James Hadley Chase Kozioł ofiarny Kryminał Dla Koneserów Tłumaczyła Zofia Kania Toruń 1991 Tytuł oryginału: Just Another Sucker © Copyright by David Higham Associates Ltd., London 1991 For Polish edition © copyright by Wydawnictwo „C and T", Toruń 1991 Projekt okładki Zbigniew Morzyński Redaktorzy Paweł Marszałek, Andrzej Zasieczny Redakcja techniczna i opracowanie komputerowe Zbigniew Klimkiewicz ISBN83-85318-02-X Wydawnictwo „Crime and Thriller — C and T Edition" Toruń 1991. Wydanie I. Rozdział 1 Kiedy pewnego lipcowego dnia, o godzinie ósmej rano wypuszczono mnie, lało jak z cebra. Dziwne to było uczucie znowu przebywać w świecie, który dla mnie skamieniał na przeciąg trzech lat i sześciu miesięcy ciągnących się w nieskończoność. Wkraczałem weń na nowo z niezmierną ostrożnością. Przeszedłem kilka kroków, żeby oddalić się od bram więzienia, okutych żelazem i rozkoszowałem się odzyskaną wolnością. Tam, na rogu ulicy, powinien znajdować się autobus, który zawiezie mnie do domu. Ale w tym momencie nie zależało mi wcale, żeby tam wrócić. Miałem ochotę stać na chodniku, czuć deszcz na twarzy, przekonać się, że wreszcie jestem wolny i nie muszę już ani jednej nocy więcej spędzić w celi, że nigdy już nie będę mieszkał z włóczęgami, recydywistami i alfonsami wszelkiego pokroju, jak to miało miejsce przez tyle miesięcy. Deszcz tworzył kałuże pośrodku ulicy, bębnił po moim kapeluszu i nieprzemakalnym płaszczu, z których pierwszy pochodził sprzed trzech lat, a drugi sprzed pięciu. Był to ciepły deszcz, zlatywał z nieba nabrzmiałego chmurami ciemnymi i ponurymi jak ja. Lśniący buick zatrzymał się przede mną, a elektryczny napęd bezszelestnie opuścił szybę. — Harry! Cicho otworzyły się drzwi. Schyliłem głowę, aby zobaczyć kto na mnie czekał. John Renick śmiał się do mnie ukazując wszystkie zęby. — Wsiadaj! Zmokniesz — powiedział. Wahałem się przez chwilę, po czym skorzystałem z zaproszenia i zatrzasnąłem drzwi. Renick chwycił mnie za rękę i ściskał ją z całych sił. Jego szczupła, opalona twarz wyrażała wymownie, jak bardzo zachwycony jest moim widokiem. — Jak się masz, stary? — spytał. — Przyjemnie jest wydostać się stamtąd? — Ujdzie — odparłem starając się oswobodzić dłoń. — Chyba nie będziesz próbował mi wmówić, że pod eskortą policyjną mam wrócić do domu! Uśmiechnął się nieznacznie. Jego bystre, szare oczy badały moją twarz. — Nie spodziewałeś się, że przyjadę, mimo wszystko? Liczyłem dni, wiesz przecież. — Niczego się nie spodziewałem. — Przyglądałem się skomplikowanej tablicy rozdzielczej buicka. — To twój wóz? — Zgadza się. Kupiłem go przed dwoma miesiącami. Cudo, prawda? — Reasumując, gliny z Palm City mają dalej pełne kieszenie forsy. Gratuluję. Twarz Johna zasępiła się. Nagły błysk gniewu zapalił się w jego oczach. — Słuchaj, Harry, gdyby ktoś inny miał czelność odezwać się do mnie w ten sposób, rozkwasiłbym mu gębę! Wzruszyłem ramionami. — Proszę bardzo, jeśli ci to odpowiada. Przyzwyczaiłem się do tego, że mnie gliny biją. — Podaję do twojej wiadomości, że pracuję teraz w okręgu i że to przyniosło mi znaczną podwyżkę. Od przeszło dwu lat nie należę już do policji miejskiej. Z wielką przykrością poczułem, że krew napływa mi do twarzy. — Widzę... wybacz... Nie wiedziałem. — Skąd mógłbyś wiedzieć? — Uśmiechnął się i uruchomił silnik. Buick odsunął się od chodnika. — Dużo zmieniło się, Harry, podczas twojego pobytu w mamrze! Stara klika zniknęła. Mamy nowego szeryfa dystryktu, równy gość. Nie powiedziałem ani słowa, wtedy on zapytał nagle: — Masz jakieś plany? — Nie, żadnych. Rozejrzę się na prawo i lewo. Wiesz przecież, że wylano mnie z „Heralda". — Tak wygląda. — Milczał przez chwilę. — Myślę, że z początku nie będzie ci łatwo. Spodziewasz się chyba tego? — Tak, oczywiście. Kiedy facet zabije glinę, nawet przypadkowo, nie zapomina się o tym. Starają się nawet usilnie przypomnieć mu to. Nie wątpię, że nie będzie mi lekko. — Z policją nie będziesz miał żadnych kłopotów. Nie to miałem na myśli. Musisz niewątpliwie rozejrzeć się za nową robotą. Cubitt ma długie ręce. Chce cię zniszczyć. Jeśliby to zależało tylko od niego, nigdy nie przekroczysz progu redakcji dziennika. — Nie martw się. Dam sobie radę. — Mógłbym ci może pomóc. — Nie. Mowy nie ma. — Oczywiście, ale jest przecież Nina... — Biorę to na siebie. Poradzę sobie. Milczał przez chwilę, wpatrzony w szybę ociekającą deszczem. — Słuchaj, Harry, jesteśmy starymi kumplami — zaczął po chwili.— Znamy się kawał czasu. Wiem, że masz niejedno na wątrobie, ale nie traktuj mnie tak, jakbym był twoim wrogiem. Rozmawiałem o tobie z Meadowsem. To ten nowy szeryf dystryktu. Niczego jeszcze nie postanowiono, nie jest jednak wykluczone, że zechcą cię zatrudnić w biurze. — Za nic na świecie nie zgodzę się być funkcjonariuszem w Palm City! — Nina dość się już wycierpiała — powiedział niezręcznie. — Ja także dość się już wycierpiałem, więc skwitowaliśmy się. Nie potrzebuję nikogo. Kropka. Basta. — Dobrze, zgoda — rzekł Renick z gestem bezradności. — Nie sądź, że cię nie rozumiem, Harry. Myślę, że także byłbym rozgoryczony, gdyby mi się przytrafiło to, co tobie, ale co się stało, to się stało. Trzeba pomyśleć o twojej przyszłości teraz... i o przyszłości Niny. — Jak ci się zdaje, o czym rozmyślałem przez cały czas, który spędziłem w celi, jeśli nie o tym? — Patrzyłem przez okno na szare morze, które uderzało o nabrzeże w strumieniach deszczu. — To prawda, jestem rozgoryczony. Miałem dość czasu, żeby zdać sobie sprawę, że byłem skończonym głupcem. Powinienem był wziąć te dziesięć tysięcy dolarów, które ofiarował mi dyrektor policji, żebym cicho siedział. W każdym razie jednego się nauczyłem w mamrze: nigdy więcej nie dam się wrobić w ten sposób! — Mówisz głupstwa! — zaprotestował Renick gwałtownie. — Wiesz dobrze, że postąpiłeś tak, jak ci nakazywało sumienie. Wszystko sprzysięgło się przeciwko tobie. Gdybyś pozwolił dać sobie w łapę temu obrzydliwcowi, nigdy nie miałbyś odwagi spojrzeć w lustro! Sam świetnie o tym wiesz! — Tak myślisz? Nie miej złudzeń! Nie chcę stawiać się w lepszym świetle, tym bardziej teraz. Kiedy przez trzy i pół roku dzieli się celę ze zboczeńcem, który zgorszyłby nawet wieprza, człowiek musi się zmienić. Gdybym przyjął wtedy łapówkę, nie byłbym teraz więźniem wypuszczonym z mamra, pozbawionym pracy i miałbym z pewnością taką limuzynę jak ty! Renick, zmieszany, wiercił się na siedzeniu. — Takie gadanie nie ma sensu, Harry. Niepokoisz mnie, wiesz? Proszę cię, staraj się opanować, zanim spotkasz się z Niną. — Może byś się zajął swoimi sprawami, nie uważasz? — palnąłem bez żenady. — Nina jest moją żoną, wyobraź sobie. Jest ze mną związana na dobre i złe. Tak. To ja mam troszczyć się o nią, nie ty. — Myślę, że nie miałeś racji, Harry, kiedy zabroniłeś jej przyjść na rozprawę, a nawet odwiedzać cię w więzieniu i pisać do ciebie. Chciała dzielić z tobą tę ciężką próbę, wiesz o tym równie dobrze jak ja, ale ty potraktowałeś ją jak intruza, jak obcą osobę! Zacisnąłem pięści, wzrok wbiłem w plażę zalaną deszczem. — Wiedziałem dobrze, co robię. Myślisz, że chciałem, żeby mnie widziała w więziennym ubraniu, w mównicy za kratą i za szybą? Czy sądziłeś, że chciałbym, żeby ten obrzydliwiec dyrektor czytał jej listy, zanim mi je wręczy? Pozwoliłem się wrobić, zgoda, ale to jeszcze nie powód, żeby także i ją wciągać w to błoto! — Nie miałeś racji, Harry. Czy nigdy nie przyszło ci na myśl, że chciała dzielić z tobą twe zmartwienia? Zapewniam cię, że dużo kosztowało mnie trudu, żeby przeszkodzić jej w przyjściu ze mną dziś rano do więzienia. Zbliżaliśmy się do Palm Bay, dzielnicy zamieszkanej przez szykownych ludzi z Palm City. Długi szereg luksusowych kabin na plaży pod strugami deszczu sprawiał smutne wrażenie. Plaża była pusta, cadillaki, rollsy i bentleye stały w garażach w pobliżu pałaców. Ongiś byłem filarem Palm Bay. Jak odległe wydawały mi się czasy, kiedy prowadziłem rubrykę wydarzeń z wielkiego świata w „Heral-dzie", dzienniku o największym nakładzie w Kalifornii Moje artykuły były później drukowane również w gazetach o mniejszym znaczeniu. Zarabiałem w ten sposób mnóstwo pieniędzy. Żyło mi się dobrze. Lubiłem moją pracę. Wtedy właśnie ożeniłem się z Niną i na krańcach Palm Bay kupiłem bungalow, gdzie zamieszkaliśmy. Powodziło mi się dobrze. Wydawało się, że jestem na drodze do zrobienia pięknej kariery, kiedy pewnego wieczoru usłyszałem przypadkiem urywki rozmowy dwóch nieznajomych, którzy popili sobie i pod wpływem alkoholu zgrzeszyli brakiem dyskrecji. Tych kilka słów wystarczyło, by naprowadzić mnie na ślad afery tak groźnej jak wybuch wulkanu. Potrzeba mi było dwóch miesięcy wytrwałych i dyskretnych poszukiwań, żeby odtworzyć cały mechanizm tych machinacji. Afera ta przez wiele tygodni mogła zajmować pierwsze szpalty w dziennikach. Banda gangsterów z Chicago przygotowywała się do opanowania Palm City. Zamierzali zainstalować aparaty do gier, otworzyć burdel i wprowadzić tam wszystko, co sprzyjałoby pogłębieniu rozwiązłości. Spodziewali się osią'gnąć dochody w wysokości dwu i pół miliona dolarów miesięcznie. Kiedy zdobyłem pewność, że chodzi o poważne projekty, uważałem, że owi gangsterzy upadli na głowę. Nie byłem w stanie uwierzyć, że wystarczy, żeby zainstalowali się w Palm City, by zacząć rządzić miastem według swych upodobań. Wtedy przekazano mi ultra poufne wiadomości: urzędnik, któremu podlegała policja w Palm City oraz pół tuzina innych wpływowych radnych miejskich zostali przekupieni, w zamian za to przyrzekli gangsterom całkowite poparcie. Popełniłem wówczas największy błąd: próbowałem prowadzić śledztwo dalej własnymi siłami. Zależało mi oczywiście na pierwszeństwie w ujawnieniu tej rewelacji, by osiągnąć z tego korzyści w mojej pracy zawodowej. Dopiero kiedy zebrałem wszystkie dowody i naszkicowałem dokładny plan artykułów, które zamierzałem napisć, zdecydowałem się iść do J. Mateusza Cubitta, dyrektora i właściciela „Heralda". Opowiedziałem o niebezpiecznych przygotowaniach. Słuchał, a jego blada i szczupła twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Kiedy skończyłem, oświadczył, że chciałby sprawdzić te fakty. Jego oschłość i dziwny brak entuzjazmu powinny były obudzić moją czujność. Posunąłem swoje śledztwo dość daleko i nagromadziłem niemało dowodów. Wszystko to jednak nie wystarczało, wymknął mi się bowiem jeden szczegół: gang kupił „Heralda"! Nigdy bym nie uwierzył, że jest to możliwe. Dowiedziałem się, że bandyci przyrzekli Cubittowi miejsce w senacie, jeśli weźmie udział w ich grze. Właściciel dziennika, ambitny i żądny zysku, nie mógł oprzeć się tej kuszącej ofercie. Zażądał, żebym mu przekazał wszystkie informacje, gdyż chciałby je sprawdzić. Zbliżałem się do mego bungalowu, skąd chciałem zabrać potrzebne materiały, kiedy nagle zatrzymał mnie policjant, który śledził mnie przez całą drogę. Oświadczył, że dyrektor policji miejskiej wzywa mnie do siebie. Zaprowadzono mnie do dyrekcji policji, gdzie przeprowadziłem rozmowę z głównym patronem. Był to typ brutalny, działał prosto z mostu, nie próbując niczego owijać w bawełnę. Położył na biurku dziesięć tysięcy dolarów w nowych, szeleszczących banknotach. Gotów był te pieniądze zamienić na moją teczkę z dokumentami. I żeby więcej nie było o tym mowy. Nigdy jeszcze nie przyjąłem żadnej łapówki i nie miałem zamiaru zaczynać, zwłaszcza w moim wieku. Wiedziałem również, że artykuły, które zamierzałam napisać sprawią, że moje nazwisko przez wiele tygodni będzie widniało w prasie na czołowym miejscu, i zapewnią mi świetną opinię w środowisku dziennikarskim. Wstałem i wyszedłem. To był początek moich kłopotów. Odniosłem teczkę Cubittowi i opowiedziałem mu o propozycji dyrektora policji. Potakiwał mi, utkwiwszy we mnie oczy osłonięte ciężkimi powiekami i polecił, żebym wstąpił do niego o dziesiątej trzydzieści tego samego wieczoru. Do tego czasu będzie miał możność sprawdzenia materiałów i znalezienia najlepszego sposobu wykorzystania mego rewelacyjnego odkrycia. Przypuszczam, że spalił teczkę. W każdym razie nigdy jej już nie zobaczyłem. Nina od początku interesowała się moim śledztwem. Umierała z niepokoju. Ona także zdawała sobie sprawę, że igram z ogniem. Ale była to moja życiowa szansa. Wiedziała o tym równie dobrze jak ja i nie próbowała odwieść mnie od tego. Wyruszyłem więc z domu nieco przed dziesiątą na spotkanie z Cubittem. Nina odprowadziła mnie do samochodu. Wiedziałem, że dręczy ją strach. Ja również byłem niespokojny, ale miałem zaufanie do Cubitta. Mieszkałem w Palm Bay. Żeby udać się do niego, musiałem przebyć odcinek drogi mało uczęszczanej. Tam właśnie to się zdarzyło. Wóz policyjny, pędzący z dużą szybkością, wyminął mnie i zatarasował drogę. Może chcieli mnie zmusić, żebym zjechał gwałtownie z szosy i runął do morza, ale stało się inaczej. Nastąpiło dość gwałtowne zderzenie i glina, który prowadził wóz, wbił się na kierownicę. Jego kolega, poza szokiem, nie odniósł żadnych obrażeń. Aresztował mnie za przekroczenie przepisów drogowych. Wiedziałem, że wszystko to było ukartowane, ale nic nie mogłem zrobić. W dwie minuty później nadjechał inny wóz policyjny z sierżantem Baylissem z działu kryminalistyki za kierownicą. Co robił na tej nieuczęszczanej drodze? Nigdy nikt nie zadał sobie trudu, żeby go o to zapytać. Natychmiast zajął się wszystkim — ranny policjant został odwieziony do szpitala, a ja na główny komisariat. Podczas jazdy Bayliss rozkazał nagle kierowcy, żeby się zatrzymał. Znajdowaliśmy się na ulicy ciemnej i pustej. Kazał mi wyjść z samochodu. Kierowca wysiadł również i wykręcił mi ręce do tyłu, żeby je unieruchomić. Bayliss wyjął wówczas ze schowka w tablicy rozdzielczej butelkę szkockiej, napełnił usta whisky i zaczai spryskiwać moją twarz i przód koszuli. Potem wyciągnął pałkę i zdzielił mnie po głowie. Ocknąłem się dopiero w celi. Od tej chwili byłem zgubiony. Ranny glina umarł. Oskarżono mnie o nieumyślne zamordowanie człowieka 10 i skazano na cztery lata. Adwokat, który mnie bronił, na próżno walczył jak lew, niczego nie osiągnął. Usiłował wykazać, że wszystko zostało ukartowane, ale jego zarzuty obalono natychmiast. Cubitt stwierdził pod przysięgą, że nigdy nie miał w ręku mojej teczki z materiałami, że i tak chciał się mnie pozbyć, ponieważ byłem nie tylko niesumiennym dziennikarzem, lecz ponadto pijakiem. Przez cały czas, kiedy odsiadywałem wyrok, powtarzałem sobie, że jestem największym głupcem na świecie. Trzeba być wariatem, żeby walczyć samotnie przeciwko nieczystym sprawkom zarządu miejskiego. Nie posunąłem się naprzód, choć dowiedziałem się później, że dyrektor policji musiał podać się do dymisji, a zarząd miejski przepadł w komplecie w najbliższych wyborach. Sugestie mojego adwokata spowodowały śledztwo, w wyniku którego chuligani z Chicago woleli próbować szczęścia gdzie indziej. Ja jednak mimo to pozostałem w więzieniu z czteroletnim wyrokiem za zabicie policjanta podczas prowadzenia wozu w stanie nietrzeźwym. Nikt nie był w stanie tego zmienić. Teraz, po trzech latach i sześciu miesiącach spędzonych w celi, byłem znowu na wolności. Byłem dziennikarzem, to był mój jedyny zawód. Cubitt umieścił mnie na czarnej liście. Mowy nie było, żebym mógł znaleźć pracę w jakimś piśmie. Będę zmuszony przerzucić się do innej branży. Pojęcia nie miałem co będę robił. Przedtem dobrze zarabiałem, ale zawsze dużo wydawałem. Kiedy mnie aresztowano, zostawiłem Ninie niewiele na życie. Chyba mało z tego zostało, o ile coś zostało. Często martwiłem się z jej powodu, zastanawiając się, co się z nią dzieje. Przez swoją głupotę zakazałem jej, za pośrednictwem adwokata, pisać do mnie do więzienia. Myśl, że ten brutalny sadysta, dyrektor, będzie czytać jej listy, zanim mi je odda, była dla mnie nie do zniesienia. — Jak sobie dawała radę? — spytałem Renicka. — Jak jej się wiedzie? — Bardzo dobrze, chyba spodziewałeś się tego? Okazało się, że ma zdolności artystyczne. Wyobraź sobie, maluje wzory na wyrobach garncarskich i w ten sposób zarabia wcale nieźle. Skręcił w ulicę, przy której mieszkałem. Czułem, jak gardło mi się ściska na widok bungalowu. Ulica tak dobrze mi znana była pusta. Deszcz, tworzący szarą zasłonę, odbijał się od szosy i chodnika. Renick zatrzymał wóz przed bramą. — Do rychłego zobaczenia! — powiedział ściskając mi ramię. — Jesteś szczęściarzem, Harry. Chciałbym, żeby taka kobieta jak Nina czekała na mnie w domu. 11 Wysiadłem z samochodu nie spojrzawszy na Renicka i skręciłem w aleję, którą szedłem tyle razy. Drzwi wejściowe otworzyły się i na progu ukazała się Nina. II Około szóstej trzydzieści, siódmego ranka po moim wyjściu z więzienia, zbudziłem się nagle. Śniło mi się, że jestem znów w celi i upłynęła chwila, zanim zdałem sobie sprawę, że znajduję się w pokoju, a obok śpi Nina. Leżąc na plecach, z oczami utkwionymi w suficie, zacząłem się zastanawiać, tak jak to czyniłem od tygodnia, czym się zajmę, żeby zarobić na życie. Wysondowałem już dziennikarski światek. Jak się spodziewałem, nie było miejsca dla mnie. Wpływ Cubitta rozciągał się jak macki ośmiornicy. Nawet podrzędne lokalne gazety bały się mnie zatrudnić. Poza dziennikarstwem nie mogłem robić nic poważniejszego. Mój zawód polegał na pisaniu, ale nie byłem autorem czerpiącym temat z fantazji. Jako reporter musiałem opierać się na faktach autentycznych, by stworzyć coś na odpowiednim poziomie. Bez dziennika, w którym mógłbym pracować, nie byłem nic wart. Przyglądałem się Ninie śpiącej przy mnie. Byliśmy małżeństwem od dwóch lat i trzech miesięcy, kiedy wpakowano mnie do więzienia. Miała wówczas dwadzieścia dwa lata, a ja dwadzieścia siedem. Jej czarne włosy układały się w loki, skóra miała kolor kości słoniowej. Nie była piękna w sensie klasycznym, zgadzaliśmy się z tym oboje, ale twierdziłem i od tego czasu nie zmieniłem zdania, że była najbardziej uroczą kobietą, jaką spotkałem. Kiedy tak spoglądałem na nią pogrążoną we śnie, zdałem sobie sprawę, jak wiele musiała wycierpieć. Skóra wokół jej oczu była zmarszczona. Kąciki ust opadały w dół, nadając jej smutny wygląd. Nigdy przedtem nie zauważyłem u niej tego wyrazu twarzy. Wiele wycierpiała. Zostawiłem jej trzy tysiące dolarów na naszym rachunku w banku, ale stopniały szybko. Honorarium adwokata i ostatnia rata za bungalow pochłonęły niemal wszystkie oszczędności. Zmuszona więc była szukać pracy. Miała różne propozycje. Wreszcie, jak mi już opowiadał Renick — odkryła w sobie talent artystyczny i otrzymała zajęcia u pewnego jegomościa, który sprzedawał ceramikę turystom. Wyrabiał rozmaite przedmioty z gliny, a ona je zdobiła. Od roku zarabiała sześćdziesiąt 12 dolarów tygodniowo; była to suma wystarczająca, jak mnie zapewniała, żeby pozwolić nam przetrwać, aż zdobędę pracę. Pozostało mi na koncie jeszcze dwieście dolarów. Jeśli nie znajdę zajęcia, zanim pieniądze się rozpłyną, będę zmuszony prosić ją o kieszonkowe, na bilety autobusowe, papierosy itp. Taka perspektywa odbierała mi odwagę. Działo się to dwa lata temu. Kiedy myślę o tym teraz, zdaję sobie sprawę, że zachowałem się jak szmata. Spostrzegłem, że zadany mi cios i pobyt w więzieniu całkowicie mnie zdemoralizowały. Nie tylko żarła mnie gorycz, przede wszystkim nękała mnie litość nad sobą samym, nad mym smutnym losem. Gdybym miał coś na sumieniu, pozbyłbym się bungalowu i razem z Niną wędrowałbym w inne strony, gdzie by mnie nikt nie znał, i rozpocząłbym nowe życie. A tak zadowalałem się szukaniem pracy niemożliwej do znalezienia i uważałem się za męczennika. Podczas dziesięciu ostatnich dni udawałem, że szukam pracy, której przecież dla mnie nie było. Wmawiałem Ninie, że przez cały dzień za tym chodzę, ale to było kłamstwo. Po jednym czy dwóch nieudanych telefonach uciekałem regularnie do najbliższego baru. Z wyjątkiem początkowego okresu, kiedy jako praktykant goniłem za sensacjami dnia, nigdy właściwie nie piłem. Teraz jednak zalewałem się regularnie. Troski topiłem w whisky. Pięć lub sześć szklaneczek — i nic już nie miało znaczenia. Gwizdałem na to, że nie mogę znaleźć pracy. Równie dobrze mogłem wrócić do domu i patrzeć, jak Nina zamęcza się przy malowaniu ceramiki, bez wyrzutów sumienia, że postępuję jak alfons. Kiedy byłem pod gazem, okłamywałem ją bez żadnych skrupułów, żeby wyciągnąć od niej jeszcze kilka dolarów. Potem, pewnego popołudnia, kiedy siedziałem w barze naprzeciw plaży, rozpoczęła się się seria wypadków, o których chcę wam opowiedzieć. Dochodziła szósta. Byłem nieźle wstawiony. Łyknąłem już osiem whisky i czekałem na dziewiątą. Bar był nieduży, spokojny i mało uczęszczany. Mogłem siedzieć w kącie — nikt mi nie przeszkadzał — i przyglądać się ludziom zabawiającym się na plaży. Przychodziłem tu regularnie od pięciu dni. Wysoki, otyły barman już mnie chyba znał. Kabina telefoniczna, niewidoczna od strony lady, znajdowała się tuż obok mojego stolika. Ludzie wchodzili, rozmawiali przez chwilę, potem wychodzili: mężczyźni, młodzi chłopcy, dziewczęta. Kabina była miejscem najbardziej ożywionym w barze. 13 Pijąc obserwowałem, jak ludzie przychodzą i wychodzą. To mi ułatwiało spędzanie czasu. Umysł miałem zamroczony alkoholem, ale zastanawiałem się, kim mogą być ci ludzie zamknięci za oszklonymi drzwiami; z kim rozmawiali? Śledziłem ich mimikę. Niektórzy śmiali się rozmawiając; inni denerwowali się, jeszcze inni wyglądali, jakby kłamali w sposób tak mało przekonywający, jak to ja sam robiłem. Miałem wrażenie, że przyglądam się sztuce teatralnej. Barman przyniósł mi dziewiątą whisky i postawił na stole. Tym razem stanął nieruchomo przy stoliku. Zrozumiałem, że czas uregulować rachunek. Dałem mu ostatni banknot pięciodolarowy. Podziękował z porozumiewawczym uśmiechem, wydając mi resztę. Tymczasem jakaś kobieta weszła do baru. Zbliżyła się do kabiny telefonicznej i zamknęła za sobą drzwi. Nosiła żółty kanarkowy sweter i białe spodnie; okulary przeciwsłoneczne koloru butelkowego i torebka z żółtego i białego plastyku uzupełniały jej strój. Zwróciła natomiast moją uwagę swym okazałym tyłkiem, który uwydatniały obcisłe spodnie. Kołysała biodrami w sposób tak sugestywny, że nawet najbardziej szanujący się panowie byli nią zafascynowani. Jako pijak, nie zasługujący na szacunek, mogłem pozwolić sobie na to, żeby obserwować ją w sposób bezwstydny. Dopiero kiedy straciłem z oczu tę część anatomiczną jej ciała w chwili, kiedy zamykała za sobą drzwi kabiny, podniosłem oczy, żeby zobaczyć jej twarz. Nie miała więcej jak około trzydziestu trzech lat. Była blondynką o rysach regularnych, nieco surowych, ale całość wydawała się niesłychanie podniecająca dla mężczyzn wszelkich kategorii. Wypiłem połowę dziewiątej whisky i patrzyłem, jak telefonowała. Nie mógłbym powiedzieć, czy ta rozmowa była wesoła, czy nie. Ciemne okulary przeszkadzały mi w zorientowaniu się. W każdym razie wydawała się bardzo szybka i dowcipna. Zaledwie minutę przebywała w kabinie. Później wyszła i minęła mój stolik nie patrząc na mnie. W przeciągu kilku sekund miałem przyjemność podziwiania jej wysmukłej figury i zarysu krągłego tyłu; potem zniknęła i drzwi zatrzasnęły się za nią. W pijackim oszołomieniu myślałem sobie, że gdybym był kawalerem, zalecałbym się do tej dziewczyny. Z tym podwoziem, postawą i pięknością dziewczyna musiała być wspaniała przy bliższym poznaniu. Jeżeli nie, życie byłoby jeszcze większym oszustwem, niż sądziłem. Zastanawiałem się, kim ona może być. Miała na sobie kosztowną toaletę. Jej białożółta torebka na pewno nie była kupiona na bazarze. 14 Rzeczywiście — białożółta torebka? Weszła do kabiny telefonicznej z torebką w ręku. Nie byłem pewien, czy ją' widziałem, kiedy wychodziła. Byłem teraz tak zalany, że najmniejsza refleksja wymagała ode mnie ogromnego wysiłku. Natężałem mózg próbując sobie przypomnieć. Weszła do kabiny z torebką w prawej ręce. Mógłbym przysiąc, że opuściła ją z pustymi rękami. Wypiłem whisky do końca, potem drżącą ręką zapaliłem papierosa. A więc? — zastanawiałem się. Prawdopodobnie nie zauważyłem torebki, kiedy wychodziła. Szczegół ten nabrał dla mnie ogromnej wagi. Prawdopodobnie chodziło mi o to, żeby udowodnić sobie samemu, że nie jestem tak pijany, jak myślałem. Podniosłem się z trudem i udałem do telefonu. Otworzyłem drzwi i natychmiast spostrzegłem torebkę nieznajomej. „Widzisz, stary durniu — mówiłem sobie — nie jesteś wcale zalany. Zaraz zauważyłeś, że zapomniała torebkę. Ty masz oprzeć się temu... jak... no co, masz oprzeć się temu...". „Przede wszystkim — myślałem dalej — trzeba zajrzeć do torebki, żeby dowiedzieć się kim jest ta babka. Potem zabierzesz torebkę i powiesz barmanowi, że zostawiła ją w kabinie — trzeba mu powiedzieć, bo kiedy cię zobaczą na ulicy z damską torebką w ręku, ryzykujesz, że złapie cię glina — ale kiedy uprzedzisz barmana, odniesiesz torebkę dziewczynie, wtedy kto wie? Ona ci podziękuje. Może będzie to coś więcej niż zwykły pocałunek... Kto wie?". Widzicie, jaki byłem pijany? Wszedłem więc do kabiny i zamknąłem drzwi. Potem wziąłem torebkę i otworzyłem ją. W trakcie tej czynności obejrzałem się, żeby się upewnić, że nikt mnie nie śledzi. Nie było nikogo. Odwróciłem się plecami. Moje ramiona były dość szerokie, by zasłonić kabinę niemal całkowicie; potem wziąłem słuchawkę. Chytry pomysł. Ze słuchawką przyłożoną do ucha sprawdziłem zawartość torebki. Znalazłem złotą papierośnicę, zapalniczkę również ze złota, broszkę z diamentem, która warta była co najmniej tysiąc pięćset dolarów. Odkryłem również prawo jazdy, wreszcie gruby plik banknotów, z których pierwszy opiewał na 50 dolarów. Jeśli reszta była taka sama, ten ponętny rulon musiał przedstawiać wartość około dwóch tysięcy dolarów. 15 Na widok takiej masy pieniędzy oblałem się potem. Złota papierośnica, zapalniczka i broszka z diamentem nie interesowały mnie wcale. Zbyt łatwo można było odkryć pochodzenie tych przedmiotów, ale zafascynował mnie pakiet pieniędzy. Z tym zwitkiem w kieszeni nie musiałbym prosić jutro Ninę o pięć dolarów. Nie musiłbym jej naciągać ani jutro, ani później. Znalazłbym pracę, zanim zdążyłbym wydać tę małą fortunę, nawet gdybym dalej pił od rana do nocy. Jeżeli ta dama wypchana forsą była na tyle lakkomyślna, żeby zapomnieć taki majątek w kabinie telefonicznej, zasługiwała na to, żeby go stracić. Jakiś daleki, zdławiony głos, który był moim własnym głosem, oświadczył wówczas: „Oszalałeś? To przecież kradzież! Jeżeli cię złapią, dostaniesz dziesięć lat. Z twoją przeszłością. Odłóż tę torbę, na miłość boską! I zmykaj stąd! Co ci się stało? Masz ochotę złapać jeszcze dziesięć lat mamra?" Ale ten głos był zbyt słaby, żeby zrobić na mnie wrażenie. Pragnąłem tej forsy. To było zbyt łatwe. Wystarczyło wyjąć pieniądze z torebki, włożyć do kieszeni, odłożyć torbę na półkę i zniknąć. Barman nie mógł mnie widzieć. Bez przerwy ludzie wchodzili i wychodzili z kabiny telefonicznej. Każdy mógł wziąć tę forsę, każdy. Tam były te pieniądze, może nie dwa tysiące dolarów, ale dużo nie brakowało. Pragnąłem ich. Były mi potrzebne. I wziąłem je. Wsunąłem zwitek do kieszeni i zamknąłem torebkę. Serce waliło mi jak młot. Zdawałem sobie sprawę z tego, czym byłem: zwykłym złodziejem. Małe lusterko było przymocowane nad telefonem. Widziałem przesuwający się w nim cień. Wciąż trzymałem torebkę w ręce. Spojrzałem w lustro. Stała tuż za mną i patrzyła na mnie. Jej okulary przeciwsłoneczne odbijały światło i tworzyły dwie małe zielone plamy w lustrze. Ale ona tam była. Od jak dawna, nie wiedziałem. W każdym razie ona tam stała w całej swej krasie. Rozdział 2 Taka emocja ściska człowiekowi serce, paraliżuje mózg, przejmuje lodowatym chłodem od stóp do głowy. Ma się uczucie, jakby się umierało. Osłupiały, z oczami utkwionymi w lusterku przybitym do ścianki kabiny, podczas gdy palce ściskały kurczowo torebkę, wpatrywałem się w dwa zielone krążki okularów i naprawdę czułem się niemal martwy. Nagle wytrzeźwiałem zupełnie. Opary alkoholowe, które zaciemniały mi umysł, rozpierzchły się całkowicie. Zaraz zawoła barmana. On znajdzie pieniądze w mojej kieszeni i wezwie policjanta. Kiedy pojawi się glina, nie będę niczym innym jak kupą mięsa, którą zaprowadzą spokojnie z całą pewnością do celi, lecz nie na cztery lata; tym razem kara będzie znacznie surowsza. Zastukała palcem w oszklone drzwi kabiny. Położyłem torbę na półce, odwróciłem się i otworzyłem drzwi. Młoda kobieta odsunęła się nieco, żeby mi zrobić przejście. — Zdaje mi się, że zostawiłam torebkę... — zaczęła. — Istotnie — odparłem. — Właśnie miałem zamiar odnieść ją barmanowi. Może będzie najlepiej szybko ją wyminąć i wybiec na ulicę, zanim zdąży otworzyć torebkę i skonstatować, że pieniądze zniknęły. Kiedy będę już na ulicy, mogę wyrzucić banknoty. Potem będę twierdzić uparcie, że nie tknąłem torebki. Już zamierzałem zrobić odpowiedni ruch, lecz nagle znieruchomiałem. Barman wyszedł zza bufetu i zatarasował wyjście. Z zaintrygowaną miną szedł w naszą stronę, czuwając bacznie, by swym potężnym cielskiem odgrodzić mnie od drzwi. — Ten młodzieniec niepokoi panią, madame? Odwróciła powoli głowę. Miałem wrażenie, że nawet w krytycznych sytuacjach potrafi zachować spokój i zimną krew. — Ależ... nie. Byłam tak głupia, że zostawiłam torebkę w kabinie. Ten pan chciał właśnie oddać ją panu na przechowanie. Barman spojrzał na mnie podejrzliwie. 17 — Ach, tak — odparł. — Jeśli tak twierdzi... Stałem przygwożdżony do miejsca jak dureń. Usta miałem tak suche, że nie potrafiłbym wykrztusić słowa, nawet gdybym miał coś do powiedzenia. — Czy ma pani wartościowe przedmioty w tej torbie? — spytał barman. — Ach, tak! To idiotyczne, że mogłam ją zapomnieć! Miała głos jasny, beznamiętny. Zastanawiałem się, czy jej oczy ukryte za okularami były równie twarde. — Warto by sprawdzić, czy nic nie brakuje — radził barman. — Tak, możliwe. Zastanawiałem się, czy cios pięścią dobrze ulokowany, nie byłby najlepszym wyjściem z sytuacji. Zrezygnowałem jednak z tego. Barman sprawiał wrażenie, że w swoim życiu zainkasował niejedno uderzenie i potrafi je odparować. Weszła do kabiny i wzięła torebkę do ręki. Wpatrywałem się w nią; serce przestało mi bić. Wyszła z kabiny, otworzyła torebkę i zajrzała, do środka. Szczupłe palce, o paznokciach pokrytych lakierem, przerzucały zawartość torebki. Z wyrazu jej twarzy niczego nie można było odgadnąć. Barman głośno sapał. Jego wzrok wędrował od niej do mnie. Wtedy podniosła oczy. „Stało się! — myślałem. — Za pół godziny wrócę z powrotem do celi!". — Nie, nic nie brakuje — powiedziała. Odwróciła lekko głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. — Dziękuję, że pan się tym zajął. Jestem naprawdę zbyt roztargniona! Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Twarz barmana jaśniała z zadowolenia. — Więc wszystko w porządku, madame? — Tak, dziękuję. Sądzę, że powinniśmy to uczcić. — Patrzyła na mnie, ale zielona, lśniąca powierzchnia okularów nie pozwalała odczytać jej uczuć. — Czy mogę panu ofiarować szklaneczkę, panie Barber? A więc wiedziała, kim jestem. Nie było to niczym nadzwyczajnym. W dniu, w którym zwolniono mnie, „Herald" umieścił moje zdjęcie z notatką, że wyszedłem z wiezienia po odsiedzeniu czteroletniego wyroku za zabójstwo człowieka. Nie omieszkali podkreślić, że w chwili wypadku byłem pijany. Zdjęcie było dobre, a ponieważ znajdowało się na pierwszej stronie, nie mogło ujść uwagi żadnego czytelnika. To „subtelne" zainteresowanie mogłem zawdzięczać jedynie Cubittowi. 18 Mówiła do mnie tonem, w którym brzmiała groźba i za rzecz najrozsądniejszą uważałem przyjęcie jej zaproszenia. — Naprawdę, to nie jest wcale potrzebne, ale z chęcią przyjmuję — odparłem. Wówczas zwróciła się do barmana: — Dwie whisky z wodą i dużo lodu. Usiadła przy stoliku, który przedtem zajmowałem. Ulokowałem się naprzeciw niej. Otworzyła wówczas torebkę, wyjęła złotą papierośnicę, otworzyła ją i poczęstowała mnie papierosem. Wziąłem jednego, potem z kolei ona sięgnęła po papierosa. Swoją złotą zapalniczką zapaliła najpierw mego, potem swego papierosa. Tymczasem barman przyniósł obydwa trunki, postawił na stole i oddalił się. — Jakie ma się uczucie, panie Barber, kiedy wychodzi się z więzienia? — spytała owiana chmurą dymu. — Zupełnie przyjemne. — Zauważyłam, że nie jest pan już dziennikarzem. — Zgadza się. Dzwoniła kostkami lodu w szklance i obserwowała je z taką uwagą, jakby interesowały ją bardziej niż ja. — Często tu pana widywałam. — Wyciągnęła w kierunku okna rękę ze srebrzystymi paznokciami. — Mam domek na plaży, dokładnie naprzeciw. — To zapewne wielka przyjemność. Podniosła szklankę i wypiła kilka łyków. — Czy z pańskich częstych wizyt tutaj należy wyciągnąć wniosek, że nie ma pan jeszcze pracy? — Zgadza się. — Czy spodziewa się pan wkrótce znaleźć jakieś zajęcie? — Ależ oczywiście. — Z całą pewnością nie jest to łatwe. — Istotnie. — Gdyby ktoś panu ofiarował pracę, czy interesowałoby to pana? Zmarszczyłem brwi. — Nie rozumiem. Czy pani mi ją ofiaruje? — Możliwe. Czy interesowałoby to pana? Chciałem sięgnąć po moją szklaneczkę, ale zrezygnowałem. Już dość piłem dzisiaj. — O co chodzi? — Praca jest bardzo dobrze płatna, ale wymaga absolutnej dyskrecji. Poza tym istnieje pewne ryzyko. Czy odstraszyłoby to pana? — Jeśli dobrze rozumiem, byłoby to coś niedozwolonego? 19 — Ach, nie... absolutnie nie. — To wszystko nic mi nie mówi. Na czym polego ryzyko? Jestem gotów przyjąć każdą pracę pod warunkiem, że będę wiedział, co mam robić! — Rozumiem. — Wypiła jeszcze jeden łyk. — Pan wcale nie pije, panie Barber? — Nie, przynajmniej w tej chwili. Ale jaką pracę chce mi pani zlecić? — Spieszę się teraz, zresztą miejsce jest nie najlepiej wybrane do omówienia poufnej propozycji. Czy mogę później do pana zadzwonić? Moglibyśmy ustalić bardziej dogodne miejsce spotkania. — Mój numer jest w książce telefonicznej. — Dobrze, a więc zatelefonuję do pana. Może jutro, będzie pan w domu? — Będę to uważał za swój obowiązek. — Chciałabym uregulować... — Och, zapomniałam... — Aleja nie... Wyciągnąłem z kieszeni zwitek banknotów i położyłem jej na kolanach. — Dziękuję. Odsunęła banknot pięćdziesięciodolarowy, wyjęła spod spodu pięć, położyła na stole, potem resztę schowała do torebki, zamknęła ją i podniosła się. Wstałem również. — A więc do jutra, panie Barber. Odwróciła się i wyszła z baru. Podziwiałem, kiedy przechodziła przez jezdnię, zmysłowe kołysanie się jej wydatnych bioder. Podszedłem do drzwi i patrzyłem, jak bez pośpiechu idzie w kierunku parkingu. Wsiadła do szaroczarnego rollsa i ruszyła z miejsca. Śledziłem ją wzrokiem, oszołomiony, ale nie na tyle, by nie zapisać numeru wozu. Wróciłem potem i usiadłem przy stoliku. Moje kolana były jak z wosku. Wypiłem kilka łyków, po czym zapaliłem papierosa. Zbliżył się barman, żeby zabrać pięć dolarów. — Bomba, co? Wygląda na nadzianą forsą. Co to właściwie z nią było? Czy odpaliła coś panu? Przyglądałem mu się przez chwilę, potem wstałem i odszedłem. Nawiasem mówiąc, nigdy więcej nie przekroczyłem progu tego baru. W przyszłości, kiedy musiałem tamtędy przechodzić, ciarki przebiegały mi po plecach. Po przeciwnej stronie ulicy znajdowała się filia automobilklubu. Znałem dobrze młodego człowieka, który nią kierował, jeszcze z czasów, kiedy pracowałem w „Heraldzie". Nazywał się Ed Marshall. Przeszedłem przez ulicę i zajrzałem do biura. 20 Marshall siedział przy biurku i czytał magazyn. —t— Ach! Co za niespodzianka! — wykrzyknął radośnie wstając z krzesła... — Jak się masz, Harry? Odpowiedziałem, że mam się dobrze i uścisnąłem mu rękę. Sposób, w jaki mnie przyjął, sprawił mi radość. Większość tak zwanych przyjaciół witała mnie ozięble, kiedy przychodziłem ich odwiedzić, ale Marshall był fajnym chłopcem: zawsze nam było dobrze z sobą. Przechyliłem się przez biurko i poczęstowałem go papierosem. — Przestałem palić — oświadczył potrząsając głową. — Te historie z rakiem płuc nie dają mi spokoju. Jak się człowiek czuje, kiedy wyjdzie stamtąd? — Jakoś leci — odparłem. — Można przyzwyczaić się do wszystkiego, nawet do życia poza więzieniem. Mówiliśmy o tym i o owym jakieś dziesięć minut, potem przeszedłem do sprawy, która mnie sprowadziła do niego. — Słuchaj, Ed, czy potrafiłbyś mi powiedzieć, kto jest właścicielem czarnego rolls royce'a? Znak S.A.X.L — Czy mówisz o samochodzie pana Malroux? — Tak sądzisz? Czy to jego numer? — Tak, tak. Wspaniały wóz, prawda? W tym momencie rozjaśniło mi się w głowie. — Chyba nie masz na myśli Feliksa Malroux? — powiedziałem ze zdumieniem. — Tak, oczywiście. — On mieszka w Palm Bay? Myślałem, że przebywa w Paryżu. — Kupił tu posiadłość, jakieś dwa lata temu, i osiedlił się u nas ze względu na zdrowie. Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Z trudem panowałem nad sobą. — Czy mówimy o tym samym człowieku? Malroux to ten milioner, król cynku i miedzi? Podobno jest to jeden z najbogatszych ludzi na świecie. Marshall kiwał potakująco głową. — Tak jest istotnie. Zdaje się, że jest ciężko chory. Mimo całego bogactwa faceta, nie chciałbym być na jego miejscu. — Co mu jest? Marshall skrzywił się. — Rak płuc. Nikt mu nie może pomóc. Spojrzałem na mojego papierosa i zdusiłem go w popielniczce. 21 — Paskudna sprawa. A więc zamieszkał tutaj? — Tak. Kupił „East Shore", willę Iry Cranleigha. Przebudował ją niemal całkowicie. To wspaniała posiadłość, z prywatnym portem, prywatną plażą, prywatnym basenem, wszystko prywatne. Pamiętam świetnie dom Iry Cranleigha. Był on właścicielem potężnych szybów naftowych i kazał sobie zbudować dom na samym końcu zatoki. Potem miał jakieś niepowodzenia finansowe i musiał dom sprzedać. Działo się to podczas mego procesu. Nie wiedziałem, kto go kupił. Umysł mój pracował gorączkowo. Znów zapaliłem papierosa. — A więc ten rolls należy do niego? — To tylko jeden z dziesięciu jego samochodów. — Jest bombowy. Chciałbym mieć coś takiego. Marshall skinął swoją łysą głową. — Ja także. — Zastanawiałem się, kim jest kobieta, która prowadziła to cudo... Nie mogłem jej się dobrze przyjrzeć. Blondynka, nosiła duże okulary przeciwsłoneczne. — Pewnie madame Malroux. — Jego żona? Nie wyglądała na taką starą. Dałbym jej najwyżej trzydzieści dwa lub trzydzieści trzy lata. Jeszcze jako dzieciak słyszałem chyba o Malroux. Musi mieć teraz siedemdziesiąt lat lub więcej. — W przybliżeniu tyle. Ożenił się powtórnie. Z babką, która wpadła mu w oko w Paryżu. Nie pamiętam dokładnie, kim była, aktorką filmową czy kimś w tym rodzaju. Wydrukowano całą serię artykułów na jej temat w „Heraldzie". — A co się stało z jego pierwszą żoną? — Zginęła w wypadku samochodowym przed trzema laty. — A Malroux osiedlił się tutaj ze względu na zdrowie? — Tak. Zresztą żona i córka lubią Kalifornię, a tutejszy klimat jest podobno dobry dla niego. Ale to wszystko nie ma znaczenia. O ile dobrze zrozumiałem, nic już nie może być dobre dla niego. — On ma córkę? Marshall wyciągnął rękę zaciśniętą w pięść, wysunął do góry duży palec. — Taka babka! Z pierwszego małżeństwa, oczywiście. Młodziutka, osiemnaście lat zaledwie, śliczne dziecko. — Mrugnął do mnie porozumiewawczo. — Wolałbym ją niż rolls royce'a, na pewno! — Popatrz! Popatrz! A ja uważałem cię za człowieka żonatego, zakochanego tylko w samochodach. 22 — To prawda! Ale gdybyś zobaczył Odette Malroux! Umarłego postawiłaby na nogi! — Takie marzenia są nieszkodliwe. No, ale muszę iść. I tak jestem już spóźniony. — Dlaczego interesujesz się Malroux, Harry? — Znasz mnie przecież, zobaczyłem wóz, piękną kobietę. Zwykła ciekawość. Wiedziałem, że go nie przekonałem, ale dał za wygraną. — Jeżeli szukasz przypadkiem tymczasowej pracy, Harry — zaproponował nieco zażenowany — szukają ludzi dla dokonania obliczeń statystycznych dotyczących ruchu. Czy to by cię interesowało? Nie wahałem się ani przez sekundę. — To bardzo ładnie z twojej strony, Ed, ale mam już coś na widoku. — Uśmiechnąłem się. — W każdym razie bardzo dziękuję. W drodze powrotnej rozważałem w autobusie wszelkie informacje, które mi przekazał Marshall. Byłem ogromnie podniecony. Żona jednego z najbogatszych ludzi na świecie miała dla mnie pracę. Nie żywiłem najmniejszych obaw. Byłem przekonany, że zatelefonuje. „Pewne ryzyko" — powiedziała. A więc zgoda, gotów jestem podjąć ryzyko, byle tylko zarobić dużo forsy, a na to się zanosiło. Autobus wiózł mnie wzdłuż plaży, a ja pogwizdywałem sobie. Po raz pierwszy od chwili wyjścia z więzienia miałem ochotę gwizdać. Wreszcie poczułem, że znowu zaczynam żyć. Następnego dnia po dziewiątej udałem się do „Heralda". II Nina zapowiedziała, że musi dostarczyć kilka malowanych skorup i że wróci dopiero w południe. Było mi to na rękę. Jeśli żona Malroux zdecyduje się zatelefonować, będę sam w domu. Nie miałem najmniejszej ochoty powiedzieć Ninie o tym, co się stało, zanim nie będę wiedział, o jaką pracę chodzi. Udałem się do archiwum „Heralda". Oprowadzały mnie dwie młode dziewczyny, których nigdy nie widziałem na oczy, nie znały mnie więc. Poprosiłem jedną z nich o numery styczniowe „Heralda" sprzed dwóch lat. Nie zajęło mi dużo czasu znalezienie informacji, których szukałem. Dowiedziałem się, że Feliks Malroux poślubił Rheę Passary w pięć miesięcy po śmierci swej pierwszej żony. Rhea Passary była girlsą w „Lido" w Paryżu. Po szaleńczych zalotach, które trwały zaledwie 23 tydzień, Malroux poprosił ją o rękę, a ona zgodziła się. Jasne było, że interesuje się nie nim, lecz jego fortuną. Powróciłem do domu i czekałem. Punktualnie o jedenastej zadzwonił telefon. Wiedziałem, że to ona, zanim zdjąłem słuchawkę. Serce biło mi przyśpieszonym rytmem, ręka drżała, kiedy podnosiłem słuchawkę. — Pan Barber? Nie można było pomylić się. To był jasny i czysty głos tamtej młodej kobiety. — Tak — odparłem. — Zawarliśmy wczoraj znajomość. Uważałem, że nadszedł moment, by wprawić ją w zdumienie. — Słusznie, madame Malroux, w barze Joe'ego. Mój chwyt został uwieńczony sukcesem. Nastąpiła chwila ciszy. Nie byłem pewien, lecz zdawało mi się, że słyszę stłumiony krzyk. Może zresztą byłem ofiarą mojej wybujałej wyobraźni. — Czy zna pan Plażę Zachodnią, na której znajdują się pawilony kąpielowe? — spytała. — Tak. — Chciałabym, żeby pan wynajął taki domek. Ostatni na lewo. Spotkam się tam z panem dzisiaj o dziewiątej wieczorem. — Zaraz się tym zajmę i będę tam na pewno — odparłem. Znów zapadło milczenie. Słyszałem jej oddech, potem powiedziała:— A więc dzisiaj wieczorem, o dziewiątej. Rozmowa była skończona. Odłożyłem słuchawkę i zapaliłem papierosa. Byłem zaintrygowany. „Istnieje pewne ryzyko" — tak się wyraziła. Pragnąłem jak najszybciej dowiedzieć się, czego chciała. Może wplątała się w jakąś brudną sprawę, na przykład szantaż? Pewnie pragnie, żebym jej pomógł pozbyć się niewygodnego amanta. Wzruszyłem ramionami. W końcu po co mam sobie łamać głowę? Spojrzałem na zegarek. Była jedenasta dziesięć. Miałem jeszcze czas, żeby pojechać na Plażę Zachodnią, wynająć pawilon i wrócić do domu przed powrotem Niny. A więc poszedłem tam. Facet zarządzający pawilonami nazywał się Bili Holden. Był to muskularny atleta, pełniący równocześnie funkcję nauczyciela pływania. Domki na Plaży Zachodniej odznaczały się luksusem i były dość duże, tak że można tam było nawet spać. Stały w długim szeregu, zwrócone do morza. Zauważyłem, że o tej porze w większości były zajęte. Holden znał mnie i na mój widok uśmiechnął się szeroko. 