Sara Janik Zwierciadło Urodzona w Bydgoszczy w 1976r. Zadebiutowała w 2001r. na łamach "Science Fiction" opowiadaniem "Serce Lasu". Obecnie mieszka w Poznaniu i pracuje jako projektant-grafik komputerowy. Ray stał na balkonie otaczającym najpotężniejszą z wież zamku Rissarell i wpatrywał się w osnuty poranną mgłą horyzont. Zamyślony nie zauważył, gdy wysoki, ciemnowłosy mężczyzna stanął w wejściu, rozejrzał się i uśmiechnął, zauważając Raya opartego o balustradę. Podszedł i objął szczupłe ramiona młodzieńca, przytulając się do jego pleców. - Szukałem cię, Lustereczko - wyszeptał mu wprost do ucha. - Kyei... - Ray uniósł głowę, obracając się lekko i delikatnie musnął ustami policzek przybysza. Przez długą chwilę obaj obserwowali srebrzysty wschód słońca. - Przyszedłem się pożegnać - wyszeptał Kyei. - Ja nie chcę... - Ray zająknął się. - Nie chcę, żebyś odchodził. Boję się... Nie dam rady... nie wytrzymam... - Ależ co ty opowiadasz! - Kyei obrócił Raya w swoją stronę. - To nieprawda i dobrze o tym wiesz. Jesteś silniejszy, niż ktokolwiek sądzi. Poradzisz sobie. - Ale... - Żadnych "ale". Wiesz, że nie jesteś w stanie mnie zatrzymać. Zwierciadło pęka, gdy Mag umiera. Nie mogę tu zostać. - Ale ja cię kocham! - Rayowi napłynęły łzy do oczu. - Nie opuszczaj mnie! Kyei westchnął. Delikatnie pogłaskał Raya po policzku, z ciepłym uśmiechem patrząc w jego srebrzyste oczy. To przez nie nazywał go Lusterkiem. Srebrne oczy... srebrne, jak tafla lustra. I niczym lustra odbijały wszystkie uczucia i emocje, które przewijały się przez serce i myśli młodzieńca. Teraz przypominały dwa jeziora smutku. - Ray... Lustereczko... Wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważny - dobierał słowa. - Ale ja kocham Hya. Jest dla mnie wszystkim. I nie opuszczę go. Nigdy. - Więc... więc dlaczego byłeś ze mną? - Ray odwrócił wzrok. - Zdradziłeś Hya.... - To nie było tak - Kyei złapał Raya za podbródek i zmusił do spojrzenia w swoje oczy. - Ciebie też kocham, ale inaczej. A Hya... wiedział o wszystkim, co było między nami. - Wiedział? - Ray szerzej otworzył oczy. - Tak. I nie miał nic przeciwko. Hya nie był już najmłodszy. Nie mógł mi dać tego, czego pragnąłem. Dlatego pozwolił mi na spotkania z tobą. Bardzo cię lubił i cieszył się z naszego szczęścia. - Ale... - Dość już tych "ale" - Kyei otarł łzy z policzków Raya i cofnął się na wyciągnięcie ramion. - Dziś będzie pogrzeb Hya, a ja odejdę wraz z nim. - To głupia tradycja! - Ray niezbyt delikatnie strząsnął z ramion dłonie mężczyzny. - Nie musisz umierać tylko dlatego, że Hya nie żyje. - Wiem, że nie muszę - uśmiechnął się. - Ja tylko... nie potrafię żyć bez niego. Gdy go nie ma, w mym sercu jest pustka, a dusza krwawi. Tej rany nic nie uleczy. On był dla mnie wszystkim. Słońcem, powietrzem, życiem. Gdy go zabrakło, wszystkie kolory zbladły, a słońce straciło blask. Nic ani nikt mi go nie zastąpi. Popatrzył na Raya, lecz na jego twarzy nie dostrzegł zrozumienia. - Nie pojmujesz tego - westchnął. - Myślę, że zrozumiesz dopiero wtedy, gdy sam odnajdziesz swego Maga. Nie zauważyłeś, że ta tradycja nigdy nie została złamana, chociaż nikt nie ma obowiązku umierać? Zawsze Zwierciadło umiera wraz ze swym Magiem, zawsze Mag kona, gdy zginie Zwierciadło. To więź na całe życie. Nikt nie potrafi tego przerwać. Nawet śmierć. Zrozumiesz, gdy sam... - Nie!!! To... to głupie - Ray zmarszczył gniewnie brwi. - Nigdy nie chcę z nikim się tak związać. Nie chcę umierać dla kogoś! Nie chcę być niczyim Zwierciadłem! - Chcesz na zawsze być sam? - Kyei zdumiony zamrugał oczami. - Nie chcesz nigdy poznać, jakie to uczucie, gdy dzika moc Maga przepływa przez ciebie, a ty ujarzmiasz ją i wielokrotnie wzmacniasz? Dziwię ci się, to lepsze niż seks - uśmiechnął się, puszczając do niego oko. - Nie chcę i już! - Dzieciak z ciebie, Lustereczko - Kyei wzruszył ramionami i postanowił zmienić temat. - Ciekawy jestem, jaki będzie następca Hya. Podobno ma przybyć aż z Kryształowych Gór... - Pewno będzie obrzydliwym staruchem - burknął Ray, ale z ulgą przyjął zmianę tematu. - Może nie... Może to właśnie on będzie t w o i m Magiem. Czy jeśli wybierze ciebie, zgodzisz się? - Nie - nadąsał się Ray. Już nie pierwszy raz Kyei dręczył go rozmowami o przyszłym partnerze. - W Kryształowych Górach żyją tylko starcy. Tam mieszkają tylko najpotężniejsi Magowie. I nie są młodzi! Nie będę wiązać się z kimś, kto może umrzeć miesiąc po naszej przysiędze. - Pewno masz rację - Kyei roześmiał się. Ile już razy słyszał podobną przemowę? - Z tego, co słyszałem, najmłodszy z nich jest już dużo po sześćdziesiątce. Ray prychnął niechętnie. Widząc jego minę, Kyei z całych sił starał się znów nie roześmiać. - Mag, który przybędzie, podobno nigdy nie potrzebował Zwierciadła... Ciekawe dlaczego? - Może jest tak potężny, że nie musi mieć Zwierciadła... - Głupi jesteś - osadził go Kyei. - Żaden Mag, nawet najpotężniejszy, nie może używać magii bez Zwierciadła. To tak, jakby jeść widelcem bez zębów. Kompletne marnowanie czasu i energii. - A kobiety? Czarodziejki nie mają Zwierciadeł. I nie jestem głupi - obraził się Ray. - Oczywiście, że nie jesteś - potwierdził natychmiast Kyei. - Czarodziejki mają inny rodzaj mocy niż Magowie. Ich moc jest posłuszna ich rozkazom. Są o wiele silniejsze od nas. Jednak ta siła ma swoją cenę. Są zawsze same. Nie potrafią tak naprawdę z nikim się związać. Wielka moc narzuca im samotność. Nie wiem, czy chciałbym być jedną z nich... - Kyei zamyślił się na moment. A potem popatrzył o wiele poważniej na Raya. - Mam do ciebie ostatnią prośbę. Spełnisz moje życzenie? - Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko! - Rozpoczniesz pogrzeb, dobrze? Jesteś dla mnie najbliższą osobą. Chcę, żebyś to był ty. Hya też by tego pragnął. Ray zbladł. Rozpocząć pogrzeb... to był ogromny zaszczyt, lecz jednocześnie oznaczało, iż to on miał podpalić stos, na którym spłonie ciało Hya i umrze Kyei. Spłoszony spojrzał w zielone oczy Kyeia. Widząc jego pełne oczekiwania i nadziei spojrzenie, powoli skinął głową. - To... dla mnie... zaszczyt... - zdołał wydusić. A potem, wybuchając płaczem, rzucił się na szyję Kyeia. * * * Ray przez wiele dni po pogrzebie nie opuszczał swojej komnaty. Tęsknił za Kyeiem. Tęsknił tak bardzo, że nie miał ochoty chodzić na lekcje, nie chciał jeść ani spać. Nie pamiętał pogrzebu zbyt dobrze. Jedyne, co mu zostało w pamięci, to widok Kyeia otoczonego przez ogień. Jego zielone oczy były spokojne, uśmiechał się łagodnie. Gdy płomienie zaczęły lizać suche drewno, położył się obok Hya, delikatnie pogłaskał jego włosy, układając je starannie wokół podgłówka, a potem oparł policzek o pierś maga, obejmując go mocno. Przymknął oczy i więcej ich nie otworzył. W pamięci Raya pozostało tylko mgliste wspomnienie ognia, Magów w czarnych i szarych szatach oraz Zwierciadeł w granatach i błękitach. Potem ktoś odprowadził go do komnaty, zmusił do położenia się i kazał odpocząć. Dni mijały jeden za drugim. Ray starał się nie zwracać na siebie uwagi innych mieszkańców Rissarell. Starał się przychodzić na posiłki, po jakimś czasie wrócił na zajęcia. Pomagał, jeśli ktoś go o to poprosił. Jednak ogólny niepokój, jaki panował w zamku, nie pomagał mu odzyskać dobrego nastroju. Wszyscy martwili się o następcę Hya. Po dotarciu wiadomości o tym, iż wyruszył wraz z eskortą, wszelki słuch po nim zaginął. Najbardziej niepokoiło to członków Rady Magów Rissarell. W końcu jednak pewnego szarego poranka posłaniec przyniósł wiadomość od delegacji z Kryształowych Gór informującą, że przekroczyli Kilayę, rzekę oddaloną od Rissarell zaledwie o pięć dni drogi. Rada jednogłośnie podjęła decyzję o wysłaniu grupy mającej powitać Maga i jego świtę. Postanowiono wysłać trzech Magów wraz ze Zwierciadłami i trzy Wolne Zwierciadła, w tym Raya, mając nadzieję, że następca Hya znajdzie wśród nich partnera. Wyruszyli tego samego dnia. Była tylko jedna droga wiodąca z Kryształowych Gór do Rissarell, którą mogli podążać przybysze. Mieli więc pewność, że się nie rozminą. I tak też się stało. Trzy dni później dojrzeli duży wóz i sylwetki jeźdźców. Po kilku minutach obie grupy spotkały się i Lon, przywódca wysłanników z Rissarell, z radością powitał gości. Potem przedstawił resztę towarzyszy. Ray stał na samym końcu. Gdy padło jego imię, niechętnie uniósł głowę i spojrzał w szare oczy starszego mężczyzny. - Witaj, Mir - ukłonił się lekko. - To zaszczyt dla mnie, iż mogłem cię poznać. Mag uśmiechnął się. - Cieszy mnie ogromnie zarówno zaproszenie do Rissarell, jak i wasza życzliwość - obejrzał się na swoich towarzyszy. - Poznajcie, proszę, moje Zwierciadło. Oto Oyr. Ray zdumiony spojrzał na wysokiego blondyna. Podobno Mag z Kryształowych Gór nie miał Zwierciadła. Pozostali musieli wyglądać na równie zaskoczonych, gdyż Mir zaśmiał się ciepło. - Tak, tak - machnął lekceważąco ręką. - Wiem, że chodzą pogłoski, iż nie mam Zwierciadła. To kompletne bzdury. Nie wyobrażam sobie, abym nie miał partnera. Oyr - uśmiechnął się ciepło do mężczyzny, a on odwzajemnił jego uśmiech - jest światłem mego życia. A teraz poznajcie, proszę, pozostałych. Mag Kei i Zwierciadło Syl. Mag Fra i Zwierciadło Liya. Oraz Saytarl, nasz służący, woźnica i stajenny w jednej osobie. Zajmuje się wozem i końmi. Ray uważnie przyglądał się ludziom przedstawianym przez Mira. Na dłużej zatrzymał wzrok na Saytarlu, jedynej osobie pozbawionej magicznej mocy. Jedynej, której wiek nie przekraczał 50 lat. Jego uwagę przykuły dwie rzeczy: niechętne spojrzenie, jakim obrzucił Mira, gdy ten go przedstawiał, i dwie matowoszare bransoletki na nadgarstkach mężczyzny. Po co służącemu takie ozdoby? Chyba tylko przeszkadzają mu w czasie pracy. A może to jakaś rodzinna pamiątka? Albo amulety mające chronić przed złą mocą? Czasem zwykli ludzie miewali dziwne pomysły. A widząc, jak obiekt jego obserwacji patrzył na Magów, doszedł do wniosku, że chyba zbytnio za nimi nie przepadał. Rozbawiony swymi myślami podniósł wzrok na twarz mężczyzny. Napotkał twarde spojrzenie ciemnoszarych oczu. Saytarl wyglądał, jakby doskonale wiedział, o czym myśli Ray, i wcale mu się to nie podobało. Ray panicznie skrył się za plecami najbliższego Maga. Nie podobał mu się ten człowiek. Miał nadzieję, że nie będzie musiał mieć z nim żadnego kontaktu, a po przybyciu do Rissarell natychmiast zostanie odesłany z powrotem do Kryształowych Gór. Wkrótce obie grupy ruszyły w dalszą drogę. Ray trzymał się na uboczu. Odzywał się tylko wtedy, gdy ktoś skierował pytanie bezpośrednio do niego, a jego odpowiedzi były tak zwięzłe, że graniczyły z brakiem dobrych manier. Nie podobała mu się ta cała "wycieczka". Chciał być z powrotem w Rissarell, w swojej komnacie. Chciał, by wszyscy dali mu wreszcie święty spokój. Miał ochotę w ciszy i samotności pogapić się w ścianę, a nie obijać sobie pośladki w siodle, jadąc po jakiś wertepach. Westchnął, ogarniając spojrzeniem resztę grupy. Gdy napotkał wzrok Saytarla, natychmiast odwrócił głowę. Służący patrzył na niego z niechęcią, choć również i z wyczekiwaniem. Tak jakby tylko wyglądał okazji, by móc mu przyłożyć za najmniejsze przewinienie. Ray westchnął. Banda starców i przestępca. Nie ma co. Znalazł się w doborowym towarzystwie. Utkwił wzrok w ciemnej grzywie swego wierzchowca i już do końca dnia nie spojrzał na nikogo ani do nikogo się nie odezwał. Wieczorem rozbili obóz na skraju lasu. Ray rozłożył swoje posłanie jak najdalej mógł, po czym, nie czekając na kolację, owinął się pledem i natychmiast zasnął. Obudził się czując, jak coś ciepłego zaciska mu się na ustach, odbierając oddech. Przerażony otworzył oczy. Tuż nad sobą ujrzał twarz Saytarla. Spróbował wezwać pomoc, szarpiąc się w silnym uścisku dłoni mężczyzny. Przypominało to raczej próby myszy złapanej przez kota. I to, niestety, on był myszą. Naraz mężczyzna pochylił się i szepnął mu wprost do ucha. - Uspokój się i bądź cicho. Nie chcę ci zrobić krzywdy, ale jeśli mnie sprowokujesz... - cofnął się lekko, patrząc ostrzegawczo w srebrne oczy chłopca. - Zabiorę rękę, a ty cicho wstaniesz i pójdziesz ze mną. Zrozumiałeś? Młodzieniec lekko skinął głową. Gdy tylko Saytarl cofnął dłoń, Ray nabrał powietrza, przygotowując się do krzyku. W tym samym momencie ogłuszył go silny cios w szczękę. Ocknął się, czując chłód wilgotnej ziemi pod policzkiem. Zimno lekko złagodziło ból po uderzeniu, jednak gdy tylko się poruszył, podwójnie odczuł niemiłe pulsowanie. Jęknął, łapiąc się za twarz. Usiadł i rozejrzał się. Saytarl klęczał ledwie metr od niego i zwijał ciemny pled w