaci najświeższej historii naszego Miasta, zaś RUCH INTEGRACJI znalazł w nim niezmordowanego szermierza na polu reform oraz nowych inicjatyw życia społecznego. Z dobrze poinformowanych kół daje się podówczas słyszeć, jakoby prof. Staroduch wieczorem ubiegłej soboty został, w stanie podejrzenia o trzeci zawał serca, dostarczony do Kliniki Pogotowia Ratunkowego przy Szpitalu Ludowym im. Feliksa Dzierżyńskiego, W-wa, plac Komuny Paryskiej, nr 8-12a. Stan chorego nie budzi niepokoju, ale zanim Chory powróci do zdrowia, upłyną co najmniej 4 tygodnie.
Przygotowane na wszystkie ewentualności -Kierownictwo RUCHU INTEGRACJI nie wyklucza, że prof. Staroduch zwróci się do Przewodniczącego Rady Państwa z prośbą o zwolnienie go ze stanowiska Przewodniczącego Komisji Do Spraw Integracji, sam natomiast uda się pod ścisłą kuratelę lekarzy. W tym ostatnim przypadku PREZYDIUM RUCHU stanęłoby przed koniecznością dokonania zasadniczych zmian personalnych w łonie Kierownictwa Ruchu, (red.)
Zebrał i komentarzem opatrzył mgr Wojciech Gromadziński
GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY GŁOSY
327
wiek
40
zawód duszpasterz
Drodzy Przyjaciele w Chrystusie Panu!
Drogie Dzieci Maryjne!
Kiedy Jezus, opuściwszy ziemię Kapernaum, udał się do krajt Gedarenów, wieść o jego boskiej sile uzdrawiania rozniosła si^ wszędy i jęła wyprzedzać jego kroki, jak błyskawica wyprzedza grom nieba. A tłumy biednych i kalek towarzyszyły jego drodze, jak za dobrym pasterzem zdąża wierna trzoda, l Jezus widział ciągnąc za nim lud, i zdjęła go głęboka litość, bo niezmierzone były nęd2 i nieszczęście tych ludzi, niezliczone przeto musiałyby być cudow-l ne czyny, jakich domagała się ta opuszczona przez Ducha dziatwa! I widząc to, i czując ogrom smutku gromadzącego się na dnie jego! serca, rzekł Jezus do towarzyszących mu Uczniów: „Żniwa są wiel-J kie, lecz robotników za mało. Proście przeto Króla Żniw, aby wysłał mi Pomocników". Po czym ukląkł pod drzewem oliwnym, które było zeschnięte i dawno już nie rodziło owoców, i zaczął się modlić. A stało się, że podczas gdy Jezus się modlił, drzewo ożyło i w mig dojrzałe soczyste owoce zwisały z jego ramion, tak gorąca musiała to być modlitwa. Widząc to, rzekł Jan, najmłodszy z Uczniów: „Zaiste, jeżeli ktoś może nas zbawić, to ten to jest" i ukląkł obok Jezusa i również zaczął się modlić. A kiedy minęła północ i niebo na nowo jęło się rozjaśniać, podniósł się Jezus i zwołał Uczniów. I dalim władzę nad nieczystymi duchami, i siłę cudownego uzdrawiania chorób i kalectw. '
A imiona jego dwunastu Pomocników były następujące: Szymon (nazywany później Piotrem) i Andrzej, brat jego; Jakub i Jan (brat Jakuba); Filip i Bartłomiej, Tomasz i Mateusz; Jakub i Tadeusz; wreszcie Szymon ijudasz Iskariot, któryjezusa zdradzi.
Po czym zgromadził ich wokół siebie i dał im następujące wskazania: „Omijajcie drogę Narodów i nie przestępujcie progów sama-
328
rytańskiego miasta. Zamiast tego nawiedzajcie ciągle na nowo zagubione baranki Israela. A idąc, głoście Nowinę, mówiąc: Królestwo Niebieskie jest blisko. Uzdrawiajcie chorych, uzdrawiajcie ich, budźcie zmarłych i wypędzajcie demony z opętanych. Otrzymaliście za darmo, za darmo rozdajcie. Nie gromadźcie złota ni srebra, ni torby z żywnością nie bierzcie na drogę, ani odzieży i sandałów, albowiem pilny robotnik zapracował na swoje pożywienie i będzie ono wam dane. Dokądkolwiek byście nie zaszli, dowiedzcie się wpierw, który dom jest was godzien i w tym miejscu pozostańcie, zanim ruszycie dalej. A jeżeli Dom ten na to zasłużył, niech spłynie pokój i łaska na Domowników; jeżeli nie zasłużył, niech pokój i łaska odwrócą się odeń. Gdzie was odepchną lub nie zechcą wysłuchać waszych słów, tam - opuszczając to miejsce - strząśnijcie pył z waszych stóp. Zaprawdę, powiadam wam: w dniu Sądu Ostatecznego lepszy los czeka Sodomę i Gomorę niż Dom, który was nie przyjmie. Oto spójrzcie: wysyłam was, jakbym baranki wysyłał pośród wilków, przeto bądźcie ostrożni jak wąż, a przecież niewinni jak gołębica. Strzeżcie się ludzi, albowiem ludzie zechcą was wydać sądom i wychłostać w swoich Synagogach. Zaiste, ostrzegam was: będziecie z mojego powodu ciągani przez Urzędy i stawali przed obliczem Zarządców i Królów, aby złożyć świadectwo prawdzie. Lecz nie lękajcie się; i nie kłopoczcie się o to, co i jak macie mówić, gdyż co i jak macie mówić, zostanie wam w odpowiedniej chwili dane, i nie wy będziecie tymi, którzy mówią, lecz poprzez wasze usta będzie mówił Duch waszego Ojca. Powiadam wam: uzbrójcie się w odwagę i cierpliwość, albowiem ciężkie godziny nadciągają. Brat brata swego zdradzi, ojcowie dzieci swoje rzucą na pastwę śmierci, a dzieci powstaną przeciw rodzicom. I staniecie się z mojego powodu przedmiotem nienawiści. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie uratowany. I nie lękajcie się tych, którzy torturują i zabijają ciało, lecz duszy zabić nie potrafią; lękajcie się raczej tego, który tyleż duszą co ciałem włada. I każdy z was, kto przed ludźmi przyzna się do wspólnoty ze mną, z tym stanę przed obliczem mego Ojca i poświadczę, że jestem we wspólnocie z nim. Kto się mnie jednak przed ludźmi wyprze, tego i ja wyprę się przed obliczem Ojca mego. Nie sądźcie, że przybyłem, aby pokój sprowadzić na ziemię. Nie przybyłem
329
tu, aby przynieść pokój. Ja przynoszę miecz. A kto nie zechce dzielić
ze mną męczeństwa i nie pójdzie w moje ślady, ten nie jest mnie
godzien".
Drodzy Bracia, drogie Siostry w Chrystusie Panu,
jeżeli pochwalone jest Dzieło, któremu służycie, takoż i wy
bądźcie pochwaleni -w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego.
Wasz Kapłan
330
wiek
zawód
31
BePe
,, ,... Protokół z samoocalenia
(część czwarta)
Pewnego wieczoru -w maju roku 1991, a była to wiosna pamiętna, towarzysze, wiosna Stulecia - więc pewnego wieczoru znalazłem się przypadkowo w Alejach Ujazdowskich, na tym ich odcinku, który łączy Łazienki z placem Zbawiciela. Pogoda, towarzysze, faktycznie była nie do zniesienia przyjazna: tak bliska ciała, tak niekonfliktowa, że miało się wrażenie, iż zewnętrzność jest naturalnym przedłużeniem organizmu; w powietrzu, którego temperatura nie przekraczała dwudziestu trzech stopni Celsjusza i którego nie wzburzał najmniejszy powiew wiatru, wolno i cicho żeglowały opuszki babiego lata; nie było tłoczno, ale ulica była żywa, pełna ludzkiego gwaru, uśmiechnięta, a nawet rozkrzyczana, tyle że z łagodnością dokazującego dziecka. A mimo to - wiedziony przez wrodzone malkontenctwo ducha - zamiast dać się ogłuszyć spokojowi i harmonii w naturze, zamiast oddać się iluzorycznej beztrosce istnienia - zacząłem szukać „dziury w całym", zacząłem podglądać, jak też w taką piękną pogodę żyje Polska? Jak też ta wspaniałość na zewnątrz istnienia oddziaływuje na wewnętrzną jaźń moich współczesnych?... l zacząłem się wam przyglądać, drodzy Współcześni. Dokładnie i w różnych miejscach rzeczywistości - na ulicy i w knajpach, w domach towarowych, ale i na skwerze.
I to było tak, jak gdybym mimowolnie zanurzał się w bagnistej letniej kąpieli. Wszędzie, nie tylko w knajpach i restauracjach, również w parkach i środkach miejskiej komunikacji, wszędzie odbywał się ten sam powszedni ceremoniał: upijaliśmy się istnieniem jak somnambulicy. Nikt, lub prawie nikt nie zamierzał zachować trzeźwego spojrzenia na świat! Nawet w tej wspaniale harmonijnej aurze ulegaliśmy ciśnieniu jakiejś odśrodkowej siły paraliżu, znieruchomienia, duchowego rozkładu. I nie był to jakiś zwyrodniały pęd wi-
331
talności, nie byt to zwrot w stronę życia, tylko świadome, trochę zgorzkniałe a trochę wisielcze osuwanie się w najczarniejszą - i łagodzoną środkami dopingu -melancholię.
Mniejsza o te hektolitry alkoholu, którym ciągle jeszcze lwia część Społeczeństwa polewa sobie wnętrzności, aby nie musieć znosić istnienia na trzeźwo, mniejsza nawet o te litry naszego rodzimego kompotu, mniejsza o acidy, którymi uatrakcyjnia sobie wegetację młodsza reszta społeczeństwa; mniejsza o ten gremialny doping, który zastępuje nam w naszym wariackim locie mityczne skrzydła. Mnie zdumiała ta przepastna narodowa indolencja, to przepastne zobojętnienie na sposób istnienia, ta nieprawdopodobna filozoficzna a p a t i a, bo spoza tej pijacko nastroszonej przyłbicy spozierała ostateczna już zgoda na byt taki, jaki jest, ostateczne już pogodzenie się z losem. Widać było -właśnie w tym nieskazitelnym przebiegu wiosenno-wieczornej aury, właśnie w tym melancholijnym zbiorowym osuwaniu się w krótki rausz - widać było, że my już na dobre machnęli śm y ręką i na nic już nie czekamy. Niech się ten humbug urzeczywistnia jak chce! Niech się dzieje wola boska!...Nasza Słowiańskość-bo istnieje coś takiego jak słowiańskość, towarzysze, nie ma sensu stroić się w szaty internacjonalizmu poprzez zakłamanie czy przemilczenie elementarnych różnic pomiędzy rozmaitymi kulturami, rasami i mentalnościami - więc nasza Słowiańskość dochodziła do głosu w jednym już tylko zbiorowym wysiłku: w samocierpiętniczym folgowaniu instynktom samozatraty, w traktowaniu życia jako dopustu bożego, a nawet w pewnej grzesznej miłości do drobnych działań destrukcyjnych: a to stary pijany rencista mozolił się uszkadzaniem popielniczki w tramwaju, tam zaś inny obywatel dyskretnie usiłował powiększyć szparę w pękniętej szybie autobusowego okna, dwa kroki dalej, zupełnie bezwiednie, ale z niekłamanym zaangażowaniem stateczna kobieta wyskubywała dziurę w czapce swego dziecka, na skwerze dwaj młodzieńcy z uporem i zacięciem maltretowali ławkę, oprócz obywateli zajętych akurat piciem, nikt nie pozostawał bezczynny, wszędzie odbywała się jakaś drobna destrukcyjna akcja, najczęściej zrodzona z energii zupełnie nie kontrolowanej przez rozsądek i myśl; nawet sześcioletnią dziewczynkę, którą zacząłem obserwować równie bezwstydnie, przyłapałem na
332
bezinteresownym, prawie „melancholijnym" znęcaniu się nad psem. Jakaś głęboko utajona, niemniej oczywista i gołym okiem dostrzegalna nerwica żre naszą narodową jaźń.
W ten oszałamiający piękny wieczór, towarzysze, widać było już zupełnie wyraźnie, że nasza słowiańska „dusza" nie ma już celu, nie szuka świadomych form wy r a z u, ulega już tylko jakimś nerwowym tikom naszego organizmu. Że my, Polacy, nie mamy już nadziei i przestaliśmy śnić nasz stary dobry sen o l ep s z y m polskim świecie, bo ostatecznie już padliśmy ofiarą naszej nieszczęśliwej historii: naszej wyczerpującej walki przeciwko i na przekór woli kolejnych okupantów; my dzisiaj w nic już nie wierzymy, w nic nie angażujemy się świadomie i całą duszą, pozostały nam już tylko odruchy i tiki.
I raptem, na widok tej zbiorowej rezygnacji, bezbrzeżnej apatii oraz tego ostatecznego oklapnięcia na dobre i złe-na myśl, że w takim razie nigdy już nie zdobędziemy się na wzniesienie sobie rzeczywistości lepszej, rozsądniejszej i bliższej humanistycznym ideałom naszej kulturowej Tradycji - raptem zbuntowałem s i ę. Wstrząśnięty, a nawet bliski szoku, musiałem usiąść na pierwszej napotkanej ławce i uspokoić rozdygotaną głowę. Nigdy dotychczas żadna myśl, żadne uczucie nie zawładnęły mną równie bezwzględnie. Wspominam tę chwilę nie bez pewnego zawstydzenia, a nawet nie jestem w pełni przekonany, czy to roztropne, w sprawozdaniu na wskroś społeczno-politycznym utrwalać wspomnienia aż tak osobiste, niemniej zdecydowałem się opisać wam ten szczególny moment mojego życia od strony ludzkiej, osobistej i prywatnej. Była to bowiem - co dzisiaj już jestem w stanie ocenić-najistotniejsza chwila mojego życia: ona przeobraziła mnie definitywnie w człowieka czynu. W ciągu tej jednej godziny przebiegła mi przez głowę cała nasza narodowa historia, przypomniałem sobie nasze narodowe zrywy z dziewiętnastego wieku, nasz przedostatni wzlot z roku 1944, naszą rozpacz i nieudane powstanie z ubiegłego półwiecza - i nie potrafiłem uwierzyć w ostateczne bankructwo wolnościowego ducha naszego Narodu. Przy całkowitej czujności, więcej: przytomny i napięty do ostatnich granic pamięci i wyobraźni, zapragnąłem uwierzyć, że my przecież nie jesteś-myjeszcze tą bezwolną kupą mięsa armatniego, które za chwilę his-
333
toria współczesna rzuci na pastwę ptomieni, że stać NAS JESZCZE NA OSTATNI WYSIŁEK, na samoocalenie, bo naszą choroba numer jeden, tą, która pożera nas na raty, od środka, która zatem nie działa jak Bomba Atomowa, tylko rujnuje nasz organizm jak wszystkożerny rak, jest Partia.
Dla społeczeństwa, pragnącego wyzwolić się z marazmu i degrengolady, nie ma rzeczy ważniejszej, niż umieć przyznać się do swego przeciwnika. Nie metaforyzować go, nie mitologizować i nie eufemizować jego istoty, tylko nazwać go po imieniu i wypowiedzieć mu wojnę. Do walki z przeciwnościami losu, z przypadłościami naszej geopolitycznej sytuacji, będziemy zdolni dopiero wtedy-i pod warunkiem, że wpierw powstrzymamy galopujący kryzys, który toczy nas od środka. Pierwszym naszym zwycięstwem musi być zatem przebudzenie naszego ducha i woli Odrodzenia. Ajeżeli ciągle jeszcze żywa jest w nas ta superna-rodowa właściwość naszych przodków, która - dzięki intensywności, z jaką potrafi przemówić - różni nas od innych narodów: nasze nadzwyczaj drażliwe poczucie osobistego honoru, nasza przewrażliwiona ambicja i miłość własna, jeżeli żywa jest ta, dziecinna zapewne, ale najbardziej zarazem słowiańska dyspozycja naszego narodowego charakteru, to nie jest to n i e m o ż l i w e.
Jak otumaniony podniosłem się z ławki i przyłączyłem się do tłumu ciągnącego w stronę Nowego Światu. Znalazłem się w potrzasku własnych uczuć. Pytanie o stan, w jakim znajduje się nasze słowiańskie poczucie honoru osobistego, to pytanie wydawało mi się tak nieodparte, że ja musiałem postarać się o odpowiedź natychmiast... Uśmiechniecie się, towarzysze, bo sytuacja w istocie była tego godna. Taka jest sytuacja współczesnego rewolucjonisty. Powadziwszy się z Bogiem i pomedytowawszy na rzeczone tematy, musiałem osobiście zakasać rękawy i wziąć s/ię do roboty. Jasne było, że nikt mi w tym nie pomoże. Że właśnie ten pierwszy krok muszę postawić sam, niezależnie od niezwykłości zachowań, jakich ta implikacja będzie wymagała. Mój rachunek był prosty i zdroworozsądkowy: jeżeli w dziesięciu potocznych sytuacjach naszego społecznego współżycia tu i teraz dziesięciu potocznych obywateli uda mi się sprowokować do zajęcia postawy podyktowanej urażonym poczuciem honoru osobistego, to przecie dowiem się
334
czegoś o stanie, w jakim znajduje się dusza naszego Narodu. Taki rachunek nie jest bezpodstawny, on bierze się z koncepcji rachunku prawdopodobieństwa. A zatem do dzieła.
Po drodze, na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej, natknąłem się na gigantyczną kolejkę. Zaciekawiony „co tu dają?" spytałem i dowiedziałem się, że to właśnie kolejka do straganu z napojami chłodzącymi, jedynego w tej okolicy, jedynego, jaki Państwo w ten piękny wiosenny wieczór podrzuciło Społeczeństwu na wypadek, gdyby komuś zachciało się pić. Taka sytuacja była w sam raz. Ustawiłem się również w ogonku i zaczęło się półgodzinne dreptanie w kolejce. Nikt się nie denerwował, nikt nie „wybuchał", obywatele godzili się na wszystko, z biernością stada baranów. Kiedy pierwsze pół godziny minęło i kolejność osób tworzących „ogonek" nie podlegała wątpliwości, oświadczyłem człowiekowi, który stał przede mną, że stoję tu od pół godziny i wiem z całą pewnością, że on tu nie sta ł. Po czym ostentacyjnie ustawiłem się przed nim, a ponieważ coś tam zaszemrał, wyjąłem Legitymację Partyjną i zażądałem Dowodu Osobistego. Stropił się, lub też udawał, że się stropił, więc powiedziałem głośno: „Z takimi obywatelami jak wy to społeczeństwo będzie musiało zrobić porządek". Uśmiechnął się z zakłopotaniem i spytał: ,A co wy mi, obywatelu, właściwie zarzucacie?" Surowo odparłem: „Wy zachowujecie się jak element aso-cjalny. Zachciało wam się pić, tedy zajmujecie miejsce przy samej ladzie i żądacie, aby stało się po waszej woli. A tu, rozejrzyjcie się uważnie, tu jest kolejka. Całe Społeczeństwo cierpliwie czeka, więc uszanujcie ten publiczny porządek". Otoczenie się nie wtrącało. Żyjemy w tych pięknych czasach, kiedy na oczach Społeczeństwa można zadeptać człowieka na śmierć, i nikt się nie wtrąci. Usiłowałem teraz zajrzeć w jego źrenice i spenetrować stan jego nerwów, ale temu obywatelowi oczy błyszczały teraz jak kotu. „No co z waszym Dowodem Osobistym? Amerykańskie porządki chcecie tu zaprowadzić?" Widziałem, jak powoli na jego czole pojawiały się kropelki potu. Więc reagował! Iskra nie doprowadzała go wprawdzie do eksplozji natychmiast, niemniej żarzyła się! Musiałem przedostać się do niego bliżej, dotknąć jego skóry. A on tymczasem zawahał się i jak gdyby obmacywał kieszenie w poszukiwaniu Dowodu. „Wiecie, kto to tak chodzi po mieście bez Dowodu?" wycedzi-
335
łem inkwizytorskim tonem. „Kmiecie z Grójca" dodałem mierząc go od stóp do głów. „Pan popatrzy, jaki Orzeł Biały!" wykrzyknął nagle.
To było niespodziewane i poparte tak sugestywnym wpatrzeniem się w jakiś punkt za moimi plecami, że uległem tej cwaniackiej presji i na sekundę odwróciłem głowę za siebie. Wszystko to działo się błyskawicznie. Zobaczyłem za sobą tylko ciasny ogonek ludzi w kolejce i już odwracałem głowę z powrotem. „Bach!" Dostałem teraz na przywitanie kolanem w głowę. Od razu też uskoczyłem na stronę i zanurzyłem się w tłumie spacerowiczów zmierzających w stronę Krakowskiego Przedmieścia. Nie o to mi przecież chodziło, aby się uwikłać w jakąś bezsensowną bójkę! Wyniosłem z tej konfrontacji obrzękłą głowę, ale nie odczuwałem nawet cienia bólu, przeciwnie, to drobne zranienie doprowadzało mnie do radosnej euforii. To był w moich oczach symbol i przyjmowałem go prawie z uczuciem ulgi. Nie uszedłem nawet pół kilometra, a już byłem gotowy do następnej próby. Naprzeciw Związku Literatów, przy Kolumnie Zygmunta, z całej siły potrąciłem przechodnia, który szedł z naprzeciwka, po czym zatrzymałem się i krzyknąłem w jego stronę: ,Jak łazisz, baranie?! Tu nie wieś. Jak się przyjechało do dużego miasta, to wypada trochę spuścić z chamskiego tonu!" Widocznie uznał, że jestem pijany, bo machnął ręką i chciał pójść dalej. Ale mu nie dałem. Był to człowiek około pięćdziesięcioletni, o twarzy zatroskanej i zmęczonej. Zachowywał się jak ktoś, kto ma dużo ważniejsze problemy na głowie, więc nie da się sprowokować przez byle pijaczka. W sam raz. Żaden młodzik, któremu krew natychmiast uderza do głowy. „A może byśmy tak przeprosili? i przyrzekli, że już się nie powtórzy, co?" spytałem zaczepnie i podszedłem do niego tak blisko, że staliśmy teraz twarzą w twarz. „Pan jest pijany" powiedział spokojnie. „Niech pan idzie do domu, zanim się panu co złego przytrafi" dodał. „A co mi się może przytrafić, wapnia-ku?" spytałem pogardliwie. „Na przykład to!!" krzyknął i w tej samej chwili trzasnął mnie od dołu w brodę - nadgarściami złożonymi w podwójną pięść. Gdybym w tym samym momencie mówił lub gdyby z jakichś innych powodów mój język akurat tkwił między zębami, straciłbym go, bo uderzenie było nieulgowe, a ja chociaż byłem na to przygotowany, nie zdążyłem w porę uskoczyć. Na szczęście nie
336
był to człowiek mściwy i żądny mocnych wrażeń, kiedy zobaczył, że krwawię i mam rozcięte wargi, zostawił mnie w spokoju i poszedł w swoją stronę.
Mogłem zabrać się do „zlizywania ran" i jako tako przyjść do siebie. Wszystko to odbywało się naturalnie na oczach spacerującego Społeczeństwa. Teraz, kiedy podniosłem się na nogi, spostrzegłem Milicjanta. Stał opodal - nie dalej niż dziesięć kroków - i uśmiechał się do mnie ze zrozumieniem. „Raz na wozie, raz pod wozem" mówił każdym swoim gestem, każdym uśmieszkiem w moją stronę. Nie interesowało go, jak się nazywam i gdzie pracuję. Byłem „swój chłop", on to widział i pewnie gotów byłby poświadczyć. Trochę się rozbijałem i zaczepiałem niewinnych przechodniów, no niby tak! ale to przecież ludzkie, a oprócz tego... dostałem za swoje.
Nie będę wam streszczał, towarzysze, wszystkich dziesięciu przypadków, bo (zresztą było ich dużo więcej, boja się w końcu rozsmakowałem w tych atrakcjach i z ciekawości, mimo ogromne koszty własne, zaczepiałem coraz to nowych obywateli) ...bo to mijałoby się z celem. Z wrodzonego respektu dla precyzji doświadczeń zaczepiłem nawet jedną kobietę. Była to kobiecina prosta, ludowa, baba po prostu, w średnim wieku, więc wydała mi się reprezentatywna. Natknąłem się na nią na przystanku tramwajowym, gdzie oboje, ciasno oblepieni czekającym tłumem, chcąc nie chcąc, znaleźliśmy się twarzą w twarz. Nastąpiłem jej na nogę i zanim jeszcze zdążyła zareagować, powiedziałem, niby to do siebie, niby na wiatr-. ,Jak się ma takie stare nogi, to lepiej je trzymać przy sobie, a nie rozstępować się jak kaczka". „Kaczka?!" wrzasnęła na-\ tychmiast: ,A pan, proszę obywatela, to wygląda jak prawdziwy wieprz! l jeszcze obraża innych przyzwoitych ludzi, i to ma być obywatel!!" Nic więcej nie zdążyłem powiedzieć, bo wyjęła nagle skądś parasolkę - mimo tę wspaniałą pogodę uzbrojona była w parasol -i gotowa była mnie zaatakować, więc wycofałem się czym prędzej, aby nie ponieść dodatkowych strat.
Ale nie zamierzam opowiadać wam wszystkich incydentów, towarzysze, bo, jak już napomknąłem, mijałoby się to z celem. Ważny był dla mnie ogólny bilans moich eksperymentów, a ten był oszałamiający! Na osiemnastu obywateli, których poddałem próbie prowokacji, tylko jeden nie znalazł ani dość siły, ani dość energii, by
337
mi się przeciwstawić! Jeżeli nawet założyć, że „miałem szczęście" i trafiałem na ludzi szczególnie energicznych, niewiele ta okoliczność zmieniała samą jakość uzyskanej proporcji. Mnie zadowoliłoby nawet 50%, o 93% nie ośmieliłem się nawet pomyśleć.
Przy okazji chcę zaznaczyć- bo może nie dla wszystkich to jest jasne - że ja nie gloryfikuję tutaj „uderzenia w mordę"; obca mi jest mentalność faszystowska, obce mi są wszelkie pokrewne jej ekspresje na osi Społeczeństwo-Obywatel. Posłużyłem się tym eksperymentalnym doświadczeniem tylko po to, by spenetrować drzemiące w nas jeszcze złoża pewnej, bardzo polskiej, tradycji reagowania na osobistą zniewagę. Niejednokrotnie, a może nawet zawsze, duch wolności, chcąc zrealizować swoje cele, musi odwołać się do samej substancji, do materii, z którą ma do czynienia, gdyż dopiero dzięki tej kooperacji przeradza się w siłę. Pragnienie i obstawanie przy żądaniu wolności, któremu brak środków do autorealizacji przekształca się najczęściej w kompleks - staje się słabością i piętą achillesową narodu. I taka jest, towarzysze, aktualna sytuacja Polski. W naszej narodowej kulturze nie ma wartości bardziej świętych i czcigodnych niż honor i n i e-zależnoś ć, wolność i suwerenność- pojęte zarówno globalnie, w kategoriach Narodu, jak i jako charakterologiczna dystynkcja indywiduum - przy czym czerpiemy tu obficie z mitologii czasów szlacheckich; takie są roszczenia naszego polskiego charakteru narodowego, niezależnie od tego, co z nami wyprawia Historia. Natomiast my nie mamyjuż środków, nie znajdujemy już narzędzi, by to roszczenie przeobrazić w rzeczywistość - tak wplanie najogólniejszym, który dotyczy nas jako Narodu, jak w sferze stosunków międzyludzkich, która dotyczy nas jako Jednostki i Społeczeństwo. My od pewnego czasu nie wiemy już, na czym moglibyśmy oprzeć ten duchowy imperatyw suwerenności oraz osobistego honoru, bo tak nasza geografia, jak nasza historia, jak wreszcie nasz społeczno-polityczny mezalians przemieniają nas w istoty zniechęcone nie tylko do wszelkich perspektyw czekającej nas przyszłości, lecz i do pracy nad samym sobą.
Ja nie jestem marzycielem, Obywatele, ani mistykiem neoro-mantycznego kroju. Moim osobistym zainteresowaniem cieszą się wyłącznie potencje r e a l n e - to, co faktycznie leży w zasięgu na-
338
szych społecznych i narodowych możliwości. Owego pamiętnego wiosennego wieczoru, w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym, kiedy po raz pierwszy z tak nieodpartą oczywistością przeżyłem konieczność naszego narodowego i społecznego Odrodzenia, po czym wdałem się w awanturnicze ekscesy uliczne, z których tutaj przed chwilą zdałem sprawę -ja musiałem tą drogą sprawdzić, czy z was da się jeszcze zrobić żołnierzy! Bo tylko pod tym warunkiem ma sens, aby ktoś taki jak ja proponował wam swoje usługi jako Doradca! Jeżeli organizm i ciało znajdują się w stanie agonii, to i najsilniejsza wola, i najprzedniejszy duch nie zdołają zregenerować jego sił witalnych, jego zdolności do ż y c i a. Ja postanowiłem nie tylko pozostać wierny naszym narodowym ideałom w sferze d u c h a, ja postanowiłem je urzeczywistnić. A do tego potrzebuję pomocy i poparcia ze strony substancji, z jakiej składa się Naród. A mówiąc, że chciałem w was zobaczyć ż o ł n i e r z y, nie mam na myśli owych wojaków, jakich ku pożytkowi naszej Rzeczypospolitej wytresowu-ją kaprale naszego Ludowego Wojska. Nie chodzi mi o żołnierzy wbrew własnej wól i, nie chodzi mi o zdemoralizowanych i pozbawionych własnego sądu figurantów, których wprawdzie dałoby się użyć w funkcji mięsa armatniego, lecz którzy z własnej inicjatywy i własnej woli nie ruszyliby palcem, bo po prostu obce jest im wszelkie poczucie pokrewieństwa ze sprawą, której służą. Przeciwnie - ta Rewolucja, którą ja wam przyrzekana będzie musiała odbyć się najpierw w każdym poszczególnym sercirtw każdej poszczególnej głowie. A do tego zadania potrzebuję żołnierzy zupełnie nowego typu. Ludzi o sercu i żarliwości misjonarzy z jednej strony, a zarazem takich, którym „nie zadrży ręka" w chwili, gdy to od ich ręki będzie zależało powodzenie przedsięwzięcia.
Czy ciągle jeszcze nie przeczuwacie, do czego was namawiam?
Moje ideały są neopozytywistycznej proweniencji, i ja będę musiał pozostać pozytywistą, aby cele te nie spłonęły w żarze sztucznego ognia... Lecz od was wymagam nie tyle pozytywistycznej rozwagi i świeckiego rozsądku-wy będziecie musieli poddać się wibracjom nowego romantyzmu. Nasze społeczne i narodowe Odrodzenie- pojęte jako dalekosiężny cel narodu
339
- nakłada na nas obowiązek wiary w cud przeobrażenia, gdyż nasz pierwszy przeciwnik nie znajduje się n a zewnątrz, tylko tkwi pośród nas i w nas samych. Bez nowej uczuciowości, bez nowego spojrzenia na Rzeczywistość, a wreszcie bez zdolności do idealizmu, który nie cofa się przed niczym - nasze położenie jest tragiczne i beznadziejne. Dlatego -jako ostatnie możliwe antidotum na pożerającą nas Chorobę -nowy romantyzm.
A Romantyk, drodzy Współcześni, to nie tylko i nie w pierwszym rzędzie człowiek wyobcowany, niezdolny do realistycznej analizy swego położenia, nie tylko ktoś uwikłany w metafizyczną lub wręcz mistyczną sferę wartości kultury, to również, i przede wszystkim, człowiek bez reszty oddany Sprawie, którą wybrał z wszystkich innych spraw swego życia; ktoś, kto nie godzi się na kompromis życia jednym tylko płucem i jedną komorą swego serca, przeciwnie: żąda życia pełnego i nie zadowoli się surogatem. To wreszcie ktoś, kto wadzi się-z Bogiem czy ze Światem - o s i e b i e. O swoje życie. O swoją wartość.
123432
wiek
zawód
340
341
wiek
30
zawód Księżna z Wilkołaku"
No i zakochałam się i tak dalej, teraz już nie mam wątpliwości! Bo żeby tak się troszczyć o siebie i pielęgnować ciało, jak ja to teraz robię, to nie przychodzi z niczego, tylko z jakiegoś ukrytego źródła, o którym to niby nic nie wiemy i tak dalej, jakbym miała szesnaście lat!... A jak mnie to Ożywia, o matko boska! O dziewiątej rano już nie umiem spać. Budzę się i taka jestem jakaś trzeźwa i przytomna, jakby to już było popołudnie i tak dalej, l już muszę wstać, bo nie umiem tak leżeć bezczynnie i się wylegiwać, od razu muszę coś robić i żyć. Taką mam naturę i tak dalej. Więc od kilku dni wstaję sobie o dziewiątej i wcale nie jestem z tego powodu nieszczęśliwa, choć normalnie to by mnie już denerwowało, że tak krótko spałam i będę szybko zmęczona. A tu nic, i wcale się nie męczę, mam na wszystko dość sił i taka jakaś dziwna energia mnie wypełnia, że już nie ma innego wytłumaczenia, tylko miłość. Zjadam też nie tak jak zwykle, śniadanie i tak dalej, co to się od razu salon robi, bo lubię usiąść w fotelu i śniadaniowa ć, a to się radio włączy, posłucha jakiej ładnej opery, a to się książkę jakąś weźmie do ręki, tu serek i szy-neczka, tam ogóreczek z wędlinką i tak dalej. Teraz nie, teraz to mi wystarcza, jak cokolwiek włożę do ust i przełknę gorącą herbatę. I już jestem najedzona. Już wychodzę z domu i idę na ulicę Józefa Lipskiego, bo On tam mieszka. Idę na piechotę, bo to i park Łazienkowski i ładna pogoda, a oprócz tego muszę minąć ulicę Wiosny 1968 roku, gdzie to jest ten prywatny burdelik-wiem, bo sama go odkryłam, ale Kapitanowi nie wspomniałam nawet słowem, bo lepiej żeby burdel był po ludzku, a nie żeby wystawały po bramach i zaczepiały mężczyzn, schorowane na jakiś syfilis i rzeżącz-kę, których nikt nie leczy, a Milicja udaje, że przecież nie ma żadnej prostytucji, bo socjalistyczna kobieta jest do tego po prostu n i e-zdolna.