24 — Cześć, panie Barber. Cieszę się, że pana widzę. — Dziękuję. — Uścisnąłem mu rękę. — Chciałbym wynająć pawilon. Ostatni na lewo. Potrzebny mi jest na dziś o dziewiątej. Może pan to załatwić? — Zamykamy o dziewiątej, panie Barber — odparł. — Nikogo tu już nie będzie, ale mimo to może pan otrzymać domek. Na tę noc nie mam klientów, a więc nie zostanę. Odpowiada to panu? — Świetnie. Proszę zostawić klucz pod słomianką. Jutro panu zapłacę. — Jak pan chce, panie Barber. Spojrzałem na plażę. Była tak zatłoczona amatorami kąpieli, niemal nagimi, że prawie nie było widać piasku. — Wygląda na to, że jest ruch w interesie — zauważyłem. — Jakoś daję sobie radę, ale sezon nie był nadzwyczajny. Trzymać plażę otwartą przez całą noc nie opłaca się. Jeśli nic się nie zmieni, rzucę to. Nie ma sensu włóczyć się przez całą noc, jeśli nie ma klientów. A jak z panen, panie Barber? — Nie narzekam. Więc dobrze, przyjdę wieczorem. Do jutra rano. Wracając do domu, łamałem sobie głowę, żeby znaleźć jakąś wymówkę dla Niny. Musiałem podać jakiś rozsądny powód, żeby usprawiedliwić moje wieczorne wyjście. Zdecydowałem się wreszcie, żeby jej powiedzieć, że pracuję dla Eda Marshalla w nocnej ekipie; mam liczyć wozy dla celów statystycznych jego biura. Gdy jej to zakomunikowałem, poczułem się łajdakiem, tak bardzo się ucieszyła. — Wolę zarabiać 50 dolarów tygodniowo, niż siedzieć tu i nic nie robić — oświadczyłem. Tego wieczoru o pół do dziewiątej wyszedłem z bungalowu i udałem się do garażu. Mieliśmy starego packarda, który ledwo trzymał się w kupie. Podczas gdy z trudem uruchamiałem silnik, mówiłem sobie, że jeśli ta praca przyniesie mi forsę, kupię sobie przede wszystkim nowy wóz. Trzy minuty przed dziewiątą przyszedłem na Plażę Zachodnią. Było całkiem pusto. Znalazłem klucz pod słomianką i otworzyłem drzwi. Pawilon składał się z salonu, sypialni i pomieszczenia z prysznicem. Wszędzie była klimatyzacja. Na stoliku stał telewizor, radio, telefon, w barku odkryłem nawet butelkę whisky i syfon. Nie brakowało niczego. Uruchomiłem klimatyzację, otworzyłem okna i drzwi, a potem usiadłem na werandzie na bujaku. Spokój i ciszę zakłócał tylko szmer 25 fal. Ogarnął mnie lekki niepokój. Zastanawiałem się, aką pracę mam wykonać dla tej kobiety, a przede wszystkim, ile ma zamiar mi zapłacić. Czekałem około dwudziestu minut. W momencie, kiedy zaczęła mnie ogarniać rozpacz, niespodziewanie wyłoniła się z ciemności. Nie zauważyłem nawet, kiedy nadeszła. Siedziałem wciąż w fotelu. Miałem właśnie zapalić trzeciego papierosa, gdy nagle spostrzegłem, że coś się porusza. Podniosłem oczy, to była ona. Stała tuż przy mnie. — Dobry wieczór, panie Barber — powiedziała, zanim zdążyłem się podnieść. Usiadła w fotelu obok mnie. Widziałem ją niezbyt dokładnie. Jedwabny szal zawiązany na głowie osłaniał częściowo jej rysy. Miała na sobie ciemnoczerwoną suknię. Ciężka złota bransoleta otaczała jej prawą dłoń. — Wiem dość dużo o panu. Człowiek, który odrzuca dziesięć tysięcy dolarów i nie chce współpracować z gangsterami, musi mieć tupet. A ja szukam właśnie kogoś z tupetem. Nie odpowiedziałem. Zapaliła papierosa. Zdawałem sobie sprawę, że mnie obserwuje. Wolałbym widzieć wyraz jej oczu. — Pan nie boi się narażać na ryzyko, prawda, panie Barber? — Tak pani sądzi? — Kiedy zabrał pan pieniądze z mojej torebki, ryzykował pan sześć lat więzienia. — Byłem pijany. — Czy gotów jest pan podjąć dość poważne ryzyko? — To kwestia pieniędzy — odparłem. — Chcę pieniędzy, wcale tego nie ukrywam. Są mi potrzebne i zdecydowany jestem je zarobić, ale potrzebna mi jest duża suma, a nie jakaś bagatelka. — Jeśli zrobi pan to, czego od pana zażądam, przyniesie to panu pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Miałem uczucie, jakbym otrzymał cios w samo serce. — Pięćdziesią tysięcy? Pani powiedziała: pięćdziesiąt tysięcy dolarów? — Tak, to dużo pieniędzy, prawda? Tyle panu dam, jeśli pan zrobi to, co chcę. Odetchnąłem głęboko, powoli. Pięćdziesiąt tysięcy dolarów! Perspektywa zainkasowania podobnej sumy przyprawiała mnie o palpitację serca. — O co chodzi? — Zdaje się, że zainteresował się pan, panie Barber. Gotów jest pan podjąć jakieś ryzyko za tę sumę? 26 — Dalibóg, skłonny jestem podjąć mnóstwo ryzyka za tę sumę! Wyobrażałem sobie, co mógłbym zrobić z tymi pieniędzmi. Nina i ja moglibyśmy opuścić Palm City i gdzie indziej urządzić sobie życie. — Zanim otrzyma pan dalsze wyjaśnienia — mówiła dalej — muszę oświadczyć panu wyraźnie, pragnę być uczciwa, że nie dysponuję żadnymi pieniędzmi poza miesięczną pensją, którą otrzymuję od męża. Mój mąż jest przekonany, że jego córka i ja powinnyśmy sobie dać radę z pomocą tych sum, które nam przydziela. Przyznaję, że dla ludzi rozsądnych są niewątpliwie dość znaczne, ale tak się składa, że ani moja pasierbica, ani ja nie należymy do osób rozsądnych. — Jeśli pani nie ma pieniędzy — odparłem z goryczą — to po co mi pani proponuje pięćdziesiąt tysięcy dolarów? — Postaram się panu wytłumaczyć, w jaki sposób może je pan zarobić. Spojrzeliśmy na siebie. — A więc niech pani powie. Jak mogę je zarobić? — Moja pasierbica i ja potrzebujemy 400 tysięcy dolarów. Potrzebne nam są za dwa tygodnie. Mam nadzieję, że pan nam pomoże je zdobyć. Wtedy otrzyma pan pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Przyglądałem się jej uważnie i doszedłem do przekonania, że nie jest obłąkana. Przeciwnie, nigdy w życiu nie spotkałem kobiety o tak jasnym umyśle. — A więc jak mam się do tego zabrać? — nalegałem. — Mój mąż, oczywiście, mógłby nam dać tę sumę bez najmniejszych trudności — ciągnęła dalej z największym spokojem. — Chciałby jednak wiedzieć niewątpliwie, na co nam potrzeba tyle pieniędzy i właśnie tego nie możemy mu powiedzieć. — W tym miejscu zrobiła krótką przerwę i potrząsnęła papierosem, żeby strącić popiół. — Ale przy pańskiej pomocy mogłybyśmy otrzymać tę sumę bez potrzeby udzielenia odpowiedzi na kłopotliwe pytania. Mój początkowy entuzjazm osłabł. Podejrzewałem jakiś podstęp i starałem się mieć na baczności. — Na co pani te pieniądze? — spytałem. Nie odpowiedziała na moje pytanie, zadowoliła się tylko następującą uwagą: — Potrafił pan świetnie odkryć, kim jestem. Sam pan sobie poradzi. — Nawet mały chłopiec by to potrafił. Jeśli chce pani zachować incognito, nie może się pani rozbijać tym rollsem. Czy jest pani ofiarą szntażu? — To pana nie obchodzi. Mam pomysł, w jaki sposób zdobyć te 27 pieniądze, ale potrzebna mi jest pańska pomoc, dlatego gotowa jestem dać panu pięćdziesiąt tysięcy dolarów. — Których pani nie ma. — Ale które będę miała dzięki panu! Wszystko to podobało mi się coraz mniej. — Sprecyzujmy teraz, na czym polega pani plan. — Kidnaperstwo. Trzeba porwać moją pasierbicę — powiedziała zimno. — Okup będzie ustalony na pięćset tysięcy dolarów. Otrzyma pan z tego dziesięć procent. Resztą podzielimy się z pasierbicą. — Kto dokona porwania? — Oczywiście nikt. Odette ukryje się gdzieś, a pan zażąda, okupu. Właśnie do tego jest mi pan potrzebny. Będzie pan tym groźnym głosem, który odezwie się w telefonie. To jest dość proste, ale trzeba żeby było dobrze zrobione. Za telefon i podjęcie okupu ofiaruję panu pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Ujawniła teraz swój plan. Zrobiło mi się sucho w ustach. Porwanie to zbrodnia szczególnie poważna. Jeśli kiedykolwiek dam się wciągnąć w tę historię, muszę być szczególnie rozważny. Kidnaperstwo kwalifikuje się do komory gazowej, jeśli sprawca da się złapać. Jej wspaniały pomysł zawierał tyle ryzyka co morderstwo, ponieważ narażał mnie na karę śmierci. Rozdział 3 Mała czarna chmurka zasłoniła księżyc. Przez dwie lub trzy minuty morze wyglądało jakby pokryte lodem. Niegościnna plaża pogrążyła się w ciemnościach. Potem chmura oddaliła się i woda znowu mieniąc się srebrem, zwilżała lśniący piasek. Rhea Malroux patrzyła na mnie. — Nie ma innego sposobu, żeby zdobyć te pieniądze. Nie obejdzie się bez kidnaperstwa. To jedyny sposób, żeby zmusić mego męża do wypłaty tych tysięcy. Sprawa jest dosyć poważna, trzeba tylko opracować szczegóły. — Za kidnaperstwo grozi kara śmierci. Czy pani zastanowiła się nad tym? — Ależ nikt nie będzie porwany! — odparła wyciągając swe piękne kształtne nogi. — Jeśli przypadkiem sprawa przyjmie zły obrót, powiem mężowi prawdę i wszystko na tym się skończy. Jej rozumowanie było tak mało przekonywające, jak namowy handlarza próbującego mi sprzedać fałszywy dywan z Buchary. Jednak perspektywa zainkasowania pięćdziesięciu tysięcy dolarów drążyła mi mózg. Jeśli sam opracuję wszystkie szczegóły, będę mógł zdobyć tę forsę — tłumaczyłem sobie. — Według pani, mąż uśmiechnie się i potraktuje was jak dwie niegrzeczne dziewczynki, to wszystko? Nieważne, że zawiadomię go telefonicznie o porwaniu córki i zażądam okupu. Uzna to za znakomity żart ... Sądzi pani, że oświadczy policji, iż chodzi jedynie o zabawną mistyfikację, ukartowaną przez jego żonę i córkę, żeby wydusić z niego pół miliona dolarów? Przez dłuższą chwilę milczeliśmy oboje. — Pański ton wcale mi się nie podoba. Pan jest bezczelny — oświadczyła. — Proszę mi wybaczyć, ale swego czasu byłem dziennikarzem. Wiem może lepiej niż pani, że wiadomość o porwaniu córki Feliksa Malroux znajdzie się na stronie tytułowej wszystkich dzienników świata. Może nawet zaistnieć jakby nowa afera Lindbergha. 29 Poruszyła się w fotelu. Widziałem, jak zaciska pięści. — Pan przesadza. Nie pozwolę mężowi wezwać policji — protestowała zmienionym głosem. — Sytuacja będzie inaczej wyglądała: Odette zniknie. Pan zadzwoni do mego męża i zawiadomi go, że została porwana. Otrzyma córkę z powrotem po wypłaceniu okupu w wysokości 500 tysięcy dolarów. Mąż zapłaci. Pan podejmie pieniądze i Odette wróci do domu. Sprawa dalej się nie posunie. — Tak przynajmniej pani to sobie wyobraża. Uczyniła gest zniecierpliwienia. — Wiem dobrze, że cała sprawa ograniczy się do tego, panie Barber. Mówił pan, że gotów jest narazić się na to ryzyko, jeśli dobrze panu zapłacę. Proponuję pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Jeśli uważa pan, że to za mało, niech pan powie, zwrócę się do kogoś innego? — Tak pani myśli? — odparłem. — Niech się pani nie łudzi. Niełatwo będzie znaleźć kogoś, kto zgodzi się na podobną propozycję. Cała ta historia wcale mi się nie podoba. Jest za dużo możliwości komplikacji. Przypuśćmy, że pani mąż wezwie policję, wbrew temu, co pani mówi. Skoro raz wezwmę sprawę w swoje łapy, nie puszczą, aż kogoś zamkną, a tym kimś mogę być ja. — Policja nie będzie interweniować. Już panu to mówiłam: moim mężem ja się zajmę. Wyobraziłem sobie tego milionera, starca umierającego na raka. Zapewne stracił już wszelką bojowość. Może ona ma słuszność. Może jest w stanie skłonić go do zapłacenia tych pięciuset tysięcy dolarów bez stawiania oporu. Może... Ale ten nagły odruch litości natychmiast zniknął. Tłumaczyłem sobie, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, będę miał w kieszeni pięćdziesiąt tysięcy dolarów. — Czy pasierbica zgadza się na pani plan? — Oczywiście! Tak samo jak mnie potrzebne są jej pieniądze. Pstryknięciem wyekspediowałem niedopałek w otaczające nas ciemności. — Uprzedzam panią, że jeśli wmiesza się w to policja, wszyscy będziemy mieli kłopoty! — Dochodzę w końcu do przekonania, że nie jest pan człowiekiem, którego szukałam. Mam wrażenie, że oboje tracimy niepotrzebnie czas. Powinienem zgodzić się z jej oceną i pozwolić jej zniknąć w ciemnościach tak niepostrzeżenie, jak się zjawiła, ale pięćdziesiąt tysięcy dolarów, które mi przyrzekła, nie dawały mi spokoju. Byłem zafascynowany możliwością zdobycia takiej fortuny. Na tej werandzie, 30 w blasku księżyca, uświadomiłem sobie, że gdyby dyrektor policji położył wtedy na biurku pięćdziesiąt tysięcy dolarów, w nowych szeleszczących bankrfotach, nie oparłbym się pokusie. W tym momencie zrozumiałem, że moja uczciwość nie pozwoliła mi przyjąć łapówki w wysokości dziesięciu tysięcy, ale nie dotyczyło to pięćdziesięciu tysięcy dolarów. — Chciałem panią tylko ostrzec — odparłem. — Będzie wspaniale, jeśli pani, pasierbica i ja spotkamy się w kiciu! Niespodziewanie wy buchnęła gniewem. — Ile razy mam panu tłumaczyć? — krzyknęła. — A więc czy mogę liczyć na pana, tak czy nie? — Pani przedstawiła mi swój plan w ogólnych zarysach. Jeśli dowiem się dokładnie, czego się pani po mnie spodziewa, będę mógł podjąć decyzję. Zdusiła papierosa na balustradzie otaczającej werandę ruchem, który zdradzał jej wściekłość. — Odette zniknie, pan zatelefonuje do mojego męża. Oznajmi, że jego córka została porwana i że odzyska wolność po złożeniu okupu w wysokości 500 tysięcy dolarów. Musi pan dać do zrozumienia memu mężowi, że jeśli nie wypłaci tych pieniędzy, Odette nigdy nie wróci do domu. Trzeba to przeprowadzić w sposób przekonywający, ale jeśli o to chodzi, mam do pana zaufanie. — Czy mąż łatwo wpada w panikę? — spytałem. — Uwielbia swoją córkę — odparła z całym spokojem. — Biorąc pod uwagę okoliczności, na pewno wytrąci go to z równowagi. — Co mam dalej robić? — Powiadomi go pan, w jaki sposób ma złożyć okup. Podejmie pan pieniądze, odbierze swoją część, a resztę mi zwróci. — I oczywiście pani pasierbicy. Milczała przez chwilę. — Tak, oczywiście — powiedziała. — Istotnie, sprawa wydaje się całkiem prosta. Sęk w tym, czy pani zna naprawdę tak dobrze swego męża, jak to sobie wyobraża. Może nie wpaść w panikę. Może zawiadomić policję. Człowiek, który potrafił zgromadzić tak ogromną fortunę, musi mieć coś w sobie. Czy pomyślała pani o tym? — Powiedziałam panu, biorę to na siebie. — Zaciągnęła się papierosem, którego rozżarzony koniec rozjaśniał jej usta, czerwone i błyszczące. — Jest chory. Przed dwoma laty, trzema laty byłoby to niemożliwe. Ale ktoś ciężko chory, panie Barber, nie posiada dość odporności, kiedy osobie, którą kocha, grozi niebezpieczeństwo. 31 Ogarnął mnie niesmak, przecież moja żona mogłaby być też taka. — Pani na pewno ma w tej sprawie lepsze rozeznanie niż ja — powiedziałem. Znów zapadło milczenie. Czułem, jak w ciemnościach wpatruje się we mnie uporczywie, z rosnącą antypatią. — Więc? Zgadza się pan czy nie? Znów zamajaczyły przede mną dolary, pięćdziesiąt tysięcy! Nie wolno rzucać się na ślepo w tę aferę, lecz przy odrobinie rozsądku i odpowiedniej metodzie, może się to udać. — Chcę się zastanowić. Jutro dam odpowiedź. Czy zechce pani zatelefonować tutaj do mnie o godzinie jedenastej? — Nie może pan zaraz powiedzieć: tak czy nie? . — Muszę się namyślić. Jutro zakomunikuję pani moją definitywną decyzję. Wstała, otworzyła torebkę, wyjęła zwitek banknotów i położyła na stole. — Powinno wystarczyć na zapłacenie pawilonu i pokrycie innych kosztów. Zadzwonię jutro. Oddaliła się bezszelestnie, tak jak się pojawiła, i zniknęła jak zjawa w ciemnościach. Wziąłem pieniądze leżące na stole. Dziesięć banknotów po dziesięć dolarów. Gładziłem je i pieściłem próbując sobie wyobrazić, że pomnożyły się razy pięćset. Była dziesiąta dziesięć. Miałem przed sobą dwie godziny, dopiero wtedy mogłem wrócić do domu. Siedziałem na werandzie w świetle księżyca, wpatrzony w morze. Zastanawiałem się nad jej propozycją. Analizowałem ją dokładnie z różnych punktów widzenia, przede wszystkim brałem pod uwagę moment niebezpieczeństwa. Krótko po północy podjąłem decyzję. Nie było to łatwe, lecz dałem się zasugerować sumą, którą mi ofiarowała. Dzięki tej forsie będę mógł zacząć z Niną nowe życie. Pod pewnymi warunkami postanowiłem spełnić życzenie pani Mal-roux. Nazajutrz rano, skoro świt, udałem się do pawilonu. Oświadczyłem Billowi Holdenowi, że pragnę zatrzymać domek jeszcze co najmniej jeden dzień, może więcej, i zapłaciłem za dwa dni. Położyłem się na słońcu, po czym kilka minut przed jedenastą wróciłem i usiadłem przy telefonie. Z wybiciem jedenastej zadźwięczał dzwonek. — Barber przy aparacie. 32 — Tak czy nie? — Tak — odparłem — ale pod pewnymi warunkami. Chcę porozmawiać z panią i z drugą zainteresowaną osobą. Proszę przyjść wraz z nią tutaj dzisiaj wieczorem o dziewiątej. Nie pozostawiłem jej czasu na dyskusję i odłożyłem słuchawkę. Zależało mi, żeby dać jej do zrozumienia, że teraz ja wziąłem sprawę w swoje ręce. Odtąd do mnie należała inicjatywa. Telefon znów zadzwonił, ale nie odpowiedziałem. Wyszedłem z pawilonu i zamknąłem drzwi na klucz. Telefon wciąż dzwonił. Skierowałem się w stronę miejsca, gdzie zaparkowałem mojego packarda. n Wróciłem do pawilonu o szóstej. Wstąpiłem przedtem do domu i zabrałem stamtąd różne rzeczy. Niny na szczęście nie było, w przeciwnym razie dopytywałaby się zapewne, do czego są mi potrzebne: duży zwój przewodu elektrycznego, kaseta z narzędziami i magnetofon, który kupiłem za czasów mojej pracy w „Heraldzie"; Nina potrafiła go zachować przez cały czas mojej nieobecności. Dwie godziny spędzone poprzedniej nocy na przestudiowaniu projektu Rhei Marloux nie były stracone. Szybko zrozumiałem, że rzeczą zasadniczą dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa było zdobycie absolutnej pewności, że ani Rhea, ani jej pasierbica w razie wsypy nie zostawią mnie na lodzie. Postanowiłem zarejestrować naszą dyskusję bez wiedzy moich partnerek. Gdyby Malroux wniósł skargę, taka ewentualność zawsze była możliwa, obie damy mogłyby twierdzić, że nic nie wiedziały i zrzucić na mnie całą odpowiedzialność. Kiedy przybyłem na plażę, zaniosłem magnetofon do sypialni i schowałem go w szafie. Aparat pracował dość cicho, ale nie chciałem narażać się na ryzyko — jedna czy druga mogłaby coś usłyszeć, gdybym zainstalował magnetofon w salonie. Wywierciłem dziurkę w głębi szafy i przesunąłem przez nią główny przewód. Rozwinąłem w salonie i połączyłem dyskretnie z kontaktem w ten sposób, że kiedy wejdę do pawilonu i zapalę światło, magnetofon zacznie działać. Wahałem się przez chwilę, gdzie umieścić mikrofon, wreszcie zdecydowałem się przymocować go pod stolikiem stojącym z boku w kącie, tak że przejęcie dźwięku nie mogło napotkać na żadne trudności. Przygotowania zabrały mi nieco czasu. O siódmej przystąpiłem do 33 przeprowadzania decydujących prób. Magnetofon funkcjonował bez zarzutu i ze wszystkich punktów w salonie rejestrował głos. W moim pojęciu istniały tylko dwie możliwe przeszkody: panie nie zechcą wejść do pawilonu i będą wolały pozostać w ciemności na werandzie. Miałem nadzieję, że potrafię je nakłonić, żeby weszły. Powiem na przykład, że jakiś nocny spacerowicz może nas zauważyć, jeśli zostaniemy na dworze. Na plaży było jeszcze sporo ludzi, ale tłum rozchodził się. Za godzinę plaża opustoszeje. Porządkowałem właśnie kasetę z narzędziami, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Byłem tak zaabsorbowany, że ten suchy dźwięk wstrząsnął mną. Znieruchomiałem na chwilę, stałem ze wzrokiem wbitym w drzwi. Szybko wsunąłem narzędzia pod poduszkę i otworzyłem. Na progu stał Bili Holden. — Proszę wybaczyć, że przeszkadzam — powiedział. — Chciałbym tylko wiedzieć, czy zatrzymuje pan pawilon przez jutrzejszy dzień. Mam propozycję wynajęcia. — Chciałbym go zatrzymać na cały tydzień, Bili. Muszę napisać kilka artykułów, świetnie mi się tu pracuje. Rachunek ureguluję z końcem tygodnia, jeśli to panu odpowiada. — Ależ oczywiście, panie Barber, umowa stoi. Proszę zostać do końca tygodnia. Po jego odejściu wyjąłem skrzynkę z narzędziami, zamknąłem drzwi i udałem się do packarda. Nie miałem ochoty wracać do domu. Poszedłem do restauracji ze świeżymi rybami, znajdującej się w odległości około kilometra od plaży. Kiedy skończyłem posiłek, była za dwadzieścia dziewiąta. Zapadał zmierzch. Wróciłem do pawilonu. Plaża opustoszała. Przypomniałem sobie, że nie powinienem zapalać światła. Po omacku uruchomiłem klimatyzator. Chciałem, żeby przyjemny chłód powitał moje damy, kiedy przyjdą. Na werandzie panował duszący upał, rozwiązałem krawat i usiadłem w fotelu. Ogarnął mnie niepokój. Zastanawiałem się, czy Rhea znów się spóźni i jak wygląda jej pasierbica, Odette. Zadawałem sobie pytanie, czy po usłyszeniu tego, co mam im zamiar powiedzieć, będą miały odwagę zrealizować swój zamiar. Kilka minut po dziewiątej usłyszałem jakiś szelest, szybko odwróciłem głowę. Ujrzałem Rheę Malroux wstępującą na schodki wiodące na werandę. Była sama. Podniosłem się. 34 — Dobry wieczór — powiedziała idąc w kierunku jednego z foteli. — Wejdźmy — rzekłem. — Zauważyłem, że ktoś tędy przechodził. Nie trzeba, żeby nas widziano razem. — Otworzyłem drzwi i przekręciłem kontakt. — Gdzie jest pani pasierbica? Weszła za mną do środka, zamknąłem drzwi. — Pewnie wkrótce nadejdzie — odparła, jakby jej to było kompletnie obojętne. Usiadła w fotelu. Nosiła bladoniebieską suknię bez rękawów. Na szczupłych stopach płaskie sandałki. Zdjęła czarny szal okrywający jej głowę i szybkim ruchem wstrząsnęła włosami brązowymi, o złotawym odcieniu. Także tym razem jej twarz osłaniały zielone okulary. — Nie będę się wtrącał do tej sprawy, zanim z nią nie pogadam — oświadczyłem. — Chcę mieć pewność, madame Malroux, że Odette jest wtajemniczona w projekt porwania i że zgadza się na to. Rhea rzuciła mi druzgocące spojrzenie. — Naturalnie, że się zgadza — powiedziała ostrym tonem. — Co pan przez to rozumie? — Pragnę usłyszeć jej osobiste zapewnienie — odparłem siadając. Mówiłem dalej głównie do magnetofonu. — Moja prośba nie jest wcale nierozsądna. Oświadcza mi pani, że wspólnie z pasierbicą ukartowałyś-cie plan fikcyjnego kidnaperstwa. Są wam potrzebne pieniądze, 400 tysięcy dolarów. Jedynym sposobem uzyskania od pani męża tej sumy jest upozorowane porwanie. Jeśli udzielę wam pomocy, zapłaci mi pani 50 tysięcy dolarów. — W tym miejscu przerwałem na chwilę. — Kid-naperstwo jest poważnym przestępstwem. Chcę mieć pewność, że pani pasierbica zdaje sobie sprawę, na co się naraża... — Ona wie oczywiście na co się naraża! — odparła Rhea podniesionym tonem. — Nie jest już dzieckiem. — A pani jest całkiem pewna, że mąż w żadnym wypadku nie wniesie skargi? — spytałem. Zaczęła nerwowo wybijać takt na poręczy fotela. — Ma pan wyjątkowy talent do marnowania czasu — powiedziała. — Mówiliśmy już chyba o tym wszystkim? Uznałem, że to wystarczy. Ta krótka rozmowa została zarejestrowana. Rhea nie będzie mogła wyprzeć się roli, jaką odegrała w tej aferze, na wypadek gdybyśmy mieli kłopoty. Spojrzałem na zegarek, było pół do dziesiątej. — Nie chcę dyskutować nad pani propozycją ani jej przyjąć, zanim nie pomówię z pani pasierbicą. Rhea zapaliła papierosa. 35 — Powiedziałam jej, żeby przyszła — odrzekła — ale ona rzadko robi to, co się jej mówi. Nie myślał pan chyba, że siłą zaciągnę ją aż tutaj. W tym momencie usłyszałem jakiś szmer na dworze. — To może być ona — powiedziałem. — Pójdę zobaczyć. Otworzyłem drzwi. Młoda kobieta stała przed schodkami i patrzyła na mnie. Przez dłuższą chwilę przyglądaliśmy się sobie. Potem uśmiechnęła się i powiedziała: — Dobry wieczór! Odette Malroux była mała, dobrze zbudowana. Miała na sobie sweterek z białego kaszmiru i spodnie z materiału imitującego lamparcią skórę. Strój specjalnie uwydatniał jej piękne kształty. Włosy dziewczyny, podobnie jak Niny, czarne jak kruk, z przedziałkiem na środku głowy, spadały falami na ramiona z wystudiowaną niedbałością. Owal twarzy kształtem przypominał serce, cerę miała jasną, oczy szare, krótki wąski nosek. Usta lśniły jaskrawą czerwienią. Była to typowa przedstawicielka zepsutej młodzieży. Dziewczęta tego pokroju spotyka się wszędzie: agresywne, zbuntowane, rozczarowane życiem, zblazowane na punkcie seksualnym, wałęsające się bez celu; krótko mówiąc, jedna z tych nielicznych istot żyjących na uboczu społeczeństwa. — Panna Malroux? Wybuchnęła śmiechem, po czym weszła wolno na schody. — A pan to pewnie Ali Baba. Co porabia pańskich czterdziestu rozbójników? — Och, wejdź wreszcie, Odette! — zawołała Rhea ze złością. — Zostaw te mądrości dla twoich kretyńskich kumpli. Dziewczyna zmarszczyła nosek, potem mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Wyminęła mnie, żeby wejść do pawilonu. Jej płynny chód był umiejętnie podkreślony. Małe, krągłe pośladki poruszały się jak na rolkach. Zamknąłem drzwi. Myślałem o magnetofonie. Taśma była obliczona na czterdzieści minut. Muszę nieco przyspieszyć akcję, jeśli chcę mieć zanotowaną całą rozmowę. — Witaj Rheo, skarbie! — powiedziała Odette padając na fotel w pobliżu mnie. — On jest bombowy, prawda? — Och! Bądź cicho! — przerwała jej Rhea oschłym tonem. — Siedź spokojnie i słuchaj. Pan Barber chce z tobą porozmawiać. Dziewczyna zwróciła oczy na mnie, zatrzepotała powiekami. Wsunęła nogi pod siebie, jedną rękę położyła na biodrze, o drugą oparła podbródek, przybierając minę niesłychanie poważną. 36 — A więc proszę, niech pan mówi. Zanurzyłem spojrzenie w szarych oczach Odette. Jej chłopięcy sposób bycia nie wprowadził mnie w błąd ani na chwilę. Na próżno się wysilała, oczy ją zdradzały. Miała niespokojne spojrzenie młodej dziewczyny zbitej z tropu, niezdecydowanej, zdającej sobie sprawę, że wciągnięto ją w niebezpieczną grę. Nie miała jednak dość energii, żeby się przeciwstawić. — Chcę usłyszeć z pani ust — powiedziałem — czy pani bierze udział w projektowanym kidnaperstwie? Wzrok jej musnął Rheę, po czym skierował się na mnie. — Czy biorę udział? — roześmiała się cicho. — On jest cudowny, Rhea! Ależ tak, oczywiście, biorę udział. Rhea, mój skarb, i ja ukartowałyśmy to razem. Prawda, że to wspaniały pomysł? — Doprawdy? — patrzyłem na nią uparcie. — Istnieje prawdopodobieństwo, że pani ojciec nie będzie podzielał tej opinii. — To pana nie obchodzi! — krzyknęła Rhea. — A teraz, skoro osiągnął już pan swoje, moglibyśmy może porozmawiać o sprawie zasadniczej. — Istotnie, możemy porozmawiać — rzekłem. — A więc kiedy? — Możliwie najszybciej, pojutrze? — zaproponowała Rhea. — Panna Malroux zniknie ... A dokąd zniknie? — Niech mnie pan nazywa Odette ... jak wszyscy kumple — zaproponowała dziewczyna wysuwając biust w moim kierunku. Nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, Rhea mówiła dalej: — Jest taki mały hotelik w Carmel. Może się tam zatrzymać. Wszystko nie potrwa dłużej jak trzy, cztery dni. — Jak się tam dostanie? Rhea uczyniła gest zniecierpliwienia. — Ma samochód. — Cudo — tłumaczyła Odette. — Triumph 3, mknie jak wiatr. — Nie może pani jechać takim wozem, zwracającym uwagę — powiedziałem. — Musi pani siedzieć jak mysz pod miotłą! Była zaskoczona, ale prztaknęła: — Tak, możliwe. Zwróciłem się do Rhei. — Oczywiście jedynie pani mąż, pani i pasierbica będziecie wtajemni-czni w to porwanie? Zmarszczyła brwi. — Oczywiście. — Pani może łatwo zniknąć? — spytałem Odette. — Nie ma pani przyjaciół? A służba? 37 Wzruszyła ramionami. — Spędzam czas przeważnie poza domem. Spojrzałem na Rheę. — Na miejscu pani męża, gdyby ktoś zatelefonował, że moja córka została porwana i mam zapłacić 500 tysięcy dolarów, wcale bym się nie spieszył z buleniem forsy. Pani inscenizacji brak nastroju. Gdybym był pani mężem, pomyślałbym, że ktoś sobie zażartował. — Zgasiłem papierosa. — I wezwałbym policję — dodałem. — Wszystko będzie zależało od pańskich umiejętności perswazji, kiedy pan do niego zadzwoni — rzekła Rhea. — Za to panu płacę. — Rozwinę całą moją zdolność perswazji — zapewniałem — ale załóżmy, że mimo wszystko wezwie gliny? Co pani zrobi? Powie pani, że to kawał? Przyznacie się obydwie, że chciałyście tylko zażartować, albo nic nie powiecie, spodziewając się, że może jednak otrzymam forsę i policja nie odkryje prawdy? — Przecież wychodzę z siebie, żeby panu powiedzieć... — zaczęła wściekłym tonem. — Rozumiem, co pani do mnie mówi — przerwałem — ale nie jestem obowiązany pani wierzyć. Jeżeli policja się wtrąci, czy pani zawiesi działanie, czy też będzie kontynuować tę komedię? — Będziemy kontynuowały — oświadczyła Odette. — Są nam potrzebne pieniądze. Zdecydowanie, które zadźwięczało nagle w głosie dziewczyny, kazało mi zwrócić na nią oczy. Z ponurą miną patrzyła nie na mnie, lecz na Rheę. — Tak — rzekła Rhea — potrzebujemy tych pieniędzy, lecz powtarzam panu po raz setny, że policja nie będzie interweniowała. — Rozsądek nakazuje, żeby rozważyć taką ewentualność — rzekłem. — Dobrze, możliwe, że pani mąż zapłaci okup, lecz jest niemal pewne, iż po odzyskaniu córki zwróci się do policji, która przeprowadzi śledztwo. Człowiek, który potrafił zdobyć tyle pieniędzy co pani mąż, nie może być głupcem. Skąd może pani wiedzieć, że nie każe zanotować numerów banknotów? Co pani będzie miała z tej kupy pieniędzy, jeśli nie odważy się pani ich wydać? — Dopilnuję, żeby tego nie zrobił — oświadczyła Rhea. — Nie ma powodu do niepokoju. — Doprawdy? Chciałbym podzielać pani optymizm. — Mój mąż jest bardzo chory — tłumaczyła Rhea głosem zimnym, ostrym. — Robi, co mu każę. Czułem, jak mnie przebiega dreszcz na widok tych kobiet. Przy- 38 glądały mi się bacznie. Odette zrezygnowała ze swoich gierek. Zdawało się nagle, że jest tak samo twarda i bezlitosna jak tamta, starsza. —'Przypuśćmy jednak, że mąż zawiadomi policję. Jeśli panie nie zgodzą się na moją koncepcję, proszę powiedzieć, zrezygnuję ze wszystkiego. Rhea obejmowała kurczowo rękami kolana. Odette, patrząc uważnie, gryzła paznokieć. Zwróciłem się wprost do niej. — Mamy dzisiaj wtorek. Do soboty możemy być gotowi. Chcę, żeby się pani umówiła z przyjaciółką na sobotni wieczór do kina. Może pani to zaaranżować? Ujrzałem blask zdziwienia w jej oczach. Skinęła głową potakująco. — Chcę, żeby pani jadła obiad w domu i powiedziała ojcu, dokąd idzie. Proszę ubrać się ekstrawagancko, tak żeby się na panią ludzie gapili. Umówi się pani z przyjaciółką na ósmą, ale nie pójdzie na spotkanie. Pojedzie pani swoim wozem do „Piratów". To taki mały bar—restauracja, trzy kilometry stąd. Może zna go pani? Znów skinęła głową. — Zatrzyma się pani na parkingu i wejdzie do baru na drinka. O tej porze będzie tam tłum ludzi. Chyba nie spotka pani nikogo ze swych przyjaciół. Co pani o tym sądzi? — Nie ma obawy — odpowiedziała. — Moi przyjaciele nie uczęszczają do takich knajp! — Tak właśnie myślałem. Zależy mi na tym, żeby panią tam widziano. Niech pani wywróci kieliszek albo zrobi byle co, żeby zwrócić na siebie uwagę. Po pięciu minutach opuści pani lokal. Przede wszystkim nie nawiązywać z nikim rozmowy. Na parkingu będzie stał mój wóz. Proszę się upewnić, że nikt pani nie śledzi i wskoczyć do mego packarda. Znajdzie tam pani rzeczy i rudą perukę. Zmieni pani suknię i włoży perukę. Potem odstawię triumpha na parking w Lone Bay. Pani pojedzie ze mną. Zostawię pani samochód na parkingu. Nie odkryją go, zanim nie będzie nam znów potrzebny. Kiedy się spotkamy, udamy się razem na lotnisko. Kupię pani bilet do Los Angeles. Pojedzie pani do hotelu, gdzie będzie zarezerwowany pokój. Oświadczy pani w recepcji, że się źle czuje. Zostanie w pokoju i każe sobie tam przynosić jedzenie. To potrwa tak długo, aż dam pani sygnał do powrotu. Uprzedzę panią telefonicznie. Czy słuchała mnie pani uważnie? Skinęła głową. Nie gryzła już paznokci, zdawała się być zaintrygowa- na. 39 — Cała ta komedia nie jest wcale potrzebna — wtrąciła Rhea. — Wystarczy, żeby zatrzymała się w hotelu w Carmel... Przerwałem jej. — Chce pani zdobyć skarb, tak czy nie? — Czy mam to powtórzyć jeszcze raz? — odparła z wściekłością. — Mówiłam panu, że chcę. — Więc niech mi się pani podporządkuje. Inaczej nie będzie go pani miała. — Uważam, że plan jest wspaniały — oświadczyła Odette. — Zrobię wszystko, co pan zechce, Harry... Mogę mówić panu „Harry"? — Może mnie pani nazywać, jak się pani podoba, pod warunkiem, że wykona pani, co każę. — Zwróciłem się do Rhei. — Kiedy Odette będzie już w samolocie, zadzwonię do pani męża. On jest milionerem. Czy to możliwe, że będzie ze mną rozmawiał? — Telefon odbierze sekretarz — wyjaśniła. — Jeśli pan oświadczy, że dzwoni w sprawie córki, sekretarz spyta go, czy zgadza, się na rozmowę. Będę tam. Postaram się, żeby mąż z panem mówił. — Będzie już późna pora. Mam nadzieję, że koleżanka Odette zadzwoni, żeby się dowiedzieć, co się z nią stało. — Spojrzałem na dziewczynę. — Sądzi pani, że zatelefonuje? — Oczywiście. — To jest konieczne dla stworzenia odpowiedniej atmosfery. Pani zniknięcie powinno być stwierdzone przed moim telefonem. — Zadzwoni na pewno — zapewniała Odette. — Dobrze, powiem ojcu, że daję mu dwa dni na dostarczenie pieniędzy i żeby czekał na dalsze instrukcje. — Zwróciłem się do Rhei. — Pani musi go nakłonić do zachowania spokoju. Przede wszystkim musi się pani postarać, żeby nie polecił zanotować numerów banknotów. Nie wiem, jak się to pani uda zrobić. W razie niepowodzenia nie będzie pani mogła wydać nawet jednego dolara. Zresztą ja również. — Załatwię to — zapewniła Rhea sucho. — Spodziewam się. Po dwóch dniach zatelefonuję powtórnie. Czy pani mąż ma dość siły, żeby mógł sam przywieźć okup? Skinęła głową. — Nie zechce tego przekazać nikomu, przyrzekam... Uniosłem do góry brwi. — Nawet pani? Odette zaczęła chichotać, zasłoniwszy usta ręką. Rhea zmarszczyła brwi, jej rysy stwardniały. — Ma oczywiście do mnie pełne zaufanie — powiedziała z wściekłoś- 40 cią — ale będzie uważał, że ta misja jest dla mnie zbyt niebezpieczna. Nie pozwoli mi nawet towarzyszyć sobie. — Dobrze — zapaliłem nowego papierosa. — Powiem mu, żeby wyruszył o drugiej nad ranem i wjechał na szosę prowadzącą do wschodniej plaży. Niech weźmie rollsa. O tej porze nie będzie żadnego ruchu. Pieniądze umieści w skórzanej walizeczce. W pewnym miejscu zauważy sygnały świetlne. Tam właśnie wyrzuci przez okno walizeczkę i pojedzie dalej. Nie wolno mu się zatrzymywać. Tymczasem Odette wróci. Będzie na mnie czekała w pawilonie. Wezmę moją część i resztę jej oddam. Co zrobicie z tymi pieniędzmi, nie obchodzi mnie, po winny ście jednak postępować rozsądnie. — Ach, nie! — zaprotestowała Rhea gwałtownie. — Nie zgadzam się. Pieniądze powinien pan oddać mnie, nie jej. Odette poprawiła się w fotelu i wyprostowała nogi. Jej bladą twarz wykrzywił grymas niesmaku. — A dlaczego nie ma mi ich dać? — krzyknęła przenikliwym głosem. — Nie powierzyłabym ci nawet pół dolara! — krzyknęła Rhea. Jej oczy błyszczały. — On mnie je odda! — Myślisz, że mam zaufanie do ciebie? — odparła Odette złośliwie. — Skoro raz pieniądze wpadną w twoje szpony... — Dosyć, dosyć, wystarczy! — przerwałem. — Szkoda czasu. Mam lepszy sposób. Zredaguję list. Odette go przepisze i wyśle do ojca. Będzie to bardziej przekonujące i zaoszczędzi mi trzeciego telefonu. Wytłumaczę mu, w jaki sposób ma dostarczyć okup. Napiszę, żeby po zapłaceniu jechał dalej, aż na parking w Lone Bay, gdzie córka będzie na niego czekała. Jazda potrwa z pół godziny. Będziecie więc obie miały dość czasu, żeby przyjść tu po pieniądze. Co wy na to? — A jeśli papa nie znajdzie mnie na parkingu, ryzykujemy, że zaalarmuje policję — zauważyła Odette. Była to pierwsza rozsądna uwaga, jaką od chwili przybycia wypowiedziały jej usta. — To prawda. A więc proszę zaznaczyć w liście, że czeka go wiadomość w Lone Bay. Tam się dowie, gdzie może panią odnaleźć. Umieszczę wiadomość w pani samochodzie. Kiedy przeczyta, zorientuje się, że pani wróciła do domu. Czy to logiczne? Rhea nie spuszczała ze mnie wzroku. — A więc musimy panu powierzyć całą forsę, panie Barber? Uśmiechnąłem się do niej. — Jeśli nie miała pani zaufania, nie trzeba się było do mnie zwracać. Ma pani może jakieś lepsze propozycje? Nadszedł właściwy moment, żeby je ujawnić. 41 Obie kobiety porozumiały się wzrokiem, Rhea wahała się przez chwilę, po raz ostatni, po czym oświadczyła: — Teraz, kiedy postanowiliśmy, że będę obecna przy wręczaniu pieniędzy, nie potrafię przedstawić lepszej propozycji. — Tym sposobem daje do zrozumienia, że ma do pana zaufanie, ale nie do mnie — dodała Odette. — To czarujące ze strony mojej macochy! — Do mnie musi mieć zaufanie — rzekłem. — Teraz proszę mi powiedzieć: co się z panią stało? Dlaczego nie przyszła pani na spotkanie z przyjaciółką? Dlaczego poszła pani do „Piratów"? Kto panią porwał? Patrzyła na mnie z przerażoną miną. — Nie mam pojęcie. Jak mogę o tym wiedzieć? To pańska sprawa! — Nie sądzi pani, że lepiej będzie to wiedzieć? Ojciec będzie panią wypytywał. Może pani być pewna, że wezwie policję, skoro tylko panią odzyska. Gliny również będą panią pytać. To ich zawód. Jeśli zwietrzą najmniejsze kłamstwo, będą panią tak dług dręczyć, aż wyrwą z pani prawdę. Straciła nagle tupet i zakłopotana spojrzała na Rheę. — Ależ policja nie będzie mnie wypytywała. Rhea zapewniała mnie o tym! — To jasne, oczywiście! — wtrąciła Rhea. — Wydaje mi się, że obydwie jesteście o tym głęboko przekonane. Ale nie ja! — Mąż nie znosi, kiedy piszą o nim w prasie. Będzie wolał stracić te pieniądze, niż narazić się na natrętne pytania dziennikarzy. — Przykro mi, ale ciągle nie jestem przekonany. Nie zasłużyłbym na honorarium, które mi pani oferuje, gdybym nie brał pod uwagę interwencji glin. Odette musi mieć przygotowaną wiarygodną historyjkę, na wypadek gdyby wmieszała się policja. Zaraz jej przygotuję coś odpowiedniego — mówiłem zwracając się do Odette. — Czy może pani przyjść jutro wieczorem, żebym mógł powtórzyć z panią lekcję? Musi pani serio poćwiczyć, jeśli chce zatrzymać tę forsę. — To zupełnie niepotrzebne — zapewniała Rhea. — Ile razy mam powtarzać: mój mąż nie zwróci się do policji. — Uprzedziłem, że postawię warunki, zanim podejmę się tej roboty. Jeśl nie uczynicie panie tego, co mówię, zrezygnuję. — Będę jutro o dziewiątej — przyrzekła Odette obdarzając mnie uśmiechem. — A więc załatwione. — Wstałem. — Ostatni szczegół — zwróciłem 42 się do Rhei. — Musi pani postarać się jej o suknię. Proszę kupić w skromnym magazynie sukienkę, którą mogłaby nosić studentka. Proszę również załatwić perukę, ale uwaga! W żadnym z tutejszych sklepów. Może będzie dobrze, jeśli pojedzie pani po to do Dayton. Nie można dopuścić, żeby z powodu tych zakupów ewentualne śledztwo dotarło do pani. Odette musi zniknąć bez śladu od chwili jej zjawienia się u „Piratów". Wywoła tam sensację. Zobaczą, jak będzie wychodziła, a potem wszelki ślad po niej zaginie, aż do chwili jej powrotu do domu. Rhea wzruszyła ramionami. — Dobrze. Skoro pan uważa za konieczne, zajmę się tym. — Proszę przynieść suknię i perukę jutro wieczorem — poleciłem Odette. — Do tego czasu wymyślę dla pani jakąś historyjkę i zredaguję list. Podszedłem do drzwi, otworzyłem je i wyjrzałem na zewnątrz. — A więc do jutrzejszego wieczoru! Rhea wyszła pierwsza, nie racząc mi ofiarować najmniejszego spojrzenia. Odette szła za nią. Uśmiechnęła się leciutko. Jej powieki zatrzepotały delikatnie, kiedy mnie mijała. Patrzyłem za nimi, kiedy oddalały się w mrok nocy. Potem wróciłem do sypialni i wyłączyłem magnetofon. Rozdział 4 Następnego wieczoru, kilka minut po dziewiątej, Odette wynurzyła się z ciemności, stanęła przed schodkami i podniosła głowę. Była pełnia, widziałem ją dokładnie. Miała na sobie prostą białą suknię z szeroką spódnicą, w ręku trzymała walizkę. Uważałem, że jest czarująca. — Dobry wieczór, Harry, a więc jestem. Zszedłem ze stopni, żeby wziąć z jej rąk walizkę. Zbiło mnie nieco z tropu, że przyszła sama. — Wejdźmy — rzekłem. — Pani Malroux nie przyjdzie? — Czy była zaproszona? W każdym razie nie przyjdzie. Weszliśmy do pawilonu. Zamknąłem drzwi i zapaliłem światło. Włożyłem już przedtem nową szpulę taśmy do magnetofonu. Przez cały dzień byłem bardzo zajęty. Opracowywałem szczegóły planu, który miała sobie przyswoić Odette. Przygotowałem jej także tekst listu. Wysłuchałem również taśmy magnetofonowej. Uważałem, że jakość zapisu była znakomita. Zapakowałem szpulę i złożyłem ją w depozycie w banku. Ogarnął mnie optymistyczny nastrój, zżerało mnie pragnienie zdobycia tych pięćdziesięciu tysięcy. Byłem pewien, że w razie wsypy nie będę ścigany, dziewczyna i Rhea będą bowiem w tym samym położeniu co ja. Otóż nie mogłem sobie wyobrazić Malroux wnoszącego skargę przeciwko żonie i córce. W razie niepowodzenia nie ryzykowałem zbyt wiele. — Zaczynajmy — rzekłem siadając. — Mamy dużo pracy i niezbyt wiele czasu. Patrzyłem, jak kieruje się w stronę tapczanu i siada. Prowokowała mnie każdym ruchem. Złapałem się na tym, że patrzę na nią pożądliwie. Wsunęła nogi pod siebie, obciągnęła spódniczkę i obdarzyła mnie łaskawie pytającym spojrzeniem. Jej wzrok wprawił mnie w zakłopotanie. Ta mała była zbyt doświadczona jak na swój wiek. Zdawała sobie zresztą doskonale sprawę z uczuć, jakie wzbudzała. 