zgrabny tobołek. Otaczał ich ciemny las. Musieli znajdować się spory kawałek od obozowiska, gdyż nie widział odblasku ogniska ani nie słyszał nawoływań szukających go z pewnością Magów. Gniewnie popatrzył na Saytarla. - Porwałeś mnie! - zawołał oskarżycielsko. - I uderzyłeś!!! - Zamknij się, bo znów ci się dostanie - Saytarl nawet na niego nie spojrzał. Ray gniewnie zmarszczył brwi. A potem zerwał się i pobiegł w kierunku, w którym, jak sądził, znajdował się obóz. Daleko nie odbiegł, gdy poczuł szarpnięcie i walnął nosem w miękki, mokry mech. - Co do... - zaklął i spojrzał na nogę. Wokół kostki miał zawiązany ciemnopopielaty sznur. Chwycił linę i szarpnął, szukając drugiego końca. Saytarl bez słowa wskazał palcem na pobliskie drzewo. Ray z wściekłością zaczął rozwiązywać pętlę zaciśniętą wokół kostki. Zanim zdążył się z nią uporać, Saytarl stanął nad nim z niewielkim bagażem na plecach. - Idziemy! - rozkazał. - Daj mi spokój, porywaczu! Nigdzie z tobą nie idę! Co ty sobie wyobrażasz? Jestem... - Wiem, kim jesteś - Saytarl przerwał zimno. - Jesteś gówniarzem, któremu nie podobają się zabawki, jakie dostał od rodziców. Całą drogę stroiłeś fochy jak małe dziecko. A teraz przez ciebie wszyscy mogli zginąć! Ruszaj się! Musimy jak najszybciej stąd odejść. Z całą pewnością już nas szukają. Mówiąc to Saytarl chwycił go za kurtkę i podniósł. Potem pochylił się, by odwiązać drugi koniec sznura od drzewa i w tym momencie runął na ziemię znokautowany przez Raya. Chłopak był tak wściekły, że nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Poczekał, aż mężczyzna lekko się podniesie, po czym z całej siły kopnął go w brzuch. Saytarl nawet nie jęknął, choć jego twarz lekko poszarzała. Z błyskiem w oku spojrzał na Raya. Kolejną rzeczą, jaką chłopak spostrzegł, była niewielka kępka wrzosów kwitnąca tuż przez jego oczyma. Leżał na brzuchu, a Saytarl siedział na nim i niezbyt delikatnie wiązał mu ręce na plecach. - Boli... - pisnął cicho, nie mając zbytniej nadziei na rozluźnienie pęt. Saytarl bez słowa wstał i zmusił go do podniesienia się. A potem popchnął w kierunku przeciwnym do obozowiska magów. Szli bardzo długo. Zbliżał się wieczór, kiedy usłyszeli za sobą odgłosy pościgu. Saytarl zaklął cicho, po czym przyśpieszył kroku, poganiając Raya przed sobą. Chłopak był zbyt głodny i wyczerpany, aby protestować. Słońce skryło się za horyzontem, gdy Saytarl wreszcie się zatrzymał. Gdy mężczyzna rozglądał się wokół, najwyraźniej czegoś szukając, Ray z ulgą opadł na kolana - nie wyobrażał sobie, aby mógł zrobić choćby jeden krok więcej. Jednak gdy Saytarl złapał go pod ramię i podniósł, bez słowa sprzeciwu ruszył w dalszą drogę. - Tu zanocujemy - to były pierwsze słowa, jakie padły z ust Saytarla od chwili zakończenia bójki. Dla uszu Raya brzmiały prawie przyjacielsko. Nieśmiało rzucił okiem na Saytarla, a potem na niewielkie wejście do jaskini, na które ten wskazywał. - Poczekaj tutaj. Sprawdzę, czy w środku nie ma jakiś zwierząt - Saytarl znikł w głębi. Ray rozejrzał się. Miał teraz szanse na ucieczkę. Jednak zniechęcało go do tego sporo rzeczy - takich, jak zapadająca ciemność i głuche wycie jakiegoś wilka. Westchnął. Najchętniej by się teraz po prostu położył i zasnął. Przez całe życie nie był tak zmęczony, jak w tej chwili. - Możesz wejść! Ray niepewnie wszedł w mrok. Przystanął czekając, aż oczy przyzwyczają się do mroku. Po dłuższej chwili z ciemności wyłoniły się zarysy jaskini i postać Saytarla rozkładającego posłanie. J e d n o posłanie! Zniechęcony Ray podszedł do najdalszego kąta jaskini i osunął się po ścianie. Był głodny, wyczerpany, było mu zimno i nawet nie miał chęci kłócić się, że spać pod pledem powinna osoba o randze Zwierciadła, a nie byle służący. - Wstań - głos Saytarla zabrzmiał wyjątkowo miękko. Ray nie zauważył, kiedy mężczyzna znalazł się obok niego. Niechętnie podniósł się, oczekując kolejnych poleceń. Saytarl obrócił go do siebie tyłem po czym zdjął więzy. Ręce Raya opadły bezwładnie. Skrzywił się czując, jak powraca krążenie. Przez najbliższe minuty może zapomnieć o jakichkolwiek próbach ich użycia. Saytarl przerwał jego rozmyślania, biorąc go na ręce i zanosząc na przygotowane posłanie. Ray z coraz większym zdumieniem obserwował, jak mężczyzna delikatnie rozciera jego dłonie. - Nie możemy rozpalić ogniska, bo nas odnajdą - Saytarl podał chłopakowi pasek wędzonego mięsa i suchara. - Zjedz to i idziemy spać - okrył ramiona chłopca pledem. Ray, zbyt zszokowany, by coś powiedzieć, dobrał się do mięsa i obserwował, jak Saytarl przetrząsa niewielki bagaż. A potem wyciąga butelkę wypełnioną jakimś płynem. - Zamiast wody wziąłem całkiem dobre wino - uśmiechnął się. Nalał czerwonego płynu do blaszanego kubka i podał Rayowi. Chłopak, coraz bardziej wstrząśnięty, wypił do dna, mając nadzieję, że alkohol pomoże mu pojąć to, co się właśnie działo. Czyżby Saytarl zamierzał uśpić jego czujność dobrym traktowaniem i alkoholem? Do czego on zmierzał? Czyżby zamierzał... - na samą myśl Ray zrobił się czerwony. - Skończyłeś? - głos mężczyzny wyrwał go z zamyślenia. Pokiwał twierdząco głową. - W takim razie pora spać - zmusiwszy Raya do położenia się obok, Saytarl nakrył ich obu pledem. - Tak będzie cieplej - wyjaśnił, obejmując i przyciągając chłopaka bliżej siebie. Ray przez chwilę leżał w bezruchu, wpatrując się w Saytarla, który zamknął oczy i starał się zasnąć. Spodziewał się wszystkiego, oprócz tak troskliwej opieki. - Co... co ty robisz? - wyszeptał. - Śpię. Albo próbuję. - Saytarl uchylił jedno oko i spojrzał groźnie. - Ale... co zrobiłeś... no... gdy... wtedy...? - Ray zamotał się całkowicie. Speszony zerknął na Saytarla, zastanawiającego się nad odpowiedzią. - Chyba można uznać, że zmieniłem przyszłość - odpowiedział po chwili. - A teraz już śpij. Jutro wstajemy bardzo wcześnie. Ray zacisnął usta w wąską linię i obrócił się tyłem do mężczyzny. Był zły zarówno na siebie, jak i na Saytarla. Faktem jest, że pytanie nie było zbyt mądre, ale odpowiedź przekraczała już wszelkie granice! Potraktował go jak jakiegoś... - obejrzał się Saytarla i wściekł się całkowicie widząc, że ten zdążył już zasnąć. Miał ochotę z całej siły mu przyłożyć. Jednak z doświadczenia wiedział, jakby się to skończyło, więc dał spokój, wzdychając tylko ciężko. Pokręcił się chwilę na twardym posłaniu, szukając jak najwygodniejszej pozycji do zaśnięcia. Jutro powinien wstać choć trochę wypoczęty, bo jeśli Saytarl będzie go gonił tak jak dziś, to padnie gdzieś w lesie i wilki, które słyszał przed wejściem do jaskini, będą miały ucztę. Ostatnia jego myśl przez snem dotyczyła wilków, które jednak nie będą miały uczty, bo, jak to mawiał Kyei, był zbudowany tylko ze skóry i kości. No i dobrze. Wstrętne wilki. * * * - Obudź się - ktoś lekko potrząsnął jego ramieniem. Ray trochę nieprzytomnie podniósł dłoń do czoła. - Kyei? - zapytał, nie otwierając oczu. - Przecież jest noc... obudź mnie na śniad... - Cicho! Są blisko... - męska dłoń zakryła mu usta. To obudziło go całkowicie. Gwałtownie otworzył oczy. Nad sobą ujrzał zaniepokojonego Saytarla. Nadal leżeli obok siebie przykryci jednym pledem. Z daleka mogliby wyglądać na kochanków, ale taka myśl nawet nie przyszła Rayowi do głowy. Zamiast tego wymyślał nowe przekleństwa, bo te stare i znane już mu się wyczerpały. Gdy zabrakło mu inwencji, zaczął obmyślać najbardziej okrutne metody zabicia mężczyzny. Jeszcze nikt nie doprowadzał go do takiej wściekłości, jak ten... Zaczął liczyć w myślach, starając się uspokoić. Wiedział, że nie ma sensu się szarpać, gdyż Saytarl był zbyt silny, by udało mu się wyrwać. Spokojnie czekał, aż mężczyzna zdecyduje się go uwolnić. Mijały minuty, a oni nawet nie drgnęli. Długie oczekiwanie sprawiło, że z Raya wyparował gniew. Przyglądał się z uwagą mężczyźnie. Saytarl był pierwszym człowiekiem od dnia śmierci Kyeia, który wywołał w nim jakiekolwiek emocje. To, że były one negatywne, nie miało znaczenia. Czuł się trochę tak, jakby zasnął na długi czas i dopiero teraz zaczynał się budzić. Zaczął zauważać, co działo się z nim przez ostatnie tygodnie. Gdyby trwało to dalej, prawdopodobnie skończyłby jako zgorzkniały pustelnik. Delikatnie odsunął dłoń Saytarla ze swych ust. Co zdumiewające, mężczyzna puścił go bez protestu. - Dziękuję, że mnie obudziłeś... - szepnął cichutko. Saytarl spojrzał na niego z kompletnym brakiem zrozumienia. Ray ułożył się wygodniej i przymknął oczy. Nie zamierzał niczego wyjaśniać. Niech sobie ten przebrzydły porywacz myśli, co chce. Ukrył twarz pod ramieniem. Powinien chyba rozważyć kilka spraw. Kyeia już nie ma. I nie było szans na jego powrót. Być może powinien zacząć układać sobie życie bez niego, zamiast wciąż rozpamiętywać chwile, gdy byli razem. Przewrócił się na bok i skulił lekko - to na pewno nie będzie łatwe. Może... pierwsze, co powinien zrobić, to znaleźć sobie jakieś zajęcie? Wściekanie się na Saytarla zdawało się całkiem interesujące. Może jeszcze raz spróbować ucieczki albo... albo dowiedzieć się, po co Saytarl go porwał? Uśmiechnął się do własnych myśli i nawet nie spostrzegł, kiedy zasnął. Gdy ponownie otworzył oczy, Saytarla już przy nim nie było. Usiadł i rozglądając się, myślał nad następnym krokiem. Został porwany, a obowiązkiem każdego więźnia były próby ucieczki. Teraz jest sam i ma dogodną okazję. Więc dlaczego siedzi i knuje, zamiast wziąć nogi za pas? Z drugiej strony - nic złego go dotąd nie spotkało. A przynajmniej nic, o co sam by się nie prosił. Westchnął. Jakby na to nie patrzeć, wreszcie coś ciekawego zdarzyło się w jego monotonnym życiu i szkoda byłoby marnować taką okazję. Wcale nie miał ochoty wracać do nudnej codzienności. Sam nie wiedział, kiedy podjął decyzję o pozostaniu. Na pewno nie w tej chwili, ale dopiero teraz sobie to uświadomił. Tak naprawdę zdecydował już dawno temu. Może to było wtedy, gdy Saytarl go związał, zamiast zabić? A może, gdy tak troskliwie zajął się jego dłońmi? A może w nocy, gdy czując się w pełni bezpiecznie, spał spokojnym snem? Potrząsnął lekko głową. To się chyba jakoś fachowo nazywa, gdy więzień zakochuję się w swym oprawcy - zaśmiał się w myślach. Natychmiast jednak spoważniał. "Zakochuje"? Jak to - "zakochuje"?! Tu nie ma mowy o żadnej miłości! Przecież nawet go nie lubi! Poza, tym będąc Zwierciadłem o jego mocy i możliwościach, nie powinien zakochiwać się w byle służącym. Nawet matka zawsze mu powtarzała, że powinien wybierać sobie partnerów wśród Magów i Zwierciadeł. Służba, szlachta i ogółem ludzie, którzy nie władali mocą, nie powinni znajdować się w kręgu jego zainteresowań. I z całą pewnością teraz też tak nie było! Mrucząc pod nosem zapewnienia o braku jakichkolwiek cieplejszych uczuć do Saytarla, zaczął zwijać posłanie. Gdy skończył, krytycznie przyjrzał się tobołkowi. Był dwa razy większy, niż gdy złożył go Saytarl. Skrzywił się lekko. Nie potrafił zrobić tego lepiej. Westchnął i usiadł na tobołku, czekając na Saytarla. Aby odciągnąć myśli od przypominającego o swoim istnieniu żołądka, podniósł z ziemi sznur, którym wczoraj był związany, i zaczął się nim bawić, zawiązując co kilka centymetrów kokardki. Przy kolejnej zatrzymał się - usłyszał stukot osuwających się kamieni. Do jaskini wszedł Saytarl. Bez słowa podszedł do Raya i wyjął z jego dłoni sznur. Widząc ozdoby, jakimi upiększył go Ray, rzucił mu takie spojrzenie, że chłopak zrobił się purpurowy ze wstydu. - Ja... ja czekałem... i byłem głodny... więc pomyślałem, że się czymś zajmę... - Ray próbował się wytłumaczyć, czego efektem była tylko coraz głębsza czerwień na jego twarzy i brwi Saytarla wędrujące coraz wyżej. - Lepiej... już nic nie mówię. - Ray schował twarz w ramionach. Ten facet doprowadzał go do szału! Jak może się z niego naśmiewać?! Zacisnął dłonie w pięści. Był tak wściekły, że miał ochotę gryźć. Tylko nie był pewien, czy lepszym obiektem byłby Saytarl, czy duże śniadanie. - Masz - mężczyzna lekko szturchnął go w ramię. Ray niepewnie uniósł głowę. Tuż przed nosem zobaczył sporą garść leśnych owoców ułożonych na szerokim liściu. Ze zdumieniem dostrzegł poziomki, maliny i jeżyny. O tej porze roku?! Przecież jest późne lato! Zauważył rozbawione spojrzenie Saytarla. - Co to? - Ray nieufnie popchnął palcem najbliższą granatową kuleczkę. - Magiczne owoce - wyjaśnił mężczyzna z błyskiem w oku. - Jak je zjesz, staniesz się posłusznym chłopcem, zamiast rozpuszczonym bachorem. - Nie jestem... - Och! Zjedz je po prostu, dobrze? Przecież to lepsze niż wędzone mięso, które zresztą już się skończyło. Nie miałem w planach zabierania