342
A On mieszka akurat przy Łazienkach, na Lipskiego, kamienica j owszem, przyzwoita, mieszczańska, pokoje pewnie wysokie, bo to jeszcze dom sprzed wojny, nawet schody ma marmurowe. Sama bym chciała tak mieszkać. Przed kamienicą ławka, więc można usiąść i poczekać, i tak też robię: siadam sobie i czekam na Niego. On nigdy nie wychodzi przed dwunastą, tyle już wiem. Taki dobrze sytuowany mężczyzna to w ogóle nie musi wychodzić z domu, a jakoś mu się żyje, może nawet lepiej niż niejednemu, po którego to „Czajkę" przysyłają i tak dalej. O dwunastej, albo niekiedy później, bo na przykład wczoraj to dopiero o trzeciej, On nagle wyskakuje jak pocisk na ulicę i wtedy się zaczyna, bo to jest bardzo energiczny człowiek, a ci energiczni co chwila mają coś do załatwienia. A jak On szybko chodzi! Ciągle się nie umiem nadziwić. Nogi sobie zlatam na amen! Chodzi jak istny wilk i tak dalej. Już kilka razy prawie go zgubiłam i dopiero szczęśliwy przypadek mi dopomógł i tak dalej. A załatwia byle co. Większość czasu spędzamy na poczcie, bo taki niebezpieczny człowiek to się z całym światem kontaktuje. Wydzwania na przykład do Wiednia, i godzmarni wtedy czekamy na połączenie. Odkąd On już przeczuwa, że ja jestem przy nim, ciągle rozgląda się i od razu mnie widzi. Ale nic nie daje po sobie poznać. Więc od razu widać, że kulturalny i tak dalej. Wczoraj to zrobiło się naprawdę interesująco, choć, nie powiem, trochę niebezpiecznie, bo poszarżowałam jak jaka amazonka, tak mi się jakoś chciało Go poruszyć albo i zdenerwować, sama nie wiem. Wyszedł z domu o trzeciej i sio, już go nie było. Wskoczył do autobusu w ostatniej chwili i nie zdążyłam za nim, więc natychmiast zatrzymałam taksówkę, pokazałam taksiarzowi papiery i zmusiłam go, żeby wyprosił swego pasażera, bo samochód teraz potrzebnyjest państwu. I kazałam mu jechać za autobusem 105. Jeszcze nigdy tego sposobu nie użyłam, bo nie lubię się demaskować, ale tym razem nie miałam innego wyjścia, borni po prostu uciekł. A ten taksiarz jeszcze się do mnie przymilał i tak dalej. Kazałam mu się zatrzymywać przy każdym przystanku i jechać jakieś dziesięć metrów za autobusem. No i jedziemy. Udawałam przed tym taksiarzem, że jestem cudzoziemką i po polsku mówię tylko ot, troszeczkę. Bo dziad gadał i gadał, a ja musiałam być skupiona, więc wolałam, żeby mnie nie rozpraszał. Powiedziałam mu to po rosyjsku i dziad natychmiast zamknął
343
gębę. Na ulicy Kuronia i Modzelewskiego już myślałam, że ten mój wysiada - kropka w kropkę taki sam energiczny i przystojny opuścił autobus, a ja już wyskoczyłam z taksówki i o mało dałabym się wywieść w pole. Na szczęście ta atrapa odwróciła się w moją stronę i wtedy przypadkowo zobaczyłam, że ma czerwony krawat, a przecież wiem, że ten mój w ogóle nie nosi krawatów, tylko co najwyżej taką tasiemkę czy wstążeczkę z aksamitu. Więc szybko wróciłam do taksówki i kazałam taksiarzowi pędzić za autobusem, bo już nam zniknął.
O, i zajechało się na Bielany. Na Męczenników Katynia odprawiłam taksówkę i ustawiłam się na pętli, żeby niby tak było, że ja tam stoję i czekam na autobus. Dalej nie mógł jechać bo to pętla i tak dalej. Musiał z sobą coś począć, a nie wiem, co na takim pustkowiu ze sobą począć, chyba że się ma coś konkretnego do załatwienia. Tam są tylko wille i tak dalej. Żadnych bloków, żadnych kamienic, tylko domki jednorodzinne. On natomiast wysiadł i od razu udał się w swoją stronę. Nawet się nie rozglądał za mną, więc pewnie wydawało mu się, że mnie odwiesił. Skręcił w ulicę Gombrowicza i jak wraz już Go nie było. Jakby się zapadł pod ziemię. Musiałam dokładnie przeszukać cały róg Gombrowicza i Andrzejewskiego. Była tylko jedna możliwość. Ale tak ukryta w zieleniźnie, tak zaszyta w krzaki i drzewa, jakby tu chodziło o coś, o jakąś konspirację i tak dalej. l naturalnie willa, bo innych nie było. Duży pokaźny dom z sadem, jak na przedwojennym obrazie. Przeczytałam tabliczkę z nazwiskiem i myślałam, że to jakieś nieprzystojne żarty! Doktor Magdalena Znachor. Nie żebym to babsko znała, choć nazwisko już gdzieś widziałam i tak dalej, ale żeby mi się taki znak--symbol na drodze ustawił, tego jeszcze nie przeżyłam! Toż to no-men omen. Jak się ktoś nazywa na przykład Wątroba, to można być pewnym, że to coś znaczy. Coś z wątrobą znaczy się. Setki razy to sprawdzałam i wiem, że takich znaków nie wolno bagatelizować, bo to się lada chwila może zemścić. Raz na przykład uplatali mnie w taką aferę w Ministerstwie Rolnictwa, a chłop, którego miałam pilnować, nazywał się Wincenty Konewka. Jak usłyszałam, że się nazywa Konewka, to najpierw nic mi się nie skojarzyło, bo co ja w końcu mogę z konewką mieć wspólnego i tak dalej, ale w kilka dni później, jak się znalazłam z tym gościem w Kobyłce, i on coś wyczuł, że mnie to
344
T
się powinien wystrzegać jak ognia, to nagle runęłam ze schodów, z pierwszego piętra, na podłogę w sieni, l dlaczego? Bo się potknęłam o konewkę, która ot tak sobie stała niewinnie i niby nikomu nie zawadzała. Od tego czasu stałam się czujna i wiem, że takich znaków nie należy lekceważyć, jak ta baba się nazywa Znachor, to tu będę musiała bardzo uważać, bo nie nazywa się Znachor bez powodu.
Przyrzekłam sobie, że będę ostrożna i tak dalej i użyję wszystkich moich sił, żeby się nie dać tej babie. Choć to nie takie łatwe, bo przecie jestem zakochana po uszy i rozum tracę, jak tylko Go widzę, l od razu, jak sobie uświadomiłam, że znachor i tak dalej, zaczęło wszystko się komplikować. Bo wiem wprawdzie, gdzie On jest, ale co dalej? l jak tam wejść, skoro nie umiem znaleźć bramy?... Przez płot jak złodziej? Od razu wiedziałam, żejak znachor, to nie może być normalnie. Na szczęście przypomniałam sobie, że na rogu jest budka telefoniczna. Zbiegłam sobie na dół, do budki, i dzwonię do Kapitana. Po czym opowiedziałam mu, jak się sprawy mają: że właśnie jestem na rogu Gombrowicza i Andrzejewskiego, na Bielanach, i tu jest willa na nazwisko Znachor, a ten mój zapadł się tak jak pod ziemię, więc niech sprawdzą w Centrali, czy znają taką doktor Magdalenę Znachor, i czy to nazwisko coś im sugeruje czy nie, to znaczy, czy jest sens, abym ja tu sobie nogi wystawała czy też to zupełnie niewinne i lepiej żebym się zajęła czym innym i tak dalej. Za piętnaście minut, dokończyłam, zadzwonię znowu i czekam na jakieś dyrektywy. Po czym odłożyłam słuchawkę. Moje Kapitanisko okazało się bardzo ludzkie i powiedziało mi, żebym się tymczasem schowała do jakiejś bramy, albo weszła pod drzewo, bo się zbiera na deszcz i jeszcze się zaziębię. Poczciwości bandzior. A swoją drogą to miłe, że tak się zatroszczył i tak dalej. Piętnaście minut to może być wieczność. Ale nie była, bo znalazłam miłe zajęcie. Chłopa zobaczyłam, zupełnie nawet niczego sobie, choć trochę za mały, nie lubię kurduplów, bo sama jestem postawna i wysoka i tak dalej. Stał sobie niedaleko budki, w alei Ofiar Powstania, gdzie to już gwarno i ruchliwie, bo dwie fabryki w pobliżu i plebs wysypuje się na ulicę jak ziemniaki z wora. Więc stało sobie chłopisko i najwyraźniej polowało na jakąś babę, bo to już południe i coś trzeba począć. Taki Trzydziestoletni, więc jak ja, Drugą Młodość się przeżywało, wi-
345
działam to na nim jak wymalowane. Garnitur nałożył czarny, z białą koszulą, zegarek złotawyjakiś przypiął na przegub ręki, a tak, że nie można go było przeoczyć, bo świeciło się z wszystkich stron. Krawat na szyi taki już wzorzysty i kolorowy, że jak się na niego spojrzało, to już się nogi do tańca rwały, ot co. Zawiniątko jakieś w siatce, pewnie wóda czy wino, i trochę serdelkowej. Chłopię wypisz wymaluj! I poluje na baby. Zaczepia nawet niektóre, choć nie bardzo mu się szczęści. Ale coś mnie uderzyło, bo widzę, że on sobie jakieś takie stare próchna i czupiradła wybiera! Jakieś takie mizerotki, po których od razu widać, że nic im się jeszcze w życiu przyjemnego nie przydarzyło i tylko tak brną z łona matki do łona matki ziemi! Biedactwa takie, brzydkie, przestraszone, o gębach naznaczonych rezygnacją i tak dalej. Naprawdę byłam zdumiona. Przecież to chłopię, a właściwie prawdziwy zbój, tylko ubrał się po miejsku i to niepotrzebnie, bo lepiej by mu pasowały skórzane portki i jakaś kurtka ze skóry, więc po prostu pobłądził, bo nie ma się intuicji i tak dalej, ale to jest przecież zdrowy młody mężczyzna i ma pieniądze, bo widać, że ma, nawet papierosy pali zagraniczne, więc on by powinien szukać sobie tych najładniejszych, on by powinien zachowywać się jak król, i szukać królowej! Aby sobie ten dzień do wieczora już przekrólować! O... A coś kazało mu na odwrót... I on się rozglądał tylko w tym kierunku, z którego toczyła się szarość i taniocha wymizerowana na amen. Ja oczywista wiem d l a-czego, tylko tak udaję, że mnie to dziwi, bo uważam tę cechę za coś zupełnie już ostatecznego. I sama staram się być zupełnie inna, choć też mogłabym zejść na psy, bo powodów to mam więcej niż niejedna ofiara losu.
Człowiek powinien wyciągać rękę do tego, do czego najbardziej lgnie jego dusza, a nie tak sam siebie ograniczać do minimum, bo się podejrzewa, że nic lepszego i tak się nie nadarzy, a tylko sięjesz-cze można naciąć i w końcu zostanie się na niczym. Taki praktyczny chłopek, który to z góry wyklucza, że może będzie miał szczęście i trafi mu się najpiękniejsza baba na tej ulicy, i że ona właśnie pójdzie z nim, bo spodoba się jej zapach wody kolońskiej, którą ten zbój pachnie na kilometr, jasne, że on to wyklucza i ten jego praktyczny rozsądek każe mu z góry zrezygnować z tego, co mu się najbardziej podoba, a zadowolić się tym, co pewne, bo w końcu jedna
346
z tych mizerotek i brzydulek poleci na ten jego zegarek, albo po prostu dlatego że ma dzisiaj dobry dzień i tak dalej... Kwadrans minął jak sekunda i mogłam sobie wrócić na swój posterunek, to znaczy do budki telefonicznej. Dzwonię ci ja i co się okazuje? Że to właśnie bardzo interesujące, ta Znachorka i że On akurat tam zaszedł. Takiej kombinacji to oni w Centrali w ogóle nie przewidzieli i dlatego dobrze by było, gdybym sobie jakoś sama tam poradziła, znaczy się, żebym się dowiedziała, kto tam jeszcze przebywa, dokładnie, i szybko, bo czas nagli i tak dalej. Proszę bardzo. Mam teraz sama sobie wymyśleć. Jakieś rozwiązanie. On kładzie na to szczególny nacisk, l w żadnym razie nie spuszczać tego domu z oka. Od tego jestem samodzielnym funkcjonariuszem, żebym wykazała własną inicjatywę! Teraz wreszcie mam okazję, żeby pokazać, czy jestem godna odpowiedzialności, jaką powierzyło mi Społeczeństwo i tak dalej. Wyrecytował mi mój Kapitan, jakby nie wiedział, że nie do mnie z tymi obiecankami o Społeczeństwie, Socjalizmie i tak dalej, boja pluję na to.Jestem na to po prostu n i e-wrażliwa. A przecież on to dobrze wie, bo mu nieraz mówiłam. Ale takiemu dziadowi to nic się nie da wytłumaczyć. Prawdziwy Chłop z Kongresówki. Jemu się wydaje, że ja nie mam nic lepszego do roboty, tylko z tą hołotą walczyć o socjalizm i tak dalej. Zaraza, taki chłop. Ale musiałam się dostosować. Taki ukaz. Sama miałam coś wymyślić! Więc aż tak bardzo potracili już głowy, że nawet nie potrafili nic rozkazać, o, tylko zupełnie zdali się na intuicję cioty! Ha--ha-ha! Trzymajcie, ludziska, bo się udławię!! Ojej, jej!Jeszcze kolki nałapię i będzie bieda...
Na początku nic mi nie przychodziło do głowy. Wyszłam na ulicę i przeszłam się aleją Ofiar, żeby popatrzeć, czy moje chłopię ciągle jeszcze na czatach, czy też na odwrót. Już z daleka zobaczyłam, że to pierwsze. Stało chłopisko i łasiło się do tych mizerotek jak kundel. A tłoczno się teraz zrobiło i gwarno, bo druga zmiana wysypała się z fabryk, mnóstwo tego tałatajstwa kręciło się nagle wokół rogu, więc zanurzyłam się w ten plebs i pospacerowałam, bo mnie to ożywia i tak dalej, a przecież miałam coś wymyśleć. Powściekali się. Niby miało się rozpadać, ale zamiast tego niebo tak się rozpogodziło, że nawet słońce trochę przygrzewało. Aż tu raptem rozświetliło mi się w głowie i w mig poleciałam do budki telefonicznej. Miałam po-
347
myst. Poszperałam w spisie telefonów, na szczęście łobuzeria jeszcze nie porozrywała książki na strzępy, i w parę sekund znalazłam. Znachor Magdalena. Psycholog. Sprawdziłam, czy wszystko mam, utensylia, legitymację Pracownika Sieci telefonicznej i tak dalej. Wszystko było pod ręką. Marynarkę odwróciłam na drugą stronę, żeby wyglądać jak taki robociarz z urzędu. Mam taką dwustronną, taki niby mundur, choć na zwykłej stronie to się zupełnie nieźle prezentuje. Neutralnie, bez aluzji. Zdjęłam krawat, i nakleiłam wąsa, choć nie cierpię i tylko wtedy naklejam, jak już naprawdę nie mam innego wyboru, jak w tym wypadku. Przeczesałam włosy, bo normalnie noszę tak jak artyści, a teraz zaczesałam wszystko na górę i od razu wyglądałam nie do poznania. Co takie włosy potrafią zrobić! Zupełnie nienormalnie. Do tego dodałam znamię wątrobowe, bo coś takiego to potrafi ze mnie zrobić absolutnie innego człowieka, choć takich znaków to też nie znoszę. Lubię jak skóra jest gładka, no, jeszcze piegi jakoś zaakceptuję, ale taki znak wątrobowy? Włożyłam sobie okulary jeszcze, takie ciężkie rogowe, co to pół twarzy od tego tonie w cieniu i tak dalej. Jeżeli ten mój jest przytomny, pomyślałam, to i tak mnie rozpozna, ale sama ułatwiać mu tego nie będę! Jak się już tak ostatecznie udekorowałam, wróciłam do budki telefonicznej, nakręciłam numer tej Znachorki i czekam. „Znachor" odezwało się babsko, choć głos miły, kulturalny i tak dalej. „Tu centrala Sieci Komunikacyjnej Warszawa-Bielany" powiedziałam najgrubiej, jak umiem. „Coś z waszym telefonem nie w porządku, Obywatelko. Przyślemy wam tam kogoś z obsługi telefonicznej. Za kwadrans, zgoda?". „Ależ ja nie odniosłam wrażenia, że mój telefon szwankuje" odparła ta żmija i od razu poczułam, że chce mi się wykręcić. „Nikt tego od was nie wymaga" zaterkotałam chłodno. „Od tego mamy naszych fachowców. Nasz klient nasz pan. Za kwadrans wszystko wróci do normy. Do usłyszenia". I odłożyłam słuchawkę. Pewnie coś jeszcze chciała wymyśleć, że niby natychmiast musi opuścić mieszkanie i tak dalej, ale nie dałam jej dojść do głosu. Teraz miałam jeszcze kwadrans czasu, więc pospacerowałam na aleję Ofiar.
Moje chłopię też się akurat dogadywało z jakimś takim dziewu-szyskiem, wyższym od niego i chudym jak manekin. A to będzie miało brzydkie kaczątko uciechy, jak się taki zbój na nią zwali i wy-
348
V
skacze się na niej jak jaki bobas! A to kości będą trzeszczeć! Nie powiem, żebym była korpulentna, ale trochę ciała to mam i chłopy się nie muszą ze mną męczyć jak na jakim sprzęcie gimnastycznym, o. A przy tym uchodzę za osobę raczej szczupłą i bardzo dobrze utrzymaną. Bo pielęgnuję się. Z drugiej strony, pomyślałam, może on nawet miał rację, że sobie z góry sam ograniczył łowisko i od początku zafiksował się na coś skromniejszego. Nie mogłabym przysiąc z ręką na sercu, że to był jakiś wielki błąd. Nie wiadomo, co to znaczy, być takim chłopakiem z Bielan, który to jeszcze bydełkiem pachnie, a już by chciał pożyć jak panisko. Może instynkt mu tak każe i tak dalej. Dobili teraz targu. On miał jeszcze szczęście na dodatek, bo akurat taksówka się zwolniła mu przed nosem, więc mógł ją pociągnąć do taksy, a to dziewczynisko, jak zobaczyło, że Limuzyna Już Czeka, to już zupełnie straciło głowę i roztopiło się na zgodę, l pojechali w Polskę. A ja z powrotem. Doszłam sobie do willi i już tym razem nie dałam się oszołomić, tylko od razu znalazłam wejście. Proste drzwiczki, tyle że tak sprytnie ukryte w tej zieleni, jakby ich w ogóle nie było. Po takiej psycholog, i do tego znachorce z urodzenia, to się wszystkiego można spodziewać. Zadzwoniłam, i to energicznie, żeby mi się babsko nie ukryło za firanką. Bzzzz. Zabzy-kało u drzwi. Proszę, jakie się to mechanizmy nabyło. Jewropiejka. Weszłam do ogrodu. A tuż za tą zielenią rowyjakieś, okopy i tak dalej, o mało nie wpadłam i byłaby bieda. Już pomyślałam, że to taka zasadzka i tak dalej, ale chyba nie, bo zobaczyłam, że chłop jeden wylazł z rowu, z łopatą w ręku. ,Ja do pani doktor Znachor" powiedziałam na odczepne i udałam się do willi, choć mogłam z nim trochę poklekotać, bo trochę mi się spodobał. Ale służba nie drużba. Wlazłam do sieni. A tam już na mnie czekało babsko. A jaka to jednak piękna kobieta! W moim wieku i ani jednej zmarszczki. Skóra biała, ale nie przetłuszczona, tylko zdrowo biała, od razu się poznałam. Pewnie używa „Ekwalię", co to ja sobie tylko raz na rok mogę pozwolić, bo 15 Dolarowych to jednak przesada. W sukience z różowej wełny i z takim dekoltem, że od razu wiedziałam, z kim mam do czynienia. Piersi pełne i krągłe, właśnie takie, o jakich sama marzę, a że wycięcie w sukience na pół metra, to wiadomo czym baba zadawała szyku. W ogóle cała była taka zadbana i ponętna, że szlag mógł mnie trafić. Najchętniej tobym jej od razu rozdrapała twarz do
349
krwi i wtedy zobaczylibyśmy, jak by się baba poczuła! I bardzo kulturalna, nie jak jakaś prowincjuszka, co to w drugim pokoleniu dopiero miejska, a tu nagle Ojciec się zjawia, w butach z cholewą, cuchnącyjak obora, z biczyskiem u nóg i tak dalej. Nie, ona naprawdę była elitarna i dlatego tak mnie szlag trafił, bo to była prawdziwa konkurencja, a nie jakaś powsinoga i tak dalej. Sama bym chciała byćwjej skórze, ot co. Niekiedy, jak widzę takich ludzi, w tak wspaniałej sytuacji, to aż tak bardzo chciałabym się w nich przemienić, jakbym wierzyła, że to możliwe. Teraz też.
„Dzień dobry panu" pierwsza się odezwała. - „Pan pewnie z Sieci Telefonicznej, prawda?" „Zgadło się, łaskawa pani" powiedziałam ironicznie, choć wcale nie chciałam być ironiczna, tylko przeciwnie, zrobić na niej jak najlepsze wrażenie, bo taka znajomość toby mi nawet imponowało. Podeszłam do niej tak blisko, że mogłam jej zajrzeć w oczy: zielone, z punkcikami na źrenicy, brązowymi. Mnóstwo takich drobnych, czarnawych punkcików. Jak dwa drogocenne kamienie. Jak teraz przypomniało mi się, że to mnie nazywają „Kocica", to aż wstyd mnie ogarnął, bo takich oczu to nawet ja nie mam. Tylko że te punkciki, takie czarujące, one znamionują wariactwo i jakieś szaleństwa na starość, więc będzie baba miała jeszcze swoją drogę krzyżową i tak dalej. Za wszystko jest kara. „Dużo czasu zajmie panu zreperowanie tego telefonu?" - zapytała z uprzedzającą grzecznością, więc żeby jej odpłacić pięknym za nadobne, też mi się zachciało pokazać się od atrakcyjnej strony i powiedziałam jej, uśmiechając się jak taki zdegenerowany arystokrata: „Nie wszystkie błędy pani telefonu, łaskawa pani, widać w pani oczach. Aby usatysfakcjonować pani ciekawość, będę musiał wpierw zajrzeć do pani aparatu". Tak jej powiedziałam, a wszystko to elegancko i miło jak w kinie. Od razu zorientowała się, że ja umiem zagrać drugie skrzypce. Choć nawet nie drgnęła. Tylko źrenice jej się rozszerzyły. „Poprowadzę pana, proszę za mną" odrzekła i poszła przodem. Jak sprytnie zbudowana jest taka willa. Idzie się długim korytarzem, po pańsku, a nagle za kotarą zaczynają się schody i schodzi się niby do piwnicy. Choć co to za piwnica! Sama bym chciała tak mieszkać, w takiej piwni c y. Z jakieś czterdzieści metrów, Salon, a nie piwnica. Wszędzie dywany, oczywista, choć wolę parkiet, bo przez parkiet to przechodzi powietrze, i wszystko tak zadbane, że trudno się
350
skarżyć. Ajak pięknie umeblowane! Antyki, nawet jeden Bidermajer się tu przyplątał, i szafa barokowa, jak z jakiego muzeum i tak dalej. Więc ja sobie od razu wyobraziłam, jaka to sprytna musi być baba, żeby takie luksusy naściągać sobie do domu, jaka ona musi być sprawna i praktyczna! No i trudno się dziwić, Psycholog, i Znachor, wszystko jej się dostało od losu, a nie tak jak mnie, która przyszłam na świat jako ciota, i to zdegenerowana socjalnie, bo niby arysto-kratka, ale bez grosza. Tak pięknie sobie mieszka. Tylko ten Piec mi się tam nie podobał. Taki potwór, żelastwa z dwie tony, pręty z niego jakieś druciane wystają, no nie, nie wstawiłabym tego do salonu, bo to jednak proletariackie. Niby to nie jakiś tam zwykły Piec, tylko Ceramiczny, czyli nie tylko grzeje, ale i zarabia na właścicieli, ale mimo to, nie, nie wstawiłabym do salonu. To zalatuje jakimś takim podejrzanym snobizmem i tak dalej. Takie żelastwo to się powinno trzymać w komórce, a nie wśród antyków i Bidermajerów.
A telefon akurat tam, obok tego potwornego Pieca, powściekali się. Musiałam ulokować się akurat tam, gdzie najbardziej tanio i pracowicie. Jak robol. Ale nie miałam wyboru. Dopiero jak usiadłam przy tym potworze ceramicznym, ujrzałam Jego. Cały czas na to czekałam, bo chciałam sprawdzić, czy mnie pozna i jak się zachowa. Ale nawet na mnie nie spojrzał. Siedział sobie na kozetce i popijał herbatę. I szczury! Nie do wiary. Salon i tak dalej, a tu nagle klatka i w klatce dwa szczurzyska. Niby białe, więc żadna ohyda i tak dalej, ale jednak! Właśnie koło tej kozetki, na której siedział On. Gdybym nie była taka skupiona, to by mnie to mogło zirytować. ,Jest pan w stanie stwierdzić, jak długo to potrwa?" spytała uprzejmie ta Doktorka. „Nigdy nie wiadomo, jak długo potrwa" powiedziałam dwuznacznie i uśmiechnęłam się najmilej jak umiem. „Niech się państwo nie krępują, ja i tak nic nie słyszę". „Słyszy pan lepiej, niż byśmy mogli to sobie wyobrazić" odezwał się teraz ten mój i roześmiał się łobuzowate. Proszę, jaki ognisty i krewki i tak dalej. „E, to tylko na początku" udałam, że wzięłam mu to za dobrą monetę. „Potem muszę nałożyć słuchawki na uszy, a w słuchawce co i rusz, to bzzzz, to wrrrr i znowu bzzzz. Nic tylko te bzzzz i wrrr. O, już się zaczyna" dokończyłam ze sztucznym pośpiechem i przyłożyłam słuchawkę do ucha. „Centrala?" zamarkowałam rozmowę „Przestańcie mi bzykać w ucho. Tu monter Lipny Zbigniew z numeru 443344 na
351
nazwisko Znachor Magdalena. Będziecie mnie kontaktować?" Po czym, czując, że wpatrują się we mnie jak zaczarowani, udałam, że już nic, tylko wsłuchuję się w Centralę, więc na nic nie mam oczu ani uszu. Od razu na to poszli. Mogłam się poczuć swobodna i tak dalej. „Pani jest z ognia, droga Magdalenko, i w tym cały problem. Mógłbym głowę dać, że większość wartości rozmieszczona jest u pani w elemencie ognia. I najważniejsze domy również. Na pewno i pierwszy dom, i dziesiąty, a prawdopodobnie również czwarty i siódmy, wszystko w ogniu. To istny pożar" oświadczył ten mój, ale tak już dziwnie, jak jaki mag albo zakonnik. Ajak ona na niego leci, rany boskie. Każdą minką, każdym słówkiem! Myślałam, że krew mnie zaleje! A on tym szczurom czekoladki wpychał do mordki jak jaki wielki łaskawca. Pewnie tylko dlatego, że to nie jego, tylko domowe i tak dalej. ,A które domy pan ma w ogniu, panie Michale?" spytała, a tak zalotnie, jakby te domy jakieś nadzwyczaj intymne były i tak dalej. Michał się nazywa. Nie tak ładnie, jak sobie wymarzyłam, ale też nie jakoś zupełnie już po ciotowsku, jak Krzysio albo Zdzisiek, co to już z góry wiadomo, że takie imię to robi z chłopa babę albo wydelikaconego z ambicjami. .Jedenasty" odrzekł ten mój Michał. „Dom Wrogów i Przyjaciół. A króluje w nim pluton". Boże, jak dziwnie ci klekotali. I ja to wszystko miałam spamiętać. Ogień, domy, pluton. Powściekali się. Żeby mi przynajmniej dali ten ich sprytny magnetofon, co to się włoży do kieszeni i wszystko można nagrać, ale nie. Tych mają tylko kilkadziesiąt i na taki zaszczyt to już trzeba czekać latami, albo dać się zwerbować za granicę, co w końcu nie bardzo mi odpowiada, bo jednak przyzwyczaiłam się do Polski i tak dalej. A moje poczciwe Kapitanisko, jak mu później opowiedziałam, jaka to była rozmowa, to się prawdziwie zapalił. „Ogień?" powiada „Domy?" i aż oczy mu się zaświeciły. „Nie kojarzycie tych symboli, podporuczniku?" zapytuje. ,Ja kojarzę" uśmiechnęłam się do niego po kurewsku: „Ale pytanie, czy pan kojarzy, panie Kapitanie". „O mnie się nie martwcie, ja sobie radę dam" zacytował taką starożytną piosenkę, co to ją śpiewali, jakjeszcze byłam mała. „Niewykluczone, że odkryliśmy trop do naszych podpalaczy, czy wy tego nie widzicie?" Tak się podniecił, że miło mi było na niego patrzeć, bo myślę, że chłop właśnie musi być taki: żywy, stanowczy i tak dalej. Ale z tym pomysłem, że to niby trop do tych pod-
352
palaczy, to przesadził. Gdyby tu chodziło o takie ważne afery, to dawno bym to spostrzegła. Ale powiedziałam: „Może i odkryliśmy, panie kapitanie". Bo wolałam, żeby pozostał taki podniecony i dziki jak jaki łobuz. W końcu sam odkryje, że to durne, takie podejrzenie, że to akurat ci podpalacze, a ten mój Michał to po prostu podżegacz wojenny i tak dalej. Po co mam go zawczasu wyprowadzać z błędu, skoro tak miło nam się błądzi, że już nie pamiętam, kiedy mi się z nim tak dobrze układało.
„A w jakim znaku ma pan Dom Siódmy, panie Michale?" zaklekotała ta znachorka po chwili. „Ostatecznie, gdybyśmy mieli zainteresować się perspektywami pańskiego szczęścia osobistego, byłaby to kwestia zupełnie niebagatelna..." Proszę, nawet zaczerwieniła się leciutko ta przeklęta Doktorka! A tak już zalotnie, że nawet ten robociarz zauważył, co to go spotkałam w ogrodzie, jak kopał te rowy. Bo teraz ten dziad też był przy rozmowie. Wlazło łobuzisko do salonu w swoich zachlapanych buciorach, a Doktorka pozwoliła mu się przysiąść do stołu i nawet nalała mu herbaty. Wszyscy popijali sobie herbatę, tylko ja na swoim posterunku zostałam potraktowana jak sierota. A tak chętnie też bym z nimi usiadła i poklekotała przy herbatce! A jaki oni pocieszny trójkąt tworzyli!... Doktorka w środku, przy samowarze, ten mój Michał ze szczurami w klatce po lewej, a to dziadostwo uchlapane w glinie z prawej. No tak mnie to uraziło, że tu nawet taki dziad dostał herbaty i tak dalej, a ja zostałam pominięta!jakjaka kuternoga. Nie umiałam tego przeboleć! Więc ponieważ zamilkli wszyscy jak kamienie, pomyślałam sobie, że najlepiej powiedzieć coś na głos, żeby sobie o mnie przypomnieli, to może wtedy i herbaty się dostanie i do stołu się podejdzie, i miło się zrobi, jak sobie nawet nie wymarzyłam. .Jeżeli wolno mi wtrącić" odezwałam się spod mojego Pieca „bo miałem sposobność usłyszeć część rozmowy pomiędzy panią Doktor a panem Michałem - proszę mi wybaczyć, że nazywam państwa tak poufale, jakbym siedział z państwem przy jednym stole i również popijał herbatę -więc jeżeli wolno mi się wtrącić, to chciałbym zwrócić uwagę, że państwo nie dokończyli tej ciekawej rozmowy. Pani Doktor zdaje się była łaskawa zapytać pana, panie Michale, o kwalifikacje pańskiego Siódmego Domu, a pan, Panie Michale, przeoczył to pytanie,
353
bo akurat w tej samej chwili zjawił się ten robotnik tutaj, o ten tu" i pokazałam palcem na tego dziada w buciorach.
Aż oniemieli z wrażenia, że taki monter z Sieci Telefonicznej, a tak ładnie umie się znaleźć, jak gdyby nic, tylko całe życie tak kulturalnie klekotał przy herbacie. Od razu lepiej się poczułam i chyba nawet zaróżowiłam się, bo zapiekły mnie policzki, a serce zaczęło mi bić, jakbym się czegoś strasznie przestraszyła. „Och, zupełnie o panu zapomniałam" wykrzyknęła na to ta Doktorka. „Założę się, że nie odmówi nam pan, jeżeli poprosimy pana do stołu. Herbata właśnie się znowu zagotowała". O. Jaki efekt. Taka piękna i wykształcona kobieta, to można być pewnym, że wszystko zauważy. Jeżeli pani taka uprzejma, pani Doktor" odparłam „to przyznam, że chętnie się napiję". Nie wiem, czemu mi się tak powiedziało, skoro właściwie powinnam się maskować i nie zbliżać się za bardzo do Niego, bo może on jest na tyle przytomny, że mnie rozpozna? Zlękłam się tej myśli, ale nie tylko zlękłam się, mnie się to zaczęło nagle podobać - że on mnie rozpozna i w ten sposób przedostanę się do jego życia, zaistnieję tam jako konkretna osoba i tak dalej. Tak się zaczęło ładnie układać, że sobie nawet nie wymarzyłam! Podeszłam do stołu, bo zrobili mi miejsce koło tego dziada w buciorach. Doktorka podstawiła mi porcelanową filiżankę i nalewała herbaty. Jakaś indyjska ta herbata, bo cały salon tym pachniał, a te szczurzyska w klatce to się pewnie najbardziej oszałamiały. On ciągle jeszcze na mnie nie spojrzał, więc musiałam i chciałam nawet jakoś mu się uzmysłowić, żeby już wiedzieć, czy mnie rozpoznaje, czy nie. „Więc te tematy z dziedziny, powiedzmy tak, parapsychologii" zaterkotała teraz Doktorka „one nie są panu obce?". „Nic co ludzkie nie jest mi obce" odparłam, patrząc jej prosto w te kocie oczy. „Siódmy Dom mam w wadze, czyli w powietrzu, co pan na to powie?" zwrócił się do mnie ten mój Michał, choć ciągle na mnie nie patrzał. Po prostu wolał nie spojrzeć. A teraz musiałam tak mądrze odpowiedzieć, żeby się nie połapali, że plotę zupełnie nie na temat. „No, waga, powiedziałbym", odezwałam się najgrubiej, jak potrafię ,jest naznaczona swoistą ambiwalencją. Myślę, że dla szczęścia osobistego jest to raczej dyspozycja pozytywna, choć znowu powietrze jest trochę nijakie i lotne".
354
Tak zaklekotałam i patrzę, czy trafiłam we właściwy ton. Kaniesz-no. Bardzo mądrze powiedziałam. Ten Michał przyjrzał mi się teraz tak uważnie, że poczułam jego ślepia w samym środku duszy i tak dalej. Ale nic po sobie nie dał poznać. Nie jak dzieciak, co to od razu zdradzi się i tak dalej, tylko dorośle i sprytnie jak Mężczyzna z amerykańskich filmów. ,A pan spod jakiego znaku, jeżeli wolno zapytać?" zwróciła się do mnie Doktorka. „Niestety, również powietrze" zaklekotałam, ale chyba trochę niezbyt pewnie, bo ona powtórzyła: „Ale nie o element mi chodzi, tylko o znak". Znak. Nie wiedziałam, o czym mowa, ale musiałam szybko coś wymyśleć, więc zażartowałam: ,A mój znak: Orzeł Biały". Jak miło się roześmieli! Wśród kulturalnych ludzi to zawsze jest kulturalnie. Tylko ten dziad w buciorach niepotrzebnie tu wysiadywał, zamiast iść do tych swoich rowów. Zawsze coś jest zepsute. Już tak ładnie i elegancko nam się gaworzyło, i herbata była mocna i aromatyczna jak w jakiej londyńskiej herbaciarni, a tu proszę: dziad się musiał dosiąść w buciorach, i tak siedział przy stole jak Wyrzut Sumienia i tak dalej. Nic nie jest doskonałe. „Więc nie chce pan nam zdradzić swojego znaku" odezwał się na to On i znowu tak uważnie się we mnie wpatrzył, aż zadrżałam. „My czynimy wszystko, aby się pan nie poczuł przez nas zdystansowany, natomiast pan nie chce nam udzielić o sobie ani jednej istotnej informacji, czy to ładnie?"