44 — Uważam, że Rhea opanowała pana bardzo zręcznie, żeby zmusić do udzielenia nam pomocy. Ale pan może okazać się jeszcze zręczniejszy niż ona. Zesztywniałem. — Ona wcale mnie nie zmusiła... Co pani plecie? — Och, tak. Obserwowała pan całymi dniami, kiedy wypijał pan morze whisky w barze. Jej wybór padł na pana w dniu, kiedy przeczytała w gazecie, że wyszedł pan z więzienia. Celowo zostawiła torebkę w budce telefonicznej. Była pewna, że pan jej zwędzi pieniądze. Ja twierdziłam wręcz coś przeciwnego. Założyłyśmy się. Przegrałam dziesięć dolarów. Osłupiałem, patrzyłem na nią i czułem, że policzki płoną mi jak ogień. — Byłem zalany. Wzruszyła ramionami. — Jestem tego pewna. Ostrzegam tylko, żeby pan miał się na baczności. Rhea to prawdziwa żmija. Proszę jej nigdy nie ufać, nawet przez chwilę. — A propos, na co pani potrzeba tyle pieniędzy? — To pana nie obchodzi. A teraz proszę mi powiedzieć, co mam robić. Czy przygotował pan dla mnie dobrą bajeczkę? Spoglądałem na nią przez chwilę, próbując zebrać myśli. Byłem zdruzgotany wiadomością, że Rhea zostawiła umyślnie torebkę w kabinie telefonicznej. Postanowiłem bardziej pilnować tej kobiety. — Czy umówiła się pani na sobotę? — Tak. Z moją przyjaciółką Mauvis Sheen, idziemy na film do „Capitolu". Mam się z nią spotkać przed kinem o dziewiątej. — Czy ma pani chłopca, z którym wychodzi pani od czasu do czasu? Nie mam na myśli stałej sympatii, tylko kogoś z kim się pani niekiedy spotyka. Wydawała się zmieszana. — Ależ... tak. Nawet kilku. — Jeden wystarczy. Proszę mi podać jego nazwisko. — Zgoda. Jerry Williams, na przykład. — Czy zdarza się, że do pani telefonuje? — Tak. — Kto odbiera telefon? — Sabin. Kamerdyner. — Czy poznałby głos Williamsa? — Nie sądzę. Jerry nie dzwonił do mnie co najmniej dwa miesiące. 45 — Oto do czego zmierzam: powie pani ojcu, że idzie z przyjaciółką do kina. Po kolacji zadzwonię i poproszę panią do telefonu. Oświadczę, że mówi Jerry Williams. Zabezpieczam się jedynie na wypadek, gdyby wmieszała się w to policja. Udając Williamsa zawiadomię panią, że spotkałem się z pani koleżanką i całą bandą wybieramy się do „Piratów" na nocną zabawę. Proszę, żeby pani tam przyszła. Będzie pani zdziwiona, ale zgodzi się, nie powie jednak nikomu dokąd idzie, gdyż ojciec pani nie lubi, żeby jego córka chodziła do takich nędznych knajp. Pani tam przyjdzie, nie zastanie oczywiście nikogo z przyjaciół i odejdzie. Kiedy będzie pani przechodziła przez park, ktoś zarzuci pani płachtę na głowę i wciągnie do samochodu. Zrozumiała pani? Skinęła głową. — Boże mój! Pan naprawdę podchodzi do tego tak poważnie! — zawołała. — Podchodzę do tego poważnie, bo to jest poważna sprawa — odparłem. — Jeśli wmiesza się policja, przesłuchają Williamsa, który przysięgnie, że do pani nie telefonował. Jasne więc będzie, że to kidnaperzy zastawili pułapkę, żeby panią zwabić do „Piratów. Policja będzie się zastanawiała, dlaczego nie zorientowała się pani po głosie, że to nie Williams. Wtedy oświadczy pani, że połączenie było niedobre, że słychać było jakiś hałas i muzykę i nawet na myśl pani nie wpadło, że to może nie być Williams. Pojechała więc pani do „Piratów". Zgoda? — Czy pan naprawdę sądzi, że policja tym się zajmie? Gryzła paznokieć dużego palca i wpatrywała się we mnie. — Nie wiem. Pani macocha twierdzi, że nie, wolę jednak być na to przygotowany. A teraz proszę pilnie uważać. A więc znalazła się pani w samochodzie, głowę pani owinięto płachtą, ktoś brutalnie trzyma pani ręce. Mężczyzna mówiący z włoskim akcentem ostrzega, że w razie najmniejszego hałasu, zabije panią. Przypuszcza pani, że w samochodzie było trzech napastników. Napisałem rozmowę, która się tam odbyła. Trzeba się będzie nauczyć tego na pamięć. Wóz bierze mnóstwo zakrętów, z czego pani wnioskuje, że zjechaliście z głównych szos. Wreszcie po dwóch godzinach zatrzymaliście się. Usłyszała pani szczekanie psa i szczęk otwieranej bramy. Wóz znów rusza i znów się zatrzymuje. Musi pani pamiętać te wszystkie szczegóły. Niekiedy udawało się policji przyskrzynić kidnaperów, ponieważ ofiara słyszała szczekanie psa lub dźwięk wiadra spuszczanego do studni. Gliny będą się domagać, żeby pani wytężyła pamięć, musi więc mieć pani przygotowaną odpowiedź. Znów skinęła głową. Patrzyła uważnie. 46 — Teraz dopiero zdaję sobie sprawę z tego, po co mnie pan tu sprowadził. Nawet jeśli mnie nie wezwie policja, papa na pewno będzie mnie wypytywał. Jest bardzo sprytny. Właśnie takie pytania będzie mi zadawał. — Tak. Była pani zmuszona przebywać tam w zamknięciu przez trzy dni. Jeżeli policja tym się zajmie, zażądają planu pomieszczenia, w którym pani przebywała. Musi pani na to odpowiedzieć bez zająknięcia. Przez cały czas pobytu słyszała pani szczekanie psa, gdakanie kur i ryk krów. Przypuszcza więc pani, że znajdowała się na starej farmie. Widziała pani tylko jednego porywacza i jedną kobietę, która zajmowała się panią. Nakreśliłem rysopis tych ludzi, trzeba się będzie tego nauczyć na pamięć. Gdyby panią przesłuchiwała policja, musi pani za każdym razem mówić to samo... Niech pani nie wpadnie w pułapkę, którą mogą na panią zastawić... Była teraz poważna i jak się zdaje, mocno zainteresowana. — Rozumiem. — Tuż obok pani więzienia znajdują się toalety. Nawet na takie pytania powinna być pani przygotowana. Może pani tam chodzić, kiedy chce. Towarzyszy pani kobieta. Nakreśliłem plan tej części domu, którą pani widzi idąc do toalety. Zresztą nic wielkiego — mały korytarz z trojgiem zamkniętych drzwi. Umywalnia w toalecie jest pęknięta, przy pływaku wisi sznurek zamiast łańcuszka. Proszę zapamiętać te szczegóły. Są potrzebne, żeby uwiarygodnić pani relację. Wypisałem również potrawy, jakie pani spożywała przez te trzy dni. Tego również nauczy się pani na pamięć. Proszę stale sobie powtarzać, że gliny wezmą panią na spytki i że musi pani być gotowa stawić im czoło. Przesunęła końcem palca po wargach. — Kiedy się panu przysłuchuję, mam wrażenie, że naprawdę porwą mnie kidnaperzy. — Bardzo dobrze, niech pani zachowa to wrażenie. Spłodziłem list, który pani przepisze, a ja wyślę go do pani ojca. Trzeba to zaraz zrobić. Wstałem i podszedłem do mojej skórzanej teczki. Zanim wziąłem do ręki taniutki papier listowy, który specjalnie kupiłem, włożyłem rękawiczki. Zbliżyła się do stołu i usiadła. Pochylony nad nią patrzyłem jak pisze list i kaligrafuje adres na kopercie. Potem, zgodnie z moją instrukcją, złożyła kartkę, wsunęła do koperty, którą włożyła do mojej teczki. Wyjąłem wówczas z teczki notatki, zawierające wszystkie szczegóły, które dla niej przygotowałem. — Proszę to zabrać i niech się pani nauczy na pamięć. Proszę tu 47 przyjść pojutrze wieczorem o dziewiątej, przepytam panią z zadanej lekcji. Wtedy dopiero będziemy gotowi. Włożyła papiery do torebki. — Zanim pani odejdzie, obejrzymy suknię, którą pani przyniosła. Chciałbym także zobaczyć perukę. Otworzyła walizkę i wyjęła skromną sukienkę w niebieski i biały wzór, białe pantofelki i rudą perukę. Wskazałem jej drzwi do sypialni. — Niech się pani tam przebierze. Chcę zobaczyć, jak to będzie wyglądało. — Jak na kogoś, kto jest zaangażowany przez moją macochę — powiedziała zabierając suknię — potrafi pan zbyt energicznie wydawać rozkazy. — Jeśli pani to nie odpowiada... — Ależ tak! To bardzo miła odmiana. — Zatrzepotała powiekami. — Lubię mężczyzn starszych ode mnie. — Ma pani możliwość dużego wyboru — odparłem. — Proszę się pośpieszyć. Chciałbym zaraz wrócić do domu. Zrobiła kapryśną minę, weszła do pokoju i zamknęła drzwi. Dopiero w tym momencie naprawdę zdałem sobie sprawę, że jestem sam na sam z młodziutką dziewczyną. Miała w sobie coś, co budziło we mnie najgorsze instynkty. Sądzę, że wywołałaby takie wrażenie u każdego mężczyzny. Od chwili mego małżeństwa nie miałem okazji do flirtu z innymi kobietami i nie zamierzałem zaczynać właśnie teraz. Zdawałem sobie jednak sprawę, że z Odette byłaby to łatwa sprawa. Przy najmniejszej zachęcie z mojej strony dałaby mi do zrozumienia, że mogę sobie śmiało poczynać. Minęła chwila, zacząłem spacerować tam i z powrotem po pokoju; raptem drzwi się otworzyły i ukazała się Odette. Ruda peruka zmieniła ją w zdumiewający sposób. Z trudem ją poznałem. Obydwiema rękami przytrzymywała przód sukni. — Ten przeklęty strój ma zamek błyskawiczny. — Odwróciła się ukazując mi plecy obnażone do pasa. — Proszę mi pomóc, chce pan? Nie mogę zapiąć. Ująłem zamek. Moja ręka nie była całkiem pewna, palce musnęły skórę delikatną i świeżą. Odwróciła głowę, w głębi jej oczu wciąż migotała iskierka ciekawości. Przesunąłem zamek. Serce waliło mi jak młot. Odwróciłem się, przytuliła się do mnie i zarzuciła mi ręce na szyję. Przez krótką chwilę stałem bez ruchu pod wrażeniem dotknięcia jej ciała, potem użyłem całej siły woli i odepchnąłem ją od siebie. 48 — To jest zakazane — powiedziałem. — Mamy coś innego do roboty. Ograniczmy się do spraw, które załatwiamy. Przechyliła głowę, żeby na mnie spojrzeć. — Nie podobam się panu? — Uważam, że jest pani milutka. Ale ograniczmy się do tego. Zmarszczyła nosek, potem ustawiła się pod lampą. — A więc? Dobrze mi w tym? — Świetnie. Jeśli włoży pani okulary przeciwsłoneczne, nikt pani nie pozna. — Wyjąłem z kieszeni chusteczkę i wytarłem zwilgotniałe ręce. — Dobrze, proszę iść się przebrać. Niech pani tu zostawi suknię i perukę. Spotkamy się pojutrze jak zwykle o dziewiątej wieczorem. Skinęła głową i wróciła do sypialni, której drzwi zostawiła otwarte. Zapaliłem papierosa i usiadłem na brzegu stołu. Byłem jeszcze mocno podniecony. — Harry! Teraz nie mogę znów otworzyć! — zawołała. — Ten diabelski zamek błyskawiczny! Zawahałem się na ułamek sekundy, potem zgasiłam papierosa. Nie ruszyłem się z miejsca, lecz czułem jak mi bije serce. — Harry... Wstałem, podszedłem cicho do drzwi wejściowych i zamknąłem je na klucz. Zgasiłem światło i udałem się do sypialni. II Buick Johna Renicka stał przed moim bungalowem. Wjechałem przez otwartą bramę i wprowadziłem packarda do garażu. Widok buicka poruszył mnie mocno. Nie widziałem Renicka od tamtego dnia, kiedy po mnie przyjechał po wyjściu z więzienia, wiele tygodni temu, i całkiem o nim zapomniałem. Co tutaj robi? Nagle ogarnęła mnie wściekłość. Nina powiedziała mu zapewne, że pracuję przy nocnej kontroli ruchu. Gdyby miał ochotę, mógłby łatwo sprawdzić, że kłamałem. Teraz, kiedy wplątałem się w tę historię z porwaniem, zależało mi, żeby trzymać się z daleka od policjantów, obojętnie jakich. Prócz tego miałem wyrzuty sumienia. Żałowałem już mojej przygody z Odette. Byłem teraz przekonany, że zbliżyła się do mnie jedynie dlatego, żeby pokazać swą władzę nad mężczyznami i pogardę, jaką 49 w niej budzę. Nasze uściski miłosne — jeżeli można tak się wyrazie — były zwierzęco nieokiełznane i pozostawiły we mnie uczucie brudu i wstydu. Zachowała się jak dzika bestia. Natychmiast po zakończeniu seansu odsunęła się ode mnie, ubierała się szybko w ciemnościach, nucąc piosenkę jazzowa, nie troszcząc się więcej o mnie. Prostytutka nie mogłaby okazać więcej cynizmu. — A więc pojutrze wieczór — mruknęła w mroku. — Cześć! Odeszła, a ja leżałem jeszcze w łóżku; wstydziłem się samego siebie, byłem wściekły i nienawidziłem jej. Kiedy usłyszałem trzaśniecie drzwiami, wstałem i odstawiłem magnetofon. Wyjąłem taśmę i włożyłem ją do opakowania. Następnie wykąpałem się, poszedłem do salonu i wypiłem dwie szklaneczki whisky. Ale ani prysznic, ani alkohol nie potrafiły zmazać brudu i usunąć poczucia winy na myśl o Ninie, którą oszukałem, podczas gdy ona całymi dniami zapracowywała się, żeby nam obojgu zapewnić egzystencję. Szedłem powoli aleją prowadzącą z garażu do drzwi wejściowych, wyjąłem klucz i otworzyłem. Zegar w hallu wskazywał jedenastą dziesięć. Wchodząc usłyszałem głos Renicka i głośny wybuch śmiechu Niny. Znieruchomiałem na chwilę, zawahałem się. Renick i ja byliśmy przyjaciółmi od dwudziestu lat. Chodziliśmy razem do szkoły. Zawsze w sposób prawy i uczciwy wykonywał swój zawód policjanta, a teraz był głównym pomocnikiem szeryfa dystryktu, co mu dawało poważną pozycję w mieście i przynosiło znaczny dochód. Jeśli afera z porwaniem przyjmie zły obrót, on pierwszy zajmie się tą sprawą, a nie jest wcale w ciemię bity. Był niesłychanie biegły w prowadzeniu śledztwa i najsprytniejszy z całej ekipy. Znałem ich z czasów, kiedy pracowałem jako dziennikarz. Renick górował nad nimi wszystkimi. Gdyby jemu powierzono śledztwo, miałbym cholerne kłopoty. Uzbroiłem się w całą odwagę i otworzyłem drzwi salonu. Nina zdobiła właśnie ogromny wazon do kwiatów, który stał na jej stole roboczym. Renick, rozwalony w fotelu, patrzył na nią, trzymając palącego się papierosa w ręku. Na mój widok Nina rzuciła pędzel i podbiegła. Zarzuciła mi ramiona na szyję i pocałowała. Kiedy ustami dotknęła moich ust, ogarnęło mnie uczucie przykrości. Pamiętałem jeszcze palące, zwierzęce pieszczoty Odette. Odepchnąłem Ninę delikatnie, objąłem ją i nie bez wysiłku uśmiechnąłem się do Renicka, który podniósł się z fotela. — Cześć, John — rzekłem ściskając mu rękę. — Nie pokazujesz się. Glina jest zawsze gliną. Sądząc po jego uważnym, zaintrygowanym spojrzeniu domyślał się, że coś nie gra. Potrząsnął moją ręką; jego uśmiech był tak samo nienaturalny jak mój. — To nie moja wina, Harry — odparł. — Byłem w Waszyngtonie. Właśnie wróciłem. Jak leci? Zdaje się, że masz pracę. — Tak, jeśli można to tak nazwać. W końcu lepsze to niż nic. Rzuciłem się na fotel. Nina usiadła obok mnie na oparciu, położyła rękę na mojej dłoni, Renick wrócił na swój fotel. Miał ciągle to samo spojrzenie, przenikliwe, badawcze. — Słuchaj, Harry — rzekł — nie możesz tak dalej żyć. Trzeba znaleźć jakieś poważne zajęcie. Myślę, że mogę cię polecić Meadow-sowi, jeśli zechcesz. — Meadowsowi? Polecić mnie, dlaczego? — Meadows jest moim szefem — odparł Renick. — Już mówiłem ci o tym. Rozmawiałem z nim o tobie. Musimy mieć kogoś kompetentnego, kto zająłby się u nas kontaktami z prasą. Masz wszelkie dane, żeby zainteresować się tą robotą. — Ach, lak? A ja jestem innego zdania — odparłem. — Po tym wszystkim, co mi zrobiły te świntuchy, za żadną cenę nie będę dla nich pracował! Ręka Niny zacisnęła się wokół mojej. —— Bądź rozsądny, Harry, spokojnie! — nalegał Renick. — Dawny zespół został wyrzucony. Trafia ci się nadzwyczajna okazja. Nie wiem dokładnie, ile zarobisz, ale będzie to kwota na pewno interesująca. Meadows jest doskonale zorientowany w twojej sprawie i zna opinie o tobie jako o dziennikarzu. Jeśli otrzymamy kredyty na to stanowisko, a> jest niemal pewne, będzie ono przeznaczone dla ciebie. Przyszło mi na myśl, że oto nadarza się okazja zrezygnowania z kidnaperstwa i zaangażowania się do pracy poważnej i stałej. Zawahałem się. pomyślałem o pięćdziesięciu tysiącach dolarów. Mając do dyspozycji taką sumę, będę mógł być panem samego siebie. — Zastanowię się — odparłem. — Dawną ekipę może przepędzono, ale mimo wszystko nie palę się do tej pracy. W każdym razie rozważę to. — Czy nie uważasz, że powinieneś ją przyjąć? — spytała Nina niespokojnie. — Ta praca będzie ci się podobała i ty... Przerwałem jej. — Powiedziałem, że się zastanowię — rzekłem sucho. Renick miał rozczarowaną minę. — Dobrze, zgoda. Nie jest oczywiście pewne, czy otrzymamy kredyty, ale jeśli to nastąpi, konieczna będzie szybka decyzja. Są już dwaj inni kandydaci na to stanowisko. — Zwykle tak bywa — odparłem. — Dziękuję ci za tę propozycję, John. W najbliższym czasie dam ci odpowiedź. Wzruszył lekko ramionami, potem wstał nieco zmieszany. — Dobrze, muszę już iść. Wstąpiłem, żeby ci to powiedzieć. Zadzwoń do mnie. Po jego odejściu Nina zawołała: — Chyba nie odrzucisz tej propozycji, Harry, mimo wszystko! Musisz sobie zdać sprawę... Położyła mi rękę na ramieniu. — Jeśli otrzymają kredyty — oświadczyła — powinieneś stanowczo przyjąć tę posadę. Nie możemy zbyt długo ciągnąć tak jak teraz. Musisz mieć stałe zajęcie. — Pozwól mi urządzić sobie życie, tak jak ja to rozumiem — odrzekłem suchym tonem. — Powiedziałem ci, że się zastanowię, kropka. Poszedłem do sypialni, schowałem taśmę magnetofonową do szuflady i rozebrałem się. Słyszałem jak Nina krzątała się w kuchni, musiała umyć naczynia. Położyłem się do łóżka. Próbowałem ponownie porównać korzyści płynące z propozycji Renicka z pięćdziesięcioma tysiącami dolarów Rhei. Kredyty pewnie nie zostaną przyznane. Także niespodziewany kaprys losu może nam przeszkodzić w porwaniu. Trzeba trochę poczekać. Przy odrobinie szczęścia może uda mi się przyjąć propozycję Renicka. Nina weszła tymczasem do pokoju. Udawałem, że śpię, lecz przez zmrużone powieki patrzyłem, jak się rozbiera. Wsunęła się do łóżka obok mnie, zgasiła światło. Czułem jej bliskość i odsunąłem się delikatnie. Uważałem się za nędznika, nie mogłem znieść jej dotyku. Następnego dnia był czwartek. Ninie potrzebny był samochód, żeby odwieźć pomalowane skorupy do sklepu. Nie miałem nic do roboty i włócząc się po domu, myślałem bez przerwy o Odette. Nękające mnie wyrzuty sumienia zaczęły się rozwiewać. Poprzedniego dnia wracając z pawilonu przysiągłem sobie, że to co się stało, więcej się nie powtórzy. To był mój pierwszy błąd. Byłem zdecydowany skończyć z tym oszustwem. Tego poranka jednak, kiedy wędrowałem z jednego pokoju do drugiego, spostrzegłem, że zaczynam zastanawiać się nad moją decyzją. Mówiłem sobie, że Nina nie będzie cierpiała, jeśli będę kontynuował romans z Odette. Powinienem był opanować się za pierwszym razem, 52 zapewne. Ale drugi raz nie ma już znaczenia. Co się stało, to się stało. Zacząłem nawet wmawiać sobie, że podobały mi się dzikie i prymitywne uściski Odette. W miarę upływu czasu rosło we mnie pragnienie ujrzenia jej jutro. W ciągu dnia poszedłem do banku, żeby złożyć do depozytu drugą taśmę magnetofonową. Następnie udałem się do pawilonu i resztę popołudnia spędziłem na prażeniu się na słońcu i pływaniu, coraz bardziej zafascynowany Odette. Nazajutrz rano, pod koniec śniadania, Nina spytała mnie: — Czy zastanowiłeś się już nad propozycją Johna? Zdecydowałeś się? — Jeszcze nie — odparłem — ale myślę o tym. Popatrzyła na mnie uważnie, tak, że musiałem odwrócić wzrok. — Więc dobrze, zanim podejmiesz decyzję — rzekła — trzeba uregulować rachunki. A ja nie mam pieniędzy. — Położyła kwity na stole. — Nie dostaniemy już benzyny na kredyt, jeśli nie wyrównamy naszego długu. Trzeba zapłacić za prąd, w przeciwnym razie odetną nam elektryczność. Trzeba również zapłacić w sklepie spożywczym. Nie chcą nam już sprzedawać na kredyt. Miałem jeszcze sześćdziesiąt dolarów z setki, którą mi dała Rhea. Mogłem wyrównać przynajmniej dług za elektryczność i u sklepikarza. — Zajmę się tymi dwoma rachunkami — powiedziałem. — Właściciel garażu może poczekać. Nie mamy już benzyny? — Mniej więcej pół kanistra. — Jeśli tylko można, powinniśmy jeździć raczej autobusem. — Muszę jutro dostarczyć cztery wazony. Nie mogę jechać autobusem. Jej suchy ton zdradzał rozpacz, jakiej nigdy jeszcze nie zauważyłem w jej głosie. Wytrzymała moje spojrzenie, w czarnych oczach widać było smutek i zarazem gniew. Miałem wyrzuty sumienia, więc z kolei wpadłem w złość. — Nie powiedziałem przecież, że nie możesz jeździć samochodem — odparłem. — Stwierdziłem jedynie, że w razie możliwości powinniśmy raczej korzystać z autobusu. — Słyszałam. — Dobrze. A więc świetnie. Zawahała się. Czułem, że chce jeszcze coś powiedzieć, lecz odwróciła się i wyszła pozostawiając mnie w bardzo niewyraźnym nastroju. Nigdy jeszcze nie byliśmy tak blisko awantury. Wyszedłem z domu i powlokłem się pieszo do przystanku. Poszedłem załatwić obydwa rachunki, 53 zostało mi w kieszeni tylko piętnaście dolarów. Z końcem tygodnia Bili Holden zażąda zapłaty za wynajęcie pawilonu, ale do tego czasu, przy odrobinie szczęścia, będę posiadaczem pięćdziesięciu tysięcy. Resztę dnia spędziłem na plaży, pływałem, wygrzewałem się na słońcu i spoglądałem na zegarek. Liczyłem minuty dzielące mnie od chwili, w której Odette ukaże się na stopniach pawilonu. O ósmej trzydzieści plaża znów opustoszała. Siedziałem teraz na werandzie, w takim napięciu i tak niespokojny, jak uczniak na swej pierwszej randce. Krótko po dziewiątej wyłoniła się z ciemności. Na jej widok zerwałem się z fotela, śmiesznie wzburzony, serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Kiedy stanęła na najwyższym stopniu, chwyciłem ją za ręce i przytuliłem do siebie. Ale o dziwo! — oparła się ramionami o moją pierś i pchnęła tak mocno, że omal nie upadłem. — Precz z łapami! — rzekła lodowatym głosem. — Kiedy zechcę się migdalić, powiem panu. — I weszła do pawilonu. Miałem wrażenie, jakby mnie ktoś oblał zimną wodą. Poczułem się zbity z tropu i niesłychanie poniżony. Po chwili wahania poszedłem za nią do domku i zamknąłem drzwi. Była w szaroniebieskich spodniach i białej bluzce. Czarne włosy przytrzymywała biała opaska. Zwinęła się w kłębek na tapczanie, wydawała się godna pożądania. — Trzeba się strzec, żeby zbyt pochopnie nie wyciągać wniosków, mój poczciwcze — zauważyła śmiejąc się. — Nie trzeba nigdy wierzyć. że udało się z kobietą. Tamtego wieczoru bawił mnie pan. Dzisiaj już mnie pan nie bawi. Była to dla mnie ciężka próba. Mógłbym ją zabić. Mógłbym ją wziąć siłą, ale to, co powiedziała, było tak prawdziwe, że zbiło mnie z tropu. Siedziałem speszony, pożałowania godny. Usiadłem i drżącą ręką zapaliłem papierosa. — Cieszę się, że nie jestem pani ojcem — rzekłem. — Przynajmniej to może mi sprawić radość. Roześmiała się. zaciągnęła się głęboko dymem z papierosa i wypuściła go przez wąskie nozdrza. — Co mój ojciec ma z tym wspólnego? Pan jest po prostu wściekły na mnie, ponieważ nie jestem łatwą zabawką, tak jak pan sądził. Wszyscy mężczyźni są takimi samymi idiotami, jeśli nie mogą zaspokoić swoich pragnień. — Patrzyła na mnie drwiąco, gładząc swe czarne włosy. — No dobrze, teraz kiedy mamy już tę sprawę z głowy, może h\ ni\ porozmawiali o interesach. 54 Nienawidziłem jej w tej chwili tak mocno, mocniej niż mi się to kiedykolwiek wydawało możliwe. Z trudem otworzyłem teczkę i wyjąłem papiery, na których nakreśliłem mój scenariusz. Palce drżały mi tak bardzo, że kartki szeleściły, uderzając jedna o drugą. — Będę pani zadawał pytania, a pani niech odpowiada — zacząłem głosem, któremu usiłowałem nadać naturalne brzmienie. — No proszę, mój poczciwcze, nie trzeba się tak bardzo denerwować — mówiła. — Zresztą otrzyma pan świetną zapłatę. — Zamknij się! — krzyknąłem. — Niech mi pani oszczędzi tych dowcipów w złym guście. — Zacząłem bombardować ją pytaniami. — Dlaczego poszła pani do „Piratów"? Jak wyglądał pokój, w którym była pani więziona? Jak wyglądała kobieta, która przynosiła pani posiłki? Czy przez cały czas nie widziała pani nikogo poza tą kobietą? — i tak dalej. Odpowiedzi płynęły jak woda. Nie zawahała się ani razu, ani nie popełniła żadnego błędu. Posiedzenie trwało dwie godziny. Podczas tych dwóch godzin męczącego wypytywania ani razu nie złapałem jej na nieścisłości. — Ujdzie — rzekłem w końcu. — Jeśli potrafi pani trzymać się stale tej samej wersji i uniknąć pułapek, wykręci się pani z tego. Odwdzięczyła mi się drwiącym uśmieszkiem. — Niech się pan nie obawia. Potrafię uniknąć pułapek... Harry. Wstałem. — Dobrze, a więc jesteśmy gotowi na sobotę. Będę u ,,Piratów" o dziewiątej piętnaście. Wie pani, co trzeba zrobić? Wyprostowała się ruchem pełnym gracji i podniosła z tapczanu. — Tak, wiem, co mam zrobić. Spojrzeliśmy na siebie, jej rysy złagodniały. Uśmiechając się zbliżyła się do mnie z charakterystycznym błyskiem w oczach. — Biedny poczciwiec! — westchnęła. -— Chodźmy, pomigdal się ze mną, jeśli masz ochotę. Mnie jest to całkiem obojętne, zapewniam pana. Poczekałem, aż zbliżyła się do mnie, potem wymierzyłem jej policzek. Głowa dziewczyny odskoczyła w bok. Spoliczkowałem ją z drugiej strony. Cofnęła się, podniosła ręce do płonących policzków i utkwiła we mnie swe gorejące oczy. — Nędznik! — krzyknęła ostrym głosem. — Zapłaci mi pan za to! Świntuch! — Wyjdź! — powiedziałem. — W przeciwnym razie zacznę na nowo. Skierowała się w stronę drzwi, kręcąc tyłkiem. Przed wyjściem odwróciła się i spojrzała na mnie. — Cieszę się, że nie jestem pańską żoną — rzuciła drwiącym tonem. — Przynajmniej to sprawia mi radość! Potem nagle wybuchnęła śmiechem, odwróciła się i pobiegła w blasku księżyca. Widziałem jak biegnie długimi krokami po mokrym i twardym piasku. Byłem tak przygnębiony moim zachowaniem, że niewiele brakowało, a podciąłbym sobie gardło. Rozdział 5 Kiedy wstałem w sobotę rano, zbierało się na deszcz. Byłem zdenerwowany, czułem się nieswojo. Wszystkie wątpliwości w związku z zamierzonym porwaniem wypłynęły z mojej podświadomości, nawiedziły mnie z taką samą siłą jak nigdy. Tylko nadzieja na zdobycie skarbu pozwoliła mi opanować nerwowe podniecenie. — Wrócę dzisiaj późno — oświadczyłem Ninie, która krzątała się przy śniadaniu. — Po raz ostatni będę zajmował się statystyką pojazdów. Spojrzała na mnie z niepokojem. — Zobaczysz się dzisiaj z Johnem? — Jutro spotkam się z nim. Gdyby miał dla mnie jakąś wiadomość, dałby mi znać telefonicznie. — Weźmiesz tę pracę, Harry? — zapytała po chwili wahania. — Myślę, że tak. Uzależniam to głównie od wynagrodzenia, jakie mi zaproponują. — John twierdzi, że dobrze zapłacą. — Uśmiechnęła się do mnie.— Tak się cieszę. Byłam o ciebie niespokojna, wiesz o tym? — Ja sam się niepokoiłem — odparłem lekkim tonem. — Wieczorem wezmę samochód. Będzie padał deszcz. — Jest bardzo mało benzyny, Harry. — Nie szkodzi. Dam sobie radę. Udałem się nieco później niż zwykle do pawilonu na plaży. Włożyłem właśnie kostium kąpielowy, kiedy Bili Holden stanął na progu. — Dzień dobry — powiedział. — Czy zatrzyma pan jeszcze pawilon na przyszły tydzień? — Myślę, że tak — odparłem. — Może nie przez cały tydzień, w każdym razie do czwartku. — Czy chce pan uregulować rachunek za ten tydzień? — Jutro panu zapłacę. Zostawiłem portfel w domu. — Nie szkodzi, proszę pana, w porządku, jutro. Podniosłem głowę, obserwowałem niebo okryte ciężkimi chmurami. 57 — Wygląda, że będzie padało. Chcę jeszcze przedtem popływać. Holden zapewniał, że na razie nie ma obawy, ale mylił się. Kiedy wyszedłem z wody, zaczęło lać strumieniami. Usiadłem w pawilonie i zabrałem się do czytania. Plaża była teraz pusta, co mi było na rękę. Miałem nadzieję, że deszcz będzie padał cały dzień. Około pierwszej udałem się do restauracji, w której nie było nikogo, zjadłem hamburgera i wypiłem piwo, potem wróciłem do pawilonu. Właśnie wchodziłem, kiedy zadzwonił telefon. Była to Rhea. — Wszystko gotowe? — spytała z niepokojem. — Z mojej strony tak — odparłem. — Jestem gotów do wyjazdu. Wszystko zależy teraz od Odette. — Może pan mieć do niej zaufanie. — Zgoda, tym lepiej. A więc o ósmej czterdzieści pięć zabieram się do dzieła. — Zadzwonię jutro o jedenastej. — Potrzebuję pieniędzy — powiedziałem. — Muszę zapłacić za v,ynajęcic pawilonu. Lepiej, jeśli pani przyjedzie tutaj jutro rano. Będę czekał. — Zgoda — powiedziała i odłożyła słuchawkę. Deszcz bębnił o dach. Morze było kamiennie szare. Usiłowałem zagubić się w lekturze, ule bez powodzenia. Wstałem wreszcie i zacząłem przechadzać się po pawilonie, paląc papierosa za papierosem. Co chwikt spoglądałem na zegarek. Oczekiwanie ciągnęło się w nieskończoność. Kiedy wreszcie zegar wskazywał ósma trzydzieści, opuściłem pawilon i ruszyłem po mokrym piasku do packarda. Deszcz wciąż padał, ale ju.' słabszy. Podjechałem do drugstore przy głównej ulicy w Palm City. Zaparkowałem wóz. i udałem się pieszo do sklepu w mżawce, była ósma czterdzieści pi^ć. Nakręciłem numer pana Malroux. Niemal natychmiast podjęto słuchawkę. — Tu rezydencja mister Malroux — oznajmił wystudiowany glos. — Kto przy aparacie? — Chciałbym mówić z panna Malroux — powiedziałem. — Tu Jcrry Wiłłiams. — Zechce pan poczekać, panie Wiłliams? Dowiem się, czy panna Małrou\ jest w domu. Czekałem ze słuchawki} przyklejoną do ucha. zdając sobie sprawę, ze mój oddech jest przyspieszony. Po krótkiej chwili zadźwięczał wesoły głos Odette. — Hallo! —- Czy nikt nie słyszy naszej rozmowy? — Nie. Dobry wieczór, Harry — mówiła pieszczotliwym głosem. — Pan jest pierwszym człowiekiem, który odważył się mnie uderzyć. Ale pan odstawił numer! — Wiem. Proszę uważać, żebym pani znów nie uderzył. Wie pani, co ma teraz robić? Za dwadzieścia minut będę u „Piratów". Packardu znajdzie pani w głębi parkingu, z prawej strony. Suknia będzie m: tylnym siedzeniu. Nie zapomniała pani o żadnym szczególe? — Nie zapomniałam. — A więc do dzieła. Będę czekał na panią — powiedziałem i odłożyłem słuchawkę. Trzeba było kwadransa szybkiej jazdy, by dojechać do ,,Piratów". Parking był dość zapchany, ale udało mi się postawić wóz w umówionym miejscu. Nie było zarządzającego parkingiem, co mi odpowiadało. Ktoś śpiewał akompaniując sobie na akordeonie. Zajrzałem przez drzwi i stwierdziłem, że w barze jest mnóstwo ludzi. Siedziałem w samochodzie i czekałem. Byłem dość niespokojny. Za każdym razem, kiedy podjeżdżał jakiś wóz, podskakiwałem do góry. O dziewiątej dwadzieścia ujrzałem T.R. 3 wjeżdżającego przez bramę. Wóz zatrzymał się w odległości dwudziestu metrów ode mnie. Z samochodu wysiadła Odette. Nosiła płaszcz nieprzemakalny z białego plastyku na jaskrawej, czerwonej sukni. Stanęła obok swego triumpha i patrzyła w moim kierunku. Wychyliłem się przez drzwi i dałem jej znak ręką. Mżawka przekształciła się znowu w rzęsisty deszcz. Odette pozdrowiła mnie, potem szybkim krokiem przeszła przez parking i weszła do baru. Wyszedłem z packarda i zbliżyłem się do wozu Odette. Na prawym siedzeniu stała walizka. Spojrzałem na prawo, potem na lewo, przekonałem się, że nikt mnie nie obserwuje. Wyjąłem walizkę i zaniosłem do packarda. Ujrzałem Odette przez okno baru. Rozmawiała właśnie z barmanem. Podniósł głowę, a Odette oddaliła się od lady. Straciłem ją z oczu. Spojrzałem na zegarek. Samolot do Los Angeles odlatywał o dziewiątej trzydzieści. Mieliśmy dość czasu. Zarezerwowałem telefonicznie miejsce na nazwisko Anny Harcourt. Oświadczyłem urzędnikowi, że panna Harcourt odbierze bilet i zapłaci na lotnisku. Zadzwoniłem również do hotelu w Los Angeles, gdzie zatrzymałem się raz przejaz- 59 dem, i zamówiłem dla niej pokój. Ten spokojny hotel znajdował się daleko od centrum miasta. Byłem pewien, że będzie tam bezpieczna. Nagle zobaczyłem Odette wychodzącą z baru. Serce mi zabiło, kiedy stwierdziłem, że nie jest sama. Towarzyszył jej jakiś mężczyzna. Usiłowała zbliżyć się do packarda. Towarzysz Odette chwycił ją za ramię i próbował zatrzymać. Nie widziałem go dobrze. Był mały, otyły, w jasnym garniturze. — Chodź, laleczko — mówił z zapałem — zabawimy się. Ja jestem sam, ty także, będziemy się razem pocieszać. — Proszę mnie zostawić! — krzyknęła Odette. — Niech mnie pan nie dotyka! Była chyba przerażona. — Och laleczko, moglibyśmy razem dobrze się zabawić. Jeśli nie uda jej się go pozbyć, będziemy mieć trudności. Nie miałem odwagi się pokazać. Może nie był tak pijany, jak wyglądał. Jeśli sprawa przyjmie zły obrót, później może sobie mnie przypomnieć. — Proszę mnie puścić! — powtarzała Odette. Próbowała znowu dostać się do mego wozu. Pijak zawahał się, potem poszedł za nią. Przeszedłem na drugą stronę samochodu. Ten typ może zapamiętać markę wozu. Ale Odette wciąż posuwała się naprzód. Pijaczyna zataczał się usiłując ją dogonić, znów chwycił dziewczynę za ramię i okręcił ją w kółko. — Słuchaj, nie rób ze mnie durnia, laleczko. Chodź, postawię ci drinka. Uderzyła go w twarz. Rozległo się głośne klaśnięcie. — Ach, ty krówsko! — mruczał pijak. — Zobaczysz. Chwycił ją obydwiema rękami i próbował pocałować. Teraz byłem zmuszony do interwencji. Broniła się, ale była zbyt słaba, żeby bić się z nim. Zachowała jednak tyle zimnej krwi, że nie wołała o pomoc. Mam zawsze latarkę elektryczną w skrytce packarda. Wyjąłem ją. Miała trzydzieści centymetrów długości i świetnie mogła zastąpić pałkę. Było ciemno, znajdowaliśmy się dość daleko od jedynej lampy oświetlającej wejście do lokalu. Poszedłem naokoło, żeby zaatakować go od tyłu. Byłem tak zdenerwowany, że przez moje zaciśnięte zęby wydobywał się świszczący oddech. W chwili, kiedy do niego podchodziłem, Odette udało się uwolnić. Pijak nagle wyczuł moją obecność i odwrócił się. Uderzyłem go latarką w czaszkę, tak że osunął się na kolana. Usłyszałem stłumiony krzyk Odette. 60 Pijak klnąc próbował mnie złapać, lecz uderzyłem go jeszcze raz, ale znacznie silniej. Runął jak długi u mych stóp. — Niech pani weźmie mój wóz! — rzekłem do Odette. — Niech pani idzie! Pojadę triumphem za panią. — Czy zranił go pan? Z twarzą ukrytą w dłoniach, patrzyła z przerażeniem na pijaka. — Szybko, niech się pani pośpieszy! Podbiegłem do triumpha, wskoczyłem do środka i uruchomiłem silnik. Gdyby ktoś wychodząc z restauracji natknął się na ogłuszonego na środku parkingu pijaka, mielibyśmy niemało kłopotów. Włączając wsteczny bieg, usłyszałem ruszającego packarda. Czekałem, aż Odette wyjedzie z parkingu, po czym pojechałem za nią jej małym sportowym wozem. Wpadła na dobry pomysł, żeby jechać wzdłuż wybrzeża. Po dwóch lub trzech kilometrach wyprzedziłem ją i dałem znak, żeby się zatrzymała. Szosa była pusta. Lało się strumieniami. Wysiadłem z wozu i pobiegłem do packarda. — Niech się pani przebierze! Potem proszę jechać za mną aż do parkingu w Lone Bay. Szybko! — Czy pan go zabił naprawdę? — spytała sięgając ręką w głąb wozu po suknię. — Niech się pani o niego nie martwi! Proszę się przebrać! Nie mamy dużo czasu. Wróciłem pośpiesznie do T.R. 3. Siedziałem przy kierownicy. Pot ściekał ze mnie grubymi kroplami, kiedy obserwowałem jezdnię błagając Boga, żeby jakiś wóz skręcający na wybrzeże nas nie zauważył. Minęł zaledwie pięć minut, które wydawały mi się wiecznością, usłyszałem dźwięk klaksonu i odwróciłem się. Odette dała mi znak ręką. Ruszyłem z miejsca, jechałem szybko w stronę Lone Bay. Odette jechała za mną. Patrzyłem bez przerwy na zegarek. Najwyższy czas, żeby pojechać na lotnisko. Z Lone Bay pozostawały jeszcze trzy kilometry. Bez przerwy myślałem o pijaku, zastanawiałem się, czy nie uderzyłem go zbyt mocno. Ale incydent ten był już zakończony. Zresztą w przyszłości może się okazać przydatny. W razie przesłuchania Odette przez policję, przyczyni się do uwiarygodnienia jej zeznań. Oczywiście pod warunkiem, że nie uderzyłem za mocno lub że facet nie ma głowy jak skorupa jajka, która rozwala się przy najsłabszym dotknięciu. Parking na Lone Bay obsługiwał mnóstwo bungalowów i był zawsze 61 przepełniony. Byłem niemal pewien, że bez zwracania uwagi m<>gc uda zostawić triumphu. W pobliżu placu dałem Odette znak, żeby się zatrzymała, potem wprowadziłem jej wóz na parking. Wąska aleja centralna rozdzielała rzędy samochodów. Jechałem nią powoli, z zapalonymi światłami, w poszukiwaniu wolnego miejsca. Nagle bez najmniejszego ostrzeżenia ukazał się wóz wjeżdżający tyłem w aleje. Światła pozycyjne były zgaszone. Jechał szybko, nie miałem czasu cofnąć się. Jego tylny błotnik uderzył mój wóz od przodu z głośnym chrzęstem wgniecionej blachy. Przez chwilę siedziałem jak sparaliżowany. Wszystko przewidziałem z wyjątkiem wypadku. Ten głupiec zapyta mnie zaraz o nazwisko, adres. Zanotuje numer wozu, którego właścicielkę z łatwością odnajdzie. Zechcą się dowiedzieć, dlaczego prowadziłem wóz. który do mnie nie należy. Siedziałem przerażony, tamten wyszedł z samochodu. Na szczęście było ciemno. Widząc, że zmierza w moim kierunku, zgasiłem światła. Miałem przed sobą małego, łysego człowieczka. Nie rozróżniałem rysów jego twarzy, więc on także nie mógł mnie dokładnie widzieć. — Jestem zrozpaczony, proszę pana — mówił drżącym głosem. — Nie widziałem jak pan nadjeżdża. To moja wina. Cała odpowiedzialność spada na mnie. W tym momencie wygramoliła się z wozu kobieta o imponującej tuszy. Otworzyła parasol i podeszła do małego człowieczka. — Ależ to nie była twoja wina, Herbercie! — krzyknęła z wściekłością. — Nie powinien był tak cicho jechać. Nie przyznawaj się do niczego. To był przypadek! — Niech pan usunie się z drogi — powiedziałem. •— Zablokował pan móiWOA —--- Nie! Nie ruszaj się. Herbercie1 -- krzyczała kobieta. — Trzeba pc. ukać poiicjanta! Zi,nnv pot spłynął mi po plecach. — Słyszał pan. co powiedziałem, do diabła! — wrzasnąłem na człowieczka. — Niech pan usunie swój samochód! — Proszę nie mówić do mego męża takim tonem! — wrzeszczała baba, uważnie mi się przyglądając. — To pan jest odpowiedzialny, młody człowieku. Nie zastraszy mnie pan! Czas naglił. Zdecydowałem się na jedyne możliwe rozwiązanie. Włączyłem pierwszy bieg. zakręciłem kierownicą i z całej siły dodałem gazu. Mały wózek Odette podskoczył do przodu i z wielkim trzaskiem rozdzieranego metalu wyrwał błotnik tamtego, sam doznając uszkodzenia maski z boku. 62 — Zanotuj jego numer, Herbercie! Pędziłem możliwie najszybciej na drugi koniec parkingu, odkryłem kawałek wolnego miejsca, zaparkowałem wóz i wyskoczyłem jednym susem. Nosiłem rękawiczki, nie musiałem więc wycierać kierownicy dla zatarcia odcisków palców. Odwróciłem się, żeby spojrzeć na koniec alejki. Kobieta nie spuszczała ze mnie wzroku. Mały poczciwiec usiłował podnieść swój błotnik. Tuż przede mną znajdowało się wyjście z parkingu. Rzuciłem się biegiem w tamtym kierunku. Czy pójdą na policję? To on spowodował wypadek. Może będzie wolał cicho siedzieć? Jeśli nie, gliny zwąchają natychmiast, że Odette jest właścicielka triumpha. Będą się zastanawiali, kim był gagatek, który siedział za kierownicą. Biegnąc do packarda stwierdziłem z przerażeniem, że wypadki toczą się inaczej niż przewidywał mój tak starannie przygotowany plan. Najpierw ta historia z pijakiem, a teraz kraksa. Jaka nowa komplikacja może spowodować zawalenie się mętnej afery, którą ukartowałem? Nazajutrz rano dzwonek telefonu wyrwał mnie z głębokiego snu. Wyprostowałem się gwałtownie w łóżku, na pół rozbudzony, spojrzałem na budzik. Za dwadzieścia ósma. Słyszałem, jak Nina z kimś 'v>:n;:.;wla, Zr-iusuem się. żeby położyć się z powrotem na poduszkę us:tuj;;c wrócić do równowagi. Sięgnąłem po papierosy leżące na nocny;!! suplik u. Zapaliłem. Nagle odżyły w mojej pamięci wypadki z poprzedniej nocy. Widziałem odlot samolotu Odette. Nie powiedziałem jej o przygodzie na parkingu. Po co ją niepokoić? Wystarczy, że ja się zagryzani. Odleciała w dość dobrym nastroju, uspokojona po awanturze z pijakiem. Młodość jest niespożyta. W drodze na lotnisko starałem się jej wytłumaczyć, że nie uderzyłem zbyt mocno tamtego faceta. Uwierzyła mi i natychmiast przestała o nim myśleć. Aleja nie. Nie byłem w stanie zapomnieć o tym biedaku i o wypadku z samochodem. Wracając do domu usiłowałem wzbudzić w sobie przekonanie, że wszystko ułoży się pomyślnie. Amator alkoholu, którego unieszkodliwiłem, wie, że napastował Odette, prawdopodobnie będzie więc wolał milczeć. Właściciel samochodu, który uszkodził triumpha, nie zawiadomi chyba policji. Zdaje sobie przecież sprawę, że to on spowodował wypadek. Po powrocie do Palm City wstąpiłem do baru położonego na zacisznej ulicy. Wypiłem jeden lub dwa kieliszki. Bar był pełen ludzi, którzy schronili się tu przed deszczem. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Zamknąłem się w kabinie telefonicznej i nakręciłem numer Malroux. Czekając na podjęcie słuchawki, słyszałem przyspieszone bicie mego serca. Zastanawiałem się, czy Odette dotarła bez przeszkód do hotelu. Po chwili usłyszałem głos kamerdynera. — Chcę mówić z mister Malroux — powiedziałem oschłym tonem. — Mam mu przekazać wiadomość od córki. — Kto mówi, jeśli łaska? — Niech pan robi, co każę! — wrzasnąłem. — Niech pan zawoła Malroux! — Za chwilę, bardzo proszę. Kamerdyner był chyba przerażony. Słyszałem, jak odkłada słuchawkę. Czekałem z twarzą zlaną potem. Przez oszklone drzwi obserwowałem bar napchany gośćmi. Nikt nie patrzył w moją stronę. Usłyszałem spokojny głos: — Tu Malroux. Kto przy aparacie? A więc Rhea nie blef o wała. — Niech pan słucha uważnie — mówiłem wolno. — Kidnaperzy porwali pana córkę. Żądają pięćset tysięcy dolarów. Czy pan dobrze słyszy? Pięćset tysięcy, w banknotach o małych nominałach. Jeśli pan nawali, nigdy już pan jej nie zobaczy. Nie zawiadamiać glin i bulić forsę, zrozumiano? Trzymamy ją w naszych łapach. Chce ją pan mieć z powrotem, niech pan robi, co mówię! Nastąpiła chwila ciszy, potem spokojny głos oświadczył: — Rozumiem. Zapłacę, oczywiście. Jak mam przekazać pieniądze i w jaki sposób wróci moja córka? Wydawał się tak opanowany i spokojny, jakby przewodniczył jury na konkursie rolniczym. — Zadzwonię w poniedziałek — powiedziałem. — Kiedy będzie forsa? Im szybciej, tym lepiej dla pana córki. — Przygotuję na jutro. — Jutro jest niedziela. — Przygotuję na jutro. — Dobrze. Zatelefonuję w niedzielę rano. Powiem, jak przelać forsę. I niech pan pamięta, bez żadnych wygłupów. Inaczej nigdy nie zobaczy pan córki. Znajdzie ją pan w rowie, przedtem pobawimy się z nią trochę! Odwiesiłem słuchawkę i wróciłem do packarda. Nie byłem dumny 64 z siebie, ale w końcu trzeba odwalić swą robotę. Kwota wchodząca w grę była zbyt wysoka, żebym miał się troszczyć o sprawy natury moralnej. Dobrze, że kiedy wróciłem do domu, Nina już spała. Nie mogłem zmrużyć oka przez cała noc. Zdawało mi się, że dopiero co zacząłem drzemać, kiedy zbudził mnie dzwonek telefonu. Słuchałem teraz z napięciem głosu Niny, która odebrała telefon. Kiedy usłyszałem szybkie kroki w korytarzu, uzbroiłem się w całą moją odwagę. Drzwi do pokoju otworzyły się. — Harry... to John. Chce z tobą mówić. Zapewnia, że to bardzo pilne. Odrzuciłem kołdrę i włożyłem szlafrok, który Nina mi podała. — Takie pilne? — spytałem. — Mówił ci, o co chodzi? — Nie. Chce rozmawiać z tobą. — Dobrze. Zobaczymy. Poszedłem do drzwi i podniosłem słuchawkę. — John! Tu Harry. — Cześć, stary. — Zdawało mi się, że John był bardzo poruszony. — Słuchaj uważnie: załatwiłem ci pracę i to chyba w bardzo interesującym momencie. Kroi się sensacyjna afera. Przyjeżdżaj jak najprędzej. Dzwonię z biura szeryfa dystryktu. Żebyś nie narzekał, daję ci sto pięćdziesiąt dolarów tygodniowo, plus zwrot kosztów. Ale to nie ma takiego znaczenia. Ważne, że jesteś potrzebny, Harry, i to szybko! Możliwe, że odkryto sprawę, która narobi dużo hałasu. Czy słyszałeś o Feliksie Malroux, miliarderze francuskim? Zdaje się, że jego córka została porwana. Jeśli to prawda, stary, będzie bombowa sprawa! To woda na twój młyn. Przyjeżdżaj. Szef chce z tobą mówić. Czułem, jakby lodowata dłoń ściskała moje serce. — Halo! Sekunda! — zaprotestowałem niepewnie. — Jeszcze nie powiedziałem, że się zgadzam z wami pracować! — Ależ na litość boską! Harry! — krzyknął Renick. — Jeśli okaże się, że to prawda, będziemy mieli najbardziej sensacyjną sprawę, jaką kiedykolwiek zanotowano w kronikach Palm City. Nie chcesz brać w tym udziału? Zdawałem sobie sprawę, że Nina stojąca w progu patrzy na mnie. Moja dłoń była tak mokra, że z trudem trzymałem słuchawkę. A więc bomba pękła! Zdaje się, że córka Malroux znajduje się w rękach kidnaperów... Pracując w biurze szeryfa dystryktu będę przynajmniej wiedział, jakie podejmują kroki. Wahałem się chwileczkę, po czym oświadczyłem: 65 — Przyjeżdżam, John. — Świetnie..., świetnie. Pośpiesz się. Czekam. Odłożyłem słuchawkę. — Co się dzieje, Harry? — spytała Nina. — Nie wiem. Jest ogromnie wzburzony, ale nie powiedział dlaczego. Potrzebują mnie u niego w biurze. Dają sto pięćdziesiąt. Nie chcę tego odrzucić! — Och! Harry! — zarzuciła mi ręce na szyję. — Tak się cieszę! Sto pięćdziesiąt! — Pocałowała mnie. — Wiedziałam, że wszystko się jakoś ułoży. Wiedziałam! Nie miałem nastroju do czulenia się. Poklepałem ją po plecach i odsunąłem od siebie. — Muszę tam lecieć! Wróciłem do pokoju i szybko się ubrałem. Serce waliło mi tak mocno, że z trudem oddychałem. A więc okazało się, że Rhea była zbyt wielką optymistką. Malroux zawiadomił policję. Przegrałem. Nie zainkasuję pięćdziesięciu tysięcy, ale przynajmniej mam pracę, która mi przyniesie 150 dolarów tygodniowo. Nagle wiążąc krawat stanąłem jak wryty. Ale czy dostanę tę pracę? Jeśli policja odkryje, że jestem wmieszany w to fikcyjne porwanie, nie zagrzeję tam miejsca ani przez pięć minut. Obydwie taśmy magnetofonowe chionią mnie może przed odpowiedzialnością karną, ale nic zatrzymaj;.) na mojej nowej posadzie. Przybyłem do biura dystryktu po dziewiątej. Sekretarz zaprowadził mnie do Kcnicka. — Wejdź, Harry — powiedział wychodząc zza masywi^go biurka. Uścisnął mi rękę. — Jestem bardzo zadowolony, że zdecydowałeś się przyjść do nas. Nie będziesz tego żałował. Sy,;-f zjawi się lada chwila. Usiadłem na poręczy fotela i wziąłem papierosa, którym mnie poczęstował. — Co to za historia, John? — zapytałem starając się mówić obojętnym tonem. — Co się stało z mik:; Malroux? Zapukano do drzwi i młoda dziewczyna wsunęła głowę do pokoju. — Mister Meadows jest u siebie, panie Renick. Renick wstał. — A więc chodźmy do Mcadowsa — powiedział. Kiedyśmy szli korytarzem, Renick mówił: — Uważaj z nim. To bardzo porządny człowiek, ale trochę podejrzliwy. Wie, co ci się przytrafiło. Podziwia sposób* w jaki pokrzyżowa- iv^ plany dawnego zarządu. Wykonuj dobrze swoją robotę, a nie będziesz miał z nim żadnych (ludności. Zatrzymał się przed jakimiś drzwiami, zapukał i wszedł. Krępy jegomość, o włosach białych jak śnieg, stał przy oknie i zapałał cygaro. Podniósł głowę. Jego niebieskie oczy, małe i podejrzliwe, spoczęły na chwilę na mnie. Miał około pięćdziesiątki. Czerwona twarz, dość tęga. jego energiczny podbródek, usta delikatne i śmiałe sprawiły na mnie od razu wrażenie, że to człowiek kompetentny i nieugięty. — Przedstawiam panu Harry ego Barbera — powiedział Renick. — Od dzisiejszego dnia należy do naszej ekipy. Meadows podał mi rękę twardą i zimną. — Jestem zachwycony — odparł. — Słyszałem o panu same dobre rzeczy. Ścisnąłem mu dłoń. Meadows wypuścił chmurę dymu przez swe cienkie wargi i usiaul za biurkiem. Ruchem ręki wskazał nam krzesła. — Zepsuł mi pan weekend — rzeki. -- Chciałem jechać na zieloną trawkę z żoną i chłopakami. A więc o c;) chodzi? Renick usiadł na krześle i skrzyżował swoje długie nogi. — Mamy chyba do czynienia z porwaniem — zaczął. — Pomyślałem, że pan zechce być o tym uuŁychmiust powiadomiony. Z samego rana otrzymałem telefon od Ma.-,tcrsa. dyrektora Ranku Kalifornijskiego w Los Angeles. — Zwrócił się do mnie. — Mamy umowę z bankami, że sygnalizują nam zawsze, kiedy właściciele kont podejmują pośpiesznie w niezwykłych okolicznościach uuże sumy. Doświadczenie nas nauczyło, że w większości przypadków pieniądze te są przeznaczone na okup. Wyjąłem chusteczkę i wytarłem wilgotne czoło. Oto szczegół, którego nie znalem i który nie przyszedł mi nawet do głowy. — Masters powiadomił nas włuśnic. że Malroux polecił mu telefonicznie, żeby otworzył bank i przygotował dla niego pięćset tysięcy dolarów. Dziś jest niedziela. Masters usiłował wytłumaczyć Malroux. żeby poczekał do jutra, ale Malrou\, który jest najlepszym klientem banku, nalegał na natychmiastowe dostarczenie mu tej sumy. W myśl naszego układu Masters zaraz nas o tym powiadomił. Meadows drapał się w brodę — Malroux potrzebna jest może gotówka do zawarcia jakiegoś interesu? — zauważył. — Ja też tak myślałem. Z miejsca przeprowadziłem wywiad. — Renick znów zwrócił się do mnie. — Jak zapewne wiesz, L.:rry, rodzice porwanego dziecka są zwykle tak przerażeni, że ze względu na jego bezpieczeństwo wolą zaraz zapłacić, bez porozumienia się z nami.Tylko czasami pozwalają nam naznaczyć pieniądze lub zastawić pułapkę na porywaczy. Potem, kiedy dziecko nie zostanie im zwrócone, pędzą na policję i spodziewają się, że je odszukamy. Rozumiem doskonale, że mają wątpliwości, czy nas zawiadomić. Kidnaper jest najohydniejszym przestępcą. Grozi zawsze rodzicom, że zabije dziecko w razie zawiadomienia policji. Utrudnia nam to oczywiście pracę. Stąd pomysł dyskretnego współdziałania z kierownictwem banków. Rozumie się, że nie interweniujemy natychmiast po otrzymaniu zawiadomienia, nie wolno nam, ale przynajmniej jesteśmy gotowi do wkroczenia, skoro tylko rodzice zażądają naszej pomocy. — Na jakiej podstawie przypuszczasz, że jego córka została porwana? — spytałem, żeby powiedzieć cokolwiek. — Dziewczyna zniknęła — odparł Renick. — Szofer Malroux to dawny policjant. Kiedy Malroux sprowadził się tutaj, chciał mieć ochronę. Człowiek posiadający taką fortunę jest stale niepokojony przez naciągaczy i spryciarzy. Prosił, żebyśmy mu polecili policjanta, który mógłby być u niego szoferem i zarazem chronić go przed przykrymi przygodami. O'Reilly chciał zmienić pracę. Był uczciwym człowiekiem i przejmował się metodami, jakie wówczas stosowano w policji. Przyjął tę pracę. Widziałem go. Opowiadał mi, że Odette Malroux, córka miliardera, była na wczorajszy wieczór umówiona do kina z przyjaciółką. Odette nie zjawiła się w umówionym miejscu i nie wróciła do domu ostatniej nocy. — Skąd wiesz, że nie poszła do kina? — spytał Meadows. — Przyjaciółka telefonowała. O'Reilly odebrał telefon. — Malroux nie zwrócił się do nas? — Nie. — Renick wstał i zaczął spacerować po pokoju. -— Poleciłem jednemu z chłopców, żeby pilnowali banku. Powiadomią mnie, kiedy Malroux pójdzie podjąć pieniądze. — Czy Masters zanotuje numery banknotów? Renick skrzywił się. — Nie sądzę. Trzeba by niesłychanie dużo czasu, żeby odnotować wszystkie banknoty. W grę wchodzi przecież pięćset tysięcy! — Jak właściwie wygląda ta dziewczyna. Czy wie pan coś o niej? Może uciekła, żeby wziąć z kimś ślub? — A więc po co Malroux potrzebne by były pieniądze? — Szantaż? Renick wzruszył ramionami. — Dziwiłoby mnie to, raczej porwanie. Dziewczyna ma dwadzieścia lat i jest urocza. Bez przesądów i bardziej swobodna, niżby należało. Zainkasowała już mnóstwo protokołów za przekroczenie szybkości. Mamy jej odciski palców i z prasy możemy otrzymać wszystkie zdjęcia, jakie nam tylko będą potrzebne. Meadows siedział przez dłuższą chwilę pogrążony w myślach. — Jeśli mamy rzeczywiście do czynienia z porwaniem — oświadczył wreszcie — będzie dużo hałasu. Istotnie znajdziemy się na pierwszym planie. — Zwrócił oczy na mnie. — Tu właśnie będzie pole do popisu dla pana, panie Barber. Pana obowiązkiem będzie zajęcie się prasą i niech mi pan wierzy, dziennikarze z całego kraju rzucą się tutaj. — Wymierzył we mnie swój duży palec. — Lubię jak piszą o mnie w gazetach, Barber, ale pod warunkiem, że przedstawiają rnnie w korzystnym świetle. Pan rozumie? Pana rzeczą będzie postarać się o to. Pana rzeczą będzie czuwać, żeby nas nie dręczyli. Za to właśnie będziemy panu płacić. Pana troską będzie również załatwienie sprawy w ten sposób, żeby mówiono o Palm City. Nie ma nic lepszego niż porwanie, żeby zrobić reklamę miastu. Spoczywa na panu wielka odpowiedzialność; właśnie dlatego wybraliśmy pana. — Rozumiem — odparłem. Wówczas Meadows zwrócił się do Renicka, który przez cały czas spacerował tam i z powrotem. — Jej samochód zniknął także? — Tak. Biały triumph. O'Reilly podał mi numer. — Nic nie ryzykujemy, jeśli spróbujemy go odnaleźć. Każ chłopcom rozejrzeć się. Właściwie nic innego nie możemy zrobić, zanim Malroux do nas się nie zwróci. Powiem również słówko dyrektorowi policji municypalnej. Trzeba także dać znać policji federalnej. Będą interweniowali automatycznie. — Zajmę się tym, proszę pana. — Dobrze, a więc do roboty! Barber, chwilowo nie jest nam pan potrzebny. Niech pan wykorzysta spokojnie niedzielę, ale proszę co dwie godziny telefonować do Renicka, czy nie zdarzyło się coś nowego. Zgoda? Wstałem. — Zgoda. — Wahałem się przez chwilę. — Mam pomysł — powiedziałem. — Czy nie można śledzić Malroux, kiedy pójdzie po pieniądze i potem gdzieś je zaniesie? Meadows zaprzeczył głową. — Mowy nie ma — powiedział. — Palcem nie kiwniemy, zanim się do nas nie zwrócą. Przypuśćmy, że będziemy ich śledzić. Porywacze 69 mogą to zauważyć, stracą głowę i zabiją dziewczynę. Jak będę wtedy wyglądał? Nie, nie chcę brać na siebie takiego ryzyka! Nie ruszymy się tak długo, aż nas Malroux nie zaalarmuje. „Więc nie jest jeszcze wszystko stracone" — pomyślałem. _ Tak, świetnie rozumiem — odparłem. — Dobrze, zadzwonię o jedenastej trzydzieści, John. Kiedy szedłem w kierunku wyjścia, Meadows zdejmował słuchawkę z telefonu. Renick rozmawiał już z drugiego aparatu. Zamknąłem drzwi i kroczyłem dalej korytarzem. O jedenastej miałem spotkanie z Rheą. Jechałem na plażę, kiedy deszcz zaczął padać. Chłodny wiatr pędził fale na szarym, wzburzonym morzu. Nie był to dzień odpowiedni do plażowania, toteż parking Billa Holdena świecił pustką. Wszedłem do pawilonu, zamknąłem się i zadzwoniłem do hotelu Regent, do Los Angeles. Po kiłku minutach odezwała się Odette. — Tu Harry — powiedziałem. — Niech pani słucha uważnie. Możemy mieć przykrości. Nie mogę mówić o tym przez telefon, w każdym razie proszę nie wychodzić ze swego pokoju. Zadzwonię ynowu. Może będzie musiała pani jutro wrócić. Usłyszałem jej stłumiony krzyk. —— To ten człowiek? Ten pijak? — Nie. Gorzej. Ludzie, których interwencji obawialiśmy się w przyszłości, już wmieszali się w naszą grę. Rozumie pani? — Co zrobimy? — Jeszcze nic straconego. Jeśli zmienię zdanie, zatelefonuję wieczorem. Na razie niech się pani nie pokazuje i siedzi w pokoju. — Ale co się dzieje? — w jej glosie przebijało rodzące się przerażenie. — Nie może mi pan powiedzieć? —- Nie telefonicznie. Niech pani zostanie, tam gdzie jest i nie uychodzi. Zadzwonię wieczorem. Ocliożs leni słuchawkę. Martwiłem się o nią, ale nic odważyłem się nic więcej powiedzieć. Telefonistka mogła podsłuchać naszą rozmowę. Podszedłem do okna. żeby spojrzeć przez szybę. Padał silny deszcz rysujący na piasku przeróżne wzory. Plaża sprawiała wrażenie smutnej l opuszczonej. Zapaliłem papierosa i pogrążyłem się w rozmyślaniach. Malroux nie zawiadomił jeszcze policji, to było pocieszające. Jeśli gliny znajdą samochód Odette z uszkodzoną karoserią, będą mieli świetny pretekst do złożenia wizyty Malroux, a wtedy może on przyznać się do zniknięcia córki. 71 Zobaczyłem Rheę idącą przez plażę w czarnym nieprzemakalnym płaszczu, ukrytą pod parasolem. Gdyby ją Holden zobaczył, nie mógłby jej poznać, jej twarz była zasłonięta. Otworzyłem drzwi w chwili, kiedy stanęła na najwyższym stopniu. — Pojechał do banku po pieniądze — oświadczyła. Zamknęła parasol i strzepnęła go przed wyjściem. — Powiedziałam mu, że idę do kościoła, żeby pomodlić się za Odette. Z natury nie jestem religijny, ale jej cynizm przejął mnie niesmakiem, poczułem do niej wyraźną antypatię. Pomogłem jej zdjąć płaszcz, usiadła w fotelu. — Jak pan przypuszcza, kiedy odbierze pan pieniądze? — spytała. — Nie jestem taki pewny, że zdobędziemy tę forsę — odparłem. Drgnęła, rzuciła na mnie ostre spojrzenie. — Jak to? — Ta wiadomość może panią zaskoczyć — rzekłem kładąc płaszcz na krześle. Usiadłem. — Dyrektor banku pani męża i kierowca złożyli zeznania. Policja już wie, że Odette porwali kidnaperzy. Gdybym ją uderzył w twarz, nie zareagowałaby bardziej gwałtownie. — Kłamie pan! — Zerwała się jednym susem, z pobladłą twarzą i błyszczącymi oczami. — Chce pan po prostu stchórzyć! Boi się pan iść po pieniądze! — Tak pani sądzi? — Jej wściekłość i strach uśmierzyły mój własny niepokój. — Dzisiaj rano pan Masters, dyrektor banku Malroux, telefonował do szefa policji, że pani mąż potrzebuje 500 tysięcy dolarów, i to jak najszybciej. Dyrektorzy banków mają obowiązek, jak się zdaje, zawiadamiania natychmiast policji w wypadku, kiedy ich klienci żądają nagle dużych sum w jak najszybszym terminie i do tego w banknotach o małych nominałach. Policja automatycznie wyciąga z tego wniosek — dopóki nie zdobędzie dowodów, że jest inaczej — że pieniądze te są przeznaczone na zapłacenie okupu. — Skąd pan to wie? — spytała krzykliwym głosem. Opowiedziałem jej o mojej nowej pracy i o rozmowie z szeryfem dystryktu. — Renick rozmawiał już z pani szoferem, O'Reilly'm — ciągnąłem. — Chyba nie wie pani, że to dawny policjant. Powiadomił Renicka, że Odette nie przyszła na umówione z koleżanką spotkanie i nie wróciła do domu. Szef jest przekonany, że Odette została porwana. Spodziewa się, że wybuchnie sprawa nie mniej sensacyjna niż porwanie dziecka Lindbergha. Rhea chwyciła się za gardło i upadła na fotel. Nagle straciła całą swą urodę. Jej twarz zniekształcona strachem i rozczarowaniem, budziła wstręt. 72 — Co robić? — zapytała w końcu, uderzając pięścią w poręcz fotela. — Muszę mieć koniecznie pieniądze. — Uprzedzałem panią! Mówiłem, że policja może się do tego wtrącić. — Nie ma znaczenia, co pan mówił. Co teraz zrobimy? — Radzę pani wysłuchać najpierw tego, co mam pani do powiedzenia. Potem będzie pani mogła podjąć decyzję. Opowiedziałem jej wszystko szczegółowo: o pijaku, o wypadku samochodowym, o tym, że policja szuka triumpha i że kiedy go znajdą, nie omieszkają przesłuchać jej męża. Słuchała bez ruchu, ściskając ręce kolanami. — Tak więc przedstawia się sprawa — oświadczyłem na zakończenie. — W naszym pechu mamy szczęście, że szeryf dystryktu nie zrobi nic bez polecenia mister Malroux. Nie będą śledzili pani męża, kiedy pojedzie złożyć okup. Wszystko zależy teraz od niego. Czy powie policji, że Odette porwano, kiedy zażądają wyjaśnień w związku z triumphem? — On nic nie powie. Po pana telefonie zapewniał mnie bez interwencji z mojej strony, że nie zwróci się do policji. Gotów jest zapłacić, byle tylko odzyskać Odette. — A więc, jeśli jest pani pewna, że będzie trzymał język za zębami, możemy działać dalej. — Jestem tego absolutnie pewna. Spojrzałem na zegarek. Była jedenasta trzydzieści. — Spróbuję sprawdzić co się dzieje — rzekłem podnosząc słuchawkę. Poprosiłem Renicka. Kiedy się zjawił, spytałem: — Czy jest coś nowego? Potrzebujesz mnie? — Jeszcze nie. — Zdawało mi się, że jest w złym humorze. — Nie znaleźliśmy jeszcze samochodu. Malroux poszedł po pieniądze do banku przed dziesięcioma minutami. Policja federalna jest gotowa do interwencji. Zadzwoń około piętnastej. Może do tego czasu odszukamy wóz. — Zgoda — odparłem i odłożyłem słuchawkę. Rhea patrzyła na mnie, przerażona w najwyższym stopniu. — Jeszcze nie znaleźli wozu Odette. Jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, nie znajdą go — powiedziałem. — Trzeba przesłać teraz pismo Odette do pani męża. — Wyjąłem list z książki. Włożyłem go do plastykowego opakowania, żeby nie zostawić odcisków palców. — W jaki sposób odbiera pani pocztę? — Przy wejściu jest skrzynka na listy. 73 — Kiedy będzie pani wracała do domu, proszę wrzucić ten list do skrzynki. Musi pani uważać, żeby nikt pani nie zobaczył. Znajdują się tam instrukcje na jutro. Niech pani uważa, żeby nie zostawić odcisków. Proszę włożyć rękawiczki, kiedy będzie go pani wyjmowała z plastykowej oprawki. Wsunęła list do torebki. — A więc jest pan zdecydowany ciągnąć sprawę dalej? — zapytała. — Przecież pani płaci mi za to. Sądzę, że może się nam to udać. Świetnie, że mam kontakt z obozem wroga; to mi pozwoli zorientować się, jaka jest sytuacja. Jeśli będę widział, że sprawa bierze zły obrót, uprzedzę panią. Proszę posłuchać, jaki mam plan: zadzwonię do Odette, żeby wróciła samolotem jutro o dwudziestej trzeciej. Przyleci około pierwszej w nocy i będzie tutaj czekała. Pani mąż pojedzie szosą na East Beach, aż do miejsca, w którym ujrzy sygnały świetlne dawane latarką. Około drugiej trzydzieści powinienem mieć już pieniądze. Malroux będzie jechał dalej aż do Lone Bay sądząc, że znajdzie tam Odette. Ja przyjadę tutaj, gdzie spotkam się z wami obydwiema za piętnaście trzecia w nocy. Podzielimy pieniądze. Pani mąż, nie znalazłszy Odette, wróci do domu. Pani wraz z Odette będzie już tam na niego czekała. Powie pani, że Odette zjawiła się tuż po jego odjeździe. Przygotowałem jej bajeczkę, którą go uraczy. Na pewno uda się jej przekonać ojca. Tak wygląda mój scenariusz. Zastanawiała się dłuższą chwilę, a potem aprobująco skinęła głową. — Dobrze ... A więc spotkamy się tutaj jutro w nocy, za piętnaście trzecia. — Proszę mieć się na baczności przed O'Reillym — odparłem. — Musi się pani tak urządzić, żeby nie widział, jak pani odjeżdża. To konfident. Będzie teraz czatował na nasze najdrobniejsze potknięcie, by natychmiast poinformować o tym policję. Niech pani będzie rozsądna. Podniósł się. — Rozumiem. —-- Doskonale. A teraz potrzebne mi są pieniądze — rzekłem. — Musze zapłacić za wynajęcie pawikmii. Pięćdziesiąt wystarczy. Wręczyła mi pieniądze. — A więc do jutra... — Tak jest. — Coś mnie zaniepokoiło w jej zachowaniu. Nie zdawałem sobie sprawy dlaczego, ale nieprzyjemne uczucie pozostało. — I proszę uważać na 0'Reilly'ego! Przyglądała mi się długo. — Jest pan pewien, że potrafi pan wybrnąć z tego? 74 — Jeśli nie potrafię, wycofam się natychmiast, przyrzekam. —Ł- Potrzebne mi są te pieniądze — powiedziała. — Liczę na nie. Dość drogo panu za to płacę! Wyszła, otworzyła parasol, schodziła schodkami w deszczu. Widziałem, jak szła po mokrym piasku w stronę parkingu. Kiedy odjechała, poszedłem krytą galerią, łączącą wszystkie pawilony, do biura Billa Holdena. Zapłaciłem mu za wynajęcie domku. — Z pracą w porządku, panie Barber? — spytał wręczając mi pokwitowanie. Przez sekundę lub dwie patrzyłem na niego, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. Później przypomniałem sobie i podziękowałem mu uśmiechem pełnym zadowolenia. — Świetnie — odparłem. — Pawilon jest mi potrzebny jeszcze na jedną noc. Dobrze? — Jak długo pan zechce. — Skierował ponure spojrzenie na okno. — Nigdy nie widziałem takiej cholernej pogody! Dla mnie to ruina! Niech pan tylko spojrzy! — Jutro się przejaśni! — rzekłem. — Głowa do góry! A więc nic nie jestem panu winien. Wróciłem do domku. Po drugiej pobiegłem do baru naprzeciw, zjadłem kilka kanapek. Kiedy wróciłem, zatelefonowałem do Niny, aby ja zawiadomić, że nie wiem, kiedy wrócę. — Harry. z tą pracą wszystko już załatwione? — Załatwione — odparłem. — Mam posadę. Odtąd nie będziemy już mieli powodu do zmartwień. — Chętnie bym w to uwierzył. Nigdy jeszcze nie byłem w takich tarapatach. — Cudownie! — powiedziała z takim zachwytem, że poczułem się jeszcze większym nędznikiem. — Dlaczego Johnowi tak zależało na pośpiechu? — Opowiem ci wszystko, jak wrócę. Nie mogę o tym mówić przez lelefon. — Czekam na ciebie, Harry. — Wrócę możliwie najszybciej. Za pięć trzecia zadzwoniłem do Renicka. Czekałem dłuższą chwilę, zanim podszedł do telefonu. — Harry? Spadasz mi z nieba! — krzyczał, wydawał się bardzo podniecony. — Znaleźliśmy samochód! Znasz parking w Lone Bay? Jeśli możesz, przyjedź. Lecę tam właśnie. Z nagle wyschniętym gardłem i bijącym sercem zapewniłem go, że zaraz jadę. II Dobrze zbudowany policjant, czerwony na twarzy, owinięty w płaszcz z ceraty, stał obok białego triumpha. Renick, w towarzystwie dwóch inspektorów, których nie znałem, oglądał wóz. Na mój widok zawołał: — Przyjrzyj się tylko, Harry. Wgnieciona karoseria! Obydwaj inspektorzy spojrzeli na mnie. Podszedłem do Renicka. — Jesteś pewien, że to jej samochód? — zapytałem, żeby powiedzieć cokolwiek. — Numery wozu i karty zgadzają się. Nie ma wątpliwości. Proszę zdjąć odciski palców — zwrócił się do inspektorów. — Kiedy skończycie, zostawcie wóz i przyjdźcie złożyć mi raport. Idę do mister Malroux, Harry. Chodź ze mną. To uszkodzenie daje mi pretekst do rozmowy z nim. Weźmiemy twój wóz. Odwieziesz mnie potem do komisariatu. Chciałem zawiadomić Rheę o naszej wizycie, ale nie było możliwości. Po dziesięciu minutach staliśmy już pod rezydencją Malroux. Dom był osłonięty wysokim murem. Kiedy zatrzymaliśmy się przed masywną, drewnianą bramą, mężczyzna szeroki w barach, w szarym uniformie, wyszedł z sąsiedniego domku i skierował na nas pytające spojrzenie. — Chcieliśmy zobaczyć się z panną Malroux — odezwał się Renick. Mężczyzna potrząsnął głową. — Nie ma jej w domu. — Czy wie pan, gdzie mógłbym ją zobaczyć? — Nie. — A więc zwrócę się do mister Malroux. — Musi się pan przedtem umówić. — Porucznik policji Renick. Jestem tu służbowo. — To co innego. Proszę chwilę poczekać, poruczniku. Wszedł do swojej loży. Widziałem przez okno, jak podnosi słuchawkę telefonu. Po chwili wyszedł i otworzył bramę. — Proszę, poruczniku. Weszliśmy w aleję posypaną piaskiem. Z jednej i drugiej strony ciągnęły się trawniki i ogromne gazony kwiatowe. Zachwycająca feeria barw. Teraz ujrzeliśmy dom. Była to willa długa i niska, w stylu hiszpańskim, z tarasami. Fontanna zdobiła podwórze. Przy wejściu czekał na nas kamerdyner — starszy pan z brzuszkiem — o wyniosłym spojrzeniu. 76 — Porucznik policji Renick — zameldował się John. — Chciałbym mówić z panem Malroux. — Tędy proszę. Przez patio, gdzie szemrała druga fontanna, weszliśmy na obszerny taras z widokiem na morze. Rhea w kostiumie kąpielowym siedziała w fotelu i przeglądała pismo ilustrowane. Słysząc nasze kroki, podniosła wzrok. Mężczyzna — wysoki, szczupły, mocno opalony, w białych spodniach, w niebieskoróżowym polo — siedział w drugim fotelu. „To z pewnością Malroux" — pomyślałem. Był to piękny człowiek, z gęstą czupryną siwych włosów o stalowym odcieniu i z niebieskimi, żywymi oczami. Wydawało się niemożliwe, żeby ten człowiek był dotknięty nieuleczalną chorobą. — Mister Malroux? — spytał Renick. — Tak, poruczniku. Proszę usiąść. Czym mogę służyć? Głos Malroux był spokojny, bezosobowy. Niebieskie oczy o poważnym spojrzeniu nie zachęcały do długiej rozmowy. — Harry Barber — rzekł Renick wskazując na mnie. — Pracuje ze mną. — Nie usiadł. Malroux zarówno swą miną. jak i intonacją głosu dawał do zrozumienia, że nie jesteśmy pożądanymi gośćmi. — Spodziewałem się zastać pannę Malroux. Dowiedziałem się, że jest nieobecna. — Zgadza się. O co chodzi? — Proszę mi wybaczyć, że zabieram panu czas — odparł Renick swym najbardziej kurtuazyjnym tonem — ale prowadzę dochodzenie w związku z pewnym wypadkiem. Ostatniej nocy samochód potrącił kobietę i zranił ją poważnie, kierowca nie zatrzymał się. Przez cały dzień sprawdzaliśmy samochody i przy okazji odkryliśmy wóz pana córki na parkingu w Lone Bay. Maska jest kompletnie zgnieciona. Chcielibyśmy wiedzieć, w jaki sposób zdarzyła się ta kraksa? Patrzyłem na Malroux i z trwogą czekałem na jego odpowiedź. Czy powie Renickowi, że jego córkę porwali kidnaperzy? Twarz miliardera nie zdradzała śladu emocji. Obserwował Renicka zamyślonym wzrokiem, z kompletną obojętnością. — Gdyby moja córko kogoś potrąciła, nie uciekłaby. W tej chwili przebywa u swych przyjaciół, jak sądzę, ale nie wiem u kogo. Młodzi nie opowiadają zbyt wiele swoim rodzicom. Spojrzałem na Rheę. Wróciła do lekturzy magazynu, sprawiała wrażenie, że wcale nie interesuje się naszą rozmową. — Kiedy wraca? — spytał Renick. 77 — Za kilka dni. Natychmiast po powrocie powiem jej o pańskiej wizycie. Jestem pewien, że córka nie ma nic wspólnego z tą sprawa. — Czy orientuje się pan, z jakiego powodu zostawiła wóz na parkingu w Lone Bay? Malroux odpowiedział z gestem zniecierpliwienia: — Nie. Nie obchodzi mnie, co robi moja córka ze swym wozem. — Wziął książkę leżąca na stole. — Po powrocie spotka się z panem, jeśli to będzie jeszcze potrzebne! Do tego czasu znajdzie pan zapewne osobę odpowiedzialną za ten wypadek. Jestem przekonany, że córka nie ma z tym nic wspólnego. Do widzenia, panie poruczniku! — Niewypał! — mruknął Renick, kiedy znaleźliśmy się znów w packardzie. — Nieużyty jest ten stary, prawda? Opadłem kompletnie z sił. — Nie wiemy nawet na pewno, czy została porwana — powiedziałem. — Może potrzebne mu były te pieniądze dla przeprowadzenia jakiejś transakcji? Renick potrząsnął głową. — Nie sądzę. Nawet jak się jest miliarderem, nie każe się otwierać banku w niedzielę, chyba że chodzi c śmierć lub życie. Gotów jestem założyć się, że została porwana. Chodźmy złożyć raport Meadowsowi. Kiedy przybyliśmy do biura, szef chodził tam i z powrotem w swoim gabinecie, żując cygaro. Renick zameldował mu o znalezieniu wozu z uszkodzoną maską i powtórzył rozmowę z Malroux. — Nie puścił pary z gęby — zakończył. — Zresztą bardzo dobrze go rozumiem. Nie uważa pan, że powinniśmy wszcząć poszukiwania jego córki? Meadows rzucił cygaro do kosza na papiery. — Nie. Zaczekamy. Nie mam ochoty nzykowae. Malroux ma długie ręce. Jeśli będziemy teraz interweniowali i jego córka ucierpi z tego powodu, ja wypiję całe piwo. Czekajmy. Renick wzruszył ramionami. — Dobrze, szefie. — Potem zwrócił się do mnie: — Bądź pod telefonem, Harry. Może wkrótce będę cię potrzebował. Wracasz do domu? — Tak. Gdybvm wyszedł, zostawię Ninie numer telefonu, pod którym mnie znajdziesz. — Zgoda. Wróciłem do domu. Nina była zajęta malowaniem wazy ogrodowej. Na mój widok odłożyła pędzel. — Kochany... umieram z niecierpliwości. — Oplotła moją szyję ramionami. — Wszystko dobrze? Uścisnąłem ją i usiadłem na krześle z Niną na kolanach. — Wszystko świetnie się składa. Znów pracuję, ta robota będzie mi się podobała. Chciała wiedzieć, dlaczego John mnie tak pilnie potrzebował, i do tego w niedzielę. Opowiedziałem jej o Malroux. — John przypuszcza, że córkę miliardem porwali kidnaperzy. Nie mam zamiaru łamać sobie głowy. dopóki nie jesteśmy tego pewni. Jeśli chodzi o mnie. uważani, że M;ilroux potrzebne były pieniądze dla załatwienia jakiegoś grubego interesu. Zmieniłem temat, spytałem czy ma zamiar dalej malować, teraz kiedy mam stałą posadę. — Jeśli chcesz, możesz z tym skończyć, stać mnie teraz na to — rzekłem. — Myślę, że będę dalej pracowała. W każdym razie do końca sezonu. Po obiedzie oświadczyłem, że zajrzę do dyrektora policji, żeby sprawdzić, czy jest coś nowego. — Zaraz wracam. Nie zaszkodzi się tam pokazać. Udałem się do najbliższego drugstore i zadzwoniłem do Odette. — Załatwione na jutrzejszy wieczór. Wszystko będzie dobrze. Przyleci pani samolotem — odlot godzina jedenasta. Po przybyciu wsiądzie pani do autokaru i dojedzie do końcowej stacji. Około godziny pierwszej będzie pani na miejscu. Będę tam czekał i zawiozę panią do pawilonu. — Jest pan pewien, że wszystko się uda? — spytała zaniepokojona. — Ależ tak... proszę się nie martwić. Umawiamy się na końcowej stacji, o godzinie pierwszej. Odłożyłem słuchawkę i zatelefonowałem do biura. Dyżurny zawiadomił mnie, że Renick pojechał do siebie. Wywoskowałem z tego, że nic się nie zdarzyło i wróciłem do domu. Nazajutrz rano o dziewiątej udałem się do gabinetu szefa. Miałem dziwne uczucie: oto zaczynałem na nowo regularne życie. Jeszcze dziwniejszy był fakt, że pracowałem w biurze. Sekretarka Renicka wręczyła mi slo>, akt. zapewr przeczytam, będę miał pojęcie o tym. co się dzieje w Renick dzwonił, że się spóźni. Zabrałem się do teczek. Renick zjawił się po jedenastej biurku i spytał mnie, czy cieszę się, że znów pracuję. — Oczywiście! — odparłem wskazując ręką stos teczek. — Bardzo mnie interesuje. Nie ma wiadomości o malej Malroux? — Ciągle nic. Postawiłem mego człowieka na parkingu w Lone Bay. Jeśli miss Malroux przyjdzie po samochód, natychmiast powiadomią mnie o tym telefonicznie. Nic więcej nie mogę zrobić, jak długo Malroux do nas się nie zwraca. Policja stanowa gotowa jest również do interwencji. — Jeśli Malroux zapłaci okup i odzyska córkę, to na tym się chyba wszystko skończy. — W naszych czasach porywacze rzadko oddają swe ofiary. Martwe są mniej niebezpieczne — oświadczył Renick ponurym tonem. — Jeśli została porwana, ręczę ci, że Malroux zwróci się do nas.— Wstał z biurka. — No dobrze, idę do roboty. Gdybyś czegoś potrzebował, jestem tuż obok. Kiedy odszedł, odsunąłem teczkę leżącą przede mną i zapaliłem papierosa. Jutro rano, przy odrobinie szczęścia, będę miał pięćdziesiąt tysięcy dolarów w kieszeni. Z trudem mogłem w to uwierzyć. Pieniądze będą w banknotach o małych nominałach. Postanowiłem wynająć sejf w banku, złożyć tam całą sumę i czerpać z niej od czasu do czasu tylko w razie absolutnej konieczności. Muszę być rozsądny. Nie wolno nagle zmieniać trybu życia. Później będę mógł dać do zrozumienia, że poszczęściło mi się na giełdzie, lecz trzeba przynajmniej z rok poczekać, jeśli nie dłużej. Zamierzałem właśnie udać się na śniadanie, kiedy ktoś otworzył gwałtownie drzwi i ukazał się Renick. Po jego minie poznałem, że coś się stało. Serce podskoczyło mi do gardła. — Myślę, że wpadliśmy na ślad! — powiedział. — Chodź ze mną do głównego komisariatu. Opowiem ci po drodze. — Idąc do windy ciągnął dalej: — Można mówić o szczęściu! Kiedy przeglądałem raporty policji z sobotniej nocy, znalazłem bardzo interesującą wiadomość. Na parkingu obok „Piratów" znaleziono zemdlonego mężczyznę. Znasz ten lokal? Nagle tak mi wyschło w gardle, że nie mogłem wydobyć głosu. Mruknąłem coś pod nosem i skinąłem głową. — Facet miał brzydką ranę na głowie. Barman wezwał natychmiast policję. Poszkodowany poszedł za jakąś dziewczyną na parking. Barman ma wrażenie, że to była Odette Malroux. — Na jakiej podstawie tak przypuszcza? — spytałem ochrypłym głosem. — Panna Malroux była dość znana w Palm City. Dzienniki często umieszczały jej zdjęcia. Barman nie ma wątpliwości, że to była ona. Posłaliśmy po niego, jest teraz w komisariacie. Mam kilka fotosów dziewczyny. Jestem pewien, że będzie mógł ją poznać. 80 — A ten typ, czy jest poważnie ranny? —.Otrzymał paskudne uderzenie w głowę, ale poza tym czuje się całkiem dobrze. Ale kto go uderzył? Jeśli to była rzeczywiście Odette Malroux, zastanawiam się, czego mogła szukać w takiej knajpie jak „Piraci". — Może to nie była ona. — Już za chwilę będziemy wiedzieli. W dziesięć minut później znaleźliśmy się w biurze sierżanta Ham-monda. Barman z „Piratów" był już na miejscu. To z nim rozmawiała Odette tamtego wieczoru. Renick pokazał mu liczne zdjęcia dziewczyny. — To ona — oświadczył barman. — Na pewno ona, nie mylę się. — O której godzinie przyszła? — spytał Renick rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie. — Kilka minut po dziewiątej. Przebiegła przez salę rozglądając się dokoła, jakby kogoś szukała. Potem spytała mnie, czy jest jeszcze drugi bar. Zaprzeczyłem i pokazałem jej drogę do restauracji. Rozejrzała się także i tam, potem poszła w kierunku drzwi. W barze znajdował się facet trochę pod gazem. Nie był zalany, ale nieźle sobie dogodził. Chwycił ją za ramię, kiedy przechodziła obok niego. Wyrwała się i wyszła. Mężczyzna poszedł za nią. — A potem? — Dziesięć minut później przyszedł klient i zawiadomił mnie, że jakiś mężczyzna leży na ziemi na parkingu. Poszedłem zobaczyć i ujrzałem owego pijaka. Krew lała się z niego jak z wieprza, wtedy wezwałem policję. — Czy jakieś wozy wyjeżdżały z parkingu, zanim go znaleziono? — Słyszałem, że w dwóch samochodach uruchomiono silniki i że odjeżdżają w kilka minut po wyjściu dziewczyny. Jeden z nich musiał być mocną sportową maszyną, sądząc po hałasie silnika. — A drugi? — To był jakiś zwyczajny wóz. — A więc dziewczyna weszła do baru, jakby miała się z kimś spotkać, a potem odeszła? — Tak było. — Jak była ubrana? Barman podał dość dokładny opis toalety, jaką miała na sobie Odette tamtego wieczoru. Sierżant Hammond protokołował. Po odejściu barmana Renick oświadczył: — Pójdziemy obejrzeć tego faceta w szpitalu. Jak on się nazywa, sierżancie; 81 — Walter Kerby. Zastaliśmy Waltera Kerby leżącego w łóżku z obandażowaną głową. Przyznał się bez żadnych oporów, że w sobotę wieczorem był pijany. — Zobaczyłem ładną dziewczynę — opowiadał :— i uważałem, że sprawa jest prosta. Porządne dziewczyny nie przychodzą do baru „Piratów". Wyglądała jak dama, ale myślałem, że umyślnie tak się ubrała, żeby poderwać chłopaków, i poszedłem za nią na parking. Chyba się pomyliłem co do niej. Próbowałem ją zaczepić, ale jej się to wcale nie podobało. Nagle jakiś typ wyłonił się z ciemności i uderzył mnie pałką w czaszkę. To wszystko. — Jak wyglądał? Stałem z drugiej strony łóżka. Bałem się, żeby Renick nie słyszał bicia mego serca. — Dobrze zbudowany facet. Nie potrafiłbym go poznać. Nawet nie widziałem jego twarzy. Było ciemno, a on uwinął się szybko. W drodze powrotnej Renick zapytał: — Co, u licha miała do roboty u „Piratów"? Była przecież umówiona z przyjaciółką w kinie. Miały się spotkać o dziewiątej, tymczasem o dziewiątej z minutami przyszła do tej knajpy. Dlaczego zmieniła zamiar? — Może ktoś do niej telefonował? — Tak. Można to tak wytłumaczyć. Czyżby ją ktoś tam zwabił? Każę przeprowadzić śledztwo. Może Kerby wmieszany jest w porwanie, ale zdziwiłoby mnie to bardzo. Spróbuję dowiedzieć się przez O'Reilly'go, czy przed wyjściem nie otrzymała jakiegoś telefonu? Dopiero o piątej dotarły do Renicka żądane informacje. Wszedł do pokoju, w którym pracowałem i usiadł na biurku. — Za piętnaście dziewiąta, tuż przed wyjściem do kina, telefonował do niej jej przyjaciel Jerry Williams. Dowiedziałem się, że Williams jest studentem medycyny. Od czasu do czasu wychodzą wieczorami z mała Malroux. Należą do tej samej paczki. Nie znaleźliśmy niczego, co świadczyłoby przeciwko niemu. Zapytałem Meadowsa o zdanie. Nie chce, żeby przesłuchać Williamsa. Nie zostaje nam nic innego jak czekać, aż coś się stanie. — Chcesz, żebym został? Renick zaprzeczył ruchem głowy. — Gdybym cię potrzebował, mogę przecież wstąpić po ciebie. — Jestem umówiony na dzisiejszy wieczór. Możliwe, że wrócę późno. — Nic nie szkodzi, Harry. Idź na swoją randkę. W razie potrzeby każę cię odszukać. Gdzie będziesz? 82 Spodziewałem się tego pytania i miałem gotową odpowiedź. — .W restauracji w kasynie. Wyjdę stamtąd około pierwszej. Możesz się ze mną spotkać po drugiej. Natychmiast po jego odejściu zatelefonowałem do Niny. — Wrócę późno — powiedziałem. — Sprawa, o której ci mówiłem, komplikuje się. Będę musiał nieźle się nalatać. Powiedziałem Johnowi, że o drugiej będę w domu, gdyby mnie potrzebował. Potem wyszedłem z biura i udałem się do pawilonu na plaży, żeby tam poczekać do godziny umówionej z Odette. Rozdział 7 Trzydzieści minut po północy opuściłem pawilon i udałem się na dworzec autobusowy. Odstawiłem packarda i w informacji zapytałem czy samolot odlatujący z Los Angeles o jedenastej w nocy przyleci w przewidzianym czasie. Urzędnik odpowiedział twierdząco i dodał, że autokar z lotniska przyjedzie o pierwszej pięć. Zamknąłem się w kabinie telefonicznej i zadzwoniłem na policję. Sierżant Hammond powiadomił mnie, że Renick poszedł właśnie do domu. W sprawie Malroux nie było nic nowego. Nadszedł moment, żeby zatelefonować do niego. W liście, który zredagowałem dla Odette, otrzymał on polecenie czekania przy telefonie, począwszy od północy, na ostatnie instrukcje w sprawie dostarcznia okupu. Zgodnie z poleceniem Malroux osobiście podniósł słuchawkę. — Pan wie, kto mówi! — powiedziałem groźnym głosem. — Ma pan forsę? — Tak. — Dobrze. Niech pan słucha, co ma teraz zrobić; wyruszyć w drogę, wziąć rollsa i jechać szosą na East Beach. W drodze ujrzy pan sygnały dawane latarką. Nie zatrzymywać się. Jechać do miejsca, skąd będzie padało światło, wyrzucić walizeczkę przez okno, nie przerywać jazdy. Potem jechać na parking w Lone Bay. Tam będzie stał samochód córki. Jeśli otrzymamy okup i nie zrobi pan żadnego głupstwa, córka spotka się tam z panem. Stanie się to mniej więcej godzinę po pana przyjeździe. Niech pan czeka do trzeciej. Jeśli do tego czasu nie zjawi się na parkingu, proszę wrócić do domu. Ona już tam będzie. Zrozumiał pan? — Zrozumiałem. — Dobrze. Bez żadnych pułapek! Niech pan przyjedzie sam. Od chwili wyjazdu będziemy mieli pana na oku. Nie trzeba się martwić o małą. Czuje się bardzo dobrze, ale to się zmieni, jeśli spróbuje nam pan zrobić brzydki kawał. 