dodatkowych osób. Czy ty zawsze musisz sprawiać tyle kłopotów? Ray miał już gotową ripostę, jednak się powstrzymał. Udając spokój sięgnął po owoce i zabrał się do jedzenia. W tym czasie Saytarl zwalił go z tobołka i zwinął po swojemu. Ray tego również nie skomentował. Gdy zjadł już przeszło połowę skądinąd smacznych owoców, przyszło mu coś do głowy. - A ty? Nie jesteś głodny? - wyciągnął dłoń z owocami w stronę Saytarla. - Ja już jadłem - Saytarl odmówił nawet nie patrząc. - Te są twoje. Saytarl skończył związywać bagaż i energicznie rozwiązał wszystkie kokardki na sznurze. Ray przyglądał się temu ponuro. - Saytarl... - po raz pierwszy wymówił imię mężczyzny. Jego głos lekko drżał. - Czy... czy mógłbyś mnie nie wiązać? Nie będę robić żadnych głupot, obiecuję! Proszę... - Ray z napięciem wpatrywał się w leżące obok kamienie. Nie miał odwagi spojrzeć na mężczyznę. Naraz poczuł, jak Saytarl łapie go za podbródek i lekko podnosi. Ich spojrzenia się spotkały. Dopiero teraz dostrzegł barwę oczu Saytarla - ciemny, lekko przydymiony błękit, choć z daleka wyglądały na szare. - Przysięgnij - zażądał. - Przysięgnij, że będziesz mi posłuszny. - Ja... - Ray zawahał się. - Przysięgnij na coś, co jest dla ciebie najważniejsze! Ray milczał. Wcale nie miał ochoty być mu posłuszny! Ten pomysł wcale, ale to wcale mu nie odpowiadał. - Jeśli tego nie zrobisz, zwiążę cię, zaknebluję i zostawię w tej jaskini, żebyś umarł z głodu. A potem zjedzą cię robaki i zostanie z ciebie tylko biały kościotrup. Być może miało to zabrzmieć zabawnie, lecz Ray nie widział żadnych powodów do śmiechu. - Przysięgam... na pamięć Kyeia... że będę ci posłuszny - powiedział niechętnie. - No, to idziemy. Ci, co nas ścigają, są już przed nami, ale nadal musimy być ostrożni. Gotowy? - Ray skinął głową. Coraz mniej z tego rozumiał. Jednak bez słowa wstał i wyszedł z jaskini. Szli wiele godzin, nie odzywając się. Tym razem to Saytarl szedł przodem, torując drogę Rayowi. Mimo pomocy Ray szybko tracił siły. Głód, wyczerpanie, nerwy i brak przyzwyczajenia do długich marszów coraz bardziej dawały o sobie znać. Gdy w pewnym momencie upadł, nie miał już siły wstać. - Prze... przepraszam - wyszeptał, bezskutecznie próbując się podnieść. Saytarl westchnął. Przykucnął obok chłopaka i zajrzał mu w oczy. Zastanawiał się. - Chyba nie ma innego wyjścia... - wyszeptał. - Cholera... mam nadzieję, że tego nie wyczują... Delikatnie położył dłoń na policzku chłopaka. Ray zszokowany przyglądał się, jak mężczyzna się zbliża. Gdy poczuł na ustach pocałunek, westchnął lekko. Powoli przymknął oczy. Jeszcze nikt nigdy go tak nie całował. Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się na trawie, a jego ramiona objęły szyję Saytarla. Gdy po długiej chwili mężczyzna przerwał pocałunek i cofnął się, Ray zaprotestował z cichym jękiem. Otworzył oczy, napotykając ciepłe spojrzenie. - Musisz być niesamowitym kochankiem - Saytarl musnął ustami opuchnięte wargi Raya. - Ten, kto będzie twoim partnerem, Zwierciadełko, ma niesamowite szczęście. Lepiej już się czujesz? Ray zastanowił się. Z zaskoczeniem odkrył, że nie czuje już głodu, a i zmęczenie jakoś minęło. - T... tak... - potwierdził. - Jak to zrobiłeś? - nie miał wątpliwości, że to zasługa Saytarla. - Jeśli dobrze się czujesz, to możemy ruszać. - Saytarl wstał i pomógł Rayowi się podnieść, ignorując pytanie. A potem, nie czekając, znikł za najbliższym krzewem. Ray szedł za nim w głębokim zamyśleniu. Po raz pierwszy zaczął patrzeć na mężczyznę w sposób inny niż dotychczas. Był zaskoczony, nie tym jak całował (chociaż tym trochę też), ale tym, jak pocałunek podziałał na jego samopoczucie. Nigdy dotąd nic takiego go nie spotkało. Czy Saytarl był Magiem? Tylko Magowie mieli dostateczną moc, by uzdrawiać innych. Ale przecież nie wyczuł jego mocy. Każdy Mag i każde Zwierciadło potrafiło wyczuć moc tkwiącą w innym człowieku. Moc Saytarla była niewyczuwalna, zatem jej nie posiadał! Jednak intuicja podpowiadała mu co innego. Czy da się ukryć moc? Raczej nie. To tak, jakby wymazać cząstkę siebie... Poza tym moc jest dla Maga częścią osobowości. Używa jej w wielu drobnych, codziennych czynnościach. I nawet tego nie zauważa. Ostatnia myśl podsunęła Rayowi pewien pomysł. Zaczął uważniej obserwować kroki Saytarla. Mężczyzna poruszał się zupełnie bezszelestnie. To było wręcz niemożliwe - dla zwykłego człowieka. Dopiero po godzinie spostrzegł to, na co czekał. Saytarl nadepnął na suchą gałąź, która pękła, nie wydając żadnego dźwięku. Ray wlazł na nią zaraz potem. Gałąź z suchym trzaskiem pękła w innym miejscu. Saytarl obejrzał się, rzucając Zwierciadłu ostrzegawcze spojrzenie, na co Ray zatrzymał się gwałtownie. - Jesteś Magiem - stwierdził spokojnie. Potem wskazał na niewinną gałązkę. - To jest dowód! Saytarl prychnął gniewnie. - Jesteś najbardziej nieznośnym, krnąbrnym, kłopotliwym i rozpuszczonym smarkaczem z jakim kiedykolwiek... Ray nie pozwolił mu dokończyć. Szybko podszedł do mężczyzny i zamknął mu usta pocałunkiem. Dopiero po chwili zastanowił się, co robi. Jedno było pewne - wcale nie miał ochoty wysłuchiwać przemowy Saytarla. Miał ochotę się z nim kochać. Gdy przerwał pocałunek, spojrzał w oczy Saytarla. - ...miałem do czynienia - zakończył mężczyzna zupełnie zrezygnowanym tonem. - Powiesz mi prawdę? - zapytał, choć na końcu języka miał pytanie: "Będziemy się kochać od razu, czy najpierw rozłożymy pled?" Oczy Saytarla zabłysły śmiechem. - Myślę, że na pledzie będzie nam wygodniej - stwierdził spokojnie. Słysząc gniewne prychnięcie Raya, machnął lekko ręką. - Jesteśmy już blisko. Bądź cicho i chodź za mną. Sam zobaczysz. - To chociaż powiedz, jak masz naprawdę na imię! - Say. Chodź już! - Podobnie - Ray nie ruszył się z miejsca. - Co "podobnie"? - tym razem mężczyzna się zdenerwował. Chwycił go za ramię i pociągnął za sobą. - Podobnie do mnie: Ray - Say. Prawie tak samo. Say zignorował go całkowicie. Po prawie godzinie przedzierania się przez krzewy Mag nakazał gestem zatrzymanie się i zachowanie ciszy. - Są tam - wyszeptał, wskazując niewielką polanę. - Gdzie? - Ray wyjrzał mu zza ramienia. Pobladł na widok związanych Magów. Pilnujących ich strażników nie było aż tak wielu, a jednak żaden nie próbował się uwolnić. - S... Say...? - wyszeptał. - Co... co się stało? Kim oni są? I gdzie są Zwierciadła?! - mimo że mówił szeptem, w jego głosie brzmiała coraz większa panika. Mag nie był zaskoczony, choć i na jego twarzy malowało się przerażenie. Chwycił Raya wpół i prawie wyniósł na bezpieczną odległość. Chłopak drżał na całym ciele. Mimo mijających minut nie potrafił się uspokoić. - Czułeś to? Ten strach, ból i żal, jaki się wokół roztaczał? - z trudem wymawiał poszczególne słowa. - Tak. - Say przyciskał do siebie Raya, starając się dodać mu otuchy. Jednak po chwili chłopak wyrwał się z całej siły. Oskarżycielsko popatrzył na Saya. - Ty wiedziałeś! Wiedziałeś od początku, że zostaniemy zaatakowani. Że Zwierciadła zginą! Uciekłeś, zamiast ich ratować!! Jesteś tchórzliwym.... Say wymierzył mu policzek, a chłopak urwał, łapiąc się za piekące miejsce. Żaden z nich nie odezwał się przez długą chwilę. W końcu Say wstał i otrzepał ubranie z piasku. Potem obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Ray z przerażeniem poderwał się na nogi. - Dokąd idziesz? Nie zostawiaj mnie! - Nie jesteś mi już do niczego potrzebny - stwierdził chłodno Say, nawet się nie oglądając. - Wiedziałem, że nasza grupa zostanie napadnięta. Wiedziałem, że jeśli ciebie tam zostawię, wszyscy zginą. Teraz, kiedy ich odnalazłem, mogę spróbować im pomóc. A ty - obejrzał się, rzucając Rayowi twarde spojrzenie - Ty się nie wtrącaj. Nie potrzebuję cię! Ray zamrugał powiekami, próbując odgonić łzy. Jeszcze nikt nigdy go tak nie zranił zwykłymi słowami. - Jesteś Magiem i potrzebujesz Zwierciadła - rzekł, próbując być spokojnym i rzeczowym. - Ja jestem Zwierciadłem. Mogę pomóc. Beze mnie... - Jeszcze tego nie rozumiesz? Nie potrzebuję Zwierciadła! Poradzę sobie sam. A jeśli kiedyś chciałbym, aby ktoś był przy mnie... z całą pewnością ciebie o to nie poproszę! Nie czekając na odpowiedź, znikł za najbliższymi krzewami. Ray zszokowany wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Say. Każde jego słowo wyważone było tak, by jak najbardziej zranić Zwierciadło. Udało mu się to doskonale. Ray upadł na kolana i skulił się, zaciskając dłonie na ramionach. Z jego piersi wyrwał się rozpaczliwy szloch. Tym razem nie było nikogo, kto chciałby go pocieszyć. * * * Minęła prawie godzina, zanim Ray pozbierał się na tyle, by wstać i pójść w stronę polany. Jakiś czas temu wyczuł podmuch mocy, której użył Say. Zrozumiał wtedy, dlaczego Mag nie potrzebował Zwierciadła. Panował nad mocą tak dobrze, że sam był dla siebie "Zwierciadłem". Prawdopodobnie nawet gdyby nie ujarzmił swej mocy, i tak pokonałby strażników samą jej potęgą. Ray poczuł się jeszcze bardziej zraniony. Gdy dotarł do obozowiska, trafił na dość ciekawą scenę. Wszyscy strażnicy zniknęli - jakby ich nigdy nie było. Fra z Kryształowych Gór oraz Tyl i Sha, Magowie z Rissarell, wrzeszczeli jeden przez drugiego na stojącego nieruchomo Saya. Wszyscy Magowie, mimo podartych ubrań i wielu drobnych ran, zdawali się mieć więcej energii niż całkowicie zdrowy Say. Mężczyzna spokojnie pozwalał reszcie się wykrzyczeć. Wydawało się, że wszystkich ignoruje, choć tak naprawdę nic nie umknęło jego uwadze. A już na pewno nie pojawienie się Raya. Młodzieniec, widząc jego chłodne spojrzenie, stanął niezdecydowany. Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Ray przegrał ten cichy pojedynek, spuszczając wzrok na trawę u swych stóp. Reszta zauważyła go dopiero po kilku minutach. Cichli jeden po drugim, wpatrując się w niego z zaskoczeniem. Ostatni obejrzał się Tyl. - Ray? - rozpoznał go bez problemu, chociaż do chwili wspólnej podróży prawie wcale się nie znali. - Jak udało ci się uciec? Czy inne Zwierciadła są z tobą? Czy nic im się nie stało? Gdy przez dłuższy czas Ray milczał, Tyl podszedł do niego ze zmarszczonymi brwiami i zdecydowanie położył ręce na ramionach chłopaka. Ray skrzywił się lekko, gdy poczuł jak Mag bezlitośnie łamie jego blokady i przeszukuje umysł. Z całej siły odepchnął go od siebie. - Nigdy więcej... tego nie rób! Zrozumiałeś?! Mag jednak wcale go nie słuchał. - Nie wie, gdzie są nasze Zwierciadła. Był cały czas z Sayem - zwrócił się do pozostałych Magów. - Ale... jest Wolnym Zwierciadłem. Może pomóc nam ich odnaleźć. Z tym, że... - zawiesił głos i mrużąc oczy spojrzał na Raya. Chłopak cofnął się o krok. Wcale, ale to wcale nie podobała mu się mina Tyla. Zresztą pozostali Magowie patrzeli na niego takim samym, pełnym bezwzględności wzrokiem. To nie wróżyło niczego dobrego. Panicznie szukał ratunku u Saya. Jednak mężczyzna był zajęty przeszukiwaniem juków strażników i nie wyglądał, jakby miał chęć spieszyć mu z pomocą. Ray westchnął. Miał w tej chwili dwa wyjścia. Jedno - sprzeciwić się Magom, próbować się bronić. Efektem może być tylko śmierć, gdyż zdesperowani Magowie nie zawahają się przed niczym, by odnaleźć swoich partnerów. Drugim wyjściem była zgoda na współpracę. Z własnej woli mógł użyć mocy, aby pomóc Magom. Co prawdopodobnie również skończy się śmiercią, gdyż nie zdoła wytrzymać przepływającej przez niego energii. Magów musi być przynajmniej trzech, by rzucić takie zaklęcie. I przynajmniej dwóch musi mieć Szarą Kartę przyznawaną tylko najpotężniejszym. A trzeci powinien mieć co najmniej Błękitną. Jeszcze raz popatrzył na Saya, ale ten nadal nie zwracał na niego uwagi. Lekko skinął głową. - Pomogę wam - rzekł, patrząc prosto w oczy Tyla. - Zdajesz sobie sprawę, że możesz przypłacić to życiem? - Mag wyglądał, jakby nie mógł się zdecydować, czy powinien się cieszyć, czy raczej denerwować. - Jesteś sam, a żeby odnaleźć pozostałe Zwierciadła, musimy we trzech rzucić zaklęcie. Potrzebne nam są trzy Zwierciadła, nie jedno. - Jestem silniejszy, niż podejrzewasz. Dam sobie radę - Ray wzruszył ramionami i podszedł bliżej. - A jeśli nawet umrę... i tak nie zabiorę nikogo ze sobą. Jestem Wolnym Zwierciadłem, jak sam powiedziałeś - spojrzał wprost w ciemne oczy Tyla. - Jeśli zginę, nikomu nie będzie mnie brakować. Jestem... sam. Róbcie, co musicie zrobić. Ray spokojnie usiadł na ziemi. Był zadowolony ze swej decyzji. Przynajmniej sam zdecydował o tym, jak umrze. Uśmiechnął się gorzko na myśl, że wybrał teraz śmierć tak, jak kilka tygodni temu wybrał ją Kyei. Magowie przez chwilę wahali się, lecz po szybkiej wymianie spojrzeń