No, żeby tak mi powiedzieć prosto w twarz, że bym mu czegoś nie dała sama od siebie, to już było tak frontalnie, że musiałam coś ważnego powiedzieć, w przeciwnym razie wszystko by się zaczęło komplikować. „Nie jestem przekonany, czy to faktycznie jest najistotniejsze" powiedziałam najchłodniej w świecie. ,A co do pańskiego pytania, czy to ł a d n i e, to, niestety, nie czuję się kompetentny. Niech się pan z tym pytaniem zwróci do pani Doktor Magdaleny, bo nie widzę tu nikogo, kto by nam jeszcze mógł pomóc". A to im zadałam zagadkę! Od razu widać było, że im pomieszałam szyki i to tak elegancko, że musieli popatrzeć na mnie zupełnie poważnie. Ale zawsze musi się stać tak durnie, jakby to jaki idiota wszystko komponował i tak dalej, i ledwo zaczęło być już tak miło i kulturalnie, a tu zadzwoniło coś pod drzwiami i Doktorka poszła otworzyć, a po kilku sekundach wtoczyło się babsko jakieś do salonu, grubach-ne i ordynarne jak maciora, i ja patrzę, a tu widzę, że ja przecież
355
znam tę babę! Bo to przecież ta sama durna baba, która mi tę całą hecę zrobiła w Trybunie. Jak wtedy narysowałam jednego członka męskiego, żeby ją rozdrażnić! l właśnie ona tutaj, takie już dziwactwa się wyprawiały, że w głowie się mogło zakręcić. „Pani Róża Potylicowa" przedstawiło się to czupiradło i łapę mi wciska do ręki, a taką miękką i tłustą, jak kluska i tak dalej. „Pani Przewodnicząca przychodzi w samą porę" odezwała się do tego babska, i to całkiem uprzejmie, ta Doktor Znachor. ,Jasne, że w samą porę" beknęło to straszne babsko ,Jak się ma obowiązki i absorpcje do spełnienia, to się nikt nie musi troszczyć o inicjatywę i zawsze przychodzi się w samą porę". Ojej, pomyślałam, teraz to się dopiero zacznie, bo przecież ta baba to istna wariatka i ja ją znam. „Czy Pani Przewodnicząca reflektuje na herbatę?" spytała ją słodko Doktorka. Jasne, że reflektuje" upomniała się ta Przewodnicząca, i nie mogłam się nadziwić, skąd to taka Przewodnicząca i czemu takie babsko może przewodniczyć i tak dalej.
Powściekali się. On, ten mój, to pewnie jakiś Magister, ona to wiadomo, Doktorka, a teraz jeszcze ta Przewodnicząca, więc poczułam się, jakby mi czego brakowało. Ale w końcu jestem Podpo-rucznicą, więc też coś. A tu nagle widzę, że to babsko do mnie mruga! Nie tak zwyczajnie i dyskretnie, tylko tak już po chamsku, że wszyscy to musieli zauważyć. Akurat mnie sobie wybrała, żeby mrugać, pomyślałam, ale co mi taka powsinoga, do czego ona może mi się przydać? Więc zlekceważyłam ją i udałam, że nic nie widzę. A wtedy zaczęła mnie pokopywać kopytem pod stołem, że niby coś mi w ten sposób daje do zrozumienia. Chce się spoufalić, chamidło, pomyślałam, ale nie pójdę z nią na żadne konszachty, bo to przecież kompromitujące, z taką babą być skoligaconym i to w oczach takich eleganckich ludzi! Pochyliłam się tylko w jej stronę i powiedziałam: „To nieładnie, tak kopać obcych ludzi pod stołem. Radziłbym pani takich manier się odzwyczaić, bo to i nieeleganckie, i nieskuteczne". „Taki obywatel to myśli, że taka Towarzyszka Dyżurna Porządku i Higieny Społeczeństwa to nie ma oczu i nie widzi czarno na białym. Wąsa to się ma tylko na niby, prawda? A jak się znajdzie chwilę, kiedy nikt nie patrzy, to się napaćka jakie świństwo pod stołem, że aż przyzwoity człowiek to się musi zarumienić za przeproszeniem". Poznała mnie! Oni jeszcze nie zauważyli, bo to wszystko to tylko by-
356
to między tym babskiem a mną, aleja od pierwszych słów zrozumiałam, że baba mnie po prostu rozpoznała, i teraz zaczynało być nadzwyczaj interesująco, choć serce to miałam już w gardle i spociłam się jak mysz. „Ze słów, jakich pani użyła, choć trudno tam dopatrzeć się jednoznacznych związków sensu i tak dalej, ze słów tych wynika, że porusza się pani w rzeczywistości co najmniej dziwnej, nie rozumiem tylko, dlaczego chce nas pani tym zanudzać i tak dalej". Postanowiłam traktować ją tak, żeby nic nie zrozumiała i czekać, co będzie dalej. Ale popełniłam błąd z tym „zanudzać", i babsko się uraziło niepotrzebnie. „Dla takiego Milicjanta, co to udaje przyzwoitego człowieka i obywatela, to wszystko musi być nudne. Ale człowiek pracy to wie, że jak się o swoje nie upomni, to mu wrony wykolą oczy".
Zaczęło się robić głupio i niezręcznie, bo to jednak był atak, i oni to czuli, choć się nie wtrącali, a ja nie wiedziałam, jak teraz tą babę zakrzyczeć i tak dalej. A do tego, jak teraz spojrzałam na Niego, od razu rzuciło mi się w oczy, że on się tak dziwnie uśmiecha, jakby mnie teraz poznał. Rozpoznał, to widziałam z jego twarzy, mimo że on ani na chwilę nie przestawał być kulturalny i tak dalej. Aż nagle pochylił się do mnie i zapytał, ale cicho i dyskretnie, tak, że tylko ja mogłam usłyszeć dokładnie. „Musi pan uprawiać swoją profesję aż tak już ostentacyjni e?" Chryste, jak mnie przygwoździł! Myślałam, że zemdleję, bo tak mi się zrobiło słabo i słodko, jakbym z nim była sama, w jakim lesie, albo w krzakach, i jakby on się nade mną znęcał, ale delikatnie i tak umiejętnie jak jaki kat. „Przecież pan mi nie daje żadnych innych możliwości" powiedziałam również cicho i trochę smutno, żeby go trochę rozczulić. „Przecież pan jest człowiekiem mądrym, więc nie muszę panu tłumaczyć, że każdy idzie swoją drogą, i tylko tą, którą iść musi. Niekiedy taka droga przecina się z inną drogą i to też jest konieczność, której nie można wykluczyć i tak dalej. Niech się pan ze mną pogodzi, jak ja się z panem pogodziłem, a będziemy mogli koegzystować. Dlaczego mielibyśmy ze sobą walczyć? Pan mi się podoba, jako człowiek i tak dalej, może ja też się panu spodobam? Kto wie. Mam różne zalety i tak dalej". „Tak się podchlebiać do eleganckiego kawalera, jakby się było przyzwoitym obywatelem" wściekło się teraz to babsko, bo podsłuchiwało, choć starałam się mówić najciszej, jak to było moż-
357
liwe „to żadna sztuka, ale jak się nie wykaże inicjatywy i nie zaabsorbuje, to to wszystko po próżnicy, i ja to bym tak łatwo nie wybaczyła". To się nie mogło dobrze skończyć. Ja już czułam swąd, jak by się miało coś strasznego stać i tak dalej. „Niestety" powiedział teraz On „Pan się myli, licząc na moją liberalność. Ja jestem człowiekiem zasad i norm moralnych. Niech pan natychmiast opuści ten dom, w przeciwnym razie każę pana wyrzucić. Pan Kazimierz weźmie pana po prostu za kołnierz!" i wskazał na tego dziada w buciorach. „Naprawdę nie jest pan w stanie przyjąć postawy filozoficznej? Spojrzeć na tę sytuację jak na fenomen egzystencjalny, w którym przejawia się cała esencja bytu?... Istnienie...?" „Niech pan nie bredzi" uciął jak nożem.
Boże, jaki to wspaniały chłop! Mogłabym się zapaść ze wstydu. Wyrzucił mnie. Odepchnął jak ścierwo. Jak sukę bezpańską i tak dalej. To było gorzej, niż gdyby mnie kopnął. Musiałam się podnieść na oczach całego towarzystwa, zhańbiona i podeptana, jak zero. Akurat przez tego, któremu oddałam serce. Na oczach tej Doktorki, która niewiele rozumiała i tylko patrzyła tymi swoimi kocimi oczami. I na oczach tej wściekłej Przewodniczącej, która była wszystkiemu winna. Mogłabym tę babę zadusić na śmierć! A ten dziad, choć nikt go nie prosił, zaczął mnie jeszcze wyszturchiwać z pokoju w stronę drzwi. Myślałam, że ze wstydu to się pod podłogę zapadnę! Taka hańba, tak sponiewierana!... Boże, czyja się z tego upadku zdołam jeszcze podnieść?... Co mnie uratuje?... Moja miłość?... Ona jest jak trucizna, i im więcej jej wypijam... Chryste, taki dyshonor!... Nie wiem, jak sobie z tym poradzę. Niechbyjuż mnie nazywali ciotą i tak dalej, nie obrażę się, bo przecież jestem ciotą i to nie moja wina, ale żeby mnie tak sponiewierać towarzysko, w salonie, co to i gospodyni tak mi zaimponowała, i On, którego teraz już kocham nad życie, tak mnie podeptać, tak napluć na mnie. I to nie zwykła hołota jakaś, co to się też zdarza, tylko ludzie z mojej sfery i tak dalej. Jestem stracona. Dotychczas czułam się tylko potępiona i tak dalej, ale teraz nie ma dla mnie żadnego już zbawienia. Teraz się zacznie moje piekło i tak dalej. Zaraz zaczną zamykać, więc już lepiej sama pójdę.
B.
358
wiek
zawód
44
Dyżurna Porządku i Higieny (pani Róża Potylicowa)
Nasza TRYBUNA to już się taka słynna stała że co chwila o niej w gazetach napiszą i to niektórym obywatelom zdaje się w głowie przewróciło a szczególnie to takiej jednej Dyżurnej Rubaszewskiej. No co ja mam z tym Babskiem! Porządnemu człowiekowi to się w głowie nie zmieści! Brygady Pracy jej się zachciało! A co Taka Brygada zmieni? ja ją spytałam. Co nam po takiej Brygadzie, kochana? Brygada to może być w wojnę, jak przyjdą żołnierze, o to będzie brygada, postrzelają, pobrykają za wszystkie czasy, jak to chłopy, i skończy się. Ale co my z Brygadą mamy wspólnego? No niech Pani Rubaszewska sama powie, co? „Tak Pani Potylicowa mówi, jakby była nieuświadomiona" ona na to, i wykrzywia gębę. Ja i Nieuświadomiona? krzyknęłam, bo aż mnie zaparło. Ja to już w drugiej klasie byłam uświadomiona, jak Pani Rubaszewska chce wiedzieć! I wypraszam sobie! I to ją musiało zatkać bo na razie nic już nie powiedziała, tylko tak dziwnie na mnie popatrzyła. Dopiero jak się puźno zrobiło, podeszło Babsko do mnie i mówi, a tak cicho, jakby co tajemniczego: ,A swoją drogą to chciałabym Pani Potylicowej podziękować, że i o mnie wspomniała w tej gazecie bo tak naprawdę to jesteśmy zaprzyjaźnione i kto się lubi ten się czubi, no nie?" Jaka gazeta? ja ją pytam. Co to za Kto się czubi, ten się lubi? W głowie się Pani Rubaszewskiej przewróciło? „No ten wywiad w gazecie" ona na to „Co to Pani Potylicowa udzieliła temu dziennikarzowi, już Pani Potylicowa zapomniała?" „Nic nie zapomniałam, powiadam. A co to za wywiad co pani Rubaszewska mówi? spytałam bo mnie zaciekawiło. „No Wywiad w WOLNOŚCI LUDU" ona powiada. „Sama przeoczyłam i gdyby nie szwagier to wogule bym nie wiedziała. On to czyta wszystkie gazety, człowiek na stanowisku, no i natknął się ha ten wywiad co to Pani Potylicowa nagadała w WOLNOŚCI LUDU mi powiedział, a nawet gazetę odszukał, bo taki człowiek to zbiera gaze-
359
ty i jak mu coś wyleci z głowy to on tylko okiem rzuci na gazetę i już wszystko wie. Więc odszukał mi te gazetę i nawet podarował mi, bo Pani Potylicowa była taka łaskawa i wymieniła mnie w tym wywiadzie po nazwisku. Bardzo Pani Potylicowej dziękuję". Nie ma za co odżekłam, żeby coś powiedzieć. A to mnie zaszczeliło Babsko. Ja dałam wywiad, ale mnie to nie powiedzieli w jakiej gazecie. Jak się szwagra na stanowisku nie ma to człowiek nic nie wie i nic się nie dowie, bo kto ma mu powiedzieć. Człowiek by móg nawet Ministrem zostać i też by mu nie powiedzieli. Takie czasy. A z którego to była gazeta, wie Pani Rubaszewska? spytałam na wszelki wypadek. „To Pani Potylicowa tego nie czytała?" pyta ona i już widzę jak się podśmiewa. Co miałabym nie czytać, mówię. Przecież sama Pani Rubaszewska powiedziała że to ja dałam ten wywiad. Tylko zapomniałam, bo człowiek tyle ma na głowie, że ledwo co nadąży. A może Pani Rubaszewska pokarze mi tą gazetę, to wszystko mi się przypomni? Jasne że się przypomni" ona powiada. „Możemy pojechać zaraz do mnie i ja Pani Potylicowej porzycze te gazetę do jutra". O, to byłoby bardzo upszejmie z pani strony i ja bym tego Pani Rubaszew-skiej nigdy nie zapomniała, mówię i tak miło się uśmiecham żeby pomogło, bo naprawdę ciekawość mnie zdjęła... Ubrałyśmy się i w drogę. Ona mieszka teraz na Targówku i to kawał drogi. Wysiad-łyśmy na Szwedzkiej, a dalej na piechotkę. A zaciekawiło mnie jak ona mieszka. Tego Szwagra to ciągle wspomina że taki ważny Na Stanowisku więc chyba coś jej załatwił, tak sobie myślałam. Jakieś mieszkanie, może to willa nawet choć w takiej okolicy to podejża-ne. Tam przed wojną to tylko hołota mieszkała. Porządny człowiek to mieszkał na Saskiej Kępie albo na Rutkowskiego czy Nowym Świecie, ale nie na Targówku co to wiadomo że nosa po ciemku nie wychyl bo zabiją. Tu to są w najlepszym razie bloki. No i zgadłam! Zwykłe mieszkanie w bloku, a wysoko, że nogi se można zadeptać na amen, bo winda zepsuta. Ale w mieszkaniu to już było pszyjem-nie, bo Rubaszewska się uparła że kawy nam zagotuje i przy kawie otworzymy te gazetę. No więc już się nie broniłam bo kawy to się tak łatwo za darmo nie wypije, a niekiedy nawet za pieniądze też się nie dostanie. Jej to szwagier te kawę załatwił. Więc wody nagotowa-ła a ja se mieszkanie obejrzałam. Zupełnie elegancko sobie mieszka. Pokój z kuchnią, i łazienką, a pokój duży, oj, chyba z 10 metrów.
360
Mój to ma dziewięć, więc też warto popaczeć. A łazienka też ładna z kafelkami. Ale woda się w końcu zagotowała i siadłyśmy przy stole w kuchni, a gazeta już sobie leżała na stole, l jak Rubaszewska otworzyła to od razu było widać ten wywiad. Rubaszewska niedoświadczona i ledwo co literki składa, więc ja się wzięłam do czytania, a ona tylko mi pomagała. WOLNA TRYBUNA POLETKIEM DOŚWIADCZALNYM SOCJALISTYCZNEJ HIGIENY SPOŁECZEŃSTWA -korespondencja własna, taki jest tytuł. Długi, ale ładny. Rubaszewska to nawet nie wiedziała co to jest POLETKIEM, więc jej wyjaśniłam, że to takie malutkie pole na którym wszystko można zasadzić a najbardziej to jarzyn, bo coraz droższe, albo kwiatów, i później można sprzedać na Marszałkowskiej, bo kwiatów to nigdy nie ma pod dostatkiem. Acha, to POLETKO było i ja się rozgadałam na dobre. Ale trzeba przyznać, że tytuł bardzo elegancki. Zapisałam sobie na papierze żeby nie zapomnieć i teraz noszę ten świstek ze sobą, choć uwiera gorzej niż zaczaski od stanika.
O, mam go. Wlazł mi pod ramionczko. ,Jest godzina 16.00, kiedy wysłannik naszego pisma, red. Wł. Kuperek zjawia się w progach WOLNEJ TRYBUNY i..." tak pisze ten dziennikarz „i napotyka Dyżurną Porządku i Higieny, tow. Różę Potylicową". Towarzyszkę ze mnie zrobił, proszę bardzo. Tylko nieładnie że nic mi nie powiedział i gazety nie przysłał. Człowiek nawet nie wie, że taki wywiad o nim napiszą. To muszę powiedzieć nie bardzo mi się podoba. Obywatel ma prawo wiedzieć, że to Wywiad i w gazecie napisali. Taki Wysłannik Gazety to myśli że wszyscy wszystko wiedzą i niech se szukają. Ale bardzo zgrabnie to napisał trzeba przyznać, bo co prawda to prawda. Choć napisał też „Gdyby nie pomoc i doświadczenie mojej koleżanki, Dyżurnej Rubaszewskiej, nie dałabym sobie rady". Phi. Bez Rubaszewskiej nie miałabym sobie dać rady! Też mi! Bez Rubaszewskiej to łatwiej by mi było niż z Rubaszewska, bo co ja się z nią po-ugryzam, to niepoliczone, choć musze przyznać, że teraz to mi te gazetę z Wywiadem dała i jestem jej naprawdę wdzięczna. Każdy ma swoje dobre i złe strony. A jak ten Wysłannik Gazety spytał: .Jakie, może nowe, metody wprowadziłyście do pracy, aby wywiązać się ze swoich zadań?", to Dyżurna Porządku i Higieny, czyli ja, powiedziała: „Wprowadziłyśmy tzw. metodę podziału pracy". I słusznie, bo pracą to się podzieliłyśmy, choć inaczej niż on myśli. On napisał że Rubaszewska sprząta pierwsze piętro, a ja drugie, a jest na
361
odwrót. Ale skąd to taki Wysłannik Gazety może wiedzieć, l tak się dziwię że tyle wiedział. A wszystko z głowy, wszystko sam se wymyślił, bo przecież nikogo nie pytał, l o tej Brygadzie to teraz wszystko wyszło na jaw. Jak przeczytałam że on o tę Brygadę zapytał, „wszystko gra?" tak zapytał, a ja na to odparłam: „Wszystko jak należy. Nasza Brygada bierze udział w Wielkim Wyścigu Pracy ku czci święta Odrodzenia" to mi się stało jasne, skąd Rubaszewska tę Brygadę wzięła. Jasne jak na dłoni. Ważna się chciała zrobić że niby ona te Brygadę postawiła na nogi, chociaż to ja powiedziałam o tej Brygadzie. Pewnie jej ten szwagier tak poradził. Ale niech tylko spróbuje. To z Brygadą to było moje, tak ten Redaktor napisał, i tak musi być. Może się tym nawet sama zajmę. Taka Brygada Pracy to może wcale nie takie złe. Tylko ta nazwa dziwna. Taka wojskowa. Ale trudno, czasy też nie takie znowu spokojne, jutro pójdę do Kierownika Niekiepa i zobaczymy. Ten Wysłannik Gazety to nie przypadkiem akurat mnie se upaczył.
A doktor Znachorka jak jej powiedziałam że zostanę Przewodniczącą takiej Brygady, to od razu umiała się znaleźć i powiedziała: „Pani Potylicowa mogłaby jeszcze wielkie zasługi oddać Krajowi, zawsze byłam tego zdania". Bo poszłam do niej na herbatę, a nie żeby się pochwalić. A tak się ludziska garną do tej Doktorki, jakby im wróżyła z kart. A wszystko znajome gęby, więc od razu poczułam się jak w naszej Trybunie. Nawet ten Łobuz, co to go nakryłam w Czternastce jak te świństwa malował! Od razu gębę rozpoznałam, choć wąsiska se chłop dorobił i udawał że to nie on, tylko porządny Obywatel. Ale Potylicowa ma oko! Nie z Potylicową takie szwindle. A Doktorka, choć taka cwana, to się nie sposczegła co to za gość w domu. A później to mi nawet serdecznie podziękowała. Bo jak teraz zobaczyła że to ten świntuch, to jej się dopiero oczy otworzyły. „To bardzo miło że Pani Przewodnicząca nas uprzedziła" tak powiedziała, jak go już wyrzucili na zbity pysk. Ten elegancki Kawaler, co mi dał Kwiatek, tesz tam był. Bardzo kulturalny męszczyzna. Taki to nie poczebuje nawet wąsa, a i tak się spodoba. Dzisiaj już takich nie ma. A Doktorka chce mu dać pracę. Żeby sobie coś zarobił i te kafelki sprzedawał na bazarze. On się bardzo ucieszył. Oj musze lecieć
Pani Róża Potylicowa
362
wiek
zawód
31
BePe
Protokół z samoocalenia ' (część piąta)
Począwszy z jesienią roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego - w trzy miesiące po podjęciu decyzji, która była przedmiotem refleksji części czwartej niniejszego Sprawozdania -przystąpiłem do realizacji mego konceptu Odrodzenia. Bez mała trzy lata poświęciłem konstruowaniu Modelu Samoobrony Społeczeństwa i Narodu, a że nie był to czas stracony, to możecie dzisiaj sprawdzić własnymi oczami, wychodząc bodaj późnym wieczorem na ulice Warszawy - nasza Rzeczpospolita wrze: przed domami patrolują słynne czujki, Milicja przeprowadza masowe aresztowania, nikt nie jest pewny swego jutra; Partia ciągle jeszcze zachowuje pozory politycznej suwerenności, ale ustawy i dekrety, które wprowadza na wokandę Sejmu, zdradzają niepewność i chaos, w jakim pławią się ich Autorzy, l wszyscy przeczuwamy, że koniec jeszcze daleko, bo rozpoczęła się walka, która z dnia na dzień przyjmuje coraz wyraźniejsze symptomy Wojny Domowej. Nie było to moim zamierzeniem - Organizacja, którą powołałem do życia, robiła, i nadal robi, wszystko, co w ludzkiej mocy, aby zapobiec Katastrofie Totalnej. Ale nasz Przeciwnik - z westchnieniem ,A po nas niechby potop" na ustach - gotów jest raczej spłonąć we własnym domu i na skradzionym Społeczeństwu dobytku, niż ulec perswazjom Ochotniczej Straży Pożarnej. Tym sposobem spełnia się najgorsza z przewidzianych przez nas optyk Narodowego Powstania: Całopalenie. Wygląda na to, że Społeczeństwo, że Naród będzie musiał w swoje Odrodzenie zainwestować więcej, niż kiedykolwiek nam się śniło. Gdyby się komuś wydawało, że trwającą właśnie eskalację można by może jakoś powstrzymać, że Społeczeństwo może się jeszcze opamiętać, niech wie, że to pusta iluzja. Co najmniej od trzech tygodni ulegamy oczywistemu - i pod nazwą Prawa O Automatyzmie
363
Ekscesów doskonale znanemu wszystkim politologom - mechanizmowi, którego nie podobna już unieruchomić. Nasze narodowe i społeczne Odrodzenie-ta bomba zegarowa na statku, którym płyniemy przez rzeczywistość współczesnego świata - będzie zależało już tylko od sposobu, w jaki zechcemy się ratować. I wy, towarzysze, spróbujcie się w to w m y ś l e ć, spróbujcie sobie wyobrazić, co nas wszystkich czeka, jeżeli Partia do końca zechce obstawać przy zarekwirowanym Społeczeństwu prymacie władzy. Jak by nie było, chodzi tu nie tylko o n a s lecz i o w a s! Ja nie wątpię, że wcześniej czy później połapiecie się, o co chodzi, i zaczniecie wreszcie bronić własnej skóry, lękam się tylko, że ze względu na jakieś niezbadane jeszcze prawa, rządzące mechaniką instynktu sa-mozachowania obudzicie się z a p ó ź n o - na popiołach naszego Społecznego i Narodowego Dobytku, na zgliszczach naszego Dobra Ogólnego, i pozostanie nam już tylko poetycka pociecha Jana Kochanowskiego: „Mądry Polak po szkodzie".
Aby wam ten proces dojrzewania ułatwić, postanowiłem opisać wam tutaj ,jak to funkcjonuje", innymi słowy -jak wygląda organizacyjna struktura naszej Organizacji. Zakładam, że wasze kurczowe trzymanie się burt okrętu, który tonie, bierze się z elementarnego lęku egzystencjalnego. Codziennie oczekujecie, że Partia zdemaskuje swego Antagonistę i ukarze Rebeliantów. W tych warunkach roztropniejszym wam się wydaje: pozostać przy dotychczasowym Chlebodawcy, przeczekać chaos i burzę, nie działać pochopnie. Ta przysłowiowa „dziurka od klucza", przez którą umożliwiam wam tutaj wgląd w organizacyjny modus naszego Ruchu, przekona was może, że jest to lęk zbyteczny, bo s t r u-k t u r a, w której ramach zorganizowana jest nasza działalność, jest nie do zdemaskowania. Posłuchajcie:
Codzienna działalność naszej Organizacji odbywa się w obrębie ponad dwóch tysięcy tzw. rodzin. Żadne z tych niezliczonych (faktycznie niezliczonych, bo nikt nie zna dokładnej ich liczby, codziennie zgłaszają się do nas „rodziny" nowopowstałe) oczek w sieci, którą nasza Organizacja zarzuciła na administracyjny aparat Partii i Rządu, więc żadne z tych „oczek" nie zna żadnej innej „rodziny", żadne nie kontaktuje się z resztą bezpośrednio. Niektórzy z was bez trudu rozpoznają w tym triku stary i znany pomysł 364
Anarchistów. Faktycznie, zawdzięczamy mu naszą konspirator-ską sprawność. Tym się tłumaczy zadziwiający fenomen naszej rewolucyjnej dynamiki. Wprawdzie udało się -jak dotąd - organom Śledztwa zdemaskować aż osiem Rodzin, ale -jak funkcjonariuszom Akcji Gończej doskonale wiadomo - żadne z tych oczek nie posłużyło do demaskacji następnej Rodziny. Bo owe „rodziny" po prostu nie utrzymują ze sobą żadnych kontaktów -nicosobie nawzajem nie wiedzą.
Prezydium naszej Organizacji - na którym spoczywa zadanie administrowania oraz reżyserowania działalności Ruchu - składa się wprawdzie z dwudziestu pięciu Członków, niemniej tylko dziesięciu z nich pochodzi z „rodzin", piętnastu w ogóle nie tkwi w bazie Opozycji. Są to osoby prywatne - osobistości z życia naszej narodowej Kultury i Sztuki - których porady i opinii Organizacja zasięga wyłącznie korespondencyjnie. Pozostali Członkowie Prezydium - którzy wyszli z bazy i dostarczają nam informacji o stanie naszego Ruchu na poziomie podstawy - nie znają się między sobą, mieszkają ponadto w najróżniejszych miastach naszego Kraju. Prezydium naszej Organizacji obraduje wyłącznie korespondencyjnie, jego opinia gra decydującą rolę przy okazji kolejnych „głosowań" Organizacji nad słusznością takich bądź innych „akcji" Ruchu. Jedynym Organem wtajemniczonym w zasady funkcjonowania naszej Organizacji jest tzw. Sekretariat Ruchu. W skład Sekretariatu wchodzą tylko dwie osoby: tak zwany Przewodnik Ruchu, oraz tak zwany Powiernik Przewodnika, przy czym ten ostatni pozbawiony jest prawa głosu oraz wszelkich przywódczych kompetencji, które przysługują Przewodnikowi Ruchu. Zadaniem Powiernika jest niesienie duchowego wsparcia Przewodnikowi. Prezydium wyszło z założenia, że administracyjna władza nad Ruchem, która spoczywa w rękach Przewodnika, wiąże się z tak ogromnym trudem organizacyjnym, oraz wymaga tak wielkich zasobów czasu i energii, że nie powinno się obarczać Przewodnika nadto pracą koncepcyjno-ideową. Ta ostatnia - a zatem duchowe przewodnictwo Ruchu - leży w gestii Powiernika, który jednakowoż nie posiada żadnej władzy, a i na przyszłość z wszelkiego podziału kompetencji jest raz na zawsze wykluczony. Innymi słowy Powiernikiem -a zarazem Ideologiem - Ruchu można zostać
365
wyłącznie z pobudek idealistycznych; stanowisko to nie implikuje zaś żadnych kompetencji w podziale władzy nad Opozycją. Przeciwnie - ono wyklucza możliwość osobistej kariery; Przewodnikiem Ruchu nie może zostać ktoś, kto już raz sprawował „funkcję" Powiernika.
Tak daleko idącą ostrożność w ustalaniu proporcji oraz hierarchii priorytetów władzy nad Organizacją podyktowały nam dotychczasowe doświadczenia współczesnych Ruchów Oporu. Ruchy te dopinały swoich celów i kończyły się zwycięsko tylko wówczas, gdy poradziły sobie z problemem swojej wewnętrznej organizacji i nie otwierały żadnych możliwości dla niedopuszczalnej fluktuacji oraz korupcji władzy. Strukturę Ruchu oraz mechanizm Zarządzania i Kontroli Organizacji opracował dla potrzeb Opozycji, oraz na jej zamówienie, naukowy zespół politologów, socjologów i matematyków; jest to model nowy i dotychczas nie zastosowany w praktyce; z uwagi na zawarty w nim walor tzw. absolutnej nieinfiltrowal-ności - model ten określa najniższy z dotychczas uzyskanych stopni tzw. prawdopodobieństwa demontażu - aby poradzić sobie z konspiracyjnymi aspektami Ruchu, Partia musiałaby postępować w sposób graniczący z cudotwórstwem. Opozycja, którą ucieleśniamy, posiada bowiem z jednej strony właściwość całkowitej a u t o-regeneracji -jak ów mityczny smok z baśni Tysiąca i Jednej Nocy, którego rozliczne głowy, odcięte od korpusu, natychmiast na nowo odrastają - z drugiej strony, jest skonstruowana w ten sposób, że dopiero dekonspiracja samego Sekretariatu, i to obu jego członków, Przewodnika i Powiernika równocześnie, gwarantowałaby Organom Śledczym szansę rozszyfrowania składu osobowego Prezydium oraz Rodzin. Prawdopodobieństwo podobnego przebiegu rzeczy jest co prawda znikome, niemniej - aby nie kusić tego, co pod nazwą diabelstwa ciągle jeszcze ingeruje w racjonalny porządek rzeczywistości - Prezydium Ruchu już w pierwszym swym wystąpieniu rozstrzygnęło, że tylko jeden z obu członków Sekretariatu będzie znajdował się na terenie Kraju, drugi będzie działał wyłącznie zza granicy. Tym sposobem Przewodnik i Powiernik nigdy nie znajdują się równocześnie w Kraju, porozumiewają się natomiast przy pomocy jednego z najprostszych kodów komunikacji konspiracyjnej.
366
Jednakże podstawą naszej siły i aktywności jest baza Ruchu -około dwóch tysięcy tzw. Rodzin. Organizacja nasza powołała do życia różnorodne typy tzw. Rodzin; obok tzw. Rodzin Przygotowawczych, które zajmują się wypracowaniem teoretycznych podstaw przyszłego modelu ustrojowości naszego Kraju i które pracują w ściśle sprecyzowanych ramach zawodowych (jak np. Rodziny Ekonomistów, Matematyków, Politologów bądź Prawników), skupiamy wokół siebie ponad tysiąc dwieście tzw. Rodzin Bojowych, których skład osobowy nie jest podyktowany kryterium profesji czy typu wykształcenia, tylko bierze się ze względu na praktyczne umiejętności oraz temperament ich Członków.
To one właśnie - Rodziny Bojowe - realizują aktualnie program stopniowego wysadzenia Warszawy w powietrze. Spoglądam na zegarek: 8.12. Punktualnie o 21.00 spłonie Muzeum im. Włodzimierza Lenina na ul. Waryńskiego 8. O tej samej porze będę opuszczał budynek Wolnej Trybuny. Nikt nie zdoła zapobiec likwidacji wspomnianego obiektu, i to jest, towarzysze, faktyczny skandal zaistniałej sytuacji. Partia frymarczy dobytkiem naszego Społeczeństwa, jak straganiarz kupczy rupieciami. Jak gdyby to wszystko było jej prywatnym mieniem.
Decyzja o tym, której Rodzinie Bojowej, jakie zadanie przypadnie do spełnienia, zapada wyłącznie w głowie Przewodnika Ruchu. Przewodnik Organizacji, niezależnie od konsultacji, jakich by nie podjął z Powiernikiem lub Członkami Prezydium, jest w tej kwestii niezastępowalny. To on, i tylko on, może rozstrzygnąć „kto, co i kiedy". Ponieważ pomiędzy zapadnięciem decyzji a jej wykonaniem musi upłynąć co najmniej siedem dni, Organizacja ma dostatecznie wiele czasu, by ewentualne kontrowersje usunąć na drodze dyskusji i głosowania. Aby nie paść ofiarą korupcji i ogólnego rozprzężenia obyczajów społecznych - tego wszystkiego, przeciwko czemu Ruch wystąpił - Opozycja wyłoniła z siebie i rozwinęła własną sieć oraz własne sposoby komunikacji. Nie korzystamy z usług Poczty. Korzystamy wprawdzie z sieci telefonicznej, ale Organa Śledcze nie mają najmniejszych szans, by drogą podsłuchu zdemaskować Opozycję.
367
Jak powszechnie wiadomo, nasza Ludowa Rzeczpospolita kroczy naprzód niejednokrotnie amatorskimi siłami swego stanu posiadania; na miejsca fachowców i ekspertów wdarli się amatorzy - ludzie bez adekwatnego wykształcenia oraz przygotowania zawodowego, ludzie, których jedynym „walorem" jest ich niejasny status socjalny, a co za tym idzie: konieczność osobistego popierania zastanej koniunktury społeczno-politycznej, bowiem koniunktura nowa, racjonalna i politycznie zdezynfekowana, z całą pewnością obeszłaby się bez ich pomocy i usług. Partia może być pewna ich lojalności, bowiem pozostać lojalnym, to dla tych ludzi tyle samo, co przetrwać. Dlatego obdarowuje się ich stanowiskami i godnościami, do których ci ludzie ani moralnie, ani duchowo nie dorośli. Ale mniejsza z tym. Wspominam o tym tylko dlatego, by zaznaczyć całkowitą kompetentność działania Ruchu. Nasza Opozycja jest ruchem fachowców i ekspertów z wszystkich dziedzin życia społecznego. Obok Rodzin typu Naukowego, skupiamy w łonie Organizacji szereg tzw. Rodzin Specjalistycznych: Rodzina Elektroników sąsiaduje z Rodziną Hydraulików, obok Rodziny Cybernetyków funkcjonuje Rodzina Mechaników Samochodowych etc., etc. Amatorów, ludzi bez wyuczonego zawodu, kształcimy w obrębie tzw. Rodzin Samouków. Staramy się bowiem działać racjonalnie i z całkowitą świadomością czekających nas zmian. My chcemy zreformować ten humbug, który pod nazwą Socjalistycznej Gospodarki Planowej z dnia na dzień rujnuje owoce naszej społecznej działalności. Jutro, pojutrze, za miesiąc władza przejdzie w nasze ręce - na to mamy naukową gwarancję Rodziny Futurologów - i od pierwszego dnia, niezależnie od stanu, wjakim tymczasem znajdzie się nasza Rzeczpospolita, będziemy musieli umieć się nią p o s ł u ż y ć w dziele Naprawy, dlatego przygotowujemy się do tego dziejowego momentu skrupulatnie i od wielu lat.