84 Ten człowiek był naprawdę niezwykły. Sprawiał wrażenie całkiem spokojnego i opanowanego. Odłożyłem słuchawkę, wyszedłem z dworca i wróciłem do mego samochodu. Zapaliłem papierosa. Jeśli chodzi o mnie, to nie byłem ani opanowany, ani spokojny. Gdybym nie powtarzał sobie co chwilę, że taśmy magnetofonowe w banku zabezpieczą mnie przed odpowiedzialnością karną w razie wsypy, zrezygnowałbym z doprowadzenia do końca całej sprawy. Lecz kiedy pomyślałem o pięćdziesięciu tysiącach, które niebawem za-inkasuję, udało mi się opanować na tyle, by działać dalej. Usiłowałem przekonać siebie, że wszystko pójdzie gładko. Jak dotąd Rhea nie pomyliła się w przewidywaniu reakcji swego męża. Wytłumaczyłem sobie, że skoro Odette będzie już w domu, istnieje małe prawdopodobieństwo, żeby Malroux zawiadomił policję. Gliny będą oczywiście przesłuchiwały Odette w związku z uszkodzeniem wozu. Liczą się jednak z potężnym Malroux i nie okażą się zbyt ciekawi i natrętni. Patrzyłem w stronę dworca. Kilka osób czekało na autokar. Na parkingu poza moim packardem było jeszcze pięć wozów. Nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Byłem anonimowym osobnikiem, czekającym na czyjś przyjazd. Po pierwszej ujrzałem światła autokaru zbliżającego się do dworca. Zatrzymał się przed stacją. Około dwunastu pasażerów siedziało w środku. Wychyliłem się i z trwogą obserwowałem wóz. Po chwili ujrzałem Odette. Nosiła okulary przeciwsłoneczne, rudą perukę i tanią białoniebieską sukienkę. Oddaliła się od autokaru i niespokojnie rozglądała się dokoła. Wydawała się zdenerwowana. Wysiadłem z samochodu i poszedłem jej na spotkanie. Naokoło panowało pewne ożywienie. Ludzie szukali taksówek. Inni witali się z przyjaciółmi. Odette spostrzegła mnie i skierowała się w moją stronę. Spotkaliśmy się przy autokarze. — Dobry wieczór — rzekłem. — Samochód... W tej chwili ciężka dłoń spoczęła na mym ramieniu, ręka ta mogła należeć do policjanta. Przez moment czułem się jak sparaliżowany. Potem odwróciłem się, serce omal nie wyskoczyło mi z piersi Jakiś mężczyzna około pięćdziesiątki, szeroki w barach, opalony na brąz, uśmiechał się do mnie, szczerząc zęby. — Harry! Chłopie! Jak ci się powodzi, stary draniu? Poznałem go natychmiast. Nazywał się Tom Cowley i pracował jako reporter w „Pacific Herald". Był on świetnym dziennikarzem i dość 85 regularnie przyjeżdżał do Palm City. Często pomagał mi, a nawet graliśmy razem w golfa. Jego niespodziewany widok wprawił mnie w taką panikę, że nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Chwyciłem rękę, którą mi podał na powitanie, potrząsnąłem nią i wymierzyłem mu mocnego klapsa w plecy, czyniąc rozpaczliwe wysiłki, żeby się opanować. Odette stała obok nas. Miałem ochotę krzyknąć, żeby zniknęła jak najszybciej. Nie wiem, w jaki sposób udało mi się odzyskać mowę. — To ty, Tim! — mruknąłem. — Przyjechałem przed chwilą. Jak ci się wiedzie, chłopie? — Bardzo dobrze. Cieszę się, że cię widzę. Jego złośliwe oczy, z których przebijała ciekawość, spoczęły na Odette. — Gadaj... nie bądź egoistą, nie chowaj dla siebie tej uroczej damy. Przedstaw mi ją, ofermo! — Panna Harcourt — powiedziałem. — Anno, przedstawiam pani Tima Cowleya, znakomitego dziennikarza! Odette za późno zaczęła sobie zdawać sprawę z niebezpieczeństwa. Cofnęła się, patrzyła kolejno to na Cowleya, to na mnie, gotowa do ucieczki. Chwyciłem ją za rękę. — Anna jest przyjaciółką Niny — tłumaczyłem Cowleyowi. — Jedzie do Los Angeles i dzisiaj będzie u nas nocować. — Moje palce zacisnęły się wokół ręki Odette. — A co ty tutaj robisz, Tim? — Och, to co zawsze. Czy masz tu twój wóz, Harry? Mógłbyś mnie podrzucić na Plazza? — Wybacz, ale jadę w przeciwnym kierunku. Nina czeka na nas. — Zwróciłem się do Odette. — Samochód jest na parkingu. Zechce pani tam na mnie zaczekać? Lekkim pchnięciem wyekspediowałem ją na parking po drugiej stronie szosy. — Ta mała jest taka nieśmiała — rzekłem — że widok mężczyzny przejmuje ją lękiem. — Pleciesz. Wygląda, jakby umierała ze strachu. Co jej jest? — Prawdopodobnie seks. Ona i Nina sympatyzują ze sobą, ale mnie wprawia ona w furię. Moje wytłumaczenie podobało mu się widocznie, gdyż nagle roześmiał się. 86 — Wiem. Te kozy wszystkie są jednakowe. Co teraz robisz, Harry? Oświadczyłem mu, że pracuję dla szefa policji. — Musimy się zobaczyć, żeby trochę pogadać — dodałem. — Nie chcę, żeby ta mała na mnie czekała. Jeszcze dostanie ataku. — Zgoda, jestem na Plazza. Do zobaczenia w najbliższych dniach, Harry. Pożegnałem się i wróciłem do wozu. — Co pani wpadło na myśl? Dlaczego stała pani jak idiotka? Patrzyła na mnie chmurnie. — On widział, jak pan ze mną rozmawiał. Myślałam, że będzie lepiej, jak zostanę. — W każdym razie nie mógł chyba pani rozpoznać, to już wiele. Prawdziwy pech... — Co to za historia z policją? Myślałam, że zwariuję po pana telefonie. Dfaczego policja wmieszała się do tego? Czy ojciec... — Nie. Nie sądzę, że zaalarmował policję. Ale i tutaj nie mieliśmy szczęścia. Opowiedziałem jej całą historię, a potem dodałem: — Trzeba znaleźć wymówkę dla wytłumaczenia uszkodzenia maski. Może pani powiedzieć, że zdarzyło się to przy wyprowadzaniu wozu z garażu. Nie wiem do jakiego stopnia Renick będzie panią maglował. Ta historia z potrąconą kobietą to czysty wymysł. Nie sądzę, żeby był zbyt natarczywy, ale trzeba mieć przygotowaną odpowiedź. — Zdaje mni się, że nie wiodło się panu dotąd — zauważyła. — Dlaczego mi pan nie powiedział o wypadku na parkingu? — Och! Niech się pani nie martwi! — zacząłem już mieć dość tego krytykowania. — A pani wszystko gładko poszło? Siedziała pani przez cały czas w hotelu? Nie wałęsała się pani po ulicach? — Nie... — Nie zapomniała pani pouczeń, które przekazałem na wypadek, gdyby ojciec zawiadomił policję? — Nie, nie zapomniałam. Było za piętnaście druga, kiedy przyjechaliśmy na plażę. Zatrzymałem się przed pawilonem i wręczyłem jej klucze. — Niech pani wejdzie, przebierze się i czeka na mnie. Około pół do trzeciej powinienem być z powrotem. Wzięła klucz i wysiadła z wozu. Podałem jej walizeczkę. — Będę na pana czekała — powiedziała i nagle uśmiechnęła się do mnie. — Niech pan dobrze pilnuje skarbu, Harry! — Może pani na mnie liczyć. Pochyliła się w głąb wozu. 87 — Proszę mnie pocałować! Objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Musnąłem lekko jej usta. Cofnęła się i końcem palców posłała mi pocałunek. — Szkoda, że pan jest żonaty, Harry. — Tak, ale nic się na to nie poradzi — rzekłem przyglądając się jej uważnie. — I proszę nie mieć złudzeń... nie chciałbym tego zmieniać. — To dobrze, chciałam powiedzieć... szkoda! — Do widzenia! Odsunęła się, a ja skręciłem na szosę do East Beach. W lusterku widziałem, jak Odette wchodzi powoli do pawilonu. Wybrałem już miejsce, skąd zamierzałem posłać sygnały świetlne. Przy drodze rosły gęste krzaki, za którymi mogłem schować samochód. Sam również mogłem się tam ukryć i obserwować długi odcinek drogi. Postawiłem wóz, zgasiłem światła i poszedłem na pobocze szosy, żeby upewnić się, czy samochód nie jest widoczny. Potem przykucnąłem za krzakiem, z latarką w ręku i czekałem. Jeśli Malroux wyjechał z domu punktualnie o drugiej, za dziesięć minut powinien znaleźć się w tym miejscu. Miałem akurat tyle czasu, żeby zapalić papierosa. Skulony w ciemnościach paliłem, nerwy miałem napięte do ostatnich granic. A jeśli Malroux zastawił na mnie pułapkę? Przypuśćmy, że zabrał ze sobą szofera O'Reilly'ego. Przypuśćmy, że ten eks—glina, prawdziwy brutal, na widok moich sygnałów wyskoczy z limuzyny i rzuci się na mnie. Próbowałem przekonać samego siebie, że Malroux nie zechce narażać córki. Co będzie, jeśli domyślił się, że ma do czynienia z fikcyjnym porwaniem? Jeśli... W tym momencie spostrzegłem reflektory samochodu. Szybko zgasiłem papierosa. Tym razem stało się — myślałem. — Za kilka sekund będę wiedział, czy dobrowolnie rzuciłem się w paszczę lwa. W blasku księżyca spostrzegłem samochód. Był to rolls royce. Pozwoliłem, żeby wóz się zbliżył, po czym wysunąwszy latarkę przez gałęzie zapaliłem ją, rzucają światło na drogę. Rolls jechał z szybkością mniej więcej trzydziestu kilometrów na godzinę. Wyglądało na to, że poza prowadzącym wóz nie było nikogo, ale to nie świadczyło o niczym. Jeśli O'Reilly towarzyszył Malroux, mógł siedzieć skurczony w głębi samochodu. Rolls znalazł się teraz naprzeciw mnie i zwolnił nieznacznie. Ujrzałem, że Malroux wykonuje jakiś ruch ręką, po czym z wysiłkiem wyrzucił przez okno pękatą walizkę. W odległości niespełna trzech metrów ode mnie z głuchym stuknięciem upadła na ziemię. Rolls nabrał szybkości i pomknął w kierunku Lone Bay. Siedziałem dalej skulony za krzakiem, ze wzrokiem wbitym w walizkę. Nie mogłem uwierzyć, że pieniądze leżały tuż obok, w zasięgu mojej ręki. Podniosłem głowę, tylne światła rollsa zniknęły szybko w dali. Zawahałem się, podniosłem walizkę i pobiegłem do packarda. Rzuciłem ją na tylne siedzenie, wśliznąłem się za kierownicę i na pełnym gazie pognałem na plażę. Szalałem z radości. W końcowej fazie sprawa okazała się dziecinnie prosta. Byłem teraz posiadaczem pięćdziesięciu tysięcy dolarów! Zegar na tablicy rozdzielczej wskazywał drugą trzydzieści. Postawiłem samochód, wysiadłem i zabrałem walizkę z tylnego siedzenia. Rozejrzałem się. Uderzyło mnie, że na parkingu nie było żadnego samochodu. Rhea powinna już tu być. Przecież nie mogła przyjść pieszo! Gdzie więc podział się jej wóz? Może nie mogła wyjechać z domu? Może O'Reilly ją szpiegował, dlatego spóźni się? Zresztą mało mnie to obchodziło. Nie miałem zamiaru czekać. Wezmę moją część, resztę zostawię Odette i wrócę do domu. Pobiegłem do pawilonu pogrążonego w ciemnościach. Nie zdziwiło mnie to. Odette czekała pewnie na werandzie. Stanąłem, nagle ogarnął mnie niepokój. — Odette? Głucha cisza, słychać było tylko szmer klimatyzacji. Z pawilonu płynęło chłodne powietrze i suszyło pot na mojej twarzy. Wszedłem, zamknąłem drzwi i po omacku szukałem kontaktu. Pokój wyglądał tak, jak go zostawiłem kilka godzin temu. Natężyłem słuch, byłem zaintrygowany i coraz bardziej niespokojny. — Odette! — Podniosłem głos. — Hej! Gdzie pani jest? Cisza panująca w pawilonie przejęła mnie teraz grozą. Czy przestraszyła się nagle i uciekła? A może zasnęła czekając na mnie? Pobiegłem do sypialni i otworzyłem drzwi. Przesuwałem ręką po ścianie, znalazłem kontakt. Zabłysło światło. Odetchnąłem z ulgą. Leżała na łóżku z odwróconą twarzą, włosy były rozrzucone po poduszce. Ruda peruka leżała obok na podłodze. — Hej! Niech się pani obudzi! Przyniosłem pieniądze! Czułem jak przerażenie mrozi mi krew w żyłach. Nylonowa pończocha zaciskała jej szyję z taką siłą, że tkanina wżynała się głęboko w ciało. Trwożnie posunąłem się naprzód. Ujrzałem sinawą skórę, wywalony język, biała pianę okalającą jej usta. Cofnąłem się cały drżąc. Skamieniały z przerażenia, z zamarłym sercem, patrzyłem i nie mogłem uwierzyć, że z okrutną brutalnością została uduszona. II A więc została zamordowana! Na widok tej przerażającej niespodzianki, na chwiejnych nogach wróciłem do salonu i poszedłem do baru. Nalałem szklaneczkę whisky. Alkohol pobudził moją energię. Gdzie Rhea? Co się z nią dzieje? Spojrzałem na zegarek. Dochodziła trzecia. Dlaczego nie przyszła? Muszę wiedzieć, czy przyjdzie. Po długim wahaniu podniosłem słuchawkę. — Tu rezydencja mister Malroux. Kto przy aparacie? — poznałem głos kamerdynera. Chyba się jeszcze nie położył. Czekał pewnie na powrót Malroux. — Proszę panią Malroux — powiedziałem. — Dzwonię z polecenia mister Hammonda. Ona czeka na mój telefon. — Bardzo mi przykro, ale pani Malroux śpi. Nie mogę jej przeszkadzać. — Wydawało mi się, że mówi prawdę. — Pani Malroux źle się czuje. Lekarz dał jej środek uspokajający. Nie mogę jej budzić. — Nie wiedziałem. Dziękuję panu. Odłożyłem słuchawkę. Co to wszystko znaczy? Czy niedyspozycja jest pretekstem, żeby dyskretnie trzymać się z daleka, czy też naprawdę Rhea jest chora? Wytarłem zwilgotniałe ręce. Malroux czeka teraz na parkingu w Lone Bay. Odette nie przyjdzie, a więc wróci do domu. Po jakim czasie wezwie policję? Nagle nawiedziła mnie przerażająca myśl, serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Taśmy magnetofonowe, tak starannie przechowywane w banku, nie będą w stanie mnie uratować. Istnieje przepaść między upozorowanym porwaniem a morderstwem. Mogą wpakować mnie w tę zbrodnię. Policja oświadczy, że przy podziale łupu wybuchła kłótnia, podczas której zabiłem Odette. Nie mogłem zostawić jej zwłok. Muszę się ich pozbyć. Jeśli zostaną w pawilonie, Bili Holden znajdzie je i zawiadomi policję. Zapytają o lokatora, a on poda moje nazwisko. Gliny zechcą wiedzieć, dlaczego 90 wynajmowałem luksusowy pawilon przez piętnaście dni, nie mając pracy ani pieniędzy, i co robiłem tej nocy. Tim Cowley widział mnie W towarzystwie dziewczyny. Przedstawiłem mu ją jako Annę Harcourt. Policja zarządzi śledztwo. Stwierdzi, że Anna Harcourt nie istnieje — szybko wyciągnie wniosek, że chodzi o Odette Ma-lroux. Jak zareaguje Rhea na wiadomość, że Odette została zamordowana? Czy przyzna się, że upozorowane porwanie było jej pomysłem? Czy oskarży mnie o zabójstwo? Muszę się z nią rozmówić! Lecz najpierw musiałem pozbyć się zwłok. Na myśl o dotknięciu trupa zrobiło mi się niedobrze, ale nie było wyjścia. Muszę go ukryć. Nie mogę ryzykować, że ktoś znajdzie Odette, zanim skontaktuję się z Rhea. Postanowiłem przewieźć ciało do opuszczonej starej kopalni srebra, znajdującej się w odległości 1500 metrów od autostrady. Miejsce to, mało uczęszczane, leżało na drodze prowadzącej do mego bungalowu. Może się zdarzyć, że upłyną miesiące, zanim trup zostanie odkryty. Myśl o profanacji zwłok młodej dziewczyny przejmowała mnie odrazą, ale musiałem jakoś się ratować. Wzmocniłem się jeszcze jedną whisky, żeby dodać sobie odwagi, wyjść, podprowadzić samochód pod schodki pawilonu. Zdobyłem się na to, potem otworzyłem bagażnik, wróciłem do domku i wszedłem do sypialni. Nie patrząc na Odette owinąłem ją kapą z łóżka i wziąłem na ręce. Była zdumiewająco ciężka. Zaniosłem ciało do samochodu i wsunąłem do bagażnika, po czym możliwie najdelikatniej wyciągnąłem kapę i zamknąłem bagażnik. Znajdowałem się w pożałowania godnym stanie. Musiałem raz jeszcze wejść do pawilonu. Łyknąłem trzecią whisky i wszedłem do sypialni, zasłałem łóżko i nakryłem kapą. Rudą perukę włożyłem do walizki. Upewniłem się, że nie zostawiłem żadnego przedmiotu należącego do Odette. Przeszedłem do salonu. Byłem już niemal przy drzwiach, kiedy spostrzegłem na stole skórzaną walizkę. Zupełnie zapomniałem o skarbie! Przestał mnie interesować. Nie miałem odwagi dotknąć tych pieniędzy — były splamione krwią. Musiałem się ich pozbyć razem z ciałem. Wziąłem walizkę, zgasiłem światło, zamknąłem domek na klucz i wsiadłem do samochodu. Miałem do przejechania pięć kilometrów. Żeby dotrzeć do kopalni, musiałem jechać przez Palm Bay. Kopalnia znajdowała się między 91 Palm Bay i Palm City. Było dziesięć po trzeciej. O tej porze nie będzie już żadnego ruchu, lecz mogę natkąć się na plicję drogową. Trzeba być rozsądnym — precz z nadmierną szybkością, nie robić nic takiego, co by mogło ściągnąć na mnie uwagę. Wyjechałem na autostradę. Znajdowałem się właśnie na głównej ulicy w Palm Bay, kiedy mój projekt pozbycia się ciała Odette zawalił się w sposób żałosny. Na skrzyżowaniu spostrzegłem policjanta stojącego obok sygnalizacji świetlnej. Zapaliło się czerwone światło, w chwili kiedy miałem do przebycia jakieś czterdzieści metrów. Jechałem teraz wolniej i zatrzymałem wóz. Stałem z cierpliwie głupią nadzieją, że uda mi się przejechać bezpiecznie pod obojętnym wzrokiem gliny, który patrzył na mnie, gdyż nie miał nic lepszego do roboty. Zdawało mi się, że on i ja jesteśmy ostatnimi żywymi istotami na ziemi. Różnokolorowe reklamy z Palm Bay świeciły tylko dla nas dwóch. Księżyc, okrągły i żółty, płynął po bezchmurnym niebie i oblewał nas swym światłem. Na szerokim bulwarze, który wydawał mi się nieskończenie duży, nie było żywej duszy. Wpatrywałem się w czerwone światło czekając z niecierpliwością, kiedy zapali się zielone. Było ono dla mnie symbolem niebezpieczeństwa, ściskałem kierownicę aż do bólu. Glina chrząknął i splunął na ulicę. Na ten odgłos podskoczyłem do góry, odwróciłem wzrok od sygnalizacji. Policjant machinalnie obracał w ręku pałkę i patrzył teraz prosto na mnie. Był to korpulentny mężczyzna, solidnie zbudowany. Zdawało się, że jego głowa, okrągła jak kula, spoczywa wprost na ramionach, jakby nie miał wcale szyi. Czy światło nigdy się nie zmieni? Czułem, że drżę ze strachu. Znów podniosłem wzrok na czerwone światło świecące przede mną. W tym właśnie momencie zmieniło się na zielone. Podniosłem nogę, żeby zwolnić hamulec, i z niesłychaną starannością oparłem ją na pedale gazu. Starałem się cicho ruszyć z miejsca, żeby niczym nie narazić się policjantowi. Ruszyłem z miejsca. Nagle rozległ się przeraźliwy zgrzyt. Wóz zatrząsł się, potem znieruchomiał. Zamarłem. Wrzuciłem pierwszy bieg. Nacisnąłem pedał gazu. Silnik zawył, ale packard nie ruszył z miejsca. Z przerażeniem zrozumiałem, że po tylu latach dobrej i lojalnej służby skrzynia biegów wyzionęła ducha. 92 Jeden z trybów musiał stracić ostatni ząb — byłem teraz zablokowany, mając przed sobą w odległości trzech metrów glinę i trupa Odette w bagażniku. Nie mogłem poruszyć się ani myśleć. Siedziałem trzymając się kurczowo kierownicy. Nie wiedziałem, co robić. Światło zmieniło się na czerwone. Glina podniósł czapkę i podrapał się w ogoloną czaszkę. W świetle księżyca widoczna była czerwona, brutalna twarz. Był to policjant starej daty, około pięćdziesiątki. Widział już w życiu wszystkie świństwa i znał wszystkie ciemne strony ludzkiej egzystencji. Typ, który chętnie narazi drugiego na przykrości, ale nie poda bliźniemu pomocnej ręki. Włączyłem wsteczny bieg w nadziei, że potrafię cofnąć wóz do krawężnika. Chciałem zwolnić środek ulicy, ale wsteczny bieg nie działał. Światło znów zmieniło się na zielone. Policjant podszedł do mnie. — Czy pan ma zamiar nocować tutaj, mój chłopcze? — spytał szorstkim głosem, odpowiadającym całkowicie jego brutalnemu wyglądowi. — Zdaje się, że nawaliła mi skrzynia biegów — odparłem. — Ach tak? No i co ma pan zamiar zrobić? — Czy w pobliżu jest jakiś warsztat czynny o tej porze? — Ja jestem od zadawania pytań, chłopcze. Pytam, co ma pan zamiar zrobić? — Kazać wziąć wóz na hol — odparłem siląc się na uprzejmy ton. — Bez bujania! A co się stanie z tym zawalidrogą przez ten czas, kiedy będzie pan szukał pomocnika? — Może zechciałby mi pan pomóc zepchnąć wóz z jezdni? Podrapał się pałką w ucho, czerwone i mięsiste, i zmrużył oczy. — Popatrz, popatrz, widzieliście coś takiego! — Splunął na drogę. — Czy mam napisane na gębie, że pcham samochody niedowarzonych głupków? Powiem panu jedno: nie znoszę pchania samochodów i nie mogę znieść głupców, którzy mają samochody. A teraz niech pan zabiera to świństwo ze środka drogi albo zamknę pana za świadome tamowanie ruchu! Wysiadłem i próbowałem sam pchać wóz, ale jezdnia wznosiła się lekko w górę i cały mój wysiłek szedł na marne. Pchałem, omal nie łamiąc sobie stosu pacierzowego, a policjant, z głową jak kula bilardowa, przechyloną na bok, przyglądał mi się. — Pana bicepsy są trochę sflaczałe, mój chłopcze — powiedział 93 wreszcie. — Dobrze, niech pan odpocznie. Może się pan uważać za aresztowanego. Niech mi pan pokaże swoje prawo jazdy. Nie mogłem złapać tchu. Podałem mu dokumenty. Nagle przyszła mi do głowy genialna myśl, żeby mu pokazać również moją nową legitymację dziennikarską. Przyjrzał się legitymacji, popatrzył na mnie i zerknął znów na kartę. — Co to jest? — spytał. — Pracuję w biurze szeryfa dystryktu Meadowsa — odrzekłem. — Jestem asystentem porucznika Renicka. — Renicka? — policjant zsunął czapkę na tył głowy. — Dlaczego pan wcześniej tego nie powiedział? Renick i ja byliśmy kumplami przed jego promocją — obracał z wahaniem w palcach legitymację, potem oddał mi ją. — W końcu nie umrę od tego... Pomogę panu. Razem zepchnęliśmy samochód. Policjant przyglądał mu się z obrzydzeniem. — Skrzynia biegów wysiadła? Będzie to pana nieźle kosztowało. — Z pewnością. Umysł mój pracował na najwyższych obrotach. Co robić? Nie odważę się zostawić samochodu w warsztacie. Istniało jedyne wyjście — wprowadzić wóz do mego garażu. Ale co zrobię ze zwłokami Odette? — Faceci z samochodami muszą być przygotowani na płacenie forsy. Nawet gdyby mi ktoś chciał dać wóz za darmo, nie przyjąłbym go — mówił policjant. — Czy jest tu jakiś warsztat? — zapytałem wycierając twarz zlaną potem. — Jest półtora kilometra stąd, ale pewnie już zamknięty. Jak policja drogowa zobaczy ten wrak, każą go zaciągnąć do komisariatu. Wtedy dopiero będzie draka. Po drugiej stronie ulicy spostrzegłem jeszcze otwarty drugstore. — Spróbuję zatelefonować — rzekłem. — Tak będzie najmądrzej. Ja tu zostanę. Niech pan powie, że życzę sobie, żeby wziął wóz na hol. Nazywam się O'Flaherty. On mnie zna. Wyciągnął notes i podał mi numer telefonu. Wszedłem do drugstore i wykręciłem numer warsztatu. Po długiej chwili usłyszałem zaspany głos. Powiedziałem, o co chodzi i że policjant OTlaherty dał mi numer jego telefonu. Facet zaczął kląć, ale w końcu przyrzekł, że przyjedzie. Wróciłem na skrzyżowanie. 94 — Przyjedzie — powiedziałem. — Założę się, że sklął pana bardzo brzydko! — Zgadza się. — Jak pan spotka porucznika, proszę mu powiedzieć, że mile go wspominam. To chłopak na poziomie. Najlepszy, jaki kiedykolwiek pracował w policji. — Powiem mu. — No dobrze, wracam do roboty. Do widzenia! — Dziękuję! Szeroki uśmiech rozjaśnił jego czerwoną twarz, o twardych rysach. — Musimy pomagać sobie w naszym zawodzie, jeden drugiemu! — oświadczył kiwając z przekonaniem głową. Oddalił się wymachując pałką i gwiżdżąc przez zęby. Drżącą ręką zapaliłem papierosa. Byłem tak przerażony, że oddychałem z trudem. Nawet jeśli samochód będzie w garażu, co zrobię? Muszę liczyć się z obecnością Niny. W jaki sposób będę mógł wyjąć zwłoki nie mając pewności, że Nina nie wejdzie do garaże i nie złapie mnie na gorącym uczynku? Nigdy nie wychodzi wieczorami. Byłem w takiej biedzie, że nie mogłem nawet myśleć. Strach paraliżował mi umysł. Po dziesięciu minutach przyjechała ciężarówka. Mechanik, małego wzrostu, cienki jak zapałka, był typowym Irlandczykiem. Był tak wściekły, że nie powiedział do mnie ani słowa. Wsiadł do packarda, coś w nim majstrował, potem wyszedł i splunął na ziemię. — Skrzynię biegów diabli wzięli — rzekł. — Jest roboty na czternaście dni i będzie to pana drogo kosztowało. — Chciałbym, żeby pan odprowadził wóz do mego garażu. Zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. — Pan nie chce, żebym naprawił to pudło? — Nie. Chcę, żeby pan odprowadził wóz do mego garażu. Konwulsyjny grymas zdeformował jego rysy. — Wyrywa mnie pan z łóżka o takiej porze i nie chce mi pan powierzyć naprawy? Tej nocy miałem już Irlandczyków po dziurki w nosie. — Pracuję w dyrekcji policji — powiedziałem. — Dość tego gadania. Proszę zawieźć mnie do domu. Myślałem, że dostanie ataku apopleksji, ale potrafił się opanować. Mrucząc coś przez zęby, przymocował linkę holowniczą do packarda. Podałem mój adres i usiadłem obok niego w ciężarówce. Ani on, ani ja nie otworzyliśmy ust przez całe pięć kilometrów. Kiedy zatrzymaliśmy się przed bungalowem, spojrzałem ze strachem 95 w okna, ale wszędzie było ciemno. Nina położyła się i pewnie już spała. Odwiązał linkę. — Wepchniemy wóz do garażu — powiedziałem. Po lekkiej pochyłości, bez zbytniego wysiłku, wtoczyliśmy packarda. — Ile? — spytałem. — Piętnaście dolarów — powiedział marszcząc brwi. Nie miałem piętnastu dolarów. Wyjąłem portfel, udało mi się wygrzebać jedenaście. — Wystarczy za taką robotę — rzekłem wręczając mu pieniądze. Wziął banknoty, podziękował mi jadowitym spojrzeniem, wsiadł do ciężarówki i odjechał. Zamknąłem garaż na klucz. Zaczęło świtać. Za godzinę wzejdzie słońce. Wciąż nie wiedziałem, co zrobię... Tymczasem zwłoki będą musiały pozostać w bagażniku przez cały dzień. Na samą myśl o tym ogarnęły mnie mdłości. Aleją udałem się do domu, otworzyłem drzwi i wszedłem. Zobaczyłem swoje odbicie w lustrze wiszącym w hallu. Mój wygląd budził przerażenie. Na stole leżała torebka Niny. Otworzyłem ją, wyjąłem drugą parę kluczy do samochodu i wsunąłem je do kieszeni. Obawiałem się, że podczas mojej nieobecności może przypadkiem otworzyć bagażnik. Zgasiłem światło, wszedłem cichutko do łazienki i wziąłem prysznic. Mój umysł był wciąż jeszcze sparaliżowany ze strachu. Nie mogłem nawet zastanowić się, jak mam postąpić. Sięgnąłem po piżamę, kiedy rozległ się dzwonek telefonu. Czułem, że serce mi zamiera. Włożyłem spodnie od piżamy i podbiegłem do aparatu. — To ty, Harry? — poznałem głos Renicka. — Przed chwilą telefonował Malroux. Porwali ją kidnaperzy. Przyjeżdżaj jak najszybciej! Stałem jak wryty, drżąc od stóp do głowy. Ściskając kurczowo słuchawkę czułem, że ogarnia mnie panika. — Słyszysz mnie, Harry? Udało mi się trochę opanować. — Tak, słyszę. Mój cholerny samochód nie jest na chodzie. Skrzynia biegów wysiadła. — Dobrze. Poślę ci wóz dyżurny. Będzie za dziesięć minut. Odłożyłem słuchawkę. — Harry... co się dzieje? Nina, na wpół rozbudzona, stała w progu. 96 — Nagląca sprawa. Córkę Malroux porwali kidnaperzy — odparłem przechodząc obok niej. — Wracaj do łóżka. Zaraz po mnie przyjadą — mówiłem ubierając się szybko. — Chcesz, żebym zrobiła ci kawy? — Nie, nic. Wracaj do łóżka. — Już są! Objąłem ją, pocałowałem i wybiegłem z domu, żeby wsiąść do policyjnego samochodu. Rozdział 8 Renick czekał na mnie w wartowni dyrekcji generalnej policji, w towarzystwie Barty'ego, komisarza federalnego, i kapitana Reigera. Kiedy wszedłem, studiowali mapę regionu. Renick podszedł, żeby się ze mną przywitać. — A więc stało się. Malroux zapłacił okup, ale jak to było do przewidzenia, jego córka nie wróciła. Idziemy teraz do niego. Pójdziesz z nami, Harry. — Co się stało? — Porywacze oświadczyli mu, że odnajdzie córkę w parku samochodowym w Lone Bay. Nie było jej tam. Wtedy zdecydował się zadzwonić do nas. — Zwrócił się do Reigera. — Może pan odszukać jej wóz i kazać go sfotografować? Po powrocie potrzebne mi będą odciski palców. A ty, Harry, we wszystkich dziennikach, bez wyjątku, każesz umieścić zdjęcia wozu Odette Malroux. — Zajmę się tym — odparł Reiger. — Chcę zorganizować blokadę dróg. Za godzinę sieć będzie tak napięta, że nawet mucha się nie przemknie. — Chodźmy, Fred — powiedział Renick do Barty'ego i wziąwszy mnie za rękę pociągnął na ulicę, gdzie czekał samochód policyjny. Jechaliśmy na pełnym gazie do rezydencji Malroux. — Ona nie żyje, nie ma co do tego żadnych wątpliwości — oświadczył Barty, mniej więcej czterdziestoletni, przysadzisty mężczyzna. — Gdyby ten stary głupiec wcześniej nas zawiadomił, moglibyśmy zanotować numery banknotów. — A ja go rozumiem — odparł Renick. — Na jego miejscu postąpiłbym tak samo. Pieniądze nie mają dla niego żadnego znaczenia. Chciał odzyskać córkę. — Mógł się spodziewać, że mu jej nie oddadzą, John. Tm więcej zastanawiam się nad tą historią, tym bardziej jestem przekonany, że to zrobił ktoś tutejszy. — Takie jest także moje zdanie. Wzdrygnąłem się i natężyłem uwagę. — Co przez to rozumiecie? — spytałem. —'Przed pójściem do kina — mówił Renick — telefonował do niej Jerry Williams. Natychmiast po zaalarmowaniu nas przez Malroux zatelefonowałem do Williamsa, ale nie zastałem go w domu. Leży w szpitalu ze złamaną nogą od czwartku, nie mógł więc telefonować do dziewczyny. Inaczej mówiąc, porywacz podszył się pod Williamsa. Skąd wiedział o jego istnieniu? Ojciec chłopca mówił mi, że jego syn nie widział się z Odette od dwóch miesięcy. Zastanówcie się nad tym. Druga sprawa: dlaczego wybrał „Piratów"? Zgoda, że lokal ten leży na uboczu, lecz istnieje mnóstwo innych knajp, bardziej znanych. Jest mało prawdopodobne, że ktoś obcy mógł wiedzieć o istnieniu „Piratów". Wóz zatrzymał się przed posiadłością Malroux. We wszystkich oknach na parterze paliło się światło, a drzwi wejściowe były szeroko otwarte. Kamerdyner czekał na podeście i natychmiast wprowadził nas do Malroux. Miliarder siedział w olbrzymim pokoju, wypełnionym masywnymi meblami. Ściany zasłaniały półki z książkami. Malroux nie mógł opanować wzburzenia. — Wejdźcie, panowie, siadajcie. Przypuszczam, że przyszliście zawiadomić mnie, że moja córka nie żyje. — Nie możemy tego potwierdzić na pewno — mówił niezręcznie Renick. — Istnieje jeszcze nadzieja, że wróci. Pan wiedział, że ją porwano, kiedy byłem u pana dzisiaj rano? — Tak. Ten człowiek groził mi, że ją zabije, jeśli was zawiadomię. Decyzja nie była łatwa, ale postanowiłem w końcu nic wam nie mówić. — Bardzo dobrze to rozumiem. Kiedy widział pan córkę po raz ostatni? — W sobotę wieczorem. Miała iść do kina z koleżanką. Wyszła około dziewiątej. Za dwadzieścia dziesiątą zatelefonowała tamta dziewczyna, że Odette nie przyszła. Nie zaniepokoiło mnie to. Odette często zmienia swe plany. Tuż przed jej wyjściem telefonował do niej młody Jerry Williams. Myślałem, że poszła razem z nim. Po wpół do dwunastej zadzwonił porywacz. Zażądał 500 tysięcy dolarów. Zobowiązał mnie, że nie zawiadomię policji. Kazał mi przygotować okup na dzisiaj i czekać na dalsze instrukcje. Rano otrzymałem list od Odette. Proszę, oto on. Wyjął zredagowany przeze mnie list i dał go Renickowi do przeczytania. — Czy to pismo pańskiej córki? — Tak. 99 Następnie Malroux zaznajomił Renicka z instrukcjami otrzymanymi ode mnie. Opowiadał, że jechał szosą do East Beach, zauważył sygnały świetlne, wyrzucił pieniądze przez okno samochodu i pojechał na parking w Lone Bay . — Znalazłem tam samochód córki. W jednym miejscu karoseria była mocno wgnieciona, jakby po jakimś wypadku. Czekałem prawie do czwartej, zrozumiałem, że nie przyjedzie. Zwróciłem się do policjanta, żeby was zawiadomił. — Ten policjant jest w tej chwili na parkingu — rzucił Renick. — Jeśli pana córka przyjedzie, będziemy o tym wiedzieli natychmiast. Nie widział pan człowieka, który dawał panu sygnały świetlne? — Nie. Siedział ukryty za krzakiem. Widziałem tylko światło latarki. — Chcielibyśmy obejrzeć te krzaki. Mógłby pan udać się z nami i wskazać dokładnie miejsce? Malroux wzruszył ramionami ze znużeniem. — Jestem ciężko chory, poruczniku. Chłód poranku szkodzi mi. Ale przewidziałem, że zechce pan zaznajomić się z tym miejscem i narysowałem panu maleńki plan. Podał kartkę papieru Renickowi, który dokładnie jej się przyjrzał, zanim pokazał plan komisarzowi Barty. — Musi pan tam zaraz pojechać, Fred — powiedział Renick. — Jak tylko wieść się rozniesie, tłum rozdepcze to miejsce. Harry, pojedziesz z nim i odeślesz mi samochód. Barty skinął głową, a ja poszedłem za nim do wozu policyjnego. — Twardy jest ten stary — mówił, podczas gdy wóz z hałasem ruszał z miejsca. — Nie zniósłbym tak łatwo utraty jedynej córki. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, kiedy zatrzymaliśmy się obok krzaków, za którymi siedziałem zaledwie przed trzema godzinami. Miałem teraz okazję zobaczyć komisarza Barty przy pracy, byłem pod wrażeniem jego umiejętności. Słońce już wzeszło. Komisarz rozkazał dwom policjantom, którzy nam towarzyszyli, aby wyszukali miejsce, gdzie ukryty był samochód. Później sam przystąpił do zbadania zarośli, a mnie kazał trzymać się na uboczu. Po dwudziestu minutach denerwującego oczekiwania zawołał mnie. — Sądzę, że odkryłem wszystko, co można było odkryć — rzekł. — Widać dokładnie, gdzie ten człowiek schował się. Oto odcisk obcasa w miękkiej ziemi, z którego można zrobić piękny odlew. Ale to teraz nie interesujące, chyba że schwytano by go w tym samym obuwiu na nogach. Tu znowu niedopałek papierosa marki lucky, ale trzeba by jeszcze udowodnić, że nie pali innych papierosów. Gdyby tak się stało, stanowiłoby to materiał do interesującej dyskusji przed sądem. 100 Jeden z policjantów zbliżył się do nas i zameldował, że odkryli miejsce, w którym był ukryty samochód. Poszliśmy w stronę policjanta, tam gdzie zostawiłem w nocy mojego packarda. — Widać tu piękne ślady opon — zwrócił uwagę komisarz. — Także sporo oleju. Możliwe, że samochód był uszkodzony. Wyciekał z niego olej. Barty badał ziemię, mrucząc pod nosem. — Mam tu dużo roboty, Barber. Proszę wziąć samochód i pojechać do Johna. Niech mu pan powie, że muszę tu zostać jakieś dwie godziny i proszę, żeby mi przysłał wóz. — Dobrze — odpowiedziałem, zostawiłem tych trzech gliniarzy i udałem się do samochodu policyjnego. Powróciłem do rezydencji Malroux. Nie mogłem uwierzyć, że podobna historia mogła mi się zdarzyć. Miałem wrażenie, że to jakiś koszmarny sen, że lada chwila obudzę się i okaże się, że nic się nie stało. Od czasu do czasu myślałem o moim samochodzie stojącym w garażu i oblewał mnie zimny pot. Kiedy zatrzymałem się przed portalem domu Malroux, Renick czekał na mnie na chodniku. Trzymał w ręku walizkę, dokładnie taką samą jak ta, którą Malroux wyrzucił ze swego wozu. Nie można się było pomylić. Na jej widok omal nie rzuciłem się do ucieczki. Renick położył walizkę na tylnym siedzeniu i usiadł obok mnie. — Czy Barty znalazł coś? — spytał. Obojętnym głosem wyliczyłem mu wszystkie ślady odkryte przez komisarza. Wiedziałem doskonale, że zostawiłem walizkę w moim samochodzie, w bagażniku, a przecież leżała teraz z tyłu za moimi plecami! — Co tam masz? — zapytałem. — Walizkę, taką samą jak ta, do której Malroux włożył okup. Miał dwie identyczne. To dobrze dla nas. Każę je sfotografować. Nigdy nie można wiedzieć. Porywacz musiał się pozbyć tamtej walizki. Jest całkiem możliwe, że ją znajdziemy. W tym wypadku byłoby łatwo zdobyć jego odciski palców. Na razie jedziemy do Meadowsa. Jeśli jest gotów, powiadomimy prasę. Mamy nadzieję, że zgłosi się świadek, który widział dziewczynę po jej wyjściu z „Piratów". „Niczego nie osiągniesz tą drogą" — pomyślałem w duchu. Byłem zadowolony z siebie, że kazałem Odette zmienić suknię i włożyć rudą perukę. Meadows czekał na nas w swoim gabinecie. Kiedy Renick skończył 101 sprawozdanie z wyników dotychczasowego śledztwa, szef wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem po pokoju, żując cygaro. — Dobrze, przejdźmy do ataku! — oświadczył wreszcie. — Mamy trochę czasu do ukazania się popołudniowej prasy. — Stanął i wskazał na mnie palcem. — To należy do pana, Barber. Musimy współpracować z dziennikarzami. Nie trzeba pana uczyć, co ma pan robić. Chcę, żeby dobrze mówili o naszej robocie. Jak najlepiej. Jasne? Uwaga, John! Bez gaf! Będziemy teraz na cenzurowanym. Musimy koniecznie schwytać porywaczy! — Tak — odparł Renick. — Porozumiem się z Reigerem, a potem zajmiemy się prasą. Towarzyszyłem mu do biura Reigera. Dał mi serię zdjęć przedstawiających samochód Odette. — Do roboty, Harry! — rzekł Renick. — Muszę teraz zobaczyć się z kapitanem. Zadałem mu wówczas pytanie, które cisnęło mi się na usta od godziny. — Czy podczas rozmowy z Malroux nie widziałeś jego żony? Zaskoczony, Renick potrząsnął głową. — Nie. Malroux oświadczył, że jest załamana i że musi leżeć w łóżku. Reiger podniósł nagle głowę. — Załamana? Nigdy nie przyszłoby mi na myśl, że należy do kobiet, które się załamują. Renick żachnął się niecierpliwie. — No to co? Wczoraj miała atak nerwowy, kiedy czekali na telefon porywacza. Trzeba było wezwać lekarza. Dał jej dużą dawkę środka nasennego i dotąd jeszcze się nie obudziła. — Sprawdziłeś to u lekarza, John? — spytałem z wyschniętym gardłem. Spojrzał na mnie i zmarszczył brwi. — Harry, co ci chodzi po głowie? — Nic. Ale jak stwierdził kapitan przed chwilą, nigdy bym nie uwierzył, sądząc na podstawie jej zdjęć, że jest w stanie tak się załamać. — Słuchaj, nie traćmy czasu na rozmowę o tej damie — rzekł Renick. — Czy to jest w jej stylu, czy nie, Malroux zapewniał, że jego żona jest w stanie całkowitej depresji. Zajmij się zdjęciami. — Podał mi walizkę. — Każ ją sfotografować i rozdaj odbitki dziennikarzom. — Idę. Przez kolejne trzy godziny byłem całkowicie zaabsorbowany telefonem. Ledwo odłożyłem słuchawkę, zaczynał dzwonić na nowo. O go- 102 dzinie dziesiątej dziennikarze zebrali się tłumnie w poczekalni, domagając, się w sposób gwałtowny wyjaśnień. O dziesiątej trzydzieści zaprowadziłem całą bandę do Meadowsa. Umiał postępować z reporterami, bez wątpienia. Kapitan Reiger i komisarz Barty byli również obecni, ale nie zabierali głosu. Mówił tylko Meadows. Szczęśliwy, że mam chwilę wytchnienia, zostawiłem dziennikarzy na pastwę szefa i wróciłem do mego biura. Ledwo usiadłem, zadzwonił telefon. Była to Nina. — Harry, zgubiłam klucze, potrzebny mi jest samochód. Czy zabrałeś swoje? Samochód! W tym rozgardiaszu zapomniałem o wozie i o zawartości bagażnika. — Nie miałem czasu ci powiedzieć, że nie możesz korzystać z wozu. Skrzynia biegów wysiadła. Wczorajszej nocy musiano mnie przyholować. — Co ja teraz zrobię? Muszę dostarczyć całą serię naczyń. Nie można by go dać do naprawy? Może chcesz, żebym zadzwoniła do warsztatu? — Nie. Trzeba wymienić skrzynię biegów. Nie możemy sobie teraz na to pozwolić. Weź taksówkę. Słuchaj, nie wiem, do czego mam się najpierw zabrać. Nie myśl już o samochodzie. Wrócę wieczorem. Odłożyłem słuchawkę. Jeszcze nie ochłonąłem z wrażenia, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Na progu ukazał się Tim Cowley. Na jego widok omal nie zemdlałem. — Cześć, najmilszy! — rzekł. — A więc tkwisz po uszy w robocie! — Tracisz świetną okazję — powiedziałem. — Szeryf zwołał właśnie konferencję prasową. Wszyscy chłopcy tam są. Skrzywił usta w pogardliwym grymasie. — Ach! Ten stary kabotyn! Chodzi mu tylko o jedno, żeby wydrukowali w gazetach jego paskudną gębę. — Usiadł w fotelu. — Mój artykuł o tym uprowadzeniu napiszę całkiem inaczej niż ci głupcy, którzy słuchają w tej chwili twojego patrona. Harry, to może być sensacyjna sprawa, jeśli sieją przedstawi w sposób właściwy. Liczę na to, że potrafię ją gruntownie zgłębić. Renick to sprytny chłopiec. Pogadam z nim, a nie z jego szefem, który nie jest mi do niczego potrzebny. — Zapalił papierosa nie przestając patrzeć na mnie badawczo swymi myszkującymi oczkami. — Uważają, że dziewczyna nie żyje? — Tak przypuszczają, to prawda, ale nie są pewni. — Jak Malroux podchodzi do tego? Wpadłem tam, ale dom jest otoczony policją. Nie mogłem się z nim zobaczyć. 103 — Zniósł to chyba dość dobrze. Nie zapominaj, że jest stracony. Może jeszcze żyć miesiąc lub dwa. — A jak zareagowała jego czarująca małżonka? — Jest w stanie całkowitej depresji. Cowley spojrzał na mnie uważnie. — Co mówisz? — Przebywa pod opieką lekarza. To nieszczęście całkiem ją załamało! Rozumiesz? Odrzucił głowę w tył i wybuchnął szatańskim śmiechem. — To już szczyt wszystkiego! Uwierzyłbym raczej, że odtańczyła kankana na dachu! — Jak to? — Posłuchaj, ci Malroux są Francuzami. Czy znasz trochę francuskie prawo spadkowe? — Nie, naprawdę nie. Ale co to ma z nią wspólnego? — Według tamtejszego prawa dziecko dziedziczy połowę majątku rodziców. Inaczej mówiąc, ta dziewczyna odziedziczyłaby połowę milionów swego ojca. Nawet gdyby chciał całą swą fortunę zapisać żonie, nie mógłby tego zrobić. Po jego śmierci połowa majątku przechodzi automatycznie i legalnie na córkę. Otóż połowa tego, co posiada, to ogromna fura pieniędzy. Nagle ogarnęło mnie przykre uczucie. — Jeśli porywacze zabili dziewczynę -— mówił dalej — co jest możliwe, i Malroux wkrótce umrze, co jest również możliwe, Rhea Malroux zagarnie cały majątek. Dlatego dziwi mnie, że jest chora. Prawdopodobnie z radości! Może to było motywem zbrodni, przyczyną zamordowania Odette. Może upozorowane porwanie miało jedynie na celu ułatwienie dokonania tego czynu? Czyżby Rhea zrobiła ze mnie kozła ofiarnego? — Co ci się stało, Harry? — spytał Cowley. — Wyglądasz, jakbyś połknął osę. W tym momencie zadzwonił wewnętrzny telefon. — Potrzebuję pana! — ryczał Meadows. — Niech pan zaraz tu przyjdzie! — „Głos jego pana!" — zauważył Cowley śmiejąc się od ucha do ucha. Wstałem. — Do widzenia Tim. Gdybym był ci potrzebny, daj znać. Szybko wybiegłem z pokoju, szczęśliwy, że wyrwałem się spod jego badawczych oczu. 104 II Do południa poszukiwania Odette przybrały taki rozmach, że ogarnęło mnie przerażenie. Postawiono posterunki na wszystkich drogach wylotowych. Wezwano na pomoc wojsko. Przeszło tysiąc mężczyzn, żołnierzy, policjantów, przeczesywało okolicę szukając zaginionej. Nad Palm Bay i Palm City warczały trzy helikoptery mające bezpośrednią łączność z biurem Meadowsa. Na konferencji prasowej Meadows oświadczył dziennikarzom: — Wychodzimy z założenia, że dziewczyna znajduje się na naszym terenie. Przypuszczamy, że nie żyje, ale możemy się mylić. Jeśli nie żyje, musiano ukryć dziewczynę w pobliżu i także ją znajdziemy. Wszystkie mieszkania, wszystkie domy, farmy, zostaną przeszukane. Dysponujemy ogromnymi środkami. Zabierze to trochę czasu, jeśli jednak znajduje się w promieniu 75 kilometrów od tego gabinetu, odnajdziemy ją wcześniej czy później. Renick zjawił się po odejściu dziennikarzy. Wracał ze szpitala, gdzie udał się raz jeszcze w celu powtórnego przesłuchania Waltera Kerby. Spodziewał się, że pijak przypomni sobie może jakiś szczegół, który naprowadzi na ślad porywaczy. Meadows rzucił mu pytając spojrzenie. — No i co? — Nic. Jedno wiem na pewno, że ten typ był wysoki, szeroki w barach. Nie posuwa to naszej sprawy naprzód, ale to już jest coś. Wiemy, że szukamy wysokiego mężczyzny, szerokiego w barach, który pali lucky, ma dość sfatygowany samochód i waży około osiemdziesięciu kilogramów. — Skąd pan wie, ile waży? — spytał Meadows. — Dzięki odciskowi jego obcasa. Barty zwrócił się do rzeczoznawców. Jeden z tych ludzi, ważący 82 kg, zostawił taki sam ślad w ziemi. Meadows miał zachwyconą minę. — Jeszcze kilka szczegółów i będziemy mogli opublikować jego domniemaną podobiznę. Przysłuchiwałem się tej rozmowie i byłem tak zdrętwiały, że czułem niemal ból mięśni. Nagle ktoś otworzył drzwi na oścież i do pokoju wkroczył kapitan Reiger. Jego duża, mięsista twarz była czerwona z emocji. — Mamy ślad! — zawołał. — Jegomość zamieszkały w West Beach doniósł o wypadku. Nazywa się Herbert Carey. Jest właścicielem drugstore w Lone Beach. Ostatniej nocy odwiedzili z żoną rodziców 105 mieszkających w Lone Bay. Postawili swój samochód na tamtejszym parkingu. W chwili kiedy opuszczali parking nadjechał nagle T.R. 3, Carey potrącił ten wóz. Podczas jego opowiadania zbliżyłem się do okna i zapaliłem papierosa, odwróciwszy się tyłem do pokoju. Czułem, że jestem biały jak płótno. Byłem pewien, że gdyby ujrzeli moją twarz, nabraliby natychmiast podejrzeń. — Był to samochód małej Malroux. Carey zapisał numer. Przyznaje, że to on spowodował wypadek. A teraz słuchajcie uważnie: wóz prowadził mężczyzna! — Słowa wypowiedziane przez Reigera szorstkim głosem policjanta uderzyły we mnie jak ciosy zadane sztyletem. — Był to zapewne jeden z porywaczy — ciągnął dalej. — Nie chciał się zatrzymać, choć Carey był winien. Dojechał do końca parkingu, zaparkował wóz i zniknął. — Na miłość boską! — zawołał Meadows. — Dlaczego Carey nie zawiadomił natychmiast o wypadku? — Robi to, co każe żona. Był winien, ale żona nie chciała, żeby się do tego przyznał. Dopiero dzisiaj rano zdecydował się pójść na policję. — Chcę z nim pomówić — powiedział Renick. — Zaraz przyjdzie. Posłałem po niego samochód. Będzie tu lada chwila. — Widział tego człowieka? — Myślę, że tak. Parking nie jest dobrze oświetlony, ale w każdym razie Carey rozmawiał z facetem. Udało mi się trochę opanować. Przede wszystkim nie chciałem, żeby Carey mnie widział. Odszedłem od okna. — Wrócę do siebie — oświadczyłem. — Mam mnóstwo pracy. Skierowałem się w stronę drzwi. — Hej! Zostań tu — zawołał Renick. — Chcę, żebyś słyszał zeznania świadka. Czy Carey mnie pozna? Czy wejdzie do pokoju, spojrzy na mnie i powie: „To on!". Usiadłem przy wolnym biurku. Najbliższe dwadzieścia minut były najcięższe z całego mego dotychczasowego życia. — Czy znacie starą kopalnię srebra obok autostrady? — spytał nagle Reiger, który studiował mapę wiszącą na ścianie. — Świetne miejsce do ukrycia zwłok. Każę je przeszukać. Zdjął słuchawkę i zaczął wydawać rozkazy. „Ci tutaj znają swój zawód" — myślałem. Gdzie ukryję ciało Odette? Wszystkie drogi zablokowane, więcej niż tysiąc osób postawili już na 106 nogi, szukają, przetrząsają wszystkie domy, wszystkie mieszkania. Jakim sposobem uda mi się pozbyć zwłok? Przez cały czas telefon nie przestawał dzwonić. Co pięć minut informowano nas o wynikach poszukiwań. Oni istotnie zadawali sobie mnóstwo trudu! Czwarta część terytorium zaznaczonego na mapie została już przeszukana. Widziałem, że akcja zbliża się do mojej ulicy. Czy wpadnie im na myśl zajrzeć do garażu? Czy otworzą bagażnik? Nagle zapukano do drzwi i Herbert Carey wszedł do pokoju wraz ze swoją małżonką. Tworzyli dziwaczną parę. Była od niego wyższa o głowę. Łysa czaszka Careya lśniła od potu, miął nerwowo swój kapelusz, kierując się za żoną w głąb sali. W ciemnościach panujących na parkingu nie widziałem jego twarzy, toteż teraz patrzyłem na niego z ciekawością. Był on jednym z tych słabeuszów, którzy zawsze pozwalają się tyranizować i żyją w wiecznym strachu, nigdy nie wiedząc, czy mają rację, czy nie. Kobieta była duża i wulgarna, z małymi oczkami o twardym spojrzeniu i z agresywną brodą. Widać było, że dominuje w tym małżeństwie. Wtargnęła do biura, jakby je chciała zagarnąć na własność, wybrała sobie Meadowsa jako cel i natychmiast przystąpiła do ataku. Jej mąż nie jest odpowiedzialny za ten wypadek. Najlepszy dowód, że tamten uciekł. Co to ma za sens, że ich tu wezwano? Oni muszą zajmować się sklepem. Czy Meadows wyobraża sobie, że osiemnastoletnia smarkula może rządzić się w drugstorze, podczas gdy oni tracą czas na policji itp. Meadows na próżno usiłował zatamować ten potok wymowy. Nie ruszałem się z miejsca, sparaliżowany ze strachu. Nie mogłem oderwać oczu od Careya. To był oczywiście błąd. Moje natarczywe spojrzenia przyciągnęły w końcu jego uwagę. Nagle zwrócił się w moją stronę. Zadrżał. Czułem, że serce mi zamiera, zamienia się w sopel lodu. Przyglądał mi się z uwagą. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Miałem okropne uczucie, że mnie poznaje. Przez dłuższą chwilę obserwowaliśmy się, potem Carey skulony odwrócił się, powracając do swej roli zahukanego męża. Meadows tłumaczył właśnie żonie Careya, że wezwano ich w innej sprawie, zaczął opowiadać jej o kidnaperstwie. Kobieta powoli uspokajała się. — Wypadek samochodowy wcale mnie nie interesuje — zakończył. — Chciałbym, żebyście mi dali rysopis tego człowieka. — Zbliżył się do Careya. — Pan z nim rozmawiał? 107 — Tak, proszę pana — potwierdził Carey nerwowo. — Niech mi go pan opisze. Carey popatrzył na żonę, potem znów na Meadowsa. Kapelusz wypadł mu z ręki, zaczerwienił się i podniósł go z podłogi. — Okazały mężczyzna. Nie widziałem dokładnie, było ciemno. — Barczysty i postawny? — Tak. — Nie powiedziałabym — wtrąciła pani Carey. — Był szeroki w barach, ale nie wysoki. Raczej taki jak pan — dodała wskazując na Meadowsa. Zmarszczył brwi. — Rozmawiam z pani mężem — rzekł. — Później zwrócę się do pani. — Mój mąż nigdy nic nie widzi. Nie ma sensu go pytać. Jego brat jest taki sam. Nie można przywiązywać większej wagi do tego, co mówi mój mąż, tak samo jak do tego, co mówi jego brat. Wiem, co o nich myśleć. Od 26 lat jesteśmy małżeństwem. Nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, Meadows ciągnął dalej: — Panie Carey, czy miał pan wrażenie, że ten człowiek jest wysoki? Jakiego był mniej więcej wzrostu? Carey zawahał się, spojrzał na żonę, jakby ją chciał przeprosić. — To trudno powiedzieć, proszę pana. Było ciemno. Ale odniosłem wrażenie, że jest wysoki. Meadwos uczynił gest rozpaczy. Wskazał palcem na Renicka. — Jak ten? Carey przyglądał się Renickowi, znów upuścił kapelusz i podniósł go niezręcznie. — W przybliżeniu, tak. Może trochę wyższy. Kobieta wy buchnęła śmiechem. — Zastanawiam się doprawdy, o czym ty myślisz — rzekła. — Ten mężczyzna nie był wyższy od tego pana. I znów wskazała ręką na Meadowsa. — Jeśli chodzi o mnie, to... to on wydawał się wysoki, moja droga — zaczął Carey wycierając łysą czaszkę chusteczką. Wtedy Meadows odwrócił się do mnie. — Proszę, niech pan wstanie — rozkazał zniżonym głosem. Byłem najwyższy z obecnych. Wstałem powoli. Serce waliło mi w piersiach. — To prawdziwy olbrzym! — pisnęła kobieta. — Powtarzam stanowczo, że tamten nie był wcale wysoki. Carey patrzył na mnie badawczo. 108 — Zdaje mi się — rzekł z wahaniem — że ten pan jest mniej więcej tego samego wzrostu i tak samo barczysty jak tamten w samochodzie. Usiadłem. Carey wciąż mi się przyglądał. — Dobrze, proszę mi teraz opowiedzieć, co się stało? Pan najechał na jego wóz? — spytał Meadows. Carey z żalem oderwał ode mnie wzrok. — Siedziałem w samochodzie i włączyłem wsteczny bieg. Zapomniałem zapalić światła. Wjechałem na jego wóz. Nie zauważyłem go wcale. Wówczas przerwała mu żona. — Ależ nie, wcale tak nie było. Ty już cofnąłeś się, wtedy zjawił się ten człowiek i wjechał na ciebie. Wina była całkowicie po jego stronie. Potem zaczai nam ubliżać i odjechał. Kiedy zaparkował wóz, wybiegł z parkingu. Gdyby słuszność była po jego stronie, dlaczego by uciekał? — Gwiżdżę na to, kto ponosi winę — warknął Meadows. — Chcę tylko odszukać tego człowieka. Niech mi pan powie — zwrócił się do Careya — czy zauważył pan coś charakterystycznego u tego faceta. W jakim mógł być wieku? — Sądząc po głosie i sposobie poruszania się, powiedziałbym, że miał jakieś trzydzieści lat. — Rzucił błagalne spojrzenie na żonę. — Czy ty także tak uważasz, kochana? — Jak można oceniać czyjś wiek według głosu? — odparła oschłym tonem. — Mój mąż uwielbia powieści kryminalne — dodała adresując te słowa do Meadowsa. — Cały czas siedzi z nosem w książce. Ludzie nie powinni czytać kryminałów. To niebezpieczne. — Czy mogłaby pani określić jego wiek? — spytał Meadows. — Może bym mogła, ale nie zrobię tego. Nie widzę powodu, żeby wprowadzać policję w błąd — zakończyła przeszywając męża piorunującym wzrokiem. — Panie Carey, czy przypomina pan sobie, jak był ubrany? Niepokaźny człowieczek zawahał się. — Nie mogę powiedzieć na pewno, ale wydaje mi się, że nosił sportowe ubranie. Może brązowe. Kiedy wysiadł z wozu, zauważyłem, że miał na marynarce naszywane kieszenie. — Zastanawiam się, jak możesz tu przed panami pleść takie brednie — oświadczyła żona. — Była noc, nie mogłeś zauważyć koloru ubrania. A do tego jesteś przecież krótkowidzem! Mężczyźni są tak próżni! — rzekła zwracając się do Meadowsa. — Powinien stale nosić okulary. Całe życie mu to mówię. Nie powinien prowadzić samochodu bez szkieł. — Mój wzrok wcale nie jest taki zły, Harriet — zaprotestował Carey, 109 buntując się przynajmniej raz. — Szkła potrzebne mi są tylko przy jakiejś bardzo precyzyjnej pracy. Meadows wskazał mu gazetę rozłożoną na biurku w odległości przeszło półtora metra. — Czy potrafi pan przeczytać tytuły? Carey czytał bez zająknienia. Meadows spojrzał na Renicka, wzruszył ramionami, potem spytał: — Czy nosił kapelusz? — Nie, proszę pana. — Czy zgadza się pani co do tego? — spytał Meadows ironicznie. — Nie nosił kapelusza, ale to nie znaczy, że nie mógł go mieć — odparła kobieta z wściekłością. — Czy trzymał go w ręku? Zawahała się, potem przyznała niechętnie. — Nie zauważyłam. Tymczasem Carey przyglądał mi się ze zdumioną miną. — Panie Carey — pytał dalej Meadows — czy to był brunet, czy blondyn? — Nie mogę na to pytanie odpowiedzieć, było ciemno. — Czy rozmawiał z panem? — Naubliżał nam — wtrąciła kobieta. — Wiedział, że nie ma racji. On... — Czy poznałby pan jego głos? — spytał Meadows nie zwracając uwagi na kobietę. Carey potrząsnął głową. — Nie przypuszczam. Nie mówił wiele. — O której godzinie zdarzył się ten wypadek? — O dziesiątej dziesięć. Patrzyłem na zegarek. — A potem uciekł? W którą stronę? — Mam wrażenie, że wsiadł do innego samochodu, który czekał za parkingiem. W każdym razie po jego odejściu usłyszałem szum odjeżdżającego samochodu. — Pan nie widział tego wozu? — Nie, ale widziałem światła reflektorów. — W którą stronę pojechał? — W stronę lotniska. Meadows przez cały czas chodził po pokoju. Nagle zatrzymał się, spojrzał na Careya, potem na Renicka, który robił notatki. — W stronę lotniska? — Może jechał do West Beach, za lotnisko. Nie chcę powiedzieć... 110 — Lotnisko! — krzyknął Meadows. — To jest myśl. — Nagle jakby wstąpił w niego nowy duch. — Ależ to świetny pomysł! Do diabła! Czy sprawdziliśmy lotnisko, John? Renick potrząsnął głową. — Nie. Przypuszczaliśmy, że nie odważy się wywieźć dziewczynę samolotem. Zaraz sprawdzimy, jeśli pan przypuszcza... — Trzeba wszystko sprawdzić — rzekł Meadows. — Dostarczcie mi listę wszystkich pasażerów, którzy odlatywali z tego lotniska między dziesiątą trzydzieści i północą. Niech się pan tym zajmie, John. Ogarnęło mnie takie przerażenie, że z największym wysiłkiem mogłem usiedzieć na miejscu. — To na razie wszystko — rzekł Meadows. — Panie Carey, dziękuję za współpracę. Jeśli będą nam jeszcze potrzebne jakieś informacje, zwrócimy się do pana. Żona Careya skierowała się ku drzwiom. — Chodź, Herbert. Już dość straciliśmy czasu. Carey szedł za nią, potem zatrzymał się i zaczai mi się przypatrywać. Nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy. Otworzyłem szufladę i wyjąłem z biurka jakiś papier, jakbym zapomniał o istnieniu Careya. Nagle usłyszałem, jak zwraca się do Meadowsa: — Proszę mi wybaczyć, ale kim jest ten pan? „Tym razem stało się" — pomyślałem w panice. Serce moje zamieniło się w bryłkę lodu. Podniosłem głowę. Carey wskazał na mnie palcem. Meadows, wyraźnie zaskoczony, odparł: — To Harry Barber, mój attache prasowy. Ale żona chwyciła Careya za ramię i pociągnęła go do drzwi. — Chodź już, na litość boską! Może ty nie masz nic lepszego do roboty, jak zabierać tym panom czas, ale ja mam! Niechętnie, z oczami wciąż wlepionymi we mnie, Carey pozwolił się wyprowadzić z pokoju. Drzwi zamknęły się za nimi. Rozdział 9 — Co za babsztyl! — westchnął Meadows siadając za biurkiem. — Co pan o tym myśli, John? Ja wierzę raczej Careyowi. — Oczywiście — przytaknął Renick. — W każdym razie mamy drugiego świadka. Kerby także twierdzi, że napastnik był wysoki i barczysty. Teraz dysponujemy już kilkoma pewnymi informacjami. Wiemy, że człowiek, którego szukamy, ma mniej więcej metr osiemdziesiąt wzrostu, waży około 80 kilogramów, nosił ciemne, sportowe ubranie z naszywanymi kieszeniami. Ile ty ważysz, Harry? — spytał nagle, zwracając się do mnie. — Około 84 kilogramy — odparłem ochrypłym głosem. — Co to ma wspólnego z tym wszystkim? — Mam pomysł. Carey powiedział, że ty jesteś mniej więcej tego samego wzrostu i tuszy co tamten facet. Weźmiemy twoje zdjęcie, zamażemy twarz i umieścimy w prasie. Zaapelujemy, żeby zgłosił się do nas każdy, kto na parkingu w Lone Bay lub w barze „Piraci" widział kogoś podobnego do mężczyzny na fotografii. Co pan o tym sądzi, szefie? — Doskonała myśl! — zawołał Meadows z entuzjazmem. — Zrobimy nawet coś więcej. — Wezwał sekretarkę. — Miss Lehman, chciałbym, żeby pani kupiła natychmiast ubranie sportowe dla pana Barbera. Musi być ciemnobrązowe, z naszywanymi kieszeniami; coś dyskretnego. Możliwie najszybciej. Panna Lehman przyjrzała mi się, skinęła głową i wyszła. — John, niech się pan postara tymczasem o listę pasażerów. Chcę otrzymać nazwiska wszystkich ludzi, którzy między dziesiątą trzydzieści a północą odlecieli z tego lotniska. — Potem zwrócił się do mnie. — Może by pan napisał mały artykulik o mnie, o moim życiu prywatnym, o moich hobby, o chłopakach i o żonie? Zresztą sam pan wie, co robić. Wszystkie szczegóły znajdzie pan w aktach. Niech pan spóbuje umieścić artykuł w magazynach „Time"'i „Newsweek"'. Kiedy wróciłem do mego pokoju i zamknąłem drzwi, usiadłem załamany. Czułem się jak schwytany w pułapkę. Pomysł z fotografią, podsunięty przez Renicka, może się okazać bardzo niebezpieczny. Byłem niemal pewien, że nikt mnie nie widział u „Piratów", ale miałem dość doświadczenia dziennikarskiego, by zdawać sobie sprawę, że ktoś mógł mnie zauważyć u „Piratów" lub na parkingu w Lone Bay. Na lotnisku popełniłem błąd — zaniosłem walizkę Odette aż do hallu, gdzie było mnóstwo ludzi. Byle jaki gap, obejrzawszy fotografię w gazecie, może sobie mnie przypomnieć. Ale najbardziej dręczyła mnie myśl, w jaki sposób pozbyć się trupa Odette? Muszę to załatwić koniecznie jeszcze dzisiejszej nocy. Nie mogę jej dłużej trzymać w bagażniku. Będę zmuszony wynająć samochód. Moje przerażenie spotęgowało się jeszcze, kiedy sobie przpomniałem, że nie mam pieniędzy. Spróbuję pójść do tego warsztatu co zawsze i wynająć samochód bez złożenia kaucji. Miałem zaledwie dwa dolary w kieszeni, a nie wiedziałem, jak wygląda kasa Niny. Nie mogłem podjąć ani centa z mojej pensji przed końcem tygodnia. Kiedy już będę miał wóz, muszę przenieść do niego zwłoki Odette. Jak to zrobić i nie dać się zaskoczyć przez Ninę? Muszę czekać, aż się położy. Nie miałem czasu zastanawiać się dłużej — telefon dzwonił bez przerwy. Musiałem napisać artykuł o Meadowsie. Właśnie go skończyłem, kiedy miss Lehman weszła z garniturem do pokoju, a za nią Renick. Serce mi zabiło na ten widok. Była to kopia mego ubrania. Kupiłem je tuż po wyjściu z więzienia. — Przebierz się, Harry — rzekł Renick po wyjściu miss Leham. — Fotograf czeka. Chcemy umieścić zdjęcie w wieczornych dziennikach. Włożyłem garnitur i poszedłem z Renickiem do policyjnego studio fotograficznego. Po pół godzinie mieliśmy tuzin klisz przeznaczonych dla prasy. Redagowałem mój własny rysopis i przyklejałem go na odwrocie fotografii. Miałem okropne uczucie, że popełniam samobójstwo. Potem udałem się do Meadowsa, żeby mu pokazać odbitki. Na kliszach twarz była zamazana, ale mimo to można mnie było z łatwością poznać. Meadows obejrzał zdjęcia i z uznaniem skinął głową. Potem wezwał miss Lehman i polecił jej zanieść fotografie do redakcji dzienników. Renick zetknął się z nią w drzwiach. 113 — Mam listę pasażerów — zawiadomił. — Nie bardzo nam się przyda. Między dziesiątą trzydzieści a północą startowały tylko dwa samoloty. Jeden do Japonii, drugi do Los Angeles. W tym drugim było piętnastu pasażerów na pokładzie. Czternastu stanowili przedsiębiorcy handlowi wraz z żonami. Odbywają tę podróż regularnie i stewardesa zna ich osobiście. Piętnastą była młoda samotna dziewczyna. Meadows skrzywił się. — To nie posuwa śledztwa wcale naprzód. Szukamy dziewczyny podróżującej z mężczyzną. Nie jest wykluczone, że porywacz tak sterroryzował swą ofiarę, że zmusił ją do towarzyszenia w podróży. Jak się nazywa ta samotna pasażerka? — Jechała pod nazwiskiem Anny Harcourt — odparł Renick. — Stewardesa zwróciła na nią uwagę. Była ruda, to na pewno nie była Odette Malroux. Twarda, lodowata pięść, która cisnęła mój żołądek, rozluźniła się nieco. Nagle nogi ugięły się pode mną, tak że musiałem usiąść. Meadows wrzucił listę do kosza na papiery. — No cóż, musieliśmy spróbować. Może będziemy mieli więcej szczęścia z fotografią. Było już po siódmej. Wałęsałem się jeszcze do ósmej, słuchałem raportów nadawanych telefonicznie. — Czy mógłbym iść do domu? — spytałem Renicka. — Jeśli będzie coś nowego, przedzwonisz do mnie. — Oczywiście, Harry. Zmykaj! Wróciłem do biura i zatelefonowałem do Niny. — Możliwe, że wrócę późno — rzekłem. — Co robisz wieczorem? — Ależ... nic. Będę czekała. — Może byś poszła do kina? Nie ma sensu, żebyś cały wieczór siedziała w domu. Jest bardzo dobry film w „Capitolu". Może pójdziesz go obejrzeć? — Nie mam ochoty iść sama, Harry. Zaczekam. Gdyby mi się udało namówić ją, żeby wyszła z domu na kilka godzin! — Będę się cieszył, jeśli pójdziesz, Nino. Za mało wychodzisz. — Ależ kochany, nie mam ochoty sama wychodzić, nawet jeśli nas stać na to. Kiedy wrócisz? Chcesz, żebym ci zostawiła obiad? Przestałem nalegać, żeby nie wzbudzić jej podejrzeń. — Posiedzę jeszcze z godzinkę. Tak, zostaw mi coś do jedzenia. — Och, Harry, wciąż jeszcze nie znalazłam kluczy od samochodu. Nagle ogarnęła mnie złość. — Co to ma za znaczenie, jeśli wóz nie nadaje się do jazdy! Cześć, wkrótce przyjadę! 114 Odłożyłem słuchawkę. Przez dłuższą chwilę siedziałem nieruchomo, patrząc bezmyślnie na zegar ścienny. Nina kładła się zwykle około jedenastej. Będę musiał czekać co najmniej do pierwszej, zanim odważę się wyjąć trupa Odette. Teraz, kiedy zbliżał się moment działania, strach przed czynnościami, które będę musiał wykonać, przyprawiał mnie o mdłości. Ale nie mogłem inaczej. Gdzie złożę ciało? W starej kopalni? Wiem, że już tam szukali. Mało prawdopodobne, żeby zrobili to po raz drugi. Jeśli potrafię załatwić to niepostrzeżenie, zwłoki Odette może nigdy nie będą odnalezione. Ale czy uda mi się tego dokonać? Przed opuszczeniem wartowni przestudiowałem tablicę, na której Renick zaznaczył stan poszukiwań. Oddalały się teraz od kopalni srebra, biegły wzdłuż autostrady w kierunku mego mieszkania. Około pierwszej w nocy droga będzie pusta, z wyjątkiem, oczywiście, samochodów kontrolnych. Jako oficjalny attache prasowy dyrektora policji mogę ewentualnie zdobyć się na odwagę i puścić się w drogę, o ile moje nerwy wytrzymają tę próbę, ale sprawa była nad wyraz niepewna. Zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, muszę wynająć samochód. Wyszedłem z biura i udałem się autokarem do warsztatu. Było za dwadzieścia dziewiąta, kiedy tam przyjechałem. Ted Brown, osiemnastoletni chłopiec, którego dobrze znałem, siedział w biurze i czytał pismo poświęcone wyścigom konnym. Ucieszyłem się widząc, że Hammond, właściciel warsztatu, jest nieobecny. — Cześć, Ted. Wygląda na to, że jesteś bardzo zajęty. Chłopiec uśmiechnął się z zażenowaniem. Odłożył gazetę i wstał. — Dobry wieczór, panie Barber. Próbowałem wytypować zwycięzcę. Przydałoby się, żeby się szczęście odmieniło. W tym tygodniu była bryndza. — Jeśli chodzi o mnie, nigdy nie potrafiłem wygrać — odparłem. — Słuchaj, Ted, ja także miałem pecha. Packard nawalił, skrzynia biegów. — Do diabła! To głupia historia. Wymiana kosztuje bardzo dużo. — Chciałbym pożyczyć wóz na dzisiejszy wieczór. Masz coś dla mnie? — Oczywiście. Może pan wziąć tego chevroleta. Tylko na dzisiejszy wieczór? — Tak. Przyprowadzę go jutro rano. — Podszedłem do chevroleta. — Mam pilne spotkanie w Palm Bay. 115 — Dam panu formularz do wypełnienia. Trzydzieści dolarów kaucji i za ubezpieczenie. Znieruchomiałem. — Spieszę się, Ted, nie mam przy sobie pieniędzy. Jutro ci zapłacę. Chłopiec zaskoczony drapał się w głowę. — Myślę, że pan Hammond byłby niezadowolony. Nie mogę wziąć na siebie takiej odpowiedzialności. Zmusiłem się do śmiechu. — Co ci przychodzi na myśl, Ted? Od lat jestem waszym klientem. Pan Hammond byłby zadowolony, że może mi wyświadczyć przysługę. Twarz Teda rozjaśniła się. — To prawda, panie Barber. Może wystarczy, że pan tylko podpisze formularz? A jutro, kiedy pan przyprowadzi wóz... — Zgoda. Poszedłem za nim do biura i czekałem z niecierpliwością; znalazł w końcu druk i położył go przede mną na stole. Wyjmowałem właśnie długpis z kieszeni, kiedy jakiś samochód wjechał do garażu. Był to Hammond. Gdybym przyszedł pięć minut wcześniej, już by mnie nie zastał. Teraz wszystko przepadło. Odgadłem to natychmiast, widząc minę, jaką przybrał na mój widok. Mimo to zdobyłem się na szeroki uśmiech powitalny. — Dobry wieczór, panie Hammond — powiedziałem. — Tak już późno, a pan jeszcze pracuje. — Dobry wieczór — odparł ozięble. Spojrzał ostro na Teda. — Co tu się dzieje? — Wynajmuję chevroleta — rzekłem. — W moim wozie wysiadła skrzynia biegów. W przyszłym tygodniu będzie go pan musiał zabrać do naprawy. Mam pilne spotkanie w Palm Bay i potrzebny mi jest samochód. Hammond lekko odprężył się. — Świetnie, proszę tylko wypełnić formularz, panie Barber. Trzydzieści dolarów za benzynę, ubezpieczenie i kaucję. Zacząłem wypełniać formularz. Ręka tak mi drżała, że nie poznawałem własnego pisma. — Zapłacę panu jutro, po odstawieniu wozu — oświadczyłem najnaturalniejszym głosem. — To spotkanie zaskoczyło mnie. Nie miałem czasu pójść po pieniądze przed zamknięciem banku. Zapłacę panu na pewno. Podpisałem formularz i podsunąłem go Hammondowi. Nawet nie spojrzał na papier. 116 — Podaj mi konto pana Barbera — zwrócił się do Teda. Ted wyjął moją kartkę i zniknął w głębi warsztatu z zakłopotaną miną. Hammond rzucił okiem na cyfry i spojrzał na mnie zimno. — Panie Barber, jest mi pan winien sto pięćdziesiąt dolarów za reperacje, benzynę i olej — oświadczył. — Tak, wiem. Wszystko wyrównam jutro — zapewniłem. — Bardzo mi przykro, że tak długo zwlekałem. — Będę panu bardzo zobowiązany. — Przerwał na chwilę. — Żałuję, panie Barber, lecz nie mogę udzielić panu dalszego kredytu, dopóki nie wyrówna pan długu. Wpadłem we wściekłość. — Jeśli pan tak stawia sprawę, to mam pana w nosie! — krzyknąłem. Wyszedłem z warsztatu. W odległości półtora kilometra od mego bungalowu znajdowała się stacja obsługi samochodów, czynna przez całą noc. Kiedy Nina zaśnie, pójdę tam i wynajmę wóz. Za wypożyczenie zapłacę pieniędzmi wziętymi z okupu. Wyjmę tylko kilka banknotów. Znajdowałem się już na długiej ulicy prowadzącej do mego domu. W połowie drogi spostrzegłem na trotuarze po przeciwnej strome dwóch policjantów idących w moim kierunku. Zatrzymali się przy posesji któregoś z moich sąsiadów, potem jeden z policjantów otworzył furtkę i wszedł do ogrodu. Drugi poszedł do domu stojącego obok. A więc poszukiwania „dom po domu" dotarły do mojej ulicy. Z sercem ściśniętym z trwogi, przyspieszyłem kroku. Z daleka zobaczyłem mój bungalow i stanąłem jak wryty. Drzwi garażu, które zamknąłem w nocy na klucz, były teraz otwarte na oścież! Jeden z policjantów wyszedł z domu naprzeciwko i przyglądał mi się z zainteresowaniem. Opanowałem się i ruszyłem naprzód. II Wszedłem do ogrodu, ujrzałem Ninę stojącą z żołnierzami obok packarda. Na odgłos moich kroków odwrócili się wszyscy troje. — To właśnie jest mój mąż — rzekła Nina. — Dobry wieczór. Co się stało? — zapytałem. Obydwaj żołnierze byli bardzo młodzi. Jeden z nich, krępy blondyn, o różowej pulchnej twarzy, nudził się najwidoczniej na potęgę i ginął 117 z gorąca. Drugi, mały brunet, sprawiał wrażenie człowieka upartego i nieżyczliwego. Zorientowałem się od razu, że będzie to twardy orzech do zgryzienia. — To pana wóz? — spytał brunet. Nie odpowiedziałem mu i zwróciłem się do Niny: — Ależ o co chodzi? — Szukają porwanej dziewczyny — odparła Nina. Sprawiała wrażenie mocno zdenerwowanej. — Kazali otworzyć bagażnik. Zdążyłem zaczerpnąć tchu. Czułem się tak zaszczuty, że zapomniałem o strachu. — Chyba nie sądzicie, że jest tam w środku? — zwróciłem się do tego pyzatego i nawet udało mi się wybuchnąć śmiechem. Uśmiechnął się z zażenowaniem. — Nie, oczywiście, proszę pana — rzekł. — Powtarzam Joe'mu... — Czy zechce pan otworzyć bagażnik? — zapytał brunet. — Dostałem rozkaz, żeby przeszukać wszystkie domy i wszystkie samochody na tej ulicy i mam zamiar go wykonać. — Powiedziałam mu już, że zgubiłam klucze — przerwała Nina. — Prosiłam, żeby poczekał, Harry. Czeka już dłuższą chwilę. — Bardzo żałuję — zwróciłem się do bruneta — ale ja też nie mam kluczy. Zostawiłem je u ślusarza, żeby dorobić je dla mojej żony. Przyglądał mi się żywymi, podejrzliwymi oczami. — Szkoda! — powiedział. — Mam rozkaz rewizji. Jeśli pan nie ma klucza, wyważę zamek. — Jutro rano będę miał klucze — usiłowałem rozpaczliwie zachować normalny, swobodny ton. — Proszę przyjść jutro, z chęcią otworzę panu bagażnik. — Chodźmy, Joe! — odezwał się pyzaty. — Mamy jeszcze do obejrzenia całą tę przeklętą ulicę, a robi się już późno. Joe nie zwracał najmniejszej uwagi na jego słowa. Był najwyraźniej zdecydowany odegrać swój numer. — Zaraz wyważę zamek — powiedział. Poszedł w głąb garażu i zaczął rozglądać się dokoła. Nagle podniósł dłuto. — Hej! Powoli! — zasłoniłem sobą bagażnik. — Chyba nie ma pan zamiaru zniszczyć mego wozu? Pokazałem mu moją legitymację prasową. Tamten spojrzał na nią z daleka. — No więc? — podniósł dłuto wściekłym gestem. — Gwiżdżę na to kim pan jest. Dostałem rozkaz, żeby skontrolować wszystkie wozy na tej ulicy. Wykonuję rozkaz. 118 Zwróciłem się do Niny. — Tam naprzeciw jest policjant. Przyprowadź go. Nina wybiegła z garażu. — Gwiżdżę na gliny! — krzyczał Joe z wściekłością. — Zaraz otworzę bagażnik! Niech się pan odsunie! Nie cofnąłem się ani o milimetr. — Chyba nie ma pan zamiaru zniszczyć mego wozu! — powtarzałem. — Otworzę bagażnik jutro, jak będę miał klucz, nie wcześniej. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy jeden na drugiego. W końcu odłożył dłuto. — Dobrze, jeśli pan tak do tego podchodzi. Chodź tu, Hank! Nie będziemy zwracać uwagi na tego głupca! Otworzymy bagażnik! — Ależ, Joe — rzekł pyzaty, zmieszany. — Nie rób awantur. Poczekajmy na glinę. — Wykonuję rozkaz — odparł Joe. — Usunie się pan, czy też woli, abym mu pomógł? — zapytał z groźną miną. — Niech no spróbuje mnie pan dotknąć! Pożałuje pan tego! Joe zwrócił się do Hanka: — Chodź, zabierzmy go stamtąd. Jeśli uszkodzimy faceta, tym gorzej dla niego. Zbliżał się do mnie, gdy Nina z policjantem pojawiła się na ścieżce. Joe znieruchomiał widząc wysokiego, masywnego policjanta wchodzącego do garażu. — Co się tu dzieje? — spytał policjant. — Chcę zobaczyć, co jest w tym bagażniku — tłumaczył Joe. — Ten typ nie ma klucza. Otrzymałem rozkaz. Chcę wyważyć zamek, ale on nie pozwala. — Gdzie jest klucz? — zapytał policjant. — U ślusarza — wyjaśniłem. — Kazałem dorobić klucze dla mojej żony. Patrzył na mnie, drapiąc grubym paluchen swą okrągłą czaszkę. — U jakiego ślusarza? Przewidziałem to pytanie. — Nie wiem. Dałem klucze sekretarce, żeby się tym zajęła. — Pokazałem mmu legitymację prasową. — Pracuję w dyrekcji policji. Jutro rano będę miał klucz, wówczas chętnie otworzę bagażnik. Nie ma tam nic w środku, ale jeśli to może uspokoić naszego przyjaciela, jutro otworzę. Nie pozwolę wyważać zamka. Policjant obejrzał legitymację, zmarszczył brwi i zwrócił się do małego bruneta: 119 — Panie żołnierzu, nie warto robić tyle szumu. Znamy tego pana. Dlaczego pan się tak tym przejmuje? Joe wzruszył ramionami z miną bardziej agresywną niż dotąd. — Gwiżdżę na to, kim on jest! Otrzymałem rozkaz i chcę go wykonać! — Jeśli zniszczy pan zamek, trzeba będzie zapłacić. — To dobrze, zapłacę. Ale go wyważę! Policjant wzruszył ramionami i zwrócił się do mnie: — Czy to panu odpowiada, panie Barber? Niech mu pan pozwoli. Będzie musiał zapłacić za reperację. Zabrakło mi tchu. — Nie, wcale mi to nie odpowiada — rzekłem. — To stary samochód. Może nie znajdę takiego zamka. W każdym razie skrzynia biegów jest uszkodzona i wóz już od dwóch dni stoi w garażu. Jeśli mi pan nie wierzy, niech go pan spróbuje ruszyć. — Bez blagi! — krzyknął Joe. — Jak pan chce, żebym uruchomił wóz bez klucza! Do diabła, niech się pan zabiera!Chcę otworzyć bagażnik! Chwycił dłuto. Stałem dalej w tym samym miejscu. — Załatwimy to — powiedziałem. — Zadzwonię do porucznika Renicka. Jeśli każe, zgoda, pozwolę temu dzieciakowi otworzyć. Twarz policjanta rozjaśniła się. — Dobra myśl, ale ja sam będę mówił z porucznikiem. Joe z obrzydzeniem rzucił dłuto na ziemię. — Ach, te gliny! — krzyknął głosem pełnym pogardy. — Dobrze, trzymajcie się razem! Ale uprzedzam was, że zamelduję o tym dowódcy mojej jednostki. Przysięgam, że to zrobię. Chodź, Hank, zabierajmy się stąd! Policjant, zmieszany, patrzył jak obaj żołnierze odchodzą aleją. — Ach, ci młodzi — rzekł zdenerwowany — kiedy wbiją sobie coś do głowy, nie ma siły, żeby ich przekonać! — Dziękuję panu — powiedziałem. — Serce by mnie bolało, gdyby mi uszkodzili wóz. — Świetnie to rozumiem. Do widzenia, panie Barber. Ukłonił się Ninie i poszedł. — Ach, nareszcie! — zawołała Nina. — On był wstrętny. Jak go tylko zobaczyłam, czułam, że będziemy mieli przykrości. Zasuwałem drzwi garażu. — Lepiej zamknąć je na klucz — oświadczyłem. — On jest w stanie wrócić tu po kryjomu. 120 Podała mi klucz, zamknąłem drzwi i poszliśmy razem do domu. —i Co się dzieje, Harry? Oni myślą, że ta dziewczyna nie żyje? Mówią tylko o niej — opowiadała Nina. — Nie wiem. Daj mi whisky, dobrze? Ten cyrk trwa od samego rana. Padam z nóg. Zdjąłem marynarkę i rzuciłem na tapczan. Potem usiadłem w fotelu i rozluźniłem krawat. Nina przygotowała whisky z wodą. — Co zrobimy z samochodem? — spytała. — Trzeba poczekać. Nie możemy pozwolić sobie teraz na naprawę skrzyni biegów. Podała mi whisky. — Chcesz papierosa? — Tak. Zapalniczka jest w mojej marynarce. Podeszła do tapczanu, włożyła rękę do kieszeni marynarki. Jak mogłem być tak nieostrożny?! Miałem chyba zamroczenie umysłu. — Harry! Ton jej głosu kazał mi nadstawić uszu. Trzymała w ręku moje i swoje klucze do samochodu i przyglądała mi się uważnie. Cała ślina wyschła mi w ustach. Jej oczy spoczęły na mnie. — Harry! Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa, po czym szklanka whisky wypadła mi z ręki i rozbiła się na parkiecie. Rozdział 10 Zegar na ścianie przy wejściu zaczął wybijać godzinę dziewiątą. Jasny dźwięk zdawał się wypełniać cały pokój. Wstałem, wpatrując się w resztki szkła i plamę whisky rozlanej na podłodze. — Posprzątam to — powiedziałem idąc w stronę drzwi. — Harry... Musiałem zaczerpnąć świeżego powietrza. Wiedziałem, że jestem biały jak papier. Całą mą istotą owładnęło nieludzkie oszołomienie. Na próżno starałem się rozpaczliwie znaleźć jakieś wiarygodne kłamstwo. Wziąłem z kuchni kawał grubego płótna i wszedłem do przedpokoju wiodącego do salonu. Widziałem jak Nina naciska klamkę drzwi wejściowych, próbując je otworzyć. — Dokąd idziesz? — ryknąłem rzucając płótno. Odwróciła głowę i spojrzała na mnie. Jej twarz była blada, wykrzywiona. Oczy wydawały się ogromne. — Do garażu. Udało jej się otworzyć zatrzask, w chwili kiedy przyskoczyłem, żeby ją zatrzymać. — Nie pójdziesz! Oddaj mi klucze! — Puść mnie. Wyrwała mi się i oparła o mur, chowając ręce za siebie. Pod białą bluzką jej piersi unosiła się w przyspieszonym oddechu. — Daj mi klucze! — Nie! Klucze były mi koniecznie potrzebne. Chwyciłem ją, ale wyrwała mi się znowu i pobiegła do salonu. Szedłem za nią, złapałem ją za przegub i okręciłem dokoła siebie. — Harry! To boli! Otworzyłem przemocą jej palce i zabrałem klucze. Podczas tej szarpaniny potknęła się i upadła na kolana. 122 Puściłem ją i wyprostowałem się bez tchu. Wstydziłem się bezgranicznie. Klęczała z twarzą ukrytą w dłoniach, zaczęła płakać. Wsunąłem klucze do kieszeni. — Nino, jestem zrozpaczony — z trudem wydobyłem z siebie te słowa. — Nie chciałem cię skrzywdzić. Błagam, nie płacz. Chciałem ją podnieść, ale dręczyły mnie takie wyrzuty sumienia, że nie śmiałem jej dotknąć. Przez dłuższą chwilę klęczała. Obserwowałem ją bez ruchu. Potem powoli wstała trzymając się za przegub. Nasze oczy spotkały się. — Będzie najlepiej, jak powiesz mi całą prawdę. Co zrobiłeś? — spytała. — Nic nie zrobiłem. Nie myśl o tym. Wybacz, że sprawiłem ci ból. — Czy byłbyś łaskaw oddać mi klucze od samochodu? Chcę otworzyć bagażnik. — Nie, na miłość boską! Nino, zaczekaj! Mówię ci, nie myśl już o tym. Nie rozumiesz? Nie trzeba o tym myśleć. Wyciągnęła rękę. — Daj mi klucze! — Idiotko! — krzyknąłem zrozpaczony. — Nie wtrącaj się do tego. Nie dam ci kluczy! Nagle usiadła nie spuszczając ze mnie wzroku. — Harry, co tam jest w bagażniku, że tak bardzo boisz się mi go pokazać i nie pozwoliłeś żołnierzom zajrzeć do środka. Chyba nie chcesz, abym myślała, że leży tam ta dziewczyna. Twarz oblewał mi pot, drżałem jak liść. — Słuchaj — rzekłem. — Spakujesz walizkę i pójdziesz do hotelu. Tej nocy muszę być sam! Proszę cię, błagam, zrób to, o co cię proszę, i nie stawiaj mi żadnych pytań! — Och, Harry! — patrzyła teraz na mnie z przerażeniem. — Powiedz, że to nieprawda! Nie mogę w to uwierzyć, Harry! Jej nie ma tam w bagażniku? — Dosyć tych pytań! — Zwinąłem dłonie w pięści i uderzyłem jedną o drugą. — Spakuj walizkę! Idź stąd! Czy nie widzisz, że i tak mam dość zmartwień? Nie chcę jeszcze do tego wszystkiego niepokoić się o ciebie! — Ona nie żyje? Musi już nie żyć. Ty ją zabiłeś? Podszedłem do niej, chwyciłem ją za ramiona i zacząłem nią potrząsać. — Nie pytaj! Ty nic nie wiesz! Rozumiesz? Nic! A teraz idź i wracaj dopiero jutro! Uwolniła się i odsunęła ode mnie, trzymając ręce na policzkach. Potem nagle jakby się odprężyła, ramiona jej opadły. — Nie pójdę — powiedziała spokojnie. — Nie krzycz tak, Harry, 123 usiądź! Będziemy razem dźwigać to nieszczęście. A teraz, błagam cię, opowiedz mi, co się stało. — Chcesz, żebym cię wciągnął w to wszystko? — krzyknąłem ze złością. — Czy nie możesz zrozumieć, że narażasz się na wiele lat więzienia, jeśli będziesz cokolwiek wiedziała? Naprawdę nie rozumiesz tego? Próbuję cię ocalić. Musisz stąd odejść zaraz! Patrzyła na mnie przez chwilę, później potrząsnęła głową. — Ostatnim razem, kiedy miałeś kłopoty, trzymałeś mnie z dala od tego, potraktowałeś mnie jak obcą. Tym razem to się nie powtórzy. Zrobię wszystko, żeby ci pomóc. — Nie chcę twojej pomocy! — odparłem kipiąc ze złości. — A teraz idź! — Nie pójdę, Harry! Podniosłem rękę, aby ją uderzyć w twarz, ale nie mogłem się na to zdobyć. Ramię mi opadło. Zmieszany patrzyłem na nią. Czułem się pokonany. — Ty ją zabiłeś, Harry? — Nie. — Ale ona jest w bagażniku? — Tak. — Martwa? — Tak. Zadrżała, przez dłuższą chwilę słychać było tylko rytmiczne tykanie zegara. — Co chcesz zrobić? — spytała wreszcie. — Chcę wynająć samochód i wywieźć ją do kopalni — padłem znużony na fotel. — Mam pieniądze z okupu. Nina wstała i przygotowała dwie szklanki. Podała mi i sama wypiła. Potem usiadła na oparciu mojego fotela i położyła dłoń na mojej ręce. — Proszę cię, powiedz mi, jak to się stało, wszystko, od samego początku. — Jeśli policja mnie zamknie, Nino, i zorientuje się, że ty wiesz o wszystkim, spędzisz dziesięć lat w więzieniu, może więcej. — No dobrze, nie myślmy o tym. — Dotknięcie jej palców, muskających moją dłoń, uspokoiło mnie nieco. — Proszę cię, zacznij od samego początku. Chcę wiedzieć, co się stało. Powiedz mi wszystko. Opowiedziałem jej wszystko, niczego nie opuszczając. Wyznałem jej nawet, że spałem z Odette. — Nie mogłem jej ciała zostawić w pawilonie... Wiozłem je do kopalni i wtedy wysiadła skrzynia biegów. 124 Ręka Niny zamknęła się na mojej dłoni i ścisnęła ją gorąco. —7- Mój kochany biedaku! Musiałeś przeżyć potworne chwile. Miałam wrażenie, że coś nie gra, ale nigdy nie wyobrażałam sobie, że to może być coś tak strasznego... Dziwna rzecz — uspokoiłem się, gdy podzieliłem się z nią moją tajemnicą. Już się tak nie bałem. Mój umysł, sparaliżowany dotąd strachem, stał się znów zdolny do analizowania sytuacji i podjęcia jakichś decyzji. — Teraz wiesz już wszystko — powiedziałem. — Nie mam żadnego usprawiedliwienia. Zrobiłem to dla pieniędzy. Nie miałem racji, ale na nic się nie zda, że zrozumiałem to teraz. Gdybym poczekał trochę, otrzymałbym pracę i moglibyśmy być szczęśliwi. Nie miałem cierpliwości i wpakowałem się w taką paskudną historię. Musisz mnie opuścić, Nino. Mówię poważnie. Jakoś sam wybrnę z tego. Nie chcę, żebyś była zamieszana w tę aferę. Jeśli sprawa przyjmie zły obrót i zaaresztują mnie, nie zniosę myśli, że ty także jesteś skompromitowana. To by była naprawdę ostatnia kropla, która przelałaby dzban goryczy. Nie wolno ci się do tego mieszać. Nie rozumiesz tego? Poklepała mnie po ramieniu, wstała i podeszła do okna. Pozostała tam przez kilka sekund, obserwując ulicę pogrążoną w ciemnościach, potem energicznie odwróciła się. — Razem się tym zajmiemy. Szkoda dyskutować na ten temat, Harry. Jak sądzisz — kiedy trzeba ją wywieźć, żeby było najmniej niebezpiecznie? — Między drugą a trzecią nad ranem... ale nie wtrącaj się do tego. — Chcę ci pomóc. Czy nie pomógłbyś mi, gdyby role były odwrócone? Czy nie miałabym prawa sądzić, że nie kochasz mnie, gdybyś mnie w takiej sytuacji zostawił? Miała rację, oczywiście. Wzruszyłem bezradnie ramionami. — Dobrze. Zgoda, Nino, jestem w skrajnej rozpaczy. Byłem szalony, że to zrobiłem. Z wdzięcznością przyjmę twoją pomoc. Rzuciła mi się w ramiona. Staliśmy kilka chwil przytuleni do siebie, potem odsunęła się. — Czy to nie będzie zbyt ryzykowne, jeśli skorzystamy z tych pieniędzy dla opłacenia samochodu? — W walizce są banknoty o małych nominałach. Malroux nie miał czasu zanotować numerów. Tak, możemy użyć te pieniądze. — Przede wszystkim musisz się chyba zająć wynajęciem samochodu. Możesz go zostawić na ulicy. Kiedy będziesz już gotów do działania, przyprowadzisz wóz do garażu. — Tak. 125 Nie ruszyłem się z miejsca. Zagłębiony w fotelu siedziałem wpatrzony w dywan. Muszę otworzyć bagażnik i wyjąć walizkę. Na sama myśl, że zobaczę trupa Odette, zrobiło mi się słabo. — Powinieneś napić się jeszcze trochę whisky — radziła Nina. Wyczuwała, co się ze mną dzieje. — Nie. Jakoś to pójdzie. Gdzie jest latarka? — spytałem wstając. Otworzyła szufladę i wyjęła małą latarkę. — Pójdę z tobą. — Nie. Muszę to zrobić sam. Wziąłem latarkę i nie patrząc na Ninę podszedłem do drzwi, otworzyłem je i wyszedłem w ciemność. Dokoła panowała cisza. Naprzeciw mnie okna jakiegoś bungalowu były oświetlone, ale dom mego najbliższego sąsiada pogrążony był w ciemności. Zbliżyłem się do bramy i popatrzyłem na szosę. Nigdzie żywej duszy. Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, w ustach miałem przykry smak. Podszedłem do garażu. Z trudem włożyłem klucz do zamka. Kiedy otworzyłem drzwi, uderzył mnie, jeszcze słaby wprawdzie, ale charakterystyczny zapach gnijącego ciała. Znieruchomiałem, nękany mdłościami i panicznym lękiem. Zamknąłem drzwi i zapaliłem latarkę. Po dłuższej chwili zdobyłem się na odwagę i zbliżyłem się do bagażnika. Upłynęła minuta, nim włożyłem klucz do zamka. Wyprostowałem się. Twarz miałem zlaną potem, oddech krótki, nieregularny, serce waliło mi jak młot. Nie mogłem zdobyć się na podniesienie pokrywy bagażnika. Wreszcie zdecydowałem się. Drżącą ręką trzymałem latarkę. Światło padało na skromną, biało-niebieską sukienkę, na długie kształtne nogi i małe stopy w pantofelkach, oparte o koło zapasowe. Walizka leżała obok zwłok. Chwyciłem ją i zatrzasnąłem bagażnik. Żółć napłynęła mi do ust, z trudem walczyłem z gwałtownymi mdłościami. Drżałem od stóp do głów. Udało mi się w końcu opanować, zmusiłem się do zamknięcia bagażnika na klucz. Następnie zabezpieczyłem drzwi od garażu i pobiegłem do domu. Nina czekała na mnie. Strach widniał na jej twarzy. Nagle wydała mi się stara i drobniejsza niż zwykle. Położyłem walizkę na stole. — Napiję się teraz — powiedziałem ochrypłym głosem. Szklaneczka whisky stała już przygotowana. Alkohol pokrzepił mnie. Wyjąłem chusteczkę i wytarłem twarz. — Spokojnie, kochany — rzekła Nina łagodnym głosem. 126 — Jakoś to przejdzie. Zapaliłem papierosa i zaciągnąłem się głęboko. — Ja otworzę — powiedziała Nina zbliżając się do walizki. — Nie! Nie dotykaj jej. Nie wolno zostawić odcisków! Wziąłem walizkę. Miała proste zamknięcie. Trzeba było tylko nacisnąć zamek, żeby otworzyć go. Podniosłem wieczko i wysypałem zawartość na stół. Spodziewałem się, że strumień banknotów wypadnie na stół, że będę upajał się widokiem stosu pieniędzy. Zamiast nich stół zasłała kupa gazet. Starych gazet, niektóre z nich były nawet brudne. Pieniędzy ani śladu! II Ninie wyrwał się stłumiony okrzyk rozczarowania. Byłem zbyt oszołomiony, żeby wykonać najmniejszy ruch. Wpatrywałem się w gazety, nie wierząc własnym oczom. Nagle doznałem uczucia, jakby mnie ktoś zdzielił pałką po głowie. Ujrzałem całą prawdę: Nie ma pieniędzy... nie będę mógł wynająć samochodu. — Jesteśmy skończeni — rzekłem patrząc na Ninę z rozpaczą. — Jesteśmy naprawdę skończeni. Nina przerzucała gazety, jakby spodziewała się, że odkryje jakieś pieniądze pomiędzy papierami, potem spojrzała na mnie bezradnie. — Co się stało? Czy ktoś je ukradł? — Nie. Nie spuszczałem walizki z oczu, aż do chwili kiedy wrzuciłem ją do bagażnika. — Ale gdzie mogą być te pieniądze? Sądzisz, że Malroux nie miał zamiaru zapłacić? — Jestem pewien, że tak nie było. Pieniądze nie mają dla niego żadnego znaczenia. Wiedział, że pozwalając sobie na taki kawał, naraża życie córki na niebezpieczeństwo. Przypomniałem sobie nagle walizkę, którą Renick kazał mi sfotografować. — Malroux miał dwie identyczne walizki. Zapewne w jednej był okup, w drugiej stare gazety. Ktoś musiał zamienić walizki w chwili, kiedy Malroux wyjeżdżał z domu. — Ale kto mógł to zrobić? — Oczywiście Rhea! To jasne jak słońce. Byłem zdziwiony, że okazuje mi tyle zaufania i powierza mi wszystkie pieniądze. W mojej głupocie 127 myślałem, że nie ma innego wyjścia. Co za błąd! Przygotowała walizkę z gazetami i czekała, aż zdarzy się okazja do zamienienia walizek. Nigdy nie miała zamiaru dzielić się ze mną czy z Odette. Dlatego nie przyszła do pawilonu. Nie było już po co. Zagarnęła skarb, zanim Malroux opuścił dom! Ryzykowałem moją skórę dla paczki papierzys-ków! Założę się, że nigdy nie miała zamiaru dać mi obiecanych pięćdziesięciu tysięcy. Postanowiła wystrychnąć mnie na dudka, i to jej się udało. — Co teraz zrobimy, Harry? — spytała Nina spokojnie. Na to pytanie zerwałem się jednym susem. — Co robić? Bez samochodu jesteśmy zgubieni! — Są dziesiątki wozów, które przez całą noc stoją na ulicy lub na bulwarze. Nic prostszego jak wziąć jeden z nich! — Ukraść? — Nie, pożyczyć — poprawiła mnie Nina stanowczym głosem. — Przyprowadzimy wóz tutaj, włożymy do środka dziewczynę, potem pojedziemy trochę dalej i zostawimy go na drodze. Właściciel zgłosi kradzież wozu, policja odnajdzie samochód i dziewczynę. — Chwyciła mnie za rękę. — Nie mogę się pogodzić z myślą, że porzucisz ją w kopalni, Harry. Trzeba, żeby ją znaleźli, i to szybko. Zawahałem się, ale zdawałem sobie sprawę ze słuszności jej rozumowania. — To ryzykowne, ale masz słuszność. Nie ma innego wyjścia. — Popatrzyłem na zegarek, jedenasta minęła. — Pójdę zobaczyć, czy uda mi się znaleźć niezamknięty samochód. — Pójdę z tobą. — Zgoda. Włożyłem gazety do walizki, walizkę do szafy, po czym wyszliśmy z domu. Trzymając się pod ramię, szliśmy spokojnie ulicą jak zwyczajna para korzystająca ze spaceru przed udaniem się na spoczynek. Przyszliśmy na bulwar równoległy do naszej ulicy. Wzdłuż chodnika stały liczne samochody, po jednej i po drugiej stronie szosy. Kiedy przechodziliśmy obok starego forda, zatrzymaliśmy się oboje rówocześnie. — Ten by się nadawał — powiedziałem. Nina skinęła głową. Rozejrzawszy się na wszystkie strony, otworzyła torebkę i wyjęła rękawiczki. — Pozwól, że ja to zrobię — powiedziała. Oparła się o wóz, włożyła rękawiczki. — Obejmij mnie, Harry. Udawajmy parę zakochanych. Zobaczę, czy drzwi są zamknięte. Objąłem ją. 128 Gdyby przypadkiem ktoś patrzył przez okno z okolicznych domów, ujrzałby mężczyznę i kobietę objętych czule — codzienny widok na każdej ulicy. — Drzwi są otwarte — oświadczyła Nina. Odsunąłem się od niej i obejrzałem dokładnie dom, naprzeciw którego stał ford. Mieszkania na górze były oświetlone, ale okna na pierwszym piętrze były ciemne. Nina otworzyła drzwi, wślizgnęła się za kierownicę i zatrzasnęła drzwi. Zapaliłem papierosa, rozglądając się uważnie. Stałem na czatach. Niemal natychmiast wysiadła. — Jest na chodzie — powiedziała biorąc mnie pod ramię i oddalając się stamtąd. — Wóz nie jest zablokowany. — Nic nie można zrobić przed pierwszą — odparłem. — Wróćmy lepiej do domu. — Przejdźmy się. Nie mam ochoty czekać w domu. Świetnie ją rozumiałem. Wolnym krokiem poszliśmy w stronę morza. Plaża była pusta. Siedząc na nabrzeżu wpatrywaliśmy się w dalekie światła Palm City na przeciwległym brzegu. — Harry, jesteś pewien, że ta dziewczyna została zamordowana? — spytała Nina po chwili. — Może popełniła samobójstwo? — Niemożliwe. Została uduszona. Nie, to było na pewno morderstwo. — Kto mógł to zrobić? — Nad tym właśnie zastanawiałem się bez przerwy. Jeśli tego nie zrobił jakiś sadysta, który widział, że wchodzi sama do pawilonu — mogę się założyć, że inspiratorką tej zbrodni była Rhea — ona jedna była zainteresowana. I powtórzyłem Ninie wszystko, czego dowiedziałem się od Tima Cowleya o prawie spadkowym we Francji. — Gdyby Odette żyła, otrzymałaby automatycznie połowę ogromnego majątku swego ojca. Malroux według opinii lekarzy skazany jest na śmierć. Odette zmarła w momencie bardzo dogodnym dla Rhei, ale trudno mi wyobrazić sobie, że zrobiła to własnymi rękami. Jestem pewien, że jej alibi — była chora i zażyła środek uspokajający —jest nie do podważenia. Posiada zbyt dużo sprytu, żeby potknąć się z powodu fałszywego alibi. Wcześniej czy później Renick dowie się, że Odette miała odziedziczyć połowę majątku. Jeśli wpadnie na to, że porwanie było jedynie inscenizacją, poszukiwania motywu zbrodni doprowadzą go do Rhei. Jest dość cwana, aby domyślać się tego. 129 — Harry, ona musi mieć kochanka. Nie chcesz mi chyba wmówić, że kobieta taka jak ona zdecydowałaby się żyć z chorym starcem. Widziałam jej zdjęcia. Jestem pewna, że ma kochanka. Miała rację, oczywiście. Dziwiło mnie, że nie pomyślałem wcześniej o tej ewentualności. — Pozwól, że się przez moment zastanowię. Podsunęłaś mi pewną myśl — zapaliłem papierosa, wzburzony. — Przypuśćmy, że ma kochanka — podjąłem po chwili. — Rhea wtajemnicza go, że po śmierci Malroux Odette odziedziczy połowę fortuny. Kochanek uważa, że byłoby lepiej, gdyby oni obydwoje zagarnęli wszystko. Ani jedno, ani drugie nie chce wziąć na siebie ryzyka zamordowania Odette. Szukają więc kozła ofiarnego i wybór pada na mnie. Porwanie było po prostu pretekstem. Wpadłem w pułapkę i Odette również. Dlaczego Odette? Zastanawiam się nad tym, w każdym razie dała się nabrać. Rhea i jej amant idą na pewniaka. Jeśli się nie uda, ja wypiję całe piwo. Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej dochodzę do przekonania, że masz rację. Za tym kryje się mężczyzna — i to on zamordował Odette. Rozmawialiśmy jeszcze z godzinę, snując najrozmaitsze przypuszczenia. Usiłowaliśmy stworzyć sobie jakiś plan działania, ale bez najmniejszego rezultatu. Przez cały czas myśleliśmy o tym, że zbliża się moment, gdy będziemy musieli ukraść samochód i przenieść zwłoki Odette. Ta perspektywa przejmowała grozą nas oboje. W dali jakiś zegar wybił godzinę pierwszą. Nina spojrzała na mnie. — Może już trzeba zabrać się do tego, nie sądzisz? W drodze powrotnej oboje nie powiedzieliśmy ani słowa. Szliśmy, trzymając się za ręce. Nie mieliśmy nic do powiedzenia. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak przerażające czeka nas zadanie. Ulica, przy której mieszkamy, była już całkiem pusta. Zgaszono telewizory, sąsiednie domy pogrążone były w mroku. Byliśmy sami w małym światku dzielnicy podmiejskiej. Zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu Pacific Avenue i Pacific Boule-vard. — Poszukajmy wozu — powiedziałem. Ciągnąłem Ninę wzdłuż bulwaru, aż do starego forda. W żadnym domu nie paliło się światło. Nie wahając się ani przez chwilę, Nina wśliznęła się za kierownicę i uruchomiła silnik. Usiadłem obok niej, uważając bacznie, żeby niczego nie dotknąć. Pojechała na naszą ulicę i zatrzymała się przed bungalowem. Wysiadłem, by otworzyć bramę i drzwi garażu. Nina włączyła wsteczny bieg i wjechała w aleję. Kiedy 130 zderzak forda dotknął packarda, wyłączyła silnik i podeszła do mnie. Obydwoje wbiliśmy wzrok w bagażnik. Nadeszła chwila działania. — Idź, poczekaj na mnie w domu — powiedziałem. — Chcę ci pomóc, Harry — wyjąkała. Objąłem ją i przcisnąłem do piersi. Zdawałem sobie sprawę, jak wielki strach musiała przezwyciężyć, żeby mi to zaproponować. — Sam się tym zajmę. Zostaw mnie. — Będę czuwała przy bramie, na wszelki wypadek ... Podeszła do ogrodzenia i rozejrzała się na wszystkie strony. Wszedłem do garażu, wziąłem dłuto i podważyłem klapę bagażnika forda. Po chwili uniosłem ją. Następnie otworzyłem bagażnik packarda. Zegar w oddali wybił kwadrans po pierwszej. Udało mi się nie bez trudu wydobyć zwłoki i przenieść je do skradzionego wozu. Ta makabryczna czynność przejęła mnie grozą i pozostanie mi w pamięci na całe życie. Nina stała na czatach, a ja wszedłem do domu, zabrałem walizkę, położyłem ją przy zwłokach i zamknąłem bagażnik. — Jedźmy! — powiedziałem do Niny. Wsiedliśmy do wozu. Opierała się o mnie. Czułem, że cała drży. Zatrzymałem się na skraju bulwaru. Tam zostawiliśmy forda. Bez słowa wróciliśmy pieszo do domu. Nie spotkaliśmy nikogo.- Zamykałem drzwi wejściowe, kiedy Nina ze zdławionym krzykiem padła zemdlona na podłogę. Rozdział 11 Zwłoki Odette znaleziono nazajutrz rano około dziesiątej. Siedziałem w biurze i czekałem z trwogą na dzwonek telefonu. Ostatnia noc była makabryczna. Kiedy Nina wróciła do przytomności, zdradzała objawy załamania psychicznego. Sprawiło mi to mnóstwo kłopotów. W końcu dałem jej dwie pastylki nasenne. Widząc, że leży pogrążona w głębokim śnie, udałem się do garażu, żeby wyjąć z bagażnika walizkę z rzeczami Odette. Obejrzałem wszystkie zakamarki bardzo dokładnie, czy nie został jakiś ślad po Odette, na wypadek, gdyby żołnierze wrócili i chcieli sprawdzić zawartość bagażnika. Wyczyściłem nawet wnętrze odkurzaczem. Zaniosłem walizkę do piwnicy i rozpaliłem piec centralnego ogrzewania. W walizce leżała czerwona suknia, którą Odette miała na sobie u „Piratów", ruda peruka, biały płaszcz plastykowy i neseserek z drobiazgami toaletowymi. Spaliłem wszystko wraz z walizką. Nie spałem niemal przez całą noc i nazajutrz rano, kiedy szedłem do pracy, byłem w opłakanym stanie. Nina sprawiała wrażenie chorej. Nie rozmawialiśmy prawie wcale. Dręczył nas strach. Wiedzieliśmy przecież, że lada chwila odnajdą ciało. Nie mogłem pracować. Siedziałem przy biurku przed otwartą teczką, paliłem papierosa za papierosem, czekając na dzwonek telefonu. Kiedy odezwał się wreszcie, moja ręka tak drżała, że słuchawka omal nie wypadła mi z dłoni. — Znaleziono ją! — krzyczał Renick ogromnie podekscytowany. — Jest w dyrekcji policji. Przychodź natychmiast. Ja zaraz także tam przyjadę. Spotkałem go w towarzystwie komisarza Barty'ego. Stali w hallu przed windą. Barty z niecierpliwością wciskał guzik. — Nie żyje — powiedział Renick, kiedy podszedłem do nich. — Została zamordowana. Zaleziono ją w bagażniku skradzionego samochodu, zaparkowanego przy Pacific Boulevard. Z hallu przeszliśmy wprost na dziedziniec dyrekcji policji. Stał tam 132 ford otoczony czterema lub pięcioma inspektorami w cywilu, którzy obserwowali pracę fotografa. Odwróciłem wzrok, kiedy Renick oglądał wnętrze bagażnika. — Niech lekarz sądowy zbada ciało, jak tylko fotograf skończy swoją robotę — powiedział do jednego z inspektorów. — Reszta niech obejrzy wóz, każdy kącik, centymetr po centymetrze. — Nagle pochylił się nad bagażnikiem. — Hej! A to co? Wygląda jak walizka z okupem. Sięgnął po chustkę do nosa, chwycił przez nią rączkę walizki i podniósł ją do góry. — Chyba nie przypuszczacie, że są tam pieniądze? Jaka ciężka! — Położył walizkę, otworzył ją. Reszta policjantów stłoczyła się wokół niego. — Wypchana gazetami! Podniósł oczy i spojrzał na Barty'ego. — Na miłość boską, co to znaczy? — Niech pan zwróci uwagę na suknię — powiedział Barty. — Barman w „Piratach" twierdzi, że była w czerwonej i w białym plastykowym płaszczu. Przebrała się! Miałem przeczucie, że narażam się na ryzyko, zostawiając ją w sukni białoniebieskiej, lecz za nic na świecie nie odważyłbym się rozebrać trupa i zmienić suknię. To było ponad moje siły. — Skąd się wzięła ta suknia? — spytał Renick zaintrygowany. — Słuchaj, Harry, weź samochód i jedź do Malroux. Spytaj jego żonę, czy Odette miała taką suknię jak ta i przyprowadź kogoś dla zidentyfikowania zwłok. Spojrzałem na niego uważnie. — Chcesz, żebym się zobaczył z panią Malroux? — Tak, oczywiście — odparł Renick z niecierpliwością — i przekaż staremu nowinę. Przyślij O'Reilly'ego dla rozpoznania denatki. Nie chcemy, żeby ją widział Malroux. Gdyby nalegał, uprzedź go, że widok jest bardzo smutny. W każdym razie dowiedz się o suknię, to bardzo ważne. — Dobrze — odparłem. Odprężyłem się nieco na myśl, że oddalę się od forda z jego makabryczną zawartością. Wsiadłem do samochodu policyjnego i wyjechałem z dziedzińca. Teraz będę miał przynajmniej okazję do porozmawiania z Rheą. Renick dowie się z łatwością, skąd się wzięła białoniebieska suknia. Rhea sama ją kupiła. Będzie to dla niego największą niespodzianką. W dziesięć minut później zatrzymałem wóz przed rezydencją Mal-roux. Pobiegłem schodami do góry i zadzwoniłem. 133 Drzwi otworzył kamerdyner. — Jestem z dyrekcji policji — oświadczyłem. — Czy mogę zobaczyć się z panem Malroux? Kamerdyner cofnął się, żeby mnie przepuścić. — Pan Malroux dzisiaj czuje się bardzo źle. Leży jeszcze w łóżku. Wolałbym mu nie przeszkadzać. — A więc proszę zawiadomić panią Malroux... To bardzo ważne. — Zechce pan łaskawie poczekać... Wyszedł na korytarz. Odczekałem chwilę, potem cicho, na palcach, poszedłem za nim. Pchnął szklane drzwi i wyszedł na patio, gdzie na kanapce plażowej leżała Rhea. Miała na sobie białoniebieską bluzkę sportową i białe spodnie. Wydawała mi się zdumiewająco piękna i spokojna, ozłocona promieniami słońca. Czytała gazetę, na dźwięk kroków kamerdynera podniosła oczy. Nie zostawiłem mu czasu i zanim zdołał mnie zameldować, wszedłem na patio. Rhea ujrzawszy mnie drgnęła, zaskoczona. Zmarszczyła brwi, zasłoniła oczy powiekami i przybrała obojętny wyraz twarzy. — Co się stało? — spytała kamerdynera. Kiedy się odwrócił, zbliżyłem się do niej. — Przychodzę z polecenie dyrektora policji. Żałuję, że przeszkadzam, ale sprawa jest ważna. Rhea ruchem ręki odprawiła kamerdynera. Czekaliśmy w milczeniu, aż zamknie za sobą drzwi. Chwyciłem krzesło i usiadłem. — Dzień dobry — powiedziałem. — Czy pani sobie mnie przypomina? Przechyliła się w tył, sięgając po papierosa. Jej ruchy były całkowicie opanowane. — Czy to konieczne, żebym sobie pana przypomniała? — odparła unosząc brwi do góry. — Czego pan sobie życzy? — Odnaleziono Odette — powiedziałem — ale nie w pawilonie, który pani przeznaczyła na ten cel. Leżała w bagażniku skradzionego wozu. Strzepnęła do popielniczki popiół z papierosa. — Och! Ona nie żyje? — Pani doskonale wie, że nie żyje! — Pokłóciliście przy podziale łupu? Ależ panie Barber, nie musiał jej pan zabijać? Jej bezczelność wyprowadziła mnie z równowagi. — Nie wykręci się pani tak łatwo. Pani jest odpowiedzialna za jej śmierć i dobrze o tym wie! — Doprawdy? — znów uniosła brwi do góry. — Tylko pan mógł to zrobić. 134 — Niech się pani nie łudzi. Tylko pani miała motyw. Po śmierci męża połowę majątku otrzymałaby jego córka. O wiele lepiej jest zagarnąć wszystko, prawda? — Oczywiście — uśmiechnęła się. — Ale tak się złożyło, że to pan organizował porwanie. Tak się złożyło, że to pan miał się z nią spotkać w pawilonie. Leżałam w łóżku, kiedy umarła, i mogę to udowodnić. — Jeśli mnie zamkną, panią spotka to samo. — Doprawdy? — Przypuszczam, że łatwiej mnie uwierzą niż panu. Nie sądzę, żeby policja dała wiarę zeznaniom byłego więźnia! — Słusznie, ale proszę sobie wyobrazić, że zrozumiałem to od samego początku. Zastosowałem środki ostrożności. Ukryłem magnetofon w pawilonie. Wszystkie nasze rozmowy na temat porwania są utrwalone na taśmie. I jeśli pani sobie wyobraża, że potrafi uniknąć odpowiedzialności, popełnia pani poważny błąd. Zamarła, oczy wlepiła we mnie. — Magnetofon? — Jak najbardziej. Cała nasza rozmowa jest zarejestrowana. Pani miała motyw. Może mnie poślą do komory gazowej, ale pani zarobi co najmniej dwadzieścia lat. Tym razem zadałem jej mocny cios. Maska obojętności opadła nagle z jej twarzy. Zbladła, zacisnęła zęby. Wyglądała, jakby przybyło jej dziesięć lat. — Pan kłamie! — krzyknęła z wściekłością. — Tak pani myśli? Jeśli wpadnę, pani wpadnie także. Nie była pani tak przebiegła, jak się pani zdawało. Teraz powinna pani marzyć tylko o jednym, żeby mnie nie aresztowali. — A więc nie jest pan takim idiotą, jak myślałam. Zobaczymy, jak się to ułoży. — Istotnie, zobaczymy. Nagle szklane drzwi zakołysały się. Spojrzałem za siebie. Wysoki mężczyzna, świetnie zbudowany, w eleganckim mundurze szofera, stanął na progu — prawdopodobnie O'Reilly, eks—policjant. Przyglądał mi się z zaciekawieniem. Zaskoczyło mnie, że był mniej więcej w tym samym wieku co ja. Włosy blond, o rudawym odcieniu, nosił ścięte na jeża. Mocno mięsista twarz była piękna, ale pospolita. Myszkujące szare oczy miały przenikliwe spojrzenie, charakterystyczne dla pracowników policji. — Samochód czeka na panią — zaanonsował. — Nie wychodzę dziś — oświadczyła Rhea wstając. — Mister Malroux bardzo źle się czuje. 135 Podeszła do szklanych drzwi. — Pani Malroux... — powiedziałem. Zatrzymała się i spojrzała na mnie. — Kiedy znaleziono zwłoki miss Malroux, miała na sobie biało-niebieską sukienkę z taniutkiej tkaniny. Przypomina pani sobie zapewne, że wyszła z domu w czerwonej sukni. Porucznik Renick prosił mnie, abym się dowiedział, czy pani wie, skąd miała tę sukienkę. Myślałem, że tym pytaniem wprawię ją w zakłopotanie, ale pozostała nie przenikniona. — Oczywiście — odparła. — Osobiście kupiłam jej tę suknię. Zostawiała ją w samochodzie i wkładała przed pójściem na plażę. Może pan to przekazać porucznikowi. Odwróciła się i wyszła, a O'Reilly przytrzymał jej drzwi. Nagle zrobiło mi się przykro, ogarnął mnie niepokój. Jeśli mogła odpowiedzieć tak spokojnie na tego rodzaju pytanie, czy nie zachodzi obawa, że potrafi wyjść z tej afery obronną ręką, mimo taśm magnetofonowych? Może przyznać się, że była wmieszana w porwanie, ale nie znaczy to jeszcze, że ma coś wspólnego z morderstwem. — Pan Barber, prawda? — spytał O'Reilly. Jego głos przejął mnie drżeniem. — Porucznik opowiadał mi o panu. A więc znaleziono ją? „Uważaj — mówiłem sobie. — To eks-glina. Potrafi wywęszyć najmniejszy podejrzany szczegół i oczywiście wszystko przekaże Renic-kowi". — Tak, znaleziono ją. Renick chciałby, żeby pan przyszedł zidentyfikować zwłoki. O'Reilly skrzywił się. — Stary może iść. — Dziewczyna nie żyje od dwóch dni, była zamknięta w bagażniku. Renick uważa, że lepiej, aby jej Malroux nie widział. — Dobrze, zgoda. — Jego szare oczy spoczęły na mnie. — Czy znaleziono okup? — Nie, jeszcze nie. — Mówiłem porucznikowi: „Jeśli znajdziecie okup, znajdziecie mordercę". O to tylko chodzi. — Czekają na nas, chodźmy. — Muszę powiedzieć staremu, dokąd idę. To nie potrwa długo — Oddalił się, ale nagle stanął. — Czy podejrzewają kogoś? Nie domyślają się, kto ją udusił? Czy zdjęcie umieszczone we wczorajszych gazetach dało jakieś rezultaty? Wymierzył mi cios w samo serce. Zapomniałem zupełnie o zdjęciu. 136 — Nie. ,— Porucznik to sprytna sztuka. Na pewno potrafi wyjaśnić tę sprawę. Pracowaliśmy kiedyś razem. On zna swój zawód. Patrzyłem jak się oddala, wyjąłem papierosa. Zapalałem go właśnie, gdy nagle wstrząsnął mną dreszcz. „Czy podejrzewają kogoś? Nie domyślają się, kto ją udusił?" Nie powiedziałem nikomu, ani Rhei, ani jemu, w jaki sposób zginęła Odette. Dopiero niedawno odkryto ciało. Nawet prasa nie została jeszcze poinformowana. Skąd O'Reilly wiedział, że została uduszona? Papieros wypadł mi z ręki. A więc to on! Kochanek! Eks-glina, zaufany Renicka, mający możliwość dowiedzenia się o wszystkim, co się dzieje. Żył w tym samym domu, w odległości kilku metrów od sypialni Rhei. A więc to był O'Reilly! Jakże inaczej mógł wiedzieć, że Odette została uduszona. Jasne — to on jest mordercą! II W pięć czy sześć minut później O'Reilly przyszedł do mnie na patio. Przez ten czas otrząsnąłem się z szoku, jakim dla mnie było to odkrycie i zastanowiłem się uważniej nad moją hipotezą. O'Reilly wydawał mi się zdolny do dokonania tego czynu. Postanowiłem być rozsądny, nie zdradzać się niczym, że jego błąd nie uszedł mojej uwagi i wzbudził moje podejrzenia. Rhea ostrzegła go już pewnie, że nasze rozmowy są zarejestrowane na taśmie magnetofonowej. Na pewno było to dla niego mocnym wstrząsem, tak jak dla Rhei, ale nie będzie czuł się zbytnio skompromitowany. Muszę wyplątać się z tego i oskarżyć go o zamordowanie Odette, zanim policja obarczy mnie tą zbrodnią. Zbliżał się do mnie krokiem miękkim, bezszelestnym, jak bokser. Z trudem tylko udało mi się zachować spokojny wyraz twarzy. — W porządku? — Tak Jeśli znał tajemnicę taśm magnetofonowych, nic w jego zachowaniu na to nie wskazywało. Był tylko nieco zamyślony. Wyszliśmy razem z willi i wsiedliśmy do wozu policyjnego. — Czy mister Malroux został powiadomiony? — spytałem siadając za kierownicą. 137 — Tak. — Zajął miejsce obok mnie. — To ciężki cios dla niego... Jedyna córka! — Pani Malroux całkiem dobrze zniosła to nieszczęście — mówiłem zjeżdżając aleją. — Czy lubiły się z tą młodą dziewczyną? — Żyły bardzo dobrze ze sobą — odparł O'Reilly, może nieco zbyt oschłym głosem. — Ale ona nie jest wylewna. Demonstracja uczuć to nie w jej stylu. Postanowiłem obrócić nóż w ranie. — Porucznik opowiadał, że pani Malroux odziedziczy cały majątek swego męża. Z jej punktu widzenia, śmierć dziewczyny nastąpiła w odpowiednim momencie. Poruszył się niespokojnie na siedzeniu. Widziałem jak drży jego potężne, muskularne ciało. Nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy. — Myślę, że chyba było dosyć dla nich dwóch — mruknął. Może był to efekt mojej fantazji, lecz zdawało mi się, że w jego głosie wyczułem niepokój. — Istnieją kobiety, które nigdy nie zadowalają się połową. Pani Malroux wygląda na taką, która nie chciałaby się z nikim dzielić. Czułem, że bada mnie wzrokiem. Patrzyłem prosto przed siebie. — Czy tak samo myśli porucznik? — Nie pytałem go o to. Milczeliśmy przez chwilę, po czym mówił dalej: — Opublikowanie tego zdjęcia było naprawdę genialnym pomysłem. Typ z fotografii podobny jest do pana jak dwie krople wody. Ten kontratak nie zdenerwował mnie. — To jestem ja — odparłem. — Zdobyliśmy rysopis człowieka, którego widziano w towarzystwie małej Malroux u „Piratów". Był mniej więcej tego wzrostu i tuszy co ja. Zaofiarowałem się, żeby pozować do zdjęcia. Nie nalegał więcej. — Prawdę mówiąc, pan również ma podobną sylwetkę. Na tę uwagę także nie zareagował. Jechaliśmy chwilę w milczeniu. — Znaleziono walizkę — powiedziałem . — Była zamknięta wraz z ciałem w bagażniku. Potężne, kwadratowe dłonie O'Reilly'ego spoczywały na jego kolanach. Zauważyłem, że lekko drgnęły. — Odzyskano okup? — Tego nie powiedziałem. Znaleziono walizkę wypchaną starymi gazetami. Czy wiedział pan, że istniały dwie identyczne walizki? 138 Znów poczułem jego wzrok na sobie. — Tak. — Wie pan, co myślę? Ktoś musiał zamienić walizki, zanim Malroux opuścił willę, żeby zawieźć okup. To nie było zbyt wielką sztuką. Tym razem trafiłem w dziesiątkę. Papieros wypadł mu z ręki. — Do czego pan zmierza? Kto mógł dokonać zamiany? W jego głosie nagle zabrzmiał gniew. Schylił się, żeby podnieść papierosa i wyrzucił go przez okno. — Och! To moja czysto osobista hipoteza! Według mnie, oto jak wyglądał przebieg wydarzeń: dziewczyna została porwana. Stary przygotował pieniądze na okup. Jego żona nagle doznała olśnienia. Jeśli wyprowadzi w pole porywaczy, zabiją dziewczynę. Po śmierci córki pani Malroux będzie jedyną spadkobierczynią. Wypycha więc gazetami drugą walizkę i zamienia je tuż przed wyjazdem Malroux w celu złożenia okupu. W ten sposób zagarnia pięćset tysięcy dolarów kieszonkowego, a po śmierci męża zainkasuje jego wszystkie miliony. Siedział bez ruchu przez chwilę, po czym zapytał szorstkim, zdławionym głosem: — Czy porucznik tak właśnie myśli? — Jeszcze z nim nie rozmawiałem. To jest moja hipoteza. — Bez blagi? — odwrócił się i zaszczycił mnie wściekłym spojrzeniem. — Dam panu radę: niech się pan nie daje ponosić swojej fantazji. Ci ludzie mają długie ręce. Jeśli będzie pan rozsiewał takie plotki bez najmniejszego uzasadnienia, może pan spodziewać się najgorszych konsekwencji. — Wiem o tym — odparłem. — To są po prostu przypuszczenia. Ale co pan o tym myśli? — To głupota! — krzyknął z wściekłą miną. — Pani Malroux nigdy nie zrobiłaby nic podobnego! — Ach tak? Doprawdy, wierzę panu na słowo. Pan ją zna lepiej niż ja. Kiedy wjeżdżałem na dziedziniec dyrekcji policji, nie potrafił wciąż znaleźć odpowiedzi, żeby mi zatkać gębę. Zatrzymałem wóz i wysiadłem. Udaliśmy się razem do kostnicy. Puściłem O'Reilly'ego przodem. Renick i Barty siedzieli na jednym ze stołów, dyskutując z ożywieniem. W kącie na innym stole leżało ciało nakryte płótnem. O'Reilly uścisnął rękę Renicka i skinął głową komisarzowi Barty'emu. —A więc znaleźliście ją? — spytał. Obserwowałem zachowanie O'Reilly'ego. Był tak niewzruszony i opanowany jak inni policjanci. 139 Patrzyłem jak przechodził przez pokój z Renickiem, ale kiedy porucznik odsłonił płótno, odwróciłem się. Znów oblał mnie zimny pot. Usłyszałem pytanie Renicka: — Czy to ona? — Tak... biedna dziewczyna! A więc została uduszona? Nie ma żadnych śladów, poruczniku? — Jeszcze nie. A ojciec? Jak przyjął tę wiadomość? — Nie jest z nim dobrze — O'Reilly potrząsnął głową. — W tej chwili siedzi przy nim lekarz. — Biedny stary! Podeszli do Barty'ego i do mnie. — Dobrze, O'Reilly — rzekł Renick. — Dziękuję, że pan przyszedł. Nie zatrzymuję pana. Mam dużo pracy. Uścisnął mu rękę, skłonił się Barty'emu, mnie obdarzył groźnym spojrzeniem i wyszedł. Renick zwrócił się wówczas do jednego z inspektorów, siedzących pod ścianą. — Niech pan powie lekarzowi, że teraz może się nią zająć. Po czym dał mi znak głową, opuścił kostnicę i wyszedł na podwórze. Obaj z Bartym szliśmy za nim. — Co pani Malroux powiedziała o sukni, Harry? — spytał Renick w korytarzu prowadzącym do biura oddanego mu do dyspozycji. — Ona zna tę suknię, sama ją kupiła. To sukienka plażowa, którą dziewczyna trzymała w samochodzie. Wkładała ją przed wyjściem na plażę, żeby nie zniszczyć rzeczy, które nosiła w mieście. Renick otworzył drzwi do swego gabinetu, a my weszliśmy za nim. — Zastanawiam się, dlaczego się przebrała. Coś tu nie gra — powiedział zamyślony. Usiadł za biurkiem i nogi położył na blacie. Barty i ja usiedliśmy na krzesłach. — Dlaczego ta walizka wypchana była gazetami? To mnie intryguje. — Gdzie jest okup? — Renick wziął z biurka nóż do rozcinania papieru i krótkimi ruchami rozcinał bibułę. — Wracam ciągle do tego: porwał ją ktoś, kogo znała. Fakt, że porywacz posłużył się nazwiskiem Jerry Williamsa świadczy o tym. Trzeba przesłuchać wszystkich kolegów małej, żeby dowiedzieć się, co robili w tym czasie, kiedy ona była u „Piratów". Chce się pan tym zająć? Barty wstał. — Natychmiast. Po jego odejściu Renick zwrócił się do mnie: 140 — Jak tylko lekarz skończy swoją robotę, każ sfotografować suknię. Może ktoś ją zauważył, kiedy Odette miała ją na sobie. Zapukano do drzwi. Jakiś policjant wsunął głowę do środka. — Pewien facet chce z panem mówić. Nazywa się Chris Keller. W sprawie zdjęcia, które ukazało się dzisiaj w prasie. — Przyprowadź go tutaj — powiedział Renick zdejmując nogi z biurka. Zmobilizowałem się natychmiast, mocno zaniepokojony. Do pokoju wszedł mężczyzna z wyglądu podobny do mnie. Zatrzymał się, jego wzrok wędrował od Renicka do mnie. Obserwowałem jego reakcję, kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały się, ale zdawał się nie poznawać mnie. Ja na pewno nigdy go nie widziałem. Uspokoiłem się trochę. — Pan Keller? — spytał Renick wstając i podając mu rękę. — Tak, to ja, poruczniku, widziałem tę fotografię. — Wyciągnął gazetę, w której znajdowała się moja fotografia z zamazaną twarzą. — Zdaje mi się, że go widziałem. — Niech pan siada, proszę podać swój adres. Keller usiadł. Wyjął chustkę i otarł z potu opaloną twarz o sympatycznej brzydocie. Oświadczył, że mieszka przy Western Avenue i podał numer swego domu. — Gdzie pan widział tego człowieka? — Na lotnisku. Serce zaczęło walić mi w piersi. Wyjąłem ołówek i zacząłem kreślić esy floresy na bibule leżącej na biurku. — Kiedy to było? — W sobotę wieczorem. Renick zaczął okazywać zainteresowanie. — O której godzinie? — Około jedenastej. — Jak pan może być tak pewny, że chodzi o mężczyznę, którego szukamy? Keller, zmieszany, zaczai wiercić się na krześle. — Wcale nie jestem tego pewien, panie poruczniku. Moją uwagę zwrócił jego garnitur. Miałem zamiar kupić sobie coś w tym rodzaju. Byłem w hallu na lotnisku. Czekałem na przyjaciela, który miał przylecieć z Los Angeles, kiedy wszedł ten facet. Jego ubranie przyciągnęło mój wzrok. Bardzo mi się podobało. Dzisiaj, kiedy spostrzegłem to zdjęcie w gazecie, przyszło mi na myśl, że powinienem może pana o tym powiadomić. — Miał pan słuszność! Czy poznałby pan tego człowieka? 141 Keller potrząsnął przecząco głową. — Prawdę powiedziawszy, nawet nie spojrzałem na jego twarz. Interesował mnie tylko jego garnitur. Renick westchnął, zrozpaczony. Wreszcie zadał pytanie, którego się obawiałem. — Czy był sam? — Nie, był z dziewczyną. Renick podniósł się powoli. Z trudem opanowywał wzburzenie. — A tej dziewczynie przyjrzał się pan, panie Keller? Uśmiechnął się szeroko. — Oczywiście. Rzadko nie przyglądam się ładnym dziewczynom. — Jak była ubrana? — Miała białoniebieską sukienkę. Nosiła duże okulary przeciwsłoneczne. Włosy miała rude, właśnie takie najbardziej mi się podobają. — Ruda? — Renick, który spacerował po pokoju, nagle stanął. — Czy jest pan pewien? — Jak najbardziej. Wyjąłem chustkę i dyskretnie wytarłem twarz. — Taylor? Przynieś natychmiast suknię dziewczyny. Odłożył słuchawkę. Keller, zbity z tropu, wyjaśniał: — Myślałem, że pana interesuje mężczyzna, a nie dziewczyna, poruczniku. — Co robiło tych dwoje? — pytał Renick, nie odpowiadając na uwagę Kellera. Keller, na widok poważnej i skupionej miny swego rozmówcy, zesztywniał. — Weszli do hallu. Mężczyzna niósł walizkę. Dziewczyna podała bilet do kontroli, mężczyzna wręczył jej walizkę. Potem odszedł, a dziewczyna zniknęła za drzwiami. — Czy widział pan, że rozmawiali ze sobą? Keller zaprzeczył ruchem głowy. — Teraz kiedy się nad tym zastanawiam, wydaje mi się, że nie zamienili ani słowa. Facet podał tylko walizkę i zniknął. Wszedł policjant, niosąc białoniebieską, płócienną sukienkę. Renick rozłożył ją na biurku. — To ta — rzekł Keller stanowczo. — Bardzo milutko w niej wyglądała. — Jest pan pewien? — To na pewno ta suknia, poruczniku. — Świetnie, panie Keller. Będę pana jeszcze potrzebował. Dziękuję za pomoc. 142 Dał znak policjantowi, żeby wyprowadził Kellera. Potem podniósł słuchawkę i wezwał komisarza Barty'ego. Miałem uczucie, że pętla coraz mocniej zaciska się wokół mojej szyi. Siedziałem dalej w kącie i bazgrałem na bibule, umierając ze strachu. — Jest coś dziwnego w tej całej historii — powiedział Renick siadając z powrotem za biurkiem. — Od początku wydaje mi się, że nie mamy tu do czynienia ze zwykłym kidnaperstwem. — Co przez to rozumiesz? — spytałem, choć zdawałem sobie sprawę, że mój głos jest okropnie zachrypnięty. — Nic jeszcze nie wiem, ale spróbuję dojść do sedna rzeczy! Wszedł Barty. — Co się stało? Renick przekazał mu informacje dostarczone przez Kellera. Barty zmarszczył brwi i usiadł na skraju biurka. — Pojechała sama, ale to była ruda dziewczyna. A mała Malroux jest brunetką. Obydwoje, Keller i stewardesa, przysięgają, że ta dziewczyna była ruda. Pod jakim nazwiskiem figuruje w spisie pasażerów? Renick wyjął teczkę i zaczął ją przerzucać. — Anna Harcourt, leciała do Los Angeles. Kto to może być ta Anna Harcourt? — Słuchaj, Barty, odłóż na bok wszystko i zajmij się tylko tą dziewczyną. Potrzebny mi jest jej rysopis. Weźcie chłopców do roboty. Niech w Los Angeles przeprowadzą śledztwo. Chcę, żeby sprawdzono wszystkie hotele. Może zatrzymała się w którymś? — Do czego zmierzasz, John? — Coś mnie intryguje w tej sprawie. Porywacz oświadczył Odette Malroux, że mówi Jerry Williams, którego nie widziała od dwóch miesięcy. Namawia ją, żeby poszła do tak nędznego lokalu jak bar „Piraci", gdzie nikt z tych młodych ludzi nigdy nie chodził. Tam dziewczyna nagle znika. Świadkowie stwierdzają, że o dziesiątej trzydzieści widzieli w jej samochodzie barczystego mężczyznę w ciemnym garniturze. Słyszeli, ale nie widzieli, jak odjeżdżał innym wozem. Ponadto widziano dobrze zbudowanego mężczyznę w brązowym garniturze sportowym, o godzinie jedenastej z dziewczyną ubraną w taką samą suknię, jaką nosiła denatka. Z punktu widzenia chronologii wszystko się zgadza. Od „Piratów" na lotnisko przejazd nie trwa dłużej niż pół godziny. Do tego momentu wszystko gra. Mogła być porwana. Mogła być do tego stopnia sterroryzowana, że zgodziła się zmienić suknię, włożyć rudą perukę, okulary przeciwsłoneczne, a nawet odjechać z tym 143 mężczyzną. Ale co się dzieje? — Uderzył pięścią w biurko. — Ona odjeżdża sama! Było jeszcze czternastu pasażerów w samolocie, same pary małżeńskie. Nie mogli mieć nic wspólnego z dziewczyną. Stewardesa zna ich wszystkich! Mężczyzna, który prowadził jej samochód, wyszedł z lotniska i zniknął. Następnie zostaje równocześnie znaleziony trup dziewczyny i walizka z okupem. Jest ona wypchana starymi gazetami i do tego wszystkiego, żeby było trudniej zgadnąć, dowiadujemy się, że istnieją dwie identyczne walizki. Jakie wnioski pan z tego wyciąga? — zwrócił się do komisarza Barty'ego i uważnie mu się przyglądał. — Może to było fikcyjne porwanie — odparł Barty. — Pod warunkiem, że Anna Harcourt i Odette Malroux to jedna i ta sama osoba. Trzeba to sprawdzić. — Tak — potwierdził Renick. — Dobrze, niech pan idzie. Trzeba dowiedzieć się wszystkiego o tej dziewczynie, przeprowadzić poważne śledztwo. Potem zbliżył się do mnie. — Każ sfotografować suknię. Niech ją włoży któraś z maszynistek i zamażcie twarz. Może jeszcze ktoś pozna tę sukienkę. Każ opublikować to zdjęcie w całej tutejszej prasie i w Los Angeles. Zabrałem suknię i poszedłem do mojego pokoju. Miałem wrażenie, że moje ciało jest kompletnie zwiotczałe. Pułapka zamykała się zbyt szybko. Za dwadzieścia cztery godziny, albo i wcześniej, Renick zacznie mnie podejrzewać. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby udowodnić, że O'Reilly jest mordercą... ale jak? Byłem zbyt zajęty przez kolejną godzinę, żeby móc zastanowić się nad tym problemem. Kazałem sfotografować suknię, zwołałem konferencję prasową i wydałem dyspozycje, by przesłano klisze do Los Angeles. Zbliżała się pora lunchu. Miałem zamiar coś przekąsić w towarzystwie Renicka i Barty'ego, gdy zadzwonił telefon. Byliśmy wszyscy trzej w gabinecie Renicka. Podniósł słuchawkę, a potem przesunął aparat w moim kierunku. — To Nina — powiedział. — Chce z tobą mówić. Wziąłem słuchawkę. — Tak — rzekłem. — Idę na obiad. — Harry, czy nie zechciałbyś wrócić do domu? — Jej głos miał dziwne brzmienie, jakiego nigdy jeszcze u niej nie słyszałem. Dreszcze przebiegły mi po plecach. — Muszę z tobą pomówić. Za tym spokojnym głosem czaił się strach, który sparaliżował mi ręce i nogi. 144 — Przyjeżdżam — powiedziałem i odłożyłem słuchawkę. — Nina chce, żebyśmy zjedli razem lunch. Coś się tam stało. Na pewno jakieś domowe kłopoty. Będę z powrotem za dwie godziny. — Zgoda, idź — mruknął Renick. Oglądał jakąś teczkę i nawet nie podniósł głowy. — Weź jakiś wóz i staraj się nie wracać później jak za dwie godziny, dobrze? Natychmiast po wyjściu z gabinetu przebiegłem pędem korytarz i skacząc po kilka stopni zbiegłem schodami. Wskoczyłem do samochodu policyjnego i jak burza pognałem do domu. Wiedziałem, że coś się stało. Nie domyślałem się, co to mogło być, lecz po intonacji głosu Niny zorientowałem się, że musiało zdarzyć się coś groźnego. Zatrzymałem wóz przed bungalowem, pobiegłem aleją i swoim kluczem otworzyłem drzwi. — Nina? — Jestem tutaj, Harry — odpowiedziała z salonu. Przeszedłem przez przedpokój, otworzyłem drzwi i stanąłem jak wryty. Nina siedziała w fotelu, twarzą zwrócona do drzwi. Wydawała się maleńka, przerażona. Była blada jak ściana. Obok niej, ze skrzyżowanymi nogami, siedział O'Reilly. Zamiast munduru szofera nosił dzisiaj sportową koszulę i zielone spodnie. Dłubał zapałką w zębach. Uśmiechnął się, kiedy nasze spojrzenia spotkały się. W prawej ręce trzymał automatyczny rewolwer policyjny, którego lufa była skierowana we mnie. Rozdział 12 — Wejdź, kochasiu, zabawimy się trochę — krzyknął O'Reilly. — Twoja żona, jak się zdaje, nie znajduje zbyt wiele upodobania w rozmowie ze mną. ; Podszedłem bliżej i stanąłem obok Niny. Szybko ochłonąłem z zaskoczenia, spowodowanego obecnością tego człowieka w moim domu. Moje przerażenie zamieniło się stopniowo w zimną wściekłość. — Niech się pan stąd wynosi, zanim wyrzucę pana za drzwi — powiedziałem. Roześmiał się pokazując sznur białych i równych zębów. — Słuchaj, ojczulku, ty jesteś może cwaniak, ale nie dorosłeś do mnie. Jednym palcem mógłbym powalić takich dwóch jak ty! Nina położyła rękę na moim ramieniu. Uściskiem palców dała mi do zrozumienia, że muszę być rozsądny. — Czego pan chce? — spytałem. — Jak myślisz? Taśmy magnetofonowe! I zdobędę je, nie łudź się! — A więc to pan ją zabił? Podrapał się w brodę, uśmiechnął się jeszcze szerzej. — Doprawdy? Wszystko wskazuje jednak na to, że ty to zrobiłeś. Nie udawaj głupiego. Za dużo gadasz. Gdybyś nie powiedział o tych taśmach, Rhea i ja mielibyśmy zmartwienie, ale los chciał, że się wygadałeś. Te taśmy cholernie wkurzają Rheę. Mnie one nie przeszkadzają, ale ponieważ pracujemy razem, obiecałem, że je dla niej zdobędę. — Wielka szkoda — odparłem — ale ich nie dostaniesz. Jeśli ktoś je będzie miał, to Renick. Zerknął na broń, którą trzymał w ręku, potem przeniósł wzrok na mnie. — Przypuśćmy, że skieruję moją pukawkę na lewą nogę twojej żony — powiedział — Przypuśćmy, że nacisnę spust. Mogę to zrobić, jeśli mi nie dasz tych taśm. — Nie słuchaj go, Harry — rzekła Nina opanowanym głosem. — Ja się go nie boję. 146 — Pociągnij za cyngiel — powiedziałem. — Natychmiast zjawi się co najmniej dziesięć osób, zanim będziesz mógł uciec. Takim bluffem mnie nie nabierzesz. A teraz wynoś się stąd! Przechylił się w tył w fotelu i wybuchnął śmiechem. — W końcu można było spróbować — rzekł. — Masz słuszność. Nie będę strzelał ani do niej, ani do ciebie. — Wsunął rewolwer do kieszeni. — Chcę dostać taśmy i ty mi je dasz. Gdzie one są? — W banku. Tam nie możesz ich odebrać. — Słuchaj, kochasiu, pójdziemy po nie razem. Zbieraj się. — Nie dostaniecie ich i basta. A teraz zmykaj! Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. — Dobrze, jeśli tak do tego podchodzisz... — powiedział nie ruszając się z miejsca. — Teraz przekonam cię, że mi je dasz. W tej sprawie gra idzie o miliony dolarów. Te taśmy mogą zburzyć cały plan, nad którym cholernie się nagłowiłem. Gwiżdżę na to, co się stanie, byleby mi się ten skok udał. Mam dosyć pieniędzy, żeby zastosować odpowiednie środki dla odzyskania taśm. A teraz coś ci pokażę. Wyjął z kieszeni mały flakonik z zielonego szkła, wyciągnął korek i wylał ostrożnie jego zawartość na stolik, który stał obok niego. Płyn był jak żywy. Syczał i gwizdał rozprzestrzeniając się na środku stołu, żrąc politurę. — To kwas solny — ciągnął dalej. — Tym się oblewa twarze ludzi, którzy nie są domyślni. — Nagle jego oblicze przybrało diabelski wyraz. — Znam bandę łajdaków, którzy za mniej niż sto dolarów chlusną zawartość takiego flakonika w twarz twojej żony, Barber. To ludzie brutalni. Nie wyobrażaj sobie, że potrafisz ją obronić. Wślizną się tutaj, kiedy będziesz się najmniej ich spodziewał, obleją kwasem twarz twojej żony, a potem zajmą się tobą. Jeśli nie dasz mi taśm natychmiast albo najpóźniej za dwanaście godzin, twoja żona oślepnie i będzie zeszpecona. Czułem, jak palce Niny wbijają mi się w ramię. Oboje wpatrywaliśmy się w płyn, który wrzał i syczał na stole. Obserwowałem O'Reilly'ego. Wyraz jego małych, szarych oczu przekonał mnie, że tym razem nie bluffuje. Był zdolny do wszystkiego. Nie byłem w stanie zapewnić Ninie bezpieczeństwa. Przegrałem i wiedziałem o tym. — Dobrze, chodźmy. Nina uwiesiła się na moim ramieniu. — Nie! Nie pójdziesz! On nie odważy się tego zrobić? Harry... błagam cię! 147 — To ja się wpakowałem w to draństwo, nie ty! Skierowałem się ku drzwiom. Bez ruchu wpatrywała się we mnie oczami rozszerzonymi ze strachu. Z kolei O'Reilly wstał z fotela. — On ma rację, ślicznotko. Niech pani siedzi cicho. I proszę uważać, jak będzie pani sprzątać to świństwo. Nie trzeba poparzyć tych pięknych paluszków! — Harry! — krzyknęła Nina zrywając się z miejsca. — Nie rób tego! Wyszedłem z bungalowu i wsiadłem do samochodu. O'Reilly szedł za mną. Usiadł obok mnie. — Nie masz wyjścia, kochasiu! Lepiej było zamknąć gębę na kłódkę. Teraz jesteś sam na placu boju. Jak daleko zaszedł Renick? Nie wpadł jeszcze na twój ślad? — Jeszcze nie. Oddaliłem się od chodnika. Dławiła mnie wściekła nienawiść do tego człowieka. Zrozumiałem, niestety za późno, że w idiotyczny sposób ostrzegam Rheę mówiąc jej o taśmach magnetofonowych. Jeśli ich się pozbędę, pozostanę „sam na placu boju", jak słusznie powiedział O'Reilly. Teraz moje zeznanie będzie się ścierało z zeznaniem Rhei. Będzie mogła opłacić najlepszych adwokatów, aby obalić moją wersję. — Kiedy będą cię brali, durniu — oświadczył O'Reilly — nie próbuj wrobić w to Rhei i mnie. Obydwoje mamy murowane alibi. — Tym lepiej dla was — odparłem. Zmierzyliśmy się wzrokiem. Zauważyłem w jego oczach zakłopotanie. — Nie masz wcale tragiczej miny faceta, który wpakował się w taką kabałę — powiedział. — Nigdy bym nie przypuszczał, że jesteś taki twardy! — Ja sam wpakowałem się w to gówno i gotów jestem ponieść konsekwencje. Na razie wszystko gra, jeśli chodzi o ciebie, ale czekają cię jeszcze różne niespodzianki, gdyż nie znasz się na kobietach. Połknął przynętę. Odwrócił się i wbił we mnie wzrok. — Co chcesz przez to powiedzieć, do diabła? — Zobaczysz. Od lat jestem dziennikarzem. Miałem niejedną przygodę z tancerkami kabaretowymi. Znam ich mentalność. W każdym razie jedno jest pewne: Rhea Malroux nie ma zamiaru spędzić reszty swych dni z irlandzkim żłobem. Po śmierci Malroux, kiedy zabierze całą forsę, nagle przestanie się tobą interesować. Stopniowo będzie się odsuwała. Ona wie, jak się do tego zabrać. Ani się obejrzysz, jak znów będziesz gliną szukającym pracy. — Co? Tak myślisz? — Jego cienkie wargi rozszerzyły się w uśmie- 148 chu, ale oc^y nie straciły okrutnego wyrazu. — Szkoda fatygi, nie próbuj opowiadać mi historyjek, idioto. Dawno już nie będzie ciebie na świecie, a my z Rheą będziemy parą małżeńską. Udało mi się roześmiać. — Nigdy nie słyszałem czegoś tak zabawnego! — Zatrzymałem samochód przy chodniku przed wejściem do banku. Była za trzy minuty druga i bank był jeszcze zamknięty. — Czy ty naprawdę wyobrażasz sobie, że taka kobieta jak Rhea poślubi kogoś takiego jak ty? Możliwe, że jestem głupcem, ale w takim razie nie tylko ja nim jestem! — Stul pysk, jeśli nie chcesz, żebym ci go przefasonował! — mruczał purpurowy ze złości. — Dobrze, dobrze. Nie powiem już ani słowa. Nie wiedziałem, że jesteś taki wrażliwy. — Po chwili odważyłem się odezwać: — Ale ja wiem, co bym zrobił na twoim miejscu. Popatrzył na mnie ponuro. — Tak? A co byś zrobił? Nagle ogarnęła mnie radość. Udało się, ryba chwyciła przynętę. Czułem to. — Zabezpieczyłbym się, żeby Rhea nie wyrzuciła mnie za drzwi. Tak bym się urządził, żebym odtąd ja był górą... Siedział nieruchomo. Wydawało mi się niemal, że słyszę, z jakim wysiłkiem jego pracują szare komórki. Nagle uśmiechnął się. — Żal mi cię, biedny idioto. Jesteś naprawdę niezwykłym durniem. W tej chwili otwarto drzwi banku. — Ale powiem ci coś — ciągnąłem dalej. — Nie wyobrażaj sobie, że wszystko jest załatwione. Jeszcze ci odpłacę, jak tylko będę mógł. I Rhea odpłaci się na pewno. Będziesz wtedy w jeszcze bardziej opłakanej sytuacji niż ja, ale na pewno nie będę ci współczuł. Wysiadł z samochodu. — Idź, głupku. Szkoda śliny. Dawaj taśmy. Weszliśmy do banku. Przyniosłem taśmy i wręczyłem mu je. Nie mogłem nic innego zrobić. — Tylko niech ich pan nie zgubi — powiedziałem kiedy zabrał obydwa pudełka. — Mają one teraz dla pana taką wartość, jaką miały dla mnie. — Nie potrzebuję twoich rad. Ale kiedy odchodził z banku na jego tęgiej twarzy o regularnych rysach widniał niepokój. 