podeszli do Raya, ustawiając się wokół niego. Początkowo powoli, a potem coraz gwałtowniej zaczęli przelewać moc przez jego ciało. Chłopak bez trudu ją okiełznał i zaczął odsyłać Magom z powrotem. Przez jakiś czas czuł, jak mężczyźni splatają zaklęcie, lecz wkrótce cały świat zniknął wyparty przez jasne, białe światło. Dla Zwierciadła czas się zatrzymał. Przestał dla niego istnieć strach i ból. Nie czuł chłodnej, pachnącej wilgocią ziemi, na którą upadł. A wkrótce przestał także wyczuwać własne ciało. Przesyłał moc Magom już bardziej instynktownie niż świadomie. Płynął w jaśniejącym niebycie, który powoli zasnuwał jego myśli. Zawsze widział moc pod postacią różnych kolorów, zależnie od Maga. Tym razem wokół lśniła zimna biel. Czy tak wyglądała śmierć? Była piękna i spokojna. Jasna. * * * - ...Ray... Ray!... Ray! Głos początkowo dochodzący jakby z dużej odległości, stopniowo stawał się coraz wyraźniejszy i bardziej donośny. Jasność wypełniająca umysł Raya powoli znikała, zastępowana przez słodki odcień błękitu. Wraz z rozwianiem się bieli wrócił ból. Nie! Całe jego ciało zaprotestowało przeciwko tej zmianie. Nie chciał wracać! Chciał na zawsze zostać w tym świecie stworzonym z białego światła, gdzie nie miały dostępu strach, ból czy smutek. - Ray! Ocknij się! - ktoś wymierzył mu piekący policzek. Skrzywił się lekko, próbując otworzyć oczy i chcąc oddać uderzenie. Z zaskoczeniem spostrzegł, że nie ma siły unieść ręki, a otworzenie oczu kosztuje go tyle, co wtoczenie głazu na szczyt góry. Uniósł powieki. Pierwszą rzeczą, jaką spostrzegł, był błękit rozpościerający się nie tylko wewnątrz jego umysłu, lecz i wokół ciała. Potem zauważył, że nie leży na ziemi, lecz że ktoś trzyma go w ramionach. Uniósł lekko głowę i napotkał zaniepokojone spojrzenie szarobłękitnych oczu. - Say? - poruszył ustami, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie zwrócił na to uwagi, zaskoczony sytuacją, w jakiej się znalazł. Gdy mężczyzna zauważył, że Ray wraca do sił, niepokój w jego oczach zastąpił gniew. - Co ty sobie do jasnej cholery wyobrażasz?! Czyś ty totalnie zgłupiał?! Bohaterstwa ci się zachciało?! - Ja... tylko... chciałem pomóc... Musiałem... - Ray próbował się usprawiedliwić, jednocześnie zastanawiając się, po co to robi. Say nie okazywał do tej pory jakiejkolwiek chęci pomocy. Chłopak miał ochotę za to na niego nawrzeszczeć, lecz osłabiony organizm niezbyt na to pozwalał. Zdołał wydobyć z siebie tylko cichy szept. - Pomóc!?! - mężczyzna niezbyt delikatnie potrząsnął ramionami Zwierciadła. - Prawie umarłeś! Gdybym ich nie powstrzymał, już byłbyś zimnym trupem! Czy ty w ogóle nie myślisz? Przecież gdybyś zginął, ja też nie miałbym tu czego szukać! Ty głupi smarkaczu! Ray otworzył szerzej oczy. Zajęło mu to dłuższą chwilę, ale wreszcie dotarł do niego sens słów Maga. Zaskoczony patrzył na Saya, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. - S... Say... - wyjąkał wreszcie. Ten chyba też zrozumiał, co powiedział, bo jego policzki stały się czerwone. Wypuściwszy Raya z ramion wstał, skrzyżował ręce na piersi i odwrócił się do niego tyłem. Chłopak z impetem uderzył o ziemię. To go ocuciło do reszty. Usiadł i popatrzył w górę. Co prawda mężczyzna rzucił go na ziemię, lecz błękit wokół nawet na moment nie zamigotał. Uzdrawiający czar nadal działał i Ray coraz szybciej odzyskiwał siły. - Say... - zdołał tylko powtórzyć, patrząc z zdumieniem na Maga. Mężczyzna westchnął ciężko, garbiąc się przy tym. Wyglądał na załamanego. Potem gwałtownie obejrzał się i przyklęknął przed Zwierciadłem. Delikatnie, gładząc Raya po policzkach i włosach, z lekkim uśmiechem złożył na jego ustach niewinny pocałunek. Później cofnął się i zajrzał mu głęboko w oczy. - Czy zostaniesz moim Zwierciadłem? Proszę.... Ray długo milczał. - Dlaczego? - spytał w końcu. Całym sercem z radością chciał wykrzyknąć "tak", lecz rozum podpowiadał mu, że jeżeli teraz nie uda mu się wydobyć z Saya szczerej odpowiedzi, to już nigdy jej nie uzyska. - Ponieważ cię kocham. Ponieważ jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Ponieważ nie wyobrażam sobie przyszłości bez ciebie. Przez ten krótki czas zająłeś w mym sercu najważniejsze miejsce. A teraz, gdy cię prawie straciłem, zrozumiałem, ile dla mnie znaczysz. Nie chcę żyć bez ciebie... - zamilkł i na dłuższą chwilę zapadła cisza. Ray uważnie badał wzrokiem oczy Saya, szukając w nich fałszu. Nic takiego nie znalazł. - Jaka jest twoja odpowiedź? Zrozumiem, jeśli mi odmówisz. Nie jestem zbyt miłym partnerem. Jestem apodyktyczny, czasem okrutny. Zranię cię z pewnością jeszcze nie raz - tym, co powiem albo zrobię. To nie będzie łatwy układ. I życie ze mną też nie będzie łatwe. Dobrze się zastanów, zanim mi odpowiesz. - Ja... już zdecydowałem... - Ray zacisnął palce na ciemnoszarej koszuli Saya. Uniósł głowę, chcąc mu spojrzeć w oczy. - Chcę być przy tobie, żyć tam gdzie ty i umrzeć przy tobie. Zwyczajowa przysięga nabrała nagle nowego znaczenia dla Raya. Nigdy nie sądził, że te słowa, które wypowiedziało już tyle osób, dla niego będą tak wyjątkowe. Say przytulił go mocno do siebie. - Chcę być z tobą... żyć tam gdzie ty i umrzeć przy tobie - wyszeptał mu prosto do ucha. * * * Godzinę później grupa składająca się z siedmiu Magów i Raya ruszyła na poszukiwanie pozostałych Zwierciadeł. Na przedzie kolumny jechał Say, który oświadczył, że wie, gdzie są Zwierciadła i zaprowadzi wszystkich na miejsce. Magowie z Kryształowych Gór w milczeniu pogodzili się z objęciem przywództwa przez Saya, za to komentarzom ze strony Magów z Rissarell nie było końca. Say puszczał je mimo uszu, zbyt zaabsorbowany Rayem, jadącym z nim na tym samym koniu. Chłopak siedział przed Magiem tyłem do kierunku jazdy i z całej siły obejmował go w pasie, wtulając się w jego ramiona. Niezbyt interesował się drogą i celem podróży. W tej chwili liczyła się dla niego tylko bliskość Maga i pewność jego uczuć. Uszczęśliwiony, mocniej zacisnął ramiona. W tym samym momencie dostał w łeb. - Au! - Puszczaj, dzieciaku! Nie mogę oddychać! - Nie jestem dzieciakiem - burknął Ray, masując bolące miejsce. - Zresztą to nieważne - natychmiast się rozpogodził i ponownie objął Saya. Nigdy dotąd nie był aż tak szczęśliwy. Czy właśnie o tym mówił Kyei? Teraz wreszcie zrozumiał. - Daleko jeszcze? - do Saya zbliżył się Mir. Rzucił niechętne spojrzenie Rayowi, po czym podobnym obdarzył Maga. - Zjeżdżaj! Przeszkadzasz - Say nawet na niego nie spojrzał. Jego wrogie zachowanie wzburzyło Magów z Rissarell. - Jak ty się odzywasz do Mira?! - Tyl zajechał mu drogę. Wszyscy się zatrzymali. Say uniósł lekko brwi. - Radzę ci zejść mi z oczu, zanim stracę cierpliwość. - Jak śmiesz! Nie pozwolę, by zwykły stajenny... - Przestań! - Mir podjechał do Tyla i gwałtownie szarpnął go za ramię. - Myślałem, że po pokazie, jaki wam urządził, wszyscy zrozumieliście, iż Say jest Magiem. A może zaćmiło wam umysły aż tak bardzo, że nie dostrzegacie, kto bez najmniejszego wysiłku was powstrzymał, gdy próbowaliście zabić jego Zwierciadło? Tyl? Sha? Magowie z Rissarell spoglądali na niego ze zdumieniem. - Wcale nie próbowaliśmy... - zaczął Sha, lecz Tyl wszedł mu w słowo. - On... jest Magiem? - nadal nie mógł w to uwierzyć. Say prychnął pogardliwie. - Powiedz im! - rzucił ostro do Mira. Starszy mężczyzna zmarszczył brwi. Patrząc na Saya z wściekłością, zacisnął dłonie w pięści. Zaraz jednak się opanował. - Tyl, Sha, Lon - wymówił imiona Magów z Rissarell. - To nie ja jestem następcą Hya. Jest nim Say, Mag z Kryształowych Gór. Jedyny, którego moc jest tak potężna, że nie potrzebuje Zwierciadła, aby rzucać zaklęcia. Specjalizuje się w odgadywaniu przyszłości. I jest w tym piekielnie dobry. Zna przyszłość, wie, co się zdarzy, i swoimi czynami może to zmieniać. Żaden Mag nie ma takich umiejętności jak on. Żaden z nas... nigdy mu nie dorówna. Poza tym - zmrużył oczy - ma parszywy charakter i z radością pozbywamy się go z Kryształowych Gór. Teraz wy się z nim męczcie! Say prychnął niechętnie, lecz nie skomentował ostatnich słów Mira. - To... to niemożliwe! - Tyl aż podniósł się w siodle z wrażenia. - Nikt nie zna przyszłości. Żaden Mag nie potrafi obejść się bez Zwierciadła, choć każdy z nas chociaż raz w życiu próbował. A on... on nie ma Mocy! Nie wyczuwam jej! Nikt jej nie wyczuwa! Say wzruszył lekceważąco ramionami. A potem spokojnie zdjął z nadgarstków bransoletki i schował do sakiewki przy pasie. Wszyscy Magowie zadrżeli lekko, gdy dotarł do nich podmuch wyzwolonej mocy. Pobledli nawet dawni towarzysze Saya. - Ja... nie zdawałem sobie sprawy... - głos Fra lekko drżał. - Nigdy dotąd ich nie zdejmowałeś... nie wiedziałem... myślałem, że to zwykłe ozdoby... A to dzięki nim udawało ci się kontrolować swoją moc. Tak potężna energia... chyba nikt o niej nie wiedział... Ray nie słuchał jąkającego się Fra. Również wyczuł poziom mocy Saya i teraz spoglądał na niego z lekkim przestrachem. Mag zrozumiał jego lęk na swój sposób. - Nie bój się - uśmiechnął się z goryczą. - Nigdy nie będziesz musiał przyjąć tej mocy. Nie chcę narażać cię na niebezpieczeństwo. Nie będziesz moim Zwierciadłem w pełni tego słowa znaczeniu. Jego słowa zraniły Raya. Zdawał sobie sprawę, że Mag chce go chronić, lecz wyczuwał żal, jaki krył się za jego gorzkimi słowami. Podniósł wzrok i zamarł zdumiony zmianą, jaką dostrzegł. Dotąd oczy Saya były szaroniebieskie. Teraz przypominały letnie niebo. Lekko musnął policzek mężczyzny. Rysy jego twarzy też się zmieniły - stał się o wiele przystojniejszy. Zmiana nastąpiła też w barwie włosów Maga. Do tej pory szarobrązowe, teraz przypominały kolorem ciemną noc. - Jak... jak wyglądasz naprawdę? Tak jak teraz, czy tak jak przedtem? - Bransoletki tłumią moją moc i trochę zmieniają mój wygląd - wyjaśnił Say. - Dzięki nim mogę lepiej kontrolować zaklęcia. Teraz nie ma żadnych ograniczeń. Moja moc i mój wygląd jest prawdziwy. Nie jesteś... zadowolony? - spojrzał mu w oczy. Chłopak prychnął lekceważąco. - Co ty mówisz! Say... - zawahał się odrobinę. Odwiązał supełek na rzemieniu wiążącym sakiewkę i wyjął dwie metalowe obręcze zdobione delikatnym wzorem. - Czy gdybyś ich nie miał, nie mógłbyś tak dobrze kontrolować swojej mocy? - Z całą pewnością są mi pomocne. W pewnym stopniu zastępują mi Zwierciadło - Say skinął głową. - Bez nich też powinienem dać sobie radę, choć na pewno będę bardziej ograniczony. - Czy ktoś inny może ich użyć tak, jak ty to robisz? - Nie. - W takim razie - Ray wziął zamach i wyrzucił je w pobliskie krzaki. - Chcę, żebyś od tej pory używał swojego Zwierciadła zamiast zabawek. Say spoglądał mu z powagą w oczy. Nie był zaskoczony. - Ty... wiedziałeś, że to zrobię? - Tak. - Więc dlaczego mnie nie powstrzymałeś? Say wzruszył ramionami. - Odpowiedz! - Ray się uparł. - Zależy mi na tobie. Boję się, że możesz nie wytrzymać mojej mocy. Ale zrobię, jak zechcesz. Też nie chcę połowicznego związku. Wszystko albo nic. Ale decyzja należy do ciebie. - Nie wiesz, jakie są moje zdolności - Ray mówił powoli, zastanawiając się nad każdym słowem. - Być może faktycznie nie wytrzymam, ale przecież może też być odwrotnie. Chcę spróbować. Wierzę, że mnie nie skrzywdzisz. Podobno - w jego oczach zalśniły iskierki wesołości - to jest lepsze niż seks. Say zaśmiał się. - Chcesz to sprawdzić tu i teraz? Musimy zrobić obie rzeczy, żebyś miał porównanie. Ray natychmiast zrobił się czerwony. Trzepnął Maga w ramię. - Przestań. Oni wciąż słuchają - wskazał na pozostałych Magów, którzy nagle znaleźli sobie zupełnie inne zajęcie. Say zaśmiał się cicho i pogonił konia. Gdy znów znaleźli się na czele grupy, delikatnie złapał Raya za podbródek, unosząc jego twarz. - Zdajesz sobie sprawę, że gdy dojedziemy do Rissarell i zostanę członkiem Rady, ty też się nim staniesz? Ray lekko skinął głową. - Wiem. Nie podoba mi się to zbytnio - przyznał. - To duża odpowiedzialność. Zadaniem naszej Rady jest utrzymanie dobrych stosunków między Magami, Zwierciadłami i Czarodziejkami. To nie jest łatwe. Poza tym... ty zastąpisz Hya, a ja Kyeia.. - odwrócił głowę, próbując ukryć łzy. Say nie dał mu takiej szansy. Ponownie złapał go za podbródek i zmusił do spojrzenia w oczy. - Kim był Kyei? Wspominasz o nim już trzeci raz. - Trzeci? - Ray był zdziwiony. Nie przypominał sobie trzeciego razu. - Tak. Teraz, a poprzednio gdy cię zbudziłem w jaskini i gdy mi przysięgałeś posłuszeństwo. Opowiedz mi o nim. Ray, marszcząc brwi, zastanawiał się nad czymś głęboko. - Powiem ci... pod warunkiem, że mnie zwolnisz z tamtej przysięgi. Będę ci posłuszny, gdy