W nieprzytomnym, tzn. niezracjonalizowanym i ślepym, odruchu samoobrony, Partia dała swoim Organom Śledczym tzw. wolną rękę. Milicja faktycznie jęła aresztować, kogo popadło - nasze socjalistyczne więzienia oraz Domy Poprawy są przepełnione i przeżywają prosperity, jak nigdy dotąd. Dopóki to nam na rękę, dopóki te chaotyczne i nieprzemyślane akcje samoobronne podwyższają tem-
368
peraturę wrzenia społecznego i rujnują resztki zaufania, jakie Społeczeństwo pokłada w Partii, nie będziemy przeciwko tej nieprzytomnej eskalacji podejmować żadnych kroków. Ale już dzisiaj musimy ostrzec Partię, że nie jest to kredyt również na Jutro i Pojutrze. Partia nie powinna sobie wyobrażać, że wszystkie kroki, jakie podejmie przeciwko Społeczeństwu - przeciwko tym osobistościom życia społecznego, które od dawna cieszą się brakiem zaufania Rządu i Partii - pozostaną bezkarne. Ostrzeżenie niniejsze dotyczy tych przedsięwzięć, które będą się kierowały przeciwko prominencji świata Nauki, Kultury i Sztuki. Ostatnia faza walki, jaką wypowiedzieliśmy „socjalizmowi o ludzkiej m o r-d z i e", będzie zapewne walką o konkretnychludzi. Nasza Opozycja zdaje sobie doskonale sprawę, że dzieło reformacji, jakiego się podejmie, może się powieść wyłącznie pod warunkiem zachowania tego - i tak z dnia na dzień topniejącego - kapitału wiedzy i charakteru, który przetrwał mimo globalną degrengoladę naszej Rzeczpospolitej; my w i e m y, że bez pomocy i poparcia ze strony elity polskiej inteligencji, nasz Ruch skazany jest na fiasko. Jesteśmy w pełni zdecydowani ludzi tych ratować wszystkimi sposobami, jakie stoją nam do dyspozycji. Aby to powiedzieć zupełnie jasno: również tymi sposobami, których dotychczas, z różnych powodów, nie braliśmy pod uwagę. Wychodząc z przeświadczenia, że przyszłość każdej Rewolucji, i każdego Ruchu Oporu, kształtowana jest również przez jego Przeszłość-przez Moralność i Sposoby, które umożliwiły danemu Ruchowi zwycięstwo - wzdragaliśmy się dotychczas posłużyć się terrorem wobec konkretnych osobistości Partii i Rządu. Nasz romantyzm -z natury rzeczy podatny na korozję idealizmu i humanistycznej naiwności - przeszkodził nam w swoim czasie widzieć rzeczy takimi, jakimi one faktycznie są. Nie przewidzieliśmy bezwzględności i miary barbarzyństwa, z jakimi gotów jest bronić się ktoś, kto już n i c nie ma do stracenia. Łudziliśmy się, że Partia, kiedy dostrzeże już bezwyjściowość swojej politycznej sytuacji, gotowa będzie uznać własną porażkę i wycofać się z pola walki jak człowiek honoru. Staroszlachecka naiwność naszej tradycji, niestety, dochodzi do głosu również w n a s. Tym dotkliwsze jest nasze przebudzenie. Na nasze usprawiedliwienie chcę
369
jednak powiedzieć jedno: Może jest i tak, że wszystkie Ruchy Oporu, wszystkie Rewolucje, muszą idealizować swego Przeciwnika, i to we własnym żywotnym interesie, bowiem niepodobna zachować czystego sumienia, nie mówiąc już o uczuciach i sercu, jeżeli przez lata codziennie walczy się z tłustą i na wszystko gotową pluskwą.
Teraz jednak ostatecznie już przebudziliśmy się z naszego sentymentalnego snu o świecie zasad moralnych, teraz wiemy już, że walka toczy się na nóż e. Wkładamy tedy szablę do pochwy i rozglądamy się za łomem:
Dnia 22 czerwca br. Organa Śledcze aresztowały Prof. dr. Lucjana Kołomłyńskiego. Społeczno-polityczne poglądy Prof. Kołomłyń-skiego były i są doskonale znane, a Partia od dawna już szantażowała go perspektywą uwięzienia. Organa Śledcze Partii orientują się co do działalności politycznej Aresztowanego, wiedzą tedy, że nigdy nie był on Członkiem naszej Organizacji. Zamierzaliśmy co prawda pozyskać jego czynną współpracę, ale Prof. Kołomłyński -ojciec czworga dzieci, odpowiedzialny nadto za przyszłość naukową dwóch generacji Socjologów-jednoznacznie odmówił nam swojej pomocy, powołując się tak na swoją polityczną sytuację, jak na moralne zobowiązania, jakie ponosi względem swojej rodziny. Nigdy więcej nie próbowaliśmy wpływać na jego wolę, zaś Organa Śledcze - inwigilujące Prof. Kołomłyńskiego od co najmniej 2 lat za dnia i nocy - mają pełną świadomość bezpodstawności oskarżeń, przed którymi dzisiaj stawiają Aresztowanego. Wszystko to nie przeszkodziło Partii aresztować go i poddać torturom tzw. „psychoterapii".
Oświadczamy niniejszym, że tak życie, jak bezpieczeństwo Prof.
%
Kołomłyńskiego leżą nam głęboko na sercu i gotowi jesteśmy wartości tych bronić wszystkimi środkami, jakie usankcjonowała dotychczasowa tradycja Walczącego Podziemia.
Jeżeli w ciągu najbliższego tygodnia Prof. Kołomłyński - cały i zdrowy- nie powróci do swojej rodziny oraz na swoje miejsce pracy, zapłaci za to własnym życiem trzech wysokich funkcjonariuszy Aparatu Partii. Nasze ultimatum mija z dniem 4 czerwca br. i jest nieodwołalne.
BePe-123432
370
wiek
zawód
30
Biedna sponiewierana ciota
Nie ma dla mnie ratunku i tak dalej. Niby się już uspokoiłam i łykam krople na serce, ale nie pomaga. Na szczęście gryzę się w język i nic jeszcze Kapitanowi nie wspomniałam, że zostałam zhańbiona, bo jeszcze by mnie dziad zabrał od Niego, a wtedy to już zupełna rozpacz i tak dalej. Teraz to znowu muszę za Nim chodzić incognito, bo jeszcze większa bieda na mnie czeka: jak On mnie jeszcze raz rozpozna, to już nie wiem, co się będzie działo. Może by mnie nawet spoliczkował! Kto to może wiedzieć i tak dalej. Pomieszania zmysłów dostaję, jak tylko o tym pomyślę. Tego mi tylko jeszcze trzeba. Żeby mi dał publicznie w buzię, co to już wiadomo, że wtedy nic tylko się zastrzelić albo co. Dla tej hołoty, która się kręci po mieście, to to tyle co nic, bo codziennie się ich trzaska po pysku i jakoś znoszą to. Nikt się nie zabija i tak dalej. Aleja? Taka przewrażliwiona!... Taka sterana, że już bardziej nie można. Przecież dla mnie taki dyshonor, to już ruina i tak dalej. Wolałabym zbankrutować, jakbym miała na czym, wolałabym, żeby mi dom spłonął i wszystko, co sobie w życiu nazbierałam i tak dalej. Ale nie to, tylko nie to, żeby mi jeszcze mój honor podeptali, a wtedy jak cię widzą, tak cię piszą. Przecież ja nic więcej nie mam, oprócz godności i tak dalej. Niektórzy wiedzą żem ciota i tak dalej, kilku wie, że się muszę wynajmować na służbę u tej swołoczy, i to wszystko! Jak policzyć, to w sumie nie więcej niż kopa ludzi. A tu są dwa miliony, i ta reszta niczego się nie domyśla. Jak po południu wyjdę na ulicę, ubrana przyzwoicie i tak dalej, i nie spotkam żadnego znajomego, to sama nawet zapominam o tym i mogę się poczuć tym, kim jestem. W Telimenie to tylko szatniarz wie, jaka jestem, bo sam się wysługuje, dziad przeklęty, ale oprócz niego nikt więcej. Na Krakowskim też mało kto wie. Niektórzy się domyślają, ale domyślać to się w tych czasach wszyscy czegoś domyślają i to się nie liczy. Dowody się liczą i tak dalej. Gdyby On mnie publicznie spoliczkował i jeszcze powiedział co na do-
371
datek kompromitującego, to to byłoby jako dowód. Gdyby mnie ktoś znajomy widział przy tym i tak dalej. Rozniosłoby się po mieście i już nigdy nigdzie nie mogłabym się pokazać. Palcem by mnie wytykali. Tak się muszę teraz starać, żeby mnie nie rozpoznał, że już nie wiem. Ktoś mógłby pomyśleć, że to tak łatwo, ale to się tylko tak wydaje, bo przecież ja go k o c h a m i chcę być w pobliżu, tam gdzie On, słyszeć, jak On oddycha, dotknąć go niekiedy i łudzić się, że to On mnie dotknął i tak dalej. Następnego dnia, po tej hańbie i tak dalej, to byłam tak rozżalona, że z pomieszania w ogóle nie zwracałam uwagi na ostrożność i tak dalej. Wiedziałam, że muszę z Nim porozmawiać. Poprosić go o przebaczenie. Wytłumaczyć Mu, że przecież nie jestem winna, bo to nie ja wybrałam sobie taką poniewierkę. Przecież On jest mądry i tak dalej, a mądrych to się po tym poznaje, że stać ich na przebaczenie i miłosierdzie, bo wszystko rozumieją i tak dalej. Dlatego stanęłam za Nim w tramwaju tak blisko, żeby mnie już nie mógł nie zauważyć, a na zakręcie to tak się do Niego przytuliłam, jakbym już bez tego nie umiała żyć. Więc musiał się odwrócić, a o to mi chodziło, bo już z góry sobie przygotowałam, co mu powiem. Pomyślałam sobie przedtem: to twoja ostatnia szansa, Kocica, ty musisz wszystko zaryzykować i rzucić na jedną kartę. Albo-albo. A kiedy się już odwrócił i od razu było jasne, że mnie rozpoznaje, powiedziałam szybciutko: „Przecież pan jest człowiekiem mądrym i tak dalej, więc musi istnieć między nami jakaś możliwość porozumienia". Zarumieniłam się, jakbym miała czternaście lat i tak dalej, bo On patrzył na mnie tak przenikliwie, że gdybym chciała, to mogłabym się poczuć naga.
„Z czego pan wnosi, że z człowiekiem mądrym łatwiej się porozumieć, niż z człowiekiem głupim? Czy nie zapomina pan tu czegoś dodać?" No żeby mi tak odpowiedzieć! l popatrzał przy tym na mnie tak pogardliwie, od stóp do głów, jakbym była chłopkąjaką, o. „Dlaczego pan mną tak pogardza i tak dalej?" spytałam cichutko. „Przecież to nie ja wybrałam siebie i tak dalej. To przecież nie moja wina, że mnie nasyłają na pana, ani to, że ja w ogóle współpracuję z tą swołoczą, bo już nie mam innego słowa..." Nawet cienia uśmiechu, nic. Patrzył na mnie tak zimno, jakbym była, ot, śmieciem, co to się przyplątał pod nogi. Myślałam, że umrę ze wstydu. A na dodatek jeszcze dodał i to zupełnie bezosobowo: „Niech się pan weźmie
372
w garść, a nie żebrze o zrozumienie. I proszę się trzymać w przyzwoitej odległości ode mnie, bo za nic nie ręczę!"
Boże, gdyby mnie zbił, to bym jeszcze go pocałowała w rękę, ale gdyby mnie spoliczkował? O rany boskie i tak dalej. Spłonęłabym ze wstydu. I gdyby to jeszcze jaki mój znajomy podejrzał, Chryste Panie. Dlatego wolę się trzymać z daleka. A On udaje, że nic o mnie nie wie, choć przecież myślę sobie, że co jakiś czas widzi m n i e, z daleka i tak dalej. Nic nie wie, że ja go kocham i tak dalej, pewnie mu się wydaje, że jestem, ot, takim młodym mężczyzną, bez charakteru i tak dalej. Jeżeli naprawdę jeszcze w to wierzę, że istnieje dla mnie ratunek, bo może zasłużę sobie na Jego szacunek i tak dalej, to już tylko pod tym warunkiem, że mu jakoś to zasugeruję, to że go kocham i tak dalej, że jestem kobietą, niechby się w to wczuł, bo przecież taka jestem jak święta prawda, a jeżeli jemu o prawdę chodzi i dlatego taki srogi, to niech uzna tę prawdę, bo nie ma dla nas innego wyjścia. Tak pomyślałam i potem przez dwa dni myślałam, jak mu tu zasugerować, jak to przeprowadzić, skoro muszę się trzymać z daleka, a przecież muszę, bo nie daje mi okazji, żeby go przyłapać samotnie i tak dalej. Już nawet myślałam, żeby się do niego zgłosić telefonicznie, bo ma telefon i tak dalej. Telefonicznie to jeszcze bardziej by mi odpowiadało niż na samotności, w cztery oczy. Ale też się nie da, ot co. Jak raz zadzwoniłam, to nic, tylko ktoś zdjął słuchawkę i nagle zaczęło serce stukać, tak głośno i nagląco, jak w słuchawkach do płuc. Nic więcej, tylko ten stukot serca. Powściekali się. Z dwadzieścia razy jeszcze próbowałam, za każdym razem to samo. Może taśmę podłączył i tak dalej, bo skąd by tu taki stukot serca. Pewnie nagrał, i włącza się ta taśma, nie „słucham" i „proszę, z kim mam przyjemność", tylko to Bijące Serce. Więc to już bardzo dziwny człowiek i tak dalej. Nic mu nie można naklekotać przez telefon, tylko samemu trzeba się nasłuchać tego bijącego serca, co to od razu tak się duszno robi i ciasno, jak gdyby tu się c z a s t r a c i ł o i tak dalej, tak niecierpliwie i przejmująco, więc już nie wiem, co o tym myśleć.
Tak się teraz szminkuję i podkreślam brwi, żeby było właśnie bardzo ładnie i żeńsko, ale co mi z tego, skoro muszę się trzymać z daleka? On by to mógł zauważyć i nawet odpowiednio ocenić, ale najpierw by musiał zajrzeć mi w oczy z bliska. Może by się nawet
373
domyślił? A to dla mnie strasznie ważne, boja przecież nie mogę w ten sposób żyć, w tej niesamowitej niepewności i w upokorzeniu na dodatek, zdana na jego domysły i insynuacje. Ja muszę mu jakoś zakomunikować, o co tu chodzi i tak dalej.
A zimno się teraz zrobiło! l deszczu co chwila nachlapie. Pada i pada. Jak w duszy, tak i na dworze. Powściekali się. Atu już lipiec i powinno by być po lipcowemu, a nie jesień, tak przenikliwie wilgotno, że aż w kości idzie. O, a co by to było, gdybym tak mogła do niego zadzwonić, i odezwałabym się po rosyjsku! On podnosi słuchawkę, a ja: „Kanczaju! Straszno pierieczest... Stydom i strachom zamiraju... No mnie parukoj wasza czest. l smielo jej sjebie wwjer-jaju". Albo jeszcze inaczej. Podnosi słuchawkę, a ja: ,Za szto wino-wnieje Tatjana?Za to li szto w mifoj prostotje ana nie wiedajet ab-mana i wierit izbrannoj... czustwa, szto tak dowiercziwa ana, szto ot niebies odarjena woobrażeniem... żiwoj, i swojenrawnoj gatowoj i serdcem ptamiennym i nieżnym?,.." Na pewno zna rosyjski, choć to taki Polak, jakiego ze świecą dzisiaj nie znajdziesz. Ale ci to właśnie zawsze rozumieli po rosyjsku. Dopiero jak się nam Kraj skomunizo-wał i w szkołach jęli wmuszać ruski jak na pokutę, to się wszystko poprzekręcało i teraz to już nikt rosyjskiego nie zna. A jak znają, to wolą udawać, że właśnie nie mają zielonego pojęcia i tak dalej, bo się wstydzą, że znają.
Ja znaju: dam chotjat zastawit czitat pa-ruski. Oj, jak się rozklekotałam.Jakbym zupełnie zapomniała o moim strasznym położeniu i tak dalej. A teraz pada i pada. Nie ma dla mnie zbawienia. Jeżeli nic się już nie zmieni, tylko wszystko pozostanie tak jak jest i tak dalej, to się powieszę, bo nie wytrzymam takiego życia. Ja może i umiałabym niejedno znieść i dać sobie radę w najtrudniejszych warunkach i tak dalej, nawet w biedzie i upokorzeniu, w grzechu i na poniewierce - ale to by musiało być za coś. Musiałabym w zamian czuć się przynajmniej tolerowana i tak dalej. Ale nie w ten sposób, jak teraz, nie w takiej cichej gorzkiej rozpaczy, wzgardzona i odepchnięta gorzej niż pies. Tagda - nie prą wda-li? - w pustynje, wdali ot sujetnoj motwy, ja wam nie nrawUas... Szto-ż nynie mienia presledujetie wy? zaczem u was ja na primietje? Źle życie miałam i źle skończę. A tam pada i pada. Wczoraj to On wszedł do biblioteki, a ja to już znam -jak On idzie do biblioteki, to pięć, sześć go-
374
dzin może potrwać, zapada jak kamień w wodę. Więc jak tylko wszedł do tej biblioteki, to sobie pomyślałam, że nie będę tu wystawała jak głupia, aż mi się nogi przemoczą i tak dalej, tylko odwiedzę sobie Krzycha, bo mieszka, ot, dwa kroki stąd, i prosty chłopak, to może i rozerwę się w naturalny sposób, a nie tylko te zmory na duszy i tak dalej. To taki waluciarz, który niekiedy na lujostwo idzie, bo taki zmanierowany, a nie dlatego, że nie ma pieniędzy albo czego tam. Lubię go za to, że jest, jaki jest, i nie udaje nikogo ponadto. Choć to poczciwe i tak dalej, taka naturalność i autentyczność; ci, którzy udają coś więcej, niż są, uważam, że są bardziej wyrafinowani, bo grająjakąś rolę, i to może być interesujące, a taka naturalność to prostackie jednak, bo to każdy dziad spod kościoła też taki naturalny i tak dalej. Ale ten waluciarz robi to z wdziękiem, choć prymitywny taki, że drugiego ze świecą szukać i nie znaleźć. No i poszłam do niego, bo w takiej rozpaczy jak teraz to jeszcze nabroiłabym co głupiego i popsuła sobie niejedno. Otworzył mi, a ja patrzę - on w slipkach. Nie w szlafroku, jak by wypadało, tylko w slipkach. Poczciwości bandzior. Lubię go za tę jego chamowatość i tak dalej. To, że on właśnie potrafi komuś otworzyć drzwi swego domu w slipkach. I to w tak ciasnych, napiętych i tak dalej, że od razu mimowolnie zaczerwieniłam się, bo jednak żyję teraz jak jaka zakonnica i kocham tylko Jego.Już myślałam, że baba jaka u niego i prosto z łóżka wyskoczył. Ale nie - latał tak nago, bo mu było ciepło. Och, jakie poczciwe te łobuzy, tu pada i wilgoć, że ledwo kości nie pękają, a jemu ciepło i dlatego lata nago po mieszkaniu. Sama chciałabym mieć takie zdrowie i tak dalej. Jak się już opamiętał, bo stałam w drzwiach i czerwieniłam się jak pensjonarka, to mnie zaprosił na herbatę i od razu zrobiło mi się miło. Poprosiłam go, żeby narzucił jakiś szlafrok na plecy, albo przynajmniej piżamę, bo to dla mnie tylko niepotrzebne źródło rozproszenia i tak dalej, jak chłop nagi lata po mieszkaniu, to nie umiem już na niczym się skupić i patrzę tylko na to jego cielsko, jak nawet się nie podoba i tak dalej. A przy herbacie to już nie wytrzymałam i musiałam mu opowiedzieć o Nim i tym, jak Go kocham beznadziejnie, a On się nawet nie domyśla. Szukałam po prostu współczującego słowa i tak dalej, bo to jednak straszne, tak się męczyć w samotności, bez pociechy i zrozumienia. Ale on, ledwo usłyszał, co i jak, rozbisurmanił się. „A pierdol
375
ty go, Kocica!!" wrzasnął „Pierdol go i nie martw się o przyszłość, bo im dalej w las, kurwa, tym więcej drzew!" No żeby tak po chamsku potraktować życie wewnętrzne drugiego człowieka! l to w najlepszej intencji i tak dalej! Od razu wszystkiego mi się odechciało i już tylko chciałam wyjść od niego. Lepszy deszcz i słota niż takie cha-midło i tak dalej. Ale nie od razu poszłam i dobrze zrobiłam, bo pomysł się z tego narodził. Taki niby chamek, ale poradzić to potrafił, aż się zdziwiłam. „Ty napisz do niego list, Kocica!" krzyknął. „Napisz list i wyłóż mu to wszystko detalicznie, żeby się połapał, w czym rzecz! Przecież piśmienna jesteś, bo u Literatów poduczyłaś się i wiesz, gdzie trzeba posolić, a gdzie posłodzić! Odwal mu taki LIST!" Najpierw to mi się ten pomysł wcale nie spodobał, bo pomyślałam, że jak napiszę, to już całe moje uczucie zamknie się w tej jednej formie, i nawet jak on mi odpisze, to pewnie nie zaproponuje żadnego spotkania i tak dalej, tylko znowu trzeba będzie k o-respondencyjnie. Taka korespondencyjna miłość to może i dobre dla jakiej marzycielki i intelektualistki, ale czy dla mnie? Tak się nie umiałam jakoś pogodzić z myślą, że będziemy do siebie pisywać, jak korespondencja, nic więcej, ale po namyśle doszłam do wniosku, że na odwrót, bo właśnie perspektywy to już w ogóle nie ma, a taki list to może wszystko przemieszać i poruszyć jak kij mrowisko. A widzieć? Przecież i tak go widzę. Po takim liście to nawet będę miała pretekst, żeby do niego podejść i popatrzeć mu w oczy, a nie tylko tak z daleka, jak teraz. I już nawet zaczęłam sobie w głowie układać, co napiszę. „Szanowny Panie" mogłabym napisać. Choć może lepiej „Drogi Panie", choć nie, bo to zbyt wyniośle, a ja przecież mam go sobie obłaskawić, a nie zrazić na amen i tak dalej. Tak sobie układałam w głowie, a jak tylko nadeszła okazja, to pożegnałam się i wyszłam od tego waluciarza, żeby już mieć spokój i tak dalej, bo chciałam obmyśleć, jaki list mogłabym napisać. No i napisałam, jeszcze tego samego dnia. Krótko, ale elegancko: „Szanowny Panie" napisałam „czy naprawdę uważa Pan, że nie zasługuję nawet na chwilę rozmowy? Byłbyż Pan aż tak oddany swojej Misji, że nie starcza już Panu energii, by okazywać się nadto l u d zk i m? Proszę mi wybaczyć, że ośmielam się niepokoić Pana nie tylko z Urzędu, ale nadto prywatnie i listownie. Jeżeli uzna Pan, że - pisząc do Pana -postępuję niestosownie, zechce mi Pan może jednak wybaczyć.
376
Czy mogę przynajmniej na to liczyć? Pozwolę sobie życzyć Panu spokojnej nocy i pozostaję w pokornym oddaleniu - Pański (nieszczęsny) Anioł Stróż".
W Telimenie napisałam, a jak tylko skończyłam, od razu wzięłam taksówkę i szybko zajechałam pod jego dom, żeby mu to podrzucić pod drzwi, bo pewnie ciągle jeszcze siedzi w tej swojej bibliotece, a jak wróci, to będzie musiał zauważyć i tak dalej. Tak szczęśliwie sobie wykombinowałam i od razu zrobiło mi się lżej na sercu, nawet świat wydał mi się znowu miły i tak dalej. Choć pada i pada, jak śnieg w „Trzech siostrach" i tak dalej. A następnego dnia jakie to było miłe i podniecające, tak wiedzieć, że on ten list na pewno przeczytał i teraz szuka mnie oczami, bo wie i tak dalej. Specjalnie długo mu się nie pokazywałam na oczy, żeby się niecierpliwił i właśnie zdradził mi, jak bardzo się niecierpliwi. Ale do dzisiaj z nim nie rozmawiałam. Nie daje mi okazji i tak dalej. Widzę, że przeczytał i wie o co chodzi, bo rozgląda się jakby kogo szukał, a jak raz mnie zauważył, to nawet przez dłuższy czas przyglądał mi się z zainteresowaniem i tak dalej, ale nic więcej. Sam z siebie nie zrobi w moją stronę ani kroku! Jestem dla niego jak trędowata i tak dalej. Mimo że cierpię, a nie brykam sobie i tak dalej, i on powinien by to docenić. Nie jestem przecież jakimś łobuzem z Milicji, co to go nasyłają, a on zrobi wszystko, co mu każą. Jestem wyjątkowa, i gdyby on to zechciał uznać, gdyby był na to wrażliwy, to by mu z tego jeszcze korzyść jaka wyrosła i tak dalej, boja bym przecież wolała służyć Jemu niż tym durnym Milicjantom i tak dalej. Pewnie duma mu nie pozwala. Wszyscy jesteśmy uwikłani w tę durną dumę osobistą i dlatego nie ma zgody między ludźmi, tylko traktujemy się obcasami. Nawet ja, taka rozsądna i trzeźwa, a jak tylko się pokazał pretekst, żeby się poczuć urażoną i tak dalej, to od razu przykleiło się to do mnie i zaczęłam cierpieć jak jaka idiotka. Pewnie za wiele mam tych tak zwanych uczuć wyższych. I dlatego czeka mnie Droga Krzyżowa. Będę się zagryzała na śmierć i ten robak pożre mnie jak, ach, po co o tym myśleć. Niech by mnie te zmory zostawiły w spokoju. Niechbyjuż odeszły!...Ja płaczu... jeśli waszej Tani wy niezabyli do sich por, to zna/t/e kotkost waszą brani, chatodnyj, strogij razgawor, kagda b w mojej lisz byh wtastsija prjedpoczła b obidnoj strasti i et/m pismam i sljezam.
377
N.e mam dzisiaj sit i tak dalej. Nawet pisać mi się nie chce La la lala-lala, tak postukam trochęjakjaka gęś i zobaczę, co mi się ułoży bo to mekiedy układa się jak szyfr i tak dalej. (wer23451erdfehikHl Po,ujZhzbdfghuz786543ihgfcym.lkj908ż7654fds). Nic nie wycho" dzi. Nawet moje złe duchy odwróciły się do mnie plecami.
B.
378
zawód
robotnik
Towarzysze i koledzy, a przede wszystkim urocze koleżanki, nie powiem żebym był specjalnie dobry w pisaniu, ale nasza Rada Zakładowa postanowiła, że musimy tu do Was coś wpisać i ja jako Brygadzista mam spełnić to zadanie. Teraz, jak już tu jestem i widzę, co to jest, to mnie zwątpienia opadają, jakto się zwykło mówić, bo właściwie myślę, że trzeba by Wam trochę prawdy pod oczy posypać. Z drugiej strony służba nie drużba i każdy z nas ma swoje zadania do spełnienia. Jak wszyscy swoje zadania spełnimy, zbudujmy sobie dobrobyt, jak nie, to będziemy żyli jak nasi ojcowie i inni przodkowie, w biedzie i o chłodzie.
Ja tu reprezentuję naszą Fabrykę Obuwniczą im. Kasprzaka i chcę Wam powiedzieć, że bardzo nam Wasza społeczna inicjatywa przypadła do gustu. Teraz, jak to wszystko na własne oczy zobaczyłem, to jeszcze bardziej mi się podoba i już ci z Komitetu nie musieliby mnie namawiać, żeby tu do Was przyjść. Sam bym przyszedł. Tylko na początku się nie wie, i człowiek się waha. Tym bardziej, że na zdrowy rozum to nie bardzo wiadomo, czy Wy potrzebujecie do pomocy nas Robotników. Może sami dajecie sobie rade? l samo Wam leci? Ale jak już się tu jest, to coś trzeba napisać. Coś z informacji, na przykład, bo tak mi poradzili w Zakładzie. Spytaj ich, poradzili mi na zebraniu, spytaj ich, czy wiedzą, jak się robi b u t? Bo to niby proste i wszyscy chodzą se w butach, ale jak taki but powstaje, to wiedzą tylko nieliczni. Wymyśliliśmy takie jedno hasło, żeby Wam pokazać, że sercem jesteśmy po Waszej stronie: „Czy tak myślisz, czy owak kombinujesz, na bosaka się nie zintegrujesz". Dobre, nie? I do rymu. Całe jedno popołudnie poświęciliśmy, aby wam coś takiego rymowanego podesłać. To też nie łatwo. Wolałoby się 100 par butów zrobić, niż coś takiego do Was napisać. Aż łeb mnie rozbolał. My nie mamy szkół pokończonych ani uniwersytetów, ale wszyscy jesteśmy zdania, że trzeba się kształcić, bo jak kto się nie
379
wykształci, to robociarzem zostanie i musi tyrać jak my. Lepiej być inżynierem, koleżanki i koledzy, albo lekarzem, lub adwokatem. Robotnik to żaden los, wszyscy mu po głowie skaczą, a najbardziej... ach, nie mówmy o tym. Nie przywołuj wilka z lasu, no nie?Jakoś to będzie! Oby do wiosny!
Ja to nie wiedziałem, co by tu do Was napisać, ale poradzili mi koledzy z Rady, żeby się tego tam, nie obcyndalać. I o wszystkim, co do głowy przyjdzie. Na dwie stronice musi tego wyjść. Dwie stronice to poważniej niż jedna.
Na przykład materiał. Ciągle są kłopoty z dostawą materiału. A to skóry nie dostarczą, a to gwoździ zabraknie i trzeba przez dwa miesiące szyć ręką. No i jak tu robić buty, jak nie ma materiału. A później klient jeszcze wybrzydza i dziwi się że takie drogie. Nie mogą być tańsze, koleżanki i koledzy, bo takie wysokie są koszta produkcji! Jak nie ma gwoździ, albo materiału, to niekiedy cała fabryka stoi, a robotnik jak ma żonę i dzieci to musi zarobić, no nie? A z próżnego nie nalejesz. Jak maszyny przez miesiąc stoją bez pracy, a robotnicy z braku laku muszą się obcyndalać po halach i podwórku, to jasne że but drożeje. Inaczej nie byłoby co jeść. Swoją drogą i tak nie ma, ale Wy, koleżanki i koledzy, Wy to nam tego nie ułatwiacie, l tu przechodzę do sedna mojej wypowiedzi. Modele, na przykład. My produkujemy osiem modeli. To dużo, sami przyznacie. No kto z Was, towarzysze, potrzebuje aż ośmiu modeli? Nikt. Kobiety niekiedy, jak przesadzają, albo jak im mąż tego tam skóry nie złoi. Ale normalny obywatel zadowoli się dwoma, no trzema modelami, jakjuż jest w Partii i mu się wszystko wydaje. A my produkujemy aż osiem. Więc wydawałoby się, że to wystarczy. Ale taka Fabryka Obuwnicza na Zachodzie, nie większa i nie mniejsza jak nasze Przedsiębiorstwo, to produkuje 80 modeli na przykład, l później nasi jeżdżą za granicę i zwożą sobie buty stamtąd, a nasze stoją na półkach i czekają cierpliwie na klienta. Czy to jest patriotyzm, Koleżanki i Koledzy? Przecież jak naszych modeli nie kupicie, to kto kupi? l skąd mają być pieniądze? Niby to nie ma u nas konkurencji, ale jest! Jest konkurencja z Zachodu! To jest paradoks, jak to się mówi. Nie chcę tu pyskować, bo to nie moja sprawa, ale sami przyznacie, na zdrowy rozum, że coś tu nie gra; Państwo powinno wydać rozporządzenie zabraniające. Wyjazdy za granicę owszem! Ale buty, proszę 380
obywateli, buty kupujemy w Kraju, a nie zwozimy sobie z Zachodu... Tak po prawdzie to nie wiadomo co tu na ten temat napisać, bo wszystko się wymyka i wykręca na opak. Ja nie przyszedłem tu, żeby Warn opowiadać koszałki-opałki, chciałem żeby było przynajmniej po połowie. Fifti-fifti, jak mówią studenci. Ale to diabelnie trudno. Nie da rady. Ja Was tu muszę namawiać, żebyście kupowali nasze buty, bo to jest prawda, że klient powinien kupować Krajowe, a nie Zagraniczne, aleja wiem, że to nie takie proste. Nasze buty nie zawsze są najlepsze. To nie nasza wina. Nie. Jak nie ma materiału, powiedzmy skóry jelenia, to niekiedy łatamy, jak to się mówi, i to świ-niakiem łatamy, bo świniak daje się podrobić. Albo jak gwoździ nie ma, to się oszczędza, i taki but, zamiast mieć 12 gwoździ, ma tylko 4 albo 3. Więc i rwie się przedwcześnie, i rozwala się, nie nowina. To nie wina Robotnika, drogie i urocze Koleżanki i Koledzy. Robotnik nie ma z tym nic wspólnego. Gdyby zaopatrzenie grało, to i szafa byłaby w porządku, no nie? A jak Robotnikowi każą kombinować i nie dadzą odpowiedniego materiału, to takie skutki. I klient oczywista kupuje sobie buty za granicą. Ale tak nie można. Nie zbudujemy dobrobytu, jak wszyscy się nie poświęcą. Wszyscy się musimy ograniczać. Taki jest Program ostatniego Plenum i tu się nic nie da zmienić. W każdym razie, zapamiętajcie sobie na wszelki wypadek: „Czy letnie, czy zimowe, kupujcie tylko buty krajowe!" Takie hasło miałem Warn przekazać, i przekazuję, choć rozumiem, że wolicie zagraniczne, i wiadomo dlaczego. Nie ma jednej prawdy i to jest to, co Warn chciałem powiedzieć osobiście, już niejako Brygadzista naszej Fabryki Obuwniczej, tylko prywatnie, jako Wasz współobywatel. Ja bym mógł dać na to wiele przykładów, ale nie chce. I tak powiedziałem już więcej niż trzeba i Wy mnie zrozumiecie. Kształcony człowiek więcej rozumieją na ten przykład namawiam Was na buty Krajowe, ale wiem, że sam nosze też zagraniczne. Więc co z tą prawdą. A z drugiej strony ja naprawdę jestem zdania, że powinniście kupować Krajowe, bo po to je produkujemy, aby klient je kupował, l na dodatek sam kupuję se buty zagranicą. No i gdzie tu prawda? ja myślę że prawd to jest bardzo wiele, i wszystkie one ze sobą walczą o lepsze. Co do butów, to powiedziałbym, że prawd jest tyle ile gustów i modeli. Albo i więcej, bo jak nie ma się przed oczami pewnego modelu, to się niekiedy w ogóle nie wie, że
381
takie buty właściwie by się chciało. Więc prawdą jest nawet niekiedy to, czego nie ma. Wy wykształceni, to i lepiej sobie z tym poradzicie. W każdym razie prywatnie, jako człowiek, muszę Warn powiedzieć, że Was rozumiem, a nawet sam noszę buty zagraniczne. Jako Brygadzista naszej Fabryki Obuwniczej muszę jednak przyznać rację, że Klient powinien kupować Krajowe, bo od tego zależy nasz dobrobyt. A oprócz tego są może jeszcze takie modele, których nikt nie widział. A może one by się jeszcze bardziej spodobały Klientowi, gdyby je mógł zobaczyć. Ale właśnie nie widzi ich, bo ich w ogóle nie ma. Czy Wy, drogie urocze Koleżanki i Koledzy, czy Wy to pojmujecie? Że jest i tak, i owak, i smak na dodatek? A obywatel musi wybierać. Muszę przyznać, jako Brygadzista i prywatnie, że bardzo ładne kobiety tu spotkałem. Naprawdę Polak jest dumny, że takie ładne są nasze Polki. I chciałem wam zaproponować współpracę kulturalną. Jeszcze nie omówiłem tego z naszym Kulturalno-Oświa-towym, ale jestem pewny, że on się zgodzi. Chciałbym Was w imieniu naszej Rady Zakładowej zaprosić na Potańcówkę do naszej świetlicy. To znaczy najpierw jakiś referat musi być, i dyskusja, ale później to potańcowalibyśmy trochę, bo takie ładne kobiety i dziewczyny, to naprawdę szkoda żeby się okazja zmarnowała. Oczywista również Panów zapraszamy. Jak mają jakąś narzeczoną, to pięknie proszę z narzeczoną. Ale to nie warunek. Można przyjść i bez, bo piwa będzie dosyć, a i coś mocniejszego też się znajdzie. Zgoda?