149 II Wróciłem do biura o drugiej dziesięć. Z notatki czekającej na mnie dowiedziałem się, że Renick zaraz po moim powrocie chce się ze mną zobaczyć. Mogło to znaczyć, że Renick już wie, że to ja byłem mężczyzną w brązowym ubraniu sportowym. Ale doszedłem do tego, że nic mnie to już nie obchodziło. Po tym, co przeszedłem, byłem zmęczony. Jeśli Renick mnie zdemaskuje, będę zgubiony. Nie miałem żadnego dowodu na to, co się stało naprawdę. Bez najmniejszych trudności można mnie było oskarżyć o zamordowanie Odette. Jeśli chciałem ratować swoją skórę, musiałem dowieść, że O'Reilly ją zadusił. Czułem, że wzbudziłem w nim podejrzenie i że stracił zaufanie do Rhei. Jest mało prawdopodobne, żeby zniszczył taśmy. Były jego jedynym atutem przeciwko niej. Jak długo istniały, miałem jeszcze szansę na wybrnięcie z tego. Nina z trwogą zapewne czeka na wiadomość, zatelefonowałem więc do niej. Starałem się mówić bardzo ostrożnie, gdyż rozmawiałem przez centralę. — Już mu je dałem — mówiłem. — Nie było innego sposobu. Nie mów nic. Pozwól, żebym ja mówił. To nie jest tak poważne, jakby mogło się wydawać. Pogadamy o tym po moim powrocie. Przyjdę zaraz, jak się tylko stąd urwę. — Bardzo dobrze, Harry. Jej poważny głos ścisnął mi serce. — Nie bądź niespokojna, najdroższa. Wszystko się ułoży — odłożyłem słuchawkę. Była druga dwadzieścia, kiedy otworzyłem drzwi do gabinetu Renic-ka. Czytał właśnie jakiś raport. Jego szczupła twarz zdradzała napiętą uwagę. — Jeszcze dwie minuty — powiedział. Moja wyobraźnia spłatała mi może figla, ale natychmiast odniosłem wrażenie z jego tonu, że nie jesteśmy na tej samej przyjacielskiej stopie co półtorej godziny temu. Usiadłem i zapaliłem papierosa. Stadium strachu już minęło, stałem się fatalistą. Byłem zdecydowany bluffować do końca, a jeśli mój bluff zakończy się niepowodzeniem, poddani się losowi, jaki mnie czeka. Odłożył w końcu raport na biurko, przechylił się w tył i zaczął mi się uważnie przyglądać. 150 Jego twarz nie zdradzała żadnego uczucia, ale wzrok Renicka starał się .przeniknąć w głąb mojej duszy. Badał mnie teraz, jak detektyw analizujący podejrzanego, przynajmniej ja miałem takie uczucie. — Harry, czy nigdy nie widziałeś Odette Malroux? Nigdy z nią nie rozmawiałeś? — spytał. Serce zaczęło mi mocniej bić. — Nie. Ta rodzina osiedliła się tutaj w czasie, kiedy byłem w więzieniu. Nie miałem nigdy okazji przeprowadzić tam wywiadu. — „Pierwsze kłamstwo" — pomyślałem. Odtąd będę musiał stale kłaniać, aż Renick złapie mnie na gorącym uczynku. — Nic więcej o niej nie wiesz? — Nic. — Strzepnąłem popiół do popielniczki. — Dlaczego pytasz mnie o to, John? — Och, tak sobie. Ważna jest dla mnie najmniejsza wskazówka. — Może ta okoliczność okaże się pomocna. Malroux jest narodowości francuskiej. Według tamtejszego ustawodawstwa dziecko nie może być wydziedziczone. Odette otrzymałaby połowę ojcowskiego majątku, gdyby żyła. Teraz po śmierci Malroux jego żona zagarnie miliardowy majątek. — To interesujące. Miałem wrażenie, że nie powiedziałem mu nic nowego. Wiedział już o tym. Zapadło milczenie. Po chwili zapytał. — Nie wiesz przypadkiem, czy miała kochanka? Nie była dziewicą. — Nic o tym nie wiem, absolutnie, John — twierdziłem z uporem. Drzwi się otworzyły i ukazał się inspektor Barty. — Mam coś dla pana, John — powiedział, jakby mnie w ogóle nie zauważył. — Policja w Los Angeles znakomicie się spisała. Jeden z pierwszych hoteli, do którego dzwoniliśmy, okazał się właściwym. Dziewczyna występująca jako Anna Harcourt zatrzymała się w hotelu Regent. Hotel jest przyzwoity, spokojny, nigdy nie działo się tam nic podejrzanego. Recepcjonista opisał dziewczynę. Nosiła białoniebieską suknię. Przyjechała do hotelu taksówką o dwunastej trzydzieści. Odnaleziono taksówkarza. Przypomniał sobie, że zabrał ją z lotniska. O tej godzinie w Los Angeles lądował jedynie samolot z Palm City. Dziewczyna całą niedzielę spędziła w pokoju i kazała sobie tam przynosić posiłki. Oświadczyła, że się źle czuje. W niedzielę rano przez międzymiastową otrzymała telefon z Palm City i powtórnie, również z Palm City, tego samego dnia około dziewiątej wieczorem. W poniedziałek również nie 151 wychodziła z pokoju. Dopiero o godzinie dziesiątej wyprowadziła się z hotelu i wsiadła do taksówki. Taksówkarz oświadczył, że zawiózł ją na lotnisko. — Czy w pokoju hotelowym znaleziono odciski jej palców? — Jeszcze lepiej. Zostawiła szczotkę do włosów, plastykową. Pokojówka zauważyła, że ją używała. Na tej szczotce znajdują się wspaniałe odciski, które wysłali nam pocztą. Lada chwila powinniśmy je otrzymać. — Założę się, że Anna Harcourt to Odette Malroux — stwierdził Renick. Wziął do ręki kartkę, którą czytał, gdy wchodziłem do pokoju. — Mam raport z sekcji zwłok. Uderzono ją, a potem została uduszona. Żadnych śladów walki. Ktoś ją zaskoczył. A teraz interesujący szczegół, Barty. Między palcami jej stóp i w obuwiu znaleziono piasek, piasek z plaży. Wygląda na to, że pojechała na plażę, bo miała tam jakieś spotkanie. Chłopcy z laboratorium uważają, że będą mogli stwierdzić, z jakiej plaży pochodzi ten piasek. — Zawsze im się wydaje, że mogą wyczyniać cuda! — mruknął Barty. Miałem przykre uczucie, siedząc i słuchając ich rozmowy. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że obaj celowo tak się zachowują, jakby zapomnieli o mojej obecności. — Jeśli nie jestem ci potrzebny, John — powiedziałem wstając — wrócę do mego biura. Czeka mnie mnóstwo pracy. Obydwaj odwrócili się i zaczęli mnie bacznie obserwować. — Zgoda — odparł Renick — ale nie wychodź z biura. Wkrótce będę cię na pewno potrzebował. — Będę w moim pokoju. Wyszedłem na korytarz. Na schodach, które prowadziły do jedynego wyjścia na ulicę, stało dwóch inspektorów zajętych rozmową. Spojrzeli na mnie obojętnym wzrokiem. Wszedłem do siebie i zamknąłem drzwi. Czy ci dwaj pilnowali schodów? Chcieli się zabezpieczyć, żebym nie uciekł? Siadłem za biurkiem i czułem, że ogarnia mnie panika. Czy byłem już zatrzymany? Czy Renick odgadł, że jestem wmieszany w tę aferę? Próbowałem pracować, ale nie byłem w stanie skupić uwagi. Zacząłem chodzić tam i z powrotem po pokoju, paląc papierosa za papierosem. Usiłowałem coś wymyślić, aby oskarżyć O'Reilly'ego, ale nie widziałem sposobu. 152 Po godzinie poszedłem do toalety. Obaj inspektorzy wciąż jeszcze gawędzili na schodach. W chwili, kiedy wracałem, zadzwonił telefon. — Czy nie zechciałbyś przyjść? Teraz naprawdę nerwy odmówiły mi posłuszeństwa. Gdyby nie obecność policjantów na schodach, może próbowałbym uciec. Wziąłem się w garść i poszedłem do gabinetu Renicka. Zetknąłem się z nim w drzwiach. — Meadows czeka na nas — powiedział wymijając mnie i wszedł do gabinetu szefa. Meadows podniósł głowę na nasz widok, przerywając pracę. — Co się dzieje? — spytał sięgając po cygaro. — O co chodzi, John? Renick usiadł. Podszedłem do pustego biurka, które stało nieco z boku, i również usiadłem. — Szefie — odezwał się Renick — jestem teraz pewien, że ta dziewczyna nigdy nie została porwana. Meadows miał właśnie zamiar odgryźć koniuszek cygara, ale znieruchomiał. — Nigdy nie została porwana? — To było fikcyjne porwanie, ukartowane przez nią i mężczyznę w sportowym garniturze. Przypuszczam, że chodziło o okup. Namówił dziewczynę, żeby mu pomogła. Jedynym sposobem otrzymania pieniędzy od ojca było sfingowanie porwania. Na twarzy Meadowsa widoczne było zdumienie. — Mam nadzieję, że pan jest pewien tego, co pan twierdzi, John! — Niemal pewien — odpowiedział Renick. Przekazał Meadowsowi ostatnie informacje o Annie Harcourt nadesłane z Los Angeles. — Przed dziesięcioma minutami przesłali nam odciski palców. To była Odette Malroux, co do tego nie ma najmniejszych wątpliowści. Wiemy, że poleciała sama do Los Angeles i sama wróciła. Inaczej mówiąc, udała się w tę podróż całkowicie dobrowolnie. Na pewno nikt jej nie porwał. — No tak, ale coś tu nie gra! — mruknął Meadows. — Więc dlaczego została zamordowana? — Jej wspólnik podjął okup i umówił się na spotkanie. Prawdopodobnie chciał zagarnąć całą forsę i dlatego ją zamordował. Przez cały czas z taką siłą zaciskałem pięści, że paznokcie wbijały mi się w ciało. — Kim on jest? Czy wpadł już pan na jakiś ślad? — spytał Meadows. — Mam już sporo wskazówek, ale nie dość, aby móc go aresztować — odparł Renick spokojnie. — Lekarz powiadomił mnie, że w panto- 153 flach denatki znajdował się piasek z plaży. W laboratorium starają się ustalić, skąd pochodzi ten piasek. Mam nadzieję, że im się to uda. Moim zdaniem, Odette umówiła się z mordercą na jednej z plaż ciągnących się wzdłuż wybrzeża. Meadows wstał i zaczai chodzić po pokoju. — Niech pan tego nie podaje do prasy, Barber. Taka wiadomość mogłaby wywołać ogromny skandal. — Tak — odparłem. — Renick, czy pan naprawdę myśli, że ta mała chciała wyciągnąć od ojca pół miliona dolarów? — Sądzę, że morderca namówił ją do tego — odparł Renick. — Był prawdopodobnie jej kochankiem. Dała się nabrać, wpadła w pułapkę i została zamordowana. Musiałem koniecznie coś powiedzieć. Nie mogłem siedzieć jak posąg. — Jeśli podjął okup — zauważyłem głosem nie tak spokojnym, jakbym tego pragnął — dlaczego nie uciekł z całym skarbem? Nie musiał przecież spotkać się z nią i ją zabić. Renick rzucił na mnie szybkie spojrzenie, po czym odwrócił wzrok. Zapalił papierosa. — Załóżmy, że uciekł z pieniędzmi. Córka mogła powiadomić ojca. Uważał widocznie, że naraża się na niebezpieczeństwo, jeśli ją oszuka. Uciszenie jej na wieki wydawało mu się pewniejsze. Nagle zadzwonił telefon i Renick podniósł słuchawkę. Słuchał przez chwilę, potem zawołał: — Ach tak? Świetnie. Jest pan pewny? Dobrze. — Odłożył słuchawkę i zwrócił się do Meadowsa. — Chłopcy z laboratorium stwierdzili, że piasek znaleziony w jej obuwiu pochodzi z Plaży Zachodniej. To jest sztuczna plaża. Są absolutnie pewni, że piasek pochodzi z tej, a nie z innej plaży. Znajduje się tam przedsiębiorstwo kąpielowe, które wynajmuje pawilony. To pewnie na tej plaży mieli się spotkać. Zaraz tam jadę. Harry, dobrze będzie, jak ze mną pojedziesz. Tego właśnie pragnąłem uniknąć. Bili Holden zobaczy mnie. Nagle przypomniałem sobie z przerażeniem, że nie zapłaciłem mu za ostatnią noc. — Lepiej, żebym zajął się swoją pracą, John. Mam zaległości — odparłem zdławionym głosem. — Zostawmy te papierki! — powiedział Renick oschle. — Tamto może poczekać. Pojedziesz ze mną. — A teraz, Barber, proszę posłuchać: nie dawać najmniejszej wzmianki do prasy — wtrącił Meadows. — Niech pan powie dziennikarzom, że wciąż zajęci jesteśmy tą sprawą, oczywiście, ale że to może 154 jeszcze długo potrwać. Proszę raczej nałożyć tłumik. Gdyby wyszło na jaw, że Odette Malroux zorganizowała swe rzekome porwanie, aby wycyganić od ojca pieniądze i oddać je potem kochankowi, wybuchłby niesłychany skandal! Tymczasem Renick wydał telefonicznie dyspozycje i zaalarmował swą ekipę. — Chodźmy — rzekł odkładając słuchawkę. Potem zwrócił się do Meadowsa. — Po powrocie złożę panu raport. Kiedy zbliżyliśmy się do schodów, zauważyłem, że Renick skinął nieznacznie głową stojącym tam inspektorom. Zeszli za nami. Czekały na nas dwa samochody. Wsiedliśmy. Renick i ja zajęliśmy miejsca z tyłu, a inspektorzy przed nami, obok kierowcy. Ruszyliśmy szybko. Za nami jechał drugi wóz z pracownikami policji. Około szóstej przybyliśmy na zachodnią plażę. Znajdowało się tam mnóstwo plażowiczów. Renick polecił swoim ludziom, aby zostali w samochodach. Na jego znak poszedłem za nim na plażę. Nogi ciążyły mi jak ołów. Czułem się jak zwierzę prowadzone na rzeź. Billa Holdena zastaliśmy w biurze. Na nasz widok podniósł głowę. — Pan Barber! — rzekł wstając. Spojrzał pytająco na Renicka. — Porucznik Renick z policji miejskiej, Bili — powiedziałem. — Chce panu zadać kilka pytań. Holden zrobił zdumioną minę. — Ależ oczywiście, panie poruczniku. Proszę bliżej. „Tym razem stało się — mówiłem sobie w duchu. — Jeśli nie uda mi się wykręcić jakąś blagą, jestem zgubiony". — Próbujemy odnaleźć dziewczynę — zaczął Renick. — Około dwudziestu lat, ładna, ruda, w białoniebieskiej, płóciennej sukni. Nosiła duże przeciwsłoneczne okulary i pantofelki. Czy panu to coś mówi? Bez wahania Holden potrząsnął przecząco głową. — Bardzo żałuję, panie poruczniku, ale na nic się nie zda stawianie mi takich pytań. Tysiące dziewcząt kręci się tu w czasie sezonu. Dla mnie są jak piasek na plaży. Nawet ich nie zauważam. — Mamy podstawy do przypuszczenia, że ta dziewczyna była tutaj około północy w sobotę. Czy był pan tutaj w sobotę w nocy? — Nie. Wyszedłem z pracy o ósmej. Ale pan, panie Barber, był tutaj chyba wtedy, czy tak? Udało mi się, nie wiem jakim cudem, zachować spokój. — Nie, w sobotę nie, Bili. Byłem w domu. Renick bacznie mnie obserwował. 155 — W takim razie nie mogę być panu w niczym pomocny, poruczniku. — Dlaczego przypuszcza pan, że pan Barber był tutaj w sobotę wieczorem? — spytał Renick podstępnie. — Tak tylko myślałem. Ja... Zdecydowałem się wówczas na udzielenie mu wyjaśnień. — Wynajmowałem tutaj pawilon, John. Chciałem napisać książkę, a niestety, nie potrafiłem pracować w domu. — Ach, doprawdy? — W jego głosie przebijało takie niedowierzanie, że przykro było słuchać. — Nic mi o tym nie mówiłeś. Zmusiłem się do śmiechu. — Nie udało mi się spłodzić tego arcydzieła. Renick obserwował mnie przez dłuższą chwilę, wreszcie zwrócił się do Holdena. — Czy wszystkie pawilony były zamknięte na klucz w sobotę w nocy? — Oczywiście — odparł Holden. — Sam je zamknąłem, z wyjątkiem domu pana Barbera. On miał klucz. — Wyłamano jakiś zamek? — Nie. — Czy zaniknąłeś twój pawilon, Harry? — Myślę, że tak. Nie jestem pewien. Może nie. — Który to był? — Ostatni na lewo, poruczniku — odpowiedział Holden. Był zmieszany i jego wzrok wędrował nieustannie z twarzy Renicka na mnie. — Czy jest tam ktoś teraz? Holden spojrzał na plan przybity do ściany. — Nie, jest wolny. — Czy widział pan Odette Malroux? — spytał Renick. — Dziewczynę, którą porwali kidnaperzy? — Holden potrząsnął głową. — Nigdy tu nie przychodziła, poruczniku. Poznałbym ją. Widziałem wiele jej zdjęć. Nie, jej tu nie było. — Chcę rzucić okiem na pawilon. Czy ma pan klucz? — Tkwi pewnie w drzwiach, panie poruczniku. Renick skierował się do wyjścia, poszedłem w jego ślady. John wyszedł na palące słońce. Posuwaliśmy się bez słowa po drewnianych pryczach, leżących ma piasku, starając się wyminąć na pół nagie ciała plażowiczów, którzy pewnie zastanawiali się, dlaczego jesteśmy ubrani. Wreszcie przybyliśmy do pawilonu, gdzie umarła Odette. 156 Klucz był w zamku. Renick otworzył drzwi i wszedł. Rozejrzał się dokoła, potem odwrócił się i patrzył na mnie oczami zimnymi jak lód. — Nie mówiłeś mi, że wynajmowałeś ten pawilon, Harry. Stałem na progu. — Po co miałem ci opowiadać? Ani przez sekundę nie sądziłem, że może cię to interesować. — Może tutaj została zamordowana? — Tak myślisz? Może zabili ją na plaży? — Chciałbym, żebyś się dobrze zastanowił. Zamknąłeś drzwi na klucz czy nie? — Nie mam się co zastanawiać — odpowiedziałem. — Wiem, że nie zamknąłem. Nie powiedziałem tego Holdenowi. Byłby wściekły. Zostawiłem klucz w zamku. Znalazłem go w poniedziałek, kiedy wróciłem po maszynę do pisania. — Mogła więc tutaj zginąć. — Zamki w tych drzwiach nie są zbyt mocne. Mogła zostać zamordowana w każdym innym pawilonie albo na plaży. Zastanawiał się przez dłuższą chwilę, a ja nie ruszałem się z miejsca, nasłuchując bicia mego serca. Po jakimś czasie spojrzał na zegarek. — Dobrze, Harry, wracaj do domu. Nie jesteś mi już dzisiaj potrzebny. Powiedz, żeby cię odwiózł któryś z chłopców. Reszta niech przyjdzie tutaj. — Jeśli mogę się na coś przydać, chętnie zostanę — powiedziałem. — Nie, nie, Jedź do domu. Nie zwracał na mnie uwagi, zajął się oglądaniem pokoju. Wiedziałem, co się stanie po moim odejściu. Przetrząsną dokładnie cały pawilon. Specjaliści od odcisków palców zbadają wszystkie ściany i meble, centymetr po centymetrze i prędzej czy później znajdą odciski Odette, a także Rhei i O'Reilly'ego. Natkną się również na moje odciski, ale to nie wzbudzało we mnie niepokoju. Dręczyła mnie myśl, że Renick wróci do Billa Holdena i zapyta go, czy widział wysokiego, barczystego mężczyznę w brązowym, sportowym ubraniu. Bili go uświadomi, że to ja właśnie miałem na sobie brązowy, sportowy garnitur. Ale czy będzie to dowodem, że zabiłem Odette? Nie sądziłem. Miałem wrażenie, że pozostało mi jeszcze trochę czasu, choć bardzo niewiele. — A więc do jutra, John! — Zgoda. Starał się na mnie nie patrzeć. Wyszedłem z pawilonu i udałem się do biura Holdena. 157 Holden stał w drzwiach. — Proszę mi wybaczyć, że nie uregulowałem jeszcze rachunku, Bili — rzekłem. — Wyleciało mi całkiem z głowy. Pieniądze poślę panu jutro, zgoda? — Wolałbym, żeby mi pan zaraz zapłacił — odparł Holden zmieszany. — Mój szef nie udziela mi kredytu. — Zostawiłem portfel w biurze. Poślę panu jutro. Zanim mógł odpowiedzieć, oddaliłem się szybko i poszedłem do samochodów policyjnych. — Porucznik wzywa was do pawilonu, tam w głębi — zwróciłem się do jednego z techników. — Wracam do domu. Pojadę autobusem. Jeden z inspektorów, którzy pilnowali schodów, oświadczył: — Barber, chodź pan. Odwieziemy pana. Przejedziemy się trochę. Nadszedł moment, w którym mogłem sprawdzić moje podejrzenia. — Proszę się nie fatygować. Pojadę autobusem. Do widzenia, chłopcy. I poszedłem na przystanek, gdzie czekał autobus. Kiedy ruszył z miejsca, obejrzałem się: wóz policyjny z inspektorami jechał za nami! Miałem teraz pewność — odtąd podejrzanym numer jeden w tej sprawie, gdzie chodziło o morderstwo, byłem ja! Rozdział 13 Przyjechałem do domu. Ledwo zamknąłem drzwi wejściowe i ruszyłem przez hali, kiedy Nina wyszła z salonu. Była blada, niespokojna. Rzuciła mi się w ramiona. Objąłem ją mocno i czule pocałowałem w usta. — Harry! — szeptała. — Oni tu byli po południu, gdy wyszłam z domu. Przetrząsnęli całe mieszkanie. Zadrżałem. — Skąd to wiesz? — Mów cicho. Nie sądzisz, że mogli gdzieś założyć podsłuch? Nie pomyślałem o tym, lecz od razu zdałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa. — Jeśli gdzieś jest, to chyba w salonie. — Szukałam, ale nie udało mi się nic znaleźć. — Poczekaj tutaj. Wszedłem do salonu i włączyłem radio na cały regulator. Pokój wypełniły przenikliwe dźwięki orkiestry jazzowej. Wyjrzłem przez okno. Ani śladu samochodu policyjnego, ale byłem pewien, że stoi ukryty gdzieś w pobliżu, skąd można było obserwować bramę mego bungalowu. Podszedłem potem do okna kuchennego. Wzdłuż ogrodu biegła uliczka. Dwóch elektryków pracowało nieopodal drzwi kuchennych, pilnowali ich pewnie przez cały dzień. Jeden siedział na szczycie słupa telegraficznego, drugi wałęsał się na dole. Ani jeden, ani drugi nie sprawiali wrażenia ludzi zbyt zajętych. Obserwowany przez Ninę, która stała na progu, zabrałem się do poszukiwania mikrofonu w salonie. Znalazłem go w końcu w grzejniku. Gdybym nie znał metod policji, nigdy bym go nie odkrył. Przysunąłem do grzejnika radio, z którego dalej płynęło szaleństwo jazzowe. — Teraz już nie mogą nas usłyszeć! — powiedziałem. — Skąd domyśliłaś, że tu byli? — Nie wiem, jakieś niesprecyzowane uczucie... — gwałtownie usiadła na krześle i spojrzała na mnie strwożonym wzrokiem. — Ledwo 159 otworzyłam drzwi, odniosłam wrażenie, że ktoś tu był. Zajrzałam do szafy. Moje rzeczy nie leżały na swoim miejscu. — Zadrżała. — Co to znaczy, Harry? — To znaczy, że odkryli mnie. W tej chwili czatują na mnie za domem. Nagle wpadło mi coś na myśl. Pobiegłem do sypialni i otworzyłem szafę, żeby sprawdzić moją garderobę. Brązowy garnitur sportowy zniknął! Przez dłuższą chwilę przyglądałem się pustemu wieszakowi, na którym wisiał. Potem wróciłem do salonu. — Szukali mego brązowego ubrania. Zabrali je — powiedziałem. Nina walczyła ze łzami. Serce mi się ścisnęło na ten widok. — Co teraz zrobimy? Och, Harry! Nie mogę znieść tej myśli, że stracę cię po raz drugi. Co z tobą zrobią? Wiedziałem dobrze, co ze mną zrobią. Wrzucą mnie do komory gazowej. Ale nie chciałem jej tego powiedzieć. Zaczęła na nowo. — Dlaczego oddałeś mu taśmy magnetofonowe? Wolałabym... — Milcz! To obchodzi tylko mnie. On nie bluffował, wiesz dobrze. Byłem zmuszony mu je dać. Zaciśniętymi piąstkami uderzyła się w kolana. — Ale co my teraz zrobimy? — Nie wiem. Musi istnieć jakiś sposób, żeby wydostać się z tej matni. Spróbuję zastanowić się... — Powinieneś powiedzieć wszystko Johnowi. On nam pomoże. Jestem pewna, że nam pomoże. — On nie może nic dla nas zrobić. Nie ma żadnego dowodu. Zmusić O'Reilly'ego do mówienia — to moja cała nadzieja. Nie wiem tylko, jak to zrobić. — A pieniądze z okupu, Harry? Co się z nimi stało? Wpatrywałem się w nią z natężeniem. Nagle przebiegł mnie dreszcz radości. Przypomniałem sobie, co powiedział O'Reilly: Znajdziecie okup, znajdziecie zbrodniarza! — Co się stało, Harry? Czy wpadłeś na coś? — Pieniądze! Gdzie są pieniądze? — Wstałem i biegałem nerwowo po pokoju. — Pół miliona dolarów nie da się tak łatwo ukryć, i do tego w banknotach o małych nominałach! Gdzie mogą być schowane? Na pewno w żadnym banku. W domu? Czy naraziliby się na takie ryzyko? Dobrze wiedzą, że skoro mnie aresztują, będę próbował ich oskarżyć. Renick przeszuka na pewno dom. Nie mogę uwierzyć, żeby tam schowali pieniądze... ale w takim razie gdzie? — W banku, w sejfie? 160 — To by było zbyt ryzykowne. Najdogodniejszą kryjówką byłaby raczej przechowalnia ręcznego bagażu, albo na lotnisku, albo na dworcu autobusowym bądź kolejowym. O'Reilly bez żadnej obawy mógł tam zdeponować walizkę. Nikt o nim nie będzie pamiętał, a w razie potrzeby może szybko odebrać pieniądze bez konieczności legitymowania się. — Trzeba to powiedzieć Johnowi. — To na nic się nie zda. Trzeba zaskoczyć O'Reilly'ego w chwili, gdy przyjdzie po walizkę z okupem. Trzeba go chwycić za rękę. Twarz Niny wyrażała bezsilność. — Ależ on nigdy nie da się złapać na gorącym uczynku! — Oczywiście! Chyba... — umilkłem na chwilę — chyba, że znajdę jakiś sposób, żeby wpadł w panikę. — Ale jak? Taki człowiek jak on... — Pozwól mi zastanowić się. Zjemy kolację. Ty zajmiesz się kuchnią, a ja będę się starał rozgryźć ten problem. Muszę wyłączyć radio, bo ten jazz doprowadza mnie od szału. — Tak bardzo się boję, że cię zabiorą... — Na razie jeszcze się to nie stało. Uspokój się, kochanie, ufam ci. — Tak, dobrze Harry, wybacz — powiedziała wstając z krzesła. Przeszedłem przez pokój, żeby wyłączyć radio. Kiedy Nina zniknęła, usiadłem i puściłem w ruch moje komórki mózgowe, ale dopiero po kolacji, ponurej i milczącej, wpadł mi do głowy pewien pomysł. Nina bez przerwy rzucała w moją stronę pytające spojrzenia. Widząc zmianę na mojej twarzy zrozumiała, że znalazłem jakieś wyjście. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle przypomniała sobie o podsłuchu. Wstałem, żeby włączyć radio. — Zdaje mi się, że wpadłem na dobry pomysł — tłumaczyłem jej. — Istnieje tylko jeden sposób na O'Reilly'ego. Trzeba wyprowadzić go w pole. Zdaje mi się, że wiem, jak się do tego zabrać, ale uda się, jeśli okup znajduje się w przechowalni bagażu albo w sejfie. Jeśli mają go w domu, nie uda się, ale nie chce mi się wierzyć, by mieli go u siebie. — Co masz zamiar zrobić, Harry? — Zaczekaj chwilę. Usiadłem przy biurku; wziąłem kartkę papieru i zacząłem pisać. „Wiadomość z ostatniej chwili. Przerywamy nasz program, żeby podać ostatnie szczegóły, dotyczące porwania Odette Malroux. Policja w Palm City ma podstawy do przypuszczenia, że pieniądze z okupu zostały zdeponowane w sejfie bankowym lub w przechowalni bagażu na którymś z dworców. 161 Gubernator stanu wydał nakaz rewizji specjalnej upoważniający od jutra, od dziewiątej rano, ekipę inspektorów do skontrolowania wszystkich paczek i waliz pozostawionych w przechowalniach oraz wszystkich sejfów wydzierżawionych w ostatnim okresie. Osoby, które posiadają sejf od początku bieżącego miesiąca, proszone są o zgłoszenie się do najbliższego komisariatu, wraz z kluczem. Poszukiwania obejmą całą okolicę w promieniu 150 kilometrów od Palm City. Szeryf dystryktu jest przekonany, że ta operacja umożliwi odnalezienie okupu złożonego przez pana Malroux". Podałem kartkę Ninie, by przeczytała tekst. Spojrzała na mnie ze zdumieniem. — Nie rozumiem, Harry. — Do moich obowiązków należy przekazywanie do lokalnych stacji telewizyjnych i radiowych wiadomości dotyczących sprawy Malroux. Radio i telewizja podadzą ten suchy komunikat. Mam nadzieję, że O'Reilly słysząc to wpadnie w panikę. W ten sposób może mnie zaprowadzić do miejsca, gdzie ukrył skarb. — Przecież nawet nie wiesz, czy będzie słuchał komunikatu. — Będzie, wierz mi. Uprzedzę go. — Zbliżyłem się do telefonu, ale nagle stanąłem. Nasza linia jest pewnie na podsłuchu. Zatelefonuję skądinąd. Jeśli Meadows dowiedziałby się o tym, nie dopuściłby do mistyfikacji. Skierowałem się ku drzwiom. — Idę do najbliższego drugstoru. Zaraz wracam. — Pójdę z tobą, Harry. — Lepiej nie. Czekaj tu na mnie. Zapadła już noc. Szedłem z bungalowu alejką do bramy. Otworzyłem ją i rozejrzałem się na prawo i lewo. Wóz policyjny stał na ulicy w odległości pięćdziesięciu metrów. Do drugstoru szło się w innym kierunku. Nie musiałem więc przechodzić obok policji. Udałem się w drogę, nie okazując żadnego pośpiechu. Słyszałem, jak wóz rusza z miejsca. Wiedziałem, że jedzie tuż za mną, ale nie odwracałem się. Bałem się już tylko jednego — żeby mnie nie aresztowano, zanim zrealizuję mój plan. Gdyby się tak stało, już nie byłoby dla mnie ratunku. Wszedłem do drugstoru i zamknąłem się w kabinie telefonicznej. Połączyłem się z lokalną telewizją. Poprosiłem do telefonu Freda Hicksona, szefa informacji. — Fred, mam dla ciebie ważny komunikat — mówiłem. — Szeryf dystryktu żąda, aby wiadomość ta została przekazana przez radio i telewizję dzisiaj o jedenastej w nocy. Możesz to zrobić? 162 — Oczywiście, słucham. Przeczytałem mu tekst, a on notował. — Zrobi się — odparł. — O jedenastej przerwiemy obydwa programy. Szeryf stosuje mocne chwyty, prawda? — Jak widzisz. Dziękuję, Fred. Do zobaczenia. Odłożyłem słuchawkę. Spojrzałem na zegarek. Była dziewiąta trzydzieści. Zadzwoniłem do rezydencji Malroux. Pochwili zgłosił się kamerdyner. — Tu dyrekcja policji — oświadczyłem. — Chcielibyśmy mówić z O'Reillym. Czy jest w domu? — Myślę, że jest w swoim pokoju — odparł kamerdyner. — Proszę nie odchodzić, zaraz przełączę. Usłyszałem jakiś dźwięk, potem zgłosił się O'Reilly. — Halo? Kto przy aparacie? Głosem powolnym, skandując każde słowo, mówiłem: — Cześć, durniu! Co porabia dzisiaj wieczorem twoje sumienie? Cisza. Oczyma wyobraźni widziałem O'Reilly'ego z pociemniałą twarzą, rękami kurczowo zaciśniętymi na słuchawce. — Kto przy aparacie? — powtórzył tym razem gniewnym tonem. — Inny dureń — odparłem. — To ty, Barber? — Tak. Chcę ci przekazać poufną wiadomość. Szeryf dystryktu wpadł wreszcie na genialny pomysł. Jeśli cię to interesuje, w twoim własnym interesie słuchaj programu telewizyjnego o jedenastej, kanał lokalny, dziś w nocy. Podadzą informacje z ostatniej chwili. Zrozumiałeś? Kanał lokalny, godzina jedenasta! Randka w komorze gazowej! Przerwałem, zanim zdążył mi odpowiedzieć. Kiedy wychodziłem z kabiny, zobaczyłem, że do sklepu wkracza wysoki, rumiany chłopiec, w którym z odległości dwudziestu kroków można było poznać policjanta. Wiedziałem, że prędzej czy później trzeba będzie przez to przejść, lecz na jego widok krew zamarła mi w żyłach. Natychmiast podszedł do mnie. — Pan Barber? — Zgadza się. — Żądają, żeby pan się zgłosił. Mam wóz. — Idę — powiedziałem wychodząc ze sklepu. Myślałem o Ninie. Wsiadłem z inspektorem na tylne siedzenie. Drugi policjant, który czekał na dworze, siadł za kierownicą. 163 — O co chodzi? — spytałem, gdy wóz ruszył. — Czy jest coś nowego? — Nie wiem — odpowiedział glina zawiedzionym głosem. — Kazano mi tylko pojechać po pana, więc pojechałem. Nic już nie mogłem zrobić. Zagrałem mego króla. Teraz chodziło o to, czy O'Reilly ma asa w ręku. Jeśli tak, byłem zgubiony. II Renick pracował w swoim gabinecie. Jedynym źródłem światła w pokoju była lampa z zielonym abażurem rozsiewająca żółtawy blask ma bibułę, przykrywającą jego biurko. Obydwaj inspektorzy wprowadzili mnie do gabinetu, jakby wnosili jakiś kruchy przedmiot, a po dostarczeniu go wyszli na korytarz i zamknęli drzwi. Usiadłem na krześle, szczęśliwy, że w pokoju panował półmrok. Renick palił papierosa. Rzucił mi na kolana paczkę papierosów i zapalniczkę. Przez chwilę panowało milczenie. Skorzystałem z tego, aby zapalić. — Co się dzieje? — zapytałem kładąc papierosy i zapalniczkę na biurko. — Koniec z bluffem, Harry! — powiedział nie podnosząc głosu. — Jesteś w złej sytuacji. Wiesz o tym dobrze. — Czy jestem aresztowany? — Jeszcze nie. Najpierw chciałem z tobą pogadać. Robię to nieoficjalnie. Mogę przez to stracić pracę, ale od dwudziestu lat jestem twoim kumplem zarówno w dobrych, jak i złych dniach. Mam dużo sympatii do was obojga, Niny i ciebie, chcę ci iść na rękę. Musisz mi powiedzieć prawdę. Jeśli tkwisz w takim bagnie, jak sądzę, oddam cię w ręce Reigera. Nie mam zamiaru obracać cię na rożnie. Powiedz mi prawdę, to zostanie między nami: czy zabiłeś Odette Malroux? Patrzyłem mu prosto w oczy. — Nie, nie zabiłem jej, ale sądzę, że mi nie uwierzysz. — W tym pokoju nie ma mikrofonów ani żadnych świadków. Pytam cię nie jako detektyw, ale jako twój przyjaciel. — Odpowiedź jest ta sama: ja jej nie zabiłem. Pochylił się do przodu, żeby zgasić papierosa w popielniczce. Blade światło lampy rozjaśniało mu twarz. Wyglądał, jakby od dwóch dni nie zmrużył oka. — No dobrze, to już jest coś — rzekł. — Ale ty jesteś wplątany w tę aferę, czy tak? 164 — Jeszcze jak! Jestem w takie sytuacji, że nawet twoja przyjaźń nie może mi pomóc. Zapalił nowego papierosa. — Może byś mi opowiedział tę całą historię? — Zgoda. Jak wpadłeś na mój ślad, John? — Tim Cowley powiedział mi, że widział cię na dworcu autobusowym w nocy, kiedy popełniono morderstwo, z rudą dziewczyną w białoniebieskiej sukni. Wszystkie ślady prowadziły do ciebie. — Domyślałem się, że Tim Cowley mnie wyda — powiedziałem znużony. — Byłem takim idiotą, że dałem się wciągnąć tym dwom kobietom, ale chciałem zdobyć pieniądze! Przyrzekły mi pięćdziesiąt tysięcy dolarów za coś, co wydawało mi się dosyć proste. Te pieniądze były mmi potrzebne, żeby opuścić miasto i zacząć wszystko od początku. — Mów dalej. I tak opowiedziałem mu swoją przygodę. Powiedziałem mu wszystko, z wyjątkiem tego, że Nina pomagała mi w pozbyciu się zwłok Odette. Zależało mi, żeby ona nie była zamieszana w tę aferę. — Myślałem, że nic nie ryzykuję,-ponieważ miałem zarejestrowane na dwóch taśmach magnetofonowych nasze rozmowy — zakończyłem — ale O'Reilly odebrał mi je. Teraz nie mam nic, najmniejszego dowodu dla uwiarygodnienia mego zeznania. Podczas mego opowiadania Renick siedział nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym we mnie. Potem odetchnął głęboko. — Cholera! Co za historia! — wykrzyknął. — Ale jeden szczegół wydaje mi się dziwny. Dlaczego Odette zgodziła się na to porwanie? — Tak, to mnie również intrygowało. Dużo o tym myślałem i wytłumaczenie wydaje mi się dość proste. Według mnie, zakochała się w O'Reillym. Pewnie zalecał się do niej na potęgę. Wiedziała, że ojciec nie zgodzi się nigdy na to małżeństwo. Potrzebne jej były pieniądze, żeby zatrzymać O'Reilly'ego. Z jednego nie zdawała sobie sprawy — że on kocha się w Rhei, która wraz z nim ułożyła zbrodniczy plan. Jedno z nich wpadło na pomysł porwania. Tylko w ten sposób Odette mogła zdobyć dużo pieniędzy. Zwabiono ją w pułapkę. Tamtych dwoje skorzystało z fikcyjnego porwania, żeby zabić Odette i mnie uczynić winnym zbrodni. Tak mogła właśnie wyglądać cała sprawa. — Tak — Renick zastanawiał się przez chwilę. — Ale to nie przynosi ci żadnej korzyści, Harry. Nie mamy żadnych dowodów, że mówisz prawdę. Meadows nie będzie się wahał ani przez sekundę. — Wiem. — Popatrzyłem na zegarek. Była dziesiąta piętnaście. 165 — Tylko ty możesz mi pomóc, John. Zastawiłem pułapkę na O'Reilly'ego. Istnieje szansa, że on sam zaprowadzi mnie do miejsca, gdzie ukrył okup. Chciałbym, żebyś poszedł ze mną. To jedyna moja nadzieja, jedyny sposób, żebym mógł się uratować. Muszę mieć świadka z policji. Renick wahał się. — Nie wyobrażam sobie, żeby O'Reilly zaprowadził cię do swej kryjówki. Na jakiej podstawie tak myślisz? — Oczywiście, że podejmuję ryzyko, lecz nie ma innego sposobu, żebym mógł się z tego wykręcić. Nie będę próbował uciec, John. Proszę tylko, żebyś mi pomógł. Jeśli mój plan spali na panewce, jestem zgubiony. — Dobrze, zgoda, ale uprzedzam cię, Harry. Będę zmuszony zdać raport szeryfowi i jestem niemal pewien, że Meadows każe cię aresztować. Nic mu dotąd nie powiedziałem, ale muszę cię o tym powiadomić. — Daj mi tylko godzinę zwłoki. Jeśli w tym czasie nie powiedzie mi się, jestem zdecydowany odcierpieć to, co mnie czeka. — Dobrze, zgoda. — Czy mogę zatelefonować do Niny? Na pewno niepokoi się o mnie. Wskazał ręką telefon. Powiedziałem Ninie, że jestem u Renicka i że przygotowuję się do zdemaskowania O'Reilly'ego. — Trzymaj kciuki i bądź spokojna — powiedziałem i odłożyłem słuchawkę. — Chodźmy! — zwróciłem się do Renicka. — Dokąd? — Do rezydencji Malroux. Renick podszedł do drzwi, a ja udałem się za nim. Dwaj inspektorzy, którzy czekali na korytarzu, rzucili mu pytające spojrzenia. — Chciałbym, żeby oni poszli z nami. Zeszliśmy wszyscy czterej i usadowiliśmy się w samochodzie policyjnym. Podczas jazdy nikt nie powiedział ani słowa. — Dalej pójdziemy pieszo — rzekłem, kiedy zatrzymaliśmy się przed bramą rezydencji. — Nie wolno, żeby zorientował się, że tu jedziemy. Kiedy zbliżyliśmy się do willi, brakowało jeszcze tylko dziesięciu minut do jedenastej. Światło paliło się tylko w pokojach na parterze. Noc była parna, wszystkie drzwi balkonowe były otwarte na oścież. — Ja pójdę pierwszy — powiedziałem do Renicka — a ty idź za mną. Posuwałem się bezszelestnie wzdłuż domu, wszedłem na schody, które prowadziły na taras. Potem kryjąc się pod murem zbliżyłem się do szeroko otwartych drzwi balkonowych i zajrzałem do środka. 166 Byli tam obydwoje. O'Reilly w koszuli sportowej i letnich spodniach siedział rozwalony na fotelu, z kieliszkiem w ręku. Rhea leżała na tapczanie. Paliła papierosa, wydawała się lekko zakłopotana. Renick w milczeniu podszdł do mnie. Inspektorzy ukryli się w cieniu za nami. — On bluffuje — mówił właśnie O'Reilly. — Zobaczysz. Założę się, że to bzdura. — Jest prawie jedenasta. Nastaw telewizor. Słyszeliśmy wyraźnie ich głosy. O'Reilly wstał i włączył telewizor o dużym ekranie, który stał w kącie pokoju. Usiadł z powrotem w fotelu i jednym haustem opróżnił kieliszek. Wyświetlano jakiś film gangsterski. Dwóch facetów z rewolwerami w ręku polowało na siebie w półmroku. Rhea przerzuciła swoje długie smukłe nogi, usiadła na skraju tapczanu i zaczęła, wpatrywać się w telewizor. Czekali. O jedenastej obraz zniknął i na ekranie ukazał się Fred Hickson. — Przerywamy program, żeby państwu zakomunikować ostatnie szczegóły, dotyczące porwania córki pana Malroux... — powiedział i odczytał komunikat, który mu podyktowałem. Kiedy skończył, na ekranie pojawili się znowu gangsterzy. Stałem bez ruchu. Patrzyłem i czekałem z takim napięciem, że z trudem oddychałem. Nie czekałem długo. Jednym skokiem O'Reilly zerwał się z miejsca, przewracając kieliszek. — Mój Boże! Podbiegł do telewizora i wyłączył go. Był blady jak ściana, w oczach widniało szaleństwo. — O dziewiątej jutro rano! Inaczej mówiąc, nie mają jeszcze nakazu rewizji, w przeciwnym razie zaczęliby od razu. Najlepiej będzie, jak pojadę na lotnisko! Westchnąłem z ulgą. Wygrałem. — Co chcesz przez to powiedzieć? — spytała Rhea. Spojrzał na nią ponurym wzrokiem. — No a jak myślisz? Jeśli znajdą okup, będziemy mieli kłopoty. Chcę odebrać tę forsę, zanim ją znajdą. Byłem idiotą, że ją tam zostawiłem. Mogłem przewidzieć, że mi zrobią taki kawał! Rhea wstała. Zrobiła się zielona, oczy jej błyszczały. — Głupcze, to podstęp! Czy wyobrażasz sobie, że Barber ostrzegłby cię, gdyby nie miał nadziei, że go zaprowadzisz w miejsce, gdzie ukryłeś pieniądze? Musiał uprzedzić porucznika. Na pewno postawili agentów, którzy na ciebie czekają. 167 O'Reilly przeczesał włosy palcami. — Masz rację, mój skarbie, ale musimy wykorzystać tę szansę. Dobrze będzie, jeśli ty pójdziesz po walizkę. Ja się do tego nie będę wtrącał. — Nie, nie pójdę! Niech znajdą tę forsę! Nie ma żadnych możliwości, żeby dotarli aż do nas. — Trzeba, żebyś poszła — nalegał O'Reilly. Jego twarz lśniła od potu. — Czego się boisz? Nic do ciebie nie mają. Nie mogą się przecież domyślić, że idziesz po okup. Pomyślą na pewno, że przyszłaś po walizkę. — Nie pójdę! — krzyczała Rhea ostrym głosem. — Nie jestem idiotką, żeby wpaść w pułapkę. Niech sobie zabiorą te pieniądze, w każdym razie będzie ich dosyć! — Słuchaj, mała! Jeśli chcesz wyjść z tego cało lepiej zrobisz, jak pójdziesz. Razem z okupem leżą tam taśmy magnetofonowe. Rhea zesztywniała. — Taśmy magnetofonowe? Jakim cudem? — Słyszałaś, co powiedziałem... Obydwie taśmy, które odebrałem Barberowi, są schowane razem z pieniędzmi. — Mówiłeś, że je zniszczyłeś! — Nie wrzeszcz tak! Nie zniszczyłem. Przez dłuższą chwilę milczeli, potem Rhea krzyknęła przeraźliwym głosem: — Kłamiesz! Chcesz zagarnąć wszystko! Próbujesz mnie zmusić, żebym poszła! — Słuchaj, mała — odezwał się O'Reilly. W jego głosie widoczne było nagłe znużenie. — Chodzi o twoja skórę, nie o moją. Oświadczam ci, że taśmy są tam razem z okupem. To ten łajdak Barber tak mnie wrobił. Wmawiał we mnie, że jeśli nie będę miał w ręku taśm, poślesz mnie na zieloną trawkę. Więc poszedłem na lotnisko i schowałem je razem z pieniędzmi. Chciałem ci je ofiarować jako prezent ślubny. Teraz masz kłopot. Ja nic nie ryzykuję, ale ciebie te taśmy mogą zgubić. Najlepiej zrobisz, jak biegiem pognasz na lotnisko, żeby je stamtąd zabrać. — Kretyn godny pożałowania! — mruknęła Rhea z nienawiścią. — Biedny niedorozwojek! — Nie trać czasu, mała. Jeśli nie chcesz reszty swoich dni spędzić w mamrze, dobrze zrobisz, jak się pospieszysz! — Nie pójdę! Idź ty albo dam znać na policję, że to ty ją zamordowałeś! Dostanę może parę lat więzienia, ale ty pójdziesz do 168 komory gazowej. Powiem im! Powiem im wszystko! Słyszysz mnie? Mam twoje listy miłosne. Mogę cię zniszczyć, jak tylko zechcę, tępaku! A teraz idź po tę walizę! — Ach, tak? — nagle twarz O'Reilly'ego stała się kamienna. — Właściwie ten łajdak miał słuszność. Nigdy byś za mnie nie wyszła, ty nędzna dziwko! Założę się, że nawet mnie nie kochałaś! Czytam to z twojej twarzy! — Wyjść za mąż za ciebie? — odparła. — Przyrzekłam ci pół miliona dolarów. Wyobrażałeś sobie, durniu, że wezmę sobie za męża takiego chama jak ty? A teraz ruszaj po pieniądze i po taśmy! Nagle w ręku O'Reilly'ego ukazał się rewolwer kaliber 25, wycelowany prosto w Rheę. — Mam lepszy pomysł, maleńka. A co by było, gdybyś zdecydowała się wlepić sobie kulę w głowę? Gliny łatwo uwierzą w samobójstwo. Znajdą taśmy. Pomyślą, że po komunikacie telewizyjnym wpadłaś w panikę i wybrałaś najłatwiejsze rozwiązanie. A ja nie będę miał najmniejszych kłopotów. Co o tym myślisz? — Odłóż ten rewolwer! — powiedziała Rhea cofając się. — Barber wie, że ją zabiłeś. Oświadczy to policji, nawet jeśli ja nic nie powiem. O'Reilly uśmiechnął się nieprzyjemnie. — On nigdy się nie odważy. Nie ma żadnych dowodów. Wolę mój pomysł. Renick odsunął mnie, włożył rękę do marynarki i wszedł do pokoju ze swoją pukawką kaliber 38. — Rzuć to! — ryknął. O'Reilly okręcił się dookoła swej osi. Wystrzelił, ale krótkie szczeknięcie jego rewolweru zagłuszył huk broni większego kalibru. O'Reilly'emu broń wypadła z ręki. Zamrugał oczami, spojrzał na Renicka, po czym kolana się pod ugięły i upadł na ziemię wśród wycia Rhei. III O'Reilly żył dość długo, by podpisać zeznanie. Nie pomyliłem się w moim rozumowaniu. Odette zakochała się w eks-glinie i wpadła na pomysł fikcyjnego porwania. O'Reilly zgodził się na plan Rhei zamordowania Odette pod warunkiem, że otrzyma cały okup i Rhea znajdzie jakiegoś kozła ofiarnego. Ich wybór padł właśnie na mnie. Kiedy wszystko uspokoiło się trochę, wylądowałem w celi. Nie 169 miałem pojęcia, co się ze mną stanie, ale przynajmniej nie mogłem być oskarżony o morderstwo. Po dwóch dniach przyszedł do mnie z wizytą Renick. — Masz szczęście, Harry — rzekł. — Meadows widzi tylko jedną możliwość uwięzienia tej kobiety: jeśli ty wystąpisz jako świadek oskarżenia. Jeśli się na to zgodzisz, gotów jest załatwić u sędziego twoje zwolnienie. Ona ma cały sztab adwokatów , którzy ją z tego wyciągną, jeśli ty nam nie pomożesz. Zgadzasz się? — Oczywiście. — Byłem tego pewien. Widziałem Ninę. Wystawiła na sprzedaż bungalow. Kiedy znajdzie kupca, będzie najlepiej, jak opuścicie te strony i spróbujecie zacząć od nowa gdzieś indziej! — Nie potrzebujesz mi tego mówić. Wyjadę, jak tylko będę mógł. Czy mogę zobaczyć się z Niną? — Przyjdzie do ciebie dziś po południu. Czy trzeba kontynuować to opowiadnie? Po sensacyjnej batalii prawników Rhea została skazana na piętnaście lat więzienia. Bez moich zeznań wykręciłaby się z tej afery. Następnie ja stanąłem przed sędzią. Powiedział mi, co o mnie myśli. Sprowadzało się to do niewielu spraw, ale właściwie szkoda było jego czasu: ja również nie miałem o sobie zbyt wysokiego mniemania. Oświadczył mi, że skazuje mnie na pięć lat z zawieszeniem. Jeśli kiedykolwiek popełnię jakieś przestępstwo, dodadzą te lata o nowego wymiaru kary. Ale w tym wypadku tracił również niepotrzebnie czas — nie miałem zamiaru wchodzić w konflikt z prawem. Pragnąłem tylko jednego: Niny i możliwości urządzenia sobie na nowo życia razem z nią. Czekała na mnie przed sądem. Wsunęła rękę do mojej dłoni i uśmiechnęła się. W tej chwili zrozumiałem, że będzie dziecinną igraszką stworzenie sobie nowego życia z Niną.