uznam, że masz rację, a nie dlatego, że mi rozkażesz. - To jest szantaż... - mruknął niechętnie Say, lecz widząc determinację w oczach Zwierciadła, skinął głową. - Zwalniam cię z przysięgi, moje Zwierciadełko. Ray uśmiechnął się radośnie. Nie tylko z powodu zgody Saya, lecz również za sposób, w jaki go nazwał. - A teraz poproszę historię o Kyeiu - Say nie zamierzał z tego zrezygnować. - Nie wiem, od czego zacząć... - Ray pochylił głowę, wpatrując się w drogę zarośniętą młodą trawą. - Od początku. Jak się poznaliście? - Właściwie... znaliśmy się od dziecka. Obaj byliśmy Zwierciadłami w Rissarell. Przez długi czas byliśmy najmłodsi i nie czuliśmy się zbyt dobrze wśród obcych, dorosłych Magów i Zwierciadeł, więc trzymaliśmy się razem. Razem się bawiliśmy i uczyliśmy. Nauczyciele śmiali się z nas, że jesteśmy tacy nierozłączni. Kyei nigdy mi niczego nie zazdrościł, nigdy mnie nie zranił, nigdy nie zdradził. Moja mama też go lubiła. Jak przyjeżdżała, to często przywoziła upominki nie tylko dla mnie, ale i dla Kyeia. Kyei zdawał mi się zawsze taki dorosły. Potrafił zawsze doradzić... - Ray... Ray! Zaczekaj chwilę - Say ze zdumieniem spoglądał na chłopaka. - Chcesz powiedzieć, że znasz swoją matkę? - Tak - Ray uśmiechnął się. - Wiem, że to niezwykłe, ale moja mama jest strasznie upartą kobietą - prawie tak bardzo jak ty - i nie zgodziłaby się na zerwanie ze mną kontaktu. Do tej pory co pół roku mnie odwiedza i nikt już nawet nie próbuje jej powstrzymywać. Przyjedzie za miesiąc, więc będziesz miał okazję ją poznać. Say parsknął krótkim śmiechem. To wyjaśnia, czemu Ray wydał mu się na początku rozpieszczonym dzieckiem. - Opowiadaj dalej - zachęcił. - Potem... potem Kyei poznał Hya - Maga, który stał się jego partnerem... Ray bardzo długo opowiadał o ich codziennym życiu w Rissarell. Czasem były to wesołe anegdotki, czasem smutne opowieści. Gdy dotarł do śmierci Hya i pogrzebu, jego głos się załamał, a z piersi dobył szloch. Say przytulił go, nakłaniając do opowiedzenia reszty historii. Gdy Ray skończył, rozpłakał się na dobre. Say nie próbował nic robić. Czekał w milczeniu, aż chłopak się uspokoi, tuląc go tylko do siebie. Po długim czasie płacz chłopca ucichł, lecz żaden z mężczyzn nie chciał zakłócać ciszy, dając sobie czas na przemyślenie i poukładanie niektórych spraw. Prawie godzinę później ich spokój zakłócił Mir. - Say... Zdajesz sobie sprawę, że za napadem na nas stoi Van? - zapytał. - Tak. - Odpowiedź Maga była krótka. - I co zamierzasz? - Nic. - Ale... on jest...! - Wiem, kim jest - Say nie dał mu dokończyć. - I wiem, że Zwierciadła są w dużym niebezpieczeństwie. On... czeka na mnie. Zrobi wszystko, aby mnie zabić. Tylko po to jeszcze żyje. Nie zawaha się użyć waszych Partnerów jako przynęty. Żywych lub martwych. - Powiesz mi... co się zdarzy? - głos Mira lekko drżał. Wcale nie był pewien, czy chce znać przyszłość. - Zginiemy - odpowiedź była chłodna. - Zastawi na nas pułapkę. Użyje Zwierciadeł jako przynęty. A gdy nas schwyta, najpierw zabije Zwierciadła, a potem nas. Taki będzie koniec. - A... ale... - Mir pobladł. Zatrzymał konia i pochylił głowę. - Przepraszam - wyszeptał, pozostając w tyle. Już więcej nie podjechał do Saya. - To prawda? Say spojrzał w przestraszone oczy Raya. Nie chciał tego robić, ale odpowiedział zgodnie z prawdą. - Tak. - Więc... po co my tam jedziemy?! - Chcesz zostawić tych ludzi zupełnie bez szansy? Ray zawahał się na moment. - Ale nasza pomoc będzie daremna! - To prawda. Lecz to tylko jedno z możliwych zakończeń. Wystarczy, że zmieni się jakiś drobiazg, a przyszłość też się zmieni. Każda nasza decyzja wpływa na przyszłość. Jeśli nic nie zrobimy i będziemy jechać tak jak teraz, zginiemy. Musimy więc zdecydować się na coś innego, a wtedy być może będziemy mieli szanse zmienić przeznaczoną nam przyszłość. Ray skinął głową. Zaczynał rozumieć, na czym polega "zmienianie przyszłości", którym zajmował się Say. - Wiedziałeś o napadzie na nasz obóz i... dlatego mnie porwałeś? Żebyśmy mieli szanse przeżycia? - Tak. Ale ty byłeś strasznie uparty. Robiłeś wszystko, aby zginąć - w oczach Saya zamigotały iskierki śmiechu. - Jak to... robiłem... - Wiedziałem o napadzie i dlatego zdecydowałem się odejść. Byłem już kilkadziesiąt metrów od obozu, gdy miałem kolejną wizję. Widziałem napad. Widziałem, jak wszyscy giną, ponieważ ty obudziłeś się wcześniej i narobiłeś krzyku, próbując walczyć. Dlatego po ciebie wróciłem. Potem w lesie, gdy próbowałeś uciec. Wróciłbyś do obozu, a tam czekałby na ciebie Van za swymi ludźmi. Prawdopodobnie parę osób by zginęło - ty z całą pewnością. Ray jechał w milczeniu. Czuł się jak głupiec. Każdy jego czyn niósł śmierć dla niego i kogoś jeszcze. Teraz rozumiał, dlaczego Say tak się na niego wściekał. - A gdybyś nie odszedł? - spytał. - Gdybyś został w obozie - przecież jesteś Magiem. I do tego wiedziałeś, że przyjdą. - W mojej wizji... - Say zmarszczył lekko brwi - zginęliśmy. Ja nie mogłem pomóc. Nie wiem... mogłem tylko obserwować, jak Van po kolei wszystkich zabija. Ray odwrócił wzrok, patrząc na mijane drzewa. - A... w jaskini? - zapytał niezbyt sensownie. - Zapewne pytasz, dlaczego nie uprawialiśmy seksu? - głos Saya drżał od tłumionego śmiechu. Roześmiał się na głos, gdy chłopak zrobił się cały czerwony. - Nie o to mi chodziło! - Ray zdenerwował się. Chwilę później był już spokojny. - Chcę wiedzieć... właściwie nie wiem, o co pytałem! Byłeś dla mnie... taki miły. Zupełnie inaczej niż wcześniej. A potem... gdy nagadałem głupot... znów byłeś okropny. Zostawiłeś mnie! - Wybacz. To nie było najmądrzejsze z mojej strony - pocałował Raya w ucho. - Trochę się wkurzyłem.... - Czyli... za każdym razem, gdy się wkurzysz, będziesz mnie zostawiał?! Say nie miał zbyt inteligentnej miny. - Nie - powiedział w końcu. - Więcej tego nie zrobię. Przez długą chwile panowała cisza. Say zastanawiał się nad czymś intensywnie. - Zamiast tego przełożę cię przez kolano i ci wleję - zdecydował. Ray wściekł się na dobre. Jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Say zamknął mu usta pocałunkiem. - Co robimy? - zapytał cicho Ray. Jechali już od wielu godzin. Niedługo powinien zapaść zmierzch. - W związku z czym? - Say nawet na niego nie spojrzał. Rozglądał się, jakby czegoś szukał. - W związku z naszą śmiercią! - Ray prychnął gniewnie. - Zapomniałeś? - Nie. - Say skierował spojrzenie na Zwierciadło. - Zatrzymamy się na noc. Chcę rzucić zaklęcie na resztę. Uśpimy ich, a sami pójdziemy uratować Zwierciadła. - Czy dzięki temu przeżyjemy? - Nie wiem. Dowiem się dopiero, gdy już ich uśpimy i wyruszymy w drogę. Zresztą oni są zupełnie bezużyteczni. Bez Zwierciadeł nie potrafią zrobić niczego poza niekontrolowanymi atakami, których efekt nigdy nie jest znany. A rozgardiaszu nie potrzebujemy. My jesteśmy ich jedyną szansą, Ray. Zresztą... Van chce mnie, nie ich. - Kim jest Van? - Ray spojrzał bystro na Maga. - Dlaczego chce cię zabić? Say milczał przez długą chwilę. Widać było, że nie ma ochoty o tym rozmawiać. - Van jest Magiem - powiedział w końcu. - Kiedyś mieszkał w Kryształowych Górach. Wiele lat temu. A potem odszedł. - Dlaczego odszedł? - spytał Ray, gdy zrozumiał, że z własnej woli Say nie powie nic więcej. - Ponieważ zabiłem Hina - Zwierciadło, które kochał ponad wszystko na świecie. - Więc dlatego chce cię zabić? Z zemsty? Ale przecież bez Zwierciadła nie może... - Można kogoś zabić, nie używając do tego magii - Say uśmiechnął się łagodnie. Ray wahał się przez chwilę. Nie był pewien, czy powinien prosić Saya o to, o co zamierzał. - Opowiesz mi o śmierci Hina? - spytał w końcu. - Nie, Ray. Proszę, nie teraz. Kiedyś ci o tym opowiem - pogłaskał młodzieńca po policzku. - Ale nie teraz. Ray powoli skinął głową, na co Say uśmiechnął się ciepło. Był wieczór, kiedy Say zarządził postój. Protesty Magów zbył wzruszeniem ramion i stwierdzeniem, iż na głodnego wiele nie zdziałają. Mężczyźni niechętnie pogodzili się z przymusowym odpoczynkiem. W niemal całkowitym milczeniu rozbili obóz i przygotowali posiłek. Potem położyli się spać. Ray długo nie mógł zasnąć. Leżał przytulony plecami do Saya i zastanawiał się, co teraz robią porwane Zwierciadła. Nagle poczuł delikatne łaskotanie na policzku. Otworzył oczy i spojrzał na Saya. Mag podparł głowę na ręce i łaskotał go źdźbłem trawy. - Już czas? - zapytał szeptem Ray. - Tak. Wszyscy już dawno śpią. - Dawno? - zdziwił się. - Niedługo będzie świtać. Ty też usnąłeś. Ray odwrócił wzrok, zamyślając się na moment. Zaraz jednak wziął się w garść. - Zaczynamy? - uśmiechnął się. - Tak. Say wstał i wyciągnął dłoń, pomagając Rayowi się podnieść. Chłopak niepewnie stanął obok Maga. Spojrzał na śpiących Magów, po czym przyklęknął na jedno kolano, przymykając oczy. - Co ty robisz?! - Say się zdenerwował. - Chodź tu do mnie. To nie czas na wygłupy! Ray wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś niezbyt kulturalnego, ale zamiast tego zacisnął usta i podniósł się. Say spojrzał na niego pytająco, na co odpowiedział skinieniem głowy. Chwilę potem poczuł delikatne muśnięcie mocy Maga. Przymknął oczy, pozwalając błękitowi dotrzeć do każdego zakamarka jego ciała. Uśmiechnął się, czując wypełniającą go ciepłą obecność Saya. Było inaczej niż zawsze. Dotąd, gdy współpracował z jakimś Magiem, bez względu na to, czy były to ćwiczenia podczas lekcji, czy pomoc w prawdziwych problemach, zawsze czuł, że to tylko praca. Obowiązek. Nigdy nie czuł obecności Maga, tylko jego moc. Tymczasem teraz czuł Saya wewnątrz swego ciała. Czuł jego miłość i zaufanie. Kyei miał rację... Z westchnieniem spróbował zapanować nad mocą Saya. Bez trudu przekształcił dziki strumień mocy w czystą linię energii i odesłał ją Magowi. Na jednej z pierwszych lekcji, które miał w Rissarell, usłyszał coś, czego nie zapomniał do tej pory. Nauczyciel powiedział, że tak naprawdę w czasie pracy Maga ze Zwierciadłem to właśnie Zwierciadło ma większą władzę. Mag ma moc, ale nie potrafi z niej w pełni korzystać bez Zwierciadła. Przekazuje więc tę dziką energię partnerowi, który przetwarza ją w coś, co Mag może bez problemu użyć. I w tym momencie Zwierciadło może dokonać wyboru: może przesłać moc z powrotem do Maga, może ją uziemić i rozproszyć lub może wysłać ją innemu Magowi. Jedyną rzeczą, którą w takim przypadku może zrobić Mag, to natychmiast przerwać połączenie. Magowie nie lubią ryzykować. Nie lubią powierzać swej mocy i życia przypadkowym osobom. Dlatego zazwyczaj wiążą się ze Zwierciadłem, któremu ufają. Czasem jest to tylko przyjaźń. Jednak zazwyczaj jest to głębszy związek, który nie kończy się wraz ze śmiercią któregoś z partnerów, ponieważ najczęściej umierają razem lub krótko po sobie... - Ray! Dobrze się czujesz? Ray? Odpowiedz mi! - pełen niepokoju głos Saya przedarł się do jego świadomości. Niechętnie otworzył oczy. Leżał na ziemi, a Say podtrzymywał go ramieniem. Zamrugał, odganiając resztki wspomnień i uważniej spojrzał na zaniepokojoną twarz Saya. - Udało się? - spytał. - Tak. Ale... przesłałem ci swoją moc, a ty nagle upadłeś. Złapałem cię w ostatnim momencie. Już chciałem przerwać połączenie, gdy odesłałeś mi ukształtowaną energię. Zakończyłem zaklęcie. Wszyscy śpią i nie obudzą się aż do wieczora. Dlaczego upadłeś? Coś było nie tak? Czy to moja wina? - Nie... - Ray usiadł i odwrócił głowę od Saya. Zagryzł dolną wargę. - Ja... nie kontroluję swego ciała w czasie przesyłania mocy. To moja wina... - Ray - Mag złapał chłopaka za ramiona i obrócił w swoją stronę. - Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - Ja... - Ray uciekł wzrokiem w bok, jednocześnie czerwieniąc się lekko. - Ray... naprawdę nie ma się czego wstydzić - głos Saya był łagodny. - Nie jesteś jedynym Zwierciadłem, które ma z tym problem. Ray spojrzał na Saya z nadzieją. - Naprawdę? - spytał. - Tak. Tylko lepiej by było, gdybyś mi o tym wcześniej powiedział. Mniej bym się denerwował - Mag uśmiechnął się, rozbawiony poważną miną Zwierciadła. - Zastanów się teraz, czy przypadkiem jeszcze o czymś mi nie powiedziałeś. Ray zawahał się. - Mam... Białą Kartę - rzekł cicho. - Co takiego?! - Say szerzej otworzył oczy. - No... Biała Karta to taki symbol. W czasie pierwszych testów... - Wiem, co to jest Biała Karta! - przerwał mu niezbyt delikatnie. - Wszystkim na początku nauki robią testy określające maksymalny poziom mocy w trzystopniowej skali. Czerwony najniższy, potem Niebieski i Szary najwyższy. Biała oznacza, że poziom jest zbyt wysoki, by go zdefiniować. Ja mam Szarą Kartę... - To niemożliwe - Ray potrząsnął