My Wam nadeślemy oficjalne zaproszenie, a ja tu tylko tak uprzedzam, bo wpadły mi te urocze Koleżanki w oko, i już nie umiem zapomnieć. Nasz Kulturalno-Oświatowy na pewno się zgodzi, tym bardziej że sam nieżonatyjeszcze i lubi pochasać. A z butami, towarzysze, też się jakoś przeżyje. W przyszłym roku mają nam z Komitetu dać prawo, abyśmy sami sobie kaptowali liferantów, i jak ta ustawa przejdzie, to zobaczymy, kto robi lepsze buty. Ja w ogóle jestem zdania, że nie ma szewca nad Polaka. Niechby nam tylko dali warunki. My mamy takich fachowców, że oni to dosłownie z niczego but zrobią. Gdyby nie nasi fachowcy, cudotwórcy, jak Boga kocham, to w ogóle nie byłoby butów na rynku. Nasi fachowcy to potrafią takie buty zaprojektować, że baby to tylko piszczą z uciechy. Tylko że materiału nie ma. Albo jest tylko świniak, i każdy widzi że świniak, na-382
wet jak podrobić na wilka, albo jelenia.Jako Brygadzista to nawet nie powinienem tego mówić, ale skoro przyrzekacie, że nic się nikomu nie stanie i włos z głowy nie spadnie, to niech będzie kawa na ławę. Otóż nie produkujemy takich butów, jakich Klient by chciał, bo nam Partia nie daje. Za drogo, powiada taki czy inny Partyjniak, i sami wiecie, że tu już nic nie można powiedzieć, bo z Partią się nie wygra. Jasno powiedziane? I otwarcie, sami przyznacie. Ja też jestem w Partii, bo musze żyć. Troje dzieci, i żona jak siekiera, więc nie miałem wyboru. Mówię Wam szczerze jak było. Niczego tego tam nie owijam w bawełnę. Uczciwie i po ludzku. Aleja w Partii nie rządzę. Ot, tak sobie jestem. Nic nie mam do gadania. Żeby mieć coś w Partii do powiedzenia, to już trzeba karierę robić, od zebrania na zebranie i konferencję gonić, więc dałem sobie spokój. W każdym razie jak się nie jest grubszą rybą to nic nie można zadziałać, a jak się już jest grubszą rybą to się pilnuje stanowiska, i wtedy lepiej się nie wychylać. Jasne? l jak tu mają być lepsze buty? Nie mogą być lepsze i nikt na to nic nie poradzi. Więc dobrze by było, żeby klient się z tym pogodził i kupował Krajowe, no nie? I takie jest moje zdanie. Mam nadzieję, że zatrzymacie to wszystko dla siebie i nie rozgłosicie gdzie nie trzeba. Człowiekiem trzeba być, to najpierw, a później reszta. Jak to mówił taki jeden nasz wieszcz: „Polały się łzy rzęsiste, na moją młodość chmurną i górną". To nie do Was tak popijam, choć też jesteście młodzi. Tylko tak sobie przypomniałem i napisało mi się. No to co, młode urocze Koleżanki i drodzy Koledzy? Do potańcówki! Za tydzień albo dwa. Jak potańczymy, to zobaczymy! Z życzeniami sukcesów
Brygadzista Z. P.
383
wiek
zawód
44
Dyżurna Porządku i Higieny (tow. Róża Potylicowa)
Będziemy musiały zmienić Metodę Podziału Pracy. Brygada Pracy tak postanowiła a ja postawiłam Wniosek. Rubaszewska myśli że to przeciwko niej ale niech se myśli. Jak tylko zostałam wybrana na Przewodniczącą naszej Brygady Pracy, to ona od razu zaczęła kręcić nosem. Zamiast być wdzięczna że ją wogule przyjęłam do naszej Brygady. Ona się ośmieliła powiedzieć Panu Kierownikowi że ją umyślnie pomijam! Niestwożone rzeczy! Metodę Podziału Pracy to i tak czeba było zmienić bo to się należy żeby młode i silne Dyżurne sprzątały ustępy i Pomieszczenia Higieniczne a starsze Dyżurne powinne być od łatwiejszych zadań gdzie to się człowiek nie musi co chwila schylać. Gdybym ja miała 35 lat to bym siedziała cicho i nie pyskowała tyle. Taka obywatelka powinna słuchać co Starsi mają do powiedzenia. Ja też się słuchałam jak Pan Niekiep ma coś do powiedzenia, bo i Starszy i Doświadczony Towarzysz to widać jak na dłoni. Ostatnio to zwrucił się do mnie osobiście i powiedział: Proszę nie przeoczyć, Towarzyszko, że Zmiana Metody Podziału Pracy to nie zmiana podziału Kompetencji. Zapamiętałam bo bardzo mi się spodobało. „Na mnie może Pan Towarzysz liczyć" powiedziałam mu na to, bo zauważyłam że tak się w Partii mówi, jak już nie mam nic innego do powiedzenia. Bo teraz przyjęli mnie do Partii i jestem Towarzyszką. Albo taki Kierownik Niekiep. Nawet bym się nie spodziewała że to może być taki miły Towarzysz. Jak po tym zebraniu w Partii wróciłam do naszej Trybuny, bo czeba było pierwsze pien-tro wysprzątać, to Kierownik Niekiep zaprosił mnie i Rubaszewska oraz pana Opalarskiego z Kotłowni żebyśmy się napili kawy w Biurze Kierownictwa. „Cieszę się" powiedział Towarzysz Niekiep „że przybyły nam dwie nowe Towarzyszki". .Jedna" dodałam, bo Rubaszewska to już zawsze była w Partii. „Słusznie, jedna" rzekł pan Towarzysz Niekiep i popaczył surowo na Opalarskiego z Kotłowni.
384
„No a pan Kazimierz nie doczyma nam towarzystwa?" A to biedne chłopisko aż się spociło ze wstydu. Potem przyżekł nam, że tesz wstąpi. „No to teraz jusz jesteśmy prawie wśród swoich" tak dodał Towarzysz Kierownik. „Społeczeństwo poczebuje takich towarzyszy, jak wy, drogie panie". Dokładnie tak powiedział: Drogie Panie. Taki prosty chłop, ale jak zagada to jak prawdziwy dziedzic albo co. Tesz będę się musiała tak nauczyć. W szkole to Pani Nauczycielka zawsze mnie chwaliła. Najbardziej to za pamięć mnie chwaliła. „Litwo ojczyzno moja ty jesteś jak Zdrowie. Ile cię cenić czeba ten tylko się dowie kto cię stracił". Umiałam całe na pamięć. Nikt nie umiał, a Rózia Potylicowa śpiewała jak z nut. Więc trochę się będę musiała poduczyć. Są takie słowa że do wszystkiego pasują, a bardzo są eleganckie. Już wypróbowałam to na Rubaszewskiej, bo zamiast ją zapytać, czy sprzątnęła ustępy, powiedziałam: „Mam nadzieję, towarzyszko, że ustanowiłyście już inicjatywę w pomieszczeniach higienicznych". Aż zbladła poczciwinka. Od razu zaczęła się tłumaczyć, że szmata gdzieś jej się zapodziała. A ja jej na to: „Szmata szmatą, a Współzawodnictwo Pracy ktoś będzie musiał zaabsorbować, no nie?" Aż się popłakała sama widziałam. Poleciała do ustępu i pory-czała się. Tak długo już w Partii a zupełnie nie przyzwyczajona. Jak to Rubaszewska. Głowę to pan Bóg dał, tylko oleju nie nalał. W tym Współzawodnictwie Pracy ku czci Odrodzenia to biorą udział jeszcze inne Brygady Pracy. Jedna Brygada z Akademii Nauk i trzy Brygady z Uniwersytetu, i jeszcze jedną chcą nam dodać z Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej. Te Muzykantki już były nawet u nas na Walnym Zebraniu. A ja postawiłam Wniosek że będziemy musieli zmienić Metodę Podziału Pracy, bo niektóre Dyżurne Porządku są starsze i dość się napracowały. Czas najwyższy, żeby Młode pokazały co umią. Tak się należy bo to jest Sprawiedliwość. Później odbyło się głosowanie i zostałam wybrana do Samożądu. Taki Samożąd ma wszystkie prawa i może wszystkiego zażądać. Jeszcze nie mamy Przewodniczącej, bo dopiero pierwsze Walne Zebranie, ale to nadgonimy. Pan Towarzysz Niekiep uważa, że powinnam wystąpić ze swoją Kandydaturą, ale nie wiem. A jak mnie nie wybiorą? Tylko wstydu się człowiek naje i tyle. Bo gdyby mnie wybrały, to by już było. Nie, to mi się nie uda. To by było za dużo tego dobrego. Róża Potylicowa Towarzyszka Przewodnicząca Samożądu, Dyżurna Porząd-
385
ku i Higieny Społeczeństwa. Jezu Maluśki, to by ci dopiero była niespodzianka... Towarzyszka Plujka Janina z Brygady nr 5, z Uniwersytetu, co to też chce zgłosić swoją Kandydaturę, chciałaby zostać Przewodniczącą żeby potem zarażać inne. Ona myśli że ja nie wiem, co ona o mnie opowiada, ale nie ma tak dobrze. Partia też się domyśla, a Społeczeństwo również nie jest takie głupie... Na takiego człowieka na stanowisku to nikt nie pyskuje i ludzie mają szacunek. Co powie Przewodnicząca to jest święte... A właśnie że postawię moją Kandydaturę! O kim to pisali nawet w gazetach? Bo chyba nie o Towarzyszce Plujka Janina. A taki Wysłannik Gazety to wie do kogo się zwrócić, tego to Towarzyszka Plujka może być pewna! Gdyby to o Towarzyszkę Plujkę Janinę chodziło żeby została Przewodniczącą, to ten Wysłannik Gazety do niej by przyszed, a nie do mnie. Taka jest prawda. A kto to powiedział, że pani Towarzyszka Potylicowa nie miałaby zostać Przewodniczącą? No kto, ja się pytam, bo osobiście to nic nie słyszałam. Jak doktorce Znachor powiedziałam, co i jak, że właśnie mogę złorzyć swoją Kandydaturę, to baba od razu inaczej zaczęła mnie traktować. Przedtem to by jej do głowy nie przyszło, żeby mnie poczenstować orzechami, bo orzechów to już nigdzie nie ma, a teraz nagle proszę do stołu i nabrać sobie proszę orzechów ile się chce, a jak się dziękuje że dość, to jeszcze naupy-cha taka Doktor do moich kieszeni, choć dzieciaków nie mam i kto to zje? Powiedziałam jej tak w zaufaniu, że musze się poduczyć różnych mądrych słów, bo teraz to już nie ujdzie, człowiek reprezentuje Społeczeństwo i musi umieć zagadać. A ona na to od razu jak na lato. Jasne, że nauczymy Panią kilku mądrych słów... Oj musze lecieć.
Członkini Samożądu Dyżurna Porządku i Higieny Społeczeństwa, pani Róża Potylicowa
386
wiek
zawód
31
Bohater Pozytywny
Protokół z samoocalenia (część saósta)
Ja rozumiem zarówno pośpiech, jak tę niepoczytalną nerwowość, która towarzyszy aktywności Aparatu Bezpieczeństwa. Ostatecznie chodzi tu o Waszą głowę, towarzysze, i stąd łatwo popaść w popłoch. Ale nawet w takich - a może właśnie w takich - sytuacjach zdradzamy rodzaj i poziom naszej umysłowości. Po sposobie, w jaki broni się mój Przeciwnik, potrafię sobie wyobrazić, jaki stoi za nim światopogląd. Jakie zasady, myśli i wartości. Nasze Organa Śledcze demaskują całą umysłową nieporadność Partii wobec tego, co się dzieje. Zdumiewa ten zaiste druzgocący rys przeciętności pomysłów, jakie Wam w aktualnej sytuacji w ogóle mogą przyjść do głowy! My nie mamy nic przeciwko przeciętności, oczywista, pod warunkiem wszakże, że zechce ona znać swoje miejsce. W chwili jednak, gdy zgłasza ona pretensje do Rządu Dusz, do Przewodnictwa i Zarządzania całą Rzeczywistością, powstaje nowa j a k o ś ć, by tak powiedzieć: ontologiczna.
Inteligencji, jaką kumuluje Partia, wystarczy na tyle, byjako tako składnie skomentować Przeszłość, coś, co już się stało. Nie wystarcza jej natomiast, by koncypować i organizować teraźniejszość, nie mówiącjuż o Przyszłości. W naszym nadzwyczaj racjonalnym programie zachowań, w naszym, by tak rzec, „rozkładzie jazdy", jest to jedyna pusta plama. Nasz Ruch nie jest w stanie przewidzieć „stopnia irracjonalności" postępowania, za którym opowie się Partia. To zrozumiałe: Można sobie jako tako wyobrazić i wyspeku-lować reakcje umysłu wyćwiczonego i przygotowanego do inteligentnej i systematycznej polemiki z Antagonistą na bazie zastanej duchowej kultury naszego gatunku, niepodobna natomiast przewidzieć reakcji kulturowego abnegata, kogoś, kto posługuje się
387
przede wszystkim instynktami, zaś swoją gatunkową inteligencję - tę in potentiam - ograniczył do pospolitej chytrości. Powiem Warn nawiasem, że „Rodzina Futurologów", na której spoczywa odpowiedzialność za strategię naszego Ruchu, w przypływie „rozpaczy", a raczej pewnej bezradności intelektualnej wobec owego „stopnia irracjonalności" waszych zachowań, zachowań Aparatu Partii, otóż w przypływie rozpaczy nasi Futurolodzy złapali się szansy, jaką rokuje tzw. „chwyt empiryczny", mianowicie „wynajęli" do pomocy sześciu najprostszych, absolutnie zaprzedanych Naturze i Instynktom, chłopów z Białostocczyzny i Podhala. „Rodzina Futurologów" bada reakcje tych ludzi na najróżniejsze bodźce i usiłuje tym sposobem dowiedzieć się co nieco o wirtualnie możliwych poczynaniach Aparatu Partii. Miałem okazję widzieć tych ludzi. Są to takie egzemplarze ludzkiego genu, w których przechowała się niejako „czysta natura". Kiedyjedna z naszych sekretarek nieco zbyt gwałtownie wyciągnęła pióro w stronę pierwszego, skłaniając go do podpisu na jakimś kwicie z działu naszej buchalterii, człowiek ten instynktownie zasłonił się jedną ręką, drugą zaś błyskawicznie wyjął z kieszeni scyzoryk. Ci ludzie w ogóle na przykład nie używają chusteczki do nosa, wycierają nos w rękaw. Nie czynię tu pospolitych aluzji, chcę Wam tylko dać wyobrażenie o naturalności owych chłopów, którzy naszym Futurologom stoją od pewnego czasu do dyspozycji. Chodzi o możliwie precyzyjne spenetrowanie owej irracjonalnej potencji, która stoi do dyspozycji sił naturalnych, instynktownych. Osobiście przyglądam się tym praktykom z przymrużeniem oka. Nie sądzę, aby ta droga wiodła do celu. Tyle że nie wtrącam się, bo Futurolodzy to ludzie o bardzo specyficznym wykształceniu i przygotowaniu zawodowym. Dla „amatorów" nie ma tu wiele pola do popisu. Natychmiast reagują jak ekspert na ignoranta. Ich „chwyt empiryczny" należy do metodologii ich postępowania nauko wego. I oni są pewni, że, jako hipoteza robocza, droga ta rokuje pewne rezultaty poznawcze. Co do mnie - uważam, że tzw. osobowość Partii, czyli ten potencjał człowieczeństwa, który dzierży dzisiaj tu i teraz, władzę nad resztą, należy do konstrukcji o wiele bardziej złożonych. Tu nie tylko jakaś enigmatyczna pierwotność, jakaś „czysta natura" przejawia się niczym rozwiązywalny szyfr
388
znaków, tu jest obecna również pewna doza kulturalnej zmyślności, tego, co już przed chwilą nazwałem c h y t r o-ś c i ą. Ten nadzwyczaj wysoki stopień irracjonalności zachowań Partii bierze się -jak sądzę - ze zderzenia owej „czystej natury" ze zdolnością do podejmowania kroków quasi-inteligentnych, czyli wynikających ze spekulacji. Nieznana jest natomiast proporcja udziału, jaki mają one w procesie reagowania Partii na zagrożenie tego typu. Nasi Futurolodzy popełniają błąd, który bezpośrednio wynika z niedoceniania stopnia kulturalności Partii. Prawdopodobnie bierze się to z atmosfery, pośród której toczy się działalność Ruchu: aby podwyższyć tzw. gotowość bojową Ruchu, od wielu lattraktujemy Partię jako dzikusa, któryuzbroił się w maczugę i terroryzuje otoczenie, znajdując oparcie wyłącznie w posiadaniu owej pałki. Że nasz Przeciwnik, Partia, uformowany jest inaczej; że tymczasem rozporządza już pokaźną zdolnością do inteligentnego reagowania na świat - to wydaje mi się otóż oczywiste. Wystarczy uprzytomnić sobie, w jak znacznej mierze udało się Partii pociągnąć do współpracy i politycznej kooperacji najświeższą i n t e I i g e nc j ę, naukową i twórczą, oraz nasze socjalistyczne drobnomieszczaństwo, które wprawdzie duchem stoi po drugiej stronie barykady, ale jest gotowe do upadłego bronić własnego stanu posiadania.
Należy przyjąć, że Partia będzie się broniła wszystkimi siłami, jakimi rozporządza. Perspektywa „dzikusa" z maczugą jest wprawdzie bezsprzecznie obecna, ale raczej jako opcja ostateczna: padamy tu ofiarą niebezpiecznej naiwności, która świadczy, jak dalece nie doceniamy naszego Antagonisty. Owo „niedocenianie" swego Przeciwnika jest wprawdzie wytłumaczalne i zrozumiałe jako rezultat pedagogicznego utrzymywania Ruchu w stanie pogardy dla Partii, niemniej ma ono również swoją cenę: kogoś, kim pogardzamy, trudno mianowicie traktować poważnie, a co za tym idzie, bagatelizuje się niebezpieczeństwo^ jakie on sobą przedstawia. Usiłowałem, i to wielokrotnie, zwrócić na to uwagę Kierownictwa Ruchu, ale moje uwagi nie wywołały pożądanego echa. Gorąco życzę Kierownictwu Ruchu, aby nie musiało uświadomić sobie swojej Wielkiej Pomyłki, niemniej uważam za roztropne
389
już teraz i tu pokazać Organizacji, gdzie wyrastają z jej korpusu gliniane nogi.
Ponieważ Partia - nawet teraz, a może wręcz szczególnie teraz - bardziej stara się o osiągnięcie pewnych efektów propa-gandystycznych niż o rzetelną konfrontację z Przeciwnikiem w świetle faktów, prasie i masowym środkom przekazu odebrana została możliwość rzetelnej informacji Narodu i Społeczeństwa z tego, co się dzieje - toniemy wszyscy w powodzi plotek i przypuszczeń, oszustw i lekkomyślnych hipotez. Nikt niczego nie wie naprawdę.
Podobnie rzecz ma się z przeprowadzonym przez Organizację „aktem zemsty" za śmierć prof. Kołomłyńskiego. Zgodnie z naszym Ultimatum śmierć ta kosztowała Partię trzech wysokich funkcjonariuszy Aparatu Władzy. Przy czym nieprawdą jest, jakoby wszyscy trzej zostali powieszeni. Powieszony został - i to przez samego siebie - tylko jeden, mianowicie Pełnomocnik Biura Przemysłu Ciężkiego, Członek Komitetu Centralnego Partii, tow. Franciszek Jełob. Dwie pozostałe ofiary - Wiceminister Handlu Zagranicznego, tow. Kucio, oraz Z-ca Sekretarza Polskiej Akademii Nauk, tow. docent Stanisław Gryzipiórek - zostali rozstrzelani pistoletem typu KL-18. Podobną śmierć miał ponieść również tow. Franciszekjełob, ale człowiek ten - wbrew wszelkim przypuszczeniom zdrowego rozsądku -wolał porwać się sam na swoje życie: wykorzystując do-broduszność Przewodnika Plutonu Egzekucyjnego, poprosił o pozwolenie udania się do łazienki i tam, posługując się szelkami swoich spodni, powiesił się na haku instalacji wodociągowej.
Nie wiadomo, jakim sposobem plotka o samobójstwie tow.Jeło-ba już w kilka godzin później ogarnęła całe miasto. Że nie podobna odpowiedzialności za to zrzucić na barki uczestników Plutonu Egzekucyjnego, jest dla mnie rzeczą oczywistą: nasi „żołnierze", zobowiązani Przysięgą Konspiracyjną, a nadto zainteresowani możliwie niespektakularnym echem swojej działalności, nie wchodzą jako winowajca w rachubę. Pozostaje jedynie żona samobójcy, tow. Janina Jełob, w której szafach Pluton Egzekucyjny zarekwirował 12 (słownie: dwanaście) futer z lisa, nutrii oraz tzw. karakułowych. Mienie to zostało jej odebrane. Pluton Egzekucyjny przekazałje Magazynierowi naszego organizacyjnego Czerwonego Krzyża i spo-
390
rządził Protokół Konfiskaty (do wglądu w Czytelni Biblioteki Ruchu). Zważywszy, że każde z futer, zarekwirowanych w szafach tow. Jani-nyjełob, przedstawia wartość ok. 120 Milionów Złotych, czyli ca 25 miesięcznych uposażeń polskiego robotnika, Organizacja uznała za stosowne przekazać rzecz na ręce Konspiracyjnego Sądu Orzekającego. Wraz z Protokołem Konfiskaty mienie to znajduje się podówczas pod pieczą Sekretarza Sądu Orzekającego i czeka na dalszy bieg sprawy.
Co się tyczy dwóch pozostałych ofiar Ruchu, nieprawdą jest jakoby oddali życie „z pieśnią na ustach". To zrozumiałe, że Partia -ex post - usiłuje ich niegodnej i bezsensownej śmierci nadać rys bohaterski. W myśl niepisanej dewizy, iż „nasi umarli świadczą o nas", Organa Śledcze Partii rozpowszechniają pogłoskę, jakoby tow. tow. Kucio oraz Gryzipiórek do końca stawiali „czynny opór", po czym intonując Międzynarodówkę rzucili się na swoich „oprawców" i zostali „zamordowani" ze względu na liczebną przewagę „bandytów". Mniejsza o epitety, jakimi nas opatruje Partia. Prawda o śmierci tow. tow. Kucio i Gryzipiórek wygląda jednak zupełnie inaczej - obaj umierali, tak jak żyli: niegodnie, tchórzliwie, na kolanach przed Silniejszym, z nogą przygotowaną do kopnięcia Słabszego, gdyby się miała nadarzyć taka okazja. Pominę tu opis szczegółów, bo niesmak i pogarda tamują mi słowa. Chcąc nie chcąc muszę jednak opowiedzieć jedną scenę dokładniej - dała ona bowiem asumpt do zniekształceń i pogardliwych pogłosek dotyczących naszego domniemanego charakteru, dotyczących naszego domniemanego morale.
Chodzi tu o ów słynny złoty pierścień, który w zełganych komentarzach prasowych zyskał miano „pierścienia Pyrrusa". Pyrrus, jak wiadomo, to ów grecki wódz, który wygrał pewną nienajważ-niejszą bitwę kosztem utraty wszystkich wojsk, jakie posiadał, a że nie była to bitwa ostateczna, do rozstrzygającej bitwy nie mógł już w ogóle przystąpić, nie miał bowiem żołnierzy. Trzeba będzie tu Partii wytłumaczyć, że -wbrew wszelkim zbożnym chęciom aparatu władzy- nasza Opozycja nie jest bynajmniej w sytuacji Pyrrusa, a zatem nie ma sensu tak sztucznie uspokajać rozdygotane serce. My do następnej bitwy przystąpimy z całą pewnością, ażeby
391
nie było wątpliwości, już teraz wyznaczamy czas i miejsce: wtorek, drugi lipca br., godzina dwunasta w południe.
Jeżeli - zgodnie z wyżej wyrzeczonym Ultimatum czasowym -Organa Śledcze nie zwolnią z aresztu prof. Juliana Kornhausera, Organizacja nasza aresztuje i potraktuje jako więźniów 6 (słownie: sześciu) wiodących funkcjonariuszy Aparatu Władzy. Zmartwychwstały Pyrrus kłania się Partii i życzy rychłego powrotu do zdrowia.
A co do epizodu z „pierścieniem Pyrrusa", dwa słowa: Towarzysz Gryzipiórek miał na palcu, serdecznym, złoty pierścionek, nie zwyczajny pierścionek, tylko szczególny: taki pierścionek otrzymywał dotychczas (insygnium to przestało być oczywista aktualne z chwilą, gdy prasa zaczęła posługiwać się epitetem „pierścionka Pyrrusa") każdy nowo mianowany członek Opozycji. W razie wyraźnej konieczności jeden członek Opozycji mógł wywrzeć presję na innym członku Opozycji, zmusić go do poinformowania o jakimś stanie rzeczy Kierownictwo Ruchu - pokazując mu ten właśnie złoty pierścionek. Pierścionek ten uderzał swoją neutralnością, nie był w żaden sposób oznakowany, ot, cienka blaszka złota, uformowana w pierścień. Wszyscy Członkowie Opozycji, również Członkowie Plutonu Egzekucyjnego, znali ten symbol i natychmiast nań zareagowali. Przewodnik Plutonu Egzekucyjnego, jako najwyższy stopniem i rangą, zwrócił się do tow. Gryzipiórka z pytaniem: Czy pierścień na pańskim palcu sygnalizuje pragnienie przekazania nam, bądź Kierownictwu Opozycji, jakichś niezwłocznych informacji? Oskarżony natychmiast zorientował się, że oto otwiera się przed nim możliwość manewru i, co za tym idzie, szansa chwilowego odroczenia egzekucji, po czym uchwycił się tej przysłowiowej „deski ratunku" i odroczył chwilę egzekucji o co najmniej 2 godziny. Dwie godziny zabrało Plutonowi Egzekucyjnemu sprawdzenie faktycznych intencji Oskarżonego. Kiedy rzecz została już ostatecznie wyjaśniona - na krótko przed Egzekucją Przewodnik Plutonu Egzekucyjnego odebrał Oskarżonemu rzeczony pierścień, z myślą, aby przekazać go - zgodnie z Regulaminem Konspiracji - Kierownictwu Ruchu. Od początku do końca świadkiem tej sceny była żona tow. Gryzipiórka, tow. Barbara Gryzipiórek. W późniejszych relacjach i komentarzach prasy incydent ów został przedstawiony w taki sposób, jak gdyby Pluton Egzekucyjny do-
392
puścił się rabunku na Oskarżonym, zaś do pierścienia, rzekomo „zdartego" z palców ofiary, doszły nadto inne przedmioty: dwa złote zęby oraz zegarek. Jakiś nadzwyczaj gorliwy dziennikarzyna nie omieszkał nawet użyć wszelkich atutów swego pisarskiego talentu i zobrazował tę scenę tak barwnie i powieściowo, że Czytelnikowi włosy musiały stanąć dęba na myśl o „nikczemności i ostatecznym zbydlęceniu" egzekutorów. Przewodnik Plutonu rzekomo „rzucił się" na Oskarżonego, .^policzkował go i potraktował nogami", po czym „zdarł mu z palców pierścień, pozostawiając smugę buchającej krwi", sam pierścień zaś zyskał miano „pierścienia Pyrrusa" i jął straszyć publiczność czytającą aluzjami do rzekomych kwalifikacji „charakterologicznych" naszego Ruchu.
To zrozumiałe, że Partia nie przepuszcza żadnej okazji do zohydzenia Opozycji. Nie oczekiwaliśmy od Partii lojalności ani wobec nas, ani wobec wymowy faktów. Casus „pierścienia Pyrrusa", wyreżyserowany i spreparowany przez Partię wedle najgorszych tradycji politycznej obłudy i obskurantyzmu, daje jednak jeszcze jedno dosadne wyobrażenie o kwalifikacjach moralnych Przeciwnika, z którym Ruch ma do czynienia, i stąd godny jest w tym miejscu odpowiedniego komentarza. Czy żona tow. Gryzipiórka, w ferworze istnego pomieszania zmysłów, zapomniała poinformować oficerów śledczych Aparatu Władzy, że cała ta akcja - z wszystkimi szczegółami incydentu z pierścieniem - została przez Pluton Egzekucyjny sfilmowana? Że zatem istnieje „obiektywny" świadek zajść w mieszkaniu na ulicy Czerwonych Róż? Oczywista nie, nie zapomniała. A zatem Organa Śledcze na własną rękę postanowiły ów wątpliwy proch przerobić na kule i postrzelać w naszą stronę z dział najpodlejszej propagandy.
Uprzedzaliśmy Partię, że Opozycja nie będzie tolerowała ataków „poniżej pasa". Że - zależnie od rozmiaru szkód moralnych, jakie poniesie Ruch z przyczyny nielojalności naszego Antagonisty -spotka Partię odpowiednia kara. Ustaliliśmy, że autorem notatki z „Życia Stolicy", zniekształcającej rzeczywisty przebieg naszej akcji i szkalującej Opozycję w sposób nie podlegający rzeczowej dyskusji, jest tow. redaktor Michał Ciulik. Oczywista zdajemy sobie w pełni sprawę, że winę za to ponosi zasadniczo Partia, a nie ta czy inna osoba, przecież wiemy jednak równocześnie, że bez osobiste-
393
g o zaangażowania poszczególnych ludzi, Partia byłaby tygrysem co najwyżej „papierowym", nie zaś realnym. Dlatego tow. redaktor Ciulik będzie musiał osobiście ponieść karę, o której mowa. Stanie się to jeszcze tego wieczoru i zanim niniejszy „list" spocznie w Skrzynce Dziennika.
Nie będzie to kara śmierci, bo mijałoby się to z propagandowym celem Akcji, tylko tzw. kara symboliczna: Tow. redaktorowi Michałowi Ciulik zostanie odjęta prawa ręka. Plutonowi Egzekucyjnemu będzie tym razem towarzyszył lekarz, nie zachodzi zatem obawa, że zagrożeniu ulegnie samo życie redaktora Ciulika. W ulotce, która zostanie rozprowadzona w Warszawie jutro w godzinach popołudniowych, poinformujemy Społeczeństwo stolicy tak o przyczynie jak o celach tej Akcji.
Ponieważ jest to reakcja drastyczna, dwa słowa w tej sprawie: Nasza walka zaczyna - z konieczności - przyjmować formy, dla których humaniści naszych czasów zarezerwowali epitet „barbarzyńskie", i nam, którzy zamierzamy odnowić organizm naszej kultury współżycia, wypada opatrzyć taką postawę w stosowny auto-komentarz. Jeżeli jest tak, że na ręce pozostają ślady narzędzi, którymi posłużyła się ona do realizacji swego zadania, to czeka nas prawdopodobnie długa i bolesna rekonwalescencja. Kiedy kilka miesięcy temu wstępowaliśmy na drogę Czynnej Walki, byliśmy jeszcze nader niedoświadczeni, i bardzo naiwni. Wydawało nam się na przykład, że będzie to potyczka mniej krwawa; że uda nam się współdecydować o jej przejawach i formach. Tymczasem stało się na odwrót: Partia wymusza na nas walkę wręcz, krwawą, głupią i podłą, walkę, która deprawuje i zabija godność. A my, chcąc dochować wiary sobie - celom naszego Ruchu - musimy zaakceptować ten poziom, jaki Partia na nas wymusza. Im więcej nas to kosztuje, tym gorzej dla przyszłej Polski, tym gorzej dla nas. Wszakże celem naszej Opozycji - i trzeba to tu podkreślić, bo nadarza się stosowna okazja -jest generalna odnowa tak istoty jak i modusów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, i jest to cel nie tylko wobec innych nadrzędny, on jest również dla Opozycji niezbywalny. Czy Partia, czy Organa Śledcze zdają sobie w pełni sprawę, co to oznacza? Tu nie ma co liczyć na szczęśliwe przypadki i cuda; Opozycja nie raz już dowiodła, że nie stosuje blefów, że traktuje
394
swoją walkę jako misję, że tedy widzi przed sobą - przed Polską -tylko jedną d rogę. Co nam grozi w tej sytuacji, towarzysze, to rzeź totalna.toautodafe.
Chaos we wszystkich dziedzinach życia, tak gospodarki i ekonomii, jak polityki i kultury, galopujący rozkład obywatelskiej dyscypliny społecznej i obywatelskiego morale, narastająca panika oraz apokaliptyczne perspektywy nadciągającej Wojny Domowej - czy Partii się wydaje, że procesom tym zdoła stawić czoło? Przecież nie. Już dzisiaj widać, jak bezradny jest Aparat Władzy wobec problemów, jakie nieuniknienie przynieść musi jutro. Na co zatem Partia liczy? Wiadomo na co - na pomoc Związku Radziecki e g o. I byłaby to - naturalnie! - kalkulacja zupełnie rozsądna, gdyby nie aktualna sytuacja na rynku polityki międzynarodowej.Jasne, że Związek Radziecki uczyni wszystko, co w jego mocy, aby zachować naszą Rzeczpospolitą w roli satelity własnych interesów politycznych. Rzecz jednak w tym, że dzisiaj nasz wielki Brat absolutnie zajęty jest ratowaniem własnej skóry; jego zbrojna interwencja nie wchodzi w rachubę. Minęło zaledwie pół roku od inwazji wojsk radzieckich w Afryce. Świat ciągle jeszcze żąda od Związku Radzieckiego wycofania się z Zambii i Konga. Stany Zjednoczone obwieściły Ultimatum, które - przy zachowaniu aktualnych konstelacji politycznych - spycha świat na skraj Wojny Atomowej. Jak wiadomo, nasza Opozycja zwróciła się do ONZ-etu z petycją o tzw. Gwarancję Suwerenności i - prawdopodobnie ze względu na ostatnie gościnne występy Związku Radzieckiego w Afryce - otrzymała słynne Przyrzeczenie Wsparcia. Chiny - z własnej inicjatywy - obiecały Ruchowi tzw. „pomoc warunkową", w razie gdyby Związek Radziecki zechciał Jednoznacznie" pogwałcić madrycką Kartę O Niezawisłości Narodów Europy. Kto w tej sytuacji wyobraża sobie, że Związek Radziecki zaryzykuje zbrojną interwencję w Polsce, ten jest marzycielem. Niewykluczone, że za pół roku, za rok - kiedy zamknięty zostanie rozdział „konfliktu afrykańskiego" - Związek Radziecki spróbuje w ciągu 24 godzin przywrócić „stary porządek". Ale dzisiaj? Teraz? Dzisiaj Związek Radziecki musi się ograniczyć do tych kroków, które od kilku już miesięcy podejmuje: od dwóch miesięcy trwają w Warszawie „Obrady Pełnomocników Urzędów Bezpieczeństwa Państw Układu Warszawskiego"; do Warszawy zje-
395
chali nadto eksperci i „doradcy" z Moskwy. Pomoc, jakiej ludzie ci dostarczają Partii, jest natury strategicznej i, co najwyżej, i d e-o w e j. To wszystko. Gdyby Związek Radziecki mógł sobie pozwolić na więcej - dawno by to zrobił, bo chaos i bałagan w Polsce osiągnęły swoisty zenit. Trzeba, aby Partia widziała te rzeczy jasno i zrezygnowała z iluzji, którym jednoznacznie zaprzecza aktualny układ sił politycznych naszego świata. Więc opamiętajcie się, towarzysze!