głową. - Pracowałem już z Magiem o Szarej Karcie. Twoja moc jest większa. - Nie zawsze można w czasie pierwszych testów dokładnie określić poziom mocy. Dlatego powtarza się je co pięć lat. Ale nigdy nikt w czasie pierwszych testów nie dostaje Białej Karty. Musiałeś mieć Szarą, a potem z jakiegoś powodu ci zmienili, tak? Jak to się stało? - Było... trzęsienie ziemi - Ray podciągnął i skrzyżował nogi. - Zachodnie skrzydło runęło, przygniatając wielu ludzi. Właściwie przez przypadek współpracowałem z dwoma Magami jednocześnie. I oni o tym nie wiedzieli... - Ryzykowałeś - Say pokręcił głową. - To nie było zbyt mądre. Mogłeś nie dać rady... - To prawda, ale wtedy o tym nie myślałem. Tam umierali ludzie. Magowie mogli im pomóc - potrzebowali tylko Zwierciadła. A ja byłem na miejscu. - I oni naprawdę nie zauważyli, że pracujesz z dwoma jednocześnie? - Say nie mógł w to uwierzyć. - Musieli być Czerwoni... Ray potrząsnął głową. - Byli Szarzy. Potem obaj przyszli mi podziękować. Wtedy się dowiedzieli... Narobili strasznego zamieszania - Ray uśmiechnął się na wspomnienie. Say przyglądał mu się z namysłem. - Jesteś pełen niespodzianek - stwierdził, uśmiechając się lekko. - Masz dla mnie jeszcze jakieś rewelacje? - Nie - Ray z niepewnością patrzył na uśmiech Maga. - Reszta to ogólnie znane fakty. - To znaczy? - Mam 19 lat, wychowywałem się w... - Dobrze, dobrze - Say przerwał mu w pół zdania. - To już wiem. Powinniśmy się już zbierać. Chodźmy uratować Zwierciadła. - Uda nam się? - Tak. - Say wstał i zaczął siodłać konia. - Naprawdę? - Nie. Na niby. - Say! - Ray był oburzony. - Pytam, czy na pewno nam się uda? Wiesz to ze swojej wizji, czy po prostu masz nadzieję i mnie pocieszasz? - Jedziesz ze mną czy sam? - Say zawahał się, stojąc przy drugim koniu. - Z tobą. Odpowiedz mi! - Zwierciadło podeszło bliżej i zajrzało Magowi w oczy. - Generalnie nam się uda. Chociaż trochę cię pocieszam - Say uśmiechnął się, widząc powagę Raya. Zupełnie to nie pasowało do chłopca. - Co to znaczy "generalnie"?! Czy ty możesz w końcu konkretnie mi odpowiedzieć?! - Nie - Say potrząsnął lekko głową, po czym wskoczył na siodło. - Naprawdę lepiej dla ciebie, żebyś nie wiedział - uśmiechnął się łagodnie, po czym wyciągnął rękę, pomagając Rayowi wsiąść na konia. Chłopak bardzo długo milczał zamyślony. Tym razem siedział za Sayem i obejmując go w pasie, mocno przytulał się do jego pleców. - Say... ty zginiesz, prawda? - spytał w końcu. Jego głos był tak cichy, że chwilami przechodził w szept. Gdy mężczyzna nie odpowiedział, Ray westchnął. - A więc to prawda... - Wcale nie! Nie bądź dzieckiem - Say obejrzał się, posyłając Zwierciadłu ciepły uśmiech. - Say... - Ray nie odwzajemnił uśmiechu. - Powiedz mi prawdę, proszę.... - Uwolnimy Zwierciadła. Ty odprowadzisz ich do Magów. Ja zginę, osłaniając waszą ucieczkę. Ray zadrżał, słysząc pozbawiony jakichkolwiek emocji głos Saya. Skulił się. - To tylko jedna z możliwości, Ray. - Mag zatrzymał konia i zsiadł. Położył dłoń na udzie Zwierciadła i zajrzał mu w oczy. - Tak naprawdę to nie wiemy, co może się zdarzyć. Jednak musimy być gotowi na wszystko. - Ale... - Ray podniósł głowę i popatrzył na Saya. - Dość - Mag potrząsnął głową. - Żadnych "ale". Mamy zadanie do wypełnienia. O resztę będziemy martwić się później. Ray z westchnieniem skinął głową. - Daleko jeszcze? - Nie. Zsiądź z konia. Dalej pójdziemy pieszo. Zwierciadło zeskoczyło na ziemię, patrząc jak Mag przegania konia. - Czy on wróci do obozu? - spytał Ray z powątpiewaniem. - Chodźmy - Say zignorował pytanie i zaczął się oddalać, więc Ray podążył za nim. Niecałą godzinę później Say gwałtownie stanął. Przez moment niewidzącym wzrokiem patrzył w przestrzeń. Potem obrócił się do Raya. Był wyraźnie zaniepokojony. - Co się stało? - N... nie wiem... Jeszcze nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło... - Ale co?! - Ktoś... przerwał moją wizję... - Jak to?! - Nie wiem... - Say potrząsnął bezradnie głową. Po raz pierwszy nie wiedział, co się zdarzy. Niepokoiło go to bardziej, niż chciałby przyznać. Bez słowa ruszył w dalszą drogę. Po kwadransie zatrzymał Raya, zagradzając mu drogę ramieniem. - Są tam - delikatnie rozchylił gałęzie krzewów. - Skoro już tu jesteście, to może przestalibyście kryć się w krzakach? - z polany dobiegł głęboki męski głos. Say zaklął cicho. Spokojnym ruchem odgarnął gałęzie i prowadząc za sobą Raya, wyszedł zza drzew. - Witaj, Say - na środku polany płonęło ognisko. Siedziały przy nim dwie osoby. Smagły, ciemnowłosy mężczyzna spoglądający na nich z ledwie widocznym sarkastycznym uśmiechem i zakapturzona postać w obszernej pelerynie. - Witaj, Van - Say podszedł bliżej i rozejrzał się. - Gdzie oni są? - Kto? - Nie udawaj durnia! Gdzie są Zwierciadła, które porwałeś? To są porachunki między nami. Nie mieszaj do tego nikogo innego! Uwolnij ich! Van zaśmiał się cicho. - Ach... mówisz o nich. Nie byli mi już potrzebni, więc się ich pozbyłem. - Spojrzenie Vana przeniosło się na Raya. - Widzę, że masz ze sobą nowe Zwierciadło. Czy zamierzasz pozbyć się go tak samo jak starego? Zawsze niszczyłeś zabawki, które cię znudziły. Say zacisnął zęby. Przyciągnął Raya do siebie, kryjąc go za plecami. - Zostaw go w spokoju - syknął. - Skończmy tę farsę. Gdzie oni są? Wiem, że wciąż żyją! - Kochanie... Czy możesz im pokazać? - Van łagodnie położył dłoń na ramieniu siedzącej obok postaci. Spod płaszcza wyłoniła się szczupła dłoń. Pstryknęła palcami. Say zachwiał się, czując jak ziemia zadrżała. Trzęsienie ziemi? Teraz?! Przyklęknął na jedno kolano, nie chcąc upaść. W tym momencie pod jego stopami przemknęła fala mocy. Chwilę potem zdał sobie sprawę, że nie może wstać. To była pułapka! A on dał się nabrać - jak małe dziecko. Pełen przerażenia krzyk za jego plecami sprawił, że natychmiast się obejrzał. Ray stał nieruchomo, zakrywając dłońmi usta. Wpatrywał się w coś, czego jeszcze przed chwilą nie było. Say z lekkim oporem popatrzył w kierunku Vana. Za jego plecami dostrzegł porwane Zwierciadła. Mężczyźni siedzieli lub leżeli na ziemi. Nie byli związani, lecz żaden z nich nie próbował uciekać. Pustym wzrokiem patrzyli przez siebie. Mimo że nadal żyli, ich umysły były martwe. - Co... co im zrobiłeś?! - Say z nienawiścią spojrzał na Vana. - Jest ich tylko sześciu. Gdzie pozostała dwójka?! Van zaśmiał się wstając i podchodząc do Saya. Przyklęknął przed nim i położył dłoń na jego policzku. Wciąż się uśmiechając, zbliżył usta do jego warg. - Uwielbiam, jak mnie nienawidzisz. Chcę, byś mnie nienawidził jeszcze bardziej. Zniszczę to, co kochasz, by twa nienawiść była większa. Say odsunął głowę na bok. - Nie... dotykaj mnie - syknął. - Już im nie pomożesz. Oni są martwi, Say. Tak samo martwi jak Hin. Tak jak ty. Jak ja. Musnął ustami policzek mężczyzny. Gdy ten próbował się wyrwać, parsknął krótkim śmiechem. - To już nie ma znaczenia, Say. Hin był tak samo moim Zwierciadłem, jak i twoim. Musimy umrzeć. Żyłem po to, by ci to uświadomić. Ale teraz czas już na nas - podszedł do ogniska. Wylał zawartość bukłaka na płomienie. Woda zgasiła ogień. Say gwałtownie obejrzał się na Raya. - Możesz się ruszyć? - gdy Ray skinął głową, na twarzy Saya pojawił się uśmiech. - W takim razie uciekaj stąd. - Mowy nie ma! - To rozkaz! Wynoś się stąd! Natychmiast! - Nie. - Ray skrzyżował ręce na piersi. - Nie zostawię cię. - Ray.. ty nic nie rozumiesz... - To ty nic nie rozumiesz! - Ray ostentacyjnie stanął obok Maga. Rzucił gniewne spojrzenie Vanowi. - Nie pozwolę wam go skrzywdzić. Van zdawał się być nieco zakłopotany. - Naprawdę! - Ray rozzłościł się. Dlaczego wszyscy go lekceważą! - Lepiej stąd zmykaj, dzieciaku - Van wzruszył ramionami. Wyciągnął dłoń, pomagając wstać swemu pomocnikowi, który powoli opuścił kaptur. W świetle wschodzącego słońca zalśniły długie, jasne włosy. Płaszcz opadł na ziemię, odsłaniając szczupłą postać o delikatnych rysach twarzy i wiotkiej sylwetce. Say zamarł w bezruchu. Teraz, nawet gdyby mógł, nie zdołałby się podnieść. Za to Ray cofnął się o krok. - Ty jesteś... - Kobietą - dokończyła za niego. Właściwie raczej dziewczyną. Nie miała więcej niż 20 lat. Świadczyły o tym rysy jej twarzy i dziewczęca sylwetka. - Mam na imię Tinlay - przedstawiła się. - I jestem Czarodziejką. - Poszukiwaną listem gończym - tym razem to Ray dokończył. - Dziwne, że jeszcze cię nie schwytano. Nie jesteś Czarodziejką, a tylko zwykłym mordercą. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdumieniem. - A więc mnie znasz. Taki mały chłopiec, a tyle wie - zakpiła. Say był zbyt przerażony, by się odezwać lub choćby próbować powstrzymać Raya przed drażnieniem Czarodziejki. Nie widział kobiety władającej mocą już od wielu lat. One były zupełnie inne niż Magowie. Nie potrzebowały Zwierciadeł. Moc najsłabszej z nich była wielokrotnie potężniejsza niż najsilniejszego Maga. A jednak, aby nią kierować, nie potrzebowały pomocy. Były silne i niezależne. Rzadko z kimkolwiek się wiązały. Jedynymi osobami, z którymi utrzymywały bliższe kontakty, były ich dzieci. Nigdy nie mieszały się w sprawy Magów i Zwierciadeł. Nigdy nie walczyły, nie wywoływały wojen, nie używały swej mocy podczas waśni. Jednak gdy zmuszono je do walki, były bardziej bezwzględne i okrutne niż wszystkie demony świata. Nie wiedziały, co to litość, a jednocześnie... czasem ich decyzje były zupełnie pozbawione sensu. Potrafiły w jednej chwili z bezlitosnych morderców stać się najczulszymi istotami na świecie, które nie skrzywdziłyby nawet muchy. Van wybrał niezwykłego pomocnika. A jeśli ona jest po jego stronie i to, co mówił Ray, było prawdą, nie mieli szans na zwycięstwo. To z pewnością ona przerwała jego wizję, nie pozwalając mu dowiedzieć się prawdy. - Kim był dla ciebie Hin, że pomagasz Vanowi w zemście? - podniósł głowę. Po raz pierwszy w życiu czuł smak porażki. Nic nie mógł zrobić. Pozostawało mu tylko prosić o odpowiedź na ostatnie pytanie. I szybką śmierć. - Nikim. Nie znałam go i nie interesuje mnie, jak umarł. - Więc dlaczego pomagasz Vanowi? - Say szerzej otworzył oczy. - Wiesz, że umrzesz, a mimo to się nie boisz - pochyliła się, zaglądając Sayowi w oczy. Jej głos był pełen podziwu. - Jesteś taki sam jak Van. Czekasz na śmierć, patrząc spokojnie w jej puste oczy... Pomagam Vanowi, ponieważ zawarliśmy umowę. On swojej części dotrzymał. Teraz moja kolej - uśmiechnęła się. - Przynajmniej dopóki mnie to bawi... - Zostaw go! - Ray gwałtownie odepchnął Czarodziejkę i stanął pomiędzy nią a Magiem. Tinlay bez gniewu chwyciła go za podbródek i przyjrzała mu się uważnie. Chwilę potem skrzywiła lekko usta. - Jesteś do niej nawet podobny. To dlatego wiesz, kim jestem. Uciekaj, mały. Leć do mamusi, bo dziś twój Mag umrze, a nikt inny prócz niego cię nie obroni. Obróciła się na pięcie, ignorując zarumienionego z gniewu Raya. W jej oczach był nic nie wartym pyłem. Tak być nie powinno. - Tinlay... dość już tych dyskusji - Van wyciągnął rękę w jej stronę. - Spełnij swoją obietnicę. Przysięgałaś... - Nie - zaprzeczyła. - Nie wiążę nas żadna przysięga. To tylko... mój kaprys. Wyciągnęła otwartą dłoń w kierunku Maga. - Ale spełnię twoją prośbę. Lecz nieco w innej kolejności, niż by ci się marzyło. Żegnaj, Van. Ja się jeszcze pobawię... Nie nastąpił żaden błysk światła ani podmuch mocy. Rzuconemu przez nią zaklęciu nie towarzyszył nawet najcichszy dźwięk. Wszystko wydawało się takie spokojne, jak zawsze. Van powoli osunął się na ziemię. Jego długie, ciemne włosy opadły na trawę i pobladłe policzki. Tinlay powoli obróciła się w stronę Saya. Skierowała dłoń w jego kierunku. - Odejdź, Ray - Say popatrzył na Zwierciadło. - Ona nic ci nie zrobi. Chce tylko mnie. Nie chcę żebyś na to patrzył. - N... nie... - Idź stąd, Ray. Spełnij moją ostatnią prośbę. - Nie! Nie chcę żebyś umarł! - Nie mówiłem ci, jak umarł Hin... On był... moim Zwierciadłem, jednak mnie nie kochał. Jego całym światem był Van. Mimo to nie pozwoliłem mu odejść. Gdy dowiedziałem się, że był... kochankiem Vana, że był jego Zwierciadłem... chciałem go zabić. Wziąłem miecz i poszedłem do jego komnaty... Gdy mnie zobaczył, zrozumiał, że wiem o wszystkim. Byłem tak wściekły, że dopiero później dotarło do mnie, iż w jego oczach była ulga. Cieszył się, że w końcu poznałem prawdę... Zabiłem go. Był mój. Tylko mój! Nie miał prawa być z Vanem. Nie miał prawa go kochać! Prawo Magów było po mojej stronie. Zwierciadło i Mag byli nierozłączni, jeśli chodzi o magię. Dopóki Mag i Zwierciadło jest Wolne, mogą robić co zechcą, gdy jednak zwiążą swe życia, należą tylko do siebie. Takie jest prawo. Jednak Hin kochał Vana. A ja go za to zabiłem... Za to, że nie kochał mnie. To był prawdziwy powód. Nie chodziło o złamanie prawa, tylko o zazdrość... Zwykłą... pustą zawiść - w oczach Saya lśniły łzy. - Chciałem, żebyś wiedział, jak zginął Hin... Zabiłem go... i nigdy sobie tego nie wybaczę. Tak jak Van nigdy mi nie wybaczył. - S... Say - Ray zająknął się. Nie wiedział, co powiedzieć. Nie spodziewał się takiego wyznania. - Już skończyliście? - spytała Tinlay. - To było nawet ciekawe, ale jak na mój gust zbyt długie. - Tak - Say popatrzył na dziewczynę. - Dziękuję, że pozwoliłaś mi opowiedzieć Rayowi o wszystkim... Możesz skończyć to, co zaczęłaś - pochylił głowę, czekając na jej ruch. Tinlay skinęła lekko głową, ponownie unosząc rękę w jego stronę. - Żegnaj, Say. - NIE!!! Ray błyskawicznie znalazł się pomiędzy Tinlay a Sayem. Z całej siły objął Maga i zacisnął powieki, czekając na koniec. - Odejdź! Ray! - Say, mimo iż wiedział, że nie zdoła się poruszyć, usilnie próbował unieść ręce, by go odepchnąć. - Nie! Nie pozwolę ci umrzeć! - Ray... - Kocham cię... Gdy przez długą chwilę nic się nie działo, Ray powoli otworzył oczy i obejrzał się na Tinlay. Dziewczyna zaklaskała w dłonie. - Piękne przedstawienie - pochwaliła. - Strasznie mi się podobało. A więc jesteś gotów zginąć, by go ocalić? - Tak - Ray wstał, mierząc Tinlay zdecydowanym wzrokiem. Uśmiechnęła się przekornie. - Dam ci szansę - powiedziała. - Jeżeli mnie pokonasz, pozwolę wam odejść. Jeśli nie - zginiecie obaj. Tak samo jak ci tam - wskazała na Zwierciadła za swoimi plecami. - I Magowie, których uśpiliście. Przyjmujesz moją propozycję? Ray zmarszczył brwi. - Dlaczego to robisz? - Odpowiem ci na każde pytanie, jeśli zwyciężysz. Zgadzasz się? - Nie rób tego, Ray! - Say z przestrachem spojrzał na chłopaka. - Ona... - Cicho! - Czarodziejka spojrzała na Saya. - Niech sam podejmie decyzję. Say poruszył ustami, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Gwałtownie obrócił głowę w bok. Teraz nie mógł już pomóc Rayowi. - Zgadzam się. Ale oprócz tego... jeżeli zwyciężę, spełnisz moją prośbę. - Dobrze - uśmiechnęła się radośnie. - Och! Już dawno nie robiłam czegoś tak ekscytującego. Nie znoszę nudy. Walka dobrze mi zrobi. - Są... jakieś zasady? - Ray dopiero teraz pojął, w co się wpakował. Tinlay była Czarodziejką. Mimo że jeszcze młoda i trochę narwana, miała moc, o jakiej mu się nie śniło. A on... nawet nie był Magiem. Tinlay zamyśliła się, patrząc na niego krytycznie. Speszył się pod jej spojrzeniem. - Jesteś Zwierciadłem... Nie masz mocy. Za to potrafisz ją ujarzmić. Nie masz szans w starciu ze mną. To było by zbyt nudne... Zrobimy tak - zdecydowała. - Będziesz robił to, do czego zostałeś stworzony. Prześlę ci swoją moc, a ty mi ją odeślesz. Przegrasz, jeśli nie zdołasz wytrzymać lub przestaniesz mi odsyłać energię. Ja przegram, jeśli pierwsza zrezygnuję. Bez względu na powód. Może być? - Ja... - zawahał się. Spojrzał na Saya. Był jego Zwierciadłem. Według prawa nie wolno mu było robić czegoś takiego. Tyle że prawo dotyczyło innego Maga, a nie Czarodziejki. Jednak jeśli się nie zgodzi, wszyscy zginą. - Say... - wyszeptał. Za coś podobnego Say zabił Hina. Mag nie patrzył na Raya, mimo iż czuł, że chłopak spoglądał na niego wyczekująco. Nie mógł mu pomóc. Ray musiał sam podjąć decyzję. - Zgoda. Mag gwałtownie uniósł głowę, patrząc z niepokojem na Zwierciadło. - Podejdź tutaj - Tinlay wskazała miejsce przed sobą. Gdy wykonał jej polecenie, zapytała - Zaczynamy? Ray usiadł na ziemi i skinął głową. Chwilę później otoczyło go zielono-szare światło. Bez większego wysiłku zaczął odsyłać Moc Czarodziejce. Początkowo wszystko było proste. Dopiero po chwili spostrzegł, że moc Tinlay stale rośnie. I nie widać było kresu jej możliwości. Powoli docierało do niego, że to wcale nie będzie tak proste, jak początkowo myślał. Zrozumiał, że prędzej czy później przegra. Wkrótce musiał całkowicie skoncentrować się na tym, co robi, i nie miał czasu na rozmyślania. * * * - Ray? Wszędzie było niebiesko. Ray uśmiechnął się lekko. Lubił ten kolor. Był taki spokojny. - Ray, otwórz oczy! Mowy nie ma... Westchnął w myślach. Jest dobrze tak, jak jest teraz.... - Jeśli natychmiast nie otworzysz oczu, uznam, że jesteś martwy i zakopię cię w baaardzo głębokim grobie - chłodny męski głos, a potem kobiecy śmiech sprawiły, że w pamięci odżyły wspomnienia walki z Tinlay. Jak się skończyła? Czy Say... czy go skrzywdziła? Natychmiast otworzył oczy, szukając Maga. Ujrzał go nad sobą. Nie wyglądał na rannego. Ray uśmiechnął się mimowolnie. Wyciągnął rękę, chcąc sprawdzić, czy mężczyzna jest prawdziwy. - Mogę wiedzieć, co ty robisz? - Nic - Ray speszony odwrócił wzrok i cofnął rękę. Usiadł i rozejrzał się. - Co się stało? - Zemdlałeś. - Wcześniej. Co się stało wcześniej?! - Zwyciężyłeś - Say uśmiechnął się łagodnie. - Pokonałem... - otworzył szerzej oczy. - Nie - Tinlay stanęła przed nim. - Zrezygnowałam. Ray zastanawiał się przez moment. - Pozwoliłaś mi wygrać... dlaczego? Wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Znudziło mnie to - odwróciła się na pięcie, chcąc odejść. - Zaczekaj! Skoro wygrałem, musisz odpowiedzieć na pytania i spełnić moją prośbę! - Nic nie muszę! - zmarszczyła brwi. - Obiecałaś! - Ray zacisnął dłonie w pięści. - Nie obiecywałam ci niczego! - Tak jak "nie obiecywałaś niczego" Vanowi? - w głosie Saya pojawiła się drwina. Dziewczyna zaczerwieniła się lekko. - Pytaj - popatrzyła niechętnie na Raya. - Co zrobiłaś Zwierciadłom? - wskazał ręką na mężczyzn. - Uśpiłam ich umysły. - Co? - To, co mówiłam! - Co to znaczy? - Ray wstał i wyzywająco spojrzał na Tinlay. - To znaczy, że są jak rośliny. Ich ciała żyją, ale ich już nie ma. - Czy możesz ich uratować? - Nie. - Na pewno? - Na pewno. - Gdzie są pozostałe dwa Zwierciadła? - Van ich zabił. Stawiali opór. - Gdzie są ich ciała? - Gdzieś tam - machnęła ręką za siebie. Ray zmarszczył brwi. - Dlaczego pomagałaś Vanowi? - był pewien, że gdyby ona się nie wmieszała, cała sprawa być może nie skończyłaby się tak tragicznie. - Nie twój interes! Nudziłam się. - Nudziłaś się? - Ray szerzej otworzył oczy. Nie zauważył, kiedy Say wstał i podszedł do dziewczyny. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego. - Zabiłaś tych ludzi... z nudów?! - Uderzył ją otwartą dłonią w twarz. Tinlay, nieprzygotowana na coś takiego, zachwiała się, lecz nie upadła. Bardziej zdumiona niż przestraszona złapała się za policzek. - J... jak śmiesz?!! - wykrzyknęła. - Ty... ty nic nie warty tępaku! Say cofnął się o krok czując, jak moc otaczająca dziewczynę rośnie. Gdzieś na dnie jego umysłu pojawiło się uciążliwe brzęczenie narastające z każdą chwilą. Czy to koncentracja mocy Tinlay sprawiała, iż brzęczenie zmieniało się w coraz bardziej bolesny pisk? Zatkał uczy dłońmi i zerknął na Raya. Chłopak był przeraźliwie blady. Skulony klęczał na ziemi, zaciskając dłonie na skroniach. To, co docierało do Saya, musiało mieć o połowę mniejsze natężenie niż to, co odbierał Ray. Zwierciadło przystosowane do odbierania mocy łatwiej wychwytywało tego rodzaju sygnały. - Przestań... - Say gniewnie spojrzał na dziewczynę. - Ja dopiero zaczynam! - zmrużyła lekko oczy, a wokół zaczęła się pojawiać szaro-zielona mgła. Zza pleców Saya dał się słyszeć krótki krzyk Raya, po czym zapadła cisza. - Ray! - Say, nie zwracając uwagi na ból, podbiegł do Raya. Podniósł go, tuląc bezwładne ciało. Chłopiec nadal oddychał, ale był nieprzytomny. - Tinlay... - wyszeptał Say czując, że jeszcze chwila, a sam zemdleje. - TINLAY!!! W jednej chwili moc Tinlay znikła. Say, nadal ogłuszony, potrząsnął głową, próbując pozbyć się pozostałości pisku. A potem spojrzał na Czarodziejkę. Ktoś wykrzyknął jej imię, a potem czar przestał działać. Zaskoczony spostrzegł, że dziewczyna ma zamknięte oczy i bezwładnie unosi się nad ziemią. Kilka kroków od niej stały trzy kobiety o długich włosach i surowych spojrzeniach. - Tinlay. Jesteś oskarżona o zamordowanie swej towarzyszki Maylen i wykorzystanie jej ciała do Zakazanej Magii. Zostaniesz zabrana do Sotteriss, osądzona i skazana zgodnie z naszym prawem. - Kim... jesteście? - Say z trudem dobierał słowa. Jedna z kobiet odwróciła się do niego i bystro obrzuciła wzrokiem całe obozowisko. - Czy to dzieło Tinlay? - ruchem ręki objęła Saya z Rayem, Vana i pozostałe Zwierciadła. - Tak. Kim jesteście? - powtórzył Say, tym razem już pewniejszym głosem. - Mam na imię Noymin. Należę do Straży Czarodziejek. Naszym zadaniem jest strzec prawa. Gdyby nie my, nikt nie powstrzymałby osób typu Tinlay - podeszła do Saya i położyła dłoń na jego czole. - Co robisz? - Say poczuł lekki szum w głowie. - Szukam. Jakiś Mag pomagał Tinlay ukryć się przed nami. Ale nie ty. Twoja magiczna aura jest inna - cofnęła rękę i popatrzyła na Raya. - To Zwierciadło jest twoim partnerem? - zainteresowała się. - Tak. Skąd wiesz, że Ray jest Zwierciadłem? Noymin przykucnęła obok Maga i - kompletnie go ignorując - położyła dłoń na czole chłopaka. - Obudź się - szepnęła. Ray powoli otworzył oczy i spojrzał na Czarodziejkę. - Cześć, mamo - rzekł łagodnie, bez śladu zaskoczenia na twarzy. - Co ty tu robisz? - Jak zwykle, ratuję cię przed niebezpieczeństwem - kobieta uśmiechnęła się łagodnie. - To raczej ja powinnam zapytać, co tu robisz. Powinieneś być w Rissarell. Ray usiadł z pomocą Saya. Potrząsnął lekko głową, odganiając oszołomienie. - Nie mów - powstrzymała go Noymin. - Cieszę się, że cię spotkałam. Nie spodziewałam się ujrzeć cię tak szybko. Od kilku tygodni ścigamy Tinlay. Sądziłam, że potrwa to jeszcze długo, była bardzo ostrożna. Myślałam, że nawet nie uda mi się wpaść za miesiąc do Rissarell... A tu taka niespodzianka. Opowiedz, co się stało. Ray pokręcił lekko głową i wskazał na czterech leżących na trawie mężczyzn. - Potrafisz im pomóc? Tinlay... uśpiła ich umysły - zacytował Czarodziejkę. Noymin wstała i podeszła do Zwierciadeł. - Zobaczę, co mogę dla nich zrobić. Gdy odeszła, Say chwycił Zwierciadło za podbródek i skierował jego twarz w swoją stronę. - Dobrze się czujesz, Ray? - Tak. Już wszystko dobrze - Ray uśmiechnął się, na co Say westchnął i z całej siły przycisnął chłopaka do siebie. - Tak bardzo się o ciebie bałem... - wyszeptał, kryjąc twarz w jego włosach. Ray rozpromienił się. Lubił, gdy Say okazywał mu troskę. - Ta Czarodziejka to naprawdę twoja matka? - Tak. Przecież opowiadałem ci o niej - zdziwił się Ray. - Mówiłeś też, że nie masz już dla mnie żadnych niespodzianek. A jakoś o tym, że twoja matka jest Czarodziejką, nie wspomniałeś - wstał i pomógł Rayowi się podnieść. - No, bo o tym wiedzą wszyscy - Ray wzruszył ramionami. - Przecież właśnie z tego powodu znalazłem się w Rissarell, a nie w Tęczowej Dolinie, jak powinienem. Say uśmiechnął się, starając się ukryć niezbyt mądrą minę. - O czym ty mówisz? - Nooo... Rissarell był przecież kiedyś zamkiem Czarodziejek. Dlatego właśnie u nas jest Rada Magów i zamek nie nazywa się normalnie, jak reszta naszych zamków. No wiesz: Kryształowe Góry, Tęczowa Dolina, Słoneczna Skała... Dlatego mama chciała, bym uczył się właśnie tam. Tata pewnie by wolał, żebym mieszkał w Mrocznym Lesie, bo on się tam uczył. Ale po jego śmierci mama sama podejmowała wszystkie decyzje. - Twój ojciec był Magiem?! - Say był coraz bardziej zszokowany. - Tak. Miał na imię Kan. Zmarł w czasie... - Trzęsienia ziemi w Mrocznym Lesie. Słyszałem o tym wypadku. Kan uratował wielu ludzi, a sam zginął - dokończył Say, patrząc na Raya z coraz większym zdumieniem. Westchnął. Ray był w każdym calu wyjątkowy. Nie tylko był synem Maga i Czarodziejki, ale też znał swoich rodziców i utrzymywał z nimi kontakt. To stąd miał tak wielkie zdolności magiczne. I pewnie dlatego był taki rozpieszczony - z rozbawieniem potargał włosy chłopaka. Ray obejrzał się zdziwiony, ale o nic nie zapytał. Razem podeszli do Noymin. - Pomożesz im? - Ray przyjrzał się uważnie twarzom o pustym wyrazie. - Potrafisz, prawda? - Zrobię, co będę mogła, ale... nie jestem pewna, czy będziecie zadowoleni z efektu. Gdzie są ich partnerzy? To oni powinni podjąć decyzję. - Pójdę po nich - Say kiwnął głową i odszedł. - A ten to kto? - Noymin wskazała na martwe ciało mężczyzny leżące tuż obok ugaszonego ogniska. - Van. Pomagał Tinlay, a ona go potem zabiła. Moim zdaniem to zupełnie bez sensu. Noymin podeszła do ciała mężczyzny i położyła dłoń na jego czole. Potem skinęła głową na jedną ze swych towarzyszek. - To jego szukałyśmy. Zabierzcie go do Sotteriss razem z Tinlay. Ja jeszcze tu zostanę. Wrócę