Nr 123432
396
wiek
zawód
30
Potępiona i tak dalej
...A cholera niechby go zżarła i tak dalej!... Kołem takiego wściekłego psa powinniby łamać, ot co!...
A tyle serca, ile jadła niego miałam, to się już naprawdę rzadko spotyka i tak dalej. Ja nawet gotowa byłam mu służyć jak jaka niewolnica, więc można powiedzieć, że na ołtarzu miłości poświęciłam miłość własną, a co człowiek ma drogocenniejszego niż miłość własną i tak dalej?...
Jakby mu nie dość było, że już raz mnie upokorzył! Jakby nie widział, że ja już ledwo ledwo i naprawdę wszystko robię, żeby mu nie napsocić i tak dalej. Bo przecież mogłabym mu napsuć i przestał by brykać na świeżym powietrzu, tylko trzeba by było pójść do jakiej ciemnicy, gdzie to inne łobuzy nałomotały by mu za wszystkie czasy. Ale nie, zamiast go ukarać i tak dalej, poświęciłam się i naiwna, bo szlachetna, szłam prosto w ogień. Dla takiego wściekłego psa, co to już słów nie mam i tak dalej!...
A, o dziwo, nic mi się tym razem nie przyśniło. Nic mnie nie ostrzegło. Brnęłam do tej pułapki jak kret, i nawet znaku mi nie dali, że to coś poważnego, więc lepiej się mieć na baczności. Nic. A jeszcze uśmiechałam się do niego, na dwie godziny przed taką podłością! Chryste, jaka niemądra byłam i tak dalej. Myślałam, że skoro szlachcic, to przecież wrona wronie oka nie wykolę. I proszę, jakie skutki! Wyszło na to, że Kapitan miał rację. „Nie dajcie się wywieść w pole" powtarzał mi codziennie jak litanię, a ja tylko śmiałam się w duchu. „Bądźcie czujnym i gotowym na wszystko, bo to nie tylko wściekły drapieżnik, ale i chytry lis, nie tylko fałszywy jak kot, ale i odporny na wszystko jakwancka!" jak wancka. Onmówitakko-micznie, „wancka" na przykład powie, a ma na myśli „pluskwę", bo pochodzi ze Śląska i tak dalej. Ślązok. Ale już wolę takiego Ślą-z o k a niż takiego bandytę, co to do wszystkiego zdolny i tak dalej.
397
Miat dotąd szczęście, że nie jestem mściwa i tak dalej, ale to się może zmienić. I wtedy zobaczymy, kto kogo przechytrzy, w a n c k a czy Kocica i tak dalej, o.
No, żeby tak po bandycku potraktować kobietę! Bo przecież teraz już wie, z kim ma do czynienia i tak dalej. O, nie dałby mi chusteczki, jak wtedy leżałam w parku i tusz mi się rozpuścił pod oczami. W takim momencie, żeby komuś dać chusteczkę na otarcie łez i tak dalej, to już trzeba wiedzieć, co i jak. Mężczyzna mężczyźnie to w takim momencie nie da chusteczki, tylko co najwyżej powie coś pogardliwego, a może nawet kopnie. A On dał mi chusteczkę, więc wie! A oprócz tego naplótł mi takie świństwa, i to prosto w twarz, że już nie widzę innego wytłumaczenia, tylko to jedno i tak dalej...
Nie powinnam byłam iść za nim do tego parku, ot co! Przecież wiem, że jak taki zbój lezie do parku, to już krew w nim zagrała i tak dalej. Tym bardziej, że ostatnie cztery dni to mnie najwyraźniej omijał, a tym razem nagle wyskakuje z autobusu i zupełnie powoli, jakby się jeszcze ociągał, lezie do parku. A tu już prawie noc, więc po co w noc leźć do parku, samemu znaczy się i tak dalej. A ja na odwrót, jakjaka szczeniara, co to jej jeszcze majtki spadają z tyłka, dałam się na to nabrać, choć to już wiadomo było, że bez powodu to taki zbój nie lezie o tej porze do parku...
Zwiódł mnie ten mój List. Ja się ciągle łudziłam, że on mi udzieli odpowiedzi na mój list, choć cztery dni już zwlekał, a przecież po takim bandycie to od razu widać, że jak ma co do powiedzenia, to mówi prosto z mostu, a nie po długim zastanowieniu i tak dalej. Aja nic, tylko jak ta głupia gęś, lezę na nim do tego parku, choć to już prawie dziesiąta i wiadomo, że człowiek przed nikim już nie może być pewnym, nawet przed Milicjantem i tak dalej. No i proszę: nie uszliśmy nawet kawałka drogi, a tu się nagle tłoczno zrobiło jak w tramwaju i tak dalej. Sześciu takich bandytów, że to jeden by na mnie wystarczył, bo każdy przecież dałby mi rady. Nie umiem się bić jak chłop i tak dalej. Jak na mnie kto podniesie rękę, to zamiast też podnieść rękę, czuję się po prostu obrażona. Jeszcze gdyby to On osobiście chciał mnie nabić, i sam, to bym na to mogła przystać bez zmrużenia oka, bo umiem to docenić i tak dalej, jak mężczyzna nie 398
wytrzymuje i tak się zezłości, że musi palnąć kobietę w buzię. Nie jestem małostkowa. Ale żeby wynajmować takich bandytów bez skrupułów, którzy jak się zapomną, to nawet w stanie są zabić człowieka za jedną butelkę wina, to się w głowie nie mieści!... Wyręczył się, mój panicz! Lujów sobie wynajął, żeby sam się nie brudzić i tak dalej!... A ta swołocz nie ma krztyny litości, bo mogliby mnie nabić bez tych wszystkich brutalności, od których wyglądam teraz jak nieszczęśliwa bokserka i tak dalej. Wiadomo, hołota nie ma poczucia humoru, wszystko biorą tak serio, jakby się świat miał zawalić i tak dalej. Jak już upadłam i jasne było, że sama to się nie podniosę, bo buzię mi pokiereszowali, jakbym była pospolitą złodziejką, to się na dodatek wzięli do kopania. O Chryste Panie, myślałam, że mnie zakopią na śmierć. A tak się lękałam, żeby mnie w dołek nie trafili i tak dalej! O Jezu, jak się bałam! Najpierw to jeszcze myślałam, że ich trochę rozklei, jak zacznę płakać, bo to przecież mężczyźni, a mężczyzna jest wtedy bezradny i daje spokój, chyba że już naprawdę tak jest rozzłoszczony jak wilk i tak dalej. Ale jak zaczęłam płakać i błagać, żeby mnie zostawili w spokoju, to On od razu przyskoczył i wrzasnął: „Żadnych kompromisów!" A to na nich tak podziałało, że już myślałam: teraz skopią mnie do nieprzytomności, lepiej się pomodlę, dopóki jeszcze jestem przytomna i tak dalej. Chryste, ile to bólu, a jakie upokarzające na dodatek! Męczarnie nie tylko dla ciała, lecz i dla duszy, więc już wsje sabaki na adnu i tak dalej. Aż się zdziwiłam, że jeszcze żyję, a oni gdzieś poznikali. Tylko ja, sama, na takiej dróżce, w środku nocy, w błocie. Ledwo żywa. Ułożyłam się na wznak, żeby oprzytomnieć i nabrać trochę sił, i natknęłam się oczami na to niebo tak rozgwieżdżone jak na tych bohomazach Sadurskiego i tak dalej. Byłam tak osłabiona, że aż mi się tak omdlewająco zrobiło i słodko, choć wszystko to podszyte takim smutkiem i rozpaczą, że już nie wiem. A wyglądać to pewnie wyglądałam jak ostatnia zdzira, co to ją alfons nabił, bo mu coś zataiła i tak dalej. Oczy zapuchnięte, sińce na całej twarzy, nie mówiąc o reszcie. Nie wiem, jak długo tak leżałam. Pół godziny, albo kwadrans, czort znajet. l patrzyłam sobie na te gwiazdy, jakbym była taka melancholijna i tak dalej. Zaczęło mi się na dodatek szlochać i płakać i nie umiałam tego powstrzymać. Widzę, że mi się płacze i cała mokra
399
jestem, bo się jeszcze tak przestraszyłam, że mi pot wyszedł na ciało, a tu na domiar złego płaczę jakjaka mimoza i tak dalej, co to już naprawdę bym się nie spodziewała, bo przecież życie mnie zahartowało i potrafię w największej słabości duszy zacisnąć zęby i tak dalej. Widocznie czego Jaś nie nauczył, nie zawsze Jan umie i tak dalej. Płakałam, ale nie miałam z tego żadnej ulgi, im dłużej płakałam, tym gorzej mi było.Już się nawet nastraszyłam, że teraz już nic, tylko taka rozpacz czarna i tak dalej, co to już wolę, żeby mi ząb wyrwali, niż taka niema rozpacz. Wolę być wściekła i rozedrgana do ostateczności, bo to jest przynajmniej życie i walka na śmierć i życie... A rozpacz to już wiadomo, że nic, nawet sił się nie ma, tylko coś uwiera i nie daje żyć, coś nieuchwytnego, na co nie ma słów...
I taka rozpacz dostała mi się właśnie do serca, bo to jeszcze ziąb i ta wilgoć... Gorączki oczywista dostałam i wszystko mi w oczach rosło, choć ciemno, że oczy wykol. Ale jak jest tak zupełnie źle, że już nic, tylko się pomodlić, to zawsze coś mnie musi wybawić. Nie dadzą mi umrzeć, oj, nie i tak dalej. Nagle patrzę i widzę, że ktoś nadchodzi, od razu mnie tknęło, żeby udawać nieprzytomną, więc zamknęłam oczy i tylko przez powiekę wyglądałam sobie jak przez okno na dwór. O N. Od razu go rozpoznałam, choć był jeszcze daleko i tak dalej. Uklęknął nade mną i to już było jak wjakimś czarow-nym śnie i tak dalej, bo zaczął się o mnie troszczyć! Jak lekarz i tak dalej. Obmacywał mi każdą kostkę u twarzy, przyłożył nawet ucho do mojej klatki piersiowej i nasłuchiwał, jakby myślał, że już na dobre wyzionęłam ducha i tak dalej. Ach, jak pięknie było! Dopóki nic nie mówił, tylko klęczał nade mną i tak się troszczył o moje ciało, czułam się jakjaka święta męczennica, którą w końcu napotykało zbawienie i tak dalej. Ale niepotrzebnie otworzyłam oczy. Pewnie dałam się rozczulić i tak dalej, i mi się przez chwilę wydawało, że już wszystko dobrze między nami. Od razu to spostrzegł, ale ponieważ nie odskoczył ode mnie i tak dalej, uśmiechnęłam się do niego leciutko, jakbym mu dawała do zrozumienia, że mu wybaczam. „Pan chciał ze mną porozmawiać, nieprawda?" zapytał surowo, jak ksiądz jaki, że aż się zlękłam. „Więc wszystko przebiega wedle planu i nie powinno pana za bardzo dziwić, że musiałem tę sytuację rozmowy wpierw spreparować". Nie odzywałam się ani
400
słowem, bo myślałam, że jak coś wtrącę, to tylko zepsuję mu występ i tak dalej, już lepiej żeby się wygadał i tak dalej, bo mężczyzna to już nawet wtedy, jak już nic nie można powiedzieć, ciągle jeszcze ma coś do powiedzenia, więc niech się dzieje wola boska i tak dalej. „Pan jest biedną i nędzną kreaturą, ale nie powinien pan sądzić, że ja nie mam nad panem litości. Jeżeli jej nawet nie odczuwam dosłownie, mam ją z całą pewnością w głowie, jako postulat miłosierdzia. Tak jest humanistyczniej i stąd lepiej. Rozumie mnie pan?" Oj, czyja go zrozumiałam! Ma niebieskie oczy i bardzo mu z tym do twarzy, bo twarz ma raczej łobuzowatą, choć pańską, nie powiem. Jakby mi pozwolił, to podkreśliłabym mu delikatnie brwi, czarną kredką, i bardzo byłby w typie Gregory Pecka. A mówił tak pięknie, nie podnosząc głosu i tak dalej, raczej, jakby go coś zasmucało, że aż przymknęłam oczy, żeby go lepiej słyszeć i tak dalej. „Mnie jest żal pana spekulatywnie, rozumie pan? Mam nadzieję, że kiedyś, w niedalekiej przyszłości, takich ludzi jak pan będziemy z powodzeniem leczyli, bo pan się marnuje, pan schodzi na psy, panu brak odrobiny woli. Nad panem trzeba by wpierw popracować, bo natura wyprodukowała pana na prawach aberracji i pokrętnych przypadków, i te mankamenty trzeba by wpierw w panu zneutralizować, zanim pozwoli się panu uczestniczyć we wspólnocie ludzkiej. Chciałbym, aby pan sobie to uświadomił, i dlatego postanowiłem panu to powiedzieć. Aby się panu nie wydawało, że pada pan ofiarą tych samych instynktów, które zamieszkują pańską duszę. Proszę, tu jest chusteczka, niech pan osuszy sobie oczy, bo tusz się panu rozpuścił i spływa po policzkach jak krew. Mierzi mnie ten widok".
I wtedy właśnie wręczył mi tę chusteczkę jak święta Weronika i tak dalej. Aleja byłam jak sparaliżowana i nie umiałam ruszyć ręką. On musiał mi wy t r z e ć twa r z. O, jak pięknie było! „Zamierza pan mi coś jeszcze powiedzieć?" tak zaczai się dopytywać, jakby nie czuł, że tylko na to czekam i tak dalej. „Z tego, co pan powiedział, wynikałoby, że pan właśnie dobrze wie, że ja jestem nie tyle wolna, co zniewolona, więc nie ponoszę winy i tak dalej. A jednak kazał mnie pan obić, jak psa. Jak to wytłumaczyć, jak usprawiedliwić i tak dalej?" „Bo dopóki nie mamy kwiatów pod ręką" uśmiechnął się
401
do mnie pierwszy raz „dopóty trzeba będzie takie kobiety jak pan traktować pogrzebaczem, co jest pożałowania godne, gdyż barbarzyńskie, ale póki co, dostrzega pan jakieś inne wyjście? Kiedy wybucha pożar, musimy w pierwszym rzędzie ratować l a s, z ratowaniem róży trzeba będzie poczekać do następnego razu". Głos mu stwardniał, a i On cały stał się jakiś taki kamienny, że aż się przestraszyłam. „Więc jednak przemoc?" spytałam cichutko. .Jednak" powiedział z rezygnacją. „Ale tym razem przemoc dobra nad złe m". I poszedł sobie. Nawet nie zapytał, czy umiem sama podnieść się na nogi i tak dalej, tylko po prostu podniósł się i odszedł. Choć już myślałam, że skoro taki dobry i tak dalej, to może podniesie mnie i zatroszczy się o jaką taksówkę. U mnie moglibyśmy napić się herbaty i poklekotać do rana, bo bardzo to lubię. Ale na takich Humanistach to się już za młodu nacięłam i tak dalej i teraz wiem, co o tym myśleć. Słowa to i owszem, piękne, ale czyny po prostu szkaradne i tak dalej. No coś podobnego to mi się jeszcze nie przydarzyło! Żeby ktoś tak pięknie i mądrze potrafił przemówić, a w chwilę później postępował jak ostatni wred. I to nieumyślnie, z wyrafinowania i tak dalej, tylko ot tak, z roztargnienia. Albo dlatego, że się nagle zamyślił i tak dalej. Na szczęście okazało się, że nic nie mam połamane i sama umiem sobie poradzić, bo już nie wiem, co by to było. Dowlokłam się do domu i dopiero lustro powiedziało mi prawdę. No, żeby tak mnie nabić!... Wyglądałam jak ostatnia i tak dalej. Humanista i tak dalej. Nawet spać nie umiałam normalnie, bo wszystko mnie bolało, i śniły mi się takie potworności, że już nie wiem. A dzisiaj, jak wstałam z łóżka, to się zaczęła moja czarna rozpacz i tak dalej. Bo teraz to już naprawdę nie wiem, co dalej. Nie jestem mściwa, choć już lepiej by było, gdybym się chciała zemścić, bo to by mi może przyniosło ulgę. Byłam dzisiaj w Tworkach, odwiedzić matkę. I znowu przysięgłam sobie, że co jak co, ale tam to się nie dam zamknąć i tak dalej. Już wolałabym się powiesić. A matka zapada się w te swoje fanaberie i zapada. Widzi przecież, że cała jestem potłuczona i tak dalej, więc coś przykrego musiało mi się przytrafić, ale zamiast coś powiedzieć składnie i trzeźwo, podskoczyła na stołku i wykrzykuje: „Och, jak ty dzisiaj korzystnie wyglądasz! Wiesz, że z dnia na dzień stajesz się piękniej-
402
sza?" O. Po prostu wariatka i tak dalej. Jej się wydaje, że ja sobie takie motylki przykleiłam do twarzy, żeby było ładniej. Dziewczęta noszą teraz takie motylki na twarzach, z papieru, i skojarzyła sobie te moje sińce z motylkami. Niby matka rodzona i tak dalej, więc nie powinnam nic złego mówić, ale pomyślałam sobie w duchu, że niechby ją wreszcie coś ukatrupiło, bo tylko wstyd mi przynosi, a na dodatek wcale mnie to nie uspokaja, że mi matka zbzikowała, tylko przeciwnie, bo im starsza jestem, tym podobniejsza do niej i tak dalej. Wyciągnęłam cichaczem szpilkę z kołnierza, i jak ona się odwróciła, ukłułam ją znienacka w przegub ręki, co to wiem, że to dla niej największa kara, bo te jej czarne duchy, jak chcą jej napsocić, to ją właśnie kłują jakby takimi szpilkami w rękę, i ona wtedy szaleje. Ale chyba przesadziłam, bo tak się rozszalała tym razem, jakjeszcze nigdy. Aż pielęgniarz musiał mi pomóc, bo sama bym sobie nie dała rady. Bardzo przystojny mężczyzna, choć pielęgniarz i tak dalej. Hubert się nazywa. Z niemiecka trochę, ale to tym lepiej... W końcu ten Hubert sprowadził jakiegoś doktora i dali jej zastrzyk, żeby się uspokoiła i tak dalej, a ja mogłam sobie wreszcie pójść na spacer. Coś niedobrze się ze mną dzieje i tak dalej. Jakby jaka ciemna chmura przepływała mi przez głowę. Czornaja tuczą. A padać też nie przestaje. Powściekali się. A te stare cioty, co to w kawiarniach wysiadują i tak dalej, przy oknie, wzdychają co i rusz: A życie mogłoby być takie p i ę k n e! Durnota taka już, że mogłabym zwymiotować i tak dalej. Poszłam na Nowy Świat. Usiadłam w Telimenie, ale nikt się nie dosiadł, bo ludzie po domach wysiadują i nikt w taką pogodę nie pofatyguje się do miasta. Tylko takie suki bezdomne jak ja i tak dalej. Więc wyszłam z Telimeny i poszłam sobie pospacerować na Krakowskie. W Harendzie też pustki. Tylko cioty wysiadują i tak dalej. To mnie jeszcze bardziej rozstroiło, choć z drugiej strony byłam zadowolona, że nikt mnie nie widział z tymi sińcami pod oczyma i tak dalej. Cała jestem poprzekręcana dzisiaj, aż mogłabym się zlęknąć. Niekiedy ciemnieje mi przed oczami i przez kilka sekund nic nie widzę. Albo wydaje mi się, że wszystko jest wielokrotne, nie pojedyncze i tak dalej, tylko jakby rozmnożone. Gdybym w tym przynajmniej jakiego sensu mogła się doszukać i tak dalej, to jeszcze bym to mogła zrozumieć i znosić, ale nie wi-
403
dzę. Nie żeby mnie coś bolało i tak dalej. Nic mnie nie boli, jestem nawet energiczna sobie i pełna sify, ale jakoś tak mnie coś przygniata powoli, że nie sądzę, aby to było coś normalnego i tak dalej. Zadzwoniłam do Pułkownikowej Śmigło, że właśnie stoję i mogłabym chętnie przyjść na herbatę, ale jędza tak mi odpowiedziała, jakby nie miała czasu i coś tam, bo Generał Pomny właśnie jest z wizytą i tu chodzi o bardzo ważne sprawy. „To nic złego, że Generał Pomny" powiedziałam. „Przecież Pani Pułkownikowa najlepiej wie, że ja lubię żołnierzy i mam doświadczenie i tak dalej. Mogę przyjść?" tak się już poniżyłam i dopraszałam jak jaka żebracz-ka, ale nic z tego nie wyszło, bo nic mi się dzisiaj nie chce udać. Czor-naja tuczą, sowjest kamiennana. Żit-byf wojewoda Gordion. Oj, plotę. Ruski mi się przyczepił do języka i jeszcze zacznę co recytować i tak dalej...
Tak pomyślałam przypadkowo przed chwilą, że skoro ja G o nie mogę dostać, to niech nikt Go nie dostanie, bo tego to już bym nie zniosła, l nawet nie spodobała mi się ta myśl, bo nie jestem mściwa i tak dalej, ale teraz, im dłużej o tym myślę, tym bardziej wyraźnie mi się to jawi przed oczyma. Że właśnie tak! Skoro On nie dla mnie, to dla kogo ma być? Dla innej? Właśnie On, który jest jak wymarzony dla m n i e? Inna by go miała dostać, choć nie musiała tyle się dla Niego nacierpieć, ile ja? Tego by jeszcze brakowało! Nie dość, że nie swój do swej, tylko zupełnie już na odwrót: nieswoja do nieswego! Powściekali się. Oj, bo kolki dostanę, bo Pułkownikowa to trzyma psa, a jak ją kiedyś zapytałam, czy lubi zwierzęta, to ryknęła: „Zwierzęta?! A niech je cholera w e ź m i e!!!" Nie dam Go żadnej innej, niech sobie to wybiją z głowy. Nie dlatego, żebym była mściwa i tak dalej, tylko z powodu sprawiedliwości i tak dalej. Jak się nie chce żyć przyzwoicie u boku kochanej osoby, to samemu się jest winnym i trzeba za to zapłacić własną krwią. Wystarczy, jak powiem Kapitanowi, że właśnie ma rację, z tym Ogniem i Domami, że to nie tylko jakiś tam nieważny trop, tylko zupełnie pewne i tak dalej. Myślałam, że to się przy-zwoiciej rozwinie i nie będę musiała mu aż tak napsocić, ale rzeczywistość okazała się inna i tak dalej... Wolałabym, żeby się potoczyło inaczej, Bóg widzi, że miałam najlepsze zamiary, tylko że mi nie dali.
404
Przez całe życie to samo, ja chcę żeby było jak najlepiej i staram się jak tylko umiem, ale mi nie dają. Więc to nie moja wina i tak dalej. Teraz jeszcze zrobili na dodatek ten deszcz i słotę jak w jesieni, żebym się rozstroiła jak stara baba. I nawet im się udaje. O, znowu mi pociemniało przed oczami, wiszę już nad tą maszynąjak stara udręczona ciota, co to już ledwo co dowidzi i tak dalej. Boże, jak się teraz ciemno zrobiło. Będę musiała zajść do okulisty, czy co? Ciota w okularach, ot, na co mi przyszło. Powściekali się. I mdli mnie tak nienormalnie, jakbym się czegoś strasznie lękała. Taki lęk, z brzucha, a nie z głowy czy tam serca. Z brzucha, o.
.... B.
405
-6-
wiek
zawód
34
palacz
Trzy tygodnie minęły od czasu, jak tu ostatni raz byłem a w trzy tygodnie to się uzbiera materiału cała kupa, szczególnie jak się żyje twardo i na całego, jak ja. Francuza wysłałem już do domu, bo miesiąc się skończył i trzeba mu z powrotem było do roboty. Ja też się nie mogę skarżyć, że on se już pojechał, bo zrujnował mnie na amen a ta doktorka Znachor okazała się większą jędzą niż se myślałem. Dobra. Wszystko po kolei. To nie łatwo tak opisać w ładzie i składzie, żeby się nie pomieszało, co wcześniej a co później. Kici-kici... Tak mi się napisało, bo kot mi się kręci koło nóg i tak co chwila się do niego odzywam, żeby było miło. Piękny kot, można powiedzieć. A nikt nie wie, że to kot pana Kierownika. On się wstydzi przyznać, bo kot to jednak zawsze nie to, co pies albo inne zwierze, więc tylko przyszed do mnie jakiś tydzień temu i powiada: Opalarski, od dzisiaj lubicie zwierzęta, jasne? Zawsze lubiłem zwierzęta, odparłem. A Pan Kierownik na pewno mnie tego nie oduczy... Tym lepiej, on na to, Bo mam dla Was kota. Nie wierzycie, co? I wypakowuje z torby kocisko, szare jak ten garnitur z CDT- a kot jak mnie ujrzał to od razu do mnie, bo zwierzęta mają do mnie zaufanie. Będziecie ode mnie otrzymywali trzysta złotych miesięcznie, powiada Niekiep, i wasze zadanie polega na tym, aby temu kotu tu było dobrze, jasne? Jasne, powiedziałem, l tak zostałem się z kotem, z którym tu już niejedna heca była, bo ludzie nieprzyzwyczajeni i wydaje im się, że to się nie godzi. Co chwila ktoś na tego kota skarży, a najczęściej baby. Z zazdrości pewnie, bo baby lubią, jak zwierze pracuje albo ma jakieś zadanie do spełnienia. A Kierownik Niekiep przepada za zwierzętami, to widać gołym okiem. Nie dość że od razu trzy stówy wyłożył, więc nie na wiatr się przechwalał, a po drugie, codziennie przynajmniej raz przychodzi kota odwiedzić, a często mu łakoci jakichś naznosi w łapie albo w kieszeni. Jak to Niekiep. Dusza nie człowiek, choć lepiej nie mieć w nim wroga. Tak mi przyszło raz do gło-
406
wy, że jak się czegoś od życia chce, to lepiej takich ludzi jak Niekiep mieć po swojej stronie.
Więc zacząłem mu się wysługiwać, żeby spostrzegł, że ze mną można konie kraść, i tak to się układało przez tydzień, coraz lepiej, można powiedzieć. Opowiedziałem mu dokładnie o tej całej chryi z Piecem Ceramicznym i ze Znachorką, i on mnie w końcu zrozumiał i sam przyznał, że to skandal co się zowie. No bo kto to widział, żebym ja ze skromnej pensji palacza utrzymywał jakiegoś Francuza i wszystko mu płacił, jak jakiś jeleń, choć wina za wszystko nie po mojej stronie, a po stronie tego przeklętego babska od szczurów?
Z tym Francuzem to ledwo koniec z końcem powiązałem. W końcu do tego doszło, że aby baby mu sprowadzić, sam musiałem skupować dolary, gdzie się dało, choć ten Francuz miał ich do licha. Ale u nas tak już jest, za złotówki żadna baba się nie rozbierze, tylko dolary tu mogą wskórać. Więc żeby ten Francuz był syty, a owca cała, to nie było w ogóle w planie. Ja na Czarno te dolary skupuję, a Francuz leży sobie brzuchem do góry i czeka aż mu babę sprowadzę. Najlepiej toby było powtórzyć ten numer z robotnicami jakiejś Fabryki, albo czegoś takiego. Ogłoszenie, termin, i rzecz się toczy do przodu, jak to się teraz mówi. Ale na to czeba mieć kapitał. Gotówkę czeba mieć. Dolary z góry odłożone, żeby nie było chryi i nieporozumień. Jak się występuje jako firma, to czeba solidnie. A ja nie miałem złamanego dolara przy d...Więc skąd mu baby wezmę? Znam jedną k..., która na jedną noc się by nawet zgodziła, na trzy godziny znaczy się, ale ma takiego alfonsa, który wszystko jej odlicza. Z zegarkiem w ręku, l ona nie mogła, bobyją zabił. Więc nici z pomocy, sam zostałem na lodzie.
W końcu poradziłem se cudem doprawdy, choć sprawa była raczej śliska i gdyby tu się Milicja doczepiła, to by nie było żartów. Dziewczyniska takie pozbierałam, na Głównym, co to zajeżdżają do stolicy, żeby się gdzieś uczepić, a że uciekły z domu, od mamy i taty, nie mają grosza przy duszy i czekają na propozycje. Poszły by na kurestwo, ale im nie dają. Konkurencja im nie daje. Trzeba mieć swojego alfonsa. Bez alfonsa nie da rady. A że dziewczyny młode, ot piętnaście lat, sprawa śmierdzi prokuratorem i konkurencja szantażuje je tym sposobem i argumentem, że tak powiem. Więc one tak żyją na Głównym, aż im się znudzi, i wracają do domu. Chyba że im
407
się okazja jaka nadarzyła i ktoś je weźmie, jakaś Gruba Ryba, powiedzmy, na służącą. Sfałszują papiery, pokręcą, przepłacą i już jest wszystko legalnie. Ale to się nie tak często zdarza. Najczęściej to one stoją i czekają na szansę. Jak ja tam poszedłem, od razu 5 wynająłem, i to za bezcen! Tysiąc od sztuki i numeru. Darmocha. A ponieważ akurat pensje odbierałem, od razu wynająłem wszystkie pięć i co dwa dni puszczałem zupełnie nową. Że one takie młode to się Francuzowi szczególnie spodobało. Istne siusiumajtki. Ledwo co im biust trochę podrósł, o reszcie lepiej nie mówić. Ale są gusta i guści-ki. Ja osobiście to bym wolał coś okrąglejszego i więcej ciała niż kości. Ten Francuz natomiast na odwrót. Jemu leżały te młódki, co to ledwo w nich płeć zagrała i ciało jeszcze nie wie, co lubi i czego chce. Raz mnie zaprosił, żebym został i się razem z nim zabawił, to się napatrzyłem na te jego zagrania do syta. Rzygać się chciało. Tłusty, obleśny jak świnia, pomarszczony jak cytryna, tylko na d... nie miał zmarszczek i skóra jeszcze jako tako świeża, ale reszta ciała to jak zużyty worek od mąki. A ona dziecko, jak Boga kocham. Piersi ledwo ledwo, na szczęście foremna i d...cię miała już rozwiniętą, oprócz tego wysoka i szczupła jak sosenka. Aż mi się żal zrobiło, że zamiast nakarmić i położyć do łóżeczka, czeba będzie zerżnąć, bo tak jest w programie.
Ja to bym zrezygnował. Co mi po takim dziecku, kiedy ja lubię babę na schwał. Ale gość nie gospodarz i sam do lodówki nie pójdzie. Aż w końcu zerżnęliśmy tą małą, to znaczy dużą, ale za młodą. Najpierw on, a ja czekałem w kuchni i popijałem likier, francuski, ma się rozumieć. Ta mała, żeby go podniecić, aby się szybko zlał, więc ona pokrzykiwała i wyła nawet, choć to wszystko brzmiało tak sztucznie, że ja tobym się nie nabrał. Wiem, kiedy babie dobrze, a kiedy udaje. Ma się te trzydzieści z hakiem. Ajego, tego Francuza, to ona tym krzykiem wykończyła w try miga. Choć to pięćdziesięcio-a może nawet sześćdziesięciolatek, i powinien mieć rutynę. Tylko że on to erotoman, jak to się na to mówi, a erotomanom to niełatwo. Taki musi pięć numerów odstawić, żeby baba coś poczuła, i męczy się biedaczysko jak niewolnik, bo w końcu kto to ma tyle spermy? No nawet Młodzik na to se nie może pozwolić. Nie każdy bądź co bądź. Więc jak ten Francuz wypad z formy, przyszła na mnie kolej i czeba było się wywiązać. Więc dało się Małej szkołę, aż się pochli-
408
pało dziecko. Jak to dziecko, płakała i płakała. Francuz musiał podpatrywać, bo jak wróciłem do kuchni, od razu zobaczyło się w francuskim oku respekt! Polak jak zerżnie, to mucha nie siada! Trę bian, jak mówią Francuzi. Niech se podglądał. Mnie to nie przeszkadza. Ale kropka i koniec rozdziału. Zagadałem się na jeden temat, a tu tematów cała kupa.
Teraz będzie o forsie. Bo forsy nie miałem zbyt wiele i po kilku dniach nie było jednego gronia. Musiałem pożyczyć. Niby doktorka Znachor miała za wszystko płacić, więc ja do niej. Zastałem babę w piwnicy, przy tych jej szczurach, od których aż się zimno człowiekowi robi na plecach. Takiej kobity to jeszcze nie przeżyłem. Diabeł nie baba. l jak mnie ona wykołowała z tą forsą, chryste panie, to się w głowie nie mieści! Artystka, można powiedzieć! Po pierwsze, jak się tylko zjawiłem w tej piwnicy, ona pomyliła mnie z jakimś listonoszem i tak do mnie zagadała! Że jakiś telegram czy expres przynoszę, dosłownie tak! To ja się trzy tygodnie temu osobiście z jej biustem tak szamotałem, a ona mnie nawet od tego swojego listonosza nie odróżnia! Jak w bajce, jak Boga kocham! Myślałem że mi się to śni! ,Jak tam nasz Piecyk Ceramiczny?" spytałem jakbym się przesłyszał „Chodzi czy zwodzi?" „Ach, to pan, panie Kazimierzu" ona jakby się obudziła. „Cóż pana do mnie sprowadza?" „Miłość i tęsknota" odparłem zabawowo. ,Ach" ona na to „Niech pan nie szarżuje... Tacy ludzie jak pan są w ogóle do miłości niezdolni... Do fizycznej może, ale to nie sztuka, rozumie pan, co mam na myśli?" „Co bym nie miał rozumieć" powiadam „Pani Doktor chce mi dać do zrozumienia, że jestem niezdolny do tych tzw. uczuć wyższych, no nie?" „Dokładnie tak" ona odpowiedziała „Co niekoniecznie musi iść w parze z tępotą intelektualną, niech pan sobie nie myśli! Pan na przykład jest nawet w miarę rozgarnięty... Tylko taki surowy, n i e o by ty, niewygładzony, rozumie pan?". .Jasne" powiedziałem „l dlatego tak łatwo mnie wyrolować, jak z tym Piecem Ceramicznym...Jak kto nie ma tzw. uczuć wyższych, to już można z nim jak z dzieckiem, no nie? A Francuz zajmuje moje mieszkanie i ja wszystko płacę jak durak albo jeleń jaki. To, to Pani Doktor nie przeszkadza, tylko te tzw. uczucia wyższe, psia ich mać..." „Ach" ona mi na to przerwała „To pan Kazimierz nie do mnie osobiście, nie z wizytą, jak do przyjaciela, tylko w interesie?! A ładnie to tak, ledwo się przysz-
409
ło, już o pieniądzach mówić? Niech pan zdejmie płaszcz, bo tu nie poczekalnia, napijemy się herbaty i wtedy wyłoży pan kawę na ławę, zgoda?"