przed wieczorem. - Dobrze - zgodziła się jedna z Czarodziejek. - Uważaj na siebie. Do zobaczenia w zamku. Chwilę potem obie strażniczki wraz z ciałem Vana i Tinlay zniknęły. Ray zastanawiał się nad czymś. - Dlaczego Tinlay wmieszała się w zemstę Vana? - zapytał. - Jaką zemstę? - Noymin usiadła przy jednym z drzew i poklepała ziemię obok siebie. - Chodź do mnie, Ray. Stęskniłam się za tobą. Ray uśmiechnął się i podszedł do matki. - Wiem o Kyeiu... - szepnęła, przytulając chłopca. - Przepraszam, że nie mogłam być wtedy przy tobie... Ray pokręcił głową. - W porzadku. Gdybyś mogła, z pewnością byś przyjechała. Wiesz, mamo... gdy Kyei dał się spalić razem z Hya... nie rozumiałem tego. Zanim umarł, rozmawialiśmy, a ja go wyśmiałem i próbowałem skłonić do zmiany decyzji - Ray zniżył głos do szeptu. - Ale teraz go rozumiem. Gdyby Sayowi coś się stało... - zadrżał na samą myśl. - Pokochałeś go aż tak bardzo? - Noymin uśmiechnęła się. - To dobrze, Ray. Trzeba mieć przy sobie kogoś bliskiego. Mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwy. Ray parsknął na słowo "szczęśliwy". - Nie jestem tego pewien! On jest okropny! Wszystko robi po swojemu, nie chce mnie słuchać, uważa za rozwydrzonego bachora. Noymin roześmiała się. - Jakby na to nie patrzeć, jesteś trochę rozpieszczony. Na zbyt wiele ci pozwalaliśmy z ojcem. - Mamo, dlaczego Tinlay pomagała Vanowi? - Ray postanowił zmienić temat. - Gdyby nie ona, dwa Zwierciadła by żyły, a ci tu nie przypominaliby roślinek. - Ten Mag był tarczą Tinlay. Mogła dzięki niemu używać swojej pełnej mocy, a my nie mogłyśmy jej wyczuć. Gdy go zabiła, była bezpieczna - dopóki nie użyła potężniejszego czaru. Musieliście ją bardzo rozwścieczyć, że przestała nad sobą panować. Potem namierzenie jej nie było już problemem. - Więc taka była cena jej pomocy - Ray zamyślił się. - Van chciał zabić Saya, a potem sam umrzeć. Tyle że Tinlay najpierw zabiła Vana... a nami chciała się pobawić. Wiesz, że ona powiedziała, że to wszystko zrobiła z nudów? Dlatego Say się tak wściekł. Nawet to, że przerwała przesyłanie mi mocy... choć tak naprawdę zrobiła to, żebyście jej nie wykryły. - Ray - Noymin zmarszczyła nagle brwi. - Dlaczego się nie broniłeś? Przecież gdybyś chciał, mógłbyś ją pokonać. Tak samo jak każdego Maga. Jeszcze parę minut, a byś umarł. Ray zaczerwienił się, zakłopotany. - Nie pomyślałem - przyznał. - W końcu Tinlay to Czarodziejka, a nie Mag. - Ale zasada jest taka sama. Wykorzystujesz tylko swoje zdolności do przetwarzania mocy. Nie rozumiem. Przecież ostatnio ćwiczyłeś to ze mną! Dlaczego Tinlay miałaby być inna niż ja?! - To się stało tak szybko... - chłopak próbował się tłumaczyć. - Wystraszyłem się i zapomniałem... - Ray! - Noymin udawała oburzoną, choć jej oczy błyszczały od tłumionego śmiechu, widząc, jak Ray coraz bardziej się plącze. - O takich rzeczach nie wolno zapominać! Kiedyś cię zabiją i zobaczysz! - Będę martwy i nic nie zobaczę - burknął, czerwieniąc się jeszcze bardziej. - Nie bądź taki mądry - uśmiechnęła się. - Trudno się dziś z tobą rozmawia, mamo - poskarżył się Ray. - Niewygodne tematy? - roześmiała się. - Och! Kochanie! A ty twierdzisz, że ten twój Mag ma trudny charakter. - Mamo... - jęknął Ray. - Dobrze, już dobrze. Skończyłam. Lepiej już wstańmy, bo szykuje się awantura. Nadchodzi twój Say z grupą bardzo wściekłych Magów. - Wcale im się nie dziwię - prychnął Ray. - Spali i ominęła ich cała zabawa. Gdy Magowie minęli ostatnie krzewy i weszli na polanę, Noymin i Ray czekali na nich koło ogniska. Na widok Noymin Magowie z Rissarell skłonili się z szacunkiem. Widać było, że są wzburzeni tak jak pozostali, lecz panują nad sobą - w przeciwieństwie do Fra, który aż kipiał ze złości. Mężczyzna na widok Raya i Czarodziejki zawrzał. - To twoja wina, smarkaczu! - wrzasnął na Raya. Chłopak przestraszony cofnął się o krok. Na twarzach pozostałych dostrzegł podobną niechęć. Jedynie Say wyglądał, jakby zaraz miał rozszarpać Fra na strzępy. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Fra skumulował swą moc i uderzył w Raya. Nie był to doskonały atak, gdyż Fra bez Zwierciadła nie potrafił w pełni zapanować nad mocą. Lecz jego siła zastąpiła precyzję. Przestraszony Ray bez zastanowienia odbił atak. Fra upadł na ziemię, a Ray ukląkł, nie mogąc utrzymać się na drżących nogach. Say natychmiast znalazł się przy nim. - Nic ci nie jest? Nie sądziłem, że ten przeklęty... - Trochę mi słabo - Ray z całkowitą premedytacją udawał wstrząśniętego. Zadowolony poczuł, jak Say bierze go w ramiona i przytula. - Dobra robota, Ray - Noymin uśmiechnęła się do syna i bez trudu przejrzawszy jego gierki, dodała - Skoro źle się czujesz, to zostań tu ze swoim Magiem, a ja tymczasem uspokoję tych narwańców. - To ty odbiłeś atak Fra? - Say patrzył na Raya ze zdumieniem. - Myślałem, że obroniła cię Noymin. Ray uśmiechnął się. - To taka sztuczka - wzruszył ramionami. - Zrobiłem to, co zawsze, tyle że zamiast ujarzmić energię, odbiłem ją Magowi. Dlatego Fra znokautował sam siebie. - Świetny pomysł - Say uśmiechnął się. - Sam to wymyśliłeś? - Nie - Ray potrząsnął głową - Mama mnie nauczyła. Jest zła na mnie, że nie skorzystałem z tego, gdy Tinlay nas zaatakowała. Say zachichotał. - Straszny z ciebie dzieciak, jak na te 19 lat - potargał włosy Raya. - Nie jestem dzieckiem! - No, ja myślę - potwierdził Say. - Jeszcze pozostaje tylko kwestia odczepienia się od spódnicy mamy i wszystko będzie dobrze. - Say spojrzał na Noymin uspokajającą Magów. Z pewnością potrafiła podporządkować sobie każdego. Miała posłuch - nawet wśród bandy rozdrażnionych Magów. Ray zmrużył oczy, patrząc na Saya. - Wcale nie jestem! - oburzył się. - Jesteś, jesteś - Say machnął lekceważąco ręką. - Nie jestem! - chłopak wstał gwałtownie. Odechciało mu się przytulania. - Nie nazywaj mnie maminsynkiem! Tym razem Say wyglądał na zdziwionego. - Ale... ja cię wcale tak nie nazwałem. - Ale tak myślałeś! - No, już dobrze. Dajmy spokój tym przekomarzaniom... - Prze... - Say pociągnął go za rękę, zmuszając do pochylenia i pocałował. - Kocham cię, Ray - wyszeptał. - Czuję tak ogromną ulgę, że nic ci nie jest i wszystko się dla nas dobrze skończyło, że z radości mógłbym skakać aż pod chmury. Ray objął mężczyznę za szyję. - Też się tak czuję. Nie chcę... nie potrzebuję teraz niczego poza tobą. Chciałbym już wrócić do domu... - Dobrze, Ray. Jeszcze tylko pomożemy Magom i twojej matce i wracamy - Say odsunął chłopaka na odległość ramion. - Idziemy do nich? - Tak - Ray skinął głową. Idąc tuż za Sayem starał się nie patrzeć na Fra ani na pozostałych Magów. - ...tak jak było? - usłyszeli końcówkę pytania Mira. - Nie. Nigdy - Noymin potrząsnęła głową. - W tej chwili oni są martwi. Mogą zacząć wszystko od nowa lub umrzeć, tak jak umarły ich umysły. - I każdy z nas ma podjąć samodzielną decyzję? - Nikt tego za was nie zrobi - Noymin wzruszyła ramionami. - Ja... ja chcę, by Cil był znów ze mną... - Lon od chwili przyjścia na polanę i ujrzenia Zwierciadeł trzymał swego partnera w ramionach. - To nieważne, że nie będzie pamiętał ani mnie, ani naszego wspólnego życia. Wierzę, że nam się uda - spojrzał na Noymin z łzami w oczach. - Nie chcę żyć bez niego... - Dobrze - Noymin skinęła głową. Podeszła do Lona i położyła ręce na czole i piersi Cila. Powietrze zawirowało, jakby od strony Czarodziejki zawiał wiatr. - Gotowe - rzekła po chwili. Odsunęła ręce i krytycznie przyjrzała się Cilowi. - Będzie dobrze. - Ale on się nie rusza... Nie otwiera oczu... - Śpi. Nie obudzi się jeszcze przez wiele godzin - Noymin uśmiechnęła się łagodnie. - Teraz już wszystko będzie dobrze - powtórzyła. - Dziękuję... - Lon mocniej przytulił Cila. - Wiem, że nie musiałaś nam pomagać... dziękuję. - Nie ma o czym mówić. Nie robię tego dla was. - Wstała, prostując się dumnie. - Sądzę, że gdyby Raya nie było z wami, nie zostałabym tu ani chwili dłużej, niż to konieczne. Tylko to, że nie widziałam syna od dawna sprawiło, że zostałam. Nie wy. Mir, Kei i Fra zaskoczeni patrzyli to na Noymin, to na Raya. - Ray jest... twoim dzieckiem? - Mir szerzej otworzył oczy. - To niemożliwe... - Ale to prawda - Lon podniósł wzrok i z powagą popatrzył na Magów z Kryształowych Gór. - My w Rissarell utrzymujemy bardzo dobre kontakty z Czarodziejkami. Przecież temu ma służyć Rada Magów. - Ale... z Czarodziejkami? - Fra potrząsnął głową z dezaprobatą. Noymin zmarszczyła brwi i zbliżyła się do Fra. - Widzę, że ty nadal nic nie rozumiesz. Zaatakowałeś mego syna - niewidzialna siła rzuciła Fra na ziemię - a teraz jesteś nieuprzejmy... - wokół Maga pojawił się krąg złotego ognia. Mężczyzna wrzasnął, gdy płomienie zaczęły ogarniać mu nogawki spodni. - Mamo! - Ray stanął miedzy Fra a Noymin. - Przestań, proszę. Noymin przez moment wyglądała, jakby nie miała najmniejszego zamiaru rezygnować. - Dobrze - zgodziła się po chwili. Ogień znikł, jakby go nigdy nie było. Kobieta odwróciła się i groźnie popatrzyła na pozostałych Magów. - A wy się szybciej decydujcie, bo nie mam zamiaru być dłużej miła i cierpliwa. Wracam do Sotteriss. - Wybacz nam - Mir wystąpił naprzód. - Chcemy, byś pomogła naszym Zwierciadłom tak, jak potrafisz. Noymin skinęła głową, z powagą patrząc na Mira. - A więc nie ma na co dłużej czekać. Niecały kwadrans później Czarodziejka odsunęła się kilka kroków od Zwierciadeł. - Zrobiłam wszystko, co mogłam - rzekła. - Reszta należy do was. Wracam do Sotteriss. Ray? - obejrzała się, szukając syna. Dostrzegła go po drugiej stronie ogniska. Chłopak siedział przed Sayem opierając się plecami o jego klatkę piersiową. Rozmawiali cicho, niezbyt zwracając uwagę na otaczający ich świat. - Ray - na wołanie Noymin chłopak uniósł wzrok. Czarodziejka podeszła bliżej i przykucnęła naprzeciwko syna. - Wracam do Sotteriss. - Dobrze - Ray uśmiechnął się. - Zobaczymy się za miesiąc, prawda? - Tak, kochanie. Przyjadę do Rissarell. Ray objął ją ramionami. - Kocham cię, mamo - wyszeptał. - Dziękuję ci za wszystko. Noymin uśmiechnęła się ciepło i wyszeptała kilka słów przeznaczonych tylko dla Raya. Chłopak odwzajemnił uśmiech. - To prawda - skinął głową i krótko zerknął na Saya. - Do zobaczenia wkrótce. Noymin wstała. Zdziwiona zobaczyła stojącego za nią Fra. - Mógłbym... cię o coś prosić? - Fra wpatrywał się w czubki swych butów. - O co chodzi? Fra zaczerpnął głęboko powietrza. Widać było, iż nie jest zbyt chętny do tego, co musi powiedzieć, a jednocześnie za bardzo mu na tym zależy, by się wycofać. - Chciałem cię prosić... byś pomogła mi odnaleźć ciało Liya... To... moje Zwierciadło... A Sha - ruchem głowy wskazał Maga pomagającego pozostałym usadowić się w siodłach - on na pewno też chciałby odnaleźć ciało Visa. Chce pracą zagłuszyć ból, ale... na pewno cierpi tak samo jak ja... Noymin przytaknęła. Po raz pierwszy życzliwiej patrzyła na Fra. - Zawołaj Sha na tamten kraniec obozu. Odnajdę wasze Zwierciadła. Nie oglądając się, Czarodziejka ruszyła w stronę miejsca, które wyznaczyła. Ray przyglądał się jak Fra i Sha spokojnie do niej podchodzą. Chwilę później Noymin zniknęła, a w miejscu, w którym stała, pojawiły się dwa zakrwawione ciała. Magowie bez emocji starannie okryli Zwierciadła i przenieśli na swe konie. - Wszyscy są gotowi - Say pocałował Raya w kark. - My też już ruszajmy. Czas do domu. - Tak... - Ray wstał i z pomocą Saya wskoczył na konia. Pożegnanie było krótkie i raczej chłodne. Mir, Kei i Fra wracali do Kryształowych Gór, a pozostali jechali do Rissarell. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że w obu zamkach wkrótce odbędą się pogrzeby, a życie pozostałych członków grupy nigdy już nie będzie takie samo. - Ray, pomóż mi. Chcę ich odesłać jak najbliżej Kryształowych Gór. Dasz radę? Chłopak uśmiechnął się, słysząc troskę w głosie Saya. - Zaczynaj - skinął głową. Say objął mocniej Zwierciadło. Gdy skończył, obrzucił wzrokiem Magów z Rissarell. - A teraz pora na nas - rzekł, podtrzymując bezwładne ciało Raya. - Jesteś gotów? - Tak. - No to w drogę. Gdy Ray po chwili otworzył oczy, dostrzegł oddalone zaledwie o kilkaset metrów mury Rissarell. Obejrzał się na Saya. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego, lecz zadowolonego. - Say? - Słucham? - popędził konia, podtrzymując chłopaka. - Na długo mam dość jakichkolwiek wypraw... - W takim razie zostaniemy w Rissarell przez jakiś czas. - Całe życie? - Ray uniósł głowę, by popatrzeć Sayowi w oczy. - Może być - zgodził się. - Sądzę, że znajdziemy sobie jakieś zajęcie. - Też tak myślę - Ray uśmiechnął się i mocniej wtulił w ramiona swego Maga.