Udobruchało mnie to, ta gościnność staropolska, i to, że ona ze mną nagle tak po ludzku. Więc zdejmuje płaszcz i daje jej się prowadzić do pokoju na górę. Usiedliśmy przy stole, herbata już się parzyła, jakby baba mnie już oczekiwała, i wtedy ja dopiero widzę nagle, że ona szczura sobie z piwnicy przyniosła. W kieszeni fartucha. Prawdziwy szczur. Tyle że biały i do myszy podobny, bo taki wypielęgnowany. Położyła go na stole, przed moją filiżanką, jakby to cukiernica była, a sama krząta się po kuchni, ciasteczka jakieś na stół położyła i tak dalej. Szczurzysko naturalnie od razu do ciasteczek i nażera się za wszystkie czasy. Chciałem zwierzaka odgonić, żeby coś z tych ciasteczek i dla ludzi zostało, ale ona od razu, że tak się nie robi! l kto to widział żeby nie dać zwierzątku pożreć, jak chce? Więc już się nie wtrącałem, tylko dałem szczurowi robić, co chciał, i tylko pilnowałem żeby mi papierosów nie zeżarł, bo z takim wygłodniałym szczurem to nic nie wiadomo. Ona tymczasem zaparzyła herbatę, dosiadła się do stołu i zaczęło się to jej rolowanie mnie na drobne. „Gość w dom, Bóg w dom i właściwie nie powinnam pytać, tylko z wdzięcznością cieszyć się pańską obecnością" tak zaczęła. ,Ale między nami mówiąc, co pana do mnie sprowadza? No, co?" Więc opowiedziałem jej, co i tak wiedziała, że Francuz, urlop, itd., a gronia jak nie ma tak nie ma. Może w przyszłym miesiącu będzie, ale to za późno, dodałem. Ja potrzebuję już dzisiaj, więc może ona by mi pożyczyła, powiedzmy, 10 tysięcy. To dla niej nic, a mnie ratuje i stawia na nogi. Ja bym jej w przyszłym miesiącu zwrócił pięć tysięcy, a w dwa miesiące następnych pięć tysięcy. Oczywista mówiło się tak, zrobiłoby się inaczej. Ja bym jej nawet pięciu złotych nie dał, bo to wszystko przecież jej interes, ale powiedziałem inaczej, żeby ona poszła na moją propozycję i połknęła haczyk, jak to się mówi. Ale gdzie tam po takiej rybie spodziewać się że połknie haczyk. Taka baba to jest kuta na wszystkie nogi. Ona mi na to słodko powiedziała NIE. l nawet nie owijała w bawełnę! Po prostu MET.
„Niech mnie pan właściwie zrozumie" powiedziała zaraz potem, a przy tym nie przestawała zadawać się z tym szczurem, co mnie do białej gorączki doprowadzało ,Ja z z a s a d y nie pożyczam pie-
410
l
niędzy, panie Kazimierzu. Wie pan co to jest z z a s a d y? To znaczy, że ja mam, ale mimo to nie pożyczę, ponieważ z gruntu rzeczy jestem przeciwna samej istocie takiej transakcji, rozumie pan?" l wpycha łapę temu szczurowi między nogi, żeby go polachotalo, na co zwierze od razu jak na lato i zaczęło się łasić jak popadło, głową, nogami, brzuchem, wszystkim. ,Ale mam dla pana pewną propozycję, która nam niniejszą sytuację w pewien sposób ułatwi. Ja mianowicie będę musiała wynająć robotnika, żeby mi w ogrodzie popracował. Umie pan kopać ziemię?" Roześmiałem jej się w nos. ,Jasne że umie, pytanie tylko czy się zgodzę". .Jeżeli faktycznie potrzebuje pan pilnie pieniędzy, to zgodzi się pan, tym bardziej że ja panu nieźle zapłacę. Jeżeli pan natychmiast zacznie, jeszcze dzisiaj, to dostanie pan 5 tysięcy zaliczki. Zaliczkę mogę panu wypłacić, bo to nie pożyczka, no co?" „Pani Doktor ze mnie żartuje" powiedziałem. ,Ja potrzebuję l O tysięcy, a nie pięć, a po drugie nie mam czasu na żadne prace w ogrodzie, bo moje miejsce jest w kotłowni". „E tam" ona machnęła ręką. „Niech pan sobie nie wmawia, że pan taki ważny... Jak pana nie będzie, to się kotłownia pod ziemie nie zapadnie, a u mnie gotówka: dziś zarobione, dziś wypłacone. No co, panie Kazimierzu, dogadaliśmy się?" l znowu pakuje temu szczurowi łapę między nogi i łachoce go tam, gdzie wiadomo, a szczur tylko oczami wywraca i wlepia te swoje gały we mnie, jakby to mnie te uciechę zawdzięczał. „Niech pani Doktor nie męczy zwierzaka" powiedziałem patrząc na szczura. „Ale on to lubi, nie wierzy pan?" zaczęła krzyczeć i śmiać się tak hałaśliwie, że aż mnie wzięło, a biust jej się przy tym podnosił i opadał, jak coś żywego, jakby tam też miała szczura. Ciemno mi się zrobiło w oczach i starałem się już nie patrzeć na te łaskotki, bo szczur cały czas na mnie patrzał, jakbym ja mu te uciechy zadawał. W kuchni pachniało kiszoną kapustą albo czymś takim skwasłym, może ogórkami, diabli wiedzą. Ten zapach, ciemność przed oczami, jej łapa między nogami szczura i ja. Tego mi było za dużo i ja ledwo się trzymałem w garści. Między nogami już miałem wszystko na twardo, i trochę ślisko. Jakbym się tam poślinił. Wtedy człowiek jest jak bezbronny, l już wiedziałem że pójdę do tego ogrodu i będę kopał ziemię, jak niewolnik. Będę rył jak kret, cały dzień, bez chwili spoczynku. A jak słońce zajdzie i zrobi się mroczno, pójdę do tej piwnicy żeby popatrzeć na nią, jak ona karmi te ohydne zwierzaki, bo niekiedy zgina się przy tym cała na takiej ma-
411
łej drabince, i wtedy widać, jak jej się majtki wżynają w PuPe' i w ogóle, uda i brzuch są jak na dłoni. „Gdzie jest łopata i co czeba zrobić?" pytam ją, ale nie patrzę jej w oczy, boby poznała, co się ze mną dzieje. Ma tyle doświadczenia z tymi szczurami, że na pewno się na tym zna.
l tak mnie wyrolowała. Pokazała gdzie narzędzia, zaprowadziła do ogrodu i dół kazała kopać. 5 m x 12 m x 0,5 m. Niezły kawałek roboty. Była trzecia w południe. A jak skończyłem, było już krotko przed ósmą i prawie ciemno. Ja zmordowany, że nawet miw S owie jakieś tam flirty i łaskotki. Dowlokłem się do piwnicy, żeby odebrać forsę, i to wszystko. A ledwo co schodami do piwnicy zszedłem, natknąłem się na sprzątaczkę. Nie jakąś tam sprzątaczkę, tylko na zna" jomą, naszą Potylicową z Domu Kultury. Więc Potylicowa też tu dorabia, to nie tylko ja, tu może i inni jeszcze masło se na chleb pić ca. Nie wiadomo, pożyje się, popatrzy się.
W każdym razie znajoma osoba, i ona też się mną zdziwiła, bo myślała że jest tu sama. Na delegacji, jak to się mówi. A tu nag e mnie widzi, i to ją zbiło z tropu. Poczerwieniało babsko, ale ze gębę majak maszynka do mielenia, od razu język znalazła i dalejże traj-kotać: „Ho-ho, to Pan Palacz też godziny nadliczbowe musi, co? Nie starczyło by na gorzałkę, nie? Nie ma co się strachać, nikt nil• SPROSTOWANIE
To nie było tak, jak mi zarzucają w Sądzie - że ja niby werbowałem te Towarzyszki do „nielegalnej pracy na marginesie Społeczeństwa". Jaki to margines? I co w tym nielegalnego? Wszystko wyssane z palca. Gdyby nie pomoc mego kumpla z Rady Zakładowej, tow. Łazęgi Andrzeja, to nigdy bym tego mojego Ogłoszenia nie mógł zamieścić na Tablicy Ogłoszeń Rady Zakładowej. Tyle chyba jest jasne. Więc po co tu robić ze mnie jakiegoś konspiratora, który nocą się skrada, żeby „zbezcześcić" Tablicę Ogłoszeń w kulturalnej fabryce im. Róży Luksemburg?
Po co niszczyć mi życie?Ja nic takiego strasznego nie nabroiłem, ot, z głupoty i lekkomyślności... Już i tak dałem się nabrać i opisałem wszystko w naszej Wolnej Trybunie jak księdzu przy Spowiedzi, bo przyrzekali, że włos Obywatelowi nie spadnie z głowy, niech tylko szczerze powie, co mu leży na sercu, a teraz proszę, jakie jaja się z tego porobiły! Sąd mnie wzywa, jak nie pójdę do pierdla, to mi grzywnę jakąś dają, że aż mi się kurwa wszystkiego odechce. Czy tak się robi, kochani koledzy z Wolnej Trybuny? Zachowaliście się jak ostatnie kutasy.
Kazimierz Opalarski
465
wiek
zawód
46
kierowca
Ludzie, co to się dzieje? Już dwunasty dom wyleciał w powietrze, a taki solidny, że aż żal ściska serce. I Milicja bezradna, to się czuje! Mam kolegę, który jest w Partii, więc wiem, że również Czynniki Oficjalne nie bardzo wiedzą, co tu zrobić. Zwalanie wszystkiego na elementy aspołeczne to długo nie ujdzie, bo tu nawet głupi się połapie, że coś politycznego wisi w powietrzu. Od wczoraj mamy godzinę policyjną i kto się wieczorem pokaże na ulicy, ten ląduje w mamrze. Zupełnie jak w wojnę. I w ogóle wszędzie wojsko się kręci, i Milicjantów to tylu, że chyba z całej Polski pościągali. A mimo to za mało ich i wszystkich domów nie upilnują. Na jeden dom musiałby przypaść co najmniej l Milicjant, a tylu Milicjantów to nawet my nie mamy. Coś się przebąkuje, że każdy dom będzie musiał wystawić czujkę, na całą noc, i że ci ochotnicy po takiej warcie nie będą musieli iść do roboty. Bardzo jestem za tym, również moi sąsiedzi z Komitetu Blokowego są tego zdania. Tylko się trzeba z tym pospieszyć, bo tuzin domów to już wystarczy. Trzeba zupełnie nie mieć serca, żeby spokojnie na to patrzeć. Coś musi zostać postanowione, a jak nie, to ludność Warszawy sama sobie poradzi. Tu nie ma co się ociągać! Warszawiakowi to serce się kraje, gdy na to patrzy. Na domiar złego słychać już tu i ówdzie głosy zwisowców. Im wszystko jedno, więc śmieją się w kułak i już piosenki układają. Wczoraj doszła do moich uszu taka (na melodię „Góralu, czy ci nie żal"): Kto myśli, ten-wi-dzi-czar-no/Warszawo-wszy-stko-na-mar-no / War-sza-wo-czy-ci-nie-żal? War-sza-wo-zwal-się-o-zwal / Z koł-tu-nów-o-czyś-cić-cię-trze-ba / Dla-chle-ba-Kró-lo-wo-dla-chle-ba / Warsza-wo-czy-ci-nie-żal?/War-sza-wo-zwal-się-o-zwal, itede.
Czy to jest dowcipne, Obywatele? Czy Polak, prawdziwy Polak, oczywista, znajduje w tym coś śmiesznego? Bo Niemiec, o Niemiec to tak, Niemiec ma na to zupełnie inny pogląd. Ale Polak?... Dziwi mnie to wszystko. Partia, zwykle taka czujna, gdy chodzi o interesy
466
Społeczeństwa, coś tu tym razem zawodzi. Może się łamie? Bo gdyby się łamała to niech da sobie pomóc, niech się zwróci do Społeczeństwa, a już my jej pomożemy. My za Warszawę zapłaciliśmy krwawicą, my ją wznosiliśmy kamień po kamieniu. Więc niech Partia wreszcie coś zrobi, niech ratuje Warszawę. Nas nie obchodzi kto, co, i jak. Może być tak albo siak. Każą mi się wynosić. Trz
467
OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK
DO UCZESTNIKÓW WOLNE] TRYBUNY!
DO WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW POWSZECHNEGO RUCHU INTEGRACJI!
W związku z zawieszeniem nad Warszawą i okolicami
STANU W YJĄTKO WEGOzarząd
Główny WOLNEJ TRYBUNY informuje wszystkich zainteresowanych, że zmianie ulegają godziny otwarcia TRYBUNY. Począwszy z dniem dzisiejszym WOLNA TRYBUNA będzie stała otworem codziennie od godziny 9.00 do 19.00 (a nie do 22.00 jak dotychczas). Decyzja ta nie wpływa zasadniczo na statut anonimowości udziału w naszej Imprezie, niemniej Zarząd apeluje do wszystkich uczestników o zaopatrzenie się w dowód osobisty lub jakąkolwiek legitymację umożliwiającą organom bezpieczeństwa publicznego natychmiastową identyfikację odwiedzających nas Gości. UCZESTNICY POWSZECHNEGO RUCHU INTEGRACJI, ZŁÓŻCIE DOWÓD ODPOWIEDZIALNOŚCI OBYWATELSKIEJ!! UŁATWiJCIE ORGANOM BEZPIECZEŃSTWA TROPIENIE DY-WERSANTÓWI WROGÓW SOCJALIZMU!!
NIE DAJCIE SIĘ PROWOKOWAĆ! Nasza dewiza: KOMU NA
SERCU LEŻY SPRAWA INTEGRACJI, TEN NIE PORUSZA SIĘ BEZ LEGITYMACJI!
W imieniu Zarządu tow. Czesław Niekiep
OKÓLNIK ZAWIESZONY NA TABLICY OGŁOSZEŃ WOLNEJ TRYBUNY, DNIA l CZERWCA BR. OKÓLNIK ZA 468
OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK
DO UCZESTNIKÓW WOLNEJ TRYBUNY!
DO WSZYSTKICH OBYWATELI
; MIASTA WARSZAWY!
TOWARZYSZE I OBYWATELE! Wykorzystując - gwarantowane przez Regulamin WOLNEJ TRYBUNY - prawo do Anonimowości prowadzonego przez nas DZIENNIKA RUCHU INTEGRACJI, coraz częściej, sprawniej i bezczelniej poczynają wdzierać się do TRYBUNY CHULIGANI oraz ELEMENTY ASPOŁECZNE. Jedynym produktem ich aktywności są połamane stoły i krzesła, zepsute maszyny do pisania i wybite szyby w oknach. Nie chcąc stwarzać precedensu, więcej: lękając się przedsięwzięcia kroków, które w konsekwencji musiałyby doprowadzić do ograniczenia suwerenności naszej Placówki, tak ZARZĄD jak KOMISJA DO SPRAW INTEGRACJI nie wyciągały dotychczas z tych przykrych doświadczeń nazbyt radykalnych wniosków. Ufaliśmy, że Chuligani znudzą się w końcu, że zwycięży duch rozsądku i społecznej odpowiedzialności. Niestety, stało się inaczej - osobnicy, o których mowa, nie wahają się ostatnio ingerować również w sam tok DZIENNIKA: codziennie znajdujemy w SKRZYNCE POCZTOWEJ DZIENNIKA „wypowiedzi" dokonane chuligańską ręką. Wczoraj były to nieprzyzwoite rysunki, dzisiaj ordynarne hasła i wulgarne wyzwiska; co znajdziemy jutro? Powodowani troską o Społeczną wartość naszego przedsięwzięcia, oburzeni i gotowi stawić czoło wszelkim oznakom Dywersji i Moralnego Zepsucia, Zarząd Główny Wolnej Trybuny oraz Sekretariat Komisji jednomyślnie postanowili, co następuje:
ODPIS OKÓLNIKA WYDANEGO PRZEZ KOMISJE. DO SPRAW INTEGRACJI DNIA l O CZERWCA BIEŻĄCEGO RO
469
OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK
1. Począwszy z dniem 13 czerwca br. w hallu WOLNEJ TRYBUNY ulokowany zostanie posterunek Milicji Obywatelskiej w postaci l (słownie: jednego) umundurowanego Milicjanta;
2. Kompetencje i prawa wprowadzonego na teren TRYBUNY posterunku Milicji Obywatelskiej podlegają za każdym razem
i w każdym wypadku rozporządzeniom i dyrektywom SE-KRETARIATU KOMISJI DO SPRAW INTEGRACJI; 3. KOMISJA DO SPRAW INTEGRACJI wzywa niniejszym wszystkich uczestników do czujności oraz współpracy z władzami WOLNEJ TRYBUNY. Towarzysze i Obywatele, stawcie czoło mnożącym się
aktom niesubordynacji oraz dywersji społecznej! RĘ-
CE PRECZ OD WOLNEJ TRYBUNY! NIECH ŻYJE POWSZECHNY RUCH INTEGRACJI!! NIECH ŻYJE SOCJALIZM! NIECH ŻYJE I ROZKWITA NASZA SOCJALISTYCZNA OJCZYZNA!!!
W imieniu Zarządu KDSI Towarzysz Czesław Niekiep
KU ORAZ WYWIESZONEGO W HALLU WOLNEJ TRYBUNY DN. 12 CZERWCA BR. ODPIS OKÓLNIKA WYDA 470
wiek
zawód
Nadawca: KONSPIRACYJNA OPOZYCJA POLITYCZNA
List nr 3
DO RZĄDU POLSKIEJ RZECZYPOSPOLITEJ LUDOWEJ
DO NACZELNYCH ORGANÓW PARTII I PAŃSTWA!!!
Od tygodni szaleje nagonka, od bez mała dwu miesięcy Partia i Rząd szantażują Naród i Społeczeństwo; z lamusa milicyjnych środków do zwalczania Przestępstwa ponownie wyciągnięta została na światło dzienne Nagroda (w bajecznej wysokości l 000 000 000 zł) w zamian za informacje i wskazówki, które pomogą Partii w skutecznym polowaniu na OPOZYCJĘ; tak władze komunalne naszego Miasta, jak jego szeregowa administracja wprowadzone zostały w alarm pierwszego stopnia, na ulicach roi się od umundurowanych i nieumundurowanych Milicjantów, atmosfera naszego życia społecznego przypomina aurę ostatnich chwil tonącego okrętu - a wszystko to przecież na próżno. Każda godzina pogarsza jedynie zaistniały stan rzeczy. Baza zaufania obywateli do Rządu i Partii wątleje z każdym dniem, Społeczeństwo nasze znalazto się na krawędzi Wojny Domowej. W tumulcie walki na oślep, z niewidzialnym i nieuchwytnym wrogiem, Partia tamie elementarne Prawa Człowieka i nie waha się dtawić godności ludzkiej wszystkimi dostępnymi jej środkami. Ostrzegamy, że nie będziemy się temu przyglądać bezczynnie. Prowadzimy staranny rejestr wykroczeń Partii przeciwko ustawom Konstytucji. Wzywamy: Dość aresztowań i przesłuchiwań, dość szantażów, psychicznych i fizycznych tortur, dość barbarzyństwa! Żądamy wypuszczenia na wolność oraz zrehabilitowania następujących obywateli:
Abramskijan
Abramski Kazimierz
Arbuz Zofia
Asamow Piotr ""
Banasewiczjolanta
471
Baranowski Henryk Baron Jacek Bizon Mieczysław Broński Piotr Brzeg Wincenty Biegun Urszula Całus Zbigniew Czapek Tadeusz Drewniak Irena Drzewko Jan Ewusiak Tomasz Feliks Barbara Faraon Ewa Gniewski Zbigniew Groński Marek Hadecki Miron Homus Marian Iredyńskijan Jankowskijan Karaś Kamil Kałuża Piotr Kaftan Jonasz Litwak Marek Matysek Ewa Matywieckijan Niecikowski Jerzy Nóżka Jarosław Paluch Andrzej Radecki Janusz Sisiński Kamil Swulko Ludmiła Teść Małgorzata Tkacz Władysław Wrzos Bożena Żukowska Zofia
Niniejsza odezwa do Rządu i Partii ma charakter ultimatywny.Je-żeli w ciągu 3 (słownie: trzech) dni od chwili nadania niniejszego LISTU wyżej wymienione osoby nie znajdą się na wolności, SPO-ŁECZNO-NARODOWY SĄD KONSPIRACYJNY OPOZYCJI POLITYCZNEJ wyda wyrok śmierci na jednego z bezpośrednio odpowiedzialnych za ów stan funkcjonariuszy PARTII, i będzie to wyrok nieodwołalny.
Inwigilacja oraz aresztowanie wyżej wymienionych osób dowodzi, jak ślepe i bezradne są władze PARTII wobec naszego RUCHU. Żaden z wymienionych tu Obywateli nie ma z naszą Opozycją nic wspólnego. PRECZ Z BEZPRAWIEM!!!
W imieniu Zarządu
KONSPIRACYJNEJ OPOZYCJI POLITYCZNEJ
-SEKRETARZ
472
473
wiek
zawód
44
Towarzyszka Przewodnicząca
Samożądu Współzawodnictwa
oraz Przewodnicząca Jury
pani Róża Potylicowa
To prawdziwa zaraza a nie Społeczeństwo. Prawdziwe Społeczeństwo to jest czyste i schludne i troszczy się o pożądek i higienę, a nie jak te dzikie maciory, gdzie wlecą tam sodoma i gomora. Sa-możąd jest po prostu bezradny i będzie musiał poprosić Partię o pomoc. Społeczeństwo samo tego chciało. Trudno. Teraz jest już za późno. Społeczeństwo nie chciało po dobroci, to będzie po złości. Partia nie myślała że będzie musiała ustanowić taką Inicjatywę, ale jak inaczej nie można to nie można. Samożąd rozmawiał już w tej sprawie z Towarzyszem Niekiepem i pan Kierownik powiedział czarno na białym: „Tak będzie, jak postanowi Partia". Właśnie. Społeczeństwo to myśli że Partia jest ślepa i może brudzić gdzie się da, bo i tak nikt nie widzi, ale prawda ma się inaczej: Partia nic nie mówi bo liczy na to, że Społeczeństwo się opamięta i zauważy jak źle postępuje, Partia siedzi sobie cichowkącie i obserwuje, ajakwidzi, że Społeczeństwo jest niepoprawne, to musi działać i wziąć wszystko we własne ręce. A wtedy nie ma żartów i Obywatele poczują to na własnej skórze. Nasza Brygada ma już jeden punkt minusowy. Inne Brygady to już mają dwa albo i trzy punkty minusowe, więc nasza Brygada spisuje się najlepiej. Ale jeden punkt minusowy to już ma. I kto był winny? ja się pytam. Kto to tak nabrudził że aż wstyd się pokazać ludziom na oczy? Gdyby nie Społeczeństwo, które tylko o tym myśli, jak tu napaskudzić, nasza Brygada nie miałaby ani jednego punktu i mogłaby świecić przykładem. Samo to nic nie spadnie z nieba. Dopuki Społeczeństwo tego nie zrozumie, cały wysiłek Ludzi Pracy idzie na marne. I to ma być współzawodnictwo! Każdy by chciał wygrać i w nagrodę pojechać se na tydzień do Żołnierzy Radzieckich, gdzie to już wszystko zapłacone i człowiek może se pod-
474
jeść ile wlezie. Ale Nagroda jest tylko jedna. I tylko ta Brygada wygra, której Społeczeństwo pomoże. Ale jak się Społeczeństwo uprze i będzie tylko o swoich wygodach myślało, to nasza Brygada może starać się ile chce, a w Nagrodę i tak nie pojedzie do Żołnierzy Radzieckich, tylko zostanie w domu i będzie harować jak dziki osioł. Albo-albo. Pan Kazimierz z Kotłowni również musi pojechać. Oczywista najpierw wstąpić do Partii. Tak załatwiłam z nim, bo w przeciwnym razie chłop by mi nie pomógł. A chłop silny jak tur. I powarzaniem się cieszy. On tylko spojrzy, a już Obywatele się opamiętają! Obywatelka Plujka to od razu oczywista miała coś do skrytykowania. Jak się chłopów angarzuje, to łatwo wygrać, no nie? Towarzyszko Przewodnicząca" powiedziała tak besczelnie, że już nie wiem. Towarzyszka Plujka też se może wziąć chłopa do pomocy. Jeżeli go ma oczywista. Ale nie powiem, żebym jakiego w pobliżu Towarzyszki Plujki widziała. Już chłopy wiedzą, gdzie się mają kręcić i z którą Brygadą. Dość na dzisiaj
Tow. Przewodnicząca Jury i Samożądu, Pani Róża Potylicowa
475
wiek
zawód
38
nauczyciel biologii
Drogie Koleżanki, Drodzy Koledzy,
właściwie to ja tu nie wstąpiłem z zamiarem dokonania notatki do Waszego Dziennika - prawdę mówiąc w ogóle o Waszym Społecznym Istnieniu nic nie słyszałem - tylko ot, z przyczyny potrzeby fizjologicznej, która odezwała we mnie tak niefortunnie, kiedy mijałem Waszą WOLNĄ TRYBUNĘ, i która okazała się nader naglą-c a. Nie miałem innego wyjścia, musiałem rozejrzeć się za tzw. cichym zakątkiem. I wstąpiłem. Ja niejedno w życiu widziałem, ale na widok stanu, w jakim znajdują się Wasze ubikacje, dostałem szoku nerwowego! Po pierwsze, trzeba się zgodzić na kąpiel po kostki w moczu. Po drugie - muszle klozetowe doszczętnie zatkane. Wszędzie roi się od zużytych prezerwatyw, niedopałków oraz zużytego papieru toaletowegoljakim sposobem? Nie domyślam się i nie chcę się domyślać!
Oczywista zwróciłem się do przechodzącej mimo sprzątaczki i zwróciłem jej uwagę na stan wspomnianych pomieszczeń, ale w zamian usłyszałem takie koszałki-opałki i bzdury, za przeproszeniem, że niemal po raz drugi zemdlałem. Na przykład poradzono mi, abym natychmiast udał się do Biura Kierownika i nabył za 20 zł woreczek nylonowy marki „niepodległość", i dbał o czystość i porządek Społeczeństwa. Dosłownie. Dałem tej poczciwej kobiecie do zrozumienia, że przy największym nakładzie woli jestem w stanie zrozumieć tylko pojedyncze słowa, i to, co ona mi mówi, wprawia mnie w osłupienie, nic ponadto; ale to nie był zbyt szczęśliwy pomysł, bo ta obywatelka zaczęła na mnie z kolei krzyczeć i w rezultacie zmusiła do kupna owego Woreczka, i to okazało się przyczyną następnego nieporozumienia, ta kobieta wezwała bowiem do pomocy jakiegoś Osiłka z Kotłowni i we dwoje zabrali się do mnie jak do psotnego dziecka. Proszę sobie to wyobrazić. Przecieżja nie należę do tych osobników, którzy się biją i walczą na pięści, bo wy-476
daje im się, że tylko w ten sposób można coś wyjaśnić. Natomiast między mną a tym kobieciskiem oraz Osiłkiem z Kotłowni, „panem Kazimierzem", o ile się nie mylę, momentalnie utworzyła się sytuacja bitki, w a l k i, mordobicia za przeproszeniem. Ja mówię: „Niech się pan opanuje, niech pan trzyma ręce przy sobie, bo nie ma powodu, abyśmy się od razu bili. Przecież pan jest rozsądny, prawda?" Na co Osiłek, pan Kazimierz: ,Jak wam dopier-tego-tam, Obywatelu, to się wszystkiego od razu domyślicie, no nie?" I poszturchuje mnie, na tyle brutalnie, że nie potrafię utrzymać równowagi i co chwila nieomal się przewracam. Równocześnie ogarnia mnie uczucie wstydu i gniewu. Tyle że nie bardzo mogę sobie pozwolić, aby dać temu wyraz, bo ów rozsierdzony Osiłek połamie mi kości w zamian, tyle jest jasne. Więc zwracam się do tej kobiety: „Niechże pani wreszcie pojmie, że jestem zupełnie niewinny! Przyszedłem do tego Domu, aby skorzystać z ubikacji. Zamiast tego zmusiła mnie pani do kupna jakiegoś niesamowitego Woreczka Nylonowego, po czym chce pani, abym się nim posłużył. Natomiast ja nie wiem, do czego miałbym się tym Woreczkiem posłużyć, czy pani rozumie? Ja nie wiem! Ja tu jestem pierwszy raz..." „Nie czytało się Okólnika" przerywa mi w tym momencie to niesamowite stworzenie. „Zaraz" ja wykrzyknąłem szybko, bo widzę, że rzecz się raczej bardzo niepomyślnie dla mnie rozwija. ,Ja faktycznie nie czytałem Okólnika! Dajcie mi państwo możliwość zapoznania się z treścią tego Okólnika, a może ja od razu wszystko zrozumiem. No co?... Co z tym Okólnikiem?" Ale już było za późno. Okólnika nie czytałem, więc tym gorzej dla mnie: to jeszcze jeden „punkt minusowy", jak się wyraziła ta baba, za przeproszeniem, bo nie mam na nią innego słowa. „A kto za was przeczyta Okólnik? No kto, ja się pytam?" ryknęła ta kobiecina, a Osiłek z Kotłowni cap mnie za kołnierz i Już go mam" wrzeszczy. I faktycznie - ma mnie. Bo ja już nie jestem w stanie sam się poruszyć, dzięki czemu to babsko bez trudu już wkłada mi rękę do kieszeni i wyciąga z niej ów Woreczek Nylonowy, po czym zaczyna demonstrować, do czego taki Woreczek może służyć. Na szczęście przebiega mimo nas jakiś człowiek z Biura, i ci państwo natychmiast mnie wypuszczają. „Hallo!" wołam szybko i zatrzymuję tego człowieka z Biura. „Czy może mi pan pomóc? W przeciwnym razie ci państwo zlinczują mnie na dobre". ,Jacy państwo?" on pyta, więc rozglądam się, ale ni-
477
kogo nie widzę, bo jakimś cudownym sposobem ci ludzie zniknęli tymczasem. A ów człowiek, widząc moje zakłopotanie, macha tylko ręką i mrucząc coś pod nosem znika w hallu. Świetnie, myślę, zostałem sam, a skoro już tu jestem i takie nadzwyczajne rzeczy mi się przydarzają, to przyjrzę się tej Instytucji bliżej. I tym sposobem zabrałem się do czytania owych Plakatów Informacyjnych. Zamiast „Polak mądry po szkodzie", czmychnąć stamtąd czym prędzej na ulicę, posłuchałem niemądrych wskazań mego „ducha obywatelskiego" i postanowiłem posłużyć się Waszą Wolną Trybuną zgodnie z jej przeznaczeniem. Więc najpierw do Recepcji. Otrzymałem właściwy papier i zabrałem się do szukania wolnego pokoju. Ponieważ tłoku to tu raczej nie ma, wnet znalazł się i pokój. Wszedłem i poczułem się bezpieczny, chociaż - o czym zaraz miałem się przekonać - właściwie teraz zaczęło być bardzo niebezpiecznie: po hałasach i wrzasku, jakie dobiegały mnie z korytarza, domyśliłem się, że moi prześladowcy również dotarli właśnie na pierwsze piętro i teraz szukają mnie sprawdzając wszystkie pokoje po kolei. Zabarykadowałem drzwi - najpierw biurkiem i szafą, potem fotelem i wieszakiem. Zdążyłem w ostatniej chwili. W sekundę później nacisnęli klamkę u drzwi. „Tu Towarzyszka Róża-Coś-tam! Proszę natychmiast otworzyć. Jak obywatel nie otworzy, to się wezwie Milicję!" Struchlałem. Ja, Koleżanki i Koledzy, jak żyję, nie miałem do czynienia z Milicją. Po prostu unikałem. A teraz ta niebywała kobiecina chciała mnie oddać w ręce Milicji.
Czułem się jak w potrzasku - otworzyć, czy nie otworzyć? Ale zanim zdążyłem się zdecydować, Osiłek stracił cierpliwość i pchnął drzwi z takim impetem, że szafa zwaliła się jak długa, a w drzwiach utworzyło się wąziutkie przejście, którym ów babon z Kotłowni-kiem wdarli się do środka. Byłem blady ze zdenerwowania i drżałem na całym ciele. .Jeżeli państwo sobie tego życzą, to natychmiast opuszczę ten gmach" powiedziałem ledwo opanowując nerwowe jąkanie. „Najpierw się niszczy i demoluje jak jaki Element Asocjalny" rzekła ta niewiasta „a później to niby jakby nigdy nic, a Społeczeństwo musi za wszystko zapłacić!" Pan Kazimierz, ów z Kotłowni, wyją! nagle zza pazuchy 40-centymetrowy lineał i wyciąga do mnie rękę. „Dawać rasie, lewą, jeśli łaska" powiada, na co ja oczywista zdębiałem, bo widzę, że ten Kotłownik chce mnie ukarać. Mnie.
478
L i n e a ł e m. Ja mam 38 lat, czworo dzieci, od czternastu lat nauczam młodzież w jednym z warszawskich gimnazjów i raptem spotyka mnie ta sytuacja. „Pan się chyba nie odważy" powiadam i próbuję na niego popatrzeć jak na niesfornego ucznia. ,Jak Obywatel nie będzie trzymał mordy na kłódkę, to się dostanie podwójną porcję. No dawać rasie!" „Ależ państwo niechybnie żartujecie" próbuję ingerować w tempo na łeb i szyję rozwijającej się sytuacji. „Przecież ja jestem dorosłym człowiekiem, ojcem czworga dzieci. Mnie nie można ot po prostu zbić, bo..." „Bo co?" wtrąca ten Kotłownik i w ten sposób na mnie patrzy, jakby w ogóle nie było żadnego Społeczeństwa, Państwa, etc., tylko On i ja, oraz Lineał. „No niech Obywatel da rękę, bo inaczej to będzie po głowie i plecach, i gdzie popadnie" powiada do mnie ta kobieta polubownie. ,A'eż nie ma mowy" krzyknąłem. „Na takie upokorzenie dobrowolnie się nie zgodzę!", po czym ustawiłem się plecami do okna. Jak nie po dobroci, to po złości, proszę Obywatela" odezwała się ponownie ta pani Róża Coś-tam. ,Ja obywatelowi dobrze radzę, bo ma się doświadczenie i różne rzeczy się już widziało. Jak będzie po złości, to więcej Obywatel straci, bo wtedy się bije wszędzie, po gębie też, i po brzuchu. A po ręce to tylko sekunda, poboli i już po wszystkim. Jak w rękę, to jest tylko raz, bo to po dobroci. A jak po złości, to nic nie wiadomo. Pan Kazimierz bije jak istny wariat, sama widziałam"... Myślałem, że mi się to śni!... O, znowu się tu dobijają! Zamknąłem się na klucz z Recepcji, ale wywalają drzwi... Teraz ten Kotłownik coś wrzeszczy. SOS. Ni
479
wiek
zawód
44
Pani Magister (do odwołania)
Porządku i Higieny,
Przewodnicząca Samożądu i Jury,
Towarzyszka Róża Potylicowa
Jak się Społeczeństwo nie poprawi to się zrobi z nim porządek raz na zawsze. Teraz mamy Wielkie Święto Odrodzenia, więc lepiej o tym nie mówić tylko zachowywać się jak w święta, ale to nie znaczy że Partia będzie paczyła na to przez palce. Nic takiego. Dzisiaj się zanotuje w notesiku, a jutro się przeczyta i wszystko się przypomni. Więc lepiej niech sobie Społeczeństwo nie pozwala bo żeby tak brudzić i śmiecić, to ludzie o tym jeszcze nie słyszeli. Nasza Brygada ledwo co nadąża. No kto to widział żeby wszendzie poutykać niedopałki w doniczkach? Albo żeby popiół bez głowy wsypać do wazonu? I to mają być Magistrowie i Doktorzy! Prawdziwy Magister to postępuje zupełnie inaczej, chyba że ktoś tylko udaje Magistra. I tak się traktuje Ludzi Pracy. Ale nic, nie będę psioczyła w święto. Jak mamy święto, to mądry człowiek potrafi ustąpić.
Wczoraj to zostałam udekorowana. Aż się zdziwiłam jak mi Towarzysz Niekiep przedwczoraj powiedział żebym się ładnie ubrała. „Po co taka stara baba jak ja miałaby się ładnie ubrać?" ja go spytałam. A on: „Bo jutro odbędzie się Akademia i zostaniecie Towarzyszko Udekorowana". „Udekorowana?" ja go jeszcze spytałam, bo nigdy dotąd nie zostałam udekorowana i nie wiedziałam o co chodzi. „Zostanie wam wręczony Medal Pięćdziesięciolecia. Dlatego dobrze żebyście na siebie co ładnego włożyły, bo taki Medal to się wpina do Sukni albo Bluzki, a jak tło jest zadbane, to i Medal wygląda jak się paczy". Bardzo się zdziwiłam i całą noc nie umiałam zasnąć. A następnego dnia, czyli wczoraj ubrałam najelegantszą suknię, co to ją jeszcze nigdy nie włożyłam ze wstydu, bo się wygląda jak Królowa i ludziom oczy wyłażą na wierzch z zazdrości. Ale pomyślałam niech raz już będzie, co mi tam, takie święto to też tyl-
480
ko raz na pięćdziesiąt lat, więc wypada się ubrać. I ubrałam! Ruba-szewskiej to gały się przekręciły i o mało pod ziemie się nie zapadła. Ona sama to ubrała się jak zwykle, bo nikt jej nie chciał dekorować. Tylko ja jedna zostałam Udekorowana, a oprócz mnie z Trybuny to tylko jeszcze jeden taki pan Zielski, co to raz dał mi kwiatek. Bardzo miły Obywatel, choć Kierownik mówi na niego „nicpoń". Ale po kolei. Najpierw przyszłam do Trybuny, a moją piękną suknię schowałam do torby. Do Akademii jeszcze pięć godzin, a posprzątać trzeba, święto czy nie święto. Dopiero o drugiej w południe zamknęłam się w pokoju i włożyłam to moje cacko. Jak się obejrzałam w lustrze, to o mało nie zemdlałam z wrażenia, bo takiej eleganckiej Obywatelki to jeszcze nie widziałam, jak długo żyję. Na Akademii to wszyscy na mnie patrzyli jak sroka w kość, szczególnie jak nastąpiła ta Dekoracja. Najpierw taki jeden Towarzysz Przewodniczący wyczytał moje nazwisko, i musiałam wejść na taką kładkę, Pan Magister Zielski i ci inni, co też zostali udekorowani, stali po obu moich stronach, a my, to znaczy ja i Pan Magister Zielski, staliśmy w środku. Ten Towarzysz Przewodniczący wygłosił potem krótkie przemówienie i pochwalił nas za Inicjatywę, a Towarzysz Sekretarz Wołek zaczął nas dekorować. A jak cicho było! Jak makiem zasiał! Nawet muchy nie było słychać.
Ten Magister Zielski bardzo towarzyski.Jak już staliśmy i czekali aż pan Sekretarz Wołek nas udekoruje, to on się pochylił i powiedział do mnie szeptem: „Wygląda pani jak istna królowa, pani Różo, wie pani?" „Wiem" odszepnęłam, a jemu się musiało zrobić wesoło, bo roześmiał się i tak jakby uszczypnął mnie, jak to wcześniej panowie kawalerowie podszczypywali damy. Aż się zaczerwieniłam i straciłam wontek. „Niech pani nie traci wontku" on szepnął na to, bo zobaczył, co się ze mną dzieje i już się bał, że go skompromituje. „Tylko niech mnie pani nie kompromituje, błagam panią. Cała moja kariera wisi na tym włosku". „Na jakim włosku?" ja odszepnęłam, ale tymczasem pan Sekretarz Wołek już był tak blisko że nie sposób było odpowiedzieć. „Towarzyszka Róża Potylicowa" przeczytał ten pan Przewodniczący Akademii, a pan Sekretarz Wołek przypiął mi do biustu Medal i powiedział: „Prawdziwie się cieszę, Partia jest z was dumna, Towarzyszko", l podszedł do pana Zielskiego, a ja o mało się nie popłakałam, bo mi się tak słabo zrobiło, jakbym cały dzień nic nie podjadła. „Prawdziwie się cieszę. Partia jest z was
481
Dumna, Towarzyszu" powiedział pan Sekretarz Wołek do pana Ziel-skiego i też go udekorował. Pan Zielski też był wzruszony, ale starał się nic nie pokazać, jak to chłop, nie popłacze się tylko dlatego, że zęby zaciśnie i wszystko zniesie bez słowa. Też nie bardzo lubię jak chłop się maże. Chłop powinien byćjak z żelaza, a nie żeby się od razu poryczeć jak dzieciak.
Same wielkie uroczystości teraz, tu Akademia, tam Akademia, i Zebrań tyle, że doliczyć się nie można. Jak tylko zostałam Udekorowana, to i Magistrem zostało się w mig oka. Dzisiaj rano o dziesiątej. I zupełnie inaczej niż się spodziewałam. Najpierw to se myślałam, że to Partia obwoła mnie Magistrem, a tu było wszystko na od-wrut. Właśnie nie Partia tylko taki jeden urzędnik z Uniwersytetu zrobił mnie Magistrem. Musiałam pójść na Uniwersytet, a Towarzysz Niekiep poszed ze mną. Punkt dziesiąta weszliśmy do tego Biura i ten Urzędnik już czekał i wszystko miał przygotowane. Bardzo ładnie przemawiał, choć nikogo nie było, tylko ja i Kierownik Niekiep. „Tytuł Magistra jest Nominacją Naukową i Uczelnia udziela go zwykle z myślą o rozkwicie Wiedzy" oświadczył. „W waszym przypadku, Obywatelko, jest to tytuł honorowy i Uczelnia udziela Warn go na czas ograniczony. Jeżeli zechcecie Tytułem tym posługiwać się w kwestiach o charakterze publicznym, proszę za każdym razem zaznaczyć, że Tytuł ten nadany Warn został aż do Odwołania. Zwracam Wam uwagę, że jest to Tytuł prawnie strzeżony. Rozumiecie, co mam na myśli?" „Co bym miała nie rozumieć" powiedziałam. „Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Aż do Odwołania, to się rozumie, Obywatelu". „W takim razie zarówno duchowi obyczaju jak i literze prawa stało się zadość i nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam szczęśliwej i społecznie przydatnej działalności. Do widzenia, Obywatele".
Taki młody ten Urzędnik a tak pięknie umiał zagadać że aż pełna byłam podziwu. Jak już byliśmy na korytarzu to Kierownik Niekiep mi pogratulował, choć pewnie go krew zalewała, że to nie on został obwołany Magistrem, tylko ja. A Rubaszewska nic, tylko pęka z zazdrości. Nawet się poskarżyła u obywatelki Plujki Janiny że wszystkie zaszczyty ją omijają. ,Jak se pościelesz tak się wyśpisz" powiedziałam jej. „Towarzyszka Magister Potylicowa zasłużyła sobie" oświadczył pan Kierownik Niekiep i uciął rozmowę. Też jest zazdrosny, ale poznać po sobie nie da, bo chłop jest dumny jak Paf.
482
Sam by se mógł przyznać Tytuł Magistra, ale woli odczekać, żeby to nie od niego wyszło tylko żeby go Partia prosiła na kolanach. A Partia też ma swoją dumę i sama do Niekiepa nie przyjdzie. Społeczeństwo by się mogło oburzyć. Mało że jest się Kierownikiem i zarabia się jak Żyd, to jeszcze Partia by go miała obwołać Magistrem! Nie ma tak dobrze!
Tyle teraz obowiązków ma człowiek na głowie, że musiałam odmówić Doktorce i już nie sprzątam u niej. Powiedziałam jej: ,Jeżeli pani Doktor naprawdę zależy, to mogę przyjść na kawę i pogawen-dke, ale na sprzątanie to już nie będzie czasu". Choćby mnie nie wiem jak prosiła. Człowiek jest tylko człowiekiem i co ja z tego będę miała, tak cały dzień charować jak wół? A na pogawendce to Doktor Znachor też zależy, bo aż się napraszała, żeby ją odwiedzić. „Ależ o każdej porze, kochana pani" krzyknęła „i proszę nie zapomnieć, że mi to pani obiecała!" „Nie zapomnę" odrzekłam. „Może być pani Doktor pewna że pogawendzimy". Nie podoba mi się że pana Kazimierza tak ciągle angarzuje. W Brygadzie to już go ledwo co widać. Jak go ostatni raz szukałam, bo jeden Obywatel to tak już był bezczelny, że trzeba mu było pokazać, to ani widu, ani słychu i nikt nie wiedział co się z chłopem stało. A później się okazało że był u Doktorki. .Zapomina się towarzyszu, że ma się kontrakt z Trybuną, a nie z Doktorką... Najpierw Obywatel musi się wywiązać z Obowiązków wobec Społeczeństwa, bo kto to daje Obywatelowi jeść? Kto to troszczy się, żeby Obywatel miał gdzie mieszkać i dach nad głową? Społeczeństwo, a nie Doktorka, prawda, proszę Obywatela?" Aż się zaczerwienił i już by mi coś nagadał, ale się opamiętał. ,A szczury to nie należą do Trybuny?" obraził się prawie „Całe popołudnie przeprowadzaliśmy z Doktorką szczury z piwnicy do ogrodu, bo nowe Eksperymenty się szykują. Jak towarzyszka nie wierzy, to proszę się zapytać Doktor Znachor". I już z pyskiem, już się rozbisurmanił. „Eksperymenty to se mogą być, a szczury to można przeprowadzać w niedziele". Bezczelny jak Szwab jaki. Ale dość na dzisiaj.
Pani Magister (do Odwołania)
Porządku i Higieny Społeczeństwa,
Przewodnicząca Samożądu i Jury Współzawodnictwa,
Towarzyszka Róża Potylicowa
483
wiek
zawód
28
młodszy referent
Obywatele! Co to za obyczaje u Was panują? Człowiek przychodzi tu i chce się uwiecznić w tej Waszej Wolnej Trybunie, a tu go witają kuciem mordy i walą gdzie popadnie. Czy to po sportowemu? Tak bez uprzedzenia? I na dodatek od tyka, jak gdyby Obywatel nie miał twarzy!... Kto to wymyślił? Pewnie Partia. Więc niech se Partia to dobrze przemyśli, bo z tego wynikną kłopoty. Polak nie da się napierdalać jak baran. Raz to może i przebaczy, bo się zamyśli albo zapamięta, ale drugi raz to już nie ujdzie na sucho i Partia sama se będzie winna. Terriu facetowi, co to Obywateli bez uprzedzenia napierdala, to takie manto spuścimy, że rodzona Matka go nie rozpozna. A tej babie, co go napuszcza i szczuje jak psa, też się dołoży, więc niech ona uważa!... Skoro Wasza Instytucja reklamuje się i prosi o poparcie Społeczeństwa, to musicie zadbać przynajmniej o minimum: o bezpieczeństwo Obywateli. Tam nam domy burzą i niszczą społeczne mienie, tu natomiast wprost walą w mordę! O co tu chodzi, ludzie? Komu się tu w głowie przewróciło? Przecież nie można konfrontować Obywatela akurat z tym obliczem Społeczeństwa. Za takie wybryki to przyjdzie kara i my tak dopierdolimy niektórym odpowiedzialnym Towarzyszom, że im się wszystkiego odechce, ponjatnal
Zbych
484
DO WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW POCHODU ODRODZENIA! D O WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW POCHODU
W-wa,201ipcal994 DO WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW
POCHODU ODRODZENIA!
Ze względów organizacyjnych oraz z uwagi na bezpieczeństwo publiczne apeluje się niniejszym do uczestników POCHODU ODRODZENIA o ścisłe przestrzeganie następujących dyrektyw porządkowych:
1. Maszerujemy wyłącznie w tzw. formacjach
czwórkowych oraz W rytm marsza granego przez najbliższą orkiestrę. (Przewiduje się, że w POCHODZIE weźmie udział 8 orkiestr Ludowego Wojska oraz 3 orkiestry Stołecznej Milicji Obywatelskiej. Gdyby POCHÓD - zgodnie z założeniami - miał się rozciągnąć na odległość sześciu tysięcy metrów, wówczas jedna orkiestra, jak się oblicza, przypadnie na
człon POCHODU długości 545,5 m. Uprasza się o prze-strzeganie wyżej podanych proporcji, jak i o stosowanie się do organizacyjnych wskazówek Funkcjonariuszy Porządku);
2. W razie wystąpienia jakichkolwiek zakłóceń porządku ulicznego wskazane jest, aby Uczestnicy POCHODU n i e
odłączali się od swojej grupy i zachowali
tZW. formację CZWÓrkową, gdyż tylko tym sposobem możemy ułatwić Funkcjonariuszom Milicji rychłe rozpoznanie przyczyny zakłóceń oraz przywrócenie porządku;
KOMENDA MILICJI OBYWATELSKIEJ KOMENDA MILO OBYWATELSKIEJ KOMENDA MILO OBYWATELSK
485
ODRODZENIA! DO WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW POCHODU ODRODZENIA! DO WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW
3. Zwraca się uwagę Uczestników manifestacji, że podczas
trwania pochodu wskazane jest powstrzymać się od: a) palenia papierosów, b) prowadzenia rozmów, c) oddawania się zajęciom nie pozostającym w żadnym rzeczowym
związku z POCHODEM, d) itp.;
4. Podczas defilowania przed Trybuną Pięćdziesięciolecia
wszyscy kierujemy wzrok w stronę zgromadzonych na Trybunie Przedstawicieli Partii i Państwa oraz - na znak dany przez Przewodnika Grupy - W6-soło i dziarsko wykrzykujemy swoje hasło.
O treści hasła powiadomi grupę w odpowiednim czasie Przewodnik Grupy;
5. Trasa Pochodu przebiega od placu im. Feliksa Dzierżyń-skiego - ulicą Marszałkowską- do ulicy Puławskiej. O wszelkich zmianach w Programie powiadomi Uczestników Pochodu PRZEWODNIK GRUPY.
Komenda Milicji Obywatelskiej Warszawa-Śródm. Tow. Ptk Jerzy Łapka
IEJ KOMENDA MILICJI OBYWATELSKIEJ KOMENDA MILICJI OBYWATELSKIEJ KOMENDA MILICJI OBYWATEL 486
wiek
zawód
44
Przewodnicząca
Samożądu Współzawodnictwa
Przewodnicząca Jury w Konkursie
o Czystość i Higienę Społeczeństwa,
' Pani Róża Potylicowa
Jestem obóżona i czuje się osobiście dotknienta. Nie tylko ja, ale wszystkie Dyżurne Porządku i Higieny Społeczeństwa czujemy to samo. Takiego eleganckiego kulturalnego Kawalera to nie powinno się aresztować, bo kafelki sprzedawać na straganie to znowu nie taki grzech! Teraz to ze świecą szókać takich wykształconych kulturalnych paniczów, kturzy się nie wstydzą, tylko ujmą się za człowiekiem pracy i dadzą mu Kwiatek. Tego to jusz nie ma więc czeba sobie szanować takich obywateli a nie aresztować i upychać po więzieniach. W imieniu mojej Brygady Pracy protestuję! l zwracam się do Partii z uprzejmą prośbą rzeby tego eleganckiego Kawalera wypościć na wolność. On jusz nie bendzie sprzedawał tych kafelek, bo porozmawia się z Doktorką Znachor i ona znajdzie mu nową lukratywną pracę. Oprucz tego uwarzamy, że takie kafelki sprzedawać to nie było takie antyspołeczne, bo kafelki miały przecież napisy państwowe i widać że ten Kawaler starał się iść Społeczeństwu na rękę. Nasza Brygada Pracy ustanowiła Rezolucję, ktura bżmi:
My, Dyżurne Porządku i Higieny Społeczeństwa, zgromadzone na nadzwyczajnym zebraniu naszej Brygady, prosimy Partię, rzeby nie czymała tego eleganckiego Kawalera pod kluczem, bo takich kulturalnych obywateli to coraz mniej. I zwracamy się z upszejmą prośbą, arzeby mu Partia przebaczyła, jak zawinił, bo sprzedawać kafelki na straganie to nie takie znowu przestępstwo. Lepiej rzeby aresztować te Elementy Socjalne co nam Domy palą i niszczą naszą piękną Stolicę, a nie takiego kulturalnego obywatela jak ten Kawaler.
487
Podpisały się:
Przewodniczącajury Konkursu Pani Róża Potylicowa
Dyżurna Porządku i Higieny Społeczeństwa
Rubaszewska
Pan palacz z Kotłowni Kazimierz Opalarski
a morze nawet, choćjeszcze nie jestem pewna: Towarzyszka Janina Plujka
488
wiek
zawód
BRAWO ORGANA PORZĄDKU
I BEZPIECZEŃSTWA PUBLICZNEGO!!!
SŁOWA UZNANIA DLA PAŃSTWA I PARTII!! NIECH ŻYJE SOCJALIZM I POLSKA RACJA STANU! CHWAŁA KIEROWNICTWU WOLNEJ TRYBUNY! NIECH ŻYJE I ROZKWITA NASZA NOWA OJCZYZNA! NIECH SIĘ ŚWIECI LIPCOWE ŚWIĘTO!
Warszawa, 21 lipca roku 1994 VII Brygada Pracy Huty „Warszawa"
489
wiek 31
zawód Bohater Pozytywny
Protokół z samoocalenia , (część siódma)
Jutrzejsza data, Rodacy, 22 lipca 1994 roku, jest datą bolesną, a nie radosną i godną jarmarcznego świętowania. Pół wieku staczania się na dno - tak moralne jak materialne - to nie powód do narodowej uciechy!
Niewykluczone że właśnie na jutro przypadnie początek końca, a dla was - ostatnia szansa ocalenia. Jesteśmy przygotowani na wszystkie opcje i -gdyby nie było innego wyboru - przygotowani do samobójstwa. Mniejsza o nieunikniony patos tej sytuacji, o niezamierzoną teatralność gestu, który trzymamy w rezerwie - to, co jutro dzieci nasze nazwą Historią, dzisiaj jest żywe, niedokończone, dymi krwią, która jeszcze oddycha, i boryka się z istnieniem, nie może zatem być zamknięte i wyretuszowane jak dzieło literackie. Za kilkanaście godzin staniemy może oko w oko z KOŃCEM. Ze wszystkich reakcji, do jakich wobec KOŃCA-tak duchowego jak biologicznego - zdolna jest jaźń poszczególnego człowieka, zaduma i refleksja są prawdopodobnie najbardziej godne człowieczeństwa...
Kiedy miałem dwadzieścia lat, Rodacy, nie tak wyobrażałem sobie mój wiek dojrzały. Wydawało mi się, że wśród dekoracji wieku dojrzałego przeważały będą książki, obrazy i wielka muzyka naszego przemijania; że moje życie toczyło się będzie w poczuciu ładu i osobistego bezpieczeństwa, że służyło będzie duchowi pokoju i międzyludzkiego porozumienia. Natomiast kiedy to piszę, czuję na piersiach chłód lufy pistoletu, kieszenie mam wypchane magazynkami nabojowi zgoła niewyobrażalnymi zwiastunami mordu.
Bellum omnium contra omnes, benevole lector. Cui bono?
BePe
PS. Za życie i zdrowie mego doręczyciela, Michała Zielskiego, Prokurator Generalny naszego Państwa odpowiada własną głową.
490
wiek 44
zawód
Magister (do Odwołania)
Przewodnicząca Konkursu
Przewodnicząca Jury,
tow. Róża Potylicowa
I proszę jak to oliwa jest sprawiedliwa! Powiesił się! na firance i teraz czeba kupić nową. Sodoma i gomora z tego wyszła. Milicjanci teraz z pistoletami latają po całej Trybunie i nie można sprzątać, więc będą punkty minusowe czy się chce czy nie. l akurat naszą Trybunę se wybrał! Rubaszewska to by chciała że to ona odkryła, bo wtedy napiszą w gazetach. Dużo Wysłanników Gazet kręci się teraz po Trybunie, to i jasne, że będą robili wywiad. Ale to nie Rubaszewska go odkryła, tylko Potylicowa, i ci Wysłannicy Gazet wszystko już wiedzą. Zawsze przychodził do 14 to i powiesił się tam, tu się nie ma co tak bardzo dziwić. Ten jeden Wysłannik Gazety to oświadczył: „Wszystko rozumiem, tylko jednego nie umiem pojąć: dlaczego akurat w pokoju nr 14?" No a dlaczego by nie, ja się pytam. Wszyscy się teraz dziwią. Aja nie. Nie dlatego żebym nie miała Boga w sercu albo litości dla nieszczęśliwego człowieka, tylko dlatego, że wiem co to za ziółko i jaki nieprzyzwoity za przeproszeniem. Choć nie powinno się o umarlaku mówić źle. Więc nie będę psioczyć, ale co wiem, to wiem. Jak się takie świństwa maluje a później dla niepoznaki przykleja sobie wąsiska żeby go uczciwe ludzie nie poznały, to się samemu kusi zło i nie ma się znowu co tak dziwić, jak się później co złego przytrafi. Ten Wysłannik Gazety, co to już raz o mnie napisał, zadał mi pytania i na wszystkie umiałam powiedzieć. Nawetjak zapytał: ,A Dlaczego, jak sądzicie, Obywatelko, dlaczego on się powiesił?", to umiałam zająć stanowisko i odparłam: ,Jak się ma nieczyste sumienie, proszę Obywatela, to nic nie pomoże, i albo kara przyjdzie na człowieka, albo człowiek sam se wymierzy karę!"
491
Trochę krwi chlapnęło na podłogę i teraz taka heca z tego, że nie wiem. Mówią że krew nie puści i plama zostanie się na zawsze. To się zgadza i nie zgadza. To zależy od krwi. Krew krwi nierówna. Posprząta się, to się zobaczy, czy puści, czy nie. Mógłby przynajmniej zdjąć buty, a nie tak wieszać się na oknie i buciorami po szybie. A oczy se podmalował, jak jaka smarkula spod Polonii. Myślałam że się mylę, i to tylko tak mi się wydaje, ale jak bliżej podeszłam, to wszyscy ujrzeli, bo nawet trochę szminki na gębie znalazłam. Najbardziej to nie cierpię, jak popaczę na jęzor takiego łobuza, bo język to jest siny albo fioletowy. Widziałam jak go zdejmowali z tego okna i położyli na podłogę, bo gęba mu się nie chciała zamknąć i czeba było gwałtem. Towarzysz Niekiep chciał pomóc, jak to chłop taki cwany że to niby on własnoręcznie, a że nie miał sznurka ani nitki, to oderwał z chorągiewki tę czerwoną szmatkę i chciał temu biedakowi przewiązać pod brodą żeby mu się gęba nie otwierała. Ale ten Wysłannik powiedział mu: „Dajcie spokój, Towarzyszu" i wyciągnął własną chusteczkę do nosa. Zasmarkaną że nie daj Boże, ale chusteczka to jednak lepiej niż chorągiewka. No ale skończyło się.
Pani Róża Potylicowa
492
OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK
Zawiadamia się niniejszym wszystkich Uczestników Wolnej Trybuny, że z powodu nadzwyczajnych okoliczności pokój
nr 14 wycofany zostanie z ruchu do czasu odwołania. Równocześnie podajemy do wiadomości, że na wniosek PREZYDIUM KOMISJI DO SPRAW INTEGRACJI placówka nasza - począwszy z dniem 23 lipca br. - przechodzi pod pieczę oraz administracyjną kuratelę Stołecznego Komitetu Partii. W związku z zawieszeniem nad Warszawą Stanu Wyjątkowego Zarząd Gmachu Wolnej Trybuny zmuszony jest ponow-
nie ograniczyć czas otwarcia Gmachu, od dnia 23
lipca włącznie Wolna Trybuna czynna będzie od godziny 10.00 rano do godziny 17.00 po południu. Prosimy O Z3-
chowanie dyscypliny i porządku.
W imieniu Zarządu tow. Czesław Niekiep
Ręce Dywersantów i Wrogów
precz od Wolnej Trybuny!
OKÓLNIK, 21 LIPCA ROKU 1994 OKÓLNIK, 21 LIPCA ROKU 1994 OKÓLNIK, 21 LIPO ROKU 1994
493
OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK
DO WSZYSTKICH PRACOWNIKÓW
WOLNEJ TRYBUNY!
Niniejszym podaje się do wiadomości wszystkich pracowników naszej Placówki, że zbiórka do jutrzejszego POCHODU ODRODZENIA odbędzie się jutro, dnia 22 lipca, przed gmachem WOLNEJ TRYBUNY, o godz. 9.00 rano. Uprasza się o punktualne przybycie oraz karność i zdyscyplinowanie społeczne. Ponieważ jesteśmy instytucją współczesną i nie
mamy za sobą żadnej dziejowej tradycji, nie obowiązuje
nas Strój historyczny. Niemniej zwraca się uwagę pracowników WOLNEJ TRYBUNY, że zbierzemy się, aby wziąć udział we wielkim Narodowym Święcie, a zatem
Wskazany byłby Strój Świąteczny: ciemny garnitur w przypadku panów, kostium lub elegancka suknia w przypadku pań. Utensylia, dekoracje oraz rekwizyty pochodowe zostaną rozdane tuż przed wyruszeniem. Zwraca się uwagę Uczestników Pochodu, że Placówkę naszą obowiązuje
zwrot wypożyczonych z okazji Pochodu dekoracji. Tym, którzy nie zwrócą wypożyczonych rekwizytów, cena owych utensyliów potrącona zostanie z ich
uposażenia. Obecność obowiązkowa!
W imieniu Zarządu tow. Czesław Niekiep
RĘCE WROGÓW PRECZ OD POCHODU!
NIECH ŻYJE I ROZKWITA NASZA INTEGRACJA!!!
OKÓLNIK, WARSZAWA, DNIA 21 LIPCA BR. ()KOLNIK>ARSZAWA,DNIA21 LIPCA BR. OKÓLNIK, WARSZA 494
wiek
zawód
OBYWATELE! . . '
MŁODZI I STARZY!!!
POLACY!
ZBOJKOTUJCIE POCHÓD ODRODZENIA!!
NIE ZJAWCIE SIĘ W MIEJSCACH ZBIÓREK! NIECH SOBIE PARTIA PRZED SOBĄ SAMĄ DEFILUJE! NIE DAJCIE SIĘ PARTII ZMARNOWAĆ NA DOBRE!!
MOŻE TO WASZA OSTATNIA SZANSA? .
WEŹCIE UDZIAŁ W DEMONSTRACJI
„POLSKA TAK! PARTIA NIE!!"
W NIEDZIELĘ DNIA 22 LIPCA BR. PLAC DEFILAD GODZ. 16.00
OPOZYCJA NA WAS LICZY!
PRZYŁĄCZCIE SIĘ DO RUCHU JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA PÓKI MY ŻYJEMY!
POLACY! RATUJCIE SWOJĄ WOLNOŚĆ!
Sekretariat KonspirtQfjpfjJ5pęzycji Politycznej
495
OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK OKÓLNIK
DO WSZYSTKICH UCZESTNIKÓW
WOLNEJ TRYBUNY!
W związku z wyznaczonym na jutro POCHODEM ODRODZENIA informuje się wszystkich Uczestników WOLNEJ TRYBUNY, że wolne są jeszcze miejsca w grupie naszej Placówki. Tych naszych Uczestników, którzy nie biorą udziału w POCHODZIE ODRODZENIA ani jako studenci tej czy innej Uczelni, ani jako reprezentacja tego czy innego Zakładu Pracy, natomiast jest ich skrytym życzeniem wziąć u d z i a t w Manifestacji, zawiadamiamy niniejszym, że ich życzeniu może stać się zadość. WOLNA TRYBUNA rozporządza kontyngentem ponad stu wolnych miejsc. Obywatelom, którzy na to zasłużyli, chętnie stoimy do dyspozycji. Proszę tylko jeszcze dzisiaj zgłosić swój udział i osobiście zameldować się w Biurze WOLNEJ TRYBUNY. Miło nam Uczestników Wolnej Trybuny już dzisiaj móc zawiadomić, że w losowaniu „na rekwizyty" nasz Przedstawiciel wylosował Gołąbka Pokoju oraz Gałązkę Oliwną, a zatem nasza WOLNA TRYBUNA wystąpi w barwach Międzynarodowego Porozumienia. Towarzyszyć nam będzie Orkiestra Milicji Obywatelskiej W-wa-Mokotów. Ochotników, którzy wezmą udział w POCHODZIE ODRODZENIA jako reprezentanci WOLNEJ TRYBUNY, obowiązują te same dyrektywy porządkowe, co Pracowników naszej Placówki. UCZESTNICY POCHODU ODRODZENIA, DOWIEDŹCIE SWOJĄ POSTAWĄ, ŻE GODNI JESTEŚCIE ZAUFANIA, JAKIE POKŁADA W WAS PARTIA! NIE DAJCIE SIĘ PROWOKOWAĆ! RĘCE WROGÓW PRECZ OD POCHODU!!!
W imieniu Zarządu tow. Czesław Niekiep
KTO Z NAMI MASZERUJE, TEN SIĘ
W DWÓJNASÓB INTEGRUJE!!!
OKÓLNIK l DNIA 21 LIPCA BR. OKÓLNIK Z DNIA 21 LIPCA BR. OKÓLNIKZDNIA21 LIPCA BR. OKÓLNIK 496
wiek
zawód
LUDZIE!! OBYWATELE!!!
MILICJA PO RAZ PIERWSZY UŻYŁA BRONI PALNEJ DO ZWALCZANIA DEMONSTRANTÓW!!
SĄ OFIARY W LUDZIACH! SZEŚCIU ZABITYCH, DZIEWIĘTNASTU RANNYCH!!!
LUDZIE! POMÓŻCIE NAM! PRZECIEŻ MY WALCZYMY RÓWNIEŻ O WASZĄ WOLNOŚĆ!!! DOŚĆ CHOWANIA GŁOWY W PIASEK!!! NIE DAJMY SIĘ TRAKTOWAĆ JAK ELEMENTY ASOCJALNE! OTO OKAZJA, ABY STAWIĆ CZYNNY OPÓR DYKTATURZE ŁOBUZÓW l KOLABORANTÓW!!
WEŹCIE MASOWO UDZIAŁ W DEMONSTRACJI pn. „ODRODZENIE TAK! ALE RAZ JESZCZE!" -JUTRO, godz. 15.00 PLAC KONSTYTUCJI!
Demonstrant
Dość Faszyzmu W Czerwonych Rękawiczkach! Dość Marksizmu W Faszystowskim Wydaniu!
497
wiek
zawód
Hej, Fryki!
Co to się z Wami dzieje! Co wy się tak strasznie mordujecie? Aż strach wyjść na Miasto... l skąd tu tyle żołnierzy? Co to, wojna? Kto nam wypowiedział wojnę? Nie pojmuję. Tu lipiec lipcuje się jak tylko można, więc możnaby sobie poużywać i poswawolić, a Wy tu nagle Wojnę wypowiadacie... A może nie wy... Nie wiem. Nie kojarzę. Jakieś baby, jakieś karabiny, co chwila bum-bum, o, choćby teraz, BUM i TRACH... Coś się zawaliło na Rynku. Po drugiej stronie. Ludzi to jakby wymiotło... Tylko żołnierze i milicjanci. Przbnm.óu
498
ŁtHPKyjI^PHOE DHCbMO ŁtHPKyjI^PHOE IIHCbMO IjHPK
Ha-sa noBTOpaiomHxcfl HHiwaeHTOB na yiiHuax
H B O(J)HUHaJIBHbIX yHpe5KfleHHHX, npOCHT BC6X yHaCTHHKOB
HHTerpauHOHHoro ABimeHHfl HOCHTŁ ripn ce6e nOTHtie
AOKyM6HTbI.
npoct6a KO BCCM rpa>KflaHOM, HTOÓBI 6 cjiynae
Heo6xO/IHMOCTH HeMeflJICHHO OKaSBIBaTb nOMOIIIB
OpranoM IlopaflKa.
HM6H6M Tosapiroa HeKena
nPOJIETAPHH BCEX CTPAH - COEflHH^fHTECL !!!
499
u,HpKyjiapHOE
imcbMO IJHPK
Hs-sa OHHCTHTejibHbix pa6oT H saBCAeHH^ nopfl^Ka c AByx ^o xpex óyzjeT saKpbiTO. ETO pacnop5i5KeHHe BCTynHT B CHJiy ne nosAHee 16-oro
Py6ameBCKOH
nPOJIETAPHH BCEX CTPAH - COEflHH^HTECŁ!!! 500
Korekta: Anna Rudnicka
Projekt okładki i stron tytułowych: Maciej Sadowski Opracowanie typograficzne: Maciej Sadowski,
Urszula Ziętek, Małgorzata Krzywicka
Fotografia na l stronie okładki: © Maciej Sadowski
Fotografia na IV stronie okładki: © Wojciech Zawadzki
Wydawnictwo W.A.B.
ul. Nowolipie 9/11, 00-150 Warszawa
tel., fax 635 15 25, tel. 635 75 57
e-mail: wab@wab.com.pl
http://www.wab. com.pl
Sktad: Komputerowe Usługi Poligraficzne, sc.
Piaseczno, ul. Żółkiewskiego 7
Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S.A. Kraków, ul. Wadowicka 8
ISBN 83-88221-11-6
archipelagi
W moim zamierzeniu „Wolna Trybuna" miata być przerażająco podobna do rzeczywistości Polski Ludowej. Spod bombastycznej frazeologii, opatulony
w przepyszne dekoracje i ewangelicznie szlachetne pryncypia, wytaniać
miat się gnijący i cuchnący wrzód - czyli ta postać człowieczeństwa, do jakiej
komunizm zdegradował polskość drugiej potowy naszego wieku. Naturalnie
nie tylko polskość, każdy inny naród poddany presjom komunistycznych
praktyk musiał zbrzydnąć i spotwornieć duchowo, ale moja powieść
posługiwała się substancją życia społecznego Polski Ludowej, dlatego
jest manifestacją owej degeneracji madę m Poland.
Christian Skrzyposzek (ur. 1943 - zm. 1999) - pisarz, krytyk literacki,
eseista, dramaturg. Blisko trzydzieści lat spędził na emigracji w Niemczech.
Wolna Trybuna powstawała przez kilkanaście lat. Po polsku opublikowana
zostata w 1985 roku w berlińskim wydawnictwie „Pogląd",
dwa lata po wydaniu niemieckim i póttora roku po holenderskim.
Kultowa książka-widmo, którą zachwycało się wielu czytelników,
w Polsce ukazuje się dopiero po śmierci Autora. W 1996 roku W.A.B. wydato
ledwie dostrzeżoną przez krytykę jego drugą powieść, Mojre.
Christian Skrzyposzek jest też autorem dramatu Pat (1969)
i komedii Jak Iza przy Izie (1999).
'1-6
788388H221 1 18